16983


Lucy Gordon
Zdążyć do Palermo


PROLOG
- Za chwilę zapowiedzą twój lot - powiedziała Heather. zerkając na tablicę odlotów
portu lotniczego w Palermo.
Lorenzo sapnął niecierpliwie.
- Już nie mogę się doczekać. Nadchodzę, drzyj Nowy Jorku!
- Nie zapomnij, po co tam lecisz, braciszku - upomniał go Renato. - Jesteś dyrektorem
działu eksportu firmy Martelli, nie playboyem. Masz podbić amerykański rynek dla naszych
wyrobów, a nie szaleć.
- Ciekawe, jak go powstrzymasz - parsknęła śmiechem Heather. - Ale może uda mu się
coś sprzedać w antraktach między kolejnymi podbojami.
Musiała przyznać, że jej szwagier rzeczywiście wyglądał jak playboy. Kręcone,
kasztanowe włosy, przepastne niebieskie oczy, miła twarz i wysportowana sylwetka. Wzór
męskiej urody - młody, przystojny i beztroski. Bardzo beztroski, pomyślała z goryczą.
I pomyśleć tylko, że zaledwie kilka miesięcy temu przyjechała na Sycylię, by go
poślubić, święcie przekonana, że spotkała tego jedynego. Tymczasem miłością jej życia
okazał się starszy brat Lorenza, Renato. Większość kobiet zdumiałby jej wybór. Renato był
szorstkim mężczyzną. Rzadko się uśmiechał.
Jednak Heather nie dała się zwieść, i to właśnie z pozoru oschły i surowy Renato podbił
jej serce. Wyszła za niego osiem miesięcy temu. Niedługo zostanie matką, a teraz wraz z
mężem odprowadzają młodszego braciszka na lotnisko.
6
LUCY GORDON
- Zadzwoń, jak tylko dotrzesz do hotelu "Elroy" - upomniał Renato brata. - 1 nie
zapomnij...
- Przestań - poprosił błagalnie Lorenzo. - Dostałem już tyle instrukcji, a lista osób, które
muszę odwiedzić, jest tak długa, że z pewnością nie będę miał ani chwili wytchnienia. O
rodzinie Angolini nawet już nie wspomnę. Mama zadzwoniła do nich wczoraj i umówiła mnie
na czwartkowy wieczór.
- Nie dziw się. Nasz dziadek i Marco Angolini bardzo się przyjaźnili w młodości, zanim
Marco wyemigrował z żoną i synem - przypomniał bratu Renato.
- To było wieki temu. Przecież Marco nie żyje - protestował Lorenzo - a jego syn jest
już stary, jego żona też. Czy to wystarczający powód, żeby skazywać mnie na kolację w
towarzystwie dwojga starych ludzi, ich trzech starszych ode mnie synów i czterech
niezamężnych córeczek - Eleny, Patrizii, 01ivii i Car-lotty?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Śnieg zasypał ulice, a lodowaty wiatr hulał w mroku lutowego południa, lecz Nowy Jork
wciąż triumfalnie lśnił światłami Nic też nie było w stanie przyćmić blasku hotelu "Elroy".
najwspanialszego i najdroższego hotelu przy Park Avenue.
Przy wejściu dla personelu stał nowy ochroniarz. Nie znał Helen, więc musiała okazać
przepustkę: Helen Angolini. Pra-ktykantka zarządzania, z nie byle jakim dopiskiem:
pierwszej kategorii. O to miejsce walczyło stu kandydatów. Helen zaczynała od trzeciej
kategorii. Teraz awansowała do pierwszej. To już ostatni szczebel przed zdobyciem pełnych
uprawnień.
- Wolałabym się nie spóźnić - jęknęła, wpadając do windy, która miała zawieźć ją na
ósme piętro. - Czy to nie może jechać szybciej?
- Co ty tu robisz? - z tyłu rozległ się głos Dilys, koleżanki Helen ze stażu. Zaczynały
razem i szybko razem zamieszkały. - Dopiero co wróciłaś z Bostonu.
- Właśnie. W dodatku prosto z lotniska powinnam pojechać do rodziców, ale pan Dacre
zadzwonił, żebym najpierw wpadła do hotelu. Dlatego taszczę ze sobą bagaże.
Winda zatrzymała się, Dilys chwyciła Helen za rękę i poprowadziła ją w stronę damskiej
toalety.
- Zostaw tu rzeczy - powiedziała - i wskocz w jakieś szykowne ciuchy.
Dilys była drobną blondynką o błękitnych oczach. Dwudziestopięcioletnia Helen, wyższa
i o bujniejszych kształtach, miała
8
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
sięgające do ramion kruczoczarne włosy i ciemne, wyraziste oczy. Jej uroda osiągnęła
pełnię rozkwitu, ale dziewczyna nie lubiła swego wyglądu, uważając, że zbytnio zdradza jej
sycylijskie pochodzenie. Dlatego marzyła o niebieskich oczach i jasnej karnacji.
Wiedziała jednak doskonale, jak się ubrać, by wyeksponować swoje walory. Miodowa
skóra wymagała zdecydowanych kolorów i Helen dotąd przekopywała walizkę, aż znalazła
ciemnoczerwoną kreację z jedwabiu, która dodawała egzotycznego blasku jej oczom. Kilka
energicznych ruchów szczotką sprawiło, że włosy stały się puszyste i lśniące.
Dilys spojrzała z uznaniem.
- Wspaniale! A teraz chodźmy rzucić ich na kolana.
- Czy ty potrafisz myśleć wyłącznie o facetach? - zachichotała Helen, znając z góry
odpowiedź. - Jesteśmy tu służbowo.
- No to co? Lubię łączyć interesy z przyjemnością. Chodź, poszukamy talentów.
Sala Imperialna zajmowała cały narożnik ósmego piętra. Mięsiste zasłony spowijały
wysokie okna. Dwanaście okrągłych stolików uginało się od jedzenia i win. Przyszło
mnóstwo ludzi, w tym wszyscy ważniejsi pracownicy hotelu. Helen dostrzegła Jacka Dacre'a,
swojego bezpośredniego przełożonego. Pomachał jej i zaczął przeciskać się w jej stronę.
- Cieszę się, że jesteś - zawołał, przekrzykując gwar.
- Samolot miał opóźnienie. Przepraszam...
- W porządku. Opowiesz mi o tym jutro. Teraz powiedz, co wiesz o tym zadaniu?
- Nic a nic. Kiedy wyjeżdżałam, nie było go w planach.
- Racja. Wszystko wynikło na wczorajszym posiedzeniu. To restauracja europejska, ale
dział wioski cieszy się taką popularnością, że przekształcamy go w samodzielna restaurację.
Większość dzisiejszych gości to dostawcy jedzenia. Weź sobie drinka.
Wmieszał się w tłum. Helen zdecydowała się na lampkę białego wina i ruszyła w stronę
Bradena Fairleya. naczelnego dy-rektóra. Rozmawiał z przystojnym wielkoludem o
kręconych, kasztanowych włosach. Helen zauważyła, że młody człowiek stara się być bardzo
uprzejmy, lecz tak naprawdę, mimo miłego uśmiechu, nie jest szczególnie zainteresowany
rozmową. Fairley odwrócił się na moment w stronę innego gościa i wtedy wzrok
nieznajomego napotkał spojrzenie Helen. Dziewczyna z przyjemnością zauważyła, że jego
oczy są niebieskie i wesołe, Musiała się uśmiechnąć. Nieznajomy popatrzył wymownie na
Fairleya, jakby prosił ją o duchowe wsparcie, a ona natychmiast mu go udzieliła. Gdy szef
podjął na powrót swój monolog, Helen ruszyła dalej.
- Mhm - doleciał ją z tyłu aprobujący pomruk Dilys. -Przyznaję, że jest apetyczny.
- Kto?
- Jak to, kto! Oczu nie mogłaś od niego oderwać.
- Patrzyłam na pana Fairleya - odparła wyniośle Helen.
- Akurat! Mając do wyboru Fairleya i faceta wyglądającego jak grecki bóg, wpatrywałaś
się w Fairleya.
- Nie bądź śmieszna! Grecki bóg! Też coś!
- No dobrze, W takim razie ratownik. Może to i lepiej. Łatwiej go poderwiesz.
- Ale ja wcale nie chcę - wykręcała się Helen.
- Daj spokój. Ma chyba z metr osiemdziesiąt pięć. Spójrz tylko na te ramiona.
Specjalnie dla niego powinni poszerzać drzwi. Ani grama tłuszczu, długie nogi i płaski
brzuch. Zdecydowanie powinien być ratownikiem.
- Co ty możesz wiedzieć o jego nogach i brzuchu?
- Wystarczy dobrze się przyjrzeć - zachichotała Dilys. -Obserwowałam go, a on
mrugnął do mnie.
- Wygląda na takiego, co mruga do każdej kiecki.
10
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
11
- Zauważyłaś! - ironicznie skomentowała Dilys. - A ten błysk w jego oku! Jedno
spojrzenie i...
- Odejdź! - roześmiała się Helen. - Przebywanie obok ciebie grozi utratą dobrego
imienia.
- Na razie! - Dilys oddaliła się w poszukiwaniu innego obiektu westchnień.
To niewiarygodne, pomyślała Helen, łapiąc się na tym. że bezwiednie wciąż szuka
wzrokiem nieznajomego przystojniaka. W końcu i on spojrzał na nią. Zmieszana, próbowała
przywdziać maskę obojętności, nie potrafiła jednak powstrzymać uśmiechu na widok jego
promiennej twarzy.
Nie miał na sobie oficjalnego stroju, ale jego ubranie było gustowne i eleganckie. Helen
musiała przyznać, że wszystkie uwagi Dilys były słuszne, choć określenie "grecki bóg" to
lekka przesada. Ratownik - to właściwe, poruszające wyobraźnię skojarzenie.
Nagle jej myśli wypełniły się niezwykłymi obrazami - puchary wypełnione po brzegi
winem, złote patery z piętrzącymi się owocami, gorące słońce. Poczuła atmosferę
namiętności, obfitości, spełnienia, nasycenia.
Ratunku! Dziewczyno, weź się w garść.
Z trudem powróciła do rzeczywistości. Zaczęła przeglądać foldery reklamowe.
Wertowała je szybko, zapamiętując, jak tego od niej oczekiwano, jak najwięcej szczegółów.
Potem wmieszała się w tłum.
Po półgodzinie zrobiła sobie krótką przerwę. Rozglądała się za czymś do picia, kiedy
młody, szczupły blondyn o sympatycznej twarzy podsunął jej kieliszek szampana.
- Wyglądasz, jakby ci tego było brak - powiedział dramatycznym tonem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - odparła. - Dziękuję, Eriku. Erik należał do młodszej
kadry kierowniczej "Elroya". Kilka
razy była z nim w teatrze, a nawet przedstawiła go rodzicom, Ich znajomość miała czysto
przyjacielski charakter, ale wiedziała, że w hotelu uchodzą za parę.
- Wracam do pracy - oznajmiła, kończąc szampana. - To dopiero wierzchołek góry
lodowej.
Znów uśmiechy i uściski rąk. Po godzinie zatęskniła do wy----zynku i uciekła w kąt sali.
- Dokuczyli, prawda? - spytał ktoś z boku. Obejrzała się. Ratownik. Oboje parsknęli
śmiechem. Musiała przyznać, że nieznajomy śmiał się niezwykle uroczo.
- Pan też uszedł z życiem - zauważyła.
- Ledwo. To miły staruszek, ale powtarza wszystko po dziesięć razy.
Z bliska wydawał się jeszcze wyższy, górował nad nią jak olbrzym. Helen nagle
ucieszyła się, że włożyła sukienkę w ciemnoczerwonym odcieniu. Ten kolor podkreślał jej
urodę i jeśli znajduje to uznanie w oczach nieznajomego, tym lepiej! Obejrzał się czujnie
przez ramię.
- Udawajmy pogrążonych w rozmowie, zanim dopadnie mnie ktoś inny.
Podeszli do okna i spojrzeli w połyskujący od świateł długi wąwóz Park Avenue.
- O! - rzekł cicho.
- Robi wrażenie, prawda? - spytała. - Pan pierwszy raz w Nowym Jorku? - Nie umiała
określić jego akcentu, ale na pewno nie był Amerykaninem.
- 1 pierwszy raz w Stanach - odparł. - Jestem tu dopiero od dwóch dni i czuję się nieco
oszołomiony.
- Proszę usiąść - powiedziała Helen. - Przyniosę coś do zjedzenia.
Wzięła ze stołu tacę z przekąskami, napełniła gościowi kieliszek i z ulgą przysiadła na
kanapie.
12
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
13
- To westchnienie zdradziło wszystko - uśmiechnął się.
- Czyżbym westchnęła?
- Niczym kobieta, która nie usiadła od miesiąca. Czy szlifujesz bruki? Nie! Nie to
miałem na myśli. - Puknął się w głowę, robiąc taką przerażoną minę, że Helen zaniosła się
śmiechem. - Tak zdaje się określacie kobiety lekkich obyczajów - jęknął. - Nie o to mi
chodziło, tylko...
- Kobiety lekkich obyczajów nie tracą czasu na wyczekiwanie na rogu - zaśmiewała się
Helen. - Przynajmniej nie w Nowym Jorku. M a j ą apartamenty i telefony komórkowe.
Niektóre nawet zatrudniają sekretarki. Teraz pewnie zastanawia się pan, skąd o tym wiem.
Nieznajomy wziął się w garść.
- Wcale nie - odparł z godnością. - Jest pani młodą, nowoczesną kobietą z rozległą
wiedzą na temat stosunków społecznych. A ja powinienem ugryźć się w język.
Nawet gdyby nie był taki uroczy i tak wybaczyłaby mu choćby dlatego, że nazwał ją
młodą, nowoczesną kobietą. Zerknął na jej identyfikator i... popełnił następną gafę.
- Skoro pani tu pracuje, musiała pani poznać różne kobiety...
- Ale nie tego rodzaju - oświadczyła z godnością. - Nie wpuszcza się ich do hotelu
,JElroy".
Tym razem zakrył ze wstydu oczy, Helen przyglądała się mu z rozbawieniem.
Poczerwieniał z zażenowania, przez co wydał się jej młodszy niż na początku. Góra
trzydzieści lat.
Odsłonił oczy, opanował się i uważniej przyjrzał się jej identyfikatorowi. Coś go widać
uderzyło, bo spojrzał na nią ze zdumieniem.
Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, napełniła jego kieliszek i podsunęła przekąski,
pragnąc oszczędzić mu zażenowania.
- Czy zamierza pani pracować we włoskiej restauracji? -spytał, wskazując foldery.
- Raczej nie. Pan Dacre uważa mnie za Włoszkę, ale to duży błąd.
- Dlaczego?
- Bo to nieprawda. Noszę wprawdzie włoskie nazwisko, ale io oznacza jedynie, że moi
rodzice są Włochami. Ja jestem Amerykanką. Urodziłam się i dorastałam na Manhattanie.
Moja noga nigdy nie stanęła na włoskiej ziemi. Robię karierę i mam własny apartament, ale
mamma wciąż powtarza: "Kiedy nadejdzie czas, wydam cię za mąż za miłego, włoskiego
chłopca".
- A co pani na to? - zaciekawił się.
- Odpowiadam, że nie ma miłych, włoskich chłopców. Wszyscy są tacy jak poppa.
- Nie lubisz swojego ojca? - spytał, przechodząc na "ty".
- Uwielbiam go - wyznała Helen - podobnie jak moich braci, ale wolałabym pójść do
klasztoru, niż poślubić kogoś takiego jak oni. Wciąż mówią o powrocie do starego kraju, choć
moi bracia nigdy tam nie byli.
Irytacja wywołała magiczne błyski w jej oczach. To jej dodało uroku. Pomyślał, że
powinna częściej wychodzić z równowagi, ale przezornie przemilczał ten nietypowy
komplement. Wolał uniknąć oblania winem.
- A w jakiej części Włoch leży ten stary kraj? - zapytał ostrożnie.
- Sycylia - odparła z rozpaczą w głosie. - Kraina, gdzie mieszkają prawdziwi mężczyźni,
a kobiety znają swoje miejsce. Czy uwierzysz, że mój ojciec wciąż to powtarza?
- Sycylijczycy są bardzo tradycyjni. Bez walki nie zrezygnują z żadnego ze swych praw.
- Cóż, ja też umiem walczyć - odparła ponuro.
- Nie wątpię. Gdybym był dość odważny i nieostrożny, rzekłbym, że z każdego twego
słowa wyziera sycylijskie dziedzictwo. Uwierz mi.
14
L U C Y GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 15
- CO?
- Miałem na myśli temperament. Esencja południa Włoch. - Widząc jej groźne
spojrzenie, dodał szybko: - Ale jako tchórz, niczego nie powiedziałem.
- Bardzo mądrze! - westchnęła i dodała: - Przepraszam. Nie przyszedłeś tu wysłuchiwać
moich zwierzeń.
- Czyżby? - mruknął. - Zaczynam sądzić, że właśnie po to tu się zjawiłem.
W chwilę potem z tłumu gości wynurzyła się olśniewająca młoda kobieta, położyła ręce
na ramionach nieznajomego i cmoknęła go w usta.
- Pa, misiu - szepnęła teatralnie.
Helen poznała Angelę Havering, koleżankę ze stażu i doszła do wniosku, że nigdy jej nie
lubiła. Angela powtórzyła pocałunek, po czym zniknęła w ramionach innego mężczyzny.
- Nie wiedziałam, że tak dobrze znasz Angelę.
- Spotkałem ją tutaj, tak jak i ciebie. Słowo.
- Ale ja nie nazywam cię misiaczkiem - zauważyła.
- Nic straconego. Chodźmy na drinka. Roześmiała się i pokręciła głową.
- Nie mogę, muszę zaraz zmykać, mam ważne sprawy.
- Jakie?
- O! - mruknęła. - Naprawdę ważne, jak choćby zaplanowanie długiej i bolesnej śmierci
dla Lorenza Martellego.
Drżącą ręką odstawił kieliszek na stół.
- Co się stało? - spytała.
- Nie, nic - odparł bez tchu. - Kieliszek wysunął mi się z ręki. Czemu chcesz śmierci
Lorenza Martellego?
- Bo inaczej będę musiała za niego wyjść.
- Jak to? - spytał, otwierając szeroko oczy.
- Za chwilę jadę do rodziców, by dołączyć do przyjęcia na cześć tego gagatka o
nazwisku Martelli. To Sycylijczyk. Przy-
jechał do Stanów i przez pamięć na przyjaźń naszych dziadków musi złożyć nam wizytę.
- Ale po co zaraz wychodzić za niego za mąż?
- Bo moi rodzice tak sobie umyślili. Podobno szuka uczciwej sycylijskiej dziewczyny.
Rodzice uważają go za świetną partię.
- Nie mógł znaleźć narzeczonej na Sycylii ?
- Właśnie. Pewnie jest gruby i obleśny.
- Możliwe. Lepiej uważaj.
- Na pewno przyjmą go niezwykle serdecznie, a ja będę musiała grać posłuszną włoską
córeczkę.
- Ty posłuszna? - zdumiał się.
- Niech będzie, jak chcą. Powstrzymam się przed kopnięciem Lorenza Martellego w
kostkę, ale tylko dziś. Jeśli go jeszcze kiedyś spotkam, nie biorę za nic odpowiedzialności.
- Daj spokój, to nie jego wina.
- Wyłącznie jego - upierała się Helen. - Samym swym istnieniem obraża świat i zrobię
wszystkim przysługę, mordując go.
- Jak chcesz to zrobić? - wydawał się nieco zaniepoko----y.
- Myślałam o wrzącym oleju, ale to zbyt miłosierny spo-sób.Ten facet zasłużył na męki.
- Niezbyt błyskotliwy pomysł.
- Masz rację, ciekawsza byłaby jakaś kombinacja z pająkami i skorpionami.
Drgnął.
- Nie jesteś czasem zbytnio uprzedzona? A może zakochasz się w nim i zechcesz za
niego wyjść?
Spojrzała na niego wymownie.
- Jedynym wyjściem jest śmierć. W ostateczności moja, ale lepiej, żeby jego.
- Czemu jesteś taka zawzięta? Co masz przeciw Włochom?
16
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
17
- Wszyscy Włosi to diabły wcielone - rzekła twardo. - Staroświeccy, władczy i
niewierni, zwłaszcza niewierni.
- Dlaczego zwłaszcza? Czy jest w nich coś specjalnego?
- Oczywiście. Czy wiesz, jak nazywają włoskich mężów? Żonaci kawalerowie. Wiemy
mąż jest uważany za impotenta. Łajdaki!
- Ale poza tym są OK?
- Słuchaj, wiem, o co chodzi temu Martellemu.
- Czyżby? - mruknął.
- Słucham?
- Powiesz mi?
- Wie, że w rodzinie są cztery niezamężne dziewczyny -Patrizia, OIivia, Carlotta i ja.
Spodziewa się, że któraś z nas przypadnie mu w udziale.
Nie odpowiedział, ale rozluźnił palcem kołnierzyk,
- Martelli są bogaci, więc pewnie uważa się za pana stworzenia - powiedziała Helen,
rozgrzewając się.
- Ale palant - wtrącił z przekonaniem.
- Właśnie. Przepraszam. Za dużo gadam, ale przed tak uroczym wieczorem puszczają
mi nerwy. - Zerknęła na zegarek. - Muszę iść - powiedziała niechętnie. - Wrócę do biura i za-
dzwonię po taksówkę.
- Pozwolisz, że cię odprowadzę? - spytał.
- Dziękuję, to miło z twojej strony - ucieszyła się. - Ale, ale... przecież ty mi się nie
przedstawiłeś.
- Oj, rzeczywiście... przepraszam, ale jest tu ktoś. z kim muszę się jeszcze zobaczyć.
Spotkamy się za chwilkę.
Tymczasem Helen wypatrzyła Dilys, która zgodziła się zabrać jej bagaż do domu. Potem
odnalazła szefa i poprosiła, by pozwolił jej urwać się wcześniej. Pan Dacre nie stawiał prze-
szkód. Był zachwycony.
- Dobra robota - powtarzał. - Wiedziałem, że mogę na tobie polegać.
Zanim zdążyła zapytać, co miał na myśli, młody człowiek znów się pojawił i podał jej
ramię.
- Chodźmy - powiedział szybko i nie zatrzymując się, skinął panu Dacre' owi na
pożegnanie.
Miał przy sobie dużą, wypchaną skórzaną torbę. Helen zastanawiała się, co się w niej
kryje.
Tworzyli piękną parę, o czym świadczyły spojrzenia mijanych ludzi. Nagle Helen wpadła
na genialny pomysł.
- Jedź ze mną.
- Co, proszę?
- Jedź ze m n ą do rodziców. Zostaniesz na kolacji. Spojrzał na n i ą podejrzliwie.
- Co ty knujesz?
- Po prostu wejdziemy razem i to powinno wystarczyć...
- ...żeby ten palant Martelli zorientował się, że nie jesteś wolna.
- No właśnie. Obiecuję, że nie będziesz miał przez to żadnych kłopotów.
Szczerze w to wątpił. Wiedział, że z każdym słowem pakuje się w coraz większe
tarapaty, zwłaszcza odkąd Helen Angolini zwierzyła mu się. Przyjdzie mu za to słono
zapłacić. Ale ona patrzyła tak błagalnie swymi cudownymi oczami. Do diabła! W końcu świat
należy do odważnych!
- Dobrze - zgodził się wreszcie. -Temu facetowi przyda się nauczka, więc ją dostanie.
- Czy wiesz, że jesteś cudowny?
- Raczej niespełna rozumu.
Taksówka już czekała. Helen zauważyła, że Erik macha do niej. więc podeszła do niego
na moment.
- Jedziesz, by wpaść w paszczę lwa? - uśmiechnął się.
- Niestety.
- Podwiózłbym cię, ale nie jestem mile widziany w domu
18
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 19
twoich rodziców. Do jutra. Pa, kochanie. - Cmoknął ją w policzek i poszedł.
- Przyjaciel? - spytał nieznajomy, kiedy wsiedli do taksówki.
- Tak jakby. Zaprosiłam go kiedyś na kolację do rodziców, a oni robili wszystko, by go
zniechęcić. Mamma opowiadała mu najbardziej kompromitujące epizody z mojego
dzieciństwa, a potem straszyli go moim południowym temperamentem - zachichotała. - Ale
Erik też świetnie odegrał swoją rolę. Powiedział, że jego przodkowie byli wikingami, a u
nich, jeśli kobieta zbyt wiele sobie pozwalała, mąż brał ją pod pachę i wyrzucał z jaskini. Tak
naprawdę Erik jest najłagodniejszym człowiekiem pod słońcem, ale rodziców zamurowało.
Więcej już go do nich nie zapraszałam.
- Wolicie spotykać się w spokojniejszych warunkach.
- Czasem gdzieś wychodzimy razem.
Kiedy usiedli wygodnie, podała kierowcy adres przy Mul-berry Street.
- Nie uwierzysz, ale ta część Manhattanu jest nazywana włoską dzielnicą - wyjaśniła.
- Ależ wierzę.
Nie ujechali daleko, gdy zadzwoniła komórka Helen.
- Tak, mamma. Już jadę, będę za jakieś pół godziny. Wprost nie mogę doczekać się tego
spotkania. Nie żartuję, po prostu drżę na myśl, że On zaszczyci nas dziś swą obecnością. -
Rozłączyła się z westchnieniem ulgi i zobaczyła, że jej towarzysz uśmiecha się.
- Jesteś urodzoną kłamczucha - powiedział.
- Lepiej mówić to, co mamma chce usłyszeć - westchnęła teatralnie.
Włoską dzielnicę dzieliło od Park Avenue zaledwie kilka kilometrów, ale jej klimat był
bardziej swojski. Pomimo niechę-
ci do własnego pochodzenia, Helen nie potrafiła oprzeć się urokowi znajomych ulic.
Kiedy zatrzymali się przed sklepem mięsnym należącym do jej rodziny, dziewczyna
jęknęła w duchu. We wszystkich oknach kamienicy tkwili gapie. No tak. Najstarsza z
niezamężnych córek we włoskiej rodzinie stanowi obiekt zainteresowania wścibskich
sąsiadów.
Wysiedli z taksówki i Helen zadrżała od uderzenia wdzierającego się pod ubranie
lodowatego wiatru.
Jej towarzysz zapłacił za kurs i przyjrzał się natrętnym obserwatorom. Poczuł nagły
przypływ szaleństwa. Zostanie zapewne srogo ukarany, ale gra była warta świeczki...
- Spójrz - powiedział, biorąc Helen za rękę - wszyscy gapią się na nas. Nie możemy im
sprawić zawodu.
- Co masz na myśli?
- Właśnie to - odparł, przyciągając ją bliżej. Pochylił się tak, że ich usta niemal się
stykały.
- Co ty wyprawiasz? - szepnęła, czując wściekłość z powodu takiej bezczelności, ale i
podniecenie wywołane ciepłem jego oddechu.
- Wybieraj. Albo jesteś nowoczesną, wolną kobietą, albo posłuszną córeczką, która
wyjdzie za brzuchatego starucha.
Przy każdym słowie jego wargi poruszały się kusząco, mącąc jasność umysłu. Może miał
rację. Nie mogła się skupić.
- Zwykle nie całuję się z ledwo poznanymi mężczyznami - zaprotestowała.
- Nic nie szkodzi, oni o tym nie mają pojęcia.
- Ale nawet nie wiem, jak się nazy...
Delikatnie zamknął jej usta. Poczuła, jak obejmuje ją trochę mocniej. Uśmiechał się przy
tym, jakby zapraszał do współudziału w żarcie, ale nie przerywał pocałunku.
Ma niepokojąco kuszące wargi, pomyślała. Wiedział, jak
20
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
21
oszołomić dziewczynę. Znów powróciła wizja, która nawiedziła ją, gdy ujrzała go po raz
pierwszy, wizja obfitości, pełni i słońca. Choć" nadal wiał lodowaty wiatr, czuła, jak wypełnia
ją rozkoszne ciepło.
- Musisz być bardziej przekonująca - mruknął. - Obejmij mnie.
Rozsądek podpowiadał jej, żeby skończyć z tą komedią, ale ręce już zatopiły się w jego
gęstych, sprężynujących pod palcami włosach. Przywarła do niego mocniej. Odwzajemniła
pocałunek, czując, że sprawia jej to przyjemność.
Opuściła ręce.
- Chyba już dość - powiedziała drżącym głosem.
- Jeszcze nie zaczęliśmy - szepnął równie niepewnie. Pomimo ciemności ujrzała
zdumienie w jego oczach.
- Puść - przestraszyła się nagle. Musi wyrwać się z jego objęć, nim będzie za późno.
Spróbowała obrócić wszystko w żart. - Gdyby to widział Lorenzo Martelli, mógłby cię
zasztyletować.
- Niech spróbuje, dziś jestem gotów na wszystko. Usłyszeli odgłos otwieranych drzwi i
podniecone głosy.
Mężczyzna chwycił Helen za rękę.
- Bądź po mojej stronie w tej aferze, dobrze?
- Może nie będzie afery.
- Owszem - powiedział grobowym głosem. - I to jeszcze jaka.
Spojrzała na niego zdumiona. Jednak zanim zdążyła o coś spytać, znalazła się przy nich
jej matka. Z radosnym uśmiechem przytuliła Helen.
- Ależ z ciebie spryciara - wyszeptała
- Mamma, przyprowadziłam kogoś ze sobą. Czy nie widziałaś, jak...
- Oczywiście, że widziałam. Wszyscy widzieliśmy. Kiedy
poppa powiedział nam, kto to, wyjęliśmy najlepszego szampana.
- To poppa go zna?
- Odebrał go z lotniska dwa dni temu. Powiedz sama, czyż nie wspaniałego męża
wybraliśmy dla ciebie?
Nagle zakręciło się jej w głowie. Prawda była niewiarygodna i przerażająca. Tymczasem
poppa ściskał rękę młodego człowieka.
- Lorenzo!
Siostry otoczyły gościa, zapraszając go do środka.
A Lorenzo Martelli zerknął z bezpiecznej odległości w miotające gromy oczy Helen i
wzruszywszy ramionami w geście tyleż przewrotnym, co wyrażającym bezradność, zniknął
we wnętrzu domu.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
23
ROZDZIAŁ DRUGI
Mamma aż podskakiwała z podniecenia, całując raz po raz Helen.
- Czyż to nie cudowne? - ekscytowała się. - Od razu się pokochaliście! Niech no tylko
usłyszy o tym ciotka Lucia z Marylandu!
Helen zbladła.
- Mamma, nic jeszcze nie mów ciotce Lucii.
- Masz rację. Zaczekamy, aż dostaniesz od niego pierścionek zaręczynowy.
- Mamma...
- Już dobrze, ale musisz mi powiedzieć, gdzie go spotkałaś.
- Był na dzisiejszym przyjęciu w hotelu.
- No jasne. Chciał sprzedać im swoje warzywa. Samo niebo doprowadziło do waszego
spotkania. I małżeństwa.
- Nie ma mowy - powiedziała sucho Helen. - Nie wyjdę za niego.
- Co ty wygadujesz? - wykrzyknęła signora Angolini. -Najpierw całujesz się z nim na
oczach całej ulicy, a potem mówisz, że za niego nie wyjdziesz?
- Wcale nie na oczach... - Ogarnęła wzrokiem najbliższe domy i poczuła ciarki na
plecach. We wszystkich oknach widać było uradowane twarze. - Lepiej wejdźmy do środka -
powiedziała słabym głosem. Uświadomiła sobie coś strasznego. Nie mogła powiedzieć
rodzinie prawdy. Fakt, że całowała się z "narzeczonym" na ulicy mógł zostać uznany za błąd,
ale gdyby
przyznała się, że nie wiedziała, kim jest ten człowiek, nazwano by jej postępek zbrodnią.
Rodzina Angolini na zawsze okryłaby się hańbą.
W obszernym mieszkaniu znajdującym się nad sklepem mięsnym, dumą i chlubą Nicoli
Angoliniego, zgromadziło się liczne grono. Zanim Helen i mamma weszły po schodach, skoń-
czyły się powitania i Lorenzo znalazł się w centrum uśmiechniętej rodzinki.
Teraz Helen poznała zawartość torby. Lorenzo przywiózł w niej prezenty, wina i
smakołyki z Sycylii, co tak wzruszyło mammę, że ze łzami w oczach wspominała kraj swego
dzieciństwa. Helen, widząc szczęście matki, gotowa była wybaczyć Lorenzowi wszystko. No,
prawie wybaczyć.
