tytuł: "Odyseja"
autor: Homer
Przekład
Jana Parandowskiego
Tom
Całość w tomach
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
Warszawa 1996
Tłoczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zakładu
Nagrań i Wydawnictw Związku
Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z Wydawnictwa
"Czytelnik", Warszawa 1965 r.
Pisała J. Andrzejewska
Korekty dokonały
Ewa Chmielewska
i Iwona Burzyńska
`tc
Homer
Posłuchajmy:
"Jak kiedy Meońska lub
Karyjska niewiasta kość słoniową
ubarwi purpurą - ma to być
wędzidło dla koni, a niejeden
jeździec, widząc je w jej
komnacie, pragnąłby wziąć, lecz
to klejnot królewski rumakowi na
ozdobę, a woźnicy na chwałę -
tak i tobie, Menelaosie,
ubarwiły się krwią kształtne uda
i golenie aż do kostek."
Albo:
"Jak szale rzetelnej kobiety,
co przędzeniem zarabia na życie
i na wadze kładzie wełnę, by dla
dzieci zdobyć nędzną zapłatę -
tak równo ważyła się walka
Achajów i Trojan."
A oto Apollon roztrąca wał,
który tyle pracy kosztował
Achajów:
"Jak chłopiec nad brzegiem
morza z piasku usypie zabawkę i
znów ją rękami i nogami rozrzuca
w płochej igraszce tak ty,
sławiony Fojbosie, rozrzuciłeś
trud i znój Achajów."
Albo:
"Jak ogier w stajni,
nasyciwszy się jęczmieniem u
żłobu, zrywa pęta i biegnie w
cwał przez pole, nawykły kąpać
się w rzece o pięknej wodzie,
dumny niesie wysoko głowę z
rozwianą grzywą i pewny swej
siły gna chyżo ku miejscom,
gdzie zwykle pasą się klacze -
tak Hektor na głos boga porwał
się biegiem na śmigłych nogach."
I jeszcze:
Trafiony strzałą pada
Gergytion, syn Priama: "Jak
głowę przechyli mak w ogrodzie
owocem i deszczami wiosennymi
ugięty - tak on pochylił głowę
ciężką od hełmu."
Co chwila Homer zawiesza akcję
poematu, choćby w największym
zamęcie bitwy, by nagle pośród
mieczów i dzid, cwałujących
koni, poległych i rannych
otworzyć niby strzelnicę w
surowej twierdzy widok na inny
świat, na dzień powszedni, który
nic nie wie o wojnie, Troi i
bohaterach. Tu panuje czas
teraźniejszy, ten, w którym żył
poeta, daleko poza heroiczną
przeszłością. Tu widać ludzi
prostych wśród powszednich zajęć
i pracy - rybaków, pasterzy,
poławiaczy ostryg, słychać głosy
ptaków nad rzeką, pada śnieg i
grad, lwy i wilki rzucają się na
trzody, i jakby go ten czas
teraźniejszy wyzwalał z
epickiego dystansu, w swych
porównaniach odzywa się często
osobistą apostrofą wołając po
imieniu bogów i bohaterów.
Jest to w istocie najbardziej
osobisty głos poety, który swych
porównań nie odziedziczył po
dawnych aojdach, pierwotna
poezja nie zna takich porównań,
jak nie będzie ich w pieśni o
Rolandzie. Nie było ich przed
Homerem, a po nim wszystkie od
niego pochodzą. U niego uczył
się ich Wergili, u Wergilego
Dante i cały renesans
europejski. Ale trzeba długo
czekać, by ośmielono go się
naśladować w tak kunsztownych
porównaniach, jak to, w którym
udo Menelaosa, draśnięte
strzałą, porównywa z dziełem
sztuki snycerskiej i na chwilę,
jakby zapomniał o zranionym
bohaterze, przywiera zachwyconym
wzrokiem do ubarwionej purpurą
kości słoniowej.
Homer jest niezwykły w swych
skojarzeniach - śmiały i
niespodziany. Oto co mówi: "Jak
biegnie myśl męża, co wiele ziem
zwędrował i w bystrym umyśle
rozważa: I tu bym poszedł, i
tam", bo w różne strony go
ciągnie - tak szybko przeleciała
pani Hera." Kiedy indziej Hera
przelatuje gołębiem, Iris jak
burza śnieżna, Tetyda wstaje z
morza niby mgła. Często wiją się
długie girlandy porównań,
"Iliada" jest nimi przetkana, w
"Odysei" jest ich znacznie
mniej, bo sama jej treść jest
bardzo rozmaita, inaczej niż
"Iliady", zbyt twardej w swej
wojennej opowieści.
I jakby nie wystarczały te
małe okienka otwierające się na
świat, wstawia Homer w księdze
XVIII wspaniały witraż - opis
tarczy Achillesa, fantastyczne
dzieło sztuki, któremu tylko bóg
- Hefajstos - mógł sprostać i
gdzie widać wesele i sąd na
rynku, i wieś z oraczami,
żniwiarzami, pasterzami,
winobraniem, i tańce dziewcząt i
chłopców, jakby zgarnięte
dobrotliwym słowem sny
wojowników tęskniących za domem.
To, co tu jest przelotną wizją,
wypełni się w "Odysei" akcją
wśród pól Itaki i ogrodów
Scherii, tak jak wzruszające
porównanie w "Iliadzie", które
mówi: "Czasem na pełnym morzu
jawi się żeglarzom światło
dalekie - to płonie ognisko hen,
w górach, w samotnej zagrodzie,
lecz, wbrew ich woli, fale na
rybnym morzu odrzucają ich
daleko od drogich osób",
znajduje swe dopełnienie w
przejmującym momencie, gdy Odys
zbliża się do ojczyzny i już
widzi dymy domów na Itace.
Lecz bardziej zadziwia tkanina
metafor i porównań z tego samego
elementu, jakim jest ogień w
"Iliadzie", a wiatr w "Odysei".
Ponad dwieście razy w sceny
wojenne pod Ilionem wciska się
ogień blaskiem lub płomieniem,
na tarczach się żarzy, same
imiona bohaterów rzucają iskry,
sama walka staje się synonimem
ognia, wreszcie wybucha w
niesamowitym zmaganiu się dwóch
żywiołów: ognia i wody, gdy
Hefajstos walczy z bogiem rzeki
Ksantos. Aż dziw, że Heraklit
tego nie zauważył, gdy chciał
Homera smagać rózgami. Jeszcze
subtelniej wiatr przenika
niektóre miejsca "Odysei", np.
pieśń szóstą, gdzie najpierw
Atena wchodzi do śpiącej
Nauzykai jak tchnienie wiatru,
później co chwila ten motyw
powraca i wyraz: anemos - wiatr,
w różnych wersjach brzmi w
scenie nadrzecznej.
Rozważanie artyzmu Homera
powinno się zaczynać od takich
właśnie wierszy, gdzie jest on
całkowicie sobą, wolny od
tradycji. Czujemy tu jego
obecność, bliskość człowieka,
który ze wzruszeniem patrzy na
świat, swój własny, nie ten z
mgły mitów uwiany - jakbyśmy
słyszeli jego krok na piasku
nadmorskim lub w ulicy miasta,
przesuwa się przed nami cień
zadumany.
Homer wyszedł z tradycji
epickiej, zapewne długiej. Wziął
z niej język, heksametr i ten
styl, którego najbardziej
znamienną cechą są powtarzające
się epitety, zwroty i
określenia. Należą tu wiersze,
które poprzedzają odezwanie się
postaci albo występują przy
opisie zbroi czy posiłków, albo
zapowiadają nowy dzień z
wejściem różanopalcej Jutrzenki.
Jedną trzecią wierszy obu
poematów stanowią te niezmienne
formuły, spadek po nieznanych
poetach, którzy ukształtowali
tradycję epicką. Zwłaszcza
"epitheta ornantia", tak
charakterystyczne dla Homera,
noszą na sobie ślady dalekiej
starożytności, być może, zanim
weszły do poezji, pełniły służbę
świątynną w modlitwach i
hymnach. Niektóre z nich są
niejasne, i zapewne sam Homer
powtarzał je z tą mgiełką
nieuchwytnego znaczenia, jaka
okrywa nazwy i zwroty kultowe.
We fragmencie jednej z nie
zachowanych komedii Arystofanesa
słyszymy, jak się ktoś dopytuje,
co znaczy "amenena karena",
ulubiony zwrot homerycki na
określenie umarłych - mdłe
głowy.
Przez długą praktykę poetycką
epitety zrosły się ze swoimi
rzeczownikami lub imionami, tak
że tworzą nieomal jedno pojęcie.
Przymiotnik idzie za swoim
rzeczownikiem nieodstępnie jak
cień. I tak Homer z
niewzruszonym spokojem nazywa
Ajgistosa "nieskazitelnym", a w
następnym wierszu mówi o jego
podłości i zbrodni, tak samo
szaty, które Nauzykaa wiezie do
prania, są "lśniące", a niebo i
w dzień jest "gwiaździste". Co
prawda jest ono w istocie
gwiaździste, chociaż gwiazd w
dzień nie widzimy, tak jak
Ajgistos w rozumieniu Homera
jest nieskazitelny ze względu na
swój ród i boskie pochodzenie.
Nasze ucho nie od razu się
oswaja z tymi niezmiennymi
formułami: dziwią, rażą,
śmieszą. Parodiowano je zawsze z
upodobaniem. Lecz wchodząc w
bliższą zażyłość z eposem
pozbywamy się uprzedzeń i
zaczynamy odczuwać te refreny
jako znamienny ton, wreszcie
jako swoisty urok. To właśnie
one wyróżniają Homera wśród
wszystkich poetów, nikt go w tym
nie naśladował, i wystarczy
zacytować dwa wiersze, by się
wiedziało, od kogo pochodzą.
Może właśnie tym "kliszom", tym
"wierszom do wszystkiego",
którymi się Homer posługuje nie
tylko z szacunku dla tradycji,
ale i w trudnościach
metrycznych, zawdzięcza epopeja
jednolitość swego tonu, tę magię
słowną, która ją wyodrębnia
wśród wszystkich tworów
poetyckich.
Nie zgadza się to nie tylko z
naszym obyczajem literackim, ale
tak samo nie zgadzało się z
obyczajem innych poetów
starożytności, u których również
panowała zasada indywidualnej
przydawki, dostosowanej do
miejsca, czasu, osoby,
okoliczności, uczuć. Zresztą i
Homer umiał wybornie zmieniać
sens i wartość uczuciową nawet
najbardziej utartych zwrotów,
rzucając na nie inny odcień,
zależnie od okoliczności. W
porządku tych samych wierszy
nakłada zbroję Hektor i Parys,
ale dwa tak różne charaktery -
bohatera i tchórza - nasycają te
uświęcone formuły zupełnie innym
nastrojem.
Z tradycji wziął Homer
heksametr, któremu zapewnił
niepodzielne panowanie w poezji
epickiej. Narodziny heksametru
osłania tajemnica. Nie spotykamy
nic pokrewnego w innych językach
indoeuropejskich, taki na
przykład wiersz wedycki nie ma
nic wspólnego z heksametrem, jak
obcy mu jest wiersz saturnijski,
którego Rzymianie dopiero pod
wpływem Homera (i to nie od
razu, bo Andronicus jeszcze tym
wierszem tłumaczył "Odyseję")
wyrzekli się dla heksametru. Ten
i ów uczony pragnąłby w nim
widzieć twór śródziemnomorski,
który za pośrednictwem Egei
przeszedł do Greków. Ale może
prościej uważać go za rzecz
oryginalną samych Greków, którzy
tak często bywali pierwsi i
wolni od obcych wzorów. Byłby
więc heksametr tworem epoki
achajskiej, niestety nie
posłyszeliśmy go dotąd wśród
skąpych zabytków. Odcyfrowane
niedawno tabliczki z Pylos i z
innych ośrodków kultury
mykeńskiej ożywiły nadzieję, że
uda się odnaleźć i strzępy
poezji z tych czasów, skoro już
powitały nas imiona Hektora i
Achillesa.
U Homera heksametr jest tak
świetny, że jego doskonałość
nigdy nie została przewyższona,
choć tylu poetów posługiwało się
tą formą. Nikt nie umiał władać
nim z taką lekkością i z takim
wirtuozostwem, u nikogo nie miał
on tej swobody w zmiennych
tonach, nigdy w sposób bardziej
naturalny nie służył narracji i
dialogom. Mógł jednak u Homera
korzystać z niezwykle
różnorodnego języka, mającego do
rozporządzenia niezrównane
bogactwo odmian dialektycznych.
Jest to język par excellence
poetycki, a można rzec -
kunsztowny lub sztuczny, daleki
od mowy potocznej w jakimkolwiek
miejscu i czasie. Starożytni
gramatycy zwracali uwagę na
"władzę metrum" w języku Homera,
gdzie rzeczowniki i przymiotniki
przybierają liczbę i rodzaj
zależnie od wymagań miary
daktylicznej, gdzie rodzaj
męski, żeński, nijaki, liczba
mnoga i pojedyncza występują na
przemian dla określenia tych
samych przedmiotów. W
poszukiwaniu daktylów,
uskrzydlających heksametr,
wszystko bierze udział:
deklinacja, koniugacja,
składnia, słownictwo, nawet
ortografia. W słownictwo, jedno
z najbogatszych, jakie zna
poezja, weszły elementy z
różnych dialektów, głównie
eolskie i jońskie, co
nastręczało tyle kłopotów
filologom i nadal ich nęka. Dla
wyjaśnienia tego zjawiska
stworzono wiele hipotez. Były
wśród nich i takie, że Homer
ułożył swe poematy po eolsku, a
potem przetłumaczono je na
joński, i zacny Fick starał się
na nowo przepisać go w dialekcie
eolskim. Inne hipotezy szukały
takich okolic w świecie greckim,
gdzie by się te dwa dialekty ze
sobą mieszały w codziennym
języku.
Zdaje mi się, że próżno szukać
takiego terytorium, chyba nikt
nigdy nie mówił na co dzień
językiem Homera. Gdzież była
ziemia, na której istniało obok
siebie pięć form bezokolicznika:
być? Starożytni różnorodność
języka homeryckiego przypisywali
podróżom Poety: wędrował po
różnych stronach i zbierał
słowa, które zatrzymały jego
uwagę. Zdarzały się wśród nich i
obce, przeżytki z epoki
minojskiej, które zawsze
wyróżnia jako nie należące do
"mowy bogów", czyli greckiej.
Subtelny Dion Chryzostom z
ujmującą prostotą wypowiedział
swój sąd w tej zawiłej materii:
Homer - powiada - mówi raz po
dorycku, raz po eolsku,
najczęściej po jońsku, a
niekiedy wręcz "diasti", czyli
językiem Dzeusa. Ukształtowany w
tradycji epickiej, może wielu
pokoleń, ten wspaniały język
stał się dla Homera wybornym
narzędziem, które niewątpliwie
sam udoskonalił i które służyło
mu nieomylnie w wypowiedzeniu
tego, co miał do powiedzenia, a
co było jednym z
najrozleglejszych światów
poetyckich.
Był on, tak samo jak forma
wiersza i język, spadkiem po
przodkach i tych zwyczajnych,
powtarzających stare klechdy, i
tych, co górowali nad innymi
swym talentem twórczym - aojdach
dawnych czasów. Był to świat
mitów i legend. Sam Homer
odwołuje się wprost do tej
tradycji czy to w osobie
Achillesa, amatora_poety
wielkiego rodu, który w swym
namiocie śpiewa "klea andron" -
sławę mężów, nieokreślone bliżej
pieśni rycerskie, czy to w
osobie Nestora, żywej kroniki
odległych czasów,
niewyczerpanego narratora, który
przy każdej sposobności sieje z
własnej pamięci fragmenty
możliwych czy zapomnianych
poematów, wreszcie w "Odysei"
występują dwaj prawdziwi,
zawodowi poeci o mówiących
imionach - Femios (głośny) i
Demodokos (mający wzięcie u
ludu, po naszemu: Ludomił).
Obu otacza szacunek, należny
istotom natchnionym od bogów,
ale stanowisko Femiosa w domu
Odyssa jest dwuznaczne, można by
go w dzisiejszym stylu określić
jako "kolaboracjonistę". I tak
na niego patrzy Odys, gotów
pchnąć go mieczem, który dopiero
Telemach wytrąca mu z rąk
mówiąc: "Niech twój spiż nie
zabija niewinnego." Lecz
przedtem sam Femios się broni
przejmującymi słowami: "Tobie
samemu byłoby żal, żeś zabił
aojda, który bogom i ludziom
śpiewa. Samouk jestem, bóg
zaszczepił mi w łonie wątki
rozmaite..."
Wyraz, który tu
przetłumaczyłem jako "wątek", w
oryginale brzmi: "oime", i
należy do najdziwniejszych w
języku Homera. Znaczy dosłownie:
droga, ścieżka, a służy do
określenia pieśni - cudowne
skojarzenie z czymś, co się wije
i biegnie, jak nieznanymi i
niezliczonymi drogami biegnie
podanie, legenda, pieśń, wieczna
wagantka. Jest to słowo bardzo
stare, Homer wziął je od swoich
poprzedników, Femiosów i
Demodoków, słowo pachnące
namiotami wojowników i dymem
ognisk. Nasz wątek przesuwa te
obrazy w inny świat, choć równie
omszały tradycją, która myśl i
słowo wiązała z tkaniem.
Mylą się ci, którzy chcieliby
widzieć w postaciach Femiosa i
Demodoka poetów współczesnych
Homerowi, ba! byli i tacy, co w
Demodoku szukali samego Homera.
Jak wszystko w jego poematach, z
wyjątkiem strzępków
teraźniejszości w porównaniach,
należy do wizji minionego czasu,
i aojdowie epopei są albo
wspomnieniem, albo wyobrażeniem
tych świadków wieku
bohaterskiego. Ich godłem jest
forminga, dzwonny instrument,
który towarzyszy ich recytacji.
Rapsodowie późniejszych wieków
mieli inne godło: laskę zwaną
też berłem. I jeśli co chciał
Homer w tych postaciach wyrazić,
to godność poezji, wysoką jej
wartość dla świata i otoczyć ją
glorią. Jednocześnie stworzył tę
przedziwną scenę, kiedy przed
Demodokiem staje we własnej
osobie bohater jego pieśni.
W pierwszej księdze "Odysei"
Telemach biorąc Femiosa w obronę
przed matką wypowiada pamiętne
słowa: "Czemuż wzbraniasz
aojdowi cieszyć nas tym, ku
czemu duch go skłania?" To nie
błahy fakt, że pierwszy w
literaturze europejskiej głos o
poecie jest głosem swobody
twórczej. Niejedno jeszcze słowo
o poezji daje się słyszeć w
"Odysei", jak na przykład to w
tej samej przemowie Telemacha,
że "zawsze najnowszą pieśń
najwięcej ludzie sławią", w czym
można by się dosłuchać aluzji do
własnej twórczości Homera. Ale
ze szczególną uwagą czytamy
takie słowa, które odnoszą się
do sztuki poetyckiej, a wśród
nich pojawia się i to, które w
naszej terminologii brzmi:
kompozycja.
Homer używa tu pięknego i
wspaniałego wyrazu: kosmos.
Znaczy on "ład" i odzywa się w
pochwałach słuchaczy,
zachwyconych pieśniami Demodoka.
Ale gdzie nie ma słowa, istnieje
pojęcie, które wita nas w
inwokacji, na samym wstępie
poematu. Podając swój materiał -
wieloletnią tułaczkę Odyssa -
poeta zwraca się do Muzy: "I nam
coś z tego opowiedz, a zacznij,
skąd chcesz, boska córko
Dzeusa."
W przekładach wierszowanych
ten znamienny heksametr albo
przepada, albo zostaje z niego
ogryzek. Zwłaszcza ginie słówko
"hamothen" - "skądkolwiek", "od
jakiego bądź miejsca", tak
niezwykłe i ważne. Muza Homera
zaczyna od końca, od ostatnich
tygodni tułaczki Odyssa. Ten
mistrzowski chwyt kompozycyjny,
za trudny po dziś dzień dla
wielu epików (obejmuję tą nazwą
i powieściopisarzy), wprowadza
do poematu dwa nurty czasu,
jeden mierzony wschodami i
zachodami słońca lub określony
pewną liczbą minionych dni, co
razem od zjawienia się Mentesa u
Telemacha do ostatnich wydarzeń
na Itace po powrocie Odyssa
wynosi mało co więcej niż
miesiąc, drugi nurt to dziesięć
lat przygód od zburzenia Troi,
wielki obszar czasu i
przestrzeni wciąż obecny w
myślach i słowach ludzi
oczekujących Odyssa, wciąż
leżący brzemieniem na nim samym
i wreszcie wypływający w
opowieści przygód w samym środku
poematu, który słowo Odyssa
rozsuwa jak kurtynę, by w
skrócie pokazać minione lata, i
te dwa nurty tak się zlewają
razem, że czytelnik zapomina w
końcu o tym czasie zasadniczym,
o trzydziestu paru dniach
właściwej akcji - w złudzeniu
biegnących nad nim lat.
Czas akcji natomiast,
odmierzony dniami i nocami,
posuwa się naprzód według słońca
i gwiazd, dokładnie oznaczonych
w chwili, gdy Odys rusza na swej
tratwie z wyspy Ogigii. Jest
jesień. "Teraz - mówi doń
Alkinoos - noc jest długa,
niezmierna, jeszcze nie pora
spać, dalej więc opowiadaj nam
dziwy." To samo mówi Eumajos.
Już ranki i wieczory są chłodne.
Zła deszczowa noc daje poecie
sposobność do wtrącenia
krótkiego wspomnienia zimy pod
Troją - nieoczekiwane
uzupełnienie "Iliady", dziejącej
się w letnim słońcu.
Równie śmiała jest kompozycja
"Iliady", której akcja obejmuje
tę samą liczbę dni co "Odyseja",
a wciska się w nią całe
dziesięciolecie wojny
trojańskiej dzięki paru chwytom
kompozycyjnym, na jakie tylko
geniusz się waży. Tu należą
wszystkie momenty wyjaśniające
początek wojny czy to w
opowiadaniach i wspomnieniach,
czy wprost, jak w niezapomnianej
księdze trzeciej z Heleną wśród
starców na murach Troi, gdy im
objaśnia postaci wodzów
achajskich, i z pojedynkiem
Menelaosa i Parysa, jakby się
wojna dopiero zaczynała. Albo
ten wyborny, tyle zbędnych
wątpliwości nasuwający, przegląd
wojsk w drugiej księdze z
dokładnym wyliczeniem sił
achajskich i trojańskich,
bezcenna dla późniejszych Greków
złota księga rodów i plemion,
zapewne odziedziczona po
dalekiej tradycji.
Z olbrzymiego zasobu podań o
wojnie trojańskiej wybrał Homer
tylko jeden epizod - zatarg
Achillesa z Agamemnonem, i
uczynił go osnową całej akcji,
dramatem mającym swe rozwiązanie
w śmierci Hektora: Troja jeszcze
stoi, wojna jeszcze trwa, ale
już wszystko się dokonało. Niby
symbol zagłady i żałoby w
ostatnich słowach Achillesa do
Priama zjawia się postać Niobe.
Nikt nie umiał w taki sposób
opowiedzieć wojny trojańskiej,
różni poeci, tzw. cyklicy, po
Homerze opracowywali ten
niewyczerpany temat, wywodząc w
swej narracji długie lata,
Horacy natrząsał się nad tymi
wierszowanymi kronikami, że
zaczynają "ab ovo", czyli od
jaja Ledy, z którego wykluła się
Helena.
Pamiętamy wstępne wiersze
"Iliady": "Gniew opiewaj,
bogini..." i "Odysei": "Męża
głoś, Muzo, wielce
obrotnego...", gdzie podana jest
w kilku słowach treść poematu,
co przypomina obszerne tytuły
dramatów Szekspira z pierwszych
wydań. Gniew Achillesa... Homer
wskazuje na rdzeń akcji,
konflikt dwóch mężów, dwóch
potęg, wyrwany z zawiłego tekstu
różnorodnych podań. To właśnie
jest wielkie w koncepcji
"Iliady" i zupełnie wystarcza,
by rozbroić tych, co nie wierzą
w jedność poematu i autora.
Ci sami srożą się również nad
"Odyseją" wypruwając z niej tzw.
Telemachię, czyli podróż
Telemacha do Pylos i Sparty: że
jakoby psuła kompozycję poematu.
A to właśnie jest jednym z jej
uroków! Równoległa wędrówka ojca
w drodze powrotnej do domu i
syna jadącego na poszukiwanie
ojca, zakończona przejmującym
spotkaniem na ziemi rodzinnej,
gdy ojciec z niemym zachwytem
ogląda w urodziwym, a
nieznajomym kształcie syna,
którego zostawił dzieckiem, a
syn nie domyśla się ojca w
żebraku - ta scena milcząca ma w
sobie wzniosłą wielkość. Nikt
piękniej od Homera nie używał
elementu milczenia, przez całą
starożytność podziwiano oprócz
tej drugą wielką chwilę, gdy
Ajas milczeniem odpowiada
przemawiającemu doń w podziemiu
Odyssowi, i my podzielamy sąd
starożytnych. Warto przypomnieć,
że ta równoległa wędrówka ojca i
syna w oczach Joyce'a była
pomysłem kompozycyjnym
najwyższej klasy i na nim
zbudował on swego "Ulyssesa".
Lecz Telemach ma w kompozycji
"Odysei" jeszcze inną rolę do
spełnienia: odwiedza świat
miniony, idzie naprawdę "~a la
recherche du temps perdu", w
oddalony i wygasający świat
achajskich bohaterów, w świat
"Iliady", w który go wtajemnicza
stary Nestor i pogodzony z
Heleną Menelaos. Jest to
właściwe Homerowi operowanie
epizodami, które rozszerzają
akcję i otwierają w niej
nieprzewidziane perspektywy.
Takim arcyepizodem jest
zejście do podziemia,
najbardziej przejmująca z
przygód Odyssa, obojętne, skąd
się tu wzięła, jakie stoją za
nią rytuały czy mity, czy choćby
najodleglejsze powiązania z
podróżami do piekieł opiewanymi
w prastarych eposach, o których
zapewne Homer nigdy nie słyszał,
póki mu ich nie odkryli
nowożytni egiptolodzy i
asyriolodzy, w "Odysei" zajmuje
ona szczególne miejsce i jest
najbardziej patetyczna z
opowieści tułacza - latarnia
magiczna, wstawiona w sam środek
epopei, z wichurą obrazów i
wizji, rozszerzających ziemski
bieg zdarzeń o przeszłość i
przyszłość - niezwykły twór
poezji, niezapomniany: Wergili
podejmie go na nowo, Dante
oświetli nową wiarą. Nikt jednak
nie przewyższy Homera w takich
momentach, jak rozmowa Odyssa z
Achillesem, spotkanie z Ajasem,
który swą urazę poniósł za grób,
rozmowa z matką, wreszcie wróżba
Tejrezjasza, główny cel wędrówki
do podziemia - wróżba
zawieszająca nad całą "Odyseją"
zagadkowy epilog, pozostawiony
przez poetę na domysł wieków.
Był to pierwszy wielki twórca
dusz i pozostał jednym z
największych przy całym
bogactwie, nagromadzonym przez
poezję dwudziestu kilku wieków
po nim. Postaci przez niego
stworzone nie zmieniły się od
czasu, kiedy wyszły z jego
słowa, choć każda z nich miała
długie i zawiłe dzieje, każda
wracała u wielu poetów, i jeśli
ten lub ów zmieniał ich rysy,
zapewniał im tylko krótkie i
mdłe życie w odsyłaczu do
Homera. Achilles, Hektor,
Patroklos, Nestor, Parys, Priam,
Helena, Andromacha, a po nich
Odys, Penelopa, Telemach,
Nauzykaa - każda z tych postaci
żyje własną niepowtarzalną
osobowością, a główni
bohaterowie, Achilles i Odys -
pełnią człowieczeństwa, z
zaletami i wadami, z tryumfem
cnót lub klęską przywar, żaden z
nich nie trwa pokornie w
wyznaczonej sobie roli, ale
wyłamuje się z niej burzą
namiętności lub niespodziewaną
koleją losów.
Achilles, kiedy zacina się w
swym gniewie, nie przeczuwa
śmierci Patroklosa ze wszystkimi
jej następstwami, a kiedy znęca
się nad trupem Hektora, nie wie,
że go sam obmyje i złoży na
rydwanie, gdy Priam przyjdzie
nocą otworzyć jego serce na nie
znane wojownikowi uczucia
litości i skruchy. O każdej z
tych postaci można napisać
książkę, były takie książki, bo
nic w Homerze nie uchowało się
od badań, dociekań, rozpraw i
monografii, każda z tych postaci
żyje w wyobraźni wieków,
rozpamiętywana i portretowana we
wszystkich momentach jej
poetyckiego żywota.
Z pewnością Achilles,
Agamemnon, Menelaos, Odys żyli
przed Homerem w mitach, w
pieśniach, może w historii
(zwłaszcza Agamemnon ma dziś
coraz wyraźniejsze rysy postaci
historycznej), ale nikt nie
wyposażył ich w taką siłę
charakteru, a niektóre sam Homer
wydobył z półmroku - Hektor nie
istniał przed nim jako rycerz
bez skazy, jak nie istniał w
scenie pożegnania z Andromachą
ani w kłótni z Parysem, ani w
pojedynku z Achillesem, ani na
marach jako symbol ginącej
ojczyzny, ani w całej swej
wielkości bohatera honoru,
obowiązku i poświęcenia. I czy
nie wolno nam odczuć szczególnej
sympatii, z jaką poeta patrzy na
tę postać, która jemu zawdzięcza
swe pełne chwały istnienie?
Czy można przypuścić, by w
jakimkolwiek micie znalazł Homer
wskazówkę, która mu pozwoliła
przedstawić Helenę tak, jak się
ona objawia w niezapomnianej
scenie z Afrodytą, która ją
popycha w objęcia Parysa -
przejmujący konflikt kobiety
będącej ofiarą miłości? Nie
sądzę również, by mógł to
posłyszeć od innego poety, bo
właśnie takie rzeczy stanowią
tajemnicę jego artyzmu i
rewelacyjnej psychologii. Jak z
tą postacią postępowali poeci
miernego lotu, świadczy fakt, że
wielu po Homerze kusiło się dać
opis jej urody, a tylko on jeden
pozostawił ją naszym domysłom
otaczając ją nieśmiertelnym
urokiem i tym zachwytem, jaki we
wszystkich budzi.
Obok wielkich postaci żyje w
"Iliadzie" tłum takich, co nie
mają nic prócz imienia i
krótkiej chwili, kiedy giną pod
mieczem wroga - to jednak
wystarcza, by paru wierszami
zapewnić im wizerunek
niezapomniany. A co może jedno
słowo, o tym świadczy scena, w
której ginie Lykaon i gdy
Achilles, zanim wymierzy mu
cios, odzywa się doń
"przyjacielu!", jakby się tym
jednym słowem, tak oszałamiająco
niespodzianym w takiej chwili,
rozbrajał ze wszelkiej wrogości
- pojednawczy pan śmierci i
towarzysz wspólnego wszystkim
ludziom losu.
"Odyseja" zajmowała zawsze
drugie miejsce. Predestynowała
ją na nie sama chronologia
zdarzeń, ale nie to ją odsuwało
od "Iliady" na pewien dystans -
wydawała się słabsza, bardziej
uboga, mniej dynamiczna: ani jej
porównać z przepychem i
rozrzutnością "Iliady"! Sądzono,
że pisał ją Homer w starości,
ale Pseudo-Longinus upominał, że
była to starość Homera. Już w
starożytności myślano o innym
autorze, tak głosili tzw.
"choridzontes", przedstawiciele
poglądu, że było dwóch poetów:
jeden napisał "Iliadę", drugi
"Odyseję", co filozof Seneka
uważa za typowe dla umysłowości
greckiej rozdzielanie włosa na
czworo. Ten pogląd nie ma
uzasadnienia, trudno przypuścić,
aby w tej samej epoce żyli dwaj
genialni poeci, tak bliźniaczo
podobni, czerpiący natchnienie z
tych samych źródeł i wierni w
odtwarzaniu tych samych postaci
i bohaterów.
"Niech się nie nazywam ojcem
Telemacha!" - woła Odys w
"Iliadzie" i ten okrzyk
ojcowskiej dumy dopiero w
"Odysei" nabiera znaczenia, tak
samo jak wypełniają się treścią
epitety "przemyślny", "wielce
obrotny", "niezłomny". Odys nie
jest inny w "Iliadzie", tylko
inne zdarzenia go otaczają. Jest
mężny, dobry w radzie, nawet
posiada te same cechy sprawności
fizycznej i w igrzyskach, jakie
Achilles wydaje ku czci
Patroklosa, jest taki sam, jak
na igrzyskach u Feaków. Ale
jakże bogato rozwija tę postać
różnorodne doświadczenie,
niedola i ból! Mąż, ojciec, syn,
król, wódz, wierny swej
drużynie, przebiegły, wytrwały,
cierpliwy, nienasyconą
ciekawością otwarty na dziwy
świata, nieubłagany w zemście i
tkliwy w uczuciach rodzinnych i
przyjacielskich, żeglarz,
wojownik, gospodarz.
Penelopa jest w tym samym
stopniu bohaterką "Odysei" co
jej mąż. Przez niego i w nim
jest zawsze obecna, tak jak jego
myśl nigdy jej nie opuszcza, a
jej myśli i sny są zawsze przy
nim. Nie ma drugiego poematu o
wierności małżeńskiej -
drugiego, który by należał do
arcydzieł literatury
powszechnej. Motyw wierności
odzywa się we wszystkich
pieśniach począwszy od
pierwszej, gdzie mowa o zdradzie
Klitajmestry: to imię rzuca
Homer w różnych momentach, jak
ostry dysonans, aby tym pełniej,
tym czyściej brzmiał hymn ku
czci Penelopy i jej równie
wiernego małżonka. O żadnej
bowiem miłości nie da się
powiedzieć z większą prawdą:
"wierna aż do grobu", niż o tej,
gdzie mąż dla swej śmiertelnej
żony odtrąca boginię i własną
nieśmiertelność.
Poezja europejska nie miała
już nigdy tej odwagi: chodziła
przez wieki powabną drogą, na
której spotykają się młodzi
kochankowie. Nikt nie ośmielił
się naśladować poety, który
otoczył glorią serca dwojga
ludzi, co dawno przeżyli swą
młodość, i uczynił to tak, że
nikt im lat nie liczy. Noc
miłosna Penelopy i Odyssa po
dwudziestoletniej rozłące ma
urok nocy poślubnej.
Lecz wielkość poety poznaje
się i w wyrzeczeniach: Homer
wyrzekł się takiej wiosny uczuć
nie dając spotkać się
Telemachowi i Nauzykai, którzy
są jakby sobie przeznaczeni.
Nauzykaa należy do arcytworów
poezji - ukazana w tym jednym
dniu, kiedy dziewczę staje się
kobietą, kiedy serce ma pierwszą
porę kwitnienia i kiedy znów się
zamyka zawiedzione w swej
niewczesnej nadziei. To cudne
zjawisko, utkane ze świtu i
rześkich powiewów rannych,
zachwyt wieków, żegna się z
Odyssem i z nami u drzwi sali
biesiadnej, by już więcej nie
wrócić, umyka jak urwany wiersz.
Nie jest bez znaczenia, że
główny przedstawiciel realizmu w
powieści, Flaubert, tak często
powoływał się na Homera.
Podziwiał go we wszystkim, ale
najbardziej w tym, że Homer
znika w swym dziele, że nie
roztrąca swych bohaterów, by sam
się ukazać i przemówić we
własnym imieniu, co tak
denerwowało Flauberta u
romantyków. W istocie, zaimek
"ja" daje się u Homera słyszeć
tylko w paru miejscach, gdzie
poeta zwraca się do Muzy, ale
nawet i tu potrafi się usunąć w
cień, jak w inwokacji do
"Iliady". Taka postawa u poetów
się nie powtarza, chyba u
wiernych naśladowców Homera, jak
u Wergilego, choć jego "cano" w
pierwszym wierszu "Eneidy" brzmi
niemal wyzywająco przy
dyskretnych formułach
homeryckich. Dopiero powieść
realistyczna zdobyła się na
podobnie konsekwentny
obiektywizm czyniąc z niego
jedną ze swych zasad
artystycznych.
Homer nie tylko ukrywa swoją
osobę, ale i swój sąd. Do
najwyższej rzadkości należą
momenty, kiedy on wtrąca słówko
od siebie o postępowaniu
bohaterów, słówko tak
nieznaczne, jakby szept, którego
łatwo nie zauważyć. Na przykład
gdy opisuje znęcanie się
Achillesa nad trupem Hektora,
jakby mimo woli wyrywa mu się
słowo: "aeikea erga" - rzecz
niegodziwa, i kto tego słowa nie
ominie, nigdy go nie zapomni.
Homer nie prowadzi swych
bohaterów za rękę, nie otula
opisem ich wyglądu ani
komentarzem ich charakteru czy
stanów psychicznych, wyprowadza
ich na scenę, a oni żyją,
zmagają się, działają, rosną lub
maleją w swych zamiarach i
osiągnięciach. Homer opowiada,
raczej nie Homer, ale Ktoś i ten
głos Nieznajomego zaludnia
równinę trojańską, sprowadza
bogów na ziemię, szerzy zamęt
bitew, otwiera dusze i daje im
słowo na wyrażenie ich uczuć,
namiętności, myśli, tajemnych
poruszeń serca, wspomnień, tak
samo jak później rzuca Odyssa w
niesamowity świat przygód, daje
mu przeżyć uroki wysp
zaczarowanych, doznać trwogi
wśród potworów i cieni umarłych
i z ostatecznego poniżenia wyjść
w tryumfie dzielności i
niezłomnej woli.
Nie przypadkiem nawinęło się
tu słowo: scena. To prawda, że
Homer jeszcze jej nie znał, na
dramat Grecja musi jeszcze
poczekać parę wieków, ale on go
już realizuje w swej epopei
dynamizmem i bezpośredniością
akcji. "Iliadę" i "Odyseję"
można rozłożyć na sceny
dramatyczne z dialogami i
sytuacjami, jak w teatrze. To
nie był frazes, gdy Aischylos
mówił, że jego dzieła są
"okruchami z wielkich uczt
Homera". Wszyscy starożytni
odczuwali w epopei pierwiastek
dramatyczny, a jeden z nich
określił "Iliadę" jako tragedię,
"Odyseję" jako komedię
obyczajową. Kończy się ona
radosnym świętem pojednania,
"Iliada" zaś, tragiczna w swym
założeniu, w głównym bohaterze
oddaje patos grzechu i kary ze
wzniosłym rozwiązaniem pokory i
skruchy w najpiękniejszej ze
scen, jakie zna tragedia, w
scenie odwiedzin Priama w
namiocie Achillesa.
Bohaterowie Homera byli dla
niezliczonych pokoleń
przedmiotem podziwu, wchodzili w
duszę i ciało żywych ludzi
rozdając im wzory swych zalet i
wad. Lecz mają oni wspólne
cechy, określone środowiskiem, w
którym żyją, można więc mówić o
człowieku homeryckim, obywatelu
epopei.
Człowiek homerycki był piękny,
o wysokim wzroście i doskonałej
budowie, silny i wytrzymały, a
częsty przydomek "ksanthos" -
jasnowłosy, wyróżnia go zarówno
spośród wizerunków epoki
mykeńskiej, jak i późniejszych
Greków. Zachowywał młodość do
wieku, który zazwyczaj bywa już
starością, a jego starość miała
nestorowe lata i niepożytość
dębów. O kobietach czas
zapominał. Strojne w
przymiotniki sławiące ich kibić,
ramiona, warkocze pozostawiają
za sobą tchnienie czaru, wonnych
komnat, delikatnych tkanin.
Nauzykaa, rześka jak wiosna i
smukła jak palma, pachnie
chłodną wodą i wiatrem morskim.
Lecz Homer nie zapominał i o
pasierbach losu, takich jak
garbaty Tersytes, jak pechowy i
niemrawy Elpenor, dał obraz
zgrzybiałości w przebranym za
żebraka Odyssie i w zjedzonym
przez ból Laertesie.
Człowiek homerycki kocha życie
do ostatniego tchu i niczego się
już nie spodziewa, gdy dusza
opuści ciało razem z krwią
przelaną albo uleci przez
zsiniałe usta. W średniowiecznej
epice rycerz, który pada na polu
bitwy, idzie do Raju, Rolanda
aniołowie niosą do nieba, dla
bohaterów Homera nie ma tej
pociechy. Największy z nich,
Achilles, mówi Odyssowi z
goryczą, że wolałby być
parobkiem u biednego gospodarza
niż królem w podziemiu. Tam mdły
cień jest skazany na czczą
egzysteneję między cieniami
rzeczy, w szarym półmroku. Lecz
nawet i o to trzeba zabiegać
pogrzebem i ofiarą nadgrobną,
inaczej dusza się błąka, jak
biedny Elpenor.
Ziemia ma wszystko do
ofiarowania człowiekowi. Z
rozkoszy ziemskich najwyższą
cenę ma piękne i zdrowe ciało,
dom rodzinny, urocza kobieta -
żona lub kochanka - biesiada z
przyjaciółmi, poezja, taniec i
sport, kąpiel. Łazienka była w
każdym zamku, pałacu i dworze.
Jej nazwa - "asaminthos" -
zdradza jej pochodzenie: jest to
słowo minojskie. Człowiek
homerycki wykąpał się za
dziesiątki albo i setki pokoleń
brudasów, które żyły po nim w
Europie. Bogactwo jest rzeczą
wspaniałą. Składa się z ziemi,
bydła, koni, złota, pięknych i
ozdobnych przedmiotów. Pieniędzy
nie ma, prowadzi się handel
zamienny licząc wartość
niewolników lub przedmiotów na
woły czy owce. Handlem zamorskim
zajmują się Fenicjanie,
oczajdusze i korsarze. Rycerz
homerycki powiększa swój majątek
łupem wojennym.
Człowiek homerycki jest
namiętny, gwałtowny, zapalczywy.
Można było wysnuć cały poemat z
gniewu i zawziętości. Zemsta
jest prawem rodu i potrzebą
serca, które jeszcze nie ostygło
z pierwotnej dzikości. W każdym
czai się okrucieństwo. Achilles
do konającego Hektora mówi: ty
psie! Łatwo zabić człowieka,
zarówno w uniesieniu, jak i na
zimno. Jeńcom podrzynało się
gardła jak kurom. Przegrana
wojna niosła całkowitą zagładę.
Domy szły z dymem, mężczyzn i
dzieci wycinano w pień, kobiety
brano do niewoli: Hektor ma
wizję swej Andromachy w nędzy i
poniżeniu branki. I na polu
bitwy srożyło się okrucieństwo,
sięgające poza samą śmierć:
walczono o ciała poległych, by
je sponiewierać i wydarłszy je
ziemi odebrać duszom spokój
wieczny. Lecz i na pobojowisku
mogły rozkwitnąć uczucia
przyjaźni, przykładem
niezapomniane spotkanie
Diomedesa z Glaukosem.
Człowiek homerycki był
niewolnikiem prastarych
przesądów, rodowego obyczaju i
własnej popędliwości. Nie
znajdował pomocy ani oparcia w
bogach, którzy nie byli od niego
lepsi. Byli często gorsi, i
ludzie strofowali ich myślą i
słowem szukając słuszniejszej
drogi prawdy i dobra. Były to
piękne chwile w życiu duszy
ludzkiej, gdy podnosiła z ziemi
protest przeciw niebu. Łzy
Achillesa pomieszane ze łzami
Priama, łza, którą ukradkiem
otarł Odys na widok wiernego
psa, jak krople rosy niebieskiej
ochładzały świat objęty posuchą
starych zabobonów. Zresztą
człowiek homerycki usiłował
sobie stworzyć wyższy świat niż
ten zamieszkały przez
nieodpowiedzialnych bogów i
oddawał w nim władzę
Przeznaczeniu. Odczuwał też
istnienie innych sił
bezosobowych, jak abstrakcyjny
Deimos - Strach, lub Litai -
Prośby.
Lecz i w tym chaotycznym,
kapryśnym świecie bogów było
miejsce na piękne uczucia
porozumienia, przyjaźni,
tkliwości, jakie nieraz łączyły
boga z człowiekiem. Stosunek
Ateny do Odyssa i ufność, jaką
on pokłada w bogini, można by
określić jako zażyłość z aniołem
stróżem, bliskie obcowanie z
przedstawicielem nadziemskiej
potęgi, wspierającej człowieka,
wyrozumiałej dla jego wad i
słabostek. Moment, kiedy Atena
wita Odyssa na Itace, jest
niezrównany w subtelności
wymienianych uśmiechów i słów
szczerej tkliwości.
Miłość rządziła rodziną.
Tetyda z głębi morza słyszała
płacz syna. Słowa, którymi dusza
matki odezwała się do Odyssa w
podziemiu, zawsze brzmieć będą
jak najpiękniejsza pochwała
miłości synowskiej, tak samo jak
zawsze wzruszać będzie jego
spotkanie z ojcem w pogodny
ranek wśród winnicy i jak
srebrny głos Nauzykai podzwaniać
będzie swoim: "pappa file" -
drogi papo, wiekuistą czułością.
O wierności małżeńskiej była już
mowa.
Człowiek homerycki miał inny
stosunek do kobiety niż jego
potomek w historycznej Grecji.
Kobieta była towarzyszką życia
mężczyzny, czasem zajmowała
pierwsze miejsce, jak Arete przy
Alkinoosie. Mężczyzna szanował
swą żonę, czcił matkę. Głos
kobiety nie był lekceważony:
wszyscy z uwagą słuchają, co
mówi Helena czy to na wałach
Troi, czy w pałacu Menelaosa w
Sparcie. Obok przykładów
nienagannej wierności znano
równie głośne przykłady
wiarołomstwa, które albo
spotykały się z potępieniem, jak
u Klitajmestry, albo z
wyrozumiałością jak u Heleny,
którą uważano za ofiarę podstępu
bogów.
Ojczyznę kochał człowiek
homerycki nad życie i tak samo
kochał sławę i honor. Rycerz nie
zniósłby obelgi, wolałby raczej
zginąć niż żyć w niesławie.
Człowiek homerycki miał
rozleglejszą ojczyznę niż Grecy
historyczni. Zrealizował
wspólnotę szczepów, jakiej nigdy
później nie było. Wojna
peloponeska byłaby u Achajów nie
do pomyślenia. Na mieczach
rycerzy homeryckich nie było
bratniej krwi, tak samo jak w
ich domach nie było niewolników
z ich plemienia.
Niewolnicy, z jeńców
obcoplemiennych albo kupieni od
Fenicjan, byli własnością pana,
lecz ich los nie był ciężki.
Zasiadali z nim do stołu,
dzielili z nim jego troski,
łączyła ich przyjaźń. Ich losy
przypominały co chwila, że każdy
może się znaleźć w ich położeniu
przez wojnę, porwanie, zdradę.
Zwracano się do nich z uprzejmym
słowem, rozkazy brzmiały jak
życzenia. Nie byli pohańbieni
pracą, ponieważ praca była w
poszanowaniu. Księżniczki nosiły
wodę i prały bieliznę, królowie
sami sobie gotowali wieczerzę,
ćwiartowali woły, obracali
rożny. Odys wykonał własną
tratwę jak zawodowy cieśla. Był
doskonałym żniwiarzem, w sztuce
żeglarskiej nie było dlań
tajemnic.
Rzemieślników uważano za
dobroczyńców i na ich kunszt
patrzono z podziwem. Uznojony,
czarny od sadzy Hefajstos był
patronem pracy, z jego rąk
wychodziły rzeczy jakby
przeznaczone na daleką
przyszłość: jak żywe postacie
psów ze złota i srebra, figury
młodzieńców z pochodniami,
dziewczęta służebne ze złota,
zdolne do ruchu - "a rozum miały
własny i głos", powiedzielibyśmy
dzisiaj: "roboty". W arcydziele
Hefajstosa - tarczy Achillesa -
przegląda się pracowite życie
ludzi bez bereł i diademów.
Widać tam oraczy, których na
końcu zagonu oczekuje starosta
nie z batogiem, ale z kubkiem
wina. W blasku mieczów i
puklerzy, w turkocie rydwanów
wojennych łatwo przeoczyć to
uważne i pełne uznania
spojrzenie, jakim Homer ogarnia
pracę ludzką, i ile sam z niej
wie i rozumie, wyraźniej daje
się to odczuć w "Odysei". Żaden
poeta królów i rycerzy w tym go
nie naśladował.
W istocie, człowieka
homeryckiego oglądamy
najczęściej w postaci
królewskiej, nawet ten i ów z
niewolników wywodzi się z
pałacu. Wokół królów szumi lud,
który oni zwołują na wiece, aby
mu przedstawić swoje zamiary i
kłopoty. Nawet wódz naczelny
staje przed całym wojskiem i
czyni je świadkiem rozprawy z
rozjątrzonym przyjacielem.
Achilles nie krępuje się
obecnością żołnierzy i nie
przebiera w słowach, gdy wyrzuca
Agamemnonowi jego chciwość i
niesprawiedliwość. Zdaje się, że
nie było wtedy tajemnic
państwowych: lud, mimo że
niewiele wpływał na bieg spraw,
które ostatecznie rozstrzygała
wola królów, miał zawsze
dokładną wiadomość o ich
zamiarach. Byli jednak tacy,
którzy chcieli czegoś więcej niż
słuchać i ginąć bez imienia i
sławy: za nich przemówił
Tersytes, ułomny, upośledzony i
ośmieszany. Był to niezgrabny
albo raczej karykaturalny szkic
późniejszych przywódców
demokracji, jakaś niewyraźna
zapowiedź nowych czasów, które
posłyszą głos Hezjoda grzmiący
przeciw "pożerającym daniny
królom".
Człowiek homerycki był daleki
od poglądu, że zawsze i wszędzie
"homo homini lupus", co pierwszy
wypowiedział Plautus w kilkaset
lat po Homerze, a co z taką
swadą rozwinęli filozofowie
Bacon i Hobbes w tysiąc kilkaset
lat po Plaucie. Wygnaniec,
tułacz, żebrak nie był skazany
na zagładę. Wyraz, którym
określano wszystkich obcych:
"kseinos", miał wysoki ładunek
życzliwości. Obcy, czy w
świetnym stroju, czy w
łachmanach, był gościem,
należało mu się najlepsze
przyjęcie. Zachowanie się
zalotników wobec Odyssa w
żebraczym przebraniu świadczy o
ich występnej dzikości. Nie
pytano przybysza ani o imię, ani
skąd przychodzi - mówił, jeśli
sam chciał i co mu się podobało.
Nikt go nie badał ani nie
śledził. Utraciwszy własną,
można było znaleźć inną
ojczyznę. Można było również
podróżować po obcych ziemiach z
wielkim bezpieczeństwem.
Kończyło się ono dopiero na
szlakach korsarzy fenickich albo
wśród dzikich.
Było nieprzyzwoitością
wyciągać przybysza na
zwierzenia, ale oczekiwano od
niego relacji z nieznanych
krajów i ciekawych przygód: w
ten sposób mógł się odwdzięczyć
za gościnę. Odys zapłacił
Alkinoosowi po królewsku -
najpiękniejszą opowieścią
świata. Człowiek był jedyną
książką. Czytało się w nim
radość i smutek, złą i dobrą
dolę, przewrotność świata,
skryte zamiary bogów, urok
życia. "Skrzydlate słowa" niosły
wszelką nowinę z zadziwiającą
szybkością: Odys mógł słyszeć
echa swej sławy i swych czynów w
najodleglejszych stronach. Poeci
układali pieśni o wczorajszych
zdarzeniach nie czekając, aż one
zgrzybieją. Ludzie, którzy ich
słuchali, rozumieli się na
poezji.
Homer patrzy na swoich ludzi z
dystansu - to są bohaterowie
dawnych czasów. "Nie ma już dziś
takich" - ten zwrot powtarza się
w jego poematach. Przedstawiając
dawność, świadomie archaizuje.
Jego ludzie żyją w epoce brązu,
żelazo jest u nich cenną i
niezwykłą rzadkością. Postawą,
siłą, dzielnością górują nad
pokoleniem, w którym żyje poeta.
Nawet ich posiłki wyróżniają się
wspaniałością, na jaką nie stać
było Greków w czasach
historycznych: stoły uginają się
od mięsa, nieustannie ćwiartuje
się woły, nawet wieprz uchodzi
za coś podlejszego. O rybach
nikt nie myśli, tylko głód
zmusza drużynę Odyssa do tej
strawy. Wino leje się
strumieniami. To jest właśnie
owo legendarne epickie życie,
które poeta odtwarzał z podań,
dawnych pieśni i własnej
wyobraźni.
Czasy, które Homer opiewa,
odpowiadają epoce mykeńskiej. W
jej zabytkach zdarzają się jakby
ilustracje do "Iliady" i
"Odysei". Fryz z emalii w pałacu
Alkinoosa można odnaleźć w
Tyrynsie; gemma z hematytu,
pochodząca z Krety, ukazuje psa,
który chwyta jelenia jak na
agrafie Odyssa; są złote kubki z
gołębiami, takie, z jakich pił
wino Nestor; figurynka z Cypru
przedstawia kobietę, która kąpie
mężczyznę, jak to było zwyczajem
u ludzi homeryckich; są hełmy,
tarcze podobne do opisanych w
"Iliadzie", w Midea w Argolidzie
odkryto grób achajski, gdzie
dookoła kości wojownika, zapewne
królewskiego rodu, ułożono kości
ludzi i zwierząt zabitych na
ofiarę, jak na pogrzebie
Patroklosa - dałoby się ten
rejestr podobieństw znacznie
pomnożyć.
Są jednak i kłopotliwe
różnice: strój kobiet
homeryckich nie przypomina
strojów mykeńskich, gdzie widać
jeszcze spódnice na modę
minojską. Może Homer odrzucił je
z tradycji, jako zbyt rażące dla
swojej epoki, i może tak samo,
co jest ważniejsze, zmienił
obrzęd pogrzebowy: u niego pali
się zwłoki na stosie, w epoce
mykeńskiej grzebało się ciała
zmarłych. Tak czy inaczej, nie
był dokładny w odtworzeniu
epoki, odległej od niego o kilka
stuleci - ruiny pałaców
mykeńskich dawno już trawą
porosły.
Homer wierzył w rzeczywiste
istnienie swych bohaterów, były
to dla niego postacie
historyczne, a ich czyny i
dzieje miały określone miejsce w
przeszłości, tak jak wojna
trojańska była zawsze
historycznym faktem dla Greków,
których chronologowie i
historycy dokładnie podawali jej
datę. Dopiero w czasach
nowożytnych spadła ona między
podania, i kiedy Schliemann
wybierał się na poszukiwanie
Troi, radzono mu, by wziął sobie
za wierzchowca Pegaza.
Lecz on znalazł i Troję, i
Mykeny, można było mówić i o
skarbie Priama, i o grobie
Agamemnona. Wiele się zmieniło
od tych czasów. Za plecami epoki
mykeńskiej wyrosła wielka i
rozległa epoka minojska, wobec
której Mykeny okazały się czymś
w rodzaju prowincji duchowej,
żyjącej z obcego dziedzictwa.
Schliemannowi odebrano jego
Troję, a uznano za miasto Priama
inną warstwę ze złóż
wykopaliskowych, których było
dziewięć. Do niedawna zgadzano
się, że warstwa szósta odpowiada
homeryckiej Troi, dzisiaj ma
uznanie raczej warstwa VIIA,
ruiny miasta, które zostało
zburzone około roku 1200.
Tak więc wojna trojańska trwa
między archeologami, bo i
krajobraz im nie dogadza.
Inaczej płyną rzeki, za mało
przestrzeni od wybrzeża, gdzie
był obóz Achajów, do murów Troi:
gdzież tu da się wymierzyć pole
bitwy? - wołają rozgoryczeni.
Zapewne generał nie potrafiłby
na tej skąpej przestrzeni
uszykować wojska, mógłby to
jednak śmiało uczynić poeta.
Inni ratują Homera domysłem, że
krajobraz się zmienił, inni, że
Homer nigdy nie był w Troi, co
by nie odbiegało od zwyczaju
poetów wszystkich czasów:
Wergili nie oglądał Kartaginy.
To samo było z Itaką: Odyssa
znów usiłowano wyzuć z ojczyzny.
Itaka nie zmieniła swego
położenia ani swej nazwy od
wieków, była zawsze tam, gdzie i
dziś kąpie się w uśmiechach
Jońskiego Morza. Nic jej to nie
pomogło. Zamiast niej kilka
innych wysp ofiarowywano synowi
Laertesa, jak Leukadę,
Kefallenię. Kto jednak dokładnie
zwiedzi Itakę, nie widzi powodu
ogołacać jej ze sławy i może
nabrać przekonania, że Homerowi
nie były obce jej wybrzeża. I
nie trzeba iść tak daleko, by go
posądzać o miłość do Penelopy,
jak się to roiło w niektórych
umysłach.
Kto dziś pisze o Homerze, nie
może się ustrzec myśli, że nowe
odkrycia okryją go pleśnią lub
ośmieszą. Nagły brzask przeciera
niemy mrok, w którym trwały
dotąd wieki przedhomeryckie.
Odczytanie pisma tzw. linearnego
B, którym posługiwały się pałace
achajskie w Mykenach i Pylos na
kontynencie greckim, a w Knossos
na Krecie, dało nam pierwsze
zgoła nie przeczuwane zabytki
języka greckiego z epoki o kilka
stuleci dawniejszej od Homera,
jednocześnie objawiły się zarysy
tradycji kulturalnej, a może i
samej historii równie
zamierzchłej.
Już wcześniej nadciągały
świadectwa z obcych źródeł -
egipskich, a zwłaszcza
hetyckich, w których
cudzoziemskiej transkrypcji, ale
przejrzystej, zaskoczyły nas
imiona: Achajów, Danaów,
Atreusa, może i Troi, z
chronologią, zbliżoną do
tradycyjnej chronologii owych
rzekomo mitycznych dynastów. W
tych zaś niedawno odcyfrowanych
tabliczkach z Pylos powitały nas
imiona Achillesa, Hektora, co
prawda bez swej legendarnej
chwały, ale i to coś znaczy,
jeśli imiona, dotąd mityczne,
podają swój ziemski adres. Może
się zdarzyć każdej chwili, że
nowe wykopaliska przyniosą nowe
rewelacje, które odrzucą do
lamusa wszystkie tak pracowite
badania nad pochodzeniem i
rozprzestrzenieniem dialektów
greckich, nad strukturą języka
homeryckiego, nad heksametrem i
jego rozwojem, nad źródłami i
historią poezji epickiej. Może
jutro z takich samych szarych
tabliczek glinianych, które dają
nam dziś tylko rejestry i
inwentarze, przemówi jeden z
tych aojdów, jakich sam Homer
wprowadził do "Odysei" w
postaciach Femiosa i Demodoka.
Nie wiem, czy kto zliczył
książki, jakie napisano o
Homerze w ciągu dwudziestu kilku
wieków, oczywiście nikt ich nie
przeczytał, nie mógł przeczytać,
choćby dożył lat matuzalowych. Z
tej ogromnej biblioteki czas
pożarł niemal wszystko, co
napisano w starożytności, a
uwolnił nas również od
średniowiecza, ponieważ wtedy
nie zajmowano się Homerem, ledwo
znano jego imię. Za to wieki
późniejsze, od renesansu,
śpieszyły nadrobić czas
stracony, a wiek XIX przewyższył
wszystkie poprzednie.
Zaczęło się od małej
książeczki Wolfa "Prolegomena ad
Homerum", w której filolog
niemiecki, korzystając z
wcześniejszych pomysłów
francuskich, rzucił w świat tezę
o powolnym zrastaniu się
poematów Homera z mniejszych
pieśni recytowanych przez
wędrownych aojdów. Powitano go
jak zwiastuna, proroka nowej
ery, jak wielkiego reformatora,
nowe wcielenie Lutra, nawet
sięgano po takie imiona jak
Arminius, by ozdobić jego czoło
laurami oswobodziciela. Nawet
Goethe dał się na chwilę porwać
i krzyknął niegodne słowa: "Na
koniec jesteśmy wolni od tego
Imienia!"
Z Wolfa wyszli ci wszyscy
uczeni, którzy odebrali Homerowi
imię i autorstwo, a z jego
poematów zrobili twór zbiorowy
kilku czy kilkunastu aojdów
należących do różnych generacji.
Było to dziwne zjawisko, któremu
kiedyś poświęciłem stronicę i
pozwolę sobie tu ją powtórzyć.
"Żyli w pamięci i wierności
swych uczniów wodzowie
zawrotnych wypraw na majaki:
Gottfryd Hermann, który pierwszy
szukał jądra poematu; Karol
Lachmann, który pierwszy
rozkroił "Iliadę" na szesnaście
części; nieustraszony Bethe,
który latami rył się jak kret w
tekście "Iliady", póki nie
rozsypał wszystkich pieśni, aby
z nich układać nowe - starsze i
młodsze, pierwotne i wtrącone -
odnajdując w końcu 1400 wierszy
właściwej "Iliady" i kilkanaście
odrębnych powieści poetyckich;
von Wilamowitz-Moellendorff o
niezachwianym autorytecie, który
jak geolog przekopywał Homera i
na dnie jedenastu pokładów
odkrył prastary epos zachowany
niemal tak dobrze jak epoka
sylurska; dobrotliwy Eluard Hugo
Mayer, który zakończył
starożytny spór miast i wysp
mających być ojczyzną Homera,
obdzieliwszy częściami "Iliady"
poetów ze Smyrny, Kyme,
Chios...; niepospolity Edward
Schwartz, któremu było dane
oglądać prawdziwą "Odyseję", w
jej kształcie nieomal
zaziemskim, czyli tym, jaki sam
stworzył - Schwartz, który
wykrył wszystkich poetów, co
przerabiali i rozszerzali poemat
o cierpliwym tułaczu, i oznaczył
ich literami jak spiskowców: O,
K, T, F, L aż do owego B,
wierszoklety z czasów
Pizystrata, partacza, któremu
zawdzięczamy tę lichą książkę -
dzisiejszą "Odyseję"!
Z przerażającym uporem miriady
umysłów krzątały się w tym
zaułku wiedzy. Ani jeden
heksametr nie uniknął osobnej
rozprawy albo artykułu w
czasopiśmie naukowym, a jeśli
przez parę pokoleń udało mu się
ukryć przed okiem powag
uniwersyteckich, stawał się w
końcu łupem nauczycieli
prowincjonalnych, którzy na
kształt kłusowników szli śladami
wielkich łowców i w programach
swoich gimnazjów wyprawiali
harce z półtuzinem daktylów i
spondejów. Literatura o Homerze
rosła jak rafa koralowa, przez
taki sam proces krótkotrwałego
życia i mineralnej śmierci;
książki i broszury mnożyły się,
pożerały wzajemnie i marły na
półkach bibliotek, wyczerpawszy
w rok, w miesiąc, niekiedy w
parę dni swe bezużyteczne
istnienie."
Tam, gdzie idzie o poezję, o
sztukę, erudycja najczęściej
ponosi klęski. Zagubiony w
szczegółach, erudyt nie widzi
rzeczy istotnych, przeciążona
pamięć stępia wrażliwość,
zamiast odczuwać uczony tworzy
niepotrzebne hipotezy. Tak było
z Homerem. Dzieło przeznaczone
na to, by je oglądać w jego
bujności, jako nieporównaną
całość, dostało się
krótkowidzom, którzy snuli się
po nim od linijki do linijki,
jak korniki wciskali się między
litery. Wykrywali "błędy",
"przeoczenia", "sprzeczności".
Oczywiście, są one u Homera, jak
w każdym dziele większych
rozmiarów. Lecz u Homera, jeśli
się zdarzają, mają świadczyć
przeciw niemu. Oto w "Iliadzie"
zapomina, że w piątej księdze
Pylajmenes ginie na polu bitwy,
a w jednej z późniejszych żyje i
nawet opłakuje śmierć syna.
Albo: Achilles odkłada dzidę, a
kilkadziesiąt wierszy dalej
trzyma ją w dłoni, zupełnie jak
stary Maciek Dobrzyński -
najpierw odwraca talerz dnem do
góry na znak, że jeść nie
będzie, a wkrótce potem zajada
zupę. Nikomu jednak nie
przyjdzie na myśl, że jedną
scenę napisał inny poeta, drugą
zaś inny, tak jak nikt nie
odmówi Dantemu autorstwa
"Czyśćca" z tej przyczyny, że
pojawia się tam wróżka Manto,
którą przedtem widzieliśmy w
"Piekle", choć takie przeoczenie
u Dantego jest bardziej poważne
niż to, które w "Odysei" pozwala
Odyssowi w walce z Irosem
obnażyć się aż po biodra, a nikt
nie widzi jego znamiennej
blizny. Można się zabawić
metodą, jaką ścigano pomyłki
Homera, i z jej pomocą pokrajać
na kawałki i rozdzielić między
kilku autorów każdy z poematów
epickich w literaturze.
Ród "krawców" nicujących i
rozpruwających Homera nie wygasł
zupełnie. W Niemczech jeszcze
najwięcej można spotkać
niedobitków z wielkiej armii
Wolfa, ale nie brak ich i gdzie
indziej, nawet we Francji. Taki
np. Wiktor B~erard. Pół wieku
spędził nad "Odyseją",
przetłumaczył ją, opatrzył
mnóstwem komentarzy, odbył
podróż szlakiem Odyssa i zebrał
wspaniały album zdjęć, a oto co
mówi o autorach poematu: było
ich trzech - jeden skomponował
przygody Odyssa i był to geniusz
niezrównany, drugi ułożył podróż
Telemacha, dobry poeta, zręczny,
dowcipny, trzeci zaś, dzielny
rzemieślnik, opowiedział
sumiennie zabójstwo
zalotników...
Wolf wysnuł swoją teorię z
dwóch błędnych założeń: że w
epoce Homera Grecy nie znali
pisma i że epopeje Homera są
poezją ludową. Dziś nikt w to
nie wierzy, ale romantyzm
przyjął Wolfa z otwartymi
ramionami. To były czasy
Ossjana, ballad, pieśni
ludowych, które zbierano z
zapałem po wszystkich krajach
Europy. Homer w postaci
wędrownego śpiewaka, lirnika
wioskowego odpowiadał gustom
tych czasów. Przetrwały one nie
tylko romantyzm, ale i jego
epigonów, jeszcze w naszym
stuleciu Czubek z sielska
ubierał "Iliadę" w swoim
tłumaczeniu, kto inny wystroił
go nawet w gwarę góralską. I ja
wyniosłem z gimnazjum
przekonanie o ludowym
charakterze poezji Homera.
Pozbyłem się go dopiero w
uniwersytecie. Mówiło się tam
jawnie o Homerze jako o
rycerskim, dworskim poecie i
dopiero teraz dało się odczytać
z pełnym rozumieniem i odczuć
właściwy ton takich scen, jak
pojedynek Hektora z Ajasem,
gdzie dwaj bohaterowie
wymieniają grzeczności i,
rzekłbyś, ukłony, jak dobrze
wychowani rycerze. Ten właśnie
ton wyższej cywilizacji, ta
uprzejmość, często elegancja, z
jaką zwracają się do siebie
osoby eposu, stały się w nowym
oświetleniu jawne, byliśmy odtąd
czujni na różne szczegóły,
określenia, zwroty, które mijały
nie zauważone w okresie ludowego
Homera. Wtedy to i tłumaczenie
Dmochowskiego, z którego
natrząsali się nasi nauczyciele
w latach gimnazjalnych, bo im
nie smakował ton
stanisławowskiego dworu, inaczej
zabrzmiało w naszych uszach.
Lecz gdzie szukać tych zamków
i dworów w IX czy VIII wieku, na
których się Homer obracał?
Zostało ich trochę po upadku
epoki mykeńskiej i w samej
Grecji, i na wybrzeżach Azji
Mniejszej. Tam jednak w takich
miastach, jak Smyrna, Kolofon,
Milet, inna warstwa nabierała
wtedy znaczenia: bogaci kupcy,
czyli, jak byśmy dziś
powiedzieli, burżuazja. Są
uczeni, których nie odstrasza
myśl, że Homer śpiewał w
bogatych rezydencjach Smyrny czy
Kolofonu, zdarzają się i tak
przenikliwe umysły, które w
"Odysei" potrafią odkryć cały
splot polityki handlowej dla
zdobycia kopalń i rynku cyny...
Nic nie wiemy o Homerze - ani
skąd pochodził, ani kiedy żył i
w jakich warunkach, żaden dotąd
autentyczny dokument nie pomaga
nam rozwiązać tej zagadki. Jego
starożytni ziomkowie byli w tym
samym położeniu. Hekatajos,
później Eratostenes brali go za
współczesnego wojny trojańskiej
lub żyjącego w sto lat po
wypadkach, które opiewał.
Herodot widział go w połowie IX
wieku, Teopompos w czasach
Archilocha, czyli w siódmym
wieku. Co do miejsca urodzenia,
powtarzano sobie stary wiersz,
który głosił, że siedem miast
spierało się o jego kolebkę:
Smyrna, Rodos, Kolofon,
Salamina, Chios, Argos, Ateny. W
czasach nowożytnych zgodnie
odrzucano takie miasta, jak
Argos lub Ateny, hipotezy
uczonych krążyły z upodobaniem
dokoła Smyrny i Chios. Ta wyspa
zalecała się szczególnie
tradycją Homerydów, potomków czy
naśladowców Homera,
właściwościami języka, jakim tam
mówiono, i pamiętnymi wierszami
z hymnu do Apollona,
przypisywanego Homerowi, gdzie
są takie słowa: "Pozdrawiam was
wszystkie. A o mnie pamiętajcie,
gdy przyjdzie jakiś człowiek
obcy, co świata doświadczył, i
zapyta: "Dziewczęta, który jest
wam najmilszy z aojdów, co tu
przychodzą?" Wtedy wszystkie
razem odpowiecie: "Ślepiec,
który mieszka na skalistym Chios
- jego pieśni będą zawsze
najpiękniejsze.""
Mówi się tu nie tylko o Chios,
ale i o ślepocie poety, ten rys
charakterystyczny utrzymał się
przez wieki w wizerunku Homera,
znajdowano dla niego
potwierdzenie również w postaci
ślepego Demodoka. Sztuka podjęła
ten motyw i w setkach, jeśli nie
tysiącach popiersi i posągów
Homera tak go właśnie
przedstawiano. Nad wszystkimi
góruje doskonałością artystyczną
biust marmurowy z Muzeum
Neapolitańskiego, dzieło
nieznanego mistrza z epoki
hellenistycznej. Niezapomniana
twarz. Nad głęboko osadzonymi
oczami z bezwolnym wysiłkiem
skupiają się łuki brwi i górne
powieki ściągają się bolesnym
skurczem, odsłaniając do połowy
gałki oczne. Długie obfite włosy
opasuje wstążka, odznaka królów,
wieszczów i zwycięskich
śpiewaków. Usta lekko rozchylone
zdają się mówić czy szeptać.
Pełna wyrzeczenia samotność
zdaje się otaczać tę twarz o
policzkach zoranych bruzdami,
chudych, niemal ascetycznych.
Filozof Proklos w piątym wieku
naszej ery nie mógł znieść tych
wizerunków: "Przedstawiają
Homera ślepcem - głupcy! Widział
więcej niż jakikolwiek
człowiek." W istocie, nic się
nie utrzyma przy tym imieniu,
ani miejsce urodzenia, ani data,
ani jakikolwiek rys jego
postaci, okrywa go tajemnica.
Żyło się z nią przez tyle
wieków, żyć trzeba i dziś, co
prawda z większą może niż
dawniej nadzieją, że jakieś
niespodziane światło ją
rozproszy.
Nikt nie przewyższył Homera w
Grecji sławą i uwielbieniem,
jakie otaczało jego imię. Każdy
wiek wprowadzał nowych poetów,
pojawiały się imiona Hezjoda,
Aischylosa, Sofoklesa, Pindara,
po nich przychodzili inni,
zmieniały się czasy, ustroje,
upodobania, a on trwał, jedyny i
niezrównany. Tak zwani cyklicy,
którzy niemal współcześnie z
Homerem lub niewiele później
opracowywali te same podania,
jeszcze bardziej wywyższali go
swoją małością. Stawiano mu
posągi, miał je w Olimpii i w
Delfach, na wyspach Ios i Chios
były jego świątynie, jego
wizerunek zdobił monety Smyrny.
W każdym mieście w każde święto
rapsodowie recytowali jego
poematy, na Panatenaje
wprowadził je Pizystrat. Wszyscy
znali je na pamięć, uczyli się
na nich czytać.
Homer był wychowawcą swojego
narodu, jak żaden poeta w żadnym
innym kraju. Dał mu nawet bogów:
homerycki kształt bóstw wyparł
lub usunął w cień wszystkie inne
postacie, jakie bóstwa posiadały
od prawieków. Filozofowie od
wczesnej doby uważali za swój
obowiązek walczyć z Homerem i
jego niefrasobliwą religią w
imię wyższej etyki i rozumu: po
Ksenofanesie i Heraklicie
Platon, który zapomniał, ile mu
sam zawdzięcza. Ataki filozofów
były bezsilne, nie zachwiały
stanowiskiem Homera w życiu i
kulturze Grecji. Arystoteles nie
godził się z relacją Homera o
świecie i obyczajach bogów,
wolał jednak zająć się raczej
jego sztuką i w swej "Poetyce"
mówi o nim z najwyższym
podziwem. Arystoteles miał nad
sobą całe niebo gwiaździste
poezji greckiej, ale nie widział
na nim światła, które by mogło
przyćmić blask Poety.
Tak się o nim mówiło i każdy
wiedział, że on jeden zasługuje
na to miano bez żadnych
objaśnień. W trzy wieki po
Arystotelesie autor rozprawy "O
górności" z jeszcze większym
dziedzictwem epok i stylów co
chwila sięga do Homera po
przykłady doskonałości
poetyckiej. A inny pisarz tej
samej epoki wyznaje: "Od
wczesnego dzieciństwa każdy z
nas Homera ma za piastunkę. I
rośniemy przy nim, i nie możemy
od niego odejść, by zaraz nie
łaknąć jego słów. Z Homerem
rozstajemy się dopiero razem z
życiem."
Dawno już minęły czasy, kiedy
filozofowie walczyli z Homerem w
imię wyższych pojęć religijnych
- sami mu się poddali, nie tylko
ci, co szukali w nim ideałów dla
własnej koncepcji człowieka, jak
cynicy lub stoicy, ale i ci, co
czytali w nim tekst ukryty,
tajemny, mistyczny. Wszystko
było alegorią, symbolem. Odys w
oczach Pitagorejczyków był
symboliczną postacią istoty
ludzkiej powracającej do
niebieskiej ojczyzny.
Neoplatonik Porfirios napisał
traktat mistyczny pt. "Pieczara
Nimf", wykładając sens tajemny
owej pieczary, w której Odys
złożył swe skarby po wylądowaniu
na Itace. Dla tych myślicieli
Homer był wieszczem, poetą
natchnionym, wtajemniczonym
najwyższego stopnia, wcieloną
mądrością, nieomylnym
rzecznikiem Bóstwa.
Tak gasnąca starożytność
przekazywała Homera potomności.
Lecz on, zawsze prężny i rześki,
zrzucił tę godową szatę mumii i
ukazał się w swej ziemskiej
niezniszczalnej urodzie. Ileż to
eposów po nim zwarzył czas, ileż
zamieniło się w muzea, do
których nikt nie zagląda, w
osamotnione gabloty, znane tylko
pająkom! Homer pozostał żywy, w
niezmiennym sojuszu z każdym
nowym pokoleniem, wśród ras i
narodów, których ani on, ani
jego rodacy w ciągu swych
dziejów nie przeczuwali. Nic nie
zostało z jego świata, i mógłby
stać wśród nas zupełnie
osierocony. Nie ma jego bogów
ani królów, ani Achajów, na
morzu, po którym żeglował Odys,
nie ma wysp czarodziejskich, ale
syn Laertesa zachował swe
miejsce i znaczenie: wzrusza nas
każdym słowem, każdym odruchem
serca, człowiek jak my, i
jeszcze coś więcej - symbol
geniuszu Europy w niepokoju i
poszukiwaniu. To duch naszego
kontynentu wcielił się w
niestrudzonego żeglarza, duch
przygody i ciekawości, który z
Europy wysyłał w ciągu wieków
odkrywców we wszystkie zakątki
globu.
Jakby wstąpił w niego duch
Proteusa, Odys zmieniał się w
ciągu wieków nieustannie. W
Rzymie nie miał dobrej sławy,
tylko stoicy owijali go w
pochlebne alegorie, w
średniowiecznym "Roman de Troie"
był nikczemnym intrygantem, u
Szekspira w "Troilus i Kressyda"
makiawelistycznym politykiem,
Pascoli mógł z niego zrobić
ponurego anarchistę, d'Annunzio
- zaszczepić mu filozofię
Nietzschego. Niezliczone są
metamorfozy Odyssa, w jednej z
nich nawiedził on wyobraźnię
Wyspiańskiego. W naszych czasach
niedawno zmarły poeta grecki
Nikos Kazantsakis napisał własną
"Odyseję", poemat obszerniejszy
od Homerowego, liczący 33.333
wiersze, gdzie Odys wyrusza z
Itaki na nową wędrówkę, jest na
Krecie, w Egipcie, zakłada
idealne miasto w pustyni i
dochodzi do granic życia, wyzuty
ze złudzeń i nadziei - symbol
naszej współczesnej udręki.
Homer może być powiernikiem
każdej epoki, szczególnie
takiej, jak nasza, poszarpanej
wojnami i znękanej niedolą. To
przecież on właśnie, ten we
wszystkim pierwszy, mając za
przedmiot wojnę nie tylko jej
nie gloryfikował, ale w każdym
momencie, w słowach i losach
swych ludzi, oskarżał i
potępiał. Czyż nie za wszystkich
żołnierzy Achilles wypowiedział
te słowa: "Trojanie nic mi nie
zawinili, nigdy nie zagarnęli
moich wołów ani koni, nie
zniszczyli plonów we Ftyi
urodzajnej mężów żywiącej, boć
wiele między nami jest gór
cienistych i jest morze
szumiące."? Jeszcze dotkliwiej
potępiona jest wojna w jej bogu
- Aresie. To najbardziej
uprzykrzona z postaci
olimpijskich - ograniczony,
tępy, nieopanowany, często
śmieszny, wszyscy od niego
stronią, nawet własny ojciec,
Dzeus, nie ma dlań serca. Mówi
się o nim "krwiożerczy",
"najbardziej nienawistny z
bogów". W "Odysei" to żołnierz
na urlopie, który uwodzi cudzą
żonę i daje się złapać w pęta
kulawemu Hefajstowi.
Nigdzie poeta wojowników nie
głosi pochwały wojny - w jego
oczach to klęska, którą można
wytłumaczyć tylko podstępem i
złą wolą bogów. Homer opiewa
poświęcenie i ofiarę krwi w
obronie ojczyzny lub czci, ból
matek i żon, rozpacz starego
ojca, a jednocześnie wydobywa na
jaw lichą podszewkę wielkich
czynów - chciwość wodzów, pychę
królów. Współczucie dla doli
ludzkiej, zwłaszcza dla
wszystkiego, co słabe i
bezbronne, dla wszelkiego
cierpienia przenika do
najgłębszych tkanek zarówno
"Iliadę", jak "Odyseję". Tak on
czuł - Homer, tajemniczy duch
epopei.
Śpiewał miłość życia - nie
sielanką, ale tragedią. Pośród
walk i trudów, uporu i nadziei
potrącał nagle szorstką strunę
przypomnieniem o znikomości
życia i losów człowieka. "Nie ma
nic bardziej żałosnego niż
człowiek ze wszystkiego, co po
ziemi pełza i oddycha" - te
słowa powtarzają się w
"Iliadzie" i w "Odysei". Powraca
również porównanie: ludzie są
jak liście, które wiatr jesienny
strąca i po ziemi rozmiata, a
wiosna nowe przynosi. I miał dla
nich tylko tę pociechę, że żyć
będą w pieśni, w słowie.
Starożytni mieli niezachwianą
wiarę w nieśmiertelność Homera.
Jeden z nich mówi, że jego sława
trwać będzie, "póki strumienie
płynąć i drzewa się będą
zielenić". I dziś można te słowa
powtórzyć.
Jan Parandowski
Pieśń pierwsza
Atena i Telemach
Męża głoś, Muzo, wielce
obrotnego, który zburzył święty
gród Troi, a potem wiele
wędrował, widział miasta ludzi
tak wielu i ducha ich poznał.
Wiele swym sercem wycierpiał na
morzu, walcząc o własną duszę i
powrót towarzyszy. Ale i tak ich
nie zbawił, choć bardzo pragnął.
Zginęli przez własną zuchwałość
- głupi! - gdy zjedli krowy
Hyperionowego Heliosa. On to
odebrał im dzień powrotu.
I nam coś z tego opowiedz, a
zacznij, skąd chcesz, boska
córko Dzeusa.
W on czas wszyscy inni, ilu z
nich uniknęło zagłady, wyrwawszy
się wojnie i morzu, byli już w
domu - on jeden, stęskniony za
powrotem i żoną, siedział u
czcigodnej nimfy, arcyboskiej
Kalipso. Trzymała go w głębokich
pieczarach chcąc go mieć za
małżonka. A kiedy po upływie lat
nadszedł rok, w którym bogowie
wyprzędli mu powrót do domu, do
Itaki, nawet tam, wśród swoich
najbliższych, nie miał uniknąć
walki.
Litowali się nad nim wszyscy
bogowie prócz Posejdona - jego
to gniew ścigał boskiego Odyssa
aż do ziemi ojczystej.
Lecz Posejdon przebywał
właśnie u dalekich Etiopów,
którzy dzielą się na dwa szczepy
- jeden tam, gdzie Hyperion
zapada, drugi tam, gdzie
wschodzi, na kresach ludzkości.
Przed hekatombą z byków i
baranów weselił się i ucztował,
a tymczasem inni bogowie
zgromadzili się w domu Dzeusa
Olimpijskiego. On pierwszy,
ojciec ludzi i bogów, przemówił.
Mając na myśli nieskazitelnego
Ajgista, którego zabił
przesławny Orestes, syn
Agamemnona, w takich słowach
zwrócił się do nieśmiertelnych:
- Hej, jakże to dziś łatwo
ludzie bogów oskarżają! Mówią,
że od nas idzie zło, a w istocie
sami swą butą sięgają ponad
ludzki los i sprowadzają na
siebie nieszczęście. Oto
patrzcie Ajgista: ponad los
poślubił prawą małżonkę
Agamemnona, a jego samego zabił,
ledwo ów powrócił. I wiedział,
że czeka go zguba! Zawczasu
posyłaliśmy doń Hermesa,
świetlistego tropiciela,
ostrzegaliśmy, żeby go nie
zabijał i nie uwodził jego żony,
bo przyjdzie zemsta z rodu
Atrydów, skoro tylko Orestes
dorośnie i za swą ziemią
zatęskni. Tak mówił Hermes, lecz
umysł Ajgista nie przyjął dobrej
rady, a teraz za wszystko
zapłacił.
Odpowiedziała mu jasnooka
bogini Atena:
- Ojcze nasz, Kronido, władco
najwyższy! Słuszną, zaiste,
poległ ów śmiercią i oby każdy
tak zginął, kto by podobnie
postąpił. Lecz mnie z przyczyny
boskiego Odyssa serce się kraje.
Nieszczęsny, z dala od swoich,
cierpi na wyspie wokół oblanej.
Na tym pępku morza, na ostrowiu
lesistym, mieszka bogini, córka
zgubnego Atlasa, który zna
wszystkich mórz czeluście, a sam
dźwiga wielkie słupy,
rozdzielające niebo od ziemi.
Jego to córka więzi
nieszczęśliwego. On płacze, a
ona wciąż miękkimi,
pieszczotliwymi słowami czaruje,
iżby zapomniał Itaki. Lecz on
śmierci raczej wygląda i
chciałby zobaczyć bodaj dym
wznoszący się z jego ziemi. Czyż
nawet w tobie nie poruszy się
miłe serce, panie Olimpu? Czy
nie przyjmowałeś łaskawie ofiar,
które ci składał Odys przy
okrętach argiwskich w Troi
szerokiej? Za cóż gniewasz się
dziś na niego, Dzeusie?
Odpowiadając jej rzekł Dzeus
chmurozbiórca:
- Jakież to słowo, moje
dziecko, wymknęło się z zagrody
twych zębów? Jakże mógłbym
zapomnieć boskiego Odyssa,
który, ze wszystkich
śmiertelnych najmędrszy.
najwięcej ofiar dawał
nieśmiertelnym panom niebios
szerokich? Lecz pan ziemi,
Posejdon, nieubłagany jest w
swym gniewie za boskiego
Polifema, najpotężniejszego z
Kiklopów, którego Odys oka
pozbawił. Polifema zrodziła
nimfa Toosa, córka Forkisa,
opiekuna morskiej topieli, gdy
się złączyła z Posejdonem w
głębokich pieczarach. Z jego to
przyczyny Pan, co ziemią
wstrząsa, nie zabija wprawdzie
Odyssa, ale go trzyma z dala od
ziemi ojczystej. Lecz my tutaj
omówimy, kiedy by i jak
powrócił. Posejdon powściągnie
swój gniew, bo nie sposób
jednemu stawać przeciw wszystkim
bogom i działać wbrew ich woli.
Odrzekła bogini jasnooka
Atena:
- Ojcze nasz, Kronido, władco
najwyższy, jeśli się tak podoba
bogom szczęśliwym, żeby Odys
przemądry wrócił do domu,
wyślijmy Hermesa, świetlistego
gońca, na wyspę Ogigię i niech
jak najprędzej nimfie o pięknych
warkoczach obwieści wyrok
niecofniony o powrocie
wytrwałego Odyssa. Ja tymczasem
pójdę do Itaki. Synowi Odyssa
dodam otuchy i w jego łonie myśl
położę, by na wiec zwołał
bujnowłosych Achajów i zgromił
zalotników, którzy mu bez
ustanku zjadają trzody owiec i
włókonogie woły o rogach
pokrętnych. Wyślę go do Sparty i
do piaszczystego Pylos - może
coś usłyszy o powrocie miłego
ojca i niechaj zyska sławę
szlachetną wśród ludzi.
To mówiąc uwiązała pod stopami
piękne sandały, ambrozyjskie,
złociste, które ją niosą i ponad
wodą, i ponad nieobeszłą ziemią
równo z wiatru powiewem. Wzięła
włócznię potężną, spiżem ostrym
okutą, ciężką i okrutnie wysoką,
którą kładzie mężów zastępy, gdy
gniew ją unosi - córkę
wszechwładnego ojca.
Zerwała się z wierchów Olimpu
i w lot stanęła w Itace, u
wejścia w dom Odyssa, na
dziedzińcowym progu. Z włócznią
spiżową w dłoni, była podobna do
gościa, Mentesa wodza
Tafijczyków. Zastała mężnych
zalotników przed domem. Siedząc
na skórach wołów, które sami
porżnęli, zabawiali się grą w
kamyki. Dokoła krzątali się
heroldowie i słudzy - jedni wino
z wodą mieszali w kraterach,
inni porowatymi gąbkami zmywali
stoły, inni je zastawiali krając
niezliczone mięsiwa.
Ze wszystkich pierwszy
spostrzegł ją Telemach o boskim
wejrzeniu: siedział on wśród
zalotników z sercem strapionym i
w duchu oglądał szlachetnego
ojca, jak wraca i tym oto
zalotnikom kres kładzie w swym
domu, a potem cześć odbiera i
władzę. Z tymi myślami siedząc
wśród zalotników zobaczył Atenę
i poskoczył do wrót, gniewny, że
gość tak długo stoi u wejścia.
Zbliżył się, uścisnął prawą
dłoń, odebrał włócznię spiżową i
witał słowem skrzydlatym:
- Raduj się, gościu! Będziesz
u nas mile przyjęty, a po
wieczerzy powiesz, czego ci
potrzeba.
To mówiąc szedł naprzód, za
nim kroczyła Pallas Atena.
Gdy znaleźli się w sali o
stropie wysokim, włócznię
wstawił do gładzonego stoiska,
gdzie było wiele włóczni
wytrwałego Odyssa, a boginię
podprowadził do tronu, który
nakrył płótnem. Tron był piękny,
rzeźbiony, z podnóżkiem na
stopy. Dla siebie wziął krzesło
malowane. Usiadł z dala od
zalotników, żeby ich, wrzaski
nie obrzydziły gościowi
wieczerzy i żeby na uboczu od
zuchwalców pomówić o nieobecnym
ojcu.
Służąca wodę im lała na ręce z
pięknego złotego dzbanka nad
srebrną miednicą. I ustawiła
stół gładzony. Chleb przyniosła
i rozmaite potrawy czcigodna
klucznica, rada z domowych
zapasów. Krajczy postawił misy
wszelkiego mięsiwa, a obok złote
puchary. Herold nalał im wina.
A oto weszli mężni zalotnicy.
Zasiedli rzędem na krzesłach i
tronach, heroldowie polewali im
ręce wodą, służące chleb
roznosiły w koszykach, chłopcy
kratery napełniali napojem. I
wraz wszyscy wyciągnęli ręce do
zastawionych potraw.
A gdy się pozbyli głodu i
pragnienia, zachciało się
zalotnikom śpiewu i pląsów,
które są uczty okrasą. Herold
więc przepiękną kitarę włożył w
ręce Femiosa, który z musu
śpiewał zalotnikom. Biorąc kilka
dźwięków zaczął piękną pieśń, a
Telemach zbliżył głowę ku
jasnookiej Atenie, tak żeby go
tamci nie słyszeli:
- Drogi gościu, czy nie
pogniewasz się o to, co powiem?
Widzisz, im tylko w głowie
kitara i śpiew, a lekko im to
przychodzi, bo cudzy dobytek
jedzą bezkarnie. Tymczasem
gospodarza białe kości albo
gdzieś leżą na ziemi i butwieją
na deszczu, albo fala je toczy
po morzu. Ach, gdyby się on
zjawił w Itace, każdy by z nich
wolał mieć rącze nogi niż skarby
złota i drogich szat! Ale dziś,
kiedy on sczezł złą dolą, znikąd
dla nas pociechy, choćby mi nie
wiem kto z ludzi mówił, że on
przyjdzie. Przepadł jego dzień
powrotu. Lecz ty powiedz
szczerze i dokładnie: ktoś jest
i skąd? Gdzie twój gród i ród?
Na jakim przybyłeś okręcie? Jacy
żeglarze dowieźli ciebie do
Itaki? Co to byli za ludzie? Bo
nie sądzę, żebyś tu przyszedł
piechotą. Powiedz mi jeszcze -
chciałbym znać prawdę - czy
jesteś tu po raz pierwszy, czy
też jako gość ojcowy. Wielu
mężów odwiedziło nasz dom, bo i
on sam był ludziom przychylny.
Rzekła bogini jasnooka Atena:
- Odpowiem ci szczerze. Jestem
Mentes i szczycę się być synem
mądrego Anchialosa. Panuję nad
Tafijczykami, miłośnikami
wioseł. A teraz tu zawinąłem z
okrętem i drużyną, bo płynę po
ciemnym morzu hen, do ludzi
dalekich, do Temesy, po miedź, a
wiozę błyszczące żelazo. Okręt
mój stoi wśród pól, z dala od
miasta, w zatoce Rejtron, pod
lesistym Nejonem. Jesteśmy sobie
nawzajem ojcowymi druhami z
dawnych lat. Zapytaj przy
sposobności staruszka Laertesa.
Mówią, że nie zachodzi on wcale
do miasta, siedzi gdzieś na wsi
ze swoją zgryzotą. Ma przy sobie
starą służącą, która mu jadło i
napój podaje, gdy zmęczenie
obejmie kolana. Wciąż jeszcze
łazi dokoła swojej winnicy. A ja
przyszedłem, bo mówiono mi, że
on już jest w domu, twój ojciec.
Ale widać bogowie zatrzymują go
w drodze. Nie, boski Odys nie
umarł - żyje! Tylko gdzieś więzi
go jakaś wyspa na morzu
szerokim, jacyś okrutni i dzicy
ludzie trzymają go gwałtem. I
choć nie jestem wieszczkiem ani
się nie znam na ptakach, powiem
ci wróżbę, którą nieśmiertelni
wrzucają mi w serce i o której
wiem, że się spełni. Nie będzie
on już długo poza ukochaną
ziemią ojczystą i nie zatrzymają
go nawet żelazne pęta. Znajdzie
sposób, żeby wrócić - wiesz,
jaki jest przemyślny. Lecz ty
powiedz szczerze i wiernie: czyś
ty rodzony syn Odyssa? Strasznie
do niego jesteś podobny - z
głowy, z pięknych oczu. Często
bywaliśmy ze sobą, póki nie
ruszył na Troję, a z nim kwiat
Argiwów na wydrążonych okrętach.
Odtąd ani on mnie, ani ja nie
widziałem boskiego Odyssa.
Odpowiedział roztropny
Telemach:
- Szczerze ci powiem, gościu.
Matka mówi, że jego jestem
synem, sam nie wiem. Jakże może
ktoś sam poznać swój ród? Obym
się był raczej urodził synem
szczęśliwego męża, który pośród
swoich dóbr dożyłby starości! A
tak, zrodził mnie pono
najnieszczęśliwszy ze
śmiertelnych - jeśli chcesz
wiedzieć.
Rzekła bogini jasnooka Atena:
- Nie zostawią bogowie twojego
rodu bez sławy, gdy takiego syna
urodziła Penelopa. A teraz
powiedz: co to za uczta? Co to
za tłum się zbiera? W jakim
celu? Na święto czy na wesele?
Widać, że to nie biesiada
składkowa. I zdaje mi się, że
oni zbyt zuchwale w tym domu
ucztują. Każdy człowiek
rozsądny, który by tu przyszedł,
oburzyłby się na taki bezwstyd.
Odrzekł roztropny Telemach:
- Gościu, skoro mnie o to tak
troskliwie pytasz, powiem, że
dom ten był pono kiedyś zamożny
i bez skazy, dopóki był w kraju
ów mąż. Teraz inaczej
postanowili bogowie na naszą
zgubę, czyniąc go niewidzialnym
w całym ludzkim świecie.
Doprawdy, nie tak by mnie bolała
jego śmierć, gdyby był poległ
pod Troją, wśród swoich
towarzyszy, albo po skończonej
wojnie na rękach drogich osób.
Mogiłę by jemu usypali
Panachajowie i byłaby stąd dla
syna wielka chwała na później. A
teraz niesławnie porwały go
harpie. Znikł bez śladu, bez
wieści, a mnie zostawił zgryzotę
i płacz. I nie tylko za nim
płaczę i jęczę, bogowie mi
sprawili inne złe troski. Jacy
bowiem są najznakomitsi panowie
na wyspach, w Dulichionie, na
Same, w lesistym Dzakyncie, ilu
ich też panuje w górzystej
Itace, tylu o moją matkę się
stara i mój dom objada. A ona
ani nie odpycha złowrogich
ślubów, ani spełnić nie może. I
tak mój dom niszczeje. Prędko i
mnie samego rozszarpią.
Odparła oburzona Pallas Atena:
- Niestety! Bardzo tu brak
Odyssa, żeby swe ręce położył na
tych bezwstydnych zalotnikach.
O, gdyby tak wszedł i stanął w
drzwiach - w hełmie, z tarczą, i
włóczniami, taki, jakim go
pierwszy raz widziałem, gdy w
naszym domu pił i weselił się
wróciwszy z Efiry od Ilosa, syna
Mermerosa! Bo i tam boski Odys
popłynął na chyżym okręcie,
szukając mężobójczego jadu do
zatrucia swych strzał okutych
spiżem. Lecz Ilos mu nie dał,
rzekomo ze wstydu przed bogami,
dał natomiast mój ojciec, który
go strasznie miłował. O, gdybyż
taki Odys wszedł między
zalotników, krótki byłby ich los
i gorzkie gody! Ha, czy wróci
zemścić się w swym własnym domu,
czyli nie - to leży na kolanach
bogów. Ty zaś musisz pomyśleć,
jak się stąd pozbyć zalotników.
Posłuchaj i zważ moje słowa.
Jutro zwołaj na wiec herosów
achajskich i przemów do
wszystkich, biorąc bogów na
świadectwo. Zalotnikom każ się
rozproszyć po swoich domach,
matka, jeśli ją serce skłania do
małżeństwa, niech idzie
natychmiast do swego wielmożnego
ojca. Oni tymczasem przysposobią
gody i zniosą podarki tak
liczne, jakie się należą
umiłowanej córce. A dla ciebie
mam radę mądrą, której
posłuchaj. Weź najlepszy okręt o
wiosłach dwudziestu i jedź
rozpytać się o nieobecnego ojca
- może ci ktoś z ludzi powie
albo posłyszysz od Dzeusa wieść,
która najwięcej nowin nosi po
świecie. Najpierw zajedziesz do
Pylos i wypytasz boskiego
Nestora; stamtąd do Sparty, do
płowego Menelaosa, który
powrócił ostatni z Achajów
spiżem okrytych. Jeśli się
dowiesz, że ojciec żyje i wraca,
znoś jeszcze przez rok, że cię
będą objadać - a jeśli
usłyszysz, że umarł i już go nie
ma, wracaj do miłej ojczyzny,
usyp mu kurhan i spraw uroczysty
pogrzeb, z całą hojnością, jaka
się godzi, a matkę oddaj nowemu
mężowi. A kiedy to spełnisz i
wykonasz, rozważ w swym sercu i
umyśle, jak zabić tu w domu
zalotników: podstępem czy
otwarcie. Porzuć dzieciństwo, z
którego wyrosłeś. Czyś nie
słyszał, jakiej sławy u
wszystkich ludzi dostąpił
Orestes, gdy zabił ojcobójcę,
podstępnego Ajgista? I ty, mój
drogi, jak cię widzę w tej
urodzie, w tym wzroście, w tej
sile, bądź taki, żeby i o tobie
dobrze mówili potomni. Ale ja
już pójdę do swego okrętu i
towarzyszy, którzy się tam
niecierpliwią. Pomyśl o tym i
zapamiętaj moje słowa.
Odpowiedział roztropny
Telemach:
- Zaiste, gościu, mówisz to z
głębokiej życzliwości, jak
ojciec do syna - ani słowa nie
zapomnę. Lecz chociaż tak
śpieszysz w drogę, zostań,
gościu. Wykąpiesz się, posilisz
i wziąwszy upominek, z radością
w sercu pójdziesz do okrętu.
Chciałbym ci dać rzecz cenną i
bardzo piękną, jakie druhowie
druhom ofiarują - byłaby to dla
ciebie pamiątka.
Odparła jasnooka bogini Atena:
- Nie zatrzymuj mnie teraz,
naprawdę bardzo się śpieszę.
Jeśli cię lube serce skłania dać
mi upominek, wezmę go za
powrotem. Z pewnością będzie on
bardzo piękny i godny, bym się
odwzajemnił.
To mówiąc odeszła jasnooka
Atena i jak ptak uleciała przez
dymny otwór.
Sercu Telemacha dodała siły i
odwagi i pamięć ojca uczyniła
żywszą niż wprzódy. Myśl się
poruszyła, serce zdumiało:
poznał boga. I sam do boga
podobny wszedł między
zalotników.
Siedzieli oni w milczeniu,
gdyż śpiewał im pieśniarz
znakomity. Śpiewał smutny powrót
spod Troi, jakim obarczyła
Achajów Pallas Atena.
Na górze boską pieśń
posłyszało serce córki Ikariosa,
mądrej Penelopy. Po wysokich
schodach zeszła ze swojej
komnaty - nie sama, towarzyszyły
jej służebne kobiety. Lecz na
widok zalotników zatrzymała się
boska niewiasta i stanęła w
głębokim obramieniu podwoi. Na
twarz spuściła świetlistą
namiotkę. Z jednej i drugiej
strony stała przy niej służąca.
Penelopa ze łzami odezwała się
do boskiego aojda:
- Femiosie, znasz przecie
wiele innych pieśni, które
czarują śmiertelnych, o czynach
ludzi i bogów, sławionych przez
aojdów. Siedź więc i śpiewaj, a
oni niech piją w milczeniu.
Tylko tej jednej pieśni
zaniechaj, przesmutnej, która mi
zawsze serce w łonie rozdziera.
Spadł na mnie ból nieugaszony. W
wiecznym rozpamiętywaniu
opłakuję najdroższą głowę -
mojego męża, którego sława
szerzy się w Helladzie i
pośrodku Argos.
Odpowiedział jej roztropny
Telemach:
- Matko moja, czemuż
wzbraniasz wiernemu aojdowi
cieszyć nas tym, ku czemu duch
go skłania? Nie aojdowie są
winni, winien jest Dzeus, który
każdemu z trudzących się ludzi,
co chce, odmierza. Nie można się
gniewać, że on śpiewa niedolę
Danaów, zawsze bowiem najnowszą
pieśń najwięcej ludzie sławią.
Niechże twe serce śmiało jej
wysłucha, boć nie sam Odys
stracił pod Troją dzień powrotu,
wielu też innych wojów zginęło.
Wracaj do siebie i pilnuj swojej
roboty, krosien i kądzieli i
służbę zapędzaj do pracy. Słowo
do mężów należy, a ze wszystkich
do mnie najbardziej, bo moja
władza w tym domu.
Wróciła do swej komnaty
zdumiona i rozumne słowo syna
wzięła sobie do serca. Wszedłszy
ze służebnymi niewiastami na
górę, opłakiwała Odyssa,
drogiego małżonka, póki jej na
powieki snu słodkiego nie
rzuciła jasnooka Atena.
Zalotnicy podnieśli wrzask w
cienistym megaronie - wszyscy
chcieli z nią iść do łożnicy!
Przemówił do nich roztropny
Telemach:
- Matki mej zalotnicy, bez
granic zuchwali! Dalej ucztujmy
wesoło i przestańcie krzyczeć,
bo lepiej słuchać tego aojda,
który swą pieśnią z bogami się
równa. O świcie pójdziemy
wszyscy i zasiądziemy w agorze,
gdzie ja wam powiem szczere
słowo: odejdźcie z tego domu, o
inne postarajcie się uczty,
zjadajcie nawzajem własne
majątki. A jeśli wam dogodniej i
milej zostać i łupić bezkarnie
dobytek jednego człowieka,
żryjcie, a ja będę wołał do
bogów wiecznie żyjących, aż
Dzeus każe wam zapłacić za
zbrodnie. Obyście w tym domu
zginęli nie pomszczeni!
Tak mówił, a oni zagryzając
wargi dziwili się, że Telemach
tak śmiało przemawia. Z kolei
odezwał się Antinoos, syn
Eupejtesa:
- Doprawdy, Telemachu, chyba
sami bogowie nauczyli ciebie tak
górnie i śmiało przemawiać.
Byleby tylko Kronion nie uczynił
cię królem tej wkoło oblanej
Itaki, oddając w twe ręce ojców
dziedzictwo!
Odparł roztropny Telemach:
- Antinoosie, czy nie
pogniewasz się za to, co powiem?
Owszem, chciałbym wziąć berło,
jeśli Dzeus pozwoli. Czy
sądzisz, że jest to najgorsze,
co może spotkać człowieka? Nie,
nie jest złą rzeczą królowanie:
od razu dom się wzbogaca i mąż
rośnie w cenie. Lecz w naszej
Itace jest wielu królów, młodych
i starych, niech więc ktoś z
nich weźmie to królestwo, skoro
umarł boski Odys. Ale ja będę
panem w naszym domu i nad tą
czeladzią, którą mam z łupów
wojennych boskiego Odyssa.
Odpowiedział mu Eurymachos,
syn Polibosa:
- Telemachu, jeszcze to leży
na kolanach bogów, kto z Achajów
ma królować na morzem oblanej
Itace. Majątek sobie zatrzymaj i
panuj w swym domu. Niechaj się
nikt nie waży gwałtem, przeciw
twej woli, wydzierać tobie
mienia, jak długo Itaka stoi, a
ludzie w niej żyją. Lecz
chciałbym cię, o najlepszy, o
gościa zapytać: skąd był ten
człowiek? Z jakiej ziemi
pochodzi? Gdzie jego ród i niwa
ojczysta? Czy przyniósł jakieś
wieści o wracającym ojcu, czy
też z własną sprawą tu
przychodzi? Tak nagle odleciał,
że nie było czasu go poznać, a z
pozoru nie wyglądał na lichego
człowieka.
Odpowiedział roztropny
Telemach:
- To prawda, Eurymachu, że
przepadł dzień powrotu mego
ojca. Już mnie żadna wieść nie
przekona, skądkolwiekby
przyszła, ani się nie troszczę o
wróżby, jakich moja matka szuka
i wciąż wieszczków wzywa do
domu. A co do gościa, był to
przyjaciel ojca, z Tafos,
szczyci się być synem
Anchialosa. Nazywa się Mentes i
panuje nad Tafijczykami,
kochającymi wiosła.
Tak mówił Telemach, lecz w
duchu poznał nieśmiertelną
boginię.
Tamci zaś wrócili do zabawy,
do tańców i pieśni, i przy tym
zaskoczył ich czarny wieczór.
Wtedy rozeszli się do domów na
spoczynek.
Był w pięknym dziedzińcu, w
miejscu obronnym, pokój wysoki i
tam poszedł spać Telemach z
duszą pełną myśli. Towarzyszyła
mu z płonącą pochodnią skrzętna
Eurykleja, córka Opsa
Pejsenorydy. Kupił ją własnym
kosztem Laertes, gdy była
jeszcze pierwszej młodości, dał
za nią dwadzieścia wołów, i
szanował w swym domu na równi z
troskliwą małżonką, lecz nie
wszedł do jej łoża unikając
gniewu swej żony. Ona to niosła
pochodnię przed Telemachem i ona
to z całej służby kochała go
najwięcej i piastowała w
dzieciństwie.
Telemach otworzył drzwi
komnaty o grubych murach i
usiadł na łożu. Zdjął chiton i
rzucił na ręce mądrej staruszki.
Ona chiton złożyła, wygładziła
fałdy i powiesiła na kołku przy
łożu rzeźbionym. Wyszła z
komnaty, drzwi zawarła ciągnąc
za srebrny pierścień, po czym
zasuwę przesunęła rzemieniem.
Tam leżał Telemach, okryty
owczym runem, i całą noc
rozmyślał o drodze, którą mu
raiła Atena.
Pieśń druga
Wiec i wyjazd Telemacha
Skoro zajaśniała z mgieł
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
wstał z łoża drogi syn Odyssa,
ubrał się, przez barki
przewiesił ostry miecz, pod
świetliste stopy związał piękne
sandały i wyszedł z kommaty, do
boga podobny. Zaraz heroldom o
głosie donośnym nakazał zwoływać
na wiec długowłosych Achajów. Ci
więc zwoływali, tamci zbierali
się szybko.
Kiedy się wszyscy zgromadzili,
ruszył na agorę z włócznią
spiżową w dłoni, nie sam: szły
przy nim dwa żartkie psy.
Niebiański czar zlała na niego
Atena, wszystek lud patrzył ku
idącemu. Zasiadł na miejscu
ojca, cofnęła się starszyzna.
Pierwszy przemówił heros
Ajgyptios, złamany wiekiem, ale
doświadczony i mądry. I jego
drogi syn razem z boskim Odyssem
na wydrążonych okrętach poszedł
pod Ilion, sławne z swych koni,
włócznik Antifos; zabił go dziki
Kiklop w głębokiej pieczarze, na
swą ostatnią wieczerzę. Zostało
mu jeszcze trzech synów, jeden
przyłączył się do zalotników,
Eurynomos, dwaj inni pracowali
na ojcowskim zagonie. Lecz
tamtego nie mógł zapomnieć,
wciąż go opłakiwał i żałował. I
dziś ze łzami przemówił:
- Słuchajcie mię teraz, ludzie
Itaki, oto, co powiem. Nie było
zgromadzeń ani nie zasiadaliśmy
na tej naszej agorze, odkąd
boski Odys wyruszył na głębokich
okrętach. A dziś kto nas zwołał?
Komu się to wydało potrzebne:
czy komuś z młodzieży, czy komuś
spośród starszych? Czy ktoś
posłyszał nowinę o powracającym
wojsku i chce nam obwieścić to,
o czym się pierwszy dowiedział?
Czy dla omówienia jakichś innych
spraw ludu? Zacny byłby to
człowiek, błogosławiony! Niechaj
mu Dzeus na dobre obróci, co w
swej piersi zamyślił.
Rzekł. Ucieszył się tym głosem
drogi syn Odyssa i ani chwili
dłużej nie siedział - pragnął
przemówić. Stanął na środku
agory. Berło mu włożył w dłoń
herold Pejsenor, mądry doradca,
a on zwrócił się najpierw do
starca:
- Starcze, niedaleko ten mąż i
zaraz sam go zobaczysz. Ja
zwołałem lud, bo mi bieda
doskwiera. Ani ci nie słyszałem
żadnej nowiny o powracającym
wojsku, którą bym miał wam
obwieścić jako ten, co pierwszy
się dowiedział, ani nie mam do
omówienia innych spraw ludu,
tylko z własnej potrzeby to
czynię. Dwojakie zło spadło na
mój dom: straciłem szlachetnego
ojca, który wam tutaj królował z
ojcowską dobrocią, po wtóre - co
jeszcze gorsze - cały mój dom
wkrótce przepadnie i sczeźnie
mój cały dobytek. Mojej matce
narzucają się zalotnicy, choć
wcale ich nie pragnie, synowie
najlepszych tu mężów. Boją się,
żeby nie wróciła do swego ojca
Ikariosa, który mógłby przecież
sam wydać swą córkę, za kogo by
zechciał i kto by jej był miły.
A ci nas co dzień najeżdżają,
biją woły i owce, i tłuste kozy,
ucztują, piją ciemne wino bez
umiarkowania. Ogromne straty! I
nie masz tu męża, jakim był
Odys, by dom osłonił od zguby.
Nie w naszej mocy się obronić.
Zawsze już będziemy słabi i nie
wiedzący, co znaczy męstwo. A
jednak bym walczył, gdyby było
można. Dzieją się bowiem rzeczy
nie do zniesienia, mój dom ginie
sromotnie. Oburzajcie się i wy,
wstydźcie się sąsiadów, którzy
wokół mieszkają. Bójcie się
gniewu bogów, by się przeciw wam
nie obrócili, rozjątrzeni taką
zbrodnią! Zaklinam was na Dzeusa
Olimpijskiego albo na Temidę,
która wiece mężów zbiera i
rozwiązuje - dość już,
przyjaciele, pozwólcie mi w
samotności cierpieć moją wielką
zgryzotę, chyba że mój ojciec,
szlachetny Odys, nienawidził
Achajów i wyrządził im jakieś
krzywdy, za które wy odpłacacie
mi krzywdą i nienawiścią i
szczujecie na mnie tych oto
ludzi. Zaiste, byłoby dla mnie
lepiej, gdybyście wy sami
zjadali mój majątek i moje
trzody. Gdybyście to wy jedli,
prędko miałbym jakąś odpłatę:
chodzilibyśmy po mieście z
giętkim słowem i prosilibyśmy o
zwrot majątku, póki wszystko nie
zostałoby oddane. A teraz
rzucacie mi w serce nieukrócone
zgryzoty.
Mówił w gniewie i berłem
cisnął o ziemię. Buchnęły łzy,
cały lud chwyciła litość.
Siedzieli w milczeniu, nikt nie
chciał odpowiedzieć Telemachowi
przykrym słowem, jeden Antinoos
się odezwał:
- Górnolotny Telemachu,
szalona głowo, jakież to miotasz
nam obelgi? Chciałbyś nam
przypiąć łatkę? Nie zalotnicy
achajscy są winni, tylko twoja
kochana matka, która tak dobrze
zna się na wykrętach. Już minął
trzeci rok, a niebawem upłynie i
czwarty, odkąd tumani serca
Achajów. Wszystkim robi
nadzieję, każdemu obiecuje,
gońców posyła, a w duchu co
innego zamierza. Oto jaki
podstęp uknuła w swym łonie:
ustawiła w pokoju krosna i
zaczęła tkać na nich wielką
delikatną tkaninę, a nam
powiada: "Chłopcy zalotnicy,
umarł boski Odys, ale choć tak
wam spieszno do ślubu, pozwólcie
najpierw skończyć tę szatę, by
mi się przędza nie zmarnowała;
ma to być gzło grobowe dla
herosa Laertesa, gdyby go kiedyś
dola okrutna powaliła drętwą
śmiercią. Boję się ściągnąć na
siebie gniew Achajek, że bez
całunu leży taki bogacz." Tak
mówiła i usłuchało męskie serce.
