Jean-Paul Sartre Intymność I Lulu spaÅ‚a nago, bo lubiÅ‚a ocierać siÄ™ o przeÅ›cieradÅ‚a, a także dlatego, że pranie dużo kosztuje. Z poczÄ…tku Henryk gorÄ…co protestowaÅ‚: kto to widziaÅ‚, kÅ‚aść siÄ™ nago do łóżka, to nie wypada, to brudne. W koÅ„cu jednak poszedÅ‚ za przykÅ‚adem żony, ale u niego byÅ‚o to tylko przejawem niedbalstwa; przy ludziach byÅ‚ zawsze sztywny jak koÅ‚ek, taki miaÅ‚ sposób bycia (podziwiaÅ‚ Szwajcarów, a w szczególnoÅ›ci mieszkaÅ„ców Genewy, uważaÅ‚ ich maniery za wielkopaÅ„skie, bo drewniane), ale zaniedbywaÅ‚ siÄ™ czÄ™sto w drobnostkach, na przykÅ‚ad nie byÅ‚ specjalnie uważajÄ…cy na punkcie czystoÅ›ci, za rzadko zmieniaÅ‚ kalesony; gdy Lulu wrzucaÅ‚a je do brudów, stwierdzaÅ‚a, że byÅ‚y żółte w kroku od zbyt dÅ‚ugiego noszenia. Co do niej, nie można powiedzieć, Lulu nie byÅ‚a żadnÄ… maniaczkÄ… na punkcie czystoÅ›ci: przeciwnie, uważaÅ‚a, że brud nadaje czasem pozorów intymnoÅ›ci, tworzy na ciele czuÅ‚e zatoki; w zgiÄ™ciu Å‚okcia, na przykÅ‚ad; Lulu nie lubiÅ‚a Anglików, ich bezosobowych ciaÅ‚ bez żadnego zapachu. Ale nie znosiÅ‚a tego zaniedbywania siÄ™ u męża, bo u niego wypÅ‚ywaÅ‚o to tylko ze zbytniego cackania siÄ™ z sobÄ…. Rano, gdy siÄ™ budziÅ‚, peÅ‚en byÅ‚ czuÅ‚oÅ›ci dla samego siebie, gÅ‚owÄ™ miaÅ‚ napeÅ‚nionÄ… snami i Å›wiatÅ‚o dzienne, zimna woda, twarde szczotki wydawaÅ‚y mu siÄ™ gorzkÄ… i brutalnÄ… niesprawiedliwoÅ›ciÄ…. Lulu leżaÅ‚a na wznak, wielki palec lewej nogi wsunęła w faÅ‚dÄ™ przeÅ›cieradÅ‚a; to nie byÅ‚a faÅ‚da, tylko pÄ™kniÄ™ty szew. ZirytowaÅ‚a siÄ™: jutro bÄ™dÄ™ musiaÅ‚a to zaszyć; ale poruszaÅ‚a trochÄ™ palcem, chcÄ…c poczuć pÄ™kajÄ…ce nici. Henryk jeszcze nie spaÅ‚, ale już jej nie przeszkadzaÅ‚. Nieraz jej mówiÅ‚: gdy tylko zamykaÅ‚ oczy, czuÅ‚ siÄ™ natychmiast skrÄ™powany tysiÄ…cem cienkich, ale silnych wiÄ™zów, nie mógÅ‚ już nawet poruszyć maÅ‚ym palcem. Jak wielka mucha, spowita w siatkÄ™ pajÄ™czÄ…. Lulu lubiÅ‚a czuć obok siebie to wielkie uwiÄ™zione ciaÅ‚o. Gdyby tak mógÅ‚ pozostać na zawsze, sparaliżowany, zajmowaÅ‚abym siÄ™ nim, myÅ‚abym go jak dziecko, a czasami obracaÅ‚abym go na brzuch i sprawiaÅ‚a mu lanie, a kiedy indziej, kiedy matka przychodziÅ‚aby go odwiedzić, rozkrywaÅ‚abym go pod jakimÅ› pozorem, odrzucaÅ‚abym przeÅ›cieradÅ‚o, żeby matka mogÅ‚a zobaczyć jego nagie ciaÅ‚o. MyÅ›lÄ™, że padÅ‚aby trupem na miejscu, pewnie już z piÄ™tnaÅ›cie lat nie widziaÅ‚a go nago. Lulu przesunęła lekko rÄ™kÄ… po biodrze Henryka i uszczypnęła go delikatnie w udo. Henryk mruknÄ…Å‚ coÅ›, ale nie poruszyÅ‚ siÄ™ wcale. ZupeÅ‚ny impotent. Lulu uÅ›miechnęła siÄ™: sÅ‚owo "impotent" zawsze przyprawiaÅ‚o jÄ… o uÅ›miech. Gdy jeszcze kochaÅ‚a Henryka i gdy tak spoczywaÅ‚ sparaliżowany u jej boku, lubiÅ‚a sobie wyobrażać, że spÄ™tali go cierpliwie maleÅ„cy ludzie w rodzaju tych, których widziaÅ‚a na obrazkach, gdy byÅ‚a maÅ‚a i czytaÅ‚a Gulliwera. CzÄ™sto nazywaÅ‚a Henryka Gulliwerem i Henrykowi bardzo siÄ™ to podobaÅ‚o, bo to byÅ‚o angielskie sÅ‚owo i Lulu wyglÄ…daÅ‚a na wyksztaÅ‚conÄ…, chociaż wolaÅ‚by, żeby wymawiaÅ‚a "Gulliver", z angielskim akcentem. Ileż mnie oni zdrowia kosztowali: jeÅ›li już chciaÅ‚ koniecznie mieć wyksztaÅ‚conÄ… żonÄ™, niechby siÄ™ byÅ‚ ożeniÅ‚ z Janka BederównÄ…, cycki ma wprawdzie jak rozdeptane pantofle, ale mówi biegle piÄ™cioma jÄ™zykami. GdyÅ›my jeszcze jezdzili na niedzielÄ™ do Sceaux, to tak siÄ™ u niego w domu nudziÅ‚am, że braÅ‚am do rÄ™ki pierwszÄ… z brzegu książkÄ™, i zawsze ktoÅ› podchodziÅ‚ popatrzeć, co czytam, a jego maÅ‚a siostrzyczka pytaÅ‚a mnie: "Rozumiesz to, Lulu?..." Rzecz w tym, że on uważa, iż nie jestem dość dystyngowana. Szwajcarzy, a tak, Szwajcarzy to ludzie dystyngowani, bo jego siostra wyszÅ‚a za Szwajcara, który zrobiÅ‚ jej piÄ™cioro dzieci, a poza tym imponujÄ… mu ich góry. Ja nie mogÄ™ mieć dzieci, tak już jestem zbudowana, ale nie uważam znowu, żeby to byÅ‚o takie dystyngowane to, co on robi, kiedy wychodzi ze mnÄ… na spacer; co chwila wchodzi do pisuaru, a ja czekajÄ…c na niego muszÄ™ oglÄ…dać wystawy; jak to wyglÄ…da? A potem wychodzi zapinajÄ…c spodnie i rozkraczajÄ…c szeroko nogi jak jaki staruch. Lulu wyciÄ…gnęła palec z dziury w przeÅ›cieradle i poruszyÅ‚a trochÄ™ nogami; miÅ‚o jej byÅ‚o czuć wÅ‚asnÄ… sprawność, gdy tak leżaÅ‚a obok tego miÄ™kkiego i zniewolonego ciaÅ‚a. PosÅ‚yszaÅ‚a jakieÅ› burczenie: denerwujÄ… mnie te odgÅ‚osy dobywajÄ…ce siÄ™ z brzucha, nigdy nie wiem, czy to jemu burczy, czy mnie. Zamknęła oczy: to pÅ‚yny przelewajÄ… siÄ™ w miÄ™kkich biaÅ‚ych kiszkach, każdy ma takie, Rirette ma takie i ja mam takie (nie lubiÄ™ o tym myÅ›leć, mdli mnie). On mnie kocha, ale nie kocha moich jelit; gdyby mu pokazano mojÄ… Å›lepÄ… kiszkÄ™ w sÅ‚oiku, nie poznaÅ‚by jej, bez przerwy mnie obÅ‚apia, ale gdyby mu dano ten sÅ‚oik do rÄ™ki, nic by nie poczuÅ‚, nie pomyÅ›laÅ‚by "to jej Å›lepa kiszka"; jak już siÄ™ kocha, to powinno siÄ™ kochać wszystko, przeÅ‚yk i wÄ…trobÄ™, i jelita. A może nie kocha siÄ™ ich po prostu dlatego, że to nie jest w zwyczaju; gdyby siÄ™ widziaÅ‚o te części ciaÅ‚a tak, jak siÄ™ widzi rÄ™ce, ramiona i twarz, może by siÄ™ je też kochaÅ‚o; ja myÅ›lÄ™, że rozgwiazdy lepiej siÄ™ muszÄ… kochać niż ludzie, kÅ‚adÄ… siÄ™ na plaży w sÅ‚oÅ„cu i wysuwajÄ… żoÅ‚Ä…dek na wierzch, żeby siÄ™ przewietrzyÅ‚, i każdy go może zobaczyć; ciekawa też jestem, którÄ™dy byÅ›my wystawiali swój żoÅ‚Ä…dek, przez pÄ™pek, czy jak? Zamknęła oczy i niebieskie tarcze zaczęły wirować jak wczoraj w wesoÅ‚ym miasteczku, rzucaÅ‚am w nie gumowymi strzaÅ‚kami i po kolei zapalaÅ‚y siÄ™ różne litery, tworzyÅ‚y razem nazwy miast, on mi nie daÅ‚ wypisać caÅ‚ego DIJON z tÄ… swojÄ… maniÄ… przylepiania siÄ™ do mnie z tyÅ‚u, nie znoszÄ™, jak ktoÅ› mnie z tyÅ‚u dotyka, chciaÅ‚abym w ogóle nie mieć pleców, nie lubiÄ™, jak mnie rusza ktoÅ›, kogo nie widzÄ™, on siÄ™ podnieca, a ja nie widzÄ™ nawet jego rÄ…k, czujÄ™, jak mi Å‚ażą po caÅ‚ym ciele, nigdy nie można przewidzieć, gdzie zawÄ™drujÄ…, on ciÄ™ wprost zjada wzrokiem, a ty go w ogóle nie widzisz, on to strasznie lubi; Henrykowi nigdy by to na myÅ›l nawet nie przyszÅ‚o, a ten bez przerwy tylko kombinuje, jak siÄ™ znalezć za moimi plecami, i jestem pewna, że on naumyÅ›lnie maca mnie po tyÅ‚ku, bo wie, że siÄ™ wstydzÄ™, a to jego podnieca, że ja siÄ™ wstydzÄ™, ale dosyć już, nie chcÄ™ o nim wiÄ™cej myÅ›leć (baÅ‚a siÄ™), chcÄ™ myÅ›leć o Rirette. MyÅ›laÅ‚a o Rirette co wieczora o tej samej godzinie, wtedy gdy Henryk zaczynaÅ‚ mruczeć i jÄ™czeć przez sen. Ale nie poszÅ‚o jej wcale tak Å‚atwo, tamten chciaÅ‚ siÄ™ jej ukazać, nawet ujrzaÅ‚a w pewnej chwili czarnÄ…, skÅ‚Ä™bionÄ… czuprynÄ™ i pomyÅ›laÅ‚a, że to już, i wstrzÄ…snęła siÄ™, bo nigdy nie wiadomo, co ci siÄ™ ukaże, jeÅ›li twarz, to jeszcze dobrze, można wytrzymać, ale byÅ‚o i tak, że przez caÅ‚Ä… noc nie zmrużyÅ‚a oka, bo jakieÅ› Å›wiÅ„skie wspomnienia wypÅ‚ywaÅ‚y na powierzchniÄ™; to straszne znać caÅ‚e ciaÅ‚o mężczyzny, a zwÅ‚aszcza to. Z Henrykiem jest inaczej, mogÄ™ go sobie wyobrazić od stóp do głów, rozczula mnie, bo jest taki miÄ™kki, ma caÅ‚e ciaÅ‚o szare, tylko brzuch różowy, mówi zawsze, że dobrze zbudowany mężczyzna, jak siedzi, to ma trzy faÅ‚dy na brzuchu; on ma ich sześć, ale liczy po dwie i tamtych nie chce dostrzec. Z irytacjÄ… przypominaÅ‚a sobie sÅ‚owa Rirette: "Lulu, ty nawet nie wiesz, jak wyglÄ…da piÄ™kne, mÄ™skie ciaÅ‚o!" Idiotka. OczywiÅ›cie, że wiem, ona myÅ›li o ciele twardym jak kamieÅ„, z takimi strasznymi muskuÅ‚ami, nie lubiÄ™ tego, Patterson miaÅ‚ takie ciaÅ‚o, a ja siÄ™ czuÅ‚am miÄ™kka jak gÄ…siennica, gdy mnie przyciskaÅ‚ do siebie; za Henryka wyszÅ‚am dlatego, że byÅ‚ taki miÄ™kki, podobny do ksiÄ™dza. Księża sÄ… Å‚agodni jak kobiety, w tych swoich sutannach, i podobno noszÄ… poÅ„czochy. Jak miaÅ‚am piÄ™tnaÅ›cie lat, czÄ™sto chÄ™tka mnie braÅ‚a podnieść takiemu ksiÄ™dzu sukniÄ™, zobaczyć jego kolana i kalesony, dziwne mi siÄ™ wydawaÅ‚o, że oni coÅ› tam mogÄ… mieć miÄ™dzy nogami; jednÄ… rÄ™kÄ… podniosÅ‚abym sutannÄ™, a drugÄ… bym wsunęła wysoko miÄ™dzy nogi, aż tam, gdzie wiecie, nie, żebym specjalnie lubiÅ‚a kobiety, ale takie mÄ™skie przybory pod sukniÄ… to muszÄ… być delikatne, Å‚agodne jak duży kwiat. Najgorsze jest wÅ‚aÅ›ciwie to, że nie można tego nigdy wziąć do rÄ™ki, żeby przynajmniej siÄ™ nie ruszaÅ‚o, ale to zaczyna zaraz ruszać siÄ™ jak zwierzÄ…tko, robi siÄ™ takie twarde, ja siÄ™ bojÄ™, to takie brutalne, jak jest twarde i wyprostowane; fuj, miÅ‚ość to takie straszne brudy. KochaÅ‚am Henryka, bo jego ptaszek nigdy nie twardniaÅ‚, nie podnosiÅ‚ gÅ‚owy, Å›miaÅ‚am siÄ™, caÅ‚owaÅ‚am go czasem, wcale siÄ™ go nie baÅ‚am, byÅ‚ taki zupeÅ‚nie dziecinny; wieczorem braÅ‚am jego pimpusia do rÄ™ki, on rumieniÅ‚ siÄ™ i odwracaÅ‚ gÅ‚owÄ™ z westchnieniem, ale to siÄ™ nie ruszaÅ‚o, grzecznie leżaÅ‚o w mojej dÅ‚oni, ja nie Å›ciskaÅ‚am za mocno i dÅ‚ugoÅ›my tak leżeli, aż Henryk wreszcie zasypiaÅ‚. Wtedy kÅ‚adÅ‚am siÄ™ na wznak i myÅ›laÅ‚am o księżach, o różnych czystych rzeczach, o kobietach, i gÅ‚adziÅ‚am siÄ™ najpierw po brzuchu, potem niżej, niżej, i wreszcie odczuwaÅ‚am rozkosz; rozkoszy to mi nikt dać nie potrafi, zawsze muszÄ™ sama. Czarne, zmierzwione wÅ‚osy, takie murzyÅ„skie. I przerażenie w gardle, jak wÄ™zeÅ‚. Ale Å›cisnęła mocno powieki i w koÅ„cu ukazaÅ‚o jej siÄ™ ucho Rirette, maÅ‚e czerwono-zÅ‚ote uszko, które wyglÄ…daÅ‚o jak z cukru. Tym razem widzÄ…c jÄ… Lulu nie ucieszyÅ‚a