Jej siostry wpadły w uniesienie.
- Jaki przystojny - szeptała Patrizia wspierana przez 01ivię i Carlottę. - Och, Elena,
jakaś ty szczęśliwa.
- Mam na imię Helen, a każde wasze następne słowo będzie ostatnim - mruknęła.
- Ale ja chcę być druhną - zakwiliła natychmiast piętnastoletnia Carlotta.
- Uważaj, bo znajdziesz się w rubryce osób zaginionych - ostrzegła ją Helen.
Siostry wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, dochodząc do wniosku, że Elena (która
zawsze była "trudna") jest dziś rozdrażniona.
Podeszła do Lorenza.
- Musimy porozmawiać.
- Bardzo mi przykro.
- I słusznie.
- Tak jakoś wyszło...
Ku radości całej rodziny położyła mu ręce na ramionach i uśmiechnęła się promiennie.
24 LUCY GORDON
- Jesteś obmierzłym szczurem - mruknęła.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Czy powiedziałeś mojej rodzinie prawdę?
- Nie.
- To dobrze, bo już byś nie żył. - Odsunęła się, wciąż z uśmiechem na twarzy. Lorenzo
przełknął ślinę.
Zasiedli do stołu. Każdy chciał porozmawiać z Lorenzem, co uratowało Hełen od
obowiązku konwersacji. Potrzebowała nieco czasu, by pozbierać myśli. Skóra jej ścierpła na
wspomnienie wydarzeń dzisiejszego wieczoru. Co ona nawygadywa-ła! Powiedziała mu, że
rodzice chcą zaaranżować ich małżeństwo. A on nie tylko nie wyjaśnił, kim jest, lecz
wtórował jej, gdy wieszała psy na Lorenzu Martellim.
I ten pocałunek! Szczytem podłości było nakłonienie jej do odwzajemnienia go. W tym
miejscu myśli zaczęły się jej plątać. Zrobiło się jej gorąco i z przerażeniem stwierdziła, że się
rumieni.
Świetnie! Jeśli on to zauważy, jeszcze bardziej wbije się w dumę. Rzuciła mu niechętne
spojrzenie. Oczywiście, zgodnie z jej obawami gapił się na nią, choć w wyrazie jego twarzy
nie znalazła oznak samozadowolenia, o jakie go podejrzewała. Patrzył na nią jakby pytająco,
z lekkim uśmieszkiem, który w innych warunkach mogłaby uznać za czarujący.
Kolejna sztuczka, pomyślała. Najpierw ją obraził, a teraz liczy na łatwe przebaczenie.
Lorenzo opowiadał o rodzinie w Palermo. Helen dowiedziała się, że jego ojciec zmarł
wcześnie, ale matka nadal żyje, choć jest wątłego zdrowia.
- Zadzwoniła do mnie w ubiegłym tygodniu - powiedziała mamma - i uprzedziła o
twoim przyjeździe. Zapewniłam ją, że zawsze będziesz miłym gościem w naszym domu.
- I rzeczywiście, ugościliście mnie po królewsku. - Lorenzo czarował uśmiechem
wszystkich obecnych.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 25
- Czy masz braci i siostry? - interesowała się Carlotta.
- Mam dwóch braci, Renata i Bernarda, obaj starsi ode mnie. Nie mam sióstr, tylko
szwagierkę. Renato poślubił niedawno Angielkę imieniem Heather i właśnie spodziewają się
pierwszego dziecka.
- Nie wiedziałem, że twoi rodzice m a j ą trzech synów - zdziwił się poppa, - Myślałem,
że jest was dwóch.
- Ależ skąd. jest nas trzech. - Lorenzo uśmiechał się promiennie, ale bardzo zręcznie
zmienił temat.
Helen musiała przyznać, ze był uroczym gawędziarzem. Ojcu i braciom przypadł do
gustu jako "swój chłop", a jednocześnie zdołał oczarować mammc i rozbawić do łez siostry.
Zjednał sobie sympatię wszystkich, co Helen uznała za wyjątkowo przebiegłą sztuczkę.
Najgorsze było jednak to, że zyskał pełne poparcie obojga rodziców. Ich zdaniem
Lorenzo był idealnym kandydatem na zięcia, a ona musiała robić dobrą minę do złej gry. Nie
miała azans, aby wyjaśnić tę tragiczną pomyłkę.
Lorenzo też obserwował Helen i odczytywał jej myśli bez trudu, choć jako gość
honorowy wydawał się bardzo
zaabsorbowany rozmową z innymi uczestnikami kolacji. Wprawdzie jako Sycylijczyk
był przyzwyczajony do ro---innych spotkań, ale przy tym stole zebrało się rzeczywiś-cię
mnóstwo ludzi. Bracia, siostry, ciotki, wujkowie, siostrzenice z mężami. Jeden z nich,
Giorgio, rosły chłop o złośliwej minie i obcesowych manierach, był wyraźnie źle nastawiony
do Lorenza. Ciągle go atakował, wypominając, że jego rodzina na Sycylii od lat usiłuje
bezskutecznie sprzedać swoje płody rolne Martellim i domagał się, by Lorenzo położył kres
tym szykanom.
Lorenzo wymigiwał się, jak mógł i umknął mu przy pierwszej okazji. Utwierdził się
jednak w przekonaniu, że nawet gdy-
26
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 27
by Helen Angolini nie dała mu kosza, nie powinien się z nią żenić.
Z drugiej strony zaczynał rozumieć, dlaczego dziewczynę drażni włoskie pochodzenie.
Mężczyźni z rodziny Angolinich byli anachroniczni, nawet jak na warunki hołdującej tradycji
Sycylii. Rodzinny patriarchat uważany był za coś naturalnego. Jedynie młode kobiety, które
w pracy zawodowej zetknęły się z całkiem innym światem, buntowały się przeciw temu.
Mężczyźni zakotwiczeni w raju włoskiej dzielnicy uważali, że świat pod tym względem w
ogóle się nie zmienił. Gdy Lorenzo dziękował gospodyni za wyśmienitą kolację, natychmiast
wtrącił się jej mąż, mówiąc, że to zasługa wyrobów mięsnych A n -golinich.
Mamma uśmiechnęła się tylko i wstała, dając znak córkom, by pomogły jej posprzątać.
Towarzystwo rozdzieliło się. Kobiety zmywały i robiły kawę, mężczyźni rozmawiali.
Na zakończenie wieczoru wzniesiono toast na cześć Lorenza, po czym goście zaczęli się
rozchodzić. Przyjęcie się skończyło. Poppa ziewnął. Rano musiał wstać do pracy.
- Na mnie też czas - odezwał się Lorenzo.
- Ależ zostań jeszcze - zaprotestowała mamma. - My się już kładziemy, ale Elena zrobi
ci kawy.
- Tak, zostań - dodała słodko Helen. - Musimy pogadać. Rzucił jej ponure spojrzenie.
Młodsze siostry poszły spać. Mamma i poppa również wyszli. Helen ruszyła do ataku.
- Jesteś Lorenzo Martelli - powiedziała, zgrzytając zębami.
- Tak - przyznał.
- I byłeś nim przez cały czas?
- Cóż, to jest raczej stan permanentny.
- W hotelu też byłeś Lorenzo Martelli?
- Nie inaczej.
- I wtedy, kiedy mnie całowałeś?
- Przyznaję się do winy.
- Mimo iż wiedziałeś, że cię nie lubię?
- Nie lubiłaś faceta, który nie istnieje - zaprotestował. - To nie byłem ja.
- Owszem. Nie lubiłam Lorenza Martellego wtedy i nie lu-się go dziesięć razy bardziej,
odkąd wiem, że jest bezwstydnym łotrem pozbawionym honoru. Powiedzieć ci, co mam
ochotę z tobą zrobić?
- Lepiej nie.
- Podstępny pocałunek to czyn niegodny i gdyby poppa znał prawdę, skończyłbyś w
maszynce do mielenia mięsa.
- Nie, bo on chce, żebyś za mnie wyszła - rzekł niebacznie i szybko zawołał: - cofam to,
cofam! Cokolwiek zamierzasz zrobić, nie rób tego. Nie powinienem kraść ci całusa i jest mi
bardzo przykro, ale twoja uroda zawróciła mi w głowie...
- Ostrzegam cię, Martelli, nie obrażaj mojej inteligencji. Powinieneś się wstydzić.
Dżentelmen by lego nie zrobił.
- Nie jestem dżentelmenem - zaprotestował, uważając to za najlepszą linię obrony. - I
nigdy go nie udawałem.
- Pocałowałeś mnie podstępnie.
- Masz rację. Chcesz, żebym ci zwrócił tego całusa?
- Jeden krok w moją stronę i już nie żyjesz.
- Posłuchaj, ten pocałunek nie był laki jednostronny. Od-wzajemnilaś go.
- To kłamstwo! Za nic w świecie nie pocałowałabym takiego faceta.
- Przestań mówić o mnie w trzeciej osobie i nie wmawiaj mi. że nie wiem, kiedy kobieta
mnie całuje.
- To opinia eksperta? - spytała, sypiąc skry z oczu. - Masz duże doświadczenie w tej
materii?
Schował się za krzesło.
28
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
29
- Jakie takie - odparł nieostrożnie.
- Ha!
- Mogę spytać, co oznacza owo "ha"?
- Nie twoja sprawa.
- Myślisz, że nie wiem? Kiedy kobieta orientuje się. że mówi głupstwa, wykrzykuje
"ha!"
- Doprawdy? Zastanów się. Wszyscy na ulicy widzieli, jak się całujemy, więc sprawa
stała się publiczna. Nie mogę im powiedzieć, że nie znałam twojego nazwiska, bo okryłabym
hańbą moich rodziców, braci, siostry, siostrzeńców i bratanków, moich wujków i ciotki, ich
krewnych, przodków, kuzynów i wszystkich mieszkających na Sycylii. Co gorsza, matka
wyrywa się, żeby powiedzieć o tym ciotce Lucii w stanie Maryland, która oczywiście
powtórzy to ciotce Zicie w Idaho, a ta z kolei poinformuje Los Angeles. To sycylijska
rodzina. Dziś Manhattan, jutro cały świat. Czy zdajesz sobie sprawę - spytała z naci skiem -
że wszyscy spodziewają się, że wyjdę za ciebie?
- Nie ma sprawy. Zajmę się tym.
- Co?
- Przysięgam, że nigdy ci się nie oświadczę. Masz na to moje słowo, więc możesz czuć
się bezpieczna. Aby to udowodnić, powiem twoim rodzicom, że mi się nie podobasz.
- Po tym, co dziś widzieli?
- Dodam, że jesteś maniaczką całowania... nie! - Zdążył zrobić unik przed nadlatującą
książką, która z hukiem trzepnęła w ścianę.
- Precz - powiedziała.
- Nie powinniśmy się przedtem umówić? Oni na to liczą.
- Precz!
- Zostajesz tu na noc? - spytał w progu.
- Nie, wracam do siebie.
- Nie powinniśmy wyjść razem?
- Signor Martelli - wydyszała Helen - gdyby pan choć przez chwilę słuchał, wiedziałby
pan, że za ciasno nam razem w kosmosie, nie mówiąc o jednej taksówce.
- Wiem - odparł grobowym głosem - ale musimy zdobyć się na to poświęcenie.
- A kto będzie wiedział, czy pojechaliśmy razem, czy oddzielnie?
- Każdy, kto stoi w oknie.
Ten oczywisty fakt uderzył ją z mocą obucha.
- Czyli cała ulica - jęknęła. - Wezwę taksówkę.
Podał jej płaszcz, a ona ubrała się, godząc się z losem. Muszą pojechać razem, bo inaczej
zaczną się plotki.
Szczęściem taksówka zjawiła się szybko. Oboje zachowali się poprawnie. Lorenzo
podtrzymał ją, gdy schodzili po śliskich, oszronionych schodkach. Pozwoliła mu eskortować
się do ta-----ki i otworzyć przed sobą drzwi. Nie patrzyła w górę, ale czuła spojrzenia wielu
wścibskich par oczu.
Kiedy taksówka zniknęła za rogiem, mamma Angolini opuściła zasłonę w oknie sypialni i
westchnęła.
- Czy widziałeś, jak ją trzymał? Poppa był nieco pochmurny.
- A te hałasy przedtem?
- To nic wielkiego - zapewniła go. - Zwykłe przekoma-rzanki zakochanych.
- Może zatrzymamy się gdzieś na drinka i wszystko odkręcimy? - spytał w taksówce
Lorenzo.
- Nie ma co odkręcać - powiedziała lodowatym tonem. -Podwiozę cię do hotelu "Elroy" i
po sprawie.
- Rozumiem - zmartwił się. - Traktujesz mnie jak mrożonkę.
- Masz szczęście, że nie potraktowałam cię pięścią w szczękę.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
31
30
LUCY GORDON
Wysunął szczękę i pogroził palcem.
- Daj spokój - mruknęła, próbując powstrzymać uśmiech Lorenzo był niemożliwy.
- Dalej. Walnij mnie, jeśli to ci pomoże.
Roześmiała się, zacisnęła dłoń w piąstkę i uderzyła go delikatnie. Kolejny błąd.
Pocałował ją w rękę.
Zaskoczył ją tym, przywołując wspomnienie poprzedniego pocałunku. Muśnięcie ustami
dłoni skojarzyło się jej z zetknie ciem ust. Musi stanowczo i oschle nakazać mu, by
natychmiast przestał.
Sęk w tym, że wcale nie czuła się stanowcza i oschła. Zalała ją fala gorąca.
Wpadła w panikę i w tej samej chwili on puścił jej rękę Poczuła niewytłumaczalny
smutek. Basta! Dość tego!
- Oto "Elroy" - powiedziała z ulgą. - Nie przejmuj się moimi rodzicami. Zadzwonię do
nich jutro i wyjaśnię, że już się więcej nie zobaczymy.
- A co z naszym ślubem? - spytał urażony.
- Powiem mammie, że się rozmyśliliśmy.
- Po tym, co widziała?
- Byliśmy nierozważni, ale po namyśle uznaliśmy to za błąd.
W półmroku wnętrza taksówki błysnęły w uśmiechu zęby.
- Co mianowicie?
- Brak rozwagi.
- Wcale mi to nie przeszkadza, więc moglibyśmy...
- Daruj sobie - parsknęła. - "tylko mamma dała się nabrać na twój chłopięcy wdzięk.
Mnie to mierzi.
- Tego się obawiałem - rzekł ponuro.
- Dobranoc, panie Martelli. Miło było pana poznać, życzę wielu sukcesów.
- Nieprawda, chciałaś ugotować mnie w oleju.
To uprzejma wersja.
W takim razie, panno Angolini, dziękuję za uroczy wieczór i mam nadzieję, że nasze
ścieżki skrzyżują się pewnego dnia. Uśmiechnęła się z wyższością.
- Nie, jeśli się o to postaram. Dobranoc, miłych snów. Obserwowała, jak wchodzi do
hotelu i znika. Właśnie tak,
powima unikać spotkania z nim. Podała kierowcy adres przy 77 East Street, gdzie
mieszkała razem z Dilys.
Przyjaciółka szykowała się właśnie do snu.
- Jak minął wieczór? - spytała. - Widziałam cię z ratownikiem. Jest niezły?
- Raczej nie - ziewnęła Helen. - Przystojny, ale bez wnę-Wręcz nudny.
Następnego ranka Jack Dacre wezwał Helen.
- Mam dla ciebie nowe zadanie - powiedział - a ponieważ widziałem, że ty i signor
Martelli przełamaliście lody, sądzę, że mój pomysł spodoba ci się.
- Tak? - Helen starała się zachować zimną krew.
- Chcę, żebyś się nim zaopiekowała. Jego angielski nie jest tak dobry, jak mi się w
pierwszej chwili zdawało. Zresztą sam
to przyznał. Bez trudu wysławia się jedynie w dialekcie sycylijskim, który ty znasz
również, więc zostaniesz jego tłumaczką. To pozwoli nam zorientować się w jego interesach i
wszyscy na tym dobrze wyjdziemy.
- Zwłaszcza Martelli - mruknęła mściwie Helen. Po chwili pukała do drzwi Lorenza.
Otworzyły się natychmiast. Weszła do środka. Lorenzo stał ukryty za framugą.
- Przestaniesz wreszcie udawać idiotę? - spytała trochę zła, a trochę rozbawiona.
32 LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 33
- Cieszę się, że cię widzę.
- Co to za sztuczki? Udajesz, że nie znasz angielskiego.
- To prawda. - Zrobił głupią minę. - Me no spikka da En glish.
Próbowała zachować kamienną twarz, ale ciężko było utrzy-m a ć " powagę, gdy iskierki
w jego oczach skłaniały do swawol nych myśli.
- Mam się tobą zaopiekować - oznajmiła. - Czy moglibyśmy omówić dzisiejszy
program?
- Może oprowadzisz mnie po mieście?
- Panie Martelli, jestem zajętą kobietą.
- OK, OK - powiedział z rezygnacją - zawsze warto spróbować. To jest lista miejsc, do
których muszę pojechać. Kilku restauracji.
- Ale żadna z nich nie jest włoska - zauważyła, przegląda jąc listę.
- O to właśnie chodzi. Włosi od dawna wiedzą, że produkty Martellich są najlepsze.
Jako Sycylijka powinnaś...
- Lorenzo...
- Przepraszam, nie chciałem. Chodźmy już.
W ciągu następnych godzin zaczęła nabierać dla niego szacunku. Lorenzo miał
nieprzeciętny talent handlowy. Najpierw ujmował klientów osobistym wdziękiem, a potem
rzucał ich na kolana jakością swoich towarów. Do wieczora zebrał mnóstwo zamówień.
Obiecał zrealizować je już nazajutrz, bo przezornie wynajął magazyn, który wypełnił
produktami Martellich.
- Jestem wykończony - jęknął po ostatniej rozmowie. -Wejdźmy tu i odpocznijmy.
Zapadł zmierzch, a odbijające się w wodzie światła zauroczyły Helen, mimo iż
przywykła do takich widoków. Ale dziś jej zmysły były jakby wyostrzone, kontury wydawały
się wyrazistsze, a kolory jaskrawsze.
Czuła się świetnie. Spędziła miły dzień w uroczym towarzystwie, bo kiedy Lorenzo nie
robił z siebie durnia, stawał się zabawny. Doszła do wniosku, że ostatnio za dużo pracowała. a
za mało się śmiała.
- Mam wrażenie, jakbym w jeden dzień odwalił robotę za caly tydzień - zauważył.
- Ja również.
- Nie powinienem tak cię eksploatować.
- Racja, miałam służyć ci jedynie jako tłumaczka.
- Kiedy ja nie potrzebuję tłumacza - rzekł niewinnie.
- Nie, ale potrzebujesz parobka - zapisz to, podkreśl tamto, podaj...
Przesłał jej całusa.
- Robisz najlepsze notatki. Wrzućmy je do komputera, póki jeszcze zachowaliśmy
jasność umysłu. - Wyciągnął laptop
i przyjrzał się karteczkom. - Nie mogę cię rozczytać.
- Sama to wpiszę, tylko daj mi coś zjeść, zanim zemdleję z głodu.
Kelner przyniósł kartę. Lorenzo zamówił drinki, a gdy zostali sami, bardzo się ożywił.
- To wegetariańska restauracja. O to mi właśnie chodziło. Spróbujemy tylu dań, ile
zdołamy i zobaczymy, co tu można poprawić. - Zaczął czytać menu, komentując fachowo
każdą pozycję.
Podano drinki i Helen, popijając, stukała w skupieniu w klawisze. Gdy podniosła głowę
znad klawiatury, Lorenzo zamówił już jedzenie.
- Nie zdążyłam niczego wybrać - zaprotestowała. Zrobił zakłopotaną minę.
- Rzecz w tym, że skoro mieliśmy spróbować jak najwięcej. to...
- Zamówiłeś dla mnie to, na co ty miałeś ochotę?
34 LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
35
- NO CÓŻ...
- To samo robi zawsze mój ojciec - zdenerwowała się.
- Ale różnica jest zasadnicza. Twój ojciec jest staroświeckim patriarchą, ja działam ze
szlachetniejszych pobudek.
- Mianowicie?
- Robię na tym pieniądze.
Nie sposób było go przegadać. Wzruszyła ramionami, ale na jej ustach pojawił się lekki
uśmiech.
- Jeśli chodzi o twojego ojca - podjął przy zakąskach - zaczynam rozumieć, co masz na
myśli. Delikatnie rzecz ujmując, jest tradycjonalistą.
Helen skinęła głową.
- Na swój sposób poppa jest cudowny. Uprzejmy, pracowity, dba o rodzinę. Ale w
zamian zastrzega sobie prawo do podejmowania poważnych decyzji. Mamma nie ma nic do
gadania, Calkiem jak twoja - dodała przewrotnie.
- Wcale nie - odparł poważnie. - Miałem dziewięć lal. kiedy zginął ojciec, ale pamiętam
go doskonale. Nigdy nie zwracał się do żony tak szorstko jak twój.
- I tak nie wyjdę za ciebie, Martelli.
- Powiedz to ojcu - uśmiechnął się. - Przez cały wieczór zastanawiał się nad prezentem
ślubnym.
- Sam mu to powiedz. Jesteś mężczyzną, autorytetem, w obliczu którego milkną
kobiety.
- Kto, ja? - spłoszył się.
- Tak, ty. Jesteś mężczyzną czy mięczakiem?
- Mięczakiem - zgodził się. - Tak jest bezpieczniej.
- Zatem nie wyjaśnisz tego memu ojcu? - Zaśmiała się.
- Za to ty odmówisz wyjścia za mnie, byle tylko zrobić mu na złość.
- Jest mnóstwo innych powodów - zapewniła go. Udał zadowolonego.
- No to jestem bezpieczny!
- Zjadaj przystawki - ponagliła go. - Zaraz podadzą główne dania i nie mogę się wprost
doczekać, by przekonać się, co w moim imieniu zamówił władca stworzenia.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 37
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnym daniem była fasolka z przepyszną sałatką z karczochów.
- A twoje siostry? - spytał Lorenzo, napełniając kieliszki lekkim winem. - Czy są
podobne do ciebie?
- Nie - odparła, uświadamiając sobie nagle całą złożoność sytuacji. - Oczywiście, kłócą
się czasem z mammą i poppą, ale to normalne konflikty dorastających dzieci z rodzicami.
One nie czują się zdominowane przez rodzinę, jak ja.
- Czujesz się zdominowana przez rodzinę?
- Przez ich oczekiwania. Kiedy wczoraj wieczorem zobaczyli nas na ulicy, nawet nie
byli zdziwieni. Po prostu uznali, że ich plan się powiódł.
- Ale zamierzałaś przyprzeć ich do muru Erikiem?
- Tu nie chodzi o Erika, ale o każdego mężczyznę. Czemu ws/yscy uważają, że jeśli nie
mam romansu z jednym facetem, to muszę mieć z innym?
- Bo to naturalne - odparł. - Mężczyzna i kobieta tworzą parę. W ten sposób przetrwała
ludzkość jako gatunek.
- Czy tylko z tego składa się życie? A jeśli widzę się bardziej w roli dyrektora hoteli niż
przetrwalnikowej formy ludzkości?
- Nie da się tego połączyć?
- Nie, jeśli wyjdę za Sycylijczyka - rzekła stanowczo.
- Rozumiem - zamyślił się. - Zatem, gdybym padł na kolana i poprosił cię o rękę,
spotkałbym się z odmową?
- Możesz być pewien, że nie pozwolę się stłamsić. Po tym. czego się o mnie
dowiedziałeś, lepiej daj sobie spokój.
- To prawda. Dzięki za ostrzeżenie. Uśmiechnęli się oboje.
- Jak miło jest tak pogawędzić.
- Od tego ma się przyjaciół. - Przyjrzał się jej uważniej. - Chyba ci ich brakuje.
- Mężczyzna i kobieta nie mogą się przyjaźnić - odparła.
- Kto ci to powiedział?
- Mamma. I poppa. Niezależnie od siebie. Poppa twierdzi, że jest to niemożliwe, bo
kobiety są ograniczone jedynie do spraw kuchennych, a mamma, bo mężczyznom "chodzi
tylko o jedno".
- Cóż, przekonamy ich, że się mylą - uśmiechnął się. -Mężczyzna i kobieta powinni się
przyjaźnić, bo tylko w ten sposób mogą zrozumieć punkt widzenia płci przeciwnej.
- Tak właśnie uważam - zgodziła się skwapliwie. - Jednak tam, skąd pochodzę...
- Ja też pochodzę stamtąd - zauważył Lorenzo. - Oni się mylą. To jest możliwe.
Wyciągnął rękę, a o n a z uśmiechem podała mu swoją. K ą -tem oka Lorenzo zauważył,
że ludzie przyglądają się im. Helen ipostrzegła to również.
- Wiesz, co o nas myślą? - spytała.
- Owszem, biorą nas za zakochanych. Z jakiego innego powodu mężczyzna i kobieta z.
uśmiechem trzymają się za ręce i patrzą sobie w oczy?
Umilkli na moment. No właśnie, czemu?
- Gdybyśmy powiedzieli im prawdę, nie uwierzyliby.
- Jasne. Jak zdołaliby pojąć, że odkryliśmy drugą najważniejszą rzecz w życiu?
- Drugą?
38
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 39
- Myślę, że pewnego dnia zakocham się na dobre. A i ty spotkasz mężczyznę, którego
nie odtrącisz w ciągu pierwszych pięciu minut. - Uścisnął lekko jej dłoń, by podkreślić, że to
żart. - Wówczas to oni staną się dla nas najważniejsi.
- Chyba tak - zawahała się.
- Ado tej pory...
- ... na pierwszym miejscu będzie przyjaźń. - Coś nagle jij tknęło. - Co to znaczy
"zakocham się na dobre"? To jak zakochiwałeś się do tej pory?
- No wiesz... - zająknął się.
- Dalej - roześmiała się. - Powiedz to przyjacielowi. Jesteś niestały i nieodpowiedzialny,
co?
- Te słowa wymyślono specjalnie dla mnie - przyznał. Szybko mnie przejrzałaś. Ale co
z naszym jedzeniem?
Kiedy czekali na kolejne danie, Helen spytała:
- Czemu zawahałeś się, gdy poppa spytał cię o braci? Ilu ich w końcu masz?
- Jednego rodzonego i jednego przyrodniego.
- Czy to znaczy, że jedno z twoich rodziców było przedtem w innym związku?
- Niezupełnie - odezwał się z wahaniem. - Może to wyda ci się straszne, ale mój ojciec
miał romans z kobietą o imieniu Marta. Bernardo jest jej synem.
- Miał romans? Po ślubie z waszą matką?
- Tak.
- Matka wiedziała o tym?
- Od początku. Obiecała poppie, że jeśli mu się coś przydarzy, zajmie się tamtą rodziną.
- Tamtą rodziną...? To znaczy...? - Helen zaniemówiła, a Lorenzo podziwiał błyski w jej
oczach. - Chcesz powiedzieć, że to zrobiła? - spytała, gdy odzyskała głos. - Zaprzyjaźniła się
z tamtą kobietą po śmierci twojego ojca?
- Nie. Ojciec i Marta zginęli razem. Ale mamma przygarnę-- Bernarda i wychowała go
jak własnego syna.
Helen spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Twoja matka musi być świętą - rzekła w końcu.
- Bo jest.
- Naprawdę...? Nie wierzę. Biedna kobieta.
- Mamma wcale nie jest biedną kobietą - zaprotestował Lo-----o. - Rządzi nami żelazną
ręką.
- Ale pewnie ma złamane serce.
- Chyba nie. Zawsze lubili się z moim ojcem.
- Pogodziła się z tym, bo nie miała innego wyjścia. Wiesz, co o tym sądzę.
- Ale nie dlatego przemilczałem to wczoraj. Przy całej rodzinie... t w o j e s i o s t r y są
takie młode...
Helen uderzyło zmieszanie Lorenza. Uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała:
- Naprawdę jesteś ze starego kraju, co?
- W rzeczy samej, jestem Sycylijczykiem - przyznał. - Podobnie jak ty.
- Nigdy w życiu.
- Zaprzeczanie nic nie da.
- Prosisz się o oblanie sosem, Martelli.
- Dobrze, poddaję się.
- Opowiedz mi o swoim przyrodnim bracie. Czy naprawdę jest członkiem rodziny?
- Mógłby, gdyby chciał. Jednak wyrzeka się nas. Nie używa nazwiska Martelli, woli
Tomese po matce. Rzadko go widujemy. Mieszka w małej górskiej wiosce Montedoro, gdzie
się urodził. Gardzi pieniędzmi, nie wziął nawet należnej mu części spadku. Ostatnio zakochał
się w Angielce. Angie. Wszystko było na najlepszej drodze i oczekiwaliśmy zaręczyn, ale
kiedy Bernardo dowiedział się. że Angie jest bogata, zerwał z nią.
40 LUCY GORDON
- A ona, pogodziła się z tym?
- Akurat! Angie jest lekarką, wiec objęła praktykę w Mon-tedoro. Bernardo wścieka się,
ale nic nie może zrobić. Ona z kolei wyśmiewa się z przesądów o "roli kobiety", zupełnie jak
ty, panno Angolini.
- Bardzo dobrze. Podoba mi się ta Angie.
- Polubiłabyś ją. Myślę, że postawi na swoim. Jest kruchą blondyneczką. Zdawałoby się,
że porwie ją silniejszy podmuch wiatru, ale ma więcej ikry niż niejeden facet.
- Jak się poznali?
- Angie przyjechała na Sycylię razem z Heather - odparł wymijająco Lorenzo i znów
odniosła wrażenie, że coś go zakłopotało.
- Heather wyszła za twojego starszego brata, Renata?
- Tak. - Szybko zmienił temat. - Jedzenie jest niezłe, ale mógłbym zaoferować im
lepsze. Mamy potencjalnego klienta.
Miał mnóstwo pomysłów i Helen musiała przyznać, że był doskonałym biznesmenem.
- Widziałam, jak wczoraj męczył cię Giorgio - wtrąciła, gdy przerwał dla zaczerpnięcia
oddechu. - Chyba się domyślam, czego chciał.
- Był zły, że nie sprzedajemy towarów jego rodziny - wyjaśnił Lorenzo. - Już pytałem o
to Renata. Nie kwalifikowały się. Mówiliśmy im, żeby popracowali nad jakością, ale zamiast
coś zrobić, tylko marudzili i narzekali. Nie ma usprawiedliwienia dla złych produktów -
ciągnął. - Sycylia to najżyźnięjsze miejsce na świecie. Wszystko da się tam wyhodować w
najlepszym gatunku.
Gdy mówił o kraju, coś się w nim zmieniało. Z każdego słowa emanowała miłość. Ten
lekkomyślny playboy o światowych manierach, nonszalancko obnoszący jedwabne koszule,
okazał się niezwykle przywiązany do rodzinnej ziemi. Obser-
Z D Ą Ż Y Ć DO PALERMO 41
wowała go z zachwytem. Właściwie od kilku minut nie spuszczała z niego wzroku, bo
Lorenzo coraz bardziej ją fascynował. W końcu spostrzegł to i uśmiechnął się.
- Martelli muszą znać się na ziemi - rzekł. - Ona nas żywi.
- To chyba coś więcej - zauważyła.
- Chyba tak. Jestem częścią tej ziemi i nic na to nie poradzę. Zawsze będę tam wracał,
taki już los Sycylijczyka. Od tego się nie ucieknie.
Uśmiechnęła się wyrozumiale, ale w duchu definitywnie wykluczyła możliwość wyjścia
za niego. Zbyt łatwo podbijał serca kobiet. Jego urok, wdzięk i dobre serce robiły wrażenie,
ale ona potrafi się temu oprzeć.
- Jak długo zostaniesz w Nowym Jorku?
- Parę dni. Potem Boston, Filadelfia, Detroit, Chicago i Pittsburgh. Dużo jak na jeden
wyjazd. Renato mnie nie oszczędza. Mam mu zdać szczegółowe sprawozdanie. Jeśli spełnię
jego oczekiwania, pozwoli mi tu wrócić.
- To jakiś nadzorca niewolników.
- Stara się, jak może. Od śmierci ojca jest głową rodziny, a ja próbowałem wymknąć się
spod jego kontroli. Jeszcze dziś będę musiał do niego zadzwonić i zdać relację z moich
dokonań.
Po kolacji Lorenzo poprosił szefa kuchni. Rozmawiali o interesach, a Helen ledwie
nadążała z notowaniem.
- Renato powinien być z ciebie dumny - powiedziała po wyjściu. -1 co teraz? Nocne
życie Nowego Jorku?
- Która godzina? Dziewiąta? To wczesny ranek w Palermo. Renato mnie zabije! -
Zatrzymał taksówkę i cmoknął Helen w policzek. - Jestem ci wdzięczny za pomoc. Nie będę
cię fatygował jutro, ale może skoczylibyśmy na drinka przed moim wyjazdem?
- Byłoby wspaniale.
- Zadzwonię. Pa
42
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
43
Spotkali się przed jego wyjazdem do Bostonu. Wrócił na jeden dzień z Filadelfii i
dzielnie asystował jej podczas kolacji u rodziców. Odgrywał rolę konkurenta z takim
przejęciem, że Helen z trudem zachowywała powagę.
Potem wyjechał. Przez następne dwa miesiące widywali się tylko przelotnie, z czego
Helen zdawała się być zadowolona, bo szkolenie dobiegało końca i miała mnóstwo pracy.
Powtarzała wiadomości z Erikiem, od którego wiele się nauczyła.
- Niczego nie rozumiem z tych statystyk - powiedziała pod koniec pewnego popołudnia.
- Ta kolumna wygląda bardzo dziwnie.
Podszedł bliżej i przyjrzał się uważnie.
- Tak ci się tylko wydaje, ale jeżeli uwzględnisz... - rozpoczął kilkuminutowe
wyjaśnienie
- Zrobiłeś to doskonale - uśmiechnęła się. - Dziękuję.
- Myślę, że zasłużyłem sobie na drinka - odparł zadowolony.
- Oczywiście.
Nie zauważyli, jak otwierają się drzwi, a na ustach stojącego w progu młodego
mężczyzny pojawia się grymas niezadowolenia.
- Cześć - powiedział Lorenzo. Erik pospieszył uścisnąć mu rękę.
- Dobrze, że wróciłeś - ucieszył się. - Wszyscy są bardzo zadowoleni z waszych
produktów.
- To właśnie chciałem usłyszeć - odparł Lorenzo.
- Wybieramy się na drinka - oznajmił Erik. - Zostaw rzeczy i dołącz do nas w "Empire
Bar".
- Doskonale. Zaraz będę.
Kiedy po kilku minutach wszedł do baru, zastał tam jedynie Helen
- Erik musiał wyjść - powiedziała. - Mam cię zabawiać.
Z jej słów wiało chłodem. Od ostatniego maila minęły dwa tygodnie, a ten przychodzi jak
po swoje.
- Szef kuchni będzie miał okazję omówić z tobą kwestię zwiększenia zamówień -
ciągnęła.
- Naprawdę? Wkładaj płaszcz.
- Co?
- Pójdziemy gdzie indziej. Chcę porozmawiać z tobą, nie z kucharzem.
- Ale zamówienia...
- Poczekają do jutra.
Znaleźli mały bar nad rzeką. Pogoda była prawdziwie wiosenna. Helen uświadomiła
sobie, jak bardzo jej go brakowało. Tylko z nim mogła szczerze rozmawiać, ale on znów jutro
wyjeżdża.
- Jak leci? - spytał. - Rodzice bardzo ci dokuczali?
- Trochę, ale dopisało mi szczęście. Zabrałam mammę po zakupy i wstąpiłyśmy na
herbatkę do "Elroya". Tam spotkałyśmy Erika. Powiedziałam mammie, że nie potrafię wybrać
między wami dwoma. To ją rozzłościło. Spytała, czemu robię krzywdę "temu miłemu
chłopcu" i kazała mi do ciebie zadzwonić.
- Nie rozwiałaś jej złudzeń? - uśmiechnął się.
- To by nic nie dało. Straciłabym czas, wyjaśniając jej, jaki naprawdę jesteś.
- Ale nie zdziwi się, gdy ogłosisz swoje zaręczyny z Eri-kiem? Jak sądzisz?
- Chyba do tego nie dojdzie.
- Sprawialiście wrażenie dobranej pary.
- Wyjaśniał mi coś.
- Dobra, dobra. A swoją drogą gratuluję. Owinęłaś go wokół palca.
- Co chcesz powiedzieć?
44
LUCY GORDON
ZDĄŹYC DO PALERMO
45
- Daj spokój, Helen. Nikt nie zostawi swojej wybranki z innym, chyba że jest absolutnie
pewny swego.
- Może wcale nie uważa cię za rywala - oponowała. - Wie, że jesteśmy dobrymi
przyjaciółmi...
- Tylko przyjaciółmi - mruknął Lorenzo.
- Proszę?
- Nie, nic takiego. - Przyjrzał się jej uważnie. - Wyglądasz na zmęczoną.
- To z powodu egzaminów.
- Jakich egzaminów?
- "Elroy" ma własny system egzaminów. Ci, którzy wypadają najlepiej, dostają
najlepszą pracę. Chcę być jedną z nich.
Zdumiała go jej determinacja.
- Daj spokój - powiedział. - Nie bierz wszystkiego tak serio. Wyluzuj.
- Nie mogę. Od tego zależy całe moje życie. Przecież ci mówiłam...
- Owszem, mówiłaś o swojej rodzinie i potrzebie ucieczki, ale teraz ja ci coś powiem.
Czasem należy uciekać w zupełnie innym kierunku, niż nam się wydaje.
- Nie wiem, jaki kierunek jest właściwy. Czuję się zagubiona, nie wiem, gdzie jest
wyjście, ale wiem, że istnieje.
- Czasem jest tuż za tobą i nie widzisz go, bo wydaje ci się zbyt oczywiste.
- Jak to? - Zerknęła na niego podejrzliwie
- Przecież nie oświadczam ci się, więc bez paniki.
- Przepraszam. Jest ze m n ą aż tak źle?
- Owszem - rzekł cicho. - Bardzo kiepsko. Trzeba się tobą zająć. - Spojrzał na n i ą
znacząco. - Nie możesz się nawet poskarżyć w domu, bo wykorzystają to przeciwko tobie.
- Tak to właśnie wygląda - pokiwała głową. - Jesteś pierw-
szą osobą, która mnie zrozumiała. Chodzi o samotność, jaką odczuwam mimo licznej
rodziny.
- Ale nie musisz być więcej samotna. Pogadamy sobie. Jutro wieczorem...
- Zostaję w domu. Dilys wychodzi, więc będę mogła spokojnie popracować. Przykro
mi.
- Nic nie szkodzi. I tak będziemy mogli się spotkać.
- Przecież ci mówię...
- Jako dobry przyjaciel przygotuję ci kolację. Potem posprzątam ze stołu i wtopię się w
tło. Od czasu do czasu podam ci kawę i znów stanę się niewidzialny.
Zerknęła na niego spod oka.
- I pozmywasz?
- Hm, dobrze, nawet pozmywam.
Niezbyt mu wierzyła, ale kiedy następnego popołudnia wychodziła z biura, czekał już
objuczony torbami.
- Bierz się do swojej roboty, a ja zaczynam gotować - powiedział, kiedy znaleźli się w
jej mieszkaniu.
Po kilku minutach podał jej kawę i ze skupieniem godnym mistrza zajął się
przyrządzaniem kolacji. Pracował tak cicho, że w pewnej chwili zajrzała do kuchni, by
upewnić się, czy jeszcze tam jest. Z komicznie surową miną nakazał jej niezwłocznie wracać
do nauki.
Przyrządził smakowitą potrawę z delikatnego mięsa. Coś jednak wzbudziło podejrzenia
Helen.
- To mięso...
... jest najlepszym wyrobem firmy Angolini. Po południu zajrzałem do sklepu twojego
ojca i spytałem, co lubisz. Powiedział mi, że w dzieciństwie było to twoje ulubione danie i że
czasem sam je dla ciebie gotował.
- To prawda Mawiał, że to najlepsze mięso dla jego ulubienicy. Zapomniałam, jaki
potrafił być kochany.
46
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
47
- Szkoda, że nie widziałaś, z jakim przejęciem udzielał mi instrukcji.
- Stare dzieje.
- Możliwe - odparł Lorenzo. - Wracaj do roboty. Następne danie będzie według przepisu
twojej matki.
Zostawił oniemiałą Helen i wrócił do kuchni. Podał jej brzoskwinie duszone w winie i
pokryte bitą śmietaną oraz najlepszą kawę, jaką kiedykolwiek piła.
- Wspomniałeś o mojej matce? - spytała wreszcie.
- Poppa posłał mnie do niej na górę, a potem dołączył do nas. Chyba powiedziała mu,
że widziała cię z Erikiem, bo doszedł do wniosku, że chcę cię odzyskać. Twierdził, że to nie-
wskazane, bo kobietom roi się, że mają nad nami władzę. Mam-ma powiedziała mu, żeby nie
plótł bzdur.
- Mamma tak powiedziała poppiel Nie wierzę.
- Przy was zachowują się inaczej, Helen. Ta szopka z męską dominacją jest wyłącznie
dla was. Kiedy jest w jej kuchni, stoi przed nią na baczność.
Uśmiechnęła się, lecz nie chciała w to wierzyć. Zaprotestował, gdy próbowała mu pomóc
w zmywaniu.
- Nie ma mowy - odsunął ją. - Umawialiśmy się, że ja to zrobię.
- Ale nie mogę się na to zgodzić, zwłaszcza po tym, jak przyrządziłeś te pyszności. Co z
twoim wizerunkiem macho?
- Nigdy nie zgrywałem macho - odparł z żalem. - Zawsze robiłem to, co kazała mi
mamma: Gigi, zrób to. Gigi, zrób tamto.
- Nazywała cię Gigi?
- To skrót od Luigi. Tak mam na drugie imię.
- I zawsze byłeś posłuszny?
- Zawsze - odparł podejrzanie niewinnie. - Bałem się jej. Odkąd Renato się ożenił, rząd/,
i te/ mną s/wagierka. Kiedy
Bernardo poślubi Angie, nie będę miał dokąd uciec. Wyobrażasz to sobie?
Roześmiała się wesoło.
- Jeszcze się ze mnie nabijasz - zaprotestował.
- Nic na to nie poradzę. Jesteś kochany - powiedziała i niespodziewanie objęła go i
cmoknęła po siostrzanemu.
Odwzajemnił całusa i stali tak, obejmując się wzajemnie. Ogarnęło ją miłe uczucie ciepła
i bezpieczeństwa. Nagle świat przestał być areną zmagań, a stał się przytulnym miejscem.
Ktoś wreszcie się o nią troszczył. Zmęczenie ostatnich dni dało o sobie znać...
- Helen... Helen...
- Tak? - Otworzyła oczy.
- Zasnęłaś na stojąco.
- Naprawdę? - Pokręciła głową.
- Chyba tracę urok - uśmiechnął się. - Kobiety na ogół nie zasypiają w moich objęciach.
- Przepraszam. Poczułam się taka bezpieczna...
- Nie posypuj mi ran solą - jęknął.
- Lepiej wrócę do nauki. - Nawet nie drgnęła. Na wcielenie słów w życie zabrakło jej
sił.
Lorenzo znienacka przybrał ton i postawę macho.
- Rusz się, kobieto. Mężczyzna mówi do ciebie. Masz być posłuszna. - Wybuchnęła
gromkim śmiechem. - Kiepsko mi poszło, co? - skrzywił się.
- Brak ci wprawy.
- Przygotuję kawę.
Wróciła do książek. Kiedy podał jej kawę, podziękowała mu uśmiechem, a on wrócił do
kuchni i zabrał się za zmywanie patelni.
Ziewnęła i przeciągnęła się. Na chwilkę przyłożyła się na sofie.
48
LUCY GORDON
Obudził ją odgłos otwieranych drzwi wejściowych. W pokoju paliła się tylko lampka
nocna.
- Cześć - powiedziała zabójczo ubrana Dilys. - Myślałam, że od dawna jesteś w łóżku.
- Co... druga godzina?
Uzmysłowiła sobie, że Lorenzo... Weszła do lśniącej czystością kuchni. Wszystko stało
na swoim miejscu. Każda patelnia błyszczała.
Na drzwiach lodówki zobaczyła kartkę.
Spałaś jak dziecko, więc cię nie budziłem. Dobranoc, słodkich snów.
Uśmiechnęła się wzruszona troskliwością Lorenza. Jednak po chwili uśmiech nieco
przygasł. Pomyślała o czymś innym. Czy wrażenie muśnięcia warg było jedynie wytworem
jej sennej wyobraźni'.'
ROZDZIAŁ C Z W A R T Y
Ostatniego dnia pobytu Lorenza w Nowym Jorku Helen zajrzała do jego pokoju i zastała
go w gorączce pakowania.
- Prawie skończyłem - powiedział. - Teraz wpadnę jeszcze do ,JFives" uzgodnić kilka
szczegółów. Pójdziesz ze mną?
- Nie wiem, chyba tak - odparła, pamiętając, że zaraz wyjeżdża.
Wizyta w "Fives" zajęła godzinę, następną spędził, wynajmując dodatkową powierzchnię
magazynową. Wreszcie skończył. Zostały jeszcze trzy godziny do chwili, kiedy miała
odwieźć go na lotnisko. Zajrzeli do baru, ale rozmowa nie kleiła się, jakby nagle zabrakło im
tematów.
Wracali przez Central Park. Po szarościach zimy drzewa pozieleniały i okryły się białymi
i różowymi kwiatami, pięknie kontrastującymi /. błękitem nieba. Wziął ją za rękę i ruszył
wolnym krokiem.
Dokąd ją prowadzi? Szybko zorientowała się, że chodzą bez celu. Spacerowali przez
godzinę, a jej zrobiło się ciężko na sercu. Czuła się niczym w ostatnim dniu wakacji, kiedy
jest się jeszcze w ulubionym miejscu, ale to już definitywny koniec.
- Chyba pora jechać - zdecydował wreszcie. Zawiozła go na lotnisko i poczekała, aż
przejdzie przez odprawę pasażerską.
- Wywołają mnie dopiero za kilka minut - powiedział. -Chodżmy się czegoś napić.
Kupił Helen sok pomarańczowy, sobie szkocką i usiedli
50
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
51
uśmiechnięci. Rozmawiali o tym. o czym zwykle mówią ludzie, kiedy nie ma nic do
powiedzenia.
- Wszystko wziąłeś? - spytała.
- Jeśli czegoś zapomniałem, to i tak już za późno. Bilet i paszport mam, więc nie jest tak
źle.
- To prawda. Milczenie.
- We Włoszech pewnie jest piękna pogoda - odezwała się dzielnie.
- Przecież to wiosna. Sycylia jest teraz piękna. Wszystko kwitnie.
- Cieszysz się, że wracasz?
- Nie mogę się doczekać, kiedy znów wszystkich zobaczę. Ale tu przeżyłem wspaniałe
chwile.
- Ja też.
- Będziesz miała kłopoty z rodziną po moim wyjeździe?
- Powiem, że zmieniliśmy zdanie. Cóż mogą na to poradzić? I tak dowiedzą się o tym,
gdy ty będziesz już bezpieczny w samolocie - dodała prowokującym tonem.
- Dzięki - odparł z przejęciem. - Ale naprawdę nie chciałbym przysporzyć ci kłopotów.
- Nie martw się.
- Mam nadzieję, że Giorgio...
- Giorgio zawsze wyskoczy z czymś niemiłym. Jeśli spróbuje jeszcze, to go usadzę.
Potrafię sobie radzić z przeciwnościami.
- Pamiętam.
Powróciło wspomnienie wieczoru, kiedy się poznali. Oboje dobrze wiedzieli, że ten
nieszczęsny, zainscenizowany pocałunek położył się cieniem na ich znajomości.
Wiedzieli również, że problem pozostał nie rozwiązany.
- Może z czasem polubią Erika - podsunął Lorenzo. - Kiedy już wybaczą ci, że wolałaś
go ode mnie.
Wolę jego niż ciebie? Nie powinieneś tego mówić, pomyślała smętnie.
- Teraz będę z nim pracowała. W gruncie rzeczy cieszę się, że jeszcze dziś zajmiemy się
pewnymi pilnymi sprawami.
- Bądź ostrożna - uśmiechnął się. - W hotelach pełno jest wrednych typów,
- Przy Eriku będę bezpieczna. Zawsze zachowuje się jak stuprocentowy dżentelmen.
- Nikt mnie nie oskarżył o bycie dżentelmenem - uśmiechnął się znowu, a jej zrobiło się
przykro, bo uświadomiła sobie, jak bardzo będzie jej brak ciepła i promiennej radości, którą z
sobą wnosił. Wyjeżdżał i mogła go już więcej nie zobaczyć.
- Jeśli się ośmielą, oświecę ich - zapewniła Lorenza. Dziesięć minut do odlotu.
- Najważniejsze, że kierujesz własnym życiem, nie pozwalając rodzicom, by robili to za
ciebie - przypomniał jej.
- Dzięki twojej pomocy. Wykiwaliśmy ich, prawda?
- No pewnie. Milczenie.
- Jeszcze drinka? - spytał rozpaczliwie.
- Tylko sok pomarańczowy.
- Jasne, nie chcę, żebyś podpadła w pracy. Skoro jesteś umówiona z Erikiem, to pewnie
się spieszysz.
- Pomacham ci, kiedy będziesz w hali odlotów, ale nie poczekam do startu...
- Nie oczekuję aż tak wiele, jesteś zajęta.
- I słusznie. Słusznie. Milczenie.
- A co Erik na to? - spytał.
- Na co?
~ No, że ty i ja widywaliśmy się często w tym tygodniu?
52
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
53
- Wspomniał o tym. kiedy dzwonił wczoraj wieczorem. Był zadowolony, że pilnuję
interesów hotelu.
- To wszystko? - zdenerwował się Lorenzo.
- Tak, Na szczęście.
- Tak, jasne, ale jak słyszę... to znaczy, jeśli dziewczyna... no tak, masz rację. Dobrze, że
jest taki rozsądny. Tak. Jasne. Dobra.
Pięć minut. Podano drinki. Cztery minuty. Czas pędził nieubłaganie. Wiedziała, że
powinna coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedziała co, a za chwilę będzie za późno.
- Mam twój adres internetowy? - spytał po raz setny.
- Tak, a ja mam twój.
- Bądźmy w kontakcie. Jak przyjaciele.
- Odezwij się.
"Pasażerowie lecący do Rzymu proszeni są o przejście do..."
Poderwali się i podeszli do barierki. Uśmiechnęli się do siebie jeszcze raz.
No to... do widzenia - i dodał prowokująco: - Elena.
Zacisnęła piąstkę i pogroziła mu. Roześmiał się, ujął jej rękę. rozprostował palce i
pocałował dłoń. Nagłe przestał się śmiać, jakby coś go zaskoczyło i zdumiało.
Słowa uwięzły jej w gardle. Czuła jedynie ciepło warg Lorenza, widziała jego twarz.
- Do widzenia, Helen. Będzie mi ciebie brakowało.
- Do widzenia - szepnęła.
Potem jego ręce znalazły się na jej ramionach, wargi lekko musnęły policzek. Kiedy
szedł korytarzem, widziała jego głowę wyróżniającą się z tłumu pasażerów.
Stała pośrodku zatłoczonego terminalu lotniczego samotna jak nigdy w życiu.
Miała natychmiast wracać, ale nagle zapragnęła mocnej kawy. Przesiedziała nad nią pól
godziny. Musiała zamówić następ-
ną, bo ta całkiem wystygła. Kiedy wypiła, znów powtórzyła sobie w duchu, że musi
wracać. Podniosła się i bezwiednie podeszła do okna, skąd było widać szykujący się do startu
samolot. Patrzyła, jak kołuje na pasie startowym, potem nabiera szybkości i wzniósłszy się w
niebo, zmierza w slronę chmur.
Helen obserwowała migocące światła, dopóki nie zniknęły z pola widzenia. Nagle
wszystko się rozmazało. Zdziwiła się, że z pogodnego nieba spadł deszcz. Po chwili
zrozumiała, że to jej oczy łzawią.
Lot do Rzymu trwał długo i kiedy wylądowali, Lorenzo był półprzytomny. Jednak złapał
najbliższe połączenie lotnicze do Palermo, by znaleźć się w domu wieczorem następnego
dnia.
Renato i Heather czekali na niego, uściskali i triumfalnie zawieźli do domu. Matka
powitała najmłodszego syna z otwartymi ramionami, jej oczy lśniły radością. Fede. ukochany
matki z dzieciństwa, a teraz stały towarzysz, podał mu rękę. Heather uściskała go powtórnie,
chociaż utrudniała to jej coraz widoczniejsza ciąża, nawet Renato zdobył się na komplement.
- Spisałeś się doskonale - burknął. - Zamówienia nie mieszczą się w księgach.
- Chyba masz nam coś jeszcze do powiedzenia, prawda? - spytała niecierpliwie matka. -
Ma na imię Elena.
- Mamma, to nic wielkiego, nie ma o czym mówić, przysięgam. Jesteśmy jedynie
przyjaciółmi.
Baptista aż pisnęła z wściekłości.
- Całowaliście się już pierwszego wieczoru, przez cały ostatni tydzień byliście jak
papużki nierozłączki i ty mi mówisz, że jesteście tylko przyjaciółmi? Pyta cię mammal Za
kogo ty się uważasz, za gwiazdę filmową na konferencji prasowej?
54 LUCY GORDON
- Ależ skąd - zapewnił ją pospiesznie. - Przyjaźnimy się Ciężko razem pracowaliśmy i
trochę się bawiliśmy. To wszystko, przysięgam.
- Signora Angolini mówiła mi całkiem co innego.
- Maria vergine\ - Lorenzo złapał się za głowę. - Helen miała rację! Dziś Manhattan,
jutro cały świat!
- Jaka znów Helen? - spytała Baptista.
- Woli imię Helen niż Elena. Mamma, czy możemy o tym porozmawiać potem? Tak się
cieszę, że wróciłem. Gdzie jest Bernardo? Angie?
Nie było ani Bernarda, ani Angie. Jego przyrodni brat nadal mieszkał samotnie w
Montedoro, rodzinnej wiosce w górach Fałszywa duma kazała mu odtrącić ukochaną kobietę,
bo była bogata. Ale Angie podążyła za nim. Leczyła ludzi w tym niegościnnym miejscu.
Bernardo nabierał dla niej szacunku, może nawet pokochał ją od nowa, jednak nic nie
wskazywało na to, że się ponownie zeszli.
- Bernardo zniknął - wyjaśnił Renato. - Jak to ma w zwyczaju, bez uprzedzenia. Wróci,
kiedy zechce.
- Myślałem, że zastanę ich pogodzonych - westchnął Lorenzo. - Kiedy Angie nie zjawiła
się na przyjęciu urodzinowym mammy, bo śnieg uniemożliwił jej powrót od pacjenta, a Ber-
nardo wyszedł wcześniej... pamiętasz? Myślałem, że spieszy do niej.
- Tak było - przyznała Baptista. - Kiedy zadzwoniłam wieczorem do Angie, był u niej.
- Ale następnego dnia wyszedł - wtrąciła Heather - i do tej pory nie wrócił.
Przed snem Lorenzo wysłał maila do Helen. Mała to być zwięzła wiadomość, ale
nieoczekiwanie rozpisał się o Bernardzie i Angie, Pomyślał, że chyba się zagalopował. Czy
Helen zainteresują jego rodzinne kłopoty? Szybko, zanim zdążyłby
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 55
się rozmyślić, wcisnął funkcję "wyślij" i padł wykończony na łóżko. Po chwili zapadł w
sen.
Następnego ranka znalazł odpowiedź.
Jeśli chodzi o twojego brata, wiesz, co sądzę o tym, że ją zostawił.
- Dzięki - mruknął Lorenzo.
Skoro jednak ona siedzi tam w górach sama, to chyba ktoś powinien sprawdzić, co się z
nią dzieje. Podobno uważflcie ją za czfonka rodziny.
- Przecież byłem za granicą - warknął do monitora, a potem ze złością uderzył pięścią w
biurko.
Większość dnia spędził na omawianiu interesów z Renatem. Gdy tylko skończyli,
pojechał do Montedoro, zjawiając się w chwili, gdy doktor Angie Wendham kończyła pracę.
Była piękną blondynką, lecz dziś wyglądała na zmęczoną i smutną. Przywitała go serdecznie i
zaprosiła na kolację.
- Chcę się dowiedzieć wszystkiego o twoim pobycie w Ameryce - powiedziała.
Zamierzał opowiedzieć o swoich sukcesach handlowych, ale przez cały czas nie mógł
przestać myśleć o Helen, przez co jego opowieść była trochę chaotyczna.
- Jak jej na imię? - spytała Angie.
- Czemu kobiety potrafią wyciągać tylko jeden wniosek? Owszem, spędziłem trochę
czasu z córką zaprzyjaźnionej rodziny. Ma na imię Helen, ale zanim zabrzmią ci w uszach
weselne dzwony, wiedz, że jestem ostatnim mężczyzną, z którym chciałaby się związać.
Powiedziała mi to po dziesięciu minutach znajomości.
- Oświadczyłeś się jej po dziesięciu minutach? - Angie ze zdumienia szeroko otworzyła
oczy.
- Nawet na to nie czekała, od razu powiedziała mi, że szkoda fatygi.
56
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
57
- Czyżbyś spotkał kobietę odporną na twoje wdzięki?
- Jeśli tak to ujmujesz... Angie zachichotała.
- Podoba mi się ta panna - powiedziała. - Nie trzymaj mnie dłużej w napięciu - ciągnęła.
- Powiedz mi... Auuu!
Widelec spadł i uderzył ją w stopę. Lorenzo obserwował, jak schyla się po niego, potem
przyklęka. Przestraszony podtrzyma! ją szybko, nim osunęła się na podłogę.
- Nic mi nie jest - rzuciła pospiesznie.
- Wyglądasz bardzo mizernie.
- To był męczący dzień, nie miałam czasu na lunch. Posadził ją i zajął się
przygotowaniem kolacji.
- Jak sobie radzisz? - zapytał.
Trochę mu opowiedziała, ale jeszcze więcej przemilczała. Lorenzo mógł się jedynie
domyślać, co stało się w dniu urodzin Baptisty. Widząc, w jakim stanie jest Angie, doszedł do
wniosku, że trzeba coś z tym zrobić.
Następnego dnia wybrał się na poszukiwanie Bernarda. Przeczuwał, że znajdzie go w
opuszczonym gospodarstwie, w którym Bernardo zazwyczaj szukał schronienia. Miał rację.
Znalazł go tam i ignorując jego protesty, zaczął mówić o Angie.
- Nadal jestem twoim bratem i nie pozwolę ci schrzanić najlepszej rzeczy, jaka ci się
przytrafiła - powiedział i dodał znacząco: - Wszystko się zmieniło. Jeśli chcesz należeć do ro-
dziny, pora włączyć się w jej życie.
Choć nie uzyskał od Bernarda żadnej deklaracji, to w drodze powrotnej ogarnęło go
poczucie, że odwalił kawał dobrej roboty.
Nagle gwałtownie zahamował, zdumiony tym, co ujrzał między drzewami. Wyskoczył z
samochodu i ruszył w tamtym kierunku. Przez chwilę był pewien, że widzi Helen.
Tam! Pomiędzy jabłonkami. Stalą w pomarańczowej sukien-
ce, tej samej, którą miała na sobie w dniu jego odjazdu, i śmiała się jak wtedy. Podszedł
bliżej.
Nie było nikogo.
Spojrzał na drogę Był sam.
Samotny.
Zaczął się zastanawiać, co też ona porabia. Między Nowym Jorkiem a Sycylią różnica
czasu wynosi sześć godzin. Helen pewnie dotarła właśnie do pracy. Może siedzi przy biurku i
rozmawia z Erikiem. Pochylają się nad jakimiś dokumentami, jego jasne włosy splatają się z
jej ciemnymi lokami...
To przez tę wiosenną aurę. Wrócił pamięcią do ich ostatniego spaceru po kwitnącym
Central Parku, gdy próbował opisać wiosnę na Sycylii. Stąd te halucynacje. Na pewno.
Brakowało mu Helen.
Wieczorem wysłał jej kolejnego maila. Napisał wszystko o Bernardzie i Angie.
Przemilczał jedynie swoje podejrzenia na temat ciąży Angie z obawy, że Helen może
uprzedzić się do Bernarda.
Wczoraj przytrafiła mi się dziwna historia - czytał w odpowiedzi. - Szłam do pracy przez
Central Park i w pewnej chwili, mogłabym przysiąc, zobaczyłam ciebie. To oczywiście nie
byłeś ty, a jedynie gra świateł.
Lorenzo zdrętwiał. Oczywiście, oboje często o sobie myśleli. ale taki zbieg okoliczności?
Niemal dokładnie w tym samym czasie? Musi opisać jej swoją przygodę w sadzie.
Nie opisał. Nie potrafił znaleźć właściwych słów.
Minął tydzień bez wieści od niej. Lorenzo posmutniał. Przecież są przyjaciółmi. Poza
tym jako pracownica hotelu "Elroy" powinna z nim utrzymywać stałe kontakty w ramach
obowiązków służbowych. Zadzwoni i przypomni jej o tym. Wykręcił jej prywatny numer
telefonu, ale odezwała się automatyczna sekretarka. Różnica czasu.
Mógł wysłać maila, ale chciał usłyszeć jej głos. Dzwonił
58
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
59
więc regularnie przez cały dzień i wciąż trafiał na automat. O piątej nad ranem podjął
kolejną próbę. Tym razem cisnął słuchawkę na widełki, jakby go paliła. Był tak oburzony i
wściekły, że aż brakło mu tchu.
Erik!
Co on robi u Helen o północy?
A więc to tak!
Ekstra! Cudownie!
Do diabła!
Następnego dnia dostał od niej maila. Opisywała wczorajszy wieczór. Była z Erikiem w
kinie, a potem zaprosiła go do siebie na kolację.
Telefon zadzwonił, kiedy byłam w kuchni, a ponieważ Dilys wyszła, poprosiłam, żeby
odebrał. Rozmówca rozłączył się, ale wiem, kto to był.
Lorenzo jęknął.
To Mamma. Jestem pewna, że to ona, bo zadzwoniła ponownie i znów odebrał Erik.
Oczywiście następnego dnia dostałam reprymendę, że był u mnie tak późno. Czemu ludzie są
tacy podejrzliwi"}
- Nie mam pojęcia - mruknął.
Odpisał w równie beztroskim tonie i przez kilka dni korespondowali w zasadzie o
niczym. Tylko imię Erik pojawiało się w jej listach za często, jak na jego gust, choć już nie
pisała 0 wspólnych wieczorach u niej w domu.
Wymienili rodzinne ploteczki. Giorgio wściekł się, kiedy Lorcnzo wyjechał, nie
składając mu żadnej propozycji i krzyczał na Helen, aż mamma kazała mu się zamknąć.
Krytykowanie córki uważała za swój niepodzielny przywilej.
Wiem, że nasze matki są pod tym względem okropne - pisała. Mam nadzieję, że nie
obrywasz z mojego powodu.
Skończył się stan niełaski ze strony rodziny - odpisał. - Ber-
nardo wrócił i chce poślubić Angie, ale ta mówi "nie". Jest w ciąży, ale go nie chce.
Twierdzi, że oświadczył się z niewłaściwych powodów.
Helen zareagowała tak, że niemal słyszał oburzenie w jej glosie.
I bardzo dobrze! Jeśli oświadczył się tylko z powodu dziecka, powinno się go gotować w
olejul To niedopuszczalne, karygodne i podłe postępowanie.
Odpisał krótko:
Helen, to jest Sycylial
Odpowiedź była jeszcze krótsza:
Właśnie1.
Przed egzaminami Helen, Lorenzo zadzwonił do TransGift, firmy, która współpracowała
z kwiaciarniami na całym świecie. Podyktował treść bileciku: Z miłością i najlepszymi
życzeniami, Lorenzo i polecił dołączyć go do wielkiego bukietu czerwonych róż.
Ale już po chwili nabrał wątpliwości.
Zadzwonił jeszcze raz i zmienił róże na różowe, a treść bileciku na: Z najlepszymi
życzeniami, Lorenzo.
- Bez "miłości"? - spytał recepcjonista.
- Bez.
Odłożył słuchawkę i zasępił się. Może różowe były też zbyt śmiałe?
- Niech będą żółte - zadysponował - a tekst: Powodzenia na egzaminach.
W dziesięć minut później uświadomił sobie, że żółty jest dwuznacznym kolorem. Złapał
za słuchawkę.
