09 (378)






"Ogniem i mieczem" - T.2 - Rozdział IX



Pierwsi rozbitkowie spod PiÅ‚awiec dotarli do Lwowa Å›witaniem dnia 26 wrzeÅ›nia i równo z otwarciem bram miejskich straszna wieść piorunem rozleciaÅ‚a siÄ™ po caÅ‚ym mieÅ›cie wzbudziwszy niedowierzanie w jednych, popÅ‚och w drugich, w innych zaÅ› rozpaczliwÄ… chęć obrony. Pan Skrzetuski ze swym oddziaÅ‚em przybyÅ‚ w dwa dni później, gdy już caÅ‚y gród byÅ‚ zapchany uciekajÄ…cym żoÅ‚nierstwem, szlachtÄ… i uzbrojonym mieszczaÅ„stwem. MyÅ›lano już o obronie, gdyż lada chwila spodziewano siÄ™ Tatarów, ale nie wiedziano jeszcze, kto stanie na czele i jak siÄ™ do dzieÅ‚a weźmie, dlatego wszÄ™dy panowaÅ‚ bezÅ‚ad i popÅ‚och. Niektórzy uciekali z miasta wywożąc rodziny i mienie, okoliczni zaÅ› mieszkaÅ„cy szukali w nim schronienia; wyjeżdżajÄ…cy i wjeżdżajÄ…cy zawalali ulice i wzniecali tumulty o przejazd; wszÄ™dy byÅ‚o peÅ‚no wozów, pak, tÅ‚umoków i koni, żoÅ‚nierzy spod najrozmaitszych znaków; na wszystkich twarzach czytaÅ‚eÅ› niepewność, gorÄ…czkowe oczekiwanie, rozpacz lub rezygnacjÄ™. Co chwila przestrach jak wir powietrzny zrywaÅ‚ siÄ™ niespodzianie; rozlegaÅ‚y siÄ™ krzyki: “JadÄ…! JadÄ…!" - i tÅ‚umy poruszaÅ‚y siÄ™ jak fala; czasem biegÅ‚y na oÅ›lep przed siebie, rażone szaleÅ„stwem trwogi, dopóki nie pokazaÅ‚o siÄ™, że to nadjeżdża nowy jakiÅ› oddziaÅ‚ rozbitków.
A oddziałów tych kupiÅ‚o siÄ™ coraz to wiÄ™cej - ale jakże żaÅ‚osny widok przedstawiali ci żoÅ‚nierze, którzy jeszcze niedawno w zÅ‚ocie i piórach szli ze Å›piewaniem na ustach a dumÄ… w oczach na onÄ… wyprawÄ™ przeciw chÅ‚opstwu! DziÅ› obdarci, wygÅ‚odzeni, znÄ™dzniali, pokryci bÅ‚otem, na wyniszczonych koniach, z haÅ„bÄ… w twarzach, podobniejsi do żebraków niż do rycerzy, litość by tylko wzbudzać mogli, gdyby byÅ‚ czas na litość w tym mieÅ›cie, na którego mury wnet mogÅ‚a zwalić siÄ™ caÅ‚a potÄ™ga wroga. I każden z tych pohaÅ„bionych rycerzy tym jedynie siÄ™ pocieszaÅ‚, że tak wielu, że tyle tysiÄ™cy miaÅ‚ towarzyszów wstydu; wszyscy kryli siÄ™ w pierwszej godzinie, by nastÄ™pnie ochÅ‚onÄ…wszy rozwodzić skargi, narzekania, rzucać przekleÅ„stwá i groźby, włóczyć siÄ™ po ulicach, pić po szynkowniach i powiÄ™kszać tylko nieÅ‚ad i trwogÄ™.
Każdy bowiem powtarzaÅ‚: “Tatarzy tuż! tuż!" Jedni widzieli pożogi za sobÄ…, inni klÄ™li siÄ™ na wszystkie Å›wiÄ™toÅ›ci, iż przyszÅ‚o im już odcinać siÄ™ zagonom. Gromady otaczajÄ…ce żoÅ‚nierzy sÅ‚uchaÅ‚y z natężeniem tych wieÅ›ci. Dachy i wieże koÅ›ciołów usiane byÅ‚y tysiÄ…cami ciekawych; dzwony biÅ‚y larum, a tÅ‚umy niewiast i dzieci dusiÅ‚y siÄ™ po koÅ›cioÅ‚ach, w których wÅ›ród Å›wiec jarzÄ…cych bÅ‚yszczaÅ‚ PrzenajÅ›wiÄ™tszy Sakrament.
