哪吢乽kjanienko Siergiej 03 Przezroczyste witra哪吥絜 (Nowela)


Aukjanienko Siergiej
PRZEZROCZYSTE WITRA呕E
A ja mam pewn膮 propozycj臋:
Pozamieniad wszystkie szyby na witra偶e,
Ujrzed w oknie nie swoje odbicie,
Lecz kolorowe obrazki i mira偶e.
Musz臋 tylko dodad ostrze偶enie:
Ostre od艂amki szk艂a mog膮 ci臋 zranid.
Jednak wynagrodzi to pi臋kne wra偶enie:
W ka偶dym oknie r贸偶nobarwne ekrany.
Ale widz臋, 偶e ogarnia ci臋 zw膮tpienie,
Ty fa艂sz tylko widzisz w idylli...
Niech na kt贸re艣 z nas sp艂ynie ol艣nienie,
Gdy mira偶e ju偶 przemienia si臋 w zwiewne mg艂y.
Konstantin Arbenin, zesp贸艂 Zimowje Zwieriej
0000
W dzieciostwie to by艂a moja ulubiona zabawa.
Puzzle jak puzzle, nic takiego. Uk艂ada si臋 obrazek z setek albo i tysi臋cy kawa艂eczk贸w
o r贸偶nych kszta艂tach.
Ale te puzzle by艂y przezroczyste. Cieniutki, mieni膮cy si臋 r贸偶nymi barwami plastik
jak zwiewna mg艂a, a gdy patrzy艂o si臋 przez niego na 偶ar贸wk臋, widad by艂o roz偶arzony
drucik.
Uk艂ada艂am te puzzle niemal p贸艂 roku.
Sama!
Teraz wiem, 偶e by艂y zbyt skomplikowane dla dzieci  pi臋d tysi臋cy kawa艂k贸w
przezroczystego plastiku. Malinowe i marmurkowe, czekoladowe i fioletowe, lazurowe i rude,
cytrynowe i purpurowe, marengo i szare jak kurz, w臋giel i karmin. Obrazek uk艂ada艂 si臋 opornie, jakby
ura偶ony tym, 偶e pracuje nad nim o艣mioletnia smarkula, z uporem garbi膮ca si臋 na pod艂odze w pokoju
dziecinnym. Surowo zabroni艂am rodzicom sprz膮tad w moim pokoju  mogliby zniszczyd powstaj膮cy
pod moimi d艂oomi 艣wiat. Ale mama i tak sprz膮ta艂a, gdy by艂am w szkole, starannie omijaj膮c puzzle.
Z t臋czowych kawa艂eczk贸w powstawa艂 mur.
Kamienny mur 艣redniowiecznego zamku, pokryty mchem, z wyszczerbionymi spoinami, z jaszczurk膮
w wapieniu, wygrzewaj膮c膮 si臋 w promieniach s艂ooca.
I witra偶owe okno. P贸艂przezroczyste, nierealne, za kt贸rym majaczy艂y niewyrazne
cienie ludzi. Kolorowe okno, a na nim rycerz w l艣ni膮cej zbroi pochyla艂 si臋 przed pi臋kn膮 dam膮 w bia艂ej
sukni. Puzzle jeszcze nie by艂y u艂o偶one, ale ja ju偶 mog艂am godzinami zachwycad si臋 rycerzem i jego
dam膮. Denerwowa艂o mnie, 偶e zbroja rycerza, na poz贸r l艣ni膮ca i wspania艂a, jest pogi臋ta, a
gdzieniegdzie nawet zachlapana b艂otem.
Zdumiewa艂o, 偶e na twarzy damy nie widad zachwytu i rado艣ci, tylko 偶al i smutek. Ale i tak patrz膮c na
puzzle, wymy艣la艂am histori臋 rycerza i ksi臋偶niczki (m艂oda dama mog艂a byd tylko ksi臋偶niczk膮!). W koocu
dosz艂am do wniosku, 偶e rycerz dopiero co wr贸ci艂 z jednej wyprawy i ju偶 rusza w nast臋pn膮. St膮d
zniszczona, ub艂ocona zbroja, st膮d smutek na twarzy ksi臋偶niczki.
R贸偶nokolorowe elementy znajdowa艂y swoje miejsca, jedyne i niepowtarzalne. Nad
rycerzem i ksi臋偶niczk膮 zap艂on臋艂a t臋cza. W jasnych, takich jak moje, w艂osach ksi臋偶niczki zamigota艂
grzebyk zdobiony szlachetnymi kamieniami.
Jaszczurka na murze zyska艂a przyjaci贸艂k臋.
Rodzice przestali si臋 pob艂a偶liwie u艣miechad, patrz膮c na moj膮 walk臋 z witra偶em.
Teraz i oni lubili podej艣d cichutko i popatrzed na kolorowe okno pojawiaj膮ce si臋
w szarym murze. Na pewno nieraz zauwa偶ali pasuj膮ce elementy wcze艣niej ode mnie, ale nigdy nie
podpowiadali  takie by艂y regu艂y.
Musia艂am to zrobid sama.
I wreszcie nadszed艂 dzieo, gdy zrozumia艂am  dzisiaj u艂o偶臋 puzzle do kooca. Zosta艂o jeszcze co
najmniej pi臋ddziesi膮t kawa艂k贸w, najtrudniejszych, niemal identycznych. Ale wiedzia艂am, 偶e jeszcze
dzi艣 zobacz臋 ca艂y obrazek.
Nie jad艂am obiadu, nie przysz艂am na kolacj臋, ale mama nie krzycza艂a, tylko
przynios艂a mi kanapki i herbat臋. Nawet nie zauwa偶y艂am, kiedy je zjad艂am.
Kawa艂eczek do kawa艂eczka. Kolorowa mozaika stworzy艂a kompletny wz贸r.
Zosta艂o ju偶 tylko jedno puste miejsce na ostatni kawa艂ek  nawet wiedzia艂am jaki.
Przezroczysty, z trzema wypustkami. Nie by艂 szczeg贸lnie wa偶ny  zwyk艂y przezroczysty
element mi臋dzy pochylon膮 g艂ow膮 rycerza a wyci膮gni臋t膮 d艂oni膮 ksi臋偶niczki. Si臋gn臋艂am do
pude艂ka, pr贸buj膮c znalezd brakuj膮cy kawa艂ek po omacku, nie odrywaj膮c wzroku od
obrazka.
Pude艂ko by艂o puste.
Wywr贸ci艂am pok贸j do g贸ry nogami, p艂aka艂am w ramionach ojca i na kolanach
mamy. Tata obiecywa艂, 偶e napisze list do firmy, kt贸ra wyprodukowa艂a puzzle, i 偶e na
pewno przy艣l膮 mi brakuj膮cy kawa艂ek. I jeszcze jedno pude艂ko puzzli w ramach
zado艣duczynienia.
Mama grzeba艂a w wiadrze ze 艣mieciami i wytrz膮sn臋艂a worek odkurzacza, chocia偶
wiedzia艂a, 偶e niczego tam nie znajdzie.
P贸znym wieczorem wr贸ci艂am do swojego pokoju, do prawie skooczonej uk艂adanki.
Gdyby kto艣 nie wiedzia艂 o zaginionym kawa艂ku, nie zauwa偶y艂by jego braku.
Ale ja zna艂am ju偶 teraz prawd膮. Wiedzia艂am, dlaczego ksi臋偶niczka jest smutna,
dlaczego rycerz z takim zm臋czeniem i bezradno艣ci膮 sk艂ania g艂ow臋. Ksi臋偶niczka nigdy nie
dotknie pochylonej g艂owy rycerza. Mi臋dzy nimi jest pustka.
Przykucn臋艂am, po艂o偶y艂am d艂onie na obrazku i rozsun臋艂am je.
Mury zamku p臋k艂y, jaszczurk臋 rozerwa艂o na p贸艂, rycerz rozpad艂 si臋 na l艣ni膮ce
kawa艂eczki zbroi, ksi臋偶niczka zmieni艂a w bia艂e strz臋py sukni.
Purpura, rdza, ochra, stare z艂oto, be偶...
T臋cza, kolorowa zamied, r贸偶nobarwny 艣nieg...
Gdy po raz pierwszy zobaczy艂am deep program, prze偶y艂am szok  tak bardzo
hipnotyczny kalejdoskop przypomina艂 stare puzzle, rozpadaj膮ce si臋 pod moimi r臋kami.
Ale wtedy deep programu jeszcze nie by艂o. Wynalezli go trzy lata p贸zniej.
0001
Przed drzwiami przystaj臋 na chwil臋, uwa偶nie studiuj臋 swoje odbicie. Niezbyt mi艂y to
widok... Z lustra spogl膮da na mnie skwaszona trzydziestolatka. Usta zaci艣ni臋te, wyraznie
zarysowany drugi podbr贸dek, ale figura raczej ko艣cista; w艂osy zebrane w marny koczek,
na ustach zbyt jaskrawa pomadka, za to cienie na powiekach w kolorze bagiennej zieleni.
Mysioszara sukienka, nogi mocne jak u ch艂opki i ciep艂e rajstopy. Nie wygl膮dam jak
ostatnia kuchta, ale seksapilu jest we mnie tyle, co w owsiance rozmazanej na talerzu.
Pstrykam swoje odbicie w nos i wyskakuj臋 z domu. Humor mi dopisuje, jestem
weso艂a i o偶ywiona.
Jak przyjemnie dzi艣 na 艣wiecie!
Po przelotnym deszczu powietrze jest czyste i 艣wie偶e, przeja艣ni艂o si臋 i teraz 艣wieci
s艂ooce. Ciep艂o, ale nie duszno. Na podw贸rku brzd膮ka na gitarze sympatyczny ch艂opak.
Aadnie brzd膮ka. Gdy przechodz臋 obok niego, podnosi g艂ow臋 i u艣miecha si臋.
Do wszystkich si臋 u艣miecha. To taki program  po艂膮czenie biura informacji,
automatu muzycznego i stra偶nika. Ka偶dy szanuj膮cy si臋 dom w Deeptown ma co艣 takiego.
Albo bawi膮 si臋 na podw贸rku nieprawdopodobnie grzeczne, rozczulaj膮ce dzieci, albo
siedzi na 艂awce schludna staruszka, albo tkwi przy sztalugach d艂ugow艂osy malarz
o marzycielskim spojrzeniu. U nas jest gitarzysta.
 Cze艣d  m贸wi臋 do niego.
Czasami ch艂opak odpowiada, ale dzisiaj ogranicza si臋 do skinienia g艂ow膮. Id臋 dalej.
Mog艂abym wezwad taks贸wk臋, ale to niedaleko, wol臋 si臋 przej艣d. Przy okazji spr贸buj臋 si臋
skoncentrowad przed czekaj膮c膮 mnie rozmow膮.
Bo tak naprawd臋 strasznie si臋 denerwuj臋.
Deeptown by艂 dla mnie zawsze miejscem rozrywki  od czasu, gdy w wieku
dwunastu lat wesz艂am do G艂臋bi, wtedy jeszcze z komputera taty i bez kombinezonu.
Potem mia艂am ju偶 swojego kompa, sw贸j kombinezon, chocia偶 na razie  nastoletni , bez
pewnych funkcji... W ca艂owaniu to nie przeszkadza艂o.
Kr膮偶y艂am po wirtualno艣ci jak oparzona, wkr臋ca艂am si臋 to w jedno, to w drugie
towarzystwo, przyjazni艂am si臋 i k艂贸ci艂am, brawurowo pi艂am wirtualnego szampana, kilka
razy wirtualnie wychodzi艂am za m膮偶 i rozwodzi艂am si臋. W G艂臋bi by艂y najlepsze koncerty
 na gigantycznych arenach, nad kt贸rymi kr膮偶y艂y kolorowe chmury, a nierealnie jasne
gwiazdy migota艂y w takt muzyki. W G艂臋bi mog艂am obejrzed najnowszy film na d艂ugo
przed premier膮, w ekskluzywnych pirackich kinach. W G艂臋bi mog艂am podr贸偶owad 
w ka偶dym kraju, w ka偶dym mie艣cie znajdzie si臋 cz艂owiek, kt贸ry tworzy wirtualn膮 kopi臋
ulubionych krajobraz贸w.
Oczywi艣cie, byli r贸wnie偶 ludzie, dla kt贸rych wirtualno艣d stanowi艂a miejsce pracy.
Programi艣ci, kt贸rzy ju偶 nie potrzebowali biur, ca艂a masa projektant贸w, grafik贸w,
ksi臋gowych, in偶ynier贸w. Wyk艂adowcy ucz膮cy student贸w z ca艂ego 艣wiata, konsultuj膮cy
si臋 ze sob膮 lekarze. I tajemniczy nurkowie  je艣li tylko istniej膮 naprawd臋.
Ale ja nie mia艂am najmniejszej ochoty zajmowad si臋 programowaniem czy
ksi臋gowo艣ci膮, nawet uczyd wola艂am si臋 po staremu i po liceum posz艂am na realny
wydzia艂 prawa, solidny i staromodny.
Ale G艂臋bia ros艂a. Zacz臋艂o brakowad niepisanych praw, ros艂o zapotrzebowanie na
kodeksy.
I na prawnik贸w.
Skr臋cam z ludnej ulicy, pokonuj臋 maleoki skwer z zapomnian膮, wyschni臋t膮 fontann膮
po艣rodku. Tak tu pusto, jakby ludzie usi艂owali omijad to miejsce szerokim 艂ukiem.
Nic dziwnego. Wi臋zienia, nawet wirtualne, nigdy nie cieszy艂y si臋 popularno艣ci膮.
Szary budynek za skwerem, otoczony wysokim murem ze spiral膮 drutu kolczastego
na g贸rze, to wirtualne wi臋zienie rosyjskiego sektora Deeptown. Kto powiedzia艂, 偶e
odstajemy od kraj贸w rozwini臋tych? Pewnie w niekt贸rych dziedzinach rzeczywi艣cie tak
jest, ale nasz system penitencjarny zawsze szybko reagowa艂 na nowinki.
Podchodz臋 do jedynych drzwi w murze, w膮skiego metalowego skrzyd艂a z maleokim
okienkiem-wizjerem, i naciskam guzik dzwonka.
S艂ychad metaliczny szcz臋k, okienko si臋 otwiera i widz臋 patrz膮cego na mnie ponuro
krzepkiego ch艂opaka; gruba szyja rozpycha niebieski ko艂nierz munduru. Nic nie m贸wi,
czeka. Bez s艂owa podaj臋 przez okienko swoje dokumenty. Wartownik znika i teraz ja
cierpliwie czekam.
Jak d艂ugo mo偶e trwad sprawdzenie w G艂臋bi czyjej艣 to偶samo艣ci?
Chyba kr贸tko. Znacznie d艂u偶ej trwa pospieszne powiadamianie zwierzchnictwa.
Nie oburzam si臋, czekam. Poprawiam w艂osy  jakby mojemu szczurzemu ogonkowi
mog艂o co艣 zaszkodzid. Sama pewnie przypominam szczura  z艂ego, bitego i zaszczutego,
kt贸ry przywyk艂 patrzed na 艣wiat bez g艂upich iluzji.
To nic, tak musi byd.
Drzwi otwieraj膮 si臋 z 艂oskotem. Wartownik salutuje i jakby speszony odsuwa si臋 na
bok, puszczaj膮c mnie przodem.
Za drzwiami zamiast wi臋ziennego podw贸rka jest ciemny korytarz.
Jego 艣ciany maj膮 pewnie z pi臋d metr贸w grubo艣ci, i raczej nie zosta艂o to zrobione na
pokaz. Gdy id臋, stukaj膮c obcasami po chropowatej, betonowej pod艂odze, do mojego
komputera szybko 艂aduj膮 si臋 wi臋zienne wn臋trza. Kolejne korytarze, pokoje stra偶nik贸w
i personelu...
Korytarz kooczy si臋 drzwiami. Wartownik wyci膮ga r臋k臋, pr贸buj膮c otworzyd przede
mn膮 drzwi, ale jestem szybsza.
Wychodzimy na wi臋zienne podw贸rko.
Boisko i placyk do spacer贸w. Zadbane klomby wzd艂u偶 艣cie偶ki.
Nigdy nie widzia艂am w Rosji takich wi臋zieo, skopiowano to pewnie
z amerykaoskich, i to najnowszych. Resocjalizacja w takim wi臋zieniu to chyba czysta
przyjemno艣d.
Stra偶nik delikatnie chrz膮ka, rzucam mu drwi膮ce spojrzenie. Nie przypuszczam, 偶eby
to by艂 prawdziwy funkcjonariusz wojsk wewn臋trznych, kt贸ry widzia艂 prawdziwe
wi臋zienia. Tutaj, w wirtualnym 艣wiecie, cechy fizyczne s膮 najmniej wa偶ne.
 Ju偶 id臋  rzucam.  Zawsze tu tak pusto?
M贸j serdeczny ton bynajmniej nie uspokaja wartownika. Widocznie komu艣, kto ma
zaci艣ni臋te wargi i wiecznie zmarszczone czo艂o, serdeczno艣d wydaje si臋 kpin膮.
 Nie... nie zawsze, pani inspektor.
 Nic, nic...  m贸wi臋, a ton mojego g艂osu zdradza podejrzliwo艣d.
Wchodzimy do wi臋zienia na pi臋tro administracji. Jedynie kraty w oknach
przypominaj膮 o surowej prozie 偶ycia. Przechodz膮c obok jednego z okien, przesuwam po
szkle koniuszkami palc贸w, tak 偶eby odrobina lakieru z paznokci zosta艂a na szybie.
Stra偶nik niczego nie dostrzega.
Niewiele os贸b tu pracuje  widz臋 kobiety w mundurach i m艂odego cz艂owieka
w brudnawym bia艂ym fartuchu. M臋偶czyzna patrzy na mnie przeci膮gle, jakby si臋
zastanawia艂, czy zawrzed znajomo艣d, czy lepiej ukryd si臋 za najbli偶szymi drzwiami.
Rozs膮dek bierze g贸r臋 i ch艂opiec chowa si臋 za drzwiami z napisem Pok贸j kontroli.
W prawdziwym wi臋zieniu by艂yby tam monitory obserwacji wewn臋trznej, mo偶e tutaj
jest tak samo. Zaciekawiona, tu偶 obok drzwi mocniej stukam obcasem w pod艂og臋.
Stra偶nik si臋 odwraca, a ja udaj臋, 偶e si臋 potkn臋艂am.
Maleokiego termita, kt贸ry wysun膮艂 si臋 z obcasa i teraz pe艂znie w stron臋 drzwi, nie
spos贸b zobaczyd go艂ym okiem.
W koocu docieramy do gabinetu naczelnika wi臋zienia. Przed drzwiami wartownik
przystaje, pozostawiaj膮c mi inicjatyw臋.
Pukam w mi臋kkie syntetyczne obicie, przywo艂uj膮ce wspomnienie tych
niezapomnianych dni, gdy drzwi wej艣ciowe do mieszkao robiono z dykty i dermy, a nie
ze stali. Wchodz臋, nie czekaj膮c na zaproszenie.
Przerwa  prawie niewyczuwalna, ale jednak. Drzwi otwieraj膮 si臋 zbyt wolno, jakby
pokonywa艂y oporn膮 spr臋偶yn臋. Kolejny serwer, mo偶e nawet zamkni臋ty odcinek serwera
wi臋ziennego... Trzeba b臋dzie to sprawdzid. Ale teraz wyrzucam z g艂owy zb臋dne my艣li
i u艣miecham si臋 sucho do naczelnika.
 Dzieo dobry.
Naczelnik ma prawie dwa metry wzrostu, szczer膮 twarz i szerokie bary, mundur le偶y
na nim jak szyty na miar臋, pagony groznie b艂yskaj膮 gwiazdkami podpu艂kownika.
W wirtualnym 艣wiecie ca艂kiem 艂atwo o taki wygl膮d.
 Poprosz臋 o pani dokumenty.
W milczeniu podaj臋 mu legitymacj臋, polecenie z zarz膮du nadzoru, za艣wiadczenie
o delegacji. Co za wspania艂y biurokratyczny wymys艂 podr贸偶 s艂u偶bowa do wirtualno艣ci.
Mo偶e w艂a艣nie dlatego wi臋kszo艣d organizacji paostwowych mie艣ci si臋 na  niezale偶nych ,
mi臋dzynarodowych serwerach? Znacznie przyjemniej, gdy wysy艂aj膮 ci臋 w delegacj臋 do
Panamy czy Burundi ni偶 do banalnego Zwienigorodu.
Szkoda, 偶e wirtualne wi臋zienie umie艣cili na serwerze MWD...
Gdy podpu艂kownik przegl膮da moje dokumenty, ja z ciekawo艣ci膮 rozgl膮dam si臋 po
jego gabinecie. Nie ma tu nic ciekawego, ale mo偶e si臋 przydad najmniejszy szczeg贸艂...
 Prosz臋 usi膮艣d... Karino Pietrowna.
Aagodnieje w oczach, pewnie zerkn膮艂 na dat臋 urodzenia.
 Po raz pierwszy z inspekcj膮, Karino Pietrowna?
Kiwam g艂ow膮 i ze szczero艣ci膮 kompletnej idiotki dodaj臋:
 Z wirtualn膮... tak.
 Arkadij Tomilin. Po prostu Arkadij.  艢ciskam mocn膮 d艂oo.
Ma przyjemny, serdeczny u艣cisk.  Szczerze m贸wi膮c, pocz膮tkowo si臋 zje偶y艂em...
Szczero艣d za szczero艣d.
 Wirtualne zak艂ady karne s膮 rzecz膮 now膮, ludzie nie zd膮偶yli si臋 jeszcze z nimi
oswoid.  Podpu艂kownik swobodnym gestem posy艂a moje dokumenty na biurko.  Je艣li
zatem inspekcj臋 przeprowadza cz艂owiek starej daty, z dawnymi przyzwyczajeniami,
kt贸ry o G艂臋bi ma jedynie og贸lne poj臋cie... Pali pani, Karino Pietrowna? A ja mog臋
zapalid?
 Prosz臋  pozwalam.  Mo偶e mi pan m贸wid po prostu Karina.
Podpu艂kownik zapala niedrogiego papierosa XXI wiek, kt贸re w G艂臋bi s膮 rozdawane
za darmo. Albo demonstruje swoj膮 prostot臋, albo rozs膮dnie nie chce si臋 przyzwyczajad
do drogich papieros贸w w realnym 艣wiecie te偶 czasem chce si臋 zapalid...
 Jest pani zorientowana w kwestii wirtualnych wi臋zieo?
Kolejny gest. Nikt nie lubi nazywad miejsca swojej pracy wi臋zieniem. R贸偶ne twory
j臋zykowe w rodzaju  zak艂ad karny ciesz膮 si臋 wi臋ksz膮 popularno艣ci膮.
 Tylko w og贸lnym zarysie  m贸wi臋 po zastanowieniu.
 W takim razie zacznijmy od wprowadzenia... Karino, czy Piotr Abramowicz
jeszcze wyk艂ada?
 Tak.
 Nie widzia艂em go ze sto lat... Pierwsze kroki w tym kierunku zrobili Amerykanie;
my, jak zwykle, ci膮gniemy si臋 w ogonie. Wszyscy zdaj膮 sobie spraw臋, 偶e zak艂ady karne
przewa偶nie nie s艂u偶膮 swojemu celowi. Nie resocjalizuj膮 cz艂owieka, kt贸ry z艂ama艂 prawo,
przeciwnie, czyni膮 go jeszcze gorszym, pozwalaj膮 wej艣d g艂臋biej w 艣rodowisko
kryminalne... Powstaje b艂臋dne ko艂o, i w ten spos贸b sami przygotowujemy sobie nowy
kontyngent wi臋zni贸w. A przecie偶 historia zna wiele przyk艂ad贸w pomy艣lnej reedukacji
przest臋pc贸w. Czym jest taka Australia, je艣li si臋 nad tym zastanowid? Dawna kolonia
karna. Wysy艂ano tam kator偶nik贸w, umieszczaj膮c ich w takich warunkach, 偶e uczciwa,
rzetelna praca stawa艂a si臋 warunkiem prze偶ycia, no i osi膮gano wstrz膮saj膮ce efekty.
Kator偶nicy stworzyli w艂asne spo艂eczeostwo, resocjalizowali si臋, liczba ludno艣ci ros艂a...
Mam ochot臋 wspomnied o kr贸likach, kt贸re r贸wnie偶 wysy艂ano do Australii, ale milcz臋
i kiwam g艂ow膮.
 Celem idealnego wi臋zienia jest stworzenie cz艂owiekowi warunk贸w do
u艣wiadomienia sobie ci臋偶aru w艂asnego przest臋pstwa. Do osi膮gni臋cia katharsis,
prawdziwej skruchy. W takim wypadku niezb臋dne jest indywidualne podej艣cie do
przest臋pcy. Jeden potrzebuje tylko pojedynczej celi i Biblii pod r臋k膮, drugi kontaktu
z ludzmi, trzeciego nale偶y po prostu nauczyd czytad i pisad, a tak偶e dad mu jakikolwiek
zaw贸d. W zwyk艂ym zak艂adzie taka r贸偶norodno艣d nie jest mo偶liwa. I na tym w艂a艣nie
polega sens wirtualnych wi臋zieo. Wykwalifikowani pedagodzy i psychologowie
okre艣laj膮, jak najlepiej wprowadzid przest臋pc臋 na drog臋 poprawy i cz艂owiek dostaje
dok艂adnie takie wi臋zienie, jakiego potrzebuje. Bezludn膮 wysp臋, ma艂膮 wsp贸lnot臋 wysoko
w g贸rach, w razie potrzeby nawet cel臋 wi臋zienn膮, ale czyst膮, such膮, ciep艂膮... Dodajemy
te偶 sta艂e elementy psychodramy, ca艂e spektakle, w kt贸rych wi臋zniowie mimo woli bior膮
udzia艂, jednocze艣nie wkraczaj膮c na drog臋 poprawy...
Podpu艂kownik wstaje i zaczyna chodzid po gabinecie. Wodz臋 za nim oczami niczym
porcelanowy Chioczyk.
 Dzia艂amy ju偶 drugi rok. Mamy ponad dwustu podopiecznych... Wszyscy
dobrowolnie wybrali zamkni臋cie w wirtualno艣ci.
S膮 tu najr贸偶niejsi ludzie: od haker贸w i dystrybutor贸w program贸w pirackich po
zab贸jc贸w i gwa艂cicieli. W rzeczywistym 艣wiecie ich cia艂a znajduj膮 si臋
w podmoskiewskim wi臋zieniu... czy raczej lazarecie. Zakupili艣my specjalne urz膮dzenia,
tak zwane deep box, kontenery G艂臋bi. Cz艂owiek umieszczony w takim kontenerze mo偶e
przebywad w wirtualnym 艣wiecie ca艂ymi miesi膮cami, nawet latami.
Powie pani, 偶e to droga zabawa? Nie da si臋 ukryd, ale dzienny koszt utrzymania
wi臋znia w zwyk艂ym zak艂adzie r贸wnie偶 nie jest ma艂y.
Poza tym, w efekcie otrzymamy ludzi uczciwych, kt贸rzy u艣wiadomili sobie swoj膮
win臋, a to w艂a艣nie jest naszym celem. Nie kara za zbrodni臋, bo przest臋pstwo ju偶 zosta艂o
pope艂nione, lecz zapobie偶enie nowym przest臋pstwom, zwr贸cenie spo艂eczeostwu
zdrowego, przestrzegaj膮cego prawa obywatela...
Wiem o tym wszystkim. Przemowa podpu艂kownika do m艂odziutkiej pani inspektor,
kt贸ra pierwszy raz przyby艂a na wizytacj臋 wirtualnego wi臋zienia, jest ze wszech miar
s艂uszna.
Tylko dlaczego paoscy podopieczni mog膮 swobodnie opuszczad to wspania艂e
wi臋zienie i paradowad po ulicach Deeptown, panie pu艂kowniku? A mo偶e nawet nie
podejrzewa pan tego, Arkadiju Tomilinie, oficerze o d艂ugiej i efektownej karierze?
Chc臋 zadad to pytanie i zadam je. Ale nie teraz. Potem.
