Preludium Wojny 1
a:link { text-decoration: none; font-size: 11; font-family: Verdana; color: #FDC336 }
a:visited { text-decoration: none; font-size: 11; font-family: Verdana; color: #FDC336 }
a:hover { text-decoration: none; font-size: 11; font-family: Verdana; color: #FFFF00 }
body { font-family: Tahoma; font-size: 12pt; letter-spacing: 1; vertical-align: 0;
color: #FFFFCC; text-align: Left; line-height: 120%;
text-indent: 60; word-spacing: 1; margin-left: 20;
margin-right: 20; margin-top: 0 }
.cdn { font-family: Verdana; font-size: 14pt; color: #FFCC66; letter-spacing: 1;
text-align: Right; vertical-align: 8; font-style: italic;
font-weight: bold }
.part { font-family: Verdana; color: #FFCC66; font-size: 14pt; letter-spacing: 1;
text-indent: 20; font-style: italic; font-weight: bold }
.author { font-family: Verdana; font-size: 15pt; color: #F58220; letter-spacing: 2;
text-align: center; vertical-align: 8 }
.title { font-family: Verdana; font-size: 17pt; color: #FDC336; line-height: 2;
text-align: center; letter-spacing: 4; font-weight: bold }
table { font-family: Verdana; font-size: 11; color: #FFFFCC }
Preludium Wojny (1)
Autor:Anka "An-Nah" Łagan
Tą opowieść wymyśliłam dawno temu, ale dopiero teraz zaczynam ją pisać. Nie dość, że jest to fan-fiction, to jeszcze crossover. Star Trek to dzieło Gene'a Rodenberryego, zaś Babylon 5 - Michaela Straczynskiego. Czy ktoś myślał, że jest inaczej? Ta historia nie jest podobna do większości fan-ficów, które dotychczas czytałam, lub do tych, które napisałam: nie tylko opowiada nowe historie, opowiada też stare, ale widziane z innej perspektywy, z nieco odmiennymi realiami.
Aha, JMS mówił, że nie chce żadnych dzieciaków. Ale dzieci też istnieją, prawda? No bo w końcu każdy był dzieckiem, a późniejsze dzieje Kate wynikają z jej dzieciństwa. Zresztą historie Kathy/Kate powstały, gdy miałam obsesję na punkcie motywu "Dziwnego Dziecka". A jeśli Kate okaże się gorsza od Wesley'a... Przepraszam.
Prolog: Cień i Krew
Czerwień. Miał chmury ponad głową, chmury o barwie krwi. Rzucały cień. Znał ten krajobraz, powietrze gorące i pachnące wulkanicznym dymem, ścieżkę w bazaltowych skałach wygładzoną tysiącem stóp i bryłę świątyni przed sobą. Nie dalej jak dwa tygodnie temu stał w tym samym miejscu, wsłuchując się w rozbrzmiewający w powietrzu dźwięk gongu. Nie dalej jak dwa tygodnie temu odzyskał tu utraconego przyjaciela.
Dziś wszystko było inaczej. Plac przed świątynią był pusty a krwawe chmury przesuwały się ponad nim, okrywając go mrokiem. Wrota były otwarte na oścież, jakby ktoś nie zamknął ich odchodząc. Jakby ktoś uciekł. Wielki gong trwał martwy w gorącym powietrzu.
...Jim...
Głos znikąd wołał go. Głos bolesny, przerażony. Nie poznał go z początku.
...Jim...
Nie poznał. On nigdy się nie bał, nie okazywał swego bólu... Teraz cierpiał i bał się. Stał wyciągając dłoń w błagalnym geście, stalowoczarne oczy pełne były łez.
...pomóż mi, Jim. Pomóż nam...
Rzucił się do biegu, pragnąc posłuchać jego prośby. Kamień rozpłynął się nagle w płynną lawę i zastygł na powrót, pętając jego nogi.
...nie dojdziesz...
Głos za jego plecami należał do kobiety. Stała piękna i wyniosła, z włosami rozwianymi nieistniejącym wiatrem, oczyma lśniącymi zielenią.
...nie dojdziesz. Nie uratujesz wszechświata. Jesteś za słaby...
Chciał się wyrwać, krzyczeć, ale ciemna chmura spłynęła z nieba i oplotła go swymi mackami, więżąc ramiona i zamykając usta. Ciągnęła go w głęboki, wieczny sen bez snów, krzyczała w jego umyśle.
...jesteś za słaby, Jim...
Powiedział mężczyzna o niebieskich oczach, mężczyzna, który kiedyś był nim samym.
***
James Tiberius Kirk przebudził się z krzykiem.
Część I: Manewry
Wrzesień 2259, Kraków, Ziemia
Poranek wdarł się do pokoju przez szyby i zasłony, zalał światłem podłogę i śpiącego na łóżku młodego mężczyznę. Michał przekręcił się na drugi bok i zacisnął oczy. Dochodziła dziesiąta, ale on nie zamierzał wstawać. To był jego ostatni dzień w domu i ostatnia okazja, żeby wyspać się porządnie we własnym łóżku.
