Rozdział 24.
Odnaleziona.
Podczas gdy książę Li-Fang i ojciec Konstanty spotkali się w świątyni Buddy, kapłan Hanoi
czuwał obok łoża pięknej Europejki i uważnie śledził jej oddech.
Jedyna świeca rozjaśniała mrok pokoju. W jej migotliwym świetle kanciasta głowa starca,
obciągnięta żółtą, pergaminową skórą, podobna była do czaszki upiora.
Sztywno i wyprostowany siedział na stołku, podobny do posągu i tylko drganie powiek
zdradzało, że człowiek ten żyje.
W ten sposób upływały godziny. Od czasu do czasu drżąca ze starości ręka badała puls chorej.
Wtem gong na wieży wybił północ. Chora nie ocknęła się jeszcze. Starzec nachylił się ku niej
i począł przemawiać, lecz twarzyczka Janki ani drgnęła.
nie mam innego wyjścia - wyszeptał starzec podnosząc się z miejsca.
Zbliżył się do ściennej szafki, wypełnionej lekarstwami, i mruknął:
- Zanim Konstanty powróci, muszę dowiedzieć się za wszelką cenę, kim ona jest.
To podobieństwo... to dziwne, okropne podobieństwo... ach, jakże ono mnie dręczy...
Jeśli ona jest... wówczas... wówczas...
Niezrozumiałe te słowa zamieniły się w niewyrazny pomruk.
Otworzył boczne drzwiczki szafki i wyjął flaszkę, wypełnioną do połowy żółtą cieczą.
Z innej szufladki wyjął strzykawkę. Starannie wymył ją w szklance, do której wsypał różowy
proszek, następnie osadził igłę, po czym wciągnął do strzykawki kilka kropli żółtego płynu.
Powrócił do łoża chorej, odkrył jej prawą rękę i ze zręcznością zawodowego lekarza jednym
silnym pchnięciem pogrążył w niej igłę strzykawki.
Powoli, bardzo powoli bladą twarzyczkę dziewczęcia począł zabarwiać rumieniec.
Oddech stał się swobodniejszy.
Hanoi położył strzykawkę na stoliku obok łóżka i zatarł kościste ręce z zadowoleniem, po czym
zbadał powtórnie puls chorej.
Janka poczęła się budzić.
Powoli uniosły się znużone powieki. Zdumione oczy poczęły błądzić po nieznajomym pokoju.
Wtem wzrok jej zatrzymał się na nieruchomej postaci starego kapłana.
Przerazliwy krzyk wydarł się z jej piersi. Janka poznała, że człowiek siedzący obok łóżka był
Chińczykiem.
Kto to jest? Gdzie ona się znajduje? Skąd wziął się ten starzec przy jej łożu? Taki straszny,
okropny starzec, którego oczy żarzą się, jak rozpalone węgle.
Janka nie mogła tego pojąć. Stalowa obręcz, ściskająca jej głowę, pękła i teraz umysł jej był
jasny i rozbudzony.
- Jestem w Chinach! - błysnęła myśl w jej głowie. - Parowiec Aleksandria ... upiorny jacht
wśród nocy, a na nim, ta okropna twarz Chińczyka, mordercy jej ojca i fale... fale dokoła,
wściekłe, gwałtowne i burzliwe. Okropny ból ścisnął jej skronie. Próbowała mówić, lecz
zaciśnięte kurczowo gardło nie przepuściło najmniejszego dzwięku. Ołowiany ciężar skuł
wszystkie członki jej ciała.
- Boże Wszechmogący, pomóż mi, pomóż! - rozpaczliwe myśli wirowały jej w głowie.
Czuła, że serce tłucze się gwałtownie w jej piersi, jakby chciało pęknąć.
Wtem niesamowity starzec otworzył usta, a dzwięk jego głosu doleciał do niej, jakby z wielkiej
odległości.
- Kim jesteś - zapytał po angielsku.
- Kim jestem? - myślała automatycznie - rzeczywiście , jestem Janka Liniecka, żona księcia
Li-Fanga.
Zamknęła oczy, zdjęta ogromną rozpaczą. Uprzytomniła sobie, że nic nie wie, co się stało z jej
najdroższym, najukochańszym małżonkiem od chwili, gdy rozdzieliły ich spienione fale
Oceanu.
- Czy słyszysz mnie, drogie dziecko? - rozległ się nad jej uchem pytający głos. Starzec
nachylił się bliżej ku niej.
Janka dostrzegła długi, ciemny habit i zrozumiała, że ten okropny starzec był mnichem.
Podobnie odpychającej starczej twarzy o ciemnych, jarzących się zrenicach Janka nigdy
dotychczas nie oglądała w swym życiu.
Ogarnął ją lęk i odsunęła się daleko od niego. I znów myśli jej powróciły do tej chwili, gdy
widziała upiorny chiński jacht, Tańczący na wzburzonym Oceanie.
Jednocześnie obudziło się w niej dziwne uczucie, które wołało i przestrzegało: nie odpowiadaj
mu, nie mów, kim jesteś, nie dawaj żadnych odpowiedzi na jego pytania!
- Dlaczego mi nie odpowiadasz? - cicho zapytał ojciec Hanoi. - Nie należy mnie się obawiać,
moje biedne dziecko, przecież chcę ci pomóc.
Janka spojrzała w jego oczy i przeraziła się, gdyż te oczy kłamały.
- Gdzie jestem? - wyrwało jej się mimo woli.
- Pod dobrą opieką, drogie dziecko - odpowiedział szybko Hanoi, oczy jego zaś błysnęły
triumfalnie - tutaj nie grozi ci nic złego.
- Gdzie, gdzie jestem? - pytała, drżąc na całym ciele.
- W klasztorze, nieopodal Hong-Kongu. Byłaś chora, bardzo chora. Obecnie jednak dowiemy
się wreszcie, kim jest nasza mała chora, którą zaopiekowaliśmy się z taką pieczołowitością.
Lecz zmysły Janki były dziwnie zaostrzone; w słodkim głosie starca dosłyszała podejrzane tony,
które ostrzegały ją przed niebezpieczeństwem.
Ten człowiek nie był jej przyjacielem, należało go się wystrzegać.
Czy powiesz mi wreszcie swe nazwisko? - zapytał stary kapłan, chwytając jej rękę.
Janka cofnęła ją szybko, lecz starzec, uśmiechając się dobrotliwie, ujął jej rękę powtórnie.
- Twe nazwisko! - zażądał głośno i niecierpliwie i ta niecierpliwość go zdradziła.
Janka chciała mówić, gdyż zrozumiała, że nie może nadal zbywać go milczeniem, lecz nagle
okropny, świdrujący ból przeszył jej skronie i ścisnął czoło.
Wszystkie myśli rozpierzchły się, a głowa opustoszała.
- Kim jestem? - pytała w męce sama siebie - ja jestem... o, litościwy Boże ... dlaczego nie
potrafię zebrać myśli?
Rozpaczliwy jęk, uleciał z jej pobladłych ust . Bezsilne łzy popłynęły z pięknych oczu .
Hanoi ciągle nalegał.
Janka spojrzała nań bezradnie i poczęła skarżyć się jak dziecko ze łzami w oczach:
- Ja sama usiłuję na próżno przypomnieć sobie, kim jestem. Co mi się stało? Dlaczego
zapomniałam o wszystkim? Powiedz mi pan , co się ze mną dzieje?
- Przecież mówiłem ci , moje biedne dziecko , że byłaś bardzo chora - szeptał wnikliwie
Hanoi , - spróbuj uspokoić się , wówczas w twej główce myśli same się ułożą.
Janka cofnęła głowę, gdyż jego niesamowicie świecące się oczy przerażały ją.
- Proszę wyjść... proszę wyjść stąd! - jęknęła. - Nie należy mnie dręczyć. Prędzej zbiorę
umykające myśli... nieco cierpliwości, błagam pana... i niech mnie pan zostawi samą na
kilka chwil. Pańska obecność przeraża mnie... Ach, dlaczego patrzy pan tak dziwnie na mnie?
Hanoi podniósł się natychmiast, wyczuł bowiem, że nie należy przeciągać struny. Eksperyment
udał się, lecz serce chorej było jeszcze bardzo słabe.
Jeśli pozostawię chorą na kilka chwil tylko - myślał - wówczas zbierze myśli i będzie ze mną
spokojnie rozmawiać.
- Dobrze, ja odchodzę, moje kochane dziecko - rzekł miodowym głosem - myśl w samotności
o tym, że sprzyjam ci z całego serca. Będę się starał, byś powróciła do swej rodziny, która
zapewne oczekuje cię z utęsknieniem. Wierz mi że odnajdę twych bliskich z łatwością.
To mówiąc Hanoi wyszedł z pokoju i zamknął drzwi za sobą.
Ledwie Janka pozostała sama, zeskoczyła ze swojego łoża. Ogarnęła ją obłędna trwoga. Pokój
zakręcił się przed jej oczami, lecz poczęła walczyć z ogarniającą ją słabością i w ten sposób
nadludzkim wysiłkiem woli udało jej się, utrzymać na nogach.
- Uciekać, natychmiast uciekać stąd! - było jej jedyną myślą - lecz gdzie uciec, by ten
okropny starzec nie zdołał jej odnalezć?
Skoczyła do okna, kolana jej drżały nogi odmawiały posłuszeństwa.
Oburącz uczepiła się framugi okna i wychyliła się na zewnątrz, szukając oparcia wśród nocy
oświetlonej blaskiem księżyca.