A na razie s艂ucham  o wspania艂ych systemach bezpieczeostwa, o ochronie przed
przenikni臋ciami na serwer, o psychologach, lekarzach, o m艂odym personelu
z nieza艣mieconymi umys艂ami, o tym, jak wzruszaj膮ce listy pisz膮 wi臋zniowie do swoich
bliskich.
0010
Herbat臋 przynosi nam surowa kobieta w mundurze  nie wygl膮da na sekretark臋,
zreszt膮 pan naczelnik nie ma sekretariatu. Pewnie pracuje w kobiecym bloku wi臋zienia.
 To dobra herbata  m贸wi podpu艂kownik. Wsypuje trzy 艂y偶eczki cukru, miesza
i dodaje:  Z Krasnodaru. U偶ywamy wirtualnych wzorc贸w wy艂膮cznie rosyjskich
produkt贸w.
Te偶 mi pow贸d do dumy!
Wirtualny patriotyzm nawet nie jest 艣mieszny. Przecie偶 wystarczy chod raz
wykosztowad si臋 na prawdziw膮 herbat臋, na te s艂ynne trzy Ustki zerwane r臋cznie
z samego wierzcho艂ka! Oczywi艣cie, je艣li jeste艣 oligarch膮 z tych, co to ich nie dobili na
pocz膮tku wieku, mo偶esz pid herbat臋 po trzy dolary za gram nawet codziennie. Ale na
jedn膮 ceremoni臋 picia herbaty stad ka偶dego, dzi臋ki czemu cz艂owiek mo偶e si臋 potem
rozkoszowad prawdziw膮 herbat膮 podczas ka偶dej wizyty w G艂臋bi.
Zostawiam te my艣li dla siebie i pij臋 pos艂usznie. Nie wiem, jak smakuje naczelnikowi
wi臋zienia, ale dla mnie to m臋tny, cuchn膮cy p艂yn z p艂ywaj膮cymi na wierzchu flisami. Do
takiej herbaty faktycznie trzeba u偶yd cukru, wprawiaj膮c w os艂upienie prawdziwych
smakoszy tego napoju.
 Zacznie pani od sprawozdawczo艣ci?  pyta pu艂kownik mimochodem.
 Chyba tak...  Udaj臋, 偶e si臋 zastanawiam.  Albo raczej od sprawdzenia warunk贸w
pobytu.
Naczelnik kiwa g艂ow膮. Albo rzeczywi艣cie mu wszystko jedno, albo tak 艣wietnie
udaje.
 Mam ze sob膮 kilka skaner贸w  dodaj膮.  Panuje opinia, 偶e wirtualne wi臋zienie jest
niewystarczaj膮co chronione przed ucieczk膮...
艢miech Arkadija jest absolutnie szczery.
 Ucieczka? Dok膮d, Karino? Och, te dinozaury sprawiedliwo艣ci... Wszyscy nasi
podopieczni 艣pi膮 mocnym snem za wysokim ogrodzeniem. Wok贸艂 nich jest tylko
wirtualno艣d!
 Tak  mamrocz臋  ale je艣li mordercom i gwa艂cicielom uda si臋 rozbiec po
Deeptown...
 Za艂贸偶my!  Pu艂kownik got贸w jest wyj艣d mi naprzeciw.  Wi臋c jak to by艂o? 呕膮dny
krwi psychopata Wasia Pupkin zdo艂a艂 zbiec z wirtualnego wi臋zienia...
Biedny Wasilij Pupkin, autor podr臋cznika do arytmetyki dla szk贸艂 parafialnych! Nie
wiedzia艂, jak okrutnie rozprawi膮 si臋 z nim uczniowie, udr臋czeni zadaniami o basenie
i poci膮gach! Nie mia艂 poj臋cia, 偶e jego nazwisko stanie si臋 czym艣 w rodzaju symbolu.
 I co zrobi nasz psychopata w 艣wiecie wirtualnym?  pyta Tomilin.  Co, Karino?
 Pope艂ni morderstwo  sugeruj臋.
 Wirtualne?
 A broo trzeciej generacji? Zabijaj膮ca ludzi z Deeptown?
Widz臋, 偶e Tomilin przestaje mied o mnie dobr膮 opini臋. Trudno.
 To prawda, dwa lata temu kr膮偶y艂y podobne plotki  przyznaje.  Opowiadano
rozmaite historie, 偶e jaki艣 haker zgin膮艂 od wirtualnej kuli i tak dalej... Prosz臋 mi wierzyd,
narobiono tyle szumu, 偶e w koocu wszcz臋to oficjalne 艣ledztwo. Owszem, usi艂owano
skonstruowad broo trzeciej generacji, ale pr贸by nie zosta艂y uwieoczone sukcesem.
Powa偶ni ludzie ju偶 dawno zarzucili t臋 spraw臋... jedynie okre艣lone s艂u偶by nadal ci膮gn膮 na
to pieni膮dze od swoich rz膮d贸w.
 A przemoc seksualna?  Nie daj臋 za wygran膮.  To ju偶 jest mo偶liwe
w wirtualno艣ci!
Tu ju偶 pu艂kownik nie ma si臋 czym wykr臋cid, porzuca ironiczny ton.
 Tyle 偶e ucieczka z wi臋zienia jest niemo偶liwa. Prosz臋, niech pani sama sprawdzi...
Pierwszy u艣cisn臋 pani d艂oo, je艣li udowodni pani co艣 innego.
Chyba wychodz臋 z roli. Porucznik Karina, dumna ze swojej misji, nie powinna
popijad herbatki, nawet z Krasnodaru, i s艂uchad kawa艂贸w z brod膮.
 Bierzmy si臋 do pracy.  Odsuwam fili偶ank臋. Ca艂kiem 艂adna: czarno-z艂ote r贸偶e na
cienkiej porcelanie. Te偶 pewnie krajowa.
 Prosz臋 i艣d za mn膮.  G艂os Tomilina brzmi surowo.
Idziemy do艣d d艂ugo. Mijamy co najmniej trzy kraty, serwer gate, zanurzaj膮ce nas
coraz g艂臋biej w wi臋zienn膮 sied. Demonstracyjnie wodz臋 wok贸艂 siebie skanerem  ca艂kiem
sprawnym i do艣d pewnym przyrz膮dem. Czysto. 呕adnych  podkop贸w . Hrabia Monte
Christo na pr贸偶no zmarnowa艂by tu swoje m艂ode lata.
Korpus wi臋zienia jest zbudowany na mod艂臋 amerykaosk膮. Wielkie, przestronne
pomieszczenie, co艣 jak trzypi臋trowa galeria, tylko zamiast sklep贸w zakratowane klatki.
Niespodzianki zaczynaj膮 si臋, gdy podchodzimy do pierwszej celi.
Jest pusta.
 Podopieczny przebywa w swojej przestrzeni  wyja艣nia Tomilin.  Widzi pani
drzwi?
Rzeczywi艣cie istnieje pewien szczeg贸艂, r贸偶ni膮cy t臋 cel臋 od zwyk艂ego wi臋ziennego
wn臋trza. Pomi臋dzy l艣ni膮cym sedesem a twardym, odchylanym 艂贸偶kiem widz臋 drzwi,
zas艂oni臋te szczelnie szar膮 tkanin膮.
 To w艂a艣nie jest ta  wewn臋trzna Mongolia ?  Pozwalam sobie u偶yd tego
sformu艂owania. W koocu pracowita pani inspektor mo偶e znad 偶argon wi臋zienny.
 Tak  odpowiada z lekkim zdumieniem Tomilin.  Sier偶ancie!
Jeden ze stra偶nik贸w, do tej pory krocz膮cy za nami w milczeniu, pobrz臋kuj膮c
kluczami, otwiera cel臋. Wchodz臋 za Tomilinem.
 Nie trzeba  pu艂kownik powstrzymuje sier偶anta, kt贸ry ju偶 podszed艂 do zas艂ony. 
A wi臋c, Karino Pietrowna, ca艂y nasz stan osobowy ma prawo do tego, by w 艣wiecie
wirtualnym odsiadywad kar臋 w zwyk艂y spos贸b. Wi臋zieo mo偶e siedzied w celi, mo偶e
pracowad w warsztatach, chodzid do biblioteki, modlid si臋 w 艣wi膮tyni... udost臋pniamy
us艂ugi duchownych pi臋ciu najpopularniejszych wyznao. Jest jednak pewna zasadnicza
r贸偶nica mi臋dzy naszym wi臋zieniem a zwyk艂ym zak艂adem karnym.
Ot贸偶 ka偶dy wi臋zieo
ma swoj膮 autonomiczn膮 przestrzeo, zwan膮 nieoficjalnie wewn臋trzn膮 Mongoli膮.
Przestrzeo, tworzona przez wykwalifikowanych specjalist贸w, dla ka偶dego przest臋pcy jest
inna. Odwiedzanie wew... autonomicznej przestrzeni czy te偶 strefy katharsis, bo taki jest
oficjalny termin, ma si臋 przyczynid do resocjalizacji przest臋pcy. Nale偶y zauwa偶yd, 偶e
wypadki rezygnacji z terapii s膮 szalenie rzadkie. Pozwoli pani...
 Czy to nie jest zbyt... ryzykowne?  pytam.
Tomilin zmienia si臋 na twarzy.
 Cz艂owiek w strefie katharsis znajduje si臋 pod ci膮g艂膮 obserwacj膮. Oni zdaj膮 sobie
spraw臋, 偶e stra偶nik mo偶e w ka偶dej chwili przerwad seans. Chodzmy Mo偶e Tomilin
zaczyna艂 od s艂u偶by posterunkowo-patrolowej?
Ja te偶 odchylam zas艂on臋 i wchodz臋 do strefy cudzego katharsis.
Do czyjej艣  wewn臋trznej Mongolii .
Kt贸ra naprawd臋 przypomina mongolski step.
Nie, nigdy nie by艂am w Mongolii, nawet w G艂臋bi. Ale tak w艂a艣nie j膮 sobie
wyobra偶am: bezkresna r贸wnina a偶 po horyzont, kamienista, sp臋kana ziemia, trawy
wysuszone ostrym s艂oocem, wiatr nios膮cy py艂, bezchmurne niebo. I bardzo gor膮co.
 Ciii...  Tomilin uprzedza moje pytanie.  Jest tam.
Rzeczywi艣cie, sto metr贸w od wej艣cia, czyli zawieszonej w powietrzu szarej p艂achty,
siedzi w kucki jaki艣 cz艂owiek. Podchodzimy bli偶ej. Cz艂owiek okazuje si臋 chudym
m臋偶czyzn膮 o rzadkich w艂osach i niezdrowej, bladej cerze.
Przed nim na ziemi siedzi ma艂y rudy lisek.
Mo偶na by pomy艣led, 偶e obaj medytuj膮, patrz膮c na siebie. Ale w odr贸偶nieniu od
cz艂owieka lisek nas widzi i gdy podchodzimy zbyt blisko, odwraca si臋 i rzuca do
ucieczki.
Cz艂owiek wydaje okrzyk rozczarowania i dopiero potem si臋 odwraca.
Twarz ma bardzo zwyczajn膮. Z tak膮 twarz膮 trudno um贸wid si臋 z dziewczyn膮 na
randk臋  nie wyr贸偶nia si臋 z t艂umu.
 Wi臋zieo Gienadij Kazakow, skazany przez rejonowy s膮d miasta...  M臋偶czyzna
zrywa si臋, zak艂ada r臋ce za g艂ow臋 i zaczyna deklamowad wykut膮 na pami臋d formu艂k臋.
Wiem, 偶e dosta艂 wyrok za morderstwo z premedytacj膮 przy wielu okoliczno艣ciach
obci膮偶aj膮cych.
 Jestem inspektorem zarz膮du do spraw nadzoru nad zak艂adami karnymi  m贸wi臋. 
Czy ma pan skargi na warunki pobytu?
 Nie mam 偶adnych skarg  m贸wi szybko.
W jego spojrzeniu nie ma strachu czy chodby z艂o艣ci na stra偶nik贸w. Jest tylko
rozdra偶nienie, najprawdziwsze rozdra偶nienie cz艂owieka, kt贸rego oderwano od bardzo
wa偶nych zaj臋d dla jakiego艣 g艂upstwa. Niczego wi臋cej w tym wzroku nie ma.
 Chodzmy  m贸wi臋 do Tomilina.
Zostawiamy Kazakowa w jego  wewn臋trznej Mongolii . Podpu艂kownik zaczyna
m贸wid, gdy tylko wchodzimy do zwyk艂ej celi:
 To jeden z prostszych, ale moim zdaniem do艣d wyszukany wariant strefy katharsis.
Wi臋zieo wychodzi na pustyni臋, kt贸ra wydaje si臋 bezkresna, ale jest zamkni臋ta; gdyby
pr贸bowa艂 uciec, wr贸ci do punktu wyj艣cia. Na pustyni mieszka jeden jedyny lisek, kt贸rego
mo偶na oswoid cierpliwo艣ci膮 i 艂agodno艣ci膮. W ci膮gu ostatniego roku nasz podopieczny
osi膮gn膮艂 nie najgorsze efekty.
 Bardzo wzruszaj膮ce.  Krzywi膮 si臋 i tupi臋, obstukuj膮c pantofle z drobnego suchego
piasku.  Chocia偶 wi臋zieo Kazakow nie przypomina Ma艂ego Ksi臋cia. A co b臋dzie
potem?
 Gdy ju偶 oswoi liska, b臋dzie m贸g艂 przynie艣d go do celi.
Zwierz膮tko da si臋 zupe艂nie udomowid, b臋dzie spad w jego nogach, biegad mi臋dzy celami nosz膮c
grypsy... nawet zacznie troch臋 rozumied ludzk膮 mow臋.  Tomilin wygl膮da na niezadowolonego,
Ale opowiada z pasj膮.
 A potem?
 Jest pani bardzo domy艣lna, Karino. Potem lisek umrze. Kazakow znajdzie go na
pustyni, trzy dni po tym, jak lisek przestanie przychodzid do celi. I trudno b臋dzie
zrozumied, czy zwierz膮tko umar艂o 艣mierci膮 naturaln膮, czy zosta艂o przez kogo艣 zabite.
Przystaj臋. Mo偶e to wina sugestywnego g艂osu naczelnika, a mo偶e jestem pod
wra偶eniem niedawnej sceny, ale widz臋 to wszystko bardzo wyraznie. Cz艂owiek kl臋cz膮cy
nad nieruchomym cia艂kiem zwierz膮tka. Krzyk, rozpaczliwy i beznadziejny. Palce
skrobi膮ce wyschni臋t膮 ziemi臋. I puste oczy, w kt贸rych nie ma ju偶 nic.
Widocznie zdradza mnie twarz.
 To narysowany lisek  m贸wi z naciskiem pu艂kownik.  Zwyk艂y program  domowy
pupilek ze spowolnionym instynktem oswajania. Nie warto go 偶a艂owad.  Waha si臋
przez chwil臋, w koocu dodaje:  A ju偶 tym bardziej nie nale偶y litowad si臋 nad
cz艂owiekiem, kt贸ry w bestialski spos贸b zabi艂 w艂asn膮 偶on臋. Prze偶yty szok zmusi go do
u艣wiadomienia sobie, czym jest b贸l straty.
Mam na koocu j臋zyka sceptyczne pytania, ale w koocu moje zadanie nie polega na
ja艂owych dyskusjach. Kiwam wi臋c g艂ow膮, obracam wok贸艂 skanerem, ze szczeg贸ln膮
uwag膮 badaj膮c zakratowane okno. Tomilina wyraznie to bawi, ale stara si臋 nie
u艣miechad.
Jestem mu za to wdzi臋czna.
Przechodzimy do trzech kolejnych cel. W jednej wi臋zieo 艣pi, wi臋c prosz臋
pu艂kownika, 偶eby go nie budzi艂; mieszkaocy dw贸ch nast臋pnych s膮 w swoich strefach
katharsis. Pierwsza to miasto, gdzie nie ma 偶ywego ducha, ale ci膮gle pojawiaj膮 si臋 艣lady
czyjej艣 obecno艣ci. Domy艣lam si臋, 偶e miasto przeznaczono dla jeszcze jednego zab贸jcy.
Druga strefa podejrzanie przypomina symulatory wy艣cig贸w samochodowych. Tutaj
siedzi kierowca, kt贸ry po pijanemu spowodowa艂 wypadek, rani膮c kilka os贸b. Czyja
wiem... Mam wra偶enie, 偶e weso艂y w膮saty m臋偶czyzna po prostu usi艂uje nie wyj艣d
z wprawy.
Zreszt膮 zosta艂o mu ju偶 tylko p贸艂 roku. Nie s膮dz臋, 偶eby zdecydowa艂 si臋 uciec, nawet
gdyby jego pot臋偶ny kamaz przebi艂 narysowane ogrodzenie i wyjecha艂 na ulice Deeptown.
 Dalej s膮 wi臋zniowie, kt贸rzy pope艂nili przest臋pstwa gospodarcze  m贸wi
podpu艂kownik.  Chce ich pani poznad?
Mo偶na by pomy艣led, 偶e interesuj膮 mnie wy艂膮cznie mordercy i gwa艂ciciele.
 Oczywi艣cie.
 W艂amania na serwery, kradzie偶e informacji stanowi膮cych tajemnic臋 handlow膮... po
prostu haker  przedstawia pu艂kownik nieobecnego mieszkaoca celi.  Wejdziemy do
strefy katharsis?
 Zajrzyjmy  m贸wi臋, usi艂uj膮c nie okazad podniecenia.
Na ekranie detektora nadal p艂onie zielone 艣wiate艂ko  oznacza, 偶e jest czysto. Ale
艣wiate艂ko nie odgrywa 偶adnej roli, jest zmy艂k膮 dla ka偶dego, kto zajrzy mi przez rami臋.
Niepozorna literka  F w rogu ekranu niesie znacznie wi臋cej informacji. Tu偶 obok
przechodzi kana艂 przebity na ulice Deeptown.
Co za wspania艂y pomys艂  ukarad hakera zamkni臋ciem w wirtualno艣ci!
0011
Ta strefa katharsis to jedna z klatek wie偶owca. Troch臋 brudno, przed drzwiami le偶膮
gumowe wycieraczki. Dlaczego wycieraczki zawsze maj膮 takie ponure kolory? 呕eby nikt
ich nie ukrad艂?
 Najtrudniej zresocjalizowad cz艂owieka, kt贸ry pope艂ni艂 przest臋pstwo gospodarcze 
oznajmia nagle pu艂kownik.  Rozumie to pani, Karino?
 Niezupe艂nie.
 Prosz臋 si臋 zastanowid  o偶ywia si臋.  Dam pani przyk艂ad.
Medycyna leczy najstraszniejsze choroby: osp臋 i d偶um臋, a wobec banalnego kataru
jest bezsilna. To samo dotyczy przest臋pstw gospodarczych: kradzie偶y danych,
nielegalnego u偶ytkowania pirackich program贸w. Oczywi艣cie, mo偶emy schwytad i ukarad
tego, kto z艂ama艂 prawo. Ale jak go przekonad, 偶e nie nale偶y tak post臋powad?
Przede wszystkim, wyroki s膮 zwykle niedu偶e, brakuje wi臋c czasu na prac臋 z takim
cz艂owiekiem...
Czy mi si臋 zdawa艂o, czy w g艂osie Tomilina zabrzmia艂 偶al?
 Po drugie, nie艂atwo przekonad cz艂owieka, 偶e jego dzia艂anie jest amoralne. Dekalog
okazuje si臋 niewystarczaj膮cy. Powiedziano nie kradnij. Ale czy on co艣 ukrad艂? Przecie偶
tylko kopiowa艂 informacje. Czy ucierpia艂 od tego konkretny cz艂owiek? Owszem. Ale jak
wyja艣nid prowincjonalnemu programi艣cie, 偶e Bill Gates ucierpia艂 od nielegalnego
u偶ytkowania windows home albo 偶e Enya potrzebuje procent贸w od sprzeda偶y swoich
p艂yt?
Zerkam na Tomilina ze zdumieniem. Nie spodziewa艂am si臋, 偶e s艂ucha Enyi. Tacy jak
on powinni s艂uchad muzyki raz w roku  na koncercie z okazji Dnia Milicji.
 Ale mimo to nie poddajemy si臋  m贸wi Tomilin z dum膮.
Wchodzimy po schodach, pu艂kownik leciutko popycha ka偶de drzwi. W koocu jedne
ust臋puj膮.
Wchodzimy.
Przeci臋tne mieszkanie. Czysto. Nawet dziwnie czysto, bior膮c pod uwag臋 rozlegaj膮ce
si臋 g艂osy dzieci.
 To mieszkanie przeci臋tnego rosyjskiego programisty  oznajmia uroczy艣cie
Tomilin, zni偶aj膮c g艂os.  On nazywa si臋 Aleksiej, ma 偶on臋 Katierin臋, c贸rk臋 Dian臋, syna
Artioma. Imiona, wiek, charakter  wszystko to stworzono na podstawie du偶ej grupy
reprezentatywnej. To absolutnie standardowy programista.
Z trudem powstrzymuj臋 si臋 od 艣miechu, ale bez s艂owa kiwam g艂ow膮.
 Aleksiej pracuje w firmie Si贸dmy Projekt, zajmuj膮cej si臋 wydawaniem i instalacj膮
gier komputerowych  ci膮gnie pu艂kownik. Ale hakerzy w艂amali si臋 do serwera i ukradli
najnowsz膮 gr臋, nad kt贸r膮 programi艣ci pracowali pi臋d lat. Gra wysz艂a na dyskach
pirackich, firma jest na kraw臋dzi bankructwa.
Wchodz臋 za Tomilinem do pokoju. Opini臋 na temat gry, kt贸r膮 tworzy si臋 pi臋d lat,
zachowuj臋 dla siebie.
A oto i nasz programista. Chudy, nieogolony okularnik garbi si臋 na taborecie przed
komputerem, na monitorze widad linijki kodu komputera. S膮dz膮c z zachowania
Tomilina, Aleksiej nas nie widzi. Ma inne problemy. W艂a艣nie po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu
ch艂opca i t艂umaczy mu:
 Pami臋tam, synku, 偶e obiecali艣my ci rower, ale mnie i mamie jest teraz bardzo
ci臋偶ko. Ukradli nam gr臋, kt贸r膮 opracowywali艣my bardzo d艂ugo, i nie p艂ac膮 nam pensji.
 Ale wszyscy w mojej klasie maj膮 rowery...  marudzi ch艂opiec.
 Jeste艣 ju偶 du偶y i powiniene艣 sam zrozumied  odpowiada powa偶nie standardowy
rosyjski programista.  Um贸wmy si臋, 偶e na Nowy Rok kupimy ci 艂y偶wy, dobrze?
Najwa偶niejsze to zachowad powag臋. Nie mog膮 parskn膮d 艣miechem, bo wyjd臋 z roli.
Zreszt膮 to nie艂adnie, w koocu dla ch艂opca to tragedia!
 Dobrze, tato  zgadza si臋 standardowe dziecko standardowego programisty. 
Wiesz co, pomog臋 ci odbudowad program! Szybciej u艂o偶ysz now膮 gr臋!
 Dobrze, synku. I je艣li jej nie ukradn膮, kupimy ci rower!
 To specjalna psychodrama  szepcze mi na ucho Tomilin. Terapia wstrz膮sowa.
Nie wiem czemu, ale przypomina mi si臋 stary film, jeszcze z czas贸w
komunistycznych. Rzecz dzieje si臋 w obozie pionierskim, na scenie dzieci 艣piewaj膮
piosenk臋 Na pylistych 艣cie偶kach odleg艂ych planet... a dyrektor obozu pochyla si臋 do
wa偶nego go艣cia i szepcze...
 T臋 piosenk臋 Gagarin 艣piewa艂 w kosmosie!  m贸wi臋 g艂o艣no.
S艂owo daj臋, wyrwa艂o mi si臋!
Twarz Tomilina zmienia si臋 prawie nieuchwytnie. U艣miech rozb艂yska i natychmiast
ga艣nie.
Wcale nie jeste艣 taki nieskomplikowany, towarzyszu pu艂kowniku!
Ale teraz nie mam czasu si臋 nad tym zastanawiad. Odezwa艂am si臋 zbyt g艂o艣no
i z fotela rozlega si臋 poirytowane chrz膮kni臋cie. Fotel skrzypi (ciekawe, dlaczego
nieszcz臋sny standardowy programista m臋czy si臋 na taborecie, skoro s膮 inne meble?),
a nad oparciem pojawia si臋 najpierw po艂yskliwa 艂ysina, a potem szerokie bary.
 Ach!  wzdycha posiadacz 艂ysiny, odwracaj膮c si臋.
Byczysko z tego hakera, nie ma co.
Chocia偶 wcale nie jest taki gruby i przysadzisty, jak mi si臋 wydawa艂o. Po prostu
jest... szeroki. Wi臋zienne ubranie ledwie si臋 na nim dopina, widad w艂ochat膮 pier艣.
 Wi臋zieo Anton Stiekow  m贸wi haker niedbale, ale bez oci膮gania. Zak艂ada r臋ce za
g艂ow臋.  Skarany...
 Skazany  poprawia go nagle Tomilin.
 Skazany, skazany  zgadza si臋 haker.  Z artyku艂u 272 cz臋艣d pierwsza Kodeksu
Karnego Rosji...
Na nosie hakera tkwi膮 okulary w cienkiej oprawce. Albo szk艂a s膮 bardzo grube, albo
ma takie wypuk艂e oczy.
Gdy haker wyg艂asza swoj膮 formu艂k臋, ja pr贸buj臋 zrozumied, co on tutaj robi艂. Czy偶by
s艂ucha艂 rozmowy standardowego programisty ze standardowym dzieckiem?
W koocu do mnie dociera. W k膮cie cichutko mamrocze telewizor  stareoki
samsung. Haker po prostu ogl膮da艂 wiadomo艣ci!
 Jestem inspektorem nadzoru  m贸wi臋.  Wi臋zniu Stiekow, ma pan jakie艣 skargi?
 Mam  m贸wi haker, zerkaj膮c na naczelnika.
 S艂ucham.
 Pilot nie dzia艂a  wzdycha Stiekow i pokazuje pilota od telewizora.  Ja wszystko
rozumiem, je艣li to ma byd cz臋艣ci膮 kary, to niech zostanie. Ale mo偶e to po prostu
przeoczenie?
 Co艣 jeszcze?  pytam i mocniej stukam obcasem w pod艂og臋.
Maleoki termit zmierza w stron臋 wi臋znia.
 Nic  odpowiada haker.  Traktowanie jest w porz膮dku, jedzenie dobre, po艣ciel
zmieniaj膮 regularnie, raz w tygodniu 艂aznia.
 Sprawdz臋, czy da si臋 co艣 zrobid... z pilotem.
Tomilin czeka z kamiennym wyrazem twarzy.
 Czy mog臋 wr贸cid do odbywania kary?  pyta Stiekow.
Spodziewam si臋 ze strony naczelnika jakiej艣 reakcji, ale nic takiego nie nast臋puje.
Opuszczamy hakera, wychodzimy na klatk臋 schodow膮, potem do celi.
 Ch艂opak usi艂uje si臋 trzymad  zauwa偶a niespodziewanie Tomilin.  Wi臋zienie
w wirtualno艣ci to dla haker贸w najbardziej nieprzyjemna kara. Przebywad w G艂臋bi
i jednocze艣nie nie mied 偶adnych mo偶liwo艣ci z艂amania programu...
Kiwam g艂ow膮 i nagle rozumiem, co wzbudzi艂o moj膮 czujno艣d.
Artyku艂 272, cz臋艣d pierwsza. Resocjalizacja przez prac臋 od sze艣ciu miesi臋cy do roku,
pozbawienie wolno艣ci na okres do dw贸ch lat.
 Jaki dosta艂 wyrok?
 P贸艂 roku.
 Ile mu jeszcze zosta艂o?
 Nieca艂e dwa miesi膮ce.
Nie rozumiem. Nawet je艣li haker znalaz艂 spos贸b wyj艣cia z wirtualnego wi臋zienia, to
po co tak ryzykowad? Zosta艂o mu tak niewiele!
 Kontynuujemy obch贸d?  pyta Tomilin.
Powinnam obejrzed kilka innych cel, chodby dla zmylenia Tomilina. Patrz臋 na
zegarek.
 Mam jeszcze dwadzie艣cia minut. Kontynuujmy. Skupmy si臋 na przest臋pstwach
komputerowych, dobrze?
