naj na naj










NAJLEPSZE, NAJGORSZE, NAJBARDZIEJ NIEZWYKŁE







 
Bruce Felton & Mark Fowler
 
NAJLEPSZE
NAJGORSZE
NAJBARDZIEJ NIEZWYKŁE

 
1993

 
 

Najlepsza książka: W. H.
Auden powiedział kiedyś, że jeśli zostałby zesłany na bezludną wyspę i mógłby
zabrać ze sobą tylko jedną książkę, wybrałby oxfordski Wielki słownik
języka angielskiego, gdyż
zawiera on elementy wszystkich znakomitych książek napisanych w tym języku.
Odpowiedź na pytanie: Jaka jest, twoim zdaniem, najlepsza książka, jaką
kiedykolwiek czytałeś? często jest banalna, ale czasem pojawiają się
bardzo odkrywcze repliki. Pewien przedsiębiorczy wydawca w 1890 r. przedstawił
długą listę wysoko cenionych książek wybitnym postaciom życia kulturalnego
swoich czasów z pytaniem, które są dla nich najbardziej znaczące. Efekty
opublikowano w pamflecie zatytułowanym Sto najlepszych książek.
Carlyle wybrał Homera,
Platona, Hume'a i Adama Smitha, w tym właśnie porządku. Swinburne polecał
Szekspira, Ajschylosa, Biblię,
Homera i Sofoklesa, podczas gdy
William Morris optował za Biblią
hebrajską, Homerem i Hezjodem.
John Ruskin odpisał: "Pomysł, że jakikolwiek rozsądny śmiertelnik znalazłby
wystarczającą ilość czasu dla przeczytania stu książek, nakłania mnie do
całkowitego milczenia na ten temat", jednak molestowany, umieścił na
szczycie swej listy Edwarda Leara, wielkiego autora limeryków i poezji
nonsensu. Oscar Wilde również niechętnie odniósł się do wybierania stu
najlepszych książek. "Obawiam się, że mogłoby to być niemożliwe -
powiedział - napisałem dopiero pięć".

Biblia, Szekspir i Homer
byli niekwestionowanymi faworytami ludzi pióra w dziewiętnastym stuleciu i
lista wybrańców mogłaby w zasadzie pozostać do dziś nie zmieniona. Niewiele
prac współczesnych może znaleźć się w pobliżu czołówki naszej
"Najlepszej setki", włączając w to powieści Tołstoja, Dickensa, Wstęp
do psychoanalizy Freuda.

 
 

Najgorszy poeta: "Najbardziej
wstrząsającym wypadkiem mojego życia - napisał wielki William McGonagall - był
czas, gdym przed sobą odkrył, żem Jest poeta, a działo się to w 1877
roku... W kojącym świetle lipcowego słońca, gdy drzewa i kwiaty w całej
swojej kwiecistości byli ubrane". Aż do tego fatalnego dnia McGonagall był
sobie zwyczajnym tkaczem, a jednak w wieku pięćdziesięciu dwóch lat porzucił
swe krosna i rozpoczął absurdalną, paranoiczną karierę, jaka nie ma sobie równych
w annałach literatury.
Tak jak Vachel Lindsay wędrował od drzwi do drzwi, deklamując swoje strofy
i sprzedając rękopisy za parę groszy lub kęs strawy. Jednak, w przeciwieństwie
do Lindsaya, McGonagall był wyjątkowym, niespotykanym wprost beztalenciem.
Jego wiersze charakteryzowały się kurczowym rytmem, rymami - rzec by można -
częstochowskimi, gramatycznymi koszmarami i potworną pisownią.
Z początku ludzie przybywający posłuchać McGonagalla w Dundee,
Edynburgu, Londynie czy Nowym Jorku siedzieli oniemiali, z rozdziawionymi
zdumieniem ustami. Później, gdy jego sława rozniosła się, miłośnicy
poezji przychodzili na jego wieczory autorskie uzbrojeni w zepsute jaja i
pomidory. Te cuchnące pociski znajdowały znakomite zastosowanie podczas
recytacji takich dzieł, jak np: "Próbowane zamorderstwo na Krulowej",
czy "Sławna łopowieść wielorybia" i szczególnie ulubiona przez nas
"Bitwa o Abu Klea":

 

Oh, nie było widoka tak dziwnego i strasznego,
Jak widzieć pułkownika Burnaby walkom związanego;
Wrogów swych mieczem okrutnie bił,
Aż mu w szyjną tętnicę ktoś dzidę wbił.

 

Jednak małe urywki nie oddają sprawiedliwości poezji McGonagalla.
Przyjmowany w większych dawkach, potrafił być porażająco zły. Jako skromny
przykład przytoczmy tu fragment jego ody do abstynencji "Demon wódki":

 

O, wódki ty demonie, niszczycielu okrutny,
Tyś ludu przekleństwo co niesie los smutny,
Cóżeś ludzkości uczynił, pomyśleć mi dajcie przez chwilę,
Odpowiem: tyś spowodował przykrych chorób aż tyle.

 


Tyś namówił matkę do dziatek swych porzucenia,
A także ojca, by jak zwierze żył bez sumienia,
 Tak, że opuścił swą żonę kochaną wraz z całą rodziną,
Wydając niemądrze zarobki na piwo i wódkę i wino.


 


A gdy już tak głupio pozbył się swych pieniędzy, to bił swoją żonę
Ten człowiek, co obiecywał na całe życie jej obronę-
Nie byłby przecie takim, gdyby nie było pijaństwa wśród ludzi,
Bo nie bił przedtem swej żony lecz wódka w nim diabła obudzi.


 


A kiedy się upił to obrzydła mu żona,
Bo zrobiła mu awanturę jakby była szalona;
A gdy zobaczył, że też jest pijana, to wściekł się okropnie,
I w gniewie i furii bił ją i bił wielokrotnie.


 

A gdy tak ją uderzał, to pękła jej czaszka,
I możliwe, że biedną kobietę śmierć spotkała straszna,
Choć przecież, gdyby mocnych trunków nie można było dostać,
Zabitą by nie musiała ta biedna żona zostać.

 

Wtedy nieszczęsny małżonek aresztowań i do więźnia jest wsadzony,
Jak smutno swój los opłakuje i swojej zabitej żony,
Więc godzinę przeklina gdy się urodził był,
I krąży po swej celi, tak i w przód i w tył.

 

A kiedy nadchodzi, coraz to bliżej ów dzień rozprawy,
Przez to zabójstwo bynajmniej, uroni łzę - bo ma obawy;
Więc on wyznaje: "Oh, picia demonie ty brzydki,
czyż umrzeć już muszę?"
Z szafotu ostrzega więc ludzi: "Nie pijcie, lecz dbajcie o duszę!"

 


A nie jest to nawet połowa...
McGonagall był całkowicie pewny swej wielkości, choć nie udało mu się
nikogo innego o tym przekonać. Zbiór wierszy McGonagalla jest osiągalny w
wydawnictwie Stephen Greene Press. W przedmowie do tego wydania James L. Smith,
doktor filozofii, oddaje wierszoklecie z Dundee hołd, mówiąc o nim:
"niekwestionowany, wielki mistrz antyliteratury języka angielskiego".

 
 
Najbardziej niezwykłe tłumaczenie:
Ecce Eduardus Ursus scalis
nunc tump-tump-tump occipite gradus pulsante post Christophorum Robinum
descendens. Albo innymi słowy:
"Przedstawiam wam Misia Puchatka, który właśnie w tej chwili schodzi po
schodach. Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Puchatek na grzbiecie, do góry nogami, w
tyle za Krzysiem". Fragment ten jest oczywiście zaczerpnięty z Winnie
ille Pu, łacińskiego tłumaczenia klasyki dziecięcej A. A. Milne'a,
wydanego przez E. P. Dutton & Co. tuż przed Gwiazdką 1960 roku. Alexander
Leonard, europejski lekarz, spędził całe trzy lata, pracując w pocie czoła
nad przygotowaniem manuskryptu.

Mimo to nie wydaje się zbyt prawdopodobne, aby wielu rodziców potrudziło
się i przeczytało sto dwadzieścia sześć stron tekstu w języku cezarów
swym pociechom. W rzeczywistości jedynymi ludźmi, którzy potraktowali przekład
poważnie, są zrzędzący klasycyści, recenzujący go w ogólnie oskarżycielskim
tonie. Mimo to jako temat do konwersacji za trzy dolary Winnie ille Pu odniósł
znaczący sukces; sprzedano ponad sześćdziesiąt tysięcy egzemplarzy.
Wszystkie znane postaci Milne'a są w książce obecne: i tak Prosiaczek zwie
się Porcellus, Królik to Lepus, jednakże Heffalump pozostaje Heffalumpem w każdym
(prócz polskiego, gdzie mamy Kłapouszka) języku. A oto następna łamigłówka
dla zagorzałych łacinników: Suspiria duxerunt et consurrexerunt... deinde
spinis nonnullis vepris e natibus evulsis ad mutua dicta reddenda consederunt.


 

Najlepsze nagrania odgłosów przyrody: Każdego
roku British Wildlife Recording Society organizuje konkurs na najlepsze nagranie
odgłosów natury w różnych kategoriach. W 1972 roku, na przykład, Ray
Goodwin z Gloucestershire zdobył pożądaną nagrodę za "najbardziej
niezwykłą ścieżkę dźwiękową" swoją taśmą "Ślimak winniczek
jedzący liść sałaty". W opisie reporterskim określono ją jako serię buczących, wwiercających się w uszy chrupań, trwającą
około dwóch minut. Był to drugi, ważny triumf Goodwina w ciągu ostatnich
dwu lat. Jego nagranie dźwięków, jakie wydaje żuk gnojownik przy pracy,
zdobyło w 1971 roku główną nagrodę.
Podsłuchiwanie dzikiego życia może być fascynującym i pełnym wyzwań
hobby. Wymaga ono nauczenia się jak zwieść naturalną nieśmiałość i
podejrzliwość zwierząt, a także pokonać szereg złożonych problemów
technicznych i transportowych (na przykład kwestie zainstalowania superczułych
mikrofonów i sprzętu nagrywającego na często niedostępnych bagniskach,
szczytach drzew, itp.). Nie wystarczy usiąść w salonie i nagrać prywatne
konwersacje prowadzone przez mieszkające u ciebie mrówki faraona.
Stowarzyszenie Wildlife Recording wymaga niezłomnie, aby "wszystkie nagrania
rejestrowały odgłosy stworzeń dzikich i wolnych".
Stowarzyszenie Nagrywania Dźwięków Dzikiej Natury liczy sobie stu
siedemdziesięciu stałych członków i jest jedyną tego typu organizacją na
świecie. Jak łatwo przewidzieć, stowarzyszenie posiada wspaniałą kolekcję
nagranych świergotów, wrzasków, warknięć, chrząkań, gwizdów, wyć i
bzykań, w tym także pierwsze nagranie ptasiego śpiewu, dokonane w roku 1898
przez Ludwika Kocha - ojca dźwiękowej dokumentacji dzikiej natury - na woskowym
walcu do gramofonu Edisona.
I jeszcze ostatnia uwaga: zwycięzcą roku 1972 w "dziale ssaków"
został Arthur Acland, siedemdziesięcioletni emerytowany sprzedawca bielizny z
Kentu. Jego zwycięska ścieżka dźwiękowa nosi następujący tytuł:
"Humorystyczne nagranie jeża, ostrzegawczo warczącego na pozostałych członków
swej ruchliwej familii podczas siorbania mleka z miseczki".

 
 

Najgorszy spektakl operowy: Enrico
Caruso i Maria Jeritza wystąpili wspólnie w pamiętnym przedstawieniu
"Carmen" w nowojorskiej Metropolitan Opera House. Jako element
scenografii w ostatnim akcie powóz z Carmen i Escamillem wciągnęły na scenę
prawdziwe konie. Postawiony przed ogromną publicznością, w jaskrawych światłach
rampy jeden z rumaków, debiutujący w Metropolitan, stał się wyjątkowo
nerwowy. W końcu, na samym środku sceny, w wysoce nieprzystojny sposób dał
wyraz swej obezwładniającej tremie.
Niewiele później, podczas finalnej sceny, gdy Caruso miał zasztyletować
swą partnerkę, Jeritza odmówiła umierania na scenie. Caruso ponownie dźgnął
ją wołając: "Giń! Padaj już!" Madame Jeritza w odpowiedzi zawołała:
"Umrę, jeśli tylko znajdziesz mi czysty kawałek podłogi!"