Pan Skrzetuski przeciskaÅ‚ siÄ™ z wolna od bramy halickiej ze swoim oddziaÅ‚em przez zbite masy koni, wozów, żoÅ‚nierzy, przez cechy mieszczaÅ„skie stojÄ…ce pod swymi banderiami i przez pospólstwo, które ze zdziwieniem spoglÄ…daÅ‚o na owÄ… chorÄ…giew wchodzÄ…cÄ… nie w rozsypce, ale w szyku bojowym do miasta. PoczÄ™to krzyczeć, że pomoc nadchodzi, i znów niczym nie usprawiedliwiona radość ogarnęła tÅ‚uszczÄ™, która jęła siÄ™ cisnąć i chwytać za strzemiona pana Skrzetuskiego. Zbiegli i siÄ™ też i żoÅ‚nierze woÅ‚ajÄ…c: “To wiÅ›niowiecczycy! Niech żyje książę Jeremi!" TÅ‚ok zrobiÅ‚ siÄ™ tak wielki, że chorÄ…giew zaledwie noga za nogÄ… mogÅ‚a siÄ™ posuwać.
Na koniec naprzeciw ukazaÅ‚ siÄ™ oddziaÅ‚ dragonów z oficerem na czele. Å»oÅ‚nierze rozgarniali tÅ‚umy, oficer zaÅ› krzyczaÅ‚: “Z drogi! z drogi!" - i pÅ‚azowaÅ‚ tych, którzy mu nie ustÄ™powali dość rychÅ‚o.
Skrzetuski poznał Kuszla.
Młody oficer powitał serdecznie znajomych.
- Co to za czasy! co to za czasy! - rzekł.
- Gdzie książę? - pytał Skrzetuski.
- Umorzyłbyś go frasunkiem, gdybyś dłużej nie przyjeżdżał. Bardzo się tu za tobą i twoimi ludźmi oglądał. Jest teraz u Bernardynów; mnie wysłano za porządkiem w mieście, ale już Grozwajer tym się zajął. Pojadę z tobą do kościoła. Tam się rada odbywa.
- W kościele?
- Tak jest. Będą księciu buławę ofiarować, bo żołnierze oświadczają, że pod innym wodzem nie chcą bronić miasta.
- Jedźmy! Mnie też pilno do księcia.
Połączone oddziały ruszyły. Po drodze Skrzetuski wypytywał się o wszystko, co działo się we Lwowie, i czyli obrona już postanowiona.
- Właśnie teraz się sprawa waży - rzecze Kuszel. - Mieszczanie chcą się bronić. Co za czasy! ludzie nikczemnych kondycji okazują więcej serca niż szlachta i żołnierze.
- A regimentarze? co się z nimi stało? Czyli są w mieście i czyli nie będą księciu przeszkód stawiali?
- Byle on sam nie stawiaÅ‚! ByÅ‚ lepszy czas na oddanie mu buÅ‚awy, teraz za późno. Regimentarze oczu nie Å›miejÄ… pokazać. Książę Dominik popasaÅ‚ tylko w paÅ‚acu arcybiskupim i zaraz siÄ™ wyniósÅ‚; i dobrze zrobiÅ‚, bo nie uwierzysz, jaka jest w żoÅ‚nierzach na niego zawziÄ™tość. Już go nie ma, a jeszcze ciÄ…gle krzyczÄ…: “Dawaj go sam, wnet go rozsiekamy!" - pewnie nie byÅ‚by uszedÅ‚ jakowego przypadku. Pan podczaszy koronny pierwszy tu przybyÅ‚, ba! nawet i na ksiÄ™cia wygadywać poczÄ…Å‚, ale teraz siedzi cicho, bo i przeciw niemu powstajÄ… tumulty. Do oczu mu wszystkie winy wymawiajÄ…, a on jeno Å‚zy poÅ‚yka. W ogólnoÅ›ci strach, co siÄ™ dzieje, jakie czasy nadeszÅ‚y! MówiÄ™ ci: dziÄ™kuj Bogu, żeÅ› pod PiÅ‚awcami nie byÅ‚, żeÅ› stamtÄ…d nie uciekaÅ‚, bo że nam, którzyÅ›my tam byli, rozum siÄ™ nie pomieszaÅ‚ z ostatkiem - to chyba cud.
- A nasza dywizja?
