318,13,artykul












Śmierć, upiory i duchy - Paranormalium




Strona główna · Informacje · Kontakt z Redakcją

Kliknij tutaj, aby przejrzeć całą zawartość Paranormalium Offline





ARTYKUŁY

11 WRZEŚNIA
ASTROLOGIA
CUDA
DEMONOLOGIA
DUCHY
EZOTERYKA
KLĄTWY
KRYPTOBOTANIKA
KRYPTOZOOLOGIA
LEGENDARNE STWORZENIA
MAGIA
MITOLOGIA
NIEWYJAŚNIONE
NIEZWYKŁE MIEJSCA
NIEZWYKŁE ZDOLNOŚCI
NOWA BIOLOGIA
PRZEDMIOTY KULTU
RAELIANIE
REIKI
RELIGIA
ROK 2012
SEKTY
SNY, LD, OOBE
STREFA MROKU
TAJEMNICE KOSMOSU
TAJEMNICZE WIZERUNKI
TEORIE SPISKOWE
UFO
USO
WAMPIRYZM
ZAGADKOWE OBIEKTY
ZAGADKOWE ZNIKNIĘCIA
ŻYCIE PO ŚMIERCI

CIEKAWOSTKI

UNPLUGGED!(mat. źródłowe)
CIEKAWE ARTYKUŁY
RELACJE
 




     Paranormalium >> Artykuły >> Strefa mroku


Śmierć, upiory i duchyDodano: 2005-04-16 20:34:38


Dla naszych przodków

sprawa była prosta. Śmierć to tylko przejście do innego świata. Dokładali więc wszelkich starań, by

odbyło się ono wedle wszelkich szykan. Inaczej zmarły mógł wrócić. A wiadomo, że gdy budził się jako

upiór w grobie, czuł straszny głód. Zjadał swe ciało, ubranie i ruszał na łowy...

Nim Śmierć zastukała do czyichś drzwi - jak wierzyli nasi przodkowie — zwiastowała swe nadejście

poprzez sny. Miał je śnić kandydat na nieboszczyka bądź jego najbliżsi. Zapowiedzią najgorszego były

sny o złodzieju skradającym się pod oknami, wypadaniu zębów i o zapadaniu się w wapienny dół oraz

koszmary, w których osoba zmarła dotykała żyjącej. Zgon zapowiadały też sny o mięsie, gęsiach,

piasku i bieliźnie.

Jako znak rychłego pogrzebu traktowano też wydarzenia z pozoru pomyślne. Jeśli gospodarz zebrał

wyjątkowo obfite plony, wieszczono, że Bóg obdarzył go tak szczodrze, bo delikwent nie dożyje

następnych zbiorów. Zanim kostucha zjawiła się po ofiarę, przez trzy wieczory krążyła w okolicy jej

domu i stukała w drzwi lub okna. O jej bytności świadczyły więc wszelkie niewyjaśnione odgłosy:

pobrzękiwanie szyb, spadanie obrazów, otwieranie się drzwi lub dochodzące nie wiadomo skąd krzyki,

jęki i kroki.

Śmierć często wysyłała swych posłańców. Do jej czeladzi należały sowy, puchacze, kawki, wrony i

kruki. Sowy siadały w pobliżu domu przyszłego nieboszczyka i wywoływały pohukiwaniem jego duszę.

Odgłos, jaki wówczas wydawały, miał brzmieć: — Pójdź, pójdź, pójdź... Kawki, wrony i kruki dybały na

tych, którzy mieli być potępieni. Gromadziły się na polu i czekały na duszę grzesznika, aby porwać

ją do piekła. Ptaki i inne zwierzęta miały posiadać dar widzenia śmierci. Sygnalizowały jej obecność

swoim zachowaniem. Kury piały, kogutami wstrząsały nagłe dreszcze, krety usypywały wymowne kopczyki

pod progiem kandydata na denata. Najzagorzalszymi wrogami śmierci były psy Gdy ją spostrzegły,

siadały, unosiły pyski w górę i wyły Wierzono, że kiedy spojrzy się między uszy tak zawodzącego psa,

można zobaczyć kostuchę. Miała to być wysoka, chuda kobieta w bieli wyposażona w kosę, młotek lub

oba narzędzia. Czasami przybierała postać zwierzęcia albo mglistego światełka.