 
 

Najgorszy kawał: Prawie dwa
wieki od czasu zrobienia tego dowcipu oszustwo z Berners Street z 1809 roku wciąż
wydaje się cudownym żartem, radosnym płodem geniusza komizmu w najczystszej
postaci. Słysząc o tym po raz pierwszy, tym, którzy chadzają do kina, przed
oczyma stanie scena z "Nocy w operze" braci Marx. Po prawdzie żart był
niezupełnie zabawny. Dla wszystkich weń zaangażowanych był to całodzienny
koszmar.
Zaczęło się to od Teodora Hooka, notorycznego kawalarza, który szedł
sobie spacerkiem willową uliczką Berners Street, na obrzeżach Londynu. Bez żadnego
szczególnego powodu dom pod numerem 54, nijaka budowla wyrastająca z chodnika
jak wszystkie inne surowe i niczym nie wyróżniające się wokół domy, przykuł
uwagę pana Hooka. Zwrócił się on do swego towarzysza, jegomościa nazwiskiem
Higginson, z pomysłem, że uczyni on dom pod numerem 54 najsłynniejszym miejscem w całym Londynie. Zaproponował zakład
o to, i zakład stanął.
W ciągu paru dni Hook stwierdził, że jedynym mieszkańcem domu jest
starsza wdowa, pani Tottingham. W ciągu następnego tygodnia wysłał ponad
tysiąc listów z podrobionym podpisem pani Tottingham, każdy z jakimś figlem.
No i zaczęło się. Wczesnym rankiem z dobrze ukrytego miejsca naprzeciw
Hook rozpoczął obserwację efektów swojego dzieła. Przed drzwiami frontowymi
pani Tottingham zebrał się tuzin kominiarzy, logicznie dowodzących, że
zostali wynajęci do oczyszczenia komina. Starsza pani była mocno zakłopotana
- nie zamawiała żadnych kominiarzy. Wobec jej szczerego zmieszania kominiarzom,
z których wielu przybyło z drugiego końca miasta, nie pozostało nic innego,
jak odejść, wznosząc ręce do nieba. Kiedy tylko nieszczęsnej kobiecie udało
się nieco odsapnąć, pojawiła się kolejna procesja, złożona z kilkunastu węglarzy
- każdy z toną węgla na wozie "wedle zamówienia szanownej pani".
Naturalnie pani Tottingham nie zamawiała żadnego węgla, podobnie jak nie
zamawiała wielkiego wozu pełnego mebli - unikalnych stolików, krzeseł i
bibelotów, który pojawił się wkrótce, razem z transportem beczkowego piwa,
domowymi organami, kilkuset kilogramami ziemniaków, ani karawanu na dokładkę.
Pod drzwiami stawili się również w komplecie wytwórcy konfekcji ze swymi
towarami, także producent peruk, a za nim cały szereg krawców, rzeźników,
jubilerów, mechaników, kuśnierzy, sprzedawców warzyw, hydraulików, tapicerów
i optyków. Przybyło także dwóch lekarzy i jeden dentysta, wszyscy trzej z
solennym zamiarem przebadania pani Trottingham na okoliczność opisanej w liście
niezwykłej choroby.
Podczas gdy cały ten tłum przewalał się pod drzwiami pani Trottingham,
Berners Street beznadziejnie została zakorkowana niezliczoną ilością wozów
dostawczych, bryczek, powozów, dorożek i gapiów. Zjawiła się również
policja dla przywrócenia porządku, lecz jej wysiłki spełzły na niczym.
Pojawił się wtedy książę Yorku, głównodowodzący armii imperium. Napisano
do niego, że jeden z jego zaufanych leży śmiertelnie chory w domu pod numerem
54 Berners Street i rozpaczliwie pragnie coś mu powiedzieć przed śmiercią.
Przybyły również inne osobistości: arcybiskup Canterbury, minister
sprawiedliwości, zarządca banku Anglii i burmistrz Londynu.
Była to ostatnia osoba zamykająca tę groteskową kawalkadę. Miał on
zresztą już wcześniejsze doświadczenia tego typu i istniały pewne powody do
podejrzewania mr. Hooka o autorstwo całego zamieszania. Spokój i porządek
zostały wkrótce przywrócone, po ściągnięciu dodatkowych posiłków
policji. Jeśli idzie o Hooka, to wygrał oczywiście zakład i udało mu się
także zachować anonimowość, jednakowoż przezornie przez dłuższy czas nie
pokazywał się publicznie na terenie Londynu.

 
 

Najbardziej niezwykła kolekcja: Najbardziej
niezwykła kolekcja czego? - możecie zapytać. Cóż, przez czterdzieści lat
Homer i Langley Collyer zgromadzili kolosalną stertę wszystkiego, co tylko można
sobie wyobrazić. Ludzie zawsze wiedzieli, że jest coś dziwacznego w braciach
Collyer. Obydwaj panowie byli absolwentami college'u; Homer był wykształconym
w Columbii prawnikiem. Przez dziesiątki lat prowadzili całkowicie odosobnione
życie w nowojorskim mieszkaniu, odziedziczonym po ojcu, lekarzu ginekologu. Jak
dalece można sięgnąć pamięcią, nigdy nie mieli żadnych przyjaciół ani
gości. Jeśli idzie o ścisłość, robili wszystko co było w ich mocy, aby
ich dom nie zachęcał do składania im jakichkolwiek wizyt: drzwi zawsze
zaryglowane, okna zasłonięte żaluzjami, a gaz, woda i elektryczność od
dawna były odłączone. Nikt jednakże nie przeczuwał, jak osobliwi to byli
ludzie aż do dwudziestego pierwszego marca 1947 roku, kiedy anonimowy
informator przekazał policji wiadomość o nieboszczyku na Piątej Alei 2078 - w
rezydencji Collyerów w Harlemie.
Na scenę wjechały wozy policyjne. Kiedy wołanie ani stukanie do drzwi nie
przyniosło żadnego skutku, policjanci zdecydowali się wyważyć drzwi, ale to
również się nie udało. Jak podaje oficjalny raport, droga była zablokowana
ogromną "ścianą zbudowaną z gazet, składanych krzeseł, połamanych skrzyń,
kawałków prasy do wina, połówki maszyny szwalniczej, składanych łóżek,
fragmentów foteli bujanych i niezliczonej ilości innego śmiecia i złomu".
Do środka dostano się oknem na drugim piętrze.
Po długich poszukiwaniach w gąszczu surrealistycznego magazynu, jakim było
mieszkanie, odnaleziono w końcu Homera Collyera leżącego na łóżku, zmarłego
na serce lub z głodu. W dłoni ściskał numer "Żydowskiej Gazety
Porannej" z dwudziestego lutego 1920 roku. Aby ta makabra stała się
jeszcze bardziej tajemnicza, okazało się, że Homer nie mógł czytać tej ani
żadnej innej gazety, gdyż był ślepy. Właściciel miejscowego sklepu
warzywnego zeznał, że zmarły zwykł był zjadać sto pomarańczy tygodniowo,
wierząc, że owa dieta przywróci mu wzrok. A jak kiedyś wyjaśnił Langley,
brat zmarłego, ślepota Homera była przyczyną zgromadzenia tej góry starych
gazet: "Zbieram je dla niego, bo kiedy odzyska już wzrok, to będzie mógł
odrobić zaległości w lekturze..."
Nie było nigdzie żadnego śladu po Langleyu, ale spodziewano się jego
pojawienia na pogrzebie brata. Jednak nie przyszedł. Zorganizowano więc
zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Detektywi policyjni przerzucili
dziesiątki
ton amerykańskich i zagranicznych dzienników, tysiące kartonowych pudeł i
pudełek, niezliczone szmaty, całe lasy meblowe, dziesiątki części
samochodowych, pięcioro skrzypiec, siedemnaście pianin i mnóstwo innych
rzeczy. Pozbierano i wywieziono ogółem sto czterdzieści ton zróżnicowanej
materii, pieczołowicie gromadzonej przez zapobiegliwych braci.
Dziewiętnaście dni trwały poszukiwania Langleya, zanim znaleziono go niecałe
dwa metry od miejsca śmierci jego brata - pogrzebanego pod stertą
wszechobecnych gazet, walizą pełną metalowych obrzynków, maszyną do szycia
i trzema skrzynkami pełnymi chleba. Zginął w jednej z pułapek, które
przygotował dla zabezpieczenia swej kolekcji.

 
 

Najgorszy sport kontaktowy: Mało
znany w Polsce, ale cieszący się pewną, choć niewątpliwie umiarkowaną
popularnością w Walii, jest tak zwany purring. Rządzi się on następującymi,
prostymi zasadami: dwaj przeciwnicy stają twarzą w twarz naprzeciw siebie,
trzymając się krzepko za ramiona. Na sygnał startu zaczynają kopać się po
goleniach ciężkimi buciorami o okutych stalą czubkach. Przegrywa ten, który
pierwszy puści ramiona przeciwnika.
Można także w tym miejscu przypomnieć modne w Rosji lat trzydziestych
policzkowanie. Była to bardzo prosta gra - tylko dwóch zawodników bijących
się otwartymi dłońmi po twarzach aż do chwili, gdy jeden lub drugi krzyknie.
Najsłynniejszy mecz miał miejsce w Kijowie w roku 1931 między Wasylem
Bezbrodnym i Michałko Goniuszym. Rozgrywka trwała ponad trzydzieści godzin,
zanim widzowie rozdzielili okrwawionych i milczących nadal przeciwników.
Istnieje pewna forma zawodów atletycznych potencjalnie bardziej mrożąca
krew w żyłach niż każda z powyżej wymienionych: rzut granatem jest oficjalną dyscypliną lekkoatletyczną w
Chińskiej Republice Ludowej.

 
 
Najbardziej niezwykły skandal
sportowy: Złe wiadomości dla
miłośników wielkich imprez: zwycięski bieg w Międzynarodowych Wyścigach Żółwi
Nowego Świata (NWITTC) w 1974 roku został unieważniony. "Nie mam słów na
określenie tego"- powiedział dziennikarzom wstrząśnięty Cutler Jissom,
przewodniczący NWITTC, gdy dowiedział się, że żółw, który wygrał (w wyścigu
brało udział dziewięć państw i dwustu zawodników), był nieuczciwie
umocowany na podwoziu zabawkowego samochodziku i w ten sposób napędzany
mechanicznie. "W tym roku wyścigi żółwi mały szansę awansowania do
sportu masowego - powiedział pan Jissom - a teraz nasze nadzieje legły w
gruzach".

Niezwykłym wyścigiem jest organizowany symultanicznie w Olney w Wielkiej
Brytanii i Liberal w Kansas kobiecy Wyścig Naleśnika. Panie ubrane w domowe
spódnice i bluzki, z czepcami na głowach startują do czterystupiętnastojardowego
sprintu (niecałe trzysta osiemdziesiąt metrów), dzierżąc w dłoni żelazną
patelnię. W trzech punktach trasy zawodniczki muszą przerzucić swoje naleśniki
na drugą stronę. Zgubienie naleśnika nie jest równoznaczne z dyskwalifikacją,
trzeba jednak takiego upadłego placka podnieść, oczyścić z brudu i kurzu i
pędzić dalej.
Tradycja mówi, że pierwszy Wyścig Naleśnika odbył się pięć wieków
temu, kiedy jedna z niewiast miasta Olney zorientowała się, że jest już spóźniona
na mszę i pognała do kościoła tak jak stała, bezmyślnie trzymając w ręce
rozpaloną patelnię. Nawiązując do tego historycznego rodowodu, meta
dzisiejszych Wyścigów Naleśnika ustawiona jest we wrotach miejskiego kościoła.
Aktualny rekord wynosi pięćdziesiąt dziewięć i jedną dziesiątą sekundy,
a ustaliła go Kathleen West z Kansas w 1970 roku.

 
 

Najbardziej niezwykły burmistrz: Agencja
Reutera doniosła przed laty, że "rozszalał się zaciekły spór, ponieważ
talk do stóp o nazwie Pulvapies został wybrany na burmistrza miasta liczącego
cztery tysiące stu mieszkańców".
Nadmorskie miasteczko Picoaza w Ekwadorze było w trakcie apatycznej kampanii
wyborczej, gdy producent dezodorantów do stóp wystąpił z następującym
sloganem: "Głosuj na któregokolwiek z kandydatów, lecz jeżeli chcesz się
dobrze i zdrowo czuć - głosuj na Pulvapies". W przeddzień wyborów wzmógł
jeszcze swoją kampanię, rozdając wszędzie ulotki o sugestywnej treści: "Na burmistrza: szlachetny
Pulvapies".
W jednej z najbardziej absurdalnej okoliczności towarzyszącej demokracji
wyborcy z Picoaza wybrali na stanowisko burmistrza talk do stóp bezwzględną
większością głosów. Pulvapies miał także niezłe notowania w sąsiadujących
z Picoaza rejonach.

 
 

Najbardziej niezwykły kandydat na prezydenta:

Latem 1975 roku niejaki Emil Matalik zapowiedział zgłoszenie swojej
kandydatury do urzędu prezydenckiego. Podkreślił on, że jego polityka
wykracza daleko poza wąski nacjonalizm. Jak powiedział przedstawicielom prasy:
"prawdziwie pragnę zostać prezydentem ogólnoświatowym. Problemy, jakie
narosły wokół naszego globu, dochodzą do krytycznego punktu. Jedynym rozwiązaniem
jest prezydent świata".
Między innymi problemami naszego świata jest, jak powiada Matalik
"nadmiar zwierząt i życia roślinnego, w szczególności drzew". Pod rządami
Matalika w każdej rodzinie dozwolone będzie maksymalnie jedno dziecko, jedno
zwierzę domowe i jedno drzewo.
Matalik - były skaut i oficer lotnictwa zapowiada, że jego farma w Bennett
w stanie Wisconsin zostanie stolicą świata po jego elekcji.

