TERROR UKRAICSKICH NACJONALISTÓW ks. Jan Szulc marzec 1941 proboszcz, pobity na drodze za miastem ks. Tadeusz Klecan marzec 1941 wikary, pobity do nieprzytomności za miastem Józef Janów styczeń 1944 rolnik, zastrzelony w Rudzie Brodzkiej ks. Jan Kuszyński luty 1944 wikary, zastrzelony na plebanii Władysław Filarowski luty 1944 poczmistrz, zastrzelony w pracy Mikołaj Zabawa luty 1944 listonosz, zastrzelony na poczcie Zofia Niespał luty 1944 telegrafistka, uprowadzona, zamordowana w lesie Józef Kocuper luty 1944 organista, uprowadzony, zamordowany w lesie Alojzy Laszek luty 1944 murarz, zastrzelony w domu mał\onka Laszka luty 1944 gospodyni domowa, zastrzelona w domu Edward Laszek luty 1944 zegarmistrz, zastrzelony podczas ucieczki słu\ąca Laszków luty 1944 Rusinka, zastrzelona razem z Laszkami Julian Albert kwiecień 1944 emerytowany kowal, zastrzelony przed domem nastoletnia dziewczyna kwiecień 1944 zgwałcona w domu Franciszek Pozniak maj 1944 rolnik, zarąbany siekierą przez pasierba Hryniewicz wrzesień 1944 Rusin, rolnik, zastrzelony Natalia Stanisławska wrzesień 1944 gospodyni domowa, utopiona w studni Michał Strykowski pazdziernik 1944 rolnik, wleczony za koniem dopóki nie umarł Karol Skrzypek pazdziernik 1944 rolnik, zachłostany na śmierć Tymofij Horbacz pazdziernik 1944 Rusin, rolnik, zastrzelony Józefa Winiczek marzec 1945 gospodyni domowa, zamordowana przez sąsiada Maria Miga marzec 1945 gospodyni domowa, zamordowana przez sąsiada Tekla Pozniak kwiecień 1945 gospodyni domowa, zamordowana w lesie Pyszka (poprzednio Falińska) kwiecień 1945 gospodyni domowa, zamordowana w lesie Teofila i 3-miesięczne kwiecień 1945 gospodyni domowa, zamordowane w lesie dziecko Pierwszego Polaka z Toporowa zamordowali ukraińscy bandyci 20 stycznia 1944 roku. Miało to miejsce w Rudzie Brodzkiej, gdzie zastrzelono Józefa Janów, rodem z naszych Zabawów. Józef o\enił się do Rudy i tam zamieszkał na stałe. Feralnej nocy przypadło na niego być stró\em. Niewielu Polaków w Rudzie, mieli kościół katolicki. Chodził po wiosce i patrzył czy gdzie po\ar nie wybuchł, co zdarzało się często w drewnianych budynkach krytych słomą lub gontami. Taki stró\, ka\dej nocy ktoś inny, na widok ognia trąbką budził wszystkich na alarm. Józek zginął od skrytobójczej kuli. Zabili go sąsiedzi. Chcieli nastraszyć Polaków. Po jego śmierci dano znać do Toporowa o terminie pogrzebu. Niewielu z nas pojechało do Rudy. Na drogach le\ało pół metra śniegu i szczypał mróz. Józef dzieci nie miał, a \ona te\ specjalnie po nim nie płakała. Tak to jest, jak ktoś o\eni się z namówienia. W czasach mojego dzieciństwa o Ukraińcach się nie słyszało. Owszem, w Toporowie mieszkali Rusini, mówiący gwarą ruską i modlący się w cerkwi grecko-katolickiej, ale dopiero pózniej niektórzy z nich zaczęli zwać siebie Ukraińcami. Starsi wieśniacy nie marzyli o samostijnoj Ukrainie. Ruska młodzie\ natomiast nie łączyła się z nami i nie wiem, o czym oni rozmawiali w swoim gronie. Myśmy mieli Związek Strzelecki i Akcję Katolicką, a oni swoją Proświtę, inne organizacje i jakieś plany na przyszłość. Podczas letnich wieczorów, przewa\nie w soboty i niedziele, słyszeliśmy jak zawodzą na Za Stawem lub na Za Błotem swoje piosenki o Chmielnickim, o hajdamakach. Kiedy zebrała się większa grupa, to