siÄ™ tak jak zwykle, bo dzwiÄ™czaÅ‚ jej jednoczeÅ›nie w uszach gÅ‚os Rirette. Jej ostry, precyzyjny gÅ‚os, którego Lulu nie lubiÅ‚a. "M u s i s z rzucić go dla Piotra, moja Lulu, to jedyne rozwiÄ…zanie." Bardzo lubiÄ™ Rirette, ale gra mi ona trochÄ™ na nerwach, kiedy udaje takÄ… ważnÄ… i tak siÄ™ zachÅ‚ystuje swoimi sÅ‚owami. Wczoraj w "La Coupole" Rirette przechyliÅ‚a siÄ™ nad stolikiem z niby to rozsÄ…dnÄ…, a wÅ‚aÅ›ciwie trochÄ™ obÅ‚Ä…kanÄ… minÄ…: "Kiedy, zrozum, ty nie możesz zostać z Henrykiem, skoro go nie kochasz, to byÅ‚aby zbrodnia." Nie przepuszcza żadnej okazji, żeby siÄ™ o nim zle wyrazić, uważam, że to nieÅ‚adnie z jej strony, zawsze byÅ‚ dla niej ujmujÄ…co grzeczny; nie kocham go już, to prawda, ale co ona siÄ™ do mnie wtrÄ…ca; jej siÄ™ wszystko wydaje proste i Å‚atwe: albo siÄ™ kocha, albo siÄ™ nie kocha; a ja wcale nie jestem taka prosta. Przede wszystkim przyzwyczaiÅ‚am siÄ™ już do tego mieszkania, a poza tym lubiÄ™ go, to mój mąż. MiaÅ‚am ochotÄ™ jÄ… uderzyć; czÄ™sto mam ochotÄ™ sprawić jej ból, bo ona jest taka tÅ‚usta. "To byÅ‚aby zbrodnia." PodniosÅ‚a rÄ™kÄ™, zobaczyÅ‚am jej pachÄ™, wolÄ™, kiedy ma sukniÄ™ z odsÅ‚oniÄ™tymi ramionami. Pacha siÄ™ rozwarÅ‚a niby gÄ™ba i Lulu dostrzegÅ‚a fioletowe, lekko pomarszczone ciaÅ‚o, pokryte krÄ™conym uwÅ‚osieniem; Piotr nazywa jÄ… "pulchnÄ… MinerwÄ…", ona bardzo tego nie lubi. Lulu uÅ›miecha siÄ™, bo przypomniaÅ‚a sobie, że jej braciszek, Robert, spytaÅ‚ jÄ… kiedyÅ›, kiedy staÅ‚a w kombinacji: "Czemu ty masz wÅ‚osy pod pachÄ…?", a ona mu odpowiedziaÅ‚a: "To taka choroba". LubiÅ‚a siÄ™ ubierać przy Robercie, bo robiÅ‚ zawsze jakieÅ› zabawne, gÅ‚upie uwagi, nie wiadomo skÄ…d mu to do gÅ‚owy przychodziÅ‚o. I dotykaÅ‚ wszystkich jej rzeczy, skÅ‚adaÅ‚ równiutko jej sukienki, ma takie zgrabne rÄ™ce, bÄ™dzie kiedyÅ› wielkim krawcem. To przemiÅ‚y zawód, bÄ™dÄ™ projektowaÅ‚a dla niego materiaÅ‚y. To dziwne, że chÅ‚opak chce być krawcem; wydaje mi siÄ™, że gdybym byÅ‚a chÅ‚opcem, chciaÅ‚abym być podróżnikiem albo aktorem, ale nie krawcem; ale zawsze byÅ‚ taki rozmarzony, maÅ‚omówny, pogrążony w swoich wÅ‚asnych myÅ›lach; ja chciaÅ‚am być siostrÄ… miÅ‚osierdzia i chodzić po kweÅ›cie w piÄ™knych dzielnicach. CzujÄ™, że oczy mam takie Å‚agodne, takie Å‚agodne jak ciaÅ‚o, zaraz zasnÄ™. Moja Å‚adna, blada twarzyczka wyglÄ…daÅ‚aby bardzo dystyngowanie pod kornetem. WchodziÅ‚abym do ciemnych przedpokojów. Ale sÅ‚użąca od razu zapalaÅ‚aby Å›wiatÅ‚o: wtedy wynurzaÅ‚yby siÄ™ z cienia rodzinne obrazy, przedmioty kute z brÄ…zu na konsolkach. I wieszaki. PrzychodziÅ‚aby pani z notesikiem i z banknotem pięćdziesiÄ™ciofrankowym w rÄ™ku: "To dla siostry". "DziÄ™kujÄ™ niech paniÄ… Bóg bÅ‚ogosÅ‚awi. Do widzenia." Ale ja nie byÅ‚abym prawdziwÄ… siostrÄ…. Czasami w autobusie strzeliÅ‚abym do jakiegoÅ› faceta oko, on by zrazu zdÄ™biaÅ‚, a potem by poszedÅ‚ za mnÄ…, usiÅ‚owaÅ‚ mnie zaczepić, a ja bym go oddaÅ‚a w rÄ™ce policji. PieniÄ…dze z kwesty chowaÅ‚abym dla siebie. Co bym za nie kupowaÅ‚a? PRZECIWÅšRODKI. To idiotyczne. Oczy mi miÄ™knÄ…, to przyjemne, jakby je wymoczono w wodzie, i caÅ‚e moje ciaÅ‚o czuje siÄ™ wygodnie. Åšliczna zielona tiara, ze szmaragdami i Å›wiecÄ…cymi lapis lazuli. Tiara zaczęła siÄ™ powoli obracać, obracać i staÅ‚a siÄ™ nagle ohydnÄ… woÅ‚owÄ… gÅ‚owÄ…, ale Lulu nic siÄ™ nie baÅ‚a, powiedziaÅ‚a: "Odważnik. Ptaki Cantalu. Baczność." Wielka czerwona rzeka pÅ‚ynęła powoli poÅ›ród wyschniÄ™tych Å‚Ä…k. Lulu pomyÅ›laÅ‚a o swojej maszynce do miÄ™sa, potem o brylantynie. "To byÅ‚aby zbrodnia!" WstrzÄ…snęła siÄ™ i poderwaÅ‚a siÄ™ na łóżku, z twardym, zÅ‚ym wzrokiem. Jak oni mnie mÄ™czÄ…, czy sobie w ogóle nie zdajÄ… z tego sprawy? Ja wiem, że Rirette robi to z dobrego serca, ale ona, zawsze taka rozsÄ…dna, mogÅ‚aby przecież zrozumieć, że ja siÄ™ też muszÄ™ zastanowić. PowiedziaÅ‚ mi: "Pojedziesz ze mnÄ…!" patrzÄ…c na mnie rozżarzonymi oczyma. "Pojedziesz ze mnÄ… do mojego domu, chcÄ™, żebyÅ› byÅ‚a caÅ‚a moja." NienawidzÄ™ jego oczu, kiedy usiÅ‚uje udawać hipnotyzera, miÄ™tosiÅ‚ moje ramiÄ™; jak widzÄ™ te jego pÅ‚onÄ…ce oczy, to mi siÄ™ od razu przypominajÄ… jego wÅ‚osy na piersiach. Pojedziesz, chcÄ™, żebyÅ› byÅ‚a caÅ‚a moja; jak w ogóle można mówić do kogoÅ› takie rzeczy? Co to ja jestem, pies? Kiedy usiadÅ‚am, uÅ›miechnęłam siÄ™ do niego, przypudrowaÅ‚am siÄ™ dla niego na nowo i podmalowaÅ‚am sobie oczy, bo on to lubi, ale niczego nie zauważyÅ‚, nie patrzy na mojÄ… twarz, patrzy na piersi, tak bym chciaÅ‚a, żeby mi uschÅ‚y w staniku, jemu na zÅ‚ość, a przecież nie mam dużego biustu, nawet jest może trochÄ™ za szczupÅ‚y. Pojedziesz ze mnÄ… do mojej willi w Nicei. PowiedziaÅ‚, że jest caÅ‚a biaÅ‚a, ma marmurowe schody, które wychodzÄ… prosto na morze, i że bÄ™dziemy caÅ‚y dzieÅ„ chodzić nago, to musi być Å›mieszne, wchodzić po schodach nago; każę mu iść przede mnÄ…, żeby siÄ™ nie patrzyÅ‚ na mnie, inaczej nie mogÅ‚abym nawet nogi unieść, staÅ‚abym nieruchoma, życzÄ…c mu z caÅ‚ego serca, żeby oÅ›lepÅ‚; zresztÄ… pod tym wzglÄ™dem nie bÄ™dÄ™ odczuwaÅ‚a wielkiej różnicy: w jego obecnoÅ›ci zawsze mi siÄ™ wydaje, że jestem naga. UjÄ…Å‚ mnie mocno za ramiona, wyglÄ…daÅ‚ bardzo zÅ‚y i powiedziaÅ‚: "Ty przecież nie możesz siÄ™ beze mnie obejść!", a ja siÄ™ przestraszyÅ‚am i powiedziaÅ‚am: "Tak". "ChcÄ™, żebyÅ› byÅ‚a szczęśliwa, bÄ™dziemy jezdzić na spacery samochodem, statkiem, pojedziemy do WÅ‚och i dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz." Ale jego willa jest prawie zupeÅ‚nie nie umeblowana, bÄ™dziemy musieli spać na materacach, na ziemi. Chce, żebym spaÅ‚a w jego ramionach, bÄ™dÄ™ czuÅ‚a bez przerwy jego zapach, nawet przyjemna ta jego pierÅ›, taka ciemna i szeroka, ale tyle na niej wÅ‚osów, chciaÅ‚abym, żeby mężczyzni nie byli tacy strasznie owÅ‚osieni; jego wÅ‚osy sÄ… czarne i puszyste jak mech, czasami gÅ‚adzÄ™ go po tych kudÅ‚ach, a czasami siÄ™ nimi brzydzÄ™, odsuwam siÄ™, jak mogÄ™ najdalej od niego, ale on mnie przygarnia mocno do siebie. WiÄ™c na pewno zechce, żebym spaÅ‚a w jego ramionach, bÄ™dzie mnie Å›ciskaÅ‚ w swoich ramionach i bÄ™dÄ™ czuÅ‚a jego mocny zapach; a w nocy bÄ™dziemy sÅ‚yszeli szum morza i jeÅ›li jemu siÄ™ nagle zachce w Å›rodku nocy, to gotów mnie obudzić: nigdy nie bÄ™dÄ™ mogÅ‚a zasnąć spokojnie, chyba że bÄ™dÄ™ wÅ‚aÅ›nie nie tego, bo wtedy, mam nadziejÄ™, da mi Å›wiÄ™ty spokój, i to zresztÄ… nie wiadomo, bo sÄ… podobno mężczyzni, którzy lubiÄ…, jak kobiety sÄ… niedysponowane, i potem majÄ… krew na brzuchu, cudzÄ… krew na brzuchu, i na pewno brudzÄ… przeÅ›cieradÅ‚a, wszystko, fuj, co za ohyda, żeby tak mogÅ‚o nie być tego ciaÅ‚a! Lulu otworzyÅ‚a oczy, Å›wiatÅ‚o z ulicy zabarwiÅ‚o firanki na czerwono, w lustrze odbijaÅ‚ siÄ™ czerwony poblask; Lulu lubiÅ‚a to kolorowe oÅ›wietlenie, na oknie fotel odbijaÅ‚ siÄ™ jak chiÅ„ski cieÅ„. Na porÄ™czy fotela Henryk zÅ‚ożyÅ‚ spodnie, szelki zwisaÅ‚y jakoÅ› niepotrzebnie w powietrzu. MuszÄ™ mu kupić nowe szelki. Ach! ja nie chcÄ™, ja nie chcÄ™ odchodzić. BÄ™dzie mnie caÅ‚owaÅ‚ caÅ‚y dzieÅ„, bÄ™dÄ™ jego, bÄ™dÄ™ mu dawać rozkosz, on bÄ™dzie na mnie patrzyÅ‚ i myÅ›laÅ‚: ,,Ona mi daje rozkosz, dotykaÅ‚em jej tu i tu, mogÄ™ zacząć na nowo, kiedy tylko mi przyjdzie ochota." W Port-Royal. Lulu zaczęła kopać przeÅ›cieradÅ‚a, nienawidziÅ‚a Piotra, kiedy sobie przypominaÅ‚a, co siÄ™ zdarzyÅ‚o w Port-Royal. UkryÅ‚a siÄ™ za krzaczkami, myÅ›laÅ‚a, że zostaÅ‚ w aucie i oglÄ…da mapÄ™, i nagle go zobaczyÅ‚a, wysiadÅ‚ z samochodu i na palcach zbliżyÅ‚ siÄ™ do niej, podglÄ…daÅ‚ jÄ…. Lulu kopnęła Henryka; teraz znów ten siÄ™ obudzi. Ale Henryk wydaÅ‚ tylko gÅ‚oÅ›ne: "Homff" i nie przebudziÅ‚ siÄ™. Tak bym chciaÅ‚a poznać przystojnego chÅ‚opca, czystego jak panienka, i wcale byÅ›my siÄ™ nie dotykali, i spacerowalibyÅ›my brzegiem morza trzymajÄ…c siÄ™ za rÄ™ce, a w nocy spalibyÅ›my w osobnych łóżkach i w ogóle bylibyÅ›my jak brat i siostra, i przegadywalibyÅ›my noce do rana. Albo też chciaÅ‚abym żyć z Rirette, to takie miÅ‚e, dwie kochajÄ…ce siÄ™ kobiet9y; ona ma ramiona takie tÅ‚uÅ›ciutkie, gÅ‚adkie; byÅ‚am bardzo nieszczęśliwa, kiedy ona kochaÅ‚a siÄ™ we Fresnelu, ale podniecaÅ‚a mnie myÅ›l o tym, że on jÄ… pieÅ›ci, że przesuwa jej powoli rÄ™ce po ramionach i biodrach, a ona stÄ™ka cicho. Zastanawiam siÄ™, jak też wyglÄ…da jej twarz, kiedy tak leży naga pod mężczyznÄ… i kiedy czuje jego rÄ™ce po caÅ‚ym swoim ciele. Nie dotknęłabym siÄ™ jej za żadne skarby Å›wiata, nie wiedziaÅ‚abym, co z niÄ… mam robić, nawet gdyby ona chciaÅ‚a, gdyby mi powiedziaÅ‚a: "Chodz, zgadzam siÄ™", nie potrafiÅ‚abym, ale gdybym mogÅ‚a być niewidzialna, chciaÅ‚abym być przy tym, jak to robi, i widzieć jej twarz (na pewno wtedy na MinerwÄ™ nie wyglÄ…da), i pieÅ›cić lekkÄ… dÅ‚oniÄ… jej rozwarte, różowe kolana, i sÅ‚yszeć, jak wzdycha i jÄ™czy. Lulu zaÅ›miaÅ‚a siÄ™ krótko, przez Å›ciÅ›niÄ™te gardÅ‚o: jakie to myÅ›li przychodzÄ… czÅ‚owiekowi do gÅ‚owy! KiedyÅ› wymyÅ›liÅ‚a, że Piotr chce zgwaÅ‚cić Rirette. Dla zabawy przytrzymywaÅ‚am jÄ…, obejmowaÅ‚am mocno rÄ™kami. A wczoraj. SiedziaÅ‚yÅ›my obie u Rirette na tapczanie, przytulone do siebie, Rirette miaÅ‚a takie paÅ‚ajÄ…ce policzki i zaciskaÅ‚a nogi, ale niceÅ›my nie mówiÅ‚y, my nigdy nic nie powiemy. Henryk zaczÄ…Å‚ chrapać i Lulu zagwizdaÅ‚a cicho, parokrotnie. Ja tu siÄ™ mÄ™czÄ™, nie mogÄ™ spać, przewracam siÄ™ z jednego boku na drugi, a ten sobie chrapie w najlepsze, bÄ™cwaÅ‚. Gdyby