604 (2)



















J. R. R. Tolkien    
  Władca Pierścieni

Księga szósta



   
. 4 .    





Na polach Kormallen

   Wszędzie wokół pagórków roiło się od
wojsk Mordoru. Wzbierające morze nieprzyjacielskiej armii niemal zalewało wodzów
Gondoru. Słońce świeciło czerwono, a spod skrzydeł Nazgulów czarne cienie
śmierci padały na ziemię. Aragorn stojąc pod sztandarem, milczący i surowy,
zdawał się zatopiony w myślach o sprawach bardzo dawnych lub dalekich, lecz oczy
mu błyszczały jak gwiazdy, tym bardziej promienne, im noc głębsza. Gandalf na
samym szczycie wzgórza jaśniał bielą i złotem; jego cień nie dosięgał. Ataki
rozbijały się niby fale o zbocza obleganych pagórków, pośród walki i szczęku
oręża zgiełk głosów buczał jak morze w godzinie przypływu.
   Gandalf drgnął, jakby oczom jego objawił się nagle
niezwykły widok; obrócił się ku północy, gdzie niebo było blade i czyste. Potem
uniósł ręce i donośnym głosem przekrzykując wrzawę bitwy zawołał: - Orły
nadlatują! - Natychmiast inni podjęli ten okrzyk: "Orły, orły nadlatują!"
Żołnierze Mordoru patrzyli w niebo zaskoczeni, nie wiedząc, nie może znaczyć ten
znak z nieba.
   Lecieli ku nim Gwaihir, Władca Wichrów, i brat jego,
Landrowal, najwspanialsze z orłów północy, szlachetnych potomków starego
Thorondora, który gniazda swe zbudował na szczytach gór w zaraniu Śródziemia. Za
nim gnane wzmagającym się wiatrem mknęły szeregi ich wasali z gór północnych.
Orły nagle zniżając lot spadły z wysoka prosto na kark Nazgulom, ogromne ich
skrzydła jak huragan zamiotły powietrze.
   Lecz Nazgule słysząc w tym momencie straszliwy głos, który
ich wzywał z Czarnej Wieży, pierzchły i zniknęły w cieniu Mordoru, jednocześnie
dreszcz przebiegł przez wszystkie szeregi armii ciemności, zwątpienie ogarnęło
serca, dziki śmiech zamarł na ustach, z trzęsących się rąk wypadła broń, kolana
ugięły się pod niewolnikami Saurona. Władca, którego moc pchała ich do walki,
który natchnął ich nienawiścią i furią, zawahał się, przestał ich wspierać swoją
wolą. Toteż patrząc w oczy przeciwników zobaczyli teraz zabójczą światłość i
zlękli się jej.
   Wodzowie Zachodu krzyknęli tryumfalnie, bo wśród mroków
nowa nadzieja zaświtała im w sercach. Rycerze Gondoru, jeźdżcy Rohanu,
Dunedainowie północy w zwartych szeregach ruszyli z oblężonych pagórków do ataku
na oszołomione zastępy wroga, ostrzem włóczni torując sobie drogę wśród tłumu.
Lecz Gandalf podniósł ramiona i znów krzyknął wielkim głosem:
   - Stójcie! Stójcie i czekajcie! Wybiła godzina
przeznaczenia!
   Nim przebrzmiało to wołanie, grunt zakołysał się pod ich
stopami. W oddali, za wieżami Czarnej Bramy, wysoko ponad szczyty gór
wystrzeliła ku niebu olbrzymia ciemna chmura iskrząca się od płomieni. Ziemia
jęczała i drżała. Zębate wieże Morannonu zachwiały się, zatrzęsły i runęły;
potężny mur rozsypał się w gruzy, Czarna Brama legła w prochu; z większej
jeszcze dali, to cichszy, to głośniejszy, to wzbijający się aż pod obłoki
dobiegł łoskot, buk, zwielokrotniony przez echo grzmot jakby kamiennej lawiny.













