Lucy Monroe Trzy dni w Rzymie 1 Bethany szła z powrotem do uroczej, ale drogiej knajpki, w której jadła obiad. Była zdenerwowana, zmartwiona, ale tliła się w niej iskierka nadziei. Przebywała w Rzymie od trzech dni, pięknych i słonecznych, a gubienie się zajmowało jej więcej czasu niż zwiedzanie. Na razie jednak nie zbliżyła się ani trochę do swego celu. Plan był taki, żeby przyjechać na tydzień do Włoch, poderwać seksownego faceta, przeżyć burzliwą przygodę i przekonać samą siebie, że wcale nie jest taka oziębła i pruderyjna, za jaką uważał ją były mąż. Z tym szalonym pomysłem wystąpiła jej matka, która sfinansowała całą wyprawę ze Stanów do Rzymu. Najdziwniejsze było to, że sama była nieśmiałą kobietą, zgodnie żyjącą z tym samym mężem od trzydziestu lat. Bethany nie chciała urazić uczuć mamy, więc za jej radą wydała sto dolarów na strzyżenie włosów i zrobienie pasemek, a następnie poszła na pierwszy w życiu pedicure, żeby się lepiej prezentować w sandałkach. Zainwestowała nawet trzydzieści dolarów na samouczek z kasetą Taniec brzucha i przez kilka wieczorów ćwiczyła z kastanietami, żeby jej biodra poruszały się bardziej seksownie. Odnosiła jednak wrażenie, że wszystkie te zabiegi miały chyba niewielki wpływ na zainteresowanie płci przeciwnej jej skromną osobą. Otworzyła teraz z rozmachem drzwi do knajpki i wpadła wprost na ścianę, której tam przedtem nie było. Ściana się odsunęła, a na ramionach Bethany znalazły się czyjeś dłonie. - Scusi. Sciete guisti? 1 Uniosła głowę i zobaczyła ciemnobrązowe oczy w twarzy, której mogliby pozazdrościć aniołowie. Nigdy w życiu nie widziała nikogo tak cudownego. Nawet jej były mąż, który uchodził za bardzo przystojnego, nie dorastał mu do pięt. Ten włoski Adonis prezentował męską dojrzałość, chociaż wcale nie był stary. Wyglądał najwyżej na trzydziestkę, ale miał spojrzenie osoby doświadczonej i mądrej, jaką ona nie będzie nawet wtedy, gdyby żyła dziewięćdziesiąt lat. - Przepraszam, to znaczy... perdonilo prego - wykrztusiła, powtarzając formułkę z rozmówek z kaset, które matka poradziła jej słuchać w samolocie. - Pani jest Angielką? - zapytał seksownym głosem, który wzbudził w niej dreszcz, jakiego nie poczuła nigdy w ciągu dwóch lat małżeństwa. - Amerykanką. Ścisnął dłońmi jej ramiona, ale nie miał zamiaru jej puścić. - Nie musi pani przepraszać. - Nie patrzyłam, dokąd idę. - I za to jestem wdzięczny losowi. - Uśmiechnął się do niej i zobaczyła w jego oczach uznanie. - Pani się śpieszy? - Tak wyglądam? Uśmiechnął się jeszcze serdeczniej, a jej serce zaczęło bić w zawrotnym tempie. - Tak pani szybko wpadła przez te drzwi... - Tak, śpieszę się, bo zostawiłam tu torebkę i zorientowałam się dopiero na stacji metra, kiedy chciałam kupić bilet... Spoważniał. - To niedobrze. Ktoś się do niego odezwał i w tym momencie obrócił się, uwalniając jej ramiona. Przeprosił za tarasowanie wejścia i, objąwszy ją w talii, jakby się znali nie wiadomo jak długo, przepuścił jakąś parę. Atrakcyjna brunetka w 2 typie Sophii Loren spojrzała na Bethany z zainteresowaniem i zazdrością. Sama była z przystojnym mężczyzną, więc Bethany nieco to zdziwiło. Nie zastanawiała się nad tym dłużej, bo nie była w stanie myśleć o czymkolwiek, czując jego palce na plecach. Czytała w książkach o takich nagłych zauroczeniach i przyciąganiu, ale nie spodziewała się nigdy, że ją to spotka. Dziwne uczucie