przynajmniej wziÄ…Å‚ mnie w ramiona, gdyby mnie zaczÄ…Å‚ prosić, bÅ‚agać, gdyby mi powiedziaÅ‚: "Lulu, ty jesteÅ› dla mnie wszystkim, Lulu, kocham ciÄ™, nie odchodz!", zrobiÅ‚abym to dla niego, zostaÅ‚abym, tak, zostaÅ‚abym z nim na caÅ‚e życie, żeby mu nie robić przykroÅ›ci. II Rirette usiadÅ‚a na tarasie "Dôme" i zamówiÅ‚a porto. CzuÅ‚a siÄ™ zmÄ™czona i zÅ‚a na Lulu: "...porto tutaj zawsze czuć trochÄ™ korkiem, Lulu to nic nie obchodzi, bo ona pije kawÄ™, ale przecież nie można pić kawy wtedy, kiedy pora na aperitif; tutaj oni wszyscy żłopiÄ… kawÄ™ przez caÅ‚y dzieÅ„, czarnÄ… albo z mlekiem, bo nie majÄ… grosza przy duszy; jakie to niezdrowe, ja bym nie wytrzymaÅ‚a, caÅ‚y sklep bym wyrzuciÅ‚a klientom na gÅ‚owÄ™, ale ci tutaj nie muszÄ… na siebie uważać. Nie rozumiem, dlaczego ona siÄ™ zawsze musi ze mnÄ… umawiać na Montparnasse, w koÅ„cu jej by byÅ‚o równie wygodnie w "Cafe de la Paix" albo w "Pam- Pamie", dla mnie dużo bliżej; trudno sobie wyobrazić, z jakÄ… przykroÅ›ciÄ… oglÄ…dam zawsze te twarze; jak tylko mam wolnÄ… chwilÄ™, to muszÄ™ tu przyjeżdżać, jeszcze na tarasie to można wytrzymać, ale w Å›rodku Å›mierdzi brudnÄ… bieliznÄ…, nie znoszÄ™ wykolejeÅ„ców. I nawet na tarasie nieswojo, bo jestem dość schludna i w ogóle na siebie uważajÄ…ca, przechodnie muszÄ… siÄ™ dziwić widzÄ…c mnie wÅ›ród tych mężczyzn, którzy nigdy siÄ™ nie golÄ…, i kobiet, które wyglÄ…dajÄ… na nie wiadomo co. ZastanawiajÄ… siÄ™ pewnie: "Co ona tu robi?" Wiem, że w lecie przychodzÄ… tu bogate Amerykanki, ale teraz podobno zatrzymujÄ… siÄ™ w Anglii, nic dziwnego, jak mamy taki rzÄ…d, dlatego tak zle teraz idÄ… interesy, szczególnie, jeÅ›li idzie o branże artykułów luksusowych; sprzedaÅ‚am w tym miesiÄ…cu poÅ‚owÄ™ tego, co w ubiegÅ‚ym roku w tym samym okresie, i zastanawiam siÄ™, co robiÄ… inne, bo jestem przecież najlepszÄ… ekspedientkÄ…, pani Dubech sama powiedziaÅ‚a; swojÄ… drogÄ… szkoda mi maÅ‚ej Yonnel, ona nie umie sprzedawać, pewnie nie wyrobiÅ‚a ani grosza powyżej zasadniczego uposażenia w tym miesiÄ…cu; a jak siÄ™ czÅ‚owiek wystaÅ‚ caÅ‚y boży dzieÅ„ na nogach, to chciaÅ‚oby siÄ™ trochÄ™ wytchnąć w jakimÅ› przyjemnym lokalu, w eleganckim artystycznym wnÄ™trzu, z uprzejmÄ… obsÅ‚ugÄ…, chciaÅ‚oby siÄ™ zamknąć oczy i wypocząć trochÄ™, muzyczki też by siÄ™ posÅ‚uchaÅ‚o, to by wcale tak znowu nie obciążyÅ‚o budżetu, żeby pójść od czasu do czasu na dansing do "Ambassadeurs"; a tutaj kelnerzy sÄ… tacy strasznie nieuprzejmi, widać, że majÄ… do czynienia z hoÅ‚otÄ…, tylko ten brunecik, co mnie obsÅ‚uguje, miÅ‚y taki; wydaje mi siÄ™, że Lulu dobrze siÄ™ czuje w takim towarzystwie jak tu, ona baÅ‚aby siÄ™ chyba pokazać w jakimÅ› przyzwoitszym lokalu, ona jest wÅ‚aÅ›ciwie bardzo niepewna siebie, czuje siÄ™ bardzo zażenowana, gdy tylko widzi dobrze wychowanego mężczyznÄ™, nie lubiÅ‚a dlatego Ludwika; no, tutaj, to myÅ›lÄ™, że dobrze siÄ™ czuje, niektórzy mężczyzni sÄ… nawet bez koÅ‚nierzyków, obnoszÄ… tÄ™ swojÄ… nÄ™dzÄ™ i te swoje fajki i jak popatrzÄ… na ciebie, nawet nic nie udajÄ…, od razu widać, że nie majÄ… pieniÄ™dzy na kobiety, chociaż nie brak ich w tej dzielnicy, aż obrzydliwość bierze; patrzÄ… siÄ™ na ciebie, jakby ciÄ™ chcieli zjeść, i nawet nie potrafiÄ… ci Å‚adnie powiedzieć, że majÄ… na ciebie ochotÄ™, tak jakoÅ› to wykrÄ™cić, żeby ci byÅ‚o przyjemnie." PodszedÅ‚ kelner: - Dodać wody do porto? - Nie, dziÄ™kujÄ™. PowiedziaÅ‚ jeszcze, z minÄ… wielce uprzejmÄ…: - Jaka Å›liczna pogoda, prawda? - Najwyższy czas - odparÅ‚a Rirette. - Prawda, zdawaÅ‚o siÄ™, że ta zima nigdy siÄ™ już nie skoÅ„czy. OdszedÅ‚, a Rirette Å›ledziÅ‚a go spojrzeniem. "LubiÄ™ tego kelnera - pomyÅ›laÅ‚a - umie siÄ™ znalezć, nie spoufala siÄ™, ale zawsze potrafi siÄ™ zdobyć na jakieÅ› mile słówko, okazać uprzejme zainteresowanie." JakiÅ› mÅ‚ody zgarbiony mężczyzna popatrzyÅ‚ na niÄ… uporczywie; Rirette wzruszyÅ‚a ramionami i odwróciÅ‚a siÄ™: "Jak siÄ™ chce podwalać do kobiety, to trzeba przynajmniej wÅ‚ożyć czystÄ… bieliznÄ™. Tak mu odpowiem, jeÅ›li mnie zaczepi. Zastanawiam siÄ™, dlaczego ona go nie rzuca. Nie chce robić Henrykowi przykroÅ›ci, bardzo to zabawne, ale przecież ona nie ma prawa marnować sobie życia dla impotenta." Rirette fizycznie nie znosiÅ‚a impotentów. "Powinna odejść, postanowiÅ‚a, od tego zależy jej szczęście, powiem jej, że nie wolno igrać z wÅ‚asnym szczęściem. "Lulu, nie masz prawa igrać z wÅ‚asnym szczęściem." Nic jej nie powiem, koniec, sto razy jej mówiÅ‚am, czy to o moje szczęście chodzi ostatecznie?" Rirette poczuÅ‚a pustkÄ™ w gÅ‚owie, bo byÅ‚a bardzo zmÄ™czona, patrzyÅ‚a na klejÄ…ce siÄ™ w kieliszku porto, taki rozpuszczony karmelek, i jakiÅ› gÅ‚os powtarzaÅ‚ jej do ucha: "Szczęście, szczęście", i byÅ‚o to piÄ™kne, wzruszajÄ…ce i poważne sÅ‚owo, i myÅ›laÅ‚a, że gdyby zapytano jÄ… o zdanie w wielkim konkursie, rozpisanym przez "Paris-Soir", oÅ›wiadczyÅ‚aby, że jest to najpiÄ™kniejsze sÅ‚owo francuskiego jÄ™zyka. "Czy ktoÅ› o tym pomyÅ›laÅ‚? Mówili: energia, odwaga, ale bo to wszystko mężczyzni, należaÅ‚o zapytać także kobiety, tylko kobieta może to zrozumieć, powinni byli ustanowić dwie nagrody, jednÄ… dla mężczyzn, i wtedy najpiÄ™kniejszym sÅ‚owem byÅ‚o by sÅ‚owo Honor, i jednÄ… dla kobiet, to ja bym wygraÅ‚a, powiedziaÅ‚abym, że Szczęście. Powiem jej: "Lulu, nie masz prawa poÅ›wiÄ™cać swego szczęścia. Twego szczęścia, Lulu, twego Szczęścia". Mnie osobiÅ›cie Piotr bardzo siÄ™ podoba, przede wszystkim to mężczyzna co siÄ™ zowie, poza tym nie jest gÅ‚upi, co jest bardzo ważne, ma pieniÄ…dze, bÄ™dzie koÅ‚o niej skakaÅ‚. Jest z tych mężczyzn, którzy umiejÄ… usuwać drobne życiowe przykroÅ›ci, kobieta potrzebuje takiego opiekuna; ja lubiÄ™, jak ktoÅ› umie rozkazywać; oczywiÅ›cie, tu chodzi o odcieÅ„, ale on umie rozmawiać z ludzmi, odzywać siÄ™ do kelnerów na przykÅ‚ad; sÅ‚uchajÄ… siÄ™ go, dla mnie to siÄ™ nazywa autorytet. Tego wÅ‚aÅ›nie może najbardziej brakuje Henrykowi. A poza tym przemawiajÄ… za tym i wzglÄ™dy zdrowotne: jak siÄ™ miaÅ‚o ojca gruzlika, trzeba uważać. To bardzo piÄ™kne, że jest sobie eteryczna i przezroczysta, że nigdy jej siÄ™ nie chce ani jeść, ani spać, że wystarczy jej cztery godziny snu na dobÄ™ i może caÅ‚y dzieÅ„ latać po mieÅ›cie próbujÄ…c gdzieÅ› utkać te swoje projekty materiałów, ale przecież to szaleÅ„stwo, ona musi prowadzić jakiÅ› racjonalny tryb życia, jadać może i maÅ‚o, ale regularnie i czÄ™sto. I cóż jej z tego przyjdzie, jak bÄ™dzie musiaÅ‚a na dziesięć lat przejechać siÄ™ do sanatorium?" PopatrzyÅ‚a zafrasowana na zegar uliczny na rogu Montparnasse; wskazywaÅ‚ jedenastÄ… dwadzieÅ›cia. "SwojÄ… drogÄ… nie rozumiem Lulu, dziwny jakiÅ› ma temperament, nigdy wÅ‚aÅ›ciwie nie mogÅ‚am siÄ™ dowiedzieć, czy ona lubi mężczyzn, czy siÄ™ ich brzydzi; z Piotra powinna przecież być zadowolona, to w każdym razie inna klasa niż ten jej zeszÅ‚oroczny Rabut, Rebut, jak go nazywaÅ‚am." Wspomnienie to rozÅ›mieszyÅ‚o jÄ…, ale powstrzymaÅ‚a uÅ›miech, bo ten chudy mÅ‚ody czÅ‚owiek wciąż siÄ™ w niÄ… wpatrywaÅ‚; odwracajÄ…c znienacka gÅ‚owÄ™ napotkaÅ‚a jego spojrzenie. Rabut miaÅ‚ caÅ‚Ä… twarz w wÄ…grach, a Lulu lubiÅ‚a mu je wyciskać palcami. "To wstrÄ™tne, ale to przecież nie jej wina, ta biedna Lulu w ogóle nie wie, jak wyglÄ…da szanujÄ…cy siÄ™ mężczyzna, ja uwielbiam zadbanych mężczyzn, przede wszystkim majÄ… takie Å‚adne rzeczy, ich koszule, buty, bÅ‚yszczÄ…ce krawaty, trochÄ™ to szorstkie, co prawda, ale z drugiej strony takie miÄ™kkie, takie silne, Å‚agodnie silne, tak samo jak ten zapach angielskiego tytoniu i wody koloÅ„skiej, i ich skóra, gdy sÄ… dobrze ogoleni, to nie tak... to nie tak jak skóra kobieca, powiedziaÅ‚byÅ›, że to kurdyban, ich twarde ramiona zaciskajÄ… siÄ™ na tobie, kÅ‚adziesz im gÅ‚owÄ™ na piersi, czujesz ich mocny, a zarazem delikatny, wytworny zapach, szepcÄ… ci czuÅ‚e słówka do ucha; majÄ… takie Å‚adne rzeczy, twarde duże buty na sÅ‚oninie, szepcÄ… ci do ucha: "Moje kochanie, moje ty sÅ‚odkie kochanie" i czujesz, że mdlejesz ze szczęścia". Rirette pomyÅ›laÅ‚a o Ludwiku, który rzuciÅ‚ jÄ… zeszÅ‚ego roku, i serce jej siÄ™ Å›cisnęło: "Taki dbajÄ…cy o siebie mężczyzna to ma swoje nawyki, przyzwyczajenia, sygnet, zÅ‚otÄ… papieroÅ›nicÄ™, swoje manie też... ale taki to potrafi być czasami bezwzglÄ™dny, zÅ‚y, coÅ› okropnego, sÄ… jeszcze gorsi niż kobiety. Najlepszy toby byÅ‚ taki czterdziestoletni mężczyzna, wytworny, dbajÄ…cy bardzo o siebie, z siwiejÄ…cymi skroniami, suchy, ale barczysty, uprawiajÄ…cy sporty, który by znaÅ‚ życie i byÅ‚ dobry, sam wiele wycierpiawszy. Lulu to jeszcze dziecko, ona ma szczęście, że ma takÄ… przyjaciółkÄ™ jak ja, bo Piotr zaczyna mieć tego dosyć, inna toby skorzystaÅ‚a, a ja mu tymczasem zawsze mówiÄ™, żeby byÅ‚ cierpliwy, a jak zaczyna siÄ™ do mnie czulić, to udajÄ™, że nie zwracam na to uwagi, zaczynam mówić o Lulu i zawsze coÅ› o niej przyjemnego powiem, ale ona nie zasÅ‚uguje na to, nie zdaje sobie sprawy, życzÄ™ jej, żeby tak sobie pożyÅ‚a sama jak ja, odkÄ…d mnie Ludwik porzuciÅ‚, wiedziaÅ‚aby, co to znaczy wracać wieczorem samej do domu, po caÅ‚ym dniu ciężkiej harówki, i zastawać pusty pokój, kiedy by siÄ™ tak bardzo chciaÅ‚o oprzeć gÅ‚owÄ™ na czyimÅ› ramieniu. CzÅ‚owiek siÄ™ wprost zastanawia, skÄ…d bierze siÅ‚y na to, żeby wstać nastÄ™pnego dnia rano i iść znowu do pracy, i być uÅ›miechniÄ™tÄ… i uroczÄ…, i wesoÅ‚Ä…, i dodawać innym otuchy, kiedy