Ujrzała labirynt skał gdzieś daleko, na dole. Wśród tych skał błyszczała złota kula. Była to
kopuła świątyni Buddy.
Jej wzrok zatrzymał się na tej kopule.
- Dom zamieszkiwany przez ludzi - pomyślała z nadzieją w sercu - ci ludzie pomogą mi,
a może nawet wskażą drogę do mego ukochanego!
Zacisnęła kimono i pobiegła do drzwi. Pchnęła je. Drzwi ustąpiły i Janka stanęła w ciemnym
korytarzu, na końcu którego błyszczało światło. Głucha cisza panowała dokoła.
Pobiegła naprzód i zatrzymała się przed dwoma drzwiami, z których jedne prowadziły na lewo,
a drugie na prawo. Które wybrać?
Na chybił trafił nacisnęła lewe drzwi, które ustąpiły.
Sama nie wiedziała, w jaki sposób znalazła się w ogrodzie.
Pobiegła dalej. Z trudem chwytając oddech, zatrzymała się przed furtą, w murze okalającym
ogród. Na szczęście furta nie była zamknięta i ustąpiła z lekkim zgrzytem.
Jak pijana, chwiejąc się i potykając co chwilę, biegła wśród skał. Azy płynęły z jej oczu, a usta
szeptały:
- Dobry Boże, Pomóż mi, Pomóż w mej ucieczce. Pozwól odnalezć mego Li-Fanga. Pozwól
mi odzyskać pamięć i rozsądek.
I oto nagle zahuczało w jej głowie, a okropny ból przeszył jej skronie.
Janka krzyknęła przerazliwie i przycisnęła ręce do gwałtownie tłukącego się serca.
- Umieram... o, najdroższy... Li-Fangu! - szeptała.
W tym momencie, jak gdyby ciemna zasłona przesłoniła jej oczy, a wszystko, co czyniła, było
mechaniczne, bezmyślne.
Jak ślepa gnała w kierunku złotej kopuły świątyni Buddy.
*
* *
W tym samym czasie, gdy Janka uciekała z klasztoru, gnana obłąkaną trwogą, Li-Fang biegł
w górę ścieżką, prowadzącą do klasztoru.
Od czasu do czasu musiał jednak zatrzymywać się, ujęty współczuciem dla starego brata
Konstantego, który nie mógł za nim nadążyć.
Wtem młodzieniec usłyszał za sobą przerazliwe wołanie starego mnicha:
- Na litość Boską, książę, spójrz na prawo, w stronę przepaści. Biała postać... to jest ta
kobieta, o której mówiłem... twoja żona , książę!
Li-Fang zatrzymał się jak wryty. Poznał białą postać, kroczącą wśród nocy jak lunatyczka.
To była Janka, jego ukochana, jedyna istota, jego żona. Zbliżyła się do przepaści.
- Janko, Janko! - ryknął, biegnąc naprzód - stój, stój, zatrzymaj się! Litości, słuchaj mnie!
To ja jestem, Li-Fang! Stój, bo runiesz w przepaść!
Nocny wiatr poniósł głos Li-Fanga do uszu Janki.
Wyrwana ze swego osłupienia, nieszczęsna dziewczyna zatrzymała się i poczęła nadsłuchiwać.
Co to było? Kto ją wołał?
Zasłona z jej oczu spadła nagle i oto znów ujrzała jasno i wyraznie wszystko dokoła.
Przerazliwy krzyk wydobył się z jej gardła. Spojrzała na dół i spostrzegła nagle, że stoi nad
głęboką przepaścią, na dnie której szumiała woda wartkiego potoku.
Jednocześnie uczuła, że pod jej nogami głazy i kamienie zaczynają się osuwać, kruszyć i
staczać w przepaść. Jakaś niezwykła siła poczęła ciągnąć ją ku przepaści.
Ostatkiem sił rzuciła się do tyłu i jednocześnie usłyszała głos męski zupełnie blisko:
- Janko, Janeczko... na litość Boską... trzymaj się mocno... idę do ciebie... ja... Li-Fang!
- Li-Fang! - krzyknęła Janka w śmiertelnej trwodze. Nogi jej utraciły ostatnie oparcie.
Runęła naprzód. - Li-Fang! - jęknęła żałośnie.
Obok niej kamienie staczały się w przepaść z hukiem i łoskotem. Cały brzeg przepaści zdawał
się być w ruchu.
Ręce Janki wczepiły się kurczowo w wątły krzaczek, rosnący nad urwiskiem.
Gałęzie poczęły trzeszczeć, ziemia sypała się, obnażając korzenie, które zaczęły ustępować.
Przepaść ciągnęła ją na dół.
- Li-Fang... Li-Fang, na pomoc! - jęczała nieprzytomna z przerażenia.
- Ukochana ... jedyna! - Jego postać zsuwała się na dół. Z trzaskiem ustąpiło pod jej nogami
ostatnie oparcie.
Lecz jednocześnie Janka uczuła, że potężne ramie chwyta ją w powietrzu, ktoś szarpnął ją do
góry i wreszcie objęły ją silne opiekuńcze ramiona.
- Janko! - usłyszała wołanie po raz ostatni i zemdlała.
Omdlenie nie trwało jednak zbyt długo, a wszystko, co dalej się działo,wydawało jej się
przedziwnym snem.
Jasnowłosa jej główka spoczywała na piersi Li-Fanga, który ze słodkim swym ciężarem na
rękach zbiegał na dół, zmierzając ku drodze pomiędzy skałami.
Za nim rozległ się huk, podobny do grzmotu, ziemia drżała i dygotała, jak gdyby chciała
wszystko połknąć.
Kamienie i głazy, wytrącone z równowagi, staczały się w przepaść, pociągając na swej drodze
inne, coraz to nowe zwały kamieni. Gęste kłęby kurzu zaciemniły wszystko dokoła, a wśród
nieprzejrzanych ciemności, jakie się utworzyły, rozlegało się trwożne nawoływanie ojca
Konstantego.
Z westchnieniem ulgi Li-Fang poczuł stały i pewny grunt pod nogami.
Przeżyta trwoga wyczerpała go zupełnie. Bezsilnie osunął się na ziemię, nie wypuszczając ze
swych ramion bezwładnej Janki. Jęcząc ze szczęścia i bólu zarazem, przyciskał ją do swej
piersi.
- Książę, na litość Boską, gdzie jesteś? Co się stało? - wołał ojciec Konstanty.
Li-Fang odpowiedział jak mógł najgłośniej, lecz straszny huk staczających się głazów
zagłuszył jego wołanie.
Ojciec Konstanty odezwał się powtórnie i wreszcie usłyszał wołanie Li-Fanga :
- Tutaj, tutaj, drogi przyjacielu! - wołał młodzieniec. - Jestem na zakręcie drogi! Janka jest
uratowana, Bogu niech będą dzięki!
- Bogu niech będą dzięki! - powtórzył jak echo starzec, zbliżając się wreszcie.
Nie wiadomo czy to kurz, czy wzruszenie wycisnęło łzy z jego oczu?
Stary mnich otarł łzy brzegiem szerokiego rękawa, a gdy Księżyc znów przedarł się poprzez
malejące tumany kurzu, ojciec Konstanty odwrócił się i powoli odszedł, zmierzając ku świątyni
Buddy i pozostawiając za sobą dwoje uszczęśliwionych młodych ludzi.
- Janko, moja maleńka, biedna Janeczka!
Li-Fang okrywał jej bladą twarzyczkę niezliczonymi pocałunkami.
- Czy to możliwe, czy ja nie śnię, że znów trzymam cię w swych ramionach, że odnalazłem
cię nareszcie? O, moja nadzieja nie zawiodła mnie, a serce mówiło prawdę, nie chcąc uwierzyć
w twą śmierć. Czy słyszysz mnie, czy odczuwasz moją obecność?
Mały kwiecie lotosu - szeptał zatrwożony - dlaczego mi nie odpowiadasz? Dlaczego nie
pozwolisz mi zajrzeć w twe przecudowne, szafirowe oczy, które obdarzyły mnie takim
nieziemskim szczęściem?
Wówczas powieki Janki lekko drgnęły i twarzyczka jej lekko ożywiła się.
- Kwiat lotosu? - pomyślała, bojąc się otworzyć oczy, by nie pierzchł przecudny sen - tylko
Li-Fang mógł używać tych czarodziejskich słów, nikt inny prócz niego, gdyż nazwał już ją w
ten sposób pewnej czarownej, niezapomnianej nocy, gdy stała się z nim jedną duszą i ciałem.
A więc to nie sen. Li-Fang, jej ukochany, najdroższy na świecie, znajduje się przy niej i słodko
do niej przemawia!
Blada jej twarzyczka zadrżała.
Jej wargi poruszyły się i wyszeptały tylko jedno, ledwie zrozumiałe słowo:
- Ukochany!
Zduszony okrzyk radości wydarł się z gardła Li-Fanga.
- Janko, Janeczko, powiedz, że mnie słyszysz, powiedz jedno tylko słowo, bym wiedział, że
mnie poznałaś i czujesz, że spoczywasz w mych ramionach!
Li-Fang... Li-Fang - usłyszał jej trwożny szept - a więc to nie sen? Jesteś naprawdę przy
mnie i trzymasz mnie w swych ramionach? Czy to możliwe, że wszystko zło już minęło?
- Minęło, moje jedyne słoneczko, gdyż jestem przy tobie i zabieram cię z sobą!
- Przy tobie! - wyszeptała - więc to twój głos słyszałam? Tyś mnie uratował?