   - Oto koniec królestwa Saurona! -
rzekł Gandalf. - Powiernik Pierścienia spełnił swoją misję!
   A kiedy patrzyli na południe, na krainę Mordoru, wydało im
się, że widzą, jak na tle bladego obłoku wznosi się ogromny kształt ciemny,
nieprzenikniony, uwieńczony koroną błyskawic, wypełniający całe niebo. Zawisł
nad światem olbrzymi i potworny, wyciągnął ku nim długą rękę, jak gdyby grożąc,
złowrogi, ale bezsilny; w chwili bowiem gdy się nad nimi zniżył, silny podmuch
wiatru porwał go i uniósł gdzieś w dal. Potem wszystko ucichło.












   Wodzowie Gondoru pochylili czoła, a
gdy je znów podnieśli, zdumieli się, bo oto wroga armia uciekała w rozsypce, a
potęga Ciemności rozwiała się jak kurz na wietrze. Kiedy śmierć porazi
obrzmiałą, płodną istotę, zamieszkującą pośrodku mrowiska i rządzącą całym
rojem, mrówki rozbiegają się bezradne i niedołężne, słabną i mrą; tak też i
słudzy Saurona - orkowie, trolle i ujarzmione złym czarem zwierzęta -
rozpierzchli się ogłupiali nagle i kręcili się bez sensu to tu, to tam.
Niektórzy sami sobie zadawali śmierć, rzucając się na ostrza własnych dzid lub w
przepaście, inni z wrzaskiem uciekali, by skryć się w norach i ciemnych
podziemiach, gdzie nie sięga światło ani nadzieja. Lecz ludzie z Rhun i z
Haradu, Easterlingowie i południowcy ujrzeli jasno klęskę swojego władcy i
wielki majestat wodzów Gondoru. Ci spośród nich, którzy najdłużej służyli
Sauronowi i do głębi byli zatruci nienawiścią, a mimo to zachowali dumę i
odwagę, zebrali się razem, aby stoczyć ostatnią, rozpaczliwą bitwę. Większość
wszakże uciekała w panice na wschód, a było wielu takich, którzy porzucając oręż
błagali o łaskę.
   Wówczas Gandalf, pozostawiając wszystkie sprawy wojenne i
dowództwo Aragornowi oraz jego sprzymierzeńcom, stanął na syczycie pagórka i
krzyknął głośno; spod nieba spłynął na to wezwanie wspaniały orzeł, Gwaihir,
Władca Wichrów.
   - Dwakroć nosiłeś mnie, Gwaihirze, mój przyjacielu - rzekł
Gandalf. - Trzeci raz ukoronujesz swoją przyjaźń, jeśli zechcesz mi usłużyć.
Przekonasz się, że nie jestem o wiele cięższy niż wtedy, gdy mnie zabrałeś z
Zirak-zigil, gdzie przepaliło się w płomieniach moje dawne żucie.
   - Poniosę cię, dokąd chcesz, choćbyś był ciężki jak kamień
- odparł Gwaihir.
   - A więc lećmy! Weź też ze sobą brata i kilku swoich
najlotniejszych współplemieńców, Gwaihirre. Musimy prześcignąć nie tylko wiatr,
ale takie skrzydła Nazgulów.
   - Wiatr wieje z północy, ale my go prześcigniemy - odparł
Gwaihir. Uniósł Gandalfa i pomknął na południe, a z nim Landrowal i Meneldor,
orzeł młody i chyży. Kiedy lecieli nad Doliną Udun i nad równinami Gorgorothu,
mieli pod sobą cały kraj w gruzach i w zamęcie, przed sobą zaś Górę
Przeznaczenia ziejącą ogniem.












