AGNIESZKA
LINGAS-AONIEWSKA
ZAKRTY LOSU 03
HISTORIA LUKASA
Ostatnia część trylogii o braciach Borowskich przedstawia życie Aukasza
Lukasa Borowskiego. Gangstera, handlarza, mordercy, lecz również
ukochanego syna, brata i męża. To wycieczka w przeszłość do czasów, gdy
Lukas stawiał swoje pierwsze kroki na mieście , aż w końcu stał się jednym
z najważniejszych ludzi mafii, świadkiem koronnym i odkupicielem
własnych win.
Bo za winy trzeba płacić.
Błędy naprawić.
Złe postępki zamienić na dobre.
Bo ja jestem Lukas. Prosty chłopak z miasta.
O gorącym sercu i zimnym spojrzeniu.
I zawsze spłacam swój dług.
Moje życie dopiero się zaczęło.
A dług pozostał jeszcze niespłacony...
Wstrząsająca i wzruszająca opowieść człowieka, który przeżył wiele, widział
prawie wszystko i potrafił równie mocno kochać, co nienawidzić.
Na cykl Zakręty losu składają się tomy:
Zakręty losu
Zakręty losu. Braterstwo krwi
Zakręty losu. Historia Lukasa
PRZEDMOWA
Czy często słuchaliście spowiedzi gangstera? Ja nigdy dotąd,
i dlatego teraz jestem w szoku. To naprawdę wstrząsająca
historia życia człowieka przegranego, który - choć nie bez
trudu - usiłuje nie tylko wyzwolić się spod presji zła, ale także
zrozumieć własny poplątany los. Dzieje upadku... lecz i
odbudowy. Co jest tą siłą, która potrafi aż tak odmienić
jednego człowieka? I to wiele razy? Przekonajcie się sami...
Anna Klejzerowicz pisarka, autorka Cienia gejszy i
Czarownicy
Daj się nieść
Jak pajęczyna wichrom południowym I jak pył,
Co nie wie, jak się wzbije i gdzie padnie. Przymknij oczy -
Niech spod powiek patrzą w dal ruchomą -
Mądrość znajdziesz
Nie w początku drogi - lecz na końcu.
Dalej w Świat -
Tutaj więcej nic nie czeka.
Nie trwóż się,
Że cię ograbią i omamią -
Jeśliś jest
Myśliwym życia - na co reszta? Niech ci wezmą wszystko
-wtedy wszystko będzie twoim. Złodziej w trzosie Prawdę,
zbiegłszy ci zostawi, Zdrajca nożem
Pierś otworzy zbyt ścieśnioną -Tobie nikt
Wyrządzić krzywdy nie jest w stanie, Każdy ból
Nowym niebem cię obdarzy.
Wszelka droga,
Którą pójdziesz nieulękle,
Wiedzie w jasność,
W zródło wiedzy i potęgi.
Dalej w światy -
Twarda zbroja twa, bezpieczna,
I lśni gwiazda Przeznaczenia nad twą głową!
Maria Konopnicka
Pokusa wiatru wiosennego
PROLOG
Rozmyślałem, wspominając pewną chwilę sprzed wielu,
wielu lat. Wtedy też byłem w pokoju mojego rodzinnego domu
i głaskałem palcami futerał, w którym spoczywał mój uko-
chany saksofon.
Uwielbiałem grać. Czuć tę siłę w płucach, która zamieniała
się w przejmujące dzwięki. Nauczyłem się tego w wieku
trzynastu lat. Teraz wraz z trzema kumplami planowaliśmy
założyć zespół. To było moje marzenie - poświęcić się muzyce.
Tylko to się dla mnie liczyło. Niemal każdą wolną chwilę
poświęcałem na ćwiczenia. Doskonaliłem się. Chciałem być
lepszy i jeszcze lepszy. Może... gdybym stał się gwiazdą,
gdybym został sławny, gdybym coś osiągnął, ojciec zacząłby
inaczej postrzegać moją pasję. I w ogóle dostrzegłby mnie. Bo
teraz... Miałem wrażenie, że jestem tylko narzędziem w jego
rękach. Ze jestem gliną, którą on formuje swoimi
nieznoszącymi sprzeciwu palcami na własne podobieństwo,
nie widząc, że ja może chciałbym nabrać innych kształtów. I
pójść inną drogą. Swoją. Własną. Zgodną z tym, co siedzi w
mojej głowie i w moim sercu. Ale teraz miałem szesnaście lat i
już uczęszczałem na zajęcia dla przyszłych studentów
wydziału prawa. Robiłem to dla świętego spokoju. Robiłem to
dla mojej matki. Robiłem to dla mojego brata Krzysia, który
miał sześć lat i wpatrywał się we mnie jak w Boga. Bo nie
chciałem prowokować ojca do wybuchów złości, które
kończyły się wielogodzinnymi mowami, wygłaszanymi
mentorskim tonem, a ja, siedząc niczym przestępca na ławie
oskarżonych, ze zwieszoną głową, słuchałem, jak jestem
beznadziejny. I jak beznadziejna
będzie moja przyszłość, jeśli pójdę nie tą ścieżką, którą on
przede mną rysował.
I pewnie nie stałoby się nic złego, nie zboczyłbym tak bardzo
i nie zmieniłbym losów tak wielu ludzi, których kochałem i na
których mi zależało, gdyby nie... tamta noc. Tamta cholerna
noc, kiedy mój ojciec postanowił raz na zawsze wyprostować
moje życie i zadecydować o przyszłości syna. Wtedy... coś we
mnie pękło. Coś zostało zniszczone. Ja zostałem zniszczony.
Ten dobry chłopak, Aukasz Borowski. Syn mecenasa
Borowskiego. Przyszłość rodziny i kancelarii. Bo wtedy,
tamtej nocy, narodził się człowiek, który miał się stać jednym z
najgrozniejszych ludzi w mieście. Który miał zniszczyć wiele
osób. Który miał zniszczyć samego siebie. Którego losy były
tak pokręcone, że osoba o słabszej konstrukcji psychicznej nie
podołałaby temu, co stanęło na jej drodze. Wtedy dzięki
mojemu ojcu, który chciał stworzyć perfekcyjnego, zdolnego
adwokata z przyszłością i perspektywami, narodził się Lukas.
Czyli prawdziwy ja.
CZŚĆ PIERWSZA
WSCHÓD
Wschód Słońca - początek dnia. Moment, w którym górna
polowa tarczy słonecznej przekracza linię horyzontu.
Położenie punktów wschodu i zachodu Słońca na horyzoncie
zmienia się codziennie, a czas i miejsce wschodu Słońca jest
inne dla każdego miejsca na świecie. Zależy zawsze od pory
roku oraz równoleżnika i południka, na którym dany punkt się
znajduje1.
1. yródło: Wikipedia.
ROZDZIAA 1
The Smashing Pumpkins, Landslide
Aukasz Borowski patrzył na ścianę upstrzoną fotografiami z
przeszłości. To był jego dawny pokój, który teraz stał pusty.
Zostały tylko te fotografie, ale i one wkrótce zostaną zdjęte.
Całkiem niedawno mieszkała w nim przez pewien czas ta,
która stała się jego jedynym celem życia. Jego wybawieniem i
odkupieniem. Ale teraz pokój, którego ściany widziały wiele i
słyszały jeszcze więcej, stał pusty, tuż przed planowanym
remontem na przywitanie nowego mieszkańca. Lub
mieszkanki. Aukasz spojrzał na zdjęcia przedstawiające jego
jako dziecko, a potem chłopca pchającego wózek z nie-
mowlęciem. Na tej fotografii był z młodszym o dziesięć lat
bratem, Krzyśkiem.
- Długą drogę przebyliśmy... - westchnął do siebie i spojrzał
na kolejne zdjęcie, na którym on sam, już dorosły, uśmiechał
się szeroko i trzymał w objęciach matkę. Miał wówczas chyba
dwadzieścia osiem lat; był to najgorszy, a zarazem najlepszy
okres jego życia. Najlepszy, bo korzystał z tego, co przynosił
mu los, nie martwiąc się o jutro. A najgorszy, bo teraz, z
perspektywy przeżytych czterdziestu sześciu lat, wiedział, do
czego go to doprowadziło. Chociaż... gdyby przeanalizował
swoją przeszłość, okazałoby się, że wszystko... wszystko
zaczęło się o wiele wcześniej. Wówczas, kiedy jego brat był
zbyt mały, żeby to zapamiętać, a on sam wierzył jeszcze, że
marzenia są po to, aby się spełniały. Aby dawały radość i
pokazywały, że warto się starać, dawać z siebie wszystko, bo to
przyniesie satysfakcję i samozadowolenie po latach przeżytych
z jasno
wytyczonym celem. Ale on, Aukasz... Zboczył z tej drogi,
wpadł w odmęty wąskich, krętych ścieżek, których zwodniczy
urok dawał mu poczucie bezpieczeństwa, właściwie obranej
drogi i wreszcie władzy. Dziś dobrze wiedział, że to nie było
nic innego, jak tylko ułuda, złudzenie, podróbka. Jego samego.
I życia, które mógłby wieść. Lecz teraz... jego kręte ścieżki
wyprostowały się i chociaż nadal nie wiedział, co czeka na
niego za zakrętem losu, takjak nie wiedział tego żaden inny
człowiek, Aukasz wierzył, że to, co go spotkało, dało mu siłę,
by mógł przyjąć tę niespodziewaną dobroć losu, która
postawiła na jego drodze życia ją, Magdę, jej synka, dla
którego był teraz ojcem, i jeszcze to, na co wszyscy z
niecierpliwością oczekiwali.
- Coś taki zamyślony? - Krzysiek Borowski wszedł nie-
postrzeżenie do pokoju i zaskoczył brata.
- A tak... wspominałem.
- To powspominamy razem - młodszy brat Aukasza błysnął
uśmiechem i pokazał mu butelkę Ballantinesa oraz dwie niskie
szklanki, które trzymał w ręku.
- O! To zacznijmy już zaraz - mężczyzna usiadł na podłodze
na wytartej poduszce i drugą taką samą popchnął w kierunku
Krzyśka.
- Nasze dziewczyny dobrze się bawią. Dzwoniłem do Kątki.
Usłyszałem: Nie przeszkadzaj nam, jesteśmy zajęte", a w tle
dudniła muzyka - młodszy Borowski usiadł, oparł się o ścianę i
rozlał brunatny alkohol do szklanek.
- Uważasz, że to nie jest powód do naszej interwencji?
-Aukasz z rozbawieniem uniósł brew.
- Raczej nie. Mam tylko nadzieję, że nie zrobią zbytniego
przemeblowania - mężczyzna stuknął swoją szklanką w
szklankę brata i obaj wychylili trunki.
- Cieszę się, że Kaśka zaprzyjazniła się z Magdą. Ona,
Magda, nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki. Takiej
bliskiej osoby... - powiedział starszy z Borowskich, opierając
głowę o ścianę i patrząc gdzieś przed siebie.
- Wiem, stary. Też się cieszę - pokiwał głową Krzysiek. -W
końcu wszystko się nam wyprostowało.
- W końcu. Czasami mam wrażenie, że to mi się śni, że
obudzę się i znowu będę sam - odparł niespodziewanie Aukasz,
a młodszy brat spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem.
- Ciągle cię to gryzie? To, co było? Przecież nigdy nie byłeś
sam.
- Byłem. I nie było to fajne.
- Domyślam się. Ale po co do tego wracać?
- Nie wracam. Ale dzisiaj... Zamiast iść gdzieś do klubu,
bawić się na własnym kawalerskim wieczorze... - Aukasz
spojrzał bratu prostu w oczy - wolałem spędzić ten czas z tobą.
Bo muszę ci coś opowiedzieć.
- Też chciałem się z tobą napić - Krzysiek kiwnął głową,
patrząc uważnie na siedzącego obok niego wysokiego męż-
czyznę o potężnych ramionach i brązowych włosach, lekko
przyprószonych na skroniach siwizną. - Ale co musisz mi
opowiedzieć?
- Historię pewnego człowieka. Wiesz, że czasami wystarczy
impuls, błysk światła, ułamek sekundy, żeby zmienić swój los?
- No, coś słyszałem o tym - Krzysiek trochę się zaniepokoił,
bo jego brat był znany raczej z zabawowego trybu życia, a nie z
filozoficznych rozważań o sensie egzystencji.
- Ze mną też tak było. Jedno wydarzenie sprowokowało
następne i tak ruszyła machina. I teraz... po tym wszystkim,
chciałbym ci opowiedzieć tę historię - Aukasz rozlał alkohol do
szklanek i kiwnął w kierunku brata.
- Jaką historię? - Krzysiek przechylił naczynie i wypił trunek.
- Historię kogoś, kogo kiedyś nienawidziłeś. Ty, twoja
piękna. I ja sam czasami też. Historię Lukasa - Borowski
jednym haustem wypił alkohol, oparł się o ścianę i nie patrząc
na zaskoczonego brata, zaczął mówić.
*
Wróciłem z ćwiczeń naszej szkolnej grupy rockowej. Byłem
w drugiej klasie liceum, miałem siedemnaście lat i kochałem
muzykę. Grałem na saksofonie w zespole, który założyliśmy z
kumplami z klasy. Dyrektor szkoły, doceniając nasze zaan-
gażowanie i chęci, udostępnił nam stary szkolny magazynek;
zaadaptowaliśmy go na klub. I teraz, po ośmiu miesiącach
działalności, mieliśmy za sobą kilka szkolnych występów,
między innymi na studniówce najstarszych klas, a od kilku
tygodni przygotowywaliśmy się do udziału w konkursie ze-
społów rockowych, który mógłby dać nam szansę i perspek-
tywy na dalszy rozwój w tym kierunku. Oczywiście, staraliśmy
się nie zaniedbywać nauki, żeby rodzice się nie czepiali, ale
teraz ten konkurs był dla nas najważniejszy.
Po cichu wszedłem do domu, bo było już dość pózno.
Miałem nadzieję, że uda mi się przemknąć niepostrzeżenie, tak
aby nie spotkać się z ojcem, z którym ostatnio miałem na
pieńku. Hm. Ostatnio? Chyba raczej od zawsze. Ale ta nadzieja
umarła, zanim na dobre zdołała zakwitnąć w mojej głowie, bo
gdy tylko złapałem za poręcz, chcąc pobiec na górę, do
swojego pokoju, mój ojciec wyszedł ze swojego gabinetu.
Patrzył na mnie tak jak zawsze, czyli krytycznym wzrokiem.
- Nie za pózno? - spytał z marsową miną.
- Sorry. Próba się przeciągnęła - burknąłem.
- Nie zapomnij, że w weekend wyjeżdżasz ze mną na spo-
tkanie z członkami rady adwokackiej.
- W ten weekend?
- Tak, w ten.
- To miało być za tydzień - patrzyłem na ojca zszokowanym
wzrokiem.
- Pomyliłem terminy. Wyjeżdżamy w piątek wieczorem -ton
ojca był zimny jak lód.
- Nie ma mowy - wzruszyłem ramionami, mocniej zaciskając
palce na rączce futerału, w którym spoczywał mój saksofon.
- Słucham?
- Mówiłem ci chyba z milion razy, że jadę do Zielonej Góry
na przesłuchanie. Robią nabór do konkursu Młoda
Rockmania". Przeszliśmy pierwszy etap, jeśli zaliczymy ko-
lejny, pojawi się szansa na nagranie płyty.
Ojciec wzniósł oczy do nieba, jakby szukał tam natchnienia
do wygłoszenia kolejnej tyrady, ale powiedział tylko:
- Będziesz musiał wybierać. Spojrzałem na niego z
uśmiechem.
- Już wybrałem.
- To znaczy? - zmarszczył brwi i podszedł do mnie. Mimo że
był wysoki, i tak musiał unieść głowę, żeby spojrzeć mi w
oczy. Nie sądzę, by odnalazł w nich choć odrobinę ciepłych
uczuć. Muzyka była dla mnie wszystkim, a wiedziałem, jaki on
ma do tego stosunek. Bolało mnie to bardzo, ale nie dałem po
sobie nic poznać, bo przecież w przyszłości miałem zostać
opanowanym prawnikiem z maską zamiast twarzy.
- To znaczy, że w sobotę rano pakujemy się do pociągu i
wyjeżdżamy. Na przesłuchanie - odpowiedziałem pewnie,
chociaż moje serce szalało ze zdenerwowania.
- Śmieszny jesteś - parsknął; wydawał się naprawdę niezle
rozbawiony.
Ja za to byłem wkurzony. I to bardzo.
- Może jestem śmieszny, ale pogódz się z tym, że na weekend
ze swoimi prawnikami pojedziesz beze mnie.
- To się jeszcze okaże.
- Załóż się - warknąłem, wchodząc na schody.
- Aukasz - no tak, znałem ten ton. Doskonale. Zaczynało się.
Ale tym razem nie miałem zamiaru tego słuchać.
- Oszczędz sobie. Nie jesteś w sądzie. Wcale nie muszę tam z
tobą jechać, wydepczesz dla mnie ścieżkę kiedy indziej -
powiedziałem przez zęby i pobiegłem do siebie, trzaskając
drzwiami tak mocno, że pewnie obudziłem swojego młodszego
brata Krzyśka, który miał pokój naprzeciwko mojego.
Kurwa!" - kląłem w myślach, bo ogólnie rzecz biorąc, nie
przeklinałem; wiedziałem, że mama tego nie toleruje. Czy
kiedykolwiek mój ojciec spojrzy na mnie inaczej niż jak na
obiekt mający utrzymać rodzinną tradycję i poważanie dla
nazwiska Borowski w tym jego śmiesznym świecie?" Chyba
znałem odpowiedz na to pytanie. A przecież zawsze robiłem
wszystko, aby był ze mnie zadowolony. Nigdy nie miał ze mną
najmniejszych problemów. Nigdy. Uczyłem się dobrze, nie
paliłem, nie ćpałem, szanowałem matkę, kochałem brata. A
ojciec... też go szanowałem, ale... Czy go kochałem?
Boże...
Oczywiście, że tak. Ale... Czy on kochał mnie?
Krzysiek spojrzał na Aukasza, który wpatrywał się gdzieś w
przestrzeń, jakby ciągle miał przed oczami obrazy sprzed
niemal trzydziestu lat.
- Kurczę, tego nie pamiętam... To znaczy... czasami, gdzieś
w głębokiej podświadomości, przypominam sobie, że gdy
wchodziłem do twojego pokoju, grałeś na czymś. Ale bez
szczegółów - patrzył na starszego brata, jakby zobaczył go po
raz pierwszy w życiu.
- Bo dwa dni po tym zajściu przestałem grać. I już nigdy do
tego nie wróciłem... - Aukasz spojrzał Krzyśkowi głęboko w
oczy. - Dlatego nie pamiętasz.
*
Gdy nadszedł ten cholerny piątek, po szkole wróciłem do
domu, bo chciałem się spakować; następnego dnia z samego
rana jechaliśmy do Zielonej Góry. Mamy nie było, gdyż miała
jakąś sprawę w innym mieście. Też była adwokatem, ojca
poznała na studiach, a teraz razem prowadzili kancelarię.
Krzysiek pojechał na weekend do dziadków, którzy mieszkali
pod Wałbrzychem. W domu nie było nikogo. Miałem nadzieję,
że ojciec pojechał już na ten zakichany prawniczy spęd. Od
tamtej rozmowy nie widzieliśmy się, unikałem go, on mnie
chyba też. Mama nawet nie zauważyła, co się dzieje, bo
przygotowywała się do tej piątkowej rozprawy, poza tym
daleki byłem od tego, żeby ją denerwować.
Zjadłem coś na szybko, wykąpałem się i poszedłem zapa-
kować jakieś ciuchy. Przesłuchania miały trwać cały dzień,
więc udało nam się zaklepać pokój u kolegi starszego brata
mojego kumpla z zespołu. Gdy na górze pakowałem się, jed-
nocześnie rozmawiając z kolegą, a właściwie przyjacielem,
Sebą, usłyszałem, że na podjazd wjeżdża jakieś auto.
- O cholera... - mruknąłem. - Seba, muszę kończyć, mój stary
wrócił. Nie zaśpij jutro! - rzuciłem do kumpla i odłożyłem
słuchawkę na widełki.
Zszedłem na dół i zacząłem ostentacyjnie robić sobie ka-
napki na podróż. Gdy ojciec wszedł do kuchni, akurat pako-
wałem je do woreczków i chowałem do lodówki.
- Czyli podjąłeś decyzję? Bo jak widzę, nie jesteś
naszyko-wany - powiedział dziwnie spokojnym tonem.
- Jestem naszykowany. Jadę jutro na przesłuchanie. To moja
pasja. Wiesz, co to jest pasja? Miałeś kiedyś coś
takiego? - oparłem się o lodówkę i patrzyłem na ojca z góry.
Fakt. Przez ostatni rok bardzo wyrosłem - już miałem metr
osiemdziesiąt dziewięć i zapowiadało się, że to nie koniec.
- Pasja to jedno, a odpowiedzialność - coś zupełnie innego.
Mylisz te dwa pojęcia. Nadajesz im różne priorytety - mój
ojciec odsunął się ode mnie, jakby moja obecność nieco go
przytłaczała.
- Nie mylę pojęć, tato. Studia są dla mnie bardzo ważne.
Przecież chodzę na kursy przygotowawcze i wiesz, że dobrze
sobie radzę. Ale kocham moją muzykę. A ty nigdy nawet nie
chciałeś posłuchać, jak gram. Nie interesowało cię to - byłem
nadzwyczaj spokojny. W środku cały się trząsłem z nerwów,
ale mówiłem spokojnym, opanowanym głosem.
- Mnie interesuje twoja przyszłość, a ty i ta trąbka to w moim
wyobrażeniu dworzec i kapelusz, do którego przechodnie
wrzucają drobniaki.
Parsknąłem.
- Daj spokój, robisz z tego jakiś dramat.
- Mówię, co cię czeka, jeśli nie zaczniesz poważnie pod-
chodzić do swojego życia.
- Wiesz co? Do swojego życia podchodzę cholernie poważ-
nie. Mam siedemnaście lat, a czuję się, jakbym miał czter-
dzieści! Nigdy nie dałem ci powodów do niepokoju, nigdy nie
zraniłem ani ciebie, ani matki swoim zachowaniem czyjakimś
głupkowatym postępkiem. A jak chcę zrobić coś dla siebie,
coś, co kocham, co jest we mnie, tutaj! - uderzyłem się zwiniętą
pięścią w pierś. - Ty to sprowadzasz do jakiegoś... gówna!
- Aukasz... - ojciec użył swojego ostrzegawczego tonu, ale
machnąłem ręką i ruszyłem w stronę holu.
- Gdzie idziesz, jeszcze nie skończyłem! - krzyknął za mną,
ale ja byłem już na schodach.
- Aleja skończyłem! Dzisiaj będę spał u Seby, a jutro rano
wyjeżdżam. Uparłeś się na ten swój wyjazd, ale ja też wiem,
czego chcę! - krzyknąłem już z samej góry. Otworzyłem
drzwi i wpadłem do środka. Założyłem trampki, wrzuciłem na
siebie wysłużoną ramoneskę i szarpnąłem zapakowany plecak.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu saksofonu, ale
przypomniałem sobie, że zostawiłem go na dole w salonie.
Zbiegłem na dół. Ojca nie było; słyszałem, jak zamknęły się za
nim drzwi. Po chwili dobiegł mnie dzwięk odpalanego silnika.
- I bardzo dobrze... - mruknąłem i wbiegłem do salonu.
Czarnego futerału nigdzie nie było. Rozejrzałem się nieco
zdezorientowany. Byłem pewien, że zostawiłem pokrowiec
oparty o kanapę. Pobiegłem do kuchni - tam też go nie było.
Hol, łazienka, gabinet ojca. Nie... To niemożliwe..." - myśl tak
okrutna, tak niedorzeczna, tak... nieprawdopodobna obudziła
się w mojej głowie i zanim jej sens zdążył dotrzeć do mnie w
pełni, już byłem na podjezdzie. Ojciec właśnie wycofywał
samochód i wyjechał na ulicę. I wtedy... W świetle latarni,
która żółtawym światłem oświetlała ginącą w mroku ulicę,
zobaczyłem czarny podłużny kształt na przednim siedzeniu
auta. Stałem jak zamurowany, nie mogąc się ruszyć, i
patrzyłem, jak ojciec odjeżdża z moim saksofonem w czarną
mgłę nocy.
Krzysiek patrzył zszokowany na Aukasza, który nalewał ko-
lejnego drinka.
- Kurwa... Aukasz... chcesz powiedzieć, że nasz stary zabrał
ci saksofon, wiedząc, jak ważne było dla ciebie granie?
- Dokładnie tak.
- Jezu... Nie mogę tego zrozumieć - pokręcił głową, a jego
brązowo-niebieskie oczy otworzyły się ze zdumienia.
- Ja to doskonale rozumiałem. Nasz stary był facetem, który
wszystkim zawsze wyznaczał zasady i rysował ścieżki.
Ośmieliłem się złamać reguły i zejść z wytyczonej trasy.
Stałem się wrogiem, którego należało unieszkodliwić. A na
pewno złamać. I wiesz co? - mężczyzna uśmiechnął się
uśmiechem, na widok którego Krzyśkowi od razu przeszedł po
grzbiecie dreszcz. Bo to był uśmiech człowieka, o jakim
młodszy Borowski nie chciał pamiętać.
- Co, Aukasz? - spytał łagodnie, chociaż złość, strach i
współczucie gniotły mu gardło i paliły płuca.
- To ja jego złamałem. Wtedy... tej nocy... poszedłem do
Drakona, tej speluny niedaleko nas. I tam... - zamknął oczy,
wziął głęboki wdech i znowu poczuł ten duszący dym papie-
rosów, trawy, haszu, pomieszany z milionem innych aroma-
tów, które wówczas wypełniały jego płuca, gdy nie myśląc o
niczym, udał się w tamto miejsce. - I tam... gdy do środka
wszedł Aukasz, to nazajutrz o piątej rano na zewnątrz wyszedł
już Lukas... Braciszku...
ROZDZIAA 2
Seasons End, Ghost in My Emotion
W Drakonie było tak, jak spodziewałem się, że będzie. Nie
żebym znał ten lokal. Stroniłem od knajp, zwłaszcza takich. W
sumie nie dlatego, że byłem jakimś od-ludkiem czy nie lubiłem
się zabawić. Miałem mnóstwo kumpli, na brak zainteresowania
ze strony dziewczyn też nie narzekałem, chociaż nie
spotykałem się z żadną dłużej. Może wynikało to z tego, że
trochę je onieśmielałem? A na pewno nie miałbym dla
potencjalnej partnerki zbyt wiele czasu, gdyż nauka i
ćwiczenia, próby zabierały niemal całe dnie.
Usiadłem przy barze. Muzyka dudniła mi w uszach, dym
dusił płuca. Barman obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.
Zamówiłem piwo; nie miałem z tym problemu, bo wyglądałem
dosyć poważnie. Zresztą... w tamtych czasach nie było takich
nacisków jak teraz, więc bez kłopotu kupowało się alkohol.
Pierwszy raz skorzystałem z tego dobrodziejstwa. Nagle
poczułem klepnięcie w plecy.
- Borowski? A co ty tutaj robisz?
Odwróciłem się i spojrzałem w twarz Jarka Maślickiego,
zwanego Maślakiem lub po prostu Jarem. Był dwa lata starszy
ode mnie i w zeszłym roku został wyrzucony z naszego liceum.
Właściwie sam się wyrzucił, po prostu nie chodząc w ogóle do
szkoły i doprowadzając nauczycieli do szału. Potem
dochodziły mnie słuchy, że Maślak często był widziany pod
hotelem Monopol, gdzie zaczepiał zagranicznych turystów.
Ogólnie rzecz biorąc,
wszedł w jakieś mało ciekawe klimaty. Osobiście lubiłem
Maślaka, był zdolnym chłopakiem, w pierwszej klasie wygrał
nawet olimpiadę matematyczną, a potem jakby coś w niego
wstąpiło.
- Piję - wzruszyłem ramionami, ściskając jego dłoń.
Spojrzałem na towarzyszącego mu mężczyznę. Facet miał
około trzydziestki, krótkie, obcięte na jeża włosy i był nawet
niezle ubrany. Maślak też wyglądał całkiem przyzwoicie, a na
jego nadgarstku połyskiwał gruby złoty łańcuch.
- Możemy się przyłączyć? - spytał Jarek, patrząc na mnie z
uśmiechem.
- Jasne - kiwnąłem głową. Nawet nie wiedziałem, że tym
samym przypieczętowuję swój los na najbliższe lata.
*
Krzysiek wpatrywał się w trzymaną w ręku szklankę z whi-
sky i głęboko się nad czymś zastanawiał.
- O czym myślisz? - Aukasz przyniósł z dołu kanapki i za-
kąski, które naszykowała Magda, zanim zawiózł ją do Kaśki.
- Przypominam sobie to i owo. Wiesz... kojarzę coś z tamtego
okresu. Pamiętam ojca, jak się na ciebie wydzierał, jak
trzaskałeś drzwiami, wychodziłeś z domu i nie wracałeś. Tak.
Pamiętam też, jak mama z ojcem się kłócili, oskarżali wza-
jemnie. A potem...
- Potem odpuścili. Zajęli się tobą, bo na mnie nie mieli już
siły - dokończył Aukasz obojętnym tonem. - Wiem, że
zachowywałem się jak skurwiel. Ale wtedy... było mi z tym
bardzo dobrze i czułem się wreszcie dostrzegany. I potrzebny.
- Pamiętam, jak przerwałeś naukę.
- Tak, na drugim roku studiów. Nie było mi to potrzebne.
Maślak wciągnął mnie w swój biznes. Gdy skończyłem
dwadzieścia lat, wyprowadziłem się z domu. Handlowałem
walutą, złotem, czym się dało. Potem doszły prochy. A nieco
wcześniej, gdy zdałem maturę, na imprezie w klubie Maślaka,
bo on wówczas miał już swój lokal, poznałem kogoś, kogo
dobrze znasz - Aukasz uśmiechnął się, patrząc w pochmurne
oczy brata.
Odebrałem świadectwo dojrzałości i od razu ze szkoły poje-
chałem do U Jara". To była knajpa Maślaka, mojego dobrego
kumpla. Dzięki niemu od niemal dwóch lat byłem znany na
mieście. Jako człowiek, u którego można kupić niemal
wszystko. Jako człowiek, któremu można zaufać. Jako
człowiek, który nie lubi przemocy, ale gdy nadchodzi potrzeba
wytłumaczenia pewnych rzeczy niewerbalnie, świetnie
wykonuje takie zadanie. Jako facet o ksywce Lukas, człowiek
Jara, który z kolei podlegał Wasylowi, a tutaj już zaczynały się
pojawiać coraz bardziej wschodnio" brzmiące nazwiska. Nie
przeszkadzało mi to. Najważniejsze były teraz dla mnie dwie
rzeczy: kasa i mój ojciec. Od tamtej pamiętnej nocy nie
zliczyłbym, ile razy próbował ze mną porozmawiać. Ale ja...
nie miałem na to najmniejszej ochoty. Oddalałem się coraz
bardziej. Od niego. Od matki. Nawet od brata, chociaż z tym
miałem największy problem. Ale wszelkie drgające we mnie
sentymenty skutecznie dusiłem w zarodku, nie pozwalając im
już nigdy wydostać się na zewnątrz i zapanować nade mną. Bo
życie to walka. Nie było miejsca na uczucia, na przemyślenia,
na zastanawianie się nad tym, co będzie. Bo co miałoby być?
Gówniane życie, a potem śmierć. Dla mnie Uczyło się tu i
teraz. A tu i teraz... zaczynałem się coraz lepiej bawić. Wtedy...
gdy mój ojciec zrobił to, co zrobił, odjechał spod domu nie
tylko z moim saksofonem. O nie. On odjechał z całymi
pokładami dobroci, jakie przecież miałem w sercu. Zabrał to ze
sobą i wywiózł nie wiadomo
gdzie. Nie wiem. Nie byłem w stanie tego odnalezć. Mój
zespół się rozpadł, straciłem kontakt z Sebą i resztą grupy. I
wcale nie było mi z tego powodu przykro. Teraz miałem inne
priorytety.
W knajpie Jara było już trochę ludzi. Przywitałem się z
wszystkimi; byłem już tutaj dobrze znany. Na pewno w
przełamaniu pierwszych lodów pomógł mi mój wygląd, bo
wszyscy raczej ostrożnie podchodzili do faceta takiej postury.
A poza tym byłem człowiekiem Jara, jego prawą ręką, a on
naprawdę wiele znaczył na mieście.
Poszedłem do odseparowanej loży, w której siedzieli Jaro,
Wasyl, Buzka, ten sam, którego spotkałem wtedy w Drakonie, i
jeszcze jakiś jeden nieznany mi facet. Koleś był pewnie
niewiele starszy ode mnie, ostrzyżony na jeża i trochę
przypakowany. I prawie tak wysoki jak ja. Kiwnąłem do
wszystkich głową, a Jaro, gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się
szeroko i zawołał:
- Lukas, gdzie byłeś, sukinsynu?
- Świadectwo odbierałem - mruknąłem.
- Co, kurwa? - parsknął śmiechem.
- Nieważne. Jakieś plany? - zerknąłem na wielkoluda, który
gapił się na mnie; trochę mnie to wkurzało.
- Jest taka mała dyskoteka. Niedaleko rynku. Pan właściciel
nie chce współpracować. Zaproponowaliśmy mu ochronę,
dziewczyny, pewność, że klub nie spłonie od przypadkowo
zaprószonego ognia, ale frajer jest strasznie uparty.
- No i? - kiwnąłem do kelnerki, która przyniosła mi whisky,
wiedząc, że to ulubiony trunek Lukasa. Gdy stawiała przede
mną szklankę, otarła się sporym biustem o moje ramię.
Uśmiechnąłem się i wsunąłem banknot do kieszonki jej
fartuszka. - No Lukas, Ewa na ciebie leci - Buzka poruszał
brwiami w górę i w dół. Zmierzyłem go zimnym spojrzeniem,
które wielu sadzało na miejscu i skutecznie zamykało usta.
- Dobra, Ewą Lukas zajmie się pózniej, teraz słuchajcie -
Wasyl przejął pałeczkę od Jara i zaczął wyjaśniać cel
spotkania.
Zadanie było proste. Miałem jechać do tej dyskoteki i wy-
jaśnić właścicielowi w klarowny sposób, na czym polega
współpraca z grupą Wasyla. Że im się nie odmawia i że jest się
przyjaznie nastawionym. Nie stanowiło to dla mnie większego
problemu - już kilka razy byłem na takich rozmowach", więc i
tym razem wiedziałem, że nasze negocjacje zostaną
uwieńczone sukcesem.
- Nie ma problemu, pojadę z Buzką - skrzyżowałem ramiona
i patrzyłem na mojego szefa.
- Nie. Pojedziesz z nim - Jaro kiwnął głową w kierunku tego
nieznajomego kolesia, który siedział milczący i gapił się na
mnie z zainteresowaniem.
- A kto to, kurwa, jest? - spytałem zimno, nawet nie patrząc
na faceta, o którym rozmawialiśmy.
- Tomek, przedstaw się - Jaro spojrzał na chłopaka.
Stwierdziłem, że chyba jednak jesteśmy równego wzrostu.
- Tomek Misiak jestem - i podał mi rękę.
- Lukas - mruknąłem i uścisnąłem mu dłoń. Odwróciłem się i
spojrzałem na Jara. - Wolę jechać z Buzką, a nie z jakimś
żółtodziobem.
- Tomek daje radę. Niech się wykaże. Ty też kiedyś byłeś
żółtodziobem. Zajmij się nim, Lukas, wytrenuj go. To będzie
twój człowiek. Mam plany wobec ciebie - Wasyl spojrzał na
mnie i wiedziałem, że będzie tak, jak on chce.
- Dobra. To posłuchaj mnie... Fazi - zwróciłem się do tego
całego Misiaka, który drgnął na dzwięk ksywki, jaką właśnie
mu nadałem, ale nic nie powiedział, tylko nie spuszczał ze
mnie oka. - Robisz to, co ci mówię, i nie wychylasz się.
Kumasz? - uniosłem brew.
Wielkolud kiwnął głową i powiedział niskim, dudniącym
głosem:
- Kumam, szefie.
Spojrzałem na Wasyla, a ten uśmiechnął się szeroko.
- I czy nie jest idealny?
Krzysiek przewrócił oczami.
- Taa, Fazi, mój ulubieniec. Można powiedzieć, że wycho-
wałeś go na własnej piersi.
- Chyba pięści - uśmiechnął się Aukasz. - Ale wbrew
wszystkiemu Fazi okazał się naprawdę dobrym żołnierzem. I w
sumie nie tylko. To był naprawdę... dobry kumpel.
- Wiesz, co teraz się z nim dzieje?
- Pewnie, że wiem. Zajęliśmy się z nim z Ratajczakiem. Nie
mogłem go przecież zostawić. Ma dziewczynę, dziecko.
Czasami nawet nam pomaga. Fazi kochał szybkie, ryzykowne
życie, pod warunkiem... że ja też tam byłem. Teraz zmieniły
mu się priorytety. I bardzo dobrze. Taki moment miał nadejść i
nadszedł - Borowski pokiwał głową jakby do siebie.
- Szkoda, że wcześniej tak nie myślałeś.
- Braciszku, wcześniej to ja myślałem o milionie różnych
rzeczy, ale na pewno nie o swojej przyszłości. Wcześniej my-
ślałem, przykładowo... o dziewczynach. Taaak. O nich my-
ślałem naprawdę dużo - Aukasz pokręcił głową i Krzysiek
uśmiechnął się półgębkiem, bo to akurat dobrze pamiętał.
Takie akcje, jak tamta w dyskotece koło rynku, zdarzały nam
się coraz częściej. Zgraliśmy się z Fazim: ja mówiłem, on
wykonywał moje polecenia, a bił się równie dobrze. Do tego
zawsze był z nami Buzka. W krótkim czasie rozeszła się po
mieście pogłoska, że Lukas zaczyna mieć coraz większy za-
sięg. I tak właśnie było. Byłem wtedy chyba na drugim roku
studiów prawniczych, na które dostałem się bez problemu. I
bez przekonania. Nie zrobiłem tego dla niego, ojca, tylko dla
mamy. Widziałem, że próbowała w jakiś sposób do mnie
dotrzeć, przekonać mnie, pogodzić z ojcem, ale na próżno.
Może... gdyby on wykazał się chociaż niewielkim entuzja-
zmem lub odrobiną dobrej woli, może... Nie ma co gdybać. To
nigdy nie nastąpiło i wiedziałem, że nie nastąpi. W każdym
razie moja władza rosła, poważanie wśród kumpli także. I u
kierownictwa, jeśli można tak nazwać naszych bossów.
Gdy udało mi się w krótkim czasie przejąć trzy kluby pod
zasięg działań naszej grupy, dostałem ekstrapremię od Wasyla.
W jednym z tych klubów zorganizował takie party, że dwa dni
po jego zakończeniu dochodziliśmy do siebie. Dla mnie to było
niesamowite. Wciągałem się w ten świat coraz bardziej.
Jezdziłem niezłym, jak na tamte czasy, samochodem, wszyscy
mnie znali, a jeśli nie, to już wkrótce mieli poznać. No i
dziewczyny. O ile wcześniej nie korzystałem z tego do-
brodziejstwa, to teraz miałem go w nadmiarze. Laski były
chętne, wodziły za mną oczami i zrobiłyby wszystko, żebym
tylko przewiózł je moją bryką. I robiły. Co tylko chciałem.
Na jednej z imprez Wasyl zawołał mnie do swojego gabinetu
i poczęstował dobrym alkoholem.
- Siadaj, Lukas. Chciałem z tobą pogadać z dala od tego
całego burdelu.
- Jasne, szefie - wziąłem od niego szklankę z wódką i usia-
dłem w skórzanym fotelu.
- Doceniamy twój wkład i zaangażowanie. Jesteś zdolny,
cholernie zdolny - Wasyl zaczął, patrząc na mnie uważnie.
Taaak. Zdolny. Po prostu byłem szybki, wielki i często
wkurwiony. Ale to akurat zatrzymałem dla siebie. Pokiwałem
głową i mruknąłem:
- Dzięki.
- Koledzy ze Wschodu zaczynają się o ciebie dopytywać.
Wiesz, że to dobrze?
- Jeśli tak twierdzisz... - wzruszyłem ramionami.
Mój szef i pozostali już mnie znali. Nie mówiłem wiele, za to
robiłem dużo. Czasami sprawiałem wrażenie odludka, ale
potrafiłem podporządkowywać sobie ludzi. Kiedy już zaczy-
nałem mówić, wszyscy mnie słuchali, a gdy zaczynałem bić,
krwawili. Byłem idealny. Dla nich, ludzi pokroju Wasyla. I w
sumie kręciło mnie to. Cholernie.
- Oj, Lukas, ty skurwysynu - w ustach Wasyla to był naj-
większy komplement. - Mamy dla ciebie propozycję.
- To znaczy?
- Chcemy, żebyś zajął się prowadzeniem trzech nowo
przejętych klubów.
- To znaczy?
- Proste. Potrzebujemy szefa. Takie teraz modne słowo z
Zachodu: menedżera. Wydajesz się idealny. Zbierz sobie
zespół. Wiem, że na pewno wezmiesz ze sobą Faziego -Wasyl
popatrzył na mnie ze zrozumieniem.
- No, nie ma innej opcji - odparłem.
- Tak myślałem. Będzie nam łatwiej kontrolować to, co się
tam dzieje, jeśli ty będziesz miał nad tym pieczę. Poza tym
szykuje się nowa partia towaru, trzeba to jakoś rozprowadzić.
Wziąłem głęboki wdech. Narkotyki. To było to, co najmniej
mnie w tym wszystkim pociągało. Kurwy, szlugi, alkohol,
złoto, waluta... To było dla ludzi. Ale dragi... Byłem ich
cholernym wrogiem. Lecz wiedziałem, że w tym biznesie nie
ma sentymentów. Albo wchodzisz we wszystko, albo wąchasz
tapicerkę bagażnika czyjegoś samochodu.
- Jasne, szefie. Zajmę się tym - kiwnąłem głową.
- Wiedziałem, że możemy na ciebie liczyć - Wasyl
uśmiechnął się i rzucił w moim kierunku jakieś klucze. - To
teraz twoje mieszkanie. Tu masz adres - podał mi zapisaną
kartkę. Zerknąłem na nazwę ulicy.
- W samym rynku - pokiwałem głową z uznaniem.
- Będziesz miał blisko do pracy - zarechotał. - Możesz jechać
już dzisiaj. Mieszkanie jest w pełni umeblowane.
- Dzięki - mruknąłem, podałem mu rękę i wyszedłem. Tam
czekała już Anka... czy Anita... Sam nie wiedziałem, jak ona
właściwie ma na imię.
- Lukas, szukałam cię - uśmiechnęła się i przylgnęła do
mojego ramienia. Była szczupłą szatynką z niezłymi cyckami.
Przeleciałem ją już dwa razy, raz na zapleczu klubu, a raz w
samochodzie. Nie była zbyt lotna, ale umiała się pieprzyć.
- No to znalazłaś. Jedziemy do mnie - objąłem ją, a ona,
szczęśliwa, nie mogła uwierzyć, że spojrzałem na nią łaskaw-
szym okiem i w dodatku zamierzałem zabrać ją do siebie.
- Do ciebie? - pisnęła i wtuliła się we mnie mocniej.
Zacisnąłem dłoń na jej pośladku i popchnąłem w kierunku
wyjścia.
I jak, kurwa, miałem z tego zrezygnować? Jak? I w sumie...
po co mi były te studia?
- Ja pierdolę - Krzysiek odstawił pustą butelkę, ale Aukasz
skoczył szybko na dół i zaraz pojawiła się następna.
- No, tak wyglądały początki. Podobało mi się takie życie.
Nie będę cię okłamywał, Krzysiek, tak właśnie było. Wiesz,
nienawidziłem narkotyków, uzależnienia od czegokolwiek,
ale... - uśmiechnął się z przekąsem i spojrzał bratu prosto w
oczy. - Przecież sam byłem doskonałym przypadkiem uza-
leżnienia. Od tego całego bagna, w którym spędziłem kilka-
naście ładnych lat.
- Gdy zrezygnowałeś ze studiów...
- No właśnie, a propos... Studia... Z tym też było wesoło -
Aukasz uśmiechnął się swoim dawnym, Lukasowym"
uśmiechem i zapatrzył w przybrudzoną ścianę.
Ojciec chciał mnie widzieć. Nie mieszkałem już w domu, od-
kąd Wasyl dał mi to mieszkanie na mieście. Wpadałem od
czasu do czasu, żeby pogadać z Krzyśkiem i z mamą. Z ojcem
niekoniecznie. A teraz on chciał pogadać. No dobrze.
Przyjechałem, ciekawy, co tym razem wymyślił. Zdusiłem w
sobie iskrę nadziei, że może chciał wyciągnąć rękę na zgodę.
Po co się potem rozczarować?
Najpierw poszedłem prosto do brata, który właśnie wrócił z
rowerem z podwórka. Krzysiek nauczył się jezdzić, gdy miał
cztery lata. Od tamtego czasu rower był jego ulubionym
towarzyszem zabaw. W sumie to ja nauczyłem go jazdy.
Swego czasu spędzaliśmy dużo czasu razem, teraz, oddalając
się od tego domu, oddaliłem się też od młodszego brata; to
mnie bardzo męczyło.
Porozmawiałem z Krzysiem, obejrzałem jego zeszyty,
zostawiłem mu kieszonkowe i obiecałem, że przyjadę za
tydzień i ruszymy razem na wycieczkę do naszego parku. I
teraz zszedłem na dół, wiedząc, że w gabinecie czeka na mnie
ojciec. Wziąłem głęboki wdech i wszedłem do środka.
- Witaj - powiedziałem, siadając na krześle po drugiej stronie
dębowego biurka, które wskazał ojciec.
A więc byłem nikim więcej, jak tylko petentem. Klientem.
Tak...
- Widzę, że znalazłeś czas, żeby się ze mną spotkać. To
dobrze - zaczął.
- O co chodzi?
- Załatwiłem ci przeniesienie na Uniwersytet Warszawski.
Wyjedziesz do Warszawy. Mój kolega, mecenas Żak, wezmie
cię pod swoje skrzydła. Trzeci rok zaczniesz tam.
Patrzyłem na niego. Jak sądzę, miałem w tamtej chwili mało
inteligentny wyraz twarzy.
- Potem będziesz mógł u mecenasa Żaka robić aplikację.
- To też już uzgodniłeś? - odzyskałem wreszcie głos.
- Oczywiście.
- Super. To egzamin na aplikację też już za mnie zdałeś?
- Nie bądz złośliwy. Daję ci szansę.
- Na co?
- Na wyrwanie się ze środowiska, w jakim się teraz obracasz.
Myślisz, że nie wiem, czym się zajmujesz, gdzie bywasz i z
kim?
- Myślę, że doskonale wiesz, ale średnio mnie to obchodzi -
w kłamstwach byłem jednak mistrzem.
- I tym razem moja opinia o tobie okazała się trafna - ojciec
zmierzył mnie surowym wzrokiem.
- To znaczy?
- Jesteś głupi i nieodpowiedzialny. Zachowujesz się jak
szczeniak.
- Jasne. Wiesz, że w życiu musi być równowaga? - pochy-
liłem się do niego i oparłem łokciami o kosztowne dębowe
biurko. - Jeśli przez siedemnaście lat zachowywałem się jak
dorosły, to teraz czas na trochę zabawy.
- Aukasz, daj spokój - ojciec chyba się zorientował, że ude-
rzył w złe tony, więc teraz zaczął dla odmiany grać dobrego
glinę.
- Tobie? Nawet od zaraz. Tylko czy ty dasz spokój mnie?
- Aukasz, kupiłem ci nowe auto. Kluczyki leżą w twoim
dawnym pokoju. Jest tam też coś specjalnego dla ciebie. Idz i
zobacz. Zrób to dla mnie i dla matki - dodał szybko, widząc
moją zaciśniętą szczękę.
Jak zawsze wykorzystywał moją słabość. Czyli matkę. Albo
Krzyśka. Zerwałem się z krzesła i pobiegłem do swojego
dawnego pokoju. Najchętniej wybiegłbym z tego domu, wsiadł
do auta i pojechał w cholerę, ale nie chciałem robić przykrości
bratu. Otworzyłem drzwi i spojrzałem na łóżko. Widok, jaki
ukazał się mym oczom, sprawił, że ogarnęła mnie tak wielka
wściekłość pomieszana z żałością, że chciało mi się płakać i
rozwalać wszystkie przedmioty znajdujące się w tym pokoju.
Bo na łóżku oprócz kluczyków do bmw leżał nowiutki,
błyszczący saksofon.
- Kurwa... - szepnąłem, złapałem za klamkę, niemal wy-
rywając ją z drzwi, i zeskakując po trzy schody, zbiegłem na
dół. Wpadłem do gabinetu ojca, oparłem się o jego biurko i
powiedziałem spokojnym głosem, chociaż emocje rozrywały
mnie od wewnątrz: - A więc na tyle mnie wyceniasz: nowe
auto i nowy saksofon? Myślisz, że odkupisz to, co spierdo-liłeś
dwa lata temu, gdy zostawiłeś mnie na tej ciemnej ulicy,
odjeżdżając z moimi marzeniami, z moimi pragnieniami, z
moją pasją? Mnie nie da się kupić, mecenasie Borowski. Ja
jestem Lukas, chłopak z miasta, wyznaję zasadę oko za oko,
ząb za ząb. I bądz pewien, że jeszcze ci się nie odpłaciłem. A te
dwie łapówki - wskazałem palcem w górę - przekaż dla
biednych. Albo dla jakiegoś innego młodego, obiecującego
studenta prawa, bo ja już nim nie jestem, tato!
ROZDZIAA 3
System Of A Down, ATW
Aukasz zamyślił się na chwilę, a młodszy Borowski cały czas
przetrawiał to, co usłyszał. Pamiętał tamten okres niezbyt
dobrze. Jedyne, co utkwiło mu w głowie, to to, że z jego star-
szym bratem były ciągłe kłopoty, ojciec wieszał na nim psy,
matka za nim płakała, a on, Krzysiek, tęsknił. I cieszył się
każdą chwilą, jaką udało mu się z nim spędzić. A było tych
chwil coraz mniej, w miarę jak Krzysiek rósł, a Aukasz coraz
głębiej i dalej wchodził w ten swój świat zwany półświatkiem.
A potem... poznał Gośkę i już wszystko się spieprzyło.
- Zamyśliłeś się - Aukasz patrzył uważnie na młodszego
brata.
- Jak poznałeś Gośkę? - ten spytał nieoczekiwanie. Borowski
drgnął na sam dzwięk jej imienia. Wiedział, że
nigdy nie będzie w stanie normalnie myśleć o tej dziewczy-
nie - była przecież jego pierwszą miłością. Potrząsnął głową.
- Opowiem ci. Ale pózniej. Zanim ją poznałem, w moim
życiu działo się wiele chorych, dziwnych, a czasami szalonych
rzeczy.
*
Gdy przyjąłem propozycję Wasyla, bo przecież nie miałem
innej opcji, moja osoba w mieście stawała się coraz bardziej
znana i poważana. Oznaczało to, że miałem swobodne wejście
do niemal każdego klubu, że coraz więcej wolnych strzelców
chciało się do nas przyłączyć, a moi szefowie szykowali się do
rozszerzenia naszego zasięgu i rodzaju świadczonych usług.
Jeśli można to było oczywiście nazwać w taki właśnie
sposób. Bo usługi były naprawdę zróżnicowane. Dla każdego
coś dobrego. Rzecz jasna, oprócz rosnącej palety przyjem-
ności, powiększała się nasza sfera wpływów, na co miałem
bezpośrednie oddziaływanie. Dlatego też, zanim ukończyłem
dwudziesty pierwszy rok życia, jezdziłem najnowszym mo-
delem BMW. Auto kupiłem sobie sam, bez pomocy mojego
usłużnego ojca, podobnie jak mieszkanie w śródmieściu, które
wyremontowałem i urządziłem wedle własnego pomysłu.
Pod moim kierownictwem działało już sześć klubów we
Wrocławiu. W jednym z nich urządziłem swoje biuro i ogólnie
byłem cholernie zadowolony z życia. Kasa nie stanowiła
problemu, miałem grupkę zaufanych żołnierzy, którymi za-
rządzał Fazi, będący moją prawą ręką. Nie był głupi, o nie. Ale
znał hierarchię i przyjmował ją bez szemrania. Za to naszymi
ludzmi od czarnej roboty zarządzał naprawdę doskonale.
Można by powiedzieć, że to urodzony kierownik sekcji. I o ile
ja byłem dyrektorem działu, a Wasyl dyrektorem
departamentu, o tyle nadal nie znałem prezesa. Ale bardzo
chciałem go poznać. I z tego, co wiedziałem... on coraz bar-
dziej chciał poznać mnie.
Jaro przestał się liczyć i widziałem, że czasami miał do mnie
pretensje, ale nigdy nie robił nic, co spowodowałoby ja-
kąkolwiek reakcję z mojej strony. W sumie lubiłem tego gościa
i wolałem nie psuć układów między nami. I lepiej, żeby on też
tego nie chciał. Bo niestety... nie byłem człowiekiem, który
kierowałby się sentymentami. Nie w tym życiu i nie w tym
biznesie. Czy byłem zimnym draniem? Na pewno.
Przynajmniej wtedy. Z czasem wiele się zmieniło, ale wów-
czas, na początku mojej drogi... Taaak. Byłem świetnym
kumplem, szczerym aż do bólu, ale zawsze można było na
mnie liczyć. Potrafiłem wszystko załatwić i szybko budowa-
łem sobie szacunek. Ale gdy ktoś mnie wkurwił... Nie było
zmiłuj się. I w sumie... Tak zostało do dzisiaj.
Oczywiście nie wszystko układało się jak po maśle. Takie
życie było pełne ryzyka. I to nie tylko ze strony stróżów prawa,
z którymi jak na razie nie miałem na szczęście do czynienia, ale
wiedziałem, że już wkrótce trafię na ich listę i stanę się
obiektem, o ile nie zainteresowania, to na pewno obserwacji.
Byłem o tym przekonany i godziłem się na to. Można by
powiedzieć, że to efekt uboczny działalności albo, jak kto woli,
ryzyko zawodowe. Ale oprócz niewątpliwego ryzyka
związanego z życiem na granicy prawa pojawiały się jeszcze
inne zagrożenia. Tak jak w normalnej organizacji, kiedy pniesz
się do góry i musisz uważać na zazdrosnych konkurentów, tak
samo było u nas, w naszej zorganizowanej grupie, zwanej
niekiedy przestępczą. Zupełnie niesprawiedliwie. Przecież my
tylko dawaliśmy ludziom to, czego chcieli. Zapewnialiśmy im
szeroko pojętą rozrywkę, a także ochronę i bezpieczeństwo.
Byliśmy taką polisą ubezpieczeniową. I w dodatku niekiedy
nawet nie trzeba było płacić składek. Wystarczyło, że
właściciel klubu zgodził się zatrudnić naszych chłopców do
ochrony, a nasze dziewczyny do towarzystwa. I tak
czerpaliśmy z tego kasę. Panienki robiły swoje, chłopcy
umożliwiali handel rozmaitościami, a zyski z tego wpadały do
naszych kieszeni. Byłem twórcą tego autorskiego programu i w
sumie mogłem sprzedawać licencję. Ogólnie rzecz biorąc,
najwyższym szefom spodobało się to tak bardzo, że zaczęli
wprowadzać podobny system u nich, na Wschodzie i Południu.
Gdybym pracował w normalnej firmie, na normalnym
stanowisku, dostałbym pewnie awans i jakąś podwyżkę. A w
mojej... firmie dostałem w sumie to samo. Tylko o wiele
większej wartości. Bo kasa na pewno była o niebo większa, a i
stanowisko wyższe. No i jeszcze te wartości dodane. Imprezy
integracyjne, na których integrowałem się z żeńską częścią
personelu wielokrotnie i w różnorakich konfiguracjach. A
niekiedy nawet robiłem sesje
grupowe, bo uważałem, że skoro amatorek zacieśniania zna-
jomości jest tak wiele, to należy uwzględnić je wszystkie - i to
nawet w tym samym czasie. Taaak. Byłem doprawdy hojnym i
otwartym szefem.
Moja siła, poważanie u szefów rosły, a równocześnie posze-
rzała się grupa osób, które zaczynały życzyć mi zle i chętnie
widziałyby mnie na dnie rzeki. Zdawałem sobie z tego sprawę i
mocno pilnowałem tyłów. Dbanie o dupsko było podstawą w
tym biznesie. I oczywiście nie chodziło tu o podtekst
seksualny. Nie tym razem.
Wprowadzaliśmy właśnie nową partię towaru na nasz rynek-
trawa, koka, LSD. Nie bawiłem się w szkolnych detali-stów, bo
może nie byłem mistrzem moralności, ale uważałem, że
dilowanie w takich miejscach to kurestwo. Zabraniałem tego
ludziom będącym w mojej sferze wpływu. Ale jeszcze nie
miałem aż tak wielkiej władzy. A poza tym moi ludzie też
korzystali z usług tak zwanych płotek, często uczniów szkół
średnich, którzy w ten sposób starali się podnieść nieco swoje
kieszonkowe. I na to też nie pozwalałem, moi najbliżsi
współpracownicy doskonale o tym wiedzieli. Wasyl śmiał się z
tego mojego dziwactwa", ale nie starał się jakoś na mnie
wpłynąć, wiedząc, że i tak nic by nie wskórał, tylko mnie
wkurwił. A na zyski z tego, co mu dostarczałem, nie mógł
narzekać.
Nie wszystkim się to podobało. I pewnego pięknego dnia,
gdy wracałem do swojego mieszkania w śródmieściu, mijałem
sąsiadujące z moją ulicą liceum. Zobaczyłem tam jednego z
ludzi Buzki, który przechadzał się tam i z powrotem w
wiadomym celu. Wkurwiłem się strasznie, zatrzymałem
gwałtownie samochód, wyskoczyłem z niego i podbiegłem do
kolesia. Nawet nie wiedziałem, jak go nazywają, ale nie to było
teraz ważne. Gdy mnie zobaczył, ujrzałem w jego oczach
strach. Oczywiście wiedział doskonale, kim jestem.
Chciał uciec, ale dopadłem go w pół sekundy i wrzuciłem do
mojego samochodu. Nie chciałem robić przedstawienia na
ulicy. Usiadłem za kierownicą i spojrzałem na chłopaka. Mógł
mieć góra dziewiętnaście lat.
- Dla kogo pracujesz? - spytałem cicho. Ci, co mnie znali,
wiedzieli, że gdy mówię cicho, nie jest dobrze.
- Dla Buzki.
Czyli i tym razem się nie pomyliłem.
- To twoja samowolka?
- Nie, skąd, Lukas, on mi kazał. Zawsze tutaj diluję -chłopak
się trząsł.
- Buzka zlecił ci ten teren? - upewniałem się.
- Tak, Lukas, przysięgam... Czy drżały mu ręce? O tak!
- Dobra, wierzę ci. Oddawaj towar i spierdalaj! Chłopak bez
słowa wysypał wszystko, co miał w torbie,
i uciekł tak szybko, że zastanawiałem się, czy nie ma jakichś
nadprzyrodzonych mocy. Pojechałem do domu i wieczorem
miałem zamiar skoczyć do minikasyna, które należało do
Mareczka. Stwierdziłem, że najwyższy czas obić Buzce jego
śliczną buzkę. Wiedziałem, że Wasyl wkurzy się na mnie za
samowolną akcję, ale miałem to w dupie. Byłem szefem Buzki,
a ten wyraznie nie przestrzegał zasad, które wprowadziłem. I
musiał ponieść karę. Nie mogłem przecież dać mu, kurwa,
nagany!
Wieczorem umówiłem się z Fazim, który oczywiście o nic
nie pytał. Powiedziałem mu, że jedziemy do Marka, czyli
Buzki, bo muszę z nim pogadać. Fazi już trochę mnie znał i
domyślał się, jakiego rodzaju rozmowę mam na myśli. Był
naprawdę doskonałym żołnierzem.
Przyjechaliśmy do klubu. Gruby ochroniarz wpuścił nas bez
szemrania. Jeśli nawet jeszcze ktoś nie wiedział, jak wy-
glądam, wystarczyło, że wymówiłem swoje imię, a raczej
ksywkę, i od razu drzwi stawały przede mną otworem. Coś w
stylu magicznego Sezamie, otwórz się". Udaliśmy się na górę,
do kanciapy, w której urzędował szef tego gównianego
kasynka. W środku byli Buzka i jego trzech przydupasów. W
jednym z nim rozpoznałem dilera spod szkoły.
- Lukas, stało się coś? - Marek uśmiechał się niewyraznie,
chociaż w jego oczach zobaczyłem wrogość.
- Dobrze wiesz - odparłem cicho, nie spuszczając z niego
wzroku. - Chyba się trochę zagubiłeś.
- Nie wiem, o czym mówisz - Buzka objął się ramionami i
patrzył na mnie już bez uśmiechu.
- Mam ci wyjaśnić? - uniosłem brew. - Naprawdę tego
chcesz?
- Lukas, przychodzisz do mojego klubu i od wejścia się
przypierdalasz. Robię, co do mnie należy.
- Aamiesz zasady - powiedziałem, obserwując jego ludzi,
którzy spoglądali na mnie niepewnie.
- Wez wyluzuj, Lukas. Świata nie zbawisz. Dzieciaki i tak
kupią towar, jak nie od nas, to od ludzi Myszaka. Tego chcesz?
Nie wiem, czy Wasylowi by się to spodobało.
- Wasyla zostaw mi. Ty masz wykonywać moje polecenia.
Rozumiesz? Czy naprawdę chcesz, żebym się poważnie
wkurwił? - oparłem się dłońmi o jego biurko i patrzyłem na
niego z góry. Zauważyłem, że zaczął się pocić.
- Lukas, daj spokój. Chłopak się zapędził pod szkołę -Buzka
zaczął uderzać w miękkie tony. Widziałem, jak dzieciak,
któremu zabrałem towar, popatrzył na mnie z autentycznym
przerażeniem.
Uśmiechnąłem się.
- To znaczy, Buzka, że nie wiedziałeś, że twój leszcz diluje
pod szkołą?
- Oczywiście, że nie. Przecież wiem, że masz na tym punkcie
zajoba. No co ty, Lukas... - szczerzył zęby, wstał
i wyciągnął do mnie rękę. Zignorowałem go. Zmierzyłem za
to chłopaka wzrokiem, widząc, jak jego przerażone oczy
wpatrują się to we mnie, to w Buzkę.
- To znaczy, że mogę go teraz zapakować do bagażnika i
wywiezć? - spytałem cicho, wpatrując się w Marka.
Ten spojrzał na mnie szybko, zacisnął zęby i wzruszył
ramionami.
- Lukas, to nie mój biznes. Jeśli gówniarz złamał zasady,
ukarz go.
Widziałem, jak chłopaczyna prawie posikał się w gacie.
Kiwnąłem w stronę Faziego. Ten wziął gówniarza za ramię i
pokierował w stronę wyjścia. Spojrzałem jeszcze na Buzkę i
powiedziałem cicho:
- Pilnuj się - i wyszedłem.
Chłopak już siedział w samochodzie; próbował coś tłu-
maczyć Faziemu. Ten siedział nieruchomo i zachowywał się,
jakby w aucie nikogo nie było. Zająłem miejsce z tyłu, koło
dzieciaka. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Mimo
że był niewiele młodszy ode mnie, wyglądał bardzo młodo, jak
szczeniak z podstawówki.
- Ale Lukas, ja naprawdę - chciał się tłumaczyć, ale zmru-
żyłem brwi i pokręciłem głową.
- Jak masz na imię? - spytałem.
- Andrzej... Mówią na mnie Jędras.
- Widzisz, Jędras, dałeś się wmanewrować jak dziecko.
Chciałeś bawić się w gangsterów, ale to nie jest zabawa. Tacy
jak Buzka zmielą cię i wyplują, nawet nie zastanawiając się
przez sekundę. Wiesz, co teraz powinienem z tobą zrobić?
-mówiłem cicho i spokojnie. Chłopak cały się trząsł.
- Kurwa, Lukas, ja nigdy bym nie zrobił nic przeciwko tobie,
przysięgam.
- To jeśli nie chcesz znalezć się w moim ulubionym lesie na
Osobowicach, zostaw to, Jędras. Masz jakąś pracę?
- Nie mam. Nie dostałem się na studia. Zdawałem na AWF,
ale nic z tego.
- Nie bądz miękkim kutasem. Zdawaj za rok. Masz tutaj
numer do mojego znajomego - zapisałem namiary na karteczce
i podałem chłopakowi. Wziął ją drżącą ręką. Jezu... Po roku na
pewno wąchałby ziemię od spodu. Kompletnie nie nadawał się
do tej roboty. - Powiedz, że jesteś ode mnie. Koleś prowadzi
stację benzynową, na pewno będzie coś dla ciebie miał. I jak
cię, kurwa, zobaczę na ulicy, to wtedy poznasz gorszą stronę
mojej natury.
Chłopak patrzył na mnie, jakbym właśnie zaproponował mu
małżeństwo. Westchnąłem.
- Rozumiesz, co do ciebie mówię? - spytałem niespodzie-
wanie łagodnym tonem.
Jędras zamrugał oczami i kiwnął niepewnie głową.
- Ttak - odpowiedział niepewnie.
- Powtórz! - rozkazałem.
- Mam... mam zadzwonić do tego kolesia i powiedzieć, że
jestem od ciebie. I nie pokazywać się na ulicy - odpowiedział
nadspodziewanie składnie.
- Dokładnie. A teraz spadaj - kiwnąłem głową i chciałem
wysiąść. Jędras złapał mnie za ramię, ale zaraz zabrał rękę.
- Dzięki - powiedział szybko i już go nie było. Przesiadłem
się do przodu, za kierownicę. Ruszyłem w stronę naszego
klubu, czując na sobie wzrok Faziego. Zerknąłem na niego i
burknąłem:
-Co?
Fazi wyprostował się i odpowiedział dudniącym głosem:
- Nic, szefie - i wzruszył ramionami.
Widziałem, że lekko się uśmiechnął. Ja też się uśmiech-
nąłem. Czasami... czasami byłem pierdolonym Świętym
Mikołajem. Ale tylko czasami. Kiedy widziałem, że takie
prezenty... mogą przynieść spodziewany skutek. Ale zda-
rzało się to niezmiernie rzadko.
*
Krzysiek patrzył na uśmiechniętą twarz brata.
- Zadziwiasz mnie.
- Wiem - Aukasz błysnął jeszcze szerszym uśmiechem.
- I załamujesz jednocześnie. Uratowałeś niewiele młodszego
od siebie chłopaka, a sam...
- Stoczyłem się?
- No, może nie do końca. Ale przecież już wkrótce cię
zamknęli...
- No, jeszcze trochę. A w kiciu nie było zle.
- Pamiętam. Mama cię odwiedzała - Krzysiek pokiwał
głową.
-Tak... mama tak... - Aukasz zagryzł wargę, jakby
przypominał sobie te odległe czasy. Po chwili otrząsnął się i
zwrócił do brata: - Ale nie zawsze byłem takim filantropem,
altruistą i kim tam sobie jeszcze chcesz. Ogólnie
wykorzystywałem ludzi, ich strach i zależność. Tak to działało,
Krzysiek, i ja się w tym wszystkim świetnie odnajdywałem.
- Byłbyś doskonałym szefem korporacji - mężczyzna
uśmiechnął się półgębkiem.
- No nie? Wprost idealnym. Też tak sądzę...
- A co się stało z tym Jędrasem?
- No a jak myślisz? Nie wrócił do biznesu. Zaczął pracować u
tego mojego kumpla, potem za rok dostał się na studia,
skończył AWF i z tego, co wiem, uczy w liceum WF-u i pro-
wadzi mały sklep ze sprzętem sportowym. Ma żonę, dziecko.
- Czyli można powiedzieć, że go uratowałeś? - Krzysiek
objął się ramionami i patrzył na brata.
- Tak... Chociaż jego...
*
Po zajściu w klubie Buzki ten ostatni zaczął mnie wyraznie
unikać. Ogólnie wisiało mi to, ważne, że rozliczał się w ter-
minie i zajmował swoim terenem. Na pewno był na mnie
wkurwiony o to, że jak by nie było, upokorzyłem go przy jego
ludziach. Domyślałem się, że Buzka zdecydowanie nie należy
do grona moich wielbicieli. Ale nie szukałem przyjazni. To nie
była moja grupa docelowa.
Czas płynął. Skończyłem dwadzieścia dwa lata i handlo-
wałem już praktycznie wszystkim. Mieszkałem w śródmieściu,
zarabiałem mnóstwo forsy i korzystałem z życia.
Od czasu do czasu odwiedzałem matkę, która na początku
starała się jeszcze ze mną rozmawiać i przekonywać do zmiany
trybu życia. Powrotu na studia, do domu, do ojca. Tak. Może
gdybym nie był tak zawzięty, uparty, młody i zbuntowany. I
zraniony... Może. Teraz, z perspektywy lat... Dużo by o tym
rozprawiać. Ale wówczas nie chciałem nawet o tym słyszeć.
Powiedziałem jej, że ma przy mnie nie poruszać tego tematu,
jeśli chce, żebym jeszcze przychodził do domu. Dlatego
zaprzestała rozmów o moim życiu, tylko patrzyła tym swoim
smutnym wzrokiem. Za to jej zranione spojrzenie miałem
ochotę nieraz przywalić sobie w ten popieprzony łeb.
Nauczyłem się szybko zabijać w sobie jakiekolwiek wyrzuty
sumienia. Powoli stawałem się zimny, okrutny i obojętny. I
coraz bardziej oddalałem się od domu rodzinnego. Od matki,
brata... od ojca oddaliłem się już dawno. Uciekałem od nich.
Bo wiedziałem, czułem, że oni... naprawdę mnie kochają. Że
martwią się o mnie, troszczą. Jezu! Nie chciałem tego.
Nienawidziłem tego, nienawidziłem siebie. Czasami. Ale
szybko zapominałem, ścierałem w proch te zalążki wyrzutów,
żalu, chęci powrotu. Bo nachodziło mnie to. Oczywiście, że
tak. Dlatego
zacząłem ograniczać wizyty w domu, wiedząc, że z każdą
chwilą może mi być trudniej stamtąd wyjść, zwłaszcza gdy
widziałem zraniony wzrok matki i tęsknotę w oczach
młodszego brata. Byłem chłopakiem z miasta, gdzie rządzą
twarde reguły gry; takie ckliwe scenki były mi niepotrzebne.
Rodzina mnie osłabiała, dlatego musiałem się od niej odciąć. I
systematycznie, krok po kroku właśnie to robiłem. Odsuwałem
się. I wbrew temu, co siedziało głęboko ukryte w moim sercu,
uważałem, że tak będzie najlepiej. I dla nich, i dla mnie. I że
czuję się z tym doskonale. Nie ma to jak oszukiwać siebie
samego. Ale tak wtedy rozumowałem, wciskając sobie
samemu kit.
A co do miłości i troski, to w sumie miałem jej trochę wokół.
Bo oprócz przypadkowych lasek, których przeleciałem
ogromną liczbę, pojawiały się też dziewczyny na nieco dłużej.
To znaczy patrząc z ich perspektywy, te związki kończyły się
stanowczo za szybko, natomiast dla mnie trzy miesiące z jedną
panną to było już uwiązanie. Z uwagi na to, że moja
powierzchowność odstraszała potencjalnych wrogów, a
przyciągała większość przedstawicielek płci przeciwnej,
mogłem przebierać w tym towarze jak w koszu ze świeżymi
mandarynkami. I wybierałem tylko te najświeższe i
najdorodniejsze. I mogę przysiąc, że każdą z moich
ówczesnych dziewczyn kochałem. Tylko co mogłem poradzić
na to, że ta moja miłość mijała tak szybko, że zanim się
zorientowałem, byłem znudzony i zmęczony? A gdy laska
zaczynała coś przebąkiwać o wprowadzeniu się do mnie,
uciekałem aż się za mną kurzyło. Czy to oznaka tchórzostwa?
W jakimś stopniu na pewno tak. Ale to był chyba jakiś ukryty
instynkt samozachowawczy, choć w zasadzie chroniłem nie
siebie, tylko te dziewczyny. Bo patrząc z perspektywy lat na to,
co zrobiłem, jak zmieniłem życie wielu ludzi, laski powinny mi
być wdzięczne,
że nasze związki tak szybko się kończyły. O ile potrafiłem
doskonale się bić i manipulować ludzmi, to jeszcze lepiej
wychodziło mi ranienie ich. Z czasem... stałem się doprawdy
mistrzem.
Tak jak byłem mistrzem marketingu bezpośredniego.
Wpadałem do klubu lub restauracji z Fazim i resztą ludzi. Oni
otwierali drzwi do biura właściciela i łapali go w czułe objęcia,
ja zaś sprzedawałem nasz towar, a właściwie usługi. I jeśli
rozmowa handlowa nie przynosiła większego skutku,
stosowałem marketing bezpośredni. A że byłem naprawdę
wielkim skurwysynem, miałem metr dziewięćdziesiąt pięć
wzrostu i łapy jak połówki bochenków wiejskiego chleba, to
który właściciel, broniący swojego biznesu, oparł się mojemu
darowi przekonywania? No, pokażcie mi takiego! Oczywiście
było kilku samobójców, ale wycieczka w bagażniku
samochodu na moją ulubioną polankę w Lasku Osobowickim
zmieniała strategię zarządzania każdego desperata.
Po pewnym czasie nie było klubu ani knajpy w centrum
miasta, które nie znajdowałyby się w zasięgu naszego wpływu.
I to był w większości mój osobisty sukces. Czułem się jak
pierdolony najezdzca, zajmujący coraz to nowe tereny.
Starożytni Rzymianie, te sprawy. Można by powiedzieć, byłem
Hannibalem naszych czasów. Taaak. Wiele można było o mnie
myśleć, ale na pewno nie to, że byłem skromny. Ta moja
odwaga, połączona z pewnością siebie, twardą pięścią i nieco
filozoficzną naturą, sprawiły, że Wasyl poczuł we mnie
konkurenta. Wiedział, że wiele mi zawdzięcza, ale też zdawał
sobie sprawę, że szefowie ze Wschodu coraz częściej dopytują
się o Lukasa. I dlatego Wasyl postanowił pozbyć się mnie na
jakiś czas, licząc na to, że gdy wrócę, wiele się zmieni, a
szefostwo zapomni o mnie. I przy tym skurwiel musiał mi ufać,
wierząc, że nie sypnę nikogo
z naszej cudownej grupy. Co do tego akurat się nie mylił. Nie
byłem kapusiem i nigdy bym na nikogo nie doniósł. Ale nie
mógł wiedzieć, że wbrew pozorom nie było łatwo zapomnieć o
tym, co zrobiłem przez te kilka lat mojej działalności w terenie.
I o szacunku, jakim cieszyłem się w mieście. I o lojalności
moich i nie tylko moich ludzi. Wasyl przeliczył się, a
jednocześnie zrobił mi ogromną przysługę. A także ukręcił na
siebie wielki, mocny, gruby bat.
ROZDZIAA 4
Adam Lambert, What do you want from me?