- Tak, już przekazałem zlecenie - odparł zrozpaczony recepcjonista. - Ale jeszcze mogę
je odwołać.
- Na pewno?
- TransGift to niezawodna firma, ale jeśli nie może pan się
60
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
61
zdecydować na wybór kwiatów, może wolałby pan przesłać pluszowego misia?
- .
- Macie misie? Wspaniale!
- Z jakim wyrazem mordki? Romantyczny, macho czy głupi uśmiech?
- Głupi uśmiech. Wstążeczka z napisem: Powodzenia. Bez bileciku.
Kiedy odłożył słuchawkę, czuł się wyczerpany jak po ciężkiej harówce.
Helen zadzwoniła wieczorem.
- Dziękuję - powiedziała.
- A więc doszedł?
- Tak.
- Chciałem wysłać ci kwiaty - uprzedził jej pytanie - ale szybko więdną. Jego będziesz
mogła zatrzymać i ilekroć na niego spojrzysz, pomyślisz o mnie.
- To prawda - odparła rozbawiona.
- Dostałaś od kogoś kwiaty?
- Erik przysłał mi róże, ale jak mówiłeś, zwiędły.
- Jestem pewien, że były wspaniałe - powiedział, starając się ukryć zazdrość.
- Najpiękniejsze, jakie mieli w hotelowej kwiaciarni - zapewniła go. - Dostał na nie
duży rabat. Wolę Gigiego.
- Gigi? - ucieszył się.
- Przecież nie można nazwać pluszowego misia Lorenzo.
- To absolutnie nie jest imię dla niedźwiedzia - przyznał i dodał: - Powodzenia na
egzaminach. Daj znać, jak ci poszły, dobrze?
Helen odłożyła słuchawkę i popatrzyła w zamyśleniu na Gi-giego, który uśmiechał się do
niej głupkowato. Miał dwanaście centymetrów długości i złote, miękkie futerko. Dała mu
całusa i posadziła obok żółtych róż, które przybyły dziesięć minut przed misiem.
Obok stały także różowe, a dalej czerwone róże, które biły na głowę te od Erika. Na
biurku Helen leżały ozy bileciki.
TransGift nie był tak niezawodną firmą, jak utrzymywał recepcjonista.
Egzaminy trwały trzy dni. Helen była świetnie przygotowana. Wszystkie zagadnienia
związane z zarządzaniem hotelem znała doskonale zarówno w teorii, jak i w praktyce, więc
przystąpiła do pierwszego testu bez obaw. Okazał się jednak trudniejszy, niż przypuszczała i
bardzo przeżywała to w domu. Gigi spoglądał na nią z toaletki ze współczuciem.
- Idziesz jutro ze mną - powiedziała. - Potrzebuję cię.
To dziwne, ale następnego dnia, z Gigim w torebce, odzyskała pewność siebie. Może to i
trąci staroświeckim przesądem, ale przebrnęła przez najtrudniejsze pytania i wiedziała, że do-
brze jej poszło.
- Chciałbym zaprosić cię na kolację w przyszły poniedziałek - powiedział po
egzaminach z tajemniczą miną Erik. - Do Jaearandy".
- Dostałeś spadek? - spytała zdumiona. - Za samo wejście trzeba zapłacić fortunę.
Jestem zaszczycona, ale czy nie lepiej zjeść coś tu, ze zniżką?
- Kolacja ze zniżką nie pasuje do mojej koncepcji - upierał się. - Do tego, o czym
chciałbym z tobą porozmawiać.
Zaniepokoiła się. Erik najwyraźniej chciał zmienić zasady ich związku, ale ona nie czuła
się jeszcze gotowa. Wprawdzie Erik był człowiekiem, jakiego chciałaby poślubić - solidny,
od-pwiedzialny, no i, co najważniejsze, nie Włoch...
A Lorenzo? Lekkomyślny, pewnie niegodny zaufania. Sycylijczyk, który umiał poprawić
jej humor i miał wesołe, niebieskie oczy.
Ale przecież są tylko dobrymi kumplami. By to potwierdzić,
62
LUCY GORDON
napisała mu o planowanym z Erikiem wieczorze. Odpowiedział niemal natychmiast.
Zabiera cię do takiej restauracji? To musi być poważna sprawa! Mam racją?
Tak, twierdzi, że chce pogadać.
Zaręczyny!
Bzdura).
W poniedziałek wieczorem ubrała się wytwornie, a Erik z uśmiechem pocałował ją w
rękę. Wyjął z kieszeni czarne pudełeczko z napisem Cartier na wieczku.
- Otwórz - powiedział, podsuwając jej. W środku był złoty łańcuszek z medalionem.
Spojrzała na niego z zachwytem.
- Erik, nie mogę...
- Najpierw mnie wysłuchaj. Chcę, żebyś go nosiła z dwóch powodów. Po pierwsze -
moje gratulacje. Doskonale zdałaś egzaminy. Oficjalnie dowiesz się o tym za kilka dni. Po
drugie - cóż, jest mi trochę ciężko o tym mówić, ale jest coś, o czym chciałbym ci mimo
wszystko powiedzieć. - Wziął ją za rękę.
Słuchała w milczeniu. Z każdym słowem robiła się coraz szczęśliwsza. Spędzili uroczy
wieczór, a gdy wychodziła, łańcuszek zdobił jej szyję.
Lorenzo już czekał przy komputerze.
Wychodzisz za Erika!
Nie\
Co znaczy ta lakoniczna odpowiedź? Lorenzo nie miał wątpliwości, że w "Jacarandzie"
wydarzyło się coś dziwnego.
Przyjaciele mówią sobie wszystko. Ona też mu o wszystkim opowie, cierpliwości.
Ciekawość mogłaby go zgubić.
Nie spytał o nic, a ona mu nic nie powiedziała. Po tygodniu zrozumiał, że niczego się nie
dowie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Lorenzo wysłał Helen następnego misiaczka, tym razem z gratulacjami. Podziękowała
mu, lecz potem oboje mieli tyle pracy, że korespondencja zamarła na kilka tygodni. Wreszcie
Lorenzo przerwał milczenie. Miał dla niej ważne wiadomości.
Właśnie wracam ze ślubu - pisał. - Angie i Bernardo wreszcie pobrali się w Montedoro.
On odchodził od zmysłów, bo ona nie chciała się zgodzić, więc w końcu poprosił mammę o
pomoc i wszyscy pojechaliśmy do Angie. No i udało się\
Helen odpowiedziała z szybkością światła.
Porwaliście ją i zmusiliście do małżeństwa!
Nikt nie przymuszał Angie do niczego - odpisał. - Ona i Bernardo bardzo się kochają,
tylko są trochę poplątani.
Czyli nic chciała zrobić tego, czego się po niej spodziewaliście, więc ją wrobiliście.
To nie było tak.
Tym razem odpowiedź nie nadeszła. Przestraszony, chwycił słuchawkę i zadzwonił do
Helen.
- To nie tak - powtórzył, gdy tylko odebrała. - Wszyscy kochamy Angie. Nie mogliśmy
jej stracić.
- Nie chcę tego słuchać - oburzyła się. - Mów, co chcesz, ale i tak wiem, że miałam
rację. Angie powinna zostawić Bernarda.
Nagle jakieś licho podkusiło Lorenza.
- Na Sycylii kobieta nie może tak postąpić.
64
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
65
Szybko odsunął słuchawkę od ucha, a i tak dobiegł go ryk wściekłości.
- Martelli, masz szczęście, że dzieli nas Atlantyk!
- Wiem. Gdybym był przy tobie, powiedziałbym tylko: Si, cara, no, cara. Co tylko
rozkażesz, cara.
Co za ulga! Roześmiała się.
- Lorenzo, jesteś tam?
- Oczywiście.
- Ucichłeś tak nagle.
- Zastanawiałem się.
- Nad czym?
- Eee... nad czym? Chciałbym, żebyś tu była i zobaczyła, jak jest u nas miło.
Długa pauza.
- Naprawdę?
- Tak. Chciałbym, żebyś poznała mój dom, rodzinę, a ja bym pomógł ci pozbyć się tych
głupich uprzedzeń.
- Nic z tego. M o j e głupie uprzedzenia są m o j ą siłą. Nie cieszysz się, że umknąłeś w
porę?
- Ależ tak. A co u ciebie?
- W porządku. Ciężko pracuję.
- Jak tam Erik?
- Wyjechał.
Zatem nie ma go u niej, pomyślał z ulgą Lorenzo.
- Która u ciebie godzina? - spytał.
- Jedenasta. Właśnie się kładłam.
- Przepraszam, przeszkodziłem ci.
- Nic nie szkodzi, przynajmniej wyjaśniłeś mi to i owo. Na Sycylii pewnie dopiero
świta. Czemu nie jesteś w łóżku?
- Jestem, i to z panienką, która smacznie chrapie obok. Chwila wahania.
- Nie wierzę ci - powiedziała niepewnie.
- Znasz mnie aż za dobrze - westchnął.
- No jasne - usłyszał śmiech w jej głosie. - Pod maską playboya kryje się mały lord.
- To kłamstwa i oszczerstwa - obruszył się.
Znów się roześmiała i ten miły diwięk brzmiał mu w uszach długo potem, jak rozłączył
się, życząc jej dobrej nocy.
Położył się. Zwykle zasypiał od razu. Jednak teraz leżał w ciemnościach i myślał o tym,
czego nie śmiał jej powiedzieć.
Nikt nie cieszył się ze ślubu Bernarda bardziej od Lorenza. Na weselu tańczył z
najładniejszymi dziewczynami, co ugruntowało jego opinię playboya. Jego radość była tym
większa, ponieważ znał porzekadło, że jeden ślub pociąga za sobą następny. Oczekiwał, że
matka ogłosi zamiar wyjścia za swego ukochanego z czasów młodości. Ale Baptista myślała
o zupełnie innym ślubie. Nagle Lorenzo uświadomił sobie, że wszyscy patrzą na niego.
- O co chodzi? - przeraził się. - Nic z tego. Wszyscy uśmiechnęli się znacząco.
- Dajcie spokój - rzekł stanowczo. - Pomyślę o tym za dziesięć lat. Na razie nie ma
mowy. Ogłuchliście?
Jego gwałtowny protest rozbawił wszystkich.
On sam poczuł zdumienie, bo ujrzał w duchu piękną twarzyczkę Helen. Co za nonsens!
Przecież już przy pierwszym spotkaniu ustalili, że małżeństwo w ich wypadku nie wchodzi w
rachubę.
Twarz Helen rozpłynęła się i Lorenzo roześmiał się również.
Jednak nigdy nie zapomni wyrazu szczęścia na twarzach Angie i Bernarda.
Kiedy wszedł dziś do pokoju matki, by życzyć jej dobrej nocy. Baptista powiedziała z
ulgą:
- Chyba wszystko wreszcie się ułożyło.
- Tak, choć martwiłem się do ostatniej chwili.
66
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 67
- A ja nie, zwłaszcza po tym, jak Bernardo przyszedł do mnie, prosząc, bym pomogła
mu przekonać Angie. Wtedy byłam pewna, że Angie jest dla niego tą jedyną.
- Skąd wiedziałaś? Jak odróżnić tę jedyną od...? - Lorenzo odwrócił wzrok i lekko
poczerwieniał.
- Bernardo jest bardzo dumnym człowiekiem - odparła Baptista - a jednak dla Angie
odrzucił dumę. - Zerknęła wesoło na Lorenza. - I ty też pewnego dnia, mój synu...
- Nie mówmy o tym - rzekł pospiesznie.
- Jak chcesz. - Wzięła go za rękę. - Martwię się o ciebie, syneczku.
- O mnie? Przecież mam cudowne życie.
- Wiem, skaczesz z kwiatka na kwiatek. Jednak z czasem...
- Mamma, nie zamierzasz chyba aranżować mi małżeństwa, jak to zrobiłaś moim
braciom - rzekł twardo Lorenzo.
- Myślę, że załatwisz to sam. Czy wiesz, jak często rozmawiasz z Eleną Angouni?
- Naprawdę? - spytał przestraszony. - Nieważne. Możesz o niej zapomnieć. Ona jest
niemal zaręczona z mężczyzną o imieniu Erik. Twierdzi, co prawda, że nie, ale mnie nie
oszuka. Ogłoszą to lada dzień.
- Czy z tego powodu cierpisz?
- Wcale nie. Dobranoc, mamma.
- Dobranoc syneczku.
Helen przyjechała na lotnisko z godzinnym opóźnieniem. Liczyła jednak, że zdąży, nim
Lorenzo przejdzie przez odprawę. Nie chciała, by myślał, że go zawiodła.
Nie dostrzegła go w tłumie, wiec spojrzała na tablicę przylotów. Na szczęście jego lot też
był opóźniony. Samolot jeszcze nie wylądował. Zamówiła kawę i zajęła miejsce przy oknie,
skąd mogła obserwować płytę lotniska.
Mimo nawału zajęć wciąż myślała o swoim sycylijskim przyjacielu. W dzień pracowała
jako asystentka Erika. Wieczorami umawiała się z różnymi mężczyznami. Niektórzy byli
młodzi, niektórzy w średnim wieku; bogaci biznesmeni, biedni studenci medycyny, artyści.
Wszyscy jednakowo nudni. Żaden z nich nie umiał jej rozbawić.
Zanim poznała Lorenza, nie wiedziała, jakie to ma znaczenie. Teraz każdy adorator
wydawał się jej nijaki i bezbarwny.
Usiłowali zaimponować jej romantyczną postawą, nie szczędzili kwiatów, prezencików i
komplementów. A ona każdego z nich porównywała w myślach do Lorenza.
Nadszedł czerwiec. Nie było go przez trzy miesiące i pewnie by nie przyjechał, gdyby
Elroy Company nie chciała rozszerzyć działalności.
- Jeszcze tego nie ogłosili - powiadomiła Lorenza przez telefon - ale kupują hotele w
całych Stanach. "Elroy" będzie teraz w Chicago, Los Angeles, Las Vegas i innych miastach.
Wszyscy dostawcy zostaną zaproszeni do negocjacji.
- Już lecę - zapewnił ją gorączkowo.
I będzie tu za chwilę. Spojrzy w jego wesołą twarz, świat znów odzyska barwy.
Uśmiechnęła się.
Tymczasem minęła godzina, potem druga. Wreszcie wyruszyła na poszukiwanie
Charliego. Poznała go na jakimś szkoleniu. Pracował na lotnisku i podobno wiedział o nim
wszystko.
Kiedy podała mu numer lotu, jego twarz wydłużyła się.
- M a j ą kłopoty. Nie m o g ą otworzyć podwozia, więc krążą, próbując się z tym
uporać.
Helen zbladła.
- A jeśli się im nie uda?
- Wylądują na brzuchu. Teoretycznie oznacza to kraksę, ale nie powinno być tak źle.
Oszołomiona wróciła do stolika przy oknie. Usiłowała opa-
68
L U C Y GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
69
nować panikę. Charlie miał rację. Na pewno im się uda. Tymczasem na płycie lotniska
pojawiły się karetki i wozy strażackie.
"Panie i panowie, przepraszamy za opóźnienie lotu numer..."
Te słowa wstrząsnęły nią do głębi. Z przerażeniem czekała na ciąg dalszy.
"...wyląduje w ciągu dziesięciu minut".
A co z podwoziem?
Pobiegła na taras widokowy. Wytężyła wzrok. W i e ś ć " musiała się rozejść", bo obok
dostrzegła mnóstwo zdenerwowanych osób. które podobnie jak ona wpatrywały się w
chmury. Nagle ukazał się samolot, a jego widok wywołał entuzjazm.
Helen niezbyt dokładnie pamiętała, co było potem. Maszyna wylądowała gładko,
potoczyła się po pasie i zahamowała z piskiem, po czym zaczęła kołować w stronę terminalu.
Wszyscy pobiegli do środka, tylko ona stała bez ruchu, jak słup soli.
Czuła, że za chwilę rozpłacze się z radości i zdenerwowania, a jeśli nie weźmie się w
garść, rozpadnie się na kawałki.
Chciała pójść do wyjścia dla pasażerów, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. To
wszystko było złudzeniem. Samolot rozbił się, Lorenzo zginął i nigdy go już nie zobaczy.
- Helen... Helen?
Przed nią stał Lorenzo i lekko potrząsał ją za ramiona.
- Helen? - powtórzył. - Czemu płaczesz, cara!
Czuła nutka w jego głosie niemal ją rozbroiła, lecz postanowiła być twarda.
- Wcale nie płaczę - odparła, wycierając twarz.
- Już myślałem, że znudziło ci się czekanie i pojechałaś do domu. Przepraszam za
spóźnienie. Mieliśmy kłopoty.
- Tak, podwozie. Co wam powiedziano?
- Kazali nam przygotować się do awaryjnego lądowania. - Jego łobuzerski uśmiech
nieco przybladł. - Oczywiście wiedz lałem, że nic mi się nie stanie.
- Tak, ja też byłam pewna.
Z jej oczu znów popłynęły łzy, ale tym razem nie próbowała ich powstrzymać. Lorenzo
wziął ją w ramiona i po przyjacielsku uścisnął.
- Już myślałem, że cię nie zobaczę - rzekł nieswoim, gardłowym głosem.
- Nie mów tak - jęknęła, bijąc go po ramionach. - Jak mogłeś mnie tak nastraszyć? Jak
mogłeś? - Przywarła do niego, chcąc jeszcze raz upewnić się, że to nie sen.
- Potrzebuję czegoś mocniejszego - rzekł wreszcie niezbyt pewnym tonem i mocno
objęci ruszyli w stronę baru.
Zmienił się przez te trzy miesiące. Śródziemnomorskie słońce pozłociło jego skórę i
rozjaśniło włosy, przez co oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie. Serce Helen nadal
mocno waliło, lecz gdy spoglądała na Lorenza, wiedziała, że nie jest to wynik dzisiejszych
dramatycznych przeżyć.
Nadal jednak bała się stracić dla niego głowę.
Usiedli przy barze i popatrzyli na siebie podejrzliwie.
- Chyba się o mnie nie bałaś, co? - spytał.
- Skądże!
- Faktycznie, sam widziałem - odparł z satysfakcją.
- Zastanawiałam się, jak czuje się człowiek na pokładzie uszkodzonego samolotu -
dodała szybko. - Stąd moje zdenerwowanie.
Jak mogła być tak nierozsądna? Poczuła ulgę, gdy go ujrzała. I co z tego? Czy od razu
musiała rzucać się mu na szyję?
- Fakt, można się zdenerwować, - Popatrzył na nią z łobuzerskim uśmiechem.
- Co z ciebie za typek!
- Ja?
- Nie rób takiej niewinnej miny! Ciągle mam z tobą jakieś problemy...
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
71
70
LUCY GORDON
- To niesprawiedliwe - zaprotestował.
- A kto wprowadził zamieszanie w moje życie? Przez twój pocałunek moi rodzice doszli
do niewłaściwych wniosków, i w ogóle...
W dodatku wkradłeś się w moje sny, sprawiłeś, że tęsknię do ciebie i uświadomiłeś mi
prawdę, której nie chcę znać, dokończyła w myślach.
Ujął jej dłoń i spojrzał w oczy.
- Kiedy miałem osiem lat, jak wszyscy chłopcy w moim wieku wyruszyłem na wyprawę
i zgubiłem się. Cała wyspa szukała mnie przez wiele godzin. Gdy wreszcie odstawiono mnie
głodnego i zziębniętego do mammy - cichutko gwizdnął - rany, ale mi się oberwało!
Spojrzała na ich splecione dłonie i znów ogarnął ją lęk na myśl, że tak łatwo mogła go
stracić. Na szczęście jest tu, a ona czuje ciepło jego rąk. Opanowała się pospiesznie.
- Chyba powinniśmy ruszać - odezwała się.
- Oczywiście - odparł jak ktoś wyrwany ze snu. W samochodzie omawiali plan jego
podróży.
- Najpierw kilka dni na miejscu, żeby dowartościować starych klientów. Potem
Richmond, Phoenix, San Francisco, Los Angeles, Memphis, Dallas i Nowy Orlean. Naprawdę
będę bardzo zajęty!
- Z Nowego Orleanu lecisz prosto do domu czy wpadniesz do Nowego Jorku? - spytała
ostrożnie.
Przez chwilę milczał.
- Jeszcze nie wiem - powiedział w końcu dziwnym głosem. - Zjesz dziś ze mną kolację?
- Chyba tak - odparła obojętnym tonem, choć już tydzień temu zaznaczyła ten dzień w
kalendarzu.
- Spotkamy się o ósmej w "Imperial Bar*'.
Po południu miała mnóstwo pracy, ale uporała się z nią
w błyskawicznym tempie. W "Imperial Bar" zjawiła się kilka minut wcześniej. Lorenzo
zaniemówił na jej widok. Biała suknia, spływające na ramiona czarne włosy, kuszący dekolt
ozdobiony medalionem. Ona również poczuła mocne bicie serca. Jedwabna koszula wręcz
nieprzyzwoicie podkreślała męską urodę Lorenza. Helen z trudem opanowała się, ale nie
potrafiła zgasić promiennego uśmiechu, którym obdarzyła go na powitanie.
- Dokąd jedziemy? - zapytała, gdy wsiadali do taksówki.
- Jacaranda" - uśmiechnął się. Wziął ją za rękę i powiedział: - Jesteś śliczna.
Pokręciła głową.
- Co ja takiego powiedziałem?
- Mówisz to samo co inni.
- Już nie będę - odparł w popłochu.
Milczał więc przezornie, ale gdy znaleźli się w restauracji i zamówili wino, spytał
surowo:
- Jacy znowu inni? Jako przyjaciel domagam się odpowiedzi.
- Nie narzekam na brak powodzenia - odparła wesoło.
- A Erik? Nie ma nic przeciwko temu?
- Skądże.
- Jak to w końcu z nim jest? Zaręczyliście się czy nie?
- Mówiłam ci przecież, że nie.
- Tak, ale byłaś przy tym bardzo tajemnicza. Co takiego chciał ci powiedzieć, że mógł
zrobić to jedynie tutaj?
- Po pierwsze, chciał mi dać to. - Helen dotknęła medalionu.
- Musiał kosztować kilkaset dolarów.
- Prawie tysiąc.
- Serio? - spytał kwaśno. -1 nie jesteście zaręczeni?
- To na przeprosiny i na pożegnanie.
- Ma kogoś innego?
72 LUCY GORDON
- Zawsze miał. Ja byłam zasłoną.,.
- A to palant!
- . . . wreszcie zdecydował się ujawnić.
- Jak to? - zdziwił się Lorenzo.
- Poznałam tego kogoś. Ma na imię Paul.
Lorenzo zakrył oczy ręką. Usiłował się opanować, na próżno. Wybuchnął gromkim
śmiechem.
Helen śmiała się razem z nim. Jednak wciąż myślała o tym. CO wówczas powiedział jej
Erik:
"Wiem, że mi wybaczysz, bo od pewnego czasu stało się dla mnie jasne, że kochasz
Lorenza. Chyba nie masz mi za złe. że to mówię?"
Miała, ale przemilc/ula.
- Gdy myślę o tym teraz - odezwała się poważnie - dochodzę do wniosku, że Erik
zawsze zachowywał się nieco na pokaz. Mnóstwo romantycznych gestów, ale zawsze na
dystans. Nie zwracałam na to uwagi, bo mi na nim nie zależało. Czemu tak patrzysz?
- Ależ nic. - Lorenzo pospiesznie zrobił poważną minę. To głupie, ale nagłe usłyszał
ślubne dzwony.
Kelner podał wino. a gdy się oddalił, Lorenzo wzniósł toast.
- Za pomyślnie zdane egzaminy.
- Dziękuję. To zasługa Gigiego. Jest taki słodki. Jak wpadłeś na pomysł z pluszowym
misiem? Zwykle wysyła się kwiaty.
- Wiesz, że nigdy nie robię tego, co inni faceci... - zawiesił glos. Błysk w jej oczach
potwierdził obawy, które powziął, oglądając wyciąg z konta. - Czyżbyś dostała wtedy coś
jeszcze?
- Tylko trzy bukiety kwiatów i trzy bileciki. Jęknął.
- Chciałam ci podziękować wtedy przez telefon, ale wywnioskowałam, że nie miałeś o
tym pojęcia.
- Nie chciałem, żebyś mnie źle zrozumiała, dlatego anulo-
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 73
wałem zamówienia. Jednak wyciąg bankowy trochę mnie zaniepokoił.
* Spodobały mi się te bileciki - i wiedziona nagłym impulsem dodała: - zwłaszcza
pierwszy.
- Ach, ten...
- Tak, tylko nie za bardzo rozumiem, w jakim znaczeniu użyłeś słowa miłość.
- Ja też nie.
Zapadła niezręczna cisza. Helen spojrzała na Lorenza. W jego oczach wyczytała
wszystko, czego usiłowali się wyprzeć. Powrócił czar ich pierwszego wieczoru, gdy w jego
ramionach zakręciło się jej w głowie od pocałunku.
Szybko wzięła się w garść. To, co wtedy zaszło, było jedynie porywem chwili.
- No to mamy problem - zauważył nieśmiało Lorenzo.
- Niekoniecznie - odparła zadziornie.
- Och! Myślałem, że może ty... przepraszam, nie chciałem wprawiać cię w zakłopotanie.
- Ależ skąd - odrzekła pospiesznie. - Oczywiście, nie będzie problemu, jeśli do tego nie
dopuścimy. To, co się dziś stało... bałam się, że zginiesz.
- A ja, że cię już nigdy nie zobaczę.
- Otóż to. Takie sytuacje wywołują silne emocje. To wszystko. Nic się za tym nie kryje.
- Oczywiście, że nie - przytaknął bez wahania.
Potem nic wracali już do tego niebezpiecznego tematu. Helen jednak nie czuła się z tym
dobrze. Ogarnęło ją przygnębienie. Lorenzo nie zauważył tego, bo sam też stracił humor.
Trzy bezcenne dni w Nowym Jorku na nic nie wystarczyły. Służbowy lunch z Erikiem,
spotkania ze starymi i nowymi klientami, niezliczone telefony.
74 LUCY GORDON
Z D Ą Ż Y Ć DO PALERMO
75
Ostatniego wieczoru Lorenza czekała jeszcze obowiązkowa kolacja u Angolinich.
podczas której musiał znosić aluzje mammy i poppy oraz impertynencje ze strony Giorgia.
- Przepraszam - powtarzała w taksówce Helen podczas drogi powrotnej.
- Nie martw się. Od rodziny nie ma ucieczki. Możesz po stawić mi drinka na
pocieszenie.
Lepiej nie, ostrzegał ją wewnętrzny głos.
- Z przyjemnością - odparła.
"Elroy" miał własny klub nocny, słynący z dobrej muzyki Tego wieczoru grał tradycyjny
jazz band, było i wesoło, i głośno. Znaleźli stolik w kąciku, ale hałas uniemożliwiał rozmowę.
Przetańczyli wiec najbliższe pół godziny.
- Tego mi brakowało - powiedział Lorenzo, kiedy usiedli. Oboje oddychali ciężko.
Helen wciąż czuła, jak krew tętni jej w żyłach muzycznym rytmem, i było jej dobrze.
W przyćmionym niebiesko-różowym blasku świateł ledwo mogła dojrzeć twarz Lorenza.
Wpatrywała się w niego, usiłując utrwalić ten obraz w pamięci na kilka następnych tygodni.
Czuła się zmęczona. Trzy dni udawania, że to, co odkryli na lotnisku, było nieprawdą.
Przyglądał się jej uważnie i choć wiedziała, że myśli o tym samym, próbowała to
ignorować.
- Wyjeżdżam jutro wczesnym rankiem.
- Wiem.
- Pożegnajmy się już teraz.
- Tak... - Poczuła bolesne ukłucie w sercu. Kiedy przycisnął usta do jej dłoni, wszystko
wymknęło się jej spod kontroli. Pochyliła się w jego stronę i gdy podniósł głowę, ich wargi
otarły się o siebie.
- Elena... - szepnął, nazywając ją tak po raz pierwszy.
- Proszę, nie - odszepnęła.
- Przecież wiesz...
- Tak, ale o pewnych sprawach lepiej zapomnieć. W przeciwnym razie możemy
wszystko stracić.
- A może wszystko zyskać? - spytał cicho. Pokręciła głową.
Westchnął.
- Chyba masz rację - rzekł niechętnie. - Chciałem tylko spytać przyjaciela o radę.
- Twój przyjaciel - wydusiła z trudem - nie chce niczego, co popsułoby tak cenną dla
niego przyjaźń.
Gdyby nie pocałował jej pierwszego wieczoru. Sądziła, ze potrafi uporać się ze
wspomnieniem tamtego zetknięcia warg, lecz jej ciało domagało się czegoś więcej. Pragnęło
Lorenza.
- Masz rację, pora się pożegnać - powiedziała z wysiłkiem. - Musisz wcześnie wstać.
- Chyba tak - odparł. Wiedział, czemu przed nim ucieka. W windzie byli sami i gdy
tylko drzwi zamknęły się, ujął jej
twarz w dłonie i pocałował w usta.
- Tego nie mógłbym zrobić w holu - szepnął - a bardzo chciałem. Jeszcze nie musimy
się żegnać...
Próbowała coś powiedzieć, lecz znów zamknął jej usta pocałunkiem. Jesteśmy tylko
przyjaciółmi, myślała gorączkowo. Pożądanie, które ją ogarnęło, najwyraźniej drwiło sobie z
przyjaźni. Pragnęła, by dotykał jej wszędzie i sama chciała go dotykać. Przywarła do niego,
modląc się o powrót zdrowego rozsądku
Jednak zdrowy rozsądek ją opuścił wobec pragnienia obnażenia się przed Lorenzem.
Wiedziała, że jest piękna, lecz cóż z tego, skoro jej ciała nie może widzieć mężczyzna,
którego pożąda? Jeszcze chwila i...
Winda zatrzymała się. Wsiedli jacyś ludzie. Magiczna chwila mineła.
76
LUCY GORDON
Rozstali się w jaskrawo oświetlonej części recepcji.
- Do widzenia, signor Martelli - powiedziała, podając mu rękę.
- Do widzenia, panno Angolini. Doceniam pani pomoc.
- Proszę dzwonić, gdyby pan czegoś potrzebował.
- Nie omieszkam.
Odszedł. Tak bardzo czekała na jego przyjazd, a tymczasem kilka wypełnionych pracą
dni minęło błyskawicznie i Lorenzo znów wyjeżdżał. Może jeszcze wpadnie na krótko. A
potem wróci na Sycylię. Pewnie na zawsze.
Postąpiła słusznie. Nie miała co do tego wątpliwości. Loren zo wyjedzie do Włoch, a ona
z nim nie poleci. Nawet gdyby ją o to prosił, ale przecież nie zrobił tego.
Dlatego mogła pogratulować sobie mądrości, która uchroniła ją przed popełnieniem
straszliwego błędu.
Tylko czemu miała wrażenie, że błędem była ta wyjątkowo słuszna decyzja?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Przed recepcją nowoorleańskiego hotelu "Elroy" ustawiła się kolejka gości. Helen
przestępowała z nogi na nogę, wachlowała się gazetą i rozglądała dookoła, zastanawiając się,
czy dobrze zrobiła, przyjeżdżając bez uprzedzenia. Wyur.ymała sześć tygodni bez Lorenza.
Gdy tylko udawało mu się choć na chwilę oderwać od zajęć, otrzymywała zabawne maile i
telefony. Ten na pozór beztroski chłopiec naprawdę ciężko harował. Podziwiała go za to.
Wyobrażała go sobie w każdym kolejnym mieście, w którym przebywał. Kiedy dotarł do Los
Angeles, widziała, jak jego szerokie ramiona i przystojna twarz przyciągają uwagę pięknych
kobiet na plaży. Musiało się ich kręcić wokół niego mnóstwo i fakt, że nigdy o tym nie
wspominał, wydawał się co najmniej dziwny. Sprawa była jasna. Na pewno oddawał się
wyuzdanej rozpuście i niebawem przyjdzie jej zmienić zdanie na jego temat. Raz na zawsze.
Przynajmniej tak sobie wmawiała.
A teraz była w Nowym Orleanie. T e n pomysł dojrzewał w niej przez kilka dni, aż
wczoraj oświadczyła Erikowi, że musi odpocząć i przyleciała najbliższym samolotem. W
miarę jak kolejka posuwała się naprzód. Helen coraz bardziej żałowała tego wybryku. Wtedy
ujrzała Lorenza. Wyglądał tak, jak sobie wyobrażała. Przez moment myślała
78
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 79
nawet, że wyobraźnia znów płata jej figla. Wyłonił się z głębi hotelu, opalony bardziej
niż zwykle, emanujący męskością.
