Piotr Pytlakowski - Mafiosi demoludów
Polityka - 18-04-2009
Piotr Pytlakowski
Mafiosi demoludów
W państwach bloku wschodniego 20 lat temu
narodziła się przestępczość zorganizowana, zwana mafią. To jedyny
tegoroczny jubileusz, którego obchody odbędą się w ciszy.
Narodziny polskiej mafii początkowo zlekceważono.
Dopiero kiedy zaczęła doskwierać, wybuchły strzelaniny, polała się krew,
policja i dziennikarze przystąpili do diagnozowania nowego zjawiska. Dostrzegli
cechy typowego mafioso: gruby kark, złoty łańcuch na szyi i wygolona glaca.
Wymachiwał kluczykami do czarnej Beemki albo Mercedesa, ubrany był w dres,
adidasy, a za pazuchą ukrywał broń.
Nie dostrzeżono wówczas drugiej mafijnej postaci, tej
ukrytej w cieniu. Ubranej w garnitur od najlepszego krawca, z elegancką teczką,
otoczonej zapachem drogiej wody kolońskiej. Tak nosili się byli
funkcjonariusze służb specjalnych po upadku ustroju, który ochraniali. Ci w
dresach i ci w garniturach to były dwa palce jednej dłoni - potrzebne sobie
nawzajem. Mięśniak w dresie dawał poczucie siły, a elegant miał niebywałą
smykałkę do interesów.
Podobnie rzecz przebiegała w innych krajach, w których
wicher historii zdmuchnął komunizm. Tworzyły się grupy przestępcze działające
najpierw kameralnie, na małą skalę, ale szybko nabierające rozmachu. I
zawsze obok brutalnych gangsterów, typowych wykonawców czarnej roboty,
pojawiali się ci w garniturach. To właśnie oni pierwsi spostrzegli, ile możliwości
niosą ze sobą przemiany.
W Bułgarii już w 1986 r. dekretem nr 56 zezwolono na
tworzenie prywatnych firm i spółek akcyjnych. Większość spółek (ok. 90
proc.) założyli funkcjonariusze DS (Dyrżawna Sigurnost), bułgarskiego
odpowiednika Służby Bezpieczeństwa. Dwa lata później Michaił Gorbaczow
przeforsował w ZSRR ustawę o spółdzielczości. Na jej podstawie można było
tworzyć prywatne przedsięwzięcia gospodarcze. Część powstałych wtedy firm
założyli funkcjonariusze KGB.
W Polsce w grudniu 1988 r. uchwalono tzw. ustawę Wilczka
(ówczesnego ministra przemysłu) o działalności gospodarczej. Każdy mógł
założyć firmę i konkurować na równych prawach z przedsiębiorstwami państwowymi.
Te najbardziej opłacalne biznesy pozakładali ludzie ze służb. Nie bez powodu
pierwszym, który otworzył własną sieć kantorów wymiany walut, był
Aleksander Gawronik, były funkcjonariusz SB.
Rynek w tym czasie był siermiężny, ale i mafia grubo
ciosana. Przepisy nie nadążały za zmianami, co wykorzystywali ówcześni
biznesmeni tworząc szarą strefę gospodarki. Podczas transformacji każdy, kto
miał pomysł i trochę grosza, robił interes. Obywatele dostali do ręki
paszporty i ruszyli na Zachód po towar. Do kraju zwożono wszystko: mandarynki
i magnetowidy, guziki i puszki dla psów, włoskie buty i gwoździe.
Fortuny rodziły się na łóżkach polowych, bo to na
nich wykładano asortyment. Podatki? O tym nawet mowy nie było. Ówcześni
mafiosi zastąpili więc instytucje państwowe i sami obłożyli podatkiem
(czytaj: haraczem) szarą strefę. Zmonopolizowali przemyt. Wymyślili własny
patent na biznes - płatną ochronę przed innymi mafiosami. Ale zauważyli też
braki rynkowe niezaspokajane przez rzutkich handlowców od łóżek polowych i
prowizorycznych straganów. Skoro był popyt na narkotyki, na broń, na markowe
samochody tańsze niż w salonach, bo kradzione, to należało zadbać o podaż.