Odtąd za dnia tka na wielkich
krosnach, a w nocy pruje przy
łuczywie. Przez trzy lata się z
tym ukrywała i zwodziła Achajów.
Lecz gdy nadszedł czwarty rok, a
z nim wiosna, wygadała się
któraś z kobiet, znająca
tajemnicę. Zaskoczyliśmy ją, jak
pruła piękną tkaninę, i musiała
dokończyć wbrew woli. Tobie więc
oświadczają zalotnicy, żebyś
dobrze wiedział, żeby wiedzieli
wszyscy Achajowie: matkę odeślij
i skłoń, by poślubiła tego, kogo
ojciec każe i kogo sama sobie
upodoba. Jeżeli zaś jeszcze
długo będzie odpychać synów
achajskich, dumna ze szczodrych
darów Ateny, dzięki której zna
się na cudnych robotach i tyle
ma rozumu i sprytu, że nie
słyszymy o żadnej, co by się
mogła równać mądrością z
Penelopą, nawet o żadnej z tych
dawnych, co to niegdyś były,
Achajki pięknowłose, Tyro,
Alkmena czy uwieńczona Mykene -
to niech o jednym pamięta: że
dopóty będą oni zjadać twój
dobytek i twoje zasoby, dopóki
ona trwać będzie w zamysłach,
jakie bogowie złożyli w jej
łonie. Jej samej niesie to
wielką chwałę, ale tobie utratę
znacznego majątku. Nie
odejdziemy stąd ani na własną
rolę, ani gdzie indziej, póki
ona nie wybierze sobie męża
spośród Achajów.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Antinoosie, jakże miałbym
wbrew jej woli z domu wypędzić
tę, która mnie urodziła i
wychowała? Mój ojciec na
obczyźnie - żyje czy umarł?
Ciężko by nam było zwrócić
Ikariosowi takie wielkie wiano,
gdybym sam z własnej woli
odesłał matkę. I ojciec by mi
złem odpłacił, i bóstwo zesłało
nieszczęście, gdyż matka
wychodząc z domu poruszyłaby
straszliwe Erynie. Wszystkich
ludzi bym oburzył. Tak więc
nigdy tego słowa nie powiem.
Jeśli w waszym sercu jest trochę
wstydu, idźcie precz ode mnie, o
inne postarajcie się uczty,
zjadajcie nawzajem własne
majątki coraz w innym domu. A
jeśli wam dogodniej i milej
zostać i łupić bezkarnie dobytek
jednego człowieka, żryjcie, a ja
będę wołał do bogów wiecznie
żyjących, aż Dzeus każe wam
zapłacić za zbrodnie. Obyście w
tym domu zginęli nie pomszczeni!
Tak mówił Telemach, a Dzeus,
który widzi szeroko, ze szczytu
góry puścił w lot dwa orły.
Najpierw leciały z wiatrem
blisko siebie z rozpostartymi
skrzydłami, lecz, gdy się
znalazły tuż nad zgiełkliwą
agorą, zawirowały bijąc gęsto
skrzydłami, a ich wzrok krążył
od głowy do głowy - złowróżbnie.
Wreszcie zaczęły szponami
szarpać sobie łby i szyje, aż
odleciały na prawo ponad domem i
miastem. Wszyscy ze zdumieniem
patrzyli na te ptaki i pytali
się swego serca, co teraz
będzie.
Przemówił stary heros
Haliterses, syn Mastora; nikt z
jego pokolenia nie znał się
lepiej na ptakach i na
wykładaniu znaków. Chciał im dać
dobrą radę i rzekł:
- Posłuchaj ludu Itaki, co
powiem, a zwłaszcza do
zalotników się zwracam. Toczy
się ku nim wielka klęska. Już
niedługo Odys będzie z dala od
swoich, już jest gdzieś blisko i
sieje mord, i los im wszystkim
pospołu. A i wielu innym będzie
bieda, którzy mieszkamy na
otwartej Itace. Radźmy, póki
czas, jak by ich powściągnąć, i
niech się sami pohamują - ze
wszystkiego to dla nich
najlepsze. Nie mówi tu ktoś
niedoświadczony, bo ja dobrze
znam się na wróżbach. Przecież
spełniło się wszystko, co
powiedziałem, gdy na Ilion szli
Argiwi, a z nimi przemądry Odys
- mówiłem, że on wiele wycierpi,
że straci wszystkich towarzyszy,
że nikomu nie znany, w
dwudziestym roku wróci do domu.
I to się dziś wszystko spełnia.
Odparł mu Eurymach, syn
Polibosa:
- Starcze, idź wróżyć swoim
dzieciom w domu, by ich co złego
nie spotkało. A ja mam wróżby
daleko lepsze od twoich. Ptaków
bez liku krąży pod słońcem, a
nie wszystkie coś znaczą. Odys
zaś zginął daleko, jak i ty
powinieneś był zginąć z nim
razem, byś nam tu nie prorokował
i nie podjudzał i tak już
rozjątrzonego Telemacha: tylko
się oglądasz za podarkiem, który
by ci on posłał do domu. Ale
oto, co powiem i co na pewno się
spełni: jeżeli z tą twoją
wielką, sędziwą wiedzą będziesz
tego młodzika tumanił słowami i
podjudzał do zaczepki, najpierw
jemu przyniesie to szkody, bo
nic nie zdziała z pomocą tych
ptaków, a tobie, starcze,
nałożymy grzywnę, której się nie
płaci wesołym sercem - będzie to
dla ciebie ciężka zgryzota.
Telemachowi zaś tu wobec
wszystkich ja sam najlepszą dam
radę: niech skłoni matkę, żeby
odeszła do ojca, a oni
przygotują wesele i złożą dary
ślubne, tak bogate, jakie
powinny iść za ukochaną córką.
Nie prędzej, sądzę, synowie
Achajów odstąpią od tych
przykrych zalotów. Nikogo się
nie boimy mimo wszystko - nawet
Telemacha, chociaż taki wymowny,
ani się troszczymy o czcze
wróżby, które ty, staruszku, nam
ogłaszasz, a na niego ściągasz
jeszcze większą nienawiść. Zaś
majątek do cna zostanie pożarty
i żadnej nie będzie zapłaty,
dopóki ona zwodzić będzie
Achajów i odwlekać swój ślub.
Przecież to o jej cześć walczymy
między sobą dzień w dzień i nie
myślimy iść w inne strony, gdzie
każdy z nas mógłby się godnie
ożenić.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Eurymachu i wy inni
znakomici zalotnicy, dość już o
tym próśb i słów - wszystko
wiadomo bogom i Achajom. Ale
teraz dajcie mi okręt chyży i
dwudziestu towarzyszy, którzy
mnie przewiozą i odwiozą. Pojadę
do Sparty i do piaszczystego
Pylos zasięgnąć języka o
powrocie ojca, którego tak długo
nie ma: może mi powie ktoś ze
śmiertelnych albo da się słyszeć
wieść od Dzeusa, roznosząca
najwięcej pogłosek wśród ludzi.
Jeśli posłyszę, że ojciec żyje i
wraca, rok jeszcze będę się
dręczył tęsknotą; jeśli zaś
dowiem się, że go już nie ma, że
umarł, wrócę do drogiej
ojczyzny, usypię mu kurhan i jak
przystoi, z całą okazałością,
odprawię uroczystości nagrobne i
matkę oddam nowemu mężowi.
To rzekłszy usiadł, spośród
nich natomiast powstał Mentor,
druh nieskazitelnego Odyssa:
jemu to Odys, idąc z okrętami
powierzył cały swój dom i kazał
czuwać nad wszystkim w
porozumieniu ze starym
Laertesem. Dobrze im życząc tak
przemówił:
- Teraz mnie posłuchajcie,
ludzie z Itaki, oto co powiem.
Niech żaden już z berłowładnych
królów nie będzie życzliwy,
łagodny i dobry, niech jego
serce nie wie, co
sprawiedliwość, niechaj będzie
on zawsze zły, a każdy jego czyn
zdrożny, skoro nikt z tych
ludów, którym panował, nie
pamięta, że boski Odys jak
ojciec był dobry. Nie
zazdroszczę zuchwałym
zalotnikom, że dopuszczają się
gwałtów, które knuje ich umysł
zbrodniczy, bo stawią własne
głowy w tym pożeraniu Odyssowego
domu, a wmawiają w siebie, że on
już nie wróci. Ale oburza mnie
ten lud, ci wszyscy, którzy
siedzą jak niemi - nawet słowami
nie uderzycie na tę garść
zalotników, wy, taka liczba!
Odparł mu Lejokryt, syn
Euenora:
- Nieużyty Mentorze, szalona
głowo, takim słowem chcesz lud
podburzyć, by nas uśmierzył?
Niełacno będzie walczyć z tylu
mężami o te obiady. Gdyby nawet
ów itacki Odys sam przyszedł i
zechciał wyrzucić dzielnych
zalotników, biesiadujących w
jego domu, nie nacieszyłaby się
nim żona, która tak łaknie jego
powrotu, ale jego samego
dopadłby kres żałosny, gdyby
stanął przeciw tak wielkiej
liczbie. Mówisz od rzeczy. Hej,
ludzie, rozejdźcie się - każdy
do swojej zagrody, a tego tam w
drogę wyprawi Mentor albo
Haliterses, starzy ojcowi
towarzysze. Ale sądzę, że mógłby
i tu, jeszcze długo siedząc na
Itace, nasłuchiwać nowin, bo ta
podróż nigdy nie dojdzie do
skutku.
Ledwo skończył, niezwłocznie
rozwiązano zgromadzenie. Każdy
wrócił do siebie, zalotnicy
poszli do domu boskiego Odyssa.
Telemach oddalił się w stronę
morza i umywszy ręce w jego
siwych wodach, modlił się do
Ateny:
- Usłysz mnie, bóstwo, któreś
wczoraj nawiedziło nasz dom i
kazało wybrać się w okręcie na
mgliste morze po wieść o
powrocie tak długo nieobecnego
ojca. Ale mi tego wzbraniają
Achajowie, zwłaszcza zalotnicy,
zuchwali i źli.
Tak się modlił. Podeszła doń
blisko Atena, głosem i postawą
przypominająca Mentora i rzekła
słowa skrzydlate.
- Telemachu, nie będzie z
ciebie nigdy tchórz ani głupiec,
jeśli masz w sobie dzielną moc
twego ojca, a był on prędki w
czynie i słowie. I twoja morska
droga osiągnie swój cel.
Jeślibyś nie był synem Odyssa i
Penelopy, nie ufałbym, że
spełnisz, coś zamierzył. Rzadko
syn jest równy ojcu, przeważnie
bywa gorszy, a tylko nieliczni
są lepsi. Ale jeszcze raz mówię:
nie będzie z ciebie ani tchórz,
ani głupiec, nie opuści ciebie
rozum Odyssa, stąd nadzieja, że
spełnisz to zadanie. Nie dbaj o
to, co mówią i myślą zalotnicy,
nierozumni i niegodziwi: nie
widzą śmierci i czarnej doli,
która już się do nich zbliża i w
jeden dzień wszystkich zgładzi.
Tymczasem droga, którą
zamyślasz, nie każe ci długo
czekać. Będę twoim towarzyszem,
jak byłem twemu ojcu: dam okręt
chyży i sam się z tobą wybiorę.
Ale ty wróć do domu i pokaż się
zalotnikom, jednocześnie
przygotuj żywność i wszystko
zamknij w naczyniach, wino w
amforach, a w grubych skórach
mąkę - szpik mężów, ja zaś wnet
zbiorę ochotników po zagrodach.
Jest niemało okrętów na morzem
oblanej Itace, nowych i starych;
wypatrzę ci wśród nich najlepszy
i wkrótce, gdy wszystko będzie
gotowe do drogi, wypłyniemy na
morze szerokie.
Tak mówiła Atena, córka
Dzeusa. Wysłuchawszy głosu
bożego, Telemach dłużej nie
zwlekał i odszedł do domu. Nie
pozbyło się trosk lube serce. Na
dziedzińcu zastał zuchwałych
zalotników przy ćwiartowaniu kóz
i opalaniu świń.
Antinoos śmiejąc się ruszył
wprost na Telemacha, chwycił go
za rękę i rzekł:
- Górnolotny Telemachu,
szalona głowo, wyrzuć z piersi
złe zamiary i słowa, chodźmy
jeść i pić jak wprzódy. A
wszystko ci załatwią Achajowie:
okręt i wybornych wioślarzy, byś
prędzej wyruszył do zacnego
Pylos po nowiny o swym
znakomitym ojcu.
Odparł mu roztropny Telemach:
- Antinoosie, niepodobna mi
ucztować z takimi zuchwalcami
jak wy, milczeć i udawać
beztroską wesołość. Czyż wam nie
dosyć, żeście tyle mojego dobra
zjedli, kiedy byłem jeszcze
dzieckiem? Teraz już jestem duży
i rozumiem, co się dokoła mnie
mówi, i serce mam w sobie
dojrzałe, czas pomyśleć, jak na
was spuścić złe kary, czy jadąc
do Pylos, czy tu zostając, w
kraju. Jednak pojadę i
niedaremna będzie droga, o
której mówię. Cudzy mnie okręt
zabierze, bo nie mam własnego i
nie mam wioślarzy: oczywiście,
wam się wydaje, że tak jest
lepiej.
Rzekł i łatwo wyrwał rękę z
ręki Antinoosa.
Zalotnicy krzątali się po domu
dokoła wieczerzy. Wyśmiewali go
i drażnili słowami. Ktoś z tych
młodych pyszałków odezwał się:
- Zaiste, Telemach obmyśla nam
śmierć. Przywiezie sobie
obrońców z piaszczystego Pylos,
a może ze Sparty, bo strasznie
się krząta. A może zajdzie aż do
tłustych niw Efiry i przyniesie
stamtąd śmiertelną truciznę,
którą wrzuci do krateru, i
wszystkich nas wygubi.
A inny zuchwalec mówił:
- Kto wie czy, gdy pojedzie w
wydrążonym okręcie, sam się
gdzieś nie zabłąka i nie zginie
z dala od swoich jak Odys. Byłby
z tego nowy dla nas kłopot:
musielibyśmy dzielić między sobą
cały jego majątek, tylko ten dom
oddalibyśmy jego matce albo
temu, co ją poślubi.
Tak mówili, on zaś zszedł do
wysokich i obszernych skarbców
ojca, gdzie leżały nagromadzone
złoto i spiż, odzież w
skrzyniach i zapas wonnej oliwy.
Oparte o ścianę, rzędem stały
beczki gliniane starego
słodkiego wina - czystego,
boskiego napoju - czekające,
kiedy Odys wróci do domu po tylu
niedolach. Na straży były drzwi
dwuskrzydlne, mocno spojone,
zamczyste, a dzień i noc czuwała
nad wszystkim przezorna
klucznica Eurykleja, córka Opsa
Pejsenorydy. Telemach zawołał ją
do skarbca i rzekł:
- Babuniu, nalej mi wina
słodkiego do amfor, najlepszego
po tym, które chowasz dla niego,
dla nieszczęśliwego, jeżeli
wróci kiedyś boski Odys
wyrwawszy się śmierci i doli.
Dwanaście nalej amfor i zamknij
szczelnie. Mąki nasyp do miechów
dobrze zszytych, niech będzie
dwadzieścia miar mąki miałko
zmielonej w żarnach. Ty sama się
tym zajmij. Niech wszystko
będzie gotowe na wieczór:
zabiorę to, gdy już matka
pomyśli o spoczynku i pójdzie na
górę. Jadę do Sparty i do
piaszczystego Pylos, może coś
posłyszę o powrocie drogiego
ojca.
Rzekł, krzyknęła piastunka
Eurykleja i z płaczem wymówiła
słowa skrzydlate:
- Skądże ci to, drogie
dziecko, taka myśl przyszła?
Jakże to chcesz iść w taki
świat, ty, nasze jedyne
kochanie! Zginął daleko od
ojczyzny, na nieznanej ziemi,
boski Odys. A oni, ledwo
odejdziesz, obmyślą ci jakieś
zło, zgubią podstępem i wszystko
tutaj rozdzielą między siebie.
Siedź na swoim i nie ruszaj się,
na nic tobie błąkać się i znosić
niedole na niestrudzonym morzu.
Odparł jej roztropny Telemach:
- Odwagi, babciu. Nie bez boga
przyszła ta myśl. Lecz przysiąż,
że nie powiesz o tym ni słowa
mojej matce aż na jedenasty albo
dwunasty dzień, chyba że sama
posłyszy o moim wyjeździe i
tęsknić będzie za mną - nie daj
jej płakać i szarpać pięknego
ciała.
Rzekł, a staruszka przysięgła
wielką przysięgą bogów i wnet mu
wino zlała do amfor i mąkę
wsypała do mocno zszytych
miechów. Telemach wszedł na
pokoje i zmieszał się z
zalotnikami.
Tymczasem bogini jasnooka
Atena już o czymś innym myślała.
Do Telemacha podobna, biegała po
całym mieście i zatrzymując
mężczyzn każdemu z nich mówiła,
żeby się wieczorem zbierali przy
okręcie. Okręt zaś uprosiła u
Noemona, świetnego syna
Froniosa, który ją przyjął
życzliwie.
Słońce zaszło, pociemniały
drogi. Okręt zepchnięto na morze
i dano mu pełny osprzęt, jaki
niosą ze sobą okręty o dobrych
burtach. Stanął u krańca zatoki,
a przy nim gromadnie zbierała
się zacna drużyna: każdemu
bogini rzuciła słowo zachęty.
I znów coś innego wymyśliła
jasnooka Atena. Poszła do domu
boskiego Odyssa, na zalotników
zlała słodki sen: otumaniła
pijących, puchary wytrąciła z
rąk. Sen padł im na powieki i
nie siedzieli już dłużej, ale
ruszyli do miasta spać.
Telemacha zaś jasnooka Atena
wywołała z komnat mieszkalnych,
podobna z postaci i głosu do
Mentora, i rzekła:
- Telemachu, już towarzysze o
pięknych nagolennicach siedzą
przy wiosłach w oczekiwaniu
twojego wyjazdu. Chodźmy, nie
trzeba dłużej zwlekać z podróżą.
To rzekłszy poszła żwawo
naprzód Pallas Atena, a on
kroczył śladami bogini. Tak
doszli do morza, gdzie stał
okręt. Na wybrzeżu znaleźli
długowłosych towarzyszy. Odezwał
się do nich jego święta moc
Telemach:
- Hej, przyjaciele, chodźmy po
żywność, wszystko już leży w
domu gotowe. Moja matka nie wie
o niczym, a ze wszystkich sług
tylko jedna zna sprawę.
Tak mówiąc prowadził, oni szli
za nim. Znieśli wszystko i
ułożyli na okręcie o dobrych
burtach, jak rozkazał drogi syn
Odyssa. Atena, idąc przodem,
usiadła na dziobie, za nią
Telemach wskoczył na okręt i
usiadł przy niej. Odczepiono
cumy, cała drużyna zasiadła przy
wiosłach. Jasnooka Atena posłała
im wiatr pomyślny - był to ostry
Zefir, szumiący po morzu ciemnym
jak wino.
Telemach kazał towarzyszom co
żywo opatrzyć osprzęt, oni w lot
usłuchali. Podnieśli maszt
sosnowy i wstawili w środkowy
tram okrętowego kadłuba,
związali go sztakami, a białe
żagle wciągnęli na mocno
skręconych rzemieniach ze skóry
wołowej. Wiatr dął w środek
żagla, a z obu stron płynącego
okrętu huczała pod stępką
purpurowa fala. Z fali na falę
biegł okręt w swą drogę.
A przedtem, gdy już umocnili
osprzęt na chyżym okręcie,
ustawili pełne wina kratery i
wylewali obiaty nieśmiertelnym i
wiekuistym bogom, głównie
jasnookiej córce Dzeusa.
Przez całą noc i o świcie
okręt ciął drogę.
Pieśń trzecia
U Nestora
Dojeżdżali do Pylos, budownego
grodu Neleusa, gdy słońce wyszło
z przepięknej roztoczy na
spiżowe niebo, by świecić bogom
i ludziom śmiertelnym nad
zbożorodną niwą.
A tam na wybrzeżu składano
ofiary: byki nieskazitelnie
czarne Temu, co ziemią wstrząsa,
panu o błękitnych kędziorach.
Było dziewięć rzędów ław, w
każdym siedziało pięciuset
ludzi, przed każdym rzędem
złożono dziewięć byków. Już
spróbowano wnętrzności i bogu
spalono udźce, gdy równo idący
okręt wpłynął do przystani.
Ściągnięto żagle, okręt
przycumowano do brzegu, wszyscy
wyszli na ląd. Przodem Atena, za
nią szedł Telemach. Pierwsza się
doń odezwała jasnooka bogini:
- Telemachu, nie masz się tu
czego wstydzić ani trochę. Wszak
dla niego przepłynąłeś morze, o
własnego ojca masz się rozpytać:
jaka ziemia go kryje i jaką
śmiercią zginął. Idź więc prosto
do Nestora, ujeżdżacza koni,
zobaczymy, jakie myśli ukrywa w
swej piersi. Ty sam będziesz go
błagał o słowo niezawodne.
Kłamstwa nie powie, bo to mąż
bardzo poważny.
Odparł roztropny Telemach:
- Mentorze, jakże mam iść,
jakże mu zastąpić drogę? Nie
znam się na zręcznych słowach i
wstyd młodemu wypytywać
starszego człowieka.
Znów przemówiła bogini
jasnooka Atena:
- Telemachu, jedno sam
weźmiesz z własnego serca,
drugie bóg podda. Nie sądzę
bowiem, żebyś wbrew bogom
urodził się i wychował.
To rzekłszy, żwawo ruszyła
naprzód, a on wstępował w ślady
bogini. Tak doszli do
zgromadzenia mężów pylijskich i
do ław, gdzie siedział Nestor z
synami, a wkoło towarzysze
przyrządzali ucztę, piekąc
jedne, wkładając na rożny drugie
mięsiwa.
Na widok obcych wszyscy
wybiegli gromadnie, ujęli ich za
ręce i prosili, by razem
zasiedli. Z nich pierwszy syn
Nestora, Pejsistrat, zbliżył
się, obu dłonie uścisnął i
posadził przy uczcie na miękkim
runie owczym, rozpostartym na
piaskach nadmorskich, między
ojcem swym i bratem
Trasymedesem. Dał im skosztować
podroby i nalał wina do złotego
pucharu. Z powitaniem zwrócił
się do Pallas Ateny, córki
Dzeusa Egidodzierżcy:
- Pomódl się teraz, gościu, do
Pana Posejdona, bo trafiliście
na ucztę jemu poświęconą. A
kiedy spełnisz obiatę i
pomodlisz się, jak przystoi, daj
i jemu z kolei kubek słodkiego
wina, by i on spełnił obiatę -
myślę, że i on modli się do
bogów nieśmiertelnych: któż z
ludzi nie łaknie bóstwa? Lecz on
jest młodszy, jednego ze mną
wieku, dlatego tobie najpierw
podaję czarę złotą.
To mówiąc włożył jej w rękę
puchar słodkiego wina. Ucieszył
Atenę ten poważny i dobrze
wychowany młodzieniec, który jej
pierwszej podał czarę złotą.
Natychmiast zwróciła się do Pana
Posejdona z gorącą modlitwą:
- Usłysz, władco ziemi,
Posejdonie, i nie odrzucaj
naszych modłów, żeby się
spełniło to, o co prosimy.
Najpierw Nestorowi i jego synom
użycz szczęścia, następnie
wszystkim innym ludziom w Pylos
daj wdzięczną nagrodę za tę
prześwietną hekatombę. Na koniec
Telemachowi i mnie daj wykonać
to, po cośmy przyszli, i wrócić
szczęśliwie na chyżym, czarnym
okręcie.
Tak się modliła i sama
spełniła te prośby. I oddała
Telemachowi piękny kielich
dwuuszny. Podobnie się modlił
drogi syn Odyssa.
Tymczasem pieczeń zdjęto z
ognia, rozdzielono i zaczęła się
wspaniała uczta. Skoro zaś
pozbyli się głodu i pragnienia,
pierwszy głos zabrał Nestor,
rycerz gereński:
- Teraz, gdy się nacieszyli
jedzeniem, godzi się wybadać i
rozpytać naszych gości, kto oni.
Kto jesteście, cudzoziemcy? Skąd
płyniecie mokrymi ścieżkami?
Czy, w dobrej sprawie, czy tak
sobie, wzorem łotrzyków,
włóczycie się po morzu? Są tacy,
którzy się włóczą i narażają
własną duszę, gdy innym ludziom
niosą nieszczęście.
Roztropny Telemach zdobył się
na śmiałą odpowiedź: sama Atena
włożyła mu w piersi odwagę, by
się rozpytał o nieobecnego ojca,
a i sam zyskał u ludzi czesne
imię. Rzekł tedy:
- Nestorze, synu Neleusa,
wielka chwało Achajów, pytasz,
skąd jesteśmy - zaraz ci powiem.
Przybywamy z Itaki, spod Nejonu,
a nasza sprawa jest osobista,
nie krajowa. Idę za szeroką
sławą mojego ojca, boskiego
Odyssa, męża niezłomnego, który,
jak mówią, z tobą razem wojował
i obalił miasto Trojan. O
wszystkich innych, ilu ich
walczyło z Trojanami, wiemy,
gdzie który zginął smutną
śmiercią, a tego nawet śmierć
uczynił nieznaną Kronion. Nikt
nie może jasno powiedzieć, gdzie
on zginął, czy na lądzie stałym
padł pod przemocą wrogów, czy na
morzu, pośród fal Amfitryty. Z
powodu niego do kolan dziś
twoich przychodzę: może zechcesz
opowiedzieć jego zgon żałosny,
czyś na to patrzył własnymi
oczami, czy też od innych
posłyszałeś słowo o jego
tułaczce. Na niedolę zaiste
zrodziła go matka. Nie miej
żadnych względów, nie staraj się
z litości czegokolwiek łagodzić,
powiedz dokładnie tak, jakeś to
widział. Błagam cię - jeśli mój
ojciec, szlachetny Odys,
kiedykolwiek wsparł ciebie
słowem lub czynem w ziemi
trojańskiej, w czas wielkiej
próby, teraz mi o tym pamiętaj i
powiedz szczerą prawdę.
Odparł rycerz gereński Nestor:
- Mój drogi, otoś mi wspomniał
niedolę, jaką w owym kraju
znosiliśmy, nieukróceni synowie
Achajów, czy to błąkając się z
okrętami po mglistym morzu za
zdobyczą, wszędzie gdzie nas
prowadził Achilles, czy walcząc
pod wielkim miastem króla
Priama. Tam padło tylu
najlepszych! Tam poległ aresowy
Ajas, tam Achilles, tam
Patroklos, bogom nie ustępujący
w radzie, tam i mój syn
ukochany, równie silny jak
mężny, Antiloch,
nieprześcigniony w biegu i
zawołany wojownik. I jeszcze
więcej klęsk przyszło nam
wycierpieć: któż z ludzi
śmiertelnych zdołałby to
wszystko wysłowić? Nawet gdybyś
tu pozostał pięć albo sześć lat
i wypytywał o wszystko, co
wycierpieli boscy Achajowie -
zanim bym skończył, już byś
umęczony chciał wrócić do ziemi
ojczystej. Przez dziewięć lat
szyliśmy im biedę okrążając
wszelkimi podstępami, nareszcie
Kronion położył kres. A w
podstępach nad wszystkimi
górował Odys, nikt zresztą nie
mógł się z nim mierzyć rozumem.
Taki był twój ojciec, jeśli tyś
naprawdę jego syn. Ale nie może
być inaczej. Aż lęk bierze, gdy
patrzę: te same u ciebie słowa,
nie do wiary, że młodzieniec
może się tak wysławiać. A my
dwaj, boski Odys i ja, nigdy
przez cały ów czas nie
rozchodziliśmy się w przeciwne
strony, czy to na zgromadzeniu,
czy w radzie - jednego serca,
jednej myśli, dawaliśmy Argiwom
roztropne rady, by wszystko
wypadło jak najlepiej. Lecz
zburzywszy wysoki gród Priama,
wstąpiliśmy na okręty i bóg
rozproszył Achajów. Dzeus
obmyślił nam powrót żałosny, bo
nie wszyscy byli rozumni i
sprawiedliwi. Z tej przyczyny
wielu doścignął srogi gniew
jasnookiej córy potężnego ojca.
Ona to położyła spór między
oboma synami Atreusa. Zwołali
zebranie wszystkich Achajów,
niedorzecznie, wbrew zwyczajowi,
o zachodzie słońca. Synowie
Achajów przyszli obciążeni
winem, a ci zaczęli gadać, po co
lud zgromadzili. I tak Menelaos
nawoływał Achajów, by pamiętali
o powrocie i jak najprędzej
wpłynęli na szeroki grzbiet
morza, a to się znów nie
podobało Agamemnonowi, który
radził zatrzymać się i złożyć
święte hekatomby, by przebłagać
ów straszny gniew Ateny. Głupi!
nie wiedział, że tym jej wcale
nie przejedna. Nierychło bowiem
odmienia się myśl bogów żyjących
wiecznie. Tak więc oni dwaj
stali obrzucając się przykrymi
słowami. Achajowie o pięknych
nagolennicach ruszyli się z
okrutnym hałasem i podzielili na
dwie strony. Poszliśmy spać, ale
przez całą noc obracaliśmy w
piersiach złe myśli, jeden
przeciw drugiemu. Dzeus gotował
nam wielkie nieszczęście. O
świcie jedni z nas spychali
okręty na boskie morze, ładowali
skarby i głęboko przepasane
niewiasty, a drudzy nie ruszali
się z miejsca, posłuszni
Agamemnonowi, pasterzowi ludów.
Nasza połowa weszła na okręty,
które chyżo popłynęły, a bóg
wymościł otchłanne morze.
Przybywszy do Tenedos złożyliśmy
bogom ofiary pragnąc wrócić do
domu. Ale Dzeus nie myślał o
naszym powrocie. Okrutny! po raz
wtóry złą waśń rozpętał. Część
zawróciła i odpłynęła ze swymi
okrętami z powrotem: wiodła ich
życzliwość dla Atrydy
Agamemnona. Na ich czele stał
Odys, mądry i przebiegły. A ja z
okrętami, które się przy mnie
skupiły, uciekłem, skorom
poznał, że bóstwo jakieś zło
knuje. Uciekł waleczny syn
Tydeusa i pociągnął za sobą
towarzyszy. Później ruszył za
nami płowy Menelaos i spotkał
nas na Lesbos. Rozważaliśmy
właśnie długą żeglugę: czy
płynąć w górę na urwiste Chios,
mając po lewej ręce wyspę
Psyrię, czy w dół Chios, obok
wietrznego Mimasu. Prosiliśmy
boga o znak. Pokazał go nam i
pchnął nas środkiem morza,
wprost ku Eubei, żebyśmy jak
najprędzej wymknęli się
niebezpieczeństwu. Powiał ostry
wiatr, okręty bystro biegły
rybnymi ścieżkami, w nocy
dobiliśmy do Gerajstosu. Moc
byków zarżnęliśmy, a ich udźce
złożyliśmy Posejdonowi, że dał
nam przemierzyć tak wielkie
morze. Był czwarty dzień, gdy
równe okręty Diomedesa, syna
Tydeusa, ujeżdżacza koni,
stanęły w Argos, a ja
skierowałem się ku Pylos. Ani na
chwilę nie przygasł wiatr, który
nam bóg zesłał od samego
początku. Tak dojechałem, drogie
dziecko, nic o tamtych nie
wiedząc: kto ocalał, a kto
zginął. Lecz co tylko
posłyszałem siedząc w domu,
wszystko powiem, jak przystoi,
nic nie ukryję przed tobą.
Mówią, że Myrmidonowie, sławni
włócznicy, wrócili szczęśliwie,
a wiódł ich prześwietny syn
wielkodusznego Achillesa.
Szczęśliwie powrócił Filoktet,
piękny syn Pojasa; Idomeneus
dowiózł do Krety wszystkich
towarzyszy, których oszczędziła
wojna - morze ani jednego mu nie
zabrało. O Atrydzie samiście
słyszeli, mimo że na uboczu
żyjecie: jak wrócił, jak mu
Ajgistos obmyślił śmierć
okrutną. Ale haniebnie
odpokutował. Zaiste, dobrą jest
rzeczą zostawić po sobie syna.
Bo to syn właśnie pomścił się na
ojcobójcy, podstępnym
Ajgistosie, który zabił sławnego
rodzica. I ty, mój drogi, jak
widzę, jesteś piękny i rosły, a
więc bądź mężny, by i potomni
dobrze mówili o tobie.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Nestorze Nelejski, wielka
chwało Achajów, dzielnie się ów
zemścił i Achajowie szeroko
rozniosą jego sławę, by i
potomni wiedzieli. Gdyby i mnie
bogowie taką mocą oblekli,
zapłaciliby zalotnicy za swą
okrutną zuchwałość, za wszystko
zło, które przeciw mnie knuje
ich nieujarzmiona buta. Ale nie
mnie dane jest od bogów takie
szczęście, ani mnie, ani mojemu
ojcu: trzeba teraz cierpieć mimo
wszystko.
Odparł mu Nestor, rycerz
gereński:
- Mój drogi, skoroś już o tym
wspomniał, jak ciżba zalotników
ubiegających się pono o twoją
matkę nawiedza twój dom i
nastaje na twoją zgubę, powiedz,
czy dobrowolnie znosisz ten
ucisk, czy też wśród ludu masz
wrogów idących za głosem bożym?
Kto wie, czy kiedyś im nie
odpłaci za gwałt on sam, gdy
wróci, albo wszyscy razem
Achajowie. Oby zechciała cię
umiłować jasnooka Atena, tak jak
kiedyś na ziemi trojańskiej
opiekowała się przesławnym
Odyssem, pośród naszej
achajskiej niedoli - nigdym nie
widział, żeby ktoś tak jawnie
był kochany przez bogów, jak
przy tym mężu jawnie stała
Pallas Atena - o, gdyby i ciebie
tak chciała umiłować i serdeczną
otoczyć opieką, niejeden z nich
do cna zapomniałby o
małżeństwie.
Odpowiedział roztropny
Telemach:
- Starcze, żadną miarą nie
wierzę, by się to słowo
spełniło. Zbyt wielką rzecz
powiedziałeś, aż mi dech
zapiera. Jeśli się to zdarzy,
jeśli jest taka wola bogów,
zaskoczy to moją nadzieję.
Odezwała się na to bogini
jasnooka Atena:
- Telemachu, jakież to słowo
wymknęło się tobie z zagrody
zębów? Łatwo, jeśli zechce, bóg
męża ocali, nawet z daleka. Ja
bym wolał po wielu dopiero
zgryzotach oglądać dzień powrotu
w swym domu niż przybiec do
rodzinnego ogniska i zginąć, jak
zginął Agamemnon zdradą Ajgista
i własnej żony. Lecz od śmierci,
wszystkim jednakiej, nawet
bogowie nie mogą obronić
drogiego im męża, kiedy straszna
Mojra powali go drętwą śmiercią.
Odparł jej roztropny Telemach:
- Mentorze, nie mówmy już o
tym, chociaż to nas nęka: nie
masz dla niego powrotu,
nieśmiertelni śmierć mu
przeznaczyli i czarną dolę.
Teraz o co innego zapytam
Nestora, który sprawiedliwością
i rozumem innych przewyższa -
mówią przecież, że już trzeciemu
pokoleniu panuje - i gdy nań
patrzę, zdaje mi się, że boga
oglądam. Nestorze, synu Neleusa,
powiedz mi prawdę: jak zginął
Atryda, szerokowładny Agamemnon?
Gdzie był Menelaos? Jaką śmierć
obmyślił mu podstępny Ajgistos,
że potrafił zabić o tyle
dzielniejszego męża? A maże brat
nie był wtedy w achajskim Argos,
może wędrował gdzieś po świecie
i to ośmieliło zabójcę?
Odpowiedział mu Nestor, rycerz
gereński:
- A więc, moje dziecko, powiem
ci całą prawdę. Już i sam
zgadujesz, jak się to stało.
Gdyby płowy Menelaos, z Troi
wróciwszy, Ajgistosa żywego w
domu zastał, nie sypano by mu na
ziemi mogiły, ale psy i ptaki
rozszarpałyby padlinę leżącą na
polu, z dala od miasta, i żadna
nie opłakiwałaby go Achajka.
Bardzo wielkiej dopuścił się
zbrodni. Kiedy my staliśmy pod
Troją i walczyli, on w głębi
Argos koniorodnego spokojnie
sobie uwodził Agamemnonową żonę.
Z początku wzbraniała się przed
sromotą boska Klitajmestra, bo
duszę miała zacną, a był przy
niej i pieśniarz, któremu Atryda
idąc na Troję usilnie zalecił
czuwać nad żoną. Ale gdy wola
boża zmusiła ją ulec, wtedy tego
aojda wysłała na wyspę bezludną
i pozostawiła ptakom na łup i
żer. I już swej woli powolną
wprowadził do swego domu. Udźców
bez liku spalił na świętych
ołtarzach bogów, bez liku wotów
zawiesił, tkaniny i złoto - że
udał mu się tak wielki czyn,
czego nigdy się nie spodziewał.
A my płynęliśmy razem spod Troi,
Atryda i ja, we wzajemnej
przyjaźni. Lecz kiedy dotarliśmy
do świętego Sunion, ateńskiego
przylądka, Fojbos Apollon
dosięgnął i zabił swoimi
łagodnymi strzałami
Menelaosowego sternika,
Frontisa, syna Onetora, który w
swych rękach trzymał rudel
biegnącego okrętu: żaden z ludzi
nie przewyższyłby go w
kierowaniu okrętem w czas burzy.
Menelaos, chociaż pilno mu było
w drogę, zatrzymał się, by
pochować towarzysza i uczcić go
pogrzebem. Lecz gdy znów w swych
głębokich okrętach ruszył na
morze ciemne jak wino i dobiegł
do urwistych skał Malei, wtedy
Dzeus o szerokim spojrzeniu
wyznaczył mu drogę złowrogą.
Spuścił wiatry świszczące,
bałwany wzdęły się na kształt
gór olbrzymich. Z rozproszonych
okrętów część dostała się do
Krety, tam gdzie Kidonowie
mieszkają nad strumieniem
Jardanu. Pośród mgieł morskich,
na krańcach Gortyny, naga skała
stromo wrzyna się w wodę. Na
lewy jej stok Notos pędzi wielką
falę w stronę Fajstos i ten mały
głaz powstrzymuje ogromne
bałwany. Tam więc ich zagnało:
ludzie zdołali się w porę
ocalić, ale okręty fala rzuciła
na skały. A pięć innych okrętów
o dziobach błękitnych, wiatrem i
wodą niesionych, dopłynęło do
Egiptu. I kiedy Menelaos ze
swoimi okrętami włóczył się
wśród obcojęzycznych ludów,
zbierając złoto i inne dobro,
Ajgistos tymczasem w domu knuł
swoją zbrodnię. Przez siedem lat
po zabójstwie Atrydy panował w
złotych Mykenach i lud trzymał w
jarzmie. Lecz w ósmym roku na
jego zgubę wrócił z Aten boski
Orestes i zabił podstępnego
Ajgista, który go osierocił.
Zabiwszy wydał stypę dla Argiwów
po matce nienawistnej i
tchórzliwym Ajgistosie. Tego
samego dnia zjawił się Menelaos
o głosie donośnym, z okrętami
naładowanymi niezliczonym
bogactwem. I ty, mój drogi, nie
błąkaj się długo z dala od domu
i nie zostawiaj dobytku na łup
tych zuchwalców, inaczej
wszystko zeżrą i rozdrapią, a ty
na próżno będziesz się włóczył.
Radzę i nakłaniam iść do
Menelaosa, bo on świeżo wrócił z
obczyzny, od takich ludzi, od
których nie ma się nadziei
wrócić. Burze rzuciły go na
przestwór mórz tak wielkich i
strasznych, że żaden ptak nawet
w rok ich nie przeleci. Idź więc
teraz z tym swoim okrętem i
drużyną, a jeśli wolisz lądem,
dostaniesz pojazd i konie. Oto
moi synowie, którzy ci służyć
będą za przewodników aż do
boskiego Lakedajmonu, gdzie
płowy Menelaos panuje. Proś go
sam, by ci prawdę powiedział -
nie bój się - nie okłamie, to
bardzo mądry człowiek.
Rzekł. Słońce zaszło i
ciemność nastała. Odezwała się
do nich bogini jasnooka Atena:
- Starcze, powiedziałeś
wszystko, jak się godzi. Teraz
wytnijcie ozory, zmieszajcie
wino, byśmy przed spoczynkiem
złożyli obiaty Posejdonowi i
innym nieśmiertelnym. Już pora.
Światło skryło się na zachodzie,
nie wypada zbyt długo siedzieć
przy uczcie bogów, czas odejść.
Rzekła córka Dzeusa, oni
usłuchali wezwania. Heroldowie
polali im ręce wodą, młodzieńcy
napełnili napojem kratery i
roznosili wkoło puchary
obrzędową koleją. Rzucono w
ogień ozory, wszyscy stojąc
wylewali obiaty. Skoro zaś
strząsnęli wino dla bogów i sami
wypili, ile serce zapragnie,
Atena i do boga podobny Telemach
zamierzali odejść na statek.
Nestor zatrzymał ich tymi
słowami:
- Niechaj mnie Dzeus i inni
nieśmiertelni bogowie bronią,
bym pozwolił wam odejść na chyży
statek, jak jakiś obdartus i
nędzarz, który nie ma w swym
domu dość chlajn i
prześcieradeł, by i sam mógł
spać wygodnie, i gości ułożyć.
Ale u mnie nie brak pięknych
chlajn i prześcieradeł i drogi
syn mojego Odyssa nie położy się
spać na pomoście okrętu, dopóki
ja żyję, a po mnie zostaną
dzieci, by gości ugościć, jeśli
kto w dom zawita.
Odpowiedziała mu bogini
jasnooka Atena:
- Dobrze to powiedziałeś,
drogi starcze, a Telemachowi
wypada posłuchać, bo tak jest o
wiele lepiej. Lecz on sam z tobą
pójdzie spać w twoich komnatach,
ja na okręt czarny, by właściwym
słowem towarzyszom dodać otuchy.
Jestem bowiem wśród nich
najstarszy, reszta sama
młodzież, rówieśnicy
wielkodusznego Telemacha, którzy
za nim poszli z przyjaźni. Tam
się położę, w głębi czarnego
okrętu, a o świcie wybiorę się
do wielkodusznych Kaukonów,
gdzie mam załatwić pewien dług,
nienowy i niemały. A jego, skoro
przyszedł do twego domu, odeślij
wozem w towarzystwie syna: daj
mu najbardziej rącze i
najsilniejsze konie.
To rzekłszy odleciała jasnooka
Atena, podobna orłowi morskiemu.
Wszystkich zdjął lęk. Zdumiał
się starzec tym, co widziały
jego oczy. Ujął Telemacha za
rękę i rzekł:
- Mój drogi, zaprawdę nie
będzie z ciebie mąż lichy ani
tchórz, jeśli już w młodości
bogowie służą tobie za
przewodników. I nie był to kto
inny z mieszkańców Olimpu jak
tylko córka Dzeusa, zdobycz
niosąca Tritogeneja, która i
twojego szlachetnego ojca
wyróżniała spośród Argiwów. Bądź
nam łaskawa, o pani, daj dobrą
sławę i mnie, i moim dzieciom, i
cnotliwej małżonce, a ja tobie
poświęcę roczną jałówkę o czole
szerokim, której nikt jeszcze
pod jarzmo nie wpędził, złożę ją
tobie w ofierze, ze złoconymi
rogami.
Tak się modlił, słyszała go
Pallas Atena.
Nestor, rycerz gereński, szedł
pierwszy, za nim synowie i
zięciowie szli do jego pięknego
domu. Gdy zaś wstąpili pod
głośny strop tego władcy,
zasiedli rzędem na krzesłach i
tronach, a starzec zmieszał im
słodkie wino w kraterach,
jedenastoletnie, które klucznica
otworzyła zdjąwszy z dzbana
pokrywę. Krater tego wina
zmieszał starzec modląc się i
wylewał obfite obiaty Atenie,
córce Egidodzierżcy. Po
spełnieniu obiat i kiedy wszyscy
wypili, ile serce zapragnie,
rozeszli się po swoich domach, a
Telemacha, miłego syna boskiego
Odyssa, rycerz gereński Nestor
ułożył w łożu rzeźbionym w
rozgłośnej sieni, przy dzielnym
włóczniku Pejsistratosie,
chlubie mężów, który - jedyny z
jego dzieci - był w domu
nieżonaty. Sam Nestor spał w
głębi wysokiego domu, gdzie mu
łoże posłała jego pani małżonka.
Ledwo się ukazała z mgieł
zrodzona, różanopalca Jutrzenka,
podniósł się z łoża rycerz
gereński Nestor, wyszedł i
usiadł na gładkich kamieniach,
które stały pod wysokimi
drzewami, białe, wytarte oliwą.
Na nich ongi siadywał Neleus,
bogom równy rozumem, lecz odkąd
pod losu przemocą odszedł do
Hadesu, zasiadał tam z berłem
Nestor gereński, Achajów ostoja.
Przy nim, wychodząc ze swych
sypialni, zbierali się gromadnie
synowie: Echefron i Stratios, i
Perseus, i Aretos, i równy bogom
Trasymedes; jako szósty
przyłączył się do nich
bohaterski Pejsistratos, przy
ojcu posadzili bogu podobnego
Telemacha.
Do nich rycerz gereński Nestor
zwrócił się z tymi słowami:
- Żwawo, drogie dzieci,
spełnijcie moje życzenie. Oto
najpierwszą z bogów chcę sobie
zjednać Atenę, która jawnie
przybyła na szczodrą ucztę
naszego boga. Więc ty idź na
pole po krowę i każ wolarzowi
jak najprędzej ją tu przypędzić,
a drugi niech idzie do czarnego
okrętu wielkodusznego Telemacha
i niech sprowadzi wszystkich
towarzyszy, dwóch tylko tam
zostawi. Inny niech tu zaraz
poprosi złotnika Laerkesa, by
wyzłocił rogi krowy. Reszta
zostanie przy mnie, powiedzcie
tylko służbie w domu, by się
zajęła ucztą godną naszej sławy
- niech tu przyniosą stołki,
drwa i czystą wodę.
Rzekł, a oni co tchu pobiegli.
Wnet przyszła krowa z pastwiska,
z chyżego równopłynącego okrętu
przyszli towarzysze
wielkodusznego Telemacha,
przyszedł kowal z brązowymi
narzędziami swej pracy: z
kowadłem, młotem, z mocnymi
kleszczami, którymi zwykł
obrabiać złoto. Przyszła i Atena
wziąć udział w ofiarach.
Nestor, stary jeździec, dał
złoto. Kowal starannie wyklepał
i okuł nim rogi krowy, by
ucieszyć swym dziełem oczy
bogini. Prowadzili krowę za rogi
Stratios i boski Echefron. Ze
skarbca wyniósł Aretos wodę do
rąk w kwiecistej miednicy, a w
drugiej ręce miał koszyk z
jęczmieniem ofiarnym. Mężny
Trasymedes z siekierą ostrą w
ręku stanął przy krowie, którą
miał zabić. Perseus trzymał
czarę na krew.
Stary rycerz Nestor umył ręce,
rozdał jęczmień i długo modląc
się do Ateny ucinał włosy z
głowy zwierzęcia i wrzucał do
ognia. Zaczem inni modląc się
rzucali jęczmień przed siebie.
Nagle syn Nestora, mężny
Trasymedes, przystąpił i zadał
cios: topór przeciął ścięgna w
karku i krowę życia pozbawił.
Zawiodły śpiew modlitewny córki
i synowie, i cnotliwa małżonka
Nestora, Eurydyka, najstarsza z
cór Klimenosa.
Głowę zwierzęcia podniesiono w
górę i trzymano z dala od ziemi
o drogach szerokich. Ciął wódz
Pejsistratos, pociekła czerwona
krew, dech od kości odleciał.
Wnet ją rozćwiartowano, wycięto
części udowe, jak każe zwyczaj.
okryto je z obu stron tłuszczem
i obłożono surowym mięsem.
Starzec spalił je na szczapach,
które oblał ciemnym winem, a
młodzi z pięciozębami w rękach
stali obok. Kiedy zaś uda
spłonęły, a oni skosztowali
szlachetnych wnętrzności,
pokrajali mięso na drobne
kawałki i włożyli na rożny. I
piekli kręcąc w rękach rożny
spiczaste.
Tymczasem Telemacha kąpała
piękna Polikasta, najmłodsza
córka Nestora. Kiedy go wykąpała
i tłusto natarła oliwą, włożyła
nań piękny faros i chiton, i
wyszedł z wanny do
nieśmiertelnych podobny. Zasiadł
przy Nestorze, pasterzu ludów.
Już pieczeń była gotowa,
wyciągnięto ją z ognia i wszyscy
zasiedli do uczty. Szlachetna
czeladź pilnowała wina i
nalewała je w złote puchary. A
kiedy pozbyli się głodu i
pragnienia, pierwszy zabrał głos
rycerz gereński Nestor:
- Dzieci moje, zaprzęgnijcie
Telemachowi do wozu pięknogrzywe
rumaki, i w drogę!
Rzekł, oni w mig usłuchali i
co żywo zaprzęgli do wozu rącze
konie. A klucznica przyniosła
chleb i wino, i różne jadło,
którym się żywią królowie,
wychowankowie Dzeusa.
Telemach wszedł na piękny
rydwan, z nim Nestoryda
Pejsistratos, wódz mężów, który
w ręce chwycił lejce. Smagnął
biczem i ruszył. Konie z ochotą
leciały ku równinie, zostawiając
za sobą wysoki gród Pylos. Przez
cały dzień potrząsały jarzmem na
karkach.
Słońce zaszło i pociemniały
wszystkie ścieżki, gdy dojechali
do Fer, do domu Dioklesa, syna
Orsilocha, którego zrodził
Alfejos. Tam spędzili noc,
podejmowani gościnnie.
Ledwo zaś z mgieł zrodzona
ukazała się różanopalca
Jutrzenka, zaprzęgli konie i
wskoczyli na wóz wzorzysty,
który stał u głośnego krużganka
przy bramie. Smagnięcie bicza -
i konie porwały się do lotu ku
pszennej równinie i w chyżym
biegu znikły z oczu. Skończyły
swą drogę, gdy słońce zaszło i
pociemniały wszystkie ścieżki.
`tc
3 3 32 0 2 108 1 20 1 74 1
Pieśń czwarta
U Menelaosa
Tak przybyli do Lakedajmonu
leżącego w głębokiej kotlinie
wśród górskich wąwozów i
skierowali się wprost do domu
przesławnego Menelaosa. Właśnie
sprawiał gody weselne syna i
córki urodziwej, w otoczeniu
licznych członków swego rodu.
Córkę odsyłał synowi
Achillesa, pogromcy wojów -
jeszcze ją w Troi zaręczył i
skinieniem przyrzekł oddać, i
bogowie teraz spełniali ten
ślub. Odsyłał ją właśnie z
wozami i końmi do sławnego grodu
Myrmidonów, którym pan młody
królował. Synowi zaś przywiódł
ze Sparty córkę Alektora. Był to
silny Megapentes, późno
zrodzony, syn niewolnicy:
Helenie bowiem odmówili bogowie
potomstwa po urodzeniu
wdzięcznej Hermiony, która miała
urodę złotej Afrodyty.
Tak więc oni ucztowali pod
wysokim stropem wielkiego domu,
dzieląc swą radość z sąsiadami i
z członkami rodu przesławnego
Menelaosa. Śpiewał im i grał na
formindze boski aojdos, a dwaj
igrcy przy jego pieśni tańczyli
pośrodku. Bohaterski Telemach i
świetny syn Nestora wraz z końmi
stali u wrót. Zobaczył ich
wychodząc na dwór pan Eteoneus,
czujny dworzanin przesławnego
Menelaosa, i zawrócił do domu,
by donieść o tym pasterzowi
ludów. Stanął przy nim i rzekł
słowa skrzydlate:
- Są tam jacyś dwaj goście,
boski Menelaosie, wyglądają
jakby z rodu wielkiego Dzeusa.
Powiedz, czy wyprząc ich rącze
konie, czy do kogo innego
odesłać w gościnę?
Żachnął się na to płowy
Menelaos:
- Dawniej nie byłeś taki
niemądry, Eteoneusie, synu
Boetoosa, a teraz pleciesz
głupstwa jak dziecko. Ileż to
cudzego chleba zjedliśmy; zanim
wróciliśmy do domu, i oby Dzeus
nie kazał nam znowu zaznać tej
niedoli. Żywo! Wyprzęgaj konie,
a gości wprowadź na ucztę.
Rzekł. Eteoneus wybiegł z
sali, zwołując zwinnych
pachołków, by pośpieszali za
nim. Wyprzęgli z jarzma spocone
konie i uwiązali przy żłobach;
do których wrzucili orkisz
zmieszany z białym jęczmieniem,
a wozy ustawili pod jasnym murem
dziedzińca. I wprowadzili gości
do boskiego domu.
A oni zdumieli się na widok
tej królewskiej siedziby. Pod
wysokimi stropami domu
przesławnego Menelaosa szerzył
się blask jakby słońca albo
księżyca. Kiedy nacieszyli swe
oczy, weszli do gładkich wanien,
aby się wykąpać. Dziewki
służebne myły ich i nacierały
oliwą, potem okryły chitonami i
wełnianymi chlajnami i posadziły
na tronach przy Menelaosie, synu
Atreusa.
Służąca lała im na ręce wodę z
pięknego złotego dzbanka nad
srebrną miednicą, po czym
przysunęła stół. Czcigodna
klucznica, dumna ze swojej
spiżarni, przyniosła chleb i
wiele potraw rozmaitych, a
krajczy wniósł i postawił misy
wszelakiego mięsiwa i złote
kubki.
Zwracając się do gości rzekł
płowy Menelaos:
- Bierzcie chleb i radujcie
się! Gdy skończy się posiłek,
zapytamy was, coście za ludzie.
Znać po was szlachectwo
rodziców, musicie być z rodu
królów berłowładnych, bo lichy
człowiek nie mógłby spłodzić
takich jak wy mężów.
Rzekł i wziąwszy w ręce podał
im kawał tłustej krzyżówki -
była to wydzielona mu część
królewska. A oni wyciągali ręce
do stojącego przed nimi jadła.
Kiedy zaś pozbyli się pragnienia
i głodu, Telemach nachylił głowę
ku synowi Nestora i mówił tak,
żeby nikt inny nie słyszał:
- Zważ, Nestorydo, serdeczny
mój przyjacielu, jakie blaski
złota, jantaru, srebra, kości
słoniowej biją o wysokie stropy
tego domu. Chyba tylko dwór
Dzeusa Olimpijskiego kryje w
sobie takie niewysłowione cuda -
zbożny lęk mnie przejmuje, gdy
patrzę.
Dosłyszał go płowy Menelaos i
zwracając się do nich rzekł
słowa skrzydlate:
- Drogie dzieci, któż by ze
śmiertelnych mógł się mierzyć z
Dzeusem? U niego wszystko
nieśmiertelne, i domy, i skarby.
Co do ludzi, może ktoś dorównywa
mi bogactwem albo i nie.
Zebrałem je wśród wielu niedoli
i wśród długiej tułaczki pod
żaglami. Wróciłem dopiero po
siedmiu latach, zwiedziłem Cypr
i Fenicję, Egipt, byłem i u
Etiopów, i u Sydonów, i u
Erembów, i w Libii, gdzie
jagnięta przychodzą na świat z
rogami, a owce rodzą trzy razy
do roku. Tam, czy to pan, czy
pastuch ma zawsze pod dostatkiem
sera, mięsa i słodkiego mleka,
gdyż owce doi się tam co dzień,
jak rok okrągły. A kiedy ja na
obczyźnie wędrowałem i
gromadziłem wielki majątek,
tutaj tymczasem kto inny brata
mi zabił po kryjomu,
niespodzianie, za zdradą
przeklętej żony. Zaiste, nie
cieszą mnie bogactwa, których
jestem panem. Musieliście i od
swoich ojców słyszeć -
kimkolwiek oni są - jak wiele
wycierpiałem, jak straciłem
liczny dwór i dom opływający we
wszelkie dobro. Chciałbym mieć
tylko trzecią część tego, co
posiadam, ale żebym się nie był
ruszał z domu i żeby żywi byli
mężowie, co zginęli na równinie
trojańskiej, z dala od
koniorodnego Argos. Często ich
wszystkich boleśnie opłakuję,
siedząc w tych naszych pokojach
i na przemian serce swe cieszę
łzami, to je znów uśmierzam:
prędko się człowiek przesyca
zimnym żalem. Ale ze wszystkich
najbardziej opłakuję jednego,
którego wspomnienie odbiera mi
sen i jadło mierzi, bo nikt z
Achajów ani tyle nie zniósł, ani
tyle wziął na siebie co Odys. I
oto jego udziałem niedola, a
moim żałoba wieczna i
nieukojona, że tak ode mnie
daleko i że nawet nie wiem, czy
żyje, czy umarł. Opłakuje go i
staruszek Laertes, i mądra
Penelopa, i Telemach, którego
musiał porzucić zaraz po
urodzeniu.
Rzekł i w Telemachu poruszył
pragnienie płaczu za ojcem. Gdy
słuchał o nim, łza padła na
ziemię. Wtedy chlajnę purpurową
oburącz ująwszy zakrył oczy.
Spostrzegł to Menelaos i
roztrząsał w umyśle i w sercu:
czy poczeka, aż on sam zacznie
wspominać ojca, czyli go wpierw
wypyta, by się upewnić.
Kiedy się tak wahał w myślach
i w sercu, oto Helena wyszła ze
swej wysokiej wonnej komnaty -
rzekłbyś Artemida o złotym
wrzecionie. W lot Adraste
podsunęła jej krzesło składane,
na które Alkippe narzuciła
kobierzec z miękkiej wełny, a
Filo przyniosła koszyk srebrny,
upominek od Alkandry, małżonki
Poliba, co mieszkał w Tebach
egipskich, gdzie w każdym domu
jest skarbów bez liku. On sam
dał Menelaosowi dwie srebrne
wanny, dwa trójnogi, dziesięć
talentów złota. A jego żona
osobno złożyła Helenie
najpiękniejsze podarki: złote
wrzeciono i srebrny koszyk na
kółeczkach, o brzegach
złoconych. Pokojówka Filo podała
go jej pełny cienkiej przędzy.
Leżało na nim wrzeciono z
fiołkową wełną.
Helena usiadła na krześle,
mając u stóp podnóżek, i zaczęła
rozpytywać małżonka:
- Czy można wiedzieć, boski
Menelaosie, jakim pochodzeniem
szczycą się mężowie, którzy
zawitali do naszego domu? Czy
się omylę, czy prawdę powiem,
ale serce mi mówi, że nie
widziałam nigdy ani wśród
mężczyzn, ani wśród kobiet
nikogo, kto by tak był podobny -
zbożny lęk zbiera, gdy patrzę -
jak ten tutaj wygląda mi na syna
nieustraszonego Odyssa, owego
Telemacha, którego w kolebce
zostawił, gdy z mojej suczej
przyczyny Achajowie szli pod
Troję, na tę wściekłą wojnę.
Odpowiadając jej rzekł płowy
Menelaos:
- Teraz i ja, żono, widzę to
podobieństwo. Odys takie same
miał nogi i ręce, takie samo
bystre spojrzenie i takież
kędziory na głowie. Właśnie
wspominałem, ile się on dla mnie
natrudził, a nasz gość ronił
gorzkie łzy i oczy zakrył
purpurową chlajną.
Odezwał się Nestoryda
Pejsistratos:
- Atrydo Menelaosie,
wychowanku Dzeusa, ludów
przewódco! Prawy ci on jest syn
tego, o którym mówisz. Ale jest
powściągliwy i nie śmiałby na
samym początku rzucać prędkich
słów przed tobą, którego
słuchamy z zachwytem, jak głosu
boga. Co do mnie, rycerz
gereński Nestor posłał mnie z
nim za przewodnika, gdyż
Telemach pragnął ciebie
zobaczyć, żebyś go wsparł słowem
albo czynem. Wiele bowiem musi
wycierpieć syn, sam jeden w
domu, bez ojca, bez innych
opiekunów. Tak właśnie jest z
Telemachem, który ani ojca nie
ma, ani w całym swym narodzie
nikogo, kto by go zasłonił od
nieszczęścia.
Odpowiedział mu płowy
Menelaos:
- Wielkie nieba! Oto w mój dom
zawitał syn przyjaciela, który z
mego powodu tyle wycierpiał.
Mówiłem sobie, że ponad
wszystkich Argiwów kochać go
będę, gdy wróci, gdy olimpijski
Dzeus o szerokim spojrzeniu da
nam szczęśliwie przepłynąć morze
na chyżych okrętach. Oddałbym
jemu w Argos miasto na stałą
siedzibę i dwór, sprowadziłbym
go z Itaki razem z jego mieniem
i jego synem, i wszystkimi
ludźmi. Kazałbym dla niego
opróżnić jedno z miast
okolicznych, nad którymi panuję.
I tak byśmy tu żyli blisko
siebie i nic by nie mąciło
naszej przyjaźni i radości, aż
okryje nas czarna chmura
śmierci. Ale jakiś bóg zawiścią
go ściga i stąd on jedyny,
nieszczęsny, nie zaznał powrotu.
Te słowa u wszystkich
poruszyły pragnienie łez.
Płakała argiwska Helena, z
Dzeusa zrodzona, płakał Telemach
i Menelaos, syn Atreusa. Nawet
oczy Nestorydy nie były bez łez,
wspomniał bowiem w swym sercu
nieskazitelnego Antilocha,
którego zabił świetny syn jasnej
Jutrzenki. A wspomniawszy go
rzekł słowa skrzydlate:
- Atrydo, stary Nestor,
ilekroć wspominamy ciebie,
rozmawiając między sobą w jego
domu, powiada, że jesteś
mądrzejszy od innych ludzi;
teraz jednak posłuchaj mnie,
jeśli łaska. Nie lubię się
smucić po wieczerzy, lecz kiedy
nadejdzie z mgieł zrodzona
Jutrzenka, nie będę się
wzbraniał opłakiwać tych, co
zginęli i dobiegli kresu. To
jedyny hołd dla żałosnych
śmiertelników: ostrzyżone włosy
i łzy płynące po licach. I mój
brat umarł, nie najlichszy z
Achajów, powinieneś o tym
wiedzieć, bo ja nigdy go nie
znałem ani widziałem, słyszę
tylko, że Antiloch innym
przodował w rączym biegu i w
walce.
Odpowiedział mu płowy
Menelaos:
- Przyjacielu, mówisz tak, jak
by mówił i postępował człowiek
stateczny i starszy od ciebie.
Nie dziw, że syn takiego ojca
mądrze przemawia! Łatwo poznać
płód męża, któremu Kronion przy
ślubie i w małżeńskiej łożnicy
uprządł nić szczęścia i dawał mu
je nieprzerwane przez wszystkie
dni, a teraz dał mu się
zestarzeć błogo w domu, przy
mądrych synach, najlepszych
włócznikach. Porzućmy płacze,
które nas wprzódy nawiedziły, i
znów pomyślmy o wieczerzy. Hej,
wody do rąk! O świcie rozmówimy
się z Telemachem rzetelnie.
Rzekł. Asfalion lał im wodę na
ręce, czujny dworzanin
przesławnego Menelaosa.
Helena, z Dzeusa rodem, o czym
innym pomyślała i wnet do wina,
z którego pili, wrzuciła lek, co
uśmierza ból i żółć i gładzi
pamięć wszelkiego zła. Kto go z
winem wypije, przez cały dzień
łzy nie uroni, nawet gdyby mu
matka umarła albo ojciec, nawet
gdyby w jego oczach spiżem
ścięto mu brata lub ukochanego
syna. Te zacne i wymyślne leki
córka Dzeusa dostała od
Polidamny, małżonki Tona,
Egipcjanki, bo tam ziemia oprócz
zboża niesie rozmaite zioła,
jedne pomocne, drugie szkodliwe,
i każdy jest tam lekarzem,
biegłym jak nikt na świecie - to
prawy ród Pajeona:
Rzuciwszy lek do wina, kazała
roznosić, a sama tak przemówiła:
- Atrydo Menelaosie, szczepie
dzeusowy, i wy zacnych mężów
synowie! Cóż, Dzeus jednemu zło,
drugiemu dobro daje - wszystko w
jego mocy. Wy jednak siedźcie,
ucztujcie dalej i bawcie się
słowami. Właśnie coś stosownego
opowiem. Nie zdołałabym
wypowiedzieć ani przypomnieć
wszystkich czynów walecznego
Odyssa, ale oto jeden z nich, a
dokonał go niezłomnie ów mąż w
ziemi trojańskiej, gdyście wy,
Achajowie, cierpieli tam
niedolę. Sam się haniebnie
poranił, na grzbiet narzucił
łachmany, istny ciura z
nieprzyjacielskiego obozu - i
tak wszedł w szerokie ulice
miasta. Któż by poznał bohatera
w tym żebraku! Nawet nikt nie
przeczuwał. Ja tylko jedna
rozpoznałam go pod przebraniem i
zaczęłam wypytywać: chytrze się
wymykał. Ale kiedy go wykąpałam
i natarłam oliwą, i przebrałam w
świeże szaty, zaklęłam się
wielką przysięgą, że nie wyjawię
w nim Odyssa Trojanom, póki on
nie wróci do chyżych okrętów i
do namiotów - dopiero wtedy
odkrył mi wszystkie zamiary
Achajów. Wielu Trojan zabił
długim spiżem i wrócił do
Argiwów, a zebrał tu wiadomości
niemało. Trojanki podniosły
wielki lament, ale moje serce
się radowało, bo już się
skłaniało do powrotu, do domu, i
już odpadło zaślepienie, którym
Afrodyta wywiodła mnie precz z
ziemi ojczystej i kazała
porzucić córkę, łoże i małżonka,
który nikomu nie ustępuje
rozumem i urodą.
Odparł jej płowy Menelaos:
- Zaiste, niewiasto, wszystko,
co powiedziałaś, jest słuszne.
Wielu mężów, bohaterów, poznałem
rozum i radę, zwędrowałem kawał
świata, ale takiego nie widziały
moje oczy, jakim był duch
nieugiętego Odyssa. Oto, jak się
zachował ten dzielny mąż w koniu
drewnianym. Siedzieliśmy tam,
najlepsi z Argiwów, niosąc mord
i zagładę Trojanom. Wtedy tyś
przyszła: jakieś bóstwo cię
sprowadziło, by Trojan okryć
chwałą. Za tobą szedł Deifobos,
piękny jak bóg. Trzykroć
obchodziłaś naszą wydrążoną
kryjówkę, opukiwałaś, wołałaś po
imieniu całą starszyznę
naśladując głos naszych żon. Ja
i syn Tydeusa, i boski Odys
siedzieliśmy w samym środku i
słuchali twoich nawoływań. My
dwaj nie mogliśmy wytrzymać:
chcieliśmy wyjść albo się
odezwać, lecz Odys nas zatrzymał
i opanował. Reszta siedziała
cicho, tylko Antiklosowi
zachciało się odpowiedzieć na
twoje słowa. Lecz Odys zamknął
mu gębę swoimi mocnymi rękami i
tak nas wszystkich ocalił. W
końcu odwiodła cię stamtąd
Pallas Atena.
Rzekł na to roztropny
Telemach:
- Atrydo Menelaosie, szczepie
dzeusowy, wodzu ludów! Tym
smutniej, że mając w piersiach
serce z żelaza nie uniknął on
gorzkiej zagłady. Lecz
prowadźcie nas do łoża, już pora
spocząć pod słodkim snem.
Tak mówił, a Helena argiwska
kazała sługom ustawić łoża w
sieni, rozesłać piękne purpurowe
prześcieradła, na nich kobierce,
na koniec chlajny wełniane do
przykrycia. Służące wyszły z
megaronu niosąc w rękach
pochodnie i słały łoża, a gości
herold prowadził. Tam więc w
przedsionku spoczęli heros
Telemach i świetny syn Nestora,
Atryda zaś spał w głębi
wysokiego domu, a obok ułożyła
się Helena o szatach
powłóczystych, boska kobieta.
Ledwo z mgieł rannych ukazała
się różanopalca Jutrzenka, wstał
z pościeli gromkogłosy Menelaos,
wdział szaty, ostry miecz
przewiesił przez plecy, pod
stopy świetliste podwiązał
piękne sandały i wyszedł z
alkowy do boga podobny. Usiadł
przy Telemachu i rzekł:
- Co ciebie skłoniło,
bohaterski Telemachu, wędrować
po szerokim grzbiecie morza aż
do boskiego Lakedajmonu? Sprawa
ludu czy własna? Powiedz mi
prawdę.
Odparł roztropny Telemach:
- Atrydo Menelaosie, szczepie
dzeusowy, wodzu ludów!
Przychodzę, byś mi podał jakąś
wieść o ojcu. Pożerają mi dom,
giną tłuste niwy. Pełno u mnie
wrogów, którzy dzień w dzień
rżną trzody owiec i krętorogie,
powolne krowy. To matki mojej
zalotnicy, nie masz miary w ich
zuchwałości. Dlatego dziś do
kolan twoich przypadam: może
zechcesz opowiedzieć jego zgon
żałosny - czyś na to patrzył
własnymi oczami, czy też od
innych posłyszałeś słowo o jego
tułaczce? Na niedolę zaiste
zrodziła go matka. Nie miej
żadnych względów, nie staraj się
z litości czegokolwiek łagodzić,
powiedz dokładnie, tak jakeś to
widział. Błagam cię - jeśli mój
ojciec, szlachetny Odys,
kiedykolwiek wsparł ciebie
słowem albo czynem w ziemi
trojańskiej, w czas wielkiej
próby, teraz o tym pamiętaj i
powiedz mi szczerą prawdę.
Płowy Menelaos wielce się
zasmucił i rzekł:
- O wstydzie! Zachciewa się
tym tchórzom wejść do łożnicy
nieustraszonego męża. Bywa
niekiedy, że w legowisku
potężnego lwa łania ułoży nowo
narodzone, ssące jelonki, a sama
biega za paszą po parowach i
kotlinach trawiastych, ale gdy
on wróci na swoje leże, spotka
je los bezlitosny: taki sam los
bezlitosny ześle Odys tym
ludziom. O, gdyby, ojcze
Dzeusie, Ateno, Apollonie, gdyby
mógł wrócić taki, jakim był na
budownym Lesbos wtedy, kiedy
powstawszy poszedł w zapasy z
Filomejdesem i rzucił nim z
całych sił ku radości wszystkich
Achajów - gdyby taki Odys wszedł
na biesiadę zalotników, krótkie
byłoby ich życie i gorzkie gody!
A to, o co mnie pytasz i
błagasz, bądź pewny, że się nie
wykręcę wymijającym lub
zwodniczym słowem, ale ze
wszystkiego, co mi powiedział
nieomylny starzec morski, nic
nie zataję i nic nie ukryję.
Miałem już wracać, gdy bogowie
zatrzymali mnie jeszcze w
Egipcie, bo nie złożyłem im
ślubowanej hekatomby, a bogowie
nie lubią, żeby zapominać o ich
prawach. Jest tam na grzmiącym
morzu wyspa, tuż naprzeciw
Egiptu, nazywa się Faros,
oddalona o dzień drogi okrętem,
gdy się ma ostry wiatr za rufą.
Jest na wyspie dobra przystań,
skąd można z powrotem zepchnąć
na morze okręty, gdy się z nich
czarną wodę wyczerpie. Bogowie
trzymali mnie tam dni
dwadzieścia: ani razu nie
pokazał się wiatr niosący na
pełne wody, żaden z tych, które
są przewodnikami okrętów po
szerokim grzbiecie morza.
Wyczerpały się zapasy żywności i
siły naszych ludzi, aż jakiś bóg
nade mną się zlitował i ocalił;
Ejdotea, córka potężnego
Proteusa, starca morskiego,
okazała mi serce. Spotkała mnie,
gdy błądziłem samotnie, z dala
od towarzyszy, którzy jak co
dzień chodzili po wyspie i
łowili ryby na wędkę, bo głód
żarł wnętrzności. Stanąwszy przy
mnie tak się odezwała:
"Dziecinny jesteś,
cudzoziemcze, i to bardzo, albo
niemądry, chyba że dobrowolnie
się poddajesz i znajdujesz
upodobanie w cierpieniach. Jak
możesz tak długo siedzieć na tej
wyspie i nie szukać wyjścia, gdy
w twojej drużynie serce upada!"
Tak mówiła, ja zaś odparłem:
"Zaraz ci powiem, nieznajoma
bogini: nie z własnej woli tu
siedzę, pewnie uchybiłem
nieśmiertelnym panom niebios
szerokich. Lecz ty mi powiedz -
bogowie wszak wiedzą wszystko -
który to z nieśmiertelnych mię
spętał i zawiązał mi drogę
powrotną na rybnym morzu."
Tak mówiłem, arcyboska rzekła
natychmiast:
"Na to, cudzoziemcze, odpowiem
ci szczerze. Zachodzi tu często
starzec morski, nieomylny,
nieśmiertelny Proteus egipski,
który zna wszystkie czeluści
morza, Posejdona poddany. Mówią,
że jest moim ojcem, że mnie
spłodził. On to, gdybyś go
jakimś sposobem mógł złapać z
zasadzki, powiedziałby ci drogę
i każdą odległość, i jak wrócić
żeglując po szerokim grzbiecie
morza. A jeśli zechcesz, powie
ci, szczepie dzeusowy, cokolwiek
złego lub dobrego zdarzyło się w
twoim domu, odkąd odszedłeś w tę
długą i ciężką drogę."
Tak mówiła, ja zaś jej
odpowiedziałem:
"Sama teraz wymyśl zasadzkę na
starca morskiego, by mi się nie
wymknął, gdy mnie na wskroś
przejrzy i odgadnie. Ciężko
człowiekowi śmiertelnemu usidlić
boga".
W lot mi odparła arcyboska:
"Na to, cudzoziemcze, odpowiem
ci niezawodnie. Kiedy słońce
obejdzie nieba połowę, wtedy ze
słonej toni wychodzi nieomylny
dziad morski, ukrywając się pod
czarną grzywą fal wzburzonych
Zefirem - idzie spać w głębokich
pieczarach. Dokoła niego śpi
stado fok, potomstwo pięknej
córy mórz: wyłoniwszy się z
sinej topieli tchną cierpką
wonią głębiny. Tam ciebie
zaprowadzę skoro świt i ułożę
rzędem z trzema towarzyszami,
których sam sobie dobrze
wybierzesz, najlepszych, jakich
masz na wiosłownych okrętach. A
takie są przewrotne obyczaje
starucha. Najpierw będzie
chodził między fokami i liczył,
kiedy zaś zobaczy, że wszystkie
piątki się zgadzają, położy się
w środku, jak pastuch wśród
trzody owiec. Zważajcie na
pierwszy jego sen: wtedy
potrzeba wam nie lada sił, by go
utrzymać przeciw wszelkim próbom
ucieczki. Będzie się zmieniał we
wszystko, co pełza po ziemi, a
nawet w wodę i w pożerczy ogień.
Trzymajcie go mocno w twardym
uścisku. Dopiero kiedy sam do
ciebie przemówi i będzie taki,
jakim go widzieliście, gdy
zasypiał, wtedy zaniechajcie
gwałtu, bohaterze, i puśćcie
starca, niech powie, który z
bogów na ciebie się gniewa i jak
masz wrócić żeglując po rybnym
morzu."
To rzekłszy znikła w falach,
ja zaś wróciłem do okrętów
stojących na piaskach. Kotłowało
się w mym sercu, gdy szedłem.
Stanąwszy nad morzem, przy
okręcie, zarządziłem wieczerzę,
potem zeszła noc ambrozyjska.
Spaliśmy na wysokim brzegu, o
który łamią się fale.
Skoro zaś ukazała się z mgieł
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
szedłem brzegiem morza o drogach
szerokich i gorąco modliłem się
do bogów. Prowadziłem ze sobą
trzech towarzyszy, którym
najbardziej mogłem zaufać w
każdym przedsięwzięciu.
Tymczasem z szerokiego łona wód
wynurzyła się Ejdotea, niosąc
nam cztery skóry fok, wszystkie
świeżo zdarte. Uknuła na ojca
podstęp. W piaskach nadmorskich
wykopała legowisko, usiadła i
czekała, aż przyszliśmy do niej.
Wtedy ułożyła nas rzędem i
każdego przykryła skórą. Była to
najobrzydliwsza zasadzka:
okrutnie doskwierał zabójczy
odór fok, tych płodów słonej
topieli. Któż zdoła spać przy
morskim potworze? Lecz i z tego
nas wybawiła Ejdotea,
obmyśliwszy środek znakomity:
każdemu pod nos podłożyła
ambrozję, której woń najsłodsza
zabiła odór potworów. Trwaliśmy
tak cały ranek: serce było
cierpliwe.
Nareszcie wyszło ze słonych
wód stado fok, wszystkie ułożyły
się rzędem na brzegu. W południe
wychynął z morza starzec,
znalazł swoje tłuste foki,
obszedł, przeliczył. Nas
pierwszych zaliczył do potworów,
nie domyślając się podstępu.
Potem i sam się położył. Wtedy z
krzykiem wpadliśmy na niego i
chwyciliśmy go w swoje ręce. Nie
zapomniał dziad sztuki
podstępów, lecz najpierw stał
się lwem bujnogrzywym, potem
smokiem, panterą, odyńcem.
Stawał się wodą płynącą i
drzewem rozłożystym, a my
trzymaliśmy mocno i serce w nas
nie słabło. Znużył się w końcu
starzec, mistrz forteli,
zagadnął mnie słowem i
przemówił:
"Któryż to bóg ci doradził,
synu Atreusa, byś mnie napadł z
zasadzki i zniewolił? I czego ci
trzeba?"
Tak mówił, a ja mu rzekłem w
odpowiedzi:
"Sam wiesz, starcze. Po cóż mi
się wykręcasz pytaniem? Wiesz,
jak długo siedzę na tej wyspie i
że nie znajduję już wyjścia, i
serce we mnie upada. Ale ty mi
powiedz - bogowie wszak wiedzą
wszystko - który z
nieśmiertelnych mnie spętał i
zawiązał drogę powrotu, i
powiedz, jak mam wrócić żeglując
po rybnym morzu."
Tak mówiłem, on zaś nie
zwlekał z odpowiedzią i rzekł:
"Powinieneś był Dzeusowi i
innym bogom złożyć piękne
ofiary, zanim wsiadłeś na
okręty, abyś jak najrychlej
dotarł do ojczyzny płynąc po
morzu ciemnym jak wino.
Takie jest przeznaczenie: nie
prędzej zobaczysz drogie osoby,
nie prędzej wejdziesz do swego
okazałego domu i do ojczystego
kraju, aż wrócisz nad zdroje z
nieba płynącej rzeki egipskiej,
by nieśmiertelnym bogom, panom
niebios szerokich, złożyć święte
hekatomby - wtedy dopiero dadzą
ci drogę, której sobie życzysz."
Tak mówił, a mnie serce
pękało: że oto znów muszę iść po
mglistym morzu do Egiptu, w
drogę długą i żmudną. Lecz
zwróciłem się doń z tymi
słowami:
"Spełnię, starcze, co każesz,
ale mi powiedz szczerze i
dokładnie, czy cało wrócili ci
wszyscy Achajowie, których
Nestor i ja zostawiliśmy w
drodze spod Troi, czy któryś z
nich zginął gorzką śmiercią albo
na swoim okręcie, albo na rękach
drogich osób, gdy już wojnę
przebrnęli."
Tak mówiłem, on wnet mi
odpowiedział i rzekł:
"Atrydo, po co pytasz mnie o
to? Nie powinieneś tego wiedzieć
ani zaglądać w moje myśli.
Niedługo, wierz mi, zostaniesz
bez łez, skoro wszystkiego się
dowiesz. Wielu z nich padło,
wielu zostało. Z wodzów
achajskich tylko dwaj zginęli w
drodze powrotnej: sam byłeś
świadkiem tej walki. A jeszcze
jeden żyje, ale go morze
szerokie nie puszcza. Pierwszy -
to Ajas, który zginął razem z
okrętami o długich wiosłach.
Najpierw rzucił je Posejdon na
wielkie skały gyrejskie, ale
wybawił od morza i byłby Ajas
uniknął losu pomimo gniewu
Ateny, gdyby nie rzekł
zuchwałego słowa w wielkim
zaślepieniu - chełpił się
bowiem, że choćby wbrew woli
bogów wyrwie się z morskiej
topieli. Gdy on tak wykrzykiwał,
usłyszał go Posejdon: chwycił w
potężne dłonie trójząb, uderzył
w Skałę Gyrejską i rozłupał.
Część została, a część wpadła do
morza. Na tym właśnie odłamie
siedział Ajas i wykrzykiwał
bluźnierstwa. Głaz poniósł go w
falującą bezkresną toń. Tak on
tam zginął, napiwszy się
słonogorzkiej wody. Twój zaś
brat umknął Kerom na wydrążonych
okrętach: zbawiła go czcigodna
Hera. Lecz kiedy był już blisko
urwisk Malei, porwała go burza i
ciężko jęczącego poniosła na
rybne morze aż ku krańcom lądu,
gdzie ongi mieszkał Tyestes, a w
tym czasie syn Tyestesa,
Ajgistos. Nawet i stąd świtał mu
powrót szczęśliwy. Jakoż bogowie
odwrócili wiatr i wnet przybył
do domu razem z drużyną. Zaiste,
radośnie wyskoczył na ziemię
ojczystą, dotykał jej, całował.
Rzęsiste, gorące łzy się polały
z radości na widok ojczyzny. A z
czatowni dostrzegł go czatownik,
którego zasadził podstępny
Ajgistos, obiecując mu w nagrodę
dwa talenty złota. Czuwał on
przez cały rok, by Agamemnon nie
minął go niepostrzeżenie i nie
pomyślał o zbrojnym oporze.
Zaraz więc zaniósł wieść na
zamek pasterza wojów, Ajgistos
zaś w lot obmyślił podstęp:
wybrał spośród ludu dwudziestu
najtęższych chłopów i ukrył ich
w zasadzce, a w drugiej części
domu kazał przyrządzać ucztę. Po
czym z końmi i wozami pognał
zapraszać Agamemnona, zdrajca. I
nie wiedzącego, co mu grozi,
zabił podczas wieczerzy, jak by
kto zabił wołu nad żłobem. I nie
został ani jeden z towarzyszy
Atrydy, którzy z nim przyszli,
ani jeden z ludzi Ajgistosa -
wszyscy w tym domu zginęli."
Rzekł, a mnie serce miłe
pękało, usiadłem na piasku i
płakałem, nie chciałem żyć
dłużej ani oglądać blasku
słońca. A kiedy już do syta się
wypłakałem i wytarzałem w
piasku, przemówił do mnie
nieomylny dziad morski:
"Nie trzeba, synu Atreusa,
tracić czasu na nieustanne
łkania, nic tym nie wskóramy.
Staraj się natomiast co prędzej
wrócić do ziemi ojczystej: albo
zastaniesz Ajgista żywego, albo
jeśliby cię Orestes uprzedził i
sam go zabił, zdążysz na stypę."
Tak mówił, a we mnie serce i
duch mężny doznały pociechy,
choć ból jeszcze piersi uciskał.
Odezwałem się doń mówiąc słowa
skrzydlate:
"O tych już wiem, teraz mi
powiedz o trzecim: czy jeszcze
żyje uwięziony na morskich
rozłogach, czy zginął. Choćby to
ból mi sprawiło, chcę słyszeć."
Tak mówiłem, odpowiedział mi
bez zwłoki:
"Syn Laertesa, rodem z Itaki.
Widziałem go na wyspie lejącego
łzy rzęsiste, u nimfy Kalipso,
która go gwałtem trzymała. Nie
może wrócić do swojej ojczyzny:
nie ma ani wiosłownych okrętów,
ani towarzyszy, którzy by go
przewieźli po szerokim grzbiecie
morza. A tobie, dzeusowy
Menelaosie, nie jest sądzone
dożyć kresu i umrzeć w
koniorodnym Argos: nieśmiertelni
wyślą cię na Pola Elizejskie, na
krańce ziemi, tam gdzie rudy
Radamantys i gdzie ludzi czeka
żywot błogi. Ani śniegu, ani
zimy długie, ani nawet deszczu,
tylko głośnego Zefiru powiewy
przychodzą od Okeanu orzeźwiać
ludzi. Boś ty dla bogów jest mąż
Heleny i zięć Dzeusa."
To rzekłszy znikł pod falami
morza. Ja zaś razem z boskimi
towarzyszami odszedłem w stronę
okrętów, a w sercu kłębiły się
różne myśli. Znalazłszy się nad
morzem, przy okrętach,
zgotowaliśmy wieczerzę i wnet
nastąpiła noc ambrozyjska.
Położyliśmy się spać na
wybrzeżu.
Skoro ukazała się w mgłach
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
zepchnęliśmy najpierw okręty na
boskie wody, potem ustawiliśmy
maszty i założyli żagle,
wreszcie drużyna wskoczyła na
pokład i rzędem zasiadła przy
burtach. Wiosła biły siwe morze.
Po raz wtóry wprowadziłem
okręty w rzekę egipską z niebios
płynącą i złożyłem pełne
hekatomby. Uśmierzyłem gniew
bogów odwiecznych, a potem
usypałem kurhan Agamemnonowi na
niepożytą sławę. To spełniwszy
płynąłem, a nieśmiertelni dali
mi wiatr i szybko doprowadził do
ukochanej ojczyzny.
A ty zostań teraz w moim domu
jedenaście albo dwanaście dni,
wtedy cię odeślę, dam tobie dary
wspaniałe, trzy konie i powóz z
gładzonego drzewa. I dam jeszcze
piękny puchar, byś spełniając
obiaty dla bogów nieśmiertelnych
wspominał mnie przez wszystkie
dni.
Odparł roztropny Telemach:
- Atrydo, nie zatrzymuj mnie
tutaj zbyt długo. Siedziałbym u
ciebie choćby i rok i nie
tęsknił za domem i matką, z tak
ogromną radością słucham twoich
opowieści i mów, ale gdy ty mnie
tu zatrzymujesz, tam, w zacnym
Pylos, sarkają na mnie
towarzysze. Co do upominków,
jeśli je miałbyś mi dać, niechaj
to będzie jakiś klejnot - koni
na Itakę nie wezmę, tu niech
zostaną i ciebie zdobią. Ty
bowiem panujesz nad rozległą
równiną, gdzie i koniczyny
pełno, i cibory, gdzie jest
orkisz i pszenica, i bujny biały
jęczmień. Na Itace nie ma
szerokich dróg ani łąk, to kraj
kóz, a przecież bardziej miły
niż koniorodne równiny. Żadna
wyspa nie ma dorodnych łąk i nie
nadaje się dla koni, same to
urwiska nadmorskie, Itaka zaś
bardziej niż inne.
Tak mówił, a Menelaos o głosie
donośnym uśmiechnął się, ujął go
za rękę i rzekł:
- Dobrej krwi jesteś, drogie
dziecko, widać to z twoich słów.
Zmienię podarki, bo stać mnie na
to. Ze skarbów leżących w moim
domu dam ci rzecz najpiękniejszą
i najcenniejszą, dam krater
dobrej roboty: cały ze srebra o
brzegach złoconych, dzieło
Hefajstosa. Dał mi go bohater
Fejdimos, król Sydonu, którego
dom w drodze powrotnej był mi
gospodą. Chcę, żeby teraz tobie
krater ów służył.
Tak oni ze sobą rozmawiali, a
tymczasem w domu boskiego króla
zbierali się biesiadnicy.
Prowadzono owce, niesiono wino
godne mężów, żony o pięknych
zawojach posyłały chleb.
A gdy się tak krzątano dokoła
wieczerzy na dworze Menelaosa,
zalotnicy przed megaronem Odyssa
bawili się dyskiem i rzucali
oszczepem na ubitej ziemi, butni
i zuchwali, jak wprzódy.
Antinoos siedział, przy nim do
boga podobny Eurymach, przewódcy
zalotników, najdzielniejsi ze
wszystkich. Podszedł do nich
Noemon, syn Froniosa, i
zwracając się do Antinoosa
przemówił:
- Antinoosie, czy wiadomo,
kiedy Telemach wraca z
piaszczystego Pylos? Zabrał mi
okręt, a mnie on właśnie
potrzebny, bo mam się przeprawić
do Elidy o szerokich placach
tanecznych. Tam jest moich
dwanaście klaczy, przy nich
muły, już zdolne do roboty, ale
jeszcze dzikie - chciałbym
któregoś z nich przywieźć na
oswojenie.
Rzekł, a ich serca zadrżały
lękiem, nie myśleli bowiem, że
ów pojedzie do nelejskiego
Pylos, ale że bawi gdzieś na
swoich polach, wśród trzód albo
u pasterza świń. Odparł więc
Antinoos, syn Eupejtesa:
- Powiedz mi prawdę, kiedy on
pojechał i kto z nim. Czy to
chłopcy wybrani z ludzi
itackich? Czy też jego czeladź i
najemnicy, bo i to mógłby
zrobić. Powiedz, jak było w
istocie, abym dobrze wiedział:
czy gwałtem, wbrew twojej woli,
zabrał ci okręt czarny, czy z
własnej chęci mu dałeś, gdy się
słowem przymilił?
Odparł mu syn Froniosa Noemon:
- Sam z własnej chęci mu
dałem. Któż by inaczej postąpił,
gdyby mąż taki jak on, mając
troskę w sercu, prosił o to?
Trudna by była odmowa. A poszli
z nim co najlepsi z naszej
młodzieży. Na czele, widziałem,
kroczył Mentor lub może bóg do
Mentora całkiem podobny. Ale co
mnie dziwi: boskiego Mentora
widziałem tu wczoraj o świcie, a
przecież on wsiadał wówczas na
okręt jadący do Pylos.
To rzekłszy odszedł do
ojcowego domu.
Wzburzyło się mężne serce
Antinoosa i Eurymacha. Kazali
zalotnikom zasiąść społem i
przerwać zawody. Przemówił do
nich Antinoos, syn Eupejtesa,
rozgoryczony.
Czarne osierdzie napełnił
wielki gniew, oczy ogniem
płonęły:
- Hańba, że tak bezczelnie
udał się Telemachowi ten zamiar
nie lada, ta podróż. A myśmy
byli pewni, że się nie uda! Tylu
nas, a ten wyrostek wbrew naszej
woli tak sobie wyjeżdża, porywa
okręt, wybiera co najlepszą
drużynę! I dalej pójdzie tą złą
drogą, jeśli go Dzeus nie
złamie, zanim dojrzeje w
młodzieńca. Hejże, dać mi okręt
chyży i dwudziestu towarzyszy,
pójdę przeciw niemu na zasadzkę,
będę czatował w cieśninie między
Itaką a urwistą Same - i gorzkie
mu będzie to wałęsanie się za
ojcem.
Tak rzekł, oni zaś wszyscy
przyklasnęli i wyrazili zgodę. I
zaraz powstawszy weszli w dom
Odyssa.
Niedługo Penelopa była
nieświadoma zamiarów, jakie
zalotnicy zbudowali w głębi swej
piersi: herold jej doniósł,
Medon, który podsłuchiwał
narady, stojąc poza dziedzińcem,
gdzie tamci właśnie przędli
swoje zamysły. Spiesząc przez
pokoje niósł wieści Penelopie, a
ona widząc go u progu rzekła:
- Heroldzie, z czym przysyłają
cię szlachetni zalotnicy? Czy
masz powiedzieć dworkom boskiego
Odyssa, by zaprzestały robót i
zajęły się ich biesiadą? O, żeby
już był koniec tych zalotów i
tych zebrań i żeby tu już
ostatni raz ucztowali! Całą
czeredą żrecie taki majątek;
puściznę roztropnego Telemacha.
Snadź od swych ojców nie
słyszeliście w dzieciństwie,
jaki był Odys dla waszych
rodziców: nigdy ani nie zrobił,
ani nie powiedział ludowi nic
przeciw słuszności, jak to jest
zwyczajem boskich królów, którzy
jednych nienawidzą, drugich
kochają. Przenigdy on nie
skrzywdził człowieka, a dziś
pokazują się wasze serca, wasza
niegodziwość, ani krzty
wdzięczności za dawne
dobrodziejstwa.
Na to jej odparł rozsądny
Medon:
- Oby, królowo, było to nasze
największe nieszczęście. Ale coś
znacznie gorszego i
straszniejszego zamyślają
zalotnicy - niech nie dopuści
Kronion! Telemacha chcą zabić
ostrym spiżem, gdy będzie wracał
do domu. Pojechał on do zacnego
Pylos i do dzeusowego
Lakedajmonu po wieści o ojcu.
Rzekł, a jej omdlały kolana i
miłe serce. Odjęło jej mowę,
oczy napełniły się łzami, jej
dźwięczny głos zakrzepł. Dopiero
po długim czasie wróciły jej
słowa:
- Heroldzie, czemuż to mój
chłopak odjechał? Po cóż mu było
wsiadać na chyże okręty, te
rumaki morza, które wojowników
noszą go wodnych rozłogach? Czyż
nie ma po nim zostać wśród ludzi
nawet imienia?
Rozważny Medon odrzekł:
- Nie wiem, czy bóg jakiś
pchnął go w drogę do Pylos, czy
go własne serce ruszyło, by się
dowiedzieć o powrocie ojca lub
jaki był jego koniec.
To rzekłszy odszedł na pokoje
Odyssa. Ją zaś ogarnął ból
sercożerczy, nie mogła usiedzieć
na stołkach, a pełno ich było w
mieszkaniu, siadła na progu tej
wspaniałej komnaty i płakała
żałośnie. Wokół kwiliły dworki
wszystkie, ile ich było w domu,
młode i stare. Głośno szlochając
przemówiła do nich Penelopa:
- Słuchajcie, moje drogie! Nad
miarę cierpień zesłał mi Pan
Olimpu, więcej niż wszystkim
kobietom, które razem ze mną
urodziły się i wychowały.
Najpierw mi zabrał szlachetnego
o lwim sercu małżonka, wszelkimi
cnotami słynącego wśród Danaów,
którego dobre imię szerzy się w
Helladzie i pośrodku Argos, a
teraz dziecko ukochane porwały
mi z domu wichry, bez sławy.
Nawet nie słyszałam, kiedy
odjechał! Okrutne, chociaż
dobrzeście wiedziały, żadnej z
was nie postało w myśli, żeby
mnie wyciągnąć z łóżka, kiedy on
wszedł na czarny okręt. O,
gdybym była wiedziała, że
zamierza taką drogę, albo wbrew
swej woli byłby tu został,
alboby mnie zostawił nieżywą w
tym domu. Ale może mi ktoś co
prędzej zawoła starego Doliosa,
mojego sługę, którego mi dał
ojciec, gdy tu przybyłam, on
rządzi moim sadem zadrzewionym -
chcę, by jak najprędzej poszedł,
usiadł przy Laertesie i
powiedział mu wszystko: może on
znajdzie sposób, by wyjść i
ludzi poruszyć skargą, że oto
knują zagładę jego i Odyssa
rodu.
Odezwała się do niej droga
piastunka Eurykleja.
- Córko miła, albo ty mnie
zabij bezlitosnym spiżem, albo
daj zostać w domu - ani słowa
przed tobą nie skryję.
Wiedziałam o wszystkim,
przyniosłam mu, co rozkazał,
chleb i wino słodkie. Ale wziął
ode mnie wielką przysięgę, bym
nic tobie nie mówiła, zanim
nastanie dzień dwunasty, chyba
że wpierw sama za nim zatęsknisz
albo posłyszysz o jego wyjeździe
- nie chciał, żebyś płakała i
szarpała swe piękne ciało. Umyj
się, przyodziej w piękne szaty,
idź na górę ze służebnymi
niewiastami pomodlić się do
Ateny, córki Dzeusa
Egidodzierżcy: ona go za to
nawet od śmierci wybawi. A
strapionemu starcowi oszczędź
nowego strapienia, i wierz mi:
bogowie szczęśliwi nie ścigają
nienawiścią całego rodu
Arkejsjosa, ktoś przecież
zostanie i będzie władał tym
domem wysokim i tymi hen,
żyznymi polami.
Rzekła i uśpiła jej żale,
otarła łzy z oczu. Penelopa
umyła się, ciało przyodziała w
świeże szaty, poszła na górę ze
służebnymi niewiastami, tam
złożyła kosz jęczmienia
ofiarnego i modliła się do
Ateny:
- Usłysz mnie, dziecię Dzeusa
Egidodzierżcy, Niepokonana!
Jeśli przemądry Odys w tym domu
spalił ci kiedyś tłuste udźce
krowy lub owcy, pamiętaj dziś o
tym i zbaw mi syna drogiego, i
osłoń przed złowrogą
zuchwałością zalotników.
To mówiąc głośno zawodziła.
Wysłuchała bogini modlitwy.
A zalotnicy hałasowali w
cienistych pokojach. Ktoś z tych
młodych zuchwalców gadał:
- Zaiste, gody nam sposobi ta
królowa, o którą się tylu mężów
ubiega, a nic nie wie, że synowi
śmierć grozi.
Tak ktoś tam mówił, bo nikt z
nich nie wiedział, jak było
naprawdę. Ozwał się do nich
Antinoos i przemówił:
- Opętani! Takich słów
szalonych unikać mi tutaj, by
ktoś nie doniósł ich dalej.
Cicho bądźcie i powstawszy idźmy
spełnić zamiar, który wszystkim
przypadł do serca.
To mówiąc wybrał mężów
najlepszych dwudziestu i poszli
na wybrzeże, gdzie stał okręt
chyży. Wnet zepchnęli go na
słoną głębinę, ustawili maszt,
założyli żagle, wiosła osadzili
prosto w skórzanych rzemieniach,
wszystko jak należy. W górze
bielały żagle. Oręż im
przyniosła czeladź zuchwała.
Ustawili okręt dziobem do wody,
a rufą u brzegu. Poszli spożyć
posiłek i czekali, aż wieczór
nastanie.
A na swym piętrze mądra
Penelopa leżała bez jadła ni
napoju i rozmyślała, czy jej syn
udały wymknie się śmierci, czy
też ulegnie butnym zalotnikom.
Jak się miota lew osaczony,
patrząc w trwodze, kiedy myśliwi
zacisną zdradziecki krąg, tak
ona się wiła, póki nie zstąpił
na nią słodki sen. Spała leżąc
na wznak, rozluźniły się
członki.
Wtedy bogini jasnooka Atena
taką rzecz obmyśliła. Zrobiła
widmo w postaci kobiety, Itimy,
córki wielkodusznego Ikariosa,
którą poślubił Eumelos, w Ferach
mający siedzibę. Tę zjawę
posłała w dom boskiego Odyssa,
by zrozpaczoną Penelopę utuliła
z żalu i łez. Weszła do komnaty
mimo rzemiennej zawory, stanęła
u głowy i przemówiła:
- Śpisz, Penelopo, a lube
serce się dręczy. Lecz bogowie
beztrosko żyjący nie pozwalają
ci płakać ani się martwić, gdyż
twój syn powróci: niczym bowiem
nie zawinił on bogom.
Odparła jej mądra Penelopa:
- Po coś tu przyszła, siostro?
Nie zwykłaś tu bywać, bo bardzo
daleko stąd jest dom, w którym
mieszkasz. Każesz mi zaniechać
jęków i zgryzoty, które dręczą
mój umysł i serce. Zaiste, wiele
mam zgryzot, boć najpierw
straciłam szlachetnego o lwim
sercu małżonka wszelkimi cnotami
słynącego wśród Danaów, którego
dobre imię szerzy się w
Helladzie i pośrodku Argos, a
teraz syn ukochany pojechał na
wydrążonym okręcie - takie
dziecko, ani do pracy, ani do
rady. O niego jeszcze się więcej
martwię niż o tamtego, o niego
drżę cała i lękam się, by mu się
coś nie stało czy w kraju, do
którego pojechał, czy na morzu.
Wielu ma wrogów przeciw sobie,
chcą go zabić, nim dojedzie do
ziemi ojczystej.
W odpowiedzi ozwało się ciemne
widmo:
- Odwagi! niech twoje serce
przestanie się trwożyć. Jedzie z
nim przewodniczka, w której
niejeden mąż szukał ostoi, można
Pallas Atena. Ona i nad twoim
smutkiem się lituje, i mnie
właśnie posłała, by ci to
powiedzieć.
Przemówiła do niej mądra
Penelopa:
- Jeśliś jest bóstwem i z
rozkazu bożego przychodzisz, już
i o tamtym nieszczęśniku
rozpowiedz: czy jeszcze żyje i
ogląda światło słońca, czyli
umarł już i przebywa w domostwie
Hadesa?
W odpowiedzi rzekło jej ciemne
widmo:
- O tamtym nie mogę wiernie
powiedzieć, czy żyje, czy umarł,
a nie godzi się mówić na wiatr.
Tak mówiąc umknęła wiatru
powiewem mimo zawory u drzwi. A
córka Ikariosa zerwała się ze
snu. Zagoiło się lube serce, tak
jasne było widzenie, posłane jej
w mrokach nocy.
Zalotnicy zaś weszli na okręt
i wypłynęli na wodne ścieżki,
ważąc w myślach srogą śmierć
Telemachowi.
Jest na pełnym morzu, między
Itaką a urwistą Same, pewna
wyspa skalista, niewielka,
Asteris; a w niej dwie
przystanie bliźniacze. Tam
Achajowie stanęli na czatach.
3
Pieśń piąta
Tratwa Odyssa
Jutrzenka wstała z łoża, od
boku świetnego Titonosa, by
światło nieść bogom i ludziom.
Bogowie zasiedli w radzie wśród
nich wysokogrzmiący Dzeus,
którego moc największa. Atena
wyliczała im wszystkie niedole
Odyssa, mając je wiernie w
pamięci. Martwiła się, że dotąd
przebywa on w domu nimfy.
- Ojcze Dzeusie i wy,
szczęśliwi bogowie, wiecznie
żyjący! Niech żaden już z
berłowładnych królów nie będzie
życzliwy, łagodny i dobry, niech
serce jego nie wie, co
sprawiedliwość, niechaj będzie
on zły, a każdy jego czyn
zdrożny, skoro nikt nie pamięta
o boskim Odyssie, który jak
ojciec był dobry dla swoich
poddanych. A dziś leży na wyspie
cierpiąc ból srogi, w domu nimfy
Kalipso, która gwałtem go
trzyma. I nie może wrócić do
ziemi ojczystej. Albowiem nie ma
ni wiosłownych okrętów, ni
towarzyszy, by go przewieźli po
szerokim grzbiecie morza. I chcą
mu teraz zabić ukochanego syna,
gdy ów będzie wracał do domu.
Poszedł on po wieści o ojcu aż
do zacnego Pylos i do boskiego
Lakedajmonu.
Odpowiadając jej rzekł Dzeus
chmurozbiórca:
- Jakież to słowo, moje
dziecko, wymknęło się tobie z
zagrody zębów? Czy to nie twoja
była myśl i rada, by Odys wrócił
ukarać tych ludzi? Telemacha zaś
zręcznie, jak to potrafisz,
przeprowadź cało do ziemi
ojczystej, a zalotnicy niech
wrócą z niczym na swoim statku.
Rzekł i przywołał Hermesa,
miłego syna:
- Hermesie, jak zawsze jesteś
nam posłem, tak i teraz zanieś
nimfie o pięknych warkoczach
wyrok nie uchylony o powrocie
mężnego Odyssa: sam niech płynie
bez niczyjej pomocy, ni boskiej,
ni ludzkiej, na mocno zbitej
tratwie, w trudzie i znoju, aż
dwudziestego dnia dotrze do
Scherii, szerokoskibej ziemi
Feaków, którzy są bliskimi
krewnymi bogów. Oni go sercem
uczczą jak boga i na okręcie
odeślą do ojczyzny, a dadzą mu
tyle spiżu i złota, i szat, ile
by nigdy, mając swój udział w
zdobyczy, Odys nie przywiózł
spod Troi, gdyby bez szkody
powrócił. Takie jest
przeznaczenie: zobaczy on drogie
osoby i wróci do ziemi ojców,
pod wysoki strop swego domu.
Rzekł, a poseł świetlisty
usłuchał go bez wahania. W lot
pod stopy podwiązał piękne
sandały, ambrozyjskie, złote,
które z szybkością wiatru niosą
go czy to nad wodą, czy nad
niezmierzoną ziemią. Wziął
różdżkę, którą oczy ludzkie,
komu zechce, zamyka albo
uśpionych budzi. Z tą różdżką w
ręku poleciał mocarz świetlisty.
Przekroczywszy Pierię wpadł z
eteru w morze i śmigał po falach
podobny do mewy, która polując
na ryby w groźnym łonie słonych
niestrudzonych wód swe gęste
skrzydła obryzguje pianą morską.
Do tego ptaka podobny, mknął
Hermes wśród fal niezliczonych.
Lecz gdy doleciał do wyspy
dalekiej, wyszedł z fiołkowego
morza na ląd i znalazł tam
wielką pieczarę, gdzie mieszkała
nimfa o pięknych warkoczach.
Była w domu.
Wielki ogień płonął na
ognisku. Daleko po wyspie
roznosił się wonny dym palonych
szczap cedru i tui. Ona zaś w
głębi pieczary śpiewała cudnie,
wodząc po krosnach złotym
czółenkiem. Wokoło pieczary rósł
bujny las: olsze, sokory i
pachnące cyprysy. Gnieździły się
w nich ptaki szerokoskrzydłe:
sowy, jastrzębie i długojęzyczne
kormorany z morzem oswojone.
Jeszcze bliżej pieczary wybujała
rozłożysta winorośl, pyszna
swoimi gronami. Rzędem, blisko
siebie, cztery zdroje biły białą
wodą i rozchodziły się w różne
strony, a wokół łąki kwitły
fiołkami i łonnikiem. Nawet
nieśmiertelne serce radowało się
tym widokiem. Stał więc i
patrzył poseł świetlisty. A
kiedy duszę tym wszystkim
nasycił, wszedł do rozległej
pieczary.
Od pierwszego spojrzenia
poznała go arcyboska Kalipso:
bogowie nieśmiertelni znają się
między sobą, choćby i dalekie
były ich siedziby. Odyssa
wielkodusznego nie zastał, bo,
jak zawsze, siedział na skałach
wybrzeża, patrzył na morze
niestrudzone i płakał - łzami,
jękiem i bólem trawiąc swe
serce. Kalipso arcyboska
posadziła Hermesa na promiennym,
błyszczącym tronie i zapytała:
- Z czym do mnie przychodzisz,
miły i czcigodny Hermesie
złotorózgi? Dawnoś mnie nie
odwiedzał. Powiedz, czego sobie
życzysz: sercem spełnię, jeśli
to w mojej mocy, jeśli to
możliwe. Lecz pójdź wprzódy,
niech cię ugoszczę.
To rzekłszy bogini przysunęła
stół, pełny ambrozji, zmieszała
nektar czerwony, i poseł
świetlisty jadł i pił. Kiedy zaś
skończył i serce nasycił jadłem,
przemówił do niej w te słowa:
- Mnie, boga, pytasz, bogini,
z czym przychodzę. Powiem ci
więc słowo szczere, albowiem
tego żądasz. Ja nie z własnej
woli, to Dzeus kazał mi tu
przyjść. Któż by z ochotą
przebiegał te gorzkie wody bez
kresu? Nie ma tu w pobliżu ani
jednego miasta, gdzie śmiertelni
bogom składają ofiary i przednie
hekatomby. Lecz któryż bóg może
obejść lub odwrócić wolę Dzeusa
Egidodzierżcy? Mówią, że u
ciebie bawi najnieszczęśliwszy z
mężów, co walczyli pod grodem
Priama lat dziewięć, a w roku
dziesiątym, zburzywszy miasto,
odeszli do domu. Lecz w drodze
powrotnej obrazili Atenę, która
zesłała na nich zły wiatr i
długie fale. Zginęli wtedy
wszyscy zacni towarzysze, jego
zaś wiatr i fala aż tutaj
zaniosły. Teraz musisz go
odesłać jak najprędzej. Nie
sądzono mu bowiem tu zginąć,
daleko od swoich: los da mu
jeszcze oglądać drogie osoby i
wejść pod wysoki strop jego
domu, w kraj ojczysty.
Rzekł, zadrżała Kalipso
arcyboska i głos podniósłszy
przemówiła słowem skrzydlatym:
- Okrutni jesteście, bogowie,
i zazdrość wami rządzi. Złym
okiem patrzycie, gdy bogini śpi
z człowiekiem, gdy miłego sobie
weźmie jawnie za małżonka. Tak
różanopalca Jutrzenka wzięła
sobie Oriona, a was zaraz to
oburzyło, bogowie beztroscy! I
zstąpiła ze złotego tronu
przeczysta Artemida, i zabiła go
cichymi strzałami. Tak Demeter o
pięknych warkoczach, idąc za
swoim sercem, dzieliła miłość i
łoże z Jazjonem na niwie
trzykroć zoranej, lecz niedługo
ukryło się to przed Dzeusem,
który go raził jasnym piorunem i
zabił. Tak i mnie teraz,
bogowie, za złe bierzecie, że
mam u siebie człowieka. A ja go
zbawiłam siedzącego okrakiem na
stępce. Pośrodku morza ciemnego
jak wino Dzeus mu okręt piorunem
jasnym raził i zgruchotał:
zginęli wszyscy zacni
towarzysze, jego zaś wiatr i
fale poniosły. Pokochałam go i
przygarnęłam, obiecałam uczynić
nieśmiertelnym i starość mu
zdjąć na wszystkie dni. Ale
skoro żaden bóg nie może obejść
ni odwrócić woli Dzeusa
Egidodzierżcy, niechaj idzie,
jeśli mu iść każą, na morze nie
znające spokoju. Nie ja go
odeślę: nie masz u mnie ani
okrętów wiosłownych, ani
drużyny, która by go przewiozła
po szerokim grzbiecie morza.
Tylko mu powiem życzliwie i
szczerze, w jaki sposób może
wrócić cało do ziemi ojczystej.
Znów do niej przemówił poseł
świetlisty:
- Tak więc go teraz odeślij.
Lękaj się gniewu Dzeusa, by w
złości nie uczynił ci krzywdy.
To powiedziawszy odszedł
mocarz świetlisty. A nimfa
czcigodna, posłuszna Dzeusa
wezwaniu, poszła do
wielkodusznego Odyssa.
Znalazła go siedzącego na
skalistym wybrzeżu. Oczy nie
obsychały od łez, słodkie życie
uchodziło w żałosnym
wyczekiwaniu powrotu, bo już nie
podobała mu się nimfa. Z musu
przesypiał noce w głębokich
pieczarach, przy chcącej
niechętny, a dniami siadywał na
skałach wybrzeża, nękając serce
łzami, jękami i bólem. Łzy lejąc
wpatrywał się w morze
niestrudzone. Arcyboska stanęła
przy nim i rzekła:
- Mój biedaku! Nie będziesz
się więcej smucił ani marnował
życia: już jestem gotowa cię
odesłać. Ścinaj spiżem wielkie
drzewa i rób tratwę szeroką, na
niej wznieś pomost wysoki i
ruszaj na mgliste morze. A ja
dam chleba, wody, wina
czerwonego do woli, żebyś miał
czym głód odpędzić, i w szaty
odzieję, i poślę za tobą wiatr,
byś cało dojechał do ziemi
ojczystej, jak chcą bogowie,
władcy niebios szerokich,
potężniejsi ode mnie w zamysłach
i czynach.
Rzekła. Struchlał niezłomny
boski Odys, przemówił i rzekł
słowa skrzydlate:
- Coś innego, bogini, masz na
myśli - nie żeby mnie odesłać.
Każesz puścić się z tratwą na
wielką topiel morską,
niebezpieczną i straszną, której
przebyć nie mogą nawet chyże i
równe okręty, cieszące się
wiatrem dzeusowym. Tobie na
przekór nie wejdę na tratwę,
chyba mi złożysz, bogini, wielką
przysięgę, że nie obmyślisz
jakiejś innej niedoli.
Tak mówił. Uśmiechnęła się
Kalipso arcyboska i gładząc mu
rękę rzekła:
- Zaiste, frant z ciebie i
otwarta głowa, żeś takie słowo
wymyślił. A więc ziemią się
świadczę i niebem szerokim tam,
w górze, a w dole Styksu
strumieniem, co jest największą
i najstraszniejszą przysięgą dla
bogów szczęśliwych: że nic
innego nie zamyślam na twoją
szkodę. Myślę i mówię tak, jak
bym samej sobie radziła, gdyby
zaszła taka potrzeba. Duch mój
jest prawy i w piersiach mam
serce nie z żelaza, ale
miłosierne.
