65 17 Czerwiec 2000 Nie damy się mordować




Archiwum Gazety Wyborczej; Nie damy się mordować












WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?







informacja o czasie
dostępu


Gazeta Wyborcza
nr 141, wydanie waw (Warszawa) z
dnia
2000/06/17-2000/06/18,
dział ŚWIĄTECZNA, str. 18
WOJCIECH DUSZENKO
[pagina] rozmowa
ASŁAN MASCHADOW
Nie damy się mordować
Im dłużej będzie trwać wojna, tym więcej pieniędzy Rosja będzie musiała
na nią wydać. Chyba że Zachód znów przyjdzie jej z pomocą, udzieli
kredytów, które będą pożyczką na wojnę i zagładę Czeczenów. Mam nadzieję, że tak nie będzie, bo
otworzyliśmy światu oczy na to, że w Czeczenii nie
toczy się wojna z terroryzmem, ale trwa zagłada narodu
- mówi prezydent Czeczenii
ASŁAN MASCHADOW
w rozmowie z Wojciechem Jagielskim
Wojciech Jagielski: Kiedy czyta się rosyjskie gazety, ogląda rosyjską
telewizję, odnosi się wrażenie, że między Czeczenami i Moskwą toczy się rozmowa głuchych. Pan
zapewnia, że gotów jest w każdej chwili przerwać wojnę i że spotkanie z
prezydentem Władimirem Putinem jest już zaplanowane. Kreml czasami potwierdza, a
zaraz potem ogłasza, że nie będzie z Panem rozmawiać. Więc z kim Pan
rozmawia?
Asłan Maschadow: Od dawna odnoszę wrażenie, że tylko walcząc z Rosjanami,
można zrozumieć ich mowę. Jako uczestnik wojen z Rosją i uczestnik rokowań
zapewniam pana, że rosyjscy politycy i generałowie odmiennie niż reszta świata
pojmują takie pojęcia jak umowy, międzynarodowe konwencje, prawo, zobowiązania.
Zauważyliśmy to już podczas pierwszej wojny. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy,
podpisywaliśmy porozumienia. Rozchodziliśmy się, a wojna zaczynała się od nowa.
Zakończyła się dopiero, gdy w sierpniu 1996 roku, zdobywając szturmem Grozny,
przetrąciliśmy kręgosłup rosyjskiej machinie wojennej.
Dziś, w zależności od politycznych potrzeb, Rosja prowadzi propagandową grę.
Raz mówi, że utrzymuje z nami kontakty, rozmawia z moimi wysłannikami, że trwa
proces pokojowy. Za chwilę zaś ogłasza, że wszyscy jesteśmy terrorystami i że w
ogóle nie ma co z nami rozmawiać.
My jesteśmy gotowi do rozmów o pokoju. Uznajemy i przestrzegamy normy prawa
międzynarodowego, postanowienia konferencji OBWE, rezolucje Zgromadzenia
Parlamentarnego Rady Europy.
Choćby z taktycznych względów nie mógłbym obwieścić rodakom, że nie będę
rozmawiał z Rosjanami, tylko będę się z nimi bił. Czeczeni są zmęczeni ciągłymi wojnami. Jak mógłbym też
odmawiać rozmów, skoro Moskwa ogłosiła, iż powodem do najazdu na Czeczenię był "najazd partyzantów Szamila Basajewa na
Dagestan" i zamachy terrorystyczne w Rosji? Kremlowscy propagandyści wykonali
herkulesową robotę, by przekonać rosyjskie społeczeństwo, że to my zaczęliśmy
wojnę. Także Zachód dał się nabrać i w tej wojnie odwrócił się do nas plecami.
Gdybym dziś ogłosił, że nie chcę rozmawiać, zostałoby to zrozumiane, iż
faktycznie to ja wywołałem wojnę, że czerpię z niej jakieś korzyści.
Gotowi jesteśmy do uczciwych, jawnych rokowań pokojowych, a nie do rzekomych,
potajemnych, zakulisowych spotkań, o których pełno w rosyjskich gazetach.
