kryminalny Wirtualna Polska


kryminalny - Wirtualna Polska http://nasygnale.pl/drukuj.html?wid=13668647
Wiadomość wydrukowana ze stron: nasygnale.pl.wp.pl
Wyznania seryjnego mordercy: zabijałem, by poczuć się
2011-08-09 (09:40)
lepiej
19-letnia Jolanta K. właśnie skończyła pracę i wracała do domu. W pewnej chwili zaczepił ją
mężczyzna i zapytał, czy ma ochotę na pieszczoty. Dziewczyna jeszcze nie wiedziała, że to
będą ostatnie słowa, jakie usłyszy w swoim życiu. Przerażona rzuciła się do ucieczki. Wtedy
oprawca wyjął półtorakilogramowy młotek i uderzył ją parokrotnie w głowę. Gdy upadła,
zajął się przeszukiwaniem torebki. Kątem oka zauważył, że ofiara krztusząc się krwią, czołga
się w głąb pastwiska...
- To ją dopadłem i jeszcze jej przywaliłem. Już nie wstała - zeznawał pózniej przed sadem.
Ofiara nie miała prawa przeżyć. Podczas sekcji zwłok stwierdzono 14 ran głowy od uderzeń
tępym narzędziem. Do zbrodni doszło 6 maja 1983 roku we wsi Narkowy, w dawnym woj.
gdańskim. Była to ostatnia ofiara Pawła Tuchlina, seryjnego zabójcy grasującego na
Pomorzu na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dostał pseudonim
"Skorpion". Jego ataki były niespodziewane, szybkie i zabójczo skuteczne.
Zobacz również: Polscy seryjni mordercy - część I
PoczÄ…tkujÄ…cy ekshibicjonista
Tuchlin urodził się 28 kwietnia 1946 w Górze (woj. pomorskie). Pochodził ze wsi, miał
dziesięcioro rodzeństwa i ojca alkoholika. Wychowany w surowej dyscyplinie,
niejednokrotnie dostawał lanie za moczenie się w nocy. Nie miał przyjaciół w szkole, a
koleżanki unikały jego towarzystwa, nazywając go "śmierdzielem".
Gdy tylko osiągnął pełnoletność, uciekł z rodzinnego domu, by rozpocząć samodzielne życie.
Pracował jako kierowca, ożenił się, urodziło mu się dziecko. Wtedy pojawiły się pierwsze
konflikty z prawem - początkowo był karany za drobne kradzieże. Po jakimś czasie rozwiódł
się, ponownie ożenił i znów został ojcem.
SÄ…siedzi postrzegali go jako pracowitego, spokojnego, zaradnego, troskliwie zajmujÄ…cego siÄ™
żoną i dziećmi. Wiedzieli, że jest cichy i zamknięty w sobie, ale nie znali jego mrocznej
strony. Cechował go niepohamowany popęd seksualny i upodobanie do ekshibicjonizmu.
Próbował nawet z tym walczyć, zażywając tabletki nasenne, by noce spędzać w domu. Nie
dało to jednak oczekiwanych rezultatów. Publiczne obnażanie się przestało mu wystarczać
jesienią 1975 roku, kiedy to zabił po raz pierwszy.
Krwawa mapa Pomorza
Początkowo milicja nie łączyła kolejnych ataków na kobiety w jedną całość. Dopiero po
czasie nabrali przekonania, że za morderstwami stoi jedna i ta sama osoba - jej modus
operandi, czyli sposób działania, był taki sam.
- Wiele godzin przedtem drżałem z podniecenia. Byłem dziwnie niespokojny. Nie mogłem się
skupić na tym, co robiłem. Coś mnie ciągnęło, chodziło mi w środku, po piętach. Gdy się we
mnie nazbierało, wyruszałem na wędrówkę po mieście, wyszukując kobiety - mówił podczas
przesłuchań.