Deep Przed oczami wiruje kolorowa mozaika. Albo pr贸buje u艂o偶yd si臋 w obrazek,
albo si臋 rozsypuje. Miecz rycerza, zbroja, wyci膮gni臋ta d艂oo, grzebieo ze szlachetnymi
kamieniami, jaszczurka na murze...
Ale ja wiem, 偶e w tej uk艂adance brakuje najwa偶niejszego elementu.
Enter.
Zdj臋艂am he艂m, rozpi臋艂am ko艂nierz kombinezonu. W pokoju jest ciemno, rano
zapomnia艂am ods艂onid zas艂ony...
Przeci膮gaj膮c si臋 s艂odko, zawo艂a艂am:
 Mamo! Tato! Ju偶 jestem!
Zza drzwi dobieg艂y jakie艣 niezrozumia艂e s艂owa, zag艂uszone muzyk膮. Tylko k艂opot
z tymi moimi rodzicami! Jak w艂膮cz膮 swoj膮 Maszyn臋 czasu czy inne dinozaury, to koniec!
 Nie s艂ysz臋!  krzykn臋艂am.
Makarewicz, lider zespo艂u, zafrasowany niemo偶no艣ci膮 zmienienia 艣wiata, przycich艂.
 C贸reczko, b臋dziesz jad艂a kolacj臋? Na艂o偶yd ci?  spyta艂a mama, podchodz膮c do
drzwi.
 Id臋, id臋  powiedzia艂am, wyskakuj膮c z kombinezonu.  Zaraz!
Dr偶膮c pod zimnym prysznicem  idealny spos贸b, 偶eby doj艣d do siebie po G艂臋bi 
przewin臋艂am w pami臋ci wi臋zienie, Tomilina i hakera Antona.
Co艣 tu nie gra. Zdecydowanie.
Wyskoczy艂am spod prysznica, wytar艂am si臋, wrzuci艂am r臋cznik do pralki. W艂o偶y艂am
stare, przetarte na kolanach d偶insy i star膮 koszul臋  kiedy艣 nosi艂a j膮 mama, strasznie j膮
lubi臋.
 Karina!
 Id臋  m贸wi臋, otwieraj膮c drzwi.  Przecie偶 powiedzia艂am, 偶e zaraz...
Tata ju偶 by艂 w domu. Siedzia艂 przy stole, zerkaj膮c jednym okiem na telewizor. Nie
zapomnia艂 zapytad:
 Ukochane miasto?
 Mo偶e spad spokojnie. *Fraza z popularnej pie艣ni, pochodz膮cej z filmu Istrebitieli (My艣liwce)
(1939 rok), oznaczaj膮ca, 偶e wszystko jest w porz膮dku i nie ma powod贸w do niepokoju (przyp. t艂um.).+
 Klapn臋艂am na sw贸j przydzia艂owy taboret.  Tato, wyobraz sobie, 偶e siedzisz
w wi臋zieniu...
 Nie chc臋  odpowiedzia艂 od razu tata.
 Ale spr贸buj. Wsadzili ci臋 na p贸艂 roku za w艂am do serwera i wyhaczenie pliku...
 Karina!  Tata wieloznacznie postuka艂 widelcem w talerz.
 Za bezprawny dost臋p do chronionej przez prawo informacji komputerowej, kt贸re to
dzia艂anie poci膮gn臋艂o za sob膮 skopiowanie informacji  wyt艂umaczy艂am z irytacj膮.
 Wyobrazi艂em sobie  m贸wi tata.  W艂a艣nie teraz. I co dalej?
Oczywi艣cie, nie powinnam omawiad z rodzicami takich kwestii. Ale wielu rzeczy nie
powinnam. Na przyk艂ad zostawiad 偶uczk贸w na Tomilinie...
 Dali ci p贸艂 roku w wirtualnym wi臋zieniu...
 Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie czap臋  mrukn膮艂 tata. Pochwyci艂 pe艂en wyrzutu wzrok mamy
i u艣miechn膮艂 si臋.
 P贸艂 roku  kontynuowa艂am nieugi臋cie.  Cztery miesi膮ce ju偶 odsiedzia艂e艣 i nagle
znalaz艂e艣 spos贸b, 偶eby wydostad si臋 z wi臋zienia. Mo偶esz robid wypady do Deeptown, ale
je艣li si臋 wyda, wlepi膮 ci jak za zwyk艂膮 ucieczk臋. Powiedz, spacerowa艂by艣 sobie w takiej
sytuacji po Deeptown?
 To ci膮gle ta twoja amerykaoska praktyka?  zapyta艂 niewinnie tata.
 To nie praktyka, przecie偶 wr贸ci艂am tydzieo temu...  zacz臋艂am, ale szybko si臋
zorientowa艂am, 偶e ojciec 偶artuje. Sta偶 w Stanach Zjednoczonych przechodzi艂am
w wirtualno艣ci, chocia偶 bardzo liczy艂am na prawdziw膮 podr贸偶. I ka偶dego wieczoru
musia艂am wys艂uchiwad dowcip贸w o cudach techniki:  Co, nasza c贸reczka ju偶 wr贸ci艂a ze
Stan贸w? No prosz臋, jakie te samoloty teraz szybkie!  Tato, ja m贸wi臋 powa偶nie!
 Nie jestem prawnikiem  powiedzia艂 skromnie tata.  Ani nawet wi臋zniem.
 Tato...
Ojciec zamy艣li艂 si臋.
 Mo偶e bym i uciek艂  powiedzia艂 w koocu.  Gdybym mia艂 jaki艣 wa偶ny pow贸d. To
nasz haker?
 Pytam abstrakcyjnie  m贸wi臋, k艂uj膮c kotlet widelcem.
 Ja te偶. To abstrakcyjny rosyjski haker?
 Aha.
 W takim razie mo偶e byd zakochany, mo偶e chcied wyskoczyd, 偶eby napid si臋
z kumplami piwa, albo zwiad dla wyg艂upu.
 A je艣li to haker amerykaoski?
 Amerykaoski pewnie obrabia banki, korzystaj膮c z niepodwa偶alnego alibi 
stwierdza z przekonaniem tata.  Dlaczego by nie?
Znalezd si臋 w wi臋zieniu z minimalnym wyrokiem i uczciwie odsiaduj膮c kar臋,
zajmowad si臋 powa偶nym biznesem...
 Karina, pi臋d minut min臋艂o  przypomnia艂a mama.
Moi rodzice s膮 w porz膮dku, ale zasada, 偶e przy stole nie m贸wi si臋 o pracy, a je艣li ju偶,
to nie d艂u偶ej ni偶 pi臋d minut, jest bardzo surowo przestrzegana. Lepiej si臋 nie spierad.
 Okropnie mnie traktujecie, zobaczycie, 偶e uciekn臋  oznajmi艂am i podsun臋艂am
Kleopatrze, szczurkowi mamy siedz膮cemu na jej ramieniu, kawa艂eczek kotleta. Kleo
pow膮cha艂a k膮sek, ale nie wzi臋艂a.
 Nie pa艣 biednego stworzenia  powiedzia艂a surowo mama.
 Kiedy przyprowadzisz do domu m艂odego cz艂owieka i powiesz  odchodz臋 ,
b臋dziemy szcz臋艣liwi  doda艂 ojciec.
 Przypomn臋 wam to  obieca艂am z艂o艣liwie.
 Wirtualni m艂odzieocy si臋 nie licz膮  u艣ci艣li艂a mama.
To naprawd臋 fajnie, gdy rodzice te偶 s膮 programistami. I to nie takimi standardowymi
jak w  wewn臋trznej Mongolii Antona Stiekowa. Ale czasem chcia艂abym, 偶eby bardziej
przypominali rodzic贸w ni偶 starsze rodzeostwo. Zreszt膮, rodzeostwo te偶 bym ch臋tnie
mia艂a...
 Wyros艂am ju偶 z tych chor贸b wieku dzieci臋cego  powiedzia艂am.  Mam
dwadzie艣cia sze艣d lat i jestem starym szczurem z wiwarium MWD. W wirtualno艣ci niech
si臋 zakochuj膮 ma艂olaty.
 Karina!  zwr贸ci艂 艂agodnie uwag臋 ojciec.
 Nie wiesz, co to ma艂olaty?
 Karina!
 Pryszczate nastolatki!  Rzuci艂am widelec tak, 偶e Kleo na ramieniu mamy drgn臋艂a.
Zanim wysz艂am z kuchni, otworzy艂am lod贸wk臋 i z艂apa艂am karton z mlekiem.
 Nie pij zimnego!  upomnia艂a mama.
 Podstaw pod cooler, niech si臋 zagrzeje  poradzi艂 ojciec.
 Tato?  zagadn臋艂am zgryzliwie, id膮c do swojego pokoju.
 Pod wentylator och艂adzaj膮cy procesor centralny  poprawi艂 si臋 szybko tata, ale ja
ju偶 by艂am za drzwiami.
0100
Nie znosz臋, kiedy kto艣 pr贸buje u艂o偶yd mi 偶ycie!
Przecie偶 gdybym by艂a m臋偶czyzn膮, nikt by si臋 nie dziwi艂, 偶e w wieku dwudziestu
sze艣ciu lat zajmuj臋 si臋 karier膮, zamiast krz膮tad po kuchni. Istne 艣redniowiecze!
Ka偶dy krewny pr贸buje mnie z kim艣 poznad i um贸wid, a rodzice tylko zacieraj膮 r臋ce.
Mam jedn膮 dobr膮 przyjaci贸艂k臋, chocia偶 w realu nigdy si臋 nie widzia艂y艣my. Nazywa
si臋 Natasza, jest Rosjank膮, ale mieszka w Australii, wyjecha艂a tam z rodzicami jako
dziecko. Dwa lata temu dyskutowa艂y艣my o tym, kiedy najlepiej wyj艣d za m膮偶 i czy
w og贸le warto to robid. I tak si臋 jako艣 z艂o偶y艂o, 偶e Natasza wspomnia艂a o seksie
lesbijskim. Troch臋 pogada艂y艣my na ten temat i postanowi艂y艣my spr贸bowad  a nu偶 co艣
nam z tego wyjdzie? Tak si臋 艣wietnie dogadujemy, to mo偶e uda nam si臋 za艂o偶yd
wspania艂膮 rodzin臋? Nie zwlekaj膮c, posz艂y艣my do jakiego艣 barku w Deeptowne,
wypi艂y艣my butelk臋 szampana i spr贸bowa艂y艣my si臋 poca艂owad. Cmokn臋艂am Natasz臋
w usta i nagle mnie to strasznie rozbawi艂o...
Dos艂ownie pok艂ada艂y艣my si臋 ze 艣miechu. Gdy tylko pr贸bowa艂y艣my zachowywad si臋
powa偶nie, jak przysta艂o na zakochane kobiety, wystarczy艂o, 偶e na siebie popatrzy艂y艣my,
i znowu zaczyna艂y艣my rechotad. Zero romantyzmu. Wypi艂y艣my wi臋c jeszcze troch臋
szampana i zawar艂y艣my znajomo艣d z ch艂opakami siedz膮cymi przy s膮siednim stole.
Moim zdaniem rodzina to prze偶ytek ery przedwirtualnej. Ale rodzicom nigdy tego
nie wyt艂umacz臋.
Pij膮c ch艂odne mleko prosto z kartonu, zerka艂am na monitor i rozmy艣la艂am o kwestii
mieszkaniowej, kt贸ra w naszym kraju zawsze wszystko utrudnia. Chcia艂am pomy艣led
o czym艣 przyjemnym. Na przyk艂ad, 偶e zdemaskuj臋 band臋 wirtualnych przest臋pc贸w
i dostan臋 premi臋 tak du偶膮, 偶e kupi臋 mieszkanie. Albo wygram na loterii domek, limuzyn臋
i jacht... co ju偶 jest znacznie bardziej prawdopodobne.
Na ekranie zamruga艂 panel Taczka. Kolumny zapiszcza艂y.
Aadne rzeczy!
Zerwa艂am si臋 i podskakuj膮c na jednej nodze, wcisn臋艂am na siebie kombinezon. Na
monitorze ju偶 rozwin臋艂a si臋 mapa Deeptown, po kt贸rej spokojnie p艂yn膮艂 zielony punkcik.
Haker Anton Stiekow opu艣ci艂 s艂ynne wirtualne wi臋zienie i paradowa艂 po mie艣cie.
Mam kilka punkt贸w wej艣cia do G艂臋bi. Teraz zdecydowa艂am si臋 na portal w centrum
rozrywki, nie najlepszy, ale za to na trasie hakera. Wk艂adaj膮c he艂m, pr贸bowa艂am sobie
przypomnied, jakich u偶ywam tam cia艂. Zdaje si臋, 偶e wyb贸r nie jest du偶y...
Deep Enter
Zrywam si臋 z 艂贸偶ka w w膮skim jak kiszka pokoju. Otwieram szaf臋, na haczykach
wisz膮 dwie dziewczyny. Jedna wulgarna, wymalowana do granic mo偶liwo艣ci,
w idiotycznej staromodnej kiecce. Druga m艂odziutka, w czym艣 takim mo偶na by i艣d na
m艂odzie偶ow膮 dyskotek臋...
A co mam teraz na sobie?
Ca艂kiem sympatyczna dziewczyna, figura mocna, ale sportowa.
Ujdzie. Taka powinna spodobad si臋 Stiekowowi.
Zapinam na r臋ce piszcz膮cy skaner wygl膮daj膮cy jak zegarek i wychodz臋 z pokoju...
...prosto na przezroczyst膮 pod艂og臋 olbrzymiego wie偶owca, obok sun膮cych
w przezroczystych szybach przezroczystych wind. Budynek jest ca艂y ze szk艂a, tylko
wynaj臋te pokoiki ciemniej膮 jak krople miodu w plastrach. Nigdy nie zbuduj膮 takiego
wie偶owca w naszym 艣wiecie...
Wskakuj臋 do us艂u偶nej windy i kabina z niesamowit膮 szybko艣ci膮 spada z nieba na
ulice Deeptown. Osoby cierpi膮ce na l臋k wysoko艣ci uprasza si臋 o zachowanie spokoju...
Skaner piszczy rado艣nie, strza艂ka na ekranie 艂agodnie skr臋ca.
Haker nie wzi膮艂 taks贸wki, po prostu idzie sobie ulic膮.
Nie mog臋 uwierzyd we w艂asne szcz臋艣cie. Tak szybko i z tak膮 艂atwo艣ci膮 odkryd
z艂amanie prawa! A przecie偶 to zadanie powodowa艂o zawr贸t g艂owy  pierwsza inspekcja
w pierwszym wirtualnym wi臋zieniu! Nie mog艂am zrozumied, dlaczego powierzyli je
w艂a艣nie mnie, dlaczego nie wys艂ali brygady do艣wiadczonych programist贸w  przecie偶
mamy prawdziwych magik贸w, rozebraliby to wi臋zienie na bajty, nawet nie wchodz膮c do
G艂臋bi.
A towarzysz podpu艂kownik i jego podopieczni nawet by nie zauwa偶yli, 偶e le偶膮 na
szkie艂ku pod mikroskopem...
Wtedy przychodzi mi do g艂owy bardzo niedobra my艣l.
Wyj膮tkowo nieprzyjemna, naprawd臋.
Sk膮d pewno艣d, 偶e tak nie jest? To przecie偶 typowe zagranie do obiektu kieruje si臋
niedo艣wiadczonego pracownika,  艂osia , a prawdziwi zawodowcy dzia艂aj膮 cicho
i niezauwa偶alnie...
Nie mam czasu si臋 nad tym zastanawiad. Wychodz臋 z windy i prawie wpadam na
Antona Stiekowa.
S艂owo daj臋, co za bezczelno艣d!
Wi臋zieo paraduje ulic膮 w swoim prawdziwym obliczu, nawet si臋 nie przebra艂!
Korzysta z tego, 偶e wirtualne wi臋zienia to nowe zjawisko i o ucieczkach z nich jeszcze
nikt nie s艂ysza艂.
Id臋 za hakerem, zastanawiaj膮c si臋, co powinnam zrobid. Skontaktowad si臋 z policj膮
Deeptown? Mam przecie偶 numer identyfikacyjny pracownika MWD Rosji, musz膮
udzielid mi wsparcia. A mo偶e 艣ledzid Stiekowa? Obserwacja zewn臋trzna to wprawdzie
nie moja dzia艂ka, ale...
Karino, opami臋taj si臋!  przywo艂uj臋 si臋 surowo do porz膮dku. Nie baw si臋
w policjant贸w i z艂odziei, jeste艣 ekspertem, a nie pracownikiem operacyjnym!
To wszystko prawda, ale nadal id臋 za Stiekowem, przeklinaj膮c sam膮 siebie
i wspominaj膮c raporty psycholog贸w:  U ludzi od dziecka przebywaj膮cych w G艂臋bi
dostrzega si臋 daleko posuni臋ty infantylizm psychiczny i sk艂onno艣d do hazardu... Mimo
wszystko nadal 艣ledz臋 Stiekowa...
Na szcz臋艣cie nie trwa to d艂ugo.
Haker pewnym krokiem podchodzi do stolik贸w ma艂ej kawiarenki na 艣wie偶ym
powietrzu. Z naprzeciwka idzie wysoki, jasnow艂osy m臋偶czyzna. Istny wiking... pewnie
w prawdziwym 偶yciu jest ma艂ym grubaskiem...
Stiekow i nieznajomy obejmuj膮 si臋 na powitanie, co艣 sobie m贸wi膮. Usi艂uj臋 wygl膮dad
swobodnie, siadam przy s膮siednim stoliku.
Wy艂膮czam dzwi臋k w skanerze, starczy tego popiskiwania.
Co za brak profesjonalizmu... Nie uczono mnie 艣ledzenia.
Ale tamci chyba na mnie nie patrz膮.
Jasnow艂osy go艣d wo艂a kelnera, kupuje od niego paczk臋 bie艂omor贸w i oddala si臋.
Idzie jako艣 tak niepewnie, czy偶by pijany? Wpada na mnie i mamrocze:
 Wybacz, ptaszyno...
 Led dalej, sokole  rzucam bez zastanowienia, moja rola podpowiada mi styl
zachowania.
 Jak chcesz, ptaszyno.  Jasnow艂osy obdarza mnie dobrodusznym spojrzeniem
i oddala si臋.
Dobrze by艂oby 艣ledzid r贸wnie偶 jego, ale nie mam przy sobie 偶uczk贸w, zreszt膮
mog艂abym go sp艂oszyd.
A Stiekow przy s膮siednim stoliku swobodnie dopija zostawion膮 przez wikinga kaw臋.
U艣miecha si臋 do mnie, wstaje i podchodzi.
 Przepraszam, mog臋 si臋 przysi膮艣d?
Tego si臋 nie spodziewa艂am. Z jednej strony  powinnam si臋 ucieszyd, ale z drugiej...
 Spr贸buj  odpowiadam. Bezpo艣rednia ze mnie dziewczyna, przy tym szczera
i niezale偶na.
 Zam贸wid pani kaw臋?  pyta Stiekow. Zauwa偶am, 偶e obok stoi kelner, czekaj膮c, a偶
z艂o偶ymy zam贸wienie. Najwyrazniej program.
 Bo ja wiem...  Coraz bardziej wychodz臋 z roli. Zachowanie Stiekowa nie pasuje
do jego ucieczek z wi臋zienia.  Zam贸w  zezwalam w koocu.  Bez mleka i bez cukru.
Co艣 ty taki wystrojony?
Najlepsz膮 form膮 obrony jest atak.
 Wystrojony?  dziwi si臋 haker.  To zwyk艂y str贸j wi臋znia.
 Po co go w艂o偶y艂e艣?  kontynuuj臋. O rany, zaraz mi powie, 偶e uciek艂 z wi臋zienia!
 呕eby zwracad na siebie uwag臋.  Stiekow u艣miecha si臋 jako艣 dziwnie... jakby
u艣miech nale偶a艂 do innego cz艂owieka.  Wie pani, 偶e w G艂臋bi pojawi艂y si臋 wi臋zienia?
 Nie  odpowiadam szybko.  A je艣li nawet, to co?
 Nie szokuje to pani?  Stiekow zdejmuje okulary, spogl膮da na mnie bynajmniej nie
kr贸tkowzrocznymi oczami.
 Na 艣wiecie jest mn贸stwo wi臋zieo...
 Na 艣wiecie owszem  wyja艣nia cierpliwie Stiekow.  Tam mo偶na spotkad wiele
rzeczy. Na przyk艂ad wojny i inne 艣wiostwa.
Ludzie maj膮 zdumiewaj膮c膮 cech臋: ca艂e swoje draostwo musz膮 wsz臋dzie ci膮gn膮d ze
sob膮... Poznajmy si臋. Nazywam si臋 Czyngis.
Co za imi臋 sobie wymy艣li艂!
 Ksenia  rzucam bez namys艂u.  Mo偶na m贸wid Ksiusza.
Imi臋 nie budzi wewn臋trznego protestu. Krzepka, bezceremonialna dziewczyna to
typowa Ksiusza. Pewnie lubi trawk臋 i starego rocka...
 I bardzo dobrze.  Czyngis kiwa g艂ow膮.  Ma pani kilka wolnych godzin?
 Zale偶y na co  precyzuj臋.
 Na spacer  m贸wi powa偶nie Stiekow.  Jest pani w G艂臋bi od dawna, prawda?
Powiedzia艂bym, 偶e od czternastego roku 偶ycia.
 A ile mam teraz?  pytam zaciekawiona. Rzeczywi艣cie zgad艂.
 Dwadzie艣cia cztery, dwadzie艣cia pi臋d.  Stiekow nawet nie czeka na
potwierdzenie.  Widzi pani, Ksiuszo, G艂臋bia ma du偶y wp艂yw na zachowanie cz艂owieka.
Maj膮c pewne do艣wiadczenie, mo偶na okre艣lid, od jak dawna cz艂owiek wchodzi do
wirtualnego 艣wiata.
Kelner przynosi kaw臋. Upijam 艂yk i kokieteryjnie kiwam g艂ow膮.
 Zaciekawi艂e艣 mnie. Przejdzmy si臋.
Grz臋zn臋 w rozmowie coraz g艂臋biej. Powinnam 艂apad hakera na gor膮cym uczynku,
a ja flirtuj臋... Ale przecie偶 nie mam mo偶liwo艣ci zadzwonienia na policj臋, prawda?
Wszystko dzieje si臋 zbyt szybko...
Stiekow znowu zak艂ada okulary, wstaje i macha r臋k膮, zatrzymuj膮c taks贸wk臋. A ja
przelotnie zerkam na okienko skanera.
Strza艂ka wskazuje w stron臋 wi臋zienia. Ale na pewno nie na Stiekowa!
 Cholera!  krzycz臋, zrywaj膮c si臋 z miejsca. Fili偶anka spada ze stolika na kamienne
p艂yty chodnika i z brz臋kiem rozpada si臋 na kawa艂ki. Fa艂szywy Stiekow odwraca si臋 do
mnie z u艣miechem.
 Co艣 si臋 sta艂o, Ksiusza?
Milcz臋. Mam ochot臋 si臋 rozp艂akad. Skooczona kretynka! Jak prosto i elegancko mnie
za艂atwili!  Led dalej, sokole! Wystarczy艂o tylko ruszyd g艂ow膮...
 Niech pani tak tego nie prze偶ywa  fa艂szywy Stiekow ujmuje mnie za 艂okied. 
Prosz臋 mi wierzyd, nic strasznego si臋 nie sta艂o.
 Gdzie on jest?  krzycz臋.
 Tocha? My艣l臋, 偶e ju偶 w wi臋zieniu.
 Rozumie pan, 偶e zosta艂 pan wsp贸lnikiem?  pytam.  Prosz臋 wzi膮d pod uwag臋, 偶e
nasza rozmowa jest nagrywana i...
 W dalszym ci膮gu podtrzymuj臋 zaproszenie na spacer.  Fa艂szywy Stiekow nie
wygl膮da na przestraszonego.  Przy okazji, nie zastanawia艂a si臋 pani, Ksiuszo, dlaczego
wirtualne wi臋zienie umieszczono w Deeptown?
Milcz臋. Wszystko diabli wzi臋li, sp艂oszy艂am przest臋pc臋, zawali艂am inspekcj臋...
 Przecie偶 wi臋zienie mog艂o sobie stworzyd oddzieln膮 przestrzeo wirtualn膮 
kontynuuje fa艂szywy Stiekow.  I nie dopu艣cid do 偶adnych ucieczek, nawet teoretycznie!
 My艣li pan, 偶e te szychy na g贸rze to rozumiej膮?  odpowiadam i w my艣lach 艂api臋
si臋 za g艂ow臋. Co ja robi臋? Dyskutuj臋 z przest臋pc膮, obmawiam zwierzchnik贸w!
 Rozumiej膮. To co, jedziemy?
Rozgl膮dam si臋. Nieopodal, przy skrzy偶owaniu, stoi policjant.
Zwyk艂y policjant Deeptown, silny, o sympatycznej, szczerej twarzy.
Bia艂y mundur, blacha z numerem. Na pasie kabura z pistoletem, kajdanki,
radiostacja. Wystarczy tylko krzykn膮d i m贸j rozm贸wca zostanie aresztowany. Nie b臋dzie
mia艂 偶adnego ruchu.
Ale ju偶 wiem, 偶e nie zawo艂am policjanta. Stiekow zada艂 to samo pytanie, kt贸re
dr臋czy艂o i mnie.
Dlaczego wi臋zienie nie zosta艂o odizolowane?
Odpowiedz mo偶e byd tylko jedna.
呕eby by艂o dok膮d uciekad.
0101
Taks贸wka kr臋ci si臋 po Deeptown, pos艂uszna wskaz贸wkom fa艂szywego Stiekowa. Na
pierwszy rzut oka nie ma w tym b艂膮dzeniu 偶adnego systemu, ale orientuj臋 si臋, 偶e co
chwila przeskakujemy z rosyjskiego sektora do japooskiego, chioskiego, niemieckiego
i amerykaoskiego.
Stiekow pr贸buje zmylid ewentualnych prze艣ladowc贸w. Prymitywne, ale skuteczne.
Oczywi艣cie, je艣li nie 艣ledz膮 nas na poziomie prowajdera.
M贸j rozm贸wca my艣li o tym samym.
 Kt贸r臋dy wchodzisz, Ksiusza?
 Nie jestem Ksiusza  m贸wi臋, olewaj膮c konspiracj臋. Do diab艂a z tym wszystkim... 
Nazywam si臋 Karina.
 A ja rzeczywi艣cie Czyngis. To kt贸r臋dy?
 Moskwa Online.
 Aha...  m贸wi z wyraznym zadowoleniem. Nie kryj膮c si臋, wyjmuje pager
i wystukuje list, nie patrz膮c na klawiatur臋.
Czy偶by mia艂 pomocnik贸w w艣r贸d prowajder贸w?
A czemu nie? Moskwa Online to jedna z najbardziej popularnych kompanii. Je艣li
Czyngis jest powa偶nym cz艂owiekiem, a na takiego w艂a艣nie wygl膮da, m贸g艂 zawczasu
zdobyd przyjaci贸艂 w najpopularniejszych i najwi臋kszych firmach.
 Prosz臋 si臋 zatrzymad przy pomniku Ostatniego Spamera  komenderuje Czyngis
kierowcy-programowi.
Znam to miejsce. By艂 w G艂臋bi taki zaw贸d  spamer. W epoce przedwirtualnej
spamerzy wysy艂ali listy reklamowe, tak zwane spamy, z jednorazowych adres贸w;
u zarania G艂臋bi zacz臋li dzia艂ad inaczej. Tworzyli pro艣ciutkie programy, nadawali im
wygl膮d czaruj膮cych m艂odzieoc贸w i sympatycznych dziewczyn, kt贸rzy chodzili po
ulicach Deeptown i zaczepiali ka偶dego, pytaj膮c:  Przepraszam, czy s艂ysza艂 pan ju偶 t臋
wspania艂膮 wiadomo艣d? Otworzono 艣wietny burdel, nazywa si臋 Nami臋tno艣d
Intelektualna...
Likwidowano ich d艂ugo i z zapa艂em. Strzela艂a do nich policja, uganiali si臋 za nimi
prowajderzy... Ale ostatecznie pokonano spamer贸w dopiero wtedy, gdy wydano licencje
osobom prywatnym.