To powiedziawszy arcyboska
żwawo szła naprzód, on wstępował
w ślady bogini. Tak doszli do
głębokiej pieczary, bogini i
człowiek. Ona posadziła go na
tronie, z którego dopiero co
wstał Hermes, i zastawiła przed
nim jadło i napój, strawę, jaką
się posilają mężowie śmiertelni.
I sama usiadła naprzeciw
boskiego Odyssa, a służące
podały jej nektar i ambrozję. I
tak oboje wyciągali ręce po
stojące przed nimi potrawy. A
kiedy nacieszyli się jadłem i
napojem, z pierwszym słowem
odezwała się Kalipso arcyboska:
- Szczepie dzeusowy, synu
Laertesa, przemyślny Odyssie! A
więc naprawdę chcesz już teraz
jechać do domu, do ziemi
ojczystej? Życzę szczęścia -
mimo wszystko... Lecz gdybyś
wiedział, ile ci sądzone znieść
niedoli, zanim dobijesz do
ojczyzny, to byś został i razem
ze mną pilnowałbyś tego domu i
byłbyś nieśmiertelny, chociaż
tak pragniesz zobaczyć swą żonę.
Wciąż za nią tęsknisz, przez
wszystkie dni, a przecież śmiem
powiedzieć, nie jestem ci od
niej gorsza postawą ni wzrostem,
bo niepodobna śmiertelnym z
nieśmiertelnymi mierzyć się
urodą i kształtem.
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Nie gniewaj się, czcigodna
bogini. Wiem ci ja sam zbyt
dobrze, jak dalece mądra
Penelopa jest przy tobie
pośledniejsza urodą i
wielkością, jest bowiem
śmiertelna, a ty nieśmiertelna i
wiecznie młoda - a jednak
tęsknię przez wszystkie dni i
pragnę pójść do domu i oglądać
dzień swego powrotu. A jeśli na
morzu ciemnym jak wino znów mnie
któryś z bogów rozbije,
wytrzymam, bo w piersiach mam
serce na ból hartowne. Już tyle
wycierpiałem, tyle się
natrudziłem wśród fal i na
wojnie, że niech i to jeszcze
się stanie.
Rzekł. Właśnie słońce zaszło i
nastąpiła ciemność. A tych dwoje
w głębi pieczary cieszyło się
miłością, trwając we wzajemnym
uścisku.
Ledwo z mgieł rannych ukazała
się różanopalca Jutrzenka, wnet
Odys wdział chlajnę i chiton,
nimfa zaś włożyła wielki faros,
srebrzysty, cienki i miły,
biodra ściągnęła pięknym złotym
pasem, głowę okryła namiotką i
zajęła się wyprawą
wielkodusznego Odyssa.
Dała mu topór wielki, dobrze
leżący w dłoni, spiżowy, z dwóch
stron wyostrzony, a miał on
stylisko z drzewa oliwnego,
uchwytne i bardzo piękne. Zaczem
dała siekierkę starannie
gładzoną. I prowadziła drogą w
ten koniec wyspy, gdzie rosły
drzewa: olsze, sokory, sosny
niebotyczne, uschłe od dawna.
Ich suche drewno było wyborne na
lekkie statki. Gdy mu pokazała
ten stary wysokopienny las,
odeszła do domu Kalipso
arcyboska.
A on ścinał drzewa, praca szła
mu raźno. Dwadzieścia ich
wyciął, obrąbał spiżem, ostrugał
sprawnie i pod sznur wymierzył.
Tymczasem Kalipso arcyboska
przyniosła świder. Wszystkie
belki przewiercił i złożył
razem, wreszcie tratwę spoił
kołkami i klubami. Jaki wymiar
sobie zakreśli cieśla
doświadczony na fundament
szerokiego ładownego statku,
taką wziął Odys szerokość dla
swojej tratwy.
Zaczem stawiał pomost: bunty
wbijał gęsto jeden przy drugim i
nakrywał je długimi deskami. I
maszt zrobił z przymocowanymi
doń rejami, i rudel do
sterowania. Na koniec całą
tratwę oszańcował plecionką z
wierzbiny, którą suto obłożył
gałęziami. Tymczasem Kalipso
arcyboska przyniosła płótno na
żagle. On i z tym dobrze się
sprawił. Uwiązał tryski,
nawłoki, hycliny i lewarami
zepchnął tratwę na boskie wody
słone.
Na czwarty dzień wszystko było
gotowe, piątego zaś puściła go z
wyspy boska Kalipso, wykąpawszy
i odziawszy w wonne szaty. Na
tratwie złożyła dwa bukłaki:
jeden z czarnym winem, drugi,
wielki, z wodą, a w miechu
skórzanym żywność i pełno
rozmaitych łakoci. I posłała mu
wiatr pomyślny i lekki.
Wiatrem wesoły, boski Odys
rozpiął żagle. Siedząc przy
rudlu sprawnie sterował, a sen
nie padał na powieki. Patrzył w
Plejady i w późno zachodzącego
Wolarza, i w Niedźwiedzicę,
którą też zowią Wozem: ona się w
miejscu obraca i śledzi Oriona,
a jedyna z gwiazd nie kąpie się
w Okeanie. Nakazała mu Kalipso
arcyboska, by prując morze
Niedźwiedzicę miał po lewej
ręce.
Dni siedemnaście płynął
żłobiąc fale, a osiemnastego
ukazały się góry cieniste w
ziemi Feaków, która była
najbliżej i wyglądała jak
puklerz na mglistym morzu. Z
daleka, z Gór Solimskich,
dojrzał go powracający od
Etiopów Pan, co ziemią wstrząsa.
A widząc, jak on po morzu
żegluje, jeszcze bardziej się
rozsierdził i kręcąc głową
przemówił do swej duszy:
- Ejże, bogowie snadź coś
innego uradzili względem Odyssa,
kiedy ja byłem u Etiopów. I oto
zbliża się on do ziemi Feaków,
gdzie mu sądzono wyrwać się z
powroza trapiących go niedoli.
Ale zdaje mi się, że jeszcze
niejedna bieda go dosięgnie.
Tak mówiąc spędził chmury i
chwyciwszy w dłonie trójząb
zmącił morze. Ruszył wiejbę
wszelkich wiatrów, a chmurami
zaćmił ziemię i morze. Z nieba
zeszła noc. Spadł Euros i Notos,
z nimi Zefir gwałtowny i w
eterze zrodzony Boreasz, który
kłębił wielkie bałwany.
Rozprzęgły się kolana i miłe
serce Odyssa, jęknął i rzekł do
swej wzniosłej duszy:
- Biada mi nędznemu! Cóż mnie
jeszcze spotka na ostatku? Boję
się, że prawdą niechybną było
wszystko, co mówiła bogini: że
nim stanę w ziemi ojczystej, na
morzu dopełnię miary swych
cierpień. To wszystko teraz się
iści. Jakimi to chmurami Dzeus
niebo szerokie przepasał! Jak
zmącił morze! Wszystkie naraz
wiatry pędzą na siebie burzą.
Teraz już pewna moja zguba.
Trzykroć i czterykroć szczęśliwi
Danaowie, którzy wtedy zginęli
na równinie trojańskiej w
służbie Atrydów. I ja powinienem
był umrzeć i dobiec kresu w onym
dniu, kiedy ćma Trojan godziła
we mnie spiżowymi włóczniami nad
ciałem syna Peleusa. Byłbym miał
wówczas pogrzeb uroczysty i
Achajowie roznieśliby moją
sławę, a teraz wypadło mi zginąć
nędzną śmiercią.
Gdy to mówił, wielka fala
uderzyła nań z góry ze
straszliwą siłą i przewróciła
tratwę. Padł daleko od tratwy,
rudel wypuścił z rąk.
Nadciągająca burza skłóconych
wiatrów złamała maszt przez pół,
żagle i reje padły daleko w
morze. Długi czas trzymało go
pod wodą, nie mógł się prędko
wydostać na wierzch pod
gwałtownym naporem fal i pod
ciężarem szat, które dała mu
boska Kalipso. Wypłynął w końcu,
z ust wypluł gorzką wodę, której
strumienie zalewały mu głowę.
Mimo że tak wycieńczony, nie
zapomniał o tratwie, lecz
borykając się z falami zdołał ją
pochwycić. Usiadł na środku i
uciekł od bliskiej już śmierci.
Tam i sam, z prądem, niosła go
wielka fala. Jak jesienny
Boreasz roznosi po błoniach osty
sczepione razem, tak ową tratwę
po morskich rozłogach wiatry
nosiły tam i sam. Raz Notos
podrzucał ją Boreaszowi, to znów
Euros dawał ją gonić Zefirowi.
Spostrzegła go córka Kadmosa,
cienka w kostce Ino, która
wpierw była śmiertelna i ludzkim
mówiąca głosem, a teraz jako
Leukotea w głębinach morza
doznaje czci boskiej. Ulitowała
się nad zbolałym rozbitkiem,
wyszła z toni, łyską sfrunęła na
tratwę i przemówiła:
- Czemuż to na ciebie, mój
biedaku, tak strasznie
rozgniewał się ziemią trzęsący
Posejdon i tyle ci zła
przyczynia? Jednak ciebie nie
zniszczy, chociaż bardzo
pragnie. A teraz tak zrób - nie
wydajesz mi się nierozsądnym -
te szaty zdejmij i tratwę
porzuć, niech wiatry ją niosą -
płyń sam, własnymi rękami, żebyś
się dostał do ziemi Feaków,
gdzie los ci wyznaczył
zbawienie. Masz tu boską
namiotkę, rozwiń ją pod
piersiami i nie bój się odtąd
zguby ni cierpienia. Kiedy
rękami uchwycisz się ziemi,
odwiń ją i rzuć w morze ciemne
jak wino, daleko od lądu, a sam
odwróć się tyłem.
To powiedziawszy bogini dała
namiotkę i z powrotem zapadła w
morze spienione do łyski podobna
- czarna ją fala zakryła.
- O moja dolo! Może znów
któryś z nieśmiertelnych
przędzie mi podstęp, każąc zejść
z tratwy. Nie od razu posłucham,
bo jeszcze daleko widzę ziemię,
która ma być moją ucieczką. Oto
co zrobię i co mi się wydaje
najlepsze: póki te drwa trzymają
się razem, zostanę tutaj
cierpliwie znosząc biedę, a
kiedy mi tratwę fala rozniesie,
rzucę się wpław, bo nic lepszego
nie wymyślę.
Gdy się on tak bił z myślami i
sercem, Posejdon ruszył wielką
falę i puścił na niego -
straszną, ciężką, wysoko
sklepioną. Jakby wiatr silny
rozrzucił kupę plew i rozmiótł w
różne strony, tak morze
rozniosło długie bierwiona.
Jednego z nich dosiadł Odys, jak
ten, co pędzi na wierzchowcu.
Ściągnął szaty, które mu dała
boska Kalipso, i pod piersiami
rozwinął namiotkę. Głową naprzód
rzucił się w morze i ręce
rozłożył do pływania. Widział to
Pan, co ziemią trzęsie, głową
skinął i rzekł swemu sercu:
- Teraz, gdyś tyle się
nacierpiał, wędruj sobie po
morzu, póki nie wejdziesz między
lud dzeusowy. Ale mam nadzieję,
że nie będziesz się użalał na
zbyt skąpą miarę niedoli.
To rzekłszy zaciął konie
pięknogrzywe i ruszył do Ajg,
gdzie jest jego sławna siedziba.
Tymczasem Atena, córka Dzeusa,
o czym innym pomyślała: wiatrom
związała drogę, kazała uciszyć
się i lec, ruszyła tylko
prędkiego Boreasza i przed
Odyssem wygładziła fale, by mógł
wejść między Feaków, miłośników
wioseł, unikając śmierci i Ker.
Dwie noce i dwa dni rzucały
nim wzdęte fale i często zguba
zaglądała mu w oczy. Lecz gdy
trzeci dzień sprowadziła
pięknowłosa Jutrzenka, wicher
ustał, morze objęła cisza
bezwietrzna. Wtedy, wytężywszy
wzrok, ze szczytu wielkiej fali
dojrzał on bliską ziemię. Jak
dzieciom radosne jawi się życie
ojca, który, nawiedzony przez
lutego demona, leżał w chorobie
wśród srogich bólów niknąc
powoli, aż bogowie nagle
uwolnili go od cierpień - z taką
radością Odys zobaczył ziemię i
las i płynął, żeby jak
najprędzej stopą dotknąć lądu.
A kiedy już był na odległość
krzyku, posłyszał łoskot morza
bijącego o skały. Wielka fala z
hukiem straszliwym rzygała na
ląd i wszystko przesłaniał tuman
piany. Ani zatoki, gdzie by się
schronić okrętom, ani przystani
- tylko skały sterczące, urwiska
i rafy. Wtedy Odyssowi zwątlały
kolana i miłe serce, z jękiem do
swej wzniosłej duszy przemówił:
- Biada! Oto mi Dzeus dał
ujrzeć ziemię niespodziewaną i
taki szmat toni przeorać, a tu
nie ma jak wyjść poza wrota
siwego morza: na zewnątrz ostre
rafy, wokół z hukiem kipi fala,
sterczy gładka skała, a tuż przy
brzegu morze głębokie - nie
sposób stanąć na nogach i umknąć
nieszczęściu. Bałwany gotowe
mnie porwać, gdy będę wychodził,
i rzucić o twarde głazy: wtedy
cały mój trud będzie daremny. A
jeślibym płynął dalej wzdłuż
wybrzeża i wypatrywał płaskoci
albo zatoki, boję się, że mnie
burza znów porwie i ciężko
jęczącego poniesie na rybne
morze albo mi bóstwo ze słonej
topieli naśle potwora, jakich
bez liku żywi przesławna
Amfitryta. Wiem przecież, jak
nienawidzi mnie przesławny Pan,
co ziemią trzęsie.
Kiedy się tak bił z myślami i
sercem, wielka fala poniosła go
na skaliste wybrzeże. Skórę by
mu zdarło, połamało kości, gdyby
bogini jasnooka Atena nie
natchnęła go myślą: rzucić się
na skałę i chwycić się jej
oburącz. Jęczał, ale trzymał się
skały, póki fala nie odpłynęła.
Tej uniknął, lecz z szumem
nadciągnęła druga, uderzyła go,
zalała i rzuciła daleko w morze.
Jak u polipa, gdy go wyrwać z
jamy, zostają na mackach
przyssane kamyki, tak na skale
została skóra zdarta ze śmiałych
dłoni Odyssa. A on sam znikł pod
falami.
I byłby tam wbrew
przeznaczeniu zginął nieszczęsny
Odys, gdyby mu jasnooka Atena
nie wróciła przytomności umysłu.
Wychynąwszy z fal, które biły o
ląd, płynął wzdłuż brzegu,
wypatrując, czy gdzieś nie
znajdzie płaskoci lub zatoki.
Tak dotarł do ujścia rzeki o
pięknych zdrojach. To miejsce
wydało mu się najlepsze: wolne
od skał, zasłonione od wiatru.
Rozpoznał rzekę zmierzającą do
ujścia i tak modlił się w duszy:
- Usłysz mnie, panie,
ktokolwiek jesteś! Uciekam od
grozy posejdonowego morza i
przychodzę do ciebie, ja, który
cię nieraz wzywałem. I dla bogów
nieśmiertelnych czcigodny jest
rozbitek, który prosi o pomoc.
Tak ja dziś do twego strumienia
i do twych kolan przypadam,
wielce utrudzony. Zmiłuj się,
panie, błagalnikiem ci jestem.
Tak mówił, a ów zaraz
zatrzymał swój nurt, powściągnął
fale, morze przed nim uciszył i
wybawił go w ujściu swej rzeki.
Ugięły się pod Odyssem kolana,
krzepkie ramiona opadły,
albowiem morze złamało w nim
serce. Skóra na ciele obrzmiała,
woda strumieniem wylewała się z
ust i nosa. Bez tchu, bez głosu
leżał omdlały pod brzemieniem
straszliwego znużenia. Lecz
kiedy wrócił mu oddech i serce
się w piersiach ocknęło,
odwiązał bożą namiotkę i puścił
na rzekę płynącą do morza.
Uniosła ją z prądem wielka fala,
zaś Ino w lot pochwyciła lubymi
dłońmi. Wyszedł z rzeki, legł w
sitowiu, całował niwę
zbożorodną. W zgryzocie
przemówił do swego wzniosłego
serca:
- Biada! Co jeszcze mam
wycierpieć? Co mi się na ostatku
przydarzy? Czy w rzece będę
spędzał noce na utrapionym
czuwaniu, omdlały, aż chłód
zjadliwy i rześka rosa zdławią
gasnące tchnienie? Od rzeki
wieje wczesnym rankiem zimny
wiatr. A jeśliby się wspiąć po
zboczu aż do ciemnego lasu i lec
w gęstych zaroślach, opuści mnie
znój i mróz i przyjdzie słodki
sen, ale się lękam pójść na łup
i pastwę dzikich zwierząt.
To jednak po namyśle wydało mu
się lepsze. Poszedł w las, który
znalazł blisko wody, na wzgórzu.
Wśliznął się w podwójne zarośla
dzikiej i szlachetnej oliwki.
Zrośnięte razem nie
przepuszczały wilgotnych
wiatrów, nie docierały tam
promienie jasnego słońca, nie
przenikał deszcz - taka to była
gęstwina.
Odys w nią się zanurzył.
Własnymi rękami wymościł sobie
łoże szerokie, było tu bowiem
bez liku spadłych liści: dwóch
albo i trzech mężów miałoby się
czym przykryć choćby w
najsroższą zimę. Ucieszył się
ich obfitością niezłomny boski
Odys, zapadł w nie głęboko i
cały się nimi zasypał. Jak ów,
co mieszka w szczerym polu, bez
sąsiadów, nasienie ognia chroni
okrywając je czarnym popiołem,
żeby go skądinąd nie musiał
dobywać, tak Odys okrył się
liśćmi. Atena zaś zlała na jego
oczy sen i zamknęła powieki, by
jak najprędzej uśmierzyć jego
bolesne znużenie.
Pieśń szósta
Nauzykaa
Tam więc spał niezłomny boski
Odys, zmożony snem i znojem.
Tymczasem Atena szła do kraju i
miasta Feaków.
Niegdyś mieszkali oni w
przestronnej Hyperei, blisko
hardych Kiklopów, którzy ich
łupili górując nad nimi swą
siłą. Nauzytoos o boskim
wejrzeniu zabrał ich stamtąd i
osadził w Scherii, daleko od
ludzi ruchliwych. Miasto wałem
otoczył, pobudował domy, wzniósł
świątynie bogów i rozdzielił
pola. Lecz dawno już uległ doli
i poszedł do Hadesu, a teraz
panował natchniony od bogów
Alkinoos.
Właśnie do jego domu zmierzała
jasnooka Atena, rozważając w
swym wielkim sercu powrót
Odyssa.
Weszła do ozdobnej komnaty,
gdzie spała dziewczyna śmigła i
piękna jak boginie - Nauzykaa,
córka wielkodusznego Alkinoosa.
Po obu stronach drzwi spały dwie
służące, którym Charyty nie
poskąpiły urody. Lśniące podwoje
były zamknięte. Jak wiatru
powiew Atena przemknęła ku łożu
dziewczyny i stanęła u
wezgłowia, podobna do jej
ukochanej rówieśnicy, córki
Dymanta, sławnego ze swoich
okrętów. Jej mając postać
przemówiła jasnooka Atena:
- Nauzykao, jakąż opieszałą
córkę urodziła twoja matka. W
zaniedbaniu leżą lśniące szaty,
a tu już blisko twój ślub, kiedy
i samej trzeba się pięknie
ubrać, i mieć w pogotowiu stroje
dla tych, którzy ciebie
odprowadzą do nowego domu.
Rośnie stąd sława szlachetna u
ludzi, cieszy się ojciec i matka
czcigodna. Chodźmy więc prać,
skoro zabłyśnie Jutrzenka.
Pomogę ci chętnie, by się z tym
jak najprędzej uporać. Już
niedługo będziesz dziewicą, już
się o ciebie starają co
przedniejsi w kraju Feaków,
równi tobie rodem. Jeszcze przed
świtem idź i proś ojca, żeby ci
kazał dać muły i wóz, na którym
powieziesz przepaski, peplosy,
lśniące prześcieradła. A i tobie
przystoi raczej jechać niż iść
pieszo do pralni, które są
daleko za miastem.
To rzekłszy jasnooka Atena
wróciła na Olimp, gdzie, jak
wieść niesie, jest niewzruszona
i wieczna siedziba bogów. Ani
wiatry nią nie wstrząsają, ani
jej nie zlewają deszcze, ani
śnieg się nie zbliży. Rozciąga
się tam bezchmurny eter, w górze
biegnie biała poświata. Tam
każdym dniem cieszą się bogowie
szczęśliwi. Tam odeszła Jasnooka
po rozmowie z dziewczyną.
Wnet wzeszła na pięknym tronie
Jutrzenka i obudziła strojną
Nauzykaę. A ona, przejęta swoim
snem, pobiegła na pokoje, by
obwieścić rodzicom, drogiemu
ojcu i matce. Oboje zastała w
domu. Matka siedziała przy
ognisku i razem z niewiastami
służebnymi wiła purpurę na
wrzecionach. Ojca spotkała w
drzwiach, gdy wychodził na radę
przesławnych królów, dokąd
wzywali go szlachetni Feakowie.
Stanąwszy bardzo blisko,
przemówiła do miłego ojca:
- Kochany ojczulku, czybyś nie
kazał zaprząc dla mnie wysokiego
wozu o mocnych kołach? Trzeba
zawieźć do rzeki i wyprać
bieliznę - tyle brudów się
nazbierało! Przecież i tobie
przystoi mieć na ciele czystą
odzież, gdy idziesz radzić w
radzie książąt, przecież w domu
masz pięciu drogich synów, dwóch
żonatych, trzech dorastających w
boskiej urodzie: zawsze się oni
upominają o świeże szaty,
ilekroć idą na tańce. A wszystko
jest na mojej głowie.
Tak mówiła, wstydząc się przed
ojcem wspominać o weselu. Lecz
on wszystko zrozumiał i odparł:
- Ani mułów tobie nie
odmawiam, dziecino, ani innej
rzeczy. Idź, a służba przygotuje
wóz o mocnych kołach, wysoki i z
latrami.
Po czym wydał rozkazy, a
słudzy je spełnili.
Wyprowadzili przed dom wóz o
dobrych kołach, muły do niego
zaprzęgli, a dziewczyna wyniosła
ze skarbca świetlistą odzież i
ułożyła na wozie pięknie
gładzonym. Matka napełniła jej
koszyk wszelakim jadłem,
przysmakami, nalała wina do
koźlego bukłaka, a gdy
dziewczyna weszła na wóz, podała
jej złote naczyńko z miękką
oliwą, by miały się czym
namaścić po kąpieli - ona i
służące. Nauzykaa chwyciła bicz
i cugle błyszczące, smagnęła
muły. Ruszyły z hałasem i bez
wytchnienia ciągnęły wóz z
bielizną i dziewczyną, a za nim
szły służące.
Tak przybyły do rzeki o
pięknym wód biegu. Były tam
zbiorniki zawsze pełne. Jasna
woda płynęła ze skał, było czym
zmyć największe brudy.
Wyprzągnięto muły i puszczono
nad zakręty rzeki, by się pasły
słodką jak miód trawą. Z wozu
zdjęto szaty i zniesiono do wody
bijącej z ciemnych źródeł.
Dziewczęta weszły do zbiorników
i bieliznę ubijały nogami na
wyścigi.
Skoro z niej wypłukały i zmyły
wszystek brud, rozłożyły ją
rzędem na wybrzeżu, gdzie morze
nieraz występuje na ląd i obmywa
kamyki. Zaczem same się wykąpały
i szczodrze natarły oliwą, i
zasiadły do śniadania na wysokim
brzegu rzeki, a tymczasem szatki
schły w blasku słońca.
Nacieszywszy się jedzeniem,
zrzuciły zasłony i bawiły się
piłką: białoramienna Nauzykaa
prowadziła grę. Jak Artemida
łucznica biega po górach, czy to
w Tajgecie rozległym, czy w
Erymancie, igrając wśród dzików
i rączych jeleni, a przy niej
skaczą nimfy polne, córki Dzeusa
Egidodzierżcy, raduje się sercem
Leto na widok córki o głowę
przewyższającej towarzyszki -
łatwo ją poznać, choć wszystkie
są piękne - tak wśród dworek
wyróżniała się ta nie znająca
więzów panna.
A kiedy już pora była jechać z
powrotem do domu, zaprzęgać muły
i składać bieliznę, wtedy
jasnooka Atena pomyślała, by
Odys się zbudził i zobaczył
piękną dziewczynę, która go
zaprowadzi do miasta Feaków.
Właśnie królewna rzuciła piłkę
do jednej z dworek, chybiła i
piłka wpadła do rzeki -
dziewczęta głośno krzyknęły.
Zbudził się boski Odys, usiadł.
Poruszyły się myśli i serce:
- Biada! Do jakiego znów ludu
przybyłem? Czy żyje tu plemię
zuchwałe, dzikie i
niesprawiedliwe, czy gościnne i
bogobojne? Jakby mnie doleciał
niewieści krzyk dziewcząt, może
nimf mieszkających na szczytach
gór i w źródłach rzek, i w
trawach łąk wilgotnych? Czy są
tu gdzieś ludzie mówiący
zrozumiałym językiem? Sam się
przekonam i zobaczę.
To mówiąc wynurzył się z
zarośli boski Odys. Silną dłonią
urwał gałąź liściastą, by zakryć
męski srom swojego ciała. Jak
lew, syn gór, ufny w swą moc,
idzie w deszcz i wiatr, a ślepia
mu płoną, idzie na woły i owce,
i leśne jelenie, gotów za głosem
brzucha zapuścić się aż do
obronnej zagrody, tak Odys,
wiedziony koniecznością, zbliżył
się do dziewcząt o pięknych
warkoczach, mimo że był nagi.
Straszny im się wydał, zżarty
słonym morzem. W popłochu
rozpierzchły się aż po krańce
wybrzeża. Tylko córka Alkinoosa
została, gdyż Atena wlała w jej
serce odwagę i kolanom odjęła
lęk. Stała naprzeciw idącego, a
on wahał się, czy ma podjąć
pięknolicą dziewczynę za kolana,
czy tylko z daleka miłym słowem
prosić, by go przyodziała i
wskazała drogę do miasta. Po
namyśle wydało mu się lepsze z
daleka prosić gładkimi słowami -
bał się rozgniewać dziewczynę,
gdyby ją podjął za kolana. I
powiedział taką oto gładką i
roztropną rzecz:
- Do kolan tobie się chylę,
pani, czy boginią jesteś, czy
śmiertelną. Jeśliś jest z bogów,
co władają niebem szerokim,
najbliżej wydajesz mi się
podobna Artemidzie, córce
wielkiego Dzeusa, z urody,
wzrostu, postawy. Jeśli zaś
jesteś z ludzi mieszkających na
ziemi, trzykroć szczęśliwi twój
ojciec i czcigodna matka,
trzykroć szczęśliwi bracia.
Zawsze im serca radością
rozgrzewasz, gdy widzą, jak ich
latorośl idzie w tan. Lecz z
całej duszy najszczęśliwszy ten,
kto cię wprowadzi do swojego
domu, gdy jego wiano przeważy.
Nigdy moje oczy nie widziały
takiej urody wśród śmiertelnych
ani u męża, ani u niewiasty -
zbożny lęk przejmuje, gdy
patrzę. Widziałem kiedyś na
Delos przy ołtarzu Apollona,
młodą palmę wysokopienną - bo i
tam zawędrowałem, a szły za mną
wielkie tłumy i było to w
drodze, na której miały mnie
spotkać srogie niedole. Podobnie
jak na owo drzewo patrzyłem
długo w zdumieniu, albowiem
nigdy jeszcze takie z ziemi nie
wyrosło, tak ciebie, niewiasto,
podziwiam całą duszą i lękam się
podjąć za kolana. Ciężkie
zmartwienie mnie trapi. Wczoraj,
po dwudziestu dniach, wyrwałem
się morzu ciemnemu jak wino, a
przez cały ten czas niosła mnie
fala, i nawałnica od wyspy
Ogigii. Teraz rzuciło mnie tutaj
bóstwo, może znów na jakąś
niedolę, bo nie sądzę, żeby to
już był koniec: z pewnością
jeszcze niejedno bogowie mają w
zanadrzu. Lecz ulituj się, pani!
Do ciebie pierwszej przychodzę
po tylu mozołach, nie znam
nikogo z ludzi, co zamieszkują
to miasto i ten kraj. Pokaż mi
gród, daj łachman jaki, bym się
przyodział - może idąc tutaj
wzięłaś zbędne zawijadło.
Niechaj bogowie dadzą ci
wszystko, czego w sercu
zapragniesz: męża i dom, i
zgodność uczuć doskonałą.
Albowiem nie masz nic lepszego
ani bardziej cennego nad dom, w
którym mąż i żona są we
wszystkim jednej myśli - wielka
zgryzota dla zazdrośników, dla
życzliwych radość, a dla nich
samych szczęście największe.
Odpowiedziała mu białoramienna
Nauzykaa:
- Gościu, nie wyglądasz na
złego ani głupiego człowieka,
wiesz zatem, że szczęście sam
Dzeus Olimpijski ludziom
rozdziela, zarówno dobrym, jak
złym, każdemu wedle swej woli.
To, co dał tobie, trzeba znosić
- mimo wszystko. A teraz
przybywasz do naszego miasta i
kraju. Nie zabraknie tobie u nas
odzienia ani innych rzeczy,
jakie godzi się dać temu, co
wiele doświadczył i zastąpił nam
drogę swą prośbą. Gród pokażę i
powiem nazwę ludu. Feakowie
posiadają to miasto i tę ziemię,
ja zaś jestem córką
wielkodusznego Alkinoosa, w
którego ręku siła i moc Feaków.
Po czym zawołała do sług o
pięknych warkoczach:
- Stójcie, dziewczęta! Dokąd
uciekacie na widok człowieka?
Czyżby wam się wydał wrogiem?
Jeszcze się nie urodził, ani
nigdy nie urodzi, taki śmiałek,
który by wtargnął do ziemi
Feaków niosąc postrach - zbyt
drodzy jesteśmy bogom. Mieszkamy
z dala, pośród szumnego morza,
ostatni, nikt z ludzi do nas nie
zagląda. Lecz ten biedak aż
tutaj zabłądził i trzeba się nim
zająć, bo każdy gość i żebrak
przychodzi od Dzeusa. Mały dar,
wielka radość. Hej, dziewczęta,
nakarmić i napoić gościa, obmyć
go w rzece, tam, gdzie nie ma
wiatru.
Tak rzekła, one zaś stanęły i
zaczęły się nawoływać. Po czym
zaprowadziły Odyssa w miejsce
osłonięte, jak kazała Nauzykaa,
córka wielkodusznego Alkinoosa.
I złożyły obok faros i chiton,
aby się ubrał, w złotym
lekytosie przyniosły miękkiej
oliwy i miały go już prowadzić
do kąpieli w rzecznych zdrojach,
gdy tak się do nich odezwał
boski Odys:
- Stańcie sobie z daleka,
dziewczęta. Sam obmyję swój
grzbiet z morskiego szlamu, a
potem natrę się oliwą, która
długo była obca mojemu ciału.
Nie będę się mył przy was, wstyd
obnażać się wobec panien o
pięknych warkoczach.
Rzekł, one zaś odeszły i
powiedziały o tym Nauzykai.
Boski Odys czerpiąc z rzeki
obmywał ciało z osadu soli
morskiej, który mu pokrywał
grzbiet i barki szerokie, głowę
wycierał z piany niestrudzonego
morza. Gdy się cały wykąpał i
tłusto namaścił oliwą, włożył
szaty, jakie mu dała wolna od
ślubów dziewica. Wtedy Atena z
Dzeusa zrodzona sprawiła, że
wydawał się większy i tęższy, z
głowy spływały bujne włosy,
podobne kwiatom hiacyntu. Jak
kiedy człowiek biegły we
wszelkich kunsztach, uczeń
Hefajstosa i Pallas Ateny,
urocze dzieło tworzy oblewając
srebro złotem, tak ona rozlała
wdzięk na jego głowę i ramiona.
Odszedł nieco dalej i usiadł
nad brzegiem morza, promienny
urodą i czarem. Panna nie mogła
się napatrzyć. Nareszcie rzekła
do dworek o pięknych warkoczach:
- Posłuchajcie, służki
białoramienne, coś wam powiem.
Nie bez woli wszystkich bogów,
jacy mieszkają na Olimpie, ten
mąż zawędrował do boskich
Feaków. Wpierw bowiem wydał mi
się szpetny, a teraz bogom
niebieskim podobny. Gdybym
takiego w naszej ziemi mogła
nazwać małżonkiem albo gdyby
jemu spodobało się tu
pozostać... Ale dajcie jeść i
pić naszemu gościowi,
dziewczęta!
Posłuszne jej słowom ustawiły
przed Odyssem jadło i napój.
Chciwie zaiste jadł i pił
niezłomny boski Odys, albowiem
od dawna był bez posiłku.
Tymczasem białoramienna Nauzykaa
zajęła się czym innym: bieliznę
zbiera i składa na pięknym
wozie, zaprzęga muły o twardych
kopytach, a gdy sama wchodzi na
wóz, z takim słowem zwraca się
do Odyssa:
- Teraz wstań, gościu, pora
iść do miasta, bym cię
wprowadziła w dom mojego ojca.
Tam, wierz mi, poznasz
najlepszych spośród Feaków. Lecz
tak masz postąpić jak człowiek
rozsądny, za którego cię uważam:
dopóki iść będziemy przez
wiejskie pustkowia i pola
uprawne, idź żwawo razem z moją
służbą za mułami i wozem: ja
wskazywać będę drogę, aż
znajdziemy się nad miastem.
Otacza je wysoki mur z wieżami,
a z obu stron są dwie
przystanie, oddzielone wąskim
przesmykiem - tam równo płynące
okręty wciąga się na ląd; u nas
każdy ma własne nadbrzeże. Tam
na pięknym placu Posejdona jest
agora, gdzie w głazach
przywiezionych z gór wykuto
siedzenia, a dookoła warsztaty,
w których wygładza się wiosła i
wyrabia osprzęt dla czarnych
okrętów, liny i żagle. Feakowie
nie dbają o łuki ani o kołczany,
tylko o maszty i o wiosła, i o
statki foremne, na których
wesoło prują siwe morze. Lecz
sporo jest zuchwalców w naszym
narodzie, muszę się strzec
ostrych języków, żeby ktoś za
moimi plecami nie szydził, żeby
jakiś niecnota spotkawszy nas
razem nie powiedział: "Jakiż to
urodziwy i rosły cudzoziemiec
idzie za Nauzykaą? Gdzie go
znalazła? Może będzie jej mężem?
Pewnie rozbitek, którego sobie
zabrała ze statku ludzi dalekich
- wszak sąsiadów nie mamy - albo
jakiś upragniony bóg zstąpił z
nieba na jej prośby i weżmie ją
na wieki. Lepiej dla niej, że
sobie wychodziła i znalazła męża
gdzie indziej, boć za nic ma
naszych Feaków, z których tylu
szlachetnych o nią się stara."
Tak by mówili, a mnie byłoby
wstyd. Ja bym się oburzała,
gdyby inna tak postąpiła - gdyby
wbrew woli drogich rodziców
zadawała się z mężczyznami,
zanim przyjdzie do jawnego
ślubu. Zważ, gościu, bystro moje
słowo, byś jak najprędzej zyskał
u mojego ojca powrót do domu.
Blisko drogi znajdziemy lasek
topolowy, poświęcony Atenie.
Płynie w nim źródło, wokół jest
łąka, tam ojciec mój ma kwitnącą
winnicę, a od niej miasto jest
na odległość krzyku. Usiądź tam
i czekaj, póki my nie dojdziemy
do grodu i ojcowskiego domu.
Skoro będziesz mógł się
spodziewać, że już jesteśmy u
siebie, idź do miasta Feaków i
pytaj o dom wielkodusznego
Alkinoosa, mojego ojca. Łatwo go
poznać, nawet małe dziecko cię
zaprowadzi, żaden z feackich
domów nie może się z nim równać.
Gdy się tylko znajdziesz we
dworze i w samej sieni, bardzo
prędko przejdź megaron, prosto
do mojej matki. Siedzi ona przy
ognisku, oparta o kolumnę, i w
blasku ognia przędzie purpurową
kądziel - cud dla oczu! Za nią
siedzą jej dworki. Przy tym
samym słupie stoi tron ojca:
siedzi on i wino popija,
rzekłbyś - bóg nieśmiertelny.
Ominąwszy go obejmij rękami
kolana naszej matki, byś mógł z
radością i prędko oglądać dzień
powrotu, jeśli nawet z bardzo
daleka przybywasz. Skoro w jej
sercu znajdziesz życzliwość,
ufaj, że wnet zobaczysz drogie
ci osoby, że wejdziesz do ziemi
ojczystej i pod wysoki strop
swojego domu.
To rzekłszy smagnęła muły
błyszczącym biczem, one zaś
prędko opuściły kotlinę
nadrzeczną. Raz kłusem, raz
stępa prowadziła je Nauzykaa,
roztropnie używając bicza, by
służące z Odyssem mogły nadążyć.
Słońce zachodziło, gdy doszli do
sławnego gaju Ateny. Tam Odys
usiadł i modlił się do córki
wielkiego Dzeusa:
- Usłysz mnie, dziecię
Egidodzierżcy, Niepokonana!
teraz przynajmniej, skoroś
przedtem nie wysłuchała
rozbitka, gdy mnie pogrążył
przesławny Pan, co ziemią
wstrząsa. Daj mi przyjść do
Feaków pod osłoną przyjaźni i
litości.
Usłyszała modlitwę Pallas
Atena, lecz nie ukazała mu się
jawnie z obawy przed stryjem,
którego zawzięty gniew szedł za
boskim Odyssem, póki ów nie
wrócił na ziemię ojczystą.
Pieśń siódma
U króla Alkinoosa
Tak się modlił niezłomny boski
Odys, gdy żartkie muły niosły
dziewczynę do miasta. Zatrzymała
je u wrót prześwietnego
ojcowskiego dworu, a bogom
podobni bracia wnet obskoczyli
ją kołem, by wóz wyprzęgać i
bieliznę wnosić do domu. Ona zaś
poszła do swej komnaty.
Rozpaliła jej ogień pokojowa,
stara Eurymedusa, którą równo
biegnące statki przywiozły z
Apejrei: wydzielono ją z łupów
dla Alkinoosa, bo panował nad
wszystkimi Feakami, a lud go
słuchał jak boga. Ona to
wychowała białoramienną
Nauzykaę. Teraz rozpaliła ogień
i zastawiła wieczerzę.
W tej właśnie chwili podniósł
się Odys i ruszył do miasta.
Łaskawa Atena odziała go gęstą
mgłą, by jakiś zuchwały Feak nie
zaczepił go drwiącym słowem,
pytając, kto zacz. Już miał
wkroczyć do miasta, gdy jasnooka
bogini sama zastąpiła mu drogę,
podobna do dziewczynki niosącej
dzbanek. Stanęła przed nim, a
boski Odys zapytał:
- Dziecino, czy nie
zaprowadziłabyś mnie do domu
męża imieniem Alkinoos, który
jest władcą tutejszego ludu?
Obcy, po wielu niedolach,
przychodzę z daleka i nie znam
nikogo z ludzi, do których
należy to miasto i ta ziemia.
Rzekła doń jasnooka bogini
Atena:
- Pokażę ci, nieznajomy
ojczulku, dom, o który pytasz,
bo i mój czcigodny ojciec
mieszka w pobliżu. Idź więc w
milczeniu, a ja drogę wskażę. Na
nikogo się nie oglądaj, o nic
nie pytaj: cudzoziemców tu
nienawidzą i kto z obczyzny
przychodzi, nie bywa przyjaźnie
witany. Ufni w swe szybkie
okręty, prują szeroką toń; dał
im to Pan, co ziemią wstrząsa:
ich statki są chyże jak skrzydło
lub myśl.
To mówiąc Pallas Atena żwawo
szła przodem, a on wstępował w
ślady bogini. Nie widział go
nikt z żeglownych Feaków, jak
szedł obok nich przez miasto,
gdyż łaskawa dlań pięknowłosa
Atena, potężna bogini, owiała go
czar_mrokiem.
Dziwił się Odys przystaniom i
śmigłym okrętom, i miejscom
zgromadzeń herosów, i - dziw
największy - wielkim, wysokim
murom w pierścieniu ostrokołu.
Kiedy doszli do dworu
prześwietnego króla, jasnooka
bogini przemówiła:
- Oto, nieznajomy ojczulku,
dom, który miałam ci wskazać.
Znajdziesz w nim królów przy
uczcie, ale wejdź i nie trwóż
się w sercu: odważnemu zawsze
się wiedzie, nawet jeśli jest
cudzoziemcem. Idź wprost do pani
domu: jej imię Arete, z tych
samych rodziców co i król
Alkinoos. Najpierw Nauzytoosa
Posejdon, co ziemią wstrząsa,
spłodził z Periboją,
najpiękniejszą z kobiet,
najmłodszą córką wielkodusznego
Eurymedonta, który ongi królował
zuchwałym Gigantom, lecz zgubił
i siebie samego, i swój lud
nieukrócony. Z nią połączył się
Posejdon i spłodził syna,
mężnego Nauzytoosa, który
panował nad Feakami. Nauzytoos
zrodził Reksenora i Alkinoosa.
Pierwszy z nich padł od strzały
srebrnołukiego Apollona, był
jeszcze młodzieńcem, nie miał
syna, zostawił w domu tylko tę
jedną córkę, Aretę. Alkinoos ją
pojął za żonę i otoczył taką
czcią, jakiej na ziemi nie
doznaje żadna z kobiet, ile dziś
rządzi domem pod władzą swych
mężów. Cieszyła się i cieszy
serdecznym szacunkiem drogich
dzieci i samego Alkinoosa, i
ludu, który patrzy w nią jak w
bóstwo i słowem pozdrawia,
ilekroć królowa wstępuje w gród.
Mądra i szlachetna, swoją
dobrocią uśmierza spory mężów.
Jeśli ci będzie sercem życzliwa,
miej nadzieję zobaczyć drogie
osoby i wrócić pod wysoki strop
twojego domu i do ziemi
ojczystej.
Po tych słowach odeszła
jasnooka Atena w stronę
nieurodzajnego morza i
porzuciwszy rozkoszną Scherię
przybyła do Maratonu i Aten o
szerokich ulicach, w zamczysty
dom Erechteusa.
Tymczasem Odys wchodził w
przesławny dwór Alkinoosa. Wiele
rzeczy poruszyło jego umysł, gdy
stał u spiżowych progów. Od
dumnej siedziby Alkinoosa szedł
blask niby słońca albo księżyca.
Na prawo i na lewo, od progu aż
w głąb, ciągnęły się ściany
obite spiżem, zdobne fryzem z
błękitnego szkliwa. W grubym
murze otwierały się złote
podwoje, węgary na spiżowym
progu były ze srebra, tak samo
nadproże, a zawora złota.
Z obu stron były złote i
srebrne psy, które Hefajstos
wykonał misterną sztuką, by
strzegły domu Alkinoosa -
nieśmiertelne i wiecznie młode.
Wewnątrz nieprzerwanym
szeregiem, od progu do końca
świetlicy, stały pod ścianami
trony okryte lekkimi narzutami,
piękna robota służby
niewieściej. Na nich zasiadali
feaccy wielmoże, pijąc i jedząc
jak rok okrągły. A na dobrze
ociosanych cokołach stali
młodzieńcy ze złota trzymający w
rękach pochodnie i przyświecali
biesiadnikom przy nocnych
ucztach.
Było w domu pięćdziesiąt
kobiet służebnych, z których
jedne mielą w żarnach złociste
zboże, drugie siedząc przy
krosnach tkają albo przędą, a
kądziel szumi w ich dłoniach,
jak liście smukłej sokory. Ze
ściśle tkanego płótna kapie
tłusta oliwa. Jak Feakowie nad
wszystkimi ludźmi górują w
sztuce żeglarskiej, tak ich
kobiety w kunszcie krosien.
Atena razem z poczciwością serca
dała im zręczność do cudnej
roboty.
Za domem, w pobliżu wrót
wiodących na dziedziniec, ogród
czteromorgowy, ze wszystkich
stron ogrodzony. Tam rosną
wielkie drzewa, grusze, granaty,
dorodne jabłonie, słodkie figi i
bujne oliwki. Nigdy na nich nie
brak owoców, czy zimą, czy
latem, przez cały rok. W zawsze
równym powiewie Zefiru jedne się
zawiązują, drugie dojrzewają,
młoda gruszka obok starych
dorasta, jabłko przy jabłku,
winogrona przy winogronach, figa
obok figi.
Dalej winnica. Na równym,
wolnym od cienia miejscu suszą
się winogrona w słońcu, inne się
zbiera, jeszcze inne tłoczy, na
jednych krzewach widać, jak po
zrzuceniu kwiatów zawiązują się
nowe owoce, a na drugich już się
czerwienią.
Dalej, u kresów winnicy
śliczne grządki warzywne przez
cały rok okrywa wesoła zieleń.
Są tam dwa źródła, jedno po
całym ogrodzie rozprowadzone,
drugie płynie w stronę domu aż
pod próg dziedzińca, skąd biorą
wodę ludzie z miasta. Takimi
szczodrymi darami błogosławili
bogowie dom Alkinoosa.
Niezłomny boski Odys stał i
patrzył. Skoro zaś napatrzył się
wszystkiemu do głębi serca,
prędko przestąpił próg i wszedł
do środka.
Znalazł tam feackich wodzów i
radę, jak wznosili puchary na
cześć świetlistego Tropiciela -
on jest ostatni, któremu
wylewają obiatę, gdy pora myśleć
o spoczynku. A niezłomny boski
Odys szedł przez salę, mając na
sobie gęstą mgłę, w którą
otuliła go Atena.
Kiedy doszedł do Arety i króla
Alkinoosa, rękami otoczył kolana
królowej i wtedy rozwiała się
czar-mgła. Wszyscy oniemieli na
jego widok i patrzyli zdumieni,
a on podniósł głos błagalny:
- Arete, córko boskiego
Reksenora, czcigodna małżonko
wielkodusznego Alkinoosa! Do
twojego męża, do twoich kolan
przychodzę, do tych biesiadników
- po wielu niedolach. Niechaj
bogowie pozwolą im żyć w
szczęściu i niech każdy zostawi
swoim dzieciom dobytek swego
domu i zaszczyty, które otrzymał
od ludu. A mnie jak najprędzej
odeślijcie do ojczyzny, albowiem
ciężki los cierpię z dala od
drogich mi osób.
Tak mówiąc usiadł w popiele na
brzegu ogniska, tuż przy ogniu.
Wszyscy w oniemieniu milczeli.
Na koniec odezwał się sędziwy
pan Echenoos, najstarszy i
najwymowniejszy z Feaków, który
znał wiele rzeczy i dawnych.
Dobrze im radząc przemówił:
- Alkinoosie, nieładnie to ani
się godzi, by gość siedział na
ziemi w popiołach ogniska. Każdy
się tutaj wstrzymuje oczekując
twojego słowa. Podnieś gościa i
posadź na tronie
srebrnogwoździstym, każ heroldom
mieszać wino, abyśmy spełnili
obiatę piorunnemu Dzeusowi,
który sam towarzyszy czcigodnym
błagalnikom. I niech klucznica
poda gościowi wieczerzę z
domowych zapasów.
Ledwo to usłyszał jego święta
moc Alkinoos, ujął za rękę
doświadczonego i przebiegłego
Odyssa, podniósł go z ogniska i
usadził na błyszczącym tronie,
każąc wstać swojemu synowi,
dzielnemu Laodamasowi, który
siedział najbliżej - ulubieniec
ojca.
Weszła służąca z pięknym
złocistym dzbankiem i polewała
mu ręce nad srebrną miednicą,
potem zastawiła stół wygładzony,
na nim czcigodna klucznica
położyła chleb i różne dania,
rada ze swoich zapasów. Pił i
jadł niezłomny boski Odys.
Jego moc Alkinoos przywołał
herolda:
- Pontonoosie, zmieszaj krater
wina dla wszystkich w tej sali,
abyśmy złożyli obiatę piorunnemu
Dzeusowi, który sam towarzyszy
czcigodnym błagalnikom.
Rzekł, a Pontonoos zmieszał
wino pachnące miodem i roznosił
je wszystkim w pucharach. Kiedy
zaś spełnili obiatę i wypili,
ile serce zapragnie, znów
przemówił Alkinoos:
- Posłuchajcie, wodzowie i
rada Feaków, powiem, co nakazuje
mi serce. Teraz skończywszy
biesiadę idźcie na spoczynek do
domu, a o świcie zwołamy jeszcze
więcej starszyzny i podejmować
będziemy w tych komnatach
naszego gościa, i bogom złożymy
piękne ofiary, i pomówimy o
wyprawie, żeby nasz gość bez
trudu i kłopotu, wesoło i
szybko, wrócił z naszą pomocą do
swojej ojczyzny, choćby i bardzo
dalekiej, żeby po drodze nie
zaznał ani zła, ani cierpienia,
póki nie stanie na swojej ziemi.
Tam już musi znieść wszystko, co
mu Dola i nielekkie Prządki
wyprzędły w dniu, w którym go
matka urodziła. Jeśli to zaś
któryś z nieśmiertelnych zstąpił
z nieba, to znaczy, że bogowie
coś innego knowają. Zawsze
bowiem ukazują się nam jawnie i
gdy składamy przesławne
hekatomby, zasiadają razem z
nami do uczty. A jeśli który z
nich zajdzie nam drogę jako
samotny wędrowiec, nie ukrywają
się wcale, jesteśmy przecież
krewnymi bogów, tak samo jak
Kiklopi i dzikie plemię
Gigantów.
Na to mu odpowiedział
przemądry Odys:
- Nie myśl tak, Alkinoosie.
Nie jestem ci podobny do
nieśmiertelnych bogów, co niebem
szerokim władają, ani z postaci,
ani ze wzrostu - człek jestem
śmiertelny. A jeśli widzieliście
ludzi dotkniętych największą
nędzą, wiedzcie, że mnie
stawiają w ich rzędzie moje
cierpienia. A może miałbym
jeszcze więcej do opowiedzenia
niedoli, gdyby wymienić
wszystkie, jakie spadły na mnie
z woli bogów. Lecz pozwólcie mi
dokończyć wieczerzy, choć taki
jestem strapiony. Nie masz nic
bardziej psiego nad obmierzły
brzuch, który każe o sobie
pamiętać, choćbyś nie wiem jak
był zgnębiony, choćbyś miał ból
w sercu. Tak i ze mną: moje
serce cierpi, a on wciąż woła
jeść i pić. Każe mi zapomnieć o
wszystkim, co wycierpiałem, i
żąda, by go napełnić. Wy zaś,
skoro pojawi się Jutrzenka,
zróbcie wszystko, by
nieszczęśliwego wrócić ziemi
ojczystej: niech jeszcze wiele
wycierpię, niech życie nawet
stracę, bylebym wprzód zobaczył
mój dobytek, moją czeladź, mój
dom wysoki.
Wszyscy chwalili tę mowę
rzetelną i wołali, że trzeba
gościa odesłać. Zaczem spełnili
obiatę, wypili, ile serce
zapragnie, i rozeszli się do
domów na spoczynek.
W megaronie został boski Odys,
przy nim siedziała Arete i bogom
podobny Alkinoos: służba
uprzątała rynsztunek biesiady.
Białoramienna Arete odezwała się
pierwsza, poznała bowiem faros i
chiton, piękne szaty, które sama
wytkała ze swoimi pannami.
Rzekła słowa skrzydlate:
- Gościu, chciałabym ciebie
wpierw sama zapytać ktoś jest i
skąd. Kto ci dał te szaty? Czyś
nie mówił, żeś się tu dostał
zbłądziwszy na morzu?
Odparł Odys przemądry:
- Trudno, królowo, opowiedzieć
wszystkie niedole, których tak
wiele zesłali mi bogowie
niebiescy. Skoro jednak pytasz i
chcesz wiedzieć, to jedno ci
opowiem. Jest daleko na morzu
niejaka wyspa Ogigia, mieszka
tam podstępna pięknowłosa
Kalipso, córka Atlasa, dziwna
bogini. Nie obcuje z nią nikt z
bogów ni z ludzi śmiertelnych,
ale mnie nieszczęsnego demon
zapędził w jej gościnę, kiedy mi
Dzeus mój chyży okręt raził i
zdruzgotał oślepiającym piorunem
pośrodku morza ciemnego jak
wino. Wszyscy wtedy zginęli
zacni towarzysze, a ja objąwszy
ramionami stępkę z rozbitego
statku dałem się nieść przez
dziewięć dni, dziesiątego zaś w
czarną noc bogowie wyrzucili
mnie na wyspę Ogigię. Tam
właśnie mieszka pięknowłosa
Kalipso, dziwna bogini. Wzięła
mnie, kochała tkliwie, żywiła i
mówiła, że uczyni nieśmiertelnym
i wolnym od starości na
wszystkie dni. Ale moje serce
nie usłuchało. Siedem lat bez
przerwy tam trwałem, skrapiając
łzami ambrozyjskie szaty, które
mi dała Kalipso. Lecz kiedy
nadszedł ósmy rok, kazała mi
odpłynąć, czy to z Dzeusowego
orędzia, czy jej samej umysł się
odmienił. Puściła mnie na
tratwie mocno zbitej, wiele
rzeczy mi dała, chleba i
słodkiego wina, i odziała w
boskie szaty, i jeszcze wiatr mi
posłała pomyślny i łagodny.
Siedemnaście dni płynąłem
żeglując po morzu, na osiemnasty
ukazały się lesiste góry waszej
ziemi: uradowało się serce
nieszczęśliwego człowieka.
Jeszcze mnie czekało wiele
zgryzoty, którą mi zesłał
Posejdon, co ziemią wstrząsa.
Poruszył on wiatry i związał mi
drogę, wzburzył morze przeklęte.
Krzyczałem, jęczałem, a fala nie
dała mi się utrzymać na tratwie.
W końcu burza ją rozerwała.
Płynąłem prując topiel, niesiony
wiatrem i wodą, aż dotarłem do
waszej ziemi. Już miałem stanąć
na lądzie, gdy zmogła mnie fala
i byłaby mnie cisnęła na wielkie
skały w miejscu posępnym. Lecz
udało mi się znów odpłynąć i
dotarłem do ujścia rzeki, gdzie
wydało mi się miejsce najlepsze,
wolne od skał i zasłonięte od
wiatru. Tam upadłem zbierając
resztę sił. Nadchodziła noc
ambrozyjska. Z rzeki, co z nieba
się rodzi, wyszedłem w górę
szukać snu w zaroślach. Okryłem
się liśćmi, a bóg zlał na mnie
sen bezkresny. Z sercem
zmartwiałym spałem w tych
liściach przez całą noc i ranek,
i połowę dnia, dopiero gdy
słońce kłoniło się ku zachodowi,
słodki sen mnie opuścił. Na
wybrzeżu ujrzałem bawiące się
służki twojej córki, a ona sama
wydała mi się podobna do bogini.
Prosiłem ją o pomoc. Nie zawiódł
jej umysł szlachetny, przyjęła
mnie tak, jak się nie można
spodziewać u młodej dziewczyny,
bo młodzież zwykle bywa
nierozsądna. Ona dała mi chleba
pod dostatkiem i ciemnego wina,
dała się umyć w rzece i okryła
tymi oto szatami. Choć w smutku
ciężko mówić, powiedziałem ci
oto całą prawdę.
Odpowiedział mu Alkinoos:
- Moja córka, gościu, w tym
jednak postąpiła niesłusznie, że
ciebie razem ze swoimi
dziewczętami nie zaprowadziła do
naszego domu, przecież to u niej
najpierw szukałeś opieki.
Na to przemądry Odys rzekł:
- Bohaterze, nie karć z tego
powodu niewinnej dziewczyny, ona
bowiem kazała mi iść razem z
dziewczętami, ale ja nie
chciałem. Było mi wstyd i
lękałem się, żeby ciebie mój
widok nie rozgniewał: popędliwe
jest plemię ludzkie.
Alkinoos odparł:
- Gościu, moje serce nie unosi
się gniewem tak lekkomyślnie -
trzeba znać miarę we wszystkim.
A co do ciebie, klnę się ojcem
Dzeusem, Ateną, Apollonem, że
taki, jak jesteś i jednej ze mną
myśli, byłbyś mi upragnionym
zięciem i miałbyś moją córkę,
gdybyś tu został. Dałbym ci dom
i bogactwa. Lecz wbrew woli nikt
z Feaków ciebie nie zatrzyma -
niech nas Dzeus przed tym broni.
Czas twojej odprawy, wiedz o
tym, postanawiam na jutro.
Będziesz leżał w więzach snu,
dopóki nasi ludzie nie zawiozą
cię po cichym morzu do twojej
ojczyzny, do domu albo dokąd ci
się spodoba, choćby i daleko za
Eubeję. Leży ona gdzieś na
krańcu świata, jak powiadają ci
z naszych ludzi, którzy wieźli
płowego Radamantysa w odwiedziny
do Tityosa, syna Ziemi. Bez
trudu w jeden dzień odbyli drogę
tam i z powrotem. Sam się
przekonasz, że mam najlepsze
statki i najdzielniejszych
chłopców do wiosłowania po
morzu.
Rzekł. Niezłomny boski Odys
ucieszył się i tak zaczął
modlitwę:
- Ojcze Dzeusie, oby się
spełniło to wszystko, co mówi
Alkinoos. I niech mu wieczna
będzie chwała na zbożorodnej
ziemi, a ja niechaj wrócę do
ojczyzny.
Gdy tak oni rozmawiali, Arete
białoramienna kazała służącym
ustawić łoże w przedsionku i
wyścielić je pięknymi
prześcieradłami z purpury, i
okryć kobiercami, i jeszcze dać
na wierzch wełniane chlajny. One
zaś wyszły ze świetlicy niosąc w
rękach pochodnie, usłały łoże z
mocnego drzewa i wnet stanęły
przy Odyssie mówiąc:
- Pójdź, gościu, już gotowe
posłanie.
Na te słowa odczuł, jak
pożądany mu jest spoczynek.
W głośnym przedsionku, w łożu
rzeźbionym spał niezłomny boski
Odys, Alkinoos zaś legł w głębi
wysokiego domu, gdzie pani żona
zatroszczyła się o jego
posłanie.
Pieśń ósma
Odys u Feaków
Ledwo ukazała się z mgieł
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
podniósł się z pościeli jego
święta moc Alkinoos, wstał
również grodoburca Odys, szczep
dzeusowy. Jego święta moc
Alkinoos prowadził na agorę,
którą zbudował Feakom przy
okrętach. Zaczęli się schodzić i
zasiadali na gładkich
kamieniach, jeden obok drugiego.
Pallas Atena w trosce o powrót
Odyssa szła przez miasto, w
postaci królewskiego herolda,
zatrzymywała się przy każdym
mężu mówiąc:
- Spieszcie się, feaccy
wodzowie i radni, idźcie na
agorę posłuchać o tym
cudzoziemcu, który świeżo z
morskich manowców przybył do
domu mądrego Alkinoosa: z urody
podobny jest do nieśmiertelnych.
Tym słowem poruszyła u
wszystkich chęć i pragnienie.
Szybko tłum napełnił agorę i
ławy. Wielu z podziwem patrzyło
na dzielnego syna Laertesa.
Atena bowiem zlała cudowny
wdzięk na jego głowę i barki i
uczyniła, że wydawał się większy
i bardziej rosły: tak zdobędzie
u wszystkich Feaków miłość i
podziw, i szacunek i sprosta
wielu zawodom, do których
Feakowie go wezwą.
Kiedy się już wszyscy
zgromadzili, Alkinoos zabrał
głos i tak do nich przemówił:
- Posłuchajcie, wodzowie i
rada Feaków! Powiem, co mi serce
w piersiach każe. Ten oto gość
jako rozbitek przyszedł do
mojego domu - czy od ludzi
świtu, czy od zachodu, nie wiem.
Prosi, by go odesłać, błaga, by
mu to zapewnić. My, jak to
zawsze czynimy, odeślemy go
niezwłocznie. Ani on, ani nikt
inny, kto by wszedł do mego
domu, nie czekałby tam długo,
gryząc się o swój powrót. Nuże
więc, zepchnijmy na boskie morze
czarny okręt, który pierwszy raz
wypłynie, i wybierzmy
pięćdziesięciu dwóch wioślarzy,
najlepszych, jacy są u nas. Gdy
już każdy z nich uwiąże wiosło
przy swojej ławie, niech
wyskoczą na brzeg i pójdą do
naszego domu, gdzie sobie
zgotują prędki posiłek: ja
wszystkim dam pod dostatkiem. To
nakazuję chłopcom. A wy,
berłowładni królowie, idźcie do
mego pięknego domu na przyjęcie
naszego gościa w megaronie.
Niech się nikt nie wymawia.
Zaproście również boskiego
aojda, Demodoka: on ma od boga
dar pieśni, która niesie radość,
i śpiewa, jak serce mu każe.
Rzekł i ruszył przodem, za nim
berłowładni panowie, herold
poszedł sprowadzić aojda.
Pięćdziesięciu dwóch wybranych
wioślarzy, jak rozkazał, zeszło
na brzeg niestrudzonego morza.
Znalazłszy się nad morzem przy
okręcie, spuścili go na głębię,
ustawili maszt i ożaglili czarny
statek, a w skórzane tuleje
włożyli wiosła, wszystko jak
należy, w górze rozpięli białe
żagle. Skoro zepchnęli statek na
wody przybrzeżne, poszli do
wielkiego domu mądrego
Alkinoosa.
Już pełno było ludzi w
krużgankach, na dziedzińcu i na
pokojach. Dla nich Alkinoos
poświęcił dwanaście owiec, osiem
srebrnokływych świń, dwa woły
włókonogie; już je odarto ze
skóry, sprawiono i podano na
upragnioną biesiadę. Herold
przywiódł dzielnego aojda,
miłego Muzie, która, dobro ze
złem łącząc, odjęła mu wzrok i
dała słodką pieśń. Jemu
Pontonoos podstawił tron
nabijany srebrnymi gwoździami,
pośrodku biesiadników, pod
wielkim słupem. Herold zaś nad
jego głową zawiesił na kołku
dzwonną formingę i wskazał, jak
ma ręką do niej sięgnąć, zaczem
przysunął doń piękny stół, na
nim koszyk chlebowy, a obok wina
kubek, by pił, ile serce
zapragnie.
Wszyscy wyciągnęli ręce do
zastawionych potraw. A kiedy się
pozbyli głodu i pragnienia, Muza
skłoniła aojda, by śpiewał
chwałę mężów. Z owych pieśni,
których sława sięgnęła wówczas
niebios szerokich, wybrał spór
Odyssa z Achillesem, synem
Peleusa, jak to na sutej uczcie
bogów kłócili się strasznymi
słowami, a władca ludów
Agamemnon cieszył się w duchu,
że wadzą się najlepsi z Achajów.
Tak mu bowiem przepowiedział
Fojbos Apollan w zacnym Pyto,
gdy przestąpił kamienny próg i
prosił o wyrocznię, a było to w
czasie, kiedy z woli Dzeusa
zaczęła się toczyć niedola
Trojan i Danaów.
O tym śpiewał pieśniarz
przesławny, natomiast Odys,
chwyciwszy wielki purpurowy
faros, silną dłonią ściągnął go
na głowę i zakrył piękne lice,
wstydził się bowiem Feaków, że
łzy mu płyną pod brwiami.
Ilekroć boski pieśniarz
przerywał swą pieśń, Odys
ocierał łzę, ściągał z głowy
faros i biorąc podwójny puchar
spełniał bogom obiatę, a gdy ów
znowu zaczynał, zachęcony
prośbami wodzów feackich,
których radował swoim słowem,
znów Odys głowę zasłaniał i
łkał.
Przed innymi zdołał ukryć
swoje łzy, lecz Alkinoos, który
przy nim siedział, domyślił się,
przejrzał, posłyszał jego
ciężkie westchnienia i nagle
odezwał się do Feaków miłośników
wioseł:
- Posłuchajcie, wodzowie i
rada Feaków, już nacieszyliśmy
się rzetelną ucztą i uradowali
serca formingą, która jest uczty
cudną towarzyszką, teraz wyjdźmy
wziąć udział w zawodach. I niech
nasz gość wróciwszy do domu,
opowiada drogim osobom, jak
bardzo przewyższamy innych w
pięściarstwie, zapasach, skokach
i biegach.
To rzekłszy prowadził, wszyscy
szli za nim. Herold zawiesił na
kołku dzwonną formingę, ujął
Demodoka za rękę i wywiódł z
sali ku tej samej drodze, którą
najprzedniejsi z Feaków poszli
oglądać igrzyska. Tak wkroczyli
na agorę, za nimi ciągnęły
wielkie tłumy. Wstał Akroneos i
Okialos, i Elatreus, Nauteus i
Prymneus, i Anchialos, Eretmeus,
Ponteus i Proreus, Toon,
Anabesineos i Amfialos, syn
Polineosa Tektonidy. Zaczem
Euryalos, równy Aresowi
ludobójcy, syn Naubolosa,
najpiękniejszy z twarzy i
postawy wśród Feaków po
Laodamasie. Wstali na koniec
trzej synowie nieskazitelnego
Alkinoosa: Laodamas, Halios i
boski Klitoneos.
Najpierw ścigali się w biegu.
Tor ciągnął się od granicznego
słupa. Chyżo lecieli przez
równinę owiani pyłem. Najlepszym
bezspornie biegaczem okazał się
nieskazitelny Klitoneos. Ile
muły na nowiźnie wyciągną jednym
tchem, o tyle wyprzedził innych
wróciwszy do zgromadzonego ludu,
resztę zostawił za sobą. Inni
zmagali się w mozolnych
zapasach: Euryalos pokonał
najlepszych. W skoku ze
wszystkich najprzedniejszy był
Amfialos, Elatreus w dysku, w
walce na pięści Laodamas,
dzielny syn Alkinoosa. I on się
odezwał, gdy już wszyscy
nacieszyli swe serca igrzyskiem:
- Hej, przyjaciele, spytajmy
gościa, czy zna i umie któryś z
zawodów, nielichą ma bowiem
postawę. Jakie uda i golenie,
jakie ramiona, jaka szyja mocna,
co za potężna pierś! Zaiste, nie
zbywa mu na młodości, a tylko
liczne niedole przygniotły. Nie,
mówię wam, nic nie ma gorszego
nad morze, by złamać człowieka,
choćby i najsilniejszego.
Odparł mu Euryalos:
- Laodamasie, bardzo słusznie
mówisz. Idź teraz, przemów doń i
zaproś.
Słysząc to, dzielny syn
Alkinoosa stanął na środku pola
i zwrócił się do Odyssa:
- Może byś i ty, ojcze,
spróbował zawodów, jeśliś się w
jakim z nich ćwiczył. Powinieneś
znać się na tym, bo nie masz
większej sławy dla męża nad
sprawność nóg i rąk. Stań do
zawodów, wypłosz smutek z serca.
Niedaleki czas twojego odjazdu,
już okręt zepchnięto i już są
gotowi towarzysze.
W odpowiedzi rzekł mu
przemądry Odys:
- Laodamasie, czemuż to
rzucacie mi na kpiny takie
wyzwanie? Więcej mi w głowie
smutki niż igrzyska po tylu
cierpieniach i trudach, i oto
siedzę na waszej agorze
spragniony powrotu, o który
błagam króla i wszystek lud.
Drwiąco odparł Euryalos:
- Doprawdy, cudzoziemcze, nie
wyglądasz mi wcale na męża
biegłego w zawodach, a jest ich
niemało u ludzi. Przypominasz
raczej takiego, co tam i sam
jeżdżąc okrętem o wielu
wiosłach, kieruje żeglarzami
uprawiającymi kupiectwo, pamięta
o ładunku, dogląda targów i
drapieżnych zysków. Ale na
zapaśnika mi nie wyglądasz!
Patrząc nań z ukosa rzekł
przemądry Odys:
- Niepięknie mówisz, mój
nieznajomy panie, i wyglądasz na
zuchwalca. Bogowie nie dają
ludziom wszystkich naraz
wdzięków: i urody, i rozumu, i
wymowy. Jeden ma postać
niepokaźną, ale bóg słowami ją
wieńczy i wszyscy nań patrzą z
upodobaniem. Na zgromadzeniu
przemawia bez lęku, ale z
ujmującą skromnością i bierze
górę nad tłumem: patrzą nań jak
na boga, gdy idzie przez miasto.
Inny znów ma postać godną
nieśmiertelnych, ale jego słów
żaden wdzięk nie zdobi. Tak i ty
masz kształt tak doskonały, że i
bóg nie wyrzeźbiłby lepiej, a w
głowie pustki. Odezwałeś się
nieprzyzwoicie i poruszyłeś mi
serce w głębi piersi. Nie są mi
obce zawody, jak mówisz, owszem,
byłem, jak mniemam, wśród
pierwszych, dopóki młodość
rządziła moimi dłońmi. Dziś
jestem w mocy niedoli i
zgryzoty, wiele bowiem
wycierpiałem na wojnie i wśród
gorzkich fal. Ale i tak, mimo
swej nędzy, stanę do zawodów:
wyzwałeś mnie twoim zjadliwym
słowem.
Rzekł i nie zdejmując odzienia
chwycił dysk większy i cięższy
niż ten, który służył Feakom.
Obróciwszy go puścił twardą
dłonią. Zaszumiał kamień. Sławni
żeglarze, miłośnicy długich
wioseł, Feakowie pochylili się
do samej ziemi pod rzutem
kamienia, a ten w swym chyżym
biegu przeleciał znaki
wszystkich zawodników. Kres
oznaczyła Atena. Była pod
postacią mężczyzny i takim się
odezwała słowem:
- Nawet ślepy odróżniłby,
gościu, twój znak po omacku: nie
miesza się on z ciżbą innych,
sam stojąc na przedzie. Możesz
być dumny z tego rzutu, nie
dosięgnie go żaden z Feaków ani
nie przewyższy.
Tak rzekła - ucieszył się
niezłomny boski Odys, rad
widzieć życzliwego towarzysza na
polu igrzysk, i już z lżejszym
sercem zawołał do Feaków:
- Rzucajcie teraz, młodzi, do
mojego znaku! Wnet dam nowy,
spodziewam się, że będzie taki
sam albo i lepszy. A w innych
zawodach niech się ze mną
spróbuje, komu serce doradza,
boście mnie bardzo rozsierdzili.
Na pięści, w zapasach, w biegu,
nikomu nie odmówię ze wszystkich
Feaków oprócz samego Laodamasa.
To mój gospodarz, a któż by
walczył z przyjacielem? Tylko
nierozumny albo nikczemny wyzwie
na zawody człowieka, który mu
dał gościnę wśród obcego ludu:
sam by siebie we wszystkim
pokrzywdził. Z innych nikogo nie
odrzucę, nikim nie wzgardzę,
niech się pokaże, niechaj się
zmierzy. Nie jestem ci ja taki
lichy w igrzyskach, jakie są
ludziom znane. Umiem się
obchodzić z łukiem pięknie
toczonym i moja strzała pierwsza
dosięgłaby upatrzonego w tłumie
nieprzyjaciół, nawet jeśliby
wielu towarzyszy stało przy mnie
i razem ze mną strzelało. Jeden
Filoktetes przewyższał mnie,
ilekroć Achajowie strzelali z
łuków pod Troją. Nad resztą ja
wysoko góruję, ilu dziś ludzi
pożywa chleb na ziemi. Nie chcę
się wodzić z dawnymi mężami, z
Heraklesem albo Eurytosem z
Ojchali, którzy nawet z
nieśmiertelnymi mierzyli się w
sztuce łuczniczej. Przez to
zginął wielki Eurytos, którego
starość nie dosięgła w domu, ale
zabił go Apollon, rozgniewany,
że ów wyzwał go na strzelanie z
łuku. Mój oszczep niesie dalej
niż u innego strzała. Boję się
tylko, by mnie nogi feackie nie
prześcignęły, haniebnie bowiem
udręczyły mnie długie dni wśród
fal, a na okręcie nie można dbać
o siebie: zwątlały moje miłe
kolana.
Tak rzekł, wszyscy trwali w
milczeniu, jeden Alkinoos dał mu
odpowiedź:
- Gościu, miłe jest nam, co
mówisz. Chcesz okazać dzielność,
którą posiadasz, bo rozgniewał
cię ten człowiek. Zaczepił na
polu igrzysk tak, jak nikt by
nie uchybił twej dzielności, kto
się rozumie na przyzwoitych
słowach. Ale zważ teraz, co
powiem, abyś to powtórzył
któremuś z bohaterów, gdy kiedyś
w twoim domu zasiądzie z tobą i
twoją żoną, i twoimi dziećmi - i
żebyś wtedy pamiętał o naszej
dzielności i w jakich to
rzeczach Dzeus dał nam celować z
ojca na syna. Nie masz u nas
pięściarzy znakomitych ani
zapaśników, za to w okrętach
jesteśmy najlepsi i najszybsze
mamy nogi. Zawsze jest u nas
biesiada i luba kitara, są pląsy
i świeże szaty do zmiany, i
ciepłe kąpiele, i łożnice. Hej,
tancerze feaccy! Niech wystąpią
najlepsi, aby nasz gość za
powrotem do domu opowiedział
swoim, ile to przewyższamy
innych w żeglarstwie, w biegu, w
pląsach i w śpiewie. I niech
ktoś pójdzie przynieść
Demodokowi dzwonną formingę,
która gdzieś leży w naszym domu.
Tak rzekł bogom podobny
Alkinoos, a herold pośpieszył
przynieść z domu króla wydrążoną
formingę.
Było dziesięciu bezstronnych
sędziów, wybranych z ludu,
którzy dbali o wszystko, co
potrzebne do zawodów; zrównali
pole, rozszerzyli plac igrzysk.
A herold właśnie nadszedł,
niosąc Demodokowi dzwonną
formingę. Ów wystąpił na środek,
wokół niego stanęli młodzieńcy,
zwołani tanecznicy, i stopami
bijąc o święte pole zawiedli
tan. Odys z podziwem patrzył na
migotanie zwinnych nóg.
Zaczem grając na formindze
Demodokos podjął piękną pieśń o
miłości Aresa i uwieńczonej
Afrodyty: jak to się pierwszy
raz złączyli po kryjomu w domu
Hefajstosa, jak liczne dary jej
złożył Ares i jak pohańbił
łożnicę władcy Hefajstosa. Lecz
doniósł mu o tym Helios, który
ich widział w uścisku miłosnym.
Hefajstos, skoro posłyszał
słowo szarpiące serce, zeszedł
do swej kuźni, a krył w duchu
złe myśli. Na klocu postawił
wielkie kowadło i kuł więzy
niezłomne, nierozerwalne, w
których tamci na zawsze by
zostali: bardzo był zły na
Aresa. Z gotową pułapką poszedł
do sypialni, gdzie stało jego
lube łoże. Obwiódł dokoła
słupców, ze wszystkich stron,
swoje sieci, a inne zwieszały
się z pułapu, na kształt nikłej
pajęczyny, której by nie
dostrzegł nikt nawet z bogów
szczęśliwych - nader chytrze to
wykonał.
A gdy już rozsnuł nad łożem
wszystkie sieci, udał, że idzie
do Lemnos, warownego miasta,
które jest mu najmilsze na całej
ziemi. Nie był ślepy Ares
złocisty: stał na czatach i
skoro spostrzegł, że arcymistrz
Hefajstos wychodzi, ruszył do
jego domu, spragniony miłości
Kyterei w strojnym wieńcu. A ona
właśnie wróciła od swego ojca,
potężnego Kroniona, i siedziała
sama. Ares wszedł do komnaty,
wziął ją za rękę i rzekł:
- Hejże, miła, do łożnicy!
Użyjmy rozkoszy, bo nie ma tu
Hefajstosa: jest już gdzieś w
drodze do Lemnos, do Syntiów o
dzikiej mowie.
Rzekł, a jej zdało się rzeczą
upragnioną spać z nim razem.
Weszli do łoża i legli, a wtedy
spłynęły więzy przemyślnego
Hefajstosa, że ani się poruszyć,
ani wstać, i poznali, że nie ma
żadnej ucieczki. A tu już
nadchodzi przesławny Kulawiec,
który się wrócił, zanim doszedł
do Lemnos: Helios czatował i o
wszystkim doniósł. Z goryczą w
sercu wszedł do ukochanego domu,
stanął w drzwiach i w dzikim
gniewie okrutnie wrzasnął,
wołając do wszystkich bogów:
- Ojcze Dzeusie i wy, inni,
wiecznie szczęśliwi bogowie,
chodźcie tu patrzeć na rzecz
śmieszną i zdrożną! Oto, jak
mnie, żem kulawy, hańbi Dzeusa
córka, Afrodyta, kocha się w
bezwstydnym Aresie, bo on jest
piękny i ma silne nogi, a ja
jestem ułomny. Lecz to wina
rodziców, którzy oby mnie byli
na świat nie wydali! Patrzcie,
jak tych dwoje śpi w miłości na
moim własnym łożu, a ja gryzę
się ich widokiem! Spodziewam
się, że już ani chwili dłużej
nie chcą tak leżeć, chociaż się
bardzo kochają, wnet im odejdzie
ochota spać razem. Ale chytre
więzy nie puszczą, póki mi
ojciec nie zwróci całego wiana,
jakie mu dałem za tę suczą
dziewkę. Piękna jest jego córka,
ale niepowściągliwego serca.
Gdy to mówił, w jego spiżowym
domu gromadzili się bogowie.
Szedł Posejdon, władca ziemi,
szedł uczynny Hermes, szedł
Apollon, pan dalekosiężny -
boginie ze wstydu zostały w
domu. Bogowie, dawcy dóbr,
stanęli w drzwiach i nieugaszony
śmiech podniósł się na widok
sztuki przemyślnego Hefajstosa.
Spoglądając po sobie mówił jeden
do drugiego:
- Zło nie popłaca, dościga
powolny rączego. Tak i dziś:
ociężały Hefajstos złowił Aresa,
najprędszego z bogów, jacy są na
Olimpie - chromy złapał go
podstępem, a teraz należy się
pokutne za cudzołóstwo.
Tak ze sobą rozmawiali, lecz
syn Dzeusa, Pan Apollon,
zagadnął Hermesa:
- Synu Dzeusa, gończy
Hermesie, dóbr szafarzu, czy
chciałbyś w takich mocnych
więzach spać w łożnicy przy
złotej Afrodycie?
Świetlisty goniec odparł:
- Oby się tak stało, mój
dalekosiężny panie. I niechby
więzy były jeszcze trzykroć
mocniejsze, niezliczone, a
wszyscy bogowie i boginie
przyszli patrzeć, zgodziłbym się
leżeć przy złotej Afrodycie.
Rzekł, zaśmiali się
nieśmiertelni bogowie. Tylko
Posejdona śmiech się nie imał.
Prosząc Hefajstosa, by zwolnił
Aresa, ozwał się słowem
skrzydlatym:
- Puść go, ja ci poręczam
wobec bogów nieśmiertelnych, że
karę zapłaci, ile rozkażesz.
Na to odparł przesławny
Kulawiec:
- Nie mnie, Posejdonie, władco
ziemi, taki dawaj rozkaz. Nędzna
za nędznych poręka. Jakże ja
ciebie zwiążę wobec bogów
nieśmiertelnych, jeśli mi Ares
ujdzie wymknąwszy się z więzów i
z długu?
Odpowiedział Posejdon, co
ziemią wstrząsa:
- Hefajstosie, jeśliby Ares
uciekł przed grzywną, ja ci ją
sam zapłacę.
Wtedy rzekł przesławny
Kulawiec:
- Nie sposób ani wypada
odtrącać twojego słowa.
Zaczem moc Hefajstosowa zdjęła
z nich więzy. A gdy opadły,
oboje się natychmiast porwali,
on odszedł do Tracji, a szczodra
w uśmiechach Afrodyta przybyła
na Cypr, do Pafos, gdzie ma
okręg święty i ołtarz dymiący
kadzidłem. Tam ją Charyty
wykąpały i namaściły niebiańską
oliwą, która lśni na bogach
wiecznie żyjących, i odziały ją
w szaty rozkoszne, cud dla oczu.
Tak śpiewał śpiewak
przesławny. Słuchał go z
radością w sercu Odys, tak jak i
wszyscy Feakowie, słynni z
okrętów o długich wiosłach.
Alkinoos kazał Haliosowi i
Laodamasowi tańczyć samowtór,
albowiem nikt im nie mógł
dorównać. Oni zaś wzięli w ręce
piękną piłkę purpurową, którą im
zrobił mistrz Polibos. Jeden,
przeginając się w tył, rzucał ją
aż pod chmury ciemne, drugi,
skacząc w górę, chwytał ją
zręcznie, zanim znów dotknął
ziemi stopami. Gdy zaś skończyli
tę górną grę, zaczęli taniec o
zmiennych obrotach, a inni
młodzieńcy stojący na placu
wtórowali klaskaniem. Było stąd
wiele wrzawy.
Boski Odys zwrócił się do
Alkinoosa:
- Alkinoosie władco, ozdobo
rodzaju ludzkiego, mówiłeś o
nich z dumą, że są to najlepsi
tancerze, i tak jest
rzeczywiście - patrzę w zbożnym
podziwie.
Jego święta moc Alkinoos
ucieszył się i zaraz przemówił
do wiosłuradych Feaków:
- Posłuchajcie, Feaków
wodzowie i starszyzna, nasz gość
wydaje mi się bardzo mądry. Jak
najprędzej trzeba mu dać
gościniec wedle zwyczaju. U
naszego ludu panuje dwunastu
prześwietnych królów, ja jestem
trzynasty, każdy niech
przyniesie faros czyściutki i
chiton, i talent złota
najlepszej próby. Znieśmy to
wszystko żwawo, aby mając je w
rękach nasz gość z większą
radością szedł na wieczerzę. A
Euryalos, który się tak
niestosownie odezwał, odpłaci mu
słowem i darem.
Rzekł, podniosły się pochwały
i okrzyki, każdy posłał swego
herolda po upominki.
Euryalos natomiast
odpowiedział:
- Alkinoosie władco, ozdobo
rodzaju ludzkiego, ja naszemu
gościowi odpłacę się, jak
każesz: ten oto miecz mu dam,
cały ze spiżu, o rękojeści ze
srebra i pochwie wykładanej
kością słoniową; będzie go umiał
ocenić.
To mówiąc włożył mu w ręce
bułat nabijany srebrem jeszcze
dorzucił lotne słowa:
- Raduj się, ojcze! Jeśli się
powiedziało złe słowo, niech je
porwą i uniosą wiatry, a tobie
niechaj bogowie dadzą oglądać
małżonkę i wrócić do ojczyzny po
tylu mozołach, jakieś wycierpiał
daleko od swoich.
Odrzekł mu Odys przemądry:
- I ty, mój drogi, raduj się!
Niechaj bogowie dadzą ci
szczęście. I oby nigdy później
nie było ci żal miecza, któryś
mi dał na pojednanie wraz z
dobrym słowem.
Rzekł i przewiesił przez plecy
bułat nabijany srebrem.
Słońce zachodziło i pojawiły
się cudne podarki. Dostojni
heroldowie odnosili je do domu
Alkinoosa. Tam odbierali je
synowie króla bez skazy i
składali te cudne dary przed
matką czcigodną. Jego święta moc
Alkinoos prowadził, a wchodzący
zasiadali na wysokich tronach.
Zaczem Alkinoos odezwał się do
Arety:
- Hej, żono, przynieś skrzynię
wspaniałą, najlepszą, jaka jest,
i włóż w nią czyściutki faros i
chiton, potem postawcie na ogniu
kocioł i zagrzejcie wody, aby
się gość wykąpał. Zobaczy leżące
tu wszystkie gościńce, które mu
znieśli nieskazitelni Feakowie,
i cieszyć się będzie ucztą i
hymnem aojda. A ja mu ofiaruję
ten mój puchar złoty, aby z
myślą o mnie przez wszystkie dni
czynił w swym domu obiatę
Dzeusowi i innym bogom.
Rzekł. Arete kazała pannom
służebnym jak najprędzej
postawić trójnóg przy ogniu.
Ustawiły kąpielny trójnóg nad
płonącym żarem, wlały doń wody,
przyniosły drew i podłożyły.
Ogień objął brzuch naczynia i
woda się grzała. Tymczasem Arete
wyniosła ze swojej komnaty dla
gościa przepiękną skrzynię,
włożyła w nią cudne dary, szaty
i złoto od Feaków. Od siebie
dorzuciła piękny faros i chiton
i odezwała się skrzydlatymi
słowy:
- Sam teraz patrz wieka i zrób
na nim swój węzeł, aby cię ktoś
w drodze nie okradł, gdy znów
zaśniesz snem słodkim na czarnym
okręcie.
Słysząc to niezłomny boski
Odys zamknął wieko i zwinnie
związał węzeł zawiły, jak
nauczyła go czcigodna Kirke. I
już klucznica zaprowadziła go do
kąpieli. Wchodząc do wanny, z
radością w sercu patrzył na
ciepłą wodę, nieczęsto bowiem
mógł dbać o schludność, odkąd
porzucił dom pięknowłosej
Kalipso: miała o nim tak
nieustanne staranie, jakby był
bogiem. Dziewki służebne wymyły
go i wytarły oliwą, narzuciły
nań chiton i piękną chlajnę. Z
łazienki szedł zasiąść wśród
mężów pijących wino. W głębokiej
wnęce podwoi stała Nauzykaa,
mająca od bogów urodę, i z
podziwem patrzyła na Odyssa.
Przemówiła słowem skrzydlatym:
- Raduj się, gościu, a kiedy
będziesz w ojczyźnie, może byś
wspomniał o mnie czasem - wszak
mnie pierwszy winieneś
wdzięczność za ocalenie.
Odpowiedział jej przemądry
Odys:
- Nauzykao, córko
wielkodusznego Alkinoosa, oby
Dzeus, szerokogrzmiący małżonek
Hery, dał przyjść do domu i
ujrzeć dzień powrotu, tam ja do
ciebie niby do boga modlić się
będę przez wszystkie dni - tyś
mi życie dała, dziewczyno.
Rzekł i odszedł zasiąść na
tronie przy królu Alkinoosie.
Zaczęto dzielić dania i mieszać
wino. Zjawił się herold wiodąc
dzielnego aojda Demodokosa,
uwielbianego przez ludy.
Posadził go pośrodku
biesiadników pod głównym słupem.
Przemądry Odys odciął część
pieczeni srebrnokływej świni
(sporo z niej sobie zostawił),
kęs tłuszczem obrosły, i zwrócił
się do herolda:
- Weź, heroldzie, zanieś to
mięso Demodokowi. Mimo żem
strapiony, chcę mu okazać
przychylność. U wszystkich ludzi
na ziemi aojdowie zażywają czci
i szacunku, ponieważ pieśni
uczyła ich Muza, kochająca ród
aojdów.
Tak mówił, a herold odniósłszy
włożył w ręce herosa Demodoka:
ów przyjął z radością w sercu.
Wszyscy wyciągnęli ręce do
zastawionych potraw. Gdy zaś
pozbyli się głodu i pragnienia,
odezwał się do Demodoka
przemądry Odys:
- Demodoku, ciebie ze
wszystkich śmiertelnych ja
sławię najbardziej. Albo Muza
cię uczyła, córka Dzeusa, albo
Apollon, bo nader pięknie
układasz pieśni o doli Achajów,
co zdziałali, co wycierpieli,
ile zaznali trudów, jakbyś sam
był przy tym albo słyszał od
kogoś, co był z nimi. Idźże
dalej i śpiewaj o koniu
drewnianym, którego zbudował
Epejos z pomocą Ateny. I jak go
na zamek podstępnie wprowadził
boski Odys, napełniwszy mężami,
co potem Ilion zburzyli. Jeśli
mi to składnie opowiesz, wnet ja
wszystkim ludziom rozgłoszę, jak
ciebie bóg życzliwy prowadzi do
pieśni natchnionych.
Rzekł, zaś ów z bożego popędu
zaczął i tkał pieśń, idąc od
tego, jak Argiwi, wrzuciwszy
ogień do namiotów, odpłynęli na
okrętach o mocnych ławach, a ci,
co z przesławnym Odyssem ukryli
się w koniu, byli już na rynku
trojańskim, sami bowiem Trojanie
wciągnęli go na zamek. Koń więc
tam stał, a Trojanie, obsiadłszy
go kołem, radzili bez ładu i bez
końca. Trojakie było zdanie:
albo to drzewo wydrążone przebić
bezlitosnym spiżem, albo zrzucić
ze skały wciągnąwszy na szczyt
góry zamkowej, albo zostawić
jako wielki pomnik na
przejednanie bogów. Na tym
stanęło. Było bowiem
przeznaczone zginąć miastu, gdy
ukryje u siebie wielkiego
drewnianego konia, w którym
siedzieli najlepsi z Argiwów,
gotowi nieść Trojanom śmierć i
kres. Śpiewał, jak wysypawszy
się z konia synowie Achajów
opuścili swą drewnianą kryjówkę
i miasto zburzyli. Śpiewał, jak
rozbiegli się po mieście wysokim
i mordowali, a Odys, niby Ares,
szedł z boskim Menelaosem w dom
Deifobosa. I mówił, jak tam z
odwagą stoczyli najsroższy bój i
jak wyszli zwycięsko dzięki
wielkodusznej Atenie.
Tak śpiewał śpiewak
przesławny, zaś Odys topniał w
łzach spływających spod powiek
na policzki. Jak żona płacze
rzucając się na ukochanego męża,
który pada przed swoim miastem i
ludem, by od grodu i dzieci
odwrócić dzień, kiedy nie będzie
litości, i widząc go w
przedśmiertnych drgawkach, tarza
się przy nim i wielkim głosem
lamentuje, a wrogowie z tyłu
włóczniami go kłują w kark i
plecy i już ją wiodą w
poddaństwo, na ból i znój, i
jagody jej więdną w
najżałośniejszym cierpieniu -
tak Odys ronił łzy żałosne.
Zdołał je ukryć przed
wszystkimi, lecz Alkinoos, który
siedział przy nim, domyślił się,
zauważył, posłyszał również jego
ciężkie westchnienia. Wnet
zwrócił się do Feaków,
miłośników wioseł:
- Słuchajcie, Feaków wodzowie
i starszyzna, niech Demodokos
uciszy dzwonną formingę, bo
snadź nie wszystkim jego pieśń
się podoba. Odkąd biesiadujemy,
od chwili gdy zaczął boski
śpiewak, nasz gość nie przestaje
szlochać żałośnie - jakiś wielki
ból jego serce oblega. Niech
więc pieśniarz zamilknie, abyśmy
się wszyscy radowali - i gość i
gospodarze - tak jest najlepiej.
Wszak dla uczczenia naszego
gościa jest to wszystko, i
wyprawa, i te miłe dary, które
składamy z miłością. Gość i
błagalnik jest bratem dla
każdego, kto ma choć trochę
rozumu. Stąd i ty nie ukrywaj
się dłużej w chytrych wybiegach,
skoro cię zapytam; otwartość
bardziej tobie przystoi. Powiedz
imię, jakim cię tam wołali matka
i ojciec, i inni w twoim mieście
i w okolicy. Nie masz człowieka
bezimiennego: czy kto lichy, czy
szlachetny, każdy dostaje imię,
skoro się narodzi, wszystkim je
dają rodzice. Powiedz mi swoje
imię, swój lud, swoje miasto,
aby cię tam poniosły kierowane
rozumem okręty. U Feaków bowiem
nie ma sterników, jak nie ma
steru ani podobnych rzeczy,
które mają inne okręty. Same
znają zamiary i myśli ludzkie,
znają wszystkie miasta i tłuste
wsie i chyżo prują topiel
morską, mgłą i chmura okryte, i
nie ma w nich lęku, że się
rozbiją lub zginą. Słyszałem
niegdyś od ojca Nauzytoosa, jak
mówił, że Posejdon pozazdrości
nam, że ze wszystkich jesteśmy
najbardziej nieomylnymi
przewoźnikami. Mówił, że kiedyś,
gdy dobrze zbudowany okręt
wracać będzie z wyprawy, on
rozbije go na mglistym morzu, a
nasze miasto zakryje wielką
górą. Tak przepowiadał starzec:
czy bóg to spełni, czy nie
spełnione zostawi, wie tylko
jego lube serce. Lecz powiedz mi
nareszcie wszystko szczerze, jak
wędrowałeś i do jakich
zachodziłeś krajów, o miastach
gęsto zamieszkałych i ludziach,
jacy są - czy wrodzy i dzicy,
czy sprawiedliwi i gościnni, i
bogobojni. Powiedz, czemu
płaczesz i czemu się smucisz w
swym sercu, ilekroć słuchasz o
losach Argiwów, Danaów, Ilionu.
Bogowie, którzy przędą ludzki
kres, sprawili to wszystko, aby
z nich wyszła pieśń dla tych, co
przyjdą. Czy ci jakiś krewny
zginął pod Ilionem, mąż
szlachetny, zięć albo teść -
ktoś z tych, co są najbliżsi po
własnej krwi i własnym rodzie?
Czy może towarzysz, człowiek
zacny, każdą myślą przychylny?
Nie gorszy od brata okaże się
nieraz mądry przyjaciel.
Pieśń dziewiąta
Kiklop
Na to rzekł Odys przemądry:
- Panie Alkinoosie, chlubo
narodów, zaiste piękna to rzecz
słuchać aojda, który jak ten
jest bogom podobny w swej mowie.
Ja powiem, że nie ma nic
bardziej ponętnego nad to, kiedy
myśl wesoła rządzi całym ludem,
a biesiadnicy siedząc rzędem w
sali słuchają aojdów, kiedy
stoły są pełne chleba i mięsa, a
podczaszy czerpie wino z
krateru, roznosi i nalewa
puchary: to mi się wydaje
najpiękniejsze w życiu. Ciebie
zaś serce skłania poznać moje
bolesne niedole i jeszcze
przysporzyć mi smutku i łez. Cóż
ci powiem najpierw, co na
ostatku, skoro tak liczne są
niedole, którymi obdarzyli mnie
bogowie niebiańscy? Teraz powiem
najpierw swe imię, abyście i wy
je znali, i jeśli ominie mnie
dzień bezlitosny, będę dla was
druhem gościnnym, nawet
mieszkając daleko.
Jestem Odys, syn Laertesa,
znany ludziom z wszelakich
fortelów - moja sława niebios
sięga. Mieszkam w Itace z daleka
widocznej, a jest na niej góra
wyniosła, Neritos o drżącym
listowiu, wokoło zaś liczne i
zaludnione wyspy, jedna przy
drugiej: Dulichion i Same, i
lesisty Dzakyntos. Itaka leży na
morzu ostatnia ku zachodowi,
inne dalej w stronę jutrzenki
albo południa. Skalista, ale
rodzi dzielnych chłopców: ja
doprawdy nie mogę zobaczyć nic
bardziej słodkiego od tej mojej
ziemi. Oto zatrzymywała mnie hen
Kalipso arcyboska w pieczarach
głębokich, pragnąc być mi żoną,
tak samo Kirke chciała mnie za
męża i nie puszczała ze swego
domu, czarownica ajajska, lecz
serce w mej piersi nie słuchało.
Nie znajdzie nic słodszego od
ojczyzny i rodziców, choćby ktoś
w cudzej ziemi zamieszkał dom
bogaty.
A teraz opowiem ci mój powrót
spod Troi, wśród wielu przygód,
jakie mi Dzeus zsyłał.
Z Ilionu wiatr niosąc mnie
zagnał do Kikonów pod Ismar. Tam
zburzyłem miasto, ich samych
wyciąłem, potem wziąwszy z
miasta kobiety i skarbów bez
liku dzieliliśmy je między
siebie, by nikt nie odszedł
pokrzywdzony. Zaczem kazałem
chyżą stopą uciekać, ale ci
głupcy nie usłuchali. Wypili na
wybrzeżu moc wina, najedli się
baranów i włókonogich wołów o
krętych rogach. Tymczasem
Kikonowie, którzy uciekli,
zwołali Kikonów z sąsiedztwa.
Byli oni liczniejsi i
dzielniejsi, a mieszkają w głębi
lądu i umieją walczyć z koni lub
w razie potrzeby pieszo.
Nadbiegło ich z rana tyle, ile
jest liści i kwiatów na wiosnę:
wtedy zła dola dzeusowa stanęła
przy nas, nieszczęsnych, byśmy
wiele klęsk musieli wycierpieć.
Zawiązała się bitwa przy chyżych
okrętach, z obu stron leciały
włócznie okute spiżem. Dopóki
był ranek i święty dzień
dojrzewał, broniliśmy się i
trwali, chociaż ich było więcej,
lecz skoro słońce zaczęło się
kłonić ku porze wyprzęgania
wołów, Kikonowie przemogli i
pokonali Achajów. Zginęło po
sześciu z każdego okrętu
towarzyszy o pięknych
nagolennicach - my, reszta,
umknęliśmy śmierci i doli.
Stamtąd płynęliśmy dalej,
szczęśliwi, że uszliśmy śmierci,
a serce opłakiwało stratę
drogich towarzyszy. I nie wpierw
dałem odpłynąć zakrzywionym
okrętom, póki trzykroć nie
zawołaliśmy każdego z
nieboraków, co padli na równinie
pod przewagą Kikonów.
Dzeus chmurozbiórca posłał
naszym okrętom wiatr Boreasza i
burzę niezmierną, chmurami okrył
ziemię razem i morze, z nieba
spuścił noc. Pędziliśmy na łeb.
Wicher na troje, na czworo
rozszarpał nam żagle.
Ściągnęliśmy je na pokład i w
śmiertelnym lęku wiosłami
pchaliśmy okręty do lądu. Dwie
noce i dwa dni bez przerwy
leżeliśmy tam, znojem i smutkiem
złamani. Lecz kiedy trzeci dzień
uczyniła pięknowłosa Jutrzenka,
ustawiliśmy maszty, rozpięliśmy
białe żagle, każdy zajął swoje
miejsce, i a wiatr i sternicy
prowadzili okręty. I byłbym cało
dotarł do ziemi ojczystej, lecz
gdy chciałem opłynąć Maleję,
fala i wir, i Boreasz odrzuciły
mnie i uniosły poza Kyterę.
Przez dziewięć dni złe wiatry
nosiły mnie po rybnym morzu,
dziesiątego zaś stanąłem na
ziemi Lotofagów, którzy się
żywią kwiatami. Wyszliśmy na
ląd, by zaczerpnąć wody, i
towarzysze wnet przygotowali
obiad przy chyżych okrętach.
Nasyciwszy się jadłem i napojem,
wysłałem trzech towarzyszy na
zwiady, jacy ludzie w tej ziemi
chleb pożywają - dwóch sam
wybrałem, jako trzeci szedł z
nimi herold. Ledwo się oddalili,
nawiązali znajomość z
Lotofagami. Nie myśląc zgubić
naszych ludzi, dali im
Lotofagowie skosztować lotosu.
Skoro jednak ktoś zje lotosu
miodny plon, już ani wracać nie
chce, ani dać wieści o sobie,
tak i ci woleli zostać u
Lotofagów, razem z nimi zrywać
lotos i zapomnieć o powrocie.
Gwałtem sprowadziłem płaczących
na okręty i tam przykułem do ław
wioślarskich. Innym wiernym
towarzyszom kazałem jak
najprędzej wejść na chyże
statki, by mi który, zjadłszy
lotosu, nie wyrzekł się powrotu.
Wnet wbiegli na pokład i
zasiedli przy burtach. Gdy każdy
był już na swoim miejscu, wiosła
uderzyły w siwe morze.
Płynęliśmy dalej ze smutkiem w
sercu, aż przybyliśmy do ziemi
dzikich, nie znających prawa
Kiklopów. Oni to zdają się tylko
na bogów nieśmiertelnych,
własnymi rękami ani roślin nie
sadzą, ani nie orzą, wszystko u
nich niesiewne rośnie i
nieuprawne, pszenica i jęczmień,
a winna latorośl niesie wino z
bujnych gron, które im deszcz
dzeusowy podlewa. Nie masz u
nich zgromadzeń ani do narad,
ani do sądów, mieszkają na
szczytach gór wysokich, w
głębokich jaskiniach, każdy
stanowi prawo dla swych dzieci i
żon i nawzajem się o siebie nie
troszczą.
Ni blisko, ni daleko od ziemi
Kiklopów, na wprost przystani,
leży wyspa mała, lesista. Na
niej dzikie kozy mnożą się bez
końca: żadna ścieżka ludzka ich
nie płoszy, nie zapuszcza się
tam żaden z owych łowców, co z
trudem bolesnym przedzierają się
przez lasy i pną się na szczyty
gór. Nie ujarzmiona pastwiskiem
lub orką, wyspa nie obsiewana i
nie tknięta, wieczna po ludziach
wdowa, sama sobie pasie beczące
kozy. Nie znają Kiklopi okrętów
krasnolicych, nie ma wśród nich
cieśli, którzy by mogli zbudować
okręty o mocnych burtach, zdatne
do wszystkiego, co to zawijają
do miast i prując morze łączą
ludzi ze sobą: tacy cieśle
mogliby i wyspę pięknie im
zabudować.
Nielicha jest bowiem i
rodziłaby wszystko, co czas
niesie. Nad brzegiem siwego
morza są łąki wilgotne i
miękkie, są miejsca, gdzie
winnice trwałyby wiecznie, jest
równina pod uprawę, gdzie
głęboki siew na czas, by
dojrzewał, bo pod powierzchnią
ziemia jest bardzo tłusta. Jest
i przystań doskonała, gdzie
można się obyć bez lin, bo nie
trzeba ani kamieni kotwicznych
rzucać, ani zaczepiać cum,
wprowadzone na brzeg statki mogą
stać, póki żeglarzy chęć nie
poruszy i póki wiatry nie
powieją.
U krańca przystani płynie
cudna woda, źródło ze skały,
wokół rosną sokory. Tam
wpłynęliśmy, a jakiś bóg
sprowadził noc tak ciemną, że
nie dostrzegłeś ani źdźbła
światła: okręty osłaniała
głęboka mgła, z nieba nie
przenikał księżyc, zamknięty
chmurami. Niczyje oko nie
dojrzało wyspy, nie widzieliśmy
wielkich fal bijących o ląd,
zanim przybiły doń nasze okręty
o mocnych burtach. Wtedy
wciągnęliśmy wszystkie żagle i
sami wyszliśmy na brzeg, i
spaliśmy tam aż do boskiej
Jutrzenki.
Skoro się ukazała z mgieł
zrodzona różanopalca Jutrzenka;
biegaliśmy po tej godnej podziwu
wyspie. Nimfy, córki Dzeusa
Egidodzierżcy, spędziły kozy
górskie, by towarzysze mogli
zjeść obiad. W lot wzięliśmy z
okrętów gięte łuki i oszczepy o
długich grotach i rozdzieliwszy
się na trzy gromady rzucaliśmy
pociski, a bóg dał obfity łów.
Szło ze mną dwanaście okrętów i
na każdy przypadło dziewięć kóz,
dla mnie zaś samego wyznaczono
dziesięć. Cały dzień aż do
zachodu słońca siedzieliśmy i
ucztowali pośród wybornego
mięsiwa i słodkiego wina. Nie
zużyliśmy bowiem dotąd
czerwonego wina, które mieliśmy
na okrętach: sporo nabrał go
każdy w amforach, gdy wzięliśmy
święty gród Kikonów.
Byliśmy blisko ziemi Kiklopów,
widzieliśmy ich dymy,
słyszeliśmy głosy owiec i kóz.
Gdy słońce zaszło i ciemność
nastała, położyliśmy się spać na
brzegu morza. Skoro zaś z mgieł
zrodzona zjawiła się różanopalca
Jutrzenka, wtedy ja, urządziwszy
zebranie, tak się do wszystkich
odezwałem:
- Wy tu zostaniecie, moi
wierni towarzysze, ja tymczasem
ze swoim okrętem i jego załogą
pójdę wybadać, jacy to są
ludzie, czy zuchwali i dzicy, i
niesprawiedliwi, czy też
gościnni i bogobojni.
To mówiąc wszedłem na okręt i
kazałem wejść towarzyszom i
odczepić cumy. Weszli, zasiedli
rzędem przy burtach i bili
wiosłami siwe morze. Droga była
niedaleka i kiedy dotarliśmy w
upatrzone miejsce, widzimy tuż
przy morzu, na samym cyplu
wysoką pieczarę obrosłą
wawrzynem. Nocowały tam trzody
owiec i kóz. Wokół pieczary był
majdan obwiedziony głazami
wkopanymi w ziemię, wielkimi
sosnami i dębami o wysokim
listowiu. Tam żył mąż potworny,
sam, i z dala od innych pasł te
swoje trzody. Z nikim się nie
stykał, zamknięty w swoim
bezprawiu. Był to zdumiewający
potwór: niepodobny do człowieka,
co chlebem się żywi, rzekłbyś,
lasem zjeżony wierch gór
wysokich - taki się wydawał ten
odludek.
Kazałem wszystkim wiernym
towarzyszom zostać przy okręcie
i pilnie go strzec, a sam
wybrałem dwunastu najlepszych,
wyszedłem. Miałem ze sobą bukłak
z koziej skóry, pełny ciemnego
słodkiego wina, które mi dał
Maron, syn Euantesa, kapłan
Apollona, co Ismaros ma w swej
opiece. Z czci dla boga
oszczędziliśmy go razem z żoną i
z synem, mieszkał bowiem w
pełnym drzew gaju Fojbosa
Apollona. Dał mi on dary
wspaniałe: siedem talentów
kunsztownego złota, krater cały
ze srebra, na koniec dwanaście
amfor wina, słodkiego, nie
mieszanego - zaprawdę, boski to
napój. Nie wiedział o nim w domu
nikt z niewolników i służących,
znał je tylko om sam, jego droga
małżonka i jedna klucznica.
Chcąc pić to wino czerwone i
słodkie jak miód, nalewa się
jedną czarę na dwadzieścia miar
wody. Wtedy z krateru podnosi
się słodka woń, cudowna -
odmówić sobie łyku byłoby wielką
przykrością. Napełniłem nim
spory bukłak, w miech skórzany
włożyłem jedzenie, przeczuwało
snadź moje mężne serce, że da
się ujarzmić dzikusa odzianego w
wielką siłę, a nie znającego
praw ani zakonów.
Wnet przybyliśmy do jaskini,
ale go w niej nie znaleźliśmy:
pasł na pastwisku tłuste barany.
Wszedłszy do jaskini oglądaliśmy
każdą rzecz. Były plecionki
ciężkie od serów, były koszary
pełne jagniąt i koźląt, wszystko
rozdzielone: osobno starsze,
osobno średniaki, osobno nowo
narodzone. Naczynia były
wezbrane serwatką, skopki i
cebry przygotowane do udoju.
Towarzysze zaklinali mnie, by
najpierw nabrać serów i odejść,
potem wypuścić z koszar koźlęta
i barany, wpędzić je na chyży
okręt i odpłynąć na gorzką wodę.
Lecz ja nie usłuchałem - o ileż
byłoby lepiej! - chciałem go
samego zobaczyć i dostać
upominki gościnne. Zaiste, dla
moich towarzyszy jego widok nie
miał być pożądany.
Rozpaliwszy ogień posłaliśmy
bogom dym ofiarny, a sami
nabrawszy serów jedliśmy i
siedząc w pieczarze czekali, aż
przyszedł z pastwiska. Niósł
ogromny stos suchych drew, by
miał na czym zgotować wieczerzę,
rzucił go na ziemię z łoskotem,
a my w strachu zaszyliśmy się w
sam kąt pieczary. Do
przestronnej jaskini wpuścił
tłuste samice, które miał doić,
skopy zaś i kozły zostawił za
drzwiami w niskim dziedzińcu. Z
wysoka zdjął ogromny głaz i
założył u wejścia: dwadzieścia
dwa zacne wozy czterokołowe nie
ruszyłyby go z ziemi. Takim
srogim skaliskiem zaparł otwór.
Siadł i doił owce i beczące
kozy, wszystko za porządkiem, i
każdej podstawił młode. Zaczem
połowę białego mleka zostawił na
zsiadłe - potem je odcedzi i
twaróg wygniecie w plecionych
koszach - drugą połowę zostawił
w garnkach, by mieć pod ręką
napój do wieczerzy. Gdy się z
tymi swoimi pracami żwawo
uporał, rozpalił ogień, zobaczył
nas i pyta:
- Kto jesteście, przybysze?
Skąd płyniecie po wodnych
drogach? Czy w jakiejś sprawie,
czy tak bez celu włóczycie się
po morzu jak zbóje i narażając
swą duszę niesiecie zgubę obcym
stronom?
Rzekł, a nam lube serce
zadygotało ze strachu przed tym
potworem o głosie straszliwym.
Jednak w odpowiedzi odezwałem
się tymi słowami:
- My z Troi, Achajowie,
przeciwne wiatry gonią nas po
wielkiej morza otchłani. Inną
chcieliśmy drogą dotrzeć do
domu, a inną tu przychodzimy.
Tak się pono spodobało Dzeusowi.
Szczycimy się być ludźmi Atrydy
Agamemnona, którego dziś sława
największa pod niebem, zburzył
bowiem tak wielki gród i
zgładził tyle ludów. A my oto
przypadamy do twoich kolan,
żebyś nam dał gościniec albo w
inny sposób obdarzył, jak każe
prawo gościnności. Bogów się
bój, o najdzielniejszy, jesteśmy
ci błagalnicy, a błagalników i
gości Dzeus jest mścicielem,
Dzeus Gościnny, który prowadzi i
szacunkiem osłania przybyszów.
Tak rzekłem, a jego bezlitosne
serce wnet dało odpowiedź:
- Głupi jesteś, cudzoziemcze,
albo z daleka przychodzisz, że
mnie każesz bać się i słuchać
bogów. My, Kiklopi, nie dbamy
ani o Dzeusa Egidodzierżcę, ani
o bogów szczęśliwych, ponieważ o
wiele silniejsi jesteśmy. I ja
ze strachu przed gniewem Dzeusa
nie oszczędziłbym ani ciebie,
ani twoich towarzyszy, jeśliby
mi serce nie kazało. Ale mi
powiedz, gdzie idąc tutaj
zostawiłeś swój mocny okręt, czy
na końcu wyspy, czy bliżej -
niech się dowiem.
Mówił, aby mnie wybadać - nie
ukryło się to przede mną, bo
wiem zbyt wiele, odpowiedziałem
mu więc chytrymi słowami:
- Okręt mi Posejdon, co ziemią
wstrząsa, rzucił na skały u
przylądka waszej ziemi. Wiatr
nas tu zaniósł od morza, a ja z
tymi oto umknąłem przed srogą
zagładą.
Tak mówiłem, w jego
bezlitosnym sercu nie było
odpowiedzi. Wyciągnąwszy ręce i
porwawszy dwóch naraz rąbnął
nimi o ziemię, jakby to były
szczenięta: mózgi wypłynęły i
rozlały się po ziemi. Rwąc ich
na kawałki przyrządził sobie
wieczerzę i żarł jak lew z gór,
nic nie zostawił - ani
wnętrzności, ani mięsa, ani
kości wypełnionych szpikiem. My
zaś na widok tego okrucieństwa z
płaczem wznosiliśmy ręce do
Dzeusa, bezradni.
Kiklop, gdy napełnił swój
ogromny brzuch ludzkim mięsem i
nie mieszanym mlekiem,
rozciągnął się w pieczarze
pośród swoich baranów. Mężne
serce radziło mi wyjąć ostry
miecz, który miałem u boku,
podejść do niego i ugodzić w
pierś, znalazłszy dłonią
miejsce, gdzie z przeponą styka
się wątroba. Inna mnie myśl
zatrzymała. Marnie byśmy tu
zginęli, bo własnymi rękami nie
zdołalibyśmy odwalić ogromnego
głazu, którym on zaparł wejście.
Tak wśród jęków trwaliśmy aż do
bożego świtu.
Ledwo zjawiła się z mgieł
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
on rozpalił ogień i wydoił swe
wspaniałe owce, wszystkie po
kolei, i podstawił im młode do
ssania. Kiedy się uwinął z tą
robotą, znów porwał dwóch i
sporządził sobie śniadanie.
Najadłszy się wypuścił z
pieczary tłustą trzodę. Lekko
odsunął głaz drzwiowy i z
powrotem go wstawił, jakby
zamykał pokrywę kołczana. Z
głośnym gwizdaniem Kiklop
prowadził trzodę w góry.