przychodzili do nich policjanci i kazali im iść do domu spać, zamiast wyć o północy. W tych policyjnych wyprawach lubił brać udział Stefan Dębicki, czym nie zaskarbił sobie miłości Rusinów. W drugiej połowie lat trzydziestych powszechnie mówiono, \e Oksana Kozak, córka unickiego księdza, kieruje miejscową komórką Orhanizacji Ukrajinśkych Nacjonalistiw. Trudno mi jest wymienić z nazwiska, kto tam nale\ał, bo wszystko okryte było tajemnicą, lecz mniemam, \e Hryć Biszko z Za Błotem (ojciec synka Oksany), najstarsza córka Wasyla Aytwyna (z nia ozenil sie Hryc Biszko), Marysia Kurań (ur. 1919, siostra Stacha Kurania), młodsi bracia Horbacze..., tak naprawdę, to większość rusińskiej młodzie\y wyzywająco obnosiła się ze swoją odrębnością. Oksana zamawiała dla nich u szwaczek wyszywane koszule, organizowała przedstawienia, występy zespołów i potańcówki w salce przy sklepie "Wzaimnoj Pomiczi". Na unicką Wielkanoc, która jest dla Rusinów wielkim świętem, przywdziewali swoje narodowe stroje, na szyi wiązali niebiesko-\ółte wstą\eczki i po nabo\eństwie urządzali przed cerkwią festyn. Były tańce i pokazy akrobatyczne, które przychodziło oglądać całe miasteczko. W poniedziałek wielkanocny zabawa trwała nadal. Zazwyczaj trochę popili i wnet zaczynali śpiewać wolnościowe pieśni, wrogie Polakom i śydom. Wtenczas do akcji wkraczała policja i pałkami rozpędzała powstałe zbiegowisko. [na Za Stawem śpiewał - Nikizaniec, Zagenacz, Wasyl Zabawa] Tu\ przed drugą wojną, wielkanocne rozruchy miały miejsce co roku. Nie zawsze tak jednak bywało. W przeszłości obie narodowości zgodniej współ\yły z sobą. W pokoleniu moich rodziców, a tak\e moich dziadków, było wiele mieszanych polsko-ruskich rodzin. Pózniej takich mał\eństw było mniej. W sierpniu 1939 roku, kiedy byłem przy wojsku, ukraińscy nacjonaliści zamierzali okraść posterunek, celem zdobycia broni. Oprócz słu\bowych karabinów policyjnych i pistoletów, przechowywano tam jeszcze karabinki Związku Strzeleckiego i amunicję. Nie wiem dokładnie ilu Rusinów było zamieszanych w tę sprawę. Grupa młodzie\y wyje\d\ała na Aotwę w poszukiwaniu pracy. Jeden z nich, Onufry Kowalczuk, mieszkający na Za Błotem, na krótko przed odjazdem wyjawił plan napadu Janowi Peteckiemu, który był jego szwagrem. Petecki, gospodarz na Bagnie i ówczesny prezes Kółka Rolniczego, miał za \onę Rusinkę, stąd jej krewni często gościli u niego. Niezwłocznie poszedł z tą informacją na policję. W owym czasie Policja Państwowa wynajmowała lokum w domu Eugeniusza Dębickiego, drogomistrza. Uprzedzeni przez Peteckiego funkcjonariusze przygotowali zasadzkę na rabusiów. Przed zmierzchem konspiratorzy pociągnęli losy. Wypadło, \e Iwan Kowalczuk z Zabłocia wejdzie pierwszy i obezwładni komendanta, który pełnił dy\ur tej nocy. Oprócz komendanta, w Toporowie pracowało jeszcze trzech innych policjantów. Kiedy Kowalczuk skradał się pod posterunek, dopadli go ci trzej i aresztowali. Przed świtem w kajdankach znalezli się Antoszka i Stepan Horbacze, mieszkający na Dzendzelukach. Kilku innych Rusinów tak\e wtedy pojmano. Strzelecka świetlica posłu\yła za tymczasowy areszt. Posterunek w wynajmowanym domu nie posiadał aresztu. Przyjechali policjanci z Radziechowa. Dębiccy Stefan i Henryk pomagali pilnować więzniów, a Karol Górski gotował dla