Sogn Maiken Co przyniesie dzień, Śpij w mych ramionach


Sogn Maiken
Romantyczne chwile
Co przyniesie dzień
Śpij w mych ramionach
ROZDZIAA I
Skulona, z rękami głęboko w kieszeniach, szła opustoszałą ulicą. Ostry,
zimny deszcz zacinał z ukosa, a wiatr hulał pomiędzy domami. Bardziej
jesienną szarugę trudno było sobie wyobrazić. Ale ta pogoda
odpowiadała psychicznemu nastrojowi Alicji. Nigdy, w całym swoim
życiu, gorzej się chyba nie czuła. Miała wrażenie, że jej wnętrze wypełnia
bezgraniczna pustka - duża i obojętna przestrzeń.
Weszła do pierwszej napotkanej kawiarni i usiadła w jej najciemniejszym
kąciku. Nie chciała, by ktokolwiek ze znajomych ją zauważył i, nie daj
Boże, zaczął rozmowę.
Zamówiła kawę i ciastko. Nie smakowało jej. Prawdę mówiąc, tego dnia
nic nie mogło jej smakować. Była całkowicie pochłonięta myślami o
przeżyciach, których doświadczyła w poprzednim tygodniu.
Czy jest jeszcze coś, co się nie wydarzyło? myślała. Chyba brakuje tylko
wypadku samochodowego z ofiarami śmiertelnymi lub czegoś w tym
rodzaju...
Ojciec był chory - leżał w szpitalu. Brat blizniak rozwodził się z żoną.
Jego małżeństwo trwało tylko dwa lata - żona znalazła sobie innego
mężczyznę. Alicja współczuła mu serdecznie.
Jeszcze niedawno czuła się taka szczęśliwa; miała pracę przynoszącą jej
satysfakcję, a co najważniejsze - był przy niej Tadeusz. Wkrótce mieli się
pobrać. Alicja była pewna, że ich małżeństwo będzie szczęśliwe. Zawsze
będą dla siebie czuli i szczerzy! Będą sobie wierni.
Przed kilkoma dniami odwiedziła ją młoda dziewczyna i oznajmiła, że
oczekuje dziecka, którego ojcem jest Tade-
usz. Alicja nie uwierzyła. Nie, to niemożliwe! Musiała jednak
opowiedzieć mu o tej niecodziennej wizycie. Tadeusz zrobił się blady jak
ściana i nie powiedział ani słowa. Zrozumiała wtedy, że to prawda...
Spuściła wzrok. Patrzyła teraz na swoje dłonie. Jeszcze dwa dni temu
miała na ręce złoty, zaręczynowy pierścionek. Planowali ślub na Boże
Narodzenie, rozglądali się za mieszkaniem. Ale teraz wszystko się
zmieniło - on będzie miał dziecko z inną...!
I nagle cały świat się zawalił. Alicja została sam na sam ze swoimi
problemami. Mama zamartwiała się stanem zdrowia ojca - któż więc
mógł ją pocieszyć? Tak, cała trójka miała poważne kłopoty...
Spojrzała za okno. Pogoda nie poprawiła się ani odrobinę. Nie odważyła
się wyjść. Na stoliku obok niej leżała gazeta. Wzięła ją do ręki i
przeczytała tytuł. Ech, nic ciekawego - lokalna gazeta z sąsiedniego
województwa. Co mogła tam znalezć dla siebie...?
W końcu jednak otworzyła na przypadkowej stronie. Zatrzymała wzrok
na szpalcie  Ogłoszenia - Praca". Tak... jedynym jasnym punktem w jej
obecnym życiu był fakt, że miała wyższe wykształcenie i dobrą pracę.
Alicja była radcą prawnym w urzędzie miejskim w miejscowości, w
której się urodziła i spędziła całe swoje życie. Zdarzało się, że jej pe-
tentami były osoby, które dobrze znała - prawie od dziecka. A teraz
musiała zajmować się ich sprawami. Poznawała ich życie i interesy od
drugiej strony, co nie zawsze było przyjemne, no i utrudniało pracę.
 Poszukiwany radca prawny (...) Praca od zaraz. Zapewniamy
mieszkanie". Szukają radcy prawnego w miejscu oddalonym o sto
kilometrów od jej rodzinnego miasta! Alicja zdecydowanym ruchem
wyrwała kawałek gazety i włożyła do kieszeni. Może to najlepsze
rozwiązanie? Tak, jak najszybciej wynieść się stąd!
Wyszła na deszcz. Odnalazła zaparkowany samochód i pojechała do
szpitala, a potem do domu. Matka była bar-
dzo zmartwiona chorobą ojca i Alicja nie odważyła się zapytać, co się
dzieje u brata.
Następnego dnia sytuacja, w jakiej się znalazła, wydała się jej wręcz
tragikomiczna. Miała pomagać swoim petentom w rozwiązywaniu
problemów, podczas gdy sama borykała się z kłopotami, na które nie
potrafiła znalezć rozwiązania. Lubiła jednak swój zawód i pracę. Wybrała
je świadomie, z przekonaniem. Chciała pomagać ludziom i ceniła ten ro-
dzaj odpowiedzialności. Teraz jednak czuła się jak opuszczone,
skrzywdzone dziecko. Ale praca jest pracą. Nikt nie może zauważyć jej
rozgoryczenia! myślała gorączkowo.
Wieczorem napisała podanie i wysłała dokumenty. Niech będzie, jak los
chce...
Tadeusz dzwonił kilkakrotnie, prosząc o rozmowę. Alicja jednak za
każdym razem stanowczo odmawiała.
Jej myśli nieustannie zaprzątały problemy brata. Sytuacja Antka
komplikowała się coraz bardziej, przyszła bowiem kolej na podział
majątku. Żona chciała odebrać mu niemal wszystko. Antek zarabiał
bardzo dobrze na kontraktach zagranicznych. Dom, w którym teraz
mieszkali, był wybudowany w całości ża jego pieniądze. Żona wniosła w
posagu jedynie kanapę i maszynę do szycia. Alicja załatwiła bratu
dobrego adwokata i trzymała kciuki za pomyślny rozwój wydarzeń.
Był pózny wieczór. Siedziała sama w mieszkaniu i czytała książkę, gdy
ktoś zadzwonił do drzwi. Zerknęła przez wizjer i zobaczyła Tadeusza.
Powiedział, że musi z nią porozmawiać. Wpuściła go do pokoju, ale nie
poprosiła, by usiadł. Popatrzył na nią błagalnym wzrokiem.
- Alu... tak cię kocham! Czy nie możemy spróbować raz jeszcze? Będzie
lepiej, zobaczysz! To była dla mnie nauczka... już nigdy tak nie postąpię!
- A dziecko? Mam przyjąć je razem z tobą? Zaczerwienił się.
- Ona... poroniła. To już koniec pomiędzy nami.
-1 co? Myślisz, że grubą kreską oddzielę przeszłość i z ra-
dością zacznę wszystko od nowa? A gdyby ona nie straciła tego dziecka,
to co?
- To... wtedy... Nie wiem. Ale, Alicjo...
- Wtedy pobralibyście się, prawda?
- Musielibyśmy. Rodzice są tacy religijni i...
- Ach, więc tak się sprawy mają. Ponieważ nie musisz już tego robić,
chcesz wrócić do mnie?! A ta mała pewnie nie ma pracy...!
- Chyba...
- Ma czy nie ma?
- Na razie nie ma. Ale...
- Gdzie pracowała, gdy ją poznałeś?
- Na stacji benzynowej...
- O! Więc kupowałeś tam benzynę i... poznałeś się z nią bliżej?
- Tak, ale...
- No właśnie! Alicja jest znowu dobra, kiedy tamta sprawa  sama" się
rozwiązała, tak?! Wynoś się!
Tadeusz zrozumiał, że Alicja mówi poważnie, więc wyszedł bez słowa
protestu. Słyszał, jak z wielkim hukiem zatrzasnęły się za nim drzwi.
Następnego dnia dostała pismo - zaproszenie na rozmowę w sprawie
nowej pracy. Może właśnie to pozwoli jej zapomnieć? Może
rzeczywiście powinna się stąd wyprowadzić...?
Był ciepły, słoneczny, pazdziernikowy dzień. Alicja jechała do nowego
miasta i usiłowała się zrelaksować. Niestety, nadal nie mogła wydobyć
się z uczuciowej pustki. Chciała spalić za sobą wszystkie mosty. Nadal
jednak nie miała pewności, czy postępuje właściwie.
Miasto okazało się niezbyt duże i liczyło mniej mieszkańców niż to, w
którym żyła poprzednio. Lecz ludzie najprawdopodobniej mieli tyle samo
problemów co gdzie indziej, więc na nudę w pracy nie będzie mogła
narzekać.
Była w drodze do nowego, innego, być może lepszego życia. I już nie
mogła z tej drogi zawrócić.
Miasto wyglądało całkiem przyjemnie w promieniach paz-
dziernikowego słońca. Alicja zatrzymała się, by odnalezć na planie drogę
do miejsca, w którym miała zamieszkać. Osiedle małych, cztero- i
ośmiomieszkaniowych bloków leżało z dala od centrum. Za to było tam
dużo drzew i zieleni.
W dobrym nastroju zaczęła wypakowywać rzeczy z samochodu. Za dzień
lub dwa przyjedzie Antek ze wszystkimi meblami.
Czy teraz właśnie rozpoczyna się jej nowe życie? Poprzednie nauczyło ją
jednego: nie wierzyć żadnemu mężczyznie! Nigdy więcej! Ufała
Tadeuszowi bezgranicznie, tak jak zakochana kobieta ufa mężczyznie. A
on przez pół roku zdradzał ją z inną! Nie potrafiła tego pojąć! Jak mógł
postąpić tak cynicznie i okrutnie?!
Ale teraz jest już mądrzejsza. Odtąd będzie się bawić mężczyznami... bo
przecież o to właśnie im chodzi, nieprawdaż? Żadnego zaangażowania,
tylko przyjemna, niezobowiązująca zabawa!
Gerard patrzył za długonogą, ciemnowłosą pięknością, która właśnie
wychodziła z jego sklepu. Zjawiała się tu już trzeci dzień z kolei i za
każdym razem kupowała po puszce białej farby. Domyślił się, co
naprawdę było celem tak częstych zakupów. Był pewien, że dziewczyny,
a nawet dojrzałe kobiety, kupowały w sklepie przede wszystkim z jego
powodu. Ni stąd, ni zowąd okazywało się, że to panie są odpowiedzialne
za kupno farby, kleju, pędzli czy tapet... Nie widziały jednak, że Gerard z
ogromnym cynizmem traktował kobiety, dwa razy się sparzył i nie miał
najmniejszej ochoty doświadczyć tego po raz trzeci...
Beata zdradziła go z kolegą, a Anna - będąc w ciąży - usiłowała nakłonić
go do małżeństwa. Miał poważne wątpliwości co do swojego ojcostwa,
więc postawił warunek - ślub odbędzie się dopiero po narodzinach
dziecka. Była to ze wszech miar słuszna decyzja, bo dziecko miało
czarne, kręcone włoski i brązowe oczy. On nie mógł być jego ojcem!
Oboje mieli jasnoblond włosy, niebieskie oczy. W końcu Anna musiała
przyznać, że w jej życiu był inny mężczyzna.
Gerard czul się dobrze jako kawaler. Firma prosperowała niezle,
dziewczyn miał pod dostatkiem. Bawił się z nimi, a ściślej mówiąc - nimi;
a kiedy zaczynały mówić o wspólnym mieszkaniu, meblach itp. - znikał.
Miał zamiar liczyć pieniądze w kasie, gdy do sklepu weszła młoda
dziewczyna. Nigdy przedtem jej nie widział. Od razu zwrócił uwagę, że
jest niezwykle atrakcyjna: długie włosy koloru blond tańczyły wokół
ładnej buzi; ciemne oczy rozglądały się ciekawie zza eleganckich,
twarzowych okularów.
- W czym mogę pomóc? - spytał i podszedł do niej. Spojrzała w jego
stronę i uśmiechając się, powiedziała:
- Chcę zobaczyć kartę z zestawami wszystkich kolorów. Będę malowała
kuchnię.
- Oczywiście! Bardzo proszę! Poza farbami mamy urządzenie do
mieszania kolorów. Dzięki niemu klient może uzyskać dokładnie taki
odcień, o jaki mu chodzi.
Spojrzała na duże, w pełni zautomatyzowane urządzenie.
- A więc i w tej dziedzinie nastąpiła komputeryzacja? - spytała i
poprawiła okulary.
Gerard zauważył, że nie ma pierścionka na prawej ręce. Dostrzegł także
delikatne i kształtne dłonie, a on lubił i cenił to u kobiet. Zresztą, cała była
ładna i interesująca. Pomyślał, że warta jest bliższego poznania...
- Jak duża jest ta kuchnia? - spytał.
- Dwanaście metrów kwadratowych, ma całą masę szafek, półek i
szufladek. Chętnie zabiorę ten katalog barw i zastanowię się. Dziękuję!
Uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami. Gerard patrzył jeszcze przez
moment za oddalającą się tajemniczą nieznajomą. Może i ty będziesz
kupowała po jednej puszce dziennie? pomyślał i wymownie uśmiechnął
się do siebie...
ROZDZIAA II
Alicja była zadowolona z mieszkania. Drażnił ją jedynie kolor kuchni.
Chciała go zmienić jak najszybciej, toteż już tego samego wieczoru
zaczęła przeglądać katalog.
W pracy spędziła dopiero jeden dzień. Z grona pracujących tam ludzi
szczególnie spodobała się jej jedna osoba. Była to kobieta; wyglądała na
około trzydziestopięcioletnią. Sprawiała wrażenie bardzo energicznej,
wesołej i serdecznej. Alicja pomyślała, że byłaby dobrą przyjaciółką.
Tak... wyglądało na to, że prędko przywyknie do nowych warunków i
wszystko potoczy się pomyślnie...
Ponownie skoncentrowała się na katalogu kolorów, który leżał przed nią
na stole. Zdecydowała się na kuchnię w kolorze białym i niebieskim,
koniecznie z zasłonami w delikatnych i ciepłych odcieniach. Kiedy
wszystko będzie gotowe, zaprosi rodziców i brata. Rodzice co prawda nie
byli zachwyceni jej wyprowadzką, ale w końcu to zrozumieli.
Jutro pójdę po niebieską farbę, postanowiła, odkładając katalog...