samej by siÄ™ chciaÅ‚o już raczej umrzeć niż tak dalej żyć." Zegar uliczny wydzwoniÅ‚ wpół do dwunastej. Rirette rozmyÅ›laÅ‚a o szczęściu, o niebieskim ptaku, o ptaku szczęścia, o buntowniczym ptaku miÅ‚oÅ›ci. WstrzÄ…snęła siÄ™: "Lulu znów siÄ™ spózniÅ‚a o pół godziny, jak zwykle. Ona nigdy nie opuÅ›ci swego męża, nie ma na to dość silnej woli. WÅ‚aÅ›ciwie ona nie odchodzi od niego tylko przez szacunek dla konwenansów: zdradza go, ale póki jÄ… tytuÅ‚ujÄ… "pani", to jej siÄ™ wydaje, że to nie ma żadnego znaczenia. Opowiada o nim najgorsze rzeczy, ale spróbujcie jej to powtórzyć nastÄ™pnego dnia: dostaje wypieków na twarzy z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci. ZrobiÅ‚am,co mogÅ‚am, powiedziaÅ‚am jej wszystko, co miaÅ‚am na ten temat do powiedzenia, trudno, sama sobie bÄ™dzie winna". Taksówka stanęła przed kawiarniÄ… i wysiadÅ‚a z niej Lulu. TaszczyÅ‚a olbrzymiÄ… walizÄ™ i twarz miaÅ‚a jakÄ…Å› dziwnie uroczystÄ…. - RzuciÅ‚am Henryka! - krzyknęła z daleka, jak tylko jÄ… zobaczyÅ‚a. ZbliżyÅ‚a siÄ™, schylona pod ciężarem walizki. UÅ›miechaÅ‚a siÄ™. - Jak to, Lulu?... - powiedziaÅ‚a zdumiona Rirette. - ZdecydowaÅ‚aÅ› siÄ™ naprawdÄ™...? - Tak - powiedziaÅ‚a Lulu - skoÅ„czone, rzuciÅ‚am go. Rirette jeszcze nie mogÅ‚a uwierzyć. - A czy on wie o tym? PowiedziaÅ‚aÅ› mu? Oczy Lulu rozbÅ‚ysÅ‚y gniewem. - Jeszcze jak! - No, no, wiesz, podziwiam ciÄ™! Rirette nie bardzo wiedziaÅ‚a, co o tym myÅ›leć, ale w każdym razie domyÅ›liÅ‚a siÄ™, że Lulu Å‚aknie moralnej podpory. - Jak to dobrze - powiedziaÅ‚a -jak to dobrze, że zdobyÅ‚aÅ› siÄ™ wreszcie na odwagÄ™. MiaÅ‚a ochotÄ™ dorzucić: "Widzisz, wcale to nie byÅ‚o takie trudne". Ale powstrzymaÅ‚a siÄ™. Lulu pozwalaÅ‚a siÄ™ podziwiać: policzki jej paÅ‚aÅ‚y, a oczy bÅ‚yszczaÅ‚y gorÄ…czkowo. UsiadÅ‚a i postawiÅ‚a obok siebie walizkÄ™. MiaÅ‚a na sobie szary weÅ‚niany pÅ‚aszcz, przepasany skórzanym paskiem, a pod nim żółty pulower z golfowym koÅ‚nierzem. Na gÅ‚owie nic nie miaÅ‚a. Rirette nie lubiÅ‚a, gdy Lulu lataÅ‚a po mieÅ›cie z goÅ‚Ä… gÅ‚owÄ…: rozpoznaÅ‚a w sobie natychmiast tÄ™ mieszaninÄ™ rozbawienia i zgorszenia, o jakÄ… zawsze przyprawiaÅ‚a jÄ… Lulu. To, co ja w niej tak lubiÄ™ - pomyÅ›laÅ‚a - to wÅ‚aÅ›nie jej żywotność." - Krótko i treÅ›ciwie - rzekÅ‚a Lulu. - Wygarnęłam mu wszystko, co miaÅ‚am na wÄ…trobie. W piÄ™ty mu poszÅ‚o. - Nie mogÄ™ w to uwierzyć - odparÅ‚a Rirette. - Ale co ci siÄ™ staÅ‚o, moja Lulu kochana, że w ciebie taki lew wstÄ…piÅ‚? Wczoraj bym poszÅ‚a o zakÅ‚ad, że nigdy go nie rzucisz. - To z powodu mojego braciszka. Jeszcze mogÄ™ znieść, jak wobec mnie stroi przemÄ…drzaÅ‚e miny, ale nie mogÄ™ pozwolić, aby upokarzaÅ‚ mojÄ… rodzinÄ™. - Jak to byÅ‚o? Opowiedz. - Gdzie ten kelner? - spytaÅ‚a Lulu wiercÄ…c siÄ™ niecierpliwie na krzeÅ›le. - W tej dziurze nigdy siÄ™ nie można dowoÅ‚ać kelnera. Ten maÅ‚y brunet nam podaje? - Tak - powiedziaÅ‚a Rirette. - Wiesz, mam wrażenie, że siÄ™ we mnie zakochaÅ‚. - Co ty powiesz? No, to radzÄ™ ci uważać na tÄ™ wydrÄ™ z toalety. On caÅ‚y czas przesiaduje u niej na dole. Podwala siÄ™ do niej, ale ja myÅ›lÄ™, że to pretekst, by przypatrywać siÄ™ kobietom wchodzÄ…cym do ubikacji; gdy wychodzÄ… stamtÄ…d, patrzy im w oczy, aż czerwieniejÄ… ze wstydu. A propos, zostawiÄ™ ciebie na chwileczkÄ™, muszÄ™ zadzwonić do Piotra. Ale siÄ™ zdziwi! Jak podejdzie kelner, zamów mi kawÄ™ ze Å›mietankÄ…. Zaraz wracam i opowiem ci wszystko dokÅ‚adnie. WstaÅ‚a, odeszÅ‚a parÄ™ kroków i powróciÅ‚a do stolika. - Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa, kochanie! - Kochana moja - powiedziaÅ‚a Rirette Å›ciskajÄ…c jÄ… za rÄ™kÄ™. Lulu odpowiedziaÅ‚a krótkim uÅ›ciskiem dÅ‚oni i lekkim krokiem przemierzyÅ‚a taras. Rirette patrzyÅ‚a za niÄ…. "Nigdy bym nie przypuszczaÅ‚a, że siÄ™ na to zdobÄ™dzie. Jaka ona jest wesoÅ‚a - pomyÅ›laÅ‚a troszkÄ™ zgorszona -jakby rzucanie męża to byÅ‚a najzabawniejsza rzecz na Å›wiecie. Gdyby siÄ™ mnie sÅ‚uchaÅ‚a, dawno by już to zrobiÅ‚a. I tak zresztÄ… mnie to zawdziÄ™cza; wÅ‚aÅ›ciwie mam na niÄ… olbrzymi wpÅ‚yw." Po upÅ‚ywie kilku minut Lulu wróciÅ‚a. - Piotr aż usiadÅ‚ z wrażenia - oznajmiÅ‚a. - PytaÅ‚ mnie o szczegóły, ale powiedziaÅ‚am, że szczegóły pózniej, umówiÅ‚am siÄ™ z nim na obiad. PowiedziaÅ‚, że bÄ™dziemy mogli wyjechać nawet jutro wieczorem. - Jaka jestem zadowolona, Lulu. Nie masz pojÄ™cia - powiedziaÅ‚a Rirette. - No, opowiadaj prÄ™dko. ZdecydowaÅ‚aÅ› siÄ™ tej nocy? - Wiesz, nawet nic nie decydowaÅ‚am, jakoÅ› tak samo siÄ™ wszystko zdecydowaÅ‚o. - Zaczęła nerwowo stukać w stolik. - ProszÄ™ pana! ProszÄ™ pana! Niemożliwy ten kelner, proszÄ™ kawÄ™ ze Å›mietankÄ…! Rirette byÅ‚a lekko zaskoczona: na miejscu Lulu i w podobnych okolicznoÅ›ciach nie zaprzÄ…taÅ‚aby sobie gÅ‚owy kawÄ… ze Å›mietankÄ…. Lulu jest czarujÄ…ca, ale tak absolutnie niepoważna i dziecinna, jak ptaszek. Lulu parsknęła Å›miechem: - Å»ebyÅ› widziaÅ‚a jego minÄ™! - Zastanawiam siÄ™, co na to powie twoja mama? - powiedziaÅ‚a Rirette poważniejÄ…c. - Mama? BÄ™dzie uszczęśliwiona - odparÅ‚a Lulu z caÅ‚ym przekonaniem. - Bardzo byÅ‚ dla niej niegrzeczny, wiesz, miaÅ‚a go już po dziurki w nosie. CiÄ…gle jej wmawiaÅ‚, że mnie zle wychowaÅ‚a, że jestem taka i owaka, że znać po mnie to sklepikarskie wychowanie. Wiesz, w dużej mierze dla niej wÅ‚aÅ›nie to zrobiÅ‚am. - Ale jak do tego doszÅ‚o? - Henryk daÅ‚ w twarz Robertowi. - A co, byÅ‚ u was Robert? - Tak, zaszedÅ‚ dziÅ› rano, bo mama chce go oddać na praktykÄ™ do Gompeza. Zdaje siÄ™, że ci o tym mówiÅ‚am. WiÄ™c zaszedÅ‚ do nas dziÅ› rano, kiedy siedzieliÅ›my jeszcze przy Å›niadaniu, i Henryk uderzyÅ‚ go w twarz. - Ale za co? - spytaÅ‚a Rirette lekko zniecierpliwionym tonem. Lulu zawsze tak wszystko opowiada, że można dostać kręćka. - CoÅ› tam sobie przygadali - odpowiedziaÅ‚a mgliÅ›cie Lulu - a maÅ‚y zaczÄ…Å‚ siÄ™ stawiać. On zawsze siÄ™ z nim sprzecza. "Ty stara dupo" rzuciÅ‚ mu w twarz. Bo Henryk powiedziaÅ‚, że Robert jest zle wychowany, on nic innego nie umie wymyÅ›lić; ryczaÅ‚am ze Å›miechu. Wtedy Henryk wstaÅ‚, jedliÅ›my Å›niadanie w jadalni, i trzepnÄ…Å‚ maÅ‚ego w twarz; myÅ›laÅ‚am, że go zamordujÄ™! - I co, wyszÅ‚aÅ› wtedy z domu? - WyszÅ‚am z domu? - spytaÅ‚a Lulu. - DokÄ…d? - No, myÅ›laÅ‚am, że w tym momencie go rzuciÅ‚aÅ›. SÅ‚uchaj, moja kochana, jeÅ›li chcesz, żebym ja coÅ› z tego rozumiaÅ‚a, to musisz mi opowiadać skÅ‚adnie i po kolei. Ale czy ty go naprawdÄ™ rzuciÅ‚aÅ› - dodaÅ‚a nagle z podejrzliwoÅ›ciÄ… - przyznaj no siÄ™? - No jakże, przecież od godziny staram ci siÄ™ to wytÅ‚umaczyć. - W porzÄ…dku. WiÄ™c po kolei: Henryk uderzyÅ‚ Roberta w twarz, i co potem? - Potem? - powiedziaÅ‚a Lulu. - Potem zamknęłam go na balkonie, boki można byÅ‚o zrywać! ByÅ‚ jeszcze w pidżamie, stukaÅ‚ w szybÄ™, ale nie mógÅ‚ siÄ™ zdecydować na wybicie jej, bo skÄ…py jest jak wesz. Ja na jego miejscu rozwaliÅ‚abym drzwi, choćbym sobie miaÅ‚a nawet rÄ™ce pokrwawić. A potem przyszli Texierowie. To on zaczÄ…Å‚ siÄ™ do mnie uÅ›miechać i kiwać przez szybÄ™, że to niby taka zabawa. PrzechodziÅ‚ kelner, Lulu zÅ‚apaÅ‚a go za rÄ™kaw. - No, jest pan wreszcie. Może pan bÄ™dzie Å‚askaw podać mi jednak tÄ™ kawÄ™? Rirette poczuÅ‚a siÄ™ trochÄ™ zażenowana i usiÅ‚owaÅ‚a porozumiewawczo uÅ›miechnąć siÄ™ do kelnera, ale ten pozostaÅ‚ chmurny i skÅ‚oniÅ‚ siÄ™ z przesadnÄ… i nieco szyderczÄ… uprzejmoÅ›ciÄ…. Rirette żachnęła siÄ™ w myÅ›li na Lulu: nigdy nie potrafi zachować odpowiedniego tonu w stosunku do sÅ‚użby i albo nazbyt jest poufaÅ‚a, albo taka wÅ‚aÅ›nie wymagajÄ…ca i sucha. Lulu zaczęła siÄ™ Å›miać. - ÅšmiejÄ™ siÄ™, bo jak sobie przypomnÄ™ Henryka w pidżamie na balkonie, to nie wiem; trzÄ…sÅ‚ siÄ™ z zimna. Wiesz, w jaki sposób go zamknęłam? StaÅ‚ w gÅ‚Ä™bi pokoju, Robert pÅ‚akaÅ‚, a on wygÅ‚aszaÅ‚ jakieÅ› nowe kazanie umoralniajÄ…ce. OtworzyÅ‚am drzwi na balkon i zawoÅ‚aÅ‚am: "Popatrz, Henryk, taksówka przewróciÅ‚a kwiaciarkÄ™!" Wtedy on podszedÅ‚ do mnie: bardzo lubi kwiaciarkÄ™, bo powiedziaÅ‚a mu, że jest SzwajcarkÄ…, a jemu siÄ™ wydaje, że jest w nim zakochana. "Gdzie, gdzie?" - powtarzaÅ‚. A ja, cichutko, myk do pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Krzyknęłam przez szybÄ™: "BÄ™dziesz miaÅ‚ teraz nauczkÄ™ za to, że pastwisz siÄ™ nad dzieckiem." TrzymaÅ‚am go przeszÅ‚o godzinÄ™ na balkonie, wyÅ‚upiaÅ‚ na mnie oczy, byÅ‚ wprost siny ze zÅ‚oÅ›ci. A ja pokazywaÅ‚am mu co chwila jÄ™zyk i dawaÅ‚am Robertowi cukierki; potem przyniosÅ‚am do jadalni swoje rzeczy i zaczęłam siÄ™ ubierać przy Robercie, bo wiem, że Henryk tego nie znosi. Robert caÅ‚owaÅ‚ mnie po ramionach i po szyi jak maÅ‚y mężczyzna, on jest taki milutki; zachowywaliÅ›my siÄ™, zupeÅ‚nie jakby Henryka nie byÅ‚o. Z tego wszystkiego zapomniaÅ‚am siÄ™ nawet umyć. - A tamten tymczasem staÅ‚ na balkonie. Nie, to przekomiczne! - zawoÅ‚aÅ‚a Rirette zanoszÄ…c siÄ™ od Å›miechu. Lulu przestaÅ‚a siÄ™ Å›miać. - BojÄ™ siÄ™, czy nie zaziÄ™biÅ‚ siÄ™ naprawdÄ™ - powiedziaÅ‚a bardzo poważnie - czÅ‚owiek w gniewie nie ma czasu siÄ™ zastanawiać nad takimi rzeczami. - I ciÄ…gnęła dalej, znów rozbawiona i wesoÅ‚a: - GroziÅ‚ tylko pięściÄ… i caÅ‚y czas coÅ› wykrzykiwaÅ‚, ale ja poÅ‚owy z tego nie rozumiaÅ‚am. Potem Robert wyszedÅ‚ i zaraz zadzwonili Texierowie, wpuÅ›ciÅ‚am ich do mieszkania. Jak ich zobaczyÅ‚, zaczÄ…Å‚ siÄ™ zaÅ›miewać na balkonie, rozpÅ‚ywaÅ‚ siÄ™ w ukÅ‚onach, a ja mówiÅ‚am: "Spójrzcie na mojego męża, czy nie