nich. Ściągnięto policyjne posiłki z Radziechowa. Ostatecznie wszyscy aresztanci znalezli się w Berezie Kartuskiej, gdzie było cię\kie więzienie za wykroczenia polityczne. Jednak\e kilka tygodni pózniej powrócili triumfalnie do domu, uwolnieni przez Armię Czerwoną. Gdzieś na początku 1943 roku młodzi Horbacze zniknęli mi z oczu. Przepadł Michał Baraniuk, Iwan Dzendzeluk, Iwan Melnyk i wielu innych młodych Ukraińców. Ich krewni niczym się przed nami nie chwalili, z czasem jednak domyśliliśmy się, \e tamci poszli na Wołyń [1], do banderowców. Po zabójstwie Józefa Janów, Polacy mieli się na baczności i nie oddalali zbytnio od swoich zagród. Niewiele to jednak pomogło, bo niecały miesiąc pózniej, 14 lutego 1944 roku, upowcy wtargnęli do miasteczka i zamordowali kilka osób. Józef Filarowski z Zabawów był pierwszym, którego spotkali. Wyjechali furmankami z Czanyskiego Lasu i koło kościoła natknęli się na Józefa. Kazali mu upaść na ziemię i le\eć bez ruchu. Kiedy usłyszał strzały dochodzące z probostwa, Józef podniósł się i przybiegł do domu. Zadyszany, wpadł do nas i opowiedział co widział. W miasteczku rozlegały się strzały. Ksiądz Szulc ze szwagrem Tyczyńskim, mę\em siostry księdza, robili coś przed stodołą, kiedy spostrzegli nadciągającą zgraję. Domyśliwszy się kto zacz, nie tracąc czasu zamknęli się w zakrystii. Tymczasem bandyci wpadli na probostwo i zastrzelili księdza Kuszyńskiego. Miał on swój pokój pierwsze drzwi za werandą, w korytarzu po lewej stronie, i tam go zabili. Matki i siostry proboszcza, które równie\ mieszkały na plebanii, nie skrzywdzili. Równocześnie inna grupa banderowców opanowała pocztę, która wtedy mieściła się w domu po wysiedlonym Szmulu Finklu. Zapadał wieczór i nikt nie zauwa\ył ich nadejścia. Na poczcie zabili Władysława Filarowskiego, naczelnika placówki, i Mikołaja Zabawę, jednego z listonoszy. Zofię Niespał, telegrafistkę, \ywą zabrali. Dwaj inni doręczyciele, Andrzej Górski i Stanislaw Peterman, ocaleli, bo nie było ich wtenczas w urzędzie. Stachu Pawlusiow te\ pracował na poczcie. Prze\ył, bo podczas napadu był juz w domu. Pracowały 3 osoby: Filarowski, Niespal, Pawlusiow. Napad ok. 5-ej po południu w lutym. Ciemno. Le\ał śnieg, był lekki mróz. Bandyci uderzyli w kilka punktów miasteczka niemal równocześnie. Kiedy grupa bandytów plądrowała pocztę, inni okrą\yli aptekę. Aptekarka Czesia Katarzyna i weterynarz (Romek, nosił okulary, wynajmował pokój na Piaskach, poznał Czesie w aptece, robiła leki, ucierała w mozdzierzu, zaczął przychodzić do apteki na pogawędki z Czesią), jej narzeczony, słysząc co dzieje się po sąsiedzku, tylnymi drzwiami uciekli przez ogrody. Weterynarz (jego imienia, ani nazwiska nie pomnę) chwalił się pózniej, \e strzelał do napastników. Był \ołnierzem AK. Podobno zranił jednego. Opuszczając miasteczko, upowcy porwali sprzed domu Józefa Kocupera, organistę. Wyszedł na ulicę zobaczyć co się dzieje. Za cerkwią, przy drodze na Stanisławczyk, mieszkał murarz Laszek i tam następnie weszli banderowcy. Rozkazali domownikom poło\yć się na podłogę, twarzą w dół, i strzałami w tył głowy uśmiercili Alojzego Laszka, jego \onę i ich pomoc domową, Rusinkę. Młodszy Laszek, zegarmistrz Edek, usiłował ratować się ucieczką przez okno, ale dopadli go i te\ zabili. Dwóch pozostałych