Buda11


53






























XI

Wieczorem już późnym weszła panna Tekla z zafrasowaną minką do pokoju, w którym
stara podkomorzyna robiła pończochę i odmawiała koronkę. Po twarzy swej
ulubienicy poznała zaraz zacna staruszka, że ma coś, co by powiedzieć chciała, a
raczej czego by chciała, żeby się od niej dopytano.
- Cóż tam, moja Teklusiu?
- Wiatr i śnieżek prószy.
- A, to bieda! A tu bydełku paszy potrzeba. Ale coś ty, moja droga, masz minkę
skłopotaną.
- O, nie, nie! - odpowiedziała panna siadając do roboty przed świecą.
- Ale kiedy ja bo już widzę. To znowu sobie jakiś kłopot cudzy na swój twoje
dobre serce przyjęło.
- Doprawdy, pani, że nie.
- Ale kiedy ja cię zawsze poznam, moja kochanko.
- Ale nie, droga pani. To nic, to tak, doprawdy.
- Powiedzże mi, proszę cię. Ja od razu poznałam, że coś ci jest, kiedyś
wchodziła; ty nic ukryć w sobie nie umiesz.
- Ale bo, droga pani...
- Każę ci, mów, proszę bardzo, mów mi zaraz, panno Teklo, bo się gniewać będę.
Słyszałaś, że mówiłam ci, każę.
- Nie chciałam pani mówić, bo doprawdy. To znów o tych nieszczęśliwych
budnikach, o których już kilka razy wspominałam pani.
- Cóż im tam?
- Nieszczęście, prawdziwe nieszczęście. Wszak to pokazuje się, że ojciec, a
podobno i syn należeli do szajki złodziejskiej.
- Jezu Maria! Czy to być może?
- Teraz pobrali ich do miasteczka, a ta nieszczęśliwa Pawłowa wdowa (co to
JWPani dawała jej maść do nogi) i córka Bartosza, Julusia same jedne i bez

kawałka chleba zostały.
- To potrzeba by je zabrać do dworu.
- A, doprawdy, to byłby prawdziwie miłosierny uczynek. Ta młoda nade wszystko,
to bardzo dobre dziecko, a tak opuszczona zwalać się może.
- Ale moje serce, nuż jakie nic dobrego?
- Gdzie tam, JWPani, to ledwie może ma rok piętnasty!
- I jak to wygląda, bo ty się cudownie znasz na fizjognomii. Nigdy nie zapomnę,
jakeś od razu poznała tego Piotra, który mi potem tak swymi głupimi oskarżeniami
na wszystkich dokuczył, i Dorotę, co wiesz?
- Śliczne dziecko i zdaje się dobrze jej z oczu patrzy; tylko, Bóg to jeden wie,
co jeszcze z niej być może.
- Tak! Bóg to wie i Bóg jeden, moje serce, nawet już zepsutego łaską swoją
nawrócić i na drogę dobrą sprowadzić może; nasz obowiązek wyciągnąć rękę
potrzebującemu pomocy. Zadysponujże, moja droga, konie po nich jutro. Niech mój
Paweł jedzie wielkim wozem i sprowadzi tu te biedactwo. A za to, żeś mnie
naprowadziła do dobrego uczynku (podkomorzyna zdjęła z palca pierścionek i
oddała go pannie Tekli, która całując kolana i płacząc niby, przyjęła go).
- Co to za serce! Co to za serce złote! - powtarzała staruszka. Jak świt
nazajutrz wysłano karecianymi końmi pana Pawła po Pawłową i Julusię.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka