v 04 140







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.140)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






140. W MAGDALI
Napisane
24 czerwca 1946. A, 8577-8595
«Dokąd, Nauczycielu?»
– pyta Piotr.
Ukończył manewrowanie
i przygotowania
do odpłynięcia i znajduje się ze swą łodzią na czele małej flotylli,
która –
obciążona ludźmi – jest gotowa do odpłynięcia. [Jezus odpowiada:]
«Do Magdali.
Obiecałem to Marii,
siostrze Łazarza.»
«Dobrze» – mówi Piotr
i porusza
sterem tak, żeby dzięki manewrom wypłynąć w dobrym kierunku.
Joanna jest w łodzi z
Nauczycielem,
Najświętszą Maryją oraz Marią, [córką] Kleofasa. Oprócz nich jest
Margcjam,
Mateusz, Jakub Alfeuszowy i ktoś, kogo nie znam. Wskazuje on liczne
łodzie, które
znajdują się na jeziorze w spokojny letni wieczór. Ognie zachodu gaszą
kaskady
fioletowych zasłon, jakby z nieba spadały potoki ametystów lub kiści
kwitnących
glicynii. Mówi:
«Być może są tam
również łodzie
Rzymianek. To jedno z ich ulubionych zajęć w spokojne wieczory, kiedy
udają, że
wypływają na połów.»
«Będzie ich więcej na
południu» –
stwierdza mężczyzna, którego nie znam.
«O, nie, Beniaminie!
Mają łodzie
szybkie i zręcznych przewoźników. Płyną w górę.»
«Bo to wszystko, co
mają do
roboty...» – szemrze Piotr i resztę mówi sam do siebie jako
nieprzejednany rybak. Dla
niego pływanie i połów to zawód, a nie sposób na spędzanie wolnego
czasu – niemal
religia uregulowana surowymi i pożytecznymi prawami. Wydaje mu się
profanacją
wykonywanie tych [czynności] w sposób niepoprawny. [Dodaje]:
«Swymi kadzidłami i
kwiatami,
wonnościami i innymi demonicznymi rzeczami psują wody. A muzyką,
przenikliwymi krzykami
i rozmowami płoszą ryby. Straszą je płonącymi pochodniami. A ich
przeklęte sieci,
rzucane byle gdzie, niszczą dno i narybek... To powinno być zakazane.
Morze Galilejskie
należy do Galilejczyków, do okolicznych rybaków, a nie do prostytutek i
ich
wspólników... Gdybym ja był tu panem! Zobaczylibyście, co bym zrobił z
cuchnącymi
pogańskimi łodziami, z pływającymi ściekami występków, z tymi
pływającymi
alkowami, przynoszącymi nawet tu, na te wody Boga, naszego Boga i Jego
dzieci,
swoje... O! Ale spójrzcie! One kierują się w naszą stronę! Czy ktoś to
widział?...
Jakże można na to pozwalać... Ale...»
Jezus przerywa tę
oskarżycielską
mowę Piotra, w której daje on upust całemu swemu duchowi Izraelity i
rybaka,
czerwieniąc się czy wręcz tracąc dech z powodu pogardy. Dyszy, jakby
walczył z
piekielnymi siłami. [Jezus] mówi mu ze spokojnym uśmiechem:
«Ale to dobrze, że
nie jesteś tu
panem. To szczęście, że nim nie jesteś! Dla nich i dla ciebie.
Przeszkodziłbyś im
podążyć za dobrym impulsem, za impulsem wyrytym w ich duchach wprawdzie
pogańskich,
ale naturalnie dobrych; za impulsem wyrytym w ich duchach przez Wieczne
Miłosierdzie,
które prowadzi te stworzenia. Nie jest ich winą to, że narodziły się w
narodzie
rzymskim, a nie w narodzie hebrajskim. Bóg spogląda na nie z litością,
ponieważ
widzi, iż się skłaniają ku temu, co dobre. I samemu sobie byś
zaszkodził, gdyż
popełniłbyś czyn przeciwny miłości, a drugi – przeciwny pokorze...»