Pojawi艂 si臋 nowy zaw贸d  艂owca spamer贸w. Gdy ludzie si臋 zorientowali, 偶e
polowanie na nieproszonych akwizytor贸w jest bardziej intratne ni偶 sama akwizycja,
liczba spamer贸w gwa艂townie spad艂a.
Na pami膮tk臋 zwyci臋stwa wzniesiono pomnik, przedstawiaj膮cy m艂odego cz艂owieka
o idiotycznym u艣miechu, wytrzeszczonych oczach i z plikiem ulotek w r臋ku. Spamerzy
nie znikn臋li ca艂kowicie, pojawiaj膮 si臋 jeszcze od czasu do czasu, ale przestali byd plag膮.
Zw艂aszcza 偶e nagroda za odstrza艂 spamera nie zosta艂a zniesiona...
Taks贸wka zatrzymuje si臋 przy skwerku, na kt贸rym stoi wiecznie m艂ody spamer.
Na schodkach przed pomnikiem ludzie pij膮 piwo, rozmawiaj膮 i nikt nikogo nie zadr臋cza
radami, jak najlepiej stracid pieni膮dze i czas...
Czyngis wyskakuje z samochodu pierwszy i otwiera mi drzwi.
Pozostawiam t臋 galanteri臋 bez komentarza. Znajdujemy w艂asn膮 艂aweczk臋 i Czyngis
b艂yskawicznie leci do kiosku po piwo. Nad kioskiem wisi wyblak艂y plakat reklamowy:
Tylko dzisiaj piwo Lodowy Orze艂 za darmo!
Plakat wisi tu, odk膮d pami臋tam.
I zawsze wygl膮da艂 na podniszczony.
 Co chce mi pan powiedzied?  pytam, otwieraj膮c piwo. I prosz臋 pami臋tad, 偶e
wszystko, co pan powie, mo偶e byd wykorzystane przeciwko panu...
 Karino, nie ma pani nic przeciwko temu, 偶e zmieni膮 cia艂o?  pyta Czyngis.
Milcz膮, nic nie rozumiej膮c.
A Czyngis jakby zasnuwa si臋 migocz膮c膮 mg艂膮 i po chwili zamiast wielkiego,
w艂ochatego Antona Stiekowa pojawia si臋 tamten jasnow艂osy przystojniak.
Gdy w kawiarni Czyngis zamieni艂 si臋 cia艂ami z Antonem  nie zdziwi艂am si臋, to
mog艂o zostad zaprogramowane wcze艣niej. Czyngis czeka艂 na swojego przyjaciela i komp
zareagowa艂 na jego zbli偶enie si臋. Zwyczajny zestaw, u偶ywany przez ka偶dego
szanuj膮cego si臋 hakera.
Czy偶by powt贸rna wymiana cia艂 r贸wnie偶 zosta艂a wcze艣niej przygotowana?
Aatwiej uwierzyd w艂a艣nie w to  bo w przeciwnym razie Czyngis musia艂by byd
nurkiem.
T膮 legendarn膮 postaci膮, kt贸ra mo偶e wychodzid z wirtualnego 艣wiata, kiedy zechce.
Cz艂owiekiem, kt贸ry przez ca艂y czas zdaje sobie spraw臋 z iluzoryczno艣ci otoczenia.
Wystarczy, 偶e zapragnie, a skwer wok贸艂 niego przemieni si臋 w zwyk艂y tr贸jwymiarowy
obrazek. Mo偶e zdj膮d he艂m, wybrad komend臋 na klawiaturze i zmienid swoj膮 postad.
Mo偶e, patrz膮c na narysowany Deeptown, dostrzec s艂abe miejsca kodu programowego.
Mo偶e wiele rzeczy... je艣li tylko nurkowie naprawd臋 istniej膮.
 Jestem nurkiem  oznajmia Czyngis.  Je艣li s膮dzisz, 偶e zosta艂o to wcze艣niej
przygotowane, powiedz tylko, kim mam si臋 stad.
Kr臋c臋 g艂ow膮. Jeszcze mi tylko maskarady brakowa艂o. W koocu to nie Wenecja.
 Prawdziwy Stiekow to te偶 nurek?  pytam.
To by wyja艣nia艂o, w jaki spos贸b wydosta艂 si臋 z wi臋zienia.
 Nie. To haker. Bardzo dobry haker...  Czyngis u艣miecha si臋 i dodaje:  Jedyny
cz艂owiek, kt贸ry jest jednoczesnym cz艂onkiem UGI, HZO i ULG.
 Przecie偶 oni nie dopuszczaj膮 jednoczesnego cz艂onkostwa protestuj臋 t臋po.
 Ale Tocha wyst臋puje pod r贸偶nymi nazwiskami  wyja艣nia Czyngis.  Zreszt膮 to
nie ma nic do rzeczy.
 Ma!  sprzeciwiam si臋.  Jak taki do艣wiadczony haker m贸g艂 dad si臋 z艂apad na
drobnym w艂amie? Ogl膮da艂am jego akta... pope艂ni艂 najg艂upsze b艂臋dy! Nie m贸wi膮c ju偶
o tym, 偶e samo przest臋pstwo jest 艣miechu warte. Wyczyszczenie bazy telefonicznej na
trzysta czterdzie艣ci trzy ruble i szesna艣cie kopiejek!
 No c贸偶, Szura Ba艂aganow *Aluzja do bohatera groteskowej powie艣ci rosyjskich pisarzy Ufa
i Pi臋trowa Z艂ote ciel膮 (przyp. t艂um.).+ w swoim czasie wpad艂 na kradzie偶y taniej puderniczki 
odpowiada zagadkowo Czyngis. Ba艂agan贸w... Nazwisko wydaje si臋 znajome, ale nie
mog臋 sobie przypomnied kontekstu. Pewnie jaki艣 legendarny haker.  Ale masz racj臋,
Karino. Tocha wpad艂 specjalnie.
 Po co?
 呕eby go aresztowano  odpowiada Czyngis z precyzj膮 i bezpo艣rednio艣ci膮
typowego programisty.  Jeszcze musia艂em dad 艂ap贸wk臋, 偶eby go skazali, a nie
ograniczyli si臋 do grzywny.
 Czemu?  wykrzykuj臋 znowu.
 呕eby go wsadzili do wirtualnego wi臋zienia  wyja艣nia cierpliwie Czyngis.
 I 偶eby potem zacz膮艂 z tego wi臋zienia wychodzid na spacery po G艂臋bi. Specjalnie tak topornie
przebili艣my kana艂.
 Chcecie zdyskredytowad sam pomys艂 wirtualnego wi臋zienia?  ol艣niewa mnie. M贸j
rozm贸wca kiwa g艂ow膮.  Czyngis... to przecie偶 nie ma sensu!
Gor膮czkuj臋 si臋 i wiem o tym. Powinnam najpierw wys艂uchad Czyngisa do kooca. Ale
tak bardzo chc臋 go przekonad, 偶eby pozbyd si臋 wra偶enia w艂asnej niepotrzebno艣ci.
 Czy偶by fakt istnienia wi臋zienia w Deeptown by艂 dla pana a偶 tak nieprzyjemny? 
pytam.  Wszyscy kochamy Deeptown, ale prosz臋 wzi膮d pod uwag臋, 偶e swoim wstr臋tem
i niech臋ci膮 wobec przest臋pc贸w spycha pan tych ludzi na margines 偶ycia.
 Co ma do tego wstr臋t?  dziwi si臋 Czyngis.  Ja te偶 jestem przest臋pc膮, je艣li pani nie
zapomnia艂a...
 W takim razie dlaczego jest pan przeciwnikiem wi臋zienia?
Paoski przyjaciel po艣wi臋ci艂 wolno艣d, 偶eby walczyd z wirtualnym wi臋zieniem! Czy ta
sprawa warta jest takich ofiar?
 Karino, dlaczego wi臋zienie podlega MWD, a nie ministerstwu sprawiedliwo艣ci, tak
jak byd powinno?
 Projekt powsta艂 jako areszt 艣ledczy dla os贸b, kt贸re pope艂ni艂y przest臋pstwo w G艂臋bi
 odpowiadam.  Prowadzenie 艣ledztwa w samym Deeptown by艂o wygodne. Teraz areszt
przemieniono w wi臋zienie, ale dop贸ki trwa faza eksperymentu, zak艂ad nadal podlega
MWD.
Mnie te偶 zdziwi艂o, 偶e nie odizolowano go od Deeptown, ale...
 Karino, czy wie pani, w jaki spos贸b ludzie staj膮 si臋 nurkami?
 Nie...  patrz臋 na niego jak zahipnotyzowana. Je艣li zaproponuje mi...
 Stres. Silne emocje. Wstr臋t. Strach. Nienawi艣d. T臋sknota. Czyngis odchyla g艂ow臋
i patrzy na bezchmurne niebo. Nad tym skwerkiem niebo zawsze jest czyste, to nie
s艂ynna Le quartier des Pluies w sektorze francuskim...  Rzadziej zachwyt i rado艣d.
Znacznie rzadziej... Nigdy nie zwr贸ci艂a pani uwagi, 偶e w j臋zyku jest znacznie wi臋cej
okre艣leo smutku ni偶 rado艣ci? Chandra, t臋sknota, 偶al, spleen, melancholia...
 No i co z tego?
 Oni prowadz膮 eksperymenty z ludzmi, Karino. Pr贸buj膮 stworzyd nurk贸w.
 Jacy  oni ?
 Nie wiem. Jacy艣 m膮drale z MWD. Ju偶 wcze艣niej, gdy chcieli, zawsze umieli
znalezd nurk贸w, szczeg贸lnie wtedy, gdy mieli oni w艂asn膮 organizacj臋, Rad臋 Nurk贸w.
Prosili, 偶eby co艣 dla nich zrobid, w czym艣 pom贸c, i zwykle im nie odmawiano.
Widocznie teraz okaza艂o si臋, 偶e to za ma艂o. 艢wiat wirtualny sta艂 si臋 istotn膮 cz臋艣ci膮
naszego 偶ycia. Jest tutaj wszystko: banki, instytuty, korporacje, bazy wojskowe i sztaby.
A to znaczy, 偶e potrzebni s膮 informatorzy, agenci, szpiedzy. Nurkowie. Ci, kt贸rych uda艂o
si臋 znalezd i sk艂onid do wsp贸艂pracy, nie wystarczaj膮. Dlatego MWD pr贸buje stworzyd
w艂asnych.
Silne emocje?
Przypominam sobie zab贸jc臋, usi艂uj膮cego oswoid liska.
 A potem lisek umrze .
Katharsis, panie pu艂kowniku?
Hakerzy, zamkni臋ci bez dost臋pu do swoich ukochanych komputer贸w, w dodatku
zamkni臋ci w wirtualno艣ci! Zab贸jcy i gwa艂ciciele, nieuczciwi biznesmeni, piraci
drogowi...
 Wszyscy wiedz膮, 偶e wi臋zienie znajduje si臋 w Deeptown i marz膮 o tym, 偶eby si臋
z niego wyrwad chod na chwil臋  m贸wi Czyngis. A oni funduj膮 im stres po stresie. Mog膮
to sobie nazywad psychoterapi膮, ale jej celem jest przemiana cz艂owieka w nurka.
 Jakie ma pan dowody?  pytam.
 Nieoficjalne.  Czyngis u艣miecha si臋.  I nie zdradz臋 swoich informator贸w.
Ale prosz臋 si臋 zastanowid: oprzyrz膮dowanie dla jednego wi臋znia warte jest oko艂o pi臋ciu
tysi臋cy dolar贸w. Utrzymanie cztery tysi膮ce rocznie. Sk膮d nagle taka hojno艣d MWD?
 Ludzie o... o niezwyk艂ych zdolno艣ciach  unikam okre艣lenia  nurek , bo to tak,
jakbym nagle uwierzy艂a w Bab臋-Jag臋 i 艣wi臋tego Miko艂aja  s膮 naprawd臋 potrzebni.
I by艂oby wspaniale, gdyby te umiej臋tno艣ci m贸g艂 zdobyd ka偶dy ch臋tny.
 W swoim czasie hitlerowcy zam臋czyli w obozach tysi膮ce jeoc贸w, ale dzi臋ki ich
bestialstwu naukowcy uzyskali cenne dane. Karino, komu mam t艂umaczyd, 偶e
eksperymenty na ludziach s膮 przest臋pstwem? Pracownikowi MWD?
Jest bardzo powa偶ny.
 I czego pan chce od pracownika MWD?  pytam.  Pomocy?
 Najpierw niech mi pani powie, czy zgadza si臋 pani ze mn膮.
Mo偶e po prostu nie chce si臋 pani k艂贸cid?  pyta Czyngis.
 A je艣li sk艂ami臋?
 Niech pani powie prawd臋.
Co za 艣mieszna pro艣ba!
 Niech pani powie prawd臋!
W Deeptown, gdzie ka偶dy ma tysi膮ce twarzy, ka偶dy wymy艣la sobie now膮 biografi臋
i nowe nazwisko. Gdzie wymys艂 jest bardziej potrzebny ni偶 prawda.
A Czyngis patrzy tak, jakby nie mia艂 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e faktycznie powiem mu
prawd臋.
 Mnie te偶 si臋 to wszystko nie podoba  m贸wi臋.  Ale co mog臋 zrobid? To, co pan
m贸wi, pachnie spiskiem na skal臋 paostwow膮!
Wie pan, kim jestem? Rok temu skooczy艂am studia. Specjalno艣d przest臋pstwa
w sieci. I ni z tego, ni z owego powierzono mi t臋 inspekcj臋... Us艂ysza艂am, 偶e s膮 powa偶ne
w膮tpliwo艣ci co do hermetyczno艣ci wi臋zienia. I to wszystko! Napisz臋 raport, moje
zwierzchnictwo pu艣ci go w ruch... Ale je艣li naka偶e kto艣 z g贸ry, raport wyl膮duje w koszu.
Nikt nie b臋dzie mnie s艂ucha艂.
 To nie jest potrzebne.  Czyngis u艣miecha si臋 i wyci膮ga do mnie r臋ce.  Niech
mnie pani aresztuje, Karino.
 Pan zwariowa艂!  odsuwam si臋 odruchowo.
 Prosz臋 mnie aresztowad!  m贸wi z naciskiem Czyngis.  Nie pogr膮偶ymy samego
projektu, ale podniesiemy szum wok贸艂 wi臋zienia. Ja i Tocha wyjdziemy z tego
z wyrokiem w zawieszeniu, ma pani moje s艂owo. Mam dobrych adwokat贸w... i wszystko
przemy艣la艂em.
Ale to b臋dzie koniec wi臋zienia. Gazety zaczn膮 si臋 rozpisywad o historii z ucieczk膮,
obywatele podnios膮 krzyk... Wi臋zienie zostanie zamkni臋te albo usuni臋te z Deeptown.
 Nie mam prawa pana aresztowad!
 To prosz臋 wezwad policj臋!
Ca艂y czas wyci膮ga r臋ce w moj膮 stron臋, jakby czeka艂 na szcz臋k kajdanek na
nadgarstkach.
 Niech pan przestanie...  mamrocz臋.
 Przecie偶 tego pani chcia艂a, Karino! Marzy艂a pani, 偶eby schwytad zbiega! No to
prosz臋 艂apad!
Zrywam si臋 z 艂awki, cofam. A Czyngis pada przede mn膮 na kolana. Jego zachowanie
jest mieszank膮 szczero艣ci i b艂azenady.
 B艂agam pani膮! Prosz臋, 偶eby spe艂ni艂a pani sw贸j obowi膮zek.
Prosz臋 aresztowad przest臋pc臋!
 Niech pan przestanie, Czyngis! Do艣d tej zgrywy!
Ma艂olaty pod pomnikiem zaczynaj膮 bid brawo. Z boku pewnie wygl膮da to na
wyznanie mi艂o艣ci: jasnow艂osy rycerz sk艂ania si臋 przed pi臋kn膮 dam膮...
Wzdrygam si臋, gdy dociera do mnie, co mi to przypomina.
 Pomog臋 pani  m贸wi Czyngis.
 Nie chcia艂em tego, ale...
Wsuwa r臋k臋 pod po艂臋 marynarki i wyjmuje po艂yskliwy pistolet.
A chwil臋 p贸zniej za moimi plecami rozlega si臋 trzask i twarz Czyngisa zalewa krew.
Jasnow艂osy wiking pada na ziemi臋.
0110
Dawno nie prosi艂a艣 mnie o rad臋  stwierdzi艂 tata.
Siedzieli艣my w kuchni, pili艣my herbat臋. Mama spa艂a, nie budzi艂am jej. Ojca te偶 bym
nie budzi艂a, ale wsta艂, gdy wysz艂am z pokoju.
 Przecie偶 nie wchodzisz do G艂臋bi  mrucz臋.
 Kiedy艣 wchodzi艂em  odpar艂 ojciec.
 To dlaczego przesta艂e艣?  spyta艂am, mieszaj膮c herbat臋. Zawsze pij臋 bez cukru, ale
z uporem wk艂adam 艂y偶eczk臋. Szybciej stygnie.
Niejednokrotnie pyta艂am ojca, dlaczego stroni od wirtualno艣ci.
To przecie偶 艣wietny programista, a 偶yje jak w epoce kamienia 艂upanego, korzysta
wy艂膮cznie z poczty elektronicznej.
 Mia艂em niez艂y biznes  odpar艂 ojciec. Po raz pierwszy mi odpowiedzia艂! 
A potem... potem musia艂em si臋 przekwalifikowad na administratora.
Nie dr膮偶y艂am tematu. Widocznie ojciec pracowa艂 na jakim艣 wyspecjalizowanym
systemie operacyjnym, potem przestali z niego korzystad, a on nie zd膮偶y艂 si臋 w por臋
przekwalifikowad.
 Co by艂o dalej?  zapyta艂 tata.
 Dalej... dalej przyjecha艂a policja. 艢ci膮gn臋li skanery, wzi臋li trop... podobno
strzelano z czego艣 nielegalnego, drugiej generacji.
Musieli mu porz膮dnie uszkodzid kompa. Zacz臋li szukad strzelca, ale gdzie tam...
 Ciebie nie podejrzewali?
 Nie... Obszukali, ale przecie偶 nic nie mia艂am.
 A pistolet Czyngisa?  zapyta艂 ojciec.
 Zapalniczka.  Spu艣ci艂am wzrok.  Zwyk艂a zapalniczka. Pajac...
Tata westchn膮艂 i zerkn膮艂 w ciemne okno. Po ulicy przejecha艂 autobus, sun膮c
艣wiat艂ami po mokrym asfalcie. Pewnie nowy, tak cicho jecha艂...
 Karinko, zastan贸wmy si臋 nad tym... Po pierwsze, jak s膮dzisz, czy ten Czyngis nie
k艂ama艂 o wi臋zieniu?
 My艣l臋, 偶e nie  wyzna艂am.  Co艣 tu 艣mierdzi. Nasi nie szastaliby tak膮 fors膮! Nawet
偶eby popisad si臋 przed zagranic膮.
 Dobrze...  Tata spojrza艂 na mnie niepewnie i spyta艂 szybko:  Masz jeszcze
papierosy?
 Sk膮d?  Wytrzeszczy艂am oczy.
 Karino...
 No dobra, tato, zaczekaj...
Rzadko pal臋, ale paczk臋 rothmans贸w zawsze mam w torebce. Zamkn臋li艣my szczelnie
drzwi od kuchni i zapalili艣my. Jako艣 tak g艂upio palid razem z ojcem... Ostatni raz
podobnie niezr臋cznie czu艂am si臋, gdy mia艂am dziesi臋d lat i rodzice mnie kapali. Nic
wtedy nie powiedzia艂am, ale ojciec nigdy wi臋cej nie wszed艂 do 艂azienki, gdy si臋 my艂am.
 Po drugie, nurkowie s膮 indywidualistami  powiedzia艂 tata. W znacznie wi臋kszym
stopniu ni偶 hakerzy. Nie przypuszczam, aby zdecydowali si臋 na walk膮 o powszechn膮
sprawiedliwo艣d, ale o zachowanie w艂asnej wyj膮tkowo艣ci... owszem...
Zacz臋艂y mi p艂on膮d uszy. Te偶 o tym pomy艣la艂am... Przystojniak Czyngis mo偶e m贸wid,
co chce, ale je艣li pokopad g艂膮biej, zawsze wychodzi na jaw czyj艣 interes.
 Ty te偶 wierzysz w nurk贸w, tato?  Unios艂am brwi.
 Wierz臋, Karino. Po trzecie  ojciec popatrzy艂 mi w oczy  je艣li za wirtualnym
wi臋zieniem kryje si臋 jaki艣 tajny projekt paostwowy... C贸reczko, na co ci to potrzebne?
Nawet stukni臋ci na punkcie praw jednostki Amerykanie... A co dopiero u nas.
 Dosta艂am zadanie  przypomnia艂am.  I musz臋 napisad raport.
 To napisz. Mia艂a艣 obowi膮zek u偶yd 偶uczk贸w?
 Tak. Jak inaczej obserwowad personel?
 No i jak tam personel?
 Odb臋bnia s艂u偶b臋  wzruszy艂am ramionami.  艢ci膮ga pornosy z sieci.
Gra na kompie.
 No i pi臋knie. Stwierdzono nieregulaminowe pe艂nienie s艂u偶by... czy jak to si臋 tam
m贸wi. Przecie偶 nie musia艂a艣 puszczad 偶uczk贸w na wi臋zni贸w. I to wszystko! Nie wolno
po艣wi臋cad w艂asnego 偶ycia w imi臋 abstrakcyjnej sprawiedliwo艣ci!
 Tato, nie zna艂e艣 przypadkiem jakiego艣 Czyngisa?
Tata pokr臋ci艂 g艂ow膮.
 Nawet je艣li zna艂em, to nie zapami臋ta艂em. Nie martw si臋. Mam wra偶enie, 偶e jeste艣
mu bardziej potrzebna ni偶 on tobie. Karino?
Zerwa艂am si臋, otworzy艂am drzwi od kuchni i zacz臋艂am nas艂uchiwad. W moim pokoju
sm臋tnie dzwoni艂a kom贸rka.
 Zaczekaj chwil臋, tato.
Jeszcze mi tylko nocnych telefon贸w brakowa艂o. W pracy nie dawa艂am nikomu
numeru kom贸rki, w og贸le niewiele os贸b go zna艂o...
 S艂ucham!  powiedzia艂am, 艂api膮c za telefon.
 Cze艣d. Przerwano nam, Karino.
Czyngis!
W ka偶dym razie to jego g艂os.
 To nie ja strzeli艂am  powiedzia艂am szybko.
 To wiem. Karino, musimy si臋 spotkad.
 Zaraz wejd臋. Gdzie?
 Nie, lepiej w realu...  Czyngis roze艣mia艂 si臋.  Mam nadziej臋, 偶e do prawdziwych
strza艂贸w nie dojdzie, a w Deeptown mogliby nam znowu przerwad. Mog臋 przyjechad do
ciebie, je艣li wolisz.
Nawet nie pyta艂am, sk膮d wzi膮艂 m贸j adres. Pewnie z tego samego miejsca co telefon.
 Lepiej na neutralnym terenie  stwierdzi艂am.  No... gdzie艣...
 Ulica Pasieczna  zaproponowa艂 Czyngis.
 Gdzie to jest?
 Nie wiem. Zaraz sprawdz臋, czy taka ulica w og贸le istnieje...
Owszem, istnieje. Ulica Pasieczna pi臋d, odpowiada ci?
 Dobrze.  Nie waha艂am si臋.  Wyje偶d偶am od razu, do zobaczenia.
 Okej  powiedzia艂 weso艂o Czyngis.  Na razie.
Roz艂膮czy艂am si臋 i spojrza艂am na monitor  oczywi艣cie numer abonenta si臋 nie
wy艣wietli艂, zastrze偶ony. C贸偶, jak b臋dzie trzeba, to si臋 go znajdzie...
 Teraz, zaraz?
Ojciec wszed艂 za mn膮 do pokoju i wszystko s艂ysza艂.
 Zabronisz?  spyta艂am wyzywaj膮co.
 Nie.  Ojciec pokr臋ci艂 g艂ow膮.  Nie, Karino. Nawet mi to do g艂owy nie przysz艂o.
Popatrzy艂am na niego z zaciekawieniem. W dzieciostwie wiedzia艂am dok艂adnie, 偶e
kocham mam臋 i tat臋 i 偶e na 艣wiecie nie ma nikogo lepszego od nich. Potem... sama nie
wiem, kiedy przesta艂am si臋 nad tym zastanawiad. Nie przesta艂am ich kochad, ale nie
my艣la艂am ju偶 takimi kategoriami.
 U偶ywad slangu mi zabraniacie, ale jak chc臋 i艣d nie wiadomo gdzie, to prosz臋
bardzo?
 Oczywi艣cie. Dlatego 偶e sama wszystko rozwa偶y艂a艣 i podj臋艂a艣 decyzj臋. Dlatego 偶e
to twoja praca, czy mi si臋 to podoba, czy nie. A slang... Wybacz, ale to dziecinada.
 Czy to zle je艣li w cz艂owieku jest co艣 z dziecka?  pytam przekornie.
 Dziecko nie tam powinno zostad, c贸rko.
I g艂upi by艂by ten ojciec, kt贸ry by si臋 nie cieszy艂, 偶e jego dzieci dorastaj膮.
 Dzi臋ki, tato... Wiesz, mimo wszystko bardzo ci臋 kocham.
Ojciec popatrzy艂 na mnie zdumiony, potem zerkn膮艂 na zegarek.
 Wp贸艂 do dwunastej... Naprawd臋 teraz pojedziesz?
 Pojad臋  powiedzia艂am twardo.  Nie b臋d臋 wzywad grupy wsparcia. I tak si臋 nie
pojawi膮, to nie Ameryka.
Ale najpierw wyj臋艂am z sejfu pistolet.
A potem posz艂am do kuchni i wzi臋艂am papierosy.
W samochodzie, grzej膮c silnik, wyj臋艂am ze schowka map臋 Moskwy i zacz臋艂am
szukad ulicy o sympatycznej nazwie Pasieczna. Star膮  dziesi膮tk臋 podarowa艂 mi trzy lata
temu ojciec, gdy kupi艂 sobie koreaoskie daewoo, produkowane w Uzbekistanie.
Jezdzi艂am t膮 dziesi膮tk膮 z przyjemno艣ci膮, nigdy nie lubi艂am metra. Ale i tak Moskwa
stanowi艂a dla mnie ma艂e plamki wok贸艂 kilkunastu stacji i kilka tras, kt贸rymi stale
jezdzi艂am  do pracy, do supermarketu, a latem na dzia艂k臋 albo nad Jezioro
Niedzwiedzie...
Jak w Deeptown. Tam te偶 cz艂owiek zna jedynie kilka ulubionych miejsc, pozosta艂e
ogl膮daj膮c z okna taks贸wki. I nie wiadomo, czy to prawdziwe dzielnice, czy tylko
narysowane dekoracje, zas艂aniaj膮ce plakat miejsce na sprzeda偶.
Powoli wyjecha艂am z parkingu i skr臋ci艂am w bezludn膮 uliczk臋.
Deszcz pada艂 coraz mocniej, du偶e krople b臋bni艂y w przytulone do poboczy
samochody.
Dziwne. Coraz bardziej zaciera si臋 r贸偶nica mi臋dzy G艂臋bi膮 a realem.
Przestrzenie w przestrzeniach... Gdyby jaki艣 z艂o艣liwy 偶artowni艣 cierpia艂 na nadmiar
pieni臋dzy i czasu, m贸g艂by stworzyd dla mnie wirtualny 艣wiat  kopi臋 Moskwy.
Prawdziwej Moskwy, tej, w kt贸rej bywam. Kilkana艣cie sklep贸w, kilka mieszkao, ze dwa
krajobrazy...
Nawet nie musia艂by zawracad sobie g艂owy teatrami, konserwatoriami czy
bibliotekami. Zreszt膮 one i tak ju偶 istniej膮 w wirtualno艣ci.