Mafia wypełniła i tę lukę.
Przyglądając się narodzinom zorganizowanej przestępczości
w poszczególnych krajach wschodniej i środkowej Europy, widać jasno, że
lokalne mafie wyszły jak spod jednej sztancy. Powstały w podobnych realiach,
wywodziły się z podobnych środowisk, a organy państw, w których działały,
podobnie reagowały. To znaczy wcale.
Gruppirowki i kartele
W Rosji zwykłe uliczne gangi, tzw. gruppirowki, nagle
awansowały do roli strażnika porządku. Tworzyli je prości chuligani, ale też
weterani wojny afgańskiej i rozpuszczeni do cywila niżsi rangą
funkcjonariusze KGB.
Gruppirowki zajęły się ochroną biznesu. Tego
nielegalnego, półlegalnego, ale i tzw. uczciwego. Ochrona była niezbędna
przed innymi gruppirowkami. Na rynku zrobiło się bowiem gęsto od grup
ulicznych rekieterów. Taksa za usługę wynosiła, w zależności od wysokości
obrotów, od 10 do 30 proc. dochodów ochranianych firm. Nikt nie protestował,
ba, przedsiębiorcy radziecko-rosyjscy dopraszali się nawet kryszy (dosłownie:
dachu, czyli ochrony), bo uzyskiwali poczucie bezpieczeństwa.
Zupełnie zmieniła się hierarchia panująca od czasów
carskich. Przywództwo utracili wory w zakonie (czyli złodzieje w prawie) -
cieszący się największym poważaniem recydywiści kryminalni. Przestępczość
w rodzącym się kapitalizmie wymagała innych umiejętności i innych autorytetów.
Gruppirowek w całej Rosji powstało ponad 10 tys., liczyły
ok. 1 mln ludzi, z czego ok. 200 tys. posiadało całkowicie legalnie broń -
to członkowie gangów zarejestrowanych pod szyldem firm ochroniarskich. Niektóre
gruppirowki z czasem przerodziły się w prawdziwe kartele.
Słoneczna brać
Rosyjscy kryminolodzy wprowadzili podział rodzimych
organizacji przestępczych na kaukaskie i słowiańskie. Te kaukaskie zwykło
określać się mianem mafii czeczeńskich. Brutalne i krwawe, budzą powszechny
strach. Ale nazwa "mafia czeczeńska" to zwykły chwyt marketingowy. Tworzą
ją ludzie różnych nacji, są Czeczeni, Gruzini, Dagestańczycy, Ingusze, są
też Rosjanie. Kiedy biznesmen słyszy, że jego ochroną chętnie zajmie się
mafia czeczeńska, z reguły nie odmawia, bo strach. Podobnie w Polsce reagowano
na hasło Pruszków. W latach 90. wystarczyło powołać się na wpływy w gangu
pruszkowskim, aby zyskać posłuch nawet na drugim końcu Polski.
Mafie uważane za słowiańskie: Izmajłowska, ta z
podmoskiewskiej Lubiercy, Tambowska z Petersburga, Jekaterynburska (Uralmasz) i
najważniejsza, legendarna Sołncewska Brać to już organizacje o znaczeniu międzynarodowym.
Posiadają rezydentów w krajach postradzieckich, głównie na Ukrainie, w Mołdawii
i w republikach azjatyckich. I chociaż ZSRR rozpadł się w 1991 r., a
radzieckie republiki odzyskały niepodległość, to podziemie przestępcze w
tych krajach wciąż kontroluje Rosja.
