Dawid Copperfield ebook Charles Dickens


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym BezKartek.
Charles Dickens
Dawid Copperfield
(Bezpłatny fragment)
tłum. Cecylia Niewiadomska
ISBN: 978-83-63720-50-6
Wydawnictwo: Liber Electronicus
Spis Treści
Część I. Dzieciństwo
I. SZCZ ŚLI WE DZIE CIC STWO
II. ROZ KOSZ NA WY CIECZ KA.
III. OJ CZYM.
IV. DO SZKO AY.
V. WŚRÓD KO LE GÓW.
VI. OSTAT NIE CHWI LE SZCZ ŚCIA W RO DZI CIEL SKIM DOMU.
VII. SIE ROC TWO.
VIII. NA WAA SNYM CHLE BIE.
IX. BEZ DOM NY.
X. NOWE ŻY CIE.
Część II. Młodość
XI. SZKOL NE CZA SY W CAN TER BU RY.
XII. PRZE SZAOŚĆ I PRZY SZAOŚĆ.
XIII. ZAE I DO BRE DU CHY.
XIV. MI AOŚĆ.
XV. BU RZA.
XVI. STA J DO WAL KI Z LO SEM.
XVII. SPÓA KA WICK FIELD I HEEP.
XVIII. DORA.
XIX. PRAW DA I MI AOŚĆ ZWY CI ŻA.
XX. KWIA TY I CIER NIE.
XXI. SZCZ ŚCIE.
Część I. Dzieciństwo
I. SZCZ ŚLI WE DZIE CIC STWO
Urodziłem się  po gro bow cem.
Mój oj ciec umarł, nim przy sze dłem na świat, i z ogrom nym smut kiem my śla łem so bie nie raz, że
nig dy mię nie wi dział!
Pierw sze moje wspo mnie nie o nim  to bia ły mar mu ro wy ka mień przy ko ście le, pod któ rym
"spo czy wa", jak mi po wie dzia no. My śla łem o nim nie raz i z dziw nem uczu ciem ści ska ło mi się ser ce
w ciem ne wie czo ry zi mo we, kie dy, ba wiąc się z mamą w cie płym i ja snym po ko ju, mi mo wo li
spoj rza łem w okno. Ja kiż sa mot ny mu siał tam być pod ka mie niem, kie dy nam tu taj tak cie pło
i przy jem nie. I to na praw dę strasz ne, że tu, w jego domu, drzwi przed nim za mknię te.
Gło wą ro dzi ny, t& j& oso bą naj star szą w ro dzi nie, była ciot ka mo je go ojca, a więc moja bab ka
cio tecz na, miss Bet sy Tro two od (Tro tu ud). Bab ka Tro two od po dob no mia ła burz li we ży cie: wy szła
za mąż za czło wie ka, któ ry zle z nią po stę po wał, a po nie waż była bar dzo ener gicz na, więc się z nim
roz sta ła, od su nę ła się od świa ta i lu dzi, po wró ci ła do pa nień skie go na zwi ska i za miesz ka ła sama ze
słu żą cą w ma łym dom ku nad brze giem mo rza nie da le ko Duw ru. W tym cza sie tak obrzy dli jej
męż czyz ni, że gdy by to od jej woli za le ża ło, praw do po dob nie nie by ło by ich wca le na świe cie.
Oj ciec w mło dym wie ku był jej ulu bień cem: po czę ści go wy cho wa ła i ko cha ła jak syna, lecz
wza mian wy ma ga ła po słu szeń stwa. Kie dy się do wie dzia ła, że oj ciec wbrew jej woli oże nił się
z mamą, była ob ra żo na śmier tel nie i ze rwa ła z nim wszel kie sto sun ki. Mamy nie zna ła, nie wi dzia ła
nig dy, lecz na zwa ła ją dziec kiem, wo sko wą la lecz ką, po nie waż mia ła wte dy do pie ro lat 18, zło te
wło sy, błę kit ne oczy i nie zmier nie ła god ny wy raz twa rzy.
Oj ciec od mamy był dwa lata star szy, ale wą tły, sła be go zdro wia i w rok po ślu bie umarł. Wte dy
mama zo sta ła sa miu teń ka jed na, bo ni ko go z krew nych nie mia ła.
Pew ne go dnia w mar cu, przed mo jem jesz cze uro dze niem się, sie dzia ła mama smut na
w ba wial nym po ko ju i czę sto pod no si ła do oczu chu s tecz kę. Była na praw dę dziec kiem, nie mia ła
w cha rak te rze ta kiej siły i sta now czo ści, jak ciot ka, więc czu ła się strasz nie sa mot ną, opusz czo ną
i nie szczę śli wą. Zda wa ło jej się, że chy ba też umrze, bo jak że iść przez ży cie sa mej jed nej mię dzy
ob cy mi?
Wtem w ogro dzie spo strze gła nie zna ną oso bę: wy so ką, szczu płą damę w ciem nym stro ju,
zmie rza ją cą sta now czym kro kiem ku drzwiom.
Mama tak się prze lę kła, że się scho wa ła za krze sło, lecz słu żą ca wpu ści ła ciot kę, bo to była miss
Bet sy Tro two od, i otwo rzy ła jej drzwi do po ko ju, gdzie znaj do wa ła się mama.
Ciot ka ob ję ła po kój ba daw czem spoj rze niem i na tu ral nie za raz spo strze gła mamę za fo te lem.
Ski nę ła, aby zbli ży ła się do niej, lecz jej zsu nię te czo ło i prze ni kli we oczy tak prze ra ża ły mamę, że
za le d wie mo gła stać o wła snej sile.
