Jerzy Liebert
Serce
Serce Twe jest jak klatka mała i różowa,
W której paluszkach perła i słowik się
chowa.
Od perły serce płonie, staje się
Uczę się ciebie człowieku.
przejrzyste-
Słowik przez nie spogląda, jak przez
Uczę się ciebie człowieku.
szkiełko czyste,
Powoli się uczę, powoli
Od tego uczenia trudnego
I widząc na różowo świat, niebo i ludzi,
Raduje się serce i boli
Przelewa drżącą perłę w gardziołku i
studzi.
O świcie nadzieją zakwita,
Pod wieczór niczemu nie wierzy,
Lecz jedna perła rodzi, pereł coraz więcej,
Czy wątpi, czy ufa-jednako-
Coraz ciaśniej jest w sercu, i coraz goręcej,
Do ciebie, człowieku należy.
Więc słowik z trwogi woła, że świat się
Uczę się ciebie i uczę
zapalił,
I wciąż cię jeszcze nie umiem
Lecz głos mu się w gardziołku perli i
Ale twe ranne wesele,
krysztali,
Twą troskę wieczorną rozumiem.
I języczek jak kropla spada rubinowa
Od pragnienia na poły blada i różowa.
I słowik, tonąc w perłach gorącego trunku,
Główką, boleśnie zgiętą, przyzywa
ratunku.
Do matki
Pod twoim wzrokiem, Matko, jak pod
wielkim cieniem,
Za który oddam chłody całej flory świata.
Wyrasta moja miłość i w ciebie się
Jeziora górskie
wplata,
Jak drzewo w głębie ziemi idące
korzeniem. Pośród skał twardych, złomów z granitu,
W dolinach górskie jeziora śpią,
Pierś moja się podnosi wraz z twoim W spowitych sennie ciszą i mgłą
westchnieniem, Śnieg się przegląda ze szczytu.
A z twoim niepokojem sen z powiek mych
wzlata - W oprawie mocnej, w pierścieniu z głazów
Tak oto, co dni wzięły oddają nam lata. Świecą ich sine, przejrzyste dna,
Znów na dzwięk twego głosu staję Potok nad nimi jak struna łka
zamyślony. Szmery miłosnych wyrazów.
Jak zgiełk cichnę, jak wieczór w twe oczy Dzień wstaje z wolna, patrzy w zadumie,
zapadam Zanurza place różowe w toń,
Przed samym sobą w tobie szukając Pózniej ze wstydu podnosi dłoń,
obrony, Że pieścić lepiej nie umie.
Znowu dłonią najdroższy zarys twarzy
badam,
A pod palcami smutek, znajdując
rzezbiony,
Już o nic się nie pytam, nic nie
odpowiadam...
Natchnienie bolesne
Wśród złych moich uczynków, jak wśród
traw ospałych,
Jasny szpaler
Płynie Twój strumień, Panie
Porusza moje ziemie, otwiera moje skały,
Twarde, znieruchomiałe.
Już mi cię nikt nie odbierze
Ni winorośli pnącze
Pozwól za tym strumieniem i miodu, i
Które na cichym parterze
mleka
Rozwarte okna plącze
Ludziom wejść na nie.
O człowieka, o miłość człowieka
Ani złocisty parów
Modlę się, Panie.
Ani grabowa altana
Co się kołysze czaru pełna
I zadumana
Pasterka
Nikt mi cię nie odbierze
Nie może nikt
Ptaki niby dzwoneczki cieszą się kolędą
Bo gdzieżby odnalezć
Chrystus się nam narodził i nowe dni
Ślad twych ścieżek
będą
Gęstwiny przeszukać
Do stajni betlejemskiej aż od brzegów
Wisły
Swą złotą od lata ręką
Z ptakami smukłe sarny dziwować się
Zsyłasz mi ciężkie płody
przyszły.
Owoce miłowania
Jak na pogańskie gody
Wiewiórka zęby szczerzy i w niebo się
patrzy
Już mi tam żadne słowa
Jak dwa gołębie płyną na Błękitnej tarczy.
Nie będą nad twoje słodsze
I kwiaty, choć to zima, czas mrozny i
Cieplej się moja głowa
cichy,
O inne palce nie otrze
Niosą mirrę, kadzidło i złote kielichy.
Choć nie wiem jak cię miłować
I pawie przyfrunęły z krajów
Jak pożądanie przeżyć
cudzoziemskich,
Jesteś tak dziwny jak w jasny dzień
By swe pióra przyrównać do skrzydeł
Ledwie wstający półksiężyc
anielskich
A mały Chrystus smutny w drzwi patrzy i
czeka
By pośród witających zobaczyć
człowieka...
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Kmita Jerzy Wykłady z logiki i metodologi naukBatalion Parasol Zapadko Mirski Jerzy Ostatni Kontratakwięcej podobnych podstron