«Pokorze? Nie widzę
tego... Jako pan
jeziora mógłbym nim rozporządzać zgodnie z moim upodobaniem.»
«Nie, Szymonie, synu
Jony. Nie. Mylisz
się. Nawet to, co do nas należy, należy do nas tylko dlatego, że Bóg
tego udziela.
Posiadając więc coś na jakiś określony czas, trzeba zawsze myśleć o
tym, że
istnieje tylko Jeden, który posiada wszystko i bez ograniczenia czasem
i przestrzenią.
Jeden jest tylko Pan. Ludzie... O! Oni są jedynie zarządcami małych
kawałków
wielkiego stworzonego świata. Jednak Panem jest On, Ojciec Mój i twój,
i wszystkich
żyjących. Poza tym On jest Bogiem, a zatem Kimś bardzo Doskonałym we
wszelkiej Swej
myśli i w każdym działaniu. Bóg patrzy życzliwie na dążenie serc pogan
ku Prawdzie.
I nie tylko patrzy. On sprzyja temu poruszeniu i umacnia je, aby stało
się większym i
szybszym dążeniem do Dobra. Czy ci się nie wydaje, że ty, człowiek,
gdybyś im
przeszkadzał, naprawdę przeszkadzałbyś Bogu w działaniu?
A kiedy stawia się
czemuś przeszkody?
Wtedy, kiedy uważa się, że coś nie jest dobre. Myślałbyś więc, że twój
Bóg
czyni coś, co nie jest dobre. Nawet osądzanie braci nie jest dobre, bo
każdy człowiek
ma swe wady i posiada zdolność poznania tak ograniczoną, że siedem razy
na dziesięć
jego osąd jest błędny. A już absolutnie złe jest osądzanie działań
Bożych.
Szymonie, Szymonie! Lucyfer osądzał myśli Boże i uznał je za błędne. On
chciał
zająć miejsce Boga, uważając siebie za bardziej sprawiedliwego niż On.
I wiesz,
Szymonie, co się stało z Lucyferem. I wiesz, że wszelki ból, jaki nas
dotyka, pochodzi
od tej pychy...»
«Masz rację,
Nauczycielu! Jestem
wielkim nędzarzem! Przebacz mi, Nauczycielu!»
I Piotr, zawsze tak
impulsywny, puszcza
drążek steru, żeby się rzucić do stóp Jezusa.
Łódź, gwałtownie
zdana na samą
siebie i płynąca z prądem, zbacza i płynie z przerażającą szybkością,
pośród
krzyków Marii, [córki] Kleofasa, Joanny oraz [pasażerów] bliźniaczej
lekkiej łodzi.
Widzą, że nagle zbliża się do nich ciężka łódź Piotra.
Na szczęście Mateusz
pospiesznie
ujmuje ster i łódź płynie już swoim szlakiem, tracąc swe przerażające
kołysania.
Inni, żeby ją oddalić, posłużyli się wiosłami, gwałtownymi uderzeniami,
które
wywoływały poruszenie wody.
«Oho, Szymonie!
Pewnego razu
znieważyłeś Rzymian, nazywając ich złymi żeglarzami, bo płynęli na nas,
ale dziś
to ty musisz się wstydzić... Akurat na ich oczach. Spójrz, wszyscy
stoją na łodziach,
żeby popatrzeć...» – mówi Iskariota w celu dokuczenia mu.
Wskazuje rzymskie
łodzie, teraz bardzo
bliskie na lustrzanej powierzchni wody, naprzeciw Magdali. Można je
dostrzec, choć
fioletowawe cienie wieczoru są coraz mroczniejsze i gaszą światło.
