08 [dzień 1] Bóg Tropiciel


[dzień 1] - Bóg - Tropiciel | Facebook http://www.facebook.com/notes/brzytwa-po-schematach-prawdopodob...
Bóg - Tropiciel
Moi drodzy, napisałem we wstępie do
rekolekcji, że to będą rekolekcje
osobiste. Rozpoczynam więc od
podzielenia się z Wami moim osobistym
zmaganiem się z obrazem Boga. Mój
Bóg był Tropicielem.
Gdy byłem mały, jeszcze przed I Komunią Świętą dość często moi rodzice, a
przed wszystkim dziadkowie powtarzali mi dlaczego należy być grzecznym i
posłusznym. Nie muszę pewnie mówić, że powtarzali tak dlatego, że nie byłem
ani zbyt grzeczny, ani zbyt posłuszny& a im rzecz jasna zależało na tym,
żebym wyszedł na ludzi. Mówili mniej więcej tak: Pamiętaj, że Pan Bóg jest
zawsze przy tobie& I doskonale widzi, co robisz. Tata i mama mogą nie
widzieć, ale Pan Bóg wszystko widzi i wszystko wie. A w kościele, na chórze za
organami siedzi diabeł i pisze na cielęcej skórze twoje uczynki. Muszę
przyznać, że nawet dzisiaj, gdy to piszę, przechodzi mi dziwny dreszcz po
plecach. A wtedy naprawdę to do mnie trafiało. Za każdym razem
postanawiałem, że  już nie będę&  , ale po piętnastu minutach, rzecz jasna już
nie pamiętałem swojej obietnicy. Przy każdej kolejnej wpadce, gdy moi bliscy
mi ją przypominali powtarzając: Pamiętaj, że Pan Bóg jest zawsze przy tobie&
coraz bardziej zaczynałem się bać.
Na domiar tego w domu mojej babci, na szafie, stał ładnie podświetlony obraz
Chrystusa. Piękny jest ten obraz, ma mało kolorów - jakby ołówkiem
narysowany, dość mroczny. Sztuka malarza wyraziła się m.in. w tym, że jakbyś
nie patrzył, to wydawało się, że Jezus na Ciebie patrzy. I dość dobrze
pamiętam, że gdy na religii, jeszcze w kościele, zaczynaliśmy przygotowania
do Pierwszej Spowiedzi zacząłem wręcz panicznie się bać tego Jezusa z
obrazu. Gdy zostawałem sam - choćby na kilka minut - chowałem się między
szafę a łóżko, tak, by go nie widzieć. Miałem nadzieję, że wtedy i on mnie nie
będzie widział. Z czasem, gdy dowiadywałem się o kolejnych grzechach, jakie
mogę popełnić - i docierało do mnie, że większość z nich już popełniłem -
jedynym niemal moim celem było ukryć się przed Bogiem - Tropicielem. Ale
przecież ukryć się NIE DA!!! Starałem się więc nie popełniać żadnych
grzechów - co oczywiście było niemożliwe i coraz bardziej zaczynałem się
obawiać mojej pierwszej spowiedzi. Wiecie, to ciekawe, dzisiaj po przeszło
dwudziestu latach od tamtego czasu znacznie lepiej pamiętam dzień
spowiedzi, niż I Komunii Świętej&
Mniej więcej w wieku piętnastu lat zerwałem definitywnie z jakimkolwiek
Bogiem i z Kościołem. Powróciłem po sześciu latach i do końca życia będę
wdzięczny za słowa, jakie usłyszałem wtedy od księdza w konfesjonale:
mylisz się& nie odrzuciłeś wtedy Boga. Odrzuciłeś tylko obraz, który
Go przesłaniał i wyszedłeś szukać Prawdziwego Boga... dzisiaj go
spotkałeś& wcześniej byłem ochrzczony, od tego momentu stałem się
wierzącym chrześcijaninem, a Kościół stał się dla mnie miejscem łaski.
Dzisiaj bardzo często spotykam się z osobami wierzącymi, tak ja kiedyś, w
Tropiciela. W mojej historii zbawienne okazało się pożegnanie go w piętnastym
roku życia. Wiele osób nigdy sobie jednak na to nie pozwoliło, a całe ich życie
stało się ucieczką przed Tropicielem. Za wszelką cenę chcą uniknąć grzechu,
tropią go i widzą niemal wszędzie, w życiu swoim i cudzym. Stopniowo
zaczynają sami być tropicielami i cały świat nabiera kształtu jakiegoś
demonicznego projektu.
Tropiciel jest jak bezlitośnie sprawiedliwy policjant, strażnik moralności, gotów
ruszyć w pogoń za każdym, kto zgrzeszy. Pozostaje jedynie ucieczka. Przybiera
ona różne formy. Często wyraża się w skrupułach, czyli wciąż trapiących
wątpliwościach moralnych: dobrze, czy zle postąpiłem, w spowiedzi wyznałem
wszystko, czy niezupełnie... czasami w wymyślaniu grzechów jeszcze
cięższych, bo lepiej przesadzić, niż niedoszacować swoją winę.
Niepewność i lęk są głównymi uczuciami wobec Tropiciela. A pytanie, jakie
czasem się rodzi:  Jak to, ja tak się staram żyć przykazaniami i ten, który je
lekceważy ma być tak samo zbawiony, jak ja? Osoba wierząca w Tropiciela
przypomina kierowcę, który jadąc z nadmierną prędkością co chwila zerka w
lusterko, czy przypadkiem nie jedzie za nim nieoznakowany patrol, a
podstawowym wyznacznikiem relacji z Tropicielem jest: uniknąć przyłapania.
Ponieważ jednak Tropiciel widzi zawsze i wszystko, wobec tego wyznawca
sam nakłada na siebie ryzy samokontroli. Nie tylko czyny muszą być jej
poddane. Także myśli i uczucia. Wszystko musi być pod kontrolą umysłu, woli i
jasnych zasad. Wyznawca Tropiciela bardziej ufa zasadom, niż własnemu
sercu. Ale uczucia i impulsy nie chcą wcale się tak łatwo poddać, wtedy trzeba
wzmocnić samokontrolę - szczególnie w sferze złości i seksualności. Tu
najłatwiej wpaść. Wyznawca Tropiciela wpada w błędne koło: im bardziej chce
uniknąć grzechu, tym bardziej musi się na nim koncentrować. Miejsce
wolności, którą przyniósł Chrystus zajmuje w sercu lęk, podejrzliwość i
poczucie winy.
Zwykle jednak wiara w Tropiciela przybiera postać ignorowania. Podobnie, jak
małe dziecko, gdy zamyka oczy, zasłania rękami twarz i woła: nie ma mnie, nie
ma mnie! Tak też wielu wyznawców Tropiciela udaje, że on nie istnieje. I ja
też tak właśnie udawałem. Tropiciel otrzymywał zaproszenie jedynie wtedy,
gdy uznawałem, że w moim życiu wszystko jest w porządku, że jestem gotów
(a ściślej - to co wstydliwe jest ukryte): mieszkanie własnego serca
wysprzątane, włoski przyczesane, spodnie w kant, najmniejszego pyłku na
półkach - że tak trzeba, słyszałem w czasie niejednych rekolekcji. Gdy już
1 z 1 2010-12-10 21:01


Wyszukiwarka