 Za pew ne pani Cop per field?  spy ta ła chłod no, a gdy mama ski nę ła gło wę, do da ła:  Je stem
Bet sy Tro two od, mu sia łaś pani sły szeć o mnie?
Mama nie mo gła dłu żej wstrzy mać się od pła czu i szlo cha ła, za sło niw szy twarz rę ka mi.
Ciot ka kil ka krot nie po trzą snę ła gło wą, ru szy ła ra mio na mi i, ująw szy mamę za ra mię, po sa dzi ła ją
zno wu na krze śle przy ogniu, któ ry pa lił się na ko min ku.
 Oj, dziec ko, dziec ko  mó wi ła ła god nie  po trzeb ne ci to było? Do la lek w two im wie ku? Ale nie
płacz, to się już na nic nie zda.
Mama jed nak nie mo gła uspo ko ić się tak od ra zu, a gdy na ko niec od sło ni ła oczy, uj rza ła ciot kę,
sto ją cą przy oknie i pa trzą cą w ogród, gdzie wiatr wio sen ny zgi nał jesz cze na gie ga łę zie wią zów,
a za cho dzą ce słoń ce roz pa la ło w chmu rach żół te i czer wo ne bla ski.
Mama nie śmia ła po ru szyć się z miej sca, zmrok za pa dał zwol na, ogar nia ła ją dziw na trwo ga.
Na gle miss Tro two od od wró ci ła się od okna i spoj rza ła z li to ścią na bla dą twarz mamy.
 Je steś cho ra, moje dziec ko  prze mó wi ła.  Tu jest zim no i zzię błaś. Na tu ral nie, ręce jak lód.
Trze ba za wo łać słu żą cej, żeby ci przy nio sła go rą cej her ba ty. Jak się na zy wa?
 Peg got ty  sła bym gło sem wy szep ta ła mama.  To mi nic nie po mo że. Zda je mi się, że mu szę
umrzeć.
 Głup stwo  po wie dzia ła ener gicz nie ciot ka  Her ba ta cię roz grze je. A co do Peg got ty, nie
sły sza łam, jak żyję, po dob ne go imie nia po mię dzy chrze ści ja na mi.
Mama za czę ła się uspra wie dli wiać.
 Da wid ją tak na zy wał, bo ma imię moje, ale te raz&
 Głup stwo  po wtó rzy ła ciot ka  wszyst ko jed no. Her ba ta zro bi ci do brze i będę mo gła wresz cie
roz mó wić się z tobą, w ja kim celu tu przy je cha łam.
To po wie dziaw szy, we zwa ła Peg got ty, ka za ła jej po dać szklan kę go rą cej her ba ty, sama po pra wi ła
przy ga sa ją cy ogień i, za jąw szy miej sce na prze ciw mamy, cze ka ła aż się uspo koi.
 Przy je cha łam dla te go&  za czę ła na ko niec.  Wiem, że spo dzie wasz się có recz ki.
 Może syn ka  szep nę ła mama bar dzo ci cho.
 Nie spie raj się  rze kła miss Bet sy  bę dzie cór ka. Otóż chcę ci po wie dzieć, że od chwi li
uro dze nia bio rę ją pod opie kę. Będę jej chrzest ną mat ką, dam jej swo je imię i bę dzie się na zy wa ła
Bet sy Tro two od Cop per field. Uwa żam ją za swo je dziec ko i ni cze go wam od tąd nie za brak nie.
Na praw dę to będę mia ła aż dwie cór ki.
 A je śli bę dzie chłop czyk?  za py ta ła mama.
 Wi dzę, że lu bisz się sprze czać  ode zwa ła się ciot ka su ro wo.  Czy i z Da wi dem tak
po stę po wa łaś?
Na te sło wa mama wy buch nę ła pła czem i pła ka ła tak strasz nie, że zro bi ło jej się sła bo, a we zwa na
Peg got ty uzna ła za naj lep sze po ło żyć ją do łóż ka.
W parę go dzin po tem by łem już na świe cie. Ciot ka ocze ki wa ła mnie z nie po ko jem i zda je się
z nie cier pli wo ścią.
 Jak że mała?  było jej pierw sze py ta nie, gdy głos mój usły sza ła.
 Mały zdrów  rze kła we so ło Peg got ty  tęgi chło pak. Bę dzie po cie cha dla pani.
Ciot ka spoj rza ła na nią dziw nym wzro kiem. Na stęp nie, nic nie mó wiąc, wło ży ła ka pe lusz,
płasz czyk, rę ka wicz ki, otwo rzy ła drzwi do ogro du, wy szła i znik nę ła, jak by jej nig dy nie było.
Ob ra zi ła się, że przy sze dłem na świat, i nie chcia ła mnie na wet wi dzieć.
Od tąd nie po ka za ła się wię cej. Nie wie dział bym o jej ist nie niu, gdy by naj pierw Peg got ty,
a na stęp nie mama nie opo wie dzia ła mi tego wszyst kie go. Bie gły lata i ży cie pły nę ło nam ci cho, może
na wet szczę śli wie, o ciot ce nie my śle li śmy zu peł nie, po pro stu za po mnie li śmy o niej.
Inne wspo mnie nia za ry so wa ły się w mo jej pa mię ci, niby ob ra zy, któ re gdzieś wi dzia łem.
Naj daw niej szy z nich tak wy glą da.