Nadejście kostuchy

Ludzie starali się utrudnić śmierci dotarcie do domów. Zaorywali bruzdy w poprzek dróg i ścieżek

prowadzących do wsi, aby przez me nie przeszła. Gospodarze odgradzali płotami zagrody i zamykali na

noc wrota. Przynajmniej raz do roku obrywali obejścia. Niełatwo było jednak oszukać śmierć, a ona

sama uciekała się często do różnych podstępów.

Niepostrzeżenie wślizgiwała się na wóz wjeżdżającego do wsi chłopa lub przybierała ludzką postać —

potrafiła przedzierzgnąć się w księdza bądź doktora, aby rodzina wpuściła ją do chorego. Czasem

wciskała się do chaty kominem lub dziurką od klucza. Kiedy w końcu dopadła swoją ofiarę, ucinała jej

głowę kosą lub zabijała uderzeniem młotka.

Gdy nastąpił zgon, przerywano wszystkie czynności domowe. Zasłaniano lustra, aby dusza się w nich

nie przeglądała i nie ukazywała potem domownikom, i zatrzymywano zegary, aby uniemożliwić

nieboszczykowi odliczenie godziny, w której wracałby z zaświatów. Gdy umarł gospodarz, jego syn

zawiadamiał o tym wszystkie zwierzęta domowe. Pozbywano się osobistych rzeczy nieboszczyka, a

szczególnie słomy z siennika, na którym leżał. Wywożono je na granicę wsi i palono — uważano bowiem,

że przynoszą nieszczęście. Zwłoki obmywano wodą (wylewano ją daleko od siedzib ludzkich, gdyż

sprowadzała śmierć) i ubierano.

Niedopełnienie tego obowiązku narażało domowników na zemstę ducha. Na pośmiertnym ubraniu nie mogło

być żadnego węzełka, aby nie usadowiły się na nim grzechy. W trumnie nie mogło być sęków, bo

nieboszczyk mógłby przez nie kogoś wypatrzyć.

Losy

duszy

Tymczasem wolna od spraw doczesnych dusza opuszczała dało. Wychodziła zeń ustami, a potem pod

postacią ptaka wylatywała przez komin. Udawała się na sąd boży. Kierowano duszę do nieba, piekła lub

czyśćca. Wy konanie wyroku następowało po pogrzebie, do tego czasu dusza miała przebywać w pobliżu

zwłok. Po ogłoszeniu wyroku wracała do swojego ciała. Zmarły widział więc i słyszał, co się wokół

niego działo. Zamykano mu oczy, aby nie wypatrzył sobie następcy, i nie obmawiano, by się nie

rozzłościł. W niektórych regionach Polski wierzono, że sąd odbywa się po pogrzebie.

Puste noce

Wieczorami przed pogrzebem wszyscy mieszkańcy wsi zbierali się w domu żałoby na noce czuwania zwane

pustymi nocami. Modlono się wtedy za duszę zmarłego. Nie stroniono od jadła i napitku. Gdy ktoś

naraził się zmarłemu, przybycie na pustą noc zmazywało winy. Jeśli ktoś nie zjawił się, dusza mogła

wybrać się po niego osobiście. Przy zwłokach ustawiano zapalone świece, by rozjaśnić drogę do nieba.

Spoglądając na trumnę przez dziurkę od klucza, można było zobaczyć stojącą obok duszę.

Przez cały czas sprawdzano, czy zmarły jest upiorem. Upiór nie umierał, lecz zapadał w letarg, z

którego budził się dopiero w grobie. Czuł wówczas straszny głód. Zjadał pośmiertne ubranie, potem

ciało, a gdy nie miał się już czym żywić, wyruszał na łowy.

Wychodził z mogiły, odwiedzał krewnych i znajomych, niosąc im śmierć. Gdy zabrakło mu ofiar, wspinał

się na wieżę kościelną i kołysał dzwonem. Wszędzie, gdzie dotarł jego ton, umierali ludzie. Kiedy w

okolicy odnotowywano większą niż zazwyczaj liczbę zgonów, doszukiwano się w tym winy upiora.

Odkopywano wówczas jego grób, wydobywano zwłoki i odcinano głowę, którą kładziono w nogach trupa — w

przeciwnym razie mogłaby powtórnie przyrosnąć do ciała i upiór zabijałby nadal.

