Bilet pierwszej klasy To fascynujące, jak wiele głębokich życiowych prawd zawrzeć można w prostych słowach zwykłej opowieści. Ta, którą pragnę przytoczyć, może z powodzeniem pretendować do miana najbardziej oklepanej i najczęściej opowiadanej żydowskiej historii. Tym niemniej, gdy usłyszałem ją niedawno po raz pierwszy, wywarła na mnie wielkie wrażenie, a wartość jej tkwi nie w powszednich słowach, lecz w morale - prostej, życiowej mądrości, którą każdy zapamiętać powinien. Działo się to pod koniec XIX. wieku gdzieś na rubieżach wschodniej Ukrainy. W żydowskiej wiosce żyło dwóch przyjaciół, Jankiel i Szymcha. Trudnili się drobnym handlem, a że Szymcha miał do tego prawdziwą smykałkę, prędko pomnożył majątek. Aby ziścić marzenia, sprzedał interes i wyjechał do dalekiej Moskwy szukać szczęścia. Jankiel został sam, ze swoim niewielkim sklepikiem. Mijały lata. Szymcha bogacił się w wielkim świecie, o czym świadczyły częste listy, jakie pisywał do Jankiela. Ten zaś trwał za ladą sklepu, nie bogacąc się i nie biedniejąc, żyjąc skromnie z handlu gwozdziami i końskimi uprzężami. Pewnego dnia, gdy minęło już ładnych parę lat, otrzymał telegram: "Przyjeżdżam w poniedziałek pociągiem. Twój przyjaciel Szymon." Ucieszył się ogromnie i w umówiony dzień czekał na stacji. Były to jeszcze takie czasy, gdy pociągiem nie jezdziło się ot tak, na co dzień. Sam Jankiel nigdy pociągiem nie jechał, bo i dokąd? Siedział więc na kozle swojej nędznej bryczki czekając, aż pociąg przyjedzie z Szymchą - teraz panem Szymonem - w środku. Z sykiem i gwizdem wjechała na stację potężna lokomotywa, ciągnąc wagony. Jankiel tak się na owo dziwo zapatrzył, że omal nie przeoczył przyjaciela, który wysiadł z pociągu. Zapewne i tak by go nie rozpoznał, gdyby ten nie rzucił mu się w ramiona. Ależ on się zmienił! Bogaty strój, piękny kożuch i ogromna lisia czapa - toż to prawdziwe panisko, nie byle pętak z zapadłej wsi. Jankiel, onieśmielony nieco, wsadził przyjaciela wraz z pękatą walizą do bryczki i zawiózł do domu. Przez następny tydzień roztaczał Szymcha przed przyjacielem wizję wielkiego świata, opisując barwne moskiewskie życie. Opowiadał o mieszkaniu, pięknej żonie i mądrych dzieciach, o interesach, milionach, transakcjach, o przyjaciołach i dalekich podróżach. Podróżach pociągami, w wagonach pierwszej klasy, oczywiście - zawsze jezdzi wagonami pierwszej klasy. Jankiel słuchał, a oczy mu błyszczały. Jakże zazdrościł mu tego wspaniałego życia, żony i dzieci, wspaniałych interesów... Ale najbardziej zazdrościł tych podróży i tych - rzecz jasna - w wagonach PIERWSZEJ klasy. Nie miał co prawda Jankiel pojęcia, ile jest tych klas wagonów, ale co pierwsza klasa, to pierwsza. Nie ostatnia - to pewne. Gdy więc tydzień pózniej odwoził Szymchę na moskiewski pociąg, poprzysiągł sobie, że pewnego dnia też pojedzie do Moskwy pociągiem jak panisko, w całym tym pierwszej klasy wagonie. 1 Bilet kosztował, bagatela, dwadzieścia rubli - a rubel znaczył wtedy wiele więcej niż teraz. Za rubla kupiłbyś konia, za pięć rubli powóz. Toż to majątek! Zacisnął jednak Jankiel zęby i począł odkładać pieniądze. Nie dojadał, nie dosypiał, pracował jak oszalały, aż - po dwóch latach wyrzeczeń - miał w kuferku dwadzieścia rubli na upragniony bilet. Jakże wielkie było jednak jego rozczarowanie, gdy powiedziano mu w kasie, że bilet do Moskwy nie kosztuje już dwadzieścia, lecz - o nieba! - trzydzieści rubli! Nie ugiął się jednak, przepracował kolejny rok, odkładając każdy grosz, by wreszcie, w pewien zimowy poranek, stanąć dumnie na peronie z biletem pierwszej klasy w kieszeni. Miał na sobie swój najlepszy szabasowy strój, a na głowie lisią czapę. Buty wyglansował tak, że można się było w nich przeglądać, słowem - szyk, panisko pełną gębą. Domyślał się Jankiel, że w przedziale pierwszej klasy dziurami na łokciach świecić nie wypada. Wraz z nim na peronie kłębił się tłum pasażerów. Większość - ba, wszyscy prawie - wybierali się na targ i to z pewnością nie pierwszą klasą. Gdy więc pociąg zajechał, tłum ruszył w stronę przedziałów czwartej czy może nawet piątej klasy, którymi zazwyczaj jezdziła biedota. A nasz Jankiel - biedaczysko, oszołomiony hałasem i tumultem, dał się ponieść tłuszczy. Nie wiedząc jak dostać się do klasy pierwszej (bo i skąd miał to wiedzieć), znalazł się nagle w brudnym i dusznym wagonie tej klasy czwartej czy piątej, gdzie wszyscy gniezdzili się jak śledzie w beczce. Nie tak wyobrażał sobie tę pierwszą klasę! Siedzi wciśnięty między brudną ścianę a grubą handlarkę z kaczką w koszu. Nad głową zwisa mu pęto kiełbasy, a pod nogami ulokował się tłusty jegomość z gąsiorem spirytusu. Ten wagon pierwszej klasy wcale nie wydał się Jankielowi ani tak wygodny, ani przyjemny, jak zachwalał mu Szymcha. Gdzie te aksamity, gdzie smaczna herbata, gdzie wyściełane atłasem kanapy? Głowił się tak Jankiel, gdy kaczka skubała jego lisią czapę. Jego odświętny strój był już cały pomięty i przesiąknięty wonią wagonu. "Na to wydałem trzydzieści rubli??", pytał oszołomiony Jankiel samego siebie. "Oj!". Wtem wśród pasażerów nastąpiło nagłe poruszenie. "Konduktor, konduktor!", podawano sobie z ust do ust. Do wagonu wszedł człowiek kontrolujący bilety. A że nikt oczywiście biletu nie posiadał, poczęto czym prędzej kryć się pod ławkami i na półkach, a niektórzy wręcz pchali się na dach! Nasz przerażony przyjaciel, nie wiedząc kim jest ów tajemniczy konduktor, po co tutaj idzie i czego chce, dał błyskawicznie nura w brudną czeluść pod ławkami. I pewnie umknąłby kontroli, gdyby nie nieznajomość reguł panujących w ostatniej klasie - jeśli się pan chowasz, nie wystawiaj na zewnątrz wypiętego siedzenia... Kontroler, zdziwiony tak niezwykłym widokiem, szybko wyciągnął delikwenta za nogi. Marny przedstawiał Jankiel widok, gdy tak stał przed wielkim jak góra konduktorem! Jego szabasowy strój był brudny i w kilku miejscach rozdarty. Wyglansowane buty zdeptano i ktoś ukradł z nich sznurowadła! A lisia czapa była z jednej strony przez przeklętą kaczkę zupełnie wyskubana. Zapach, jakim przeniknął, też nie był za piękny. Obraz nędzy i rozpaczy! 2 I gdy stał tak Jankiel, niepewny i trzęsący się przed konduktorem, ten ryknął: "Gdzie jest twój bilet??!!". Niedoszły pasażer pierwszej klasy począł roztrzęsionymi rękami przeszukiwać kieszenie. Gdy półżywy ze strachu podał konduktorowi pomięty świstek, ten, zaskoczony, zrobił wielkie oczy. Dlaczego ów wynędzniały człowiek w zniszczonym ubraniu, przesiąknięty zaduchem wagonu, mając w ręku wygodną miejscówkę, gniezdzi się z tłumem gapowiczów w wagonie ostatniej klasy? Wariat, ekscentryk czy po prostu głupiec - tego konduktor się już nie dowiedział, bo przerażony Jankiel wyskoczył przez okno z jadącego wolno, na szczęście, pociągu. I gdy wygrzebał się już ze śnieżnej zaspy, pognał jak zając przez pola w stronę rodzinnej wioski. Mamy od Jankiela znacznie więcej szczęścia. Przychodzimy na świat z biletem pierwszej klasy w kieszeni. Ale nie wiedzieć dlaczego, gdy przyjeżdża pociąg, pędzimy na oślep wraz tłumem, by tłoczyć się w powszednim brudzie. Gdy stoimy na peronie, nasze dusze są nieskażone, jak jankielowe odświętne ubranie. Mamy wówczas jeszcze wybór: popatrzmy na tłum i na nasz drogi bilet. Spójrzmy na czystą odzież i zastanówmy się czy warto pchać się za wszystkimi, by gniezdzić się wśród nieczystości. Czy na pewno chcemy, gdy pewnego dnia przyjdzie konduktor, kryć się pod ławką albo uciekać oknem. Michał Wizor 3