Wstrząśnięta i wzruszona przycisnęła się jeszcze mocniej do jego piersi. Li-Fang milczał, mając
gardło ściśnięte silnym wzruszeniem. Ciągle jeszcze nie mógł uwierzyć w swe szczęście, że
oto trzyma w swych ramionach ukochaną swą żonę, istotę, za którą tak niewymownie tęsknił.
- To nie jest sen, to rzeczywistość! - łkała Janka, wznosząc ku niemu swe przepiękne
niebieskie oczy, z których płynęły łzy.
Bezgraniczne szczęście wstrząsało całym jestestwem młodzieńca.
Drżącymi palcami pieścił jej jasne loki i powtarzał wzruszony:
- Moje ty szczęście, moje ty wszystko na świecie! Nie lękaj się teraz niczego, gdyż jestem twym
strażnikiem i moja miłość będzie twą najlepszą ochroną! Czy słyszysz mnie Janeczko?
- Słyszę cię, Li-Fang - zabrzmiała cicha odpowiedz.
Janka objęła szyję Li-Fanga białym ramieniem i przytuliła się doń mocno. Dreszcz wstrząsnął
jej smukłą pustacią. Zamknęła oczy i usta jej wyszeptały trwożne słowa:
- Bron mnie, Li-Fang, opiekuj się mną i nie rozstawaj się ze mną nigdy, nigdy...
Przeżyłam okropne chwile... A teraz znów potrafię myśleć. Ach, to było straszne, okropne!
Uciekajmy, zanim ten okropny starzec mnie odnajdzie. Jego pomarszczone oblicze nie wróżyło
nic dobrego. O, Mój Boże! Na pewno już mnie szuka. Boje się ... boje się.... Chodzmy stąd
natychmiast!
- Och, Janko, dlaczego wątpisz we mnie? Czyż nie mówiłem ci, że przy mym boku nie
powinnaś
obawiać się niczego, ani nikogo?! - zawołał książę głęboko wzruszony lękiem, jaki przebijał
w jej głosie.
Począł gładzić pieszczotliwie jej jasne włosy, aż wreszcie Janka uspokoiła się, a lęk znikł z jej
twarzyczki.
- Li-Fang, mój drogi, ukochany małżonek! - szepnęła z bezgranicznym oddaniem.
Lecz co to było? Czy był to krzyk nocnego ptaka, który nagle rozdarł ciszę nocną, czy też
złowróżebny głos przeznaczenia, który nawoływał ich, by nadal czuwali, a nie dali się
opanować, błogiej szczęśliwości?
Któż mógł to powiedzieć?
Li-Fang ocknął się nagle i powracając do rzeczywistości, potarł rozpalone czoło.
- Janko, czas nagli - rzekł - nie możemy przecież zostać tu do rana, dlatego też powiedz mi
prędko, jak to się stało, że błądziłaś wśród nocy pomiędzy skałami? Czy uciekałaś przed
nowym niebezpieczeństwem, że nie zważając na drogę, znalazłaś się nad okropną przepaścią?
Dreszcz trwogi wstrząsnął Janka.
- Uciekłam przed niesamowitym mnichem - zabrzmiała bezdzwięczna odpowiedz - sama nie
wiem dlaczego uciekłam przed nim. Strach i zgroza gnały mnie przed siebie. Okropny ten
starzec siedział przy mym łożu, gdy odzyskałam przytomność. Omal nie oszalałam ze strachu,
widząc obok siebie tę okropną maskę, w której błyszczały niesamowite oczy.
- Czego chciał od ciebie kapłan Hanoi?
- Hanoi? - przestraszyła się Janka. - Hanoi... znowu to nazwisko... Ach, wiem, wiem,
przypominam sobie. Widziałam to nazwisko wyryte na talizmanie, który znalazłam w skrytce
mego ojca. Skąd jednak wiesz, że ten mnich, który napawał mnie takim lękiem, nazywa się
Hanoi?
- Opowiedział mi o nim ojciec Konstanty, twój zbawca. Lecz mów dalej, Janko. Jak to się stało
że uciekłaś i o co Hanoi pytał ciebie?
- Chciał wiedzieć jak się nazywam, lecz wewnętrzny głos przestrzegał mnie, bym nie
odpowiadała na jego pytania. Następnie myśli pomieszały mi się w głowie, wobec czego
błagałam go, by zostawił mnie samą na kilka chwil.
Hanoi wyszedl i wówczas uciekłam, gnana niezwykłą trwogą. Co dalej się stało, nie wiem, gdyż
ocknęłam się dopiero nad brzegiem przepaści. Jakiś głos wzywał mnie z oddali i wyczułam,
że to był twój głos.
Długo jeszcze rozmawiała ze sobą Czuła para. Li-Fang opowiedział szczegółowo o swych
ciężkich przejściach, o poszukiwaniach za nią, o swej bytności u księcia Tola-Wang , oraz o
pięknej martwej kobiecie, którą wyrzuciły fale morskie w Lappie.
Janka słuchała go, z rosnącą trwogą.
- Kto jest tą umarłą? - zapytała szybko.
Li-Fang przypomniał sobie o podejrzeniu, jakie powziął doktor Martini i odpowiedział unikając
jej wzroku:
- Nie wiemy , kim jest ta kobieta , lecz doktor Martini oczekuje nas zapewne w porcie
Hong-Kong, by nam donieść, co wykryła obdukcja zwłok i śledztwo, dotyczące tej nieszczęsnej
kobiety.
Janka wstała i przytuliła się mocno do swego najdroższego.
Książę otoczył ją opiekuńczym ramieniem i w ten sposób powoli zeszli do świątyni Buddy,
podczas gdy gong klasztorny wzywał do porannej modlitwy.
Księżyc począł zanikać powoli, ciężkie chmury nadciągały ze wschodu, a na grzbiety gór
opuściła się lekka mgła.
Janka drżała.
Li-Fang zdjął z siebie płaszcz i otulił swą żoneczkę.
Wtem Janka zatrzymała się, a na jej twarzy odmalowała się obawa.
- Li-Fang - zawołała z przestrachem - o, Boże, zostawiłam swą suknię w klasztorze,
a w sukience był talizman. Schowałam go w kieszeni. Kapłan Hanoi znajdzie...
- Nie troszcz się o to, najdroższa. Ojciec Konstanty, twój zbawca, człowiek, któremu wszystko
zawdzięczamy, znalazł talizman i schował go w porę u siebie, zanim kapłan Hanoi zdołał coś
spostrzec.
- Dlaczego to uczynił?
- Albowiem zna ten talizman i obawiał się, że grozić ci będzie wielkie niebezpieczeństwo, jeśli
Hanoi znajdzie go przy tobie.
- Jeśli Pater Konstanty zna ten talizman, to może będzie wiedział, w jaki sposób dostał się
w ręce mego ojca?
- Nie, Janeczko, Pater Konstanty nic nie wie. Pielęgnował cię z oddaniem, oczekując, że po
obudzeniu wyjaśnisz mu zagadkę, której od lat nie zdołał rozwiązać.
- Ja miałam wyjaśnić?
- Ty, Janko, gdyż musisz wiedzieć, że ojciec Konstanty jest tym człowiekiem, którego przed laty
posądził książę Tola-Wang o kradzież. Biedak Uciekł przed siepaczami księcia i skrył się do
tego klasztoru. Nazywa się Henryk Tomecki, jest Polakiem, a piastował urząd nadwornego
lekarza przy dworze mego przybranego ojca.
- Boże, jakie straszne jest to wszystko! Obawiam się, że nigdy nie rozwiążemy tej tajemnicy.
- Postawiłem sobie za zadanie, że rozwiążę tę zagadkę ze względu na ciebie i przez
wdzięczność dla ojca Konstantego, który przywrócił mi ciebie, Janko!
- Pomogę ci szukać - szepnęła - chodz, Li-Fang, śpieszmy się, gdyż chcę mu podziękować
za wszystko, co dla nas uczynił.
Przyspieszyli kroku.
- Jeszcze jedno, ukochany - rzekła Janka, podążając na przód - jak miewa się twój ojciec,
książę Tola-Wang? Czy nie objąłeś rządów podczas jego choroby?
- Bylem przy nim, Janko - wybąkał zmieszany. - książę powraca do zdrowia. Nie zaprzątaj
sobie nim główki, ukochana.
- A czy wie, że zostałam twą żoną? - pytała dalej z dziwnym pośpiechem w głosie.
- Wie o tym - odpowiedział krótko i przyspieszył kroku, odwracając jednocześnie głowę, by
uniknąć jej zaniepokojonego wzroku.
- Ukochany, ty coś ukrywasz, by nie przysporzyć mi zmartwień i bólu - nalegała Janka, tuląc
się z trwogą do jego ramienia.
Li-Fang zatrzymał się nagle i spojrzał jej w oczy.
- Zaufaj mi i kochaj mnie tak, jak ja ciebie kocham! - prosił ze wzruszeniem. - Zobaczysz,
wszystko będzie dobrze. Dziś jeszcze wyjeżdżamy do Ti-Ri. Tam oczekuje nas śliczne,
przytulne gniazdko, i tam będziemy bezgranicznie szczęśliwi.
Dwie wielkie łzy za perliły się w oczach Janki i spadły na rękę Li-Fanga, który z całował je
i pomógł Jance zejść po schodach do świątyni Buddy.
Powoli szarzał poranek.
Ojciec Konstanty stał nieruchomo pośrodku świątyni i z głębokim wzruszeniem spoglądał na
zbliżającą się młodą parę.
