SZALECCY POLSCY W OBRAZKACH Wczoraj spotkałam nową wariatkę do kolekcji. To mnie już wcale nie dziwi, my, psychiczni, rozpoznajemy się od razu, jak Żydzi w obcym kraju. Myślę, że kiedyś napiszę sobie taką książkę na własne potrzeby: przewodnik po wariatach polskich z rozkładaną mapą i kolorowymi ilustracjami i aneksem Wariaci zagraniczni . Myślę, że znam przynajmniej kilku. Mają te swoje międzynarodowe, krystaliczne, wszystkowiedzące oczy zarzynanych niemowląt i dają mi do zrozumienia w tajemniczych językach, że już się znamy, spotkaliśmy się pod spodem i całowaliśmy się. Siedzę sobie na ławce o pierwszej w nocy i już z daleka ją widzę, jak wysiada z ostatniego autobusu, a jej proroctwa wprawiają w popłoch pasażerów, którzy rozpełzają się przed nią jak robaki od zapalonego nagle światła. Od razu wiem, że przyjdzie do mnie, my, psychiczni, znamy się od dawna, mamy się nawzajem na czujnikach, wymacujemy się w ciemności jak żyły wodne. Na tej ulicy nie pali się ani jedna zapałka, ale wiem, że zaraz namierzy mnie na swoim chorobliwym radarze i dopadnie. I już mnie ma, już mi opowiada swoje życie, począwszy od wrażeń z własnych narodzin, a ja wszystko rozumiem. Podaje wszystkiego kilka wersji do wyboru, żebym wybrała sobie najlepszą według własnego gustu. Raz jest bogata i nieszczęśliwa, musi doglądać kafelków i wszystkiego pilnować, by nie pokradli, a raz jest biedna, całkiem odwrotnie niż jej siostra, ma mieszkanie ciche, czyste i wypoczynkowe jak mysz. Odprowadzam ją kawałek i we wszystko jej wierzę, ponieważ my, psychiczni, nie mamy sobie za złe, że rzeczywistość występuje w tak wielu odmianach, a wszystkie są tak samo prawdziwe i występują równolegle, nie przeszkadzając sobie nawzajem. Wreszcie łapie mnie za obydwie ręce i przybliża swoją twarz do mojej, jakby chciała mi wepchnąć język w usta, co też bym jakoś jej przebaczyła, tylko dlatego, że jesteśmy tej samej narodowości psychicznej. Jesteś, dziewczyno, inteligentna szepcze mi prosto do ust ale nieszczęśliwa. Masz to napisane w oczach, ból. Dusza cię boli. To słychać w twoim głosie, dławisz się od bólu. Śmiejesz się, ale tutaj tutaj popukała mnie fachowo w klatkę piersiową tutaj masz ranę i krew. Ja to wszystko słyszę i widzę, mnie nie oszukasz. Dobry Bóg powinien się tobą zająć. Mówiąc to, rzuciła mi się na szyję i ucałowała mnie w oba policzki. Czułam się bardzo dziwnie i całą drogę powrotną trzymałam się za serce. Nikt wcześniej nie poinformował mnie, że jestem tak bardzo nieszczęśliwa. Teraz dowiadywałam się tego nagle i od przypadkowych osób i poczułam, że otoczenie ukrywało to przede mną jak straszną, o wieloczłonowej nazwie chorobę, i tylko ta przypadkowa koleżanka umysłowa spotkana nocą miała odwagę mi to powiedzieć. Szłam strasznie oszukana i jak odrzucone oświadczyny przypominały mi się wszystkie te chwile ostatnio, kiedy śmiałam się jak głupia, głaskałam psy i robiłam te wszystkie żenujące rzeczy, jakie wykonuje się w przekonaniu, że jest się szczęśliwym, a wszyscy patrzą, jak się starasz, i ocierają łzę, bo wiedzą, że pozostały ci trzy dni życia i dobry Bóg grzeje ci łóżko. Przekrój, nr 27/2003