synów, Kazia i Mietka, nie było wówczas w domu, więc prze\yli. Zamordowano w sumie siedem osób, a dwie inne uprowadzono. Nie wiem, co podczas napadu robili niemieccy \andarmi. Mo\e byli na wyjezdzie? Całość trwała nie dłu\ej ni\ dziesięć minut, rychło zapadła noc, a bandyci ujechali do Toporowskiego Lasu. Trudno powiedzieć, czy napadła nas bojówka z Czany\a, czy te\ zbieranina z ró\nych miejscowości. Wśród nich mogli być ludzie z Toporowa. Faktem jest, \e doskonale orientowali się w miasteczku. Nikt ich nie szukał po lesie, \adnego śledztwa nie przeprowadzono. Jestem pewien, ze zbrodni dokonali miejscowi Rusini. Doskonale znali miasteczko i gdzie kto mieszka. Rusinke u Laszka zabili, aby nie zostawić świadka. Nie wiem ilu ich było. Filarowski opowiadał o kilku furmankach, lecz Bronka Adamska zapamiętała tylko jeden wóz. Byli to synowie wieśniaków, ubrani po chłopsku. Niektórzy z nich mieli broń palną, pozostali zaś siekiery, widły i inne ostre narzędzia. W dzień taki pracował na gospodarstwie, a wieczorem szedł mordować Polaków. Trzy dni pózniej miał miejsce wielki pogrzeb. Sześć trumien niesiono. Zwłoki księdza Kuszyńskiego zabrała wcześniej jego rodzina z Witkowa. (Brat i siostra księdza przyjechali po trumnę saniami.) Trumny zrobił Mikołaj Pawłusiów. Władze niemieckie przysłały pluton \ołnierzy dla utrzymania porządku. Wojskowi, z bagnetami ustawionymi na sztorc, otoczyli kondukt pogrzebowy, doprowadzili go do bram cmentarza i wrócili na Adamy, gdzie stacjonowała ich jednostka. Niemcy nie byli w stanie zapobiec napadom, bo Armia Czerwona deptała im po piętach, a za linią frontu działała radziecka partyzantka. Niemcy ochraniali siebie, a nie Polaków. Od le\enia w śniegu i biegu po mrozie Józef Filarowski zachorował na zapalenie płuc. Doktora Sobaszka ju\ wtenczas w mieście nie było i Józef zmarł, choć nie miał jeszcze sześćdziesiątki. Mikołaj Pawlusiow zrobił mu trumnę za darmo, pogrzeb wyprawili sąsiedzi, proboszcz pokropił trumnę i po człowieku. Wieczorami Polacy zbierali się w większe grupy, uspokajali siebie nawzajem i bacznie nasłuchiwali, co dzieje się w okolicy. Dochodziło nas głuche dudnienie cię\kiej artylerii - znak, \e Sowieci podchodzą pod Brody. Władek Masłowski, Janek "Babij" Pozniak i ja chodziliśmy do domu Tomasza Pliszczaka, bo tam były młode dziewczęta - Fila Pliszczak, Walerka Katarzyna, Bronia Tabliczek, i inne. Grozą napełniały nas wieści o masakrach na Wołyniu. Opowiadano o nich od paru miesięcy, lecz dotychczas nie dawaliśmy im wiary. Teraz przekonaliśmy się, \e to jednak prawda. Nad ranem wracaliśmy do własnych domów. Pewnego razu skoro tylko przyło\yłem głowę do poduszki po nocy spędzonej u Pliszczaków, ktoś zastukał do okna izby. "Banderowcy!" - była moja pierwsza myśl. Zamarłem w bezruchu. Pod łó\kiem miałem siekierę. Janek wysunął spod siennika pistolet i pyta ostro\nie "Kto tam?". Filka wydała z siebie histeryczny kwik i przybysz uciekł. Cię\kie to były czasy, to \ycie pod strachem, w ciągłym napięciu. Był to pewnie śyd z prośbą o coś do zjedzenia. W Czanyskim Lesie nie brakowało zagajników sosnowe, w których łatwo mo\na było się zaszyć. Ukrywała się w nich pewna liczba śydów, i oni nocami podchodzili do zagród. Było to w marcu 1944, buki nie rosły, jedynie graby i dęby. W