Zapewniam pana, że nic podobnego nie miało i nie ma miejsca. Ale jeśli Rosjanie
nie zgadzają się na takie rozmowy, to gotowi też jesteśmy się z nimi bić aż do
końca.
Pański minister spraw wewnętrznych Kazbek Machaszew przekazał ponoć
rosyjskiej stronie, że gotów jest Pan na to, by rosyjskie wojska pozostały w
Czeczenii i prosi jedynie Kreml o amnestię dla
wszystkich partyzantów.
- To nieprawda. Nigdy nie zgadzałem się na obecność rosyjskich wojsk w Czeczenii. Amnestia? Nie potrzebujemy jej. Oferując nam
amnestię, Rosja pragnie postawić nas w oczach świata na równi z kryminalistami.
Wierzymy, że przyjdzie czas, iż o amnestię i przebaczenie prosić będą, i to
prosić na kolanach, ci kremlowscy przywódcy i generałowie, którzy tę wojnę
zaczęli i którzy są rzeczywistymi zbrodniarzami wojennymi. My nie uczyniliśmy
nic złego, by prosić o przebaczenie. Bronimy się tylko przed zagładą.
Już dawno temu powołałem specjalną delegację rządową i dałem jej
pełnomocnictwa do prowadzenia rozmów z Rosjanami. Szefem delegacji jest właśnie
Machaszew. To ona będzie decydować o tym, jak prowadzić rozmowy, czy mają to być
rokowania w grupach roboczych, czy całych delegacji, czy też konieczne będzie
spotkanie prezydentów. Wszystkie ustalenia będą jednak uzgadniane ze mną i to do
mnie będzie należało ostatnie słowo.
Na jak wielkie ustępstwa gotów jest Pan pójść, by Rosja przerwała wojnę?
Czy na ołtarzu pokoju gotów byłby Pan poświęcić niepodległość Czeczeni?
- Nigdy nie poświęcimy niepodległości dla pokoju, choćby dlatego, że
niepodległość to warunek pokoju. W naszej konstytucji zapisaliśmy świętą zasadę,
że niepodległość nie może być przedmiotem jakichkolwiek politycznych targów.
Jeśli dziś zrezygnuję z niepodległości, to skażę na wojnę i zagładę moje wnuki.
Walczymy przecież od czterystu lat. Przetrwać jako naród mamy szansę tylko w
państwie niepodległym, uznanym przez świat. Niepodległej Czeczenii Rosja nie będzie mogła bezkarnie najeżdżać,
grabić, mordować, ilekroć przyjdzie jej na to ochota.
Co uważa Pan za główną przeszkodę w procesie pokojowym?
- Jedną z nich jest brak doświadczenia rosyjskiego prezydenta. To nowicjusz w
polityce, nie wybiegający myślami w przyszłość. Pozostając wciąż w euforii
wywołanej władzą, jaka stała się nieoczekiwanie jego udziałem, nie zdaje sobie
jeszcze sprawy ze spadku, jaki odziedziczył. Wciąż nie rozumie, na czym polega
czeczeński problem.
Najpoważniejszą jednak przeszkodą są kłamstwa i łajdactwa generałów, którzy
tę wojnę prowadzą. Oni doskonale wiedzą, że wojny nie wolno przerwać, bo wtedy
nie uda im się ukryć zbrodni, jakie popełnili, ani strat, jakie poniosły ich
wojska. A już dziś, choć nie minął jeszcze rok wojny, rosyjskie straty są
znacznie większe niż w ciągu dwóch lat wojny poprzedniej. Przecież ci sami
generałowie popełniali zbrodnie w poprzedniej wojnie, którą w dodatku sromotnie
przegrali. Żaden z nich nie stanął przed sądem. Wiedzą jednak, że tym razem nie
uda im się uniknąć kary. Boją się, więc uczynią wszystko, by wojna trwała jak
najdłużej. Dla nich wojna to kariera i pieniądze. Nie obchodzą ich żołnierze,
którzy giną w zasadzkach. Dlatego dalej będą okłamywać Putina, że zwycięski
koniec jest tuż-tuż.