- Gruby bat, mówisz? Nie wiem, czy chcę znać szczegóły -
Krzysiek pokręcił głową i nabił na widelec ogórka. - Ale
pamiętam, jak cię zgarnęli. Cholera, to było dla mnie jak ko-
niec świata.
- Wiem, Krzysiek. Dla mnie też nie było to nic miłego. Ale
liczyłem się z czymś takim. Tylko nie wiedziałem, że znajdę
się za kratkami, bo jakiś dupek poczuje się zagrożony. A
szczegółów końca Wasyla na pewno nie chciałbyś znać.
- No ale powiedz szczerze, Aukasz, jeśli ten cały Wasyl nic
by nie zrobił, nie zająłbyś wkrótce jego miejsca? - młodszy
Borowski utkwił swoje dwukolorowe oczy w starszym bracie.
Ten wpatrywał się w niego przez chwilę i w końcu uśmiechnął
się tym swoim pogardliwym uśmiechem.
- Pewnie, że zająłbym jego miejsce. Byłem od niego młod-
szy, mądrzejszy, silniejszy i przystojniejszy.
- I na pewno skromniejszy - mruknął Krzysiek, kręcąc głową.
- To też, braciszku, to też...
*
Dwudzieste drugie urodziny zbiegły się w czasie z ważnym
wydarzeniem w mojej karierze. Wasyl wezwał mnie do siebie i
powiedział:
- Lukas, zrobimy ci imprezę w moim klubie. Poza tym
przyjadą goście z Południa i ze Wschodu. Chcą cię poznać.
- Nie ma problemu - wzruszyłem ramionami. - Ale spędu to
od razu nie musicie robić.
- Nie bądz taki skromny. Jesteś naszą gwiazdą. Szefowie nie
mogą się doczekać, kiedy cię poznają.
Czy słyszałem w jego głosie zawiść? W sumie miałem to
głęboko w dupie; to był jego problem, nie mój. Nie lubiłem
zamieszania wokół mojej osoby. Jasne, z szefostwem chętnie
się spotkam, ale pomimo zabawowego trybu życia najbardziej
lubiłem własne towarzystwo. Uwielbiałem siedzieć w domu,
słuchać muzyki i popijać whisky. Ale czy miałem szansę na
chwilę relaksu w samotności? Raczej nie. Nie w tym życiu.
- Dobrze, więc bawimy się w sobotę? U ciebie? - u ciebie"
oznaczało klub w rynku, zwany Związkiem Autorów. Wasyl
był właścicielem tego lokalu i bardzo chciał mi się przypo-
dobać, a tak naprawdę najchętniej pozbyłby się mnie z pola
widzenia. Było mi trochę przykro z tego powodu, bo ciągle
lubiłem tego sukinsyna, ale nie było miejsca na sentymenty. I
musiałem pilnować tyłka, bo widziałem, że Wasyl chętnie by
mi w niego nakopał. I nie tylko. Ale na razie nie robił nic, co by
mnie w jakiś sposób sprowokowało, dlatego też nadal grałem
w tę grę. Lecz podświadomie wiedziałem, że długo to nie
potrwa. Tymczasem czekałem na sobotnią im-prezkę, moje
urodziny i wizytę szefostwa. W tamtym czasie spotykałem się
z Justyną, która w sumie była najfajniejszą z moich
dotychczasowych dziewczyn. Studiowała filologię romańską i
miała co nieco poukładane w głowie. Poznałem ją w dyskotece.
Spodobało mi się, że nie usiłowała podać mi się na tacy jak
drugie danie na obiad, tylko po prostu zaczęła rozmawiać.
Przegadaliśmy z pół nocy. I wiedziałem, że poważnego
związku z tego nie będzie, ale Justyna była mądra, inteligentna
i ładna. I to mi na razie wystarczało. Poza tym... ostatnimi
czasy wyszalałem się na tyle, że teraz kręcił mnie ten niby stały
związek.
Justyna wynajmowała mieszkanie niedaleko mnie; jeszcze
tak mocno nie pogrążyłem się w uczuciach do niej, żeby
zaproponować wspólny adres. W ogóle mój dom to była
moja twierdza. Tam czułem się najlepiej i najbezpieczniej.
Rzadko ktokolwiek do mnie przychodził, bo nie lubiłem gości,
zwłaszcza ze środowiska, w jakim się obracałem. No a innych
ludzi raczej nie znałem. Oprócz oczywiście rodziny. Matka z
Krzyśkiem kilka razy mnie odwiedzili i chociaż nie
przyznawałem się do tego, te wizyty bardzo mnie cieszyły.
Widziałem, że mamie podoba się moje mieszkanie, urządzone
w takim samym minimalistycznym stylu jak jej dom. Gust i
smak też odziedziczyłem po niej.
A wracając do pierwszego w miarę poważnego związku:
Justyna odegrała pewną rolę w moim życiu. Ogólnie nie
wierzyłem w miłość, wierność i uczciwość małżeńską. W te
wszystkie banały. Widziałem, jak zachowują się moi żonaci
koledzy, którzy na każdej dyskotece obracali chętne małolaty
na zapleczu lub na tylnym siedzeniu samochodu. Jasne, ja ro-
biłem w sumie to samo, tyle że na mnie w domu nie czekała
kobieta z dzieckiem. A więc nie wierzyłem w miłość i stały
związek. Może dlatego z Justyną dobrze się rozumiałem, bo
ona stawiała na karierę, miała wyjechać do Francji na sty-
pendium na Sorbonie i też nie wiązała ze mną przyszłości. Ale
póki co byliśmy razem i dobrze się bawiliśmy. I w sumie niezle
się rozumieliśmy.
W dniu moich urodzin Justyna przyjechała do mnie; mie-
liśmy jechać razem do klubu. Zanim wyszliśmy, kochaliśmy
się na kanapie w salonie, bo do mojej sypialni nie wpuściłem
dotąd żadnej dziewczyny. Może to było jakieś chore, staro-
świeckie i zupełnie niepasujące do twardego Lukasa, ale mia-
łem opory przed bzykaniem lasek w moim łóżku. Uważałem,
że pierwsza kobieta, która się tam pojawi, będzie dla mnie kimś
ważnym, ja dla niej także. Justyna oczywiście nie wiedziała o
moim dziwnym oporze i nigdy jej o tym nie powiedziałem.
Zresztą znając ją i jej stosunek do związków, uczuć,
zaśmiałaby się, pokręciła głową i nazwała mnie świrniętym
Lukiem. Ona, jako jedyna, mówiła do mnie Luk albo po prostu
Aukasz. Dla całej reszty świata, oczywiście oprócz matki i
brata, byłem Lukasem. I tak miało pozostać na długie lata.
Kiedy dojechaliśmy do klubu i parkowałem w rynku, Justyna
nieoczekiwanie złapała mnie za rękę i powiedziała:
- Szkoda, że nie poznaliśmy się pózniej. Spojrzałem na nią
zdziwiony.
- To znaczy?
- Nie wiem. Ale może za kilka lat... Ja byłabym już na swojej
drodze i... ty też.
- A skąd wiesz, jaka jest ta moja droga?
- Nie wiem, a ty wiesz?
Nic jej nie odpowiedziałem. Patrzyłem na nią przez chwilę,
uniosłem dłoń i pogłaskałem ją po policzku.
No właśnie. Czy wiedziałem, dokąd zmierzam? I co mnie
czeka za kolejnym zakrętem losu? No, tego wiedzieć nie mo-
głem, ale przeczuwałem. Ze... nie będzie to nic dobrego.
Dlaczego nie zatrzymałem się, nie zmieniłem kierunku? Jak się
ma dwadzieścia kilka lat, łatwy szmal, szybkie życie, poczucie
władzy i przekonanie o własnej nieomylności, to te uczucia
naprawdę mogą zdziałać cuda, zmienić tok myślenia i
pozbawić zdrowego rozsądku. Tak musiało być i tak też się
stało.
Impreza w Związku Autorów była taka sama jak większość
naszych wewnętrznych spotkań. Dużo wódy, trawy i
dziewczyn. Justyna już trochę znała to towarzystwo, wiedziała,
czym się zajmuję, i nie komentowała tego. Byłem jej za to
wdzięczny, bo ostatnie, czego teraz potrzebowałem, to
marudząca kobieta przy boku. Nie widziałem w jej oczach
akceptacji, ale krytyki też nie. Przyjmowała to jako coś oczy-
wistego. A raczej jako coś, co jej nie dotyczyło. Taki układ mi
też pasował. Nie jej cyrk, nie jej małpy.
Za to mogłem obserwować, jak inne dziewczyny rzucają jej
zazdrosne i nienawistne spojrzenia, kiedy wchodziła ze mną do
klubu, przytulona do mojego ramienia. Czasami z pewnych
rzeczy nawet nie zdawałem sobie sprawy, dopiero jak kilka
razy Justyna zwróciła mi uwagę, zacząłem przyglądać się
laskom w klubie. I, nie powiem, było to nawet zabawne.
Siedziałem właśnie przy stoliku wraz z Fazim, Jarem i kil-
koma innymi chłopakami, kiedy zobaczyłem idącego w moją
stronę Wasyla. Uśmiechał się szeroko, ale dla mnie jego
uśmiechy były tylko i wyłącznie podszyte fałszem. Ja również
umiałem przybierać różne maski, więc także uśmiechnąłem się
szeroko.
- Lukas, jesteś, draniu! - Wasyl podszedł i uściskał mnie,
jakbyśmy nie widzieli się z rok.
- Jestem, jestem - mruknąłem, patrząc na Jara, który przy-
glądał się temu ze zmarszczonym czołem.
- Porwę na chwilę naszego wielkoluda. Chyba nie macie
pretensji? - Wasyl pochylił się, patrząc głównie na Justynę,
która pokręciła głową i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Chodz, chodz. Szef chce cię poznać.
- Jaki szef? - spytałem, patrząc z góry na idącego obok mnie
mężczyznę.
Ten spojrzał na mnie, uśmiechnął się półgębkiem i pokręcił
głową.
- Mój szef. Prawa ręka szefa wszystkich szefów. Pan Słonko.
Krzysiek drgnął na dzwięk tego imienia.
- To już wtedy się zaczęło? - spytał zachrypniętym głosem.
- No a jak myślisz? To sięgało bardzo głęboko i bardzo da-
leko. I gdy wszedłem w ten układ, gdy poznałem Aleksandra
Słonkę, którego ty też miałeś przyjemność spotkać...
wszystko się zmieniło. To już nie byli chłopcy z miasta. To
już nie była wieczna zabawa, imprezy, obijanie mord. Tutaj
zaczął się klimat międzynarodowych zorganizowanych grup
przestępczych. I może nie wniknąłbym w to tak głęboko,
gdyby durny Wasyl nie zrobił tego, co zrobił. Ułatwił mi tym
samym wiele rzeczy, a utrudnił wycofanie się z tego gówna.
Potem... - Aukasz zamyślił się na moment. - Potem już nic nie
było takie samo. I ja się zmieniłem, i cele były inne. Ale
o tym pózniej.
- Poczekaj - Krzysiek uniósł dłoń. - Domyślam się, kto był
szefem szefów.
- No, nietrudno zgadnąć.
- Kiedy go poznałeś?
- Gdy wyszedłem z więzienia. Ale najpierw poznałem Słonkę
- Aukasz rozlał alkohol do szklanek i miał zamiar kontynuować
swoją opowieść, lecz w tym momencie zadzwoniła jego
komórka. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się.
- Co tam, piękna, stęskniłaś się? - odebrał wesołym głosem.
- Aukaszku, jedziemy do klubu - Magda usiłowała przebić się
przez dudniącą muzykę.
- Czasem już tam nie jesteście? - Aukasz prawie krzyczał do
telefonu, a Krzysiek dusił się ze śmiechu.
- Dopiero się wybieramy. Kaśka z Sylwią robią dyskotekę,
ale już wychodzimy z domu. Mama zostanie z Kacprem
i Kamilkiem.
Starsza pani Borowska często opiekowała się dwójką
chłopców, którzy teraz stali się najważniejsi w rodzinie.
Kacper był synem Magdy z pierwszego małżeństwa - mał-
żeństwa, o którym nie chciała już nigdy pamiętać i dzięki
staraniom Aukasza nie pamiętała. Chłopiec traktował
narzeczonego matki jak własnego ojca, ale mówił do niego po
imieniu i w sumie obu to pasowało. Kamilek był
synem Krzyśka i Kaśki, którzy po długiej walce z naturą i
wieloma strasznymi rzeczami, które wydarzyły się w ich
wspólnym życiu, wreszcie doczekali się upragnionego po-
tomka. A matka Borowskich była dla obu chłopców ukochaną
babcią.
- Dobrze, Madziu, ale bądz grzeczna - Aukasz powiedział z
uśmiechem.
- Zawsze jestem.
- A dobrze się czujesz?
- Jasne, o nic się nie martw. Oczywiście nie piję. Będę
musiała powtórzyć wieczór panieński, bo to niesprawiedliwe -
Magda była trochę nadąsana.
- Odbijesz sobie, mała, ale dzisiaj uważaj. Wiesz, że się o
ciebie martwię - Aukasz wstał i podszedł do okna, za którym
czaiła się ciemność.
- Wiem - odparła już ciszej; chyba też gdzieś wyszła, była z
dala od ogłuszającego hałasu. - Tak jak ja o ciebie. Co robicie?
- Rozmawiamy. I pijemy. Jedziecie autem?
- Tak, Kaśki. Może przyjedziecie do nas?
- Zobaczymy. A gdzie będziecie?
- Kaśka zamówiła stoliki w Antidotum.
- Knajpa mojego kumpla.
- Czemu mnie to nie dziwi? - parsknęła.
- Dobrze, dobrze... Postaramy się wpaść, ale ogólnie dzisiaj
powinniśmy bawić się osobno - Aukasz uśmiechnął się.
- Oj, wiem, ale lubię cię mieć przy sobie.
- Eh, piękna, jak ty to robisz? Jedno słowo i już jestem cały
twój...
- Bo jesteś. A wszystko OK? Wydawałeś się trochę smutny...
- Magda jak nikt inny potrafiła wyczuć, kiedy Aukasz miał zły
humor; doskonale rozpoznawała u niego zmiany nastroju.
- Nie, kochanie. Wszystko dobrze. Wreszcie mam okazję
nadrobić stracony czas i porozmawiać z bratem. A ty baw się
grzecznie, żebym nie musiał interweniować.
- Bardzo śmieszne. To pa, kocham cię - uśmiechnęła się.
Doskonale to słyszał.
- I ja ciebie, moja piękna. Pa, pa! - odpowiedział i rozłączył
się.
Odwrócił się i zobaczył wzrok rozbawionego Krzyśka.
- Jak znam moją żonę, to impreza dopiero zaczyna się
rozkręcać...
- Dokładnie. Kaśka zamówiła stoliki w klubie. Właśnie tam
jadą. Nie wiedziałem, że twoja kobieta jest taka zabawowa -
Aukasz usiadł obok brata i stuknął się z nim szklanką z
trunkiem.
- He, he, ja też nie. A u Magdy wszystko dobrze? Jak ona się
czuje?
- W porządku. Pierwsze trzy miesiące albo spała, albo
siedziała w łazience. Ale teraz jest już dobrze. Kwitnie. Moja
kobieta kwitnie - gdy Aukasz mówił o Magdzie, z którą za
tydzień miał się ożenić, jego głos od razu łagodniał.
Słuchającego uderzało ciepło i uczucie bijące z wypowiada-
nych słów.
Krzysiek oczywiście też to za każdym razem zauważał.
Teraz również. Wiedział doskonale, co jego brat czuje do
dziewczyny, którą uratował z toksycznego, a właściwie sady-
stycznego związku. A potem ocalił jej życie. A ona, Magda,
uratowała jego istnienie. I człowieczeństwo. Krzysiek będzie
jej za to wdzięczny do końca swoich dni. A poza tym rozumiał
to szalone uczucie, jakie wybuchło pomiędzy Aukaszem a
Magdą, bo dokładnie to samo łączyło jego i Kaśkę, z którą był
związany od osiemnastego roku życia. Mimo że ich losy
rozeszły się na długie trzynaście lat, to odnalezli się po tak
długim czasie, z pewnym zaskoczeniem zauważając, że
uczucie nie straciło na sile. I po wielu potwornościach wciąż
byli razem, mieli syna i wreszcie... po prostu żyli. A teraz tego
samego doczekał się jego starszy brat. W końcu. On też
odnalazł spokój. W swojej głowie i w sercu.
- Kobiety w ciąży zwykle kwitną - Krzysiek klepnął brata w
plecy. - Cieszysz się, że będziesz ojcem?
Aukasz spojrzał na niego i młodszy Borowski dojrzał w jego
oczach ogrom uczuć, ale i strach.
- Stary. Nie wiem nawet, jak opisać to, co czuję, kiedy tylko
przytulam się do jej brzucha. To jest coś nieprawdopodobnego.
A jednocześnie cholernie się boję. Nasze dziecko ma żyć na
tym pokręconym świecie? Za każdym razem, gdy będzie
wychodziło z domu, będę dostawał małego zatrzymania akcji
serca.
- Oj, bracie... - Krzysiek roześmiał się i znowu poklepał
siedzącego obok mężczyznę w plecy. - Wiem doskonale, o
czym mówisz. Ale powiedz sam: czy to nie będą jedne z
najlepszych chwil w życiu? Troska, miłość, nawet cholerny
strach? Czy to nie jest warte wszystkiego?
Aukasz spojrzał w kolorowe oczy brata i uśmiechnął się
szeroko.
- Jest, braciszku, jest... To jest warte wszystkiego. I dziękuję
losowi za nią. Za moją Magdę. Bo bez niej... byłbym martwy
za życia. Dobrze o tym wiem. I wiesz, że niewiele brakowało, a
w ogóle zszedłbym z tego świata. Ale wówczas... nie myślałem
o tym. To była dla mnie jedna wielka zabawa.
Udałem się za Wasylem na piętro, gdzie były jego biura. Tam
na skórzanych kanapach rozpartych było dwóch wielkich
facetów i jeden wysoki, ale znacznie szczuplejszy. Domyśliłem
się, że to musi być ktoś ważny, bo dwóch mięśniaków siedziało
po jego obu stronach i wpatrywało się we
mnie wzrokiem, który wyraznie mówił: Hamuj, chłopcze".
W sumie rozpędzony do niczego nie byłem, więc nie pla-
nowałem żadnych wyskoków, a poza tym miałem zamiar
jeszcze trochę pożyć.
- Olek, to nasz złoty chłopak. Lukas - Wasyl dokonał
szybkiej prezentacji. Szczupły mężczyzna wstał, uśmiechnął
się i podał mi rękę.
- Witaj, Lukas - powiedział z silnym wschodnim akcentem. -
Dużo o tobie słyszałem.
- Witam - mruknąłem i uścisnąłem mu rękę.
- Olek, musisz się przyzwyczaić, nasz Lukas jest trochę
milczący i czasami niezbyt przyjaznie nastawiony - Wasyl
wyraznie nadskakiwał swojemu szefowi.
- Nie musi być przyjaznie nastawiony, ważne, żeby był
skuteczny - Słonko szybko uciął wywód Wasyla. Popatrzył na
mnie i objął mnie ramieniem. Zesztywniałem; nie lubiłem
takiej bliskości, zwłaszcza obcych dla mnie ludzi.
Poprowadził mnie w stronę barku, przy którym stały wysokie
stołki. Usiedliśmy, on nalał alkohol do szklanek i podsunął
jedną w moim kierunku.
Gdy wypiliśmy, Słonko, nie spuszczając ze mnie wzroku,
powiedział:
- Rozmawiałem z moim szefem. Właściwie z naszym.
Jesteśmy ci wdzięczni za wkład w rozwój naszego biznesu.
Mamy plany wobec ciebie.
- Jakie plany?
Widziałem, że Słonko zerka za mnie. Na sofach siedział
Wasyl z jego osobistymi gorylami.
- Chcemy, żebyś zajął się zachodnią częścią. Kluby - nie
tylko tu, we Wrocławiu, ale cały ten sektor, aż do niemieckiej i
czeskiej granicy.
- A Wasyl? - od razu zapytałem, wiedząc, że teraz on tym
wszystkim zarządzał.
- Wasyl... - Słonko uśmiechnął się i gdybym to ja był
Wasylem, poczułbym się więcej niż niepewnie.
- Wiesz, on mnie wprowadzał w te klimaty... - byłem lojalny,
to pewne. Poza tym ciągle lubiłem tego drania.
- Zadziwiasz mnie, Lukas. Jesteś młody, ale bardzo dojrzały.
O nic się nie martw. Wasyl zrobił już swoje, więcej z siebie nie
wykrzesze. Potrzebujemy świeżej krwi, kogoś z charyzmą. I ty
jesteś doskonały.
Patrzyłem w zimne niebieskie oczy tego całego Słonki i po-
czułem dreszcz. Tak. Musiałem sobie uświadomić, że zabawa
właśnie się kończyła. Zaczynało się coś poważniejszego, coś
takiego, że jeśli w to wszedłeś, nie miałeś szans na wydostanie
się. A już na pewno nie o własnych siłach. Wziąłem głęboki
wdech. I wiedziałem, że teraz nie mogę się już wycofać. A
poza tym... co miałbym robić innego? No co?
- Zastanowię się - odparłem krótko.
Słonko przypatrywał mi się przez dłuższą chwilę. Chyba
wyczuł, że ze mną inaczej się nie da. Że nie można mi niczego
narzucić. Jasne, doskonale wiedział, że przyjmę jego
propozycję. Był o tym przekonany pewnie mocniej niż ja sam.
Ale obaj graliśmy w tę grę. Ja się zastanowię, on poczeka, a
wynik i tak będzie wiadomy. Piłka pozostanie po ich stronie.
Tamtego wieczoru wróciłem do domu sam. Po drodze od-
wiozłem Justynę do jej mieszkania. Gdy wysiadała, spojrzała
na mnie tak, jakby miała zamiar się ze mną pożegnać. Tak
naprawdę to ja pożegnałem się z nią niecały tydzień po moich
urodzinach i po spotkaniu ze Słonką. Pożegnałem się nie tylko
z nią, ale także ze światem zewnętrznym na całe dwadzieścia
miesięcy.
Ale tej nocy, gdy zamknąłem się w mojej twierdzy, czyli w
mieszkaniu, włączyłem cicho muzykę Zimmera, którą
kochałem, usiadłem w fotelu i zamknąłem oczy. I po raz
pierwszy, od dawna... poczułem tęsknotę. Ułożyłem dłonie,
tak jakbym trzymał w rękach saksofon, i zagrałem. Zacisnąłem
zęby. Moje marzenie. Moje pragnienie. Moje życie. Moja
rodzina. To wszystko uleciało. Zniknęło. Zostało mi zabrane.
Przez niego. Zawsze chciał mnie ukierunkowywać, traktując
jak swoją własność. Tak jakby zapomniał, że jestem
człowiekiem, odrębną istotą, mającą swoje uczucia,
pragnienia, plany.
- Nie mogłeś mnie zostawić, do cholery? - krzyknąłem,
zaciskając pięści. - Nie mogłeś zrozumieć? Nie mogłeś? Czego
ty ode mnie chcesz, tato? - szepnąłem. I wtedy poczułem to po
raz pierwszy. Że jestem sam. Że taka jest moja droga, moje
przeznaczenie. Jasne, wszedłem na nią sam. I sam miałem tam
już pozostać. I musiałem robić to, w czym teraz czułem się
najlepiej. Dlatego zerwałem się z miejsca, złapałem kluczyki i
wybiegłem na zewnątrz. Wsiadłem do auta i jechałem
opustoszałymi ulicami miasta. Minąłem uniwersytet i
wjechałem na Plac Solny. Zostawiłem samochód i pobiegłem
do klubu Wasyla. Tam impreza trwała w najlepsze. Słonko
siedział w jednej z lóż i rozmawiał z Wasylem. Gdy mnie
ujrzał, wcale nie był zdziwiony. Uśmiechnął się szeroko i
zobaczyłem w jego oczach pewność. Pewność, że jestem jego.
Że zostałem kupiony. Do cholery... Przecież byłem... byłem
Lukasem, człowiekiem mafii.
- Wchodzę w to - powiedziałem, nie patrząc na Wasyla.
Wtedy nie miałem pojęcia, że oto podpisuję pakt z diabłem. Na
lata. O ile nie na wieczność.
ROZDZIAA 5
Pearl Jam, Gone
Zaczął się ostatni tydzień mojego starego życia.
Przeczuwałem, że gromadzą się nade mną chmury; nie mogłem
się pozbyć tego wrażenia. Ale spokojnie szedłem do przodu.
Witałem każdy kolejny dzień. Przecież nie mogłem się
zatrzymać ani cofnąć. Bo i po co? Przyjmowałem los,
pokonując każdy jego zakręt, choćby był najbardziej zawiły i
zaskakujący. Bo na tym chyba polegało życie? Taką drogę
obrałem i nie miałem zamiaru zmieniać trasy. Ale czułem,
podświadomie, każdym możliwym zmysłem, że coś się
szykuje. Że los coś dla mnie przygotował. I w sumie, gdy stało
się to, co się stało... nie byłem zbytnio zdziwiony. Przyjąłem to
zrządzenie losu jak dobrego przyjaciela, na którego czekałem i
który czekał na mnie. Tak było najlepiej. Przyjąć to jak
mężczyzna, bez ma-zgajstwa i robienia tragedii. I tak też
zrobiłem. Wiedziałem też coś więcej: że na pewno nie można
mnie nazwać zdrajcą i potrafię uszanować ludzi, z którymi
współpracowałem. Ale na pewno jestem kurewsko mściwy i
nigdy nie zapomnę o wyrządzonej mi krzywdzie. A raczej
świństwie. Bo inaczej nie można było tego nazwać.
Tamtego dnia wszystko toczyło się swoim torem. Rano po-
jechałem na siłownię, potem zaliczyłem bieżnię. Zajrzałem na
wydział do Justyny. Chciałem wyciągnąć ją na kawę, ale miała
ćwiczenia, więc wróciłem do domu. Coś zjadłem i po-
sprzątałem, bo lubiłem porządek. Gdy póznym popołudniem
miałem jechać do klubu, zadzwonił do mnie Wasyl.
- Lukas, jesteś na mieście?
- Jadę dopiero. Dzieje się coś? - spytałem, zakładając kurtkę i
rozglądając się za kluczykami do samochodu.
- Cholera, ten debil Buzka miał dzisiaj zawiezć towar do
Legnicy, do mojego człowieka, ale tak wczoraj zachlał, że nikt
nie jest w stanie go dobudzić.
- A jaki towar?
- Przyjedz, to pogadamy. Jestem u siebie. Lukas, na ciebie
zawsze można liczyć!
- Dobra, zaraz będę - odparłem i po chwili byłem na
zewnątrz.
Gdy wszedłem do klubu, Wasyl rozmawiał z kimś przez
telefon i wyglądał na wkurwionego. Usiadłem przy barze i
czekałem, aż skończy rozmowę. Odłożył telefon i popatrzył na
mnie.
- Lukas, pojedziesz do tej cholernej Legnicy? Mam do ciebie
zaufanie. I w sumie wiem, że załatwisz to lepiej niż pieprzony
Buzka.
- Pojadę - kiwnąłem głową.
Średnio mi się uśmiechało przewożenie jakiegokolwiek po-
dejrzanego towaru, ale wcześniej robiłem już takie rzeczy,
więc wiedziałem, że i tym razem sobie poradzę. A poza tym nie
mogłem przecież go tak zostawić. To był także mój biznes. I
jak się za coś brałem, to starałem się robić to dobrze i dawać z
siebie wszystko. Pracownik miesiąca. Albo i roku.
Okazało się, że muszę przewiezć jedynie paczkę marihuany
do człowieka Wasyla w Legnicy. Nie było żadnego ryzyka,
zresztą do tej pory byłem czysty i nienotowany. Dlatego też nic
nie wzbudziło mojego niepokoju.
Zabrałem towar, wsadziłem go do sportowej torby, z którą
jezdziłem na siłownię, i ruszyłem w trasę. Pogoda była piękna;
pod koniec maja panował upał. Jechałem autostradą.
Nastawiłem muzykę Hansa Zimmera, założyłem okulary i
przez chwilę czułem się szczęśliwy i wolny od trosk. Nie
myślałem o swoim życiu, wyborach i narkotykach, które
spoczywały w bagażniku mojego samochodu. Po prostu
jechałem przed siebie i przez chwilę chciałem przycisnąć pedał
gazu, nikomu nie mówiąc, gdzie jestem i co robię. Zniknąć z
zasięgu wzroku i nie być zależnym od kogokolwiek. To byłoby
naprawdę coś! Coś, o co warto byłoby walczyć i zaryzykować.
Ale tymczasem... Musiałem zrobić to, co do mnie należało, a
pragnienie wolności odłożyć na pózniej. Na dużo, dużo
pózniej...
Zjechałem z autostrady i już miałem skręcać w prawo, gdy
zobaczyłem stojący na poboczu policyjny radiowóz. Nie za-
niepokoiło mnie to zbytnio, gdyż miliony razy byłem zatrzy-
mywany, przeważnie za przekroczenie prędkości. Policjant
nakazał mi zjechać na pobocze. Zatrzymałem się i wysiadłem z
samochodu, patrząc na podchodzącego do mnie gliniarza. Ten
kazał mi pokazać dokumenty. W tym samym czasie podszedł
drugi i zaczął okrążać moje auto.
- Niezły wóz. Lubi się przycisnąć, co? - zapytał, zaglądając
do środka przez boczną szybę.
Wzruszyłem ramionami, czując, że coś jest nie tak.
- Jechałem zgodnie z przepisami - odparłem.
- Jasne. A trójkąt pan ma?
- Mam.
- Proszę otworzyć bagażnik - rozkazał ten, który sprawdzał
dokumenty.
Spokojnie podszedłem do tyłu samochodu i otworzyłem.
Czułem, jak mocno bije mi serce, ale nie dawałem po sobie
poznać, że choć odrobinę się zdenerwowałem. A zdenerwo-
wałem się jak cholera.
- Tutaj jest - wskazałem na złożony z boku trójkąt.
- Proszę włączyć światła i kierunkowskazy - kazał drugi
gliniarz, stając przy otwartym bagażniku. Chciałem go
zamknąć, ale gliniarz skutecznie mi to uniemożliwił. I wtedy
już wiedziałem, że nie zatrzymali mnie przypadkiem, by
przeprowadzić zwykłą kontrolę drogową. Oni... po prostu na
mnie czekali.
Wsiadłem do samochodu i zrobiłem to, co kazał gliniarz.
Przez podniesioną klapę bagażnika nie widziałem, co robi ten
drugi. Usłyszałem tylko, że tamten policjant mówi coś do tego,
który stał koło mnie. Po chwili gliniarz spojrzał uważnie w
moją stronę i otworzył drzwi od samochodu.
- Proszę wysiąść!
- Coś jest nie tak? - spytałem, wiedząc doskonale, co, do
cholery, jest nie tak. Nie tak było to, że złapało mnie dwóch
gliniarzy, którzy wiedzieli, że w bagażniku mam paczkę pier-
dolonej marychy! A wiedzieć to mogli tylko z jednego zródła,
bo nie byli pieprzonymi jasnowidzami!
- Wysiadaj! - i tak skończyły się uprzejmości.
Wyszedłem powoli, myśląc, że bez trudu poradziłbym sobie
z tymi dwoma facetami. Obydwaj byli ode mnie o głowę niżsi i
nie z takimi miałem przyjemność uprawiać sport kontaktowy.
Ale co by mi to dało? Im chyba to samo przyszło do głowy, bo
widziałem, jak jeden z nich wyciągnął kajdanki, a drugi sięgnął
po broń. Dobra. Nie miałem zamiaru robić nic głupiego.
Stanąłem z opuszczonymi rękoma i nagle zostałem rzucony na
maskę, wykręcono mi ręce, a na nadgarstkach poczułem ucisk
kajdanek.
Tak...
Lukas właśnie stracił dziewictwo.
Ale ten, który mnie w ten sposób załatwił, zapłaci za to. I to z
nawiązką!
*
Aukasz nawet teraz, po latach, przypominając sobie tamtą
chwilę, czuł, jak wzbiera w nim złość. I znowu ogarnęła go
ta sama bezradność, taka jak wtedy, gdy został zamknięty w
celi z jakimiś oprychami. I to przeświadczenie, że wpadł w
tryby maszyny zwanej polskim prawem i już nie będzie mógł
decydować o sobie. I wreszcie... przypomniał sobie to uczucie
strachu i zależności od kogoś. I ponownie, tak jak wtedy,
nienawidził tych dwóch uczuć. A do tego doszła obawa o swoje
bezpieczeństwo i ciągłe, nieustanne pilnowanie własnego
tyłka. Dosłownie i w przenośni.
Krzysiek też na chwilę się zamyślił, przypominając sobie tę
chwilę, kiedy ojciec zawołał jego i matkę, i powiadomił ich, że
policja zgarnęła Aukasza podczas przypadkowej kontroli po-
licyjnej. Znaleziono narkotyki w bagażniku jego samochodu.
Mama się rozpłakała, a ojciec z kamienną twarzą powiedział:
- Wiedziałem, że to dla niego jedyna droga. Prosił się o to,
żeby spieprzyć swoje życie - i zamknął się w swoim gabinecie;
nie chciał z nikim rozmawiać.
Krzysiek opowiedział to bratu, a ten pokiwał głową.
- Jasne, że tak powiedział. A jak niby miał zareagować? W
sumie... sam sobie byłem winien i nie liczyłem na
czyją-kolwiek pomoc.
- Ale ojciec chyba załatwił ci adwokata? - Krzysiek spojrzał
na Aukasza ze zmarszczonymi brwiami.
- Oj, braciszku... - Aukasz roześmiał się i pokręcił głową.
-Jasne, że miałem adwokata. Najlepszego w mieście. Ale to nie
ojciec za niego płacił, o nie...
*
Zostałem skazany na dwa lata więzienia. Trzymiesięczny
areszt został mi zaliczony na poczet kary, więc była szansa, że
wyjdę przed upływem tego czasu. Gdy byłem w areszcie,
odwiedził mnie ten, którego najmniej się spodziewałem -mój
ojciec. Załatwił sobie zgodę prokuratora i teraz siedział
naprzeciwko mnie. Wpatrywałem się w niego, a on rzucił mi
jedno ostre spojrzenie i po chwili patrzył gdzieś w miejsce
ponad moją głową.
- Chciałeś czegoś ode mnie, tato? - przerwałem wreszcie to
niewygodne milczenie.
- Tak. Chciałem ci powiedzieć, że w ogóle mnie nie roz-
czarowałeś - odparł chłodno.
-Tak?
- Dokładnie. Jesteś w miejscu, w którym od początku wie-
działem, że się znajdziesz. W ogóle nie jestem zdziwiony. I
zaskoczony. Właśnie taką przyszłość ci wróżyłem.
- Cieszę się, że nie czujesz się rozczarowany - powiedziałem
cicho, zaciskając dłonie.
- I chciałem ci tylko powiedzieć, że nie kiwnę palcem, żeby
cię stąd wyciągnąć.
- Nie liczyłem na to - wzruszyłem ramionami, obrzucając
ojca tak samo obcym i zimnym wzrokiem, jakim on patrzył na
mnie. Za to serce mnie bolało. Kołatało w piersiach. Kurczyło
się z żalu.
- Musisz ponieść konsekwencje swoich czynów.
- Oczywiście, tato - odparłem jak automat.
- Może wtedy to wszystko przemyślisz. I nie spieprzysz
swojego życia do końca.
- Nie sądzę, tato - podniosłem się, widząc, jak ojciec patrzy
na mnie zdumiony. Coś drgnęło w jego wzroku, ale nie
chciałem już tego widzieć. Nie zamierzałem na to patrzeć.
-Powiedz mamie, żeby się nie martwiła. I niech nie przychodzi
do mnie. To nie jest miejsce dla niej - popatrzyłem na ojca z
góry. - I powiedz Krzysiowi, że... - przełknąłem ślinę - że
trzymam kciuki za jego rowerowe rajdy. Trzymaj się -
kiwnąłem głową i odwróciłem się, patrząc na strażnika.
- Aukasz! - ojciec zerwał się z krzesła i pierwszy raz od
dawna usłyszałem w jego głosie coś więcej niż tylko pogardę
lub krytykę. W tym jednym słowie zawarł całą swoją obawę,
strach, złość, ale i uczucie, które pewnie gdzieś głęboko w
nim tkwiło.
- Dbaj o nich - rzuciłem, nie patrząc na niego, i wyprowa-
dzony przez strażnika wyszedłem z pokoju widzeń. Czułem na
sobie palący wzrok ojca.
To był jedyny raz, kiedy mnie odwiedził. I nie żałowałem, że
więcej nie przyszedł. Za to tęskniłem za rozmową z mamą i
Krzyśkiem. Zwłaszcza wobec brata czułem się nie w porządku.
Ale teraz musiałem się skupić na wyciągnięciu swego dupska z
tego miejsca. Miałem kasę, więc wynajęcie adwokata nie było
problemem. Ale okazało się, że już mam papugę. To był jeden z
najlepszych prawników. Oprócz mojego ojca, oczywiście.
Słyszałem o tym człowieku, prowadził wiele trudnych spraw, a
teraz okazało się, że będzie zajmował się moim przypadkiem.
Gdy spotkałem się z nim po raz pierwszy i spytałem, kto go do
mnie skierował, uśmiechnął się i powiedział cicho:
- Jak to kto? Twój pracodawca. Pan Siergiej.
Wtedy pierwszy raz usłyszałem to imię. A raczej ksywkę. Bo
ten mężczyzna nazywał się Igor Siergiejewicz i odegrał w
moim życiu nader znaczącą rolę. I ja w jego również.
Pierwsze tygodnie po wyroku nie były najszczęśliwszym
okresem mego życia. Siedziałem w ośmioosobowej celi z fa-
cetami, którzy mieli na koncie różnego rodzaju akcje. I oczy-
wiście od samego początku musieli mnie... wyczuć. I wypró-
bować. Ogólnie trzymałem się trochę na uboczu, nie mając
zamiaru zawierać jakichkolwiek znajomości pod celą". A że
moja postura na dzień dobry ostrzegała, że lepiej się nie zbli-
żać, miałem jako taki spokój. Ale i tak wciąż się pilnowałem,
bo taki świeżak jak ja musiał mieć się na baczności. To było jak
chodzenie po polu pełnym min przeciwpiechotnych.
Pewnego razu, gdy wracaliśmy ze stołówki, podszedł do
mnie wytatuowany facet, nieznacznie niższy ode mnie,
z blizną na policzku. Z tego, co zdążyłem się zorientować,
mówili na niego Szyna. Cieszył się dużym szacunkiem wśród
więzniów. Siedział za rozboje i kradzieże; coś mi mówiło, że to
nie jest jego pierwszy pobyt w tym rozkosznym pensjonacie.
- Młody, chodz na chwilę - kiwnął do mnie głową.
- O co chodzi?
- Ty jesteś Lukas? - spytał, strzelając oczami na boki.
- Ja - uznałem, że im mniej mówię, tym lepiej.
- Uważaj na Lizusa. Wczoraj go przywiezli - mruknął i
odszedł, jakby w ogóle ze mną nie rozmawiał.
Lizus był człowiekiem Myszaka - naszej głównej konku-
rencji. To znaczy to było gówno, a nie konkurencja, ale ludzie
tego wieśniaka niejednokrotnie stawali nam na drodze. O ile
dobrze sobie przypominam, to Lizus miał skrzywioną
przegrodę nosową. Po krótkiej, acz skutecznej rozmowie ze
mną, podczas której użyłem jednego mocnego argumentu
-szybkiego ciosu pięścią w sam środek jego dziobatej twarzy.
Od tamtej pory nie darzył mnie zbytnią sympatią, co w sumie
wcale mnie nie dziwiło.
Wkrótce o mojej rozmowie z Szyną wiedzieli już prawie
wszyscy, podobnie jak o tym, kim jestem i skąd się wywodzę.
Nie powiem, ułatwiło mi to życie. I już nie musiałem się tak
pilnować, aczkolwiek ciągle to robiłem, bo nie ufałem nikomu
i wiedziałem, że to jedyna metoda, aby jakoś przetrwać. Cały
czas myślałem o tym, jak się tutaj znalazłem. Mój adwokat
niewiele miał na ten temat do powiedzenia; myślę, że nie
mówił mi wszystkiego. Ale ja i tak wiedziałem swoje. I byłem
pewien, że kiedy stąd wyjdę, w pierwszej kolejności odwiedzę
pewien klub w rynku i porozmawiam sobie z jego
właścicielem, który, nawiasem mówiąc, jeszcze ani razu nie
odwiedził mnie w pierdlu. Była u mnie za to Justyna.
Właściwie przyszła się pożegnać, bo tak jak planowała, udało
się jej dostać stypendium i wkrótce wyjeżdżała
do Paryża. Załatwiłem osobiste widzenie i kochaliśmy się
pośpiesznie w tak zwanym mokrym pokoju. Gdy się ubrała,
stanęła przede mną i westchnęła.
- Oj, Lukas. Dobrze, że wyjeżdżam.
- Dlaczego? - objąłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie.
- Bo mogłabym się w tobie zakochać, a nie chcę tego
-przytuliła moją głowę do swojego brzucha.
- Nie mogłabyś. Mnie nie można pokochać. Jedz i pokaż im,
co potrafisz, piękna - wymruczałem, napawając się jej
zapachem, wiedząc, że dotykam ją ostatni raz.
Bo tak właśnie było. Już nigdy się nie zobaczyliśmy. I do-
brze. Dla niej na pewno. A ja... radziłem sobie zawsze, więc i
tym razem jakoś to przeżyłem.
Wiedziałem, że w moim bloku został umieszczony pan
złamana przegroda nosowa, czyli Lizus. Nie miałem jeszcze
okazji się z nim spotkać, ale któregoś pięknego dnia, gdy ćwi-
czyłem na ubogiej więziennej siłowni, żeby nie wyjść z formy,
ten dupek też się tam pojawił. I tak jak przypuszczałem, od
razu się do mnie przyczepił.
- Patrzcie, patrzcie, pan piękniś - oparł się o parapet i patrzył,
jak ćwiczę na atlasie.
- Wróciłeś tam, gdzie twoje miejsce, Lizus? Komu teraz
liżesz dupę? - spytałem cicho, bo byłem wkurwiony samym
faktem, że ta menda przeszkadza mi w ćwiczeniach i w ogóle
się do mnie odzywa.
- A twojej dupy jeszcze nikt nie obrabia? Z taką buzką nie
powinieneś mieć problemu ze znalezieniem chętnego - ewi-
dentnie mnie prowokował, ale nie miałem zamiaru narobić
sobie problemów poprzez obicie ryja temu idiocie. Na dobrą
sprawę mogłem go uszkodzić jednym ciosem; dziwiło mnie, że
świadomie ryzykuje.
- A co? Jesteś chętny? - zerwałem się z ławki tak szybko, że
Lizus odskoczył w bok i spojrzał na mnie przestraszony.
- Uspokój się. Nie jesteś w moim guście. Nie lubię takich
miękkich kutasów jak ty.
- Jeszcze zobaczymy, Lukas - mruknął, ale zrobiłem bły-
skawiczny ruch w jego stronę i niepostrzeżenie ścisnąłem mu
jądra tak, że pobladł i wydał z siebie słaby pisk.
- Pozwolił ci ktoś w ogóle się do mnie zwracać? Jak dla
ciebie to pan Lukas, mendo. I już więcej nie przerywaj mi
ćwiczeń, bo na drugi raz poćwiczę sobie na tobie! - powie-
działem spokojnie i cicho, puściłem jego marne klejnoty, po-
wstrzymując chęć natychmiastowego wytarcia rąk, i wysze-
dłem, odprowadzany uważnym spojrzeniem strażnika. Za to
żaden z więzniów trenujących w siłowni nic nie widział i nic
nie słyszał, co było normą i każdy o tym wiedział. Miałem
nadzieję, że ten incydent sprawi, że jeśli nawet Lizus miał coś
bezpośrednio do mnie, to odpuści i już nigdy nie będzie pró-
bował się do mnie zbliżyć. Bo nie wiedziałem, czy zdołałbym
się pohamować. Ale to nie było takie proste. W końcu nie
chodziło tylko i wyłącznie o jakieś jego osobiste anse wzglę-
dem mojej osoby. On po prostu działał na zlecenie kogoś z
zewnątrz. Na początku jeszcze nie zdawałem sobie z tego
sprawy, ale gdy zaczepił mnie po raz kolejny, tym razem na
stołówce, prowokując do jakiejś ostrzejszej reakcji, i przypo-
mniałem sobie ostrzeżenie Szyny, poczułem, że to nie będzie
takie proste. To znaczy krycie własnej dupy. Ale tym razem też
się powstrzymałem, wiedząc, że teraz będę musiał mieć oczy
dookoła głowy.
Lecz, niestety... prawda jest taka, że gdy ktoś się uprze, żeby
swoje zadanie doprowadzić do końca, a do tego jest cholernie
zdesperowany, to nie ma siły, żeby się od czegoś takiego
uchronić. I któregoś dnia tej mendzie udało się mnie dopaść.
Lizus musiał mieć dobrą motywację i w dodatku kogoś z
zewnątrz, bo więzniowie raczej nie dysponowali czymś takim
jak ostrze noża owinięte bandażem elastycznym. Jedyne,
co pamiętam, to zamieszanie na stołówce, bójka pomiędzy
dwoma więzniami, z których jeden wylał na drugiego talerz
gorącej zupy. Tego poszkodowanego znałem, był kumplem
mojego kumpla spod celi. Podbiegłem do niego, żeby mu
pomóc. W tym samym momencie ktoś mnie popchnął, ktoś
inny na mnie wpadł i poczułem pod lewym żebrem coś
zimnego, a za chwilę gorącego. Zrobiło mi się dziwnie słabo,
miałem wrażenie, jakbym widział wszystko z pewnej
odległości. Zauważyłem odsuwających się ode mnie więzniów
i strażników wbiegających na stołówkę, krzyczących coś do
grupy osadzonych. I całym swoim ciężarem poleciałem w
mglistą ciemność, jaka nagle pojawiła się przed moimi oczami.
- Jezu, Aukasz... Pierwszy raz o tym słyszę! - Krzysiek
patrzył zszokowany na brata.
- Wiem. Mama o tym wiedziała. Ojciec też. Ale tylko mama
odwiedzała mnie w szpitalu. Prosiłem ją, żeby o niczym ci nie
mówiła, bo i po co? Ta wiedza nie była ci do niczego
potrzebna. Wystarczy, że wiedziałeś, że twój brat siedzi w
więzieniu. To było wystarczająco okropne.
- Nie mogę uwierzyć, że o niczym mi nie powiedzieli
-Krzysiek kręcił głową z niedowierzaniem.
- Stary, oni musieli cię chronić przed tym całym bagnem.
- Acha, sam wiesz, jak się ta ochrona skończyła... - odparł z
przekąsem Krzysiek.
- No wiem... ale wtedy... nikt z nas nie wiedział. A ze mną
było w sumie wszystko dobrze. Ostrze ominęło ważne narządy,
więc najadłem się tylko strachu i trochę bolało.
- A złapali tego całego Lizusa?
- Taak. Oczywiście... - Aukasz uśmiechnął się szeroko. -Ale
nie ci, co powinni.
Gdy wyszedłem ze szpitala i wróciłem pod celę, wszyscy
powitali mnie jak dawno niewidzianego członka rodziny. Na
stołówce Szyna podszedł do mojego stolika i uścisnął mi dłoń.
Potem usiadł koło mnie i zrobił nieznaczny ruch głową, który
jednoznacznie mówił: wypad". Zostaliśmy sami przy stoliku.
- Jak tam, Lukas?
- W porządku - odparłem, uznając, że w osobie Szyny wolę
mieć sprzymierzeńca i chyba faktycznie jest do mnie
pozytywnie nastawiony.
- Mówiłem ci, żebyś uważał i nie myliłem się. Ta menda cię
dopadła.
- Teraz ja ją dopadnę - mruknąłem, a Szyna uśmiechnął się i
pokręcił głową.
- Lukas, chłopaku, nawet nie wiesz, jak jesteś kryty. O nic nie
musisz się martwić. Lizus już nikogo nie będzie lizał. Jego już
nie ma... - powiedział cicho, pochylając się ku mnie.
Spojrzałem na niego i zmrużyłem oczy.
- To znaczy?
- Ja tam nic nie wiem - Szyna wyprostował się i skrzyżował
ramiona, wydymając wargi. - Słyszałem tylko, że na siłowni
coś na niego spadło, przycisnęło, wiesz... nieszczęśliwy
wypadek. Przetrącili mu kręgosłup czy coś... takie rzeczy się
zdarzają.
- No tak... - potarłem dłonią skroń i uśmiechnąłem się.
Jasne. Wypadki się zdarzają. Jak wszędzie. Zdałem sobie
sprawę, w jakiej sytuacji się znalazłem. Byłem nietykalny.
Stało za mną mnóstwo ludzi najważniejszych w mieście. I nie
tylko w tym mieście. Byłem tylko ciekawy jednego: jak ten
cały Siergiej zareaguje, gdy powiem mu, co mam zamiar zrobić
z pieprzonym Wasylem, który musiał zapłacić
za to, co zrobił? Bo byłem więcej niż pewien, że to on mnie
wrobił, a niczego tak nienawidziłem, jak drągów, zdrajców i
kapusiów.
Gdy nadszedł ten cudowny dzień, kiedy dobiegł końca okres
odbywania kary pozbawienia wolności, czułem się trochę
dziwnie. Zastanawiałem się, czy będę w stanie na powrót
normalnie funkcjonować. I czy w ogóle będę miał do czego
wracać. Ale gdy tylko wyszedłem na ulicę z papierową torbą,
w której miałem swoje osobiste rzeczy, zabrane podczas
aresztowania, moje wątpliwości ulotniły się jak poranna rosa.
Bo oto przed wyjściem stał zaparkowany wielki czarny mer-
cedes z przyciemnionymi szybami. Po chwili otworzyły się
drzwi i na zewnątrz wyszedł Aleksander Słonko. Podszedł do
mnie z szerokim uśmiechem i mocno uściskał. Stałem
nieruchomo i uważnie się mu przypatrywałem.
- Lukas, ty jak zawsze pełen rezerwy. Ja twój przyjaciel.
Zaufaj mi wreszcie - objął mnie i poprowadził w stronę
samochodu.
- Gdzie jedziemy?
- Na pewno chcesz się odświeżyć. Mamy dla ciebie pokój w
hotelu, zanim pojedziesz do siebie. A także kilka rozrywek.
Wiem, jak się człowiek czuje, jak wychodzi z pierdla. Uwierz
mi. Doskonale to rozumiem. A poza tym... -Słonko kiwnięciem
głowy wskazał na samochód. - Jest ktoś, kto przyjechał tutaj
specjalnie po to, aby w końcu osobiście cię poznać.
Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem tylne drzwi. Usiadłem
i spojrzałem na mężczyznę obok. Był gdzieś przed
trzydziestką, szatyn, niezle zbudowany. Ubrany w eleganckie
materiałowe spodnie i czarną jedwabną koszulę. Widać było,
że facet ceni sobie luksus i wygodę. Na małym palcu lewej ręki
błyszczał złoty sygnet. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się,
ukazując nawet niezłe uzębienie. Zobaczyłem wyciągniętą
w moim kierunku dłoń. Podałem mu swoją, a wtedy on
mocno mnie uścisnął. Był silny.
- Lukas - mówił z bardzo silnym słowiańskim akcentem.
-Czekałem na tę chwilę. Nazywam się Igor Siergiejewicz i
mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
ROZDZIAA 6
Skillet, Monster
Od tamtej nocy w hotelu, kiedy najpierw doprowadziłem się
do porządku, potem dobrze zjadłem, a następnie zabawiłem z
dwiema entuzjastkami płatnej miłości, niemal codziennie
spotykałem się z Siergiejem. Przygotowywał duży projekt,
jeśli można to tak nazwać. Postanowił zatrzymać się na dłużej
w Polsce. Igor Siergiejewicz był synem bułgarskiego
prominenta. Znudziła mu się działalność w jego ojczystym
kraju. Od dawna finansował narkotykowy rynek w Europie
Zachodniej, a teraz zobaczył szansę na rozwój w Polsce, która
przyjęła odmienny ustrój i tym samym dawała nowe szanse.
Każdemu. A Siergiej, oprócz tego, że był gangsterem po-
zbawionym skrupułów, miał także łeb na karku i prawdziwy
biznesowy zmysł. I w tym wszystkim widział mój znaczący
udział. Bo jak mówił, traktował mnie jak brata i potrzebował
zaufanego człowieka w tej części Polski. Po dwóch tygodniach
wrócił do Rzeszowa. Pojechałem tam za nim. Ugościł mnie w
swoim domu, który wyglądem przypominał pałac. I podczas
jednej z suto zakrapianych imprez dowiedziałem się, jakie
plany ma Siergiej. I wobec mnie, i wobec pozostałych ludzi z
naszej grupy.
- Lukas, w moim laboratorium pracujemy nad mieszanką
kokainy i amfetaminy. Gdyby udało się to wprowadzić na
rynek, to byłaby rewolucja.
- Dla ćpunów na pewno - mruknąłem.
- Oj, Lukas, taki jest ten świat. Jest popyt i jest podaż. Są
słabi i mocni. Są mali i duzi. Doskonale wiem, do której grupy
należysz. I szanuję twoje zdanie na ten temat. Słyszałem,
jak goniłeś swoich ludzi, żeby nie handlowali pod szkołami.
Naprawdę, zrobiło to na mnie wrażenie. Lubię ludzi z zasa-
dami. Dlatego wiedziałem, że będziesz idealny do realizacji
mojego planu. Jesteś urodzonym liderem. Kimś, kogo potrze-
buję. Moja sfera wpływów rozszerza się coraz bardziej i nie
jestem w stanie wszystkiego nadzorować sam. A ty wiesz, jak
trudno znalezć zaufanego człowieka?
- Domyślam się - kiwnąłem głową.
- No właśnie. Sam wiesz, że większości tych gnojków nie
można ufać. A tobie ufam, Lukas. Nie wiem czemu, bo zbyt
długo cię nie znam, ale... Kilka razy dałeś przykład swojej
lojalności, dlatego ci ufam.
- Dzięki - wzruszyłem ramionami. Siergiej roześmiał się
głośno.
- Skurczybyku! Lubię nawet tę twoją rezerwę! Będę miał dla
ciebie niespodziankę, ale najpierw omówmy plan działania.
Zgadzasz się? - patrzył na mnie czarnymi oczami i uśmiechał
się szeroko.
Cholera... Czy mogłem odmówić? Pewnie tak. Tu i teraz
mogłem powiedzieć: NIE". Może nawet wróciłbym do domu.
I co dalej? A poza tym... Czułem coś na kształt zobowiązania
wobec tego człowieka i rodzaj sympatii, a nawet przyjazni. I
dodatkowo... Ciągle podobało mi się takie życie. Aatwa kasa,
szybkie samochody, odważne dziewczyny. Wszystko na
wyciągnięcie ręki. I władza. Bo ją miałem. Wiele ode mnie
zależało, a miało zależeć jeszcze więcej. I to też było cholernie
pociągające. Czułem się ważny. Czułem się doceniany.
Czułem się potrzebny. I znowu... od czasów liceum... znowu
gdzieś przynależałem. I byłem szanowany. To było zajebiste
uczucie. A do tego dochodziło milion innych rzeczy, bardziej
materialnych, ale równie przyjemnych. Więc jaka mogła być
moja odpowiedz. No jaka?
- Jasne, że się zgadzam - uśmiechnąłem się.
Siergiej uścisnął mnie jak brata i nalał do dwóch kieliszków
mocnej ukraińskiej wódki. Wypiliśmy i tym samym przypie-
czętowaliśmy nasz wspólny biznes. Potem Siergiej przystąpił
do omawiania planu, który w sumie był bardzo prosty. I nie-
wiele różnił się od tego, co robiłem do tej pory.
- Potrzebujemy większych wpływów na Zachodzie, Lukas.
Umówię cię z moim człowiekiem, który działa we wschodnich
Niemczech. Razem możecie wiele zdziałać. Musicie przejąć
wszystkie większe kluby w twoim mieście i wszystkie
znaczące w południowo-zachodniej części kraju. Sławek ci
pomoże. To Polak, który od trzech lat pracuje dla mnie. Robi w
Niemczech to samo, co ty będziesz robił u siebie. Na pewno się
dogadacie.
- Dobrze. Ale ja też mam swoich ludzi.
- Jasne, zbierz grupę. A w kwestii ludzi... musimy wszystko
uporządkować - przez twarz Siergieja przebiegł jakiś grymas;
pomyślałem, że nie chciałbym mieć w nim wroga.
- To znaczy?
- Lukas, powiedz: czy wiesz, dlaczego znalazłeś się w wię-
zieniu? - Siergiej oparł się o bar i nie spuszczał ze mnie
wzroku. Zacisnąłem szczęki. Wziąłem głęboki wdech i
powiedziałem:
- Wiem. Zostałem wystawiony.
- Przez kogo?
- Przecież na pewno wiesz - powiedziałem cicho.
- Ale ja pytam, czy ty wiesz...
- Wasyl - odparłem krótko.
- Masz zamiar coś z tym zrobić? - Siergiej bawił się pustym
kieliszkiem.
- Oczywiście, że mam. Wiem, że to twój człowiek, ale... nie
zostawię tego tak. Teraz nie miałem czasu się tym zająć, ale
gdy wrócę do Wrocka, odbędę z Wasylem pogadankę
pedagogiczną.
- Pogadankę pedagogiczną! Lukas, ty i twoje teksty.
Rozbawiasz mnie.
- No, zajebiście się cieszę - mruknąłem. - Ale jak dorwę tego
kutasa Wasyla, to wszyscy w mieście usłyszą jego cienki
śpiew.
Siergiej przypatrywał mi się przez chwilę, po czym kiwnął
głową do jednego ze swoich goryli. Zerknąłem w tamtym
kierunku i utkwiłem wzrok w siedzącym obok mnie
mężczyznie.
- Spokojnie. Właśnie doszliśmy do obiecanej niespodzianki -
Siergiej ucieszył się, a ja nic nie rozumiałem. Ale gdy po chwili
otworzyły się drzwi i goryl Siergieja wszedł do środka,
prowadząc przed sobą jakąś skuloną postać, już wszystko było
jasne. Przede mną stał trochę poobijany Wasyl, patrzący na
wszystkich ze strachem. Gdy spojrzał na mnie, w jego wzroku
dostrzegłem autentyczne przerażenie.
- Lukas... - szepnął.
- Wasyl - kiwnąłem głową, tak jakbym się z nim witał.
- Lukas, pomyślałem sobie, że będziesz chciał sobie co nieco
wyjaśnić z naszym kolegą, dlatego zaprosiłem go do mojej
rezydencji - Siergiej powiedział z lekkim uśmiechem na
ustach.
- Dzięki - powiedziałem krótko, nie spuszczając wzroku z
kulącego się Wasyla.
- Lukas, ja naprawdę - ten próbował się tłumaczyć, ale obaj
wiedzieliśmy, że już za pózno na wyjaśnienia.
- Powiedz mi tylko jedną rzecz, Wasyl: to ty zleciłeś
Lizusowi sprzątnięcie mnie w pierdlu? - stanąłem naprzeciwko
niego i spojrzałem mu prosto w oczy.
Ten cofnął się nieznacznie, ale z tyłu stali ludzie Siergieja,
więc nie miał za dużego pola manewru.
- Lukas... to nie tak... - jęknął.
- A jak? Jestem ciekawy, jak to miało być. Usunąłeś mnie z
pola widzenia, donosząc na mnie gliniarzom. Dostałem dwa
lata. To za mało, żebyś mógł całkowicie wykluczyć mnie z
miasta. A do tego okazało się, że szefostwo nie wypięło się na
mnie, tylko opłaciło jednego z najlepszych adwokatów. I
dzięki temu nie udupili mnie na dłużej. To już kompletnie było
nie po twojej myśli - skrzyżowałem ramiona i patrzyłem na
byłego kumpla zimnym wzrokiem.
Wasyl zaczął się pocić. Ręce mu drżały, a oczy rozszerzały
coraz bardziej.
- Lukas, on miał cię tylko postraszyć. To miało wyglądać na
zemstę konkurencji. Wiedziałem, że jesteś inny, myślałem, że
spękasz, odpuścisz i wycofasz się. Ten debil, Lizus, miał do
ciebie coś osobistego i od razu wyskoczył z kosą. No co ty,
Lukas, przecież byliśmy kumplami, nie mógłbym cię
sprzątnąć, coś ty... Lukas... - Wasyl uśmiechnął się i chociaż w
jego wzroku widziałem przerażenie, podszedł do mnie. Stałem
nieruchomo i nie spuszczałem z niego wzroku.
- Głupi jesteś, Wasyl. Dlaczego myślałeś, że po takim czymś
się wycofam? I nie mogłeś znalezć kogoś lepszego do
postraszenia mnie, tylko tego miękkiego gnojka?
- Lukas, ty nie pasujesz do tego świata. Dobrze o tym wiesz.
Powinieneś skończyć te prawnicze studia i pracować w
kancelarii swojego tatusia. Ty to wiesz i ja to wiem - Wasyl
uśmiechnął się krzywo.
- Zamknij się - powiedziałem cicho.
- Oni tego jeszcze nie wiedzą, ale ty się kiedyś złamiesz,
Lukas. Te twoje akcje z usuwaniem dilerów spod szkół... Ta
pomoc Jędrasowi... - zaśmiał się, widząc mój ostry wzrok. -A
co, myślałeś, że o tym nie wiedziałem? Wiedziałem. I wiem, że
ty kiedyś wsypiesz ich wszystkich. Po prostu to wiem. Bo nie
wytrzymasz. Bo to nie jesteś ty i to nie jest twoja droga.
- Gówno o mnie wiesz - odparłem, podchodząc do niego. -
Miałem wybór. Dokonałem go świadomie. Nieważne, co
będzie w przyszłości, ale w przeszłości byliśmy kumplami.
Lubiłem cię. Nigdy bym cię nie wsypał. Robiłem swoje i
byłem lojalny. I wiesz co? - byłem już bardzo blisko.
Pochyliłem głowę, żeby złapać jego uciekający przestraszony
wzrok. - W dupę sobie wsadz swoje diagnozy, panie zasrany
psychologu. Po prostu byłem i jestem od ciebie lepszy.
Skuteczniejszy. Szybszy. Inteligentniejszy. Zabolało, prawda?
Byłeś zbyt miękki i słaby, żeby mnie pokonać, żeby mi się
przeciwstawić. Żeby pokazać, że jesteś szefem, że jesteś górą.
Nienawidzę takich robali. Bo ty jesteś robalem, a ja lubię
czystość i porządek. Dlatego... przykro mi, Wasyl... ale nasza
przyjazń chyba właśnie umarła - powiedziawszy to,
odchyliłem się do tyłu i uderzyłem go czołem w sam środek
twarzy. Zalał się krwią i upadł jak kłoda na podłogę,
zachlapując przy okazji perski dywan w salonie Siergieja.
*
Krzysiek odstawił szklankę z głośnym trzaskiem na podłogę
i popatrzył przerażony na brata.
- Aukasz, czy ty go... czy... - nie był w stanie dokończyć
zdania.
Aukasz zmrużył brwi.
- Nie - odparł krótko. - Ale po tej nocy już nigdy go nie
zobaczyłem. Pamiętam, że wtedy wyszliśmy do jakiegoś klubu
należącego do Siergieja, a Wasylem zajęli się ludzie Igora.
- Kurczę, Aukasz, myślisz, że...
- Zabili go. On o tym dobrze wiedział. Nie miał innego
wyjścia, dlatego próbował ostrzec Siergieja przede mną -
Borowski potarł oczy. - I wiesz co? Najlepsze w tym wszyst-
kim jest to, że stary Wasyl miał rację. Ten cholerny Wasyl miał
rację - zaczął się głośno śmiać, a Krzysiek drgnął.
- Nie wiem, czy to jest śmieszne. Jak to tak opowiadasz...
Jezu, Aukasz. Przecież każdy kolejny dzień dla ciebie to była
walka o przetrwanie. Za każdym rogiem czaiło się zagrożenie.
Jak mogłeś tak żyć?
- Nie wiem - wysoki mężczyzna wzruszył ramionami.
-Mogłem. I podobało mi się to. I wiesz... chyba lubiłem ten
dreszczyk niepewności, co mnie czeka za kolejnym zakrętem
losu...
*
A kolejne zakręty losu obfitowały w szereg wydarzeń, po
których moja władza zaczynała się coraz bardziej rozszerzać i
sprawiała, że czułem się jak przysłowiowy młody bóg.
Obdarzony pełnym kredytem zaufania ze strony Siergieja,
skontaktowałem się ze Sławkiem z Niemiec i zostałem przez
niego zaproszony do Berlina. Tam pokazał mi kilka ciekawych
trików, które mogłem wykorzystać na swoim gruncie. Przez
trzy dni zwiedzałem jego kluby; towarzyszył mi oczywiście
wierny druh Fazi. Cierpliwie czekał na moje wyjście z pierdla,
kilka razy mnie odwiedził i regularnie wysyłał paczki. I gdy się
z nim spotkałem, po wyjściu i po powrocie z Rzeszowa,
pierwsze, co powiedział, to: Zaje, kurwa, biście się cieszę, że
wróciłeś, szefie". To był cały Fazi. Nieskomplikowany, ma-
łomówny, czasami wolniej myślący, ale wierny i lojalny. I te-
raz powoli wdrażałem go w plan, nie tłumacząc wszystkiego,
bo kompleksowa wiedza nie była mu na tym etapie do niczego
potrzebna. Wróciliśmy do Wrocławia i szykowaliśmy się do
przejęcia jednego z większych klubów, w których kwitł handel
wszystkim, co było do handlowania. To była jedna z większych
dyskotek, Imperial. Nie podobało mi się, że pod moim nosem
do klubu o tak dużym zasięgu dotarły macki gości z północy
kraju. Postanowiłem przejąć tam wpływy, bo po pierwsze to
był świetny punkt, jeśli chodzi
o rozprowadzanie towaru, a po drugie... zawsze byłem am-
bitny. I taki oto postawiłem sobie kolejny cel do zrealizowania.
A poza tym... byłem trochę zadziorny i jeśli ktoś mówił, że coś
jest niemożliwe, sam musiałem się o tym przekonać. Bo dla
Lukasa... nie było rzeczy niemożliwych!
Menedżerem Imperiała był niepozorny facet tuż po czter-
dziestce, za którym stała rosnąca w siłę grupa z północy kraju,
zarządzana przez niejakiego Malinę. Już kiedyś miałem
przyjemność spotkać się z rzeczonym Maliną, gdyż on i jego
ludzie ostrzyli sobie zęby na jeden z klubów przy wrocławskim
kąpielisku; wówczas skutecznie pohamowaliśmy ich zapędy.
Ale teraz chcieliśmy po prostu wykurzyć to towarzystwo z
miasta, a to już nie było takie proste. Wiedziałem jednak, że
gdy uda mi się przejąć ten klub, będę naprawdę na szczycie.
Nie liczyło się dla mnie grożące nam ryzyko, nie miało
znaczenia to, że już byłem notowany i moje działania na pewno
nie pozostały niezauważone przez gliniarzy z sekcji do walki
ze zorganizowaną przestępczością. Tkwiłem w tym świecie po
uszy i jedyne, co mogłem teraz robić, to iść do przodu i
pokazać, że jestem najlepszy.
Umówiłem się z moimi ludzmi w klubie, który kiedyś należał
do Wasyla, a teraz był moją własnością. Część żołnierzy też
przeszła do mnie, nie było wśród nich jedynie Buzki. Ten
gnojek przyłączył się do grupy Myszaka i unikał jak tylko mógł
starych kumpli. I trochę dziwiłem się, że jeszcze chodzi po tym
świecie, ale zapewne Siergiej uznał, że taka płotka nie jest dla
niego żadnym zagrożeniem, dlatego Buzka jeszcze oddychał.
Gdy siedzieliśmy w barze, nagle do środka wszedł jeden z
moich chłopaków stojących na bramce. Spojrzałem na niego
uważnie, widząc, że zamierza mi coś przekazać.
- Lukas, sorry, ale ktoś chce się z tobą widzieć - powiedział
przepraszającym tonem.
-Kto?
- Mówi, że nazywa się Jaro i że będziesz wiedział...
Spojrzałem szybko na Faziego, który zmarszczył brwi.
Widziałem, co on myśli o tej niespodziewanej wizycie.
Kiwnąłem głową do chłopaka, żeby wpuścił gościa, i posze-
dłem do małego gabinetu, w którym teraz ja byłem szefem.
Po chwili do środka wszedł Jaro. Nie widziałem się z nim od
dawna. Kilka razy dostałem od niego paczkę, gdy siedziałem,
ale nie rozmawialiśmy chyba od dwóch lat.
- Dzięki, Lukas - powiedział cicho i podał mi rękę.
Odwzajemniłem uścisk i wskazałem mu sofę. Obaj usie-
dliśmy. Nalałem z karafki wódki do niskich szklanek. Bez
słowa stuknęliśmy się szkłem i wypiliśmy.
- Gdzie się podziewałeś, Jaro? - spytałem, patrząc uważnie
na starego kumpla.
- Matka mi zachorowała. Musiałem się nią zająć. Mój brat
wyjechał do Stanów, została sama. Odpuściłem na trochę.
- Mogłeś dać znać. Potrzebowałeś czegoś?
- Nie, dałem radę. A poza tym... po tym, co Wasyl ci zrobił,
nie chciałem dla niego pracować. Nienawidzę takiego
kurestwa.
- No, rozumiem. Ale ty też miałeś do mnie jakiś żal - po-
wiedziałem, obejmując się ramionami i nie spuszczając wzro-
ku z rozmówcy.
- No może i miałem - przyznał z trudem. - Ale przemyślałem
sobie to i owo. Poza tym największy żal miałem do siebie.
- O co?
- O to, że cię nie ostrzegłem. Domyślałem się, że Wasyl coś
kombinuje i tak łatwo nie odpuści. Ze zrobi jakieś świństwo.
Widziałem to w jego oczach; znałem go już trochę.
Wiedziałem, że nie trawi konkurencji, a ty byłeś dla niego
zagrożeniem.
- Mogłeś coś powiedzieć albo zrobić, Jaro.
- Mogłem. Ale nie zrobiłem. A potem ciebie zamknęli, moja
matka zachorowała i wszystko się spieprzyło.
- A teraz? - spytałem cicho.
- Teraz... zostałem sam, Lukas. I chcę wrócić. Nawet nie
wiesz, jak się ucieszyłem, kiedy na mieście zaczęli mówić, że
Lukas teraz tu rządzi.
- No, jeszcze nie całkiem - mruknąłem, zastanawiając się,
czy mogę mu zaufać.
- Ale wkrótce. I nie przychodzę z pustymi rękami. Moja
matka miała mieszkanie. Wynajmowała je. I teraz też
wynajmuje.
- I co w związku z tym?
- Laska, która tam zamieszkała, ma dwadzieścia lat. Studiuje
na uniwerku.
- Nie widzę związku.
- Jest siostrą Maliny.
- Tego Maliny? - pochyliłem się w kierunku Jara, który
uśmiechnął się szeroko. - Jesteś pewien?
- Na milion procent. Lukas, nie jestem głupi. Wiem, że
najlepszą rzeczą teraz dla ciebie będzie przejęcie Imperiała. To
kolejny krok. Jeśli ja o tym wiem, oni też. Pewnie czekają na
wasz ruch. Chcę pracować dla ciebie, Lukas. Chcę, żebyś mi
znowu zaufał. Wystawię ci dziewczynę. Malina ma na jej
punkcie świra. Pilnuje jej jak oka w głowie. Pogrzebałem na
ich temat. Ich rodzice nie żyją, mają tylko siebie.
- Co chcesz zrobić? - zmrużyłem oczy, bo średnio uśmie-
chało mi się porywanie jakiejś dziewczyny, ale... gra była
chyba warta świeczki.
- Mam klucze do jej mieszkania - Jaro błysnął uśmiechem. -
A poza tym wiem, gdzie studiuje. I gdzie się stołuje. Możemy
ją zgarnąć z ulicy.
- To trochę ryzykowne. Zrobimy tak: zajmiesz się tym. Sam.
Możesz sobie zebrać ekipę do pomocy. Nie obchodzi mnie to.
Wywieziesz ją do Legnicy, do klubu Rafika. Gdy to zrobisz,
może pomyślę, czy na powrót ci zaufać.
- Jasne - Jaro kiwnął głową z zapałem.
- Masz tydzień. Jeśli nie wyjdzie z dziewczyną, będę musiał
inaczej rozwiązać ten problem - westchnąłem.
- Dam radę. Znasz mnie, Lukas. Nie takie rzeczy robiłem.
- Wiem, wiem. Pamiętaj: tydzień - odparłem krótko i
kiwnąłem głową, sygnalizując, że nasza rozmowa dobiegła
końca.
Po wyjściu Jara opowiedziałem moim ludziom o zadaniu,
jakie mu zleciłem. Opinie na ten temat były podzielone.
Niektórzy chcieli od razu odciąć faceta od wszystkiego, inni
uważali, że należy dać mu szansę. Wszyscy uznaliśmy, że
jesteśmy w stanie poczekać tydzień i jeśli Jaro zdoła zgarnąć
siostrę Maliny, szefa grupy z północy, który przejął Imperiała,
to na pewno ułatwi przeprowadzenie naszej operacji, a wów-
czas zastanowimy się, co zrobić z dawnym kumplem.
Osobiście nie byłem skłonny mu zaufać, ale czekałem na
jego kolejny krok. Widziałem w oczach Jara determinację. I
skoro faktycznie zależało mu na powrocie... to... czemu nie?
- Załamujesz mnie - Krzysiek jęknął, pocierając skronie.
- Mówię ci szczerą prawdę. Bez wygładzania czegokolwiek -
Aukasz uśmiechnął się łagodnie.
- Wiem. Ale... to straszne. Jak mogłeś tak żyć? - Krzysiek
ciągle przetrawiał to, co usłyszał od brata.
- Mogłem. I czułem, że jestem na swoim miejscu. Ale teraz. ..
wiele się zmieniło. Jeśli chcesz, możemy teraz przerwać i już
nigdy do tego nie wracać.
- Aukasz, jestem zszokowany tą opowieścią, ale to nie
oznacza, że nie chcę wysłuchać jej do samego końca. Chcę. I to
bardzo. Ale nie dziw się czasami moim reakcjom, bo po takich
rewelacjach nie mogą być inne.
- Rozumiem. I doceniam to, że ze mną rozmawiasz i że mnie
słuchasz - Borowski popatrzył ciepłym wzrokiem na
siedzącego obok niego mężczyznę.
- Od tego ma się młodszych braci. Ale wracając do twojej
historii: nie chcesz mi chyba powiedzieć, że porwaliście tę
dziewczynę? - Krzysiek utkwił spojrzenie swych
dwukolo-rowych oczu w potężnym facecie, który uśmiechnął
się jakby przepraszająco.
- Ja nie. Skąd! Jaro to zrobił. Bo musiał. To była jego prze-
pustka do lepszego świata.
*
Minęło pięć dni od naszego spotkania w klubie, gdy
zadzwonił do mnie jeden z moich ludzi, niejaki Mały.
- Szefie. Skontaktował się z nami Rafik. Jest u niego Jaro.