Gerard zauważył ją już w drzwiach wejściowych. Podeszła prosto do
urządzenia mieszającego farby i z zaciekawieniem przypatrywała się, jak
jeden z pracowników demonstruje jego działanie.
Okiem znawcy ocenił dzisiejszy wygląd Alicji. Zauważył, że pod
rozpiętym płaszczem miała białą bluzkę i czerwoną spódnicę z aksamitu.
Zapewne wracała prosto z pracy - z jakiegoś biura lub urzędu.
Podszedł do niej. Stwierdził, że jest wysoka, prawie jego wzrostu.
- Chciałabym uzyskać takie kolory... - wskazała palcem na karcie.
- Aby pomalować kuchnię, która ma dwanaście metrów powierzchni?
- Tak... Czy to z tobą rozmawiałam wczoraj? - spytała zaskoczona.
Gerard nie był przyzwyczajony, że klienci - szczególnie płci żeńskiej - nie
pamiętają, że to on właśnie ich obsługiwał. A tu nagle znalazła się
dziewczyna, która nie zwróciła na niego uwagi i nie zapamiętała go!
Męska duma Gerarda została zraniona! Uśmiechnął się jednak i
powiedział:
- Tak, zaraz przygotuję wszystko, co będzie potrzebne! Zabierzesz to od
razu?
- Oczywiście! Nie będzie to przecież ładunek na ciężarówkę! Trzy, cztery
puszki chyba wystarczą?- Tak, zobaczymy...
Alicja była zadowolona z fachowej obsługi w sklepie. Z ciężką torbą szła
do samochodu zaparkowanego w pobliżu. Teraz będzie miała co robić
przez parę najbliższych dni...
Kiedy malowała ściany, myślała o Tadeuszu. Mieli robić to razem, w
mieszkaniu, które sobie upatrzyli! A tymczasem stała tu sama z pędzlem
w ręku. Niech diabli porwą Tadeusza i wszystkich facetów - sama da
sobie radę! Czyż nie ma dobrej pracy, własnego auta i mieszkania? Czyż
nie jest inteligentną i atrakcyjną kobietą? Właściwie mężczyzna nie jest
jej do niczego potrzebny...!
Gerard z niecierpliwością wypatrywał wysokiej, jasnowłosej
dziewczyny, ale nie pojawiła się w jego sklepie. Czyżby niczego jej nie
zabrakło? Nawet odrobiny rozpuszczalnika?!
Minął tydzień, potem drugi. Chyba już dawno skończyła remont kuchni.
Gerard był prawie pewny, że powinna zgłosić się po jeszcze jedną puszkę
niebieskiej farby. Celowo dał jej jedną mniej. Jego zamysłem było
bowiem, by przyszła tu raz jeszcze.
Ale któregoś dnia i tak musi przyjść! Zbliżała się Gwiazdka. Na pewno
będzie potrzebowała kilku ozdób choinkowych, a w sklepie miał ich duży
wybór. Postanowił, że będzie bardzo szarmancki podczas ich
ewentualnego spotkania i może zaprosi ją do restauracji. Dobrze byłoby
mieć ją u boku w czasie karnawału...
Alicja ukończyła remont kuchni i nawet była zadowolona. Ja-
snoniebieskiej farby starczyło na styk - młody, wysoki sprzedawca
niemal z zegarmistrzowską dokładnością obliczył potrzebną ilość. No,
może trochę się pomylił. Właściwie powinna dokupić jeszcze puszkę, bo
położyła na szafki tylko jedną warstwę farby. Na razie miała jednak dosyć
ostrego zapachu rozpuszczalnika, więc chciała poczekać z tym do
nowego roku...
Postanowiła zaprosić brata do siebie. Ojciec nadal leżał w szpitalu, ale
stan jego zdrowia już się wyraznie poprawił. Na piątkowe popołudnie
była umówiona z Jackiem, kolegą z pracy, który pracował piętro wyżej.
Zgodziła się na spotkanie, choć nie był w jej typie - wydawał się być zbyt
cukierkowy i ugrzeczniony. Nie chciała przez cały czas siedzieć samotnie
w domu. Pragnęła poznać życie towarzyskie tego miasta. Może dobrze
będzie zabawić się trochę?
W dalszym ciągu na wspomnienie o Tadeuszu czuła ukłucie w sercu.
Dlaczego nie był szczery wobec niej? Mógł przecież powiedzieć, że ma
inną dziewczynę, a nie w tak perfidny sposób postąpić z nimi obiema?
Alicja przeglądała szafę. Chciała wyglądać najładniej, jak tylko mogła.
Wiedziała, że to potrafi. Może ta zima okaże się, mimo wszystko,
przyjemną porą roku...?
Gerard zauważył ją, gdy tylko ukazała się w drzwiach restauracji. To była
ona - wysoka, elegancka dziewczyna, której na próżno wypatrywał w
swoim sklepie. Przyszła z Jackiem! Gdzie on - u diaska - ją znalazł?!
Poczekał, aż usiądą przy stoliku, i podszedł do nich.
- Cześć, Jacek... dawno się nie widzieliśmy! Co nowego u ciebie?
- Gerard! Ty tutaj? Myślałem, że sprzedajesz sztuczne choinki, łopaty do
odśnieżania i bombki...
- I artykuły malarskie - dodał Gerard, patrząc znacząco na Alicję.
- Aha... teraz już wiem, dlaczego twoja twarz wydała mi się znajoma! -
powiedziała.
Jacek przedstawił ich sobie i Gerard przysiadł się na chwilę.
- Jak kuchnia? - zapytał.
- Doskonale! Choć moje dzieło nie jest jeszcze całkiem skończone.
Uwieńczy je odrobina niebieskiej farby, której zabrakło.
- Dlaczego więc nie przyszłaś?
- Nie wiesz, że to jego stary numer z dziewczynami, które mu się
podobają? - wtrącił się do rozmowy Jacek.
- Byłam zmęczona - zaśmiała się. - Skończę po świętach!
- Zachowaj wieczko, to dostaniesz ten sam numer farby! Teraz dopiero
Alicja uświadomiła sobie, że spoglądał na
nią z zainteresowaniem. Taak... to może być interesująca zima w jej
życiu...
Gerard odszedł. Nie chciał być natrętny. Jakże chętnie dowiedziałby się,
co łączy Jacka z tą szałową dziewczyną. Musiał po raz kolejny przyznać,
że prezentowała się wspaniale! Atrakcyjna, inteligentna, o jasnym
spojrzeniu...
Przy barze znalazł dobre miejsce do obserwacji. Widział ich stolik i
parkiet. Jacek poprosił Alicję do tańca. Nie przytulali się zbytnio do
siebie. Rozmawiali. Oznaczało to, że nie znali się aż tak dobrze.
Zatopiony we własnych myślach przypatrywał się dziewczynie. Lekko i
płynnie poruszała się po parkiecie. Długie, rozpuszczone włosy tańczyły
razem z nią - błyszczały w światłach lamp. Gerard poczuł nagłą,
nieodpartą chęć, by zanurzyć dłonie w tych gęstych, lśniących włosach.
Miał nadzieję, że kiedyś to nastąpi.
Alicja czuła, że Gerard ją obserwuje. I musiałaby chyba nie być kobietą w
pełnym tego słowa znaczeniu, by nie spra-
wiło je to przyjemności! Pomyślała, że już dawno tak dobrze się nie
bawiła. Z Tadeuszem rzadko wychodzili, przeważnie siedzieli w domu.
Może więc nie było to takie złe - być samotną, ale równocześnie wolną...!
Uśmiechnęła się do Jacka, a ten, w tym samym momencie, mocniej
przytulił ją do siebie. Hej, tylko spokojnie, pomyślała.
Gdy wracali do stolika, Alicja napotkała wzrok Gerarda. Nie ukrywał, że
przygląda się jej z dużym zainteresowaniem, jego wzrok błądził po jej
całym ciele. Nie była specjalistką od takiego sposobu prowadzenia gry,
ale przecież wszystkiego można się nauczyć...!
Jacek chciał pójść z nią do domu, ale stanowczo odmówiła. Pozwoliła mu
na parę pocałunków i obiecała, że kiedyś wybiorą się na dyskotekę.
Długo jeszcze czuła na sobie intensywny wzrok Gerarda. Zauważyła
nagle, że przestała myśleć o Tadeuszu. Niech ma trzy dziewczyny na raz,
jeśli tak lubi. Jej to już nie dotyczyło - nie będzie więcej o niego
zazdrosna...!
Gerard miał nadzieję, że Alicja pojawi się w jego sklepie, choćby po to,
by dokupić puszkę farby. Czy naprawdę niczego nie potrzebowała w
związku z nadchodzącą Gwiazdką?
Czekał na nią cały tydzień. Ona jednak nie pojawiła się. Teraz
przynajmniej wiedział, jak się nazywa i gdzie pracuje.
Było to zupełnie nowe doświadczenie dla zepsutego przez kobiety
Gerarda. Przywykł do tego, że to dziewczyny ubiegały się o jego
względy, a on czasami wyświadczał im łaskę, umawiając się z nimi na
randkę. Alicja nie zachowywała się jak tuziny innych...!
Zadzwonił do niej do pracy.
- Gerard? - spytała, słysząc w słuchawce znajomy głos.
- Sklep  Artykuły malarskie". Nie mów, że mnie nie pamiętasz!
- Ach, tak... przypominam sobie! Czy chcesz zasięgnąć porady w moim
biurze?
- Nie, dziękuję! Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał być twoim
petentem! Zjesz ze mną pizzę dziś wieczorem? Niedaleko stąd jest bardzo
dobra pizzeria.
- Wiem, wczoraj tam byłam.
- Ale może dzisiaj zjesz ją w moim towarzystwie. Choć jeden
kawałeczek. Resztę zjem sam...
Alicja zaśmiała się.
- Nie mogę teraz rozmawiać...
- Więc przyjdziesz? O siódmej? Wspaniale! Zamówię pizzę! Do
zobaczenia wieczorem!
Odłożyła słuchawkę i starała się skoncentrować na rozmowie z klientem.
Nie było to jednak łatwe. Gra została rozpoczęta. Taaak... Ten pewny
siebie, rozkapryszony i wybredny Gerard zadzwonił do niej i umówił się!
Z rozmysłem nie przychodziła do jego sklepu. Nie była przecież na tyle
mało spostrzegawcza, by nie zauważyć, że kobiety robią zakupy w tym
sklepie tylko z powodu jego właściciela. Powinna kupić trochę
świątecznych ozdób, ale przecież nie jest to jedyny sklep oferujący tego
rodzaju asortyment.
Dzisiejszego wieczoru spotka się z nim, ponieważ... lubi pizzę.
ROZDZIAA III
Alicja była punktualna. Gerard czekał przy stoliku. Uśmiechnął się, kiedy
podchodziła do niego. Zdjęła kurtkę i usiadła naprzeciwko. Zauważył, że
ma elegancką, drogą garsonkę z delikatnej wełenki - lubił szykowne,
gustownie ubrane dziewczyny. Ale pomyślał, że w obcisłych jeansach też
wyglądałaby szałowo.
- Cieszę się, że przyszłaś, Alicjo. Co jadłaś wczoraj?
- Zestaw dziesiąty.
- Zamówiłem ósmy. Na pewno będzie ci smakowało!
- Mam nadzieję. Masz duży ruch w sklepie?
- Tak chciałbym, żeby było sporo śniegu tej zimy, wtedy wszyscy będą
musieli kupić u mnie łopaty. Czy przypadkiem takiej nie potrzebujesz?
- Może kiedyś.
Rozmowa toczyła się gładko, ale oboje byli ostrożni. Uważali, by nie
powiedzieć zbyt wiele, nie zdradzić się z uczuciami. Dobrze wiedzieli,
czego chcą; zabawić się - nic więcej. Wszystko wskazywało na to, że
będzie to bardzo podniecająca gra, ale równocześnie niebezpieczna...
Dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Ale Alicja uważnie
obserwowała spojrzenia Gerarda i jego zdradzający pewność siebie
uśmiech. Podobała się mężczyznom, nie miała co do tego żądnych
wątpliwości. Zauważyła to nawet wtedy, gdy była razem z Tadeuszem.
Ale wtedy była lojalna i wierna. Małżeństwo było dla niej rzeczą świętą,
nietykalną. Dawało poczucie bezpieczeństwa i stabilności - tak, jak to
było w przypadku jej rodziców. Ale Tadeusz zniszczył jej wiarę, więc
teraz postanowiła zabawić się trochę... w granicach przyzwoitości,
oczywiście. Nie chciała, zarówno w pracy, jak i w miejscu zamieszkania,
uchodzić za osobę o żbyt swobodnych obyczajach.
Jacek zrobi wszystko, co ona zechce, a przy okazji może też mieć
Gerarda. I na pewno go zdobędzie, niedługo, w największej tajemnicy.
Nie chciała zbyt często pokazywać się z nim w mieście. Nagle przeraziła
się własnych myśli. Z takim wyrachowaniem snuła swoje plany! Jakże się
zmieniła!
Podniosła oczy i napotkała wzrok Gerarda. Ten dokładnie studiował
poszczególne elementy jej twarzy, a potem powoli opuszczał wzrok coraz
niżej. Alicja udawała, że nie zauważa tego, i dalej prowadziła luzną
rozmowę.
Gerard patrzy! na siedzącą po drugiej stronie stolika Alicję i intensywnie
myślał. Przeczuwał, że jest w niej coś szczególnego. Nie potrafił jednak
 rozpracować" jej do końca. Na pierwszy rzut oka robiła wrażenie
poważnej, spokojnej dziewczyny. Jej postawa i wygląd sugerowały, że
jest inteligentną,
ustabilizowaną, rozsądną, młodą osobą. Dobra praca, żadnych życiowych
problemów. A jednak uśmiechnięte usta wiele mówiły. Bez użycia słów
dała mu do zrozumienia, że podoba się jej jako mężczyzna.
Gerard był trochę niepewny, jak dalej ułoży się ten wieczór. Czego ona
właściwie chce? Czy była dziewczyną Jacka? Ale właściwie nie
odgrywało to żadnej roli - przynajmniej dla niego. Nie zważał na to nigdy,
gdy chciał osiągnąć swój cel. A poza tym Jacek nie należał do grona jego
przyjaciół. Gerard był cynikiem. Nic dziwnego, tak łatwo przychodziło
mu zdobywanie kolejnych dziewcząt, że...
- I jak smakuje? - spytał. Uśmiechnęła się zaczepnie.
- Cóż, w skali od jednego do dwudziestu dałabym...