«Zgubiłeś też kosz i
wiaderko,
Szymonie. Czy chcesz, żebyśmy je odszukali i wyłowili hakami?» – pyta
Jakub, syn
Zebedeusza, z drugiej łodzi, teraz również całkiem bliskiej, gdyż po
tym zajściu
wszyscy się zgromadzili wokół łodzi Piotra.
«Ale jak ty to
zrobiłeś? To ci się
nigdy nie zdarza!» – woła Andrzej z jeszcze innej łodzi.
Piotr odpowiada po
kolei wszystkim
mówiącym naraz:
«Widzieli mnie?
Nieważne! Gdyby
widzieli moje serce i... No, tego nie mów, Piotrze... Ty jednak wiedz,
że mnie nie
obraziłeś. To nie tylko fałszywy manewr... to się stało z dobrej
przyczyny, żeby
mnie umartwić... Nie martw się, Jakubie! Starocie poszły na dno...
gdybym tak umiał
rzucić za nimi starego człowieka, który we mnie trwa! Chciałbym
wszystko stracić,
nawet łódź, ale stać się naprawdę takim, jakim pragnie mnie [mieć]
Nauczyciel...
Jak to zrobiłem? O! Dowiodłem samemu sobie, mojej pysze, która chce
udzielać lekcji
samemu Bogu w sprawach duchowych, że jestem wielkim głupcem nawet w
tym, co dotyczy
łodzi... Prawda, Nauczycielu?»
Jezus uśmiecha się
przytakująco...
Siedzi – jak ma w zwyczaju – na rufie, biały na tle panoramy tonącej w
mroku. Jest
spokojny. Włosy lekko Mu falują od podmuchu wieczornej bryzy. Jest
widoczny w zmierzchu
jak anioł światła i pokoju.
Dopłynęły do nich
rzymskie łodzie.
«Mają wspaniałe
statki i
doskonałe żagle... poza tym – załogi!... Są szybcy jak zimorodki!
Płyną,
wykorzystując cały wiatr, każde poruszenie prądu...»
«Wioślarzami niemal
zawsze są
niewolnicy z Krety lub znad Nilu» – wyjaśnia Joanna.
«Żeglarze z Delty są
bardzo wprawni,
tak samo Kreteńczycy. Jednak i ci z Italii są dobrzy... Wymkną się
Scylli i
Charybdzie... I to wystarczy, żeby ich uznać za wspaniałych» –
stwierdza mężczyzna
o imieniu Beniamin, którego nie znam.
«Dokąd płyniemy,
Panie? Do Magdali
albo raczej... Spójrz, ci z Magdali płyną do nas...»
Rzeczywiście,
wszystkie małe łódki
pośpiesznie odpływają z tego miejsca od brzegu czy też małego portu,
obciążone,
przeciążone ludźmi w przerażający sposób, do tego stopnia że burty są
niemal na
poziomie wody. Kierują się w stronę Kafarnaum.
«Nie. Zostańmy tutaj
na wodzie,
naprzeciw miasta. Będę przemawiał z łodzi...»
«Ci... ci nierozważni
chcą się
potopić. Spójrz, Nauczycielu! To prawda, że jezioro jest spokojne jak
płyta srebra...
ale woda to zawsze woda... i ciężar to ciężar... a tam... myślą chyba,
że są na
twardej ziemi, a nie na wodzie... Daj im nakaz, żeby zawrócili...
Zatoną...»
«Mężu małej wiary!
Nie pamiętasz,
że jak długo wierzyłeś, tak długo – zachęcony przeze Mnie – szedłeś po
wodzie
jak po twardej ziemi? Oni mają wiarę. Dlatego też – wbrew prawu
równowagi pomiędzy
ładunkiem i zanurzeniem – wody utrzymają przeciążone łodzie.»
«Jeśli to się
stanie... to będzie
naprawdę wieczór wielkiego cudu...» – szepcze Piotr, wzruszając
ramionami. Zarzuca
małą kotwicę, żeby zatrzymać łódź. I tak stoi ona pośrodku kręgu
[utworzonego] z
łodzi [przybyłych] po części z Kafarnuam, po części z Magdali, a po
części z
Tyberiady. Te ostatnie to łodzie Rzymianek. Ostrożnie zajmują miejsce
za łodziami z
Kafarnaum, bliżej środka jeziora.
Jezus zwraca się do
nich plecami.
Spogląda na łodzie z Magdali, w stronę rozległego i pogrążonego w mroku
ogrodu
Marii, siostry Łazarza. Patrzy na domki ciągnące się wzdłuż brzegu,
których biel
widać nawet w nocy. Jezioro już się nie porusza pod dotknięciami
dziobów i wioseł.
Przyjmuje z powrotem spokojny wygląd. Z powodu blasku księżyca jest to
wielka płyta
marmurkowego kryształu ze srebra. Tam, gdzie ogień latarni lub pochodni
umieszczonych na
dziobach odbija się w jeziorze, jest ono usiane łuskami topazu lub
rubinu.
Dziwnie wyglądają
twarze oświetlane
czerwono-żółtymi błyskami lub światłem księżyca. Raz są bardzo wyraźne,
kiedy
indziej – ledwie widoczne. Inne zdają się przecięte na pół, wzdłuż lub
wszerz, bo
oświetlone jest jedynie czoło lub podbródek albo też tylko jeden
policzek. Połowa
twarzy uwidacznia się w wyraźnym profilu, a druga strona pozostaje
ukryta. Niektórym
błyszczą oczy. Inni wyglądają, jakby mieli puste oczodoły, i tak samo
jest z ustami.
U jednych zęby błyszczą w uśmiechu, a u innych – giną w mroku.
Aby wszyscy mogli
dobrze widzieć
Jezusa, ci, którzy przypłynęli łodziami z Kafarnaum i z Magdali, podają
wiele lamp.
Stawiają je pod stopami Jezusa, przyczepiają do nieużywanych teraz
wioseł,
umieszczają na krawędzi dziobu i kiściami na maszcie, którego żagiel
został
zwinięty. Łódź, w której znajduje się Jezus, jest teraz dobrze
widoczna. Ze
wszystkich stron ozdabia ją światło. Łodzie rzymskie są oświetlone
czerwonymi
latarniami, a bardzo delikatna bryza sprawia, że drżą ich płomienie.
«Pokój z wami
wszystkimi!» –
zaczyna mówić Jezus.
Stoi pomimo lekkiego
kołysania się
łodzi i otwiera ramiona, aby wszystkich pobłogosławić. Potem
kontynuuje, mówiąc
powoli, żeby wszyscy dobrze słyszeli. Na spokojnym jeziorze rozchodzi
się Jego
potężny i harmonijny głos:
«Przed chwilą jeden z
Moich
apostołów podsunął Mi temat przypowieści. Teraz przedstawiam ją wam.
Może być dla
wszystkich pożyteczna, gdyż wszyscy potraficie ją zrozumieć.
Posłuchajcie jej.
Któregoś spokojnego
wieczoru, takiego
jak dziś, pewien człowiek żeglował po jeziorze. Czuł się pewny siebie.
Uważał się
za doskonałego. To był człowiek bardzo doświadczony w prowadzeniu
[łodzi] i z tego
powodu czuł, że przewyższa innych pływających po wodzie. Pośród
napotykanych wielu
pływało dla przyjemności. Ludzie ci nie mieli więc doświadczenia, które
daje praca
zwyczajna i wykonywana dla zarabiania na życie. Poza tym był to dobry
Izraelita i z tego
powodu uważał siebie za posiadacza wszelkich cnót. Był to naprawdę
dzielny człowiek.