Na pod ło dze w du żym po ko ju klę czą czy sie dzą nie da le ko od sie bie dwie po sta ci: mama
i Peg got ty, a ja prze  bie gam od jed nej do dru giej. Mama trzy ma mię zty łu za su kien kę, a Peg got ty
woła i wy cią ga ręce. Po tem Peg got ty trzy ma, a mama mię woła i uśmie cha się tak prze ślicz nie.
Bar dzo do brze pa mię tam mamę i Peg got ty tak nie po dob ne, że mo głem je za wsze od róż nić
zda le ka. Mama szczu pła, wy so ka, bar dzo bia ła, z masą zło tych wło sów wy so ko na gło wie
i słod kie mi, jak nie bo błę kit ne mi ocza mi, a Peg got ty ni ska, bar dzo gru ba, twar da, z czer wo ną twa rzą
i rę ka mi; jej bar dzo czar ne oczy zda wa ły się rzu cać ja kiś cień na twarz, bar dzo czar ne wło sy, ni sko
wty le gło wy upię te, mia ły po łysk gra na to wy.
Pa mię tam i nasz dom tak do sko na le, że mógł bym na ry so wać każ dy po kój. W su te re nie była
ku chen ka Peg got ty, z wyj ściem na po dwó rze, gdzie znaj do wał się go łęb nik bez go łę bi i psia buda bez
psa. Zato było tu dużo dro biu, a kury wy da wa ły mi się groz ne mi i ogrom ne mi pta ka mi. Gda ka ły, je śli
im sta ną łem na dro dze, a je den wiel ki ko gut wzla ty wał aż na płot i pa trzył na mnie w spo sób bar dzo
po dej rza ny. Gęsi zno wu, prze cho dząc nie kie dy za pło tem, wy cią ga ły za wsze ku mnie dłu gie szy je,
i nie raz po tem śni ły mi się w nocy, niby dzi kie zwie rzę ta, któ re mi by łem oto czo ny.
Z ku chen ki do po ko ju prze bie ga łem za wsze przez bar dzo dłu gi, pół ciem ny ko ry tarz, na któ re go
koń cu znaj do wa ła się spi żar nia, miej sce ta jem ni cze i peł ne po nę ty, bo mama i Peg got ty za wsze tam
zna la zły dla mnie ja kiś wy bor ny przy sma czek, choć nie chcia ły mi nig dy opo wie dzieć, co cho wa ły we
wszyst kich pu deł kach i skrzyn kach, po usta wia nych na pół kach pod ścia ną.
Przez fron to we wej ście pro sto z dłu giej sie ni na pra wo i na lewo były ba wial ne po ko je: je den,
w któ rym co dzien nie spę dza li śmy wie czo ry z mamą i Peg got ty, któ ra wciąż była z nami, jak tyl ko
skoń czy ła ro bo tę, a dru gi pa rad niej szy, "od świę ta i go ści". Ale tam było smut niej. Peg got ty mi
opo wie dzia ła, że tu taj le żał w trum nie ta tuś, kie dy umarł, i wszyst ko było czar ne i ża łob ne, i wszy scy
w czar nych suk niach, kie dy go wy pro wa dza li na cmen tarz.
Ba łem się tego ob ra zu, ale po wra cał czę sto i za wsze wte dy czu łem, jak dreszcz zim ny prze su wał
mi się po ple cach wzdłuż cia ła.
Mój po ko ik był obok po ko ju mamy, a przez okno wi dzia łem cmen tarz przy ko ście le. I do tąd zda je
mi się, że nig dzie na świe cie nie ma ta kiej zie lo nej tra wy, ta kich drzew cie ni stych i ta kie go spo ko ju
pod bia łe mi krzy ża mi.
Wi dać też było ko ściół. Pa mię tam w ko ście le na szą ław kę z wy so kiem opar ciem i tuż obok okno,
przez któ re mo głem wi dzieć nasz dom ca lu teń ki. Peg got ty co chwi la pa trza ła w to okno, czy tam nie
krad nie zło dziej lub czy się nie pali, lecz je śli ja to samo chcia łem zro bić, marsz czy ła za raz czo ło
i da wa ła mi zna ki, że bym zwró cił oczy na księ dza. Ale prze cież nie mo głem pa trzeć na księ dza
cią gle. Wie dzia łem, że nie zaw sze bywa tak ubra ny, i my śla łem, że się roz gnie wa, dla cze go tak mu się
przy glą dam. A gdy by mię za py tał o to przy wszyst kich lu dziach? Więc od wra ca łem oczy i mu sia łem
zie wać, choć wie dzia łem, że to zle zie wać w ko ście le. Spo glą dam na mamę, lecz mama uda je, że mnie
nie wi dzi, spo glą dam w drzwi otwar te i wi dzę ba ra na, praw dzi we go ba ra na, któ ry się na my śla, czy
może zaj rzeć do ko ścio ła.
Tak mi się strasz nie nu dzi, że chciał bym ko niecz nie coś zro bić, i boję się, że po wiem co gło śno.
Przy glą dam się ścia nom i bia łym ta bli com, oczy ta kie zmę czo ne, że za my kam je na chwi lę, sły szę
gło sy i śpie wy, po tem wszyst ko cich nie, i na gle spa dam z ław ki z okrop nym ło sko tem.
Peg got ty mię po ry wa i wy no si na wpół ży we go ze stra chu.
A te raz pa trzę na dom nasz od dro gi: okna otwar te, i bia łe fi ran ki lek ko się po ru sza ją, a świe że
i sło necz ne po wie trze na pły wa do chłod ne go po ko ju. Na wy so kiem drze wie ko ły sze się wiel kie,
opusz czo ne gniaz do.
