H. Markiewicz, Interpretacja semantyczna dzieł literackich, [w:] tegoż, Prace wybrane, red. S. Balbus, t.
IV, Wymiary dzieła literackiego, Kraków 1996.
H.-G. Gadamer, Poezja i nadinterpretacja, „Pamiętnik Literacki” 1977, z. 4.
R. Palmer, 30 tez o interpretacji, „Pamiętnik Literacki” 1992, z. 1.
J. Sławiński, Analiza, interpretacja i wartościowanie dzieła literackiego, [w:] Problemy metodologiczne
współczesnego literaturoznawstwa, red. H. Markiewicz, J. Sławiński, Kraków 1976.
J. Sławiński, Uwagi o interpretacji (literaturoznawczej), [w:] tegoż, Próby teoretycznoliterackie, Warszawa
1992.
E. Staiger, Sztuka interpretacji, [w:] Współczesna teoria badań za granicą. Antologia, oprac. H. Markiewicz,
t. 1, Kraków 1976.
U. Eco i in., Interpretacja i nadinterpretacja, Kraków 1996.
omówienie
I
Nie jest prawdą, że wszystko jest dozwolone - przynajmniej w dziedzinie interpretacji. W tym jednym zdaniu
streszcza się przewodnia myśl odczytów Umberto Eco, wygłoszonych w ramach Wykładów Tannera w
Cambridge w roku 1990. Właśnie one, wraz z referatami trójki innych uczestników oraz repliką Eco, składają się
na zbiór Interpretacja i nadinterpretacja.
Umberto Eco jest dość niezwykłą i wszechstronną postacią. W 1975 zajął w Bolonii pierwszą w świecie
katedrę semiotyki. Jest autorem licznych prac w tej dziedzinie, ale szerszej publiczności jest znany głównie jako
powieściopisarz. Dwie powieści - Imię róży oraz Wahadło Foucaulta - sprawiły, że Eco stał się postacią szalenie
popularną. Również trzecia jego powieść Wyspa dnia poprzedniego sprzedała się w niezłym nakładzie. Wywarło
to zapewne swój wpływ na wybór człowieka, który miał wygłosić Wykłady Tannera.
W swoich wykładach Eco zajął się tematyką wynikającą z jego zawodowych zainteresowań, lecz równocześnie
bliską wielu ludziom, którzy o semiotyce nie mają większego pojęcia. Każdy, kto czyta książki, staje wobec
konieczności ich interpretowania. Pewnie dlatego na wykładach Eco dotyczących tego właśnie tematu zjawiło
się tak wielu słuchaczy. Pewnie również z tego powodu wykłady wywołały tak burzliwą dyskusję. Spróbuję
teraz pokrótce zakreślić główne linie sporu.
II
W pierwszym wykładzie Eco wskazuje na pewną tendencję do przesadnych interpretacji tekstów. Nie
sprzeciwia się idei otwartej interpretacji, w której aktywną rolę pełni interpretator czyli czytelnik. Zauważa
jednak, że w wielu przypadkach dochodzi do przesadnego wykorzystywania owej otwartości dzieła i czytelnik
przyznaje sobie więcej praw niż ich rzeczywiście posiada. Eco zauważa tu analogię pomiędzy zwolennikami
interpretacji uzależnionej wyłącznie od czytelnika a poglądami średniowiecznych i późniejszych poszukiwaczy
wiedzy tajemnej. Wskazuje na wyraźne podobieństwa w sposobie traktowania tekstów przez te dwie grupy
czytelników. W obu przypadkach tekst jest traktowany jako niewyczerpane źródło rozmaitych zależności i
wzajemnych odniesień. Jest przy tym wiadome, że odnalezienie takich odniesień jest wyłącznie kwestią
pomysłowości czytelnika. Zakłada się również, że język nie jest w stanie wyrazić ani prawdy ani jedynie
słusznego znaczenia. Zawsze istnieje możliwość innej interpretacji. Co więcej autor sugerujący, że jego dzieło
ma jedno znaczenie, po prostu się myli. Przy takim podejściu do tekstu konieczna staje się nieustanna
podejrzliwość i doszukiwanie się w dosłownie każdym zdaniu ukrytego sensu. Oczywiście jeśli ktoś się bardzo
postara, to z wielką radością taki sens odnajdzie i będzie mógł poszukiwać jeszcze głębszych znaczeń. I tak w
nieskończoność. Eco nie neguje możliwości interpretowania dowolnego dzieła w nieskończoność. Zauważa
jednak, że pewne interpretacje wydają się być nieco naciągane czy wręcz paranoidalne. Temat ten rozwija w
drugim wykładzie.
Potrafimy interpretować każde dzieło na wiele różnych sposobów i nie mamy możliwości wskazania, która
interpretacja jest najwłaściwsza. Potrafimy jednak wskazać przypadki gdy interpretacja z całą pewnością nie jest
prawdziwa. Potrafimy wskazać nadinterpretację, choć nie zawsze wiemy dokładnie na jakiej podstawie to
robimy. Eco wymienia tu kilka przykładów takich przesadzonych interpretacji. Szukając źródła umiejętności
odróżniania interpretacji od nadinterpretacji Eco wskazuje na coś, co nazywa intencją dzieła (intentio operis).
Jest to pojęcie dość trudne do zdefiniowania. Eco podkreśla jednak duży związek pomiędzy intencją czytelnika
(intentio lectoris) i intencją dzieła w procesie interpretacji dzieła.
O intencji dzieła można zatem mówić tylko jako o rezultacie domysłu czytelnika. Inicjatywa czytelnika
polega w gruncie rzeczy na postawieniu domysłu co do intencji tekstu. Tekst jest mechanizmem, który ma za
zadanie wytworzyć swego modelowego czytelnika. [. .] Czytelnik empiryczny jest tylko aktorem stawiającym
domysły co do postulowanego przez tekst rodzaju czytelnika modelowego. Ponieważ intencją tekstu jest w
gruncie rzeczy wytworzenie Czytelnika Modelowego, który potrafi formułować co do niego domysły, inicjatywa
czytelnika modelowego polega na wymyśleniu Autora Modelowego, który nie jest tożsamy z autorem
empirycznym, lecz, w ostatecznym obrachunku, z intencją tekstu. Tekst jest zatem czymś więcej niż parametrem
wykorzystywanym do potwierdzenia interpretacji: tekst jest przedmiotem budowanym przez interpretację, która
ma postać zamkniętego koła, ponieważ potwierdza się na podstawie tego, co sama zbuduje.1
Interpretowanie tekstu polega zatem na tym, aby tworzyć hipotezy dotyczące znaczenia tekstu, a następnie w
oparciu o nie próbować zrozumieć dzieło. Interpretacja tym różni się od nadinterpretacji, że niejako pasuje do
dzieła. Pozwala zrozumieć całość dzieła i nie stoi w jawnej sprzeczności z żadnym fragmentem. Interpretacja
musi zachować wewnętrzną spójność dzięki czemu harmonijnie współgra z dziełem. Nadinterpretacja z drugiej
strony tworzy połączenie, które jest wymuszone i wygląda nienaturalnie. Oczywiście to wszystko nie znaczy, że
możliwe lub konieczne jest odnalezienie interpretacji, która będzie pasowała do tekstu idealnie, która będzie
jedynie słuszną, najlepszą interpretacją. Tekst równie dobrze może prowadzić do wytworzenia czytelnika
modelowego, który będzie stawiał wiele różnych hipotez. Przy takim podejściu do interpretacji maleje jednak
znaczenie autora empirycznego. Jego intencje dotyczące dzieła, przestają być istotne dla interpretacji.
Stosunkiem autora do działa zajął się Eco w trzecim wykładzie.
Pogląd Eco na stosunek intencji autora (intentio auctoris) do interpretacji nie jest szczególnie rewolucyjny.
Zgadza się on z poglądem, że intencja autora nie jest podstawą, na której powinno budować się interpretację
tekstu. W momencie ukończenia pracy nad dziełem autor traci do niego wszelkie szczególne prawa. W skrajnych
przypadkach może się nawet okazać, że autor tworzy nadinterpretacje własnego dzieła. Osoba autora
empirycznego ma dla interpretacji pewne znaczenie tylko w przypadku, gdy chodzi o określenie dostępnego
autorowi słownika. Niektóre słowa i frazy zmieniają z czasem swe znaczenie. Tworząc interpretację należy brać
pod uwagę to, w jakich znaczeniach mógł ich używać autor.