Twarzyczka Janki była lekko zaróżowiona. Ciemny płaszcz Li-Fanga, którym się owinęła,
podnosił jeszcze bardziej niezwykłe piękno jej twarzyczki.
Wtem stało się coś dziwnego. Ojciec Konstanty na jej widok podniósł obie ręce, jak gdyby
chciał obronić się przed obrazem przeszłości, który powstał w jego wspomnieniach.
Zakochani nie dostrzegli tego mimowolnego ruchu, myśląc, że ojciec Konstanty wita ich
z oddala.
Nie słyszeli również słów, które wyszeptał stary mnich niezwykle zmieszany i rozstrojony:
- To podobieństwo! Czy byłem ślepy? Wielki Boże, teraz dopiero rozumiem, dlaczego Hanoi
był tak zdenerwowany. Lecz nie, ogarnia mnie niedorzeczne szaleństwo... Niemożliwe...
przecież ta kobieta jest Europejką i ma jasne włosy!
- Ojcze Konstanty, dzięki ci, dzięki! - głos księcia przywrócił go do rzeczywistości.
- Nie dziękuj mi, książę - odpowiedział - szczęście kroczy przy waszym boku. Widzę, że
moja mała pupilka przebudziła się do nowego życia. Miłość jest jednak najlepszym lekarstwem.
Pańska żona jest już zupełnie zdrowa, Bogu niech będą dzięki!
- I tobie również, wierny, drogi przyjacielu! - zawołał Li-Fang, ściskając jego dłoń - nigdy
nie zapomnę o panu, drogi doktorze Tomecki. Czekaj cierpliwie, zanim osobiście będę mógł
zabrać cię z sobą!
Ojciec Konstanty smutnie pochylił głowę, po czym zbliżył się do Janki. Oblicze jego miało
wyraz nader poważny, gdy pochylił się nisko i ucałował jej rączkę.
- Nie, ojcze Konstanty! - zawołała, wycofując rączkę z uśmiechem - teraz dopiero poznaję,
miłe, przyjazne twe oblicze, nachylone nade mną, podczas mej choroby. Przez ciebie, ojcze
Konstanty, odzyskałam wszystko: życie, szczęście i miłość. Dlatego też chcę ci podziękować,
jak dziękowałam niegdyś memu biednemu ojcu, gdy mi sprawił jakąś radosną niespodziankę.
I zanim starzec spostrzegł, co się święci, Janka wspięła się na paluszkach i uczuł nagle młode
dziewczęce usta na swym policzku.
Pater Konstanty nie poruszył się z miejsca, przejęty dawno zapomnianym uczuciem, po czym
rzekł zupełnie cicho wzruszonym głosem:
- Błogosławieństwo Wszechmocnego niech będzie nad tobą, młoda, kwitnąca istoto. Oby droga
twego życia usłana była kwiatami bez kolców. Będzie to najlepszym wynagrodzeniem dla
starego ojca Konstantego. A teraz żegnajcie mi, bo czas nagli.
Pierwsze promienie słońca przebiły się przez gęste chmury, gdy młoda para pożegnała się ze
starym mnichem.
Jeszcze ostatni uścisk ręki; Janka poczuła na swej dłoni twardy przedmiot.
Drgnęła i zbladła, wiedząc że jest to talizman.
Li-Fang dostrzegł go i rzekł poważnie:
- Cierpliwości, drogi, wierny przyjacielu. - Powrócę, a wówczas wybije dla ciebie również
godzina wybawienia.
Pater Konstanty nie odpowiedział, lecz na jego ustach zarysował się uśmiech pełen rezygnacji.
Długo jeszcze patrzył w ślad za oddalającą się parą zakochanych, aż zniknęli za zakrętem drogi.
Ociężałym krokiem powrócił do małej świątyni Buddy. Nikt jednak nie dostrzegł, że barkami
jego wstrząsał dziwny dreszcz, nikt nie był świadkiem tego, że stary mnich płakał po raz
pierwszy od wielu, wielu lat.
Tymczasem Janka szła naprzód przy boku swego ukochanego męża.
Nie czuła już zmęczenia. Zniknęło bez śladu osłabienie; jej kroki stawały się coraz sprężystsze,
coraz elastyczniejsze. Szla z pospiechem, jak gdyby nie mogąc się doczekać podróży.
- Ach, jak bardzo będzie się cieszyć Li, moja siostrzyczka! - odezwał się Li-Fang, przerywając
milczenie. - Moja rozpacz była również jej rozpaczą, ona nie ustawała w poszukiwaniach za
tobą i tyle łez przelała, jak za najbliższą siostrą. Czy będziesz kochać ją, Janeczko?
- Z całej duszy, Li-Fang. Jakże możesz o to pytać? Ciesze się bezgranicznie na myśl, że
niebawem ją uścisnę.
- Dziękuję ci Janeczko.
Przeszli przez wąski most, który łączył szczyt góry Kellet z górą Peak.
Li-Fang przenosił swą piękną żoneczkę przez wyrwiska i większe kamienie, aż wreszcie
wydostali się na szeroką szosę.
Sądzę, że napotkamy auto, które zawiezie nas do portu! - zatroskał się młodzieniec.
Janka roześmiała się i potrząsnęła jasną główką. Złociste loki rozwiały się na wietrze.
- Chciałabym wiecznie wędrować przy twym boku, najdroższy - szepnęła. - Pragnęłabym
również, by ta droga nigdy się nie kończyła!
Ominęli zakręt szosy i Janka zatrzymała się z głośnym okrzykiem zdumienia i zachwytu.
Przed nią rozciągała się bezbrzeżna przestrzeń wodna Oceanu.
Ocean niezmiernie był piękny tego poranka; błękitne wody przecięte jaśniejszymi smugami,
skąd wystawały zielone wysepki, wszystko to wywierało niezapomniane wrażenie.
- Li-Fang - szepnęła Janka z uniesieniem - tam, gdzie istnieje tyle światła, nie mogą istnieć
ciemności. Czuję, że kocham ten kraj i odnoszę wrażenie, jak gdybym niegdyś tu przebywała,
w tym kraju.
- Moja żoneczko, moje ty szczęście! - młodzieniec przytulił ją do swej piersi.
Obok nich przejeżdżało auto. Li-Fang przywołał je i pomógł Jance wsiąść do środka.
Janka zamknęła oczy i oparła piękną główkę na piersi ukochanego.
Li-Fang gładził jej przepyszne loki, lecz nie odzywał się ani jednym słowem, widząc, że jest
znużona.
Jego serce biło jednak głośno i radośnie w piersi.
Jedna tylko myśl chodziła mu po głowie:
- Odnalazłem ją... odnalazłem na zawsze!
A posępna przeszłość z jej cierpieniami i rozpaczą zdawały się pójść w całkowite zapomnienie.
Istniało tylko słońce nad nimi i miłość, promieniująca z ich serc.
Nawet słowa księcia Tola-Wang uleciały z jego pamięci, słowa, które brzmiały:
- Chcesz zaszczepić obcy kwiat na naszej ziemi.
- Zanim wieczór zapadnie, kwiat ten zwiędnie.
Rozdział 25.
Słodka Tajemnica.
Księżniczka Li spacerowała powoli na pokładzie swego jachtu. Chłodził ją poranny wietrzyk,
lecz wzrok księżniczki pełen bolesnej troski kierował się w stronę lądu.
Towarzyszył jej porucznik marynarki, Czu-Wu, komendant jej eleganckiego statku, spoglądając
na księżniczkę, którą od dawna kochał w skryciu.
Książę Li-Fang powinien był dawno już powrócić.
Czu-Wu zatrwożył się nie na żarty, gdyż książę był nie tylko jego panem, lecz również
przyjacielem. Dlatego też losy Li-Fanga były bliskie jego sercu.
Księżniczka Li przerwała nagle przygnębiające milczenie:
- Każ spuścić łódz na morze, poruczniku - rzekła, zatrzymując się - i niech przybije do lądu.
Mój brat, gdy powróci, będzie zapewne bardzo zmęczony, toteż nie chcę, by czekał zbyt długo
na przystani.
- Pojadę sam, księżniczko - brzmiała odpowiedz.
Li skinęła głową i oparła się znużona o żelazną poręcz.
Dlaczego Li-Fang nie powracał? Czyżby tak długo pozostawał w świątyni Buddy?
A może przytrafiło mu się coś złego?
Zamyślona spoglądała w ślad za łodzią, zbliżającą się do przystani. W łodzi tej znajdował się
Czu-Wu i kilka marynarzy, którzy wiosłowali.
Jednocześnie spośród zabudowań portowych wyłoniło się ciemne auto i zatrzymało się na
przystani tuż przed łodzią, która właśnie przybiła do brzegu. Widziała jak Czu-Wu wyskoczył
z łodzi i wybiegł po schodkach na przystań.
Serce księżniczki poczęło bić gwałtownie w piersi. Pochyliła się mocno do przodu i kurczowo
zacisnęła rączkami żelazną poręcz.
Co to było? Ze swego jachtu widziała niewyraznie, jak Czu-Wu podbiegł do auta i gwałtownie
szarpnął drzwiczki. W następnej chwili księżniczka Li rozpoznała wysmukłą postać swego
brata. Li-Fang potrząsnął rękę Czu-Wu i wówczas serce księżniczki omal nie wyskoczyło z
piersi. Ujrzała, że odwrócił się do auta, wyniósł na rękach postać kobiety i zniósł na dół,
do łodzi.
Li ujrzała jasne loki, rozwiane wiatrem i radosny okrzyk wydarł się z jej piersi:
- Janka... Janka... to ona! Li-Fang odnalazł swą żonę, którą uważał za umarłą. A jednak
szczęście przyszło. Mój sen się ziścił!
