[dzień 1] - Bóg - Tropiciel | Facebook http://www.facebook.com/notes/brzytwa-po-schematach-prawdopodob... Bóg - Tropiciel Moi drodzy, napisałem we wstępie do rekolekcji, że to będą rekolekcje osobiste. Rozpoczynam więc od podzielenia się z Wami moim osobistym zmaganiem się z obrazem Boga. Mój Bóg był Tropicielem. Gdy byłem mały, jeszcze przed I Komunią Świętą dość często moi rodzice, a przed wszystkim dziadkowie powtarzali mi dlaczego należy być grzecznym i posłusznym. Nie muszę pewnie mówić, że powtarzali tak dlatego, że nie byłem ani zbyt grzeczny, ani zbyt posłuszny& a im rzecz jasna zależało na tym, żebym wyszedł na ludzi. Mówili mniej więcej tak: Pamiętaj, że Pan Bóg jest zawsze przy tobie& I doskonale widzi, co robisz. Tata i mama mogą nie widzieć, ale Pan Bóg wszystko widzi i wszystko wie. A w kościele, na chórze za organami siedzi diabeł i pisze na cielęcej skórze twoje uczynki. Muszę przyznać, że nawet dzisiaj, gdy to piszę, przechodzi mi dziwny dreszcz po plecach. A wtedy naprawdę to do mnie trafiało. Za każdym razem postanawiałem, że już nie będę& , ale po piętnastu minutach, rzecz jasna już nie pamiętałem swojej obietnicy. Przy każdej kolejnej wpadce, gdy moi bliscy mi ją przypominali powtarzając: Pamiętaj, że Pan Bóg jest zawsze przy tobie& coraz bardziej zaczynałem się bać. Na domiar tego w domu mojej babci, na szafie, stał ładnie podświetlony obraz Chrystusa. Piękny jest ten obraz, ma mało kolorów - jakby ołówkiem narysowany, dość mroczny. Sztuka malarza wyraziła się m.in. w tym, że jakbyś nie patrzył, to wydawało się, że Jezus na Ciebie patrzy. I dość dobrze pamiętam, że gdy na religii, jeszcze w kościele, zaczynaliśmy przygotowania do Pierwszej Spowiedzi zacząłem wręcz panicznie się bać tego Jezusa z obrazu. Gdy zostawałem sam - choćby na kilka minut - chowałem się między szafę a łóżko, tak, by go nie widzieć. Miałem nadzieję, że wtedy i on mnie nie będzie widział. Z czasem, gdy dowiadywałem się o kolejnych grzechach, jakie mogę popełnić - i docierało do mnie, że większość z nich już popełniłem - jedynym niemal moim celem było ukryć się przed Bogiem - Tropicielem. Ale przecież ukryć się NIE DA!!! Starałem się więc nie popełniać żadnych grzechów - co oczywiście było niemożliwe i coraz bardziej zaczynałem się obawiać mojej pierwszej spowiedzi. Wiecie, to ciekawe, dzisiaj po przeszło dwudziestu latach od tamtego czasu znacznie lepiej pamiętam dzień spowiedzi, niż I Komunii Świętej& Mniej więcej w wieku piętnastu lat zerwałem definitywnie z jakimkolwiek Bogiem i z Kościołem. Powróciłem po sześciu latach i do końca życia będę wdzięczny za słowa, jakie usłyszałem wtedy od księdza w konfesjonale: mylisz się& nie odrzuciłeś wtedy Boga. Odrzuciłeś tylko obraz, który Go przesłaniał i wyszedłeś szukać Prawdziwego Boga... dzisiaj go spotkałeś& wcześniej byłem ochrzczony, od tego momentu stałem się wierzącym chrześcijaninem, a Kościół stał się dla mnie miejscem łaski. Dzisiaj bardzo często spotykam się z osobami wierzącymi, tak ja kiedyś, w Tropiciela. W mojej historii zbawienne okazało się pożegnanie go w piętnastym roku życia. Wiele osób nigdy sobie jednak na to nie pozwoliło, a całe ich życie stało się ucieczką przed Tropicielem. Za wszelką cenę chcą uniknąć grzechu, tropią go i widzą niemal wszędzie, w życiu swoim i cudzym. Stopniowo zaczynają sami być tropicielami i cały świat nabiera kształtu jakiegoś demonicznego projektu. Tropiciel jest jak bezlitośnie sprawiedliwy policjant, strażnik moralności, gotów ruszyć w pogoń za każdym, kto zgrzeszy. Pozostaje jedynie ucieczka. Przybiera ona różne formy. Często wyraża się w skrupułach, czyli wciąż trapiących wątpliwościach moralnych: dobrze, czy zle postąpiłem, w spowiedzi wyznałem wszystko, czy niezupełnie... czasami w wymyślaniu grzechów jeszcze cięższych, bo lepiej przesadzić, niż niedoszacować swoją winę. Niepewność i lęk są głównymi uczuciami wobec Tropiciela. A pytanie, jakie czasem się rodzi: Jak to, ja tak się staram żyć przykazaniami i ten, który je lekceważy ma być tak samo zbawiony, jak ja? Osoba wierząca w Tropiciela przypomina kierowcę, który jadąc z nadmierną prędkością co chwila zerka w lusterko, czy przypadkiem nie jedzie za nim nieoznakowany patrol, a podstawowym wyznacznikiem relacji z Tropicielem jest: uniknąć przyłapania. Ponieważ jednak Tropiciel widzi zawsze i wszystko, wobec tego wyznawca sam nakłada na siebie ryzy samokontroli. Nie tylko czyny muszą być jej poddane. Także myśli i uczucia. Wszystko musi być pod kontrolą umysłu, woli i jasnych zasad. Wyznawca Tropiciela bardziej ufa zasadom, niż własnemu sercu. Ale uczucia i impulsy nie chcą wcale się tak łatwo poddać, wtedy trzeba wzmocnić samokontrolę - szczególnie w sferze złości i seksualności. Tu najłatwiej wpaść. Wyznawca Tropiciela wpada w błędne koło: im bardziej chce uniknąć grzechu, tym bardziej musi się na nim koncentrować. Miejsce wolności, którą przyniósł Chrystus zajmuje w sercu lęk, podejrzliwość i poczucie winy. Zwykle jednak wiara w Tropiciela przybiera postać ignorowania. Podobnie, jak małe dziecko, gdy zamyka oczy, zasłania rękami twarz i woła: nie ma mnie, nie ma mnie! Tak też wielu wyznawców Tropiciela udaje, że on nie istnieje. I ja też tak właśnie udawałem. Tropiciel otrzymywał zaproszenie jedynie wtedy, gdy uznawałem, że w moim życiu wszystko jest w porządku, że jestem gotów (a ściślej - to co wstydliwe jest ukryte): mieszkanie własnego serca wysprzątane, włoski przyczesane, spodnie w kant, najmniejszego pyłku na półkach - że tak trzeba, słyszałem w czasie niejednych rekolekcji. Gdy już 1 z 1 2010-12-10 21:01