- Możemy się umówić, że raz w tygodniu będziemy degustować następny
zestaw!
- Zobaczymy...
- Słuchaj, a może wypijemy kawę u ciebie? Chciałbym zobaczyć, jak
wyszło malowanie kuchni. Czy zastosowałaś się do moich wskazówek?
- Sprzedałeś mi o jedną puszkę za mało!
- Zrobiłem to, bo chciałem cię raz jeszcze zobaczyć! Masz kawę w domu?
- Oczywiście... chodzmy!
Gerard uśmiechnął się, kiedy Alicja wstawała od stolika. Wzrokiem
przebiegł po całym jej ciele.
Spodobała mu się. Wkrótce dowie się jaka jest naprawdę -jak prezentuje
się bez tych eleganckich i gustownych szmatek...
Otworzyła drzwi i weszli do środka. Mężczyzna w jej mieszkaniu - w
dodatku prawie wcale go nie znała! Ale to było nowe życie nowej Alicji.
Gerard zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Udała, że tego nie
zauważyła. Poszła prosto do kuchni. On zatrzymał się w drzwiach.
- No proszę... bardzo ładnie!
- Tak, mnie też się podoba - odpowiedziała. Włączyła ekspres do kawy i
wyciągnęła kruche ciasteczka
własnego wypieku. To była pożyteczna cecha odziedziczona po mamie -
mieć coś słodkiego na wypadek niespodziewanych gości.
Gerard częstował się ciastkami. Takiej dziewczyny jeszcze nigdy nie
spotkał. Te, u których spędzał noce, nie zajmowały się wypiekami. U nich
nawet kawy nie pijał, tylko od razu lądował w sypialni. A tu musiał
najpierw zjeść i napić się...
Alicja podała kawę w dużym pokoju. Rozsunęła zasłony.
- Mam stąd piękny widok na miasto, nie sądzisz?
- Tak, oczywiście - powiedział, przyglądając się jej.
- Pomyśl! Całe miasto oświetlone tysiącem neonów, kolorowymi
choinkami... cudownie! Lubię siedzieć sobie tutaj i patrzeć!
- Sama?
Skinęła głową i wzięła ciasteczko.
- Tak, sama. Jeszcze nie poznałam tutaj zbyt wielu osób.
- Dlaczego tu się sprowadziłaś? - zapytał niespodziewanie. Wolno
odwróciła głowę w jego stronę.
- Bo tu dostałam pracę i mieszkanie.
Ale Gerard wiedział, że to nie jedyna przyczyna. Z jej wykształceniem nie
mogła mieć trudności ze zdobyciem pracy. Musiały istnieć jakieś inne
powody, dla których opuściła swoje rodzinne strony. Czyżby przeżyła
zawód miłosny? Zdradę? Trudno mu w to uwierzyć, ale przecież w życiu
różnie bywa.
Patrzyli na siebie, jednak w tych spojrzeniach poza zmysłową
ciekawością kryły się jedynie cynizm i wyrachowanie.
Gerard wstał i podszedł do niej. Bez słowa zaprowadził ją do sypialni. Nie
zapalił światła. Niecierpliwie i trochę nerwowo zaczął rozpinać guziki
bluzki.
Alicja nie protestowała. Sama przecież tego chciała. Jednak jakiś
wewnętrzny głos mówił jej, że to zupełne szaleństwo. Po raz pierwszy
szła do łóżka z mężczyzną, którego nie kochała. Co prawda, do tej pory
jedynym mężczyzną w jej życiu był Tadeusz. Dzisiaj będzie kochała się z
Gerar-
dem. Bardzo szybko rozszyfrowała jego zamiary. Ale jednocześnie był
tak szalenie przystojny i pociągający. Pomimo wszystko chciała spędzić z
nim tę noc...
Zamknęła oczy. Nigdy nie była całowana w taki sposób. Nigdy nie
doznała tak wyrafinowanych pieszczot. Wyglądało to tak, jakby Gerard
wiedział, co ona lubi i czego pragnie. I po paru chwilach, w objęciach
 obcego" mężczyzny, zapomniała całkiem, że zaplanowała tę noc z
zimną krwią.
Wkrótce jej ciałem zawładnęła nieokiełznana namiętność. Całą sobą
chłonęła silnego, doświadczonego mężczyznę, który traktował jej
kobiecość w sposób niezwykły. Ręce Gerarda były bezpośrednie, pewne i
mocne, ale jednocześnie delikatne.
Sam akt miłosny był dziki i gwałtowny. Nigdy czegoś podobnego nie
przeżyła. W pełni usatysfakcjonowana leżała spokojnie w jego objęciach.
Nie miała odwagi odezwać się. Wsłuchiwała się tylko w przyspieszony
oddech Gerarda. On też leżał spokojnie i nic nie mówił.
Dopiero po dłuższej chwili okrył kołdrą ich oboje i przysunął się do niej.
- Alicjo? - powiedział zdławionym głosem.
- Mmmm?
- To było fantastyczne... Co się właściwie z nami stało?
- Po prostu zabawiliśmy się - odpowiedziała.
W Gerardzie zamarło na moment serce. Nie skomentował je słów. Czuł
ciepło bijące od ciała Alicji i nic z tego nie rozumiał. Zaplanował, że
spędzi tę noc z nową, fascynującą dziewczyną. I tak się stało. Wiedział, że
ona chce tego samego. Zgodziła się na tę grę w momencie, kiedy wpuściła
go do mieszkania. Obyło się bez słów. Żadne z nich nie chciało za-
angażować się w to uczuciowo.
Ale tymczasem stało się coś, czego nie przewidział! Zareagował na jej
bliskość i ciało jak nigdy dotąd. To, że jest ładna i zgrabna, wiedział od
czasu jej wizyty w sklepie. Ale było jeszcze coś więcej: jakaś
zmysłowość, kobiecość i tajemniczość. Sposób, w jaki reagowała na
pieszczoty, doprowadzał go do szaleństwa!
Leżąc teraz tak blisko Alicji, nieoczekiwanie, poczuł wzruszenie. Miał
ochotę pogładzić ją po włosach i powiedzieć... W porę się opamiętał. Nie
mógł zdradzić swych myśli - wyśmiałaby go. Właściwie dlaczego chciał
mówić jej te oklepane i powszechnie nadużywane, czułe słówka. Ostatni
raz wypowiadał je jako dwudziestolatek. A to było tak dawno temu!
Milczał. Zakręcił kosmyk jasnych włosów wokół palca i poczuł nagle, że
dławi go płacz.
Alicja leżała z otwartymi oczyma i usiłowała rozpoznać kontury
poszczególnych mebli. Drzwi sypialni były niedomknięte i cienka
smużka światła wpadała do pokoju. Słyszała, że gdzieś niedaleko ktoś
uruchomił samochód. Czyżby to był środek nocy? Nie, chyba nie, ale jej
wydawało się, że są tu razem od wielu godzin.
Poruszyła się trochę.
- Niewygodnie ci?
- Chcę się tylko trochę przesunąć.
- Czy może chcesz, żebym sobie poszedł?
- Rób, jak uważasz.
- Alicjo... - powiedział cicho, dotykając jej policzka.
Ale ona nie zareagowała. Leżała nieruchomo i uparcie milczała.
ROZDZIAA IV
Alicja obudziła się i poczuła ciepłe ramię Gerarda tuż przy swoim. O
Boże! Ile razy spojrzę na kuchnię, tyle razy przypomni mi się dzisiejsza
noc, pomyślała.
Chciała odsunąć się trochę, ale w tym samym momencie Gerard odwrócił
się do niej i objął ją ramieniem.
- To chyba jeszcze nie jest poranek, prawda?
- Nie, jeszcze nie...
Zaczął całować i pieścić jej piersi. Usiłowała się cofnąć, ale on nie
uwolnił jej z objęć. Ku swojemu przerażeniu stwierdziła, że jej ciało
reaguje na nowe pieszczoty tak samo jak poprzednio: gwałtownie i z
pożądaniem.
Usta miała obolałe od pocałunków, ciało drżące od emocji I znowu leżeli
mocno do siebie przytuleni, nie mówiąc ani słowa.
Alicja pomyślała, że po takich przygodach pozostaje tylko pustka. Gdyby
coś poczuli do siebie, mogliby szeptać czułe słowa miłości. Oprócz
namiętności i pożądania nic ich nie łączyło. Razem leżeli w
ciemnościach, a mino to każde z nich zamknięte było w swoim świecie.
Miała ochotę rozpłakać się. Nie mogła jednak zdradzić, że coś takiego
robi po raz pierwszy.
Gerard odpowiadał je nowym wymaganiom. Postępował tak samo jak
ona. Może był tylko bardziej doświadczony. Postępował tak
prawdopodobnie z tego samego powodu co ona - z rozgoryczenia i
rozczarowania. Nie powinna mieć żadnych wyrzutów sumienia!
Zasnęła w jego ramionach.
Gerard napawał się bliskością tej uroczej i namiętnej dziewczyny. Nie
mógł i nie chciał pozwolić sobie na sen; była to bowiem najcudowniejsza
noc w jego burzliwym, kawalerskim życiu. Miał tak wiele dziewczyn, ale
z żadną nie spędził takich wspaniałych chwil!
Zdawał sobie sprawę, że dla niej była to również tylko przygoda. Oczy
Alicji nie zdradzały najmniejszych uczuć. Potraktowała tę noc dokładnie
tak samo jak on.
Dlaczego więc leżał teraz i tak intensywnie rozmyślał? Dlaczego bał się
poranka?
Nie rozmawiali zbyt wiele podczas śniadania.
Sprzątając ze stołu, wydała mu komendę:
- Wychodzisz pierwszy! Nie chcę, by ktokolwiek widział nas razem o tak
wczesnej porze. Nie planowałam, że będziesz u mnie nocował!
Zabolały go te słowa, ale rozumiał ją.
- Postaram się wyjść niepostrzeżenie - powiedział.
- Nie musisz się skradać. Zachowuj się normalnie. Ale u mnie nie byłeś!
Pamiętaj!
- Do widzenia, Alicjo...
Mia{ ochotę podziękować jej za tę fantastyczną noc, ale bał się jej reakcji.
Stojąc przy drzwiach uśmiechnął się i pogładził ją po ramieniu. Chciał
powiedzieć:  Zobaczymy się wkrótce", ale chłodne spojrzenie
dziewczyny powstrzymało go...
Założyła kurtkę i po raz ostatni zerknęła w lustro. Poprawiła makijaż i
wywołała sztuczny uśmiech na twarzy.
Twój nowy styl życia! Co z tego wyniknie?, zadała sobie retoryczne
pytanie. Czuła, że to wszystko jej wina. Zbiegła po schodach, mając
nadzieję, że nikt nie zauważył wysokiego, młodego mężczyzny
wychodzącego z klatki  A".
Na szczęście w pracy nie miała zbyt wiele wolnego czasu. Dzięki temu
przez parę godzin nie myślała o Gerardzie. Ale kiedy po południu wyszła
z biura, miała ochotę pójść do sklepu i coś kupić, a tak naprawdę -
zobaczyć się z nim. Jednak nie zdobyła się na to...
Robiąc zakupy w centrum, cały czas myślała o tej cudownej nocy.
Powinna zapomnieć wszystko w momencie, gdy zniknął za drzwiami jej
mieszkania...!
Jedynym zakupem, jaki udało się jej zrobić, była gwiazda betlejemska.
Ustawiła czerwony kwiat na oknie w dużym pokoju...
Od godziny czwartej zerkał na drzwi wejściowe. Ale ona nie przyszła.
Tak, nie powinien się łudzić. Alicja... piękna, powabna Alicja!
Cóż to była za noc! Nigdy jej nie zapomni! Czy to samo przeżywała z
Jackiem? Nie, to niemożliwe!
A właściwie, dlaczego nie? Pozwoliła mu przyjść do siebie, dokładnie
wiedząc, co będą robić. Dlaczego więc nie miałaby robić tego z innymi?!
Ta myśl stanowczo mu się nie podobała!
Spotkali się przypadkowo w centrum miasta. Serce Gerarda zareagowało
przyspieszonym biciem na jej widok.
- Cześć Alicjo! Pójdziemy na pizzę?
- Myślałam, że jesteś zbyt zajęty, aby...
- Wyrwałem się ze sklepu tylko na parę chwil. Zresztą, poradzą sobie i
beze mnie. Chodz! Jestem głodny jak wilk!
Szli i z zaciekawieniem zerkali na siebie. Gerard znał tu prawie
wszystkich. Niektórzy z pewnością zastanawiali się, kim jest jego nowa
dziewczyna... Alicja odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie mogła się schronić
przed wzrokiem ciekawskich w zacisznej restauracji. Gerard czuł, jak
całym sobą reaguje na jej bliskość. Ta dziewczyna była niebezpieczna!
Spojrzeli na siebie i natychmiast odczytali swoje myśli...
Tym razem nie pili kawy. Nie chcieli marnować czasu. Było jeszcze
piękniej niż poprzednio. Czas i przestrzeń nie istniały. Byli tylko oni i ich
namiętność. Również teraz nie mieli siły myśleć o poranku. Zmęczeni,
zasnęli objęci.
Zjedli szybko śniadanie i Gerard, jak poprzednio, wymknął się cicho w
szarość zimowego poranka. Alicja nie chciała patrzeć, jak odchodzi. Nie
chciała myśleć ani cokolwiek odczuwać! Miała nadzieję, że w pracy
ochłonie i uspokoi się.
Nadeszły Święta Bożego Narodzenia. Alicja pojechała do rodziców.
Zdrowie ojca wyraznie się poprawiło. Antek też pokonał już największy
kryzys. Wszystko zaczynało powoli wracać do normy. Matka żywo
interesowała się jej pracą, urządzaniem mieszkania i nowymi
znajomościami. Zapytała także, czy kogoś ma, czy pojawił się w jej życiu
jakiś mężczyzna. Alicja odpowiedziała, że jest sama. I było to chyba
zgodne z prawdą.
Nie mogła powiedzieć matce, że spędza noce z Gerardem i równocześnie
umawia się z Jackiem. Ona nie zrozumiałaby takiego postępowania.
Któregoś dnia spotkała na ulicy Tadeusza. Zauważyła, że niezbyt dobrze
wygląda: był blady, schudł parę kilogramów.
Wpatrywał się w nią jak w bóstwo. Zaproponował, by poszli do kawiarni.
Alicja popatrzyła na chłopaka, z którym chodziła przez cztery lata.