Zanim przedsięwzięto tak drastyczne środki, starano się podjąć

działania prewencyjne. Obserwowano więc nieboszczyka. Jeśli dostrzeżono jakieś niepokojące symptomy

(niegasnący rumieniec, błyszczące niedomknięte oczy, giętkie ciało), usiłowano zawczasu powstrzymać

demona - wkładano do jego trumny cegły lub kamienie, na których miałby połamać sobie zęby, lub

sypano tam ziemię cmentarną, by miał się czym żywić. Wsypywano do trumny piasek lub mak, bowiem

wierzono, że demon nie opuści jej, dopóki nie policzy wszystkich ziarenek. Wkładano tam sieci, by

zająć upiora rozplątywaniem węzełków. Na krtań zmarłego kładziono sierp — gdyby bowiem usiłował

wstać, odciąłby sobie głowę. Aby zmylić demonowi drogę i skierować go w głąb ziemi, kładziono zwłoki

twarzą do dołu.

Istniały również bardziej radykalne sposoby. Wbijano gwóźdź w czoło podejrzanego, przebijano zwłoki

kołkiem osikowym lub podcinano mu ścięgna pod kolanami.

Ostatnia droga

Niezależnie od tego, czy spodziewano się powrotu zmarłego, czy też nie, odprowadzano go na cmentarz,

aby tam pochować. Pogrzeb najczęściej następował trzy dni po śmierci. Wiele przesądów wiązało się z

wyprowadzaniem zwłok z domu. Istotne było, aby ostatecznie pożegnać się ze zmarłym przez pocałunek

(najczęściej w rękę). Bojaźliwi poprzestawali na dotknięciu dłoni nieboszczyka. Czyniono to tuż

przed zamknięciem trumny. Osoby, które nie dopełniły tego obowiązku, musiały liczyć się z tym, że

nieboszczyk będzie je nawiedzał. Z tej powinności zwolnione były kobiety w ciąży, gdyż kontakt ze

zwłokami groził śmiercią nienarodzonego dziecka.

Starano się skłonić duszę do opuszczenia domu i udania się w ostatnią drogę wraz z ciałem. Wabiono

ją modlitwą „Wieczne odpoczywanie", przewracano ławki, otwierano pomieszczenia i zamykane

przedmioty, żeby gdzieś nie ugrzęzła. Aby zmarły „otrząsnął się" ze spraw doczesnych, stukano

trzykrotnie trumną o próg przy jej wynoszeniu.

Dusze, którym trudno było oderwać się od ziemi, zostawały w rodzinnym domu. Bywały ciche i

niekłopotliwe, lecz zdarzały się takie, które siały grozę wśród żyjących krewnych. Te rezydowały

najczęściej na strychu. Aby się ich pozbyć, wyświęcano dom. Zdarzało się, że dusze nawiedzały

krewnych jedynie w nocy Istniały metody pozbycia się niepożądanego gościa. Najbliższy krewny

zmarłego udawał się na cmentarz i sprawdzał, czy w mogile nie ma żadnej szparki, którą dusza mogłaby

wydostać się na zewnątrz. Jeśli takową wypatrzył, sypał w nią mak. Dusza zajęta liczeniem ziarenek

nie mogła nawiedzać domowników. Mak można było również rozsypać wokół domu. Wówczas, nim dusza

przekroczyła próg, musiała wyzbierać wszystkie ziarenka, a to zajmowało jej zwykle czas aż do

świtu.

Ceremonia wyprowadzania zwłok obwarowana była mnóstwem

tabu. Wynosząc trumnę, uważano, aby nie dotknąć nią ścian chaty, bo sprowadziłoby to zgon na jednego

z domowników. Obserwowano zachowanie koni zaprzężonych do konduktu. Jeśli grzebały kopytami w ziemi,

wieściły kolejny zgon, podobnie gdy obejrzały się w stronę domu żałoby. Wszystkie mijane domy, na

których spoczął ich wzrok, miała nawiedzić śmierć.

Zmarłemu towarzyszyła cała społeczność. Na granicy wsi czy miasteczka woźnica zrzucał garść słomy z

wozu na znak ostatecznego odłączenia zmarłego od żywych. Żałobnicy szli zwykle w pewnym oddaleniu od

trumny, aby ustąpić miejsca duszy kroczącej tuż za ciałem. Gdy kondukt mijał po drodze jakiś wóz,

stangret musiał zawrócić, aby śmierć nie wsiadła na kozła i nie pojechała z nim. W drodze na

cmentarz orszak zatrzymywał się przy wszystkich figurach i krzyżach przydrożnych, gdzie odmawiano

modlitwy za zmarłego.