Po bladych policzkach stoczyły się łzy szczęścia, że nareszcie brat jej odzyskał spokój i
utraconą miłość.
Przycisnęła małe rączki do falującej piersi i patrzyła na łódz, odbijającą teraz od brzegu.
Pomimo rannej pory, na wybrzeżu portowym przewijały się tłumy tragarzy, żebraków i
rozmaitej gawiedzi.
Pomiędzy tymi ludzmi przeciskał się jakiś Chińczyk, szczelnie otulony w ciemny sarong.
Zdawało się, że miał jeden tylko cel: przecisnąć się jak najbliżej do odpływającej łodzi.
Jego ostrożne zachowanie się, zdradzało, że nie chciał, by go poznano.
Wreszcie dotarł do brzegu i oparty o poler przechylił się naprzód, wytężając wzrok w stronę
łodzi.
Z ust jego wydarł się okrzyk przestrachu:
- Li-Fang i blondynka, którą uważa za swą żonę! A więc ona jednak żyje!
Dobrze uczyniłem, wyjeżdżając do Lappy, zgodnie ze wskazówką Maud Gibson. Topielica w
Lappie nie była żoną Li-Fanga. A więc odnalazł swą Europejkę.
Skąd oni przybyli?
I Chińczyk przysunął się do auta, które przywiozło do portu szczęśliwą parę.
Niewielka łapówka rozwiązała usta szoferowi.
- Przybywają z góry Peak - zamruczał Chińczyk. - He, tam znajduje się tylko buddyjski
klasztor. A może kapłan Hanoi potrafi udzielić mi potrzebnej informacji?
Muszę go odwiedzić!
To mówiąc, Chińczyk powrócił na najbardziej wysuniętą krawędz przystani i wbił swój wzrok
w oddalającą się łódz.
Ogarnęło go niezwykłe podniecenie i w tej samej chwili zapomniał o wszelkiej ostrożności.
Jego postać widoczna z daleka oddzielała się od reszty tłumu. I na nim zatrzymała się lornetka
księżniczki Li.
Człowiek ten, spostrzegł to zbyt pózno. Skoczył do tyłu i znikł poza budynkami portowymi.
Li krzyknęła przerażona, opuściła lornetkę i cofnęła się, jakby ujrzała zjawę z tamtego świata.
- Kto to był? - wyjąkała, drżąc na całym ciele.
- Boże Wszechmogący, zdawało mi się, że widzę twarz umarłego. To był minister Botang!
Przetarła oczy - niezwykłe przerażenie zamgliło jej wzrok, a nogi odmówiły posłuszeństwa.
- Nie, to było tylko złudzenie - Próbowała się pocieszyć.
- Botang nie żyje. Przecież Li-Fang był obecny przy jego śmierci. Jestem zdenerwowana i mam
przewidzenia.
Aódz zbliżała się do jachtu i księżniczka dostrzegła, że Li-Fang nie wypuszcza z ramion swej
jasnowłosej żony.
Czyżby Janka była chora? Może potrzebna jej jest moja pomoc? - błysnęła nagła myśl w jej
głowie i to dodało jej nowych sił.
Kilka minut pózniej Li-Fang wniósł Jankę na pokład i zaniósł do małego salonu siostry, po
czym ułożył ją wygodnie na kanapie.
- Li-Fang!
- Li!
Rodzeństwo padło sobie w ramiona, a oczy ich zwilgotniały od łez.
- A więc znalazłeś ją jednak, braciszku! - szlochała księżniczka.
- Znalazłem, tam wysoko, w górach, moja droga siostrzyczko. Opowiem ci wszystko nieco
pózniej. Janka jest chwilowo osłabiona po ciężkiej chorobie, jaką przeszła. Zasnęła jak małe
dziecko, w aucie, które nas wiozło do portu.
Li zbliżyła się do kanapy.
- Jaka ona piękna, jak niezwykle piękna - wyszeptała, ujęta do głębi duszy niezwykłą urodą
i słodyczą żony Li-Fanga. - rozumiem cię, braciszku, pojmuję, dlaczego tak bardzo ją kochasz.
Janka uniosła powieki, ocienione długimi rzęsami, i zdziwiony jej wzrok spoczął na słodkiej
twarzyczce księżniczki Li.
W następnej chwili poznała Li-Fanga, który klęczał obok jej posłania.
- Janeczko - wyszeptał przejęty - znalazłaś się wreszcie w bezpiecznym miejscu. Oto moja
siostrzyczka Li. Czy będziesz mogła pokochać ją choć troszeczkę?
Twarzyczka Janki rozjaśniła się blaskiem szczęścia. Wyciągnęła ręce, objęła smukłą szyję
księżniczki i wyszeptała:
- Będę ją kochała, Li-Fang. Wcale nie wiedziałam, jak piękna i słodka jest twoja siostrzyczka!
- Li, czy przebaczysz obcej kobiecie, że zjawiła się, by ukraść ci serce twego brata?
- Janeczko! - Li roześmiała się przez łzy - jeszcze kawałeczek tego serca pozostanie dla mnie
również. Będziemy kochali się wszyscy troje i będziemy szczęśliwi!
- Będziemy szczęśliwi! - wyszeptała Janka i podniosła się z kanapy.
Lecz w tym samym momencie drzwi salonu zostały gwałtownie szarpnięte i na progu stanął
doktor Martini.
Książę Li-Fang zerwał się ze swego miejsca i pobiegł mu naprzeciw, lecz doktor Martini stał
jak wrośnięty na progu i patrzył jak urzeczony na piękną, jasnowłosą kobietę, która stała na
środku salonu i spoglądała na niego z uśmiechem poprzez łzy.
Doktor Martini podszedł kilka kroków naprzód i zawołał głosem, drżącym z radości:
- Księżno, kochana, dobra pani!
A więc naprawdę to pani? Więc to prawda że pani żyje?
- Żyję, doktorze! - wyszeptała Janka, wyciągając doń swą piękną wysmukłą rączkę.
Stary doktor Pochylił się i ucałował jej rękę ze wzruszeniem.
- Gdy jeden z marynarzy oznajmił mi radosną nowinę, że pani znajduje się na statku, nie
mogłem po prostu w to uwierzyć. Co za szczęście!
Gdzie pani przebywała? Gdzie panią odnaleziono? I w jaki sposób znalazła się pani w Hong-
Kongu na tym jachcie?
- Przywiózł mnie tutaj mój małżonek. To jest długa historia, drogi przyjacielu. Opowiem ją panu
pózniej.
Ciesze się, że pana widzę, gdyż nie zapomnę tego nigdy, że dzięki panu zdołaliśmy się
uratować z płonącego statku.
Doktor Martini spojrzał znacząco na Li-Fanga, który zrozumiał, że doktor pragnie pomówić
z nim na osobności.
Przystąpił do Janki i rzekł:
- Czy nie chciałabyś wyjść na chwilę z moją siostrą? Doktor Martini przynosi mi ważne wieści
z Lappy, dotyczące nieszczęśliwej topielicy. Jej tragiczny los leży mi na sercu, toteż chciałbym
wiedzieć, co wykazało badanie zwłok.
Lecz Janka potrząsnęła swą jasną główką i poprosiła:
- Nie każ mi wychodzić, najdroższy. Nie obawiaj się o mnie, czuję się na tyle silna, by móc
wysłuchać wszystkiego, co opowie doktor Martini.
- Mów, drogi przyjacielu - rzekł Li-Fang, który nie umiał odmówić prośbie swej ukochanej
żoneczki.
- Wasza Wysokość, wolałbym pomówić z tobą na osobności, byłoby mi daleko łatwiej
opowiedzieć o wszystkim. Są to bowiem rzeczy nader poważne. Śpieszyłem co sił do
Hong-Kongu, by zawiadomić pana, że moje podejrzenia sprawdziły się co do joty. Otóż ta
nieszczęsna kobieta została otruta.
Li-Fang zbladł.
Janka drgnęła przestraszona.
- Może popełniła samobójstwo? - zapytał Li-Fang, rzucając zatroskane spojrzenie na Jankę.
- Nie - zabrzmiała zdecydowana odpowiedz. - Nieznajoma została otruta jakąś nieznaną
trucizną, którą wstrzyknięto do żył.
Cisza zaległa w salonie. Wreszcie Li-Fang przerwał milczenie pytaniem:
- Czy wiadomo jest, kim jest ta kobieta?
Czy ustalono jej nazwisko?
- Niezupełnie. Istnieje jednak możliwość, że ta zmarła jest właśnie tą kobietą, na którą
wyczekuje na próżno pewna rodzina polskich emigrantów w Hong-Kongu. Dotąd daremnie jej
wyczekują. Nie wiadomo jednak, czy to jest ta sama.
- Jak brzmi nazwisko tej dziewczyny, która miała przybyć?
- Policja w Hong-Kongu powierzyła mi zadanie odnalezienia tych Polaków, którzy posiadają
fotografię oczekiwanej kobiety. Otóż na podstawie tej fotografii będę mógł ustalić, czy
nieboszczka jest tą samą kobietą. Poza tym posiadam przy sobie fotografię zmarłej, wobec
czego będę mógł porównać oba zdjęcia, pomimo że fotografia zmarłej niezbyt jest udana.
- Proszę mi pokazać tę fotografię! - zawołała Janka, i zrywając się ze swojego miejsca
podbiegła do doktora Martiniego.