wyglÄ…da jak ryba w akwarium, mój mężunio kochany?" Texierowie skÅ‚adali mu przez szybÄ™ ukÅ‚ony, troszkÄ™ byli zaszokowani, ale oni nigdy nic po sobie nie pokażą. - Już to widzÄ™! - Å›miaÅ‚a siÄ™ Rirette. - Cha, cha, cha! Twój mąż na balkonie, a Texierowie w jadalni! - PowtórzyÅ‚a kilkakrotnie:,, Twój mąż na balkonie, a Texierowie w jadalni..." ChciaÅ‚aby znalezć jakieÅ› zabawne i malownicze sÅ‚owa, aby uÅ›wiadomić Lulu caÅ‚y komizm tej sytuacji, wydawaÅ‚o jej siÄ™, że Lulu ma niedostateczne poczucie humoru. Ale sÅ‚owa jakoÅ› nie przychodziÅ‚y. - OtworzyÅ‚am drzwi - powiedziaÅ‚a Lulu - i wpuÅ›ciÅ‚am Henryka. PocaÅ‚owaÅ‚ mnie przy sÄ…siadach i nazwaÅ‚ maÅ‚a Å‚ajdaczkÄ…. "A to maÅ‚a Å‚ajdaczka - mówiÅ‚ - taki mi kawaÅ‚ zrobiÅ‚a." Ja siÄ™ uÅ›miechaÅ‚am i Texierowie uprzejmie siÄ™ uÅ›miechali, wszyscy siÄ™ uÅ›miechali. Ale jak tylko oni wyszli, uderzyÅ‚ mnie pięściÄ… w ucho. WiÄ™c zÅ‚apaÅ‚am szczotkÄ™ do wÅ‚osów i z caÅ‚ej siÅ‚y rzuciÅ‚am jÄ… w niego: rozcięłam mu wargÄ™. - Moja ty biedna - powiedziaÅ‚a Rirette z czuÅ‚oÅ›ciÄ…. Ale Lulu jednym gestem rÄ™ki odrzuciÅ‚a współczucie. SiedziaÅ‚a teraz wyprostowana, potrzÄ…snęła gniewnie wÅ‚osami, a oczy jej ciskaÅ‚y bÅ‚yskawice. - No i wtedy wygarnęłam mu wszystko: przemyÅ‚am mu usta zwilżonym rÄ™cznikiem i powiedziaÅ‚am, że już mam wszystkiego dość, że go nie kocham i że go rzucam. ZaczÄ…Å‚ pÅ‚akać, mówiÅ‚, że siÄ™ zabije, jeżeli to zrobiÄ™. Ale ja już siÄ™ nie dam nabrać: pamiÄ™tasz, Rirette, w zeszÅ‚ym roku, jak byÅ‚y te draki z NadreniÄ…, co dzieÅ„ byÅ‚a ta sama Å›piewka: "BÄ™dzie wojna, Lulu, wezmÄ… mnie do wojska, zginÄ™ na froncie i bÄ™dziesz mnie żaÅ‚ować, bÄ™dzie ci przykro, że byÅ‚aÅ› taka niedobra dla mnie." "Nic siÄ™ nie martw - odpowiadaÅ‚am - impotentów biorÄ… najwyżej do kancelarii." MusiaÅ‚am go jednak uspokoić, bo groziÅ‚, że zamknie mnie w domu na klucz, przysiÄ™gaÅ‚am mu, że nie odejdÄ™ przed upÅ‚ywem co najmniej miesiÄ…ca. Potem poszedÅ‚ do biura, miaÅ‚ zapÅ‚akane oczy, plaster na twarzy, możesz mi wierzyć, że Å‚adnie wyglÄ…daÅ‚. PosprzÄ…taÅ‚am w mieszkaniu, nastawiÅ‚am soczewicÄ™ na obiad i spakowaÅ‚am siÄ™. ZostawiÅ‚am mu w kuchni kartkÄ™ na stole. - CoÅ› napisaÅ‚a? - NapisaÅ‚am mu - powiedziaÅ‚a z dumÄ… Lulu: - "Soczewica jest w piecyku. Nałóż sobie na talerz i zamknij gaz. W lodówce jest szynka. Ja mam wszystkiego dość i wiejÄ™. Bywaj." RozeÅ›miaÅ‚y siÄ™ obydwie gÅ‚oÅ›no, aż przechodnie zaczÄ™li siÄ™ na nie oglÄ…dać. Rirette pomyÅ›laÅ‚a, że Å›licznie musiaÅ‚y obydwie wyglÄ…dać, i pożaÅ‚owaÅ‚a, że nie siedzÄ… na tarasie "Yiela" albo "Cafe de la Paix". Kiedy siÄ™ wreszcie uspokoiÅ‚y, zamilkÅ‚y i Rirette spostrzegÅ‚a, że nie majÄ… sobie wÅ‚aÅ›ciwie nic wiÄ™cej do powiedzenia. ByÅ‚a tym trochÄ™ rozczarowana. - MuszÄ™ już uciekać - powiedziaÅ‚a Lulu podnoszÄ…c siÄ™ z krzesÅ‚a - umówiÅ‚am siÄ™ z Piotrem o dwunastej. Co ja zrobiÄ™ z tÄ… walizkÄ…? - Ja siÄ™ już tym zajmÄ™ - powiedziaÅ‚a Rirette. - ZostawiÄ™ jÄ… w toalecie na przechowanie. Kiedy siÄ™ spotkamy? - ZajdÄ™ do ciebie o drugiej, muszÄ™ zaÅ‚atwić dzisiaj masÄ™ sprawunków, chciaÅ‚abym, żebyÅ› mi pomogÅ‚a. Przecież ani poÅ‚owy rzeczy z domu nie zabraÅ‚am, muszÄ™ wziąć od Piotra trochÄ™ pieniÄ™dzy. Lulu poszÅ‚a, a Rirette skinęła na kelnera. CzuÅ‚a siÄ™ poważna i smutna za Lulu i za siebie. Kelner prÄ™dziutko podbiegÅ‚. Rirette już zauważyÅ‚a, że ilekroć ona go woÅ‚aÅ‚a, zjawiaÅ‚ siÄ™ natychmiast. - Pięć franków - powiedziaÅ‚. I dorzuciÅ‚ tonem niby to obojÄ™tnym: - Bardzo paniom tu byÅ‚o wesoÅ‚o, aż z doÅ‚u sÅ‚ychać byÅ‚o Å›miechy. "Lulu uraziÅ‚a go" - pomyÅ›laÅ‚a z rozdrażnieniem Rirette. PowiedziaÅ‚a czerwieniÄ…c siÄ™ z lekka: - Moja przyjaciółka byÅ‚a dziÅ› trochÄ™ zdenerwowana. - Ona jest naprawdÄ™ czarujÄ…ca - powiedziaÅ‚ kelner z wielkim przekonaniem. - Bardzo dziÄ™kujÄ™. ZainkasowaÅ‚ sześć franków i oddaliÅ‚ siÄ™. Rirette troszkÄ™ siÄ™ zdziwiÅ‚a, ale wydzwoniÅ‚a wÅ‚aÅ›nie dwunasta; pomyÅ›laÅ‚a, że Henryk zaraz wróci do domu i znajdzie kartkÄ™ od Lulu: myÅ›l ta sprawiÅ‚a jej wyraznÄ… przyjemność. - ProszÄ™ to wszystko odesÅ‚ać jutro wciÄ…gu dnia do "Hotel du Theatre", przy ulicy Yandamme - powiedziaÅ‚a Lulu do kasjerki z minÄ… wielkiej damy. OdwróciÅ‚a siÄ™ do przyjaciółki: - No, zaÅ‚atwione, Rirette, idziemy. - Na jakie nazwisko? - spytaÅ‚a kasjerka. - Pani Aucja Crispin. Lulu zarzuciÅ‚a sobie pÅ‚aszcz na rÄ™kÄ™ i zaczęła biec; caÅ‚ym pÄ™dem zbiegÅ‚a z wielkich schodów "Samaritaine". Rirette, usiÅ‚ujÄ…ca za niÄ… nadążyć, parÄ™ razy o maÅ‚o nie upadÅ‚a, bo nie patrzyÅ‚a pod nogi: fascynowaÅ‚a jÄ… niebiesko-żółta sylwetka taÅ„czÄ…ca przed niÄ…. "To prawda, ona ma takie jakieÅ› nieprzyzwoite ciaÅ‚o..." Za każdym razem gdy Rirette oglÄ…daÅ‚a swojÄ… przyjaciółkÄ™ z tyÅ‚u bÄ…dz z profilu, uderzaÅ‚a jÄ… nieprzyzwoitość budowy jej ciaÅ‚a, chociaż nie umiaÅ‚a sobie tego wytÅ‚umaczyć; odnosiÅ‚a po prostu takie wrażenie. "Jest szczupÅ‚a i lekka, ale ma coÅ› nieprzyzwoitego w sobie, nie mogÄ™ tego inaczej sformuÅ‚ować. Może dlatego, że nosi takie obcisÅ‚e spódnice, które dosÅ‚ownie oblepiajÄ… jej półdupki. Ma maÅ‚y tyÅ‚ek, trzeba to przyznać, mniejszy od mojego, ale też bardziej widoczny. Taki jest okrÄ…glutki, przy smukÅ‚ej linii to jeszcze bardziej widoczne, dobrze wypeÅ‚nia spódniczkÄ™, jakby go wlano do formy; a poza tym bez ustanku taÅ„czy." Lulu odwróciÅ‚a siÄ™ i uÅ›miechnęły siÄ™ do siebie. Rirette myÅ›laÅ‚a o niedyskretnym ciele swej przyjaciółki z mieszaninÄ… dezaprobaty i rozczulenia; maÅ‚e sterczÄ…ce piersi, gÅ‚adkie zupeÅ‚nie żółte ciaÅ‚o - jak siÄ™ jej dotknąć, guma! - dÅ‚ugie uda, wyzywajÄ…ce ciaÅ‚o o dÅ‚ugich koÅ„czynach. "CiaÅ‚o Murzynki - pomyÅ›laÅ‚a Rirette - wyglÄ…da na MurzynkÄ™ taÅ„czÄ…cÄ… rumbÄ™." Blisko drzwi wejÅ›ciowych Rirette napotkaÅ‚a w lustrze odbicie swoich peÅ‚nych ksztaÅ‚tów: "Ja jestem bardziej wysportowana - pomyÅ›laÅ‚a biorÄ…c Lulu pod rÄ™kÄ™ - w ubraniu to ona lepiej ode mnie wyglÄ…da, ale jestem przekonana, że nago bijÄ™ jÄ… na gÅ‚owÄ™." Przez chwilÄ™ szÅ‚y w milczeniu, po czym Lulu powiedziaÅ‚a: - Piotr byÅ‚ bardzo dla mnie dobry. I ty też, Rirette, byÅ‚aÅ› taka dobra, strasznie jestem wdziÄ™czna wam obojgu... PowiedziaÅ‚a to jakimÅ› nienaturalnym tonem, ale Rirette nie zwróciÅ‚a na to uwagi: Lulu nigdy nie umiaÅ‚a dziÄ™kować, byÅ‚a na to za nieÅ›miaÅ‚a. - A cholera! - powiedziaÅ‚a Lulu - zapomniaÅ‚am, muszÄ™ sobie kupić stanik. - Tu? - spytaÅ‚a Rirette. PrzechodziÅ‚y akurat przed sklepem z bieliznÄ… damskÄ…. - Nie. Tylko sobie wÅ‚aÅ›nie przypomniaÅ‚am. Staniki kupujÄ™ zawsze u Fischera. - Na bulwarze Montparnasse? - zawoÅ‚aÅ‚a Rirette. - Uważaj, Lulu - dodaÅ‚a nagle poważniejÄ…c - nie wiem, czy to takie rozsÄ…dne szwendać siÄ™ po Montparnassie, szczególnie o tej porze: możemy spotkać Henryka, a to byÅ‚oby bardzo przykre. - Henryka? - Lulu wzruszyÅ‚a ramionami - nie, niby dlaczego zaraz mamy na niego wpaść? Rirette aż pokraÅ›niaÅ‚a z rozdrażnienia. - Zawsze jesteÅ› taka sama, Lulu, jak ci siÄ™ coÅ› nie podoba, po prostu i zwyczajnie nie chcesz o tym myÅ›leć. Masz ochotÄ™ iść do Fischera, wiÄ™c twierdzisz w najlepsze, że Henryk nigdy nie przechodzi Montparnassem. A przecież wiesz dobrze, że codziennie o szóstej tamtÄ™dy przechodzi, sama mi to powiedziaÅ‚aÅ›. Idzie w górÄ™ ulicÄ… de Rennes i czeka na autobus AE na rogu bulwaru Raspail. - Przede wszystkim jeszcze nie ma piÄ…tej - odpowiedziaÅ‚a Lulu - a po drugie może on wcale nie poszedÅ‚ do biura: jak przeczytaÅ‚ mojÄ… kartkÄ™, to pewnie zostaÅ‚ w domu. - Ależ, Lulu - powiedziaÅ‚a raptem Rirette - przecież jest inny Fischer, wiesz, niedaleko Opery, na ulicy du Quatre Septembre. - To prawda - ociÄ…gaÅ‚a siÄ™ Lulu - ale musiaÅ‚ybyÅ›my tam jechać... - Ty jesteÅ› jednak nadzwyczajna! MusiaÅ‚ybyÅ›my tam jechać! Przecież to o dwa kroki stÄ…d, o wiele bliżej niż Montparnasse. - Oni majÄ… gorszy towar. Rirette, już rozbawiona, pomyÅ›laÅ‚a, że przecież wszystkie sklepy Fischera sprzedajÄ… identycznie ten sam towar. Ale jak Lulu siÄ™ uprze, nie ma na niÄ… sposobu: przecież Henryk byÅ‚ osobÄ…, na której spotkaniu jak najmniej jej powinno w tej chwili zależeć, a miaÅ‚o siÄ™ wrażenie, że Lulu naumyÅ›lnie pcha mu siÄ™ pod sam nos. - No, to jedziemy na Montparnasse - powiedziaÅ‚a z pobÅ‚ażaniem - zresztÄ… Henryk jest taki wysoki, że zauważymy go na pewno wczeÅ›niej, niż on nas zdąży spostrzec. - A zresztÄ… - rzuciÅ‚a Lulu - to najwyżej go spotkamy. No i co z tego? Zje nas czy co? Lulu uparÅ‚a siÄ™ pieszo iść na Montparnasse, twierdziÅ‚a, że maÅ‚y spacer dobrze jej zrobi. PrzeszÅ‚y wiÄ™c ulicÄ™ de Seine, potem ulicÄ™ de l Odeon i Vaugirard. Rirette chwaliÅ‚a gÅ‚oÅ›no Piotra i wykazywaÅ‚a swojej przyjaciółce, jak Å‚adnie siÄ™ w tych okolicznoÅ›ciach potrafiÅ‚ znalezć. - Strasznie lubiÄ™ Paryż - powiedziaÅ‚a Lulu - trudno mi siÄ™ bÄ™dzie tam przyzwyczaić. - Co ty za brednie opowiadasz, no wiesz! - ofuknęła jÄ… Rirette. - Jedziesz do Nicei i Paryża bÄ™dziesz żaÅ‚ować? Lulu nie odpowiedziaÅ‚a, tylko rozglÄ…daÅ‚a siÄ™ ze smutkiem dookoÅ‚a. Gdy wychodziÅ‚y od Fischera, zegar wydzwaniaÅ‚ szóstÄ…. Rirette wzięła Lulu pod rÄ™kÄ™ i usiÅ‚owaÅ‚a pociÄ…gnąć jÄ… za sobÄ…. Ale Lulu zatrzymaÅ‚a siÄ™ przed wystawÄ… kwiaciarni Baumanna. - Spójrz, jakie cudne azalie. Gdybym miaÅ‚a piÄ™kny salon, ponastawiaÅ‚abym ich peÅ‚no. - Ja nie lubiÄ™ doniczkowych kwiatów - odparÅ‚a Rirette. ByÅ‚a zupeÅ‚nie roztrzÄ™siona. ObróciÅ‚a siÄ™ ku ulicy de Rennes i oczywiÅ›cie po chwili ujrzaÅ‚a wÅ›ród tÅ‚umu wysokÄ… sylwetkÄ™ Henryka. SzedÅ‚ z goÅ‚Ä… gÅ‚owÄ…, w sportowej marynarce z brÄ…zowego tweedu. Rirette nie znosiÅ‚a brÄ…zowego koloru. - Popatrz, Lulu, idzie wÅ‚aÅ›nie - szepnęła poÅ›piesznie. - Gdzie? - spytaÅ‚a Lulu - gdzie go widzisz? Wcale nie byÅ‚a mniej zdenerwowana niż Rirette. - Za nami, po drugiej stronie ulicy. Chodzmy prÄ™dzej i nie odwracaj siÄ™. Lulu odwróciÅ‚a siÄ™ jednak. - WidzÄ™ go - powiedziaÅ‚a. Rirette usiÅ‚owaÅ‚a pociÄ…gnąć jÄ… za sobÄ…, ale Lulu jakby zaparÅ‚a siÄ™ w miejscu i patrzyÅ‚a ciÄ…gle na Henryka. W koÅ„cu powiedziaÅ‚a: - Zdaje siÄ™, że nas zobaczyÅ‚. WydaÅ‚a siÄ™ nagle przerażona na samÄ… myÅ›l o tym, ustÄ…piÅ‚a przyjaciółce i pozwoliÅ‚a siÄ™ uprowadzić. - Teraz, Lulu, tylko siÄ™ nie odwracaj, na miÅ‚ość boskÄ… - rzuciÅ‚a zadyszana Rirette. - SkrÄ™cimy w pierwszÄ… ulicÄ™ na prawo, to bÄ™dzie ulica Delambre. SzÅ‚y prÄ™dko, potrÄ…cajÄ…c przechodniów. Chwilami Lulu zdawaÅ‚a siÄ™ sÅ‚abnąć i trzeba jÄ… byÅ‚o dosÅ‚ownie ciÄ…gnąć, albo też ona przyÅ›pieszaÅ‚a kroku i ciÄ…gnęła za sobÄ… Rirette. Ale zanim jeszcze doszÅ‚y do rogu dostrzegÅ‚a wielki brÄ…zowy cieÅ„ za plecami Lulu: zrozumiaÅ‚a, że to Henryk, i zaczęła trząść siÄ™ ze zÅ‚oÅ›ci. Lulu szÅ‚a z opuszczonymi powiekami, z minÄ… dziwnie podstÄ™pnÄ… i upartÄ…. "Å»aÅ‚uje swojej nieostrożnoÅ›ci, ale teraz już za pózno, trudno, sama tego chciaÅ‚a." PrzyÅ›pieszyÅ‚y kroku: Henryk szedÅ‚ za nimi nie odzywajÄ…c siÄ™. Minęły ulicÄ™ Delambre i szÅ‚y prosto w kierunku Obserwatorium. Rirette sÅ‚yszaÅ‚a wyraznie, jak skrzypiÄ… za nimi buty Henryka; sÅ‚ychać też byÅ‚o jakby lekkie i regularne rzężenie, skandujÄ…ce ich kroki: to oddech Henryka (Henryk zawsze oddychaÅ‚ ciężko, ale nigdy do tego stopnia: albo musiaÅ‚ za nimi biec, albo też z wrażenia tak siÄ™ zasapaÅ‚). - Udawajmy, że go nie widzimy - pomyÅ›laÅ‚a Rirette. - Traktować go jak powietrze." Ale nie mogÅ‚a siÄ™ oprzeć ochocie i rzuciÅ‚a na niego krótkie spojrzenie kÄ…tem oka. ByÅ‚ biaÅ‚y jak przeÅ›cieradÅ‚o i tak opuÅ›ciÅ‚ powieki, że wydawaÅ‚o siÄ™, iż ma zamkniÄ™te oczy. "Idzie jak lunatyk" - pomyÅ›laÅ‚a Rirette wzdrygajÄ…c siÄ™ ze wstrÄ™tu. Usta Henryka drżaÅ‚y i na dolnej wardze odklejony kawaÅ‚ek różowego plastra też zaczÄ…Å‚ drżeć. I ten oddech, ciÄ…gle ten równy, chrapliwy oddech koÅ„czÄ…cy siÄ™ teraz jakimÅ› dziwnym nosowym dzwiÄ™kiem. Rirette poczuÅ‚a siÄ™ nieswojo: nie baÅ‚a siÄ™ Henryka, ale choroba i namiÄ™tność zawsze napeÅ‚niaÅ‚y jÄ… jakimÅ› nieokreÅ›lonym strachem. Po chwili Henryk, nie podnoszÄ…c oczu, wyciÄ…gnÄ…Å‚ delikatnie rÄ™kÄ™ do przodu i ujÄ…Å‚ Lulu za ramiÄ™. Lulu wykrzywiÅ‚a usta, jakby już, już miaÅ‚a wybuchnąć pÅ‚aczem i otrzÄ…snęła siÄ™ z uÅ›cisku. - Ufffu! - stÄ™knÄ…Å‚ Henryk. Rirette marzyÅ‚a o tym, żeby siÄ™ wreszcie zatrzymać; kÅ‚uÅ‚o jÄ… w boku i szumiaÅ‚o w uszach. Ale Lulu prawie biegÅ‚a; ona też wyglÄ…daÅ‚a na lunatyczkÄ™. Rirette pomyÅ›laÅ‚a, że gdyby puÅ›ciÅ‚a nagle ramiÄ™ Lulu i stanęła, to tamtych dwoje dalej by tak biegÅ‚o obok siebie, w milczeniu, z zamkniÄ™tymi oczyma i przerażajÄ…co bladymi twarzami. Henryk przemówiÅ‚ wreszcie. Dziwnie zachrypniÄ™tym gÅ‚osem powiedziaÅ‚: - Wracaj ze mnÄ…. Lulu nie odpowiedziaÅ‚a. Henryk ciÄ…gnÄ…Å‚ tym samym zachrypniÄ™tym, bezbarwnym gÅ‚osem: - JesteÅ› mojÄ… żonÄ…. Wracaj ze mnÄ…. - Ale przecież pan widzi, że ona nie chce wracać do domu - rzuciÅ‚a przez zaciÅ›niÄ™te zÄ™by Rirette. - Niech jej pan da spokój. ZdawaÅ‚ siÄ™ nie sÅ‚yszeć jej słów. PowtarzaÅ‚ tylko: - Jestem twoim mężem. ChcÄ™, żebyÅ› wróciÅ‚a do domu. - ProszÄ™ zostawić jÄ… w spokoju - wykrzyknęła piskliwie Rirette - nic pan nie zyska przez to natrÄ™ctwo, niech pan sobie idzie. ObróciÅ‚ ku niej zdziwionÄ… twarz: - To moja żona - powiedziaÅ‚ - ona do mnie należy, chcÄ™, żeby wróciÅ‚a do domu. WziÄ…Å‚ Lulu pod rÄ™kÄ™ i tym razem nie usiÅ‚owaÅ‚a siÄ™ wymknąć. - Niech siÄ™ pan odczepi - powiedziaÅ‚a Rirette. - Nie odczepiÄ™ siÄ™, bÄ™dÄ™ za niÄ… chodziÅ‚ caÅ‚y wieczór, chcÄ™ żeby wróciÅ‚a do domu. MówiÅ‚ z trudem. Nagle skrzywiÅ‚ twarz w grymasie, który obnażyÅ‚ mu dziÄ…sÅ‚a, i krzyknÄ…Å‚: - Ty jesteÅ› moja! Ludzie ze Å›miechem odwracali siÄ™ za nimi. Henryk potrzÄ…saÅ‚ ramieniem Lulu i mruczaÅ‚ jak zwierzÄ™, szczerzÄ…c zÄ™by. Na szczęście przejeżdżaÅ‚a wÅ‚aÅ›nie pusta taksówka. Rirette skinęła na szofera i zatrzymaÅ‚a siÄ™. Henryk też stanÄ…Å‚. Lulu chciaÅ‚a dalej biec, ale powstrzymali jÄ… oboje, każde chwytajÄ…c za jednÄ… rÄ™kÄ™. - Musi pan zrozumieć - mówiÅ‚a Rirette ciÄ…gnÄ…c Lulu na jezdniÄ™ - że gwaÅ‚tem nic pan nie wskóra. - Niech jÄ… pani puÅ›ci, niech pani puÅ›ci mojÄ… żonÄ™ - powiedziaÅ‚ Henryk ciÄ…gnÄ…c Lulu w przeciwnym kierunku. Lulu byÅ‚a bezwolna, jak tobół z bieliznÄ…. - No wiÄ™c co, jadÄ… paÅ„stwo czy nie? - zawoÅ‚aÅ‚ zniecierpliwiony szofer. Rirette puÅ›ciÅ‚a rÄ™kÄ™ Lulu i zaczęła okÅ‚adać kuÅ‚akami ramiona Henryka. Ale ten zdawaÅ‚ siÄ™ w ogóle nie czuć jej uderzeÅ„. Po chwili jednak puÅ›ciÅ‚ żonÄ™ i z ogÅ‚upiaÅ‚Ä… twarzÄ… zaczÄ…Å‚ wpatrywać siÄ™ w Rirette. Rirette też patrzyÅ‚a na niego. Nie mogÅ‚a jakoÅ› zebrać myÅ›li, byÅ‚a bardzo znużona, ogarnęło jÄ… zniechÄ™cenie. Stali tak przez chwilÄ™, patrzÄ…c sobie w oczy, oboje zasapani. Wreszcie Rirette opamiÄ™taÅ‚a siÄ™, objęła ramieniem Lulu i zaciÄ…gnęła do taksówki. - Gdzie jedziemy? - zapytaÅ‚ kierowca. Henryk poszedÅ‚ za nimi, też chciaÅ‚ wsiąść do wozu. Ale Rirette odepchnęła go ze wszystkich siÅ‚ i zatrzasnęła drzwiczki. - Niech pan rusza, prÄ™dzej! - krzyknęła do taksiarza. - Pózniej podamy adres. Taksówka ruszyÅ‚a i Rirette wyciÄ…gnęła zmÄ™czone nogi. "Jakie to wszystko byÅ‚o wulgarne" - pomyÅ›laÅ‚a. NienawidziÅ‚a w tej chwili Lulu. - DokÄ…d chcesz jechać, kochanie? - spytaÅ‚a sÅ‚odko. Lulu nie odpowiedziaÅ‚a. Rirette objęła jÄ… czule i zaczęła jej perswadować: - No, odpowiedz, gdzie ciebie mam zawiezć? Chcesz jechać do Piotra? Lulu uczyniÅ‚a ruch, który Rirette zrozumiaÅ‚a jako gest potakujÄ…cy. PochyliÅ‚a siÄ™ do kierowcy: - Ulica de Messine, pod jedenasty. Gdy odwróciÅ‚a siÄ™ do Lulu, zobaczyÅ‚a, że ta dziwnie jakoÅ› na niÄ… patrzy. - Co ci... - zaczęła Rirette. - NienawidzÄ™ was - wrzasnęła Lulu - nienawidzÄ™ Piotra, nienawidzÄ™ Henryka! Czego wy wszyscy chcecie ode mnie? Czego mnie tak mÄ™czycie? PrzerwaÅ‚a nagle i rysy jej siÄ™ zmÄ…ciÅ‚y. - PÅ‚acz - powiedziaÅ‚a Rirette ze spokojnÄ… godnoÅ›ciÄ… - pÅ‚acz, to ci dobrze zrobi. Lulu skuliÅ‚a siÄ™ we dwoje i zaczęła szlochać. Rirette wzięła jÄ… w ramiona i przytuliÅ‚a do siebie. Od czasu do czasu gÅ‚adziÅ‚a jÄ… lekko po wÅ‚osach. Ale w gÅ‚Ä™bi duszy czuÅ‚a tylko chłód i pogardÄ™. Gdy taksówka stanęła, Lulu odzyskaÅ‚a panowanie nad sobÄ…. OtarÅ‚a oczy chusteczkÄ… i poprawiÅ‚a makijaż. - Przepraszam ciÄ™ - rzekÅ‚a trochÄ™ zawstydzona - to nerwy. Nie mogÅ‚am przyjść do siebie, widzÄ…c go w takim stanie, byÅ‚am zupeÅ‚nie roztrzÄ™siona. - WyglÄ…daÅ‚ jak orangutan - powiedziaÅ‚a Rirette już uspokojona. UÅ›miechnęła siÄ™. - Kiedy siÄ™ spotkamy? - zapytaÅ‚a Rirette. - No, chyba dopiero jutro. Wiesz, że nie mogÄ™ zamieszkać u Piotra ze wzglÄ™du na jego matkÄ™. UlokowaÅ‚am siÄ™ w "Hôtel du Theatre". Przyjdz rano, koÅ‚o dziewiÄ…tej, jeÅ›li możesz, bo pózniej idÄ™ do mamy. ByÅ‚a zupeÅ‚nie szara na twarzy i Rirette pomyÅ›laÅ‚a ze smutkiem, jak niewiele trzeba, żeby Lulu zmieniÅ‚a siÄ™ nie do poznania. - Tylko nie szalej zbytnio wieczorem - rzekÅ‚a. - Jestem nieludzko zmÄ™czona - odpowiedziaÅ‚a Lulu - mam nadziejÄ™, że Piotr pozwoli mi wrócić wczeÅ›nie, ale on nigdy nie może takich rzeczy zrozumieć. Rirette zatrzymaÅ‚a taksówkÄ™ i kazaÅ‚a siÄ™ odwiezć do domu. Przemknęło jej przez myÅ›l, czyby nie pójść do kina, ale nie miaÅ‚a wielkiej ochoty. RzuciÅ‚a kapelusz na krzesÅ‚o i podeszÅ‚a do okna. Ale przyciÄ…gaÅ‚o jÄ… łóżko, takie biaÅ‚e, takie miÄ™kkie, takie wilgotne w mrocznym kÄ…cie pokoju. Rzucić siÄ™ na łóżko, przytulić paÅ‚ajÄ…cÄ… twarz do chÅ‚odnej poÅ›cieli. "Twarda jestem, tyle dziÅ› zrobiÅ‚am dla Lulu, a teraz jestem tu sama i nikt dla mnie nie chce nic zrobić." RozczuliÅ‚a siÄ™ nad sobÄ… i nagle poczuÅ‚a, że wzbierajÄ…cy szloch Å›ciska jej gardÅ‚o. "Oni sobie pojadÄ… do Nicei i wiÄ™cej ich nie zobaczÄ™. Mnie zawdziÄ™czajÄ… swoje szczęście, ale zapomnÄ… o mnie szybko. A ja tu zostanÄ™ i bÄ™dÄ™ harować po osiem godzin dziennie i sprzedawać te sztuczne perÅ‚y u Burmy." Gdy pierwsze Å‚zy popÅ‚ynęły po twarzy, osunęła siÄ™ Å‚agodnie na łóżko. "Do Nicei... - powtarzaÅ‚a pÅ‚aczÄ…c gorzko - do Nicei... po sÅ‚oÅ„ce... na RiwierÄ™..." III - FUJ! Czarna noc. ZdawaÅ‚o jej siÄ™, że ktoÅ› chodzi po pokoju: mężczyzna w miÄ™kkich pantoflach. StawiaÅ‚ najpierw ostrożnie jednÄ… nogÄ™, potem drugÄ…, ale nie udawaÅ‚o mu siÄ™ uniknąć skrzypienia podÅ‚ogi. ZatrzymywaÅ‚ siÄ™, nastÄ™powaÅ‚a chwila ciszy, po czym znów, z drugiego koÅ„ca pokoju rozpoczynaÅ‚ jak maniak swojÄ… wÄ™drówkÄ™ bez celu. Lulu trzÄ™sÅ‚a siÄ™ z zimna, koÅ‚dra byÅ‚a stanowczo za cienka. PowiedziaÅ‚a: "Fuj" na caÅ‚y gÅ‚os i przeraziÅ‚a siÄ™ dzwiÄ™ku swojego gÅ‚osu. Fuj! Na pewno w tej chwili spoglÄ…da w niebo i gwiazdy, zapala papierosa, jest na dworze, mówiÅ‚ że lubi ów liliowy odcieÅ„ nieba nad Paryżem. Wolno, spacerowym krokiem wraca do siebie, do domu: jak zrobi swoje, czuje siÄ™ w nastroju poetyckim, zawsze mi to mówi, i lekki jak wydojona krowa, już o tym nie myÅ›li - a ja tu leżę skalana. Nic dziwnego, że on jest w tej