No prosz臋, zacz臋艂o si臋! Kiedy艣 nazywano to deep psychoz膮, potem mawiano, 偶e kto艣
ma nier贸wno pod matriksem, teraz u偶ywa si臋 niewinnego eufemizmu   zab艂膮dzi艂 . Tak
si臋 m贸wi o tych, kt贸rzy zaczynaj膮 mylid real i G艂臋bi臋, kt贸rzy zaczynaj膮 w膮tpid, 偶e 偶yj膮
w prawdziwym 艣wiecie.
Bzdura... To niemo偶liwe. Cz艂owiek na pewno zauwa偶y艂by podmian臋. To prawda, 偶e
kursuj臋 prawie wy艂膮cznie mi臋dzy dwoma punktami  dom i praca, ale otacza mnie sporo
ludzi. Na urz膮dzenie takiego spektaklu mog艂aby si臋 porwad jaka艣 solidna organizacja,
a niejeden z艂o艣liwy 偶artowni艣. A po co by艂abym potrzebna organizacji?
Ale humor ju偶 mi si臋 popsu艂. Zacz臋艂am si臋 rozgl膮dad podejrzliwie na boki,
w rezultacie zle skr臋ci艂am i nadzia艂am si臋 na drog贸wk臋. W dodatku milicjant okaza艂 si臋
uczciwy i wypisa艂 mi mandat. Za to potem, wr臋czaj膮c pokwitowanie, szczeg贸艂owo
wyja艣ni艂, jak powinnam jechad.
Dzi臋ki temu dwadzie艣cia minut p贸zniej by艂am ju偶 przed domem numer pi臋d na ulicy
Pasiecznej. Wjecha艂am na chodnik i wy艂膮czy艂am silnik.
Dziwna sprawa. Za艂贸偶my, 偶e przyczepi艂 mi 偶uczka... albo znalaz艂 mnie jako艣 inaczej.
A ja nie zdo艂a艂am si臋 o nim niczego dowiedzied.
I ot tak, z marszu, tajemniczy Czyngis zdecydowa艂 si臋 na randk臋.
Ciekawe, jak on naprawd臋 wygl膮da. Zwykle tacy barczy艣ci przystojniacy w realu s膮
chudzi i przygarbieni, albo grubi i niezgrabni.
Rekompensata. W 艣wiecie wirtualnym cz艂owiek zawsze sobie co艣 rekompensuje.
Brak kontakt贸w towarzyskich, niedostatki cielesne, ewentualnie psychiczne. Ju偶 wol臋,
偶eby Czyngis okaza艂 si臋 niepozorny, ale czaruj膮cy.
Za chwil臋 wszystkiego si臋 dowiem.
Wysun臋艂am z drzwi parasol, otworzy艂am go, wysiad艂am z samochodu i w艂膮czy艂am
alarm. Rozejrza艂am si臋. Wszystko si臋 zgadza, tam jest dom numer trzy, a tu numer pi臋d.
Zauwa偶y艂am, 偶e w jednym z nocuj膮cych na ulicy samochod贸w siedz膮 ludzie i dyskutuj膮.
呕arzy si臋 czerwony ognik papierosa, s艂ychad pojedyncze s艂owa...
Jest takie poj臋cie  syndrom ofiary, u偶ywane, gdy dana osoba sama prowokuje do
pope艂nienia przest臋pstwa. 呕adnej dziewczynie nie radzi艂abym podchodzid noc膮 do
samochodu, w kt贸rym siedzi dw贸ch facet贸w.
Ale w koocu jestem pracownikiem MWD! Czego innym nie wolno, ja powinnam
zrobid.
 Przepraszam...  Zastuka艂am w szyb臋 samochodu. Porz膮dny w贸zek, co艣 du偶ego,
a jednocze艣nie nie merc czy bmw.  Czyngis?
Szyba 艂agodnie opad艂a w d贸艂, cofn臋艂am r臋k臋. W sam膮 por臋 z okna wyjrza艂 siedz膮cy
obok kierowcy cz艂owiek.
 Tak, Karino. Niech pani wsi膮dzie.
O ma艂o nie ugi臋艂y si臋 pode mn膮 nogi. To by艂 Czyngis.
Taki sam jak w wirtualno艣ci.
Prosto z Deeptown.
Brakowa艂o jedynie dziurki w czole.
0111
Zacz臋艂am ju偶 my艣led, 偶e zab艂膮dzi艂am  przyzna艂am si臋, zapalaj膮c papierosa.
Czyngis skin膮艂 g艂ow膮, schowa艂 zapalniczk臋. Siedzia艂 na przednim siedzeniu, miejsce
kierowcy zajmowa艂 ch艂opaczek mniej wi臋cej szesnastoletni, kt贸ry rzuci艂 mi ponuro
 siemanko i wi臋cej si臋 nie odzywa艂.
 Zdarza si臋. Wszyscy si臋 tego czasem boimy  odpar艂 powa偶nie Czyngis. Mia艂
dziwny spos贸b m贸wienia, jakby ci膮g艂e czego艣 nie dopowiada艂. To troch臋 z艂o艣ci艂o,
a troch臋 intrygowa艂o.  Inaczej sobie pani膮 wyobra偶a艂em, Karino.
 Spodziewa艂e艣 si臋 zobaczyd star膮 zo艂z臋?
 Nie, ale kogo艣 bardziej...  Zamy艣li艂 si臋.  Bardziej pewnego siebie i twardszego.
Karino, czy pani wie, 偶e ta misja to manewr odwracaj膮cy uwag臋?
 Przysz艂o mi to do g艂owy  wyzna艂am.  Wi臋c co si臋 w艂a艣ciwie dzieje? I sk膮d macie
te informacje?
Drugie pytanie Czyngis po prostu zignorowa艂, ale na pierwsze udzieli艂 szczeg贸艂owej
odpowiedzi.
 Fenomen nurk贸w bada艂o kilka struktur paostwowych, od MWD i bezpieczeostwa
paostwowego a偶 do policji podatkowej oraz ministerstwa pracy i komunikacji
elektronicznej. Gdy okaza艂o si臋, 偶e te zdolno艣ci nie podlegaj膮 prognozowaniu, 偶e nie
mo偶na si臋 ich nauczyd, znaczn膮 cz臋艣d badao zlikwidowano. Ale wtedy w艂膮czy艂 si臋
przypadek: MWD mia艂o w G艂臋bi areszt 艣ledczy. Kilka razy zatrzymanym uda艂o si臋
stamt膮d wyj艣d do Deeptown; przejawiali przy tym zdolno艣ci nurka. I w czyjej艣 m膮drej
g艂owie za艣wita艂 pomys艂: przemiana nast臋puje, gdy cz艂owieka postawi si臋 pod 艣cian膮.
Zacz臋to wi臋c rozwijad eksperyment na wielk膮 skal臋. Informacje przes膮czy艂y si臋 na g贸r臋
organizacji i rozgorza艂 sp贸r. Bezpiece podoba si臋 sama idea uzyskania stada
kontrolowanych nurk贸w, ale nie s膮 zachwyceni, 偶e stracili inicjatyw臋. Ci od podatk贸w
oraz urz臋dnicy z ministerstwa nie 偶ycz膮 sobie 偶adnych nurk贸w... mo偶e przez
konserwatyzm, a mo偶e rozumiej膮, 偶e na d艂u偶sz膮 met臋 nie spos贸b utrzymad d偶ina
w butelce. W samym MWD r贸wnie偶 dosz艂o do konfliktu interes贸w...
A ciebie skierowano do wi臋zienia, 偶eby wywo艂ad lekk膮 panik臋. Tw贸j serwer jest
jednocze艣nie sprawdzany z realu.
 W takim razie macie sprzymierzeoc贸w.
 Zachowaj nas Bo偶e od takich sprzymierzeoc贸w!  odpar艂 Czyngis p贸艂 偶artem, p贸艂
serio.  Zdeptaliby nas przypadkiem i nawet nie zauwa偶yli. Karino, G艂臋bia od wielu lat
偶yje wed艂ug w艂asnych regu艂. Lepiej lub gorzej, ale jako艣 sobie radzi.
Powstaje w niej nowe spo艂eczeostwo, ale nikt nie niszczy starego. G艂臋bia bierze z realnego 艣wiata
tylko to, co jest jej potrzebne. To swego rodzaju anarchia i jak ka偶dy tw贸r anarchistyczny,
G艂臋bia jest w opozycji do w艂adzy paostwowej. Karino, o tym, co ma si臋 znalezd
w Deeptown, decyduj膮 jego mieszkaocy. A wi臋c o tym, czy powinny si臋 tu znalezd
wi臋zienia, r贸wnie偶 powinni艣my zdecydowad my.
 Czyngis, nie chodzi przecie偶 o wi臋zienie. Chodzi o pojawienie si臋 nowych ludzi.
Homo virtualis, cz艂owiek sieciowy, 艂膮cz膮cy w sobie dwa 艣wiaty: rzeczywisty i wirtualny,
r贸wnie wolny w obu tych 艣wiatach.
 Karino, jeszcze nie nadesz艂a na to pora. Nie wolno sadzad na rowerze dziecka,
kt贸re nie nauczy艂o si臋 chodzid.
 Czyngis, czy to czasem nie zazdro艣d? A mo偶e l臋k nurk贸w przed utrat膮 swojej
wyj膮tkowo艣ci?
 To nie zazdro艣d i nie strach.
Zamilkli艣my. Ch艂opak za kierownic膮 sapa艂, prze艂膮czaj膮c stacje radiowe. Echo
Moskwy, Srebrny Deszcz, Retro... To samo, co w G艂臋bi.
Pod pewnymi wzgl臋dami 艣wiat realny i wirtualny zla艂y si臋 w jedno艣d.
Ciekawe swoj膮 drog膮, jak w naszych czasach uda艂o si臋 przetrwad radiostacjom. Tym
bardziej w G艂臋bi. Przecie偶 cz艂owiek bez trudu mo偶e sobie 艣ci膮gn膮d wszystkie ulubione
kawa艂ki, zamiast polegad na gu艣cie prowadz膮cych audycje. Ale nadal s艂uchamy radia,
krzywimy si臋, kiedy puszczaj膮 disco, z艂o艣cimy, trafiaj膮c na kolejn膮 reklam臋, skaczemy ze
stacji na stacj臋... i s艂uchamy.
Mo偶e najwa偶niejsza jest przynale偶no艣d? 艢wiadomo艣d, 偶e w艂a艣nie teraz, razem z tob膮,
t臋 sam膮 piosenk臋 nuci tysi膮ce innych ludzi?
Wszyscy jeste艣my indywidualistami, jeste艣my wyj膮tkowi i niepowtarzalni  ale sami
przed sob膮 mo偶emy si臋 przyznad, jak trudno czasem byd samemu.
Ch艂opak przesta艂 w koocu b艂膮dzid po eterze i zatrzyma艂 si臋 na stacji, gdzie w艂a艣nie
kooczy艂a si臋 piosenka.
I teraz wiem, 偶e za drzwiami do lata
Jest miejsce dla tych, co przetrwali mrozne zimy.
Te drzwi s膮 wsz臋dzie, i sp贸jrz prosz膮 na to
Nie maj膮 zamka, tylko napis  Zapraszamy .
Znalaz艂em je, id膮c do piek艂a piechot膮,
Pom贸g艂 jak zwykle zbieg okoliczno艣ci,
I taksie w艂贸cz臋 to do lata, to z powrotem.
Bo ci膮g艂e lato te偶 nie daje ci rado艣ci...
 Karino?  zapyta艂 Czyngis, gdy wykonawca przesta艂 艣piewad.
Nie zada艂 pytania, ale i tak wszystko by艂o jasne. Mam si臋 okre艣lid, zaj膮d stanowisko.
 Kto do ciebie strzela艂?  pytam.
 Kto艣 maj膮cy dost臋p do Geranium.
Wiedzia艂am, co to takiego Geranium. To nasz, rosyjski program.
Atakuje kompa, wpasowuj膮c si臋 do protoko艂u sieciowego. Dysponuje nim Deeptown
i struktury MWD.
 Czyngis, ja nie mog臋 nic zrobid  m贸wi臋.  Nie z艂ami臋 prawa, zrozum. A w ramach
prawa... Nawet je艣li przedstawi臋 swoj膮 opini臋... Kto si臋 ni膮 zajmie? Sam powiedzia艂e艣, 偶e
wykorzystali mnie do przeprowadzenia manewru odwracaj膮cego uwag臋. Ani ciebie, ani
Antona nie zaaresztuj臋, zreszt膮 to akurat wyjdzie wam na dobre. Dokonuj膮c wirtualnej
ucieczki, tw贸j przyjaciel nara偶a si臋 na to, 偶e mu wlepi膮 powa偶ny wyrok... S艂uchaj, a sk膮d
to dziwne nazwisko?
 Stiekow? Przez ca艂e 偶ycie nazywa艂 si臋 Stiek艂ow, ale kiedy艣 zgubi艂 paszport,
a w elektronicznej kartotece nast膮pi艂a jaka艣 dziwna awaria i nowy dokument wydali mu
na nazwisko Stiekow.  Czyngis zamilk艂, a po chwili doda艂:  Karino, nie prosz臋 o co艣
nierealnego. Jedyne, czego potrzebujemy, to spo艂eczny rezonans. Szum.
Zainteresowanie prasy. Je艣li informacje wyjd膮 ode mnie czy innej osoby prywatnej, nikt nie zwr贸ci na
to uwagi, uznaj膮 to za wymys艂y prasy brukowej. Ale je艣li oficjalna osoba z MWD...
Czy on naprawd臋 nie rozumie?
 Czyngis, przecie偶 sam powiedzia艂e艣: G艂臋bia 偶yje wed艂ug w艂asnych zasad. Tworzy
nowy 艣wiat, nie niszcz膮c starego. A ty prosisz, 偶ebym pomiesza艂a dwa 艣wiaty! 呕ebym
dzia艂a艂a w G艂臋bi, stosuj膮c metody realu! M贸wisz, 偶e tobie nie uwierz膮? 呕e obywatele
Deeptown nie oburz膮 si臋, gdy us艂ysz膮 o eksperymentach nad wi臋zniami? Widocznie tak
powinno byd. Ka偶de spo艂eczeostwo ma taki rz膮d, na jaki zas艂uguje.
Czyngis skin膮艂 niech臋tnie g艂ow膮.
 Wypowiedz przynajmniej swoje zdanie  poprosi艂.
 Jestem przeciwna temu, co si臋 dzieje  powiedzia艂am szczerze.  I mam nadziej臋,
偶e projekt zakooczy si臋 fiaskiem. Umieszcz臋 swoj膮 opini臋 w raporcie, ale nie b臋d臋 pra艂a
brud贸w na ulicy.
 Uczciwe postawienie sprawy  przyzna艂 Czyngis.  Dzi臋kuj膮.
Zerkn臋艂am na zegarek. Ju偶 druga, a przede mn膮 jeszcze p贸艂 godziny drogi...
 Id臋. Mi艂o by艂o... pogadad.
 Przepraszam, Karino.  Czyngis zerkn膮艂 na mnie pos臋pnie. Chwytamy si臋 ka偶dej
mo偶liwo艣ci, najbardziej fantastycznych wariant贸w. Termin tu偶-tu偶, dzisiaj szanowny
pu艂kownik Tomilin zamierza przeprowadzid pierwsze seanse terapii szokowej.
 I stworzyd pierwszych nurk贸w?
 Tak.
Zawaha艂am si臋 chwil臋 i wysiad艂am z samochodu. Deszcz przesta艂 padad, by艂o rze艣ko
i cicho. W okolicznych domach pali艂y si臋 w oknach tylko pojedyncze 艣wiat艂a.
 Na razie, na razie  po偶egna艂 si臋 grzecznie ch艂opaczek za kierownic膮. Id膮c do
swojego samochodu, us艂ysza艂am, jak spyta艂 Czyngisa:  Co teraz, jedziesz si臋 po偶alid
Looce, czy grzejemy do tych pismak贸w?
Chyba nurek rzeczywi艣cie nie ma czasu, skoro got贸w jest ca艂膮 noc kr膮偶yd po mie艣cie,
je偶d偶膮c od znajomych do dziennikarzy, pr贸buj膮c znalezd jakie艣 wyj艣cie.
Nagle przysz艂o mi do g艂owy pewne zabawne por贸wnanie, a偶 si臋 u艣miechn臋艂am.
Dzielny rycerz chce pokonad smoka, ale okazuje si臋, 偶e to smok paostwowy, na
utrzymaniu kr贸la, troskliwie hodowany na wypadek wojny z s膮siadami, obwieszony
orderami i medalami.
Rycerz wi臋c, nie ryzykuj膮c wyci膮gni臋cia miecza, biega po podw贸rcu, prosi o pomoc
faworyt贸w i faworytki, dyktuje pisma doradcom, skar偶y si臋 pokojowym, pije z heroldami
i oburza si臋 w czeladnej.
Jak偶e to tak? Przecie偶 to smok! Smoki trzeba zabijad!
Smok. Wszystko si臋 zgadza. Rycerza szkoda, no i zwierz niebezpieczny, ale je艣li
interesy paostwa tego wymagaj膮...
Gdy rusza艂am z Pasiecznej, moi rozm贸wcy  je艣li ch艂opaczka mo偶na uznad za
rozm贸wc臋  ju偶 odjechali. Po drodze do domu zobaczy艂am znajomego milicjanta, kt贸ry
nadal dzielnie pe艂ni艂 s艂u偶b臋.
Jakie to wszystko naiwne. Czyngis... nurek mi si臋 spodoba艂 i by艂am sk艂onna przyznad
mu racj臋. Ale nie mo偶na liczyd, 偶e jeden cz艂owiek zdo艂a pokonad paostwo. Albo 偶e zdo艂a
je przekonad.
Deep Enter
Mozaika rozpada si臋 i uk艂ada na nowo. Mrugaj膮 kolorowe 艣wiate艂ka  to G艂臋bia
tasuje swoje puzzle.
Ciekawe, jak odbieraj膮 to nurkowie?
Czy to tak, jakby pojawi艂 si臋 na swoim miejscu ten ostatni kawa艂ek puzzli, kt贸rego
nie uda艂o mi si臋 znalezd? Kt贸ry oddziela艂 rycerza od ksi臋偶niczki?
Nie wiem. I nie jestem pewna, czy chc臋 si臋 dowiedzied.
Wychodz臋 z domu. Ten punkt wej艣cia ma wygl膮d starej altanki w parku.
Park jest zbyt pi臋kny, zbyt malowniczo zaniedbany... Nie ma takich w prawdziwej Moskwie, mo偶e
nawet na ca艂ym 艣wiecie.
Id臋 dr贸偶k膮 wysypan膮 czarnym piaskiem. Je艣li p贸jd臋 na prawo, dojd臋 do drogi z 偶贸艂tej
ceg艂y. Na lewo  do ruchomej 艣cie偶ki. Je艣li zawr贸c膮  park si臋 skooczy i 艣cie偶ka wejdzie
w stary las, po kt贸rym wa艂臋sa si臋 beztroski Tom Bombadil i gdzie od czasu do czasu
mo偶na nawet spotkad hobbita.
Ka偶dy z nas tworzy w艂asny kawa艂ek G艂臋bi. Kreuje 艣wiat i daje go innym. Cudza
G艂臋bia nie przeszkadza twojej. Wi臋zienie te偶 jej nie zaszkodzi, w koocu na 艣wiecie s膮
wi臋zienia. Czyngis niepotrzebnie panikuje...
Ale i tak jest mi ci臋偶ko na sercu.
Mijam Starego Sus艂a  sympatyczn膮 kawiarni臋 w stylu retro, miejsce spotkao
bohemy, chod niezbyt popularne. To znaczy, powinnam min膮d, ale zatrzymuj臋 si臋
i zdecydowanie podchodz臋 do drzwi. Spa艂am kr贸tko, nie jad艂am 艣niadania, napi艂am si臋
tylko maaloksu. Nie偶yt 偶o艂膮dka to jedna z chor贸b zawodowych mieszkaoc贸w Deeptown,
podobnie jak  zab艂膮dzenie .
Stary Suse艂 to przystao rosyjskich obywateli G艂臋bi. Jest do艣d wcze艣nie, wi臋c nie ma
wielu go艣ci. Siadam przy wolnym stoliku, zamawiam jajecznic臋 na szynce, sok
pomaraoczowy i tosty.
A kto mi broni艂 zje艣d to samo w realu?
Przy s膮siednim stole tkwi malownicza parka, interesuj膮cy jest zw艂aszcza jeden
z rozm贸wc贸w, kt贸ry przybra艂 postad blizni膮t syjamskich, ch艂opca i dziewczyny,
zro艣ni臋tych bokami. Usta otwieraj膮 si臋 synchronicznie, gestykulacja jest wsp贸lna...
Niezbyt wyszukana maska, w艂o偶ona przez kogo艣, kto lubi zwracad na siebie uwag臋.
Syjamski blizniak, mocno wstawiony, gard艂uje na ca艂膮 kawiarni臋:
 No powiedz, czy Chelicery ci si臋 nie podoba艂y?
Jego niepozorny rozm贸wca op臋dza si臋 ze zm臋czeniem:
 Podoba艂y, Aloszka, podoba艂y...
 I co? Fakt, wszyscy m贸wi膮, 偶e im si臋 podoba艂y... A recenzje czyta艂e艣?
 Czyta艂em...
 Przyznaj臋, jedn膮 trzeci膮 napisa艂em sam  m贸wi samokrytycznie blizniak.  Jedn膮
trzeci膮 przyjaciele, ale reszta jest prawdziwa.
 Prawdziwa...
 I co, za ma艂o przerobi艂em tych z drugiej strony? Ju偶 prawie nie widad, sk膮d im
wyrastaj膮 n贸偶ki, wszystko sta艂o si臋 absolutnie integralne!
 Kto nie widzi, to nie widzi, niekt贸rzy widz膮 bardzo dobrze mruczy rozm贸wca,
pr贸buj膮c skoncentrowad si臋 na jogurcie.
 No to powiedz, co jest nie tak? Wszystkich konkurent贸w roznios艂em w py艂,
przejecha艂em si臋 po nich jak buldo偶er. Buldo偶ery nie boj膮 si臋 b艂ota, ha, ha! Tak膮 intryg臋
namota艂em, 偶e fina艂 w og贸le nie jest potrzebny! Czego brakuje?
 Duszy  pada odpowiedz.
U艣miecham si臋 mimo woli i odwracam, 偶eby nie peszyd syjamskiego cudu. Zabawne
miejsce ten Stary Suse艂.
Zdanie zapada w pami臋d. Syjamski blizniak tymczasem 偶膮da wyja艣nieo, co to
takiego dusza i jak mo偶na j膮 zarejestrowad.
W艂a艣nie, gdyby jeszcze nauczyli si臋 rejestrowad dusz臋... Co za wspania艂e mo偶liwo艣ci
dla s艂u偶b paostwowych!
Kelner przynosi moje zam贸wienie. Paruj膮ca, lekko spieczona jajecznica, podana na
patelni, z przezroczystymi skwarkami i delikatnymi plastrami bekonu. Sok ze 艣wie偶ych
owoc贸w  jak mawia pewien m贸j znajomy, a偶 widad, jak skacz膮 w nim witaminy.
 Czego艣 brakuje?  pyta grzecznie kelner.
 Duszy  odpowiadam odruchowo.
 Przepraszam, ale nie ma tego w menu  m贸wi kelner.
Zaskoczona, podnosz臋 na niego wzrok.
Jednak program.
 Dzi臋kuj臋  m贸wi臋.  Wiem.
 Co艣 jeszcze?
Waham si臋. W艂a艣ciwie nie ma sensu jechad do wirtualnego wi臋zienia. Materia艂贸w do
raportu mam pod dostatkiem, a wcale nie chc臋 poznawad efekt贸w eksperyment贸w...
Niech sobie Czyngis lata po Moskwie w poszukiwaniu sprzymierzeoc贸w! To sprawa
nurka. A ja jestem zwyk艂ym pracownikiem MWD i nie mam zamiaru wk艂adad palca
mi臋dzy resorty i poszczeg贸lne szychy  takie zachowanie szkodzi zdrowiu.
 Prosz臋 mi zam贸wid taks贸wk臋 do rosyjskiego sektora Deeptown  m贸wi臋 mimo
wszystko.
1000
Tym razem wpuszczaj膮 mnie niemal od razu. Nie kryj膮c si臋, stra偶nik dzwoni do
Tomilina, melduj膮c o moim przybyciu.
Przez podw贸rko prowadzi mnie m艂ody wartownik o wygl膮dzie inteligenta; 艂atwiej
wyobrazid go sobie w drogim garniturze za biurkiem w powa偶nej firmie ni偶 w mundurze
sier偶anta z pistoletem u boku.
Dzisiaj wewn臋trzne podw贸rko wi臋zienia nie jest puste, wi臋zni贸w wyprowadzono na
spacer. Moje pojawienie si臋 wywo艂uje znajom膮 reakcj臋  obmacuj膮 mnie oceniaj膮ce,
chciwe spojrzenia. S艂ysz臋 poszczeg贸lne zdania, szczeg贸艂owo omawiaj膮ce moje nogi,
r臋ce, piersi...
Widocznie 偶adna  wewn臋trzna Mongolia nie daje mo偶liwo艣ci zaspokojenia
podstawowego instynktu. Ciekawe, jak sobie dali z tym rad臋? Wyobra偶am sobie, jak
haker Stiekow pr贸buje obj膮d standardow膮 偶on臋 standardowego programisty, a ona
rozp艂ywa si臋 w powietrzu... albo przemienia w obrzydliw膮, zielon膮 ropuch臋.
A jednak reakcja wi臋zni贸w jest zbyt s艂aba. Kobieta w zak艂adzie zamkni臋tym to
wydarzenie, to 艣wi臋to na kilka tygodni. Tutaj za艣 spora cz臋艣d wi臋zni贸w nie reaguje
w og贸le, a pozostali nakr臋caj膮 si臋 jakby odruchowo. A przecie偶 nie wyst臋puj臋 dzi艣
w ciele ponurej inspektorki, tylko Kseni  dziewczyny do艣d interesuj膮cej.
 Nie ma z nimi problem贸w?  pytam wartownika, mijaj膮c plac spacerowy.
 S膮 spokojni  przyznaje wartownik.
Jakby na potwierdzenie jego s艂贸w dobiega do mnie czyj艣 zachwycony okrzyk:  No,
no, popatrz tylko, jak kr臋ci pup膮! G艂ow臋 daj臋, 偶e procesor rytmu kosztowa艂 nie mniej ni偶
tysi膮c, a kana艂 to 艣wiat艂ow贸d!
A偶 si臋 potykam.
Czuj臋 si臋 ura偶ona.
Plastyczno艣d Kseni wynika z porz膮dnego projektu, a nie z mo偶liwo艣ci kompa!
Wchodzimy na korytarz wi臋zienia i kierujemy si臋 do gabinetu Tomilina. Odliczam
pi膮te okno od wej艣cia, to tam zostawi艂am mojego 偶uczka...
Ju偶 go nie ma.
Okno zosta艂o starannie, wr臋cz demonstracyjnie wyczyszczone, a dla ewentualnych
t臋pak贸w na w膮skim parapecie zostawiono puszk臋 z napisem Aozinski. *Aluzja do tw贸rcy
jednego z pierwszych program贸w antywirusowych (przyp. t艂um.).+ Jak to by艂o w ha艣le
reklamowym? Zabija NAWET NIEZNANE WIRUSY!
Jasne. Delikatna aluzja towarzysza pu艂kownika.
Ale gdy wchodz臋 do gabinetu Tomilina (wartownik zostaje na zewn膮trz), moja
opinia o subtelno艣ci aluzji ulega drastycznej zmianie.
Na biurku, obok telefon贸w, klawiatury, monitora i kilku zdj臋d w ramkach, pojawi艂
si臋 niespodziewany element.
Doniczka z geranium.
 Dzieo dobry, Karino!
Tomilin uprzejmie wstaje, z galanteri膮 podsuwa mi krzes艂o.
 Kawy?
 Z Krasnodaru?  Sil臋 si臋 na ironi臋, ale wychodzi to 偶a艂o艣nie i nieprzekonuj膮co. Nie
mog臋 oderwad wzroku od kwiatka.
Tomilin 艣mieje si臋 sympatycznie i dobrodusznie, jakby zaprasza艂, aby przy艂膮czyd si臋
do jego rado艣ci. Ludzie, kt贸rzy umiej膮 si臋 tak 艣miad, s膮 bardzo lubiani w towarzystwie 
ka偶dy problem zamieni膮 w zabawn膮 przygod臋.