Pukanie do drzwi wyrwało go ze słodkiego pół-snu.
- Michał, śniadanie!
Przeciągnął się, przetarł zaspane oczy. Tymczasem drzwi otwarły się i do pokoju zajrzała piękna, wysoka dziewczyna o gęstych blond lokach.
- Okropnie długo śpisz.
- Od jutra każą mi wstawać wcześnie, Ulka, wiesz dobrze. Poranna wachta... o Boże, nie wiem, jak to zniosę.
- Więc po co się na to decydowałeś? - dziewczyna roześmiała się i dała mu prztyczka w nos. - Wstawaj, leniu, wszyscy na ciebie czekają a Łukasz to nawet już zjadł i gdzieś poleciał.
- Powiedz im, że zaraz przyjdę.
- Jasna sprawa! - dziewczyna wybiegła.
Michał wstał i ubrał się. Wyjmując z szafy spodnie i sweter raz jeszcze rzucił okiem na czerwony mundur. Włoży go jutro, z samego rana, tuż przed wyjazdem. Dziś jeszcze jest cywilem, jutro zmieni się w chorążego Gwiezdnej Floty. To miał być jego pierwszy przydział, USS Hawking.
Zszedł na śniadanie. Wbrew temu, co mówiła Ulka, większość rodziny już zjadła, tylko Magda siedziała jeszcze przy stole i czytała gazetę. Na jego widok podniosła oczy.
- Dzień dobry, Michał! Dobrze spałeś?
- Wspaniale - mężczyzna usiadł i zabrał się do smarowania chleba masłem. - Stefan w pracy?
Kobieta potwierdziła.
- A Patrycja?
- Też. Bogdan u siebie, Urszula bawi się z Rosą a Łukasz - Bóg jeden wie gdzie.
- Ledwie wróciłem z akademii, a już muszę odlecieć. - Michał zamyślił się. - Będzie mi was
brakować. Jeśli nie wrócę...
- Nie mów tak - kobieta wstała. - Co może cię spotkać? To podróż badawcza, prawda? Odkrywać
nowe światy, nowe formy życia i cywilizacje... - uśmiechnęła się. - Zawsze o tym marzyłeś. Odkąd byłeś mały i bawiłeś się z Ulą w podróże kosmiczne. Moje dzieci zawsze były zachwycone, że mają takiego wujka. Chyba teraz nie stchórzysz?
- Nie zamierzam - Michał skończył jeść. - Idę do ogrodu, Magda. Muszę się nim nacieszyć,
zanim odlecę. Na większości obcych planet nie mają pewnie takich ogrodów.
Lato zbliżało się ku końcowi, liście na co wrażliwszych drzewach zdążyły już lekko zżółknąć. Sucha od upału trawa zwijała się w brązowe pierścionki, na klombie zakwitły już pierwsze astry. Wkrótce liście miały przybrać barwę ognia i zamienić ścieżki w złote chodniki.
Nad stawkiem siedział Łukasz, średnie dziecko Magdy i Stefana, brata Michała. W ręce trzymał wędkę zrobioną z patyka, linki i zagiętego gwoździa. Twarz miał zmarszczoną i skupioną, oczy zmrużone. Wpatrywał się w migocącą od świetlnych refleksów taflę sadzawki.
Michał usiadł koło niego, wyciągnął nogi przed siebie.
- Biorą?
- Nie - odparł chłopak nie odrywając wzroku od sadzawki. - Ale muszę się skupić. Przyjdą
dziś po mnie.
Jego głos brzmiał głucho, jakby dobiegał zza ściany. Michał poczuł dreszcz na plecach.
- Przyjdą? Kto przyjdzie?
Łukasz nie odpowiedział. Siedział milcząc jak głaz, ściskając wędkę w dłoni. Woda przed nim migotała w słońcu, na jego jasnych włosach kołysały się cienie liści.
Michał wstał. Słowa chłopca dźwięczały mu w uszach. Nieśpiesznym krokiem wrócił do domu i usiadł w fotelu. Zaczął czytać gazetę, którą Magdalena już skończyła.
- Michał?
Jego starsza siostra Patrycja stała w drzwiach, opierając się o framugę. Była ubrana na czarno, zawsze chodziła w czerni od dnia, gdy sześć lat temu zabrali Martę. Nigdy nie przestała się smucić, prawie nigdy się nie śmiała. Wyglądała jakby wszystkie nieszczęścia świata spadły na nią. Najpierw śmierć rodziców, potem kalectwo męża podczas wojny, w końcu Marta. Szczupła, zapadnięta twarz Patrycji na zawsze miała już pozostać smutna.
- Witaj siostrzyczko. Myślałem, że jesteś w pracy...
- Michał... - głos Patrycji, miękki i łagodny, był cichy, łamiący się. - Będą tu, może za
pół godziny. Wciąż jej szukają... Ja... - pochyliła pokrytą krótkimi, szarobrunatnymi włosami głowę. - Nie chcę tego znowu przechodzić... to okropne... ktoś wdziera się w twój umysł, twoją prywatność... I dlatego, że chce zabrać ci córkę.