ciągu dnia nikt się do pracy nie spieszył, tylko myślał dokąd i jak uciekać. Ukraińscy sąsiedzi w rozmowach z nami starannie omijali temat napadu. Nastąpiła cisza, jakby nic się nie stało, tylko Polacy ubolewali skrycie, obawiając się tego, co jeszcze nadejdzie. Na wiosnę 1944 roku grupa młodzie\y utworzyła polską bandę. Ponoć nale\eli do AK: Tadeusz Katarzyna, Karol Skrzypek, Kazimierz Razik [Za Rzeka, ojciec szewcem, uczył się na szewca u ojca] i weterynarz dokonali kilku napadów na ukraińskie zagrody. Czwórka chłopaków. Weszli, na przykład, do chałupy Matwija Dzendzeluka [juz wtedy nie \ył], postraszyli domowników pistoletem, zastrzelili w chlewie świniaka i zabrali z sobą. Czuję się współodpowiedzialny za ten rabunek, bo poprzedniej nocy warzyłem u Dzendzeluków bimber i właśnie ode mnie dowiedzieli się, \e Iwan Dzendzeluk przebywa poza domem. Matwij juz nie \ył. W młodości Matwij byl na emigracji zarobkowej w USA. Postawił dom kryty blachą. Był cenionym kołodziejem. Bardzo porządny człowiek i uczynny sąsiad. Potem Dmyter (jego najmłodszy syn, ur. 1924) był kołodziejem. Inny syn Stepan był częściowo sparali\owany, nie władał prawą ręką, krawiec. Iwan (ur. 1916) był w UPA. Córka Johanka dostała zawału. Jan Godziński gospodarzył na parceli pod lasem w Czany\u. W marcu 1944 roku przyszli do niego w nocy upowcy. Wyrzucili go z łó\ka, kazali mu iść zaprząść konie i zawiezć ich furmanką do lasu. Z tego lasu nigdy nie wrócił. W maju 1944 roku Godzińska z dziećmi opuściła Czany\. Dwa miesiące po pierwszym, nastąpił drugi najazd banderowców. Przyjechali rozprawić się ze Stefanem Dębickim. Pojawili się wczesnym popołudniem w słoneczną, kwietniową niedzielę. Było ich trochę mniej tym razem. Przez jakąś godzinę wałęsali się wokół zabudowań Dębickich. Szukali Stefana. Dębickich ju\ wtedy w Toporowie nie było, bo wyprowadzili się na Adamy. W tej wiosce niemieckie wojsko ochraniało polowe lotnisko - zbudowane jeszcze przez Rosjan - i bandyci trzymali się od niej z daleka. Wszyscy Polacy pochowali się gdzieś, oprócz kowala Alberta. Ten wyszedł z domu i chodził za upowcami, dopytując się w jakiej sprawie przybyli. Julian Albert miał wówczas około osiemdziesiątki i w kuzni ju\ więcej nie robił. Kuznię prowadził Kazik Albert, adoptowany syn, którego chłopak zginał we młynie. Postawili go pod płot i zastrzelili. Jego, który tylu dobrych kowali wyuczył! Zapewne bali się, \e ich rozpoznał. Zanim odjechali, wyciągnęli z ukrycia i zgwałcili szesnastoletnią córkę Józefa Filarowskiego. Następnego dnia jej rodzice zawiezli dziewczynę do krewnych we Lwowie. Ksiądz Szulc przebywał ju\ wtedy w Adamach. Przyjechał do Toporowa pochować Alberta, a po pogrzebie znów szybko wyjechał. Tymofij, najstarszy z braci Horbaczy zabrał mi destylarkę do pędzenia bimbru. A był to sąsiad, powinowaty zresztą. Swego czasu jego dziadek i moja babka byli mał\eństwem, ale po śmierci mę\a babcia wróciła do rodziny i zmarła w naszym domu. Przyszedł Tymko wieczorem po\yczyć aparaturę, bo przewa\nie nocami pędziło się samogon. Na drugi dzień przed południem udałem się po zapłatę, uzgodnioną na pół litra horyłki, a on mówi, \e przyszli Niemcy i wszystko zabrali. Gorzałę. I destylarkę te\. Wiedziałem, \e to bujda, bo nikt \andarmów w okolicy nie widział, ale có\ miałem