Ale we se lej jesz cze z tam tej stro ny, gdzie jest po dwór ko z pu stym go łęb ni kiem i psią budą,
za mknię te wy so kim par ka nem i ogrom ną kłód ką przy bra mie. Tu na drze wach ta kie owo ce, ja kich
nig dy w ży ciu nig dzie po tem nie wi dzia łem, a mama z ko szycz kiem cho dzi po mię dzy grząd ka mi
i zbie ra pysz ny agrest albo zry wa śliw ki. Sto ję przy niej i cza sem  pra wie nie umyśl nie  ścią gam
słod ką ja go dę i sta ram się zjeść ją nie znacz nie.
To znów mi nę ło lato, wi cher i zim no na świe cie, drze wa stra ci ły li ście, sto ją na gie,
a w ba wial nym po ko ju pło nie ogień na ko min ku, i mama tań czy ze mną, póki jej sił nie za brak nie.
Po tem pada na krze sło tak strasz nie zmę czo na, że nie może od dy chać, a ja pa trzę na nią, i wi dzę,
że jest ślicz na, i wiem, że się z tego cie szy. Roz sy pa ły jej się ślicz ne zło te wło sy, bawi się nie mi
i zwi ja je w pal cach.
Ta kie są naj wcze śniej sze moje wspo mnie nia. Nie pa mię tam, kie dy za czą łem się uczyć, lecz
przy po mi nam so bie po tem lek cje z mamą, któ re były bar dzo przy jem ne, po nie waż czy ta li śmy bar dzo
cie ka we książ ki. Nie wiem, czy do brze się uczy łem, ale mama mia ła za wsze twarz ła god ną i nie
gnie wa ła się nig dy.
Była zresz tą tak do bra, że nie mogę na wet wy obra zić jej so bie roz gnie wa ną.
Obo je ba li śmy się tro chę Peg got ty i zwy kle ule ga li śmy jej żą da niom. Wi dzę te raz i ro zu miem, że
była nie tyl ko moją, ale na szą opie kun ką, i przy wy kli śmy jej słu chać.
Był wie czór i już póz no. W ba wial nym po ko ju sie dzia łem sam z Peg got ty i czy ta łem jej
o kro ko dy lach. Mu sia ły to być rze czy bar dzo zaj mu ją ce, gdyż pa mię tam, że słu cha ła mię z dziw ną
uwa gą, czo ło mia ła zmarsz czo ne, brwi zsu nię te i twarz po chmur ną, a oczy tak da le ko gdzieś
wpa trzo ne, jakg dy by tam w prze strze ni wi dzia ły strasz li we go kro ko dy la.
Od nie ja kie go cza su mama wy cho dzi ła dość czę sto wie czo ra mi do zna jo mych, i wi dzia łem, że
Peg got ty nie jest z tego za do wo lo na. Więc chcia łem ją za ba wić, czy ta jąc gło śno pięk ne książ ki, ale
dziś by łem ja koś okrop nie zmę czo ny i śpią cy. Oczy mi się kle iły i le d wo już mo głem usie dzieć na
swo jem wy so kiem krze seł ku, a jed nak za nic w świe cie nie był bym spać po szedł, nie do cze kaw szy się
po wro tu mamy. Wkoń cu sen ność ogar nę ła mię do tego stop nia, że Peg got ty za czę ła po więk szać mi się
w oczach, i przy bie rać ogrom ne kształ ty.
Prze zwy cię ży łem wiel ką ocię ża łość i za czą łem pal ca mi otwie rać po wie ki. Wi dzia łem ją przed
sobą, po chy lo ną nad ce ro wa niem przy bla sku wo sko wej świe cy. I na gle przy szła mi do gło wy myśl
dziw na.
 Peg got ty  rze kłem  czy ty mia łaś męża?
 W imię Ojca i Syna!  krzyk nę ła Peg got ty, co fa jąc się przede mną.  A to bie zno wu co przy szło
do gło wy?
Krzyk nę ła tak gło śno, że roz bu dzi łem się zu peł nie i tem bar dziej pra gną łem za spo ko ić swo ją
cie ka wość.
 Po wiedz mi  po wtó rzy łem  czy nie mia łaś męża? Prze cie je steś pięk na ko bie ta.
 Nie mam męża i nie mia łam, dzię ki Bogu  od po wie dzia ła szorst ko.  Skąd ci do gło wy
przy szły ta kie my śli?
 Nie wiem, ale mi po wiedz: czy każ da ko bie ta może mieć tyl ko jed ne go męża?
 Spo dzie wam się  od po wie dzia ła.
 A je śli ten umrze? Czy może wziąć so bie dru gie go?
 Jak jej się po do ba  mruk nę ła nie chęt nie, ru sza jąc ra mio na mi.
Na gle po chy li ła się ku mnie, odło ży ła na bok poń czo chę, któ rą ce ro wa ła, ob ję ła moją gło wą
i moc no przy ci snę ła do sie bie. Wiem na pew no, że uści snę ła mię moc no, bo zwy kle przy sil niej szym
ru chu od ry wa ły się z lek kim trza skiem gu zi ki u jej sta ni ka, za pi na ne go zty łu. I te raz usły sza łem
naj wy raz niej dwa lek kie prztycz ki przy sta ni ku.
 Po czy taj że mi o tych kro ko dy lach  po wie dzia ła, bio rąc na nowo poń czo chę.  Taka je stem
cie ka wa.