- Pat... - Michał podszedł i objął ją. Nie było go w domu, gdy miesiąc temu przyszli po raz
pierwszy. Brutalni i bezwzględni, przesłuchiwali wszystkich i nie wystarczyło im zwykłe zadawanie pytań. Musieli jeszcze to... Psychopolicja. Korpus. Do diabła.
Patrycja przestała łkać.
- Dlaczego nie pozwolą jej odejść? Co w niej jest takiego specjalnego?
- Nie mam pojęcia, Pat.
Aż do narodzin Marty w ich rodzinie nie było telepatów. Potem przyszła na świat, mała, spokojna i cicha dziewczynka o fiołkowych oczach. Nie różniła się od innych dzieci niczym, poza swoją łagodnością. Znaleźli ją przez przypadek, gdy mając dwanaście lat wdarła się w dyskusję dwóch telepatów. Prędko po nią przyszli. Nic nie pomogło. Nie mieli względów i litości dla nikogo.
***
Mężczyzna o przenikliwych, czarnych oczach siedział na kanapie pijąc powoli herbatę. Był niski, twarz miał okrągłą a włosy czarne i błyszczące. Nie był sympatyczny. Nawet nie próbował być. Mimo swojego niskiego wzrostu roztaczał wokół siebie aurę władzy i grozy. Cały w czerni, w czarnych skórzanych rękawiczkach na dłoniach, z odznaką przedstawiającą literę "Psi" przypiętą do kurtki. W rozmowie inteligentny, otwarcie demonstrował swoje poczucie wyższości. Zdawał się czerpać przyjemność ze świadomości że wywołuje strach.
- Chorąży Floty... - uśmiechnął się, gdy i Michał zszedł na dół, aby przyłączyć się do
rozmowy. - Czytałem pańskie dane... Żołnierzy poddaje się specjalnym badaniom, prawda? Niemożliwe jest, żeby ktoś zataił jakieś zdolności.
- Jestem czysty.
- Z pańskiego subiektywnego punktu widzenia to dobrze, panie Stansky - mężczyzna uśmiechnął
się samymi tylko kącikami ust. - Szkoda dla nas. Zmarnowany potencjał genetyczny... Cóż, dziękuję za herbatę - wstał. - Rzadko podejmowani jesteśmy z taką sympatią... Mógłbym zacząć?
Kątem oka Michał zobaczył jak Patrycja drży. Zacisnął zęby. Musi być odważny. Jeden Psychoglina wdzierający się do jego umysłu to jeszcze nic... Są gorsze rzeczy, są obce planety i rasy, które nienawidzą Ludzi... są kosmiczni piraci i bitwy... Oficer Gwiezdnej Floty musi być odważny, nie wolno mu się bać.
- Proszę - powiedział, spoglądając w oczy telepaty. Potem niewiele już pamiętał, poza tym,
że gdy ocknął się z transu, czarnowłosy mężczyzna wyglądał na nieco zaskoczonego.
- Zmarnowany potencjał genetyczny... - mruknął. - Ale jest pan czysty - dodał głośno. - Nie
ma pan zielonego pojęcia o miejscu pobytu dziewczyny... Natomiast... - rozejrzał się dookoła. - Gdzie jest pani syn, pani Stansky?
- Łukasz? - Magdalena spojrzała na niego zaskoczona. - Czemu on?
Mężczyzna zmrużył przenikliwe oczy. Magdalena poczuła dreszcze na kręgosłupie. Stefan położył dłoń na ramieniu żony. Wszyscy milczeli.
- Tu jestem - rozległ się głos. Jasnowłosy chłopak stał w drzwiach, twarz miał spokojną,
choć w jego niebieskich oczach paliły się ognie. - Jestem gotowy.
- Rozsądny chłopiec - uśmiechnął się telepata.
- Jeszcze pan pożałuje... - Łukasz uśmiechnął się złowieszczo. Michał nagle przypomniał
sobie jego słowa usłyszane w ogrodzie: "Przyjdą po mnie". - Jeszcze pan pożałuje, że idę z panem, panie Bester.
Popołudnie upłynęło pod znakiem smutku i milczenia. Wieczór zbliżał się powoli, słońce znikało za horyzontem. Magdalena nie przestała jeszcze płakać. Michał czuł się okropnie, widząc jej łzy. Czuł się winny, choć przecież nie mógł nic zrobić.
Nie było go na dole, gdy zadzwoniono do niego. Stefan ściągnął go na dół. Michał ze zdziwieniem zobaczył na ekranie starszego stopniem oficera Gwiezdnej Floty. Poważny, czterdziestoletni mężczyzna wyglądał raczej na biurokratę niż na żołnierza.
- Chorąży Mi... Michal... Michael Stansky?
- To ja, sir.
- Moim zadaniem jest poinformować pana o zmianie przydziału. Od jutra pańskim statkiem jest
USS Enterprise.
- Sir! - oczy Michała rozbłysły. Nigdy nie marzył o czymś takim. Enterprise. Najlepszy
statek Floty. Krążące po akademii legendy o kapitanie Kirku i jego załodze, o bohaterskim, aroganckim, nie szanującym autorytetów i nie przestrzegającym reguł Kirku. I choć odejście Łukasza rzucało cień na jego radość, poczuł, że ten dzień i następne będą najważniejszymi dniami w jego życiu.
***
Wrzesień 2259, statek kosmiczny Enterprise, orbita Ziemi
Michał zgłosił się w porcie, skąd prom zawiózł go na statek. Po raz pierwszy chorąży Stański miał objąć prawdziwą służbę na jednostce Gwiezdnej Floty. Choć już wcześniej widział takie okręty od środka, wejście na pokład wydało mu się nowym wrażeniem. Statek był niewielki, w porównaniu do kolosów używanych zarówno w wojsku, jak i w transporcie, wystarczająco mały, aby można było na nim zainstalować sztuczną grawitację, dlatego nie zastosowano tradycyjnego, obracającego się cylindra. Prawdę mówiąc Michał nie był przygotowany na coś takiego. Tych jednostek było niewiele, ze względu na wysokie koszty budowy i eksploatacji. Same kryształy dilitu używane jako katalizator w napędzie...
- Chorąży Stansky? - powitał go głos.
- Tak?
- Jestem porucznik Bailey - przedstawił się mężczyzna. - Mam rozkaz oprowadzić pana po
statku i pokazać pańską kwaterę.
Michał potwierdził fakt otrzymania rozkazu i udał się wraz z porucznikiem, zastanawiając się cały czas, dlaczego zmieniono mu przydział na właśnie ten. Musiał mieć naprawdę świetne wyniki na akademii, tylko czemu dowiaduje się dopiero teraz?
Drzwi windy otwarły się na mostku.
- Przyprowadziłem nowego członka załogi, sir! - oznajmił porucznik Bailey.
Michał stanął na baczność, gdy wysoki jasnowłosy mężczyzna w mundurze kapitana popatrzył na niego.
- Melduję się na służbie, sir!
- Spocznij, chorąży.
Michał wykonał polecenie i zaczął rozglądać się po mostku. Jakiś niski, ciemnowłosy mężczyzna siedział na stanowisku nawigatora... odwrócił się...
- Ty! - Michał poczuł, jak krew łomoce mu w skroniach. Oczy zaszły mu mgłą, przez którą
widział jedynie sylwetkę mężczyzny. Z przeraźliwym wyciem rzucił się w jego kierunku.
Nawigator był niski, o wiele niższy i lżejszy od Michała i bez trudu dał się powalić. Młody mężczyzna uderzył go kilka razy w twarz, przygniatając mu klatkę piersiową kolanem.
- Powstrzymajcie go! - krzyknął jakiś głos.
Ktoś zaszedł Michała od tyłu i położył mu na szyi lodowato zimne palce.
***
Michał ocknął się z rękami przywiązanymi do poręczy jakiegoś krzesła. Naprzeciw stał kapitan, oficer, którego rysy i szpiczaste uszy niejednoznacznie wskazywały na wolkańskie pochodzenie, lekarz oraz niski nawigator. Jedno z oczu tego ostatniego otoczone było fioletową opuchlizną.
- Proszę się wytłumaczyć, chorąży - kapitan miał surową twarz. - Atak na wyższego stopniem
oficera może mieć poważne konsekwencje.
Michał nie słyszał jego słów. Jedynym, co widział była twarz człowieka, którego nienawidził najbardziej na świecie.
- Bester, ty łajdaku! - z tymi słowami splunął na twarz niskiego mężczyzny.
Nawigator ze zdziwionym starł ślinę wyrazem twarzy. Teraz dopiero Michał zauważył, Ze jego twarz jest o wiele młodsza a włosy jaśniejsze, nie czarne, a brązowe. Oczy też miały inny wyraz, nie przeszywały swym spojrzeniem. Nie były oczami telepaty.
- Chorąży!
Michał odwrócił głowę, zaciskając zęby. Nawet fakt dostrzeżenia różnic nie zmniejszył jego nienawiści. Kimkolwiek był ten człowiek, jego twarz była twarzą Bestera.
- Żądam wyjaśnień, chorąży - powtórzył kapitan.
- Porucznik przypomina mi pewnego człowieka, prawdziwą kanalię, sir. Nie mogę nic na to
poradzić. Jeśli chce mnie pan za to pociągnąć do odpowiedzialności - nie będę protestować.
Wolkański oficer zmrużył stalowoczarne oczy, jego ukośne łuki brwiowe zmarszczyły się nad prostym nosem.
- Nie widzę logiki w ataku na człowieka wyłącznie z powodu jego wyglądu.
- Masz kolejny dowód na to, że Ludzie nie postępują logicznie - odpowiedział mu kapitan. -
Pan Spock ma rację, chorąży. Musi pan powstrzymać na przyszłość swoje emocje, niezależnie od tego, jak bardzo pan nienawidzi sobowtóra osoby, z którą pan rozmawia.
Lekarz podszedł do fotela i rozwiązał krępujące Michała więzy.
- Proszę mi wybaczyć - młody mężczyzna zwrócił się do nawigatora, wciąż nie mogąc odgonić od
siebie paskudnego uczucia niechęci. - Nigdy nie będę chyba mógł się odzwyczaić. Zawsze będę myślał o panu tylko jako o sobowtórze telepaty, który zniszczył moją rodzinę.
- Nie będę miał tego za złe - powiedział nawigator. Miał wschodnioeuropejski akcent, o wiele
bardziej wyraźny niż u Michała, chyba rosyjski. - Przykro mi, że poznaliśmy się w takich okolicznościach. Jestem porucznik Paweł Czechow - uśmiechnął się. Jakże różnił się ten uśmiech od lodowatego, pełnego pogardy uśmiechu Bestera.
- Chciałbym porozmawiać, chorąży - powiedział kapitan. - W przyjemniejszym miejscu. Proszę
ze mną do mojego biura.
Boże - myślał Michał. - jeśli atak na członka załogi ma być metodą na dobre kontakty z dowództwem, to każdy oficer powinien to robić pierwszego dnia służby.
***
Koniec września 2259, kolonia Eran 7
Zbliżali się do planety. Mógł już widzieć ją na ekranie, na razie jako mały punkcik, ale przybliżała się z każdą chwilą. Ziemska kolonia na Eran 7, niecały tysiąc mieszkańców, żywa, kwitnąca planeta. o dziwo, nie zamieszkana wcześniej. I tu właśnie leżał problem. Ani Ziemianie, ani Klingoni nie mogli udowodnić swoich praw do planety leżącej pomiędzy ich terytoriami. Kirk przygryzł wargę. Pertraktacje z Klingonami? Pokojowe rozwiązanie konfliktu? Nie, to nie w jego stylu. Czemu wybrali właśnie jego?
Wydał rozkaz wyjścia z prędkości nadświetlnej. Planeta wisiała przed nimi w przestrzeni, biało-zielono-błękitna, podobna w tych kolorach do Ziemi, choć kształty kontynentów różniły się diametralnie. Widział już tysiące takich planet, na setkach postawił stopę, ale nie przestał się zachwycać samym faktem tego, że podróżuje w kosmosie. Wstał z fotela.
- Panie Spock, doktorze McCoy, proszę ze mną - rozkazał. - Chorąży Stański - powiedział do
mikrofonu. - proszę zameldować się przy teleporterze.
Czechow spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem. W ciągu minionego tygodnia jego stosunki z Michałem znacznie się poprawiły (może pomógł fakt, że obaj pochodzili z Europy Wschodniej), ale zwracanie tak wielkiej uwagi na młodego chorążego tuż po akademii było niezwykłym wydarzeniem. Jakby kapitan uważał go za swojego potencjalnego następcę... Może Michał przypominał mu zabitego niecały miesiąc temu syna? Czechow widział, że od tamtego dnia Kirk zmienił się. Był spokojniejszy, bardziej zamknięty w sobie, wrażliwszy. A może to sny tak na niego wpłynęły? Najbliżsi przyjaciele kapitana wiedzieli o prześladujących go koszmarach.
Gdyby tylko on... Odkąd Michał opowiedział mu o Besterze, Czechowa nawiedzał sen, w którym stał naprzeciw czarno ubranego mężczyzny o świdrujących oczach. Ich dłonie stykały się, mężczyzna w czerni miał na sobie skórzane rękawiczki, ale Czechow i tak mógł czuć, pod jak wielkim ciśnieniem przepływa krew w jego palcach... Jego twarz była w cieniu, ale nie musiał jej widzieć...
Kirk opuścił mostek i po chwili wraz ze Spockiem i McCoy'em był już przy teleporterze. Michał czekał na nich. Nie odważył się spytać, czemu zawdzięcza ten zaszczyt. Wstrzymał oddech w momencie, gdy jego ciało rozpadało się na kwanty, by potem zmaterializować się na powrót.
Zaczerpnął świeżego, przesiąkniętego wilgocią i zapachem roślin powietrza. Słońce za razu raziło go w oczy, ale przyzwyczaił się wkrótce. Był środek dnia i to wyjątkowo pięknego dnia. Zieleń otaczająca plac przypominała Michałowi o domu.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Kirk. - Za mną.
We wnętrzu budynku czekało przedstawicielstwo kolonii, dwóch mężczyzn, jeden średniego wzrostu, szatyn, drugi bardzo wysoki, o przyprószonych siwizną włosach i inteligentnych oczach, oraz brunetka około trzydziestki. Wraz z nimi było dwóch Klingonów, obaj wysocy, masywnej budowy, o włosach czarnych, drobno poskręcanych i dzikich, ciemnych oczach błyszczących spod licznych fałdów na czole. Obaj mieli na sobie zbroje z ciemnego metalu połączonego skórzanymi pasami. Michał poczuł odruchowe drżenie. Widział Klingonów po raz pierwszy w życiu.