 Nie, Karino. Najzwyklejsz膮 brazylijsk膮. Rozpuszczaln膮.
 Dzi臋kuj臋, z przyjemno艣ci膮  zgadzam si臋.
Trzeba zachowad twarz, kontynuowad gr臋, oddad inicjatyw臋. To nie szachy, nie
k贸艂ko i krzy偶yk. Ten, kto zrobi pierwszy ruch, zazwyczaj przegrywa.
 W tym ciele podoba mi si臋 pani znacznie bardziej  zauwa偶a Tomilin. Podnosi
s艂uchawk膮 telefonu, rzuca:  Dwie kawy!
I zamiera, wpatruj膮c si臋 we mnie z zainteresowaniem.
 Chcia艂abym jeszcze raz przej艣d si臋 po wi臋zieniu  m贸wi臋 niespodziewanie dla
samej siebie. Co w艂a艣ciwie chc臋 tam znalezd?
 Prosz臋 bardzo  zezwala Tomilin.  Ale by艂oby dobrze, gdyby zakooczy艂a obch贸d
przed drug膮.
Co za wersal! Przecie偶 i tak nie mog臋 zlekcewa偶yd jego rozkazu, nawet w tej
uprzejmej formie.
 Oczywi艣cie.  Kiwam g艂ow膮.  Jakie艣 plany?
 Tak. Pierwszy seans katharsis.  Tomilin z irytacj膮 macha r臋k膮. Planowali艣my go
troch臋 p贸zniej, ale... okoliczno艣ci zmuszaj膮 do po艣piechu. Zbyt wielu reakcjonist贸w...
Sama pani rozumie, Karino.
Rozumiem, oczywi艣cie, 偶e rozumiem.
I patrz臋 na geranium.
 Lubi pani kwiaty, Karino?
 Tak. Opr贸cz geranium.
 Dlaczego?  Podpu艂kownik jest szczerze zmartwiony.  A ja bardzo lubi臋
geranium, Karino.
Powtarza moje imi臋 z takim uporem, 偶e w koocu musz臋 odpowiedzied tym samym.
 Arkadij, czy nigdy nie pomy艣la艂 pan, 偶e trzymanie przest臋pc贸w w G艂臋bi mo偶e
prowadzid do nieprzewidywalnych zagro偶eo? pytam.
 Zdaje si臋, 偶e ju偶 o tym rozmawiali艣my.
 M贸wi臋 o czym innym, Arkadij. Nikt do kooca nie wie, jak dzia艂a deep program.
Nikt nie rozumie, czym w艂a艣ciwie jest G艂臋bia.
Co dzieje si臋 ze 艣wiadomo艣ci膮 cz艂owieka, przebywaj膮cego stale w wirtualnym
艣wiecie? Jakie zdolno艣ci mo偶e zdobyd taki cz艂owiek?
Jak ludzie, znajduj膮cy si臋 w G艂臋bi, oddzia艂uj膮 na sam膮 G艂臋bi臋?
 Nurkowie...  Tomilin u艣miecha si臋.  Rozum sieci...
 Chocia偶by! W ka偶dej legendzie jest ziarno prawdy.
 Legendy tworz膮 ludzie.  Tomilin wyjmuje papierosy. Ponura kobieta stra偶nik
przynosi kaw臋, 艂ypie na mnie spode 艂ba i znika za drzwiami.  Ludzie lubi膮 wymy艣lad
sobie r贸偶ne strachy. To mechanizm obronny, rozumie pani? Lepiej bad si臋
nieistniej膮cego niebezpieczeostwa i byd przygotowanym, gdy nadejdzie. Ka偶de
urz膮dzenie bardziej skomplikowane od lampy naftowej zaczyna budzid podejrzenia.
Zaczytywa艂a si臋 pani fantastyk膮, Karino?
 Nie.
 A szkoda. Dawno temu, kiedy nie by艂o jeszcze mowy o wirtualno艣ci, gdy
komputery by艂y wielkie jak szafy, ludzie zacz臋li si臋 bad elektronicznego nadrozumu.
Przepowiadano jego pojawienie si臋 w po艂膮czonych liniach telefonicznych,
w prymitywnych lampowych arytmometrach. Komputery doskonalono, 艂膮czono, a rozum
si臋 nie pojawia艂.
W贸wczas zacz臋to si臋 bad ludzi, kt贸rzy potrafi膮 si臋 kontaktowad z sieci膮
elektroniczn膮 na innym poziomie, niedost臋pnym wi臋kszo艣ci, bez 偶adnych urz膮dzeo
wej艣cia-wyj艣cia. Ale czas p艂yn膮艂, a tacy ludzie si臋 nie pojawiali. Legendy, Karino, to
mechanizm obronny ludzko艣ci. Wszystko, co niezrozumia艂e, jest potencjalnie
niebezpieczne. Wszystko, co niezrozumia艂e, budzi l臋k.
 A je艣li takie prawdopodobieostwo istnieje? Chodby potencjalnie? Je艣li ten rozum
sieciowy ju偶 si臋 pojawi艂, tylko my nie potrafimy dostrzec jego przejaw贸w? Je艣li
nurkowie s膮, tylko si臋 kryj膮?
 Je艣li nurkowie s膮, ale si臋 kryj膮, to nie stanowi膮 zagro偶enia. To jedynie ciekawy
fenomen, kt贸ry mo偶na zbadad.  Teraz w g艂osie Tomilina nie ma cienia ironii.  I niech
nasi podopieczni zdobywaj膮 ponadnaturalne zdolno艣ci. Mamy doskona艂e systemy
艣ledzenia, Karino, i od razu stwierdzimy, 偶e dzieje si臋 co艣 niedobrego. Zorientujemy si臋,
jak to si臋 sta艂o. A fizycznie wszyscy oni znajduj膮 si臋 pod czujnym nadzorem. Nie chce
pani odwiedzid ich w prawdziwym 艣wiecie?
 To nie nale偶y do moich kompetencji.  Macham r臋k膮.  Arkadij, a co pan powie na
sam fakt umieszczenia t艂umu przest臋pc贸w w wirtualnym 艣wiecie? Przy za艂o偶eniu, 偶e
艣wiadomo艣d sieci powstaje z osobowo艣ci tych, kt贸rzy przebywaj膮 w G艂臋bi.
 Karino, czy s膮dzi pani, 偶e w G艂臋bi jest ma艂o bandyt贸w?  pyta powa偶nie Tomilin. 
Co znacz膮 dwie setki wi臋zni贸w! Tysi膮ce, dziesi膮tki tysi臋cy zab贸jc贸w, gwa艂cicieli,
terroryst贸w, handlarzy narkotyk贸w korzysta codziennie ze 艣wiata wirtualnego! Oto, kto
tworzy G艂臋bi臋! A wszystkie pr贸by ich okie艂znania... Wie pani, 偶e kiedy艣 pr贸bowano
wprowadzid mi臋dzynarodowy program WSTYD?
Kr臋c臋 g艂ow膮. Nie pami臋tam.
 Mia艂 wy艣ledzid przest臋pc贸w, szukaj膮c s艂贸w kluczy w listach elektronicznych 
wyja艣nia Tomilin, krzywi膮c si臋.  A handlarzy pornografi膮 na podstawie r贸偶owego
koloru cia艂 na filmach wideo... I wie pani, co si臋 sta艂o? Pojawi艂a si臋 nowa moda: ka偶dy,
najbardziej nawet niewinny list pisano na r贸偶owym tle i do艂膮czano has艂a w rodzaju:  Nie
terroryzmowi! Materia艂y wybuchowe precz! Narkotyki to nie nasz wyb贸r, kupujcie
jogurt! P贸艂 roku p贸zniej program wycofano. Nie mo偶na kontrolowad wszystkiego...
Obroocy swob贸d obywatelskich triumfowali, a przest臋pcy nadal hulaj膮 swobodnie
w G艂臋bi. Zalegalizowano burdele, stworzono elektroniczn膮 marihuan臋 i heroin臋,
wymieniano si臋 planami zamach贸w terrorystycznych...
Nie s艂ysza艂am tej historii. W g艂osie Tomilina dzwi臋cza艂a prawdziwa gorycz
cz艂owieka, kt贸ry musia艂 ust膮pid przed niesprawiedliwo艣ci膮.
 W nowym wirtualnym 艣wiecie potrzebne s膮 nowe mo偶liwo艣ci walki
z przest臋pczo艣ci膮  m贸wi nagle.  Zaskakuj膮ce, rewolucyjne, kt贸re da艂yby zasadnicz膮
przewag臋 si艂om ochrony porz膮dku.
Nie zgadza si臋 pani z tym, Karino?
Ju偶 sama nie wiem, z czym si臋 zgadzam, a z czym nie. Czyngisowi powiedzia艂am
prawd臋  艣rodki stosowane przez Tomilina nie budz膮 mojego zachwytu. Ale cele... cele
s膮 bardzo szlachetne.
 Przygotowa艂a pani raport, Karino?  pyta Tomilin, nie doczekawszy si臋
odpowiedzi na poprzednie pytanie.
 Zajm臋 si臋 tym wieczorem. Pozwoli pan, 偶e teraz zajrz臋 do wi臋zni贸w?
Tomilin zm臋czony przymyka oczy. Nietkni臋ta kawa, doniczka z geranium,
fotografie... Nagle spostrzegam, 偶e to zdj臋cie m臋偶czyzny i kobiety w podesz艂ym wieku.
Pewnie rodzice pu艂kownika, a nie, jak przypuszcza艂am, 偶ona i dzieci...
 Oczywi艣cie, Karino... Prosz臋 sprawdzid wszystko, co pani chce, dam pani
przewodnika.
Ju偶 stoj臋 przy drzwiach, gdy podpu艂kownik wo艂a mnie znowu:
 Karino!
Odwracam si臋.
Palce Tomilina powoli zgniataj膮 p艂atki geranium.
 Za艂贸偶my, 偶e przesadzam z t膮 asekuracj膮. Boj臋 si臋 o pani膮. Rozumie mnie pani?
Bandyci mog膮 byd bardzo czaruj膮cy... w odr贸偶nieniu od pani i ode mnie. Ale ja i pani
stoimy po tej samej stronie, a oni s膮 po stronie przeciwnej. Lepiej o tym nie zapominad.
Prosz臋 przyj艣d o drugiej, dobrze? Mam nadziej臋, 偶e zmieni pani swoj膮 opini臋.
Jego palce gniot膮 nieszcz臋sny kwiatek, kt贸rego jedyn膮 win膮 jest to, 偶e my tak lubimy
nadawad broni nazwy kwiat贸w.
Pozostaje mi tylko skin膮d pu艂kownikowi g艂ow膮.
Gdy ojciec dowiedzia艂 si臋, 偶e wybieram si臋 na prawo, powiedzia艂 mi co艣. Wtedy nie
wzi臋艂am jego s艂贸w na powa偶nie, refleksja przysz艂a znacznie p贸zniej. Ojciec nie
opowiada艂 mi o niebezpieczeostwach pracy 艣ledczego czy eksperta, zauwa偶y艂 jedynie, 偶e
broni膮c prawa, bardzo 艂atwo je z艂amad  w艂a艣nie po to, 偶eby go bronid. I 偶e obowi膮zek
s艂u偶bowy i zwyk艂a ludzka moralno艣d b臋d膮 walczyd w mojej duszy, dop贸ki jedno z nich
nie zwyci臋偶y.
Pocz膮tkowo w to nie uwierzy艂am. Ale teraz najgorsza jest 艣wiadomo艣d, 偶e 偶adnej
walki ju偶 nie ma, 偶e ju偶 wybra艂am. Czyngis i jego towarzysze mog膮 byd bardzo
elokwentni, mo偶e nawet maj膮 racj臋 z pozycji og贸lnoludzkich. Ale Tomilin te偶 ma racj臋 
w 艣wiecie wirtualnym nie da si臋 walczyd z przest臋pczo艣ci膮 starymi sposobami.
Poza tym... czy sama nie chcia艂abym zostad nurkiem? Zrozumied, zobaczyd... u艂o偶yd
swoje puzzle do kooca...
Zostawiaj膮c stra偶nika w celi Antona Stiekowa, wchodz臋 do  wewn臋trznej Mongolii
nieszcz臋snego bojownika o wolno艣d. Niepotrzebnie odsiedzia艂e艣 wyrok, niepotrzebnie
tw贸j przyjaciel rozdawa艂 艂ap贸wki. Nie powstrzymacie tego. A na wasze ucieczki
pob艂a偶liwie przymyka si臋 oczy...
Tym razem Stiekow nie siedzi przed telewizorem. Chodzi po pokoju, wymachuje
r臋kami, pokrzykuj膮c. Zatrzymuj臋 si臋 na progu standardowego mieszkania i zaskoczona
patrz臋 na wi臋znia.
Zwariowa艂, czy co?
Anton Stiekow, spokojnie opuszczaj膮cy wirtualne wi臋zienie, teraz rozmawia ze
swoim fantomowym otoczeniem! Z programist膮 Aleksiejem i jego synkiem Artiomem!
 A ja m贸wi臋, 偶e trzeba go wzi膮d za frak i wci膮gn膮d do G艂臋bi!  prawie ryczy Anton.
 Co si臋 dzieje z tym Look膮? Trudno mu byd Bogiem, niech go cholera...
 Padlina, nie przeklinaj  odpowiada standardowy programista 偶ywym ludzkim
j臋zykiem.
 A co, w koocu nie jest ma艂ym dzieckiem  mamrocze Anton, zerkaj膮c na Artioma,
ale jednak troch臋 艣cisza g艂os.  Musimy go przekonad...
I w tym momencie mnie dostrzegaj膮. Znudzony Artiom ogl膮da si臋 na mnie i mruczy:
 No prosz臋, doczekali艣my si臋... Czyngis, mamy go艣ci!
1001
W艂a艣ciwie nie nale偶y si臋 dziwid.
Je艣li istnieje kana艂 na zewn膮trz, przez kt贸ry Anton Stiekow opuszcza艂 wi臋zienie, to
powinien dzia艂ad r贸wnie偶 w drug膮 stron臋. A w艂o偶enie cia艂 marionetek, odgrywaj膮cych
przed Stiekowem sw贸j mizerny spektakl, to bardzo rozs膮dne posuni臋cie. Sm臋tny
standardowy programista w niczym nie przypomina Czyngisa, ale to on.
A w ciele ch艂opca siedzi pewnie ten ma艂olat, kt贸ry jecha艂 z nim samochodem.
Wchodz臋 do pokoju, siadam na kanapie. Aresztowanie nieproszonych go艣ci nie ma
sensu, to by艂by w艂a艣nie ten szum, na kt贸ry liczy Czyngis. Tomilin widocznie nie jest
w stanie zamkn膮d tego kana艂u i dlatego udaje, 偶e go nie dostrzega. A mo偶e istnieje inny
pow贸d?
 Karino, wiedzia艂a pani, 偶e tu jeste艣my?  pyta Czyngis. W obcym ciele mo偶na go
rozpoznad tylko po g艂osie.
 Nie, chcia艂am porozmawiad z Antonem.
Wi臋zieo Stiekow st臋ka i podchodzi do mnie. Poprawia okulary grubym palcem
i m贸wi:
 Przepraszam, Karino.
 Za co?  dziwi臋 si臋.
 Za to, 偶e pani膮 w to wci膮gn臋li艣my. To by艂 m贸j pomys艂, je艣li mam byd szczery.
 Nie przypominam sobie, 偶eby kto艣 mnie w co艣 wci膮ga艂.
 Widzi pani, to by艂o tak.  Stiekow ma min臋 inteligenta, kt贸ry w tramwaju nadepn膮艂
komu艣 na nog臋.  S膮dzili艣my, 偶e personel wi臋zienia zareaguje na ucieczki, ale oni
przemilczeli ten fakt. Gdy tylko zrozumieli, 偶e w艂asnymi si艂ami nie mog膮 mnie
odizolowad, przestali zwracad uwag臋 na moj膮 samowol臋. Musia艂em podrzucid informacj臋
o ucieczkach na ten poziom kierownictwa MWD, kt贸ry nie zosta艂 wci膮gni臋ty do
projektu... W efekcie wys艂ano pani膮 na inspekcj臋.
Ach, wi臋c to tak!
Nigdy si臋 nie zastanawia艂am, sk膮d wzi臋艂y si臋 informacje o problemach w wirtualnym
wi臋zieniu. A teraz okazuje si臋, 偶e rozpowszechnili je sami wi臋zniowie!
 Nie musi pan przepraszad, Anton  m贸wi臋.  Ja tylko wykonuj臋 swoj膮 prac臋. Wasz
pomys艂 by艂 dziecinad膮 i sam si臋 pan za niego ukara艂 pozbawieniem wolno艣ci.
 To nic takiego. Nieograniczona wolno艣d i tak nie istnieje odpowiada filozoficznie
Stiekow.  Przekona艂a si臋 pani, 偶e celem tego projektu jest eksperyment, kt贸ry ma
stworzyd nurk贸w?
 Anton!  wtr膮ca si臋 Czyngis.  To nie ma sensu. Karina wszystko rozumie, ale nie
jest po naszej stronie.
 Zdaje si臋, 偶e nie tylko ja.  U艣miecham si臋 ironicznie.
Nie zaprzeczaj膮.
 Nie tylko  przyznaje Czyngis.  Mamy przyjaciela... nurka.
Jego zdolno艣ci s膮 absolutnie wyj膮tkowe, m贸g艂by Zniszczyd ca艂e wi臋zienie, sprawid,
偶e nikt z wi臋zni贸w nie zosta艂by nurkiem.
 Sk膮d takie talenty?  pytam.
Twarz Czyngisa jest powa偶na, ale nie wierz臋 w te rewelacje.
Czyngis wzrusza ramionami.
 Tak si臋 z艂o偶y艂o... On pracuje bezpo艣rednio z G艂臋bi膮. Ale nie chce si臋 wtr膮cad.
 Dlaczego?  pytam zaciekawiona. Pozostawiaj膮c entuzjastyczne okre艣lenia
Czyngisowi, przyjmijmy, 偶e jego przyjaciel rzeczywi艣cie jest tak pot臋偶ny...
 Powiedzia艂 prawie to samo, co ty, Karino.  Czyngis spogl膮da na mnie oczami
standardowego programisty.  呕e nie wolno mieszad G艂臋bi i prawdziwego 艣wiata. 呕e
艣wiat wirtualny to nowe spo艂eczeostwo, nowa rzeczywisto艣d, 艣wiat bez granic i barier
j臋zykowych.
Jak przyj臋艂o si臋 m贸wid, strefa neutralna, zak膮tek przysz艂o艣ci, si臋gaj膮cy do naszych
czas贸w. G艂臋bia tworzy sama siebie, jej mieszkaocy sami zdecyduj膮, co przyj膮d, a co
odrzucid.
 Wasz przyjaciel jest bardzo m膮dry.
 Przez jaki艣 czas my艣la艂em, 偶e jeste艣 jedn膮 z jego masek  wyznaje Czyngis.
Wzruszam ramionami. Zdarza si臋.
 B臋dziesz obserwowad eksperyment?  pyta Czyngis po przerwie.
 B臋d臋.
 My te偶.  Kiwa g艂ow膮.  Nie planuj膮 ju偶 eksperyment贸w z Antonem, na dzisiaj
wyznaczono jedynie trzy kr贸liki do艣wiadczalne.
No c贸偶, najwyrazniej we wn臋trzu serwera rz膮dowego Czyngis czuje si臋 jak u siebie
w domu. Zamiast si臋 oburzad, pytam:
 Kto to taki?
 Pokazywali ci ich. Zab贸jca, kt贸ry chce oswoid liska. Kierowca, kt贸ry przejecha艂
przechodni贸w. I jeszcze jeden zab贸jca, zamkni臋ty w pustym mie艣cie.
 Wiesz r贸wnie偶, co z nimi zrobi膮?  pytam.
 Wiem. Lisek umrze. Pod ko艂a ci臋偶ar贸wki znowu wpadnie dw贸jka dzieci. Zab贸jca
znajdzie umieraj膮c膮 kobiet臋.
 Widzia艂am ich wszystkich  m贸wi臋 ze zdumieniem.  Wszystkich trzech...
 Widocznie pu艂kownik chce ci zrobid niespodziank臋.
Standardowy programista u艣miecha si臋 twardo, jak Czyngis.
I nagle rozumiem  on te偶 szykuje swoje niespodzianki, bez wzgl臋du na to, co m贸wi
ten ich rozs膮dny supernurek. Czyngis nie nale偶y do ludzi, kt贸rych mo偶na powstrzymad.
Nawet je艣li przyzna, 偶e G艂臋bia sama podejmuje decyzje, on zrobi swoje.
Po prostu og艂osi, 偶e jest G艂臋bi膮. I b臋dzie decydowad za wszystkich.
 Opuszcz臋 was teraz, panowie  m贸wi臋, wstaj膮c. Ch艂opiec nie wtr膮ca艂 si臋 do
rozmowy; siedzi w k膮cie i bawi si臋 star膮 uk艂adank膮, kostk膮 Rubika. Anton Stiekow
patrzy na mnie ze smutkiem, od czasu do czasu bezg艂o艣nie wzdychaj膮c. A Czyngis
w ciele standardowego programisty to tylko m贸wi膮cy manekin.  Anton, mam tylko
jedno pytanie...
 Tak?  Stiekow zamienia si臋 w s艂uch.
 Po jakie licho pan na to poszed艂? Wszystko rozumiem, zasady, antyrz膮dowe
pogl膮dy, natura anarchisty... Czyta艂am paoskie akta.
Ale 偶eby na p贸艂 roku dad si臋 zamkn膮d w wi臋zieniu! Na co to panu?
Pytanie trafia w dziesi膮tk臋. Stiekow zaczyna si臋 wahad, ogl膮dad na swoich
przyjaci贸艂, nawet jakby si臋 troch臋 czerwieni.
 Ma pan jeszcze co艣 na sumieniu?  pytam.  I dlatego ukrywa si臋 pan w wi臋zieniu?
Inne przest臋pstwo, a mo偶e bandyci...
 O rany, co za upierdliwa kobieta!  m贸wi g艂o艣no Stiekow. Oto pow贸d!
I pokazuje sw贸j pot臋偶ny brzuch.
Nic nie rozumiem; patrz臋 strapiona na speszonego i pewnie dlatego g艂o艣nego i nieco
agresywnego hakera.
 Zapu艣ci艂em si臋 ostatnio!  oznajmia z gorycz膮 Stiekow.  Wyr贸s艂 mi brzuch,
motocykl trzeszczy pod ty艂kiem, dziewczyny 艣miej膮 si臋 w twarz. Szkoda, 偶e mnie
wcze艣niej nie widzia艂a艣, by艂em smuk艂y jak m艂oda topola! Zupe艂nie nie mam silnej woli,
wystarczy, 偶e si臋 napij臋 piwa, a od razu budzi si臋 we mnie nieposkromiony apetyt.
W ci膮gu ostatniego roku przyty艂em pi臋tna艣cie kilo. Nawet do lekarza poszed艂em,
a ten m贸wi: p贸艂 roku 艣cis艂ej diety... Przecie偶 sam sobie takiego rygoru nie narzuc臋!
A tutaj? To co trzeba! Wy艂膮cznie minimalne racje, 偶adnych przek膮sek mi臋dzy posi艂kami,
o piwie mo偶na zapomnied...
 Normalny wariat!  wrzeszczy rado艣nie syn standardowego programisty.
Czyngis zamiera w os艂upieniu.
Nigdy w to nie uwierz臋!
Dad si臋 wsadzid do wi臋zienia po to, 偶eby stracid na wadze?!
 Dosz艂o do tego, 偶e zacz膮艂em czytad ksi膮偶ki o cellulitisie, liczy艂em na kalkulatorze
zjedzone kalorie, nie wychodzi艂em z 艂azni...  ci膮gn膮艂 Stiekow swoj膮 spowiedz. 
Poranne biegi, spacer przed snem... I tylko r贸s艂 mi apetyt.
Po cichu cofam si臋 a偶 do drzwi.
Byd mo偶e Stiekow jest a偶 tak niezwyk艂ym cz艂owiekiem, 偶e m贸g艂 zdecydowad si臋 na
t臋 paostwow膮 diet臋...
Zreszt膮 nawet je艣li by艂o inaczej, to nie przegapi okazji, 偶eby zadrwid sobie ze swoich
stra偶nik贸w, wyg艂aszaj膮c tak膮 wersj臋.
 艢wiry!  wo艂am i wyskakuj臋 z  wewn臋trznej Mongolii Antona Stiekowa.
I dopiero wtedy rozumiem, 偶e to reakcja godna nastoletniej smarkuli.
Dom wariat贸w. Wszyscy ludzie, sp臋dzaj膮cy w G艂臋bi dziesi膮tki godzin, s膮 lekko
stukni臋ci. Ale ta tr贸jka to ju偶 wyj膮tkowo ci臋偶ki przypadek!
Stra偶nik nie interesuje si臋 moim pobytem w celi Stiekowa.
Albo nie wie, co si臋 tam dzieje, albo otrzyma艂 polecenie niewtr膮cania si臋.
Do gabinetu Tomilina wracam na p贸艂 godziny przed wyznaczonym terminem.
Pod艣wiadomie spodziewam si臋 zobaczyd nowe twarze. Jakie艣 wa偶ne szychy, kt贸re ze
sztucznym u艣miechem wk艂adaj膮 he艂m przed wej艣ciem do G艂臋bi i teraz zachowuj膮 si臋 jak
dzieci w fabryce s艂odyczy.
Ale Tomilin jest sam. To zbyt 艣liska sprawa, 偶eby grube ryby zaryzykowa艂y sw贸j
udzia艂. Eksperymentowanie na ludziach niew膮sko cuchnie...
 Niech pani siada, Karino.  Pu艂kownik u艣miecha si臋 z t膮 sam膮 uprzejmo艣ci膮.
Geranium na biurku ju偶 nie ma, koniec aluzji.  Jak tam wycieczka?
Ciekawe, czy widzia艂, co dzia艂o si臋 w celi Stiekowa?
Je艣li chcia艂, to widzia艂.
Nale偶y wi臋c wyj艣d z takiego w艂a艣nie za艂o偶enia.
 Bardzo owocna  m贸wi臋 i Tomilin na chwil臋 pos臋pnieje.
Niech sobie odtworzy w pami臋ci moj膮 rozmow臋 z hakerami, niech spr贸buje
zrozumied, co te偶 mog艂o mnie zainteresowad.  Prosz臋 mi powiedzied, jakie kroki
powinien podj膮d personel wi臋zienia, stwierdzaj膮c przenikni臋cie do cel os贸b postronnych?
 Zg艂osid to stra偶nikom  odpowiada natychmiast podpu艂kownik.  Je艣li nie
stwierdzono 艣lad贸w przenikni臋cia, to na ewentualnych go艣ci nie warto zwracad uwagi...
nawet je偶eli wi臋zieo uprawia seks z Marilyn Monroe czy dyskutuje na tematy
filozoficzne z Kiwaczkiem. Kto wie, co wymy艣lili psycholodzy w strefach katharsis?
Wszystko jasne. Czyngis i Anton padli ofiar膮 w艂asnych kwalifikacji. Dop贸ki
standardowe systemy ochronne nie zauwa偶aj膮 ich przenikni臋cia, Tomilin mo偶e do
upad艂ego ignorowad niewygodnych go艣ci.
Ale mnie zaciekawia co艣 innego. Co b臋dzie, je艣li haker i nurek zorganizuj膮
prawdziwy wirtualny bunt? Czy nie to w艂a艣nie wymy艣li艂 Czyngis w charakterze
niespodzianki?
Ale to ju偶 by艂by bardzo powa偶ny krok, za co艣 takiego dostaliby wi臋cej ni偶 p贸艂 roku...
Wi臋c chocia偶 dra偶ni mnie ich up贸r, w my艣lach b艂agam Czyngisa, 偶eby nie robi艂 g艂upstw.
Pu艂kownik gdzie艣 dzwoni, minut臋 p贸zniej do pokoju wchodzi m艂ody cz艂owiek
w brudnawym bia艂ym fartuchu narzuconym na cywilne ubranie. Psycholog? Inny
najemny wsp贸艂pracownik? Chyba najbardziej denerwuje mnie to zanadto rzeczywiste
ubranie, ten nie艣wie偶y fartuch i niechlujny wygl膮d.