Przekazał, że mają dla ciebie towar.
Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową.
- A więc ten gnojek jednak to zrobił. Dobra, Mały, zbierz
chłopaków, jedziemy do Legnicy.
Zadzwoniłem po Faziego i na dwa samochody ruszyliśmy do
naszego legnickiego klubu, zarządzanego przez mojego
człowieka. Gdy weszliśmy do środka, czekał tam już Jaro.
Wraz z Rafikiem siedział przy barze i pił piwo.
- Lukas, jesteś błyskawica - uśmiechnął się i podszedł do
mnie, wyciągając w moim kierunku rękę.
- Co masz dla mnie? - spytałem wprost, bo nie lubiłem tracić
czasu.
- Jest tam - kiwnął głową w kierunku pięterka, na którym
były pokoje, które Rafik wynajmował na godziny.
Ruszyłem schodami do góry. Zza pierwszych drzwi do-
chodziły głośne jęki, więc uznałem, że pewnie ktoś się tam
właśnie zabawia. Drugi pokój był pusty, a w trzecim moim
oczom ukazała się przestraszona twarz dziewczyny. Miała
jasne krótkie włosy, blade policzki i patrzyła na mnie prze-
rażonymi oczami. Wyglądała na piętnastolatkę. Siedziała na
krześle. Gdy wszedłem, wstała i cofnęła się pod okno. Nie
spuszczała ze mnie wzroku. Poczułem się nieswojo.
Pozwoliłem porwać dziewczynę, której jedyną winą było to, że
jej brat zajmował się nielegalnym biznesem. Lecz ten właśnie
facet stanął mi na drodze do realizacji moich planów, dlatego...
niestety... Była wojna i były ofiary.
Podszedłem do dziewczyny, która cofała się coraz bardziej,
aż wreszcie dotknęła plecami parapetu zaciemnionego okna.
- Kim jesteś? Czego ode mnie chcecie? - spytała zachryp-
niętym głosem.
- Jak się nazywasz? - odparłem cicho, dusząc w sobie
wszelkie oznaki żalu i współczucia.
- Karolina. Karolina Maliniak - odpowiedziała. Widziałem,
jak drży; niemal czułem jej strach.
- Jesteś siostrą Andrzeja Maliniaka? Zgadza się? Kiwnęła
głową w odpowiedzi.
- Nie bój się mnie. Nic ci nie zrobię. Ani ja, ani ktokolwiek
inny. Obiecuję - pochyliłem się i patrzyłem jej w oczy, żeby
widziała szczerość bijącą z mojego spojrzenia.
Znowu kiwnięcie głową.
- A teraz zadzwonimy do twojego brata, dobrze? - spytałem,
uśmiechając się łagodnie.
- Dobrze - szepnęła, dzielnie panując nad łzami, które
napływały do jej niebieskich oczu.
A ja poczułem się jak najgorszy drań, co całkowicie mnie
rozbroiło, bo spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że
jeszcze siedzą we mnie ludzkie odruchy.
ROZDZIAA 7
Coma, Nie wierzę skurwysynom
Zadzwoniłem do Maliny osobiście. Nasza rozmowa była
krótka. Powiedziałem, że gościmy u siebie jego siostrę i
dziewczyna jest średnio zadowolona z tego faktu, ale nic jej nie
jest. Ja mam coś, co należy do Maliny, on ma coś, co powinno
być moje. Chłopak się przeraził. Autentycznie. W sumie wcale
mu się nie dziwiłem - gdyby chodziło o moją siostrę lub brata,
pewnie też wpadłbym w panikę. Nie. Ja wpadłbym w szał. Gdy
tylko o tym pomyślałem, pięści zaciskały mi się w niemej
wściekłości. A teraz... Pod moją opieką była dziewczyna, która
kompletnie nie zasłużyła sobie na znalezienie się w takiej
sytuacji. Ale... Taki był świat, w którym się obracałem. Świat,
w którym niejednokrotnie zdarzały się o wiele gorsze rzeczy.
Dlatego... przełknąłem wszelkie wyrzuty sumienia, jakie
zaczynały mnie gnębić. Wiedziałem, że muszę doprowadzić do
końca tę transakcję. Z korzyścią dla mnie. Bo tym to właśnie
dla mnie było. Transakcją. Biznesem. Interesem. I musiałem
się z tym pogodzić, tylko najpierw potrzebowałem ułożyć to
sobie w głowie. Bo na zewnątrz... nikt z moich ludzi nigdy w
życiu by się nie domyślił, że mam jakiekolwiek obiekcje,
wątpliwości, że się waham. Ale w środku... nie czułem się z
tym dobrze. Lecz o tym drobnym fakcie wiedziałem tylko ja i
tak miało pozostać już zawsze.
W spokojnej rozmowie z Maliną uzgodniłem, że nazajutrz
przyjedzie do Legnicy po siostrę, a klub Imperial przejdzie w
nasze ręce. W sumie tego się spodziewałem, Malina kochał
siostrę i jak nie ten klub, to inny, a dziewczyna była dla niego
naprawdę ważna.
Było już pózno. Dopilnowałem, by Karolina została na-
karmiona, i zostawiłem ją pod opieką ludzi Rafika. Razem z
Fazim wracaliśmy do Wrocławia, wiedząc, że musimy się
przygotować do jutrzejszego spotkania z Andrzejem
Maliniakiem, bo zawsze coś mogło pójść nie tak; trzeba było
przygotować się na wszelkie ewentualności.
Gdy już mieliśmy wjeżdżać na autostradę, coś mnie tknęło.
Sam nie wiem, co to było i nigdy nie potrafiłem sobie tego
wytłumaczyć, ale to było przejmujące uczucie strachu, nie-
pokoju i złości, które pojawiło się nie wiadomo skąd i dla-
czego, i rosło we mnie, utrudniając skupienie się na drodze.
Nacisnąłem hamulec i włączyłem wsteczny bieg. Fazi spojrzał
na mnie zaskoczony.
- Co jest, szefie?
- Nie wiem. Wracamy. Zabiorę przy okazji utarg za ten ty-
dzień - wytłumaczyłem Faziemu mój dziwny manewr w naj-
prostszy sposób z możliwych i wiedziałem, że tekst o kasie
podziała, bo ten wielki chłop kiwnął głową i siedział spokojnie,
o nic się już nie dopytując.
Błyskawicznie dojechaliśmy do klubu Rafika. W środku
zaczęła się już dyskoteka. Wbiegłem do środka, przepuszczony
bez problemu przez ochronę. Koło baru natknąłem się na
Rafika, który spojrzał na mnie ze strachem.
- Co się dzieje?
- Kasę naszykuj. Gdzie dziewczyna? - spytałem krótko.
- U góry - Rafik był autentycznie przerażony.
- Sama?
- Z Karolkiem.
Już wiedziałem, skąd się u mnie wzięło to dziwne uczucie
niepokoju. Karolek. Koleś, który zawsze miał lepkie łapy do
dziewczyn. Spotykał się z taką jedną. Często chodziła w
ciemnych okularach. Bo Karolek lubił pokazywać, kto jest
górą. To był jeden z najniżej postawionych żołnierzy, jak dla
mnie zwykła menda, nadająca się chyba tylko do tego, żeby
kopać rowy w lesie dla zastraszenia naszych potencjalnych
wrogów.
- Pojebało cię, Rafik?!!! - huknąłem, aż kilka osób stojących
w pobliżu baru drgnęło i spojrzało na mnie ze strachem.
-Ale...
Nie słuchałem go, tylko pobiegłem po schodach do góry. Już
na korytarzu usłyszałem krzyki, odgłosy szamotaniny i płacz.
Wpadłem do środka i zobaczyłem pieprzonego Karolka, który
obłapiał zapłakaną siostrę Maliny. Karolina miała podartą
bluzkę, zaczerwieniony policzek, tak jakby przed chwilą
została w niego uderzona. Pieprzony Karolek nie zdążył nawet
zesrać się w gacie ze strachu, gdyż złapałem go za głowę i
uderzyłem nią o swoje kolano. Stracił na chwilę przytomność,
ale w tym samym momencie został przeze mnie wyrzucony na
korytarz, wprost w objęcia nadbiegającego Rafika i Faziego.
- Zabierzcie tego śmiecia! - warknąłem i zatrzasnąłem przed
nimi drzwi.
Spojrzałem na zapłakaną dziewczynę, która usiłowała zakryć
obnażone piersi i cofała się w najdalszy kąt. Jednym
szarpnięciem zerwałem koc z łóżka i podszedłem do niej.
Powoli ułożyłem okrycie na jej ramionach. Zaraz złapała koc i
zacisnęła na nim drżące dłonie, kryjąc się pod nim całkowicie.
- Zdążył coś zrobić? - spytałem cicho, czując, że muszę nad
sobą zapanować, żeby nie przerazić jej jeszcze bardziej, a temu
gnojowi nie skręcić jego pieprzonego karku.
Pokręciła przecząco głową.
- Mówiłem, że nic ci nie grozi. Myliłem się. Dlatego wró-
ciłem. Zabiorę cię do siebie - powiedziałem spokojnie, wy-
ciągając w jej kierunku rękę.
Spojrzała na mnie rozszerzonymi ze strachu oczami.
Widziałem, że się waha, ale po krótkiej chwili wyciągnęła rękę
i podała mi ją.
Czułem, że wściekłość rozrywa mnie od środka. Czułem, że
teraz, w tej chwili naprawdę mógłbym zrobić coś strasznego. A
najbardziej czułem nienawiść do samego siebie. Bo to ja
naraziłem tę dziewczynę na niebezpieczeństwo. Byłem zły.
Podły. Pozbawiony uczuć... Czy na pewno? Jezu... Nic już nie
wiedziałem. Te sprzeczne uczucia, które buzowały w moim
wnętrzu, niszczyły mnie. Musiałem się ich wyzbyć. Tych
uczuć. Wszystkich. I to jak najszybciej!
Ująłem jej dłoń, przysunąłem ją ostrożnie do siebie i po-
prowadziłem w stronę wyjścia. Tam już stali niemal wszyscy
moi ludzie. Oprócz pierdolonego Karolka, oczywiście.
Spojrzałem na Faziego.
- Zaprowadz ją do samochodu, zaraz będę - powiedziałem
cicho, widząc strach w oczach moich ludzi. Spojrzałem na
Karolinę. - Idz z nim. Nic ci już nie grozi. Zaraz wrócę.
Dziewczyna podeszła do Faziego, patrząc na niego z re-
zerwą. Ten spojrzał na nią, kiwnął głową, dając znak, żeby
poszła za nim. Gdy wyszli, odwróciłem się w stronę Rafika.
- Gdzie ta menda?
- Zamknęliśmy go w pokoju - Rafik wskazał na sąsiednie
drzwi.
- Idziemy do ciebie - powiedziałem krótko i udaliśmy się do
pokoju w głębi korytarza.
Wszedłem pierwszy, za mną Rafik i jego dwóch
przydupasów. Gdy tylko zamknęły się drzwi, zamachnąłem się
i Rafał dostał ode mnie potężny strzał w twarz. Poleciał na
stojących za nim kolesi jak kłoda. Złapali go za ramiona i
przytrzymali. Pluł krwią i wybitymi zębami. Patrzyłem na to
bez emocji.
Trzymające go mięśniaki spoglądały za to na mnie z
przerażeniem.
- Kurwa, Lukas... - Rafik charczał, ciągle plując i kaszląc.
Podszedłem bliżej, a wtedy zakrwawiony chłopak zakrył
się ramionami.
- Uspokój się. To koniec lekcji. Żebyś na zawsze zapamiętał,
że musisz myśleć. Masz być odpowiedzialny. Spójrz na mnie! -
ryknąłem. Rafik popatrzył na mnie przestraszonym wzrokiem.
- Wiesz, że siostra Maliniaka jest dla nas ważna, prawda?
W odpowiedzi mógł tylko kiwnąć głową.
- Wiesz, że to nasza karta przetargowa? - ciągnąłem
cierpliwie.
Znowu kiwnięcie.
- To dlaczego wysyłasz do jej pilnowania pierdolonego
damskiego boksera i gwałciciela?! Dragi wyżarły ci mózg?
-nie tylko ja wiedziałem, że Rafik lubił od czasu do czasu
wciągnąć kreskę. - Mam cię, kurwa, skasować? Wykreślić?
Tego chcesz?
-Nie, nie... Lukas, proszę... Nie pomyślałem, kurwa, nie
pomyślałem! Uderz mnie, walnij jeszcze raz, ale nie
przekreślaj mnie! Zajmę się tym chujem, ale nie przekreślaj
mnie! - Rafik patrzył na mnie z determinacją pomieszaną z
przerażeniem.
- Tego Karolka nie chcę widzieć, rozumiesz? Zrób z nim, co
tylko chcesz, ale mam już nigdy nie słyszeć o tej kupie gówna.
I na drugi raz uważniej dobieraj współpracowników, bo prawie
spierdoliłeś to, nad czym wszyscy pracowaliśmy. I jak się
dowiem, że dalej wciągasz koks, to osobiście wykopię ci dół w
Lasku Osobowickim, kumasz?! - złapałem go za zakrwawioną
twarz i zmusiłem, żeby spojrzał mi w oczy.
- Kumam - zamrugał.
- To pamiętaj: zaczynasz myśleć i nie ćpasz. Będę miał cię na
oku, Rafik. A teraz idz umyć twarz i zadzwoń do jakiegoś
dentysty - mruknąłem i wyszedłem, cicho zamykając za sobą
drzwi.
Seether, Broken
Aukasz wpatrywał się w opróżnioną szklankę, czując na
sobie wzrok brata. Podniósł oczy i spojrzał na niego.
- O czym myślisz, Krzysiek?
- O niczym. Nie wiem. Jestem chyba... w szoku.
- Wiesz, teraz, jak ci to wszystko opowiadam... cholera -
Aukasz westchnął i uderzył lekko tyłem głowy w ścianę, o
którą się opierał. - Jakim ja byłem draniem...
- Byłeś zgodził się Krzysiek. - Ale nie do końca. Miałeś
własny kodeks honorowy. Który może... był na bakier z pra-
wem, ale... trzymałeś się go i postępowałeś według niego.
- Co nie przeszkadzało mi popełniać przestępstw.
- Nie usprawiedliwiam cię. Mówię po prostu prawdę. I to, co
myślę.
- Tylko ja czasami zastanawiam się, czy skoro po drodze
skrzywdziłem tak wiele osób, teraz mogę... - Aukasz spojrzał
na Krzyśka szeroko otwartymi oczami, w których ten dostrzegł
strach.
- Co możesz? - spytał łagodnie młodszy Borowski.
- Mieć życie... - szepnął Aukasz głosem pełnym bólu.
-Normalne życie. Z nią. Moją Magdą...
- Uważasz, że nie zasługujesz na to? Jeśli nadal tak myślisz,
to jesteś głupi, bracie. I zaraz pojadę do tego cholernego klubu i
powiem Magdzie, żeby za ciebie nie wychodziła, bo nie warto -
Krzysiek powiedział to zimnym tonem, takim, jakiego używał
dawno, dawno temu, kiedy jego ukochana Kaśka zostawiła go i
wyjechała na trzynaście długich lat.
- Potrafisz być draniem - Aukasz uśmiechnął się półgębkiem
i pokręcił głową.
- Potrafię. W końcu jestem Borowski - Krzysiek wyszczerzył
zęby, a starszy brat uderzył go pięścią w ramię.
- Taaak. Borowski. Mecenas Borowski - dodał Aukasz z
wyrazną dumą w głosie.
- Daj spokój. Opowiedz lepiej, co się stało z dziewczyną. Czy
ty z nią...? - Krzysiek spojrzał z zainteresowaniem na brata, ale
ten przewrócił oczami i pokręcił głową.
-Nie. Ale... ona coś mi uświadomiła. I w sumie... pomogła.
*
Zabrałem ją do mojego mieszkania. Zadzwoniłem do Jara i
opowiedziałem mu, co się wydarzyło w klubie Rafika.
Wkurzył się, tak samo jak ja. Kazałem mu skontaktować się z
człowiekiem Maliny i zaprosić ich nazajutrz do mojego klubu
w rynku. Tam mieliśmy porozmawiać i dokończyć transakcję.
Tak to nazywałem.
Po drodze odwiozłem Faziego, któremu z samego rana
kazałem być w klubie. Wprowadziłem Karolinę do mojego
mieszkania. Prawie się do niej nie odzywałem. Stała w wejściu
do salonu, ciągle owinięta kocem. Spojrzałem na nią uważnie.
- Chcesz skorzystać z łazienki?
- Nie możesz mnie odwiezć do domu? - spytała cicho.
- Nie mogę. Jutro przyjedzie po ciebie twój brat. Wrócisz do
domu. Będzie tak, jakbyś nigdy mnie nie zobaczyła.
- Nie będzie tak - pokręciła przecząco. - Już nigdy nie będzie
normalnie. Wiedziałam mniej więcej, czym zajmuje się
Andrzej. Ale teraz... - jej głos się załamał. - Teraz dopiero
widzę. Już nigdy nie będzie tak samo.
- Nie miałaś o niczym pojęcia? - w sumie to nie było pytanie.
- Domyślałam się. Ale... próbowałam samą siebie oszukiwać,
że to nie jest nic złego. A to jest... bardzo złe - szepnęła, patrząc
na mnie szeroko otwartymi oczami.
Nie mogłem się nie zgodzić.
- Jest - odparłem krótko.
- Przywiozłeś mnie tu dla siebie? - spytała nieoczekiwanie.
Rzuciłem jej szybkie spojrzenie.
- Nie zmuszam dziewczyn, żeby szły ze mną do łóżka.
- Pewnie nie musisz - mruknęła, idąc w stronę łazienki.
- Nie muszę - powiedziałem do jej pleców i ruszyłem w
stronę do barku, czując, że powinienem się napić.
Gdy po chwili wyszła, podszedłem do niej i podałem jej
czysty T-shirt. Wzięła go ode mnie bez słowa i poszła się
przebrać. Udałem się do sypialni i pościeliłem łóżko. Stanąłem
w drzwiach i spojrzałem na nią. Stała niezdecydowana w
salonie.
- Karolina, pewnie myślisz o mnie najgorsze rzeczy. I na
pewno masz rację. Wiesz jednak, że z mojej strony nic ci nie
grozi. Pościeliłem ci łóżko. Prześpij się, a jutro wszystko się
skończy.
Spojrzała na moje szerokie łóżko stojące w sypialni, a potem
zerknęła na mnie.
- A ty gdzie będziesz spał?
- W salonie. I nie rób nic głupiego, bo mam bardzo płytki sen
- ostrzegłem i wszedłem do salonu.
- Długo w tym siedzisz? - wpatrywała się we mnie.
Westchnąłem. Odwróciłem się.
- Już trochę.
- Nie boisz się, że... - usiadła na brzegu łóżka i objęła się
ramionami - że to się kiedyś skończy?
Oparłem się o framugę drzwi i przypatrywałem jej przez
chwilę.
- Nie myślę o tym. Pewnie kiedyś się skończy - wzruszyłem
ramionami. - Wtedy będę się martwił i kombinował, jak z tego
wyj ść obronną ręką. Ale teraz - zacisnąłem na moment usta -
nie ma innej opcji.
- Mój brat pewnie też tak rozumuje - pokiwała głową.
- Być może. Nie jestem nim. Nie znam go.
- To chodzi tylko o ten głupi klub? - utkwiła we mnie
spojrzenie swych niebieskich oczu.
Poczułem się... dziwnie. Ta dziewczyna obudziła coś we
mnie. Sam nie potrafiłem jeszcze tego nazwać, ale to było...
jakieś dziwne pragnienie. I nie chodziło o to, że chciałem się z
nią przespać, czy coś w tym stylu. Jasne, była atrakcyjna, ale w
tym przypadku było to zupełnie niemożliwe. Ale... ona...
wzbudzała we mnie jakieś... opiekuńcze uczucia. Cholera! Czy
stawałem się miękkim chłoptasiem? Nie... To nie było oznaką
słabości. Raczej sygnałem, że... ja po prostu... potrzebuję
bliskości. Nie seksu, szaleństwa, szybkich numerków, tylko...
kogoś bliskiego.
Wziąłem głęboki wdech i odpowiedziałem:
- Też. Ale nie tylko. To trochę bardziej pokręcone. I możesz
w to wierzyć lub nie, ale nie chciałem, żeby spotkało cię coś
takiego. Dobrze, że wróciłem. Od razu powinienem zabrać cię
ze sobą. Moja wina.
- Twoja, pomijając kwestię, że w ogóle nie powinieneś mnie
w to mieszać. Ale cieszę się, że wróciłeś.
- Ile masz lat? - spytałem z zainteresowaniem. Uśmiechnęła
się.
- Za jakiś czas skończę dwadzieścia jeden - uśmiechnęła się
jeszcze bardziej.
- Co cię tak bawi? - odepchnąłem się od ściany i ruszyłem w
jej stronę.
- Ta nasza rozmowa. To zupełnie... nierealna sytuacja
-roześmiała się szczerze. Popatrzyłem na nią ze zmarszczo-
nymi brwiami i usiadłem w fotelu obok łóżka. Zadrżał mi kącik
ust i w ostatniej chwili powstrzymałem się przed wy-
buchnięciem śmiechem. - No powiedz sam. Jestem twoją za-
kładniczką dla okupu, cudem uniknęłam gwałtu, a teraz siedzę
na twoim łóżku w twoim mieszkaniu i prowadzę z tobą
rozmowę o niczym. Nikt mi nie uwierzy - wzięła głęboki
wdech, żeby odzyskać równowagę i patrzyła na mnie rozba-
wionym wzrokiem.
- No, w sumie... nietypowa sytuacja - przyznałem, uśmie-
chając się wreszcie nieznacznie.
- Nietypowa! - Parsknęła. - Jasne. To ostatnie słowo, które
pasowałoby do tego, co mnie dzisiaj spotkało.
- No dobrze. W sumie... pozostaje nam tylko się z tego śmiać
- wyszczerzyłem się i wówczas Karolina wybuchła jeszcze
głośniejszym śmiechem. Rechotaliśmy jak szaleni, z trudem
łapiąc powietrze. Wreszcie zacząłem się uspokajać. Podałem
jej chusteczkę, żeby wytarła załzawione oczy. Gdy
doprowadziliśmy się do porządku, spojrzała na mnie i
powiedziała cicho:
- Fajny z ciebie facet. Nie nadajesz się do tego całego gówna.
- Tak sądzisz? - pokręciłem głową. - Słuchaj, jutro wrócisz
do domu. I obiecuję ci, że dopóki ja tutaj będę, nikt już nigdy
nie będzie cię niepokoił.
- Domyślam się. I dopóki cię nie spotkałam, też nikt mnie nie
niepokoił.
- To powinnaś się cieszyć, że to byłem ja - odpowiedziałem
szybko.
- Cieszę się - mruknęła, otulając się kołdrą. - Sama nie wiem
czemu, ale się cieszę.
*
- I co dalej? - Krzysiek wpatrywał się w brata z zaintereso-
waniem, a Aukaszowi przypomniały się chwile z dzieciństwa,
kiedy w wieku czternastu lat czytał małemu braciszkowi bajki,
a ten wpatrywał się w niego zafascynowany. Teraz była
podobna sytuacja, tylko opowiadaną historię trudno byłoby
nazwać bajką - raczej dramatem, i to opartym na faktach.
- Stało się to, co miało się stać - Aukasz wzruszył ramionami.
- Przejąłem Imperial. Malina wrócił do siebie na północ, a
Karolina skończyła studia.
- Widziałeś się z nią jeszcze?
- Kilka razy. W sumie... Można powiedzieć, że łączyło nas
coś specjalnego. Gdy czegoś potrzebowała, dzwoniła do mnie.
Pomogłem jej przeprowadzić się do małego mieszkanka,
wyremontować je. Gdy chciałem pogadać, też do niej
dzwoniłem.
- Aączyło was coś więcej?
- Nie. Nigdy. Traktowaliśmy się... cholera, nie wiem. Jak
przyjaciele. Jak rodzeństwo. Nazwij to sobie, jak chcesz. To
było... coś innego. I było mi z tym bardzo dobrze. Potem, gdy
ty już byłeś na studiach, Karolina wyjechała do Warszawy. Z
tego, co wiem, tam wyszła za mąż, urodziła dziecko i wiedzie
spokojne, sielskie życie. A jej brat wylądował w więzieniu.
Standard - Aukasz wzruszył ramionami.
- Mówiłeś, że ona ci coś uświadomiła. Co takiego? -Krzysiek
oparł się o ścianę i patrzył na brata.
- Ona mnie przygotowała - Borowski uśmiechnął się smutno.
- Na co?
- Na spotkanie. Z nią...
Gdy przejąłem ten klub, w sumie nie było już dla mnie rzeczy
niemożliwych. Interes rozwijał się świetnie, a ja wsiąkłem w
środowisko tak głęboko, że nie wyobrażałem sobie innego
życia. Minęło półtora roku od momentu, kiedy praktycznie
wszystkie znaczące kluby i restauracje znajdowały się pod
naszą kontrolą. Handlowaliśmy wszystkim, czym się dało.
Zaczął się boom na samochody sprowadzane z Zachodu; nie-
mal hurtowo przerzucaliśmy je na Wschód. I ciągle przygo-
towywaliśmy się do wprowadzenia na rynek tego nowego
narkotyku, nad którym pracowali ludzie Siergieja w jego la-
boratoriach, rozmieszczonych w różnych miejscach na terenie
Bułgarii.
I wówczas, pewnego wieczoru, gdy siedziałem w swojej
osobistej loży w Imperialu, stało się coś, co zmieniło moje
życie. I co zmieniło życie wielu ludzi. Przyjechał do mnie
Sławek z Berlina i wraz z Jarem, który był już jednym z nas, i
resztą chłopaków bawiliśmy się w najlepsze w klubie. Akurat
wychodziłem z mojej loży i kiwnąłem do Jacka, barmana, żeby
nalał mi to, co zwykle. Muzyka dudniła wściekle, światła
oślepiały i po prostu jej nie zauważyłem. Widziałem Sławka,
który coś do mnie krzyczał. Zapatrzony w niego odwróciłem
się od baru i ruszyłem w jego stronę. Wtedy usłyszałem krzyk.
Prawie rozdeptałem jakąś dziewczynę, która tuż przede mną
odebrała z baru swojego drinka i odchodziła z nim do
znajomych. Okazało się, że gdy na nią wpadłem, szklanka
trzymana przez nią pękła i szkło skaleczyło jej nadgarstek.
- Jezu... Wszystko dobrze? - złapałem ją mocno za ramiona,
żeby nie straciła równowagi.
- Nie... chyba mi słabo... - jęknęła i dopiero wówczas zo-
baczyłem jej zakrwawioną dłoń. Niewiele myśląc, wziąłem
dziewczynę na ręce i wyniosłem na zaplecze. Chyba nie
lubiła widoku krwi, bo odwróciła głowę, żeby nie patrzeć na
skaleczenie. Zaraz pojawił się Jacek z apteczką i jakaś
szatynka, będąca chyba koleżanką nieznajomej.
- Tylko nie mdlej! - Ostrzegłem, widząc, że trzymanej w
ramionach dziewczynie oczy zaczynają zachodzić lekką mgłą.
- Nie zemdleję - szepnęła i spojrzała na mnie. Prosto w oczy.
Poraziła mnie głębia jej spojrzenia. Zaschło mi w gardle.
Poczułem się, jakby uszło ze mnie powietrze. Jacek zajął się jej
ręką, ale ona chyba już nie zdawała sobie z tego sprawy.
Patrzyła na mnie bez słowa, bez jednego westchnienia. A ja
patrzyłem na nią. Czy można mieć wrażenie, że świat się za-
trzymał na jedną krótką chwilę? I że nie ma wokół nikogo, że
nawet drobinki kurzu nie falują w powietrzu, bo wszystko jest
statyczne i nieruchome? Można, skoro wówczas właśnie
czegoś takiego doznawałem. Wtedy wziąłem głęboki wdech i
powiedziałem cicho:
- Jak masz na imię?
Zamrugała; miała czarne i gęste rzęsy. I długie jasne, teraz
nieco potargane włosy. Uśmiechnęła się słabo, a ja pomyśla-
łem, że musi być bardzo młoda. Odpowiedziała:
- Małgorzata.
CZŚĆ DRUGA
ZENIT
Zenit - w astronomii punkt na niebie dokładnie ponad po-
zycją obserwatora2.
2. yródło: Wikipedia.
ROZDZIAA 1
Nickelback, Far Away
Małgorzata. Małgorzata. Małgorzata.
Dlaczego to imię ciągle siedzi w mojej głowie? Od tamtego
wieczoru, kiedy niemal znokautowałem szczupłą blondynkę, a
potem trzymałem ją w ramionach, podczas gdy Jacek zakładał
opatrunek na jej zranioną dłoń, nie mogłem przestać o niej
myśleć. Gdy już doszła do siebie, wyszła ze swoimi znajomymi
i już jej nie widziałem. Byłem zły na siebie, że nie wziąłem od
niej numeru telefonu, że z nią nie porozmawiałem, ale po
pierwsze, nie chciałem przestraszyć dziewczyny; już i tak dość
bólu jej sprawiłem. A po drugie, była młodziutka - mimo że
miała delikatny makijaż, stwierdziłem, że wygląda na góra
osiemnaście lat. Dobrze by było, gdyby okazała się pełnoletnia.
Ale pomimo tych wątpliwości cały czas przypominałem sobie
to przejmujące uczucie, jakie mnie ogarnęło, kiedy trzymałem
drobne ciało w objęciach, a wzrok dziewczyny przenikał mnie
całego. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś takiego i
byłem oszołomiony. Tak. Inaczej nie mogłem tego nazwać.
Oszołomiony, oczarowany, zafascynowany.
Codziennie pojawiałem się w Imperialu, mając nadzieję, że
znowu ją zobaczę, ale w tygodniu nie zjawiła się tam ani razu.
W mojej głowie szalały myśli. Nie dawały mi spać. Nie
mogłem się skupić na codziennych czynnościach. Z natury
byłem małomówny, ale teraz stałem się jeszcze bardziej za-
mknięty w sobie. Moi ludzie, którzy i tak czuli przede mną
respekt, od jakiegoś czasu unikali mnie jak ognia, bo skoro się
nie odzywałem, to pewnie coś musiało mnie wkurwić. A ja
po prostu myślałem. O niej. O Małgorzacie...
Nadeszła kolejna sobota. Zły na siebie pojechałem do
Imperiała. Miałem tam zaplanowane krótkie spotkanie z ja-
kimś człowiekiem Jara, który prowadził małą knajpkę na
obrzeżach miasta i chciał się podłączyć. Nie lubiłem
detali-stów, ale skoro koleś był pełen zapału i chęci
współpracy, a do tego miał zamiar dzielić się wpływami, to
czemu nie? Gdy skończyłem z nim rozmawiać, podszedłem do
Jacka i poprosiłem o wodę. Miałem zamiar wrócić do domu, bo
nie byłem szczególnie zabawowo nastawiony. I wtedy, tak jak
ostatnio, ona... pojawiła się znikąd. Była jak sen. Pojawiała się
i znikała, zostawiając mnie z zamętem w głowie. Poczułem
tylko zapach jaśminu i usłyszałem rozbawiony głos:
- Dzisiaj też masz zamiar mnie podeptać? Spojrzałem w bok.
Siedziała na wysokim stołku i uśmiechała się. Przełknąłem
ślinę.
- Dzisiaj postaram się tego nie zrobić. Jak ręka?
- Dobrze. Obyło się bez szwów - machnęła lekceważąco
zdrową dłonią. - Jesteś tu co tydzień? - spoglądała na mnie z
zainteresowaniem.
Przyjrzałem się jej uważnie. Dzisiaj ubrała się w obcisłe
dżinsy i czarną bluzkę na ramiączkach. Była bardzo zgrabna.
Miała mocniejszy makijaż niż ostatnio i wyglądała na starszą.
Dałbym jej ze dwadzieścia jeden lat. To już byłoby lepiej. O
niebo lepiej.
- Jestem tu dosyć często - odparłem wymijająco. - A ty?
- Niedawno zaczęłam przychodzić o tego klubu. Koleżanka
mnie namówiła. Z tego wszystkiego nie wiem nawet, jak masz
na imię... - przechyliła głowę i wpatrywała się we mnie. Miała
ładne niebieskie oczy. Wszystko było w niej piękne...
- Aukasz - odparłem, mierząc ją spojrzeniem.
Nie speszyła się. W ogóle wyglądała na otwartą, ale nie
nachalną, w przeciwieństwie do niektórych dziewczyn, które
przychodziły do klubu.
- Małgorzata - podała mi rękę.
- Wiem. Pamiętam - szybko ująłem jej dłoń. Niemal cała
zginęła w mojej.
Trzymałem ją przez chwilę i puściłem. Zauważyła to. Jej
oczy błyszczały.
- Zatańczymy? - spytała nieoczekiwanie. Uśmiechnąłem się
kącikiem ust.
- Ja nie tańczę.
- Nie umiesz? Rozdeptujesz partnerki? Och! - teatralnie
dotknęła palcami ust. - No tak, zapomniałam, że jesteś w tym
mistrzem - jej oczy się śmiały.
- Bardzo śmieszne - pokręciłem głową, czując się tak
swobodnie, tak lekko, jak jeszcze nigdy w życiu. A to za
sprawą krótkiej rozmowy z tą nowo poznaną dziewczyną.
Doprawdy... złe rzeczy się ze mną działy.
- Nie daj się prosić. Poza tym... jesteś mi coś winien...
- Tak? - pochyliłem się, odurzony jeszcze bardziej jej
zapachem.
- Nawet nie wiesz, jak mnie ta ręka bolała. Kilka nocy nie
mogłam przez nią spać - westchnęła.
To całkiem jak ja" - pomyślałem, a głośno powiedziałem:
- No to chyba będę musiał cię zaprosić na kolację. Albo do
kina. Albo jedno i drugie.
- Ale najpierw zatańczysz - uśmiechnęła się przekornie.
Zaśmiałem się i pokręciłem głową.
- Nie, piękna, nie zatańczę.
W tym momencie podszedł do mnie Fazi. Zerknął obojętnie
na dziewczynę i powiedział, nie przejmując się niczym:
- Szefie, pojadę do tego przydupasa Jara i obczaję, jaki mają
grunt.
- Dobrze, Fazi. Jedz - kiwnąłem głową i spojrzałem na
Małgorzatę.
- Szefie? - spytała, unosząc brew. Odchrząknąłem.
- To mój klub.
- Ach tak... - mruknęła. - No dobrze, to już nie będę cię
namawiała na pląsy na parkiecie.
- Dzięki - oparłem się o bar, patrząc na tańczących ludzi. Ona
usiadła obok mnie na wysokim stołku i też spojrzała na
bawiących się gości. Nieznacznie otarła się udem o moją nogę.
Nawet przez dżinsy poczułem ciepło jej ciała. Nie było
dobrze... Było... bardzo, bardzo zle.
- To jak się umówimy? - spytała po chwili, zerkając na mnie
z boku.
- Może jutro? Przyjadę po ciebie. Gdzie mieszkasz?
Potrząsnęła głową.
- Spotkajmy się na mieście. Gdzieś w rynku.
- Dobrze, jak chcesz. Masz jakiś telefon?
- Podam ci domowy numer koleżanki.
- A swojego nie możesz?
- Jeszcze nam nie założyli. Niedawno wprowadziłyśmy się z
matką do nowego domu.
Z matką" - więc już co nieco się o niej dowiedziałem.
- Dobrze. Zapisz sobie mój numer do mnie. Tutaj do klubu.
Mam też pager - wymieniliśmy się numerami, raz po raz
zerkając na siebie. Gdy zapisywała numer do tej koleżanki,
pochyliła się, a jej długie włosy opadły na twarz. Miałem
wrażenie, że dłonie aż mnie palą od tego przejmującego pra-
gnienia, aby dotknąć jej jedwabistych włosów. Aby dotknąć jej
skóry. Aby ją poczuć.
Po chwili spojrzała na zegarek i powiedziała, że musi już iść.
Była sama. Trochę mnie to zdziwiło. Odprowadziłem ją do
wyjścia.
- Może zawiozę cię do domu? - zaproponowałem.
- Nie - potrząsnęła głową. - Wrócę taksówką, dziękuję.
- Nie ma problemu - wzruszyłem ramionami. Gdy wy-
chodziliśmy, widziałem głupi uśmiech na twarzy Jara, który
stał przy szatni i czarował jakąś laskę. Popatrzyłem na niego
niezbyt przyjaznym wzrokiem i otworzyłem drzwi przed idącą
przede mną dziewczyną. Ona nagle się zatrzymała, a ja
wpadłem na nią. Znowu.
- Nie mam portfela! - złapała się kieszeń kurtki, po czym
zajrzała do małej torebki, którą trzymała w ręku. - Nie! Jest! -
krzyknęła uszczęśliwiona, odwracając się nieznacznie i
unosząc twarz, aby na mnie spojrzeć. Gdy jej ciało zetknęło się
z moim, poczułem przejmujący dreszcz. Cholera... Pragnąłem
jej. Bardzo. Pragnąłem tej dziewczyny, której nie znałem i o
której nic nie wiedziałem. Musiała coś dostrzec w moich
oczach, bo po raz pierwszy, odkąd rozmawialiśmy, spłoszyła
się. Uciekła gdzieś wzrokiem i zaczerwieniła. Wyszliśmy.
- Ile masz lat? - spytałem bez ogródek, gdy zeszliśmy po
szerokich schodach i stanęliśmy koło postoju taksówek.
- Takie obcesowe pytanie - mruknęła.
- Po prostu chcę wiedzieć.
- A ty? - uniosła zawadiacko brodę. Miałem ochotę złapać ją
za ten wojowniczo wysunięty podbródek i przycisnąć usta do
jej ust. Właśnie... Jej usta. Były śliczne. Pociągające. I na
pewno... smakowite.
Jasny gwint!
Musiałem się natychmiast uspokoić!
- Co ja? - spytałem zachrypniętym głosem.
Przewróciła oczami, jakby miała do czynienia z kimś opóz-
nionym. Była niemożliwa. I zabawna.
- Ile masz lat, panie nietańczący?
Roześmiałem się. Głośno. Stojący przed klubem moi ludzie
popatrzyli na mnie z zaskoczeniem. Śmiejący się w głos Lukas
- to było coś nowego.
- Dwadzieścia sześć - odparłem.
- To jesteś starszy ode mnie o osiem lat. Jestem pełnoletnia,
nie martw się. A tak w ogóle... przyjechałam tu tylko po to,
żeby cię spotkać - odparła, uśmiechnęła się szeroko, patrząc mi
prosto w oczy i wsiadła do pierwszej taksówki. Patrzyłem za
nią, jak odjeżdżała. Gdy zatoczyła koło i przejechała koło
mnie, widziałem, że uśmiecha się tym swoim rozbrajającym
uśmiechem. W pewnym momencie uniosła dłoń do ust i
przesłała mi całusa.
I wtedy... Wiedziałem, że wpadłem. Po same uszy. Ja. Lukas.
Zakochałem się. Ot tak. Po prostu. Z dnia na dzień.
Niesamowite. Kurewsko niesamowite.
Krzysiek pochylił się, zajadając śledzie wprost ze słoika.
- Wchodzimy w niebezpieczny temat - powiedział, wy-
cierając usta. - Chcesz dalej w to brnąć?
- A ty?
- Braciszku, tam gdzie ty, tam i ja.
- Więc chcę. Myślę, że... potrafię ci o tym opowiedzieć
-Aukasz spojrzał przed siebie. - Mam nadzieję - dodał.
- Ona na samym wejściu cię okłamała - Krzysiek pokiwał
głową.
- W kłamstwach była całkiem niezła. Ale wówczas... -Aukasz
popatrzył w oczy brata. - Byłem naprawdę szczęśliwy.
Naprawdę, Krzysiek... Szczęśliwy. I zakochany...
Toni Braxton, Unbreak my Heart
Nazajutrz spotkałem się z Małgorzatą. Bo z samego rana
zadzwoniłem pod numer, który mi podała, i poprosiłem tę
koleżankę o przekazanie Małgosi, żeby się ze mną skontak-
towała. I po piętnastu minutach oddzwoniła. Umówiliśmy się
po południu w rynku. Teraz wyszliśmy z kina i poprowadziłem
ją w kierunku mojego klubu. Tego, który odziedziczyłem po
Wasylu. Czy chciałem jej zaimponować? Może. Hm. Na
pewno. Chciałem zrobić na niej wrażenie. Bardzo.
- Gdzie idziemy? - spojrzała na mnie zadzierając głowę.
- Na drinka.
- Nie jezdzisz samochodem?
- Jeżdżę. Ty dostaniesz drinka, ja wodę - objąłem ją de-
likatnie, prowadząc we właściwym kierunku, bo zamierzała
pójść w drugą stronę.
- Aha! Chcesz mnie upić? - uśmiechała się kpiąco.
- Oczywiście. Zawsze to robię z nowo poznanymi dziew-
czynami - mruknąłem, otwierając przed nią drzwi Związku
Artystów.
Ruszyliśmy schodami na górę. Po drodze mijało mnie dwóch
moich kumpli.
- Siema, szefie.
- Strzała, Lukas.
Idąc za Małgorzatą, kiwnąłem im głową. Ona odwróciła się i
spojrzała na mnie zdumiona.
- Tu też jesteś szefem?
- W sumie... też - odparłem, gdy weszliśmy do środka. Grała
muzyka i było pustawo. Marcin, barman, gdy mnie zobaczył,
uśmiechnął się szeroko i powiedział:
- Dla szefa to, co zwykle?
- Dzisiaj nie, dla pani za to czerwone wino. A dla mnie woda
- odparłem, prowadząc Małgorzatę do mojej loży.
Gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie, pochyliła się do mnie i
powiedziała:
- Dobra, o co tutaj chodzi? Masz wszystkie knajpy we
Wrocławiu?
Uśmiechnąłem się.
- Nie, skąd - wzruszyłem ramionami. - Nie wszystkie.
- Uff. Już myślałam, że jesteś jakimś ojcem chrzestnym czy
coś w tym rodzaju.
- Chociaż... w sumie mam wszystkie największe. I skupione
wokół centrum miasta - dodałem.
- Chcesz zaszpanować?
- Oczywiście - uśmiechnąłem się szeroko.
- No to ci się udało.
- Cieszę się.
- Ale bardziej byś zaszpanował, gdybyś wreszcie ze mną
zatańczył.
Wzniosłem oczy ku górze.
- Jesteś bardzo uparta.
- Owszem.
- I marudna.
- Też.
- I nie dasz mi spokoju?
- Nie w tym życiu.
Pochyliłem się i złapałem ją za rękę. Zacisnąłem dłoń na
małej rączce Małgorzaty i wpatrywałem się w jej niebieskie
oczy. Poczułem, jak drży. Widziałem, że zagryzła lekko wargę
i patrzyła na mnie trochę przestraszonym wzrokiem. Nie była
taka śmiała, za jaką chciała uchodzić. Wzięła głęboki wdech i
wiedziałem, że nie jest pewna, co ma zrobić, co ma
powiedzieć. Ja za to nie miałem wątpliwości. Podniosłem
jej dłoń do ust i pocałowałem. Wpatrywałem się w nią. Nie
spuszczając z niej wzroku, wstałem i pociągnąłem ją lekko
ku sobie. Uniosła głowę i jej oczy nie opuszczały moich.
Objąłem ją i poprowadziłem w kierunku parkietu. DJ, widząc,
co się święci, puścił jakiś wolny kawałek. Cholera. Nie jakiś.
Dobrze pamiętam, co to było: Toni Braxton, Unbreak my
Heart. Nie zapomnę tej piosenki do końca życia. Czy już
wtedy... to był jakiś znak od losu? Na pewno w naszym życiu
pojawia się wiele różnorakich znaków, symboli, które los
wysyła nam, litując się nad tymi istotami o osobowości ćmy.
Ale... zapatrzeni, pełni wiary, nadziei, zakochani... ignoru-
jemy, nie zauważamy, nie chcemy widzieć. Bo i po co? Trzeba
przeżyć swoje życie. Trzeba pokonać swoje zakręty losu. Po to
istniejemy. A ja... wówczas... poczułem, że naprawdę żyję.
Przytuliłem Małgorzatę do siebie, ciasno obejmując ją ra-
mionami. Oparła policzek o mój tors i objęła mnie w pasie. Jak
na kobietę była nawet wysoka, ale w moich ramionach
sprawiała wrażenie drobnej i kruchej. I poczułem, że chcę się
nią opiekować. Ze chcę ją chronić. Że chcę być dla niej kimś
ważnym. I kimś więcej niż tylko kochankiem na jedną noc. I
postanowiłem, że postaram się tego nie spieprzyć. I pokazać,
że mam uczucia. Bo przecież... ciągle je miałem, tylko
wcześniej nie spotkałem odpowiedniej kobiety. A teraz, tutaj,
na środku parkietu, zrozumiałem, że trzymam w ramionach
dziewczynę, która staje się dla mnie najważniejszą osobą. I
celem, dla którego warto żyć i warto się poświęcić. Gdy
piosenka dobiegła końca, ująłem twarz Małgorzaty w dłonie i
spojrzałem w jej oczy. Błyszczały i wpatrywały się we mnie z
ufnością. I fascynacją. Tak, widziałem to.
- Aukasz - szepnęła, ale pokręciłem głową.
- Ciii, piękna - szepnąłem i w tym momencie dotknąłem
wargami jej drżących ust.
Widziałem, że zamknęła oczy i westchnęła w moje usta.
Odetchnąłem jej oddechem. Miała słodkie, miękkie i tak
cudowne wargi, że myślałem, że oszaleję. Oderwałem się od
niej i spojrzałem na jej twarz, pogładziłem policzki. Wtedy
otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
- Okej? - spytałem, uśmiechając się lekko. Pokiwała głową i
też się uśmiechnęła.
- Bardzo okej - szepnęła.
- To dobrze, piękna. To bardzo dobrze - powiedziałem i
przytuliłem ją do siebie.
Tego wieczoru chciałem ją odwiezć do domu, ale umówiła
się z koleżanką, która też spotykała się z kimś w centrum; miał
po nie przyjechać starszy brat tej drugiej dziewczyny. Byłem
trochę niezadowolony, bo chciałem spędzić z nią jeszcze
trochę czasu. Z tego, co mówiła, mieszkała gdzieś na
obrzeżach miasta. Coś zaczynało mi się tu nie podobać -czyżby
bała się, że ktoś ją ze mną zobaczy? Może jej matka była
zaborcza? Ale w końcu dziewczyna skończyła osiemnaście lat.
Hm... No tak, ja tego nie rozumiałem, od lat żyłem sam,
niezależny od nikogo, więc obce mi były kontakty dziecko -
rodzic. Odprowadziłem Małgorzatę na Plac Solny, gdzie
czekała na nią jej przyjaciółka.
- Przyjdziesz w sobotę do Imperiała? - spytałem cicho, gdy
przystanęliśmy.
- Postaram się. Chciałam... chciałam ci podziękować. Było
naprawdę... cudownie uniosła się na palcach, pocałowała
mnie szybko w usta i zanim zdążyłem zareagować, pobiegła do
stojącej nieopodal dziewczyny. Uśmiechnąłem się, pokręciłem
głową i wróciłem do klubu.
Wiesz, ja jej takiej nie pamiętam - Krzysiek zamyślił się.
-Przy mnie była zawsze pewna siebie, taka zadziorna, czasami
wulgarna. Całkiem inna.
- A ja... Chcę pamiętać ją tylko taką. Zabawną, niewinną,
młodziutką... I zakochaną - odparł Aukasz, pocierając palcami
oczy.
- Kiedy się dowiedziałeś, ile ona ma naprawdę lat?
- Nie pamiętasz? - Aukasz uśmiechnął się krzywo.
- A powinienem? - Krzysiek zmarszczył czoło.
- Ty mi to powiedziałeś. -Ja?
- Dokładnie. Gdy przyjechałem do domu, żeby spotkać się z
mamą i z tobą - Aukasz zapatrzył się w przestrzeń, wspo-
minając tamten czas. Kiedy był po raz pierwszy szczęśliwy.
Kiedy po raz pierwszy śmiał się beztrosko w swoim dorosłym
życiu. Kiedy po raz pierwszy kochał. I kiedy... zaczynały się
nad nim gromadzić ciemne chmury, których, zafascynowany
błękitem pewnych pięknych oczu, nie dostrzegał. Lub po
prostu... nie chciał dostrzec.
ROZDZIAA 2
Incubus, Love Hurts
Nasze spotkania były coraz częstsze. Wyglądało to tak, że
ona dzwoniła do klubu, do Imperiała, i umawiała się ze mną na
konkretną godzinę. Przyjeżdżała i albo siedzieliśmy w klubie,
albo zabierałem ją na Pergolę i tam spacerowaliśmy przytuleni
i rozmawialiśmy.
Nadal nie wiedziałem, gdzie mieszka. Gdy chciałem ją od-
wiezć, nie zgadzała się, mówiąc, że poradzi sobie sama i nie
będzie mi zawracać głowy. Nie chciałem się narzucać; nie by-
liśmy jeszcze na takim etapie, żebym się przy tym upierał. Ale
spędzaliśmy razem coraz więcej czasu i coraz dotkliwiej od-
czuwałem brak chwil, kiedy miałem ją przy sobie. To było dla
mnie coś nowego i w sumie podobało mi się to uczucie, które
ogarniało mnie, gdy zbliżała się godzina naszego kolejnego
spotkania. Ta niecierpliwość, połączona z drżeniem
wszystkich mięśni, jakbym był po wyczerpującym treningu.
Przyśpieszony oddech. I te niezaspokojone dłonie, spragnione
usta. Jej dotyku, smaku, zapachu. Oczywiście, że pragnąłem jej
coraz bardziej. Z dnia na dzień. Z godziny na godzinę. Z
minuty na minutę. Z każdym oddechem przybliżałem się do
myśli, że chciałbym ją mieć w moim mieszkaniu, w mojej
sypialni, w moim łóżku. Właśnie ją. Tylko ją. Na razie nasze
bliższe kontakty ograniczały się do lekkich pocałunków i
objęć. Ale to też było niesamowite. Nie da się opisać uczucia,
które mnie ogarniało, kiedy przytulałem ją do siebie, gdy
spacerowaliśmy wokół wrocławskiej Pergoli. Przejmujące do-
znanie. O tak. To było coś, co do tej pory mi się nie zdarzyło.
Teraz... przeżywałem to podwójnie. Albo i poczwórnie. To
tak, jakbym odkrywał coś na nowo. Jakbym odkrywał siebie
samego. Nie mogłem do końca uwierzyć, że coś takiego mi się
przydarzyło, a jednak. Byłem zakochany. Bardzo. Jak wariat.
Jak gówniarz. Jak licealista. W końcu dopadło i mnie, kiedy
miałem już dwadzieścia sześć lat na karku. Nie da się przed
tym uciec. I jeśli miałem wcześniej wątpliwości co do tego, czy
moje serce jest zdolne do miłości, to teraz już wiedziałem. Tak.
Było. Bo gdyby było inaczej, gdzie czułbym ten nękający ból,
kiedy tylko Małgosia oddalała się ode mnie? No gdzie?
Podczas jednego z naszych spacerów postanowiłem zapytać
ją w końcu o jakieś szczegóły z jej życia. Byłem ciekaw.
Wszystko, co jej dotyczyło, było dla mnie niesamowitą za-
gadką, którą chciałem jak najszybciej rozwiązać. Pragnąłem
poznać ją całą. I wiedzieć o niej wszystko.
- Uczysz się jeszcze, prawda? - spytałem, siedząc obok niej
na ławce i trzymając rękę na jej ramionach. Drgnęła i zerknęła
na mnie z boku.
- Jeszcze - kiwnęła głową.
- W której klasie?
- W trzeciej - odparła po chwili wahania. Nie rozumiałem
tego.
- Dlaczego nigdy nie chcesz, żebym cię odwoził? Coś się za
tym kryje? - usiadłem bokiem i spojrzałem w jej oczy. Uciekła
na chwilę wzrokiem, ale zaraz popatrzyła na mnie i westchnęła.
- Mieszkam z matką.
- To już wiem.
- Ona... ona jest trochę problemowa. Chorowała, właściwie
ciągle ma kłopoty.
- Jest na coś chora? - zmarszczyłem brwi.
- W sumie... tak. Ona ciągle leczy się na depresję. Niektórzy
pewnie się roześmieją i powiedzą, że to nie choroba, aleja
wiem, jak jest naprawdę.
- Ja się nie roześmieję - pogłaskałem ją po policzku.
- Moja matka ma tylko mnie. Ciągle się o mnie boi, drży nade
mną. Wszędzie widzi zagrożenie. Czasami... nie daję sobie z
tym rady. To chore. Czuję się jak w więzieniu. Nawet nie
wiesz, jak muszę kombinować, żeby móc wyjść z domu i
spotkać się z tobą - Małgorzata wpatrywała się w taflę wody i
mówiła cichym, jednostajnym tonem. - Teraz pojawiły się
pierwsze komórki. Jestem pewna, że matka kupi mi telefon,
żeby mieć mnie na smyczy.
- Jest aż tak zle?
Oparła się ciężko o moje ramię. Znowu westchnęła.
-Jest koszmarnie, Aukasz. Czasami chciałabym wyjść
stamtąd i już więcej nie wracać. Najgorsze, że matka pracuje w
domu. Jest architektem. Nie mamy problemów finansowych,
ale... - machnęła ręką.
Ująłem jej dłoń i lekko ścisnąłem. Chwyciłem delikatnie
twarz dziewczyny i odwróciłem ku sobie.
- Małgosiu - powiedziałem miękko. - Powinnaś mi o tym od
razu powiedzieć. Zawsze mi o wszystkim mów. Będzie ci
łatwiej.
- Wiem... - przełknęła ślinę i uciekła gdzieś wzrokiem.
-Spróbuję - potrząsnęła głową.
- Spróbuj. Nie jestem taki zły - uśmiechnąłem się.
- Wiem - przewróciła oczami.
- To pozwolisz się dzisiaj odwiezć? Wysiądziesz odpo-
wiednio wcześniej, tak żeby twoja mama nie widziała - zaj-
rzałem jej w oczy.
- Pozwolę - kiwnęła.
- A pojedziesz ze mną na chwilę do mojego mieszkania?
-uniosłem brew i patrzyłem na nią z oczekiwaniem.
- A po co? - spytała z lekkim ociąganiem.
- Chciałbym ci pokazać, jak mieszkam. Tylko to -
przyłożyłem dłoń do serca, jakbym coś przysięgał.
- Aha... - uśmiechnęła się i przylgnęła do mnie całym ciałem.
- Pojadę. Z wielką przyjemnością.
Pojechaliśmy. Nie wiem, czy cokolwiek zapamiętała z tej wi-
zyty. Na pewno za wiele nie zdążyła zobaczyć, bo gdy tylko
weszliśmy do środka, przyciągnąłem ją do siebie i zanurzyłem
dłonie w jej włosach. A usta zatopiłem w jej ustach. Pragnąłem
jej aż do odczuwania wszechogarniającego bólu. Tuliła się do
mnie, z zapałem oddając pocałunki. Dłonie Małgosi głaskały
moje włosy, kark, muskały pierś. Każdy jej dotyk odczuwałem
jak elektryzującą pieszczotę. Nie wiem jak, ale znalezliśmy się
na sofie w salonie. Moje dłonie odnalazły drogę do jej nagiej
skóry, a usta pieściły pierś przez materiał bluzki. Położyłem się
na niej całym ciężarem i wówczas poczuła na biodrze moją
erekcję. Drgnęła i poczułem, jak jej dłonie lekko napierają na
mój tors. Całowałem szyję Małgosi, a palce powędrowały do
zamka jej dżinsów. Byłem bliski szaleństwa. Jej ręce coraz
bardziej na mnie napierały i wreszcie zorientowałem się, że
mnie odpycha. Uniosłem się na przedramionach i spojrzałem
Małgosi w oczy. Patrzyła na mnie trochę przestraszona.
Momentalnie otrzezwiałem. Poderwałem się, uwalniając ją od
mojego ciężaru, i pomogłem jej wstać i doprowadzić się do
porządku. Pogłaskałem rozwichrzone włosy Małgosi i
złapałem jej spojrzenie.
- Wszystko dobrze? - spytałem zachrypniętym głosem.
- Tak - uśmiechnęła się. - Ja... to wszystko chyba za szybko...
- Wiem, piękna. Poniosło mnie. Przepraszam - przytuliłem ją
i pocałowałem we włosy.
- Nie przepraszaj. Było... cudownie - dodała cicho. -Tylko że
ja... trochę się przestraszyłam i... w ogóle. Ja... jeszcze nigdy...
- pokręciła głową.
Teraz dla odmiany ja drgnąłem i odsunąłem się od niej.
Spojrzałem na nią ze zmarszczonym czołem.
- Co, ty nigdy... ? - spytałem, nie spuszczając z niej wzroku.
Westchnęła i uśmiechnęła się lekko.
- Nigdy nie posunęłam się tak daleko. A ty... byłeś taki
namiętny. I gwałtowny. I jesteś taki duży. I... - pocierała po-
liczek z zakłopotaniem. - Przestraszyłam się. Wiem, głupia
jestem - mruknęła z pewnym zniecierpliwieniem.
Patrzyłem na nią zdumiony. Cholera...
Nie dość, że zależało mi na niej bardziej, niż byłbym w stanie
sam to przed sobą przyznać, nie dość, że zaczynałem mieć na
jej punkcie lekkiego świra, to jeszcze mówiła mi, że wcześniej
nie była z żadnym facetem.
Cholera...
Poczułem, że jestem... bardzo, ale to bardzo... szczęśliwy.
- Nie jesteś głupia. Nie mów tak - pokręciłem głową,
ogarniając roziskrzonym wzrokiem jej piękną twarz. - To ja
jestem głupi, że nie panowałem nad sobą. Ale to też trochę
twoja wina - uśmiechnąłem się krzywo i przejechałem palcem
po jej nagim ramieniu.
- Tylko trochę? - zagryzła usta. Przewróciłem oczami.
- Bardzo trochę - przybliżyłem twarz do jej twarzy. -Będę
teraz grzeczny. I nie musimy się z niczym śpieszyć. Mamy
dużo czasu, piękna - dodałem cicho, całując ją delikatnie. Nie
zdawałem sobie sprawy, jak wielką bzdurę właśnie
powiedziałem.
Tamtego dnia odwiozłem ją do domu. Pierwszy raz. Mówiła
mi, gdzie mam jechać. Zorientowałem się, że mieszka w mojej
dawnej dzielnicy. Spojrzałem na nią.
- Małgosiu, mieszkasz niedaleko moich rodziców - powie-
działem, gdy wjechaliśmy na ulicę, przy której stał rodzinny
dom Borowskich.
Zerknęła na mnie z wyraznym niepokojem. - Twoi starzy tu
mieszkają?
- Dokładnie. I brat. Po tamtej stronie - machnąłem do tyłu.
- Zatrzymaj się tutaj - poprosiła, więc zaparkowałem nie-
opodal małego parku. Odwróciłem się do niej.
- Przyjedziesz jutro do klubu? - spytałem.
- Postaram się. Jak coś, to zadzwonię.
- Zadzwoń, mogę po ciebie tutaj przyjechać.
- Dobrze - uśmiechnęła się. - Aukasz, twoi rodzice nazywają
się tak jak ty?
- Tak - kiwnąłem głową. - A o co chodzi?
- O nic. Tak pytałam. Mieszkamy tutaj od niedawna, nie
znamy jeszcze nikogo. Zresztą matka ciężko nawiązuje
kontakty.
- Nie wiem, czy z moim ojcem nawiązałaby jakikolwiek
kontakt - mruknąłem, widząc, że Małgorzata przygląda mi się z
zainteresowaniem. - Nieważne - machnąłem ręką. - To daj
znać, jak będzie z jutrem. I postaraj się, piękna - powiedziałem
już innym tonem, wsuwając dłoń pod jej włosy i głaszcząc
kark.
- Dam - kiwnęła głową, pochyliła się ku mnie i pocałowała
mocno, głęboko. Gdy moje dłonie już zsuwały się po jej
plecach, odsunęła się i uśmiechnęła szeroko. - Ktoś tu miał być
grzeczny - pokręciła głową i wysiadła.
- Obiecanki cacanki - mruknąłem i pomachałem jej, gdy
przechodziła na drugą stronę ulicy. Zawróciłem, minąłem
okazały dom z szerokim podjazdem i nie zerknąwszy nawet w
znajome okna, ruszyłem w stronę miasta, tam gdzie teraz był
mój azyl i moje życie.
- Przypomniałem sobie coś - Krzysiek kiwał głową w
zamyśleniu.
- Tak? - Aukasz spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Wiesz, pamiętam, jak ona zaczęła chodzić do naszej szkoły.
To był początek pierwszej klasy, przyszła pod koniec września.
Jakoś tak. Trzymała się na uboczu, ale wkrótce
znalazła sobie koleżanki. I któregoś dnia sama podeszła do
mnie i zapytała: Ty jesteś Borowski?"
- No widzisz. Już nas wtedy skojarzyła - Aukasz potarł brodę,
która zaczynała pokrywać się ciemnym zarostem.
- Wiesz co... Ty i ja. Przez tyle lat żyliśmy z dala od siebie, a
tak naprawdę... Ciągle byliśmy połączeni - Krzysiek spojrzał
na brata.
- Tak. Połączeni i rozdzieleni - ten odparł ponuro i zapatrzył
się gdzieś przed siebie, przywołując obrazy, o których
powinien zapomnieć i o których nie mógł zapomnieć.
*
Mój związek z Małgorzatą rozwijał się coraz bardziej.
Widywaliśmy się kilka razy w tygodniu, przyjeżdżałem po nią
i zabierałem do siebie. Tam całowaliśmy się i pieściliśmy jak
szaleni. Znany z zabawowego stylu życia, otwarty na wszelkie
nowe znajomości, zwłaszcza z płcią przeciwną, nagle stałem
się mało dostępny. Ciągle zajęty. Nieobecny, zamyślony.
Czasami uśmiechnięty. A to już było dla moich ludzi za wiele.
Siedziałem kiedyś w swoim biurze w Imperialu, gdy wszedł
Jaro. Spojrzał na mój lekko zamyślony wyraz twarzy i
powiedział z uśmiechem:
- Lukas, ty i ta mała to jakiś poważny temat. Spojrzałem na
niego ostrym wzrokiem i po chwili przewróciłem oczami.
- Masz coś konkretnego, czy tak przyszedłeś bez celu?
- Spoko, szefie - Jaro roześmiał się. - Przecież widzę, co jest
grane. Dziewczyny niedługo założą kółko żałobne. Myślisz, że
większość z nich po co tutaj przychodzi?
- Bawić się?
- Taa. Z tobą i owszem.
- Jaro, zajmij się czymś pożytecznym. Idz odzyskać jakiś
dług. Albo obij komuś twarz. Marnujesz mój i swój
czas - odparłem, ale w końcu nie wytrzymałem i też się
uśmiechnąłem.
Mój kumpel wyszczerzył się i wychodząc, wyciągnął w
moim kierunku palec.
- Właśnie o tym mówię, Lukas, właśnie o tym!
Gdy zamknęły się za nim drzwi, nie mogłem po cichu nie
przyznać mu racji. Tak właśnie było. Byłem zakochany i teraz.
.. nie istniała dla mnie żadna inna kobieta.
Cieszyłem się też, że Małgorzata obdarzyła mnie zaufaniem i
opowiedziała mi o swojej trochę skomplikowanej sytuacji
rodzinnej. Zaufanie to była dla mnie podstawa. Nienawidziłem
kłamstwa. Sam też miałem zamiar opowiedzieć Małgosi o tym,
co wydarzyło się w moim domu i dlaczego nie utrzymuję
kontaktów z ojcem. Chciałem się z nią tym podzielić. Na razie
wiedziała tylko, że przerwałem studia, że mój ojciec jest
adwokatem i nie widziałem się z nim od wyjścia z więzienia. O
tym też jej powiedziałem. Musiała wiedzieć, z kim się spotyka.
Kamień spadł mi z serca, kiedy odparła, że nie obchodzi jej to,
co było. Że teraz liczy się terazniejszość, a w niej my, Aukasz i
Małgosia.
Tego dnia miałem się z nią spotkać wieczorem w klubie.
Postanowiłem po południu pojechać w odwiedziny do matki i
brata. Ojca nie było, wyjechał służbowo. Matka dawała mi
znać, kiedy miało go nie być, bo wiedziała, że inaczej nigdy nie
przekroczyłbym progu domu. I dzisiaj rano zadzwoniła,
prosząc, abym przyjechał.
Jak zawsze czekała na mnie z pysznym obiadem, a na deser
upiekła sernik, który uwielbiam. Nie pytała o moje sprawy, ja
nie chciałem wiedzieć, co u ojca. I tak rozmawialiśmy o
niczym. Czekałem na Krzyśka; chciałem z nim pogadać. Mój
brat jezdził wyczynowo na rowerze i miał zaraz wrócić ze
swojego treningu. Wreszcie wszedł i od razu podbiegł do mnie
z wyciągniętą ręką.
- Cześć, Aukasz, widziałem twoje auto.
- Cześć, młody - uścisnąłem mu dłoń. Mój brat bardzo wy-
rósł. Gonił mnie wzrostem, można powiedzieć. I miał niesa-
mowite oczy. Niebieskie z brązowymi plamkami. Ja odziedzi-
czyłem oczy po ojcu, a Krzysiek był mieszanką mamy i ojca.
- Chodz na górę - brat kiwnął do mnie i podążyłem za nim po
schodach, starając się nie patrzeć na pokój po lewej, który
kiedyś zajmowałem.
- Co tam u ciebie? - spytałem, gdy już siedzieliśmy u niego.
- Wiedziałem, że przyjedziesz. Tata wyjechał, wróci jutro.
- Nie mogłem sobie darować tego sernika - uśmiechnąłem
się, nie komentując w żaden sposób informacji o ojcu.
- Jak twój biznes? - Krzysiek zawsze mnie o to pytał, a ja
niezmiennie odpowiadałem:
- Jakoś leci. Chodzisz na te kursy na prawo?
- Jasne. Lubię to - wzruszył ramionami.
- To dobrze, młody, to bardzo dobrze - pokiwałem głową. - A
w szkole jak?
- Dobrze. Kumpluję się z Aysym i Sylwką. Pamiętasz ich?
Kiwnąłem głową w odpowiedzi.
- Doszła do nas nowa dziewczyna. Nawet fajna.
Uśmiechnąłem się krzywo.
- Podoba ci się?
- Eee tam - mój brat wzruszył ramionami. - Nie no, ładna jest,
nawet bardzo. Wysoka, blondynka. Ale ja wolę brunetki.
- No, no, braciszku, już masz swój konkretny typ, niezle
-klepnąłem chłopaka w plecy. - A już pojawiła się jakaś bru-
netka warta twojej uwagi?
- Jeszcze nie. Ale na pewno się pojawi - odpowiedział
Krzysiek z niezachwianą pewnością.
Pogadaliśmy jeszcze trochę na neutralne tematy, starannie
omijając to, co gnębiło i mnie, i jego. Krzysiek odprowadził
mnie do samochodu. Staliśmy przy podjezdzie jeszcze roz-
mawiając, gdy minęło nas czarne volvo. Jechało wolno i na
przednim siedzeniu, obok kierowcy, którą była ładna, drobna
kobieta, zobaczyłem ją. Małgorzatę. Dziewczyna była
pochylona, szukała czegoś w torebce. Nie widziała mnie. W
sumie nie byłem zdziwiony, zwłaszcza że wiedziałem, iż
mieszka nieopodal. Ale moje serce od razu fiknęło koziołka. I
w tym momencie mój brat powiedział:
- To ona.
Popatrzyłem na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Kto?
- No ona. Ta nowa. Gośka.
Zaschło mi w gardle. Wpatrywałem się w mojego brata,
próbując zrozumieć to, co właśnie mi przekazał.
- Ta dziewczyna z samochodu chodzi z tobą do klasy?
-upewniałem się.
- No tak. A właściwie do równoległej. Gośka Filipiak
-Krzysiek wzruszył obojętnie ramionami.
- To ile ona ma lat? - zadałem zupełnie bezsensowne pytanie,
wiedząc, jaka będzie odpowiedz.
- Tyle co ja. Szesnaście. A co ty masz taką minę, Aukasz?
-teraz on patrzył na mnie zdezorientowany.
Odpowiedziałem coś wymijająco, pożegnałem się z bratem i
kiwnąłem matce, która stała w oknie kuchni i patrzyła na mnie
smutnym wzrokiem. Czym prędzej wsiadłem do samochodu i
pojechałem do swojego mieszkania. I wiedziałem, po raz
kolejny wiedziałem, że nie warto nikomu ufać, bo... ludzie to
kłamliwe zwierzęta i najlepiej zawsze i wszędzie liczyć tylko i
wyłącznie na siebie.
Aukasz przerwał, bo rozdzwoniła się komórka brata. Ten
spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się.
- To Kątka - rzucił i odebrał. - Halo?
Ze słuchawki wydobywały się głośne dzwięki i piski.
- Kątka, nic nie słyszę! - krzyczał do aparatu, zatykając
drugie ucho. Teraz to Aukasz się z niego śmiał.
- Co? No przyjedziemy. Nie wiem. Która jest? Dopiero
dwudziesta trzecia, jeszcze gadamy Kątka. O czym? Takie
tam... męskie rozmowy. Ha, ha, bardzo śmieszne. Dobrze,
bawcie się grzecznie. Ja ciebie też. Pa! - Krzysiek wyłączył
telefon i pokręcił głową.
- Są już w klubie - Aukasz raczej potwierdził, niż zapytał.
- Tak. Kątka szaleje. Dziewczyny też.
- A ty szalejesz za Katką - Borowski uśmiechnął się, roz-
lewając kolejkę.
- Szaleję - Krzysiek przyznał bez żadnego skrępowania.
- Już w wieku szesnastu lat wiedziałeś, że spotkasz brunetkę
swojego życia.
- No, chyba tak... Tak czułem. Wprawdzie w przewidy-
waniach pośpieszyłem się o całe dwa lata, ale w końcu się
doczekałem.
- To dobrze, młody - Aukasz błysnął uśmiechem.
- A wracając do twojej opowieści... Niedługo potem mu-
sieliście się chyba pokłócić. Bo pamiętam, jak przez mgłę, że
Gośka przyszła do mnie i spytała, czy jestem twoim bratem.
Zdziwiony odpowiedziałem, że tak, a wówczas poprosiła mnie,
żebym się z tobą skontaktował i przekazał ci, że ona czeka na
telefon. Byłem zszokowany, że cię zna.
- My wtedy się nie pokłóciliśmy, Krzysiek. Ja po prostu...
wykreśliłem ją i udawałem, że mogę żyć bez niej - Aukasz
uśmiechnął się gorzko.
- A nie mogłeś?
Wysoki mężczyzna roześmiał się gorzko.
- Nie. A dla wszystkich byłoby lepiej, gdybym mógł...
ROZDZIAA 3
Marylin Manson, Tainted Love
Tak. Próbowałem żyć bez niej. Zapomnieć. I usiłowałem
sobie wmówić, że była nic nieznaczącą przygodą, której nawet
do końca nie wykorzystałem.
Tamtego wieczoru nie mogła się do mnie dodzwonić.
Kazałem Faziemu odbierać i mówić, że mnie nie ma. Był
dobrym chłopakiem, nie zadawał zbędnych pytań i skoro dostał
takie zadanie, to wykonywał je bez szemrania i zbędnych
dyskusji.
W końcu przyjechała do Imperiała. Oczywiście wierny Fazi
od razu mi doniósł, że szefa piękna" jest w klubie. Nie
pozwoliłem wpuścić jej do siebie, chociaż widziałem ją z góry,
jak rozmawia z jednym z ochroniarzy, którego dobrze znała.
Zresztą wszyscy ją kojarzyli. Wiedzieli, że jest moją kobietą.
Ale skoro zabroniłem ją wpuszczać, to nie mogli tego zrobić.
W końcu postępowałem zgodnie z prawem. Małolatów nie
wpuszczaliśmy do dyskoteki. Przynajmniej oficjalnie. I w
przypadku tej jednej jedynej dziewczyny, ja, Lukas... miałem
zamiar przestrzegać przepisów.
Och, jak bardzo byłem na nią zły. Okłamała mnie, chociaż
wiedziała, że w moim przypadku zaufanie to podstawa. A z
drugiej strony byłem zły na siebie. Jak mogłem się tak zakręcić
na jej punkcie. Jezu, prawie się z nią przespałem! Z
szesnastoletnią dziewicą! Kurwa!
Niemal cały tydzień próbowała się ze mną skontaktować.
Dzwoniła po kilka razy do Imperiała, przychodziła prawie
codziennie. Ale nie miałem zamiaru już nigdy więcej się z nią
spotkać. W sumie, patrząc na to z boku, zachowywałem się
irracjonalnie. Czasami moi kumple kręcili z tak młodymi
dziewczynami, które, nawiasem mówiąc, wyglądały na
o wiele starsze. Ale charakter ich spotkań miał nieco inny
wymiar niż randki moje i Małgorzaty. I musiałem to jak
najszybciej zakończyć, bo taki związek nie miał przyszłości.
Tylko... to, że w mojej głowie zrodziło się mocne postano-
wienie odsunięcia od siebie tej dziewczyny, nie oznaczało, że
serce to rozumie. Bo nie rozumiało. Gdy tylko zamknąłem
oczy, widziałem uśmiechniętą twarz Małgorzaty. Czułem
dotyk jej dłoni. Smak jej ust. Ciepło jej skóry. I to niespełnione
pragnienie, aby była moja. Cała. Nie mogłem sobie z tym
poradzić. Dobrze, że pojawił się człowiek Siergieja, z którym
musiałem pojechać na granicę polsko-czeską, gdzie
przejmowaliśmy próbną partię towaru. Cieszyłem się, że wy-
jeżdżam na trochę z miasta. Miałem nadzieję, że gdy wrócę,
ona przez ten czas zrozumie, że z nami to naprawdę koniec
i zniknie z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawiła.
Interesy załatwiliśmy błyskawicznie, a wieczorem zostaliśmy
zaproszeni do jednego z klubów w Kudowie na dobrą zabawę.
Lokal pozostawał pod naszą sferą wpływów i byłem tam
traktowany niemal jak ojciec chrzestny. Wypiłem kilka
porządnych drinków i szumiało mi już niezle w głowie.
Siedziałem z kumplami i rozmawialiśmy, a chętne dziewczyny
kręciły się wokół nas. Po chwili udałem się w stronę toalety i
gdy wyszedłem, podeszła do mnie niska blondynka, która już
wcześniej wpatrywała się we mnie i uśmiechała zachęcająco.
- Jesteście tutaj na gościnnych występach. Nie znam cię, a na
pewno zapamiętałabym takiego faceta.
- Zgadłaś - zdecydowałem się na nią w jednej chwili.
Oparłem jedną ręką o ścianę, tuż ponad jej głową, i uśmiech-
nąłem się.
- Takich kolesi jak ty nie da się nie zauważyć. Elwira jestem -
zadarła głowę, oblizała usta i spojrzała mi w oczy.
Zobaczyłem w nich to, co wtedy było mi najbardziej po-
trzebne. Szybkie, ostre, niezobowiązujące rżnięcie. Musiałem
odszukać w sobie tego starego Lukasa, który był panem sa-
mego siebie, panem świata, niezależnym od nikogo. A na
pewno nie od szesnastoletniej kłamczuchy.