 
 

Najgorszy sędzia: Sędzina
sądu municypalnego Los Angeles została zawieszona w prawach wykonywania
swojego zawodu w wyniku oskarżenia jej o jakieś dwa tuziny różnych -
wszystkich w równym stopniu pomysłowych - nadużyć proceduralnych.
Wymiar sprawiedliwości w osobach sędziów Sądu Najwyższego Kalifornii
zarzucił pani sędzinie, że otumania i wpędza w malignę pracowników swojego
biura przez notoryczne noszenie sukienek mini w gmachu sądu, trzymanie na
kolanach swojego pudelka podczas prowadzenia sprawy, a także częste wybuchy ognistego temperamentu w sądzie.
Stwierdzono również, że wtrącała adwokatów i publicznych oskarżycieli do
więzienia, jeżeli zdarzyło się im rozzłościć kapryśną damę. Na domiar
złego, w swoim pomalowanym na różowo apartamencie trzymała nakręcanego
kanarka o wyjątkowo irytującym głosie. Najbardziej pomysłowym z jej występków
była groźba zrobienia "sterylizacji kaliber trzydzieści osiem"
oficerowi policji, który zwrócił jej uwagę za zbyt natarczywe używanie
klaksonu samochodowego.

 
 

Najgorszy samosąd: Cyrkowa
słonica o imieniu Mary w ataku wściekłości zabiła człowieka w miasteczku
Erwin w stanie Tennessee w październiku 1916 roku. Żądając sprawiedliwości,
rozwścieczeni mieszkańcy zaciągnęli zwierzaka pod kolejowy dźwig z zamiarem
powieszenia go. Na oczach pięciotysięcznego tłumu głodnych widowiska gapiów
tłuszcza przez pełne dwie godziny krępowała ofiarę po to tylko, by spadła
na ziemię, gdy stalowa lina, na której ją wieszano, pękła pod ciężarem słonicy.
Egzekucja powiodła się dopiero za drugim podejściem.
Możemy być pewni, że Mary nie była pierwszą ani jedyną ofiarą wyroku
śmierci. Rozprawy sądowe przeciwko zwierzętom łamiącym prawo nie są czymś
aż tak niespotykanym, jak mogłoby się wydawać na zdrowy rozum. Istnieje co
najmniej jeden tekst pisany na temat zwierząt w świetle prawa: klasyczna
pozycja z 1906 roku, autorstwa E. R. Evansa, pod tytułem Postępowanie
kryminalne i kara główna wobec zwierząt. W
owym roku szwajcarski sąd skazał na karę śmierci psa oskarżonego o pomoc w
napadzie zbrojnym.

 
 

Najbardziej niezwykłe ziarnka gradu: Zanotowano
już ziarnka gradu wielkości orzecha włoskiego, pomarańczy, a nawet piłki
futbolowej, lecz wszystko to wygląda blado przy okazie, który spadł w
Niemczech w 1930 roku. Pięciu pilotów szybowców, wysoko nad górami, dostało
się w bardzo złe warunki atmosferyczne i zostało zmuszonych do wyskoczenia.
Zamiast jednak swobodnie spadać na ziemię, zostali wyniesieni przez gwałtowny
prąd wstępujący w jeszcze wyższe warstwy chmur, gdzie pokryci zostali grubą
warstwą lodu. Wtedy, jak ziarna gradu, zaczęli spadać, przy czym warstwa
lodu, którą byli pokryci, topiła się i zamarzała - i z każdym cyklem stawała
się coraz grubsza - w miarę, jak oni przelatywali na przemian przez cieplejsze
i zimniejsze warstwy powietrza. Otworzyły się wszystkie spadochrony, lecz
tylko jeden z tych ludzi ocalał. Inni dotarli na ziemię zamarznięci na śmierć,
jako ludzkie ziarna gradu.


 
 
Najgorszy testament: Kiedy
wykonawcy ostatniej woli Francisa H. Lorda z Sydney otworzyli testament, żona
zmarłego dowiedziała się, że odziedziczyła "jednego szylinga na przejażdżkę
tramwajem, ażeby mogła sobie gdzieś pojechać i się utopić".
Pani Bridget Filson z Bournemouth w Anglii potraktowała swego małżonka z
mniejszym skąpstwem, aczkolwiek nie obyło się bez specjalnych instrukcji dla
siostry zmarłej, aby sumę stanowiącą spadek dla wdowca odniosła ona osobiście
do "najbliższego pubu, gdzie odnajdzie go pijącego za moją nieobecność".

 
 

Najbardziej niezwykły bigamista: Siostry
syjamskie Josepha i Rosa Blazek z Czech pojawiły się w szpitalu w wieku
trzydziestu dwóch lat. Pomimo tego, że bliźniaczki zrośnięte były kręgosłupem
i kością krzyżową, Rose wydała na świat zdrowego, normalnego chłopczyka.
Dziecko zostało wpisane do akt szpitalnych jako nieznanego pochodzenia, mimo że
ojciec potwierdził swe ojcostwo i gorąco pragnął legalizacji związku i
owocu zeń powstałego. Policja czeska ostrzegła poważnie niedoszłego młodożeńca,
iż jeżeli tylko zrealizuje swoje ślubne zamiary, zostanie natychmiast
aresztowany pod zarzutem bigamii...

 
 
Najbardziej niezwykła armia:
Grecy
byli przekonani, że uczucie łączące dwóch mężczyzn jest najczystszym rodzajem miłości. Konsekwencją tego było tolerowanie homoseksualnych miłości
i miłostek w armiach strzegących polis, greckich państw-miast; w
rzeczywistości wielu dowódców otwarcie te związki pochwalało. Dla przykładu,
Święta Grupa Teb - elitarny miejski korpus uderzeniowy - całkowicie złożona
była z par homoseksualnych. Przesłanką takiego doboru kandydatów było
przekonanie, że mężczyzna raczej zginie niż zhańbi się lub okaże winnym
tchórzostwa w oczach kochanka.
Podobnie w armii Sparty, najlepiej zdyscyplinowanej sile zbrojnej świata
starożytnego, każdy z młodych rekrutów wprowadzany był w arkana sztuk miłosnej
i wojennej przez dojrzałego mężczyznę, który był jednocześnie jego
instruktorem i kochankiem. Udział na polu walki takich par, wojujących ramię
w ramię, Spartanie uważali za najdoskonalszą taktykę.
W czasach chrystusowych przywódca partyzancki Jan z Giszala stosował
strategię transwestytyczną. W Wojnach
Żydów
Józef-kronikarz z dezaprobatą
pisze o nieortodoksyjnych uniformach noszonych przez ludzi Jana: "Doprawdy
trefili oni włosy swoje i nosili odzienie kobiece, i ogolone mieli twarze, i
namaszczone ciała, i bardzo nadobnie wyglądali, i mieli farbę pod oczami
swemi, i zdawali się naśladować nie tylko wygląd kobiecy, ale i lubieżność
kobiecą... I kiedy ich twarze niewieścimi się zdawały, oni prawą ręką
zabijali; i kiedy chód ich zniewieściały był, oni rzucali się na mężczyzn
i zabijali ich i byli wojownikami... I wyjmowali miecze swoje spod pięknie
farbowanych płaszczy, i mordowali każdego, kogo naszli...".

 
 

Najlepszy rozpustnik: Dwóch
farmerów z EarMlle w stanie Iowa pozwało swojego sąsiada, niejakiego Henry
Bockenstedta do sądu za to, że pozwolił, aby jego buhaj zerwał się z uwięzi
i przegalopował następnie przez pastwiska wokół, gdzie, jak skarżą się sąsiedzi,
zgwałcił czterdzieści trzy jałówki czystej rasy Holstein w ciągu jednego popołudnia.

 
 

Najbardziej niezwykły pas cnoty: Niektóre
samice węży noszą pasy cnoty. Aby zakończyć proces dobierania partnerów,
samiec wydziela gumiastą "zatyczkę", która blokuje wejście do
dwuzadaniowego, wydalniczo-rozrodczego otworu spotykanego u wielu samic zwierząt
niższego rzędu, zabezpieczając się w ten sposób przed zdradą partnerki z
jakimkolwiek innym samcem.
Jak sądzi Michael C. Devina, zoolog z Uniwersytetu Michigan, ten szczególny
pas cnoty może być sposobem natury na zabezpieczenie zapłodnionych jajeczek
przed skażeniem nasieniem innego samca.
Prawdziwe pasy cnoty - cała gama skórzanych i metalowych, używanych przez
ludzkość od czasów średniowiecza - były wyrabiane i sprzedawane przez co
najmniej cztery różne kompanie w Paryżu jeszcze we wczesnych latach naszego
stulecia. Nawet całkiem niedawno, bo w 1934 roku aresztowano i osądzono
francuskiego piekarza Henri Littiere'a za zmuszanie swojej żony do
noszenia takiego zabezpieczenia. Jednakże pas pani Littiere nie był
tuzinkowym pasem produkowanym fabrycznie, lecz specjalną kopią prototypu pasa
cnoty, wystawionego w Muzeum Cluny - ze srebra i aksamitu, wykonaną przez
ortopedę na zamówienie szanownego małżonka. Zazdrosny piekarz dostał za
swoje szowinistyczne poglądy wyrok w zawieszeniu i grzywnę w wysokości pięćdziesięciu
franków.
 
 

Najgorsza kuracja: W lutym
1685 roku król Anglii Karol II zmarł rażony apopleksją, a w każdym razie
tak zaręczają jego biografowie. Po prawdzie, równie dobrze przyczyną śmierci
mogła być kosztowna i złożona kuracja, zastosowana wobec chorego króla
przez najlepszych lekarzy jego czasów.
Rankiem w dniu ataku do pokoi królewskich wezwano dwunastu lekarzy, którzy
natychmiast rozpoczęli stosowanie wyczerpującej kuracji dla oczyszczenia z
trucizn królewskiego ciała. Na początek upuszczono mu prawie kwartę krwi
(1.136 litra); podawano nieszczęśnikowi również potężne ilości środków
wymiotnych, aby zmusić organizm do zwrócenia toksyn i całej reszty zawartości
żołądka. Przepłukano również jelita gwałtownie działającą, zawierającą
czternaście składników lewatywą, jednak królewska choroba nie ustępowała
ani na cal.
W ciągu następnych kilku dni medycy ogolili Karolowi głowę, znacząc ją
rozpalonym do czerwoności żelazem, wypełnili jego nos wywołującym kichanie
pyłem, obłożyli gorącymi plastrami, które później zerwali (ku jego
wielkiej przykrości), i zaordynowali kolejną serię potężnych lewatyw, jedną
gorszą od drugiej, które zaaplikowano szesnaście razy w ciągu jednej nocy.
To również nie dało żadnej poprawy. U Karola wystąpiło owrzodzenie gardła,
bóle całego ciała i zimne poty, przeciw którym lekarze nasmarowali królewskie
stopy nieprawdopodobnym środkiem zmiękczającym, złożonym z żywicy i gołębich
odchodów.
Całe to leczenie nie przyniosło żadnych rezultatów, a Karol nikł w
oczach. Lekarze w panice zaczęli wprost bombardować konającego monarchę
upuszczeniami krwi, trepanacjami i powtarzanymi dawkami środków wymiotnych,
przeczyszczających i lewatyw mogących rozpuścić skałę. Podawano mu
tajemnicze substancje, których receptur szukano w dawnych księgach, jak
na przykład perły rozpuszczone w amoniaku, proszki ze zmielonych kości
ludzkiej czaszki i inne mityczne medykamenty. Wszystko na próżno - piątego
dnia choroby, przepraszając, że tak długo umiera, Karol II wyzionął ducha.
 
 

Najgorszy lekarz: Z pewnością
niektórzy słyszeli już o medycznych wybrykach doktora Johna Birkley'a,
lekarza z Kansas, który w latach trzydziestych zbił fortunę na
transplantacjach kozich jąder. Biorcami byli starsi panowie, pragnący odnowić
swój wigor. Przekopując się przez annały oszustw odkryliśmy ostatnio, że
doktor Birkley nie był pierwszym pomysłodawcą takich przeszczepów - ten
zaszczyt należy się rosyjskiemu emigrantowi, chirurgowi o nazwisku Sergiej
Woronow. Przedkładając gruczoły małpie nad kozie, doktor Woronow i jego naśladowcy
przeprowadzili tysiące transplantacji w całej Europie, zrównując ceny młodych
samców małp do poziomu przeciętnych kosztów niewielkiej rakiety kosmicznej.
Jednym z tych, którzy przeciwstawiali się przeszczepom małpich gruczołów,
był bakteriolog Edward Bach, i to nie dla oczywistej przyczyny, że organizm
ludzki odrzuci przeszczep, ale argumentując to tym, że operacje "mogą spowodować u
pacjentów nieokiełznane zachowania małpoluda".
George Bernard Shaw w liście będącym repliką na publicznie wyrażone
niepokoje Bacha przedstawia namiętną obronę małpiego charakteru: "Czy jakaś
małpa kiedykolwiek wyrwała żyjącemu człowiekowi jądra, aby zaszczepić je
innej małpie tylko dla krótkiego i nienaturalnego przedłużenia życia tejże
małpy?" - pyta Shaw. "Czy Torquemada był małpą? Czy Święta
Inkwizycja i Gwiezdne Wojny to wymysły małp? Czy zaistniała konieczność
utworzenia specjalnego stowarzyszenia dla ochrony małpich dzieci, tak jak to było
konieczne w przypadku ludzkich dzieci? Czy ostatnia z wojen była wojną małp
czy ludzi? Czy bojowe gazy trujące są wynalazkiem małpim czy ludzkim? Jakim
prawem pan doktor Bach bez rumieńca zażenowania na twarzy wypowiada w
odniesieniu do małp słowo <<okrucieństwo?>> Człowiek pozostaje
tym, czym był zawsze: najokrutniejszym, najbardziej gruntownie i maniakalnie
zmysłowym ze wszystkich zwierząt".

 
 

Najbardziej niezwykłe fale mózgowe: Pewien
kanadyjski neurolog w 1976 roku przeprowadził test elektro-encefalograficzny na
galaretce cytrynowej, po czym okazało się, że apetyczny deser pulsuje falami
o rytmie przyjmowanym na ogół za objaw życia.
Lekarz Adrian R. M. Upton, który prowadził te niekonwencjonalne badania EEG,
podłączając elektrody do miseczki z galaretką na oddziale intensywnej
terapii w szpitalu uniwersyteckim McMaster w Hamilton, Ontario, usiłował
wykazać, że eksperyment został pomyślany nie dla dowiedzenia, że
sproszkowaną żelatynę można wyuczyć prostych, acz użytecznych czynności,
ani że dysponuje ona jakimś życiem uczuciowym. Jak stwierdził, obecność
rozpoznawalnych fal mózgowych w zapisie EEG odkrytych u niewątpliwie martwego
półmiska z galaretką jest raczej dowodem fałszywości odczytów
elektro-encefalograficznych w ogólności.
"Nawet wobec śmierci mózgu - wyjaśnia doktor Upton - jest niezwykle
trudno uzyskać płaski zapis EEG z powodu artefaktów". Artefakty w tym
przypadku oznaczają błądzące impulsy elektryczne, emitowane przez sąsiednie
urządzenia medyczne, systemy podające papier do zapisu itd., które wyłapywane
są przez maszynę do EEG i zapisywane jako fale mózgowe. Jednakże dobry
technolog - twierdzi doktor- potrafi się przed takimi błędami ustrzec."

 
 

Najbardziej niezwykły kamień nagrobny:
Joseph
Coveney był najbardziej szanowanym biznesmenem, działaczem społecznym i
filantropem miasta Buchanan w stanie Michigan. Nic dziwnego, że jego prośba o
pozwolenie na wzniesienie pomnika na publicznym cmentarzu spotkała się z
natychmiastową zgodą ojców miasta. Coveney rozpoczął prace nad pomnikiem na
początku lat siedemdziesiątych dziewiętnastego stulecia, wydając kilkanaście
tysięcy dolarów na materiały, projekt i wykonanie. Pobożnych mieszczan
Buchanan w dniu jego odsłonięcia, w 1874 roku, czekał jednak niewyobrażalny
szok. Pomnik - od dawna wyczekiwany, o którego pięknie do tej pory mogli
jedynie spekulować - okazał się antychrześcijańskim bluźnierstwem, czterościennym
grobowcem pokrytym satanistycznymi inskrypcjami.
Napis na ścianie wschodniej głosił: JOSEPH COVENEY - Umarł tak jak żył,
nie wierząc ani w Biblię, ani w Boga, ani w Chrześcijańską wiarę..."
Na ścianie północnej widniało: "WOLNOŚĆ WYZNANIA: Im więcej Kapłanów,
tym więcej Nędzy. Natura jest Bogiem prawdziwym, a Nauka prawdziwą wiarą..."
Inskrypcja na zachodniej ścianie brzmiała: "WOLNOŚĆ SŁOWA: Im więcej
Religii, tym więcej Kłamstw. Chrześcijaństwo rozpoczyna się snem, a kończy
morderstwem..." I wreszcie na ścianie południowej można było przeczytać:
"WOLNOŚĆ PRASY: Im więcej Świętych, tym więcej Hipokrytów."
Wkrótce po odsłonięciu pomnik i wraz z nim antychrześcijańskie
sentymenty szacownego Coveneya zostały odsądzone od czci i wiary, drobne ornamenty zostały odłupane przez
wandali, a inskrypcje pokryły graffiti z tytoniowej śliny, jaką spluwali na
nie przechodnie. Podczas gdy w tak odległych, jak na przykład Chicago,
miejscach gazety rozpisywały się z oburzeniem o świętokradztwie Coveneya,
jego najbliżsi przyjaciele i co bardziej odpowiedzialni członkowie Rady
Miejskiej Buchanan chuchali i pucowali pomnik, przestrzegając społeczeństwo
przed zapominaniem wszystkich dobrodziejstw, jakie zmarły wyświadczył swojemu
miastu.
W końcu cała ta wrzawa ucichła. Coveney umarł w 1897 roku i pochowano go
z małą pompą w jego grobowcu. Obecnie, jak podaje "American Heritage",
pomnik wciąż stoi, "ale radykalne wyznania Coveneya zostały w ogromnym
stopniu zatarte przez czas i wandali".

 
 

Najgorsza kosmologia: Pewnego
dnia w roku 1870 Cyrusowi Teedowi prawda objawiła się w takiej oto wizji: Krótkowzroczni
naukowcy i badacze mylą się wszyscy; świat, w którym żyjemy, nie jest spłaszczoną
kulą; nie jest to nawet płaski naleśnik; Ziemia od początku była, jest i
zawsze będzie wklęsła. Odrzucając - albo reinterpretując raczej - odkrycia
Kopernika, Galileusza, Newtona i Magellana, pan Teed konkluduje, że to, co
zwykliśmy nazywać naszą "planetą", w rzeczywistości jest małym, okrągłym
bąblem, ubytkiem w nieskończonym wszechświecie litej skały.
Rozwinięcie tej nowatorskiej idei wprawia w niejakie osłupienie. Słońce,
Księżyc i gwiazdy unoszą się, według Teeda, w ciemnoniebieskiej chmurze,
umieszczonej w centrum bąbla, a kontynenty i oceany rozmieszczone są na wklęsłej
powierzchni, otaczając chmurę wokół. Przemienność dnia i nocy wywoływana
jest rotacją Słońca, które pokazuje się nam raz od swojej świecącej, raz
od ciemnej strony. A jeśli idzie o ciążenie, to jest to prosta siła odśrodkowa,
wywołana powolnym, równym ruchem obrotowym kamiennego uniwersum.
Sceptyczny czytelnik może mieć pewne obiekcje, na przykład, jak to jest ze
wschodami i zachodami słońca i księżyca. Wszystkie te niepokojące fenomeny,
podobnie jak i złudzenie istnienia linii horyzontu czy migotanie gwiazd, wyjaśnione
są gruntownie przez prawa "optyki Koresha" (Koresh jest hebrajskim
odpowiednikiem imienia Cyrus). U podstaw optyki Koresha legło założenie, że
światło porusza się po ciasnym okręgu, zachodząc na siebie. Wyjaśnia to -
w każdym razie Teed wydaje się być w zupełności usatysfakcjonowany -
dlaczego mieszkańcy San Francisco podnosząc wzrok nie widzą poprzez błękitny
eter Tokia nad głowami. Zniewalające poglądy Teeda przysporzyły mu kilkanaście tysięcy zwolenników w całych Stanach
Zjednoczonych. Zebrał ich wszystkich w na poły religijnej, na poły naukowej
komunie "Unia Koresha" w Estero na Florydzie. Jednym z projektów komuny
był zamysł zmierzenia Ziemi za pomocą przykładnic. Rezultaty były łatwe do
przewidzenia: Teed wymierzył wklęsłość Ziemi, dowodząc ponad wszelką wątpliwość,
że żyjemy wewnątrz bąbla, który nigdy nie pęknie.
Niewiarygodne, ale herezja Teeda przetrwała jego śmierć i rozproszenie
jego uczniów, wskrzesiła ją na pewien czas admiralicja niemiecka i Adolf
Hitler we własnej osobie. Imaginacyjna kosmologia Teeda znana była w Niemczech
pod nazwą Hohlweltlehre, czyli Teoria Wydrążonego Świata, a
hitlerowska marynarka wojenna uznała ją za wyjątkowo czarującą dla swoich
wojennych przedsięwzięć. Według optyki Koresha dla różnej długości fal
ugięcie światła ma różną wartość. Teoretycznie możnaby dzięki temu, używając
specjalnego ekwipunku na podczerwień, spoglądać poza horyzont i zlokalizować
flotę brytyjską zgromadzoną w angielskich portach. Ta uwodzicielska linia
rozumowania doprowadziła Hitlera do zatwierdzenia dziwacznego eksperymentu
naukowego, opisanego w Astronomii Popularnej G. P. Kuipera z 1946 roku.
"Dziesięciu ludzi, pod naukowym kierownictwem doktora Heinza Fishera,
eksperta w dziedzinie podczerwieni, zostało wysłanych z Berlina na Rugię, na
Bałtyku, aby sfotografować oczywiście przy użyciu podczerwieni flotę
brytyjską, przy kącie podniesienia około czterdziestu pięciu stopni".
Misja się jakoś nie powiodła.

 
 

Najgorsza dyscyplina naukowa: Wydaje
się nam dzisiaj zdumiewające, że frenologię uważano niegdyś za progresywną,
godną uwagi i szacunku dyscyplinę, którą popierały takie osobistości, jak
Karl Manc, Charles Baudelaire, George Eliot, Honore de Balzac czy królowa
Wiktoria. Najostrzej wyrażony krytycyzm nadszedł ze strony Kościoła;
studiowanie guzów na czaszce zostało w końcu zakazane w Wiedniu, jednak nie
dlatego, że był to pseudonaukowy nonsens, ale że była to herezja
przeciwstawiająca się religijnej doktrynie o wolnej woli.
Podstawowa idea frenologii została podjęta około roku 1800 przez anatoma
austriackiego Franza Josepha Galla. Ujmując rzecz w skrócie, Gall przyjął,
że osobowość człowieka składa się z pewnej liczby wrodzonych "zdolności",
którym przypisane jest konkretne miejsce w mózgu. Im większy jest dany obszar
mózgu, tym wyżej rozwinięta jest zdolność kontrolowana przez ten obszar.
Dla przykładu, dużych rozmiarów guz u podstawy mózgu, wyraźny w zarysie
czaszki, oznacza dobrze rozwiniętą zdolność "filoprogenitywności",
czyli potrzebę robienia dzieci. Studiując uważnie wgłębienia i guzy na
czaszce, doświadczony frenolog mógłby, teoretycznie przynajmniej, określić osobowość i możliwości
pacjenta.
W Stanach Zjednoczonych frenologię przyjęto entuzjastycznie. Za poradą
frenologów Clara Barton została pielęgniarką, a Bernard Baruch - finansistą.
Generał George McClelland rekrutował szpiegów dla armii Unii na podstawie
frenologicznych profili kandydatów, przykładając wagę do zdolności
zachowania tajemnicy. Wydawca nowojorskiej "Tribune" sugerował całkiem
poważnie, że można zmniejszyć liczbę wypadków dobierając specjalistów od
kolei na podstawie kształtu głowy. Prezydenci James Garfield i John Tyler
poddali się badaniu czaszki, a Ulysses Grant tak często spotykał się ze swym
frenologiem podczas ośmiu lat urzędowania, że demokraci oskarżyli go w końcu
o to, że to lekarz dyktuje jego politykę wewnętrzną. Terminów
frenologicznych często używał w swoich wierszach Walt Whitman, który był
tak dumny z wyników swego badania frenologicznego, dowodzącego niezwykłego
rozwoju wszystkich zdolności, że publikował je nie mniej niż przy ośmiu
okazjach.
Logiczną konsekwencją tej nielogicznej nauki była szeroko stosowana na południu
Francji praktyka zawijania główek małych dzieci ciasnymi bandażami, by
uformować mózg w pożądany kształt. Operacja nie miała charakteru
kosmetycznego, jak podobne, stosowane wśród wielu plemion Afryki i Indian
amerykańskich, lecz raczej praktyczny. Rodzice, kierowani nadzieją wpłynięcia
na rozwój konkretnych ośrodków frenologicznych, czynili to, by zapewnić swym
pociechom talenty, silniejszą osobowość czy po prostu życie pełne sukcesów.
Epilog: Kiedy Franz Gall zmarł w Paryżu w 1828 roku, pośmiertne badanie
ujawniło, że jego czaszka była dwukrotnie grubsza niż przeciętnie.

 
 
Najbardziej niezwykły nawóz:
Brytyjski
lekarz S. L. Henderson Smith wierzy, że grzebanie i kremacja zwłok są niewłaściwymi
i często niehigienicznymi metodami postępowania ze zmarłymi. Alternatywą, którą
sugeruje Smith, jest przemiał i mieszanie ciał ze ściekami dla uzyskania użytecznego
nawozu.
 
 

Najbardziej niezwykła forma zanieczyszczenia:

Studenci Stanowego Uniwersytetu New York w Buffalo, którzy grozili
wrzuceniem wizerunku Richarda Nixona do Niagary w 1973 roku, zostali ostrzeżeni
przez policję, że mogą być aresztowani za zanieczyszczanie środowiska.
Wycofali swoją groźbę.

 
 

Najgorsze co można uczynić kurczakowi:
Z
pewnością znane są spekulacje na temat użycia kurzych odchodów jako paliwa
dla samochodów. Specjaliści z Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych (USDA)
twierdzą, że możliwe jest używanie kurzych odchodów jako paliwa dla samych
kurcząt.
Karmienie kurcząt tym, co wydalają, wydaje się niesmacznym żartem, jednak
naukowcy z USDA mają odmienne zdanie. Powiadają oni, że karmili już
eksperymentalne obiekty (kurczaki awansowały tym samym do roli obiektów
eksperymentalnych) delikatną mieszanką konwencjonalnego pokarmu i
przetworzonych odchodów i nie podejrzewające takiego podstępu kurczaki nie połapały
się w podłej grze. Próbowano także karmić bydło podobną mieszaniną
(siedemdziesiąt procent normalnej paszy dla krów i trzydzieści procent
przetworzonych odchodów kurzych). "To bardzo pożywny towar - powiada
specjalista od żywienia USDA - jednak krowy nie cierpią tego smaku". Może
pomogłaby szczypta estragonu...
Karmić krowy kurzym łajnem? Co nowego jeszcze wymyślą ci naukowcy?
Dobrze, że pytacie: karmienie krów ludzkim łajnem - oni o tym już zdążyli
pomyśleć. A co najmniej jeden naukowiec - doktor Rodney Kromann z Uniwersytetu
Stanu Washington. Twierdzi on, że suszone w ujemnych temperaturach,
sterylizowane i pozbawione zapachu ludzkie odchody mogą być apetycznym daniem
dla bydła, choć przyznaje jednak, że "nikomu nie przypada do gustu idea
wgryzania się w gówniany kotlet". W artykule opublikowanym w "Międzynarodowym
Raporcie Żywieniowym" Kromann podaje, że przeprowadził chemiczną analizę
porównawczą składu odchodów ludzkich i lucerny i wyszło mu, że te pierwsze
są dwukrotnie bogatsze w azot, celulozę i błonnik. "Uważam - twierdzi
doktor Kromann - że trzydziestotysięczne miasto mogłoby
utrzymać tysiąc zdrowych, rosnących i nie domagających się niczego innego
oprócz ludzkich fekalii krów".
 
 

Najbardziej niezwykła hybryda: Roy
Carlson, inseminator z Saskatchewan, zdecydował się skrzyżować krowę z
tybetańskim jakiem, mając nadzieję, że pochodzące od tej krzyżówki
potomstwo - nazwijcie je krak albo jeśli wolicie to jawa - połączy wdzięk jałówki
z wytrzymałością jaka, dając bogatsze mleko i chudsze mięso.
Pierwszym krokiem Carlsona było nabycie dwóch samców jaka na pobliskiej
farmie łowieckiej. Umieścił je następnie wśród swoich stu dwudziestu krów
i zaczął czekać na "iskrę bożą". Nic się nie wydarzyło. Jaki,
nazwane Król Jak I i Król Jak II, i krowy jakoś ani trochę nie miały się
ku sobie.
Carlson porzucił więc pomysł rozegrania miłosnej partii między jakiem i
krową i zwrócił myśli swoje ku sztucznej inseminacji. Jednakże sytuacja na
rynku nasienia jaków jest raczej mizerna i nasz eksperymentator musiał odczekać
trochę, aż uzbiera wystarczającą ilość gotówki dla zdobycia materiału do
sztucznego zapłodnienia. W trakcie tych zabiegów, kalkulacji i planów Król
Jak II wyrwał się z niewoli obory i przegalopował po okolicznych terenach,
zabijając psa i demolując kompletnie zaparkowany nieopodal samochód. W końcu
dał nura do South Saskatchewan River i popłynął szukać wolności na
bezludnej wyspie. Carlson wciąż szuka swojego krnąbrnego jaka nie tracąc
nadziei na zebranie dwustu tysięcy dolarów, które, jak oblicza, powinno
wystarczyć mu na zakup wystarczającej ilości spermy jaka i innych rozkoszy
potrzebnych do zapłodnienia jego krasul.

 
 
Najbardziej niezwykłe miauczenie:
W
latach trzydziestych ubiegłego wieku (XIX) zakonnice w pewnym bardzo poważanym
francuskim klasztorze przez wiele tygodni zbierały się codziennie razem, by w
końcu przez kilkanaście godzin miauczeć rozgłośnie jak koty. Był to niewątpliwie
klasyczny przypadek masowej histerii
 
 
Najlepszy filantrop:
W
1974 roku pewna kobieta stanęła w centrum Manhattanu na rogu ulicy i zaczęła
rozdawać pieniądze - prawdziwe, legalne banknoty USA, jednodolarówki, piątki,
dziesiątki i dwudziestki - wszystkim przechodniom. Zanim policja ją aresztowała,
rozdała tysiąc pięćset sześćdziesiąt trzy dolary; miała jeszcze przy
sobie tysiąc czterysta. Oskarżenie? Nie było żadnego. Poddano ją rutynowym
badaniom psychiatrycznym w szpitalu Bellevue, stwierdzono, że jest całkowicie
normalna i zwolniono. Policja oświadczyła, że nie złamała ona żadnego
prawa, poza prawami natury ludzkiej.
 
 
Najgorszy wierzyciel:
Yosijuki
Yonei, sprzedawca pracujący dla tokijskiej kompanii maszynowej, został
aresztowany za telefonowanie do mieszkania klienta cztery tysiące sto dziewięćdziesiąt
razy - trzysta czterdzieści razy dziennie, aby odebrać pieniądze za nie zapłacony
rachunek. Klient oznajmił, że nieustanne telefony spowodowały załamanie
nerwowe jego żony.

 
 

Najbardziej niezwykły ruch wyzwolenia:
Dowgoborcy (duchoborcy)
byli w Rosji członkami komuny religijnej, która była w czynnej opozycji do
carskiego prawa poboru z 1887 roku. Prześladowani i ścigani, zostali w końcu
w 1898 roku skazani na zesłanie. Ze znaczną pomocą ze strony Lwa Tołstoja i
księcia Kropotkina, teoretyka anarchizmu, znaleźli nowy dom w kanadyjskiej
prowincji Saskatchewan. Ich nazwa pochodzi od "duchowego zmagania się" i
sekta agresywnie zwalczała jakąkolwiek działalność rządu, którą oni uznać
by mogli za sprawy czysto duchowe. Odmawiali rejestracji urodzeń, zgonów i ślubów
oraz posyłania swoich dzieci do szkół publicznych. Co więcej,
ekstremistyczna frakcja tej sekty, znana pod nazwą Synowie Wolności, zaangażowała
się w ruch anarchistyczny na następne ponad pięćdziesiąt lat. Parady nudystów
są podstawowymi środkami ekspresji tej skrajnie radykalnej grupy. Przy wielu
okazjach nawet sześćset czy siedemset pryszczatych demonstrantów maszerowało
na siedziby rządowe i stawiało czynny opór władzy w takich miastach, jak
Regina, Saskatoon i innych miastach zimnej kanadyjskiej prerii. Kilku
fanatycznych członków tej grupy trudniło się również podpaleniami,
zamachami bombowymi i "wyzwalaniem motłochu". (Królewska Policja
Kanadyjska nazywała to "szumieniem".) Wszystkie te akcje wynikają z ich
głębokiego przekonania i wiary, że "niszczenie wszelkich materialnych
przedmiotów może zbawić życie duchowe".
Wśród materialnych rzeczy, które "bracia w szaleństwie" zdążyli
zniszczyć w ciągu tych wszystkich lat, znajdują się czterdzieści cztery kościoły,
osiem kościołów wyznań rywalizujących, jeden szpital, pięćdziesiąt
cztery odcinki torów kolejowych - często wraz z pociągami pasażerskimi,
cztery stacje kolejowe, dwadzieścia dwie całe wsie wraz z setkami prywatnych
domów, cztery poczty, trzy teatry oraz wiele elewatorów zbożowych, magazynów
i fabryk, dwadzieścia dziewięć tartaków, wieża radiowa i zajezdnia
autobusowa. W dodatku spowodowali osiem większych pożarów lasów i jedenaście
razy wysadzali pomnik Petera Verigina, konserwatywnego lidera Dowgoborców. Władze
uważają, że na około dwieście tysięcy Dowgoborców żyjących obecnie w
Kanadzie około dwudziestu pięciu tysięcy należy do Synów Wolności.
 
 

Najbardziej niezwykłe siły policyjne: Policja
Czystości (chodzi tu oczywiście o czystość moralną), ustanowiona przez królową
austriacką Marię Teresę, nie była początkowo jedynie siłą pomocniczą. W
niestrudzonych wysiłkach, aby stać na straży wierności małżeńskiej oraz
seksualnej ortodoksji, bojowi żołnierze królowej nie wahali się zaglądać
przez dziurki od klucza i włamywać do sypialni. Nie było kochanków, którzy
mogliby czuć się bezpiecznie gdziekolwiek, zwłaszcza jeśli była to miłość
niezupełnie usankcjonowana prawem. Umundurowani strażnicy obecni byli w każdym
teatrze i na każdym balu, aby zapobiec frywolnemu odkryciu kostki lub zbyt gorącemu
obejmowaniu się w czasie tańca. Cały bagaż i poczta, nawet przesyłki
dyplomatyczne, były skrupulatnie sprawdzanej na granicy w poszukiwaniu
nieprzyzwoitych książek i rysunków. A każda kobieta idąca samotnie ulicą
była natychmiast zatrzymywana; kobiety, którym udowodniono prostytucję, były
wywożone z miasta do specjalnej wioski tylko dla kobiet, na południu Węgier.
Nierządnice w Wiedniu dość szybko przystosowały się do panujących obyczajów
i chodziły po ulicach niczym skromnisie, zawsze w parach, przebierając
paciorki różańca w trakcie kontaktów zawodowych.
Plotka głosiła, że królowa powołała Policję Czystości, ponieważ sama
była sfrustrowana zaniedbywaniem jej przez męża, Franciszka I, który nie gardził płcią piękną. Jakikolwiek
był powód, życie nawet najbardziej ostrożnych libertynów stało się godne
pożałowania. Pewnego razu Wiedeń odwiedził wraz z kochanką, którą podawał
za swoją siostrę, sam Casanovą. Już następnego dnia po ich przyjeździe,
podczas śniadania, Policja Czystości włamała się do ich sypialni. Po
intensywnym śledztwie udowodniono, że wersja rodzeństwa jest fałszywa i
zmuszono ich do wynajęcia osobnych apartamentów. Casanovą zanotował w swoich
pamiętnikach: "Wiedeń zalany był bogactwem i pieniędzmi, lecz bigoteria
cesarzowej czyniła oddawanie się rozkoszom amora skrajnie trudnym". Później,
co ze smutkiem musimy odnotować, Casanovą stał się płatnym informatorem
Policji Czystości i inkwizycji w Wiedniu, dostarczając im informacji o
antyreligijnych i pornograficznych księgozbiorach znalezionych w prywatnych
bibliotekach.