Kiedyś był jej całym światem. Planowała z nim wspólną przyszłość.
Teraz jednak nie chciała nawet usiąść z nim przy jednym stoliku. Nie
chciała marnować dla niego swojego czasu. O czym mieliby mówić?
- Nie, dzięki. Nie mam ochoty.
- Ale Alicjo... muszę z tobą porozmawiać! Ciągle myślę
0 tobie!
- Taak? Chyba trochę za pózno! Spieszę się! Szczęśliwego Nowego
Roku!
- Alicjo...!
Szybko się od niego oddaliła. Skręciła w pierwszą ulicę
1 zatrzymała się przed wystawą z eleganckimi sukienkami. Może
powinna kupić sobie coś nowego? Nie. Lepiej zaoszczędzi te pieniądze.
Nie myślała wcale o Tadeuszu. Skończyła z nim!
Jacek przytulał ją mocno w tańcu. Alicja wiedziała, że po tym wieczorze
zechce spędzić u niej noc. Dobrze... niech i tak będzie! Rozpoczęła tę grę,
więc nie będzie jej teraz przerywać!
Rozejrzał się po mieszkaniu i pochwalił je. Uważał, że jest przyjemne,
przytulne, z gustem urządzone.
- Twoja kuchnia jest w bardzo ładnym kolorze - powiedział.
Alicja zadrżała. Ten przeklęty niebieski kolor przypomina jej Gerarda!
Ciekawe, jak spędził święta? Nie, nie wolno jej o nim myśleć!
Podała kawę i kruche ciasteczka. Jacek nie spuszczał z niej wzroku. Coś
tu się jednak nie zgadzało. Piła kawę i przyglądała mu się, ale czegoś
brakowało w jej oczach. To nic, może to przyjdzie pózniej?
Poszli do sypialni. Młody mężczyzna objął ją mocno i szeptał, jak bardzo
mu się podoba, jak pięknie dzisiaj wygląda, jak bardzo za nią tęsknił.
Słuchała bez większego zainteresowania. Pozwoliła zdjąć z siebie bluzkę.
Zaczął dotykać jej piersi. Zesztywniała.
- Jacek... ja nie mogę! Zostaw mnie!
- Ależ... myślałem, że chcesz...
- Tak, ale ja po prostu nie mogę! Puść mnie! Wyrwała się z jego ramion,
złapała bluzkę i wybiegła z sypialni. Usiadła na kanapie.
Po chwili był przy niej. Spojrzała na niego.
- Przepraszam. Myślałam, że spędzę z tobą noc, ale wybacz... nie potrafię.
- Nie będę się narzucał. Lubię cię mimo wszystko...
- Chciałabym, żeby tak było. Masz jeszcze ochotę na kawę? Pokręcił
głową. Wypił jednak jedną filiżankę, zanim wyszedł...
ROZDZIAA V
Gerard zapalił świece i nastawił płytę z nastrojową muzyką. Aadna
dziewczyna siedziała na sofie i przyglądała mu się z podziwem. Objął ją
ramieniem. Teraz było tak, jak lubił najbardziej - butelka dobrego wina,
muzyka i ochocza dziewczyna. I to wszystko bez żadnych zobowiązań!
Czy mogło być lepiej? Cudownie! Życie jest piękne...
Całował jej pełne, czerwone usta i czekał, kiedy przyjemne ciepło
rozgrzeje jego ciało. Nic takiego się jednak nie stało.
Włożył rękę pod bluzkę i zaczął pieścić miękkie piersi. Pocałunki były
coraz dłuższe i gorętsze. Jego ręce pożądliwie wędrowały po całym ciele
dziewczyny. Poczuł jej ręce na szyi i przyspieszony oddech. Wiedział, co
ma dalej robić...
Podniósł ją i zaniósł do sypialni.
Dwie godziny pózniej znowu był sam. Leżał w łóżku i niczego nie
rozumiał.
To było kompletne fiasko!
Czuł się jak zmęczony trzydziestoletnim małżeństwem facet. Dobrze, że
sobie poszła, pomyślał rozczarowany.
To przez Alicję! To o niej myślał cały czas, ale dopiero teraz uświadomił
sobie ten fakt! Nie dawała mu spokoju przez całe święta. Miał ochotę
zadzwonić do niej, sprawdzić, czy już wróciła. Może umówiliby się na
Sylwestra?
Nie pojawiła się w jego sklepie. Widział ją któregoś przedpołudnia na
ulicy, ale ona tylko skinęła głową i popędziła dalej. Musiał zatrzymać się,
bo serce waliło mu jak szalone. Chciał za nią pobiec. To już nie była
zabawa. Przynajmniej dla niego...
Alicja nie dawała mu spokoju. Pamiętał dokładnie każdą minutę, którą
spędzili razem, niepowtarzalne, cudowne chwile.
Następnego dnia zadzwonił do niej. Z radosnym biciem serca powitał jej
głos.
- Cześć, Alicjo, mówi Gerard. Jak udały się święta?
- W porządku, a tobie?
- Tak sobie. Dlaczego... tak dziwnie mówisz? Czy jesteś chora?
- Tak... mam chyba grypę.
- Słuchaj, masz w domu jedzenie? Czy nie potrzebujesz czegoś?
- Mam wszystko. Choroba chyba długo nie potrwa.
- Miałem nadzieję, że cię zobaczę. Mogę przyjść i zrobić ci coś ciepłego
do jedzenia?
- Nie! Nie potrzebuję twojej pomocy...
- A jednak przyjdę! Coś gorącego postawi cię na nogi. Leżysz w łóżku?
- Na sofie, ale...
- Zadzwonię dwa razy do drzwi!
- Ale...
Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się.
Alicja wróciła na kanapę i przykryła po same uszy kocem.
Dlaczego chce przyjść dzisiaj?, zastanawiała się. Czy nie rozumiał, że jest
naprawdę chora? Ech, z pewnością nie przyjdzie. Nie będzie mu się
chciało.
Zamknęła oczy i prawie już zasypiała, kiedy ostro zadzwonił dzwonek do
drzwi. Dwa razy! Podniosła się i spuściła nogi na podłogę. Dzwonek
znowu się odezwał dwa razy! Wolno podeszła do drzwi i uchyliła je.
- Jestem chora, Gerard, nie możesz...
Nie pytając, otworzył drzwi szerzej, wszedł i zamknął je za sobą.
- Nie możesz być sama, kiedy jesteś chora! Jadłaś coś dzisiaj?
- Jeśli myślisz, że chce mi się jeść, to... Nie mam ochoty na nic!
Spojrzała mu prosto w oczy, by dokładnie zrozumiał, co miała na myśli.
- Idz i połóż się!
Zaprowadził ją do pokoju i położył na sofie. Otulając ją pledem,
stwierdził, że nawet w chorobie wygląda pięknie. Miała ładnie
zaróżowione policzki i tak śmiesznie poplątane włosy. Chciał ją
pocałować, ale w ostatnim momencie powstrzymał się i poszedł do
kuchni - biało-niebieskiej kuchni.
Po chwili wrócił z filiżanką gorącej herbaty i kanapkami. Poprawił
poduszki, osłodził herbatę i podał całą tacę.
Alicja była zdumiona. Dlaczego to robił? Nie miała jednak siły pytać.
Jedzenie smakowało jej i sprawiało przyjemność to, ze to właśnie on się
nią opiekuje. Gerard krzątał się po mieszkaniu i jak dobra niania pytał co
chwila o jej samopoczucie.
Z kolanami podciągniętymi pod brodę, otulona kocem, siedziała przy nim
na kanapie.
- Chyba już nigdy się nie rozgrzeję! - szepnęła. Zaśmiał się.
- Ależ tak, ja ci pomogę, Alicjo!
Spojrzała na niego i nic nie odpowiedziała. Dobrze, że jest tutaj,
pomyślała. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa.
Gerard siedział blisko dziewczyny i dziwił się swoim
uczuciom. Był spokojny i opanowany. Czuł się cudownie w jej
towarzystwie. Nie chciał od niej odchodzić...
Alicję ogarnęła senność, poprosiła więc Gerarda, by już poszedł do domu.
- Prześpię się na kanapie - powiedział spokojnie.
- Nie ma powodu, byś czuwał przy mnie. Aż tak chora nie jestem!
- Może nie, ale na pewno jesteś osłabiona. Możesz zemdleć.
- Bzdura! Nigdy jeszcze nie zemdlałam. Nie ma najmniejszej potrzeby,
byś zostawał.
- Ale... ja chcę.
- Nie będzie żadnego kochania tej nocy...!
- Nie po to tu przyszedłem!
- Właśnie! Wiedziałeś przecież, że jestem chora. Nie rozumiem, dlaczego
dla mnie marnujesz swój cenny czas?
Patrzyli na siebie bez słowa. Byli na dobrej drodze do porządnej kłótni.
Gerard uśmiechnął się.
- Idz i połóż się! Ja posprzątam.
- Masz iść do domu!
- Tak. Może jutro. Połóż się wreszcie!
Alicja nie odpowiedziała. Poszła do łazienki, by się umyć. Czuła, że ma
temperaturę. Musiała usiąść na brzegu wanny, bo nagle zrobiło jej się
słabo. Kontury znajdujących się w toalecie przedmiotów stawały się
coraz mniej wyrazne. Pochyliła się lekko, by wstać, ale już nie zdołała
tego zrobić. Wszystko wirowało jej przed oczyma, a potem ogarnęła ją
ciemność...
Zaniepokojony Gerard wszedł do łazienki. Dziewczyna,  która nigdy nie
mdleje", leżała skulona na podłodze. Owinął ją ręcznikiem i zaniósł do
łóżka. Ostrożnie wycierał mokre ciało.
W końcu otworzyła oczy i spojrzała na niego. Właśnie przykładał do jej
twarzy czystą, suchą ściereczkę.
- Dziękuję - powiedziała, kiedy przykrył ją kołdrą.
- Widzisz! Dobrze, że tu byłem! Spróbuj teraz zasnąć. Jutro z pewnością
poczujesz się lepiej.
- Jutro jest niedziela - powiedziała.
- To dobrze się składa. Będę mógł zostać cały dzień! Usiadła i popatrzyła
na niego. Chciała coś powiedzieć, ale
nie miała siły...
Spała już, kiedy chwilę pózniej Gerard podszedł do łóżka. Wypełniało go
jakieś nowe, nieznane uczucie.
- Kocham ją - pomyślał głośno. - Tak! Zakochałem się! Usiadł na brzegu i
ujął jej gorącą dłoń. Wreszcie czuł coś
do dziewczyny! Coś pięknego i prawdziwego. Wiedział - był pewien, że
to jest miłość!
A ona? Z iloma mężczyznami bawiła się w ten sposób? Cynicznie i bez
uczuciowego zaangażbwania? Tylko przez jedną noc?
Nie chciał o tym myśleć. Kochał ją. Tak pragnął, by odwzajemniła jego
uczucia...
Obudziła się w nocy. Bardzo chciało się jej pić. Na kanapie, przykryty
kocem, spał Gerard.
Więc został.
Nalała do szklanki soku i poszła do pokoju. Przypatrywała się
mężczyznie i ku swojemu zdziwieniu poczuła coś w rodzaju tkliwości A
może nawet coś więcej. To było silne, ciepłe uczucie. Nie powinna jednak
poddawać się takim nastrojom. Tym bardziej że wywołał je mężczyzna
traktujący kobiety jak znaczki w klaserze.
Położyła się znowu do łóżka i ciężko westchnęła. Nie nadawała się do
takiego stylu życia. Nieudany wieczór z Jackiem napawał ją niesmakiem.
Nawet jej pożycie z Tadeuszem bladło w porównaniu z tym, co przeżyła z
Gerardem. Ciekawe, jakby im było razem, gdyby łączyło ich głębokie
uczucie? Pewnie jak w raju! Cóż mogło być piękniejszego od czułych
słów miłości i silnego, głębokiego uczucia łączącego dwoje ludzi.
Nie mogła zasnąć...
Chciała, żeby poszedł rano do domu, ale on obstawał przy swoim i
wygrał.
- Chcę zrobić dla nas obiad. Masz jeszcze gorączkę?
- Prawie nie, dlatego możesz sobie...
- Musisz teraz dobrze się odżywiać. Potrzebujesz też kogoś do rozmowy.
- Rozmowy? My dwoje? Ty wiesz, co my...
Nie dokończyła, bo powstrzymał ją wzrok Gerarda. Nie uważał, by to
była zabawna uwaga...
Został. Pomógł Alicji zmienić pościel. Zrobił obiad.
- Odpoczywaj - powiedział, kiedy chciała mu pomóc przy nakrywaniu
stołu.
To się stało, zanim zaczęli jeść deser. Gerard złapał ją za rękę i
powiedział:
- Alicjo... musimy porozmawiać! Poważnie!
- Dlaczego?
- Ponieważ... ponieważ cię kocham! Naprawdę kocham! Czegoś takiego
nie przeżyłem od wielu lat!
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Wiem, traktowałem dziewczyny jak zabawki. Ale to dlatego, że byłem
rozgoryczony smutnymi przeżyciami. Przypuszczam, że również
przeszłaś coś podobnego. Przecież nie jesteś dziewczyną, która idzie do
łóżka z pierwszym lepszym.
- Byłam zaręczona. Miałam tylko jednego mężczyznę w życiu. Ale on
zdradził mnie z inną. Miała urodzić jego dziecko.
- Alicjo... zaczniemy od nowa? Poznajmy się lepiej, inaczej! Bardzo cię
lubię. Nie chcę, żebyś była tylko moją kochanką. Pragnę, by całe miasto
wiedziało, że jesteś moją dziewczyną!
- Kiedyś przyszedł do mnie Jacek. Nie mogłam znieść dotyku jego rąk -
mówiła cicho, prawie szeptem.
Gerard uśmiechnął się.
- Mnie też się przytrafiło coś podobnego. Myślałem cały czas o tobie. Czy
to nie miłość?
- Może...
- Musimy to razem sprawdzić! Dokończ teraz deser!
Minął tydzień.
Gerard dzwonił do Alicji co wieczór. Spotykali się w mieście w czasie
lunchu. Zrezygnowali ze wspólnych nocy. Chcieli się najpierw poznać,
odkryć w nowy sposób.
Gerard był coraz bardziej zachwycony Alicją. Była dojrzałą, mądrą
dziewczyną. Czuł nawet pewien respekt wobec niej. Cieszył się jak
dziecko z krótkich, codziennych spotkań. Wystarczył mu sam jej widok,
uśmiech, ciepło bijące z pięknych, niebieskich oczu.