Na Litwie czołowym gangsterem w latach 90. był Georgij
Dekanidze, rezydent rosyjskiej mafii (współpracował z polskim Nikosiem), w
Estonii udzielał się lider mafii krasnojarskiej Michaił Gorbaczow
(przypadkowa zbieżność imienia i nazwiska). Z Łotwy lokalni mafiosi uciekali
nawet do Polski, bo wypierali ich rosyjskojęzyczni przestępcy. Łotysz Vadims
L., znany jako Willy Capone, działał przez kilka lat w okolicach Gdańska.
Stworzył prawdziwie internacjonalny gang: Łotysze, Litwini, Rosjanie i Polacy.
Za liczne morderstwa został skazany na dożywocie, odbywa je w polskim
kryminale.
Podmoskiewskie Sołncewo miało większe ambicje niż
zamykanie się w granicach wpływów dawnego ZSRR. Poszło w świat, szeroką
działalność prowadzi w całej Europie, a także w USA i Izraelu. Nazewnictwo
stosowane dla rosyjskich grup przestępczych przypomina polskie. Poszczególne
organizacje przyjmują po prostu nazwy miejscowości, w których inaugurowały
swoją działalność. Sołncewo (czyli Słoneczne) to przedmieście Moskwy w
pobliżu lotniska Wnukowo i wodnego Portu Południowego. Przez Sołncewo prowadzą
z Moskwy drogi na Ukrainę.
Trzeba przyznać, że Sołncewska Brać świetnie
wykorzystała strategiczne położenie swojego terenu. W latach 80. jako zwykła
gruppirowka specjalizowała się w haraczach. W nowej Rosji kartel z Sołncewa
zmonopolizował handel luksusowymi limuzynami. A potem przeszedł na inną jakość,
to już były prawdziwie mafijne interesy, bo możliwe wyłącznie dzięki
poparciu wysokich urzędników państwowych. Bo jak inaczej biznesmeni z Sołncewskiej
Braci dostaliby koncesje na handel ropą i gazem?
To z Sołncewa wywodzi się Siemion Mogilewicz, uważany
za rosyjskiego capo di tutti capi (choć w rzeczywistości jest Ukraińcem). Ten
63-letni absolwent wydziału ekonomicznego na kijowskiej uczelni, właściciel
wielu firm i większościowy akcjonariusz kilku spółek notowanych na
europejskich giełdach, do perfekcji opracował metody prania brudnych pieniędzy.
Uważa się, że to on wytransferował z Rosji kilkadziesiąt miliardów dolarów
powierzonych mu przez rosyjskich oligarchów.
Przyjaciele z Wielkiej Czwórki
Siemion Mogilewicz z Wiktorem Awierinem, Siergiejem Michajłowem
i Wiaczesławem Iwankowem zwanym Japończykiem (dwaj ostatni to byli sportowcy,
utytułowani zapaśnicy) tworzyli w latach 90. zarząd Sołncewskiej Braci.
Nazywano ich Wielką Czwórką. A potem nagle zaczęli polować na siebie
nawzajem. Japończyka ktoś zastrzelił (podobno na zlecenie Mogilewicza),
Michajłow dla bezpieczeństwa przeniósł swoje interesy do Chin, a Mogilewicz
wędrował po świecie (Praga, Budapeszt, Bukareszt, Sofia, USA, Izrael). A
kiedy w większości krajów stał się persona non grata, ukrył się w Moskwie
jak w złotej klatce. Chroniła go cała armia ochroniarzy. W 2008 r. został
aresztowany przez specjalny oddział antyterrorystów rosyjskiej jednostki do
zwalczania przestępczości zorganizowanej. O jego wydanie wystąpiły USA.
Wojna między Wielką Czwórką wybuchła w połowie lat
90. To właśnie wtedy słynny czeski policjant Tomas Machaczek, twórca
specjalnej jednostki do zwalczania mafii, znanej jako Alfa, dostał cynk, że w
restauracji U Holubu (ulubionym lokalu czeskich polityków, biznesmenów i
artystów, ale też rosyjskich mafiosów) dojdzie do zamachu na Mogilewicza.