zrobić? Poskar\yć się ukraińskiej policji? Kociołek przepadł. Dwa dni pózniej przyszedł do mnie sąsiad Baraniuk, by kupić bimbrownię. "Idz do Tymka Horbacza" - powiedziałem mu. "On ją teraz ma." Onej wiosny ju\ \aden z Polaków nie orał roli. Wszyscy czekali na cieplejszą pogodę, a potem zaczęli wyje\d\ać. Jako jeden z pierwszych wyjechał Terlecki. Na Aętkowie był jedynym Polakiem osiadłym pomiędzy Rusinami i zaczął się ich bać. Gościńcem ciągnęły wozy wypełnione tobołami i mięsem z zar\niętego inwentarza. Za wozami na powrozkach sunęło bydło. Pierwszym przystankiem była czysto polska wieś Adamy. Tam gromadzili się Polacy wypłoszeni z innych miejscowości, zanim jechali dalej, na stację w Krasnem. Do dyspozycji wyje\d\ających kolejarze podstawili sporą liczbę wagonów. Meble, kufry i zwierzęta gospodarskie ładowano na wagony towarowe, które następnie doczepiano do pociągów idących na Kraków. Zza opłotków Rusini obserwowali jak Lachy wynoszą się z ich ziemi. Spalili Majdan Stary (kwiecien 1944). Od nas widać było łunę. Nie wiem dokładnie ile gospodarstw spłonęło. Nikt nie był na tyle ciekawy, aby iść przez las i oglądać cudze nieszczęście. Dobrze wiedzieliśmy, \e następnej nocy podobna po\oga mo\e być u nas. Całej wioski nie wymordowano, bo na drugi dzień z Majdanu podą\ały wozy do Krasnego. Ludzie opowiadali o kilkunastu (25 osób) ofiarach śmiertelnych. Parę miesięcy pózniej, jesienią 1944 roku na ulicy w Tarnowie natknąłem się na Kasię Pozniak z Majdanu. To siostrzenica Pawła Byry, córka szewca Józefa Pozniaka ze Szczygłów. W Majdanie Starym Kasia pracowała najpierw jako piastunka dzieci u młodego wdowca. Potem wzięła z nim ślub, choć byli spokrewnieni. Kasia nie ucierpiała od upowców, bo z mę\em opuściła Majdan zanim pojawili się tam bandyci. Mieszkałem przy Filce i kiedy jej rodzina wyjechała, przez parę tygodni zostałem sam do pilnowania reszty dobytku. Zostawili mi dwie kury i flaszkę bimbru. Najgorsze były noce. Nie wszyscy Rusini wrogo odnosili się do Polaków, ale trudno było komukolwiek ufać. Nigdy nie wiadomo, co w człowieku siedzi. Mógł jedno mówić, a co innego myśleć. Nocowałem ró\nie - czasem w domu, czasem w stogu siana, czasem w lesie na mchu wśród paproci. Wszystko zale\ało od pogody i od krą\ących pogłosek. Stale trzeba było być przygotowanym albo do ucieczki, albo do obrony. Miałem przy sobie rewolwer, sowiecki nagan siedmiostrzałowy, pozostawiony mi przez szwagra Karaśkiewicza. Kilka nocy przespałem w stodole Wasyla Olejnika. Dwa lata starszy ode mnie, Wasyl przyjaznił się z nami. Bardzo biedny, był poczciwym, spokojnym wieśniakiem. Kiedyś nawet starał się o rękę Filki, lecz nic z jego zalotów nie wyszło, gdy\ ona nawet słyszeć o nim nie chciała. Ewa 'Jełka' Olejnik, matka Wasyla, była wysoką, szczupłą kobietą. Przychodziła do nas mielić zbo\e na \arnach lub tłuc proso w stępie i wieczorami przesiadywała na pogawędkach. Wszystkie najnowsze plotki mo\na było od niej usłyszeć, a pytlowała szybciej ni\ sita we młynie. Zagroda wasyla Olejnika spłonęła w polskie Zielone Światki, przed wojna. Nagle w nocy zrobiło się jasno. Zanim dobiegli z pomocą, chałupa i chlew w ogniu. Nie było co gasić. Zagroda poszła z dymem w przeciągu 30 minut. Przechodziłem koło Wasyla idąc miedzami do kuzni Władka G. Zima 