Nie bar dzo ro zu mia łem, z cze go dziś Peg got ty jest nie za do wo lo na, dla cze go mię ści ska, a po tem
zno wu pra gnie słu chać o kro ko dy lach, ale za czą łem czy tać. Nie wiem, czy trwa ło to dłu go, lecz
skoń czy li śmy już o kro ko dy lach i za czą łem nowy roz dział o ali ga to rach, gdy u furt ki ozwał się
dzwo nek.
Po bie gli śmy otwo rzyć. We szła mama, a za nią ja kiś pan wy so ki, z bar dzo pięk ne mi czar ne mi
wło sa mi i bro dą po obu stro nach twa rzy. Wi dzia łem go już w nie dzie lę, bo nas od pro wa dzał
z ko ścio ła do domu. Mama wy glą da ła ślicz nie. Uśmiech nę ła się do mnie, ob ję ła ser decz nie
i uca ło wa ła mię w czo ło i w gło wę. Obcy pan pa trzył na to z ja kimś dziw nym uśmie chem
i po wie dział, że je stem szczę śliw szy od kró la, czy coś tam po dob ne go.
 Dla cze go?  za py ta łem, pa trząc przez ra mię mamy. Po kle pał mię po gło wie, a po nie waż z tego
po wo du ręka jego do tknę ła wło sów mamy, więc cof ną łem się przed nim żywo.
 Dewi!  szep nę ła mama jakg dy by z wy rzu tem.
 Ko cha ny chło piec  rzekł gen tle man gło śno.  Wca le mu się nie dzi wię.
Twarz mamy sta ła się jesz cze pięk niej sza i taka ró żo wa, jak nig dy przed tem nie wi dzia łem.
Po wie dzia ła mi słod ko, że je stem nie grzecz ny, że nie trze ba być ta kim, ale jed no cze śnie tu li ła mię do
sie bie i czu łem jej ser decz ny uścisk. Po tem od wró ci ła się znów do ob ce go, prze pra sza ła i dzię ko wa ła,
że miał z nią tyle kło po tu, i mó wiąc: do bra noc, po da ła mu rękę.
Gen tle man po chy lił gło wę w od po wie dzi i zno wu spoj rzał na mnie ja kimś dziw nym wzro kiem.
 Do bra noc, chłop cze  rzekł bar dzo uprzej mie.
 Do bra noc  od po wie dzia łem.
 Po daj mi rękę i bądz my od tąd przy ja ciół mi. Po nie waż pra wą rękę mia łem w dło ni mamy, więc
po da łem mu lewą.
 O, tak nie moż na, Dewi!  za śmiał się je go mość. Mama pu ści ła za raz moją rękę, ale się
upar łem po sta wić na swo jem i po da łem mu lewą.
Po trzą snął nią moc no, na zwał mię dziel nym zu chem i, raz jesz cze po że gnaw szy nas ukło nem,
skie ro wał się do furt ki i wy szedł na uli cę.
Peg got ty na tych miast prze krę ci ła gło śno klucz w zam ku, a ja z mamą we szli śmy do po ko ju.
Lecz mama nie usia dła dzi siaj przy ko min ku i nie wzię ła mię na ko la na, wy py tu jąc, co ro bi łem
przez ten wie czór, tyl ko cho dzi ła, nu cąc, jak by o mnie za po mnia ła.
Wtem we szła Peg got ty z za pa lo ną świe cą i sta nę ła na prze ciw mamy. Zda wa ło mi się, że pa trzy tak
na nią, jak by śmy zbro ili co złe go. Przy po mnia łem so bie, że jest bar dzo póz no, i to praw da, że
po win ni śmy spać obo je.
W tej sa mej chwi li oczy ja koś mi się za mknę ły, uczu łem, że za sy piam, że mi bar dzo wy god nie na
ni skim fo te lu, ale sły sza łem cią gle gło sy roz ma wia ją cych.
Na gle  nie wiem dla cze go  obu dzi łem się zu peł nie. Spoj rza łem na mamę, mia ła twarz, za la ną
łza mi,  spoj rza łem na Peg got ty, łzy jej pły nę ły po twa rzy.
 Nie taki, o, nie taki!  po wta rza ła gło śno, łka jąc i z tru dem wy ma wia jąc sło wa.  Grzech,
nie szczę ście, krzyw da dziec ka!
 Boże!  jęk nę ła mama, chwy ta jąc się za gło wę.  Ja do praw dy zwar ju ję. Ja kiem pra wem tak do
mnie mó wisz? Je stem zu peł nie sama na tym świe cie, nikt się za mną nie uj mie i dla te go&
i dla te go&
 Dziec ko  szep nę ła ła god niej Peg got ty.  Kto ma dziec ko, sam nie jest i nie może my śleć
o so bie.
 A więc je stem złą mat ką?  za py ta ła mama.  Prze ba czam ci, Peg got ty, boś nie spra wie dli wa
przez mi łość dla nie go, ale je steś nie spra wie dli wa. Mój Boże, ileż nocy prze pła ka łam, my śląc, jak ja
po tra fię go wy cho wać sama jed na, nie do świad czo na. Chło piec po trze bu je ojca, rzecz wia do ma. Ja
po trze bu ję tak że opie ku na, obo je go po trze bu je my i bar dzo.
 Nie ta kie go, nie ta kie go!  za czę ła znów gło śno i łka jąc Peg got ty.
Mama wy buch nę ła pła czem i ja tak że.