przenikało chyba jej wszystkie zakończenia nerwowe, z trudem oddychała. Przypuszczała, że i jej mózg nie funkcjonuje w pełni sprawnie. Pewnie dlatego nie zrobiła jeszcze nic, aby odzyskać torebkę. - Muszę... - Urwała i ich spojrzenia znowu się spotkały. - Spytam o pani torebkę. - Dziękuję. Prowadził ją, wciąż obejmując w talii, a ona mu na to pozwalała. Właściciel lokalu, niewysoki, gruby i bardzo przyjacielski, podał z uśmiechem małą torebkę, gdy jej towarzysz poprosił o nią po włosku. - Powinna pani bardziej uważać, signorina. - Pokręcił głową. - Nie wiem, co by się stało, gdybym jej nie zauważył na krzesełku. - Pewnie by jej już nie było - odpowiedział nieznajomy. Zerknęła na niego, zastanawiając się, czy nie uważa jej za idiotkę, ale nie widziała kpiny na jego twarzy. - Nie noszę tam paszportu ani większej ilości pieniędzy - wyjaśniła, usprawiedliwiając się. - Miałam tylko parę euro, prawo jazdy i kartę kredytową. - Proszę sprawdzić, czy wszystko jest. Antonio mógł ją znalezć, kiedy ktoś już ją opróżnił. Przejrzała szybko zawartość torebki. - Jest wszystko. - Uśmiechnęła się do restauratora. - Zobaczyłem ją zaraz po pani wyjściu i schowałem. 3 - Dziękuję - powiedziała i wyciągnęła pieniądze, żeby okazać mu wdzięczność. - Nie, signorina. To przyjemność pomóc tak pięknej kobiecie. Roześmiała się, kręcąc głową. - Jeszcze raz bardzo dziękuję. - Nie wierzy mu pani? - Że z przyjemnością mi pomógł? Na pewno. Wygląda na bardzo porządnego człowieka. - Więc wątpi pani w tę część na temat urody? - spytał żartobliwie jej rycerz. Poczuła jego dotyk i w tym momencie połączenie nerwowe łączące jej mózg z ustami zostało przerwane i musiała odczekać chwilę, zanim była w stanie odpowiedzieć. - Nie jestem kandydatką na Miss Ameryki, ale takich jak ja jest większość. Andre zmierzył ją wzrokiem konesera, od stóp do głów. Widział pięknie połyskujące jasne włosy, zdrową cerę, regularne rysy i fascynujące szare oczy, które wydawały się raz bardziej zielone, a raz bardziej niebieskie. Jak na swój średni wzrost miała długie, kształtne nogi. - Chętnie bym panią zobaczył w sukni wieczorowej. A może w kostiumie kąpielowym? - Co? Omal nie wybuchnął śmiechem, widząc zdumienie na jej ślicznej buzi. Nie zrobił tego, oczywiście, bo i tak wyglądała, jakby się szykowała do ucieczki. Czuło się w niej niepewność i nieśmiałość, co wyzwalało w nim instynkt opiekuńczy. - To by się dało załatwić, jakbyś damę zaprosił na kolację - wtrącił się Antonio, który słyszał ich rozmowę. - Ubrałaby się wieczorowo, a może jutro mógłbyś z nią pojechać za miasto, w jakieś miłe miejsce, gdzie można popływać. 4 Poprzez jej letnią sukienkę widać było kształty, jakie w każdym mężczyznie wywołują najśmielsze fantazje. - Ale... to niepotrzebne. Nie powinien pan... - język jej się plątał. - Antonio, zawstydzasz panią - upomniał Andre restauratora. - Nie bądz głupi! - prychnął najstarszy przyjaciel jego ojca. - Ci młodzi! Przecież chcę ci pomóc. Jak byłem w twoim wieku, to żaden staruszek nie musiał mi radzić, jak poderwać dziewczynę. Zapytaj ojca! Nie czekając na odpowiedz Andre, Bethany odsunęła się i z wymuszonym uśmiechem powiedziała: - To ja już pójdę. - Ma pani jakieś plany? Andre zrobił krok w jej stronę. - Jest pani z kimś umówiona? - No... nie - przyznała. - Nie mam sprecyzowanych planów, ale chciałabym zobaczyć Forum Romanum. Jeżeli jest to tak