Zabiją go jego do niedawna przyjaciele z Sołncewa. Okazją były urodziny
Wiktora Awierina. W knajpie zjawiło się ponad 250 rosyjskich gości, ale
Mogilewicz nie dotarł. Kiedy ludzie Machaczka zrobili nalot na lokal, okazało
się, że Rosjanie przyjęli to z całkowitym spokojem. Żaden nie miał broni,
potulnie dali się wyprowadzić. Dla Machaczka było jasne, że ktoś z jego współpracowników
uprzedził gangsterów. Rosjanie zatrzymani U Holubu dostali zakaz wjazdu do
Czech na 10 lat.
Alfa dowodzona przez Tomasa Machaczka w gruncie rzeczy
zwalczała rosyjskich rezydentów w Czechach, bo miejscowe mafie nie były groźne.
Zostały zresztą podporządkowane przez Rosjan. Podobnie działo się na Słowacji.
W 1999 r. policjant Machaczek, rozsławiony jako pogromca
mafiosów ze Wschodu, padł ofiarą zemsty. Pomówiono go o czyn, którego nie
popełnił. Zanim go oczyszczono z zarzutów, w areszcie spędził kilka miesięcy.
W Polsce w identyczny sposób mafia załatwiała gliniarzy, których się obawiała.
Mogilewicz z zakazu wjazdu do Czech niewiele sobie robił.
Interesy przeniósł na Węgry. Nazywano go tam Wujkiem Siewą. Po zabójstwie
jednego z najważniejszych węgierskich gangsterów Tamara Borosa (Wielki Tom) w
1998 r. Mogilewicza objął zakaz wjazdu także na Węgry.
Wielki Tom był jednym z organizatorów węgierskiej
wersji afery paliwowej. Mechanizm tego procederu kropka w kropkę przypominał
polskie przekręty z paliwami. Sprowadzano olej opałowy, na miejscu go
uzdatniano i sprzedawano jako napędowy. Opłacało się, bo na oba gatunki
oleju obowiązywała znacząco różna akcyza. Podobnie zresztą było w
Czechach i na Słowacji. Tak samo jak w Polsce, tamtejsze resorty finansów nie
reagowały na sygnały, że przepisy umożliwiają przestępcom osiąganie
krociowych zysków.
Pawłow, który dawał pracę
W bogato udokumentowanej książce "McMafia" angielski
pisarz i dziennikarz Misha Glenny opowiada o bułgarskim odpowiedniku Siemiona
Mogilewicza, biznesmenie Ilii Pawłowie, by na jego przykładzie pokazać, jak w
Bułgarii narodziła się mafia.
W latach 70. Pawłow był mistrzem Bułgarii w zapasach. A
na początku lat 80. został zięciem generała i szefa II Zarządu Dyrżawnej
Sigurnosti (DS) Petyra Szergełanowa. II Zarząd, czyli kontrwywiad, nadzorował
m.in. bułgarskie granice i wszystko, co przez nie przejeżdżało. Pawłow po
zawarciu małżeństwa z córką generała został funkcjonariuszem DS.
Dyrżawna Sigurnost nadzorowała m.in. firmę Kintex, mającą
monopol na eksport broni. Pod koniec lat 70. w DS utworzono Zarząd Ukrytego
Tranzytu, przemycający broń do afrykańskich armii rebelianckich, ale przy
okazji szmuglujący narkotyki, dzieła sztuki i waluty. Wypisz, wymaluj, polska
afera Żelazo. DS handlowało też bułgarską amfetaminą zwaną kaptagonem.
Sprzedawano ją na Środkowym Wschodzie jako afrodyzjak.
Pawłow jako bułgarski esbek przeszedł dobrą szkołę
biznesu. W 1988 r. założył firmę Multiart, zajmującą się eksportem i
importem antyków i dzieł sztuki. Zatrudnił jako dyrektora byłego szefa VI
Zarządu DS Dimityra Iwanowa. Ten na początku lat 90. poznał go z Andrejem Łukanowem,
uważanym za przedstawiciela reformatorskiej frakcji w Bułgarskiej Partii
Komunistycznej. Po obaleniu Todora Żiwkowa Łukanow został premierem Bułgarii.