Wte dy mama przy po mnia ła so bie, że tu je stem, i rzu ci ła się ku mnie. Ob ję ła mię moc no, tu li ła do
sie bie, czu łem łzy jej na swo jej twa rzy, a po śród łkań szep ta ła słod kie sło wa.
 Zła je stem mat ka, Dewi? Za mało cię ko cham? Po wiedz, czy to praw da? Czy Peg got ty ko cha cię
wię cej ode mnie?
Obu rzy łem się na to i ze rwa łem z krze sła, Peg got ty wy ko na ła ruch taki, jak by chcia ła rzu cić na
zie mię lich tarz z za pa lo ną świe cą, lecz po sta wi ła go tyl ko na sto le, zbli ży ła się do mamy, wzię ła mię
z jej ko lan, za nio sła na górę i, za pew ne, ro ze bra ła i po ło ży ła do łóż ka, ale tego już nie pa mię tam.
Jesz cze coś mię zbu dzi ło, otwo rzy łem oczy i uj rza łem nad sobą po chy lo ną twarz mamy. Sie dzia ła
za pła ka na i pa trzy ła na mnie, jej ręka do ty ka ła mo jej gło wy i spo czy wa ła na ra mie niu.
Uczu łem się bar dzo szczę śli wy.
Nie pa mię tam do brze, ile cza su upły nę ło, za nim uj rza łem zno wu gen tle ma na o czar nych wło sach,
wiem tyl ko, że to była znów nie dzie la. Od pro wa dził nas z ko ścio ła do domu, bo chciał zo ba czyć
prze ślicz ną ge ran ję, któ ra za kwi tła w oknie. Zda wa ło mi się jed nak, że za mało ją po dzi wiał, cho ciaż
na mó wił mamę, żeby uła ma ła dla nie go je den kwia tek.
To mi się nie po do ba ło. By łem o nie go za zdro sny i nic mu od tąd nie wie rzy łem, bo po wie dział, że
ten kwia tek uła ma ny bę dzie mu do koń ca ży cia przy po mi nał pięk ną nie dzie lę. Choć by łem ma łym
chłop cem, ale już ro zu mia łem, że kwia tek naj da lej za parę dni zwięd nie, a po go da tak że nie była zbyt
pięk na. Do praw dy, mama jest za nad to do bra, uda jąc przez grzecz ność, że wszyst kie mu wie rzy.
On był z tego za do wo lo ny i przy cho dził do nas dość czę sto, a je że li nie przy szedł, spę dza łem
wie czo ry sam z mamą, bo Peg got ty te raz mia ła cią gle ja kieś za ję cie i rzad ko do nas przy cho dzi ła.
Zato mama wte dy była taka do bra. Czy ty wa li śmy ra zem, mama mi opo wia da ła ja kieś prze ślicz ne
hi stor je. Mó wi ła, że chcia ła by, że bym był bar dzo mą dry. Że męż czy zna musi być mą dry i dziel ny, bo
jest opie ku nem ko bie ty. Że ni ko mu, ni ko mu nie po wi nie nem wie rzyć, gdy by mi mó wił, że ona mię nie
ko cha.
Jak że mógł bym uwie rzyć ta kiej rze czy?
Pew ne go dnia w je sie ni by łem z mamą w ogro dzie od uli cy, kie dy zo ba czy li śmy pana Murd sto ne
kon no. Za trzy mał się przy furt ce, po ca ło wał mamę w rękę i po wie dział, że je dzie obej rzeć yacht czy li
mały sta tek swe go przy ja cie la, i je śli mama po zwo li, za brał by mię z sobą. Mogę sie dzieć przed nim
na sio dle.
Dzień był cie pły i pięk ny, nig dy jesz cze w ży ciu nie je cha łem kon no na sio dle, więc mia łem
ogrom ną ocho tę, a mama chęt nie ze zwo li ła.
Po bie głem do Peg got ty, żeby się tro chę prze brać i przy cze sać, a pan Murd sto ne z mamą
spa ce ro wa li tym cza sem po alei, wpo bli żu furt ki, ocze ku jąc mego po wro tu,
Peg got ty była ja koś w złym hu mo rze, nie bar dzo de li kat nie przy cze sa ła mi wło sy, nie mo gła
zna lezć szczot ki, żeby oczy ścić ubra nie, wkoń cu jed nak wy rwa łem się uszczę śli wio ny i po bie głem
zno wu do furt ki.
Za chwi lę zwol na je cha łem uli cą, oglą da jąc się jesz cze na mamę.
Było mi bar dzo dziw nie sie dzieć przed pa nem Murd sto ne i od cza su do cza su od wra ca łem gło wę,
aby na nie go spoj rzeć. Jego bar dzo czar ne oczy wy da wa ły mi się dziw ne, jak by pu ste, ale mu sia łem
przy znać, że jest bar dzo pięk ny. Miał świe żą cerę, rysy re gu lar ne, prze ślicz ne czar ne wło sy, brwi
pra wie zro śnię te i pur pu ro we usta.
Nad mo rzem za trzy ma li śmy się przed za jaz dem, pan Murd sto ne od dał ko nia czło wie ko wi, a sam
wszedł ze mną do po ko ju, gdzie cze ka ło na nie go dwóch przy ja ciół.
Pa li li cy ga ra i byli oto cze ni dy mem, lecz uj rzaw szy pana Murd sto ne, pod nie śli się z ha ła sem
i wi ta li go gło śne mi okrzy ka mi.
 My śle li śmy, że już nie ży jesz!
 Za wcze śnie, moi dro dzy.
 Cóż to za kota zna la złeś po dro dze?