chwili czysty, caÅ‚e swoje Å›wiÅ„stwo zostawiÅ‚ tu w mroku, peÅ‚ny rÄ™cznik tego paskudztwa i przeÅ›cieradÅ‚o mokre na Å›rodku, nóg nie mogÄ™ wyciÄ…gnąć, bo bym musiaÅ‚a tego dotknąć, co za ohyda, a on jest suchutki, sÅ‚yszaÅ‚am, jak pogwizdywaÅ‚ pod oknem wychodzÄ…c z hotelu; byÅ‚ tu, pod oknem, suchy, wyÅ›wieżony, w swoim eleganckim ubraniu, w dobrze skrojonej jesionce, trzeba mu przyznać, że umie siÄ™ ubierać, kobieta może być dumna, pokazujÄ…c siÄ™ z takim mężczyznÄ…, staÅ‚ pod moim oknem, a ja leżaÅ‚am naga w ciemnoÅ›ci i zimno mi byÅ‚o, i tarÅ‚am siÄ™ rÄ™kami po brzuchu, bo mi siÄ™ ciÄ…gle wydawaÅ‚o, że jeszcze jestem mokra. "WejdÄ™ tylko na chwilÄ™ - powiedziaÅ‚ - zobaczyć, jak ci siÄ™ mieszka." SiedziaÅ‚ dwie godziny, łóżko skrzypiaÅ‚o niemożliwie - wstrÄ™tne żelazne łóżko. ZastanawiaÅ‚am siÄ™, skÄ…d on wytrzasnÄ…Å‚ taki hotel, mówiÅ‚ mi, że tu kiedyÅ› spÄ™dziÅ‚ dwa tygodnie, że mi tu bÄ™dzie dobrze, dziwne jakieÅ› te pokoje, oglÄ…daÅ‚am dwa, jeszcze nigdy nie widziaÅ‚am tak maÅ‚ych ciupek i tak zagraconych, jakieÅ› otomany, pufy, stoliki, wszystko to Å›mierdzi bajzlem, nie wiem, czy tu mieszkaÅ‚ przez dwa tygodnie, ale jeÅ›li mieszkaÅ‚, to na pewno nie sam; nie ma dla mnie zbyt wiele szacunku, jeÅ›li mnie w takim hotelu umieÅ›ciÅ‚. Portier uÅ›miechaÅ‚ siÄ™ tylko, jakeÅ›my wchodzili na górÄ™, to Algierczyk, nie znoszÄ™ tych ludzi, bojÄ™ siÄ™ ich, przyjrzaÅ‚ siÄ™ moim nogom, a potem wróciÅ‚ do swojej loży i pewnie pomyÅ›laÅ‚ sobie: "Ci już to robiÄ…", i zaczÄ…Å‚ sobie wyobrażać jakieÅ› okropne rzeczy; oni tam podobno straszne rzeczy wyrabiajÄ… z kobietami w Algierze; jak im siÄ™ jakaÅ› spodoba, to okulawiÄ… na caÅ‚e życie; i przez caÅ‚y czas, kiedy mnie Piotr mÄ™czyÅ‚, to myÅ›laÅ‚am sobie o tamtym Algierczyku, który myÅ›laÅ‚ o tym, co ja robiÄ™, i wyobrażaÅ‚ sobie jeszcze ohydniejsze rzeczy niż to, co Piotr ze mnÄ… robiÅ‚. Tu ktoÅ› jest w pokoju! Lulu wstrzymaÅ‚a oddech, ale skrzypienie podÅ‚ogi ustaÅ‚o. Boli mnie w kroku, swÄ™dzi mnie i piecze, pÅ‚akać mi siÄ™ chce, i tak już co noc bÄ™dzie oprócz jutrzejszej nocy, bo spÄ™dzimy jÄ… w pociÄ…gu. Lulu zagryzÅ‚a wargi, bo przypomniaÅ‚a sobie, że jÄ™czaÅ‚a. To nie prawda, nie jÄ™czaÅ‚am, tylko gÅ‚oÅ›niej odetchnęłam, bo on jest taki ciężki, jak mnie przywali, to mi oddech zapiera. PowiedziaÅ‚ mi: "JÄ™czysz, co, dobrze ci, prawda?"; nie znoszÄ™, jak on przy tym gada, chciaÅ‚abym o Å›wiecie zapomnieć, a on bez przerwy gada jakieÅ› Å›wiÅ„stwa. Nie jÄ™czaÅ‚am, przede wszystkim i tak nic nie czujÄ™, to fakt, lekarz mnie badaÅ‚ przecież, tylko sama sobie potrafiÄ™ dogodzić. Ale on nie chce wierzyć, oni nigdy nie chcÄ… wierzyć, wszyscy to samo mówili: ,,To dlatego, że zle ciebie napoczÄ™to, nie bój siÄ™, ja ciÄ™ nauczÄ™ rozkoszy"; a niech sobie mówiÄ…, myÅ›laÅ‚am, ja i tak wiem, czego siÄ™ trzymać, sam lekarz powiedziaÅ‚; ale to ich okropnie denerwuje. KtoÅ› wchodziÅ‚ po schodach. Pewnie jakiÅ› gość wraca do numeru. Chyba, nie daj Boże, że to Piotr wraca. On gotów wrócić, jeÅ›li go znowu ochota wzięła. To nie on, jakieÅ› ciężkie kroki... a może - serce Lulu podskoczyÅ‚o do gardÅ‚a - a może to Algierczyk; wie, że jestem sama, zaraz zastuka do drzwi, nie mogÄ™, nie mogÄ™ tego znieść, nie, to piÄ™tro niżej, jakiÅ› facet wraca do swego pokoju, wkÅ‚ada klucz do zamka, nie może trafić, pijany, kto tu może mieszkać w tym hotelu, już sobie wyobrażam; spotkaÅ‚am jednÄ… rudÄ… po poÅ‚udniu na schodach, miaÅ‚a podkrążone, obÅ‚Ä™dne oczy narkomanki. Nie jÄ™czaÅ‚am! No jasne, że mnie podnieciÅ‚ tym swoim macaniem, on umie to robić; nie znoszÄ™ facetów, którzy umiejÄ… to robić, już bym wolaÅ‚a spać z dziewicem. Te ich rÄ™ce, takie pewne, zmierzajÄ…ce zawsze prosto tam, gdzie trzeba, najpierw tylko muskajÄ…, potem gÅ‚aszczÄ…, przyciskajÄ…, nie za mocno... traktujÄ… ciebie jak instrument, na którym umiejÄ… grać. I jacy z tego dumni! Nie znoszÄ™, jak mnie podniecajÄ…, zasycha mi wtedy w gardle, bojÄ™ siÄ™ i mam taki przykry smak w ustach, i czujÄ™ siÄ™ upokorzona, bo wtedy oni panujÄ… nade mnÄ…; spraÅ‚abym Piotra po pysku, jak robi te aroganckie miny i chwali siÄ™: "Ale mam technikÄ™, co?". Mój Boże, i pomyÅ›leć, że to jest wÅ‚aÅ›nie życie, że po to czÅ‚owiek siÄ™ myje, ubiera, stroi, że wszystkie powieÅ›ci o tym tylko napisano, i że caÅ‚y czas o tym siÄ™ tylko myÅ›li, i w koÅ„cu, proszÄ™, idziesz do ciemnego pokoju z facetem, który ciÄ™ trochÄ™ potÅ‚amsi i na zakoÅ„czenie zamoczy ci brzuch. ChcÄ™ spać, och! Å»ebym mogÅ‚a choć na chwilÄ™ zasnąć, jutro bÄ™dÄ™ caÅ‚Ä… noc w podróży, bÄ™dÄ™ leciaÅ‚a z nóg. A chciaÅ‚abym siÄ™ przecież przyjrzeć tej Nicei; podobno Å›liczna, takie maÅ‚e wÅ‚oskie uliczki, kolorowa bielizna suszy siÄ™ na sÅ‚oÅ„cu, zaraz ustawiÄ™ sztalugi i bÄ™dÄ™ malować, a maÅ‚e dziewczynki bÄ™dÄ… podchodzić do mnie i patrzeć, co ja robiÄ™. Ohyda! (PoruszyÅ‚a siÄ™ trochÄ™ i dotknęła biodrem mokrej plamy na przeÅ›cieradle.) On mnie tylko po to zabiera, żeby to robić ze mnÄ…. Nikt mnie nie kocha, nikt. SzedÅ‚ koÅ‚o mnie, a ja siÄ™ prawie sÅ‚aniaÅ‚am na nogach, i czekaÅ‚am tylko na jedno czuÅ‚e sÅ‚owo, powiedziaÅ‚by: "Kocham ciÄ™", oczywiÅ›cie, nie wróciÅ‚abym do niego, ale coÅ› bym mu przyjemnego powiedziaÅ‚a, rozstalibyÅ›my siÄ™ jak przyjaciele; czekaÅ‚am, czekaÅ‚am, wziÄ…Å‚ mnie za ramiÄ™, nie broniÅ‚am siÄ™, Rirette byÅ‚a wÅ›ciekÅ‚a, to nieprawda, że on wyglÄ…daÅ‚ jak orangutan, ale ja wiedziaÅ‚am, że ona coÅ› takiego sobie myÅ›li, patrzyÅ‚a na niego zezem, takim zÅ‚ym wzrokiem, to aż dziwne, że tyle zÅ‚oÅ›ci w niej siedzi, a ja mimo to, jak mnie wziÄ…Å‚ za ramiÄ™, to nie wyrwaÅ‚am siÄ™, ale on nie m n i e chciaÅ‚ sprowadzić z powrotem do domu, tylko swojÄ… ż o n Ä™, bo siÄ™ ze mnÄ… ożeniÅ‚ i jest moim mężem; zawsze mnie poniżaÅ‚, mówiÅ‚, że jest inteligentniejszy ode mnie, to wszystko, co siÄ™ staÅ‚o, staÅ‚o siÄ™ z jego winy, gdyby mnie tak z góry nie traktowaÅ‚, tobym przy nim zostaÅ‚a na zawsze. Jestem pewna, że wcale teraz za mnÄ… nie tÄ™skni, nie żaÅ‚uje, nie pÅ‚acze, tylko jest wÅ›ciekÅ‚y, ot co, i zadowolony, bo ma łóżko sam dla siebie, może wygodnie rozciÄ…gnąć swoje dÅ‚ugie nogi. ChciaÅ‚abym umrzeć. Tak siÄ™ bojÄ™, że bÄ™dzie o mnie zle myÅ›laÅ‚; nic mu nie mogÅ‚am wytÅ‚umaczyć, bo byÅ‚a z nami Rirette, paplaÅ‚a bez przerwy, wyglÄ…daÅ‚a na zupeÅ‚nie rozhisteryzowanÄ…. Teraz pewnie siÄ™ puszy, że byÅ‚a taka odważna, mój Boże, wielka mi sztuka z Henrykiem, który jest Å‚agodny jak baranek. PójdÄ™ do niego. Nie mogÄ… mnie przecież zmusić, żebym go rzucaÅ‚a jak psa. WyskoczyÅ‚a z łóżka i przekrÄ™ciÅ‚a kontakt. PoÅ„czochy i kombinacja, wystarczy. Nawet siÄ™ nie uczesaÅ‚a, tak siÄ™ Å›pieszyÅ‚a. Ludzie nawet nie bÄ™dÄ… wiedzieli, że nic nie mam pod spodem, mój pÅ‚aszcz jest taki dÅ‚ugi. Algierczyk - zawahaÅ‚a siÄ™, serce zaczęło Å‚omotać w piersi - bÄ™dÄ™ go musiaÅ‚a obudzić, żeby mi drzwi otworzyÅ‚. SchodziÅ‚a cichutko po schodach, ale stopnie trzeszczaÅ‚y gÅ‚oÅ›no, jeden po drugim; zastukaÅ‚a w oszklone drzwi portierni. - Co takiego? - spytaÅ‚ Algierczyk. Oczy miaÅ‚ zaczerwienione, czuprynÄ™ zmierzwionÄ…, nie wyglÄ…daÅ‚ zbyt groznie. - Niech mi pan otworzy drzwi - powiedziaÅ‚a sucho Lulu. W kwadrans pózniej dzwoniÅ‚a do mieszkania Henryka. - Kto tam? - spytaÅ‚ Henryk przez drzwi. - To ja. Nie odpowiada, nie chce mnie wpuÅ›cić do mojego wÅ‚asnego domu. Ale bÄ™dÄ™ tarabanić w drzwi, póki nie otworzy, ustÄ…pi, przestraszy siÄ™ sÄ…siadów. Po chwili drzwi uchyliÅ‚y siÄ™ i ukazaÅ‚ siÄ™ w nich Henryk, miaÅ‚ zmiÄ™tÄ… twarz, pryszcz na nosie; byÅ‚ w pidżamie. ,,Wcale siÄ™ nie kÅ‚adÅ‚" - pomyÅ›laÅ‚a Lulu z czuÅ‚oÅ›ciÄ…. - Nie. chciaÅ‚am w taki sposób siÄ™ z tobÄ… rozstawać, chciaÅ‚am ciebie jeszcze zobaczyć. Henryk ciÄ…gle milczaÅ‚. Lulu weszÅ‚a do mieszkania popychajÄ…c go lekko. Jaki on jest niezrÄ™czny, zawsze siÄ™ pÄ™ta tak jakoÅ› pod nogami, patrzy na mnie okrÄ…gÅ‚ymi oczyma, zwiesiÅ‚ rÄ™ce, nie wie, co robić ze swoim ciaÅ‚em. Cicho bÄ…dz, no cicho, widzÄ™, że jesteÅ› wzruszony i sÅ‚owa nie możesz powiedzieć. Z wysiÅ‚kiem Å‚ykaÅ‚ Å›linÄ™; Lulu musiaÅ‚a sama zamknąć drzwi. - ChcÄ™, żebyÅ›my siÄ™ rozstali jak przyjaciele - rzekÅ‚a. OtworzyÅ‚ usta, jakby chciaÅ‚ coÅ› powiedzieć, prÄ™dko obróciÅ‚ siÄ™ na piÄ™cie i uciekÅ‚. Co on wyprawia? Nie Å›miaÅ‚a za nim iść. Czy on pÅ‚acze? DosÅ‚yszaÅ‚a nagle kaszel: jest w klozecie. Gdy wróciÅ‚, uwiesiÅ‚a mu siÄ™ na szyi i pocaÅ‚owaÅ‚a go mocno w usta: czuć go byÅ‚o wymiotami. Lulu wybuchÅ‚a pÅ‚aczem. - Zimno mi - powiedziaÅ‚ Henryk. - Połóżmy siÄ™ do łóżka - zaproponowaÅ‚a pochlipujÄ…c - mogÄ™ zostać do jutra rana. PoÅ‚ożyli siÄ™ i Lulu zaczęła siÄ™ trząść w spazmatycznym szlochu, bo odnajdywaÅ‚a swój pokój i swoje wygodne, czyste łóżko i czerwony odblask na szybie. MyÅ›laÅ‚a, że Henryk wezmie jÄ… w ramiona, ale nic podobnego: leżaÅ‚ nieruchomo wyciÄ…gniÄ™ty, jak patyk wsadzony do łóżka. Równie sztywny jak wtedy, kiedy rozmawia ze Szwajcarami. Wzięła w rÄ™ce jego gÅ‚owÄ™ i popatrzyÅ‚a mu prosto w oczy. "Ty jesteÅ› czysty, Henryk, ty jesteÅ› czysty." ZaczÄ…Å‚ pÅ‚akać. - Jaki ja jestem nieszczęśliwy - powiedziaÅ‚ - nigdy jeszcze nie byÅ‚em taki nieszczęśliwy. - I ja też nie - powiedziaÅ‚a Lulu. PÅ‚akali dÅ‚ugo. Po pewnym czasie zgasiÅ‚a Å›wiatÅ‚o i zÅ‚ożyÅ‚a mu gÅ‚owÄ™ na ramieniu. Gdyby tak mogli pozostać na zawsze: czyÅ›ci i smutni, jak dwoje biednych sierot; ale to niemożliwe, nie ma tak w życiu. Å»ycie jak wielka wezbrana