A ja zostałem. Drążyła mnie
zła myśl: jak by się zemścić,
gdyby Atena wysłuchała mej
prośby. I taka mojemu sercu
najlepsza wydała się rada. Przy
zagrodzie dla owiec leżał wielki
drąg Kiklopa, jeszcze świeży,
oliwny, wyciął go, aby mu
służył, gdy wyschnie. Wydał się
nam na oko wielkości masztu na
czarnym okręcie, i to na
obszernym, przewozowym, o
dwudziestu wioślarzach, zdolnym
do podróży na pełnym morzu -
takiej był na oko ten drąg
długości, takiej był grubości.
Wstałem i uciąłem z niego kawał
na sążeń i oddałem towarzyszom,
każąc ociosać. Gdy go
wygładzili, zaostrzyłem koniec i
wsadziłem do żaru, by w ogniu
stwardniał. I dobrze go
schowałem, ukrywszy pod nawozem,
którego pełno było po całej
pieczarze. Kazałem wszystkim
ciągnąć losy, kto się ośmieli
razem ze mną podnieść kół i
wkręcić go w oko Kiklopa, gdy
nań słodki sen zejdzie. Los
wybrał tych, których i sam
chciałem wziąć, czterech, a ja
byłem piąty.
Przyszedł pod wieczór wiodąc
pięknorune owce. Całą trzodę
wpuścił do przestronnej
pieczary, nic nie zostawił na
zewnątrz w niskim dziedzińcu,
czy z własnej myśli, czy bóg mu
tak kazał. Wielki głaz ściągnął
z góry i zaparł wejście. Siadł i
doił owce i beczące kozy,
wszystkie po kolei, potem każdej
podstawił młode. Gdy się uwinął
ze swoją robotą, znowu dwóch
porwał i przyrządził sobie
wieczerzę. Podszedłem blisko i
przemówiłem do Kiklopa, mając w
rękach dzban ciemnego wina:
- Weź, Kiklopie, pij wino,
kiedy się najadłeś mięsa
ludzkiego, abyś wiedział, jaki
to napój chowaliśmy na naszym
okręcie. Niosłem ci go w
ofierze, jeślibyś się zlitował i
odesłał mnie do domu, ale ty
szalejesz nieznośnie. Okrutniku,
jakże by miał w przyszłości
przyjść do ciebie ktoś z rzeszy
ludzkiej, skoro tak niegodnie
postępujesz?
Rzekłem, on wziął dzban i
wypił. Cieszył się okrutnie
pijąc słodki trunek i domagał
się drugiego dzbana:
- Daj mi jeszcze, bądź łaskaw,
i powiedz mi tu zaraz swoje
imię, bym ci dał gościniec,
którym się uradujesz. I Kiklopom
urodzajna ziemia przynosi wino z
wielkich gron, które na
dzeusowym deszczu dojrzewają,
ale to, co mi dajesz, to wyskok
z ambrozji i nektaru.
Rzekł, a ja znów mu podałem
ciemnego wina. Po trzykroć go
uraczyłem, a on w swojej
głupocie po trzykroć wypił.
Kiedy wino już mu zaćmiło umysł,
odezwałem się doń słodkimi
słowy:
- Kiklopie, pytasz o moje
sławne imię, zaraz ci je powiem,
a ty mi dasz gościniec, jak
obiecałeś. Na imię mi Nikt. Nikt
zwali mnie ojciec i matka, i
wszyscy towarzysze.
Tak rzekłem, a ów o sercu
nielitościwym odparł
natychmiast:
- Nikt będzie zjedzony na
ostatku, tak jak jego
towarzysze, ale oni najpierw.
Taki ci bedzie mój gościniec.
Rzekł i przewróciwszy się,
padł na wznak. Leżał z
przekręconą tłustą szyją, sen
wszechwładny go zmógł. Gardzielą
oddawał wino i kawały mięsa
ludzkiego - rzygał pijany. Wtedy
włożyłem kół w gęstą kupę
popiołu, by się ogrzał, a
jednocześnie słowami dodawałem
wszystkim towarzyszom odwagi, by
się z nich który ze strachu nie
cofnął. Kiedy zaś ów kół oliwny,
choć jeszcze świeży, zaczął
chwytać ogień i żarzył się
okrutnie, wyjąłem go z ognia i
zbliżyłem się do Kiklopa, a
towarzysze stali przy mnie:
bóstwo natchnęło ich wielką
odwagą. Oni to chwyciwszy kół
oliwny, zaostrzony na końcu,
wrazili go w oko. Ja, uczepiony
u góry, wierciłem jak ktoś, co
świdrem świdruje tram okrętowy,
a jego pomocnicy z dołu,
chwyciwszy z dwóch stron
rzemienie, obracają świder, a
ten wiruje bez przerwy w tym
samym miejscu: tak my, trzymając
rozpalony kół oliwny, drążyliśmy
go w oku. Oblewała go strugą
gorąca posoka. Od żaru płonącej
źrenicy wypaliły się dokoła
powieki i rzęsy, a ich korzenie
z sykiem brały ogień.
Jak kiedy kowal, by nadać hart
i moc, wielki topór czy siekierę
zanurza w zimnej wodzie, a
żelazo głośno jęczy, tak jego
oko syczało pod oliwnym kołem.
Straszliwie wrzasnął, skały
wokół odjękły, a my uciekliśmy
przerażeni. Wyrwał z oka drzewo
krwią zbroczone i odrzucił od
siebie, oszalały. Wielkim głosem
wołał Kiklopów, którzy w
sąsiedztwie mieszkali w
jaskiniach gór wiatrem owianych.
Słysząc krzyk zbiegli się ze
wszystkich stron, stanęli koło
pieczary i pytali, co mu
doskwiera:
- Czego tak krzyczysz boleśnie
wśród nocy ambrozyjskiej i nam
spać nie dajesz? Czy wbrew twej
woli jakiś człowiek chce
wyprowadzić twoje barany, czy
też ciebie ktoś zabija podstępem
lub siłą?
Z jaskini odpowiedział mocarz
Polifem:
- Podstępem, przyjaciele,
podstępem, a nie siłą zabija
mnie Nikt!
Od nich skrzydlate słowa szły
w odpowiedzi:
- Jeśli sam jesteś i nikt
tobie gwałtu nie zadaje, to
chyba jakaś choroba od wielkiego
Dzeusa zesłana. Więc módl się do
swego ojca, władcy Posejdona.
Tak mówili odchodząc.
Roześmiało się moje miłe serce,
że to moje imię i mój fortel
nieomylny tak go wywiodły w
pole. Kiklop jęczał, bólami
dręczony. Rękami błądząc po
omacku odjął głaz wejściowy, sam
usiadł w drzwiach i rozłożył
ramiona, by złapać, kto by się
chciał wymknąć razem z owcami.
Liczył, że będę taki głupi! Ja
zaś obmyślałem, jak by tu
najlepiej znaleźć wybawienie od
śmierci dla towarzyszy i dla
siebie, i prządłem w swej głowie
wszystkie podstępy, jak zwykle,
gdy idzie o życie. Wielkie
nieszczęście było tak blisko. Na
koniec ta rada wydała mi się
najlepsza:
Były barany dorodne o gęstej
wełnie, piękne i duże, a miały
runo ciemne jak fiołki. Mocno
skręconą wikliną, na której
sypiał Kiklop, potwór gardzący
prawem, związywałem po cichu
barany trójkami. Ten, co był w
środku, niósł człowieka, dwa z
boków szły jako osłona. Każda
trójka niosła jednego z
towarzyszy, a ja - otóż był tam
tryk, najtęższy z całej gromady,
jego to chwyciłem się za kark i
ukryty pod kudłatym brzuchem
leżałem, ręce zanurzywszy w tę
boską wełnę. Tak trwałem z
sercem cierpliwym.
Wzdychając czekaliśmy bożego
świtu.
Ledwo się ukazała z mgieł
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
samce zaczęły wychodzić na
paszę, samice zaś nie wydojone
beczały w zagrodzie, mleko
rozsadzało im wymiona.
Gospodarz, żarty okrutnym bólem,
obmacywał grzbiety wszystkim
baranom, gdy stawały przed nim.
Głupi, nie pomyślał, że ludzie
są uwiązani pod ich wełnistymi
piersiami. Ostatni poszedł ku
wyjściu tryk, ciężko niosąc swą
wełnę i mnie z głową pełną
myśli. Obmacawszy go Polifem
zawołał:
- Baranku miły, czemu ty dziś
wychodzisz z pieczary ostatni?
Nie szedłeś dawniej w tyle za
owcami, ale pierwszy biegłeś
wielkim krokiem szczypać miękkie
kwiaty na łące, pierwszy
schodziłeś do rzeki, pierwszy
pragnąłeś wrócić do pieczary
wieczorem. A teraz ze wszystkich
ostatni! Czy martwi cię oko
twego pana, które wyrwał podły
człowiek ze swoimi przeklętymi
towarzyszami, zaćmiwszy mi umysł
winem? Nikt! - ale zapowiadam,
że nie umknie on zguby. Gdybyś
tak myślał jak ja i gdybyś
przemówił, powiedziałbyś, gdzie
on się chowa przed moim gniewem:
z rozbitego łba mózg jego
obryzgałby całą jaskinię, a moje
serce doznałoby ulgi od
cierpień, jakie mi zadał
nikczemny Nikt.
To mówiąc wypuścił barana za
drzwi.
Gdyśmy się znaleźli z dala od
jaskini i dziedzińca, najpierw
sam się odczepiłem od tryka,
potem odwiązałem towarzyszy.
Smukłonogie tłuste owce gnaliśmy
okrążając z różnych stron, by
zapędzić je do okrętu. Mili
towarzysze powitali radośnie
ocalałych od śmierci, a tamtych
głośno opłakiwali. Ja jednak,
dając każdemu znak podniesioną
brwią, zabraniałem płakać i
kazałem jak najprędzej rzucić na
pokład, ile się da, pięknorunych
owiec i odpłynąć na słoną wodę.
W lot mi wskoczyli na okręt,
zajęli miejsca przy burtach i
siedząc rzędem bili wiosłami
siwe morze.
A gdy byłem na tej odległości,
skąd jeszcze mogłem go krzykiem
dosięgnąć, zawołałem szyderczo:
- Kiklopie, nie był ci to
człek bezbronny, któremuś, ufny
w swą siłę, pożarł towarzyszy w
głębokiej pieczarze. Zaprawdę
musiało cię to spotkać za twoje
zbrodnie, okrutniku, który się
nie lękasz zjadać gości we
własnym domu: za to ci Dzeus
odpłacił i inni bogowie.
Tak mówiłem, a on jeszcze
więcej się rozsierdził. Zdarł
wierch wysokiej góry i rzucił
przed błękitnym dziobem okrętu.
Cofnęło się morze pod rzutem
skały, wsteczna fala niosła nas
z powrotem w stronę lądu i napór
wód z pełnego morza pchał nas do
brzegu. Wtedy chwyciłem w obie
ręce bardzo długą żerdź i
odpychałem okręt, a towarzyszom
dałem rozkaz skinieniem głowy,
by się rzuciła do wioseł, jeśli
chcą uniknąć nieszczęścia.
Pochyleni naprzód, wiosłowali ze
wszystkich sił. A gdy
przebrnęliśmy z powrotem przez
morze na dwakroć dłuższą
odległość, znów zaczynałem
krzyczeć do Kiklopa. Towarzysze
mnie otoczyli i jeden przez
drugiego powstrzymywali
życzliwym słowem:
- Niemądry, po cóż chcesz
jątrzyć tego dzikusa? Wszak
dopiero co rzucił do morza głaz
i zapędził nasz okręt z powrotem
do lądu, gdzie przyszłoby nam
zginąć. Jeśli posłyszy twój głos
albo twoją mowę, głowy nam
pourywa i rozniesie okręt
miotając okrutne głazy - sił mu
nie zbraknie.
Tak mówili, nie usłuchało
serce zuchwałe i jeszcze raz
moja złość przemówiła:
- Kiklopie, jeśli cię ktoś z
ludzi śmiertelnych zapyta o
haniebną ślepotę oka, powiedz,
że ci je wyrwał Odys grodoburca,
syn Laertesa, mający swój dom w
Itace.
Na to dały się słyszeć jęki i
słowa:
- Biada, oto powraca do mnie
starodawna wieszczba. Był tu
pewien wróż, mąż piękny i
wielki, Telemos, syn Eurymosa,
wieszczbiarz niezrównany, który
wieszcząc zestarzał się u
Kiklopów. On mi przepowiedział,
że się to wszystko spełni kiedyś
i że wzrok stracę z rąk Odyssa.
Ja zawsze oczekiwałem jakiegoś
męża wielkiego i pięknego,
okrytego wielką mocą, a tu dziś
oka pozbawił mnie karzeł
nikczemny i słaby, gdy mnie
obezwładnił winem. Ale poczekaj,
Odyssie, bym ci złożył
gościniec. Ziemiotrzęscę
poruszę, by ci dał przejazd, boć
jestem jego synem, a on się
szczyci być moim ojcem. On sam
mnie uleczy, jeśli zechce, nikt
inny ani z bogów szczęśliwych,
ani z ludzi śmiertelnych.
Rzekł, a ja mu nawzajem
odparłem:
- Bodajbym tak mógł ogołocić
ciebie z duszy i wieku i posłać
do domu Hadesa, jak twojego oka
nie uleczy nawet Ten, co ziemią
trzęsie.
Na to on zaczął się modlić do
Pana Posejdona wznosząc ręce ku
niebu gwiaździstemu:
- Usłysz, Posejdonie, władco
ziemi błękitnogrzywy! Jeślim
naprawdę twój, jeśli się
chlubisz być moim ojcem, daj, by
nie wrócił do domu Odys
grodoburca, syn Laertesa, rodem
z Itaki. A jeśli chce los, by
ujrzał on swych bliskich i
wszedł do wysokiego domu i do
swej ziemi ojczystej, niech
późno wraca i w nędzy, po
stracie wszystkich towarzyszy,
na cudzym okręcie, i w domu
niech znajdzie niedolę.
Tak się modlił. Wysłuchał go
Błękitnogrzywy. Tymczasem znów
porwał głaz, jeszcze większy,
zakręcił nim, wszystkie siły
wytężył, by rzucić jak najdalej:
spadł on za okrętem o dziobie
błękitnym, maluczko, a byłby
trafił w ster. Cofnęło się morze
pod rzutem skały i fala niosła
okręt naprzód, ku brzegom wyspy.
Gdyśmy do niej przybyli, tam,
gdzie została reszta dobrze
pokrytych okrętów o mocnych
burtach, znaleźliśmy towarzyszy
siedzących w smutku z ciągłej za
nami tęsknoty. Okręt
wypchnęliśmy na piaski i sami
wyszliśmy na wybrzeże. Spod
pokładu wyprowadziliśmy
Kiklopowe barany i zaczęliśmy je
dzielić, by nikt nie odszedł ze
szkodą w swym słusznym udziale.
Mnie jednemu towarzysze o
pięknych nagolennicach przy
rozdziale zwierząt dali
dodatkowe jagnię. Złożyłem je na
wybrzeżu w ofierze Dzeusowi,
czarnochmuremu Kronidzie, co
wszystkim włada. Spaliłem dlań
udźce, ale on wzgardził ofiarą -
zamyślał już zgubić wszystkie
moje okręty o mocnych burtach
razem z wierną drużyną.
Cały dzień aż do zachodu
słońca siedzieliśmy ucztując
przy obfitym mięsiwie i słodkim
winie. Skoro zaś słońce zaszło i
ciemność nastała, usnęliśmy na
brzegu morza. A gdy ukazała się,
zrodzona z mgieł, różanopalca
Jutrzenka, obudziłem towarzyszy
i kazałem wejść na okręty i
odczepić cumy. W lot wskoczyli
na pokład i zajęli miejsca przy
burtach, i siedząc rzędem bili
wiosłami siwe morze.
Płynęliśmy dalej, szczęśliwi,
że uszliśmy śmierci, a serce
opłakiwało stratę drogich
towarzyszy.
`tc
3 3 32 0 2 108 1 20 1 74 1
Pieśń dziesiąta
Ajolos - Lajstrygonowie -
Kirke
Przybyliśmy do wyspy Ajolii.
Mieszkał tam Ajolos, syn
Hippotasa, ulubieniec bogów
nieśmiertelnych. Jest to wyspa
pływająca. Całą wokoło obiega
wał ze spiżu nieprzebity i
gładka skała. Ajolos spłodził w
tym domu dwanaścioro dzieci,
sześć córek i sześciu synów. Gdy
dorośli, córki dał synom za żony
i żyją oni wśród biesiad przy
drogim ojcu i matce troskliwej.
Stoją w pogotowiu niezliczone
potrawy, dom wonią pieczeni
owiany, rozśpiewany dziedziniec
po całych dniach. A w nocy śpią
na kobiercach i w pięknie
rzeźbionych łożnicach przy
cnotliwych małżonkach.
Do ich grodu weszliśmy i domu
cudnego. Cały miesiąc mnie
gościł i o każdą rzecz pytał, o
Ilion, o nawy argiwskie, o
powrót Achajów, a ja mu
opowiadałem wszystko za
porządkiem. Skoro ja zaś z kolei
zacząłem prosić i żądać, by mnie
odesłał, wcale się nie wzbraniał
i przygotował odprawę. Dał mi
szawłok ze skóry
dziewięcioletniego wołu i
zamknął w nim drogi wiatrów
szumiących. Jego to bowiem
Kronion uczynił szafarzem
wiatrów, i on, które zechce,
zatrzymuje albo wypuszcza. W
głębi okrętu zawiązał je sznurem
lśniącym, srebrzystym, by ani
najmniejszy powiew nie
przeniknął, a mnie posłał
podmuch Zefira, który miał nieść
nas i nasze okręty. Lecz stało
się inaczej - zgubiła nas własna
głupota.
Dziewięć dni płynęliśmy we
dnie i w nocy, dziesiątego
ukazała się już niwa ojczysta,
byliśmy tak blisko, że widziało
się pasterzy palących ognie.
Wtedy, po tylu trudach, zmorzył
mnie sen słodki, ja bowiem przez
cały czas trzymałem linę od
żagla, nie oddałem jej nikomu z
drużyny, abyśmy prędzej dobili
do ojczyzny. Kiedy spałem,
towarzysze zaczęli mówić między
sobą, że wiozę do domu złoto i
srebro, dary od Ajola,
wielkodusznego syna Hippotasa.
Twarz przy twarzy zwierzał się
jeden drugiemu:
- Ach, ten doprawdy ma cześć i
miłość u wszystkich ludzi, do
jakiego kraju i miasta zawinie.
Z samej Troi wiezie ogromne
skarby ze wspólnego łupu, a my u
kresu tej samej drogi wracamy do
domu z próżnymi rękami. I teraz
jeszcze dał mu to z przyjaźni
Ajolos. Lecz spieszmy zobaczyć,
co tam jest, ile złota i srebra
w tym miechu.
Zwyciężyła zła rada.
Rozwiązali szawłok i wszystkie
wiatry wyleciały. A oni płakali,
gdy burza ich porwała i niosła
na morze, daleko od ziemi
ojczystej. Zbudziłem się i w
sercu bez skazy ważyłem: czy
rzucić się z okrętu i zginąć w
morzu, czy przeciw woli trwać i
jeszcze zostać wśród żywych.
Wytrwałem i zostałem - zakrywszy
się płaszczem leżałem na
okręcie. Złym wichrem niesieni
wróciliśmy do wysp Ajolii,
towarzysze głośno płakali.
Wyszliśmy na brzeg, nabrali
wody, drużyna posiliła się przy
chyżych okrętach. Kiedyśmy
zaspokoili głód i pragnienie,
wziąłem herolda i jednego z
towarzyszy i wszedłem w
przesławne domostwo Ajola.
Zastałem go przy uczcie z
małżonką i dziećmi. Usiedliśmy u
wrót na progu. A oni zdumieli
się w swych sercach i pytają:
- Jakże to przychodzisz,
Odyssie? Jakie złe bóstwo cię
ściga? Przecież serdecznie cię
wyprawiliśmy, byś wrócił do
kraju swojego i domu albo gdzie
się tobie podoba.
Tak mówili, odpowiedziałem z
goryczą w sercu:
- Zgubili mnie źli towarzysze
i głupi sen. Lecz pomóżcie,
przyjaciele, bo w waszej to
mocy.
Próbowałem ich zjednać miłymi
słowami, oni zaś odmawiali. W
końcu odezwał się ojciec:
- Wynoś się z wyspy jak
najprędzej, zakało rodzaju
ludzkiego! Nie godzi się
podejmować ani wyprawiać
człowieka, który jest wstrętny
bogom szczęśliwym. Wynoś się, bo
mi tu przychodzisz pod klątwą
bogów.
Z tym słowem odprawił mnie
ciężko jęczącego.
Ze smutkiem w sercu płynęliśmy
dalej. Ludzie nie mieli sił do
żmudnego wiosłowania, gdy przez
naszą głupotę straciliśmy pomoc
w żegludze. Sześć dni płynęliśmy
noc i dzień, a siódmego
przybyliśmy do wysokiego grodu
Lamosa, do lajstrygońskiej
Telepyli, gdzie pasterz nawołuje
pasterza i ten, co wyprowadza,
mija się z tym, co wraca.
Człowiek bezsenny brałby tam
podwójną zapłatę: jedną za to,
że pasie woły, drugą, że strzeże
białych owiec - tak bliskie są
tam drogi nocy i dnia.
Skoro weszliśmy do owej
słynnej przystani, którą
otaczają nieprzerwanym półkolem
strome skały, gdzie dwa z
przeciwnych stron daleko
wysunięte przylądki zostawiają
wąskie wejście, wprowadziłem tam
wszystkie swoje nawy równo
płynące. Stanęły blisko siebie w
tym zagłębiu, w którym nigdy nie
wzbiera fala, czy to duża, czy
mała, lecz lśniąca trwa gładź.
Tylko swój okręt czarny
zatrzymałem na zewnątrz, u
wejścia, zaczepiwszy cumy u
skały.
Na szczycie urwiska stanąłem
na czatach. Nie widziało się ani
wołów, ani pracy rąk ludzkich,
tylko dym podnosił się z ziemi.
Posłałem towarzyszy na zwiady,
jacy tu ludzie mieszkają żywiący
się chlebem: wybrałem dwóch
mężów, jako trzeci szedł z nimi
herold.
Poszli gładką drogą, którą
wozy wiozą drzewo do miasta z
wysokich gór, i spotkali
dziewczynę czerpiącą wodę pod
miastem, olbrzymią córę
Lajstrygona Antifatesa. Zeszła
ona do jasnych zdrojów Artakii,
skąd wodę noszą do miasta. Nasi
ludzie zbliżyli się i przemówili
pytając, kto jest u nich królem,
kto nimi rządzi. Natychmiast
wskazała im wyniosły dom swego
ojca.
Wszedłszy w świetne domostwo,
znaleźli w nim kobietę wysoką
jak szczyt góry i przerazili się
jej widokiem. Ona zaś od razu
zawołała z agory przesławnego
Antifatesa, swojego męża, który
zgotował im srogą zgubę. Złapał
jednego z towarzyszy i
przyrządził sobie obiad, dwaj
inni rzucili się do ucieczki i
wbiegli na okręty.
Lecz Antifates rozniósł wrzawę
wojenną po mieście i słysząc to
lajstrygońscy olbrzymi zaczęli
się zbiegać zewsząd tysiącami,
nie do ludzi, ale do Gigantów
podobni. Ze skał rzucali
kamienie, które człowiek
zaledwie udźwignie. Łoskot
pękających statków mieszał się z
jękiem ginących ludzi. A oni
ciała jak ryby chwytali
ościeniem i nieśli na swe ponure
uczty. Gdy tak zabijano
towarzyszy w głębi przepastnej
zatoki, sięgnąłem po miecz,
który miałem u boku, i odciąłem
cumy nawy błękitnodziobej.
Kazałem mojej drużynie rzucić
się do wioseł, by uciec od
nieszczęścia, i wszyscy bili
morze z całych sił, w
śmiertelnej trwodze. Radośnie
spod nawisłych skał na pełne
morze mknęła moja nawa, inne
natomiast, stłoczone w
przystani, zginęły.
Płynęliśmy dalej ze smutkiem w
sercu - szczęśliwi, żeśmy
uniknęli śmierci, przybici
stratą drogich towarzyszy.
Dotarliśmy do wyspy Ajai.
Mieszka tam Kirke pięknowłosa,
dziwna bogini o ludzkim głosie,
siostra złowrogiego Ajetesa,
oboje zrodził Helios, co ludziom
przyświeca, matką była Perse,
córka Okeanosa. Od przylądka w
głąb zatoki prowadziliśmy okręt
w milczeniu, szukając dlań
przystani - jakiś bóg nami
kierował. Wyszedłszy na ląd, dwa
dni i dwie noce leżeliśmy
zmorzeni i smutki gryzły nam
serca.
Skoro dzień trzeci stworzyła
pięknowłosa Jutrzenka, wziąłem
dzidę i ostry miecz i odszedłem
od statku, by rozejrzeć się z
góry, czy gdzieś nie widać pracy
ludzkiej i nie słychać głosów.
Stanąłem na czatach na szczycie
urwiska i dostrzegłem dym z
ziemi szerokodrogiej - z
domostwa Kirki szedł przez lasy
gęste i dąbrowy. Wahały się
myśli i serce, czy pójść na
zwiady, kierując się tym ciemnym
dymem. Po rozwadze wydało mi
się, że lepiej zejść najpierw do
chyżego okrętu, na brzeg morza,
dać towarzyszom posiłek, a potem
posłać na zwiady.
A kiedy już byłem blisko mej
nawy równo płynącej, jakiś bóg
zlitował się nad moim
osamotnieniem i zesłał mi po
drodze dużego, wysokorogiego
jelenia. Schodził z kniei leśnej
do rzeki, spragniony, bo już go
dościgła moc słońca. Ugodziłem
go w sam środek krzyża, dzida
spiżowa przeszła na wylot: z
krzykiem padł w proch i dusza z
niego uleciała. Nastąpiwszy nań
stopą wyrwałem spiżowe ostrze z
rany, po czym włócznię złożyłem
na ziemi i zostawiłem. Naciąłem
gałązek i wici i kręcąc w obu
dłoniach splotłem powrósło na
sążeń długie, związałem nogi
zwierza, zarzuciłem go sobie na
plecy i szedłem ku czarnej nawie
podpierając się włócznią: nie
sposób było nieść go na plecach
trzymając jedną i drugą ręką -
taki był ogromny.
Zrzuciłem go przy okręcie i
obchodząc towarzyszy zachęcałem
każdego miłymi słowami:
- Przyjaciele, wbrew wszystkim
zgryzotom nie zejdziemy jeszcze
do domu Hadesa, jeszcze nie
przyszedł nasz dzień
przeznaczony. Hej, póki jest co
jeść i pić na okręcie, nie
zapominajmy o posiłku, żeby nas
głód nie zmógł.
W lot usłuchali moich słów i
odsłonili twarze. Z podziwem
oglądali jelenia leżącego na
brzegu niespokojnego morza.
Zaiste, był to ogromny zwierz i
kiedy nacieszyły się ich oczy,
umyli ręce i przyrządzili
wspaniałą ucztę.
Cały dzień aż do zachodu
słońca siedzieliśmy przy
mięsiwie obfitym i słodkim
winie, gdy zaś słońce zaszło i
ciemność nastała, ułożyliśmy się
do snu na brzegu morza. Ledwo
zaś, z mgieł zrodzona, ukazała
się różanopalca Jutrzenka,
zwołałem zebranie i tak
przemówiłem do całej drużyny:
- Posłuchajcie mych słów,
towarzysze, chociaż tak srodze
cierpicie. Nie widzimy tu,
przyjaciele, ani gdzie zachód,
ani gdzie wschód, ani kędy
schodzi pod ziemię słońce, które
świeci śmiertelnym, ani kędy
powraca. Powiedzcie co rychlej,
jeśli jest jakaś inna rada. Ja
sam nie widzę. Z urwiska, na
które się wdrapałem, by się
rozejrzeć, zobaczyłem wyspę
uwieńczoną wokoło morzem
bezkresnym, a brzegi ma płaskie.
Hen, za gęstwiną leśną
dostrzegły moje oczy dym w samym
środku wyspy.
Tak mówiłem, a ich pierś
ścisnęło wspomnienie czynów,
Lajstrygona Antifatesa i gwałtów
Kiklopa, zuchwałego ludożercy.
Płakali głośno, lejąc obfite
łzy. Lecz te lamenty na nic nie
mogły się przydać.
Teraz podzieliłem wszystkich
knemidnych towarzyszy na dwie
drużyny i każdej dałem
przewodnika: w jednej sam nim
byłem, w drugiej boski Euryloch.
I wraz wrzuciliśmy do spiżowego
hełmu losy: wyskoczył los
wielkodusznego Eurylocha. Ruszył
w drogę, a z nim dwudziestu
dwóch towarzyszy. Płakali idąc i
myśmy płakali zostając.
Znaleźli w kotlinie domostwo
Kirki, zbudowane z gładkich
kamieni w miejscu otwartym.
Dokoła kręciły się wilki górskie
i lwy, które zaczarowała złym
zielem. Nie rzucały się na
ludzi, ale łasiły się wywijając
długimi ogonami. Jak psy łaszą
się koło pana wracającego z
uczty, bo im zawsze przynosi
smaczne kąski, tak uwijały się
przy naszych towarzyszach te lwy
i wilki o mocnych pazurach. Lecz
oni drżeli na widok strasznych
potworów. Stojąc u progu bogini
Kirki o pięknych warkoczach,
słyszeli, jak cudnie śpiewała w
głębi domu przy tych wielkich
czar-krosnach, na których
boginie robią cienkie,
rozkoszne, olśniewające tkaniny.
Pierwszy odezwał się Polites,
przywódca mężów,
najrozsądniejszy z całej drużyny
i mnie szczególnie miły:
- Przyjaciele, ktoś w tym domu
pracuje przy wielkich krosnach i
pięknie śpiewa, aż się po całej
sieni roznosi, bogini czy
niewiasta. Zawołajmy co prędzej!
Tak rzekł, oni zaś zaczęli
krzyczeć i wołać. Wyszła,
uchyliła lśniących podwoi,
zaprosiła do siebie, a oni
wszyscy razem weszli
nieświadomi. Tylko Euryloch
został, wietrząc podstęp.
Wprowadziwszy ich usadziła na
krzesłach i tronach i
przyrządziła mieszankę z sera,
mąki, żółtego miodu i
pramnejskiego wina i dodała
zgubnych ziół, by do szczętu
zapomnieli o ziemi ojczystej.
Kiedy im podała i wypili,
dotknąwszy różdżką zamknęła ich
w chlewie. Oni zaś mieli głowy i
głos, i szczeć, i całe ciało
świni, rozum jednak był ten sam
co wprzódy. Płakali, gdy ich
zamykała, a Kirke rzucała im
brukiew, żołędzie, derenie,
wszystko, co zwykle jedzą świnie
tarzające się po ziemi.
Euryloch tymczasem przyszedł
do chyżej czarnej nawy, by dać
wieść o towarzyszach i haniebnej
ich doli. Lecz chociaż bardzo
pragnął, nie mógł wyrzec słowa,
tak wielka żałość przeszyła mu
serce. Oczy napełniły się łzami,
lecz pierś łaknęła głośnego
łkania. Wszystkich zdumiał,
zaczęliśmy go wypytywać,
nareszcie opowiedział nam
nieszczęście towarzyszy:
- Poszliśmy, jak kazałeś, hen,
za lasy, prześwietny Odyssie. W
kotlinie znaleźliśmy piękne
domostwo, zbudowane z gładkich
kamieni w miejscu otwartym. Tam
ktoś pracował przy wielkich
krosnach i śpiewał głośno,
bogini czy niewiasta.
Zawołaliśmy na nią i wyszła,
uchyliła świetlistych podwoi i
prosiła do środka - wszyscy
ruszyli za nią, nieświadomi. Ja
jednak zostałem wietrząc
podstęp. Tamci zniknęli bez
śladu, żaden się już nie
pokazał. Długo siedziałem na
czatach.
Rzekł, a ja zarzuciłem na
plecy miecz srebrem nabijany,
wielki, spiżowy, i do tego łuk i
żądałem, by mnie prowadził tą
samą drogą. Lecz on, podjąwszy
mnie za kolana obiema rękami,
błaga i płacząc przemawia słowem
skrzydlatym:
- Nie pędź mnie tam wbrew
woli, szczepie dzeusowy, ale tu
zostaw. Wiem, że ani sam nie
wrócisz, ani nie ocalisz nikogo
z twojej drużyny. Jak tu
jesteśmy, uciekajmy co prędzej,
jeszcze możemy zły dzień
wyminąć.
Tak mówił, ale ja
odpowiedziałem:
- Eurylochu, zostań na tym
miejscu, jedz i pij przy czarnym
okręcie, ja jednak pójdę,
przemożny mus nade mną.
To mówiąc ruszyłem w górę od
okrętu i morza. A kiedy już
miałem dojść do świętej kotliny
i wielkiego domu Kirki
czarownicy, zastąpił mi drogę
Hermes złotorózgi w postaci
młodego mężczyzny o pierwszym
zaroście, w uroku wiosennym. Za
rękę mnie chwycił i takim słowem
zagadnął:
- Dokądże to, nieszczęsny, po
górach idziesz sam jeden, nie
znając tych stron? Wiem, że twoi
towarzysze u Kirki jako świnie
są zamknięci w szczelnych
chlewach. Czy chcesz ich
uwolnić? Wierz mi - i sam byś
nie wrócił, zostałbyś tam jak
inni. Ale ja ciebie z
nieszczęścia wydobędę i wybawię.
Masz tu szlachetne ziele, idź z
nim w dom Kirki, jego siła
przemoże zły dzień. I odkryję ci
wszystkie okrutne fortele Kirki.
Oto przyrządzi dla ciebie napój,
do którego wrzuci jad. Ale nie
potrafi cię zaczarować, bo to
szlachetne ziele, które dam
tobie, nie pozwoli. Więcej ci
powiem: kiedy Kirke dotknie cię
długą różdżką, ty dobądź miecza
i rzuć się na nią, jakbyś chciał
ją zabić. Przestraszona, zaprosi
cię do łożnicy. Wtedy już nie
wzdragaj się dłużej wejść do
łoża bogini; za to uwolni
towarzyszy i o tobie mieć będzie
staranie. Ale każ jej przysiąc
wielką przysięgą
błogosławionych, że nie będzie
knuć innego zła przeciw tobie i
że gdy będziesz nagi, nie uczyni
cię nędznym i bezsilnym.
To rzekłszy Świetlisty wyrwał
z ziemi i podał mi ziele, i
pokazał jak wygląda: korzeń był
czarny, kwiat podobny do mleka.
Bogowie nazywają je "moly".
Mężom śmiertelnym trudno je
wyrwać, bogowie zaś wszystko
potrafią.
Hermes ponad wyspą lesistą
odszedł na wielki Olimp, a ja w
domostwo Kirki. W drodze tysiąc
myśli burzyło się w sercu.
Stanąłem u podwoi bogini
pięknowłosej, zawołałem głośno i
bogini mnie posłyszała. Wyszła i
uchyliwszy świetlistych podwoi
zaprosiła do środka. Poszedłem
za nią z ciężkim sercem.
Posadziła mnie na tronie
nabijanym srebrnymi ćwiekami,
pięknej roboty, z podnóżkiem na
stopy, przyrządziła napój
mieszany w złotym pucharze i
wrzuciła jad, złe myśli mając w
sercu. Kiedy mi podała, wypiłem,
ale czar się nie imał, zaczem
uderzyła mnie różdżką i
zawołała:
- Ruszaj teraz do chlewu leżeć
razem z twoimi towarzyszami.
Lecz ja dobywszy ostrego
bułata natarłem na nią, jakbym
ją chciał zabić. Krzyknęła
wielkim głosem, ujęła mnie za
kolana i zagadnęła płaczliwie
słowem skrzydlatym:
- Ktoś ty i skąd? Gdzie twój
gród i ród? Dziw mnie ogarnia,
że pijąc te zioła nie uległeś
ich czarom. Nie było dotąd, nie
było takiego, co by zniósł je
bez szkody, skoro się raz napił
i przepuścił je przez zagrodę
zębów. Jakiż to duch nieugięty
mieszka w twej piersi! Pewnieś
ty Odys przebiegły, o którym
mówił mi zawsze złotorózgi Pan
Świetlisty, że przyjdzie z Troi
jadąc na czarnym i chyżym
okręcie. Lecz włóż do pochwy
swój miecz i oboje wejdźmy do
naszej łożnicy, by w uścisku
miłosnym zaufać sobie nawzajem.
Tak rzekła, ja zaś odparłem:
- O Kirke, czemuż to wzywasz,
bym ci był powolny, tobie,
któraś w świnie zamieniła moich
towarzyszy, a i mnie samego
trzymasz w swym domu i każesz
iść do alkowy i wejść do twojej
łożnicy, byś mnie, gdy będę
nagi, uczyniła nędznym i
bezsilnym? Nie wejdę ja do
twojej łożnicy, jeśli, bogini,
nie przysięgniesz wielką
przysięgą, że nie uknujesz dla
mnie jakiejś innej niedoli.
Rzekłem: ona zaraz, jak
kazałem, przysięgła. Skoro zaś
przysięga była dokonana, wtedy
dopiero wstąpiłem w łożnicę
przecudnej Kirki.
Tymczasem na pokojach krzątały
się cztery służebne, które służą
w jej domu. Rodzą się zaś one z
krynic, z gajów, ze świętych
rzek, które płyną do morza. Z
nich jedna trony okryła pięknymi
purpurowymi kobiercami,
podłożywszy spodem płótno, druga
przed tronami ustawiła stoły
srebrne i położyła na nich złote
koszyki, trzecia w srebrnym
kraterze zmieszała słodkie wino,
pachnące jak miód, i rozstawiła
złote kubki, czwarta przyniosła
wody i rozpaliła mocny ogień pod
wielkim trójnogiem, i grzała
wodę, aż ta zaczęła syczeć w
lśniącym spiżu.
Wtedy wprowadziła mnie do
wanny, wodę z trójnoga zmieszała
z zimną w arcymiły sposób i myła
głowę i barki, by odjąć członkom
znój duszogubny. Kiedy mnie
wykąpała i tłusto natarła oliwą,
zarzuciła na mnie piękną chlajnę
i chiton i zaprowadziła do tronu
nabijanego srebrnymi gwoźdźmi,
cudnej roboty, a pod stopy
wsunęła podnóżek. Inna służąca
przyniosła wodę do rąk i z
prześlicznego złotego dzbanka
lała ją do srebrnej miednicy, a
czcigodna klucznica ustawiła na
rzeźbionym stole liczne dania,
dumna ze swoich zapasów, i
zapraszała, bym jadł. Nie miałem
jednak serca, co innego
zaprzątało myśli, rodziły się
złe przeczucia.
Kirke, skoro spostrzegła, że
siedzę nie tykając rękami
jedzenia, trawiony przemożnym
smutkiem, stanęła obok i rzekła
słowa skrzydlate:
- Czemuż to, Odyssie, siedzisz
podobny niemowie i jedząc własne
serce nie bierzesz ni strawy, ni
napoju? Boisz się może nowego
podstępu? Nie masz się czego
obawiać, już ci przysięgłam
klątwą niezłomną.
Na to ja odpowiedziałem:
- O, Kirke, któryż mąż, choć
trochę sprawiedliwy, zająłby się
jedzeniem i piciem, zanimby
wpierw uwolnił towarzyszy i na
własne oczy ich zobaczył? Jeśli
więc z serca mnie prosisz, bym
jadł i pił, uwolnij moich
wiernych towarzyszy i daj ich
oglądać.
Tak mówiłem, a Kirke wyszła z
świetlicy mając w ręce różdżkę,
otworzyła drzwi od chlewu i
wypuściła tych, co byli podobni
do dziewięcioletnich wieprzów.
Stanęli przed nią, a ona chodząc
miedzy nimi każdego potarła
innym zielem. Wnet z członków
opadła szczeć, którą wpierw
zasiało zgubne ziele, dane im
przez czcigodną Kirke. Znów
stali się mężami, młodszymi niż
wprzódy i o wiele piękniejszymi,
i bardziej rosłymi. Poznali
mnie, każdy mnie chwytał za
ręce. Na wszystkich zstąpił
tęskny żal i całe domostwo
rozebrzmiało lamentem. I samą
boginię zdjęła litość. Stanąwszy
przy mnie rzekła arcyboska:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przebiegły
Odyssie, idź teraz do nawy
czarnej na brzegu morza,
wyciągnijcie ją na ląd, mienie i
osprzęt ukryjcie w pieczarach,
po czym wróć tutaj z wierną
drużyną.
Rzekła, usłuchało męskie
serce. Ruszyłem nad brzeg morza
ku nawie czarnej, gdzie
znalazłem wiernych towarzyszy w
żałobie i w łzach. Jak kiedy
gromada krów nasyconych paszą
wraca do obory, a na gumnie
cielęta wszystkie razem skoczą
im naprzeciw i porzucając
koszary z przeciągłym beczeniem
obiegają swe matki - tak oni,
kiedy mnie zobaczyli, wylegli z
płaczem. Zdało się ich sercu,
jakbyśmy już byli w ojczyźnie i
w samym grodzie skalistej Itaki,
gdzieśmy się urodzili i
wychowali.
Mówili z płaczem:
- Twoim powrotem, wychowanku
dzeusowy, cieszymy się tak,
jakbyśmy już dobili do Itaki, do
ojczyzny. Ale opowiedz nam o
zagładzie naszych towarzyszy.
Na to przemówiłem łagodnymi
słowami:
- Najpierw nawę wyciągnijmy na
ląd, mienie i osprzęt ukryjmy w
pieczarach, a sami wszyscy razem
śpieszcie za mną, abyście
ujrzeli towarzyszy w świętym
domostwie Kirki, jak tam jedzą i
piją, mając wszystkiego w bród.
Rzekłem, oni natychmiast
usłuchali mych słów. Jeden
Euryloch chciał zatrzymać całą
drużynę skrzydlatym słowem:
- O nieszczęśni, dokądże to
idziemy, czemuż wam tęskno za tą
niedolą? Gdy wejdziemy na pokoje
Kirki, porobi ona z nas świnie
albo wilki, albo lwy i będziemy
zmuszeni strzec jej domu. Tak
samo pozamykał Kiklop tych z
naszej drużyny, którzy weszli na
jego dziedziniec, a był z nimi i
zuchwały Odys. To przez jego
szaleństwo i tamci zginęli.
Tak mówił, a ja rozważałem w
myśli, czyby nie dobyć miecza o
długim ostrzu, który miałem przy
boku, i jednym cięciem nie
zwalić mu głowy na ziemię,
chociaż był mi tak bliskim
krewnym. Lecz towarzysze, jeden
przez drugiego, powstrzymywali
mnie łagodnym słowem:
- Boski, zostawmy go tutaj,
jeśli pozwolisz, przy okręcie i
niech go na ląd wyciągnie, a nas
prowadź w święty dom Kirki.
Tak mówiąc odeszli od morza,
ale i Euryloch nie został przy
okręcie: postępował za nami, bo
mój nagły gniew go nastraszył.
Tymczasem Kirke starannie
wykąpała pozostałych w jej domu
towarzyszy i tłusto natarła
oliwą, zaczem okryła ich
wełnianymi chlajnami i
chitonami. Zastaliśmy ich
wszystkich w świetlicy godnie
ucztujących. Skoro jedni drugich
zobaczyli i rozpoznali, podniósł
się płacz żałosny, aż całe
domostwo jęknęło. Stanąwszy
blisko rzekła do mnie arcyboska:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przemyślny
Odyssie, nie lamentujcie już
dzisiaj. Wiem ci i ja, ile
wycierpieliście na rybnym morzu,
ile szkód wyrządzili wam wrodzy
mężowie na lądzie, lecz
pożywajcie jadło i pijcie wino,
byście znów w piersiach nabrali
ducha, jaki był w was wtedy,
kiedy porzucaliście ojczystą
ziemię skalistej Itaki. Oto
wyschło wasze serce w ciągłym
rozpamiętywaniu gorzkiej
tułaczki i tyle jest w was
cierpienia, jakby radość nigdy w
piersiach nie miała zagościć.
Te słowa szlachetne serce
uznało za słuszne i odtąd przez
wszystkie dni pełnego roku
siedzieliśmy jedząc wspaniałe
mięsiwa i pijąc słodkie wino.
Lecz gdy rok minął i wróciły
Hory, a miesiąc za miesiącem dni
stawały się dłuższe, wywołali
mnie wierni towarzysze:
- Bóg cię opętał - mówili -
czas przypomnieć sobie nareszcie
o ziemi ojczystej, jeśli ci
sądzone ocaleć i wrócić pod
wysoki pułap twego domu.
Usłuchało tych słów serce
szlachetne. Przez cały dzień aż
do zachodu słońca siedzieliśmy
przy uczcie, a gdy słońce zaszło
i nastąpiła ciemność, oni
pokładli się spać w cienistych
komnatach, ja zaś wstąpiłem do
łoża przecudnej Kirki. Na
klęczkach błagałem, a bogini
słuchała mej mowy. Takie były
moje słowa skrzydlate:
- O Kirke, dotrzymaj danej mi
obietnicy i odeślij do domu.
Serce się już rwie i moje, i
towarzyszy, którzy w swej
zgryzocie biegną do mnie z
płaczem, ilekroć się oddalisz.
Tak mówiłem, odparła w lot
arcyboska:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przemyślny
Odyssie! Wbrew woli nie
zostawajcie dłużej w moim domu.
Lecz wpierw trzeba w inną udać
się drogę, pójść w dom Hadesa i
groźnej Persefony, by zasięgnąć
wróżby u duszy Tejrezjasza,
ślepego wróżbity, którego umysł
nie doznał zmiany: nawet po
śmierci Persefona zostawiła mu
władzę rozumu, gdy inni snują
się jako cienie.
Rzekła, we mnie serce
struchlało. Siedząc na wezgłowiu
płakałem, już nie chciałem żyć
ni oglądać światła i słońca. A
gdy się wypłakałem, wytarzałem
do syta, przemówiłem do niej
słowami:
- Kirke, któż mnie w tę drogę
poprowadzi? Czyż można na
czarnym okręcie dojechać do
Hadesu?
W lot mi odparła arcyboska:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przemyślny
Odyssie! Nie trzeba ci
przewodnika u nawy. Postaw
maszt, rozwiń białe żagle i
siedź - podmuch Boreasza sam cię
poniesie. Lecz gdy okręt
przepłynie Okean, będzie tam
mały przylądek i gaj Persefony,
wielkie sokory i wierzby
bezpłodne. Tam wyprowadź okręt z
odmętów Okeanu, a sam idź w
zmurszały dom Hadesa. Wpływa tam
do Acherontu Pyriflegeton i
Kokitos, który jest odnogą
Styksu. U skały dwie rzeki
zbiegają się z łoskotem. Gdy się
już tam blisko dociśniesz -
słuchaj, bohaterze, co powiem -
wykop dół na łokieć wzdłuż i
wszerz, a nad nim wylej obiatę
dla wszystkich umarłych,
najpierw mieszankę z miodu,
następnie słodkie wino, za
trzecim razem wodę, i posyp
białą mąką. Zaczem błagaj
umarłych mdłe głowy, mówiąc, że
skoro znajdziesz się w Itace,
jałówkę najlepszą, jaką masz,
złożysz im w ofierze na stosie
pełnym darów wybornych. Ponadto
samemu Tejrezjaszowi złożysz
czarnego barana, ozdobę waszych
trzód. Gdy już modłami
uśmierzysz czcigodne rzesze
umarłych, złóż im w ofierze
jagnię i owcę czarną, nachylając
je w stronę Erebu, a sam się
odwróć twarzą ku rzeki
strumieniom. Wtedy zejdą się
mnogie dusze umarłych. A ty
wezwij towarzyszy i rozkaż im
owce, które leżą zabite
nielitościwym spiżem, obedrzeć i
spalić i niech się modlą do
bogów, do potężnego Hadesa i
strasznej Persefony; sam zaś
siedź z mieczem ostrym i nie daj
mdłym głowom umarłych zbliżyć
się do krwi, póki nie rozmówisz
się z Tejrezjaszem. Przyjdzie
wówczas, wodzu ludów, wróż,
który ci powie kierunek i
odległość dróg i jak wrócić
przez morze rybne.
Rzekła, a oto już na złotym
tronie wzeszła Jutrzenka. Nimfa
odziała mnie w chlajnę i chiton,
sama zaś włożyła wielki
srebrzysty faros, lekki i cudny,
biodra przepasała pięknym złotym
pasem, na głowę zarzuciła
namiotkę. Ja zaś chodząc po domu
budziłem towarzyszy, stając przy
każdym i mówiąc miłe słowa:
- Nie pora spać i oddychać
słodkim snem. W drogę! Wszystko
mi już powiedziała czcigodna
Kirke.
Usłuchały serca szlachetne.
Był niejaki Elpenor,
najmłodszy, ani w boju niezbyt
dzielny, ani głową nietęgi.
Ciężki od wina, szukając chłodu
położył się spać osobno na
szczycie świętego domu Kirki.
Posłyszawszy głosy i ruchy
towarzyszy zerwał się nagle i
zapomniał cofnąć się w tył, by
zejść po wielkich schodach, i
biegnąc przed siebie spadł z
dachu. Złamał sobie kręgi w
karku i dusza zeszła do Hadesu.
Drużynie ruszającej w drogę
powiedziałem:
- Myślicie, że oto jedziemy do
ojczyzny, a tu inną drogę
naznaczyła nam Kirke - do domu
Hadesa i strasznej Persefony, by
o wróżbę prosić duszę
tebańskiego Tejrezjasza.
Rzekłem, a w nich lube serce
struchlało. Usiedli na ziemi,
jęczeli i rwali włosy. Lecz na
nic się nie zdało narzekanie.
Poszliśmy na wybrzeże, do
naszego okrętu, strapieni, w
łzach. Kirke nas wyprzedziła i
uwiązała na okręcie jagnię i
owcę czarną. Łatwo nas wyminęła,
bo któż boga, jeśli on nie chce,
dojrzy oczami i kroki jego
wybada?
Pieśń jedenasta
Ofiara dla umarłych
Kiedy zeszliśmy na wybrzeże,
najpierw zepchnęliśmy okręt na
boskie morze, po czym
ustawiliśmy maszt i zawiesili
żagle, wreszcie wzięliśmy i
zaprowadzili te owce i samiśmy
wsiedli, smutni i we łzach.
Tymczasem Kirke o pięknych
warkoczach, dziwna bogini o
głosie ludzkim, posłała nam w
ślad za błękitnodziobym okrętem
pomyślny wiatr, zacnego
towarzysza, by nam żagle
wydymał. Gdy z niemałym trudem
doprowadziliśmy cały osprzęt do
porządku, zasiedliśmy w nawie, a
wiatr i sternik ją prowadzili.
Przez cały dzień pruliśmy morze
z rozwiniętymi żaglami.
Słońce zaszło, pociemniały
wszystkie drogi, gdy dotarliśmy
do kresu głębokich strumieni
Okeanosa. Tam jest lud i gród
Kimeryjczyków, okryty mgłą i
chmurami. Nigdy tam nie
docierają promienie świetlistego
słońca, ani gdy się ono wznosi
ku niebu gwiaździstemu, ani gdy
z nieba znów zmierza ku ziemi,
lecz noc zabójcza rozciąga się
nad nieszczęsnym narodem. Tam
przybywszy, okręt przysunęliśmy
do lądu i wyprowadzili owce. I
szliśmy z biegiem Okeanosa do
miejsca, które wskazała Kirke.
Tam już Parimedes i Euryloch
zajęli się ofiarami, a ja
dobyłem ostrego miecza, który
miałem przy boku, i wykopałem
dół na łokieć wzdłuż i wszerz,
przy nim wylałem obiatę dla
wszystkich umarłych. Najpierw
mieszankę z miodu i mleka,
następnie słodkie wino, za
trzecim zaś razem wodę, i
posypałem białą mąką. Żarliwie
błagałem umarłych mdłe głowy,
mówiąc, że skoro znajdę się w
Itace, jałówkę najlepszą, jaką
mam, złożę im w ofierze na
stosie pełnym darów wybornych,
ponadto samemu Tejrezjaszowi
zabiję czarnego barana, ozdobę
naszych trzód.
Gdy już modłami uśmierzyłem
rzesze umarłych, schwyciłem owce
i zabiłem je nad dołem, tak by
doń ściekła czarna, dymiąca
krew. Zaczęły wychodzić z Erebu
dusze umarłych. Młode kobiety i
pacholęta, i starcy, którzy
wiele wycierpieli, panny
nieletnie noszące w sercu świeży
ból, rzesze mężów poległych w
boju Aresa od mieczów spiżowych,
a mających na sobie zbroje
zbroczone - wielki tłum kroczył
w stronę rowu z niesłychanym
lamentem: zielony lęk mnie
zdjął. Wtedy wezwałem towarzyszy
i kazałem im owce, które leżały
zabite nielitościwym spiżem,
obedrzeć i spalić, i modlić się
do bogów - do potężnego Hadesa i
strasznej Persefony, a sam,
dobywszy miecza, co wisiał u
boku, zasiadłem i nie dawałem
mdłym głowom umarłych zbliżyć
się do krwi, póki nie rozmówię
się z Tejrezjaszem.
Pierwsza przyszła dusza
towarzysza Elpenora, nie został
bowiem pochowany w ziemi o
drogach szerokich. Ciało
zostawiliśmy w domu Kirki, nie
opłakane i nie pogrzebione, bo
inna robota nas gnała.
Zapłakałem na jego widok w
serdecznym żalu i przemówiłem
doń słowem skrzydlatym:
- Elpenorze, jakże to brodzisz
w mglistym zachodzie? Prędzej
zdążyłeś na piechotę niż ja na
czarnym okręcie!
Na to mi odpowiedział z
jękiem:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przemyślny
Odyssie, zgubił mnie zły wyrok
boży i nadmiar wina. Leżąc nad
świetlicą Kirki nie pomyślałem
cofnąć się w tył ku wielkim
schodom, ale pobiegłem prosto
przed siebie i spadłem z dachu.
Złamałem sobie kręgi w karku i
dusza zeszła do Hadesu. Dziś
zaklinam cię na tych, których tu
nie ma, na twoją żonę, na ojca,
który cię wychował, gdyś był
maleńki, na Telemacha, twojego
jedynaka, któregoś w domu
zostawił - wiem, że z państwa
Hadesu twój okręt popłynie ku
wyspie Ajai - tam proszę cię,
panie, pamiętaj o mnie: nie
poniechaj mnie bez łez i
pogrzebu, gdy będziesz stamtąd
powracał, bym ci się nie stał
przyczyną gniewu bożego. Spal
mnie razem z rynsztunkiem, jaki
został po mnie, i mogiłę
nieszczęśliwego człowieka usyp
na brzegu siwego morza, pomnik
dla przyszłych pokoleń. Zrób mi
to, a na grobie wbij wiosło,
którym za życia wiosłowałem w
gronie mych towarzyszy.
Tak mówił, a ja
odpowiedziałem:
- Wszystko ci to, biedny
przyjacielu, spełnię i wykonam.
Tak wymieniając smutne słowa
siedzieliśmy - ja z mieczem nad
krwią, mara zaś towarzysza
naprzeciw. Dużo jeszcze mówił.
Zaczem przyszła dusza umarłej
matki - Antikleja, córka
wielkodusznego Autolikosa, którą
idąc pod Ilion święty zostawiłem
przy życiu. Na jej widok serce
ścisnęło się żalem, płakałem.
Lecz i jej, choć z wielkim
bólem, nie dałem się zbliżyć do
krwi, póki nie rozmówię się z
Tejrezjaszem.
Przyszła wreszcie dusza
Tebańczyka Tejrezjasza ze złotym
berłem w dłoni, poznała mnie i
przemówiła:
- Czemuż to, nieszczęsny,
porzuciłeś światło słońca i
przychodzisz oglądać umarłych i
ten kraj nieradosny? Lecz odsuń
się od dołu, odwróć ostrze
miecza, bym się napił krwi i
powiedział ci słowo nieomylne.
Tak mówił. Cofnąłem się i
miecz nabijany srebrnymi
gwoźdźmi schowałem do pochwy. A
on pił czarną krew i w te słowa
odezwał się wróż doskonały:
- Powrotu szukasz słodkiego
jak miód, prześwietny Odyssie.
Ciężkim ci go uczyni bóg. Nie
zapomni, jak sądzę, Ten, co
ziemią trzęsie, żeś mu drogiego
syna oślepił, srogi gniew chowa
w swym sercu. Lecz może, choć po
wielu niedolach, udałoby się wam
dojechać, jeślibyś miał silną
wolę swoje i swojej drużyny
serce ujarzmić. Najpierw twój
mocny okręt przybije do wyspy
Trynakii, uciekając z fiołkowego
morza. Tam znajdziecie pasące
się krowy i tęgie owce Heliosa,
który wszystko widzi i wszystko
słyszy. Jeślibyś z myślą o
powrocie zostawił je nietknięte,
dostałbyś się do Itaki, chociaż
po wielu niedolach; jeślibyś je
tknął, mogę ci wróżyć zgubę
okrętu i towarzyszy. Sam co
prawda wyjdziesz cało, ale późno
wrócisz, straciwszy swoją
drużynę, na cudzej nawie. W domu
zastaniesz zgryzotę, mężów
zuchwałych, co jedzą twój
dobytek, starając się o twą
boską małżonkę i składając jej
dary zalotne. Ale z pewnością
przyjdziesz za gwałty im
odpłacić. Gdy zaś zalotników
zabijesz w swej świetlicy, czy
to podstępem, czy w otwartym
boju na ostre spiże, wtedy idź
wziąwszy wiosło foremne, aż
dojdziesz do takich, co nie
znają morza ani nie spożywają
solonego jadła, anić nie znają
okrętów o ścianach czerwonych,
ani wioseł kształtnych, które są
skrzydłami okrętów. Dam tobie
znak jasny, który cię nie zmyli.
Kiedy cię spotka przechodzień i
powie, że niesiesz na swym
świetnym ramieniu łopatę do
przesiewania zboża, wbij wówczas
wiosło w ziemię, a Panu
Posejdonowi złóż piękne ofiary:
barana, byka i kiernoza
stadnika. I wrócisz do domu, i
złożysz tam święte hekatomby
bogom nieśmiertelnym, których
jest niebo szerokie, wszystkim
bogom kolejno. Śmierć przyjdzie
do ciebie z morza, taka naprawdę
łagodna, i sprzątnie cię, gdy
lekka starość odejmie ci siły, a
wokół będą ludy szczęśliwe. To
moje nieomylne słowo.
Rzekł, a ja odpowiedziałem:
- Tejrezjaszu, to mi więc
wyprzędli sami bogowie. Powiedz
mi jeszcze jedno dokładnie i
szczerze: oto widzę duszę mojej
zmarłej matki, która w milczeniu
stoi blisko krwi i nie śmie
spojrzeć na własnego syna ani
doń przemówić. Powiedz, panie,
jak by mogła poznać, że tu
jestem.
Na to zaraz mi odrzekł:
- Łatwo ci na to odpowiedzieć,
a ty uważaj. Komu z umarłych
pozwolisz się zbliżyć do krwi,
ten ci się nieomylnie odezwie,
komu zabronisz, ten wróci, skąd
przyszedł.
To rzekłszy królewska dusza
Tejrezjasza odeszła w dom
Hadesa, bo już zakończyła swe
proroctwo. Ja zaś dalej trwałem
na miejscu, aż matka przyszła i
napiła się czarnej krwi. Zaraz
mnie poznała i z płaczem rzekła
słowa skrzydlate:
- Jakże to, moje dziecko,
żywym będąc zaszedłeś na ten
zachód mglisty? Ciężko to
oglądać żyjącym. Pośrodku są
wielkie rzeki i straszliwe
strumienie, a najpierw Okeanos,
którego pieszo nie przejdziesz,
musisz mieć mocny okręt. Czyż
dziś dopiero po tak długim
czasie przychodzisz spod Troi?
Czy nie byłeś jeszcze w Itace?
Nie widziałeś w domu swej żony?
Tak mówiła, a ja
odpowiedziałem:
- Matko moja, z musu
przyszedłem do Hadesu, by
zasiegnąć wróżby u duszy
tebańskiego Tejrezjasza. Nie
zbliżyłem się jeszcze do Achai,
nie dotknąłem naszej ziemi, ale
wciąż się błąkam, trapiony
niedolą, odkąd za boskim
Agamemnonem poszedłem pod Ilion
bogaty w źrebięta, na bój z
Trojanami. Ale mi powiedz
dokładnie i szczerze, jaki los
posłał ci drętwą śmierć? Czy
długa choroba zabiła, czy
Artemis łuczniczka swoimi
cichymi strzałami? Mów mi o ojcu
i synu, którego zostawiłem, i
czy dzierżą mą władzę, czy też
ktoś inny już włada, odkąd
przestano wierzyć w mój powrót.
I powiedz, jak sobie radzi, co
myśli moja ślubna małżonka: czy
trwa przy dziecku i pilnuje
dobytku, czy też uprowadził ją
ktoś z przedniejszych Achajów?
Rzekłem, a matka czcigodna
odparła:
- Zaiste, trwa w twoim domu
wierna ci sercem, noce jej
mijają gorzkie, a dni wśród łez.
Nikt nie przejął twojego
pięknego królestwa i Telemach
spokojnie używa dóbr i godne
uczty wydaje, jak przystało
sprawiedliwemu mężowi, i wszyscy
go zapraszają. Twój ojciec
siedzi tam na wsi, do miasta
wcale nie chodzi. Nie dba o łoże
ani o czyste prześcieradła, ani
o derki, ale na ziemi śpi jak
czeladź we wspólnej izbie, w
prochu przy ognisku, a na ciele
ma nędzny przyodziewek. Kiedy
zaś nadejdzie lato i dorodna
jesień, na stoku winnicy sporo
się liści gromadzi spadłych na
ziemi i one mu służą za łoże.
Leży tam w smutku, wielki mu ból
w sercu rośnie z tęsknoty za
twoim powrotem, i tak ciężka
starość nadchodzi. Tak samo i ja
zginęłam i losowi uległam. Nie
zabiła mnie w pokoju niechybna
łucznica swoimi cichymi
strzałami ani nie przyszła na
mnie jakaś choroba, która
zabójczym wycieńczeniem wypędza
duszę z ciała, ale tęsknota za
tobą, myśl o tobie, mój jasny
Odyssie, twoja czułość zabrała
mi słodkie jak miód życie.
Tak mówiła, a moje myśli
walczyły z pragnieniem, by
uścisnąć duszę mojej matki
nieboszczki. Trzykroć biegłem do
niej, gnany popędem serca,
trzykroć umykało mi z rąk coś,
co było podobne do cienia lub
snu. Coraz ostrzejszy ból
narastał w piersi. Odezwałem się
wreszcie mówiąc słowa
skrzydlate:
- Matko moja, czemu nie stoisz
w miejscu, gdy cię pragnę objąć?
Nawet tu w Hadesie moglibyśmy,
wziąwszy się w ramiona, znaleźć
pociechę w drżeniu i w płaczu.
Czyż tylko widmo zesłała mi
wzniosła Persefona, by
powiększyć mój ból i żal?
Rzekłem, a matka czcigodna
odparła:
- Niestety, moje dziecko,
najnieszczęśliwszy ty z ludzi!
To nie Persefona, córka Dzeusa,
chce cię oszukać, ale taki jest
los śmiertelnych, kiedy który z
nich umrze. Ciało nie trzyma się
już ścięgien ani kości, bo
wszystko strawiła nieprzeparta
moc ognia o ciemnym blasku. A
gdy tchnienie życia porzuci
białe kości, dusza odlatuje, by
odtąd bujać jak sen. Lecz tobie
już pilno do światła: idź i
pamiętaj to wszystko, abyś
później i żonie twojej
opowiedział.
Takie wymienialiśmy słowa, a
tu zaczęły się schodzić kobiety
na rozkaz wzniosłej Persefony,
ile było żon i córek bohaterów.
Tłumem garnęły się do czarnej
krwi, a ja rozważałem, jak by tu
z każdą pomówić. I taka sercu
najlepsza wydała się rada.
Dobyłem znów miecza, co go
miałem u boku, i nie pozwalałem
pić czarnej krwi wszystkim
naraz. Szły więc jedna za drugą
i każda opowiadała swe dzieje.
Tak wszystkie poznałem.
Najpierw zjawiła się Tyro,
córka zacnego ojca, mówiąc, że
zrodził ją Salmoneus bez skazy,
a poślubił Kreteus, syn Ajolosa.
Zakochała się w rzece, w boskim
Enipeusie, najpiękniejszym ze
strumieni, co płyną po ziemi, i
wciąż chodziła nad jego cudnymi
wodami. Jego to postać wziął na
siebie Pan, co ziemią wstrząsa,
i położył się przy niej u ujścia
rzeki rwącej: wraz obstąpiła ich
fala purpurowa, wysoka jak góra,
grzywiasta, i zakryła boga i
niewiastę śmiertelną. Rozwiązał
jej pas dziewiczy i zlał na nią
sen. Kiedy zaś spełnił dzieło
miłosne, bóg ją ujął za rękę i
rzekł: "Ciesz się, kobieto,
miłością. Zanim rok upłynie,
urodzisz śliczne dzieci, bo nie
są bezpłodne łoża
nieśmiertelnych - i ty będziesz
je żywić i chować. A teraz idź
do domu i milcz, i nie mów mego
imienia. Dla ciebie tylko jestem
Posejdon, co ziemią wstrząsa."
To mówiąc zapadł w morze
spienione. Ona zaś zległszy
urodziła Peliasa i Neleusa,
dwóch dzielnych pachołków
Dzeusa. Pelias w przestronnym
Jolkos mieszkał wśród licznych
trzód, a drugi w Pylos
piaszczystym. Innych Kreteusowi
urodziła królewska niewiasta:
Ajsona, Feresa i Amytaona, co
walczył na wozie wojennym.
Po niej widziałem Antiopę,
córkę Asoposa, która się
chlubiła, że nawet Dzeus miał ją
w swoich ramionach, a urodziła
dwóch synów, Amfiona i Dzetosa,
którzy pierwsi założyli stolicę
w siedmiobramnych Tebach i
uczynili ją warowną, albowiem,
mimo że tak dzielni, nie mogliby
się bez twierdzy utrzymać na
równinie tebańskiej.
Po niej widziałem Alkmenę,
małżonkę Amfitriona, która
zrodziła chrobrego Heraklesa, o
lwim sercu, począwszy go w
Dzeusa ramionach, i Megarę,
córkę nieustraszonego Kreonta,
którą posiadł niepożytej siły
syn Amfitriona.
I matkę Edypa widziałem,
piękną Epikastę, która w
nieświadomości popełniła czyn
straszny, poślubiając własnego
syna, a on, zanim ją poślubił,
zabił swego ojca i wnet bogowie
odkryli to ludziom. Lecz on w
ukochanych Tebach panował nad
ludem kadmejskim, ból cierpiąc z
okrutnej woli bogów. Ona poszła
do Hadesa, potężnego wrót
strażnika, gdy, bólem dręczona,
chwyciła się pętli zabójczej u
wysokiego pułapu, na syna zaś
spadły niezliczone niedole, ile
ich tylko przynoszą matczyne
Erynie.
I Chloris ujrzałem przecudną,
którą dla jej urody poślubił
Neleus, złożywszy za nią
tysiączne dary. Była ona
najmłodsza z córek Amfiona, syna
Jasosa, który później rządził w
minijskim Orchomenos, i sama
królowała w Pylos, gdzie
urodziła świetne potomstwo:
Nestora i Chromiosa, i
Periklimenosa bitnego, a prócz
nich zrodziła dzielną Pero, dziw
świata, o którą ubiegali się
wszyscy sąsiedzi. Ale Neleus nie
chciał jej oddać nikomu, tylko
temu, kto z Fylaki, od potężnego
Ifiklosa, uprowadzi trudne do
zdobycia krzyworogie krowy o
czołach szerokich. Potrafił je
zdobyć wieszczek bez skazy, lecz
padł na niego zły los boży:
wolarze wiejscy ujęli go w
twarde pęta. Dopiero gdy
miesiące i dni wypełniły obieg
roku, a Hory powróciły, potężny
Ifiklos wypuścił wieszczka,
który mówił z natchnienia
bożego. Spełniła się wola
Dzeusa.
I Ledę widziałem, żonę
Tyndareosa, która mu zrodziła
dwóch mężnych synów, Kastora,
ujeżdżacza rumaków, i
Polideukesa, dobrego pięściarza:
ich za życia ukryła życiodajna
ziemia. Taką bowiem cześć okazał
im Dzeus, że będąc pod ziemią,
na przemian jednego dnia żyją,
drugiego umierają - cześć równa
boskiej przypadła im w udziale.
Następnie zobaczyłem
Ifimedeję, towarzyszkę łoża
Aloeusa, która mi powiedziała,
że się z nią złączył Posejdon i
urodziła dwóch synów krótkiego
żywota, bogom równego Otosa i
przesławnego Efialtesa,
największych i najpiękniejszych,
jakich żywiła zbożorodna ziemia
od czasów słynnego Oriona. Mając
bowiem lat dziewięć mierzyli
dziewięć łokci wszerz, a
dziewięć sążni wysokości. Nawet
bogom nieśmiertelnym w Olimpie
grozili zgiełkiem i zamętem
wojny. Zamyślali Ossę położyć na
Olimp, a Pelion na Ossę, by się
dostać do nieba, i byliby tego
dokonali, gdyby doszli lat
męskich. Lecz zgładził ich syn
Dzeusa, którego pięknowłosa
urodziła Leto - obydwu, zanim
pod skroniami wzeszedł im
pierwszy zarost, zanim policzki
okryły się bujnym włosem.
Widziałem Fajdrę i Prokris, i
piękną Ariadnę, córkę złośliwego
Minosa, którą ongi Tezeusz z
Krety wiózł ku brzegom świętych
Aten, lecz się nią nie
nacieszył, wcześniej bowiem na
świadectwo Dionizosa zabiła ją
Artemida na Dii wokół morzem
oblanej.
I widziałem Majrę i Klimenę, i
okrutną Eryfilę, którą drogi
małżonek kupił za złoto.
Wszystkich nie wypowiem ani nie
wymienię, ile ich widziałem -
żon, córek herosów - prędzej by
noc boska minęła. Lecz pora już
spać czy tutaj, czy na okręcie
chyżym pośród załogi. A bogom i
wam polecam mój powrót do domu.
Skończył. Wszyscy cicho
siedzieli w milczeniu, uwięzieni
zachwytem, w cienistej
świetlicy. Pierwsza odezwała się
do nich białoramienna Arete:
- Feakowie, cóż powiecie o tym
mężu, tak pięknym i wspaniałym i
tak wielkiego rozumu? Moim on
jest wprawdzie gościem, ale
cześć spada na wszystkich. Nie
spieszcie się go odesłać, by nie
poskąpić mu darów, których tak
potrzebuje. Wszak z woli bogów
wielkie skarby leżą w naszych
domach.
Zaczem przemówił do nich
bohater Echeneos, najstarszy z
Feaków:
- Kochani, nie przeciw naszym
zamiarom i mniemaniu przemawia
mądra królowa. Trzeba jej
usłuchać. Lecz Alkinoos ma tu
ostatnie słowo.
Odparł mu Alkinoos:
- Tak będzie, jak mówiła,
jeśli żyć będę i panować nad
Feakami, miłośnikami wioseł.
Gość zaś, choć tak spragniony
powrotu, niech raczy zostać do
jutra, póki nie złożę wszystkich
darów. Odesłanie go leży każdemu
na sercu, najbardziej mnie, jako
władcy tego ludu.
Odpowiedział mu przemądry
Odys:
- Królu Alkinoosie, ludów
ozdobo, gdybyście mnie tu
zmusili nawet cały rok czekać,
póki nie odeślecie mnie z sutymi
darami, zgodziłbym się chętnie i
byłoby o wiele lepiej dla mnie z
pełnymi rękoma przyjść do miłej
ojczyzny: więcej bym czci i
miłości zyskał u każdego, kto by
mnie widział wracającego do
Itaki.
I znów Alkinoos odpowiedział:
- Odyssie, patrząc na ciebie
nikt nie pomyśli, żeś oszust i
hultaj. A takich wielu żywi
czarna ziemia, wszędzie pełno
tego nasienia, co kuje kłamstwo
zręczniej niż ludzkie oko zdoła
przejrzeć! Nie, mówi za ciebie
uroda słów i umysł szlachetny.
Opowieść nam opowiedziałeś ze
sztuką godną aojda, wszystkich
Argiwów i twoje własne ciężkie
niedole. Lecz powiedz mi jeszcze
dokładnie i szczerze, czyś
widział któregoś z bogom
podobnych towarzyszy, co razem z
tobą poszli pod Ilion i tam
polegli. Jest teraz noc długa,
niezmierna, jeszcze nie pora
spać, dlatego dalej mi opowiadaj
dziwy. Nawet do dzeusowej bym
Jutrzenki wytrwał w świetlicy,
gdybyś chciał opowiadać te twoje
niedole.
Odparł mu na to przemądry
Odys:
- Królu Alkinoosie, ludów
ozdobo! Jest pora wielu słów i
jest pora snu, ale jeśli tak
pragniesz słuchać, nie będę ci
się ociągał i opowiem gorsze od
moich niedole towarzyszy, którzy
potem zginęli. Uciekli od
bolesnej wrzawy Trojan, a
zginęli na progu domu za zdradą
kobiety.
Bo kiedy już rozpędziła na
wsze strony dusze słabych
niewiast święta Persefona,
przyszła dusza Atrydy żałobna.
Wokół niej zgromadziły się dusze
tych wszystkich, którzy z nim
razem padli i kres swój znaleźli
w domu Ajgistosa. Od razu mnie
poznał, gdy się tylko napił
czarnej krwi. Gorzko zapłakał i
zalał się łzami. Ręce ku mnie
wyciągnął pragnąc uścisnąć, ale
nie było w nim już siły ani
sprężystości, jaką ongi miały
gibkie członki. Na widok
płaczącego użaliło się moje
serce i odezwałem się doń słowem
skrzydlatym:
- Przesławny Atrydo, władco
mężów, Agamemnonie! Jakąż to los
posłał ci śmierć? Czy na
okrętach zmógł cię Posejdon,
rozpętując groźną wieję wiatrów
przeciwnych? Czy zabili cię
wrogowie na lądzie, gdyś im
wyrzynał krowy albo trzody
pięknych owiec, czy biłeś się o
miasto albo o kobiety?
Tak mówiłem, a on mi zaraz
odpowiedział:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przemyślny
Odyssie! Ani mnie na okrętach
nie zmógł Posejdon, rozpętując
groźną wieję wiatrów
przeciwnych, ani nie zabili
wrogowie na lądzie - Ajgistos
zgotował mi śmierć i kres. Zabił
mnie do spółki z moją okrutną
żoną: zaprosił do domu, ugościł
i zabił jak wołu nad korytem.
Umarłem marną śmiercią, a ze mną
reszta towarzyszy, jeden po
drugim, zabici, jak się rżnie
świnie srebrnokływe, czy to na
gody bogatego wielmoży, czy na
ucztę składkową, czy na wystawną
biesiadę. Byłeś przy śmierci
niejednego męża ginącego w
pojedynku albo w tłumnej bitwie,
ale na ten widok serce by w
tobie jękło, kiedy pośród
dzbanów i pełnych stołów
leżeliśmy w megaronie, a cała
podłoga dymiła krwią. Lecz
najbardziej żałosny, jaki
posłyszałem, był głos córki
Priama, Kasandry, którą przy
mnie zabiła zdradziecka
Klitajmestra: ręce wyciągałem,
ale opadły i runąłem na ziemię
ginąc od noża. A ta suka poszła
sobie, nie racząc swą ręką
zamknąć mi oczu ni ust, gdy
miałem odejść do Hadesu. Nie
masz nic bardziej szkaradnego i
psiego nad kobietę, która taką
rzecz w swych myślach uknuje.
Oto jaką szkaradę wymyśliła ona
gotując śmierć małżonkowi swej
młodości! Zaprawdę, wierzyłem,
że z miłością powitają mnie w
domu dzieci i czeladź. O,
niezrównana zbrodniarka! Jej
hańba spadnie na wszystkie
kobiety, jakie będą, nawet na
cnotliwe!
Tak mówił, a ja mu
odpowiedziałem:
- Biada! Oto wszechwiedzący
Dzeus nieubłaganie trapi ród
Atreusa zdradą niewieścią od
samego początku: iluż to z nas
poległo z powodu Heleny, a tobie
znów Klitajmestra knuła zdradę,
gdyś był daleko.
Na to wnet odpowiedział:
- Teraz i ty nie bądź łagodny
nawet dla takiej żony jak twoja.
Nie mów jej nigdy wszystkiego,
co wiesz, jedno powiedz, drugie
ukryj. Ale ciebie, Odyssie, nie
spotka śmierć z rąk żony. Jest
ona bardzo mądra, jej rozum jest
pełny dobrych rad. Córka
Ikariosa, roztropna Penelopa -
pamiętam: zostawiliśmy ją młodą
żoną, idąc na wojnę. U piersi
jej był synek malutki, który
teraz pewnie wśród mężów
zasiada, szczęśliwy! Drogi
ojciec zobaczy go, gdy wróci, i
on przytuli się do ojca, jak
przystoi, a mnie żona nie dała
się nasycić widokiem syna, bo
wpierw mnie zabiła. Lecz weź
sobie do serca, co ci jeszcze
powiem: po kryjomu, nie jawnie
wprowadź swój okręt do ojczystej
przystani, bo dziś już
niepodobna dowierzać żonom. A
teraz powiedz mi dokładnie i
szczerze, czyście gdzieś
słyszeli, że mój syn żyje, czy
to w Orchomenos, czy w Pylos
piaszczystym, czy przy
Menelaosie w szerokiej Sparcie,
bo chyba nie umarł mój boski
Orestes.
Na to mu odparłem:
- Czemuż mnie o to pytasz,
Atrydo? Nie wiem ci, czy żyje,
czy umarł. A niedobrze gadać na
wiatr.
Tak wymieniając smutne słowa
staliśmy w zgryzocie i łzy
płynęły rzęsiste.
Potem przyszła dusza
Achillesa, syna Peleusa, i
Patroklosa, i nieskazitelnego
Antilocha, i Ajasa, który po
Achillesie był najpiękniejszy
wśród Achajów i najsilniejszy.
Poznała mnie dusza rączego
Ajakidy, kiedy z płaczem rzekła
lotne słowa:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przemyślny
Odyssie, jakąż jeszcze rzecz
większą zamyślasz, nieugięty
człowieku? Jakże się ośmieliłeś
zejść do Hadesu, gdzie mieszkają
pozbawieni świadomości umarli,
mary ludzi z życia wyzutych?
Tak pytał, a ja mu
odpowiedziałem:
- Achillesie, synu Peleusa,
najmężniejszy z Achajów!
Przyszedłem tu dla Tejrezjasza,
żeby mi poradził, jak dotrzeć do
urwistej Itaki. Jeszcze bowiem
nie zbliżyłem się do Achai,
jeszcze nie zstąpiłem na moją
ziemię, wciąż mnie trapi
niedola. Od ciebie zaś,
Achillesie, nie było ani nie
będzie szczęśliwszego człowieka.
Za życia na równi z bogami
czciliśmy ciebie, my, Achajowie,
a tu dziś potężnie władasz
umarłym. Nawet w śmierci,
Achillesie, nie masz powodu do
smutku.
Zaraz mi odparł:
- Nie zachwalaj mi śmierci,
prześwietny Odyssie! Wolałbym za
parobka służyć na cudzej roli, u
biednego chłopa, który ledwo się
może utrzymać, niż tu panować
nad wszystkimi, co znikli ze
świata. Ale mów mi o, moim
świetnym synie, czy jak ja idzie
pierwszy do boju, czy też nie.
Mów mi o nieskazitelnym
Peleusie, jeśli wiesz, czy nadal
trzyma berło nad rzeszą
Myrmidonów, czy też starość, co
pęta ręce i nogi, odebrała mu
cześć w Helladzie i Ftyi. Gdybym
mu przyszedł z pomocą tam w
górze, w blasku słońca, taki
jaki byłem na równinie
trojańskiej, kiedy w obronie
Argiwów kładłem lud
najprzedniejszy, gdybym taki
przyszedł choćby na krótko do
ojcowego domu, ileż by strachu
napędziły moje ręce niepożyte,
moja siła tym, co mu gwałt
zadają i chcą go czci pozbawić!
Tak mówił, ja zaś
odpowiedziałem:
- Nic nie wiem o
nieskazitelnym Peleusie, ale o
twoim drogim Neoptolemie powiem
ci całą prawdę, jak tego żądasz.
Przecież to ja w wydrążonym,
równo płynącym okręcie
przywiozłem go ze Skyros między
Achajów o pięknych
nagolennicach. Zaiste, kiedy pod
miastem Troją zasiadaliśmy na
naradę, on zawsze pierwszy
przemawiał i nigdy go słowa nie
zawiodły: tylko Nestor boski nad
nim górował i ja. A kiedy na
równinie trojańskiej walczyliśmy
spiżem, nie zostawał on w
tłumie, ale o wiele innych
wyprzedzał, nikt mu nie
dorównywał śmiałością. Ilu mężów
zabił w bitwach straszliwych!
Nie policzę wszystkich ani ich
wymienię, ale oto takiego
bohatera jak Eurypilos, syn
Telefosa - zżął ci go
Neoptolemos mieczem spiżowym, a
z nim razem padło wielu
towarzyszy spośród owych
Ketejczyków, co dali się zabić
za upominki niewieście. Oprócz
boskiego Memnona nikt się w mych
oczach nie mógł z nim równać
urodą. A kiedyśmy mieli wejść do
konia, którego zrobił Epejos -
byliśmy sami najlepsi z Argiwów
- a ja na wszystko miałem oko,
czy to zamknąć, czy otworzyć
drzwiczki, wtedy ci wszyscy
wodzowie i starszyzna Danaów
ocierali łzy i każdemu drżały
kolana, a u twego syna nie
widziałem, żeby zbladła ta jego
prześliczna cera, żeby łza
stoczyła się po jagodach. Potem
wciąż na mnie nalegał, by go już
wypuścić z konia, gniótł w
garści głowicę miecza i włócznię
ciężką od spiżu i rwał się na
Trojan. A kiedy spustoszyliśmy
wysoki gród Priama, wsiadł na
okręt wioząc swój udział w
zdobyczy i niemały dar
zaszczytny. Był bez szwanku: ani
go nie zranił miecz spiżowy, ani
nie oberwał guza w ścisku, jak
się to pospolicie zdarza na
wojnie, gdzie na ślepo Ares
szaleje.
Tak rozmawialiśmy i dusza
rączego Ajakidy odeszła wielkim
krokiem na łąki asfodelowe,
radosna, że mówiłem mu o
dzielności syna.
Inne dusze zmarłych stawały
zasmucone, a każda wypytywała o
to, co ją martwiło. Jedna tylko
dusza Ajasa Telamończyka
trzymała się z daleka, wciąż
jeszcze gniewna o to moje
zwycięstwo. A zwyciężyłem go
przy okrętach w sporze o zbroję
Achillesa, którą złożyła matka
czcigodna. Sędziami były córy
trojańskie i Pallas Atena. O
ileż byłoby dla mnie lepiej nie
wygrać w tym zawodzie! Z tej
bowiem przyczyny ziemia
pochłonęła głowę Ajasa, który
urodą i czynami był wśród Danaów
pierwszy po nieskazitelnym synu
Peleusa.
Zagadnąłem go słowem łagodnym:
- Ajasie, synu szlachetnego
Telamona, czy i po śmierci nie
możesz się pozbyć gniewu o tę
nieszczęsną zbroję? Na zło
Argiwom wystawili ją bogowie.
Jakaż im wieża z tobą razem
runęła! Opłakiwaliśmy ciebie
nieustannie tak samo jak głowę
Pelidy Achillesa. Ale nikt tu
nie jest winny, tylko Dzeus: on
ci kres naznaczył, on, który tak
okrutnie nienawidził wojów
danajskich. Hejże, władco,
posłuchaj moich słów i uśmierz
gniew w twoim wzniosłym sercu.
Tak mówiłem, on mi nic nie
odpowiedział i razem z innymi
duszami odszedł do Erebu
umarłych. Tam, mimo swego
gniewu, może by chciał albo sam
przemówić, albo żebym ja się
odezwał, lecz mnie już serce w
lubej piersi ciągnęło do innych
dusz.
Zaczem widziałem Minosa,
świetnego syna Dzeusa, ze złotym
berłem, sprawującego sądy nad
umarłymi, którzy, siedząc lub
stojąc dokoła władcy, szukali
sprawiedliwości w domu Hadesa o
wrotach szerokich.
Po nim ujrzałem olbrzymiego
Oriona, jak po asfodelowej łące
gonił dzikie zwierzęta, które
sam ongi zabił na górach
samotnych, a miał w ręku swoją
maczugę niepożytą, okutą spiżem.
I Tityosa widziałem, syna
Ziemi czcigodnej - leżał
zajmując przestrzeń dziewięciu
morgów, para sępów z dwóch stron
szarpała mu wątrobę i ryła
dziobami we wnętrznościach, a on
nie mógł ich odpędzić własnymi
rękami. Kiedyś napadł na Leto,
towarzyszkę Dzeusowego łoża, gdy
szła do Pyto przez Panopeus o
pięknych placach tanecznych.
I Tantala widziałem
cierpiącego srodze. Stał w
jeziorze, a woda sięgała mu do
brody. Łaknął, a nie mógł ugasić
pragnienia. Ilekroć bowiem
nachylał się starzec, chcąc się
napić, woda z szumem przepadała
i pod nogami ukazywała się
czarna ziemia, którą siła boska
osuszyła. Śmigłe drzewa
zwieszały nad jego głową swe
owoce, grusze, granaty, jabłonie
wspaniałe, słodkie figowce i
oliwki rozrosłe, ale gdy starzec
sięgał do nich ręką, wiatr
porywał je ku ciemnym chmurom.
I Syzyfa widziałem cierpiącego
srodze. Oburącz dźwigał głaz
olbrzymi. Zapierając się rękami
i nogami, pchał go pod górę, ale
kiedy już był u szczytu,
odwracał się i własnym ciężarem
znów spadał w dół bezwstydny
głaz. A on, znów napięty jak
łuk, toczył go w górę, ciało
oblewało się potem, głowa dymiła
kurzem.
Następnie ujrzałem moc
Heraklesową. Była to mara,
albowiem on sam wśród bogów
nieśmiertelnych zażywa radości i
posiada Hebę smukłonogą, córkę
Dzeusa i Hery o złotych
sandałach. Wokół niego był
klangor dusz jak ptaki lecących
na wsze strony, on zaś, do
czarnej nocy podobny, trzymał
nagi łuk ze strzałą na cięciwie
i wodził strasznym wzrokiem,
jakby wciąż szukał celu. Na
piersiach miał pas przedziwny,
złoty, boską sztuką zdobny w
niedźwiedzie, dziki, ognistookie
lwy, widziało się tam i waśnie,
i walki, i mordy, i mężobójstwa;
kto ów pas swoją sztuką wykonał,
nie zrobił ani nie zrobi
drugiego takiego.
Herakles mnie poznał, ledwo na
mnie spojrzały jego oczy, i z
żalem wymówił słowa skrzydlate:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przemyślny
Odyssie! Ach, biedaku, i ty
znosisz marny los, jaki ja
wlokłem pod blaskiem słońca.
Byłem synem Dzeusa, wnukiem
Kronosa, a moja niedola była
bezkresna, gdy służyłem u
lichego człowieka, który mi
nakładał znojne prace. I tutaj
mnie posłał, bym zabrał psa,
zdawało mu się, że już nic
gorszego nie można wymyślić. Ale
ja psa uprowadziłem z Hadesu.
Hermes mnie wspierał i jasnooka
Atena.
To rzekłszy odszedł z powrotem
w dom Hadesa, a ja trwałem w
miejscu, czy nie przyjdzie ktoś
jeszcze z herosów, co przed nami
zginęli. Chciałem zobaczyć mężów
z dawnego wieku, Tezeusza,
Pejritoosa, przesławne bogów
dzieci. Lecz najpierw zaczęły
się gromadzić tysiączne rzesze
umarłych z okrutnym wrzaskiem, a
mnie zdjął strach zielony, że
czcigodna Persefona wyśle na
mnie z Hadesu głowę potwornej
Gorgony. Bez zwłoki kazałem
drużynie iść, wsiadać na okręt i
odczepić cumy. Weszli na pokład
i zasiedli przy wiosłach. Niosła
nas fala z prądem rzeki
Okeanosa, okręt szedł najpierw
silą wioseł, potem z
najpiękniejszym wiatrem.
Pieśń dwunasta
Od Syren do Wyspy Słońca
A kiedy nawa minęła strumień
Okeanosa, przyszła fala z
szerokiego morza i zaniosła nas
do wyspy Ajai, gdzie są siedziby
i place taneczne rodzącej się z
mgieł Jutrzenki i wschody
Heliosa. Tam okręt wciągnęliśmy
na piaski, a sami wyszliśmy na
wybrzeże i spaliśmy aż do bożego
świtu.
Skoro zaś zjawiła się w mgłach
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
wysłałem naprzód towarzyszy do
domu Kirki, by przynieśli zwłoki
Elpenora. Narąbaliśmy drew i
tam, gdzie najwyższy grzbiet
wybrzeża, spaliliśmy go lejąc
łzy rzęsiste. A kiedy już ciało
i zbroja spłonęły, usypaliśmy
kurhan, na nim postawiliśmy
kamień nagrobny, a na samym
szczycie kurhanu wbiliśmy wiosło
foremne.
Byliśmy zajęci tymi pracami,
gdy Kirke wiedząc, żeśmy już
wrócili z Hadesu, w lot się
przyodziała i nadbiegła. Razem z
nią służebne niosły chleb i
różne mięsiwa, i wino jak ogień
czerwone. Arcyboska, stojąc
pośrodku, przemówiła:
- Zuchy z was, żeście za życia
zeszli w dom Hadesa i dwa razy
poznacie śmierć, gdy inni ludzie
tylko raz umierają. Ale teraz
jedzcie tę strawę i pijcie to
wino cały dzień, jutro o świcie
popłyniecie dalej, a ja wskażę
wam drogę i wszystko objaśnię,
by przez jakiś podstęp złośliwy
nie spadło na was brzemię
cierpienia na morzu albo na
ziemi.
Tak rzekła, usłuchało w nas
serce wzniosłe. Przez cały dzień
aż do zachodu słońca
siedzieliśmy ucztując przy
mięsiwie znakomitym i słodkim
winie. A kiedy słońce zaszło i
nastąpiła ciemność, towarzysze
usnęli przy cumach okrętowych,
mnie zaś ona wzięła za rękę i
posadziła z dala od umiłowanej
drużyny, położyła się przy mnie
i wypytywała o każdą rzecz. Ja
zaś opowiedziałem wszystko po
kolei.
Na koniec w te słowa odezwała
się czcigodna Kirke:
- Tak więc odbyło się to
wszystko. Teraz posłuchaj, co ci
powiem, i niech sam bóg za
ciebie spamięta. Najpierw
spotkasz Syreny, które czarują
wszystkich, co do nich
przychodzą. Kto nieświadom
zbliży się i posłucha głosu
Syren, temu już nie wrócić do
domu i nie zobaczyć żony i
dziatek, idących naprzeciw z
radością, bo go Syreny uwiodą
swą dzwonną pieśnią. Siedzą na
łące, a na wybrzeżu pełno jest
kości tych, co słuchali ich
głosu, pełno butwiejących skór.
Trzeba ci je minąć. Ugnieć wosk
żółty jak miód i pozalepiaj uszy
towarzyszy, by nikt z nich nie
słyszał. Sam możesz słuchać,
jeśli chcesz, lecz niechaj ci
zwiążą ręce i nogi i
przytwierdzą linami do masztu,
póki się nie nacieszysz pieśnią
Syren. A gdybyś błagał
towarzyszy, gdybyś im rozkazywał
odwiązać, niech jeszcze więcej
cię zwiążą.
Skoro zaś towarzysze
przepłyną, odtąd nie powiem ci
dokładnie, która będzie twoja
droga: musisz się poradzić
własnego serca. Obie ci
objaśnię. Z jednej strony są
dwie urwiste skały, pod którymi
huczą bałwany modrookiej
Amfitryty: szczęśliwi bogowie
zowią je Błędnymi. Jedna z nich
żadnego ptaka nie dopuści, nawet
płochliwych gołębi, które
Dzeusowi noszą ambrozję - zawsze
któregoś z nich pochwyci gładka
skała i ojciec musi uzupełniać
ich liczbę. Drugiej żaden statek
ludzki się nie wymknie, jeśli o
nią zawadzi: wnet deski okrętów
i ciała żeglarzy poniesie fala
morska i wicher ognisty. Jedyną
z naw prujących morze, która
wyminęła tę skałę, była Argo,
znana w całym świecie, płynąca
od Ajetesa - zresztą i ją
rzuciły fale na srogie skały,
tylko Hera ją wyprowadziła, gdyż
miły jej był Jazon.
W drugim kierunku są dwa
urwiska. Jedno sięga do
bezkresnego nieba swym ostrym
szezytem, który okrywa chmura
granatowa: nigdy się ona nie
rozprasza i wierchów nie zna
jasnego powietrza ani latem, ani
jesienią. Nie wejdzie nań ani z
niego nie zejdzie człowiek
śmiertelny, choćby miał
dwadzieścia rąk i nóg, skała
jest bowiem tak gładka jakby
ciosana. W środku urwiska jest
pieczara mgłą okryta, zwrócona
na zachód, w stronę Erebu: na
nią właśnie skierujecie wasz
okręt wydrążony, prześwietny
Odyssie. Z okrętu najtęższy
łucznik nie dosięgnie strzałą w
głąb pieczary. Siedzi w niej
Skylla, co straszliwie szczeka.
Głos ma jak młoda suka, ale to
potwór okrutny, nikt się jej
widokiem nie ucieszy, nawet dla
boga spotkać ją niemiło. Ma
dwanaście nóg - wszystkie
niekształtne, a na sześciu
bardzo długich szyjach sześć
głów szkaradnych, zębów trzy
rzędy, mocne i gęste, pełne
czarnej śmierci. Połowa ciała
tkwi w głębokiej pieczarze, a na
zewnątrz tej straszliwej
czeluści wystawia swe głowy i
wypatruje dokoła urwiska, co
złowić, czy delfiny, czy psy
morskie, niekiedy jednego z tych
wielkich potworów, których
tysiącami żywi hucząca
Amfitryta. Nigdy jeszcze żeglarz
struchlały nie mógł się
poszczycić, że umknął stąd ze
swoim okrętem. Każdym pyskiem
wyrywa z okrętu i unosi
człowieka.
Zobaczysz, Odyssie, drugie
urwisko, niższe. Oba są blisko
siebie, na strzelenie z łuku. Na
tym drugim jest wielki figowiec
o bujnym listowiu, a pod nim
boska Charybdis połyka czarną
wodę. Trzykroć na dzień wypluwa
i trzykroć pochłania -
okropność! Obyś tam się nie
znalazł, gdy pije, bo nawet Ten,
co ziemią wstrząsa, nie zbawiłby
cię od złego. Ale ty zbliż się
raczej do urwiska Skylli i
prędko płyń mimo, wszak o wiele
lepiej opłakiwać sześciu
towarzyszy niż wszystkich razem.
Rzekła, odpowiedziałem pełen
lęku:
- Powiedz mi jeszcze, bogini,
słowo niezawodne: czy mógłbym,
jeśli ucieknę spod złowieszczej
Charybdy, bronić się przed
tamtą, gdy się rzuci na
towarzyszy?
Tak mówiłem, arcyboska
odparła:
- Nieszczęsny, zawsze ci w
głowie wojny i bitwy: czyż nie
ustąpisz nawet bogom
nieśmiertelnym? Nie jest ci ona
śmiertelna, to jest zło
nieśmiertelne, straszne, dzikie,
niepokonane. Nie masz na nią
siły, najlepiej uciec od niej.
Jeśli się zatrzymasz pod skałą,
by sięgnąć po oręż, boję się, że
ona znów wyskoczy i porwie ci
tylu ludzi, ile ma głów. Jak
najprędzej umykaj i głośno wołaj
Kratais - to matka tej Skylli,
ona ją zrodziła na ludzkie
nieszczęście i ona ją powstrzyma
od nowej napaści.
Zaczem przybędziesz do wyspy
Trynakii. Tam pasą się Heliosa
liczne krowy i tłuste owce,
siedem stad krów i tyleż
pięknych trzód owiec, w każdej
sztuk pięćdziesiąt. Ani się nie
rodzą, ani nie umierają. Boginie
są ich pasterkami, pięknowłose
nimfy Faetusa i Lampetia, które
zrodziła Heliosowi boska Neajra.
Zrodziwszy je i wychowawszy
posłała czcigodna matka na wyspę
Trynakię, daleko, by strzegły
owiec ojcowskich i krów
krzyworogich. Jeślibyś z myślą o
powrocie zostawił je nietknięte,
dotarlibyście do Itaki, chociaż
po wielu niedolach - jeślibyś
ich tknął, mogę ci wróżyć zgubę
okrętu i towarzyszy. Ty sam co
prawda wyjdziesz cało, ale późno
wrócisz i marnie, straciwszy
całą drużynę.
Ledwo skończyła, gdy oto na
złotym tronie wzeszła Jutrzenka.
Arcyboska wróciła w głąb wyspy,
a ja do okrętu budzić
towarzyszy, by wsiadali i
odczepiali cumy. W lot wskoczyli
na pokład i zasiedli przy
burtach, i rzędem siedząc
wiosłami bili siwe morze. A w
ślad za okrętem o dziobie
błękitnym pomyślny wiatr,
zacnego towarzysza, co nam żagle
wydymał, posłała pięknowłosa
Kirke, dziwna bogini o ludzkim
głosie. I tak siedzieliśmy w
nawie ożaglonej, a wiatr i
sternik ją prowadził. Wtedy ja z
troską w sercu przemówiłem do
towarzyszy:
- Kochani, nie powinien jeden
albo dwóch z was wiedzieć, jakie
wyroki odsłoniła mi Kirke
arcyboska, dlatego powiem,
byście je wszyscy poznali, czy
przyjdzie nam zginąć, czy umknąć
śmierci i doli. Najpierw każe
nam strzec się głosu bosko
śpiewających Syren i łąk
kwitnących. Ja jeden mam ich
słuchać, ale mnie zwiążcie
silnie w pęta, bym stał
nieruchomo w miejscu, do masztu
linami uwiązany. A gdybym was
błagał, gdybym rozkazywał,
żebyście mnie puścili, wy
jeszcze silniejszymi pętami mnie
wiążcie.
Tak mówiąc wszystko
towarzyszom wyjawiłem. A właśnie
nasz dzielny statek, gnany
wiatrem, szybko zbliżał się do
wyspy Syren. Nagle wiatr ustał,
wygładziła się cisza bez
powiewu, jakieś bóstwo uśpiło
fale. Towarzysze skoczyli zwijać
żagle i składać je na dnie
okrętu, po czym wrócili do
wioseł i bili piany białe
gładzoną sośniną. A ja wielki
krąg wosku pociąłem spiżem na
drobne kawałki i zgniotłem w
krzepkiej dłoni. Wosk szybko
zmiękł pod nakazem mej siły i od
blasku Heliosa, władcy, syna
Hyperiona. Wszystkim po kolei
towarzyszom zalepiłem uszy. Oni
zaś związali mi ręce i nogi i
przymocowali do masztu, sami zaś
siedząc przy wiosłach bili siwe
morze. Jechaliśmy żwawo i
posunęliśmy się, ile głos
doniesie. Już nie uszedł Syrenom
nasz chyży okręt, który coraz
się zbliżał, i wtedy podniosły
dzwonny śpiew:
- Chodź do nas, sławiony
Odyssie, wielka chwało Achajów,
zatrzymaj statek, byś mógł
słuchać naszego głosu. Nikt
bowiem tu nie przepłynie na
czarnym okręcie, póki z naszych
ust nie posłyszy słodkiej
pieśni. A kto się nią nacieszy,
odjeżdża mądrzejszy, bo wszystko
wiemy - i co z woli bogów
wycierpieli Argiwi na równinie
trojańskiej, i co się dzieje na
całej ziemi żywiącej rzesze.
Tak mówiły śląc przecudny
śpiew, a moje serce pragnęło
słuchać. Ruchem brwi nakazywałem
towarzyszom, by mnie odwiązali,
lecz oni, pochyleni całym
ciałem, wiosłowali. Wstał tylko
Perimides i Euryloch i w gęstsze
pęta jeszcze mnie mocniej ujęli.
A kiedy okręt przepłynął i już
nie było słychać śpiewu Syren
ani głosu, moi wierni towarzysze
wydobyli wosk, którym zalepiłem
im uszy, a mnie uwolnili z
więzów.
Straciwszy z oczu tę wyspę,
widzę nagle wielki dym i słyszę
huk. Wszyscy się zlękli, wiosła
wypadły z rąk i z szumem szły z
prądem. Statek stanął w miejscu,
nie popędzany wiosłami o
wygładzonych piórach. Ja zaś
obchodziłem pokład i zachęcałem
towarzyszy miłym słowem, stając
przy każdym:
- Przyjaciele, złe przygody
nam nie nowina. I ta, co
nadchodzi, nie jest gorsza, niż
kiedy Kiklop trzymał nas gwałtem
w przestronnej jaskini. Ale i
stamtąd uciekliśmy za moją
dzielnością, radą i
roztropnością, tak i to, sądzę,
będziemy kiedyś wspominać. A
teraz słuchajcie i róbcie
wszystko, co powiem. Nie
ruszajcie się od burt i bijcie
wiosłami wrzącą głębię morza, a
nuż Dzeus da nam wymknąć się i
ujść zagłady. A tobie, sterniku,
nakazuję - weź to sobie do
serca, bo ty prowadzisz ster
wydrążonej nawy - odepchnij ją
daleko od tego dymu i tych fal i
zmierzaj w stronę skały, ale nie
puszczaj okrętu, byś nas w
nieszczęście nie wtrącił.
Tak mówiłem, oni w lot
usłuchali mych słów. O Skylli
nie wspomniałem, o tej
niepożytej szkaradzie, by mi
drużyna ze strachu nie porzuciła
wioseł i nie ukryła się pod
pokładem. Zapomniałem natomiast
ze smutnych przestróg Kirki tę,
by mnie coś nie skłoniło się
uzbroić - owszem, włożyłem swą
sławną zbroję i w dłonie
chwyciłem dwie włócznie, i tak
wkroczyłem na przód okrętu.
Spodziewałem się zobaczyć stąd
jaskiniową Skyllę, jak niesie
zgubę moim towarzyszom. Ale nic
nie mogłem dostrzec, zmęczyłem
oczy wypatrywaniem ze wszech
stron tej skały mgłami okrytej.
Z płaczem wpłynęliśmy w
cieśninę, gdzie była Skylla, a
po drugiej stronie boska
Charybdis straszliwie łykała
gorzką wodę morza. I znów
rzygnęła: jak kocioł na silnym
ogniu kipiała i szumiała, a
piany tryskały w górę i opadały
na szczyty skał. A kiedy znów
połknęła gorzką wodę morza,
odkryła się cała aż do głębi
wrząca, skały wokoło odgrzmiały
straszliwie, a w dole ukazała
się ziemia ciemnobłękitna od
piasku.
Wszystkich zdjął lęk zielony.
Ze zgrozą patrzyliśmy na tę
naszą zgubę, a tymczasem Skylla
porwała mi z głębi okrętu
sześciu towarzyszy,
najzręczniejszych i
najsilniejszych. Gdy obróciłem
wzrok na okręt i moich ludzi,
zobaczyłem już w górze ręce i
nogi porwanych. Wołali mnie
głośno po imieniu, ostatni raz,
w trwodze serdecznej. Jak kiedy
rybak na cyplu skalnym długim
kijem podsuwa rybkom na przynętę
jedzenie, rzucając w morze róg
wołu z wiejskiej zagrody, a
potem schwytane, drgające porywa
z fal - tak ci trzepotali się
unoszeni ku skałom. Skylla
zaczęła ich pożerać u wrót
pieczary, a oni krzyczeli i
wyciągali do mnie ręce w
zmaganiach ze śmiercią.
Najsmutniejsza to była rzecz,
jaką widziały moje oczy we
wszystkim, co wycierpiałem na
morskich szlakach.
A kiedyśmy uciekli od tych
skał, od strasznej Charybdy i
Skylli, oto przybijamy do
niepokalanej wyspy bożej, gdzie
były piękne szerokoczołe krowy i
tłuste owce Heliosa, syna
Hyperiona. Jeszcze na pełnym
morzu słyszałem z czarnego
okrętu ryki krów wracających do
obory i bek owiec. Zapadło mi w
serce słowo ślepego wieszcza,
Tebańczyka Tejrezjasza, i Kirki
z Ajai, która mi wiele razy
nakazywała omijać wyspę Heliosa,
twórcy ludzkiej radości. Z
troską w sercu odezwałem się do
towarzyszy:
- Słuchajcie moich słów,
udręczeni towarzysze! Powiem wam
wróżbę wieszcza Tejrezjasza i
Kirki z Ajai, która mi wiele
razy nakazywała omijać wyspę
Heliosa, twórcy ludzkiej
radości. Mówiła wyraźnie, że
czeka nas tam straszne
nieszczęście. Trzymajcie więc z
dala od tej wyspy nasz czarny
okręt.
Rzekłem, a w nich lube serce
struchlało. Wtem Euryloch odparł
mi złym słowem:
- Twardy jesteś, Odyssie: ani
ci duch, ani ciało nie słabnie.
Chyba jesteś z żelaza, jeśli nie
pozwalasz wyjść na ląd
towarzyszom, którym od znoju i
senności wszystko obmierzło. Nie
pozwalasz wyjść na ląd, na tę
wyspę morzem oblaną, gdzie byśmy
zgotowali pokrzepiającą
wieczerzę, ale zmuszasz nas
zaraz, przy zapadającej nocy,
odbić od ziemi i błąkać się po
mglistym morzu. Z nocy rodzą się
złe wiatry, zguba okrętów. Któż
zdoła uniknąć zagłady
nieuchronnej, gdy nagle
przyjdzie burza czy wichura, czy
to Notos, czy gwałtowny Zefir,
które najczęściej szarpią okręty
wbrew woli panów bogów. Teraz
jednak usłuchajmy czarnej nocy i
przyrządźmy wieczerzę przy
naszym chyżym okręcie, a
wstawszy skoro świt puścimy go
na morze szerokie.
Tak mówił Euryloch, a
towarzysze go pochwalili. Wtedy
poznałem, że jakieś bóstwo
zamyśla nas zgubić. Odezwałem
się mówiąc słowa skrzydlate:
- Zaiste, Eurylochu, sam jeden
jestem przeciw waszej przemocy.
Ale mi teraz wszyscy złóżcie
wielką przysięgę: jeśli
znajdziemy stado krów albo
znaczną trzodę owiec, niech nikt
się nie waży bezbożnie zabić
choćby jednej krowy czy owcy.
Wszyscy natomiast zadowolą się
strawą, którą nam dała
nieśmiertelna Kirke.
Rzekłem, oni przysięgli, jak
kazałem. Skoro zaś wypowiedzieli
i złożyli przysięgę,
wprowadziliśmy nasz dzielny
okręt do głębokiej przystani,
blisko słodkiej wody. Towarzysze
zeszli z pokładu i zwinnie
przyrządzili wieczerzę. A
pozbywszy się głodu i
pragnienia, wspominaliśmy i
opłakiwali drogich towarzyszy,
których porwała z okrętu i
pożarła Skylla. Na płaczących
zstąpił słodki sen.
Minęły dwie trzecie nocy i
gwiazdy już schodziły, gdy Dzeus
chmurozbiórca podniósł gwałtowny
wiatr, niewymowną wichurę.
Ziemię razem i morze okrył
chmurami, na niebie noc trwała.
Kiedy zaś ukazała się w milach
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
wydobyliśmy okręt i wciągnęli do
głębokiej pieczary, gdzie były
nimf piękne miejsca taneczne i
siedzenia, tam złożyłem naradę i
tak przemówiłem:
- Przyjaciele! Jest na okręcie
dość jadła i napoju, nie
ruszajcie więc tych krów, by nie
spotkała nas klęska. Strasznego
to boga są krowy i owce tuczone,
Heliosa, który wszystko widzi i
wszystko słyszy.
Tak mówiłem, usłuchało w nich
serce szlachetne.
Cały miesiąc bez przerwy wiał
Notos, ani razu nie było innych
wiatrów - tylko Euros i Notos.
Dopóki mieli chleb i wino
czerwone, nie tknęli krów, by
się pożywić. Lecz skoro się
wyczerpały zapasy okrętowe,
zmuszeni byli uganiać się za
zwierzyną, łowić ryby zgiętym
haczykiem, chwytać ptactwo,
wszystko, co wpadło im w ręce,
bo głód doskwierał w żołądkach.
Ja wtedy odszedłem w głąb wyspy,
by się pomodlić do bogów, a może
który z nich objawi drogę
powrotu. I tak idąc przez wyspę
zniknąłem z oczu towarzyszom. W
miejscu zasłoniętym od wiatru
umyłem ręce i modliłem się do
wszystkich bogów, jacy panują na
Olimpie, a oni słodki sen wylali
mi na powieki.
Tymczasem Euryloch wśród
drużyny wystąpił ze złą radą:
- Posłuchajcie słów moich,
udręczeni towarzysze! Wszelka
śmierć jest okrutna dla nędznych
śmiertelników, ale najgorzej z
głodu zginąć i ulec doli.
Idźcie, bierzcie co najlepsze
krowy Heliosa: złożymy ofiarę
nieśmiertelnym panom niebios
szerokich. A jeśli dobijemy do
Itaki, do ziemi ojczystej,
natychmiast Heliosowi, synowi
Hyperiona, zbudujemy okazałą
świątynię i złożymy w niej dary
bogate. Jeśliby zaś rozgniewał
się o krowy prostorogie i
zechciał, za zgodą innych bogów,
zgubić nasz okręt, wolę raz
jeden rozewrzeć gębę na fale i
stracić życie niż czeznąć długo
na tej samotnej wyspie.
Tak mówił Euryloch, zgodziła
się z nim reszta towarzyszy.
Wnet wyłapali najlepsze z krów
Heliosa, bo niedaleko od okrętu
o dziobie błękitnym pasły się te
gładkie, piękne, szerokoczołe
krowy. Otoczyli je kołem i
modlili się do bogów. Z dębu o
gęstej grzywie zrywali świeżo
rozwinięte liście, bo nie było
białego jęczmienia na okręcie.
Skończyli modły, zabili, obdarli
ze skóry, wycięli uda i z obu
stron obłożyli tłuszczem, na to
jeszcze dali surowego mięsa. Nie
mieli wina, by wylać na płonące
ofiary, więc wodą skropiwszy
spalili wszystkie wnętrzności.
Kiedy zaś uda spłonęły, a oni
skosztowali podrobów, pokrajali
resztę i wbili na rożny.
Wtedy właśnie odleciał z mych
powiek słodki sen i ruszyłem z
powrotem do okrętu i do
morskiego wybrzeża. Lecz gdy już
byłem blisko naszej nawy z dwóch
boków wygiętej, obiegła mnie
gorąca woń tłuszczu. Z płaczem
do bogów nieśmiertelnych
podniosłem błaganie:
- Ojcze Dzeusie i inni,
wiecznie szczęśliwi bogowie!
Zaiste, na przekleństwo
uśpiliście mnie tym snem
nielitościwym, a moi towarzysze
uknuli tymczasem taką zbrodnię!
Chyża Lampetia, owiana w swe
długie szaty, przybiegła do
Heliosa z wieścią, że wycięliśmy
jego krowy. A on z gniewem
zawołał do nieśmiertelnych:
- Ojcze Dzeusie i inni
szczęśliwi, wiecznie żyjący
bogowie! Niech mi odpłacą
towarzysze Laertiady Odyssa, że
w swej zuchwałości zabili krowy,
którymi się cieszę, ilekroć
wchodzę na niebo gwiaździste i
gdy znów wracam z nieba ku
ziemi. Jeśli mi za te krowy nie
dadzą słusznej zapłaty, do
Hadesu wnijdę i świecić będę
umarłym.
Na to rzekł w odpowiedzi Dzeus
chmurozbiórca:
- Heliosie, świeć dalej
nieśmiertelnym i ludziom na
niwie zbożorodnej, a tym ja wnet
ich okręt chyży porażę jasnym
piorunem i rozłupię na pełnym
morzu.