trudne, jak znalezienie Kaplicy Sykstyńskiej, pewnie znowu się zgubię. Chyba wszyscy w Rzymie wiedzą, gdzie to jest, ale mnie się udało dwa razy wsiąść do niewłaściwego autobusu. - Zaczęła się wycofywać w stronę drzwi, wyraznie zmartwiona. - Jeżeli zaraz nie pójdę, nie zdążę na grupowe zwiedzanie. Chwycił ją za rękę, nim wpadła na czyjś stolik. - Uważaj. Spojrzała za siebie, zauważyła stolik i znów popatrzyła na mężczyznę. Zaczerwieniła się. - Nie zauważyłam... Dziękuję. - Chce pani zobaczyć Forum? - Tak. Jest tu tyle do zwiedzania, a ja codziennie tracę kilka godzin, żeby znalezć każde miejsce. Wyglądała na kobietę, która nie powinna być sama w wielkim mieście. - Rzym to duże miasto. Aatwo się zgubić - powiedział. 5 - Założę się, że pan się nie gubi. - Oczywiście, że nie. - Uśmiechnął się. - Znam to miasto całkiem niezle, chociaż tu nie mieszkam. Czekał, aż połknie haczyk i sama go poprosi o wskazówki albo by został jej przewodnikiem. - Mogłabym tu mieszkać kilka lat, a i tak bym błądziła. Kurt mówił, że mogłabym obrócić się w łazience, a po wyjściu nie wiedzieć, w którą stronę iść. - Kto to jest Kurt? - Istnienie w jej życiu innego mężczyzny zaniepokoiło go, chociaż nie znał nawet jej imienia. - Mój były mąż. - Aha. O facecie, który pozwolił pani odejść, nie warto nawet wspominać. Roześmiała się i potrząsnęła głową tak, jak przed chwilą, gdy Antonio nazwał ją piękną. - Moja mama mówi to samo. - Mądra kobieta. - Tak. Ona by się nie zgubiła, szukając najważniejszych zabytków Rzymu. Uważała, że powinnam jechać z wycieczką. - Z tym się nie zgadzam. Gdyby była pani z grupą, nie spotkalibyśmy się. - Spojrzała na niego. Chyba jednak nie chodziło o kwestie językowe, bo świetnie mówił po angielsku. Pokażę pani Forum. Oczy jej rozbłysły, ale niepewnie spojrzała na restauratora. - W porządku, signorina. To jest Andre di Rinaldi. Dobry człowiek. Znam jego ojca od dziecka. Graliśmy razem w piłkę. Andre przyjeżdża tu często służbowo i odwiedza starego ojca. - Nie opowiadałam panu o moim problemie po to, żeby mnie pan oprowadzał - usprawiedliwiała się. 6 - Nie ma pani na to ochoty? - spytał rozczarowany restaurator, który zauważył już, że jest w tej dziewczynie coś specjalnego i usiłował spojrzeniem przekazać to Andre. Andre sam na to wpadł. - Nie proponowałbym, gdybym nie miał ochoty pani zabrać. - Ale... czy ma pan czas? - spytała. - Nie mam dzisiaj żadnych spotkań, co jest dość nietypowe. Patrzyła na niego przez chwilę, przygryzając wargę. Czekał. Był pewien, że jeśli mu odmówi, będzie się starał dowiedzieć, gdzie się zatrzymała i zaaranżować następne spotkanie. Nigdy jeszcze nie czuł takiej potrzeby bycia z kobietą jak w tym przypadku. Poza tym, przyzwyczaił się do tego, że ludzie lubią go wykorzystywać ze względu na jego bogactwo, a ta kobieta wydawała się po prostu szczera. Westchnęła i wyciągnęła rękę. - Nazywam się Bethany Dayton i będę bardzo wdzięczna, jeśli mi pomożesz odnalezć Forum Romanum. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie zrobić tego, na co miał ochotę od momentu, gdy wpadła w jego ramiona. Nachylił się i ucałował oba jej policzki. Miała delikatną skórę i pachniała wiosennymi kwiatami i słońcem. Objęta jego ramionami, nie starała się uwolnić, ale rozchyliła wargi, jakby w oczekiwaniu na prawdziwy pocałunek. Musiał powstrzymać się całą siłą woli. - Miło cię poznać, Bethany. 7