Przeszkodą są też urzędnicy, których świerzbią ręce, by rozkraść pieniądze,
które Kreml przeznaczy na odbudowę Czeczenii. W
czasie pierwszej wojny kradli z taką wprawą i zapałem, że pozazdrościć im
mogliby najsłynniejsi złodzieje. Przeszkodą są też nasi zdrajcy, którzy, jak
choćby mufti Ahmed Kadyrow (mianowany przez Putina premierem kolaboracyjnego
rządu), do tych sprzedajnych urzędników przystali. Oni też wiedzą, co ich czeka,
gdy skończy się wojna. A skończą tak, jak kończą wszyscy zdrajcy.
Póki rosyjski prezydent osobiście nie zajmie się Czeczenią, nie zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi i
co się naprawdę tu dzieje, długo nie będzie jeszcze pokoju na naszej ziemi.
Skoro tak, to może Rosja wcale nie zasiądzie z Wami do rozmów? Rosyjscy
generałowie zapewniają, że tym razem nie dopuszczą do powtórzenia rajdu Basajewa
na Budionnowsk, który w 1995 roku wymusił na Moskwie rozpoczęcie rokowań. A tym
bardziej do nowego czeczeńskiego szturmu na Grozny, który by, jak ten z sierpnia
1996 roku, zmusił Rosję do przerwania wojny i wycofania się z Czeczenii.
- W takim razie my też będziemy się bić, aż zwyciężymy. Ale rosyjscy
generałowie nie wierzą w to, co mówią. Przecież to ci sami niedouczeni,
nieokrzesani oficerowie, którzy przegrali poprzednią wojnę. To oni pozwolili
Basajewowi przedrzeć się do Rosji, to oni pozwolili, by tysiąc partyzantów
zdobyło Grozny, który Moskwa zmieniła w fortecę dla stutysięcznej armii.
Zapewniam pana, że oni nie tylko nie wierzą, że tym razem będzie inaczej, ale
właśnie boją się, że to wszystko powtórzy się raz jeszcze.
Rosja nie odniesie zwycięstwa w tej wojnie. Mówię to nie tylko jako polityk,
ale przede wszystkim jako żołnierz. Nikt jeszcze nie wygrał z partyzantami,
żadne mocarstwo, żaden reżim, żadna armia. Ani w Wietnamie, ani w Algierii, ani
w Afganistanie. Nie będzie też zwycięstwa nad partyzantami w Czeczenii. Rosja przegra tę wojenną awanturę jeszcze
bardziej upokorzona i pohańbiona.
Nie zgadzając się na rokowania z czeczeńskimi władzami, Kreml tłumaczy
się, że nie ma z kim rozmawiać. Że nie kontroluje Pan niczego i nikt Pana nie
słucha, a więc rokowania z Panem są jedynie stratą czasu.
- Jak to więc się dzieje, że nie kontrolując niczego, ten sam Maschadow
stawiał przez dwa lata opór potężnej armii rosyjskiej w czasie pierwszej wojny i
prawie już rok w czasie drugiej? Sprawy mają się dokładnie na odwrót. W czas
pokoju Czeczeni może rzeczywiście wykazują się
nadmierną swarliwością, brakuje nam często dyscypliny. Ale historia nauczyła nas
jednego - gdy pojawia się śmiertelne zagrożenie ze strony nieobliczalnej jak
zawsze Rosji, uratować może nas tylko jedność. Kiedy rosyjskie wojska stanęły na
wzgórzach nad Sunżą i Terekiem i widać je już było z Groznego, przyszli do mnie
wszyscy komendanci, także ci, którzy uważali mnie za swojego wroga. I
powiedzieli: jesteś prezydentem, więc rozkazuj nam. I dziś tym bardziej słuchają
i wypełniają moje rozkazy.
Dlaczego wy, dziennikarze, wciąż pytacie się mnie, czy panuję nad sytuacją?