Niższy Klingon wysunął się do przodu. Kirk zobaczył, że do pleców ma przytroczoną tą dziwną klingońską broń, czasem określaną jako miecz. "Batlet", tak to chyba nazywali. Uznał, że ustrojstwo niewiele ma z mieczem wspólnego.
- Kirk - powiedział Klingon twardym, wibrującym głosem. - Czemu to ciebie przysyłają na
negocjacje? rojna' tu'be'lu' yIntahvIS qerq - wykonał dziwny ruch głową. - Nie będę negocjował z tobą.
I nawzajem, Klingońska kanalio - pomyślał Kirk, ale nie powiedział tego na głos.
- Czego tu chcecie?
- Tego, co nasze. Ta planeta jest nasza. Wy, Ludzie, wdarliście się na nasz teren.
- Leży w naszej przestrzeni.
- qoH - warknął Klingon przez zaciśnięte zęby. - To była od wieków nasza przestrzeń. Od
niepamiętnych czasów. A potem przyszliście wy - splunął. - I kogo przysyłacie na rozmowę ze mną? Naszego największego wroga, pół-vulkańskiego mieszańca, lekarza i ludzkie dziecko - spojrzał na Michała. - Nie będę negocjować. bISuv 'e' yIwIv bISutlh 'e' yIwIvQo'. Mieszkańcy kolonii mają się wynieść do jutra, to jedyna i ostatnia szansa, jaką daję Ludziom. Potem dokonamy oczyszczenia tej planety i nic nas nie powstrzyma. A już na pewno nie ty, Kirk.
- I co zrobimy? - spytał McCoy, gdy obaj Klingoni wyszli.
- Byłaby jakaś szansa, gdyby rząd przysłał kogoś innego - rzekł gorzkim głosem siwowłosy
mężczyzna.
- Jeśli nie pokojowo, załatwię to siłą.
- Chcemy kolejnej wojny, tak bardzo tęsknimy za poprzednią? Pokojowo nastawieni Ziemianie,
szukają pokoju z obcymi cywilizacjami. Zawiedziecie się, gdy będziemy potrzebować pomocy Klingonów. A będziemy - z tymi słowami starszy mężczyzna opuścił salę.
Kirk popatrzył za nim. Potrzebować pomocy Klingonów? W czym? Przeciw komu?
"Nie uratujesz wszechświata. Jesteś za słaby."
Poczuł dreszcz, choć wokoło było zimno. On, który szczycił się tym, że zawsze wychodził wrogowi naprzeciw i wierzył we własną siłę, żołnierz i sceptyk, obawiał się teraz spełnienia snów.
- Kapitanie? - poczuł, jak ktoś przytrzymuje go za ramię.
- Dobrze się czujesz, Jim? - usłyszał głos McCoy'a. - prawie zemdlałeś.
- Nic mi nie jest...
Spock delikatnie poruszył brwią. Nie mówił tego nikomu, ale przypominał sobie pewne Vulkańskie wierzenia. Sny, które opisał mu Kirk, zgadzały się, ich symbolika... To nie było logiczne, ale tysiąc lat temu Wolkani nie mieli swojej logiki. Pamięć, legendy... Byli wtedy młodym ludem wmieszanym w wojnę. Jeśli wierzyć religijnym tekstom niektórych ras, wróg miał nadejść. Już wkrótce.
***
- Obawiasz się? - Jeni Sackmann, ciemnowłosa kobieta z zarządu kolonii podeszła do swojego
ojca, Dirka. - Czego? Śmierci czy utraty honoru? batlh potlh law' yIn potlh puS, prawda?
- Jeni... - szpakowaty mężczyzna podniósł głowę. - Nie o honor chodzi, a o całą moją
zaprzepaszczoną pracę, lata badań i nadzieję na to, że możemy żyć w pokoju. Toczymy wojnę z tak zadziwiającą kulturą, nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, kogo nienawidzimy. Oni pamiętają znaczenie słowa honor, my zapomnieliśmy o nim. Żyjemy sobie na naszej małej planetce i myślimy, że możemy kontaktować się z obcymi cywilizacjami nie znając ich kultury. A jak zaczęła się nasza wojna z Minbari? Od nieznajomości kultury! Dlaczego walczymy z Klingonami? Bo ich nie znamy, nie rozumiemy ich.
- Ludzie zawsze boją się tego, czego nie rozumieją, tato. Twoja idea... ta "Zjednoczona
Federacja Planet"... To się nie uda. Dość trudno było zjednoczyć Ziemię, jak mamy zjednoczyć tak różne cywilizacje? - Jeni usiadła na skraju biurka ojca.
- Nie, dopóki istnieją tacy ludzie jak Kirk.