 
 

Najbardziej niezwykły testament: Annały
prawa spadkowego pełne są ekcentrycznych testamentów. Na przykład ostatnio
wydarzył się przypadek, w którym bogata kalifornijska wdowa zapisała całą
swoją fortunę Bogu. Niezadowoleni krewni założyli oczywiście sprawę, lecz
zanim sąd zdążył się z nią uporać, mężczyzna, w którego dom uderzył
piorun, złożył skargę o uszkodzenie własności Boga. Bóg nie naprawił
zniszczeń.
Oto inne kandydatury do miana "najbardziej niezwykłej ostatniej
woli". Madame de la Brasse, znana francuska świętoszka, zadecydowała,
aby wszystkie jej oszczędności, w kwocie 125.000 franków, przeznaczono na ubiór
paryskiego bałwana śnieżnego, bo jego nagość nie przystoi. W 1876 roku sąd
uznał ważność jej zapisu, czyniąc z francuskiego bałwana najlepiej
ubranego bałwana na świecie. Będąca w podobnym widocznie nastroju Francesca
Nortyega, dobrze znana europejska reformatorka, zapisała swoją posiadłość
siostrzenicy, pod takim jednakże warunkiem, że ta zadba, aby rodzinna złota
rybka była zawsze ubrana w majtki. Mniej hojny był natomiast Varillas,
francuski historyk z osiemnastego wieku, który wydziedziczył całkowicie
swojego bratanka tylko dlatego, że ten kretyn nigdy nie potrafił nauczyć się
prawidłowej wymowy kilku francuskich słów. Główna klauzula ostatniej woli w
testamencie niemieckiego poety Heinricha Heinego brzmiała: "Pozostawiam cały
swój majątek mojej żonie pod warunkiem, że wyjdzie powtórnie za mąż; będzie
wtedy na świecie jeden chociaż człowiek, który nie zapomni o mnie po śmierci".
(Warto tutaj może przypomnieć sławne ostatnie słowa poety. Kiedy gość siedzący przy jego łóżku widział zbliżającą się śmierć,
zapytał poetę, czy powinien przywołać księdza. - Nie - odpowiedział Heine
- Bóg mi wybaczy, to Jego rękodzieło.)

 
 
Najbardziej niezwykły Blitzkrieg:
Badacze
dziejów OSS, organizacji partnerskiej dla amerykańskiej CIA, mogą wiedzieć o
jej daremnych wysiłkach, aby niepostrzeżenie dodać nieco estragonu do sałatki
Hitlera, zmieniając go w eunucha o piskliwym głosie. Była to jednak nie
jedyna próba zniszczenia stabilności emocjonalnej Fuhrera. Podczas pierwszych
dni wojny zespół psychologów z OSS teoretyzował, niezależnie od znanej już
obecnie seksuologicznej dewiacji Hitlera, że nie chce on sam sobie uświadomić faktu, że całe
Niemcy zalane są rozpasaną pornografią. Umyślili więc, aby podetknąć mu
pod nos pokaźną dawkę aryjskiej sprośności. Efektem miała być zmiana
osobowości prowadząca do przegrania wojny przez nadwodza Niemiec. Powstał więc
plan: uzbroić szwadron samolotów RAF-u w kilka ton najbardziej plugawej
pornografii i literatury obscenicznej dostępnej na terenie Niemiec, a później
zrzucić to wszystko na kwaterę Hitlera.
Plan niestety runął, głównie za przyczyną lotników RAF-u, którzy
zwykle mają wolę wypełniać rozkazy swojego rządu, lecz tym razem odmówili
ryzykowania życiem i zdrowiem, żeby z nalotu dywanowego dostarczyć Adolfowi
Hitlerowi zdjęcia kobiet kopulujących z szetlandzkimi kucykami. Stwierdzili,
że wojna będzie wygrana za pomocą mniej wyrafinowanych środków.

 
 

Najgorsze skoki z okna: Doprowadzona
do rozpaczy niewiernością swojego męża pewna kobieta w czeskiej Pradze
rzuciła się z okna trzeciego piętra, spadając przypadkiem wprost na powracającego
do domu męża. Zginął natychmiast; ona przeżyła.
Równie zdesperowany pięćdziesięcioletni Heinz Isecke z Hanoweru popełnił
samobójstwo, skacząc z okna swojego pokoju szpitalnego po dwóch latach nieustającej czkawki. Agencja
Reutera doniosła, że komplikacje powstałe po operacji żołądka w
listopadzie 1973 roku spowodowały, że Isecke czknął trzydzieści sześć
milionów razy, zanim zdecydował, że dłużej już tego nie wytrzyma.

 
 
Najgorsza fobia:
Mężczyźni
w Indonezji wpadają czasami w okres żarliwych modłów z obsesyjnego strachu,
że ich penis chowa się do wnętrza ich ciała i że jeśli, żeby to tak
powiedzieć, nie wezmą sprawy we własne ręce, cały ten proces doprowadzi w
końcu do śmierci. Zalecany sposób postępowania sprowadza się po prostu do
uchwycenia zanikającego organu i trzymania go przez cały czas, aż powstrzyma
się to niekorzystne zjawisko. Ponieważ typowy napad koro, jak nazywa się tę
dolegliwość, może trwać całe godziny, a nawet doby, doświadczona tym
ofiara musi często prosić przyjaciół, żonę, lekarza-czarownika lub innych,
aby go zastąpili i trzymali znikający organ w czasie, gdy on śpi. Może również
próbować przeciwstawić się czynnie i zahamować proces przy pomocy małego,
specjalnie wykonanego pudełka z odpowiednimi wycięciami.
Choroba ma oczywiście podłoże czysto
psychologiczne, lecz "leczenie" prowadzi często do już nie urojonych
dolegliwości w postaci wyczerpania, czasowej impotencji i przesadnej obawy o
swoje intymne narządy. Czasami skuteczne bywa podanie sproszkowanego rogu
nosorożca, uważanego zresztą w wielu krajach Dalekiego Wschodu za silny
afrodyzjak dla mężczyzn.
 
 

Najgorsza wada: Wbrew
pozorom najgorszą cechą człowieka stanowczo nie jest pijaństwo, palenie,
przeklinanie, branie narkotyków czy cudzołóstwo. Przez całe stulecia, z wyjątkiem
uczynionym dopiero przez niektórych psychologów w naszych czasach, krytycy społeczni
prawie jednomyślnie wypowiadali opinię, że masturbacja to najwstrętniejsze
zachowanie znane ludzkości. Dr William Alcott, założyciel Amerykańskiego
Towarzystwa Psychologicznego, określił rozpustę w samotności jako "najniższą
i mogę powiedzieć najbardziej niszczącą czynność". W Poradniku młodego
mężczyzny (1840) opisuje, jak
masturbacja prowadzi mężczyzn do "chwiejącego się kroku, szybkich
zmarszczek i siwizny. Nieuchronnie prowadzi do obłąkania, tańca św. Wita,
epilepsji, paraliżu, ślepoty, apopleksji, hipochondrii, gruźlicy... i uczucia
mrowienia w krzyżu". I dalej dr Alcott przestrzega, że w razie nie
zaprzestania tych praktyk, następuje śmierć.
Filozof Jan Jakub Rousseau wiedział chyba, co mówi, kiedy opisywał wyjątkowe
środki ostrożności, jakie muszą podejmować rodzice, by zapobiec
masturbacji: "Obserwuj dlatego bacznie młodego człowieka; on sam może
ustrzec się od wielu innych wrogów, ale to ty jesteś powołany do tego, aby
ustrzec go od samego siebie. Nigdy nie pozostawiaj go samego we dnie i w nocy
albo co najmniej miej pieczę nad jego pokojem; nigdy nie pozwalaj mu iść do łóżka, zanim nie
jest mocno śpiący i wymagaj, by wstawał natychmiast po przebudzeniu... Jeśli
nabierze tego niebezpiecznego zwyczaju, jest zniszczony. Od tego czasu ciało i
dusza będą pozbawione wigoru; aż do grobu będzie ponosił skutki tego
nawyku, najgorszego, jakiego młody człowiek może się nabawić".
W dziewiętnastym stuleciu jubilerzy wykonywali nawet miniaturowe kajdanki,
by powstrzymać dzieci od folgowania sobie. Stosowano także coś na podobieństwo
pasa cnoty dla dorastających chłopców - małą drucianą klatkę, w której
zamykano genitalia. Ojca instruowano, by cały czas trzymał klucz przy sobie.
W Chińskiej Republice Ludowej również interesują się tym problemem młodocianych.
W wydanym tam rządowym podręczniku dotyczącym spraw seksu dla nastolatków
przestrzega się, że wynikiem masturbacji są zawrót głowy, bezsenność i
"erozja rewolucyjnej woli". Jako środek zaradczy proponuje się
odpowiednio intensywne ćwiczenia fizyczne, noszenie niezbyt dopasowanych ubiorów
i "dociekliwe studia nad dziełami Marksa, Lenina i przewodniczącego Mao".
Kontrastuje z tym wiele kultur, które akceptują i nawet praktykują rytualny
seks w pojedynkę. Egipcjanie uważali go za akt świątobliwy; wierzyli, że bóg
Aton-Re zwymiotował we wszechświat w szczycie swojej sesji boskiej
masturbacji. Uważano, że wielkie rzeki starożytności - Nil, Eufrat i Ganges
- miały swój początek w członku boga Aton-Re w stanie erekcji.

 
 
Najgorsze uzależnienie:
Nie
słyszy się o pacjentach leczonych tak dużymi dawkami morfiny, żeby po zakończeniu
hospitalizacji spowodowały uzależnienie od narkotyku. Brytyjski lekarz J. A.
Coterill z Leeds zauważył natomiast inny rodzaj uzależnienia, którego
przyczyną są opatrunki. Do miana "narkotyku" w tym wypadku dołączyły
bandaże. Niektórzy pacjenci, zaobserwował Coterill, noszą bandaże jeszcze długo
po zagojeniu się ran; jeden z uzależnionych nosił je przez dwadzieścia dwa
lata. Dr Coterill opisał nawet przypadki uzależnienia pielęgniarek i lekarzy
od gazy, którzy w ten sposób zaspokajają swój głód sterylności.
 
 
Najgorsza egzekucja:
Samobójstwo
było w dziewiętnastowiecznej Anglii zbrodnią karaną szubienicą: jeśli przeżyjesz
swoją własną próbę zabicia się, państwo dokończy dzieła za ciebie. Według
Nicholasa Ogarewa, rosyjskiego emigranta, około 1860 roku pewien mężczyzna
podciął sobie gardło, a ponieważ jeszcze żył, wzięto go na szubienicę,
by go za jego zbrodnię powiesić. Lekarz ostrzegał wprawdzie egzekutora, że
powieszenie może okazać się niemożliwe: naciąg liny otworzy bowiem ranę w
jego szyi i umożliwi mu oddychanie. Nie zważając na opinię doktora, jak
pisze Ogarew, powiesili go i "rana w szyi natychmiast otworzyła się i mężczyzna
znów powrócił do życia, chociaż został powieszony. Zeszło trochę czasu
zanim zawołano radnego miejskiego, by zadecydował, co należy dalej czynić.
Po chwili zastanowienia radny zawiązał pętlę poniżej rany i mężczyzna
wreszcie skonał".
 
 

Najbardziej niezwykła grupa mniejszościowa: Skorupiaki otoczone są widocznie w Baltimore, w stanie Maryland, specjalną
troską, bo ciągle obowiązuje tam prawo, które zabrania znęcania się nad
ostrygami. W swojej książce zatytułowanej Nie wolno spożywać
brzoskwiń w kościele i inne mało znane prawa
Barbara
Seuling wymienia także inne ustawy wprowadzone z myślą o ochronie zwierząt:
Łapanie ryb na lasso jest zabronione w Knoxville, w stanie Tennessee... W
Arizonie kopanie muła jest karalnym wykroczeniem... Podobnie jest ze znęcaniem
się nad wiewiórkami w Topeka, w stanie Kansas... W Kalifornii łamie się
prawo, jeśli skubie się żywe gęsi. Nasuwa się kłopotliwe pytanie, czy te
absurdalne postanowienia są gdziekolwiek przestrzegane. Widocznie są. W
Goulburn, w Australii, pewien mężczyzna został skazany na siedem dni aresztu
za przeklinanie w obecności psa. Ten źle wychowany gbur, John Williams Gibson,
przyznał się do winy, lecz z pewnym uzupełniającym wyjaśnieniem. - Po spędzeniu
pewnego czasu w miejscowym barze - powiedział - wyszedłem na zewnątrz i zacząłem
przeklinać przebiegającego psa. Pies w odpowiedzi ugryzł mnie. Wtedy dopiero
zbluźniłem go straszliwie.
Postscriptum dla wegeterianów: Również rośliny obdarzone są zdolnością
czucia i od 1971 roku Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu na Grzybach (CPCM)
żarliwie broni interesów grzybów - zarówno jadalnych, jak i trujących, a
także "innych pominiętych lub zapomnianych form życia, niezależnie od ich
wieku, rasy, płci, religii i innych stereotypowych cech", jak to ładnie
formułuje prezes, Brad Brown. CPCM, które ma swoją siedzibę w Bloomfield
Hills, w stanie Michigan, twierdzi, że liczy w całym kraju ponad trzystu członków.
 
 
Najlepszy konserwator zwierząt:
Squire
Charles Waterton (1782-1864) po zdrowym nocnym wypoczynku na gołej drewnianej
podłodze wstawał każdego ranka o trzeciej i jeszcze przed śniadaniem spędzał
cztery godziny na wypychaniu ptaków. Autor klasycznego podręcznika Oryginalne
instrukcje doskonałej
konserwacji ptaków, etc, przeznaczonego
do gabinetów historii naturalnej, cieszył się międzynarodową reputacją
jako wiodący naturalista i jeden z najbardziej utalentowanych ludzi oraz ten,
który otworzył bańkę z formaldehydem.

Wizyta w posiadłości Watertona była wycieczką do dziwacznej krainy. Nowy
gość bywał zaskoczony, zastając pana dworku skulonego na czworakach obok pięknych
gobelinów na ścianach. Jeszcze bardziej mógł być zaskoczony, kiedy Waterton
wyszczerzał zęby, warczał jak pies i wbijał zęby w nogę przybyłego. W ten
oto właśnie sposób zapoznawał się z gościem. Inne dziwactwa Watertona:
zawsze chodził boso... trzymał domowego szympansa, który zwyczajowo był całowany
na dobranoc... dzielił swoje łóżko z żywym leniwcem... i sponsorował
coroczny zjazd setki miejscowych lunatyków. Jego ciekawość była
niezmierzona, przy czym specjalnie interesował się zwierzętami drapieżnymi.
Podczas wyprawy do Południowej Ameryki spał z wystawionymi na zewnątrz
stopami w nadziei, że nadleci nietoperz wampir i będzie ssał jego krew;
niestety, rozczarował się. Zaangażował się w zagorzałą dyskusję z Johnem
Jamesem Audubonem na temat, czy szakale umiejscawiają padlinę tylko wzrokiem
(stanowisko Audubona), czy też wzrokiem i węchem (stanowisko Watertona). Na
swoich własnych gruntach założył najbardziej odpychający na świecie
rezerwat przeznaczony całkowicie dla żyjących na dziko padlinożernych wron,
myszołowów i srok. Wyjaśniał, że inne rezerwaty praktykują de facto dyskryminację
padlinożerców.
Rewolucyjna technologia konserwacji wprowadzona przez Watertona polegała na
nasączaniu całej skóry okazu w roztworze alkoholowym nadchloranu rtęci. Umożliwiało
mu to kształtowanie i modelowanie małych zwierząt od wewnątrz. Po wyschnięciu
roztworu, skóra twardniała jak pancerz i nie zachodziła już potrzeba zewnętrznego
pokrycia ochronnego. Pewnego razu, gdy przesyłka rzadkich zwierząt z Południowej
Ameryki przetrzymywana była przez tępych celników, Waterton wypchał małpę,
ukształtował jej twarz na podobieństwo obrażonego urzędnika magistratu, ubrał ją w mundur celnika i wystawił w miejscowym klubie
odwiedzanym często przez ważne osobistości. Czytelnikom zainteresowanym
obejrzeniem innych ciekawych przykładów konserwacji zwierząt polecamy
odwiedzić Muzeum Taksydermii Pottera, niedaleko Palace Pier, w Brighton, w
Anglii z najwspanialszą wystawą tego typu. Można tu zobaczyć takie arcydzieła,
jak "Śmierć i pochówek koguta Robina" - upiorne tableau przedstawiające
sto gatunków brytyjskich ptaków, czy "Mecz w krykieta świnek
morskich", na którym przedstawione są dwie drużyny w kostiumach,
orkiestra dęta z maleńkimi instrumentami i trybuny wypełnione świnkami-widzami
pijącymi z butelek piwo. W całym muzeum znajduje się ponad pięć tysięcy
wypchanych zwierząt, wraz z takimi kuriozami, jak jagnię z dwoma głowami i
kaczka z czterema nogami.

 
 

Najgorszy kucharz: Mary
Mollon. Ta hoża blond Irlandka po raz pierwszy zwróciła na siebie uwagę w
1897 roku, w czasie gdy gotowała dla pewnej rodziny w Mamaroneck, w Nowym
Jorku. Mary podawała hojne porcje, przystawki były przyrządzane misternie i z
inwencją, skórka na pasztecie była delikatna i krucha - i w tym względzie
pan domu nie miał żadnych zastrzeżeń. Jedynym problemem stało się to, że
po zaledwie dziesięciu dniach jej pracy w kuchni pan domu, pani, służba i
dzieci - wszyscy oprócz Mary - zapadli na tyfusową gorączkę. Kiedy tylko
zaczęła się choroba, nowa kucharka zniknęła w środku nocy. Ona przeto była
tą niesławną Tyfusową Mary.
Przez dziesięć lat Mary Mollon zmieniała pracę z jednej na drugą,
zatrudniając się w prywatnych domach i restauracjach stanów Main,
Massachusetts i Nowy Jork i wszędzie, gdzie dotarła, w ciągu tygodnia czy dwóch
niezmiennie wybuchał tyfus. Co najmniej pięćdziesiąt trzy przypadki zostały
przypisane jej gotowaniu, a prawdopodobnie były setki ofiar nigdy nie
rozpoznanych. Mary sama była nieszczęśliwą ofiarą, nosicielem zarazków;
nie można było jej z tego wyleczyć, mimo że u niej samej nigdy nie odkryto
żadnych objawów choroby. Mary była również kretynką, która nie rozumiała,
że jest jadowicie zaraźliwa lub, według niektórych danych, doznawała
perwersyjnej rozkoszy podając zakażone jedzenie. Kiedy urzędnik z wydziału
zdrowia, George Soper, po raz pierwszy przedstawił jej dowody na to, że jest
nosicielem, zaatakowała go wielkim nożem do krajania mięsa; Soper uciekł ze strachu. Kiedy po pościgu złapano Mary,
potrzeba było pięciu policjantów, by ją obezwładnić.
Rozważano, czy Mary może być legalnie przetrzymywana, skoro nie popełniła
żadnej zbrodni, za którą mogłaby być postawiona w stan oskarżenia. Władze
stanowe pośpiesznie uchwaliły "Ustawę Mary Tyfusowej", która zapewniała,
że Mary nie będzie już nigdy przyrządzać irlandzkiego gulaszu. Z dnia na
dzień Mary stała się międzynarodową sławą. Brytyjski "Punch" poświęcił
wydanie wierszom zainspirowanym jej powszechnie znanym gotowaniem. Sława
przyniosła jej konkurenta o rękę, dwudziestoośmioletniego pacjenta szpitala
psychiatrycznego; pobrali się w 1909 roku. W końcu zwolniono Mary ze szpitala
pod warunkiem, że już nigdy nie weźmie się za przyrządzanie posiłków. Wkrótce
potem znów zniknęła. Przez całe miesiące, zawsze o krok wyprzedzając urzędników
służby zdrowia, pod pseudonimem, przyjmowała pracę w restauracji na
Broadwayu, w hotelu na Long Island i w modnym sanatorium. Ostatecznie złapano ją
w Szpitalu Sloane Maternity. Jak opisywał to jeden z urzędników, Mary
znaleziono w kuchni, "rozsiewającą zarazki wśród matek, dzieci, lekarzy i
pielęgniarek jak jakiś anioł zniszczenia".
Aresztowana ostatnim razem w marcu 1915 roku, Mary miała już gotowanie z głowy.
Resztę swojego życia spędziła w odosobnieniu, czytając wielokrotnie powieści
Karola Dickensa. Dziewięciu uczestniczących w jej pogrzebie, 12 listopada 1938
roku, odmówiło podania nazwisk.

 
 

Najbardziej niezwykła ryba: Jedną
z najdroższych potraw japońskiej kuchni jest surowa ryba fugu; jej zwarta struktura i egzotyczny słonawy smak czynią z niej narodową dumę. Jedyną wadą jest to, że mięso ryby fugu zawiera szybko działającą truciznę, sto pięćdziesiąt tysięcy razy silniejszą
niż kurara. Fugu jest ciernistą rybą pozbawioną łusek, jedną z odmian ryb nadymających się, które dobrze się chowają w płytkich przybrzeżnych wodach. Złapana na haczyk lub przestraszona, tak jak wszystkie nadymacze, wciąga znaczne ilości powietrza i wody i rozdyma się do rozmiarów trzykrotnie
przekraczających jej normalną wielkość. Chociaż większość ciała ryby fugu jest absolutnie bezpieczna do spożycia, smakosze potraw z morza już dawno
odkryli, że mięso z grzbietu, trzewia i skóra zawierają śmiertelne ilości
tetrodotoxiny. W Japonii tylko specjalne koncesjonowane restauracje mogą podawać
fugu, a i wtedy pod warunkiem, że ryba będzie przyrządzana przez szefa
kuchni, który musi ukończyć intensywne kursy o subtelnościach anatomii fugu.
Pomimo wszelkich przepisów i środków ostrożności setki Japończyków umiera
corocznie zatrutych rybą fugu. Najlepsza z najlepszych jest surowa wątróbka z
fugu, uważana za największy przysmak, jaki ocean może zaoferować. Jednak
wycinanie wątroby jest tak zawiłe, że władze zabroniły umieszczania jej w
menu komercyjnych restauracji. Jednakże ci, którzy mimo wszystko chcą
zaryzykować, mogą otrzymać wątróbkę w kilku prywatnych klubach,
odwiedzanych przez bardzo zamożnych. Z okazji obchodów swoich pięćdziesiątych
siódmych urodzin czołowy aktor japońskiej kubuki, Mitsugoro Bando, w 1975
roku poszedł do jednego z takich klubów i, po zakładzie ze swoimi przyjaciółmi,
zamówił surową wątróbkę fugu. Podniósł pałeczkami do ust ten delikatny
organ, wziął kilka śmiałych kęsów i umarł po pięciu minutach.

 
 
Najgorszy rytuał zalotów:
W
swojej książce Szczury, wszy a historia Hans Zinsser opowiada o
australijskim antropologu o nazwisku Weizl, który w czasie pobytu wśród
mieszkańców północnej Syberii często dręczony był przez chichotające
dziewczyny, które pojawiały się w jego drzwiach i obrzucały go świeżo
zabitymi wszami. Według Zinssera, Weizl dowiedział się, że wśród ludów północnej
Syberii zwyczaj obrzucania się wszami jest tradycyjnym sposobem wyrażania
przez kobiety miłości do mężczyzny i gotowości do zamążpójścia.
 
 

Najgorszy odludek: William
John Cavendish Bentinck Scott (1800-1879), piąty książę Cavendish, był, być
może, najbardziej nieśmiałą osobą kiedykolwiek żyjącą. Przez krótki
czas zajmował odziedziczone miejsce w Izbie Lordów, lecz wkrótce doszedł do
wniosku, że jest zbyt nieśmiały, by uczestniczyć w debatach. Tak więc w młodym
wieku przeszedł na emeryturę i schronił się w swojej posiadłości
wiejskiej, gdzie całą energię poświęcił pielęgnacji najpiękniejszych w
Anglii cieplarni. Nieżonaty i towarzysko skrępowany, coraz bardziej zamykał
się w sobie. W końcu książę odizolował się całkowicie w jednym zakątku
rezydencji, Welbeck Abbey. Nie przyjmował gości i nie życzył sobie nawet żadnych
kontaktów z własną służbą. Wszystkie polecenia dla majordomusa i służących
oraz informacje z zewnątrz przekazywane były za pośrednictwem skrzynki
umieszczonej na zewnętrznej stronie jego drzwi. A kiedy sir William wychodził
na wieczorny spacer do ogrodu, odpowiednio poinstruowani służący pozostawali
poza zasięgiem wzroku, a ci, którzy nie podporządkowali się temu poleceniu,
podlegali karze przymusowej jazdy na wrotkach na prywatnym torze księcia aż do
całkowitego wyczerpania.
Aby jeszcze bardziej zagwarantować sobie izolację, sir William wynajął
bezrobotnych górników, którzy wykonali tunel o długości ponad dwóch
kilometrów, łączący Welbeck Abbbey z miastem Worksop. W czasie swoich rzadkich wyjazdów do Londynu książę schodził do piwnic, wsiadał do osłoniętego
powozu i jechał podziemnym przejściem do stacji kolejowej w Worksop, gdzie
jego powóz umieszczano na specjalnym wagonie-platformie. Kiedy pociąg przyjeżdżał
do Londynu, czekał na niego stangret z końmi, by zawieźć go na miejsce. Tym
sposobem książę był w stanie podróżować z Welbeck Abbey do Londynu i z
powrotem, nie widząc ani jednej ludzkiej twarzy.
W późniejszym czasie sir William wykonał dodatkowe tunele do cieplarni i
innych budynków na zewnątrz, eliminując w ten sposób całkowicie możliwość
jakichkolwiek kontaktów ze służbą w czasie swoich wieczornych spacerów.
Zaprojektował również podziemną jadalnię, gdzie spożywał wszystkie swoje
posiłki. Kucharz posyłał kolację do piwnicy za pośrednictwem niemego służącego,
a majordomus przekładał srebrną zastawę na wagoniki miniaturowej kolejki
szynowej, która dowoziła posiłek i fajkę do stołu księcia bez naruszania
jego odosobnienia. Nic więc dziwnego, że w czasie drugiej wojny światowej w
Wellbeck Abbey, miejscu o takiej tradycji, założono centrum szkolenia kadetów
armii brytyjskiej.

 
 

Najbardziej niezwykła adopcja: Czy
dwudziestosześcioletnia programistka może czuć się szczęśliwa jako córka
swojego młodszego brata? (Nie proś mnie, by to jeszcze raz powtórzyć. Jest
przecież szansa, że zrozumiałeś to za pierwszym razem.) Kiedy
dwudziestotrzyletni sierżant lotnictwa David Erwin został powiadomiony, że ma
być przeniesiony do Japonii, jego pierwszym zmartwieniem stała się kwestia,
jak zapewnić pielęgnację i wychowanie jego dwojgu dzieciom w wieku
przedszkolnym, nad którymi przyznano mu opiekę po niedawnym rozwodzie. W
opiece nad dzieciakami pomagała mu jego dwudziestosześcioletnia siostra,
Sharon Strickland, która teraz zaofiarowała się jechać z bratem do Japonii,
by dalej doglądać dzieci. Wydawało się, że będzie to idealny układ, lecz
wyłoniła się jednak zasadnicza trudność: regulaminy lotnictwa zezwalały
towarzyszyć żołnierzowi zawodowemu w służbie za oceanem jedynie legalnym członkom
rodziny, będącym na jego utrzymaniu. Erwin ominął jednak tę przeszkodę,
kierując do sądu wniosek o adopcję swojej siostry. Nazwawszy ten przypadek
adopcji "najdziwniejszym na wokandzie", sędzia Sądu Okręgowego w
Teksasie, Don Lane, przychylił się jednak do wniosku, opatrując to uwagą, że
"z układu tego skorzystają najbardziej autentyczne dzieci pana Erwina".
W podobnym przypadku w Sacramento, w Kalifornii, pięćdziesięcioczteroletni
Guillaume Armondreaux adoptował swojego czterdziestoczteroletniego
przyjaciela Eugene'a Christiana Cremersa. - Znamy się już od dość dawna
- powiedział pan Armandreaux agencji Associated Press. - Pewnego dnia Gene
powiedział, że chciałby być moim bratem. Odpowiedziałem, że to by mi się
również podobało i rozpocząłem badać sprawę z prawnego punktu widzenia.
Dowiedziałem się, że mogę go adoptować nie jako brata, lecz jako syna. No
więc poszliśmy za ciosem.
 
 

Najbardziej niezwykły pojedynek: Podczas
gry w bilard w 1834 roku panowie Lenfant i Mellant pokłócili się i obaj zażądali
natychmiastowej satysfakcji. Po wyciągnięciu losów rozstrzygających, kto będzie
strzelał pierwszy, Mellant przymierzył się czerwoną kulą bilardową i cisnął
nią prosto w czoło swojego oponenta. Kula uderzyła Lenfanta dokładnie między
oczy, zabijając go natychmiast.
Chociaż nie zanotowano pojedynków na kule bilardowe w Stanach
Zjednoczonych, tego rodzaju potyczki są znanym zwyczajem zarówno w Nowym, jak
i Starym Świecie. Pierwszy pojedynek w Ameryce Północnej miał miejsce w 1621
roku w Plymouth Colony, kiedy to dwóch ojców pielgrzymów pokaleczyło się
nawzajem sztyletami. Skazano ich na leżenie z przywiązanymi do stóp głowami
przez dwadzieścia cztery godziny bez jedzenia i picia. Od tego czasu Amerykanie
walczyli o honor regularnie przez następne 250 lat. Pojedynek mógł wywołać najbanalniejszy spór. Tak na przykład John
Randolph, zawadiacki kongresman z Wirginii, pojedynkował się po immatrykulacji
w Williams College i w wyniku tego ranił innego studenta tylko dlatego, że
obaj mieli różne zdania na temat wymowy jakiegoś wyrazu.
Inna równie osobliwa utarczka miała miejsce 27 sierpnia 1831 roku w St.
Louis, kiedy Spencer Pettis, kongresman z Missouri, spotkał majora Thomasa
Biddle'a z USA, by rozstrzygnąć spór dotyczący Banku Stanów Zjednoczonych.
Dwóch tych panów celowało i strzelało do siebie ze zdumiewającej odległości
półtora metra z uwagi na skrajną krótkowzroczność pana Biddle'a. Obaj poranili
się nawzajem śmiertelnie.
Aby zapobiec dalszemu upływowi krwi, Kongres wydał uchwałę zabraniającą
pojedynków. Było to bezpośrednim następstwem przypadku, w którym w 1938
roku deputowany William Graves z Kentucky zastrzelił deputowanego Johna Cilleya
z Maine. Jednak prawo z trudnością mogło powstrzymywać dżentelmenów od częstej
i wściekłej obrony swojego honoru. Najsławniejszym chyba pojedynkowiczem
amerykańskim był Cassius Marcellus Clay, kuzyn Henry Claya, też z Kentucky,
który dlatego że pozostał lojalny wobec Unii przez całą wojnę secesyjną,
stoczył niezliczoną liczbę pojedynków. Clay miał reputację zdolnego do
trafienia w gałązkę grubości sznurowadła w trzech na pięć strzałów z
odległości dziesięciu kroków. Ale nawet najlepszy strzelec może popaść w
zdenerwowanie. W jego pierwszym pojedynku on i jego przeciwnik strzelali po trzy
razy. Kiedy żaden ze strzałów nie okazał się krwawy, rywale podali sobie ręce
i uznali ich spór za rozstrzygnięty. Zapytany, jak to było możliwe, że
chybił aż trzy razy, Clay powiedział: - To cholerne "sznurowadło"
nigdy nie miało pistoletu w swojej dłoni.

 
 

Najbardziej niezwykła utarczka w walce klas:
Fauchon
w Paryżu jest prawdopodobnie najsłynniejszym epikurejskim domem towarowym na
świecie. Ostatni książę Windsoru miał tam swój stały rachunek;
Arystoteles Onassis był zwariowany na punkcie serów z Fauchon. Jednak kiedy
grupa terrorystów maoistowskich wtargnęła pewnego ranka w maju 1970 roku do
środka, właściciel natychmiast zdał sobie sprawę, że nie są to zwykli
klienci. Awangarda klas pracującej przystąpiła do wyzwalania petit fours'ów
(herbatników). Z twarzami
zamaskowanymi czerwonymi chustami i uzbrojeni w prymitywne pałki, maoiści
zepchnęli personel na tył magazynu i rozpoczęli swoje rządy. Brali litrowe słoje
kawioru i tuby wątróbki gęsiej, napychali torby z pralni butlami ze wspaniałą
brandy brzoskwiniową i markowym szampanem. Ale gdy intruzi zaczęli pakować
trufle perigord, przekroczyli granice przyzwoitości i właściciel wydał
z siebie bolesny ryk. Personel nabrał ducha i rozpoczął walkę o satysfakcję
i godność, obrzucając maoistów gradem puszek jesiotra i butelek wody Vichy.
Następnego dnia w slumsach dzielnic Ivry-sur-Saine i Nanterre łupieżcy
rozdzielali swoje łupy wśród mieszkańców.

 
 

Najbardziej niezwykły pustelnik: Osiemnastowieczny
brytyjski ekscentryk Charles Hamilton uważał najwidoczniej, że będzie to
oznaką prestiżu, jeśli w jego ogrodzie zamieszka pustelnik i zaproponował za
usługi szczodre wynagrodzenie: 700 funtów w gotówce i dodatki w postaci
klepsydry, włosiennicy i Biblii. Jedyny pustelnik, którego Hamiltonowi udało
się skusić do objęcia tego stanowiska, po sześciu tygodniach prawie zwariował
z nudów i uciekł.
Sąsiad Hamiltona w Lancashire miał więcej szczęścia, przetrzymując
pustelnika w grocie przez prawie cztery lata, co było jednakże możliwe
jedynie po spełnieniu warunków, że pustelnik otrzymał książki, wannę do kąpieli
i organy.

 
 
Najlepiej ubrani ludzie:
Mustafa
Kemal Ataturk zdecydowany był uczynić Turków najlepiej ubierającymi się ludźmi
na świecie. Usiłował on wyprowadzić swój naród z koleiny tradycji
orientalnej na przestronne szlaki zachodniej kultury. W żarliwej mowie przed Zgromadzeniem Narodowym Kemal powiedział: -
Będziemy nosić buty i botki; będziemy ubierać się w spodnie, koszule i
kamizelki, nosić kołnierzyki i naszyjniki; będziemy używać nakryć głowy
posiadających rondo lub, mówiąc krótko, będziemy używać kapeluszy. Będziemy
nosić fraki, marynarki i smokingi. - I na koniec ostrzegł: - Tylko idioci będą
się wahać. - Kilkudziesięciu dysydentów, wiernych starym zwyczajom, odmówiło
zamiany swoich fezów na kapelusze; zostali powieszeni. Pozostali ludzie usłuchali
wezwania i około 1925 roku, w wyniku proklamacji Kemala, w Istambule powstał
największy popyt na kapelusze, jaki kiedykolwiek dotąd notowano.
 
 

Najbardziej niezwykła książka podróżnicza:
Historyczny
i geograficzny opis Formozy George'a Psalamanazara zawiera kilka dość
sensacyjnych rewelacji, a wśród nich zapewnienie, że mieszkańcy Formozy
corocznie, w dzień Nowego Roku, poświęcają w ofierze swoim krwiożerczym
bogom osiemnaście tysięcy niemowląt. W tej szeroko rozpowszechnionej
popularnej książce, wydanej w 1704 roku, pisze się również, że tamtejsi
mieszkańcy nie jedzą nic poza surowym mięsem, a jadowite węże są ich
ulubionym smakołykiem.
Zwyczaje opisywane w tej książce mogą się teraz wydawać śmieszne i
dziwaczne, lecz przez angielskich czytelników były w swoim czasie przyjmowane
jako autentyczne. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, była to przecież relacja
prawdziwego aborygena z Formozy, George'a Psalamanazara, który został nawrócony
na chrześcijaństwo przez Chaplaina Williama Innesa z brytyjskiej armii. Mało
tego, Uniwersytet w Oxfordzie zaangażował Psalamanazara na swój wydział jako
specjalistę od języka i kultury Formozy, a Kościół Anglikański zlecił mu
przetłumaczenie Starego i Nowego Testamentu na jego dziwny ojczysty język. W
wielu odczytach na terenie całej Anglii Psalamanazar ujmował słuchaczy żywymi
opisami swojej ojczyzny, tak niedawno odkrytej przez zachodnich badaczy. Mówił
o okropieństwach formozańskiego prawa. ("Kto uderzy króla, zarządzającego
lub gubernatora będzie powieszony za swoje stopy aż skona, a psy uwiązane do
jego ciała rozszarpią je na kawałki"- ostrzegała jedna budząca przerażenie
statuetka.) Radował dusze klasyków głosząc, że w każdej tamtejszej szkole
nauczana jest greka. Ubarwiał swoje odczyty krótkimi rozmowami w swoim języku,
który miał brzmienie i gramatykę niepodobne do żadnego innego znanego
lingwistom. (Mężczyzna tłumaczony był jako banajo, a kobieta jako bajane
itd.) Fatalnym błędem Psalamanazara było twierdzenie, że mieszkańcy
Formozy w czasie gorących miesięcy letnich mieszkają pod ziemią. Podczas
sesji konwersacyjnej w 1706 roku sceptycznie nastawiony astronom dr Edmund
Halley, którego imieniem nazwana została kometa, zadał pytanie, jak długo
promienie słońca wpadają prosto do otworu kominowego każdego przeciętnego
dnia. Odpowiedź prelegenta była całkowicie nieprawidłowa, co Halley udowodnił,
wykonując proste obliczenia i wykorzystując znajomość szerokości
geograficznej. Psalamanazar rozpoznany został jako oszust. Nie pochodził z
Formozy; nigdy tam nawet nie był; nigdy nie był poza Europą. Bzdury, które
wygadywał, i historyjki, które opowiadał, były całkowicie wyssane z palca.
Później Psalamanazar, którego prawdziwe nazwisko zagubiło się w historii,
zmienił się i stał się poważanym dziennikarzem i eseistą. Po jego śmierci
w 1763 roku i po opublikowaniu jego pamiętników Samuel Johnson nazwał go
"najlepszym człowiekiem, jakiego znał".

 
 
Najbardziej niezwykły bank:
Pisarz
Roy Bongartz zwraca uwagę, że bank w Vernal, w stanie Utah, jest jedynym
bankiem na świecie zbudowanym z cegieł przesłanych pocztą. W 1919 roku
mieszkańcy Vernal odkryli, że taniej wyniesie przesyłka cegieł pocztą, po
siedem w paczce, niż dostarczenie ich z Salt Lake City jakimkolwiek innym
transportem.








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NAJ NA NA Maxel txt
siatki EZ2003 naj
siatki EMUZ2003 naj
Naj bardziej popularne metody włamań
NAJ ZY 1
Papa Dance Naj story
NAJ NAJWYSZY KAPAN
Naj story
Naj story PapaDance txt
Jestes moja naj Milano PL
Papa Dance Naj story (2003) Złota kolekcja
Marek H asko Naj wi tsze
JESTES moja naj Milano txt

więcej podobnych podstron