O tym-że dumać na paryskim bruku, PrzynoszÄ…c z miasta uszy peÅ‚ne stuku PrzeklÄ™stw i kÅ‚amstwa, niewczesnych zamiarów, Zapóźnych żalów, potÄ™pieÅ„czych swarów! Biada nam zbiegi, żeÅ›my w czas morowy LÄ™kliwe nieÅ›li za granicÄ™ gÅ‚owy. Bo gdzie stÄ…pili, rosÅ‚a przed nim trwoga, W każdym sÄ…siedzi znajdowali wroga, Aż nas objÄ™to w ciasny krÄ…g Å‚aÅ„cucha 10 I każą oddać co najprÄ™dzej ducha. A gdy na żale tén Å›wiat nie ma ucha! Gdy ich co chwila nowina przeraża, BijÄ…ca z Polski jako dzwon smÄ™tarza, Gdy im prÄ™dkiego zgonu życzÄ… straże, Wrogi ich wabiÄ… z dala jak grabarze! Gdy w niebie nawet nadziei nie widzÄ…! Nie dziw, że ludzi, Å›wiat, siebie ohydzÄ…, Å»e utraciwszy rozum w mÄ™kach dÅ‚ugich, PlwajÄ… na siebie i żrÄ… jedni drugich! 20 ChciaÅ‚em pominąć, ptak maÅ‚ego lotu, Pominąć strefy ulewy i grzmotu I szukać tylko cienia i pogody, Wieki dzieciÅ„stwa, domowe zagrody... Jedyne szczęście, kto w szarej godzinie Z kilku przyjaciół usiadÅ‚ przy kominie, Drzwi od Europy zamykaÅ‚ haÅ‚asów, WyrwaÅ‚ siÄ™ z myÅ›lÄ… ku szczęśliwym czasóm I dumaÅ‚, myÅ›liÅ‚ o swojej krainie.. Ale o krwi tej, co siÄ™ Å›wieżo laÅ‚a, 30 O Å‚zach, którymi pÅ‚ynie Polska caÅ‚a, O sÅ‚awie, która jeszcze nie przebrzmiaÅ‚a! O nich pomyÅ›lić - nie mieliÅ›my duszy. Bo naród bywa na takiej katuszy, Å»e kiedy zwróci wzrok ku jego mÄ™ce, Nawet Odwaga zaÅ‚amuje rÄ™ce. Te pokolenia żaÅ‚obami czarne, Powietrze tylu klÄ…twami ciężarne, Tam myÅ›l nie Å›miaÅ‚a zwrócić lotów, W sferÄ™ okropnÄ… nawet ptakom grzmotów 40 Matko Polsko! Ty tak Å›wieżo w grobie ZÅ‚ożona - nie ma siÅ‚ mówić o tobie! Ach! czyjeż usta Å›miÄ… pochlebiać sobie, Å»e dzisiaj znajdÄ… to serdeczne sÅ‚owo, Które rozczula rozpacz marmorowÄ…, Które z serc wieko podejmie kamienne, Rozwiąże oczy tylÄ… Å‚ez brzemienne I sprawia, że Å‚za przystygÅ‚a wypÅ‚ynie, Nim siÄ™ te usta znajdÄ…, wiek przeminie. KiedyÅ› - gdy zemsty lwie przehuczÄ… ryki, 50 Przebrzmi gÅ‚os trÄ…by, przeÅ‚amiÄ… siÄ™ szyki, Gdy orÅ‚y nasze lotem bÅ‚yskawicy SpadnÄ… u dawnej Chrobrego granicy, Gdy ciaÅ‚ podjedzÄ… i krwiÄ… caÅ‚e spÅ‚ynÄ…, I skrzydÅ‚a wreszcie na spoczynek zwinÄ…, Gry wróg ostatni wyda krzyk boleÅ›ci, Umilknie, Å›wiatu swobodÄ™ obwieÅ›ci- Wtenczas, dÄ™bowym liÅ›ciem uwieÅ„czeni, Rzuciwszy miecze, siÄ…dÄ… rozbrojeni! Rycerze nasi zechcÄ… sÅ‚uchać pieni! 