Bestia zachowuje sie źle Shelly Laurenston Rozdział 21
Rozdział 21 Bo patrzyła w sufit, jugo ręce gładziły w górę i w dół plecy Blayne. -Będziemy musieli wyczyścić ten korytarz zanim wujek dostanie się do domu.- Mruknął. Chodz szczerze mówiąc nie czuł potrzeby sprzątania w tym momencie. On naprawdę powinien czuć się zle. Przetrzymywał Blayne w tym korytarzu około dwie godziny. Ciągle starając się dotrzeć do łóżka lub kanapy lub coś trochę bardziej miękkie, ale po prostu nie mógł się zmusić. Jeśli Blayne miała coś przeciwko, nie ukazywała tego. -Pózniej- Usiadła odgarniając włosy z twarzy. To była wysuszona masa loków nad ktorą najwyrazniej nie miała kontroli. -Umieram z głodu. -Mamy jedzenie. -Prawdziwe jedzenie? Czy uszczelnieny tran? -Prawdopodobnie oba. Wstała i się przeciągneła, a Bo miał zamiar dotrzeć do niej znowu, jego ręce były na jej tali zanim zdała sobie z tego sprawę. -Nie! Jedzenie!-Udała sie do łazienki -Bede w kilka minut-Chwilę pużnie słychać było- O mój Boże! -Coś nie tak? -Zostawiliśmy włączony prysznic. -To nie jest dobre dla miestowego zasobu wody. -Dziękuje Panie Pomocny.-Wróciła do łazienki zamykając drzwi za sobą. Bo dzwignoł się z podłogi, zatrzymyjąc się, aby podnieść opakowanie i zużyte prezerwatyw, rzucał sie do okoła jak jakiś poganin odtąd zakłada że wszyscy poganie byli niechlujni. Niechętny urzyć smietnika z kuchni dla jego zurzytych prezerwatyw, wyszedł na zewnątrz nagi wyrzucić je do dóżych pojemników, które wój trzymał za domem. To wykonawszy, ruszył spowrotem do środka, domyślajac się że pogoda prawdopodobnie była ujemna 20 Fahrenheitów. Ta pogoda nie była dla słabeuszy czy dla kotowatych. Będąc już w domu, zamknoł tylne drzwi i skierował się do jadalni, przechodząc przez salon. Do, kiedy gdy się zatrzymał i zawrócił. Blayne miała na sobie jedna z jego szkolnych hokejowych koszulek i nic po za tym. Mimo to nie poyrzebowała nic innego, ponieważ sięgała jej do kolan. Znalazła kolekcje płyt CD jego wója. Co Bo nazywal jego stosem wywrotowe mózyki tylko z tego powodu aby wkurwić starego drania. Włożyła jakiś francyski alternatywny zespół śpiewający o Tokyo i zaczeła tańczyć wokój salonu wója, jakby nie spedziła ostatnich dwóch godzin z Bo kogutem pochowanym lub głową w jej kroczu. Gdzie ona ma cała tą energie, tego sie nigdy nie dowie. -Chodz.-Podskakując na jednej z kanap- Zatańcz ze mną. -Myślałem ze jesteś głodna. -Nigdy nie jestem za głodna by tańczyć do pretensjonalnej muzyki francuskiej!- I tylko Blayne mogła z komplemntu zrobić obrazę. -Nie umiem tańczyć do tego.- Powiedział jej Bo idąc przez pokój. -Czy jestes jednym z tych facetów co nie tańczą? -Nie każdy ma twój brak wstydu.- Sięgnoł przez kolekcje wója, sięgając po to co było styłu wiedząc że to jego płyty a nie Grigoriego. Wsadził ja w odtwarzacz.-Po posprzątaniu strasznego gniazda które nazywasz mieszkaniem. -Hej! -Znam twój gust. Szczęka Blayne opadła, gdy usłyszała pierwsze bity piosenki. To była piosenka z bardzo starego filmu, o którym pojęcie miało tylko kilka osób. -Jak...jak to zdobyłes? -Pirackie. Nie łatwe do zdabycia. -Wiem! Starałam sie znalezć to od lat. Jeśli jest rzecz dla której Bo od zawsze miał slabość to jest to muzyka I kultowe filmy lat 60-tych. Hot Rods to Hell lub Riot on Sunset Strip lub czegokolwiek z hipisów, niedorzecznego wykorzystania narkotyków, spiętych rodziców...było tam. Ale Wild in the Streets był jednym z jego ulubionych od wszech czasów a on szukał go na swoim starym komputerze na jeszcze wolniejszym modemie całe liceum szukając tej ścierzki dzwiekowej. W jakis sposob wiedzial że blayne jest osobą która może docenić świetną wstań-i- buntuj0-się melodię i miał racje. Ona nie tylko znała te piosenkę ale też znała jej słowa. Zanuciła powoli pierwszą linijkę i Bo zanucił następna dołączjąc do niej, przenosząc się do niej, gdzie stała na kanpie wója. Coś na co normalnie by nie pozwolił tylko dlatego że nie była to jego kanapa a oni juz zniszczyli stolik do kawy. Ale to była Blayne i....i znała słowa do Fourteen or Fight . I jeśli facet znajduję taką kobietę, nie puści jej nawet jeśli zadepcze całe cholerne meble jego wója lub cokolwiek innego, to bez znaczenia! ********************* Marci uparła się sprawdzić co u dzieci, a że nie było za puzno na nocny spacer wiec poszli. Ostre zimy w stanie Maine nie przeszkadzały niedzwiedzią z hrabstwa Ursus, nie kiedy tu się urodzili i wychowali. Chociaż Grigori nie potrzebował dużego pretekstu aby zostać na noc u Marci, on również zorętował sie że jego bratankowi przydało by sie trochę miejsca. Zawsze był troche niezdarny wokół