Ciężko mi odpowiadać na takie pytania. Ciężko mi tego wysłuchiwać. Proszę
Allaha, żeby dał mi siłę i cierpliwość, bym dotrwał do końca tej rozmowy.
Dlaczego nie zapytacie prezydenta Putina, czy panuje nad sytuacją? Gdybym
mógł panu pokazać bałagan, jaki panuje w rosyjskim wojsku! Te cygańskie tabory,
te żałosne kolumny. Jedna ciężarówka ciągnie na linie dwie inne, bo popsuły się
albo żołnierze sprzedali benzynę za wódkę. Nic nie działa, jak należy. A ci
żołnierze! Brudni, nieogoleni, stoją na posterunkach i proszą o kawałek chleba.
Łażą po wsiach, kradną gęsi, kury, dywany, lodówki, chowają potem wszystko po
lasach, żeby łupu nie odebrali im ich koledzy. Strzelają do siebie, dezerterują
całymi oddziałami. A ci ich dowódcy, ci Troszewowie, Szamanowowie, Babiczewowie,
Kwaszninowie, uważają, że to oni, prowadząc wojnę, wynieśli do władzy Putina.
Nie zdradź nas - mówią i dzielą między sobą posady i awanse. Więc może
należałoby zapytać Putina, czy kontroluje swoich generałów?
Podobno pod koniec maja wydał Pan swoim partyzantom rozkaz, by
przechodzili do natarcia? By walczyli z większym animuszem.
- Nie wyznaczałem konkretnych terminów. Taktyka partyzanckiej wojny polega na
aktywnym działaniu. Przeciwnik nie powinien nigdy zaznać spokoju. Nie powinien
być pewny dnia ani godziny. Musi czuć, że w każdej chwili może zostać
zaatakowany. Będziemy ciągle zmuszać ich do wysiłku i strachu, zamęczać, aby
potem zadać śmiertelne uderzenie.
Jak pracuje prezydent, który musi się wiecznie ukrywać?
- Ukrywam się przed wrogami, tak samo jak oni ukrywają się przede mną. Myślę
też, że oni boją się mnie bardziej. Nigdy nie spędzam w jednym miejscu więcej
niż dwa dni. Stale jestem w drodze. Już ósmy rok nie noszę innych ubrań poza
polowym mundurem. Z jednych okopów w inne, z jednego schronu do drugiego.
Czasami nocuję w kryjówce, oddalonej dosłownie 200-300 metrów od rosyjskich
posterunków, a nawet sztabów.
Mam też na terytorium Czeczenii kilka
kancelarii, z których koordynuję działalność rządu. Pozostaję w kontakcie z moim
ministrem dyplomacji Iliasem Ahmedowem, który przebywa za granicą. Codziennie
rozmawiamy przez telefon, naradzamy się, uzgadniamy, planujemy. Dzwonię też do
moich przedstawicieli w rozmaitych krajach świata. Spotykam się z komendantami,
posłami.
Czy byliście odpowiednio przygotowani do tej wojny? Po co było bronić
Groznego? By w środku zimy poddać miasto i przerzucać wojska w góry, gdzie nie
przygotowano zawczasu baz?
- Jak mieliśmy się przygotować do wojny przeciwko mocarstwu atomowemu?
Jesteśmy maleńkim narodem. Po wygranej pierwszej wojnie nie zdążyliśmy nawet
zbudować własnego państwa i armii. Rosjanie, wycofując się, w każdym aule, w
każdej stanicy zostawili po dziesięciu agentów wywiadu i prowokowali nas do
bratobójczej wojny, robili wszystko, byśmy utonęli w chaosie i bandytyzmie.
Zresztą, jakie przygotowania były nam potrzebne? Karabin w dłoń i do boju!
W poprzedniej wojnie zaczęliśmy się bić dopiero, gdy Rosjanie podeszli pod
pałac prezydencki w Groznym. Tym razem walczyliśmy z nimi już na równinach, już
tam ponosili oni wielkie straty.