Słyszałem o tym od
pięknowłosej Kalipso, ona zaś
sama, jak mówi, słyszała od
Hermesa, zwiastuna.
Kiedy zeszedłem nad morze,
gdzie był nasz okręt, zacząłem
ich łajać stając przy jednym i
drugim. Nie było żadnej rady,
krowy były już zabite. Nagle
bogowie objawili straszne znaki:
zdarte skóry pełzały, mięsa na
rożnach ryknęły, zarówno surowe
jak i pieczone, jakby się
odezwały głosy krów.
Sześć dni moja wierna drużyna
sprawiała sobie uczty z
najlepszych krów Heliosa, ale
gdy Dzeus Kronion zesłał siódmy
dzień, wtedy ustał wiatr wiejący
zawieją i my w lot wskoczyliśmy
na okręt, ustawili maszt,
rozpięli białe żagle i
puściliśmy się na morze
szerokie.
Kiedy wyspę straciliśmy z
oczu, nie widać już było ziemi,
tylko niebo i morze. Kronion
postawił nad naszym okrętem
granatową chmurę, a pod nią
morze ściemniało. Niedługo
trwała nasza żegluga. Wkrótce
nadciągnął wyjący Zefir z
gwałtowną wichurą i jednym
dmuchnięciem zerwał oba sztaki
masztowe. Zwalił się maszt, a
cały osprzęt spadł na dno
okrętu. Na rufie maszt ugodził w
głowę sternika i strzaskał mu
czaszkę: jak nurek zleciał z
pokładu, a dzielna dusza
opuściła kości. Wraz zagrzmiał
Dzeus i raził okręt piorunem, aż
zatrząsł się cały. Powietrze
napełniła woń siarki, towarzysze
wypadli z okrętu: na kształt
kormoranów unosili się na falach
wokół czarnego okrętu. Bóg im
odmówił powrotu.
A ja biegałem po okręcie, póki
udar fal nie oderwał ścian od
stępki. Obnażony statek unosiło
morze. Maszt płynął razem ze
stępką. Wsiadłem na nie i
oddałem się wiatrom złowrogim.
Ustała wiejba Zefiru, ale
wkrótce nadciągnął Notos niosąc
mojemu sercu zgryzotę, że znów
będę musiał przemierzyć zgubną
Charybdę. Niosło mnie przez całą
noc, a ze wschodem słońca
dotarłem do skały Skylli i do
strasznej Charybdy. Właśnie
połykała gorzką wodę morza, ale
ja uczepiłem się wysokiego
figowca i zawisłem na nim jak
nietoperz. A nie miałem ani na
czym nóg postawić, ani jak
wspiąć się na konary, bo drzewo,
dalekie od swych korzeni,
gałęzie miało wysoko, potężne i
rozrosłe, które ocieniały
Charybdę. Wytrwale się
trzymałem, póki nie wyrzyga z
powrotem masztu i stępki. Długo
musiałem na nie czekać. W porze
kiedy sędzia, rozstrzygnąwszy
liczne spory zaciekłych
pieniaczy, wstaje i z rynku
idzie na wieczerzę, w tej porze
dopiero wydobyły się z Charybdy
moje drewna. Puściłem nogi i
ręce, by wskoczyć na nie, i z
pluskiem wpadłem tuż obok
długich belek, a dosiadłszy ich
wiosłowałem co żywo własnymi
rękami. Skylli nie dał mi ujrzeć
ojciec bogów i ludzi, inaczej
nie uniknąłbym srogiej śmierci.
Tak płynąłem dziewięć dni,
dziesiątej zaś nocy bogowie
rzucili mnie na wyspę Ogigię,
gdzie mieszka pięknowłosa
Kalipso, dziwna bogini o ludzkim
głosie, która mnie kochała i
gościła. Lecz po cóż mówić o
tym? Już wczora opowiadałem w
tym domu tobie i dzielnej
małżonce. Brzydzi mnie jeszcze
raz mówić to, co zostało
dokładnie opowiedziane.
Pieśń trzynasta
Powrót Odyssa
Rzekł, a oni wszyscy w niemym
zachwycie siedzieli cicho w
cienistej sali. Alkinoos
przemówił do niego:
- Ach, Odyssie, skoroś wszedł
w spiżowe progi, pod wysoki
pułap mojego domu, nie sądzę,
byś znowu miał się tułać w
drodze powrotnej, choć los tak
ciebie doświadcza. Każdemu z
was, którzy tu co dzień ze mną
pijecie wino starszyzny i
słuchacie aojda, mówię i
polecam: oto dla naszego gościa
leżą w gładkiej skrzyni szaty i
złoto bardzo misterne, i
wszelkie inne dary, jakie tu
zniosła rada Feaków, ale niech
mąż w męża da jeszcze wielki
trójnóg i miednicę, potem
odbierzemy to sobie u ludu, bo
za ciężko jednemu ponosić tak
drogie podarki.
Tak mówił Alkinoos, podobały
im się jego słowa. Wszyscy się
rozeszli do domów na spoczynek.
A gdy ukazała się w mgłach
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
każdy spieszył do okrętu niosąc
spiż, co mężów zdobi. Sam
chodząc po okręcie jego święta
moc Alkinoos troskliwie układał
dary pod ławkami, by nic nie
przeszkadzało drużynie, gdy się
przyłoży do wioseł.
Zaczem wszyscy się zeszli u
Alkinoosa, gdzie przyrządzano
strawę. Jego święta moc Alkinoos
kazał im zabić wołu ku czci
Kronidy, czarnochmurego Dzeusa,
który nad wszystkimi panuje.
Spalono uda i wesoło zabrano się
do wspaniałej uczty. A śpiewał
im boski aojdos, Demodok, sława
narodu. Lecz Odys wciąż zwracał
głowę ku jaśniejącemu słońcu i
pragnął, by prędzej zaszło, tak
tęsknił za domem. Jak łaknie
wieczerzy człowiek, któremu na
nowiźnie czerwone woły przez
dzień cały ciągnęły pług
spoisty, i jak radośnie
zmierzcha dlań słońce, bo zbliża
się wieczerza, a kolana uginają
się pod nim - tak Odyssowi był
upragniony zachód.
Nagle przemówił do Feaków,
miłośników wioseł, zwracając się
zwłaszcza do Alkinoosa:
- Alkinoosie, władco, ozdobo
narodów, spełniwszy obiaty
odeślijcie mnie cało, a sami
bywajcie zdrowi! Już bowiem
dokonało się, czego pragnęło
moje lube serce - oto powrót,
oto miłe dary, których oby
niebianie pozwolili mi zażywać w
pomyślności. Obym za powrotem
znalazł w domu swą nieskazitelną
małżonkę i w zdrowiu drogie
osoby. A wy, którzy tutaj
zostajecie, radujcie się swymi
żonami, towarzyszkami młodości,
i dziećmi. Niech wam bogowie nie
szczędzą wszelakiego dobra i
żadne zło niech nie dotknie
waszego ludu.
Tak rzekł, wszyscy chwalili i
wraz kazali odesłać gościa, bo
rzetelnie przemówił. Zaś jego
moc Alkinoos odezwał się do
herolda:
- Pontonoosie, zmieszaj wina w
kraterze i roznieś wszystkim na
sali, byśmy się pomodlili do
ojca Dzeusa, zanim odeślemy
naszego gościa do ziemi
ojczystej.
Rzekł, a Pontonoos zmieszał
wino słodkie jak miód i
przystępując do każdego nalewał.
Oni zaś, każdy na swoim miejscu,
wylewali obiatę bogom
szczęśliwym, panom niebios
szerokich, tam gdzie każdy
siedział. Powstał boski Odys,
Arecie włożył w dłoń puchar
dwuuszny i rzekł słowa
skrzydlate:
- Raduj mi się, królowo, na
wszystkie dni, póki starość nie
przyjdzie i śmierć, które wiszą
nad ludźmi. Ja odjeżdżam, a ty w
tym domu ciesz się swoimi
dziećmi i swoim ludem, i królem
Alkinoosem.
To mówiąc przestąpił próg
boski Odys. Jego moc Alkinoos
wysłał przodem herolda, by
odprowadził go do morza i
chyżego okrętu. Arete zaś
posłała za nim służebne
niewiasty, jedna niosła faros
czyściutko wyprany i chiton,
druga szła za nią ze skrzynią
ładowną, jeszcze inna niosła
chleb i wino czerwone.
A kiedy, zeszli nad brzeg
morza, do statku, wnet
szlachetni przewoźnicy złożyli w
głębi okrętu wzięte z domu jadło
i napoje, Odyssowi zaś usłali
łoże na tylnym pomoście
wklęsłego okrętu, by spał
spokojnie. On wszedł i położył
się w milczeniu. Wszyscy w
porządku zasiedli do wioseł i
odwiązali cumy z
przedziurawionego kamienia, i
pochyleni w tył, wyrzucili
wiosłami pierwsze bryzgi morza.
Jemu zaś na powieki spadł
krzepki sen, nieprzespany,
najsłodszy, najbliżej do śmierci
podobny.
Jak na równinie czwórka
ogierów w równym biegu pod
śmignięciem rzemiennego bata
wspina się wysoko i żartko żre
drogę, tak nawa wspięła się
dziobem, a za nią huczała wielka
purpurowa fala szumiącego morza.
Mknęła równo i wytrwale: nawet
sokół, najszybszy z ptaków, nie
mógłby jej sprostać. Tak chyżo
biegła tnąc fale morskie, a
niosła męża o boskim umyśle, co
wprzód wiele w swym sercu
wycierpiał wśród trudów
wojennych i morskich przypadków.
A teraz spał spokojnie,
niepomny, czego doświadczył.
Właśnie wzeszła najjaśniejsza
gwiazda, która zwiastuje światło
Jutrzenki w mgłach zrodzonej,
gdy okręt morze prujący przybił
do wyspy.
Jest na Itace pewna zatoka,
nazwana od starca morskiego
Forkisa: dwa wyskoki, od pełnego
morza urwiste, a nachylone ku
zatoce, odpierają wielką falę,
którą wiatr wznieca, tak że w
środku okręty o pięknych burtach
mogą się utrzymać bez uwięzi,
skoro się znajdą u przystani. Na
brzegu zaś zatoki jest
wąskolistna oliwka, tuż przy
niej pieczara nadobna i mroczna,
świątynia nimf, które zowią
Najadami. Tam są kratery i
amfory kamienne i mają swe
gniazda pszczoły. Ciągną się tam
długie krosna kamienne, na
których nimfy tkają cud-tkaniny,
barwione morską purpurą. I wody
wiecznie płynące. A dwoje jest
drzwi: od północy dla ludzi, od
południa dla bogów - tędy żaden
człowiek nie wejdzie, to droga
nieśmiertelnych.
Tam oni wjechali, do znajomej
przystani. Okręt, pędzony rękami
wioślarzy, do połowy wszedł na
wybrzeże. Zeskoczyli z ław i
najpierw wynieśli na ląd Odyssa
razem z pościelą świetlistą i na
piasku złożyli spętanego snem
potem wydobyli skarby, które
Feakowie dali mu na drogę
powrotną za przyczyną
wielkodusznej Ateny. Złożyli to
wszystko razem u stóp oliwki, z
dala od drogi, by ktoś z
przechodniów nie zagrabił, zanim
się Odys obudzi. Zaczem ruszyli
z powrotem do domu.
Nie zapomniał Ten, co ziemią
wstrząsa, gróźb, jakimi ongi
groził boskiemu Odyssowi, i
radził się Dzeusa:
- Ojcze Dzeusie! Już nie będę
miał znaczenia u bogów
nieśmiertelnych, kiedy nie
szanują mnie śmiertelni, nawet
Feakowie, którzy przecież z
mojego rodu pochodzą. Oto Odys:
wiedziałem, że po wielu
niedolach ma on powrócić do
domu, i nigdy go do cna nie
pozbawiłem powrotu, skoro sam
obiecałeś i potwierdziłeś
skinieniem. Lecz patrz: śpiącego
przewieźli przez morze na chyżym
okręcie i złożyli na Itace, dali
mu ponadto niezmierne skarby,
spiż i złoto, i szat wzorzystych
bez liku, tyle, ile by nigdy nie
wyniósł z Troi, gdyby bez
szwanku wrócił ze swoją częścią
łupów.
Odpowiadając mu rzekł
chmurozbiórca Dzeus:
- Ha, potężny Ziemiotrzęsco,
cóż mi tu mówisz! Wcale bogowie
ciebie nie lekceważą. Niepodobna
przecież lekceważyć tego, kto
jest najstarszy i najlepszy.
Jeśliby zaś ktoś z ludzi, dufny
w swą moc i siłę, odmawiał ci
szacunku, do ciebie należy go
ukarać, i teraz, i zawsze. Rób,
jak chcesz i jak twemu sercu
miło.
Na to odparł Posejdon, co
ziemią wstrząsa:
- Wnet bym tak zrobił,
Czarnochmury, jak mówisz, lecz
zawsze się lękam i unikam twego
gniewu. Teraz jednak chcę ten
cudny okręt Feaków, gdy wraca z
wyprawy, strzaskać na morzu
mgłami okrytym, by ich oduczyć
przewożenia ludzi - a miasto
zasłonię im wielką górą.
Odpowiedział mu Dzeus,
chmurozbiórca:
- Kochanku, mojemu zaś sercu
to wydaje się najlepsze: kiedy
cały lud z miasta wyjdzie
patrzeć na zbliżający się okręt,
ja bym go zmienił w kamień w tym
jego lotnym kształcie, żeby się
wszyscy ludzie dziwowali, a
miasto bym zasłonił wielką górą.
Skoro to usłyszał Posejdon,
ruszył do Scherii, gdzie żyją
Feakowie. Tam czekał, aż się
zbliży okręt wartko pędzony po
morzu. Podszedł doń i uderzył
wyciągniętą dłonią, i zamienił w
skałę. I odszedł.
A oni mówili między sobą słowa
skrzydlate - Feakowie o długich
wiosłach, sławetni żeglarze.
Jeden do drugiego podchodząc
mówił:
- Biada! Któż związał pośrodku
morza nasz okręt chyży w drodze
do domu? Był już przecie cały
widoczny.
Tak gadał ten i ów, nie
wiedzieli zaś, jak to się stało.
Alkinoos do nich przemówił:
- Biada! Oto sprawdza się na
mnie mego ojca starodawna
wróżba, jako mówił, że Posejdon
pozazdrości nam sławy
niezawodnych przewoźników.
Mówił, że kiedyś przecudny okręt
feacki, powracający z wyprawy,
bóg rozbije na morzu mglistym, a
miasto zasłoni wielką górą. Tak
przepowiedział starzec, a teraz
to wszystko się spełnia. Lecz
posłuchajcie wszyscy, co powiem.
Zaprzestańcie przewozić
śmiertelnych, choćby nie wiem
kto przyszedł do naszego miasta.
Posejdonowi zaś dwanaście byków
wybranych poświęcimy, by się
zmiłował i nie zamykał nam
miasta łańcuchem gór.
Rzekł, oni się zatrwożyli.
Posłano po byki.
Kiedy ludu feackiego wodzowie
i rada stojąc przy ołtarzu
modlili się do Posejdona władcy,
Odys, śpiący na ziemi ojczystej,
zbudził się, ale jej nie poznał
po tak długiej rozłące.
Wokoło mgłę rozsiała Pallas
Atena, córka Dzeusa, by Odys
żadnej rzeczy nie poznał - sama
chciała mu wszystko powiedzieć.
Tak samo ani żona, ani ludzie z
miasta ani przyjaciele nie mieli
go poznać, póki nie pomści całej
zbrodni zalotników. Wszystko
więc obce się wydało oczom pana:
zwinne ścieżki dogodne
przystanie, niedostępne skały,
drzewa rozrosłe. Podniósł się,
stanął, rozglądał się po ziemi
ojczystej. Jęknął, rękoma
uderzył się po udach, zgryzota w
nim przemówiła:
- Biada mi! Do czyjej że znów
ziemi przychodzę? Czy są tu
ludzie dzicy, zuchwali i
niegodziwi, czy bogobojni i dla
obcych życzliwi? Gdzież zniosę
tyle skarbów? Kędy sam się
zabłąkam? Czyż nie lepiej było
zostać tam, u Feaków? Mógłbym
był również przyjść do innego z
potężnych królów, który by mnie
ugościł i odesłał z powrotem. A
teraz nie wiem, gdzie to
wszystko złożyć, bo nie zostawię
tutaj na łup przechodniów.
Biada, nie we wszystkim byli
roztropni i sprawiedliwi ci
feaccy wodzowie i rada, jeśli
mnie na obcą ziemię wysadzili.
Wszak zapowiadali, że mnie
odwiozą do Itaki z dala
widocznej, a nie dotrzymali.
Niech im odpłaci Dzeus, opiekun
błagalników, który i na innych
ludzi patrzy karząc każdego, kto
zgrzeszy. Ale teraz policzę
swoje skarby i zobaczę, czy mi
czegoś nie zabrali przewoźnicy z
głębokiego okrętu.
To mówiąc liczył przepiękne
trójnogi i kotły, i złoto, i
cudne szaty wzorzyste: niczego
nie brakło. Zdjął go żal za
ojczyzną i włócząc się po
wybrzeżu szumiącego morza głośno
wyrzekał.
Podeszła doń Atena, z postaci
podobna do młodziutkiego
pasterza owiec, ujmującej urody,
rzekłbyś, królewicz: barki
osłaniała jej podwójnie złożona
narzutka wybornej roboty, na
nogach świetlistych miała
sandały, w ręku oszczep.
Ucieszył się jej widokiem Odys,
wyszedł naprzeciw i przemówił w
te słowa skrzydlate:
- Witaj mi, drogi! Jesteś
pierwszym, którego spotykam w
tym kraju, życzliwie mnie
przyjmij, ratuj i mnie, i te
rzeczy. Jak boga cię błagam i
kłonię się do twych kolan. A
powiedz mi szczerą prawdę, abym
wiedział: co to za ziemia? Czyj
kraj? Jacy tu ludzie mieszkają?
Czy jest to wyspa zewsząd
otwarta, czy nachylony ku morzu
brzeg lądu urodzajnego?
Rzekła doń bogini jasnooka
Atena:
- Niemądry jesteś,
cudzoziemcze, albo przybywasz z
daleka, jeśli mnie pytasz o tę
ziemię: nie jest ona tak bardzo
nieznana. Wiedzą o niej dobrze
ci, co mieszkają w stronie
Jutrzenki, i ci, co w stronie
słońca, i tamci w tyle, hen, ku
mglistemu zachodowi. Same skały,
nie ma gdzie jeździć koniem, nie
ma wielkich przestrzeni, ale nie
jest to ziemia tak bardzo
smutna: zboża jest pod
dostatkiem, wino się udaje,
nigdy nie zbywa na deszczach,
rosy są obfite. Dobra dla kóz i
świń, ma lasy wszelakie i nie
wysychające poidła. Oto
dlaczego, cudzoziemcze, imię
Itaki dotarło aż do Troi, która
pono jest bardzo daleko od ziem
achajskich.
Rzekła, ucieszył się niezłomny
boski Odys, radował się ziemi
swych ojców, o której mówiła
Pallas Atena, córka Dzeusa
Egidodzierżcy. I znów się
odezwał słowem skrzydlatym, ale
się powstrzymał i nie powiedział
prawdy - nigdy mu w piersiach
nie zbywało na myślach
wykrętnych:
- Słyszałem o Itace i w Troi
rozległej, hen, daleko za
morzem, a dziś sam się tu
znalazłem z tymi skarbami.
Drugie tyle zostawiłem dzieciom,
gdy uciekłem zabiwszy ukochanego
syna Idomeneusa, szybkonogiego
Orsilocha, który na Krecie
zwyciężał w biegu każdego z
ludzi żywiących się chlebem. On
ci to chciał mnie pozbawić całej
zdobyczy trojańskiej, dla której
moje serce tyle wycierpiało i na
wojnie, i na morzu, a przyczyną
miało być to, że pod Troją
nieszczerze służyłem jego ojcu,
bo miałem własną drużynę.
Zabiłem go, gdy z pól wracał do
domu. Zasadziłem się przy drodze
samowtór z towarzyszem i
rzuciłem w niego dzidę spiżową.
Czarna noc okryła niebo, nikt
nas nie widział, w zupełnej
tajemnicy duszę mu wydarłem. A
kiedy go zabiłem ostrym spiżem,
natychmiast zbiegłem na okręt i
błagałem szlachetnych Fenicjan,
oddając im sporą część łupów, by
mnie wzięli na pokład i zawieźli
do Pylos albo do dzeusowej
Elidy, gdzie Epejowie panują.
Ale ci ich odpędził silny wiatr,
co nie było po ich myśli, bo nie
chcieli mnie oszukać, i tak
zbłądziwszy dobiliśmy tutaj w
nocy. Z trudem wpłynęliśmy do
zatoki i nikt już nie pamiętał o
wieczerzy, chociaż srogi głód
doskwierał, ale tak od razu
wybiegliśmy z okrętu i wszyscy
legliśmy spać, a słodki sen
zstąpił na moje znużenie. A oni
wynieśli z głębokiego okrętu
moje skarby i złożyli tam, gdzie
spałem, na piasku. Sami wsiedli
na okręt i odpłynęli do
wielkiego miasta Sydonu. A ja
zostałem tutaj w zgryzocie
serca.
Tak mówił. Uśmiechnęła się
bogini jasnooka Atena i
pogłaskała go dłonią. Miała
teraz postać kobiety urodziwej,
rosłej i znającej się na
pięknych robotach. Odezwała się
doń słowem skrzydlatym:
- Nie lada krętacz i szelma
byłby ten, kto by cię przeszedł
w podstępach wszelakich, nawet
gdyby się bóg z tobą mierzył.
Nieznośny łgarzu, fortelów
niesyty, nawet tu na swojej
ziemi nie chcesz się wyrzec
wykrętów i oszukańczych słów,
które ci są drogie od
dzieciństwa. Lecz dość, nie
mówmy sobie takich rzeczy, zbyt
dobrze znamy się na tym oboje:
ty ze wszystkich śmiertelnych
najtęższy jesteś w radzie i w
słowach, ja pośród wszystkich
bogów słynę z rozumu i
chytrości. A jednak nie poznałeś
Pallas Ateny, córki Dzeusa,
która zawsze we wszystkich
niedolach stoję przy tobie i
strzegę, i ja to uczyniłam cię
miłym dla wszystkich Feaków.
Teraz znów przychodzę, by razem
z tobą utkać zmowę i schować
skarby, jakie ci dali na drogę
szlachetni Feakowie za moją radą
i myślą, i powiem, jakie ci los
gotuje kłopoty w domu. A
wszystko znieść musisz i nikomu,
ani mężowi, ani niewieście, nie
powiesz, żeś wrócił z tułaczki,
lecz w milczeniu cierpieć
będziesz wiele zgryzot i poddasz
się ludzkiej samowoli.
Odpowiedział jej przemądry
Odys:
- Ciężko, bogini, poznać
ciebie przy spotkaniu
śmiertelnemu człowiekowi, choćby
i bardzo był doświadczony:
możesz się jawić w każdej
postaci. Przekonałem się o tym,
gdy stawałaś przy mnie łaskawa,
kiedy to synowie Achajów
walczyli pod Troją. Lecz gdy
zburzyliśmy wysoki gród Priama i
zeszli na okręty, a bóg
rozproszył Achajów, odtąd już
ciebie nie widywałem, córko
Dzeusa, ani nie zauważyłem, byś
wstępowała na mój okręt i
strzegła przed jakąś niedolą. Z
sercem rozdartym błąkałem się,
póki mnie bogowie nie wybawili z
nieszczęścia. Dopiero w tłustej
ziemi Feaków znów wsparłaś mnie
słowem i sama wprowadziłaś do
miasta. Teraz na ojca twojego
cię zaklinam: nie wierzę, że
przybyłem na widną z daleka
Itakę, może to w jakiejś innej
ziemi krążę i ty na drwiny
mówisz to wszystko i chcesz mój
umysł omamić. Powiedz, czy
naprawdę jestem w ukochanej
ojczyźnie.
Odparła bogini jasnooka Atena:
- Zawsze ta sama nieufność w
twojej piersi. I dlatego nie
mogę cię opuścić, biedaku, boś
taki roztropny, bystry i
przytomny. Inny człowiek
wróciwszy z tułaczki radośnie by
pobiegł do domu zobaczyć dzieci
i żonę, a tobie nie wystarczy
pytać się i dowiadywać, chcesz
najpierw sam się przekonać. Tak,
twoja żona siedzi tam w domu, a
wszystkie jej noce mijają w
zgryzocie, a dni we łzach. Lecz
ja zawsze wierzyłam i moje serce
wiedziało, że wrócisz straciwszy
swą całą drużynę. Nie chciałam
jednak wojować z Posejdonem,
bratem mego ojca, który przeciw
tobie gniew chował w sercu, żeś
mu syna oślepił. Ale pójdź,
pokażę ci twoją Itakę, żebyś
uwierzył. Oto zatoka Forkisa,
starca morskiego, a tu na jej
skraju wąskolistna oliwka, nie
opodal pieczara nadobna i
mroczna, przybytek nimf, które
zowią Najadami, to ci jest ta
sama jaskinia sklepiona, gdzie
tyle razy składałeś nimfom pełne
hekatomby, a tam widzisz
Neritos, góry odziane lasem.
To mówiąc bogini rozwiała mgłę
i ukazała ziemię. Ucieszył się
wówczas niezłomny boski Odys i
radując się swojej ziemi
ucałował niwę zbożorodną. I
wznosząc ręce modlił się do
nimf:
- Witajcie mi, nimfy Najady,
córki Dzeusa, których już nie
spodziewałem się oglądać.
Bądźcie pozdrowione serdeczną
modlitwą! Lecz i dary wam
złożymy jak wprzódy, jeżeli mi
będzie łaskawa córka Dzeusa,
pani łupów, i mnie żyć, a synowi
rosnąć pozwoli.
Znów przemówiła doń bogini
jasnooka Atena:
- Ufaj i wyrzuć z myśli takie
troski. A teraz prędko złóżmy w
głębi bożej jaskini te skarby,
tam będą bezpieczne. Potem
pomówimy, żeby wszystko wypadło
jak najlepiej.
Rzekła bogini i zanurzyła się
w mroczną pieczarę szukając w
niej drogi po omacku. Odys niósł
za nią wszystko: złoto i spiż
niepożyty, i szaty pięknej
roboty, które mu dali Feakowie.
Dobrze je ułożyła i drzwi
zawarła głazem Pallas Atena,
córka Dzeusa Egidodzierżcy.
Zaczem usiedli pod świętą oliwką
i omawiali zagładę zuchwałych
zalotników.
Pierwsza zaczęła bogini
jasnooka Atena:
- Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przebiegły
Odyssie! Mów, jak rękę położysz
na bezwstydnych zalotnikach: oto
już trzeci rok siedzą w twoim
domu, ubiegają się o twą boską
małżonkę i składają dary ślubne.
A ona wciąż twego powrotu
wygląda z żałobą w sercu,
każdemu z mężów obiecuje,
zapowiedzi wysyła, lecz w duszy
inne myśli ukrywa.
Odpowiedział jej przemądry
Odys:
- Biada! Zaprawdę, zginąłbym
marnie, jak Atryda Agamemnon, we
własnym domu, gdybyś mi, bogini,
wszystkiego nie powiedziała
dokładnie. Utkajmy co prędzej
zmowę, jakby się na nich
pomścić: sama stój przy mnie,
natchnij ducha odwagą, jak
wtedy, gdyśmy zrywali świetlisty
diadem Troi. Jeśli mi szczerze
staniesz do pomocy, Jasnooka,
sprostam choćby i trzystu mężom,
samowtór z tobą, czcigodna
bogini, moja orędowniczko
łaskawa.
Odparła mu wtedy bogini
jasnooka Atena:
- Jak najbardziej ci pomogę i
nie zawiodę, gdy zaczniemy
działać, i już widzę, jak ziemię
zbroczy krew i mózg tych
zalotników, co twój dobytek
pożerają. Lecz wpierw zrobię, by
nikt cię nie poznał ze
śmiertelnych. Pomarszczę ci to
piękne ciało na gibkich
członkach, zmiotę z głowy płowe
włosy, odzieję w łachmany
budzące odrazę u tych, co ciebie
zobaczą, twoje cudne oczy staną
się kaprawe, abyś niepodobny do
siebie ukazał się zalotnikom i
swojej żonie, i chłopcu,
któregoś zostawił w domu. A
najpierw pójdziesz do pasterza,
który strzeże twych świń, on
jest tobie życzliwy, kocha
twojego syna i mądrą Penelopę.
Znajdziesz go przy świniach,
które się pasą pod Kruczą Skałą
u źródła Aretuzy, mając tam pod
dostatkiem żołędzi i pijąc wodę
z ciemnej krynicy, i dzięki temu
porastają w sadło. Tam siedź i o
wszystko się wypytaj, a ja
tymczasem idę do Sparty słynącej
z pięknych niewiast wezwać
Telemacha, twego drogiego syna,
Odyssie. On ci to powędrował do
przestronnego Lakedajmonu, do
Menelaosa, zasięgnąć wieści o
tobie, czy jeszcze gdzieś
jesteś.
Rzekł jej przemądry Odys:
- Czemu sama tego mu nie
powiedziałaś, ty, która wiesz
wszystko? Czyż i on ma się tułać
po nieurodzajnym morzu, gdy obcy
zjadają jego dobytek?
Bogini jasnooka Atena odparła:
- Niechaj się o niego twoje
serce nie trwoży. Sama go
wysłałam, żeby tam sobie zdobył
sławę szlachetną. I nie zazna on
żadnej niedoli, dobrze mu w domu
Atrydy, gdzie panuje dostatek.
Wprawdzie tutejsza młodzież
czyha nań w czarnym okręcie, by
go zabić, nim wróci do ziemi
ojczystej, ale to się nie
stanie, prędzej ziemia zabierze
niejednego z tych zalotników, co
twój dobytek zjadają.
To rzekłszy dotknęła go
różdżką Atena. Skurczyło się
piękne ciało na gibkich
członkach, z głowy spełzły płowe
włosy, wszystkie członki objęła
skóra jak u sędziwego starca, a
cudne oczy stały się kaprawe.
Okrył go łachmam lichy i chiton
dziurawy i brudny, zżarte
gryzącym dymem. I jeszcze nań
narzuciła skórę rączego jelenia
nie wyprawioną. Dała mu kostur i
paskudne biesagi, całe w
strzępach, związane sznurem.
Po tej naradzie rozstali się i
bogini poszła do Lakedajmonu po
syna Odyssa.
Pieśń czternasta
U Eumajosa
On tymczasem szedł kamienistą
ścieżką, która od zatoki
prowadzi w kraj lesisty między
górami. Jak nakazała Atena,
szedł do boskiego pasterza świń,
który o jego dobro troszczył się
najbardziej ze wszystkich
domowników, jakich Odys
posiadał. Znalazł go siedzącego
przed domem, skąd widać było
całą okolicę.
Wysoki i piękny mur obiegał
dziedziniec. Dla swoich świń
zbudował go sam pasterz pod
nieobecność pana, nie pytając
pani i staruszka Laertesa, a
głazy wbite w ziemię uwieńczył
dzikimi gruszami. Poza tym
wyprowadził z obu stron
częstokół gęsty, z ociosanych
pni dębowych. Wewnątrz
dziedzińca zrobił dwanaście
chlewów, jedne przy drugich, na
legowisko dla świń, w każdym
zamykał pięćdziesiąt prośnych
macior wylegujących się na
ziemi.
Samce spały poza dziedzińcem,
o wiele mniej liczne, a wciąż
ich ubywało, bo zjadali je boscy
zalotnicy: pasterz świń co dzień
posyłał im co najlepsze z
tucznych wieprzów. Zostało ich
jeszcze trzysta sześćdziesiąt.
Warowały przy nich cztery psy do
dzikich bestii podobne, wychował
je sam pasterz, naczelnik
czeladzi.
Teraz więc siedział i
przymierzał do swych stóp
sandały, które wykroił z barwnej
skóry wołu. Trzej inni w różne
strony wypędzili świnie na
paszę, czwartego wysłał do
miasta z wieprzem, którego
musiał oddać zuchwałym
zalotnikom, by mieli z czego
złożyć ofiarę i mięsiwem serce
nasycić.
Nagle dostrzegły Odyssa psy
szczekliwe i podbiegły z
ujadaniem, lecz on przezornie
usiadł i laskę z ręki wypuścił.
Może by tam, we własnej
zagrodzie, dosięgnął go ból
najsroższy, gdyby się pasterz
prędko nie zerwał. Odrzucił
skórę, którą trzymał. Biegł do
wrót za psami, rozpędził je
krzykiem i garścią kamieni.
Zaczem przemówił do króla:
- Starcze, zaiste, o mało nie
rozszarpały cię psy w jednej
chwili. I byłbyś mnie okrył
sromotą. A już niejeden ból,
niejedną zgryzotę zesłali mi
bogowie: siedzę tu w żalu i w
tęsknocie za moim boskim panem.
Dla obcych ludzi muszę karmić i
tuczyć te wieprze. A on może nie
ma co jeść, tułając się na
obczyźnie, jeśli jeszcze żyje i
ogląda światło słońca. Lecz
pójdź, starcze, do chaty, żebyś
i ty, skoro nasycisz serce
chlebem i winem, powiedział,
skąd jesteś i jakich przygód
zaznałeś.
To mówiąc boski pasterz świń
prowadził go do chaty, a
wprowadziwszy posadził: nasypał
gęsto chrustu, który nakrył dużą
włochatą skórą dzikiego kozła;
było to jego własne legowisko.
Ucieszył się Odys z takiego
przyjęcia i rzekł:
- Niech tobie Dzeus i inni
nieśmiertelni bogowie dadzą,
czego najbardziej pragniesz, za
to, żeś mnie tak serdecznie
przyjął.
Na to odparłeś, pasterzu świń,
Eumajosie:
- Gościu, nie godzi się
odtrącać przybysza, choćby i
gorzej od ciebie wyglądał: od
Dzeusa przychodzą wszyscy obcy i
żebracy. A nasza jałmużna jest
miła, lecz mała. Takie już prawo
sług, że zawsze jesteśmy w
strachu, gdy rządzą nami tacy
młodzi panowie. A jemu bogowie
związali drogę powrotu! Jakżeby
mnie tkliwie miłował i opieką
otoczył! Dałby mi dom i pole, i
urodziwą niewiastę, wszystko, co
domownikom daje pan dobrotliwy
za to, że się dlań trudzą pod
błogosławieństwem bożym. I mnie
tu bóg błogosławi w pracy,
której nie zaniedbuję. Hojnie by
mnie wynagrodził mój pan, gdyby
tu dożył starości. Ale on
zginął. Ach, to ród Heleny
powinien był zginąć na
klęczkach, gdy ona tylu mężów
kolana podcięła. A i on poszedł
pod Ilion o koniach dorodnych
bić się z Trojanami o cześć
Agamemnona.
To mówiąc żwawo związał pasem
chiton i ruszył do chlewów,
gdzie było zamknięte całe plemię
świń.
Wyniósł stamtąd dwa prosiaki.
Zarżnął, osmalił, pokrajał, wbił
na rożen. Gdy się wszystko
upiekło, przyniósł i podał
Odyssowi wprost na gorącym
rożnie. I posypał mięso białą
mąką. W dzbanie z bluszczowego
drzewa zmieszał słodkie jak miód
wino, na koniec sam siadł i
zachęcał gościa słowami:
- Jedz, na co stać czeladź -
prosiaka. Tuczne wieprze i
świnie jedzą zalotnicy, którzy
wstydu nie znają ani litości.
Ale szczęśliwi bogowie nie lubią
zbrodni, sprawiedliwość
nagradzają i zbożne czyny. Nawet
zbóje okrutni, którzy wpadają do
cudzej ziemi i biorą łup, jeśli
Dzeus im pozwoli, a potem
błądząc na okrętach wracają do
domu, nawet u takich pada na
serce strach przed niesławą.
Może ci zalotnicy wiedzą o jego
smutnym końcu, może słyszeli
jakiś głos boży i dlatego nie
chcą po zwyczaju starać się o
żonę ani wracać do siebie, ale
beztrosko i bezczelnie pożywają
nasze mienie, niczego nie
szczędząc. Ile nocy i dni od
Dzeusa przychodzi, zawsze
świętują, zawsze im potrzebne
zwierzęta ofiarne, i to nie
jedno ani dwa, a wino żłopią bez
opamiętania. Hej, życie u niego
było niewymowne - jak u żadnego
z herosów, ani na czarnym
lądzie, ani na samej Itace!
Nawet dwudziestu razem nie ma
takiego bogactwa. Zaraz ci
powiem dokładnie. Dwanaście stad
na lądzie stałym, tyleż trzód
owiec, tyleż świń, tyleż kóz
rozbiegających się daleko
strzegą i obcy, i jego właśni
pasterze. A tu na wyspie kozy, w
jedenastu trzodach zebrane,
uganiają się za paszą aż po
krańce wybrzeża: doglądają ich
dzielne chłopy. Ale dzień w
dzień, bez ustanku, każdy musi
im przypędzić jedną tłustą kozę,
jaka się wyda najlepsza. A ja
strzegę i doglądam tych świń i
także co najlepsze wybieram im i
odsyłam.
Tak mówił, a tamten jadł mięso
i pił wino żwawo, łakomie i nic
nie mówiąc zasiewał w sobie
zgubę zalotników. Wreszcie
skończył, serce pokrzepił
jedzeniem, a gospodarz napełnił
winem kubek, z którego sam pił,
i podał gościowi. Ów przyjął
sercem radosnym i odezwał się
słowem skrzydlatym:
- Przyjacielu! Kto zacz ów, co
kupił ciebie własnym kosztem,
ten bogacz i mocarz, o którym
prawisz? Mówisz, że zginął
broniąc czci Agamemnona:
powiedz, może znałem przypadkiem
tak znakomitą osobę. Wie Dzeus i
inni bogowie nieśmiertelni, że
bym ci o tym obwieścił, jeśli go
gdzieś widziałem, a wędrowałem
szeroko.
Odparł pasterz świń, naczelnik
czeladzi:
- Starcze, żaden mąż, co się
tu zabłąka i przyniesie wieść o
nim, nie przekona ani jego żony,
ani drogiego syna, boć taki
przybłęda chcąc zyskać opiekę
kłamie wszelkim sposobem i nigdy
nie chce prawdy powiedzieć.
Kiedy ktoś z tych włóczęgów
zajdzie do Itaki, idzie do mojej
pani i plecie bajdy. Ona zawsze
go z chęcią przygarnie i o
wszystko wypytuje, i z wielkiej
żałości łza spada z jej powiek,
jak przystało niewieście, której
mąż tuła się po świecie. I ty
staruszku, miej swoją powieść w
pogotowiu, żeby ci dała chlajnę
i chiton, i resztę odzienia. A
jemu już pewnie psy rącze i
ptaki oddarły skórę od kości,
które duch porzucił. Albo go w
morzu zjadły ryby, a kości leżą
w głębokich piaskach jakiegoś
wybrzeża. Tak czy inaczej - on
zginął, i stąd dla wszystkich
jego bliskich zgryzota, a
najwięcej dla mnie. Już mi nie
znaleźć tak dobrego pana,
gdziekolwiek bym poszedł, nawet
gdybym się dostał do domu ojca i
matki, którzy mnie urodzili i
wychowali. Choć bardzo bym
pragnął ujrzeć ich własnymi
oczyma, znalazłszy się w ziemi
ojczystej, nie tak mi ich żal,
nie tak doprawdy, jak mi tęskno
za Odyssem zniknionym. Nawet gdy
go tu nie ma, cudzoziemcze,
wzdragam się wezwać go po
imieniu, nad miarę bowiem mnie
lubił i chował w swym sercu:
najbliższym go zwę, chociaż jest
daleko.
Przemówił niezłomny boski
Odys:
- Mój drogi, ty już tylko
przeczysz, ty już nie mówisz, że
on wróci, serce straciło wiarę.
Lecz ja ci powiem, nie tak po
prostu, ale pod przysięgą, gdzie
przebywa Odys. Odwdzięczysz mi
się za dobrą nowinę dopiero
wtedy, gdy on powróci do domu,
odziejesz mnie w chlajnę i
chiton w piękne szaty. Nic
wprzód nie przyjmę, choć jestem
w wielkiej potrzebie. Jak bramy
Hadesu jest mi wstrętny
człowiek, który pod przykrywką
nędzy plecie bajdy. Świadczę się
Dzeusem i tym stołem gościnnym,
i tym ogniskiem, do którego
przybyłem, ogniskiem samego
nieskazitelnego Odyssa, że
wszystko się spełni, co mówię.
Odys wróci jeszcze w tym
bieżącym światła obiegu: z
końcem jednego, z początkiem
drugiego miesiąca. Wróci do domu
i pomści się na wszystkich, co
poniewierają jego małżonkę i
jasnego syna.
Rzekłeś mu w odpowiedzi,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Starcze, ani ci nigdy nie
zapłacę za dobrą nowinę, ani
Odys nigdy nie wróci do domu.
Pij wino spokojnie, nie myślmy i
nie wspominajmy już o tym, bo mi
serce płacze w piersiach, kiedy
ktoś wspomni mego drogiego pana.
Zostawmy przysięgi, a Odys niech
wraca, jak tego pragniemy
wszyscy: i ja, i Penelopa, i
staruszek Laertes, i do boga
podobny Telemach. Właśnie teraz
martwię się nieustannie o
chłopca Odyssowego, o Telemacha.
Bogowie hodowali tę latorośl i
mówiłem, że będzie wśród mężów
nie gorszy od kochanego ojca,
tak samo wspaniały postawą i
urodą, aż tu jakiś bóg czy
człowiek zamącił ten umysł tak
równy: pojechał on do świętego
Pylos po wieści o swoim ojcu. A
zalotnicy czatują na
powracajacego, by wygubić w
Itace imię boskiego Arkejsjosa.
Ale zostawmy go - czy będzie
pojmany, czy ucieknie i czy
Kronion wyciągnie nad nim swą
dłoń. Opowiedz mi lepiej,
staruszku, własne przygody,
wszystko mi powiedz po prawdzie,
bym dobrze wiedział: ktoś jest,
z jakich ludzi? Gdzie twoje
miasto, gdzie rodzice? Na jakim
przybyłeś okręcie? Jak cię
żeglarze dowieźli do Itaki? Co
byli za jedni? Boć nie sądzę,
żebyś tu doszedł piechotą.
Odrzekł przemądry Odys:
- A więc powiem ci wszystko
szczerze. Gdybyśmy mieli na cały
ten czas jedzenia i wina
słodkiego i mogli sobie
spokojnie ucztować siedząc w tej
chacie, gdy inni i poszliby do
pracy, jeszcze bym przez okrągły
rok nie potrafił opowiedzieć
moich utrapień i wszystkiego, co
wycierpiałem z woli bogów.
Szczycę się pochodzeniem z
Krety szerokiej, syn bogatego
męża. Wielu innych synów rodziło
się i chowało w domu ze ślubnego
łoża: mnie urodziła kupna matka,
nałożnica, ale mnie na równi z
prawymi dziećmi szanował Kastor
Hylakida, od którego ród wiodę.
Lud kreteński czcił go jak boga
za jego szczęście, bogactwa, za
synów wspaniałych. Aleć go Kery
śmiertelne zawiodły do zagrody
Hadesa. Pyszni synowie
podzielili się majątkiem
rzucając losy, a mnie dali
bardzo mało, nie licząc domu.
Lecz wziąłem za żonę córkę
zamożnych ludzi, a to dzięki mej
dzielności: nie byłem niezdarą
ani tchórzem. Nic już z tego we
mnie nie zostało, ale sądzę, że
możesz to jeszcze poznać patrząc
na łodygę, jaką dziś jestem.
Zaiste, wielka nędza mnie dławi.
Tak, Ares i Atena dali mi siłę
i odwagę do walki. Ilekroć z
wyborną drużyną szedłem na
zasadzkę obmyślając klęskę
nieprzyjaciołom, mężne serce nie
wróżyło mi śmierci, ale zawsze
pierwszy wyskakiwałem na czoło i
moja dzida dosięgała każdego,
kto mi w nogach nie zrównał.
Taki byłem na wojnie. Robota mi
nie smakowała, tak samo
gospodarstwo domowe, przez które
dzieci pięknie się chowają -
zawsze mnie pociągały okręty
wiosłowne, bitwy, gładkie
oszczepy i strzały, dla innych
rzeczy złowrogie i straszne, a
mnie właśnie miłe - tak jakoś
bóg zrządził. Każdy człowiek
czym innym się cieszy. Zanim
synowie Achajów wstąpili na
ziemię trojańską, już dziewięć
razy prowadziłem wojowników i
chyże okręty na obce kraje i za
każdym razem brałem łup bogaty.
Bo najpierw wydzielano mi część
wodza, potem miałem udział w
losowaniu zdobyczy. Tak rósł mój
dom, a u Kreteńczyków szacunek
dla mnie i lęk. A kiedy Dzeus o
szerokim spojrzeniu wyznaczył tę
okrutną drogę, która tylu mężom
podcięła kolana, zmuszono i
mnie, i przesławnego Idomeneusa
prowadzić okręty na Ilion. Nie
było sposobu odmówić: groziła mi
brzydka niesława u ludu. Tam my,
synowie Achajów, wojowaliśmy
dziewięć lat, dziesiątego zaś
roku, zburzywszy miasto Priama,
ruszyliśmy z okrętami do domu.
Bóg rozproszył Achajów, a mnie
biednemu niedolę obmyślił Dzeus
doradca. Miesiąc już siedziałem
u siebie ciesząc się dziećmi,
młodą żoną i majątkiem, aż tu
serce skłoniło mnie żeglować do
Egiptu, z podobnymi do bogów
towarzyszami. Uzbroiłem dziewięć
okrętów, w mig ludzie się
zebrali. Sześć dni ucztowała u
mnie wierna drużyna,
dostarczyłem bez liku zwierząt
bogom na ofiarę, a im na
biesiadę. Siódmego dnia
wyruszyliśmy z Krety szerokiej i
płynęliśmy z wiatrem Boreaszem,
który dął pięknie i niósł lekko
jak po rzece. Żadnej szkody na
okrętach, wszyscy nieutrudzeni i
zdrowi siedzieliśmy, a one szły
pod wodzą wiatru i sterników, i
tak w pięć dni wpłynęliśmy na
piękne wody Egiptu i w jego
strumieniu zatrzymałem nasze
wygięte nawy. Kazałem wiernym
towarzyszom wyciągnąć je na
brzeg i zostać przy nich, a
kilku wysłałem na zwiady. Lecz
oni, ogarnięci butą, dufni w swe
siły, zaraz zaczęli pustoszyć
prześliczne pola Egipcjan,
uprowadzać kobiety i małe
dzieci, a mężczyzn pozabijali.
Prędko doniosło się to do miasta
i na głos krzyków z pól biegł
kto żyw: o świcie cała równina
wypełniła się pieszymi i
konnymi, i blaskiem spiżu. Wtedy
Dzeus piorunny rzucił na moich
towarzyszy zły popłoch, nikt nie
dotrzymał pola. A klęska szła ze
wszystkich stron. Wielu moich
zginęło tam od ostrego spiżu,
innych uprowadzono żywcem, na
niewolniczą pracę. Trzeba mi
było raczej umrzeć i znaleźć
swój kres w Egipcie, by uniknąć
całej przyszłej biedy. Ale mi
sam Dzeus taką myśl w duszy
stworzył: w lot zdjąłem z głowy
hełm, a z pleców tarczę i
odrzuciłem włócznię, którą
miałem w ręce, i tak podbiegłem
do królewskiego zaprzęgu. Padłem
królowi do kolan i całowałem.
Ulitował się nade mną, podniósł
z ziemi, posadził w rydwanie i
płaczącego zawiózł do domu. Tłum
potrząsał jesionowymi dzidami,
chciano mnie zabić, okrutnie
bowiem byli wściekli, ale on
mnie wybawił, w trwodze przed
gniewem Dzeusa Gościnnego, który
najostrzej karze złe uczynki.
Siedem lat tam zostałem i
zebrałem u Egipcjan wielki
majątek, wszyscy mnie bowiem
obdarowali. Z nadejściem ósmego
roku zjawił się Fenicjanin,
wielki łgarz i oszust, który już
niejedno zło spłatał na świecie.
On mnie swym sprytem przywiódł
do tego, że pojechaliśmy do
Fenicji, gdzie leżał jego dom i
majątek. Przesiedziałem tam u
niego do końca roku. Lecz kiedy
wypełniły się miesiące i dni
ubywającego roku i nadeszła
wiosna, wziął mnie na statek
jadący do Libii. Cuda mi raił,
żebym tylko zabrał ze sobą
towary, a on mi je tam sprzeda z
ogromnym zyskiem. Cóż miałem
robić? Poszedłem z nim na okręt,
chociaż się czegoś domyślałem.
Płynęliśmy z wiatrem Boreaszem,
który dął pięknie, i minęliśmy
Kretę, a już Dzeus obmyślał
zgubę. Straciwszy z oczu Kretę
nie widzieliśmy już lądu, tylko
niebo i morze, i wtedy Kronion
postawił nad okrętem granatową
chmurę i morze pod nią
ściemniało. Wraz zagrzmiał Dzeus
i cisnął w okręt piorunem, a ów
pod uderzeniem gromu cały się
zwinął, zapachniało siarką i
wszyscy wypadli za burtę. Na
kształt kormoranów unosili się
na falach wokół czarnego okrętu:
bóg im odmówił powrotu. A mnie w
moim strapieniu sam Dzeus włożył
w ręce wielki maszt okrętu o
dziobie błękitnym i dał mi raz
jeszcze uniknąć zguby.
Uwiązanego na tym maszcie niosły
mnie złe wiatry. Dziewięć dni
mnie nosiły, a dziesiątego,
wśród czarnej nocy, wielka fala
wyrzuciła mnie na ziemię
Tesprotów. Tam heros Fejdon,
król Tesprotów, przyjął mnie bez
okupu. Jego to syn ukochany
znalazł mnie powalonego żmudą i
rannym chłodem i zawiózł do
domu, podtrzymując własnymi
rękami przez całą drogę, i dał
mi się czym odziać, dał chlajnę
i chiton. Tam dowiedziałem się o
Odyssie. Ten właśnie mąż mówił,
że serdecznie gościł u siebie
Odyssa wracającego do ojczyzny i
pokazał mi skarby, jakie Odys
zgromadził, spiż i złoto, i
starannie obrobione żelazo,
można by z tego żyć we dwóch aż
do dziesiątego pokolenia. Takie
skarby złożył Odys w domu tego
władcy. Sam pono udał się do
Dodony, by z boskich liści
wysokiego dębu posłyszeć wolę
Dzeusa, jak ma wrócić do żyznej
Itaki: czy po kryjomu, czy
jawnie po tak długiej
nieobecności. A przy
pożegnalnych obiatach Fejdon mi
przysiągł, że okręt stoi na
morzu i drużyna jest w
pogotowiu, by odwieźć Odyssa do
ziemi ojczystej. Ale wpierw mnie
odesłał, przypadkiem bowiem
nawinął się okręt Tesprotów,
płynący do pszennego Dulichionu.
Król powierzył mnie ich opiece i
kazał odwieźć do króla Akastosa.
Lecz ich uwiodła zła myśl, by
wpędzić mnie w ostateczne
nieszczęście. Kiedy okręt
prujący morze odpłynął daleko od
lądu, wnet zgotowali mi dzień
niewoli. Zdjęli ze mnie chlajnę
i chiton, a rzucili mi nędzny
łachman i ten chiton dziurawy,
który na mnie sam widzisz.
Wieczorem przybyli do niw
słonecznej Itaki. Związali mnie
mocno skręconą liną i zostawili
na okręcie, a sami wysiedli i
skwapliwie zabrali się do
wieczerzy na brzegu morza.
Tymczasem sami bogowie z
łatwością rozwiązali mi węzeł.
Zakrywszy głowę tym łachmanem,
zbiegłem po drabinie i piersią
dotknąłem morza. Wiosłując
obiema rękami płynąłem i bardzo
prędko się od nich oddaliłem.
Wyskoczyłem na ląd w tym
miejscu, gdzie był las w pełnym
rozkwicie, i przykucnąłem w
gęstwinie. Oni zaś biegali tam i
sam, głośno krzycząc, lecz nie
wydawało im się korzystne szukać
zbyt daleko i wkrótce wrócili na
okręt, a mnie bogowie ukryli i
doprowadzili do zagrody
sprawiedliwego człowieka: snadź
jeszcze mi przeznaczone żyć.
Rzekłeś mu na to, pasterzu
świń, Eumajosie:
- Biedny mój gościu, bardzo
poruszyłeś mi serce mówiąc o
wszystkim, coś wycierpiał w
swojej tułaczce. Ale to, co
mówisz o Odyssie, wydaje mi się
nieskładne i nie możesz mnie
przekonać. Czemuż taki człowiek
jak ty kłamie po próżnicy? Wiem
ci ja, co myśleć o powrocie mego
pana, którego do cna
znienawidzili wszyscy bogowie,
skoro ani wśród Trojan nie dali
mu polec, ani umrzeć na rękach
przyjaciół, gdy się wojna
skończyła. Byliby mu kurhan
wznieśli wszyscy Achajowie, z
czego i synowi urosłaby później
wielka sława. A teraz niesławnie
porwały go Harpie. Ja żyję na
uboczu, przy świniach, ani do
miasta nie chodzę, chyba że
roztropna Penelopa każe mi
przyjść, gdy skądś nowina
nadleci. A oni na krok nie
odstępują, pytają się o
wszystko, jedni z żalu za tak
długo nieobecnym panem, drudzy
ciesząc się w duchu, bo jedzą
bezkarnie jego dobytek. Ale mnie
jest niemiło badać i wypytywać,
odkąd mnie ów Etolczyk zwiódł
swą opowieścią. Gdzieś tam zabił
człowieka i musiał się błąkać po
wielu krajach, aż przyszedł do
mojej zagrody, a ja go z serca
przyjąłem. Gadał, że widział go
na Krecie, u Idomeneusa, jak
naprawiał okręty, które mu burze
poszarpały, i gadał, że on tu
będzie latem albo jesienią, że
wiezie wielkie bogactwa, a idzie
z nim boska drużyna. I ty,
smutny starcze, skoro cię do
mnie przywiodło bóstwo, nie
staraj się weselić mnie i
bałamucić kłamstwem, nie za to
cię bowiem uszanuję i przygarnę,
ale z litości i z lęku przed
Dzeusem Gościnnym.
Odparł mu na to przemądry
Odys:
- Zaiste, serce masz w
piersiach nieufne: nawet
przysięgą nie mogę cię skłonić,
byś uwierzył. A więc zróbmy
układ, a tam w górze będą nam
świadkami bogowie, którzy
mieszkają na Olimpie. Jeśli twój
pan wróci tu, do domu, odziejesz
mnie w chlajnę i chiton i
odeślesz do Dulichionu, dokąd
iść pragnąłem; a jeśli twój pan
nie wróci jak zapowiadam, każesz
mnie swoim ludziom strącić z
wysokiej skały, by jakiś inny
żebrak nie ważył się ciebie
okłamywać.
Rzekł mu na to boski pasterz
świń:
- Gościu! Byłabyż mnie stąd
sława i cześć u ludzi i teraz, i
później, gdybym cię najpierw
wprowadził do chaty i ugościł, a
potem zabił i wydarł ci drogie
życie! Zaiste, miałbym się wtedy
o co modlić do Dzeusa, syna
Kronosa. Ale oto pora wieczerzy.
Oby już jak najprędzej przyszli
towarzysze i żebyśmy z nimi w
tej chacie przyrządzili smaczny
posiłek.
Tak oni ze sobą rozmawiali,
gdy nadeszli pasterze prowadząc
świnie. Rozmieścili je na noc w
zwyczajnych pomieszczeniach, a
one podniosły na dziedzińcu
okrutny wrzask. Boski pasterz
zawołał na towarzyszy:
- Weźcie najtęższego wieprza,
żebym go poświęcił dla gościa z
daleka, a użyjemy przy tym i my,
co tyle trudu znosimy dla tych
świń, po to, aby inni bezczelnie
żywili się naszym znojem.
To rzekłszy porąbał drwa
nieugiętym spiżem, a ci wnieśli
bardzo tłustego wieprza,
pięciolatka, i położyli na
ognisku. Pasterz świń, zacna
dusza, nie zapomniał o bogach
nieśmiertelnych, ale, zaczynając
ofiarę, włosy z głowy
srebrnokływego wieprza wrzucił
do ognia i modlił się do
wszystkich bogów, by mądry Odys
wrócił do tego tu domu. Po czym
wzniósłszy prawicę uderzył
dębowym polanem, które zostawił
nie porąbane, a z wieprza dusza
uciekła. Poćwiartowali,
osmalili, wypaproszyli, a
pasterz świń ze wszystkich
członków odciął kawały mięsa,
okrył je tłuszczem i wrzucił w
ogień, obsypawszy po wierzchu
mąką. Resztę pokrajali i włożyli
na rożny, i piekli ostrożnie,
wreszcie zdjęli z ognia i
ustawili to wszystko na stołach.
Wtedy wstał pasterz świń i
zaczął dzielić. Wiedział, co się
komu należy, i wydzielił siedem
części. Równe złożył wśród
modłów nimfom i Hermesowi,
synowi Mai, resztę rozdzielił
między obecnych, Odyssa jednak
obdarzył całą krzyżówką
srebrnokływego wieprza i
uradował serce swego pana.
Przemądry Odys zwrócił się doń
mówiąc:
- Obyś, Eumajosie, Dzeusowi
stał się tak drogi jak mnie, że
oto takiego biedaka tak
szczodrze obdarzasz.
Odpowiedziałeś mu na to,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Jedz, dziwny gościu, i wesel
się tym, co jest. Bóg daje, bóg
bierze, jak w swym sercu
zapragnie: wszystko w jego mocy.
Rzekł. Spłonęły kęsy
poświęcone bogom wiecznie
żyjącym, a on strząsnąwszy
obiatę włożył w ręce grodoburcy
Odyssa kubek ciemnego wina i
usiadł na swoim miejscu. Chleb
im podawał Mesaulios, którego
pasterz świń sam kupił pod
nieobecność pana, bez wiedzy
pani i starego Laertesa: kupił
go od Tafijczyków własnym
kosztem. Wszyscy wyciągnęli ręce
ku leżącym przed nimi potrawom.
A kiedy pozbyli się żądzy picia
i jedzenia i Mesaulios uprzątnął
chleb, pomyśleli o spoczynku,
syci chleba i mięsa.
Nadeszła noc zła,
bezksiężycowa, przez całą noc
Dzeus lał deszcz, dął silny
Zefir, jak zawsze wilgotny.
Ozwał się do nich Odys, chcąc
wypróbować pasterza, czy sam
zdejmie i odda mu swoją chlajnę,
skoro tak dba o niego, czy też
zażąda jej od innego z
towarzyszy:
- Posłuchajcie teraz,
Eumajosie i wszyscy inni
towarzysze, chciałbym o coś
prosić. To wino tak ogłupia
człowieka. Ono nawet
najmądrzejszego doprowadza do
śpiewu, do szalonego śmiechu,
każe mu skakać w górę i tańczyć
i wyciąga słówko, którego lepiej
byłoby nie mówić. Ale kiedym się
raz już rozgadał, nic nie
zataję. Ach, gdybym był młody i
miał te siły co wówczas,
kiedyśmy to szli na zasadzkę pod
mury Troi, a wiódł nas Odys i
Atryda Menelaos, a ja z nimi
trzeci dowódca: sami tak
rozkazali. Ale kiedy przyszliśmy
pod mury wysokiego zamku,
znaleźliśmy się w chaszczach
otaczających miasto, wśród
bagien i sitowia. Skuleni pod
swym rynsztunkiem leżeliśmy, a
tu nadeszła zła noc lodowata.
Boreasz ucichł, zaczął padać
śnieg z krupami, mroźny, nasze
tarcze obrosły lodem. Wszyscy
inni mieli chlajny i chitony i
przykryci tarczami spali
spokojnie, ja zaś idąc na
wyprawę chlajnę zostawiłem
towarzyszom, nieroztropnie, lecz
nie spodziewałem się, że takie
będzie zimno - miałem tylko
tarczę i pas lśniący.
Gdy została trzecia część nocy
i gwiazdy już schodziły,
trąciłem łokciem Odyssa, który
był najbliżej, i przemówiłem, a
on zaraz nadstawił ucha:
"Szczepie dzeusowy,
Laertiadesie, przebiegły
Odyssie, już mnie wśród żyjących
nie znajdziesz, mróz mnie
zabija, nie mam chlajny. Jakieś
bóstwo skusiło mnie zostać w
samym chitonie. Z tego się już
nie wywinę."
Ledwo rzekłem, już miał myśl,
taki był zawsze w radzie i w
boju, i rzekł do mnie szeptem to
słowo:
"Cicho bądź, by nikt z Achajów
ciebie nie posłyszał". Zaczem
wsparł głowę na łokciu i
przemówił:
"Słuchajcie, przyjaciele!
Boski sen przyszedł do mnie, gdy
spałem. Bardzo daleko odeszliśmy
od okrętów, ale może by ktoś
pobiegł powiedzieć Atrydzie
Agamemnonowi, pasterzowi ludów,
żeby tu z okrętów więcej ludzi
przysłał".
Rzekł, a Toas, syn Andrajmona,
żywo się zerwał, zrzucił swą
purpurową chlajnę i pobiegł do
okrętów. I tak w jego chlajnie
błogo leżałem, aż zajaśniała na
złotym tronie Jutrzenka. Gdybym
tak teraz był młody i miał swoje
siły, dałby mi chlajnę w tej
zagrodzie któryś z pasterzy,
zarówno z przyjaźni, jak i z
szacunku dla dzielnego męża, ale
dziś mną poniewierają, gdy mam
takie liche odzienie na ciele.
Rzekłeś mu w odpowiedzi,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Starcze, doskonała jest
twoja przypowieść, nie ma w niej
zbędnego lub niewłaściwego
słowa. Dziś nie zabraknie ci ani
okrycia, ani czegokolwiek, na co
zasługuje przechodzień
strudzony, który do nas zawitał.
Ale o świcie znów otrzepiesz te
swoje łachmany. Nie ma tu chlajn
do zbytku ani chitonów do
zmiany, jedna tylko odzież
wypada na każdego. Skoro jednak
wróci drogi syn Odyssa, sam
ciebie odzieje chlajną i
chitonem i odeśle, dokąd cię
serce i dusza woła.
To mówiąc wstał, przysunął
łoże blisko ognia i rzucił na
nie skóry owiec i kóz. Odys się
położył, on zaś okrył go dużą i
grubą chlajną, którą wkładał na
wierzch, kiedy zdarzało się
okrutne zimno.
Tak Odys tam spał, a przy nim
spali młodzi, Eumajosowi
natomiast nie podobało się spać
z dala od świń. Wyszedł, by się
na dworze ułożyć. Cieszył się
Odys, że i w jego nieobecności
tak on się troska o jego
dobytek.
Najpierw przez silne barki
przewiesił ostry miecz, potem
owinął się chlajną, co chroni od
wiatru, bardzo grubą, na koniec
narzucił na siebie skórę tęgiego
kozła, wziął ostry oszczep, broń
przeciw psom i ludziom, i
poszedł spać przy srebrnokływych
świniach, pod wydrążoną skałą,
osłaniającą od Boreasza.
Pieśń piętnasta
Powrót Telemacha
Telemach i wspaniały syn
Nestora spali w sieni
przesławnego Menelaosa.
Tymczasem Pallas Atena
przypomniała sobie, że trzeba
świetnego syna Odyssa skłonić do
powrotu. I ruszyła do
Lakedajmonu o szerokich placach
tanecznych. Nestoryda był
pogrążony w miękkim śnie,
Telemacha zaś sen słodki się nie
imał, przez całą noc ambrozyjską
budziły go troski serdeczne o
ojca. Przy nim stanąwszy rzekła
jasnooka Atena:
- Telemachu, nie godzi się
dłużej przebywać poza domem:
zostawiłeś swoje mienie, a w
domu tę zgraję zuchwałą. Żeby ci
tylko nie zjedli, nie rozgrabili
wszystkiego, gdy będziesz tak
wędrował na próżno! Proś jak
najprędzej gromkiego Menelaosa,
by cię odesłał, jeśli chcesz
zastać w domu twą nieskazitelną
matkę. Już bowiem ojciec i
bracia nalegają, by poślubiła
Eurymacha: swoimi darami
przewyższa on wszystkich
zalotników, a jeszcze wciąż
wiano powiększa. Żeby ci bez
twej wiedzy majątku z domu nie
wyniosła! Wiesz przecież, jakie
jest serce kobiety: woli dbać o
dom tego, kogo poślubi, o
dawniejszych zaś dzieciach i o
zmarłym małżonku swej młodości
już nie pamięta, niefrasobliwa.
Idź więc i wszystko oddaj w ręce
tej ze służebnych niewiast,
która ci się najlepsza wyda, do
czasu kiedy by tobie bogowie
objawili godną małżonkę. I
jeszcze jedno słowo powiem, a ty
zachowaj w sercu: przywódcy
zalotników zasadzili się
umyślnie w cieśninie między
Itaką a skalistą Same, by cię
zabić, zanim dojedziesz do ziemi
ojczystej. Ale to się nie
stanie, ziemia wpierw pokryje
kogoś z tych zalotników, co twój
żywot gryzą. Trzymaj więc z
daleka od wysp twój dzielny
statek a płyń nocą. Wiatr pośle
za tobą ten z nieśmiertelnych,
który cię strzeże i osłania. A
kiedy dojedziesz do pierwszego
przylądka Itaki, okręt razem z
całą drużyną odpraw do miasta,
sam zaś najpierw idź do
pasterza, co twoich świń
dogląda, a tobie jest życzliwy.
Tam spędzisz noc i powiesz mu,
żeby do miasta posłał wieść dla
mądrej Penelopy, że jesteś zdrów
i że wróciłeś z Pylos.
Tak mówiąc odeszła na wysoki
Olimp, a on Nestorydę zbudził ze
słodkiego snu. Trącił go nogą i
rzekł:
- Zbudź się, Pejsistratosie,
synu Nestora, zakładajmy do wozu
konie pełnokopytne i w drogę!
Odparł Nestoryda Pejsistratos:
- Telemachu, jakże to jechać w
noc ciemną, choćby się nam i
bardzo spieszyło? Prędko będzie
świt. Zostań, póki heros Atryda,
słynny włócznik Menelaos, nie
złoży ci na wozie swych darów i
sam z dobrym słowem nie odprawi.
Gość przez wszystkie dni
wspomina gościnnego męża, który
mu ofiarował przyjaźń.
Rzekł, a niebawem wzeszła na
złotym tronie Jutrzenka i już
szedł do nich Menelaos o głosie
donośnym, powstawszy z łoża,
które dzielił z pięknowłosą
Heleną. Skoro go spostrzegł
drogi syn Odyssa, co żywo swe
ciało okrył świetlistym
chitonem, na mocne barki
narzucił wielki faros, wybiegł
przed drzwi i przemówił:
- Atrydo Menelaosie, szczepie
dzeusowy, wodzu ludów! Dziś już
odeślij mnie do miłej ziemi
ojczystej, już bowiem serce moje
tęskni za powrotem.
Wtedy mu odpowiedział Menelaos
o głosie donośnym:
- Telemachu, nie będę ja
ciebie dłużej zatrzymywał, skoro
pragniesz wracać. Ganię u
gospodarza zarówno nadmiar
czułości, jak i nadmierną
oziębłość: najlepiej wszystko w
miarę. Jednako jest złe:
przynaglać gościa, gdy ów nie
chce odjeżdżać, i zatrzymywać,
gdy mu się spieszy. Trzeba,
dopóki jest w domu, otaczać go
przyjaźnią, a odesłać, gdy taką
ma chęć. Ale ty zostań, póki nie
złożę ci na wozie darów
pięknych, które własnymi oczami
obejrzysz, i nie powiem
kobietom, by przyrządziły
posiłek z domowych dostatków.
Dla mnie sława i blask, dla was
pokrzepienie, gdy po sutym
śniadaniu odeślę was w ziemie
dalekie. Jeślibyś zaś zechciał
skierować się na Helladę i
Argos, to i sam z tobą pojadę,
zaprzęgniemy konie i poprowadzę
cię do bliskich grodów. A nikt
nas byle jak nie odprawi, od
każdego coś wyniesiesz: czy
jakiś trójnóg z dobrego spiżu,
czy miskę albo dwa muły do
zaprzęgu, albo złoty puchar.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Atrydo Menelaosie, szczepie
dzeusowy, wodzu ludów! Chcę już
wracać do siebie. Wyjeżdżając
zostawiłem swe mienie bez
opieki. W poszukiwaniu ojca
gotówem sam zginąć albo mi w
domu przepadnie jakiś cenny
klejnot.
Skoro to posłyszał Menelaos o
głosie donośnym, natychmiast
swej żonie i sługom rozkazał
podawać w sali śniadanie z
domowych dostatków. Nadszedł
Eteoneus, syn Boetoosa, który
wstał właśnie z łoża, a mieszkał
niedaleko: jemu każe Menelaos
ogień rozkładać i przysmażyć coś
z mięsiwa. Ledwo usłyszał,
usłuchał.
Menelaos zaś zeszedł do
wonnych skarbców, nie sam, z nim
razem szła Helena i Megapentes.
Gdy się znalazł tam, gdzie leżą
jego klejnoty, wziął Atryda
puchar dwuuszny, a synowi
Megapentesowi kazał nieść
srebrny krater. Helena
zatrzymała się przy skrzyniach,
gdzie były peplosy wzorzyste jej
własnej roboty. Boska niewiasta
wybrała z nich jeden, który był
najpiękniej haftowany i
największy, a błyszczał jak
gwiazda, leżąc na samym spodzie.
I tak idąc przez pokoje wrócili
do Telemacha.
Przemówił doń płowy Menelaos:
- Telemachu, niechaj Dzeus,
szerokogrzmiący mąż Hery, powrót
ci spełni taki, o jakim serce
twe marzy. Ze skarbów leżących w
mym domu dam tobie rzecz
najcenniejszą i najpiękniejszą,
dam krater dobrej roboty: cały
ze srebra, brzegi ma złocone -
dzieło Hefajstosa. Dał mi go
bohater Fajdimos, król Sydonu,
który mnie gościł w swym domu,
gdy tu jechałem z powrotem.
Chcę, żeby tobie teraz służył.
To mówiąc wkłada mu w ręce
heros Atryda puchar dwuuszny, a
silny Megapentes przynosi i
stawia obok srebrny, błyszczący
krater. Na koniec przystąpiła
Helena pięknolica trzymając w
rękach peplos. Odezwała się i
rzekła słowo:
- I ja ci daję podarunek,
drogie dziecko, pamiątkę rąk
Heleny: w godzinę upragnionego
ślubu zaniesiesz swojej
małżonce. Do tego czasu niech
leży u drogiej matki w alkowie.
A ty mi radośnie powracaj do
budownego domu i do swej ziemi
ojczystej.
To mówiąc na ręce mu kładzie,
a on przyjmuje z radością.
Pejsistratos składa w pudle wozu
i z serca podziwia.
Zaczem w dom ich prowadził
płowy Menelaos. Usiedli rzędem
na ławach i tronach. Służąca
lała im wodę na ręce z pięknego
złotego dzbanka nad srebrną
miednicą. I przystawiła stół
rzeźbiony. Czcigodna klucznica
przyniosła chleb, zastawiła
liczne dania ciesząc się z
domowych dostatków. Syn Boetoosa
krajał mięsa i dzielił na
części, wino rozlewał syn
przesławnego Menelaosa. A oni
wyciągali ręce do zastawionych
potraw.
Kiedy zaś pozbyli się głodu i
pragnienia, wtedy Telemach i
Nestora świetny syn zaprzęgli
konie do barwistego wozu,
wsiedli i ruszyli z podjazdu
przez główny dziedziniec. Szedł
za nim Atryda, płowy Menelaos, z
winem słodkim jak miód w złotym
pucharze, by złożyli obiatę
przed drogą. Stojąc przy koniach
wzniósł puchar i rzekł:
- Pozdrowienie wam, chłopcy, i
Nestorowi, pasterzowi ludów. Był
ci on dla mnie dobry jak ojciec,
kiedy wojowaliśmy pod Troją,
synowie Achajów.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Jak najwierniej, szczepie
dzeusowy, wszystko mu
powtórzymy, co mówisz. A gdybym
wróciwszy do Itaki zastał w domu
Odyssa, powiedziałbym ojcu, ile
miłości zaznałem u ciebie, a oto
jeszcze wiozę klejnoty liczne i
zacne.
Gdy tak mówił, nadleciał z
prawej strony ptak, orzeł,
niosący w szponach ogromną białą
gęś, oswojoną, z podwórza.
Biegli za nim z krzykiem
mężczyźni i kobiety, a on
przelatując blisko nich umknął
na prawo tuż przed końmi.
Ucieszyli się tym widokiem,
który wszystkim rozgrzał serce w
piersiach.
Pierwszy odezwał się Nestoryda
Pejsistratos:
- Powiedz, Menelaosie,
szczepie dzeusowy, wodzu ludów,
czy nam, czy tobie bóg objawił
ten znak?
Rzekł, a Menelaos, Aresowi
miły, zastanawiał się, jak mu
odpowiedzieć wypada. Helena w
powłóczystej szacie uprzedziła
go mówiąc:
- Mnie posłuchajcie, ja powiem
wróżbę, którą bogowie wrzucają
mi w łono i o której wiem, że
się spełni. Jako ten porwał gęś
wychowaną w domu, przychodząc z
gór, gdzie jego ród i gniazdo,
tak Odys po wielu cierpieniach i
długiej tułaczce wróci i pomści
się, albo już jest w domu i
właśnie zasiewa klęskę
zalotników:
Odpowiedział jej roztropny
Telemach:
- O, gdyby to sprawił Dzeus,
szerokogrzmiący mąż Hery, na
każdym miejscu modliłbym się do
ciebie jak do bóstwa.
Rzekł i bicz puścił na konie.
Żwawo ruszyły ku równinie i
biegły przez miasto ochoczo.
Przez cały dzień potrząsały
swoim jarzmem.
Słońce zaszło, pociemniały
wszystkie ścieżki, gdy wjeżdżali
do Fer, siedziby Dioklesa, syna
Orsilocha, którego spłodził
Alfejos. Tam spędzili noc, a on
dał im upominki.
Ledwo zaś ukazała się w mgłach
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
zaprzęgli konie i wsiedli na wóz
barwisty, i wyjechali spod sieni
i z głównego dziedzińca. Smagnął
bicz, konie leciały z ochotą.
Niebawem dojechali do wysokiego
grodu w Pylos. Wtedy Telemach
przemówił do syna Nestora:
- Nestorydo, czy nie mógłbyś
przyrzec, że spełnisz moje
życzenie? Jesteśmy odtąd na
zawsze w związku gościnności z
przyjaźni naszych ojców, a i
rówieśnicy, ta zaś wspólna droga
jeszcze bardziej nas zbliżyła.
Wieź mnie wprost do okrętu,
szczepie dzeusowy, i tam zostaw,
by starzec nie zatrzymywał mnie
w swym domu wbrew mojej woli: on
by mnie chciał ugościć, a ja
muszę prędzej wracać.
Tak mówił, Nestoryda radził
się swego serca, czy wypada
spełnić prośbę. Po namyśle
wydało mu się lepiej zawrócić
konie ku wybrzeżu, gdzie stał
okręt chyży. Tam na rufie złożył
przepiękne dary - szatę i złoto,
które mu dał Menelaos, i
przynaglał Telemacha słowem
skrzydlatym:
- Wsiadaj co żywo i wezwij
towarzyszy, zanim ja zdążę do
domu i przyniosę wieść starcowi.
Zbyt dobrze znam jego duch
porywczy: on ciebie nie puści,
sam przyjdzie odwołać i jestem
pewny, że nie odejdzie bez
skutku, a jakże się przy tym
rozsierdzi!
To rzekłszy zawrócił
pięknogrzywe konie do
pylejskiego grodu i prędko
zdążał do domu. Telemach zaś
naglił drużynę rozkazem:
- Doprowadźcie do ładu osprzęt
na czarnym okręcie i sami
wsiadajmy, by co prędzej ruszyć
w drogę.
Powiedział, oni w lot
usłuchali, wskoczyli na pokład i
zasiedli do wioseł. A on wśród
tej krzątaniny modlił się i
palił ofiary Atenie u rufy
statku.
Wtem podszedł do niego pewien
mąż z dalekich stron, który
uciekł z Argos po zabójstwie
człowieka. Wieszczek z rodu
Melampusa, tego, co mieszkał
ongi w Pylos, macierzy owiec, a
był majętny i dom jego górował
nad innymi w Pylos. Potem
przeniósł się w inne strony
uciekając z ojczyzny przed
wielkodusznym Neleusem,
najszlachetniejszym z ludzi,
który zabrał mu siłą całe
mienie. Melampus był wtedy
więziony w domu Fylakosa i
srodze cierpiał w twardych
pętach z powodu córki Neleusa i
ciężkiego obłędu, jaki rzuciła
mu w serce bogini, twarda
Erynia. Lecz wymknął się doli i
sprowadził do Pylos z Fylaki
woły głośno ryczące i odpłacił
boskiemu Neleusowi za jego czyn
niegodziwy, a bratu w dom
wprowadził żonę. Potem odszedł
na obczyznę do Argos
koniorodnego. Tam było mu
przeznaczone mieszkać i panować
nad rzeszą Argiwów. Zaczem pojął
żonę i wzniósł dom o stropie
wysokim i zrodził Antifatesa i
Mantiosa, dwóch tęgich synów.
Antifates zaś spłodził
wielkodusznego Oiklesa, zaś
Oikles wojowniczego Amfiaraosa,
którego kochał z całego serca
Dzeus Egidodzierżca i Apollon
darzył wielkimi względami. Nie
doszedł jednak do progu
starości, ale zginął w Tebach,
przez dary niewieście. Miał on
dwóch synów: Alkmajona i
Amfilochosa. Mantios zaś zrodził
Polifejdesa i Klejtosa, ale
Klejtosa dla jego urody porwała
złototronna Jutrzenka i
wprowadziła między
nieśmiertelnych. Nieustraszonego
Polifejdesa zrobił Apollon
najlepszym z ludzi wróżbitą,
kiedy umarł Amfiaraos. Lecz
rozgniewany na ojca, przeniósł
go do Hyperesji: tam odtąd
mieszkał i wróżył wszystkim
ludziom.
Jego to syn imieniem
Teoklimenos przyszedł właśnie i
stanął przed Telemachem, gdy ów
składał obiatę i modlił się przy
czarnym, chyżym okręcie. Odezwał
się i rzekł słowa skrzydlate:
- Przyjacielu, skoro cię
spotykam składającego ofiarę w
tym miejscu, na te ofiary
zaklinam i na bóstwo, i na twoją
głowę i towarzyszy, co za tobą
idą, powiedz mi szczerze i nie
ukrywaj: kto jesteś i skąd?
Gdzie twój gród i ród?
Na to mu odparł roztropny
Telemach:
- Odpowiem ci, cudzoziemcze,
jasno i dokładnie. Jestem rodem
z Itaki, moim ojcem jest Odys
albo raczej był, bo teraz już
zginął śmiercią żałosną. Z jego
to właśnie powodu, wziąwszy
drużynę i okręt czarny, tu
przyjechałem, by się czegoś
dowiedzieć o zaginionym ojcu.
Znów przemówił bogu podobny
Teoklimenos:
- Tak samo i ja jestem poza
ojczyzną, bo zabiłem męża z mego
rodu, miał on wielu braci i
krewnych w Argos koniorodnym,
możnowładców achajskich.
Chroniąc się śmierci i doli
czarnej uciekam i taki mój los
teraz: tułać się miedzy ludźmi.
Weź na okręt proszącego
wygnańca, żeby mnie oni nie
zabili - wiem, że jestem
ścigany.
Odpowiedział mu znów Telemach
roztropny:
- Nie odpędzę ciebie od równo
biegnącego okrętu, gdy tak sobie
życzysz. Pójdź ze mną i przyjmij
gościnę, na jaką nas stać.
To rzekłszy wziął od niego
włócznię spiżową i złożył ją na
pomoście wygiętego z dwóch stron
okrętu. Po czym i sam wszedł na
okręt morze prujący i usiadł na
rufie, a przy sobie posadził
Teoklimenosa. Odwiązano cumy.
Telemach kazał towarzyszom co
żywo opatrzyć osprzęt, oni
usłuchali skwapliwie. Maszt
sosnowy podnieśli i wstawili w
środkowy tram okrętowego
kadłuba, związali go sztakami, a
białe żagle wciągnęli na mocno
skręconych rzemieniach ze skóry
wołowej. Posłała im wiatr
pomyślny jasnooka Atena: ostro
wiejący przy czystym niebie, by
okręt mógł jak najprędzej
dojechać biegnąc po słonych
wodach morza. Przepływali obok
Krunów i Chalkis o pięknych
zdrojach.
Słońce zaszło, pociemniały
wszystkie ścieżki. Okręt,
pędzony wiatrem dzeusowym, minął
Feję i dzeusową Elidę, gdzie
panują Epejowie. Stąd gnał na
coraz bliżej pędzące wyspy i
Telemach nie wiedział, czy zdoła
uniknąć śmierci, czy zginie.
W tym samym czasie Odys i
boski pasterz świń wieczerzali w
chałupie, a z nimi inni mężowie.
A kiedy pozbyli się głodu i
pragnienia, przemówił do nich
Odys, próbując pasterza świń,
czy go ugości i każe mu zostać w
zagrodzie, czy odeśle do miasta.
- Posłuchaj mnie, Eumajosie, i
wy towarzysze! Skoro świt
chciałbym się wybrać do miasta
na żebry - nie będę tu ciebie
objadał ani twoich ludzi. Ale
mnie dobrze objaśnij i daj
zacnego przewodnika, który mnie
tam zaprowadzi. Po mieście już
muszę sam łazić i patrzeć, czy
mi kto da kubek lub kęs. I
zaszedłbym w dom boskiego Odyssa
przynieść wieść mądrej
Penelopie, i wszedłbym między
butnych zalotników: może daliby
mi posiłek, mając takie mnóstwo
jedzenia. Za to bym dobrze im
służył na każde skinienie. Boć
powiem, a ty słuchaj i zważ: z
łaski Hermesa posłańca, który
wszelkiej pracy ludzkiej daje
wdzięk i sławę, nikt z ludzi nie
dorówna mi w służbie: dobrze
ogień rozpalić, krajać i piec
mięso, wino nalewać, wszystko,
co robią biedacy w domach
zamożnych.
Z wielkim westchnieniem
powiedziałeś, pasterzu
Eumajosie:
- Och, mój gościu, skądże ci w
piersiach taka myśl postała?
Snadź chcesz całkiem tam zginąć,
jeśli cię korci utonąć w ciżbie
zalotników, których buta i gwałt
o żelazne niebo bije. Nie ma ci
u nich takich jak ty sług, tylko
same pacholęta pięknolice,
odziane w piękne chlajny i
chitony, o głowach błyszczących
od olejków: tacy im usługują.
Pięknie gładzone stoły uginają
się od mięsa, chleba i wina. Ale
ty zostań: nikt się nie krzywi
na twoją obecność, ani ja, ani
ktokolwiek z moich towarzyszy.
Kiedy wróci Odyssa syn drogi,
odzieje ciebie w chlajnę i
chiton i odeśle, dokąd cię serce
woła.
Odpowiedział mu niezłomny
boski Odys:
- Obyś, Eumajosie, ojcu
Dzeusowi stał się tak miły jako
mnie, boś kres uczynił mojej
tułaczce i srogiej niedoli: nie
masz dla człowieka gorszego zła
nad włóczęgostwo. Przez ten
brzuch przeklęty ludzie mają złe
troski, to on każe się tułać,
mozolić i cierpieć. Skoro zaś
mnie zatrzymujesz i skłaniasz,
bym tu na Telemacha poczekał,
mów mi teraz o matce boskiego
Odyssa i ojcu, którego zostawił
na progu starości: czy jeszcze
żyją pod blaskiem słońca, czy
już pomarli i są w domu Hadesa.
Przemówił doń pasterz,
przewódca mężów:
- O tym, mój gościu, opowiem
ci wiernie. Laertes jeszcze
żyje, lecz co dzień w domu swym
modli się do Dzeusa, by duszę z
ciała wyprowadził. Okropnie
rozpacza za zniknionym synem i
za mądrą małżonką, towarzyszką
młodości, której śmierć
najbardziej go zmartwiła i
wpędziła w przedwczesną starość.
A ona zginęła z żalu za swoim
sławnym synem śmiercią tak
żałosną, że oby nikt tak nie
umarł, z tych, co tu żyją -
przyjaciół moich i dobrodziejów.
Dopóki żyła, mimo jej wielkiej
żałoby lubiłem rozmawiać z nią,
zapytać o coś, boć ona chowała
mnie razem z Ktimeną o szatach
powłóczystych, ową silną córką,
najstarszą z jej dzieci. Z nią
razem się chowałem i maluczko
mniej o mnie dbała. Kiedy zaś
oboje weszliśmy w upragnione
lata młodości, ją oddali na Same
i krocie za nią wzięli, a mnie
pani dała piękne szaty, chlajnę
i chiton, sandały na nogi i na
pole wysłała, i kochała jeszcze
serdeczniej. Teraz mi tego brak.
Ale szczęśliwi bogowie
błogosławią mi tę rolę, na
której siedzę: z tego dotąd
jadłem, piłem i dawałem godnym
ludziom. Od pani nie można
posłyszeć nic dobrego, ni w
słowie, ni w czynie, odkąd
nieszczęście spadło na dom razem
z tymi zbójami. Ale służba lubi
przed obliczem pani gadać i
wysłuchiwać rozmaitości, i jeść
i pić, a potem wynieść w pole
coś z tych rzeczy, które zawsze
serce służby radują.
Odpowiadając mu rzekł
przemądry Odys:
- Niestety! Już jako dziecko,
pasterzu Eumajosie, musiałeś
tułać się z dala od ojczyzny i
rodziców. Ale mi powiedz wiernie
i dokładnie: czy zostało
zburzone miasto o szerokich
ulicach, gdzie mieszkał twój
ojciec z matką czcigodną, czy
też zostawiono cię samego przy
owcach lub krowach, a
nieprzyjaciele porwali cię na
okręty i sprzedali w dom tego tu
męża za dobrą cenę?
Znów przemówił pasterz świń,
przewódca mężów:
- Gościu, gdy mnie o to pytasz
tak troskliwie, siedź teraz
cicho, bądź dobrej myśli, pij
wino. Te noce są bez końca,
można spać, ale można też
słuchać rzeczy ciekawych. Nie
warto ci się kłaść za wcześnie,
dokuczy długi sen. A wy, jeśli
serce do tego was skłania,
idźcie spać na dwór: skoro świt
zjecie śniadanie i odprowadzicie
pańskie świnie. A my dwaj w
chałupie, pijąc i jedząc,
zabawiać się będziemy
wspomnieniem naszych trosk i
smutków: z daleka nawet
cierpieniem cieszy się człowiek,
który bardzo wiele zniósł i
natułał się po świecie. A więc
powiem, o co mnie pytasz.
Jest pewna wyspa, nazywa się
Syria - może słyszałeś? -
powyżej Ortygii, gdzie słońce
zawraca. Nie zanadto ludna,
dobra jednak, bogata w bydło i
owce, ma wina pod dostatkiem i
pszenicy. Tego kraju nigdy głód
nie nawiedza ani lute choroby,
które gdzie indziej trapią
biednych ludzi. Lecz kiedy w
mieście zestarzeje się
pokolenie, przychodzi
srebrnołuki Apollon wraz z
Artemidą i błogimi strzałami
zabija. Są tam dwa miasta i
wszystko na dwoje się u nich
dzieli: nad oboma królował mój
ojciec, Ktesjos, syn Ormenosa,
do nieśmiertelnych podobny.
Raz zjawili się Fenicjanie,
sławni żeglarze, ale chciwi
ludzie, którzy w czarnym okręcie
wiozą przeróżne błyskotki. A w
domu mego ojca była niewiasta
fenicka, piękna i rosła, znająca
się na misternych robotach: ją
właśnie uwiedli przebiegli
Fenicjanie. Najpierw któryś z
nich, gdy szła prać, złączył się
z nią przy kadłubie okrętu
miłością i łożem, czym się
zaćmiewa umysły słabych
niewiast, choćby i były uczciwe.
Potem się wypytał, kto ona i
skąd pochodzi; od razu wskazała
mu wysoki dom mego ojca:
"A jestem, śmiem rzec, z
Sydonu bogatego w spiż, córka
ogromnie zamożnego Arybanta,
tylko że mnie Tafijczycy
porwali, korsarze, kiedym
wracała z pola, tu sprowadzili i
sprzedali w tym domu, gdzie im
zapłacono dobrą cenę."
A mąż, który się z nią złączył
po kryjomu, rzekł:
"A może byś chciała teraz z
nami powrócić, zobaczyć ojca i
matki dom wysoki i ich samych?
Żyją bowiem i po dawnemu uchodzą
za bogaczy."
A kobieta odpowiedziała mu tym
słowem:
"Mogłoby to być, gdybyście
chcieli, żeglarze, zaprzysiąc,
że mnie bez szkody odwieziecie
do domu."
Tak mówiła, a oni wszyscy wraz
przysięgli, jak im kazała. Kiedy
zaś złożyli uroczystą przysięgę,
znów odezwała się kobieta i
rzekła:
"Cicho teraz i żeby nikt z
waszych towarzyszy nie zagadnął
mnie słowem spotkawszy na ulicy
albo u krynicy: ktoś bowiem
mógłby pójść do domu i
powiedzieć staremu, a ten by się
domyślił i związał mnie twardymi
więzami, i wam obmyślił zgubę.
Zamknijcie w piersiach nasze
słowo i pospieszcie się z
ładunkiem. A kiedy okręt będzie
pełny wszelkiego dobra, prędko
poślijcie mi do domu wiadomość;
zabiorę wszystko złoto, jakie mi
wpadnie w ręce, i coś innego
jeszcze chciałabym wam dać za
przewoźne. Pod moim okiem chowa
się w domu syn tego poczciwego
człowieka, chłopiec jest
rozgarnięty, a biega za mną
wszędzie. Zaprowadziłabym go na
okręt i opłaciłoby się wam
stokrotnie sprzedać go gdzieś w
obcej ziemi."
Tak mówiąc odeszła do domu,
oni zaś zostali u nas do końca
roku. W głębokim okręcie
nagromadzili wszelkiego dobra z
zamiany towarów i z pełnym
ładunkiem byli gotowi do drogi.
Wtedy posłali gońca z
wiadomością dla tej kobiety.
Przyszedł do naszego domu
człowiek trzymając w ręku
naszyjnik złoty, przeplatany
bursztynami. Wszystkie w domu
dziewczęta i matka czcigodna
brały go w ręce, dotykały nie
mogąc oczu oderwać, układały się
o cenę. Tymczasem ów człowiek
dał znak, w milczeniu skinął
głową i tak porozumiawszy się z
kobietą, odszedł w stronę
głębokiego okrętu. Ona zaś
wzięła mnie za rękę i
wyprowadziła z domu. W
przedsionku znalazła puchary i
zastawę po uczcie mężów, którzy
nie odstępowali mego ojca, a
wtedy odeszli właśnie na
posiedzenie i narady ludu. Trzy
puchary wnet ukryła w zanadrzu i
wyniosła, a ja szedłem za nią
bezmyślnie. Słońce zachodziło,
pociemniały wszystkie ścieżki,
żwawym krokiem doszliśmy do
sławnej przystani, gdzie był
chyży okręt mężów fenickich.
Zabrali nas, wskoczyli na pokład
i odpłynęli na mokre drogi.
Dzeus posłał wiatr. Płynęliśmy
bez przerwy sześć dni i sześć
nocy, ale gdy siódmy dzień
naznaczył Kronion, tę kobietę
poraziła Artemis łucznica, tak
że z łoskotem spadła na spód
statku jak morski nur. Wyrzucili
ją fokom i rybom na żer, a ja
zostałem ze swoją zgryzotą.
Wiatr i woda zaniosły ich do
Itaki i tu Laertes kupił mnie z
własnych dostatków. Tak moje
oczy zobaczyły tę ziemię.
Odpowiedział mu Odys, szczep
dzeusowy:
- Eumajosie! Bardzo mi w łonie
poruszyłeś serce opowieścią
twoich wszystkich cierpień. Ale
przy tym nieszczęściu Dzeus
tobie i dobro położył, żeś po
tylu utrapieniach trafił w dom
łaskawego męża, który cię karmi
i poi uczciwie, i masz dobre
życie. Ja natomiast przychodzę
tu jako tułacz wśród długich
wędrówek po miastach ludzkich.
Tak oni między sobą mówili.
Zdrzemnęli się wreszcie, ale nie
na długo, na chwilkę, bo już
nadeszła Jutrzenka złototronna.
A towarzysze Telemacha właśnie
przybili do lądu i spuszczali
żagle. Zdjąwszy maszt, żwawym
wiosłem wprowadzili okręt do
przystani, rzucili kamienie
kotwiczne i uwiązali cumy. Po
czym sami wyszli na brzeg,
przygotowali śniadanie,
zmieszali ciemne wino. Kiedy zaś
pozbyli się głodu i pragnienia,
pierwszy do nich przemówił
roztropny Telemach:
- Wy teraz do miasta
zaprowadźcie okręt czarny, a ja
pójdę na pole i do pasterzy.
Kiedy obejrzę swe ziemie, zejdę
do miasta, pod wieczór, o świcie
zaś myślę w nagrodę za podróż
zastawić wam ucztę, jak się
należy, z mięsem i winem
słodkim.
Rzekł doń z kolei Teoklimenos
o boskim obliczu:
- A gdzie ja pójdę, drogie
dziecko? Czy mam iść do któregoś
z mężów, co panują na tej
skalistej Itace, czy ; wprost do
twego i twej matki domu?
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Kiedy indziej sam bym cię
prosił, byś poszedł do nas:
nigdy nie żałuję gościny. Ale to
byłoby dla ciebie gorzej, gdy
mnie w domu nie ma, a matka nie
może cię doglądać: nie pojawia
się bowiem w świetlicy między
zalotnikami, lecz z daleka od
nich, na piętrze siedzi przy
krosnach. Innego ci męża wskażę,
do którego mógłbyś pójść:
Eurymachos, świetny syn mądrego
Polibosa - lud Itaki patrzy nań
teraz jak na boga, w istocie
najlepszy on z nich wszystkich.
Najwięcej też pragnie poślubić
moją matkę i wziąć berło po
Odyssie. Ale to wie tylko Dzeus
Olimpijski mieszkający w eterze,
czy przed weselem nie ześle im
złego dnia.
Gdy to mówił, nadleciał z
prawej strony ptak, sokół -
szybki zwiastun Apollona: łapami
szarpał dzikiego gołębia i
rozsypywał pióra po ziemi między
okrętem a samym Telemachem.
Teoklimenos odwołał go z dala od
towarzyszy, ujął za rękę i rzekł
te słowa:
- Telemachu, nie bez boga
nadleciał ci ten ptak z prawej
strony. Poznałem go od razu: to
ptak wróżebny. Nie masz w Itace
rodu bardziej królewskiego niż
wasz i wy zawsze będziecie
silniejsi.
Odparł mu roztropny Telemach:
- Gdybyż, mój gościu, twoje
słowo się spełniło, wnet
poznałbyś moją miłość i
szczodrość, a każdy, kto by cię
spotkał, wielbiłby twoje
szczęście.
Po czym odezwał się do
Pejrajosa, wiernego towarzysza:
- Pejrajosie, synu Klitiosa!
Ze wszystkich towarzyszy, którzy
poszli ze mną do Pylos, tyś mnie
był w każdej rzeczy najbardziej
posłuszny: i teraz więc wprowadź
tego gościa do swego domu,
szanuj go i miej o nim staranie,
póki sam nie przyjdę.
Odpowiedział mu Pejrajos,
sławny włócznik:
- Telemachu, choćbyś i długo
tam bawił, będę się nim
opiekował i nie będzie się on
uskarżał na brak gościnności.
To mówiąc wsiadł na okręt,
kazał wsiąść towarzyszom i
odwiązać cumy. Wskoczyli co żywo
na pokład i zasiedli przy
wiosłach. Telemach zaś uwiązał
pod stopy piękne sandały, spod
pomostu wyjął mocną włócznię o
spiżowym ostrzu. A tamci,
odwiązawszy cumy i pchnąwszy
okręt na morze, płynęli do
miasta, jak kazał Telemach,
drogi syn boskiego Odyssa.
Kroczącego szybko nogi
zaniosły do zagrody, gdzie miał
świń krocie, a wśród nich żył
pasterz dobry, swoim panom
sercem oddany.
`tc
Pieśń szesnasta
Ojciec i syn
Ci dwaj, Odys i boski pasterz
świń, równo ze świtem gotowali
śniadanie paląc ogień w
chałupie. Pastuchów odprawili z
trzodą świń. Nadszedł Telemach:
psy szczekliwe nie ujadały, lecz
zaczęły się łasić. Zauważył Odys
ich przyjazne skomlenie, dobiegł
go odgłos kroków. I do Eumajosa
rzekł słowa skrzydlate:
- Eumajosie, idzie tu do
ciebie jakiś druh lub inny
znajomy, bo psy nie szczekają,
tylko się łaszą - a słyszę
odgłos kroków.
Nie dokończył tych słów, gdy w
drzwiach stanął jego syn
ukochany. Pasterz świń zerwał
się zdumiony, z rąk upuścił
dzbany, w których właśnie
mieszał ciemne wino. Podszedł do
pana, ucałował go w głowę, w oba
piękne oczy, w ręce obie. Łzy mu
płynęły rzęsiste. Jak ojciec z
miłością wita syna, jedynaka
późno zrodzonego, który w
dziesiątym roku powrócił z ziemi
obcej, a o którego się wiele
namartwił, tak Telemacha bogu
podobnego całował boski pasterz,
trzymając go w uścisku, jakby
wyrwanego śmierci. Z płaczem
wymawiał słowa skrzydlate:
- Wróciłeś, Telemachu, słodkie
światło! Już się nie
spodziewałem ciebie oglądać,
gdyś na okręcie odjechał do
Pylos. Ale wejdź, drogie
dziecko, niech serce ucieszę
twoim widokiem: że oto wprost z
obczyzny jesteś w mej chacie.
Nieczęsto przychodzisz na pola i
do swoich pasterzy, siedzisz w
mieście: snadź twemu sercu
dogadza patrzeć na zalotników
okropną czeredę.
Odparł mu roztropny Telemach:
- Owszem, ojczulku, dla ciebie
tu przychodzę, bym cię oglądał
oczami i słów twoich posłuchał.
A moja matka czy jest jeszcze w
domu, czy też ktoś inny już ją
poślubił, a łożnicę Odyssa nie
posłaną złe pająki zasnuły?
Przemówił doń pasterz,
przewódca mężów:
- Trwa ona mężnie w swym domu,
w smutku i łzach trawiąc dni i
noce.
To rzekłszy wziął od niego
spiżową włócznię, a on
przestąpił próg kamienny i
wszedł do izby. Idącemu ku ławie
ustąpił miejsca ojciec. Lecz
Telemach zatrzymał go i rzekł:
- Siedź, gościu, my inną
znajdziemy sobie ławę w
zagrodzie naszej. Jest tu mąż,
który się o to postara.
Rzekł, a ów wrócił na swoje
miejsce.
Pasterz nasypał zielonych
witek, okrył je owczym runem i
drogi syn Odyssa usiadł. Zaczem
podał im w miskach drewnianych
pieczone mięsiwa, które zostały
z ich wczorajszego posiłku, i co
żywo nałożył chleba w koszyki,
zmieszał w stągwi słodkie wino i
usiadł naprzeciw boskiego
Odyssa. Wyciągnęli ręce do
zastawionych potraw. A kiedy się
pozbyli głodu i pragnienia,
Telemach odezwał się do boskiego
pasterza świń:
- Ojczulku, skąd ci ten gość
przychodzi? Jakim sposobem
żeglarze doprowadzili go do
Itaki? I co to byli za ludzie?
Nie sądzę bowiem, żeby się tu
dostał na piechotę.
Odpowiadając mu rzekłeś,
pasterzu Eumajosie:
- Na to, moje dziecko, powiem
ci całą prawdę. Szczyci się on
rodem z Krety szerokiej i mówi,
że w swej tułaczce obracał się
po wielu miastach ludzkich. Tak
mu bowiem jakieś bóstwo
wyprzędło. Teraz zbiegłszy z
okrętu Tesprotów przyszedł do
mojej zagrody. Ja ci go oddaję,
zrób z nim, co chcesz: on
powiada, że twoim jest
błagalnikiem.
Odparł mu roztropny Telemach:
- Eumajosie, bolesne słówko
rzekłeś. Jakżebym mógł przyjąć
gościa w swoim domu? Sam jestem
za młody: nie wierzę, by te ręce
mogły męża obronić, gdy ktoś
pierwszy go skrzywdzi, a u mojej
matki serce na dwoje się waży:
czy ma tu przy mnie pozostać i
mieć o dom staranie przez
szacunek dla mężowskiej łożnicy
i z lęku przed głosem ludu, czy
też pójść za tym z Achajów,
który jest wśród zalotników
najlepszy i daje najwięcej. Lecz
skoro przyszedł do twego domu,
gościa tego przyodzieję w piękne
szaty, chlajnę i chiton, dam
miecz obosieczny i na stopy
sandały i odeślę, kędy serce i
dusza go woła. Jeśli chcesz,
zatrzymaj go w zagrodzie i miej
o nim staranie, a szaty przyślę
tutaj i wszelkie strawy, żeby
nie uszczuplał ciebie i twoich
towarzyszy. Tam nie dałbym mu
iść między zalotników: zbyt
zuchwała to i butna gromada.
Byłoby to dla niego upokorzenie,
a dla mnie ból okrutny. Począć
coś przeciw takiej gromadzie -
to nie na jednego męża: choćby i
był silny, oni zawsze będą
silniejsi.
Przemówił doń niezłomny boski
Odys:
- Przyjacielu, wszak i mnie
godzi się wtrącić słowo. Zaiste,
serce mi się kraje, gdy słucham,
co mówicie o tych zalotnikach,
jak butnie się rządzą w twoim
własnym domu, na przekór woli
takiego jak ty człowieka.
Powiedz mi: czyżbyś się godził
na to jarzmo? A może wśród ludu
masz wrogów idących za głosem
boga? Czyżbyś się poróżnił z
braćmi, na których przecież może
człowiek polegać nawet w
największym boju? O, gdybym ja
tak był młody jak to moje serce
albo gdybym był synem
nieskazitelnego Odyssa, albo
gdyby on sam wrócił z tułaczki -
wszak wolno jeszcze mieć
nadzieję - niech mi tu zaraz
głowę utnie jakiś obcy wojownik,
jeślibym ja im wszystkim nie
stał się zgubą, wszedłszy w dom
syna Laertesa. A gdybym był sam
jeden i oni mnie liczbą
przemogli, wolałbym w moim domu
być zabitym i umrzeć niż wciąż
patrzeć na te bezeceństwa, na
poniewierkę moich gości, na
bezwstydne ciąganie dziewcząt
służebnych po pięknych pokojach,
na zjadanie chleba i wylewanie
wina, bez powodu, bez skutku,
bez końca!
Odparł mu roztropny Telemach:
- Na to, gościu, odpowiem ci
szczerze. Nie cały lud jest
przeciw mnie ani mi źle nie
życzy, anim się nie poróżnił z
braćmi, na których człowiek może
polegać, gdy wielki spór
wybuchnie. Nasz ród z woli
Kroniona stoi zawsze jednym
potomkiem: jednego syna Laertesa
spłodził Arkejsjos, jednego
Odyssa spłodził ojciec i mnie
jedynaka zostawił w domu Odys,
który się mną nie nacieszył. Ćma
wrogów dom opadła. Ilu bowiem na
wyspach panuje wielmożów, w
Dulichionie i w Same, i w
lesistym Dzakyncie, ilu ich
rządzi na skalistej Itace, tylu
o moją matkę się ubiega i
niszczy mój dom. A ona nie
odpycha złowrogich ślubów, ale i
spełnić nie może. I tak oni
objadają i niszczą mój dom,
prędko i mnie samego rozszarpią.
Jednak to leży na kolanach
bogów. Ojczulku, idź prędzej i
powiedz mądrej Penelopie, że
jestem zdrów i że wróciłem z
Pylos. Ja tu zostanę, aż
wrócisz. Wieść zanieś tylko jej
samej - żeby nikt z Achajów się
nie dowiedział: wielu jest
takich, co mi zgubę knują.
Odpowiadając, rzekłeś,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Rozumiem, pojmuję, sam o tym
myślałem, co mówisz. Lecz
powiedz mi i to jeszcze szczerze
i dokładnie: czy za jedną drogą
mam z tą wieścią pójść i do
nieszczęsnego Laertesa? Jemu
dotąd wielki żal za Odyssem nie
przeszkadzał doglądać robót, on
wśród domowej czeladzi pił i
jadł, kiedy go serce skłaniało,
lecz teraz, odkąd ty pojechałeś
do Pylos, mówią, że nie je i nie
pije ani na robotę nie patrzy,
jeno wzdychając i jęcząc siedzi
w żałobie i ciało więdnie na
kościach.
Na to mu odparł roztropny
Telemach:
- Tym gorzej, lecz zostawmy
go, choć nas to bardzo boli.
Gdyby u śmiertelnych wszystko
zależało od własnego wyboru,
najpierw wybralibyśmy ojca dzień
powrotu. Idź z wieścią i wracaj,
nie chodź po polach za starcem.
Matce jednak powiedz w cztery
oczy, żeby potajemnie wysłała
jak najprędzej służącą
klucznicę: ona zawiadomi
staruszka.
Na te słowa ruszył się
pasterz, wziął sandały, uwiązał
u stóp i poszedł do miasta.
Nie ukryło się przed Ateną, że
Eumajos opuścił zagrodę. Zaraz
tam weszła. Z postaci podobna do
pięknej i rosłej niewiasty,
mistrzyni w cudnych robotach,
stanęła naprzeciw drzwi chaty i
ukazała się Odyssowi. Telemach
jej nie widział ani się
domyślał: nie każdemu bogowie
ukazują się widomie. Tylko Odys
widział i psy, które nie
szczekały, lecz skomląc ze
strachu biegały po zagrodzie. A
ona skinęła brwiami. Zauważył to
boski Odys i wyszedł z izby w
stronę wielkiego muru podwórza.
Stanął przy niej. Atena rzekła:
- Szczepie dzeusowy, synu
Laertesa, przebiegły Odyssie!
Już teraz synowi swojemu powiedz
słowo i nie ukrywaj się, abyście
uknuli zagładę zalotników i
poszli do przesławnego grodu. Ja
sama będę z wami, gotowa do
boju.
Rzekła i dotknęła go złotą
różdżką. Najpierw pierś mu
okryła czysto wypranym farosem i
chitonem, dodała wzrostu i
młodości. Znów był smagłoskóry,
wypełniły się policzki, brodę
okrył czarny zarost. Co
uczyniwszy odeszła, Odys zaś
wrócił do chaty.
Zdumiał się jego syn ukochany
i w swym zdumieniu odwrócił
oczy, jakby miał boga przed
sobą. Przemówił w końcu i rzekł
słowa skrzydlate:
- Inny niż wprzódy jawisz się
teraz, gościu. Inne masz szaty i
skóra na tobie nie ta sama.
Czyżbyś był jednym z bogów, co
niebem szerokim władają? Zmiłuj
się, pozwól złożyć miłe ci
ofiary albo dary złote i
kunsztowne. Oszczędź nas!
Odpowiedział mu niezłomny
boski Odys:
- Nie jestem ci ja bogiem.
Czemu mnie równasz z
nieśmiertelnymi? Ojcem twoim
jestem, przeze mnie to cierpisz
tyle zmartwień i znosisz gwałty
owych mężów.
To mówiąc ucałował syna, a z
policzków łzy padały na ziemię:
aż dotąd trzymał się mocno.
Telemach jednak nie wierzył i
znów się odezwał:
- Nie jesteś ty Odys, mój
ojciec, jakieś bóstwo mnie
zwodzi, bym jeszcze więcej
płakał i jęczał. Nie może bowiem
człowiek zdobyć się na taką
rzecz własnym przemysłem, jeśli
nie wesprze go bóg, któremu
łatwo wedle woli zrobić kogoś
młodzieńcem lub starcem. Dopiero
co byłeś dziadem w łachmanach,
teraz jesteś podobny do bogów,
co niebem szerokim władają.
Odpowiadając mu rzekł
przemądry Odys:
- Nie uchodzi, Telemachu, ani
tak bardzo się dziwić, ani
patrzeć nieufnie, gdy drogi
ojciec jest w domu. Nie
przyjdzie tu już drugi Odys -
jam ci jest, ten sam, co
cierpiał niedolę i tyle się
nabłądził, a teraz, w
dwudziestym roku, wracam do
ziemi ojczystej. Sprawiła to
Atena, pani łupów, i ona to,
która może, gdy chce, raz
uczyniła mnie żebrakiem, a raz
młodym mężczyzną w piękne szaty
odzianym. Łatwo panom niebios
szerokich uświetnić człowieka
albo oszpecić.
To rzekłszy usiadł. Telemach
zaś objąwszy swego szlachetnego
ojca płakał rzewnymi łzami. Obaj
pragnęli wypłakać się do syta.
Głośno szlochali, głośniej niż
krzyczą ptaki - orły lub sępy o
krzywych szponach - gdy im
wieśniacy wybiorą młode przed
pierwszym lotem, tak się oni
żalili lejąc łzy spod powiek. I
na tym płaczu zaszłoby im
słońce, gdyby Telemach nie
odezwał się nagle:
- Na jakim to okręcie, drogi
ojcze, żeglarze przywieźli cię
na Itakę? I jakim szczycili się
pochodzeniem? Bo nie sądzę,
żebyś przybył tutaj piechotą.
Rzekł niezłomny boski Odys:
- Powiem ci, moje dziecko,
całą prawdę. Feakowie mnie
przywieźli, sławni żeglarze,
którzy też innych ludzi
przewożą, kto do nich zawita.
Spałem, gdy mnie w chyżym
okręcie wieźli po morzu i
śpiącego złożyli na Itace, a
dali mi dary wspaniałe, spiż i
złoto, i szaty haftowane. To
wszystko w pieczarach leży i na
łasce bogów. A tu przyszedłem za
wskazówką Ateny, żebyśmy
uradzili zagładę wrogów. Lecz
wprzódy wylicz mi dokładnie
zalotników, chcę wiedzieć, ilu
ich jest i co to za ludzie.
Potem rozważy moje serce, czy
możemy stanąć przeciw nim sami
bez niczyjej pomocy, czy jeszcze
innych wezwiemy.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- O mój ojcze, mam twoją
wielką sławę, żeś mocny w pięści
i mądry w radzie, ale zbyt
wielkie słowo rzekłeś, dziw mnie
przejmuje. Nie sposób dwom mężom
walczyć przeciw tylu i tak
silnym. Nie jest ci zalotników
dziesiątek albo dwa, ale
znacznie więcej. Zaraz poznasz
ich liczbę. Z Dulichionu
pięćdziesięciu dwu chłopców
wybranych, z nimi sześciu
dworzan, z Same dwudziestu
czterech mężów, z Dzakyntu
dwudziestu chłopców achajskich,
a z samej Itaki dwunastu,
najlepszych. Z nimi jest herold
Medon i boski pieśniarz, i dwoje
służby do krajania mięsa przy
ucztach. Jeślibyśmy stanęli
przeciw wszystkim, co są w
naszym domu, boję się, że byś
gorzko i strasznie opłacił swą
śmiałość. Lecz pomyśl, czy nie
mógłbyś znaleźć obrońcy, który
sercem oddanym stanąłby w naszej
obronie?
Rzekł niezłomny boski Odys:
- Ja ci powiem, a ty pojmij i
słuchaj, i pomyśl: jeśli nas
Atena wraz z ojcem Dzeusem
zasłoni, czy mam szukać innego
obrońcy?
Odparł mu roztropny Telemach:
- Znakomici obrońcy, o których
mówisz! Siedzą bardzo wysoko w
chmurach, ale panują nad ludźmi
i innymi nieśmiertelnymi bogami.
Przemówił niezłomny boski
Odys:
- Nie zostaną ci oni długo
poza wrzawą wojenną, kiedy
między zalotnikami a nami
rozstrzygać będzie szał Aresa.