fala rzucaÅ‚o siÄ™ na Lulu i wydzieraÅ‚o jÄ… z ramion Henryka. Jego rÄ™ka, jego wielka rÄ™ka. Jest dumny ze swoich rÄ…k, że takie duże; powiada, że potomkowie starych, dobrych rodów majÄ… zawsze duże koÅ„czyny. Nie bÄ™dzie już braÅ‚ mojej talii w dÅ‚onie - TroszkÄ™ mnie to Å‚askotaÅ‚o, ale byÅ‚am dumna, że mógÅ‚ prawie zÅ‚Ä…czyć palce. To nieprawda, że on jest impotent, on jest tylko taki czysty, czysty - no i troszkÄ™ leniwy. UÅ›miechaÅ‚a siÄ™ przez Å‚zy i pocaÅ‚owaÅ‚a go w podbródek. - Co ja powiem swoim rodzicom? - spytaÅ‚ Henryk. - Mama tego nie przeżyje. Pani Crispin nie tylko to przeżyje, ale jeszcze bÄ™dzie triumfować. BÄ™dÄ… o mnie mówić przy obiedzie, z wielce zgorszonymi minami, wszyscy, w piÄ…tkÄ™, jak ludzie, którzy mogliby wiele o tym powiedzieć, ale nie chcÄ… z powodu szesnastoletniej dziewczyny, która siedzi przy stole i która jest jeszcze za mÅ‚oda na to, żeby o pewnych sprawach przy niej gÅ‚oÅ›no mówić. Ale bÄ™dzie triumfować, bo ona bÄ™dzie wszystko wiedziaÅ‚a, ona zawsze wie wszystko i nie znosi mnie. Co za bÅ‚oto! I pozory sÄ… przeciwko mnie. - Nie mów im od razu - bÅ‚agaÅ‚a - powiedz, że pojechaÅ‚am na wypoczynek do Nicei. - Nie uwierzÄ…. Zaczęła okrywać twarz Henryka drobnymi pocaÅ‚unkami. - Henryk, zrozum, żebyÅ› ty byÅ‚ dla mnie trochÄ™ lepszy. - To prawda - powiedziaÅ‚ Henryk - żebym byÅ‚ dla ciebie trochÄ™ lepszy. Ale ty też - dorzuciÅ‚ po chwili namysÅ‚u - żebyÅ› byÅ‚a dla mnie trochÄ™ lepsza. - Tak, ja też - zaÅ‚kaÅ‚a Lulu. - O Boże, Boże, jacy my jesteÅ›my nieszczęśliwi. PÅ‚akaÅ‚a tak mocno, że baÅ‚a siÄ™ udÅ‚awić Å‚zami. Wkrótce wzejdzie dzieÅ„ i bÄ™dzie musiaÅ‚a odejść. Nigdy czÅ‚owiek nie robi tego, na co ma ochotÄ™, unosi go jakiÅ› prÄ…d. - Nie powinnaÅ› byÅ‚a tak odchodzić - powiedziaÅ‚ Henryk. Lulu westchnęła ciężko. - Bardzo ciebie lubiÅ‚am, Henryku. - A teraz już mnie nie lubisz? - To nie to samo. - Z kim wyjeżdżasz? - Z ludzmi, których nie znasz. - W jaki sposób ty możesz znać ludzi, których ja nie znam - zezÅ‚oÅ›ciÅ‚ siÄ™ Henryk - gdzie ich poznaÅ‚aÅ›? - Daj spokój, mój kochany, mój maÅ‚y Gulliwerze, przecież nie bÄ™dziesz mi teraz robiÅ‚ małżeÅ„skich scen. - Ty wyjeżdżasz z jakimÅ› mężczyznÄ… - powiedziaÅ‚ Henryk z pÅ‚aczem. - SÅ‚uchaj, Henryk, przysiÄ™gam ci, że nie, wierz mi, przysiÄ™gam na gÅ‚owÄ™ matki, czujÄ™ teraz za wielkie obrzydzenie do mężczyzn. Wyjeżdżam z pewnym małżeÅ„stwem, to sÄ… znajomi Rirette, starsi ludzie. ChcÄ™ żyć sama, oni znajdÄ… mi jakÄ…Å› pracÄ™; och, Henryku, żebyÅ› ty mógÅ‚ mnie zrozumieć, ja muszÄ™ mieszkać sama, tak mnie to już wszystko brzydzi... - Co - spytaÅ‚ Henryk - co ciebie brzydzi? - Wszystko! - pocaÅ‚owaÅ‚a go mocno - tylko ty mnie nie brzydzisz, mój kochany. WÅ‚ożyÅ‚a rÄ™ce pod pidżamÄ™ Henryka i pieÅ›ciÅ‚a go dÅ‚ugo po caÅ‚ym ciele. WstrzÄ…snÄ…Å‚ siÄ™ pod jej lodowatymi rÄ™kami, ale siÄ™ nie wzbraniaÅ‚, powiedziaÅ‚ tylko: - Na pewno siÄ™ rozchorujÄ™. NiewÄ…tpliwie coÅ› siÄ™ w nim zepsuÅ‚o, zÅ‚amaÅ‚o. O siódmej Lulu wstaÅ‚a z oczyma peÅ‚nymi Å‚ez i powiedziaÅ‚a z wysiÅ‚kiem: - MuszÄ™ tam wracać. - Gdzie "tam? - Mieszkam w "Hotel du Theatre", na ulicy Vandamme. Obskurny hotel. - ZostaÅ„ ze mnÄ…. - Nie, Henryk, proszÄ™ ciÄ™, nie nalegaj, mówiÅ‚am ci już, że to niemożliwe. Fala nas ciÄ…gle unosi, takie jest życie; nie można tego ani osÄ…dzić, ani zrozumieć, należy siÄ™ dać unosić fali. Jutro bÄ™dÄ™ w Nicei. PrzeszÅ‚a do Å‚azienki, aby przemyć oczy w ciepÅ‚ej wodzie. TrzÄ™sÄ…c siÄ™ z zimna naciÄ…gnęła pÅ‚aszcz. "To jak fatum. Å»ebym tylko mogÅ‚a zasnąć tej nocy w pociÄ…gu, inaczej bÄ™dÄ™ zupeÅ‚nie wykoÅ„czona w Nicei. Mam nadziejÄ™, że wziÄ…Å‚ pierwszÄ… klasÄ™, pierwszy raz w życiu bÄ™dÄ™ jechaÅ‚a pierwszÄ… klasÄ…. Wszystko zawsze tak siÄ™ ukÅ‚ada: caÅ‚e życie takÄ… miaÅ‚am ochotÄ™ odbyć dalekÄ… podróż pierwszÄ… klasÄ… i kiedy wreszcie marzenie siÄ™ speÅ‚nia, w ogóle mnie to nie cieszy". Teraz Å›pieszyÅ‚a siÄ™ już wprost gorÄ…czkowo, w tych ostatnich chwilach byÅ‚o coÅ› nie do zniesienia. - Co ty zrobisz z tym Gallois? - zapytaÅ‚a. Gallois zamówiÅ‚ u Henryka afisz, Henryk zrobiÅ‚ projekt, a teraz Gallois siÄ™ wycofywaÅ‚. - Nie wiem - odpowiedziaÅ‚ Henryk. SkuliÅ‚ siÄ™ pod koÅ‚drÄ…, wystawaÅ‚y spod niej tylko wÅ‚osy i czubek ucha. PowiedziaÅ‚ powolnym i miÄ™kkim gÅ‚osem: - ChciaÅ‚bym spać, przespać caÅ‚y tydzieÅ„. - Å»egnaj, kochany - powiedziaÅ‚a Lulu. - Å»egnaj. PochyliÅ‚a siÄ™ nad nim, odsunęła koÅ‚drÄ™ i pocaÅ‚owaÅ‚a go w czoÅ‚o. DÅ‚ugo staÅ‚a na klatce schodowej, nie mogÄ…c siÄ™ zdecydować na zatrzaÅ›niÄ™cie drzwi od mieszkania. Po pewnym czasie odwróciÅ‚a od nich wzrok i gwaÅ‚townie pociÄ…gnęła za klamkÄ™. PosÅ‚yszaÅ‚a suchy trzask i przestraszyÅ‚a siÄ™, że zaraz zemdleje: miaÅ‚a już kiedyÅ› takie wrażenie, kiedy usÅ‚yszaÅ‚a Å‚oskot pierwszej grudki ziemi o trumnÄ™ ojca. "Henryk mógÅ‚ być dla mnie milszy. MógÅ‚ wstać z łóżka i odprowadzić mnie do drzwi. Wydaje mi siÄ™, że nie byÅ‚oby mi tak przykro, gdyby to on je zamykaÅ‚." IV - CoÅ› podobnego! - powiedziaÅ‚a Rirette ze wzrokiem utkwionym w przestrzeÅ„ - no, żeby coÅ› podobnego! ByÅ‚ wieczór. KoÅ‚o szóstej do Rirette zadzwoniÅ‚ Piotr i umówiÅ‚a siÄ™ z nim w kawiarni "Dôme". - Ale czy pani nie miaÅ‚a siÄ™ z niÄ… spotkać dziÅ› rano - pytaÅ‚ Piotr - dziÅ› rano o dziewiÄ…tej? - ByÅ‚am u niej. - I nic pani nie zauważyÅ‚a takiego? - Nie - powiedziaÅ‚a Rirette - nic nie zauważyÅ‚am. ByÅ‚a trochÄ™ zmÄ™czona, ale powiedziaÅ‚a mi, że zle spaÅ‚a tej nocy, bo byÅ‚a podenerwowana myÅ›lÄ… o podróży i trochÄ™ siÄ™ baÅ‚a tego Algierczyka, portiera... Teraz sobie przypominam, nawet mnie pytaÅ‚a, jak myÅ›lÄ™, czy wziÄ…Å‚ pan bilety pierwszej klasy, bo to marzenie jej życia, żeby podróżować pierwszÄ… klasÄ…. Nie - zdecydowanie orzekÅ‚a Rirette - jestem przekonana, że o niczym takim wtedy nie myÅ›laÅ‚a, przynajmniej dopóki ja z niÄ… byÅ‚am. SiedziaÅ‚am u niej blisko dwie godziny, a jeÅ›li chodzi o te rzeczy, to jestem bardzo spostrzegawcza, na pewno bym siÄ™ zorientowaÅ‚a. To prawda, że ona jest bardzo skryta, ale znam jÄ… od czterech lat, widziaÅ‚am jÄ… już w różnych okolicznoÅ›ciach i znam jÄ… jak wÅ‚asnÄ… kieszeÅ„. - To w takim razie Texierowie jÄ… przekonali. Ciekawe... - ZamyÅ›liÅ‚ siÄ™, skÄ…d wziÄ™li jej adres. Ja sam wybraÅ‚em hotel, a ona nigdy przedtem o nim nie sÅ‚yszaÅ‚a. BawiÅ‚ siÄ™ w roztargnieniu listem Lulu i Rirette byÅ‚a wÅ›ciekÅ‚a, bo chciaÅ‚a go przeczytać, a Piotr jej tego nie proponowaÅ‚. - Kiedy go pan otrzymaÅ‚? - spytaÅ‚a wreszcie. - List? - podaÅ‚ jej go po prostu i zwyczajnie. - ProszÄ™, może pani przeczytać. Przyniesiono go przed pierwszÄ… do dozorcy. ByÅ‚a to cienka fioletowa kartka papieru listowego, takiego, jaki sprzedajÄ… w trafikach. Mój ukochany! Przyszli tu Texierowie (nie wiem, skÄ…d mieli adres) i zrobiÄ™ ci pewnie wielkÄ… przykrość, ale ja nie wyjeżdżam, kochany mój, mój Piotrusiu najdroższy; zostanÄ™ z Henrykiem, bo on jest taki strasznie nieszczęśliwy. Byli u niego dzisiaj rano, nie chciaÅ‚ im otworzyć drzwi i pani Texier mówiÅ‚a, że już wcale nie jest podobny do czÅ‚owieka. Bardzo byli mili i zrozumieli, dlaczego chcÄ™ od niego odejść, przyznali, że cala wina jest po jego stronie, że to taki niedzwiedz, ale dobry w gruncie rzeczy czÅ‚owiek. Ona mówi, że on dopiero teraz siÄ™ przekonaÅ‚, jak bardzo jest do mnie przywiÄ…zany. Nie wiem, kto im dal mój adres, nie powiedzieli mi tego, pewnie przypadkiem mnie widzieli, gdy rano wychodziÅ‚am z hotelu razem z Rirette. Pani Texier powiedziaÅ‚a mi, że zdaje sobie sprawÄ™, jakiej ofiary ode mnie żąda, ale zna mnie na tyle, że wie, że siÄ™ nie bÄ™dÄ™ uchylaÅ‚a. Strasznie mi żal naszej piÄ™knej podróży do Nicei, mój kochany, ale pomyÅ›laÅ‚am sobie, że z was dwóch ty i tak bÄ™dziesz mniej nieszczęśliwy, bo mnie zawsze przecież masz. Jestem twoja, caÅ‚ym sercem i caÅ‚ym ciaÅ‚em do ciebie należę, i bÄ™dziemy siÄ™ tak samo czÄ™sto widywać jak przedtem. Ale Henryk by siÄ™ zabiÅ‚, gdybym od niego odeszÅ‚a, jestem mu niezbÄ™dna; wierz mi, że to nie należy do przyjemnoÅ›ci, czuć na sobie takÄ… odpowiedzialność. Mam nadziejÄ™, że nie bÄ™dziesz robiÅ‚ tych swoich strasznych min, których siÄ™ tak bojÄ™, przecież nie chciaÅ‚byÅ›, no powiedz, nie chciaÅ‚byÅ›, żebym miaÅ‚a stale wyrzuty sumienia z jego powodu. Wracam do domu, trochÄ™ jestem roztrzÄ™siona na myÅ›l, że zobaczÄ™ go w takim stanie, ale zobaczysz, zdobÄ™dÄ™ siÄ™ na odwagÄ™ i postawiÄ™ mu swoje warunki. Przede wszystkim zażądam caÅ‚kowitej swobody, bo kocham ciebie, i chcÄ™, żeby daÅ‚ wreszcie raz na zawsze spokój Robertowi i żeby już nigdy nic na mamÄ™ przy mnie nie wygadywaÅ‚. Mój ukochany, tak mi smutno, tak bym chciaÅ‚a, żebyÅ› tu przy mnie by l, żebyÅ› mnie braÅ‚ w ramiona, przyciskam siÄ™ mocno do ciebie i czujÄ™ twoje pieszczoty na caÅ‚ym ciele. Jutro bÄ™dÄ™ o piÄ…tej w ,,Dôme" - Lulu - Mój biedny Piotrze! Rirette wzięła go za rÄ™kÄ™. - Powiem pani - rzeki Piotr - mnie przede wszystkim jej żal! Tak potrzebowaÅ‚a sÅ‚oÅ„ca i powietrza. No, ale skoro tak zdecydowaÅ‚a... ZresztÄ… matka mi robiÅ‚a straszne awantury - ciÄ…gnÄ…Å‚. - Willa do niej należy, nie chciaÅ‚a w żaden sposób siÄ™ zgodzić, żebym tam woziÅ‚ jakieÅ› kobiety. - Tak? - powiedziaÅ‚a Rirette przerywanym gÅ‚osem. - Ach, tak? No, to Å›wietnie, znaczy, że wszyscy sÄ… zadowoleni! PuÅ›ciÅ‚a rÄ™kÄ™ Piotra: czuÅ‚a, jak z niewiadomego powodu ogarnia jÄ… przejmujÄ…cy, gorzki żal. PrzeÅ‚ożyÅ‚: Jerzy Lisowski