Któregoś wieczoru
płynął więc,
pewny siebie, i pozwolił sobie wyrazić sąd o bliźnim. Według niego był
to bliźni
tak daleki, że nie musiał go wcale uważać za bliźniego. Żadna więź
narodowa,
zawodowa ani religijna nie łączyła go z tym bliźnim. Nie posiadając
żadnego
wędzidła więzi solidarności narodowej, religijnej lub zawodowej
wyśmiewał go ze
spokojem, nawet z surowością. Ubolewał nad tym, że nie jest
właścicielem tego
miejsca, bo gdyby nim był, przepędziłby stąd bliźniego. W swym
nieprzejednanym
przekonaniu niemal wyrzucał Najwyższemu, że pozwala tym ludziom,
różniącym się od
niego, robić to, co on robi, i żyć tam, gdzie on żyje.
W łodzi był
przyjaciel, bardzo dobry
przyjaciel, który go kochał w sposób właściwy. Dlatego też chciał, żeby
był
mądry, i kiedy to było konieczne, poprawiał jego błędne poglądy. Tego
wieczoru
przyjaciel ten powiedział do przewoźnika: „Skąd ci przychodzą takie
myśli? Czyż
ludzie nie mają jednego Ojca? Czyż On nie jest Panem Wszechświata? Czyż
Jego słońce
nie zachodzi nad wszystkimi ludźmi dla ich ochłody? Czyż Jego chmury
nie nawadniają
zarówno pól pogan, jak i pól Hebrajczyków? A skoro zaradza potrzebom
materialnym
człowieka, to czyż nie będzie tak samo zapobiegliwy wobec jego potrzeb
duchowych? I ty
chciałbyś podpowiadać Bogu, co powinien czynić? Któż jest jak Bóg?”
To był dobry
człowiek. W jego
nieprzejednaniu było wiele niewiedzy, wiele błędnych idei, ale nie było
złej woli,
nie było zamiaru obrażania Boga. Przeciwnie – zamierzał bronić Jego
spraw. Słysząc
te słowa, rzucił się do stóp mądrego i prosił o przebaczenie, że mówił
jak
głupiec. Prosił go o to z tak wielką porywczością, że omal nie
spowodował
katastrofy. Mógł doprowadzić do zniszczenia łodzi i do śmierci tych,
którzy się w
niej znajdowali. Istotnie, spiesząc się, żeby prosić o przebaczenie,
już się nie
troszczył ani o ster, ani o żagiel, ani o prąd. I tak, po pierwszym
błędzie złego
osądu, popełnił drugi – złego manewru. Sam sobie dowiódł, że był nie
tylko
nędznym sędzią, ale także – niezręcznym żeglarzem.
Oto przypowieść.
Teraz posłuchajcie:
Czy, według was, ten
człowiek otrzyma
przebaczenie Boże lub go nie otrzyma?»
Jezus krzyżuje
ramiona i spogląda na
wszystkie łodzie aż do najdalszych, aż do rzymskich, w których widać
szereg uważnych
twarzy patrycjuszek i wioślarzy wychylających się przez burty.
Ludzie rozmawiają
pomiędzy sobą i
konsultują się. Zaledwie słyszalny szept głosów miesza się z lekkim
pluskiem wody o
umocnienia. Trudno ludziom osądzić. Większość jest jednak zdania, że
ten człowiek
nie uzyska przebaczenia, gdyż zgrzeszył. Nie, przynajmniej za pierwszy
grzech nie uzyska
przebaczenia...
Jezus słyszy ten
szept, który staje
się coraz głośniejszy. Uśmiecha się Swymi cudownymi oczyma, które w
nocnym blasku
księżyca błyszczą jak szafiry. Blask ten jest coraz piękniejszy i
prienny do tego
stopnia, że wielu postanawia zgasić latarnie i pochodnie, żeby pozostać
jedynie w
fosforyzującym świetle księżyca.
«Zgaś i te latarnie,
Szymonie –
mówi Jezus do Piotra. – W porównaniu z gwiazdami tego nieba, ciałami
niebieskimi i
planetami są mizerne jak iskierki.»