I w końcu przyszła do niego, do sklepu. Chciała choć trochę z nim
porozmawiać przed powrotem do domu. To był jej sposób okazywania
uczuć. Podeszła z uśmiechem na twarzy. Gerard mrugnął, dając znak, że
najpierw musi obsłużyć klienta.
- Przyjdę dzisiaj wieczorem - powiedział.
Spojrzeli na siebie. Ale w ich oczach było coś więcej niż chęć zabawy -
promieniowały ciepłem i prawdziwym uczuciem.
- Czy mam kupić pizzę? - spytała zaczepnie.
Gerard skinął głową. Nachylił się i pocałował ją w policzek. Wszyscy w
sklepie to widzieli.
Alicja uśmiechnęła się i poszła zamówić ich tradycyjne danie...
Siedzieli przy kuchennym stole, jedli pizzę i przyglądali się sobie.
- Jesteśmy znowu w punkcie wyjścia - powiedziała. Pokręcił głową.
- O, nie! jesteśmy o wiele dalej, Alicjo... Czy chcesz, abyśmy zamieszkali
tu po ślubie?
- Oświadczasz mi się, i to w kuchni?
- A dlaczego by nie? Nie spotkalibyśmy się, gdybyś nie chciała jej
pomalować. A więc?
- Dobrze... zamieszkajmy tutaj! Podszedł do niej i wziął ją na ręce.
- Moja najdroższa! Kocham cię... Tak bardzo za tobą tęskniłem!
Tym razem było to coś innego. Ciepło w dzikiej namiętności, czułość w
długich pocałunkach, wzajemne, głęboka i szczere uczucie.
Przeżywali to, co najpiękniejsze w życiu - miłosc.
MAIKEN SOGN
ŚPIJ W MYCH RAMIONACH
ROZDZIAA I
Samolot wystartował i Liza oparła się wygodnie. Wiedziała, że teraz nie
ma już odwrotu. Zostawia wszystko, aby spędzić dwa tygodnie na
Wyspach Kanaryjskich. Wiedziała tylko tyle, że zamieszka na wyspie
Gran Canaria. Podróż nie była zaplanowana w najdrobniejszych
szczegółach; Liza mogła zatrzymać się tam, gdzie chciała.
Nie obchodziło jej to. Dosłownie odfruwała od wszystkiego. Teraz
Magne mógł sobie zostać w Norwegii i pieścić się z dziewczyną, którą
znalazł po ich rozstaniu...!
Nigdy nikt nie rozczarował jej tak jak Magne. Wierzyła, że ją kocha i że
można mu ufać. A tymczasem, po dwóch tygodniach zaplanowanej
rozłąki, znalazł sobie inną. Związał się z Gretą. Gretą Braun. Przyznał się,
gdy zapytała go wprost.
- Musiałem coś wymyślić, żebyś była zazdrosna. Nie możesz traktować
mnie jak durnia!
- Prosiłam tylko o kilka dni bez ciebie! Przez rok byliśmy razem, dzień w
dzień. Wiesz przecież, że nie nadążam z pracą, nie mówiąc już o szkole!
- Nie możesz żądać, żebym był sam i czekał nie wiadomo jak długo, aż w
końcu zmienisz zdanie.
- Najważniejsze, żeby mieć dziewczynę, tak!? I nie ważne, kto to jest?
- Wolałbym ciebie...
- Ale teraz masz Gretę. Zatrzymaj ją sobie!
- Skończę z nią, jeśli zgodzisz się być ze mną.
- Ale... co z Gretą?
- Hm... jakoś to przeżyje!
- Nie mozesz tak deptac ludzkich uczuc. Ona cie chyba kocha?
- Chyba tak.
- To wracaj do niej! Nie mamy już o czym mówić! Liza była
zbulwersowana i rozczarowana. Więc to takie
proste, wskoczyć do innego łóżka i zapomnieć o wszystkim co było
między nimi?
Po tej ostatniej, decydującej rozmowie, gdy kazała mu wracać do Grety,
wydzwaniał codziennie prosząc i błagając, tłumacząc się, że Greta była
tylko epizodem, po prostu skokiem w bok. Liza nie chciała zgodzić się na
żadne  epizody" Magne przyszedł do niej w przeddzień wyjazdu. Znów
prosił zeby przeniosła się do niego. Dodał jednak, że następnego dnia
spotka się z Gretą po raz ostatni.
Tego było już za wiele. Nie miała ani chęci, ani siły by ciągnąc ten układ
w nieskończoność. Otworzyła mu drzwi i na Pożegnanie obdarowała go
jednym jedynym zdaniem:  Idz do diabła!
Teraz siedziała tutaj i czekały ją dwa słoneczne tygodnie. Była sama.
Chciała zapomnieć Magne, jego puste słowa i dziewczynę, która nazywa
się Greta Bruun. Bolało, że tak szybko znalazł sobie inną. Była zbyt
dumna, by przyjąć go z powrotem. Zresztą już by nie mogła.
Miała szczęście z tą wycieczką, spędzi sympatyczne ferie. Wiedziała, ze
będzie mieszkać z obcą kobietąj miała nadzieję, ze to porządna osoba.
Reszta nie miała dla niej żadnego znaczenia, pragnęła jedynie oderwać się
od swoich problemów, zapomnieć o wszystkim.
Lot był długi i męczący. Liza musiała wyprostować nogi przeszła się więc
między fotelami. Kilka miejsc za nią siedział długonogi, ciemnowłosy
chłopak. Czytał książkę, lecz gdy przechodziła obok, spojrzał na nią i
uśmiechnął się. Miał ciemnoniebieskie oczy i gęste rzęsy, co przydawało
jego spojrzeniom szczególnej mocy, a szczery uśmiech dodawał wiele
uroku twarzy, której rysy zdradzały stanowczy charakter. Liza me mogła
nie odpowiedzieć ciepłym uśmiechem, tym bardziej
że spojrzenia kierowane w jej stronę świadczyły, że uważa ją za
atrakcyjną kobietę.
Usiadła i próbowała się rozluznić, lecz czas tak się dłużył. Znowu wstała,
by się przejść. Gdy wracała, on ponownie uśmiechnął się do niej. Świetny
chłopak, pomyślała Liza siadając i biorąc do ręki gazetę. Nie mogła
jednak skoncentrować się na czytaniu. Historia z Magne zirytowała ją
ogromnie. Czy tak mało dla niego znaczyła?
Znów schyliła głowę nad czasopismem i próbowała czytać. Kiedy ta
podróż wreszcie się skończy?
Nieznajomy przeszedł obok. Wpatrywała się w tę wysoką postać, w
dobrze skrojonych spodniach i białym swetrze. Jakie ma piękne włosy. I
wąskie biodra...
Gdy wracał, spojrzeli na siebie. Jego uśmiech intrygował ją lekko.
Pomyślała, że nigdy nie widziała tak błękitnych oczu. Nie zatrzymał się
ani nie odezwał, ale ich oczy szukały się wzajemnie, chcąc choć na krótką
chwilę wedrzeć się do wnętrza, by pozostawić tam obraz pełen ciepłych
uczuć.
Sigye miał ochotę zatrzymać się i porozmawiać z tą ładną dziewczyną,
lecz zabrakło mu odwagi. Mogłaby pomyśleć, że jest natrętny.
Zrezygnował więc, choć podobała mu się niezmiernie. Miała krótkie,
gładkie i jasne włosy. Były prawie białe. Patrzył na jej kształtną głowę i
niezwykle czyste, idealne wręcz rysy twarzy. Duże, niebieskie oczy pod-
kreślał ładny makijaż. Nos był prosty, a kości policzkowe dość mocno
zarysowane. Była absolutną pięknością i chętnie by ją poznał.
Usiadł na swym miejscu, lecz nie mógł przestać myśleć o tej pięknej
dziewczynie. Zastanawiał się, dokąd leci. Gdyby tak spotkali się na Gran
Canarii? Spacerować po plaży, tańczyć wieczorami, rozmawiać i śmiać
się z kimś takim jak ona... O, to byłoby cudowne!
Chętnie wziąłby w podróż dziewczynę, ale teraz nie miał żadnej, musiał
więc jechać sam na te nieoczekiwane wakacje. Całą podróż opłacili
rodzice po tym, jak spędził wiele dodat-
kowych godzin w szklarniach należących do rodziny. W przyszłości miał
przejąć interes, lecz na razie był zadowolony z sytuacji; ojciec wszystkim
kierował, synowi wypłacając zwykłą pensję. Sigve mógł więc zajmować
się swoim hobby - gimnastyką. Gdy zastąpi ojca, nie będzie już miał na to
czasu.
Na czternaście dni jechał teraz w słońce i lato. Wprawdzie zima w
Norwegii była łagodna i padało niewiele, jednak dobrze uciec przed
chlapą i deszczem. Mały bungalow na wyspie czekał do jego dyspozycji
Miał nadzieję, że sąsiedzi okażą się mili.
A ta słodka dziewczyna, dokąd ona się wybierała? Właśnie teraz było to
bardzo ważne...
Samolot wylądował i po kontroli paszportów udali się w kierunku
różnych autobusów. Serce Sigye zamarło, gdy blondynka podeszła do
innej barierki. A zatem jechała gdzie indziej...
Patrzył za nią, gdy chwyciła walizki i podchodziła do autobusu. Ich oczy
spotkały się, podniósł rękę w geście pozdrowienia. Odwzajemniła
uśmiech i odeszła, pchając dużą walizę. On także podniósł swoją, kierując
się w przeciwną stronę. Bał się, że już nigdy nie ujrzy tej wdzięcznej
istoty...
Liza uśmiechnęła się do tego wysokiego, przystojnego chłopca, który
machnął jej ręką. Szkoda, że nie jechali w to samo miejsce. Tak miło
wyglądał. Ona jednak musiała jechać aż do Puerto del Rosario, a tam
zamieszkać z obcą osobą. No cóż, to również może być interesującym
doświadczeniem..
Gdy wreszcie dotarła do małego hotelu, ujrzała panią, z którą przez
czternaście dni miała dzielić pokój. Była to szczupła, niezbyt wysoka
kobieta, około trzydziestki, która już w czasie lotu wypiła zbyt dużo
alkoholu. Chodząc po salonie, potykała się o meble, co rusz wybuchając
śmiechem.
Nie wróży to nic dobrego, pomyślała Liza.
- Mam na imię Gerda... a ty?
- Liza. Ależ tu pięknie...
- Tak... i dobre miejsce... te schody prowadzą pewnie do
sypialni. - Wskoczyła na górę, skąd Liza usłyszała ochrypły śmiech. - Tu
są dwie sypialnie... och, tu się zmieści wiele
osób! . . ,
Zmartwiona Liza wzięła walizkę i zajęła mniejszą sypialnię.
Zastanawiała się, jaką osobą okaże się ta kobieta po upływie kilku dni...
Szybko przekonała się, że diametralnie różnią się od siebie. Liza lubiła
wstawać wcześnie, a Gerda lubiła się wylegiwać. Już następnego
wieczoru przyprowadziła z dyskoteki dwóch mężczyzn. Lizę obudził
hałas i śmiech na dole.
- Zrobimy imprezę... zejdz tu! - krzyknęła Gerda. - Poznałam dwóch
fajnych facetów... mamy mnóstwo do picia. Chodz!
- Nie, jestem zmęczona, dziękuję - odparła Liza.
Zabawa trwała do rana i gdy Liza wstała, zobaczyła jednego z gości
chrapiącego na sofie. Domyślała się, gdzie podział się ten drugi. Jak tak
dalej pójdzie, nie będzie wesoło...
Liza opalała się cały dzień. Miała nadzieję, ze gdy wróci do domu, nie
zastanie nikogo. Myliła się. Znów byli tamci dwaj i jeszcze kilku innych.
Mieli już dobrze w czubie. Wszędzie stały butelki i kieliszki. Rozzłościli
się, gdy chciała niepostrzeżenie przemknąć na górę. Jeden z nich chwycił
ją.
- Chodz tu, pyszczku... od dawna nie widziałem takiej piękności!
- Nie dotykaj mnie! - syknęła Liza i wyrwała się.
Nie dane jej było wyspać się i tej nocy. To dopiero ferie!!! Wieczorem
poprosi o przeniesienie...
ROZDZIAA II
Położyła się, pozwalając słońcu opalać swe ciało. Wtem padł na nią cień,
a ktoś powiedział  cześć".
Liza usiadła, spoglądając na chłopca z samolotu.
- Co u licha... mieszkasz tu?
- Nie, mieszkam na Playa. Dzisiaj tam wieje i nie mogłem iść na plażę.
Wziąłem taksówkę i przyjechałem. Szukałem cię...
Liza wpatrywała się w niego, gdy siadał obok.
- Mam na imię Sigve - powiedział i podał jej rękę. - Sigve Ueland.
- A ja Liza. Co za spotkanie!
Spojrzał na nią, uśmiechając się lekko. Miał ładne zęby.
- Jak mieszkanie? - zapytał, a Liza westchnęła.
- Wieczorem muszę poprosić o przeniesienie. Nie wytrzymam już ani
doby. Moja współlokatorka, Gerda, wciąż się bawi i ugania za każdym
facetem, którego zobaczy. Sprowadza znajomych do domu i urządza
całonocne hulanki. Odkąd tu jestem, prawie nie spałam.
- Powinnaś była natychmiast to zgłosić!
- Tak, ale nie zrobiłam tego, licząc, że sytuacja szybko się poprawi.
- Możesz się nie łudzić - powiedział Sigye i zapłacił za stojący obok
leżak.
Liza spoglądała na niego z zainteresowaniem. Najwyrazniej zamierzał z
nią zostać. To miło. Już w samolocie się jej spodobał.
Wyjął z torby duży ręcznik i położył obok Lizy. Przy tym chłopcu czuła
dziwną pewność siebie. Dostrzegła jego natu-
ralny, swobodny styl bycia. Usiadła, wyjęła krem i zaczęła nacierać
złotawe już nogi.
Leżeli w słońcu obok siebie i rozmawiali. Liza zdjęła górę kostiumu,
jakby to była najzwyklejsza czynność w świecie, i pozostała jedynie w
skąpych majteczkach. Nie miała powodu wstydzić się swych piersi.
Zauważyła, że Sigye prześliznął po nich wzrokiem. Położyła się na
plecach i zamknęła oczy. Nie mówili nic przez dłuższy czas, w końcu on
zapytał cicho:
- Żałujesz, że przyszedłem?