dziewczyn. Zbyt szorstki, zajęty gapieniem się lub poprostu zbyt...Obsesyjno-Kompulsyjny. Większość kobiet nie mogło tego znieść. Mimo to chłopak nie potrzebuje niank, ale spróbuj to powiedzieć Marci Luntz. Grigori nie zgadzał się z niektórymi jej argumentami. Ale ona mogła być bardziej uparta niż jakikolwiek czrny niedzwiedz jakiego wcześniej spotkał. Grizzli i Czarne nigdy nie były wyluzowane tak jak Polary. Powlokli się do domu, z brzuchem pełnym umierającego starego morsa, którego znalazł na plaży, Marci wciąż miala twarz pokrytą miodem I wkurzonych pszczół, które wzieła z cało rocznych ulii znajdujacuch się kilka kilometrów za miastem. Marci miała zamiar wejść po schodach do domu, ale Grigori wiedział lepiej. Urzywajac swojego ciała, pchnoł ja w strone boku domu gdzie znajdowało się duże okno. Jak tylko przeszli za róg, oboje zamarli, ich usta otworzyły się w szoku, podczas gdy skupiali się na tym co znajduje sie za oknem i za nimi. Widząc Blayne na kanapię nie przeszkadzało mu to ani trochę. Była tak mała ze nie mogła wyrządzić żadnej realnej szkody. Ale widząc swojego bratanka nagiego i tańczącego z Blayne podczas gdy słuchają tej buntowniczej muzyki lat 60-tych którą chłopak kochał....dobrze to było coś co Grigori nigdy nie widział i nigdy nie spodziewał sie zobaczyć, a widząc to teraz byl troche przerażony. Nie z powodu tego że dzieciak był nagi. Nie z powodu tego że śpiewał, chlopak zawsze był troche walnęty gdy myślał że nikogo nie ma w pobliżu. Ale uśmiechani się? Śmienie? Udawając że trzyma mikrofon podczas gdy Blayne grała wspierającą hipisowską piosenkarkę z jej długimi włosami zakrywającymi twarz. To było coś czego Grigori nie spodziewał się nigdy zobaczyć. Przynajmniej baez zastosowania bardzo silnych środków halucynogennych. A powód dlaczego był prosty. To był Bold Novikov. Dzieciak który ożywial sie tylko wtedy gdy był na lodzie lub odkrył coś w domu co uwarzał za bałagan. W przeciwnym razie, Bold przebywał sam, obserwował wszystko, nic nie mówił, pomijając jego ucieczkę z miasta. Grigori nie poznawał tego dzieciaka i nigdy nie myślał że chłopak ma go w sobie. Nie chcąc stanąc na drodzę chłopakowi, zawrucił i poprowadził Marci z powrotem do domu. Ale znalazl ją smiejącą się na plecach z jej czarnym niedzwiedzim tyłkiem w śniegu. Myśląc że ktoś inny może się śmiać z chłopaka a to jest coś na co Grigori nie mugł znieść. Ale znał Marci Luntz. Ona nigdy nie śmiała by sie Bolda. Nie. To była radość z powodu chłopca którego miała pod opieką i kochała jak własnę młodę i Gregori już może sobie wyobrazić rozmowę którą będzie musiał wysłuchwać przez reszte nocy o tym jak wiedziała że Blayne Thorpe jes idealna dla niego. Bold i to jak długo zajmie mu zrozumienie tego i bla bla bla. To już zaczeło go przerażać. Czasami nie ma nic gorszego od gadatliwych macior. Decydując że nie będzie czekać na to kiedy podniesie swój tyłek, Grigori złapał ja za kostke I pociągnoł z powrotem do domu. Śmiała się całą drogę powrotną. ************ Balyne patrzyła przez okno, mocny wiatr rzucał śnieg i lód na powierzchnię szkła. Normalnie burze jak ta doprowadzały ją do depresji chyba że było Boże Narodzenie, bo zazwyczaj oznaczało to że była uwieziona w domu, nudząc się ze swoim umysłem. Mimo tego żadko pozaostawała w domu uwięziona na długo, będąc jedyną osobą z Filadelfi i Nowego Jorku, która potrafiła wyśledzić otwartą chńska restauracje, gdy wszystko inne było zamknięte z powodu burzy. Miała znaleść jedzenie, zdobyć i przynieśc je spowrotem do ojca lub do dumnej Gwen. Ktokolwiek zorientowany będzie mile widziany. Wszystko było leprze niż uwięzienie w domu samemu, bez nikogo do pogadanina, oprucz no wiesz sama ze sobą. Prubowała przestać to robić kiedy miała trzynascie lat i zakonnice pytały ją czy rozmawia z Szatanem. Wielkie ramiona obieły barki Blayne i miękie usta potarły jej policzek. Nie. Tym razem w ogóle nie była w depresji. - Kto zrobił gulasz wołowy?-spytała - Pani Henderson, tak sądze. - Najleprze na świecie. - Powiem jej że ci smakował. - Nie, mogę jej sama powiedzieć. - Znasz Pania Henderson? - Spotkałam ja dziś rano. Poznałam wielu ludzi. - Jakieś problemy? Zaśmiała się - Przestań się martwić. Każdy był dla mnie bardzo miły. - Daj mi zanac jesli nine będą. - Tak.Tak. Odwruciła się w jego ramiona i zasadniczo wspieła się na niego jak na skalną ściankę. Ramiona wokół jego ramion, nogi wokół pasa, przycisneła swoje czoło do jego. - Chodzmy się pieprzyć!-zawołała. Bo westchnoł, przyciągnoł ją blirzej i skierował sie w strone sypialni. - Czy wspomniałem, że uwielbiam twój absolutny brak subtelności? SiBiL