Piotr jest przejęty
słysząc osąd
tłumu. Jezus głaszcze Swego apostoła, który wyciąga rękę, żeby zdjąć
lampy. Pyta
go całkiem cicho: «Czemu twoje spojrzenie jest tak niespokojne?»
«Bo tym razem kazałeś
ludowi mnie
osądzić...»
«O! Dlaczego się tego
boisz?» [–
pyta Jezus.]
«Bo... on jest jak
ja...
niesprawiedliwy...»
«Ale to Bóg osądza,
Szymonie!»
«Tak. Ale Ty mi
jeszcze nie
przebaczyłeś i teraz czekasz na ich osąd, żeby to uczynić... Masz
rację,
Nauczycielu... Jestem niepoprawny... Ale... Dlaczego ten sąd Boży nad
biednym
Szymonem?...»
Jezus kładzie mu dłoń
na ramieniu.
Czyni to bez trudu, bo Piotr jest w dolnej części łodzi, a Jezus na
rufie, a zatem –
o wiele wyżej od Piotra. Uśmiecha się... ale mu nie odpowiada.
Zadaje ludziom
pytanie:
«A więc? Mówcie
głośno, po kolei,
łódź za łodzią.»
Biedny Szymon! Gdyby
Bóg osądzał tak,
jak ci, którzy tam byli, zostałby potępiony. Z wyjątkiem trzech łodzi
wszystkie inne,
w tym łodzie apostołów, potępiają go. Rzymianki nie zabierają głosu i
nie są też
pytane. Widać jednak wyraźnie, że one również uważają tego człowieka za
godnego
potępienia, w każdej bowiem łodzi – a są trzy – wykonywany jest znak
skierowanym w
dół kciukiem.
Piotr podnosi oczy,
przytępione,
przerażone. Patrzy na twarz Jezusa i spotyka teraz oblicze jeszcze
łagodniejsze. Z Jego
szafirowych oczu spływa pokój. Widzi, jak się nad nim pochyla twarz
promieniejąca
miłością. Czuje, jak Jezus przyciąga go do Siebie. Jego siwiejąca głowa
opiera się
o bok Jezusa, a ramię Nauczyciela obejmuje mocno jego ramiona.
«W taki sposób ocenia
człowiek, ale
nie tak osądza Bóg, Moje dzieci! Mówicie: „Nie uzyska przebaczenia”. Ja
zaś
mówię: „Pan nie widzi nawet, co ma mu wybaczyć”. Przebaczenie bowiem
zakłada
grzech. Tu jednak nie było grzechu. Nie, nie szemrajcie, potrząsając
głowami.
Powtarzam: tu nie było grzechu.
Kiedy popełnia się
grzech? Wtedy, gdy
istnieje chęć grzeszenia i wiedza, że będzie się grzeszyć; kiedy jest
upór w
pragnieniu grzeszenia, chociaż wie się, że jakieś działanie jest
grzechem.
Wszystko zawiera się
w pragnieniu, z
którym dokonuje się czynów czy to szlachetnych, czy też grzesznych. Gdy
ktoś wykonuje
czyn pozornie dobry, ale nie wie, że robi coś dobrego, i jest
przekonany, że czyni coś
złego, grzeszy, jakby dokonywał czynu złego. I odwrotnie.
Zastanówcie się nad
takim przykładem.

Ktoś ma
nieprzyjaciela, o którym wie,
że jest chory. Wie, że lekarz zakazał mu pić zimną wodę i jakikolwiek
inny napój.
Idzie do niego, udając miłość. Słyszy, jak tamten jęczy: „Chce mi się
pić!
Pić!”. Udając litość, pośpiesznie daje mu pić lodowatej wody ze studni,
mówiąc:
„Pij, przyjacielu. Kocham cię i nie mogę patrzeć, jak bardzo cierpisz z
pragnienia.