- Nie - odpowiedziała szczerze.
- To dobrze. Pomogę ci znalezć inne mieszkanie. Jest jedno proste
wyjście...
-No?
- Możesz przenieść się do mnie!
- Masz tyle miejsca?
- Tak. Dwie małe sypialnie i pokój. To bungalow.
- Czy mogę mieć pewność, że nie pijesz, nie hałasujesz, nie włóczysz się
po nocach i ...
- W każdym razie nie sprowadzam do domu facetów - roześmiał się i
przelotnie dotknął jej dłoni.
- No cóż, zastanowię się - odparła Liza.
Czuła, że Sigye chce jej pomóc. Ale teraz myślała jedynie o tym, by leżeć
i opalać się, o niczym więcej. No, może jeszcze rozkoszować się jego
miłym towarzystwem.
Po południu znalezli małą restaurację na wolnym powietrzu i zamówili
pizzę. Liza miała dość słońca, usiadła więc pod parasolem.
Pózniej spacerowali w centrum handlowym, oglądając towary rozłożone
wprost na chodnikach. Ciemnoskórzy handlarze, mówiący po szwedzku,
niemal wciągali ich do sklepików, zachwalając swój towar. Liza kręciła
przecząco głową. Nie chciała niczego kupować.
Trochę dziwnie było tak iść razem z tym przystojnym Sigye! Inni uważali
ich pewnie za parę, powinna czuć dumę. A przecież nie należał do niej.
Był tylko miłym chłopakiem,
który zaoferował pomoc w krytycznej sytuacji. Czy odważy się
przeprowadzić do niego? To byłoby najprostsze. Uniknąć skarg w
recepcji, biurze podróży...
Nie była pewna, czy postąpi mądrze, mieszkając z nim przez tydzień w
jednym domku...
Sigye szedł obok Lizy, patrząc na jej piękny profil. Miała najładniejsze i
najbardziej regularne rysy, jakie kiedykolwiek widział. Twarz pasowała
do jasnych, krótkich włosów. Dziewczyna była szczupła i ładnie
zbudowana. Nie mógł tego nie zauważyć, gdy leżeli na plaży i Liza - jak
inne dziewczyny - zdjęła stanik. Była delikatna, kształtna i kobieca. Za-
pamiętał każdą linię jej ciała i każdą polubił.
Miał szczęście, że odnalazł ją wśród tego tłumu na plaży. Plaża w Puerto
del Rosario nie była duża; taki sierp księżyca wysunięty w morze. Szukał
jasnych włosów i wreszcie znalazł. Lśniły bielą pośród innych głów. Ich
właścicielka szła teraz obok niego. Był pewien, że zastanawia się nad jego
propozycją... Powinna chyba pojąć, że może mu zaufać? Nie miał
zamiaru wykorzystać sytuacji. Chciał tylko mieć ją blisko siebie,
widywać ją każdego dnia; chciał ją lepiej poznać...
Oboje zastanawiali się, czy nie jedynie seks jest powodem jego
propozycji. Sigye postanowił w ogóle nie poruszać tego tematu, widzieć
w tym wyłącznie akcję ratunkową. Starał się dać Lizie do zrozumienia, że
nie musi spędzać czasu wyłącznie z nim. Może wychodzić i wracać, kiedy
zechce...
Liza skręciła do hotelu, w którym mieszkała. Czuła ogromne zmęczenie.
Nie spała przecież dwie noce.
Sigye jej towarzyszył. Bawiło go, gdy ziewała i mrugała oczami. Poszli
do recepcji. Liza zrezygnowała z wyjaśnień na temat swej towarzyszki z
pokoju. W kiosku obok kupiła kartki pocztowe oraz znaczki i poszła na
górę. Sigve szedł za nią. Otworzyli drzwi i zszokowani zatrzymali się w
progu; na kanapie nadal leżał mężczyzna i pił piwo; ubrania, butelki i
buty walały się po całym pokoju.
- Idz do siebie i spakuj się! - polecił Sigve.
Liza błyskawicznie weszła po schodach, pozbierała swe rzeczy, upchnęła
je w walizce, chwyciła torebkę i zeszła na dół. Znalezli taksówkę i byli w
drodze na Playa del Ingres...
Gdy dotarli do domku, Liza czuła się śmiertelnie zmęczona. Jak stała,
rzuciła się na łóżko - jak dobrze trochę pospać!
Obudziła się póznym wieczorem. Usiadła i rozejrzała się po pokoju.
Słyszała odgłosy dochodzące z ulicy, zza wysokiego ogrodzenia.
Przypomniała sobie, że jest u Sigye, u tego obcego chłopca z tak bardzo
niebieskimi oczami. Ten bungalow należał do niego; dwie małe sypialnie,
pokój i wnęka kuchenna.
Co ona właściwie zrobiła? Została sama z obcym chłopakiem. Może to
gorsze niż to, od czego uciekła? Usłyszała pukanie i usiadła.
- Nie śpię...
Wszedł, uśmiechnął się do niej i zapytał, czy nie jest głodna. Jego
uśmiech był pełen ciepła, a zęby lśniły bielą na tle mocno opalonej
twarzy.
Liza skinęła głową i też się uśmiechnęła. Wiedziała, że wakacje będą
zupełnie inne, niż to sobie wyobrażała...
Trzy dni pózniej była już pewna, że zrobiła głupstwo. Zakochała się w
Sigve, a on traktował ją obojętnie. Obawiał się, że będzie krępował Lizę
swoją osobą, znalazł więc rozwiązanie; wychodził wieczorami,
pozostawiając ją samą.
- Pewnie chcesz potańczyć, spotkać rodaków? - zapytał już pierwszego
dnia, uśmiechając się niewinnie.
Liza wspomniała, że uwielbia taniec.
- Nie tańczę zbyt dobrze. Wolę inną muzykę. Mam drugi klucz, proszę...!
Liza wzięła klucz, uśmiechając się z podziękowaniem. Wieczorem poszła
na dyskotekę; tańczyła i spotkała kilka osób z Norwegii. Cały czas
myślała o Sigye, ciekawa była dokąd i z kim poszedł. Ale co ją to mogło
obchodzić? Chciał
jej tylko pomóc. Była wdzięczna za to, że mogła uciec przed wątpliwym
towarzystwem osób, które przyprowadzała Gerda ze swych eskapad.
Wśliznęła się do domku, cicho przeszła przez pokój. Nie miała odwagi
zajrzeć do drugiej sypialni, żeby sprawdzić, czy Sigve już wrócił. Gdy
leżała w łóżku, usłyszała jego kroki..,
Wrócił godzinę pózniej niż ona.
Słuchała jego lekkich kroków, szumiącej w rurach wody i odgłosów z
jego sypialni. On też wiedział, że wróciła.
ROZDZIAA III
Tak było co dzień. Razem mieszkali i raz byli razem na plaży. Trzeciego
dnia wieczorem poczuła się samotna, gdy ubrał się i wyszedł.
Miała nadzieję, że zaprosi ją, by razem odwiedzili jego ulubione miejsca.
Niczego jednak nie zaproponował. Patrzył na nią, uśmiechał się tym
swoim niebezpiecznym i ujmującym uśmiechem, po czym wyraził
nadzieję, że ona dobrze się bawi.
- Oczywiście - powiedziała Liza i wybrała najładniejszą sukienkę. Nie ma
mowy, żeby siedziała w domu i smuciła się, gdy on znikał!
Poszła na dyskotekę, ale już godzinę pózniej wracała do domu. Była
łagodna, ciepła noc. Liza miała sobie za złe, że czuje się taka samotna.
Magne już dawno wywietrzał jej z głowy, lecz ten spokojny, dojrzały
Sigye ze swymi niebieskimi oczami... niepokoił ją coraz mocniej. A teraz
gdzieś się bawił... bez niej!
Liza otworzyła bramę i zaskoczona spojrzała na rozświetlone okna
pokoju. Ona wychodziła ostatnia i na pewno pogasiła światła.
Zatrzymała się niepewnie. Może miał gości? Może chciał pobyć trochę
sam?
Ociągając się, weszła na werandę i zajrzała do pokoju. Siedział sam i
czytał książkę.
Gdy otworzyła drzwi i weszła do środka, zdziwił się niepomiernie.
- Ty wracasz?
- Tak... a ty jesteś w domu?
- Tak...
Patrzyli na siebie. Liza zamknęła za sobą drzwi i zrzuciła buty. Podeszła
boso do lodówki i wyjęła butelkę wody.
- Czemu nie tańczysz dziś wieczorem? - chciał wiedzieć.
- Nie mam ochoty. A dlaczego ty siedzisz tutaj? Zanim odpowiedział,
odłożył książkę.
- Bo czułem się samotny. Chciałem być z tobą... Powiedział to tak
spokojnie i łagodnie. Patrzył jej w oczy,
potem wstał i podszedł do niej.
- Dlaczego wróciłaś do domu? - zapytał ochrypłym głosem.
Liza odstawiła szklankę i spojrzała na niego. Jej ciemne oczy były
poważne.
- Może dlatego, że za tobą tęskniłam - odpowiedziała szczerze.
Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu, jak gdyby tropikalną noc
rozświetliło słońce. Podszedł bardzo blisko, przytulił ją, czując na
policzku jej gładkie, krótkie, włosy.
- Mocno ze sobą walczyłem, by nie zakłócać ci spokoju. Chciałem
udowodnić ci, że nie miałem zamiaru wykorzystać sytuacji.
Wychodziłem, ale zakochałem się w tobie...!
Liza czuła jego mocne ramiona. Wielka radość odebrała jej siły. Czy to
prawda? Więc on także, będąc tu obok i widując ją co dzień, chciał...
tęsknił właśnie za nią?
Podniosła głowę i jego oczy powiedziały jej to, co chciała wiedzieć,
zdradziły skrywaną namiętność. Stali objęci, a on szeptał w jej jedwabiste
włosy.
- Zobaczyłem cię w samolocie i chciałem cię poznać. Szukałem twych
jasnych włosów na plażach, aż w końcu je odnalazłem. Bałem się, że
mnie zle zrozumiesz, gdy za-
proponowałem mieszkanie u mnie. Cały czas pragnąłem przytulić
policzek do twych włosów, patrzeć ci z bliska w oczy...
Liza patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Czy to możliwe?
Widziała ciepło w jego wzroku i czuła drżenie obejmujących ją ramion.
Uśmiechnęła się lekko i przesunęła palcem po jego policzku. To wszystko
było jak sen.
- Byliśmy tacy niemądrzy! - roześmiała się. - Wieczorami wychodziliśmy
osobno...
- A oboje chcieliśmy być razem! Siedziałem w knajpie i myślałem o
tobie.
- A ja tańczyłam na dyskotece i wmawiałam sobie, ze świetnie się bawię,
choć wcale tak nie było...
- Bo mnie tam nie było - zażartował.
Uśmiechnęła się i uniosła lekko podbródek. Dotknął ustami jej warg.
Pocałunek był długi i namiętny.
- Nie zmarnujemy reszty wakacji - szepnął z ustami przy jej ustach. -
Będziemy ciągle razem, mamy jeszcze tydzień! Będzie nasz!
- A jak się pokłócimy? - roześmiała się. - Czasem robię bałagan.
- Nie sądzę. Cieszę się, że poznałem tę jasnowłosą istotę, którą
podziwiałem w samolocie. Podoba mi się twoja fryzura! - powiedział,
przesuwając dłonią po jej włosach. Leciutko je potargał i znów ją
pocałował. - Pójdziemy gdzieś, czy zostajemy w domu? - zapytał wtulony
w jej włosy.
Liza czuła ciepłą dłoń głaszczącą ją po plecach.
- Nie jestem zmęczona - odparła. - A ty?
- Nie, pójdziemy na spacer!
- Chodzmy...
Popatrzyli na siebie, wybuchając śmiechem. Liza założyła wygodne buty,
zabrała też lekki żakiet i wyszli w mrok. Wziął ją za rękę i poszli w
kierunku centrum. Migotały jaskrawe reklamy, słychać było głośną
muzykę. Cudownie było tak iść i trzymać się za ręce.
- Wszystko jest inne, gdy człowiek nie jest sam - powiedział, jakby czytał
w jej myślach.
Zatrzymali się i spojrzeli na siebie.
- To takie przykre spacerować samotnie - rzekł cicho. -Nigdy nie czułem
się bardziej samotnie niż wtedy, gdy chodziłem tymi ulicami, wiedząc, że
ty jesteś gdzie indziej. Wszyscy kogoś mieli... a ty byłaś tu, lecz nie ze
mną.
- To ta atmosfera tak na nas działa - żartowała. - My, ludzie północy, nie
tolerujemy widać łagodnych, ciepłych wieczorów...
- To nie tylko to, dobrze o tym wiesz. Chciałem być właśnie z tobą, Lizo.
Słyszysz świerszcze?
- Czy to to? To, co tak śpiewa po zapadnięciu zmroku i jest trochę
podobne do konika polnego...
- To chyba jakiś ptak... - Sigye pochylił się i uścisnął ją. -Wszystko się
zmieniło, Lizo. Sądzę, że będą to fantastyczne ferie!
- Za przyczyną pani, która latała za facetami - żartowała.
- Przecież i tak cię szukałem...
- Nie wiadomo, czy znalazłbyś mnie.
- Znalazłbym, widziałem przecież, z kim odjeżdżałaś, wierz mi! Chodz,
Lizo, tam słychać miłą muzykę. Napijemy się wina?
Przytuleni poszli dalej, aż dotarli do małej, przytulnej restauracji. Wspięli
się na wysokie, barowe stołki i zamówili drinki. Sigve ujął jej dłoń,
uśmiechali się do siebie. Nachylił się do niej.
- Teraz zaczynają się wakacje...!
Liza podniosła przyniesionego jej drinka i próbowała myśleć o Norwegii,
o śniegu i chłodzie, o pracy i szkole. Nie mogła. To było tak daleko i tak
dawno. Magne był tylko cieniem i nie. będzie niczym więcej, nawet po jej
powrocie do Norwegii. Pokazał swe prawdziwe oblicze. Cieszyło ją to.
Warte było bólu, który czuła, odkrywając, że tak szybko pocieszył się
inną. Teraz nie znaczyło to już nic. Jej światem był dzisiaj pogodny,
ciemny wieczór, prawdziwa bliskość
z chłopcem zupełnie innym niż Magne. Trzymał jej dłoń, zwróciła uwagę
na długie, szczupłe palce.