Towarzyszyła mu młoda, może osiemnastoletnia dziewczyna. Była przepiękna. Rude,
długie do pasa włosy, smukłe biodra i kusząco sterczące piersi. Helen po nocy spędzonej w
samolocie, w podróżnych ciuchach, czuła się zmęczona i stara.
Chyba wyszli z hotelowego basenu. Lorenzo miał jasne spodnie i rozpiętą koszulkę z
krótkimi rękawami. Dziewczyna owinęła się bardzo przezroczystą tkaniną, spod której
prześwitywało bikini. Uwiesiła się na ramieniu Lorenza, jakby chciała wziąć go sobie na
pamiątkę.
Helen marzyła o bezpiecznej kryjówce. Lorenzo za nic nic może odkryć jej obecności.
Dopiero wyszłaby na idiotkę. Był jednak tak blisko, że każdy ruch przyciągnąłby jego uwagę.
Tuż za nimi szła para w średnim wieku.
- Hej, Lorenzo - zawołał mężczyzna. - Stare dziadki i d ą rozprostować kości. Czemu
nie chcesz zabrać Calypso po małe zakupy?
Helen zauważyła, że Lorenzo wygląda na zmieszanego.
- Naprawdę muszę wracać do pracy, panie Baxter - odparł, usiłując uwolnić się od
Calypso.
- Miałeś mi mówić Dagwood.
- Muszę popracować, Dagwood.
- Co za bzdury! Właśnie zarobiłeś u mnie milion. Odpręż się, zabaw.
- Zaraz przyjedzie lu moja dziewczyna. - Rozpacz w głosie Lorenza zaskoczyła Helen.
- Nie wierzę, że masz dziewczynę - droczyła się Calypso. - Tylko udajesz niedostępnego
- zachichotała. - Lubię to u f a -cetów.
- Helen istnieje naprawdę - bronił się Lorenzo - i będzie tu lada chwila.
- Przecież nie wiesz na pewno - paplał wesoło Dagwood. -A zresztą, na co ci ona?
Młody chłopak powinien wiedzieć, jak się zabawić, no nie? - Mrugnął znacząco, - Zadzwoń i
spław ją.
- Zaraz zadzwonię. - Lorenzo wreszcie wyswobodził rękę i odszedł na bok, gorączkowo
szukając w torbie telefonu komórkowego. Calypso wzruszyła ramionami i zniknęła w barze.
Helen przysunęła się bliżej, by podsłuchać rozmowę.
- Czy panna Angolini już wróciła? To samo mówił pan ostatnim razem, ale nie
oddzwoniła do mnie... Nic pan nie rozumie. Muszę z n i ą porozmawiać. To sprawa życia i
śmierci... Nie mogę tego przekazać...
- Więc lepiej powiedz mi to wprost - odezwała się rozbawiona Helen.
Omal nie zemdlał.
- Skąd się tu wzięłaś? - szepnął, a wygłądał przy tym, jakby zobaczył ducha.
Helen złożyła dłonie, udając dżina.
- Potarłeś lampę, mój panie i oto jestem - znów stała się sobą. - Co tu jest sprawą życia
lub śmierci? - Zerknęła na
Baxtcrów - Mam zgadywać?
- Helen, ratuj! Ta dziewczyna to pirania i wybrała mnie na kolejny posiłek. Nie mogę
powiedzieć: spadaj, bo jej ojciec,
Dagwood Baxter z Baxter Consumables, złożył u mnie wielkie zamówienie. Więc muszę
się subtelnie z tego wywinąć.
- Subtelnie? Ty?
- No dobra, żarty na bok! Mam zamówienie, które zrobi wrażenie na moim bracie, ale
za to moja cnota jest w poważnym niebezpieczeństwie. Usiłuję uratować jedno i drugie.
- A co jest ważniejsze? Spojrzał na n i ą z wyrzutem.
Sytuacja wyglądała zabawnie, ale Helen spoważniała.
82
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 83
Miała mnóstwo uciechy, wybierając sukienkę w hotelowym butiku. Swój dobry gust
musiała odłożyć na inną okazję i zdecydowała się na wąski, głęboki dekolt, przy którym nie
mogła włożyć stanika.
Sukienka z kremowego jedwabiu nie zakrywała kolan, ukazując jej długie, kształtne nogi.
Złoty pasek, złote kolczyki i złote sandałki dopełniały całości. Wydała cichy jęk, gdy przej-
rzała się w lustrze. Ale co tam!
Chciał, żeby była sexy, to będzie.
Spodziewała się jego reakcji, ale własna ją zaskoczyła, gdy ujrzała Lorenza w
swobodnym wieczorowym stroju. Rozpięta pod szyją biała jedwabna koszula odsłaniała
wspaniałą opaleni znę. Nietrudno było go uznać za pana stworzenia. Jednak prę dzej jej
kaktus wyrośnie, niż da to po sobie poznać.
- Ujdę w tłoku? - spytała wesoło. Wziął głęboki wdech.
- Tak mi się wydaje.
Teraz była rada, że poszła na całość. Podziw w jego oczach wynagrodził jej wszystko.
- No to do roboty, panie stworzenia.
Trzymając się za ręce, poszli do restauracji nad brzegiem basenu. Ich gospodarze już na
nich czekali. Dagwood natychmiast wstał i usadził Helen obok siebie. Lorenzo, chcąc nie
chcąc, musiał usiąść obok Calypso.
Helen nie miała trudności z rozgryzieniem Dagwooda. Zaczął z niewielkim kapitałem i
doszedł do fortuny, co nieustannie podkreślał. Stać go było na wszystko, na co miał ochotę, i
przywykł do tego.
Jego żona była bardziej interesująca. Nie mając żadnego wpływu na męża ani na córkę,
oddała się swej pasji, czyli językoznawstwu. Precyzyjne używanie słów pasjonowało ją do
tego stopnia, że potrafiła przerwać najciekawszą nawet rozmo-
wę, by podać dokładną definicję. Mąż nie ukrywał swego podziwu dla niej.
Helen wydawało się, że ubrała się wyzywająco, ale gdy ujrzała Calypso... Dziewczyna
miała na sobie coś przykrótkiego od dołu i od góry, co miało niebezpieczną tendencję do
zbiegania się w stronę środka. Lorenzo, jak stwierdziła z zadowoleniem, starał się, mimo prób
Calypso, nie patrzeć na nią.
Dagwood próbował odwrócić uwagę Helen od Lorenza. Opowiadał o sobie, pytał ją o
pracę w hotelu. Odpowiadała wyczerpująco. W końcu Dagwood zapytał, jak dawno znają się
z Lorenzem.
- Od lutego - rzekł Lorenzo. - Poznaliśmy się w niezwykłych okolicznościach. Może
opowiesz - zwrócił się do Helen - jak po zaledwie dziesięciu minutach dyskutowaliśmy już o
małżeństwie?
- To chyba nikogo nie interesuje - odparła.
Ale słowo "małżeństwo" wyrwało Calypso z chronicznego stanu samouwielbienia.
- Aż tak bardzo się na siebie napaliliście? Helen spuściła oczy, usiłując stłumić śmiech.
- Tak bardzo. To wywołało mnóstwo kłopotów.
- No dobrze - warknął niezadowolony z obrotu sprawy Dagwood. - Napijmy się jeszcze.
- Lorenzo - Helen próbowała zmienić temat - opowiadał mi o swojej podróży...
- Założę się, że nie mówił ci o wszystkim - zachichotała Calypso, przysuwając się do
Lorenza.
- Wątpię, czy wszystko by mnie interesowało - odparła Helen chłodno, czując, jak coraz
bardziej nie lubi młodocianej wampirzycy.
- Założę się, że nie mówił ci niczego - triumfowała Caly-pso. - Że co? - zwróciła się do
matki, która szepnęła jej coś na
84
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 85
ucho. - Na Boga, mamo, kogo obchodzi podwójne przeczenie? Na pewno nie nas,
prawda, kochanie? - Przebierała palcami po szyi Lorenza.
Tego już było za wiele! Helen z uśmiechem nachyliła się do Calypso.
- Jeśli nie chcesz skończyć w basenie, zabieraj łapy od mojego faceta.
- Tatuśku! - Pisk Calypso omal nie wypchnął wody z basenu.
Dagwood zerwał się na równe nogi, wprost kipiąc złością.
- Co jest z wami, ludzie? Jesteście zwierzakami. Nie będę tego znosił. Ty! - Wycelował
palce w Lorenza. - Opanuj się natychmiast.
Lorenzo spojrzał na niego wzrokiem, w którym płonęła sycylijska wściekłość.
- Co ma pan na myśli, panie Baxter? - spytał aksamitnym głosem.
Dagwood wycelował palec w stronę Helen.
- Ona obraziła m o j ą córkę.
- Wcale nie - zauważyła spokojnie Maggie. - Powiedziała, że wrzuci ją do basenu. To
nie była obelga, tylko groźba.
- A co to za różnica? - warknął Dagwood.
- Ściśle ujmując...
- Cholera, Maggie, to nie jest pora na wykład.
- Chciałam tylko pomóc, kochanie.
- Obra... groziła mojej córce - nie ustępował Dagwood. -I co zamierzasz w związku z
tym zrobić?
Lorenzo wstał. Pod wpływem jego spojrzenia Dagwood c o f -nął się o krok.
- Zamierzam się z nią ożenić - rzekł beznamiętnym tonem.
- To możesz się pożegnać ze sprzedażą swojej marchewki dla Dagwooda C. Baxtera,
łaskawco.
Lorenzo zmierzył go pogardliwym wzrokiem.
- Panie Baxter, wypchaj się pan swoim zamówieniem. Dagwood prychnął i, zabierając
swoją rodzinkę, oddalił się
z godnością. Kiedy zostali sami, Lorenzo zerknął na Helen niepewnie.
- Byłeś wspaniały - wykrztusiła, nie mogąc opanować śmiechu. - Pierwszy mężczyzna,
który wolał moją rękę od miliona dolarów.
- Helen...
- W porządku, wiem, że tak nie myślałeś.
- Oczywiście, że nie - dodał szybko. - Nie spieszno rru umierać.
- Niemniej nadal uważam, że byłeś wspaniały.
- Akurat! Raczej wystraszony.
- Jak to?
- Nieważne. Zatańczmy.
Lorenzo poprowadził ją na parkiet, gdzie wmieszani w tłum mogli schować się w swoich
ramionach.
- Jak zamierzasz wyjaśnić bratu utratę kontraktu na milion dolarów?
- Powiem mu, żeby tu przyjechał i sam spróbował wejść do jaskini Iwa. Dajmy spokój
mojej rodzinie. Chodzi mi o twoją sukienkę. Sprawia mi pewne kłopoty.
- Zauważyłam to - odparła. - Zachowujesz się wyjątkowo niepoprawnie. Powinieneś
natychmiast przestać zaglądać mi w dekolt.
- Jak mam to, u licha, zrobić - zgrzytnął zębami. Zastanowiła się nad tym poważnie.
- Jeśli przyciągniesz mnie bliżej, nie będziesz mógł patrzeć, gdzie nie trzeba.
- Tak? - spytał, obejmując ją mocniej.
- Znacznie lepiej.
86 L U C Y GORDON
Pomyślała, że nie powinna tego robić. Kontakt z ciałem Lorenza działał na nią zbyt
silnie, a jego usta były niebezpiecznie blisko jej ust.
- Jak długo tu zostaniesz? - szepnęła.
- Jeszcze kilka dni. A ty?
- Ze dwa dni.
A potem nic. Przez resztę życia.
- Przecież wrócę - powiedział, jakby odgadując jej myśli. -A ty możesz przyjechać na
Sycylię.
- Chyba nie powinnam, co ludzie sobie pomyślą?
- Że jesteśmy zakochani. - Musnął wargami jej usta. Chciała zaprotestować, ale uciszył
ją długo oczekiwanym
pocałunkiem. Wrażenie było oszołamiające.
Kiedy rozejrzała się wokół, zauważyła, że są sami na parkiecie. Ludzie przyglądali się im
z uśmiechem.
- Muzyka się skończyła - szepnęła.
- Tak. Dostarczamy wszystkim rozrywki. Chodźmy stąd. - Wziął ją za rękę i wśród
oklasków zeszli z parkietu.
Odprowadził ją do drzwi.
- Elena...
- Nie... Lepiej odejdź"... - Nacisnęła klamkę.
Zatrzymało ją ledwo dosłyszalne dobranoc. Stała przez dłuższą chwilę z pochyloną
głową, spoglądając na trzymaną w dłoniach jego rękę. Cofnęła się, wciąż nie puszczając jego
ręki. Zrobił krok naprzód, potem przystanął i popatrzył jej w oczy. Szybko wciągnęła go do
pokoju i zamknęła drzwi.
Chciał zapalić światło, lecz powstrzymała go i w półmroku wsłuchiwali się w swoje
oddechy.
- Elena - powiedział znowu.
Nie poprawiła go. W tej chwili była Eleną, w której żyłach płynęła gorąca sycylijska
krew.
Nagle pękły wszelkie bariery. Całowali się z dziką pasją.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 87
Mieli wrażenie, że to ciąg dalszy tamtego pamiętnego pocałunku.
- Mieliśmy tego nie robić - mruknął.
- Źle myśleliśmy -jęknęła. -To właśnie musimy zrobić...
- Tak - odparł, przesuwając usta na jej szyję. - Chyba zawsze wiedzieliśmy o tym.
Poczuła, jak jej sukienka zsuwa się na podłogę...
- Musiałem zwariować, prosząc cię, byś włożyła coś takiego - szepnął. - Torturowałaś
mnie tym cały wieczór. - Zdzierał z siebie ubranie.
Ledwie widziała go w półmroku, lecz czuła moc jego ramion i rozkoszowała się
przesuwaniem palców po jego twardych mięśniach.
Do tej pory miała mnóstwo wątpliwości, które teraz, pod wpływem pieszczot, zniknęły.
Podniecały ją bardziej niż dotyk jakiegokolwiek innego mężczyzny.
Położył ją na łóżku. Powolutku gładził palcami jej policzki i usta. Ta delikatna pieszczota
rozpaliła ją tak, że westchnęła głęboko, ujawniając ogarniające ją emocje. Pochylił się i
równie delikatnie zaczął drażnić ustami jej wargi.
Ręką sięgnął do jej piersi, pieszcząc je wprawnymi ruchami. Poczuła falę ciepła.
Odżywała pod jego pocałunkami. Objęła go gwałtownie. Miał ciało mężczyzny, który
prowadzi aktywne życie na świeżym powietrzu, zwarte, szczupłe, muskularne. Emanowała z
niego siła, opanowanie i czułość. Zrozumiała, że go kocha.
Za chwilę wsunie się w nią, a ona była gotowa go przyjąć, Pragnąc go z całej siły,
sięgnęła...
Nagle rozległ się dzwonek telefonu.
- O, nie! - krzyknęła. - Niech dzwoni.
- Cara, nie jestem z drewna - jęknął Lorenzo. - Odbierz. Ale kto może dzwonić o tej
porze?
88
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
89
- Dowiedz się i spław go szybko. Helen chwyciła słuchawkę.
- Halo.
- Muszę natychmiast rozmawiać z Lorenzem Martellim -odezwał się kobiecy głos. - Nie
ma go w pokoju. Nie wie pani. gdzie może być?
- Jest tutaj. - Helen oddała słuchawkę Lorenzowi i wstała z łóżka.
Włożyła jedwabny szlafrok i wyszła do łazienki. Jednak z d ą -żyła usłyszeć, jak mówił
carissimal Zamknęła drzwi, mrucząc pod nosem sycylijskie przekleństwa, głównie pod
adresem r e -cepcjonistki, która widziała ich razem i domyśliła się, gdzie go szukać.
Obmyła twarz chłodną wodą, ale w uszach wciąż jej dźwięczało wypowiedziane przez
Lorenza z takim uczuciem: Carissimal
- Uspokój się - powiedziała do swego odbicia w lustrze. Krew wciąż tętniła jej w żyłach
w oczekiwaniu na kolejne dotknięcia. Całe jej ciało pragnęło go aż do bólu, ale rozdzieliło ich
jedno słowo - carissima.
Kiedy usłyszała trzask odkładanej słuchawki, wróciła do pokoju. To, co ujrzała, kazało
jej natychmiast zapomnieć o podejrzeniach.
- Co ci jest, kochany? - spytała zaniepokojona, biorąc go za rękę. - Co się stało?
Nie mogła wprost uwierzyć, że Lorenzo może wyglądać tak przygnębiająco. Kiedy się
odezwał, głos mu się łamał.
- To była Heather, moja szwagierka. Mamma zachorowała...
- Och, nie!
- Ma słabe serce. Muszę wracać.
Pokręcił głową, jakby chciał się otrząsnąć. Helen objęła go w geście pocieszenia.
Przytulił ją mocno.
- Niedomagała od lat - powiedział - ale zawsze jakoś z tego wychodziła. Teraz jednak
Heather bardzo się o n i ą martwi. Jest już stara....
- Im prędzej pojedziesz do domu, tym lepiej. Idź się spakować, a ja zarezerwuję bilet.
- Helen - powiedział nagle - jedź ze mną.
- Co?
Spojrzał jej w oczy.
- Pojedź ze m n ą na Sycylię. Będę cię potrzebował, gdyby... Nie, nie mówmy nawet o
tym.
Pocałowała go delikatnie.
- Oczywiście, że pojadę.
Zaczął się ubierać, a ona sięgnęła po telefon. Zanim zdążyła połączyć się z recepcją,
przerwał jej.
- Nie - powiedział - nie możesz jechać. Wybacz, że cię o to prosiłem,
- Naprawdę nie chcesz? - Spojrzała na niego zdumiona.
- Przeciwnie, ale musisz wracać do pracy. Nie pomyślałem o tym. Wybacz mi.
- O czym ty mówisz? - obruszyła się. - Skoro chcesz, żebym z tobą poleciała, polecę.
- Ale nie możesz ryzykować utraty zdobytej z takim trudem posady.
- Do diabła z pracą! Pogadam z Erikiem. pomoże nam.
- Jesteś wspaniała - odparł.
Głupie łzy cisnęły się jej do oczu. Wytarła je i zadzwoniła do recepcji. W ciągu kilku
minut mieli załatwione bilety do Nowego Jorku z najlepszym połączeniem z Sycylią.
Następnie porozumiała się z Erikiem. Tak jak przypuszczała, ucieszył się, że może jej pomóc.
- Musisz mieć paszport - powiedział. - Dilys przywiezie ci go na lotnisko.
90
LUCY GORDON
Kiedy skończyła, siedziała przez dłuższy czas nieruchomo, usiłując pojąć, co się z nią
dzieje. Lorenzo miał rację. Powinna skupić się na pracy, która tak wiele dla niej znaczyła. Ale
teraz mogła myśleć wyłącznie o nim.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Sycylia. To miejsce od zawsze wywierało silny wpływ na życie Helen. Stary kraj był
niczym dodatkowy członek rodziny, który wydawał nieme rozkazy. Wzorzec, do którego
wszystko przyrównywano, a przeciw czemu zawsze się buntowała. Z góry Sycylia wyglądała
jak trójkątny kawałek ziemi oblany dookoła błękitnym morzem. Helen pomyślała tylko, że
jest piękna i odwróciła się od okna. Lorenzo potrzebował jej. Był blady, spoglądał martwym
wzrokiem w przestrzeń. Liczył sekundy do wylądowania, kiedy ktoś z rodziny być może
powie mu, że jego matka nie żyje. Uścisnęła mu rękę. Spojrzał na nią z wdzięcznością i
spróbował się uśmiechnąć. Jego bezbronność ujęła Helen. Tak długo starała się ukrywać
przed nim swe uczucia, ale teraz odrzuciła całą maskaradę. Wtedy, w hotelu, chciała się z nim
kochać, bo nie potrafiła stłumić narastającej namiętności. Teraz chodziło o coś więcej. Jej
serce rwało się do niego.
Gdy tylko przeszli przez odprawę celną, Lorenzo zaczął się rozglądać gorączkowo. Helen
dostrzegła młodą, jasnowłosą kobietę czekającą za barierką. Machała, śmiała się i pokazywała
podniesione kciuki. Lorenzo podbiegł, by ją uściskać. Zrobił to bardzo delikatnie, bo kobieta
była w zaawansowanej ciąży.
Helen podeszła bliżej i usłyszała:
- Już jest w porządku. Niebezpieczeństwo minęło i bardzo chce cię zobaczyć. - Kobieta
zerknęła na Helen. Lorenzo natychmiast się zreflektował i pospiesznie dokonał prezentacji.
- Helen, to jest Heather, żona mojego brata, Renata. Heather,
92
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 93
to jest Helen Angolini. która przyleciała ze mną, ponieważ... bo... - zapomniał języka w
gębie.
- Rozumiem - powiedziała szybko Heather. - Witaj, Helen. Rodzina chętnie cię pozna.
Lorenzo dużo o tobie opowiadał.
To nie był odpowiedni moment, by spytać, czego konkretnie dotyczyły te opowieści.
Szybko wsiedli do samochodu, który popędził do szpitala w Palermo, gdzie leżała Baptista.
- Mamma zemdlała - wyjaśniała Heather - a jej puls był bardzo słaby. Przeraziliśmy się
ze względu na jej wiek. Jednak lekarzom udało się ustabilizować puls i jest już o wiele lepiej -
uśmiechnęła się do Helen. - Była przejęta, gdy powiedziałam jej, że ty też przyjedziesz.
Helen leciutko odwzajemniła uśmiech.
A więc to jest Heather, kobieta, którą Lorenzo nazywa caris-sima. Helen wyczuwała, że
tych dwoje łączy nić sympatii i wzajemnego zrozumienia.
Wkrótce dotarli do szpitala. Przed drzwiami pokoju, gdzie leżała Baptista, stał jakiś
mężczyzna. Helen, której Lorenzo pokazywał rodzinne fotografie, rozpoznała w nim Renata.
Starszy brat Lorenza był ciemny, krępy, niezbyt wysoki, ale za to bardzo umięśniony.
Uśmiechnął się.
- Mamma właśnie się obudziła. Czuje się dobrze - powiedział. - Od razu spytała o
ciebie.
Otworzył szeroko drzwi. Helen zobaczyła łóżko, na którym leżała piękna siwa kobieta,
niespokojnie spoglądająca w stronę progu. Lorenzo podszedł do niej szybko i objął ją czule.
Helen zdążyła jeszcze ujrzeć błysk szczęścia w oczach starszej pani, a potem drzwi zamknęły
się.
Renato uściska! Heather, spoglądając na nią z miłością i troską. Heather przedstawiła mu
Helen.
- Nie mogliśmy się ciebie doczekać - zwrócił się do niej szarmancko Renato. - Lorenzo
przywiózł cię w samą porę.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Na szczęście uwagę Renata odwróciło pojawienie się
Bernarda z Angie.
Kolejne powitania, uprzejme spojrzenia, jakby jej obecność miała szczególną wymowę.
Angie zauważyła, że Helen wygląda na zagubioną i uścisnęła ją serdecznie.
- Przeleciałaś taki kawał, żeby być z Lorenzem? To wspaniale. Dobre wieści w mig
postawią Baptistę na nogi.
- Dobre wieści - powtórzyła jak echo Helen.
- Oczywiście, rozumiem, że jeszcze za wcześnie, by coś ogłaszać oficjalnie - dodała
Angie. - Byliśmy bardzo przejęci, gdy dowiedzieliśmy się, że Lorenzo cię poznał. Coś ci
powiem. Spodziewałam się tego od momentu, gdy wrócił z pierwszej podróży. Żalił się, że
nie chcesz za niego wyjść.
- Kto, on?
- Cały czas mówił tylko o tobie i o tym, jak zgasiłaś go na samym wstępie. Myślę, że
było to sprytne posunięcie z twojej strony, bo Lorenzo nie przywykł do oporu. Nieco
niepewności dobrze mu zrobi.
- Nic nie rozumiesz - odparła Helen. - Wcale nie usiłuję usidlić Lorenza. Przyjechałam
tylko dlatego...
Głos jej zamarł. Niby dlaczego? Czy jakakolwiek kobieta pojechałaby na drugi koniec
świata z mężczyzną, który nic dla niej nie znaczy? Czy nie domyślałaby się, jak może to
przyjąć jego rodzina?
Lorenzo nigdy nie prosił jej o rękę, ta historia w czasie kolacji w Nowym Orleanie nie
może przecież się liczyć. Jednak teraz zaczęła zdawać sobie sprawę, że i pytanie, i odpowiedź
na temat małżeństwa już dawno m a j ą za sobą.
Weszła do pokoju, gdzie siwowłosa kobieta siedziała na łóż-podtrzymywana przez
Lorenza. Uśmiechnęła się do Helen wyciągnęła do niej rękę.
- Miu fighia...
94
LUCY GORDON
Z D Ą Ż Y Ć DO PALERMO
95
Teraz Helen nie miała juz żadnych wątpliwości. Baptista nie tylko nazwała ją córką, lecz
powiedziała to po sycylijsku, podkreślając wobec całej rodziny, że Helen jest jedną z nich.
- Signura - odruchowo odpowiedziała w tym narzeczu.
- Nie tak chłodno - zaprotestowała matka Lorenza. - Mów do mnie Baptista. Dziękuję,
że przyjechałaś z tak daleka. Lo-renzo opowiadał mi o tobie i myślę, że masz dobre serce. -
Zadyszała się
- Wystarczy, mamma - wtrącił szybko Lorenzo. - Jesteś zmęczona.
- Owszem. Później przyjdzie czas na rozmowy. Teraz mam wam coś innego do
powiedzenia.
Wyciągnęła rękę do starszego pana stojącego przy oknie. Helen nie zauważyła go
przedtem. Był wysoki, szczupły, siwowłosy i miał miłą twarz. Podszedł bliżej, spoglądając z
uśmiechem na Baptistę.
- Wiecie, że ja i Fede zamierzamy się pobrać - powiedziała Baptista. - Wyznaczyliśmy
już datę.
Wzięła go za rękę. Helen wstrzymała dech, widząc w ich oczach blask miłości.
Wszyscy składali narzeczonym gratulacje. Helen starała trzymać się na uboczu, lecz
Baplista do tego nie dopuściła.
- Zostaniesz na naszym ślubie - oznajmiła. - Rodzina musi być w komplecie,
Helen próbowała coś powiedzieć', lecz słowa uwięzły jej w gardle.
Lorenzo został z matką, a wszyscy wrócili do Residenzy, gdzie mieszkała rodzina
Martellich. Podróż malowniczą, krętą drogą trwała pół godziny. Wreszcie Helen ujrzała
wielki budynek z żółtego kamienia, połyskujący w słońcu. Stał wysoko, w miejscu z
widokiem na morze. Miał trzy piętra. Każde z nich
otaczał ozdobiony ukwieconymi krzewami taras. Powojniki, jaśminy, oleandry -
różnorodność barw i zapachów.
Kiedy prowadzono Helen do jej pokoju, zauważyła jedynie, ze Residenza została
wzniesiona w najlepszym śreniowiecznym stylu. Stiuki i mozaiki ciągnęły się wzdłuż
korytarzy. Szerokie schody prowadziły w różne strony.
- Długo trwało, nim połapałam się w tym wszystkim - odezwała się Heather. - Teraz
czuję się tu jak w domu.
- Mieszkasz tu na stałe? - spytała Helen.
- Niezupełnie. Renato i ja mamy małą posiadłość, Bella Rosaria, odległą o kilka
kilometrów stąd. Mieszkamy tam w lecie, ale teraz chcemy być bliżej Baptisty. Również dla-
tego, że wkrótce spodziewam się rozwiązania. Jesteśmy. -Otworzyła drzwi do wielkiego
pokoju z dwoma olbrzymimi łóżkami pod siatkowym baldachimem. Siatki osłaniały też
olbrzymie, sięgające podłogi okna. Bagaż Helen był już na miejscu, a pokojówka kończyła
właśnie rozpakowywać walizki. W ręku trzymała czarną aksamitną torebkę, w której Helen
miała biżuterię. Na odgłos otwieranych drzwi obejrzała się spłoszona.
- Co tu robisz, Saro? - spytała Heather. - Miała to zrobić Anya.
- Anya musiała wyjść, signora - tłumaczyła się pokojówka. - Chciałam tylko pomóc...
- Już dobrze. Możesz odejść.
Helen odniosła wrażenie, że jej gospodyni jest z czegoś niezadowolona. Zachowywała się
chłodno, dopóki nie zostały same.
- Popatrz na ten widok. - Do pokoju weszła Angie i otworzyła drzwi na taras. Było stąd
widać wyspę, aż po zamglone góry na horyzoncie.
- Jak tu pięknie - westchnęła Helen. - Przez całe życie sły-
96
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 97
szałam o tym, ale nie wiedziałam, że może być aż tak. - Wróciła do pokoju. - A ta
komnata, mój Boże! Jest taka...
- Prawda? - przytaknęła Heather. - Tu właśnie spałyśmy z Angie, gdy przyjechałam,
żeby... - Urwała nagle.
- Żeby wyjść za mąż - dokończyła Helen. - Czy Renato czekał na ciebie na lotnisku i
wiózł cię tą piękną górską drogą?
- Nie, Renato był akurat zajęty - powiedziała szybko Hea-ther. - Może trochę
odpoczniesz? Przyślę ci coś na ząb. Lorenzo wróci nieco później i wtedy zjemy razem obiad.
Uszczypnęła Helen w policzek i wyszła.
Co ja tu robię, pomyślała Helen, gdy została sama. Przysięgałam, że nigdy nie przyjadę
na Sycylię.
Potem przypomniał się jej Lorenzo ze swym uroczym uśmiechem. Poczuła, jak k r e w z
n o w u z a c z y n a jej szybciej k r ą ż y ć na m y ś l o tym, że będą się kochać. Wiedziała, że
będzie podążać za nim, dopóki nie zazna spełnienia, które tylko on może jej dać.
Jakaś inna pokojówka przyniosła kawę i kanapki. Helen zjadła i położyła się na chwilę.
Obudziło ją dotknięcie czyichś ust. Lorenzo trzymał ją w ramionach.
- Jestem taki szczęśliwy, widząc cię tutaj - szepnął. - Co b y m zrobił, gdybyś ze m n ą
nie przyjechała?
- Twoja matka czuje się lepiej. Już mnie nie potrzebujesz,
- Zawsze będę cię potrzebował, cara. - Mrugnął łobuzersko. - Mamy nie dokończoną
sprawę.
- A gdy już skończymy - droczyła się - będę mogła wrócić do domu?
- Nigdy nie skończymy. - Nagle spoważniał. - Do końca życia... - Przytulił ją mocniej i
przeciągle pocałował.
Poddała się pieszczocie, pełna emocji, o które nigdy się nie podejrzewała. Nawet teraz
nie chciała ich nazwać po imieniu. Wreszcie odsunął się od niej.
- Kolacja będzie za pół godziny.
- Wezmę szybki prysznic.
- Przyjdę po ciebie.
Wrócił w chwili, gdy właśnie zdążyła włożyć granatową sukienkę, która podkreślała jej
śniadą cerę. Nie był sam. Helen usłyszała, że z kimś rozmawia. Kiedy otworzyła drzwi, zoba-
czyła, że obok niego stoi Heather.
- Przyszliśmy cię porwać. - Heather uśmiechała się do niej przyjaźnie.
Pod nieobecność Baptisty Heather była panią domu. Wzięła Helen za rękę i sprowadziła
po schodach do sali, w której cała rodzina zebrała się na wieczorny posiłek, chcąc podkreślić,
że przyjmują gościa do swego grona.
Renato dał temu bardziej bezpośredni wyraz.
- Dagwood Baxter dzwonił i odwołał zamówienie wartości miliona dolarów w dzień po
jego złożeniu - powiedział. - Co się stało?
- Kazałem mu się nim wypchać - odparł Lorenzo.
- Dlaczego?
- Obraził Helen.
- W takim razie postąpiłeś słusznie - skwitował Renato. Reszta wieczoru minęła w
serdecznej, rodzinnej atmosferze.
Ślub Fedego i Baptisty został zaplanowany błyskawicznie dzięki talentom
organizacyjnym MarteUich. W przeddzień przybył syn Fedego z pierwszego małżeństwa,
który miał pełnić obowiązki drużby. Córka przesłała serdeczne życzenia. Nie mogła
przyjechać, bo jej synek zachorował.