Były dyrektor firmy Ilii Pawłowa, Iwanow, na zlecenie rządu podjął się
budowy nowych, demokratycznych służb specjalnych, a Pawłow zaczął robić
naprawdę dobre interesy. W tym celu uzyskał przychylność szefów Podkriepy,
centrali związkowej będącej odpowiednikiem polskiej Solidarności.
Misha Glenny tak relacjonuje: "Ilia wszedł do biura
dyrektora Kremikowcy, jednej z największych hut stali w Europie Wschodniej.
Razem z nim był przewodniczący Podkriepy i Dimityr Iwanow. I powiedzieli
dyrektorowi kombinatu: Masz wybór: pracujesz z nami albo cię zniszczymy. Pawłow
oznajmił dyrektorowi huty, że od tej chwili ten będzie kupował surowce nie
bezpośrednio od Rosjan po cenie subsydiowanej, ale od jednego z jego przedsiębiorstw
po cenie rynkowej. A potem, zamiast sprzedawać produkt końcowy bezpośrednio
konsumentowi, dyrektor będzie go musiał sprzedać po cenie minimalnej innej
firmie Ilii". W 1992 r. Pawłow założył w USA firmę MultiGroup US i kupił
dwa kasyna w Paragwaju. Był już wtedy multimilionerem.
W tym czasie na bułgarskim podziemnym rynku rywalizowało
14 tys. byłych funkcjonariuszy służb specjalnych i kilka tysięcy byłych
sportowców: głównie zapaśników, bokserów i ciężarowców. Z czasem połączyli
siły. Z tego mariażu powstały dwie potężne grupy ubezpieczeniowe SIC i VIC.
Wymuszano od kierowców, aby wykupywali w nich ubezpieczenia, w przeciwnym razie
auta ginęły. Szef SIC Mladen Michajlew ps. Madżo był kiedyś szoferem Pawłowa.
To były złote lata. Tyle że rychło pojawili się
Rosjanie. W połowie lat 90. rosyjscy rezydenci przejęli mafijne interesy, a
miejscowych, którzy nie chcieli się podporządkować, likwidowali. W 1996 r.
zastrzelono byłego już premiera Łukanowa. Ilię Pawłowa kule dopadły
dopiero w marcu 2003 r., kiedy rozmawiał przez telefon przed wystawną siedzibą
swojej firmy na górze Bystrica pod Sofią. Jego majątek szacowano wtedy na 1,5
mld dol. W uroczystym pogrzebie wzięli udział najbardziej szanowani politycy.
Były car bułgarski, a w tamtym czasie premier Symeon Saskoburggotski przysłał
telegram: "Zapamiętamy Ilię Pawłowa, ponieważ stworzył miejsca pracy dla
wielu rodzin w tak trudnym dla nas czasie. Będziemy go pamiętać za to, jakim
był biznesmenem, oraz za jego niespotykaną energię".
To dzięki tej energii Pawłow krótko przed śmiercią
uzyskał obywatelstwo Stanów Zjednoczonych - i to pomimo protestów amerykańskiej
ambasady w Sofii.
Krwawa wojna o tytoń
W mafiach wschodnich obowiązywały specjalizacje.
Nieformalnie podzielono rynek. Bułgarskim mafiosom początkowo przypadł
przemyt elektroniki, potem narkotyków, a kiedy ich interesy przejęli Rosjanie,
Bułgarzy skupili się na seks biznesie. To oni nadzorują prostytutki stojące
przy drogach tej części Europy. Ich wizytówką jest słynna Droga Wstydu,
czyli autostrada Drezno-Praga.