- Lukas - mruknąłem. Położyłem dłoń na jej karku i po-
prowadziłem ją w stronę schodów. Uśmiechnęła się, rzucając
triumfujące spojrzenie do grupki swoich durnowatych kole-
żanek, które też się do mnie śliniły. Idiotka. Myśli, że mnie
upolowała..." Uśmiechnąłem się pogardliwie. To ja sobie ją
wziąłem, bo nie potrafiłem wyrzucić z głowy pewnych nie-
bieskich cudownych oczu.
Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, nie traciłem czasu.
Dziewczyna była wyraznie napalona na mnie, a ja jeszcze nie
na tyle pijany, by mieć z tym jakiś problem, ale wystarczająco,
by nie skupiać się na jej pospolitej twarzy i krótkich, matowych
włosach. Wziąłem ją od tyłu, nie zawracając sobie głowy
ściąganiem ubrania. Dziewczyna wiła się pode mną i krzyczała
głośno, a ja zaciskałem powieki, przywołując obraz tej, o której
chciałem zapomnieć. To było szybkie i intensywne. Gdy było
po wszystkim, ta cała Elwira chciała się do mnie przytulić, ale
wiedziałem, że nie jestem w stanie dać jej chociaż namiastki
fałszywej czułości. Pogłaskałem ją po krótkich włosach i
odprowadziłem do drzwi. Tam wsunąłem banknot za jej
dekolt. Popatrzyła na mnie zmrużonymi oczami.
- Nie zrobiłam tego dla forsy. Po prostu bardzo mi się
podobasz.
- Nie podobam ci się, uwierz mi. Kup sobie coś ładnego
-mrugnąłem do niej i po chwili zamknąłem za nią drzwi.
Czy poczułem się jak ostatni drań? Oczywiście, że tak. Ale
nie dlatego, że potraktowałem tak przypadkową dziewczynę.
Po prostu zrobiłem to, aby oszukać samego siebie, że jestem
w stanie wyrzucić Małgosię ze swojej głowy. To było głupie
i kompletnie niedojrzałe. To jak leczenie nieuleczalnej cho-
roby. I robienie z siebie samego idioty.
Gdy wróciłem do Wrocławia, akurat zaczynał się weekend.
Nie widziałem się z Małgorzatą dwa tygodnie. Miałem
wrażenie, że minęły dwa lata. Beztroski czas, jaki z nią
spędzałem, wydawał mi się daleką przeszłością. W klubie
dowiedziałem się, że przestała dzwonić i już nie pokazywała
się w Imperialu. Powinienem się cieszyć, ale wpadłem w
panikę. Nie wiem, na co właściwie liczyłem. Zaczynałem sam
siebie doprowadzać do szału. Dobrze, że teraz musiałem zająć
się rozprowadzaniem tego nowego towaru; przynajmniej
mogłem skupić się na czymś poza myśleniem o Małgorzacie.
Zwołałem zebranie wszystkich właścicieli większych klu-
bów należących do Siergieja. Wprowadzaliśmy nowy towar na
rynek. Był w cenie. To wymagało przemyślanych działań.
Teraz siedzieliśmy w moim gabinecie w Imperialu. Widziałem
utkwiony we mnie wzrok dziesięciu facetów, którzy zdawali
sobie sprawę, że ten interes to nasza przepustka do lepszego
życia.
- Fazi podzieli wam towar na równe porcje. Kasa spływa od
razu do mnie. Tutaj macie wytyczne co do ceny - podałem
każdemu kartkę z wydrukowanym cennikiem. - Nie muszę
mówić, że towar jest cholernie wartościowy i bardzo dobry
gatunkowo.
- Nie mów, że próbowałeś, Lukas - Jaro popatrzył na mnie z
uśmiechem.
- Ja na pewno nie. Ale mam ludzi, którzy znają się na tym.
Poza tym chyba nie sądzicie, że nasz szef puściłby na rynek
jakieś gówno?
- Jasne, że nie - Rafik pokręcił głową. Od pamiętnej roz-
mowy chłopak wziął się w garść i był teraz jednym z moich
najlepszych ludzi. Czasami jeden strzał i złamany nos potra-
fią zdziałać cuda!
- Dobra, nie muszę wam mówić, że to trafia do najlepszych i
najwierniejszych klientów - popatrzyłem po twarzach moich
kumpli.
- Oczywista sprawa. I tych wypłacalnych.
- Dokładnie. I nie bawimy się w jakąś gównianą studencką
dilerkę. Wezcie do tego swoich najlepszych ludzi. Jak nam
dobrze pójdzie, przestaniemy pieprzyć się detalem i zajmiemy
się na poważnie hurtem. Rozumiecie ideę?
- Jasne, szefie - odpowiedział mi zgodny chór dziesięciu
chłopa.
Fazi zajął się rozdzielaniem towaru, a ja pożegnałem się z
każdym z chłopaków, zapraszając za miesiąc na party w
Imperialu - Siergiej miał przyjechać po pierwsze wyniki nowej
dystrybucji. A poza tym chciał poznać moich ludzi, którzy
oczywiście byli także i jego ludzmi. Miałem nadzieję, że do
jego przyjazdu zdążymy upłynnić towar; to byłby wielki
sukces. A ja pokazałbym Siergiejowi, że jestem tak dobry, jak
sam o mnie wszystkim mówił.
*
- Jak to się stało, że ty i Gośka, że wy... jednak... byliście
razem? - Krzysiek spojrzał na brata.
- Wiesz... kochałem ją, naprawdę. Teraz, po tylu latach, w
końcu mogę to przyznać. I wiem, że ona też mnie kochała.
Przynajmniej na początku. Pózniej - Aukasz przejechał dłonią
po włosach. - Kurczę... Pojawiło się tyle chorych rzeczy, że
sam nie wiem... Ale wszystko umarło...
- Narkotyki... - młodszy Borowski zacisnął usta. Aukasz
obrzucił go szybkim spojrzeniem.
- Też - kiwnął głową.
- Powiesz mi, co się właściwie stało? Z tobą i z nią...?
- Tak - odpowiedział krótko ciemnowłosy mężczyzna.
-Wszystko ci powiem. Bez wybielania. Bez koloryzowania.
Całą szczerą prawdę. Jedyną, jaka istniała, i jedyną, jaką znam.
I będzie bolało - Aukasz patrzył przed siebie. - Tak jak bolało
wtedy. Ale - potrząsnął głową i uśmiechnął się nieznacznie. -
Ale zanim wszystko się spieprzyło, przez chwilę... byliśmy ze
sobą naprawdę szczęśliwi.
- Kto pierwszy wyciągnął rękę po tym, gdy dowiedziałeś się,
ile ona naprawdę ma lat?
- Kto pierwszy? Ona... A ja... oszalałem ze szczęścia...
Chociaż na początku nie byłem miły... - Aukasz uśmiechnął się
do wspomnień, do tych dobrych wspomnień, bo złych miał w
sobie aż nadto.
Po spotkaniu z moimi ludzmi miałem najpierw zamiar jechać
do domu, ale namówiony przez Jara i Rafika postanowiłem
zostać i napić się z nimi. Zresztą wiedziałem, co bym robił,
gdybym pojechał do domu. Słuchałbym Milesa Davisa, pił
whisky i myślał o pewnej dziewczynie o długich blond
włosach. A z kumplami... wszystko było prostsze. I nie mu-
siałem katować się myślami o Małgorzacie, bo gdy tylko
usiedliśmy w loży, podeszły do nas laski, które niemal co
tydzień bawiły się w klubie; jedna z nich okazyjnie spotykała
się z Jarem. Teraz ten kiwnął do nich z uśmiechem i już
wkrótce dziewczyny siedziały z nami, uszczęśliwione jak ni-
gdy. Jedna z nich, ciemnowłosa, o pięknych
jasnoczekolado-wych oczach, zajęła miejsce tuż obok mnie.
Uśmiechała się, popijając wódkę z sokiem.
- Jak ci się podoba klub? - spytałem, pochylając się ku niej,
żeby lepiej mnie usłyszała przez wszechogarniający hałas. Ona
też przysunęła się bliżej i miałem teraz doskonały widok na jej
głęboki dekolt.
Hm. Nie tylko oczy miała ładne.
- Bardzo. Jestem tu często. A tak w ogóle mam na imię Paula
- podała mi rękę, błyskając uśmiechem. Ująłem jej dłoń i lekko
ścisnąłem.
- Lukas.
Zobaczyłem w jej oczach iskrę zainteresowania pomieszaną
z autentycznym podziwem.
- Ten Lukas?
- Co znaczy ten"? - puściłem jej rękę i kiwnąłem do kel-
nerki, która już wiedziała, co przynieść.
- No, wszyscy mówią, że większość klubów jest twoja, że
jesteś ostry w interesach, że jesteś bardzo przystojny - zagryzła
wargi, śmiejąc się.
- A ty co sądzisz? - zerknąłem na nią z boku.
- Wiesz, nie znam się na interesach, ale co do ostatniego, to
zgadzam się w stu procentach.
- Dam ci dobrą radę - pochyliłem się do niej, niemal mu-
skając ustami jej ucho. Aadnie pachniała. Nie za ostro, jak
niektóre laski, tylko jakimiś łagodnymi perfumami; bardzo
przyjemnie.
- Jaką? - uśmiechnęła się, zerkając na mnie.
- Nie wierz we wszystko, co mówią.
- Wierzę w to, co widzę - odpowiedziała błyskawicznie.
-Zatańczymy? - spytała, gdy zaczęli grać jakiś wolny kawałek.
Nie tańczę" - chciałem odpowiedzieć, ale pamiętałem, do
kogo tak ostatnio mówiłem.
- Chodzmy - odparłem, złapałem ją za rękę i podążyłem w
stronę parkietu.
Było tam tłoczno. Dym unosił się pomiędzy ludzmi, błyskały
światła. Dziewczyna objęła moją szyję i przywarła do mnie
całym ciałem. Błądziłem dłońmi po jej nagich plecach. Moje
ciało zaczynało wyraznie reagować na tę bliskość. I na ten
dotyk. Zakręciła biodrami, naciskając na mojego
twardniejącego członka. To było takie proste. Takie cho-
lernie proste. Pewnie zabrałbym ją do siebie albo po prostu
zrobilibyśmy to w samochodzie. Albo w ostateczności wziął-
bym ją na biurku w swoim gabinecie, tutaj, w klubie. Chwila
przyjemności, szybkie rozładowanie napięcia, potem uścisk
dłoni i do następnej soboty. Przyszłaby na pewno; one zawsze
wracały. A ja korzystałem, bo niby dlaczego miałbym sobie
czegoś odmawiać?
Może dlatego, że kochałem szesnastoletnią dziewczynę,
która, nawiasem mówiąc, właśnie stała przy parkiecie i pa-
trzyła wprost na mnie... Na faceta dotykającego jakiejś obcej
laski i ocierającego się o nią.
- Słuchaj... Paula, tak? - zmrużyłem oczy. - Muszę uciekać.
Miło cię było poznać, trzymaj się - powiedziałem i zostawiłem
na środku dyskoteki kompletnie zaskoczoną dziewczynę.
Małgorzaty nigdzie nie było. Wybiegłem na zewnątrz i zo-
baczyłem ją, jak znika za rogiem. Pobiegłem za nią i złapałem
ją za rękę.
- Zaczekaj! - krzyknąłem.
- Dobrze się bawisz, nie będę ci przeszkadzała - rzuciła ze
złością.
- Co tutaj robisz? - spytałem już ciszej.
- Patrzę, jak obściskujesz się z jakąś dupą - warknęła.
- Masz mi coś do powiedzenia? - objąłem się ramionami i
patrzyłem na nią z góry.
- Już nie. Zresztą przez ostatnie tygodnie jakoś nie bardzo
chciałeś ze mną gadać! - krzyknęła ze łzami w oczach i zaczęła
biec przed siebie.
Błyskawicznie ją złapałem i przyciągnąłem do siebie.
Szarpała się i usiłowała wyrwać w uścisku. Bezskutecznie.
- Uspokój się. Będziesz miała siniaki - powiedziałem
spokojnie, trzymając ją mocno.
- Przez ciebie - zadarła głowę i rzuciła mi w twarz.
- Przez siebie, jeśli już. Co robiłaś w Imperialu? - warknąłem.
- Osobom niepełnoletnim wstęp wzbroniony. Muszę chyba
zaostrzyć selekcję przy wejściu.
Małgorzata przestała się rzucać i odepchnęła mnie mocniej.
Puściłem ją. Patrzyła na mnie ze zmarszczonym czołem.
- Brat ci powiedział?
- Poniekąd. Miałaś pecha, bo widziałem cię, gdy przejeż-
dżałaś koło mojego domu. To znaczy domu moich rodziców.
Wystarczyło - wzruszyłem ramionami.
- I dlatego nie chciałeś mnie widzieć? Nie oddzwaniałeś,
chociaż wiedziałeś, że szaleję? Tylko dlatego? Bo jestem od
ciebie młodsza?
- Też! - krzyknąłem, a mój głos potoczył się po pustej ulicy. -
Dlaczego kłamałaś?
Zacisnęła wargi i patrzyła gdzieś w bok.
- To takie trudne pytanie? Popatrz na mnie i odpowiedz!
-złapałem ją za brodę i zmusiłem, żeby na mnie spojrzała.
Szarpnęła się i cofnęła o krok.
- Zależało mi na tobie. Nadal zależy - powiedziała po chwili
cicho. - Wiedziałam, że gdy usłyszysz, że jestem niepełnoletnią
gówniarą, nie będziesz chciał mnie znać. To twoje
dopytywanie się, ile mam lat... Widziałam to w twoich oczach.
I tak byłam dla ciebie za młoda, a teraz...
- Jesteś dla mnie za młoda - powiedziałem spokojnie, patrząc
na jej drżące usta.
Boże!!! Tak bardzo znowu chciałem poczuć jej smak, że od
tego pragnienia zakręciło mi się w głowie.
- Wiem. Widziałam. Masz tyle dziewczyn, dorosłych, więc
po co ci taki ciężar? Tylko... - zacisnęła na moment usta. -
Tylko że ja myślałam, że to coś innego. Specjalnego. Coś, na
co czeka się od urodzenia. Myliłam się... - machnęła ręką,
odwróciła się i pobiegła w stronę postoju taksówek.
Patrzyłem na jej falujące włosy i walczyłem sam ze sobą, nie
wiedząc, co robić. Chciałem za nią pobiec, przytulić ją i prosić
o wybaczenie. Z drugiej strony... Tak było lepiej. I dla niej, i
dla mnie. Nie mogłem przecież spotykać się z dziewczyną,
która była w wieku mojego brata, chodziła z nim do klasy i
miała nadopiekuńczą matkę. Wiedziałem, że jedyne, co by z
tego wynikło, to wielki kłopot.
Zły na siebie wróciłem do klubu, zabrałem kurtkę, kluczyki i
wsiadłem do samochodu. Nie wiedzieć czemu pojechałem do
znajomej dzielnicy i obserwowałem z daleka dom, w którym
mieszkała Małgorzata. Złapałem się na tym, że byłbym gotowy
nawet przyjechać w dzień do matki tej dziewczyny i
powiedzieć, że kocham jej córkę i zrobię wszystko, aby była
szczęśliwa. To był szalony plan, ale teraz właśnie narodził się
w mojej głowie. Ochłonąłem; wiedziałem, że marne próby
wyrzucenia Małgorzaty z głowy i serca spełzły na niczym. I
teraz musiałem koniecznie z nią porozmawiać. Postanowiłem
nazajutrz zadzwonić do jej koleżanki, do tej, co zwykle, i
poprosić Małgorzatę o spotkanie.
Powoli ruszyłem do domu. Było już po północy. Jechałem
zgodnie z przepisami, bo wypiłem dwa drinki i nie chciałem
kusić losu. Zaparkowałem przed kamienicą w śródmieściu, w
której mieszkałem. Otworzyłem drzwi od bramy i wszedłem do
środka. Gdy przekręcałem klucz w zamku, usłyszałem jakiś
szelest na półpiętrze. Spojrzałem do góry i zobaczyłem ją.
- Aukasz - szepnęła, patrząc na mnie zaczerwienionymi
oczami.
- Jezu, co ty tutaj robisz? - złapałem ją za ręce, gdy już zeszła
na dół.
- Przyjechałam do ciebie. Nie mogę sobie z tym poradzić -jej
głos zaczął się łamać. Westchnąłem, objąłem ją ramieniem
i wprowadziłem do mojego mieszkania. Sam nie wiem, co
wtedy myślałem. Chyba kompletnie nic. Po prostu wiedzia-
łem, że... to musiało się tak skończyć. Posadziłem ją na sofie i
popatrzyłem w jej zapłakane oczy.
- Nie płacz. Płaczesz przeze mnie. Nie chciałem cię
skrzywdzić - powiedziałem łagodnie i pogłaskałem jej roz-
grzane policzki.
- Nie gniewaj się. Chciałam ostatni raz się z tobą zobaczyć.
Sama nie wiem, czemu tu przyjechałam - pokręciła głową.
- Co powiedziałaś w domu?
- Śpię u koleżanki. Ona mnie kryje.
- Och, Gosiu... - westchnąłem, usiadłem obok niej i przy-
tuliłem ją mocno do siebie. - Nie gniewam się na ciebie. To ty
powinnaś pogniewać się na mnie. Przepraszam, że cię zraniłem
- wyszeptałem w jej włosy.
- Tęskniłam za tobą. Jak wariatka - szeptała przytulona do
mojej piersi. - Nie mogę sobie dać sobie z tym rady.
Uniosłem jej brodę i zmusiłem, żeby spojrzała mi w oczy.
- Z czym? Pokręciła głową.
- Z tym, co czuję do ciebie - odparła cicho. Złapałem jej
policzki w dłonie i kciukami przejechałem po
delikatnej skórze tuż pod oczami.
- Wiesz co, piękna? To jest nas dwoje.
Zobaczyłem w jej oczach zaskoczenie pomieszane z iskrą
radości i prawdziwą erupcją uczucia, które spłynęło na mnie
jak ciepły balsam.
- Co ty mówisz? - szepnęła.
- To, co słyszysz. Kocham cię - powiedziałem pewnym
głosem, wiedząc, że słowa, które wypowiadam, płyną prosto z
mojego serca.
Zadrżała.
Dotknęła palcami moich ust i uśmiechnęła się tym swoim
ciepłym uśmiechem, którym zawsze obdarzała tylko mnie.
- To kochaj mnie, Aukasz. Tutaj i teraz. W twoim łóżku -
powiedziała spokojnie, nie spuszczając ze mnie gorącego
wzroku.
Zacisnąłem szczęki. Może była młodziutka, ale miała nade
mną władzę. Jedyne, co mogłem teraz zrobić... to wziąć ją na
ręce i zanieść do mojej sypialni.
I zrobiłem to. W głębi duszy czułem, że nie powinienem. Ale
pragnienie, które mnie ogarnęło, było silniejsze niż zdrowy
rozsądek, zasady i racjonalne myślenie. Teraz... chciałem tylko
jej. A ona chciała mnie. Jak mogłem się temu oprzeć?
ROZDZIAA 4
Alicia Keys, Try Sleeping WithA Broken Heart
Była moim cudem. Zdawałem sobie z tego sprawę. Była
moim osobistym cudem. I teraz musiałem zrobić wszystko,
żeby już nigdy więcej jej nie skrzywdzić. Czy potrafiłem?
Tego nie wiedziałem, ale jednego byłem pewien: liczyło się to,
co nas połączyło. Teraz i tutaj. A potem... będę musiał
przewartościować swoje życie. I zrobię to, bo kocham tę
dziewczynę, tak jak jeszcze nigdy wżyciu nie kochałem żadnej
kobiety.
Zaniosłem Małgorzatę do mojej sypialni i położyłem na
łóżku. Patrząc dziewczynie prosto w oczy, zdjąłem jej buty,
dżinsy, bluzkę, zostawiając ją w samej bieliznie. Widok jej
półnagiego ciała zaparł mi dech w piersiach. Czułem, jak
ogarnia mnie gorąco. Ale nie zamierzałem się śpieszyć.
Chciałem dać jej wiele, chciałem ofiarować jej siebie samego,
obdarowując delikatnymi pieszczotami. To nie był szybki,
gwałtowny seks; nie mógł taki być. To było coś, co miało nas
połączyć. I dlatego musiałem nad sobą panować, żeby jej po-
móc, dać Małgorzacie wszystko, czego ode mnie oczekiwała.
Uklękła na łóżku i uniosła dłonie, ściągając mi bluzę.
Dotykała z zafascynowaniem mojej skóry na piersiach i de-
likatnie muskała ją ustami. Zacząłem szybciej oddychać. Od
razu to zauważyła. Uśmiechnęła się, patrząc mi prosto w oczy.
Odwzajemniłem uśmiech. Sięgnąłem za jej plecy w
poszukiwaniu zapinki biustonosza. Po chwili nagie piersi
Małgorzaty muskały mój tors.
Jęknąłem.
- Jesteś piękna...
- A ty cudowny - szepnęła.
Uśmiechnąłem się i pchnąłem ją lekko na poduszki.
Pochyliłem się nad nią, opierając na przedramionach po oby-
dwu stronach jej głowy.
- Marzyłem o tym, odkąd cię poznałem. Tak bardzo chciałem
cię kochać.
- A ja myślałam, że nie chcesz mnie już znać - powiedziała
cicho.
- Próbowałem sobie wmówić, że tak właśnie jest. Ale to
nieprawda.
- Nie? - zagryzła wargi.
- Nie - pokręciłem głową, patrząc na jej nagie piersi.
- To poznawaj mnie - pogłaskała mnie po policzku.
- Zamierzam zrobić to bardzo dokładnie - pochyliłem się i
przywarłem ustami do jej prowokująco sterczących sutków,
których widok doprowadzał mnie do szału.
To było coś niesamowitego. Ten żar, który wręcz buchał z
naszych ciał. To pragnienie, które przenikało nas nawzajem.
Była taka otwarta, ciekawa tego, co chcę jej pokazać, co chcę
jej robić. Tak cudownie impulsywnie reagowała na moje
pieszczoty, gdy smakowałem ustami jej mokrą kobiecość. Tak
wspaniale drżała, gdy po raz pierwszy doprowadziłem ją na
szczyt szaleństwa i rozkoszy. Dawałem jej wszystko. Całego
siebie. Chciałem, żeby to było dla niej tak samo cudowne i
niesamowite, jak było dla mnie. Bo to było nowe, czyste,
prawdziwe. Kochać się z kobietą, którą się uwielbia, to
naprawdę magia. Inaczej nie da się tego określić.
Gdy uspokajała się w moich ramionach, wtulona i bez-
bronna, poczułem taki ogrom czułości, że prawie nie mogłem
wydobyć z siebie głosu. W końcu szepnąłem ochryple:
- Teraz będę cię kochał. Nie mogę już dłużej czekać
-przewróciłem ją na plecy. Zsunąłem dżinsy i uklęknąłem
pomiędzy jej udami. Widziałem, jak szeroko otwartymi oczami
patrzy na moje nagie ciało, z zafascynowaniem przyglądając
się twardej i sterczącej męskości.
- Wszystko będzie dobrze - odezwałem się trochę bez sensu,
ale sam nie wiedziałem, co mam powiedzieć w takiej sytuacji.
Założyłem prezerwatywę i pochyliłem się nad Małgorzatą, a
wtedy objęła mnie ramionami i udami i powiedziała z
uśmiechem:
- Wiem. Jestem na ciebie gotowa.
Wszedłem w nią jednym mocnym pchnięciem. Jej oczy
zaszły mgłą, a ja zacisnąłem szczęki, bo to, co poczułem, było
nie do opisania. Jakbym rodził się na nowo. Jakby ona
pochłaniała mnie całego. I chciałem, żeby tak zrobiła.
Krzyknęła, ale zaraz przywarła do moich ust swoimi ustami.
Całowałem ją mocno i głęboko, cały czas się w niej poruszając.
Była taka słodka, ciasna i mokra. Niesamowita! Pulsowałem w
niej, czując, jak zaciska się na moim członku, otacza go jak za
mała rękawiczka. Była na mnie gotowa, tak jak i ja na nią.
Unosiliśmy się na fali szalonego pożądania. Coraz szybciej. I
coraz mocniej. Nasze ciała poruszały się w jednym rytmie.
Idealnie. Perfekcyjnie. Tak, jak mogłem sobie tylko
wyobrażać; zresztą często to robiłem. Ale rzeczywistość
przerosła moje oczekiwania. To była niszcząca fala szalonego
spełnienia, która właśnie się do nas zbliżała. Kochałem ją. Ona
kochała mnie. Co więcej było nam trzeba? Doprowadziłem ją
do szaleństwa, a za chwilę ona, otaczając mnie udami,
ramionami i zaciskając się na mnie tam w środku, sprawiła, że
doznałem swojego małego trzęsienia ziemi i po chwili
wtuliłem się w nią drżący i cholernie szczęśliwy.
Jakiś czas pózniej, gdy ochłonęliśmy i wzięliśmy wspólny
prysznic, siedzieliśmy na łóżku - jaz ręcznikiem na biodrach,
ona owinięta prześcieradłem - i jedliśmy naprędce przygo-
towany posiłek. Uświadomiłem sobie coś bardzo istotnego:
że chciałbym, aby to trwało. Dokładnie tego pragnąłem.
Chciałem zasypiać i budzić się koło ukochanej kobiety. I mieć
zwykłe, proste, normalne życie. Jasne, że biorąc pod uwagę
sytuację Małgosi, musiałbym jeszcze trochę poczekać, ale
byłem na to gotowy, bo wiedziałem, że ona także pragnie być
ze mną.
To było takie proste. Przecież mogliśmy to zrobić. Oboje.
Razem.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - spytała ze śmiechem,
wycierając usta, i upiła nieco wina.
- Bo jesteś piękna - wzruszyłem ramionami, jakby pytała
0 coś oczywistego.
- Pewnie mówiłeś to każdej swojej dziewczynie - wydęła
wargi, ale jej oczy się śmiały.
- Nie każdej. Co drugiej - odparłem poważnie.
- Ach tak?
- Pytałaś, to odpowiedziałem.
- Co jeszcze im mówiłeś? - objęła się ramionami i spojrzała
na mnie z lekkim uśmiechem.
- Takie tam - machnąłem ręką. - To, co zwykle się mówi.
- Mianowicie?
Odstawiłem na podłogę tacę z jedzeniem i kieliszkami,
1 błyskawicznie zerwałem z niej prześcieradło. Krzyknęła,
ale w tej samej sekundzie leżała na łóżku, przyciśnięta moim
całym ciężarem.
- Mówiłem, że mają ładne piersi i takie niegrzeczne.
- Co niegrzeczne?
- Piersi.
- To znaczy?
- Sterczą i proszą, aby je ssać i pieścić - odparłem i zacząłem
właśnie to robić.
- I co jeszcze? - spytała zduszonym głosem.
Uniosłem głowę i spojrzałem w jej błyszczące oczy.
- Jeszcze? Że lubię czuć pod palcami ciepło i wilgoć - wsu-
nąłem w nią palce i poczułem to, co doprowadzało mnie do
szaleństwa.
- Ach to... - jęknęła.
- Tak. To.
- Coś jeszcze?
- Że lubię ten moment, kiedy kobieta dochodzi i patrzy mi w
oczy. Bardzo to lubię - pochyliłem się i zmusiłem ją, by na
mnie spojrzała.
Jej oczy błyszczały jak w gorączce.
- Jednym słowem: tanie zagrywki - wygięła się w łuk i jej
oczy patrzyły na mnie już trochę mniej przytomnie, gdy za-
cząłem pieścić ją ręką.
- Ale skuteczne - mruknąłem i nie przerywałem pieszczot, a
moje spojrzenie nie opuszczało niebieskich zrenic dziewczyny.
I w momencie, gdy z ust Małgorzaty wyrwał się cichy okrzyk
spełnienia, nakryłem jej drżące ciało swoim i całowałem te
zamglone oczy, w których się zakochałem i które zabrały mi
serce i duszę.
*
Krzysiek nie odzywał się przez moment, bo widział, że jego
brat głęboko rozmyśla. Wszystko, czego dotychczas do-
wiedział się o młodości Aukasza, było dla niego szokujące.
Zaskoczenie połączone z niedowierzaniem. Kotłowało się w
nim wiele sprzecznych myśli. I wiele różnorakich uczuć. Od
żalu po złość, od rozbawienia po smutek, od szoku po strach.
Wiedział, że życie Aukasza obfitowało w tak wiele niepraw-
dopodobnych zwrotów akcji, że w sumie na podstawie jego
losów można by nakręcić niezły film sensacyjny. W sumie ich
życie było materiałem na fascynujący i zaskakujący
scenariusz.
Młodszy Borowski zerknął na brata, który zatopiony w my-
ślach, zdawał się przebywać w innym wymiarze.
- Aukasz - powiedział cicho, przywracając mężczyznę do
rzeczywistości.
- Jestem, jestem. Tak... wspominałem - ten uśmiechnął się i
sięgnął po butelkę.
- Mogę wiedzieć co? - Krzysiek zajadał ogórki, które zrobiła
ich matka.
- Lepiej nie. Powiem tylko tyle, że gdy Gośka przyjechała do
mojego domu, wyszła z niego rano.
- Domyślam się. Chyba nie chcę znać szczegółów -Krzysiek
pokręcił głową i przechylił szklankę z whisky. -A co było
potem?
- Potem? - Aukasz uśmiechnął się szeroko. - Było całkiem. ..
fantastycznie... - A po chwili dodał już bez uśmiechu: - Ale nie
trwało to długo.
Tamte dni przyniosły mi wiele cudownych chwil i niezapo-
mnianych doznań. Małgorzata przychodziła do mnie codzien-
nie po szkole. Matce mówiła, że uczęszcza na dodatkowe
zajęcia z rysunku technicznego. To tak a propos studiów, na
jakie matka chciała ją wysłać, czyli architektury. Kochaliśmy
się jak szaleni, a potem leżeliśmy nago w objęciach i
rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Opowiedziałem
Małgorzacie o swoim dzieciństwie, o konflikcie z ojcem, o
tym, jak zacząłem działać na mieście. Słuchała tego
wszystkiego uważnie i po raz pierwszy w życiu poczułem, że
ktoś słucha tego, co mam do powiedzenia. I że chce tego
wysłuchać. Od początku do końca.
- Aukasz, twój ojciec dogadałby się z moją matką
-Małgorzata powiedziała z gorzkim uśmiechem, wtulona we
mnie, bawiąc się palcami mojej dłoni.
- Tak sądzisz? - muskałem ustami czubek jej głowy.
- Tak. Moja matka też nigdy nie liczy się z tym, czego
chcę. Chyba się jeszcze nie narodziłam, a już wybrała mi
kierunek studiów. I nie zapytała, czy mi to pasuje. Uważa, że
zawsze ma rację, a mnie traktuje jak nieodpowiedzialne
dziecko. Czasami... mam ochotę zrobić coś głupiego.
- Biegać nago po parku? - uśmiechnąłem się.
- To byłoby coś. A jeszcze jakby mnie gliny zgarnęły...
Byłoby super - splotła swoją dłoń z moją. - Zobacz, twoja ręka
jest taka duża, że mojej w ogóle nie widać.
- Bo jesteś delikatna. I kobieca.
- Masz takie duże dłonie, a też potrafisz być delikatny
-uniosła się na ramieniu i popatrzyła na mnie roziskrzonym
wzrokiem.
- Potrafię. Ale tymi rękami potrafię robić też mniej sym-
patyczne rzeczy.
- Domyślam się. I w sumie... trochę mnie to kręci - zagryzła
wargi.
- Oj, jesteś zepsuta - przewróciłem oczami.
- Ty mnie zepsułeś.
- Ja? - popatrzyłem na nią z osłupieniem.
- Aha. Nauczyłeś robić różne... rzeczy - odparła obojętnym
tonem.
- Byłaś bardzo pojętna.
- Miałam dobrego nauczyciela. I dobry obiekt do ćwiczeń.
- Może poćwiczysz znowu? Myślę, że powinnaś odrobić
zaległe zadanie - uśmiechnąłem się.
- Dobrze, panie psorze - odparła i po chwili poczułem jej
wilgotne usta obejmujące mojego penisa. To sprawiło, że
opadłem na poduszki, nie myśląc; poddałem się obezwład-
niającej pieszczocie jej rąk i jej ust.
Tak mijał nam czas. Kochaliśmy się, chodziliśmy na spacery,
rozmawialiśmy, gotowaliśmy razem. Ona odrabiała u mnie
lekcje, te normalne, ze szkoły, potem moje osobiste zadania
domowe. Przyzwyczailiśmy się do tego trybu życia. Do
takiego porządku dnia. Gdy siedziałem w klubie,
a Małgorzata coś wykombinowała i mogła do mnie przyje-
chać, była tam razem ze mną. Wszyscy ją oczywiście znali.
Obecność Małgorzaty przy mnie, w biurze, była czymś
normalnym. Poznawała coraz więcej ludzi z mojego śro-
dowiska i cieszyła się u nich dużą sympatią. Była zabawna,
potrafiła rozruszać nawet największego sztywniaka. Lubiano
ją. To sprawiło, że miała coraz więcej kontaktów. Praktycznie
wszędzie. Wszyscy wiedzieli, że jest kobietą Lukasa, i zwracali
się do niej z należytym szacunkiem. Nie przeszkadzały mi te jej
znajomości, nie widziałem w tym nic złego.
Kiedyś przyprowadziła do Imperiała koleżanki. Oczywiście
wszystkie weszły bez najmniejszego problemu i nie musiały
płacić za wstęp. Okazało się, że jedna z nich miała urodziny.
Szesnaste. Na koszt firmy dostały ode mnie szampana. Miałem
kilka spotkań, więc zostawiłem towarzystwo. Widziałem, że
Małgosia ewidentnie pokazuje mnie swoim koleżankom,
zupełnie jakby się chwaliła.
Nawet mnie to bawiło. Gdy po jakiejś godzinie wróciłem do
naszej loży, gdzie rozgościła się Gosia z dziewczynami,
okazało się, że wyszły na zewnątrz. Kazałem Faziemu pójść
zobaczyć, co się dzieje. Mój kumpel wrócił za chwilę i patrzył
na mnie trochę przestraszony.
- Jedna z tych lasek ledwo trzyma się na nogach. Obrzygała
się i siedzi na schodach.
- Jezu - przewróciłem oczami i ruszyłem w stronę wyjścia,
ale Fazi złapał mnie za ramię. Spojrzałem na niego spod
zmarszczonego czoła. - Co jest?
- Tylko się nie wkurwiaj, szefie - zaczął i zanim doszedł do
końca, już byłem wkurwiony.
-Bo?
- One tam jarają gandzię. - Co?
- No... widziałem Gośkę, jak podawała skręta.
- Kurwa! - warknąłem, uwolniłem ramię od uścisku Faziego i
wybiegłem na zewnątrz. Moim oczom ukazał się nader
edukacyjny obrazek. Dziewczyna w brudnej bluzce kiwała się,
siedząc na schodach, dwie stały obok i piły wódkę ze szklanek,
które wyniosły z klubu, a pomiędzy nimi na chodniku stała do
połowy opróżniona butelka czystej. Gośka kucała obok tej
obrzyganej laski i zaciągała się skrętem. Podbiegłem do niej i
wytrąciłem jej z rąk niedopałek.
- Co robisz? - popatrzyła na mnie ze złością.
- Co ty robisz? Co tu się w ogóle dzieje?
- Aukasz, bawimy się - powiedziała już łagodniej, łapiąc
mnie za ramię.
- Skąd masz trawę? - spytałem cicho. Wszyscy wiedzieli, co
to oznacza, ona - jeszcze nie.
- Załatwiłam sobie. To nie problem. Chciałyśmy uczcić
urodziny Ewki - wskazała brodą na kiwającą się na wpół
nieprzytomną dziewczynę.
- No zajebiście. Ewka na pewno wiele zapamięta z imprezy,
za to jej starzy nie zapomną tego dnia.
- Daj spokój. Jest fajnie - Małgośka uwiesiła mi się na szyi i
pocałowała mnie w usta.
- Nie chcę, żebyś jarała to gówno. Nienawidzę tego.
- Oj, nie gniewaj się. Już nie będę. Ale Lukas... - popatrzyła
prosząco, a mnie uderzyło to, że po raz pierwszy zwróciła się
do mnie moją ksywką, a nie imieniem.
-No?
- Odwieziemy dziewczyny? A Ewkę zostawimy pod
drzwiami i zwiejemy! - roześmiała się; widziałem wyraznie, że
jest wstawiona. I trochę ujarana. Nawet mnie tym rozbroiła, ale
nadal byłem zły; wiedziałem, że muszę jej pilnować. Zupełnie
jakbym miał młodszą siostrę, cholera!
- Tak to się zaczęło? - spytał Krzysiek, gdy Aukasz wrócił z
łazienki.
- No, to było jeszcze nic. Po tamtym występie Gośka wie-
działa, że nie lubię ćpania, więc przez jakiś czas był spokój.
Przez jaki czas...
- Nie mogłeś zabronić swoim ludziom sprzedawać jej towar?
Aukasz spojrzał na brata i roześmiał się.
- Ty nie wiesz, jak to działa? To siatka przypominająca sieć
rybacką. Jeden supeł zależny od następnego i tak dalej, i tak
dalej. Jasne, miałem władzę, ale nie aż taką. A poza tym... nie
wszyscy podlegali pode mnie.
- To znaczy?
- To znaczy, że była jeszcze konkurencyjna grupa, w której
działał nasz były człowiek. Pamiętasz Buzkę? - popatrzył na
brata, a ten pokiwał głową. - No właśnie. Pan Buzka odegrał w
mojej historii nader znaczącą rolę - Aukasz zacisnął na moment
szczęki. - Ale to było pózniej. Na razie, nie licząc tego jednego
wyskoku, układało się nam coraz lepiej. I może to wszystko
skończyłoby się całkiem dobrze, gdyby nie...
-Co?
- Gdyby nie spotkanie z panią Filipiakową. I kolejny przy-
kład zle pojmowanej siły władzy rodzicielskiej. A do tego
wszystkiego dał o sobie znać... nasz ukochany ojciec - dodał
Aukasz, patrząc ponuro w trzymaną w ręku pustą szklankę.
*
Jakiś tydzień przed planowanym przyjazdem Siergieja byłem
bardzo zajęty. Musiałem rozliczyć chłopaków ze sprzedaży
próbnej partii towaru i przypilnować, żeby nikomu nie wpadł
do głowy cudowny pomysł wyrolowania mnie z kasy. Dlatego
nie miałem zbyt wiele czasu na spotkania z Małgorzatą. Ale
utrzymywaliśmy teraz stały kontakt telefoniczny, bo obydwoje
już mieliśmy telefony komórkowe. Cud techniki, który coraz
szerszym kręgiem wkraczał w życie zwykłych ludzi. Dzięki
temu, nawet jeśli nie mogliśmy ze sobą rozmawiać,
wysyłaliśmy sobie setki esemesów o niezbyt grzecznej treści.
Gdy wróciłem do miasta po objezdzie wszystkich podległych
klubów, od razu umówiłem się ze swoją dziewczyną. Tego
dnia nie poszła do szkoły, tylko przyjechała do mojego
mieszkania, gdzie czekałem na nią stęskniony i spragniony.
Gdy nasyciliśmy się sobą, zabrałem ją na obiad do knajpy
kumpla, a potem pojechaliśmy na Pergolę. Siedzieliśmy na
naszej ławce i rozmawialiśmy. Tak jak zawsze. Brakowało mi
tych rozmów. O takich zwykłych, prostych rzeczach. Przed nią
nie musiałem być szefem, Lukasem, twardym graczem.
Mogłem się śmiać, złościć, ale to wszystko było takie
prawdziwe, takie naturalne. Przy niej byłem delikatny, nie
obawiałem się okazywania uczuć, bo tak naprawdę... był ze
mnie kawał romantyka. Kolacje przy świecach, dobre wino,
muzyka, kwiaty. .. białe róże, jej ulubione. Dbałem o to, żeby
uszczęśliwiać ją także w ten sposób, nie tylko za pomocą
szalonego seksu.
I gdy przytuleni rozmawialiśmy o naszych wakacyjnych
planach, bo miałem zamiar zabrać Małgorzatę nad morze, na-
gle poczułem, że cała zesztywniała i odsunęła się ode mnie.
Spojrzałem na nią zdziwiony, ale jej wzrok utkwiony był w
jakiejś kobiecie, która wraz z dwoma mężczyznami zbliżała się
do nas. - Co się dzieje? - spytałem, a wtedy ona odpowiedziała:
- To moja matka.
Kobieta z surową miną podeszła do nas i patrząc na mnie
niezbyt przyjaznym wzrokiem, powiedziała do swojej córki:
- To tak wyglądają te twoje zajęcia pozalekcyjne?
- Dzisiaj ich nie miałam - Gośka wzruszyła ramionami.
Matka mojej dziewczyny powiedziała coś do dwójki towa-
rzyszących jej mężczyzn, którzy kiwnęli głowami i ruszyli w
stronę gmachu hali. Poczekała, aż odejdą na stosowną od-
ległość, odwróciła się i spojrzała na mnie.
- My się chyba nie znamy?
- Chyba nie. Aukasz Borowski - wstałem i podałem jej rękę.
Patrzyła przez chwilę i podała mi swoją.
- Anna Filipiak. Mama Małgosi.
- Bardzo mi miło.
- A mnie zdecydowanie mniej. Gdybym nie miała spotkania
z klientami, nie wiedziałabym, że moja córka spotyka się z
dorosłym mężczyzną. Bo kolegą z klasy to pan raczej nie jest.
- Raczej nie - odpowiedziałem spokojnie.
- Mamo - Gośka chciała coś powiedzieć, ale jej matka
uniosła dłoń, jakby chciała ją uciszyć.
- Z tobą porozmawiam w domu. Panie Borowski, z panem
także będę chciała zamienić kilka słów. Borowski? - Nagle
spojrzała na mnie z zainteresowaniem. - Czy ma pan coś
wspólnego z kancelarią mecenasa Borowskiego? Tej samej,
która prowadzi sprawy mojej firmy?
Przełknąłem ślinę. W sumie powinienem skłamać, ale wie-
działem, że to i tak nic by nie dało.
- Z kancelarią mam niewiele wspólnego. Natomiast jej
właściciel jest moim ojcem - powiedziałem sucho.
W oczach kobiety zauważyłem zimny błysk. Nie spodobało
mi się jej spojrzenie.
- Ach tak... Świat jest jednak mały.
- Zgadza się. Zbyt mały - odparłem mało przyjaznym tonem.
Nie potrafiłem sobie odmówić lekkiej złośliwości. Ta kobieta
już mnie oceniła, nawet mnie nie znając. A gdy spotka się z
moim ojcem...
- Małgosiu, jedziemy do domu. Pożegnaj się z panem
Borowskim - Filipiakowa zwróciła się do córki, która
milczała i mocno zaciskała dłoń na mojej dłoni. Czułem, jak
spociła się jej ręka. Ona... bała się swojej matki. Ewidentnie.
- To nie żaden pan Borowski, tylko Aukasz, mój chłopak
-odparła wreszcie zdenerwowanym tonem.
- Chłopak - jej matka wypowiedziała te słowa z tak oczywistą
pogardą, że zacisnąłem tylko szczęki i patrzyłem na nią z góry,
modląc się o opanowanie i powstrzymanie się od
wypowiedzenia słów, które nie powinny paść. - Nieważne
-machnęła ręką. - Jedziemy do domu.
- Wrócę z Aukaszem - Małgosia powiedziała twardo.
-Przecież nie robimy niczego złego.
- Aleja tak wcale nie twierdzę - jej matka dotknęła dłonią
piersi i otworzyła szeroko oczy, jakby była zbulwersowana, że
ktokolwiek mógłby ją posądzać o takie myśli. - Po prostu
skończyłam spotkanie i chcę, żebyś jechała ze mną.
- Ale ja nie... - Gosia próbowała oponować, lecz ścisnąłem jej
dłoń i odwróciłem do siebie. Popatrzyłem w jej oczy i
uśmiechnąłem się.
- Jedz z mamą. Ja mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
Gdy będziesz wolna, zobaczymy się wieczorem. Dobrze?
-kiwnąłem głową, patrząc w jej niebieskie zrenice. Dojrzałem
w nich ogrom smutku, od którego ścisnęło mi się serce.
- Dobrze - szepnęła i oddała mi uścisk dłoni.
Jej matka skinęła chłodno w moim kierunku i po chwili wraz
z Małgorzatą ruszyły w stronę parkingu. Usiadłem na ławce i
patrzyłem na moją dziewczynę, której długie blond włosy
powiewały swobodnie na wietrze. I o ile wcześniej
przewidywałem, że kłopoty mogą się pojawić w naszym życiu,
to teraz... byłem tego więcej niż pewien. I musiałem się
przygotować na najgorsze. Bo nie ma co z optymizmem
patrzeć w przyszłość, jeśli podświadomie się wie, że jedyne, co
nas czeka, to wielka czarna dziura, pełna nienawiści, strachu i
zła.
ROZDZIAA 5
Skillet, Would ił Matter
Krzysiek popatrzył na brata ze zrozumieniem.
- Domyślam się, co było potem, jeśli chodzi o Filipiakową.
Też miałem z nią kilka zatargów, dopóki... wiesz...
- Dopóki Kaśka nie wyjechała - powiedział Aukasz cicho.
- Tak - przez twarz mężczyzny przebiegł grymas bólu. To już
minęło, było za nim, ale nawet krótka chwila przypomnienia
tamtego strasznego okresu, kiedy zabrakło jej w jego życiu,
sprawiała, że serce przestawało na moment bić, by zaraz potem
zacząć uderzać ze zdwojoną siłą, pełne strachu, bólu i tęsknoty.
- Pamiętam... - Aukasz potrząsnął głową. - Ale nie czas teraz
mówić o tym...
- Lepiej nie. Nie jest to etap w moim życiu, do którego
chętnie wracam. Wiesz... czasami myślę, że te trzynaście lat po
prostu... przespałem. Bo wówczas naprawdę... czułem tylko
jedno: ból. Zostawmy to - Krzysiek spojrzał na brata i
uśmiechnął się trochę smutno. - A wracając do Anki Filipiak i
naszego ojca: śmiem przypuszczać, że szybko się ze sobą
dogadali...
- Tak - Aukasz kiwnął z ponurym uśmiechem. -Dogadali się
co do jednego: że jestem najgorszym, co mogło się przytrafić
Małgośce. Z tym w sumie jestem w stanie się dziś zgodzić. Ale
ona... spotkała na swojej drodze coś jeszcze gorszego niż ja. I
weszła w to z własnej, nieprzymuszonej woli.
Od tamtego pamiętnego spotkania z matką Małgorzaty
minęło kilka dni. Przez ten czas widziałem się z Gosią dwa
razy. Mówiła mi, że wówczas matka nie udzieliła jej wielkiej
reprymendy, wypytywała za to, gdzie się poznaliśmy, czym się
zajmuję i czy to coś poważnego. Małgosia powiedziała jej, że
mam sieć dyskotek, poznaliśmy się przypadkowo na
wrocławskim rynku i tak, to coś poważnego. Na tym skończyła
się inwigilacja, aleja wiedziałem, że to dopiero początek.
Tymczasem zajmowałem się organizacją pobytu Siergieja
we Wrocławiu, gdyż zależało mi na tym, aby wyjechał stąd
zadowolony, zarówno z wyników naszych działań w dzie-
dzinie dystrybucji towaru, jak i z gościny, którą chciałem mu
zapewnić. Najlepszy hotel, najlepsze alkohole i najlepsze
dziewczyny. Pod moją sferę wpływów podlegał klub nocny
prowadzony przez Oksanę, śliczną Ukrainkę, która poprzez
małżeństwo uzyskała polskie obywatelstwo. Oksana była
starsza ode mnie o dziesięć lat i już nie zajmowała się obsługą
klientów; zarządzała teraz klubem i pracującymi w nim
luksusowymi dziewczynami dla wymagających i zamożnych
facetów. Szanowałem ją, bo wiem, co przeszła na Ukrainie:
gwałt w wieku dwunastu lat - zrobił to brat jej ojca, potem
spełnianie seksualnych zachcianek samego ojca, przy
milczącej aprobacie matki. Następnie ucieczka z domu i
obsługa kierowców przy trasie na Lwów. I w końcu przyjazd
do Polski. Na całe szczęście trafiła na człowieka, który
zdecydował się jej pomóc. Był o wiele starszy od niej i
domyślam się, co musiała dla niego zrobić. Ale było warto.
Teraz w końcu Oksana miała to, czego pragnęła przez całe
życie: święty spokój. I niezależność finansową.
Przyjechałem wieczorem do niej, żeby ustalić szczegóły
imprezy na cześć naszego wspólnego szefa.
Powitała mnie jak zawsze z uśmiechem. Byłą niewysoką
blondynką z zielonymi oczami, dużym biustem i ładnymi
ustami.
- Lukas, kochanie - powiedziała ze wschodnim akcentem,
rozkładając szeroko ramiona.
Przytuliłem ją i pocałowałem w policzek.
- Oksana, piękna jak zawsze - odparłem, wiedząc, że mówię
szczerą prawdę. Była śliczna i bardzo kobieca. Pamiętałem
jeszcze, jak smakuje jej ciało, bo byłem jednym z jej nielicz-
nych klientów, gdy tego potrzebowałem. Lubiłem z nią roz-
mawiać i lubiłem się z nią pieprzyć. A poza tym miała do mnie
słabość; zdawałem sobie z tego sprawę. No i jeszcze łączyły
nas interesy. Normalny biznesowo-przyjacielski układ.
- Domyślam się, co cię do mnie sprowadza. Słyszałam, że
szef przyjeżdża.
- Zgadza się.
- Chodz, napijemy się - kiwnęła do młodej kelnerki, która
zaraz podała na stół wódkę i kieliszki. Oksana może była damą,
ale wódkę piła jak facet. I to też mi się w niej podobało.
Gdy mieliśmy za sobą dwie kolejki, powiedziałem poważnie:
- Potrzebuję osiem najlepszych dziewczyn. Wiesz, naj-
wyższa półka.
- Oczywiście, Lukas. Za kogo mnie masz? - odparła z
uśmiechem.
- Za profesjonalistkę. Chciałbym je zobaczyć.
- Jak sobie życzysz. Ta impreza jest w weekend? - spytała.
Kiwnęła na kelnerkę i wydała jej ciche polecenie.
- Tak, Siergiej przyjeżdża w sobotę rano i zostaje chyba do
poniedziałku. Chcę, żeby wyjechał stąd pełen miłych
wspomnień. - Z moimi dziewczynami każde wspomnienie
będzie miłe.
Po chwili weszło osiem młodych kobiet. Niektóre z nich
znałem, gdyż sam skierowałem zagubione dusze do Oksany,
która zrobiła z nich ekskluzywne cali girls. Za to one wszystkie
doskonale wiedziały, kim jestem, i uśmiechały się zachęcająco.
Nie byłem zainteresowany, gdyż teraz miałem swoją kobietę, a
poza tym nigdy nie zadawałem się z personelem. Oksana to
była inna bajka. Lecz obecnie przeżywałem swoją pierwszą
miłość i nie w głowie mi było korzystanie z czyichkolwiek
propozycji dotyczących niezobowiązującego seksu.
Dziewczyny były różnorodne - i o to mi chodziło. Siergiej
musiał mieć wybór, a ja miałem mu go zapewnić. Wszystkie
były wykształcone, znały języki i były przygotowane do za-
spokajania wszelkich potrzeb swoich klientów. Pełen serwis,
można by powiedzieć. Milcząco zaaprobowałem ofertę
przedstawioną mi przez Oksanę, a ta z łagodnym uśmiechem
podziękowała dziewczynom i dodała, że szczegóły poznają
pózniej. Gdy zostaliśmy sami, popatrzyła na mnie uważnie i
przysunęła się bliżej. Położyła mi dłoń na karku i delikatnie
muskała go palcami.
- Tęskniłam za tobą. Dawno się nie pokazywałeś.
- Zajęty jestem. Mam teraz dużo na głowie - odparłem
zgodnie z prawdą.
- Wiem. Ale radzisz sobie. - To było stwierdzenie.
- Radzę. A u ciebie wszystko dobrze? - Popatrzyłem w jej
oczy; wyczytałem w nich pragnienie i zaproszenie.
- Dobrze. Dzięki tobie i twoim chłopakom dziewczyny są
bezpieczne, a interes się kręci.
- To cieszę się. Gdyby coś szło nie tak, dawaj mi znać.
- Oczywiście, Lukas.
- A, i jeszcze jedno. Nie masz problemu z dragami?
- Ja? Przecież wiesz, że nie ćpam i nigdy tego nie robiłam.
- Chodzi mi o twój personel - kiwnąłem głową ku górze.
- Jasne, że nie. One znają zasady. Jeden raz wezmiesz,
ostrzeżenie. Drugiego ostrzeżenia już nie ma. Proste -Oksana
wzruszyła ramionami.
- To dobrze. To bardzo dobrze. Dziękuję, że tak to roz-
grywasz - uśmiechnąłem się i pogłaskałem ją po policzku.
- A jak u ciebie sprawy osobiste? - spytała, nadal pieszcząc
mój kark.
- Spotykam się z kimś.
- Poważna sprawa?
- Bardzo.
- Nikt z branży, mam nadzieję?
- Oczywiście, że nie. To... młoda dziewczyna. Oksana
zerknęła na mnie szybko. Dostrzegłem w jej
oczach niepokój.
- Jak młoda?
- Za młoda - westchnąłem. - Ale nie mogę nic na to poradzić.
Uśmiechnęła się i ujęła moją twarz w dłonie.
- Zakochałeś się.
Wzruszyłem ramionami, ale w moich oczach wyczytała
wszystko.
- To dobrze, kochanie. Życie pozbawione miłości jest nic
niewarte. Ciesz się każdą chwilą. Tak jak ja to robię. Właśnie
teraz - dodała ciszej. Wiedziałem, o czym mówi. Ale nie mo-
głem jej tego dać; doskonale o tym wiedziała. Przytuliłem ją i
pocałowałem w usta.
- Dzięki, Oksana, za pomoc. Pamiętaj, gdybyś coś potrze-
bowała, jestem tutaj - popatrzyłem w jej smutne oczy.
- Pamiętam, Lukas. A ty uważaj na siebie. Martwię się.
- Nic się nie bój. Takie gnojki jak ja zawsze wychodzą na
swoje - wstałem i popatrzyłem na nią z góry. Wiedziałem, że za
każdym razem łamię jej serce, ale nic nie mogłem na to
poradzić.
- Trzymaj się, piękna - kiwnąłem głową, odwróciłem się i
wyszedłem, czując na sobie jej smutny wzrok.
*
Aukasz zatrzymał się na moment, jak często mu się zdarzało
podczas snucia tej opowieści, gdy jego myśli biegły
kilkanaście lat wstecz, a w głowie pojawiały się znajome
obrazy.
Krzysiek wpatrywał się w brata. Dawno temu ten wielki facet
był dla niego wzorem. Potem starał się go znienawidzić, ale nie
udało mu się to. Następnie los zderzył ich ze sobą i sprawił, że
musieli współpracować, łącząc swe siły przeciwko temu, który
swego czasu był dla Lukasa przyjacielem, wzorem i
wskazówką, jak żyć. A teraz... wreszcie. Obydwaj osiągnęli
swój cel: życie wśród rodziny, z kochającymi kobietami, z
dziećmi, tymi narodzonymi i tymi oczekiwanymi.
- Zamyśliłem się - Aukasz odezwał się pierwszy.
-Ja też - Krzysiek uśmiechnął się. - Słuchaj, ty i ta Oksana...
Co to był za układ?
- Tak jak powiedziałem: przyjacielsko-biznesowy. Ona... na
pewno czuła do mnie coś więcej, ale wiesz, jak ze mną było.
Kochałem Gośkę. A potem... Potem już zapomniałem, co to
znaczy kochać. Dopóki nie spotkałem mojej Magdy - jej imię
powiedział miękko i ciepło. - Ale gdy z Gośką się spieprzyło,
coś we mnie umarło i wówczas byłem święcie przekonany o
tym, że to nigdy się już nie odrodzi.
- Co się właściwie stało? - Krzysiek domyślał się, że wersja,
którą on miał w głowie, będzie się znacznie różniła od
prawdziwego przebiegu wydarzeń.
- Stało się wiele złych rzeczy. Ale po kolei. Najpierw do gry
wrócił nasz ojciec...
*
W przeddzień przyjazdu Siergieja umówiłem się z Małgosią,
że przyjedzie do mnie wieczorem. Jej matka wyjechała do
klientów na Górny Śląsk i miała wrócić w sobotę około połu-
dnia, dlatego mieliśmy możliwość spędzenia tej nocy razem.
Czekałem na nią. Dałem jej wcześniej pieniądze na taksówkę,
przygotowałem pyszną kolację, włączyłem cichą muzykę i
niecierpliwie spoglądałem na zegarek. Miała być u mnie o
dwudziestej pierwszej. Jakieś piętnaście minut przed dziewiątą
wieczór zadzwonił dzwonek. Otworzyłem z uśmiechem i w
tym samym momencie wyraz zadowolenia na mojej twarzy
zamienił się w mocno zaciśnięte wargi. Na korytarzu stał mój
ojciec. Nigdy nie podawałem mu swojego adresu, ale
zdawałem sobie sprawę, że doskonale wie, gdzie mieszkam.
- Witaj. Mogę na chwilę? - popatrzył na mnie wzrokiem, z
którego ciężko było cokolwiek wyczytać. My, Borowscy,
byliśmy mistrzami w maskowaniu tego, co siedziało w naszych
głowach i sercach.
- Możesz. Ale nie na długo. Jestem umówiony - odparłem
cicho, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając ojca do środka.
Jego obecność tutaj była dla mnie takim absurdem, że cudem
chyba powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem.
Wprowadziłem go do salonu; nie miałem zamiaru proponować
mu niczego do picia.
- O co chodzi? - spytałem, nie prosząc, aby usiadł.
- Widzę, że naprawdę nie masz czasu - ojciec popatrzył na
mnie spod zmarszczonego czoła.
Szkoda, że już teraz nie robiło to na mnie wrażenia.
- Nie mam. Nie odzywasz się do mnie od lat i nagle przy-
chodzisz niezapowiedziany. Chyba nie sądzisz, że powitam cię
z otwartymi ramionami? - oparłem się o barek oddzielający
jadalnię od części kuchennej.
- Nie oczekuję tego. Sam też nie mam zamiaru tego robić.
Chciałem ci tylko powiedzieć, że skoro spieprzyłeś swoje
życie, to nie rób tego niewinnej dziewczynie.
Zesztywniałem. Objąłem się mocniej ramionami i zaci-
snąłem szczęki.
- Spotkałem się z panią Anną Filipiak. Korzysta z usług
naszej kancelarii. Ma szesnastoletnią córkę, która spotyka się z
człowiekiem znanym w półświatku jako Lukas. Mówi ci to
coś? - patrzył na mnie surowo.
- Tak, mówi. Ten człowiek był kiedyś, zdaje się, twoim
synem - odparłem obojętnie.
- Był - to słowo sprawiło, że poczułem dziwny ból w sercu. -
Nie mam czasu na dyskusje. Nie wiem, co się z tobą dzieje.
Bierzesz się za dzieci? Mam się tym zająć?
- Uspokój się i oddychaj, bo jeszcze zawału dostaniesz
-powiedziałem zimnym tonem. - Małgośka nie jest dzieckiem.
Oszczędz sobie tych swoich głupich gadek. Masz coś jeszcze
do mnie czy to wszystko, bo nie mam czasu...
- Co się z tobą dzieje? Czy uważasz, że należy ci się
wszystko, po co tylko masz ochotę sięgnąć? Nie możesz
spotykać się z tymi swoimi dziwkami z miasta? Mało ci? Daj
spokój tej dziewczynie. Jej matka jest poważnie zanie-
pokojona. Powiedziałem, że to załatwię. Chcesz się zabawić?
Idz do jednego ze swoich burdeli - ojciec prawie splunął mi w
twarz.
Zacisnąłem pięści, z trudem panując nad sobą. Zrobiłem krok
w jego stronę i zatrzymałem się, górując nad nim i wzrostem, i
posturą. Poczułem ukłucie w sercu na myśl o tym, że w sumie
mógłbym powalić go na ziemię jednym uderzeniem. Nigdy nie
zrobiłbym czegoś takiego, ale poczułem taką złość pomieszaną
z żalem, że przez ułamek sekundy widziałem go leżącego na
ziemi z krwawiącym nosem. Ale to była naprawdę krótka
chwila. Na szczęście.
- Po pierwsze, do niczego jej nie zmuszam. Po drugie, nie
będziesz mi mówił, co mam robić - odparłem cicho, patrząc mu
prosto w oczy. Po raz pierwszy zobaczyłem w nich strach. I
poczułem jeszcze większą złość. - Po trzecie... tego, co łączy
mnie i ją, ty nigdy nie zrozumiesz, bo sprowadzasz to do
jakiegoś szlamu na dnie rzeki. Dlatego nie mam zamiaru
więcej z tobą rozmawiać na ten temat. W sumie na żaden temat
- dodałem i ruszyłem gwałtownie w stronę drzwi.
W tym samym momencie zabrzęczał dzwonek. Tym razem
doskonale wiedziałem, kto stoi po drugiej stronie. Przekląłem
pod nosem i otworzyłem. Małgorzata patrzyła na mnie z
uśmiechem, w jej oczach widziałem radość i miłość. Ale gdy
tylko spojrzała na moją ściągniętą gniewem twarz, od razu
spoważniała, wiedząc, że coś jest nie tak.
- Co się... - dzieje?" chciała zapewne zapytać, ale zobaczyła
mojego ojca, który stał przy wejściu do przedpokoju i patrzył
na nas zmrużonymi oczami.
- Nic. Ten pan już wychodzi - powiedziałem sucho.
- Oczywiście, że wychodzę, ale ty pójdziesz ze mną - po-
wiedział do Małgośki, której w sumie nie musiałem przed-
stawiać mojego ojca. Na pewno widziała go wcześniej, a poza
tym podobieństwo między nami było uderzające.
-Ja nie rozumiem... - Małgosia potrząsnęła głową, patrząc na
mnie właśnie nic nierozumiejącym wzrokiem, z którego biły
niepewność i strach.
Bez słowa ująłem ją za rękę i minąwszy ojca, wprowadziłem
do salonu. Chciał zaoponować, ale gwałtownie odwróciłem się
do niego i przez zaciśnięte zęby wysyczałem:
- Wyjdz stąd. Wyjdz stąd natychmiast, bo przysięgam, że
zduszę w sobie te resztki uczuć, które do ciebie mam, i wyniosę
cię stąd własnoręcznie. Przytomnego bądz nie.
Patrzył na mnie przez moment i tym razem nie był w stanie
ukryć emocji. Przez jego twarz przebiegł cień bólu, po
chwili jednak wyprostował się, spojrzał na mnie wzrokiem
pełnym pogardy i powiedział:
- To nie koniec - zacisnął zęby, ponownie przybierając tę
swoją obojętną maskę, odwrócił się i wyszedł. Drzwi zamknęły
się cicho.
Stałem przez chwilę, wpatrując się przed siebie. Zaciskałem
zęby tak mocno, że chyba cud sprawił, że ich nie połamałem.
Małgorzata podeszła do mnie i popatrzyła przerażonym
wzrokiem.
- Aukasz... - zaczęła, ale gwałtownie ją przytuliłem.- Nic nie
mów. Proszę. Przez chwilę nic nie mów... tylko mnie trzymaj.
Mocno - szepnąłem, czując pieczenie pod powiekami. -
Powiedz, że mnie kochasz. Powiedz, że to jest prawdziwe. Że
to, co nas łączy, nie umrze. Proszę - powtarzałem gorączkowo,
ściskając ją tak mocno, że niemal nie mogła oddychać. Objęła
dłońmi moją rozgorączkowaną głowę, a ja pochyliłem się i
wtuliłem twarz w jej szyję. Głaskała mnie i mówiła
uspokajająco:
- Cii, kochany. Kocham cię, przecież wiesz. To nigdy nie
umrze. To będzie zawsze trwało. Obiecuję ci. Obiecuję. Ale
proszę, powiedz mi, co się stało... Przerażasz mnie. Czego twój
ojciec chciał od ciebie? - złapała moje policzki w swoje dłonie i
zmusiła, żebym na nią spojrzał. Widziałem w jej oczach niemą
prośbę, strach i ogrom uczuć, które miała tylko dla mnie.
Wziąłem ją na ręce i milcząc, zaniosłem do sypialni. Tam
kochałem ją powoli i tkliwie, tuląc w ramionach, gdy drżała
spełniona i szczęśliwa. Musiałem ją poczuć, musiałem ją mieć.
Poza miłością do niej w moim życiu nie wydarzyło się nic
prawdziwego. Bo przecież ono... było jedną wielką
pokazówką. Przepełnioną sztucznością, przepełnioną fałszem,
przepełnioną ułudą. Ale Małgorzata... była prawdziwa.
Musiała być. Boże!!! Ona musiała być prawdziwa, bo
gdyby to też okazało się kłamstwem... mnie by już nie było.
Przestałbym istnieć. Nie zostałoby we mnie nic z Aukasza.
Byłby tylko Lukas - zimny, bezuczuciowy skurwiel. Bez serca
i bez litości. Dlatego... ona, moja Małgorzata, musiała być
prawdziwa! Przynajmniej... wtedy w to wierzyłem. I chociaż
kłamała, to wówczas uwierzyłem. Bo kłamała. Bo wszystko
umarło.
Nasza miłość.
Moje człowieczeństwo.
A na koniec...
Umarła ona.
Małgosia.
Moja pierwsza prawdziwa miłość.
ROZDZIAA 6
Chris Daughłry, Crashed
- Jezu, Aukasz... Ty naprawdę ją kochałeś - chyba dopiero
teraz Krzysiek to zrozumiał.
- Kochałem. I ona ciągle gdzieś tam we mnie siedzi. O ile nie
w samym sercu, to na pewno w głowie. Powiedziałem
0 tym Magdzie. Ona o tym wie i to rozumie. Tak naprawdę. ..
Gośka zawsze będzie istnieć. Tutaj - dotknął palcem
wskazującym czoła.
-Nie rozumiem, jak do tego wszystkiego doszło. Jak ona się
zmieniła... Z twojej opowieści wyłania się całkiem inny obraz
tej dziewczyny - młodszy Borowski pokręcił głową.
- Ludzie się zmieniają, pamiętaj. Popatrz na mnie. A Gośka...
Była bardzo młoda. Za młoda. Rzuciła się w związek ze mną
całą sobą. Ja zrobiłem dokładnie to samo, chociaż powinienem
wykazać odrobinę więcej rozsądku. Do tego doszła jej matka...
Ona i nasz ojciec dobrali się jak w korcu maku. Dołóż jeszcze
moją profesję, środowisko
1 mnie samego. Wystarczyło.
- Ale jak to się stało, że Gośka zaczęła brać? I dlaczego po-
tem ty dostarczałeś jej koks? Tego się nie wyprzesz, Aukasz.
Skoro ma być szczerze, to niech będzie - Krzysiek popatrzył
twardo na brata.
- Tak jak powiedziałem, powiem ci wszystko. Nie dawałem
Gośce drągów. Przynajmniej dopóki nie znalazła się na dnie.
Potem... - przymknął oczy. - Chciałbym o tym zapomnieć, ale
nie mogę. Tak jak ona na zawsze zostanie w mojej głowie, tak
tamte wydarzenia nigdy nie pozwolą mi zapomnieć. To taka
moja kara. Za to wszystko. I dobrze. Niech
to we mnie siedzi. Bo przynajmniej ta świadomość nie po-
zwala mi znienawidzić siebie samego do końca. Teraz mam dla
kogo żyć. I muszę żyć. Nazywaj to sobie drugą szansą, niech
będzie. Ja to nazywam odkupieniem.
Nazajutrz odwiozłem Małgorzatę do jej domu.
Zaparkowałem przed samym wejściem. Było nam obojętne,
czy ktoś nas zobaczy. Postanowiliśmy przestać się ukrywać,
skoro i tak wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem. Umówiłem
się z Gośką na wtorek. Zdawała sobie sprawę, że będę zajęty i
nie znajdę czasu, aby się z nią spotykać. Nie była zadowolona,
ale pokiwała głową, choć zrobiła naburmuszoną minę.
Uśmiechnąłem się i przyciągnąłem ją do siebie.
- Nie obrażaj się. Będziesz miała czas na... naukę.
- Jasne... Wolę uczyć się z tobą.
- W to nie wątpię - pocałowałem ją we włosy. -Ja też wolę,
jak uczysz się ze mną. Ale wiesz, jak jest. Będę bardzo zajęty.
A ty trochę udobruchasz matkę, jak posiedzisz w domu.
- Akurat mi na tym zależy... Dlaczego nie mogę przyjść do
klubu i potańczyć? - odsunęła się i spojrzała mi w oczy.
Westchnąłem.
- Gosiu, jeśli koniecznie chcesz przyjść do klubu, to przyjdz
-powiedziałem z lekkim zniecierpliwieniem. - Ale nie gwa-
rantuję, czy tam będę. Poza tym... zjeżdża się dużo ludzi ze
Wschodu. Wolałbym, aby ciebie tam nie było. Rozumiesz?
- No dobrze - odparła z ociąganiem, lecz ciągle była nie-
zadowolona. - Ale będziesz do mnie dzwonił?
- Oczywiście. Bądz grzeczna, we wtorek przyjadę po ciebie
pod szkołę - pocałowałem ją w usta i uszczypnąłem lekko w
policzek. - Kocham cię, piękna - powiedziałem ciepło.
- I ja ciebie - odparła i wysiadła, machając mi palcami
dłoni, gdy wchodziła na swoją posesję.
Patrzyłem za nią, aż zamknęły się za nią drzwi. Zawróciłem i
pchany nagłym impulsem, podjechałem pod rodzinny dom.
Nie widziałem na podjezdzie samochodu ojca, za to po chwili
w drzwiach wejściowym pokazała się matka. Uśmiechnąłem
się i wysiadłem, podchodząc do ogrodzenia.
- Witaj, mamo - powiedziałem ciepło.
- Chodz, synku, jestem sama, Krzysiu pojechał gdzieś na
rowerze.
- Przejeżdżałem i postanowiłem zajrzeć do ciebie. Wszystko
dobrze? - oparłem się o płot i popatrzyłem w oczy mojej matki.
Dostrzegłem w nich moc ciepłych uczuć.
- Dobrze. Wiesz, jak jest... czasami - podeszła bliżej, uniosła
dłoń i pogłaskała mnie po policzku. - Słyszałam o córce tej
Filipiak. Aukaszku... - zapewne chciała coś powiedzieć na ten
temat, ale pokręciłem głową.
- Nie, mamo. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Rozumiem - odparła smutno.
- Jak w kancelarii? - spytałem, żeby zmienić temat.
-Dobrze. Jak zawsze. Synku... w przyszłym miesiącu jest
nasza rocznica ślubu. Robimy przyjęcie. Może byś przyjechał?
Wziąłem głęboki wdech.
- Chciałbym, mamo. Naprawdę. Ale ojciec...
- Synku, ojciec też się ucieszy. Uwierz mi. Jesteś jego synem.
Wiem, że on... on jest ciężki, ale kocha cię, Aukaszku.
Przyjedz, proszę... - matka patrzyła na mnie ciepło, a w jej
oczach na moment pokazały się łzy.
Nie chciałem jej mówić, że dzień wcześniej usłyszałem od
ojca, że już nie jestem jego synem. Wiedziałem, że matka
wystarczająco przeżywa to, co dzieje się między nami. Nie
miałem zamiaru jeszcze bardziej jej dobijać.
- Postaram się. Ale zrobię to tylko dla ciebie - złapałem
jej dłoń i pocałowałem. Uśmiechnęła się i pogłaskała mnie
po głowie. W tym momencie do moich uszu dobiegł warkot
silnika i zobaczyłem, że na podjazd wjeżdża samochód ojca.
Odsunąłem się od ogrodzenia mojego rodzinnego domu i
wsiadłem do auta. Matka chciała coś powiedzieć, zapewne
mnie zatrzymać, ale pokręciłem głową, zanim zdążyła się
odezwać. Ojciec wysiadł i przez krótki moment widziałem w
jego oczach coś na kształt radości, ale po chwili spojrzenie
stwardniało i patrzył na mnie jak zawsze, czyli z potępieniem i
pogardą. I zawodem. I bardzo dobrze. Nie chciałem jego
radości, jego ciepłych uczuć i jego miłości.
Niech mną pogardza, a ja przynajmniej będę miał pewność,
że znajduję się po właściwej stronie.
Wróciłem do siebie. Zdążyłem się tylko wykąpać i przebrać,
a już Jaro dzwonił do mnie, że Słonko wraz z Siergiejem zostali
zakwaterowani w hotelu Wrocław i czekają na mnie. Mieliśmy
iść na obiad, a wieczorem bawić się w Imperialu. Włożyłem
ciemne dżinsy, czarną koszulę, skórzaną kurtkę i z wilgotnymi
jeszcze włosami wsiadłem do samochodu. Błyskawicznie
dojechałem do centrum.
Gdy dotarłem do celu, moi goście już siedzieli w hotelowej
restauracji. Kiedy mnie ujrzeli, obydwaj ruszyli w moją stronę
z szerokimi uśmiechami. Uściskali mnie jak brata, którym po
części się czułem. Obiad upłynął w normalnej, swobodnej
atmosferze. Nie poruszaliśmy ważnych dla nas tematów,
zostawiając je na wieczór. Umówiłem się na rozmowę i roz-
liczenie z Siergiejem w moim biurze w Imperialu, a potem
zaprosiłem gości na suto zakrapianą imprezę, którą miały nam
uprzyjemnić dziewczyny z klubu Oksany.
Gdy w końcu dotarliśmy do klubu, było po dziewiętnastej.
Wewnątrz nie widziałem wielu ludzi. Kelnerki uwijały się przy
stolikach, Jacek szykował bar do obsługi klientów. Dzisiaj była
sobota, więc wiedziałem, że będzie komplet, zresztą wszystkie
stoliki były zarezerwowane.
Pracownicy patrzyli z zainteresowaniem na moich gości,
których prowadziłem na górę. Jaro został na dole, aby pilnować
porządku, Fazi jak zawsze został na bramce i gadał ze swoimi
kumplami z ochrony. Ja wraz ze Słonką, Siergiejem i
Kowalem, czyli Kowalczyszynem, usiedliśmy na skórzanych
sofach. Po chwili weszły kelnerki, niosąc alkohol i przekąski.
Widziałem, jak Siergiej zmierzył długie nogi jednej z moich
pracownic i uniósł brew z uznaniem.
- Polskie kobiety są bardzo piękne.
- Nigdy w to nie wątpiłem. A prawdziwie piękne i otwarte
kobiety czekają na was na dole.
- Czyżby ze stajni naszej Oksanki? - Słonko zarechotał.
- Dokładnie tak - nie lubiłem tego określenia, ale też się
uśmiechnąłem.
- Dobrze, zatem zapowiada się ciekawy wieczór. Ale teraz
chciałbym usłyszeć więcej dobrych wieści - Siergiej utkwił we
mnie uważny wzrok.