Twarz Jeni przybrała oburzony wyraz.
- Nie wiesz o czym mówisz, tato! Gdyby nie ten człowiek... - urwała, wstając gwałtownie.
Dirk Sackmann spojrzał na córkę. Jej oczy płonęły.
- Jeni...
- Nie pozwolę ci, tato! Nie pozwolę!
Kobieta wyszła wzburzona. Jej ojciec nigdy nie widział jej w takim stanie. Zawsze zachowywała się spokojnie, a teraz...
Wstał od biurka i złożył papiery. Cała jego wieloletnia praca nad kulturą klingońską... Pamiętał dzień, kiedy przeniósł się tu z Jeni, w nadziei, że uda mu się nawiązać kontakt... Pobyt na Kronos... Pierwsze negocjacje z Dornem... Jeden człowiek opętany swoją nienawiścią miał to wszystko zniszczyć.
Dirk Sackmann z wściekłością cisnął papiery w kąt pokoju. Wszystko na nic, na nic! Patrzył, jak jego praca szybuje w powietrzu. Ilu polityków i dyplomatów chciałoby mieć te dane i wykorzystać je do własnych celów...
- Panie Sackmann?
Mężczyzna odwrócił się. W drzwiach, którymi przed chwilą wyszła Jeni, stał młody ciemnowłosy mężczyzna w mundurze chorążego. Ten sam młodzieniec, którego Dorn nazwał "ludzkim dzieckiem".
- Chciałem porozmawiać, panie Sackmann. Pomóc panu? - spytał, pochylając się nad rozsypanymi papierami.
Dirk Sackamann rzucił się, chcąc go powstrzymać, ale było już za późno. Młody chorąży stał przeglądając kartki.
- Język klingoński? A więc jednak się pan tym zajmuje... zastanawiałem się...
- Niech mi pan to odda! - mężczyzna poczuł, że znajduje się na krawędzi paniki.
- Oczywiście. Proszę. Zastanawiałem się, co było powodem pańskiej reakcji dziś rano. Oni nigdy by się nie domyślili, najwyżej komandor Spock. Tymczasem jestem pewien, że otwarcie bądź w tajemnicy rozmawiał pan już z Dornem. Chcę poznać wyniki tych rozmów. Chcę wiedzieć, o co chodzi, dlaczego chce pan pokoju aż tak bardzo.
- Jesteś z nim...
Michał zaczerpnął powietrza. To, że podziwiał Kirka nie oznaczało, że zgadzał się z nim w stu procentach. Widział błędy w postępowaniu swego kapitana, ale gdy próbował zwrócić mu na nie uwagę, Kirk nie słuchał go. Spock powiedział, że to dlatego, że Klingon zabił jego syna. Kirk nienawidził ich już wcześniej, ale po śmierci Davida nienawiść stała się obsesją.
- Jestem - potwierdził. - Mimo to chcę zrozumieć twoje motywy, może nawet zgodzić się z tobą. Wyjaśnij mi. Może jeszcze nie wszystko jest stracone.
Dirk Sackmann usiadł z rękami pełnymi swoich notatek. Znalazł w młodym oficerze powiernika, którego stracił w chwili, gdy Jeni wyszła.
***
- Jesteś pewna?
- Tak - kobieta skinęła głową. Czarne włosy zafalowały dookoła jasnych policzków i smukłej szyi. - mój ojciec... Rozumiem jego fascynacje, ale nie mogę pozwolić, żeby ludzie z kolonii zginęli. Jestem za nich odpowiedzialna jako członek zarządu. Do diabła, donoszę na własnego ojca, ale on nie pozwoli na ewakuację, będzie chciał negocjacji, do samego końca.
- Jestem pewien, że będziemy mogli coś z tym zrobić - powiedział Kirk.
Czuł się niepewnie. Odkąd zobaczył Jeni Sackmann, przypomniał sobie dawne czasy. Kiedyś z pewnością prędko doszłoby do czegoś między nim a tą piękną kobietą. Teraz nagle zorientował się, że nie był z nikim od śmierci Lori. Nie był nawet pewien, czy chciałby być.
- Dziękuję - Jeni uśmiechnęła się. Teraz jej usta były jeszcze piękniejsze, czerwone wargi odsłaniały drobne, białe zęby. Kirk przyłapał się na przyglądaniu się tym ustom. Kobieta uśmiechnęła się szerzej, świadoma tego spojrzenia. Odwrócił głowę.
- Proszę mnie zostawić, panno Sackamann. Mam wiele do zrobienia - powiedział.
- Ale...
- Ale? Niech pani odejdzie. Przykro mi - wydawało mu się, że mówi to wbrew sobie, ale sama myśl o tym, że mogłoby go coś z tą kobietą połączyć, przerażała go. Lori, Carol, David... Zbyt wielu ludzi na których mu zależało straciło już życie. Nie przybył tu angażować się. Przybył bronić kolonii.