   - Cieszę się, że jesteś tutaj ze mną,
Samie - powiedział Frodo. Tutaj, w ostatniej godzinie świata.
   - Tak, jestem z panem, panie Frodo - odparł Sam kładąc
okaleczoną rękę Froda ostrożnie na swojej piersi. - I pan jest ze mną. Wędrówka
skończona. Ale skoro dostaliśmy tak daleko, nie mam ochoty dawać teraz a
wygraną. To do mnie niepodobne, proszę pana, pan mnie przecież zna.
   - Może to do ciebie niepodobne, ale tak właśnie jest na tym
świecie - rzekł Frodo. - Nadzieje zawodzą. Wszystko ma swój kres. Teraz już nie
będziemy długo czekać. Zabłąkaliśmy się między ruiny i świat się wkoło nas wali,
nie ma dla nas ratunku.
   - Bądź co bądź, proszę pana, moglibyśmy trochę oddalić się
z tego niebezpiecznego miejsca, od tej Szczeliny Zagłady, jak ją podobno
nazywają. Tyle przecież możemy zrobić, prawda? Zejdźmy przynajmniej ścieżką w
dół.
   - Dobrze, Samie. Jeśli chcesz, pójdę z tobą.
   Zaczęli z wolna schodzić krętą dróżką, a w momencie kiedy
znaleźli się wreszcie u rozedrganych podnóży Góry, nagle z wrót Sammath Naur
buchnął dym i para, zbocze stożka pękło na dwoje, rzygnęła z niego ognista
struga, która grzmiącą kaskadą stoczyła się po wschodnim stoku Orodruiny.
   Frodo i Sam nie byli zdolni do dalszego marszu. Resztki sił
ducha i ciała topniały w nich szybko. Dotarli na niski, usypany z popiołu
wzgórek u stóp Orodruiny, ale stąd nie widzieli drogi ratunku. Byli jak gdyby na
wyspie, która nie mogła długo oprzeć się atakom rozszalałej burzy. Wszędzie
dokoła ziemia pękała, z rozwartych głębokich szczelin i lejów ziały dymy i
opary. Za nimi Góra dygotała w konwulsjach, na zboczach otwierały się
rozpadliny, po wydłużonych stokach spełzały leniwie rzeki ognia zmierzając w
stronę ich schronienia. Rozumieli, że wkrótce zaleje ich ta fala. Na głowy ich
sypał się gorący deszcz popiołu.
   Stali na pagórku; Sam wciąż tulił rękę Froda do piersi.
Westchnął. - Trzeba przyznać, że wzięliśmy udział w bardzo pięknej historii,
prawda, proszę pana? - rzekł. - Szkoda, że nie usłyszę, jak ją będą sobie na
świecie opowiadali. Pewnie ktoś zapowie: "A teraz kolej na historię Froda
Dziewięciopalcego i Pierścienia Władzy". Wszyscy ucichną jak my w Rivendell,
kiedy czekaliśmy na opowieść o Berenie Jednorękim i Klejnocie. Chciałbym to
usłyszeć. I bardzo jestem ciekawy następnego rozdziału, już bez nas.
   Mówił to, starając się do ostatka bronić przed strachem,
lecz jednocześnie wzrok kierował na północ, pod wiatr, gdzie niebo nad
widnokręgiem było czyste, bo zimny podmuch, urastający do huraganowej siły,
odpychał ciemności i kłęby wzburzonych chmur.












   Tak Hobbitów dostrzegły bystre oczy
Gwaihira; zniżył lot i mimo wichury, nie zważając na groźne burzliwe niebo,
okrążył w powietrzu pagórek: dwie drobne, ciemne i osamotnione postacie stały
trzymając się za ręce na niewielkim wzniesieniu; ziemia drżała pod ich stopami
ziejąc dymem, rzeki ogniste zbliżały się ku nim. W chwili gdy orzeł wypatrzył
ich i opuszczał się już na skrzydłach w dół, obaj zachwiali się i upadli, może
mdlejąc z wyczerpania, a może dusząc się od oparów i gorąca albo poddając się w
końcu rozpaczy i nie chcąc spojrzeć w oczy nieuchronnej śmierci. Leżeli obok
siebie. A tymczasem spłynął na ziemię Gwaihir i Landrowal, i chyży Meneldor; we
śnie, nieświadomych swego losu, orły uniosły Hobbitów wysoko w przestworza,
daleko od Krainy Ciemności i ognia.