Spójrz, specjalnie przyniosłem ci tej zimnej wody. Pij, pij, wielka
nagroda jest dawana
temu, kto troszczy się o chorych i daje pić spragnionym”. Dając mu pić
wywołuje
jego śmierć. Uważacie, że ten czyn, dobry sam w sobie, bo składający
się z dwóch
uczynków miłosierdzia, jest rzeczywiście dobry, skoro został dokonany w
złym
zamiarze? Nie. Nie jest dobry.
I jeszcze [jeden
przykład]:
Pewien syn ma ojca
pijaka. Żeby go
ocalić od śmierci, do której może go doprowadzić jego brak umiaru,
zamyka piwnicę.
Odbiera pieniądze ojcu i nawet zakazuje mu surowo chodzić do wioski.
Nie chce bowiem,
aby pił i rujnował swoje zdrowie. Czy uważacie, że uchybia czwartemu
przykazaniu przez
sam fakt, że robi ojcu wymówki? A czyni je swemu ojcu tak, jakby to on
był głową
rodziny. Na pozór krzywdzi ojca i wydaje się winny. W rzeczywistości
zaś jest dobrym
synem, bo jego wola jest dobra: chce ocalić ojca od śmierci. To zawsze
wola nadaje
wartość czynowi.
I jeszcze: czy
żołnierz, który
zabija na wojnie, jest mordercą? Nie. O ile jego duch nie zgadza się z
rzezią i o ile
walczy dlatego tylko, że jest do tego zmuszony. I o ile postępuje z tą
odrobiną
człowieczeństwa, na jaką mu zezwala twarde prawo wojenne i jego pozycja
podwładnego.
Tak więc ten człowiek
z łodzi –
który przez dobrą wolę wierzącego, patrioty i rybaka nie znosił tych,
którzy według
niego byli profanatorami – nie popełnił grzechu przeciwko miłości
bliźniego. Miał
tylko błędne pojęcie o miłości bliźniego.
Nie popełnił też
grzechu braku
szacunku wobec Boga, gdyż jego pretensje do Niego pochodziły od jego
ducha wierzącego,
dobrego, choć niezrównoważonego i nieoświeconego. Nie miał też zamiaru
zabicia
kogoś [łodzią], gdyż wywołał jej zboczenie z kursu dobrym pragnieniem
proszenia o
przebaczenie.
Próbujcie zawsze
rozróżniać. Bóg
jest bardziej Miłosierdziem niż nieprzejednaniem. Bóg jest dobry. Bóg
jest Ojcem. Bóg
jest Miłością. Taki jest Bóg prawdziwy. I ten prawdziwy Bóg otwiera Swe
serce na
wszystkich i wszystkim mówi: „Przyjdźcie”, i wszystkim wskazuje Swe
Królestwo. I
wolno Mu tak postępować, gdyż On jest Panem Jedynym, Powszechnym,
Stworzycielem,
Przedwiecznym.
Proszę was o to, was
z Izraela:
bądźcie sprawiedliwi. Pamiętajcie o tych sprawach. Sprawcie, by
zrozumiano tych,
którzy według was są nieczyści, ponieważ ich nie rozumiecie. Nawet
nadmierna i
nieuporządkowana miłość do religii i do ojczyzny jest grzechem, gdyż
staje się
egoizmem. A egoizm jest zawsze przyczyną i powodem grzechu.
Tak. Egoizm jest
grzechem. On zasiewa w
sercach złą wolę, która je buntuje przeciw Bogu i Jego przykazaniom.
Umysł egoisty
nie widzi już jasno Boga ani Jego prawd. Pycha otacza dymem egoistę i
zaciemnia prawdę.