Eco nie chce jednak pozbawić autora całkowicie praw do interpretacji tekstu, zwłaszcza, że sam jest
pisarzem. Dlatego też daje autorowi prawo do poddania każdej interpretacji krytyce. Jednak ta krytyka nie
powinna być prowadzona z pozycji autorytetu, lecz z pozycji czytelnika. Autor ma prawo, tak jak każdy inny
czytelnik, do własnej interpretacji oraz do krytykowania innych interpretacji. Jako autor dysponuje często
nieznanymi szerzej informacjami, które pozwalają mu wskazać błędy w pewnych interpretacjach. Eco wspiera
się tu przykładami dotyczącymi znanych mu interpretacji dwóch jego własnych powieści: Imienia róży i
Wahadła Foucaulta.
W trzecim wykładzie Eco wprowadza jeszcze jedno rozróżnienie: pomiędzy interpretacją tekstu a jego
użyciem. Przy interpretowaniu tekstu konieczne jest uszanowanie zaplecza kulturowego i językowego tekstu.
Użycia tekstu nie dotyczą już praktycznie żadne ograniczenia. Można na przykład użyć tekstów Ewangelii do
usprawiedliwienia morderstw, lecz trudno jest nazwać to ich interpretacją. Właśnie przeciw temu rozróżnieniu
występuje w swoim referacie Richard Rorty.
W swoim artykule, Kariera pragmatysty, Rorty podkreśla, że nie jest możliwe rozgraniczenie interpretacji od
użycia tekstu, bo cokolwiek robimy z tekstem - używamy go. Interpretacja jego zdaniem jest tylko określeniem
pewnego specyficznego sposobu używania tekstu. Rorty nie widzi jednak powodu, aby jedne użycia uważać za
lepsze i właściwsze niż inne. Krytykuje też podane przez Eco sposoby odróżniania interpretacji od
nadinterpretacji, która jest tylko użyciem tekstu. Zdaniem Rorty'ego spójność tekstu bądź jego interpretacji nie
może być takim kryterium, ponieważ tekst jako taki nie może być spójny. Spójność tekstu jest czymś, co jest
dopiero stworzone przez interpretację. Zatem interpretacja jest sensowna i spójna wtedy, gdy zdołamy przekonać
innych, że tak właśnie jest. Przy odrobinie wysiłku i wyobraźni możemy uzasadnić nawet najbardziej wydumaną
interpretację i co za tym idzie udowodnić jej sensowność i spójność. Rorty stawia pytanie:
Skoro jednak mamy już to rozróżnienie między spontanicznym, brutalnym i nieprzekonującym
zastosowaniem obsesji konkretnego czytelnika do interpretacji tekstu a rezultatem trzymiesięcznych starań, by
zastosowanie to wysubtelnić i uwiarygodnić, czy musimy je opisywać w kategoriach pojęcia "intencji tekstu"?2
W ten sposób neguje Rorty istnienie kryterium, które istniałoby w tekście, a nie było tylko wytworem
czytelnika. W swoim referacie Rorty jak się zdaje krytykuje też samą ideę językowego i semiotycznego badania
tekstów. Pisze, że próba odnalezienia ukrytej struktury tekstu, odkrycia działających w nim mechanizmów, jest
czymś bezsensownym. Przypomina to bezsensowne próby odkrycia ukrytej prawdy i zrozumienia "O Co N a p
r a ;w d ę Biega". Zdaniem Rorty'ego jest to podejście identyczne z tym, które Eco wykpiwał w Wahadle
Foucaulta i w swym pierwszym wykładzie. Tymczasem obcowanie z tekstami nie powinno polegać na
poznawaniu o co w nich chodzi. Rorty pisze:
Lektura tekstów polega na tym, że czytamy je w świetle innych tekstów, ludzi, obsesji, pojedynczych
informacji i czegoś tam jeszcze, po czym sprawdzamy, jaki jest efekt. Efekt może być zbyt dziwaczny lub
idiosynkratyczny [. .] może być również fascynujący i przekonujący [. .] Niekiedy jest tak bardzo fascynujący i
przekonujący, że ma się złudzenie, iż teraz rozumie się, o co w danym tekście n a p r a w d ę ; chodzi.