- Czy masz przyjaciela, Lizo? - zapytał nagle. Spojrzała nań zaskoczona,
że pyta właśnie teraz.
- Miałam - przyznała szczerze. - Zerwaliśmy niedawno...
- Naprawdę pozwolił odejść komuś takiemu, jak ty?
- Poprosiłam o kilka dni przerwy, nie dawałam sobie rady. W dzień
pracuję, wieczorem chodzę do szkoły. Musiałam poczytać przez parę dni.
Ale on nie mógł dać mi tych paru dni... a raczej nocy. Znalazł sobie inną...
- Co? Nie chciał zaczekać na ciebie?
Pokręciła głową, na palcach poczuła uścisk jego dłoni.
- Musi być głupcem! Zdradzić taką dziewczynę jak ty. Tęsknisz za nim?
- Przeżyłam szok, odkrywając, jakie to dla niego proste, znalezć kogoś
innego. Ale teraz się z tego cieszę. Dowiedziałam się o nim wiele jako o
człowieku.
- Zapomnij o nim! - powiedział Sigve. - Obiecaj, że nie wrócisz do niego!
Liza roześmiała się.
- Ależ Sigve... Co ty knujesz?
- A jak myślisz? Siedzę tu, trzymam cię za rękę i tak łatwo jej nie
wypuszczę! Na zdrowie, Lizo... za nasze ferie!
Liza spełniła toast i roześmiała się.  Nasze ferie", powiedział, jak gdyby
byli parą, która razem podróżowała. Ale teraz nic nie miało znaczenia.
Czuła się młoda, beztroska, żyła chwilą. Kłopoty mogą zaczekać, aż
wróci do domu...
Oszołomieni winem i sobą, wracali nocą do domku, objęci i chłonący
wrażenia. Szli pod gwiazdami, czując swą bliskość i ciepło.
Liza spojrzała na niebo i zatrzymała się.
- Popatrz na księżyc! Jest w nowiu i wisi tak dziwnie, sierpem w dół...
- To nasz świat się przewrócił, nie księżyc.
- Wypiłam za dużo wina - śmiała się Liza. - Księżyc naprawdę się
przewrócił!
- Niech ci będzie. Pomyśl o mnie, gdy wrócisz do domu i będziesz patrzeć
na księżyc. Wtedy on znów się obróci.
- Tak, wtedy świat znów będzie normalny. Teraz czuję, jakby wszystko
kołysało się w górę i w dół. Powinna widzieć to moja mama; mieszkam z
szalonym, obcym mężczyzną i znam tylko jego imię!
- Chyba nie wyglądam groznie?
Liza spojrzała na niego i wybuchnęła śmiechem. A jakże, wyglądał
niebezpiecznie, ale nie w ten sposób, który miał na myśli. Był śmiertelnie
niebezpieczny dla wszystkich dziewcząt poniżej trzydziestki! A ona szła
tutaj i bała się, że obejmujące ją ramię to tylko sen.
Skręcili w bramę i szli dalej po rozgrzanych, kamiennych płytach.
Słychać było stukot obcasów Lizy, ciepła bryza owiewała jej gołe nogi.
Sigye otworzył drzwi i weszli do środka. Pierwszy raz wracali wieczorem
razem, popatrzyli na siebie. Drzwi zamknęły się z lekkim trzaskiem,
pozostawili świat na zewnątrz. Dochodziły stamtąd słabe odgłosy. Z dala
docierały dzwięki muzyki, tutaj byli tylko we dwoje.
Powoli do niej podszedł, objął ramionami i przyciągnął do siebie.
Przytulił policzek do jej miękkich włosów i cicho szepnął:
- Pragnąłem tego cały czas. Abyśmy mogli wychodzić i wracać razem...
ty i ja!
Uniosła głowę, patrząc na niego z powagą. Na jej ustach błąkał się słaby
uśmiech.
- Jakbyśmy byli parą... Ale nie jesteśmy. Możesz iść i wrócić, kiedy
zechcesz, inaczej pomyślę, że jestem dla ciebie ciężarem. To ty mi
pomagasz, cieszę się, że nie muszę mieszkać z Gerdą.
- Tak, ale ja... nic nie rozumiesz?
Pocałował ją. Stała cicho w jego ramionach, czując na ustach jego mocne
wargi. Całował ją długo, w końcu powoli objęła go za szyję. Trzymał ją
mocno w talii, gdy spojrzeli na siebie po następnych namiętnych
pocałunkach.
- Lizo - powiedział ochryple - marzyłem o tym przez cały czas... że coś
między nami się zdarzy.
- Coś się wydarzy? - spytała zdziwiona. - Przecież prawie się nie znamy.
- I to musimy zmienić! Chodz, usiądziemy i porozmawiamy. Zjemy coś,
zapalimy świece. Chodz, Lizo!
ROZDZIAA IV
Opróżnili lodówkę ze smakołyków i usiedli na kanapie, przy niskim stole.
Cztery świece tworzyły miły nastrój. Liza chodziła boso, w rozpiętej pod
szyją sukience. Wyglądała jak dziewczynka. Powiedział jej to.
Roześmiała się.
- Dziewczynka, która się zle prowadzi. Chodzi po nocach po
mieszkaniach obcych mężczyzn...!
Sigve uśmiechnął się do niej i pociągnął ją na kanapę.
- Od dziś - powiedział - będziemy mieć wakacje! Wakacje marzeń.
- Sigye, chcesz razowca?
- Tak, proszę. Słyszałaś, co mówiłem?
- Oczywiście. Masz takie niezwykłe imię. Z jakiego to regionu?
- Z zachodniej Norwegii, rzecz jasna. Jeszcze sera? Liza siedziała
przytulona do Sigve, założyła nogę na nogę. Była syta, zmęczona,
rozgrzana słońcem i winem.
- Dziś w nocy będzie mi się dobrze spało - westchnęła i wzięła następną
kromkę.
- Hm... jutro pójdziemy kąpać się i opalać. Chyba że chcesz gdzieś
jechać?
- Autobusem w tak piękną pogodę? Nie, dziękuję! Autobusem mogę
jechać do domu.
- Możemy pożyczyć samochód...
- Tylko wtedy, gdy będzie pochmurno. Gdy będzie słońce, nigdzie się nie
ruszę!
- Czy będę mógł poleniuchować z tobą?
- Mhm... a teraz idę spać. To męczące, mieć wakacje. Objął ją mocno.
- Nie idz jeszcze - poprosił cicho. Została i uśmiechnęła się.
Pózniej, leżąc w łóżku i czując nadchodzący sen, myślała
0 wesołym Sigve śpiącym w pokoju obok. Tej nocy stali się sobie tak
bliscy. Był wspaniałym człowiekiem!
Zasnęła z uśmiechem na ustach. Cieszyła się na jutrzejszy dzień...
Liza piekła się w słońcu. Sigye leżał obok niej. Ich ramiona dotykały się;
lubiła gładkość jego skóry.
Ogarnęła ją senność. Długo nie spała ostatniej nocy. Musiała pomyśleć o
tym wszystkim. Czuła, że w jej życiu nastąpił zasadniczy zwrot.
Sigye widział i czuł obok szczupłe ciało Lizy. Nie mógł jeszcze uwierzyć,
że naprawdę z nim mieszka. Zaprosił ją bez żadnych ukrytych zamiarów,
a ona, niemal bez namysłu, wyraziła zgodę. Oboje wiedzieli, że
znalazłaby inny pokój, gdyby skontaktowała się z organizatorami tej
podróży. Żadne z nich o tym jednak nie wspomniało. Widzieli proste i
jasne wyjście; ona zamieszka u niego.
Ta dziewczyna, którą podziwiał w samolocie, okazała się jeszcze
ciekawsza po bliższym poznaniu. Słodka, interesująca
1 niepowtarzalna. Lubił jej spokój, lekki uśmiech, który niemal na stałe
gościł na tej twarzy o regularnych rysach. Wiedział, że jesienią Liza
pójdzie do szkoły dla pielęgniarek. Pasuje do tego zawodu. Spokojna,
wesoła i miła. Zbyt ładna jednak, żeby nie zakłócić szpitalnego spokoju.
Niebezpiecznie ładna...
Zadrżał na myśl o tym, dotknął jej ręki. Miała długie, smukłe palce.
Lekko uścisnęła jego dłoń. Nie poruszyła się jednak, leżała cicho w
promieniach słońca.
Uniósł się, by spojrzeć na jej giętkie plecy i kobiece biodra. Miał ochotę
przesunąć dłonią po jej krągłych udach. Lecz zabrakło mu odwagi.
Opadł na piasek, wiedząc, że któregoś' dnia pozna całe jej ciało.
Liza usiadła i potrząsnęła głową. yle się czuła po tej drzemce w pełnym
słońcu. Położyła dłoń na ciepłych plecach Sigve. Odwrócił się leniwie i
spojrzał na nią. Zakładała stanik.
- Muszę się poruszać. Spałam chwilę i teraz mi niedobrze.
- Przynieść ci coś do picia? - zapytał z troską. Uśmiechnęła się z
wdzięcznością.
- Możemy iść razem...
Sigve przeżywał ten dzień jak we śnie. Móc przebywać z tą ładną
dziewczyną, w której był po uszy zakochany. Jej wewnętrzny spokój i
styl bycia oczarowały go. W jej pięknej główce kryło się wiele myśli.
Wrócili do Los Arcos. Gdy weszli do domku, pobiegła zaraz do łazienki.
Patrzył za nią, nie wiedząc, o co chodzi. Usłyszał śmiech i Liza wyszła.
- Zobacz, jak byłam głupia! Opalałam się w bikini, które jest mniejsze niż
to używane wczoraj... spójrz na ten pasek! - Miała dwie czerwone pręgi
na udach i trzecią na biodrach.
- Jesteś cała czerwona. Pomogę ci. -Jak?
- Chodz tu - powiedział i zaprowadził ją na taras przed domkiem.
Wokół pełno było roślin, zupełnie Lizie nieznanych. Zdziwiona patrzyła
na Sigve, który znalazł kilka sztywnych, zielonych liści rosnących pod
murem. Ściął je przy samej ziemi, zatkał dłonią miejsca przecięcia i
zaniósł do domu. Liza weszła za nim. Obejrzała te grube liście, które w
środku wyglądały jak zielona galareta. Rozjaśniło jej się w głowie.
- Aloe vera... rośnie tu dziko. Nie zauważyłam. Ale ty, jako ogrodnik...
Tak wygląda w środku?
- Mamy takie w szklarniach, właściwie dla przyjemności
Mama jednak stosowała to na oparzenia, ukłucia owadów i spaloną przez
słońce skórę... i nie mam pojęcia, na co jeszcze...
- Naprawdę pomaga?
- Połóż się na kanapie.
Sigve roześmiał się i obrał kawałek grubego liścia. Bryłka, którą trzymał
w dłoniach, była zielona i kleista. Liza położyła się posłusznie. Poczuła,
jak smaruje ją rośliną. Mile chłodziła rozgrzaną skórę, lecz nie pachniała
zbyt ładnie.
- Musi wyschnąć. Wieczorem nie możesz się myć! - powiedział. -
Zobaczysz, że jutro będzie lepiej...
Liza podniosła się ostrożnie, marszcząc ze wstrętem nos. Kiedy wyschło,
założyła spódnicę.
- A więc nauczyłam się czegoś: nie zaczynać opalania w największym
kostiumie i szukać maści w ogrodzie... Dobrze mieć ogrodnika na
wakacjach! - roześmiała się. - Poczekaj tylko, aż zostanę pielęgniarką...
- Ale będzie z nas para! - zażartował.
Spojrzeli na siebie, żart zawisł w powietrzu i nagle przestał być żartem.
Dwie pary oczu patrzyły na siebie jakby zdziwione, że myśl o przyszłości
jest taka przyjemna...
Liza stała przy oknie w swym pokoju, wpatrując się w ciemność za szybą.
Nie mogła spać. Nie tylko z powodu oparzeń i otartych stóp po tańcach z
Sigve. Także dlatego, że czuła jeszcze gorący pocałunek na dobranoc,
pamiętała powagę w oczach chłopca. Wiedziała, ile go kosztowało, po-
zwolić jej odejść i zamknąć drzwi miedzy nimi.
Nie śniła o takich feriach. Nie myślała o Magne od chwili, gdy wyszła z
samolotu. Był tylko nikłym cieniem; naprawdę cieszyła się, że poprosiła
o ten czas do namysłu. Inaczej nigdy nie dowiedziałaby się, jak bardzo
jest nieodpowiedzialny. Mógł przecież być wierny przez tydzień lub
dwa...!
Nie tęskniła za nim,, była tu i tęskniła za Sigye śpiącym w pokoju obok. A
może jego też dręczyły różne myśli.
Wyśliznęła się z pokoju i przeszła cicho do łazienki. Starała się nie
hałasować, by nie zbudzić Sigye, jeśli już zasnął.
Obejrzała w lustrze czerwone pręgi. Wpadła na pomysł, by jeszcze raz je
posmarować.
Na palcach poszła do kuchni, obrała kawałek rośliny tak, jak robił to
Sigve, wzięła w dłonie drżącą masę i zaczęła nacierać sobie podrażnione
słońcem ciało.
- Pomóc ci? - zapytał Sigve, stojąc w drzwiach.
Nie słyszała jego kroków, drgnęła tak, że galaretowata masa spadła na
podłogę i wjechała pod kanapę. Sigve - śmiejąc się - obrał nowy kawałek.
- Ty też nie mogłaś spać? - zapytał cichym głosem. Liza przymknęła
oczy, czując ulgę, gdy chłodna masa dotknęła jej skóry.
- Nie - przyznała szczerze. - Ty też?
- Nie... ponieważ leżałem i myślałem o tobie. No, możesz się ubrać!
Liza zarzuciła szlafroczek, krzywiąc się z bólu, gdy materiał dotknął
poparzonych miejsc. Sigve umył ręce i objął Lizę.
- Czy zaśniesz, jeśli położysz się w mych objęciach?
- Wtedy ty nie będziesz mógł spać. Pachnę dokładnie tak samo, jak ta
twoja cudowna roślina...
- Lizo... odpowiedz na moje pytanie!
- A o co pytałeś?
- Przecież słyszałaś. Czy chcesz spać dziś w moich ramionach. O nic
innego nie pytałem. Rozumiesz?
- Rozumiem. Jesteś jednym z niewielu.
Weszli do jego pokoju. Stały tam dwa łóżka obok siebie. W jej pokoju
stały dwa oddzielnie.