 To Dewi Cop per field  uśmiech nął się mój opie kun.
 Aha  mruk nął z nich je den  mniej po trzeb ny do da tek do cza ru ją cej wdo wy?
 Ostroż nie!  rzekł pan Murd sto ne.  Są tu cie ka we uszy.
 Gdzie?  spy tał obcy, roz glą da jąc się po ścia nach i su fi cie.
I ja tak że spoj rza łem wgó rę, gdyż zro bi ło mi się nie przy jem nie.
 Jan ka z Shef field  rzekł pan Murd sto ne.
Obaj pa no wie wy buch nę li śmie chem, a ja do zna łem ulgi, gdyż przed tem zda wa ło mi się, że
roz ma wia ją o mnie. Da le ko wolę prze cież, że o Jan ku.Śmie li się obaj dłu go i po da wa li mi ręce,
po trzą sa jąc moją bar dzo moc no, wresz cie je den za py tał:
 A cóż Ja nek mówi o tym in te re sie? Czy bar dzo za chwy co ny?
 Wąt pię  od rzekł pan Murd sto ne  ale to rzecz przy szło ści. Obec nie, zda je mi się, nie wie le
ro zu mie.
Zno wu śmie li się gło śno. Je den z nich za dzwo nił i słu żą cy przy niósł na tacy bi skwi ty, szklan ki
i bu tel kę. Na la li dla mnie tak że i bar dzo mi sma ko wał słod ki na pój! Pod nio słem swo ją szklan kę
i za wo ła łem gło śno:
 Nie chaj zwięd ną cie ka we uszy Jan ka!
Wszy scy pod nie śli szklan ki i zro bi ło się bar dzo we so ło. Uda li śmy się wresz cie na po kład
prze ślicz ne go yach tu.
Pan Murd sto ne z przy ja ciół mi za mknę li się w ka ju cie i czy ta li ja kieś pa pie ry, a ja zo sta łem na
po kła dzie z chłop cem, któ ry miał dużą gło wę, rude wło sy i gru be nie bie skie ubra nie, ja kie go jesz cze
nig dy nie wi dzia łem. Opro wa dzał mię wszę dzie, po ka zy wał wszyst ko, o co go za py ta łem, ale
nie zaw sze mo głem zro zu mieć, co mó wił.
Wró ci li śmy do domu do pie ro wie czo rem, pan Murd sto ne za siadł z mamą przy ko min ku, a ja
po sze dłem na her ba tę, do Peg got ty, opo wia da łem jej dłu go o yach cie i wresz cie zna la złem się
w łóż ku.
Mama przy szła, za nim usną łem, i cho ciaż bar dzo mi się spać chcia ło, znów ka za ła so bie
opo wie dzieć wszyst ko, co wi dzia łem i sły sza łem na wy ciecz ce. Za pew ne by łem sen ny i zle
opo wia da łem, bo mię nie ro zu mia ła i ka za ła so bie po wta rzać to samo, wkoń cu uca ło wa ła mię
ser decz nie.
Wy da je mi się, jak by to było na za jutrz, ale praw do po dob nie było znacz nie póz niej.
Znów sie dzie li śmy we dwo je z Peg got ty w ba wial nym po ko ju, gdyż mama po szła na wi zy tę. Ona
ce ro wa ła przy świe cy poń czo chy, a ja czy ta łem jej o kro ko dy lach albo, bar dzo być może, o in nych
ja kich po two rach. Peg got ty, jak za wsze, słu cha ła uważ nie i spo strze głem, że czę sto wpa tru je się we
mnie z otwar te mi usta mi, jak by mia ła co po wie dzieć lub za py tać. Ale nic nie mó wi ła, więc czy ta łem
da lej, przy jem nie pod nie co ny jej uwa gą.
 Dewi  za czę ła wresz cie, opusz cza jąc poń czo chę na ko la na  co byś po wie dział na to, że by śmy
się we dwo je wy bra li na wy ciecz kę na parę ty go dni? Mo gli by śmy po je chać do bra ta mego, do
Yar mo uth, nad mo rzem. To by ła by przy jem ność.
Pa trzy łem na nią ogrom nie zdzi wio ny, chę ci mi nie bra ko wa ło, ale& ale& 
 A jaki jest ten brat twój?  za py ta łem.
 Oh!  od par ła Peg got ty, wzno sząc wgó rę oczy i ręce.  To jest naj lep szy czło wiek, jaki może być
na świe cie. A oprócz tego jest tam prze cie mo rze, stat ki, łód ki, ry ba cy, ba wił byś się z Cha mem.
Cham to był jej bra ta nek.
Pro po zy cja Peg got ty była tak olśnie wa ją ca, że nie śmia łem wie rzyć, aby się zi ścić mo gła. Zro bi ło
mi się ogrom nie go rą co, ale po my śla łem o ma mie. Czy by mię pu ści ła z Peg got ty?
 Mama nie po zwo li  ode zwa łem się, tłu miąc wes tchnie nie.
 Kto wie  od par ła, lek ko ru sza jąc ra mio na mi, z dziw nym wy ra zem twa rzy.  Chcesz, to
za py tam, jak tyl ko po wró ci dziś jesz cze.
Prze ra zi łem się pra wie tym po śpie chem.
 Do brze  rze kłem nie pew nym gło sem.  Ale cóż się sta nie z mamą? Nie może tu być sama
w pu stym domu.
Peg got ty bar dzo dłu go i uważ nie oglą da ła poń czo chę, wsu nię tą do ce ro wa nia na rękę, zda wa ło się,
że ko niecz nie chce w niej zna lezć dziu rę.