Tymczasem o tym, co fascynuje i przekonuje, przesądzają potrzeby i cele osób, które dają się zafascynować i
przekonać. Wydaje mi się zatem, że prościej byłoby anulować rozróżnienie między użyciem tekstu i
interpretacją tekstu, a rozróżniać jedynie między użytkami, jakie różni ludzie czynią z tekstu do różnych celów.3
Kolejny mówca, Jonathan Culler, polemizuje zarówno z Eco jak i z Rortym. W polemice z Eco staje w
obronie nadinterpretacji. Twierdzi, że tekst nie powinien ograniczać interpretacji, czyli tego, jakie pytania
zadajemy tekstowi. Stawianie pytań, które w żaden sposób nie wynikają z tekstu, może być równie interesujące.
Więcej, interpretacje są z reguły mniej interesujące i nie są w stanie pobudzić i zainspirować czytelnika.
Nadinterpretacje zaś, te w negatywnym sensie tego słowa, zwykle są raczej niedointerpretacjami. Przedstawiają
niezupełne i tendencyjne spojrzenie na tekst. Aby uniknąć negatywnych skojarzeń wywoływanych przez słowo
nadinterpretacja Culler proponuje użycie nieco innego rozróżnienia. Zamiast mówić o interpretacji i
nadinterpretacji radzi mówić o rozumieniu i nadrozumieniu. Rozumienie tekstu byłoby wtedy zadawaniem
tekstowi tych pytań, które on niejako wymusza. Inaczej mówiąc byłoby to poszukiwanie intencji dzieła z punktu
widzenia Modelowego Czytelnika. Natomiast nadrozumienie tekstu to pytanie o to, co tekst robi i w jaki sposób;
jak odnosi się do innych tekstów i innych praktyk; co ukrywa lub tłumi; co prowokuje lub sugeruje.4
Ograniczanie interpretacji tekstu wyłącznie do poszukiwania intencji tekstu jest szkolnym pójściem na łatwiznę,
w rodzaju grzecznego odgadywania "o czym chciał powiedzieć pisarz". Teksty zaś należy badać z możliwie
wielu stron. Przydatne bywa nie tylko zastanawianie się, "co tekst robi", ale również "jak on to robi". Dlatego też
Culler ustosunkowuje się dość negatywnie do krytyki analitycznego podejścia do tekstów, którą zaprezentował
w swoim odczycie Rorty. Zdaniem Cullera jest to ignorowanie możliwości poznania zasady funkcjonowania nie
tylko konkretnego dzieła, ale i literatury w ogóle.
Ostatni referat, autorstwa Christine Brooke - Rose, koncentruje się na pewnym typie powieści, które autorka
nazywa historiami palimpsestowymi. Są to powieści, których akcja (zwykle mniej lub bardziej fikcyjna) jest
osadzona w rzeczywistości historycznej, lecz często jest to historia nieco zniekształcona bądź przekształcona.
Powieści te często na nowo interpretują historię, patrzą od nowa na religijność i duchowość człowieka. Tak jest
w przypadku Szatańskich wersetów Salmana Rushdiego, czy choćby powieści Umberto Eco. Zwłaszcza w
Wahadle Foucaulta tego ostatniego mamy do czynienia z dość nowatorską interpretacją historii. Rzeczywistość
tych powieści jest przesunięta jakby bliżej fantastyki, historie są często nieortodoksyjnie przedstawiane, co czyni
je dość niezwykłymi. Często zdarza się, że pojawiają się w nich elementy magiczne lub też sprawiające wrażenie
magicznych. Dzięki temu powieści tego typu najlepiej realizują swój cel, którym według autorki jest:
[. .] osiągnięcie tego, co tylko powieść potrafi osiągnąć, a co w adaptacji kinowej, teatralnej czy telewizyjnej
uległoby znacznemu spłaszczeniu czy zredukowaniu [. .] zadaniem powieści, w przeciwieństwie do historii, jest
rozciągnąć nasze horyzonty intelektualne, duchowe i imaginacyjne do granic wytrzymałości.5
Trudno odmówić jej racji w tym punkcie. Zagadnienie to, jakkolwiek bardzo interesujące, wymyka się
jednak poza główny nurt dyskusji.
W swojej replice, która zamyka zbiór, Eco podtrzymuje większość swoich twierdzeń. Nadal utrzymuje, że
tekst zawiera coś, co pozwala nam rozpoznać jego nadinterpretacje. Nawet jeśli, jak twierdził Rorty, coś takiego
nie jest zawarte w samym tekście, lecz w relacji tekst - czytelnik. Wszak nie ma tu znaczenia czy mówimy o
czymś co istnieje samoistnie w tekście, czy też mówimy o relacji. To istnieje. Eco broni także, znów przed
atakami Rorty'ego, potrzeby poznawania języka. Nie tylko pozwala to pisarzom lepiej pisać, ale również
pozwala w całkiem nowy sposób spojrzeć na pewne teksty i poczuć pewien specyficzny rodzaj satysfakcji.
Wspominając własną fascynację powieścią Gerarda de Nervala Sylvie, Eco pisze:
[. .] nie zadowoliła mnie przyjemność, której doświadczałem jako zauroczony czytelnik: chciałem również
doświadczyć przyjemności zrozumienia, w jaki sposób tekst wytwarza efekt mgły, który tak mnie cieszył.6
Eco krytykuje również twierdzenie Rorty'ego, iż nie ma lepszych i gorszych interpretacji. Po pierwsze,
niektóre interpretacje są bardziej zgrabne od innych i jakby więcej wnoszą, co usprawiedliwia nazywanie ich
lepszymi. Po drugie, gdyby wszystkie interpretacje były prawdziwe, oznaczałoby to również, że wszystkie są
fałszywe. To zaś prostą drogą prowadzi do stwierdzenia, że interpretacje jako takie nie podlegają ocenie i
weryfikacji, bo nie ma powodu, aby słuchać opinii kogokolwiek innego i zmieniać własne zdanie. To zaś
prowadzi do uznania bezcelowości wszelkich dyskusji. Zgodzenie się na istnienie lepszych i gorszych
interpretacji pozwala zaś wygłaszać autorytatywne twierdzenia na temat przeróżnych utworów, ale pozwala też
takim twierdzeniom się sprzeciwiać. Właśnie dzięki takiemu podejściu trwać mogą wszelkie dyskusje - również
ta.
III
Cechą dobrego mówcy jest to, że gdy mówi, wierzymy, że mówi dobrze. Nawet jeśli chwilę później
przyjdzie nam wysłuchać mówcy głoszącego przeciwne opinie. Co ciekawsze, jeśli drugi mówca okaże się
równie utalentowany, to jemu również uwierzymy. Niektórzy mówią, że prawda zawsze leży pośrodku i każdy
ma coś sensownego do powiedzenia. Tak zapewne jest również w przypadku tej dyskusji.
Myślę, że rację ma Rorty twierdząc, że interpretacja jest tylko specyficznym użyciem tekstu. Jednak nie
znaczy to wcale, że pojęcie interpretacji jest nam zbędne. Równie dobrze można twierdzić, że nie ma sensu
mówić o bieganiu, bo jest to tylko specyficzna forma chodzenia. Zwłaszcza, że w obu przypadkach możliwe jest
rozróżnienie. Wszak Eco słusznie twierdzi, że potrafimy rozpoznać nadinterpretację. Natomiast jeśli chodzi o
kryterium odróżnienia, to zgodziłbym się raczej z Rortym. Stworzenie interpretacji to tylko kwestia
odpowiedniego uzasadnienia swoich twierdzeń i udowodnienia, że nasza interpretacja pasuje do dzieła. Jednak
trudno jest twierdzić, że interpretacja zależy wyłącznie od czytelnika. W pewnym sensie dzieło wyznacza ramy
interpretacji, choć niekoniecznie w sposób, o którym mówi Eco.
Czytając dowolną książkę od samego początku tworzymy jej interpretacje. Robimy to niejako spontanicznie,
bez określonego planu. Interpretacja powstaje na styku książki i naszego światopoglądu, systemu wartości itp. W
jakiś sposób jest ona efektem próby urobienia książki do naszych oczekiwań, niekoniecznie świadomych.