Ale ty idź teraz, skoro świt, do
domu i baw się z zuchwałymi
zalotnikami. Mnie pasterz świń
później zaprowadzi do grodu jako
nędznego żebraka i starca. Jeśli
mną będą w domu pomiatać, niech
twoje lube serce zniesie te moje
cierpienia. Nawet jeśli mnie
włócząc za nogi za drzwi wyrzucą
albo i czymś uderzą, ty patrz
spokojnie. Oczywiście,
nakłaniaj, by zaniechali swych
szaleństw, ale słodkimi słowami
przemawiaj. I tak nie usłuchają,
bo już zbliża się do nich dzień
wyroczny. I to jeszcze ci
powiem, a ty schowaj w swej
piersi: kiedy mnie natchnie
wieloradna Atena, skinę ci
głową, a ty, skoro to zauważysz,
zbieraj wszystek oręż aresowy,
jaki się znajdzie w sali
biesiadnej, i składaj w głębi
wysokiego skarbca, zalotników
zaś zagaduj miękkimi słowami,
gdyby spostrzegłszy jego
zniknięcie pytali. Mów im: "Z
dymu wyniosłem, bo już nikt by
nie poznał broni, którą zostawił
Odys idąc pod Troję, tak
niszczeje w oddechu ognia. A
jeszcze i to Kronion na sercu mi
położył, że kiedyś rozgrzani
winem moglibyście się powaśnić i
w bójce wzajemnej poranić ze
wstydem dla biesiady i waszych
zalotów. Żelazo bowiem ciągnie
męża ku sobie." Dla nas zostaw
dwa miecze, dwie dzidy i dwie
pawęże, by w ręce było co
chwycić, gdy na nich uderzymy.
Zresztą odurzy ich Pallas Atena
i Dzeus doradca. I jeszcze jedno
ci powiem, a ty schowaj w swej
piersi: jeśliś ty mój naprawdę i
naszej krwi, to niechaj nikt się
nie dowie, że Odys tu jest - ani
Laertes, ani pasterz świń, ani
nikt z domowników, nawet sama
Penelopa. My tylko, ty i ja,
musimy poznać prawość kobiet i
wybadać męską czeladź, kto się
nas boi i czci w swym sercu, a
kto, bez wstydu, pogardza tobą w
niedoli.
Odezwał się na to syn
wspaniały:
- Ojcze, nieraz, jak sądzę,
będziesz mógł poznać moje serce:
nie masz we mnie lekkomyślności.
Ale nie to wydaje mi się dla nas
ważne. Zastanów się, proszę: jak
długo byś tak chodził po polach
wędrując, żeby każdego wybadać,
a tymczasem łotry bez przeszkód
rozdrapują nasze mienie, niczego
nie oszczędzając. Kobiety sam
radzę wyśledzić: które tobą
gardzą, a które są niewinne,
mężów jednak nie chciałbym po
zagrodach brać na spytki, raczej
to na później odłożyć, gdy
ujrzysz wyraźny znak Dzeusa
Egidodzierżcy.
Tak oni ze sobą rozmawiali, a
tymczasem do Itaki zawijał
okręt, który z Pylos przywiózł
Telemacha wraz z całą drużyną.
Kiedy wjechali do głębokiej
zatoki, czarny okręt wyciągnęli
na ląd, zdjęli osprzęt, a dary
przepiękne dzielna służba
zaniosła od razu do Klitiosa. I
herolda posłali przodem w dom
Odyssa z wieścią dla mądrej
Penelopy, że Telemach okrętowi
kazał wrócić do miasta, a sam
został na polu: niech mężna
królowa nie trapi się w sercu i
łez nie wylewa.
Tak się spotkali - herold i
boski pasterz świń, idący do
niej z tą samą wieścią. Lecz gdy
doszli do domu boskiego króla,
herold przed całą służbą
powiedział:
- Oto, królowo, syn twój z
Pylos powrócił.
Pasterz natomiast w cztery
oczy powtórzył Penelopie
wszystko, co drogi syn kazał
powiedzieć. A kiedy odprawił
całe swe orędzie, opuścił dom i
dziedziniec i wrócił do swoich
świń.
Zalotników zgryzło to i
przybiło. Wyszli z megaronu pod
wielki mur dziedzińca i tam
usiedli naprzeciw wejścia.
Pierwszy odezwał się Eurymachos,
syn Polibosa:
- Przyjaciele! Zaiste,
wielkiej rzeczy dokonał Telemach
tą podróżą. A mówiliśmy, żeby
się nie ważył! Ale spuśćmy okręt
czarny, jaki jest najlepszy,
zbierzmy tęgich wioślarzy, by
jak najprędzej zawiadomili
tamtych, że mają co żywo wracać
do domu.
Jeszcze nie skończył, gdy
Amfinomos odwróciwszy się
zobaczył okręt stojący w
głębokiej zatoce: żagle były
ściągnięte, ludzie trzymali
wiosła w rękach. Słodko się
roześmiał i odezwał do
towarzyszy:
- Nie trzeba już posyłać
wieści. Już są tu. Albo im
któryś z bogów powiedział, albo
sami spostrzegli przepływający
okręt, którego nie udało się im
złapać.
Rzekł, a tamci już wstali i
wyskoczyli na wybrzeże. Wnet
okręt czarny wyciągnęli na ląd,
a gorliwa czeladź wyniosła
osprzęt. Sami gromadnie
wkroczyli na rynek. Nikomu
obcemu - ani młodzieży, ani
starcom - nie pozwolili usiąść w
swym gronie. Przemówił do nich
Antinoos, syn Eupejtesa:
- Niestety, bogowie wydobyli
tego męża z biedy. Dzień w dzień
szpiedzy siedzieli po skałach
wiatrami owianych i coraz
częściej się zmieniali. Ledwo
słońce zaszło, nie spędzaliśmy
nocy na lądzie, ale na morzu, w
chyżym pływając okręcie,
trwaliśmy na czatach aż do
boskiej Jutrzenki, by złapać i
zabić Telemacha. A oto bóstwo do
domu go sprowadza. Tu więc
trzeba nam obmyślić jego zgubę,
bez litości, żeby nam nie
uszedł. Bo dopóki on żyje,
wierzcie mi, nie uda się nasze
dzieło. Jest on przezorny i
zaradny, a lud wcale nam nie
sprzyja. Hejże! nie czekajmy, aż
on zgromadzi na rynku Achajów. I
z pewnością nie pozbędzie się
gniewu, ale się jeszcze
rozsierdzi i stanąwszy wszem
wobec powie, jakąśmy szyli mu
zgubę okrutną, tylko się nam nie
udało. A nikt ze słuchaczy nie
pochwali zbrodni. Jeszcze gotowi
nam zrobić co złego i wygnać z
naszej ziemi każąc iść w obce
strony. Trzeba go pochwycić i
zabić daleko od miasta, na polu
albo w drodze. Zatrzymamy jego
dobytek i skarby, dzieląc je
zgodnie między siebie, a dom
oddamy na własność jego matce
albo temu, kto ją poślubi. Jeśli
się wam moja rada nie podoba i
wolicie, żeby żył i władał całą
swą ojcowizną, przestańmy się tu
gromadzić i zjadać te miłe sercu
dostatki i niech każdy we
własnym siedząc domu stara się o
nią ofiarując swe wiano. A ona
weźmie sobie tego, który daje
najwięcej i który jej
przeznaczony.
Rzekł, wszyscy trwali w
milczeniu. Zaczem powstał
Amfinomos. Świetny syn Nisosa,
wnuk władcy Aretosa, z
Dulichionu bogatego w pszenicę i
łąki, przewodził zalotnikom, a
Penelopie najbardziej podobały
się jego słowa. Dobrze im
życząc, z taką zwrócił się mową:
- Przyjaciele! Nie chciałbym
ja zabić Telemacha - straszna to
rzecz zabić potomka królów! Lecz
zapytajmy wpierw bogów o radę:
jeśli będą pomyślne wyroki
Dzeusa, sam jestem gotów zabić i
wszystkich innych nakłonić.
Jeśli zaś bogowie będą
przeciwni, trzeba tego
zaniechać.
Tak mówił Amfinomos i ta rzecz
wszystkim się podobała.
Powstawszy poszli do domu
Odyssa, gdzie zasiedli w
rzeźbionych tronach.
Umyśliła wtedy mądra Penelopa
ukazać się zalotnikom, których
zuchwałość nie miała już granic.
Dowiedziała się bowiem, że jej
dziecku grozi śmierć we własnym
domu. Mówił jej o tym herold
Medon, który podsłuchał obrady.
Szła więc do świetlicy w gronie
swych niewiast służebnych, lecz
na widok zalotników boska
kobieta zatrzymała się i stanęła
w głębokim obramieniu podwoi.
Zasłoniła twarz świetlistą
namiotką i przemówiła do
Antinoosa:
- Antinoosie nieposkromiony,
zuchwały zbrodniarzu, o tobie
mówi się w Itace, żeś z
rówieśników najlepszy w radzie i
w słowie, a ty wcale taki nie
jesteś. Szalony! Czyż nie ty
szyjesz Telemachowi śmierć i
kres? Czyż nie ty odtrącasz
błagalników, którym Dzeus
świadkiem? Bezbożna to rzecz
knuć zło przeciw innym. Czy nie
wiesz, że kiedyś twój ojciec
przyszedł tutaj, uciekając w
trwodze przed własnym ludem?
Ściągnął na siebie wielki gniew,
gdy razem z tafijskimi zbójami
napadł na Tesprotów, którzy byli
z nami zaprzyjaźnieni. Chciano
go wtedy zabić i wydrzeć lube
serce i połknąć jego niezmierny
majątek. Lecz Odys ich
powstrzymał i uśmierzył. A teraz
ty jego dom haniebnie objadasz,
zalecasz się do jego żony, jego
syna zabijasz - jesteś dla mnie
wielką zgryzotą. Radzę ci
przestać i powściągnąć innych.
Odpowiedział jej Eurymachos,
syn Polibosa:
- Córo Ikariosa, mądra
Penelopo, bądź spokojna i niech
się twe serce nie martwi. Nie
ma, nie będzie ani się taki nie
urodził, co by na twego syna
Telemacha rękę podniósł, dopóki
ja żyję i rozglądam się po
ziemi. Oto co powiem i co się
spełni niechybnie: z takiego
człowieka zaraz czarną posokę
wytoczy nasza włócznia. Wszak i
mnie Odys grodoburca często
sadzał na swych kolanach i w
ręce kładł kęs pieczeni, i poił
winem czerwonym. Dlatego
Telemach jest mi najmilszy z
ludzi i nie obawiaj się dlań
śmierci z rąk zalotników, a tej,
co od boga przychodzi, nikt nie
odwróci.
Tak mówił na pocieszenie, a
sam gotował mu zgubę.
Penelopa wróciła na górę do
błyszczących pokoi i opłakiwała
Odyssa, drogiego małżonka, póki
jej na powieki słodkiego snu nie
rzuciła jasnooka Atena.
Pod wieczór przyszedł do
Odyssa i jego syna boski
pasterz: właśnie przyrządzali
wieczerzę z jednorocznej świni.
Tymczasem Atena stanąwszy przy
Odyssie uderzyła go różdżką i
znów uczyniła starcem w
żałosnych łachmanach, by go
pasterz nie rozpoznał i nie
doniósł Penelopie, nie mogąc
tego zataić w swej piersi.
Telemach pierwszy się odezwał:
- Przyszedłeś, boski
Eumajosie? Co słychać w mieście?
Czy mężni zalotnicy wrócili z
zasadzki, czy dalej na mnie
czatują, choć jestem już w domu?
Odpowiadajac mu rzekłeś,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Nie przyszło mi na myśl
dowiadywać się o to i pytać
chodząc po mieście: serce kazało
jak najprędzej odbyć poselstwo i
wrócić. Spotkałem się z rączym
posłem twoich towarzyszy,
heroldem, który pierwszy zaniósł
słowo twej matce. Lecz wiem ci
coś innego, bo na własne oczy
widziałem. Oto w drodze
powrotnej, gdy byłem nad miastem
- tam gdzie Hermesa pagórek -
widziałem okręt wchodzący do
naszej zatoki. Było w nim dużo
ludzi i pełno tarcz i włóczni.
Myślę, że to właśnie oni byli,
ale nic więcej nie wiem.
Rzekł. Uśmiechnął się jego
święta moc Telemach i spojrzał
na ojca. Pasterz tego nie
zauważył.
Skończyli nareszcie robotę,
wieczerza była gotowa. Jedli,
ile serce zapragnie, a każdy
miał równy udział w tej uczcie.
Kiedy się pozbyli głodu i
pragnienia, pomyśleli o
spoczynku i sięgnęli po dar snu.
Pieśń siedemnasta
Matka i syn
Ledwo ukazała się z mgieł
zrodzona różanopalca Jutrzenka,
Telemach, drogi syn boskiego
Odyssa, związał u stóp piękne
sandały i chwycił mocną
włócznię: dobrze przystawała do
dłoni. Gotów do drogi, rzekł
swemu pasterzowi:
- Ojczulku, pójdęć do miasta,
żeby mnie matka zobaczyła. Zdaje
mi się, że nie prędzej
przestanie narzekać, płakać
gorzko i jęczeć, póki mnie
samego nie ujrzy. A tobie
polecam tego nieszczęsnego
gościa. Prowadź go do miasta, by
tam sobie strawę wyżebrał: da mu
ktoś, czyja wola, kęs chleba i
kubek. Mnie trudno wszystkich
ludzi przyjmować, kiedy mam tyle
zmartwień. Jeśli się gość
rozgniewa, tym gorzej dla niego
- ja wolę prawdę powiedzieć.
Odpowiadając mu rzekł Odys
przemądry:
- Mój drogi, nie chcę się
tobie narzucać. Dla żebraka
lepiej żebrać strawy po mieście
lub po wsi: da mi ją, czyja
wola. Nie na mój wiek siedzieć w
zagrodzie i słuchać pańskich
rozkazów. Idź, a mnie zaprowadzi
ten mąż, któremu to polecasz,
tylko się wpierw przy ogniu
ogrzeję i poczekam na ciepło
słońca. Strasznie bowiem liche
nam odzienie i zmógłby mnie
ranny chłód, a mówicie, że do
miasta daleko.
Rzekł. Telemach szedł przez
zagrodę szybkim krokiem,
krzewiąc w sobie klęskę
zalotników. A kiedy stanął w
swym ludnym domostwie, wielką
włócznię postawił oparłszy ją o
słup, przestąpił próg kamienny i
wszedł do środka.
Najpierwsza zobaczyła go
piastunka Eurykleja,
rozścielająca runo na tronach
rzeźbionych, i z płaczem biegła
naprzeciw. Wkoło niej zebrały
się inne służki mężnego Odyssa i
witając całowały go w głowę, w
barki. Wyszła ze swej komnaty
mądra Penelopa, Artemidzie albo
złotej Afrodycie podobna, ze
łzami drogiego syna chwyciła w
ramiona, całowała głowę, dwa
piękne światła oczu i szlochając
mówiła słowa skrzydlate:
- Wróciłeś, Telemachu, słodkie
światło! Już się nie
spodziewałam ciebie oglądać,
gdyś na okręcie odjechał do
Pylos po wieści o drogim ojcu,
przeciw mej woli. Powiedz mi
dokładnie, coś widział na własne
oczy.
Odpowiedział jej roztropny
Telemach:
- Matko moja, nie pobudzaj
mnie do płaczu, nie poruszaj mi
serca w łonie, skoro uniknąłem
nagłej zguby. Umyj się, włóż
czyste szaty, idź na górę w
gronie swych niewiast
służebnych, módl się do
wszystkich bogów ślubując pełne
hekatomby, a może kiedyś Dzeus
da nam zemstę. Ja pójdę na agorę
zaprosić gościa, który się do
mnie przyłączył w powrotnej
drodze. Wysłałem go naprzód z
boskimi towarzyszami i prosiłem
Pejrajosa, by go wziął do swego
domu, uczcił i gościł, póki sam
nie przyjdę.
Tak mówił, w niej zaś słowo
zostało bez skrzydeł.
Umywszy się i włożywszy na
ciało czyste szaty, modliła się
do wszystkich bogów ślubując
pełne hekatomby, jeśliby Dzeus
kiedyś dał im zemstę.
Telemach przeszedł przez
megaron z włócznią w dłoni, za
nim biegły dwa żartkie psy.
Niewysłowiony wdzięk zlała nań
Atena, patrzyli w niego wszyscy,
gdy kroczył. Otoczyli go
zalotnicy, ich mowa była
szlachetna, a myśli w głębi
duszy złe. Lecz on unikał tłumu
i poszedł usiąść tam, gdzie
siedział Mentor i Antifos, i
Haliterses, najdawniejsi
przyjaciele jego ojca.
Wypytywali go o wszystko. Wtem
przystąpił do nich Pejrajos,
słynny włócznik. On to gościa
przeprowadził przez miasto na
agorę. Niezwłocznie Telemach
odwrócił się ku niemu i wstał.
Pierwszy przemówił Pejrajos:
- Telemachu, zaraz każ pójść
kobietom do mego domu, bym ci
odesłał dary od Menelaosa.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Pejrajosie, jeszcze nie
wiem, jak się tu wszystko
odbędzie. Jeżeli mężni zalotnicy
zabiją mnie skrycie we własnym
domu i podzielą się moją
ojcowizną, wolę, żebyś ty owe
dary posiadał, nie oni. A jeśli
obrodzi śmierć i los, które im
sieję, wtedy przyniesiesz mi je
do domu ku naszej wspólnej
radości.
To mówiąc gościa srodze
doświadczonego prowadził do
domu. A gdy się tam znaleźli,
złożyli swe chlajny na krzesłach
i tronach i poszli się kąpać w
głębokich wannach. Służące ich
myły i nacierały oliwą, po czym
zarzuciły na nich chlajny
wełniane i chitony, a oni
wyszedłszy z wanien zasiedli na
krzesłach. Służąca ze złotego
dzbanka lała im wodę na ręce nad
srebrną miednicą, po czym
przystawiła stół z gładkiego
drzewa. Czcigodna klucznica
przyniosła chleb i wiele potraw
zastawiła, ciesząc się ze swych
zapasów.
Matka usiadła naprzeciw u
podwoi megaronu i oparta o plecy
krzesła, przędła cienką nić. Oni
zaś ręce wyciągnęli do
zastawionego jadła. A kiedy
pozbyli się głodu i pragnienia,
pierwsza ozwała się do nich
mądra Penelopa:
- Telemachu, zaraz ci pójdę na
górę i legnę w moim opłakanym
łożu, które wciąż zlewam łzami,
odkąd Odys z Atrydami wyruszył
na Ilion. Ale tyś mi nie raczył,
zanim zalotnicy weszli do tego
domu, powiedzieć wiernie, czyś
słyszał gdzieś o powrocie twego
ojca.
Odpowiedział jej roztropny
Telemach:
- A więc powiem ci prawdę,
matko. Zajechaliśmy do Pylos, do
Nestora, pasterza ludów. Przyjął
mnie on w swym domu wysokim i
troskliwie ugościł, jakby ojciec
własnego syna, co świeżo
powrócił z długiej podróży: tak
mnie on podejmował troskliwie
razem ze swymi sławnymi synami.
Ale o życiu lub śmierci
nieszczęsnego Odyssa nic od
żadnego z mieszkańców ziemi nie
słyszał, dał natomiast konie i
wozy spoiste i odesłał mnie do
Atrydy Menelaosa, słynnego
włócznika. Tam widziałem
argiwską Helenę, przez którą
Argiwi i Trojanie z woli bożej
tyle wycierpieli. Wkrótce potem
zapytał mnie, gromki Menelaos,
co mnie sprowadziło do boskiego
Lakedajmonu, a ja powiedziałem
całą prawdę. Wtedy tymi słowy
odparł:
"O wstydzie! Zachciewa się tym
tchórzom wejść do łożnicy
nieustraszonego męża. Bywa
niekiedy, że w legowisku
potężnego lwa łania ułoży nowo
narodzone, ssące jelonki, a sama
biega za paszą po parowach i
kotlinach trawiastych, ale gdy
on wróci na swe leże, spotka je
los bezlitosny - taki sam los
bezlitosny ześle Odys tym
ludziom. O, gdyby, ojcze
Dzeusie, Ateno, Apollonie, gdyby
mógł wrócić taki, jakim był na
budownym Lesbos wtedy, kiedy
powstawszy poszedł w zapasy z
Filomejdesem i rzucił nim z
całych sił ku radości wszystkich
Achajów, gdyby taki Odys wszedł
na biesiadę zalotników, krótkie
byłoby ich życie i gorzkie gody!
A to, o co mnie pytasz i
błagasz, bądź pewny, że się nie
wykręcę wymijającym lub
zwodniczym słowem, ale ze
wszystkiego, co mi powiedział
nieomylny starzec morski, nic
nie zataję i nic nie ukryję. On
mówił, że widział go wielce
strapionego na wyspie, w domu
nimfy Kalipso, która go gwałtem
trzyma. Nie może wrócić do
swojej ojczyzny: nie ma ani
wiosłownych okrętów, ani
towarzyszy, którzy by go
przewieźli po szerokim grzbiecie
morza."
Tak mówił Atryda, słynny
włócznik Menelaos. Spełniwszy
swoje, odpłynąłem. Dali mi wiatr
nieśmiertelni i prędko odesłali
do miłej ojczyzny.
Rzekł i poruszył serce w jej
łonie. A boski Teoklimenos
wmieszał się do ich rozmowy:
- Niewiasto czcigodna
Laertiady Odyssa, zaprawdę nie
wie on jeszcze wszystkiego. Zważ
moje słowo, bo szczerze ci będę
wróżył i nic nie ukryję.
Świadkiem Dzeus najpierw, potem
inni bogowie, i ten stół
gościnny, i to ognisko Odyssowe,
do którego przychodzę - że Odys
już jest na ziemi ojczystej,
siedzi czy chodzi; a wie dobrze,
jakie zło się tu dzieje, i
wszystkim zalotnikom zgubę
krzewi. Zgadłem to z lotu ptaka
siedząc na wiosłownym okręcie i
zaraz krzyknąłem do Telemacha.
Rzekła doń mądra Penelopa:
- Oby się twoje słowo, gościu,
spełniło! Wnet poznałbyś moją
miłość i szczodrość, a każdy,
kto by cię spotkał, wielbiłby
twoje szczęście.
Tak oni tam między sobą
rozmawiali, tymczasem zalotnicy
na wprost megaronu bawili się
dyskami i rzucali oszczepy na
ubitej ziemi, zuchwali i butni
jak wprzódy.
Był czas wieczerzy, ze
wszystkich pól, jak zwykle,
wracało bydło. Medon, którego
zalotnicy najbardziej lubili ze
wszystkich heroldów i który im
towarzyszył przy uczcie, zwrócił
się do nich:
- Chłopcy, skoro już wszyscy
nacieszyliście się zawodami,
chodźcie do domu, byśmy wam
podali wieczerzę. Bo niezła to
rzecz wieczerza w porę podana.
Rzekł, oni usłuchali i poszli.
Znalazłszy się w ludnym
domostwie złożyli chlajny na
krzesłach i tronach, rżnęli duże
owce, tłuste kozy, wieprze
tuczone, krowę ze stad.
A Odys i boski pasterz świń w
tym samym czasie wybierali się w
drogę ze wsi do miasta. Pierwszy
odezwał się pasterz świń,
przewodnik mężów:
- Tak więc, gościu, chcesz iść
do miasta już dzisiaj, jak mój
pan przykazał. Co prawda ja bym
wolał zostawić ciebie tu jako
stróża zagrody, lecz boję się i
lękam, żeby mnie on za to nie
skarcił: przykra to rzecz, gdy
pan łaje. Idźmy więc, już sporo
dnia ubyło i prędko nastanie
chłód wieczorny.
Odpowiadając mu rzekł Odys
przemądry:
- Rozumiem, pojmuję i myślę
tak, jak ty mówisz. Idźmy więc,
a ty prowadź do końca. I daj mi
kij w miarę przycięty, bo
mówicie, że ta droga bardzo
śliska.
Rzekł i na plecy zarzucił
paskudne biesagi, całe w
strzępach, związane sznurem,
Eumajos zaś dał laskę, której
sobie życzył, berło żebracze. I
wyszli zostawiając zagrodę na
opiece psów i pastuchów. I tak
prowadził on do miasta swego
pana jako starca i nędznego
żebraka o lasce, w lichym na
ciele odzieniu.
Szli drogą skalistą i byli już
blisko grodu, gdy zaleźli się u
cembrowanej krynicy, skąd ludzie
z miasta czerpią jasną wodę;
zrobił ją Itakos i Neritos, i
Poliktor. Gaj sokor lubiących
wilgoć otaczał ją równym kołem,
a z wysokiej skały płynęła zimna
woda. Na górze stał ołtarz nimf,
na którym wędrowcy składali
ofiary. Tam spotkał ich syn
Doliosa, Melantios. Pędził kozy,
najlepsze ze wszystkich trzód,
na wieczerzę dla zalotników.
Wiódł ze sobą dwóch pastuchów.
Zobaczywszy ich zaczął wymyślać
strasznie i podle, aż serce
Odyssa zawrzało:
- Oto mi teraz na schwał
nicpoń nicponia ciągnie: jak to
zawsze bóg podobne łączy z
podobnym! Gdzież to prowadzisz
tego pasibrzucha, nieszczęsny
świniopasie, tego uprzykrzonego
żebraka, biesiad psowacza?
Niejedne odrzwia plecami
wycierał, by się dożebrać
odpadków - bo nie dla niego
kotły i miecze! Dałbyś mi go na
stróża obory, do zamiatania
stajni, koźlętom by nosił świeże
liście i pijąc serwatkę
dorabiałby się tłustych lędźwi.
Ale kiedy się już do złych
rzeczy przyuczył, nie zechce się
wziąć do roboty, woli włóczyć
się po kraju i żebraniną karmić
swój brzuch niesyty. Ale ci
powiem coś, co się spełni
niechybnie: jeśli on przyjdzie w
dom boskiego Odyssa, z rąk mężów
posypią się stołki i latać będą
koło jego głowy i obijać mu
boki.
Tak mówiąc przystąpił doń i w
swej głupocie wierzgnął go piętą
w biodro. Lecz nie zepchnął ze
ścieżki. Odys ani drgnął, tylko
rozważał, czy rzucić za nim
kijem i ducha z niego wypuścić,
czy chwycić za nogi i
roztrzaskać głowę o ziemię. Lecz
opanował się i zniósł to
cierpliwie. Jawnie natomiast
zgromił go pasterz świń i
wznosząc ręce modlił się wielkim
głosem:
- Nimfy źródlane, córy Dzeusa!
Jeśli wam kiedy Odys palił
baranie lub koźle udźce okryte
tłuszczem, spełnijcie mi to
życzenie: niech wróci ten mąż,
niech go tu bóstwo sprowadzi. On
by ci zdmuchnął tę nadętość,
którą z taką pychą obnosisz
włócząc się po mieście, gdy
twoją trzodę psują nikczemne
pastuchy.
Ozwał się na to Melantios,
koźlarz:
- Patrzcie, co on tu mówi,
wściekły pies! Wezmę ja go kiedy
na okręt czarny o dobrych
wiosłach i wywiozę daleko za
Itakę, i dużo na nim zarobię. A
gdyby Telemacha dziś w domu
poraził srebrnołuki Apollon albo
go dał w ręce zalotników,
zginąłby tak samo jak twój Odys,
który gdzieś tam już stracił
dzień powrotu.
To mówiąc zostawił ich za sobą
wolno idących, a sam bardzo
prędko zdążał do pańskiego
dworu. Wszedł do środka i usiadł
wśród zalotników naprzeciw
Eurymacha, tego bowiem lubił
najbardziej. Ci, którzy
usługiwali, postawili przed nim
część mięsiwa, a czcigodna
klucznica przyniosła chleb do
jedzenia.
Odys i boski pasterz świń byli
już blisko zagrody. Stanęli.
Wokół brzmiały dźwięki
wydrążonej formingi: to Femios
zaczynał swą pieśń.
Chwytając pasterza za rękę
rzekł Odys:
- Eumajosie, to chyba Odyssa
jest ten piękny dwór. Łatwo go i
wśród wielu rozpoznać. Jak się
tu wszystko ze sobą wiąże! A
dziedziniec jak się z domem
zgadza z tym swoim murem i
gzymsami! A podwoje zamczyste!
Nikomu bym nie radził ich
lekceważyć. Poznaję, że w tym
domu wielu gości ucztuje, tłusty
dym się unosi, forminga dzwoni,
którą bogowie uczynili druhną
biesiady.
Odpowiadając mu rzekłeś,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Łatwo poznałeś: doprawdy w
żadnej rzeczy rozum cię nie
zawodzi. Ale zastanówmy się, jak
nam postąpić. Albo ty pierwszy
wejdź w ten dom ludny i wciśnij
się między zalotników, a ja tu
zastanę - albo, jeśli wolisz, ty
zostań, a ja pójdę naprzód. Lecz
nie zwlekaj, żeby cię ktoś z
zewnątrz nie spostrzegł, bo
uderzy lub wyrzuci. To, proszę
cię, rozważ.
Odpowiedział mu niezłomny
boski Odys:
- Rozumiem, pojmuję, sam o tym
myślę. Idź naprzód, ja tu
zostanę. Razy i pociski mnie nie
nowina, a serce mam cierpliwe,
bo już niejedno zło zniosłem
wśród fal i bitew. Niech i to
jeszcze będzie! Ale nie oszukasz
głodnego brzucha, tej zmory,
która tyle zła ludziom wyrządza:
to dla niego wyruszają na
niespokojne morze spoiste
okręty, by w obce ziemie nieść
zbrodnię.
Tak oni ze sobą rozmawiali. A
leżący tam pies podniósł głowę i
uszy. Był to Argos, pies mężnego
Odyssa, który go sam niegdyś
wychował, ale się nim nie
nacieszył, bo wcześniej poszedł
pod Ilion święty. Dawniej brała
go młodzież na dzikie kozy,
sarny, i zające, teraz
bezpański, wzgardzony pies leżał
na kupie gnoju spod mułów i
wołów, piętrzącej się przed
wrotami dziedzińca: z niej
czeladź Odyssa brała nawóz na
dworskie ziemie. Tam leżał pies
Argos oblepiony wszami. Onego
dnia skoro poczuł zbliżającego
się Odyssa, ruszył ogonem,
spuścił uszy, ale nie miał sił
podejść do pana. A ten odwrócił
się, by otrzeć łzę ukradkiem, i
rzekł do Eumajosa:
- Patrz, Eumajosie, jaki
dziwny pies leży na gnoju.
Pieknej postawy, ale już trudno
wiedzieć, czy tak samo rączy jak
kształtny, może to po prostu
jeden z tych psów stołowych,
które panowie trzymają dla
ozdoby.
Odpowiadając mu rzekłeś,
pasterzu świń, Eumajosie:
- To pies męża, co umarł
daleko stąd. Gdyby był taki
piękny i dzielny jak wtedy,
kiedy Odys go zostawił idąc pod
Troję, wnet byś poznał i
podziwiał jego rączość i siłę.
Nie wymknęła mu się w
najdalszych głębinach lasu
zwierzyna, którą gonił. A szedł
za tropem jak żaden. Teraz jest
w nędzy, bo pan zginął w obcej
ziemi, a lekkomyślne kobiety
wcale o niego nie dbają. Służba,
jeśli nie czuje ręki pana, nie
kwapi się robić tego, co należy.
Połowę cnoty zabiera człowiekowi
szerokogrzmiący Dzeus, gdy nań
zsyła dzień niewoli.
To mówiąc wszedł do ludnego
domu i wkroczył prosto na salę,
między prześwietnych zalotników.
Argosa zaś doścignął los czarnej
śmierci w tej samej chwili,
kiedy ujrzał Odyssa po latach
dwudziestu.
Wkraczającego do megaronu
pasterza świń zobaczył najpierw
Telemach o boskim wejrzeniu. I
zaraz go przywołał skinieniem. A
on rozejrzał się dokoła, wziął
puste krzesło, na którym zwykle
siedział krajczy, co dzieli
mięso ucztującym zalotnikom,
postawił je przy stole naprzeciw
Telemacha i usiadł. Wnet herold
przyniósł mu jego część jadła i
nabrał chleba z koszyka.
W ślad za nim Odys wśliznął
się do domu w postaci nędznego
żebraka i starca: kijem się
podpierał, a na ciele miał
smutne łachmany. Siadł u podwoi
na jesionowym progu i oparł się
o cyprysowe odrzwia, które
cieśla pod sznur wyprowadził i
misternie wyciosał.
Telemach przesunął się bliżej
i rzekł do pasterza świń, biorąc
cały chleb z przecudnego koszyka
i tyle mięsa, ile się w dłoniach
zmieściło:
- Zanieś to, daj gościowi i
powiedz, by żebrząc obszedł
wszystkich zalotników: wstyd nie
przystoi człowiekowi biednemu.
Rzekł. Na te słowa pasterz
świń poszedł i stojąc przy
Odyssie mówił:
- Telemach tobie, gościu, to
daje i powiada, żebyś żebrząc
obszedł wszystkich zalotników.
Wstyd, mówi, nie przystoi
nędzarzom.
Rzekł na to przemądry Odys:
- Dzeusie panie, uczyń mi
Telemacha szczęśliwym wśród
ludzi i niech mu się spełni
wszystko, czego w sercu
zapragnie.
I wziął w obie dłonie, co
tamten przyniósł, a złożywszy u
swych stóp, na szkaradnych
biesagach, jadł przez cały czas,
kiedy pieśniarz śpiewał w
megaronie. Skończył jeść, gdy
umilkł boski aojdos. Podniósł
się gwar zalotników. Zbliżyła
się Atena i ruszyła Laertiadę,
by szedł wśród zalotników
zbierać okruchy i poznać, którzy
są sprawiedliwi, a którzy
bezbożni. Ale i tak żadnego z
nich nie chciała zasłonić od
zguby.
Szedł więc prosząc po zwyczaju
każdego z mężów i rękę wyciągał
na wszystkie strony, jakby
żebrakiem był od dawna. Litowali
się nad nim i dawali, ale
dziwili się i jeden drugiego
pytał, co to za człowiek i skąd
przychodzi. Przemówił do nich
koźlarz Melantios:
- Posłuchajcie, zalotnicy
przesławnej królowej, co powiem
o tym gościu. Już go przedtem
widziałem: prowadził go tutaj
pasterz świń. Ale jakim
pochodzeniem się szczyci - nie
wiem zgoła.
Zaś Antinoos napadł na
Eumajosa:
- Znamy ciebie dobrze,
świniopasie. Po coś go tu do
miasta sprowadził? Czy nie dosyć
mamy włóczęgów, uciążliwych
żebraków, uczt naszych psowaczy?
Małoż ci jeszcze tej ciżby,
która zjada dobytek twego pana,
że jeszcze tego skądś nam
zapraszasz?
Odpowiadając mu rzekłeś,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Zaiste, niepięknie mówisz,
ty taki szlachetny! Któż by
obcych sam szukał po świecie?
Chyba użytecznych dla kraju,
takich jak wieszczek, lekarz
chorób, cieśla albo pieśniarz
boski, który nas pieśnią raduje.
Tacy wszędzie są pożądani, jak
ziemia szeroka. Żebraka nikt sam
nie zawoła na własne utrapienie.
Ale ty ze wszystkich zalotników
zawsze jesteś najgorszy dla
Odyssa czeladzi, zwłaszcza dla
mnie. Ja się jednak nie martwię,
póki w tym domu żyje mądra
Penelopa i Telemach o boskim
wejrzeniu.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Milcz i nie odzywaj mi się
więcej do niego. Wiesz przecie,
że Antinoosa łatwo rozjątrzyć, a
jego słowa zawsze innych
podniecą.
Następnie do Antinoosa zwrócił
słowa skrzydlate:
- Antinoosie, doprawdy
troszczysz się o mnie jak ojciec
o syna i dlatego tak gwałtownie
wypędzasz gościa z megaronu. Ale
niech bóg broni! Weź i daj, ja
tobie nie skąpię, nawet sam
proszę. W tym względzie nie
potrzebujesz się wstydzić ani
mojej matki, ani nikogo ze
służby w domu boskiego Odyssa.
Ale nie w twojej piersi taka
myśl powstała: sam wolisz żreć
niż dać innemu.
Antinoos podniósł głos:
- Butny Telemachu, gniew
ciebie ponosi. Cóżeś powiedział?
Jeśliby jemu wszyscy zalotnicy
dali tyle co ja, przez trzy
miesiące trzymałby się od tego
domu z daleka.
To mówiąc chwycił pod stołem
leżący podnóżek, na którym przy
uczcie opierał swe lśniące
stopy.
Lecz wszyscy inni dawali,
napełniając mu torbę chlebem i
mięsem. Już miał Odys wrócić do
swego progu i spożywać dary
Achajów, lecz stanął jeszcze
przy Antinoosie i rzekł:
- Daj, przyjacielu. Nie widzę
w tobie najgorszego z Achajów,
raczej najlepszego - taki masz
wygląd królewski. Powinieneś dać
więcej chleba niż inni, a ja
będę cię sławił jak ziemia
szeroka. I ja kiedyś żyłem
szczęśliwy w bogatym domu i
nieraz wspierałem wędrowców,
ktokolwiek przyszedł i
jakiekolwiek były jego potrzeby.
Miałem sług tysiące i
wszystkiego w bród, jak to bywa
u ludzi, co dobrze żyją i świat
ich zwie bogaczami. Lecz Dzeus
to wniwecz obrócił - jego wola!
On to, na moje nieszczęście,
posłał mnie w drogę daleką, do
Egiptu, razem z wędrownymi
łotrzykami. Stanęły w rzece
egipskiej równo biegnące okręty.
Wiernym towarzyszom kazałem
zostać na miejscu i strzec
okrętów, a szpiegów wysłałem na
zwiady. Lecz oni, dając folgę
swej bucie, uniesieni
namiętnością, zaczęli pustoszyć
przecudne pola Egipcjan,
uprowadzać kobiety i małe
dzieci, a mężów pozabijali.
Prędko doniosło się to do miasta
i na krzyki z pól biegł kto żyw:
o świcie cała równina wypełniła
się pieszymi i konnymi i
blaskiem spiżu. Wtedy Dzeus
piorunny rzucił na moich
towarzyszy zły popłoch, nikt nie
dotrzymał pola. A klęska szła ze
wszystkich stron. Wielu moich
zginęło tam od ostrego spiżu,
innych uprowadzono żywcem, na
niewolniczą pracę. A mnie na
Cypr oddano pewnemu gościowi,
który właśnie się zjawił - był
to Dmetor, syn Jazosa, który
siłą trzymał Cypr. Stamtąd dziś
tu przychodzę skołatany.
Odezwał się Antinoos i odparł:
- Jakie to złe bóstwo
sprowadziło tu tę żmudę na
utrapienie naszej uczty? Stań
sobie na środku, precz od mojego
stołu, żeby ci się wnet nie
przypomniał gorzki Egipt i Cypr.
Masz czoło i bezwstyd żebrać u
mnie! Jużeś kołem obszedł
wszystkich, a oni dawali, głupi!
Bo nie znają miary ani litości w
szafowaniu cudzym dobrem, kiedy
wszystko każdy z nich ma na
podręczu.
Cofając się rzekł Odys
przemądry:
- Niestety, nie według urody
masz serce. Ty pewnie z własnego
domu nie dałbyś proszącemu ani
szczypty soli, jeśli teraz,
siedząc na cudzym, żałujesz mi
chleba. A taki dostatek przed
tobą leży!
Rzekł. Antinoos jeszcze
bardziej się rozsierdził i
patrząc nań spode łba mówił
słowa skrzydlate:
- Już mi z tej sali nie
wyjdziesz tak grzecznie, kiedy
mi rzucasz obelgi.
Rzekł i chwyciwszy podnóżek
cisnął. Ugodził go w prawe ramię
tuż przy karku.
Odys stał niewzruszony jak
skała, nie zachwiał go pocisk
Antinoosa. Tylko głową skinął w
milczeniu, kryjąc w sobie złe
myśli. Wrócił do progu i usiadł,
pełną torbę położył i ozwał się
do zalotników:
- Posłuchajcie mnie, zalotnicy
przesławnej królowej, bym rzekł,
co mi serce w piersiach każe.
Nie masz zaiste ni bólu w sercu,
ani zgryzoty, gdy człowiek razy
odbiera walcząc o swoje mienie,
o woły lub białe barany, ale
mnie Antinoos uderzył z powodu
brzucha, nędznego, przeklętego
brzucha, który ludziom wiele
niedoli przynosi. Lecz jeśli są
gdzieś bogowie i Erynie
żebraków, Antinoosa przed ślubem
kres śmierci doścignie.
Na to mu rzekł Antinoos, syn
Eupejtesa:
- Jedz sobie z daleka,
cudzoziemcze, albo idź gdzie
indziej, bo za to, co mówisz, ci
młodzi gotowi wywlec ciebie z
domu za ręce i nogi albo i ze
skóry obedrzeć.
Rzekł i wszyscy zapłonęli
gniewem. Wśród tej butnej młodzi
ktoś jednak przemówił:
- Antinoosie, niepięknie to,
że bijesz biednego tułacza.
Ściągasz klątwę na siebie, jeśli
to jest jakiś bóg z niebios.
Bogowie nieraz są podobni do
gości zamorskich i wszelką inną
biorą postać, gdy obchodzą
miasta ludzkie i patrzą, gdzie
gwałt, a gdzie poszanowanie
prawa.
Tak się mówiło wśród
zalotników, lecz on nie zważał
na te słowa. A w sercu Telemacha
rósł ból, że ojca pobito, lecz
ani łza nie spadła mu z powiek
na ziemię: kiwał głową w
milczeniu, chowając w sobie złe
myśli.
Skoro posłyszała mądra
Penelopa o pobiciu człowieka w
świetlicy, rzekła w gronie swych
sług:
- Oby cię tak poraził łucznik
przesławny Apollon!
A klucznica Eurynome dodała:
- Gdyby się nasze modły
spełniły, nikt by z nich nie
doczekał cudotronnej Jutrzenki!
A mądra Penelopa jej rzekła:
- Nianiu, wszyscy oni źli, bo
myśli w nich podłe, lecz
Antinoos najbardziej do czarnej
doli podobny. Jakiś nieznajomy
biedak chodzi po domu prosząc,
bo nędza go zmusza: wszyscy inni
mu dali spełna, a ten podnóżkiem
raził go w prawe ramię.
Gdy tak ona mówiła, siedząc w
swojej komnacie wśród niewiast
służebnych, boski Odys
wieczerzał. A ona kazała
przywołać pasterza świń i rzekła
do niego:
- Idź, boski Eumajosie, proś
gościa, żeby przyszedł,
chciałabym go prosić, wypytać,
może gdzieś słyszał o mężnym
Odyssie albo na własne oczy
widział, wygląda bowiem na
takiego, co wiele się tułał.
Odpowiadając jej rzekłeś,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Żeby tylko, królowo,
zamilkli nasi Achajowie, on
swoim słowem oczarowałby twoje
lube serce. Trzy noce miałem go
u siebie, trzy dni miałem go w
chacie, bo do mnie pierwszego
przyszedł uciekłszy z okrętu - a
nie mógł skończyć rozpowiadając
swoje niedole. Jak człowiek nie
spuszcza oczu z aojda, który od
bogów nauczony śpiewa
wzruszające pieśni, i chciałoby
się go słuchać bez końca,
ilekroć by tylko zaśpiewał, tak
on mnie oczarował siedząc w moim
domu. Mówi, że jest poojcowskim
gościem Odyssa i mieszkał na
Krecie, w ojczyźnie Minosa.
Stamtąd dostał się tutaj, tocząc
się z niedoli w niedolę.
Utrzymuje, że słyszał o Odyssie:
niedaleko stąd, w tłustej ziemi
Tesprotów, żyje on pono i
wielkie skarby wiezie do swego
domu.
Rzekła doń mądra Penelopa:
- Idź więc i proś go tutaj, by
mi sam to w oczy powiedział.
Tamci mogą sobie w drzwiach
siedzieć albo tu w domu się
zabawiać, kiedy im w sercu
wesoło. Ich dobytek leży w domu
nie tknięty: tylko służba zje
trochę chleba i wypije słodkiego
wina, oni zaś do nas dzień w
dzień przychodzą, rżną woły,
owce, tłuste kozy, ucztują, piją
ciemne wino, bez miary. Ogromne
straty. I nie masz tu męża,
jakim był Odys, by dom osłonił
od zguby. Gdybyż tak Odys
przyszedł i wrócił do ziemi
ojczystej, wnet ze swym synem
kazałby im za gwałty zapłacić!
Rzekła. Telemach głośno
kichnął, aż w całym domu
zagrzmiało. Roześmiała się
Penelopa i do Eumajosa
przemówiła słowa skrzydlate:
- Idź już i sprowadź mi tutaj
gościa. Czy nie widzisz, jak syn
odkichnął wszystkim moim słowom?
Ach, żeby tak samo niechybnie
śmierć przyszła na zalotników,
żeby żaden nie umknął losowi! I
jeszcze ci powiem, co zachowaj w
swej piersi: jeśli poznam, że
ten człowiek mówi prawdę,
odzieję go w chiton i chlajnę,
odzieję go w piękne szaty.
Rzekła. Skoro posłyszał to
słowo, pasterz świń zeszedł na
dół i stanąwszy przy nim rzekł
słowa skrzydlate:
- Ojcze, wzywa ciebie mądra
Penelopa, matka Telemacha. Serce
jej każe rozpytać się o
małżonka, bo wielka ją trapi
zgryzota. Jeśli pozna, że mówisz
całą prawdę, da tobie chlajnę i
chiton, jakich ci najbardziej
potrzeba. Żołądek nakarmisz
żebrząc po kraju: obdarzy cię,
kto zechce.
Przemówił niezłomny boski
Odys:
- Eumajosie, wnet ja wszystko
prawdziwie opowiem córze
Ikariosa, mądrej Penelopie, bo
znam go dobrze i jednaką
znosiliśmy niedolę. Lecz boję
się przeciskać przez tłum tych
uprzykrzonych zalotników,
których buta i gwałt do nieba
żelaznego sięga. Wszak i teraz,
kiedym chodził po sali nic złego
nie robiąc, ten człowiek uderzył
mnie boleśnie, a Telemach ani
nikt inny go nie powstrzymał.
Dlatego, choć jej pilno, proś
Penelopę, by poczekała w pokoju
aż do zachodu słońca: wtedy mnie
może wypytać o małżonka i dzień
jego powrotu, byleby mnie
posadziła blisko ognia, bo szaty
na mnie nędzne; sam wiesz, gdyż
do ciebie pierwszego, błagalnik,
przyszedłem.
Tak mówił, a pasterz świń
odszedł, ledwo posłyszał to
słowo. Gdy próg przestąpił,
ozwała się doń Penelopa:
- Nie sprowadziłeś go,
Eumajosie, cóż sobie myśli ten
włóczęga? Czy tak bardzo lęka
się kogoś, czy wstydzi się
chodzić po domu? Nic nie wart
żebrak wstydliwy.
Odpowiadając jej rzekłeś,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Do rzeczy on mówi i każdy
myślałby tak samo: chce uniknąć
przemocy tych zuchwalców. Prosi,
byś poczekała do zachodu słońca.
A i dla ciebie, królowo, będzie
lepiej w tej porze rozmawiać i
słuchać naszego gościa.
Rzekła doń mądra Penelopa:
- Niegłupi jest ów gość i
dobrze wie, co by się stało.
Nigdzie, zaiste, wśród ludzi
śmiertelnych nie ma tak
bezczelnych łotrów.
Tak ona mówiła, a pasterz świń
powiedziawszy już wszystko
odszedł między zalotników. I
zaraz, z bliska nachylając
głowę, rzekł do Telemacha, tak
aby inni nie słyszeli.
- Pójdę już, mój drogi,
pilnować świń i reszty
gospodarstwa, twojego i mojego
dobytku. A ty tutaj wszystkiego
doglądaj. Ale najpierw siebie
ochraniaj i uważaj, byś w czymś
nie ucierpiał. Wielu z Achajów
ma zło na myśli - oby Dzeus ich
wprzódy wytracił, zanim oni nas
zgubią.
Odparł roztropny Telemach:
- Tak będzie, ojczulku. Ale ty
idź dopiero po wieczerzy, wracaj
o świcie i przyprowadź piękne
zwierzęta na ofiarę. Tymczasem
tu wszystko będzie na mojej i
bogów opiece.
Rzekł, a on usiadł na
wygładzonym stołku. Nasyciwszy
serce jadłem i napojem, odszedł
do swoich świń, zostawiając za
sobą cały ten dwór i tę salę
pełną biesiadników. A oni
zabawiali się tańcem i śpiewem,
gdyż dzień już się kłonił ku
wieczorowi.
Pieśń osiemnasta
Iros I Odys
Zjawił się żebrak znany w
całym kraju, bo chodził żebrać
po grodzie Itaki, wściekły
brzuch nigdy nie syty jadła i
napoju. Nie było w nim siły ni
mocy, choć sroga na pozór
postawa. Na imię mu było Arnajos
- takie bowiem dostał od matki
czcigodnej przy urodzeniu. Lecz
cała młodzież przezywała go
Iros, bo każdemu służył za
gońca, rzekłbyś, męska Iris.
Ledwo wszedł, chciał wyrzucić
Odyssa z jego własnego domu i
natarł na niego słowem
skrzydlatym:
- Zabieraj się, stary, ode
drzwi, bym ciebie wnet za nogi
nie wywlókł. Czy nie widzisz,
jak oni wszyscy mrugają do mnie
i każą ciebie wyrzucić? Tylko mi
wstyd, mimo wszystko. Ale
wstawaj, bo prędko nasza kłótnia
skończy się na pięści.
Patrząc nań spode łba, rzekł
Odys przemądry:
- Dziwny! Ani ci nic złego nie
czynię, ani nie mówię i nie
sarkam, jeśli tobie ktoś daje,
choćby i najwięcej. Ten próg dla
nas obu wystarczy. I po cóż
bronić tego, co nie twoje?
Widzisz mi się żebrakiem, jak i
ja, bogactwa możesz się tylko od
bogów spodziewać. A na pięści
mnie nie wyzywaj, żebym się nie
rozzłościł. Krwią bym ci zmazał
piersi i gębę, jakem stary. I
miałbym wielki spokój na jutro,
bo nie sądzę, że drugi raz byś
powrócił do domu Laertiady
Odyssa.
Rozjuszony, przemówił Iros
włóczęga:
- Hej, jak ten pasibrzuch
żwawo gada, istna baba przy
kominie. Dalibóg, zrobię mu co
złego, jak go w dwie garści
pochwycę. Wszystkie zęby ze
szczęk na ziemię wypuszczę, jak
świni, co weszła w szkodę. Zaraz
mi się opasz, niech tu wszyscy
rozsądzą naszą bójkę. Zobaczymy,
jak sprostasz młodszemu.
Jego święta moc Antinoos,
skoro to zauważył, roześmiał się
słodko i odezwał do zalotników:
- Przyjaciele, jeszcze dotąd
nic podobnego się nie zdarzyło,
jak ta zabawa, którą bóg do domu
sprowadza. Ten przybłęda z
Irosem idą w zapasy. Hejże,
poszczujmy ich co żywo!
Rzekł, wszyscy śmiejąc się
skoczyli i zgromadzili się wokół
żebraków. I znów do nich
przemówił Antinoos, syn
Eupejtesa:
- Mężni zalotnicy,
posłuchajcie, co powiem. Oto
żołądki kozie napełniane krwią i
tłuszczem na ogniu się smażą do
wieczerzy: który z nich zwycięży
i większym się zuchem okaże,
niech wystąpi i sam sobie, jaki
chce, z tych przysmaków
wybierze. I odtąd zawsze z nami
będzie jadał, żadnego innego nie
wpuścimy tu żebraka. i
Tak mówił Antinoos, jego słowo
podobało się wszystkim. A Odys
przemądry chytrze wtrącił:
- Przyjaciele! Nijako z
młodszym mężem walczyć starcowi
znękanemu niedolą. Lecz
brzuch-złodziej mnie gna, bym
się na razy narażał. Tylko mi
teraz wszyscy złóżcie mocną
przysięgę, że nikt Irosowi gwoli
nie położy na mnie zdradziecko
swej ciężkiej ręki, bo tej
przewagi bym nie zniósł.
Rzekł i wszyscy przysięgli,
jak kazał. Po skończonej
przysiędze jego święta moc
Telemach przemówił:
- Gościu, jeśli ci serce i
duch chrobry każe z nim walczyć,
nikogo z Achajów się nie lękaj,
bo wielu miałby przeciw sobie
ten, co by cię dotknął. Mówię ci
to jako twój gospodarz, zgadzają
się z tym królowie - Antinoos i
Eurymach, obaj roztropni.
Wszyscy pochwalili, co rzekł.
Wtedy Odys opasał się swym
łachmanem, osłaniając srom.
Ukazały się piękne i rosłe uda,
ukazały się barki szerokie,
potężne piersi i ramiona.
Stanęła przy nim Atena i sił
dodała członkom pasterza ludów.
Zalotnicy patrzyli z wielkim
zdumieniem i zwracając się jeden
do drugiego mówili:
- Już nasz Iros nie Iros,
będzie z nim bieda, której sam
sobie napytał. Patrzcie, jakie
lędźwie stary z łachów wywinął!
Tak mówili, Irosowi zaś serce
się tłukło. Lecz słudzy gwałtem
go opasali i wylękłego pędzili.
Całe ciało mu się trzęsło.
Antinoos odezwał się mówiąc te
słowa:
- Lepiej, żeby cię tu nie
było, hardy byku, żebyś się
zgoła nie rodził, jeśli przed
nim tak drżysz i tak strasznie
się boisz starego człowieka,
znękanego niedolą. Ale ci
powiem, co na pewno się stanie:
jeśli on ciebie pokona i okaże
się silniejszy, wrzucę cię w
okręt i odeślę na ląd stały, do
króla Echetosa, ludobójcy, który
ci nos i uszy utnie spiżem
bezlitosnym, a jądra wyrwie i da
psom na pożarcie.
Rzekł, a temu jeszcze większe
drżenie objęło członki. Lecz go
zapędzono na środek.
Obaj wyciągnęli ręce. I
rozważał niezłomny boski Odys,
czy uderzyć tak, żeby na miejscu
padł i ducha wyzionął, czy tylko
rozciągnąć go na ziemi. To mu
się lepsze wydało: nie chciał
się zdradzić przed Achajami.
Stanęli naprzeciw. Pierwszy
Iros uderzył go w prawe ramię, a
on uderzył w szyję pod uchem i
kości mu strzaskał tam w środku.
Z ust zaraz rzuciła się krew
czerwona. Ryknął i padł w proch,
zęby się zwarły, piętami bił o
ziemię. A sławetni zalotnicy
podnosili ręce w górę i umierali
ze śmiechu. Odys schwycił go za
nogę i wywlókł za drzwi i przez
podwórze, aż do wrót dziedzińca.
Tam go posadził i oparł o mur,
do ręki dał mu laskę, odezwał
się i rzekł słowa skrzydlate:
- Tu siedź teraz i odpędzaj
świnie i psy: nie będziesz ty,
nędzarzu, rządzić gośćmi i
żebrakami albo cię jeszcze coś
gorszego spotka.
Rzekł i na plecach mu zawiesił
torbę szkaradną, całą w
strzępach i obwiązaną sznurem, a
sam wrócił usiąść na progu.
Zalotnicy weszli do sali ze
śmiechem i witali go słowami:
- Niechże ci, gościu, Dzeus i
wszyscy nieśmiertelni bogowie
dadzą, czego najbardziej
pragniesz i co sercu jest miłe,
żeś skończył żebraninę tego
żarłoka w naszym kraju. Prędko
bowiem wypędzimy go na stały ląd
do króla Echetosa, ludobójcy.
Tak mówili, cieszył się tym
życzeniem boski Odys. Tymczasem
Antinoos podał mu duży żołądek,
napełniony tłuszczem i krwią,
Amfinomas zaś wziął z koszyka i
położył przed nim dwa chleby i
uczcił go złotym pucharem,
mówiąc:
- Raduj się, nieznajomy
ojczulku, i niech ci się
szczęści w przyszłości, bo teraz
jesteś w wielkiej niedoli.
Odpowiadając mu rzekł Odys
przemądry:
- Amfinomosie, bardzo mi się
wydajesz roztropny i godny swego
ojca, bo i ja słyszałem, jaki
szlachetny, dobry i bogaty jest
Nisos z Dulichionu, a mówią, że
on ciebie zrodził, a i sam
wyglądasz na rozumnego męża.
Dlatego coś tobie powiem, a ty
słuchaj uważnie. Nie ma nic
słabszego od człowieka ze
wszystkich istot, które ziemia
żywi, które się na niej ruszają
i oddychają. Człowiek, dopóki
bogowie darzą go szczęściem i
żwawy jest w kolanach, myśli, że
nigdy zła nie zazna, lecz gdy
szczęśliwi bogowie ześlą
nieszczęście, znosi to nader
opornie w swym udręczonym sercu.
Dusza plemienia ziemskiego
zależy od dnia, jaki daje ojciec
bogów i ludzi. I ja kiedyś
mogłem się zaliczać do
szczęśliwych, a ileż popełniłem
szaleństw folgując swej sile i
mocy, ufając ojcu i braciom!
Zaprawdę, nigdy człowiek nie
powinien być niesprawiedliwy, a
dary bogów trzeba przyjmować w
milczeniu. A tu właśnie widzę,
jak zalotnicy knują zbrodnie,
pożerają mienie i ubliżają
małżonce tego, który, jak wiem,
niedługo już będzie z dala od
swoich i ziemi ojczystej - jest
on już bardzo blisko. Ciebie
niech jakieś bóstwo odwiedzie do
domu, byś się z nim nie spotkał,
kiedy wróci do miłej ojczyzny.
Nie rozstrzygnie się bez krwi
między nim a zalotnikami, skoro
on stanie pod tym pułapem.
Rzekł i strząsnąwszy obiatę
wypił słodkie jak miód wino. I
puchar oddał w ręce wodza ludów.
A ten szedł przez salę kiwając
głową, ze smutkiem w lubym
sercu, które już przeczuwało
nieszczęście. Lecz nie miał go
los ominąć: już go związała
Atena, by z rąk Telemacha poległ
od włóczni. Wtedy jednak zasiadł
z powrotem na tronie, z którego
powstał.
Tymczasem Atena, bogini
jasnooka, córce Ikariosa, mądrej
Penelopie, poddała myśl, żeby
się ukazać zalotnikom, serce im
rozszerzyć i jeszcze więcej niż
wprzódy zdobyć szacunku u męża i
syna. I oto ona roześmiała się
bez potrzeby i rzekła:
- Eurynome, serce mi mówi, jak
nigdy dotąd, żeby się ukazać
zalotnikom, chociaż ich nie
cierpię. Powiedziałabym też
słówko synowi: byłoby lepiej,
żeby tak wciąż nie przesiadywał
wśród tych zuchwalców, którzy
pięknie mówią, a w głębi duszy
źle myślą.
Rzekła jej klucznica Eurynome:
- Zaiste, moje dziecko,
słusznie mówisz. Idź z tym
słowem do swego syna, wszystko
mu powiedz. Ale wpierw obmyj
ciało i olejkiem natrzyj
policzki zwilżone łzami. Idź, bo
zły jest ten ból nieustanny, a
twój syn już dorósł - tak
błagałaś nieśmiertelnych, byś go
mogła widzieć w pierwszym
zaroście.
Odparła jej mądra Penelopa:
- Eurynome, choć tak
troszczysz się o mnie, nie
doradzaj, bym ciało zmywała i
nacierała olejkiem. Moją
świetność zgasili bogowie
olimpijscy w dniu, w którym on
odpłynął na wydrążonych
okrętach. Ale sprowadź Antinoę i
Hipodameję, by stały przy mnie w
megaronie: wstydzę się iść sama
między mężczyzn.
Tak mówiła, staruszka zaś
wyszła z komnaty i kazała
niewiastom zbierać się co żywo.
Lecz bogini jasnooka Atena
umyśliła sen słodki zlać na
córkę Ikariosa. Rozluźniły się
jej członki i zasnęła w swoim
krześle z głową w tył odchyloną.
Tymczasem arcyboska dała jej
wdzięk nieśmiertelny, by
wzbudzić zachwyt Achajów.
Najpierw twarz cudną obmyła
ambrozyjskim pięknidłem, którym
się naciera uwieńczona pani
Kytery, zanim wejdzie w
czarujący chór Charyt: uczyniła
ją większą i tęższą na
wejrzenie, a bielszą od rżniętej
kości słoniowej. Skończywszy
odeszła arcyboska, weszły zaś z
hałasem białoramienne służące.
Opuścił królową sen słodki.
Potarła dłońmi policzki i
rzekła:
- Doprawdy, sen miękki okrył
mnie tak okrutnie zbolałą. O,
gdyby mi tu zaraz taką śmierć
miękką zesłała Artemis
przeczysta, żebym już dni swoich
nie trawiła w smutku serdecznym,
tęskniącą za miłym małżonkiem,
człowiekiem cnót wszelkich,
najlepszym z Achajów!
To mówiąc schodziła z górnych
pokojów świetlistych: a nie
sama, szły za nią dwie panny
służebne. A gdy wśród zalotników
znalazła się boska kobieta,
stanęła w drzwiach. Zapuściła na
twarz lśniącą namiotkę, a z
każdej strony stała przy niej
wierna służąca. Zalotnikom
ugięły się kolana, serce objął
czar miłosny, wszyscy zapragnęli
spocząć przy niej w łożnicy.
Ona zaś odezwała się do syna
drogiego:
- Telemachu, nie mocny w tobie
duch ani rozum. Dzieckiem będąc
miałeś więcej rozsądku. A teraz,
kiedyś taki duży i w pełni
młodości, kiedy widząc twą
postawę i urodę, obcy człowiek
od razu poznałby w tobie
latorośl szczęśliwego męża,
teraz niedostaje ci ani serca,
ani rozumu. Jakże mogła się taka
rzecz zdarzyć w naszym domu? Jak
mogłeś dopuścić, by tak
sponiewierano tego gościa? Cóż
będzie, jeśli z gośćmi tak się
okrutnie obchodzą w naszym domu?
Na ciebie spadnie wstyd i hańba!
Odparł jej roztropny Telemach:
- Matko moja, nie mam ci za
złe, że się o to gniewasz. O,
moje serce rozpoznaje każdą
rzecz: czy jest dobra, czy zła.
Dawniej byłem na to za głupi.
Aleć nie mogę iść zawsze zgodnie
z rozumem: to oni szarpią mnie
na wszystkie strony niegodziwymi
myślami, a nikt mi nie przyjdzie
z pomocą. Bójka zaś gościa z
Irosem wypadła nie po myśli
zalotników, bo gość się okazał
silniejszy. Spraw, ojcze
Dzeusie, Ateno, Apollonie, żeby
tak samo w naszym domu
poskromieni zalotnicy zwiesili
głowę - jedni na dziedzińcu,
drudzy w tych ścianach, każdy z
ciałem zwiotczałym, jak teraz ów
Iros, który u wrót dziedzińca
siedzi zwiesiwszy głowę niby
pijany i ani ustać prosto na
nogach nie może, ani pójść do
domu czy tam, gdzie mu pójść
wypada - lube członki do cna
zwiotczały.
Tak oni do siebie mówili, gdy
wtem Eurymachos zwrócił się do
Penelopy:
- Córko Ikariosa, mądra
Penelopo! Gdyby cię mogli
widzieć Achajowie z całego
jazyjskiego Argos, więcej by tu
zalotników jadało z nami od
świtu, bo inne kobiety
przewyższasz urodą, wielkością,
rozumem.
Odpowiedziała mu mądra
Penelopa:
- Niestety, Eurymachu,
wszystkie moje przymioty, urodę
i kształt, zabrali mi
nieśmiertelni, odkąd Argiwi pod
Ilion poszli, a z nimi małżonek
mój, Odys. Jeśliby on powrócił i
to moje życie wziął w opiekę,
większa i piękniejsza niż teraz
byłaby moja sława. Męczę się
ninie: jakieś bóstwo spuściło na
mnie tyle nieszczęścia! A on,
gdy porzucał ziemię ojczystą,
ujął w przegubie moją prawą rękę
i rzekł:
"Myślę, żono, że nie wszyscy
knemidni Achajowie wrócą bez
szwanku spod Troi, bo mówią, że
Trojanie to bitny naród, dzielni
w oszczepie i w łuku, i w
dosiadaniu rączych rumaków,
które zawsze najprędzej
rozstrzygają równy los wojny.
Więc nie wiem, czy mnie bóg
odeśle z powrotem, czy zginę pod
Troją i wszystko tu zostanie na
twojej głowie. Pamiętaj o matce
i ojcu, jak teraz, albo i
jeszcze więcej, gdy mnie tu nie
będzie. A kiedy zobaczysz zarost
u naszego syna, możesz poślubić,
kogo zechcesz, i opuścić swój
dom."
Tak on mówił: to wszystko
teraz się spełnia. Noc będzie,
kiedy się ów ślub złowrogi
przybliży do mnie przeklętej,
którą Dzeus odarł ze szczęścia.
Ale najsroższy ból ściska me
serce, gdy widzę, jak się tu
zmieniły dawne zwyczaje zalotów.
Wszak ci, co chcą się ubiegać o
zacną kobietę, córkę zamożnego
rodu, i o to się nawzajem
spierają, sami przynoszą woły i
tłuste barany na ucztę dla
przyjaciół dziewczyny i dary
wspaniałe składają, a nie jedzą
za darmo cudzego dobytku.
Tak mówiła i cieszył się
niezłomny boski Odys, że się ona
stara wyciągnąć od nich upominki
i serce im łudzi miłymi słowami,
a w duszy myśli inaczej. Do niej
zaś przemówił Antinoos, syn
Eupejtesa:
- Córko Ikariosa, mądra
Penelopo! Ktokolwiek z Achajów
zechce ci przynieść dary -
bierz, bo niepięknie odrzucać
czyjeś dobre chęci, ale my stąd
nie odejdziemy ani do własnych
majątków, ani gdzie indziej,
póki ty nie poślubisz
najlepszego z Achajów.
Tak mówił Antinoos, wszystkim
się podobały jego słowa, i wnet
każdy posłał herolda po
upominki.
Od Antinoosa przyniesiono
wielki przecudny peplos
wzorzysty, w nim dwanaście
złotych szpilek osadzonych w
kabłąkowatych sprzączkach; od
Eurymacha łańcuch misternej
roboty, ze złota, przetykany
jantarem, słoneczny. Od
Eurydamasa słudzy przynieśli
parę kolczyków, cudnie z trzech
części złożonych: czar od nich
pałał niezmierny. A z domu
Pejsandra, władcy, syna
Poliktora, służący przyniósł
naszyjnik, arcypiękny klejnot.
Inni inne dary przynieśli,
równie nadobne.
Boska niewiasta wróciła do
górnych pokojów, a za nią
służące niosły dary przepiękne,
tymczasem młodzi zajęli się
pląsami i rzewną pieśnią i
trwało to aż do wieczora.
A kiedy pośród ich zabaw
zapadł czarny wieczór, wnet
ustawiono w megaronie trzy
naczynia z ogniem, by im
świeciły; kołem leżały w nich
palne szczapy, świeżo spiżem
odcięte z bardzo suchych drew i
pomieszane z łuczywem. Służące
mężnego Odyssa objaśniały je
koleją. A on sam, szczep
dzeusowy, Odys przemądry odezwał
się do nich:
- Dworki Odyssa, długo
nieobecnego pana, idźcie do
komnat, gdzie przebywa cnotliwa
królowa, idźcie przy niej kręcić
wrzeciona albo czesać wełnę i
pocieszajcie ją swoją
obecnością. A ja tu sam im
wszystkim poświecę. Choćby
chcieli zostać aż do Jutrzenki
cudotronnej, nie zmogą mnie, bom
ja jest bardzo wytrzymały.
Rzekł, one się roześmiały i
spojrzały po sobie. Lecz ostro
doń przemówiła Melanto
pięknolica. Dolios ją zrodził, a
Penelopa przygarnęła i wychowała
jak własne dziecko, obsypując
zabawkami. Ona jednak nie
odwzajemniła się Penelopie i nie
dzieliła z nią smutku: kochała
się w Eurymachu i była z nim
złączona. Takimi to lżywymi
słowami napadła na Odyssa:
- Nędzny przybłędo, czyś rozum
postradał, że nie chcesz iść
spać do kuźni albo do jakiejś
gospody, tylko tu gadasz bez
ustanku? Nie opuszcza ciebie
zuchwałość wśród tylu mężów ani
w sercu nie znasz lęku. Albo
wino uderzyło ci do głowy, albo
już taki twój nałóg, że zawsze
pleciesz głupstwa. A może
wychodzisz z siebie, żeś pokonał
tego żebraka Irosa? Poczekaj,
niebawem kto lepszy od Irosa
wstanie, obije ci z obu stron
głowę mocną pięścią, zaleje
krwią i z domu wyrzuci.
Patrząc na nią spode łba rzekł
Odys przemądry:
- Zaraz tam pójdę, suko, i
powtórzę Telemachowi, co mówisz,
żeby cię tu na miejscu na
kawałki posiekał.
Tymi słowami przepłoszył
kobiety. Myślały, że to prawda,
co on mówi, i uciekały przez
pokoje, a pod każdą ze strachu
zwątlały kolana.
A on stał przy naczyniach
płonących i dbał o światło, a
nikogo z oka nie spuszczał. Zaś
serce w łonie obracało myśli o
tym, co się wkrótce miało
dokonać.
Nie pozwoliła Atena, by hardzi
zalotnicy zaniechali obelg
bolesnych: niech jeszcze większy
ból wdrąży się w serce Laertiady
Odyssa! Tak więc Eurymach, syn
Polibosa, pierwszy się odezwał
drażniąc Odyssa i towarzyszy
pobudził do śmiechu:
- Posłuchajcie mnie, zalotnicy
przesławnej królowej, niech
powiem, co mi serce w piersi
każe. Nie bez woli bożej ten
człowiek wszedł w dom Odyssa, bo
patrzcie: większy niż od łuczywa
idzie blask od jego głowy, gdzie
nie uświadczysz ani włoska.
I zaraz zwrócił się wprost do
grodoburcy Odyssa:
- Gościu, czy nie miałbyś
ochoty zgodzić się do służby,
gdybym cię przyjął? Posłałbym
cię daleko na pola, za uczciwą
zapłatą zbierałbyś pręty
kolczaste i sadził wielkie
drzewa. Miałbyś tam u mnie
zawsze chleb gotowy, dałbym i
odzienie, i sandały na nogi.
Aleś ty się już przyuczył do
złego i nie zechcesz pójść do
roboty, wolisz chodzić na żebry,
żeby mieć czym nakarmić swój
brzuch niesyty.
Odpowiedział mu Odys
przemądry:
- Eurymachu, chciałbym z tobą
pracować o lepsze na łące
wiosenną porą, gdy dzień długi.
Miałbym ja sierp krzywy i ty
taki sam i ścigalibyśmy się w
robocie na czczo aż do zupełnego
zmroku, póki by trawy starczyło.
A gdyby znów przyszło pędzić
woły co najlepsze, czerwone,
duże, dobrze odkarmione paszą,
równego wieku i biegu, a siły
niewyczerpanej, i gdybyś mnie
dał cztery morgi lekkiej do
pługa ziemi, zobaczyłbyś, jak
umiem ciąć proste skiby. A
jeśliby Dzeus wojnę gdzieś
zesłał dzisiaj, bylebym miał
tarczę i dwie włócznie, i hełm
spiżowy, dobrze przylegający do
skroni, zobaczyłbyś mnie w
pierwszym rzędzie walczących i
nie wymyślałbyś mi od brzuchów.
Bardzo jesteś hardy i
nienawistnego ducha, a
wyobrażasz sobie, żeś wielki i
mocny, bo się obracasz wśród
ułomków i miernot. Lecz niechby
Odys wrócił do ziemi ojczystej i
tu przyszedł, to te drzwi,
chociaż takie szerokie,
wydawałyby się ciasne tobie -
uciekającemu przez sień na dwór.
Tak mówił. Eurymach jeszcze
bardziej się rozsierdził i,
patrząc nań spode łba, rzekł
słowa skrzydlate:
- Nędzarzu! Prędzej ty się u
mnie czegoś złego doczekasz za
tę mowę zuchwałą wobec tylu
mężów. Nie czujesz lęku w sercu
- pewnie wino uderzyło ci do
głowy albo już jesteś taki, że
zawsze pleciesz głupstwa. A może
wychodzisz z siebie, żeś pokonał
tego żebraka Irosa?
To mówiąc porwał za stołek,
lecz Odys ze strachu przed
Eurymachem usiadł u kolan
Amfinomosa z Dulichionu. Stołek
rzucony ugodził podczaszego w
prawą rękę. Dzban szczęknął o
ziemię, a podczaszy z jękiem
padł na wznak i legł w prochu. W
cienistych komnatach podniósł
się krzyk zalotników. Jeden do
drugiego podchodził z bliska i
mówił:
- Bodajby ten obcy przybłęda
gdzie indziej wpierw zginął,
zanim tu przyszedł i takie
wszczął zamieszanie. Oto kłócimy
się o żebraków i ta zacna uczta
nie daje radości! Coraz gorzej
się dzieje.
Przemówił jego święta moc
Telemach:
- Szalejecie, opętani, i duszę
wam rozpiera nadmiar jedzenia i
picia. Jakiś bóg pewnie was
szczuje. Ale kiedyście dobrze
podjedli, rozejdźcie się do
domów. Zresztą jak chcecie - ja
nikogo nie wypędzam.
Rzekł, oni tylko wargi
zagryźli, zdumieni, że Telemach
tak śmiało przemawia. Lecz
Amfinomos, świetny syn Nisosa,
syna Aretosa, rzekł do nich:
- Przyjaciele, przeciw
sprawiedliwej rzeczy niech się
nikt nie waży wystąpić z wrogimi
słowami. Nie napastujcie mi tego
przybysza ani nikogo z czeladzi
w domu boskiego Odyssa. Hej,
podczaszy, wnieś puchary,
spełnimy obiaty i rozejdziemy
się do domów. Gościa zostawmy we
dworze Odyssa, na opiece
Telemacha, albowiem do jego
miłego domu on przyszedł.
Wszystkim to słowo się
podobało.
Heros Mulios zmieszał dla nich
krater, a był on heroldem z
Dulichionu, dworzaninem
Amfinomosa. Przystępując do
każdego nalewał, oni zaś,
strąciwszy obiatę dla bogów
szczęśliwych, pili wino słodkie
jak miód. Skończyli obiaty,
wypili, co serce zapragnie, i
poszli - każdy do swego domu.
Pieśń dziewiętnasta
Odys i Penelopa
A w megaronie został boski
Odys i razem z Ateną obmyślał
śmierć zalotnikom. Wtem do
Telemacha rzekł słowa
skrzydlate:
- Telemachu, trzeba wszystek
oręż aresowy złożyć w skarbcu, a
zalotników, gdyby spostrzegli
jego zniknięcie zagadywać
miękkimi słowami: "Z dymu
wyniosłem, bo już nikt by nie
poznał tej broni, którą zostawił
Odys idąc pod Troję, tak
niszczeje w oddechu ognia. A i
ważniejszą rzecz bóstwo położyło
mi na sercu: że kiedyś,
rozgrzani winem, możecie się
powaśnić i w bójce wzajemnej
pokrwawić ze wstydem dla
biesiady i waszych zalotów.
Żelazo bowiem ciągnie męża ku
sobie".
Tak mówił. Usłuchał Telemach
drogiego ojca i zawoławszy
piastunkę Eurykleję rzekł:
- Nianiu, zatrzymaj w pokoju
kobiety, żebym mógł złożyć w
skarbcu piękny oręż ojcowy,
który, odkąd ojca nie ma, wisi
tu w zaniedbaniu i dym go żre.
Byłem dotąd głupi, ale teraz
chcę go złożyć tam, gdzie nie
dochodzi oddech ognia.
Odpowiedziała mu droga
piastunka Eurykleja:
- Ach, żebyś się nareszcie,
moje drogie dziecko, opamiętał i
o dom się zatroszczył, i strzegł
całego mienia. Ale powiedz: kto
ci poświeci, jeśli nie pozwalasz
służącym iść przed sobą ze
światłem?
Odparł roztropny Telemach:
- Ten oto gość. Kto z mojej
miarki zboża czerpie, nie będzie
siedział bezczynnie, choćby i
przyszedł z daleka.
Tak mówił, w niej zaś słowo
zostało bez skrzydeł. Zamknęła
drzwi od pokojów niewieścich.
Wtedy Odys i jego świetny syn
wstali i zaczęli wynosić
szyszaki i tarcze guzami nabite,
i włócznie ostre, a była przy
nich Pallas Atena i niosąc złoty
kaganiec czyniła światło
przepiękne. Telemach odezwał się
do ojca:
- Ojcze, wielki dziw oglądają
moje oczy. Wszak ściany pokoi i
piękne sosręby, i belki sosnowe,
i słupy w górę biegnące świecą
mi w oczach, jakby je płomień
ogarnął. Musi tu być któryś z
bogów, co niebem szerokim
władają.
Odpowiadając mu rzekł Odys
przemądry:
- Milcz, myśli zatrzymaj w
sobie i więcej nie pytaj: takie
są obyczaje bogów, panów Olimpu.
Idź się połóż, a ja tu zostanę,
żeby jeszcze wybadać służące i
twoją matkę. A i ona w swym
smutku zechce mnie o wszystko
rozpytać.
Rzekł. Telemach przeszedł pod
płonącymi pochodniami z megaronu
do swojej sypialni, gdzie
spoczywał, ilekroć naszedł go
słodki sen. Tam się więc położył
i spał aż do bożego świtu. W
megaronie natomiast boski Odys
został i wraz z Ateną obmyślał
śmierć zalotnikom.
A z głębi komnaty wyszła mądra
Penelopa, podobna Artemidzie lub
złotej Afrodycie. Służące
postawiły jej przy ognisku
krzesło misternie wykładane
kością słoniowa i srebrem,
dzieło Ikmaliosa, stolarza,
który do niego przytwierdził
podnóżek na stopy. Krzesło
przykryto miękkim runem i mądra
Penelopa usiadła. Dworki
białoramienne wyszły z megaronu
zabierając chleb, stoły,
puchary, z których pili hardzi
mężowie. Zwęglone szczapy
wyrzuciły z kagańców na ziemię i
dały dużo świeżych, by światło
było i ciepło. I znów po raz
wtóry Melanto zaczepiła Odyssa:
- Jeszcze się tu będziesz
kręcił po domu, zawalidrogo, i
po nocy kobiety podglądał? Za
drzwi, nędzarzu, i niech ci
wieczerza będzie na zdrowie!
Albo wnet ciebie tą głownią
precz stąd przepędzę.
Patrząc na nią spode łba,
rzekł Odys przemądry:
- Dziwna! Czemuż to na mnie ze
złością nacierasz? Czy dlatego,
że nie błyszczę, że szaty mam
liche na ciele, że chodzę po
żebrach? Konieczność mnie gna i
taki już jest każdy żebrak i
włóczęga. Aleć i ja kiedyś
mieszkałem wśród ludzi, w domu
zamożnym, szczęśliwy, i nieraz
wspierałem wędrowców,
skądkolwiek przychodzili i
jakiekolwiek były ich potrzeby.
Miałem sług tysiące, wszystkiego
w bród, jak to bywa u ludzi, co
dobrze żyją i świat ich zwie
bogaczami. Ale Dzeus to wniwecz
obrócił - jego wola. Tak i ty,
kobieto, możesz stracić ten cały
blask, którym teraz wśród sług
błyszczysz: albo się pani na
ciebie rozgniewa, albo Odys
powróci, bo jest jeszcze
nadzieja. A jeśli on zginął i
nie ma dlań powrotu, jest jego
syn, Telemach, taki dzielny z
łaski Apollona. Nie ukryje się
przed nim żaden występek w
pokojach niewieścich, bo nie
jest on już dzieckiem.
Tak mówił, a mądra Penelopa
słuchała i do służącej odezwała
się takim słowem:
- Znam twą bezczelność, suko
bezwstydna, i nie ukryjesz
przede mną niecnoty, która
spadnie na twą głowę. Wszystko
dobrze wiedziałaś, bo słyszałaś
ode mnie, że chcę tego gościa w
swoim domu wypytać o małżonka,
przyczynę mej twardej zgryzoty.
I zwróciła się do klucznicy
Eurynomy:
- Przynieś stołek i nakryj go
runem owczym, by gość usiadł,
mówił i słuchał, gdyż chcę go
wypytać.
Rzekła. Eurynome skwapliwie
przyniosła i postawiła stołek
pięknie rzeźbiony, i narzuciła
nań owcze runo. Usiadł niezłomny
boski Odys. Pierwsza przemówiła
mądra Penelopa:
- Gościu, zapytam cię
najpierw, ktoś zacz i skąd?
Gdzie twój gród i ród?
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Niewiasto, nikt ze
śmiertelnych, jak ziemia
szeroka, nie mógłby o tobie nic
złego powiedzieć: twoja sława do
niebios szerokich sięga, niby
jakiegoś naprawdę
nieskazitelnego króla, który w
bojaźni bożej nad rzeszą
dzielnych mężów panuje i
sprawiedliwości strzeże, a pod
jego dobrymi rządami czarna
ziemia niesie pszenicę i
jęczmień, drzewa są ciężkie od
owoców, nieustannie rodzą się
owce, morze dostarcza ryb, a
ludy żyją szczęśliwie. Tak więc
dzisiaj w tym swoim domu o
wszystko mnie pytaj, tylko nie o
mój ród ani moją ojczyznę, byś
mi wśród wspomnień jeszcze
bardziej serca nie napełniła
goryczą. Bardzo jestem
udręczony, a nie wypada w cudzym
domu siedzieć, jęczeć i narzekać
- nic gorszego jak płakać bez
ustanku. Jeszcze by któraś ze
sług albo i ty sama rozgniewała
się na mnie, mówiąc, że winem
obciążony we łzach się
rozpływam.
Odpowiedziała mu wtedy mądra
Penelopa:
- Gościu, wszystkieć moje
przymioty, urodę i kształt
zabrali nieśmiertelni, odkąd
Argiwi poszli pod Ilion, a z
nimi małżonek mój, Odys. Jeśliby
on powrócił i to moje życie
wziął w opiekę, większą i
piękniejszą niż teraz byłaby
moja sława. Męczę się ninie:
jakieś bóstwo spuściło na mnie
tyle nieszczęścia. Wszyscy, ilu
ich jest, najlepsi z panów
Dulichionu, Same i lesistego
Dzakyntu i którzy siedzą na
samej z dala widnej Itace -
starają się o mnie wbrew mojej
woli i objadają ten dom. Stąd
nie dbam już ani o gości, ani o
błagalników, ani o heroldów,
którzy są sługami ludu, lecz z
tęsknoty za Odyssem lube serce
mi topnieje. Oni chcą ślub
przyśpieszyć, ja podstępy motam.
Najpierw natchnęło mnie bóstwo
postawić w mojej komnacie
wielkie krosna i tkać faros
cieniutki i bardzo obszerny, im
zaś powiedziałam: "Chłopcy
zalotnicy, umarł boski Odys, ale
choć wam śpieszno do ślubu,
poczekajcie, aż skończę ten
faros, by mi się przędza nie
zmarnowała. Ma to być gzło
grobowe dla herosa Laertesa,
gdyby go kiedyś dola okrutna
powaliła drętwą śmiercią. Boję
się na siebie ściągnąć gniew
Achajek, że bez całunu leży taki
bogacz". Tak mówiłam i usłuchało
męskie serce. Odtąd za dnia
tkałam na wielkich krosnach, a w
nocy prułam przy łuczywie. Przez
trzy lata się z tym ukrywałam i
zwodziłam Achajów. Lecz gdy
nadszedł czwarty rok a z nim
wiosna, prowadząc dnie coraz
dłuższe, wydało się wszystko
przez sługi, te suki bezwstydne.
Zaskoczyli mnie i z krzykiem
napadli: choć się opierałam,
musiałam skończyć, nie było
rady. I teraz nie mogę uciec
przed ślubem ani nie znajduję
innego wyjścia. I rodzice bardzo
mnie gonią do małżeństwa, i syn
się niecierpliwi widząc, jak mu
pożerają dobytek. Wszystko
rozumie, jest mężem zdolnym
podjąć troskę o dom i Dzeus jemu
swych łask użycza. Ty jednak mi
powiedz, jaki twój ród, skąd
jesteś, bo chyba nie wyrosłeś z
dębu, jak w starej bajce, ani ze
skały.
Odpowiadając jej przemówił
Odys przemądry:
- Żono czcigodna Laertiady
Odyssa, skoro nie przestajesz
pytać mnie o mój ród, powiem,
choć doprawdy oddajesz mnie
cierpieniom większym niż te,
które mnie bolą: takie już prawo
dla każdego, kto jak ja teraz
tak długi czas jest z dala od
ojczyzny i cierpiąc niedolę tuła
się po wielu miastach
śmiertelnych. Powiem ci więc, o
co mnie tak natarczywie pytasz.
Jest pośrodku ciemnego jak wino
morza ziemia niejaka, Kreta,
piękna i żyzna, wokół wodą
oblana. Ludzi tam ćma i
dziewięćdziesiąt miast. Różne
wśród nich języki pomieszane. Są
i Achajowie, i dumni Eteokreci,
i Kidonowie, i Dorowie
podzieleni na trzy szczepy, i
boscy Pelasgowie. Największe
wśród nich jest miasto Knosos, a
królował w nim co dziewięć lat
obierany król Minos, wielkiego
Dzeusa powiernik, ojciec mojego
ojca, wielkodusznego Deukaliona.
Deukalion zaś spłodził mnie i
władcę Idomeneusa. Lecz ów na
zakrzywionych okrętach poszedł
pod Ilion razem z Atrydami. On
jest pierworodny i większej
dzielności. Ja jestem młodszy
wiekiem, a moje sławne imię:
Ajton. Tam ja widziałem Odyssa i
dałem mu dary gościnne. Bo i
jego po drodze do Troi siła
wiatru zagnała do Krety,
odpędzając od Malei. Stanął pod
Amnisos, gdzie pieczara
Ejlejtyi, w niedobrej przystani.
Z trudem uciekł przed burzą.
Natychmiast poszedł do miasta i
pytał o Idomeneusa, z którym,
jak mówił, łączył go związek
gościnności, przyjaźń i
szacunek. A minęła już dziesiąta
albo jedenasta Jutrzenka, jak
tamten z zakrzywionymi okrętami
ruszył pod Ilion. Ja go więc
przyjąłem do swego domu i dobrze
ugościłem otaczając troską i
miłością, bo w domu był
dostatek. A i towarzyszom,
którzy z nim szli, dałem mąkę i
ciemne wino, zebrane w naszej
gminie, i woły na zarżnięcie, by
nasycić ich serce. Dwanaście dni
pozostali wtedy boscy Achajowie,
trzymał ich bowiem Boreasz,
nasłany przez jakieś złe bóstwo,
a tak silny, że niepodobna było
ani ustać na ziemi. Na trzynasty
dzień wiatr opadł, a oni ruszyli
w drogę.
Wiele zmyślał mówiąc rzeczy do
prawdy podobne. A słuchającej
płynęły łzy, topniały lica, gdy
opłakiwała siedzącego obok męża.
Litował się w sercu Odys nad
szlochającą kobietą i oczy w
powiekach stanęły nieruchomo:
rzekłbyś, z rogu albo żelaza.
Podstępnie zataił swe łzy. A
ona, nasyciwszy się łzami i
płaczem, znów się doń zwróciła
ze słowami:
- Teraz ja ciebie, gościu,
doświadczę. Jeśli naprawdę, jak
mówisz, tam w swoim domu
gościłeś mego małżonka wraz z
jego boskimi towarzyszami,
powiedz mi, jakie to miał na
sobie odzienie, sam jak wyglądał
i jacy z nim szli towarzysze.
Odpowiadając przemówił Odys
przemądry:
- Kobieto, niełatwo powiedzieć
to o kimś, kto przez tak długi
czas jest daleko. Już dwudziesty
rok idzie, jak odjechał z mojej
ojczyzny. Ale ci powiem, jak się
memu sercu wydaje. Chlajnę
purpurową wełnianą miał boski
Odys, podwójną, a sprzączka w
niej była ze złota, o dwóch
tulejkach, z rzeźbą misterną: w
przednich łapach pies trzymał
pstrego jelonka, który się
wyrywał czując na sobie jego
zęby. Wszyscy podziwiali, jak w
tym złocie pies dusi jelonka,
który nogami przebiera chcąc
umknąć. Dalej zauważyłem u niego
na ciele chiton świetlisty jak
skórka wysuszonej cebuli. Taki
był delikatny, a jasny jak
słońce. Zaiste, wiele niewiast
nie mogło mu się napatrzyć. Lecz
jeszcze co innego ci powiem i
niech to zapadnie w twe łono.
Nie wiem, czy Odys z tym
odzieniem na ciele z domu
wyszedł, czy dał mu je któryś z
towarzyszy, gdy wstąpił na chyży
okręt, czy też jakiś przyjaciel
- wszak Odys miał wielu
przyjaciół, bo mało kto z
Achajów mógł się z nim równać.
Ja także dałem jemu spiżowy
miecz, podwójną chlajnę, piękną,
purpurową, i chiton do kostek i
ze czcią odprowadziłem na pokład
okrętu. A miał on ze sobą
herolda, który był nieco starszy
od niego i mogę ci również
powiedzieć, jak wyglądał. Krągły
w plecach, smagły, kędzierzawy,
na imię mu było Eurybates. Odys
wyróżniał go z całej drużyny, bo
umysłem był mu najbliższy.
Tak mówił, a w niej wzmogło
się pragnienie płaczu, gdy
rozpoznała nieomylne znaki,
jakie jej podał Odys. Obfite łzy
przyniosły jej ulgę, i
odpowiadając mu rzekła:
- Dotychczas, gościu,
litowałam się nad tobą, teraz
będziesz w moim domu kochany i
czczony. To ja sama wyniosłam ze
skarbca te szaty starannie
złożone i dołożyłam sprzączkę
błyszczącą, by mu była ozdobą.
Ale ja go już nie powitam
wracającego do domu i do miłej
ziemi ojczystej. Na zły los
odpłynął w głębokim okręcie Odys
do tej niewymownej Złotroi.
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Niewiasto czcigodna
Laertiady Odyssa, nie psuj sobie
pięknej płci ani serca nie
roztapiaj lamentem. Oczywiście,
nie biorę ci tego za złe: nie
takiego bowiem męża opłakuje
kobieta, gdy w miłości rodziła
mu dzieci, cóż dopiero Odyssa, o
którym powiadają, że jest do
bogów podobny! Lecz przestań
płakać i zważ moje słowa:
szczerze ci powiem i nic nie
ukryję z tego, co słyszałem o
powrocie Odyssa, który żyje i
jest niedaleko, w tłustej ziemi
Tesprotów. Skarby wiezie liczne
i zacne, a wciąż jeszcze
doprasza się o nie po kraju.
Lecz wierną drużynę stracił, tak
samo jak i wydrążony okręt, na
morzu ciemnym jak wino, gdy
wracał od wyspy Trynakii.
Rozgniewał się nań Dzeus i
Helios, którego krowy zabili
towarzysze. Wszyscy oni zginęli
na huczącym morzu, a on sam
chwycił się belki okrętowej i
fala wyrzuciła go na ląd, na
ziemię Feaków, którzy są
bliskimi krewnymi bogów. Oni go
z serca jak boga uczcili,
obsypali darami i sami
zapragnęli odesłać bez szwanku
do domu. Już by tu Odys był
dawno, ale spodobało się jego
sercu wędrować po ziemi dalekiej
i gromadzić bogactwa, a zna Odys
niejedną drogę do zysków i nikt
ze śmiertelnych jemu w tym nie
dorówna. Tak mówił mi król
Tesprotów, Fejdon, i zaklął się,
lejąc obiaty w mojej obecności,
że okręt stoi na morzu i drużyna
jest w pogotowiu, aby odwieźć
Odyssa do miłej ziemi ojczystej.
Ale wpierw mnie odesłał,
przypadkiem bowiem nawinął się
okręt Tesprotów, płynący do
pszennego Dulichionu. I pokazał
mi skarby, jakie Odys zgromadził
i złożył w domu tego władcy:
można by żyć z tego we dwoje aż
do dziesiątego pokolenia. Sam
Odys udał się pono do Dodony, by
z boskich liści wysokiego dębu
posłyszeć wolę Dzeusa, jak ma
wrócić po tak długiej
nieobecności do miłej ziemi
ojczystej: jawnie czy po
kryjomu. A więc ocalał i
przyjdzie, już jest bardzo
blisko, już wkrótce stanie wśród
swoich drogich na niwie
rodzinnej. Mogę ci na to
przysiąc. Klnę się Dzeusem,
który jest z bogów najwyższy i
najlepszy, klnę się
nieskazitelnego Odyssa ogniskiem
domowym, u którego stoję, że
spełni się wszystko, jak mówię:
tego roku tu przyjdzie Odys,
między tym niknącym księżycem a
nowiem.
Znów doń przemówiła mądra
Penelopa:
- Oby się twoje słowo, mój
gościu, spełniło! Wnet poznałbyś
moją miłość i szczodrość, a
każdy, kto by cię spotkał,
wielbiłby twoje szczęście. Ale
mi serce mówi, że będzie
inaczej: już Odys nie wróci do
domu ani ty się nie doczekasz
naprawy, bo nie ma w tym domu
takich panów, jakim był Odys
wśród mężów - jeśli był kiedy! -
on wiedział, jak gości
czcigodnych odsyłać i
przyjmować. Ale go, dziewczęta,
umyjcie i przygotujcie mu łoże -
pościel i chlajny, i wezgłowie
świetliste, aby mu było ciepło,
póki nie wzejdzie złototronna
Jutrzenka. A skoro świt wykąpać
go proszę i namaścić, by obok
Telemacha zasiadł w megaronie i
pomyślał o śniadaniu. A jeśli
ktoś z nich gościa do żywego
obrazi, tym gorzej dla niego:
nic już tu nie wskóra, choćby
się najokropniej wściekał.
Jakżebyś bowiem, gościu, mógł
powiedzieć, że inne niewiasty
przewyższam rozumem i
przezornością, gdybyś ty
chropawy na ciele i w lichym
przyodziewku siadał do stołu w
mym domu. Życie ludzkie jest
takie krótkie! Kto jest nieużyty
i twardego serca, na tego
wszyscy śmiertelni szemrzą, póki
żyje, a po śmierci głośno
oczerniają. A kto sam jest bez
skazy i postępuje bez zarzutu,
tego sławę goście szeroko
roznoszą po całym świecie i
wielu zwie go szlachetnym.
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Małżonko czcigodna Laertiady
Odyssa! Zbrzydły mi chlajny i
prześcieradła świetliste, odkąd
okręt o długich wiosłach zaniósł
mnie daleko od śnieżnych gór
Krety. Niech już leżę jak
wprzódy na nędznym barłogu,
gdzie tyle nocy bezsennych
przetrwałem w oczekiwaniu
boskiej Jutrzenki. O mycie nóg
także nie dba moje serce, i nie
dotknie się naszych stóp żadna z
kobiet, chyba jakaś stateczna
staruszka, która wycierpiała
tyle co ja: jej bym nie wzbronił
dotknąć swoich nóg.
Znów doń przemówiła mądra
Penelopa:
- Miły gościu, żaden z
dalekich przybyszów, co w moim
domu gościli, nie był ani tak
rozumny, ani tak miły jak ty,
który o wszystkim tak rozsądnie
i z namysłem rozprawiasz. Jest u
mnie staruszka, mądra i zaradna,
która tego nieszczęśnika
troskliwie chowała i piastowała,
wziąwszy go w swoje ręce, skoro
go matka urodziła: ona tobie
nogi umyje, choć już niewiele ma
sił. Wstawaj, mądra Euryklejo, i
umyj rówieśnika twego pana. Z
pewnością i Odys ma już takie
same nogi i takie same ręce, bo
w niedoli prędko się ludzie
starzeją.
Tak mówiła, staruszka zaś
twarz zakryła rękami, polały się
łzy gorące, przemówiła ze
smutkiem:
- Jakżem przez ciebie
nieszczęśliwa, dziecko! Zaiste,
Dzeus zawziął się na ciebie,
mimo że serce masz takie
poczciwe. Nikt chyba ze
śmiertelnych nie spalił tyle
tłustych udźców piorunnemu
Dzeusowi, nikt tyle hekatomb
wybranych nie dał co ty, prosząc
o dobrą starość i żeby się
chował twój jasny syn - teraz,
jak widzę, Dzeus tobie odjął na
zawsze dzień powrotu. Może i
jemu tak urągały kobiety w
dalekiej gościnie, gdy zachodził
do możnych domów, jak z ciebie
się tu wyśmiewają te wszystkie
suki, którym za swe zniewagi i
upokorzenia nawet się umyć nie
pozwalasz. Ja się nie wzdragam
usłuchać rozkazu córki Ikariosa,
mądrej Penelopy. Umyję ci nogi i
ze względu na ciebie, bo się we
mnie serce poruszyło zgryzotą.
Ale zważ teraz słowo, które
powiem. Wielu tutaj przychodziło
gości z daleka, lecz żaden,
wyznaję, nie był tak z pozoru
podobny do Odyssa, jak ty - ten
sam wzrost, ten sam głos, te
same nogi.
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Staruszko, tak mówią
wszyscy, których oczy widziały
nas obu, że jesteśmy bardzo do
siebie podobni, i ty sama to
zauważyłaś.
Rzekł, a staruszka wzięła
błyszczącą miednicę, która jej
służyła do mycia nóg, nalała do
niej dużo zimnej wody, potem
dodała gorącej. Odys zaś usiadł
z dala od ogniska, gdzie było
najciemniej, bo nagle przyszło
mu na myśl, że ona rozpozna jego
bliznę i wszystko od razu się
wyda. A ona przystąpiła do niego
i myła swego pana. Nagle poznała
bliznę.
Przed laty zranił go dzik
białym klem, gdy Odys wybrał się
do Parnasu odwiedzić Autolikosa
i jego synów. Był to dostojny
ojciec jego matki, który innych
ludzi przewyższał złodziejstwem
i przysięgami. Sam bóg mu to
dał, Hermes, któremu on palił
udźce baranów i koźląt, a ten
przyjmował z wdzięcznością i
wspierał życzliwie. Do tłustej
ziemi Itaki gdy Autolikos
zawitał, zdarzyło się, że jego
córka właśnie urodziła syna, i
po skończonym obiedzie Eurykleja
położyła mu dziecko na kolanach
mówiąc:
- Autolikosie, znajdź sam
imię, które dasz drogiemu
dziecku twego dziecka, wszak ci
jest ten wnuk bardzo upragniony.
Odpowiadając jej Autolikos
rzekł:
- Zięciu i córko moja, dajcie
mu imię, które wam powiem.
Przychodzę tu w gniewie na wiele
kobiet i mężczyzn, których
ziemia żywi, niech mu więc na
imię będzie Odys, czyli gniewny.
A kiedy dorośnie i odwiedzi
wielki dom pod Parnasem, skąd
jego matka pochodzi, dam jemu z
tych skarbów, które tam u mnie
leżą, i radosnego z powrotem
odeślę.
Z takiego to powodu Odys
wyruszył po te sławetne dary.
Zaraz go Autolikos i jego
synowie uściskali i powitali
gładkimi słowami, a matka matki
Odyssa, Amfitea, objęła i
całowała w głowę i w oczy
piękne. Autolikos synom
przesławnym kazał przyrządzić
wieczerzę. W mig usłuchali,
wyprowadzili pięcioletniego wołu
i, krzątając się przy nim,
zdjęli skórę, poćwiartowali,
umiejętnie pocięli na drobne
części, włożyli na rożny, a
upiekłszy starannie, podzielili
między obecnych. Cały dzień
ucztowali aż do zachodu słońca,
niczego sercu nie brakło na tej
biesiadzie. Kiedy zaś zaszło
słońce i nastąpiła ciemność,
położyli się, by wziąć dar snu.
Skoro z mgieł zrodzona
pojawiła się różanopalca
Jutrzenka, ruszyli na łowy: i
psy, i synowie Autolikosa, a z
nimi szedł Odys. Wspinając się
na strome zbocza okrytego lasem
Parnasu, szybko doszli do
wietrznych jarów. Właśnie
słońce, wyszedłszy z wolna
płynących wód boskiego Okeanosa,
dotknęło niw, gdy myśliwi weszli
do parowu: przodem psy biegły za
tropem, w tyle synowie
Autolikosa, wśród nich boski
Odys, który kroczył tuż za psami
potrząsając włócznią o długim
cieniu. A tam w gęstych
chaszczach wielki dzik miał
legowisko. Odporne na siłę
wiatrów wilgotnych, nie
dopuszczały promieni jasnego
słońca ani deszcz nie przenikał
do środka, taki to był gąszcz, a
liści spadłych leżało mnóstwo.
Gdy go dobiegł odgłos nóg
tropiących ludzi i psów, ruszył
z kniei. Ze zjeżoną szczeciną, z
ogniem w oczach, stanął
naprzeciw. Pierwszy, chcąc go
zranić, skoczył na niego Odys z
włócznią w krzepkiej dłoni.
Ale go dzik uprzedził i
ugodził powyżej kolana. Kieł
przeszedł bokiem i wydarł wiele
mięsa, lecz nie sięgnął do
kości. Odyssowi zaś udało się
zranić go w prawą łopatkę: na
wylot przeszedł grot jasnej
dzidy. Zwierz ryknął, padł w
proch i dech wyzionął. Zajęli
się nim synowie Autolikosa,
nieskazitelnemu zaś, boskiemu
Odyssowi zawiązano ranę
starannie, zaklęciem zatamowano
krew czarną i wszyscy wkrótce
wrócili do domu drogiego ojca.
Tam go dobrze leczyli i sam
Autolikos, i synowie Autolikosa
i złożyli mu dary wspaniałe, i
wśród wspólnej radości
serdecznie wyprawili do Itaki.
Ucieszyli się z jego powrotu
ojciec i matka czcigodna i
wypytywali, skąd ma tę bliznę.
Dokładnie im opowiedział, jak go
na łowach dzik zranił białym
kłem, gdy poszedł na Parnas z
synami Autolikosa.
Staruszka wodząc dłońmi po
jego nodze dotknęła blizny i od
razu ją poznała. Noga wyśliznęła
się jej z rąk i uderzyła w
miednicę, aż jęknął spiż. Z
przewróconej miednicy woda
wylała się na ziemię. Radość i
ból jednocześnie owładnęły duszą
Euryklei, oczy napełniły się
łzami, załamał się głos, zawsze
tak świeży. Dotknąwszy podbródka
Odyssa przemówiła:
- Zaprawdę, tyś Odys, drogie
dziecko. A jam ciebie nie
poznała, dopiero teraz, kiedy
oto swojego pana dotknęłam
rękami.
Rzekła i obróciła oczy ku
Penelopie, chcąc jej dać znak,
że mąż jest w domu. Lecz ona nie
mogła ani spojrzeć w tę stronę,
ani nic zauważyć, ponieważ Atena
odwróciła jej myśli. Odys
natomiast, szukając po omacku,
chwycił staruszkę - prawą ręką
za gardło, a lewą przyciągnął ją
ku sobie, mówiąc:
- Nianiu, czemu chcesz mnie
zgubić? Wykarmiłaś mnie przecież
u własnej piersi, a teraz ja po
wielu cierpieniach, w
dwudziestym roku, przyszedłem do
ziemi ojczystej. Lecz skoroś to
odkryła i bóg ci to wrzucił w
serce, milcz, żeby się nikt w
domu nie dowiedział. Boć
zapowiadam, co się spełni na
pewno: jeśli bóg przeze mnie
zdławi wyniosłych zalotników, i
ciebie, mojej karmicielki, nie
oszczędzę, kiedy zabijać będę w
swym domu wszystkie służebne
niewiasty.
Odrzekła mądra Eurykleja:
- Dziecko moje, jakież to
słowo wymknęło się tobie z
zagrody zębów? Wiesz przecież,
jaki jest we mnie duch
nieugięty: będę ci jak twardy
kamień albo żelazo. Lecz oto, co
jeszcze powiem, a ty weź pod
uwagę: jeśli bóg przez ciebie
zdławi wyniosłych zalotników,
wtedy ja tobie wskażę dokładnie
kobiety w naszym domu, które ci
wstyd czynią, a które są
niewinne.
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Nianiu, po cóż miałabyś je
wymieniać? Nie trzeba. Już ja
sam dobrze się im przyjrzę i
każdą rozpoznam. A teraz milcz o
wszystkim i zdaj się na bogów.
Rzekł, a staruszka wyszła z
megaronu, żeby przynieść wody do
nóg, gdyż poprzednia wszystka
się wylała. Skoro go zaś umyła i
natarła tłustą oliwą, znów
bliżej ognia przysunął Odys swój
stołek, by się ugrzać, bliznę
zaś przykrył łachmanem. Pierwsza
odezwała się mądra Penelopa:
- Gościu, jeszcze trochę
porozmawiamy. Wnet przyjdzie
godzina miłego spoczynku, w
której nawet człowiek zmartwiony
bierze słodki sen. Mnie
natomiast bóstwo dało bezkresną
zgryzotę: za dnia, choć smucę
się i płaczę, mam rozrywkę w
doglądaniu domowej czeladzi, ale
kiedy noc przyjdzie i wszystkich
ogarnia sen, leżę na łożu, a
chmara ostrych trosk bodzie moje
serce żałobne. Jak córka
Pandareosa, zielonkawy słowik z
nadchodzącą wiosną śpiewa
pięknie, ukryta w gęstym
listowiu drzew, i wciąż
zmieniający się głos podaje na
wielokrotne echo, opłakując
drogiego syna, Itylosa, którego
nieopatrznie spiżem zabiła, tak
i moje serce miota się na wsze
strony: czylić mam zostać przy
moim chłopcu i tu wszystkiego
pilnować, majątku mego i sług, i
tego wielkiego domu o stropie
wysokim, z szacunku dla
małżeńskiej łożnicy i dobrej
sławy u ludu, czy pójść za tym,
kto najlepszy z zalotników
achajskich i czyje wiano
najbogatsze. Syn mój, dopóki był
mały i głupiutki, nie dawał mi
pójść za mąż i opuścić
mężowskiego domu, lecz teraz,
kiedy jest duży i dorosły, sam
sobie życzy, żebym stąd poszła i
wróciła do ojca, bo nie może
ścierpieć, że Achajowie zjadają
jego mienie. Ale posłuchaj i
wyłóż mi oto ten sen.
Dwadzieścia gęsi na podwórzu
wyjada z wady ziarna pszenicy, a
ja cieszę się ich widokiem.
Nagle wylatuje z gór wielki
krzywodzioby orzeł, jedną po
drugiej chwyta za szyję i dusi.
Leżały na kupie, gdy on się
wzniósł w boskie przestworza.
Płakałam i krzyczałam we śnie, a
koło mnie zgromadziły się
pięknowłose Achajki i pomagały
mi opłakiwać gęsi, które orzeł
zabił. Lecz on wrócił i usiadł
na wystającym dachu i głosem
ludzkim przemówił, żeby mnie
pocieszyć: "Odwagi, córko
przesławnego Ikariosa! To nie
mara, ale jawa: ta rzecz tobie
się spełni. Gęsi to zalotnicy, a
ja, ten orzeł - twój powrócony
mąż i wszystkim zalotnikom
nędzną śmierć przyniosę." Tak
mówił, a mnie sen słodki odszedł
i policzyłam gęsi, które jak
wprzódy na podwórzu dziobały
pszenicę z koryta.
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Niewiasto, po cóż inaczej
wykładać sen, skoro sam Odys
powiedział, jak się on spełni?
Jawna stąd zguba wszystkich
zalotników: nikt z nich nie
uniknie śmierci.
I znów rzekła doń mądra
Penelopa:
- Gościu, zaiste próżne są
sny, a ich mowa bez związku i
nie wszystko ludziom się
spełnia. Dwie są bowiem bramy
zwiewnych snów: jedna z rogu,
druga z kości słoniowej. Te,
które przechodzą przez rżniętą
kość słoniową, są zasłonięte i
niosą czcze słowa, te zaś, co
wychodzą z drzwi rogowych, wróżą
prawdę temu, kto ze śmiertelnych
je zobaczy. Lecz do mnie, jak
sądzę, nie tędy przyszedł
straszny sen: za wielkie byłoby
to szczęście dla mnie i dla
syna. Coś jeszcze ci powiem, a
ty rzuć w swoje serce. Oto już
nadchodzi przeklęty brzask,
który mnie zabierze z domu
Odyssa: dziś bowiem urządzę
zawody. Dwanaście toporów on w
swoim domu stawiał rzędem jak
kozły okrętowe i stanąwszy z
daleka wszystkie jedną strzałą
przenikał. Teraz taką grę
zalotnikom wyznaczę: kto swymi
dłońmi najłatwiej łuk napnie i
strzałą przeszyje wszystkie
dwanaście toporów, za tym pójdę
porzucając ten dom mojej
młodości, tak piękny, pełny
dobytku - nigdy nawet we śnie go
nie zapomnę.
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Czcigodna małżonko Laertiady
Odyssa! Nie zwlekaj dłużej z tą
grą: prędzej ci bowiem powróci
Odys przemądry niż oni,
obmacując ten gładki łuk,
naciągną cięciwę i przez żelazo
strzałę przepuszczą.
Z kolei rzekła doń mądra
Penelopa:
- Jeślibyś zechciał, mój
gościu, posiedzieć tu i bawić
mnie, sen by nie dotknął moich
powiek. Lecz niepodobna być
ludziom zawsze bez snu, każdemu
jego część dali nieśmiertelni na
tej ziemi zbożorodnej. Pójdę na
górę położyć się w moim
utrapionym łożu, które wciąż
łzami oblewam, odkąd Odys
poszedł na tę przeklętą
Złotroję. Tam się więc położę, a
ty tutaj albo na ziemi zrób
sobie legowisko, albo niech ci
postawią pryczę.
To mówiąc weszła do komnat
świetlistych, nie sama, z nią
szły dziewki służebne. I płakała
Odyssa, miłego małżonka, aż
jasnooka Atena rzuciła jej na
powieki słodki sen.
Pieśń dwudziesta
Wróżby i znaki
W sieni spoczywał boski Odys.
Rozłożył nie garbowaną skórę
wołu, na to dużo run z owiec
zabitych przez Achajów, a gdy
już spoczął, Eurynome rzuciła
nań chlajnę. Leżał Odys
obmyślając w sercu zgubę
zalotnikom i czuwał. Z megaronu
wymykały się kobiety, które już
przedtem łączyły się z
zalotnikami. Idąc pobudzały się
nawzajem do śmiechu i wesołości.
A jemu serce burzyło się w lubej
piersi. Wahał się, czy skoczyć i
każdej z nich zadać śmierć, czy
pozwolić hardym zalotnikom, by
jeszcze ten ostatni raz z nimi
spali.
Serce w nim szczekało. Jak
suka obiega w koło swe słabe
szczenięta i na nieznajomych
szczeka, gotowa do walki, tak w
nim szczekała złość na jawną
zbrodnię. Bijąc się w piersi
karcił swe serce:
- Znieś i to, moje serce,
jużeś i bardziej psie dni
znosiło, jak ów, kiedy
nieokiełznany Kiklop pożerał
dzielnych towarzyszy. Twoja to
wówczas roztropna odwaga
wyprowadziła mnie z pieczary, w
której sądziłem, że zginę.
Tak przemawiał do serca
miłego, a wierne, cierpliwe
serce było mu posłuszne. Lecz
sam się obracał z boku na bok.
Jak ktoś żołądek napełniony
tłuszczem i krwią trzyma nad
silnym ogniem i szybko to w tę,
to w ową stronę obraca, by go
najprędzej usmażyć, tak on się
obracał na łożu i rozmyślał,
jakim sposobem sam jeden położy
ręce na bezwstydną rzeszę
zalotników.
Z nieba zstąpiwszy zbliżyła
się do niego Atena w postaci
niewieściej. Stanęła u głowy i
rzekła:
- Czemu nie śpisz,
najnieszczęśliwszy z ludzi? To
przecież twój dom, a w domu żona
i syn, którego każdy może tobie
zazdrościć.
Odpowiadając jej rzekł Odys
przemądry:
- Wszystko to słuszne, co
mówisz, bogini, ale o jedno
serce mi w piersiach się tłucze:
jak sam jeden położę ręce na
bezwstydnych zalotnikach, którzy
się tu co dzień schodzą
gromadnie. A oto najważniejsza
rzecz, nad którą rozmyślam:
jeślibym ich zabił z Dzeusa i
twojej woli, dokąd mam uciec? -
zastanów się, proszę.