Lekarz zawahał się, dostrzegając błagalne spojrzenie księcia, lecz Janka nalegała usilnie i
wreszcie stary lekarz uległ jej prośbom.
Wydobył gruby portfel z kieszeni i wyjął z niego zdjęcie zmarłej.
Ręce Janki drżały, gdy przystąpiła z fotografią do światła.
Nagle Zachwiała się, śmiertelnie blada i byłaby upadła, gdyby Li-Fang nie podbiegł do niej i nie
podtrzymał ją swym ramieniem.
- Znam tę nieboszczkę! - jęczała.
- O, Boże, jakież to straszne, jakie okropne! Ta twarz... nie, nie, omyłka jest wykluczona...
to jest...
- Janko, co masz na myśli? Mów, mów, prędko! - zatrwożył się Li-Fang . - Jakże to możliwe,
że znasz tę zmarłą kobietę?
- Nie mylę się! - drżącym głosem poprzez łzy mówiła Janka. - Rozpoznałam jej twarz.
To jest moja kuzynka, Iza Mirska, córka nieszczęsnej siostry mego ojca. Boże, jaka okropność!
- Nigdy nie mówiłaś mi o niej, Janko.
- Tyle Przeżyłam w ostatnich czasach, że zupełnie o niej zapomniałam. To jest Iza, moje oczy
mnie nie mylą.
Ciotka Emilia, siostra mego ojca, za czasów swej młodości uciekła z rodzicielskiego domu
z człowiekiem którego kochała. Niebawem jednak opuściła ukochanego, dla którego wszystko
poświęciła, i zamieszkała ze swą córką Izą. Obie znajdowały się w skrajnej nędzy. Była zbyt
dumna, by zwrócić się do rodziny o pomoc. Lata leciały nikt nie wiedział, gdzie przebywała.
Znacznie pózniej zwróciła się ciotka Emilia do swego brata, a mego ojca, z prośbą o pomoc.
Poczynając od tego czasu powodziło jej się lepiej, gdyż mój ojciec wspomagał ją szczodrze.
Pewnego dnia ciotka przysłała nam fotografię swej córki, Izy. Jestem przekonana, że właśnie
biedna Iza jest tą, którą pochowano w Lappie.
- Możliwe, że to się zgadza! - zawołał podniecony doktor Martini - gdyż... gdyż, tak właśnie
nazywała się ta kobieta, którą oczekują na próżno w Hong-Kongu. Iza Mirska, tak brzmi jej
nazwisko. Podróżowała na tym samym parowcu Aleksandria jednocześnie z nami.
- Na Aleksandrii ? - zgroza rozszerzyła zrenice Janki i cichy jęk wydarł się z jej ust.
- Li-Fang , to prawda, ona jest do mnie podobna. Tak, pomiędzy nami istniało pewne rodzinne
podobieństwo.
Czy pamiętasz, co ci opowiadałam o tym chińskim jachcie na wzburzonym Oceanie, podczas
katastrofy Aleksandrii , najdroższy? Tam byli ci dwaj okropni Chińczycy... oni wyciągnęli
jakąś kobietę z wody...
Boże litościwy! Czyż to możliwe, że uśmiercili biedną Izę, myśląc, że to ja jestem?
- Janeczko, porzuć te okropne i niedorzeczne myśli!
Li-Fang przyciągnął ją do siebie i usiłował łagodnymi słowami rozproszyć jej okropne
podejrzenie. A jednak doskonale wiedział, że Janka miała rację, że Iza stała się ofiarą pomyłki
morderców.
Janka zakryła twarz dłońmi, ciałem jej wstrząsały dreszcze.
Li gestem nakazała mężczyznom,by opuścili salon, sama zbliżyła się do niej, by ją pocieszyć i
uspokoić. Zaprowadziła wyczerpaną Jankę do kanapy i przemawiając do niej w łagodny sposób,
osiągnęła to, że wreszcie śmiertelnie znużona Janka zasnęła.
Doktor Martini opuścił jacht, powracając do Hong-Kongu, umówił się bowiem z Li-Fangiem,
że zbada tę sprawę do końca.
Książę zatrzymał się przy sterze obok porucznika Czu-Wu i zachmurzony spoglądał na wodę.
- Czu-Wu! - odezwał się nagle - będziesz musiał rozstać się na dłuższy czas z jachtem.
Potrzebny mi będziesz bardziej w mym pałacu w Ti-Ri, niż tutaj.
Oblicze Czu-Wu rozjaśniło się. Rozkaz Li-Fanga napełniał radością jego serce dla zupełnie
innych powodów.
- Jestem sługą Waszej Wysokości! - rzekł z pośpiechem.
- Jesteś mym przyjacielem i jedynym zaufanym powiernikiem - zabrzmiała odpowiedz.
- Wiem, że mogę na tobie polegać. Czu-Wu, mam swych wrogów, wiem o tym od czasu, gdy
pojechałem do Europy.
Śmiertelni wrogowie nastają na moje życie. Ale nie tylko mnie jednego prześladuje ich
nienawiść. Życie mej żony, a może nawet mej siostry jest również w niebezpieczeństwie.
Komuś zależny na tym, bym nigdy nie zasiadł na tronie Tola-Wanga. Oto jedyne wytłumaczenie
tej zagadkowej historii. Otóż zbieram właśnie dowody i szukam mego wroga. Dla tej przyczyny
jesteś mi bardzo potrzebny. Musisz czuwać nie nade mną, lecz bezpieczeństwem dwóch kobiet,
gdyż będę zmuszony opuścić pałac na pewien przeciąg czasu.
- Przysięgam, że póki życia mego starczy, nie spadnie jeden włos z głowy księżny i księżniczki!
- zawołał gorąco Czu-Wu.
- Wiem o tym i właśnie dlatego wybrałem ciebie, mój przyjacielu.
Czu-Wu złożył głęboki ukłon. Jego ręka drżała, gdy ujmował koło steru.
Przed jego oczyma zarysował się obraz dziewczęcia o ciemnych oczach i popielatych,
jedwabistych włosach, obraz księżniczki Li, którą kochał skrycie całą siłą swego młodego serca.
Obie kobiety będą mogły spać spokojnie, nic im nie grozi, póki on czuwać będzie. Książę
będzie zeń zadowolony. Życie Czu-Wu do niego należy.
W czasie gdy jacht płynął wzdłuż wybrzeża, zmierzając do Fu-Czu, w małym saloniku
Li-Fang czuwał nad snem swej ukochanej Janki.
Myśli jego krążyły dokoła księcia Tola-Wang. Co będzie, jeśli stary książę nie da się zmiękczyć,
gdy zażąda odeń wypełnienia obowiązku następcy tronu, który według prawa krajowego polega
na tym: że musi poślubić chińską księżniczkę Lu-Tien?
- Wyrzeknij się wszystkiego i uciekaj do Polski, zanim będzie za pózno! - wołał wewnętrzny
głos rozsądku.
Li-Fang podniósł się w rozterce. Wtem za jego plecami rozległ się szelest i księżniczka Li
stanęła przed nim.
- Braciszku! - rzekła zmartwiona - nie mogę zasnąć. Czy mógłbyś mi opowiedzieć, zanim
Janka obudzi się, co przytrafiło ci się w świątyni Buddy?
- Wybacz mi, siostrzyczko, lecz zupełnie uleciało mi z głowy. Chodzmy do sąsiedniej kabiny
i opowiem ci o mych przygodach w górach.
Księżniczka usiadła na niskim stołku, a Li-Fang opowiedział jej szczegółowo o dziwnych
przygodach w nocy, gdy odnalazł Jankę.
Gdy opowiadał jej o tajemniczym talizmanie, księżniczka pobladła.
- Talizman! - zadrżała. - Czy nie byłoby lepiej, gdyby Janka po prostu odrzuciła go precz od
siebie? Ten przedmiot przynosi wam tylko nieszczęście!
- To jest niemożliwe, Li, chociaż i ja również miałem chęć to uczynić. Istnieje tylko jedna
droga, moja siostrzyczko, a mianowicie, uczynię wszystko, by wyświetlić okropną tajemnicę,
która otacza śmierć Bogdana Linieckiego i ten talizman. Muszę to uczynić, choćby ze względu
na ojca Konstantego, który nie odzyska wcześniej wolności, aż zagadka kradzieży talizmanu
nie zostanie rozwiązana.
Przyrzekłem, że mu dopomogę.
- Ojciec Konstanty? - wyszeptała Li - braciszku czy przypominasz sobie mój sen?
- Tak, pamiętam. Śniła ci się Janka i mężczyzna w długim habicie. Doprawdy jesteś małą
wróżką. Mam jednak nadzieję, że na przyszłość twe sny będą piękne i różowe.
Li przytuliła się do swego brata i dreszcz przerażenia przebiegł po jej ciele.
- Co ci się stało, siostrzyczko? - zapytał książę.
- Li-Fang, wyznam ci teraz, że przemilczałam jedną rzecz.
Otóż widziałam jeszcze jedną twarz!
- Li, kto to był? Kogo widziałaś?
- Widziałam ministra Botanga - szepnęła tajemniczo.
- Botang nie żyje.
- Mówiłeś mi, że on nie żyje. Lecz, co dziwniejsze: ja widziałam go dzisiaj.
- Gdzie to było, siostrzyczko? - zapytał młodzieniec, zrywając się z miejsca.
- Na przystani portu w Hong-Kong, podczas gdy odpływałeś z Janką w łodzi.
- A więc jeszcze w Hong-Kongu? Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej?
- Zapomniałam, drogi braciszku. Poza tym obawiałam się, że uległam złudzeniu optycznemu.