Na polowania wychodził po zmroku lub wczesnym rankiem. Ofiary wypatrywał w środkach
komunikacji miejskiej. Wybierał młode i szczupłe osoby, by móc je bez problemu powalić i
1 z 4 2011-08-09 14:44
kryminalny - Wirtualna Polska http://nasygnale.pl/drukuj.html?wid=13668647
zaciągnąć w ustronne miejsce. Początkowo uderzał prętem, pózniej przerzucił się na zabrany
z pracy młotek. Gdy dziewczyna była już nieprzytomna, rozbierał ją od pasa w dół, układał
według własnej fantazji, przyglądał się jej i dotykał intymnych części ciała. Nigdy nie doszło
jednak do pełnego stosunku - wystarczały mu lubieżne czynności, nazwane przez
prokuratora "licznymi manipulacjami". W międzyczasie przetrząsał torebki ofiar w
poszukiwaniu kosztowności. Zadowalały go pieniądze, kosmetyki, a także... produkty
spożywcze. Zjadał kanapki, bułki, wypijał śmietanę. Na pamiątkę, jako swoiste trofeum,
zabierał biżuterię:
- Potem patrzę, a ona ma obrączkę na ręku. Myślę sobie, to będzie najlepsza pamiątka! -
zeznawał pózniej.
A potem odchodził, pozostawiając ofiary w agonii. Krwawą mapę Pomorza tworzył przez
osiem lat - atakował w Gdańsku i okolicach, a także na obszarze ówczesnego województwa
elblÄ…skiego i bydgoskiego.
Psychoza wampira
Minęła godzina 21.00. Bożena S. wyszła z pracy i zmierzała w kierunku domu. Tuchlin szedł
w pewnej odległości za nią, zaczepił ją i uderzył kilkakrotnie w głowę. Gdy dziewczyna
upadła na chodnik, podniósł ją, rozejrzał się, czy nie ma żadnych świadków i przerzucił ciało
za mur. Bożena jeszcze kilka razy krzyknęła "pomocy!", ale ciosy młotkiem skutecznie ją
uciszyły. Oprawca zdarł z niej ubranie, sam się obnażył, ale poprzestał na pocieraniu
członkiem o jej ciało. Przetrząsnął torebkę ofiary, zabrał cenne przedmioty i odszedł w
kierunku Skarszew.
Był wtedy 8 grudnia 1982 roku i kolejny atak zwyrodnialca. Władze nie podały oficjalnych
informacji, jakoby na wybrzeżu grasował seryjny zabójca. Jednak ludzie wiedzieli swoje.
Wybuchła panika - po kobiety kończące pózno pracę wychodzili mężowie i synowie.
Dziewczyny poruszały się grupkami, w towarzystwie kolegów. Na dworce i przystanki
rodziny odprowadzały swoich bliskich.
Nabrano pewności, że za napadami stoi ta sama osoba. Zbrodnie pojawiały się regularnie, a
szczegóły zaczęły do siebie pasować. Wtedy przy komendzie wojewódzkiej w Gdańsku
powołano zespół dochodzeniowo-śledczy. Od stycznia 1983 grupa jedenastu
doświadczonych milicjantów pracowała pod kryptonimem "Skorpion". Mieli jedno zadanie:
znalezć i złapać sprawcę.
Funkcjonariusze pracowali ze świadomością, że strach paraliżuje całe miasto. Przeglądali
kartoteki, prowadzili nieskończone przesłuchania, przyglądali się środowiskom
przestępczym. W sumie przesłuchali aż pięć tysięcy osób! Wypalili ogromne ilości
papierosów, noce i dnie spędzali na komendzie, a do domu jezdzili tylko po to, żeby się
przespać i wykąpać. W pociągach i autobusach byli obecni milicjanci ubrani po cywilnemu.
Dało się odczuć strach i lęk - wszyscy czekali na kolejne uderzenie "Skorpiona". Bo to, że
zaatakuje znowu, było więcej niż pewne...
Zobacz również: Polscy seryjni mordercy - część II
Światełko w tunelu
18 stycznia tego samego roku we wsi Rytel morderca napadł 20-letnią Ewę G. Dziewczynie
cudem udało się przeżyć atak szaleńca, dzięki czemu podała rysopis mężczyzny: smutne
spojrzenie, pociągła, koścista twarz, smukła sylwetka. Tuchlin porzucił młotek na miejscu
zbrodni. Zawinięte w biały materiał narzędzie zabezpieczyli technicy. Na trzonku ujrzeli
wybity skrót "ZNTK", oznaczający Zakład Napraw Taboru Kolejowego. Pojawiła się szansa
na znalezienie sprawcy.