Pokazałem mu rozliczenie i wyciągnąłem z sejfu kasę, którą
zebrałem od wszystkich moich ludzi. Sprzedaliśmy całą partię
towaru. I rozliczyliśmy się co do grosza.
- Wiesz, Lukas, nie wierzyłem, że uda ci się to wszystko
sprzedać. Sądziłem, że jeśli już zdołasz to opylić, to nie od razu
odzyskasz kasę. Jestem pod wrażeniem - Siergiej pokiwał
głową z uznaniem.
- To kwestia organizacji. I ludzi. A jedno i drugie mam na
wysokim poziomie - odparłem swobodnie.
- Nasz skromny Lukas - Słonko roześmiał się i uderzył ręką
w kolano. - Jesteś naszym najlepszym skurwielem, wiesz o
tym?
- Jeśli tak mówisz, Aleks, to pewnie to prawda - powie-
działem poważnie.
- Oj, Lukas, Lukas... - Siergiej podszedł do mnie i poklepał
mnie po ramieniu. - Z nieba nam spadłeś.
- Bez przesady - mruknąłem.
- Wiem, co mówię. Dlatego - czarnowłosy mężczyzna
zerknął na swoich kolegów, którzy pokiwali głowami. -Mamy
poważną propozycję.
- Jaką? - popatrzyłem na moich gości. Uśmiechali się, a
Siergiej kontynuował:
- Mój człowiek z Centrum chce wchłonąć rynek zachodni.
Połączymy siły. Utworzymy nową grupę. Silną. Ty masz zmysł
organizacyjny, on dysponuje funduszami. Chce zainwestować
w produkcję. W ciągu kilkunastu, może kilkudziesięciu mie-
sięcy staniemy się głównym dystrybutorem tego cudu natury.
- Koksu? - sprecyzowałem.
- Kwestia semantyki - Siergiej mrugnął do mnie. -Będziesz
zarządzał całą zachodnią częścią. Aż do północy. Waligóra
zajmie się centrum. Wschód zostawiam Aleksowi. Co ty na to,
Lukas?
Patrzyłem na moich rozmówców i wiedziałem, że nie dam
innej odpowiedzi jak zgoda na udział w tym procederze.
- Brzmi ciekawie. Wszyscy podlegamy pod ciebie? - wo-
lałem teraz ustalić szczegóły.
-Jak zawsze. Moim bezpośrednim kontaktem jest Waligóra.
Ale tutaj to ty jesteś szefem. Nowy towar, nowy pomysł, nowi
ludzie. Musi być sukces.
- Musi - zgodziłem się. - A będziemy się jakoś nazywać?
Wiecie, to zwiększa poczucie przynależności.
- Jasne. Masz jakąś propozycję? - Siergiej popatrzył na mnie
z uśmiechem.
- Może jeden. Skoro finansuje nas Waligóra z centrum,
bądzmy Grupą z Centrum. Zrobimy mu dobrze i oddamy
szacunek za zaangażowanie - odparłem, wzruszając lekko
ramionami.
Wszyscy obecni popatrzyli na siebie i Siergiej, wskazując na
mnie, zwrócił się do swoich kumpli:
- I jak go, kurwa, nie kochać? Lukas, zatem od dzisiaj jesteś
oficjalnym szefem Grupy z Centrum. Nieoficjalnym jest
Waligóra, a jeszcze mniej oficjalnym ja. Ale o tym wiemy
tylko my - podszedł do mnie z wyciągniętą ręką. Uścisnąłem
mu dłoń, a potem po kolei dwóm pozostałym mężczyznom.
Tym samym przypieczętowałem swoją przyszłość. I mojego
brata. I jego przyszłej żony, której nawet jeszcze nie poznał. A
także... tych trzech mężczyzn, których teraz, w tej chwili,
uważałem za prawdziwych przyjaciół.
- Grupa z Centrum - Krzysiek w zamyśleniu potarł brodę. - A
więc tak to się zaczęło. I ty wymyśliłeś tę nazwę...
- Nie patrz tak. Wówczas... miałem inne priorytety.
- Wiem, wiem. Tylko tamten czas nie kojarzy mi się zbytnio
wesoło. Powrót Kątki, twoja sprawa, moja obrona, jej
oskarżenie. Potem zamach na mnie, pobicie jej... - mówiąc
ostatnie słowa Krzysiek przełknął głośno ślinę. - Sam wiesz...
pamiętasz.
- Wiem i pamiętam. Pamiętam, jak wpadłeś do mojego
mieszkania i prawie mnie udusiłeś. Nie spodziewałem się, że
jesteś aż tak silny - Borowski uśmiechnął się smutno.
- Jezu, Aukasz... Nawet teraz, gdy przypomnę sobie ten
moment, kiedy znalazłem ją w tej pieprzonej piwnicy, za-
krwawioną, pobitą, bezbronną... - jego głos na moment załamał
się. - To...
- Wiem, braciszku, wiem. Zrobiłbym dokładnie to samo,
gdyby coś takiego spotkało moją kobietę - Aukasz zacisnął
szczęki.
- Nie, Aukasz. Gdybyś ty był na moim miejscu, to ja już bym
nie żył.
- Nie mogę się nie zgodzić.
- No dobrze. Powoli zbliżamy się do momentu, kiedy nasze
drogi znowu się zeszły. Pamiętam, gdy Filipiakowa przyszła
do nas z córką. To była niby towarzyska wizyta, a chodziło o
to, żeby Gośka zakumplowała się ze mną. To już po tym, jak
zabronili jej spotykać się z tobą. Miałem być lekiem na całe
zło.
- Nie, Krzysiek. To nie oni zabronili jej się ze mną spotykać -
Aukasz pokręcił głową. - To ja zabroniłem jej zbliżać się do
siebie. Ale nie przypuszczałem, że nasza rodzinka wepchnie
cię wprost w jej objęcia. To mnie wkurwiło. Naprawdę
wkurwiło. I wiesz, co jest najlepsze? - pochylił się i zacisnął
palce na przedramieniu brata. - Nie byłem zły ze względu na
nią, tylko ze względu na ciebie. Bo wiedziałem, że wyjdzie z
tego tylko jedno wielkie bagno.
*
Tego wieczoru, kiedy gościłem u siebie Siergieja, Gośka
zrobiła coś, co już wtedy powinno dać mi do myślenia i ostrzec
przed tym, co dopiero miało nadejść. Ale wówczas byłem
jeszcze ślepo zakochany i bardzo tolerancyjny. Cały czas
tłumaczyłem sobie to, że ona jest bardzo młoda i zahukana,
ograniczana przez matkę. Ale teraz wiem, że to był wielki błąd.
Bo pewnych rzeczy mogliśmy uniknąć, gdybym wówczas, już
na początku, zareagował jakoś ostrzej. Może... nie doszłoby do
tragedii. Teraz mogę tylko gdybać, ale raczej tego nie robię, bo
to w niczym nie zmieni mojej sytuacji i nie cofnie czasu. Gośka
nie żyje, ja - owszem, ale z takim bagażem doświadczeń, że
wolałbym z połowę oddać najgorszemu wrogowi. Ale tego też
nie mogę zrobić. Muszę dzwigać ten ciężar; nie pozwolę sobie
na zapomnienie. Chociaż moja kobieta, moja Magda robiła
wszystko, abym w końcu uwolnił się od przeszłości,
wiedziałem, że to nigdy nie nastąpi. I pogodziłem się z tym. W
ogóle pogodziłem się z moim
przeszłym życiem, z moimi decyzjami, z moimi posunięcia-
mi. Dzięki Magdzie odzyskałem wewnętrzny spokój. Ten
szalony skurwiel Lukas zniknął, a wrócił Aukasz Borowski.
Dobry facet. Romantyk. Kochanek. Wkrótce mąż i ojciec.
Ale... zapomnieć nie mogłem i nie chciałem. Bo to by było nie
w porządku wobec niej. Tej mojej pierwszej. Tej prawdziwej.
Bo wówczas, gdy to trwało, ona była pierwsza i prawdziwa.
Tylko potem... odeszła. Zabłądziła. I straciłem ją z oczu. A ona
straciła mnie. Za to jej celem stało się coś innego. Coś, czego ja
byłem głównym sprawcą. I choćbym sobie tłumaczył, że
gdyby mnie nie poznała, też trafiłaby na ludzi, którzy
sprzedawaliby jej to złudne poczucie wolności, wiedziałem, że
to tylko przypuszczenia. Byłem szefem zorganizowanej grupy
przestępczej, handlującej koksem. I moja kobieta dzięki temu
miała ułatwione zadanie, jeśli chodzi o zdobywanie towaru. I
zrobiła to. Zaczęła ćpać.
Bawiliśmy się w najlepsze. Dziewczyny były bardzo otwarte,
zarówno wobec moich gości, jak i ich żołnierzy. Impreza
rozkręcała się coraz bardziej, gdy nagle odezwała się moja ko-
mórka. To dzwonił Rafik, który siedział w tym czasie w na-
szym klubie w rynku.
Wyszedłem na zewnątrz, aby móc swobodnie rozmawiać.
- Co jest, Rafo? Gości mam.
- Wiem, Lukas. Nie chcę cię martwić, ale twoja młoda jest u
nas - był wyraznie zdenerwowany
- Małgośka? - przystanąłem, czując uderzenie gorąca.
- No tak. Przyszła z jakąś laską i balują.
- No to chyba nic złego?
- Lukas, nie dzwoniłbym, gdyby to były niewinne pląsy.
Gośka jest ujarana jak smok. Muszę ją pilnować, żeby jakieś
gnojki nie przeleciały jej w toalecie, bo ona zupełnie nie
kontaktuje.
Miałem wrażenie, że zaraz czaszka mi eksploduje.
- Kurwa! Zaraz tam będę! - wysyczałem przez zaciśnięte
zęby i rozłączyłem się. Wbiegłem po schodkach z powrotem
do Imperiała i kazałem ochroniarzowi wywołać Jarka. Nie
chciałem pokazywać się Siergiejowi i reszcie, żeby nie musieć
się tłumaczyć. Po chwili pojawił się Jarek z szerokim uśmie-
chem na twarzy. Obok mnie stał już Fazi. Wiedział, że coś się
dzieje, bo już znał wyraz twarzy wkurwionego Lukasa. Jaro,
gdy mnie ujrzał, od razu spoważniał i wytrzezwiał.
- Co się stało? - spytał grobowym tonem.
- Jadę z Fazim do Rafika. Zabaw Siergieja, za godzinę po-
winienem być z powrotem.
- Zadyma u Rafika?
- Żadna zadyma. Muszę zabrać Gośkę. Zajmij się nimi,
niedługo będę - uciąłem dyskusję i wybiegłem z dyskoteki.
Nawet nie zawołałem Faziego; wiedział doskonale, gdzie jest
jego miejsce. W milczeniu dojechaliśmy na Plac Solny. To
było w sumie rzut beretem, a ja i tak pobiłem rekord prędkości.
Gdy znalazłem się w klubie w rynku, przy wejściu czekał na
mnie Rafał.
- Lukas, odwaliło jej. Kazała sobie nalewać wódkę i krzy-
czała do barmana, że go wypierdoli, bo jest twoją kobietą.
Kobietą Lukasa. Rozumiesz to? Darła się na pół dyskoteki.
Zamknąłem ją w gabinecie Jara.
- Kurwa mać! - warknąłem i pobiegłem po schodach na górę.
Słyszałem walenie w drzwi. Gdy wpadłem do środka,
Małgośka rzuciła się na mnie z pięściami.
- Wypuść mnie, ty świnio!!!
Złapałem ją za nadgarstki i potrząsnąłem nią.
- Co wzięłaś?! - wrzasnąłem jej w twarz. - Coś ty, kurwa,
wzięła?!!!
Spojrzała na mnie oczami z rozszerzonymi zrenicami i chyba
dopiero teraz mnie poznała. Jej twarz od razu złagodniała i
uśmiechnęła się.
- Jesteś. Wiedziałam, że przyjdziesz. Smutno mi było bez
ciebie - bełkotała, na przemian śmiejąc się i robiąc minę do
płaczu. Popatrzyłem na Faziego.
- Szefie, ona jest uwalona na maksa.
- No co ty? Jak się dowiem, kto sprzedał jej towar, to go
przewiozę po dnie Odry. Zabieramy ją.
Wziąłem Gośkę na ręce i wyniosłem z tej przeklętej dys-
koteki. Przytuliła się do mnie, całowała w szyję, na przemian
śmiejąc się i płacząc. A ja zupełnie nie wiedziałem, co mam z
nią zrobić. Nagle zaczęła dzwonić jej komórka. Postawiłem
dziewczynę na nogi i przekazałem Faziemu. Wyjąłem z jej
torebki telefon. Dzwoniła jej matka. W sumie mogłem
rozłączyć to połączenie, ale nie zrobiłem tego. Odebrałem.
- Halo?
- Halo? Z kim rozmawiam? - matka Gośki była spanikowana.
- Aukasz Borowski. Odebrałem telefon Małgosi.
- Och, Boże! Miała iść na godzinę do koleżanki. Minęły już
cztery, a jej nie było. Pojechałam do tej koleżanki. Okazało się,
że poszły na dyskotekę. Są u pana?
- Nie u mnie... zresztą nieważne. Jest tylko Gosia, tamta
dziewczyna wyszła wcześniej, z tego, co wiem.
- Widzi pan, do czego doprowadza znajomość z panem?
Proszę mi powiedzieć, gdzie ona jest. Zaraz po nią przyjadę! -
głos Filipiakowej był lodowaty.
- Ja ją przywiozę. Proszę się nie martwić, Gośka zaraz będzie
w domu - odparłem sucho i wyłączyłem telefon.
Spojrzałem na Faziego, który podtrzymywał mamroczącą
dziewczynę i patrzył na mnie wyczekująco.
- Jedziemy do jej domu.
- Szefie, a co powiesz jej starej? - spytał, biorąc Gośkę na
ręce. Ruszył za mną w stronę parkingu.
- Nie mam, kurwa, zielonego pojęcia - powiedziałem cicho,
nie patrząc na moją dziewczynę. Gośka oparła głowę o ramię
niosącego ją wielkiego łysego faceta i oddychała głośno,
mamrocząc coś pod nosem. Wiedziałem jedno: właśnie
zaczynało się wielkie gówno w moim życiu.
ROZDZIAA 7
Goya, Tylko mnie kochaj
Gdy parkowaliśmy przed domem, w którym mieszkała moja
dziewczyna, jej matka wybiegła już na zewnątrz i otworzyła
bramkę. Wysiadłem, złapałem Małgośkę pod pachy i wycią-
gnąłem z samochodu. Filipiakowa, gdy zobaczyła, w jakim
stanie jest jej córka, rzuciła się w naszą stronę.
- Ty gnoju! Co jej zrobiłeś?
Wziąłem Gosię na ręce. Wtuliła się we mnie jak dziecko. Bez
słowa ruszyłem w stronę wejścia. Rozemocjonowana kobieta
złapała mnie za ramię.
- Nie myśl, że wpuszczę cię do mojego domu! Zostaw ją!
Odwróciłem się gwałtownie i spojrzałem na matkę
Małgorzaty.
- Najpierw trzeba położyć ją do łóżka. Chyba że lubi pani
robić przedstawienie dla sąsiadów!
Filipiakowa zmierzyła mnie długim spojrzeniem, ale w
końcu podeszła do drzwi i otworzyła je przede mną.
Wszedłem do środka i skierowałem się w stronę salonu.
Położyłem chichoczącą dziewczynę na sofie i wyprostowałem
się, patrząc na jej matkę.
- Wynoś się stąd! - krzyknęła, patrząc na mnie z nienawiścią.
- Pani Filipiak... - chciałem coś powiedzieć, ale kobieta
zaczęła wrzeszczeć:
- Wynoś się, ty narkomanie, bo zaraz zadzwonię na policję!!!
Chciałem odwrócić się i wyjść, wiedząc, że moje tłuma-
czenia i tak nic by nie dały, ale w tym samym momencie
podniosła się Małgośka, złapała mnie za rękę i krzyknęła:
- Jak on idzie, to ja też!
I w tym momencie rozpętało się istne piekło. Jej matka
zaczęła histerycznie krzyczeć i ciągnąć Gośkę ku sobie.
Małgorzata śmiała się i wczepiała we mnie. Ja próbowałem się
od niej uwolnić, wołając ją, aby się uspokoiła. W pewnym
momencie Filipiakowa nie wytrzymała i strzeliła Małgośkę w
twarz. Ta wybuchła jeszcze głośniejszym, nieopanowanym
śmiechem, ciągnąc mnie w stronę wyjścia. Miałem dość.
Odepchnąłem dziewczynę od siebie, podbiegłem do wciąż
otwartych drzwi i z całej siły je zatrzasnąłem. Potężny huk
wstrząsnął całym domem. Krzyki kobiet momentalnie ustały i
teraz obie patrzyły na mnie zupełnie zaskoczone.
- Uspokójcie się. W tej chwili - powiedziałem cicho. -Gosia,
zaraz zaprowadzę cię do twojego pokoju. Pani Filipiak -
spojrzałem na ciemnowłosą kobietę. - Wiem, co pani myśli na
mój temat, ale proszę mi wierzyć, nigdy bym nie dopuścił, aby
Małgosia korzystała przy mnie z używek. Nie mam zamiaru
więcej się tłumaczyć, bo to i tak jest pozbawione sensu. Proszę
mi tylko pozwolić zaprowadzić Gosię do jej pokoju.
Filipiakowa patrzyła na mnie przez chwilę z nienawiścią, ale
w końcu zacisnęła usta, podeszła do schodów i powiedziała
zduszonym głosem:
- Do góry i na lewo - i zniknęła za drzwiami pokoju tuż obok
schodów.
Spojrzałem na Małgośkę, która patrzyła na mnie jakby
odrobinę bardziej przytomnie i tylko uśmiechała się trochę
głupkowato. Pokręciłem głową, podszedłem do niej i wziąłem
ją na ręce. Od razu przytuliła się do mnie, całując moje
policzki.
- Mój Lukas, mój kochany, mój obrońca, mój... mój...
-mamrotała i ciągle mnie całowała.
Bez słowa zaniosłem ją do góry, wszedłem do jej pokoju i
położyłem Małgorzatę na szerokim łóżku. Uwiesiła mi się na
szyi i nie chciała puścić. Niemal siłą odczepiłem ją od siebie.
Zaczęła płakać.
- Nie zostawiaj mnie. Proszę... Śpij ze mną. Nie chcę być
sama w tym domu. Chcę stąd uciec, do ciebie, zabierz mnie do
siebie, Lukas... Lukas...
Wiedziałem, że muszę ją uspokoić i że najlepszy dla niej
będzie teraz tylko sen. Położyłem się obok i przytuliłem ją
mocno.
- Jestem tutaj, Gosiu, nigdzie nie idę. Ale nie krzycz już i śpij.
Śpij, kochanie, proszę - tuliłem ją i szeptałem do jej
przesiąkniętych dymem włosów.
- Chcę się stąd wydostać, chcę uciec na zawsze. Uwolnij
mnie, Lukas, proszę... - mamrotała coraz ciszej, aż w końcu
wtulona we mnie uspokoiła się i zaczęła cicho sapać, co
oznaczało, że zapada w głęboki sen.
Gdy upewniłem się, że zasnęła mocno i przez najbliższe
godziny na pewno się nie obudzi, powoli wstałem i wyszedłem.
Na dole czekała na mnie matka Gosi.
- Małgosia śpi - powiedziałem i skierowałem się do wyjścia.
Kobieta zatrzymała mnie i złapała za ramię. Zacisnęła palce.
- Zostaw ją. Proszę. Daj jej spokój. Jeśli nawet nie ty podałeś
jej narkotyki i alkohol, to oboje wiemy, czym się zajmujesz. I
w jakim środowisku obracasz. Jej to imponuje, słyszałam, jak
chwaliła się jakiejś koleżance, że jej chłopak rządzi na
mieście". Ona jest za młoda na takie coś. Jeśli coś do niej
czujesz, bo podobno tak twierdzisz, to zostaw ją.
Patrzyłem na tę niewysoką ciemnowłosą kobietę i... Boże!
Nie mogłem nie przyznać jej racji. Nie mogłem! Przecież
ona mówiła prawdę. Ja mogłem tak żyć, funkcjonować, ale
Gośka? Ona nie była gotowa na coś takiego. Może ze względu
na wiek, może dlatego, że do tej pory wychowywano ją pod
kloszem? Pokiwałem głową.
- Porozmawiam z nią. To głupi wyskok. Nigdy nie była pani
młoda?
- Czy ty się w ogóle słyszysz? Mam ci to nazwać? Jesteś
handlarzem prochami. Działasz w mafii. Robisz szemrane
interesy. Nie skończyłeś żadnej szkoły. Wyrzekłeś się własnej
rodziny. Sypiasz z szesnastolatką. Bo nie uwierzę, że ty, do-
rosły mężczyzna, zadowoliłeś się trzymaniem za rękę mojej
córki. Nie jestem głupia - pokręciła głową i westchnęła.
-Rozmawiałam z twoim ojcem. Wiem, jakim człowiekiem
jesteś. Upartym, zawziętym, przekonanym o swojej nieomyl-
ności. Dlatego nie mogę dopuścić, żeby Małgorzata się z tobą
widywała. To jest wykluczone.
Wziąłem głęboki wdech. Musiałem utrzymać równowagę,
bo wiedziałem, że jak ta kobieta mnie z niej wytrąci, to nie
skończy się to dobrze. A poza tym... kurwa, Borowski! Czy
ona powiedziała coś odkrywczego? Coś, o czym sam byś nie
wiedział? Albo coś, z czym nie mógłbyś się zgodzić? No, od-
powiedz sobie na to, chłopcze z miasta, do diabła!!!
- A gdybym powiedział, że kocham pani córkę? Ze jest dla
mnie najważniejsza? Że nigdy bym jej nie skrzywdził?
-wpatrywałem się w stojącą naprzeciwko mnie kobietę, czując,
jak mocno bije moje serce. Bo wyznałem szczerą prawdę. Nie
umiałem do tej pory mówić o uczuciach, a teraz... w sumie
pierwszy raz otwarcie przyznałem, że kocham jakąś dziew-
czynę. W dodatku wyznałem to jej matce, która najchętniej
widziałaby mnie skutego kajdankami i zamkniętego w celi.
- To ja ci odpowiem tylko tyle: jeśli to, co mówisz, jest
prawdą, to zostawisz ją w spokoju. Bo dla was nie ma przy-
szłości. Dobrze o tym wiesz.
- Jeśli teraz ją zostawię, ona zrobi coś głupiego, o tym też
pani dobrze wie.
- Nie dopuszczę, żebyś jeszcze kiedykolwiek się z nią spotkał
- Filipiakowa zacisnęła usta.
- Znam Gosię. Jeśli pani zacznie jej tego zabraniać, ona zrobi
wszystko, żeby do mnie uciec. Przywiąże ją pani do siebie?
Wywiezie z miasta? Boże, kobieto, nie widzisz, co się dzieje z
twoją córką? - podszedłem gwałtownie i złapałem ją za
ramiona. - Ona ucieka od ciebie. Teraz ucieka do mnie, a
wkrótce ucieknie w nałóg! Chcesz pchnąć Gosię w jego ob-
jęcia? - patrzyłem jej w oczy i modliłem się, żeby zrozumiała,
żeby doszło to do niej, żeby nie zamykała się na prawdę. Ale...
ona znała tylko jedną prawdę. Swoją. Własną.
- Zabierz łapy, bo zadzwonię na policję. I natychmiast wyjdz
z mojego domu! Gdyby nie ty, Małgosia nigdy nie wie-
działaby, czym jest narkotyk, alkohol. Jesteś najgorszym złem,
jakie mogło się jej przydarzyć! Dlatego... już nigdy więcej się
nie zobaczycie! Moja w tym głowa! A jeśli spróbujesz się do
niej zbliżyć, oskarżę cię o napastowanie i zgłoszę to na policję!
Przysięgam, że to zrobię, panie Borowski! - moje nazwisko
wypowiedziała jak najgorszą obelgę. Puściłem ją i odsunąłem
się. Nawet nie czułem złości, jedynie... żal. Bo wiedziałem, że
to wszystko doprowadzi do jakiejś tragedii. Wtedy, w tym
luksusowym salonie wielkiego domu, byłem bliski prawdy jak
nigdy dotąd. Pokiwałem głową i powiedziałem:
- Teraz to najgłupsza rzecz, jaką może pani zrobić. Ale... to
pani życie i pani decyzje - rozłożyłem dłonie, odwróciłem się i
podążyłem do swojego samochodu, w którym siedział wierny
Fazi, cierpliwie na mnie czekając.
- Szefie, miałem już tam wpaść. Wszystko gra?
- Nie, Fazi. Nic nie gra. Wracamy do klubu, zanim Siergiej
zechce skopać mi dupę - powiedziałem ponuro, siadając za
kierownicą i ruszając w stronę centrum.
Zamknąłem się na to, co właśnie się wydarzyło, i na to, co
powiedziała mi matka Gośki. Musiałem się skupić na biznesie i
na gościach. Nad swoim życiem teraz... nie miałem czasu się
zastanawiać. Zostawiłem to na pózniej. I to był jeden z moich
kolejnych błędów.
Gdy przyjechałem do Imperiała, Jaro czekał na mnie przed
wejściem. Miał zaniepokojoną minę.
- Lukas, co jest? Siergiej cię szuka i nie jest zadowolony.
- Już idę - mruknąłem i wszedłem do środka. Odnalazłem
Siergieja i przeprosiłem go za swoją
nieobecność.
- Lukas, masz jakieś problemy? - ten spytał, przewiercając
mnie wzrokiem.
- Nic, co dotyczy nas.
- A co? - nie miał zamiaru odpuścić. Westchnąłem.
- Mam problem z kobietą - wzruszyłem ramionami.
- Aaa, rozumiem. Lukas, patrz, ile tutaj kobiet. No, chyba że
to ta jedyna - Siergiej uniósł dłonie w przepraszającym geście.
- Chyba... - odparłem cicho. - Napijmy się - otworzyłem
butelkę wódki i rozlałem do szklanek. - Mam zamiar opić nasze
plany - uśmiechnąłem się szeroko.
- I to mi się podoba - Siergiej też się uśmiechnął i uderzył
szkłem w moje szkło. - Za Grupę z Centrum.
- Za Grupę z Centrum.
Bawiłem się. Wypiłem morze wódki, a jednak ciągle trzy-
małem się na nogach. Chyba za dużo myśli szalało w mojej
głowie, abym mógł po prostu paść nieprzytomny od nadmiaru
alkoholu i chociaż na chwilę się od nich uwolnić.
Wyszedłem z naszej loży, zostawiając Siergieja, który pene-
trował językiem gardło jednej z dziewczyn, podczas gdy druga
zajmowała się jego rozporkiem. Musiałem się przewietrzyć.
Usiadłem na murku fontanny umiejscowionej naprzeciwko
wejścia do klubu. Oddychałem chłodnym nocnym powietrzem
i patrzyłem w gwiazdy. Niebo było bezchmurne i widok
zapierał dech w piersiach. Trochę szumiało mi w głowie, ale w
sumie czułem się dobrze. Zorientowałem się, że ktoś koło mnie
usiadł. Zerknąłem w bok. To była jakaś czarnowłosa
dziewczyna.
- Mogę? - spytała, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Już tu jesteś - wzruszyłem ramionami.
- Nie pamiętasz mnie?
Spojrzałem na nią. Jej twarz zlewała się z twarzami setek
dziewczyn przychodzących do klubu.
- Nie bardzo - odparłem obojętnie.
- Jestem Paula. Przychodzę tu niemal co tydzień. Kiedyś
zatańczyliśmy, zanim zostawiłeś mnie na środku parkietu.
- Hm, skoro zachowałem się tak chamsko, to co robisz tutaj
koło mnie? - wstałem i patrzyłem na nią z góry.
- Sama nie wiem - wzruszyła ramionami.
- Tym bardziej ja nie wiem.
- Nie potrzebujesz towarzystwa? - spytała cicho i widziałem
w jej oczach żal.
- Nie tym razem. Uwierz mi, lepiej dla ciebie, Paula
-powiedziałem ciepło, dotknąłem koniuszka pasma jej włosów
i poszedłem z powrotem do klubu. Wiedziałem, że
wystarczyłoby moje jedno słowo, a dziewczyna poszłaby ze
mną wszędzie. Ale nie dzisiaj, nie teraz. W tej chwili...
musiałem spić się do nieprzytomności, nie myśląc o tym, co
będzie jutro.
A nazajutrz obudziłem się sam w swoim łóżku z kacem i
okrutnym bólem głowy. Zanim zdążyłem doprowadzić się do
porządku, zadzwoniła moja komórka. To była ona. Gosia.
Odebrałem z bijącym sercem.
- Halo?
- To ja - usłyszałem jej cichy głos.
- Wiem. Dobrze się czujesz? - Chciałem być zimny i oschły,
bo byłem na nią bardzo zły, ale nie potrafiłem. Jedyne, czego
teraz pragnąłem, to przytulić ją mocno do siebie.
-Tak sobie. Słuchaj, moja matka... Mam kompletny szlaban.
- Domyślam się. Gośka, co ci strzeliło do głowy? Jezu...
Myślisz, że to jest zabawa? - nie podnosiłem głosu, mówiłem
spokojnie, ale stanowczo.
- Czułam się taka samotna. Opuszczona. Ty masz wszystko -
swój biznes, przyjaciół, ciągle stado dziewczyn wodzi za tobą
zachwyconym wzrokiem. A ja... nie mam nic.
- Co ty mówisz? Jakie nic? Masz wszystko. Masz mnie. Nie
obchodzą mnie inne dziewczyny i dobrze o tym wiesz. Dlatego
to zrobiłaś? Przecież wiesz, że nienawidzę drągów. Nie możesz
się tak zachowywać, bo już nigdy się nie spotkamy.
- Ucieknę stąd. Z tego więzienia. Zrobię to - słyszałem, że
zaczęła płakać.
Wziąłem głęboki wdech. Jezu. Ona nic nie rozumiała.
- Gośka. Posłuchaj mnie. Jeśli nadal będziesz się bawić w
narkotyki, to nie twoja matka nas rozdzieli. Zrobię to ja.
Rozumiesz? Nie będziesz mogła być ze mną, biorąc dragi. Nie
możesz tego robić. Twoja matka wystarczająco mnie
nienawidzi. Jak myślisz, co teraz myśli, kiedy cię wczoraj
przywiozłem w takim stanie? - wstałem i zapatrzyłem się na
przejeżdżające za oknem samochody.
- Nie wiem. Nienawidzę jej i tego domu - warknęła.
- Gosia, skup się. Zacznij myśleć racjonalnie. Robisz to na
złość matce? Nie! Wyrządzasz krzywdę sobie samej. I nam
-tak mocno ściskałem telefon, że spociła mi się dłoń.
-Już ci się znudziłam? Przeleciałeś mnie i masz dość.
Przecież mogłam się tego spodziewać! - krzyknęła.
- Gośka, zachowujesz się irracjonalnie. Nie możesz biegać
po knajpach i wykrzykiwać, że jesteś dziewczyną Lukasa. To
może być niebezpieczne. Dla ciebie. Zachowuj się poważnie.
- Mam szesnaście lat, zapomniałeś?
- Pamiętam o tym. Cały czas... - odparłem cicho. - I
żałujesz?!
- Niczego nie żałuję. Chcę być z tobą, ale musisz skończyć z
dragami i ułagodzić matkę. Wówczas może coś z tego wyjdzie.
- Od kiedy jesteś taki święty? Ty? Chłopak z miasta?
- Nie będę z tobą tak rozmawiał, Gośka. Jak zechcesz nor-
malnie pogadać, to zadzwoń - powiedziałem spokojnie i wy-
łączyłem się.
Z całej siły uderzyłem pięścią w drewniany stół, który
zatrzeszczał niepokojąco, a z rany na dłoni pociekła mi krew.
- Kurwaaaaa!!! - krzyknąłem, żeby dać upust złości, i po-
szedłem pod zimny prysznic, kompletnie nie wiedząc, co mam
dalej robić ze swoim życiem.
- A więc to nie ty zacząłeś podawać jej dragi? - Krzysiek
pokręcił głową.
Aukasz spojrzał na brata zmrużonymi oczami.
- Nie byłem aż takim pojebanym sukinsynem. Ona tak potem
cały czas twierdziła, wy to łyknęliście, a ja po pewnym czasie
sam w to uwierzyłem. Nie, inaczej... - potarł palcami oczy. -
Uznałem, że to moja wina, przeze mnie nawiązała
nieodpowiednie kontakty. Zresztą dla wszystkich to było takie
oczywiste. Więc nie prostowałem tego.
- Ale Aukasz... Nawet Magdzie tak przekazałeś początek tej
historii? Przecież to głupie! - młodszy Borowski patrzył
z niedowierzaniem w brązowe oczy brata.
- A co, miałem się wybielać? Czy ja byłem kryształowy? Daj
spokój! - machnął ręką. - Moją winą było to, że w ogóle
zacząłem się z nią spotykać. Byłem ślepy i głuchy na to, co
podpowiadał mi rozum. Ale tobie opowiadam wszystko tak,
jak było. I niech ci nie będzie mnie żal, bo jak poznasz dalszą
część historii, zwłaszcza wówczas, gdy na scenę wkroczy
twoja piękna, to nie wiem, czy będziesz dalej chciał pić ze mną
wódkę - dodał, a Krzysiek zacisnął usta i już nic nie
powiedział.
*
Szykowałem się do wyjazdu pod Warszawę. Siergiej wrócił
do Rzeszowa. A ja zostałem zaproszony przez Waligórę, z
którym miałem teraz blisko współpracować. Od tamtej roz-
mowy telefonicznej nie miałem kontaktu z Małgorzatą. Nie
pisaliśmy nawet do siebie esemesów. Było mi z tym bardzo zle.
Tęskniłem, myślałem, rozpamiętywałem. Miliony razy
przejeżdżałem wieczorami koło jej domu, w nadziei, że do-
strzegę ją w jednym z okien. Nadaremnie. Teraz w sumie cie-
szyłem się, że wyjeżdżam, bo znajome miejsca przypominały
mi o beztroskich i szczęśliwych chwilach, które z nią spędzi-
łem. A to nie było dla mnie dobre, bo musiałem się skupić na
swojej robocie, która miała mało wspólnego z tym całym
rzewnym gównem zalegającym w mojej głowie. W przeddzień
wyjazdu postanowiłem jednak zadzwonić do Gosi. Nie
mogłem tak dłużej żyć, byłem bliski pomieszania zmysłów.
Odebrała niemal natychmiast.
- Aukasz! - w jej głosie było tyle radości, że miałem wra-
żenie, iż serce wyskoczy mi zaraz z piersi.
- Co u ciebie, piękna? Nie odzywałaś się - powiedziałem
ciepło.
- Ty też nie. Miałam trochę nauki. Matka odbiera mnie
ze szkoły i zawozi do domu. Czuję się jak w pieprzonym
więzieniu. Dzisiaj jednak musi wyjechać i już poprosiła są-
siadkę, żeby u nas spała. Powiedziała jej, że boję się sama
spać...
- Rozumiem. Można się było spodziewać takiego zacho-
wania, Gosia.
- Nie cierpię tego domu - w jej głosie brzmiała czysta
nienawiść.
- Wyluzuj trochę. Nie nakręcaj się. Uspokój się, a twoja
matka też to zrobi. Zobaczysz.
- Jasne... - parsknęła. - Boże, Aukasz... tęsknię za tobą.
- Ja za tobą też.
- Może... urwę się jutro i przyjadę do ciebie? - w jej głosie
było tyle nadziei...
- Jutro rano wyjeżdżam. Wracam za trzy dni. Mam spotkanie
- odparłem z żalem w głosie.
- Za trzy dni to moja matka będzie już z powrotem - rzuciła
ze złością.
- Trudno, coś wymyślimy, przecież chyba matka nie zamyka
cię w domu? Spotkamy się jakoś. Tylko na razie nie rób nic
głupiego, proszę.
- Nie wiem, Aukasz. Już nic nie wiem. Nie mam nawet
pojęcia, czy ty ciągle chcesz być ze mną...
- Chcę. Ale nie chcę cię na nic narażać. Chcę, abyś się uczyła,
abyś normalnie się zachowywała, nie tak jak ostatnio.
Wówczas ze wszystkim pójdzie nam łatwiej.
- Wiesz co? Mówisz jak moja matka! - prychnęła.
- Gosia, proszę cię... - zacząłem, ale usłyszałem tylko jej
płacz i krótki sygnał przerwanej rozmowy.
Pokręciłem głową i przez chwilę wpatrywałem się w telefon,
walcząc z pokusą ponownego zadzwonienia do niej.
Ostatecznie doszedłem do wniosku, że Gosia sama musi
doprowadzić się do porządku, a rozmowa ze mną nie pomoże
jej w tym. Zresztą... irytowała mnie, a jednocześnie
wzbudzała szereg uczuć, z którymi nie mogłem sobie pora-
dzić. Dlatego uznałem, że rozstanie na jakiś czas dobrze nam
zrobi. Ja zajmę się swoim biznesem, a ona może doprowadzi
się do porządku. Może...
Moje nadzieje były płonne. Wieczorem, gdy wróciłem z
klubu i miałem zamiar położyć się do łóżka, bo od tego
wszystkiego głowa pękała mi z bólu, usłyszałem delikatne
pukanie do drzwi. Gnany niepokojem, czym prędzej otwo-
rzyłem i w sumie wcale nie byłem zdziwiony. Chyba pod-
świadomie czułem, że to może być tylko ona.
- Wpuścisz mnie? - spytała, patrząc na mnie podpuchniętymi
od płaczu oczami.
Otworzyłem szerzej, zapraszając ją do środka. Bez słowa
weszliśmy do salonu.
- Jak wyszłaś z domu? - zapytałem spokojnie, patrząc na jej
smutną twarz i czując, że ona znowu zaczyna decydować za
mnie. Bo wiedziałem, że powinienem odesłać ją do domu i
jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że tego nie zrobię.
- Sąsiadka zasnęła. Ubrałam się i wyszłam - dziewczyna
wzruszyła ramionami.
Westchnąłem i pokręciłem głową.
- Gosia, prosiłem cię...
- Nie mogłam wytrzymać w tym domu - podeszła bliżej i
oparła dłonie o mój tors. Uniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
Wiedziałem, że nie będę potrafił się jej oprzeć. Jeszcze nie
teraz...
- Nie chcę, abyś miała kłopoty - powiedziałem, obejmując
palcami jej nadgarstki.
- Nie będę miała. A może będę. Nieważne. Tęskniłam za
tobą. Tylko to się liczy, ty i ja. Reszta może zniknąć - stanęła na
palcach i muskała półotwartymi ustami moje policzki.
Czułem, że nie zdołam nad sobą zapanować, choćbym bar-
dzo chciał, a teraz w sumie wcale nie chciałem.
- Gosia, nie możemy się zamknąć na to, co będzie jutro
-szepnąłem, ale moje dłonie już zacisnęły się na jej talii.
- Ależ możemy... - powiedziała z przepięknym uśmiechem,
łapiąc moją dolną wargę swoimi wilgotnymi i smakowitymi
ustami.
- Z tego nie wyjdzie nic dobrego - powiedziałem cicho,
przyciągając ją do siebie.
- Ty i ja to jedyne dobro w tym wszystkim - poruszyła biodra-
mi i poczułem ją całym sobą. Boże! Pragnąłem jej jak
szaleniec!
- Twoja matka... - niedane mi było dokończyć. Wpiła się w
moje usta i jej język otulił mój w słodkim, głębokim poca-
łunku. Niemal zdarłem z niej bluzkę, niecierpliwie pragnąc
poczuć wreszcie pod palcami nagą skórę mojej dziewczyny.
Jej westchnienia. Drżenie jej ciała. Jej okrzyki spełnienia.
Jej cudowne piersi, którymi nie mogłem się nasycić. Jej
smukłe uda, które smakowałem językiem centymetr po
centymetrze.
Jej wilgotne wnętrze, które pieściłem palcami i ustami. I
wreszcie ona, naga, na moim nagim ciele, dająca i biorąca,
nienasycona, cudowna, taka moja... Uległem...
Kochałem ją, nie mogłem jej po prostu odrzucić. Nie byłem
w stanie.
Kochaliśmy się przez pół nocy. Smakowała, jak zawsze,
świeżością, jaśminem, młodością, szaleństwem. Na wiele,
wiele lat ta noc została w mojej głowie - to była ostatnia z
czasów, kiedy jeszcze miałem nadzieję na to, że wszystko się
jakoś ułoży.
Bo to była tylko nadzieja, która umarła szybciej, niż zdążyła
się narodzić.
ROZDZIAA 8
Papa Roach, She Loves Me Not
Miałem zamiar odwiezć ją do domu. Naprawdę. Ale jak to
zwykle bywa, los postanowił inaczej i oboje zasnęliśmy tak
mocno, tuląc się nawzajem, że obudziło nas dopiero mocne
walenie w drzwi. Nieprzytomny spojrzałem na zegarek. Było
przed siódmą rano. Gosia patrzyła na mnie przestraszona.
- Czy... - chciała o coś zapytać, ale rzuciłem jej rzeczy i
powiedziałem cicho:
- Ubierz się. Szybko.
Sam wciągnąłem dżinsy i zarzuciłem koszulę, nie zawracając
sobie głowy zapinaniem jej. Otworzyłem drzwi i do środka jak
burza wpadła Anka Filipiak, a zaraz za nią mój ojciec.
- Gdzie ona jest? - wrzasnęła na mnie niska kobieta, sięgająca
ledwie do połowy mojego ramienia.
- Zaraz przyjdzie. Niech pani nie krzyczy - powiedziałem
cicho, patrząc na mojego ojca. Widziałem w jego oczach nie-
chęć i pogardę. Czyli nic nowego.
- Aukasz, myślałem, że jesteś chociaż odrobinę bardziej
odpowiedzialny - pokręcił głową. - Chcesz zgubić tę
dziewczynę.
Milczałem. Co miałem właściwie odpowiedzieć? Miałem się
tłumaczyć? W sumie... wszystko było nazbyt oczywiste,
żebym miał jeszcze coś od siebie dodać. A poza tym ostatnie,
na co miałem ochotę, to dyskusja z moim ojcem. Oparłem się o
framugę drzwi, skrzyżowałem ramiona i patrzyłem, jak z
sypialni wychodzi moja dziewczyna. Zerknęła na mnie i w tym
samym momencie jej matka szarpnęła ją za ramię.
- Gośka, chcesz mnie wpędzić do grobu?! Co się z tobą
dzieje, dziewczyno?! Przecież to przestępca, narkoman,
złodziej!
- Zostaw mnie! - Małgosia usiłowała się uwolnić, ale matka
trzymała ją mocno. - Sama nie wiesz, co mówisz! Nie znasz go
i nie znasz mnie! - widziałem, że ledwo powstrzymuje się od
płaczu. Nie wytrzymałem. Błyskawicznie znalazłem się przy
nich i jednym szarpnięciem oderwałem rękę Filipiakowej od
ramienia Gosi.
- To jest niepotrzebne - powiedziałem cicho, ale w moim
cichym głosie wibrowała tłumiona furia. - Można to załatwić
bez krzyków.
- Nie dotykaj mnie, ty gnojku! - Filipiakowa wyraznie
przestała nad sobą panować. Rzuciła się do przodu jak roz-
szalała kotka. Jednak nie zdążyła mnie nawet zadrasnąć, bo
złapałem ją za nadgarstki, okręciłem i trzymałem w miaż-
dżącym uścisku, obejmując ramionami, przyciśniętą plecami
do mojego torsu.
- Uspokój się! - krzyknąłem do jej ucha. W tym samym
momencie mój ojciec złapał matkę Gośki za ramiona i deli-
katnie przyciągnął do siebie, cicho ją uspokajając. Gdy odsunął
kobietę, odwrócił się, wziął zamach i z całej siły uderzył mnie
w twarz. Głowa odleciała mi do tyłu, a na ustach poczułem
krew.
Gośka wybuchła głośnym płaczem, zawodząc, jakby była w
amoku. Jej matka wpatrywała się we mnie w oczekiwaniu,
zapewne przypuszczając, że zaraz rzucę się na ojca. Ale o dzi-
wo... byłem niespodziewanie spokojny. Nie czułem złości. Nie
czułem żalu. Nie czułem nienawiści. Jedyne, co czułem, to
piekący ból rozwalonej wargi, ale było to doznanie czysto
fizyczne. Ale teraz, w tym momencie, nie było we mnie
żadnych uczuć. Zupełnie jakbym był pusty w środku. Puste
opakowanie. A w środku... nic.
Popatrzyłem obojętnie na ojca, minąłem go, podniosłem
leżący na podłodze sweter i otuliłem nim Gośkę. Płakała,
wstrząsana kolejnymi spazmami. Złapałem jej policzki w
dłonie i otarłem łzy.
- Nie płacz. Uspokój się. Wez kilka głębokich oddechów.
Dasz radę? - spytałem cicho, patrząc jej w oczy i nie zwracając
uwagi na pozostałe osoby znajdujące się w moim mieszkaniu.
Gośka po chwili pokiwała głową i wyraznie zaczęła się
uspokajać.
- Postaram się - odparła, pociągając nosem.
- Dasz radę. Pojedz do domu, Gosiu! - musiałem podnieść
głos, bo gdy tylko doszło do niej, co mówię, chciała
zaprotestować. - Gosiu, nie masz wyjścia. Nie mamy. Ja wy-
jeżdżam. Ty masz szkołę. Musisz robić to, co każe ci matka.
Ale pamiętaj, że ja ciągle tutaj jestem. I jestem twój. A ty moja.
Przetrwamy to, tylko błagam... Nie rób nic głupiego. Proszę,
Gosiu! - potrząsnąłem nią lekko, patrząc jej w oczy. Chciałem,
żeby to zrozumiała. Że ją kocham. Że jest dla mnie ważna. Ale
teraz... musi robić to, czego chce jej matka. Musi. Nie może z
tym walczyć.
Małgorzata zwiesiła głowę, powiedziała cicho, że rozumie, i
poszła w stronę swojej matki. Ta przytuliła ją i wyprowadziła.
Ojciec popatrzył na mnie obcym wzrokiem. Chciał coś
powiedzieć, ale moje spojrzenie chyba uświadomiło mu, że
przed chwilą pozwoliłem mu przekroczyć granicę, ale kolejny
raz nie dostanie takiej szansy. Zacisnął zęby, odwrócił się i
wyszedł.
A ja zostałem sam.
Kompletnie sam.
I jak się okazało, miało tak być przez najbliższych kilka-
naście lat.
Krzysiek milczał. Aukasz też. Patrzyli na siebie bez słowa.
Prawda była pomiędzy nimi. Szczera. Okrutna. Pierwszy
odezwał się młodszy z braci.
- Wiesz co, jak tak tego słucham... to boję się przyszłości.
- To znaczy? - Aukasz zmarszczył brwi.
- Tego, jakim rodzicem będę. Bo już pomijając twój udział w
tej sprawie, to nasz ojciec i matka Gośki mieli znaczący wpływ
na przebieg wypadków.
- Być może.
- Nie być może, Aukasz. Nie chcę cię usprawiedliwiać, daleki
jestem od tego. Ale popatrz na to z boku. Nadpobudliwa Anka,
histerycznie reagująca na wszystko. Gośka część tego
odziedziczyła po niej. Nasz apodyktyczny ojciec, który nie
chciał pierwszy wyciągnąć ręki na zgodę. No i ty - buntownik.
Ten zły w rodzinie. Nic nie jest jednoznaczne, Aukasz.
Czarno-białe. Wszyscy są jednakowo winni. Nawet ja...
- Co ty mówisz, bracie? - Borowski uśmiechnął się
półgębkiem.
- Dokładnie tak! Po co uległem namowom rodziców?
Właściwie ojca. Po co się dałem w to wszystko wmanewro-
wać? Bo uwierzyłem. Ze jesteś chodzącym złem. Że jesteś
wszystkiemu winien. Ale gdy ty się zachowywałeś, tak jak się
zachowywałeś... Przez myśl mi nie przeszło, że jest inaczej. .. -
przejechał dłonią po krótkich włosach.
- Byłem straszny, wiem...
- Dlaczego? - Krzysiek utkwił wzrok w bracie. - Dlaczego,
Aukasz?
Starszy z mężczyzn westchnął i potarł brodę, już pokrytą
ciemnym zarostem.
- Nie wiem, czy chcę ci to opowiedzieć do końca. Nie
powinienem...
- Musisz. Taka była umowa. Wszystko albo nic - Krzysiek
odpowiedział twardym tonem.
- Dobrze - odparł po chwili wahania. - Ale... to będzie
bardzo... bardzo... przykre. Dla mnie... I dla ciebie. I dla niej... -
ostatnie zdanie wyszeptał, a w jego oczach pojawił się błysk
bólu i żalu.
Tego dnia nie pojechałem do Warszawy. Okazało się, że
muszę zabrać coś dla Waligóry. Kurier miał to dostarczyć
wieczorem do Imperiała. W sumie było mi to na rękę, bo po
nocy spędzonej z Gośką i po bardzo przyjemnym poranku w
mojej głowie było tyle emocji, że musiałem ją trochę ostudzić i
zacząć myśleć o czymś innym niż o sytuacji, w jakiej się
znalazłem. Małgorzata nie odzywała się do mnie, ja również do
niej nie dzwoniłem. Uznałem, że tak będzie lepiej, że
powinienem pozwolić sprawie nieco ucichnąć. I muszę sam się
wyciszyć. Bo teraz... Jedyne rozwiązanie, jakie widziałem, to
zabrać ją z tego domu i wyjechać w nieznane miejsce. Co
byłoby kompletną głupotą, ale chyba jedynym wyjściem,
abyśmy mogli być razem. Wiedziałem jednak, że nie zrobię
tego - ze względu na nią i na siebie, moją sytuację. O niczym
innym nie myślałem. A już wkrótce okazało się, że... ten
problem rozwiązał się sam.
Wieczorem siedziałem z Fazim w Imperialu. Nie było zbyt
wiele osób, bo w środku tygodnia ludzie nie szaleli tak jak w
weekendy. Miałem zamiar na noc jechać do Warszawy;
czekałem tylko na kuriera z przesyłką. Nie wiedziałem, co będę
wiózł do Waligóry, i nie chciałem wiedzieć. Miałem porządną
skrytkę w bagażniku, nauczony dawnym doświadczeniem.
Jednak gdy przyjechał kurier, okazało się, że to prezent dla
córki Waligóry, który został przywieziony z Francji przez
jakiegoś znajomego. Kamień spadł mi z serca; wolałem
przewozić zabawki dla małej dziewczynki niż przykładowo
paczkę koksu. I wówczas zadzwonił do mnie Jaro.
- Nawijaj - odebrałem, pakując przesyłkę dla Waligóry do
bagażnika.
- Lukas, na pewno się wkurwisz.
- Jeśli tak twierdzisz...
- Mój człowiek twierdzi, że sprzedał twojej małej działkę.
Stanąłem jak wryty i wpatrywałem się w Faziego, który
chyba dostrzegł jakąś zmianę na mojej twarzy, bo nie spusz-
czał ze mnie wzroku. Wiedział, że coś jest nie tak.
- Skąd wie, że to była ona?
- Znają. Miał opory, ale pojechała mu, że doniesie na niego
do ciebie. Chłopak nie wiedział, co ma robić. I sprzedał.
-Co?
- Kokę.
- Kurwa. Zaraz wyjeżdżam z miasta, ale podjadę do ciebie.
Ona jest gdzieś tam?
- Nie ma jej. Złapała Nielata przed wejściem. Zwinęła towar i
zniknęła. Szukałem jej, ale...
- Dobra. Zaraz tam będę - wyłączyłem telefon, mruknąłem:
Jedziemy" i Fazi bez słowa usiadł na miejscu pasażera.
Próbowałem dodzwonić się do Gośki, ale miała wyłączony
telefon. Byłem tak wkurwiony, że gdybym złapał ją teraz w
swoje ręce, byłoby bardzo kiepsko.
W klubie Jaro czekał na mnie w swoim biurze. Był tam też
Nielat, młody chłopak, który pracował dla mojego kumpla. A
tym samym dla mnie. Nielat o mało co nie popuścił w gacie,
gdy mnie zobaczył. Wstał i patrzył na mnie z niepokojem.
- Siadaj - powiedziałem cicho i usiadłem naprzeciwko niego.
- Ja nie wiedziałem... - jęknął, ale uciszyłem go gestem.
- Nie mam do ciebie pretensji. Ale teraz posłuchaj mnie
uważnie. Nigdy więcej nie sprzedasz tej dziewczynie towaru.
Niczego. Rozumiesz? A gdy tylko się pojawi i będzie chciała
cokolwiek od ciebie, masz zaraz dzwonić do Jara. Przyjąłeś to?
- patrzyłem w jego przestraszone oczy i nie czułem kompletnie
nic. Ostatnio coraz częściej łapałem się na tym, że
przestawałem cokolwiek odczuwać; zaczynało mnie to trochę
niepokoić. Jakbym... umierał emocjonalnie. Tak, to dobre
określenie tego, co zaczynało się dziać w moim umyśle.
- Tak jest - odpowiedział Nielat, jakby był w wojsku.
Kiwnąłem mu głową, dając znać, że nasza rozmowa właśnie
dobiegła końca. Wyszedł, nieznacznie oglądając się za siebie,
jakby się bał, że zostanie znienacka zaatakowany. Ale nie
mogłem mieć do niego żalu o to, że wykonywał swoją pracę.
Gdy wyszedł, utkwiłem wzrok w Jarku.
- Masz problem z tą małą? - mój kumpel rozumiał wszystko
doskonale.
- Owszem - nie było sensu owijać w bawełnę. - I mam do
ciebie prośbę.
- Dla ciebie wszystko.
- Daj znać swoim ludziom, że nie wolno im obsługiwać
Gośki. Wiem, że nie trafi to do wszystkich, ale ona zna tylko
tych największych. Tu ma kontakty i oni znają ją i wiedzą, kim
jest.
- Jasne, Lukas. Zajmę się tym.
- Wyjeżdżam. Jadę do Waligóry, wracam za trzy dni.
Gdyby... gdyby się coś działo, dzwoń - powiedziałem krótko,
wstając.
- Jasna sprawa. Będę miał na wszystko oko - Jarek uścisnął
mi dłoń. Wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Był jedną z
nielicznych osób, której ufałem i na której mogłem polegać. A
zdobyć moje zaufanie było niezmiernie trudno. On o tym
wiedział i to doceniał.
Wyjechałem.
U Waligóry było jak zawsze na takich wyjazdach i wizytach.
Dużo wódy, koksu i panienek. Na ten moment tylko wóda
leżała w zakresie moich zainteresowań. Koksu nigdy nie
brałem, a dziewczyny... Teraz miałem jednej dość, chociaż to
było oszukiwanie samego siebie, bo wcale nie miałem jej dość,
tylko kompletnie nie wiedziałem, co mam dalej zrobić z tym
związkiem. Ale wiedziałem jedno: że nadal ją kocham i że
zaczyna mnie coraz bardziej przerażać.
Z Waligórą ustaliliśmy priorytety, podział wpływów i
przystąpiliśmy do przypieczętowywania naszej, powiedzmy,
spółki.
Impreza była bardzo... energetyczna. Siedziałem na sofie w
klubie Waligóry, czując, że jestem zdrowo nagrzany. Mój
gospodarz zniknął gdzieś z którąś z panienek. Zostałem z jego
kumplem, z którym zaczynałem właśnie kolejną butelkę
whisky. Obok przysiadła się ładna blondynka i coraz bliżej się
do mnie przysuwała. Chyba była niezła, w sumie byłem w
takim stanie, że wszystkie dziewczyny wydawały mi się
piękne. I bardzo do siebie podobne.
- Pati jestem! - przedstawiła się, subtelnie krzycząc mi do
ucha.
- Lukas - powiedziałem, czując, jak plącze mi się język.
- Fajny jesteś. Kolega szefa? - mówiła oczywiście o
Waligórze.
- Zgadza się - kiwnąłem głową, czując w niej coraz większy
zamęt.
- Chcesz się zabawić? - uśmiechnęła się i przysunęła jeszcze
bliżej.
Czy chciałem? Sam nie wiedziałem, czego tak naprawdę
chcę.
Złapałem ją za kark i wpiłem się w jej usta. Smakowała gumą
do żucia i papierosami, ale nie było to dla mnie teraz
ważne. Chciałem... nie wiem, wymazać smak dziewczyny,
która zagniezdziła się w mojej głowie i w moim sercu, a jed-
nocześnie doprowadzała mnie do szału. Z tym że... to nie było
takie proste i jedno zaliczenie łatwej panienki na pewno nie
wyleczyłoby mnie z miłości do Małgorzaty. Lecz w pijackim
widzie w moim umyśle pojawiła się nader krystaliczna myśl:
Dlaczego chcesz się od niej uwolnić?"
Tamtej nocy nie przespałem się z tą blondynką. Gdy po-
czułem jej ręce na moim rozporku, odsunąłem ją od siebie,
wybełkotałem coś, co chyba miało być przeprosinami, i po-
szedłem na górę, gdzie miałem swój pokój. Opadłem bez sił na
łóżko, mając przed oczami twarz tylko jednej kobiety. I
zasnąłem nieprzytomnym, pijackim snem.
Gdy wróciłem do Wrocławia, od razu zadzwoniłem do
Małgosi. Nie odbierała. Dzwoniłem i dzwoniłem, ale nie było
żadnego odzewu. W końcu wysłałem jej esemesa, w którym
napisałem, że jestem już na miejscu i proszę ją o kontakt. W
sumie powinienem pojechać do niej do domu, ale wiedziałem,
że to może być ryzykowne, poza tym nie chciałem pokazywać
się jej matce na oczy.
Wieczorem siedziałem w swoim klubie. Przyjechali Jaro,
Rafik, ich ludzie, oczywiście mój wierny druh Fazi i opo-
wiadałem im, jak było u Waligóry i co ustaliliśmy. W pewnym
momencie do Jara ktoś zadzwonił i widziałem, że mój kumpel
nie dostał jakiejś miłej wiadomości. Gdy skończył rozmawiać,
wrócił do nas z marsem na czole.
- Lukas, nie jest dobrze. Nasz dawny kumpel zaczyna
wchodzić nam w paradę.
- Kto? - spytałem krótko.
- Buzka. On i jego przydupas byli widziani w naszym klubie
w centrum. A przed wejściem sprzedawał jakimś małolatom
zioło. Zmył się, zanim nasi chłopcy zdążyli zareagować.
- Kurwa, Buzka! - wstałem i zacząłem chodzić wściekły po
pokoju. - Ta menda jeszcze żyje?!
- Pracuje dla konkurencji, zapomniałeś?
- Nie, ale on wyraznie zapomniał, gdzie jego noga nie ma
prawa stanąć. Zajmiemy się tym. Jutro. Pojezdzimy tu i tam
-powiedziałem twardym tonem, a moi ludzie bez słowa się ze
mną zgodzili.
Gdy dokończyliśmy spotkanie i mieliśmy wychodzić, w
drzwiach stanęła jedna z moich kelnerek. Popatrzyła na mnie
przepraszająco.
- Sorry, szefie, ale jakaś kobieta chce się widzieć z Aukaszem
Borowskim.
Hm. To nie mógł być ktoś od nas. Bo w tym świecie nie
miałem imienia ani nazwiska. Byłem tylko i wyłącznie
Lukasem.
- Gdzie czeka?
- Przy barze - odparła dziewczyna i zeszła na dół.
Podążyłem za nią. Musiałem mieć przez chwilę zszokowaną
minę, kiedy przy barze ujrzałem matkę Małgośki. Filipiakowa
miała przerażoną minę, ale gdy mnie zobaczyła, od razu
zacisnęła usta. Nie ulegało wątpliwości, że ta kobieta mnie nie
trawi i były małe szanse, by kiedykolwiek zaakceptowała nasz
związek. Hm. Małe. Nie było żadnej, najmniejszej nawet
szansy.
Podszedłem do niej i skinąłem głową w niemym powitaniu.
Filipiakowa złapała mnie za ramię i powiedziała, a właściwie
krzyknęła:
- Nie ma jej od wczoraj. Miała spać u koleżanki, zgodziłam
się. Ale nie spała u niej. Gdzie ona jest?
Popatrzyłem jej prosto w oczy.
- U mnie jej nie ma. Dopiero co wróciłem do miasta. Nie
mam pojęcia - pokręciłem głową, czując dławiący niepokój.
- Wysłała mi esemesa, że mam się o nią nie martwić i jest
tam, gdzie przez chwilę była szczęśliwa. Byłam u ciebie w
domu, a teraz przyjechałam tutaj. Jeśli wiesz, gdzie ona jest, to
błagam - zacisnęła dłonie na moim przedramieniu. -Powiedz
mi. To moje jedyne dziecko - zaczęła płakać.
Chyba byłem całkowicie wyzuty z uczuć, bo nie zrobiło to na
mnie większego wrażenia. Kiwnąłem do Jacka, żeby otworzył
drzwi na zaplecze, i zaprowadziłem tam płaczącą kobietę.
- Niech się pani uspokoi. Znajdę Gośkę. Dzwoniłem do niej,
ale nie odbiera. Jednak znajdę ją. Proszę jechać do domu,
chyba że woli pani, żeby ktoś panią zawiózł? - powiedziałem
spokojnie i bez emocji. Spojrzała na mnie zaczerwienionymi
oczami.
- Nie ukrywasz jej nigdzie?
- Nie. Musi mi pani uwierzyć. Bo gdybym kłamał, i tak by
pani o tym nie wiedziała.
- Boję się, żeby nie zrobiła nic głupiego.
- Trzeba było wcześniej o tym myśleć, wiedząc, że ona może
mieć z tym problem.
- Gdyby nie spotkała ciebie... - Filipiakowa już się nakręcała,
ale spojrzałem na nią ostro i mój wzrok musiał być wymowny,
bo zamilkła, jakby coś ją nagle uciszyło.
- Przychodzisz do mojego klubu, prosisz mnie o pomoc i
jeszcze masz zamiar robić mi wyrzuty? Chyba coś ci się po-
myliło? - powiedziałem zimnym tonem i zobaczyłem strach w
oczach tej kobiety. - Jedz do domu, a ja znajdę twoją córkę. Ale
już nigdy więcej nie chcę cię tutaj widzieć. Jacek, odprowadz
panią! - krzyknąłem do kumpla, który ujął pod ramię
przerażoną kobietę i wyprowadził na zewnątrz.
Aja... Pojechałem.
Przypuszczałem, gdzie mogę ją znalezć. Bo gdyby jej tam
nie było... to nie miałem pojęcia, gdzie jeszcze mógłbym jej
szukać.
Ale była.
Siedziała na Pergoli, na naszej ławce, w miejscu, gdzie
przeżywaliśmy nasze cudowne chwile pierwszych uniesień i
rozmawialiśmy swobodnie, z nadzieją patrząc w przyszłość.
Teraz... zostały tylko wspomnienia.
Gośka siedziała z podkulonymi nogami, obejmując je ra-
mionami. Była zmarznięta i wyglądała, jakby była po ciężkiej
imprezie. Spojrzała na mnie beznamiętnie. Od razu zorien-
towałem się, że coś brała.
- Gosiu, co ty robisz? - spytałem łagodnie, siadając obok niej
na ławce.
- Jak mnie tu znalazłeś? - jej głos był zachrypnięty i mało
przyjazny.
- Trochę cię znam.
- Nikt mnie nie zna - wzruszyła ramionami.
- Twoja matka cię szuka. Była w moim klubie.
- I co z tego?
- Nic. Tylko ci przekazuję. Co się dzieje, piękna? - chciałem
ją objąć, ale odsunęła się.
- Nie mów tak do mnie - warknęła. - Co się dzieje?!
Zostawiłeś mnie! - niespodziewanie krzyknęła, zerwała się z
ławki i stanęła przede mną, patrząc na mnie wściekłym
wzrokiem.
- Jestem tutaj. Nie zostawiłem cię. Nie mów tak - powie-
działem spokojnie, patrząc w jej rozszerzone zrenice. - Co
brałaś, Gośka? - spytałem zimno.
- A co cię to obchodzi? - rzuciła. - Gdy potrzebowałam
czegoś, żeby odzyskać równowagę, twój człowiek powiedział,
że nic mi nie sprzeda. To twoja sprawka.
Wstałem i spojrzałem na nią z góry.
- Owszem. Musisz skończyć z tym gównem. Zaczynasz mieć
z tym problem. Gosiu, proszę... - chciałem ją objąć, ale
odsunęła się.
- Nie rozumiesz, że to mi pomaga? Dzięki temu jestem w
stanie przeżyć w tym domu. Czasami nawet mniej jej nie-
nawidzę. Czasami nawet umiem z nią rozmawiać!
Jezu... Było gorzej, niż mogłem przypuszczać.
- Gosia, mówisz o matce?
- A o kim? A ty wyjeżdżasz i jeszcze odcinasz moje kon-
takty? Wielki pan i władca. Lukas, pan świata! - parsknęła, a ja
poczułem, że zaraz przestanę nad sobą panować.
Złapałem ją za ramiona i potrząsnąłem nią.
- Uspokój się. Musisz z tym skończyć, bo zaczynasz tracić
kontrolę! Pogódz się z tym, że od moich ludzi nic nie kupisz.
Dragi nie są rozwiązaniem, Gośka. Gdyby były, już dawno
codziennie chodziłbym naćpany i szczęśliwy, że życie toczy
się koło mnie, a ja nie muszę brać w tym udziału. Ale to jest
złudne. I zanim się zorientujesz, będziesz żebrała na dworcu
albo puszczała się za działkę najpodlejszej hery. Proszę,
zrozum to. Przecież jeszcze możemy wszystko wyprostować i
być razem - patrzyłem jej w oczy, błagając, żeby dostrzegła w
moim spojrzeniu ten ogrom uczuć, które ciągle dla niej
miałem.
Ale ona... popatrzyła na mnie tak jakoś... złośliwie. Jakby to
nie była ona, moja Małgośka.
- A ty myślisz, że po co cię wtedy wyrwałam w Imperialu?
Zeby być kobietą Lukasa. Żeby móc się zabawić wtedy, kiedy
chcę. Myślałam, że mnie wyciągniesz z tego cholernego
więzienia. Dzięki twoim kontaktom mogłam się bawić, kiedy
tylko chciałam, zwłaszcza że twoi dilerzy rzadko kiedy brali
ode mnie kasę. Ale teraz... Znalazłam nowego dostawcę i już
nie jesteś mi potrzebny.
Boże...
Przełknąłem ślinę, patrząc w jej oczy, które kochałem, które
całowałem, na usta, które smakowałem, o których śniłem.
Nie mogłem uwierzyć, że to ta dziewczyna obudziła moje
serce do życia.
- Nie chciałaś tego powiedzieć - wreszcie odzyskałem głos,
odnosząc wrażenie, że on nie należy do mnie, tylko do jakiegoś
obcego, pozbawionego ludzkich odruchów człowieka.
- Chciałam. Bo tak właśnie było. Jedyne, czego będę ża-
łować, to seksu, bo w łóżku jesteś zajebisty - uśmiechnęła się, a
ja wtedy nie wytrzymałem, złapałem ją za ramiona i
przyciągnąłem do siebie. Uderzyła piersiami o mój tors, a jej
głowa odleciała do tyłu.
- Wiesz, co zrobiłaś? - wysyczałem przez zęby, trzymając ją
niemal w powietrzu. Widziałem strach i ból w jej oczach. -
Zabiłaś mnie. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale
zniszczyłaś coś pięknego, coś, co mogło być naszym życiem. I
kiedyś tego pożałujesz! To twoja decyzja, pamiętaj o tym.
Kochałem cię, Gośka. Ale teraz nie masz, kurwa,
najmniejszego pojęcia, co do ciebie czuję! - popchnąłem ją.
Przewróciła się na mokrą trawę, a ja, nie patrząc na nią i nie
słuchając jej krzyków i nawoływań, pobiegłem przed siebie.
Zastanawiałem się, jak mogę nadal cokolwiek odczuwać, skoro
nie mam już pieprzonego serca, sumienia i jakichkolwiek
innych ludzkich uczuć?!
ROZDZIAA 9
Metalika, Seek and Destroy
- Jezu... Aukasz, jak ona mogła? - Krzysiek wrócił z dołu z
napojami i patrzył na brata.
- Mogła. Ona wcale tak nie myślała. Zrozumiałem to o wiele
za pózno. Wówczas... naprawdę zniszczyła mój świat. Zdusiła
we mnie ludzkie odruchy. Uczucia, których miałem naprawdę
dużo, chociaż mało kto o tym wiedział. Ale ona mnie po
prostu... prowokowała. Testowała. Sprawdzała. Była młoda,
głupia. Wpadła w wir zabawy, drągów, wyrwana spod skrzydeł
nadopiekuńczej i trochę niezrównoważonej psychicznie matki.
Tylko że ja... Nie byłem facetem, który by na to przystał.
Wiesz, w biznesie i w życiu stosowałem zasadę albo jesteś ze
mną, albo giniesz". I tak też było z nią.
- Nie próbowałeś jeszcze z nią porozmawiać?
- Nie - Aukasz zacisnął usta. - Nie po tym, co zrobiła.
Krzysiek odstawił szklankę z trzaskiem i zapatrzył się
w brata.
- To jeszcze coś zrobiła?
Aukasz uśmiechnął się smutno, bo nawet teraz, po latach,
czuł ten nieznośny ból, który w tamtym czasie nie opuszczał go
nawet na moment.
*
Jechałem autostradą do Legnicy, do klubu Rafika.
Wymijałem wszystkie samochody, jakie tylko stanęły na mojej
drodze. Na liczniku miałem dwieście kilometrów na godzinę,
ale to nie był rekord prędkości w mojej ukochanej audicy.
Najchętniej nacisnąłbym pedał do końca, zamknął oczy i zdał
się na ten
pierdolony los. Niech pokaże, jakie ma plany wobec mnie, bo
na razie chyba robi sobie jaja z Lukasa. Byłem zły.
Och, jak bardzo byłem zły. Ale nie na coś czy na kogoś.
Czy... na nią... Nie.
To by było zbyt proste.
Ja byłem zły. Ja! Lukas! Zły, zły, zły.
Bardzo zły człowiek to ja!
Nienawidziłem świata.
Ludzi.
Wszystkich.
Chyba... nawet nienawidziłem siebie.
Czy chciałem się zabić? Nie wiem, może. Gdybym wówczas
doznał ukojenia i nie czuł już tego dławiącego bólu w miejscu,
gdzie kiedyś miałem serce, to może...
Teraz jednak dojechałem do miasta, w którym miałem się
spotkać z Rafałem i jego ludzmi. Wiozłem też dla nich kasę,
którą sprawiedliwie dzieliłem na wszystkich.
Rafał czekał na mnie w klubie, w którym kiedyś złamałem
mu nos. Od tamtej pory między nami było lepiej niż dobrze.
Gdy wszedłem do środka, akurat rozliczał swoich detali-stów
i jeden z nich miał problem z wytłumaczeniem się, jak to się
stało, że zniknęło mu sześć działek koki. Rafał przedstawił mi
problem, sam obsrany ze strachu, że trafiłem na taką akcję.
Podszedłem do chłopaka, który ewidentnie robił nas w konia.
Albo sam ćpał, albo sprzedawał na lewo.
- Jak cię zwą? - spytałem, patrząc beznamiętnie w jego
rozbiegane oczy.
- Lewus.
- No i, kurwa, chyba nader adekwatnie.
Chłopak zamrugał, zapewne nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
- Nie sądzisz, że Rafik to ciemniak? - spytałem niespo-
dziewanie. Zauważyłem poruszenie wśród ludzi mojego
kumpla, ale sam zainteresowany stał oparty o parapet okna i
bez żadnej reakcji przypatrywał się całej scenie.
- Ale... że co? - chłopak patrzył na mnie z przerażeniem,
strzelając oczami w stronę milczącego Rafała.
- Bo ja myślę, że ty tak właśnie uważasz, Lewus. Że Rafik
jest, kurwa, ciemny jak tabaka w rogu. I nie umie liczyć.
Powiedz, Lewus, myślisz tak o swoim szefie czy nie? -objąłem
się ramionami i patrzyłem z góry na kolesia, który zaczynał
trząść się jak galareta.
- Nie. Nie myślę tak - pokręcił energicznie głową.
- Aha. Czyli jesteś jebanym ćpunem. Sprawa się wyjaśniła -
uśmiechnąłem się szeroko, wiedząc, że moje oczy są nie-
ruchome i zimne jak cholerne sople lodu.
Chłopak nie miał pojęcia, co się dzieje. Chciał coś powie-
dzieć, zwracając się do Rafała, ale wyjąłem z mojej sportowej
torby torebeczkę z kokainą. Pomachałem mu przed oczami.
Ludzie Rafika zerkali to na mnie, to na swojego szefa, który
spokojnie przypatrywał się całej sytuacji i w ogóle nie reago-
wał. Znał mnie i wiedział, co zaraz zrobię.
Mój błyskawiczny ruch nie został pewnie zauważony ani
przez zebranych w pokoju, ani przez samego Lewusa, którego
głowa była teraz uwięziona pomiędzy moją zgiętą w łokciu
ręką a blatem mahoniowego biurka Rafika.
- Skoro nie ruchasz nas w dupę, sprzedając towar na lewo, to
jesteś pierdolonym ćpunem i teraz będziesz miał okazję naćpać
się do syta - warknąłem i wsypałem w jego półotwarte i
wydające duszące chrząknięcia usta całą działkę koksu.
Wsadziłem palce do jego gęby i wtarłem proszek w dziąsła i
język. Zaczął się dusić i pluć. Uniosłem go jak piórko
i przycisnąłem do ściany, trzymając jego twarz na wysokości
własnej. Nogi Lewusa dyndały swobodnie w powietrzu.
- Ostatni raz masz problem z rozliczeniem się. Kolejnego
razu nie będzie. Następnym razem przejedziesz się w bagaż-
niku razem ze szpadlem do kopania swojego własnego, pie-
przonego grobu. Rozumiesz to?! - ryknąłem, uderzając gło-w3
c
^gle krztuszącego się chłopaka o ścianę. W odpowiedzi kiwał
tylko głową, płacząc, smarkając i plując. Rzuciłem nim o
ziemię i wytarłem dłonie w jego kurtkę. Syknąłem do ludzi
Rafika:
~ Zabierzcie to gówno.
Dwóch mięśniaków podniosło tę ofiarę i wyprowadziło na
zewnątrz. Rafik patrzył na mnie uważnie i zauważyłem w jego
wzroku strach.
~ Chcesz się coś napić? - spytał mnie ostrożnie.
~ Nie. W kopertach macie kasę. Dla ciebie i twoich chłopa-
ków. I wez się, kurwa, za nich, bo niedługo nasrają ci na głowę
- warknąłem, wpatrując się w mojego kumpla, który teraz
naprawdę patrzył na mnie z autentycznym przerażeniem.
I bardzo dobrze.
Niech się mnie boją.
Niech mnie nienawidzą.
Niech uciekają na mój widok.
Niech knują, jak mnie usunąć z tego cholernego świata.
Bo jestem, kurwa, zły.
Zły.
Zły!!
I teraz najlepszym wyjściem dla wszystkich wokół mnie
byłoby odstrzelić mój porąbany łeb!