Gdy spojrzałam na przystań po raz drugi, Botanga już nie było.
Nie, nie, to była tylko zjawa.
Uspokój się, Li-Fang. Botang nie żyje.
- Botang nie żyje! - głucho powtórzył książę.
Zamilkli oboje.
Li rozmyślała o różowej przyszłości, w sercu Li-Fanga obudził się lekki niepokój, przypomniał
sobie bowiem, że również doktorowi Martiniemu wydawało się, że widział Botanga.
Dwie osoby widziały ministra. Li-Fang nie wiedział, jak ma to sobie wytłumaczyć.
A jednak Li-Fang widział na własne oczy, jak minister konał.
Nie, te przewidzenia są doprawdy niedorzeczne, gdyż umarli nie wracają!
Wieczorem jacht odpłynął do Fu-Czu.
Janka obudziła się po wielogodzinnym wypoczynku i nagle poczuła, że ją obejmuje para
kochających ramion; były to ramiona jej męża.
- Czy jesteś szczęśliwa? - zapytał wzruszony.
- Bardzo, najukochańszy! - szepnęła.
Do kajuty weszła księżniczka Li. Młodzieniec oddalił się, chcąc pozostawić je same, by Janka
mogła wybrać dla siebie suknię z garderoby księżniczki.
Rozpromienione i jaśniejące urodą wyszły po pewnym czasie na pokład.
Port Fu-Czu witał przybywający jacht nieprzyjaznym obliczem.
Padał deszcz, a gęsta mgła przesłaniała widok na port.
Ciemno już było, gdy jacht zatrzymał się w porcie. Mdłe światełka migotały z okien niskich
domków wybrzeża.
Janka zmierzała z bijącym sercem do auta, które miało ją zawiezć do pałacu jej męża w Ti-Ri.
Li-Fang szedł obok niej, a za nimi kroczyła księżniczka Li w towarzystwie porucznika Czu-Wu.
Auto ruszyło wśród nocy z niezwykłą szybkością.
Czu-Wu siedział przy kierownicy. Li siedziała obok Janki.
Li-Fang trzymał rączkę swej ukochanej żoneczki i uczucie szczęścia wypełniało jego serce.
Po pewnym czasie auto zatrzymało się, Czu-Wu wysiadł i otworzył drzwiczki.
Li-Fang wyniósł uśpioną Jankę na rękach, pozostawiając swą siostrę opiece porucznika .
- Niebawem będziemy w domu - szepnął czule, nachylając się do uszka Janki. - Czy widzisz
tam na górze migotanie światła? To jest twoja kraina, Janeczko. Ona wita cię wśród nocy.
Jutro rano obejrzysz sobie wszystkie wspaniałości naszej wyspy. Wszystko należy do ciebie,
moja ty jedyna na świecie!
Motorowa łódz kołysała się na wodach jeziora Hai-Tu, gotowa do odjazdu.
Niebawem nasi podróżni wysiedli na wyspie Ti-Ri.
Janka ujrzała olbrzymi park przed sobą. Była przecudna, ciepła noc.
Oniemiała z zachwytu, kroczyła szeroką aleją obok swego męża. Owiewały ją przepyszne
wonie egzotycznych kwiatów i przenosiły ją w zaczarowaną, nieznaną krainę.
Z zachwytem przysłuchiwała się szumowi palm, cedrów i innych egzotycznych drzew,
poruszanych nocnym wiaterkiem oraz smętnym śpiewom ptaków.
- Słowiki wyspy Ti-Ri - szepnął książę, obejmując ją i przyciskając do siebie.
- Czy słyszysz tę słodką melodie?
- Jak w bajce - wyszeptała cicho Janka i zatrzymała się nagle, gdyż za pagórkiem błysnęły
setki świateł, które oświetlały biały pałac z marmuru. Był tak piękny że Jance zaparło oddech
w piersiach.
- Twoja ojczyzna i twoja własność - rzekł Li-Fang, a oczy jego błyszczały radością.
Janka oddychała z trudem, a twarzyczka jej była śmiertelnie blada z przejęcia.
- Jak tu pięknie, jak cudownie - mówiła drżącym głosem - po prostu nie mogę uwierzyć,
że coś podobnie pięknego istnieć może w rzeczywistości. Opowiadałeś mi wiele o tej wyspie,
Li-Fang, lecz nigdy nie wyobrażałam jej sobie w ten sposób.
- Będziemy tutaj szczęśliwi, Janeczko - szepnął czule.
- Bardzo szczęśliwi, Li-Fang, kochany i szlachetny mój mężu!
Szerokimi marmurowymi schodami weszli na taras, otaczający dokoła cały pałac.
Zostali przyjęci przez dwa rzędy chińskich służących, przybranych w fantastyczne, barwne
stroje chińskie. Weszli do olbrzymiego hallu. Janka zadrżała oglądając się dokoła.
Była to komnata w stylu chińskim. Wzdłuż ścian ustawione były wspaniale rzezbione, krzesła
i ławy, oraz niezwykle piękne, oszklone szafy, w których lśniły starożytne bezcenne
kosztowności. W ornamentach pod stropem jarzyły się niewidoczne elektryczne lampy,
rozsiewając białe delikatne światło.
Li-Fang nie pozwolił jej zatrzymać się dłużej w tej sali. Pociągnął ją dalej i oto, jak we śnie,
Janka oglądała coraz to inne pokoje, jedne piękniejsze od drugich.
- Urządziłem ten pałac według mego gustu dla przyszłej wybranki mego serca - mówił Li-Fang
całując jej rączki.
Wreszcie usadowili się na miękkich wzorzystych poduszkach w saloniku księżniczki Li.
Dwaj służący uwijali się bezszelestnie, podając wonną herbatę w małych filiżaneczkach i
maleńkie bułeczki.
Janka jadła bardzo mało, znużona i wyczerpana przeżyciami.
Li-Fang dostrzegł to, wstał i życzył swej siostrze dobrej nocy.
Li serdecznie ucałowała swą bratową, po czym młoda para opuściła salonik.
Li-Fang poprowadził Jankę przez salę, wyłożoną grubym dywanem, następnie schodami na
górę do lewego skrzydła pałacu.
Zatrzymał się przed bogato rzezbionymi drzwiami i otworzył je szeroko.
Janka stanęła zdumiona, widząc wspaniałą sypialnię, urządzoną po europejsku.
Li-Fang, uśmiechając się, pociągnął ją do pokoju i otworzył ukryte w tapecie drzwi, ukazując
jej marmurowe ściany łazienki.
- Nie będę ci przeszkadzać, kochanie. Powrócę nieco pózniej.
Ucałowali się gorąco, po czym Li-Fang odszedł.
Za jej plecami rozległ się szelest. Janka obejrzała się.
Do pokoju wkroczyły dwie małe Chinki i stąpając drobnymi kroczkami, pochyliły się aż do
ziemi w niskim ukłonie.
Były to służące. Przyniosły bogato ozdobione chińskie wieczorowe kimono.
Janka pozwoliła się rozebrać. W powietrzu unosiła się aromatyczna woń wody w łazience.
Zręczne, małe rączki milczących Chinek nacierały ją olejkiem oraz upinały włosy.
- Jak w bajce - pomyślała znowu, zachwycona.
Służące poczęły upinać na niej przepyszną tkaninę chińską, w której migotały drogocenne
kamienie.
Gdy ubrały ją wreszcie, Janka stanęła przed wielkim lustrem.
To, co ujrzała w lustrze, przyprawiło ją o zawrót głowy, gdyż to nie była ona, Janka Liniecka,
lecz jakaś księżniczka z bajki tysiąca i jednej nocy.
Rozmarzona, przyglądała się zręcznym rączkom Chinek.
Janka nie opierała się, gdy służące ściągały z jej nóżek jedwabne pończochy, a na nagie stopy
włożyły maleńkie safianowe pantofelki czerwonego koloru.
- O, pani... jaka być piękna... jaka piękna! - zawołały wreszcie, klaszcząc radośnie w ręce.
Janka ocknęła się z rozmarzenia.
Dziecinnie zdumione stały obie małe Chinki i podziwiały swoje dzieło.
Żona Li-Fanga podbiegła do lustra. Wzrok jej wpił się w swe odbicie, serce mocno biło, a
oddech z trudem wydobywał się z piersi.
Cienki wzorzysty jedwab opinał miękko jej postać, uwydatniając gibkość i wysmukłość ciała
bardziej, niż uczyniłaby to najwspanialsza suknia europejska.
Nagle wydało jej się, że niegdyś, bardzo dawno, widziała podobną do swego odbicia w lustrze
kobiecą twarz w chińskim stroju.
Z najtajniejszego zakątka jej duszy powstało jakieś dziwne uczucie, że to uczesanie i ten chiński
strój nie są jej obce. Dziwny przestrach ogarnął ją i czym prędzej odwróciła się od lustra.
Służące zniknęły i Janka została sama. Zbliżyła się do okna i w oczekiwaniu na Li-Fanga
marzyła, spoglądając na czarowny ogród.
Czas mijał, a Li-Fang nie powracał.
Janka miała już zamiar powrócić do pokoju, gdy nagle usłyszała lekki trzask żwiru w alejce
parkowej.
Czy była to jedna ze służących? Janka spojrzała na dół.
W świetle licznych lamp pałacowych rozjaśniających również część parku, Janka ujrzała
postać kobiecą.
Była to Europejka, która stojąc nieruchomo na ścieżce, uniosła w górę swą, zresztą niebrzydką,
twarz i uporczywie wpatrywała się w oświetlone okna.