Trzeba było bronić Groznego. To nasza stolica, symbol oporu i walki o
wolność. Walczyliśmy trzy miesiące. Dłużej bronić miasta nie było sensu.
Rosjanie zrównali miasto z ziemią i bombardowali nawet ruiny. Nie mogłem
pozwolić, by wybili nasze najlepsze oddziały, które były nam potrzebne do wojny
w górach. W bitwie o Grozny Rosjanie ponieśli straty trzykrotnie większe niż my.
Choć przyznaję, że dla nas nawet stu poległych partyzantów to prawdziwa
tragedia.
Czy nie uważa Pan jednak, że podczas tej wojny popełniliście znacznie
więcej błędów niż w poprzedniej? Ewakuacja Groznego, podczas której na polach
minowych zginęły setki partyzantów, marsz w góry, gdzie przez odmrożenia i
wycieńczenie straciliście kolejnych ludzi.
- Nie zgadzam się. To jest inna wojna. Rosyjscy generałowie czegoś się jednak
nauczyli - przestali mieć jakiekolwiek skrupuły. Maszerują do przodu, niszcząc
wszystko po drodze. Są błędy taktyczne i strategiczne. Nie popełniliśmy żadnego
błędu strategicznego, który sprawiłby, że przegralibyśmy tę wojnę. Takim błędem
byłoby dopuszczenie do wojny domowej. Rosjanie tego właśnie chcieli.
Pokrzyżowaliśmy im te plany, ale nie zapomnieli o nich do końca. Wciąż próbują
nas poróżnić, rozpuszczając plotki - a to, że Basajew wymówił mi posłuszeństwo,
a to, że ja oskarżam go o zdradę. Nie dopuścimy do podziału, bo inaczej
przegramy.
Udało nam się osiągnąć trzy główne cele tej wojny: powstrzymywać przeciwnika,
zadać mu jak największe straty i zachować wystarczająco dużo wojska, by
prowadzić partyzancką wojnę. Mam dziś pod bronią 14-15 tys. zdyscyplinowanych i
świetnie wyszkolonych ludzi.
Naszym sprzymierzeńcem jest także czas. Przewlekła wojna na wyczerpanie
będzie dla Rosji bardzo niewygodna. Im dłużej będzie trwać wojna, tym więcej
pieniędzy Rosja będzie musiała na nią wydać. Chyba że Zachód znów przyjdzie jej
z pomocą, udzieli kredytów, które będą pożyczką na prowadzenie wojny i zagładę
Czeczenów. Mam nadzieję, że tak nie będzie, gdyż
udało nam się choć częściowo złamać informacyjną blokadę, w jakiej zamknęła nas
Rosja. Otworzyliśmy światu oczy na to, że w Czeczenii nie toczy się wojna z międzynarodowym
terroryzmem, ale trwa zagłada narodu.
O Pańskim poprzedniku, pierwszym czeczeńskim prezydencie Dżocharze
Dudajewie, mówiono, że nikt nie dorównywał mu brawurą. O Panu mówi się, że jako
były pułkownik Armii Radzieckiej zanadto liczył się Pan z Rosją.
- Pamiętam jak w 1994 roku opozycja przeciwko Dżocharowi zaczęła się szykować
do wojny. Byłem wtedy szefem sztabu czeczeńskiej armii. Biłem się z myślami:
czyżby Dżochar miał okazać się tchórzem? Dlaczego nic nie robi? Przychodziłem do
niego i mówiłem: zróbże coś! Ludzie się już z nas śmieją! A Dżochar w kółko to
samo: poczekajmy jeszcze trochę, porozmawiajmy ze starszyzną, może się uda
dogadać. A o czym tu gadać - ja mu na to - każdy dzień zwłoki pogarsza tylko
naszą sytuację.
Dopiero potem zrozumiałem, że Dżochar robił wszystko, by odwlec rosyjską
agresję, która nastąpiłaby natychmiast po wybuchu wojny domowej. Potem dzwonił
do Moskwy, błagał, żeby pozwolili mu choć z dziesięć minut porozmawiać z
Jelcynem. A kiedy wojna wybuchła, szukał wszelkich możliwości, żeby ją przerwać.