   Sam zbudził się na miękkim posłaniu.
Nad nim kołysały się łagodnie grube gałęzie buku, przez młode liście przeświecał
blask słońca, zielony i złoty, powietrze pachniało słodkim, złożonym z wielu
woni zapachem.
   Sam poznał ten zapach, zapach łąk Ithilien. "A to śpioch ze
mnie pomyślał. - Jak też długo spałem?" Zdawało mu się bowiem, że trwa jeszcze
tamten dzień, kiedy to rozniecił małe ognisko pod ciepłą od słońca skarpą;
wszystko, co się potem zdarzyło, uleciało na razie z jego nie całkiem jeszcze
rozbudzonej pamięci. Przeciągnął się i odetchnął głęboko. "Ale też miałem sen! -
myślał. - Dobrze, żem się wreszcie zbudził". Usiadł i wtedy dopiero spostrzegł
Froda leżącego obok i śpiącego spokojnie, z jedną ręką zarzuconą nad głową, z
drugą złożoną na kołdrze. Była to prawa ręka i brakowało u niej serdecznego
palca.
   Samowi nagle wróciła pamięć. Krzyknął głośno:
   - To nie był sen! Ale w takim razie gdzie jesteśmy?
    Ktoś stojąc za jego plecami odpowiedział uprzejmie:
   - W Ithilien, pod opieką króla, który na was czeka. -
Gandalf ukazał się w białym płaszczu, z brodą świecącą jak czysty śnieg w
przesianym przez liście słońcu. - Jak się czujesz, Samie Gamgee? - spytał.
   Ale Sam opadł na posłanie i dość długo leżał z otwartymi
ustami, oniemiały, zanadto zdumiony i zarazem szczęśliwy, by przemówić. W końcu
szepnął:
   - Gandalf! A ja myślałem, że nie żyjesz. Co prawda o sobie
też byłem tego zdania. Czy wszystkie martwienia okażą się pomyłką? Co się stało?

   - Wielki Cień zniknął - odparł Gandalf i zaśmiał się, a
zabrzmiało to jak muzyka. Albo jak szmer wody na wyschłym pustkowiu; Sam
uprzytomnił sobie, że od niezliczonych dni nie słyszał śmiechu, tej czystej
melodii wesela. Dźwięczała mu teraz w uszach echem wszystkich radości, jakich w
życiu zaznał. Ale niespodzianie w odpowiedzi na nią zapłakał. Dopiero po chwili
- tak jak po ciepłym deszczu wiatr wiosenny rozpędza chmury i słońce obmyte tym
jaśniej świeci - łzy wyschły, a w piersi Sama wezbrał śmiech. Ze śmiechem Hobbit
zerwał się z łóżka.
   - Jak się czuję? - zawołał. - Nie, tego się nie da
powiedzieć! Czuję się... czuję... - Rozgarnął ramionami powietrze. - Czuję się
jak wiosna po zimie, jak słońce wśród liści, jak fanfara trąb, jak śpiew harfy,
jak wszystkie pieśni świata... - Urwał i zwrócił się do swego pana. - Ale jak
czuje się pan Frodo? - spytał. - Żal tej jego biednej ręki. Mam nadzieję, że
poza tym jest zdrów i cały. Okropne rzeczy musiał przecierpieć.
   - Tak, poza tym jestem zdrów - oznajmił Frodo podnosząc się
i także wybuchając śmiechem. - Usnąłem po raz drugi czekając na ciebie, Samie,
niepoprawny śpiochu. Zbudziłem się o świcie, a teraz pewnie już blisko południe.