1943/1944 Janek Karaskiewicz i Mikołaj Pawlusiow (cieśla, stolarz) postawili Jankowi nową stodolę. Piękna. Świe\o poszyta. Została. W drugiej połowie maja 1944 roku przyjechał Janek Karaśkiewicz i dał mi nazwę miejscowości, w której się zatrzymali - Bruśnik koło Tarnowa. Janek poszedł do Połonicznej, do swego brata Hrycia, po krowę Filki i kufer z odzie\ą, a ja zacząłem przygotowywać się do opuszczenia Toporowa. Zawinąłem rewolwer w naoliwione szmaty, wło\yłem do metalowej puszki i zakopałem w rogu chałupy. Poleciłem Wasylowi, aby na czas naszej nieobecności przypilnował zagrody. On dopytywał się o pistolet. Bardzo chciał, abym mu go dał i zrobiłbym to, gdybym był wiedział, \e ju\ więcej do Toporowa nie wrócę. Odchodziłem sam, jako jeden z ostatnich. Hryć Karaśkiewicz odwiózł brata do Krasnego, lecz sam nie chciał wyje\d\ać. Nasza sąsiadka Marysia Miga te\ została. Słyszałem pózniej, \e Wawryk Baraniuk utopił ją w studni. Nie wiem, co stało się z inną sąsiadką, Katarzyną Filarowską, wdową po Józefie. Kiedy się z nią \egnałem, ona akurat pieliła grządkę w ogródku. [pewnie zabili ja banderowcy, nikt jej nie szukał, dzieci nie miała] Po przejściu frontu wojny, latem 1944 roku, przez jakiś czas toczyły się krwawe boje między ukraińskimi bandami a oddziałem polskiej samoobrony. Mój kuzyn, Michał Pozniak "Feliksa", który był w Toporowie do końca, po wyjezdzie stamtąd opowiadał, \e w tych napadach i potyczkach zginęło jeszcze wiele osób. W miasteczku panowało bezkrólewie, podczas którego banderowcy stopniowo wykańczali pozostałych Polaków. Franka Pozniaka zabił jego ukraiński pasierb. Natalię Stanisławską wrzucono do studni. Michał "Feliksa" i jego syn Władek dołączyli do oddziału zbrojnie odpierającego ataki. Do tej grupy nale\eli te\, między innymi, Janek Byra ze Szczygłów, Józek Kisielewicz z Czany\a i Michał Strykowski z Bagna. Wielu z nich pozostało na Kresach ze względu na swoje ukraińskie \ony. Straszne rzeczy opowiadali pózniej o tym, co bandyci robili z Polakami, jeśli którego złapali. Zabijali siekierami i widłami, małe dzieci nadziewali na sztachety w płocie. Na Szczygłach było około dziesięciu polskich gospodarstw. Banderowcy spalili je wszystkie podczas nocnego napadu. Innym razem, w obliczu przewagi wroga, Polacy wycofywali się do zagrody Hawryszyna koło Targowicy i tam ich okrą\ono. Przez kilka godzin trwała wymiana ognia. Ujęły zbóje Michała Strykowskiego, przywiązali za nogi do konia i wlekli dookoła dopóki nie skonał. Widząc to, zdesperowani Polacy strzelali jeszcze zacieklej. Nagle na drodze z Radziechowa zaterkotała sowiecka cię\arówka. Na jej widok bandyci zbiegli do lasu. W 1945 roku wszyscy pozostali Polacy zostali wysiedleni przez Rosjan na zachód. Z około tysiąca osób polskiej narodowości przed wojną, w Toporowie pozostało jedynie kilka Polek zaślubionych z Ukraińcami. Swoich mę\ów nie opuściły moje kuzynki Hanka Pozniak "Feliksa" i Aniela Pozniak "Franciszka". Mą\ tej ostatniej był sołtysem w Trójcy. Ukraińskie \ony w większości wyjechały ze swoimi polskimi mę\ami. [1] Domniemani członkowie ukraińskich band wywodzący się z Toporowa to: Mychajło Baraniuk, Hryć Biszko, Iwan Dzendzeluk, Anton Horbacz, Stepan Horbacz, Iwan Kowalczuk, Iwan Melnyk, Stepan Niki\aniec, Wasyl Zabawa i Wasyl Zagenacz.