Helen uczestniczyła w rodzinnej naradzie po powrocie Baptisty ze szpitala. Zastanawiano
się, który z synów poprowadzi pannę młodą do ołtarza. O zaszczyt ten ubiegali się Renato i
Lorenzo. Bernardo, który nie był synem Baptisty, nic nie mówił, ale jego mina zdradziła
Helen wszystko. Zapadło krępujące milczenie.
98
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
99
- Czemu nie zrobicie tego we trójkę? - przerwała ciszę Helen. - To proste. Dwóch po
każdej stronie, a trzeci pójdzie przodem. Może być?
- Co za wspaniały pomysł - ucieszyła się Baptista. - Poprowadzą mnie wszyscy moi
synowie.
- Dziękuję - szepnęła Angie, Ściskając Helen. Lorenzo uniósł kciuki do góry, a Baptista
wzięła ją za rękę.
- Już jesteś jedną z nas.
Zanim Helen zdążyła coś odpowiedzieć, rozmowa zeszła na inne tory. Nie miała szansy
zaprzeczyć słowom Baptisty.
Wieczorem stała z Lorenzem na tarasie wychodzącym na lśniące w blasku księżyca
morze.
- Matka naprawdę cię pokochała - powiedział. - Uszczęśliwiłaś ją tym pomysłem,
właściwie to i nas wszystkich. Bernardo ma trudny charakter, lecz wygląda na to, że udało ci
się znaleźć do niego klucz. Czy mamma powiedziała ci, że chce, żebyś była druhną?
- A co z Heather i Angie?
- Są w zbyt zaawansowanej ciąży, zwłaszcza Heather.
- Ale ja nie należę do rodziny.
- Wkrótce będziesz należała.
Teraz powinna mu powiedzieć, że za niego nie wyjdzie. Zamiast tego pozwoliła się objąć
i znów zapomniała o całym świecie.
Lorenzo nazwał to nie dokończoną sprawą, a ona wciąż p a -miętała, jak blisko byli
spełnienia. Jej ciało rwało się do niego mocniej niż serce. Ale to, co wydawało się takie proste
w Nowym Orleanie, było niemożliwe pod dachem szacownej Bapti-sty Martelli. Chyba że się
pobiorą...
Odsunęła od siebie te myśli. Co za powód do małżeństwa w dzisiejszych czasach!
Nieważne, że jego widok dawał poczucie szczęścia, dotknięcie wywoływało niespokojne
dreszcze,
a głos trafiał wprost do serca. Nieważne, że zasypiała i budziła się, myśląc o nim i nie
mogła już wyobrazić sobie życia bez jego uśmiechu. Wszystko to nie miało znaczenia,
ponieważ on był Sycylijczykiem, a ona przysięgła sobie - na długo przedtem, nim zawrócił jej
w głowie - że przenigdy nie wyjdzie za Sycylijczyka. Dlatego pewnego dnia powinna zniknąć
z jego życia. Ale jeszcze nie teraz...
Następnego ranka po powrocie ze szpitala Baptista zaprosiła Heather do siebie na kawę.
Tematem rozmowy był zbliżający się ślub starszej pani i bliskie narodziny pierwszego wnuka.
- Jak się czujesz? - spytała starszą synową, gdy usiadły na transie z widokiem na morze.
- Ostatnie tygodnie były bardzo
wyczerpujące, a ty pod moją nieobecność musiałaś zająć się prowadzeniem domu.
- Mamma - zaprotestowała Heather - dom sam sobie radzi. Musiałam tylko odprawić
Sarę za kradzież.
- Znowu zaczęła? - westchnęła Baptista. - Raz już ją przyłapałam, ale pozwoliłam jej
zostać, bo obiecała mi, że to się więcej nie powtórzy. I nie dotrzymała słowa.
- Wiem, że podbierała mi różne drobiazgi, ale tym razem upatrzyła sobie biżuterię
Helen.
- Miałaś rację, odprawiając ją. Ale zajmijmy się czymś przyjemniejszym. Elena
zgodziła się zostać m o j ą druhną. - Jej twarz pojaśniała. - Elena, cara, właśnie
rozmawiałyśmy o tobie. I o Angie. Zjedzmy razem lunch.
Następne kilka godzin upłynęło czterem kobietom na odpoczynku i marzeniach o
najbliższej przyszłości. Po lunchu Bap-tista udała się na popołudniową drzemkę. Heather i
Angie też postanowiły położyć się na chwilkę.
Helen została sama. Nie czuła się dotknięta, ale prawdę mówiąc, takie podsypianie było
obce jej energicznej naturze. Przed
100
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
101
nudnym popołudniem uratował ją telefon od Erika. Przeszedł od razu do rzeczy.
- Znasz Castella di Farini?
- Ten wielki pałac w Palermo? Tak.
- Kupujemy go z zamiarem przekształcenia w hotel. Umowa jest prawie gotowa, ale w
ostatniej chwili właściciel zaczął robić jakieś problemy. Nasi amerykańscy prawnicy nie
rozumieją Sycylijczyków, a sycylijscy nas. Należysz do obu obozów, więc może rozwikłasz
sprawę. Oto, co należy zrobić...
Helen notowała pilnie, czując, że poradzi sobie świetnie z tym zadaniem.
- Zostaw to mnie - powiedziała wreszcie.
Wymknęła się z domu i szła w stronę garażu w chwili, kiedy nadjechał Lorenzo.
- Skąd ten pośpiech? - spytał wesoło. Wyjaśniła mu nerwowo. - Wsiadaj, podwiozę cię.
- Erik powiedział, że należę do obu obozów - relacjonowała, gdy jechali do Palermo. -
Wynika z tego, że i on mniema, że jestem bardziej Sycylijką, niż sama uważam... Z czego się
śmiejesz?
- Bo po raz pierwszy przyznałaś, że do pewnego stopnia jesteś jedną z nas.
- Oberwałbyś, gdyby nie to, że prowadzisz - odparła wesoło. - Może dlatego Erik
spodziewa się po mnie więcej, niż zdołam załatwić. Ale nie przyznałam mu się do tego.
- Bardzo dobrze. Mam iść z tobą?
- Dziękuję, caro, ale nie - odparła twardo. - Doceniam twoją pomoc, ale nie chcę taryfy
ulgowej przez wzgląd na Martel-lich. Zrobię to po swojemu.
Nagle poruszona pokazała mu budynek stojący na niewielkim wzniesieniu. Pochodził z
początku dziewiętnastego wieku i był w doskonałym stanie.
- Lorenzo, co to za gmach? Do kogo należy?
- Do miasta. To Palazzo Lombardi. Został odrestaurowany i przekształcony w muzeum.
Bardzo okazały. Należał do...
Opowiadał historię budynku, aż zajechali do Palermo i zatrzymali się przed Castella di
Farini.
- Mam na ciebie poczekać, czy to też krępuje twoją niezależność? - spytał.
- Poniekąd. Wezmę taksówkę, ale dzięki za dobre chęci. Właściciel już na nią czekał.
Pokazał jej cały budynek. Był
za duży na zwykły dom, ale fantastycznie sprawdziłby się jako hotel. Miała nawet kilka
pomysłów.
Trudności, które przedstawił właściciel, były bardziej taktyczne niż merytoryczne. Przy
szklaneczce wina Helen z uśmiechem wspomniała, że jeśli się rozmyślił, to nie ma sprawy.
Elroy Company ma na widoku Palazzo Lombardi, który wydaje się odpowiedniejszy.
Zawodowy uśmiech właściciela nieco przybladł. Za to Helen nadal uśmiechała się
uroczo. Pół godziny później wyszła z Ca-stella di Farini i skierowała się do Ufficio Postale,
gdzie były telefony.
- Załatwione - zameldowała Erikowi. - Musiałam blefo-wać jak najęta.
Opowiedziała wszystko i Erik ryknął śmiechem.
- Wyśmienicie. Oto co daje znajomość miejscowych realiów.
- Ale gdyby się nie udało, musiałbyś mnie wylać.
- Zapewne. Grunt, że się udało, podziwiam twoje umiejętności. Musisz porozmawiać z
Axelem Roderickiem. Zostanie tam dyrektorem.
Zadzwoniła do Rodericka do Nowego Jorku i rozmawiau' przez pół godziny. Był miły,
prosił ją o pomoc w przygotowaniu gruntu i o odebranie go z lotniska w przyszłym tygodniu.
Od-
102
LUCY GORDON
wiesiła słuchawkę z uczuciem triumfu i wróciła taksówką do Residenzy, gdzie
zaniepokojony Lorenzo czekał na nią na schodach. Uśmiechnął się na jej widok.
- Pozostali już jedzą kolację - powiedział, całując ją.
- Przepraszam, Lorenzo...
- Nic nie szkodzi. Wytłumaczyłem cię.
Przy kolacji opowiedziała o dzisiejszym wydarzeniu, czym zyskała powszechne uznanie.
Tylko Renato miał zastrzeżenia.
- Rada miejska nigdy nie sprzedałaby Lombardi. Udało ci się, bo o tym nie wiedział.
- Ależ wiedział - odparła Helen. - Powiedziałam, że nie warto zadzierać z moją firmą.
- Machiavelli w spódnicy - roześmiała się Angie.
- Nie mów tak - zaprotestowała oburzona.
- Ależ to komplement - zapewnił ją Renato. Klepnął brata w ramię. - Lorenzo, musisz
mieć się na baczności z tą damą.
Znów zapewnili ją, że należy do rodziny. Wszystko pięknie, ale cały czas miała wrażenie,
jakby wkładali jej jedwabne więzy.
Czy jednak ona sama nie przyczyniła się do tego? Hotel "Elroy" w Palermo! Za to nie
można obwiniać rodziny Martellich.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Axel Roderick był pulchnym, bezpośrednim mężczyzną po pięćdziesiątce, pracowitym i
zdolnym administratorem, przede wszystkim zaś wesołym kompanem. W życiu kierował się
zasadą, by robić dobre wrażenie na przełożonych. Chętnie przy tym korzystał z cudzych
wysiłków. Kiedy Helen odebrała go z lotniska i przy obiedzie wyłożyła mu swoją koncepcję,
doszedł do wniosku, że ta młoda, energiczna kobieta spadla mu jak z nieba. Zaproponował jej
stanowisko swojej asystentki, które z radością przyjęła. Teraz mogła pozostać na Sycylii wy-
starczająco długo, by podjąć decyzję w sprawie Lorenza. Tak przynajmniej sobie wmawiała.
Ostatnie trudności zostały usunięte. Sprzedaż Castello di Fa-rini szybko sfinalizowano i
rozpoczął się remont. Helen miała podjąć pracę w następnym tygodniu po ślubie Fedego i
Baptisly.
Ceremonia miała się odbyć w katedrze Palermo, ale nie w olbrzymiej nawie głównej,
tylko w bocznej, prywatnej kaplicy Martellich.
Helen przyjechała pierwsza razem z Angie i Heather. Czekały na przybycie samochodu
wiozącego pannę młodą i jej trzech synów. Baptista wyglądała wspaniale w jasnoszarym
jedwabnym kostiumie ozdobionym jedynie naszyjnikiem z pereł - prezentem ślubnym od
Fedego.
Helen wręczyła pannie młodej jej bukiet, potem zajęła swoje miejsce w orszaku.
Był to z pewnością najbardziej niezwykły ślub w historii
104 LUCY GORDON
katedry. Kiedy nadeszła pora wprowadzenia panny młodej, wystąpili trzej młodzi,
przystojni mężczyźni. A najprzystojniejszym z nich, zdaniem Helen, był Lorenzo.
Baptista, która wreszcie mogła połąozyć się ze swym ukochanym, odmłodniała. Czekała
na ten dzień czterdzieści lat. Helen miała dziwne wrażenie, że dopiero od dziś Baptista za-
czyna naprawdę żyć, podobnie jak Fede, którego miłość nigdy nic osłabła.
Helen obejrzała się i napotkała wzrok Lorenza. Na jego twarzy malował się ten sam
uśmiech, którym oczarował ją i na zawsze podbił jej serce. Uśmiech, który mówił teraz, że tu
jest jej miejsce. Helen zrobiło się lekko i radośnie na duszy.
Po zaślubinach odbyło się małe przyjęcie w Residenzy. Wzniesiono wiele toastów,
wygłoszono kilka mów. Także Fede zabrał głos, choć jak zwykle wyglądał na nieco
onieśmielonego. Przy pierwszej okazji Helen odciągnęła go na bok. Od samego początku
polubiła tego starszego pana, który mówił niewiele, ale wszystko widział.
- Czuję się nieco przytłoczona i onieśmielona - powiedziała - choć wszyscy są dla mnie
bardzo mili.
- Podobnie jak ja - wyznał.
- Czy to ci nie przeszkadza? - pytała dalej. Ciekawa była, co czuje ten sympatyczny
człowiek, który miał teraz zamieszkać w Residenzy. Tak postanowiła rodzina. Fede
zrezygnował ze swego małego domku w Palermo i przepisał na dzieci swoją firmę
ogrodniczą.
Uśmiechnął się uroczo.
- Wiem, o co ci chodzi. Oczywiście, będę dostawał emeryturę z mojego interesu.
Jednak, gdybym był młodszy, nigdy nie zgodziłbym się na taki układ. Ale w moim wieku
rzeczy, które wydawały się najważniejsze, tracą znaczenie. Zostaje jedynie miłość. Tylko ona
się liczy.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 105
- To prawda - odezwał się stojący za Helen Lorenzo. Uścisnął dłoń Fedego. - Cieszymy
się, że jesteś w rodzinie.
Helen skinęła głową. Tak. Nagle i ona zrozumiała. W życiu liczy się tylko miłość.
- I jak? - spytał Lorenzo, biorąc ją za rękę.
- W porządku. Jest bardzo miło.
- Myślałem, że nie lubisz rodzinnych zjazdów - droczył się. - Zwłaszcza tak licznych.
Szkoda, bo wszyscy cię uwielbiają.
- Czuję do nich to samo, tylko... W swój niezwykły sposób znów odgadł jej myśli.
- Masz swoją pracę, wszystko, o co tak długo walczyłaś.
- Łatwo ci mówić - mruknęła.
- Owszem. Jeśli kochamy się nawzajem... Długo udawałem, że nic do ciebie nie czuję.
Nie narzucałem ci swego uczucia.
- Raczej nie - przyznała.
- Wiesz, czego pragnę. Czy chcesz tego samego? Rozesłał przed nią bajeczny dywan,
który prowadził w nieznaną przyszłość. Wystarczy tylko zaufać...
Nagle dookoła zrobiło się cicho. Wszyscy wpatrywali się w nich w napięciu...
Wówczas Lorenzo zrobił coś zaskakującego, od czego zawirowało jej w głowie. Ukląkł
przed n i ą na oczach wszystkich.
- Elena, czy wyjdziesz za mnie?
- Wstawaj - powiedziała nerwowo.
- Najpierw musisz mi obiecać, że za mnie wyjdziesz.
- To zostaniesz w tej pozycji na zawsze.
- A jeśli zostanę, wyjdziesz za mnie?
Wszyscy zaczęli klaskać. Lorenzo poderwał się i zaczął ją całować. Musiała powiedzieć
"tak", choć nie bardzo pamiętała kiedy. Ale jakże tu odmówić mężczyźnie, który klęczy przed
tobą na oczach całej rodziny?
106
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
107
Pierwsze tygodnie pobytu Helen na Sycylii obfitowały w doniosłe wydarzenia. Najpierw
ślub Baptisty, zaręczyny Helen i Lorenza, a potem narodziny dziecka Heather.
Poród był niezwykle ciężki i długi. Przerażona rodzina spędziła nerwową noc na
szpitalnym korytarzu. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Helen zapamiętała na
zawsze kamienną twar/ Renata, z której niczego nie można było wyczytać.
W przeciwieństwie do brata Lorcnzo uzewnętrzniał emocje. Siedział obok Helen ze łzami
w oczach.
Nad ranem Renato przekazał rodzinie szczęśliwą wiadomość. Heather urodziła zdrowego
chłopca. Niebezpieczeństwo minęło. Radość była ogromna. Lorenzo skakał w górę i omal nie
zadusił Helen w potężnym uścisku.
Przywarła do niego, śmiejąc się i płacząc. Jak mogli tyle czasu udawać przed sobą, że nic
do siebie nie czują?
W dniu powrotu Heather ze szpitala Helen wyznała jej, że ma wrażenie, jakby należała
do tej rodziny od zawsze.
- O tak - przyznała Heauher. - Martelli ujmują każdego od pierwszej chwili.
Uśmiech szczęścia na twarzy Heather świadczył wymownie, jak jej tu dobrze. Trudno się
dziwić. Heather miała smutne doświadczenia życiowe - jedynaczka, która wcześnie straciła
rodziców. Otwarte ramiona Martellich stały się jej rajem. Wprawdzie przez większą część
roku mieszkała z Renatem w Bella Rosaria, posiadłości, którą podarowała jej Baptista, na
czas połogu wróciła jednak do Residenzy i była szczęśliwa, mieszkając z kochającą teściową
pod jednym dachem.
Co innego Helen. Ona szukała ucieczki, broniła się przed zaborczością ze strony rodziny.
Zazdrościła Angie i Bernardowi, którzy mieszkali daleko w górach. W dodatku całe Monte-
doro szanowało Angie jako lekarza.
Na szczęście Lorenzo od razu zgodził się, że powinni mieć
własny dom. Spędzili sporo miłych chwil na poszukiwaniu czegoś w sam raz dla dwóch
osób, a J e na tyle przestronnego, by nie ograniczać mężczyzny wychowanego w Residenzy.
Znaleźli uroczą willę w Palermo, blisko portu, i wynajęli ją natychmiast, zatrzegając sobie
możliwość pierwokupu.
- Mówią, że możemy też kupić meble - mruknął Lorenzo, spoglądając pytająco na
narzeczoną.
- Hm! - odparła zgryźliwie.
- Hm?
- Nie!
- Bogu dzięki - westchnął z ulgą. - Kupimy sobie własne, ale trochę później. Renato
trzyma mnie żelazną ręką. Prawdę
mówiąc, powinienem być w drodze na lotnisko.
- A ja nawet cię nie odprowadzę. Mam z tuzin spotkań po poludniu, a nie mogę zlecić
tego mojej sekretarce.
- A Axel?
- Axel jest kochany, ale koncepcja ciężkiej pracy w jego wykonaniu sprowadza się do
poklepania mnie po ramieniu ze słowami: Rób, jak uważasz, słoneczko.
- Cóż, zostawia ci dużo swobody. Pa, cara.
Klan Martellich zdecydował, że Ślub odbędzie się jak najszybciej.
- Póki dopisuje pogoda - podkreśliła Baptista. - Wkrótce nadejdzie jesień.
Helen wolałaby lepiej poznać Lorenza. Zobaczyć, jaki jest w codziennym, domowym
życiu, ale nie umiała tego wyjaśnić w sposób dla nich zrozumiały.
Pracowała bardzo dużo, przez co miała mało czasu na przy--olowania do ślubu. I to jej
bardzo odpowiadało. Teraz także Angie wprowadziła się do Residenzy. Była w ostatnim
miesiącu ciąży i dlatego przekazała swą praktykę lekarską bratu, który przyjechał z Anglii.
108 LUCY GORDON
Gdy Helen wracała z pracy, Heather i Angie czekały już na nią i razem spędzały czas.
Wobec ich serdeczności nawet nie wypadało protestować.
Pewnego popołudnia siedziały we trzy w ogrodach Residen-zy, ciesząc się jesiennym
słońcem igrającym w fontannie. Przed nimi na stoliczku stały ciasteczka i kawa.
- Czasami - zaczęła Helen - chciałabym, żeby mój ślub był taki jak Angie. Bez
ceremonialnych przygotowań, tylko najbliższa rodzina w wiejskim kościółku - westchnęła.
- Tak, nie ominie cię pompa - odezwała się współczująco Angie. - Katedra w Palermo i
Jubilate.
Roześmiały się. Jubilate skomponował Piero Vanzini, miejscowy muzyk. Dostał zgodę
na prawykonanie utworu na ślubie Helen i Lorenza i teraz ćwiczył swój chór do upadłego.
- Przyjadą krewni z całego świata - dokończyła Angie.
- Cała moja rodzina mieszka w Stanach - powiedziała Helen. - Cudownie będzie
zobaczyć mammą, poppą, braci i siostry, ale poza nimi przyjedzie jeszcze pięćdziesiąt tysięcy
innych osób, a wśród nich i tacy, którzy w ogóle nie są z nami spokrewnieni. No i oczywiście
Giorgio - skrzywiła się.
- Nie lubisz go? - zaśmiała się Heather, tuląc małego Vit-toria.
- Nie cierpię. Liczy, że to małżeństwo będzie miało korzystny wpływ na jego interesy.
Nawet dzwonił do mnie dwukrotnie w tej sprawie. Ale pomylił się. Lorenzo twierdzi, że ich
produkty są kiepskie.
- Niech więc Lorenzo rozmówi się z nim - zaproponowała Heather.
- Nie ma mowy - zaperzyła się Helen. - Sama sobie poradzę.
- Spokojnie - roześmiała się Heather. - Lorenzo w gruncie rzeczy jest twardy, choć nosi
maskę uroczego chłopczyka.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 109
- Jestem nie mniej twarda - upierała się Helen. - Zostawcie Giorgia mnie.
Zmieniły temat. Helen oglądała zdjęcia ze ślubu Angie. Ujęła ją prostota i spontaniczna
radość na twarzach obecnych.
Angie miała jasnobeżową sukienkę z małym welonem przypiętym żółtymi różami. W
tym prostym stroju więcej było uroku nz w najbardziej wyszukanych kreacjach.
Wspaniała suknia ślubna Helen była darem Baptisty, znakiem, że przyszła teściowa
wysoko sobie ceni wybrankę syna. Jednak przywykłą do niezależności dziewczynę męczył
status
,,narzyczonej Martellich", choć na pewno wprawiał w zachwyt jej matkę.
- O czym myślisz? - spytała Angie.
- O mammie. Co by powiedziała, widząc nas teraz, dwie sycylijskie żony i narzeczoną
Sycylijczyka? I to po tym, jak się zarzekałam. Uznałaby, że w końcu przejrzałam na oczy.
- I to cię tak wkurza? - zaśmiała się Angie.
- Owszem - odparła Helen.
Tęskniła za Lorenzem. Ale Renato wysłał go do Francji. Musiał pozałatwiać mnóstwo
spraw przed wyjazdem na miesiąc miodowy. Helen rozumiała to, lecz narastało w niej
przekonanie, że poślubi znikający punkt.
Trzy dni przed ślubem spędziła ostatnie popołudnie w hotelu. Po trzech tygodniach
powróci do pracy już jako signora Martelli. Axel ucałował ją po ojcowsku, podarował
kosztowny prezent i wyraził nadzieję, że Helen nie cierpi na chorobę morską, jako że miesiąc
miodowy mieli spędzić na jachcie Renata.
Dzień był piękny, więc zamiast wrócić prosto do domu, poszła do portu, gdzie królował
wysoki maszt "Santa Marii". Myślała o miesiącu miodowym. Nie dokończona sprawa...
Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
110
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
111
Odwróciła się tak gwałtownie, że potraciła i przewróciła dziewczynę idącą za nią.
- Przepraszam - powiedziała, przyklękając przy swej ofierze. - Nic ci nie jest?
Poszkodowana rozcierała łokieć, ale nie wyglądała na dotkliwie poturbowaną.
- Nie jest tak źle - odparła, ale w jej oczach pojawiło się przerażenie. Helen też ją
poznała.
- Ty jesteś Sara, prawda? Pomogę ci. - Pozbierała rozsypane pomarańcze. - Pracowałaś w
Residenzy?
- Tak.
- Za ten wypadek jestem ci winna kawę. Znalazły mały bar i Helen kupiła ciastka i kawę.
- Odeszłaś tak nagle - przypomniała sobie Helen. - Czy znalazłaś lepszą pracę?
Sara z zakłopotaniem pokręciła głową,
- Zostałam odprawiona - rzekła cicho. - Signora Heather była na mnie bardzo zła.
- Czemu? Chyba nie zrobiłaś nic złego?
- Powiedziałam coś, o czym nikomu nie wolno było wspominać, ze względu na panią.
- Na mnie? Nic z tego nic rozumiem.
- Signorina, nie chcę więcej kłopotów.
- Nie będzie żadnych kłopotów - zapewniła ją Helen - tylko powiedz mi, co się stało.
Sara dała się wreszcie przekonać.
- Chodzi o signora Lorenza - wyszeptała. - M i a ł się z n i ą ożenić.
- Z kim?
- Z signorą Heather. Przyjechała rok temu na Sycylię, by wyjść za niego, ale zniknął w
dniu ślubu. Nie zjawił się w katedrze.
- Co ty mówisz? Przecież bym o tym wiedziała.
- O tym nie wolno wspominać - upierała się Sara. - To był wielki skandal.
- Nic dotarł do katedry - Helen powtórzyła słowa dziewczyny.
- Tak. do katedry w Palermo, gdzie czekała cała rodzina. Zabrakło tylko pana młodego.
Helen miała wrażenie, że jej świat rozsypuje się w gruzy.
- Przecież Heather poślubiła w zeszłym roku Renata -mruknęła.
- Oczywiście. Signora Baptista zaaranżowała po mistrzowsku to małżeństwo.
- Zaaranżowała?
- Ze względu na honor rodziny. Dwa miesiące po tym, jak signor Lorenzo zostawił
narzeczoną przy ołtarzu. Poślubiła brata, ale wciąż wzdycha do... Pewnie za dużo powie-
działam.
- Wcale nie. - Helen była jak w transie.
- Pani nic nie wiedziała? - Sara dotknęła jej ręki.
- Nie, nie wiedziałam. - Wzięła się w garść. - Ale to przeszłość, która nie ma nic
wspólnego ze mną.
- Oczywiście, że nie. Na pewno signor Lorenzo zapomniał już o niej i kocha tylko panią,
ale...
- Co takiego? - spytała głucho Helen.
- Mówią, że signor Renato jest zazdrosny, bo jego żona i brat wciąż się pożądają. W
zeszłym roku...
Nic powinna słuchać plotek, ale stało się. Jad został wsączony w jej duszę.
- Co w zeszłym roku? - szepnęła.
- Signor Lorenzo pojechał do Anglii, a kiedy następnego dnia byłam u niej w pokoju,
zadzwonił telefon. Odebrała. Powiedziała tylko "Lorenzo" i kazała mi wyjść. Usłyszałam
jesz-
112
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 113
cze: "W porządku, jestem sama". Później oświadczyła, że wyjeżdża. Nie mówiła mi
dokąd, ałe słyszałam przez drzwi...
- Tak?
- Powiedziała, że będzie z nim jeszcze tej nocy.
- Nie wierzę - upierała się Helen. - Przesłyszałaś się. Czuła, że za chwilę zwariuje.
Wstała i z wymuszonym
uśmiechem pożegnała się, po czym wyszła.
Sara zjadła wszystkie ciasteczka i wypiła kawę do ostatniej kropli. Marzyła, że odpłaci
Heather za wyrzucenie jej z pracy, ałe nie spodziewała się, że los da jej taką szansę...
Helen zdołała dojść do willi, która miała stać się ich wspólnym domem. T a m nikt nie
będzie jej przeszkadzał. Kręciło jej się w g ł o -wie. Potrzebowała spokoju, by uporządkować
myśli.
Lorenzo i Heather kochali się. Mieli się pobrać.
Zostawił ją przed ołtarzem.
Może to nieprawda? Czemu miała uwierzyć Sarze? A jeśli dziewczyna wszystko
zmyśliła?
Zaraz... Gdy Heather zaprowadziła ją do jej pokoju... powiedziała, że tu właśnie spały z
Angie po przyjeździe. Potem zapadła krępująca cisza.
Kiedy spytała, czy Renato wyjechał po nią na lotnisko, Hea-ther szybko zmieniła temat.
Najgorszy był fakt, że Lorenzo nic jej nie powiedział.
Myślała, że są sobie bliscy. Przyjaciele i kochankowie. Na tym polegała siła ich związku,
który wypływał zarówno z przyjaźni, jak i z namiętności. Przyjaźń oznacza szczerość i
zaufanie.
A ta sugestia, że Heather nigdy nie przestała kochać Lorenza?
Obraz Heather i Lorenza nie znikał. Nachylają się ku sobie, śmieją się razem, Jak chętnie
go obejmowała, jak żarliwie ją przytulał.
Nonsens, skarciła się. Obejmowali się jak brat z siostrą na oczach Renata. Ale czy tylko
w jego obecności?
Kiedy Heather leżała w szpitalu, a jej życie było zagrożone, zrozpaczony Lorenzo głośno
szlochał. Renato, jej mąż, stał spokojnie, z kamienną twarzą. A Lorenzo płakał.
To nic nie oznacza. Renato był skryty z natury. Taki miał sposób bycia. Lorenzo zaś
bardzo mocno uzewnętrzniał emocje i mówił o wszystkim. Ale nie powiedział ukochanej, że
zostawił inną pannę przed ołtarzem.
To niezbity fakt, który stał się głazem zagradzającym jej drogę do szczęścia.
Z D Ą Ż Y Ć DO PALERMO 115
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dwukrotnie próbowała dodzwonić się do Lorenza do Francji. ale za każdym razem coś
przerywało połączenie. Zrezygnowała, bo doszła do wniosku, ze tej rozmowy nie da się
przeprowadzić przez telefon.
Oczekiwanie na jego powrót zamieniło się w koszmar Wszystko jawiło się w krzywym
zwierciadle. Uśmiech Heather. niegdyś tak przyjacielski, teraz wydawał się szyderczy i
cynicz ny. Wyczuwała niemal fizycznie zmowę milczenia wokół siebie.
Nadzieja na to, ze po powrocie Lorenza wszystko się wyjaśni, okazała się płonna.
- Cara, marzę, byśmy zostali wreszcie sami - powiedział, całując ją, gdy zajęli miejsca
na tylnym siedzeniu wiozącej ich z lotniska limuzyny - ale Renato zamierza orać we mnie do
ostatniej chwili. Wygląda na to. ze dopiero po ślubie będziemy mogli się sobą nacieszyć.
- Kochanie, proszę cię- błagała, zerkając na kierowcę. - To ważne.
Pocałował ją jeszcze mocniej.
- Tylko to jest ważne - odparł. - Nasza miłość.
Był jak zwykle czarujący, lecz nagle jego wdzięk wydał się jej przerażający. Mógł być
groźną bronią. Czy aby na pewno nigdy jej nie używał? Wpatrywała się w jego twarz,
próbując odczytać prawdę.
Tego dnia przyjechała również jej rodzina, zapełniając pokoje gościnne Residenzy i
połowę okolicznych hoteli. Rodzice
Helen byli zachwyceni wspaniałościami domu. Czuli się zaszczyceni. Co by powiedzieli
na wieść, że ich córka rozważa możliwość odwołania ślubu?
To jakaś paranoja. Helen ciągle liczyła, że uda się jej w końcu porozmawiać z Lorenzem
i wszystko wyjaśnić. Na pewno nie oszukiwał Renata, romansując z jego żoną. Sara wyssała
to z palca. Musi b y ć j a k i e ś racjonalne wytłumaczenie tej upiornej historii.
Dni wypełnione przygotowaniami i zakupami minęły szybko. Nadszedł ostatni wieczór.
Kawalerski wieczór Lorenza.
- Kochanie, proszę - zaczęła Helen, ale Renato przerwał jej.
- Nie martw się, Elena. Dopilnujemy, by nie pił za dużo i dostarczymy go bezpiecznie
do domu.
Dotrzymał słowa. O drugiej nad ranem wraz z Bernardem pomogli bratu wejść na
schody. Lorenzo był stosunkowo rzeźwy i nawet wyrażał się dość składnie. Helen przyglądała
się im z rozpaczą.
Tej nocy leżała bezsennie, usiłując wyobrazić sobie przyszłość. Bezskutecznie. Widziała
jedynie pustkę. Nad ranem zapadła w płytki, niespokojny sen. Godzinę później obudziła ją
pokojówka, która przyniosła kawę. Trzeba było zmierzyć się z tym dniem. Sypialnię wypełnił
tłum kobiet. Wszystkie paliły się, by pomagać w ubieraniu panny młodej. Na Helen czekała
już suknia Ślubna. Uszyta z brokatu, specjalnie tkanego dla uzyskania właściwego ciężaru,
udrapowanego na krynolinowej halce. Nie biała, lecz w kolorze kości słoniowej, by
uwydatnić czerń włosów i miodową cerę Helen. Bluzkę ozdabiało mnóstwo różyczek z
diamencikami w środku, a welon podtrzymywała diamentowa tiara. Romantyczne cudeńko.