Dlaczego w G艂臋bi gotowi jeste艣my wygl膮dad gorzej ni偶 naprawd臋?
 Karina, Denis  przedstawia nas sobie Tomilin. Nie wymienia 偶adnych stopni,
stanowisk ani tytu艂贸w.  Wszystko przygotowane?
 Tak, programy zosta艂y wprowadzone.
Spodziewam si臋, 偶e p贸jdziemy do cel kr贸lik贸w do艣wiadczalnych, ale Tomilin
wystukuje na terminalu jak膮艣 komend臋 i na jednej ze 艣cian gabinetu rozsuwaj膮 si臋
drewniane panele, ods艂aniaj膮c ogromny ekran.
 Karin臋 bardzo interesuje pierwszy etap resocjalizacji  m贸wi Tomilin, nie
wiadomo, powa偶nie czy z ironi膮.  Od kogo zaczniemy, Karino? Mamy kierowc臋, kt贸ry
przejecha艂 dzieci je偶d偶膮ce po chodniku na rowerach. I dw贸ch zab贸jc贸w.
Nawet nie pytam, co to za zab贸jcy.
 Zacznijcie od kierowcy  m贸wi臋.
Ekran przemienia si臋 w okno  ogromne okno, otwarte na wieczorne miasto. Zwyk艂a
moskiewska ulica, tylko troch臋 za ma艂o ludzi. W G艂臋bi nie ma wielkiej r贸偶nicy mi臋dzy
rzeczywisto艣ci膮 a obrazem telewizyjnym  jedno i drugie jest iluzoryczne.
Ci臋偶ar贸wka jad膮ca ulic膮 to zwyk艂a wywrotka z pust膮 skrzyni膮, odrapan膮 kabin膮
i brudn膮 przedni膮 szyb膮. P臋dzi tu偶 obok, wystarczy wyci膮gn膮d r臋k臋...
 Puszczaj dzieci, Denis  komenderuje Tomilin.
Czuj臋 do niego przelotny szacunek  za to, 偶e nie powiedzia艂  pu艣d fantomy albo
 zacznij seans . Nie ukry艂 si臋 za eufemizmem.
To mo偶e byd po trzykrod nierealny taniec elektron贸w na kryszta艂ach mikrouk艂ad贸w,
ale dla tego cz艂owieka, odsiaduj膮cego wyrok w wirtualnym wi臋zieniu, to, co si臋 zaraz
stanie, b臋dzie prawdziwym szokiem.
1010
Wirtualna kamera, pokazuj膮ca jad膮c膮 ci臋偶ar贸wk臋, leci nad samochodem. 艢wiat艂o
w kabinie Tomilina ga艣nie i czuj臋 si臋 jak w kinie  jakbym ogl膮da艂a najnowszy
hollywoodzki thriller. Jeden z tych nowomodnych film贸w interaktywnych, gdzie
komputerowe obrazy najpopularniejszych aktor贸w wszystkich epok kr臋c膮 si臋 mi臋dzy
wirtualnymi dekoracjami... Dzielny Clint Eastwood stoi rami臋 w rami臋 z Seanem
Connerym i 艣liczniutkim Leonardem DiCaprio, a i tak ca艂膮 tr贸jk臋 mo偶e za艂atwid
wzruszaj膮cy Charlie Chaplin.
Ale ten film nie jest interaktywny. Zosta艂 wyre偶yserowany od pierwszej do ostatniej
sekundy i opinia kierowcy ci臋偶ar贸wki nie zosta艂a wzi臋ta pod uwag臋.
 Przecie偶 przejecha艂 przechodni贸w po pijanemu  m贸wi臋. Prawda?
 Teraz te偶 nie jest rzezwy  oznajmia Tomilin.  Mia艂 do dyspozycji wirtualne bary.
 Ale przecie偶 nie mo偶na odtworzyd dok艂adnie tej samej sytuacji!  upieram si臋.
 Dlaczego?  dziwi si臋 Tomilin.
I w tym momencie ci臋偶ar贸wka skr臋ca na skrzy偶owaniu.
Jakby kto艣 odsun膮艂 zas艂on臋. Wiecz贸r staje si臋 dniem, szeroka szosa  w膮sk膮 uliczk膮,
gdzie dwa samochody nie zdo艂aj膮 si臋 wymin膮d. Tym bardziej 偶e z naprzeciwka jedzie
kilka osobowych. Ci臋偶ar贸wka naje偶d偶a na kraw臋偶nik i wyskakuje na chodnik.
A kilka metr贸w przed mask膮 jedzie na rowerach dw贸ch ch艂opc贸w, kt贸rzy w艂a艣nie
zaczynaj膮 si臋 odwracad na ryk silnika.
 Teraz  m贸wi Tomilin i obraz zaczyna drgad, przekr臋ca si臋: wirtualna kamera
zakre艣la niewyobra偶aln膮 krzyw膮, utrzymuj膮c si臋 nad skrzyni膮 ci臋偶ar贸wki.
Czy w realu mo偶na by tak przekr臋cid kierownic臋?
Pr臋dko艣d nie jest du偶a. Kierowca, nawet je艣li by艂 pijany w sztok, to jednak zdo艂a艂
wyhamowad na zakr臋cie. Ale uderzenie i tak jest silne.
Maska rozp艂aszcza si臋 o 艣cian臋 budynku, ci臋偶ar贸wka skr臋ca, niszcz膮c szklan膮
witryn臋 i wje偶d偶aj膮c w sklep spo偶ywczy. Od razu widad, 偶e co艣 jest nie tak. Sklep nie
zosta艂 narysowany do kooca, istnieje tylko kilka metr贸w przed witryn膮, a ca艂a reszta to
szara mg艂a, pozbawiona kolor贸w i kszta艂t贸w. Z zadartego w g贸r臋 przodu samochodu bije
para, s膮czy si臋 bezbarwna ciecz.
 Denis  m贸wi bardzo spokojnie Tomilin.  Przecie偶 prosi艂em...
 Ale on nie m贸g艂 skr臋cid!  odpowiada Denis.  Wszystko zosta艂o obliczone!
W jego g艂osie s艂ychad szczere oburzenie. Nie s膮dz臋, 偶eby by艂 psychologiem, to raczej
programista, nadaj膮cy rozmytym wytycznym cyfrowe kszta艂ty.
 Pr臋dko艣d trzydzie艣ci cztery kilometry na godzin臋, promieo skr臋tu...  mamrocze
Denis, ale Tomilin ucisza go gestem.
Zgniecione drzwi kabiny otwieraj膮 si臋 ze zgrzytem. Kierowca raczej wypada ni偶
wychodzi z samochodu i, nie patrz膮c na szar膮 mg艂臋 w G艂臋bi sklepu, przechodzi po
szklanym kruszywie witryny na ulic臋.
 Kamera!  warczy Tomilin.
Nie widz臋, kto wykonuje polecenie. Mo偶e Denis ma jaki艣 pulpit, a mo偶e s艂ysz膮 nas
r贸wnie偶 inni pracownicy wi臋zienia.
Ale kamera pos艂usznie rusza z miejsca i p艂ynie za kierowc膮.
A ja zaczynam si臋 艣miad.
To ju偶 nie jest tragedia. To farsa.
Po ulicy jad膮 samochody, chodnikiem id膮 przechodnie, nikt nie zwraca uwagi na
ci臋偶ar贸wk臋, kt贸ra do po艂owy utkwi艂a w budynku.
A nieprzejechani rowerzy艣ci ci膮gle jad膮, z obaw膮 ogl膮daj膮c si臋 za siebie.
Peda艂uj膮 w miejscu, ko艂a sun膮 po chodniku, l艣ni膮 szprychy z czerwonymi k贸艂kami 艣wiate艂ek
odblaskowych, d艂ugie w艂osy jednego z ch艂opc贸w rozwiewa nieistniej膮cy wiatr.
Najlepszy na 艣wiecie rower treningowy.
Kierowca omija samoch贸d, podchodzi do ch艂opc贸w, przygl膮da im si臋, wyci膮ga r臋k臋,
jakby chcia艂 ich dotkn膮d i od razu cofa. Wyjmuje pomi臋t膮 paczk臋 papieros贸w Prima,
wsuwa jednego do ust, ale zdenerwowany zapomina zapalid i krzyczy:
 Bip! Bip-bip, wasza mad! Aobuzy, bip! Bip!
Albo si臋 domy艣li艂, gdzie jest kamera, albo to przypadek, ale patrzy prosto na nas.
 Bip!  warczy ze z艂o艣ci膮 Tomilin.  Co za bip w艂膮czy艂 cenzora dzwi臋kowego?
 To przecie偶 powszechne wymaganie wobec wszystkich zak艂ad贸w paostwowych! 
t艂umaczy Denis.
Kierowca wypu艣ci艂 niezapalonego papierosa, wyjmuje drugiego. Siada na chodniku
i zapala, patrz膮c na jad膮cych donik膮d rowerzyst贸w.
 Prosz臋 to zabrad  komenderuje Tomilin.  Karino, przepraszam pani膮.
 Bip  m贸wi臋 z u艣miechem. W艂a艣nie to chcia艂am powiedzied.
 Owszem, to zabawne  przyznaje Tomilin, gdy ekran ga艣nie. Mo偶e jeszcze mi pani
wyja艣ni, co to wszystko znaczy?
 Gdybym tylko wiedzia艂a...
Tak naprawd臋 domy艣lam si臋 i gotowa jestem bid brawo Czyngisowi za jego
niespodziank臋. Ale...
 Nasi go艣cie zostali odizolowani?  pyta Tomilin Denisa.
 Oczywi艣cie!  programista jest tego absolutnie pewien.  Stiekow w og贸le zosta艂
od艂膮czony od G艂臋bi, a tamtym dw贸m zamkni臋to kana艂y.
 Jakie wersje?  pyta Tomilin.
Odpowiedzi nie ma. Pu艂kownik dysponuje:
 Dawad nast臋pnego!
 Kt贸rego?
 Kazakowa. Co tam u niego?
Ekran rozja艣nia si臋 znowu. Kamera wisi na niebie, opuszcza si臋, zataczaj膮c ko艂a
niczym drapie偶ny ptak, wypatruj膮cy zdobyczy. Niekoocz膮cy si臋 step, 艂amliwa, sucha
trawa, m臋偶czyzna siedz膮cy w kucki.
Bez wzgl臋du na to, jak groznym by艂 przest臋pc膮, teraz to tylko cz艂owiek skazany na
samotno艣d. Cz艂owiek, kt贸ry trzyma w ramionach ma艂ego, brudnorudego liska.
 Jego mo偶e p贸zniej...  m贸wi w zadumie Tomilin.  A zreszt膮...
 Nic wam z tego nie wyjdzie  odzywam si臋 nagle.
Tomilin odwraca si臋, patrzy na mnie wyczekuj膮co.
 Nie wiem dlaczego, ale nie wyjdzie. Czego艣 nie zrozumieli艣cie.
 Wszyscy nurkowie zdobyli swoje zdolno艣ci w efekcie silnego stresu  t艂umaczy
Tomilin powoli i z przekonaniem, niczym wyk艂adowca t臋pemu studentowi. 
Przypadkowego stresu! A te... stresy s膮 wyliczone i sprawdzone. Nie mog膮 nie zadzia艂ad.
 Ale偶 podzia艂aj膮, tylko jak?
 Zobaczymy. Udusid lisa!  m贸wi Tomilin, odwracaj膮c si臋 do ekranu.
Przez minut臋 nic si臋 nie dzieje. Wi臋zieo ostro偶nie i czule g艂adzi ma艂e zwierz膮tko.
Kamera opuszcza si臋 bardzo nisko, zagl膮da mu przez rami臋, sympatyczna lisia mordka
wype艂nia p贸艂 ekranu.
A potem czarne oczka zaczynaj膮 m臋tnied.
Lisek pisn膮艂, drgn膮艂 i zesztywnia艂. Drga puszysty ogon.
M臋偶czyzna zdaje si臋 tego nie widzied. R臋ka dotyka futra, g艂adzi zwierz膮tko.
W szumie wiatru s艂ychad cichy g艂os:
 Nie.
Ani smutku, ani b贸lu, ani w艣ciek艂o艣ci.
I 偶adnych w膮tpliwo艣ci.
On nie wierzy w to, co si臋 dzieje, ten zab贸jca i 艂ajdak. Najprawdziwszy 艂ajdak, bez
偶adnych okoliczno艣ci 艂agodz膮cych.
Nie chce wierzyd.
I nie uwierzy nigdy.
Czyta艂am jego akta. Wiem, 偶e zabi艂 swoj膮 偶on臋. Wiem, 偶e j膮 kocha艂 i 偶e pewnie
nadal j膮 kocha. I wiem, 偶e skaza艂 si臋 znacznie wcze艣niej, ni偶 zrobi艂 to luberecki s膮d
rejonowy.
 Nie...  m贸wi jeszcze raz wi臋zieo, przesuwaj膮c r臋k膮 po cia艂ku zwierz膮tka.  Nie.
Nagle puszysty ogon poruszy艂 si臋.
Ostrzy偶ona g艂owa opada, cz艂owiek dotyka wargami mordki liska. Ma艂y j臋zyczek li偶e
jego twarz.
 Lis jest wy艂膮czony  m贸wi programista Denis, nie czekaj膮c na pytanie.  W og贸le
go nie ma! Program nie przewiduje o偶ywienia!
M臋偶czyzna na ekranie g艂adzi zwierz膮tko.
 Prosz臋 to wy艂膮czyd  m贸wi Tomilin i patrzy na mnie.
 B臋dzie pan jeszcze trzeciego... poddawa艂 katharsis?  pytam.
 A czy jest sens?  odpowiada pytaniem na pytanie Tomilin.
Waham si臋. Naprawd臋 chc臋 odpowiedzied uczciwie. Chodby dlatego, 偶e bez wzgl臋du
na to, kto stoi za tym okrutnym spektaklem, bez wzgl臋du na to, jakie ambicje kipi膮
w ministerialnych g艂owach, dla Tomilina ten projekt oznacza co艣 zupe艂nie innego.
Zapor臋 na drodze przest臋pczo艣ci, l艣ni膮cy miecz i mocn膮 tarcz臋 w r臋kach praworz膮dno艣ci.
Prawdziwi str贸偶e porz膮dku, supermani G艂臋bi.
W imi臋 tego celu bez wahania podda przest臋pc贸w cierpieniu.
Bez wahania... ale i bez rado艣ci.
 On te偶 nie zostanie nurkiem  m贸wi臋 w koocu.  Co艣 zrobi... nie wiem jeszcze co.
M贸wi pan, 偶e umieraj膮ca kobieta w pustym mie艣cie? Nie s膮dz臋, 偶eby j膮 o偶ywi艂. Raczej
dobije.
 Nie mo偶na jej dobid  wtr膮ca nie艣mia艂o programista Denis. Oto w艂a艣nie chodzi.
Ten typ to psychopata, na pewno by spr贸bowa艂, ale...
 Liska te偶 nie mo偶na by艂o o偶ywid  przypominam.
 Wi臋c o co chodzi?  domaga si臋 odpowiedzi Tomilin.
 Znam tylko jednego nurka...  wzdycham.  Ale czy naprawd臋 nie rozumie pan, na
czym polega r贸偶nica? To przecie偶 takie proste!
 Wolno艣d  m贸wi nagle Tomilin.  Bip.
 Zdolno艣ci nurk贸w wynikaj膮 z jednej ich cechy.  Kiwam g艂ow膮.  Tylko z jednej.
Oni nie znosz膮 braku wolno艣ci. Dlatego w艂a艣nie mog膮 wychodzid z G艂臋bi, kiedy chc膮.
Dlatego widz膮 furtki w ochronie programu. Mo偶ecie wychowad w swoim wi臋zieniu,
kogo chcecie... na przyk艂ad ludzi, kt贸rzy b臋d膮 zabijad i o偶ywiad programy. Ale nie
nurk贸w. Poniewa偶 nurek w wirtualnym wi臋zieniu to absurd.
1011
W gruncie rzeczy Tomilinowi nie chodzi o przegran膮, sama kl膮ska nie jest a偶 tak
przykra. W贸dz, kt贸rzy przywi贸d艂 armi膮 na pole bitwy, marzy o zwyci臋stwie, ale musi
byd przygotowany na kl臋sk臋. Na to jednak, 偶e wroga armia, o kt贸rej donie艣li
wywiadowcy, utonie podczas forsowania p艂ytkiej rzeki albo umrze na banaln膮 dyzenteri臋
 na to nie mo偶na si臋 przygotowad.
Tomilin patrzy na mnie, potem z niech臋ci膮 kiwa g艂ow膮.
 Zapewne ma pani racj臋, Karino. Ale, do licha, jak uda艂o si臋 pani zrozumied?
Projekt przygotowywali powa偶ni specjali艣ci... Kim pani jest, 偶e zdo艂a艂a pani to rozgryzd?
 Kim jestem?  Wzruszam ramionami. Pytanie by艂o retoryczne, ale chcia艂abym na
nie odpowiedzied.
Kim jestem?
1100.0
Labirynt (Fina艂 czerwony)
Kim jestem?
Jestem najzwyklejsz膮 dziewczyn膮 epoki komputer贸w. Jedn膮 z tych, kt贸ra uczy艂a si臋
liter na klawiaturze, kt贸ra wyrywa艂a si臋 z domu nie na podw贸rko, lecz do sieci, i nigdy
nie widzia艂a swoich prawdziwych przyjaci贸艂. Kt贸ra przywyk艂a byd tym, kim chce 
swarliw膮 Kseni膮, ciekawsk膮 nastolatk膮 Masz膮, autorem krymina艂贸w Romanem, hakerem
Siom膮, solidn膮 i m膮dr膮 Olg膮... W G艂臋bi by艂o mnie tak wiele... i tak r贸偶nych.
Jestem bardzo zwyczajna.
Tylko 偶e ja tutaj przebywam, a energiczny i m膮dry podpu艂kownik Tomilin pracuje.
Nawet nie wierz膮c w nurk贸w i uwa偶aj膮c ich za bajk臋, wiedzia艂am, 偶e jest to bajka
o wolno艣ci. O ludziach, kt贸rzy nie gubi膮 si臋 w G艂臋bi. Nie o czarodziejach tworz膮cych
wirtualne cuda, lecz o tych, kt贸rzy nauczyli si臋 偶yd w sieci.
I je艣li nawet teraz pracuj臋 w MWD, mam stanowisko i stopieo, to przede wszystkim
jestem obywatelem Deeptown, a dopiero potem obywatelem Rosji.
 Jestem zwyk艂膮 dziewczyn膮  odpowiadam Tomilinowi.  Tyle 偶e ja 偶yj臋 w G艂臋bi,
rozumie pan? To pewnie zle, 偶e tu 偶yj臋. Byd mo偶e zestarzej臋 si臋 w tym ciele. I raczej nie
b臋d臋 awansowad, bo to mnie nie interesuje. Za to widz臋 to, czego pan nie widzi.
Tomilin patrzy na Denisa, daje mu znak g艂ow膮 i ten szybko wychodzi, rzucaj膮c mi
szybkie, pe艂ne sympatii spojrzenie.
Czy偶by on r贸wnie偶 si臋 cieszy艂, 偶e projekt stworzenia nurk贸w poni贸s艂 kl臋sk臋?
 Porozmawiajmy szczerze  proponuje ponuro Tomilin.  Jest pani zadowolona, 偶e
tak si臋 skooczy艂o?
 Oczywi艣cie  m贸wi臋.  Przepraszam...
 Karino, przecie偶 sama pani wie, 偶e to niczego nie zmieni. Paostwo potrzebuje
kontroli nad G艂臋bi膮. I nie dla w艂asnych cel贸w, lecz w interesie zwyk艂ych obywateli!
Rozumie pani?
 Nie rozumiem  odpowiadam szczerze.  Przecie偶 my radzimy sobie sami. Lepiej
lub gorzej, ale radzimy. Czy偶by w prawdziwym 艣wiecie nie by艂o ju偶 dla nas pracy?
 My?  pyta podpu艂kownik.
Kiwam g艂ow膮.
 My. Ci, kt贸rzy 偶yj膮 w G艂臋bi.
 To pani prawdziwa postad?  pyta Tomilin niespodziewanie.
Takich pytao nie zadaje si臋 nawet podw艂adnym. Ale mimo wszystko decyduj臋 si臋
odpowiedzied:
 Tak.
 A moja niezupe艂nie.  U艣miecha si臋.  Kiepsko wysz艂o... No wi臋c co napisze pani
w raporcie?
 Prawd臋  odpowiadam.  呕e w wi臋zieniu nie stwierdzono niczego, co by艂oby warte
s艂u偶bowego 艣ledztwa... Z wyj膮tkiem przypadk贸w drobnego 艂amania dyscypliny. Co
prawda, mia艂am pewne w膮tpliwo艣ci, zdawa艂o mi si臋, 偶e do wi臋zienia przenikaj膮 osoby
postronne, ale teraz rozumiem, 偶e to jedynie cz臋艣d programu resocjalizacji wi臋zni贸w.
Tomilin milczy.
 Pozwoli pan, 偶e ju偶 p贸jd臋?  pytam.  Musz臋 wzi膮d si臋 do raportu.
 B臋d臋 jutro w zarz膮dzie  m贸wi Tomilin.  Z w艂asnym raportem. O dziewi膮tej rano.
Je艣li dobrze rozumiem... zgodnie z zasadami dobrych manier... powinienem pokazad si臋
pani w prawdziwej postaci?
To jest tak niespodziewane i wzruszaj膮ce, 偶e z trudem zachowuj膮 mask膮 spokoju.
Ciekawe, czy jest m膮dry i siwow艂osy, czy m艂ody i energiczny?
Pewnie, 偶e ciekawe...
 Po艂ow臋 nocy sp臋dzam w G艂臋bi i o dziewi膮tej rano jeszcze 艣pi臋  odpowiadam. 
Przepraszam. Oczywi艣cie, je艣li to rozkaz...
Tomilin kr臋ci g艂ow膮.
 Nie. To nie rozkaz. I nie mam prawa d艂u偶ej pani zatrzymywad.
W pewnej chwili wydaje mi si臋, 偶e widz臋, jak on wygl膮da naprawd臋. Niezbyt m艂ody
i niespecjalnie stary. Czterdziestoletni m臋偶czyzna, kt贸ry z uporem uczy艂 si臋 pracy na
komputerze, pr贸bowa艂 poj膮d G艂臋bi臋  nie z mi艂o艣ci do niej i nie z ciekawo艣ci, ale
wy艂膮cznie dlatego, 偶e dosta艂 takie polecenie. Samotny wojak, wyspecjalizowany
w gabinetowych rozgrywkach, ale r贸wnie偶 nie z zami艂owania do nich samych, lecz po to,
偶eby m贸c robid swoj膮 robot臋.
I robi mi si臋 go 偶al.
Ale 偶al to jeszcze nie pow贸d, 偶ebym mia艂a zrywad si臋 bladym 艣witem.
 Do widzenia  m贸wi臋 i wychodz臋.
Pomnik Ostatniego Spamera jak zwykle jest oblepiony m艂odzie偶膮. W G艂臋bi jest du偶o
pomnik贸w, nietrudno zdobyd kawa艂ek miejsca i wznie艣d na nim, co si臋 chce. Ale szybko
okazuje si臋, kt贸re z nich staj膮 si臋 popularne, a kt贸re nie. Na nieudanych, pod kt贸rymi nikt
si臋 nie umawia, siadaj膮 go艂臋bie, br膮z zielenieje, kruszy si臋 marmur, w koocu przyje偶d偶a
ci臋偶ar贸wka z merostwa Deeptown i wywozi nieudany tw贸r na wysypisko 艣mieci.
Wysypisko jest wieczne i nieskooczone. D艂ugie rz臋dy nikomu niepotrzebnych pos膮g贸w.
Straszne miejsce.
Koocz膮 tam wszystkie nieudane twory, opery skomponowane z sampli, ksi膮偶ki
napisane lew膮 nog膮, szalone teorie filozoficzne, martwe obrazy. Wszystko to odchodzi
donik膮d, na wieczne przechowanie na bezkresnych wirtualnych wysypiskach.
Ale pomnik Spamera 偶yje i teraz u jego st贸p niewiele jest wolnych 艂awek. Znajduj臋
jedn膮, bior臋 w sklepiku butelk臋 piwa i siadam  specjalnie na 艣rodku 艂awki, daj膮c do
zrozumienia, 偶e nie szukam przygodnych znajomo艣ci. Nikt si臋 do mnie nie przysiada.
Przywykli艣my szanowad w G艂臋bi swoj膮 prywatno艣d, i to bez czujnego nadzoru policji,
bez superman贸w nurk贸w z MWD. To znaczy, 偶e co艣 jednak umiemy?
Pomniki to tradycyjnie ju偶 miejsce spotkao. Nikt si臋 tu ze mn膮 nie umawia艂, ale to
jedyne miejsce, w kt贸rym spotka艂am si臋 w G艂臋bi z Czyngisem.
Siedz臋 na 艂aweczce i pij臋 zimne piwo  ma dok艂adnie tak膮 temperatur臋, jak膮 lubi臋.
Patrz臋 na czyste niebo. Jak by艂am ma艂a, przestraszy艂am si臋 kiedy艣 nieba. By艂am
z rodzicami nad morzem i le偶膮c na plecach, patrzy艂am w g贸r臋. Niebo by艂o bezdenne
i czyste, i pomy艣la艂am, 偶e mo偶na w nie spa艣d. Oderwad si臋 od gor膮cego piasku, machn膮d
r臋kami i polecied w g贸r臋  w niebo, kt贸re stanie si臋 przepa艣ci膮. A nad g艂ow膮 zawiruje
przekr臋cona ziemia i p艂acz膮cy rodzice, i zadarte g艂owy gapi贸w, i ko艂ysz膮ce ga艂臋ziami
drzewa. Oni nie spadn膮 w niebo, bo nie wiedz膮, 偶e mo偶na w nie spa艣d...
To by艂o tak dawno, a ci膮gle przechowuj臋 to wra偶enie w pami臋ci. Razem z puzzlami,
kt贸rych nie da艂o si臋 u艂o偶yd. Razem z pierwsz膮 mi艂o艣ci膮, pierwszym prawdziwym 偶alem,
pierwszym wej艣ciem do G艂臋bi, pierwsz膮 zdrad膮...
 Pozwoli pani?
Patrz臋 spode 艂ba na Czyngisa, kiwam g艂ow膮 i przesuwam si臋 troch臋, robi膮c mu
miejsce.
 艢mieszne  m贸wi Czyngis p贸艂g艂osem.  Wszystkie zdolno艣ci okazuj膮 si臋 diab艂a
warte, gdy prowajder od艂膮cza ci臋 od sieci. Na jedno jedyne polecenie z MWD.
 A jak teraz wszed艂e艣?  pytam.
 Po staremu, przez lini臋 telefoniczn膮.  Czyngis siada obok.
 Nie zdradzi艂am was  zapewniam.  Obserwowano was od samego pocz膮tku, ale
uznano, 偶e podnoszenie alarmu jest niewskazane. Dlatego was ignorowali, a kiedy zasz艂a
potrzeba, wy艂膮czyli.
Kiwa g艂ow膮 i milczy, chocia偶 wiem, 偶e bardzo chce zadad pytanie.
 A jak mnie znalaz艂e艣?  pytam.  Jest na mnie marker?
Czyngis kr臋ci g艂ow膮.
 Nie... Pomy艣la艂em, 偶e zwykle ludzie umawiaj膮 si臋 pod pomnikami. Dasz 艂yka?
Do sklepiku z bezp艂atnym piwem jest kilka krok贸w, ale daj臋 mu butelk臋 i zaczynam
m贸wid o tym, o czym nie mam prawa opowiadad. O tym, jak ludzie nie staj膮 si臋 nurkami.
 Dzi臋kuj臋  m贸wi Czyngis, gdy koocz臋 swoj膮 opowie艣d. Dzi臋kuj臋. Wierz臋, 偶e mimo
wszystko jeste艣 po naszej stronie.
 A co ja mam z tym wsp贸lnego? Przecie偶 nic nie zrobi艂am.