W takim samym szaleńczym tempie wróciłem do Wrocławia
i zadzwoniłem do Jara, że wieczorem ma przyjechać do
mojego klubu. W międzyczasie odrzuciłem chyba z dziesięć
połączeń od niej. Dzwoniła do mnie, wysyłała
błagające esemesy, żebym się odezwał. Nie zamierzałem z
nią rozmawiać. Nie chciałem jej widzieć. Bo nie ufałem sam
sobie. Nie wiedziałem, jak bym się zachował, gdybym ją
zobaczył. Czy miałbym ochotę zrobić jej krzywdę, zranić ją,
zniszczyć? Czy może ukląkłbym na kolana, wtulił głowę w jej
brzuch i błagał, żeby była ze mną? Kurwa!
Miałem ochotę zrobić i to, i to.
Zamęt w moim umyśle męczył mnie i sprawiał, że stawałem
się nieobliczalny. Szalony. Nieprzewidywalny. Nie mogłem
taki być.
Musiałem doprowadzić się do porządku, bo takie zachowa-
nie mogło zgubić nie tylko mnie, ale i moich ludzi.
Wieczorem spotkałem się z Jarkiem, który już wiedział o
mojej akcji u Rafika.
- Lukas, ale napędziłeś im stracha - powiedział, siadając w
moim biurze na sofie. Ja stałem oparty o biurko, a Fazi stał przy
oknie i namiętnie pisał esemesa.
- Rafik nie może zapomnieć, kto ma być górą. To dobra
szkoła dla niego i jego ludzi. Teraz żadnemu gnojkowi nie
przyjdzie do głowy żadna samowolka.
- No na pewno nie. A... jak twoje sprawy? - spytał mnie po
chwili wahania.
Rzuciłem mu ostre spojrzenie i zacisnąłem szczęki.
- Moją sprawą jest pieprzony Buzka i jego ludzie. I to dla
ciebie powinno teraz być najważniejsze - odparłem twardo,
patrząc mu prosto w oczy.
Musiał chyba dostrzec w moim wzroku nieme ostrzeżenie,
bo odchrząknął i powiedział:
- Buzka był widziany koło dworca głównego. Razem ze
swoim przydupasem obsługiwali dworcowych ćpunów.
- To nie jest nasza klientela - wzruszyłem ramionami.
- Nie jest, zgadza się. Ważne, że teraz nie pokazuje się w
centrum.
- Ale to nie znaczy, że nie możemy mieć go na oku. I ewen-
tualnie pokazać, kto tutaj szefuje - dodałem. - Fazi, skończyłeś
pisać tę epopeję? - zerknąłem na łysego wielkoluda, który
popatrzył na mnie i zamknął telefon.
- Szefie, do dziewczyny pisałem.
- Myślałby kto, że taki poeta z ciebie. Wiersze jej tam
wypisujesz? Wez lepiej jakiegoś chłopaka i przejedz się po
mieście, a zwłaszcza skontroluj okolice dworca. I daj znać, jak
zawita tam jakiś gość od Myszaka.
- Jasne, szefie - Fazi kiwnął głową i wyszedł. Spojrzałem na
Jara.
- Słuchaj, musimy zebrać grupę najlepszych chłopaków.
Wdrożyć ich. Przećwiczyć. Przygotować na wejście na rynek.
- Mam kilku, ale resztę trzeba zebrać.
- To przygotuj ekipę. Masz miesiąc na zebranie ludzi. I niech
to nie będą jakieś pierdoły, tylko ktoś sensowny.
- Jasne, Lukas. Się wie. Zajmę się tym. Nie musisz sobie tym
zawracać głowy.
- Mam nadzieję - mruknąłem i kiwnąłem głową na znak, że
nasza rozmowa dobiegła końca. Chciałem zostać sam.
Siedziałem w fotelu i bawiłem się komórką. Po raz setny
czytałem wiadomości od niej, w których pisała... Wybacz mi,
wcale tak nie myślałam. Odbierz, błagam...
Byłam pijana, naćpana, nie wiedziałam, co mówię. Jestef dla
mnie wszystkim, nie zostawiaj mnie teraz. Kocham cię,
kocham, kocham...
I teraz, wpatrując się w ekranik mojej komórki, powoli, sys-
tematycznie, metodycznie usuwałem jedną po drugiej. Bo już
nie wierzyłem.
Kierowałem się prostą filozofią życiową. Kochałem całym
sercem, ale nienawidziłem też całym sobą. I już nie wierzyłem
w ani jedno słowo Gośki. Wierzyłem za to w to, co powiedziała
mi wtedy, na Pergoli. Widziałem prawdę w jej oczach. Ona
może nie zdawała sobie z tego sprawy, ale ja dostrzegłem, że
naprawdę tak wówczas myślała. I może to był zwodniczy
wybryk sfazowanego umysłu, ale mnie te słowa uświadomiły,
że ona mogła się kierować właśnie takimi przesłankami. Na
początku. Gdy mnie... wyrwała. Może tego właśnie
potrzebowała? Starszego, ustawionego faceta z kontaktami"?
Przecież wystarczająco często bywała w klubie, aby moja
osoba nie była dla niej szczególną tajemnicą. Potem, owszem,
poczuła do mnie coś więcej. W końcu była bardzo młoda, a ja
byłem jej pierwszym facetem. Tego byłem pewien.
Przynajmniej w sferze seksu; w kwestii uczuć chyba też. Nie
mogła być na tyle wyrachowana, żeby udawać. Nie była aż tak
dobrą aktorką. Ale jej pierwotnych zamierzeń byłem teraz
pewien jak niczego innego w życiu.
I wiedziałem jedno: trzeba ciągle pilnować tyłów. Nie ufać
nikomu. Nie wierzyć w miłość, przyjazń, szczerość i tego typu
bzdury. Bo to są tylko puste słowa, które nic nie wnoszą, a w
każdej chwili mogą się zmienić i zranić nas tak mocno, że
prawie odbiorą nam zdolność oddychania, myślenia,
mówienia.
Teraz musiałem skupić się na swoich sprawach i na cholernej
konkurencji, która nie chciała odpuścić i znowu zaczynała
pokazywać się na mieście, sprawiając, że budziły się we mnie
jak najgorsze instynkty. A biorąc pod uwagę mój obecny stan,
nie było to zbyt szczęśliwe połączenie. Na pewno nie dla
konkurencji.
Gdy zadzwonił do mnie Fazi, miałem akurat zamiar jechać
do domu, bo było już dość pózno. I w sumie gdybym wiedział,
gdzie mnie ten telefon zaprowadzi, pewnie wsiadłbym czym
prędzej w auto, zamknął się w domu, będąc głuchym i śle-
pym na wszystko dookoła. Ale oczywiście nie zrobiłem tego i
potem mogłem dziękować tylko samemu sobie.
- Co jest? - spytałem, zatrzymując się na wysokości szatni.
- Szefie, ta łajza diluje koło dworca. Lgną do niego jak
muchy do miodu.
- Chyba pszczoły - mruknąłem. -Co?
- Nieważne. Czekaj tam, zaraz podjadę do ciebie z Jarkiem -
odparłem i rozłączyłem się.
Zawołałem Jara i po chwili jechaliśmy jego samochodem w
stronę dworca głównego. Zaparkowaliśmy na jednej z ulic
naprzeciwko dworca i wsiedliśmy do auta, w którym siedzieli
Fazi i jeden z jego chłopaków. Faktycznie, w okolicach bocz-
nego wejścia, tuż przy stacji benzynowej, kręcili się Buzka i
jakiś jego przydupas. Był dyskretny, ale oko wprawnego
gliniarza od razu powinno wyłapać, czym się zajmuje ten
wypacykowany modniś. Buzka był ubrany z niewymuszoną
elegancją, jak na faceta miał zbyt ładną twarz, ale laskom się
podobał. Gdyby tylko nie był zdrajcą i sprzedajnym gnojkiem,
widziałbym go w naszych szeregach. A teraz chętnie
zobaczyłbym go w samochodzie, siedzącego pomiędzy moimi
ludzmi. Lecz na razie obserwowaliśmy go z bezpiecznej
odległości.
Gdy rozmawialiśmy swobodnie, patrząc na poczynania tego
frajera, nagle zobaczyłem, że podchodzi do niego wysoka,
szczupła dziewczyna o długich blond włosach. Miałem
wrażenie, że jakaś niewidzialna dłoń zacisnęła mi się na gardle,
uniemożliwiając zaczerpnięcie choćby grama oddechu. Fazi
obrócił się gwałtownie i popatrzył na mnie przerażony.
- Szefie, czy to...
- Tak - uciąłem krótko i wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi i
co się ze mną dzieje.
Zacisnąłem zęby tak mocno, że miałem wrażenie, iż za mo-
ment zostanę bez uzębienia. Moja dziewczyna, właściwie była
dziewczyna, podeszła do Buzki i przywitała się z nim, jakby
świetnie się znali. Gnojek objął ją w pasie i pocałował w poli-
czek. Po chwili zawołał swojego człowieka, coś mu powiedział
i koleś oddalił się, a sam Buzka i Gośka podeszli do nieopodal
zaparkowanej ciemnej beemki, wsiedli do środka i ruszyli. Fazi
popatrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja powiedziałem
tylko cicho: Za nimi" i mój kumpel już wiedział, co ma robić.
Jechaliśmy w milczeniu, zachowując odpowiedni odstęp,
żeby ten dupek przed nami się nie zorientował.
Wkrótce wiedziałem, że jedziemy na przedmieścia, do mojej
starej dzielnicy, w której teraz mieszkała Gośka. Czyli ten
dupek odwoził ją do domu. Już nie bała się pokazywać z
facetem, który generalnie zajmował się podobnymi rzeczami,
co ja? Jednak nie podjechali pod sam dom. Skręcili do
pobliskiego parku. Zatrzymaliśmy przy jednej z posesji.
Widziałem, że w aucie Buzki zgasły światła. Poczułem, że
ciśnienie zaczyna rozsadzać mi czaszkę.
- Jaro, idziesz ze mną. Fazi, siedz tu i czekaj - rzuciłem
krótko i wysiadłem z samochodu. Jaro stanął obok i popatrzył
na mnie z niepokojem.
- Co chcesz zrobić?
- Mam nadzieję, że nie będę chciał go zabić. I jej też
-rzuciłem cicho i pobiegłem w stronę zaparkowanej beemki.
Widziałem zarys postaci. Gośka siedziała na miejscu dla pa-
sażera, a Buzka obejmował ją i chyba głaskał po szyi. Miałem
wrażenie, że wszystko ucichło, ustało, że na moment świat
stanął w miejscu, a ja widziałem tylko jej uśmiechnięty profil i
jego rękę gładzącą jej kark, na którym setki razy zostawiałem
czułe pocałunki, wciągając zapach tej dziewczyny jak
najcudowniejszy, najbardziej odurzający narkotyk świata. Jaro
stał tuż obok mnie
i widział, co się ze mną dzieje. I może bym nic nie zrobił,
tylko pławił się we własnym bólu, gdyby nie to, że Buzka
postanowił sięgnąć po coś więcej. Widziałem, jak naparł na nią
całym ciałem, prawie włażąc na jej siedzenie. Zaczęła go
odpychać, szamotać się i krzyczeć. I gdy złapał jej nadgarstki i
zaczął miętosić jej piersi, otworzyłem drzwi od strony pasażera
i już wkrótce było widać tylko fruwającego gnojka w białych
spodniach, który odrzucony przeze mnie, wylądował w
miękkim błocie, tuż obok drogi dla rowerów. Gośka
wyskoczyła z samochodu, poprawiając ubranie i patrząc na
mnie z przerażeniem. Nadbiegł Fazi, który złapał
uciekającego, ubłoconego Buzkę. Podszedłem do tej łajzy i
zobaczyłem w jego oczach czyste przerażenie. Och, Boże...
Jakże cudownie było karmić się strachem tego gnoja. To było
naprawdę fantastyczne uczucie. Po chwili Buzka przestał
widzieć cokolwiek, bo dostał ode mnie potężny cios w szczękę
i stracił przytomność, osuwając się w ramiona Faziego.
- Do samochodu - mruknąłem do niego, a ten zarzucił sobie
Buzkę na ramię, jakby facet ważył dziesięć kilo, i poszedł w
stronę swojego auta. Odwrócił się i jeszcze zapytał, aby mieć
pewność:
- Ale szefie, do bagażnika?
- A gdzie? - spytałem cicho i spojrzałem na Jarka, który
trzymał zapłakaną Gośkę. Kiwnąłem do niego, żeby nas zo-
stawił. Podszedłem i patrzyłem, jak usiłuje się zakryć roze-
rwaną bluzką i patrzy na mnie z przerażeniem.
- Nie zakrywaj się. Wszystko już widziałem - powiedziałem
sucho.
- On miał mnie tylko odwiezć. Nie wiem, co mu odbiło. Ja... -
jej głos drżał, ale nie robiło to na mnie wrażenia.
- Włazisz do samochodu handlarza prochami średniego
szczebla, jedziesz z nim do lasu i myślisz, że będziecie
dyskutować o ostatnio przeczytanej książce? Jesteś nienor-
malna czy głupia? - mój ton głosu, gdyby miał takie właści-
wości, mógłby zamrażać.
-Ja nie wiedziałam. Nie pomyślałam... Boże, jak to dobrze,
że tu byłeś... - wyciągnęła do mnie dłonie, ale odsunąłem się,
jakby jej dotyk mógłby wypalić we mnie dziurę. Bo mógł...
- Nie byłem tutaj dla ciebie. Pilnowałem tego gnoja, bo diluje
na moim terenie.
- Aukasz... - znowu chciała mnie dotknąć, ale uderzyłem ją w
dłonie, aż jej delikatna skóra lekko się zaczerwieniła. Patrzyła
na mnie ze strachem. I znowu poczułem się cudownie.
Ajednocześnie nienawidziłem siebie jak nigdy wcześniej.
- Jestem Lukas. Zapomniałaś? Jakoś ostatnio świetnie o tym
pamiętałaś.
- Boże, przeprosiłam cię. Dostałeś moje esemesy? Proszę... -
złożyła dłonie jak do modlitwy. Stała naprzeciwko mnie
zapłakana, z zaczerwienionymi policzkami, dłońmi, na których
odbiły się moje palce, z lekko naderwanymi guzikami bluzki.
Czułem, że w moim sercu zaczyna się coś budzić. Jakiś
przejmujący żal. I smutek. I tęsknota.
Nie!
Nie mogłem znowu do tego dopuścić!
Musiałem to zakończyć tutaj i teraz. Bo lepiej mi było w tych
chwilach, kiedy tylko nienawidziłem i nie musiałem się liczyć
z czyimiś uczuciami. O niebo lepiej!
- O co mnie prosisz? Żebym cię przeleciał, tak jak zrobiłby to
ten dupek? A potem może rzuciłby ci w twarz działką, którą
byś wzięła i udawała, że to pomaga ci żyć? - szedłem w jej
stronę, wyrzucając z siebie słowa jak najgorszą obelgę. Gośka
cofała się bezwiednie, wpatrując się we mnie z przerażeniem.
- Ale co ty... - jęknęła, ale potrząsnąłem głową, nie chcąc
jej słuchać.
- Jesteś naiwna i głupia. I za młoda, od początku to wie-
działem. Ale jeszcze wtedy wierzyłem, że może się nam udać -
nadal na nią napierałem, a ona się cofała, aż w końcu oparła się
o drzwi auta Buzki i nie miała już gdzie uciec. - Chcesz zrobić
na złość swojej matce? To dlaczego nie uciekniesz z domu?
Może zaczniesz się puszczać za działkę koksu lub amfy? Może
zaczniesz pracować w klubie dla starszych panów? Mogę
załatwić ci tam wejście. Jako byłej Lukasa, będzie ci łatwiej
poruszać się w tych klimatach. Chcesz? - oparłem się dłońmi o
samochód i patrzyłem na nią z góry. Kuliła się z przerażenia i
płakała. - Załatwię ci to. Załatwię ci wszystko. Co tylko
będziesz chciała, żeby spierdolić swoje życie. Ale wiedz jedno:
nikt nigdy nie będzie cię kochał, tak jak ja cię kochałem. I
pewnie to dla ciebie nic nie znaczy, ale chcę, żebyś o tym
wiedziała. Bo teraz... ty dla mnie też nic nie znaczysz. Jesteś
naiwną małolatą, która wsiada z nieznajomym facetem do
samochodu i myśli, że dla jej pięknych oczu koleś zrobi dla niej
wszystko. Tutaj to tak nie działa. Chcesz towar, musisz płacić.
Nie masz kasy, to obciągasz albo dajesz się wypierdo-lić
gdzieś na tylnym siedzeniu samochodu. Jeśli tak tego pra-
gniesz, to zacznij ćwiczyć już teraz - warknąłem i zerwałem z
niej bluzkę, rozdarłem jej bieliznę i szarpnąłem za ramię,
półnagą prowadząc w stronę swoich ludzi, którzy obserwowali
wszystko z pewnej odległości. Gośka płakała, czepiała się
moich ramion i błagała, żebym przestał. Popchnąłem ją tak, że
prawie wpadła na Jarka, który przytrzymał ją za ramiona.
Popatrzył na mnie twardym wzrokiem, ale wiedział, że nie
może w żaden sposób zareagować. Postawił ją i puścił.
Próbowała zakryć nagie ramiona i piersi, ciągle zanosząc się
płaczem.
- Proszę. Któremu zrobisz dobrze? Dostaniesz działkę, a jak
pójdzie ci niezle, to może nawet dwie.
- Proszę, Aukasz...
- Co proszę?! - wrzasnąłem, trzymając ją za ramiona.
Wiedziałem, że na drugi dzień będzie miała siniaki od mojego
uścisku. - Przecież tego chciałaś. Szybkiego życia. Ryzyka.
Stałego dostępu do drągów. Ja nie zamierzałem ci tego dać, ale
znajdzie się wielu chętnych, którzy, póki jeszcze nie jesteś
zniszczona przez to gówno, będą cię pierdolić na wszystkie
sposoby, a ty będziesz żyła w ułudzie, że jesteś szczęśliwa i
niezależna. Chcesz tego? - krzyczałem jej w twarz.
Akała i kręciła głową.
- Chcesz tego, kurwa, czy nie?!!!
- Nie, nie, nie!!! - krzyknęła i wolną ręką uderzyła mnie w
twarz.
Puściłem ją i patrzyłem, jak zakrywa się resztkami ubrania i
wstrząsana spazmami płaczu, biegnie w stronę swojego domu.
Gdy zginęła mi z pola widzenia, spojrzałem na moich
kumpli, którzy nie wiedzieli, gdzie podziać oczy. Stałem i
próbowałem uspokoić oddech i zapanować nad sobą. Jarek
podszedł do mnie, klepnął w ramię i powiedział cicho:
- Dobrze zrobiłeś, Lukas. Może ona zrozumie... Popatrzyłem
na kumpla i zacisnąłem szczęki.
- Może...
- Ale mnie przestraszyłeś - Jarek pokręcił głową i uśmiechnął
się.
- Wiem... Ale teraz zajmiemy się tą mendą z bagażnika -
dodałem i kiwnąłem do moich ludzi, żeby wsiadali do
samochodu.
Odjeżdżając stamtąd, nie czułem kompletnie nic. Żadnego
żalu, żadnych wyrzutów sumienia, żadnego bólu. Myślałem
tylko o tym, co zrobię z tym skurwielem, tłukącym się teraz w
bagażniku samochodu mojego człowieka, którego lepkie ręce
dotykały Gosi. Ona była moim całym światem, potem jednak
ten świat zniszczyła i zdeptała, a na koniec wyrzuciła
resztki jak niepotrzebne śmieci.
ROZDZIAA 10
Three Days Grace, Time of Dying
- Tak to się skończyło. Ale tak naprawdę to był dopiero
początek, chociaż wówczas uważałem, że załatwiłem tę sprawę
raz na zawsze - Aukasz westchnął i przejechał dłonią po
włosach.
- To są dla mnie... nowe rzeczy. Nowy obraz mojej prze-
szłości. Mojej młodości. To jakiś koszmar - Krzysiek oparł się
o ścianę i kręcił głową.
- Domyślam się. Dla mnie to też był koszmar. Ale wówczas.
.. byłem pewien, że udało mi się raz na zawsze odrzucić ją. I od
siebie, i od narkotyków - Aukasz zaśmiał się gorzko.
- Gośka zawsze leciała jak ćma do płomienia. Pamiętam, jak
zaczęła do nas przychodzić ze swoją matką. Na początku mnie
zafascynowała. Bo była zabawna i miała szalone pomysły. A
potem... dowiedziałem się, że spotykała się z tobą.
- A ja dowiedziałem się, że nasz tatusiek rzucił cię na po-
żarcie - Aukasz zmrużył oczy.
- To nie do końca tak. Wiesz, na początku to było takie...
kumpelskie. Anka Filipiak przychodziła do nas, a Gośka
czasami szła razem z nią. Chodziliśmy do jednej szkoły, do
równoległych klas. I kiedyś, po jakiejś dyskotece... To już było
po tym, jak Gośka szalała z dragami i przeszła odwyk.
Wszyscy o tym wiedzieli i w sumie chcieliśmy jej pomóc. Ja
też. I dodatkowo miałem świadomość, że to twoja wina. Ze to
twoja sprawka. Że zaczęła ćpać przez ciebie.
- Domyślam się.
- Dlaczego nie wyjaśniłeś mi, jak było naprawdę? Dlaczego,
Aukasz? Pozwoliłeś, że przez tyle lat cię oskarżałem, niemal
nienawidziłem? Myślisz, że było mi łatwo? Jesteś moim
bratem, kiedyś byliśmy blisko... Znowu jesteśmy... - Krzysiek
patrzył z wyrzutem, a jednocześnie z ogromem uczuć, a jego
brat wpatrywał się w niego nieruchomym wzrokiem. - No
powiedz: dlaczego? Starszy z mężczyzn westchnął i oparł się o
ścianę.
- A po co miałbym cokolwiek wyjaśniać? Tak było mi wy-
godniej. I tak byłem czarną owcą w rodzinie. A poza tym... Nie
chciałem, żebyście o niej myśleli... same najgorsze rzeczy.
Krzysiek spojrzał w osłupieniu na brata.
- Co?! Przecież to głupie!
- Teraz to wiem. Anka Filipiak całe życie trzymała ją pod
kloszem, a potem, jak Gośka zaczęła spod tego klosza uciekać,
to robiła wszystko, żeby oskarżyć cały świat wokół ojej
postępki. I żeby zaangażować wszystkich w prostowanie ich
życia. I ja zrobiłem dokładnie to samo. Bo gdy zerwałem z
nią... - oczy Aukasza pociemniały. - Ogólnie nic się już dla
mnie nie liczyło. Oczywiście oprócz mojego biznesu. To stało
się dla mnie priorytetem. Głównym celem. I to kosztem
wszystkiego. - Nawet swojego bezpieczeństwa.
- Swojego, twojego, rodziny. Prawda jest taka, że byłem
bezwzględny i dobrze mi z tym było. Nie musiałem się liczyć z
nikim i z niczym. I może żyłbym tak dalej, gdybym nie
zrozumiał, że to nie byłem prawdziwy ja i to nie było
prawdziwe życie.
- Szkoda, że nie pojąłeś tego wcześniej - Krzysiek pokiwał
smutno głową.
- Szkoda. Ale gdyby tak się stało... nigdy nie poznałbym
Magdy. Więc moja historia musiała być taka, a nie inna.
Musiała być tragiczna, abym w końcu zaznał odkupienia i
spokoju.
- Coś jak bohater romantyczny - młodszy Borowski
uśmiechnął się.
- No, coś tam jeszcze pamiętam ze szkoły... I wbrew
wszystkiemu większy ze mnie romantyk niż bohater.
- A jak się skończyła sprawa Buzki? Romantycznie?
- Dla niego na pewno - Aukasz uśmiechnął się szeroko.
-Dostał ode mnie straszny łomot, rozebraliśmy go do naga i
zostawiliśmy przywiązanego do znaku przy autostradzie. Nie
wiem, jak długo tam sterczał. W każdym razie wystarczająco,
żeby przez jakiś czas nie pokazywać się na mieście.
- Ale w końcu się pokazał? - Krzysiek zauważył nagłą
zmianę nastroju brata.
- Tak... Ale to było dużo pózniej. I wówczas żałowałem, że
nie zakopałem tej mendy głęboko w ziemi.
- Coś zrobił?
- W sumie nie on, ale był prowodyrem. Ale do tego doj-
dziemy. W każdym razie, gdy drogi moje i Gośki się rozeszły,
rzuciłem się w wir imprez, bójek, zadym i wciąż pracowałem
nad naszym głównym celem, jakim była sprzedaż nowego to-
waru z laboratoriów Siergieja. Zapomniałem o Małgorzacie i o
rodzinie. Było mi z tym dobrze. Dopóki... - Aukasz zagryzł
wargę i zapatrzył się w dwukolorowe oczy brata.
- Dopóki co?
- Dopóki nie pojawiła się niejaka Kaśka Matczak i zawróciła
ci w głowie. Wówczas... wszystko wróciło. A przede
wszystkim... wróciła do mnie Gośka.
Ostatnie dwa lata od momentu, kiedy drogi moje i Gośki się
rozeszły, przeżyłem jak na jednym wielkim rollercoaste-rze.
Przejąłem niemal wszystkie knajpy w mieście, burdele,
gówniane klubiki nocne na trasie Wrocław - Zgorzelec.
Kontrolowałem handel wszystkim, od drągów po samochody,
od złota po sprzęt, radia, telewizory, telefonię komórkową.
Byłem bezwzględny, byłem postrachem, nie liczyłem
się z nikim i z niczym. Moi ludzie bali się mnie, ale i szano-
wali. Jarek stał się moją prawą ręką, Rafał też był na szczycie
swoistego łańcucha pokarmowego. Fazi, jak zawsze, był moim
człowiekiem od czarnej roboty. Ja wskazywałem, on uderzał.
Jasne, dla rozrywki też czasami brałem udział w bójkach; nic
mnie tak nie odprężało, jak obicie komuś twarzy czy złamanie
żeber. No i imprezy. Wszystkie laski w mieście napływały
tłumnie do klubu, a ja wybierałem sobie wedle uznania
obiekty, z którymi spędzałem wieczór i część nocy. A nawet
kilka obiektów naraz. Jeśli zabierałem je do siebie, nie
pozwalałem zostawać na noc. Gdy one zapraszały mnie do
swoich mieszkań, po zaliczeniu albo wielokrotnym zaliczeniu
wsiadałem w auto i jechałem do domu. Wyznawałem zasadę
zasypiaj sam i budz się sam". Żebyś znowu się do kogoś nie
przyzwyczaił i nie wpadł. Bo raz już to zrobiłeś i sam wiesz,
czym to okupiłeś. Cierpieniem, bezsennymi nocami,
niekończącym się bólem w sercu, wspomnieniami drążącymi
umysł, obrazami doprowadzającymi do szału. I po co to
wszystko? Ta cała miłość... przereklamowana bzdura. Dla
naiwniaków, którzy myślą, że ta dziwna słabość w sercu to
największe szczęście, jakie może spotkać człowieka. Coś, na
co czekamy, coś, co staje się sensem naszego życia, coś, o
czym myślimy dzień i noc. Coś, co nas wkrótce niszczy, coś,
co zostawi nas słabych i bezbronnych jak dzieci, znokautowa-
nych, leżących na deskach i patrzących na ten popieprzony
świat ze zdumieniem, że daliśmy się tak łatwo wmanewrować
i oszukać. Bo ludzie to egoiści i liczy się dla nich tylko to, co
spełni ich zachcianki, co da im szczęście, im, im, tylko im. Nie
tobie! Nie mnie! Im! I dlatego... ja również stałem się nimi". I
wreszcie czułem się wolny. I niezależny. I szczęśliwy. Chyba...
Przynajmniej wówczas byłem tego pewien.
Ale to nie znaczy, że zamknąłem się na otaczający mnie
świat i zapomniałem o przeszłości. Zdusiłem ją, ale nie
zdołałem jej zniszczyć. Bo choćbym oszukiwał siebie i
wszystkich dookoła, przeszłość ciągle we mnie tkwiła i nie
pozwalała się wyzwolić. Chociażby przez to, że ta, która była
dla mnie ważna, która obudziła we mnie szereg uczuć, a potem
je zniszczyła, zaczęła spotykać się z moim młodszym bratem,
Krzyśkiem.
Na początku strasznie się wkurzyłem. Potem bardzo mnie to
zabolało. I to w sumie nie ze względu na nią, ale na niego.
Poczułem się... zdradzony? Tak, chyba tak. Chociaż to było
zupełnie bez sensu. A potem... zrozumiałem. To była sprawka
ojca. Próba załagodzenia, uspokojenia sumienia, można po-
wiedzieć. .. zadośćuczynienia. I przestałem się tym przejmo-
wać. Prawie. Bo teraz zacząłem się martwić o mojego brata i o
jego udział w tym dziwnym układzie. Zadawałem sobie jedno
podstawowe pytanie: Po co mu to?". I być może skończyłoby
to się całkiem inaczej, gdyby nie pojawiła się ona, Kaśka
Matczak. Wielka miłość mojego brata. Pierwsza. I jedyna.
Wówczas...
Sam nie wiem, jak to się stało, ale zupełnie przypadkiem
spotkałem się z Gośką. Nie widziałem się z nią prawie dwa
lata, a teraz... wyszedłem ze sklepu i ona po prostu szła ulicą.
Wyglądała... przepięknie. Chociaż była o wiele szczuplejsza i
miała wyrazne cienie pod oczami, i tak była śliczna, taka, jaką
ją zapamiętałem. Taka, jaka czasami mi się śniła. Jaką
widziałem w marzeniach. Jaka pojawiała się w mojej głowie,
kiedy uprawiałem seks z innymi kobietami. Taka... moja. A
jednocześnie taka daleka, obca, inna. Bo to nie była ta Gosia
sprzed lat, a ja nie miałem w sobie nic z Aukasza. I to nas
zgubiło. A ją zabiło.
Ale wówczas... ucieszyłem się, chociaż to byłaby ostatnia
rzecz, do jakiej kiedykolwiek bym się przyznał.
- Witaj - uśmiechnęła się znajomym uśmiechem, od którego
zakręciło mi się w głowie. To niesamowite, jak wielki
miała na mnie wpływ. Musiałem natychmiast wziąć się w
garść!
- Hej - odparłem, patrząc na nią bez uśmiechu.
- Co u ciebie? Masz dłuższe włosy - zrobiła ruch, jakby
chciała mnie dotknąć, ale zabrała rękę.
- Po staremu. Ty też masz dłuższe włosy. W tym roku zdajesz
maturę?
- Tak. I pewnie pójdę na architekturę - wzruszyła ramionami.
- To dobrze.
- Chyba tak - zacisnęła na moment usta.
- No tak... - nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Czułem
się niezręcznie, bo wkurzało mnie to, że tak się ucieszyłem na
jej widok. Nie powinienem tak na nią reagować, zwłaszcza po
tym wszystkim. I po dwóch latach życia bez niej.
- Może... może się spotkamy? Trochę się u mnie zmieniło,
nie mam z kim pogadać - wydęła usta.
- A ze swoim chłopakiem nie możesz? Cholera. Naprawdę
nie chciałem tego powiedzieć. Zmrużyła na chwilę oczy.
-Ja i Krzysiek to... jedno wielkie nieporozumienie. Zresztą...
on chyba zaczyna się interesować kimś innym.
Spojrzałem na nią uważnie i stwierdziłem, że jednak będę
chciał z nią porozmawiać. Choćby po to, żeby dowiedzieć się
czegoś więcej na temat mojego brata, z którym od dłuższego
czasu nie miałem kontaktu.
- To znaczy? - objąłem się ramionami, spojrzałem na nią z
góry i uśmiechnąłem się.
- To znaczy, że mam cholerną przyszywaną siostrę, bo moja
matka wpadła na genialny pomysł i wyszła za mąż. I
Krzysiek... chyba wpadł po uszy. A mi to jest na rękę - też
się uśmiechnęła i przysunęła jeszcze bliżej.
Patrzyliśmy sobie w oczy. W milczeniu. Przez chwilę. Ale o
tę jedną chwilę za długo.
Skończyło się tak, jak miało się skończyć.
Pojechaliśmy do mnie i rzuciliśmy się na siebie jak wygłod-
niałe zwierzęta. To był szalony, pierwotny, brutalny niemal
seks. Służący tylko jednemu. Zaspokojeniu żądzy. Nie było w
moich ruchach ani grama czułości. Bo nie mogłem pozwolić na
uwolnienie choćby skrawka uczuć, które zakopałem głęboko i
nie miałem zamiaru pozwolić im kiedykolwiek wydostać się na
zewnątrz. I po kilku kolejnych spotkaniach nasz związek
rozkręcił się, zupełnie dla mnie niespodziewanie. I chciałem
tego. Jednym z powodów był mój brat. Cieszyłem się, że
Gośka nie jest z nim; to nie była dziewczyna dla niego. Po
drugie, z tego, co zdążyłem się zorientować, on zaczął
spotykać się z niejaką Kaśką Matczak, córką męża Anki
Filipiak. Widziałem ich kiedyś jadących razem na motocyklu
Krzyśka. Z opowieści Małgośki wynikało, że ta dziewczyna to
jakaś córeczka tatusia, świetnie się ucząca i uprawiająca sport.
Czyli ktoś wymarzony dla mojego brata. A Gośka... Była
idealna dla mnie. Bo potrzebowałem dziewczyny, którą
mogłem manipulować, a ona świetnie się do tego nadawała.
Już nie byłem człowiekiem. Nie miałem w sobie nic ludzkiego.
Byłem kawałkiem skurwysyna, który postanowił wystawić
temu cholernemu światu rachunek za wszystkie krzywdy,
których od niego doznał. I nie tylko światu. Ludziom też. Jej,
mojemu ojcu, nawet bratu. A matka...
O niej nie myślałem.
Nie mogłem.
Bo gdy tylko zaczynałem, budziło się we mnie coś dziwnego,
co mnie osłabiało. A Lukas mógł być czasami uśmiechnięty,
żartobliwy, nawet romantyczny. Czemu nie? Ale nigdy,
przenigdy nie mógł być słaby. A miłość do rodziny osłabiała
mnie. Więc... najlepiej było wyrzec się jej i żyć w swoim wy-
imaginowanym szczęśliwym świecie. I tak żyłem - oszukując
się każdego cholernego dnia.
Spotykałem się z Gośką. Jednak nie czułem już do niej tego,
co dwa lata temu narodziło się między nami, aby potem
zniszczyć we mnie wszystkie pozytywne odczucia. Ale
bawiliśmy się dobrze. Wiedziałem, że ona nadal korzysta z
używek. Może nie twardych, ale często była sfazowana, po
trawie bądz extasy. Najczęściej na imprezach. Bo znowu
zaczęła przychodzić do mojego klubu. Byłem ciekawy, co
powiedziałaby jej matka, gdyby znowu zobaczyła nas razem.
To mogłoby być w sumie bardzo zabawne. A jeszcze lepsza
byłaby mina mojego ojca, gdyby się o tym dowiedział. O tak.
To byłoby warte wszystkiego!
Któregoś dnia spotkałem się wreszcie z moim bratem. Po
wielu miesiącach spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich
wiele sprzecznych uczuć. Krzysiek kochał mnie, a jednocze-
śnie nienawidził.
Przywiozłem Gośkę pod jej dom. Miała lekką fazkę; za-
bawiła się z jakimiś znajomymi w klubie, a ja nie miałem
ochoty ani jej pilnować, ani mówić jej, co ma robić. Jej życie,
jej decyzje. Potem kochaliśmy się szybko na tylnym siedzeniu
mojego auta i teraz odwoziłem ją do domu. Z radością
stwierdziłem, że chciałbym spotkać się z jej matką. Byłem zły i
pokręcony, ale czułem się świetnie. Jednakże zamiast matki
Małgośki spotkałem mojego brata i jego nową dziewczynę,
Kaśkę. Była bardzo ładna. Wysoka, o gęstych czarnych
włosach i niebieskich oczach. A więc to ta brunetka, na którą
czekał mój brat. Widziałem, jak na nią patrzył. Tak jak ja
kiedyś na Gośkę. Uważaj, braciszku, żebyś kiedyś nie zagryzał
pięści w niemym bólu! Nie warto wierzyć i ufać! Żebyś się nie
sparzył! Bo liczyć w życiu można tylko i wyłącznie na siebie.
Musisz się tego nauczyć. Bo uwielbienie w twoich
oczach dla tej ciemnowłosej dziewczyny jest dla wszystkich
aż nazbyt widoczne.
Zamieniłem z Krzyśkiem kilka niezbyt przyjemnych słów,
którymi na pewno go zraniłem. Na koniec poczyniłem jakąś
głupią uwagę dotyczącą jego dziewczyny. Poczułem jakąś
masochistyczną przyjemność z zastanawiania się, co by było,
gdybym zajął się tą dziewczyną. Sprawdził ją. Czy bardzo by
się opierała? Gdyby tak, to znaczyłoby, że zależy jej na moim
bracie. A gdyby nie? To co? Powiedziałbym mu o tym? Raniąc
go? Jasne, że tak. Zraniłem go już wiele razy. I tak uważał mnie
za kawał drania. Ale przynajmniej uchroniłbym go przed
złamaniem serca przez dziewczynę, która teraz kocha i szaleje,
a za jakiś czas otrzezwieje i zostawi go na skraju załamania
nerwowego. Po co mu to? A taki test mógłby być nawet
przyjemny. Dla mnie na pewno. A i dla niej również.
"
Młodszy Borowski wpatrywał się z niedowierzaniem w wy-
soką postać swego brata, stojącego przy oknie z drinkiem w
ręku i spoglądającego na oświetloną latarniami ulicę, przy
której stał jego rodzinny dom. Wiedział, że gdy Aukasz dojdzie
w swej opowieści do czasów, w których pojawiła się ona, jego,
Krzyśka, jedyna wielka miłość, jego kobieta, żona, matka jego
syna, to pewne rzeczy będą dla niego trudne do przyjęcia i do
zrozumienia. Ale musiał być na to gotowy, bo tego oczekiwał
od niego brat, a poza tym prawda absolutna była mu potrzebna.
Chciał ją usłyszeć, chciał ją znać, chciał w końcu zrozumieć.
- Tak to postrzegałeś? - spytał w końcu i zobaczył, jak
Aukasz drgnął i odwrócił się, wyrwany z zamyślenia.
- To znaczy co?
- Związek dwojga ludzi. Że to tylko wykorzystywanie jednej
strony przez drugą?
- Coś w tym stylu. Tylko że teraz to ja wykorzystywałem. Z
perspektywy lat wiem, że to była najgorsza droga, jaką mogłem
obrać. Ale wówczas... - Aukasz pokręcił głową i z wes-
tchnieniem usiadł obok brata. - Krzysiek - spojrzał mu prosto w
oczy. - Wtedy... naprawdę byłem zimnym, wyrachowanym,
wygodnym gnojkiem, dla którego liczyło się tylko swoje
własne dobro. Nie ukrywam tego. Nie staram się wybielić.
Usprawiedliwić. Nigdy tego nie robiłem i nie mam zamiaru. I
powiem ci wprost: miałem zamiar sprawdzić Kaśkę. Zrobić coś
okropnego. Za myśli, które chodziły mi po głowie, powinieneś
mnie zabić. A na pewno znienawidzić.
- Próbowałem. Wielokrotnie. Ale to nie było takie proste
-Krzysiek pokręcił głową.
- Rozumiem... Może byłoby lepiej, gdybyś mnie zniena-
widził i raz na zawsze przekreślił. Wtedy nie prowadziłbyś tej
chorej sprawy, ludzie Siergieja nie próbowaliby cię zabić, a
potem Kaśki nie spotkałoby to, co ją spotkało.
Aukasz wpatrywał się twardym, nieprzejednanym wzrokiem
w młodszego brata.
- Może by tak było - ten uśmiechnął się i zaraz spoważniał. -
Żaden z nas nie był w stanie przewidzieć konsekwencji. Wiesz,
co jest jedyną dobrą rzeczą? Nie to, że tutaj siedzimy i
rozmawiamy. I wspominamy te złe, bolesne, straszne rzeczy.
- Tak - szepnął Aukasz.
- Dobre jest to, że nasze kobiety z nami są. Że nas kochają. Że
na nas czekają. Że nie odeszły, gdy dowiedziały się tyle na nasz
temat. Pomimo tych strasznych doświadczeń. Bólu,
niebezpieczeństwa. Więc, powiedz... chciałbyś innej przy-
szłości? - Krzysiek złapał brata za ramię i zacisnął na nim
palce. - Chciałbyś? Aukasz!
Starszy z mężczyzn zacisnął swoją dłoń na przedramieniu
brata i odparł cicho: - Nie. Nie chciałbym.
*
O ile bawiłem się Gośką i jej nagłym powrotem uczuć do
mnie, to do swojego biznesu podchodziłem nader poważnie.
Powoli rzucaliśmy na rynek kolejne partie towaru, z za-
skoczeniem zauważając, że praktycznie nie mamy konkurencji,
za to towar przyjmuje się świetnie, a liczba naszych odbiorców
rośnie niemal w oczach. Miałem grupę zaufanych ludzi,
których wychowałem, można by rzec, na własnej piersi.
Rekrutacja na najwyższym poziomie. Potem szeroko zakrojone
szkolenie. I to w terenie. Kiedy grupka młodych zapaleńców
dostaje po raz pierwszy broń do ręki, to jest naprawdę
niezapomniany widok. Wywoziliśmy ich do lasku
Osobowickiego, stawiałem ich w rządku na polanie, na której
parkowaliśmy jakieś stare auto. I musieli strzelać. W miejsca,
które wskazywał im Jaro albo ja. Dobrze było, jak trafiali. Ci,
którzy po raz kolejny nie potrafili strzelić do wskazanego celu,
siadali na przednim siedzeniu tej naszej swoistej tarczy. Po
takiej sesji większość z chłopaków zaczynała się szczycić
niemal sokolim wzrokiem; tacy trafiali za każdym razem. To
było kurewsko śmieszne. Jeden z moich najbardziej ulubio-
nych etapów selekcji. Bo kiedy taki delikwent wychodził ze
środka z mokrymi spodniami, już wiedzieliśmy, że ten pra-
cownik nie przeszedł testu i niestety nie znajdzie się w grupie
wybrańców, którzy mieli robić porządek w tym mieście.
Porządek dla mnie, bo bałaganu nie lubię. Wówczas dostawał
na bilet i musiał sam wydostać się z lasku, w obszczanych
spodniach, gdy miał mocniejsze nerwy. Gorzej, jeśli nie miał.
Nie miałem dla nich litości. Potrzebowałem najgorszych,
zimnych skurwieli. Takich jak Blizna. Miał dwadzieścia lat,
gdy trafił pod moje skrzydła. Syn alkoholika, który mieszkał na
trójkącie w jakiejś melinie. Matka już dawno nie żyła, młodszy
brat był w domu dziecka. Blizna był ładnym,
szczupłym, znacznie niższym ode mnie, świetnie zbudowa-
nym chłopakiem, szpeciła go jedynie długa na dwadzieścia
centymetrów blizna po cięciu ostrym nożem, która zaczynała
się pod okiem, a kończyła na szyi. To była pamiątka po
rozmowie z ojcem, gdy chłopak w wieku czternastu lat
próbował obronić matkę przed pijackim szałem jej mężusia.
Blizna nienawidził świata, za to kochał brata. I matkę, ale ta już
nie żyła. Cholera!
Tak bardzo przypominał mnie samego, że od razu wzbudził
moją sympatię. Na testach bez słowa wykonywał polecenia, a
w pewnym momencie bez słowa wsiadł do samochodu na
środku polany, chociaż wcale nie musiał, bo trafiał idealnie.
Ale to był naprawdę twardy facet. A poza tym... może chciał
żyć na krawędzi? Może liczył na to, że trafi go jakaś kula,
wystrzelona przez jakiegoś pieprzonego ślepego strzelca?
Może zakończyłaby jego młode życie. Czy tego właśnie
pragnął? Nie wiem. Ale polubiłem tego gnoja, który bez słowa
wykonywał moje polecenia i wiedziałem, że zrobiłby dla mnie
wszystko. I mówiąc: wszystko", mam na myśli. .. wszystko.
Aącznie z odstrzeleniem komuś głowy. I nie wiedziałem, że
kiedyś... wydam takie polecenie... I że tym samym zbliżę się do
momentu, kiedy będę chciał nie żyć. Umrzeć. Zniknąć. Raz na
zawsze.
ROZDZIAA 11
Sleep, Dandy Warhoh
Gośka szalała. Coraz bardziej. Nie chodziła do szkoły, za to
chętnie jezdziła ze mną, gdy musiałem załatwiać różne sprawy
na mieście i poza nim. Mój brat już oficjalnie spotykał się z
pasierbicą Anki Filipiak, teraz Matczak, która zresztą
wszystkich wokół oskarżała o to, że Gośka znowu zaczyna żyć
swoim życiem. Bo żyła. Tak jak chciała. Całkiem jakby obok
mnie. A ja obok niej. Czułem się wtedy, jakbym znajdował się
poza swoim ciałem, poza swoim umysłem i patrzył na
wszystko z boku. Obserwował wydarzenia chłodnym okiem
krytykanta. Uda się czy się nie uda? Wezmie działkę czy nie
wezmie? Zastrzelą go czy nie? Przeleci dziewczynę brata czy
nie?
0 tak...
Miałem na to ochotę.
I to nie dlatego, że jakoś szczególnie na mnie działała. Ta
cała Kaśka. Jasne, była niezłą laską i wydaje mi się, że nie mia-
ła większego doświadczenia w tych sprawach. A przy odro-
binie szczęścia, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, nie miała go
wcale. Wcale na nią nie leciałem, oczywiście, nie miałbym z
tym problemu - w końcu byłem facetem, a ona ładną
dziewczyną. Ale... na miłość boską, to była kobieta mojego
brata! Byłem skurwysynem, ale nie aż takim. A z drugiej
strony siedziała we mnie ciągle ta dziwna chęć przekonania się,
jaka ona naprawdę jest. I dziwnym zbiegiem okoliczności albo
zrządzeniem zakichanego losu doszło do sytuacji, kiedy
znalazła się ze mną sama w tym wielkim domu Filipiakowej.
Doprawdy... ptaszek sam wpadł w moje ręce.
Gośka była wtedy u mnie. Jej matka wraz z nowym mężem,
ojcem Kaśki, wyjechała za granicę. Musiałem zabrać kasę i
towar, które Gośka przechowywała u siebie. To taka moja
próba na sprawdzenie jej woli, silnej lub nie.
Byłem akurat w pokoju Małgośki, kiedy usłyszałem rozba-
wiony głos Faziego; wołał mnie z korytarza. Wyszedłem i
spojrzałem w przestraszone oczy dziewczyny mojego brata.
Kaśki Matczak. Nawiasem mówiąc, wykazała się niezłym
refleksem, bo gdy tylko mnie ujrzała, odepchnęła Faziego i
błyskawicznie znalazła się na schodach. Jednakże nie tak
błyskawicznie jak ja. Złapałem ją wpół i oparłem o ścianę.
Była naprawdę ładna. Cholera... Bardzo ładna. Wysoka i
zgrabna jak sportsmenka. Coś tam trenowała... Hm. A jakby
tak potrenowała ze mną? Uśmiechnąłem się do tej myśli, nie
ganiąc się za nią. Wiedziałem, że nie skorzystałbym z okazji,
no, chyba że... ona by chciała. Nie zwykłem zostawiać kobiet w
potrzebie. Ale gdy przycisnąłem ją do ściany, mówiąc jakieś
bzdury, zobaczyłem to w jej oczach. Strach, ale jednocześnie
wielką odwagę. Chciała mnie uderzyć, gdy dotykałem jej ciała,
i w sumie podobało mi się to. Już prawie się mnie nie bała. To
była kobieta z charakterem. Od razu to zauważyłem. Nie
powiem, kręciło mnie to.
I zaraz potem wpadł tam mój brat. Rzucił się w obronie
swojej dziewczyny, nie zważając na to, że Fazi jest od niego
dwa razy większy. A na pewno szerszy. Ten mój brat...
Kochałem gnojka. Ale nasze drogi... rozeszły się tak bardzo, że
bałem się... och, jak bardzo się bałem, że nigdy nie będą miały
szansy na ponowne połączenie, chociażby minimalne
zbliżenie. A poza tym... czy robiłem coś w tym kierunku?
Pewnie, że nie! Zostawiałem pieprzony los samemu sobie,
czekając z niecierpliwością napalonego nastolatka, co zobaczę
za jego kolejnym zakrętem. A tam czekały... same chore
rzeczy. I to jakby na moje osobiste życzenie.
*
- Jezu, Aukasz... - Krzysiek wstał i zaczął chodzić po pokoju.
- Naprawdę chciałeś to zrobić?
- Z Kaśką? - Borowski obserwował brata.
Krzysiek stanął, uniósł ramiona i potrząsnął głową, patrząc w
oczekiwaniu na siedzącego mężczyznę. Aukasz westchnął.
- Chciałem. Zastanawiałem się nad tym. Co by było, gdyby...
- Kurwa... - Krzysiek zmrużył oczy. - Robiłeś to ze względu
na Gośkę?
Aukasz wstał i popatrzył na brata. Stali naprzeciwko, wpa-
trując się w siebie.
- Ze względu na Gośkę?
- Spałem z nią, a ty ją kochałeś. Teraz to wiem. Chciałeś się
odegrać?
Oczy Aukasza rozszerzyły się i za chwilę pociemniały.
- Odegrać? Nie wiem, może. Jasne, że w mojej głowie ko-
łatały się różne myśli. Te złe też. Że mnie zdradziła. Że ty mnie
zdradziłeś... - minął brata i podszedł do okna. -Wyobrażałem
sobie, jak się pieprzycie. Zastanawiałem się, czy ona robi ci to,
co robiła mi. Czy jest wam dobrze. To chciałeś ode mnie
usłyszeć? - odwrócił się gwałtownie i spojrzał w dwukolorowe
oczy brata. - To?
- Wszystko. Wszystko. Także to, czy zrobiłbyś krzywdę
Katce - odparł twardo Krzysiek, nie odwracając wzroku.
Aukasz zacisnął usta.
- Chciałem ją przelecieć. Tak. Teraz mogę to powiedzieć.
Gdzieś w czarnych zakamarkach mojej duszy pojawiło się to
pragnienie, żeby was wszystkich skrzywdzić. Zniszczyć. Ale
nie zrobiłem tego, bo jesteś moim bratem. Tylko dlatego. Nie
ze względu na nią czy kogokolwiek innego. Ale potem... Gdy
cię zostawiła... - pokręcił głową.
- Nie mówmy o tym... - szepnął Krzysiek.
- Będziemy. Jeśli wszystko, to wszystko. Opowiem ci, co
czułem. Gdy widziałem cię takiego... kompletnie rozbitego...
nienawidziłem jej. Tak bardzo, że potem... To wszystko, co się
wydarzyło, przyszło mi o niebo łatwiej, niż gdybym żywił do
niej jakieś pozytywne uczucia.
- To minęło - Krzysiek spojrzał na brata wzrokiem pełnym
bólu.
- Minęło. Ale zanim do tego doszło... pierwszy raz w życiu
miałem ochotę zrobić krzywdę kobiecie. Twojej kobiecie.
Teraz mogę to przyznać otwarcie. Nawet kiedyś jej to
powiedziałem. Już po jej powrocie, gdy była prokuratorem i
oskarżała moich ludzi. Wyznałem Kaśce, że chciałem za-
pakować ją do bagażnika mojego auta, przywiezć tutaj i po-
stawić przed tobą. Bo tak się nie robi. Nie zostawia się czło-
wieka bez słowa wyjaśnienia, kurwa! Nawet my, zanim kogoś
uciszaliśmy, dawaliśmy mu pełny przekaz. Raport win i kar.
Tak należy robić. I gdy Kaśka wróciła... byłem na ciebie zły, że
znowu jesteś z nią. A potem, gdy już znałem prawdę i powody.
.. - Aukasz przejechał dłonią po włosach. - Kurwa... tak bardzo
mi przykro, bracie - podszedł gwałtownie do Krzyśka i ścisnął
go za ramiona. - Tak bardzo cię przepraszam, że byłem
samolubnym sukinsynem. I dziękuję, że nie odwróciłeś się ode
mnie. Bo przecież... właśnie na to zasługiwałem. Ale dziękuję
ci, że tego nie zrobiłeś, bo już nic by ze mnie nie było...
Kompletnie nic...
Krzysiek w milczeniu objął brata i poklepał po plecach.
- Nie mogłem się od ciebie odwrócić. Kto mnie uratował z
rozpadającej się huśtawki? Kto mnie nauczył jezdzić na
rowerze? Kto dawał pierwsze płyty z muzyką? Jesteś moim
starszym bratem. Wiele przeszliśmy, ale to się nigdy nie
zmieni. Aączy nas braterstwo krwi, krzywd, rozpaczy i miłości.
Tak musiało być i tak jest.
- I zawsze będzie... - dodał cicho Aukasz, zaciskając powieki,
które nagle dziwnie zawilgotniały. - Tak będzie zawsze...
W miarę jak rosła moja sława na mieście i dla biznesu
Siergieja w zasadzie nie było żadnego zagrożenia (nie licząc
Myszaka i jego ludzi, ale to w sumie były płotki), moje życie
osobiste przypominało coraz gęstsze i cuchnące bagno. Gośka
rzuciła szkołę i przeprowadziła się do mnie. Nie żeby
szczególnie mi na tym zależało. Ale wyobrażałem sobie minę
jej matki, mojego ojca, może Krzyśka, może jego nowej
dziewczyny. To mogłoby być ciekawe. Zastanawiałem się, czy
ojciec przypomni sobie, gdzie mieszkam, i znowu wpadnie do
mnie bez uprzedzenia, wywijając mi przed twarzą pięściami.
Teraz... już nie byłbym oazą spokoju, jak ostatnio. Więc lepiej,
żeby się tutaj nie pokazywał. Ale przeczuwałem, że wkrótce
ktoś się u mnie pojawi. I jak zawsze się nie myliłem. Tym
razem z matką Gośki przybył jej nowy mąż. Ojciec
dziewczyny mojego brata. Anka jak zawsze wpadła w histerię i
zrobiła niezłą awanturę. Ale jej krzyki nie działały już na
Małgośkę, która wykrzyczała matce w twarz, że skończy
szkołę wieczorowo i nie ma najmniejszego zamiaru iść na
studia, które tamta sobie wymarzyła. W sumie miała rację, bo
kontynuacja rodzinnej tradycji była marzeniem Filipiakowej, a
nie samej Gośki. Ja najlepiej wiedziałem, jak to działa.
Oczywiście skończyło się jak zawsze. Matka Gośki skoczyła
do mnie z łapami. Musiałem ją złapać i wraz z szanownym
małżonkiem wyprosić z mieszkania. W sumie nie miałem nic
do tego faceta. Wyglądał na porządnego gościa, niestety
związał się z histeryczką mającą odwieczny problem ze sobą.
Zresztą jej córka wykazywała podobne symptomy, tylko
sięgała po inne środki, żeby odzyskać
równowagę. Czasami próbowałem rozmawiać z Gośką na
ten temat. Chwilami zastanawiałem się, czy w sumie nie można
by spróbować pomyśleć o... przyszłości. Ale te myśli znikały
tak samo szybko, jak się pojawiały. I bardzo dobrze, bo teraz
ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem, był poważny, stały
związek. A Gośka... Z nią była wieczna zabawa, dobry seks i
życie chwilą. Bo ona jeszcze bardziej niż ja nie myślała o ja-
kiejkolwiek stabilizacji. W sumie nic dziwnego, miała raptem
osiemnaście lat. Ja dwadzieścia osiem, ale też nie uśmiechało
mi się żyć... normalnie. Lecz pewnego dnia Gośce coś się stało.
Usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała jakimś dziwnym
wzrokiem. Stałem oparty o barek i patrzyłem na nią.
- Co jest? - spytałem lekko zaniepokojony.
- Muszę z tobą porozmawiać.
O kurwa... Jak ona mi powie, że jest w ciąży... Ale nie
chodziło o to. I bardzo dobrze, bo to dla mnie byłaby tragedia, i
to pisana wielkimi literami.
- Myślałam ostatnio o nas. Dużo. Ciągle - zaczęła po chwili
wahania.
- I? - nie byłem zbyt wylewny, bo w sumie nasz dziwny
związek był ostatnią rzeczą, o jakiej chciałem teraz rozmawiać.
- I... - uśmiechnęła się lekko. - I może byśmy pomyśleli o
jakiejś stabilizacji? - zaciskała dłonie; widziałem, że chyba się
denerwuje.
Byłem cholernie zdenerwowany, ale oczywiście nie zdra-
dziło mnie nawet mrugnięcie okiem.
- Co masz właściwie na myśli? - uśmiechnąłem się
półgębkiem.
- Nie wiem. Nie żadne śluby - dodała szybko, ale po chwili
wzruszyła ramionami. - Chociaż... Małgorzata Borowska... To
nawet ładnie brzmi.
Poczułem, że uchodzi ze mnie powietrze. To była ostatnia
rzecz, o jakiej kiedykolwiek myślałem. No, może oprócz
ewentualnej ciąży. I zareagowałem w sumie najgorzej, jak tyl-
ko facet mógł zareagować na taką propozycję. Roześmiałem
się. W głos. Ze środka siebie.
- Chyba żartujesz - nadal się śmiałem i kręciłem głową.
Posmutniała. Przez jej ładną twarz przebiegł jakby cień,
ale za chwilę podniosła głowę i popatrzyła na mnie bez
uśmiechu.
- Jasne, że żartowałam. W sumie... dobrze się bawimy
-wzruszyła ramionami.
Miałem wrażenie, że coś mi ucieka, że to jest jakaś granica i
po przekroczeniu jej nie będę mógł cofnąć tego, co nie
powinno się wydarzyć. Ale... nie byłem jasnowidzem, tylko
kolesiem kręcącym ciemnymi interesami, który teraz już nie
rozumiał, czym są oddanie, miłość, wierność, ale za to świetnie
pojmował słowa: zabawa, kasa, szybkie samochody, jeszcze
szybsze dziewczyny, strach i szacunek. I to się dla mnie
liczyło. Zatraciłem się w tym świecie, zagubiłem w labiryncie
ułudy, oszukując się na każdym kroku i wmawiając sobie, że to
moje życie, moje przeznaczenie i moja przyszłość. A ona,
Gośka, myślała tak samo. Wierzyła, że to mój świat, ale
dostrzegła, że dla niej nie ma w nim miejsca. I odeszła.
Wyprowadziła się w sumie z dnia na dzień, zostawiając kartkę,
na której napisała, że poznała kogoś i życzy mi szczęścia. To
wszystko.
Co czułem?
Boże...
Co mam odpowiedzieć? Czułem, czułem... Cholera.
W sumie nie czułem kompletnie nic. Nic.
Tak jakbym usłyszał tę historię od kogoś przypadkowo po-
znanego, a dotyczyła ona jeszcze mniej znanej osoby. Bo
gdyby to było dwa lata wcześniej... Dwa lata...
Gdy zamknąłem oczy, pamiętałem tamten ból, tamtą roz-
pacz, żal, piekące uczucie zawodu w sercu, które sprawiało, że
miałem wrażenie, iż każdy oddech pali mi płuca i zaraz wydam
ostatnie tchnienie. I dopiero wtedy poczuję ulgę. I im bardziej
ten ból we mnie zamierał, tym większą ulgę czułem. Aż
przestałem odczuwać cokolwiek. I to było w tym wszystkim
najlepsze. Ze mogłem robić najgorsze świństwa, mówić
okrutne słowa i nie czułem w związku z tym kompletnie nic.
Czyż można było wyobrazić sobie lepsze rozwiązanie dla
takiego kogoś jak ja? Na pewno nie!
Gośka zniknęła z mojego mieszkania, ale nie z mojego życia.
Minęło kilka tygodni, gdy dowiedziałem się, że nie mieszka już
z tym kolesiem, który zresztą pracował dla moich ludzi i
znajdował się na samym dole tej nieskomplikowanej struktury.
Jestem pewien, że przy nim zaczęła brać już na całego, bo teraz
właśnie sięgała powoli dna. Mieszkała w jakiejś melinie z
innymi ćpunami i codziennie przesiadywała na dworcu,
starając się zdobyć kasę na działkę. Wtedy zacząłem robić coś,
o czym wiedziałem, że jest złe. Bardzo złe. Nawet w tym moim
beztroskim świecie, który sobie sam stworzyłem, dochodziło
do mnie, że powinienem inaczej zareagować. Coś zrobić. A ja
poszedłem na łatwiznę. Jakieś resztki uczuć kołatały się we
mnie, dlatego zacząłem odwiedzać Gośkę. Zanosiłem jej
działki, aby nie musiała sprzedawać się w dworcowej toalecie.
Czy gdybym wtedy powiedział, że ją kocham, że chcę z nią
być, że pomogę jej wydobyć się z tego gówna, ona nadal by
żyła?
Boże!
Jestem pewien, że tak by było.
A może nie...
Ale przynajmniej miałbym świadomość, że coś zrobiłem, że
się starałem, że pomogłem. Ale nie zrobiłem tego... I potem...
Gdy jej matka zabrała ją na odwyk...
Stało się coś, co na zawsze zostanie w mojej głowie, sercu,
które jednak ciągle we mnie biło i bije. Coś, co zmieniło życie
nas wszystkich.
Zaczęło się od telefonu. Nie rozdawałem swojego numeru na
prawo i lewo, a tu dzwonił ktoś nieznajomy. Okazało się, że
była to Kaśka Matczak, dziewczyna mojego brata. W kilku
słowach, z których aż biła nienawiść do mnie, przekazała mi,
że Gośka znajduje się w szpitalu, najgorsze ma już za sobą i
bardzo chce się ze mną zobaczyć.
Poszedłem do niej.
Uznałem, że skoro wyszła z tego gówna, to bardzo dobrze,
ale raz na zawsze muszę zerwać z nią jakiekolwiek kontakty.
Tak będzie lepiej i dla mnie, i dla niej. A poza tym byłem
wkurzony, że rozdaje mój numer telefonu, tak jakby to była
reklama jakichś pieprzonych korepetycji.
Gośka wyglądała strasznie. Wychudzona, zniszczona twarz,
matowe włosy, drżące ręce, zastraszony wzrok. Gdzie się
podziała ta piękna dziewczyna, którą znałem i którą...?
Nieważne.
Teraz musiałem zakończyć ten etap mojego życia, bo ciągnął
się stanowczo za długo. Powiedziałem jej najgorsze i
najbardziej bolesne rzeczy: że ma się ode mnie raz na zawsze
odczepić. Że nic dla mnie nie znaczy. Że zrobię jej krzywdę,
jeśli nadal będzie mnie prześladować. Że wątpię, by udało się
jej wydostać z tego gówna, bo obydwoje wiemy, że jest zbyt
słaba.
Patrzyła na mnie tymi niebieskimi oczami, które teraz były
blade i bez wyrazu. Widziałem, że się mnie boi, że ją ranię,
mocno, głęboko, bezlitośnie. Czułem głęboko w sobie jakiś
dziwny ból i krzyk ostrzeżenia dobiegający z najgłębszych
zakamarków mojej duszy, który jeszcze teraz czasami budzi
mnie w nocy i dzwięczy w samoświadomości.
Przestań! Co robisz! Chcesz ją zabić?!!!".
Tak.
Zrobiłem to. Zabiłem ją.
Ja, który ją podobno kochałem. Nie podobno. Kochałem ją.
Ale to nie przeszkadzało mi zniszczyć jej życia, jej siły, sła-
bej jak unoszące się na wietrze piórko. I ciągle tliła się w niej
wiara, że z moją pomocą jakoś uda się jej wyprostować swoje
życie. Lecz ten płomyk nadziei był słabiutki, natomiast moje
słowa mocne i silne. I zniszczyły w niej wszystko to, co utrzy-
mywało ją przy życiu.
A ja zniszczyłem nie tylko ją.
Zmieniłem los, który kierował nie tylko moim życiem, ale
także życiem mojego brata, ojca, Kaśki, jej ojca, a nawet Anki
Filipiak. Byłem jak fala tsunami, która przechodzi i niszczy
wszystko, zostawiając po sobie tylko krew i łzy.
Doprawdy.
Czasami zastanawiam się, jak mogę nadal istnieć na tym
świecie, jeśli jedyne, na co zasługuję, to bolesna kara i śmierć,
po której nie spadnie nawet jedna łza żalu.
*
- Pamiętam ten dzień. Uczyliśmy się do matury. Weszła
zapłakana Anka i przekazała nam tę wiadomość. Że Gośka
przedawkowała. To było... straszne - Krzysiek patrzył przed
siebie. - Zaraz potem straciłem kontakt z Kaśką. Zakopała
się w oskarżeniach samej siebie, a ja nie wiedziałem, co jest
grane. W sumie nic nie rozumiałem, aż do chwili, kiedy zo-
baczyłem ją w odjeżdżającym pociągu. Wtedy zrozumiałem,
że jej nie ma, że Gośka nie żyje, mój brat ma mnie gdzieś, oj-
ciec mną manipuluje, a ja jestem sam jak palec na tym pokrę-
conym świecie. To była pierwsza myśl, która mnie dopadła,
gdy wychodziłem z tego cholernego dworca, na którym wi-
działem moją Katkę po raz ostatni. I musiałem czekać trzy-
naście lat, aby znowu ją zobaczyć. Ale wówczas... Wierzyłem
w jedno: że ona już nie wróci, a ja muszę coś ze sobą zrobić, bo
zwariuję.
- Dlatego chciałeś się zniszczyć? - spytał łagodnie Aukasz.
- Zniszczyć? Siebie? Też - Krzysiek wzruszył ramionami. -
Chciałem zniszczyć ten cały powalony świat. Zranić ojca,
matkę, nawet ciebie, chociaż zastanawiałem się, czy ty
cokolwiek czujesz. Byłem jak oszalały. I wówczas, gdy pociąg,
w którym ona odjechała, zniknął mi z oczu jak mały pełzający
wąż, ze mnie też coś wypełzło - to całe dobro, które miałem w
sobie i które chyba każdy z nas ma. Wypełzło jak
niedorozwinięta poczwarka, niemająca szansy na to, aby
rozwinąć się w pięknego motyla. Tak jak to, co łączyło mnie i
Katkę. Zbyt wiele brudu było wokół, żeby nasza miłość mogła
przetrwać.
- Ale przetrwała - Aukasz mówił spokojnie i cicho, widząc,
co się dzieje z bratem.
Krzysiek drgnął i przez jego twarz przebiegła feeria uczuć,
od bólu, przez nienawiść, aż po miłość tak mocną i silną, że
jego oblicze od razu pojaśniało.
- Przetrwała. Ale wówczas... nie wiedziałem o tym, a nawet
gdybym wiedział, nigdy bym w to nie uwierzył.
- Czasami trzeba uwierzyć, braciszku - Aukasz uśmiechnął
się smutno. - Ja też nie wierzyłem, że po tym, co Magda
usłyszała ode mnie, nadal będzie mnie chciała i pokocha mnie
takiego, jakim jestem. I jakim byłem. Z całym tym
balastem mojej przeszłości, jaki dzwigałem. Jak brzemię. Jak
ciężar. Jak kotwicę, która trzymała mnie ciągle w tamtym
świecie, kiedy nikt i nic się dla mnie nie liczyło. Ale ona jednak
mnie chciała. I chce. I to jest... cholernie... cudowne.
- Wiem, Aukasz, wiem. I nie myśl o sobie w ten sposób.
- To znaczy?
- Ze nikt by za tobą nie płakał. Nie możesz tak myśleć. Jest
mnóstwo ludzi, którzy cię kochają. I nie mówię tu o twojej
Magdzie - Krzysiek przekrzywił głowę i wpatrywał się w brata.
- No może...
- Nie może. Jestem twoim bratem. Nasza matka... wiele przez
nas przeżyła, ale kocha nas bezwarunkową miłością.
- Wiem. Ja też ją kocham - odparł cicho Aukasz.
- Myślę, że nawet Kątka coś do ciebie czuje.
- Oprócz nienawiści?
- To kiedyś. Ale teraz... sam wiesz. Wiele się zmieniło.
- Wiem. Dla mnie Kaśka też jest bliska. I ważna. I dlatego...
czasami zastanawiam się, czy zasługuję na to wszystko. Po
tym, co zrobiłem...
- Nie wiem, czy zasługujesz - Krzysiek wzruszył ramionami.
- Nie wiem, czy ja zasługuję. Też zraniłem wiele ludzi, sam
wiesz, jaki byłem. Ale powiedz jedno: czy wtedy, gdy
dowiedziałeś się o śmierci Gośki, nic cię to nie obeszło?
Aukasz...?
Potężny brązowooki mężczyzna wstał i podszedł do okna.
Milczał przez chwilę.
Odwrócił się i popatrzył na siedzącego na podłodze brata. W
jego oczach nie było żadnych uczuć, ale gdy po chwili wziął
głęboki wdech, kurtyna obojętności opadła i Krzysiek zobaczył
we wzroku Aukasza tyle rozpaczy i bólu, że nawet on miał
wrażenie, że te uczucia przenikają go na wskroś.
Borowski zamrugał i już spokojnie spojrzał na młodszego
brata. Powiedział łamiącym się głosem:
- To był dla mnie... koniec świata. Opowiem ci. Postaram się
opowiedzieć. I nie przerywaj. Bo nie wiem... czy dam radę
dokończyć.
ROZDZIAA 12
Sarah McLahlan, Angel
Kaśka Matczak zadzwoniła do mnie i usłyszałem: -
Małgosia... nie żyje... Co jej odpowiedziałem?
Coś idiotycznie okrutnego, coś, za co powinno się odstrzelić
mój samolubny, chory łeb. Kaśka rozłączyła naszą rozmowę, a
ja stałem z głupim uśmiechem i wpatrywałem się w trzymany
w ręku telefon.
Małgosia nie żyje.
Nie żyje.
Nie.
Żyje.
Gosia.
Jak automat podszedłem do stolika, wziąłem kluczyki od
samochodu, zamknąłem za sobą cicho drzwi i wyszedłem na
zewnątrz.
Wsiadłem do auta i ruszyłem.
Jak?
Gdzie?
Poco?
Dlaczego?
Sam nie wiem, w jaki sposób, jakimi siłami, ale znalazłem
się przed Halą Stulecia, niegdyś Ludową. Zdziwiony patrzy-
łem, jak moje nogi niosą mnie w kierunku Pergoli. W kierunku
ławki. Tej ławki.
Usiadłem.
Palcami dłoni przejechałem po chropowatym drewnie.
Czy czułem jeszcze jej obecność, kiedy roześmiana, bez-
troska siedziała tu koło mnie? Wtulała się w moje ciało...
Patrzyła roziskrzonym wzrokiem... Pełnym nadziei. Miłości.
Zaufania. Wiary. W to, że zawsze będziemy razem. Że na-
leżymy do siebie. Że ułożymy nasze życie. Że unikniemy
zawirowań, które mogłyby nas zniszczyć.
Małgosiu.
Nie wiedziałaś.
Nie miałaś tej wiedzy, naiwna w swojej młodzieńczej wierze,
podpartej pierwszym szalonym uczuciem.
Nie wiedziałaś, że aby ocalić siebie, nie powinnaś była nigdy
mnie spotkać.
Bo to ja cię zabiłem.
Zniszczyłem.
To wszystko, co było między nami. To wszystko, co było
piękne w tobie. Bo mimo że trochę zbłądziłaś, byłaś normalną
dziewczyną, która jedynie potrzebowała wsparcia i miłości. Ja
nie byłem w stanie ci tego dać. Nie byłem w stanie dać ci
niczego. Bo jestem złym człowiekiem. Egoistą. Bez uczuć, bez
sumienia, bez serca. I za to poniosę karę. Będę musiał.
Wstałem.
Pochyliłem się nad poniszczoną przez czas, siły natury i
człowieka ławką. Zacisnąłem dłonie na oparciu. Zacisnąłem
zęby. Zamknąłem oczy. Z całych sił. I... zapłakałem. Zawyłem.
Jak zranione zwierzę. Nie. Jak człowiek niebędący
człowiekiem.
- Małgośka!!
Azy płynęły po moich policzkach, znacząc swoistą ścieżkę
win, które siedziały we mnie i miały zostać tam już na zawsze.
Nigdy nie dam się im uwolnić. Dopilnuję, żeby zalęgły się we
mnie jak robactwo i gnębiły moje myśli dzień i noc. Bo tak
musi być. Ona nie żyje. Zabiła się przeze mnie. Ja nadal
tutaj jestem. Ale też jakby martwy. Ale ten ból... musi we
mnie trwać. Musi. Będę go pielęgnował jak najpiękniejszy,
najdelikatniejszy kwiat. Tak jak nie umiałem zadbać o nią, tak
zadbam o ten pieprzony wyrzut sumienia, który już żył w mojej
głowie, jak pasożyt czerpiąc ze mnie siłę na to, aby męczyć
żywiciela do końca jego dni. Kucnąłem.
Położyłem rozpaloną głowę na szorstkim siedzisku ławki.
Zaczął padać deszcz; studził trochę palącą skórę mojej twarzy.
Azy zlewały się z deszczem. Płakałem wraz z tym porąbanym
światem, za tą, która mogłaby być moją przyszłością. Która
chciała nią być. A teraz... zostałem sam. I tak powinno być od
początku. Bo nie zasługiwałem na niczyją miłość. Na niczyje
zaufanie, bo mi nie można było ufać. Na niczyje ciepłe słowa,
bo jedyne, na co zasługiwałem, to okrucieństwo, zło i głęboki
dół w ciemnym lesie.
Wstałem.
Wytarłem twarz. I wiedziałem. Że te resztki dobroci, jakie
tkwią w każdym człowieku, które też we mnie gdzieś tam
głęboko były, odeszły. Razem z nią. I teraz... została pusta
skorupa. Pełna nienawiści, zła, egoizmu. To byłem właśnie ja.
Aukasz Borowski. Nie. Lukas. To jestem ja. I jedyne, o co teraz
mogę się modlić, to nie wybaczenie, bo jego dla mnie nie ma i
nie będzie, lecz by wreszcie stało się coś, co mnie obudzi i
usunie z tego świata. Bo wiem, że jestem dobry tylko w
ranieniu ludzi. I jeśli tu pozostanę, to liczba zranionych osób
wokół mnie będzie stale rosnąć. Bo to jest moje przeznaczenie.
Odszedłem, nie oglądając się na mokrą od deszczu ławkę
przy Pergoli. I wiedziałem, że już nigdy się tu nie pojawię.
Tak jak nie pojawiłem się na jej pogrzebie. Nie byłem w
stanie. Czy to było tchórzostwo? O tak! Na pewno! Jak
mógłbym spojrzeć w oczy jej matce? Moim rodzicom?
Bratu? I wreszcie... Kaśce Matczak?
Ale kilka dni po pogrzebie, gdy miałem pewność, że nikogo
tam nie ma... stanąłem przed jej grobem. Jeszcze zasypanym
kwiatami. Od rodziny, kolegów i koleżanek ze szkoły.
Spojrzałem na tabliczkę.
Małgorzata Filipiak.
Żyła lat osiemnaście.
Wpatrywałem się w litery składające się na imię tej, którą
kochałem. I której nie umiałem uratować. A którą popchnąłem
do najgorszej zbrodni, do zbrodni przeciwko samej sobie.
Położyłem na górze kwiatów bukiet białych róż. Kochała je.