Albania to od 1996 r. i przez kilka następnych lat największy
europejski supermarket z bronią, głównie AK-47 (słynny kałasznikow). Po
upadku piramid finansowych zbuntowani Albańczycy ogołocili magazyny wojskowe.
Trochę postrzelali, a potem wystawili towar na sprzedaż. Dzisiaj Albanię, członka
NATO i w jakiejś perspektywie UE, eksperci oceniają jako niepewne ogniwo. Wraz
z Kosowem nazywana jest Małą Kolumbią. Uprawia się tu bowiem na dużą skalę
konopie, sprzedawane później do Włoch, oraz przemyca kokainę i heroinę.
Niektórzy z nostalgią wspominają byłego policjanta, a potem mafioso Vajdina
Lamaja. Handlował na lewo bronią, ale z kartelami narkotykowymi walczył. Może
dlatego zginął zastrzelony w lutym 2003 r.
Czarnogóra wyspecjalizowała się w przemycie papierosów.
Każda partia lewych papierosów (docierały tu samolotami, a potem statkami wędrowały
przez Włochy dalej do Europy) była opodatkowana przez dwie specjalnie w tym
celu powołane firmy, kontrolowane przez czarnogórskie służby specjalne.
Biedna republika zarabiała na tym kilkaset milionów dolarów rocznie. Udziały
w jednej z tych firm, Czarnogórskim Tranzycie Tytoniu (CTT), posiadała, jak
pisze Misha Glenny, włoska organizacja mafijna. A wszystko działo się za
wiedzą i pod czujnym okiem serbskiej Służby Kontrwywiadu Wojskowego (KOS).
Skądinąd jeden z generałów KOS był też teściem
jednej z głównych postaci tego interesu, Wani Bokana ps. Czarny Pirat. Bokan
już w latach 80. był pionierem kapitalizmu. Otworzył w Belgradzie butik
Hannibal. Wymyślił wtedy patent, który po latach przejęła neapolitańska
camorra. Zatrudnił w sąsiedniej Rumunii krawcowe, wysyłał im materiał i
metki, a one szyły podróbki najbardziej markowej odzieży świata. Były tak
zdolne, że ich produktów nie można było odróżnić od oryginałów.
Podrabianą odzieżą Bokan zalewał Jugosławię i kraje ościenne. Kiedy w
latach 90. Serbię ukarano sankcjami ekonomicznymi, Bokan przemycał ropę
naftową. Z punktu widzenia władz było to bardzo patriotyczne.
Potem kupił dwa Iły-76, którymi transportował
papierosy bez akcyzy do Czarnogóry. Prawdopodobnie odpalał niemało ze swoich
zysków władzom w Belgradzie, bo nad bezpieczeństwem jego interesów czuwały
serbskie służby specjalne. Wszystko się zmieniło, kiedy do biznesu
tytoniowego przystąpiła mocna konkurencja. Najpierw rywalizację z Bokanem
podjął jego dawny współpracownik Stanko Subotić ps. Trzcina, a wkrótce także
syn dyktatora Miloąevicia, Marko, z zamiłowania rajdowiec. Wybuchła tzw.
wojna tytoniowa, w strzelaninach zginęło wiele osób. W belgradzkiej knajpie
Mamma mia zastrzelono wiceministra spraw wewnętrznych. Znaleziono przy jego zwłokach
700 tys. marek niemieckich, bo przed śmiercią zdążył spotkać się z pewnym
przemytnikiem papierosów i pobrać taksę.
Bokana zabójcy dopadli w Atenach, w 2000 r. Trafiło go
dokładnie 29 kul. Sprawców nie schwytano. Ojca chrzestnego serbskiej mafii, słynnego
Żeljko Razanovicia, Arkana, zwanego też Tygrysem, zabił były policjant
Dobroslav Gavrić w styczniu 2000 r. w belgradzkim hotelu Intercontinental. Do
dzisiaj nie wiadomo, kto zlecił zabójstwo.