   - Południe? - powtórzył Sam usiłując obliczyć czas. -
Południe, ale którego dnia?
   - Czternastego po Nowym Roku - odparł Gandalf - albo, jeśli
wolisz., ósmy kwietnia według Kalendarza Shire'u. W Gondorze zawsze odtąd Nowy
Rok będzie zaczynał się dwudziestego piątego marca, na pamiątkę dnia, w którym
załamała się potęga Saurona, a wy dwaj zostaliście uratowani z ognia i
przyniesieni do króla. On to was pielęgnował, a teraz wzywa przed swoje oblicze.
Z nim razem siądziecie do stołu. Zaprowadzę was, gdy będziecie gotowi.
   - Król? - spytał Sam. - Co za król? Kto?
   - Król Gondoru, władca wszystkich krain zachodnich - rzekł
Gandalf - który objął z powrotem we władanie swoje dawne królestwo. Wkrótce
pojedzie do stolicy na koronację, ale czekał na was.
   - W czym mu się pokażemy? - zapytał Sam, nie widząc nic
prócz starych i podartych łachów, w których odbyli wędrówkę i które leżały
złożone obok ich łóżek.
   - W tych ubraniach, w których wędrowaliście do Mordoru -
odparł Gandalf. - Nawet te łachy orka, które musiałeś, Frodo, przywdziać w
Krainie Ciemności, przechowamy z szacunkiem. Jedwab ani płótno, zbroja ani herby
nie mogłyby wam przynieść więcej zaszczytu. A potem oczywiście pomyślimy o
innych strojach. Wyciągnął do nich ręce i zobaczyli, że z dłoni jego promieniuje
światło.
   - Co ty tam masz, Gandalfie?! - krzyknął Frodo. - Czy
możliwe, że...
   - Przyniosłem wam dwa skarby. Znaleźliśmy je ukryte pod
kurtką Sama, gdy orły was uratowały. Dary pani Galadrieli, flakonik Froda i
szkatułka Sama. Miło wam chyba je odzyskać.
   Umyli się, przyodziali, zjedli lekki posiłek i wreszcie
poszli za Gandalfem. Wyprowadził ich z bukowego lasku, gdzie odpoczywali, przez
długi pas zielonej, zalanej słońcem łąki ku grupie majestatycznych drzew o
ciemnych liściach i czerwonych kwiatach. Gdzieś za sobą Hobbici słyszeli szum
wodospadu, strumień spływał między kwitnącymi brzegami dążąc do lasu
zamykającego łąkę w głębi i wpadał pod strop gałęzi i liści, lecz daleko
pomiędzy drzewami przebłyskiwała znów wstążka wody.
   Hobbici znaleźli się na polanie i ze zdumieniem ujrzeli tu
rycerzy w lśniących zbrojach, rosłych gwardzistów w czerni i srebrze,
oczekujących, by powitać wędrowców z honorami, nisko kłaniając się przed nimi.
Potem zagrała przeciągle trąbka i ruszyli dalej wyciętą wśród lasu aleją, wzdłuż
rozśpiewanego strumienia. Tak doszli na rozległe zielone pole; dalej widać było
szeroką rzekę w srebrzystej mgiełce, nad którą wyrastała długa, zalesiona wyspa,
i przy brzegu stojące liczne statki. Na polu wyciągnięte w szeregach stały w
blasku słońca pułki wielkiej armii. Kiedy Hobbici zbliżyli się, rozbłysły
wyciągnięte miecze, szczęknęły włócznie, zagrały rogi i trąby, a chór
wielogłosowy i różnojęzyczny zakrzyknął na powitanie:
   Niech żyją niziołki! Chwała im!
   Kuio i Feriain anann! Aglar ni Feriannath!
   Sława Frodowi i Samowi!
   Daur a Bechael, Konin en Annun! Eglerio!
   Chwała im!
   Eglerio!
   A lana te, lana te! Andaye laituyalmet!
   Chwała!
   Kormakolindor, a lana tarienna!
   Chwała im! Powiernikom Pierścienia sława na wieki!