Położyli się osobno. Sigve uniósł kołdrę i przysunął się do Lizy. Wsunął
swe ramię pod jej głowę.
Liza zamknęła oczy. Podciągnęła kołdrę aż pod brodę. Wiedziała, że teraz
już zaśnie. Teraz był blisko niej.
- Wygodnie ci? - szepnął w mroku.
- Tak - odszepnęła.
Przysunął się bliżej, by pożegnać ją na dobranoc. Pocałunek był długi i
czuły. Sigye pochylił się żarliwie i mocno ją objął. Leżała wciśnięta w
poduszkę. Aóżka miały jednak me-
talowe nogi i stały na gładkiej, kamiennej posadzce. Usłyszeli zgrzyt - i
między nimi zrobiła się dziesięciocentyme-trowa luka!
- Ejże, to nie są łóżka dla zakochanych! - śmiał się Sigye. Musiał wstać,
żeby przysunąć je z powrotem.
Liza też siedziała i śmiała się. Nachylili się ku sobie, by po raz wtóry
powiedzieć dobranoc. Pocałunek znów był długi i namiętny, pomieszały
się ramiona i nogi. Aóżka znów się rozsunęły.
- Ale zabawne! - zirytował się Sigye, który ponownie musiał wstawać.
Liza jednak śmiała się do rozpuku, nad kołdrą widoczna była tylko para
rozbawionych oczu.
- Nie możemy mieć takich łóżek w noc poślubną, Lizo! -powiedział
Sigve, przytulając się ostrożnie do niej. - Dobranoc, Lizo... podłożyć ci
ramię?
Położyła się na boku, opierając głowę na jego ramieniu.
- Dobranoc, Sigye...
- Dobranoc - i dziękuję za miły dzień!
- Czuję, że twoja roślina działa - powiedziała sennie. Jak dobrze było tak
leżeć! Razem, w ciemności. Nie być
osamotnionym w swych myślach. Oboje myśleli chyba o tym samym.
Właściwa chwila jednak jeszcze nie nadeszła.
Liza myślała o słowach, które powiedział w ciągu dnia.  Ależ będziemy
parą... Takich łóżek nie możemy mieć w noc poślubną..." Powiedziane w
żartach, ale wiedziała, że kryła się za tym powaga. Leżała przytulona do
niego i była szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nigdy nie było tak z Magne.
Zawsze był jakiś pośpiech. A obecny spokój to coś zupełnie innego.
Przysunęła się trochę bliżej środka i zasnęła...
ROZDZIAA V
Sigve zauważył ten niewielki ruch i poznał po oddechu, że zaraz potem
usnęła. Wdychał zapach jej włosów. Pachniała świeżo umytymi włosami
i kremem do opalania. Czuł, że nigdy nie zapomni tej pierwszej nocy we
wspólnym łóżku. Seks łatwo mógł zniszczyć tę bliskość i ufność. To
mogło poczekać. Miał świadomość, że oczekiwanie nie potrwa długo. Z
każdą spędzoną razem minutą rozkwitało między nimi uczucie. Mają
przed sobą jeszcze wiele dni i nocy.
Na myśl o tym czuł ciepło ogarniające ciało. Ta miła dziewczyna, którą
widział na plaży ubraną jedynie w skąpe majteczki, leżała teraz tuż obok.
Mógł głaskać to kształtne ciało - gdyby chciał. Ale teraz spała i nie chciał
jej budzić. Wiedział jednak, iż wkrótce... którejś nocy...
- Pójdziemy gdzieś wieczorem? - zapytał, gdy Liza wyszła z łazienki.
Wzięła właśnie prysznic, by zmyć piasek, krem i umyć włosy.
- Jeśli masz ochotę. Wiesz... te czerwone paski już prawie znikły.
- Nie mówiłem? Trzeba wierzyć doświadczonym ogrodnikom!
Wyjdziemy?
- Ja mam decydować?
- Tak...
Liza wycierała swe jasne, gładkie włosy i patrzyła na niego. Ich oczy
spotkały się, poczuła dreszcz. On nie miał ochoty wychodzić.
- Możemy zostać... jeśli ty...
- Wspaniale, mam nadzieję, że ty też tego chcesz. Zrobi-
my sobie coś dobrego do jedzenia, porozmawiamy i... - spojrzał na nią
niemal w rozpaczy. Wybuchnęła śmiechem. Odwróciła się, wzięła
suszarkę i zaczęła suszyć włosy.
Za oknem cykały świerszcze, ich głos stanowił jakby część tej
zaczarowanej nocy. Liza leżała naga w ramionach Sigye. Przyszedł do
niej wieczorem, powoli i delikatnie ją rozebrał. Całował ją, szeptał o swej
miłości i pieścił z tęsknotą jej piersi i uda.
- Jesteś taka piękna - szeptał z ustami przy jej ustach.
- Tak sądzisz? - zapytała cichutko, przytuliła się i pozwoliła jego dłoniom
ogrzać swe spragnione ciało.
- Jak miło, że musimy leżeć w jednym łóżku, by się nie rozsuwały -
powiedział śmiejąc się Sigye.
- Ach tak... to dlatego - roześmiała się i ona, lecz nie pozwolił, by
powiedziała coś więcej.
Jego pocałunek oszołomił ją, zarzuciła mu ramiona na szyję. Pod palcami
czuła gładką skórę, napięte mięśnie i wysportowane ciało. Czuła tęsknotę
i pożądanie tak intensywne, jak nigdy do tej pory. Jego spragnione dłonie
przeszukiwały każdy milimetr jej ciała. Czuła wszędzie jego usta,
pojękiwała z rozkoszy.
- Lizo... Lizo, to chyba sen... Lizo...!
Mocno przycisnął do piersi to szczupłe ciało. Całował ją wszędzie i
cieszył się z jej reakcji. Drżała w jego ramionach, on drżał także.
Było pięknie, ciepła noc czyniła ich miłość czymś wyjątkowym. Może
dlatego, że stało się to tak nieoczekiwanie, albo dlatego, że byli pod
obcym niebem. A może powodem byli oni sami?
Leżeli odkryci, zdyszani i spoceni. Uniósł się i spojrzał na nią.
Kawałkiem prześcieradła wytarł jej piersi i brzuch. Ucałował jasne ślady
na jej skórze; wąskie paski różnicy między jej kostiumami.
- Jesteś moja! - wyszeptał i ucałował jej usta. - Teraz jesteś moja...!
Przesunęła ręką po jego włosach, jak gdyby w odpowiedzi.
- Chyba tak...
Sigye leniwie naciągnął kołdrę i leżeli przytuleni. Obejmował ją
ramionami.
- Dałaś mi tyle szczęścia - szeptał w jej jasne włosy.
- Ty mi też...
- Kocham cię, Lizo! Śpisz już?
- Zaraz zasnę. Dzisiaj będę spać w twoich ramionach...! Sigye przytulił ją
mocniej i słysząc jej słowa, poczuł się
jeszcze bardziej szczęśliwy...
W samolocie nie dostali miejsc obok siebie. Cieszyli się jednak wspólną
podróżą po tak pięknych, razem spędzonych wakacjach. Serca ich
wypełniała ogromna radość, której powodem było uczucie, jakie
narodziło się między nimi. Wiedzieli, że będą je pielęgnować i nie
pozwolą mu zginąć.
Liza przysypiała. Siedząc w fotelu, myślała o tych wszystkich dniach i
nocach spędzonych razem. Było fantastycznie. Słońce, ciepło i ogromne
szczęście. Było jak w niebie - myślała i obawiała się codzienności.
Przecież się zbliża. Już to omówili. Gdy oboje wrócą do domu, wszystko
się zmieni; będą pracować, a ona dodatkowo uczyć się w szkole
wieczorowej. Byli pewni, że ich miłość przetrwa tę próbę. Mieszkali w
odległości siedmiu mil od siebie, mogli się zatem często widywać.
Przez ostatnią godzinę lotu Liza myślała o wszystkim, co może się
zdarzyć. Będzie uważała, by nic nie zniszczyło tego dobrego, co przeżyli
z Sigye. Jednego nie mogła przewidzieć: że spotka Magne...
Ruszyła z miejsca, pchając swą walizkę. Poszukała wzrokiem Sigye.
Uśmiechnął się do niej i czekał, aż podejdzie.
Wtem poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię. Zdezorientowana patrzyła na
Magne, który trzymał ją mocno za ręce.
- Lizo! - wyjąkał. - Nareszcie!
Zanim zdążyła go powstrzymać, pocałował ją w usta. Sigye stał i patrzył
na nich. Zrozumiał to po swojemu.
- Puść mnie, Magne! Muszę z kimś pomówić...
- Nigdy cię nie puszczę! - powiedział poirytowany Magne. Patrzyła w
jego czarne oczy. Był zły i nie puścił jej.
- Puść mnie! - mówiła w popłochu. - Muszę pomówić z Sigye... inaczej
mnie zostawi!
- Niech idzie! Nieważne, co robiłaś w czasie ferii, wszystko ci wybaczam.
Zasłużyłem na to. Zrobiłaś to pewnie z tych samych powodów co ja. Ale
jesteśmy we dwoje, Lizo! Tak bardzo za tobą tęskniłem.
Liza wyrwała się, zostawiła walizkę i wybiegła. Nie widziała Sigye.
Zniknął w tłumie wychodzących.
Weszła z powrotem do środka. Wściekła spojrzała na Magne, który
podszedł do niej, niosąc jej' bagaż.
- Wszystko zepsułeś. Sigye myśli, że jednak jesteśmy razem...
- Kto to jest, ten Sigve? - spytał Magne zirytowany.
- Ktoś, w kim się zakochałam. I to nie jest przygoda, tak jak między tobą i
Gretą.
- Ach tak...?
- Gdyby cię nie było, nie odszedłby. Co jeszcze tu robisz?
- Witam ciebie. Chcę, żeby wszystko było tak jak przedtem, moja miła!
- Powiedziałam: za pózno!
- Zapomnij to z Gretą...
- Greta w ogóle mnie nie interesuje! Tylko Sigve jest ważny. Dlaczego
przychodzisz tu zamiast mojej mamy?
- Przekonałem ją, by pozwoliła mi to zrobić.
- Więc jedzmy do domu!
Liza była zrozpaczona. Dławiło ją w gardle. Wiedziała, że to nie
przejdzie, zanim nie porozmawia z Sigye. Na szczęście znała adres
szklarni...
Serce waliło jej dziko, gdy dzień pózniej zaparkowała przed szklarniami.
Była sobota, wokół stało mnóstwo samochodów. To nic - musi
porozmawiać z nim dzisiaj!
Weszła do kwiaciarni, ale tam go nie było. Zaglądała więc do każdej
szklarni. W jednej z największych zobaczyła wysoką postać.
Zebrała całą swoją odwagę i weszła do środka. Odwrócił się, słysząc, jak
ktoś otwiera drzwi. Zesztywniał na jej widok. Widać było, że wierzy jej
znacznie mniej, po tym co zobaczył.
Liza podeszła do niego, lekko się uśmiechając. Zatrzymała się przed nim i
powiedziała:
- Czy Aloe vera leczy też złamane serca?
- A potrzebujesz tego? - odpowiedział krótko, patrząc na nią. Liza
widziała cierpienie w jego oczach.
- Musisz mi wierzyć, Sigve! Nie miałam pojęcia, że Magne przekonał
mamę, by pozwoliła mu przyjechać na lotnisko zamiast niej.
Skończyliśmy, zanim wyjechałam. Nie chcę go z powrotem...
- Ale on najwyrazniej chce ciebie...
- Powiedziałam, że kocham ciebie. Że to zupełnie co innego...
Patrzyli na siebie ponad roślinami. Sigve przełknął ślinę i powiedział
ochrypłym głosem:
- To boli, Lizo. Nie wiedziałem, że patrząc, jak całuje cię inny
mężczyzna, poczuję aż taki ból! Po tym wszystkim, co razem
przeżyliśmy...
- Ja go nie całowałam... To duża różnica!
- Lizo, czy to prawda, co mówisz? Nie prowadzisz podwójnej gry?
- Nie. Czy przychodzę na próżno?
- Naturalnie, nie! Pewnie znalazłbym do ciebie drogę, gdybym już trochę
ochłonął! Nigdy nie mógłbym cię zapomnieć. Przecież cię kocham!
Pochylił się nad nią i szybko ją pocałował.
- Cieplarnie mają szklane ściany, niestety - powiedział, lecz z jego oczu
wyczytała to, co chciała wiedzieć.
- Masz szczoteczkę do zębów? - zapytał, śmiejąc się. Potrząsnęła głową.
- Może kupię sobie nową?
- Jak wiesz, mam własne mieszkanie. Miejsca jest dużo. A ty przecież nie
możesz spać, nie czując mych ramion, mam rację?
- Czasami mogę, ale...
- Ale nie dziś, proszę - powiedział cicho. - Nie dzisiejszej nocy!
Zostaniesz, prawda?
- Zostanę - powiedziała Liza, wiedząc, co to oznacza. Musiała poznać
jego rodzinę. Zaczyna się nowa rzeczywistość...
- Kocham cię - szeptał z ustami przy jej ustach, gładząc jej gładką,
opaloną skórę.
- I ja ciebie...
- Udaje nam się stworzyć ciepły nastrój, mimo że za oknem śnieg i mróz.
A może marzniesz?
- W twoich ramionach? Tu jest tak ciepło jak w cieplarni! Wszystko było,
jak być powinno. Gdy byli blisko, widzieli tylko siebie, wyczuwali
nawzajem swoje nastroje i myśli.
Liza czuła się szczęśliwa i bezpieczna w jego ramionach. Nie zaznała
tego wcześniej. Wiedziała, że nie musi nigdy prosić go o czas do
namysłu. Nie miała wątpliwości, czego chce. Czuła teraz, że podoła
wszystkiemu; pracy, nauce, znajdzie też czas, dużo czasu dla Sigve,
którego kocha ponad wszystko.
Sigye trzymał w ramionach cały swój świat, to co najważniejsze. Już
myślał, że stracił ją na lotnisku. To, co przeżył, było straszne. Po takich
wakacjach, nagle...
Teraz jednak trzymał Lizę w ramionach. Tu już pozostanie! Na zawsze.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ach co za dzien
Technika na co dzien modul 2[1]
Co może przynieść XXI wiek
Wielokulturowość na co dzień materiały dla nauczycieli
Co to za dzień

więcej podobnych podstron