- Nie ma już jej! ledwie coś zostało. Wurcla nie ma, Machnickiego nie ma, Zaćwilichowskiego nie ma. Wurcel i Machnicki nie byli po Piławcami, bo zostali w Konstantynowie. Tam ich ten Belzebub, książę Dominik, zostawił, by księcia naszego potęgę osłabić. Nie wiadomo: czy uszli, czy ich nieprzyjaciel ogarnął. Stary Zaćwilichowski przepadł jak kamień w wodzie. Daj Bóg, żeby nie zginął!
- A wszystkich żołnierzy siła się tu zebrało?
- Jest dosyć, ale co z nich!... Jeden książę mógłby sobie dać z nimi rady, gdyby chciał buławę przyjąć, bo nikogo słuchać nie chcą. Okrutnie się książę o ciebie frasował i o żołnierzy... Jedyna też to cała chorągiew. Jużeśmy cię opłakali.
- Teraz ten szczęśliwy, kogo płaczą.
Przez czas jakiÅ› jechali w milczeniu, poglÄ…dajÄ…c po tÅ‚umach, sÅ‚uchajÄ…c zgieÅ‚ku i krzyków: “Tatary! Tatary!" W jednym miejscu ujrzeli straszny widok rozdzieranego na sztuki czÅ‚owieka, którego tÅ‚um o szpiegostwo posÄ…dziÅ‚. Dzwony biÅ‚y ciÄ…gle.
- Czy orda prędko tu stanie? - spytał Zagłoba.
- Licho ją wie!... może dziś jeszcze. To miasto nie będzie się długo bronić, bo nie wytrzyma. Chmielnicki idzie w dwieście tysięcy Kozaków prócz Tatarów.
- Kaput! - odpowiedział szlachcic: - Lepiej nam było jechać dalej na złamanie szyi! Po co my tyle zwycięstw odnieśli?
- Nad kim?
- Nad Krzywonosem, nad Bohunem, diabeł wie nie nad kim!
- Ale! - rzekł Kuszel i zwróciwszy się do Skrzetuskiego pytał cichym głosem: - A ciebie, Janie, w niczym-że Bóg nie pocieszył? nie znalazłeś tego, czegoś szukał? nie dowiedziałeś się przynajmniej czego?
- Nie czas o tym myśleć! - zawołał Skrzetuski. - Co ja znaczę i moje sprawy wobec tego, co się stało? Wszystko marność i marność, a na końcu śmierć!
- Tak i mnie się widzi, że cały świat niedługo zginie - rzekł Kuszel.
Tymczasem dojechali do kościoła Bernardynów, którego wnętrze pałało światłem. Tłumy niezmierne stały przed kościołem, ale nie mogły się do środka dostać, bo sznur halebardników zamykał wejście puszczając tylko znaczniejszych i starszyznę wojskową.
Skrzetuski kazał drugi sznur wyciągnąć swoim ludziom.
- Wejdźmy - rzekł Kuszel. - Pół Rzeczypospolitej jest w tym kościele.
Weszli. Kuszel niewiele przesadziÅ‚. Co byÅ‚o znakomitszego w wojsku i w mieÅ›cie, zgromadziÅ‚o siÄ™ na naradÄ™, wiÄ™c wojewodowie, kasztelanowie, puÅ‚kownicy, rotmistrze, oficerowie cudzoziemskiego autoramentu, duchowieÅ„stwo, tyle szlachty, ile koÅ›ciół mógÅ‚ pomieÅ›cić, mnóstwo wojskowych niższych stopni i kilkunastu rajców miejskich z Grozwajerem na czele, któren mieszczaÅ„stwem miaÅ‚ dowodzić. ByÅ‚ także obecny i książę, i pan podczaszy koronny, jeden z regimentarzy, i wojewoda kijowski, i starosta stobnicki, i Wessel, i Arciszewski, i pan oboźny litewski OsiÅ„ski - ci siedzieli przed wielkim oÅ‚tarzem tak, aby publicum mogÅ‚o ich widzieć. Radzono poÅ›piesznie, gorÄ…czkowo, jako zwykle w takich wypadkach: mówcy wstÄ™powali na Å‚awy i zaklinali starszyznÄ™, by nie podawaÅ‚a miasta w rÄ™ce wraże bez obrony. Choćby i zginąć przyszÅ‚o, miasto wstrzyma nieprzyjaciela, Rzeczpospolita ochÅ‚onie. Czego brak do obrony? SÄ… mury, sÄ… wojska, jest determinacja - wodza tylko trzeba. A gdy tak mówiono, w publicznoÅ›ci zrywaÅ‚y siÄ™ szmery, które przechodziÅ‚y w gÅ‚oÅ›ne okrzyki - zapaÅ‚ ogarniaÅ‚ zgromadzonych. “Zginiemy! zginiemy chÄ™tnie! - woÅ‚ano - haÅ„bÄ™ piÅ‚awieckÄ… nam zmazać, ojczyznÄ™ zasÅ‚onić!" I rozpoczynaÅ‚o siÄ™ trzaskanie szablami, i goÅ‚e ostrza migotaÅ‚y przy blasku Å›wiec. A inni woÅ‚ali: “Uciszyć siÄ™! obrady porzÄ…dkiem!" - “Bronić siÄ™ czy nie bronić?" - “Bronić! bronić!" - wrzeszczaÅ‚o zgromadzenie, aż echo odbite od sklepieÅ„ powtarzaÅ‚o: “Bronić siÄ™!" - “Kto ma być wodzem? Kto ma być wodzem?" - “Książę Jeremi - on wódz! on bohater! niech broni miasta, Rzeczypospolitej - niech mu oddadzÄ… buÅ‚awÄ™ i niech żyje!"