2 z 4 2011-08-09 14:44
kryminalny - Wirtualna Polska http://nasygnale.pl/drukuj.html?wid=13668647
Wystąpiono z prośbą do zakładu o udostępnienie listy pracowników. Sprawdzenie kilkuset
osób nie dało jednak żadnych efektów. Dopiero pózniej okazało się, że brakowało na niej
nazwiska zatrudnionego dwa tygodnie wcześniej Pawła Tuchlina.
Funkcjonariusze dysponowali ponadto zabezpieczonymi na innym miejscu zbrodni odciskami
podeszwy butów. Było to dość specyficzne obuwie typu sztyblet, produkowane dla
pracowników kolei. Dodatkowo na ciałach ofiar znaleziono blond włosy i krew grupy A
Rh+.
Cztery przeklęte warchlaki
Do kolejnej zbrodni doszło 1 marca. Tuchlin poruszał się kradzionym samochodem marki
żuk. Przejeżdżając przez wieś Zielona Góra (woj. pomorskie), zauważył przebierającą się w
mieszkaniu kobietę - Wiesławę W. Zaczaił się na nią, a gdy wyszła z domu, potrącił ją
samochodem i zepchnął do rowu. Dla pewności uderzył ją w głowę i nieprzytomną wrzucił
na skrzynię samochodu. Wywiózł ją w ustronne miejsce, by odtworzyć swój perwersyjny
rytuał. Na szczęście kobiecie udało się przeżyć i o napaści poinformowała milicję.
Funkcjonariusze znalezli pozostawiony w lesie samochód. Co ich zdziwiło, to odchody świń,
pozostawione na pace. Szybko skojarzyli ten fakt ze zgłoszeniem kradzieży czterech
warchlaków. Technicy porównali zabezpieczone odlewy bieżnika opon z dwóch miejsc i
ustalili, że to ten sam typ samochodu. Teraz pozostało tylko dowiedzieć się, kto wzbogacił się
o gromadkę świń...
Po pewnym czasie udało się namierzyć podejrzane gospodarstwo. Właścicielem był 37-letni
mieszkaniec Gdańska, zawodowo wykonujący instalacje elektryczne. Gdy zajmujący się
sprawą milicjanci spojrzeli na zdjęcie w aktach, na ich twarzach pojawił się pierwszy od
wielu miesięcy uśmiech. Gospodarz na co dzień dysponował samochodem i przemieszczał się
po terenie okolicznych województw. Jego zasięg działalności pokrywał się z miejscami
zabójstw. Poza tym, na koncie miał kilka drobnych kradzieży i aktualnie toczyła się
przeciwko niemu sprawa za kradzież parnika i drzewa z lasu. I ten fakt postanowili
wykorzystać operacyjni ze "Skorpiona". Mimo, iż byli praktycznie pewni, że znalezli
poszukiwanego zbrodniarza, nie chcieli cieszyć się zbyt szybko i nie popełnić żadnego błędu.
Zobacz również: Polscy seryjni mordercy - część III
"Ile tych uderzeń było? To się nigdy nie liczy, ręka sama chodzi!"
W maju wysłano specjalny patrol. Funkcjonariusze mieli utrzymywać, że powodem ich
wizyty jest kradzione drzewo. Prawdziwym celem było sprawdzenie grupy krwi wpisanej do
dowodu osobistego i poszukanie na terenie gospodarstwa warchlaków.
Ponoć Paweł Tuchlin przywitał grupę milicjantów słowami: "No, nareszcie!" i obdarzył ich
uśmiechem. Pożegnał się z żoną i synem. Po dwóch dniach przeszukiwania domu i okolic
znaleziono przedmioty należące do ofiar, wśród nich obrączkę i zegarek. Odkryto także
młotek, w którego trzonku znajdowała się jeszcze wsiąknięta krew...