W kościele odbywała się uroczysta msza pogrzebowa. W pewnych regionach Polski wierzono, że podczas

wprowadzania zwłok do kościoła Anioł Stróż kroczy przed trumną, a diabeł za nią (jeśli zmarły miał

być zbawiony — w przeciwnym razie czart wędrował z przodu). By ujrzeć tę parę, należało spojrzeć

przez otwór po sęku w kościelnej ławie. Po nabożeństwie orszak ruszał na cmentarz. Głosy dzwonów

pogrzebowych prowadziły zmarłego do wieczności.

Niektórzy uważali, że członkowie najbliższej rodziny nie mogli spuszczać trumny do mogiły ani rzucać

na nią ziemi, bowiem sprowadziłoby to śmierć na kogoś z nich. Sądzono, że zbytnie opłakiwanie mogło

zachęcić zmarłego do powrotu. Dusza rozstawała się z ciałem w chwili, kiedy ksiądz rzucał na trumnę

pierwszą garść ziemi. Wracając z pogrzebu, należało zachować ciszę i nie oglądać się za siebie.

Zakończeniem obrzędów pogrzebowych była stypa w karczmie. Tam bawiono się nieraz lepiej niż na

weselu.

Wygnańcy i pokutnicy

Niektórzy nie dostępowali dobrodziejstwa wiecznego spoczynku na cmentarzu. Do grona banitów należeli

krzywoprzysiężcy (z ich grobów wystawać miały uniesione podczas fałszywej przysięgi palce). Również

samobójcy nie mogli być pochowani w poświęconej ziemi, a ich pogrzeby odbywały się bez oficjalnych

ceremonii.

Gdyby złamano tę zasadę, sprowadzonoby nieszczęście na całą okolicę. Chowano ich na rozstajnych

drogach, a w najlepszym razie pod murami nekropoli. Szczególny był los grabarzy. Ponieważ za życia

deptali po grobach, grzebano ich na progu cmentarza.

Zdarzało się bardzo często, że dusze zmuszone były odprawiać pokutę na ziemi. Najczęściej przebywały

w miejscu, w którym zgrzeszyły. Wszystkie potrzebowały mszy i modlitwy, niektóre prosiły żywych o

konkretną pomoc. Należało spełnić te żądania. Zdarzało się, że nie mogły zaznać spokoju nie z

własnej winy, ale przez zaniedbania przy pogrzebie, takie jak niewłaściwe wyniesienie trumny z domu,

przechylenie jej podczas wkładania do grobu, niezaproszenie określonych osób na stypę itp. Wówczas

trzeba było naprawić błąd.

Najłatwiej było spotkać ducha w nocy, choć zdarzało się to również w południe. Ulubionym ich

miejscem były samotne dęby i brzozy. Szczególnie niebezpieczną okolicą były rozstaje. Przebywały tam

porońce - nieochrzczone noworodki zamordowane przez matki. Owe dziecięce duszyczki ukazywały się

również w miejscach swojego tajnego pochówku. Widać tam było mgliste światełka i słychać było

dziecięcy płacz. Owe ogniki miały być płomykami świec, z którymi porońce szukały kogoś, kto by

dopełnił sakramentu (dlatego wabiły ludzi w stronę wody). Tych, którzy nie uczynili zadość ich

oczekiwaniom, topiły. Aby umożliwić im zbawienie, należało dokonać symbolicznego chrztu: pokropić

miejsce, w którym ukazywało się światełko, święconą wodą, wygłosić formułkę: Jeśliś dziewczynka,

nadaję Ci imię... Jeśliś chłopiec, nadaję Ci imię..., i położyć tam poświęconą koszulkę.

Wielu zmarłych odwiedzało bliskich z okazji ważniejszych świąt kościelnych. Ich wizyt można było się

spodziewać w Wielkanoc, Boże Narodzenie i Zaduszki. Należało godnie ich przyjąć. Wstrzymywano się od

pewnych prac, aby nie urazić stojącej obok duszy, i nie wylewano wody, aby jej nie oblać. Wystawiano

dla niej poczęstunek i palono ogień, by mogła się ogrzać. Jeśli chciano sprawdzić, czy gościło się

krewniaka z zaświatów rozsypywano wieczorem na podłodze piasek i wypatrywano na nim potem śladów

stóp.

Może i my powinniśmy spróbować? Współczesne duchy nie straciły pewnie ochoty na utrzymywanie więzów

rodzinnych.

Dorota Szlendak, absolwentka Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego.Wiedza i

Życie listopad 2004Podziękowania dla Daisy za udostępnienie artykułu :)









Copyright 2004 - 2008 © by Paranormalium


Wyszukiwarka