Ale Helen ta wspaniałość wydała się teraz niestosowna.
- Gdzie jest Lorenzo? - spytała nerwowo. - Muszę z nim porozmawiać.
116
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 117
Jej słowa wywołały zbiorowy protest zebranych w sypialni kobiet.
- Nie możesz zobaczyć narzeczonego przed ślubem -oświadczyła matka. - To przynosi
pecha.
- Och, mamma, to przesąd. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Jesteście gotowe? - spytał ojciec.
- Ona chce zobaczyć Lorenza - poskarżyła mamma.
- Wykluczone! - ryknął.
- Poppa, muszę...
- Nonsens - oświadczył, zastawiając sobą drzwi. - Zwykłe babskie fochy.
- A może powinna - odezwała się ostrożnie matka. Oczy córki nie podobały się jej.
- Nie! - ojciec zaperzył się. - Zaufaj mi, mamma, wiem, co jest właściwe.
Ku rozpaczy Helen mamma ustąpiła. Poppa niewzruszony wciąż stał przed drzwiami.
Helen wybiegła na taras. Samochody ruszały właśnie z podjazdu. Patrzyła, jak zjeżdżają ze
wzgórza. Jednym z nich jechał Lorenzo.
Ojciec położył dłoń na jej ramieniu.
- Czas na nas - powiedział cicho. - Jestem najszczęśliwszym poppą na świecie.
Podał jej ramię ze staroświecką galanterią. Wyszli razem z pokoju.
Schodząca po szerokich schodach Helen miała wrażenie, że towarzyszy jej widmo innej
panny młodej. Na tych schodach Heather rozpoczęła kiedyś tę samą drogę do katedry, by
połączyć się z tym samym mężczyzną. Co było dalej? Upokorzona, ze złamanym sercem
wróciła samotna sprzed ołtarza. Co za okrucieństwo!
Nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do miasta i szeroką Cor-
so Vittorio Emanuele dojechali do placu, przy którym mieściła
się katedra.
Poppa pomógł jej wysiąść z samochodu i orszak ruszył.
Katedra wydawała się nie mieć końca. Helen szła główną
nawą i miała dziwne uczucie, że ołtarz wciąż się cofa, a ona nigdy nie zdoła do niego
dojść.
Lorenzo już czekał i uśmiechał się, spoglądając w jej stronę. Wszystko będzie dobrze,
pomyślała, widząc miłość w jego oczach. Jak mogła w niego zwątpić?
Ich widok wywołał szmer podziwu. Jaki przystojny pan młody, jaka piękna oblubienica.
Ze stanu dziwnego otępienia wyrwały ją dopiero słowa Lorenza:
- Ja, Lorenzo Luigi, biorę ciebie, Eleno, za żonę i przyrzekam być przy tobie na dobre i
na złe, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Teraz ona. Trzymał ją za rękę, patrzył na nią z miłością i oczekiwaniem. Zaczęła, jak we
śnie:
- Ja, Elena, biorę ciebie, Lorenza... Nagle dziwny skurcz ścisnął ją za gardło.
- Ja, Elena...
Zdumione spojrzenie Lorenza, nabrzmiewająca cisza, a potem niespokojny pomruk w
ławach. Zorientowano się, że dzieje się coś niedobrego. Dopóki śmierć nas nie rozdzieli.
Serce biło jej coraz mocniej.
Nie miała wyjścia.
- Przepraszam - szepnęła - ale nie mogę. Lorenzo obdarzył ją swoim uroczym
uśmiechem.
- Wszystko w porządku, carissima. Jeszcze chwila i będziemy na zawsze razem.
Na zawsze. Z mężczyzną, któremu nie ufa.
- Nie! - krzyknęła. - Wybacz, ale nie mogę.
118
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
119
Rzuciła się do ucieczki.
Jak przez mgłę widziała zdumione twarze gości. Wybiegła z katedry i wskoczyła do
najbliższego samochodu.
- Jedź!
Zaskoczony kierowca ruszył natychmiast. Z katedry wypadł Lorenzo. Rozglądał się
gorączkowo dookoła.
- Elena! Elena!
- Nie - załkała. kuląc się na tylnym siedzeniu i zasłaniając uszy. - Jestem Helen! Nigdy
tego nie zrozumiesz, nigdy...
Musi zdążyć przed nimi. Zrzuci suknię ślubną należącą do panny młodej o imieniu Elena.
Ucieknie stąd, by znów być sobą i zapomnieć Lorenza Martellego.
Odwróciła się i zobaczyła goniący ich samochód.
- Szybciej - ponaglała kierowcę.
Po kilku minutach zatrzymali się na podjeździe. Pobiegła do swego pokoju. Zamknęła za
sobą drzwi na klucz. Oparła się o nie. oszołomiona tym, co zrobiła.
Usłyszała szybkie kroki na schodach.
- Elena, co się stało? Powiedz mi, na Boga.
- Później - wykrztusiła. - Daj mi chwilkę...
Cisza. Kroki oddaliły się. Ale chwilę potem usłyszała je na tarasie. Szybko zamknęła na
klucz drzwi balkonowe. Zobaczyła jego cień. Szarpnął za klamkę.
- Otwórz, bo wybiję szybę - rzekł szorstko.
Nie wątpiła, że to zrobi. Przekręciła klucz i cofnęła się. Drżała. Nigdy przedtem nie
widziała Lorenza w takim stanie. Był wściekły, ale po chwili opanował się.
- Co się stało? - spytał cicho. - Zawiodły cię nerwy?
- Nie, zawiodła mnie moja miłość - odparła bardzo blada.
- Co?
- Nie znam cię, Lorenzo, więc jak mogę cię kochać?
- O czym ty mówisz?
- Myślałam, że znam mojego ukochanego, ale okazał się kimś innym. Robił straszne
rzeczy i ukrywał to za uroczym uśmiechem. Okłamywał kobietę, która go kochała
- Nic z tego nie rozumiem.
- Wiem o tobie i Heather! - rzuciła mu w twarz.
- Nie ma mnie i Heather.
- Ale mieliście się pobrać, prawda? I zostawiłeś ją przed ołtarzem.
- Czy dlatego zrobiłaś mi to samo? Chcesz pomścić wszystkie kobiety?
- To nie tak. Nagle się zmieniłeś. Chciałam z tobą porozmawiać, ale nie miałeś dla mnie
czasu.
- Przecież wiesz, ile miałem pracy.
- Powinieneś mi o tym powiedzieć dawno temu.
- Na przykład kiedy? Pierwszego dnia, kiedy mieszałaś mnie z błotem, nie wiedząc, z
kim rozmawiasz? Wtedy miałem ci o tym powiedzieć?
- To by potwierdziło moje przypuszczenia.
- Przecież później zostaliśmy przyjaciółmi. Wtedy, przyznaję, powinienem to zrobić.
Nie pomyślałem o tym. Byłem lekkomyślny, ale cię kocham. To nie wystarczy?
- Nie - odparła. - Zlekceważyłeś mnie.
- Nieprawda.
- Poza mną wszyscy o tym wiedzą. Wystawiłeś mnie na pośmiewisko. Czy to nie jest
lekceważenie? No jasne, że nie. Tak robią Sycylijczycy.
- Przestań wygadywać bzdury - ryknął.
- To nie bzdury. Myślałam, że jesteś inny. Ale ty też uważasz, że głupiutkiej kobietce
mówi się tyle, ile mężczyzna chce, i wszystko jest w porządku.
- Zgoda, powinienem ci powiedzieć. Ale to już przeszłość.
120 LUCY GORDON
- Właśnie minął rok.
- To już skończone.
- Ale kochałeś ją, mieliście się pobrać.
Lorenzo złapał się za głowę. Analizowanie postaw ludzkich, zwłaszcza swoich,
przychodziło mu z trudem.
- Myślałem, że ją kocham. Myliłem się - powiedział.
- I tak po prostu wystawiłeś ją na pośmiewisko.
- To była pomyłka. Heather i ja nie kochaliśmy się.
- Naprawdę? Sara jest przekonana, że wciąż do siebie lgniecie... Powiedziała...
- Sara? Mio Dio\ - Wzniósł ręce do góry. - A wiec to tak" Heather odprawiła ją za
kradzież. Znalazła sobie wspaniałą okazję, by się zemścić.
- To znaczy, że nie zostawiłeś Heather przy ołtarzu?
- To prawda, i bardzo się tego wstydzę. Pozwól, że ci wytłumaczę...
- Za późno. Na co liczyłeś?
- Myślałem tylko o tobie - odparł. - Wszystko inne wyleciało mi z głowy. Powinienem,
ale... - Wzruszył ramionami. - Kocham cię.
Odwróciła się, żeby nie widział, jakie wrażenie wywarły na niej te słowa i ton. jakim
zostały powiedziane. Powstrzymywała łzy. Nie może ulec.
Objął ją, choć odwróciła od niego głowę.
- Kochanie, postąpiłem źle. Przepraszam. Kocham cię ponad wszystko w świecie.
Jeszcze nie jest za późno. Możemy natychmiast wrócić do katedry. Ludzie będą gadać, czort z
nimi, nic mnie to nie obchodzi...
- Przestań - krzyknęła, usiłując się wyrwać. - Nie można tak po prostu cofnąć czasu.
Mówisz o miłości? Jak długo przetrwa? Raz już się rozmyśliłeś. Kiedy będzie drugi? Po
ślubie to trochę trudniejsze, ale pewnie coś wymyślisz.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 121
Blada twarz Lorenza poszarzała.
- Uważaj, co mówisz - szepnął.
- Czemu? Powinnam się ciebie bać?
- Raczej samej siebie. Możesz powiedzieć coś, co już nigdy nie pozwoli nam do siebie
wrócić.
- Nie ma powrotu. Zakrył jej usta dłonią.
- Nie mów tak, Elena. Zostaw nam nadzieję.
- Nie nazywaj mnie Elena. Ona jest kimś innym. Nią możesz manipulować, bo jest
głupia. Ja byłam głupia. Wszystko poszło tak gładko.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie miałeś nic wspólnego z moją pracą w hotelu.
- Co u licha...
- Mów!
Wziął głęboki wdech.
- Zadzwoniłem do Erika, sugerując, że świetnie się do tego nadajesz. Zresztą zgodnie z
prawdą. Inaczej Axel Roderick nie zatrudniłby cię.
- Specjalnie wynalazłeś mi pracę na Sycylii.
- Skoro tak stawiasz sprawę - owszem. To było dobre rozwiązanie. Wiedziałem, że nie
zechcesz zrezygnować z kariery. Tylko w ten sposób mogłem cię tu zatrzymać.
- Manipulowałeś mną. Tak bardzo mnie pragnąłeś, że poruszyłeś wszystkie sznurki,
- Tak - krzyknął. - Zrobiłbym wszystko, żebyś za mnie wyszła. Mówisz, jakbym
popełnił zbrodnię.
- A co się stanie, jeśli pewnego dnia zapragniesz, żebym rzuciła pracę i siedziała w
domu? Znów do kogoś zadzwonisz?
- Naprawdę wierzysz, że byłbym do tego zdolny?
- Nie wiem. Już ci mówiłam, nie znam cię. Wiem tylko, że
122 LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 123
wplątałam się w coś, czego zawsze chciałam u n i k n ą ć " . Jest zbyt wiele
niewiadomych. Twierdzisz, ze . S a r a się mści, ale mówiła prawdę o tobie i Heather.
Jesteście sobie bliscy. Myślałam, że jak brat i siostra...
- Co ty sugerujesz? Że ja i Heather...
- To dlaczego zadzwoniłeś po nią, gdy byłeś w Anglii, a ona obiecała, że jeszcze tej
nocy będzie z tobą?
Nastało długie milczenie. Przeciągało się, a Helen pojęła, ze popełniła straszny błąd.
Lorenzo wyglądał jak człowiek śmiertelnie zraniony. Na jej oczach skurczył się, postarzał.
Wydawało się, jakby coś utracił. Miłość? A może nadzieję?
- Skoro tak myślałaś o mnie - rzekł wreszcie - dziwię się, że w ogóle podeszłaś do
ołtarza.
- Miałam nadzieję, że rozmowa wszystko wyjaśni...
- Rozmowa między m n ą a kobietą, która uwierzyła, że s p a -łem z bratową? Musiałaś
mną gardzić. I o czym tu rozmawiać? - roześmiał się gorzko. - Co mielibyśmy sobie do
powiedzenia?
- Nic - odparła głucho.
Popatrzył na nią przerażonym wzrokiem.
- Nigdy nie pojmiesz, jak bardzo cię kocham. Od pierwszego wejrzenia. Udawałem
przyjaźń, bo już na wstępie mnie odrzuciłaś. Myślałem o tobie w dzień i w nocy. Omal nie
oszalałem, kiedy wyjeżdżałem z Nowego Jorku. Byłem zazdrosny o Erika. Jestem
Sycylijczykiem i myślę w staroświecki sposób, ale zrobiłbym wszystko, żeby cię
uszczęśliwić.
Patrzyła na niego wstrząśnięta. Mówił prawdę.
- Kocham cię, ale teraz myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy się w ogóle nie spotkali.
Tymczasem pod Residenzę podjeżdżały samochody. Trzaskały drzwi, dudniły kroki, aż
wreszcie cały tłum wdarł się przez drzwi balkonowe.
- Disgraciatu! Disgraciatul - Helen nigdy nie dowiedziała
się, kto to wykrzykiwał. Może jej ojciec, który zmierzał ku niej niezwykle wzburzony.
- Moja córka! - wrzeszczał. - Moja córka zrobiła to na oczach całego miasta!
- Poppa, przepraszam...
- Przyniosłaś wstyd całej rodzinie - nie ustępował. - Złamałaś słowo, zhańbiłaś ojca...
- Chwileczkę. - Lorenzo położył rękę na ramieniu poppy.
- Przepraszam rodzinę Martellich - wydusił ojciec. - Jest mi wstyd.
Jakiś gymas przemknął przez twarz Lorenza.
- Nic hańbiącego się nie stało - rzekł stanowczo. - Elena miała prawo zmienić zdanie. W
swoim czasie będziemy jej za to wdzięczni obaj.
Helen stała przy łóżku, opierając się o kolumnę. Czuła, jak Opuszczają ją siły.
Słowa Lorenza nie były dla niej zaskoczeniem. Wiedziała, te jest szlachetny. Jej oczy
wypełniły się łzami.
Ale ojciec nie czuł się usatysfakcjonowany.
- Jesteś bardzo uprzejmy. Jednak ucieczka sprzed ołtarza jest haniebnym, tchórzliwym
czynem.
- Ja sam dopuściłem się takiego czynu - odparł pobladły Lorenzo. - R o k temu uciekłem
z własnego ślubu w tej katedrze.
Poppa zbladł.
- To całkiem co innego - dodał spiesznie.
- Nie - upierał się Lorenzo. - Wybaczono mi. Jestem więc ostatnią osobą, która
potępiłaby Elenę i nikomu na to nie po zwolę. Miała powody. Wina jest po mojej stronie
Ciszę, która nagle zapadła, przerwał Giorgio.
- Głupia! - ryknął na Helen. - Zaprzepa całej rodziny.
- Milcz! - krzyknął Lorenzo.
124 LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
125
Giorgio zlekceważył ostrzeżenie.
- Myślisz tylko o sobie - krzyczał. - Przez twoje fanaberie ucierpi rodzina. Wstydź się!
- Dosyć tego!
Znowu zapadła cis/a. Wszyscy spojrzeli na surową twarz Lorenza.
- Zabraniam ci się odzywać - wycedził. - Nie masz nic d< > powiedzenia Elenie
Angolini. Nie obraziła cię, a ja nie pozwolę jej obrażać.
- Nie pozwolisz? - syknął Giorgio.
- Nie - powtórzył chłodno Lorenzo.
Giorgio zmierzył go wyzywającym spojrzeniem. Renato i Bernardo poderwali się, ale
Lorenzo powstrzymał ich jednym gestem. Cofnęli się.
- Wynocha z Sycylii - powiedział Lorenzo.
- Jakim prawem...
- Natychmiast. Popołudniowym lotem. Samochód odwieźie cię na lotnisko. Bierz
paszport i w drogę, bo w przeciwnym razie...
Nikt nie widział przedtem takiego Lorenza Giorgio wycofywał się tyłem. Zebrani
rozstąpili się przed nim. Odwrócił się i wybiegł. Jego żona podążyła za nim. Reszta ludzi też
opuściła pokój.
Zostali tylko Martelli. Lorenzo zwrócił się do rodziny:
- Chciałbym porozmawiać z Eleną na osobności. Usłuchali natychmiast. Nikt nie śmiał
mu się sprzeciwu
Jedynie Baptista zawahała się, podeszła do Helen i pocało wała ją w policzek. Spojrzała
na syna, który uśmiechnął sie do niej.
- Dziękuję, mamma - rzekł ledwo dosłyszalnie. - Zostam nas teraz. Każ nam przysłać
kawę i kanapki.
- Niczego nie potrzebuję - odezwała się Helen.
- Owszem - rzekł stanowczo. - Potrzebujesz mocnej czarnej kawy i czegoś do zjedzenia.
Zdziwiły ją nieznane nuty w tonie jego głosu. Lorenzo już nie był czarującym
lekkoduchem, lecz stanowczym i silnym mężczyzną
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
127
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy Fede wyprowadził Baptistę z pokoju, Lorenzo wziął Helen za ramiona i posadził
delikatnie na łóżku.
- Helen, chcę, żebyś mnie uważnie wysłuchała - powiedział tym nowym tonem. Tonem
dojrzałego mężczyzny. - Jakoś musimy to uładzić.
- My? Ja muszę sama...
- Nie. Musimy stworzyć wspólny front. Jej śmiech graniczył z histerią.
- A co zrobiłeś poprzednim razem? Przepraszam, nie powinnam o to pytać.
- Powinnaś. Zniknąłem na parę dni. Ty wykazałaś się wiek szą odwagą.
- Jestem bohaterką? - spytała gorzko.
- Owszem. Pomimo nacisku obu rodzin, pomimo iż chciałem cię za wszelką cenę
poślubić, znalazłaś w sobie dość odwagi, by wytrwać w swym postanowieniu. To godne
podziwu, choć - dodał z autoironią - nie mogę powiedzieć, że jestem z tego powodu
szczęśliwy.
- I jeszcze mnie bronisz?
- A co mam robić? Uskarżać się? Ja?
- Jesteś mężczyzną. Sam mi mówiłeś, że na Sycylii kobieta nie może zrobić czegoś
takiego.
- To dawne dzieje. Poza tym powiedziałem to w żartach
Mówiłem tyle rzeczy, Helen! - Głos mu zadrżał. Odwrócił się, by ukryć twarz.
Cierpiał strasznie, ale nie mogła go pocieszać, przecież odcięła się od niego na zawsze.
Rozległo się pukanie do drzwi. Służąca przyniosła kawę. Helen wyszła na taras, skąd
widać było podjazd, na którym stało leszcze kilka samochodów. Zobaczyła Giorgia z żoną.
Lorenzo stanął obok niej. Giorgio poczuł na sobie ich wzrok i obejrzał się. Paskudny
uśmiech wykrzywił mu twarz. Podniósł obie ręce, przycisnął je do skroni i wysunął
wskazujące palce. Rogi. Potem wskoczył do samochodu.
- Co on chciał przez to...? - zaczęła Helen.
- To głupek - mruknął lekceważąco Lorenzo. - Zapomnij o nim.
Zaprowadził ją z powrotem do sypialni.
- Może się przebierzesz? - zaproponował.
Znalazła jakieś dżinsy i sweter. Poszła z nimi do łazienki, Gdy wy,szła, Lorenzo nalał jej
kawy i podsunął kanapki. Przypomniała sobie, że mamma leczyła wszystkie problemy jecl/c
niem. Teraz robił to Lorenzo. Wzięła kanapkę i popiła czarną, mocno osłodzoną kawą.
- A ty? - spytała.
- Na razie dziękuję. Upiję się potem, pomyślał.
Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, co się dzieje na dole.
- O, mój Boże - powiedziała, siadając na łóżku.
- Co takiego? - Przysiadł obok niej.
- Ci wszyscy ludzie, jedzenie, tort weselny...
- Nie przejmuj się. Mamy wprawę. Już raz to przerabialiśmy, przecież wiesz.
- Jak możesz się śmiać?
- To lepsze niż płacz. - Ale wymuszony uśmiech zniknął
128
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
129
z jego twarzy. Pozostało oblicze człowieka zranionego, bliskiego załamania.
- Co, twoim zdaniem, powinienem zrobić. Helen? Mam, jak Sycylijczyk z twojej
wyobraźni, z nożem w ręku mścić się na tobie i twojej rodzinie do trzeciego pokolenia
włącznie? - zażartował gorzko z jej uprzedzeń, - Wiesz co? - ciągnął dalej. - Może masz rację.
Ale to nie w moim stylu.
Z ciężkim sercem patrzyła, jak cierpi.
- Więc co zrobimy? - spytał.
- Im prędzej opuszczę Sycylię, tym lepiej.
- To nie jest dobry pomysł.
- Nic mogę tu zostać.
- Wręcz przeciwnie. Czemu miałabyś uciekać? Oboje wiemy, że nie zrobiłaś nic złego. -
Utkwił wzrok gdzieś ponad jej ramieniem. - Pomyśl, jakie będzie twoje życie po powrocie do
Nowego Jorku. Rodzina zamieni je w piekło.
- Mam pracę.
- Powiedzmy. Firma nie będzie zachwycona, jeśli opuścisz nową placówkę. Odstawią
cię na boczny tor. Najpierw odnieś tu sukces i wróć na fali. I jeszcze... pomyśl o zemście
Giorgia.
- Chciałbyś mnie chronić?
- Nieważne. Przyznaj, że mam rację. Postąpiłem wobee ciebie źle. Pomóż mi to
naprawić. Nie obawiaj się. Wiem, że wszystko skończone. Ale nadal możemy pozostać
przyjaciół mi, prawda?
- Po tym wszystkim?
- Czemu nie? Popatrz na mnie i na Heather. Helen, pozwól sobie pomóc.
Miał rację. Ani wracać, ani zostać. Przyszłość zapowiadała się niewesoło.
- Gdybym tylko wiedziała, co robić...
- Aleja wiem. Posłuchaj przyjacielskiej rady. - Wziął ją za ręce, a wraz z ciepłem dotyku
jego dłoni wróciły jej siły.
- Zawiozę cię teraz do Palermo, do hotelu. Wyjdziemy nie zauważeni bocznym
wyjściem. Weź tylko niezbędne rzeczy, resztę przyślę jutro. Wszystko załatwię. I nie martw
się, będzie dobrze.
Gabinet Helen w Palermo był przestronny, zastawiony antykami. Tylko w niewielkim
stopniu ustępował gabinetowi Axela Rodericka.
Renowacja postępowała szybko i niebawem można było się spodziewać uroczystego
otwarcia. Helen pracowała po osiemnaście godzin na dobę. Cieszyła się, że może miesz kać w
hotelu, a jeszcze bardziej z tego, że nie ma czasu na myślenie.
- Nawiasem mówiąc - powiedział pewnego dnia Axel -wygląda na to, że twoje koneksje
z rodziną Martellich służą firmie, choć nie wyszłaś za jednego z nich.
- Przepraszam?
- Nie negocjowałaś z nimi umowy?
- Nie wtrącam się do pracy poszczególnych działów.
- Dobra, dobra. To dlaczego sprzedają nam swój najlepszy towar za grosze? Tak
trzymać!
Szkoda słów, by go przekonywać. Z drugiej strony nie można zarzucać Martellim, że m a
j ą za niskie ceny. Lepiej się z tym pogodzić.
Nie przyjmowała nikogo bez wcześniejszej zapowiedzi, lecz zrobiła wyjątek, gdy
sekretarka zaanonsowała signorą Heather Martelli.
Od zerwanego ślubu minęły dwa miesiące. Helen zastana-----a się, czy w ogóle będą w
stanie rozmawiać. Ale Heather przyniosła dziecko i zachwyty nad nim przełamały lody.
130
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
131
- Słyszałaś o córeczce Angie? - spytała Heather, gdy Helen kołysała małego Vittoria.
- Tak, czytałam o tym. Czy Bernardo nie jest zawiedziona że ma dziewczynkę?
- Chyba żartujesz. Zupełnie oszalał. Jak tylko mah piccinu zaczyna gaworzyć, mięknie
jak wosk.
- Bernardo?
- Tak, on. - Heather zachichotała. - To zdumiewające jak dzieci odmieniają mężczyzn.
Renato wymyka się na kilka minut z pracy, by zobaczyć małego Vittoria. Mają tera/ z
Bernardem wspólny temat. To zbliżyło tego samotnika do rodziny. Nawet przyjmie nazwisko
Martelli. Baptista jest tak;i szczęśliwa. Ale jeszcze coś ją uszczęśliwiło - dodała pu chwili. -
Twój list.
- Musiałam do niej napisać. Wtedy wymknęłam się bez pożegnania i ...
- Lorenzo wszystko nam wyjaśnił. Baptista przyznała mu rację. Ucieszyła się, słysząc,
że idę do ciebie. Martwimy się, że siedzisz tu sama. Mamy nadzieję, że nas odwiedzisz.
- Po tym wszystkim?
- Jeśli ci chodzi o Lorenza, to jest w Hiszpanii. Helen zaczęła szukać czegoś na biurku.
- Jak mu idzie?
- Odnosi wielkie sukcesy. Jest zdolnym handlowcem.
- Tak - skinęła głową Helen. - Kiedyś twierdził, że sprzeda wszystko każdemu -
mruknęła gorzko.
- I jednocześnie potrafi sknocić najważniejsze dla siebie sprawy - odezwała się Heather.
Helen tylko skinęła głową.
- Wyjaśnił mi, czemu zerwałaś. Niedobrze, że nie powie dział ci o nas na samym
początku. Hełen, uwierz mi, Lorenzn i ja nigdy naprawdę nie byliśmy zakochani.
Chodziliśmy ze
sobą, ale nigdy nie doszłoby do zaręczyn, gdyby nie presja Renata. Jeden z nich musiał
się ożenić, by zapewnić Martellim dziedzica. Renato uznał, że ja się nadaję, więc polecił
bratu, by mi się oświadczył.
- I Lorenzo usłuchał?
- Tak. Kiedyś traktował Renata jak głowę rodziny, a ponieważ byliśmy sobą zauroczeni,
myślał, że to wystarczy. Przyjechałam. by wyjść za niego, ale Renato i ja zakochaliśmy się
w sobie. Cóż było robić? Ślub za parę dni. Jak to powiedzieć narzeczonemu? Na
szczęście wyczuł sytuację i uciekł sprzed
katedry, ratując nas przed nieszczęściem. To było okropne, ale ja i Renato będziemy mu
wdzięczni do końca życia.
- Ale... - nie wytrzymała Helen.
- Słyszałaś wersję Sary? Co jeszcze mówiła?
- Ze Baptista zaaranżowała wasze małżeństwo.
- Owszem. Trochę nam pomogła, bo boczyliśmy się na siebie nawzajem. Gdyby nie
ona, pewnie byśmy jeszcze długo
zwlekali. Miłość dokonała reszty.
- 1 nie tęsknisz do Lorenza?
- Ani przez chwilę.
- A ta rozmowa telefoniczna, kiedy Lorenzo pojechał do Anglii? - powiedziała z trudem
Helen. - Sara słyszała, że obiecywałaś być z nim jeszcze tej nocy.
- Musiałam. Dzwonił z aresztu. Był przerażony, więc obielałam mu pomóc. I tak spędził
noc w celi.
- Za co go aresztowano?
- Przekroczenie prędkości i stawianie oporu władzy. Zwolniono go po uiszczeniu
grzywny. Wróciliśmy natychmiast, czyli następnego dnia. Ładna randka! Przez całą drogę
łajałam go bez wytchnienia.
- O Boże! - Helen zakryła twarz rękoma. - Byłam taka głupia.
132
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 133
- Nie, to Lorenzo był głupi. Powinien ci o tym dawni' powiedzieć, a nie liczyć naiwnie,
że wszystko się jakoś sa mo ułoży.
- Wydawało mi się, że jesteście sobie bliscy.
- Nawet bardzo. Kocham go jak brata. Ludzi, którzy omal się nie pobrali, łączy
szczególna więź.
Helen uśmiechnęła się smutno. Od tamtego dnia Lorenzo nie kontaktował się z nią.
Zawiózł ją do hotelu, pożegnał się i o d -jechał. Nazajutrz dostarczono jej rzeczy. To
wszystko. A czego się spodziewała?
Zbliżał się koniec roku. Helen postanowiła spędzić Boże Narodzenie na Sycylii. Marzyła,
by zaszyć się w swoim aparta mencie i przemyśleć niezliczone problemy.
Przede wszystkim, jak zorganizować kampanię reklamową, przed planowanym na luty
otwarciem.
Nowojorski zarząd nalegał na ten termin, by nazwa "Elroy" utrwaliła się w świadomości
klientów odpowiednio wcześnie przed letnim sezonem. Oczekiwano, że Axel Roderick przy-
gotuje wielką pompę, tymczasem on nie miał żadnego pomysłu. Ona też nie, a czas naglił.
Niekiedy, gdy późno w nocy, po zamknięciu biura, wracała do swego apartamentu i
nasłuchiwała echa własnych kroków w ciemnym budynku, zastanawiała się, jak daleko zaszła
od tamtego lutowego dnia, gdy wróciła z Bostonu do Nowego Jorku, z mocnym
postanowieniem, że zostanie kobietą sukcesu.
Udało się. Zdobyła władzę, stanowisko, dobrze zarabiała. Odnoszono się do niej z
szacunkiem. Uniezależniła się od rodziny.
Ale była samotna.
Nie wierzyła, że spotka kiedyś mężczyznę, który poruszy jej serce.
Z okien apartamentu często patrzyła na światła portu Mon-dcllo, gdzie cumowała "Santa
Maria".
Lorenzo zaoferował jej przyjaźń. Tylko tyle. Teraz, gdy było |uż za późno, zrozumiała, że
kocha go nad życie. Ale on już jej nic chciał.
"Miedzy nami wszystko skończone", powiedział.
Pewnego popołudnia, gdy znużył ją gwar, wyślizgnęła się z hotelu, by zaczerpnąć
świeżego powietrza w porcie. Nogi same zaniosły ją w miejsce, gdzie stała "Santa Maria".
- Helen, jak miło cię widzieć!
Obejrzała się. Za nią stał uśmiechnięty Bernardo.
- Co u ciebie? - spytała grzecznie.
- Lepiej niż kiedykolwiek.
- Gratulacje z okazji urodzin dziecka.
- Nawet jej nie widziałaś. To niewybaczalne. Pojedź ze mną do Montedoro.
- No, nie wiem...
- Koniecznie. Potem cię odwiozę.
Wziął ją pod rękę i poprowadził w stronę samochodu. Pomyślała, że miło będzie
zobaczyć Angie, którą zawsze lubiła.
Wysoko w górach panowała zima. Dachy w Montedoro przysypane były śniegiem.
Wkrótce dotarli do pięknego starego domu, w którym Bernardo spędził pierwsze dwanaście
lat życia.
- Kogoś ci przywiozłem - powiedział Bernardo, całując żonę na powitanie.
Angie uściskała ją gorąco.
- Chciałam zobaczyć twoje maleństwo - wyjaśniła nieśmiało Helen.
- Dobrze, ale...
- Czyżbym przyjechała nie w porę?
- Skądże. - Angie podjęła jakąś decyzję. - Chodź.
134
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 135
Wskazała drzwi do salonu. Helen poszła przodem. W progu stanęła jak wryta.
- Cześć - powiedział Lorenzo.
Siedział przy kominku z dzieckiem na ręku. Zanim zauważył Helen, wyglądał na
zachwyconego i radosnego.
Potem jego twarz przyoblekła się w maskę oficjalnej uprzej mości.
- Cześć - powtórzył.
- Myślałam, że jesteś w Hiszpanii.
- Wróciłem wczoraj. Wpadłem odwiedzić bratanicę.
- Spotkałam Bernarda przypadkiem. Nalegał, żebym z n i m przyjechała zobaczyć
Angie i małą.