Rude loki okalały jej głowę. Kobieta widocznie czekała na coś.
Janka znieruchomiała, serce jej biło głośno i gwałtownie.
Kim była ta kobieta? Na co czekała o tej póznej godzinie?
Janka wychyliła się z okna i powstrzymując oddech, przyglądała się tej kobiecie.
Z trudem powstrzymała okrzyk przerażenia na widok dziko wykrzywionej twarzy nieznajomej.
Ujrzała w jej oczach okropną, obłąkaną nienawiść. Nieznajoma uniosła rękę i potrząsnęła
groznie w jej kierunku.
- Czy ona mnie grozi? - zadrżała Janka. - Czy ta nienawiść i groznie zaciśnięta ręka
skierowane były przeciw mnie?
Lecz odrzuciła od siebie to przypuszczenie, gdyż nieznajoma, nie znając jej, nie mogła przecież
jej nienawidzić.
Wtem w głębi parku rozległ się cichy,lecz dziwnie przenikliwy gwizd.
Nieznajoma drgnęła, opuściła głowę i jak gdyby działając mimo swej woli, pod czyimś
przymusem, powoli zagłębiła się w parku, zmierzając w kierunku gwizdu.
Kolana Janki zadrżały i ostatnia kropla krwi uciekła z jej twarzyczki.
W tej samej chwili dwoje silnych ramion zamknęło ją w gorącym uścisku, a głos najdroższego
zadzwięczał nad jej uchem:
- Janeczko - szeptał, uniesiony jej niezwykłą urodą - nigdy bym nie przypuszczał, że
egzotyczny strój tutejszych kobiet tak podniesie twe piękno.
Przecudowna moja żono!
Ale... co ci się stało, jedyna? Jesteś blada i drżysz cała.
Janka nie mogła zapanować nad sobą. Rzuciła się na szyję Li-Fanga i drżąc na całym ciele
zapytała:
- Najdroższy... ta kobieta... ta kobieta w parku tak mnie przestraszyła!
- Jaka kobieta?! - zawołał Li-Fang. - O kim mówisz?
- Przed chwilą w parku stała oparta o drzewo wysoka Europejka. Ona mnie nie dostrzegła,
ale ja widziałam jej oblicze. Ach, Li-Fang, nigdy w życiu nie widziałam podobnej dzikiej
nienawiści na ludzkiej twarzy.
Oczy tej kobiety skierowane były na moje okno. Zacisnęła pięści i pogroziła mi. Jednocześnie
w parku rozległ się gwizd i kobieta zniknęła.
- Janeczko, coś ci się przewidziało! - roześmiał się młodzieniec, przyciągając ją ku sobie,
- wszystkiemu winne są rozstrojone nerwy. Domyślam się , kim była ta kobieta. Otóż
widziałaś zapewne miss Maud Gibson, pannę do towarzystwa Li, która wiedziona czysto
kobiecą ciekawością wślizgnęła się do parku w nadziei, że cię ujrzy.
Ale Janka nie mogła się uspokoić. Nienawiścią wykrzywiona twarz kobiety ciągle stała przed
jej oczyma.
- Jeszcze się obawiasz? - zapytał zatroskany małżonek.
Janka potrząsnęła przecząco głową, lecz oczy jej powędrowały z trwogą w stronę okna.
Li-Fang nie dostrzegł trwogi w jej oczach. Wydało mu się, że Janka drży z zimna.
- Pójdz. Udamy się na spoczynek - prosił ze wzruszeniem. - Jutro rano zapomnisz o
wszystkim. Janko, kwiecie lotosu!...
I rzeczywiście nazajutrz Janka zupełnie zapomniała o nocnym incydencie.
- Po śniadaniu obejrzymy wyspę, kochanie - zaproponował Li-Fang, obejmując ją czule
ramieniem. Zobaczysz groty i małe kaskady, różnobarwne ptaki i motyle, od których roi się
twe małe państewko.
- Dobry, kochany chłopcze! - zawołała uszczęśliwiona.
Przytuleni do siebie przeszli przez liczne sale i pokoje i zeszli na taras.
Li wybiegła radośnie im na przeciw.
Przy ukwieconym stole, zastawionym wytrawnymi potrawami, stała Maud Gibson i rozlewała
herbatę do filiżanek.
Serce Janki zabiło gwałtowniej w piersi, poznała bowiem nieznajomą z parku.
Ale oblicze Angielki rozjaśniał przyjazny uśmiech.
Powoli oddaliła się od stołu i zbliżyła się do książęcej pary.
- Miss Gibson! - zawołał Li-Fang wesoło - proszę mi wybaczyć, że nie zapoznałem panią z
moją żoną jeszcze wczoraj. Mam nadzieje że przypadniecie sobie do gustu, tym bardziej, że
moja żona będzie rada, mając przy sobie Europejkę .
- Nie wątpię, że zaprzyjaznimy się z sobą! - zabrzmiał dziwnie głęboki głos w odpowiedzi.
Zimne palce dotknęły dłoni Janki i wycofały się natychmiast.
Janka uśmiechnęła się z przymusem. Całe towarzystwo zasiadło do stołu.
Maud Gibson była niezwykle wesoła i rozmowna przy stole i okazała się bardzo sympatyczną
współbiesiadniczką.
*
* *
Od tego czasu minęły trzy tygodnie.
Janka znała każdy zakątek wyspy i czuła się bardzo szczęśliwą.
I tutaj podobnie jak w Warszawie, znalazła sobie ulubione miejsce w parku, skąd rozciągał się
piękny widok na jezioro.
Tutaj często marzyła, a myśli jej leciały do Warszawy, do kochanej ojczyzny.
Dlaczego lotnik Karol Garlicz nie daje znaku życia?
Uczucie niepokoju ogarniało częstokroć Jankę, gdy myślała o swym wiernym przyjacielu z lat
dziecięcych.
Dlaczego Karol milczy?... Dlaczego nie pisze?... Czy jeszcze żyje?...
Pewnego upalnego popołudnia Janka usiadła na swej ulubionej ławeczce w parku. Tego dnia
była sama; Li-Fang wyjechał do Hai-Tu, przystani na brzegu jeziora, by spotkać się z doktorem
Martinim.
Piękna żona Li-Fanga nie czuła się ostatnio zbyt dobrze. Doznawała częstych zawrotów głowy,
połączonych z mdłościami. Przypuszczała, że jest to skutek upałów.
Ledwie dotarła do ławeczki, gdy znów w głowie jej się zakręciło, a serce poczęło tłuc się
gwałtownie, w piersi.
Co mi jest? Nigdy dotąd nie miałam podobnego odczucia.
Wtem cała krew napłynęła jej do serca, a całe jej ciało zdrętwiało z przerażenia, zmieszanego
z głębokim zdumieniem.
W ciągu jednej sekundy Janka pojęła wszystko. Zrozumiała, że zostanie matką.
Ta nagła świadomość wytrąciła ją z równowagi. Wybuchnęła dzikim, przerazliwym łkaniem.
Nie dosłyszała przy tym szybkich, zbliżających się kroków mężczyzny. Przybysz zatrzymał się
nagle i przyglądał jej się z szeroko otwartymi oczyma, w których malowały się przerażenie i
współczucie.
Janka umilkła i uniosła głowę. Ujrzała przed sobą Li-Fanga, który z przestrachem patrzył na
nią.
Szybko otarła łzy chusteczką i usiłowała uśmiechnąć się, lecz książę zbliżył się ku niej i
pociągnął z powrotem na ławeczkę.
- Kochanie dlaczego te łzy? - pytał, całując jej rączki. - Czy nie jesteś szczęśliwa?
Jasnowłosa główka przytuliła się do jego piersi. Li-Fang uczuł, że drży cała.
- Jedyny, ubóstwiany mój mężu, nie powinnam ukrywać przed tobą, dlaczego płaczę. Powiem
ci najdroższy. Otóż nie będziemy już sami - wyjąkała, ukrywając spłonioną twarzyczkę w
dłoniach.
- Nie będziemy sami? - Li-Fang potrząsnął głową ze zdziwieniem.
I oto nagle wszystko stało się dla niego jasne. Rozłożył szeroko ramiona.
- Dziecko! - wyszeptał drżącym głosem. - Janeczko, mój klejnocie, moja gwiazdko na niebie,
więc to prawda, że nosisz w swym łonie owoc naszej miłości?
Janka zamknęła oczy i znów rumieniec zalał jej policzki.
- To prawda, ukochany - wyszeptała - i dlatego płaczę. Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo
jestem szczęśliwa?
Janko, moja mała żoneczko! - głos Li-Fanga odmówił mu posłuszeństwa - matko mego
dziecka - ty kochana, złota istotko, wcale sobie nie wyobrażasz, jak bardzo szczęśliwym
uczyniło mnie twe wyznanie!
Przytuliła się do jego piersi. Szczęśliwy uśmiech zjawił się na jej twarzyczce, podczas gdy on
gładził z niewysłowioną czułością jej jasne włosy.
Jakże bardzo ją kochał! Święte uczucie ojcostwa rosło w jego piersi i zatrzymywało oddech.
Janka nie tylko dawała mu dziecko, ona urodzi następcę tronu Tola-Wang.
Czy stary książę okaże się nadal nieugięty, gdy dowie się o tym?
Nowa nadzieja wstąpiła w jego serce.
*
* *
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
25 Rozdział 24Rozdział 24Wings of the wicked rozdział 2407 Rozdział 0607 Rozdzial 5więcej podobnych podstron