Brawurowy, wojowniczy był na zewnątrz, dla publiczności. Dopiero gdy sam zająłem
jego miejsce, zrozumiałem, że tak jak ja najbardziej bał się wojny domowej,
która będzie w dodatku jedynie prologiem do wojny Rosją. Dżochar był generałem
lotnictwa i wiedział doskonale, z jaką potęgą przyjdzie nam mieć do czynienia,
jakie bomby będą zrzucać na nasz kraj. Dziś mówią, że jestem słaby, bo nie
rozprawiłem się z Basajewem, gdy ten najechał na Dagestan. A ja bałem się nie
Basajewa, tylko nowej napaści ze strony Rosji.
Wierzył Pan, że - tak jak to zapisano w układzie pokojowym z 1997 roku -
do 2001 roku Rosja powstrzyma się od wojny i po dobroci zgodzi się na rozstanie
z Czeczenią?
- Dla nas pytanie brzmiało - nie, czy rozstawać się z Rosją, ale w jaki
sposób ten rozwód zostanie przeprowadzony. I jak ułożymy nasze stosunki po
rozwodzie. O tym, że nie po drodze nam z Moskwą, przekonaliśmy się ostatecznie
już po pierwszej wojnie. Nie było potrzeby pytać nas o to w jakichś
plebiscytach.
Nie wierzyłem, że Rosjanie zgodzą się na rozwód. Kiedy w 1997 roku spotkałem
się w Moskwie z Jelcynem, zaproponowałem mu podpisanie trzech układów. Trzeci
miał dotyczyć nawiązania stosunków dyplomatycznych między nami i Rosją. Jelcyn
zapytał mnie: "Czy Czeczenia zgodzi się na taką
szeroką autonomię, jaką otrzymali Tatarzy?". "Spojrzałem mu w oczy i
powiedziałem: Nigdy w życiu!". Po tej rozmowie Rosjanie przestali już nawet
namawiać mnie, żebym zgodził się na jakąś formę autonomii. Było dla mnie jasne,
że zaczęli przygotowania do wojny. Skoro więc wojna miała wybuchnąć,
skoncentrowałem się na tym, by nie pozwolić Rosjanom rozpocząć jej na ich
warunkach. Aby ją odwlec, starałem się nie dać sprowokować i poprowadzić wojska
na któregoś z moich politycznych wrogów, co stałoby się początkiem wojny domowej
i początkiem rosyjskiego najazdu.
Czy gdyby już w styczniu 1997 roku, gdy zwyciężył Pan w wyborach
prezydenckich, wiadomo było, jak to wszystko się skończy, czy mimo wszystko
ubiegałby się Pan o prezydenturę?
- Nie cierpię na chorobę władzy. Po wojnie byłem zmęczony, marzyłem o
odpoczynku tak jak cały naród czeczeński. Ale już wtedy zanosiło się na nową
wojnę. Z przerażeniem słuchałem wystąpień rozmaitych naszych polityków,
komendantów. Przerażała mnie ta euforia po zwycięstwie, żądza władzy. Te
wezwania do świętej wojny, wyzwalania Kaukazu, zawieszania zielonych sztandarów
islamu nad Kremlem! Widziałem już, że wszystko zmierza ku nowej wojnie. I
uznałem, że trzeba ją przynajmniej odwlec, dać ludziom czas na odpoczynek i
wylizanie ran. Byłem przekonany, że właśnie mnie uda się poradzić sobie z tym
zadaniem lepiej. Gdybym wtedy wiedział, że wojna wybuchnie już za trzy lata,
wystartowałbym tym bardziej. Ludzie zaufali mi i wybrali na przywódcę. Niestety,
wojnę udało się odwlec tylko na trzy lata.
Czy czuje się Pan winny?