Następcą Arkana został Dusan Spasojević, boss gangu
Zemun (nazwa od belgradzkiego przedmieścia). Zmonopolizował handel heroiną w
Belgradzie, potem przerzucił się na kokainę. Kiedy wojażował po Ameryce Południowej,
śledzili go agenci amerykańskiej DEA (służba zwalczająca handel
narkotykami). Chcieli go wykorzystać do zdemaskowania całego kanału
przerzutowego. Nie zdążyli. W 2002 r. francuscy policjanci wyprowadzili go w
kajdankach z samolotu mającego lecieć z Paryża do Bogoty. Został deportowany
do Belgradu, aby tam stanąć przed sądem za morderstwo.
Fanchini, czyli Kozina
Przy rosyjskich, serbskich, a nawet bułgarskich mafiosach
ich polscy odpowiednicy, wstyd przyznać, wypadają jak słuchacze szkółki
niedzielnej. Nie ten rozmach, nie te pieniądze. Słynne na początku lat 90.
gangi z Pruszkowa i Wołomina to, porównując do realiów rosyjskich, zaledwie
gruppirowki. Haracze od restauratorów, napady na tiry, przemyt spirytusu,
porwania ludzi dla okupu i strzelaniny (głównie między sobą).
Centralne Biuro Śledcze przeanalizowało swego czasu działalność
czołowych polskich mafiosów pod kątem ich znaczenia w globalnym świecie
przestępczym. Okazało się, że autorytetami są głównie w środowiskach
lokalnych, na poziomie rodzimego miasta, powiatu, rzadziej województwa czy
regionu. Na palcach ręki można zliczyć tych, którzy na równych prawach
mogli współpracować z międzynarodowymi gangami.
Zaliczali się do nich lider grupy pruszkowskiej Leszek D.
ps. Wańka (utrzymywał kontakty z mafią rosyjską), jego kolega z gangu
Andrzej Z. ps. Słowik (załatwiał w Kolumbii transporty kokainy), Jeremiasz B.
ps. Baranina (mieszkał pod Wiedniem, zajmował się między innymi przerzutem
papierosów bez akcyzy do Niemiec i Austrii, handlował narkotykami) i przede
wszystkim Ricardo Fanchini.
Baranina nie żyje, Wańka i Słowik siedzą w polskich więzieniach,
Fanchiniego aresztowano w Londynie. Ale żaden z nich nie wyrósł na miarę
polskiego capo di tutti capi. Jedynie Fanchini wyróżniał się na tle pozostałych.
Miewał nowatorskie pomysły. Urodził się w 1956 r. na Śląsku. Po latach
przyjął nazwisko po ojcu Włochu, który na moment stracił głowę dla pewnej
bufetowej z katowickiego dworca kolejowego. Tak naprawdę Ricardo zwał się
swojsko Marian Kozina.
W latach 70. handlował dolarami w Budapeszcie. W latach
80. oszukiwał amerykańskie banki pod fałszywym imieniem i nazwiskiem: Jerzy
Bank. W latach 90. rozwinął skrzydła. Robił interesy z samym Mogilewiczem.
Patentem Koziny-Fanchiniego była wtedy produkcja wódki Kremlowska. Występował
już jako belgijski biznesmen. W Monte Carlo urządził uroczystą promocję
Kremlowskiej. Zaprosił przyjaciół z Polski, m.in. Marka M. ps. Oczko (członek
gangu pruszkowskiego, odbywa wyrok za zlecenie zabójstwa), a fetę uświetniali
wynajęci aktorzy Sylwester Stallone i Arnold Schwarzenegger. To był 1996 r.,
okres największej świetności tego polsko-włoskiego, a w gruncie rzeczy międzynarodowego
mafioso. Jako producent Kremlowskiej został nawet sponsorem wyścigu Formuły 1
w Monte Carlo. Głównie jednak zajmował się hurtowym przemytem narkotyków.
Aresztowano go w 2007 r. Odpowiada przed amerykańskim sądem.