   Tak Frodo i Sam, oszołomieni, w rumieńcach bijących im na
policzki, z błyszczącymi oczyma, szli pośród wiwatujących wojsk ku trzem
siedziskom wzniesionym z darni. Nad fotelem z prawego brzegu powiewał sztandar z
białym koniem na zielonym polu; z lewej zaś strony - ze srebrnym okrętem, o
wyrzeźbionym w kształt łabędzia dziobie, na błękitnym morzu; lecz nad najwyższym
tronem pośrodku rozpostarty na wietrze ogromny czarny sztandar rozkwitał białym
drzewem z koroną i siedmiu roziskrzonymi gwiazdami. Na tronie siedział mąż w
kolczudze, z wielkim mieczem złożonym na kolanach, bez hełmu. Wstał, gdy
podeszli. Wtedy poznali go, chociaż bardzo się zmienił: zdawał się wspaniały ten
władca ludzi, ciemnowłosy z siwymi oczyma, z twarzą promienną, prawdziwie
królewską.
   Frodo puścił się ku niemu biegiem, Sam za nim.
   - To już szczyt wszystkiego! - zawołał. - Obieżyświat,
jeśli mnie oczy nie mylą!
   - Tak, Samie, Obieżyświat - odparł Aragorn. - Daleką drogę
odbyliśmy z Bree, gdzie w gospodzie przy pierwszym spotkaniu wcale ci się nie
spodobałem, prawda? Dla wszystkich była to droga daleka, ale najcięższa dla was
dwóch.
   Ku zdumieniu i wielkiemu zmieszaniu Sama, król zgiął przed
nimi kolano; ujął ich za ręce, poprowadził do tronu i usadowił Froda po prawej,
a Sama po lewej jego stronie; po czym zwrócił się do zebranych dowódców i
rycerzy, wołając głosem donośnym, tak by wszyscy na polu go słyszeli:
   - Chwała niziołkom! Sława!
   Gromki okrzyk wzbił się z tysięcy piersi, a kiedy ucichł,
wystąpił ku wielkiemu zadowoleniu i najczystszej radości Sama minstrel Gondoru,
przyklęknął i poprosił o zezwolenie na odśpiewanie pieśni. Oto, jak zaczął:
   - Wzywam was, rycerze i wojownicy o nieulękłych sercach,
królowie i książęta, szlachetni mężowie Gondoru, jeźdźcy Rohanu, i wy, synowie
Elronda, i Dunedainowie północy, elfie i krasnoludzie, i dzielni synowie
Shire'u. Wszystkie wolne ludy, słuchajcie mojej pieśni! Albowiem śpiewać będę o
sławnych czynach Froda Dziewięciopalcego i o Pierścieniu Władzy.
   Słysząc to Sam wybuchnął śmiechem uszczęśliwiony i zrywając
się z miejsca krzyknął:
   - Jak to wspaniale, jak pięknie! Wszystkie moje życzenia
spełniły się teraz.
   I rozpłakał się nagle. A z nim razem śmiało się i płakało
całe wojsko i dopiero gdy wśród śmiechu i łez czysty głos minstrela wzbił się
dźwiękiem złota i srebra, ucichli wszyscy. Minstrel śpiewał to w języku elfów,
to we Wspólnej Mowie, aż serca słuchaczy poruszone słodyczą słów wypełniły się
radością ostrą jak. Miecze i myśl ich uleciała w krainę, gdzie ból i szczęście
stapiają się w jedno, a łzy poją weselem jak wino.
   Wreszcie, kiedy już słońce zaczęło się zniżać, a cienie
drzew wydłużyły się, minstrel zakończył pieśń. - Chwała im! - rzekł
przyklękając. Wówczas Aragorn wstał, całe wojsko ruszyło z pola i wszyscy
podążyli do zastawionych pod namiotami stołów, aby jeść, pić i weselić się, póki
dnia starczyło.
   Froda i Sama zaprowadzono do namiotu, gdzie zdjęli stare
ubrania, lecz usługujący im ludzie złożyli je starannie i zachowali z
szacunkiem; Hobbici dostali czystą bieliznę, po czym zjawił się Gandalf
przynosząc, ku zdumieniu Froda, miecz, płaszcz elfów i kolczugę z mithrilu -
rzeczy zrabowane jeńcowi Mordoru. Dla Sama znalazła się kolczuga ze złoconej
siatki, a płaszcz jego, naprawiony i oczyszczony, znów wyglądał jak nowy.
   Wreszcie położył przed nimi dwa miecze. - Nie, nie chcę
miecza - rzekł Frodo.
   - Jednakże dziś powinieneś go mieć u boku - odparł Gandalf.
Frodo wziął więc krótki mieczyk, który należał do Sama i który wierny giermek
zostawił swemu panu odchodząc z Kirith Ungol. - Żądło darowałem Samowi -
powiedział.
   - Och nie, panie Frodo! Pan Bilbo dał go panu razem z
kolczugą. Z pewnością nie chciał, żeby ktokolwiek inny nosił tę broń! Frodo
ustąpił, a Gandalf, klęknąwszy jak giermek, przypasał im broń, po czym powstał i
nałożył im na skronie srebrne przepaski. Kiedy Hobbici byli gotowi, udali się na
królewską ucztę, gdzie za stołem zasiedli wraz z nimi, prócz króla ,ragorna,
Gandalf, Eomer, król Rohanu, książę Imrahil, najdostojniejsi spośród dowódców, a
także Gimli i Legolas.
   Gdy po chwili uroczystego milczenia napełniano kielichy
winem, Sam spostrzegł dwóch giermków, którzy, jak sądził, przyszli posługiwać
swym władcom; jeden nosił czarno-srebrne barwy gwardii z Minas Tirith, drugi -
białe i zielone. Sam w pierwszej chwili zdziwił się, że takich młodzieniaszków
przyjęto do służby w armii, pomiędzy rosłych mężów. Gdy się jednak zbliżyli i
przyjrzał im się lepiej, wykrzyknął:
   - Panie Frodo, niech no pan patrzy! Przecież to Pippin!
Czyli pan Peregrin Tuk, chciałem powiedzieć, i pan Meriadok. Jak wyrośli!
   A niechże to! Widzę, że nie my jedni mamy ciekawą historię
do opowiadania.
   - Rzeczywiście - odparł Pippin odwracając się do niego. - I
chętnie ją opowiemy zaraz po uczcie. Tymczasem spróbuj pociągnąć za język
Gandalfa. Nie jest już teraz taki skryty jak dawniej, chociaż więcej się śmieje,
niż mówi. Na razie obaj z Meriadokiem mamy pełne ręce roboty. Ja jestem
giermkiem Gondoru, a Merry Rohanu, jak już pewnie się domyśliłeś.