Wówczas z tysiąca płuc wyrwał się okrzyk tak gromki, że aż ściany zadrżały i szyby zabrzęczały w oknach kościelnych.
- Książę Jeremi! książę Jeremi! Niech żyje! niech żyje! niech zwycięża!
Zabłysło tysiące szabel, wszystkie oczy skierowały się na księcia, a on powstał spokojny, ze zmarszczoną brwią. Uciszyło się natychmiast, jakby kto makiem posiał.
- MoÅ›ci panowie! - rzekÅ‚·książę dźwiÄ™cznym gÅ‚osem, który w tej ciszy doszedÅ‚ do wszystkich uszu. - Gdy Cymbrowie i Teutoni napadli na RzeczpospolitÄ… rzymskÄ…, nikt nie chciaÅ‚ ubiegać siÄ™ o konsulat, aż go wziÄ…Å‚ Mariusz. Ale Mariusz miaÅ‚ prawo go brać, bo nie byÅ‚o wodzów przez senat naznaczonych... I ja bym siÄ™ w tej toni od wÅ‚adzż nie wybiegaÅ‚ chcÄ…c ojczyźnie miÅ‚ej zdrowiem sÅ‚użyć, ale buÅ‚awy przyjąć nie mogÄ™, gdyż ojczyźnie, senatowi i zwierzchnoÅ›ci bym ubliżyÅ‚, a samozwaÅ„czym wodzem być nie chcÄ™. Jest miÄ™dzy nami ten, któremu Rzeczpospolita buÅ‚awÄ™ oddaÅ‚a - jest pan podczaszy koronny...
Tu książę dalej mówić nie mógÅ‚, bo zaledwie pana podczaszego wspomniaÅ‚, powstaÅ‚ straszliwy wrzask, szczÄ™kanie szablami: tÅ‚um zakoÅ‚ysaÅ‚ siÄ™ i wybuchnÄ…Å‚ jak prochy, na które iskra padÅ‚a. “Precz! na pohybel! pereat!" - rozlegaÅ‚o siÄ™ w tÅ‚umie. “Pereat! pereat!" - brzmiaÅ‚o coraz potężniej. Podczaszy zerwaÅ‚ siÄ™ z krzesÅ‚a, blady, z kroplami zimnego potu na czole, a tymczasem groźne postacie zbliżaÅ‚y siÄ™ ku stallom, ku oÅ‚tarzowi i sÅ‚ychać już byÅ‚o zÅ‚owrogie: “Dawajcie go!" Książę widzÄ…c, na co siÄ™ zanosi, wstaÅ‚ i wyciÄ…gnÄ…Å‚ prawicÄ™.
Tłumy wstrzymały się sądząc, że chce mówić; uciszyło się w mgnieniu oka.
Ale książę chciał tylko burzę i tumult zażegnać; rozlewu krwi w kościele nie dopuścić, więc gdy spostrzegł, że najgroźniejsza chwila minęła, usiadł na powrót.
O dwa krzesła dalej, przegrodzony tylko przez wojewodę kijowskiego, siedział nieszczęsny podczaszy: siwą głowę opuścił na piersi, ręce mu zwisły, a z ust wydobywały się słowa przerywane łkaniem:
- Panie! za grzechy moje przyjmuję z pokorą ten krzyż!