Wynegocjował z prokuratorem układ, dostanie 10 lat więzienia, jak Al Capone.
Zaraz po zatrzymaniu angielskie gazety napisały, że to jeden z dziesięciu
największych mafiosów na świecie. To miłe, że tak docenili Mariana Kozinę,
ale było w tym sporo przesady. Fanchini faktycznie wybił się ponad polską
miarę, lecz z zarzutami oszacowanymi łącznie na 300 mln nielegalnie
zarobionych dolarów do światowej czołówki jeszcze mu brakuje.
Krótka lista jubilatów
Na pewno postacią o międzynarodowym znaczeniu nie był
Henryk Niewiadomski ps. Dziad, uważany za lidera grupy wołomińskiej. Typowy
domator, rzadko wychylał nos poza rodzinne Ząbki. W czasach PRL dorabiał jako
wozak węgla, handlował też pyzami na bazarze. Ale w III RP szybko się odkuł.
Prawdziwy majątek zdobył przemycając spirytus. Niedawno zmarł w więzieniu,
doznał wylewu krwi do mózgu.
- Mały Wietnam - tak Dziad skomentował kiedyś wojny
między Pruszkowem a Wołominem. Atakował go niejaki Pershing, on zaś - jak
twierdził - tylko się bronił. W strzelaninach w całej Polsce zginęło
kilkuset gangsterów. Dziad, który hobbystycznie prowadził zakład
kamieniarski, miał pełne ręce roboty. Wykonał ponad 70 nagrobków dla swoich
poległych przyjaciół, ale i dla wrogów.
Oto krótka lista jubilatów, którzy nie doczekali XX
rocznicy polskiej mafii: Pershing, Wariat (brat Dziada), Starszy Mrówa (syn
Dziada), Klepak ojciec i Klepak syn, Dresz ojciec i Dresz syn, Lutek, Kiełbasa,
Junior, Krzyś (jeden z nielicznych, który zmarł śmiercią naturalną, miał
raka), Zbynek, Czarek, Poldek, Nastek, Nikoś, Simon, Kikir, Fragles (zginął w
potyczce z policją), Cieślak (zabity w obławie w Magdalence).
Po 20 latach od mafijnej inauguracji polski krajobraz
przestępczy zmienił się nie do poznania. Rozbito główne gangi pruszkowski i
wołomiński. Pozostały resztki po grupie mokotowskiej słynnego Korka (skazany
na 12 lat za przemyt narkotyków). Na rynku działają głównie małe przestępcze
grupy skrzykiwane zadaniowo, do konkretnej roboty. Policja twierdzi, że
wszystko ma pod kontrolą.
W naszej części Europy przestępczość zorganizowana
zmieniła charakter. To już nie faceci ganiający z bronią, ale otoczeni
najlepszymi adwokatami ludzie wielkich interesów. Świetnie poruszają się w gąszczu
przepisów o podatkach i akcyzach. Wysysają z gospodarczego krwiobiegu, ile się
da. Unia Europejska największe obawy wyraża w stosunku do Bułgarii. Panuje
tam bowiem korupcja na wielką skalę, a pieniądze z funduszy unijnych gdzieś
wyciekają. Bułgarzy się bronią: to nie my kradniemy, to mafia rosyjska. Sołncewo
na ten temat milczy. Robi swoje jak zawsze, bez rozgłosu, ale precyzyjnie jak w
szwajcarskim zegarku, chociaż ojciec chrzestny tej mafii Siemion Mogilewicz na
razie odpoczywa.
Piotr Pytlakowski
Korzystałem z publikacji: Misha Glenny "McMafia.
Zbrodnia nie zna granic", Aleksiej Muchin "Rosyjska zorganizowana przestępczość
a władza" oraz cyklu artykułów w chorwackim magazynie "National".
O mafii polskiej
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
pytlakowski hejke kontra hejkebogobojny mafiosopytlakowski milosc i nieruchomosciwięcej podobnych podstron