   Skończył się wreszcie ten szczęśliwy
dzień, a gdy słońce zaszło i pyzaty księżyc z wolna wypłynął z mgieł nad Anduiną
siejąc przez liście srebrną poświatę, Frodo i Sam siedzieli pod szeleszczącymi
drzewami ciesząc się wonnym powietrzem pięknej ziemi Ithilien. Do późnej nocy
gawędzili z Meriadokiem, Pippinem i Gandalfem, a wkrótce przyłączyli się do nich
Gimli i Legolas. Frodo i Sam dowiedzieli się wielu rzeczy o losach Drużyny po
jej rozproszeniu w pamiętnym, nieszczęsnym dniu na wybrzeżu Parth Galen u
wodogrzmotów Rauros, lecz pytań i odpowiedzi nie mogli wciąż jeszcze wyczerpać.

   Orkowie, gadające drzewa, mile stepu, jeźdźcy w galopie,
błyszczące od klejnotów groty, białe wieże i złote pałace, bitwy, smukłe statki
z rozpiętymi żaglami, wszystko to przesuwało się przed oczyma wyobraźni Sama i
wprawiało go w oszołomienie. Wśród tylu dziwów wracał uparcie do jednego, nie
mogąc pojąć, jakim sposobem Merry i Pippin tak wyrośli. Ustawiał ich plecy w
plecy to z Frodem, to z sobą, mierzył, drapał się w głowę.
   - Nie rozumiem, jak to się w waszym wieku mogło zdarzyć -
rzekł w końcu. - Ale fakt: mierzycie o trzy cale więcej, niż się Hobbitom
należy, albo też ja jestem krasnolud.
   - Na pewno nie - odparł Gimli. - Czy nie mówiłem?
Śmiertelnik nie może pić wody entów i łudzić się, że nie wyniknie z tego nic
innego niż z wychylenia kufla piwa.
   - Woda entów? - spytał Sam. - Wciąż wspominacie o jakichś
entach, ale niech mnie zabiją, jeśli wiem, co to za jedni. Będzie trzeba kilka
tygodni przegadać, zanim wszystko sobie nawzajem wyjaśnimy.
   - Co najmniej kilka tygodni - przyznał Pippin. - A Froda
zamkniemy chyba na wieży w Minas Tirith, żeby wszystkie swoje przygody opisał.
Inaczej gotów połowę zapomnieć i zrobiłby ogromny zawód biednemu Bilbowi.













   W końcu Gandalf wstał.
   - Ręce króla mają moc uzdrawiania - rzekł - ale wy, moi
przyjaciele, staliście na progu śmierci, zanim was przywołał z powrotem,
używając całej swojej władzy, i obdarzył słodkim zapomnieniem snu. Spaliście
wprawdzie długo i spokojnie, przyda wam się jednak teraz znowu trochę
odpoczynku.
   - Nie tylko Frodowi i Samowi, tobie także, Pippinie -
powiedział Gimli. - Pokochałem cię, choćby za to, żeś mnie wiele fatygi
kosztował, czego ci nie zapomnę nigdy. Tak samo jak nie zapomnę chwili, kiedy
cię znalazłem na wzgórzu po ostatniej bitwie. Gdyby nie Gimli, zginąłbyś
niechybnie. Nauczyłem się przy tej sposobności, jak wygląda stopa Hobbita, gdy z
całej jego osoby tylko ona sterczy spod zwału trupów. A kiedy ściągnąłem
wreszcie z ciebie cielsko trolla, byłem pewny, że już nie żyjesz. O mało sobie
brody nie wyrwałem z rozpaczy. Ledwie dzień minął, odkąd się dźwignąłeś z łóżka.
Pora, żebyś do niego wrócił na chwilkę. Ja też chętnie to zrobię.
   - A ja - odezwał się Legolas - przejdę się trochę po lasach
tej pięknej krainy; to będzie najlepszy dla mnie odpoczynek.
   W przyszłości, jeśli król nasz się zgodzi, ściągnę tutaj
część naszego plemienia, a wtedy Ithilien stanie się krajem szczęśliwym... na
czas jakiś... może na miesiąc, może na okres pokolenia, może na sto człowieczych
lat. Anduina blisko, Anduina, która jest drogą do Morza. Do Morza!