60 Gdy Å›wiat obecnej doli pozazdroÅ›ci, BÄ™dÄ… czas mieli sÅ‚uchać o przeszÅ‚oÅ›ci! Wtenczas zapÅ‚aczÄ…, nad ojców losami, I wtenczas Å‚za ta ich lica nie splami. DziÅ› dla nas, w Å›wiecie nieproszonych goÅ›ci, W caÅ‚ej przeszÅ‚oÅ›ci i w caÅ‚ej przyszÅ‚oÅ›ci Jedna już tylko jest kraina taka, W której jest trochÄ™ szczęścia dla Polaka, Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie ÅšwiÄ™ty i czysty, jak pierwsze kochanie, 70 Nie zaburzony bÅ‚Ä™dów przypomnieniem, Nie podkopany nadziei zÅ‚udzeniem, Ani zmieniony wypadków strumieniem. Gdziem rzadko pÅ‚akaÅ‚, a nigdy nie zgrzytaÅ‚, Te kraje rad bym myÅ›lami powitaÅ‚, Kraje dzieciÅ„stwa, gdzie czÅ‚owiek po Å›wiecie BiegÅ‚ jak po Å‚Ä…ce, a znaÅ‚ tylko kwiecie MiÅ‚e i piÄ™kne, jadowite rzuciÅ‚, Ku pożytecznym oka nie odwróciÅ‚. Ten kraj szczęśliwy ubogi i ciasny! 80 Jak Å›wiat jest boży, tak on byÅ‚ nasz wÅ‚asny, Jakże tam wszystko do nas należaÅ‚o, Jak pomnim wszystko, co nas otaczaÅ‚o: Od lipy, która koronÄ… wspaniaÅ‚Ä… CaÅ‚ej wsi dzieciom użyczaÅ‚a cienia Aż do każdego strumienia, kamienia, Jak każdy kÄ…tek ziemi byÅ‚ znajomy Aż po granicÄ™, po sÄ…siadów domy. I tylko krajów tych obywatele Jedni zostali wierni przyjaciele 90 Jedni dotychczas sprzymierzeÅ„cy pewni! Bo któż tam mieszkaÅ‚ - matka, bracia, krewni, SÄ…siedzi dobrzy, kogo z nich ubyÅ‚o, Jakże tam o nim czÄ™sto siÄ™ mówiÅ‚o, Ile pamiÄ…tek, jaka żaÅ‚ość dÅ‚uga, Tam gdzie do pana przywiÄ…zaÅ„szy sÅ‚uga Niż w innych krajach małżonka do męża, Gdzie żoÅ‚nierz dÅ‚użej żaÅ‚uje oręża Niż tu syn ojca; po psie pÅ‚aczÄ… szczerze I dÅ‚użej niż tu lud po bohaterze. 100 I przyjaciele wtenczas pomogli rozmowie, I do piosnki rzucali mnie sÅ‚owo za sÅ‚owem, Jak bajeczne żurawie nad dzikim ostrowem, Nad zaklÄ™tym paÅ‚acem przelatujÄ…c wiosnÄ… I sÅ‚yszÄ…c zaklÄ™tego chÅ‚opca skargÄ™ gÅ‚oÅ›nÄ…, Każdy ptak chÅ‚opcu jedno pióro zruciÅ‚, On zrobiÅ‚ skrzydÅ‚a i do swoich wróciÅ‚... O gdybym kiedy dożyÅ‚ tej pociechy, Å»eby te ksiÄ™gi zbÅ‚Ä…dziÅ‚y pod strzechy, Å»eby wieÅ›niaczki, krÄ™cÄ…c koÅ‚owrotki, 110 Gdy odÅ›piewajÄ… ulubione zwrotki O tej dziewczynie, co tak grać lubiÅ‚a, Å»e przy skrzypeczkach gÄ…ski pogubiÅ‚a, O tej sierocie, co piÄ™kna jak zorze, Zaganiać gÄ…ski szÅ‚a w wieczornej porze,- Gdyby też wzięły na koniec do rÄ™ki Te ksiÄ™gi proste jako ich piosenki. A przy stoliku drzemiÄ…cy pan wÅ‚odarz Albo ekonom, lub nawet gospodarz, Nie broniÅ‚ czytać i sam sÅ‚uchać raczyÅ‚, 120 I mÅ‚odszym rzeczy trudniejsze tÅ‚umaczyÅ‚, chwaliÅ‚ piÄ™knoÅ›ci, a bÅ‚Ä™dom wybaczyÅ‚. Tak za dni moich przy wiejskiej zabawie, Czytano nieraz pod lipÄ… na trawie Pieśń o Justynie, powieść o WiesÅ‚awie. I zazdroÅ›ciÅ‚a mÅ‚odzież wieszczów sÅ‚awie,- Która tam dotÄ…d brzmi w lasach i w polu, I którym droższy niż laur Kapitolu, Wianek rÄ™kami wieÅ›niaczki osnuty, Z modrych bÅ‚awatków i zielonej ruty.