Kiedyś kupowałem jej takie kwiaty, a ona wtulała w nie twarz i
wciągała ich zapach.
I śmiała się...
Do mnie. Tak pięknie się śmiała... Jej śmiech zawsze będzie
dzwięczał w mojej głowie. Tak jak słowa, które powiedziałem
jej wówczas w szpitalu. I tak ma być. Taka jest kolej rzeczy.
A ja będę nadal robił to, co robiłem, w czym byłem naj-
lepszy. I może w końcu kiedyś... stanie się coś, co wyrwie mnie
z tego impasu i da mi chwilę spokoju. I mam nadzieję, że to
nastąpi już niedługo. Wówczas zniknę i wszyscy odetchną z
ulgą. Był taki chłopak. Lukas. Który nie miał serca. Pamiętacie
go? Nie? To dobrze... to bardzo dobrze.
- Nienawidziłeś siebie? - Krzysiek przez chwilę milczał, gdy
brat skończył opowieść, ale teraz popatrzył na niego z uwagą.
- Bardzo - szepnął ten, zaciskając szczęki. - Czasami nadal
się nienawidzę.
- Ale twoje modły zostały wysłuchane.
- Nie zostały.
- Jasne, modliłeś się o śmierć, a dostałeś drugą szansę. Na
nowe, normalne życie. Nie uważasz, że ten na górze posta-
nowił tak od razu cię nie przekreślać? - Krzysiek uśmiechnął
się lekko.
Aukasz pokręcił głową.
- Do niedawna myślałem, że się ze mną droczy. Ale teraz. ..
sam nie wiem.
- Będziesz do końca życia nosił to piętno?
- Tak - Aukasz odpowiedział z pewnością i przekonaniem.
-Jasne. Mam teraz Magdę. Wkrótce urodzi się moje dziecko.
Otworzyłem restaurację, jestem cichym współpracownikiem
policji. W końcu robię coś dobrego. Finansuję ośrodek dla
uzależnionych. Ale myślisz, że to wszystko sprawi, że kiedyś
będę w stanie spojrzeć sobie w oczy? A co ważniejsze - Aukasz
uniósł dłoń - spojrzeć w oczy jej matce?
- Ance?
- Tak. Właśnie jej - odparł cicho.
- Nie wiem, Aukasz. Może powinieneś spróbować. Może...
ona też zrozumiała. I może... wybaczyła? - głos Krzyśka
brzmiał spokojnie i łagodnie.
- Nie sądzę... - szepnął. - Ja bym nie wybaczył.
- Nie wszyscy są tobą, bracie.
- I lepiej dla wszystkich. Lepiej. Wiesz... miałem takie
myśli... Wtedy... - Aukasz zmienił ton i spojrzał na brata.
- Jakie myśli? - ten zmarszczył brwi.
- Samobójcze. Chciałem iść tam gdzie ona.
- Jezu, Aukasz... - Krzysiek pokręcił głową, patrząc na brata
zszokowanym wzrokiem.
- Ty mnie uratowałeś.
- Jak to?
- Swoją autodestrukcją. Tuż po tym, jak twoja Kaśka wy-
jechała bez słowa wyjaśnienia. Wówczas do mnie zwrócił się o
pomoc ten, o którym powoli zapominałem, pewny, że on już
dawno zapomniał o mnie.
Wiedziałem, że dziewczyna mojego brata zostawiła go bez
słowa i wyjechała. Matka zadzwoniła do mnie jakiś czas po
tym. Martwiła się o Krzyśka, bo od momentu, gdy Kaśka
zniknęła, zamknął się w pokoju i nie wychodził z niego przez
kilka dni. Gdy się o tym dowiedziałem, ogarnęła mnie
wściekłość. Kurwa! Znowu się nie myliłem! Mogłem go
ostrzec, wytłumaczyć... Bez sensu. Jak można tłumaczyć coś
komuś zakochanemu pierwszą prawdziwą miłością? I to
nieodwzajemnioną!
Chciałem porozmawiać z bratem, ale nie wiedziałem, co
miałbym mu powiedzieć. Lecz wówczas... przyjechał do
mnie... nasz ojciec. Kompletnie mnie to zaskoczyło i w głębi
serca... ucieszyło. Z tego powodu byłem jeszcze bardziej
wściekły na siebie. Bo ojciec... po tylu miesiącach, latach
nieobecności i milczenia przyszedł do mnie tylko dlatego, że
mnie potrzebował. Nie dlatego, że chciał się ze mną zobaczyć.
Ale w sumie nie powinienem być wielce zdziwiony. Czy sam
zachowywałem się inaczej?
- Słuchaj... - powiedział zmartwionym tonem, gdy bez słowa
zaprowadziłem go do salonu. - Mamy kłopot z Krzyśkiem. Ta
dziewczyna... wyjechała. I on kompletnie się załamał.
Najpierw siedział w swoim pokoju i nie wychodził, a teraz
wychodzi non stop i wraca zalany w trupa. Mama się martwi...
Bardzo. Ja również - po raz pierwszy od dawna mój ojciec
popatrzył mi w oczy bez nienawiści czy pogardy. To był wzrok
zrozpaczonego rodzica, proszącego o pomoc.
- Czemu mi to mówisz? - spytałem po chwili milczenia, które
obu nam ciążyło jak niewypowiedziane słowa żalu,
wzajemnych oskarżeń i win.
- Jesteś jego bratem. On... zawsze cię bronił... Myślę, że
jesteś dla niego ważny.
- On dla mnie też - powiedziałem tak cicho, że ojciec zmrużył
brwi, jakby do końca nie był pewny, czy dobrze usłyszał.
- Dzisiaj znowu gdzieś wyszedł. Jestem pewien, że nie wróci
trzezwy. Aukasz, on... on ma przyszłość, studia, nie może się
pogrążyć. Wystarczy, że ty...
Rzuciłem ojcu ostrzegawcze spojrzenie.
- Co? Ze pogrążyłem się? To chciałeś powiedzieć?
Przychodzisz do mnie po pomoc i nawet teraz nie potrafisz
chociaż udawać, że mnie nie nienawidzisz? Że mną nie
gardzisz? - wstałem, dając znać, że nasza rozmowa dobiega
końca.
Ojciec też wstał i przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
On pierwszy spojrzał w bok, westchnął i powiedział:
- Naprawdę tak myślisz? -Co?
- Że cię nienawidzę?
Wzruszyłem ramionami. Co miałem mu powiedzieć? Że tak
myślę. I cholernie boję się tej myśli? Wolałem nie odpowiadać.
A wtedy on podszedł do mnie i dotknął mojego ramienia.
- Mylisz się. Jesteś moim synem. Nie mógłbym... - czy jego
głos drżał?
- Znajdę go. Porozmawiam z nim. Tylko nic na siłę. On musi
przeżyć swój ból. Kochał tę dziewczynę. Daj mu czas i nie
naciskaj, jak zwykłeś robić.
Ojciec patrzył na mnie i w jego wzroku czaiło się coś...
ciepłego, coś, czego dawno nie widziałem. Poczułem, że jeśli
to dłużej potrwa, to kompletnie się rozkleję. Odwróciłem się
i podążyłem w kierunku wyjścia, on poszedł za mną, rozu-
miejąc, że nasze spotkanie dobiegło końca.
Pojechałem do miasta. Podzwoniłem po kumplach.
Znajomych. Wprawdzie nikt nigdy nie widział mnie z moim
bratem, ale po pierwsze, byliśmy do siebie bardzo podobni, po
drugie, niewielu było wielkich facetów z niebiesko-brązowymi
oczami. Wiedziałem, że w końcu gdzieś namierzę Krzyśka. I
nie myliłem się. Zadzwonił do mnie Fazi z informacją od jed-
nego kolesia, który prowadził dyskotekę niedaleko uniwerku.
Tamten powiedział, że jest u niego jakiś duży chłopak, który
robi lekką zadymę i ochroniarze zaraz wyrzucą go na zbity
pysk. Krzysiek i zadyma to było dla mnie nie do pomyślenia,
ale kazałem nic nie robić i powiedziałem, że jużjadę. Gdy tam
wpadłem, zobaczyłem mojego brata, który szarpał się z wiel-
kim i grubym ochroniarzem. Pracownik klubu miał związane
ręce, bo zakazano mu reagować ostrzej, dopóki się nie wyjaśni,
czy to brat Lukasa, czy nie. Jak wszyscy, wiedział, kim jestem;
wolał użerać się z podpitym, nadpobudliwym chłopakiem, niż
spotkać się ze mną oko w oko. Kiwnąłem głową, żeby puścił
Krzyśka. Podszedłem do mojego brata, który wyglądał jak po
tygodniowym alkoholowym maratonie.
- Krzysiek, jesteś nawalony - stwierdziłem ten nader oczy-
wisty fakt, gdy tylko spojrzałem w jego zamglone oczy.
- Jestem - odparł radośnie i uśmiechnął się głupkowato. -I
mam zamiar nawalić się jeszcze bardziej. Aż do końca.
- Aha. Jasne. Ciekawe, czyjego końca... - odparłem z
przekąsem i poprowadziłem go do oddalonej nieco loży, którą
wskazał mi menedżer klubu.
- Nie wiem. Mojego. Tego klubu. Jej. Świata - parsknął i
wzruszył ramionami. - Nieważne.
- Siadaj - westchnąłem i posadziłem go na niskiej sofie.
Upadł na nią niemal bezwładnie.
Skinąłem na kelnerkę i kazałem mu zaparzyć herbatę z cy-
tryną. Dla siebie zamówiłem wodę. Mój brat oparł głowę o
skórzany zagłówek i patrzył na mnie zaczerwienionymi
oczami.
- A ty skąd się tutaj wziąłeś? - spytał nawet przytomnie jak na
jego obecny stan.
- Znikąd - wzruszyłem ramionami. - Mam szerokie
znajomości.
- Nie ma knajpy w tym mieście, w której mógłbym się
spokojnie skatować?
- Nie ma.
Kelnerka przyniosła moje zamówienie. Mieszałem herbatę,
aby ją trochę ostudzić. Przypomniało mi się, że zawsze tak
robiłem, gdy Krzysiek był mały; nie chciałem, żeby się po-
parzył gorącym napojem.
- Pij, ale powoli. To cię trochę postawi na nogi, zanim
zawiozę cię do domu.
- Nie mam zamiaru wracać ani tam, ani nigdzie - burknął, ale
małymi łyczkami zaczął pić herbatę. - A od kiedy tak się o
mnie martwisz? - spytał z nagłą złością.
- Martwię się. Jesteś moim bratem. I starasz się kompletnie
spierdolić swoje życie. I to z jakiego powodu... - odparłem
cicho.
Wkurzył się. Jego oczy pociemniały, tak jak i mi, kiedy
zaczynałem się denerwować.
- Skąd wiesz, jaki mam powód?! Myślisz, że wiesz o mnie
wszystko?! Nie znasz mnie. Od dawna nie ma cię przy mnie! -
wpatrywał się we mnie tym pijackim spojrzeniem, a ja miałem
wrażenie, jakby właśnie przywalił mi pięścią w brzuch. Miał
rację jak cholera, a ja mogłem tylko przytaknąć.
- Wiem. I nie powiem, czy żałuję, bo sam już nie wiem, czy
coś w ogóle czuję. Ale nie możesz się tak zachowywać.
Mama się martwi. Ojciec...
- Od kiedy martwisz się tym, co czuje nasz ojciec? I mama?
- Nie martwię się tym, co oni czują. Martwię się tym, co
czujesz ty - odparłem spokojnie. Popatrzył na mnie szeroko
otwartymi oczami. Po chwili pochylił się i siorbał herbatę,
jakby znowu miał pięć lat. Poczułem ukłucie w sercu na ten
widok. I teraz, gdybym złapał Kaśkę Matczak w swoje ręce...
zobaczyłaby, jak wygląda wkurwiony do szaleństwa Lukas.
- Sam nie wiem, co czuję - wymamrotał. - Czy w ogóle coś
czuję...
- Ona nie jest warta tego, żebyś zniszczył siebie i swoje
życie. I swoją przyszłość.
- Ona jest warta wszystkiego... Nie zrozumiesz tego -warknął
z nagłą złością. - Nigdy nikogo nie kochałeś. Co możesz o tym
wiedzieć?
Ukłucie w sercu po raz drugi.
- Masz rację. Nigdy nie kochałem. Ale wciąż jesteś moim
bratem. Nie chcę cię widzieć w takim stanie z powodu jakiejś
laski, która potraktowała cię w ten sposób.
- Ona ... wyjechała. Zostawiła mnie. Na tym zasranym
dworcu. Jak bezdomnego psa. Nic nie rozumiem, Aukasz
-popatrzył na mnie tak zrozpaczonym wzrokiem, że miałem
wrażenie, że zaraz uduszę się z żalu, który on odczuwał. To
uczucie ogarnęło mnie swoją duszącą, niszczycielską siłą.
Ukłucie w sercu trzeci raz.
- One takie są, Krzysiek. Ludzie tacy są. Dlatego ja liczę
tylko na siebie. Nie ufam nikomu, bo nie warto. Nie wierzę w
niczyje obietnice, zapewnienia, bo to tylko słowa. Ulotne,
złudne, nieprawdziwe, sztuczne, wypowiadane bez większej
wiary w ich sens, prawdziwość, trwałość. Dlatego ja nikomu
nic nie obiecuję. Nie przyrzekam. Nie zapewniam o niczym.
Tak jest uczciwiej. Tak jest bezpieczniej. Takie jest życie i taka
jest prawda. Licz na siebie, nie okazuj słabości, uczuć, nawet
jeśli jeszcze jakieś posiadasz, bo zaraz znajdzie
się ktoś, kto wykorzysta je przeciwko tobie. Kto ci wmówi,
że jesteś wyjątkowy, a potem odstawi na półkę jak dawno
przeczytaną książkę, której treść dobrze zna i nie zamierza do
niej wracać. Aż w końcu trafiasz na makulaturę. Chcesz tego,
braciszku? - mówiłem cicho, wpatrując się w niesamowite
oczy Krzyśka, i poczułem... poczułem... Boże! Ze kocham go!
Tak bardzo, tak mocno, miłością tak silną, że jest to dla mnie
niezrozumiałe. I cholernie przestraszyłem się tego uczucia. Bo
przecież... ja miałem już niczego nie czuć! Wyrzec się emocji,
wyzbyć uczuć, wrażeń i żyć jedynie z poczuciem winy. Tak
miało być, do diabła! Dlatego wiedziałem, że dobrze robiłem,
unikając widywania się z bratem, bo każde takie spotkanie
osłabiałoby mnie, przypominając ciągle, że istnieje jeszcze na
tym świecie ktoś ważny dla mnie. A tym samym jest moją
słabością.
Krzysiek wpatrywał się we mnie bez słowa. Po chwili wy-
sunął dłoń i zacisnął ją na moim przedramieniu.
- Nie chcę tego, Aukasz. Tylko... tak bardzo za nią tęsknię. I
kocham ją. A.i kurwa... nie rozumiem! Nie rozumiem. Co się
stało... Odeszła tak niespodziewanie... Nie wiem, czy to przez
śmierć Gośki. Czy to moja wina? Dlaczego, Aukasz?
Boże...
Co miałem mu powiedzieć? Ze domyślam się, dlaczego
wyjechała? Że to przeze mnie? Że Kaśka obwinia się o śmierć
Małgośki, a tak naprawdę to ja zabiłem tamtą dziewczynę? Ale
z drugiej strony... To było głupie. I skoro tak mocno kochała
mojego brata, to jak mogła go zostawić? Nie! Krzysiek musi
wziąć się w garść - i to bez niej. Ona już wystarczająco go
osłabiła.
Podszedłem do brata i postawiłem go na nogi. Zarzuciłem
sobie na szyję jego ramię i objąłem go mocno.
- Chodz, braciszku. Zawiozę cię do domu. Jutro wy-
trzezwiejesz i jak będziesz chciał pogadać, będę do twojej
dyspozycji. A dziewczyną się nie przejmuj. Jest ich milion na
tym świecie do tego, do czego są nam potrzebne. Skup się na
sobie i na swojej przyszłości. Będziesz najlepszym adwokatem
w tym mieście. Ja ci to mówię, a trochę się znam na prawie.
- Tak, Aukasz. Najlepszym... - Krzysiek zatoczył się lekko,
ale go przytrzymałem. Szliśmy chwiejnym krokiem do mojego
samochodu.
- Jasne, że najlepszym - uśmiechnąłem się.
- Ty jesteś najlepszym bratem, Aukasz. I niepotrzebna mi
żadna laska. Mogę mieć ich na pęczki!
- Jasne, jasne... - Westchnąłem i nie bez wysiłku usadowiłem
go w aucie. Złapał mnie za ramię i popatrzył mi w oczy lekko
nieprzytomnym wzrokiem.
- Ale brata mam tylko jednego. I nie odwracaj się ode mnie,
Aukasz. Ona mnie zostawiła, ale ty nie odchodz.
Zawiozłem go do domu. Matka ucieszyła się, gdy mnie zo-
baczyła. Mniej była zadowolona z wyglądu młodszego syna,
ale najważniejsze, że przywiozłem go całego i zdrowego.
Jedynie pijanego w sztok. Ojciec milcząco podziękował i zaraz
schował się w sypialni. Pocałowałem mamę w policzek. Gdy
chciała przygarnąć moją głowę i przytulić, odsunąłem się,
wymamrotałem jakieś słowa pożegnania i wyszedłem.
I po raz kolejny zostawiłem mój dom. Rodzinę. Matkę, ojca.
I mojego brata. Bo przecież... robot bez uczuć jak ja nie mógł
mieć nikogo bliskiego.
ROZDZIAA 13
Three Days Grace, Pain
Od tamtej chwili żyłem w dwóch odrębnych światach. Za
dnia byłem Lukasem, zimnym draniem, który wydawał się
wyzbytym z uczuć gnojkiem. Noce... Noce należały do
Aukasza. Faceta, który zagubił się w gąszczu własnych odczuć,
w świecie ułudy, w jakim żył od lat. Który gnębił się
nawracającymi obrazami z przeszłości i katował decyzjami,
jakie podejmował i jakie uczyniły tak wiele złych i chorych
rzeczy. Ale o tych nocnych koszmarach, osobistych demonach
wiedziałem tylko ja. To była taka moja tajemnica; siedziała we
mnie głęboko. Byłem doktorem Jekyllem w nocy i panem
Hydem w dzień. I cholernie się bałem, że już na zawsze
zostanę w tym dwuwymiarowym świecie.
Tymczasem za dnia zajmowałem się tym, w czym byłem
najlepszy, czyli wywieraniem nacisków, zastraszaniem i za-
rządzaniem. Oraz organizowaniem sprzedaży.
I jeszcze niejednokrotnie ratowałem mojego brata, który
ciągle szalał po wyjezdzie Kaśki, ale w końcu on też zaczął się
uspokajać. Tylko... jakby coś w nim pękło. Zamknął się na
otaczający go świat, przybierając maskę, która, jak się pózniej
okazało, przylgnęła do jego twarzy na długich trzynaście lat. Ja
sam zachowywałem się tak od dawna, ale wówczas oczywiście
nie zdawałem sobie z tego sprawy. Uważałem, że taki właśnie
jestem. Nie dawałem dojść do głosu swojej prawdziwej
naturze, ukrytej w najdalszych zakamarkach umysłu.
Minęło kilka lat. Mój brat skończył studia i rozpoczął
aplikację adwokacką. Tak jak mu kiedyś powiedziałem, był
najlepszy. Wszędzie i zawsze. Był błyskotliwy, elokwentny,
miał doskonały refleks. Idealny. Pomijając kwestię, że ludzi
traktował jak pionki, które przestawiał wedle własnego uzna-
nia, wydawał się naprawdę perfekcyjny. Ale dobrze, że tak
robił. Przynajmniej miał pewność, że już nigdy nie zostanie
skrzywdzony, bo nikomu nie pozwalał zbliżyć się do siebie
bardziej, niż wymagała tego sytuacja. Ja stosowałem podobną
zasadę, dlatego uchodziłem za zimnego skurwiela. Blisko
byłem jedynie z Fazim, Jarem i Blizną. Ten ostatni okazał się
naprawdę wiernym i oddanym sprawie żołnierzem. Był
człowiekiem Faziego, ale miałem do gnojka słabość. Lubiłem
go i on o tym doskonale wiedział.
Plan Siergieja, dotyczący przejęcia rynku wschodnioeu-
ropejskiego, rozwijał się w kierunku, jakiego wszyscy sobie
życzyliśmy. Grupa z Centrum była potęgą na scenie niele-
galnego biznesu. Działała pod przykrywką legalnych firm,
knajp, dyskotek i klubów. Do tego odkryłem kolejną żyłę złota
- sprowadzanie z Zachodu używanych samochodów. Takiemu
Helmutowi nudził się jego mercedes, a nie miał kasy na
nowego. Zostawiał auto na parkingu wraz z kompletem
dokumentów. My odjeżdżaliśmy łupem, który wkrótce trafiał
za wschodnią granicę. Helmut zgłaszał kradzież, za kasę z
ubezpieczenia kupował nową furę i był szczęśliwy. Jeszcze
szczęśliwszy był Wania ze Wschodu. A najbardziej ja, do
którego kieszeni trafiał procent od sprzedaży. Tak to się
kręciło. Skoro można było zarobić, to dlaczego miałbym nie
wykorzystać szansy?
Tak więc ja i moi ludzie zarabialiśmy niezłą kasę, jeszcze
lepiej się przy tym bawiąc. Każdy z nas miał świadomość
ulotności naszych działań, ale nie rozpatrywaliśmy tego w
kategoriach ani moralnych, ani zdroworozsądkowych.
Powiedziałbym, że raczej było to dość ryzykowne oczekiwanie
na to, co miało nadejść w naszej niedalekiej przyszłości. I
nadeszło.
Zaczęło się od tego, że zniknął Jaro, czyli Maślak. Mój
kumpel i prawa ręka. Wracał z Przemyśla, gdzie miał spotkanie
ze Słonką. Przewoził trochę towaru i ekstra kasę dla mnie,
Rafika i dla siebie. Wyjechał i nie dojechał. Zorientowaliśmy
się w sumie na następny dzień, kiedy Słonko zadzwonił do
mnie z zapytaniem, czy jestem zadowolony z premii i ile
dziewczyn zdążyłem już obrócić.
- O czym ty mówisz, Aleks? - spytałem cicho, czując, że jest
niedobrze. - Maślak wczoraj rano wyjechał od nas. Ma nową
partię towaru i kasę dla waszej trójki.
- Kurwa - szepnąłem.
- Co się dzieje? - Słonko też już nie był skory do żartów.
- Nie ma go. Dzwoniłem do niego rano, ale ma wyłączony
telefon. Myślałem, że... nie wiem, że jeszcze nie wrócił -
odparłem matowym głosem.
- Może zachlał i leży w objęciach jakiejś dupy?
- Nie. To nie on. Rano był u niego Fazi, ale nikt nie otwierał.
Miałem do was dzwonić. Kurwa! - zacząłem chodzić do
pokoju, pocierając skronie. - Zaraz zaczniemy go szukać.
- Lukas, na drugi raz jedzcie we dwóch.
- Jasne. Na drugi raz. Oddzwonię - rzuciłem, rozłączyłem się
i zaraz zadzwoniłem do Rafika. Kazałem też pozostałym
chłopakom przyjechać do Imperiała. Gdy nadszedł wieczór,
nie było w mieście człowieka związanego ze mną, który nie
szukałby Jarka. Przetrząsnęliśmy wszystkie knajpy, kluby,
dzwoniliśmy do Opola, Brzegu, nawet do Katowic, do naszych
ludzi. Maślak jakby zapadł się pod ziemię. To było do niego
niepodobne, więc nie musiałem tłumaczyć chłopakom, że coś
musiało się stać; to było aż nazbyt oczywiste.
Wykorzystując kontakty, sprawdziłem, czy nie został gdzieś
zatrzymany przez psiarnię, ale nigdzie tego nie odnotowano.
Nie przywieziono go też do żadnego ze szpitali znajdujących
się na trasie, którą jechał. Wykonaliśmy kawał dobrej
policyjnej roboty i nadal tkwiliśmy w martwym punkcie.
Minęły trzy dni.
I wówczas...
Siedzieliśmy w moim biurze w Imperialu. Przyszła kelnerka i
powiedziała mi coś na ucho. Spojrzałem na nią zdziwiony, ale
kiwnąłem głową i mruknąłem:
- Wprowadz go.
Po chwili do środka wszedł chłopak, a teraz właściwie facet,
któremu kiedyś uratowałem tyłek. Okazał się honorowym
gościem; nigdy nie zapomniał o tym, że mu pomogłem.
- Cześć, Lukas.
- Cześć, Jędras.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Fazi też poznał chłopaka. Patrzył
na niego z zainteresowaniem. Wiedziałem, że koleś ukończył
studia i uczy w szkole. Wyszedł na porządnego gościa i była w
tym moja niemała zasługa. Poczułem coś na kształt dumy.
- Podobno masz coś dla mnie? Informację? - uniosłem brew i
patrzyłem na niego przyjaznie, bo widziałem, że był
wystarczająco zdenerwowany faktem, że wszedł w sam środek
narady chłopców z miasta.
- Byłem w takim małym klubie na placu Bema. Był tam
Buzka i jego dilerzy. Sprzedawali jakiś nowy towar, zachwa-
lając nową wschodnią recepturę. Twierdzili, że to gwarancja
prawdziwego odlotu. Gdy któryś z klientów rozpoznał go i
powiedział, że to towar Grupy z Centrum, Buzka się roześmiał
i powiedział: Grupa z Centrum to było, minęło. Teraz jest
Grupa Pana Myszaka. I albo to kupujesz, albo spierdalasz".
Popatrzyliśmy wszyscy na siebie w kompletnym osłupieniu.
Jędras był całkowicie spękany, ale wpatrywał się we mnie
wzrokiem pełnym zaufania. I słusznie, bo nie zamierzałem
zrobić mu najmniejszej krzywdy.
- Skąd wiesz, że Grupa z Centrum to my? - zmrużyłem oczy.
- Dokładnie nie wiem. Ale pamiętam jeszcze to i owo. Mam
też starych przyjaciół. Jasne, nie siedzę w tym i nie mam
zamiaru. Ale kontakty pozostały. I pomyślałem, że odwiedzę
Lukasa, człowieka, który odpowiednio mnie ukierunkował i
dzięki niemu nie gniję w jakimś mokrym leśnym dole.
- Słuszne rozumowanie - uśmiechnąłem się i uścisnąłem
Jędrasowi dłoń.
Gdy wyszedł, czułem na sobie uważny wzrok moich ludzi.
Wiedziałem, że czekają na polecenie i bez względu na to, jakie
ono będzie, wykonają je bez mrugnięcia okiem. A mogło być
tylko jedno.
- Myszak ma Jara. Nie wiem, czy jeszcze go ma, czy miał.
Jedziemy na Bema, do tej gównianej speluny Grupy Pana
Myszaka - powiedziałem cicho, a pogarda w moim głosie była
aż nadto słyszalna. - Zrobimy tam mały rekonesans.
- Szefie, kije brać? - Fazi już był gotowy do wyjścia.
- Nie tym razem. Teraz jedziemy napić się ich gównianej
wódki - odparłem, zmierzając w stronę drzwi. Moi ludzie
poszli za mną. Wsiedliśmy w trzy samochody i ruszyliśmy do
klubu pieprzonego Myszaka. A ja starałem się nie myśleć, co
zrobię, gdy złapię zasrańca Buzkę w swoje łapy. Bo że
wcześniej czy pózniej ta łajza znajdzie się w moich czułych
objęciach, byłem więcej niż pewien.
Gdy weszliśmy do środka, wszyscy spojrzeli w naszą stronę.
Nieliczni o tej porze goście, czując, że coś się dzieje, w po-
śpiechu dopijali tanie szczochy zwane piwem i opuszczali
lokal. Usiedliśmy przy stolikach niedaleko baru. Podeszło do
nas dwóch ochroniarzy - typowe karki z grubymi łańcuchami
na szyjach. Zwrócili się do Blizny, który był z nas
najmniejszy. Typowe.
- Te stoliki są zarezerwowane.
- Do mnie mówisz? - Blizna siedział swobodnie, krzyżując
ramiona i nie spuszczając wzroku z dwóch stojących koło
niego facetów.
- Nie, kurwa, obok ciebie!
- To chyba do mnie - powiedziałem cicho. Wstałem i pod-
szedłem do pierwszego bramkarza. Widziałem, jak lekko po-
bladł pod opalenizną rodem z solarium. - No więc jak z tymi
stolikami? Zajęte czy wolne?
Aysy mięśniak spojrzał na swojego kumpla, który wzruszył
ramionami i lekko się wycofał.
- Tak myślałem - uśmiechnąłem się, ale moje oczy pozostały
zimne jak lód. - Gdzie wasz szef?
-Już jedzie.
- To dobrze. Macie tu jakieś kelnerki czy sami mamy się
obsłużyć?
Mięśniak kiwnął głową w stronę dziewczyny, która stała za
barem i ze strachem przyglądała się całej sytuacji. Kelnerka
przyjęła nasze zamówienie i po chwili drżącymi dłońmi po-
stawiła przed nami butelkę wódki i kieliszki. Dałem jej suty
napiwek i złapałem za ramię, przyciągając do siebie.
- Zrób sobie przerwę - powiedziałem cicho i wzrokiem
wskazałem drzwi wyjściowe. Dziewczyna głupia nie była,
zrzuciła kelnerski fartuszek i po chwili wyszła z knajpy, mocno
ściskając torebkę. I bardzo dobrze. Niepotrzebne były mi
cywilne ofiary.
Nie minęło dziesięć minut, jak do środka wpadł Buzka ze
swoimi dwoma gorylami. Pewnie już wiedział, że czekamy na
niego, bo wparował do środka i od razu ruszył w naszym
kierunku. - Lukas, chyba adresy pomyliłeś? - warknął, patrząc
na mnie z góry.
- A ty masz coś mojego. I nie chodzi mi o pieprzone prochy.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, człowieku. - Buzka objął
się ramionami i uśmiechał fałszywie. - Wchodzisz jak do siebie
i straszysz mi ludzi.
- To wolny kraj. Przyszedłem napić się wódki - odparłem
spokojnie, chociaż najchętniej złapałbym tego gnojka za
szmaty i przetarł nim bar.
- Jasne. Przekraczasz granice.
- Jasne. Gdzie jest Maślak? - stwierdziłem, że wystarczy tych
uprzejmości. Wstałem i obrzuciłem nieprzyjaznym spoj-
rzeniem Buzkę i jego przydupasów. Moi kumple też wstali i
wiedziałem, że bacznie obserwują rozwój sytuacji. Szef tej
spelunki musiał zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. I od
razu wiedziałem, że ta menda kłamie.
- A skąd ja mam, kurwa, wiedzieć? - wzruszył ramionami i
prychnął pogardliwie.
Nie miałem ani czasu, ani cierpliwości. Złapałem go za
koszulę na piersiach i rzuciłem na stolik. Kątem oka widzia-
łem, jak jego ludzie skoczyli do mnie, ale moi kumple sku-
tecznie udaremnili atak. Buzka wierzgał nogami, a ja trzy-
małem zgiętą w łokciu rękę na jego gardle i mówiłem cicho i
wyraznie:
- Jarek jest moim kumplem. Najlepszym. Jeśli coś mu się
stanie, nie będziesz miał życia w tym mieście. Nie będziesz
miał w ogóle życia, bo własnoręcznie ukręcę ci ten durny łeb.
Twoi ludzie też nie będą mieć życia. I twój szef także. Możesz
mu to przekazać, ty śmieciu! - złapałem jego głowę i
uderzyłem lekko o twardy blat stołu. Popatrzyłem na moich
ludzi, którzy trzymali obstawę Buzki, i kiwnąłem głową, dając
sygnał do wyjścia. I wtedy ten debil wypowiedział słowa, które
nigdy, przenigdy nie powinny paść w mojej obecności. Może
by tego nie zrobił, gdyby nie był pozbawiony mózgu i
instynktu samozachowawczego. Ale gnój nie miał ani jednego,
ani drugiego.
- Wiesz co, Lukas? Nie wierzę w twoje pogróżki. Bo gdybyś
miał jaja, już wtedy byś mnie rozwalił, gdy obrabiałem twoją
małolatę w samochodzie. Była niezła, szkoda, że ćpunka.
Słyszałem, że walnęła sobie złoty strzał. Kurczę, takie mięsko
się zmarno... - nie dokończył, bo zanim ktokolwiek mógł się
zorientować w sytuacji, doskoczyłem do niego i zafundowałem
mu potężne uderzenie pięścią w nos. Zalał się krwią i odleciał
na stolik, na którym niedawno leżał. Zabiłbym go. To było
więcej niż pewne. Tam, w tej zadymionej spelunie, zrobiłbym
coś potwornego, coś, co zniszczyłoby pewnie mnie samego,
nie wspominając o mojej matce. Fazi i Blizna trzymali mnie z
całych sił, a ja nie krzyczałem, nie wyrywałem się, tylko
patrzyłem na krwawiącego Buzkę i szeptałem:
- Nigdy o niej nie mów. Nigdy o niej nie mów. Już nigdy.
Skurwysynu!
Wyszliśmy stamtąd i wróciliśmy do mojego klubu. Całą
drogę milczałem. Gdy byliśmy w środku, spojrzałem na moich
ludzi i powiedziałem:
- Spalimy mu tę zawszoną budę.
*
- Wiesz co? Nie powinienem tego mówić, ale ten Buzka mnie
wkurza. Mogłeś się nim wcześniej zająć - Krzysiek uśmiechnął
się lekko.
- Oj, braciszku... Zadziwiasz mnie - Aukasz też się
uśmiechnął. - Nawet nie wiesz, jak tego żałowałem, ale widać
tak musiało być. Dopiero teraz, po latach, mogę o tym mówić
tak swobodnie. Wtedy... byłem jednym wielkim chodzącym
ładunkiem wybuchowym.
- A serio zrobiliście to, co powiedziałeś?
- To znaczy?
- Spaliliście tę budę? - Krzysiek wpatrywał się w brata.
Aukasz pokręcił głową.
- Nie rzucam słów na wiatr. I nie rzucałem. Nigdy. Ale
najpierw... stało się coś o wiele gorszego. Coś, co pozbawiło
mnie wszelkich hamulców, norm i przekreśliło wszystko, czym
się do tej pory kierowałem.
*
Szykowaliśmy się. Miałem zamiar znieść knajpę Buzki z
powierzchni ziemi. I sam już nie wiedziałem, dlaczego chcę to
zrobić. Czy ze względu na mojego kumpla, czy na nią. I na
słowa tej chorej mendy. Z drugiej strony, czy to nie było zbyt
pochopne? Nadal nie znalezliśmy Maślaka. Usiadłem w swoim
gabinecie w klubie i zacisnąłem dłonie we włosach.
Rozsadzała mnie wściekłość, a jednocześnie w głowie
odzywały się resztki zdrowego rozsądku. Musiałem być
odpowiedzialny i myśleć jasno. Tylko że teraz było to
niezmiernie trudne. I wtedy stało się coś, co pomogło mi
podjąć decyzję.
Zadzwoniła moja komórka i nieznajomy głos podał jakiś
adres. To było na obrzeżach miasta. Zebrałem swoich ludzi i
pojechaliśmy. Od początku wiedziałem, co tam znajdę. A
raczej kogo. W rozwalającej się starej kamienicy, w jednym z
opuszczonych mieszkań leżał Jarek. Pobity tak, że trudno było
go rozpoznać.
- Jezu... - szepnąłem, kucając przy moim kumplu, który
oddychał płytko. Był przytomny. Patrzył na mnie jednym
okiem, bo drugie było zakrwawione i opuchnięte.
- Tto... Myszak - wycharczał. Zacisnąłem dłoń na jego
zakrwawionej ręce.
- Wiem, Jaro. Nie ruszaj się, zaraz zabierzemy cię do
szpitala.
- I Buzka... Pobili mnie kijem...
- Zapłacą za to, Jaro. Obiecuję ci - powiedziałem cicho,
wiedząc, że w tej chwili żadna siła nie powstrzyma mnie przed
rozwaleniem Myszaka i jego gównianej obstawy.
Wezwaliśmy pogotowie. Z Jarem został Rafik, a my wró-
ciliśmy do klubu. O ile ponad godzinę temu miałem jeszcze
jakieś opory, teraz wszelkie wątpliwości zniknęły. Czułem
tylko czystą, niczym nieskalaną nienawiść. I pragnienie uj-
rzenia Buzki spływającego własną krwią.
Nasze uderzenie na klub tego gnojka było takie jak my sami.
Szybkie, bezlitosne i pełne brutalnej siły. Biłem wszystkich i
wszystko, co podeszło pod moje rozszalałe pięści. Byłem jak w
amoku. Mściłem się za te wszystkie złe rzeczy. Za Jarka. Za te
słowa pierdolonego Buzki. Za jego zdradę. Za to, że próbował
zgwałcić Gośkę. Że sprzedawał jej prochy. Że śmiał o niej
mówić w ten sposób. Za siebie. Swoje życie. Swoje wybory.
Swoje bezlitosne czyny. Godne potwora słowa. Za to, kim się
stałem. Chciałem zmieść ich wszystkich z powierzchni ziemi.
Pragnąłem, by cierpieli. Bo ich cierpienie, czysto fizyczne,
było niczym, błahostką, fraszką w porównaniu z tym, co
przeżywałem każdego dnia w głowie i w sercu, którego
podobno nie miałem.
Gdy rozprawiliśmy się z Buzką i jego zasraną obstawą, jego
samego wrzuciliśmy do bagażnika mojego samochodu i pod-
paliliśmy ten jego wszawy klub. Płonął naprawdę pięknie. Jak
harcerskie ognisko w lesie. Nie czekaliśmy, aż pojawi się straż
i psiarnia, tylko ruszyliśmy w stronę mojego ulubionego lasku,
aby rozprawić się z tym zasrańcem.
Gdy wjechaliśmy na polanę, wyszedłem spokojnie z sa-
mochodu i wyciągnąłem zakrwawionego Buzkę, który pluł
krwią i patrzył na mnie wzrokiem pełnym strachu. Czy na-
pawałem się jego przerażeniem? Pewnie tak. Ale bardziej
cieszyłem się z tego, że cierpi, że jest ranny i że jego buzka
już nie jest taka ładna. Obudziło się we mnie atawistyczne,
samcze zadowolenie. To było takie proste. Takie zrozumiałe.
Do tego się nadawałem. I tylko to przyjmowałem. Może
powinienem zostać płatnym zabójcą? Musiałbym wyrzec się
wszelkich ludzkich odruchów. Może wówczas osiągnąłbym
chociaż namiastkę wewnętrznego spokoju? Bo jak długo
można żyć z burzą w głowie? Teraz na pewno ogarniało mnie
jedno podstawowe pragnienie. Pragnienie krwi i zemsty. Bo
ten gnojek nie tylko wszedł na nasz teren. Zabrał nasz towar.
Próbował przejąć naszą sferę wpływów. O nie. To nie było
tylko to. Ten gnój zrobił coś o wiele gorszego. On... Dawno
temu dotknął moją kobietę. I teraz... dotknął mojego
najlepszego kumpla. Więc... nie mógł wyjść z tego cało. Może
skończyłoby się na poważnym uszkodzeniu jego facjaty i nie
tylko. Ale gdy moi ludzie trzymali tę mendę, zadzwoniła
komórka. To był Rafik. Odszedłem dalej i odebrałem
zniecierpliwiony.
- Co jest?
- Lukas. To Jaro... - Rafał miał zduszony głos. Poczułem
zimny dreszcz. - Mów!
- Miał obite nerki. Krwotok wewnętrzny. Zmarł pół godziny
temu. Dopiero wyszli i mi powiedzieli. Cały czas tu
siedziałem. Kurwa, Lukas... - Rafał z trudem tłumił płacz. Ten
zimny drań ledwo panował nad głosem. - To był Jaro. Maślak.
Kurwa, pobili go kijem bejsbolowym! Zostawili jak najgorsze
ścierwo. W kałuży krwi.
- Wiem. Jedz do klubu. Ja muszę coś załatwić - powie-
działem cichym, spokojnym tonem.
- Dobrze, Lukas - Rafał pociągnął nosem, jakby był moim
młodszym bratem, i wyłączył się. Schowałem telefon do
kieszeni i popatrzyłem na Faziego i Bliznę, którzy trzymali
zakrwawionego Buzkę. I w tym momencie opuściły mnie
wszystkie negatywne odczucia, jakie wcześniej szalały w
mojej głowie. Zwyczajnie odeszły. Teraz czułem się tak,
jakbym był pusty, pozbawiony wszelkich oznak życia i
człowieczeństwa, odczuwania czegokolwiek. Bo ciągle z tym
walczyłem. Nadal nie chciałem nic czuć, ale, kurwa, nie
mogłem. Po co mi te wszystkie emocje? Po co mi te gesty żalu,
współczucia, przyjazni? Po co mi miłość? Po co cokolwiek w
tym głupim mięśniu, który jest potrzebny tylko do
pompowania krwi? I tylko do tego powinien mi służyć. I
usilnie z tym walczyłem. Żeby nie być miękkim gnojkiem.
Żeby w końcu przestać cokolwiek czuć. Żeby być takim, za
jakiego miało mnie całe miasto. Moi ludzie. Moi wrogowie. I
teraz w końcu mi się to udało! Przez tyle lat nie potrafiłem
sobie z tym poradzić, ale pierdolony Buzka zdołał tego
dokonać. Bo teraz przestałem czuć cokolwiek. I byłem z tego
powodu zajebiście szczęśliwy. Podszedłem wolnym krokiem
do samochodu. Widziałem, że wszyscy uważnie mnie
obserwują. Buzka wręcz wwiercał się w moją osobę
przerażonym wzrokiem. A ja otworzyłem bagażnik i wyjąłem
coś ze środka. Gdy nasz więzień zobaczył, na czym zaciskam
dłonie, zaczął się wyrywać, ale oczywiście bezskutecznie. Moi
ludzie patrzyli na mnie spokojnie, bez żadnych emocji.
Podszedłem do nich i przyłożyłem spanikowanemu Buzce kij
bejsbolowy do twarzy. - Popatrz mi w oczy - Powiedziałem
cichym, zachrypniętym głosem. Jego wzrok był pełen strachu.
Niemal czułem zapach tego lęku. Napawałem się tym. To było
jak cholerny afrodyzjak. Dający mi siłę, pewność, że ten
człowiek we właściwy sposób odczytał moje intencje. A te
byłyjednoznaczne. Nie miałem zamiaru wypuścić tego gnoja
żywego. - Lukas... - Buzka jęknął, ale pokręciłem głową i
mocniej przycisnąłem koniuszek kija to brody chłopaka.- Nie
pozwoliłem ci się odezwać. Miałeś tylko na mnie popatrzeć.
Słuchaj, co do ciebie mówię. I rób tylko to, co ci każę.
Gdybyś od początku wykonywał moje polecenia, nie znala-
złbyś się tutaj. A ja nie musiałbym rozwalić twojego choler-
nego łba. Jaro ciągle by żył. Niestety. Stało się inaczej. I mu-
sisz wiedzieć, Buzka, że trzeba ponosić konsekwencje swoich
czynów. Takie jest życie. Musiałeś zdawać sobie z tego spra-
wę, gdy trzymany przez ciebie kij uderzał w czaszkę mojego
człowieka. Musiałeś wiedzieć, że ja tego tak nie zostawię. Ze
takie działanie to tak jak kręgi na wodzie, które powstają od
wrzuconego kamienia. Ty jesteś tym kamieniem. A ja jestem
tym kręgiem. I teraz otoczę cię coraz bardziej, bez szansy na
wydostanie się na zewnątrz. A ty nie będziesz już widział nic
poza mną. Poza moją siłą. I poza własną krwią - powiedziałem
to wszystko cichym i pozbawionym emocji tonem, a gdy
Buzka, trzęsąc się ze strachu, próbował się wyrwać,
zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem go kijem w kolana.
Jego rozdzierający krzyk zmieszał się z odgłosem łamanych
kości, a ja uśmiechnąłem się i wziąłem ponowny zamach.
ROZDZIAA 14
Renegades, Renegades
Zniszczyłem Buzkę. Zniszczyłem człowieka. Zgniotłem,
zmiażdżyłem. Zmiotłem z powierzchni ziemi. Pobiłem go tak,
jak on pobił Jarka. Widziałem jego krew na swoich dłoniach.
Słyszałem rozpaczliwy krzyk, który czasami do dzisiaj
rozbrzmiewa w mojej głowie. Widziałem jak się giął, łamał
pod miażdżącą siłą uderzeń. Cały czas mam to przed oczami.
Cały czas czuję metaliczny zapach krwi. Lecz wówczas. ..
jeszcze żył. Ciągle mogłem go uratować. Ale potwór
mieszkający gdzieś w środku wziął we władanie mnie całego.
Wygrał. Rządził mną, tak jak zawsze tego pragnąłem. Jak
chciałem. Przywoływałem go każdej nocy, kiedy nie mogąc
chociaż na chwilę zaznać spokoju, ukojenia, odrobiny snu,
krzyczałem, że w końcu chcę przestać cokolwiek czuć. I teraz
właśnie to nastąpiło. Tutaj. W środku lasu. Wśród ludzi, dla
których byłem wzorem. Dla których byłem wskazówką, jak
żyć. Dziś na samo wspomnienie ogarnia mnie gorzki śmiech.
Jak mogłem komukolwiek wskazywać jego życiową drogę,
skoro nie potrafiłem odnalezć własnej?
Gdy Buzka leżał skulony i zakrwawiony, drżąc na całym
ciele, rzuciłem kij, którym go okładałem, i stałem, patrząc
zimnym wzrokiem na wijącego się u moich stóp człowieka.
Spojrzałem na swoich ludzi i zobaczyłem w ich oczach taką
samą zimną obojętność, z jaką ja spoglądałem na naszą ofiarę. I
wtedy Blizna zrobił krok do przodu i wyciągnął zza paska
swojego glocka. Popatrzył na mnie z niemym zapytaniem,
czekając na moją decyzję.
Jaka była?
Czy mogłem puścić Buzkę wolno? Jego obrażenia były
poważne, ale zawsze miał szansę. A czy on dał szansę Jarkowi,
zostawiając go pobitego w opustoszałej kamienicy? Nie.
Mogłem dać tylko jedną odpowiedz. I nie chodziło tutaj
o moją pozycję, o szacunek, o to, jak będę wyglądał w oczach
moich ludzi. Wiedziałem doskonale, że bez względu na to, jaką
decyzję podejmę, zostanie ona bez szemrania przyjęta przez
moich ludzi. Tutaj chodziło o to, że... ja naprawdę tego
chciałem. Chciałem, żeby on nie żył. Tak jak nie żył Jarek. Jak
nie żyła Małgorzata. I jak... nie żyłem ja. Bo chociaż moje
serce ciągle jeszcze pompowało krew, to tak naprawdę byłem
martwy i pusty. I miałem taki pozostać na wiele lat. A
wówczas... wierzyłem, że pozostanę taki na zawsze. Dlatego
popatrzyłem w oczy wiernego żołnierza, który ciągle tkwił w
oczekiwaniu na decyzję, i powiedziałem te dwa słowa, które na
wieczność wyryły się w mojej głowie:
- Skończ to.
Odwróciłem się i poszedłem w stronę samochodu. I nic mnie
nie zatrzymało. I nikt. Ani żaden z moich ludzi, ani huk
wystrzału.
Nikt i nic nie był w stanie zatrzymać tego potwora, który wył
we mnie z radości, dumy i zaspokojenia.
Aukasz milczał. Krzysiek także.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Krzysiek - oszołomiony,
przerażony. Aukasz... oczekujący. Czujny. Ale spokojny. Bo
wreszcie to z siebie wyrzucił. To była jedna z najtrudniejszych
prawd, jaką przyszło mu wyznać bratu, którego kochał i na
którego zdaniu, szacunku, miłości zawsze mu zależało.
Całe życie. Chociaż się tego wypierał. Ale teraz już przestał
sam siebie okłamywać. I nie miał także zamiaru oszukiwać
innych. Dlatego zachowując pozorny spokój, patrzył na
młodszego brata, który intensywnie nad czymś myślał.
- Staram się nie panikować - Krzysiek wreszcie odezwał się
zachrypniętym z emocji głosem.
- Wiem. Widzę. Ja także - Aukasz wpatrywał się w brata. Był
spokojny i tylko lekko drżące dłonie mogły zdradzać, co tak
naprawdę dzieje się w jego wnętrzu.
- Staram się zrozumieć. Ale jest to cholernie trudne.
- Wiem - głos Aukasza był bardzo cichy. Wciąż wpatrywał
się w oczy siedzącego obok mężczyzny. - Musiałem ci to
powiedzieć.
- A ja musiałem to usłyszeć. Ale ciężko przyjąć to do
wiadomości - Krzysiek przejechał dłońmi po twarzy.
-Cholernie ciężko.
- Jak wszystko, co dotyczy mojego, a także twojego życia.
- Niestety. I jak się mogę domyślać, to był początek końca... -
Krzysiek objął się ramionami.
- Najpierw wybuchła wojna gangów, która zapoczątkowała
rozpad Grupy z Centrum. I nas wszystkich. Rozwaliliśmy
kluby Myszaka, jego samego poważnie uszkadzając, zanim nie
zgarnęła go grupa specjalna. Potem... - Aukasz wbrew
wszystkiemu uśmiechnął się. - Potem wszystko potoczyło się
błyskawicznie. Od dawna mieli nas na oku. Zgarnęli moich
żołnierzy i Sławka z Berlina. Potem Bliznę, moich najbliż-
szych współpracowników, a na końcu Rafika. Ja się uchowa-
łem, ale wiesz, jak to się skończyło.
- Wiem. Zaczęliście mnie szantażować. A potem Kaśka
wróciła do miasta i wzięła tę sprawę jako oskarżyciel.
- Dokładnie - Aukasz zamyślił się, wspominając tamte lata. -
Wtedy... nic i nikt się dla mnie nie liczyło. Byłem ważny tylko
ja i moja sprawa. I moje bezpieczeństwo. Nic więcej. Byłem
prawdziwym skurwielem.
- O tak... byłeś... - Krzysiek zacisnął usta i przez chwilę też
milczał, wspominając tamten okres. - Ale wiesz co? Pomimo
tych wszystkich okrucieństw... wtedy zacząłem na nowo żyć -
uśmiechnął się szeroko.
- Tak? - Aukasz uniósł brew.
- Tak. Bo moja Kątka znowu była przy mnie - na wspo-
mnienie imienia ukochanej głos Krzyśka od razu się ocieplił, a
oczy błysnęły brązowo-niebieskim blaskiem.
Tak. Ona do niego wróciła i jego serce znowu zaczęło bić. I
nieważne, że tak wiele okrucieństw było przed nimi.
Najistotniejsze było to, że znowu byli razem. I miało tak po-
zostać już na zawsze.
Gdy moi ludzie siedzieli w areszcie, ojciec przyjechał do
mnie. Wiedział, co się stało, od dawna siedział w tym biznesie,
więc nie było to dla niego wielką tajemnicą. Wszyscy byliśmy
trochę spanikowani, a ja wiedziałem, że moi ludzie długo nie
wytrzymają. W sumie zbytnio się nie dziwiłem - za dużo im
groziło, żeby brali na siebie odpowiedzialność za czyny całej
grupy. Lecz nie miałem zamiaru tak łatwo się poddać. I
więzienie średnio mnie pociągało; wystarczy, że siedziałem
dwa lata. Nie miałem zamiaru korzystać z dobrodziejstw na-
szego systemu penitencjarnego. To raczej nie było dla mnie.
Dlatego... miałem zamiar schować dumę w kieszeń i skoro
ojciec sam do mnie przyszedł, uznałem, że ma jakąś propo-
zycję, którą skwapliwie wykorzystam.
- Wiem, że masz kłopoty. Wiedziałem, że tak się wkrótce
stanie, ale jesteś moim synem. Nie mam zamiaru patrzeć, jak
gnijesz w więzieniu. Musisz wyjechać - od razu przeszedł do
sedna. Ale ja miałem własny plan. Uśmiechnąłem się.
- Dzięki... tato - od jak dawna nie zwracałem się do niego
w ten sposób? Nie byłem w stanie sobie przypomnieć. - Mam
inną propozycję. Krzysiek jest jednym z lepszych młodych
adwokatów do spraw karnych. Niech broni moich kumpli.
Ojciec popatrzył na mnie kompletnie osłupiały.
- O czym ty mówisz?
- Krzysiek musi bronić moich ludzi. To jedyna metoda,
żebym ja nie wylądował w pierdlu.
- Chcesz, żeby Krzysiek bronił tych gangsterów?!
- Nie unoś się. Szanuj swoje serce - powiedziałem zimno. -
Nie chcesz chyba, żeby cała palestra wytykała cię palcami?
To mecenas Borowski, ojciec tego gangstera. Lukasa.
Handlarza". Chcesz tego?
Widziałem jego kompletnie zagubiony wzrok. Wiedziałem,
że uderzyłem we właściwe tony. Mój ojciec był snobistycznym
draniem, dla którego dobra opinia o kancelarii i dobre imię
rodu Borowskich zawsze okazywały się najważniejsze. A ja o
tym doskonale wiedziałem. I zamierzałem to wykorzystać. Bo
zawsze manipulowałem ludzmi i znałem ich słabe strony. To
była moja broń. I nie liczyłem się z tym, że może mój ojciec
naprawdę chciał mi pomóc. Po prostu... zamierzałem go
wykorzystać. I zrobiłem to. Ale posłużyłem się nie tylko nim.
Wykorzystałem także mojego brata, Krzyśka. I ściągnąłem na
jego głowę cholerne niebezpieczeństwo. A gdy prokurator
Katarzyna Kochańska, pózniej Borowska, wróciła do miasta,
nad jej głową też zaczęły gromadzić się czarne chmury.
Pamiętam dzień, w którym dowiedziałem się o jej powrocie.
Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że Kochańska to ona. Nie
przyszło mi do głowy, że zmieniła nazwisko, przebywając
przez trzynaście lat w tej cholernej Warszawie. Nie minęło
kilka dni, a ja już wiedziałem, gdzie ona mieszka. I jak się teraz
nazywa. Byłem na nią wściekły, że wyszła za mąż. Pojechałem
do jej domu. Obserwowałemją. Mieszkała na nowym
strzeżonym osiedlu, niedaleko rynku. Zrobiła się
z niej piękna kobieta. Naprawdę zjawiskowa. Tylko wzrok
miała jakiś taki przygaszony. Smutny. Z czającym się za nim
wewnętrznym bólem. Wiem, u kogo jeszcze widziałem coś
takiego pod maską obojętności. U mojego brata. Byłem cie-
kawy, czy on już wie, że Kaśka wróciła do miasta. I gdy się z
nim spotkałem, po raz kolejny, już po tym, gdy podjął się
obrony moich ludzi, manipulowany przeze mnie i naciskany
przez ojca, spojrzawszy mu w oczy, byłem pewien. Wiedział
0 jej powrocie. Ale to nie wszystko. On... nadal ją kochał.
Nigdy nie przestał. I nie miał takiego zamiaru.
Potem, gdy wszystko już było jasne, gdy dowiedziałem się,
że Kaśka jest nowym oskarżycielem, że nie ma męża i znowu
spotyka się z moim bratem... Cholera! Wiedziałem, że to się
nie może skończyć dobrze. I nie miałem pojęcia, co robić. Z
jednej strony chciałem zgłosić się na policję i przyznać do
wszystkiego, a tym samym uwolnić mojego brata od przykrego
obowiązku obrony moich ludzi. Z drugiej zaś... ciągle czułem
się w jakiś sposób związany z Siergiejem i byłem w stosunku
do niego lojalny i oddany. Sam Siergiej wydawał się bardzo
zaniepokojony sytuacją na Zachodzie, ale na razie nic nie robił,
tylko wycofał towar i wrócił do ojczystego kraju. A ja znowu
miotałem się pomiędzy moimi zobowiązaniami i
zależnościami a obawą o życie i bezpieczeństwo brata i
zdrowie ojca, który był już po dwóch zawałach; wiedziałem, że
to ja byłem ich przyczyną. Jak mogłem w ogóle spojrzeć sam
sobie w oczy? A jednak robiłem to i widziałem spojrzenie
człowieka, który coraz bardziej zbliża się do granicy i lada
chwila ją przekroczy. A wtedy... albo uwolni wszystkich od
swojej toksycznej osoby, albo... zrobi w końcu coś dobrego.
I wtedy... Tragiczny los Kaśki Kochańskiej w sumie pomógł
mi podjąć właściwą decyzję. Od jakiegoś czasu przeczuwałem,
że Siergiej i jego ludzie nie zostawią spraw samym sobie.
Sięgną po najcięższe argumenty. Zranią tych,
którzy byli słabością osób, na jakich chcieli wywrzeć nacisk.
Oni zawsze posługiwali się taką metodą. Boże! Sam tak ro-
biłem, więc spodziewałem się takiego działania. Dlatego
wcześniej wtargnąłem do mieszkania Kaśki i ostrzegłem ją.
Wiedziałem, że mnie nienawidzi; nie było to dla mnie zasko-
czeniem. Ale wiedziałem także, że ona kocha mojego brata, a
on ją. Chciałem, żeby chociaż oni mieli namiastkę normalnego
życia. Bo w głębi serca, mimo że ciągle się oszukiwałem,
twierdząc, iż jestem bezduszny, tak naprawdę miałem uczucia,
miałem współczucie, miałem ogrom wyrzutów sumienia i
nienawiści do swoich postępków. I gdy Siergiej sięgnął po
najcięższe argumenty, zlecając pobicie kobiety mojego brata...
znienawidziłem siebie jeszcze bardziej, że musiało nastąpić
coś, co złamało Krzyśka, żebym ja mógł przejrzeć na oczy i
podjąć właściwą decyzję. I wówczas... Zrobiłem to. Zrobiłem
to, co wiele lat temu przewidział stary dobry Wasyl. Złamałem
się. I wsypałem ich wszystkich. I w końcu. .. Odetchnąłem. Tak
naprawdę. Ale nie wiedziałem jeszcze, że to dopiero początek.
Początek ostatecznej rozgrywki. A także początek mojego
nowego życia, o którym myślałem, że właśnie się skończyło.
Wtedy, gdy CBŚ ukryło mnie i przygotowywało moją nową
tożsamość, po raz ostatni spotkałem się z ojcem. To było tuż
przed jego trzecim zawałem. Nikt nie wiedział o tym spo-
tkaniu. Ani Krzysiek, ani moja matka. Nikt. Tylko my dwaj.
Swoimi kanałami i dzięki wieloletnim znajomościom do-
wiedział się, gdzie mnie trzymają. Gdy mój kontakt, inspektor
Mirek Ratajczak, przyszedł do mnie i zakomunikował, że na
dole czeka ojciec, poczułem dławienie w gardle. Ucieszyłem
się, a jednocześnie przeraziłem. Bałem się, że znowu popatrzy
na mnie tym pełnym dezaprobaty wzrokiem. Myślałem, że już
sobie z tym poradziłem, przywykłem, zobojętniałem na to. Ale
to było oczywiście jedno wielkie
oszustwo, tak jak zresztą wszystko w tym moim pełnym
wrażeń życiu. Wziąłem głęboki wdech i zszedłem na dół.
Mieszkałem tymczasowo w poniemieckiej willi, która należała
do CBŚ. Gdy tylko spojrzałem w oczy ojca... już wiedziałem.
Ze moje obawy były zupełnie niepotrzebne. Bo we wzroku
ojca było wszystko oprócz pogardy czy złości. Była radość, ale
i smutek, troska i obawa, a także wielka miłość. Miłość ojca do
syna. Którą zawsze do mnie czuł. Musiał czuć, bo ja to samo
czułem do niego. Tylko... zagubiliśmy się, minęliśmy się na
zakrętach naszego wspólnego losu.
- Witaj - podszedłem bliżej i wyciągnąłem rękę w jego
stronę. Ale ojciec jej nie uścisnął. Wstał i objął mnie mocno.
- Synku. Cieszę się, że jesteś cały. Mój stary znajomy
umożliwił mi spotkanie z tobą.
Niemrawo poklepałem ojca po plecach. Po ostatniej chorobie
jakby się skurczył; nie przypominał tego mocnego,
postawnego, budzącego respekt mężczyzny. Poczułem
pieczenie pod powiekami, ale opanowałem się, odsunąłem i
uśmiechnąłem.
- Stare kontakty zawsze żywe?
- Zawsze. Usiądzmy - widziałem, że ojciec jest zmęczony,
więc poszedłem za nim i usiedliśmy przy stole, patrząc na sie-
bie uważnie, jakbyśmy dopiero się poznawali, zobaczyli po raz
pierwszy w życiu. Bo... chyba tak właśnie było.
- Jak się czujesz? - spytałem, wiedząc, że i tak nie poznam
prawdy.
- Ech... Lekarze mnie męczą, ale nie dam się zamknąć w
domu. I te cholerne diety... - ojciec machnął ręką ze znie-
cierpliwieniem. - Jak ci tutaj jest? - szybko zmienił temat.
Teraz z kolei ja wiedziałem, że będę musiał skłamać.
- Dobrze. Karmią mnie lepiej, niż sam bym się nakarmił -
uśmiechnąłem się. - Czekam na transport.
- Wiesz już, gdzie cię wywiozą?
- Nie. Do ostatniej chwili nie będę wiedział. Względy bez-
pieczeństwa. A w domu wszystko dobrze?
- Dobrze. Widziałem, że ten twój klub... zamknęli.
- Tato, to nigdy nie był mój klub - pokręciłem głową.
- Przynajmniej teraz wiem, że zrobiłem coś sensownego.
Zostawmy to. Jak tam Krzysiek i Kaśka?
- Bardzo dobrze. Kochają się. Nie lubiłem tej dziewczyny,
ale... oni naprawdę się kochają.
- A ona... doszła do siebie? - spytałem ostrożnie.
- Tak. Jest dobrze. Kasia się przekwalifikowała i otwierają
razem kancelarię. To bardzo silna kobieta.
- Wiem. Krzysiek nie związałby się z nikim innym
-uśmiechnąłem się.
- Tak. To wspaniały chłopak.
- Chociaż jeden syn ci się udał - powiedziałem spokojnie, bez
grama żalu czy złośliwości. Po prostu było to stwierdzenie
faktu. - Nie mów tak - czy w jego oczach dostrzegłem ból? Nie
chciałem go denerwować. - Jesteś moim synem. Zrobiłeś wiele
złych, chorych, głupich rzeczy. Nie będę ukrywał, że jest
inaczej. Ale ja również nie jestem bez winy.
Popatrzyłem na niego ze zdumieniem.
- Nie patrz tak. Wiem, że to ostatnia rzecz, jaką spodzie-
wałbyś się ode mnie usłyszeć - uśmiechnął się. - Mało tego, to
ostatnia rzecz, jaką ja sam spodziewałbym się pomyśleć, nie
mówiąc o wypowiedzeniu jej na głos. Ale gdy człowiekowi
kostucha zagląda w oczy, wtedy inaczej zaczyna postrzegać
świat. I patrzy z zimną krytyką na całe swoje życie. Cofnąłem
się pamięcią daleko wstecz. I wiesz co, Aukaszku?
- na to zdrobnienie poczułem ukłucie w sercu. - Wiele bym
dał, żeby cofnąć czas. Ale to niemożliwe. Dlatego - ojciec
pochylił się i zacisnął drżące palce na moim przedramieniu
- chcę, żebyś wiedział, że jest mi bardzo przykro. I jeszcze
bardziej żałuję tych wszystkich złych posunięć, które nas
rozdzieliły. Przez które odsunąłeś się i ode mnie, i od nor-
malnego życia. Nie chcę cię wybielać. Byłeś kowalem wła-
snego losu, ale... to ja jestem i byłem twoim ojcem. I ja po-
winienem myśleć przede wszystkim o tobie. A nie o sobie,
swoich aspiracjach. Bo to były moje plany względem ciebie, a
nie twoje własne. I za to... miałbym ochotę sam sobie obić
mordę. I zapamiętaj sobie na zawsze: jesteś dobry, Aukasz.
Jesteś dobrym człowiekiem. I wiem, że to jeszcze nie koniec.
Wierzę, że zrobisz jeszcze wiele dobrych rzeczy i wyprostujesz
swoje pokręcone życie. Ja może już tego nie zobaczę, ale
jestem pewien, że tak się stanie. Zasługujesz na to.
Ojciec zamilkł i oddychał ciężko. Widziałem, że ta prze-
mowa wiele go kosztowała. Co mogłem zrobić w tej chwili?
Wstałem i podszedłem do krzesła, przy którym siedział.
Kucnąłem i pochyliłem głowę. Nie odezwałem się ani słowem,
tylko klęczałem, czując drżącą dłoń ojca, głaszczącą moją
skołataną głowę. I wiedziałem. To było nasze pożegnanie. On
żegnał marnotrawnego syna, którego czasami wbrew sobie
ciągle miał w sercu. A ja żegnałem ojca, którego starałem się
znienawidzić, a którego ciągle kochałem.
Zmarł dwa tygodnie po tej wizycie. Gdy się o tym dowie-
działem. .. Nie płakałem. Nie szalałem. Usiadłem tylko na tym
samym krześle, na którym on ostatnio siedział, i pochyliłem
głowę, tak samo jak wtedy. I szepnąłem:
- Tak bardzo chciałbym, żebyś miał rację, tato. Żeby to
jeszcze nie był koniec. Mojego życia. I mnie samego.
Lecz gdy wywiezli mnie na północny wschód, do miasta nad
jeziorem, w którym piękne są podobno tylko noce...
Zaczynałem wierzyć, że życzenie mojego ojca nigdy się nie
spełni. Dostałem zatrudnienie w jednym z marketów. Ze
względu na siłę fizyczną pracowałem przy rozła-
dowywaniu palet. Mieszkałem w obskurnym mieszkaniu
w czteropiętrowym bloku z lat sześćdziesiątych. Zarabiałem
miesięcznie takie pieniądze, jakie czasami zdarzało mi się
wydawać w ciągu jednego dnia. Codziennie meldowałem się
Ratajczakowi. Wiedziałem, że jestem ciągle obserwowany.
Niby wolny, a jednak uwięziony. W sumie to i tak było lepsze
niż mała, duszna cela, ale czułem się zle. Bo gdybym siedział w
więzieniu, mógłby odwiedzić mnie brat, matka. A tutaj byłem
na kompletnym wygnaniu. Nadal sam. Ciągle sam. I znowu
moje demony powróciły. Potwór siedzący we mnie odszedł, a
ja zostałem sam z moją skołataną duszą, z atakującymi mnie
wspomnieniami i wyrzutami sumienia, które drążyły mnie od
środka niczym rak. I wtedy... byłem pewien, że moja sytuacja
się nie zmieni. Że pozostanę w tym stanie zawieszenia już na
zawsze. Że moje życie będzie jałowe i puste, jak ja sam teraz
byłem, targany tylko gorzkimi wspomnieniami i
samooskarżeniami. I tęsknotą. Wielką tęsknotą za rodziną,
którą, gdy miałem blisko, odrzucałem. A teraz dopiero
odczułem jej ogromny brak. Tak jakby ktoś wyrwał cząstkę
mnie samego, odrzucił daleko i nie pozwalał odzyskać.
To był bardzo zły okres w moim życiu. Traktowałem go jako
należną mi karę. I przyjmowałem z pokorą, która nie zabraniała
mi katować się myślami i patrzeć z nienawiścią na swoje
lustrzane odbicie. I wtedy... przekonany o tym, że tak właśnie
spędzę resztę życia, starałem się z tym pogodzić i nie
zwariować.
Ale los przygotował co innego.
Najpierw upomniał się o mojego brata i jego żonę.
A potem o mnie.
I postawił na kolejnym zakręcie ją.
Magdalenę.
Moją.
Na zawsze.
CZŚĆ TRZECIA
ZMIERZCH
Okres po zachodzie Słońca, w którym Ziemia oświetlona jest
światłem słonecznym, rozproszonym w atmosferze1.
1yródło: Wikipedia.
ROZDZIAA 1
Apocaliptyca, Endo/Me
- W sumie mógłbym już zakończyć tę moją spowiedz
-Aukasz opróżnił szklankę i bawił się pustym naczyniem.
- Jeszcze nie - zaoponował Krzysiek.
- Co wydarzyło się potem, już wiesz, bo byliśmy tam razem.
- Nie do końca. Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co stało się
w Krakowie.
Aukasz zmarszczył czoło i potarł palcami oczy.
- Czyli chcesz usłyszeć całą historię Lukasa?
- Nie inaczej. Skoro zacząłeś, musisz skończyć.
- No, jak tak mówisz - Aukasz rozłożył ręce i uśmiechnął się.
- Wiesz... teraz, siedząc przy tobie, wiedząc, że czeka na mnie
dziewczyna, która za tydzień będzie moją żoną, że niedługo
urodzi się nasze dziecko... wydaje mi się, ze to wszystko, co
przeżyłem, w czym uczestniczyłem...
- Ze to ci się nie przydarzyło? - Krzysiek spojrzał na brata ze
zrozumieniem.
- Dokładnie. Że to jakiś film sensacyjny. Albo sen
Koszmarny sen. Nie wiem, jak mogłem odnalezć się w tym
wszystkim. I jeszcze udawać, że to moje życie i że jest mi z tym
dobrze.
- Perspektywa się zmienia, Aukasz. My się zmieniamy Nasze
priorytety też. Popatrz na ojca. Nie wiedziałem że tuż przed
śmiercią przyznał się do błędu.
- To było dla mnie ważne. I nawet nie ten akt samokrytyki
Nie o to chodziło. Liczyło się to, że w ogóle do mnie przyszedł.
I to, że nadal... - Aukasz przełknął ślinę. - Że nadal
byłem jego synem. Że mnie nie przekreślił. I że... - lekko
załamał mu się głos.
- Że cię kochał? - Krzysiek uśmiechnął się łagodnie. -Tak...
- Zawsze cię kochał, Aukasz. Nigdy nie przestał. Tylko obaj
byliście cholernie uparci. Co ja mówię... - Krzysiek wstał i
zaczął chodzić po pokoju. Zatrzymał się i spojrzał na
siedzącego mężczyznę. - My, Borowscy, jesteśmy upartymi
osłami. I czasami szybciej robimy i mówimy, niż myślimy.
Aukasz uśmiechnął się półgębkiem.
- Sądzisz, że nasze dzieci będą inne?
- No, patrząc na Kamila... wątpię. A więc, stary, nie licz na
to.
- Dzięki. Taki już nasz urok - Aukasz błysnął uśmiechem.
- Taaa. Niepowtarzalny urok Borowskich - Krzysiek też
uśmiechnął się szeroko.
- Czyli mam mówić dalej?
- Tak, stary. Aż do samego końca - Krzysiek usadowił się
naprzeciwko brata i zajął się napełnianiem szklanek. A jego
starszy brat... zaczął mówić. Bo każda historia musi mieć swój
początek, środek i koniec. A ta opowieść zbliżała się do finału.
A raczej do początku. Nowego życia. ,
*
Gdy wróciłem do mojego miasta, gdy zostałem postawiony
przed wyborem, a raczej przed brakiem jakiegokolwiek wy-
boru, poczułem, że znowu mogę wziąć głęboki wdech. Że
naprawdę dam radę znowu odetchnąć. I może spróbować żyć. I
podziękowałem w duchu mojemu ojcu, którego życzenie się
spełniło. Mogłem zrobić coś dobrego. W końcu. I chociaż cała
ta sprawa była bardzo ryzykowna, bo miałem pomóc policji w
rozgromieniu grupy Siergieja, który wrócił do gry i tym ra-
zem zajmował się handlem kobietami, to wreszcie coś działo
się w moim życiu. Bo byłem jak ten cholerny kwiat zerwany
z ogrodu. Usychałem w bezczynności, tak jak on usychał bez
wody. Działanie było mi potrzebne jak życiodajny płyn. I teraz
mogłem w końcu działać. I pomóc. Mojemu bratu i jego żonie,
która lepiej, żeby nie dowiedziała się o moim powrocie.
Zostałem wprowadzony w temat przez Ratajczaka. Dzięki
niemu włączono mnie do tej sprawy. Jego przełożeni mieli
wątpliwości co do mojej osoby, ale Ratajczak podał jasne i
rzeczowe argumenty. Miałem doświadczenie w takich orga-
nizacjach, znałem niemiecki, co okazało się niezbędne przy
odgrywaniu roli właściciela nocnego klubu zza zachodniej
granicy. I co najistotniejsze, mój brat był dla mnie bardzo
ważny. A to właśnie o niego chodziło. Bo Siergiej postawił go
pod ścianą. I mój brat teraz zaczął pracować dla jego grupy,
oficjalnie jako prawnik firmy deweloperskiej, która należała do
Igora. A nieoficjalnie... wiedziałem, jakie sprawy będzie
musiał prowadzić. Siergiej nie pozostawi mu wyboru. Już raz
uderzył w jego słaby punkt. Czyli w Kaśkę, która pobita,
straciła dziecko i poczucie bezpieczeństwa. A ja znałem
Krzyśka. I wiedziałem, że nienawidzi siebie za to, że nie po-
trafił uchronić swojej kobiety przed zagrożeniem. I że zrobi
wszystko, aby już nigdy więcej nie dopuścić do takiej sytuacji.
Dlatego musiałem wziąć udział w tej policyjnej mistyfikacji i
grać wedle ich reguł. Ale w mojej głowie już kroił się plan, jak
to wszystko raz na zawsze zakończyć. Bo może policja miała
swoje zamierzenia, ale ja wiedziałem, że jedyną metodą na
zniszczenie tego zagrożenia będzie śmierć. Siergieja,
Kowalczyszyna, Słonki. A na końcu... mnie samego. To będzie
znakomite ukoronowanie mojej wieloletniej przestępczej
działalności. Byłem na to gotowy, bo i tak nie miałem w życiu
innego celu.
Dostałem kolejną nową tożsamość. Byłem teraz Marcusem
Boryckim, wysokim blondynem z niebieskimi oczami. Na
pierwszy rzut oka trudno było mnie rozpoznać. Zależało mi
na powodzeniu tej akcji. Byłem w stanie zaryzykować
wszystko, byleby tylko doprowadzić sprawę do samego końca.
I mojego, i ich.
Znowu byłem w moim mieście. Jechałem samochodem,
odwiedzając znajome miejsca. Z głośników sączyła się mu-
zyka Zimmera, a ja, ukryty za przyciemnionymi szybami
nowiutkiego mercedesa, czułem się jak podglądacz własnej
przeszłości. Czy czułem w sercu ukłucie tęsknoty?
0 tak, na pewno. Ale nie do końca był to żal za tamtym
życiem. Raczej za wszystkimi straconymi chwilami, które
mogłem mieć, w otoczeniu rodziny czy ukochanej kobiety. Bo
ta zadra tkwiła we mnie nadal. I dlatego... Gdy przebywałem
jeszcze na zesłaniu, na wschodzie kraju, zrobiłem sobie tatuaż.
Wielki krzyż na piersi, oznaczony literą M. Dla niej? Nie, to
było dla mnie samego. Stawałem nagi przed lustrem i nie
mogąc patrzeć sobie w oczy, patrzyłem na ten krzyż. Żeby mi
przypominał. Kim jestem, jaki jestem i gdzie jest moje miejsce.
Ale teraz miałem nowy cel i zamierzałem zrealizować go tak
jak zawsze. Czyli w stu procentach.