   Na Morze, na Morze! Krzyczą mewy białe,
   Dmie wicher i pianę rozpryskują fale.
   Na zachód, gdzie krągłe zapada się słońce!
   Statku, o szary statku, słyszysz wołające
   Głosy tych, co odeszli, których jestem bratem?
   Nasze dni już się kończą, już nam ciążą lata,
   Odejdę i opuszczę las, który mnie zrodził.
   Przepłynę wielkie wody w mej samotnej łodzi.
   Na Brzeg Ostatni fale szeroko się niosą,
   Brzmią słodko na Utraconej Wyspie głosy
   W Eressei, w Kraju Elfów dla ludzi nie znanym,
   Gdzie liść z drzewa nie spada, gdzie lud mój kochany!

   Ze śpiewem Legolas zszedł ze wzgórza w las.
   Potem rozeszli się też inni, a Frodo i Sam zasnęli na
swoich posłaniach. Nazajutrz zbudzili się pełni nadziei i spokoju. Tak spędzili
w Ithilien wiele dni. Pola Kormallen, gdzie obozowało wojsko, leżały w pobliżu
Henneth Annun; nocą słychać tu było szum strumienia, który spływał kaskadą z jej
wysokości, przez skalne wrota ku kwitnącym łąkom, by koło wyspy Kair Andros
wpaść do Anduiny. Hobbici błąkali się po okolicy odwiedzając miejsca, które
przedtem w swej wędrówce poznali. Sam nie tracił nadziei, że gdzieś w cieniu
lasu albo w ukrytej dolince mignie mu może znów olbrzymi olifant. A gdy się
dowiedział, że podczas oblężenia Gondoru wiele tych bestii przyprowadzili
nieprzyjaciele pod mury grodu, lecz wszystkie wyginęły w bitwie - bardzo się
zmartwił.
   - Nie można być wszędzie jednocześnie - westchnął. - Ale,
jak widać, straciłem wiele na tym, że mnie tu wtedy nie było.












   Tymczasem wojsko gotowe już było
powracać do stolicy. Znużenie minęło, rany się zagoiły. Niektóre bowiem oddziały
bardzo były utrudzone zawziętą walką z najupartszymi niedobitkami armii Saurona,
których ostatecznie wszystkich pokonano. Najpóźniej ściągnęli do obozu ci,
którzy zapędzili się aż w głąb Mordoru, żeby zburzyć fortece w północnej części
Sauronowego państwa.
   W końcu kwietnia wodzowie dali wreszcie rozkaz odwrotu i
statki uniosły ich z Kair Andros nurtem Anduiny do Osgiliath; tam popasano dzień
jeden, a następnego wieczora cała armia wraz ze świtą królewską dotarła na
zielone pola Pelennoru i ujrzała znów białe wieże pod szczytem wyniosłej
Mindolluiny, gród Gondoru, ostatnią placówkę ludzi z Westernesse, która po
przejściu przez noc i ogień doczekała świtu nowych dni.
   Pośród pól rozbito namioty, by spędzić noc pod nimi;
nazajutrz bowiem był pierwszy dzień maja i wraz ze wschodem słońca król miał
przekroczyć bramę swojej stolicy.


następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
604 606
fileQ83 3 br 604 info
599 604
604 606
MaxCom KXT 604
Gruca Jaroslaw  14 gr=604
601 604
600 604
604 606
604 (3)

więcej podobnych podstron