Zabójcę przewieziono na przesłuchanie. Przyznał się praktycznie od razu i przez 36 długich
godzin ujawnił wiele szczegółów morderstw. Odpowiedział też na nurtujące milicjantów
pytanie, dlaczego zawijał młotek bandażem. Głowili się, czy chodzi mu o cichy atak, czy
może - paradoksalnie - chce, by kobiety mniej cierpiały?
- Wie pan, bo ja go nosiłem za pasem i ta część metalowa mnie tak ziębiła w brzuch, że
zimno mi było od tego - wyjaśnił Tuchlin.
Przeprowadzono 19 wizji lokalnych, mających na celu dokładne odtworzenie przebiegu
zdarzeń. Aby nie doszło do samosądu, grupy kilkudziesięciu funkcjonariuszy zabezpieczały
3 z 4 2011-08-09 14:44
kryminalny - Wirtualna Polska http://nasygnale.pl/drukuj.html?wid=13668647
teren. Wściekłych ludzi ciężko było utrzymać w ryzach, domagali się natychmiastowego
wyroku. "Skorpion" świetnie się bawił - odpowiadało mu bycie w centrum zainteresowania.
Wydawał się nie zdawać sobie sprawy z tego, co zrobił. Próbował przekonać milicjantów, że
nie zabił tych kobiet - wszak były "ciepłe", jak odchodził. W końcu jednak przyznał się do
wszystkiego. Do morderstw, do usiłowań, do okaleczeń, kradzieży. Przeżywał na nowo każdą
zbrodnię, był tym bardzo podniecony:
- Zmieni pan pozorantkę, bo ona mnie nie bierze. O, tę blondynkę chcę! - krzyczał,
wskazując na biorącą udział w wizji aplikantkę.
Jak sam stwierdził w czasie przesłuchania, zabijał, by poczuć się lepiej. Był inteligentny, miał
niesamowite szczęście i wiarę we własną nieuchwytność. Podczas całego śledztwa ani razu
nie okazał skruchy czy żalu. Ale dziękował, że został złapany, bo inaczej nie byłby w stanie
się opanować. A kiedy prowadzący sprawę zapytał go, co by zrobił, gdyby go teraz puścili
wolno, odpowiedział tylko rozmarzonym głosem: "zapolowałbym... ".
Koniec "Skorpiona"
Podczas sześciomiesięcznego badania psychiatrycznego biegli orzekli u niego
"psychopatyczne cechy osobowości, wyrażające się w dążeniu do niekontrolowanego
zaspakajania doraznie odczuwanych potrzeb popędowych, z niedostatecznym
wykorzystaniem hamulców ze strony uczuciowości wyższej oraz intelektu". Poza tym nie
stwierdzono żadnych zaburzeń psychicznych, które wskazywałyby, że nie był zdolny do
rozpoznawania znaczenia swoich czynów.
Paweł Tuchlin ostatecznie usłyszał 41 zarzutów, z czego dziewięć dotyczyło zabójstw,
jedenaście usiłowań, a pozostałe to kradzieże. Na rozprawie odwołał wszystkie swoje
zeznania, sugerując, że wymusili je na nim funkcjonariusze. 6 sierpnia 1985 sąd po
wielomiesięcznym procesie skazał "Skorpiona" na karę śmierci przez powieszenie. Sąd
Najwyższy utrzymał wyrok w mocy, a Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok
wykonano 25 maja 1987 roku w gdańskim areszcie śledczym.
"Skorpion" był specyficznym seryjnym zabójcą na tle seksualnym. Zależało mu wyłącznie na
uległości kobiet, którą z łatwością uzyskiwał, stosując młotek. Podniecał go widok kobiety
rozebranej, zupełnie mu oddanej. Można się zastanawiać, czy gdyby dysponował
współczesnymi środkami, typu tabletka gwałtu, to doszłoby do rozlewu krwi. Jest też
szczególny z jeszcze jednego powodu. W przeciwieństwie do innych przestępców, w jego
przypadku nie było żadnych wątpliwości, czy to on zabił - wszystkie elementy układanki
idealnie do siebie pasowały.
Anna Winczakiewicz, NaSygnale.pl
(nasygnale.pl)
Copyright © 1995-2011
4 z 4 2011-08-09 14:44


Wyszukiwarka