Intencja dzieła, o której mówi Eco, to po prostu taka interpretacja tekstu, jakiej chce w danej chwili czytelnik,
jakiej potrzebuje do nawiązania osobistego kontaktu z książką. Tworzymy ją nieświadomie i niejako czytając -
poznajemy to, co sami tworzymy. Właśnie dlatego nie ma większego znaczenia to, co chciał wyrazić autor. To
co stworzył jest dla nas tylko kolorową mapą, na którą nakładamy własną siatkę, dopisujemy własne nazwy i
dodajemy legendę. Jeżeli mamy minimum elastyczności, to potrafimy tak przekształcać siatkę, przez którą
postrzegamy, aż osiągniemy zadowalający nas efekt. Tak długo jak robimy to niemal nieświadomie i szczerze,
tworzymy interpretację. Możemy jednak również przyjąć z góry siatkę, do której zamierzamy dopasować daną
książkę. Przy odrobinie inteligencji i pomysłowości uda nam się książkę dopasować do takiej siatki, ale robimy
to jakby z premedytacją. Nie czytamy książki, ale ją zniekształcamy. Świadomie nie dopasowujemy siatki do
książki, ale książkę do siatki. Potrafimy to zrobić, ale wtedy jest to już inny sposób użycia tekstu. Możemy to
robić w różnych celach, dla rozrywki, aby dokuczyć innym czytelnikom i tak dalej. Ważne jest jednak, że
robimy to świadomie.
Pozostaje jeszcze kwestia postulowanego przez Cullera nadrozumienia. Moim zdaniem również to nie jest
już interpretacją. Czym jest wobec tego? Najlepiej pasuje tu chyba określenie: rozważania zainspirowane przez
dzieło. Książki potrafią nas zmieniać, tego nie da się ukryć. Siatka, która powstała podczas czytania książki,
może mieć też inne zastosowania. Czasem zdarza się, że spojrzymy przez nią na świat, na ludzi, na pewne
zagadnienia czy inne książki i widzimy to wszystko w nowy sposób. To potrafi być na swój sposób fascynujące i
jak pisała pani Brooke-Rose rozciąga nasze horyzonty intelektualne i imaginacyjne. Wydaje mi się, że w tym
właśnie tkwi siła powieści palimpsestowych - uczą nas skrajnie nowego spojrzenia na świat, który (jak nam się
zdawało) już dobrze znaliśmy. Przeczytanie Szatańskich wersetów Rushdiego zmienia sposób widzenia Islamu,
tak jak przeczytanie Ostatniego kuszenia Chrystusa Kazantzakisa zmienia sposób widzenia chrześcijaństwa a
lektura Wahadła Foucaulta Eco zmienia sposób widzenia ezoteryki i mistyki. W tym tkwi potęga nadrozumienia
książek.
Wróćmy jednak do interpretacji. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie co dzieje się, gdy nasza interpretacja
spotyka się z innymi interpretacjami, gdy wkraczamy w sferę intersubiektywności? Czy możemy niektóre
interpretacje uważać za lepsze od innych? Większość ludzi zgadza się co tego, że nie istnieje jedynie słuszna
interpretacja jakiegokolwiek dzieła. Ale większość ludzi zgodzi się chyba również z tym, że istnieją lepsze i
gorsze interpretacje. Trudno wskazać kryterium, na podstawie którego dokonuje się takiej oceny, ale chyba
każdy jej dokonuje. I prawdopodobnie wszyscy dokonujemy takiej oceny w oparciu o analogiczne źródła.
Czynimy to opierając się na własnym systemie wartości czyli prawdopodobnie jest to po prostu kwestia gustu.
Jednakże, zwraca na to uwagę Eco w swej replice, w przypadku większości tekstów istnieje coś w rodzaju zgody
społecznej na pewien schemat interpretowania dzieła. Niektóre interpretacje są szanowane przez większą liczbę
ludzi i jako takie uznawane są za bliższe ideału niż te, które zbyt daleko odbiegają od tego schematu. Te
pierwsze sprawiają wrażenie bardziej zdroworozsądkowych, te drugie - wydumanych.
Schemat ten powstaje dlatego, że wielu ludzi zgadza się z taką interpretacją. Dzieje się tak prawdopodobnie
dlatego, że interpretacje te tworzone są z mniej osobistego a bardziej ogólnokulturowego punktu widzenia. Taka
interpretacja wykorzystuje pewne wspólne wielu ludziom wartości i dzięki temu do wielu ludzi przemawia.