 Zrobi艂a艣  odpowiada z przekonaniem Czyngis.  Nie chcia艂a艣, 偶eby im co艣 z tego
wysz艂o. Mo偶e jako jedyna z tych, kt贸rzy obserwowali eksperyment.
 No to co? Wielu rzeczy nie chc臋.
 G艂臋bia to co艣 wi臋cej, ni偶 si臋 zwykle my艣li  m贸wi z przekonaniem Czyngis.  To
nie tylko sfera przebywania. Jeste艣my cz膮stkami G艂臋bi. Ona staje si臋 taka, jak膮 chcemy j膮
widzied. Gdyby艣my chcieli wype艂nid ulice nurkami, ju偶 by si臋 to sta艂o. Widocznie tak
by艂o trzeba: kto艣 z obserwuj膮cych eksperyment musia艂 nie chcied, aby projekt zakooczy艂
si臋 sukcesem.
艢mieszny facet. Niby doros艂y cz艂owiek, a...
 No dobrze, niech b臋dzie, 偶e to moja zas艂uga  zgadzam si臋. Przekona艂e艣 mnie.
Czyngis u艣miecha si臋 i oddaje mi piwo.
 Tw贸j przyjaciel Stiekow... Naprawd臋 poszed艂 do wi臋zienia, 偶eby schudn膮d?
 B贸g raczy wiedzied.  Czyngis wzrusza ramionami.  Nigdy tak naprawd臋 nie
wiem, kiedy m贸wi powa偶nie. Pewnie sam nie zawsze to rozumie... Karino?
 Tak?  pytam, patrz膮c na niebo.
 Beznadziejny ze mnie amant  przyznaje samokrytycznie Czyngis.
Nie zaprzeczam. Pewnie w szkole panienki wiesza艂y mu si臋 na szyi. Tacy faceci ucz膮
si臋 uciekad przed dziewczynami, a nie zabiegad o ich wzgl臋dy.
 Ale wirtualne piwo nie jest najlepsz膮 rzecz膮 na 艣wiecie  kontynuuje Czyngis. 
Czy m贸g艂bym ci臋 zaprosid do restauracji?
O rany... Najpierw nie by艂o 偶adnego, a teraz ustawiaj膮 si臋 w kolejce. I Tomilin,
i Czyngis...
 Czyngis  m贸wi臋, krzywi膮c si臋  opowiem ci jedn膮 histori臋.
 Opowiedz.
 Mia艂am w dzieciostwie tak膮 uk艂adank臋... Puzzle, nawet bardzo 艂adne. Byli tam
rycerz i ksi臋偶niczka, pochylali si臋 ku sobie. U艂o偶y艂am ca艂e, brakowa艂o tylko jednego
elementu, mi臋dzy r臋k膮 ksi臋偶niczki a g艂ow膮 rycerza. Rozumiesz, zapomnieli w艂o偶yd do
pude艂ka!
Czyngis milczy.
 Ja jestem pewnie tak膮 ksi臋偶niczk膮  kontynuuj臋.  Do czego wyci膮gam r臋k臋, nic
nie wychodzi. Lepiej si臋 do mnie nie pochylaj.
 Znam te puzzle  odpowiada niespodziewanie Czyngis. Jego g艂os zmienia si臋, teraz
jest speszony, pe艂en poczucia winy.  Wiesz, 偶e te wszystkie mozaiki s膮 wycinane na
podstawie wyliczonych na komputerze schemat贸w?
 No, wiem.
 Zdarza艂o ci si臋 tak, 偶e zamiast jednego kawa艂ka wk艂ada艂a艣 drugi? Niby pasowa艂, ale
zostawa艂a szczelina, maleoka, niewidoczna...
 Zdarza艂o.
 No i kiedy艣 puzzle poci臋to bardzo pechowo. Mo偶na je by艂o u艂o偶yd na dwa sposoby.
Je艣li z艂o偶y艂a艣 nieprawid艂owo, zostawa艂y szczeliny, maleokie, niewidoczne, a w rezultacie
na 艣rodku zostawa艂o puste miejsce. Zrobi艂 si臋 z tego straszny skandal, co najmniej
po艂owa tych, kt贸rzy kupili puzzle, u艂o偶y艂a je nieprawid艂owo. Potem zasypali firm臋
reklamacjami.
 K艂amiesz...  m贸wi臋 stropiona.  Nie mog艂o si臋 tak zdarzyd!
 Przypadkiem nie mog艂o  przyznaje  ale firm臋 wyhaczy艂 w sieci pewien m艂ody,
nieodpowiedzialny rosyjski haker. Postanowi艂 sobie za偶artowad, posiedzia艂 w nocy nad
kalkulacjami... Nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e zrobi臋 krzywd臋 kilku tysi膮com ludzi.
S艂owo honoru, Karino, dopiero potem zrozumia艂em...
Jaka szkoda, 偶e wirtualne naczynia si臋 nie t艂uk膮!
Ciskam butelk膮 w g艂ow臋 Czyngisa, ale robi unik.
 呕a艂osny, paskudny, tch贸rzliwy potworze!  Zach艂ystuj臋 si臋 w poszukiwaniu
epitet贸w.  Ty!...
 Dlaczego potworze?  oburza si臋 Czyngis, trzymaj膮c si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci.
 Karino, s艂owo honoru, wyra偶am skruch臋!
 Wiesz, jak ja rozpacza艂am?!  krzycz臋.  Mo偶e od tamtej pory mam uraz
psychiczny!
Ca艂y skwer, nie wy艂膮czaj膮c policjanta, obserwuje nas z rosn膮cym zainteresowaniem.
Drugi raz w tym samym miejscu... Ale obciach...
 Mam znajomego psychoanalityka  informuje Czyngis.  Karino, wybacz mi!
By艂em wtedy m艂ody i g艂upi!
Odwracam si臋 na pi臋cie i dumnie oddalam od pomnika. Z t艂umu padaj膮 okrzyki.
Czyngis dogania mnie i prosi 偶a艂o艣nie:
 S艂uchaj, to przecie偶 by艂o pi臋tna艣cie lat temu! Nawet gdybym kogo艣 zabi艂, ju偶 by
mnie wypu艣cili! Karino, jak m贸g艂bym odkupid swoj膮 win臋?
Zatrzymuj臋 si臋 i mierz臋 go wzrokiem. M贸wi臋 wyraznie, cedz膮c s艂owa:
 Jutro o 贸smej. Pod moj膮 klatk膮. Z bukietem kwiat贸w. I pami臋taj, 偶e nie lubi臋 r贸偶.
 O 贸smej...  m贸wi Czyngis g艂osem m臋czennika.
 O 贸smej wieczorem  precyzuj臋. W koocu nie jestem oprawc膮.
 Naprawd臋, strasznie mi wstyd...  zaczyna znowu Czyngis.
 Spadaj i 偶ebym ci臋 do jutra nie widzia艂a!  rozkazuj臋.
Czyngis kiwa g艂ow膮 i rozp艂ywa si臋 w powietrzu.
 Cholerny nurek  m贸wi臋 tylko.
Robi臋 jeszcze kilka krok贸w i zaczynam si臋 艣miad.
Z siebie. Z ma艂ej dziewczynki, kt贸ra chcia艂a u艂o偶yd puzzle jak najszybciej i wola艂a
nie zauwa偶ad drobnych niedok艂adno艣ci. A potem do艣piewa艂a sobie ca艂膮 filozofi臋.
Z dziewczynki, kt贸ra nie chcia艂a dorosn膮d.
Ciekawe, ile czasu zajmie mi prawid艂owe u艂o偶enie puzzli?
1100.1
Lustra (Fina艂 niebieski)
Kim jestem?
Chcia艂abym wiedzied. My wszyscy, kt贸rzy wolimy 偶yd w G艂臋bi, jeste艣my
dziwakami. Mamy swoje przyzwyczajenia. Ale gdy tych dziwactw staje si臋 zbyt du偶o,
r贸偶nica mi臋dzy nimi jako艣 si臋 zaciera.
Co z tego, 偶e moja przyjaci贸艂ka, kt贸ra w G艂臋bi uwielbia skakad ze spadochronem,
w prawdziwym 偶yciu ma l臋k wysoko艣ci? Co z tego, 偶e m贸j pierwszy wirtualny m膮偶
okaza艂 si臋 dziesi臋cioletnim ukraioskim urwisem? Co z tego, 偶e czasem lubi臋 wej艣d do
lasu rozci膮gaj膮cego si臋 wok贸艂 Deeptown  bezkresnego, ponurego lasu, kt贸ry stanowi t艂o
 i spacerowad godzinami w strz臋pach sinej, porannej mg艂y... Tam zawsze jest ranek,
zawsze p贸艂mrok.
Wszyscy jeste艣my tak dziwni, 偶e a偶 staje si臋 to zwyczajne.
 Jestem zwyk艂膮 dziewczyn膮  m贸wi臋 Tomilinowi.  Mo偶e tylko troch臋 cz臋艣ciej
w艂贸cz臋 si臋 po G艂臋bi, to wszystko... Mo偶e dlatego zrozumia艂am.
 Denis, wyjdz  komenderuje Tomilin, nie odrywaj膮c ode mnie wzroku.  Wiesz, co
robid.
Programista wychodzi. A Tomilin robi krok w moj膮 stron臋, ujmuje mnie mocno za
艂okcie, zagl膮da w oczy i pyta, przechodz膮c na  ty :
 Sk膮d jeste艣, dziewczyno?
Pr贸buj臋 si臋 wyrwad, ale uchwyt jest mocny. Nie uda mi si臋 uwolnid r膮k.
 Przecie偶 widzia艂 pan moje dokumenty.
 Twoje dokumenty nie s膮 warte klawiatury, na kt贸rej je wprowadzano. W zarz膮dzie
do spraw nadzoru nie ma pracowniczki Kariny Opiekanej!
Czy偶by mia艂 deep psychoz臋?
 W takim razie czemu mnie pan nie aresztuje?  mamrocz臋, usi艂uj膮c wyszarpn膮d
r臋k臋. Z cz艂owiekiem, kt贸ry  zab艂膮dzi艂 , lepiej si臋 nie spierad. Trzeba logicznie
przekonywad.
 Da艂em znad tym na g贸rze... ale nie kazali nic robid. Powiedzieli, 偶e przeprowadzasz
inspekcj臋 z ramienia innej instancji. Tomilin nagle mnie puszcza i siada przy swoim
biurku.  Sk膮d jeste艣? Z FSB? Z policji sieci?
Co za brednie!
Ale nie spieram si臋. Z wariatami nie wolno si臋 k艂贸cid.
 Co za r贸偶nica?  pytam bezczelnie.  Przecie偶 kazano panu nic nie robid.
 Sk膮d wiedzia艂a艣, 偶e eksperyment si臋 nie uda?  odpowiada pytaniem Tomilin.
 Domy艣li艂am si臋! Cz臋sto bywam w G艂臋bi. Ja...
 Mo偶e mi jeszcze wm贸wisz, 偶e to twoje prawdziwe oblicze. Tomilin 艣mieje si臋
sarkastycznie.
Milcz臋. Po co dyskutowad z kim艣, kto i tak ci nie uwierzy?
 No i jaki jest rezultat inspekcji?  pyta Tomilin.  Co pani napisze, Karino
Pietrowna?
Wk艂ada w moje imi臋 tyle ironii, 偶e mimo woli czuj臋 si臋 winna.
 Prawd臋  odpowiadam.  呕e z wyj膮tkiem drobnego 艂amania dyscypliny
w pierwszym wirtualnym wi臋zieniu nie stwierdzono niczego niezwyk艂ego. Co prawda,
mia艂am pewne w膮tpliwo艣ci... Wydawa艂o mi si臋, 偶e do wi臋zienia udaje si臋 przenikn膮d
osobom postronnym, ale przekona艂 mnie pan, 偶e to jedynie cz臋艣d programu resocjalizacji
wi臋zni贸w.
 Projektu i tak nie zamkn膮  m贸wi Tomilin, jakby przekonuj膮c sam siebie.  S膮
konkretne efekty...
 Jakie efekty?  pytam niewinnie.  Supermo偶liwo艣ciami w G艂臋bi dysponuj膮
jedynie buntownicy, samotnicy, indywiduali艣ci.
A tego tym z cel wi臋ziennych nie da si臋 zaszczepid.
Trzask drzwi za moimi plecami; przyszed艂 Denis.
 M贸w  komenderuje Tomilin.  Nie ma czego ukrywad.
Nie widz臋, ale czuj臋, 偶e Denis rozk艂ada r臋ce. I s艂ysz臋, jak mamrocze przepraszaj膮co:
 To nie ma nic wsp贸lnego z nasz膮 aparatur膮... kana艂 owini臋ty pier艣cieniem na
szesnastu serwerach, a gdzie odchodzi w bok, nie wiadomo.
 FSB  m贸wi z przekonaniem Tomilin, spogl膮daj膮c na mnie spod oka.  Tak?
Wiedzieli艣cie, 偶e to przelewanie z pustego w pr贸偶ne, a jednak milczeli艣cie?
 Nie odpowiem na 偶adne pytania  m贸wi臋 szybko, cofaj膮c si臋 do drzwi.  Do
widzenia.
Denis odsuwa si臋, pozwalaj膮c mi przej艣d, i ledwie s艂yszalnie m贸wi:
 Ma pani wspania艂膮 ochron臋!
Przypominaj膮 mi si臋 wi臋zniowie, kt贸rzy patrz膮c na mnie, omawiali cz臋stotliwo艣d
tykania zegara.
Ale nie dyskutuj臋 z nimi. Wychodz臋 na korytarz, id臋 szybko, mijaj膮c pokoje
personelu, zakratowane drzwi do bloku wi臋zni贸w...
No i prosz臋, uznali mnie za kontrolera z FSB. Naszych oficjalnych sprzymierzeoc贸w
i konkurent贸w... Mam ochot臋 si臋 roze艣miad.
Ale co to za bzdury na temat kana艂u skr臋conego w pier艣cieo?
Mam najzwyklejszy kana艂 wej艣cia, mo偶e troch臋 bardziej profesjonaln膮 ochron臋, ale
nie na tyle, 偶eby nie mogli jej wykryd programi艣ci Tomilina...
Rozluzniam si臋 dopiero na ulicy, na tym n臋dznym skwerku przed wi臋zieniem.
Dopiero teraz zaczyna do mnie docierad ca艂a ironia wydarzeo.
Tomilin zwariowa艂 albo si臋 pomyli艂. Albo zwierzchnictwo, chc膮c mnie os艂onid, osadzi艂o nadgorliwego
pu艂kownika.
Przecie偶 chyba wiem, gdzie pracuj臋?
Siadam na brzegu wyschni臋tej fontanny, zapalam papierosa, kr臋c臋 g艂ow膮 i 艣miej臋 si臋
basowym 艣miechem Kseni.
No i teraz o wszystko obwinia pracownik贸w FSB. Dla mnie to w艂a艣ciwie 偶adna
r贸偶nica... A z ta艣mowej produkcji nurk贸w nic im nie wyjdzie, i bardzo dobrze. Nie ma
nic g艂upszego, ni偶 produkcja cud贸w, rozpocz臋ta przed czasem. Nie nadesz艂a jeszcze pora
 podobnie jak nie nadszed艂 czas odpornych na dzia艂anie ciep艂a nadprzewodnik贸w, czas
specyfiku przed艂u偶aj膮cego ludzkie 偶ycie do trzystu lat, nie nadesz艂a pora na odkrycie
prawdy o m贸zgu delfin贸w i zestrzelonych UFO, na te wszystkie tajemnice, pogrzebane
w najtajniejszych archiwach sieci...
A sk膮d ja o nich wiem?
Pr贸buj膮 sobie przypomnied, ale wspomnienia pl膮cz膮 si臋, znikaj膮, pozostawiaj膮c
m臋cz膮cy niepok贸j. Nie b臋d臋 o tym teraz my艣led.
To niewa偶ne.
Wybiegam na ulic臋, podnosz臋 r臋k臋 i zatrzymuj臋 samoch贸d. Kierowca cierpliwie
czeka, a ja zaczynam si臋 zastanawiad.
Dok膮d teraz?
Do jednego z punkt贸w wyj艣cia?
A mo偶e poszukad pechowych bojownik贸w z Czyngisem na czele i uspokoid ich?
Tylko gdzie ich szukad? Gdzie oni szukaliby mnie?
 Poprosz臋 do...  Zamieram na chwil臋. Mo偶e pod pomnik Ostatniego Spamera?
Spotkania pod pomnikami to tradycja, wiem...
A mo偶e do wirtualnego odpowiednika ulicy Pasiecznej, na kt贸rej spotkali艣my si臋
w realu?  Na ulic臋 Pasieczn膮, w Moskwie.
Kierowca kiwa g艂ow膮, a wi臋c adres istnieje. Nic dziwnego. To jeden
z najpot臋偶niejszych i najbardziej ambitnych reklamowo-turystycznych projekt贸w
merostwa Moskwy  stworzyd w G艂臋bi kopi臋 miasta. Z艂e j臋zyki twierdz膮, 偶e na projekt
posz艂o do艣d pieni臋dzy, 偶eby starczy艂o na odbudow臋 po艂owy Moskwy...
Gruba przesada.
Taks贸wka kr膮偶y po Deeptown. Wje偶d偶a na styk sektora rosyjskiego
i amerykaoskiego, pod gigantyczny 艂uk; rozmach konstrukcji nie pozostawia w膮tpliwo艣ci
co do autorstwa. Podobno pewien sk艂onny do gigantomanii rzezbiarz ostatnio tworzy
wy艂膮cznie w G艂臋bi...
Przeje偶d偶amy pod 艂ukiem i ju偶 jeste艣my na ulicach Moskwy.
Zazwyczaj s膮 do艣d dobrze narysowane, czasami podobieostwo do rzeczywisto艣ci jest
wr臋cz zdumiewaj膮ce. Gdy podje偶d偶amy do Pasiecznej, dostrzegam milicjanta, kt贸ry stoi
w tym samym miejscu, gdzie by艂 w rzeczywisto艣ci zesz艂ej nocy  i wzdrygam si臋.
W ten spos贸b mo偶na g艂adko z艂apad deep psychoz臋...
Przed domem z numerem pi臋d p艂ac臋 kierowcy i wysiadam z samochodu. Oczywi艣cie,
nikogo nie ma. Nie czeka Czyngis, prawie nie widad przechodni贸w. Ulica wygl膮da jak
prawdziwa, a to ju偶 niezle. Mo偶e mieszka艂 tu jeden z programist贸w pracuj膮cych nad
projektem i dlatego tak si臋 postara艂...
Podchodz臋 do miejsca, gdzie parkowa艂am w nocy, i zamieram.
Noc膮 pewnie by艂 deszcz. Wirtualny oczywi艣cie.
A tutaj sta艂 samoch贸d. Prostok膮t asfaltu jest ja艣niejszy, g艂贸wny nap贸r deszczu
samoch贸d przyj膮艂 na siebie.
Pochylam si臋, podnosz臋 z chodnika rozmi臋k艂y niedopa艂ek. Mild seven. A co pali艂
Czyngis? Nie pami臋tam...
Rzucam peta i wycieram palce chusteczk膮.
Nie ma w tym nic niezwyk艂ego! Absolutnie nic!
Pogoda w wirtualnej Moskwie zmienia si臋 tak samo jak w prawdziwej. To zwyk艂e podtrzymanie
serwera, 偶adnych kombinacji. Samochody te偶 je偶d偶膮 tu po to, 偶eby stworzyd t艂o. Zwyk艂y przypadek.
Przecie偶 spotka艂am si臋 z Czyngisem w realu!
Tak?
Powiedzia艂am mu, 偶e wejd臋 do G艂臋bi. Czyngis zaproponowa艂 spotkanie w realu.
Odpowiedzia艂am... co ja w艂a艣ciwie powiedzia艂am?
Jakie艣 dziwne zdanie... a,  na neutralnym terenie ... Czyngis zgodzi艂 si臋,
zaproponowa艂 ten adres, i sprawdzi艂, czy w og贸le istnieje.
Deeptown cz臋sto jest nazywany  stref膮 neutraln膮 ...
Zaczyna mi si臋 kr臋cid w g艂owie, jakbym by艂a 艣miertelnie zm臋czona albo my艣la艂a nie
o tym, o czym powinnam...
 Karino?
Odwracam si臋 i widz臋 Czyngisa.
Tym razem przyjecha艂 bez kierowcy, ale samoch贸d jest ten sam.
Teraz mog臋 mu si臋 lepiej przyjrzed  to jaguar.
 Tak my艣la艂em, 偶e ci臋 tu znajd臋.  Czyngis rozk艂ada r臋ce. Najpierw pojecha艂em pod
pomnik Spamera, nie by艂o ci臋, wi臋c przyjecha艂em tutaj.
 Od艂膮czyli was?  pytam, chocia偶 chc臋 zapytad o co艣 innego.
M贸wi臋 niew艂a艣ciwe rzeczy. Robi臋 nie to, co bym chcia艂a. Ale za to robi臋 to... co jest
dozwolone.
Przez kogo?
 Tak  potwierdza Czyngis.  Zdolno艣ci s膮 diab艂a warte, gdy prowajder od艂膮cza ci臋
od sieci. Na jedno jedyne polecenie z MWD.
 To jak teraz wszed艂e艣?  pytam.
 Po staremu, przez lini臋 telefoniczn膮.  Czyngis krzywi si臋. Czuj臋 si臋 tak, jakbym
si臋 przesiad艂 do 偶yguli.
 呕yguli te偶 samoch贸d, niekt贸rzy nie maj膮 nawet takiego  m贸wi臋 odruchowo. Samo
posiadanie auta w G艂臋bi to spory luksus, w pewnym okresie transport prywatny by艂
ca艂kowicie zabroniony.
A ju偶 mied wirtualnego jaguara... Podatek taki, jak od prawdziwego. Podobnie jest
z wirtualnymi rolleksami i patkami, i z czterdziestoletni膮 whisky... Ludzkie ambicje 偶yj膮
r贸wnie偶 w G艂臋bi.
 Wybacz, nie chcia艂em si臋 urazid  m贸wi szczerze Czyngis. No i... co tam?
 Nic. Totalna klapa  odpowiadam. Zaczynam opowiadad i kierowcy, kt贸ry zdo艂a艂
skr臋cid i o zab贸jcy, kt贸ry o偶ywi艂 liska...
Czyngis u艣miecha si臋 coraz szerzej. Chc臋 zapytad go o co艣 innego... o co艣 zupe艂nie
innego. O to, gdzie si臋 w艂a艣ciwie spotykali艣my!
Ale kontynuuj臋 opowie艣d.
 Liczy艂em na to  m贸wi Czyngis.  Przysi臋gam, 偶e liczy艂em.
 Dlaczego?  pytam.
 G艂臋bia to co艣 wi臋cej, ni偶 przywykli艣my s膮dzid  m贸wi z przekonaniem Czyngis. 
To nie tylko strefa wyst臋powania, to co艣 jeszcze. Jeste艣my cz膮stkami G艂臋bi. Ona staje si臋
taka, jak膮 chcemy j膮 widzied. Gdyby wszyscy zapragn臋li wype艂nid ulice nurkami, ju偶 by
si臋 to sta艂o. Ale nie chcieli艣my, wi臋c G艂臋bia nie pozwoli艂a.
 M贸wisz tak, jakby ona 偶y艂a  zauwa偶am.
 Bo s膮dz臋, 偶e tak w艂a艣nie jest.  Czyngisa wcale nie pesz膮 moje s艂owa.  Sied sta艂a
si臋 zbyt wielka. Nie mo偶na po艂膮czyd ze sob膮 milion贸w komputer贸w i oczekiwad jedynie
zmian ilo艣ciowych. Zostawiamy w G艂臋bi swoje 艣lady: odciski s艂贸w, czyn贸w, pragnieo.
Uczymy j膮, oddajemy jej cz臋艣d swojej duszy. G艂臋bia musi kiedy艣 doj艣d do
u艣wiadomienia sobie siebie.
 U艣wiadomienia sobie, 偶e jest kim?  pytam.  Rozci膮gni臋t膮 po ca艂ej kuli ziemskiej
paj臋czyn膮 kabli, milionami komputer贸w?
Elektronicznym Frankensteinem? Potworem, monstrum, golemem, koktajlem
z ambicji, 偶膮dzy, g艂upich gadek, filozofowania? My艣lisz, 偶e taka G艂臋bia mo偶e zrozumied
w sobie cz艂owieka? 呕e cz艂owiek mo偶e zrozumied tak膮 G艂臋bi臋?
 Mo偶e jest inaczej  sugeruje Czyngis.  Przecie偶 my nie my艣limy o tym, 偶e nasz
rozum to iskierki na paj臋czynie synaps pomi臋dzy kasz膮 neuron贸w. U艣wiadamiamy sobie
swoj膮 osobowo艣d, a nie poziom hormon贸w we krwi czy walk臋 pradawnych instynkt贸w.
Milczy, wyjmuje papierosa z niebiesko-bia艂ej paczki mild seven.
Zanim zapali, dodaje:
 W ka偶dym razie zawsze mo偶emy zdecydowad, kim jeste艣my: cz艂owiekiem czy
golemem.
 Czyngis, chodzmy st膮d  prosz臋.  Znasz gdzie艣 tutaj jak膮艣 mi艂膮 knajpk臋?
 Lepiej w prawdziwej Moskwie. Jest taka restauracja...  zaczyna Czyngis.
Kr臋c臋 g艂ow膮. Wydaje mi si臋, 偶e wystarczy zamkn膮d powieki i zajrzed w ciemno艣d,
偶eby zobaczyd co艣, czego nie chc臋 widzied.
Bezkresn膮 szar膮 mg艂臋, kasz臋 neuron贸w, mrugaj膮c膮 ognikami synaps.
Nie zamykam oczu.
 Zaczynam si臋 bad, 偶e tak naprawd臋 ty...  Czyngis nie kooczy.
Bior臋 go za r臋k臋. R臋ka jest prawdziwa, 偶ywa i ciep艂a. Cz艂owiek, a nie golem.
 Czyngis, nie jestem facetem, nastolatk膮, staruszk膮 ani potworem. Jestem taka, jak膮
mnie teraz widzisz, i tylko taka. Inna Karina nie istnieje.
 Okej  m贸wi po kr贸tkiej przerwie.  Wybacz.
 To nic  odpowiadam, wsiadaj膮c do samochodu.  Dzisiaj jest taki dziwny dzieo...
Wyobra偶asz sobie, Tomilin uzna艂, 偶e jestem kontrolerk膮 z innej instancji, z FSB...
 Nie wypowiadaj tego g艂o艣no  偶artuje Czyngis.  A sk膮d takie przypuszczenia?
 Nie zdo艂ali przebid mojej ochrony i wy艣ledzid kana艂u.
Czyngis kiwa g艂ow膮 i wyznaje:
 Ja te偶, szczerze m贸wi膮c, pr贸bowa艂em ci臋 wy艣ledzid. Doszed艂em do wirtualnego
mieszkania, i to wszystko. Wspania艂y pier艣cieo, nie zrozumia艂em, na czym polega ta
sztuka.
 To tata  m贸wi臋 bez wahania.  Jest dobrym programist膮. Widocznie postawi艂
swoj膮 ochron臋.
 Powa偶ny tata  przyznaje Czyngis.
Jaguar rusza; odchylam g艂ow臋 i patrz臋 k膮tem oka na Czyngisa.
Jaki on podobny do mojego rycerza ze starych puzzli...
Ta mozaika nigdy nie u艂o偶y si臋 do kooca. Wiem. Wiem o tym, nawet nie zamykaj膮c
oczu.
Ale rycerz i ksi臋偶niczka wcale nie musz膮 o tym wiedzied.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
6929?s egz 03 02 10 sem 5
03 odporno 扭娄莽 nieswoista humoralna (dope 茅niacz)
863 03
Dzi臋kujemy ci zas鈥 Polsko
ALL L130310?lass101
Mode 03 Chaos Mode
2009 03 Our 100Th Issue
Rozw膫lj ci脛鈥δ箊y
Chili s芦 Southwestern Eggrolls
Rodzaj i zakres 鈥 Dz U 1995 25
jezyk ukrainski lekcja 03
DB Movie 03 Mysterious Adventures

wi臋cej podobnych podstron