W mgle umysłu, który nie widzi już światła prawdy – jak je widział,
zanim popadł
w pychę – zaczyna się proces stawiania pytań: „dlaczego?”. Stąd
przechodzi się
do zwątpienia, od zwątpienia zaś – do oderwania się nie tylko od
miłości, od
zaufania Bogu i Jego sprawiedliwości, ale także od bojaźni Bożej i lęku
przed Jego
karami. W następstwie zaś pojawia się łatwość grzeszenia. A od łatwości
grzeszenia
[dochodzi się do] osamotnienia duszy, która oddala się od Boga, bo –
nie mając już
woli Bożej za przewodnika – poddaje się prawu swojej grzesznej
woli. O, wola
grzesznika! To bardzo ciężki łańcuch. Szatan trzyma w swej ręce jeden
jego koniec,
drugi zaś przyczepiony jest do kuli u nogi człowieka, żeby pozostał
jako niewolnik w
błocie, zgięty, w ciemnościach.
Jak może człowiek
wtedy nie
popełniać grzechów śmiertelnych? Czy może ich nie popełniać, skoro ma w
sobie
wyłącznie złą wolę? Wtedy i tylko wtedy Bóg nie przebacza. Ale kiedy
człowiek ma
dobrą wolę i spełnia choćby tylko spontanicznie akty cnoty, z pewnością
dojdzie w
końcu do posiadania Prawdy, gdyż dobra wola prowadzi do Boga, a Bóg,
Ojciec
Najświętszy, pochyla się – pełen miłości, litości, wyrozumiałości – aby
pomóc, aby pobłogosławić, aby przebaczyć Swoim dzieciom, które mają
dobrą wolę.
Dlatego też człowiek
z tej łodzi był
w pełni miłowany, bo – nie mając woli grzeszenia – nie zgrzeszył.
Powróćcie teraz w
pokoju do waszych
domów. Gwiazdy świecą na całym niebie, a księżyc przyobleka świat
czystością.
Idźcie, posłuszni jak gwiazdy, i stawajcie się czyści jak księżyc, gdyż
Bóg kocha
posłusznych i mających czystego ducha. Błogosławi On tym, którzy w
każde swe
działanie wkładają dobrą wolę miłowania Boga i braci oraz pragnienie
pracowania dla
Jego chwały i dla pożytku własnego. Pokój niech będzie z wami!»
I Jezus znowu
rozwiera ramiona, żeby
ich pobłogosławić. Otaczające Go łodzie oddalają się, rozdzielają się.
Każda
płynie w swoim kierunku.
Piotr jest tak
szczęśliwy, że wcale
nie myśli o odpłynięciu. Mateusz potrząsa nim: «Nie zajmujesz się
[łodzią], o
Szymonie? Ja się na tym nie znam...»
«To prawda... O! Mój
Nauczycielu!
Zatem Ty mnie nie potępiłeś?! A ja tak się bałem...»
«Nie bój się,
Szymonie, synu Jony.
Przyjąłem cię, aby cię ocalić, a nie po to, by cię zatracić.
Przygarnąłem cię ze
względu na twoją dobrą wolę... Chwyć więc ster, patrz na Gwiazdę
Polarną i płyń
pewnie, Szymonie, synu Jony. Zawsze pewnie... W każdej wyprawie... Bóg,
twój Jezus,
będzie zawsze stał u twego boku, na rufie twej duchowej łodzi. I On cię
zawsze
zrozumie, Szymonie, synu Jony. Rozumiesz? Zawsze. I nie będzie miał ci
nic do
wybaczenia, bo choćbyś upadł jak słabe dziecko, nie będzie nigdy w
tobie pragnienia
upadania... Ciesz się, Szymonie, synu Jony.»
Piotr jest
roztargniony, radosny, zbyt
wzruszony, żeby mówić, oniemiały z miłości... Ręka na sterze drży mu
nieco, lecz
twarz ma rozpromienioną pokojem, poczuciem bezpieczeństwa, miłością.
Patrzy na swego
Nauczyciela, który jak świetlisty archanioł stoi przy nim na krańcu
łodzi.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka