CZSTOTLIWOŚĆ FALI SMUTKU. PANI nr 10, rok 2007
Dlaczego nie boję się zasypiać, a lękam się śmierci? - zapytał ją któregoś poranka po powrocie z
dworca. Czekała na niego. Jak każdego poranka. Od poniedziałku do piątku wracał punktualnie o
dziewiątej dwadzieścia. W soboty około dziesiątej. Gdy przekręcała klucz w zamku, nalewała kawę
do filiżanek, stawiała je na stole i przysuwała krzesło. Bez słowa, siedząc naprzeciwko siebie pili
kawę. Ona wyciągała obie ręce w kierunku jego dłoni, a on pozwalał się dotykać i głaskać. W
pewnym momencie wyczuwała, że zaczyna drżeć. Wtedy natychmiast wstawał od stołu i znikał za
drzwiami swojego pokoju. Dlatego nauczyła się dotykać go dopiero wtedy, gdy była pewna, że za
chwilę skończy się kawa w jego filiżance. Poza tym kupiła największe filiżanki, jakie można było
dostać w mieście, i przysunęła stół krótszą krawędzią do ściany kuchni, tak aby musiał siedzieć
naprzeciwko niej. To było pierwsze pytanie, jakie zadał w ostatnich kilkunastu miesiącach.
Dotychczas to ona zadawała mu pytania, wymyślała jego prawdopodobne odpowiedzi,
wypowiadała je na głos, a on tylko przytakiwał ruchem głowy. Usiedli za stołem. Starała się być
spokojna. Zaciskała ręce pod stołem, aby przypadkiem go nie dotknąć. Zaczęła mówić. O tym, że
jest jej potrzebny, że ten smutek minie, że nie wyobraża sobie poranków bez niego, że go kocha, że
chciałaby także obok niego zasypiać, gdyby tylko jej n to pozwolił. Opowiadała o podświadomej
pewności przebudzenia , o śnie jako małej śmierci, która dotyka wszystkich, i o tym, że warto
wstawać rano, ponieważ ma jeszcze tyle ważnych rzeczy do zrobienia i że ona w niego wierzy. Bo
przecież jeszcze nigdy jej nie rozczarował... Zadał jej to pytanie ponad rok temu. Po trzech latach
egzystowania wstanie, który lekarze określili jako głęboka, nieuleczalna, egzogenna depresja z
elementami stanów bipolarnych i nerwicy natręctw . Zaczęło się od zwolnienia go z pracy. Robili
restrukturyzację w jego firmie i znalazł się na liście do zwolnienia. Pracował zbyt krótko, nie mieli
dzieci, więc w planie socjalnym był jednym z pierwszych do odstrzału. Pewnego dnia po prostu
kazali mu opróżnić biurko i iść do domu, jeden z wielu psychiatrów, z którymi rozmawiała,
porównał to wydarzenie do przełamania duszy . Duszę można naginać tylko do pewnego
momentu. Potem łamie się i pęka. Jak kość w nodze. W ciągu zaledwie kilku miesięcy od tego dnia
jej mąż obsunął się do czarnej dziury smutku, braku nadziei i bezsensu trwania. Kiedyś powiedział
jej, że czuje się jak gdyby brodził w betonie, który z każdą chwilą bardziej zasycha. Nie wyciągnął
go z tego betonu ani prozac, ani czterech psychoterapeutów, których przywoziła do domu. Przestał
wstawać rano, całe dnie spędzał w łóżku. Kilkanaście miesięcy pózniej pojawiła się nadzieja.
Któregoś ranka wstał, ogolił się, założył świeżą koszulę i garnitur, zabrał swoją teczkę i poszedł na
dworzec. Czekał na metro, które miało zawiezć go do firmy. Tak jak zawsze, gdy jeszcze pracował.
Ale nie wsiadał do żadnego metra. Gdy jego kolejka o dziewiątej zero trzy odjechała, wracał do
domu, pili kawę, przy której w milczeniu przeżywał swój wstyd, i zaraz potem zamykał się w
swoim pokoju. To był jedyny czas w absurdzie natręctwa, które go dotknęło kiedy w miarę
normalnie funkcjonował. Chociaż przez pół godziny na dzień. Zaczęła, za namową lekarzy,
uczestniczyć w tym absurdzie. Każdego ranka prasowała jego koszulę, zostawiała ją na wieszaku w
przedpokoju, kładła na stole jego drugie śniadanie, a potem w kuchni czekała z kawą na jego
powrót. Lekarze uważali, że to się zdarza. Depresjom często towarzyszy nerwica natręctw.
Podobnie jak stany lękowe. On także się bał. Wielokrotnie słyszała go w nocy nerwowo
chodzącego po pokoju. Któregoś razu powiedział jej, że nie może spać, ponieważ obawia się, że
spózni się do pracy...
Z całej tej przemądrzałej diagnozy lekarzy tylko z jednym nie mogła się pogodzić: że to jest
nieuleczalne. Jeśli może zrosnąć się noga, to można także przecież poskładać duszę. Od czterech
dni mieszka w małym hoteliku w pobliżu kliniki w Kolonii. Na razie, tuż po operacji, nie wolno jej
odwiedzać męża. Profesor , który go operował, nazywa to obłudnie, chociaż uspokajająco,
zabiegiem . Wszył dwie cienkie jak włos elektrody głęboko w mózgu w okolicach układu
limbicznego odpowiedzialnego za emocje. Do elektrod doprowadza się prąd. Pięć, maksymalnie
dziesięć wotów, około 130 herców. W krótkich impulsach. To wystarczy, żeby zmieniać mu
duszę - mówi profesor, pokazując w komputerze nagranie zapis tekstu tuż po przebudzeniu jej
męża z narkozy. Na ekranie je mąż się uśmiecha. Pierwszy raz od wielu lat. Zupełnie tak jak
kiedyś...
Janusz L. Wiśniewski
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Arytmia Janusz L Wisniewski id 2136375Wisniewski Janusz L 15 minut pozniejsachse, technika mikrofalowa L, pomiar częstotliwości i długości faliWiśniewski Janusz Leon Arytmiawięcej podobnych podstron