Postanowiłem odwiedzić starą przyjaciółkę. Wiedziałem, że
jakoś udało się jej uchować w tej całej zawierusze z grupą
Siergieja. Oczywiście nie kierowała już nocnym klubem z
uciechami dla panów. Z tego, co wiedziałem, prowadziła mały
sklep z ekskluzywną bielizną dla kobiet. Byłem pewien, że
Oksana mnie nie zdradzi - była moją przyjaciółką, ale taką
prawdziwą. A w dodatku... kiedyś mnie kochała. I nie
pomyliłem się. Gdy wszedłem do jej sklepu, na początku mnie
nie poznała. Miałem na sobie elegancki lniany garnitur, na
nosie kosztowne okulary; mój wygląd mocno się zmienił.
Akurat w salonie nie było żadnej klientki. Oksana popatrzyła
na mnie z uprzejmym zainteresowaniem. Nadal była z niej
niezwykle ponętna kobieta. Podszedłem bliżej i uśmiechną-
łem się swoim starym uśmiechem. Dostrzegłem w jej oczach
jakiś błysk. Potrząsnęła głową, jakby chciała się uwolnić od
jakiegoś niepokojącego obrazu, może wspomnienia? Widma
przeszłości?
- Czym mogę panu służyć? - spytała uprzejmie, wpatrując się
w moje niebieskie oczy.
- Witaj, piękna - powiedziałem normalnie, bo odkąd byłem
Marcusem, posługiwałem się niemieckim akcentem.
Widziałem, jak pobladła. Jej oczy otworzyły się jeszcze
szerzej. Cofnęła się, jakby zobaczyła ducha. Bo w sumie po
trosze tak było.
- Jezu... - jęknęła.
Złapałem ją za rękę i lekko ścisnąłem.
- To tylko ja - powiedziałem cicho. Wzięła głęboki wdech.
- Tylko ty... Lukas...
Zamknęła sklep i pojechaliśmy do niej. Bez słowa zrzucili-
śmy z siebie ubrania i kochaliśmy się na podłodze jej małego
salonu. Potem przenieśliśmy się na łóżko, gdzie leżała w moich
objęciach, co chwilę całując mnie i głaszcząc.
- Lukas... myślałam, że już nigdy... - jej głos się załamał.
- Nie mówmy o tym - westchnąłem, rysując kółka na jej
nagich plecach. - Radzisz sobie?
- Radzę. Jak zawsze. Sklep nie przynosi nie wiadomo jakich
zysków, ale mam trochę oszczędności. I żyję sobie spokojnie.
Dziękuję, że w porę mnie wtedy ostrzegłeś. Zdążyłam
wszystko zlikwidować. Sprzedałam klub za śmieszne pienią-
dze i usunęłam w cień. W samą porę.
- Martwiłem się o ciebie. I cieszę się, że udało ci się jakoś z
tego wyjść. Cało.
- A co z tobą? Skąd ta zmiana? - Oksana uniosła się na łokciu
i spojrzała w moje obce oczy.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała. I chyba nie muszę cię prosić
o dyskrecję?
Potrząsnęła głową ze zniecierpliwieniem.
- Znasz mnie. Poza tym... wiele ci zawdzięczam. I wciąż
jesteś dla mnie ważny, Lukas - odpowiedziała ciepło.
- Ty dla mnie też, piękna - popchnąłem ją na plecy i przy-
warłem do jej ust.
Była dla mnie ważna. Nie kochałem jej, ale chciałem, żeby
była szczęśliwa. I bezpieczna. Dlatego wtedy dałem jej cynk,
aby zwijała interes i w porę usunęła się w cień.
Spotykaliśmy się niemal codziennie. Rozmawialiśmy i ko-
chaliśmy. Wiedziałem, że to tymczasowe. Ona też zdawała
sobie z tego sprawę. Aleja potrzebowałem teraz oparcia i bli-
skości, a Oksana... No cóż. Nadal mnie kochała. Widziałem to
w jej oczach. Gdy mnie przytulała. Gdy jej usta pieściły moje
ciało. Gdy jej dłonie głaskały moją skórę. Gdy jej oczy
wpatrywały się we mnie gorącym blaskiem.
Starałem się obdarzyć ją jak najbardziej szalonymi piesz-
czotami. Bo tylko to mogłem jej dać i ona doskonale o tym
wiedziała.
Byliśmy jak rozbitkowie, którzy trafili na tę samą bezludną
wyspę i stali się dla siebie nawzajem oparciem i bratnią duszą.
Ten mój krótki związek z Oksaną był swoistą terapią i pomógł
mi jako tako utrzymać równowagę psychiczną. I może
poszedłbym dalej w tym moim dziwnym układzie ze starszą
ode mnie kobietą, gdyby nie kolejne zrządzenie losu, które
zaważyło znowu na życiu moim i moich bliskich, a także
pomogło mi uratować ją. Tę, która teraz... była sensem mojego
istnienia. I stała się moim odkupieniem. I moją wieczną
miłością.
Pamiętam ten dzień. I nigdy go nie zapomnę. Bo chociaż
wówczas jeszcze o tym nie wiedziałem, to był pierwszy dzień
mojego nowego życia.
Wracałem od Oksany. Postanowiłem pojechać na zakupy do
Magnolii, wrocławskiej galerii przy Legnickiej. Poruszałem
się zupełnie swobodnie po mieście, wiedząc, że większość
ludzi, która znała mnie jako Lukasa, albo siedzi, albo
wyjechała, albo przyczaiła się gdzieś w odosobnionym
miejscu. Poza tym ciągle czułem się bezpiecznie ze zmienioną
twarzą i nową tożsamością. Tożsamością stworzoną przez
ludzi Ratajczaka. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że Marcus
Borycki wcale nie jest sztucznym tworem, tylko jak najbardziej
istniejącym człowiekiem, odbywającym aktualnie karę
pozbawienia wolności w więzieniu w swoim ojczystym kraju.
Ale na razie nie miałem tej świadomości, dlatego cieszyłem
się, że biorę udział w prowokacji.
Gdy skończyłem zakupy, wsiadłem do czarnego mercedesa i
powoli ruszyłem z parkingu. Nagle poczułem lekkie uderzenie
z prawej strony. Ktoś wjechał we mnie samochodem.
Nauczony doświadczeniem, rozejrzałem się uważnie dookoła,
szukając zagrożenia. Ale moim oczom ukazała się przerażona
twarz kobiety, która wyglądała tak, jakby właśnie zawalił jej
się świat. Była niewysoka, miała ciemnoblond włosy i
zatrważająco smutne oczy. I cudowną, przyciągającą wzrok
figurę. Ale nie ona stanowiła przedmiot mojej szybkiej
obserwacji, tylko te smutne oczy. Niebieskie, błyszczące, ale
patrzące na mnie z trwogą, żalem, przeprosinami i ogromnym
strachem. Nie rozumiałem tego, gdyż nie wykazałem
najmniejszego zdenerwowania z powodu tej głupiej stłuczki.
Ale gdy po chwili podjechał do nas facet, który, jak się oka-
zało, był mężem tej dziwnej kobiety, już wiedziałem, skąd żal
niemal emanujący z całej jej postaci.
Znałem się na ludziach. O tak. Byłem w tym naprawdę
niezły. I teraz zobaczyłem faceta, niezle ubranego, który
bombardował kamiennym spojrzeniem swoją żonę. Byłem
pewien, że trenuje sobie na niej. Na samą myśl o tym, że
mógł podnieść dłoń na tę drobną kobietę, miałem ochotę
wytrzeć nim wszystkie krawężniki w mieście. I to jego bez-
litosne spojrzenie, połączone z jej przestraszonym wzrokiem,
sprawiło, że zrobiłem coś, co po raz kolejny zmieniło mój
zakręt losu.
Dałem jej wizytówkę. Popatrzyłem w te przesycone smut-
kiem oczy. I... znowu... poczułem się tak jak dawno, dawno
temu. Już znałem to dziwne uczucie, które ogarniało mnie,
wbrew samemu sobie i powoli, acz stanowczo brało we wła-
danie. I teraz, tak samo jak wtedy, wiedziałem, że to nie jest
odpowiedni moment na wiązanie się z kimkolwiek. Ale
nauczony doświadczeniem... Nie zamierzałem ponownie się
okłamywać; wystarczy, że pół życia przeżyłem w kłamstwie. I
dlatego... Wiedziałem, że na pewno spotkam się z Iloną
Księżopolską, która potem okazała się Magdaleną. Moją
Magdaleną.
To spotkanie to pierwsza dobra rzecz, jaka mi się przytrafiła
po powrocie do Wrocławia. Kolejną... było zobaczenie się z
bratem. Ratajczak uprzedził mnie o tym, że musimy wta-
jemniczyć Krzyśka w naszą sprawę. To mnie akurat zmartwiło,
gdyż jedyną rzeczą, jaka wzbudzała we mnie niepokój, był
udział mojego brata w tej akcji. Ale te odczucia zostały zaraz
wyparte, przytłoczone przez niesamowite uczucie radości. I
niecierpliwości. I strachu. Przed spotkaniem z nim.
Czekałem na niego w mieszkaniu należącym do CBŚ, które
teraz stało się siedzibą Marcusa Boryckiego. Ze zmienionym
wyglądem, niebieskim kolorem oczu, zastanawiałem się, czy
mój brat mnie pozna. I potem... śmiałem się sam z siebie, że w
ogóle coś tak głupiego przyszło mi do głowy.
Bo Krzysiek... Poznał mnie.
Niemal od razu.
Na początku był zły, potem zszokowany, a na koniec...
Złapał mnie za dłoń i odnalazł starą bliznę.
I już wiedział.
Ze jego starszy brat wrócił.
I teraz... po latach... znowu byliśmy razem.
I mieliśmy stanąć razem przeciwko czemuś dużemu, groz-
nemu i bezlitosnemu.
Przeciwko bułgarskiej mafii handlującej kobietami i dziew-
czynkami, zarządzanej przez mojego byłego przyjaciela.
Siergieja.
Tamten czas był dla mnie jednym z najlepszych w moim
pokręconym życiu. Bo na nowo odzyskałem brata, w końcu
stanąłem po właściwej stronie i zmierzałem ku jasno wyty-
czonemu celowi. Jednakże to ostatnie zamierzenie zostało
trochę zamazane przez postać kobiety, która wbrew wszyst-
kiemu stawała się moim głównym celem w życiu.
Spotkałem się z nią. Ciągle myślałem, że ma na imię Ilona. A
ona nadal wierzyła w to, że jestem niemieckim biznesmenem.
Ale spotkaliśmy się. Ona tkwiła w chorym związku z gościem,
który był szychą w banku. Mieli syna. Piękny dom. Kupę forsy.
A ona... miała posiniaczoną szyję i wzrok zaszczutego
zwierzątka. Czy wówczas kierowałem się tylko współczuciem,
pamięcią o starych winach i chęcią pomocy potrzebującej?
Myślę, że na początku tak. Ale gdy wracałem do swojego
sztucznie stworzonego życia, gdy zamykałem się w
nienależącym do mnie mieszkaniu, gdy ściągałem niebieskie
soczewki i patrzyłem w lustro brązowymi oczami, tak bardzo
chciałem pozbyć się tej sztuczności z mojego życia i w końcu
poczuć się normalnym człowiekiem. Żeby ona zobaczyła, jaki
naprawdę jestem. I nadeszła ta chwila.
Lecz najpierw odwiedziłem tę, która na zawsze miała po-
zostać moim przekleństwem, ciążącym na mnie nie wbrew
mojej woli, ale pielęgnowanym i ciągle przypominanym.
Świadomie i z pełną premedytacją. Kupiłem białe róże i sta-
nąłem przed jej nagrobkiem.
Małgorzata Filipiak - żyła lat osiemnaście".
Te słowa wyryły się w mojej pamięci jak starożytne hie-
roglify, pozostawione przez ludzi, którzy chcieli przetrwać w
kamiennych ścianach swoich świątyń. Tak samo ona została
we mnie. I cały wachlarz moich win.
Widziałem, że nagrobek jest posprzątany i zadbany.
Domyślałem się, że przychodzą tu mój brat, jego żona i pewnie
Anka - matka Gosi. Czasami wracałem pamięcią do tej kobiety.
Zastanawiałem się, która z nich nienawidzi mnie bardziej.
Żona mojego brata czy matka dziewczyny, dla której stałem się
przekleństwem. Czy chciałem odkupienia? Przebaczenia?
Boże!
Nie byłem wyzuty z wszelkich uczuć. Naprawdę. Męczyłem
się. Katowałem. I wiedziałem, że te dwie kobiety... Nigdy,
przenigdy mi nie wybaczą.
Bo jak mogły to zrobić, skoro ja sam nie byłem w stanie tego
uczynić?
Wybaczyć sobie i zapomnieć.
Nie mogłem i nie chciałem.
Lecz kto inny mi wybaczył.
Magdalena.
Uratowałem ją z rąk psychopatycznego męża, który zrobił z
niej zabawkę wypożyczaną kolegom z pracy. Upili się,
na-ćpali, wyciągnęli ją z łóżka, popychali, rozbierali, a
szanowny małżonek robił Magdzie zdjęcia. Nie posunęli się
dalej, ale odarli ją z godności, w dodatku za przyzwoleniem jej
męża.
Magdalena uciekła do mnie.
I cóż mogłem zrobić? Przyjąłem ją do siebie, poprosiłem
brata o pomoc, wiedząc, że narażam się na zdemaskowanie
przed jego żoną. Ale najważniejsza była teraz Magdalena
i wiedziałem, że zrobię wszystko, aby uwolnić ją od tego
gnoja. Nim też się zająłem.
Wraz z Fazim i nowym chłopakiem, Alim, wpadliśmy do
jego domu i zrobiliśmy porządek z panem Księżopolskim i
jego kolesiami. Wtedy, gdy trzymałem go za gardło, jego nogi
dyndały swobodnie w powietrzu, a nieprzytomne oczy
wpatrywały się we mnie ze strachem i jednocześnie z niena-
wiścią, na jedną krótką chwilę... obudził się we mnie znajomy
potwór. Podsunął mi obraz moich rąk łapiących głowę tego
spanikowanego mężczyzny i wykonujących szybki okrężny
ruch. Nawet słyszałem trzask pękających kości karku. Mogłem
to zrobić. Tak. Przecież byłem do tego zdolny. Ale
zapanowałem nad tym, chowając niezadowolonego potwora w
najdalszych zakamarkach głowy. Bo to nie było rozwiązanie.
Nie wiedziałem wówczas, że to, co zrobiłem, odbije się
rykoszetem. I to nie tylko na mnie, ale i na niej. A także na
Krzyśku i Kaśce. Wszystko, co robimy w życiu, ma swoje
odbicie gdzieś indziej. Wpływa na życie innych ludzi i nasze
własne także. I nie wiedziałem wówczas jednej rzeczy: że
potwór odezwie się jeszcze raz, gdy będę trzymał
Księżopolskiego w swoim uścisku i wtedy... powstrzyma mnie
ktoś inny.
Krzysiek pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj.
- Bo to było raptem dwa lata temu. Ale mówię ci, żebyś
wiedział, że pomimo tego całego ryzyka cieszyłem się, że
znowu tu jestem. I że ty... jeszcze chcesz ze mną rozmawiać.
Że mnie nie przekreśliłeś.
- Nie mógłbym. Nigdy, Aukasz. W końcu łączy nas bra-
terstwo krwi - Krzysiek uśmiechnął się lekko.
- No tak. Ale Kaśka nie była szczęśliwa, gdy mnie ujrzała.
Pamiętam to.
- No, w sumie nie ma co się dziwić. A właśnie, jak to wy-
glądało? Bo gdy się spotkaliście, to ja byłem już w Krakowie?
- Wydaje mi się, że ona mnie już poznała, gdy przywiozłem
cię zalanego do domu. Wtedy, gdy chcieli rozwalić twoje auto -
Aukasz zmrużył oczy na samą myśl o tamtych chwilach.
- To było jej auto - odparł Krzysiek ponuro.
- No fakt. I ona wtedy... już wiedziała, że wróciłem. Zawsze
ją podziwiałem za opanowanie i wytrzymałość.
- Ja też - westchnął młodszy z mężczyzn. - I będę to robił do
końca życia za to, że wytrzymuje ze mną. Z tym wszystkim.
- Tak, Krzysiek. Gdyby nie nasze kobiety... nic by z nas nie
było - Aukasz pokiwał głową, patrząc zamyślonym wzrokiem
gdzieś przed siebie. Po chwili wyrwał go z tego stanu dzwonek
komórki. Odebrał z uśmiechem.
- Co tam, piękna?
- Co robicie? Brakuje nam męskiego towarzystwa - Magda
przekrzykiwała dudniącą w dyskotece muzykę.
- Pijemy, jemy i rozmawiamy. Jesteśmy bardzo grzeczni,
nawet nie zamówiliśmy żadnych gorących hostess.
- Bardzo śmieszne. Przyjedziecie do nas?
- Przyjedziemy. Za jakąś godzinkę. Wezmę taksówkę.
- Dobrze. Przyjedz, Aukaszku. Chcę z tobą zatańczyć.
Borowski drgnął.
- Dobrze, kochanie. Przyjadę i będę z tobą tańczył do samego
rana - powiedział ciepło. Widział nieznaczny uśmiech na
twarzy brata.
- Stało się coś? Masz jakiś dziwny głos... - Magdalena od
razu wyczuwała wszelkie zmiany w glosie i sposobie bycia
Aukasza.
- Nic się nie stało. Po prostu... Kocham cię. Bardzo. Zawsze -
wstał, podszedł do okna i zacisnął palce na telefonie.
Usłyszał ciche westchnienie. Muzyka dudniła już ciszej,
Magda musiała zapewne udać się w jakieś ustronne miejsce.
- Ja ciebie też. O czym wy tam rozmawiacie?
O tak. Między innymi dlatego ją kochał. Doskonale go znała.
I umiała wyczytać prawdę z jego słów, nawet gdy nie
wypowiadał ich wiele.
- O moim życiu - odpowiedział cicho.
- Aukasz... - jej głos zadrżał.
- Nie martw się. To mój brat. Musiałem się przed nim
odsłonić. Cały.
- Rozumiem. Tylko nie chcę, żebyś cierpiał, kochany. To już
za nami - jej głos był przepełniony uczuciem i Aukasz poczuł
ukłucie w sercu. Boże... to było jak odkrywanie ciągle tej samej
oczywistej prawdy. Że ona... naprawdę go kochała!
- Nie cierpię. To nic w porównaniu... - przełknął ślinę i wziął
szybki wdech. - Musiałem to zrobić, Madziu. To moje
odkupienie. I będę musiał zrobić coś jeszcze. Pomożesz mi?
Ale to pózniej. Teraz się baw. A ja przyjadę niedługo i
zobaczysz, jak to jest tańczyć z najprzystojniejszym facetem na
ziemi.
- I najskromniejszym - słyszał, jak się uśmiechnęła.
- Oczywiście - roześmiał się.
- To czekamy na was. A ja na ciebie - ostatnie zdanie po-
wiedziała bardzo cicho.
- A ja na ciebie - odpowiedział równie cicho, wyłączył
telefon i poczuł, że jest naprawdę, cholernie, nieopanowanie
szczęśliwy.
Odwrócił się, spojrzał na brata i powiedział swobodnie:
- Czas kończyć opowieść.
ROZDZIAA 2
Serj Tankian, Left Of Center
Pojawiła się w moim życiu zupełnie niespodziewanie i za-
władnęła każdą jego chwilą. I to w momencie, kiedy myślałem,
że wszystko się skończyło. Ze jestem tutaj tylko po to, aby
wyrównać rachunki, zakończyć dawne sprawy i zapewnić
bezpieczeństwo bratu. A teraz okazało się, że mieszka ze mną
dziewczyna z dzieckiem, która potrzebuje pomocy. I która od
pierwszej chwili, od pierwszego momentu, gdy wjechała na
parkingu w moje auto, zaczyna coraz więcej dla mnie znaczyć.
Kolejna niespodzianka od losu. I były teraz dla mnie jasne dwie
podstawowe sprawy: pomogę jej uwolnić się od tego chorego
gnoja i stanąć na nogi, a potem zniknę z jej życia, a także z
życia moich bliskich.
Wszystko potoczyło się tak, jak sobie zaplanowałem. Jak
zawsze zresztą. Oczywiście wcześniej okazało się, że
Ratajczak, cholerny gliniarz, wprowadził mnie w błąd. W
kanał. Delikatnie mówiąc. Bo okazało się, że ta fałszywa
tożsamość, czyli postać Marcusa Boryckiego, wcale nie była
taka fałszywa, jak twierdzili gliniarze. Borycki istniał
naprawdę i siedział w więzieniu w zachodnich Niemczech.
Przez to mój brat znalazł się w niebezpieczeństwie, a jego żona
po raz kolejny stała się ofiarą zamachu. Ale tym razem okazała
się sprytniejsza niż ludzie Siergieja. Uratowała się,
wylądowała w szpitalu i symulowała utratę pamięci, aby nie
wpaść w łapy naszego wroga. I tym razem... ja odnalazłem ją
pierwszy. To było nasze pogodzenie i pożegnanie jednocze-
śnie. Wspominam tę chwilę jako jedną z najbardziej wzru-
szających w moim życiu. Bo mimo że pewnie nikomu bym
o tym nie powiedział, zależało mi na tym, żeby Katarzyna
Borowska spojrzała na mnie bez nienawiści i chociaż pró-
bowała dostrzec prawdziwego mnie. Była żoną mojego brata,
ale też kobietą, którą skrzywdziłem. Była silna i mocna; jej
charakter zawsze mi imponował. I była Borowską. Należała do
rodziny. Dlatego... gdy z zaufaniem ujęła moją dłoń, poczułem,
że ten dług też już mam spłacony. Zostało ich jeszcze trochę,
ale ten, na którym mi zależało... był już załatwiony.
Bo... kochałem mego brata... bardzo. A on zrobiłby wszystko
dla tej twardej kobiety, która tak wiele przeszła. I dlatego... ja
też ją pokochałem. Pewnie stało się to już dawno. Sam nie
zdawałem sobie z tego sprawy i nie chciałem się do tego
przyznać. Ale miałem rodzinę. A rodzina to siła, moc, potęga. I
teraz byłem silny. Dlatego wiedziałem, co muszę zrobić, aby
uwolnić swoją rodzinę od zagrożenia, które cały czas nad nami
wisiało jak wielka chmura, która pojawia się na niebieskim
niebie i głębokim cieniem zakrywa wszystko pod sobą. Nad
naszym życiem rozpościerała się taka właśnie szarobura
chmura, w której kotłowało się zło, gotowe w każdej chwili
spłynąć na nas i przygnieść do ziemi siłą swojej nienawiści,
ślepej siły i chorej władzy. A ja byłem sprawcą tego
wszystkiego. I zamierzałem sprawić, że nad moimi bliskimi
znowu pojawi się jasne, czyste niebo. Jedynie pojawienie się
Magdaleny w moim życiu na krótki moment sprawiło, że w
mojej głowie pojawił się absurdalny obraz normalnego życia,
jakie mógłbym wieść. Ale otrząsnąłem się z tego szybko i
chociaż kochałem tę kobietę całą swoją pokręconą duszą,
wiedziałem, że muszę ją zostawić, raniąc nas oboje, i oddać się
w ręce tych, którzy po części mnie stworzyli. Wejść w
przysłowiową paszczę lwa. Stanąć twarzą w twarz z nim - z
moim dawnym szefem, przyjacielem, nawet bratem. Z
Siergiejem.
*
Krzysiek zacisnął usta. Dobrze pamiętał tamten wieczór,
kiedy najpierw targany rozpaczą, myślał, że utracił swoją uko-
chaną żonę, która znowu padła ofiarą zamachu. A jego brat ją
odnalazł i oddał mu całą, zdrową i co najważniejsze, żywą. I
wtedy zobaczył w jej oczach coś, co utwierdziło go w prze-
konaniu, że jego Kątka wybaczyła Aukaszowi wszystkie stare
winy i dostrzegła w nim człowieka. Zagubionego, czasami
złego, szalonego, najczęściej patrzącego na świat i wszystkich
wokół z zimną obojętnością i pogardą. Ale ciągle człowieka.
Jego starszego brata, który do perfekcji opanował sztukę
ukrywania swojego prawdziwego ja i uczuć, których miał
niemało. Aukasz w rzeczywistości... był cholernie wrażliwym
facetem. Krzysiek westchnął.
- Opowiesz mi, co się stało, kiedy ludzie Siergieja zgarnęli
cię wtedy na tej stacji benzynowej? - patrzył w brązowe oczy
brata i zastanawiał się, czy na pewno chce usłyszeć, co tam tak
naprawdę zaszło. A jednak musiał wiedzieć, znać całą prawdę,
choćby była najokrutniejsza i najbardziej bolesna. Bo to był
jego brat, który tak jak i on przeżył ogrom zła. A teraz nadszedł
czas życiowej spowiedzi. Bo Aukasz tego potrzebował, a
Krzysiek chciał mu pomóc.
- Opowiem - odparł krótko starszy z mężczyzn. - To były
straszne chwile. Ale jedyną rzeczą, która mnie trzymała i chyba
pozwoliła mi przetrwać, było to, iż wiedziałem, że ty i Kaśka
jesteście bezpieczni, pomożecie Magdzie i jej synkowi, i że
twoja żona mi wybaczyła. To było dla mnie najważniejsze i w
jakiś pokrętny sposób ocaliło mi życie. Bo myślałem, że
zakończyłem już swoje sprawy i teraz muszę do końca spłacić
swój dług. Ale okazało się, że to był dopiero początek - Aukasz
uśmiechnął się lekko. -1 mój pokręcony los dał mi drugą
cholerną szansę... cudowną szansę...
Gdy zgarnęli mnie na tej stacji benzynowej, kiedy eskorto-
wałem jadących z przodu mojego brata, jego żonę i Faziego,
który miał ich szczęśliwie zawiezć do domu, doskonale wie-
działem, co się święci. Za dużo takich akcji miałem w swoim
życiu, żeby nie dostrzec podejrzanie blisko jadącego samo-
chodu. W środku wyraznie widziałem kilku szerokokarkich
typków. Spodziewałem się takiego zakończenia i przyjąłem to
ze spokojem. Oczekiwałem na to, co miało nastąpić. A co
nastąpiło? Fazi wywiózł w bezpieczne miejsce Kaśkę i
Krzyśka, a ja zostałem zabrany przez ludzi Siergieja i zawie-
ziony pod Kraków do jego nowego domu. Całą drogę zacho-
wywałem się spokojnie, jak więzień, który stara się o wyjście
za dobre sprawowanie. Za to moi towarzysze byli więcej niż
nerwowi, nie spuszczali ze mnie oka, a gdy zatrzymaliśmy się
na krótki postój, dwóch z nich pilnowało mnie, bacznie ob-
serwując każdy mój krok. W sumie poradziłbym sobie z nimi,
może zaryzykowałbym pobicie, ale wiedziałem, że musieli
przywiezć mnie żywego. Lecz kilka wybitych zębów na pewno
miałbym na swoim koncie. Może kiedyś skorzystałbym z takiej
okazji i jeszcze na koniec się zabawił, ale teraz trwałem w
oczekiwaniu na spotkanie z szefem szefów, dlatego z pewnym
pobłażaniem spoglądałem na moich tępogłowych strażników i
zachowywałem się jak niespotykanie spokojny człowiek.
Którym w sumie byłem.
Na zawsze zapamiętam moje ponowne spotkanie z
Siergiejem. Tak jak zawsze pamiętam, jak się poznaliśmy, gdy
przyjechał pod zakład karny. Wtedy patrzył na mnie jak na
brata i teraz w jego wzroku było dokładnie to samo. Ale było
też coś więcej, czego się spodziewałem i co wcale mnie nie
zaskoczyło. Patrzył na mnie z zawodem i zimną determinacją.
Tak. Siergiej nie tolerował zdrajców. A ja przecież go
zdradziłem. I oszukałem. Dlatego też wiedziałem, że będę
musiał zrobić coś bardzo złego, coś, co nie mieściło się w spo-
sobie myślenia i postrzegania świata normalnego, dobrego
człowieka. Bo przecież musiałem to zakończyć. Sprawić, aby
Siergiej już nigdy więcej nie pojawił się w życiu mojej rodziny.
I dlatego musiałem znowu stać się Lukasem. Zimnym draniem.
Gangsterem bez uczuć, sumienia i jakichkolwiek wątpliwości.
Ale stary dobry Siergiej też miał dla mnie niespodziankę.
Wiedziałem, że chce mnie zabić, tak jak ja chciałem zabić jego.
Ale w nim zawsze tkwiła artystyczna wschodnia dusza.
Zorganizował spektakularne zakończenie bujnej kariery
japiszona ciemnej strony życia.
Wprowadzono mnie do przestronnego salonu, który mógłby
pomieścić ze cztery mieszkania. Środek salonu był wolny,
natomiast po bokach ustawiono stoliki. Siedzieli przy nich
mężczyzni i kobiety w różnym wieku i o rozmaitym kolorze
skóry i kształcie oczu. Domyślałem się, że to partnerzy w
interesach Igora. Sam Siergiej siedział na niskiej skórzanej
kanapie, mając po swojej prawicy Słonkę, a po lewej stronie
Kowalczyszyna, którzy spoglądali na mnie z otwartą wro-
gością pomieszaną z satysfakcją. No tak. Mieli się z czego
cieszyć, bo podejrzewam, że gdy zawarłem układ z policją,
musiało się im niezle dostać od szefa. A teraz stałem przed
nimi wszystkimi i dobrze wiedzieli, że żywy z tego raczej nie
wyjdę. Ale oni nie zdawali sobie sprawy, że mam wobec nich
jednakowe zamiary i podobne myśli kołaczą się w mojej
głowie. Tymczasem zostałem posadzony w wygodnym
skórzanym fotelu, naprzeciwko Siergieja, który uśmiechnął się
przyjaznie, aczkolwiek w jego oczach nie dostrzegłem tej
życzliwości.
- Lukas, Lukas, Lukas - pokręcił głową, nie przestając się do
mnie szczerzyć.
- Siergiej, Siergiej, Siergiej... - odpowiedziałem w tym
samym tonie.
- Zawsze uważałem, że jesteś cholernie inteligentnym fa-
cetem. Ale nie przypuszczałem, że masz zdolności aktorskie! -
uderzył się w kolano - Naprawdę głęboki szacunek dla ciebie.
Ta zmiana, te włosy, sposób bycia... No, no, no - cmoknął i
pokręcił głową.
Wzruszyłem ramionami i nie skomentowałem tego.
- Jak zawsze oszczędny w słowach. Nic się nie zmieniłeś,
Lukas.
- Zmieniłem się - odparłem spokojnie.
- A tak... Przeszedłeś na białą stronę mocy - Siergiej machnął
pobłażliwie dłonią. - Zawsze starałeś się być rycerski i
uczciwy. W sumie powinno mi to dać do myślenia, ale ufałem
ci, draniu. A ty mnie zdradziłeś.
- Nie mógłbyś lepiej tego ująć - kiwnąłem głową.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. Ponieważ jednak zawsze
miałem do ciebie słabość i swego czasu byłeś moim
najlepszym człowiekiem, nie dam ci zginąć w ciemnym lesie
od strzału w tył głowy po zakatowaniu kijem bejsbolowym.
Zasługujesz na coś lepszego - Siergiej skinął do niskiego
grubasa, stojącego nieopodal, a ten od razu gdzieś wyszedł.
Patrzyłem na to wszystko spokojnie, ale czułem ogromny
niepokój. Nie byłem przecież ze stali i bałem się - tak jak
każdy, kto znalazłby się na moim miejscu.
Wokół mnie zaczęło robić się jakieś zamieszanie, rozległ się
szum rozmów w różnych językach, wszyscy wskazywali na
mnie i jednocześnie zerkali w stronę wejścia. Do każdego ze
stolików podchodził jeden z ludzi Siergieja i po krótkiej
rozmowie coś zapisywał. Wyglądało to tak, jakby przyjmował
zakłady. Ale na co? A raczej... na kogo? Po chwili szum zaczął
się wzmagać, przygasły światła i rozległa się głośna
hip-hopowa muzyka. Wszyscy zaczęli klaskać, a ja
poczułem się jak przed jakimś występem, ale gdy
zobaczyłem skąpo ubrane dziewczyny idące w szpalerze, a
pomiędzy nimi wielkiego faceta w błyszczącym atłasowym
szlafroku i kapturze na głowie, już wiedziałem. To nie będzie
żaden występ. Chociaż można by to i tak nazwać. To będzie
walka. Bo do środka wszedł dwumetrowy facet o ramionach
jak dęby, kwadratowej szczęce i niebieskich oczach, w których
dostrzegałem jedynie zwierzęcą furię. A jego partnerem w tym
prywatnym sparingu miałem być właśnie ja. To miał na myśli
Siergiej. Bo zapewne był przekonany o tym, że ten
neandertalczyk zetrze mnie w proch. A zgromadzona wokół
widownia, składająca się z rekinów szemranego biznesu,
poczyniła zakłady na tę właśnie walkę. Uśmiechnąłem się.
- Zawsze lubiłeś ostre wejścia, Igor - popatrzyłem w jego
zimne niebieskie oczy. - Ludziom trzeba dawać rozrywkę. I
wiem, że ty im to właśnie zapewnisz. Bo nie poddasz się bez
walki. Znam cię, Lukas. Będziesz walczył jak mężczyzna. I
zginiesz jak mężczyzna. Stanislav jest mistrzem wagi ciężkiej.
Szkolił się w najlepszych ukraińskich więzieniach.
- Faktycznie, świetna rekomendacja - mruknąłem.
- Najlepsza. Ale widziałem, jak walczysz. Umiesz się bić.
Będziesz doskonałym przeciwnikiem dla naszego Staszka. On
musi trenować, wkrótce czeka go poważna walka, a taki
partner jak ty niezle go rozgrzeje - Siergiej uśmiechnął się
szeroko.
- Jestem wzruszony - odparłem i w tym samym momencie
dwóch goryli Siergiejewicza postawiło mnie do pionu.
- Czas zacząć show - Siergiej zacisnął szczęki i kiwnął głową
do Słonko, który wstał, obdarzył mnie szerokim uśmiechem i
wyszedł na środek.
- Szanowni goście. Pan Igor Siergiejewicz w uznaniu
państwa wkładu i zaangażowania w rozwój wspólnego biznesu
pragnie zapewnić wam rozrywkę na ten wieczór. Za chwilę
zostanie rozegrana prywatna walka pomiędzy naszym mi-
strzem Stanislavem Zajcewem, który prężnie pnie się po
szczeblach kariery w trudnym bokserskim fachu. A jego
przeciwnikiem będzie człowiek, którego niektórzy z was znają
osobiście, a inni z opowiadań. Był on prawą ręką pana
Siergieja i skalał tę rękę. Zdradził i próbował zniszczyć!
Na sali zapanowało poruszenie i poczułem na sobie siłę kil-
kudziesięciu nienawistnych spojrzeń. Jak na taką presję nawet
za bardzo się nie spociłem, ale czułem dziko galopujące serce,
pompujące naładowaną adrenaliną krew. O tak. Adrenalina
była mi bardzo potrzebna.
- Rozumiem wasze poruszenie - Słonko gestem poprosił o
ciszę. - Ja również chciałbym być na miejscu naszego mistrza,
żeby osobiście zająć się panem Lukasem - na dzwięk mojej
ksywki znowu wzmógł się hałas. - Ale! Ale... -Słonko znowu
uspokoił wzburzonych gości. - Możemy zagwarantować, że
Stanislav zapewni nam doskonałą rozrywkę. A pan Lukas, ze
względu na starą zażyłość i jego niewątpliwy wkład w kilka
ważnych transakcji, zasługuje na takie właśnie potraktowanie.
Uśmiechnął się szeroko i podszedł do mnie, nie przestając
szczerzyć pożółkłych od nikotyny zębów.
- Mam nadzieję, że wypruje ci flaki - powiedział do mnie z
uśmiechem, tak cicho, że tylko ja go słyszałem.
- Módl się, żeby to zrobił, zanim ja wypruję twoje - odparłem
cicho i z satysfakcją zauważyłem w jego oczach przebłysk
strachu.
- Jednak potrafisz być zabawny - szybko się opanował, ale
odsunął na bezpieczną odległość i dał znak dwóch gorylom,
którzy trzymali mnie w mocnym uścisku. Zostałem popchnięty
w stronę neandertalczyka Staszka, któremu wcześniej dwie
blondynki zdjęły szlafrok i teraz pokazywał
z dumą napakowane, błyszczące, grube powrozy mięśni.
Wiedziałem, że muszę być szybki. Cholernie szybki. I uderzać
precyzyjnie w najbardziej newralgiczne punkty. Muszę
zachować dystans, bo gdy mnie złapie, to już nie puści. Bo nie
sądziłem, że w tej walce będą obowiązywały jakiekolwiek
zasady. Facet był trochę wyższy o mnie, a sam miałem metr
dziewięćdziesiąt osiem wzrostu. Na oko był o jakieś dwadzie-
ścia kilo cięższy. Jak na taką masę miał naprawdę imponująco
rozbudowaną muskulaturę. Ściągnąłem bluzę i T-shirt, aby nie
blokować sobie ruchów, i wziąłem głęboki wdech.
- Czas zatańczyć - mruknąłem i skoczyłem w kierunku
wielkoluda.
Skumulowałem całą swoją siłę, nienawiść, złość, żal, smutek
i tęsknotę, kierując te wszystkie uczucia do mojej prawej
pięści. I uderzyłem. Błyskawicznie i mocno. W żołądek. Mój
przeciwnik był kompletnie zaskoczony. Chyba nie spodziewał
się, że zaatakuję pierwszy. I to tak szybko. Skulił się i odleciał
do tyłu, łapczywie łapiąc powietrze. Nie czekałem, aż uda mu
się dojść do siebie, i posłałem mu mocny cios w jego
kwadratową szczękę. Boże! Chyba połamałem sobie knykcie,
jego szczęka była twarda jak stal. Ale ten cios też go ogłuszył.
Wtedy chciałem kopnąć go w kolano, lecz tym razem prze-
widział moje zamiary. Uderzenie jego głowy w moją klatkę
piersiową pozbawiło mnie tchu. Przez moment byłem za-
mroczony, dopiero gdy uderzyłem całym ciałem o podłogę z
kosztownego drewna w salonie Siergieja, zrozumiałem, że nie
dzieje się dobrze. Musiałem jak najszybciej wstać. Nie mogłem
dopuścić, by ta wielka góra mięśni zwaliła się na mnie, bo
wtedy byłbym zgubiony. Poderwałem się do góry, czując ucisk
w płucach od rozpaczliwych prób przywrócenia normalnego
oddechu. Wielkolud już szykował się do skoku. W porę
zrobiłem unik i przygarbiłem się, trzymając wysoko
gardę. Nie spuszczałem z niego wzroku. Poruszał się z gracją
niedzwiedzia, ale już wiedziałem, że potrafi być szybki. Bo
że jest cholernie silny, to było więcej niż oczywiste. Przez
chwilę krążyliśmy powoli wokół siebie. Gdy zaatakowałem,
olbrzym uchylił się i w tym samym momencie poczułem
mocny cios w okolicach szczęki. Świat zawirował mi przed
oczami, a w ustach miałem krew. I wtedy sprawy potoczyły się
błyskawicznie. Jego ciosy były cholernie silne i bolesne.
Domyślałem się, że złamał mi żebra; bolało jak nigdy wcze-
śniej. Ale ciągle trzymałem się na nogach. Jedyne, co mogłem
robić, to bronić się. Nie słyszałem wrzawy i dopingowania
Stanislava, który krążył wokół mnie jak drapieżnik bawiący się
swoją ofiarą. Słyszałem tylko głuchy odgłos mojego serca,
które w szalonym tempie pompowało krew.
A więc tak to się miało zakończyć? Tu miałem zginąć? Czy
byłem gotowy na śmierć? A czy ktokolwiek z nas będzie kie-
dyś na to gotowy? Jasne, że od lat liczyłem się z zagrożeniem,
ale najpierw musiałem dokończyć to, co zacząłem. Na ułamek
sekundy przymknąłem oczy i zobaczyłem ich wszystkich.
Tych, których kochałem. Zobaczyłem ją, Małgosię, gdy
uśmiecha się do mnie, kiedy dotykam jej ust kwiatem białej
róży. Brata, któremu zadałem tyle bólu, a on nigdy nie potrafił
mnie znienawidzić. Ojca, którego tak bardzo kochałem, ale nie
mogłem go zrozumieć, podobnie jak on mnie. Matkę, dla której
zawsze byłem synem. Kaśkę, która w końcu mi przebaczyła. I
w końcu w tym krótkim przebłysku wspomnień ujrzałem ją.
Tę, która pokochała mnie z całym bagażem doświadczeń,
złych czynów, beznadziejnych decyzji. Ją też zraniłem.
Zostawiłem. Ale wiedziałem, że teraz jest bezpieczna. Chociaż
ona. I widząc te jej cudowne niebieskie oczy, byłem pewien, że
to nie może się tak skończyć. Z nieludzkim okrzykiem
rzuciłem się na Zajcewa, który, już przekonany o swoim
zwycięstwie, prężył się przed wiwatującą widownią. Kątem
oka ujrzałem Siergieja. Chyba chciał ostrzec swojego
zawodnika, ale nie zdążył. Uderzyłem Stanislava na
wysokości nerek, a potem kopnąłem z całej siły w tył kolana.
Ryknął i upadł. A wtedy... poczułem, że moje oczy zachodzą
czerwoną mgłą. I nie widziałem już nic. Tylko biłem.
Uderzałem. Aamałem. Tłukłem. Byłem jak maszyna. Jak robot
zaprogramowany na niszczenie i na przetrwanie. Bo na ułamek
sekundy w moim umyśle pojawiła się chęć życia. Istnienia. Dla
niej. I... z nią.
I tak zapatrzony w życie, które mógłbym mieć, w miłość,
która tkwiła we mnie, w świat, jaki sam sobie wybrałem,
zmiotłem Zajcewa z powierzchni ziemi. A wtedy rozpętało się
prawdziwe piekło. Posypały się szyby, do środka wpadły
świece dymne i zewsząd rozległy się krzyki zgromadzonych
ludzi, przerażonych kobiet, a także gliniarzy z grupy specjal-
nej, która właśnie dokonała szturmu na dom Siergieja, z czego
zdałem sobie sprawę po kilkunastu sekundach.
Wiedziałem, że muszę szybko zareagować. Tym razem nie
mogłem pozwolić zniknąć Igorowi ani jego dwóm
po-magierom. Słonko sam wpadł mi w ręce, bo we wszech-
obecnym zamieszaniu on jako pierwszy próbował się mnie
pozbyć. Nie zdążył nawet we mnie wycelować, bo niemalże
jednym ruchem złamałem mu kark. Nie oglądając się za siebie,
parłem do przodu. Starałem się nie stracić z oczu Siergieja,
którego dostrzegłem w tej ludzkiej kotłowaninie; zmierzał do
wyjścia.
Nie!
Nie tym razem!
Kowalczyszyn złapał mnie za rękę, trzymając w górze nóż z
długim błyszczącym ostrzem, ale wywichnąłem mu nadgarstek
i odepchnąłem od siebie. Upadł na czołgających się ludzi - i to
tak nieszczęśliwie, że nadział się na trzymaną broń. Wszystko
działo się błyskawicznie. Nie zdawałem sobie sprawy, co się
właściwie stało. Wpatrywałem się tylko
w wysoką postać Igora i jak taran posuwałem się w jego
kierunku. W tym dymie, chaosie, zamieszaniu, dudniącym w
uszach wrzasku wypadłem na korytarz. Dostrzegłem zni-
kającego za wyłomem Siergieja.
- Stój!!! - wrzasnąłem i pobiegłem za nim. Byłem naprawdę
szybki. Adrenalina, złość, ryzyko dodawały mi sił. Uderzyłem
z całej siły towarzyszącego Siergiejowi ochroniarza, waląc
jego głową w ścianę. Młody chłopak upadł nieprzytomny, a ja
rzuciłem się na jego szefa. Walczyliśmy jak opętani. Ja -
podminowany tym, co działo się wcześniej, on -naprawdę mnie
nienawidzący. Ciosy, które na mnie spadały, były
niespodziewanie mocne, ale po tym, co otrzymałem od
wielkiego Stanislava, nic już nie było dla mnie straszne. Znowu
wyłączyłem zdolność odczuwania czegokolwiek. Kierowała
mną tylko czysta, nieposkromiona nienawiść. Na nich
wszystkich. Na siebie samego. Na swoją przeszłość. I może...
na przyszłość? Bo... czy w ogóle ją miałem?
Uderzyłem Siergieja w splot słoneczny. Skulił się, próbując
złapać oddech. Wówczas dojrzałem w jego prawej dłoni broń.
Podbiłem mu przedramię, wykorzystując osłabienie po moim
ciosie, i po ułamku sekundy to ja do niego celowałem.
- Zawsze byłeś szybkim skurwielem - Siergiej wysapał,
prostując się i trzymając za żołądek.
- A ty tylko skurwielem - odparłem cicho, nie spuszczając z
niego wzroku. Znałem go zbyt długo, żeby w takiej sytuacji
ufać, że to może być koniec. I nie myliłem się. Teraz wszystko
wspominam jak gęstą, rozmazaną mgłę. Krzyk jakiegoś
wysokiego gliniarza: Rzuć broń!!!".
Zacząłem się schylać, aby odłożyć glocka. Na chwilę spu-
ściłem wzrok z Siergieja. Spojrzałem na gliniarza, którego
oczy zaczęły się nagle rozszerzać. I zobaczyłem, a raczej wy-
czułem, że Siergiej wykonuje jakiś dziwny ruch w kierunku
prawego buta.
On ma tam broń!!!" - ta myśl jak błyskawica przetoczyła się
przez mój naładowany adrenaliną umysł. I jak w zwolnionym
tempie zobaczyłem, że wysoki policjant wycelował do
Siergieja, ale on już miał go na muszce. I wtedy...
Rzuciłem się na ziemię jak w tanim sensacyjnym filmie.
Czułem na ustach krew i pył. I jedyne, co słyszałem, to ogłu-
szający huk wystrzału.
Huk...
A potem odgłos padającego ciała. Czyjego...?
Czy to... ja nie żyję...? Ale...
Przecież chciałem spróbować... Z nią... Moją... Magdaleną...
ROZDZIAA 3
Chris Daughtry, Sorry
Krzysiek chodził po pokoju, a Aukasz siedział spokojnie
oparty o ścianę i obserwował brata.
- Boże... - młodszy z mężczyzn złapał się za głowę. - To jakiś
koszmar. Nie spodziewałem się... To znaczy wiedziałem, że
zlikwidowałeś ich wszystkich. Wtedy, gdy myśleliśmy, że nie
żyjesz, Ratajczak powiedział nam, że zabiłeś Siergieja i jego
ludzi. I że nie mogłeś wyjść z tego cało.
- Taka była nasza umowa. Zresztą to był mój pomysł.
Chciałem uwolnić was od siebie - odparł cicho Aukasz.
- To akurat było bardzo głupie. Ale ta akcja z tym
Stanislavem... To chyba cud, że przeżyłeś.
- Może i cud. A raczej wola przetrwania, spryt i siła.
- A skąd gliniarze wiedzieli, gdzie jesteś? - Krzysiek zmrużył
oczy.
- Od dawna obserwowali Siergieja. Poza tym ludzie Igora
mieli podłożony GPS w samochodzie. Ja w komórce też mia-
łem, ale wyrzucili ją. Dlatego nie spodziewałem się tej akcji,
myślałem, że to już koniec. Jednak nie miałem zamiaru dać się
zatłuc temu Zajcewowi. Chyba odezwał się we mnie instynkt
samozachowawczy - na ustach wysokiego mężczyzny zagościł
gorzki uśmiech.
- Oj, Aukasz - Krzysiek westchnął, patrząc bratu w oczy.
- Wiem - ten odparł krótko. - Wiem...
- Ale że przez rok pozwalałeś nam wierzyć, że nie żyjesz...
Tego nie mogę zrozumieć.
- Gdy okazało się, że wyjdę z tego cały... Ze Ratajczak
chce dać mi szansę, że mam z nimi współpracować, pomagać
im do końca rozwiązać tę sprawę... - Aukasz spojrzał na
młodszego brata z błyskiem w oczach. - Wtedy... zobaczyłem
dla siebie jakąś szansę, światełko w tunelu, nazwij to sobie, jak
chcesz. I... uznałem, że nie do końca jestem stracony.
- To dlaczego...?
- Chciałem, abyście byli bezpieczni. Za dużo przeze mnie
przeżyliście. Postanowiłem dać wam po prostu żyć.
- To było idiotyczne - podsumował Krzysiek. - Myślisz, że
moglibyśmy spokojnie żyć, tak naprawdę do końca nie
wiedząc, co się z tobą stało? Myślisz, że nasza matka potra-
fiłaby przejść nad tym do porządku dziennego? Czyja? Czy
Kaśka? A ona? Magda?
Przez twarz Aukasz przebiegł cień.
- Wiem. Wiem... Co mogę teraz powiedzieć? Nie dałbym
rady żyć z dala od was. Nie dałbym. Już się łamałem.
Męczyłem Ratajczaka o informacje o was, o niej. Kilka razy
wsiadałem w samochód, chcąc jechać do Wrocławia. Do
naszego domu. Ale jeszcze coś mnie powstrzymywało...
Jednak... - Aukasz potarł oczy i uśmiechnął się.
- Los zdecydował za ciebie - Krzysiek też się uśmiechnął.
- Tak. Zdecydował. Nie wierzę w jakieś bzdury o prze-
znaczeniu. Wiesz, uważam, że sami kształtujemy siebie, swoje
życie, swoją przyszłość. Ale wtedy, w Krakowie, na tym
parkingu Galerii Krakowskiej... Gdy niemal wpadła mi pod
koła. Ona. Moja Magdalena. Jezu... To było takie niesamowite.
I cudowne. Cholernie się bałem. I zachowywałem jak idiota.
Próbowałem udawać, że jej nie znam, co było śmieszne. A
potem usiłowałem ją odepchnąć. Zranić. I gdy odeszła, gdy
pobiegła do swojego samochodu, wstrząsana spazmami
płaczu... odniosłem wrażenie, że moje życie się skończyło,
zanim tak naprawdę się zaczęło. Jakby ktoś zamknął przede
mną jakieś
drzwi, prowadzące do życia, za jakim zawsze tęskniłem. I
chociaż raz zachowałem się jak człowiek, który, targany
emocjami, jest w stanie przyznać się do nich i uznać je.
Zrzuciłem maskę skurwiela i pobiegłem za Magdaleną. I to
była jedyna właściwa decyzja w moim pogmatwanym
żywocie.
Zamilkł i przez chwilę w pokoju panowała niczym nie-
zmącona cisza. Wreszcie Krzysiek wziął głęboki oddech,
podszedł do brata i uścisnął jego prawą dłoń, po czym
przycisnął ją sobie do piersi.
- Nie mogę się nie zgodzić, Aukasz. Stali przez chwilę i
patrzyli sobie w oczy. Rozumiejąc.
Wybaczając.
Czując, że zawsze byli braćmi. I zawsze będą.
I wskoczyliby za sobą w ogień.
I to było coś, o co warto było walczyć.
Aukasz spojrzał na zegarek. Dochodziła druga w nocy.
- Chyba pojedziemy do naszych dziewczyn, co ty na to?
-zerknął na brata.
- Jedzmy. Ale najpierw... Chcę, żebyś wiedział, że dzisiejszy
wieczór - Krzysiek uśmiechnął się lekko - to jedna z
najlepszych chwil w moim życiu. Dziękuję ci za to.
- To ja ci dziękuję. Za wszystko. Za to, że mnie dzisiaj wy-
słuchałeś. I za to, że nigdy nie odwróciłeś się ode mnie. Że
zawsze byłeś moim bratem. Że mnie nie przekreśliłeś tak do
końca. I że uwierzyłeś, że mogę normalnie żyć - Aukaszowi
lekko załamał się głos, co u niego było dosyć niespotykane.
Bez słowa uścisnął stojącego obok mężczyznę, wreszcie
wierząc, że rodzina, braterskie więzy i miłość do ukochanej
kobiety są w stanie pokonać wiele, zniszczyć najgorsze zło.
Mogą zmienić ludzki los i złe decyzje zamienić na dobre.
Są w stanie wydobyć pokłady dobroci, wrażliwości i ciepła,
które tkwią czasami bardzo głęboko, skwapliwie ukrywane. To
wszystko stało się udziałem jego, Aukasza. I wiedział, że teraz
będzie to pielęgnował i już nigdy nie pozwoli, by cokolwiek
innego zatarło mu cel, jaki teraz rysował się przed nim jasno i
wyraznie. A było to życie. Normalne, szczęśliwe życie.
Wreszcie.
Gdy wychodzili, Aukasz spojrzał na remontowany pokój,
który kiedyś należał do niego. Potem przez krótki czas
mieszkała w nim jego przyszła żona, a teraz był przygoto-
wywany na przyjęcie ich dziecka. Miało się narodzić za pięć
miesięcy. Ciągle nie mógł uwierzyć, że zdołał tak przewar-
tościować swoje życie. Zmienić je. Ale wiedział, że przed nim
jeszcze jedna trudna rozmowa. Jednak zostawił to na pózniej.
Teraz... jechał do Magdaleny. Miał zamiar zatańczyć z nią i
mocno przytulić swoją przyszłą żonę. A czas ostatecznej
zapłaty i odkupienia nadejdzie. Będzie na to gotowy.
Przynajmniej miał taką nadzieję.
Gdy dotarli taksówką do klubu w rynku, gdzie bawiły się
dziewczyny, wszędzie było mnóstwo ludzi. Wchodzili i wy-
chodzili z klubów, przemieszczali się grupkami po tętniącym
życiem sercu miasta. Kaśka i Magda, wraz z koleżanką tej
pierwszej, Sylwią, bawiły się w najlepsze na parkiecie.
Krzysiek zabrał stamtąd swoją żonę i jej koleżankę, i zapro-
wadził je do baru. Aukasz podszedł do niewysokiej blondynki i
powiedział cicho:
- Zatańczy pani?
Młoda kobieta drgnęła, odwróciła się gwałtownie i na jej
twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Jesteś! Wreszcie... - stanęła na palcach i objęła za szyję
wysokiego mężczyznę, który wpatrywał się w nią z całą gamą
uczuć w spojrzeniu.
- Musiałem zdążyć z tobą zatańczyć - Aukasz objął ją ra-
mionami i przyciągnął do siebie. - Za tydzień o tej porze będę
tańczył z panią Borowską, ale teraz jeszcze jesteś wolną
Magdaleną.
- Nie taką wolną - uśmiechnęła się, wskazując wzrokiem na
płaski jeszcze brzuch, w którym rozwijało się nowe życie.
- No fakt.
- Jak twój wieczór kawalerski?
- Dobrze. Trochę nietypowy, ale jak dla mnie to najlepszy
wieczór, jaki mogłem sobie wymarzyć.
- Wszystko mu opowiedziałeś? - dziewczyna spojrzała w
brązowe oczy mężczyzny, który kiedyś uratował jej życie, a
potem całkowicie je odmienił i sprawił, że wreszcie, po latach,
czuła się bezpiecznie.
- Wszystko. Musiałem to zrobić. Zależało mi i zależy na tym,
aby osoby, które kocham, .znały całą prawdę.
- Dlatego mi też wyznałeś to wszystko? - uśmiechnęła się,
gładząc go po policzku.
- Dokładnie tak. I wiesz... - Aukasz zacisnął na chwilę usta. -
Gdy jeszcze raz to przeżywałem, gdy do tego wracałem, to
było... cholernie ciężkie. Ale dałem radę. I teraz zastanawiam
się, jak to możliwe, że zrobiłem tyle chorych rzeczy, a na
samym końcu dostałem ciebie. Moją jasną stronę życia... Jak to
się stało, Magda? - wbił w nią zrozpaczone spojrzenie.
- Aukaszku - westchnęła, bo nie pierwszy raz musiała koić
jego nieustający żal, ból i złość na samego siebie. - Nigdy nie
próbowałam cię tłumaczyć z tego, co zrobiłeś. Ale oboje wie-
my, że nigdy nie zabiłeś w sobie człowieczeństwa, chociaż
bardzo się starałeś. Nie udało ci się to. Bo tak naprawdę jesteś
dobrym i honorowym facetem. I dlatego los postanowił dać ci
jeszcze jedną szansę. I ja pomogę ci skorzystać z niej w pełni.
Aukasz zatrzymał się i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- Wiedziałem, że jesteś moim cudem. Zawsze o tobie tak
myślałem. Boże... Jak to dobrze, że cię mam. Że w końcu
zaznałem odrobiny spokoju - jęknął i pocałował czule jej usta.
Uśmiechnęła się i oddała mu pocałunek.
- Nie w końcu. To dopiero początek, Aukasz. To nasz
wspólny początek. Wszystkiego. Obiecuję ci.
- A ja ci wierzę. Całym sobą - westchnął, pochylił głowę i
wtulił twarz w jej włosy, ufając, że tym razem zaczyna się jego
normalne życie, na które czekał od dawna i którego sam się
wyrzekł dawno, dawno temu.
Kaśka Borowska spojrzała na tulącą się na parkiecie parę i
odwróciła się do swojego męża. On też spoglądał na brata i
przyszłą bratową. Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt
ulgi.
Sylwia została przy barze, a oni wrócili do stolika.
- Jak było? - Kaśka wiedziała, że wspólny wieczór braci był
czymś więcej niż zwykłą popijawą facetów.
- Nieoczekiwanie. Niespodziewanie. Czasami boleśnie.
Wiesz, Kątka... - Krzysiek zwrócił swe dwukolorowe oczy na
ukochaną żonę. - Dowiedziałem się wielu rzeczy. Złych,
bolesnych, strasznych. Ale prawdziwych. I Aukasz wyjaśnił
sporo spraw, które do tej pory były dla mnie niezrozumiałe.
Wiele jego czynów, decyzji...
- Stało się dla ciebie bardziej jasnych - Kaśka dokończyła za
niego.
- Dokładnie tak - mężczyzna energicznie pokiwał głową.
- Potrzebowaliście tego. Obydwaj. Dobrze, że w końcu
szczerze porozmawialiście - ciemnowłosa kobieta pochyliła się
i położyła dłoń na dłoni mężczyzny, a on od razu mocno ją
uścisnął.
- To było jak oczyszczenie. Głównie dla niego. A dla
mnie... prosta droga do zrozumienia. I wybaczenia. I jemu,
i samemu sobie - pochylił głowę i pocałował żonę w palce.
-Teraz będzie już dobrze.
- Będzie, Krzysiu. Coraz lepiej - Katarzyna Borowska
uśmiechnęła się, spoglądając raz jeszcze na wysokiego męż-
czyznę, tulącego w wolnym tańcu jasnowłosą kobietę. I jedyne,
co mogła zrobić, to wierzyć. Bo po tych zakrętach losu, które
pojawiły się w ich życiu, teraz pozostała im tylko wiara, że po
tej okrutnej próbie, na jaką ciągle byli wystawiani, będzie tylko
lepiej. A jeśli nie lepiej, to na pewno po prostu dobrze.
Normalnie. Tak jak zawsze powinno być.
Następny dzień na zawsze naznaczył wszystkich
Borowskich i zmienił ich życie. Siódmego września Aukasz
zawsze, gdziekolwiek by przebywał, kupował bukiet białych
róż. I albo stawiał je w miejscu, w którym akurat się znajdował,
do wazonu ze świeżą wodą, albo jechał na cmentarz
Osobowicki, gdzie pochowana była ona. Małgosia. Ale nie
dlatego, że zmarła siódmego września. To był dzień jej urodzin.
To samo robił brat Aukasza, pomny obietnicy, jaką kiedyś mu
złożył. Przyrzekł, że w dniu urodzin Małgorzaty Filipiak
będzie zawoził na grób jej ulubione kwiaty. To samo robiła
Kaśka Borowska, która wiedziała, że siódmego września
zawsze pojawi się na grobie swojej przybranej siostry. I w ten
dzień wieczorem przyjeżdżała także matka dziewczyny, Anna
Matczak, niegdyś Filipiak. Żona ojca Katarzyny Borowskiej.
Kobieta zagubiona, kobieta walcząca z ciężką chorobą, kobieta
samotna, kobieta stęskniona. Przyjeżdżała wieczorem, nie
chcąc spotkać się z córką swego nieżyjącego męża albo z
Krzyśkiem Borowskim, a już na pewno z Aukaszem
Borowskim. O tym ostatnim nie chciała myśleć, a jednak ciągle
wracała do niego myślami, zwłaszcza w tym szczególnym
dniu. Sama zadawała sobie pytanie, po co to robi. Tamten czas
minął, wiedziała, że starszy Borowski ustatkował się i zaczął
żyć jak normalny człowiek. Czasami
czuła do niego złość, czasami żal, czasami nienawidziła jego,
a czasami siebie. Bo często przez jej naznaczony chorobą
umysł przebijała się absurdalna myśl, że Aukasz Borowski
naprawdę kochał jej córkę. I gdyby w porę się opamiętała,
spróbowała zrozumieć i zaakceptować ich związek, Małgosia
by żyła. I może byłaby szczęśliwa. Wygodniej było jednak
myśleć, że to ten cały Lukas jest wszystkiemu winien, a od-
kopywanie starych spraw już nic nie zmieni.
Jednak Aukasz miał inne zdanie na ten temat. Wiedział, że
jeśli chce zakończyć ten ponury okres w swoim życiu, musi się
spotkać z jedyną osobą, która nienawidzi go z całego serca. Na
rozmowie z nią zależało mu jak na niewielu rzeczach. Magda
wiedziała o tym, bo wielokrotnie rozmawiali na ten temat. I
dlatego postanowił pojechać wieczorem na cmentarz. Przez te
wszystkie lata doskonale wiedział, że Anna Filipiak przyjeżdża
na grób córki o tej porze, jakby chciała być sama. Rozumiał to,
ale tym razem zamierzał się tam pojawić właśnie wieczorem.
Przy grobie swojej pierwszej wielkiej miłości.
Jechali tam razem. Magdalena uparła się, że pojedzie na
cmentarz z nim. Chciała mu towarzyszyć, choćby z daleka.
Pragnęła, by wiedział, że nie jest sam. Ze ona zawsze będzie
przy nim. W każdej, nawet najtrudniejszej chwili życia. I on o
tym wiedział. Od uczuć ogarniających go całego aż buzowało
mu w głowie. Bo miał przy sobie kogoś, kto kochał go całą
swoją istotą i akceptował z bagażem gorzkich doświadczeń. To
był kolejny cud w jego życiu.
Gdy weszli w alejkę, przy której umiejscowiony był grób
Małgosi, już zmierzchało. Było trochę chłodno i Magda otuliła
się mocniej kolorową chustą, zarzuconą na marynarkę. Aukasz
w jednej ręce trzymał bukiet białych róż. Wolnym ramieniem
otoczył idącą obok kobietę, przytulając ją do siebie. W oddali
zamajaczyła im pochylona nad grobem postać. Magda poczuła,
jak otaczające ją ramię lekko zadrżało.
- Będzie dobrze - szepnęła, ale Aukasz nic nie odpowiedział,
tylko niespodziewanie zatrzymał się.
- Dalej pójdę sam - popatrzył jej w oczy. Pokiwała głową ze
zrozumieniem.
- Pamiętaj, że tu jestem - uśmiechnęła się i pocałowała go
szybko w usta.
Odwrócił się i podążył w kierunku jasnowłosej kobiety, która
wyprostowała się i patrzyła z niepokojem w jego kierunku.
- Wiem... - powiedział do siebie i ściskając mocno bukiet,
podszedł do Anny Filipiak.
Od razu go poznała. Niewiele się zmienił przez te wszystkie
lata, zresztą był mężczyzną o posturze, którą trudno było
zapomnieć. Matka Małgosi też dobrze wyglądała. Pomimo
przeżyć, choroby miała szczupłą sylwetkę i zadbaną twarz.
Tylko oczy... Pokryte odwieczną mgłą smutku, żalu, tęsknoty.
Aukasz poczuł ukłucie w sercu, gdy spojrzał w jej oczy.
Podwójne ukłucie. Bo miał wrażenie, że patrzy w niebieskie
tęczówki Małgorzaty.
- Witaj - powiedział bez ogródek, podchodząc bliżej.
- Witaj - odpowiedziała, nie spuszczając z niego tego
smutnego wzroku.
- Chciałem z tobą porozmawiać. Od dawna... Objęła się
ramionami i milczała.
Aukasz położył bukiet na nagrobku i wziął głęboki wdech.
- Nie zamierzam się tłumaczyć czy w jakiś sposób wybielać.
Chcę tylko, żebyś wiedziała, że śmierć twojej córki, a mojej
dziewczyny jest czymś, co zmieniłbym jako pierwsze, gdybym
mógł. Poświęciłbym wszystko, żeby to odwrócić. Nie ma
chwili, żebym o tym nie myślał. I bardzo żałuję, Anka, nie da
się opisać tego, co czuję, gdy wspominam tamten czas -
szarpnął się i złapał kobietę za rękę. - I wiem, że nigdy mi
nie wybaczysz, ale chcę, żebyś wiedziała, że kochałem
Gośkę
całym sobą. Uwielbiałem ją. Była moją pierwszą prawdziwą
miłością. Wiem, że to brzmi jak pusty banał, ale tak właśnie
było. I ona na zawsze zostanie we mnie. Nigdy się od niej nie
uwolnię, bo nie chcę. Ona zawsze będzie we mnie żyła. Bo
wiem, że nie żyje właśnie przeze mnie. I choćbym próbował to
zrozumieć i wytłumaczyć sobie, choćby ci, którzy teraz są ze
mną, usiłowali mnie przekonać, doskonale wiem, jaka jest
prawda. Ja ją zabiłem, Anka. Popchnąłem ją do tego kroku. I ty
też to wiesz. Ale chciałem, żebyś usłyszała do ode mnie
-Aukasz oddychał ciężko i niemal miażdżył w uścisku drobną
dłoń Anny Filipiak.
Kobieta milczała przez chwilę. W końcu się odezwała, lecz
nie zabrała ręki.
- Masz rację. To twoja wina. Wiesz, że każdej nocy przed
zaśnięciem powtarzam to sobie jak mantrę. Ze to Lukas jest
winien temu całemu złu, jakie spotkało moją rodzinę. Że jesteś
jak zaraza, która rozprzestrzeniła się wśród moich bliskich i
zainfekowała tych, których kochałam. Że jesteś wcielonym
złem i dawno powinieneś nie żyć... To moja osobista mantra.
Aukasz zacisnął usta i pokiwał głową.
- Masz rację... - szepnął, ale wówczas ona wyszarpnęła dłoń z
mocnego uścisku i energicznie potrząsnęła głową.
- Nie. Nie mam, Aukasz... - pierwszy raz zwróciła się do
niego po imieniu. - To pieprzone bzdury.
Wysoki mężczyzna spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Tak. Bzdury. Oszukiwanie samej siebie. Bo w tym całym
koszmarze... - Anka przymknęła na chwilę oczy - moja wina
jest równa twojej. W sumie nawet większa, bo niszczenie życia
swojej córki rozpoczęłam już niemal od jej narodzin. Dawno
zdałam sobie z tego sprawę, ale ciągle miałam na kogo zrzucić
winę. Doskonale się do tego nadawałeś. Ale... chyba czas na to,
by zdać sobie sprawę z pewnych rzeczy. Dokonać rozrachunku
z przeszłością, choćby była najbardziej
bolesna. Ja umieram, Aukasz. Zostało mi sześć do ośmiu
tygodni życia. Zrezygnowałam z leczenia, bo jeszcze chcę
zachować resztki godności i przytomności, dopóki mogę
-mówiła spokojnym, jakby pozbawionym emocji głosem.
Aukasz chciał coś powiedzieć, ale gestem poprosiła go
o milczenie.
- To jest nieważne - uśmiechnęła się łagodnie. - Liczy się to,
co powiedziałeś, a z czego ja sobie od dawna zdawałam
sprawę. Kochałeś Małgosię. I wiem, że ona kochała ciebie.
Widziałam to w jej oczach. I nie mam pojęcia, co tak naprawdę
wydarzyło się między wami, zresztą teraz już nie chcę
wiedzieć. Zrozumiałam tylko, że należy żyć tak, aby nie za-
pominać o tym, że ma się wokół siebie innych ludzi. Trzeba ich
dostrzegać, rozumieć pragnienia bliskich osób, uczucia,
szanować ich decyzje, zamiary. A ja się na to zamknęłam.
Zamknęłam się na własną córkę. Na męża. Na cały świat. I
umrę z tym przeświadczeniem.
- Ale Anka, nie musisz... Ja... chciałbym ci pomóc
-Borowskiemu lekko drżał głos.
Filipiakowa odsunęła się i uniosła dłonie w obronnym
geście.
- Za pózno, Aukasz. Dla mnie, dla ciebie. Ty możesz jeszcze
wiele zmienić. I wiem, że już trochę ci się to udało - rzuciła
szybkie spojrzenie na stojącą w oddali Magdę. - I mam
nadzieję, że dostałeś dobrą szkołę. I nie popełnisz takich
błędów, gdy kiedyś będziesz miał dzieci.
- Nie - szepnął i pokręcił głową.
- To dobrze. Proszę cię tylko, żebyś nie zapominał o uro-
dzinach Gosi, chociaż wiem, że pamiętasz.
- Zawsze.
- Dziękuję.
- Anka - chciał złapać ją za rękę, ale odsunęła się jeszcze
dalej.
- I nie wybaczę ci. Masz rację. Nigdy nie mogłabym ci tego
wybaczyć - zobaczył w jej oczach ogrom bólu. - Tak samo jak
nie mogę wybaczyć sobie.
- Tak jak i ja... - powiedział to tak cicho, że ona chyba tego
nie usłyszała.
- Zegnaj, Aukasz.
- Zegnaj...
Stał przez chwilę i patrzył, jak matka Małgosi odwraca się,
rzuca krótkie spojrzenie na grób córki i odchodzi. Po chwili
poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia.
- Aukaszku? - Magda patrzyła na niego z niepokojem.
- Już, już wracamy - odchrząknął i zdobył się na uśmiech, ale
w jego oczach dostrzegła ogrom bólu i rozpaczy.
- Wszystko w porządku? - spytała, stając przed nim i spo-
glądając na niego ze zmrużonymi oczami.
- Tak, Madziu, w porządku - uśmiechnął się już swoim
uśmiechem i przytulił dziewczynę mocno, opierając podbródek
o czubek jej głowy. I tylko jego brązowe oczy zaszkliły się
nieco, gdy patrzył na oddalającą się postać kobiety, która
uświadomiła mu kilka ważnych rzeczy. A na pewno jedną, od
zawsze dla niego oczywistą: że tego nie da się wybaczyć ani
zapomnieć. Lecz teraz musiał żyć dalej. Z nią, Magdaleną, z
ich dzieckiem. Dla niej, dla niego i dla siebie samego. I dla
matki, brata. I dla niej też. Dla Małgorzaty. Musiał istnieć.
Dalej, normalnie, uczciwie, ale ciągle pamiętać i czuć ciężar
odpowiedzialności za czyny, których dokonał, o których pa-
miętał i których nigdy nie zapomni. Bo to była jego osobista
krucjata. I wiedział, że przyjmie ją z godnością. Bo Aukasz
Lukas" Borowski może z pozoru był zimnym gnojkiem, ale
miał honor. I gorące serce. I teraz to serce chciało żyć! Po
prostu... żyć...
EPILOG
Hurts, Wonderful Life
Od tamtej przejmującej nocy, spędzonej z moim bratem,
minął rok. Co się zmieniło? Wszystko i nic. Mieszkamy w
moim rodzinnym domu. Byłem to winien matce. Tak szybko
od niej uciekłem, tak wiele razy ją zraniłem, a ona nigdy nie
przestała mnie kochać. Teraz miała syna przy sobie. I nie tylko
jego. Moją żonę, Magdalenę, również. A także naszą córeczkę
- Olgę Małgorzatę Borowską.
Nadal zajmuję się restauracyjnym biznesem, działam w
różnych organizacjach pomagających uzależnionym ludziom i
jestem w stałym kontakcie z Ratajczakiem. Aby zawsze służyć
pomocą i wiedzieć, co się dzieje. Albo co może się dziać.
Chyba już nigdy nie będę w stanie iść prosto bez przymusu
oglądania się za siebie. I dosłownie, i w przenośni.
Czy jestem szczęśliwy?
Boże... co to w ogóle jest szczęście?
Jeśli można tym określić to dziwne uczucie tkliwości, ra-
dości, miłości, żalu, bólu, strachu, jakie ogarnia mnie, gdy
patrzę w niebieskie oczy mojej żony i w niebiesko-brązowe
mojej córki, i to przekonanie, że są dla mnie jedynym powo-
dem istnienia, to tak. To jest chyba szczęście.
Tylko dlaczego, gdy jestem sam, gdy spojrzę w swoje odbicie
w lustrze, widzę rozpacz, żal i złość przebijające się przez
oczy, by zaraz potem zniknąć za mgłą normalności,
zrozumienia, pozornego zapomnienia? Bo muszę tak robić.
Jestem to winien mojej rodzinie. Muszę być twardy, silny,
pewny, wierny, kochający, oddany. Jestem ostoją, jestem
podstawą, jestem ich wiarą, ich przekonaniem, że żyjemy dla
siebie nawzajem.
Taki właśnie mam być.
A to, co siedzi w moim umyśle, nigdy nie wydostanie się na
zewnątrz. Bo jestem im to winien. Muszę być właśnie tą ostoją,
pewnikiem, bo przez tyle lat można było polegać na wszystkim
wokół, tylko nie na mnie. I jestem to winien jej, bo dopóki będę
pamiętał, ona będzie żyła. I to moja osobista tajemnica. I to
moja osobista kara. I osobiste odkupienie.
Bo za winy trzeba płacić.
Błędy naprawić.
Złe postępki zamienić na dobre.
Bo ja jestem Lukas. Prosty chłopak z miasta.
O gorącym sercu i zimnym spojrzeniu.
I zawsze spłacam swój dług. Moje życie dopiero się zaczęło.
A dług pozostał jeszcze niespłacony...
OD AUTORKI
Nie zamierzałam pisać trzeciej części Zakrętów losu. Może
to dziwne, ale kiedyś przyśniła mi się scena, w której Lukas
siedzi na podłodze w towarzystwie brata i opowiada mu o
swoim życiu. Uznałam, że jego historia jest warta uwagi i wiele
wątków zasługuje na wyjaśnienie. Dlatego też powstały
Zakręty losu - Historia Lukasa. Mam nadzieję, że ta powieść
wzbudziła w Was tak wiele emocji, jak we mnie podczas jej
pisania.
Tych, którzy wcześniej nie spotkali się z braćmi
Borowskimi, informuję, że wydarzenia z drugiej części
niniejszej powieści znajdziecie w pierwszym tomie: Zakręty
losu, natomiast te z części trzeciej - w drugim tomie: Zakręty
losu - Braterstwo krwi. Miłej lektury .
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Lingas Łoniewska Agnieszka Zakręty losu 01 Bracia BorowscyOpowiadania erotyczne Prawdziwe Historie Zabawa z Agnieszką03 ROZDZIA 3 Krtka historia marki ATLANTIC, czyli jak to si wszystko zaczowięcej podobnych podstron