Oczywiście ta interpretacja, jak każda inna, podlega weryfikacji. Każdy ma prawo zaprezentować własną wersję
i poddać ją publicznemu osądowi. Ci interpretatorzy, których dzieło będzie mieściło się w granicach
kulturowych mają szansę znaleźć pewne uznanie, a nawet stworzyć interpretację doskonalszą, która zastąpi
poprzednią. Ci zaś, których interpretacje będą oderwane od tego wspólnego nurtu, muszą się liczyć z tym, że ich
dzieło zostanie nazwane nadinterpretacją, ponieważ nie przemówi do zbyt wielu ludzi. Oczywiście jest możliwe,
że ich interpretacja spodoba się pewnemu gronu ludzi, ale rzadko ma szansę na ogólną akceptację. Eco pisze:
Jednakże pewne interpretacje da się rozpoznać jako nieudane, ponieważ przypominają muła: niezdolne są do
wytworzenia nowych interpretacji i nie można ich zestawić z tradycjami poprzednich interpretacji.7
Przyrównanie takich interpretacji do muła wydaje mi się bardzo trafne. Tak jak muł rodzi się przez
połączenie dwóch różnych zwierząt, tak interpretacje powstają z połączenia dwóch różnych czynników - dzieła z
jednej strony i czytelnika/interpretatora z drugiej. Wkład czytelnika jest tam na tyle duży, że interpretacja staje
się zbyt osobista i niezrozumiała dla przeciętnego czytelnika. Dla twórcy takiej interpretacji może się ona
wydawać interesująca i inspirująca. Podobne wrażenie może sprawiać na innych ludziach, ale i tak nie będzie w
stanie wpasować się w klasyczny nurt interpretacji. Niejako będzie stanowiła ciało obce, które nie wyrasta ze
wspólnego z innymi interpretacjami pnia, lecz pojawia się znikąd. Jeżeli założymy, że interpretacje z głównego
nurtu są w jakiś sposób lepsze, mamy w miarę sensowne kryterium, dzięki któremu możemy rozpoznawać
nadinterpretacje. Należy jednak pamiętać, że jest to rozróżnienie wyłącznie opisowe, bo także nadinterpretacje
mają swoje zalety - słusznie podkreślali to w swoich referatach Rorty i Culler.
Mówiąc krótko, to czy interpretacja jest właściwa czy nie, zależy wyłącznie od punktu widzenia. Z pewnego
punktu widzenia lepsze są interpretacje schematyczne, z innego całkowicie nowe. Zatem wyłącznie cel, w jakim
tworzymy interpretację, determinuje to, czy jest ona interpretacją czy nie. Dla nas prywatnie interpretacją może
być wszystko, co tylko zechcemy. Jeśli jednak chcemy stworzyć interpretację konkurencyjną dla aktualnie
obowiązującej - musimy narzucić sobie pewne ograniczenia. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy naszą
osobistą interpretację chcemy narzucić innym, zapominając o tym, że schematyczne interpretacje rządzą się
swoimi własnymi prawami. Z drugiej strony problemem jest również to, że schemat chce ograniczać nasze
osobiste interpretacje. Warto byłoby pamiętać o tym, czemu ma służyć nasza interpretacja i nie używać jej w
niewłaściwych celach. Potrafi to czasem popsuć prostą przyjemność płynącą z lektury.
Przypisy:
1. Umberto Eco, Nadinterpretowanie tekstów, [w:] Umberto Eco i inni, Interpretacja i nadinterpretacja,
Wydawnictwo ZNAK, Kraków 1996, str. 64.
2. Richard Rorty, Kariera pragmatysty [w:] Umberto Eco i inni, Interpretacja i nadinterpretacja..., str. 95.
3. Tamże, str. 104.
4. Jonathan Culler, W obronie nadinterpretacji, [w:] Umberto Eco i inni, Interpretacja i nadinterpretacja...,
str. 114.
5. Christine Brooke-Rose, Historia palimpsestowa, [w:] Umberto Eco i inni, Interpretacja i
nadinterpretacja..., str. 134.
6. Umberto Eco, Replika, [w:] Umberto Eco i inni, Interpretacja i nadinterpretacja..., str. 144.
7. Tamże, str. 147.