Spojrzał za okno na gwiazdy. Już wkrótce nadejdzie chwila, gdy stanie na mostku i będzie wydawał rozkazy. Klingoni muszą zostać pokonani, nie ważne jakim kosztem.
Wstał. Nie chciał spać tej nocy, świadomy czekającej go jutro walki. Księżyc Eran 7 musiał teraz pięknie wyglądać z powierzchni planety. Żyjąc w kosmosie zaczyna się tęsknić za chwilami, gdy leżąc na trawie ogląda się gwiazdy daleko na niebie. Za spędzeniem bezsennej nocy gdzieś na powierzchni, za światłami w mroku, za barami w mieście lub ogniskiem w leśnej głuszy.
Muszę zabrać Spocka i Bones'a w góry... - pomyślał, a potem znów usiadł w fotelu i po prostu zasnął.
Obudziło go rano wezwanie na mostek. Zerwał się, przygładził rozburzone włosy i wybiegł na korytarz. Nie mógł uwierzyć, że spał aż tak mocno, bez snów.
Czekali na niego na mostku, wszyscy wyglądali o wiele lepiej od niego. Pewnie żadne z nich nie zasnęło na fotelu i nie zostało obudzone tak nagle.
Zajął swoje stanowisko.
- Uhura, proszę otworzyć częstotliwości.
- Tak jest, sir! - odpowiedziała ciemnoskóra oficer łączności.
- Oto wasza ostatnia szansa, Klingoni. Opuście układ, zanim zaczniemy strzelać. - powiedział zdecydowanym głosem, gdy wykonała rozkaz.
- yIngtagh! - przyszła odpowiedź. - Dubotchugh yIpummoH. Heghlu'meH QaQ jajvam.
Komputer przetłumaczył, ale Kirk nie musiał znać dosłownego sensu słów, aby zrozumieć je jako wyzwanie.
- Podnieść osłony. Uzbroić fazery!
- Kapitanie! - wrzasnął rozpaczliwie Michał, wchodząc na mostek. - Proszę tego nie robić! Mamy jeszcze szansę!
Kirk zignorował go. Statek klingoński zamaskował się i wynurzył po chwili strzelając z fazerów. Odpowiedzieli ogniem. Drapieżny Ptak zrobił unik. Kirk rozkazał wystrzelić torpedy. Boczne osłony były uszkodzone.
Klingoni ujawnili się znowu. Monitory wykazywały, że i ich statek nie pozostał bez szkód. Znów strzelili. Promienie fazerów rozprysły się na burcie klingońskiego statku. Drapieżny Ptak zawrócił i znów rozpłynął się w powietrzu. Czekali na niego przez chwilę.
- Co się z nimi dzieje? - Scotty podniósł głowę znad urządzeń.
- Przyczaili się.
***
- Wiedziałem, że jeszcze przyjdziesz - Dirk Sackmann uśmiechnął się. - Dlaczego to robisz?
- Bo w twojej piersi bije serce wojownika.
- Dziękuję ci, Dorn.
- Co teraz zrobisz? Radzę ci zniknąć, zanim rozpęta się piekło.
- Klingon radzi mi uciekać? may'meyDajvo' Haw'be' thlIngan.
- bIlujlaHbe'chugh bIQapalaHbe'. Proponuję ci powrót na Kronos, dalsze studia.
- Dziękuję - Sackmann pokręcił głową. - Mam inne plany. Chcę odwiedzić inne miejsca, studiować inne języki i legendy... Wasza koncepcja Wroga... Czy naprawdę w to wierzycie? Że Wróg powróci?
- To pewne - powiedział Klingon poważnym głosem.
- Dziękuję za wszystko, Dorn. Teraz to ty powinieneś zniknąć... nim rozpęta się piekło.
Ciemnoskóry Klingon wyszedł zostawiając Sackmanna samego. Mężczyzna zebrał wszystkie swoje notatki, spojrzał na spakowaną walizkę.
- Tato?
- Wróciłaś, Jeni.
- Wyjeżdżamy, tato?
- Tak, skarbie. Nic tu po nas.
Jeni pochyliła głowę. James T. Kirk. Ciekawe - pomyślała. - czy gdzieś we wszechświecie
jeszcze się spotkamy. Miał w sobie coś, czego nie mogła określić, coś, co ją przyciągało.
- Chodźmy, tato - podniosła swoją walizkę.
***
- Przepraszam, kapitanie.
- Rozumiem pana chorąży - kiedy zastanowił się nad zachowaniem młodego Stańskigo, przypominał sobie innego oficera, dziesięć lat temu, podczas wojny. Jedyne zwycięstwo i koszmarne sny potem, sny o walce. - Nawet się pan nie domyśla, jak bardzo pana rozumiem. Myślę, że jeszcze nie raz przysporzy mi pan kłopotów... Ale powinienem słuchać pana uważniej.
Opowiadania
| Star Trek | Preludium...
Dalej...
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
To dzięki wam PreludiumYoung Gordon Prelude in Classic Stylepreludium BachaHONDA PRELUDE 1986więcej podobnych podstron