Znów przemówiła bogini
jasnooka Atena:
- A, niecnoto! Inny by nawet
lichszemu zaufał towarzyszowi,
śmiertelnikowi, co wiele
rozumie, a ja przecież boginią
jestem, która nieustannie
strzeże ciebie we wszystkich
kłopotach. Powiem ci wyraźnie:
gdyby pięćdziesiąt oddziałów
tych ludzi znikomych osaczyło
nas dysząc aresowym mordem, to i
tak zabrałbyś im woły i tłuste
owce. Lecz niechaj cię sen
weźmie: niepotrzebnie się
dręczysz tym pilnowaniem i
czuwaniem - już wypłyniesz z
niedoli.
Rzekła i zlała mu sen na
powieki, sama zaś na Olimp
wróciła arcyboska.
Właśnie kiedy go sen ogarnął,
rozluźnił członki i rozproszył
troski serdeczne, jego
frasobliwa małżonka zbudziła się
i usiadłszy na miękkim łożu
płakała. A gdy płacz uśmierzył
jej serce, boska niewiasta
najpierw modliła się do
Artemidy:
- Artemido, córo Dzeusa,
czcigodna bogini! Albo mnie tu
zaraz przeszyj strzałą i zabierz
mi życie, albo niech mnie wicher
porwie i zaniesie na mgliste
ścieżki, i wrzuci w ujście
wstecz płynącego Okeanu. Tak
ongi Pandareosa córki wicher
porwał. Rodziców bogowie im
zabili, a one zostały w domu,
sieroty. Boska Afrodyta karmiła
je serem i słodkim miodem, i
winem, Hera więcej niż innym
niewiastom dała im urody i
rozumu, a wzrost Artemida
przeczysta, Atena zaś wyuczyła
sztuk świetnych. I właśnie boska
Afrodyta wstąpiła na Olimp
wysoki prosić o szczęśliwe
małżeństwo dla tych dziewcząt u
piorunnego Dzeusa, który dobrze
wie wszystko, ludzką dolę i
niedolę - gdy Harpie porwały
dziewczęta i oddały w opiekę
złowrogim Eryniom. Niech i mnie
tak zniknąć pozwolą panowie
olimpijskiego dworu, albo niech
mnie porazi Artemis pięknowłosa,
bym zeszła pod ziemię
nienawistną i zobaczyła Odyssa.
Nie chcę być rozrywką lichszego
odeń męża! Jeszcze można znieść,
kiedy w twardej udręce serca
płacze się po całych dniach, ale
bodaj noce przynoszą sen:
zapomina się o wszystkim, o złym
i dobrym, gdy się zamknie
powieki. Lecz na mnie bóstwo
zsyła nawet sny niedobre: tej
nocy spał on przy mnie taki,
jaki był, kiedy szedł na wojnę,
i radowało się moje serce, bo
byłam pewna, że to nie sen, ale
jawa.
Gdy to mówiła, oto wzeszła
złototronna Jutrzenka. A boski
Odys posłyszał głos płaczącej.
Nasłuchiwał. Zdawało się jego
sercu, że już go poznała i że
stoi u jego wezgłowia. Zgarnął
chlajnę i owcze runa, na których
spał, i złożył na jednym z
tronów w megaronie, a skórę wołu
wyniósł na dwór i ręce
wzniósłszy modlił się do Dzeusa:
- Ojcze Dzeusie, jeśli się wam
spodobało po tylu niedolach na
suszy i na wodzie sprowadzić
mnie do mojej ziemi, spraw, żeby
od ludzi, co się obudzą w tym
domu, odezwał się do mnie głos
jakiś, a poza domem żeby się
ukazał inny znak dzeusowy.
Tak się modlił, wysłuchał go
Dzeus wszechwiedzący. Zagrzmiało
od świetlistego Olimpu, wysoko,
w chmurach: ucieszył się boski
Odys. A z pobliskiej izby
czeladnej doleciał głos
młynarki. Miał tam bowiem
pasterz ludów swoje żarna, przy
których krzątało się kobiet
dwanaście i mełło mąkę
jęczmienną i pszenną, szpik
mężów. Inne już spały, bo zmełły
swoją pszenicę, ta jedna jeszcze
nie skończyła - była najsłabsza.
Ona to stojąc przy żarnach
rzekła słowo-znak swemu panu:
- Ojcze Dzeusie, który bogom i
ludziom panujesz, zaiste
potężnie zagrzmiałeś z
gwiaździstego nieba, choć ani
chmurki nie widać: to jakiś twój
znak. I mnie, biednej, spełń
teraz słowo, które powiem: żeby
to dziś ostatni raz zalotnicy
zasiedli do uczty w domu Odyssa.
Za to, że w znoju bolesnym przy
tym mieleniu zwątlały moje
kolana, niech dziś będzie ich
ostatni posiłek.
Tak mówiła, cieszył się z
wróżby boski Odys, jak przedtem
z dzeusowego gromu, albowiem
wierzył, że pomści się na
zbrodniarzach.
W pięknym domostwie Odyssa
gromadziły się inne służące i
rozpalały na ognisku ogień
nieznużony. Telemach wstał z
łoża, do boga podobny, ubrał
się, przewiesił przez ramiona
ostry miecz, pod stopy
świetliste podwiązał piękne
sandały, wziął mocną włócznię o
grocie spiżowym. Stając w progu
rzekł do Euryklei:
- Nianiu droga, czy
uczciliście w naszym domu gościa
łożem i strawą, czy też leży
gdzieś bez opieki? Albowiem taka
jest moja matka mimo swojej
mądrości: na ślepo wybierze
nieraz spośród ludzi gorszego, a
lepszego bez czci odprawi.
Odpowiedziała mądra Eurykleja:
- Dziś moje dziecko,
obwiniałbyś niewinną. Bo on tu
siedział i pił wino, ile sam
zechciał, co do strawy -
pytaliśmy - powiedział, że
niegłodny. Kiedy zaś myślał już
o spoczynku, twoja matka kazała
służbie pościelić mu łóżko, ale
on, jak człowiek do cna
nieszczęśliwy i zabiedzony, nie
chciał spać na poduszkach i
prześcieradłach, tylko na nie
garbowanej skórze wołu i runach
owczych i położył się w
przedsionku. Same okryłyśmy go
chlajną.
Rzekła. Telemach przeszedł
przez megaron: niósł włócznię,
za nim biegły dwa rącze psy.
Szedł na agorę między Achajów o
pięknych nagolennicach. A ona
boska niewiasta, Eurykleja,
córka Opsa Pejsenorydy, zawołała
do służących:
- Hej, wy tam, zamieść mi co
żywo pokoje i skropić, i na
rzeźbione trony narzucić
kobierce purpurowe, a wszystkie
stoły gąbką zmyć do czysta,
ustawić kratery i puchary
dwuuszne pięknej roboty. Inne
niech idą po wodę do krynicy i w
mig tu wracają. Niebawem zejdą
się w megaronie zalotnicy, będą
tu z samego rana, bo dziś dla
wszystkich święto.
Rzekła, one w lot usłuchały.
Dwadzieścia poszło do krynicy o
czarnej wodzie, inne zwinnie
krzątały się po domu.
Weszli pachołcy Achajów.
Dobrze i zręcznie narąbali
szczap, tymczasem kobiety
wróciły od studni. Za nimi
nadszedł pasterz świń prowadząc
trzy wieprze, najpiękniejsze z
całej trzody. Puścił je na
swobodę w pięknej zagrodzie, a
sam przemówił do Odyssa miłymi
słowami:
- Gościu, czy już życzliwiej
patrzą na ciebie Achajowie, czy
poniewierają tobą w domu jak
wprzódy?
Odparł mu Odys przemądry:
- Oby, Eumajosie, bogowie
pomścili występki, których się
ci zuchwalcy dopuszczają w
cudzym domu, bez cienia wstydu.
Tak oni tam ze sobą
rozmawiali, gdy podszedł do nich
koźlarz Melantios, który na
obiad zalotników przywiódł kozy
co najlepsze ze wszystkich
trzód. Za nim szli dwaj
pasterze. Uwiązawszy kozy pod
rozgłośną sienią, zaraz Odyssa
zaczepił obelgą:
- Przybłędo, będziesz tu i
dziś jeszcze napastował mężów
swą żebraniną? Jeszcześ nie
poszedł precz? Widzę, że się nie
rozstaniemy, póki jeden drugiego
ręki nie skosztuje. Bo ty
żebrzesz ponad słuszną miarę: są
przecież i gdzie indziej uczty
Achajów.
Rzekł. Przemądry Odys nic nie
powiedział, tylko w milczeniu
kiwał głową, kryjąc w sobie złe
myśli.
Jako trzeci przyszedł do nich
Filojtios, przewódca mężów,
wiodąc zalotnikom jałówkę i
tłuste kozy. Przewieźli go
promem przewoźnicy, którzy
przewożą każdego, kto do nich
przyjdzie. Uwiązawszy zwierzęta
pod rozgłośną sienią, podszedł
do pasterza świń i zapytał:
- Co to za gość świeżo przybył
do naszego domu? Jakim się
chlubi pochodzeniem? Gdzie jego
ród i niwa ojczysta?
Biedaczysko! - z postawy wygląda
na króla i władcę. Ale bogowie
niszczą człowieka na dalekiej
tułaczce, a i królom niekiedy
wyprzędą niedolę.
To rzekłszy, zbliżył się do
Odyssa, podał mu prawą dłoń i
powiedział słowa skrzydlate:
- Witaj, nieznajomy ojczulku.
Oby szczęście do ciebie wróciło,
bo też widzisz mi się w wielkiej
biedzie. Zaiste, nikt z bogów
nie jest bardziej okrutny od
Dzeusa. Bez miłosierdzia dla
ludzi, których sam zrodził, daje
im za towarzyszy ból i
nieszczęście. Pot na mnie
uderzył, gdy ciebie zobaczyłem,
oczy zaszły łzami na wspomnienie
Odyssa, bo i jego widzę w takich
łachmanach, tułającego się wśród
ludzi, jeśli jeszcze gdzieś żyje
i światło słońca ogląda. Jeżeli
zaś umarł i jest w domu Hadesa,
opłakiwać będę zawsze
nieskazitelnego Odyssa, który
mnie dzieckiem posłał pasać
krowy u Kefaleńczyków.
Rozrodziły się one teraz
niezmiernie, nikomu by lepiej
nie wybujało bydło szerokoczołe.
Ale obcy ludzie każą mi je tu
gnać i gnać na pożarcie. Ani się
nie ulitują nad synem tego domu,
ani nie drżą przed okiem bogów,
tylko o tym myślą, jakby się
podzielić majątkiem długo
nieobecnego pana. A moje serce w
lubej piersi na wszystkie strony
się chwieje: myślę, że byłoby
źle, gdy dziedzic w domu, zabrać
jego bydło i pójść w obcy kraj,
ale jeszcze bardziej mierzi tu
zostać i cierpieć siedząc przy
wołach, które kto inny zabierze.
Już bym dawno poszedł jako zbieg
do innego z wszechwładnych
królów, bo dzieją sie tu rzeczy
nieznośne - lecz wciąż stoi mi w
myśli ów nieszczęśliwy, który
oby powrócił i wymiótł z domu
tych zalotników.
Odpowiadając mu rzekł Odys
przemądry:
- Wolarzu, nie wyglądasz na
złego lub nierozsądnego
człowieka, owszem, sam widzę, że
mądrość ma wstęp do twego
umysłu. Dlatego ci powiem pod
wielką przysięgą: świadkiem
Dzeus, z bogów najpierwszy, i ta
gościna, i stół, i
nieskazitelnego Odyssa ognisko,
przy którym stoję, że zanim stąd
odejdziesz, Odys wróci do domu,
na własne oczy zobaczysz, jeśli
zechcesz, jak będzie zabijał
panoszących się tu zalotników.
Odezwał się doń wolarz:
- Gdyby się, gościu, twoje
słowo spełniło, poznałbyś, jaka
moja siła i ręka.
A podobnie i Eumajos modlił
się do wszystkich bogów, żeby
wrócili mądrego Odyssa w ten
dom.
Tak oni do siebie mówili,
zalotnicy zaś knuli Telemachowi
koniec i śmierć. Tymczasem
nadleciał im z lewej strony
ptak, orzeł wysokolotny, a niósł
zalęknioną gołąbkę. Odezwał się
więc do nich Amfinomos:
- Przyjaciele! Nie uda się nam
zabić Telemacha, myślmy raczej o
biesiadzie.
Tak mówił Amfinomos, podobało
się im jego słowo. Wszedłszy w
dom boskiego Odyssa, złożyli
chlajny na krzesłach i tronach i
rżnęli duże owce, tłuste kozy,
wieprze tuczone, krowę ze stada.
Szlachetne wnętrzności upiekli,
podzielili między sobą, wino
zmieszali w kraterach. Pasterz
świń roznosił puchary. Przewódca
mężów Filojtios nakładał chleb
do pięknych koszyków, podczaszym
był Melantios. Oni zaś ręce
wyciągali do zastawionych
potraw.
Telemach rozmyślnie usadził
Odyssa wewnątrz megaronu o
grubych ścianach, tuż przy
kamiennym progu, gdzie ustawił
dlań stołek pośledniejszy i stół
niewielki. Podał mu jego część
pieczeni, nalał wino do złotego
kubka i rzekł:
- Tu siedź teraz wśród mężów,
popijając wino. Ja sam odwrócę
od ciebie obelgi i ręce
zalotników, bo nie jest to żaden
dom gminny, tylko dom Odyssa,
który mnie zostawił go w spadku.
A wy, zalotnicy, słowa i ręce
trzymajcie przy sobie, żeby nie
doszło do zwady ni bójki.
Rzekł, oni zagryźli wargi i
dziwili się, że Telemach tak
śmiało przemawia. Odezwał się
wśród nich Antinoos, syn
Eupejtesa:
- Choć to przykre, Achajowie,
przyjmijmy słowo Telemacha:
bardzo groźnie do nas przemawia.
Nie dopuścił Dzeus Kronion,
niestety - bylibyśmy już dawno
uciszyli w megaronie tego
głośnego mówcę.
Tak mówił Antinoos, Telemach
nie dbał o jego słowa.
Tymczasem heroldowie
prowadzili przez miasto świętą
bogów hekatombę. Za nimi gromady
długowłosych Achajów ciągnęły do
ciemnego gaju Apollona, którego
strzały niosą daleko.
A tu mięso wyjęto z ognia i
pokrajano na części, i zaczęła
się uczta przesławna. Ci, którzy
usługiwali, i przed Odyssem
postawili część równą tej, jaka
im się dostała: albowiem tak
nakazał Telemach, drogi syn
boskiego Odyssa.
Nie pozwoliła Atena zalotnikom
powstrzymać się od wszelkich
zniewag, aby tym głębiej ból
zapadł w serce Laertiady Odyssa.
A był wśród zalotników mąż
niegodziwy, imieniem Ktesippos,
ze Same rodem, który, ufny w swe
niezmierne bogactwa, ubiegał się
o połowicę nieobecnego Odyssa.
Ten właśnie odezwał się do
hardych zalotników:
- Posłuchajcie mnie, mężowie
zalotnicy, coś wam powiem.
Dostał już gość część równą, jak
się godziło, boć niepięknie i
niesprawiedliwie krzywdzić gości
Telemacha, jacy by tu przyszli,
ale teraz i ja mu chcę dać
gościniec, by miał co ofiarować
dziewce łaziebnej albo komu
innemu ze służby w domu boskiego
Odyssa.
To mówiąc krzepką dłonią
porwał leżącą w koszyku nogę
wołu i rzucił. Uniknął jej Odys
lekko przechyliwszy głowę i
zaśmiał się w sercu prawdziwie
sardańskim śmiechem. A noga wołu
uderzyła w gruby mur. Ktesippa
zaś Telemach skarcił słowami:
- Możesz się, Ktesippie,
cieszyć w swym sercu, żeś nie
uderzył gościa, który sam
zasłonił się od ciosu. Zaprawdę,
byłbym cię na wskroś przebił
ostrzem włóczni i tu zamiast
ślubu musiałby ci ojciec pogrzeb
wyprawić. Niech się nikt nie
waży w tym domu na bezeceństwa:
ja już wszystko wiem i rozumiem,
co dobre, a co złe - dawniej
byłem dzieckiem. Już dość, że
patrzymy, jak owce zarzynają,
jak piją wino i jedzą nasz
chleb, boć trudno jednemu
walczyć z gromadą, ale
wstrzymajcie się przynajmniej od
zbrodni, złe dusze! A jeśli już
i mnie samego zabić chcecie,
wolę to, o wiele bowiem lepiej
mi zginąć niż nieustannie
patrzeć na ten bezwstyd - na
gości wypędzanych, na służące
sromotnie ciągane po pokojach.
Tak mówił, oni wszyscy
siedzieli w milczeniu. Dopiero
później odezwał się Agelaos, syn
Damastora:
- Przyjaciele! Przeciw
sprawiedliwej rzeczy niech się
nikt nie waży wystąpić z wrogimi
słowami. Ani tego gościa nie
napastujcie, ani nikogo z
czeladzi w domu boskiego Odyssa.
Telemachowi zaś i jego matce dam
ja dobrą radę, którą oby
przyjęło ich serce. Dopóki w
waszym łonie była nadzieja, że
mądry Odys wróci do tego domu,
nie było w tym żadnej ujmy
czekać i odstręczać zalotników -
tak było z pewnością lepiej na
wypadek, gdyby Odys powrócił.
Ale teraz już jest jasne, że on
nigdy nie wróci. Idź więc,
usiądź przy twojej matce i
wytłumacz, że czas poślubić męża
najlepszego i który najwięcej
daje. A ty, jedząc i pijąc
wesoło, będziesz używał swego
dziedzictwa, gdy ona zajmie się
domem innego.
Odpowiedział mu wprost
Telemach roztropny:
- Na Dzeusa, Agelaosie, i na
cierpienia mojego ojca, który
gdzieś z dala od Itaki czy
zginął, czyli się błąka - nie
odwlekam ja godów matczynych,
owszem, żądam, by poślubiła,
kogo chce, i gotów jestem złożyć
najpiękniejsze dary, lecz mi
wstyd wbrew jej woli słowem
przymuszać, by uciekała z domu:
niech tego bóg nie dopuści!
Tak mówił Telemach, a w
zalotnikach Pallas Atena
roznieciła śmiech nieugaszony i
pomieszała im rozum. Śmiali się
jakby obcymi szczękami i żarli
krwawe mięsiwo, a oczy napełniły
się im łzami i żałobę
przeczuwało serce. Wśród nich
odezwał się boski Teoklimenos:
- Nieszczęśni, jakież zło na
was padło? Noc ogarnęła wasze
głowy i twarze, i kolana, lęk
się u was zażegł, załzawiły się
lica, a ściany i te piękne
sosręby opływają krwią. Mar
pełna sień, pełny dziedziniec, a
wszystkie pędzą na zachód, do
Erebu. Z nieba sczezło słońce i
nadleciał zły mrok.
Tak mówił, a oni się z niego
słodko śmiali. Pierwszy
przemówił Eurymach, syn
Polibosa:
- Bredzi ten gość, który
świeżo skądś przybył. Hej,
młodzi, wyprowadźcie go za
drzwi, niech idzie na rynek,
kiedy mu się tu noc widzi.
Odezwał się do niego boski
Teoklimenos:
- Eurymachu, nie proszę ciebie
o przewodników: mam oczy i uszy,
i nogi obie, i w łonie rozum
nienaganny, one mnie na dwór
wyprowadzą, skoro poznam, że
idzie na was nieszczęście, przed
którym nie ucieknie ani się
zasłoni nikt z was, zalotnicy,
co w domu boskiego Odyssa mężów
upokarzacie i knujecie zbrodnie.
To mówiąc opuścił ten dom
ludny i poszedł do Pejrajosa,
który go przyjął życzliwie. A
zalotnicy, patrząc po sobie,
zaczepiali Telemacha i
wyśmiewali się z jego gości.
Ktoś z tej butnej młodzieży
mówił:
- Telemachu, nie masz ty
szczęścia do gości! Oto masz
tego brudasa i włóczęgę, któremu
tylko chleba i wina potrzeba,
ale do roboty brak mu
doświadczenia i siły, zbędny
ciężar dla ziemi. A ten drugi
wstaje nagle i prorokuje. Lecz
ty mnie posłuchaj, bo tak będzie
najlepiej: wrzućmy tych gości na
okręt wiosłowny i odeślijmy do
Sykulów, gdzie tobie za nich
dobrze zapłacą.
Tak mówili zalotnicy, on zaś
nie zważał na ich słowa, tylko w
milczeniu patrzył na ojca, wciąż
wyczekując, kiedy on ręce położy
na bezczelnych zalotników. A
córka Ikariosa, mądra Penelopa,
siedziała naprzeciw na
przepięknym stołku i słyszała
każde słowo w sali mężów i jak
ze śmiechem ucztowali, słodko i
suto, bo nie szczędzili sobie
zwierząt ofiarnych. Ale nie było
jeszcze tak niepowabnej
wieczerzy jak ta, którą miała im
zastawić bogini i mąż wielkiej
mocy. Lecz od nich wyszedł
początek zbrodni.
Pieśń dwudziesta pierwsza
Łuk Odyssa
Wtedy bogini jasnooka Atena
poddała myśl córce Ikariosa,
mądrej Penelopie, by przynieść
zalotnikom łuk i siwe żelazo,
sprzęt do zawodów w megaronie
Odyssa.
Minąwszy wysokie schody swej
części domu, krzepką dłonią
ujęła klucz spiżowy, pięknie
wygięty, o rączce z kości
słoniowej. I z niewiastami
służebnymi poszła w głąb
skarbca, gdzie pańskie skarby
leżały - spiż i złoto, i żmudnie
kowane żelazo. Tam leżał prężny
łuk i kołczan pełny jęczących
strzał, dary, które dostał w
lakedajmońskiej gościnie od
Ifitosa, podobnego do
nieśmiertelnych syna Eurytosa.
Spotkali się ongi w Messenie,
w domu mądrego Orsilocha. Miał
tam Odys odebrać dług, który mu
winien był ów cały kraj: trzysta
bowiem baranów razem z
pasterzami zabrali z Itaki na
wiosłownych okrętach ludzie z
Messeny. Jako poseł w tej
sprawie, Odys, jeszcze wtedy
pacholę, odbył daleką drogę,
wysłany przez ojca i starszyznę.
Ifitos zaś szukał tam zgubionych
klaczy dwunastu z ich mułami,
zdolnymi już do pracy: miały one
później stać się przyczyną jego
śmierci, kiedy się natknął na
syna Dzeusowego o sercu
niezłomnym, na bohatera
Heraklesa, który tak wielkich
prac dokonał. On to, bawiąc w
gościnie u Ifitosa, zabił go w
jego własnym domu, niegodziwy, i
ani się oczu bożych nie
wstydził, ani tego stołu, który
mu zastawiono - zabił gospodarza
i zabrał z domu klacze
twardokopytne. Tych właśnie
klaczy szukał Ifitos, kiedy
spotkał się z Odyssem, i wtedy
dał mu łuk, który dawniej nosił
wielki Eurytos, a umierając
zostawił synowi w swym domu
wysokim. Odys dał mu wzajem
miecz ostry i mocną włócznię,
zadatek szczerej przyjaźni. Lecz
nie poznali się bliżej przy
wspólnym stole, gdyż wpierw syn
Dzeusa zabił Ifitosa Eurytydę,
podobnego do nieśmiertelnych. Od
niego więc miał ten łuk boski
Odys, ale nie wziął go ze sobą,
gdy szedł na wojnę z czarnymi
okrętami. W domu zostawił, jako
pamiątkę po przyjacielu, i nosił
go tylko na własnej ziemi.
Boska kobieta znalazła się
przed skarbcem. Przeszła próg
dębowy, który cieśla starannie
wygładził i pod sznur wywiódł
prosto, on też wprawił odrzwia i
lśniące podwoje. Odwinęła prędko
rzemień z pierścienia, włożyła
klucz, zasuwy rozsunęła i
pchnęła drzwi. Jak rączy byk
pasący się na łące, tak ryknęły
piękne podwoje uderzone kluczem
i rozwarły się przed nią na
ścieżaj. Ona zaś weszła na
wysoki pomost, gdzie stały
skrzynie pełne wonnych szat.
Wspiąwszy się zdjęła z kołka łuk
razem z puzdrem błyszczącym,
które go okrywało. Usiadła i
trzymając na kolanach głośno
szlochała. Potem wyjęła z puzdra
łuk swego króla i znalazłszy
ulgę w rzęsistych łzach, poszła
do megaronu między szlachetnych
zalotników.
Niosła w ręku łuk prężny i
kołczan pełen strzał jęczących.
Za nią służące niosły kosz, a w
nim spiż i żelazo, sprzęt do
igrzysk tego władcy. Boska
kobieta, znalazłszy się wobec
zalotników, stanęła w grubym
obramieniu drzwi, na twarz
spuściła lśniącą namiotkę i
mając przy sobie z dwóch stron
służące przemówiła:
- Posłuchajcie mnie, mężni
zalotnicy! Napadliście ten dom,
by wiecznie jeść i pić, gdy pana
nie ma tak długo, i nie
mogliście sobie znaleźć innej
wymówki jak ta, że się chcecie
żenić i mnie pojąć za żonę!
Dobrze więc, o zalotnicy! Oto
wasza próba. Kładę tu wielki łuk
boskiego Odyssa: kto swymi
dłońmi najłatwiej napiąć go
zdoła i strzałą przeszyje
wszystkie dwanaście toporów, za
tym pójdę, porzucając ten dom
mojej młodości, taki piękny,
pełny dobytku, którego nawet we
śnie nigdy nie zapomnę.
Rzekła i rozkazała boskiemu
pasterzowi świń Eumajosowi podać
zalotnikom łuk i siwe żelazo. Ze
łzami wziął go Eumajos i
położył. A w drugim kącie płakał
wolarz, gdy łuk pana zobaczył.
Antinoos zaś odezwał się i
rzekł:
- Głupi wieśniacy, których
myśl nie wybiega poza dzień
dzisiejszy! Nędzni! Po co
lejecie łzy i w łonie kobiety
serce wzruszacie, które i bez
tego leży w bólach, odkąd
straciła ona ukochanego
małżonka? Siedźcie cicho i
jedzcie albo idźcie płakać za
drzwiami, a łuk zostawcie tutaj
- zalotnikom na czcze zawody.
Albowiem nie sądzę, by łatwo
było napiąć ten łuk pięknie
gładzony. Nikt z tu obecnych nie
może się równać z Odyssem. Ja
sam go widziałem i dobrze
pamiętam, choć byłem jeszcze
głupim dzieckiem.
Tak mówił, ale serce w
piersiach miało nadzieję
naciągnąć cięciwę i strzałę
przepuścić przez żelazo. I w
istocie pierwszy miał poznać
smak strzały z rąk
nieskazitelnego Odyssa, którym
tak gardził siedząc w jego domu
i szczując przeciw niemu swych
towarzyszy.
Przemówił do nich jego święta
moc Telemach:
- Biada, Dzeus Kronion
pozbawił mnie zaiste rozumu! Oto
matka miła, taka mądra, mówi, że
opuści ten dom i pójdzie za
innym, a ja śmieję się i raduję
sercem bezmyślnym. Hej,
zalotnicy, nie odkładajcie
zawodów przy takiej nagrodzie! W
całej ziemi achajskiej, ani w
świętym Pylos, ani w Argos, ani
w Mykenach, ani w samej Itace
czy na czarnym lądzie nie ma
drugiej takiej kobiety - sami o
tym wiecie, nie potrzebuję
zachwalać własnej matki. Niech
się więc rzecz wymówkami nie
przewleka, nie odwracajcie się
dłużej od tego łuku, zobaczymy,
kto go naciągnie. I ja sam bym
spróbował. A jeślibym napiął i
strzałę przepuścił przez żelazo,
moja matka czcigodna nie
porzuciłaby tego domu ku mojej
zgryzocie, za innym by nie
poszła i nie zostawiła mnie tu
samego, gdy już jestem zdolny
władać pięknym ojcowskim orężem.
Wstał, zdjął z pleców
purpurową chlajnę i z ramion
miecz ostry. Zaczem wykopał rów
długi, równo pod sznur, i
wstawił topory każdy z nich
obsypując ziemią. Z podziwem
wszyscy patrzyli, jak ładnie je
ustawił - choć nigdy ich dotąd
nie widział. A on się cofnął do
progu, by łuk wypróbować.
Trzykroć nim potrząsnął chcąc
nagiąć, trzykroć zabrakło mu
siły, lecz nie tracił nadziei,
że uda mu się napiąć cięciwę i
przebiec strzałą żelazo. W
istocie byłby ją napiął po raz
czwarty natężając swe siły, lecz
Odys skinął głową przecząco i
zgasił jego zapał.
Jego święta moc Telemach
przemówił:
- Niestety, taki już będę
lichy i bez sił albo może jestem
za młody, by dowierzać swym
rękom i móc się zasłonić przed
mężem, co mnie pierwszy zaczepi.
Lecz wy, którzy przewyższacie
mnie siłą, spróbujcie tego łuku
i prowadźmy dalej zawody.
To mówiąc łuk odłożył na
ziemię, opierając o dobrze
spojone i wygładzone podwoje, a
chyżą strzałę ustawił tamże pod
pięknym pierścieniem drzwi i z
powrotem zasiadł na tronie, z
którego powstał przed chwilą. A
do nich przemówił Antinoos, syn
Eupejtesa:
- Zaczynajcie, towarzysze, od
lewej ku prawej, tą samą koleją,
co się wino roznosi.
Słowa Antinoosa wszystkim się
podobały.
Pierwszy wstał Lejodes, syn
Ojnopsa, który u nich ofiar
doglądał, a siadywał zawsze w
najdalszym kącie, koło pięknego
krateru: on jeden brzydził się
zuchwalstwem zalotników i wciąż
im je wyrzucał. On więc pierwszy
wziął łuk i chyżą strzałę.
Stanął na progu i mocował się z
łukiem, ale nie naciągnął:
prędko omdlały jego nieutarte,
miękkie ręce. I zwrócił się do
zalotników:
- Przyjaciele, ja napiąć nie
zdołam, niech weźmie ktoś inny.
Ale ten łuk wielu naszych panów
życia i duszy pozbawi, bo
stokroć lepiej umrzeć niż żyć
straciwszy to, na co przez tyle
dni tutaj czekamy. Wszak teraz
niejeden jeszcze spodziewa się i
pragnie poślubić Penelopę,
małżonkę Odyssa, ale kiedy ten
łuk zobaczy, kiedy go spróbuje,
niech się stara o inną ze
strojnych Achajek znosząc jej
podarki. A ona niech sobie
później wyjdzie za tego, kto
najwięcej daje i kto jej
przeznaczony.
Rzekł i łuk odłożył, opierając
o dobrze spojone i wygładzone
podwoje, a chyżą strzałę ustawił
pod pięknym pierścieniem drzwi i
poszedł usiąść na tronie, z
którego powstał przed chwilą.
Natarł na niego Antinoos
mówiąc:
- Lejodesie, jakież to słowo
wymknęło się tobie z zagrody
zębów? Okrutne i gorzkie - aż
słuchać mierzi! Miałbyż ten łuk
pozbawić życia i duszy
najlepszych spośród nas, dlatego
że ty nie możesz go napiąć?
Zaiste, nie na to zrodziła cię
matka czcigodna, byś cięciwy
napinał i szył strzałami. Lecz
wnet inni to zrobią zalotnicy
dzielni.
Rzekł i do koźlarza Melantiosa
zwrócił się z rozkazem:
- Rozpal mi ogień w megaronie,
a żywo, Melantiosie. Postaw tu
wielki stołek i nakryj owczym
runem. Dalej - przynieś ze
spiżarni duży krąg łoju: niechaj
młodzi łuk nagrzeją i wysmarują
tłuszczem. Zażyjmy tego łuku i
skończmy nareszcie zawody!
Rzekł, a Melantios w lot
rozpalił ogień nieznużony, obok
postawił stołek i nakrył owczym
runem, zaczem przyniósł ze
spiżarni duży krąg łoju. Młodzi,
nagrzawszy łuk, zaczęli
próbować, ale napiąć nie mogli,
bo nie starczyło im siły. Został
jeszcze Antinoos i boski
Eurymachos, wodzowie zalotników,
którzy nad innymi górowali
dzielnością.
Wtem wyszli ze sali wolarz i
pasterz świń boskiego Odyssa, a
za nimi pospieszył sam Odys.
Kiedy zaś byli już za drzwiami i
za dziedzińcem, odezwał się do
nich i zagadnął miłymi słowami:
- Wolarzu i ty, pasterzu świń,
powiedziałbym wam słowo - albo
może je lepiej zataić? Lecz
serce mówić słowo mi każe. Jak
byście się zachowali w obronie
Odyssa, gdyby tak skądś
przyszedł niespodzianie albo
gdyby go jakiś bóg przyniósł?
Czy stanęlibyście po jego czy po
zalotników stronie?
Odpowiedzcie, jak wam serce i
dusza każe.
Na to odparł pasterz wołów:
- Ojcze Dzeusie! Obyś spełnił
to życzenie: niech tu przyjdzie
ów mąż, niech go bóstwo
sprowadzi - poznałbyś wtedy moją
siłę i moje ręce!
Tak samo Eumajos modlił się do
wszystkich bogów, by Odys
przemądry wrócił do tego domu. A
kiedy on poznał ich serce
niezawodne, znów do nich
przemówił:
- Otóż i on! To ja sam. Po
wielu niedolach w dwudziestym
roku przychodzę do ziemi
ojczystej. Wiem, że z całej
służby wam tylko jestem
pożądany. Co do reszty nie
słyszałem, by się ktoś modlił o
mój powrót do domu. Wam powiem
całą prawdę o tym, co się
stanie. Jeśli przeze mnie bóg
zdławi pysznych zalotników, obu
was pożenię, włościami obdarzę,
domy w pobliżu mojego zbuduję i
będziecie mi odtąd towarzyszami
i braćmi Telemacha. Ale wam
jeszcze pokażę znak oczywisty,
byście mnie poznali i uwierzyli
w swym sercu - bliznę od białego
kła dzika, który mnie zranił,
gdy szedłem na Parnas z synami
Autolikosa.
To mówiąc rozchylił łachmany,
a oni oglądali wielką bliznę i
wszystko sobie przypominali. Z
płaczem objęli rękoma mądrego
Odyssa i z miłością całowali w
głowę, w ramiona, a on ich
całował po rękach i po głowach.
Słońce by zaszło, zanimby się
wypłakali, gdyby ich sam Odys
nie wstrzymał:
- Dość już płaczu i
westchnień, by nie zobaczył ktoś
wychodząc z megaronu i nie
rozgłosił w domu. Po jednemu
wchodźcie, nie wszyscy razem, ja
pierwszy, wy potem. I czekajcie
na znak. Albowiem nikt z
zalotników, ilu ich jest, nie
pozwoli mi oddać łuku i
kołczanu, ty jednak, Eumajosie,
przeniesiesz łuk przez megaron i
oddasz w moje ręce. A kobietom
powiesz, żeby zamknęły drzwi
mocno spojone i jeśliby dały się
słyszeć jęki i razy w tym naszym
męskim zamknięciu, niech żadna
za drzwi nie wychodzi, niech
cicho siedzi przy swojej pracy.
A tobie, boski Filojtiosie,
polecam zamknąć na klucz wrota
dziedzińca i co żywo uwiązać
zasuwy.
To mówiąc wszedł do ludnego
domu i usiadł na stołku, z
którego niedawno powstał.
Wkrótce wrócili i dwaj słudzy
boskiego Odyssa.
Eurymachos już łuk w rękach
obracał, nagrzewając go ze
wszystkich stron w blasku ognia.
Lecz i on nie zdolał go napiąć -
z wielkim bólem serca. Westchnął
żałośnie i rzekł:
- Biada! i za siebie cierpię,
i za wszystkich. Nie żal mi tak
bardzo małżeństwa, chociaż i to
mi doskwiera, ale jest niemało
innych Achajek i w samej morzem
oblanej Itace, i w innych
miastach, lecz żebyśmy tak
dalece byli słabsi od boskiego
Odyssa i nie mogli napiąć tego
łuku - to mnie boli. I potomni
słuchać będą ze wstydem.
Rzekł doń Antinoos, syn
Eupejtesa:
- Nie będzie tak, Eurymachu,
sam to rozumiesz. Albowiem dziś
w naszym kraju wielkie święto
boga: któż by teraz łuki
napinał? Spokojnie go złóżcie, a
topory niech tak zostaną: nikt,
sądzę, ich przecież nie
zabierze, wchodząc do megaronu
Odyssa, syna Laertesa. Hej,
podczaszy, zacznij nalewać
puchary, byśmy przed złożeniem
łuków spełnili obiaty. A
koźlarzowi Melantiosowi każcie
skoro świt przyprowadzić kozy,
najlepsze ze wszystkich trzód;
złożywszy udźce przesławnemu
łucznikowi Apollonowi, na nowo
podejmiemy próbę łuku i
skończymy zawody.
Tak mówił Antinoos, im zaś
podobało się to słowo.
Heroldowie więc lali im wodę na
ręce, chłopcy zaś napojem
kratery napełnili po brzegi i
wkoło obnosili puchary. A kiedy
oni spełnili obiaty i wypili,
ile serce zapragnie, przemówił
do nich podstępnie Odys
przemądry:
- Posłuchajcie mnie, zalotnicy
przesławnej królowej! Powiem, co
mi serce w piersiach każe, i
prosić będę przede wszystkim
Eurymachosa i bogom podobnego
Antinoosa. On to właśnie
powiedział słowo arcysłuszne, by
łuku teraz poniechać, a zwrócić
się do bogów: jutro bóg użyczy
sił, komu zechce. Ale mnie
dajcie ten łuk cudnie gładzony,
żebym i ja przed wami spróbował
swych rąk i siły, czy jeszcze
mam jej tyle, co niegdyś w
gibkich członkach, czy też
zjadła ją tułaczka i
zaniedbanie.
Rzekł, wszyscy się gwałtownie
oburzyli w obawie, żeby mu się
nie udało napiąć gładkiego łuku.
Natarł nań Antinoos:
- A ty, najgorszy z
przybłędów! Czyś do cna rozum
postradał? To jeszcze ci mało,
że tak beztrosko ucztujesz w
naszym świetnym gronie i nikt ci
jadła nie ujmuje, i słuchasz
naszych słów i mów? Żaden obcy,
a zwłaszcza żebrak, nie
przysłuchuje się naszym słowom.
Wino słodsze od miodu ciebie
podnieca, jak zawsze gdy je ktoś
pełną gębą pije bez miary. Wino
i Kentaura, przesławnego
Eurytiona, zamroczyło w domu
wielkodusznego Pejritoosa u
Lapitów w gościnie. Wino
pomieszało mu rozum i oszalały
dopuścił się zbrodni w domu
Pejritoosa. Rozjątrzeni tym
bohaterowie wywlekli go za drzwi
i nielitościwie spiżem zżęli
uszy i nos. A on, ślepy na
umyśle, odszedł z brzemieniem
zbrodni uciskającym jego
obłąkane serce. Stąd wynikł bój
między Kentaurami i ludźmi, a
pierwszą jego ofiarą był właśnie
ten pijak. Tak i tobie wielkie
nieszczęście zapowiadam,
jeślibyś ten łuk naciągnął.
Albowiem od nikogo nie
spodziewaj się pomocy w naszym
kraju, gdy w okręcie czarnym
odwieziemy ciebie do króla
Echetosa, ludobójcy. Nic ciebie
stamtąd nie wybawi. Pij sobie
więc spokojnie i nie wyzywaj
młodzieży.
Odpowiedź mu dała mądra
Penelopa:
- Ani to pięknie, Antinoosie,
ani słusznie obrażać gości
Telemacha, jacy do tego domu
przychodzą. Czy sądzisz
naprawdę, że ten gość znajdzie w
rękach dość siły, by napiąć
wielki łuk Odyssa, i że on mnie
do swego domu wprowadzi i uczyni
swoją małżonką? Nawet on sam nie
ma takich nadziei. Niech się
więc z was nikt o to nie martwi,
ucztujcie, bo nie ma rzeczy
bardziej niepodobnej.
Odpowiedział jej Eurymachos,
syn Polibosa:
- Córko Ikariosa, mądra
Penelopo, nikt tu nie sądzi, że
ten człowiek ciebie pojmie, to
zupełnie nie do wiary, ale boimy
się obmowy mężów i niewiast -
lada chłystek achajski mógłby
powiedzieć: "Zaiste,
pośledniejsi mężowie ubiegają
się o małżonkę wielkiego męża i
nawet łuku gładkiego nie mogą
napiąć, aż przyszedł człowiek
wędrowny, żebrak, i łatwo
naciągnął cięciwę, i przeszył
żelazo." Tak mówić będą, a nam z
tego niesława wyrośnie.
I znów rzekła mądra Penelopa:
- Eurymachu, nie mają dobrego
imienia u ludu ci, którzy
bezczelnie objadają dom
szlachetnego męża - czemuż więc
w tym właśnie pokładacie swą
hańbę? A ten gość jest rosły i
tęgi i szczyci się być synem
zacnego ojca. Dajcie mu łuk
gładzony, byśmy zobaczyli. I
oto, co powiem i co się spełni
niezawodnie: jeśli go napnie,
jeśli Apollon użyczy mi chwały,
odzieję go w chlajnę i w chiton,
w piękne szaty, dam oszczep
ostry dla obrony od psów i
ludzi, miecz mu dam obosieczny,
a pod stopy sandały i odeślę,
dokąd serce i dusza go woła.
Przemówił do niej roztropny
Telemach:
- Matko moja, nikt z Achajów
nie jest bardziej ode mnie
władny, komu łuk dać, a komu
wzbronić. Nikt z tych, co panują
w górzystej Itace, ani z tych,
co na wyspach naprzeciw
koniorodnej Elidy, nikt mnie
siłą wbrew mej woli nie
wstrzyma, nawet jeślibym
zechciał dać gościowi ten łuk na
zawsze. Lecz ty idź do siebie i
pilnuj własnej roboty, krosien i
wrzecion, i sługi do pracy
napędzaj. Łuk do mężów należy,
najbardziej zaś do mnie, bo ja
rządzę w tym domu.
Zadziwiła się i odeszła do
swoich komnat unosząc w sercu
mądre słowo syna. Wszedłszy na
górę razem z niewiastami
służebnymi, opłakiwała Odyssa,
drogiego małżonka, aż jasnooka
Atena rzuciła jej na powieki sen
słodki.
Tymczasem boski pasterz świń
wziął zakrzywiony łuk i niósł
wśród krzyku zalotników
zebranych w megaronie. Ktoś z
tej butnej młodzieży mówił:
- Gdzież to niesiesz łuk
zakrzywiony, nieszczęsny
świniopasie, przybłędo? Prędko
ciebie przy twoich świniach, z
daleka od ludzi, zjedzą rącze
psy, które sam wykarmiłeś, jeśli
nam będzie łaskawy Apollon i
inni bogowie nieśmiertelni.
Tak mówili, a on zląkł się
krzyków tłumu w megaronie i łuk
położył w tym miejscu, gdzie
stał. Z drugiej zaś strony
Telemach odezwał się groźnie:
- Ojczulku, prosto nieś łuk.
Prędko pożałujesz, jeśli
będziesz każdego słuchał. Na
pola ciebie przepędzę
kamieniami, bom jest młodszy i
silniejszy. A gdybym tak w
rękach miał więcej siły od
zalotników, ilu jest tutaj,
niejednego bym prędko z naszego
domu wyrzucił, bo tylko zło
knują.
Tak mówił, a wszyscy oni
słodko się z niego śmiali i
coraz mniej gniewali się na
Telemacha. Tymczasem pasterz
świń niosąc łuk przez salę
doszedł do mądrego Odyssa i w
jego ręce go złożył. A
zawoławszy piastunkę Eurykleję
rzekł do niej:
- Telemach każe tobie, mądra
Euryklejo, zamknąć mocno spojone
drzwi od megaronu, żeby nikt
jęków ani razów nie słyszał w
tej naszej męskiej zagrodzie.
Niech żadna za drzwi nie
wyjdzie, niech wszystkie cicho
siedzą przy swojej robocie.
Tak mówił, w niej zaś słowo
zostało bez skrzydeł i drzwi
zamknęła od zgiełkliwego
megaronu. W milczeniu Filojtios
wyskoczył z komnaty, by zamknąć
wrota ogrodzonego dziedzińca.
Leżało tam u wejścia olinowanie
równopłynącego okrętu, z łyka
papirusowego, związał nim wrota,
a sam wrócił do megaronu i
usiadł na swym dawnym stołku, i
patrzył w Odyssa. A on już łuk
na wszystkie strony obracał i
badał dokładnie, czy pod
nieobecność pana robaki nie
wgryzły się w róg. A z
zalotników ktoś mówił do
sąsiada:
- To jakiś znawca łuków i
gracz, niechybnie sam takie w
domu posiada albo chciałby dać
sobie zrobić. Jak on to w swych
rękach na wszystkie strony
obraca, na zło kuty włóczęga!
A inny z tej butnej młodzieży
powiada:
- Oby mu się tak zawsze
szczęściło, jak on tu potrafi
łuk napiąć!
Tak mówili zalotnicy,
tymczasem przemądry Odys łuk
wielki obmacał i obejrzał
dokładnie. Jak ten, co zna się
na formindze i śpiewie, łatwo
napina strunę na świeżym kołku,
z dwóch końców trzymając
skręcone owcze jelito, tak Odys
bez trudu napiął wielki łuk. I
prawą dłonią chwyciwszy
spróbował cięciwy, a ona pięknie
zaśpiewała głosem jaskółki.
Zalotników ogarnął wielki
niepokój, wszyscy pobledli. A
Dzeus grzmotem dał groźny znak.
Niezłomny boski Odys cieszył
się, że syn wykrętnego Kronosa
posłał mu dziw wróżebny.
Wziął chyżą strzałę, która
obok leżała na stole, sama jedna
- inne były w głębi kołczanu i
Achajowie mieli ich niebawem
doświadczyć. Strzałę położył na
kabłąku i trzymając ją w
karbach, naciągnął cięciwę. Nie
wstał ze stołka, na którym
siedział, ale z miejsca puścił
strzałę mierząc prosto: ani
jednego topora nie chybił, od
pierwszego ucha do ostatniego na
wskroś przeszła strzała ciężka
od spiżu.
I przemówił do Telemacha:
- Telemachu, nie robi ci
wstydu gość siedzący w tym
megaronie: anić nie chybiłem
celu, ani mnie nie zmęczyło
napinanie łuku. Jeszcze jest we
mnie siła, choć zalotnicy tak
butnie się nade mną natrząsają.
A teraz pora zastawić Achajom
wieczerzę, póki jasno, i
rozerwać ich śpiewem i formingą,
co jest uczty okrasą.
Rzekł i brwiami ruszył.
Telemach ostry miecz przypasał,
drogi syn boskiego Odyssa, i
dłonią pochwycił włócznię, która
obok niego o tron była oparta, i
tak stanął uzbrojony błyszczącym
spiżem.
`tc
Pieśń dwudziesta druga
Śmierć zalotników
A przemądry Odys zrzucił z
siebie łachmany, skoczył na
wielki próg, mając w ręku łuk i
kołczan pełny strzał. Wysypał je
tuż u swych stóp i odezwał się
do zalotników:
- Tak się więc skończyły te
niewinne zawody. A teraz biorę
sobie inny cel, w jaki nikt
jeszcze nie mierzył i obym
trafił z łaski Apollona.
Rzekł i Antinoasowi wymierzył
gorzką strzałę. A ten właśnie
miał podnieść piękny puchar
złoty, dwuuszny, i już go w
rękach obracał, chcąc się napić
wina - serce nie przeczuwało
mordu, bo któż by mógł
przypuszczać, że jeden człowiek,
choćby i mocarz, waży się
zgotować mu złą śmierć i czarny
los pośród tylu ucztujących
mężów?
Odys puścił strzałę mierząc w
gardło i grot przebił na wylot
miękką szyję. Antinoos padł na
wznak, z rąk puchar wypuścił,
nosem rzucił się gęsty strumień
krwi. Gwałtowne uderzenie nogi
przewróciło stół, z którego
jadło rozsypało się po ziemi:
chleb, mięso, potrawy zmieszały
się z krwią.
W całym domu rozległ się krzyk
zalotników. Gdy zobaczyli
padającego męża, zerwali się z
tronów i w popłochu zaczęli
biegać po sali. Z trwogą
rozglądali się po ścianach:
znikąd ani tarczy dostać, ani
włóczni. Z gniewem napadli na
Odyssa:
- Cudzoziemcze, źle z tobą, że
strzelasz do ludzi. Nigdy już
więcej nie staniesz do zawodów:
dziś pewna twoja zguba. Albowiem
zabiłeś najlepszego z całej
młodzieży itackiej i za to
zjedzą cię tutaj sępy.
Mówili tak, bo każdy wierzył,
że nieumyślnie zabił. Głupi! Nie
wiedzieli, że wszyscy są w pętli
zagłady.
Patrząc na nich spode łba,
rzekł przemądry Odys:
- A, psy! Byliście pewni, że
nigdy już nie wrócę do domu spod
Troi. Pożeracie mój dom,
gwałcicie służące i gdy ja
jeszcze żyję, ubiegacie się o
moją żonę - ani się nie boicie
bogów, którzy niebem szerokim
władają, ani że jakaś ludzka
zemsta kiedyś na was spadnie.
Teraz wszyscy jesteście w pętli
zagłady.
Rzekł, a na nich padł zielony
strach: każdy się oglądał,
którędy uciec od srogiej
śmierci. Tylko Eurymachos zdobył
się na odpowiedź:
- Jeśliś ty naprawdę Odys
itacki, który powrócił,
sprawiedliwe są twoje słowa o
występkach Achajów - niemało ich
dokonali tu w domu i niemało na
polu. Lecz oto już leży ten, co
wszystkiemu był winien,
Antinoos. To on był sprawcą. Nie
tyle mu szło o ślub i wcale go
nie pragnął. Co innego miał na
myśli, lecz Kronion nie
dopuścił. Oto sam chciał
królować w gęsto zabudowanej
Itace, a twego syna zabić z
zasadzki. Teraz przyszedł nań
kres, ty więc oszczędź swoich
ludzi. A my zbierzemy po kraju,
by odpłacić tobie za wszystko,
co w tej sali wypito i zjedzono,
i jeszcze osobno jako pokutne
każdy z nas złoży spiżu i złota
wartości dwudziestu wołów, by
twoje serce uśmierzyć. Zanim się
to stanie, twój gniew jest
sprawiedliwy.
Patrząc nań spode łba, rzekł
Odys przemądry:
- Choćbyście mi oddali całą
ojcowiznę, wszystko, co teraz
posiadacie, i to, co byście
skądinąd zabrali, moje ręce nie
przestaną zabijać, póki nie
pomszczę na zalotnikach
wszystkich gwałtów. Teraz macie
przed sobą: albo walczyć, albo
uciekać, może się komu uda
uniknąć śmierci i losu. Ale ja
sądzę, że nikt nie ujdzie
zagłady.
Tak mówił, a im kolana i serce
omdlały. Znów odezwał się do
nich Eurymach:
- Przyjaciele! Nie powściągnie
ten mąż swoich rąk niepożytych,
lecz gdy pochwycił gładki łuk i
kołczan, z tego progu strzelać
będzie, aż nas wszystkich
położy. Trzeba myśleć o walce.
Wyjmujcie miecze, a stołami
zasłońcie się od strzał chyżej
śmierci. Idźmy na niego gromadą,
może uda się zepchnąć go z progu
i od drzwi i wyjść na miasto, i
jak najprędzej podnieść krzyk:
wtedy ten człowiek ostatni raz
strzelałby z łuku.
To rzekłszy dobył miecza, a
był to spiżowy miecz, ostry,
obosieczny, i z okrutnym
wrzaskiem skoczył na Odyssa.
Jednocześnie zaś boski Odys
ugodził go strzałą w pierś koło
brodawki i aż do wątroby wbił mu
chyży grot. A on miecz z ręki
wypuścił na ziemię, ku przodowi
się pochylił i zwalił się przez
stół, zrzucając jadło i puchar
dwuuszny. Czołem bił o ziemię,
ból serce mu przejął, obiema
nogami tron kopał, aż go
przewrócił. Wreszcie mrok zaćmił
oczy.
Z wyciągniętym mieczem rzucił
się ku przesławnemu Odyssowi
Amfinomos, by go od drzwi
odpędzić. Lecz zabił go
Telemach. Z tyłu go raził
włócznią spiżową: ostrze trafiło
w środek pleców i przeszło przez
pierś. Runął z łoskotem, czołem
uderzył o ziemię. Telemach
odskoczył, zostawiając w
Amfinomosie swą włócznię o
długim cieniu: bał się, by
któryś z Achajów nie rzucił się
nań z mieczem i nie uderzył, gdy
nachylony nad zabitym będzie
wyciągał włócznię. Skokiem
przybiegł do ojca drogiego i
stojąc przy nim rzekł słowa
skrzydlate:
- Ojcze, przyniosę tobie
tarczę i dwie włócznie, i hełm
spiżowy, dobrze przylegający do
skroni, i sam pójdę włożyć
zbroję i dam pasterzowi świń i
wolarzowi. Lepiej dla nas być w
zbroi.
Odpowiadając mu rzekł Odys
przemądry:
- Przynieś biegiem, póki mi
strzał starczy do obrony,
inaczej oni mnie tu samego od
drzwi wycisną.
Tak mówił, Telemach usłuchał
drogiego ojca i poszedł do
skarbca, gdzie oręż sławny
leżał. Wyjął stamtąd cztery
tarcze i osiem włóczni, i cztery
hełmy spiżowe o końskiej
grzywie, i prędko z tym wrócił
do ojca.
Najpierw sam swoje ciało
spiżem osłonił, za nim włożyli
piękną zbroję dwaj słudzy i
stanęli przy mądrym i
przemyślnym Odyssie. On zaś
dopóki miał strzały dla swojej
obrony, dopóty jednego zalotnika
po drugim brał na cel i raził, i
kładł ich pokotem. Kiedy zaś
zabrakło strzał, odstawił łuk i
oparł go w zagłębieniu drzwi o
lśniącą ścianę budownego
megaronu, sam zaś włożył na
ramiona tarczę o poczwórnej
warstwie skór, a na mocną głowę
hełm szczelny, na którym
powiewała groźna kita z
końskiego ogona. W ręce chwycił
dwie potężne włócznie okute
spiżem.
W grubym murze megaronu,
bardzo blisko progu, były pewne
drzwi boczne, wiodące do długiej
sieni, a miały mocno spojone
podwoje: Odys kazał tam stanąć
pasterzowi świń i pilnować tego
jedynego wyjścia. Wtedy
przemówił Agelaos, do wszystkich
zwracając się ze słowami:
- Przyjaciele, czyby z was
ktoś przez boczne drzwi nie
wyszedł, by przemówić do ludu i
jak najprędzej podnieść okrzyk
wojenny? Wtedy by ten mąż
wypuścił ostatnią strzałę w
życiu.
Odezwał się do niego koźlarz
Melantios:
- Nie ma sposobu, boski
Agelaosie, albowiem strasznie
blisko są te piękne drzwi od
dziedzińca, a wyjście z sieni
tak wąskie, że jeden mąż, jeśli
jest silny, przeciw nam
wszystkim się ostoi. Lecz
poczekajcie, przyniosę wam
zbroję ze skarbca. Sądzę, że
tam, a nie gdzie indziej złożył
swój oręż Odys i syn jego
świetny.
To mówiąc koźlarz Melantios
dostał się do skarbca Odyssa
przez górny otwór w ścianie
megaronu. Wyjął stamtąd
dwanaście tarcz, tyleż włóczni i
hełmów spiżowych o kitach z
włosienia końskiego i bardzo
szybko zaniósł je zalotnikom.
Wtedy Odyssowi omdlały kolana i
miłe serce, gdy zobaczył, jak
oni włożyli na siebie zbroje i
potrząsali długimi włóczniami:
rzecz wyglądała poważnie. I wnet
do Telemacha rzekł słowa
skrzydlate:
- Telemachu, ktoś nam tu złą
wojnę gotuje: czy któraś z
kobiet w domu, czy ów Melantios?
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Ojcze, to ja zbłądziłem,
nikt inny tu nie zawinił:
szczelne drzwi od skarbca
zostawiłem otwarte! Nietrudno im
było to wyśledzić. Lecz idź,
boski Eumajosie, zamknij drzwi
od skarbca i wybadaj, czy
zrobiła to któraś z kobiet, czy,
jak sądzę, Melantios, syn
Doliosa.
Tak ani ze sobą mówili, a
koźlarz Melantios znów poszedł
do skarbca, by przynieść piękny
oręż. Zauważył to boski pasterz
świń i wnet odezwał się do
Odyssa, który był w pobliżu:
- Szczepie dzeusowy, synu
Laertesa, przemyślny Odyssie! To
on, to ten zdrajca, jak
przypuszczaliśmy, znów idzie do
skarbca. Powiedz mi jasno, czy
mam go zabić, jeśli się okażę
silniejszy, czy tu do ciebie
sprowadzić, żebyś go ukarał za
niezliczone występki, na które
się taki człowiek ważył w twoim
domu.
Odpowiadając mu rzekł Odys
przemądry:
- My obaj z Telemachem w
megaronie zatrzymamy wspaniałych
zalotników, choć się tak ostro
stawiają, a wy zwiążcie mu w tył
ręce i nogi i wrzućcie go do
skarbca, i na linie wciągnijcie
na słup wysoki aż pod sam pułap,
i drzwi zamknijcie: niech
jeszcze długo żyw będzie i niech
się rzetelnie nacierpi.
Rzekł, oni skwapliwie
usłuchali. Poszli do skarbca.
Koźlarz był w środku i nie mógł
ich widzieć. Wietrzył po kątach
za zbroją, a oni stali po dwóch
stronach drzwi. Wreszcie zjawił
się na progu, niosąc w jednej
ręce piękny szyszak, w drugiej
ogromną tarczę okrytą kurzem,
którą heros Laertes zwykł był
nosić w pacholęcych latach:
leżała tam od dawna, szwy już
puściły w rzemieniach. Wskoczyli
na Melantiosa, porwali go za
włosy, rzucili na ziemię. Serce
w nim struchlało, gdy mu nogi i
ręce wiązali bolesnym powrozem -
ściśle, raz koło razu, jak
przykazał syn Laertesa,
niezłomny boski Odys. A potem na
sznurze podciągnęli go na słup
wysoki aż pod pułap.
I szydząc z niego przemówiłeś,
pasterzu świń, Eumajosie:
- Będziesz teraz mógł czuwać
całą noc, Melantiosie, leżąc tu
sobie w miękkiej pościeli, jak
tobie przystało. I nie ominie
cię złototronna córa mgieł, gdy
wzejdzie z fal Okeanosa w porze,
kiedy zawsze pędzisz kozy, by
zalotnicy mieli ucztę w tym
domu.
Tam go więc zostawili w
więzach śmiertelnych, zabrali
oręż, drzwi lśniące zamknęli i
wrócili do mądrego, przemyślnego
Odyssa. Dysząc odwagą stali
razem na progu: było ich
czterech, a w sali tłum
dzielnych mężów. Zbliżyła się do
nich córka Dzeusa, Atena, z
postawy i głosu podobna do
Mentora. Widząc ją ucieszył się
Odys i rzekł:
- Ratuj nas, Mentorze,
wspomnij miłego druha, który ci
niejedno dobro wyświadczył.
Jesteś mi przecie rówieśnikiem.
Tak mówił czując, że jest to
wojowładna Atena. Zalotnicy
natomiast podnieśli wrzawę.
Pierwszy zaczepił ją Agelaos,
syn Damastora:
- Niech ciebie, Mentorze, Odys
swoim słowem nie skusi, byś
walczył z zalotnikami w jego
obronie. Oto bowiem nasz zamiar,
a wierz mi, że będzie wykonany:
kiedy ich obu zabijemy, ojca i
syna, wtedy i ty z nimi
zginiesz. Za to, co chcesz
zdziałać w tym domu, własną tu
głową zapłacisz. A kiedy nasz
spiż odbierze wam życie, mienie,
jakie posiadasz i w domu, i poza
domem, pomieszamy z tym, co
zostanie po Odyssie, i ani twoim
synom, ani córkom nie pozwolimy
żyć w domu, ani zacnej małżonce
chodzić po grodzie Itaki.
Tak mówił i Atenę jeszcze
bardziej rozsierdził. Natarła na
Odyssa gniewnymi słowami:
- Nie masz w tobie, Odyssie,
już tego ducha ani tej siły, co
wonczas, kiedy przez dziewięć
lat bez przerwy walczyłeś z
Trojanami o białoramienną
zacnego rodu Helenę. Wielu mężów
zabiłeś w boju straszliwym i
twoim to podstępem padł Priama
gród o szerokich ulicach. Jakże
więc teraz, gdyś przyszedł do
swego domu i mienia, wobec tych
zalotników jęczysz zamiast
okazać swą moc? Hejże, kochanku,
przy mnie stawaj i patrz:
zobaczysz, jak Mentor, syn
Alkimosa, w walce z
nieprzyjaciółmi odwdzięczy się
za twe dobrodziejstwa.
Rzekła bogini, lecz nie dała
od razu stanowczego zwycięstwa,
żeby jeszcze wypróbować siłę i
moc Odyssa i jego sławnego syna.
Sama zaś wzleciała na sczerniałe
od dymu sosręby megaronu i
usiadła podobna jaskółce.
Zalotników zagrzewali do boju
Agelaos, syn Damastora,
Eurynomos, Amfimedon,
Demoptolemos, Pejsandros i mądry
Polibos, syn Poliktora - byli to
bowiem najmężniejsi z tych, co
zostali przy życiu i walczyli o
swoje dusze - innych już
uśmierzył łuk i gęste strzały.
Agelaos przemówił zwracając swe
słowa do wszystkich:
- Przyjaciele! Już ten mąż
powściągnie swe ręce niepożyte.
Oto Mentor poszedł sobie,
głosząc czcze przechwałki, a ich
samych zostawił pod drzwiami.
Lecz nie wszyscy naraz rzucajcie
w niego długie włócznie,
najpierw tych sześciu niech
uderzy: może Dzeus da zranić
Odyssa i zdobyć sławę. O drugich
nie warto się troszczyć, gdy on
padnie.
Rzekł, a oni razem rzucili
włócznie, jak im kazał. Atena
wszystkie odwróciła. Jedna z
nich ugodziła w ścianę budownego
megaronu, druga w drzwi
szczelnie spojone, tam znów pod
murem padł jesion ciężki od
spiżu.
A kiedy włócznie zalotników
chybiły, niezłomny boski Odys
odezwał się do swoich:
- Przyjaciele! Teraz ja dam
rozkaz szyć w ciżbę zalotników:
ponad swe dawne zbrodnie
chcieliby nas jeszcze wyzuć z
życia i zbroi.
Rzekł, oni wszyscy razem
wymierzyli i cisnęli ostre
włócznie. Demoptolemosa Odys,
Euriadesa Telemach, Elatosa
pasterz świń, a Pejsandra wolarz
zabił. Gdy ci zębami gryźli
ziemię, reszta zalotników
cofnęła się w głąb megaronu. A
Odys i towarzysze skoczyli, by
wyciągnąć włócznie z trupów.
I znów z rozmachem zalotnicy
cisnęli ostre włócznie. Lecz
wiele z nich odwróciła Atena.
Jedna ugodziła w ścianę
budownego megaronu, druga w
drzwi szczelnie spojone, tam
znów pod murem padł jesion
ciężki od spiżu. Amfimedon
zadrasnął Telemacha w rękę przy
napięstku i spiż obdarł
wierzchnią skórę. Ktesippos zaś
Eumajosa ponad tarczą w barki
drasnął długą włócznią, która
nad nim przeleciała i padła na
ziemię. A oni skupili się wokół
mądrego i przebiegłego Odyssa i
rzucili ostre włócznie w gromadę
zalotników. Grodoburca Odys
ugodził Eurydamasa, Telemach
Amfimedonta, pasterz świń
Polibosa, Ktesippa zaś wolarz
ranił w pierś i w uniesieniu
zawołał:
- O synu Politersesa,
miłośniku szyderstw, żebyś nigdy
więcej nie słuchał swojej
głupoty, nie wygłaszał wielkich
słów. Takie słowa bogom
pozostaw, bo o wiele są
potężniejsi. A to masz jako
upominek w zamian za tę nogę,
którą dałeś boskiemu Odyssowi,
gdy jako żebrak powrócił do
domu.
Tak mówił pasterz wołów
krętorogich. Zaś Odys z bliska
ranił długą włócznią syna
Damastora, Telemach Lejokritosa,
syna Euenora, ugodził w samą
słabiznę, tak że spiż przeszedł
na wskroś, a ów padł na twarz i
czołem o ziemię uderzył. Wtedy
Atena z wysokości pułapu
rozpostarła śmiercionośną Egidę
i serca w nich strwożyła.
Rozpierzchli się po megaronie
jak stado krów, które giez
uprzykrzony napadnie i rozpędzi
wiosenną porą, kiedy nastają
dnie długie.
Jak sępy krzywoszpone i
krzywodziobe z gór spadają na
ptaki, a te unikając chmur na
równinie się chronią, lecz
pochwycone giną i nie masz dla
nich oporu ni ucieczki, a ludzi
bawią te łowy - tak Odys i jego
towarzysze wpadłszy na
zalotników kładli ich pokotem.
Megaron napełniły ohydne jęki
rozbijanych głów, cała podłoga
dymiła krwią. Lejodes przypadł
do Odyssa, chwycił go za kolana
i błagał słowem skrzydlatym:
- Do kolan się twoich kłonię,
Odyssie, ulituj się i oszczędź.
Wierz mi: nigdy w twoim domu nie
ubliżyłem kobietom ni słowem, ni
czynem, jeszcze innych
zalotników hamowałem, jeśli
który z nich to robił. Lecz nie
słuchali i nie odejmowali rąk od
zbrodni. Za to ich teraz spotkał
ten straszny los. Byłem ci wśród
nich ofiarnikiem, nie miałem
udziału w ich czynach, czyż
dlatego mam zginąć? Czy nie ma
zapłaty za cnotę?
Patrząc nań spode łba, rzekł
Odys przemądry:
- Jeśli się chlubisz, żeś był
ich ofiarnikiem, często musiałeś
w tym domu modlić się, żebym nie
zaznał słodkiego powrotu i żeby
za tobą poszła moja droga
małżonka i tobie rodziła dzieci.
Dlatego nie ujdziesz bolesnej
śmierci.
To powiedziawszy krzepką
dłonią chwycił na ziemi leżący
miecz, który upuścił zabity
Agelaos, i przeszył nim na
wskroś jego szyję: Lejodes
krzyknął i głową padł w proch.
I syn Terpiosa, pieśniarz
Femios, szukał ucieczki od
czarnej doli - on z musu śpiewał
zalotnikom. Stał koło bocznych
drzwi, trzymając w rękach
dzwonną formingę, i na dwoje
rozważał w swych myślach: czy
wymknąć się z megaronu i pobiec
do ołtarza wielkiego Dzeusa,
obrońcy zagrody, gdzie Laertes i
Odys spalili bez liku udźców
wołowych, czy przyskoczyć z
błaganiem do kolan Odyssa. To po
namyśle wydało mu się lepsze:
podjąć za kolana Odyssa, syna
Laertesa. Złożył więc formingę
wydrążoną na ziemi między
kraterem a tronem nabijanym
srebrnymi gwoźdźmi, sam zaś
przyskoczywszy chwycił się kolan
Odyssa i błagalnie mówił słowa
skrzydlate:
- Do kolan się twoich kłonię,
Odyssie, ulituj się i oszczędź.
Tobie samemu byłoby później żal,
żeś zabił aojda, który bogom i
ludziom śpiewa. Samouk jestem,
bóg zaszczepił mi w łonie wątki
rozmaite. I ciebie zdołam
opiewać jak boga. Więc nie
chciej mnie zarzynać. A i
Telemach, twój syn ukochany,
powiedziałby tobie, że nie tylko
bez chęci, ale i wbrew woli
przychodziłem tu śpiewać na
ucztach zalotników. Było ich
wielu, byli silniejsi, więc
gwałtem ściągnęli.
Tak mówił, a jego święta moc
Telemach słuchał i wnet
przystąpiwszy do ojca rzekł:
- Wstrzymaj się! Niech twój
spiż nie zabija niewinnego. I
Medona herolda oszczędźmy, jeśli
go dotąd nie zabił Filojtios
albo pasterz świń, albo może się
tobie nawinął, gdy się miotałeś
po sali. On w naszym domu miał o
mnie staranie, kiedy byłem
dzieckiem.
Tak mówił, posłyszał go Medon
roztropny. Ze strachu położył
się pod tronem i przykrył świeżo
zdartą skórą wołu, ucieczki
szukając od czarnej doli. W mig
spod tronu i wyskoczył, skórę
wołu odrzucił, podbiegł do
Telemacha, chwycił się jego
kolan i błagając mówił słowa
skrzydlate:
- Oto jestem, mój miły.
Oszczędź i powiedz ojcu, by nie
zabijał mnie ostrym spiżem.
Rozpętał się w nim gniew przeciw
zalotnikom, którzy mu strzygli
domowy dobytek, a ciebie nie
umieli uszanować głupi!
Uśmiechając się do niego,
rzekł Odys przemądry:
- Odwagi, skoro on ciebie
wyrwał i ocalił. I sam poznaj i
powiedz innym, o ile jest lepsze
od złodziejstwa dobrodziejstwo.
Lecz wyjdźcie z megaronu, ty i
pieśniarz pieśniami bogaty, i
usiądźcie za drzwiami w
dziedzińcu, z dala od miejsca
śmierci, a ja tu dalej trudzić
się będę, póki trzeba.
Rzekł, oni obaj wyszli z
megaronu. Usiedli przy ołtarzu
wielkiego Dzeusa, lecz
rozglądali się wokoło wciąż
oczekując śmierci. A Odys
przetrząsał swój dom, czy który
z mężów żywy się gdzieś nie
ukrył, chcąc uciec czarnej doli.
Lecz widział, jak oni wszyscy we
krwi i kurzu stosem leżeli,
rzekłbyś, ryby, które rybacy
wielooką siecią z siwego morza
na wklęsły brzeg wyrzucą i one
kupą leżą na piasku, spragnione
słonych fal, a promienne słońce
życie z nich wypija. Tak
zalotnicy leżeli zwałem jedni na
drugich.
Wtedy odezwał się do Telemacha
Odys przemądry:
- Telemachu, idź mi zawołaj
piastunkę Eurykleję, bym jej
powiedział słowo, które mi leży
na sercu.
Rzekł, usłuchał Telemach ojca
miłego i zapukawszy do drzwi
wzywał piastunkę Eurykleję:
- Wyjdźże co żywo, staruszko
sędziwa, która masz nadzór nad
czeladzią w naszym domu. Chodź
tu, mój ojciec cię woła, chce z
tobą mówić.
Rzekł, w niej słowo zostało
bez skrzydeł. Otworzyła drzwi od
megaronu i wyszła, a Telemach ją
prowadził. Znalazła Odyssa
pośród trupów zabitych,
obryzganego krwią i posoką,
podobnego do lwa, który pożarł
wołu z pól i całą pierś i
paszczę ma krwawą, aż strach nań
patrzeć: tak Odys był zbroczony
od stóp aż do ramion. A ona, gdy
ujrzała trupy i ten bezmiar
krwi, miała już krzyknąć w
podziwie nad tak wielkim czynem,
lecz Odys ją powstrzymał
przemocą, mówiąc słowa
skrzydlate:
- W sercu ciesz się,
staruszko, a od krzyków się
wstrzymaj: bezbożna to rzecz
chełpić się nad pobitymi mężami.
Wola bogów ich zmogła i własna
zbrodnia: nie uszanowali nikogo
z ludzi ziemskich, złego czy
dobrego, ktokolwiek by do nich
przyszedł. Za tę zuchwałość taki
los haniebny ich spotkał. Lecz
idź i wybierz mi kobiety w
naszym domu: które są występne,
a które bez winy.
Rzekła doń droga piastunka
Eurykleja:
- A więc, moje dziecko, powiem
ci prawdę. Jest w twoim domu
pięćdziesiąt kobiet służebnych:
wyuczyłam je robót i wełnę
czesać, i wszelkiej innej służby
- z nich dwanaście poszło drogą
bezwstydu i ani mnie nie
szanują, ani samej Penelopy.
Telemach niedawno dorósł i matka
nie pozwala mu rządzić
kobietami. Lecz teraz już pójdę
na górne pokoje świetliste
powiedzieć o wszystkim twej
żonie, na którą bóg jakiś sen
spuścił.
Odparł jej Odys przemądry:
- Nie budź jej, ale idź i każ
przyjść tutaj kobietom, które
popełniły sromotę.
Tak mówił, a staruszka
przeszła przez megaron, by to
obwieścić kobietom i przynaglić
do wyjścia. On zaś zawołał
Telemacha, wolarza i pasterza
świń i rzekł słowa skrzydlate:
- Zacznijcie trupy wynosić i
weźcie kobiety do pomocy. Zaczem
stoły przepiękne oczyścić mi
wodą i porowatymi gąbkami. A
kiedy wszystko w domu wróci do
ładu, dziewki wyprowadźcie z
budownego megaronu i między
okrągłym budynkiem a
nieskazitelną zagrodą podwórza
sieczcie długimi mieczami, aż z
nich wszystkich wypędzicie
dusze. Tak na zawsze zapomną o
Afrodycie, której używały przy
zalotnikach, złączywszy się z
nimi po kryjomu.
Rzekł. Właśnie kobiety gromadą
wybiegły, ze strasznym lamentem
lejąc łzy rzęsiste. Najpierw
wynosiły trupy zabitych i
składały je pod wrotami
ogrodzonego dziedzińca, jednego
tuż przy drugim. Sam Odys
wydawał rozkazy i popędzał.
Zaczem trony przepiękne wodą i
porowatymi gąbkami oczyściły, a
Telemach wraz z wolarzem i
pasterzem świń grabiami grabili
podłogę tej sali o grubych
murach - dziewki zaś wynosiły i
wysypywały za drzwiami. A gdy
cały megaron był już schludny,
wyprowadzili dziewki na podwórze
i tam między okrągłym budynkiem
a nieskazitelną zagrodą
zepchnęli je w ciasny róg, skąd
nie było ucieczki. Odezwał się
wśród nich roztropny Telemach:
- Ani myślę zabierać życia
czystą śmiercią tym, które
wylewały zniewagi na moją głowę
i na moją matkę i spały z
zalotnikami.
Rzekł i linę z okrętu o
dziobie błękitnym zaczepiwszy o
słup wysoki uwiązał dokoła
okrągłego budynku, wysoko, by
nogi nie dosięgały ziemi. Jak
szybkolotne kwiczoły albo dzikie
gołębie wpadają w sidła,
zastawione w zaroślach, i one,
co zdążały na spoczynek nocny,
znajdują tam łoże śmiertelne,
tak kobiet głowy rzędem wisiały,
z pętlą na szyi, w sidłach
sromotnej śmierci. Wcale
niedługo, przez krótką jeszcze
chwilę podrygały nogami.
Zaczem Melantiosa wyprowadzili
przez sień na podwórze.
Bezlitosnym spiżem obcięli mu
nos i uszy, wyrwali jądra i psom
na pożarcie rzucili i w
zawziętości serca odcięli mu
ręce i nogi. Zaczem umywszy
sobie ręce i nogi, wrócili do
domu, do Odyssa. Dzieło było
skończone. A on przemówił do
drogiej piastunki Euryklei:
- Przynieś, staruszko, siarki
- to lek na wszelkie zło,
przynieś mi ogień, bym wykadził
megaron. I sprowadź tu Penelopę
razem z jej kobietami, niech
cała służba domowa się zejdzie.
Odpowiedziała mu droga
piastunka Eurykleja:
- Zaiste, moje dziecko, po
sprawiedliwości to mówisz. Lecz
pozwól, że ci przyniosę chlajnę
i chiton, żebyś nie stał pośród
megaronu z tym łachmanem na
swoich barkach szerokich: byłoby
to niewłaściwe.
Odparł Odys przemądry:
- Najpierw ogień rozpal w
megaronie.
Rzekł, usłuchała go skwapliwie
droga piastunka Eurykleja,
przyniosła ogień i siarkę. A
Odys wykadził starannie megaron
i przyległe pokoje, i
dziedziniec.
Staruszka zaś pobiegła przez
cudne Odyssowe komnaty, zwołując
kobiety i nagląc do pośpiechu. A
one wychodziły z pochodnią w
ręku. Obległy Odyssa i tuliły
się do niego, ściskały i
całowały go w głowę, w ramiona,
po rękach. A jego chwytało
słodkie pragnienie płaczu i
łkań, gdy sercem poznawał je
wszystkie.
Pieśń dzwudziesta trzecia
Mąż i żona
Z głośnym śmiechem staruszka
szła na górne pokoje, by pani
powiedzieć, że drogi małżonek
jest w domu. Kolana poruszały
się żwawo, nogi skakały.
Stanąwszy u wezgłowia rzekła:
- Zbudź się, Penelopo, drogie
dziecko, byś własnymi oczami
ujrzała to, za czym tęskniłaś
przez wszystkie dni. Wrócił
Odys, wrócił, choć późno, do
swojego domu, pozabijał hardych
zalotników, którzy twój dom
nawiedzili zmorą, pożerali
dobytek i gwałt czynili twojemu
synowi.
Odrzekła jej mądra Penelopa:
- Babuniu droga, bogowie cię
opętali - oni mogą i
najmędrszego uczynić głupcem,
tak samo jak szaleńca przywieść
do rozsądku. I tobie oni
pomieszali rozum, dawniej tak
niezachwiany. Czemu drwisz ze
mnie, gdy moje serce jest tak
pełne bólu? Czyż na to, by mówić
od rzeczy, budzisz mnie ze snu
słodkiego, który mi padł na
powieki? Nigdy jeszcze tak nie
spałam od dnia, w którym Odys
poszedł oglądać tę Złotroję,
niegodną wspomnienia. Proszę
cię, zejdź i wróć do megaronu.
Gdyby inna z moich kobiet
przyszła z tą nowiną i zbudziła
mnie ze snu, prędko bym ją i
okrutnie przepędziła z domu:
ciebie starość chroni.
Odpowiedziała jej droga
piastunka Eurykleja:
- Nie drwię z ciebie, drogie
dziecko, ale naprawdę Odys
wrócił i jest w domu - to ten
gość, którym tu wszyscy
pomiatali. Telemach dawno
wiedział o tym, lecz roztropnie
strzegł tajemnicy, póki ojciec
nie pomści się na mężach
zuchwałych za ich gwałty.
Na te słowa Penelopa radośnie
wyskoczyła z łóżka, uściskała
staruszkę i ze łzami w oczach
mówiła do niej słowa skrzydlate:
- Jeśli to prawda, co mówisz,
droga babuniu, jeśli on naprawdę
wrócił do domu, jakże sam jeden
mógł położyć ręce na
bezwstydnych zalotnikach, którzy
się tu zawsze zbierali
gromadnie?
Odpowiedziała jej miła
piastunka Eurykleja:
- Nie widziałam, nie
słyszałam, dochodziły mnie tylko
jęki ginących. Siedziałyśmy
przerażone w głębi domu za
grubymi ścianami, drzwi były
szczelnie zamknięte. Aż mnie z
megaronu zawołał twój syn
Telemach. To ojciec go posłał.
Wtedy zobaczyłam Odyssa nad
trupami poległych: leżeli wkoło
niego na ubitej ziemi, jeden
przy drugim. Serce by ci
skoczyło z radości, gdybyś go
widziała: kurzem i krwią był
pokryty jak lew. Teraz wszyscy
leżą na kupie u wrót dziedzińca,
a on rozpalił wielki ogień i dom
pięknie okadza, a mnie posłał,
by ciebie zawołać. Idź już i
niech w wasze miłe serca radość
zawita po tylu cierpieniach. Tak
się więc teraz skończyło to
długie oczekiwanie: jest ci on
żywy przy swoim ognisku i ciebie
odnalazł, i syna, a zalotników
za ich wszystkie zbrodnie w pień
wyciął we własnym domu.
Rzekła znów do niej mądra
Penelopa:
- Babuniu droga, jeszcze się
nie unoś i nie śmiej! Wiesz, jak
on tu jest wszystkim w domu
pożądany, najbardziej mnie i
synowi, którego spłodziliśmy -
ale nie może być prawdą to, co
ty mówisz. To ktoś z
nieśmiertelnych pozabijał
zalotników, oburzony ich pychą i
okrutną zbrodnią. Nikogo z ludzi
nie uszanowali, dobrego czy
złego, ktokolwiek się do nich
zbliżył, i za tę zuchwałość
padła na nich zguba. Ale sam
Odys zginął bezpowrotnie, zginął
daleko od Achai.
- Moje dziecko, jakież to
słowo wyrwało się tobie z
zagrody zębów? On jest tu, przy
swoim ognisku, a ty wciąż
mówisz, że on nigdy nie wróci!
Zawsze masz serce nieufne.
Wskażę ci więc znak nieomylny -
bliznę, którą mu ongi zostawił
biały kieł dzika. Spostrzegłam
ją, kiedy go myłam, chciałam
tobie zaraz powiedzieć, ale on
chwycił mnie rękoma za gardło i
nie pozwolił mówić - przezorna
głowa! Chodź ze mną - życiem
własnym ręczę - jeśli cię
zwodzę, zabij mnie bez litości.
Odpowiedziała jej na to mądra
Penelopa:
- Babuniu droga, choć jesteś
bardzo roztropna, nie zdołasz
podpatrzyć bogów wiecznie
żyjących w ich ukrytych
zamiarach. Ale idźmy do mego
syna: zobaczę zabitych
zalotników i tego, który ich
zabił.
To rzekłszy zstąpiła z górnych
komnat. A serce się wahało: czy
z daleka miłego małżonka
wybadać, czy wprost doń podejść,
za ręce ująć, całować głowę.
Kiedy zaś weszła i przekroczyła
kamienny próg, usiadła naprzeciw
Odyssa, w blasku ognia, pod
drugą ścianą. A on siedział pod
wysokim słupem, oczy miał
spuszczone i oczekiwał, czy się
do niego odezwie dzielna
małżonka, skoro go ma już przed
sobą.
Długo siedziała w milczeniu,
spłoszona w swym sercu, i nie
spuszczała zeń wzroku: to
rozpoznawała jego twarz, to się
jej wydawał nieznajomy w tym
nędznym odzieniu.
Nagle odezwał się Telemach:
- Matko moja, zła matko,
jakież twoje serce nieczułe!
Czemu tak stronisz od ojca?
Czemu nie siądziesz przy nim,
nie zagadniesz słowem, nie
rozpytasz? Zaiste, żadna kobieta
nie byłaby tak nieugięta, żeby
się trzymać z daleka od męża,
który po wielu niedolach w
dwudziestym roku wraca do ziemi
ojczystej. Zawsze miałaś serce
twardsze niż kamień.
Przemówiła do niego mądra
Penelopa:
- Moje dziecko, serce mi w
łonie topnieje i ani słowa nie
mogę wymówić ani się wypytać,
nawet w twarz spojrzeć z bliska.
Jeśli to Odys naprawdę, już my
się rozpoznamy nieomylnie i
lepiej niż teraz. Są bowiem
znaki dla innych ukryte, nam
tylko obojgu wiadome.
Tak mówiła. Uśmiechnął się
niezłomny boski Odys i wnet do
Telemacha rzekł słowa
skrzydlate:
- Telemachu, pozwól matce
wystawić mnie na próbę; niebawem
lepiej mnie pozna. Teraz jestem
brudny, na ciele mam łachman,
dlatego mnie lekceważy i nie
ufa, że to ja jestem. Nam jednak
trzeba się teraz naradzić, by
wszystko poszło gładko. Wszak
jeśli ktoś jednego człowieka w
kraju zabije, ucieka porzucając
rodzinę i ziemię ojczystą, by
nie mieć na karku ciżby
mścicieli - myśmy zaś podporę
miasta znieśli, kwiat itackiej
młodzieży. Powiedz, co o tym
myślisz?
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Sam to rozważ, drogi ojcze.
Twój rozum za najlepszy pośród
ludzi słynie, nikt się w tym z
tobą nie może równać na ziemi.
My ochoczo pójdziemy za tobą
społem i wierz mi, oddamy ci
całe nasze męstwo i wszystkie
siły, jakie w nas są.
W odpowiedzi rzekł Odys
przemądry:
- A więc powiem, co mnie się
wydaje najlepsze. Najpierw się
wykąpcie i zmieńcie chitony, i
dziewczętom w domu każcie się
przebrać. Boski pieśniarz niech
weźmie dzwonną formingę i
wiedzie nas w pląsy radosne,
żeby ktoś, co z zewnątrz
posłyszy, przechodzień, czy
sąsiad, myślał, że u nas gody.
Wieść o zabójstwie zalotników
nie powinna się rozejść szeroko
po mieście, póki my nie
znajdziemy się w naszym wiejskim
sadzie. Tam dopiero zobaczymy,
jakiej pomocy użyczy nam Pan
Olimpu.
Rzekł, oni skwapliwie
usłuchali. Najpierw się wykąpali
i zmienili chitony, i wystroili
niewiasty. Zaczem boski
pieśniarz wziął wydrążoną
formingę i obudził w nich
pragnienie słodkiej pieśni i
tańców doskonałych. I wielki dom
aż jęczał od stóp tańczących
mężczyzn i kobiet w pięknych
przepaskach. Ktoś, co to słyszał
z zewnątrz, mógł sobie mówić:
- Z pewnością ktoś żeni się z
królową, o którą się tylu
starało. Niegodziwa! Nie zdołała
utrzymać do końca tego wielkiego
domu, zanim wróci mąż, którego
poślubiła dziewicą.
Tak mówiono, nie wiedząc o
tym, co się stało.
Tymczasem wielkodusznego
Odyssa w jego domu kąpała
klucznica Eurynome i nacierała
oliwą, a potem narzuciła nań
piękny faros i chiton, Atena zaś
na jego głowę zlała wielką urodę
i uczyniła go większym na pozór
i tęższym i uwieńczyła bujnymi
kędziorami podobnymi kwiatom
hiacyntu. Jak kiedy człowiek
biegły we wszelkich kunsztach,
uczeń Hefajstosa i Pallas Ateny,
urocze dzieło tworzy oblewając
srebro złotem, tak ona rozlała
wdzięk na jego głowę i ramiona.
I wyszedł z wanny postawą do
bogów podobny.
Z powrotem usiadł na tronie, z
którego niedawno powstał,
naprzeciw swojej małżonki, i tak
się do niej odezwał:
- Dziwna! żadnej ze słabych
kobiet tak nieużytego serca nie
dali panowie olimpijskiej
stolicy. Nie masz drugiej tak
nieugiętej, która by się
trzymała z daleka od męża, co po
wielu niedolach w dwudziestym
roku wraca do ziemi ojczystej.
Hej, babuniu, ściel mi łóżko,
sam pójdę spać, bo ona zaiste ma
w łonie serce z żelaza.
Na to odezwała się mądra
Penelopa:
- Dziwny! Nie ma we mnie dumy
ani pogardy, ani przesadnego
zdumienia. Bardzo dobrze wiem,
jaki byłeś, kiedy pod Ilion
płynąłeś na okręcie o długich
wiosłach. Tak, Euryklejo,
pościel jemu łoże wygodne za tą
sypialnią o grubych murach,
którą sam zbudował - tam wynieś
łoże i daj pościel, runo owcze,
chlajny i lśniące prześcieradła.
Mówiła tak, by wypróbować
męża. Lecz Odys oburzył się na
troskliwą małżonkę:
- Zaiste, kobieto, bolesne
słowo rzekłaś. Któż to przeniósł
gdzie indziej moje łoże? Trudna
to rzecz i trzeba nie lada
umiejętności, jeden bóg, gdyby
chciał, mógłby je postawić w
innym miejscu. Żaden żywy
śmiertelnik, nawet bardzo silny,
nie mógłby go tak łatwo ruszyć,
bo wielka tajemnica kryje się w
tym łożu przedziwnym. Sam je
zrobiłem, nikt inny. Pośrodku
zagrody stało długolistne drzewo
oliwne, mocne, wysokie i grube
jak słup. Wokół niego zbudowałem
naszą sypialnię ze ściśle
przylegających kamieni i
starannie okryłem dachem, a
drzwi wpoiłem szczelne i mocne.
Wtedy ściąłem włosy długolistnej
oliwki, a pień spiżem obciosałem
do samego korzenia, troskliwie i
umiejętnie, równo pod sznur. Z
niego zrobiłem podstawę łoża,
wiercąc świdrem dziury wszędzie,
gdzie trzeba. Idąc od tej
podstawy zbudowałem całe łoże i
upiększyłem je złotem, srebrem,
kością słoniową. I przeciągnąłem
wzdłuż rzemienie ze skóry
wołowej, purpurą barwionej. Oto
masz ową tajemnicę, lecz nie
wiem, kobieto, czy moje łoże
stoi jeszcze w miejscu, czy już
je ktoś przeniósł gdzie indziej,
odciąwszy od pnia oliwki.
Rzekł, a jej zwątlały kolana i
miłe serce, gdy Odys dał jej ów
znak nieomylny. Z płaczem wprost
ku niemu pobiegła, zarzuciła mu
ramiona na szyję, całowała w
głowę, mówiła:
- Nie gniewaj się na mnie,
Odyssie, ty, który jesteś zawsze
z ludzi najmądrzejszy. Bogowie
nasycili nas zgryzotą i nie dali
nam trwać przy sobie, by cieszyć
się młodością i wstąpić w progi
starości. Lecz teraz już się nie
gniewaj i nie miej mi za złe, że
od razu, ujrzawszy, nie witałam
ciebie z miłością. Zawsze bowiem
serce mi stygnie w łonie, gdy
pomyślę, że ktoś może przyjść i
zwieść mnie słowami: tylu jest
niegodziwych oszustów. Nawet
argiwska Helena, z Dzeusa rodem,
nie dzieliłaby miłości i łoża z
cudzoziemcem, gdyby wiedziała,
że waleczni synowie Achajów
pójdą za nią i sprowadzą z
powrotem na ziemię ojczystą. To
bóg ją pchnął w czyn niegodziwy,
w jej sercu nie było z początku
tej winy złowrogiej, od której i
nasze zaczęły się cierpienia.
Lecz oto dałeś mi znak
nieodparty: żaden człowiek nie
widział naszego łoża, tylko ty i
ja, i jedna jedyna służąca,
córka Aktora, którą mi dał
ojciec, kiedym tu przyszła, i
która strzegła podwoi naszej
zamczystej sypialni. Wierzę już,
choć tak nierychliwe mam serce.
Rzekła, a w nim jeszcze
bardziej wezbrało pragnienie łez
i płakał trzymając w objęciach
swą żonę, serdeczną i wierną.
Jak upragniona jawi się ziemia
żeglarzom, którym Posejdon okręt
dzielny na morzu rozbije w
zamęcie wiatrów i gwałtownych
fal i tylko ich garstka umyka
siwej topieli płynąc do lądu, a
ich ciała okrywa osad słony, aż
uniknąwszy zguby, szczęśliwi
stają na ziemi - tak upragniony
był dla niej widok męża i nie
mogła swych białych ramion odjąć
od jego szyi.
I byłaby ich wśród płaczu
zastała różanopalca Jutrzenka,
gdyby nie czujna myśl bogini.
Jasnooka Atena zatrzymała noc
długą u jej kresu, a złototronną
Jutrzenkę nad Okeanem i nie
pozwoliła zaprzęgać rączych
koni, które ludziom światło
niosą, Lamposa i Faetona,
źrebaków świtu.
Wtedy to przemądry Odys
odezwał się do swej małżonki:
- Nie doszliśmy jeszcze, żono,
do kresu naszych trudów. Przed
nami jest jeszcze niezmierna,
różnoraka i niebezpieczna próba,
którą mi trzeba spełnić do
końca. Przepowiedziała mi ją
dusza Tejrezjasza w owym dniu,
kiedy zstąpiłem w dom Hadesa
pytać się o powrót towarzyszy i
mój własny. Lecz pójdź, żono,
chodźmy do łoża, już pora
nacieszyć się słodkim snem.
Odpowiedziała mu mądra
Penelopa:
- Czeka na ciebie łoże, kiedy
go tylko zapragniesz, bo oto
sprawili bogowie, żeś wrócił do
swego pięknego domu i do swej
ziemi ojczystej. Lecz skoro bóg
poddał ci myśl, by o tym
wspomnieć, powiedz, proszę, jaka
to próba. Zapewne dowiem się o
tym później, ale może lepiej
wiedzieć od razu.
Odpowiedział jej Odys
przemądry:
- Nieostrożna jesteś, że
nalegasz, bym o tym mówił!
Powiem ci jednak, nic nie
ukryję. Ale nie uraduje się
twoje serce, tak jak i ja sam
nie czuję radości. Albowiem
kazał mi on iść przez wiele,
wiele miast z wiosłem foremnym w
ręku, aż dojdę do ludzi, co nie
znają morza ani nie spożywają
solonej strawy, anić nie znają
okrętów o ścianach czerwonych ni
wioseł foremnych, które są
skrzydłami okrętów. I znak mi
dał jasny, którego przed tobą
nie skryję. Oto, kiedy mnie
spotka przechodzień i powie, że
na swym świetnym ramieniu niosę
łopatę do przesiewania zboża,
wtedy mam w ziemię wbić wiosło,
a Panu Posejdonowi złożyć piękne
ofiary: barana, byka i kiernoza
stadnika. I wrócę do domu, i tu
znowu złożę święte hekatomby
bogom nieśmiertelnym, których
jest niebo szerokie - wszystkim
po kolei. A śmierć przyjdzie do
mnie z morza, taka naprawdę
łagodna, i sprzątnie pośród
błogosławionej starości, w
gronie szczęśliwych ludów.
Takie, mówił, jest moje
przeznaczenie.
Odezwała się znów mądra
Penelopa:
- Jest więc nadzieja, że nas
bieda opuści, skoro bogowie
przeznaczają nam starość
szczęśliwą.
Tak oni ze sobą rozmawiali, a
tymczasem piastunka razem z
Eurynomą przy świetle pochodni
gotowała im miękkie łoże. Gdy je
starannie usłała, staruszka
poszła do siebie na spoczynek, a
pokojowa Eurynome z pochodnią w
ręce prowadziła ich do łoża. U
wrót sypialni cofnęła się, a oni
z radością weszli w swą starą
łożnicę.
W tej chwili Telemach, wolarz
i pasterz świń przestali
tańczyć, odesłali kobiety i sami
poszli spać w cienistych
komnatach.
Odys i Penelopa, gdy się
nasycili miłością, szukali
uciechy w słowach, we wzajemnych
wyznaniach. Boska kobieta
opowiadała, co zniosła w swym
domu patrząc na ohydną czeredę
zalotników, którzy z jej właśnie
powodu zabijali woły i tłuste
owce bez liku i wina wylewali
beczkami. A boski Odys mówił jej
wszystko: ile klęsk zadał
nieprzyjaciołom, ile sam zniósł
niedoli. Słuchała go z zachwytem
i sen nie padł jej na powieki,
póki nic opowiedział
wszystkiego.
Zaczął od tego, jak pokonał
Kikonów, jak potem przybył do
żyznej ziemi Lotofagów, mówił o
zbrodniach Kiklopa i jak się na
nim pomścił za dzielnych
towarzyszy, których ów pożarł
bezlitośnie; i jak przybył do
Ajola, który go podjął życzliwie
i odesłał, ale nie było mu dane
już wtedy wrócić do ojczyzny, bo
znów porwała go burza i
jęczącego niosła po rybnym
morzu; i jak zawinął do
lajstrygońskiej Telepyli, gdzie
stracił statki i towarzyszy o
pięknych nagolennicach i skąd
sam jeden uciekł na czarnym
okręcie. I opowiadał podstępy
Kirki i jej przewrotność, i jak
na wiosłownym okręcie dotarł do
stęchłych progów Hadesa, by
szukać rady u duszy tebańskiego
Tejrezjasza, i jak zobaczył tam
wszystkich towarzyszy i własną
matkę, która go zrodziła i
wychowała dziecięciem; i jak
słuchał głosu śpiewających
Syren, jak wpłynął między Błędne
Skały, między straszną Charybdę
i Skyllę, której żaden człowiek
bez szkody nie ominie i jak
towarzysze zabili krowy Heliosa,
i jak wysokogrzmiący Dzeus
dymiącym piorunem poraził okręt,
tak że wszyscy naraz zginęli
zacni towarzysze, a on sam jeden
spod złej doli się wymknął; i
jak się dostał do wyspy Ogigii i
do nimfy Kalipso, która go
trzymała w pieczarach głębokich,
pragnąc, by został jej mężem,
żywiła, obiecywała uczynić
nieśmiertelnym i wiecznie
młodym, ale jego serce nie
usłuchało; jak wreszcie po wielu
trudach przybył do Feaków,
którzy go serdecznie jak boga
uczcili i na okręcie odesłali do
ziemi ojczystej, obdarzając
złotem i srebrem, i mnóstwem
szat.
Były to ostatnie słowa, gdy
słodki sen członki w nim
rozluźnił i sercu odjął troski.
Tymczasem bogini jasnooka
Atena nową myśl powzięła. Kiedy
się spodziewała, że Odys
nacieszył się już żoną i snem,
wnet ruszyła znad Okeanu w
mgłach zrodzoną Złototronną, by
światło ludziom niosła. Wstał
Odys z miękkiego łoża i rzekł do
żony:
- Niewiasto, dość już mieliśmy
kłopotów - ty opłakując tutaj
mój utrapiony powrót, ja
borykając się wśród cierpień,
którymi Dzeus i inni bogowie
trzymali mnie z daleka od ziemi
ojczystej. Dziś, kiedy znów
znaleźliśmy się w tym
utęsknionym łożu, muszę
uporządkować dobytek, jaki mam
jeszcze. Za trzody, które mi
porżnęli zuchwali zalotnicy,
dużo sam sobie odbiorę, resztę
dadzą Achajowie, aż znów się
napełnią wszystkie obory. Lecz
wpierw pójdę do wiejskich sadów
zobaczyć zacnego ojca, który się
tak srodze o mnie martwi. Wiem,
żono, że jesteś bardzo rozsądna,
i dlatego ci mówię: ledwo słońce
wzejdzie, zaraz się rozniesie
wieść o tym, że zabiłem w swym
domu zalotników. Ty więc pójdź
na piętro i siedź tam razem ze
służącymi, a nikogo nie
przyjmuj, z nikim nie rozmawiaj.
Rzekł i włożył piękną zbroję,
potem zbudził Telemacha, wolarza
i pasterza świń i kazał wziąć
oręż w ręce. Posłuszni, w lot
okryli się spiżem. Otworzyli
drzwi, wyszli, Odys na czele.
Już było jasno na świecie, lecz
Atena okryła ich nocą i prędko
wyprowadziła z miasta.
Pieśń dwudziesta czwarta
Przymierze
Hermes Kylleński wywoływał
dusze zalotników. Miał w ręku
różdżkę, piękną i złotą, którą
oczy ludzkie, kiedy chce,
uśmierza albo śpiących budzi.
Ruszył nią i dusze piszcząc szły
za nim. Jak w głębi boskiej
pieczary nietoperze z piskiem
wzlatują, gdy jeden odpadnie z
ich szeregu uczepionego u skały,
i w locie garną się do siebie,
tak owe dusze piszczące zbiły
się w gromadę, a wiódł je Hermes
łaskawy.
Wilgotnymi ścieżkami szły
wzdłuż strumieni Okeanosa i mimo
Białej Skały, szły mimo wrót
słonecznych i kraju snów, aż
wstąpiły na Asfodelowe Błonia,
gdzie mieszkają dusze, widma
umarłych. Znalazły tam duszę
Achillesa, syna Peleusa, i
Patroklosa, i nieskazitelnego
Antilocha, i Ajasa, który urodą
i wzrostem był najświetniejszy z
Danaów po nieskazitelnym synie
Peleusa. Skupiły się wokół
niego, aż tu wyszła ku nim
zatroskana dusza Atrydy
Agamemnona, a przy niej cisnęły
się wszystkie, które z nim razem
pomarły w domu Ajgistosa.
Pierwsza doń przemówiła dusza
syna Peleusa:
- Atrydo, wierzyliśmy mocno,
że ze wszystkich herosów ty
zawsze jesteś najmilszy
piorunnemu Dzeusowi, wszak tylu
walecznym przewodziłeś pod Troją
w dniach wielkiej próby Achajów,
a jednak i ciebie przed czasem
zabrała Mojra okrutna, której
nie uniknie nikt, kto się
urodził. Powinieneś był raczej
zginąć na ziemi trojańskiej,
otoczony czcią tych, nad którymi
panowałeś: Panachajowie
wystawiliby ci grób, a twojemu
synowi byłaby wielka chwała. A
oto, jak okrutnej śmierci stałeś
się łupem.
Odrzekła mu dusza Atrydy:
- Błogosławiony synu Peleusa,
bogom podobny Achillesie! Padłeś
pod Troją daleko od Argos, a
przy tobie, walcząc nad twoim
trupem, polegli najlepsi z synów
trojańskich i achajskich, ty zaś
leżałeś w tumanie kurzu, wielki
na wielkiej przestrzeni,
niepomny sztuki jeździeckiej.
Walczyliśmy przez cały dzień i
nie przerwalibyśmy bitwy, gdyby
jej Dzeus nie przerwał burzą.
Zaczem wynieśliśmy ciebie z
pobojowiska ku naszym okrętom i
złożyli na marach. Obmyliśmy
twoje piękne ciało letnią wodą i
olejkami i wiele łez gorących
wylali nad tobą Achajowie, i
ostrzygli włosy. Na wieść o tym
z morza wyszła matka z wodnymi
boginkami i rozległ się po morzu
krzyk tak straszliwy, że lęk
ogarnął wszystkich Achajów. I
powstawszy byliby odeszli na
okręty, gdyby ich nie zatrzymał
człowiek wielkiej i starej
mądrości, Nestor, którego rada
zawsze wydawała się najlepsza.
Ów dobrze im życząc tak
przemówił: "Stójcie, Argiwi! Nie
uciekajcie, synowie Achajów! To
matka w gronie wodnych boginek z
morza wychodzi, by spojrzeć na
umarłego syna." Rzekł, pozbyli
się strachu wielkoduszni
Achajowie. A nad tobą stanęły
córy morskiego starca, podniosły
lament i oblekły cię w
nieśmiertelne szaty.
A Muzy, wszystkie jak jest ich
dziewięć, swym pięknym głosem
śpiewały na przemian treny. Nie
ujrzałbyś wtedy nikogo z Achajów
bez łez, tak ich poruszyła Muza
śpiewna. Przez siedemnaście nocy
i dni opłakiwaliśmy ciebie - my,
ludzie śmiertelni, z bogami
nieśmiertelnymi pospołu. A w
osiemnasty dzień oddaliśmy
ciebie ogniowi i dookoła
rżnęliśmy owce bardzo tłuste i
woły krzyworogie. Płonąłeś w
szatach bogów i w olejkach, i w
słodkim miodzie, a przy twoim
stosie bohaterowie achajscy,
pieszo i konno, ścierali się
orężem: wielka wzniosła się
wrzawa. A kiedy cię strawił żar
Hefajstosowy, złożyliśmy o
świcie twoje białe kości,
Achillesie, obmywszy je winem
niemieszanym i olejkiem. Twoja
matka dała amforę złotą, roboty
przesławnego Hefajsta, którą
miała od Dionizosa. W niej leżą
twoje białe kości, jasny
Achillesie, razem z kośćmi
Patroklosa, syna Menojtiosa,
osobno zaś Antilocha, którego po
śmierci Patroklosa ceniłeś
najbardziej ze wszystkich
towarzyszy. Zaczem kurhan wielki
i wspaniały usypała nad wami
święta drużyna włóczników
argiwskich, hen, na cyplu
nadmorskim, nad szerokim
Hellespontem, by z daleka był
widny jadącym po morzu - i tym,
co teraz żyją, i tym, co po nas
będą. A matka uprosiła u bogów
przepiękne nagrody i złożyła je
na polu zawodów dla najlepszych
z Achajów. Bywałeś już na wielu
pogrzebach herosów i widziałeś,
jak nad umarłym królem młodzi
opasują się i zbroją do zawodów,
ale z największym podziwem
patrzyłbyś na te cuda, które
przy tobie złożyła srebrnonoga
Tetyda: snadź bardzo kochali
ciebie bogowie. Nawet po śmierci
nie przepadło twe imię, i zawsze
u wszystkich ludzi będziesz miał
sławę szlachetną. A jakiż mnie
zysk przyniosła skończona wojna?
Dzeus mi przeznaczył zginąć
haniebnie w drodze powrotnej z
rąk Ajgista i przeklętej
małżonki.
Tak oni ze sobą rozmawiali,
gdy zjawił się Poseł świetlisty,
prowadząc dusze zalotników
zabitych przez Odyssa. Zdumieli
się obaj królowie i podeszli
bliżej. Dusza Agamemnona
rozpoznała drogiego syna
Melaneusa, przesławnego
Amfimedonta, albowiem u niego
kiedyś gościł na Itace
Agamemnon. Do niego więc
najpierw odezwała się dusza
Atrydy:
- Jakie nieszczęście wpędziło
was w mroki ziemi, tak wybornych
i jednego wieku? Wygląda, jakby
ktoś wybrał z miasta młódź
najprzedniejszą. Czy na okrętach
zgładził was Posejdon podnosząc
wiatry okrutne i długie fale?
Czy na lądzie zabił was
nieprzyjaciel przy grabieży
wołów i pięknej trzody owiec?
Czy w walce o miasto lub
kobiety? Odpowiedz na moje
pytania, wszak jestem ci druhem
gościnnym. Czy nie pamiętasz,
jak przybyłem do waszego domu
razem z boskim Menelaosem
namawiać Odyssa, by pod Ilion
ruszył na wiosłownych okrętach?
Cały miesiąc zajęła nam ta
żmudna podróż po morzu szerokim,
lecz zależało nam, by nakłonić
grodoburcę Odyssa.
Odezwała się do niego dusza
Amfimedonta:
- Przesławny Atrydo, władco
mężów, Agamemnonie! Wszystko
pamiętam, wychowanku Dzeusa. I
ja tobie powiem dokładnie, jak
nędzny koniec był naszego życia.
Oto staraliśmy się o małżonkę
długo nieobecnego Odyssa. Ona
ani nie odtrącała godów
złowróżbnych, ani ich nie
przyspieszała, knując nam śmierć
i czarną dolę. Oto, jaki podstęp
wymyśliła w swej głowie.
Ustawiła w komnacie wielkie
krosna, by tkać na nich płótno
cienkie i bardzo obszerne, nam
zaś rzekła: "Chłopcy zalotnicy!
Umarł boski Odys, ale choć wam
spieszno do ślubu, poczekajcie,
aż skończę ten faros, by mi się
przędza nie zmarnowała: ma to
być gzło grobowe dla herosa
Laertesa, gdyby go kiedyś dola
okrutna powaliła drętwą
śmiercią. Boję się ściągnąć na
siebie gniew Achajek, że taki
bogacz leży bez całunu." Tak
mówiła i usłuchało męskie serce.
Odtąd za dnia tkała na wielkich
krosnach, a po nocach, przy
łuczywie, pruła. Przez trzy lata
ukrywała się podstępnie i
zwodziła Achajów. Lecz gdy
nadszedł czwarty rok, a z nim
wiosna niosąc dni dłuższe z
upływem miesięcy, powiedziała
któraś ze sług, świadoma rzeczy,
i przyłapaliśmy ją na pruciu
pięknej tkaniny. Musiała
skończyć, choć się opierała. I
pokazała nam ów faros, utkany,
wyprany, świetny jak słońce lub
księżyc, i wtedy właśnie zły
demon sprowadził Odyssa w dom
pasterza świń, na krańcach pól.
Jednocześnie wrócił miły syn
boskiego Odyssa z piaszczystego
Pylos na czarnym okręcie. Ci
dwaj obmyślili zalotnikom złą
śmierć i przyszli do
przesławnego grodu, najpierw
Telemach, później Odys.
Prowadził go pasterz świń, a
Odys miał na ciele podłą odzież:
i wyglądał jak nędzny żebrak -
starzec o lasce i w smutnych
łachmanach. Nikt z nas, nawet
starsi nie mogli poznać, że to
on zjawia się niespodzianie.
Obrzucaliśmy go złymi słowami i
razami. A on, lżony i bity we
własnym domu, zniósł to do czasu
cierpliwym sercem. Dopiero gdy
zbudził go duch Dzeusa
Egidodzierżcy, zabrał z pomocą
Telemacha oręż przepiękny i
wyniósł do skarbca, i zamknął
zawory. Wtedy małżonkę
arcychytrze nakłonił, by nam,
nieszczęsnym zalotnikom,
wręczyła łuk i siwe żelazo na
zawody i mordu początek. Nikt z
nas nie miał siły napiąć
cięciwy, daleko nam było do
tego. Ale kiedy wielki łuk miał
się dostać w ręce Odyssa, wraz
zaczęliśmy wszyscy krzyczeć, by
łuku nie dawać, choćby jak
najbardziej się upominał. Lecz
Telemach sam rozkazał. A
niezłomny boski Odys ujął go w
dłoń, łatwo napiął cięciwę,
strzałę przez żelazo przepuścił,
stanął na progu, wysypał strzały
chyże i strasznie mierząc
ustrzelił króla Antinoosa. Potem
innym posyłał żałobne pociski,
biorąc na cel najbliższych -
padał jeden po drugim. Było
widoczne, że któregoś z bogów ma
za sojusznika. Ścigani jego
gniewem ginęli, gdzie się kto
obrócił, słychać było trzask
rozbijanych głów, cała podłoga
spłynęła krwią. Tak myśmy,
Agamemnonie, zginęli i dotąd
nasze ciała leżą nie pochowane w
domostwie Odyssa. Nasi najbliżsi
w domu nic jeszcze nie wiedzą:
przyszliby zmyć z naszych ran
czarną posokę i złożywszy na
marach opłakiwali - ten zaszczyt
należy się umarłym.
Przemówiła dusza Atrydy:
- Szczęśliwy synu Laertesa,
przemyślny Odyssie, posiadłeś
zaiste małżonkę wielkiej cnoty!
Jakże czyste serce było u mądrej
Penelopy, córy Ikariosa, że tak
wiernie pamiętała Odyssa, męża
swej młodości! Nigdy nie zaginie
sława jej cnót, podadzą
nieśmiertelni ziemianom pieśń
wdzięczną ku czci mądrej
Penelopy. Nie tak, jak córka
Tyndareosa, zbrodniarka, która
zabiła męża swej młodości -
posępna pieśń pójdzie za nią w
świat i swą niesławą ścigać
będzie kobiety, nawet cnotliwe.
Tak oni ze sobą rozmawiali
stojąc w progach Hadesu, w
czeluściach ziemi.
Tamci zaś zeszli właśnie z
miasta i szybko przybyli do
pięknie uprawnych pól Laertesa.
Zdobył on je niegdyś za cenę
wielkich trudów. Tam był jego
dom, a wokół biegły zabudowania
gospodarskie, gdzie jadali,
przesiadywali i nocowali
niewolnicy i robili, co im
rozkazał. Rządziła tam stara
Sycylijka, która godnie
opiekowała się starcem, żyjącym
na wsi z dala od miasta.
Odys zwrócił się do sług i
syna ze słowami:
- Wy teraz wejdźcie do
budownego domu i na wieczerzę
poświęćcie najlepszego wieprza,
ja tymczasem pójdę się
przekonać, czy nasz ojciec mnie
pozna, gdy zobaczy własnymi
oczami, czy też nie pozna po tak
długiej rozłące.
To mówiąc oddał sługom swój
oręż bojowy i gdy oni żwawo
odeszli do domu, on zbliżał się
do obfitego w owoce sadu.
Wszedłszy do wielkiego ogrodu
nie znalazł ni Doliosa, ni
żadnego ze sług lub synów: za
przewodem starego poszli zbierać
ciernie na ogrodzenie sadu.
Znalazł w nim natomiast swego
ojca, który okopywał drzewo.
Miał na sobie brudny chiton,
połatany i obrzydliwy, dokoła
nóg nagolennice z wołowej skóry
w strzępach, które go miały
chronić od ran, na rękach
rękawice od cierni, na głowie
miał czapkę z koźlej skóry -
istna żałoba.