- Jest urocza. - Jego uśmiech stał się cieplejszy. - Zobacz sama.
Usiadła na sofie, a on delikatnie położył jej dziecko na kolanach.
- Dobrze sobie radzisz z dziećmi.
- Mam wielu krewnych. Ćwiczyłem od lat. Wymienili nieśmiałe uśmiechy.
- Jak jej na imię? - spytała Helen.
- Anna, Baptista, Lenora i Marta. Jednak o to, które będzie pierwsze, spór potrwa aż do
chrzcin.
Angie podała kawę i ciasteczka. Lorenzo wziął małą na ręce Trzymał ją wprawnie, z
wyraźną przyjemnością.
Schudł. Wyglądał, jakby zmartwienia stały się jego chlebem codziennym.
Moja robota, pomyślała ze smutkiem. Powiedział, że lepiej byłoby, gdybyśmy się w
ogóle nie spotkali...
- Helen?
Ocknęła się. Lorenzo przyglądał się jej.
- Pytałem o hotel, ale chyba przysnęłaś.
- To kominek - odparła szybko. - Zmorzyło mnie ciepło
W hotelu wszystko w porządku. Dni schodzą mi na poganianiu robotników, ale zdążymy
na czas. Jak udał ci się wyjazd do Hiszpanii?
- Świetnie. Nawet Renato jest zadowolony, a nie jest skory do pochwał.
To zdumiewające, pomyślała Helen, jak łatwo mówić o niczym, unikając bolesnych
tematów.
- Na mnie czas - powiedziała wreszcie.
- Rzeczywiście, ściemniło się - zauważył Lorenzo, oddając dziecko Angie. - Podwieźć
cię?
Helen zawahała się. Nie mogła odmówić. Nie chciała być arogancka. Poza tym lepiej,
żeby Bernardo nie musiał wracać nocą w gęstniejącej śnieżycy.
- Dzięki.
Bernardo odprowadził ich i wrócił do żony, która szykowała się do karmienia dziecka.
- To miło, że przywiozłeś Helen - odezwała się Angie.
- Tak się szczęśliwie złożyło - zgodził się z żoną.
- Zapomniałeś, że będzie też Lorenzo? Wzruszył ramionami.
- Jakoś wyleciało mi z głowy.
- Jesteś przewrotnym intrygantem - zachichotała.
- Owszem. Myślisz, że ich pogodzimy?
- Warto było spróbować.
Zaśnieżona górska droga wymagała ostrożnej jazdy. Miku nie Lorenza było wiec
usprawiedliwione. Helen zerkała na niego ukradkiem. Z przykrością stwierdziła, że
posmutniał
- Na ogół pracuję popołudniami - powiedziała, gd) slała się lepsza. - Dzisiejsze będę
musiała nadrobi* v
- Jak tam plany wielkiego otwarcia? spytał uprzejmi*
- Kiepsko. Wciąż nie mam dobrego pomysłu
136
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
137
- Zadzwoń do swego kumpla Franka z Nowego Jorku. Ma chody w świecie gwiazd.
- Boże, zupełnie zapomniałam o Franku - powiedziała. -Tak, zna ludzi z branży
filmowej.
- Właśnie - radził dalej Lorenzo - niech wezmą udział w bankiecie na koszt firmy.
- Jasne! Gdzie się podziała moja błyskotliwość? Od razu biorę się do roboty. Już
dojeżdżamy. Hej, nie w tę stronę!
- Wiem - odparł spokojnie. - Tu obok jest mały lokalik należący do mojego przyjaciela.
Porozmawiamy jeszcze chwilę
Zaparkował samochód. W Montedoro leżał śnieg, a tu mogli usiąść w kawiarnianym
ogródku.
- O czym będziemy rozmawiać? - spytała, gdy przyjaciel Lorenza podał im ciasteczka
migdałowe i prosecco, lekkie mu sujące wino, które Włosi piją przy każdej okazji.
- O świętach. Mamma zaprasza cię do nas. Martwi się, że jej nie odwiedzasz.
- Jak bym śmiała?
- Gniewasz się na mnie, nie na nią.
- Nie gniewam się na ciebie, Lorenzo. Jesteś dla mnie taki dobry.
- Naprawiam zło, które ci wyrządziłem - odparł szybko.
- Była u mnie Heather. Wszystko mi opowiedziała.
- Zrobiła to, co powinienem zrobić ja na samym początku Nie spierajmy się, kto jest
winny. Teraz oboje znamy prawdę.
- Nigdy nie myślałeś, że kiedyś i tak się wszystkiego dowiem?
- Jeszcze mnie nie znasz, Helen? Nie umiem planować dłu-gofalowojak Renato, czy
roztrząsać szczegółów jak Bernardo. Fruwam. Potem spadam na ziemię i żałuję, że przedtem
się we zastanowiłem.
- Chyba się trochę zmieniłeś.
- To prawda.
- Ale zachowaj umiar - rzekła nagle. - Pozostań sobą. Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś
ponad jej ramieniem.
W pewnej chwili jacyś młodzi mężczyźni przy stoliku obok pokazali im rogi. tak jak to
zrobił Giorgio. Lorenzo przytrzymał jej ręce.
- Zignoruj ich - rzekł spokojnie. - Uśmiechaj się, rozmawiaj, ale nie reaguj. Nie daj im
satysfakcji.
Między drzewami odezwał się akordeon, kilka par zaczęło tańczyć. Lorenzo wziął ją za
rękę i wstał.
- Chodź - powiedział.
- Nie możesz tańczyć ze m n ą - żachnęła się.
- Spróbuj mi przeszkodzić.
Taniec w jego ramionach sprawiał jej wielką trudność.
- Nie wiem, czemu to robisz. Jestem spięta.
- Próbuję ci pomóc.
Był niezwykle uprzejmy, ale nie tak dowcipny i błyskotliwy jak dawniej.
- To musi być dla ciebie okropne. Myślisz, że nie wiem, co znaczą te gesty? Naprawdę
uważają, że zostawiłam cię dla innego mężczyzny?
- Nie wiedzą, co o tym myśleć. Znam ich. Tonio, Enrico, Carlo, Franco, Mario. Biłem
się z nimi, gdy byliśmy mali. To zwyczajni dumie.
Uśmiechnął się do niej jak dawny, chłopięcy Lorenzo. Ale ona patrzyła na niego już
innymi oczami. Starał się ją chronić, kobietę, która go obraziła i wystawiła na pośmiewisko.
Poczuła napływające łzy.
- Nie płacz - przestraszył się Lorenzo. - Co sobie ludzie pomyślą?
- Że mi nawymyślałeś i będą cię za to szanować - odparła, wycierając nos.
138
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO 139
- Myślisz, że zależy mi na ich opinii? Zachowuj się, jakby wszystko miedzy nami było
normalnie.
- Nie bardzo wiem, co to znaczy. - Helen wzięła się w garść
- Zawsze coś udawaliśmy.
- Musiałem brać zimny prysznic, kiedy myślałem o tobie
- parsknął śmiechem.
- O to właśnie chodzi. Nigdy nie byliśmy wobec siebie szczerzy.
- To prawda - mruknął. - Może pora to zmienić? Uniosła głowę i ich usta znalazły się
blisko siebie. Musnął
jej wargi.
- To nie było mądre - rzekła drżącym głosem.
- Ale uczciwe. Chciałem to zrobić.
- Przecież mówiłeś...
- Co takiego? - szepnął, owiewając oddechem jej twarz.
- Zapomniałam.
Ich usta spotkały się. Radość wdarła się do jej serca, jak słońce przez otwarte okno. Może
da się wszystko odmienić? Tym razem będzie wiedziała, jak chronić szczęście.
- Wróćmy do naszej willi - mruknął. - Mamy tyle spraw do omówienia...
- Dobrze.
Wrócili do stolika. Helen zauważyła, że Lorenzo wyjął spod kieliszka jakąś kartkę.
Zerknęła, nim zdołał zareagować.
Był to rysunek, pospieszny, lecz wyraźny, przedstawiający kobietę prowadzącą pudla na
smyczy. Kobieta była podobna do niej, pudel miał twarz Lorenza.
- Czy tak cię oceniają, bo zachowujesz się jak człowiek0
- wybuchnęła. - Pytałeś, czemu zawsze unikałam tego kraju. No to masz odpowiedź.
Zbladł śmiertelnie.
- Nieważne, nie dbam o to...
- Nie chcę, by to się powtarzało, Lorenzo. Przekaż matce.
że jest mi przykro, ale nie przyjdę na święta. Więcej już się nie zobaczymy. Nie mogę,
rozumiesz?
Nie próbował jej zatrzymać. Z pociemniałą od gniewu twarzą patrzył, jak odchodzi.
Podarł kartkę na drobne kawałeczki.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
141
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Hotel "Elroy" w Palermo otworzył swoje podwoje z wielki) pompą. Telefon Helen do
Franka zaowocował kontraktem z dwiema parami obiecujących gwiazdek z Hollywood, które
zamierzały się pobrać. Po drobnych negocjacjach wzięły ślub w Palermo i urządziły wesele w
hotelu na koszt firmy. Wszystkie liczące się w świecie magazyny ilustrowane zamieściły
olbrzymie zdjęcia młodych par i hotelu.
- Dobra robota - powiedział Lorenzo, biorąc ją na stronę podczas przyjęcia. - Odniosłaś
błyskotliwy sukces.
- Nie wiedziałam, że tu będziesz.
- Miał przyjść Renato, ale zamieniliśmy się. To jedyna okazja, by cię zobaczyć, odkąd
nas unikasz.
- Wcale nie...
Nie przyszłaś na święta ani na chrzciny. Córeczka Bernarda i Angie otrzymała imię
Marta.
- Jak mogłabym przyjść po tym, co się stało wtedy w kawiarni?
- To już skończone.
- To znaczy, że ta banda głupków już ci nie dokucza?
- Oczywiście, że nie, przestało ich to bawić.
- Lorenzo, plotki o nas wciąż krążą.
- Nie widzieliśmy się od dwóch miesięcy -jęknął. - Znajdź jakiś ciekawszy temat.
- Założę się, że przysyłają ci te okropne dowcipy w listach. Zrób coś, zamiast wzruszać
ramionami! - warknęła.
- Co na przykład?
- A skąd mam wiedzieć?
- Krew? Ojciec miał starą strzelbę. Poszukam jej, jeśli uważasz, że wymaga tego mój
honor. Tylko że nigdy przedtem jej nie używałem, więc jeśli wymierzę w ciebie, pewnie
chybię i rozbiję najlepszą wazę mammy, a ona tak się na mnie wścieknie, że popamiętam...
- Możesz być poważny?
- To bardzo trudne, kiedy podnieca cię vendetta. A ty jesteś prawdziwą Sycylijką.
Czemu sama nie złapiesz za strzelbę?
- Bo to twoja vendetta - wycedziła przez zęby.
- Przepraszam, Helen - zrobił kwaśną minę. - Chyba cię rozczarowałem.
Nie była w stanie przebić się przez skorupę, w której się zamknął. W niczym nie
przypominał dawnego Lorenza.
- Jeszcze raz gratuluję sukcesu - rzucił przez ramię i odszedł.
To rozwścieczyło Helen tak, że następnego dnia, gdy już odebrała zasłużoną porcję
pochwał od zarządu, wyszła z hotelu, wsiadła do samochodu i pojechała do Residenzy.
- Nic się nie da z nim zrobić - zaczęła, gdy po przywitaniu Baptista usadziła ją na sofie.
- Jest totalnie nierozsądny.
- Obawiam się, że masz racje - zgodziła się Baptista.
- O wszystkim mówi bez sensu,
- Nigdy nie mówił do rzeczy.
- A jeśli chodzi o mnie, to całkiem stracił głowę.
- Od chwili kiedy cię poznał, kochana - przytaknęła Bapti-sta. - Krył się z tym, ale od
razu wiedziałam, że Elena była dla niego kimś wyjątkowym.
- Już nie nazywa mnie Elena - powiedziała smutno Helen. - Denerwowało mnie to, ale
teraz zrozumiałam, że mówił tak, bo mnie kochał. Teraz znów jestem Helen.
142
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
143
- Sama tego chciałaś - zauważyła Baptista.
- Ale wtedy nie rozumiałam wiciu rzeczy.
- To właśnie jest początek mądrości.
- Tylko co mi po mądrości, skoro jest za późno? - spytała wzburzona Helen. - Kiedy
pomyślę, co go spotyka...
- Słyszałam co nieco. On mi nic nie mówi.
- Na pewno nikomu nie pokazywał tego, co dostaje pocztą.
- Nie tutaj. Lorenzo już z nami nie mieszka. Kilka tygodni temu wyprowadził się do
willi.
- Do willi? Mieszka tam sam?
- Nie ma innej kobiety, moja droga.
Nie o tym myślała. Jakże samotny musiał być w domu. w którym mieli dzielić się
szczęściem. Lorenzo, człowiek, który lubił przebywać wśród ludzi.
- Najwyraźniej go nie rozumiesz, co? - spytała Baptista.
- Nie. Zamknął się przede m n ą i naprawdę go nie pojmuję.
- To proste. Nasze społeczeństwo jest wciąż bardzo staroświeckie. Męska duma znaczy
tu więcej niż cokolwiek, nawet niż kobieta. Zdaniem ludzi obraziłaś Lorenza, a on powinien
unieść się honorem. Tymczasem chroni kobietę, która go publicznie znieważyła. Dlatego m a
j ą go za durnia.
- To niesprawiedliwe.
- Zgoda, ale mężczyzna, który okazuje, że kobieta jest dla niego ważniejsza od honoru,
ma przed sobą niełatwą drogę.
- Miłość - zastanowiła się Helen. - Nie mam nadziei, że nadal mnie kocha.
- Dlaczego, w takim razie, znosi te wszystkie upokorzenia1 - spytała surowo Baptista. -
Nie podawaj w wątpliwość jego uczuć. Zrewiduj raczej własne. Lorenzo poświęcił dla ciebie
swoją dumę. Miufighia, to wielka odpowiedzialność, gdy ktoś kocha cię aż tak bardzo.
Ciężkie brzemię. Masz dosyć sił, by je udźwignąć?
- Tak - rzekła stanowczo Helen. - Myślałam, że go kocham, ale to było bardzo płytkie
uczucie. Teraz także podziwiam go i szanuję. 1 tego mi w naszym związku brakowało.
- Zatem już wiesz, co masz zrobić - podsumowała Baptista. Mały hotelik stał w samym
sercu Palermo, a jego najlepszy
pokój wychodził wprost na tętniący życiem główny plac. Ze swego okna Helen mogła
wybrać najlepszy moment do działania. Pozostawało czekać.
Wynajęła pokój przed trzema dniami, wiedząc, że musi zachować cierpliwość. Miała po
swojej stronie Angie i Hea-ther, które udzieliły swoim mężom szczegółowych instrukcji. Do
spisku włączono także Baptistę, co przypomniało Helen rolę. jaką starsza pani odegrała przy
aranżowaniu małżeństw Renata i Bernarda. Inaczej jej synowie nigdy by się nie pożenili.
Zapadał zmierzch i wszystko było przygotowane. Helen włożyła tę samą
ciemnoczerwoną jedwabną suknię, którą miała na sobie tamtego wieczoru, kiedy po raz
pierwszy spotkała Lorenza. Czarne włosy rozpuściła na ramiona, co dodało jej uwodzi-
cielskiego uroku.
Wiosna jeszcze w pełni nie rozkwitła, ale łagodny klimat Palermo sprzyjał wystawianiu
stolików przed kafejki. Właśnie taki lokalik znajdował się na wprost jej okien.
Po chwili na placu pojawił się Renato w towarzystwie Lorenza. Wskazał najbliższy
stolik, najwidoczniej namawiając brata na drinka. Lorenzo wzruszył ramionami i usiadł, a
Renato skinął na kelnera.
Pierwszy z jej sprzymierzeńców spisał się na medal. Teraz kolej na następnego...
Z bocznej uliczki wyłonił się Bernardo otoczony wianuszkiem młodych mężczyzn.
Nawet z tej odległości Helen dostrzegła zdumienie Lorenza na widok kompanów brata. Byli
to
144 LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
145
Tonio, Enrico, Carlo, Franco i Mario - prześladowcy Lorenza. A Bernardo, najmniej
towarzyski człowiek na świecie, ze śmiechem zapraszał ich na drinka, z czego skwapliwie
skorzystali. Usadził ich na wprost Lorenza,
Helen pokręciła głową z podziwem. Rola Bernarda była naj trudniejsza, ale wywiązał się
z niej bez zarzutu.
- Zostaw to mnie - powiedział wczoraj. - Pozbieram te szumowiny i dostarczę, gdzie i
kiedy trzeba.
Teraz nadeszła jej kolej. Przerażenie ścisnęło ją za gardło Czy Lorenzo zrozumie? Czy...?
Nawet jeśli nie, odzyska chociaż godność w oczach mieszkańców Palermo, a to było
warte poświęcenia.
Wzięła głęboki oddech i wyszła z pokoju.
Lorenzo nie zauważył jej w pierwszej chwili, ale wyczuł j a , , zanim zdołała pokonać
dzielący ich niewielki dystans. Podniósł głowę znad kieliszka i znieruchomiał. Szła bardzo
powoli, a serce waliło jej jak młotem. Wokół zapadła cisza. Prześladowcy Lorenza
obserwowali ją bacznie.
Helen pozwoliła im należycie ocenić swą urodę, a Lorenza obdarzyła uwodzicielskim
uśmiechem,
- Chciałaś coś ode mnie? - spytał ostrożnie.
- Owszem - odparła dźwięcznym głosem.
Czekała, aż wstanie i podejdzie do niej. Podniósł się powoli i spojrzał jej w oczy.
- Co mogę dla ciebie zrobić? - spytał uprzejmie.
- To. - Przyciągnęła go gwałtownym ruchem. Zanim zdążył się zreflektować, zarzuciła
mu ręce na szyję, teatralnym gestem wsunęła mu palce we włosy i pocałowała, cały czas
modląc się, by zrozumiał.
Nie odwzajemnił pocałunku, ale to nic, pomyślała. Najważniejsze, by cały świat pojął, że
ona go pragnie.
Igrała palcami po karku Lorenza, czując przenikający go
dreszcz. Przywoływała wspomnienia sprzed miesięcy. Wreszcie uścisk jego ramion
powiedział jej, że plan się udał.
Przejął inicjatywę, a jego wargi pieściły ją z dawną łapczywością. A więc wszystko było
jeszcze możliwe.
Teraz powinna przejść do następnego punktu planu.
Delikatnie wysunęła się z jego objęć i cofnęła o krok.
- Czy tego tylko chciałaś? - spytał z nadzieją, bo powoli zaczynał rozumieć...
- Nie. - Wzięła głęboki wdech. Serce biło jej mocno. -Chcę, żebyś zabrał mnie do
katedry i poślubił - powiedziała głośno, by wszyscy słyszeli. - Rozumiesz, Lorenzo? Chcę
wyjść za ciebie.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - mruknął, marszcząc brwi.
- Tak - odparła dźwięcznym głosem. - To doskonały pomysł. - Wzięła go za rękę. -
Chodź ze mną, to pokażę ci, jak bardzo dobry.
Ruszyła powoli w stronę hotelu, trzymając go mocno za rękę. Wiedziała, że nie odmówi
jej na oczach ludzi.
Podążył za nią wąskimi schodami do pokoju, który wynajęła. Zamknęła drzwi i
pociągnęła w stronę otwartego okna. Na dole, zgodnie z jej oczekiwaniami, zebrał się mały
tłumek. Kiedy pojawili się w oknie, rozległy się oklaski i wiwaty.
- Nie chcę cię całować na oczach tłumu - powiedział.
- Trudno. Musisz ich przekonać, że bez reszty jestem twoja.
- Poza tobą nikt inny mnie nie obchodzi.
- Wiem. - Dotknęła jego twarzy. - Ale musimy im to pokazać. Zaciągnij zasłony.
Wywołało to kolejny aplauz.
- Teraz zgaś światło - szepnęła, nie odrywając ust od jego warg.
- Wszystko zaplanowałaś?
146
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
147
- W najdrobniejszych szczegółach.
Światło zgasło, a na dworze rozległy się jeszcze głośniejsze wiwaty. Oni już tego nie
słyszeli. Zmagała się z jego guzikami.
- Elena, jesteś pewna, że tego chcesz?
- Cicho - mruknęła, kładąc mu palec na ustach. - Mamy nie dokończoną sprawę.
Nie miał nic do dodania. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym miłości i zerwał z siebie
koszulę.
- Twój ruch - powiedział.
Roześmiała się cicho i przeciągnęła palcami po jego torsie. O tak, pomyślała, czując, jak
drży.
- Elena... Helen.
- Tym razem Elena - zapewniła go.
Helen była zimną, wyrachowaną kobietą, która zastanawiała się, czy warto inwestować w
miłość. Elena była gotowa oddać wszystko, nie bacząc na koszty. Odtąd już zawsze będzie
Eleną Przyciągnęła go bliżej i położyła mu głowę na ramieniu. Cały świat wokół nich zniknął.
Rozpinał jej suknię. Opadła w jednej chwili.
- Bardzo cię pragnę- powiedziała - więc nie każ mi czekać Nim zdążyła dokończyć,
wziął ją w ramiona i zaniósł na
łóżko. Leżeli obok siebie, odkrywając się nawzajem.
Jak mogła wątpić w to, że nadal jej pożąda. Było to widoczne w każdym jego geście, w
każdym dotyku. Pociągnęła go na siebie, bezgłośnie oferując mu wszystko, co miała. Przyjął
to z miłością.
Gdy patrzył na jej twarz okoloną rozsypanymi czarnymi włosami, przypominał sobie
kobietę, którą poznał rok temu. Spiętą, maskującą niepewność śmiechem. Dostrzegł pod tą
maską wrażliwość i dlatego ją pokochał.
Usiadła obok i głaskała go delikatnie, obserwując kolejną falę narastającego pożądania.
- Nie odpowiedziałeś mi - przypomniała mu.
- Naprawdę, carissimal
- Pytałam, czy się ze mną ożenisz. Ucałował jej dłoń.
- Niczego nie pragnę bardziej, Elena.
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
149
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Suknia szeleściła, bo Helen kręciła się przed lustrem, usiłując obejrzeć się ze wszystkich
stron.
- Wyglądasz wspaniale - powiedziała Heather, podając welon. Helen pochyliła głowę,
żeby można było przypiąć tiarę.
- Czy dobrze się trzyma? - spytała niespokojnie.
- Doskonale - zapewniła ją Angie.
- Nie sądzicie, że powinnam mieć inną suknię? Może to zły znak wkładać tę samą, co
poprzednio...
- Nie wpadaj w paranoję - oburzyła się Heather. - To jest suknia na twój ślub z
Lorenzem. Może nieco opóźniony, ale to ten sam ślub i wszystko powinno odbyć się tak
samo.
- No, może nie wszystko - dodała Angie i wszystkie roześmiały się trochę nerwowo.
- Ale reszta szczegółów zostaje bez zmian - zauważyła Heather. - Vanzini ćwiczył
Jubilate, aż wszyscy oszaleli. Zaparł się i tym razem nic go nie powstrzyma.
W drzwiach sypialni pojawił się ojciec Helen.
- Są już samochody.
Angie i Heather. które miały jechać pierwsze, ucałowały Helen i zniknęły w szumie
niebieskiego jedwabiu. Nicolo stanął przed córką.
- Żadnych wątpliwości tym razem? - spytał.
- Najmniejszych, poppa.
- Zatem możemy iść?
- Tak... nie... gdzie masz kwiatek? Przerażony spojrzał na butonierkę.
- Jestem pewien, że matka mi go dała. Musiał zostać w pokoju.
- Szybko.
Pobiegł. Helen tymczasem wyszła na taras i rozejrzała się po okolicy. Wszystko było
takie zielone, wiosenne w świetle poranka. Doskonała pora na rozpoczęcie nowego życia z
ukochanym mężczyzną. Tym razem była tego całkowicie pewna.
Patrzyła na ten sam krajobraz, który widziała po przyjeździe. Czas jakby zatoczył koło.
Wrócił ojciec z obłędem w oku i kwiatem w butonierce.
- To przez mammę - oznajmił, widząc spojrzenie córki. -Ukryła go.
- Poppa! Co ty opowiadasz?
- Ale nie mogłem go znaleźć.
- Lepiej się pospieszmy.
- Dodaj gazu - polecił Nicolo szoferowi, gdy zajęli miejsca w samochodzie. - Mamy
mnóstwo czasu - uspokoił córkę. -Każda panna młoda trochę się spóźnia.
- Ale nie ja - zaperzyła się Helen. - Po tym, co było, nie mogę spóźnić się ani sekundy.
Lorenzo czeka na nią w katedrze w towarzystwie braci i chociaż wierzy, że wszystko jest
w porządku, na pewno niecierpliwie wygląda jej przyjazdu.
Wyobraziła sobie jego twarz i uśmiechnęła się sama do sic bie. Wkrótce zaczną nowe
życie.
Nagłe, nieprzyjemne szarpnięcie.
- Co się stało? - jęknęła.
Samochód dotarł do szczytu wzgórza i zaczął lekko zarzu-
150
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
151
cać". Kierowca bezskutecznie walczył o odzyskanie panowania nad autem. Zjechali z
drogi i stoczyli się do rowu.
- Och nie! - krzyknęła Helen. - To niemożliwe! Wygramoliła się z auta i rozejrzała po
szosie, ale nie widziała
nikogo. Samochody znikały w oddali.
W katedrze czeka Lorenzo. Za chwilę zacznie podejrzewać, że znów go opuściła.
- Telefon - powiedziała. - Dzwonimy na jego komórkę. Szofer chwycił telefon
zamontowany w samochodzie, ale
Lorenzo wyłączył komórkę. Bernardo również...
- Spróbuj do Renata - denerwowała się Helen. - On nigdy nic wyłącza telefonu.
Szofer zrobił przerażoną minę.
- Signor Renato zmienił numer, a ja nie znam nowego. Nicolo miał ochotę go uderzyć.
- To należy do twoich obowiązków! - zagrzmiał.
- Daj spokój, poppa - powiedziała szybko Helen. - To nic jego wina, brak mu
doświadczenia.
- Niemniej uważam, że...
- Poppa, teraz nie czas na to. Muszę dostać się do Palermo
- Jak? Pofruniesz?
- Nie, zbliża się jakaś okazja, popatrz.
- To przecież arba świniopasa - skrzywił się Nicolo. -W dodatku ciągnięta przez muła.
- Ale ma koła - stwierdziła stanowczo Helen.
Stanęła pośrodku drogi i zatrzymała wóz. Stary woźnica o pomarszczonej twarzy nie
wydawał się wcale zdziwiony widokiem panny młodej na pustkowiu.
- Muszę się dostać do katedry w Palermo - zagaiła Helen
- Widzę. - Mężczyzna zerknął na samochód w rowie. - Pomógłbym, ale nie mam
miejsca. - Wskazał głową na tył wozu. gdzie stały stłoczone cztery świnie. - Wiozę je na targ.
- Kupię je wszystkie - odparła Helen. - Ile? Podał cenę. Nicolo aż jęknął.
- Za drogo. Zwykle kupuję za połowę tej sumy.
- To musisz zanieść pannę młodą - odparł przebiegle woźnica.
Helen nie dawała za wygraną.
- Poppa, ile powinny kosztować te świnie?
Zaczęli się targować. Po raz pierwszy w życiu Helen ucieszyła się, że mówi dialektem
sycylijskim. Nicolo gapił się na nią, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
Wreszcie dobili targu, jednak pojawił się kolejny problem. Jedynie szofer miał przy sobie
pieniądze, ale za mało. Woźnica chwycił lejce.
- W takim razie - powiedziała szybko Helen - podwajam stawkę.
- Bez pieniędzy?
- Wypiszę kwit dłużny.
- Też coś!
- Nie ufa pan słowu signory Eleny Martelli?
- Pani jest Martelli? - Otworzył usta.
- Będę, jeśli zrzucisz te świnie i zawieziesz mnie natychmiast do Palermo.
Świniopas oddał lejce szoferowi i zeskoczył na ziemię.
- Obawiam się, Guido - powiedziała Helen do szofera - że będziesz musiał zostać z
inwentarzem.
- Nie ma sprawy - odparł. - Najpierw zadzwonię po pomoc drogową, a potem do mojego
przyjaciela rolnika.
- Doskonale. Opiekuj się moimi świniami. Zamierzam dać je mężowi w prezencie
ślubnym.
Wreszcie arba została opróżniona. Guido przyniósł z samochodu notes, pióro i koc.
Podczas gdy Helen wypisywała kwit dłużny, rozścielił koc.
152
LUCY GORDON
ZDĄŻYĆ DO PALERMO
153
- Teraz nie pobrudzi pani sukni - powiedział, pomagając jej wsiąść.
- Dziękuję. Chodź, poppa. Ojciec spojrzał na wóz z odrazą.
- Spodziewasz się, ze wsiądę na to coś? - warknął.
- Przez ciebie nie dojdzie do ślubu.
- Jeśli rodzina się o tym dowie, spalę się ze wstydu.
- Nie dowie się - przyrzekła zrozpaczona. - Nic nie po wiem cioci Lucii w Maryland,
więc nie będzie mogła po wtórzyć cioci Zicie w Idaho, a ta z kolei cioci Clarnc w Los
Angeles. A teraz, poppa, przestań marudzić i wskakuj na wóz.
- Jak ty się do mnie odzywasz? - Osłupiał.
- Wskakuj. Mam zamiar wyjść za Lorenza, a ty masz poprowadzić mnie do ołtarza.
- Nie denerwuj się - radził bratu Renato. - Będzie tu lada chwila.
- Powinna już być od pięciu minut - niepokoił się Lorenzo - Zobacz, Bernardo.
- Przed chwilą sprawdzałem. Angie i Heather stoją przed katedrą i powiadomią nas ojej
przybyciu.
- Przyjedzie na pewno - przekonywał go Renato. - Elena jest uczciwą kobietą. Jeśli
powiedziała, że będzie, dotrzyma słowa.
Lorenzo usiłował zignorować niespokojny szmer płyną cy z ław. Wiedział, o czym myślą
goście i miał ochotę na nich wrzasnąć, Elena kocha go i nie zrobi mu tego po raz drugi.
Jednak z każdą upływającą minutą przyszłość rysowała się w coraz czarniejszych
barwach.
- Co to było? - spytał nagle Renato.
Lorenzo ocknął się ze smutnych myśli.
- Co? Coś jakby wiwaty.
- I oklaski - dodał Bernardo. - Pójdę sprawdzić. Pobiegł do wyjścia. Po drodze spotkał
żonę podskakującą
z podniecenia.
- Chodź szybko - powiedziała, biorąc go za rękę.
Stojąc w drzwiach katedry. Bernardo ujrzał nieprawdopodobny widok. Po chwili dał nura
do środka i ryknął gromko na cały głos:
- Lorenzo, chodź i zobacz!
Na ten okrzyk nie tylko Lorenzo, ale połowa zgromadzonych gości wybiegła na
zewnątrz.
Dziwny pojazd poruszał się po Corso Vittorio Emanuele, wzbudzając olbrzymie
zainteresowanie przechodniów.
- Jeśli się nie mylę, to arba świniopasa Enrica Cacelli - zauważył Renato.
- A na niej... - dodał Bernardo.
- Właśnie - powiedział oszołomiony Lorenzo.
- Każda normalna kobieta - zauważył Renato - przyjechałaby na ślub samochodem.
Uśmiech rozjaśnił twarz Lorenza.
- Ale moja Elena jest niepodobna do żadnej innej.
Gdy wóz wtoczył się na plac, Enrico Cacelli wstrzymał muła tak gwałtownie, że Helen
omal nie wpadła wprost w objęcia Lorenza.
- Samochód... - zaczęła, lecz przerwał jej pocałunkiem. Gdy ją puścił, wysapała: - Tak
się bałam, co sobie pomyślisz, gdy...
- Nie wątpiłem w ciebie ani przez chwilę - rzekł. Potem uniósł ją w ramionach. - A teraz
pójdziemy do kościoła, i wyjdziesz stamtąd dopiero jako signora Martelli.
- Tego tylko pragnę - zapewniła go.
154
LUCY GORDON
- Więc chodźmy.
Tłum klaskał i wiwatował, chór zaintonował Jubilate i przy tych dźwiękach Lorenzo
Martelli i Elena Angolini wkroczyli do katedry wziąć tak długo oczekiwany ślub.


Wyszukiwarka