- Winny? Nie wiem. Wojna, cierpienie, śmierć niewinnych ludzi, przyglądać się
temu wszystkiemu i nie móc nic zrobić... Ta bezsilność... Wiem, że jako
przywódca ponoszę jakąś odpowiedzialność za wszystko, co się zdarzyło. Może
jestem więc winien, może zawiodłem zaufanie rodaków. Nie zdołałem powstrzymać
zagłady mojego narodu. Ale zrobiłem naprawdę, co było w ludzkiej mocy.
A co dziś uważa Pan za swoje najważniejsze zadanie?
- Wygrać tę wojnę. Wywalczyć międzynarodowe gwarancje bezpieczeństwa -
niepodległość, którą uzna cały świat. A potem w sposób pokojowy ułożyć stosunki
z Rosją. To cel mojego życia.
Załóżmy, że wojna zakończy się ugodą i pokojem. Czy w takim razie
pozostanie Pan prezydentem do końca kadencji, czy też, czując się w jakimś
sensie odpowiedzialnym za wojnę, podda się Pan weryfikacji i zgodzi na
przedterminowe wybory?
- Moi rodacy powierzyli mi pięcioletni mandat zaufania. Pozostanę więc
prezydentem do końca 2001 roku. Nie ogłoszę dymisji ani żadnych wcześniejszych
wyborów. Tego właśnie pragną dziś Rosjanie. Bym zwątpił, złamał się,
zrezygnował. Ale to im się nie uda.
Co dla Pana znaczy słowo wolność?
- Wolność to prawo do życia po swojemu. Prawo do istnienia. Że nikt już nie
może nas bezkarnie mordować.
O czym marzy prezydent Maschadow, kiedy w tajnej kryjówce zamyka oczy
przed snem? I o czym marzy wtedy obywatel Maschadow?
- Zawsze uważałem, że my, Czeczeni, jesteśmy
takim samym narodem jak wszystkie inne. I że jak inni moglibyśmy żyć normalnie,
nie walczyć przez pokolenia. Marzę, żeby wreszcie mój naród był wolny.
Nie nęka Pana myśl, że lepiej byłoby w ogóle nie zajmować się polityką, tylko
przejść na pułkownikowską emeryturę, żyć sobie spokojnie na Litwie albo w daczy
pod Moskwą, po sąsiedzku z Pańskimi byłymi kolegami z Armii Radzieckiej?
- Jak mógłbym spokojnie żyć na emeryturze, gdy mój naród był barbarzyńsko
mordowany?
Był grudzień 1992 roku. Na Kaukazie dopalała się sprowokowana przez Rosjan
wojna między naszymi sąsiadami z Północnej Osetii i naszymi braćmi, Inguszami.
Moskwa była pewna, że Dudajew przybędzie na pomoc Inguszom i da okazję do
najazdu na Czeczenię. Byłem wtedy szefem sztabu
dywizji w Wilnie. Przesłużyłem w wojsku 23 lata, materialnie byłem
zabezpieczony, mogłem spokojnie dożywać starości. Kiedy jednak zrozumiałem,
jakie niebezpieczeństwo zagraża Czeczenii, po
rodzinnej naradzie postanowiliśmy rzucić wszystko i wracać do domu. Zgłosiłem
się na służbę do prezydenta Dudajewa. I nie żałuję.
Gdyby mógł Pan wrócić do najszczęśliwszego dnia w Pana życiu, w którym
momencie zatrzymałby Pan czas?
- Przez całe życie byłem żołnierzem i trudno mi nie myśleć jak żołnierz.
Decyzja o powrocie do kraju była chyba najlepszą decyzją w moim życiu. Żołnierz
po to przecież się szkoli, by gdy nadejdzie Ten Dzień, służyć swojemu krajowi.
Najszczęśliwszym chyba dniem był ten, gdy Dżochar polecił mi, bym objął
stanowisko szefa sztabu armii czeczeńskiej.
[-]


[podpis pod fot./rys.]
Asłan Maschadow (drugi z lewej) w czasie swojej wizyty w warszawskim
meczecie, październik 1998 r.

(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl


Wyszukiwarka