Widząc złamanego starca,
żartego smutkiem głębokim,
niezłomny boski Odys stanął pod
gruszą wysoką i płakał. W
myślach i w sercu rozważał, czy
uścisnąć i ucałować ojca, i od
razu wszystko powiedzieć, jako
przyszedł i wrócił do ziemi
ojczystej, czy wpierw go wypytać
i wystawić na próbę. Po namyśle
uznał, że lepiej wpierw ostrym
słowem go zaskoczyć. I z tą
myślą wprost ku niemu ruszył
boski Odys. I gdy tamten z głową
pochyloną okopywał drzewo,
stanął w pobliżu i rzekł doń
jasny syn:
- Starcze, nie brak tobie
skrzętności w doglądaniu ogrodu,
wielkie tu widać staranie. Żadna
roślina - czy to figa, czy
winorośl, czy oliwka, czy
grusza, czy warzywa - nie jest
bez opieki w tym sadzie. Ale nie
gniewaj się, gdy powiem, że na
tobie samym nie znać dobrej
opieki: smutna starość, ciało
szorstkie, odzienie liche.
Przecież nie za gnuśność pan o
ciebie nie dba, a twój wzrost i
kształt nie okazują
niewolniczego stanu. Raczej na
króla wyglądasz i byłbyś doń
całkiem podobny, gdybyś się
kąpał, jadł, sypiał w miękkiej
pościeli, jak starcom się godzi.
Powiedz mi więc szczerze i
dokładnie: czyim sługą jesteś,
czyj ogród uprawiasz? I jeszcze
mi powiedz prawdę, bo i to chcę
wiedzieć - czy w istocie
przybyliśmy na Itakę, jak to
powiedział ów człowiek, którego
idąc tutaj spotkałem. Nie był on
bardzo mądry, nie umiał ani
wszystkiego powiedzieć, ani
wysłuchać moich słów, gdy go
wypytywałem o kogoś, z kim łączy
mnie przyjaźń gościnna: czy
jeszcze żyje, czy już umarł i
przebywa w domostwie Hadesa.
Ciebie więc zapytam, a ty uważaj
i słuchaj. Niegdyś w miłej
ojczyźnie gościłem męża, który
do nas zawitał, a nigdy
przyjemniejszy gość z dalekich
stron nie wszedł do mojego domu.
Szczycił się, że jest rodem z
Itaki, i mówił, że ojcem jego
jest Laertes, syn Arkejsjosa.
Wprowadziłem go do domu i dobrze
przyjąłem, i miałem o niego
staranie, bo mój dom jest
zasobny. Dałem mu też upominki,
jak się godzi - siedem talentów
złota misternej roboty, krater
cały ze srebra, kwiecisty,
dwanaście pojedynczych chlajn,
tyleż kobierców, tyleż farosów
pięknych, tyleż w dodatku
chitonów. Osobno jeszcze dostał
cztery urodziwe niewiasty,
niezrównane w robotach - sam je
sobie wybrał.
Odpowiedział ojciec lejąc łzy:
- W istocie, gościu, przybyłeś
do ziemi, o którą pytasz. Butni
i występni mężowie nią władają.
A twoje hojne dary poszły na
marne. Gdybyś go natomiast
żywego spotkał w Itace, nawzajem
by ciebie przyjął gościnnie i z
upominkami odesłał, jak
przysługuje temu, który zrobił
początek. Lecz powiedz zaraz
szczerze i dokładnie: którego to
roku gościłeś u siebie
nieszczęsnego gościa, mojego
syna, jeśli to on był? Ale
biedak przepadł gdzieś daleko od
swoich i ziemi ojczystej i albo
w morzu zjadły go ryby, albo na
lądzie stał się pastwą dzikich
zwierząt i ptaków. Ani go matka
nie opłakała okrywszy całunem,
ani ojciec - my, jego rodzice -
ani żona, co w dom wniosła
liczne dary, mądra Penelopa nie
lamentowała nad mężem swym na
marach, jak przystoi, ani mu
oczu nie zamknęła: nie doznał
czci należnej umarłym. Ale ty
mów mi prawdę, bym wiedział
dobrze: ktoś jest i skąd? Gdzie
twój ród i gród? Gdzież stanął
okręt chyży, który tu zawiózł
ciebie i boskich towarzyszy?
Czyś jako podróżny przybył na
obcym okręcie, który cię
wysadził i odpłynął?
Odpowiadając mu rzekł
przemądry Odys:
- Wszystko ci powiem
dokładnie. Jestem z Błędochodu,
gdzie mam sławne domostwo, moim
ojcem Nieszczęsny, syn władcy
Boleściwego, moje imię Sporny.
Jadąc z Sykanii zbłądziłem,
jakieś bóstwo zagnało mnie tu
wbrew mojej woli. Mój okręt
stanął hen, na polach, daleko od
miasta. A co do Odyssa, już
piąty rok, jak stamtąd odjechał,
z mojej ojczyzny. Biedny!
Pomyślne miał ptaki na drogę, z
prawej strony - cieszyłem się
nimi, gdy go wyprowadzałem,
cieszył się i on sam. Serce nam
wróżyło, że się jeszcze spotkamy
i obdarzymy nawzajem pięknym
gościńcem.
Rzekł, a tamtego okryła czarna
chmura smutku. Wziął w obie ręce
proch czarny jak sadza, posypał
siwą głowę i jęczał okrutnie.
Ten widok poruszył serce w
Odyssie, w nozdrzach czuł ostry
ból. Skoczył, objął, całował,
mówiąc:
- Otom ci jest, ojcze, ten
sam, którego wyglądasz. W
dwudziestym roku wróciłem do
ziemi ojczystej. Zaniechaj
płaczu, krzyków i łez. Krótko ci
powiem, bo czas nagli:
wymordowałem zalotników w naszym
domu, karząc ich za hańbę
bolesną i zbrodnie.
Odparł Laertes:
- Jeśliś ty Odys, mój syn, daj
mi znak nieomylny, żebym
uwierzył.
Odpowiedział mu Odys
przemądry:
- Najpierw własnymi oczami
rozpoznaj tę bliznę: to dzik
białym kłem zranił mnie na
Parnasie, wtedy, gdy ty i matka
czcigodna posłaliście mnie do
drogiego matki rodzica,
Autolikosa. Miałem odebrać dary,
które będąc tutaj obiecał mi i
przyznał. Następnie mogę ci
wymienić drzewa w tym pięknym
sadzie, jakie mi niegdyś dałeś:
wyprosiłem je sobie dzieckiem
będąc i biegając za tobą po
ogrodzie. Chodziliśmy między
drzewami, a ty każde z nich
nazywałeś. Dałeś mi trzynaście
grusz i dziesięć jabłoni,
czterdzieści figowców. A oto
pięćdziesiąt szczepów winnych,
które obiecałeś mi dać - z
każdego w innej porze się
zbiera, bo na każdym są różne
grona i na każdy kiedy indziej
spada dzeusowa godzina.
Rzekł, a starcowi zwątlały
kolana i miłe serce, gdy znaki
rozpoznał, które mu Odys podał
nieomylnie. Ramionami objął
drogiego syna, a omdlewającego
przycisnął do piersi niezłomny
boski Odys. Gdy wrócił mu oddech
i serce się ocknęło, przemówił:
- Ojcze Dzeusie! A więc
jesteście jeszcze, bogowie na
wysokim Olimpie, jeśli zalotnicy
naprawdę zapłacili za swą
bezmierną butę. Ale teraz lęk
ściska me serce, że wnet wejdzie
tu wszystek lud Itaki, że
rozniosą się wieści po miastach
Kefaleńczyków.
Odpowiadając mu rzekł
przemądry Odys:
- Odwagi! Niech się twoja
głowa o to nie troszczy. Chodźmy
do domu, który jest w pobliżu
ogrodu: tam czeka nas Telemach i
wolarz, i pasterz świń -
posłałem ich naprzód, by jak
najprędzej przyrządzili
wieczerzę.
To rzekłszy poszedł z ojcem do
pięknego domu. Znaleźli tam
Telemacha i wolarza, i pasterza
świń, którzy krajali mnogie
mięsiwa i mieszali ciemne wino.
Wielkodusznego Laertesa wykąpała
i natarła oliwą sycylijska
służąca i narzuciła nań piękną
chlajnę. Wtedy stanęła przy nim
Atena i członkom pasterza ludów
dodała mocy: sprawiła, że
wydawał się większy na pozór i
tęższy.
Wyszedł z wanny. Zdumiał się
syn drogi, widząc go podobnym do
bogów nieśmiertelnych. Przemówił
doń i rzekł słowa skrzydlate:
- Bez wątpienia, drogi ojcze,
ktoś z bogów wiecznych dał ci
kształt i wzrost większy.
Roztropny Laertes odparł:
- Czemuż to, ojcze Dzeusie, i
ty, Ateno, i ty, Apollonie, nie
daliście, bym wczoraj stanął w
naszym domu w pełnej zbroi, taki
jakim byłem, kiedym brał
Nerikos, gród obronny, tam na
skałach lądu stałego, mając pod
sobą swych Kefaleńczyków? Byłbym
nacierał i odpierał zalotników,
niejednemu rozwiązałbym kolana,
a twoje serce skakałoby z
radości.
Tak oni ze sobą rozmawiali,
gdy drudzy skończyli już pracę i
przygotowali ucztę. Zasiedli
wszyscy rzędem na ławach i
tronach. A gdy zabrali się do
jedzenia, oto stary Dolios
przyszedł z synami. Wracali z
pracy na polach, pobiegła po
nich i zawołała ich matka, stara
Sycylijka, która ich wychowała,
tak samo jak opiekowała się
poczciwym starcem, złamanym
starością.
Gdy oni zobaczyli Odyssa i
rozpoznali sercem, stanęli w
progu zdumieni. Zwrócił się do
nich Odys z łaskawymi słowami:
- Siądź do wieczerzy, starcze,
i przestańcie się dziwić. Od
dawna już łakniemy posiłku i
tylko na was czekamy.
Skoro to rzekł, Dolios ruszył
ku niemu z rozpostartymi
ramionami, chwycił rękę Odyssa i
ucałował, przy czym mówił słowa
skrzydlate:
- O drogi, upragniony!
Wróciłeś, kiedy już nie mieliśmy
nadziei. Sami przywiedli cię
bogowie. Bądź pozdrowiony i
błogosławiony, niechaj bogowie
dadzą ci szczęście. Powiedz mi
zaraz prawdę, chcę wiedzieć, czy
już wie mądra Penelopa o twoim
powrocie, czy poślemy jej gońca?
Odpowiedział przemądry Odys:
- Już wie, starcze,
niepotrzebnie się o to
troszczysz.
Rzekł, a on usiadł na pięknie
gładzonym stołku. Zaczem synowie
Doliosa obstąpili przesławnego
Odyssa, zasypywali słowami,
ściskali ręce, wreszcie usiedli
przy ojcu Doliosie.
A gdy tak oni w domu byli
zajęci wieczerzą, Wieść, chyża
posłanka, krążyła po mieście,
głosząc zalotników śmierć i dolę
żałosną. Słysząc ją ludzie
wychodzili zewsząd i z jękiem,
lamentem oblegali domostwo
Odyssa. Wynosili zeń trupy i
każdy grzebał swojego, a tych,
co byli z innych miast, oddawali
rybakom i odsyłali na chyżych
okrętach. Potem gromadzili się
na agorze, z sercem w żałobie.
Kiedy wszyscy się zeszli,
powstał wśród nich Eupejtes.
Nieukojony ból leżał mu na sercu
- za synem Antinoosem, którego
przed wszystkimi zabił boski
Odys. Lejąc łzy nad nim,
przemówił:
- Przyjaciele! Srodze ów mąż
zawinił Achajom: najpierw
wywiózł na okrętach wielu
dzielnych i zatracił zarówno
okręty, jak i ludzi, a potem,
wróciwszy, wymordował
najlepszych spośród
Kefaleńczyków. Hejże, nie
pozwólmy, by z naszą hańbą
wymknął się czy to do Pylos, czy
do boskiej Elidy, gdzie panują
Epejowie. Byłby to wstyd na
przyszłe pokolenia, gdybyśmy nie
pomścili zabitych synów i braci.
Mnie samemu nie byłoby słodko
żyć dłużej, wolałbym jak
najprędzej zginąć i zejść między
umarłych. Lecz idźmy, by tamci
nie zdążyli przeprawić się za
morze.
Tak mówił lejąc łzy, a żal
chwycił wszystkich Achajów.
I oto z domu Odyssa nadszedł
Medon i boski aojdos, gdy ich
sen opuścił. Skoro stanęli
pośrodku, każdy z mężów się
zdumiał. Mądry Medon przemówił
do nich:
- A teraz mnie posłuchajcie,
ludzie itaccy! Nie bez woli
bogów nieśmiertelnych Odys
dokonał takiego czynu. Sam
widziałem nieśmiertelne bóstwa
stojące przy Odyssie i do
Mentora całkiem podobne. To bóg
nieśmiertelny raz się przy
Odyssie jawił, by mu dodać
otuchy, to znów zalotników po
megaronie płoszył i roztrącał -
a oni padali pokotem.
Tak mówił, a wszystkich
ogarnął zielony strach. Odezwał
się do nich heros Haliterses,
syn Mastora: on jeden widział
przyszłość i przeszłość. Dobrze
im życząc przemówił:
- Teraz mnie posłuchajcie,
ludzie itaccy! Oto co powiem.
Waszą niecnotą, przyjaciele, te
rzeczy się stały. Ani mnie nie
słuchaliście, ani Mentora,
pasterza ludów, aby waszych
synów powstrzymać od szaleństw.
Wielkiej dopuścili się zbrodni w
swym niepohamowanym
złoczyństwie, trwoniąc majątek i
znieważając małżonkę
szlachetnego męża. Mówili, że on
już nie wróci. Teraz więc niech
tak będzie, posłuchajcie mej
rady: nie idźmy, by sobie ktoś
nieszczęścia nie znalazł z
własnej winy.
Rzekł i więcej niż połowa
zebranych powstała z wielkim
krzykiem, inni zostali na
miejscu, bo nie podobały się im
te słowa, i szli za Eupejtesem.
Oni też wnet zaczęli się zbroić.
A kiedy ciało okryli błyszczącym
spiżem, zebrali się gromadnie
pod grodem o szerokich placach
tanecznych. Nad głupimi objął
dowództwo Eupejtes. Wierzył, że
zdoła pomścić śmierć syna, ale
nie miał już wrócić, tam na
miejscu czekał go zgon.
Tymczasem Atena rzekła do
Dzeusa, syna Kronosa:
- Ojcze nasz, Kronido, władco
najwyższy, powiedz, gdy cię
zapytam: co się teraz kryje w
twych myślach? Czy złą wojnę
gotujesz na przyszłość i zamęt
okrutny, czy przymierze
kładziesz między obiema
stronami?
Odpowiadając jej rzekł
chmurozbiórca Dzeus:
- Czemuż to, moje dziecko,
pytasz mnie i badasz? Czyż nie
za twoją to radą rzeczono, by
Odys wrócił i pomścił się na
tych ludziach? Rób, co chcesz,
powiem ci tylko to, co słuszne.
Skoro boski Odys pomścił się na
zalotnikach, niech stanie wierne
przymierze i niech on na zawsze
króluje, a tamtym ześlemy
zapomnienie mordu ich synów i
braci. I miłującym się wzajemnie
jak wprzódy niech pełni się
bogactwo i pokój.
Tym słowem podniecił dawne
pragnienie Ateny. Szybkim lotem
zbiegła ze szczytów Olimpu.
A oni już przestali łaknąć
słodkiej jak miód wieczerzy i
niezłomny boski Odys pierwszy do
nich przemówił:
- Niech ktoś wyjrzy, czy nie
zbliżają się napastnicy.
Rzekł i syn Doliosa wyszedł.
Stanął na progu i zobaczył idący
tłum. Wnet do Odyssa rzekł słowa
skrzydlate:
- Już są blisko, trzeba się
nam prędzej zbroić.
Na te słowa porwali się i
włożyli zbroję. Było czterech z
Odyssem, sześciu synów Doliosa,
lecz i Laertes, i Dolios
chwycili oręż, choć sędziwi,
wojownicy z musu. Gdy ciało
okryli błyszczącym spiżem,
otworzyli drzwi i wyszli pod
wodzą Odyssa.
Zastąpiła im drogę córka
Dzeusa, Atena, z postawy i głosu
podobna do Mentora. Widząc ją
ucieszył się niezłomny boski
Odys i od razu zwrócił się do
kochanego syna:
- Telemachu, gdy wejdziesz do
walki, w której dzielność
rozstrzyga, sam już patrz, byś
nie okrył wstydem rodu ojców: na
całej ziemi wsławiliśmy się od
dawna męstwem i odwagą.
Odpowiedział mu roztropny
Telemach:
- Jeśli zechcesz, drogi ojcze,
będziesz mógł widzieć, że moja
odwaga nie przyniesie wstydu
twojemu rodowi, jak mi to
mówisz.
Tym słowem ucieszył się
Laertes i rzekł:
- Cóż to za dzień mamy
dzisiaj, mili bogowie! Zaiste,
wielka jest moja radość: syn i
wnuk o dzielność idą w zawody.
A stojąca obok Atena rzekła:
- Synu Arkejsjosa, najdroższy
ze wszystkich towarzyszy! Pomódl
się do Panny Jasnookiej i do
ojca Dzeusa, dźwignij i rzuć
włócznię o długim cieniu.
To mówiąc natchnęła go Pallas
Atena wielką odwagą. Pomodlił
się do córki wielkiego Dzeusa,
wziął rozmach i rzucił włócznię
o długim cieniu. Trafił
Eupejtesa. Szyszak o spiżowych
nausznicach nie zatrzymał
włóczni, spiż przeszedł na
wylot. Eupejtes runął z
łoskotem, zadźwięczała na nim
zbroja.
Odys i jego świetny syn wpadli
w pierwsze szeregi, kłując
mieczami i włóczniami. I byliby
wszystkich wycięli i zostawili
bez powrotu, gdyby nie Atena,
córka Dzeusa Egidodzierżcy.
Krzyknęła wielkim głosem i
wszystek lud zatrzymała:
- Zaprzestańcie tej wojny
okrutnej, ludzie itaccy, i jak
najprędzej bez krwi
rozstrzygnijcie swe spory.
Tak mówiła Atena, ich zaś
zdjął strach zielony. Z rąk
struchlałych wypadła broń i na
głośny głos bogini legła na
ziemi. Okrutnie wrzasnął
niezłomny boski Odys, wyprężył
się i skoczył jak orzeł
wysokolotny. Wtedy syn Kronosa
wypuścił piorun dymiący, który
padł tuż przed jasnooką córką
potężnego ojca. Atena zwróciła
się do Odyssa:
- Boski synu Laertesa,
przemyślny Odyssie, stój!
Zaprzestań tej walki, gdzie obie
strony są równe, i bacz, żebyś
nie rozgniewał Kronidy Dzeusa o
szerokim wejrzeniu.
Tak mówiła Atena, on zaś
słuchał z radością w sercu.
I wierne przymierze między
obiema stronami położyła Pallas
Atena, córka Dzeusa
Egidodzierżcy, z postawy i głosu
podobna do Mentora.
Słownik
imion, nazw i rzeczy
Achajowie - mieszkańcy Achai
na Peloponezie; u Homera w ogóle
- Grecy.
Acheront - rzeka w podziemiu,
przez którą przeprawiały się
dusze zmarłych. W rzeczywistości
rzeka w Tesprocji w Epirze,
płynąca częściowo pod ziemią i
uchodząca do Morza Jońskiego;
tam Grecy szukali wejścia do
Hadesu.
Achilles - syn śmiertelnika
Peleusa, władcy tesalskiej Ftyi,
i boginki morskiej Tetydy.
Najdzielniejszy i najpiękniejszy
z bohaterów greckich pod Troją.
Dzieje jego sporu z Agamemnonem
stanowią zasadniczy wątek
Homerowej "Iliady". Achilles
zginął pod Troją, ugodzony
strzałą Parysa.
Afrodyta - córka Dzeusa i
Diony, bogini miłości i
opiekunka małżeństw, uosobienie
kobiecego wdzięku i urody.
Zwyciężywszy Atenę i Herę w
konkursie piękności bogiń,
którego sędzią był Aleksander
(Parys), dała mu w nagrodę
najpiękniejszą kobietę - Helenę.
Agamemnon - syn Atreusa, król
Myken, naczelny wódz wojsk
greckich pod Troją.
agora - zgromadzenie ludu (na
wojnie - żołnierzy) zwoływane
zazwyczaj przez króla w celu
powzięcia powszechnie
obowiązującej uchwały; stąd -
również miejsce zgromadzeń, plac
w mieście lub w obozie.
Ajaja - bajeczna wyspa,
siedziba czarodziejki Kirke.
Ajas - syn Oileusa, króla
Lokrów, najszybszy w biegu po
Achillesie bohater wojny
trojańskiej, ściągnął na siebie
gniew Ateny, kiedy w czasie
zdobycia Troi sponiewierał córkę
Priama, Kasandrę, szukającą
schronienia u stóp posągu
bogini.
Ajas - syn Telamona, króla
Salaminy, pod Troją zastępował
Grekom Achillesa, gdy ten,
uniesiony gniewem, wstrzymywał
się od walki; z wszystkich
bohaterów tylko jemu ustępował
dzielnością, siłą i urodą. Kiedy
po śmierci Achillesa Tetyda
przeznaczyła jego zbroję dla
najdzielniejszego z Greków,
kobietom trojańskim postawiono
pytanie, kto najbardziej
przyczynił się do zguby ich
miasta. Orzekły, że Odys; wyrok
ten był dla Ajasa takim ciosem,
że przypłacił go życiem.
Ajetes - syn Heliosa, król Ai
(Kolchidy), posiadacz złotego
runa, które było celem wyprawy
Argonautów pod wodzą Jazona.
Ajetes starał się go zgubić,
Jazon jednak z pomocą córki
Ajetesa, Medei, wykradł złote
runo i uszedł z Kolchidy.
Ajgi - jako siedziba Posejdona
trudne do zlokalizowania.
Doszukiwano się ich w Achai (na
płn. wybrzeżu Peloponezu, gdzie
stała świątynia Posejdona), ale
także na Eubei, na Morzu
Egejskim między Tenos a Chios
itp.
Ajgistos - syn Tyestesa,
stryjeczny brat Agamemnona;
uwiódł żonę Agamemnona,
Klitajmestrę, zamordował
bohatera po jego powrocie spod
Troi i ożenił się z
Klitajmestrą. Padł z ręki
mściciela, syna Agamemnonowego,
Orestesa.
Ajolia - bajeczna wyspa,
siedziba szafarza wiatrów
Ajolosa.
Ajolos - najstarszy syn
Hellena i nimfy Orseis, władca
tesalskiej Magnezji,
odziedziczył po ojcu ziemie
położone między rzekami Asopos i
Enipeus. Od niego miało wziąć
początek greckie plemię Eolów,
którzy zajęli znaczne obszary
Hellady; znalazło to wyraz w
podaniu o 7 synach Ajolosa,
założycielach różnych miast
greckich; kilku z nich Homer
wymienia.
Ajzon - syn Kreteusa i Tyro,
prawowity władca Jolkos, ojciec
Jazona.
Alfejos - największa rzeka na
Peloponezie (w Arkadii) i bóg
tej rzeki.
Alkmajon - syn Amfiaraosa i
Eryfili, sam lub razem z bratem
Amfilochosem zabił swoją matkę z
zemsty za to, że namówiła
Amfiaraosa do wyprawy przeciw
Tebom i w ten sposób przyczyniła
się do jego śmierci. Erynie
zesłały na matkobójcę
szaleństwo.
Alkmena - żona Amfitriona z
Tirynsu w Argolidzie, matka
Heraklesa; ojcem Heraklesa był
Dzeus, który uwiódł Alkmenę
przybrawszy na się postać
Amfitriona.
Aloeus - ojczym Otosa i
Efialtesa, zwanych od jego
imienia Aloadami.
ambrozja - pokarm bogów
nieśmiertelnych, ale (u Homera)
także maść o cudownych
własnościach.
ambrozyjski - nieśmiertelny,
boski, święty.
Amfiaraos - syn Oiklesa,
znakomity wieszczek i bohater
grecki, razem z Adrastosem
władał nad Argos. Kiedy Adrastos
ujął się za swym zięciem
Polinejkesem i przygotowywał
słynną wyprawę siedmiu bohaterów
przeciw Tebom - Amfiaraos,
przewidując jej nieszczęśliwy
koniec, nie chciał wziąć w niej
udziału. Wyruszył jednak,
namówiony przez swoją żnnę
Eryfilę, którą Polinejkes
przekupił w tym celu złotym
naszyjnikiem swej babki
Harmonii. Pod Tebami, w czasie
ucieczki pokonanych bohaterów
argiwskich, Amfiaraos zapadł się
z rydwanem pod ziemię i bogowie
przenieśli go między
nieśmiertelnych.
Amfilochos - p. Alkmajon.
Amfion - syn Dzeusa i Antiopy,
uchodził razem ze swym bliźnim
bratem Dzetosem za budowniczego
beockich Teb. Był tak
niepospolitym muzykiem, że
kamienie tebańskiego muru same
się miały układać na dźwięk jego
kitary.
Amfion - syn Jazosa, król
beockiego (minijskiego)
Orchomenos.
Amfitrion - p. Alkmena.
Amfitryta - bogini morza,
której władzy podlegały fale
morskie i wszystkie stwory
żyjące w głębinach. Późniejsi
starożytni wierzyli, że ją
spośród córek Nereusa obrał
sobie za małżonkę Posejdon.
amfora - gliniane, dwuuszne
naczynie, ozdobione zazwyczaj
malowidłem i ornamentem, służące
do przechowywania płynów.
Amnisos - plac sportowy przed
Knosos na Krecie.
Amytaon - syn Kreteusa i Tyro,
założyciel Pylos, ojciec
Melampusa i Biasa.
Antifates - p. Melampus.
Antiloch - syn Nestora, jeden
z najszybszych w biegu bohaterów
trojańskich, padł z ręki Memnona
ratując życie swemu ojcu.
Pochowany we wspólnym grobie z
Achillesem i Patroklosem.
Antiope - p. Amfion.
aojdos - śpiewak, a właściwie
recytator, który przy dźwięku
instrumentu opiewał w
improwizowanych lub wyuczonych
pieśniach (takich, jak pieśni
"Iliady" i "Odysei") losy i
czyny sławnych bohaterów;
aojdowie tworzyli stan częściowo
osiadły na dworach władców,
częściowo - wędrowny.
Apejra - kraj mityczny.
Apollon - syn Dzeusa i Latony,
jeden z najbardziej czczonych
bogów olimpijskich, szczególnie
złożony twór wyobraźni
religijnej: był opiekunem roli i
trzód, a także patronem
dorastającej młodzieży, uchodził
za sprawcę cichej śmierci, ale
był również dawcą zdrowia i
siły; był wyrazicielem woli
Dzeusa i bogiem wieszczb i
wyroczni, a przez ich powiązanie
z muzyką - pieśniarzem bogów i
przywódcą Muz.
Ares - bóg wojny, uosobienie
krwawej walki i dzikiego mordu.
Homer nie darzy tego boga
sympatią i przedstawia go jako
krzykliwego brutala. Z bogów
tylko Afrodyta okazuje Aresowi
życzliwość.
Aretuza - nimfa, której imię
nosiło wiele źródeł w Grecji.
Argiwi - mieszkańcy Argos,
którym władał Agamemnon; u
Homera w ogóle - Grecy.
Argo - chyży okręt Argonautów
(p. Jazon i Ajetes).
Argos - kraj nad rzeką Inachos
w północno-wschodniej części
Peloponezu.
Ariadna - córka władcy Knosos,
Minosa (p. Tezeusz).
Arkejsjos - syn Dzeusa i
Euriodei, dziad Odyssa.
Artakia - źródło w bajecznym
kraju Lajstrygonów.
Artemida - siostra Apollona,
żeński odpowiednik tego boga o
równie wielorakich cechach: była
boginią śmierci wymagającą w
zamierzchłych czasach ofiar z
ludzi, ale jej żywy związek z
przyrodą czynił ją również panią
zwierzęcego świata, była więc
opiekunką trzód, a zarazem łowów
i myśliwych; jako dziewicza
bogini była patronką młodzieży,
zwłaszcza dziewic, a także
opiekunką kobiet, wesel i
porodów.
asfodelowe łąki - miejsce
pobytu dusz zmarłych w
podziemiu, rozległe łąki pokryte
asfodelami - kwiatem, który
sadzono na grobach.
Asopos - rzeka w płd. Beocji i
bóg tej rzeki.
Asteris - wysepka między Itaką
a Kefallenią.
Atena - dziewicza bogini,
córka Dzeusa, uosobienie jego
rozumu, potężna opiekunka państw
i miast w czasie wojny i pokoju,
mistrzyni wszelkich sztuk i
umiejętności. W "Odysei"
opiekuje się bohaterem i jego
bliskimi.
Ateny - gród w Attyce nad
Ilissosem, pierwotnie zamek na
wzgórzu, na tzw. akropolu.
Atlas - syn tytana Japeta i
boginki morskiej Klimeny, miał
brać udział w powstaniu tytanów
przeciw Dzeusowi, za co
obarczono go obowiązkiem
podtrzymywania sklepienia
niebios.
Atreus - syn Pelopsa i
Hippodamei, król Myken, ojciec
Agamemnona i Menelaosa.
Atryda - syn, potomek Atreusa.
Biała Skała - skała wznosząca
się na drodze do podziemia;
szukano jej nad Acherontem w
Epirze.
Boreasz - uosobiony wiatr
północny.
Chalkis - miejscowość lub
rzeka w Elidzie.
Charyty - towarzyszki
Afrodyty, boginki życia we
wszystkich jego radosnych
przejawach, opiekunki uczt,
tańców i zabaw, szafarki
ludzkiego wdzięku i urody; Homer
nie zna jeszcze ich liczby.
Chios - wyspa na Morzu
Egejskim u wybrzeży Azji
Mniejszej.
chiton - rodzaj płóciennej
koszuli bez rękawów; jako szata
odświętna był dłuższy, jako
codzienna - krótki, sięgający do
kolan. W domu chodzili mężczyźni
w samym chitonie, przy robocie
przepasywali go pasem.
chlajna - kawał sukna
zarzucany na chiton i spinany na
prawym ramieniu lub na piersiach
sprzączką; chlajnę nosili
mężczyźni poza domem.
Chloris - p. Neleus.
Chromios - brat Nestora,
zginął z ręki Heraklesa.
Cypr - wyspa w Zatoce
Issyjskiej pomiędzy Cylicją a
Syrią; stare miejsce kultu
Afrodyty.
Danaowie - Argiwi, zazwyczaj w
ogóle - Grecy.
Deifobos - syn Priama i
Hekaby, jeden z
najdzielniejszych obrońców Troi.
Po śmierci brata swego, Parysa,
otrzymał za żonę Helenę; zginął
z ręki Menelaosa.
Delos - wysepka na Morzu
Egejskim, jedna z Cyklad. Sławne
miejsce kultu Apollona, którego
po długiej wędrówce miała tu w
bólach porodzić Latona.
Demeter - w Tesalii zrodzona
bogini ziemi i urodzajów, a więc
"niwy trzykroć zoranej", przy
tym opiekunka małżeństw i
kobiet-matek. Matka podziemnej
bogini Persefony.
demon - bóstwo mające
dobroczynny lub zgubny wpływ na
los ludzki.
Dia - stara nazwa Naksos,
jednej z wysp na Morzu Egejskim.
Diomedes - syn Tydeusa, król
Teb, jeden z najsławniejszych
bohaterów wojny trojańskiej, w
wirze walki targnął się nawet na
bogów i zranił Aresa i Afrodytę.
Dionizos - syn Dzeusa i
Semeli, uosobienie rozrodczej
siły przyrody: bóg winnej
latorośli, dający ludziom radość
i zapomnienie smutków; obcy jego
kult, pochodzący z północy, miał
zawsze charakter żywiołowy,
namiętny. U Homera postać
Dionizosa ma więcej rysów
ludzkich niż boskich.
Dodona - stara wyrocznia
Dzeusa w środkowej Epirze.
Dola - p. Mojra.
Dorowie - jedno z głównych
plemion greckich, osiadłe na
Peloponezie, na Krecie i na płd.
wybrzeżu Azji Mniejszej oraz
sąsiednich wyspach.
Dulichion - wyspa w pobliżu
Itaki; prawdopodobnie jedna z
Wysp Echinadzkich naprzeciw
Akarnanii.
Dzakyntos - wyspa na Morzu
Jońskim naprzeciw Elidy.
Dzetos - p. Amfion.
Dzeus - zrodzony z Kronosa i
Rei, władca nieba i ziemi,
ojciec bogów i ludzi; siedzibą
jego był Olimp.
Edyp - syn króla Teb Lajosa i
Epikasty. Lajos, któremu
wyrocznia przepowiedziała, że
zginie z ręki własnego syna,
kazał po urodzeniu się Edypa
porzucić dziecko w górach. Edyp
dorósł jednak w obcych stronach
i na skutek wyroczni postanowił
udać się do Teb. Po drodze
spotkał i w przypadkowej bójce
zabił Lajosa, a przybywszy do
Teb, nieświadom niczego, ożenił
się z owdowiałą Epikastą. Kiedy
za sprawą bogów wydało się jej
małżeństwo z synem-ojcobójcą
Epikasta powiesiła się z
rozpaczy, a Edyp dokonał żywota
w Tebach, nękany przez Erynie.
Na jego grobie Tebańczycy
urządzali igrzyska ku czci
zmarłych.
Efialtes - p. Otos i Efialtes.
Efira - miasto w Tesprocji.
Egida - potężna, bogato
zdobiona tarcza Dzeusa, którą
potrząsa wywołując grzmoty i
błyskawice. Egidy Dzeusa - na
postrach ludziom - używała też
Atena i Apollon.
Ejlejtyja - bogini narodzin;
Homer zna nieokreśloną ilość
takich bogiń, córek Dzeusa i
Hery. Kult Ejlejtyi powstał na
Krecie i stąd rozszedł się po
całej Grecji.
Elida - miasto i kraj w
płn.-zach. części Peloponezu.
Elizejskie Pola - równina na
krańcach ziemi lub w podziemiu,
miejsce pobytu dusz
błogosławionych.
Enipeus - rzeka w Tesalii i
bóg tej rzeki.
Epejos - syn Panopeusa, jeden
z bohaterów greckich pod Troją,
dzielny pięściarz i budowniczy
drewnianego konia, w którym
pierwsi Grecy dostali się do
Troi.
Epejowie - mieszkańcy płn.
Elidy na Peloponezie.
Epikasta - zwana też później
Jokastą (p. Edyp).
Erebos - najgłębsze ciemności
w podziemiu, właściwa siedziba
Hadesa.
Erechteus - stary heros
attycki, syn Ziemi, wychowanek
Ateny; wyobrażano go sobie pod
postacią węża czy człowieka o
ciele wężowym (symbol jego
przynależności do ziemi
attyckiej).
Erembowie - nieokreślony lud
wschodni, może Aramejczycy.
Eryfila - p. Amfiaraos i
Alkmajon.
Erynie - stare bóstwa ziemne
(chtoniczne), brane były na
świadków przysiąg i zobowiązań
ludzkich i stały na straży ich
nienaruszalności. Wyobrażano je
sobie jako mściwe niewiasty o
włosach wężowych, z głębin
Hadesu czyhające na
wiarołomnych.
Eteokreci - pierwsi mieszkańcy
Krety, autochtoni kreteńscy.
eter - wyższa, czysta warstwa
powietrza, otaczająca siedziby
bogów.
Etiopowie - ciemnoskóry lud,
zamieszkały na krańcach ziemi
nad Okeanem, nadzwyczaj pobożny
i cieszący się wzajemną
życzliwością bogów. Kiedy Homer
chce usunąć boga od wpływu na
losy bohaterów, posyła go
najchętniej na ucztę do Etiopów.
Etolia - kraj w zachodniej
części Grecji Śradkowej.
Eubea - wyspa ciągnąca się
wzdłuż wschodniego wybrzeża
Grecji Środkowej.
Eumelos - syn Admieta, król
Fer w Tesalii, bohater wojny
trojańskiej, sławny ze swoich
koni. Źoną jego była Iftima,
siostra Penelopy.
Euros - uosobiony wiatr
południowo-wschodni.
Eurypilos - syn Telefosa i
siostry Priama, Astiochy, król
Myzji, dzielny sprzymierzeniec i
ostatni obrońca Troi. Poszedł
pod Troję za namową matki,
której Priam ofiarował za to
złotą latorośl winną - dzieło
Hefajstosa.
Eurytion - jeden z Kentaurów
(p. Pejritoos).
Eurytos - syn Melaneusa, król
Ojchalii, uczył młodego
Heraklesa sztuki łuczniczej;
jego synem był zabity przez
Heraklesa Ifitos, a córką -
Iola, rywalka żony Heraklesa,
Dejaniry.
Faeton - koń w rydwanie
Jutrzenki.
Fajdra - siostra Ariadny, żona
Tezeusza.
Fajstos - miejscowość na
południu Krety.
faros - wytworne okrycie
wierzchnie z płótna, noszone
przez mężczyzn epoki homeryckiej
zamiast zwykłej wełnianej
chlajny.
Feja - miasto i przylądek w
Elidzie.
Fenicja - kraj nadbrzeżny na
wschodnim krańcu Morza
Śródziemnego, naprzeciw Cypru.
Feres - syn Kreteusa i Tyro,
założyciel Fer w Tesalii.
Fery (właściwie: Fary) -
miasto w Mesenii na Peloponezie.
Fery - miasto w Tesalii
położone nie opodad gór Pelionu
i Ossy.
Filoktet - syn Pojasa z
Magnezji, sławny łucznik i
przywódca łuczników. W drodze
pod Troję, ukąszony przez węża,
pozostał na Lemnos; Grecy
sprowadzili go do obozu dopiero
później za poradą wieszczka
Helenasa. Od strzały Filokteta
poległ sprawca wojny
trojańskiej, Parys.
Fojbos - (dosł.: świetlisty,
czysty) przydomek Apollona jako
słonecznego boga.
Forkis - starzec morski, syn
Morza i Ziemi, miał ze swą
siostrą Keto córkę, wspomnianą
przez Homera nimfę Toosę.
forminga - najstarszy grecki
szlachetny instrument muzyczny,
zbliżony kształtem do naszej
harfy, bogato rzeźbiony i
inkrustowany złotem i kością
słoniową; układ strun zapewne
taki, jak w pospolitszej
kitarze. Przy grze zawieszano
sobie formingę na taśmie na
lewym ramieniu.
Ftyja - kraj w Tesalu
zamieszkały przez Myrmidonów.
Fylaka - miasto w płd.
Tesalii.
Fylakos - syn króla Fokidy
Dejona, założyciel tesalskiej
Fylaki.
Gerajstos - przylądek i miasto
na płd. krańcu Eubei.
gereński - z Gerenii, miasta
na wsch. wybrzeżu Zatoki
Meseńskiej; epitet Nestora,
który przebywając w Gerenii,
jedyny spośród dwunastu synów
Neleusa, uszedł śmierci z rąk
Heraklesa.
Giganci - u Homera zuchwały
ludzki ród olbrzymów,
zamieszkały w pobliżu Hyperei,
dawnej ojczyzny Feaków,
spokrewniony z bogami i przez
nich wygubiony. Późniejsza
tradycja widziała w nich dzieci
Gai (Ziemi), rozbudowując
szczególnie mit o ich
straszliwej walce z bogami
(gigantomachia).
Gorgona - podziemny potwór o
zabójczym spojrzeniu, którego
głowę - na postrach wrogom -
umieszczano na tarczach, aby
przypominały Egidę Dzeusa.
Gortyna - miasto i kraj na
południu Krety.
Gyrejskie Skały - grupa skał
na południu Eubei.
Hades - syn Kronosa,
niewidzialny Pan otchłani i
ciemności, objął w podziale
panowanie nad państwem umarłych
w podziemiu; stąd Hadesem
nazywano również podziemne
królestwo cieniów.
Harpie - duchy burzliwego
wichru, nieprzyjazne stwory, u
Homera porywające ludzi.
Hebe - uosobiona wieczna
młodość, córka Dzeusa i Hery,
służka bogów i szafarka nektaru.
Bogowie dali ją za żonę
Heraklesowi, gdy go unieśli na
Olimp.
Hefajstos - syn Dzeusa i Hery,
bóg ognia i sztuki kowalskiej.
Jego dziełem były rynsztunki i
sprzęty używane przez bogów i
wielu sławnych bohaterów,
wykuwał je w swojej kuźni, która
miała znajdować się na Lemnos,
na Sycylii, na Wyspach
Liparyjskich - wszędzie, gdzie
ziemia była wulkaniczna.
Wyobraźnia Greków obdarzyła go
ułomnością - Hefajstos był
kulawy - i dała mu za żonę
najpiękniejszą boginię -
Afrodytę.
hekatomba - pewna ilość
(pierwotnie sto) zwierząt
przeznaczonych na ofiarę,
uroczysta ofiara składana
bóstwu.
Helena - słynna z piękności
córka Dzeusa i Ledy, żona
Menelaosa, została uwiedziona i
porwana przez królewicza
trojańskiego Parysa. Kiedy
Trojanie odmówili wydania
Heleny, Agamemnon broniąc honoru
brata obwołał wyprawę pod Troję.
Helios - piękny, młodzieńczy
bóg w promiennej koronie na
głowie - wszystkowidzący bóg
słońca (p. Hyperion).
Hellada - Grecja.
Hera - najstarsza córka
Kronosa i Rei, wychowana w
domostwie Okeanosa, siostra i
małżonka Dzeusa; czczona jako
najdostojniejsza z bogiń, pani
niebios, była nadto szczególną
opiekunką związków małżeńskich i
kobiet.
Herakles - obdarzony niezwykłą
siłą syn Dzeusa i śmiertelnej
kobiety Alkmeny, najsławniejszy
ogólnogrecki bohater narodowy;
za sprawą zazdrosnej o Alkmenę
Hery Herakles od dzieciństwa
narażony był na największe
niebezpieczeństwa, wykonywał
najcięższe prace (12 słynnych
później prac Heraklesa), walczył
z wszelkim złem i usuwał je ze
świata, sam przy tym cierpiał,
błądził i pokutował, aż zmogła
go śmierć, a bogowie unieśli na
Olimp. Grecy byli niestrudzeni w
przypisywaniu mu coraz nowych
przygód i zwycięstw; u Homera
znajdujemy już rozwinięte główne
rysy mitu o Heraklesie, m.in.
wzmiankę o uprowadzeniu z Hadesu
psa Kerberosa.
Hermes - zwany Kylleńskim od
miejsca swego urodzenia, góry
Kyllene w Arkadii; nieśmiertelny
syn Dzeusa i Mai, obdarzony
sprytem i giętkim językiem,
pełnił obowiązki pośrednika i
posłańca bogów. Ludziom pomagał
szczególnie w hodowli bydła, w
podróżach i w gromadzeniu
majątku - a po śmierci
odprowadzał ich dusze do
podziemia.
Hermiona - córka Menelaosa,
wydana za syna Achillesowego,
Neoptolemosa. Według późniejszej
tradycji Hermiona była
przedmiotem tragicznej
rywalizacji między Neoptolemosem
a Orestesem.
herold - w epoce homeryckiej
wolny, powszechnym szacunkiem
otoczony sługa królewski. Do
jego obowiązków w okresie służby
publicznej należało zwoływanie
ludu na zgromadzenia,
przestrzeganie porządku, pomoc
przy składaniu ofiar bogom; w
zakresie usług domowych
heroldowie spełniali obowiązki
posłańców, podczaszych,
stajennych itp.
heros - bohater, człowiek
zasłużony, uważany zazwyczaj za
potomka któregoś z bogów.
Hory - strażniczki ładu w
naturze, boginie zmieniających
się pór roku i pogody, a stąd
też bliskie służki Dzeusa,
mające pod swoją opieką bramy
niebios.
Hypereja - bajeczna dawna
siedziba Feaków.
Hyperesja - miasto Agamemnona
w Argos.
Hyperion - "syn wysokości",
przydomek boga słońca Heliosa,
wg późniejszych imię tytana,
ojca Heliosa.
Idomeneus - Kreteńczyk, syn
Deukaliona, prawnuk Dzeusa,
jeden ze starszych wiekiem,
znakomitych wodzów greckich pod
Troją.
Ifiklos - syn Fylakosa z
Fylaki, uczestnik wyprawy
Argonautów, szybkonogi bohater
grecki spod Troi; o jego wołach
p. Melampus.
Ifimedeja - córka Triopsa,
założyciela Knidos w Karii,
matka Aloadów, Otosa i
Efialtesa.
Ifitos - syn Eurytosa, zabity
przez oszalałego Heraklesa.
Znana z późniejszych podań o
Heraklesie służba jego u
lidyjskiej królowej Omfali miała
być pokutą za tę zbrodnię.
Ilion - Troja.
Ino - córka Kadmosa, druga
żona Atamasa, króla beockiego
(minijskiego) Orchomenos; miała
z nim dwóch synów, Learchosa i
Melikertesa. Gdy oszalały Atamas
zamordował Learchosa, Ino
rzuciła się z Melikertesem do
morza, gdzie pozostała jako
boginka Leukotea, on - jako
bożek Palajmon.
Iris - uosobienie tęczy
łączącej niebo z ziemią,
dziewicza posłanka olimpijskich
bogów (zwłaszcza Dzeusa i Hery),
przekazująca w lotnym biegu ich
zlecenia bogom i ludziom na
ziemi, w morzu i w podziemiu.
Ismaros - gród Kikonów na
wybrzeżu Tracji.
Itaka - jedna z wysp na Morzu
Jońskim, naprzeciw Akarnanii.
Nie jest pewne, czy wolno ją
utożsamić z ojczyzną Odyssa.
Itakos - lokalny heros itacki.
Itylos - syn króla tebańskiego
Dzetosa i Aedony. Aedona
zazdroszcząc licznego potomstwa
Niobe, żonie Amfiona,
postanowiła w nocy uśmiercić jej
najstarszego syna, przez omyłkę
jednak zabiła swego własnego
syna Itylosa. Dzeus zamienił
dzieciobójczynię w słowika.
Jardan - rzeka na Krecie.
Jazjon - pierwotnie zapewne
bóstwo opiekuńcze urodzajnej
ziemi, stąd podanie o jego
miłosnym związku z Demetrą. Jako
syn Dzeusa i Elektry miał on na
ziemi kreteńskiej dać Demetrze
syna Plutosa (uosobienie
obfitości, bogactwa).
Jazon - syn Ajzona, króla
Jolkos w Tesalii. Ajzona
pozbawił władzy jego przyrodni
brat Pelias. Gdy Jazon dorósł i
wrócił do Jolkos, Pelias,
obawiając się zemsty bratanka,
wysłał go w daleką i
niebezpieczną drogę do Kolchidy
po złote runo. Jazon obwołał
wyprawę, w której wzięło udział
wielu znakomitych bohaterów
greckich. W czasie drogi na
okręcie "Argo" spotkało
Argonautów wiele niezwykłych
przygód, z których główne Homer
zapewne już zna (p. Ajetes).
Jazyjskie Argos - Peloponez.
Jolkos - miasto nad Zatoką
Pagasajską w Tesalii (Magnezji).
Jutrzenka - po grecku Eos,
córka Hyperiona, matka Memnona -
uosobienie porannego brzasku,
bogini wynurzająca się co dzień
z fal Okeanu i zwiastująca
światło dnia bogom i ludziom.
Kadmos - bohater beocki, może
fenickiego pochodzenia, ożeniony
z Harmonią, siostrą Jazjona.
Według nieco późniejszej
tradycji - sławny założyciel
beockich Teb.
Kasandra - najpiękniejsza z
córek Priama, po zdobyciu Troi
przypadła jako branka
Agamemnonowi, który wziął ją z
sobą do Myken; zamordowana przez
Klitajmestrę razem z Agamemnonem
(p. Ajas, syn Oileusa).
Kastor i Polideukes -
bliźniacy, synowie Tyndareosa i
Ledy, bohaterscy młodzieńcy
niosący ludziom pomoc w każdej
potrzebie, zwłaszcza w bitwach i
w morskich wędrówkach. Podczas
jednej z potyczek, jeszcze przed
wojną trojańską, poległ Kastor,
śmiertelny syn Tyndareosa, wtedy
Dzeus, który miał być prawdziwym
ojcem Polideukesa, pozwolił
swemu nieśmiertelnemu synowi
przebywać z bratem na przemian
jeden dzień na Olimpie, a jeden
w Hadesie (późniejsze
wyjaśnienie opowiadania Homera).
Kaukonowie - lud pelasgijski w
płd. Elidzie na Peloponezie.
Kefaleńczycy - mieszkańcy
Same, a także Itaki, sąsiednich
wysp i części przeciwległego
lądu.
Kentaurowie - dzicy, włosem
pokryci mieszkańcy lesistych gór
Pelionu w Tesalii, nieokrzesane
a żądne uciech plemię
półludzkie, półzwierzęce.
Kery - prześladujące człowieka
demony, duchy podziemne, wzgl.
przeznaczone mu od urodzenia
istoty, które kierują jego losem
i określają rodzaj jego śmierci.
Ketejczycy - lud zamieszkujący
Myzję w Azji Mniejszej (p.
Eurypilos).
Kidonowie - lud zamieszkały na
płn.-zach. wybrzeżu Krety.
Kikonowie - lud tracki,
sprzymierzeńcy Trojan.
Kimeryjczycy - mityczny lud na
krańcach Zachodu.
kitara - starożytny, często
ozdobny instrument muzyczny w
kształcie trapezu, opatrzony
pierwotnie siedmioma strunami
(e-d'), w które uderzano
pałeczką.
Klejtos - syn Mantiosa (p.
Melampus).
Klimena - żona Fylakosa, matka
Ifiklosa.
Klimenos - król Miniów w
beockim Orchomenos, teść
Nestora.
Klitajmestra - córka króla
spartańskiego Tyndareosa i Ledy,
żona Agamemnona, którego wespół
z Ajgistosem zamordowała po
powrocie bohatera spod Troi.
knemidny (gr.) - zamiast: "o
pięknych nagolennicach" (epitet
przydawany Achajom).
Knosos - miasto na północnym
wybrzeżu Krety, siedziba Minosa.
Kokitos - "Skarga", jedna z
rzek w podziemiu, w
rzeczywistości dopływ Acherontu
w Tesprocji.
krater - naczynie do mieszania
wina z wodą, najczęściej w
kształcie kielicha lub
odwróconego dzwonu o dwóch
uchach i ścianach zdobionych.
Kreont - wuj Amfitriona, król
Teb beockich, gdzie przyszedł na
świat Herakles. Za pomoc, jaką
Herakles okazał Kreontowi w
wojnie z Orchomeńczykami, król
oddał mu za żonę swoją córkę
Megarę.
Kreta - największa wyspa na
południu między Grecją a Azją
Mniejszą.
Kreteus - syn Ajolosa,
założyciel Jolkos w Tesalii, był
dziadem Jazona.
Kronida (Kronion) - syn
Kronosa, Dzeus.
Kronos - syn Uranosa (Nieba) i
Gai (Ziemi), ojciec Dzeusa
strącony przezeń z tronu niebios
w czeluści Tartaru.
Kruny - miejscowość w Elidzie.
Kyterea - przydomek Afrodyty,
od sławnego miejsca jej kultu,
wyspy Kytery w Zatoce
Lakońskiej.
Laertiada - syn Laertesa,
Odys.
Lakedajmon - Sparta.
Lampos - koń w rydwanie
Jutrzenki.
Lapici - wojownicze plemię
tesalskie, wsławione walką z
Kentaurami na weselu Pejritoosa.
Leda - córka etolskiego króla
Testiosa (p. Tyndareos).
lekytos - niewielkie, smukłe
naczynie z wąską szyjką i
szerokim obrzeżeniem otworu,
służące do przechowywania oliwy
(z kultem zmarłych związane
dopiero od w. V).
Lemnos - wyspa (u Homera także
miasto) w płn. części Morza
Egejskiego, wulkanicznego
pochodzenia, związana z kultem
Hefajstosa.
Lesbos - wyspa w płn.-wsch.
części Morza Egejskiego,
największa u wybrzeży Azji
Mniejszej.
Leto (Latona) - z beockiego
kręgu mitów wywodząca się
bogini, dawna towarzyszka
Dzeusa, matka Apollona i
Artemidy, czczona zazwyczaj
wespół ze swymi dziećmi (p.
Delos).
Leukotea - p. Ino.
libacja - ofiara składana
bogom z wina, miodu, mleka lub
oliwy.
Libia - u Homera: Afryka
Północna na zachód od Egiptu.
Maja - córka Atlasa i Plejony,
najstarsza z Plejad, matka
Hermesa.
Majra - córka wnuka Syzyfowego
Projtosa, towarzyszka dziewiczej
Artemidy, zginęła od jej
strzały, ponosząc karę za swój
stosunek z Dzeusem; owocem tej
miłości był Lokros, który wespół
z Amfionem i Dzetosem zbudował
Teby.
Maleja - płd.-wsch. przylądek
w Lakonii na Peloponezie.
Mantios - p. Melampus.
Maraton - miejscowość na wsch.
wybrzeżu Attyki, w płn. części
ciągnącej się tam równiny.
Megara - p. Kreont.
megaron - główna sala w
pałacach i domach tego okresu;
strop wsparty bywał na słupach,
pośrodku znajdowało się ognisko
domowe. Przybliżone rozmiary
megaronu w pałacu królewskim: 12
na 11 metrów.
Melampus - syn Amytaona z
Pylos, pierwszy wieszczek
grecki, zdobył dla swojego brata
Biasa piękne woły Ifiklosa z
Fylaki, których żądał Neleus w
zamian za rękę swej córki Pero;
Ifiklos i jego ojciec Fylakos
uwięzili najpierw Melampusa za
próbę kradzieży wołów, po roku
jednak dali mu je w nagrodę za
jego dar proroczy. Ożeniwszy
brata Melampus udał się do
Argos, gdzie wyleczył z obłędu
córki króla Tirynsu, Projtosa, i
jedną z nich, Ifianassę,
otrzymał za żonę wraz z częścią
królestwa; Ifianassa dała mu
dwóch synów: Antifatesa i
Mantiosa.
Memnon - syn Jutrzenki,
walczył pod Troją po stronie
oblężonych, zabił Nestorydę
Antilocha i sam z kolei poległ z
ręki Achillesa.
Menelaos - brat Agamemnona,
mąż Heleny, objął po teściu
Tyndareosie panowanie nad
Spartą.
Messena - okolica Fer w
Messenii lub w ogóle Messenia na
Peloponezie.
Mimas - przylądek na wybrzeżu
Azji Mniejszej na południu od
wyspy Lesbos.
Minos - syn Dzeusa i Europy,
mityczny król Krety czy
kreteńskiego Knosos, miał według
tradycji żyć ok. 200 lat przed
wojną trojańską. Wierzono, że
był powiernikiem Dzeusa, i
uważano go za właściwego
prawodawcę, założyciela kultów i
twórcę morskiej potęgi Krety.
Wzmianka u Homera o
dziewięcioletnich okresach jego
panowania (?) jest niejasna. Po
śmierci Minos wraz ze swym
bratem Radamantysem sprawować
miał - jako najsprawiedliwszy z
ludzi - sąd nad duszami w
podziemiu. (Złośliwość Minosa, o
której czytamy w "Odysei" w
związku z podaniem o Tezeuszu,
jest na pewno późniejszym
wtrętem attyckim.)
Mojra - Dola, bogini
wyznaczająca początek i kres
życia człowieka. Homeryckie
wyobrażenie nieokreślonej liczby
takich bogiń przędących nić
żywota ludzkiego skrystalizowało
się później w znanym micie o
trzech Mojrach, córkach Dzeusa i
Temidy: Kloto, Lachesis i
Atropos.
moly - czarodziejskie ziele;
wyraz pozostaje w związku ze
staroind. "m~ulam" - korzeń.
Muzy - boginie śpiewu i poezji
lub różnych sztuk i
umiejętności. U Homera Muzy nie
są jeszcze zindywidualizowane.
Późniejsi wymieniali dziewięć
Muz, córek Dzeusa i Mnemozyny,
zrodzonych w Pierii.
Mykene - córka Inachosa,
pierwszego władcy Argos.
Mykeny - warowny gród w
Argolidzie na Peloponezie,
siedziba Agamemnona.
Myrmidonowie - lud z
tesalskiej Ftiotydy - wiódł ich
pod Troję Achilles. Starożytni
utrzymywali, że były to mrówki
zamienione w ludzi (po gr.
"myrmeks" - mrówka).
najady - nimfy mieszkające w
strumieniach, źródłach i
jeziorach.
Nejon - płn.-zach. odnoga góry
Neriton na Itace.
nektar - słodki napój
nieśmiertelnych bogów.
Neleus - syn Posejdona i Tyro,
władca Pylos, ojciec Nestora.
Jego pozostałych jedenastu
synów, których miał ze swą żoną
Chloris, zabił Herakles z zemsty
za to, że Neleus nie chciał go
przyjąć w Pylos po zabójstwie
Ifitosa.
Neoptolemos - płowowłosy syn
Achillesa i Deidamei, jednej z
córek króla Dolopów, Likomedesa,
u którego chował się do czasu,
kiedy Odys sprowadził go po
śmierci Achillesa pod Troję;
istniała bowiem przepowiednia,
że bez jego udziału Troja nie
zostanie zdobyta.
Nerikos - miasto na Leukadzie,
na północ od Itaki.
Neriton - góra w płn. Itace.
Neritos - syn Pterelaosa,
pierwszy miał wprowadzić na
Itace hodowlę trzód i uprawę
ziemi.
Nestor - syn Neleusa i
Chloris, władca Pylos,
najstarszy z bohaterów greckich
pod Troją, sławny z
doświadezenia, rozumu i daru
wymowy, najlepszy doradca
Agamemnona i wszystkich Achajów.
Nestoryda - syn, potomek
Nestora.
nimfy - pełne wdzięku boginki,
zamieszkujące gaje, łąki,
strumienie i pieczary, gdzie
kąpały się, tańczyły i śpiewały;
z ludźmi utrzymywały przyjazne
stosunki, ale należało im
odpłacać czcią i życzliwością,
bo mogły też rzucić zły urok i
zaszkodzić.
Notos - uosobiony wiatr
południowy.
Ogigia - wyspa baśniowa;
umiejscawia się ją bądź to w
pobliżu Krety, bądź też na
zachodzie - u wybrzeży Italii.
Oikles - syn Antifatesa (p.
Melampus) i ojciec Amfiaraosa.
Ojchalia - siedziba Eurytosa;
doszukiwano się jej w Tesalii
nad Penejosem, w Messenii lub na
Eubei.
Okeanos - odsunięty od wpływu
na świat stary bóg, ojciec
niezliczonej ilości córek
(Okeanid), uosobienie potężnej
rzeki opływającej krąg ziemski,
z której codziennie wynurza się
Helios i Jutrzenka i w której
kąpią się gwiazdy. Jako ojciec
źródeł i strumieni, Okeanos
obejmował nie tylko morza, ale i
słodkie wody.
Olimp - najwyższa w Grecji
góra (2895 metrów), leżąca na
pograniczu Macedonii i Tesalii,
uważana za siedzibę bogów
zwanych stąd olimpijskimi.
Orchomenos - miasto w Beocji
należące do starego eolskiego
szczepu Miniów.
Orestes - syn Agamemnona i
Klitajmestry, pomścił śmierć
ojca zabijając jego mordercę,
Ajgistosa, i swą wiarołomną
matkę.
Orion - syn Hyrieusa z Beocji,
wspaniały olbrzym i myśliwy; w
czasach pohomeryckich uprócz
związku miłosnego z Jutrzenką
przypisywano mu kilka innych
przygód, które kończyły się jego
śmiercią. Wcześnie też zaczęto
utożsamiać postać mitologiczną z
gwiazdozbiorem Oriona, gdzie ów
myśliwy miał znaleźć wieczysty
spokój.
Ortygia - bajeczna wyspa na
zachodzie.
Ossa - góra w Tesalii nad
Penejosem.
Otos i Efialtes - synowie
Ifimedei i Posejdona (tzw.
Aloadzi, p. Aloeus), para
olbrzymów nadludzkiej siły i
śmiałości, która pozwalała im
porywać się na bogów
olimpijskich: uwięzili raz Aresa
i trzynaśeie miesięcy
przetrzymali go w spiżowym
naczyniu. Do nieba chcieli się
dostać podobno po to, aby
posiąść Herę i Artemidę.
Pafos - miasto na Cyprze ze
sławną świątynią Afrodyty.
Pajeon - stary
bóg-uzdrowiciel, lekarz bogów
olimpijskich.
Pallas Atena - Atena Dziewica
(p. Atena).
Panachajowie - wszyscy
Achajowie, wszystkie ludy
należące do greckiej wspólnoty
językowej.
Pandareos - syn Meropsa,
Milezyjczyk, miał ze swą żoną
Harmotoe trzy córki: Aedonę,
Merope i Kleoterę. Aedona
zamieniona została w słowika (p.
Itylos), dwie inne porwały
Harpie, mszcząc się za kradzież
złotego koguta, której Pandareos
dopuścił się w świątyni Dzeusa
na Krecie.
Panopeus - miasto we wsch.
Fokidzie w Grecji Środkowej.
Parnas - góra w Fokidzie w
Grecji Środkowej.
Patroklos - syn Menojtiosa z
Opuntu, najserdeczniejszy
przyjaciel Achillesa, starszy od
niego wiekiem. Jego śmierć w
pojedynku z Hektorem stanowi
moment zwrotny w akcji "Iliady".
Żalem i gniewem uniesiony
Achilles pragnie pomścić śmierć
przyjaciela i podejmuje na nowo
walkę z Trojanami, przechylając
ostatecznie szalę zwycięstwa na
korzyść Greków.
Pejritoos - syn Dzeusa i Dii,
Lapita, żeniąc się z córką
Lapity Atraksa, Hippodameją,
sprosił na swoje wesele
Kentaurów i wielu znakomitych
bohaterów greckich. Wtedy to
Kentaur Eurytion, zamroczony
winem, usiłował porwać pannę
młodą. Hippodameję uratowano, a
walka Lapitów i gości greckich z
Kentaurami skończyła się klęską
Kentaurów.
Pelasgowie - pierwotni
mityczni mieszkańcy Greeji.
Peleus - syn Ajakosa i Ajginy,
jeden z najsławniejszych
bohaterów tesalskich. Za niego
wbrew swej woli, a z woli Dzeusa
wydana została boginka Tetyda.
Ich synem był Achilles.
Pelias - syn Posejdona i Tyro,
panował w Jolkos do powrotu
Jazona z Kolchidy (p. Jazon).
Pelida - syn Peleusa,
Achilles.
Pelion - łańcuch górski w
tesalskiej Magnezji.
peplos - długi, czworoboczny
kawał sukna, jedyna i wyłączna
szata kobiet w epoce
homeryckiej. Owinięty wokół
ciała, do stóp sięgający peplos
spinano na obu ramionach
sprzączkami, przepasywano w
biodrach i układano w fałdy;
ręce pozostawały wolne.
Periklimenos - brat Nestora,
Argonauta, zginął z ręki
Heraklesa.
Pero - żona Biasa (p.
Melampus).
Persefona - córka Dzeusa i
Demetry, małżonka Hadesa,
budząca grozę władczyni państwa
umarłych i wszystkich stworów
podziemnych.
Pieria - kraj na północ od
Olimpu, siedziba Muz.
Plejady - córki Atlasa i
Plejony, prześladowane przez
Oriona, zostały z nim razem
przeniesione między gwiazdy,
gdzie tworzą gwiazdozbiór swego
imienia.
Pojas - syn Fylakosa, rodem z
tesalskiej Magnezji, ojciec
bohatera trojańskiego Filokteta.
Polideukes - p. Kastor i
Polideukes.
Polifejdes - wnuk Melampusa,
ojciec występującego w "Odysei"
wieszczka Teoklimenosa.
Poliktor - brat Itakosa.
Posejdon - młodszy brat
Dzeusa, z wszystkich bogów
zażywał u niego największej
powagi i otrzymał w podziale
władzę nad morzami. Atrybutem
Posejdona był trójząb, którym
wzburzał morze i wstrząsał
ziemią.
pramnejskie wino - mocne,
wytrawne wino czerwone; nazwa
niedostatecznie jasna.
Priam - syn Laomedonta, król
Troi, ojciec pięćdziesięciu
synów i kilku córek, wśród nich
Hektora, Parysa, Kasandry,
Polikseny. Zginął w czasie
zdobywania Troi.
Prokris - córka Erechteusa,
żona Kefalosa z attyckiego
Torikos. Prokris podarowała
Kefalosowi nigdy nie chybiającą
włócznię, którą otrzymała od
Minosa; kiedy razu pewnego,
powodowana zazdrością, śledziła
męża na polowaniu, Kefalos
usłyszał szelest, cisnął
włócznią i zabił kryjącą się w
gęstwinie Prokris.
Prządki - p. Mojra.
Psyria - wyspa na Morzu
Egejskim między Lesbos a Chios.
Pylos - miasto i kraj
przybrzeżny w Messenii na
Peloponezie, siedziba Nestora.
Pyriflegeton - "Strumień
ognisty" - jedna z rzek w
podziemiu.
Pyto - pierwotna nazwa
prastarej sławnej wyroczni
Apollona w Delfach u stóp
Parnasu w Fokidzie.
Radamantys - syn Dzeusa i
Europy, król Krety, miał być za
życia jednym z
najsprawiedliwszych ludzi. Po
śmierci bogowie uczynili go
sędzią dusz w podziemiu.
Rejtron - port w płn. Itace.
Salmoneus - syn Ajolosa,
wywędrował z Tesalu do Elidy i
założył tam miasto Salmone.
Same (także: Samos) - wyspa na
Morzu Jońskim na zachód od
Itaki, zwana później Kefallenią.
sardański śmiech - dziś
mówimy: "sardoniczny"; według
starożytnych był to śmiech
nienaturalnie wykrzywiający
wargi i obnażający zęby. Wiele
prób objaśnienia samej nazwy nie
dało zadowalających wyników.
Scheria - bajeczna wyspa
Feaków; starożytni sądzili, że
była to Korkyra, wyspa u
wybrzeży Epiru w płn. Grecji.
Skyros - wyspa na Morzu
Egejskim, na wschód od Eubei.
Solimowie - bajeczny lud
mieszkający w Libii na południu
Azji Mniejszej.
Sparta - inaczej: Lakedajmon,
stolica Lakonii na Peloponezie,
siedziba Menelaosa.
Styks - jedna z rzek
przepływających czy opływających
państwo umarłych, Hades.
Sunion - płd.-wsch. przylądek
Attyki ze sławną świątynią
Ateny.
Sydon - miasto w Fenicji;
Sydonowie - mieszkańcy Sydonu i
okolicy.
Sykania - dawna nazwa Sycylii.
Sykulowie - lud siedzący na
Sycylii.
Syntiowie - korsarski lud
trackiego pochodzenia,
zamieszkujący Lemnos.
Syria - u Homera: bajeczna
wyspa na Zachodzie.
Syzyf - syn tesalskiego
Ajolosa, założyciel i król Efiry
(Koryntu), osławiony z powodu
swej chciwości, sprytu i
niegodziwych podstępów. Ale nie
wiadomo dokładnie, za co został
ukarany w podziemiu. W
starożytności przeważnie
sądzono, że za zdradę jakiejś
tajemnicy bogów.
Tafijczycy - mieszkańcy Tafos
i wysp sąsiednich, twożących
grupę tzw. Wysp Tafijskich
między Akarnanią a Leukadą.
Tafos - wyspa na Morzu
Jońskim, na północ od Itaki.
talent - u Homera: pewna, nie
dająca się dziś oznaczyć ilość
złota na wagę.
Tantal - syn czy też
ulubieniec Dzeusa, bogaty król
Sipylosu we Frygii, uniesiony
pychą dopuścił się wobec bogów
jakiejś zuchwałej zbrodni.
Późniejsi Grecy podawali różne
powody kary, jaką wymierzono mu
w podziemiu; opowiadali m.in.,
że Tantal nie chciał zwrócić
Pandareosowi złotego koguta,
którego ten ukradł Dzeusowi, a
nawet przysięgał, że Pandareos
nigdy mu go nie powierzał.
Teby - tzw. siedmiobramne,
główne miasto Beocji w Grecji
Środkowej.
Teby egipskie - tzw.
stubramne, stara stolica górnego
Egiptu.
Tejrezjasz - Tebańczyk, syn
Cheresa i nimfy Chariklo, miał
dwukrotnie zmieniać płeć; kiedy
rozstrzygnął pewien spór niędzy
Dzeusem a Herą, bogini poraziła
go za to ślepotą, Dzeus zaś
obdarzył darem wieszczym i
życiem siedmiokroć dłuższym niż
innych ludzi. Po śmierci
otaczany był czcią boską.
Telepyla - bajeczny gród
Lajstrygonów.
Temesa - według jednych
miejscowość w Brutium w płd.
Italii, według innych - na
Cyprze.
Temida - jedna z najstarszych
bogiń, strażniczka obyczaju i
porządku, z polecenia Dzeusa
zwołująca zgromadzenia bogów; na
ziemi - opiekunka i kierowniczka
zebrań i narad ludzi.
Ten, co ziemią wstrząsa -
Posejdon.
Tenedos - wyspa na morzu
Egejskim. na płd.-zachód od
Troi.
Tesproci - lud w płd. Epirze
(Grecja Północna).
Tetyda - córka Nereusa i
Dorydy, żona śmiertelnika
Peleusa, matka Achillesa.
Wychowana przez Herę, była
ulubienicą bogów olimpijskich;
razem z ojcem i swymi siostrami,
Nereidami, mieszkała w głębinach
morza.
Tezeusz - syn króla ateńskiego
Ajgeusa, narodowy heros attycki,
joński odpowiednik doryckiego
Heraklesa. Z czasem stał się jak
Herakles bohaterem niezliczonej
ilości podań, którymi Ateńczycy
uświetniali jego postać. W
"Odysei" zachowała się wzmianka
o wyprawie Tezeusza na Kretę,
gdzie z pomocą córki Minosa,
Ariadny, zabił on potwora
Minotaura, któremu Ateńczycy
musieli co roku posyłać 7
chłopców i 7 dziewcząt na
pożarcie. Uchodząc z Krety razem
z Ariadną, Tezeusz zostawił ją
na Naksos, gdzie Ariadna umarła
czy też została zatrzymana przez
zakochanego w niej Dionizosa.
Odnośne miejsce u Homera jest
zlepkiem obu tych wersji.
Titonos - syn króla
trojańskiego Laomedonta,
śmiertelnik niezwykłej urody,
którego Jutrzenka uprowadziła i
uczyniła swoim małżonkiem
prosząc Dzeusa, by dał mu
nieśmiertelność; otrzymał ją,
lecz bez daru wiecznej młodości,
o co Jutrzenka zapomniała
poprosić. Gdy Titonos się
zestarzał i zdziecinniał, bogini
zamknęła go w pałacu czy też
zamieniła w świerszcza.
Tityos - olbrzym, syn Ziemi
(Gai), miał się targnąć na cześć
Latony i zginął z rąk jej
dzieci, Apollona i Artemidy.
Mękę Tityosa w podziemiu opisuje
Homer w XI pieśni Odysei.
Toas - syn Andrajmona i Gorgi,
król i dzielny wódz Etolczyków
pod Troją.
Tracja - górzysty kraj na
wschód od Macedonii.
Tritogeneja - przydomek Ateny,
prawdopodobnie od nazwy
strumienia Tritonu, który płynął
w pobliżu świątyni Ateny w
Alalkomenaj w Beocji.
Troja - starożytny gród w Azji
Mniejszej nad Hellespontem;
dziesiąty rok oblężenia Troi
przez Greków opisuje Homer w
"Iliadzie".
trójnóg - kocioł wykonany z
gliny lub brązu, na trzech
równoległych nogach, służył do
gotowania wody.
Tropiciel - o Hermesie.
Trynakia - mityczna wyspa
Heliosa, na której pasły się
jego święte krowy.
Tydeus - syn króla
kalidońskiego Ojneusa, ojciec
bohatera wojny trojańskiej,
Diomedesa.
Tyestes - brat Atreusa, po
jego śmierci panował nad Argos,
zanim panowanie objął syn
Atreusa Agamemnon.
Tyndareos - władca Sparty,
miał z Ledą kilkoro dzieci,
m.in. Klitajmestrę i bliźniaków
(Dioskurów) Kastora i
Polideukesa. Helena uchodziła za
córkę Dzeusa i Ledy. Gdy
Dioskurowie wzięci zostali
między bogów, Tyndareos oddał
panowanie nad Spartą
Menelaosowi.
Tyro - córka Salmoneusa, matka
Neleusa, a babka Nestora. Wyszła
za swego stryja Kreteusa.
Zefir - uosobiony wiatr
zachodni.
Ziemia (Gaja) - potężna,
czczona od najdawniejszych
czasów bogini życia i śmierci,
matka licznego potomstwa,
zwłaszcza takich posępnych
olbrzymów jak Tityos. Wzywano ją
obok Dzeusa lub Heliosa na
świadka przysiąg i składano jej
w ofierze czarne jagnię.
Dodatek
Przegląd treści "Iliady"
I
Zaraza - Gniew
Poeta zwraca się do Muzy z
wezwaniem, aby opiewała klęski,
jakie na Achajów sprowadził
gniew Achillesa. Na zebranie
Achajów przybywa kapłan
Apollona, Chryzes, pragnąc
wykupić swoją córkę, którą
Achajowie niedawno pojmali i
jako dar czesny ofiarowali
Agamemnonowi. Zelżony i
odprawiony z niczym, Chryzes
wzywa pomsty Apollona, który
zsyła na wojsko greckie
śmiertelną zarazę. W celu
ubłagania boga Achilles zwołuje
zgromadzenie, w czasie którego
wieszczek Kalchas ośmielony
przez Achillesa oznajmia, że
tylko wydanie Chryzeidy może
odwrócić klęskę pomoru. Między
Agamemnonem a Achillesem
dochodzi do ostrej kłótni;
Agamemnon godzi się wprawdzie
zwrócić córkę Chryzesowi, ale za
to, nie bacząc na sprzeciw
Nestora, zapowiada, że odbierze
Achillesowi brankę Bryzeidę,
przyznaną mu poprzednio w
nagrodę za męstwo. Gwałtowny
młodzieniec, oburzony tą
niesprawiedliwością, postanawia
wraz ze swoimi Myrmidonami
wycofać się z walki. W zamiarze
tym umacnia Achillesa jego matka
Tetyda, obiecując spełnić prośbę
syna i ułatwić mu zemstę.
Tymczasem odbywa się przegląd
wojska i trwają uroczystości ku
czci Apollona: Chryzeida zostaje
odesłana do ojca, a przebłagalna
ofiara ze zwierząt, złożona
bogu, ostatecznie zmazuje winę
Achajów. Tetydzie, która
przybyła już na Olimp, Dzeus w
tajemnicy przed żoną obiecuje,
że Trojanie będą teraz zwyciężać
dopóty, dopóki Achilles nie
otrzyma od Achajów
zadośćuczynienia. Wrogo
usposobioną dla Trojan Herę
drażnią te poufne narady i przy
uczcie dochodzi do sprzeczki
między nią a Dzeusem. Przykry
nastrój wśród zebranych na
Olimpie bogów rozprasza jednak
swoją wesołością Hefajstos.
II
Sen - Próba
- Katalog okrętów
Dzeus mszcząc się za krzywdę
wyrządzoną Achillesowi zsyła na
Agamemnona marę senną, która
łudzi go nadzieją zwycięstwa i
nakłania do stoczenia bitwy. Nad
ranem Agamemnon wyjawia swój
zamiar pierwszym wodzom
achajskim; wkrótce też zwołuje
zgromadzenie całego wojska. Nie
dowierzajac ludowi i chcąc
wystawić jego zapał na próbę,
Agamemnon pozornie opowiada się
za powrotem do ojczyzny. Wojsko
jest już wyczerpane długoletnią
wojną, toteż słowa wodza
wywołują poruszenie i tłum rzuca
się natychmiast ku okrętom. Lecz
wtedy - tak jak było umówione -
Odys za sprawą Ateny tłumi
rozprzężenie i zwracając się do
jednych z prośbami, innym
rzucając obelgi i groźby -
przywraca porządek obrad. Dla
postrachu ostro karci i okłada
berłem szpetnego i złośliwego
Tersytesa, który nie przestaje
nawoływać do odwrotu.
Poskromione w ten sposób wojsko
daje się wreszcie przekonać
mowom Odyssa i Nestora, którzy
powołując się na dawne
przepowiednie i znaki budzą
nadzieję rychłego zdobycia Troi.
Zaczem Agamemnon zapowiada bitwę
i wznieca we wszystkich nowy
zapał wojenny. Wojsko gotuje się
do walki. Najznakomitsi wodzowie
wraz z Agamemnonem zabijają
Dzeusowi byka na ofiarę i
ucztują; także inni posilają się
po namiotach i składają ofiary
bogom, po czym ludy pod okiem
swych wodzów wyruszają do boju.
Poeta wylicza szczegółowo
okręty, ludy i wodzów, którzy
pod naczelnym dowództwem
Agamemnona brali udział w wojnie
trojańskiej. Na wieść o
zbliżaniu się wojsk achajskich
Trojanie i sprzymierzeńcy,
których poeta pokrótce wymienia,
pod wodzą Hektora wyruszają w
pole.
III
Przysięgi - Widok z muru -
Pojedynek Parysa
z Menelaosem
Przed starciem Parys
(Aleksander) wyzywa na pojedynek
najdzielniejszych Achajów,
widząc jednak Menelaosa
zeskakującego z rydwanu, traci
odwagę i ucieka. Potem,
zgromiony przez Hektora, zgłasza
gotowość stoczenia z Menelaosem
pojedynku, którego wynik ma
zadecydować o zwycięstwie jednej
lub drugiej strony. Godząc się
na to, Menelaos żąda od Trojan
uroczystego poręczenia układu w
obecności Priama. Wojska
porzucają broń, obie strony
przygotowują się do złożenia
ofiar bogom, a tymczasem z wieży
Helena pokazuje Priamowi i
starszyźnie trojańskiej wodzów
achajskich zgromadzonych na polu
bitwy. Wezwany przez posła Priam
udaje się tam w towarzystwie
Antenora i według starodawnego
rytuału zawarty zostaje układ,
który zwycięzcy w pojedynku
poręcza posiadanie Heleny i jej
skarbów, a w razie śmierci
Parysa nakłada na Trojan
obowiązek zapłaty wysokiego
odszkodowania. Po odjeździe
Priama Menelaos i Parys chwytają
za broń i wstępują w odmierzone
szranki. Parys ulega, ale wtedy
Afrodyta, okrywszy go chmurą,
porywa z placu boju i cało
przenosi do jego sypialni. Tam
też sprowadza Helenę, która
zrazu wyrzuca mężowi
tchórzostwo, rychło jednak godzi
się na jego uściski. Tymczasem
Menelaos na próżno szuka swego
przeciwnika w ciżbie Trojan,
wobec czego Agamemnon ogłasza
zwycięstwo brata i żąda
dopełnienia warunków układu.
IV
Zerwany układ
- Przegląd wojska
Na skutek porażki Parysa
Helena ma być wydana Achajom i
wrogie wojska mają zaniechać
walki. Atoli na zebraniu bogów
Hera, oburzona, że w ten sposób
Trojanie ujdą przed jej gniewem,
wymusza na Dzeusie obietnicę, że
Troję spotka zagłada. Atena,
również przeciwniczka Trojan,
zachęcona przez Herę, schodzi na
ziemię i nakłania Lika
Pandarosa, aby ugodził strzałą
Menelaosa i zerwawszy układ na
nowo rozpętał wojnę. Menelaos
odnosi ranę, którą rychło jednak
leczy przyzwany lekarz Machaon.
Tymczasem Trojanie znowu się
zbroją i ruszają do bitwy
Agamemnon zaś obchodzi szyki
achajskie i niektórych, jak
Idomeneusa, Ajasa, Nestora,
stojących już w pełnym
uzbrojeniu, chwali za gorliwość,
innych natomiast, jak
Menesteusa, Odyssa, Diomedesa,
którzy nie zorientowali się
jeszcze w wypadkach, karci za
opieszałość. Wkrótce dochodzi do
bitwy, w której Trojan wspomaga
Ares i Apollon, Achajom zaś na
czele innych bogów ducha dodaje
Atena; po obu stronach padają
trupy.
V
Przewagi Diomedesa
Achajowie szerzą wśród Trojan
spustoszenie. Nad wszystkimi
góruje męstwem Diomedes,
wspierany przez Atenę, która
uprowadza Aresa z pola bitwy.
Ale i sam bohater raniony przez
Pandarosa sroży się coraz
bardziej: Pandarosa, który
najpierw walczył pieszo, a potem
z rydwanu Eneasza, zabija,
Eneasza zaś rani głazem w
chwili, gdy osłaniał ciało
przyjaciela. Afrodycie ratującej
syna z niebezpieczeństwa zadaje
ranę w rękę. Z kolei Iryda
uprowadza boginię w rydwanie
Aresa na Olimp, gdzie Afrodytę
przygarnia i pociesza jej matka
Dione, a inni bogowie z niej
szydzą. Porzuconego przez
Afrodytę Eneasza Apollon wyrywa
z rąk Diomedesa i uniósłszy na
zamek trojański uzdrawia, po
czym przyzywa w bój Aresa. Za
jego zachętą Trojanie walczą
coraz dzielniej. Wkrótce też
Eneasz wraca na pole bitwy.
Achajowie nie ustępują w męstwie
przeciwnikom i po obu stronach
ginie wielu bohaterów, wśród
nich Tlepolemos zabity przez
Sarpedona. W końcu Achajowie
zaczynają się cofać. Na pomoc
przybywają im z Olimpu Hera i
Atena i na głos Hery nowy zapał
wstępuje w Greków. Napomniany i
wsparty przez Atenę Diomedes
rani nawet Aresa, który czym
prędzej uchodzi z pola bitwy na
Olimp, by zaleczyć odniesioną
ranę. Za nim podążają boginie.
VI
Pożegnanie Hektora
z Andromachą
Gdy z kolei wojsko trojańskie
zwróciło się do ucieczki,
wieszczek Helenos nakłania
Hektora, aby zarządził na zamku
trojańskim publiczne modły do
Ateny. Hektor, pchnąwszy znowu
swoje oddziały do bitwy, udaje
się do miasta. W czasie bitwy
dochodzi do spotkania między
Diomedesem a wodzem Lików,
Glaukosem; przed starciem jednak
bohaterowie przypominają sobie
związki gościnności łączące ich
ojców i zamieniwszy broń
rozchodzą się bez walki. Za radą
Hektora i starszyzny trojańskiej
Hekabe i pozostałe matrony
składają w świątyni Ateny
ofiarny peplos i zanoszą modły o
ocalenie ojczyzny. Tymczasem
Hektor, złajawszy siedzącego w
domu Parysa i poleciwszy mu
ruszyć do boju, na próżno szuka
w pałacu swej żony Andromachy.
Wychodząc z miasta spotyka ją
wraz z synkiem Astianaksem u
Skajskiej Bramy, gdzie odbywa z
nią ostatnią rozmowę. Za bratem
wkrótce podąża Parys.
VII
Pojedynek Hektora z Ajasem
- Grzebanie poległych
Hektor i Parys wróciwszy na
pole bitwy zaczynają nękać
Achajów, którzy do tej pory
pomyślnie stawiali czoła
Trojanom. Atena i Apollon
postanawiają przerwać bitwę i
przez usta Helenosa nakłaniają
Hektora, aby wyzwał na pojedynek
najdzielniejszych bohaterów
achajskich. Widząc wahanie
towarzyszy, pierwszy zgłasza się
Menelaos, Agamemnon jednak
powstrzymuje brata od walki.
Dopiero Nestor pobudza odwagę
bohaterów: dziewięciu z nich
przyjmuje wyzwanie Hektora. Los
pada na Ajasa Telamończyka.
Hektor i Ajas walczą zaciekle aż
do zmierzchu, pojedynek zostaje
nie rozstrzygnięty i
bohaterowie, wymieniwszy
podarunki, rozchodzą się. W
czasie wieczerzy Nestor radzi
pogrzebać zwłoki poległych i
obwarować obóz. Na zebraniu
Trojan Antenor nalega na wydanie
Grekom Heleny i jej skarbów,
Parys natomiast godzi się
zwrócić z nawiązką skarby, ale
odmawia wydania Heleny.
Następnego dnia Priam poleca
zanieść Achajom odpowiedź Parysa
i zawrzeć z nimi zawieszenie
broni. W czasie trwania rozejmu
obie strony grzebią poległych,
Achajowie zaś otaczają swoje
okręty murem i rowem, czemu z
niechęcią przygląda się
Posejdon. Wieczerzę zakłóca
wojskom nadciągająca burza.
VIII
Przerwana bitwa
Zwoławszy radę bogów Dzeus
zabrania im mieszać się do walki
i w rydwanie udaje się na Idę.
Stąd rankiem przygląda się
bezowocnej bitwie, po czym
odważywszy losy na szali
przeznaczeń, gromami zapowiada
klęskę Achajów. Hera widząc, że
Trojanie odrzucili Greków aż do
umocnień wokół okrętów, na darmo
prosi Posejdona o pomoc.
Wreszcie Dzeus ulega
rozpaczliwym błaganiom
Agamemnona i zsyła mu znak
pomyślny. Achajowie odzyskują na
pewien czas przewagę i odpierają
Trojan; wielu z nich pada od
strzał Teukra, którego z kolei
rani Hektor. Znowu Achajowie
rzucają się do ucieczki. Kiedy
jednak Hera i Atena gotują się
przyjść im z pomocą, Dzeus,
dostrzegłszy je ze swej góry,
powstrzymuje przez Irydę, po
czym sam udaje się na Olimp i
ostro karci krnąbrne boginie.
Achajom grozi jeszcze cięższymi
klęskami w dniu następnym.
Nadchodząca noc kładzie kres
bitwie. Zwycięscy Trojanie
biwakują na polu bitwy,
zaciągają straże i rozpalają
liczne ogniska, aby uniemożliwić
Grekom zasadzkę lub ucieczkę.
IX
Poselstwo do Achillesa
- Prośby
Achajowie przybici są
poniesioną klęską i przerażeni
grożącym jeszcze
niebezpieczeństwem: Agamemnon
zwołuje po cichu zebranie wodzów
i doradza natychmiastowy powrót
do ojczyzny. Diomedes i Nestor
odwodzą go jednak od tego
haniebnego zamysłu. Grecy
rozstawiają straże wokół
umocnień, Agamemnon zaś wydaje w
swoim namiocie ucztę dla
starszyzny; po uczcie zebrani
żywo rozprawiają o tym, jak
przejednać Achillesa i odsyskać
jego pomoc. Agamemnon przyrzeka,
że zwróci Achillesowi nie
tkniętą Bryzeidę i szczodrze go
obdarzy jeśli bohater dla dobra
wspólnej sprawy zaniecha gniewu.
Wybrani przez Nestora mężowie:
Fojniks, dawny wychowawca
Achillesa, oraz Ajas Telamończyk
i Odys jako heroldowie, udają
się w poselstwie do Pelidy.
Achilles przyjaźnie przyjmuje
posłów, ale mimo ich usiłowań
nie daje się przekonać i odrzuca
wszystkie obietnice Agamemnona;
nadto zatrzymuje u siebie
Fojniksa i zapowiada, że wkrótce
odpłynie z nim do ojczyzny. Ajas
i Odys wracają do towarzyszy i
zdają im sprawę z nieudanego
poselstwa. Diomedes pociesza
rozgoryczonych wodzów i zachęca
do dalszej walki.
X
Pieśń o Dolonie
Agamemnon i Menelaos, nie
mogąc usnąć, budzą Nestora i
innych wodzów i razem obchodzą
straże rozstawione nad rowem.
Wobec krytycznego położenia
składają tam radę i postanawiają
wysłać szpiegów do obozu Trojan.
Zadania tego podejmuje się
Diomedes i Odys, którym
przelatujący ptak przynosi w
drodze pomyślną wróżbę. W tym
samym czasie Trojanin Dolon,
skuszony przez Hektora obietnicą
nagrody, udaje się do obozu
Greków, aby wybadać ich zamiary,
ale po drodze wpada w ręce
Diomedesa i Odyssa. Kiedy za
cenę życia opisał im rozkład
obozu trojańskiego i wskazał
stanowisko króla Traków, Rezosa
- Diomedes zabija zdrajcę.
Przedostawszy się do obozowiska
Rezosa, który dopiero niedawno
przybył na pomoc Trojanom,
Diomedes zabija króla i jego
dwunastu towarzyszy, Odys zaś
uprowadza jego znakomite konie.
Atena upomina bohaterów, by w
nadziei zdobycia dalszych łupów
nie czekali, aż Apollon pobudzi
Traków i Trojan, zaczem Diomedes
i Odys cało wracają do swego
obozu.
XI
Przewagi Agamemnona
Rano Agamemnon odziany we
wspaniałą zbroję prowadzi swoje
wojsko do boju. Po przeciwnej
stronie to samo czyni Hektor i
inni wodzowie trojańscy. Dzięki
niezwykłemu męstwu Agamemnona,
które udziela się także reszcie
wojska, Trojanie idą w rozsypkę
i ponoszą dotkliwą klęskę.
Hektor, odparty aż pod mury
miasta, na rozkaz Dzeusa unika
srożącego się Agamemnona, do
chwili gdy ten, raniony,
ustępuje z pola bitwy. Wtedy
Hektor powraca do walki i
wznieca w swoim wojsku nowy
zapał. Załamujące się szyki
achajskie podtrzymuje Diomedes,
Odys i Ajas; Diomedes jednak,
raniony przez Parysa, spiesznie
uchodzi ku okrętom. Również
Odys, raniony przez Sokosa i
otoczony przez Trojan, wycofuje
się z bitwy pod osłoną Menelaosa
i Ajasa Telamońskiego. Machaona
i Eurypilosa dosięga strzała
Parysa. Achilles, widząc Nestora
przejeżdżającego przez obóz z
rannym Machaonem w rydwanie,
wysyła Patroklosa, aby
dowiedział się, kogo Nestor
wiezie. Patroklos rozpoznaje
Machaona, Nestor zaś opowiada mu
o tragicznym przebiegu bitwy i
prosi, żeby skłonił Achillesa do
przyjścia z pomocą Achajom albo,
wdziawszy zbroję Achillesa, sam
odstraszył wrogów. Wracając,
Patroklos spotyka rannego
Eurypilosa, którego odprowadza
do namiotu i opatruje.
XII
Walka o mur
Achajowie zostają zepchnięci
między mury (które bogowie,
niechętni takim budowlom,
zniszczyli po upadku Troi) i
Trojanie zagrażają już okrętom
gotując się do sforsowania rowu.
Zrazu cofają się przed
trudnością, wkrótce jednak,
zachęceni przez Polidamasa,
zeskakują z rydwanów i
podzieliwszy się na pięć
oddziałów, nacierają. Asjos,
który z rydwanu próbuje
zaatakować jedną z bram, zostaje
odparty i traci swoich
towarzyszy. Hektor, mimo
niepomyślnej wróżby, którą mu
wykłada Polidamas, nie przestaje
atakować nieprzyjaciół. Ci, nie
zważając na burzliwy wiatr, pod
przewodem obu Ajasów zażarcie
bronią swoich umocnień.
Nacierających z przeciwnej
strony Sarpedona i Glaukosa
powstrzymuje Menesteus oraz
przywołani przez niego Ajas
Telamoński i Teukros. Ajas rani
towarzysza Sarpedona, Epiklesa,
a Teukros - Glaukosa; wreszcie
Sarpedon rozwala blanki muru.
Kiedy Likowie usiłują wedrzeć
się przez mur, Achajowie
dzielnie ich powstrzymują, ale
Hektor ogromnym kamieniem
rozbija bramę i otwiera swoim
drogę do okrętów.
XIII
Bitwa przy okrętach
Kiedy Trojanie przedarli się
przez mur, Posejdon, powodowany
litością, postanawia bez wiedzy
Dzeusa przyjść Achajom z pomocą
i ocalić okręty. Przybrawszy
postać ludzką zachęca do oporu
najpierw obu Ajasów, a potem
pozostałych wodzów achajskich.
Oni też wpośród bitwy
powstrzymują Hektora od okrętów.
Wnet Idomeneus, poduszczony
przez Posejdona, bierze ze sobą
Merionesa i rusza na pomoc
zagrożonemu lewemu skrzydłu.
Wywiązuje się stąd zażarta
walka, w której Dzeus wspomaga
Trojan, a Posejdon Achajów.
Szczególnie rzuca się w oczy
męstwo Idomeneusa, który kładzie
trupem Otrioneusa, Asjosa i
Alkatoosa i wspierany przez
Merionesa, Antilocha i
Menelaosa, pomyślnie potyka się
z Eneaszem, Deifobem, Helenem i
Parysem. Także Hektor, walczący
ciągle w centrum, ledwo może
sprostać atakom obu Ajasów i ich
towarzyszy. I cofnęliby się
Trojanie, gdyby Hektor,
usłuchawszy rady Polidamasa, nie
zebrał ich nagle i znowu nie
poprowadził na wroga. Ajas
zażega nowy bój, który wśród
krzyków walczących toczy się
dalej.
XIV
Dzeus oszukany
Nestor, który opatrywał
Machaona w swoim namiocie,
zaniepokojony wrzawą bitewną
wychodzi, aby wywiedzieć się o
losach bitwy. Po drodze spotyka
rannego Agamemnona, Odysa i
Diomedesa, którzy w tym samym
celu opuścili swoje okręty.
Agamemnon, od dawna już pełen
obawy o wynik wojny, teraz
widząc, że przerwano mur, znowu
zastanawia się nad ucieczką.
Odys gani ten zamysł, Diomedes
zaś doradza wodzom, aby
powrócili do bitwy i wsparli
walczących swoją obecnością i
zachętą. Jednocześnie Posejdon
pociesza Agamemnona i krzepi
wojsko. Tymczasem Hera chcąc
ująć trudów Achajom, stroi się i
gotuje małżeńską pieszczotą
usidlić Dzeusa na Idzie. Pożycza
w tym celu od Afrodyty pas
wdzięków i wzywa z Lemnos
Hypnosa, który sprowadza sen na
Dzeusa. Na tę chwilę czyhał
Posejdon; uwiadomiony przez
Hypnosa, szybko nadchodzi
Achajom z pomocą i przywraca ich
przewagę. Ajas trafia kamieniem
Hektora, którego towarzysze
wynoszą z bitwy i opatrują.
Achajowie z nowym zapałem
uderzają na Trojan i odpędzają
ich od okrętów; pościg za
uciekającymi prowadzi Ajas
Oileida.
XV
Trojanie zostają
ponownie odparci od okrętów
Obudziwszy się, Dzeus ujrzał,
że Trojanie ustępują pod naporem
Achajów wspomaganych przez
Posejdona. Gwałtownie przeto
łaje Herę i każe jej przywołać z
Olimpu Irydę i Apollona. Obojgu
poleca skrzepić siły Trojan, a
zarazem przepowiada dalsze losy
wojny aż do upadku miasta. Po
powrocie do siedziby bogów Hera
opowiada Aresowi o śmierci jego
syna Askalafosa i budzi w nim
pragnienie bezzwłocznej zemsty;
Atena tłumi wściekłość Aresa.
Apollon i Iryda wracają do
Dzeusa, którego groźby,
powtórzone przez boginię,
zmusiły wreszcie opornego
Posejdona do ustąpienia z pola
walki. Apollon uzdrawia Hektora
i wysławszy go do bitwy znowu
daje przewagę Trojanom. Kiedy
mniej odważni z Achajów wycofali
się do okrętów, Hektor,
uderzywszy na najdzielniejszych,
jednych kładzie trupem, innych
zaś zmusza do ucieczki;
poprzedza go Apollon, który
wstrząsając Egidą rzuca popłoch
na Achajów, a Trojanom przez
zburzenie muru otwiera drogę do
okrętów. Patroklos, widząc to,
opuszcza Eurypilosa, wraca do
Achillesa i w obliczu
najwyższego niebezpieczeństwa
błaga go o pomoc. Tymczasem
Achajowie, zażarcie bronią
okrętów i po obu stronach rośnie
liczba poległych. Wreszcie w
zwartym szyku ustępują między
rzędy naw; Ajas Telamończyk z
długim drągiem w ręku nie
dopuszcza do podłożenia ognia,
Hektor zaś usiłuje podpalić
okręt Protesilaosa.
XVI
Pieśń o Patroklosie
Na prośby Patroklosa Achilles
pozwala mu w swoim rynsztunku
wyruszyć do bitwy, pod
warunkiem, że przyjaciel
poprzestanie na odpędzeniu
Trojan od okrętów i nie będzie
się narażał na dalsze
niebezpieczeństwo. Osłabiony
Ajas nie może już zapobiec
podpaleniu okrętu Protesilaosa.
Achilles, widząc to, sam
nawołuje Patroklosa, by rychlej
się zbroił, ustawia swoje
wojsko, zagrzewa i odprawiwszy
libację i modły, wysyła do boju,
Patroklos, zjawiwszy się nagle w
broni Achillesa na czele
Myrmidonów, wprowadza w błąd
zaskoczonych nieprzyjaciół,
odbija okręt i gasi pożar.
Stoczywszy bitwę w pobliżu
okrętów, ściga Trojan, którzy w
ślepym popłochu uciekają przez
okopy w otwarte pole. Z kolei
Patroklos potyka się z
Sarpedonem i zabija go. Jego
druh i mściciel, Glaukos, stacza
z pomocą Hektora i innych Trojan
ciężki bój o zwłoki Sarpedona,
które odarte ze zbroi przez
Achajów ratuje wreszcie na
rozkaz Dzeusa Apollon: obmywszy
je i namaściwszy poleca unieść
do Liku. Patroklos,
rozzuchwalony powodzeniem, ściga
Trojan pod miasto i wdziera się
na mury, skąd jednak Apollon go
strąca. Widząc Hektora pędzącego
w jego stronę na rydwanie,
dzielnie zastępuje mu drogę,
obala woźnicę Hektorowego
Kebriona, zdziera zeń zbroję i
porywa. Potem zabija jeszcze
wielu innych wojowników, aż
wreszcie obezwładniony i
pozbawiony zbroi przez Apollona
oraz raniony przez Euforbosa -
pada pod ciosem Hektora. Woźnica
Automedon, uchodząc przed
niebezpieczeństwem, szybko
kieruje rydwan w stronę okrętów.
XVII
Przewagi Menelaosa
Euforbos ginie z ręki
Menelaosa w chwili, gdy zdziera
zbroję z zabitego Patroklosa.
Tymczasem Hektor, napomniany
przez Apollona, wraca z pościgu
za Automedontem i kiedy Menelaos
wzywa Ajasa Telamończyka do
strzeżenia ciała - porywa
rynsztunek. Porwałby także
poranione ciało Patroklosa,
gdyby Ajas w porę nie nadbiegł.
Hektor ustępuje Ajasowi, ale
pobudzony wymówkami Glaukosa,
wnet wraca w pysznej zbroi
Achillesa po zwłoki i
najdzielniejszych swych
towarzyszy zachęca do ich
zdobycia. Jednocześnie
nadbiegają najśmielsi z Achajów,
przywołani przez Menelaosa.
Dochodzi do zaciętej potyczki, w
której Menelaos i Hektor na
czele swych oddziałów ze
zmiennym szczęściem walczą o
zwłoki Patroklosa: tamten - by
je ocalić, ten - by, móc je
zbeszcześcić. Tymczasem Dzeus
wraca siły koniom Achillesa
cierpiącym nad zgonem Patroklosa
i Automedon, przybrawszy sobie
za towarzysza Alkimedonta,
wprowadza je znowu do bitwy.
Hektor, Eneasz i inni Trojanle
natychmiast uderzają na rydwan,
chcąc zdobyć szlachetne rumaki.
Achajowie dzielnie wytrzymują
natarcie wroga i nadal bronią
ciała Patroklosa; Menelaosowi
nowych sił użycza Atena, Hektora
zaś za zgodą Dzeusa zagrzewa do
boju Apollon. Wreszcie załamują
się szyki Achajów - nawet Ajasa
ogarnia trwoga. Na jego
polecenie Menelaos wysyła do
Achillesa wieść o klęsce i
śmierci Patroklosa, po czym
wespół z Merionesem, pod osłoną
obu Ajasów powstrzymujących
ataki nieprzyjaciół, próbuje
przenieść ciało ku okrętom.
XVIII
Sporządzenie zbroi
Wiadomość o śmierci Patroklosa
Achilles przyjmuje płaczem i
rozpaczliwą skargą. Jego płacz
sprowadza Tetydę, która w
otoczeniu Nereid wynurza się z
morza, aby pocieszyć syna.
Widząc, że on nade wszystko
pragnie pomścić się na Hektorze,
choć wie, iż z wyroku losu
śmierć Hektora zwiastuje jego
własną zgubę - Tetyda nie
wzbrania mu tego i obiecuje
przynieść nazajutrz nową zbroję
wykutą przez Hefajstosa;
odprawiwszy Nereidy do domu
Tetyda spieszy na Olimp.
Tymczasem nad trupem Patroklosa
wywiązuje się nowa bitwa i
Hektor zawładnąłby ciałem, gdyby
Achilles wezwany przez Herę nie
pojawił się nad rowem: samą
swoją postawą i straszliwym
głosem tak przeraził Trojan, że
na oślep rzucili się do
ucieczki. Achajowie wyrywają
wreszcie zwłoki Patroklosa i
przy zapadającej nocy wnoszą do
namiotu Achillesa. Trojanie
zwołują naprędce zgromadzenie,
na którym Polidamas radzi szukać
ocalenia w mieście i nie
wystawiać się na rzeź w walce z
Achillesem; Hektor wraz z ludem
odrzuca jednak tę rozsądną radę.
Noc spędzają Trojanie pod
bronią. Achajowie opłakują razem
z Achillesem poległego
Patroklosa, myją i namaszczają
zwłoki i układają je na marach.
Na Olimpie, gdzie Dzeus znowu
złajał Herę za wtrącanie się do
bitwy, tej samej nocy zjawia się
Tetyda z życzliwością powitana w
pałacu Hefajstosa. Ten z
łatwością dał się uprosić i
boską sztuką sporządza dla
Achillesa tarczę i pozostały
rynsztunek.
XIX
Pojednanie
O świtaniu Tetyda zanosi
Achillesowi zbroję Hefajstosa i
nakłania syna do podjęcia walki
o wspólną sprawę Achajów. Ciało
Patroklosa skrapia Tetyda
cudownymi wonnościami, aby do
chwili pogrzebu zabezpieczyć je
przed zepsuciem. Achilles
zwoławszy zgromadzenie wojska
publicznie wyrzeka się urazy i
proponuje, aby natychmiast
ruszyć do bitwy. Agamemnon
nawzajem wyznaje swój błąd i by
przypieczętować pojednanie,
ofiaruje bohaterowi dary
obiecane w poselstwie przez
Odyssa. Achilles, przejęty myślą
o zemście, nie dba o dary i żąda
rozpoczęcia bitwy. W końcu
jednak ustępuje Odyssowi, który
radzi zaczekać, aż wojsko się
posili, i przed zgromadzeniem
przyjmuje dary oraz przyczynę
całego sporu - brankę Bryzeidę;
Agamemnon uroczyście przysięga,
że zwraca ją nie tkniętą. Dary z
miejsca zgromadzeń przeniesione
zostają do namiotu Achillesa,
gdzie kobiety opłakują
Patroklosa; także sam bohater,
trzymając się z dala od
śniadającego wojska, znowu daje
folgę łzom. Wreszcie na
polecenie Dzeusa nakarmiony
przez Atenę ambrozją i nektarem,
Achilles wdziewa nową zbroję i
razem z Automedontem wsiada na
rydwan wojenny. Wysłuchawszy od
jednego ze swych koni
przepowiedni swojego losu, mimo
to gotów jest poświęcić życie i
rusza do boju.
XX
Walka bogów
Gdy oba wojska stanęły w szyku
bojowym, Dzeus zwoławszy bogów
na naradę pozwala im według
chęci pomagać jednej lub drugiej
stronie, aby zajadłość Achillesa
nie przyspieszyła zguby Trojan.
Tak więc na pomoc Achajom
ruszają do walki Hera, Atena,
Posejdon, Hermes i Hefajstos,
Trojan zaś zamierzają wesprzeć
Ares, Apollon, Artemida, Latona,
Skamander i Afrodyta. Wejściu
nieśmiertelnych towarzyszą gromy
z niebios i trzęsienie ziemi.
Przed bitwą Apollon zamiast
Hektora nasyła na Achillesa
Eneasza, bogowie zaś za radą
Posejdona siadają nie opodal
placu boju. Po wstępnych
zaczepkach dochodzi do pojedynku
Achillesa z Eneaszem; ponieważ
Eneasza oczekuje w przyszłości
godność królewska, Posejdon w
chwili niebezpieczeństwa okrywa
go chmurą i ocala. Z kolei
Hektor zamierza natrzeć na
Achillesa, ale Apollon go
powstrzymuje. Achilles kładzie
trupem kilku Trojan, między
innymi Polidora, syna Priama.
Kiedy Hektor chcąc pomścić
śmierć brata znowu rusza przeciw
Achillesowi, Apollon okrywszy go
chmurą uprowadza z pola bitwy.
Achilles zapamiętały w swym bólu
uderza więc na pozostałych
Trojan i ściele na ziemi
straszliwy stos trupów i broni.
XXI
Bitwa nad rzeką
Część Trojan Achilles gna do
miasta, część ku rzece i w
falach Skamandru (Ksantu)
urządza rzeź nieprzyjaciół.
Dwunastu młodzieńców wiąże i
zachowuje na ofiarę dla
Patroklosa. Tam też zabija syna
Priama, rozpaczliwie błagającego
o życie Likaona, wodza Pajonów,
Asteropajosa i innych Traków, a
nawet szydzi z bezsilności
troadzkiej rzeki. Wobec
trwającej rzezi, Skamander
zawalony stosem trupów każe
Achillesowi ustąpić ze swego
koryta. Ten, ledwo ustąpił,
znowu wskakuje w nurty rzeki.
Skamander sroży się, chce go
zatopić swymi falami i goni
uciekającego. Posejdon i Atena
dodają Achillesowi sił do walki
z wezbranym nurtem. Uniesiony
gniewem Skamander wzywa na pomoc
Simoenta, ale Hera wysyła
przeciw niemu Hefajstosa, który
ogniem wypaliłby pole i wysuszył
rzekę, gdyby bogini go wreszcie
nie powstrzymała. Następnie
dochodzi do potyczek między
bogami, Atena walczy z Aresem i
Afrodytą, a Hera z Artemidą,
Apollon uchodzi przed
Posejdonem, a Hermes przed
Latoną. Zaczem wszyscy bogowie
wracają na Olimp, tylko Apollon
udaje się do Troi. Tymczasem
Achilles sieje śmierć na polu
bitwy i resztę Trojan zapędza
pod miasto; Priam każe otworzyć
przed nimi bramy. Aby
uciekających uchronić od
ostatecznej klęski, Apollon
najpierw wysyła przeciw
Achillesowi Agenora, a potem sam
przybrawszy jego postać ucieka i
odciąga Achillesa od miasta.
XXII
Śmierć Hektora
Oba wojska wycofują się z pola
bitwy, tylko Hektor samotnie
oczekuje Achillesa wracającego z
pościgu za Apollonem. Rodzice
Hektora z płaczem nawołują go z
murów. Na próżno - wstyd i inne
miotające nim uczucia nie
pozwalają mu ruszyć się z
miejsca. Na widok groźnego męża
ogarnia go jednak trwoga: rzuca
się do ucieczki i ścigany przez
Achillesa trzykrotnie obiega
mury Troi. Tymczasem Dzeus,
ulitowawszy się losu Hektora,
odważa mu śmierć na szali
przeznaczeń. Apollon natychmiast
go opuszcza, a Atena pod
postacią brata Hektorowego
Deifoba zachęca go do walki z
Achillesem. Bohaterowie
spotykają się w pojedynku:
obecna przy tym Atena wspomaga
Achillesa, Hektora zaś zwodzi
okrutnym podstępem. Walczącego z
największym wysiłkiem Achilles
przebija wreszcie włócznią,
odziera ze zbroi i wydaje swoim
na urągowisko i pohańbienie.
Potem przywiązuje trupa do
rydwanu i wlecze ku okrętom.
Cały lud, rodzice na murach
miasta i wywołana z domu
Andromacha opłakują śmierć
bohaterskiego Hektora.
XXIII
Igrzyska na cześć Patroklosa
Prowadzeni przez Achillesa
Myrmidonowie w pełnym rynsztunku
okrążają mary Patroklosa;
Achilles wydaje im stypę, sam
spożywa posiłek w namiocie
Agamemnona i na następny dzień
wyznacza pogrzeb przyjaciela. W
nocy, we śnie zjawia mu się cień
Patroklosa i domaga się godnego
pogrzebu. Rankiem, na rozkaz
Agamemnona, Achajowie zwożą
drzewo, przynoszą zwłoki
Patroklosa pokryte obciętymi
włosami Achillesa i towarzyszy i
składają je na stosie; Achilles
zabija wiele zwierząt ofiarnych
oraz dwunastu młodych jeńców
trojańskich, po czym zapala
stos, który płonie w podmuchach
Boreasza i Zefira. Tymczasem
Afrodyta i Apollon ochraniają
ciało Hektora od psów i
zepsucia. Następnego dnia
Achajowie zbierają kości
Patroklosa i składają do urny,
aby według życzenia zmarłego
połączyć je później z prochami
Achillesa; na koniec usypują
bohaterowi mogilny pagórek. Aby
uświetnić te uroczystości,
Achilles ogłasza igrzyska ku
czci Patroklosa. Dla zwycięzców
w zawodach przeznacza różne
nagrody i upominki, które
zdobywają najznakomitsi z
Achajów; w wyścigach rydwanów
zwycięża Diomedes, Antilochos,
Menelaos, Meriones i Eumelos, w
walce na pięści - Epejos i
Euryalos, w zapasach - Ajas
Telamończyk i Odys, w biegu -
Odys, Ajas Oileida i Antilochos,
w walce orężnej - Diomedes i
Ajas Telamończyk, w rzucie
dyskiem - Polipojtes, w
strzelaniu z łuku - Meriones i
Teukros, a w rzucie oszczepem -
Agamemnon i Meriones.
XXIV
Wykupienie zwłok Hektora
Po zakończeniu igrzysk
Achajowie jedzą wieczerzę i
kładą się do snu. Achilles
spędza noc bezsennie, rano zaś,
uwiązawszy trupa Hektora przy
rydwanie wlecze go wokół mogiły
Patroklosa. Powtarza to
codziennie, przez wiele dni, ku
oburzeniu jednych, a radości
innych bogów; Apollon, który z
litości strzegł dotąd ciało od
zepsucia, głośno wyrzuca bogom,
że pozwalają na takie
pohańbienie zwłok bohatera.
Dzeus przez Irydę wzywa więc
Tetydę i poleca jej skłonić
Achillesa, aby poniechał swego
okrucieństwa i nie odmawiał
wydania zwłok za okupem.
Jednocześnie Iryda na rozkaz
Dzeusa zachęca Priama, aby
ofiarował okup i odzyskał ciało
syna. Dwunastego tedy dnia od
śmierci Hektora Priam,
oddaliwszy żonę Hekabe i
wszystkich przeciwnych tej
wyprawie, gromadzi nocą bogate
dary i każe przygotować dwa
wozy, jeden na skarby, które
powiezie herold Idajos, drugi
zaś dla siebie. Odprawiwszy
libację, z pomyślną wróżbą obaj
ruszają w drogę. Dzeus posyła
Hermesa, który przez uśpione
straże przeprowadza ich do
namiotu Achillesa. Bohater,
wzruszony błaganiem króla,
przyjmuje okup, wydaje mu ciało
syna, obmyte już i odziane w
nowe szaty, i godzi się na
zawarcie jedenastodniowego
rozejmu, potrzebnego do
pogrzebania Hektora. Potem
Achilles ugaszcza starca i
wyprawia go na spoczynek.
Nazajutrz o świtaniu Priam
wiedziony przez Hermesa odwozi
ciało do miasta; naprzeciw
wylega tłum płaczących Trojan.
Wkrótce ciało zostaje złożone w
pałacu i Andromacha, Hekabe i
Helena wespół z żałobnikami
opłakują bohatera. Wzniósłszy
stos, Trojanie grzebią Hektora i
odprawiają stypę.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Homer Odyseja 1HomerOdyseja20Odyseja1Odyseja25Odyseja22Odyseja21Odyseja12Odyseja5homerHomer IliadaOdyseja8więcej podobnych podstron