Starzec mógł wzbudzić litość w najtwardszym sercu, ale tłum zwykle bywa bezlitosny, więc na nowo wszczynały się hałasy, gdy nagle wojewoda kijowski powstał dając znać ręką, że chce przemówić.
Był to towarzysz zwycięstw Jeremiego, dlatego słuchano go chętnie.
On zaÅ› zwróciÅ‚ siÄ™ do ksiÄ™cia i w najczulszych sÅ‚owach zaklinaÅ‚ go, by buÅ‚awy nie odrzucaÅ‚ i nie wahaÅ‚ siÄ™ ratować ojczyzny. Gdy Rzeczpospolita ginie, niech Å›piÄ… prawa, niech jÄ… ratuje nie wódz mianowany, ale ten, któren najwiÄ™cej ratować zdolny: - “Bierzże ty buÅ‚awÄ™, wodzu niezwyciężony! bierz, ratuj! nie miasto samo, ale caÅ‚Ä… RzeczpospolitÄ…. Oto ustami jej ja, starzec, bÅ‚agam ciebie, a ze mnÄ… wszystkie stany, wszyscy mężowie, niewiasty i dzieci - ratuj! ratuj!"
Tu zdarzył się wypadek, który poruszył wszystkie serca: niewiasta w żałobie zbliżyła się do ołtarza i rzucając pod nogi księcia złote ozdoby i klejnoty klęknęła przed nim i szlochając głośno, wołała:
- Mienie ci nasze przynosim! Życie oddajem w twe ręce, ratuj! ratuj, bo giniemy.
Na ten widok senatorowie, wojskowi, a za nimi całe tłumy zaryczały ogromnym płaczem - i był jeden głos w tym kościele:
- Ratuj!
Książę zakrył oczy rękoma, a gdy podniósł twarz, i w jego źrenicach błyszczały łzy. Jednak się wahał. Co się stanie z powagą Rzeczypospolitej, jeśli on tę buławę przyjmie?
Wtem wstał podczaszy koronny.
- Jam stary - rzekł - nieszczęśliwy i przybity. Mam prawo zrzec się ciężaru, któren jest nad moje siły, i włożyć go na młodsze barki... Otóż wobec tego Boga ukrzyżowanego i wszystkiego rycerstwa tobie oddaję buławę - bierz ją.
I wyciągnął oznakę ku Wiśniowieckiemu. Nastała chwila takiej ciszy, że słyszałbyś przelatującą muchę. Na koniec rozległ się uroczysty głos Jeremiego:
- Za grzechy moje... - PrzyjmujÄ™.
Wtedy szaÅ‚ opanowaÅ‚ zgromadzenie TÅ‚umy zÅ‚amaÅ‚y stalle, przypadaÅ‚y do nóg WiÅ›niowieckiego, ciskaÅ‚y kosztownoÅ›ci i pieniÄ…dze. Wieść rozniosÅ‚a siÄ™ lotem bÅ‚yskawicy po caÅ‚ym mieÅ›cie: żoÅ‚nierstwo odchodziÅ‚o od zmysłów z radoÅ›ci i krzyczaÅ‚o, że chce iść na Chmielnickiego, na Tatarów i suÅ‚tana. Mieszczanie nie myÅ›leli już o poddaniu, ale o obronie do ostatniej kropli krwi. Ormianie znosili dobrowolnie pieniÄ…dze do ratusza, zanim o szacunku poczÄ™to mówić; Å»ydzi w bóżnicy podnieÅ›li wrzask dziÄ™kczynny - armaty na waÅ‚ach oznajmiÅ‚y grzmotem radosnÄ… nowinÄ™; po ulicach palono z rusznic, samopałów i pistoletów. Okrzyki: “Niech żyje!", trwaÅ‚y przez caÅ‚Ä… noc. KtoÅ› rzeczy nieÅ›wiadom mógÅ‚by sÄ…dzić, iż to miasto tryumf jakiÅ› czy uroczyste Å›wiÄ™to obchodzi.
A jednak lada chwila trzysta tysięcy nieprzyjaciół - armia większa od tych, jakie cesarz niemiecki lub król francuski mogli wystawić, a dziksza od zastępów Tamerlana - miała oblec mury tego grodu.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
pref 09
amd102 io pl09
2002 09 Creating Virtual Worlds with Pov Ray and the Right Front End
Analiza?N Ocena dzialan na rzecz?zpieczenstwa energetycznego dostawy gazu listopad 09
2003 09 Genialne schematy
09 islam
GM Kalendarz 09 hum
06 11 09 (28)
453 09

więcej podobnych podstron