 Czy sły szysz?  po wtó rzy łem.  Mama nie może prze cież zo stać sama.
 Po cóż ma zo stać sama?  ode zwa ła się wresz cie Peg got ty.  Może się tak że wy brać na wi zy tę.
Tyle ma zna jo mych.
 To praw da!  za wo ła łem.  Je śli mama ze chce, je śli mama po zwo li& Ach, to bę dzie do pie ro
praw dzi wa przy jem ność!
Na tu ral nie mu sia łem cze kać, aż po wró ci, aby tę spra wę za ła twić od ra zu, i chy ba jesz cze nig dy nie
ocze ki wa łem jej z ta kiem upra gnie niem.
Na de szła wresz cie i po zwo li ła od ra zu, nie oka zu jąc na wet wiel kie go zdzi wie nia. Był bym się nad
tem może za sta no wił, gdy by pro jekt wy ciecz ki nie po chło nął mię tak cał ko wi cie, gdy bym mógł
jesz cze my śleć o czem in nem.
Wszyst ko ukła da ło się tak dziw nie pręd ko. Mama dała pie nią dze na moje ży cie i po dróż, Peg got ty
ukła da ła w nie  wiel kiej wa liz ce moję suk nie i bie li znę, obu wie, wszyst ko to było ta kie
nie zwy czaj ne, nowe. Na za jutrz zra na mie li śmy wy je chać i du żo bym dał za to, żeby mi po zwo li li tę
noc ostat nią prze spać w ubra niu i bu tach.
Kie dy dziś o tem my ślę, do zna ję dziw ne go uczu cia, że mi tak pil no było roz stać się z dro gą mamą
i ko cha nym do mem, po rzu cić całe szczę ście lat dzie cię cych, któ re tu upły nę ły niby dzień po god ny,
i nie mia łem prze czu cia, iż że gnam to wszyst ko na za wsze.
Mie li śmy je chać pocz tą i pierw szy spo strze głem, że ko nie sta nę ły przed do mem. Peg got ty
wy nio sła na tych miast wa liz ki, ja po że gna łem mamę i usia dłem pręd ko na sie dze niu. Ale mama
sta nę ła obok przy po wo zie i wy cią gnę ła do mnie obie ręce. Spo strze głem, że ma łzy w oczach,
i wy buch ną łem pła czem. Mama pła ka ła tak że.
Wresz cie ko nie ru szy ły. Obej rza łem się jesz cze: mama sta ła przed do mem. Zno wu wy cią gnę ła
ręce i za wo ła ła tak gło śno, że woz ni ca sta nął. Przy bie gła do nas i okry ła mię po ca łun ka mi.
 Dewi, mój dro gi Dewi!  po wta rza ła.  Mama cię ko cha bar dzo.
Na ko niec ru szy li śmy. Jesz cze raz się obej rza łem i ze zdzi wie niem spo strze głem obok mamy pana
Murd sto ne. Coś do niej mó wił, roz kła da jąc ręce, i nie wiem, dla cze go przy szło mi do gło wy, że mówi
o mnie i że jest tego zda nia, iż nie po win na pła kać z po wo du mego wy jaz du.
 Co mu do tego?  po my śla łem so bie, zdzi wio ny jego obec no ścią, i zro bi ło mi się dziw nie
nie przy jem nie.
Peg got ty też spoj rza ła za sie bie i mu sia ła wy ko nać ja kiś ruch gwał tow ny, bo sły sza łem
kil ka krot ny trzask gu zi ków, od ry wa ją cych się od jej sta ni ka.
II. ROZ KOSZ NA WY CIECZ KA.
Dostępne w wersji pełnej.
III. OJ CZYM.
Dostępne w wersji pełnej.
IV. DO SZKO AY.
Dostępne w wersji pełnej.
V. WŚRÓD KO LE GÓW.
Dostępne w wersji pełnej.
VI. OSTAT NIE CHWI LE SZCZ ŚCIA W RO DZI CIEL SKIM
DOMU.
Dostępne w wersji pełnej.
VII. SIE ROC TWO.
Dostępne w wersji pełnej.
VIII. NA WAA SNYM CHLE BIE.
Dostępne w wersji pełnej.
IX. BEZ DOM NY.
Dostępne w wersji pełnej.
X. NOWE ŻY CIE.
Dostępne w wersji pełnej.
Część II. Młodość
XI. SZKOL NE CZA SY W CAN TER BU RY.
Dostępne w wersji pełnej.
XII. PRZE SZAOŚĆ I PRZY SZAOŚĆ.
Dostępne w wersji pełnej.
XIII. ZAE I DO BRE DU CHY.
Dostępne w wersji pełnej.
XIV. MI AOŚĆ.
Dostępne w wersji pełnej.
XV. BU RZA.
Dostępne w wersji pełnej.
XVI. STA J DO WAL KI Z LO SEM.
Dostępne w wersji pełnej.
XVII. SPÓA KA WICK FIELD I HEEP.
Dostępne w wersji pełnej.
XVIII. DORA.
Dostępne w wersji pełnej.
XIX. PRAW DA I MI AOŚĆ ZWY CI ŻA.
Dostępne w wersji pełnej.
XX. KWIA TY I CIER NIE.
Dostępne w wersji pełnej.
XXI. SZCZ ŚCIE.
Dostępne w wersji pełnej.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym BezKartek.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
informatyka asembler leksykon kieszonkowy dawid farbaniec ebook

więcej podobnych podstron