Komornicy


锱糀utor W艂adys艂aw Orkan
Tytu艂 Komornicy
Data wydania 1900
Wydawnictwo Towarzystwo Wydawnicze
Drukarz W艂. L. Anczyc i Sp贸艂ka
Miejsce wyd. Lw贸w
殴r贸d艂o Wiki藕r贸d艂a / Skany na Commons
Ok艂adka lub karta tytu艂owa
Indeks stron

W艁ADYS艁AW ORKAN



KOMORNICY


POWIE艢膯

Towarzystwo Wydawnicze logo.jpeg



LW脫W
NAK艁ADEM TOWARZYSTWA WYDAWNICZEGO
WARSZAWA POZNA艃
KSI臉GARNIA S. SADOWSKIEGO KSI臉GARNIA A. CYBULSKIEGO
1900



KRAK脫W. 鈥" DRUK W. L. ANCZYCA I SP脫艁KI.




芦Jakie偶 znaczenie posiada jednostka ludzka, kt贸rej podobnych tysi膮c przesz艂o milion贸w roi si臋 na powierzchni tej prawie niedostrzegalnej ze s艂o艅ca drobiny, a z kt贸rych zaledwie jedna na milion pozostawi jaki艣 艣lad swego istnienia? C贸偶 znaczy cz艂owiek, jego przyjemno艣ci i cierpienia?
J. Wilhelm Draper.






I.

W cichej, g艂臋bokiej kotlinie le偶y g贸rska wioszczyna: Koninki. Przytuli艂y j膮 Gorce do piersi i obj臋艂y z dw贸ch stron ramionami. Doko艂a spadaj膮cej wartko roztoki le艣nej roz艂o偶y艂y si臋 osiedla mniejsze i wi臋ksze po dwa, cztery i wi臋cej zabudowa艅.
Grunta ja艂owe, kamieniste, podnosz膮 si臋 z obydwu stron wody ku ogo艂oconym z las贸w g贸rom. Na w膮zkich, poprzecinanych wysokiemi miedzami zagonach szarzej膮 nierzadko potracone k臋py, zaro艣ni臋te g臋st膮 krzewin膮. Stoki g贸r pokry艂y nagie, skaliste ugory, na kt贸rych byd艂o rokrocznie zberczy z臋bami po pr贸偶nicy. Trudno sku艣膰 traw臋, gdy jej nie ma... Pastwiska te i t艂oki, ja艂owcami poros艂e, opieraj膮 si臋 drobnym przylaskami o d艂ugie wyr臋by.
W Koninkach cicho 偶yj膮 ludzie. G贸ry odci臋艂y ich od 艣wiata, z kt贸rym 艂膮czy ich tylko jarmark, odpust, lub jakie wielkie 艣wi臋to. Poza tem nic. A prawda! jedno jeszcze: zarobek. Co roku bowiem cz臋艣膰 m艂odych opuszcza wie艣 耹a chleba芦. t艂ucze si臋 za nim po 艣wiecie i wraca z dziwnemi powie艣ciami o 聇amtych krajach芦, ale z pr贸偶nemi r臋koma i, co najcz臋艣ciej, z uteranem zdrowiem.
Zreszt膮 poj臋cie 屡泈iat芦 ma dla nich takie samo znaczenie, jak ksi臋偶yc lub s艂o艅ce: co艣 bardzo dalekiego, nieznanego, o czem im tam czasem kto艣 co艣 opowie, czemu jednak nie bardzo radzi dowierzaj膮.
Ch臋tnie natomiast s艂uchaj膮 wszelkich nieprawdopodobnych bajek. W tem praktyczny umys艂 ch艂opa przyst臋pny jest pierwotnej fantazyi. A mo偶e te偶 ju偶 wyssa艂 z niewolnych pokole艅, 偶e 耤o 艣wiat dobrego zrobi艂, to nie la ch艂opa...芦 i z fantastycznych zdarze艅 wysnuwa dla siebie pociech臋.
翨edzie ta wojna?芦 鈥" pytaj膮 jedni, a drudzy: 翪o ta s艂ycha膰?...芦 Jedni i drudzy nie z prostej ciekawo艣ci. W zapytaniu o wojn臋 wida膰 obaw臋 przed nowymi ci臋偶arami, a w pytaniu 耤o s艂ycha膰芦 kryje si臋 jaka艣 nadzieja nieokre艣lona, jakby spodziewanie si臋 sk膮d艣 niewiadomego polepszenia bytu. W pierwotnym umy艣le ch艂opa rodzi si臋 poj臋cie 耤zego艣芦 lub 耴ogo艣芦, co przyjdzie niewiadomo sk膮d i rozweseli jego dol臋... St膮d legendy o tajemniczym 耡rcyksi臋ciu芦, to o jakim艣 wybawicielu z bajki, kt贸ry si臋 kryje mi臋dzy ludem.
W Koninkach lud wiedzia艂 co艣 o tem. Na ucho sobie opowiadali starzy i m艂odzi, snuj膮c na przysz艂o艣膰 najdziwaczniejsze pomys艂y. Poza tem 偶yli sob膮 i swoj膮 gromad膮, zamkni臋t膮 cichej kotlinie.
O 屡紋ciu politycznem芦 nikt tu nie s艂ysza艂, nie wiedzieli nawet, czy istnieje takie 偶ycie, ktoby im doni贸s艂!... A zreszt膮 kogoby mieli s艂ucha膰, kiedy im 耴si膮dz o tem nie m贸wi艂芦.
S艂yszeli wprawdzie starsi o wybieraniu na pos艂a, ale c贸偶 ich to mog艂o obchodzi膰? 翹ikomu si臋 ta z nas芦 鈥" powiadali 鈥" 耫o Wiednia nie spieszy, bo na to trza mie膰 pieniadze... no, i rozum do tego!芦 Jak w贸jt chcia艂, tak g艂osowali i by艂o. Coby nie mia艂o by膰!
I spokojnie 偶yli ludzie w Koninkach, nie k艂opotali si臋 艣wiatem, bo powiadali, 偶e maj膮 do艣膰 swojej biedy...
Za to sob膮 nawzajem interesowali si臋 rzetelnie. Wesz艂o to nawet w przys艂owie. 翹ikt芦 鈥" pada 鈥" we wsi nie kichnie, coby mu na drugim ko艅cu wsi nie pozdr贸wkali...芦
Powiedzia艂by ci ka偶dy na ucho: z kim Zo艣ka od Zapa艂y ma dziecko (ta, co to na plebanii s艂ugowa艂a), za kim ulatuje Hanka od Kozery, czyj si臋 ch艂opiec utopi艂 na jazie 艂o艅skiego roku i wiele swoich dzieci ma Szymonek z nad Brzegu (te, co ma tak膮 prymn膮 bab臋, a sam dochodzi sze艣膰dziesi膮tki!...)
O Satrowej, co syn贸w trzyma na uwi臋zi, nie daj膮c si臋 im 偶eni膰, o Kozerze ba艂amucie, co go zawdy po nocach 耤osi芦 wodzi 鈥" wie dobrze ka偶de dziecko. A o starym tracznym Z艂ydaszku, zwanym powszechnie Chyb膮, pasterze 艣piewaj膮 przy bydle...
S艂owem 鈥" jeden o drugim wiedzia艂 wi臋cej, ni偶 ka偶dy o sobie. Przy 偶niwach, przy kopaniu 鈥" najcz臋艣ciej opowiadano o nieobecnych. Pono i w mie艣cie tak?... Z t膮 r贸偶nic膮, 偶e tam k膮saj膮, aby k膮da膰, tu opowiadaj膮 ino do 艣miechu, I o 艣miech trudno w biedzie 鈥" musi zawdy rodzi膰 si臋 czyim艣 kosztem...
Co jedno kto艣 o kim艣 zas艂ysza艂 鈥" podawa艂 dalej, i przez to ka偶dy by艂 na widoku ca艂ej gromady. Musia艂 si臋 strzedz, by go nie wzi臋li na j臋zyki. I to co艣 znaczy w takiem zbiorowisku... byli te偶 ludzie, o kt贸rych nic powiedzie膰 nie zdo艂ano, mimo ch臋ci; takich sanowano i poza oczy. Wielom sprzyjano w oczy tylko 鈥" lecz by艂o paru, z kt贸rych si臋 na g艂os 艣miano. Cho膰 nie byli z艂ymi. Bo z艂ego 艣miech nie dotknie. Ich za艣 bola艂...
W samym 艣rodku wioski, ko艂o wody, gromada kobiet kopie ziemniaki. Napyta艂 je stary traczny i kopi膮 mu od rana. Czasem ktorej艣 z nich przewlek艂y g艂os wiater odnosi, a niekiedy gromadne ha艂a艣liwe 艣miechy...
鈥" Dziwna i to rodzina, jak i ci od Satra...
鈥" Hej!
鈥" 呕yj膮 na kupie. Ani si臋 偶aden nie 偶eni...
鈥" E bo im matka nie da! 鈥" obja艣ni艂a kt贸ra艣. 鈥" Pedzia艂a, 偶e jej pierwy w艂osy na brodzie urosn膮, zanim przyjmie synow膮 do cha艂upy.
鈥" O niech偶e se ich te偶 chowa do w贸le Boskie! 鈥" roze艣mia艂a si臋 Kozerowa Hanka. 鈥" Dy膰by ich wnetki i gdowa nie chcia艂a. Najm艂odszemu Jantkowki trzydzie艣ci rok贸w mija...
鈥" Co te偶 ty gadasz? Chyba 艣tyrdzie艣ci! Dy膰 Romkowi bedzie z pi臋膰dziesi膮t...
鈥" Zaczkajcie 鈥" podj臋艂a 艁ukaska 鈥" mnie ju偶 na 艣wi臋t膮 Magdalen臋 minie sze艣膰dziesi膮t par臋, a ja ma艂膮 dziewczyn膮 u nich s艂u偶y艂a, kie sie urodzi艂.
鈥" Stara, wicie, gruntu nie pu艣ci 鈥" przerwa艂a inna 鈥" pokiela bedzie 偶y膰! Nagazduj膮 sie, pada, na czas, skoro mnie nie stanie...
鈥" I na co jej to wyjdzie?
鈥" Porad藕cie偶!
鈥" O, przej臋ta trusica! Ino przytupkuje, przyklaskuje i sierdzi sie, a 艂azi膰 nie zdole... O偶eni艂aby kt贸rego i mia艂aby spokojny 艂eb.
鈥" Dy膰 jej powiedz! toby ci odpali艂a, jak staremu tracznemu... Z ni膮 du偶o nie na艣pasujesz.
鈥" Ma艂e to wicie, suche, a takie z艂e!
G艂o艣ny wybuch 艣miechu przerwa艂 na chwil臋 ciche obgadywanie. Kopa艂y dalej i szuka艂y w my艣li, o kimby tu zacz膮膰... Mia艂yby co m贸wi膰 o Chybie tracznym, ale synowa by mu donios艂a... I o starym Kozerze nie ma艂o wiedzia艂y, ino, 偶e c贸rka s艂ucha! 呕eby jej nie by艂o...
鈥" Ale, ale! Wiecie, co sie sta艂o Dyab艂owi od Malarza?
Wszystkie stan臋艂y ciekawe.
鈥" Cosi go na drodze urzek艂o... Szed艂 poskurczany nieborak, a tak jajda艂! My艣la艂ach, 偶e 艣wini臋 偶enie z jarmaku, bo tak skucza艂...
鈥" Mo偶e go i kto 艣turkn膮艂 niechc臋cy...
鈥" Kt贸偶 wie. Jemu, to sie ta byle co przytrafi...
鈥" Bo 艂azi tam, ka nie trza.
艢mia艂y si臋 i uprzyjemnia艂y sobie prac臋, jak mog艂y.
Z drugiej strony wody, na Satrowem polu, wida膰 trzy baby, pochylone nad rz膮dkami. Satrowa sk膮pa, nie przynajmie do kopania, nie upyta ludzi. Za to sama charuje za dziesi臋cioro. Ledwo j膮 uzna膰 pomi臋dzy rz膮dkami, takie to nik艂e, wyschni臋te, ale dotrzyma ch艂opu przy robocie.
S艂u偶膮ca jej pomaga i biedna, niem艂oda Jagnieska, co ju偶 od wiosny u niej komoruje. Komornica obstoi za trzy dziewki 鈥" powiadaj膮 ludzie, bez przesady. Jagnieska wsz臋dy idzie do roboty, gdzie jej upytaj膮; a prosz膮 j膮 ch臋tnie, bo si臋 o ma艂em obejdzie... Dadz膮 jej dobre s艂owo, ziemniak贸w par臋, to we藕mie... U Satrowej ma schowek na ca艂y sw贸j maj膮tek: w piwnicy k膮t na ziemniaki, w s膮sieku na ziarno 鈥" i po艣ciel na boisku... C贸偶 jej po wi臋cej? Na nalep臋 przystawi ku garnkom podczas warzywa sw贸j 偶ele藕niaczek 鈥" i zje w k膮ciku, co jej B贸g nagodzi艂... Zreszt膮 i nie zawdy im przy ogniu zast臋puje, bo trzy dni w tygodniu suszy regularnie, zje ta raz na dzie艅 pieczonego ziemniaka i do艣膰 ma, nie krzywdzi se...
Satrowa rada wzi臋艂a j膮 do siebie. Roboty do艣膰 w cha艂upie i na polu, to si臋 przyda. P艂aci膰by obcemu trzeba, a ona ta popchnie kielo telo i nie przykrzy si臋 o nic. Nie robi ludziom, to jej pomo偶e, jak i dzi艣... Wysz艂a od rana i kopie. 翸o偶e jej ta trza da膰 obiad i wieczerz臋, ale c贸偶 to p艂aci? Nikt ci za darmo nie przyjdzie芦 鈥" uspokaja si臋 w swem sumieniu stara Satrowa i przy robocie daje dobry przyk艂ad. Pierwsza zaczyna nowy rz膮dek...
鈥" Chybowe ha艅 kopi膮! 鈥" powiedzia艂a Wikta s艂u偶膮ca, aby co艣 powiedzie膰.
鈥" Kopi膮 i ony sporo, ubywa im.. 鈥" doda艂a Jagnieska.
鈥" Nie pr贸偶nuj膮 ludzie! 鈥" rzek艂a Satrowa, jakby im chcia艂a rzec: 翶opmy i my!芦
鈥" Kto im ha艅 to kopie? 鈥" przystan臋艂a Wikta, by cho膰 tyle odpocz膮膰 鈥" Kozerowa Hanka, Ha藕bieta od Chyby...
鈥" Kop, kop, nie wypatruj! 鈥" zgromi艂a j膮 stara. 鈥" Przecie sie nie pali... 鈥" zamrucza艂a Wikta.
鈥" A Margo艣ki ha艅 nie ma, tej z za wody? 鈥" spyta艂a Jagnieska.
鈥" Nie widz臋 jej... Pono si臋 gniewaj膮 ze starym Chyb膮.
鈥" Uwi臋z艂a i ona, jak mrowczyca w smole... mocny Bo偶e!
鈥" Biedne to, samo nima co do g臋by w艂o偶y膰...
鈥" Hej!
鈥" A tu trza robi膰 na cudzym gruncie.
鈥" Ja te偶 zawdy padam 鈥" m贸wi艂a Jagnieska 鈥" 偶e lepiej sie pomyka膰 pomi臋dzy lud藕mi, ni藕li wystawi膰 swoj膮 cha艂up臋 na czyjem i potem odrabia膰, jak pa艅szczyzn臋 jak膮...
鈥" Dy膰 nie ona, bo nieboszczyk jej ch艂op...
鈥" C贸偶 z tego? Umar艂 zawczasu, ostawiwszy j膮 i dziop臋 i tego J贸zka...
鈥" Dy膰 偶eby nie J贸zek, toby z g艂odu pomar艂y! On dzie艅 w dzie艅 przy fornalach i zarobi przecie kielo telo. A stary Chyba...
鈥" Ani mi nie gadajcie o nim! 鈥" przerwa艂a Satrowa 鈥" bo mnie tu, tu mnie boli! 鈥" uderzy艂a si臋 pi臋艣ci膮 w serce 鈥" jak se na niego wspomn臋... Ten stary haman przekl臋ty! Ten... ten... ju偶 nie wiem, jak go nazwa膰! Mojemu Micha艂kowi ci臋giem napowiada: 翧 偶e艅 sie! A matki nie s艂uchaj!...芦 ju艣ci! Bo Micha艂ek taki g艂upi!... Jak ino wejdzie do izby, to mi wszystko opowie... Kiesi znowu Jantka z艂apa艂 u ko艣cio艂a, dalej偶e namawia膰 go do 偶e艅by!... Co on ma do moich dzieci, ten opalony 艂eb! ten strzygo艅!... Niech se lepiej swoich patrzy. Ja sie do niczyich rz膮d贸w nie miesza... Ale by mu tracz usta艂 doznaku, 偶eby nie moje dzieci kochane. One zwo偶膮 tramy i rzn膮 dzie艅 po dniu, a on ino pini膮dze zgarnuje... do tego dobry! Ho! ho! ho! Liczy膰, chowa膰, zgarnowa膰!... I c贸偶 ma, cho膰 je taki bogacz? Kielo偶 grunt贸w naskupowa艂? Na swoim ledwo zdole wy偶y膰. 呕eby nie tracz...
鈥" Nie komornicy, co za wod膮 siedz膮...
鈥" Toby skrepirowa艂 doznaku!
Usta艂a zdyszana, zapieniona... niktby nie przypu艣ci艂, 偶e w tem nik艂em, skulonem takie wielkie z艂o siedzi.
鈥" Co on ma do moich dzieci? 鈥" zacz臋艂a po chwili. 鈥" Czy on ich chowa艂, abo co, 偶e sie teraz niemi zajmuje? Taki nieproszony ociec!
鈥" A z艂y, niech r臋ka boska broni! 鈥" m贸wi艂a Jagnieska. 鈥" Dy膰 ech mu tak robi艂a, to wiem... Ze synow膮 co nie nawydziwia, to strach! Nieraz w g艂贸secki na niego krzyczy... i c贸偶 ma biedna robi膰? Ch艂opa ma do niczego. Panie ratuj! Ino chodzi, a mruczy, a medytuje, wsze cosi do siebie gada... taki dumac. Dy膰 robi, bo robi, jak i w ku藕ni, ale c贸偶 z tego? Skoro on jakisi g艂uptawy... Wsze o czemsi my艣li.
鈥" Pan B贸g pokara艂 go takim synem 鈥" rzek艂a powa偶nie Satrowa. 鈥" O! Pan B贸g dobrze wie, jaki kto kany jest i co sie mu patrzy... Cho膰 On ta wysoko, ale widzi!
Wszystkie trzy spojrza艂y nabo偶nie do g贸ry i zamilk艂y na chwil臋, zaj臋te zbieraniem wykopywanych ziemniak贸w.
鈥" E jacy偶 i ci dwa najm艂odsi! 鈥" podj臋艂a stara 鈥" ani to do Boga, ani do ludzi, takie obie艣niki sko艅czone. Sobkowi ju偶 bedzie dwadzie艣cia rok贸w, a jeszcze nie by艂 do spowiedzi... tak 偶yje! Wojtek ino 艣wiatem patrzy, lofer bedzie z niego, nic wi臋cy...
鈥" Dy膰 prawd臋 gadacie, bo nie 艣pas! 鈥" potwierdzi艂a Jagnieska. 鈥" Pokara艂 go Pan B贸g 鈥" ci膮gn臋艂a dalej 鈥" ale te偶 nic godnego nie wyro艣nie, jak ojce ladaco... dy膰 wiecie! Bo to lumpok by艂, jak i Chyba stary za m艂odu, wszyscy sie na niego skar偶yli. Ojc贸w nie szanowa艂, nie s艂ucha艂, od czasu by艂 taki zewzi臋ty, jak tch贸rz. Powiadali, 偶e jak ssa艂, to matce piersi poobgryza艂...
鈥" Ratunecku! 鈥" szepn臋艂a Wikta i zatrz臋s艂a si臋 ca艂a.
鈥" Tak, tak... wilk by艂 i wilk jest dosiela.
Kopa艂y dalej zawzi臋cie i opowiada艂y gorsz膮ce historye o starym Chybie. Satrowa przesadza艂a w opowiadaniu, szarpni臋ta przez niego w najdra偶liwsz膮 strun臋 sercow膮, strun臋 matczynej troskliwo艣ci. Najbli偶szy przyjaciel stawa艂 si臋 wrogiem, skoro jej wspomnia艂 tylko o 偶e艅bie 耫zieci芦. Nic to, 偶e dzieci mia艂y po kilkadziesi膮t lat, chcia艂a by膰 do 艣mierci ich matk膮...
Jagnieska te偶 chowa艂a w g艂臋boko艣ci serca uraz臋 do Chyby, 偶e robi艂 na despet Margo艣ce... Czu艂a si臋 z ni膮 spokrewnion膮 przez bied臋 i wsp贸lny los komorniczy.
Wikta za艣 przy艣wiadcza艂a ka偶d膮 raz膮, bo co jej to szkodzi艂o? Nie s艂u偶y u Chyby, ino u Satrowej... Gospodyni schlebia膰 nie zawadzi, skoro sam cz艂ek na tem nie ucierpi.
Wepra艂y w Chyb臋, co ino wlaz艂o. Nie szcz臋dzi艂y mu ostatnich przezwisk.
W rzeczywisto艣ci Z艂ydaszyk, inaczej Chyb膮 zwany, nie by艂 takim czarnym doznaku, jak go odmalowa艂a Satrowa... nie. By艂 to gospodarz, zasiedziany na swoim kawa艂ku od dziada pradziada. Grunt mia艂 wydajny i 偶yzny nad sam膮 wod膮, na wodzie tracz i m艂yn do tego.
Walny by艂 z niego ch艂op 鈥" jak powiadali dalsi ludzie; a 偶e s膮siedzi p艣kali na艅 okrutnie, to nie dziwota. Z s膮siedztwem 偶yje si臋 ca艂e 偶ycie, z dalszymi tylko czasem.
Syn贸w mia艂 trzech. Baba mu pomar艂a na jadwencie, ino nie pami臋ta, kt贸rego roku... do艣膰, 偶e pomar艂a i nie ma jej... a szkoda! boby si臋 przyda艂a w cha艂upie. Z konieczno艣ci musia艂 syna 偶eni膰 i przyj膮艂 niepotrzebny k艂opot, bo si臋 synowa z m艂odszym Sobkiem nie zgadza. Ci膮g艂a obraza boska i nic wi臋cej...
Z niewiast膮 wprawdzie wzi膮艂 par臋 st贸wek i krow臋, ale to jakosi przesz艂o i nie zna膰 w cha艂upie. Babskie wiano 鈥" padaj膮 鈥" jak wilk nie zje, to zdechnie samo...
Dziwny by艂 ten syn najstarszy, Jasiek. Cichy i spokojny, dniami ca艂ymi chodzi艂, jak noc, zas臋piony...
鈥" Jak sie uwe藕mie, to 鈥" pada 鈥" tydzie艅 przejdzie i s艂owa do nikogo nie przepowie... taki dumac! Na kogo on sie poda艂? Przecie matka by艂a rozmowna... ba! na minut臋 g臋by nie zawar艂a i mnie, chwa艂a Bogu, gwary nie brak... a ten taki! Dopust boski, czy co takiego... 鈥" m贸wi艂 stary przed lud藕mi, a w sercu my艣la艂: 鈥" Dumaj! Cho膰by艣 do s膮dnego dnia duma艂, to nie wydumasz...
Nikt z ludzi nie wiedzia艂, jaka cicha walka toczy艂a si臋 pomi臋dzy Ja艣kiem, a starym. By艂a to walka dw贸ch talent贸w 鈥" z jednej strony nie艣wiadoma, z drugiej przezorna i zawzi臋ta.
Ojciec, praktyczny gazda mi臋dzy lud藕mi obrotny, by艂 majstrem zawo艂any. Robi艂 tracze, m艂yny i m艂ynki, by艂 ko艂odziejem, stolarzem na ca艂膮 wie艣 i dalej... S艂yszano o nim wsz臋dy i znoszono z okolicznych wsi robot臋 鈥" p贸ki syn nie dor贸s艂.
Jasiek, ma艂ym ju偶 ch艂opcem struga艂 fujarki, harmoniki naprawia艂 i robi艂 w ku藕ni, przy ojcu. Z czasem ojciec zda艂 na niego ku藕ni臋 i rad widzia艂, 偶e syn garnie si臋 do 艣wiata. Ale c贸偶? Ja艣kowi ku藕nia nie starczy艂a, pocz膮艂 majstrowa膰 ko艂o tracza, porobi艂 nowe ko艂a, m艂yn naprawi艂 鈥" i ojciec ze zgroz膮 zobaczy艂, 偶e syn umie wi臋cej od niego...
鈥" Sk膮d jemu to przychodzi? 鈥" my艣la艂 stary 鈥" czyby si臋 ju偶 z tem urodzi艂, czy co?
Ale nic 鈥" czeka艂, co to b臋dzie dalej.
Jasiek wolnemi godzinami wci膮偶 耺ajstrowa艂芦 co艣 w ku藕ni, albo siadywa艂 na traczu z podpart膮 g艂ow膮. Przychodzili ludzie z zam贸wieniami 鈥" to si臋 budzi艂 i w mig wyko艅cza艂 robot臋. Znali go ju偶 wsz臋dy. Robi艂 ko艂a i k贸艂ka, p艂ugi nowe, 偶elazne, zegary naprawia艂 przy czasie, a nawet fuzye zrobi艂 ze dwie i skrzypiec par臋.
Wie艣膰 o nim lecia艂a daleko. Na ojca nikt si臋 nie ogl膮da艂 鈥" za膰mi艂 go syn.
Co si臋 tam w sercu ojca dzia艂o 鈥" niewiadomo. Nie przeszkadza艂 Ja艣kowi, 偶y艂, jak dot膮d, lecz gdy kto pochwali艂 zas艂u偶enie Ja艣kow膮 robot臋 鈥" zielenia艂, kl膮艂 cicho i zamyka艂 si臋 w cha艂upie. Zdawa艂o si臋, 偶e 耺ajsterk臋芦 zarzuci艂 doznaku; pracowa艂 ino na gruncie.
鈥" Dy膰 jest syn, to wam niech zrobi! 鈥" odpowiada艂, gdy go prosi膰 przyszli. 鈥" Ja sie ta ju偶 tem nie trudni臋.
Ale inaczej my艣la艂 w sercu. Postanowi艂 zrobi膰 co艣 takiego, czemu syn nie sprosta. Nie wiedzia艂 jeszcze co, ale czu艂, 偶e musi zrobi膰, inaczej powiedz膮 ludzie: 耊icie! Jasiek przem艣niejszy od ojca...芦
鈥" Bedziemy widzie膰, kto przemy艣niejszy! 鈥" mrucza艂, zacina艂 si臋 w zawzi臋to艣ci wewn臋trznej, spoziera艂 z boku na Ja艣ka.
Ten za艣 cichy, nie艣wiadom gniewu ojca, przesiadywa艂 w ku藕ni, albo duma艂, siedz膮c na traczu z podpart膮 g艂ow膮.
鈥" Dumaj, cho膰by do s膮dnego dnia! to nie wydumasz 鈥" powtarza艂 stary i skar偶y艂 si臋 przed lud藕mi na syna, 偶e 聇aki dumac i niemrawa芦.
Ludzie 艣miali si臋, 偶a艂owali starego w oczy, 偶e szkoda by艂o nak艂adu i pracy, by da膰 synowi 聇alant do r臋ki芦 鈥" ale z robot膮 chodzili do Ja艣ka.
Chyba te偶 czu艂 wewn臋trzn膮 wzgard臋 dla ludzi.
鈥" 呕ar艂yby ino bestye 鈥" kl膮艂 po cichu 鈥" o brzuchu ino wiedz膮 i my艣l膮, 偶e im ka偶dy r贸wny...
Czu艂 si臋 o wiele wy偶szym od s膮siad贸w, cho膰 z nimi 偶y艂, bo 偶y膰 trzeba, nic nie pomo偶e. Ino tego nie m贸g艂 poj膮膰 u Ja艣ka, 偶e z byle komornic膮 b臋dzie gada艂, (cho膰 ma艂o m贸wi) i nieraz porz膮dnemu ga藕dzie robot臋 zatrzyma, a jej kopaczk臋 poklepie...
鈥" Nie musi on wi臋cy wiedzie膰 鈥" pociesza艂 si臋 wtedy 鈥" bo by przecie z byle艣kim nie by艂 tak za pan brat. Ju偶 Sobek inakszy jest, cho膰 nie majster...
Sobek te偶 z gruntu inakszy by艂 od Ja艣ka. Obertal, jakich ma艂o, bitnik i zawadyaka, znany na ca艂膮 wie艣. Nie by艂o 艣wi臋ta, 偶eby si臋 w karczmie bez niego obesz艂o; a jak on by艂, to i bitka by艂a. Tward膮 mia艂 sk贸r臋, poobijan膮 zewsz膮d, wytrzyma艂y by艂 na wszystko. Nie lublili go ludzie, ale si臋 bali. Wiedzia艂 on o tem i rad wznieca艂 postrach dyablimi figlami. W domu k艂贸tnik by艂 niezno艣ny. Najwi臋cej od niego ucierpia艂a bratowa. Nie by艂o komu jej broni膰. Jasiek ci膮gle na traczu, dobrze, 偶e cho膰 na noc przyjdzie do cha艂upy...
Sobek kpi艂 z Ja艣ka, schlebia艂 staremu i uchodzi艂y mu przez to r贸偶ne sztuczki, kt贸reby Wojtkowi m艂odszemu nie usz艂y.
鈥" Ten huncfot 鈥" jak go nazywa艂 ojciec 鈥" nigdy nie przyjdzie, jak co przeskrobie, nie przeprosi, ino sie chowa poza w臋g艂y. My艣li, 偶e ja go bed臋 przeprasza艂!... Ski艣niesz hyclu, jak tak bedziesz robi艂. Poczkaj! 鈥" odgra偶a艂 stary 鈥" nie s艂uchasz ojca, to pos艂uchasz kiedy艣 psie sk贸ry!...
Wojtek 艣mia艂 si臋 w oczy, co dra偶ni艂o starego i ucieka艂 na wie艣, albo za wod臋 耫o Margo艣cynej Zo艣ki芦. Nieraz i trzy dni nie by艂o go wida膰. To najbardziej ojca gniewa艂o.
鈥" Po co on tam lata? Nie ma co je艣膰 w cha艂upie, ten huncfot!... Id藕no Ha藕bie艣 po niego 鈥" mawia艂 do synowej 鈥" bo jak pud臋, to mu wszystkie kosteczki porachuj臋!... A zapowiedz tym dziadom, niech mi dziecka nie 艣ci膮gaj膮 do siebie! Pokiel znosz臋, to znosz臋...
Ha藕bieta wychodzi艂a i zwykle wraca艂a sama.
Wtedy stary ciska艂 si臋 i przeklina艂 godzin臋, w kt贸rej pu艣ci艂 na sw贸j kamieniec 耴omornik贸w, dziad贸w przekl臋tych芦, kt贸rzy mu dziecko zwlekli.
Zapomnia艂 jednak stary Chyba, 偶e to ojciec jego o偶eni艂 d艂ugoletniego s艂u偶膮cego swego z Margo艣k膮 sierot膮, da艂 im plac na kamie艅cu za wod膮 i drzewa udzieli艂 na cha艂up臋. Oni za艣 mieli pomaga膰 mu w polu i pomagali.
Zabaczy艂 se o tem stary Chyba... Mo偶e si臋 mu zdawa艂o, 偶e to ju偶 by艂o za jego gazdowania, abo, 偶e ju偶 tak d艂ugo 偶yje na 艣wiecie... Kt贸偶 wie!
II.

Na Chybowym traczu zebra艂o si臋 sporo ch艂op贸w. By艂 Szczypta z pod Gronia, J臋drek od Zapa艂y, B艂a偶ek od Kusia, zwany tak偶e Kuryjerem, Kozera stary, no i trzej Satrowie: Romek, Micha艂 i Jantek.
Ci ostatni bywali tu codzie艅. Zwozili z lasu odziomki, wykroty suche skupowali gdzie mogli i rzn臋li w traczu od wiosny do zimy i w zimie nawet. Deski sprzedawali Mszanikom, ka偶dy na swoj膮 r臋k臋. Pracowali wsp贸lnie; a dzielili si臋 zarobkiem. By艂o to ciche sprzymierzenie trzech braci przeciwko matce. 呕aden si臋 z tem g艂o艣no nie odzywa艂, ale ka偶dy my艣la艂 po cichu, 偶e jak zarobi par臋 st贸wek, to si臋 przy偶eni byle gdzie do gruntu i nie b臋dzie czeka艂 na matczyne przyzwolenie do 偶e艅by... Tymczasem s艂uchali drwin ludzkich i przycink贸w i od 艣witu do nocy pracowali, jak wo艂y.
Szczypta i J臋drek mieli w traczu tramy, chcieli je zer偶n膮膰 i sprzeda膰, bo na s贸l nie ma. Le偶膮 one tu ju偶 od wiosny, przy艂o偶one innemi, ale nieporada si臋 by艂o wyrwa膰 z cha艂upy. Zawdy roboty mocki na polu i w izbie. Jesieni膮 swobodniejszy czas ku temu, kiedy si臋 ju偶 z pola pozbiera艂o i przewali艂a si臋 ta praca ustawiczna. Jest, co prawda, kopanie, ale to babska rzecz, to si臋 ta niech schylaj膮 nad rz膮dkami. Ch艂opa pr臋dzej krzy偶e rozbol膮... Tak se to my艣l臋cy u艂o偶yli i przyszli.
B艂a偶ka bo tu nic nie przywiod艂o pilnego, ale on si臋 ta wsz臋dy znajdzie, cho膰 go nie prosz膮. Rad na wie艣 idzie i przesiaduje po cha艂upach godzinami, to i tu m贸g艂 zaj艣膰 i posiedzie膰 przy czasie. Za m艂odu 艣wiatem chodzi艂, to ma co opowiada膰. Ino, 偶e nie wie, gdzie si臋 prawda ko艅czy, to mu si臋 i gada czasem, samo nie wie, co... Lubi膮 go wsz臋dy, zwyczajnie cz艂eka, z kt贸rego si臋 mo偶na u艣mia膰. Oz贸r ma d艂ugi 鈥" powiadaj膮 鈥" ale te偶 ta i nikomu nie szkodzi, bo mu nikt nie wierzy... A 偶e nowinki rad zbiera i po cha艂upach nosi, za to go te偶 耴uryjerem芦 zowi膮.
Kozer臋 musia艂o tu 耤osi芦 przywie艣膰, bo jego tak wodzi, jak zwyczajnie pijaka sprawnego i ba艂amuta.
Zeszli si臋 wszyscy na traczu i otoczyli gromad膮 Ja艣ka, kt贸ry robi艂 palcowe ko艂o; tu偶 obok le偶a艂o wodne i trzy ostrugane walce.
鈥" Co te偶 to bedzie, s艂yszycie? 鈥" spyta艂 ciekawy B艂a偶ek.
鈥" Gonciarnia 鈥" szepn膮艂 cicho Jasiek, podnosz膮c g艂ow臋.
鈥" Niby co?
鈥" Gonciarnia! 鈥" potw贸rzy艂 g艂o艣niej.
鈥" Ja wiem, ale co to?
鈥" Ujrzycie...
鈥" To, wicie, bedzie taki ma艂y traczek 鈥" obja艣nia艂 Szczypta, kt贸ry zawdy rad by艂 uchodzi膰 za m膮drego 鈥" tu pi艂ka, tam wodne ko艂o, a teraz robi palcowe... Nie widzicie?
鈥" Dy膰 widz臋.
鈥" No to o c贸偶 sie pytacie?
Ka偶dy udawa艂, 偶e rozumie, cho膰 nie wiedzia艂, co to ma by膰.
Pi艂a na traczu ochli艂a drzewo zawzi臋cie i wyrzuca艂a trociny na deski. Sobek, kt贸ry co dopiero wyszed艂 z izby, zgarnowa艂 je kerpcami.
鈥" Micha艂, do pi艂y! bo dochodzi... 鈥" zawo艂a艂 w stron臋 ch艂op贸w. Poruszyli si臋 wszyscy. Micha艂 z Jantkiem zastawiali wod臋, Romek obraca艂 korb膮. Zasadzili pi艂臋 po now膮 desk臋 i zgrzyt puszczonego w ruch tracza rozleg艂 si臋 na nowo. Jedni wr贸cili do Ja艣ka, drudzy otoczyli p贸艂kolem watr臋, u艂o偶on膮 przy traczu.
鈥" On ta, rzek臋, cosi wymani, jak i Jasiek... 鈥" podj膮艂 ten od Zapa艂y.
鈥" Hej!
鈥" Wyduma, wy艣tuderuje i zrobi.
鈥" Zwyczajnie, ch艂op przemy艣lny...
鈥" Talant ma, bo ma. Nikt mu nie zaprzeczy. Ino z lud藕mi niemrawy, niepoj臋ty.
鈥" To, to! Z nim, rzek臋, wiele nie nagada...
鈥" O nie!
鈥" Taki dumac.
鈥" E wykopali艣cie-ta? 鈥" zapyta艂 J臋drka Szczypta.
鈥" Dy膰, rzek臋, mog艂yby ju偶 wykopa膰, jak i baby, kiedy sie by艂y ze lnem uwija艂y. Bo czas by艂, wicie, dobry. Ale tak, rzek臋, schodzi to z tem, to z owem. Powiadam babie: Chy膰-偶e sie, rzek臋, wartko, nie odk艂adaj... Ale baby, jak baby.
鈥" Nie spieszy sie im...
鈥" Nie. Ona, rzek臋, woli 艣warnie膰 po izbie, ko艂o pieca, a robota niech czeka. Nie zaj膮c, powiada, to nie ucieknie.
鈥" Tak zawdy. Dy膰 i moja...
鈥" Micha艂, do pi艂y! bo dochodzi 鈥" zawo艂a艂 Sobek.
Satrowie poskoczyli 偶wawo 鈥" przy watrze ch艂opi grzali si臋 doko艂a, siedz膮c na grubych tramach. Kozera tylko pl膮ta艂 si臋 bez ustanku, zaziera艂 na Ja艣ka, to zn贸w powraca艂 do watry. Piek艂o go cosi wewn膮trz na sumieniu 鈥" szuka艂, komuby si臋 m贸g艂 zwierzy膰. Znalaz艂 przecie.
Przy pile, na tramiku, oberzni臋tym doko艂a, siedzia艂 Sobek samotny, bi艂 kerpcem o pod艂og臋 i gwizda艂 jak膮艣 nut臋. Ma艂o go obchodzili zebrani ch艂opi. Widywa艂 ich tu codzie艅; zna艂 ich wszystkich, oni go jeszcze lepiej. Ko艂ysa艂 si臋 i gwizda艂, czasem dla wi臋kszej fantazyi przykl膮艂 sobie siarczy艣cie.
Do niego to przytoczy艂 si臋 Kozera cierpi膮cy.
鈥" Tak mnie, Sobu艣, tak mnie to nadesz艂o...
鈥" M贸wcie g艂o艣niej, bo pi艂a!
Zgrzyt przyduszony t艂umi艂 gwar臋 i wch艂ania艂 ostre s艂owa.
鈥" Niech cie B贸g broni, Sobu艣, niech cie B贸g zachowa!
鈥" Od czego?
鈥" Ja ci powiem, ino mi臋 s艂uchaj uwa偶nie. Rano by艂o... Ty ju偶 wiesz, co ja rano robi臋. U mnie pacierz i chwa艂a Boska przedewszystkiem. Ju艣ci ta m贸wi臋 ten pacierz i m贸wi臋 鈥" a tu mi cosi szepce: 翶ozera, pod藕 do 偶yda! Kozera, pod藕 do 偶yda!芦 Co to jest? 鈥" my艣l臋 sobie 鈥" czy mnie dyabe艂 kusi, czy co? Ale nic 鈥" m贸wi臋 dalej... Ojcze nasz... Zdrowa艣... Wierz臋... A tu jak mnie szarpnie cosi za rami臋, jak mi wrza艣nie nad uchem: 翶ozeda pod藕 do 偶yda!!芦 Tak co偶 by艂o robi膰? Zebra艂ech sie i id臋... id臋, id臋 鈥" a ci臋giem czuj臋, jak mie cosi pop臋dza, pop臋dza... No i przyszed艂ech do Zy艣la. Jak-ech przyszed艂...
鈥" Micha艂! do pi艂y! bo dochodzi... 鈥" wrzasn膮艂 Sobek.
鈥" Jakech przyszed艂, takech ci ta i osta艂... od rana do po艂ednia, od po艂ednia do wieczora. Naschodzi艂o sie ch艂op贸w! By艂 i Kanty i Luberda i Grela, by艂o tego sporo. Pijemy ta, pijemy, a czas leci, nie stoi... Ju艣ci ja kazuj臋 p贸艂kwartek, Grela te偶; znalaz艂 sie przy nas i kumotr z nad miedze i kto艣 jeszcze... do艣膰, 偶e nas by艂o mocki. Popili艣my sie 艣wi臋cie, jak sie patrzy... S艂uchaj偶e! bo to jeszcze nie koniec... Tak ci przeszed艂 i wiecz贸r i noc nadesz艂a niezad艂ugo. Wszyscy sie potracili, ka mogli 鈥" ja osta艂 sam.. Co tu robi膰? E, my艣l臋 se, pud臋 na w贸l臋 Bosk膮! Przecie cha艂upa nie precki, to i dojd臋... Ale mnie cosi wstrzymowa艂o... Nie pyta艂ech ju偶 przecie na nic i poszed艂ech. Ju艣ci id臋 i id臋 prost膮 drog膮, jak sie patrzy... dy膰 zajd臋! Naraz 鈥" jak mnie cosi zaj臋艂o, jak mnie zacz臋艂o wodzi膰!... Zwodzi艂o mnie wsz臋dy: woda nie woda, miedza nie miedza... wodzi艂o i wodzi艂o do samego rana. Co ja sie razy zamoczy艂, z kielu ja brzeg贸w spad艂, to ani, ani!... ze偶yjesz 艣wiat, a nie uwierzysz. Ino, jakby ciebie samego kiedy tak zaj臋艂o, czego Bo偶e bro艅, zachowaj! Matko Naj艣wi臋tsza!... Dopieroch ci rano przyszed艂 do siebie, jak sie ju偶 dobrze rozwidni艂o... i wiesz, kanych sie znalaz艂?... Ha艅 鈥" na Zapa艂owym brzyzku 鈥" w tych jamach!... Tam mnie ju偶 opu艣ci艂o, to偶 toch sie osata艂 i wr贸ci艂 do cha艂upy... Nie wierzysz mi? Przypatrz sie! 鈥" wyci膮gn膮艂 nog臋 鈥" nowiutkie kerpce kupi艂ech na jarmarku, toch ci je zdo艂a艂 doznaku zedrze膰... za jedn臋 noc!
鈥" Micha艂, do pi艂y! bo ju偶 dosz艂a... 鈥" krzykn膮艂 Sobek, zastawiaj膮c wod臋.
鈥" Tak ci padam, m贸j Sobu艣, nie wierz nic, cho膰by ci gada艂o, nie wiem co! Cho膰by cie szarpa艂o ze wszystkich stron!... Bo to kusiciel krotny, nic wi臋cej. Ju偶ech sie zaprzysi膮g艂: Nie pud臋, ani razu do karczmy, cho膰by mie w gardle piek艂o. Nie pud臋 鈥" wol臋 skona膰... Tak Sobu艣...
鈥" Bedzie karczma pr贸偶niejsza!
鈥" I ty nie chod藕, radz臋 ci... Us艂uchnij mnie starego! Bedziesz widzia艂, 偶e mi podzi臋kujesz! Bo to piek艂o. Obraza Boska! Nic wi臋cy... Tak, tak Sobu艣 鈥" zakrztusi艂 si臋 Kozera i poszed艂 wolno ku watrze.
鈥" Filut stary! 鈥" zamrucza艂 Sobek 鈥" widuje mnie u Zy艣la i boi sie o dziewk臋... My艣li pokraka, 偶e j膮 haw mam w g艂owie... Ju偶, zaraz! Trza ci zi臋cia! Zjesz ty dyab艂贸w trzysta...
Przy watrze gwarno by艂o. B艂a偶ek cuda naoopowiada艂 o 艣wiecie.
鈥" Rozmaite 艣wiaty s膮... roz-ma-i-te!
鈥" Dy膰 ka偶dy wie o tem, nie ino wy...
鈥" Ja rzek臋 nika nie by艂 鈥" podj膮艂 J臋drek 鈥" a ni mam sie za g艂upiego...
鈥" Wyr臋cz膮 was w tem ludzie... dajcie spok贸j 鈥" pokpiwa艂 z niego Szczypta.
A B艂a偶ek straci艂 miar臋 zwyk艂膮 i opowiada艂 dalej.
鈥" Szli艣my wtedy z pod Rusa i zatrzymalimy sie pod Krakowem. 艁adne miasto, przystojne!... ni ma co rzec. Jest co widzie膰, ino 偶eby by艂 czas po temu... S膮 tam wie偶e dwie, stra艣nie okropeczne!... Strach ha艅 wyjrze膰. A na wie偶ach onych patrol stoi i tr膮bi bez ca艂y dzie艅...
鈥" Niby na co?
鈥" Ja nie wiem. Tak musz膮 mie膰 nakazane.
鈥" Bajecie!
鈥" No dy id藕cie, ujrzycie, czy wam bajtki gadam... Narodu mocki w Krakowie! 鈥" ci膮gn膮艂 dalej. 鈥" Jedni spaceruj膮, drudzy po ko艣cio艂ach siedz膮, nic nie robi膮, tak 偶yj膮.
鈥" A tu cz艂ek... Panie ratuj!
鈥" Padam wam, 偶e jest co widzie膰.
鈥" Pono rynek jest taki, jak we Mszany?
鈥" Ho, ho, ho! Ani przytyka膰!... Tam na rynku trzy ko艣cio艂y stoj膮 i jest jeszcze telo placu, 偶eby sto reiment贸w wojska m贸g艂 ustawi膰...
鈥" Co gadacie?
鈥" 艢wi臋t膮 prawd臋!... Drzewiej by艂y ino dwa ko艣cio艂y, ale jak sie pokaza艂o morskie oko...
鈥" Kany?
鈥" W Krakowie, na rynku! Dy膰 wam gadam. Wybuch艂a zwyczajnie woda... i zala艂aby ca艂e miasto, kieby nie ratowali. To偶 to pierzynami, spyrkami zatykali...
鈥" Nie trza by艂o wiela! 鈥" zadrwi艂 Sobek. 鈥" Wasz oz贸r wsadzi膰, toby zatka艂...
鈥" To偶 to 鈥" ko艅czy艂 B艂a偶ek, nie zwa偶aj膮c na drwiny 鈥" zatkali doznaku i postawili ko艣ci贸艂 na tem miejcu...
鈥" I ju偶 sie wi臋cy nie pokaza艂o?
鈥" Nie.
鈥" Zamkn臋艂o sie!
鈥" Padaj膮, 偶e Morskie Oko w Tatrach, to drugie od tamtego...
鈥" Mo偶e i to by膰!
鈥" Rycerze jad膮! 鈥" za艣miali si臋 ch艂opi.
Z uliczki, ogrodzonej krzas艂ami, wysz艂y naprz贸d siwe wo艂y, za nimi fura z drzewem, ko艂o niej dw贸ch parobczak贸w.
Byli to oba Smreczaki, jak smreki rozro艣li; a 偶e ka偶dy z nich d藕wignie odziomka na ko艂a, temu ich Rycerzami zowi膮. Nikt im z Koninek nie dostoi, chyba Sobek... ale i to z wielk膮 bied膮!
Wjechali na plac mi臋dzy drzewa, lekko z艂o偶yli tramy na ziemi臋 i otarli r臋kawem pot z czo艂a. Przybli偶yli si臋 na tracz. Wo艂y zosta艂y same.
鈥" Rych艂o ta dorzniecie? 鈥" spyta艂 jeden, przechylaj膮c si臋 ku pile, jak topola, wiatrem pochylona.
鈥" Dy膰 zel偶yjcie! 鈥" poprosi艂 Romek. 鈥" Nie zejdzie nam ju偶 d艂ugo...
鈥" Do zimy, abo kto wie! 鈥" przywar艂 ich drugi.
鈥" La Pana Boga! c贸偶 to za ch艂opy ci Satrowie! 鈥" za艣mia艂 si臋 starszy, Wawrzek. 鈥" Wo偶膮, r偶n膮 i przedaj膮, nikomu sie nie dadz膮 u偶ywi膰... Pedzia艂by艣, 偶e gazdowie, abo co, a to ino dzieci swojej matki...
鈥" A ty kto? 鈥" krzykn膮艂 Romek, najstarszy.
鈥" Wawrzek. Nie wiesz, 偶e艣 mnie do chrztu trzyma艂?
Przy watrze ch艂opi wybuchn臋li 艣miechem.
Przy nich stan臋li Smreczaki, grzali r臋ce i dogadywali trzem Satrom.
鈥" 呕e艅 sie Micha艂! Ob艂ap matk臋 niziutko za kolana i pro艣...
鈥" Mnie pro艣, mnie! 鈥" 艣mia艂 si臋 m艂odszy. 鈥" Ja ci sie przys艂u偶臋... Naraj臋 ci tak膮 dziop臋 rzeteln膮, 偶e twoja matusia wnet bedzie babk膮, ju偶 w p贸艂 roku po twojem weselu... Wierz mi!
鈥" A tak sie ch艂opcy 偶e艅cie, coby jeden drugiemu starostowa艂!...
艢miech ch艂op贸w dolatywa艂 na tracz i gin膮艂 w ha艂asie wielkim i huku.
Satrowie przemilczeli kpiny. Z艂o艣膰 swoj膮 na robocie odbijali: furcza艂y ino deski w powietrzu, jak je od pi艂y odrzucali. 艢wist pi艂y przedrze藕nia艂 im, wodne ko艂o przyg艂usza艂o ha艂asy i chlupota艂o jednostajnie, miarowo.
Jasiek struga艂 wci膮偶 drewniane palce do ko艂a, przymierza艂 i medytowa艂, nie zwa偶aj膮c, co si臋 ko艂o niego dzieje.
Przy watrze grzali si臋 ch艂opi i zabijali czas pogadank膮.
鈥" Niech ta Satrowie zerzn膮, to sie i nam dostanie 鈥" m贸wili ci, co mieli tramy, czekaj膮c cierpliwie na swoj膮 kolej. 鈥" Dy膰 trudno maj膮 r偶n膮膰 do samej zimy?
Kozera, do艂apiwszy Smreczak贸w, pocz膮艂 im opowiada膰 od pacierza, jak go szarpa艂o cosi i uwied艂o...
B艂a偶ek przedzierzgn膮艂 si臋 naraz w zawo艂anego strategika i snu艂 przed oczyma zdziwionych ch艂op贸w roz-ma-i-te plany.
鈥" Abo wojna bedzie, abo nie bedzie... 鈥" zaczyna艂 zwykle.
Tak zacz膮艂 i tym razem.
Milczeli 鈥" wi臋c przepo艂owi艂 zdanie i stan膮艂 r贸wno silnie po obu stronach. Dwoisto艣膰 jego s膮du otumani艂a ch艂op贸w i nie zdali sobie sprawy, jak szybko sko艅czy艂 sp贸r ze sob膮, stoj膮cym po tamtej stronie, 偶e si臋 naraz oba B艂a偶ki nale藕li razem.
鈥" Musi by膰 wojna! 鈥" zako艅czy艂 z prze艣wiadczeniem.
鈥" Ja, rzek臋, nie wiem 鈥" doda艂 J臋drek 鈥" ale dobrego nic nie bedzie...
鈥" Prusak sie zbroi 鈥" ci膮gn膮艂 B艂a偶ek 鈥" Francuz gotowy, ino czeka. Italijan te偶 pudzie, bo jak偶e? Skoro zaczn膮, to wszyscy razem. Ale sie jeden na drugiego obziera i temu im tak niesporo.
鈥" Nie wierz膮 se...
鈥" Janglik patrzy z za morza i s艂ucha... nas艂uchuje... On ta m膮dry, nie b贸jcie sie! Czeka, ja偶e sie mu co zwartnie. I tak, skoro sie wszyscy zewr膮 do kupy...
鈥" Koniec 艣wiata!
鈥" Niech偶e te偶 B贸g zachowa! 鈥" zaprzeczyli inni.
鈥" Trudno! My nie rz膮dzimy 艣wiatem...
鈥" Nad nami stoj膮 insi.
鈥" Hej!
Przerwali. Krzyk si臋 rozleg艂. Pomi臋dzy ch艂op贸w wpad艂 zdyszany Wojtek. Ale nied艂ugo ty popasa艂. Za nim bieg艂 ojciec z paskiem rozpasanym i wywija艂 nim w powietrzu.
鈥" Trzymaj hycla!
Zap贸藕no! Wojtek w mig przesadzi艂 tracz, chybn膮艂 przez wod臋 i opar艂 si臋 na drugiej stronie roztoki.

翶azali mi na maliny 鈥"
A ja za piec do Maryny...芦
Hop! Hop!

Za艣piewa艂 ojcu, obertn膮艂 si臋 dwa razy na pi臋cie i pobieg艂 ku Margo艣cynej cha艂upie.
鈥" Przyjdziesz mi ty tu!... 鈥" pomy艣la艂 za nim ojciec i zatrzyma艂 si臋 przy ch艂opach. 鈥" Takie mam z niego skrzepienie! W izbie nie przyjrzy, nie pomo偶e kielo telo, ino wsze cosi kasi d艂ubie... Zmajstrowa艂 mu Jasiek skrzypce, ju艣ci rzempoli mi po za uszy i rzempoli... Ja te偶 wzi膮艂 skrzypce i spali艂. My艣l臋 se: ustatkuje sie... coby! Wycygani艂 nowe od kogosi i z tem ma ca艂膮 robot臋... wisus! Nawet sie wybi膰 nie da, bo ci sie wyrwie z gar艣ci i ucieknie... Huncfot zatracony!
鈥" Na ojca sie poda艂 鈥" pomy艣leli se ch艂opi.
Zabra艂 si臋 od nich i poszed艂 za izb臋 do bab, kopi膮cych ziemniaki; ale nie d艂ugo bawi艂 przy kopaniu. Jeszcze mu si臋 偶贸艂膰 nie usta艂a... Wojtek si臋 wymkn膮艂... Szuka艂, na kogoby j膮 wyla膰. Z pola dojrza艂 kobiet臋, kt贸ra wchodzi艂a pod tracz...
鈥" Aha! Tu艣 mi dziad贸wko! 鈥" mrukn膮艂 zcicha i w jednej chwili by艂 ju偶 na traczu.
鈥" Kto tam wlaz艂? 鈥" spyta艂 Sobka.
鈥" Dy膰 pono Margo艣ka...
鈥" Po co ona tu 艂azi?
鈥" Po trociny...
鈥" S艂ysz ty! 鈥" krzycza艂, nachylony ku pile. 鈥" Wyno艣 mi sie st膮d zaraz! Bo jak pud臋, to ci ko艣ci poprzetr膮cam! Rozumiesz, co ci gadam?!
鈥" Nie bro艅cie偶, niech se we藕nie 鈥" wmieszali si臋 ch艂opi 鈥" dy膰 trociny, nie m膮ka...
鈥" Ju艣ci! Na dziad贸w bed臋 robi艂? Na komornik贸w?!
鈥" S艂yszysz? 鈥" krzycza艂 schylony. 鈥" Wara mi st膮d, z pod tracza, bo jak zejd臋...
鈥" Ju偶 id臋! Nie b贸jcie sie! 鈥" zadudni艂o z pod ziemi i wnet wysun臋艂a si臋 kobiecina nizka, okryta szar膮 p艂acht膮 i sz艂a po 艂awie, p艂acz臋cy, za wod臋...
鈥" B贸g was skarze, gazdusiu... 鈥" dolecia艂o ku pile.
鈥" Zdechnij suko! Skap! Zmarnij! 鈥" krzycza艂 Chyba. 鈥" Odemnie patyka nie we藕miesz...
鈥" Nie prosz臋! 鈥" przylecia艂o z za wody.
鈥" Cho膰by艣 i skucza艂a, to ci nie dam!
鈥" Nie prosz臋...
鈥" Komornicy! Tfu! Dziady!... 鈥" splun膮艂 na bok i zwr贸ci艂 si臋 do ch艂op贸w. 鈥" Przyjmij to na sw贸j zagon, to ci sie tak odp艂aci! S艂yszeli艣cie, co mi odpowiada艂a: 偶e mnie prosi!... Zjesz ty dyab艂a bezemnie, krotny dziadu! Padam jej: Przy艣lij偶e mi J贸zka do roboty... 翹ie! Zap艂a膰 pierwej, to przy艣l臋!...芦 O, czekaj偶e se ty! To, my艣l臋, na moim gruncie siedzisz, a nie pomo偶esz, nie po艣lesz do roboty? Zjesz ty kop臋 dyab艂贸w, jak nie wi臋cy... Ja najemnika upytam i zrobi mi, a bez ciebie sie pieknie obejd臋... Tak wej. Przyjmij dziad贸w na komor臋, toby wnet tob膮 rz膮dzili... O ho, ho, ho. Pomalu艣ku!...
Wygada艂 si臋, wygada艂, posiedzia艂 na chwil臋 przy ch艂opach i jankor go opu艣ci艂. Tak zawdy. Pierwsza z艂o艣膰 musia艂a si臋 ko艅cem na kim skrupi膰, potem by艂 ju偶 ch艂op walny i do rzeczy.
鈥" Kto ha艅 to rznie? 鈥" spyta艂 Sobka.
鈥" Satrowie...
鈥" Du偶o maj膮?
鈥" Pi臋膰 k贸p desek.
鈥" Ehm... 鈥" liczy艂 po cichu. 鈥" Cztery centy od deski... Do m艂yna nikt nie przyni贸s艂?
鈥" Nikt...
鈥" Ta ku zimie, to si臋 tu posypi膮...
鈥" Kt贸偶 wie...
鈥" Co ta robicie w cha艂upie? 鈥" spyta艂 B艂a偶ek starego.
鈥" Nic nie robi臋. Schodzi tak zawdy... cosi...
Patrza艂 na Ja艣ka i my艣la艂 cicho: 翫umaj! cho膰by do s膮dnego dnia...芦
鈥" Co on robi?
鈥" Gonciarni臋! 鈥" za艣mia艂 si臋 Sobek.
鈥" Dy膰 niech robi...
Siedzieli d艂ugo przy watrze i gwarzyli. O komornikach zabaczyli do krzty... 翪贸偶 ta o to! Z Chyb膮 warto pogada膰, bo cz艂ek walny i pini臋偶ny do tego: tracznemu i m艂ynarzowi sama woda pini膮dze niesie芦 鈥" m贸wi膮 ludzie, wi臋c nie dziw, 偶e mu biedni cha艂upnicy zazdroszcz膮 tego, 偶e przy wodzie siedzi.
III.

Siedzia艂a i Margo艣ka przy wodzie, a nie dorobi艂a si臋 niczego. Jaka bieda by艂a 鈥" taka i dosiela. Gorsza nawet, bo gorsza. P贸ki nieboszczyk Szymek 偶y艂, to si臋 ogarniali jak mogli. Zapobiegliwy on by艂 (Panie 艣wie膰 mu wiekui艣cie!) i nie ci膮偶a艂 se pracy. Pr贸偶niakowi przecie nie odda艂by by艂 nieboszczyk Chyba placu na cha艂up臋 鈥" bo za co?... Skrzepi艂 on go rzetelnie, jak i nieboszczyk. O偶eni艂 go, ju艣ci drzewa da艂 na izb臋, na pokrycie kop臋 gont贸w i desek... Niema艂o mu dopom贸g艂. Ale te偶 i Szymek zas艂u偶y艂 na to, B贸g 艣wiadkiem. Sze艣膰 lat s艂u偶y艂 uczciwie, a skoro si臋 o偶eni艂, to i roku nie by艂o, 偶eby nie pom贸g艂 w polu... Darmo! Ju偶 on wi臋cej nie wstanie, nie p贸jdzie, nie pomo偶e... 翨o te偶 i nie ma komu!芦 鈥" m贸wi J贸zek. Prawd臋 m贸wi. Nie ten to, nie ten Chyba!... Ani w palcu podobny do ojca! Insi ludzie, odmie艅ce... A zreszt膮 nieobowi膮zani s膮 przecie. Ociec da艂, ociec pom贸g艂 鈥" to te偶 robili ojcu i nie ci膮偶ali se nigdy przenigdy! Ale syn taki harny 鈥" to niech偶e se upyta! Chcia艂by tanio, zadarmo 鈥" a tu przecie cz艂ek nie pies, coby musia艂...
M贸j Bo偶e! Dy膰 ju偶 pa艅szczyzna dawno przesz艂a... 呕y膰 trzeba, no i my艣le膰, sk膮d wzi膮艣膰 na to 偶ycie... a tu zk膮d? Gruntu nie ma, ani odrobiny, to trza szuka膰 zarobku... i r贸b偶e tu za darmo? Dziwny ten Chyba! J贸zek nieborak dzie艅 po dniu przy fornalach... B贸g 艂askaw, 偶e cho膰 tyle zarobi, bo czemby one 偶y艂y?... U Banacha dosta艂y zagon pod ziemniaki, to ukopa艂y dwa korce i miark臋. Grochu te偶 zebra艂y co艣 garniec, szczypt臋 ziarna 鈥" i tyle dobytku na ca艂膮 zim臋, a偶 do wiesny... Na ich troje w cha艂upie: matka, J贸zek i Zosia. Jak si臋 tu ogna膰 tej biedzie i nie da膰 przyst臋pu? 鈥" Napr贸偶no matka 艂amie sobie g艂ow臋... 鈥" Nie poradzisz! Ale dy膰 w贸la Boska na wszystko!... 鈥" powtarza sobie cz臋sto i dodaje odwagi.
Przesz艂ej zimy te偶 ich przywar艂a ta bieda, ale nie doznaku. Robot臋 mieli, chwa艂a Bogu: matka prz臋d艂a len, we艂n臋. J贸zek chodzi艂 na m艂ock臋 i zarobili na jad艂o... A jak roboty nie dostan膮? 鈥" Margo艣ka ba艂a si臋 o tem my艣le膰. C贸偶by oni biedni pocz臋li? Sprzeda膰 nie ma co. Pierzyn臋 zjad艂 przednowek, a 艂achy ladajakie 鈥" nikt nie kupi... Sprz臋t贸w nie ma nijakich... Dwie 艂awy, sto艂ki dwa wi臋ksze i jeden mniejszy, na kt贸rym teraz siedzi, oskrobuj膮c ziemniaki zepsute i rzucaj膮c na misk臋.
Zosia jej pomaga na kl臋czku, dziewcz臋 jasnow艂ose, wychud艂e, ma艂o co m艂odsze od Wojtka Chybowego. Umie ono ju偶 robi膰 niema艂o, matk臋 w czem tem wyr臋czy, cho膰 takie m艂ode. M膮dre to za trzech ludzi, a na matk臋 nic nie da powiedzie膰!... Wojtka strasznie lubi, od dawna. Bawi艂a si臋 z nim od malu艣ka i pasa艂a kozy przy jego bydle. Tego lata nie pas艂a, bo Chyba im pa艣膰 nie da艂. Po urwiskach musia艂a sama pasa膰. Cn臋艂o si臋 jej okrutnie, nie mia艂a z kim figlowa膰 po ugorach... Wojtkowi rada by艂a, cho膰 jej nieraz na despet robi艂, jak ch艂opczyska! Umia艂 za to gra膰 pieknie i grywa艂 jej przy bydle, 艂adnie grywa艂!... Zbecza艂a si臋 za niego, jak mu ociec potrzaska艂 pierwsze skrzypce. Za to p贸藕niej przylatywa艂 do nich wieczorami i gra艂 im w izbie... Matusia zawsze radzi go widzieli, cho膰 i skrzypiec nie przyni贸s艂 ze sob膮. Bo ch艂opak by艂 do艣膰 walny 鈥" jak mawia艂a 鈥" ino swyrtak. Ale on ta wyro艣nie...
鈥" Kie wyro艣nie? 鈥" spyta艂a raz ciekawie matki.
鈥" Jak bedzi teli! 鈥" pokaza艂a do s艂upa.
Zo艣ka zapami臋ta艂a sobie, pok膮d matka naznaczy艂a i, skoro Wojtek przyszed艂, kaza艂a mu stan膮膰 przy s艂upie.
鈥" Niby na co?
鈥" Nie pytaj sie, ba stanij!
Us艂uchn膮艂 jej, a ona w臋glem zrobi艂a kresk臋 nad w艂osami.
鈥" Jeszcze ci daleko do ha艅tela! 鈥" pomy艣la艂a sobie i sama si臋 zmierzy艂a przy s艂upie.
Ma艂o co by艂a ni偶sz膮, ale du偶o ni偶sz膮... Odt膮d mierzyli si臋 prawie codzie艅. Kreski si臋 podnosi艂y nieznacznie, jak wskaz贸wki na zegarze.
鈥" Ty艣 teli, a ja tela! 鈥" pokazywa艂a z rado艣ci膮 i 艣miali si臋 oboje, a偶e dudni艂o w nizkiej, okopconej izdebce.
Dzi艣 Wojtek nie mia艂 ochoty do 艣miechu. Poskurcza艂 si臋 na 艂awie, wystawi艂 bose nogi na nalep臋 i grza艂 je przy ogniu. Patyki trzaska艂y ko艂o garnk贸w, dym ci臋偶ki wali艂 si臋 na izb臋 i uchodzi艂 p贸艂otwartemi drzwiami do sieni.
鈥" Wojtek, zmierzmy si臋! 鈥" skoczy艂a Zo艣ka do s艂upa i kusi艂a oczami.
鈥" Ni mam czasu... zi膮b!
鈥" Zmarzluch!
Niech臋tna wr贸ci艂a do skrobania.
鈥" Bedziesz mie ty prosi艂 drugi raz... czekaj!
鈥" Skrob wartko! 鈥" nagania艂a j膮 matka, a chwilami my艣la艂a: 鈥" Czy on te偶 pr臋dko wr贸ci? Dzie艅 ca艂y bez obiadu...
My艣la艂a o J贸zku, o swym synie, kt贸ry poszed艂, jak codzie艅, do fornali. Zjad艂 na rano ziemniak贸w par臋 i robi tak ca艂y dzie艅 o g艂odzie... Biedne ch艂opczysko! Nie sje, nie wy艣pi sie do woli, ino idzie, wci膮偶 idzie i zarabia, co zdole... We藕mie i tak pini膮dz kieli teli... Dy膰 偶eby nie on 鈥" mocny Bo偶e!
Wsta艂a, pozbiera艂a 艂upiny do zapaski i wynios艂a do sieni. B臋d膮 mia艂y kozy uciech臋!
鈥" Przystr贸jno Zosiu tar艂o! 鈥" rzek艂a, wchodz膮c do izby.
Zosia poskoczy艂a do 艣ciany, zdj臋艂a z gwo藕dzia tar艂o i przynios艂a je matce. Ta tymczasem wyj臋艂a z p贸艂ki drug膮 misk臋, postawi艂a na 艂awie i siad艂a przy niej. Tar艂o opar艂a o dno miski, bra艂a po jednemu ziemniaki oskrobane i rozciera艂a na tarle.
鈥" Bed膮 kluski ziemniaczane! Bed膮 kluski ziemniaczane! 鈥" 艣piewa艂a Zosia, klaszcz膮c w d艂onie i z wielk膮 uciech膮 podrygiwa艂a bosemi no偶臋tami przed Wojtkiem.
鈥" U nas co dzie艅 s膮... a nie jem! 鈥" mrukn膮艂 Wojtek.
鈥" Ale艣 u nas jad艂!
鈥" To u was!
Margo艣ka wnet uwin臋艂a si臋 z tarcie. Wzi臋艂a czyst膮 szmat臋, roz艂o偶y艂a j膮 nad pr贸偶n膮 misk膮, stawiaj膮c obok mniejsz膮. Nast臋pnie ujmowa艂a ziemniaki starte i gniot艂a w szmacie nad misk膮. Odk艂ada艂a suche ciasto i dalej gniot艂a do ostatka. Po uko艅czeniu, zla艂a wod臋 z miski, na dnie kt贸rej st臋偶a艂 bia艂y, krochmalowy osad. Pomiesza艂a go z ciastem i uda艂a si臋 z misk膮 ku nalepie.. Tu odstawi艂a garnek, odla艂a troch臋 wrz膮cej wody i rzuca艂a do garnka gniecione w palcach ga艂ki... Wojtek usun膮艂 z k膮ta nogi i razem ze Zo艣k膮 przypatrywa艂 si臋 ciekawie szybkim czynno艣ciom matki.
A ona, robi膮c kluski, my艣la艂a dalej o swym J贸zku.
鈥" Nie wida膰 go... tak p贸藕no. Czy mu sie te偶 co nie sta艂o 鈥" Bo偶e uchowaj! O tym czasie przychodzi... Przy艂贸偶no Zosiu patyk贸w na ogie艅!... Noc ciemna 鈥" oko wykol... a on zawdy ze siekier膮... Czy sie te偶 nie po艣lizgn膮艂 kany, abo co... Matko cudowna, ochro艅!... Nie wyci膮gaj r膮k Zo艣ka, bo sie oparzysz!...
W te razy zadudni艂o przed sieni膮.
鈥" Idzie, idzie! Chwa艂a Bogu...
Odstawi艂a misk臋, przysun臋艂a garnek bli偶ej ognia i usiad艂a w k膮cie na 艂awie.
Do izby wszed艂 ch艂opak wysmuk艂y, jak tyka.
鈥" Jest wieczerza? 鈥" zawo艂a艂 od progu.
鈥" O jest, jest! 鈥" odpowiedzia艂a uradowana matka. 鈥" Ino ciebie tak d艂ugo nie wida膰...
鈥" C贸偶 chcecie, nie pr贸偶nuj臋!
鈥" Dy膰 wiem, moje dziecko, ale sie boj臋 o ciebie.
鈥" Nie ma o co!
鈥" Tak nie gadaj, J贸zu艣! Ino Pana Boga pro艣, 偶eby ci臋 zachowa艂...
W艂o偶y艂 ciupag臋 za siekiernic臋 i usiad艂 na 艂awie. Matka cedzi艂a kluski nad cebrzykiem. Zo艣ka i Wojtek przybli偶yli si臋 z obu stron do J贸zka. Nie widzieli go ca艂y dzie艅, a bardzo mu byli radzi oboje.
鈥" Powiem ci cosi... 鈥" szepn臋艂a Zosia.
鈥" No?
鈥" B臋d膮 kluski na wieczerz臋!... 鈥" szepn臋艂a cichutko.
鈥" Oj, ty, ty!
鈥" Co艣 ta widzia艂? 鈥" zagadn膮艂 Wojtek.
鈥" Takich, jak ty, pr贸偶niak贸w.
鈥" Kany?
鈥" Wsz臋dy ich pe艂no. Masz skrzypce?
鈥" Nie mam.
鈥" Czemu?
鈥" Bom nie zdo艂a艂 dopa艣膰, jak mnie tatu艣 gonili.
鈥" Gonili cie?
鈥" A jak偶e! Codzie艅 maj膮 ze mn膮 tak膮 uwijack臋...
Matka wysypa艂a kluski na misk臋 i wla艂a do nich s艂odkiego mleka.
鈥" P贸d藕cie! Siadajcie! 鈥" prosi艂a, wyjmuj膮c 艂y偶ki z za 艂y偶nika.
Przybli偶yli si臋. Zo艣ka pierwsza. J贸zek si臋 prze偶egna艂 styliskiem i usiad艂 z kraja. Wojtek ostawa艂 naostatku.
鈥" P贸d藕偶e i ty Wojtu艣! Nie cofaj sie.
鈥" Jedzcie!... ja nie bed臋...
鈥" Dzisz ty! O g艂odzie p贸dziesz spa膰? 鈥" zgromi艂a Margo艣ka. 鈥" Siadaj zaraz!..
Wojtek siad艂, nie da艂 si臋 d艂ugo prosi膰. Jedli jaki艣 czas w milczeniu. Matka z mi艂o艣ci膮 spogl膮da艂a na J贸zka.
鈥" Zmordowany艣?
鈥" Ba! co my艣licie? Od rana...
鈥" Jak偶eci sie ta wied艂o?
鈥" E tak ta, nie najgorzy... Je藕dzili艣my pod Tr贸bacz, ku samemu wirchu. Droga z艂a, niech B贸g broni!...
鈥" Rych艂o zwiez膮?
鈥" Do zimy, bo to ju偶 ostatki...
鈥" Ogo艂ocili te g贸ry do znaku.
鈥" Ba! Dy膰 hrabiowie tak gazduj膮.
鈥" M贸j Bo偶e!
鈥" I patyk suchy nie ostanie 鈥" 偶ydy zabier膮...
鈥" I pali膰 czem nie bedzie...
鈥" Kto sie ta o to pyta!
鈥" Blizko niema nikany... Nawet 艣ciele nie uzgarnuje. Ja sie tr贸buj臋, czem bed臋 艣cieli膰 bez zim臋 tym kozi臋tom. Posz艂ach ha艅 na tracz 鈥" my艣l臋 se: wezm臋 trocin...
鈥" Po co tam chodzicie? 鈥" mrukn膮艂 J贸zek.
鈥" Dy膰 s艂uchaj... Wezm臋, rzek臋, do paruchy[1], bedzie ta raz kiela czas podrzuci膰... Coby! zast膮pi艂 mi na traczu...
鈥" Kto?
鈥" Chyba stary, jak i Wojtk贸w ociec...
鈥" I nie da艂?
鈥" Ju艣ci nie da艂. Skunirowa艂 mnie, spsioczy艂 i odesz艂ach z niczem...
鈥" Stary wilk! 鈥" mrukn膮艂 J贸zek i po艂o偶y艂 艂y偶k臋.
鈥" Jedz偶e jeszcze!
鈥" Nie bed臋... Niech on se pami臋ta, 偶e do czasu uchodzi 艣tuka! Okpi艣, dyable rokito!...
鈥" Tak, tak... Pedzia艂, 偶e nas wyrzuci, 偶e...
鈥" Niech偶e sie miarkuje! Bo i na niego kolej przydzie... bogacz!
Przewr贸ci艂 sto艂ek i usiad艂 ci臋偶ko pod oknem na 艂awie.
鈥" Ale ty Wojtu艣 za艣 ojcu nie m贸w, 偶e my tu o nim gadamy... 鈥" ostrzega艂a Margo艣ka.
鈥" Nie b贸jcie sie! 鈥" odpar艂 z fantazy膮. 鈥" Cho膰bych i m贸wi艂, to mi nie uwierz膮...
鈥" Czemu偶 nie jesz?
鈥" Nie bed臋... Znowu by mi spa膰 nie da艂o...
鈥" Co?
鈥" Jak se wi臋cy powieczerzam, to mie siod艂o dusi...
鈥" Bogacz przekl臋ty! Sknyra! 鈥" mrucza艂 J贸zek pod oknem.
Matka pomy艂a 艂y偶ki na misce i pomyje zla艂a do cebrzyka.
鈥" P贸dziemy spa膰. Ty Wojtu艣 kany偶 bedziesz le偶a艂?
鈥" Ja? Kat臋dy...
鈥" To osta艅. Legniesz z J贸zkiem, abo i ze Zo艣k膮. A jak nie 鈥" to ci na 艂awie po艣ciel臋 i wyspisz sie.
鈥" Ale nie, chrzesna matko! Ja p贸d臋 i wlaz臋 do szopy za boiskiem. Rano mie nie najd膮 zawczasu, to sie wy艣pi臋...
M贸wi膮c to, ob艂api艂 耤hrzesn膮 matk臋芦 za nogi i wybieg艂.
鈥" A jutro przyd臋 ze skrzypcami 鈥" zawo艂a艂 z sieni.
鈥" Przyd藕! 鈥" wybieg艂a za nim Zo艣ka. 鈥" Ino se nie zabacz!
鈥" Nie zabacz臋! 鈥" lecia艂o od wody.
鈥" Zo艣ka, pacierz zm贸w i legaj! 鈥" zawo艂a艂a matka. 鈥" A ty J贸zu艣 ozobuj sie, bo ju偶 czas...
鈥" Jutro 艣wi臋to 鈥" rzek艂 J贸zek.
鈥" To trza do ko艣cio艂a...
鈥" Kt贸偶 p贸dzie?
鈥" Ty mo偶esz i艣膰 na sum臋... Jaby sz艂a, ale ni mam co odzia膰...
鈥" Ja p贸d臋, ja! 鈥" prosi艂a Zosia.
鈥" Ty m贸w pacierz! S艂ysza艂a艣?
Za chwil臋 wszyscy troje spali snem kamiennym.
Nazajutrz zrana ze艣niadali, co mogli, i po d艂ugich ceregielach przysta艂o ka偶de na to, co matka radzi艂a.
Zo艣ka pogna艂a kozy do cierniak贸w, matka gwoli braku odzienia zosta艂a w cha艂upie, a J贸zek si臋 zbiera艂 na sum臋.
鈥" Zwijaj sie wartko, bo czas leci! 鈥" napiera艂a matka. 鈥" Grzech nie zasta膰 kazania w ko艣ciele.
Obu艂 kerpce, wdzia艂 bia艂e, sukniane portki.
鈥" Dejcie偶 mi koszul臋! 鈥" zawo艂a艂.
Poda艂a mu z ko艂ka upran膮, 艣wie偶膮, wywa艂kowan膮 nale偶ycie. W艂o偶y艂 i odzia艂 na ni膮 serdaczek bia艂y bez r臋kaw贸w, na ramionach zawiesi艂 chazuk臋[2].
鈥" No, ju偶 id臋!
鈥" Nie baw sie po drodze i nie sied藕 d艂ugo... a zm贸w ta pacierz i za mnie! 鈥" doda艂a, gdy wychodzi艂 ze sieni.
Pomy艂a miski od 艣niadania, zamiet艂a glinian膮 pod艂og臋 i usiad艂a pod oknem na 艂awie. Siedzia艂a chwil臋 d艂ug膮, pogr膮偶ona w cichej medytacyi i drzema膰 si臋 jej zachcia艂o. Wsta艂a przeto, wzi臋艂a r贸偶aniec i posz艂a przed sie艅 na pole. Tu siad艂a na wysokim progu, twarz膮 zwr贸cona ku wodzie.
Prze偶egna艂a si臋 potem i zacz臋艂a szepta膰 pierwsz膮 cz膮stk臋 r贸偶a艅ca. Szepta艂a pami臋ciowo, bez przerwy, a my艣li jej lecia艂y przez g艂ow臋, coraz to insze... Widzi: ludzie id膮 na d贸艂 poza wod臋... id膮 na sum臋 do ko艣cio艂a, z bli偶sza, z dalsza i zewsz膮d id膮... Posz艂aby i ona razem z nimi pok艂oni膰 si臋 Matce Naj艣wi臋tszej... Trudna rada. Nie ma co odzia膰... niema... a w potarganych 艂achach, to nie honor Panu Bogu i grzech przecie niema艂y... Mo偶eby ta Paniezus przyj膮艂 i nie odrzuci艂, ale gorsi ludziska, gorsi... 艢miechy, kpiny...
鈥" Zdrowa艣 Marya, 艂aski艣 pe艂na... 鈥" powt贸rzy艂a g艂o艣niej, oganiaj膮c si臋 gwa艂tem cisn膮cym si臋 my艣lom.
Ludzie przeszli ju偶 na d贸艂 i nie wida膰 za nimi 偶ywej duszy... Gwara znik膮d nie leci, tak cichutko!... Ino woda bulkocze po kamieniach, pieni si臋 i huczy... Nie spocznie, nie ucichnie, ino wre bezustanku, wci膮偶... Zk膮d jej si臋 tam tyle nabra艂o? 鈥" my艣li sobie.
鈥" Co noc, co dzie艅, bez przerwy... jedna fala i druga i trzecia.. bezustanku. P艂ynie se ta do morza po nizinach... M贸j Bo偶e! Jake艣 Ty to przedziwnie urz膮dzi艂!... telo 艣wiatu! i cud贸w telo na tym 艣wiecie...
鈥" W Imi臋 Ojca i Syna... 鈥" 偶egna si臋 ju偶 co艣 dziesi膮ty raz, chc膮c odegna膰 nieproszone my艣li.
Same lec膮 przez g艂ow臋, jak r贸j trzmieli. M贸wi, m贸wi... rachuje paciorki 鈥" a przed ni膮 woda huczy na potoku... Szum dolata, ko艂ysze, pacierz m膮ci, powraca i ginie... tak szumi wszystko dooko艂a... tak lec膮 fale op臋tane... M贸j Bo偶e! 鈥" my艣li sobie. 鈥" P艂ynie se woda wartko do morza, p艂ynie... Ucieka 偶ycie, ucieka... Czas leci 鈥" dzie艅 po dniu, rok po roku mija... Czas leci i dogania, dogania, dogania...
Usn臋艂a przy ostatniej cz臋艣ci r贸偶a艅ca.
J贸zek tymczasem doszed艂 do ko艣cio艂a. Sygnowali ju偶 na sum臋, kiedy by艂 u fabryki. Nie czeka艂 na wyp艂at臋, ino poszed艂; ba艂 si臋 nie zasta膰 kazania... Ale i tak si臋 sp贸藕ni艂, bo kazanie si臋 ju偶 ko艅czy艂o, kiedy wchodzi艂 do furtki ko艣cielnego cmentarza.
Narodu zebra艂o si臋 moc, jak zwyczajnie w dzie艅 艂adny. Ko艣ci贸艂 ma艂y, drewniany, nie m贸g艂 pomie艣ci膰 wewn膮trz zgromadzonych: Koninczan i Por臋bian i moc innych narod贸w. Oblegli 艂aw膮 ko艣ci贸艂, a ksi膮dz musia艂 kazanie prawi膰 na polu, bo w ko艣ciele zaduch straszny i gor膮cz...
J贸zek stan膮艂 przy furtce i nie pcha艂 si臋 dalej. Us艂yszy i st膮d, bo ksi膮dz prawi dobitnie i g艂o艣no. Stary Chyba znalaz艂 si臋 przypadkiem naprzeciw niego... ale c贸偶 robi膰? Cofn膮膰 si臋 nie urada, bo ci偶ba...
鈥" Niech偶e ju偶 stoi na w贸l臋 Bosk膮. Ja sie tu z nim k艂贸ci艂 nie bed臋... 鈥" uspokoi艂 si臋 J贸zek i s艂ucha艂 kazania.
鈥" Tak moi mili 鈥" m贸wi艂 ksi膮dz, nawi膮zuj膮c do przeczytanej ewangelii o bogaczu i biednym 艁azarzu 鈥" tak moi mili bracia w Chrystusie i siostry! Przypowie艣膰 ta poucza nas, jak mamy obchodzi膰 si臋 z biednymi sierotami. Kto ma wi臋cej, ten winien podzieli膰 si臋 z biedakiem...
鈥" Czy on te偶 s艂ucha? 鈥" my艣la艂 J贸zek, pozieraj膮c ukradkiem na Chyb臋.
鈥" Winien da膰 偶ebrakowi ja艂mu偶n臋! Nie poniewiera膰 s艂ug, najemnik贸w! Bo za to wszystko Pan B贸g karze. S艂yszeli艣cie, jak poni偶y艂 bogacza, a 艁azarza wzi膮艂 na 艂ono Abrahama. Tak si臋 i z wami stanie, wy bogacze, co nie macie serca dla bli藕nich swoich!...
鈥" S艂ucha! 鈥" mrukn膮艂 J贸zek 鈥" niech s艂ucha, bogacz krotny!
鈥" Zdacie wy kiedy艣 rachunek przed Panem z liczby dni w艂odarstwa swego! A zaprawd臋 powiadam wam: Pr臋dzej wielb艂膮d przejdzie przez ucho igielne, ni藕li bogacz do kr贸lestwa niebieskiego...
鈥" Widzisz hyclu! 鈥" pomy艣la艂 J贸zek, pozieraj膮c na Chyb臋.
鈥" Ale i biedni 鈥" ko艅czy艂 ksi膮dz 鈥" niech nie zazdroszcz膮 bogaczom, ani dufaj膮 w ub贸stwo swoje, bo przed Panem piersze艅stwo maj膮 ubodzy w duchu, ci, co si臋 nie pyszni膮 maj膮tkiem swym, ale w cicho艣ci serca swego m贸wi膮: 翽anie! Ty艣 da艂 鈥" Ty mo偶esz wzi膮膰... Niech si臋 dzieje 艣wi臋ta wola Twoja...芦 Amen.
Chyba odetchn膮艂... On przecie zawdy by艂 ubogim na duchu i nie wystawnym, bro艅 Bo偶e! Woli Bo偶ej poleca艂 wszystko. A 偶e mu zazdro艣cili, to nie jego wina, ba ich 鈥" tych dziad贸w, komornik贸w!... Napra艂 im ksi膮dz w uszy nie ma艂o... Ino, czy by艂o kt贸re z nich w ko艣ciele? 鈥" my艣la艂, ogl膮daj膮c si臋, bo J贸zka nie dojrza艂.
Lud rozst膮pi艂 si臋 przed ksi臋dzem, kt贸ry odczytawszy wypominki zwyk艂e szed艂 ubiera膰 si臋 na sum臋.
Niezad艂ugo zazbercza艂 dzwonek w zakrystyi i organy zahucza艂y w ko艣ciele... Lud si臋 poruszy艂. Jedni do ko艣cio艂a ci艣li si臋, by ksi臋dza mie膰 przed oczami, drudzy pokl臋kli na trawniku ko艣cielnym i pozwieszali na d贸艂 g艂owy, jednako ofiaruj膮c swe troski Panu Bogu 鈥" bogacze i biedni...
Po sko艅czeniu sumy m艂odzie偶 pierwsza opuszcza艂a ko艣ci贸艂 i rozprasza艂a si臋 gromadami po rynku.
Wyszed艂 i J贸zek za innymi i medytowa艂, co ma robi膰: i艣膰 do cha艂upy, czy te偶 pogwarzy膰 z towarzyszami, abo i napi膰 si臋 przy okazyi... Zwyci臋偶y艂a druga my艣l, tembardziej, 偶e nie mia艂 po co spieszy膰 do domu. Na obiad? jaki tam obiad b臋dzie!... Przykaza艂a mu wprawdzie matka, 偶eby si臋 nie bawi艂; ale dy膰 matka na to, 偶eby mia艂 kto przykazowa膰... Bo inaczej, kog贸偶by si臋 nie s艂ucha艂o?
Uspokoiwszy w ten spos贸b dra偶liwe nieco sumienie, przybli偶y艂 si臋 do pierwszej gromady, obraduj膮cej w skupieniu. Byli to prawie sami m艂odzi i biedni synowie cha艂upnik贸w.
鈥" Idzie J贸zek! 鈥" ozwa艂o si臋 paru. 鈥" Mo偶e i on przystanie?
鈥" Niby na co?
鈥" Pod藕 bli偶ej, to si臋 dowiesz...
鈥" Zabieramy sie do 艣wiatu...
鈥" Na zarobek?
鈥" Dy膰 nie na przejrzysko! P贸dzie nas kieloro: Staszek od Luberdy, Kielusiak, Leon... Mo偶e i ty p贸dziesz z nami, to powiedz!
鈥" A ka偶 my艣licie i艣膰? 鈥" spyta艂 J贸zek.
鈥" My艣limy do Pesztu... A jak tam roboty nie dostaniemy, to i dalej!
鈥" Pisali ze Siedmiogradzkie ziemie 鈥" podj膮艂 inny 鈥" 偶e si臋 im ta nie 藕le powodzi. Zarabiaj膮 po papierku...
Ho, ho, ho!
鈥" Dy膰 my tu nic nie wysiedzimy. Zje sie to, co jest w cha艂upie i na przednowek kupuj, jak masz za co! A tu roboty nie dostanie, bo kany? Panu Bogu by cz艂ek ska艂y ze ziemi dostawa艂, 偶eby go 偶ywi艂. Ale trudno opuszcza膰 si臋 na w贸l臋 Bosk膮 i czeka膰 艣mierzci...
鈥" Nieinaczej!
鈥" Tam przecie zarobimy, cho膰 na jad艂o. A da nam Pan B贸g zdrowie, to i do domu przy艣lemy kielo telo, jaki grajcar, cho膰 na s贸l... Zbier sie J贸zek!
鈥" Dy膰 dobrze... Ale c贸偶 my tam w zimie bedziemy robi膰?
鈥" Co sie pytasz! La ochotnego zawdy sie robota najdzie...
鈥" Na zim臋 tu wracaj膮...
鈥" To leniwce, nie ch艂opy! Boisz sie mrozu, czy co?
鈥" Cobych sie ba艂! Dy膰 i tu w zimie nie bed臋 siedzia艂 za piecem, ba zi膮bn膮膰 musz臋 i szuka膰 zarobku...
鈥" Pokiela jest! A jak fabryka stanie, to co? Bedziesz zdycha艂 z g艂odu i litowa艂 sie nad swoj膮 艣mierzci膮? 呕eby艣 to jeszcze sam by艂, ale matka!... Co ona se poradzi?
Ostatni argument uderzy艂 silnie w niezdecydowany umys艂 J贸zka, zaskoczony tak nag艂膮, niespodziewan膮 propozycy膮.
鈥" Co tu pocz膮膰?...
鈥" P贸d藕 z nami! Nie zw艂贸cz, nie odk艂adaj, bo to zawdy najgorzej...
鈥" Musz臋 sie matki poradzi膰.
鈥" To sie porad藕! Dy ci nikt nie broni...
Pocz臋li gada膰 o zarobkach, jakie ich czekaj膮. Zdawa艂o si臋, 偶e tam ju偶 wszystko przygotowane na ich przyj艣cie. Ka偶dy weseli艂 si臋 z艂otemi nadziejami.
Nagadali si臋 dowoli i s艂o艅ce spad艂o za g贸r臋, a jeszcze stali kup膮 na nied藕wiedzkim rynku. Wreszcie, ogadawszy spraw臋 ze wszystkich stron mo偶liwych, pocz臋li si臋 rozchodzi膰 i traci膰 po jednemu.
鈥" Pami臋taj偶e, na wtorek! 鈥" zbaczy艂o paru J贸zkowi, gdy odchodzi艂.
鈥" Dy膰 bed臋 widzia艂... 鈥" odrzek艂 g艂o艣no, zabieraj膮c si臋 ku cha艂upie.
Mrok ju偶 zapada艂 na dolinach. Wirchy jeszcze p艂on臋艂y czerwon膮 zorz膮 zachodu.
Drog膮 w Koninki szed艂 J贸zek dosy膰 ra藕no i medytowa艂 po cichu.
鈥" Dobrze, bo dobrze... ale kt贸偶 wie, co sie tam mo偶e trafi膰? Obce kraje, nieznane... Gwara inaksza jaka艣... A tu cz艂ek nie wezwyczajony po 艣wiecie... bo ka偶by? Na odpust szed艂 najdalej do Lud藕mierza, abo na jarmark do Rabki... i telo 艣wiata widzia艂!... No, nie wiem 鈥" rzek艂 po chwili 鈥" coby te偶 matusia pedzieli... 呕alby im by艂o samym osta膰. Ani im kto drew przynie艣膰, ani gnatk贸w uszczypa膰... No, ale膰 trudno, mam tak harowa膰 la niczego? I cencika nie z艂o偶臋, nie zaoszcz臋dz臋... bo sk膮d? Dzi艣 dostaniesz, dzi艣 oddaj. A tu roki lec膮, czas p臋dzi... Dobrze, pokiela do fornali chodz臋. A jak sie urwie i ten zarobek, co bedzie? Tambych zdo艂a艂 zarobi膰 i zaoszcz臋dzi膰, cho膰 co... A tak! Nie wiem doznaku, co pocz膮膰, co poradzi膰...
Droga si臋 rozdziela艂a.
Jedna sz艂a do Por臋by prosto, druga do Koninek, na lewo. Skr臋ci艂 wolno i szed艂 zamy艣lony, tocz膮c walk臋 wewn臋trzn膮.
鈥" Jecha膰, abo nie jecha膰... Trudna rada!
Nagle przystan膮艂 na zakr臋cie.
Us艂ysza艂 艣piewy i weso艂膮 muzyk臋. To w Zy艣lowej karczmie, na pograniczu Koninek i Por臋by, grali i ta艅czyli.
Chcia艂 i艣膰 dalej 鈥" i ruszy艂 naprz贸d par臋 krok贸w. Zczarowa艂y go jednak skrzypce i przyci膮gn臋艂y 艣piewki...
Zawr贸ci艂 do karczmy.
IV.

Zy艣lowa karczma niema艂膮 mia艂a s艂aw臋 w okolicy. Sta艂a przy drodze na pograniczu dw贸ch wsi. Kto szed艂 lub jecha艂 z jarmarku, czy z ko艣cio艂a, musia艂 tu wst膮pi膰 i zagrza膰 si臋 na drog臋. Zysel lub Zy艣lowa naprzemian we drzwiach stawali, wypatruj膮c oczy na go艣ciniec. A k艂aniali si臋 tak nisko, 偶e nie porada by艂o min膮膰... Na niedziele i 艣wi臋ta muzyk臋 zamawiali dla uciechy m艂odzie偶y z obu granicznych wsi. Schodzi艂o si臋 tu bractwo na ta艅ce i pohulanki. Poza tem karczma ta mia艂a znaczenie polityczne, spo艂eczne i wiele innych znacze艅.
Tu obradowa艂y cz臋sto rady gminne z w贸jtami na czele, tu miewa艂a d艂ugie posiedzenia miejscowa rada szkolna, tu si臋 odbywa艂y krwawe kampanie narod贸w okolicznych, tu wreszcie co noc wodzi艂o 耤osi芦 starego Kozer臋... Co g艂贸wne 鈥" by艂a miejscem tanich uciech i nie bardzo kosztownej rozrywki dla wszystkich. Wyhasaj膮 si臋 m艂odzi na sucho, zamiet膮 偶ydowi pod艂og臋, a starzy si臋 napatrz膮, zbaczuj膮c se, jak oni to za m艂odu wojowali...
Siedz膮 w alkierzu i pij膮 鈥" sami porz膮dni gospodarze. Nie brak i Z艂ydaszyka, niby starego Chyby 鈥" zawdy on tu siaduje. W贸jtowie oba ko艂o niego i wielu setnych zagrodnik贸w. Powa偶n膮 gwar臋 tu s艂ycha膰 i 艣miechy, niezbyt krzykliwe.
W izbie szynkownej zato zgie艂k panuje nies艂ychany. Gwar, k艂贸tnie, krzyki, 艣miechy 鈥" tworz膮 chaos jaki艣 dziki i nieludzkie nerwy zdaj膮 si臋 t臋tni膰 w tym t艂umie... Kocie wrzaski, bek sarni膮t urywany, kr贸tki, ma艂pie g艂osy, pisk, kwik, ryk i ciche skowyty... ponadtem r偶enie koni i huk sp臋dzanego tabuna.
Lud si臋 bawi!
鈥" Waruj! Strze偶!!
P臋dzi ko艂em z g贸ry par dwadzie艣cia...
Ma jak膮艣 piekieln膮 harmoni臋 ten zgie艂k przera藕liwy. Czasami wrzaski cichn膮 鈥" wtedy s艂ycha膰 rytmiczne tupotanie, chrz臋st pod艂ogi i g艂o艣ne zawodzenie skrzypiec.
Sobek przoduje 鈥" Por臋bianie kryj膮 si臋 po k膮tach.
Urywane zdania wylatuj膮 z ha艂asu.
鈥" Hazbie艣!
鈥" Dy膰 sie nie pchaj!
鈥" Bedziesz mie ty chcia艂a?
鈥" Ja nie wiem...
鈥" Na bok dzieci! 鈥" wo艂a Sobek, nawracaj膮c.
鈥" Hu艣! hu艣!
Faluj膮 husteczki, ko艂ysz膮 si臋 pi贸rka na kapeluszach.
Przy szynkwasie racz膮 si臋 s膮siedzi.
鈥" W r臋ce!
鈥" Dej Bo偶e!
鈥" Na t臋 nasz膮 bied臋...
鈥" Biedk臋 kochan膮!
鈥" Ale wy sie kumie na mnie nie marko膰cie... bo u mnie tak!
鈥" Dy膰 ja wiem...
鈥" Jakech dobry, to dobry, a jak mnie napali, to trzasn臋 w 艂eb i kwita...
鈥" Na bok dzieci! 鈥" wo艂a Sobek, nawracaj膮c

翽otela艣 mi mi艂a by艂a
Pokiela艣 mnie nie zdradzi艂a...芦
Hu艣! hu艣!

Ta艅czy na przodku z Kozerow膮 Hank膮.
鈥" Ko偶de bydl臋ma swoj膮 nacyj臋... 鈥" t艂贸maczy kumotr kumotrowi.
鈥" Ani my zdaleka, ani zblizka...
鈥" Przecie sie lubimy!
鈥" W r臋ce!
鈥" Dej Bo偶e!
鈥" Na t臋 nasz膮 bied臋...
鈥" Biedk臋 kochan膮!
Odedrzwi run臋li fal膮 stoj膮cy w progu ludzie.
鈥" Co tam?
鈥" Rycerze id膮!
鈥" Dawa膰 ich tu!
Sobek za艣piewa艂:

翿ycerze id膮, rycerze jad膮,
Od Babiej G贸ry dyabl膮 gromad膮...芦

Pomiesza艂y si臋 pary. Przez pr贸g do izby chybn臋li dwaj Smreczaki. Chazuki porzucali na 艂aw臋. Sobek si臋 usun膮艂. Nie chcia艂 by膰 drugim 鈥" przodowa膰 nie m贸g艂... bo Rycerze!
Starszy ju偶 tupie przed muzyk膮 i zaczyna:

翫ej偶e Bo偶e szcz臋艣cie
Na pierwszy pocz膮tek 鈥"
Jeszczech nie ta艅cowa艂
Od Zielonych 艢wi膮tek...芦

I rusza z g贸ry, jak pochylona sosna, gdy si臋 zdaje, 偶e wnetki na 艂eb spadnie... Tu偶 za nim m艂odszy, niby smerek, co mu dwadzie艣cia wiosen przesz艂o. A za nimi pary... ch艂op w ch艂opa!
Dyle dudni膮, powa艂a si臋 trz臋sie, hucz膮 basy, a skrzypce tn膮 od ucha.

翪h艂opcy Koninczanie!
Ka偶cie sobie zagra膰 鈥"
Ino se nie dajcie
Cupryneczki targa膰!...芦

Smreczak przoduje 鈥" Por臋bianie chy艂kiem si臋 wynosz膮.
Z alkierza wyszli gazdowie i postan臋li przy drzwiach. Szumne ch艂opy! 鈥" padaj膮 鈥" warto si臋 im popatrze膰... jak sie nies膮! o...

耂zumi pi贸rko szumi,
Wysoko sie niesie!
Idzie hyr po ludziach
Idzie hyr po lesie...芦
A nawracaj膮c, Smreczak dojrza艂 Chyb臋 i za艣piewa艂 pod nogi:

翹i masz ci to ni ma
Jako Z艂ydaszykom!
Id膮 im pini膮偶ki,
Kieby woda rzykom...芦

Starego pog艂aska艂o, 偶e o nim pie艣ni id膮... Komuby tu 艣piewali?
Gwar przycicha艂 doko艂a, hasanie z g贸ry zmienia艂o si臋 poma艂u we 聎艣ciek艂y taniec芦. Zwolna, zwolna poczerwienia艂y twarze, s艂owa zamieraj膮 na wargach... taniec wszystkich czaruje. Dysz膮 piersi, krew kipi, gor膮czka nadchodzi...
鈥" Naski taniec!
鈥" Goniony!
鈥" Wartko!
鈥" Krok!
鈥" Trzyma膰 sie!

屡歵yry smreki 鈥" jeden trzop
Kto podskoczy 鈥" bedzie ch艂op!芦
Hu艣! hu艣!...

Rwie szybko potok g艂贸w, pieni si臋 i faluje... Dziki rytm udziela si臋 patrz膮cym, poczynaj膮 tupa膰 i przytupywa膰... Dzieci usta膰 nie mog膮, okr臋caj膮 si臋 w k贸艂ko... Zda si臋, 偶e izb臋 poch艂onie wir... Okna si臋 trz臋s膮 鈥" ziemia skacze 鈥" wszystko si臋 rozta艅czy艂o na zab贸j... 呕ycie! 鈥" pulsuj膮 偶y艂y 鈥" t臋tni krew! 鈥" Nozdrza si臋 dymi膮 鈥" wargi dr偶膮... 鈥" Oczy rzucaj膮 skry... na 艣mier膰!!
Sza艂 ow艂adn膮艂 ju偶 nimi. Wiatr powia艂 gor膮c膮 fal膮. Powietrze st臋偶a艂o i dusi... Nami臋tno艣膰 wdychuj膮 piersi膮... Sza艂!! Omdlewaj膮ca rozkosz wiru...
Zgrzyt 鈥" struna p臋k艂a. Stan臋li w p臋dzie 鈥" nad urwiskiem... Strojenie skrzypiec ocuci艂o ich.
鈥" Co sie sta艂o?
鈥" Dy widzicie...
Posiadali, gdzie kto m贸g艂. Dysz膮 ci臋偶ko... Wielu odesz艂o na pole. Gwar si臋 rodzi... podnosi... s艂ycha膰 szepty... 艣miechy. Pomieszali si臋 m艂odzi i starzy, pij膮 i gwarz膮 na nowo.
Kozer臋 spotka艂 Sobek za szynkwasem. Siedzia艂 on tu ju偶 od po艂udnia.
鈥" I znowu was przywied艂o? 鈥" spyta艂 Sobek.
鈥" Ho! Sobu艣! To ca艂a historya... P贸d藕no, to ci opowiem.
鈥" Ni mam czasu!
鈥" To bieda! Boby艣 sie dowiedzia艂...
鈥" Dy膰-e艣cie sie zarzekali, 偶e ju偶 nie p贸jdziecie do karczmy!
鈥" Niczego sie moje dziecko zarzeka膰 nie trza! Jak cie ma trafi膰, to cie trafi...
鈥" Ja to rozumiem! 鈥" przerwa艂 Sobek, chc膮c si臋 wymkn膮膰 staremu.
鈥" Zrozumiesz dziecko, jak ci powiem... Nie widzia艂e艣 kany mojej Hanki?
鈥" Dy-艣cie wy do niej ociec, to se jej patrzcie! 鈥" odrzek艂 drwi膮co i odszed艂 na izb臋.
鈥" Harna 艣tuka! 鈥" mrukn膮艂 za nim Kozera 鈥" Nie bedzie mia艂a Hanka z niego pociechy... W贸la Boska! 呕ydu! 鈥" zwr贸ci艂 si臋 do Zy艣la. 鈥" Dej ta te Boskie obrazy!...
Zysel poda艂 mu p贸艂kwaterek mocnej. Wychyli艂 i pogr膮偶y艂 si臋 w nabo偶nej medytacyi...
W izbie szynkownej gwar si臋 podni贸s艂 i 艣miechy rozlegaj膮 si臋 g艂o艣no. Ciesz膮 si臋 i raduj膮 wszyscy, starzy i m艂odzi.
Kobiecina jaka艣 kr臋ci si臋 na 艣rodku izby z ka偶dym, kto jej si臋 pod r臋ce nawinie, przytupuje i 艣piewa:

耂tarego dziada mam,
Kocha膰-ci go musz臋 鈥"
Bo偶e-偶 m贸j, we藕ryj na艅!
Wyjmij z niego dusz臋...芦

A przy szynkwasie ch艂op jej g艂uchy now膮 kolejk臋 p艂aci kumotrom z wielkiej uciechy, 偶e ma tak膮 rzeteln膮 bab臋.
Muzykanci, pod oknem na 艂awie usadowieni, nie mog膮 si臋 ogna膰 pocz臋stunkom 鈥" tylu ich raczy... Stary Gzica prym trzyma 鈥" zawo艂any grajek! Pokiela zdole udzier偶y膰 skrzypce w r臋ku, to ich nie popu艣ci. Ju偶 mu si臋 tak r臋ka wezwyczai艂a, 偶e mu sam smyczek chodzi... Ino za艣piewa膰, kieby mia艂 kto!... Nog膮 takt wybija, a nie pomyli o p贸艂 膰wierci... Nuci mu ka偶dy p贸艂g艂osem, co kto lubi, a on wygra bez my艂ki. Pr贸buje skrzypiec, przygrywa, tupie i u艣miechni臋tem zawdy okiem zach臋ca ludzi do ta艅ca.
Znalaz艂 si臋 tu i Wojtek. Oknem patrzy 鈥" boi si臋 i艣膰 do 艣rodka. 呕eby nie ociec! 鈥" my艣li sobie.
Ale nie mo偶e d艂ugo wytrzyma膰. Wlaz艂 na okno i szepce Gzicy do ucha: 鈥" To-偶e grajcie!

翺bieca艂 mi tatu艣
Siwe wo艂ki kupi膰 鈥"
Ale mie obieca艂
Ze sk贸ry ob艂upi膰!...芦

Dojrzaj ci go stary Chyba...
鈥" Tu艣 mi huncfocie!
Zanim si臋 przepcha艂 do okna przez t艂um g臋sty, ju偶 Wojtka nie by艂o...
W te razy J贸zek wszed艂 do karczmy.
Owia艂 go na wst臋pie gor膮cz i zaduch. Szuka艂, gdzieby siad艂 niewidziany i m贸g艂 si臋 przypatrywa膰 z blizka.
Naraz muzyka zagra艂a skoczn膮 nut臋. Pary pocz臋艂y si臋 ustawia膰. Ruszy艂o i J贸zka, zrzuci艂 p艂aszcz, stan膮艂 i szuka艂 okiem tanecznicy...
Dojrza艂 go Sobek po艣r贸d innych, a on mia艂 prowadzi膰 wartki taniec. To偶 to rzuci艂 si臋 ku muzyce...
鈥" Z dziadami ta艅cowa艂 nie bed臋! 鈥" zawo艂a艂 gro藕nie.
鈥" Masz recht! 鈥" wrzasn膮艂 Chyba. 鈥" Jeszcze tu komornik贸w potrzeba! Dziad贸w krotnych!
鈥" Psia krymina艂 teromtete!!!
Powsta艂 tumult i wrzawa. Z pocz膮tku nie wiedziano, o co idzie. Spodziewano si臋 bitki.
J贸zkowi krew uderzy艂a do g艂owy i z艂o艣膰 艣cisn臋艂膮 za gard艂o.
鈥" To karczma... la bogacz贸w? 鈥" wykrztusi艂 wreszcie.
鈥" Nie la komornik贸w! 鈥" 艣mia艂 si臋 Chyba, a za nim wszyscy w izbie.
鈥" Psie krwie... 鈥" wyj膮ka艂 J贸zek.
By艂a chwila, 偶e chcia艂 si臋 rzuci膰 na wszystkich, bi膰, gry藕膰 i targa膰 bez pami臋ci!... Zawczasu jednak zmiarkowa艂, 偶e nie da rady. Ich tylu 鈥" on sam jeden...
Zarzuci艂 chazuk臋 na rami臋 i wypad艂.
鈥" Kozy pa艣膰! nie ta艅cowa膰! 鈥" lecia艂o za nim i 艣miechy pogoni艂y go w pole.
鈥" Psie krwie! 鈥" pogrozi艂 pi臋艣ci膮. Wstyd i oburzenie 艣ciska艂o go za gard艂o; zimno i gor膮co naprzemian dr臋twi艂o mu cz艂onki.
Usta艂 chwil臋 na ch艂odzie i przyszed艂 do siebie.
鈥" Uciec na koniec 艣wiata! 鈥" pierwsza my艣l, kt贸ra mu wpad艂a, gdy stan膮艂 na drodze, wiod膮cej do Koninek. 鈥" Nie widzie膰 ju偶 wi臋cy tych ludzi, nie s艂ysze膰 艣miech贸w... Uciec, skry膰 si臋 przed nimi, jak najdalej!...
Szed艂 wartko, to przystawa艂, to si臋 zatacza艂, jak pijany. Kapelusz zdj膮艂, pot otar艂 i ch艂贸dzi艂 g艂ow臋 na wietrze...
鈥" Abo i艣膰 鈥" my艣la艂 dalej 鈥" j膮膰 sie pracy i nie usta膰, dopok膮d nie zarobi telo, 偶eby m贸g艂 pedzie膰: Patrzcie!... i ja nie mniejszy od was, jak nie wi臋kszy! Bo w艂asn膮 prac膮 doszed艂ech tego, co wam ojcowie zostawili... 艢miejcie偶 sie ze mnie teraz, wy bogacze!
My艣l ta nie przelecia艂a szybko. Uderzy艂a go silnie w m贸zg, wrz膮cy oburzeniem i powraca艂a ci膮gle, wypychaj膮c inne. Wreszcie zaj臋艂a go zupe艂nie.
鈥" P贸d臋! 鈥" my艣la艂 id臋cy. 鈥" Niech sie, co chce, stanie! Ja im poka偶臋, tym psom w艣ciek艂ym! Cho膰by mi pad艂o zdrowie zje艣膰, r臋ce poudziera膰... to nie ustan臋! Nigdy!... Raczej 艣mierz膰, ni藕li takie 偶ycie poturalne!... Ka偶dy ci臋 kopnie, ka偶dy sie z ciebie wy艣mieje, a ty co poczniesz? Porwiesz sie na nich, to ci臋 st艂amsz膮 i 艣ladu nawet nie ostanie... Biedny艣 ty! biedny...
Spar艂 si臋 na por臋czy i 偶al mu si臋 zrobi艂o samego siebie.
Takie 偶ycie, od czasu... Dzieckiem jeszcze pasterze go przy bydle od艂膮czali, 偶e by艂 komorniczyn... Codziennie 艂zy po艂yka艂, wy艣miewany, bity...
My艣la艂, 偶e jak podro艣nie, to mu b臋dzie lepiej. B臋dzie robi艂, co zdo艂a, i na polu i w lesie, to przynajmniej cho膰 jego prac臋 ludzie uszanuj膮... A teraz co? Dy膰 robi 鈥" nie pr贸偶nuje przecie... i z c贸偶 oni maj膮 go tak poniewiera膰, za co?... Nikomu na z艂o艣膰 nie zrobi艂 鈥" Bo偶e uchowaj!... A 偶e nieokrzesany mi臋dzy lud藕mi 鈥" to i nie dziwota! W lesie 艣l臋czy dzie艅 po dniu... to ka偶by si臋 czego nauczy艂? Kany?... Dy膰 gorsi ludzie s膮. Ba! Szymek od Malarza ukrad艂 艁ukasce zbo偶e, a 偶yj膮 z nim i maj膮 go za co, 偶e gazda!... On ino, J贸zek Margo艣cyn, przeganiany zewsz膮d, jak pies, nieprzymierzaj膮c, co go 偶en膮 z ka偶dej cha艂upy i nikt si臋 do niego przyzna膰 nie chce... M贸j Bo偶e! taka psia dola...
Zaduma艂 si臋 J贸zek i d艂ugo na por臋czy siedzia艂, pogr膮偶ony ca艂kiem w rzewnem rozmy艣laniu nad swoj膮 dol膮.
Ciemno艣膰 wype艂z艂a zewsz膮d i przyczo艂ga艂a si臋 ku niemu blizko, pod nogi...
Powsta艂 wreszcie i poszed艂 Koninkami w g贸r臋, ku cha艂upie...




V.

P贸藕n膮 noc膮 przyszed艂 J贸zek do cha艂upy. Spali ju偶. Nie chcia艂 ich budzi膰, otworzy艂 drzwi do sieni i cicho wszed艂 do izby... Ale matka oczujnie 艣pi!
鈥" Kto tam? Ty, J贸zek? 鈥" ozwa艂a si臋.
鈥" Ja, matusiu.
鈥" Czego tak p贸藕no?
鈥" P贸藕no to?
鈥" Dy膰 sie pytaj! Ju偶 bedzie po p贸艂nocku, abo wi臋cy...
鈥" Chryste Panie! To ja sie d艂ugo zbawi艂...
鈥" Dy膰 se powiedz!
鈥" Ha no, trudno.
鈥" Ka偶e艣 by艂?
鈥" Nikany daleko... Ale poc贸偶 wy matusiu wstajecie?
鈥" Dy膰 przejesz co, bo艣 pewnie nie wieczerza艂...
鈥" Nie, nie str贸jcie! Le偶cie... ja ju偶 pojad艂!
鈥" Kany? czego?
鈥" Jutro wam powiem. Spijmy!
鈥" Czy ci sie co sta艂o, abo co... m贸w偶e przecie!
鈥" Co by mi sie sta艂o? L膮偶cie ju偶...
U艂o偶y艂 si臋 do spania. Matka czeka艂a chwil臋, czy nie przepowie co do niej... Wreszcie poleci艂a Bogu i Anio艂owi Str贸偶owi cha艂up臋 i dzieci i przy艂o偶y艂a g艂ow臋 do po艣cieli. Nied艂ugo i tak zdrzemnie, bo trza wstawa膰.
Na dzie艅 si臋 namienia艂o, kiedy za艣wieci艂a kaganiec i pocz臋艂a przystraja膰 drwa na ogie艅.
鈥" Trza J贸zusiowi zwarzy膰 jakie 艣niadanie, bo wczorajsza wieczerza ju偶 pewnie wydrewnia艂a... Trza mu te偶 zwarzy膰, chlipnie co i p贸jdzie ta do lasa... znowu na calutki dzie艅... mocny Bo偶e!
Rozpali艂a ogie艅 na nalepie i przystawi艂a wod臋 w garnku. Robi艂a cicho, bez ha艂asu.
鈥" Ta jeszcze czas, niech le偶y... bo sie do艣膰 we dnie namitr臋偶y. Biedne ch艂opczysko!
Po du偶ej chwili, gdy ju偶 woda wrza艂a, Margo艣ka, siedz膮c przy nalepie, pocz臋艂a 艣piewa膰 Godzinki, kt贸remi zwykle codzie艅 budzi艂a J贸zka. Przy pierwszej zwrotce zeskakiwa艂 i bieg艂 do konewki po wod臋. Potem si臋 obuwa艂, 艣niada艂 co 鈥" i do lasa...
My艣la艂a matka, 偶e i dzi艣 tak b臋dzie. Ze艣piewa艂a cz膮stk臋 pierwsz膮 鈥" J贸zek 艣pi... Ze艣piewa艂a drug膮, J贸zek 艣pi... C贸偶 to takiego? Czy nie chory przypadkiem?
Podesz艂a ku jego wyrkowi.
鈥" J贸zu艣!
鈥" Co?
鈥" Nie 艣pisz przecie?
鈥" Ho! Odk膮d ja nie 艣pi臋!
鈥" To wsta艅, bo ju偶 czas bedzie na ciebie. Teraz dzie艅 kr贸tki, wnet przeleci. Musisz co ze艣niada膰, a potem przewdzia膰 sie. Wsta艅, wsta艅 moje dziecko...
鈥" Matusiu!
鈥" Co? Czeg贸偶 chcesz? 鈥" wr贸ci艂a si臋 ku niemu.
鈥" Ja dzi艣 do lasa nie p贸d臋.
鈥" Czy... czy艣 chory?
鈥" Nie, ino... 鈥" usiad艂 na po艣cieli. 鈥" Ja p贸d臋 do Pesztu!
Sta艂a chwil臋, uderzona tak niespodzian膮 odpowiedzi膮... Do Pesztu!
鈥" I... i jak偶e tam p贸dziesz?
鈥" Tak jak chodz膮 insi, pro艣ciutko kolej膮...
Matka dopiero teraz przysz艂a do siebie.
鈥" Co te偶 ty m贸wisz dziecko... do Pesztu? To nie tak blizko, 偶eby przefurgn膮膰 jak ptak... a coby艣 tam robi艂 bez zim臋?
鈥" Ho! Tam roboty nie brak. Fabryk pe艂no... ino r膮k brakuje. Przy cegielni kat臋dy mog臋 dosta膰 prac臋 i nie tak, jak tu. Bo zarobi臋 z papierka, abo i wi臋cy...
鈥" Kt贸偶 ci to dziecko naopowiada艂 takie bzdurstwa?
鈥" M贸wili ci, co byli... a zreszt膮 ja sam nad tym nie ma艂o my艣la艂.
鈥" R膮k we 艣wiecie nie brak, moje dziecko. Narodu wi臋cy, jak roboty...
鈥" Ludzie mr膮...
鈥" I rodz膮 sie! A rodzi sie ich wi臋cy... I u nas, widzisz, co tu ludzi, a zarobku ma艂o. Czy my艣lisz, 偶e tam insze kraje? Tak biedni s膮, jak i tu... Bogatszych mo偶e wi臋cy, ni偶 u nas, ale co to p艂aci na takie miasto? Tam 艣ci膮g narody maj膮, zewsz膮d id膮 i wydzieraj膮 jedni drugim ten kawa艂ek chleba.
鈥" Ale tam 艂atwiej wydrze膰, ni偶 tu...
鈥" Kto ma zdrowie!
鈥" I ja mam, chwa艂a Bogu.
鈥" Ale艣 jeszcze p艂ony... daleko ci do ch艂opa!
鈥" A za ch艂opa robi膰 musz臋... nie pomo偶e!. Co sie nad藕wigam, jak i w lesie, to inszyby sie z dziesi臋膰 razy z艂ama艂.
鈥" Dy膰 sie narobisz dziecko, bo sie trza narobi膰. Ale艣 przecie w cha艂upie, to jakosi 艂atwiej... Widzi sie, jakby艣 poszed艂, 偶e wszystko bedzie gorzy...
鈥" Coby! To sie ino tak zdaje. Nima sie na co spuszcza膰, bo tu o zarobek trudno. Dobrze, pokiela buki wo偶膮 fabryce... a jak fabryka stanie, to co bedzie? Powiedzcie!
鈥" Dy膰 bieda tak i tak bieda. Ale zawdy swoja bieda lepsza... Bo jak przydzie, tak przydzie, to masz przynajmniej na czem legn膮膰... A u ludzi!...
鈥" Nie taki ta 艣wiat obcy! Nie wierzcie. Wsz臋dy chwal膮 Pana Boga i dwojacy s膮: 藕li i dobrzy.
鈥" Natrafi膰 ino trudno.
鈥" Zawdy przecie ja od nikogo 艂aski potrzebowa艂 nie bed臋. 呕eby mi ino B贸g da艂 zdrowie...
鈥" Matka Naj艣wi臋tsza!
鈥" A jak te偶 bed臋 i robi艂, co zdol臋, to mi臋 nikt za psa nie we藕mie, ba za cz艂eka! Tu robi臋 telo rok贸w, a da mi kto po膰ciwe s艂owo abo co?
Uni贸s艂 si臋 na wyrku.
鈥" Mocny Bo偶e! 鈥" szepn臋艂a Margo艣ka.
鈥" Ja przecie od nikogo za darmo nic nie wezm臋, nawet za dobre s艂owo podzi臋kuj臋... A tu hycle s膮, nie ludzie! padam wam... Nikany nie wst臋puj, na oczy im nie w艂a藕, bo cie zjedz膮! Abo uk膮sz膮 tak, 偶e ochota do 偶ycia odlatuje... Pany! W harend臋 wzi臋li 艣wiat od Pana Boga i nie dadz膮 sie u偶ywi膰 nikomu, kto im sie nie okupi... Oni maj膮 honory, dostojno艣ci wszelakie, reszta ma skaka膰 przed nimi na piesku... La nich uciechy, ta艅ce, zabawy i karczmy, la komornik贸w nic! psia buda u gnoja...
鈥" Mo偶e cie kany kto napastn膮艂? Powiedz!
鈥" E, napastn膮艂!... 鈥" M贸w偶e przecie!
鈥" Ja tu nie gadam o jednym razie, bo sie to wida膰 ca艂e 偶ycie tak dzieje...
鈥" Nie w艂a藕 pomi臋dzy nich!
鈥" Dy膰 ka偶 p贸d臋? Swojego 艣wiata ni mam, 偶ebych po nim chodzi艂...
鈥" O dy膰 nie masz, nie, dziecko, nawet kawa艂eczka!
鈥" To te偶 dorobi膰 sie musz臋!
鈥" Mocny Bo偶e! Dorobisz sie ta!
鈥" A dorobi臋! Jak ino zdrowie bedzie...
鈥" Cho膰by艣 i zdrowie mia艂...
鈥" W贸la Boska! Ja p贸d臋, kany 艣wiat szeroki, i bed臋 szuka艂 pracy, pokiela nie najd臋...
鈥" J贸zu艣! J贸zu艣!
鈥" Nie p艂aczcie. Ja sie przecie wr贸c臋... i z ko艅ca 艣wiata przylec臋, jak napiszecie po mnie...
鈥" O, dy膰 tak! Mocny Bo偶e! 艁atwo to powiedzie膰!
鈥" Bedziecie widzie膰, 偶e sie wr贸c臋...
鈥" 艢wiat nie ma艂y, kto wie, co ci sie mo偶e przytrafi膰...
鈥" W贸la Boska! Dy膰 i tu 艣mierz膰 cz艂eka nie minie. A mam sie ca艂e 偶ycie poniewiera膰, to wol臋 rok, dwa roki mi臋dzy lud藕mi przeby膰 i dorobi膰 sie telo, coby se 偶y膰 przystojnie. Mam tu ludziom z pod n贸g ust臋powa膰, jak pies g艂odny, abo co! 呕ebych to czucia ni mia艂, to by mnie krzywda nie bola艂a. Ale i pies ma czucie, a cz艂owiek ma i dusz臋! To go boli...
鈥" O boli! boli...
鈥" To widzicie, 偶e darmo! Ostawa膰 ni mog臋... Ci z przeciwka bogacze zajedli sie na nas i robi膮 despet, kany sie ino trafi. Stary Chyba wie dobrze, 偶e nas nikt nie broni, 偶e sie nikt za nami nie ujmie... Ca艂e 偶ycie wymawia, 偶e na jego siedzimy kamie艅cu, na tych ska艂ach przekl臋tych... Coby mia艂 z nich? powiedzcie! A nie wspomni se przecie, 偶e nieboszczyk nasz tata krwawo zarobi艂 ten kamieniec!... Nie wspomni se! Chcia艂by, 偶eby mu robi膰 bez lato za darmo, a nie spyta sie, czy mamy na zim臋 艂y偶k臋 strawy! Zdychajcie, pada, komorniki, 偶eby sie ino mnie dobrze dzia艂o...
鈥" Dy膰 tak, mocny Bo偶e!
鈥" Takie 偶ycie, a nijakie, to jedno艣膰... Lepiej odrazu skrzepn膮膰 kany...
鈥" Nie blu藕nij!
鈥" Wys艂ugowa膰 sie ca艂e 偶ycie, nie wiedzie膰 komu, robi膰 od rana do nocy, bez ustanku, i ni mie膰 za to co do g臋by w艂o偶y膰?! P贸d臋 we 艣wiat, niech bedzie, co chce! Jak zarobi臋, to przyd臋...
鈥" J贸zu艣! J贸zu艣!
鈥" Nie krzyczcie. Nic mi sie nie stanie. Tam ludzie s膮 i od nas...
Wsta艂 z wyrka, odziewa艂 si臋 i perswadowa艂 matce, 偶eby si臋 nie trapi艂a.
鈥" Ale c贸偶 ono ci tak przysz艂o na my艣l? 鈥" spyta艂a, gwa艂tem wstrzymuj膮c 艂zy. 鈥" Nic-e艣 nie gada艂, jak i dawniej...
鈥" M贸wili mi ch艂opczyska u ko艣cio艂a...
鈥" Zbieraj膮 sie?
鈥" Dy膰 ich nie ma艂o p贸dzie. Namawiali mnie, co by jutro... Ju艣ci ja im ta nie przyobieca艂, boch sie na was obziera艂, co powiecie...
鈥" Co powiem! mocny Bo偶e...
鈥" My艣la艂ech nad tem id臋cy do ko艣cio艂a...
O karczmie nie wspomina艂, dla siebie schowa艂 obraz臋. Czu艂, 偶e by straci艂 up贸r, kt贸ry mu dawa艂 si艂臋, gdyby si臋 wygada艂.
鈥" Bedziecie widzie膰 psie krwie, 鈥" my艣la艂 sobie 鈥" jak ja wam za艣piewam!
鈥" I tak my艣lisz ju偶 i艣膰 do tego 艣wiatu? 鈥" spyta艂a 偶a艂o艣nie po chwili.
鈥" P贸d臋 mamo. Niech bedzie, co chce!
鈥" No dy膰 dobrze... 鈥" zawaha艂a si臋. 鈥" P贸dziesz na w贸le Bosk膮, to my sie tu musimy bez ciebie obej艣膰... Ale, dy膰 pini臋dzy ni ma nijakich... jak偶e bedzie... Przecie o niczem nie p贸dziesz tele 艣wiaty. Trza na drog臋...
鈥" Ju艣ci trza! 鈥" zaduma艂 si臋 J贸zek. 鈥" Wiecie co, matusiu? Przedajcie kozy...
Ul膮k艂 si臋 jednak propozycyi i patrza艂 na matk臋 nie艣mia艂o, nie wiedzia艂 nawet, sk膮d mu ta my艣l przysz艂a. Mo偶e temu, 偶e nic nie by艂o inszego.
Te dwie kozy stanowi艂y calutkie gospodarstwo. 呕ywi艂y ich przez lato.
鈥" I tak na zim臋 musicie je przeda膰, bo nima potrawy... 鈥" zauwa偶y艂.
鈥" Kozy przeda膰 鈥" zamy艣li艂a si臋 matka. Stan臋艂y jej na my艣li d艂ugie, ja艂owe tygodnie bez mleka. 鈥" Ju艣ci darmo! Inszego nie ma... Przeda膰 trzeba, nic nie pomo偶e. Cho膰by si臋 偶ywi艂y cierniakami ku zimie, to, jak mrozy przyd膮 i zaspy, czym je chowa膰? Nie poradzisz cz艂eku, ino tak musi by膰, jak si臋 konieczno艣ci podoba... Kie偶 to jarmak? 鈥" spyta艂a.
鈥" Jutro!
鈥" Prawda, wtorek... To by艣 ty jutro szed艂?
鈥" Ju艣ci, 偶e tak. Bed膮 czeka膰 na mnie u ko艣cio艂a.
鈥" Ha! Niech sie dzieje w贸la Boska... Zosiu! wstawaj偶e, bo ju偶 rano. Nie widzisz, kieli to dzie艅!
Zbudzi艂a dziewcz臋, otar艂a 艂zy, przysch艂e na licu, westchn臋艂a ci臋偶ko i posz艂a rozpali膰 ogie艅 na nalepie, bo wygas艂 doznaku.
Zosia zeskoczy艂a z 艂awy, na kt贸rej w k膮cie mia艂a po艣cielone grochowe badyle i umy艂a si臋 wod膮 z konewki.
鈥" To ju偶 teli dzie艅! ratunecku!
鈥" Dziwuj sie! dziwuj! 鈥" rzek艂a matka.
Niezad艂ugo ustroi艂a 艣niadanie i zasiedli wszyscy troje, po偶ywaj膮c w milczeniu dar boski...
Po 艣niadaniu j臋艂o si臋 ka偶de pracy.
Zo艣ka kozy pogna艂a...
鈥" Ino je napa艣! 鈥" wo艂a艂a za ni膮 matka. 鈥" Bo jutro nie bedziesz.
鈥" Laczego?
鈥" Kozy p贸d膮 na jarmak...
鈥" Na przedaj? 鈥" zasmuci艂a si臋 Zosia.
J贸zek patyki zw艂贸czy艂 na ogie艅 i przystraja艂, co m贸g艂, przez ca艂y dzie艅. Margo艣ka porz膮dki robi艂a ko艂o izby i pop艂akiwa艂a cicho po k膮tach. Powoli wl贸k艂 si臋 ten dzie艅 smutny. Du偶o rob贸t sko艅czyli, zanim noc nadesz艂a.
Na drugi dzie艅 zrana jeszcze smutniej by艂o w cha艂upie za wod膮.
J贸zek si臋 zbiera艂, cho膰 nie du偶o mia艂 do zbierania: par臋 koszul, p艂贸cienki i p贸艂 kwarty mas艂a.
Nie sporo mu by艂o i dziwna boja藕艅 przed nieznanem 艣ciska艂a mu serce.
鈥" Moc Boska! 鈥" powtarza艂 cz臋sto, staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad sob膮 i nie pokaza膰 wzruszenia zap艂akanej matce.
Robi艂a ona, co mog艂a, przystroi艂a mu na drog臋 wszystko i kozy napas艂a 艣witaniem, ale ci臋偶ar wielki przysiad艂 jej serce i nie ust臋powa艂.
鈥" Widzi mi si臋 i widzi, 偶e kogo艣 wynosz膮... 鈥" m贸wi艂a smutno, pozieraj膮c na J贸zka.
鈥" Bajecie! 鈥" odpowiada艂 z boja藕ni膮.
鈥" J贸zu艣! J贸zu艣!
鈥" Nie krzyczcie... dy膰 sie przecie wr贸c臋.
Zosia te偶 pomaga艂a matce p艂aka膰, cho膰 nie wiedzia艂a, czemu... Jej si臋 zdawa艂o, 偶e J贸zek p贸jdzie, jak na odpust i wr贸ci nied艂ugo. Dziwi艂o j膮 tylko, 偶e si臋 z takim smutkiem wybiera. M贸wi, 偶e po pini膮dze jedzie, a smuci si臋 鈥" my艣la艂a. Dziwi艂a si臋 potem, 偶e j膮 u艣ciska艂 na ostatku i prze偶egna艂 si臋 w progu.
Matka wygania艂a kozy z kom贸rki, kiedy wpad艂 Wojtek.
鈥" Na jarmak?
鈥" Nie. Do Pesztu...
鈥" Tak daleko?
鈥" Nie blizko...
Wojtek si臋 zastanowi艂 i stan膮艂 na boku. Kozy wysz艂y, za niemi J贸zek z matk膮.
鈥" Do Pesztu!... 鈥" duma艂 Wojtek.
Wyskoczy艂 za J贸zkiem.
鈥" J贸zu艣! 鈥" szepn膮艂 mu cicho. 鈥" Przygotuj tam robot臋, to przyjad臋...
鈥" Sied藕 w cha艂upie, kie ci dobrze...
鈥" Aha, ju艣ci! dobrze!
鈥" Co ci jest?
鈥" Z ojcem nie poradz臋. Bije mnie...
Odprowadzi艂 ich na drog臋 i wr贸ci艂 do Zo艣ki.
J贸zek ni贸s艂 zawini膮tko, szed艂 obok matki i kozy pop臋dza艂 na jarmark.
鈥" Kielo dadz膮, my艣licie?
鈥" Kieby cho膰 dwana艣cie...
鈥" Trza sie targowa膰...
鈥" Dy膰 jak? 呕eby B贸g opatrzy艂 kupcem...
鈥" 呕eby ino Rabczan贸w nie by艂o!...
鈥" Te偶 to! Gorsi, ni偶 偶ydzi...
鈥" 呕yd oszuka we dwoje, a Rabczan w pi臋cioro.
鈥" Taki nar贸d okpi艣ny.
鈥" Cho膰 to krze艣cijany...
Szli na d贸艂 Koninkami i rozmawiali o sprzeda偶y, to o zimie zawzi臋tej i mro藕nej, na jak膮 wszystko pokazuje. Ale rozmowa urywa艂a si臋 szybko, gdy偶 oboje my艣leli o czym innem. Chwilami matka odwraca艂a si臋 niby nos wysi膮ka膰 i ociera艂a 艂zy ukradkiem.
Przecie je dostrzeg艂 J贸zek i stara艂 si臋 oscyma膰..
鈥" Dy膰 ju偶 nie p艂aczcie, mamo...
鈥" Tak mi sie samo p艂acze...
鈥" Przecie tam wiekowa艂 nie bed臋.
鈥" Nie wiem co, ale mnie sie widzi, 偶e cie ju偶 nie zobacz臋...
鈥" Moc Boska! Tak nie m贸wcie. Jeszcze sie do艣膰 nacieszymy ze sob膮. Przydzie wiesna, to przyd臋, przywiez臋 pini臋dzy i bedzie nam lepiej na tym 艣wiecie. Wierzcie mi!
鈥" Mocny Bo偶e! 鈥" westchn臋艂a.
鈥" Kupimy se kawa艂ek pola, zasiejemy zbo偶em i poma艂u, poma艂u przydziemy przecie do jakiego maj膮tku. Pocz膮tek ino trudny, potem samo sie nam bedzie wied艂o... Wierzcie mi!
鈥" Dy膰 da艂by B贸g...
鈥" Tak mamo. Nie trapcie sie, nic sie nie trapcie, m贸wi臋... Na zim臋, to wam przy艣l臋, jak ino zarobi臋... Nie bedziecie biedowa膰, jak mi B贸g da zdrowie...
I pocz膮艂 roztacza膰 przed oczyma sp艂akanej matki barwne t臋cze nadziei i z艂otych plan贸w na przysz艂o艣膰. Nie rozweseli艂 jej tem, ale uspokoi艂.
Ludzie si臋 przy艂膮czali ku nim, szli razem ku ko艣cio艂owi... na jarmark.
Na jarmarku 艣cisk panowa艂 wielki. Ludzie na rynku stali gromadami, a g艂o艣n膮 ich gwar臋 zalewa艂y k艂贸tnie targuj膮cych, beki ciel膮t i nawo艂ywania przekupni贸w.
Za wod膮, na kamie艅cu, gdzie miejsce dla byd艂a, jeszcze wi臋kszy ha艂as panowa艂. Kwiki prosi膮t przera藕liwe, jakby je ze sk贸ry 艂upiono, miesza艂y si臋 z pos臋pnym rykiem wo艂贸w i 偶a艂o艣nym bekiem owiec. Istny s膮d! Skargi, lamenty zwierz臋ce tworz膮 chaos jarmarczny i wype艂niaj膮 powietrze ca艂e.
Ze zgie艂ku powszechnego dobywaj膮 si臋 wyrazy ludzkie, jak z potoka hucznego be艂koty ciche i cz臋ste. Swarz膮 si臋 ca艂e gromady, to si臋 dw贸ch przegaduje przy kupnie... Tu jaki艣 gazda zachwala wo艂y swoje drugiemu, ten gani... Tam Josel, rze藕nik, pod nogi pluje bratu swemu, kt贸ry go zr臋cznie podkupi艂 i przeklina w g艂os ca艂y:
鈥" 呕eby si臋 pod tob膮 ziemia rozst膮pi艂a! A jak ty w te jame bedziesz lecia艂... 偶eby ci臋 jeszcze szlag trafi艂!...
Najg艂o艣niej s艂ycha膰 Rabczan贸w. Zaklinaj膮 si臋 艣mia艂o i w oczy, sto razy przysi臋gn膮 za prawd臋, a dwie艣cie razy oszukaj膮... Plemi臋, kt贸re od kilkudziesi臋ciu lat zajmuje si臋 handlem, plemi臋 ch艂opskie.
Stan臋艂a Margo艣ka przy p艂ocie. Kozy trzyma艂a na powr贸zku.
Obskoczyli j膮 Rabczanie dooko艂a.
Boja藕liwem okiem szuka艂a J贸zka, straci艂 si臋 jej... Musi sama sprzedawa膰.
鈥" Wiele za to?
鈥" Dy膰 pi臋tna艣cie...
鈥" Kpiny, czy co?!
Pocz臋li si臋 rzuca膰.
鈥" Na sumienie mojego ojca daj臋 siedem!
鈥" Ja p贸艂osma!
鈥" Ja dam osiem!
鈥" Ani centa!
鈥" 呕ebych nogi po艂ama艂, jak dam wi臋cy!
K艂贸cili si臋 przez kwadrans, wszyscy dla jednego. Otumanili Margo艣k臋 doznaku i zap艂acili wreszcie dziesi臋膰 re艅skich.
鈥" No, chwa艂a偶 Bogu! 鈥" szepn臋艂a Margo艣ka, czuj膮c w r臋ku pieni膮dze. 鈥" Gotowi byli nic nie da膰... Co za nar贸d!
Obejrza艂a si臋 z mi艂o艣ci膮 na kozy, prze偶egna艂a je na ostatku i posz艂a szuka膰 J贸zka. Znalaz艂a go. Sta艂 pod ratuszem z parobkami. Wszyscy ju偶 byli gotowi do drogi.
鈥" Przedali艣cie?
鈥" Z w贸l膮 Bosk膮...
鈥" Za kielo?
鈥" Nie za du偶o J贸zu艣, nie. Za dziesi臋膰...
鈥" Chwa艂a Bogu.
鈥" Ju偶 idziecie?
Popatrzy艂a na niego 偶a艂o艣nie.
鈥" Dy膰 ino na mnie czekaj膮...
鈥" Poczekaj偶e...
Si臋gn臋艂a r臋k膮 do zanadrza, wyj臋艂a ga艂ganek, rozwin臋艂a i pocz臋艂a rachowa膰.
鈥" Jeden, dwa, trzy... masz calutkie dziesi臋膰. Na艣ci-偶e!
鈥" Jeden se ostawcie... 鈥" szepn膮艂 J贸zek, odbieraj膮c.
鈥" Na co?
鈥" Przyda si臋, cho膰 na s贸l...
鈥" Schowaj! My sie ta obejdziemy. Pr臋dzej sie tobie przyda...
鈥" To wam przy艣l臋.
鈥" Pro艣 Boga naprz贸d o zdrowie. Nie trap sie o nas. Wy偶yjemy jako...
鈥" No, idziemy? 鈥" ozwa艂o si臋 paru.
鈥" M贸j J贸zu艣! Jeszczech ci te偶 zabaczy艂a pedzie膰, 偶e sie te偶 nie wdaj z byle kim, patrz roboty, a zdrowia se te偶 szanuj, by艣 po niewczasie...
鈥" No, no, dobrze!
鈥" A pisz nam te偶 tu, jako ci sie tam bedzie powodzi膰.
鈥" Osta艅cie z Bogiem!... 鈥" szepn膮艂, ca艂uj膮c j膮 w r臋k臋.
鈥" J贸zu艣! J贸zu艣! 鈥" za艂ka艂a g艂o艣no.
Uj臋艂a g艂ow臋 jego pochylon膮 w obie d艂onie, a 艂zy ci贸reckiem spada艂y na w艂osy.
鈥" Niech cie Pan B贸g ma w swojej opiece... Matka Naj艣wi臋tsza...
Nie mog艂a s艂owa dalej wypowiedzie膰. Uca艂owa艂a mokre w艂osy i prze偶egna艂a krzy偶em 艣wi臋tym.
鈥" Bo ju偶 czas! 鈥" zawo艂ali.
J贸zek si臋 z艂膮czy艂 z nimi i ruszyli gromad膮 na kolej. Zdala obejrza艂 si臋 na matk臋 i r臋kawem otar艂 艂zawe oczy.
鈥" Moc Boska! 鈥" szepn膮艂 sobie, id膮c za drugimi.
Margo艣ka sta艂a d艂ugo i, patrz膮c za J贸zkiem, gryz艂a trok lnianej 艂oktusy, kt贸r膮 by艂a zaodziana. A 艂zy, jak groch okr膮g艂y, stacza艂y si臋 po d艂oni na ziemi臋.
Potr膮cali j膮 ludzie. Usuwa艂a si臋 machinalnie i patrza艂a w t臋 stron臋, gdzie J贸zek poszed艂 鈥" do 艣wiatu...
Wreszcie poleci艂a go my艣l膮 Bogu i posz艂a p艂acz臋cy do cha艂upy.
Zosia wylecia艂a naprzeciwko niej, ku wodzie.
鈥" Mamo! kany偶 kozy?
鈥" Przedane.
鈥" A J贸zu艣?
鈥" J贸zu艣... 鈥" nie mog艂a m贸wi膰, d艂awi艂y j膮 艂zy. 鈥" Pojecha艂 moje dziecko...
鈥" Ale wr贸ci wnet?
鈥" Wr贸ci.
鈥" 呕al wam tych k贸z, mamusiu? 鈥" spyta艂a, widz膮c 艂zy na oczach.
鈥" Pod藕, pod藕 dziecko. Nie gadaj...
Przysz艂y do cha艂upy.
Matka usiad艂a na 艂awie i nawet si臋 jej zdj膮膰 艂ach贸w nie chcia艂o.
鈥" Jak tu pusto w tej izbie! 鈥" szepn臋艂a.
鈥" Nie 偶a艂ujcie, mamusiu, przydzie jarmak, to kupimy insze i bedzie...
鈥" Moje dziecko... 鈥" przyci膮gn臋艂a j膮 ku sobie. 鈥" Moje dziecko!...
P艂aka艂a nad ni膮 d艂ugi czas, a Zosia pociesza艂a j膮, jak mog艂a.
............

Sz艂a zima mro藕na, zima bez nadziei dla biednych komornik贸w. Co kto mia艂, to zwi贸z艂 z pola i schowa艂 g艂臋boko. Komornicy nic nie mieli do schowania. B贸g dobry, Matka Boska, to ich nie opuszcz膮...
Opustosza艂y pola i strasz膮 dzik膮 pos臋pno艣ci膮... Zdaje si臋, 偶e 艣wiat ca艂y jest jednym ugorem. Rzadkie, zielone p艂aty oziminy zdaj膮 si臋 by膰 nik艂ym, przyczajonem 偶yciem, co si臋 dopiero na wiosn臋 rozbudzi...
Martwica schodzi ju偶 na ziemi臋 i w szkielety zamienia soczyste 艂odygi ro艣lin.
Do s艂o艅ca biel膮 si臋 suche 艣ciernie i szarzej膮 wilgotne, 艣wie偶e ziemniaczyska. Pustka i pustka dooko艂a...
Szalone wichry goni膮 si臋 po ugorach, wieszaj膮 po konarach i j臋cz膮...
S艂o艅ce ostyg艂o, nie dogrzewa, ziemia lodowacieje, mr贸z...
Przylatuj膮 z wiatrem p艂atki 艣niegu, bielu艣kie, jak puch... Pewnie tam w niebie rozsypuj膮 pierze i leci, leci na t臋 ziemi臋. 呕eby to manna dzi艣 lecia艂a, m贸j Bo偶e! 鈥" my艣l膮 biedni. 鈥" Pan B贸g 艂askawszy by艂 drzewiej na ludzi... Nie inaczej!



VI.

Dziwnie mieszkaj膮, jak i ci Satrowie... Cha艂upin臋 maj膮 na brzyzku niedu偶膮, star膮. Gonty z dachu powylatywa艂y, szparami m贸g艂by wo艂y wewie艣膰 rogate... A oni w traczu deski r偶n膮 dzie艅 po dniu.
鈥" Mogliby cha艂up臋 pokry膰.
鈥" Nie pilno! 鈥" odpowiadaj膮 ludziom. 鈥" Niech ta stoi do w贸le Boskie...
W zimie pokryje 艣nieg, a w lecie nie ma czasu i tak schodzi.
鈥" Kto ostanie w cha艂upie, to se niech stawia... 鈥" my艣li sobie ka偶dy z nich po cichu. 鈥" Ja by si臋 ta dok艂ada艂! To nie moje...
I zarabiaj膮 w lesie, a cha艂upa stoi 耫o w贸le Boskie芦, p贸ki stoi... W oknach ino dwie szyby ca艂e, a reszta deszcz贸艂kami zabita. Zmi艂owa艂 si臋 nad niemi Jantek i pozabija艂, bo wpierw onuckami zatykali tak, 偶e w jedn膮 niedziel臋 nie by艂o ju偶 co obu膰 do ko艣cio艂a... Taka bieda!
My艣la艂by kto, 偶e wewn膮trz... Panie ratuj! Z powa艂y wisz膮 z roku na rok sadze; paj膮ki maj膮 o co zaczepia膰 postaw臋. Ze szpar mech si臋 usuwa; temu to muchy maj膮 codzie艅 艣wie偶e powietrze. Ko艂o 艣cian id膮 艂awy, z grubsza ociosane, a pod 艂awami grzyb贸w pe艂no: czy zima, czy lato. Pod艂oga, z ubitej gliny, zawdy mokra, bo z konewek ciecze. Ku nalepie doj艣膰 trudno, trza si臋 sterma膰 na o艣lizg艂e wzg贸rze; za to zej艣膰 daleko 艂atwiej 鈥" samo jedzie. Piec, oblepiony czarn膮 glin膮, rozpada si臋 powoli; ju偶 si臋 do艣膰 nasta艂 w jednym k膮cie. W przeciwnym rogu stoi 艂贸偶ko, jedyny przedmiot rodzinny, kt贸ry ich 艂膮czy... Kolebka trzech pokole艅! Obszerne, jak koszar, chwierucze si臋 na wszystkie strony. Z boku ko艂kami zbite, popodpierane sto艂kami ze spodu 鈥" mo偶e jeszcze d艂ugo s艂u偶y膰 czwartemu pokoleniu... ojej!
W izbie, pr贸cz Satr贸w i komornicy, chowa si臋 jeszcze dziesi臋膰 par kr贸lik贸w, p贸艂 kopy kur i ciel臋, tyle narodu. Ciel臋 z kr贸likami 偶yje zgodnie, cho膰 mu siano z cebrzyka wykradaj膮; za to ludzie swarz膮 si臋 codzie艅.
Matka chcia艂aby 耫zieci芦 kr贸tko trzyma膰, a one staraj膮 si臋 wm贸wi膰 w ni膮, 偶e ju偶 doros艂y. St膮d piekie艂ko w cha艂upie.
鈥" Ja wam gadam 鈥" powtarza艂a codzie艅 zrana 鈥" 偶e pokiela mie ta 艣wi臋ta ziemia nosi, nie chc臋 s艂ysze膰 o 偶adnej synowej! Rozumiecie?!
鈥" To nas chowajcie na po艣miewisko ludzkie 鈥" mrucza艂 Romek.
鈥" Ja ci powiem, ty siwcu! Co ci si臋 dzieje? Ni masz co zry膰?
鈥" Edy zryjcie! 鈥" kl膮艂 Jantek.
鈥" Cit! Mon merr moje s艂owo!!
Milkli wtedy i 偶aden nie odmarkowa艂. Zabija艂a ich cudzoziemsk膮 gwar膮. Ma艂e to babi臋 umia艂o sobie radzi膰 z trzema ch艂opami. Im wi臋ksza z艂o艣膰 jej by艂a, tem dziwniejsze najdowa艂a wyrazy. I musieli jej s艂ucha膰, a jak nie, to...
鈥" Reksom kierdaj!! Do roboty!
Tupn臋艂a nog膮 na 艣rodku izby, jak trusica na odmian臋 i wtedy milczkiem jeden za drugim pomyka艂 w pole.
Najwi臋cej mia艂a k艂opotu z Romkiem, potem z Jantkiem, najmniej z Micha艂em.
鈥" Micha艂ek, dziecko mamine! 鈥" mawia艂a. 鈥" Nie prze sie do 偶e艅by.
Ludzie za艣 m贸wili, 偶e skr贸艣 Micha艂ka ju偶 niejedna dziewka z krzykiem od Satr贸w odesz艂a. Cho膰 Satrowa nie da艂a nic powiedzie膰 na swoje dziecko. Kt贸偶 wie, czyja prawda? Mo偶e i jej 鈥" bo ostatnia s艂u偶膮ca dlatego odesz艂a, 偶e nie mia艂a gdzie lega膰...
鈥" Widzisz Wiktu艣 鈥" m贸wi艂a jej Satrowa 鈥" ja by cie ch臋tnie i na zim臋 ostawi艂a, ale kany偶 bedziesz spa膰?
鈥" Cho膰 kany!
鈥" Dobrze, pokiela by艂o ciep艂o. Wtuli艂a艣 sie do szopy, abo kany i by艂o. Ale w zimie trudno sie mamy wszyscy gnie艣膰 na tym jednym 艂贸偶ku... dy膰 powiedz! Na ziemi w izbie? Dy膰 dobrze, ale jak ciel膮t Pan B贸g nagodzi, jak偶e bedzie? Nie urada, nie, Wiktu艣...
Wikta te偶, niewiele my艣l臋cy, pozbiera艂a swoje 艂achy i posz艂a.
鈥" Uby艂o jedne g臋by na zim臋... Chwa艂a Bogu! 鈥" pomy艣la艂a Satrowa i pocz臋艂a medytowa膰, jakby si臋 pozby膰 Jagnieski. 鈥" Jej strachem nie od偶enie, bo ta si臋 zimna nie l臋ka, ani mrozu... Co tu pocz膮膰? 鈥" my艣li sobie. 鈥" Na zim臋 trzyma膰 jej nie ma po co, bo nie ma i roboty. Zepch艂a ta w lesie kielo telo, ale co to p艂aci? Tego nie zna膰, ani nic...
My艣li... my艣li, nareszcie wymy艣li艂a.
鈥" Do rozumu gada膰 jej nima co, bo tego nie zrozumie, co ja chc臋 pedzie膰... Darmo! Trza jej do serca przem贸wi膰, to uwierzy... Serce ma dobre i po膰ciwe... Strasznie dobre kobiecisko z tej Jagnieski! Ja偶e mi jej 偶al... doprawdy.
I pewnego dnia, kiedy si臋 ch艂opi zabrali do lasu, powiedzia艂a jej otwarcie:
鈥" Musisz se Jagnie艣 poszuka膰 komory, bo nam te偶 bedzie ciasno...
鈥" Spodziewacie si臋 kogo?
鈥" Bo偶e uchowaj! 鈥" odrzek艂a Satrowa. 鈥" Ale, widzisz, izba ma艂a, a krz膮tania du偶o... Jak sie poschodz膮 wszyscy, to sie trudno obr贸ci膰... sama widzisz! Teraz i prosi臋ta zast膮pi膮, to sie ich bedzie puszcza膰 do izby i kany偶 sie podziejemy wszyscy?... Uwa偶 se!
Jagnieska te偶 pomy艣la艂a, 偶e przez ca艂e lato by艂o przestronno 鈥" naraz sie robi ciasno.
鈥" Ja wara najmniej zajmuj臋 tego miejsca 鈥" o艣mieli艂a si臋 wyrzec.
鈥" Bo偶e uchowaj, 偶ebych ci co gada艂a... Widz臋 sama, jak sie skurczasz.
鈥" No wicie...
鈥" Ale gawiedzi przybywa coraz wi臋cy, bo na zim臋, to sie wszystko pcha do izby... trusie, kury, prosi臋ta, dwoje koci膮t i ciel臋, no i nas pi臋cioro... Patrz, kielo to narodu! Zauwa偶 se sama...
鈥" To mnie gosposiu wyganiacie doznaku?
鈥" Nie wyganiam. Bro艅 Bo偶e! Dy膰 by mnie Pan B贸g skara艂, Matka Naj艣wi臋tsza! Ino ci m贸wi臋 zawczasu, 偶eby艣 se komory poszuka艂a, bo nam ciasno... Nam bedzie lepiej i tobie.
鈥" Mocny Bo偶e!
鈥" Nie labied藕, bo nie masz o co. Kielo to cha艂up, co maj膮 przestrono! U G膮siora, u Sroki, w Drapie... Wsz臋dy cie przyjm膮, bo艣 robotna.
鈥" Na lato, ale na zim臋 wy偶en膮...
鈥" Nie baj, nie, Jagnie艣. Coby cie wyganiali! masz ty rozum?
鈥" Te偶 temu, 偶e rozumu ni mam, tak mi sie dzieje...
鈥" Dy膰 mi cie 偶al, bo 偶al i nie pu艣ci艂abych ci臋 za 偶adne pini膮dze. Ale trudno. Nie my, ino w贸la Boska wszystkiem rz膮dzi... tak Jagnie艣, tak. Nie desperuj, nie, ino sie bier poma艂u, p贸ki widno... D藕wiga膰 ni masz co...
Jagnieska poduma艂a chwil臋, szepn臋艂a par臋 razy: 翸ocny Bo偶e! i c贸偶 mia艂a robi膰? Nie chc膮 jej, to widoczne. Trza szuka膰 schroniska jakiego... mo偶e najdzie! B贸g lito艣ciwy... zawdy... przecie...
Pozbiera艂a swoje 艂achy, zwi膮za艂a do 艂oktusy i ob艂api艂a Satrow膮 niziutko za nogi.
鈥" Moja gosposiu! Niech偶e was te偶 Pan B贸g nie opu艣ci za to, co艣cie mie tak d艂ugo mieli...
鈥" Nie schylaj sie, nie!
鈥" Osta艅cie z Bogiem!
鈥" Z Panem Bogiem id藕 Jagnie艣. A chowaj sie ta i krzep jako, to mo偶e B贸g da膰 na wiesn臋, 偶e ci臋 przyjm臋...
鈥" B贸g wam zap艂a膰 stokrotnie! 偶e艣cie tacy...
Wzi臋艂a zawini膮tko na plecy i posz艂a drog膮 na d贸艂, ku wodzie. Ani jej 偶al nie by艂o, ani smutno... Ile to razy odchodzi艂a tak, na gorszym czasie!
鈥" Zawdy tak bywa艂o i bedzie... do sko艅czenia 艣wiata! 鈥" pociesza艂a si臋, gdy jej bieda zanadto dokucza艂a.
Przez lato wsz臋dy mia艂a miejsce, a najbardziej wi臋ksi gazdowie radzi j膮 widzieli... Robotna by艂a, 偶e hej!
鈥" Ino ta zima nieszcz臋sna, ta zima! 鈥" my艣la艂a nieraz. 鈥" Czemu to cz艂ek gackem sie nie urodzi艂? Uwiesi艂by sie kat臋dy i przespa艂 do wiesny. Nie k艂opota艂by se g艂owy... M贸j Bo偶e!
Na zim臋 pr臋dzej znalaz艂a schronisko u cha艂upnika ni偶 u gazdy. Wiedzia艂a o tem od dawna i teraz my艣la艂a o tem, stoj膮c przy 艂awie.
鈥" Kany i艣膰? 鈥" my艣li sobie i rozwa偶a d艂ugo. 鈥" Do Chyby ni ma po co, do Malarza r贸wnie... Do Kozery by posz艂a, ale to ba艂amut... niech B贸g broni... Ju艣ci, 偶e do Margo艣ki bedzie najpor臋czniej... Jedna bieda drug膮 bied臋 zawdy rada widzi.
Sprawdzi艂o si臋, bo Margo艣ka przywita艂a j膮 rado艣nie na samym wst臋pie.
鈥" Chyba ci臋 Jagnie艣 B贸g przyprowadzi艂 do mnie, 偶e艣 przysz艂a...
鈥" Czy艣cie chorzy?
鈥" Nie chora. Ino mi si臋 cnie okropnie...
鈥" Skr贸艣 czego?
鈥" Skr贸艣 tego, 偶e J贸zka nima...
鈥" Eh臋! Bo on to do 艣wiatu poszed艂... moi艣ciewy!
鈥" Ju艣ci poszed艂 w tamten jarmak i nie pisze, nie wiem, co takiego...
鈥" E pewnie nima co pisa膰.
鈥" Czy ja wiem? Moja kochana... si膮d藕偶e! Rozodziej sie. O, jak dobrze, 偶e艣 przysz艂a. Pob臋dziesz u nas, cho膰 ze dwa dni...
鈥" Dy膰, moi艣ciewy, ni mam ka by膰.
鈥" Wygnali cie Satrowie?
鈥" Ja nie wiem, jak wam pedzie膰... Oni mie ta obces nie wyganiali, nie, ale i onym ciasno...
鈥" U nas sie zmie艣cisz, cho膰 izdebka nie du偶a. Siadaj!
Poda艂a jej garnek z nalepy.
鈥" Zajesz co...
鈥" Nie szukajcie.
鈥" Dy膰, co B贸g nagodzi艂... We藕偶e 艂y偶k臋! Ta nie omaszczone, nie, ale trudno! Kozy sie przeda艂o w tamten jarmak.
鈥" E za kielo?
鈥" Za dziesi臋膰. Prawie J贸zkowi na drog臋.
鈥" Moi艣ciewy! Tak to, tak.
鈥" Jedz偶e!
鈥" Jem, nie raczcie... Zosia kany?
鈥" E, dy膰 nie wiem, kany... Cnie si臋 jej wicie bez k贸z, to nie usiedzi w cha艂upie, ino lata po ca艂ych dniach. Na traczu wysiaduje przy watrze, to B贸g wie, kany... Co sie jej nagadam, 偶eby posiedzia艂a przy mnie... co by! Nie upytasz j膮 偶adn膮 miar膮, takie uparte.
鈥" Nie poradzicie, darmo! Dzieciska jak dzieciska, nikany miejsca nie zagrzej膮.
鈥" Pokiela B贸g daje zdrowie...
鈥" Tak to, tak.
鈥" E jedz偶e!
鈥" Ju偶 nie bed臋.
鈥" O, jaka艣 to!
鈥" Nie raczcie, bo nie bed臋.
Ob艂api艂a nisko Margo艣k臋 za nogi i ocieraj膮c trokiem brudnej paruchy usta, wodzi艂a oczyma za krz膮taj膮c膮 si臋 ko艂o nalepy. Chcia艂a co艣 powiedzie膰, nie 艣mia艂a, czy te偶 nie wiedzia艂a jak, z czego zacz膮膰... Wreszcie, po d艂ugim wahaniu, gdy si臋 Margo艣ka nabli偶y艂a ku niej, zesun臋艂a si臋 nagle ze sto艂ka i obj臋艂a j膮 za kolana.
鈥" Jagnie艣! 鈥" odwr贸ci艂a si臋 藕dziwiona Margo艣ka 鈥" c贸偶 ty robisz? Dy膰 nie p艂acz, ino powiedz, o co ci idzie...
鈥" Mo... moja gosposiu! 鈥" pocz臋艂a z p艂aczem Jagnieska 鈥" Jaby te偶 chcia艂a, 偶eby艣cie chcieli...
鈥" M贸w偶e 艣mia艂o!
鈥" Kie mi was 偶al tak napastowa膰.
鈥" Nie b贸j sie!
鈥" Ja by te偶 chcia艂a na zim臋 osta膰 u was...
鈥" Laczego nie? Ostaniesz.
鈥" Moi艣ciewy!...
鈥" Nie schylaj sie...
鈥" Niech wam B贸g nadgrodzi.
Uszcz臋艣liwiona, siad艂a pod oknem na 艂awie, a 艂zy jej d艂ugo jeszcze kapa艂y na spodnic臋.



VII.

By艂o im dobrze razem. Jedna drugiej naoscyma艂a, gdy bieda jaka przysz艂a, i chwilami zdawa艂o si臋 im, 偶e przecie 偶ycie nie jest takie z艂e doznaku, jak opowiadaj膮. Ziemniaki mia艂y jeszcze, dzi臋ki Bogu, a 偶e ja艂owe 鈥" to trudno. Nie wszystko na raz Pan B贸g daje, bo by si臋 cz艂owiek zwydrzy艂. Zda艂oby sie mu, 偶e Paniezus musi dba膰 o niego i przesta艂by si臋 modli膰. Tak bywa. Lepiej poma艂u, a zawdy.
鈥" I omasta sie najdzie, jak si臋 Panu Bogu bedzie podoba膰 鈥" m贸wi艂a Jagnieska. 鈥" Nie nasza, ino Jego 艣wi臋ta w贸la niech sie dzieje...
鈥" Te偶 o to gra, 偶e roboty ni ma nijakiej 鈥" skar偶y艂a si臋 Margo艣ka 鈥" przesz艂ej zimy k膮dzieli nanies艂y...
鈥" Nie tr贸bujcie sie gosposiu, bo sie najdzie.
鈥" Mocny Bo偶e! Poradzisz to z lud藕mi, Jagnie艣...
鈥" Popr贸buj臋...
鈥" Szkoda zachodu...
鈥" O, dy膰 ino! Bedziemy widzie膰, co B贸g da...
W Drapie zebra艂y lnu nie ma艂o, nie oprz臋d膮 same nijakim sposobem. Na Dolinie co roku daj膮 prz膮艣膰 z cha艂upy, to ja zajrz臋...
鈥" No dy膰 id藕! Ale po szcz臋艣ciu, 偶eby艣 co przynies艂a...
鈥" O dy przecie!
Posz艂a Jagnieska po wsi za lnem, a zbli偶aj膮c si臋 do cha艂up nuci艂a sobie cicho:

耊 Twoim r臋ku Wszechmog膮cy,
Szcz臋艣cia mego losy,
Kt贸ry spuszczasz dla pragn膮cej
Ziemi deszcz i rosy...芦

I nie zawiod艂a si臋 na Boskiej ufno艣ci. Nazdawa艂y jej kobiety sporo prz臋dziwa, 偶e unie艣膰 nie mog艂a na nar膮czku. Nie rozpowiada艂a jednak, 偶e z Margo艣k膮 b臋dzie prz膮艣膰 do sp贸艂ki, boby jej tyle nie da艂y. Margo艣ce trzeba p艂aci膰 gotowizn膮 鈥" wiedzia艂y dobrze. Jagnieska za艣 (po膰ciwa kobiecina!) uprz臋dzie i bez zap艂aty, jak zawdy. Co kto woli? One wola艂y nie p艂aci膰.
Ucieszy艂a si臋 Margo艣ka wielce, gdy Jagnieska wy艂o偶y艂a z 艂oktusy dwie du偶e kitki.
鈥" Te cienkie, a te grubsze, te znowu pacze艣ne...
鈥" Ho, ho! Chwa艂a Bogu! B臋dzie do艣膰 prz臋dziwa...
鈥" No widzicie...
Poszuka艂y prz臋艣lic za 艂贸偶kiem, ponawija艂y lniane garstki i prz膮dziel gotowa.
鈥" A mnie prz臋艣lice... mamo! 鈥" upiera艂a si臋 Zosia.
鈥" Ty posied藕! Masz co robi膰 w izbie.
鈥" Ja nie chc臋! Ja wol臋 prz膮艣膰!
鈥" Przyjdzie czas, 偶e i prz膮艣膰 b臋dziesz...
鈥" Kto wie, kiedy! 鈥" tr贸bowa艂a si臋 Zosia.
Maj膮c jednak nadziej臋, 偶e to wnet nast膮pi, nie wybiega艂a na tracz do watry, tylko sprz膮ta艂a w izbie za matk臋 i poziera艂a ku niej z niem膮 pro艣b膮. Gdy wrzeciono wypad艂o kt贸rej prz膮dce z r臋ki, chwyta艂a je w lot i podawa艂a, kr臋c膮c w drobnych paluszkach, jakby chcia艂a rzec: 耊icie i ja potrafi臋 obraca膰...芦
C贸偶, matka tego nie rozumia艂a i nie zwraca艂a na c贸rk臋 uwagi. Skin臋艂a jej g艂ow膮, ale rozmowy z Jagniesk膮 nie przerywa艂a.
M贸wi艂y za艣 w czasie prz臋dzy bezustanku. Mia艂y sobie co opowiada膰, wracaj膮c pami臋ci膮 do lat pasterskich i dalej jeszcze 鈥" do ko艂yski w cha艂upie ojc贸w.
鈥" Tak, widzisz, Jagnie艣, ostawili mnie sierot膮 zawczasu. Nie by艂o mnie komu wykarmi膰, ani chowa膰...
鈥" A z gruntem co?
鈥" Nie by艂o wiela. I to przesz艂o w niepile[3] r臋ce...
鈥" Mocny Bo偶e!
鈥" Zabra艂 taki, co najmniej prawa mia艂 do tego.
鈥" A z wami co?
鈥" Ja sie chowa艂a sama. B贸g mie chowa艂. Dziwi臋 sie, 偶ech z g艂odu nie usn臋艂a na wieki... Tak, tak Jagnie艣. Skoroch ci ju偶 odros艂a od ziemi, to偶 to nale藕li sie ludzie, co mnie wzi臋li, niby za swoj膮, boch ju偶 pa艣膰 zdola艂a...
鈥" No wicie!
鈥" Pasa艂ach ci ja owce na pustaci bez siedem rok贸w. Jedzenie mi ta nie zawdy przynosili. Zabaczyli se czasem, toch nie jad艂a... Ale jag贸d by艂o do艣膰 po lesie...
鈥" Chwa艂a偶 Bogu!
鈥" Nazbiera艂ach se nieraz pe艂niutki podo艂ek...
鈥" Widzicie, jak to B贸g i o najmniejszym chrobaczku pami臋ta!
鈥" Oj pami臋ta, Jagnie艣, pami臋ta! Ludzie nieraz opuszcz膮, 艣wiat zawiedzie...
鈥" Oj zawiedzie, gosposiu, zawiedzie!...
鈥" Dy膰 mi dobrze by艂o, nie powiem! bo mnie zawdy radzi mieli, 偶e rety!... Musia艂ach sie narobi膰, co prawda, ale dy膰 nika spoczynku ni ma...
鈥" Oj ni ma!
鈥" Chcieli mnie trzyma膰 do 艣mierzci...
鈥" Eh臋!
鈥" Nic, ino: 耣edziesz u nas i bedziesz, nie tr贸buj sie芦, padali mi... Alech w te czasy pozna艂a Szymka, jak i mojego nieboszczyka, co u Chyby s艂u偶y艂... Ju艣ci膰 sko艅czy艂o sie wszystko i posz艂ach...
鈥" Na t臋 bied臋 nieszcz臋sn膮...
鈥" Na t臋 bied臋.
W przerwie gdzie艣 mucha brz臋k艂a sennym g艂osem, albo wrzeciono zafurcza艂o w powietrzu.
鈥" Dy膰 i ze mn膮 tak, moi艣ciewy 鈥" m贸wi艂a Jagnieska. 鈥" Nie bieda mnie z cha艂upy wygna艂a, ba ludzie 藕li nie dobrzy... Mia艂ach ci ja ojc贸w u G膮siora, dy膰 wiecie...
鈥" Cobych nie wiedzia艂a!
鈥" Macocha by艂a zajadliwa okrutnie, bija艂a mnie raz na dzie艅 i wi臋cy. Oj, bija艂a!... Ociec nieboszczyk nie wiedzieli o tem, abo nie chcieli wiedzie膰, kto ich ta wie... Do艣膰, 偶ech przesz艂a niejedn膮 m臋k臋 Pa艅sk膮 na tym biednym 艣wiecie, ju偶 zawczasu...
鈥" Biedna biedo!
鈥" Skoroch ci ju偶 podros艂a, ju艣ci nie porada by艂o wysiedzie膰 w cha艂upie. Posz艂ach na s艂u偶b臋. S艂u偶y艂ach za lasem, u gdowca, co mia艂 dziesi臋膰 morg贸w pola. By艂ach u niego calutkie pi臋膰 rok贸w. On te偶, widz膮c, moi kochani, 偶em robotna i nie ci膮偶am se pracy, chcia艂 sie ze mn膮 o偶eni膰...
鈥" No i jak偶e?
鈥" Dy膰 wam powiem. O偶eni艂by sie by艂 na pewno, ni ma co gada膰. Ale mia艂 sp艂aci膰 niewielki d艂u偶ek, to偶 to chcia艂 ze mn膮 cho膰 ze trzydzie艣ci re艅skich. Ja do cha艂upy, pytam ojca: 翫ejcie偶 mi tatusiu, trzydzie艣ci re艅skich, to sie wam usun臋...芦 ale coby艣 poradzi艂! Macocha odrazu zapobieg艂a,
ociec te偶 pedzia艂 wyra藕nie, 偶e sie na mnie traci艂 nie bedzie... C贸偶 by艂o robi膰? S艂ugowa艂ach jeszcze po wsi d艂ugi czas. Tatu艣 by艂 chory, nie pedzieli mi nawet, nie posz艂ach. Przy destamencie zabaczyli se o mnie doznaku. My艣leli mo偶e, 偶e mnie nie by艂o na 艣wiecie, czy co... Przyrodnim poostawiali wszystko, mnie ino zagon pod ziemniaki i to jeszcze na pro艣by chrzestny ojca. (Niech mu tak B贸g da zdrowie, bo ju偶 nie 偶yje.)
鈥" Hm, hm...
鈥" Tak, moi kochani, skoro ociec pomar艂, to i zagon przysiedli...
鈥" Mog艂a艣 nie da膰!
鈥" E, prawujcie偶 sie ta z nimi! Dam to rady? Ja jedna, onych telo... nie poradz臋, nie, moi艣ciewy.
鈥" A prawo kany?
鈥" Nie jedno prawo na 艣wiecie, moi drodzy, nie jedno... Insze la biednych, la bogacz贸w insze...
鈥" Coby za艣!
鈥" Dy膰 spr贸bujcie i wy prawowa膰 sie z Chyb膮, a zobaczycie, kto wygra?
鈥" Pewnie, 偶e on.
鈥" To widzicie. Na ziemi ni ma la nas s膮du sprawiedliwego...
鈥" Mocny Bo偶e!
鈥" Ja te偶 ino telo sie zemszcz臋 na nich, 偶e spomstuj臋, zwyczytam, co ino wlezie... niech偶e maj膮! Ale mnie tu 鈥" bi艂a si臋 pi臋艣ci膮 w serce 鈥" tu mnie boli, jak se wspomn臋 na to...
鈥" Dy膰 wierz臋!
Opowiada艂y sobie dalej szare koleje 偶ycia, a偶 po dzi艣 dzie艅 i z bole艣ci膮 wspomina艂y chwile r贸偶nych k艂opot贸w: jaki to 艣wiat by艂 dla nich niewdzi臋czny, jak ich to ludzie uczyli rozumu... A czas migiem lecia艂 przy k膮dzieli. Dopiero by艂o rano 鈥" ju偶 wiecz贸r! I tak codzie艅 zmniejsza艂y si臋 godziny ku zimie... S艂onka nie d艂ugo wida膰, coraz to kr贸cej... Za to mo偶e w innych krajach 艣wieci, my艣la艂y sobie.
鈥" Tam, kany m贸j J贸zu艣... 鈥" dodawa艂a Margo艣ka. 鈥" Nie wida膰 listu!
鈥" Mo偶e przyjedzie, abo przy艣le co pini臋dzy 鈥" pociesza艂a Jagnieska.
鈥" E, po szcz臋艣ciu! 呕eby cho膰 doni贸s艂 co o sobie...
鈥" On tu doniesie, nie tr贸bujcie sie! Ino, wicie, nima kogo, coby mu napisa艂...
鈥" Tam s膮 nasi...
鈥" Kt贸偶 wie, kany! Dopiero pro艣, k艂aniaj sie. Najlepiej, 偶eby艣 umia艂 sam...
鈥" Bieda i nie umie膰, wielka bieda! Ale szk贸艂 nie by艂o drzewiej... kt贸偶 nauczy艂?
鈥" Dy膰 te偶 o to, moi艣ciewy! Bieda cz艂eku.
Labiedzi艂y nad sob膮 i 艣wiatem ca艂ym... Zawdy mia艂y o czem gada膰. Temat贸w nie zbrak艂o. By艂o im nie藕le razem, bo wieczory d艂ugie, drzemanie nadlatuje samo. Odp臋dza艂y je gwar膮, prz臋d艂y i poleca艂y Bogu wszystko z艂e na 艣wiecie. Zosia 艂uczywo uciera艂a w 艣wieczniku 鈥" i nieraz zesiedzia艂y razem do p贸艂nocka, albo i d艂u偶ej...
W jeden wiecz贸r niespodzianie przysz艂a synowa Chyby.
Margo艣ka si臋 uradowa艂a, zobaczywszy j膮 w progu.
鈥" Idzie Ha藕bieta z k膮dziel膮! 鈥" zawo艂a艂a. 鈥" Bedzie nam weselej...
鈥" Dy膰 id臋, bo nieporada jednej nici uprz膮艣膰...
鈥" C贸偶 sie tam dzieje?
鈥" Breweryje, padam wam, 偶e ani... ani s艂ysze膰 nie chc臋.
鈥" Si膮d藕偶e na 艂awce! 鈥" poda艂a jej prz臋艣lic臋. 鈥" Czy sie co sta艂o, czy co, 偶e艣 taka nie swoja?...
鈥" To nic nie wiecie?
鈥" No nic. Dy膰 sie nie ruszamy nika z cha艂upy...
鈥" O, czy was te偶!... Edy ca艂a wie艣 gada o tem...
鈥" O czem? 鈥" spyta艂y obie naraz, wstrzymuj膮c wrzeciona.
鈥" Dziandziary Sobka wzi臋ni...
鈥" Ratunecku! E, za co?
鈥" Przyszli dzi艣, jak wieczerza艂 i poj臋li go ze sob膮 do heresztu...
鈥" C贸偶 on takiego zbroi艂? Wszyscy 艣wi臋ci!
鈥" Ho! Co zbroi艂... pytajcie sie! E, zabi艂 ch艂opa na Skalistnem.
S艂uchaj膮cym oddech si臋 zatrzyma艂.
鈥" Zb贸j taki, 偶e i szkoda heresztu la niego. Powiesi膰 hycla, to sie upami臋ta...
鈥" Co ja s艂ysz臋! co ja s艂ysz臋! 鈥" szepn臋艂a Margo艣ka.
鈥" Niech was B贸g broni, jaki to obwie艣 by艂 zawzi臋ty! Co ja od niego wycierpia艂a...
鈥" Ale nie wiesz, jak sie to sta艂o?
鈥" Co bych nie wiedzia艂a! Pili razem w karczmie z Tomkiem ze Skalistnego, z tym, wiecie, co to po niebo偶yczce Tekli...
鈥" Dy膰-ech zna艂a. Wieczne odpoczywanie!
鈥" Pili razem i pili, a偶e sie zmrokczy艂o...
鈥" Kiedy偶 to by艂o?
鈥" Dy przedwczora, kie to taki wiater by艂 straszny...
鈥" Z poniedzia艂ku na wtorek.
鈥" No i wicie, przy pijatyce jeden drugiemu cosi pedzia艂, ino nie wiem, kto zacz膮艂, bo 偶yd m贸wi tak, a ch艂opy znowu inaczej... trudno wymiarkowa膰. Do艣膰, 偶e sie, wicie, pok艂贸cili rzetelnie. Oniby sie byli ju偶 w karczmie bili, ino ich ch艂opy ozerwa艂y... Z tego jankoru Sobek pocz膮艂 pi膰 i pi膰, wreszcie 偶yd mu nie chcia艂 da膰 okowity. To偶 to on na 偶yda! 呕yd uciek艂 do alkierza i zamkn膮艂 sie na sk贸bel. Z tej z艂o艣ci Sobek rozbi艂 szynkwas i pot艂uk艂 wszystko szk艂o na drobne kawa艂eczki...
鈥" Co to za dusza w艣ciek艂a!
鈥" Dy powied藕cie!... Wreszcie ni mia艂 ju偶 co robi膰 i poszed艂. A na ma艂膮 chwil臋 przed nim wyszed艂 Tomek...
鈥" I tak sie zeszli!
鈥" Nie wiedzie膰, jak to by艂o. Bo Sobek powiada, 偶e spotka艂 id臋cy Tomka i wsu艂 mu par臋 pi臋艣ci, nic wi臋cy...
鈥" Czeg贸偶 trza by艂o!
鈥" A insi znowu m贸wi膮, 偶e go m艂贸ci艂 potela, pokiela zdo艂a艂. Co zemgla艂, powiadaj膮, to go krzesi艂 wod膮 i t艂uk艂, pokiela nie dobi艂...
鈥" Pr臋dzej, 偶e tak...
鈥" Nic my w cha艂upie nie wiedzieli. A偶e dzi艣 dopiero sam sie wygada艂. Ale on nie wiedzia艂, czy ten 偶yje, abo co, dopiero dziandziary pedzia艂y, 偶e umar艂...
鈥" Bedzie on mia艂 za swoje!
鈥" Ba! Cz艂eka zabi膰, to przecie nie co inszego...
鈥" A c贸偶 stary?
鈥" E, w艣cieka sie nie wiedzie膰 na kogo! Sam wychowa艂 takiego zb贸ja...
鈥" Od czasu nie wr贸偶yli dobrego Sobkowi, od czasu! Ale ociec winien. Bo wiecie, jak on go uczy艂 od ma艂a? 翵ak cie kto napastnie芦 鈥" powiada 鈥" 聎e藕 kamienia i wal w 艂eb!...芦
鈥" Nie posz艂a w las nauka...
鈥" Dy widzicie!
鈥" Sk膮d te偶 ta takiego sumienia wzi膮艂, moi艣ciewy! 鈥" m贸wi艂a Jagnieska. 鈥" Cz艂ek przecie nie bydl臋, ani co, 偶eby sie tak pastwi膰!
鈥" Sk膮d te偶 to taka straszna zewzi膮tka?
鈥" Pytajcie sie! 鈥" odrzek艂a Ha藕bieta.
鈥" Dy膰 trudno mia艂 tak bez powodu...
鈥" Wiecie, 偶e na dnie z艂ego babski pow贸d siedzi...
鈥" Mo偶e i to by膰...
鈥" Nie gadam, bo nie wiem 鈥" ci膮gn臋艂a Ha藕bieta 鈥" ale mi sie wszystko widzi, 偶e tu o Hank臋 posz艂o...
鈥" Kozerow膮?
鈥" Ju艣ci, 偶e o ni膮... bom s艂ysza艂a, 偶e jej Tomek odniepad艂, skoro sie dowiedzia艂, 偶e ju偶 chodzi膰 ni mo偶e...
鈥" To z ni膮 tak 藕le?
鈥" My ju偶 widzia艂y od miesi膮ca. Lada dzie艅 mo偶e sie spodziewa膰...
鈥" Moi艣ciewy! Kt贸偶 j膮 tak unieszcz臋艣liwi艂?
鈥" A no szcz臋艣cie, skoro je znalaz艂a. Nie trza daleko szuka膰...
鈥" Pewnie Sobek?
鈥" Dy nie kto inny...
鈥" No wicie, wicie, co ja to nie s艂ysz臋! 鈥" cudowa艂a si臋 Margo艣ka. 鈥" Bedzie ta mia艂 Kozera pociech臋... Mocny Bo偶e!
鈥" Jego wodzi艂o, a c贸rk臋 uwied艂o...
鈥" Hej!
鈥" Dy膰 tak banowa艂 za Sobkiem. To mu B贸g nagodzi Sobusia... niech偶e ma.
鈥" O ludzie! ludzie! Co sie to dzieje na tym 艣wiecie... raty, przeraty!
Prz臋d艂y jeszcze d艂ugo we wiecz贸r, ale nici nie wiele przyby艂o na wrzeciona. Opowiadania za to snu艂y si臋 bez przerwy, jedne z drugich. Siedzia艂yby do rana, ino 偶e 艣wieci膰 nie ma czem.
Rade nierade z艂o偶y艂y k膮dziel o p贸艂nocy. Ha藕bieta si臋 odzia艂a.
鈥" Nie chod藕 jeszcze! 鈥" prosi艂a Margo艣ka. 鈥" Posiedzimy se po ciemku i bedzie.
鈥" Kiedy musz臋!
鈥" Dy膰 kany偶 ci tak pilno? 呕al ci ch艂opa...
鈥" Bo偶e! Z takim ch艂opem... Ani mi nie gadajcie!
鈥" Dobry cz艂ek...
鈥" Dy膰 dobry... ale co mi z tego?
鈥" Talant ma...
鈥" Wieczny dumac! Przej臋ty my艣liciel!... Eh, szkoda i gada膰. B膮d藕cie zdrowi!
鈥" Uciekasz?
鈥" Musz臋! Bo jakby stary postrzeg艂, 偶e mnie nima, mia艂abych za swoje!
鈥" No to id藕 z Panem Bogiem... ale jutro przydziesz?
鈥" Jak ino chwilki doprasn臋... przylec臋! Dobr膮 noc miejcie!
鈥" Dobr膮 noc, Ha藕bie艣...
鈥" Po膰ciwe kobiecisko! 鈥" m贸wi艂y, gdy wysz艂a. 鈥" Zajrzy ta przecie do nas...
鈥" Niech jej B贸g nadgrodzi!
Ha藕bieta co wiecz贸r przychodzi艂a z k膮dziel膮. Prz臋d艂o im si臋 dobrze we troje. Zosia na boku sta艂a cichutko, ucieraj膮c w臋gle na 艣lajzach[4]. 艁owi艂a ka偶de s艂owo skwapliwie, cho膰 niby nie rozumia艂a wiele z tego, co m贸wi艂y.
Dowiedzia艂a si臋 jednak, 偶e Ha藕bieta nie rada Ja艣kowi, 偶e Chyba klnie i psioczy i o byle co Wojtka bije, 偶e nie porada wytrzyma膰 przy starym, jak si臋 zaje 鈥" du偶o, bardzo du偶o si臋 dowiedzia艂a.
鈥" Szkoda Wojtka! 鈥" my艣la艂a se czasem. 鈥" Bij膮 go tak i bij膮... mocny Bo偶e! Ani skrzypiec nie we藕mie do r臋ki, biedny Wojtu艣! Czemu on do nas nie zajrzy? Pewnie sie boi... ju艣ci pewnie! Zbiliby go za to...
鈥" Utrzyj w臋giel! Od czego stoisz? 鈥" karci艂a j膮 matka 鈥" takie sie to t臋pe robi, nie wiem z czego. Wiecznie cosi mamra do siebie...
鈥" E, jak dziecko! 鈥" broni艂a Jagnieska.
Zosia po艂yka艂a wtedy 艂zy, nic nie m贸wi膮c. 呕al uczuwa艂a do matki, a potem z艂o艣liwe zadowolenie, 偶e przecie mama nie wie, o czem ona se my艣li. Na despet jej nie powie... niech偶e bij膮!
Matka jednak ma艂o na ni膮 zwraca艂a uwagi, mniej, ni偶 si臋 Zosia spodziewa艂a. Za to o J贸zku my艣la艂a cz臋sto.
鈥" Biedny J贸zu艣! Jak on tam co robi? Jak sobie tam radzi w艣r贸d obcych... Bo偶e, Bo偶e! Ujrz臋 ja go te偶 kiedy? 呕eby sta膰 sie jask贸艂k膮, cho膰 na ma艂膮 chwilusi臋 zalecie膰... Ptakowi da艂e艣 Panie skrzyd艂a, a nam nie... w贸la Twoja!
鈥" Niezmierzone wyroki 鈥" szepn臋艂a Jagnieska.
鈥" Od czasu, jak pojecha艂... ani s艂贸weczka! Ani marnej literki! Niedobre dziecko, oj niedobre! Napedzia艂ach mu przecie, jak odje偶d偶a艂 we 艣wiat: 翽isz-偶e te偶 J贸zu艣, pisz! Nie zabaczuj o nas moje dziecko...芦 Ale coby艣! Ty matko gadaj, co chcesz, pro艣, zaklinaj... nie us艂uchnie. Bo jemu 艣wiat pachnie i milsi ludzie obcy, ni偶 swoi... Wyko艂ysz to na r臋kach, naucz m贸wi膰, to ci sie tak odp艂aci! Pokiela chodzi膰 nie umie, to z daleka wyci膮ga r臋ce, szepleni 耺amo, mamo!芦 i czo艂ga sie na piesku... A jak odro艣nie, mocny Bo偶e! opu艣ci z letkiem sercem, id膮c we 艣wiat i nie obejrzy sie na ciebie... nie obejrzy! Dy膰 偶eby cho膰 jedno napisa艂: 骡艣Dobrze mi tu芦 abo 耑dr贸w jestem, nie trapcie sie芦, toby mi l偶ej by艂o na sercu. A tak, 艂am g艂ow臋 biedna matko! Nikt cie nie pocieszy... nikt cie... nie pocieszy...
C dzie艅 tak labiedzi艂a Margo艣ka nad swoj膮 dol膮 i nie raz na dzie艅 p艂aka艂a na samo wspomnienie.
A偶 jednego dnia wpad艂 niespodzianie Wojtek, wo艂aj膮c w sieni g艂o艣no:
鈥" List! list!
鈥" Od J贸zusia? 鈥" skoczy艂a ucieszona matka.
鈥" Ale wam nie dam! 鈥" 艣mia艂 si臋 Wojtek 鈥" bo nie przeczytacie...
鈥" Mocny Bo偶e! 呕ebych to umia艂a!
Uczu艂a naraz wielki 偶al do kogo艣... W jej sercu zrodzi艂 si臋 cichy wyrzut, nie wiedzia艂a dobrze, dla kogo.
鈥" 呕eby mnie uczyli! 鈥" szepn臋艂a cicho. 鈥" Pozna艂abych se ka偶d膮 literk臋 od J贸zusia...
鈥" Co te偶 ta pisze? moi艣ciewy...
Zbli偶y艂a si臋 Jagnieska.
鈥" J贸zu艣! 鈥" wo艂a艂a Zosia, gramol膮c si臋 na 艂aw臋, gdzie usiad艂 Wojtek i paznokciami obrywa艂 brzeg koperty.
Trzy g艂owy pochyli艂y si臋 nad nim, trzy serca uderza艂y niecierpliwym taktem.
鈥" 翹ajukocha艅sza mamo!芦 鈥" czyta艂 Wojtek.
鈥" O moje dziecko! 鈥" zaszlocha艂a Margo艣ka.
鈥" Dy膰 s艂uchajcie, potem bedziecie p艂aka膰! 鈥" uspokaja艂 Wojtek i czyta艂 monotonnie:
翹ajsamprz贸d pozdrawiam was po niezliczone razy i dowiaduj臋 si臋 o waszem zdrowiu i powodzeniu. Co si臋 tyczy mnie, to dzi臋ki Bogu jestem zdr贸w, a powodzenie moje, jak we 艣wiecie...芦
鈥" Chwa艂a Bogu! 鈥" szepn臋艂a Margo艣ka.
翿obi臋 na cegielni od 艣witania do nocy, ino na obiad chwileczk臋 mam woln膮. Zarabiam ino po 艣tyrycet grajcar贸w, bo teraz zima, to mniej p艂ac膮. Za to na wiesn臋, da B贸g doczeka膰, zarobi臋 wi臋cy, to wam przy艣l臋. Nie marko膰cie se moja mamo, obchod藕cie sie ta jako, bo i na mnie bieda. Trza robi膰 ci臋偶ko nie letko, a p艂aca ma艂a ledwo starczy. Ludzie si臋 zewsz膮d garn膮 po zarobki...芦 鈥" Nie gada艂ach mu, jak odchodzi艂?
翧 tu o robot臋 bardzo trudno. To si臋 nie dziwcie, 偶e wam pini臋dzy nie posy艂am nijakich...芦
鈥" Mocny Bo偶e!
耑arobi臋 co, to przejem, nie zwy偶y si臋 nic nadto. Jak pojedzie J贸zek od Chlipa艂y, to wam przy艣l臋 nim chustk臋 na g艂ow臋. Bedziecie se mie膰 do ko艣cio艂a. Wi臋cej nie ma nic ciekawego. Ino Leonowi z Brzyzku urwa艂o nog臋...芦
鈥" O ratunecku! Bedzie ta mie膰 biedna matka, aj bedzie!...
翿eszta s膮 zdrowi, dzi臋ki Bogu, i powodzi im si臋 jednako. Mrozy wielkie i zimno, a w przesz艂ym ty藕niu la艂o... Madziary, stra艣nie zajad艂y nar贸d! Kat臋dy bij膮 naszych. Trza im zdaleka ust臋powa膰, bo cz艂ek 偶ycia niepewny przy lada okazyi...芦
鈥" Co za nar贸d! widzicie...
耑a to S艂owiaki stra艣nie rade nas widz膮 i niewiela odmiennie m贸wi膮 od nas, ale dobrze trza usz贸w nadstawia膰, by ich zrozumie膰. No i tyle. Napiszcie mi, co u was s艂ycha膰? Czy艣cie zdrowi? Czy hrube 艣niegi zwali艂y te zimy? Kto si臋 o偶eni艂! Kogo na smentarz zawie藕li? Boch ciekawy!... Naostatku pozdrawiam was mamo i ciebie Zosiu. S艂uchaj te偶 mamy, s艂uchaj, pokiela 偶yj膮. A o mnie przecie nie zabaczujcie doznaku.
Kochaj膮cy was J贸zek芦.
鈥" No i tyle!
Wojtek odetchn膮艂 ci臋偶ko.
鈥" Dy膰 pono tu jeszcze cosi? 鈥" wskaza艂a matka na par臋 rz膮dk贸w u do艂u.
鈥" To ju偶 la mnie, nie la was! 鈥" odrzek艂 z dum膮 Wojtek.
鈥" Co ci pisze?
鈥" Nie J贸zek, ino ten, co list uk艂ada艂...
鈥" Nie powiesz nam?
Wojtek zawaha艂 si臋 chwilk臋, wreszcie z uwag膮 odczyta艂:
翹ie wierzcie zgo艂a temu, co powy偶ej stoi, bo ja tak pisa艂, jak mi dyktowali...芦
鈥" Wi臋cy nic?
鈥" A nic.
鈥" I kt贸偶 podpisany?
鈥" Nieznajomy znajomy.
Smutne milczenie stan臋艂o na chwil臋 mi臋dzy niemi.
Margo艣ka wspar艂a brod臋 na d艂oni, zadumana.
鈥" To nieprawda... 鈥" potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. 鈥" J贸zu艣by[5] mie tak nie oszukowa艂. To 艣pas, nic wi臋cy...
鈥" Pewnie, 偶e 艣pas! 鈥" doda艂a Jagnieska.
鈥" M贸j Bo偶e! Jaka to bieda nie umie膰! Sam by se u艂o偶y艂 i napisa艂... No, ale chwa艂a Bogu, 偶e cho膰 zdrowy. L偶ej mi bedzie na sercu... drogie dziecko!
鈥" Jak on to pisze, moi kochani? 鈥" pyta艂a Jagnieska 鈥" 偶e pono 艣tyrycet zarabia... Kielo to jest?
鈥" 艢tyry sz贸stki po naszemu...
鈥" To ma艂o!
鈥" Bo roboty ni ma, jak w zimie...
Wojtek u艣miecha艂 sie, rad z czego艣.
鈥" Tam nie tak 藕le! 鈥" powtarza艂.
鈥" E h臋! 鈥" przedrze藕nia艂a mu Zosia. 鈥" To id藕...
鈥" A p贸d臋! 鈥" 艣mia艂 si臋 鈥" p贸d臋!...
鈥" Trzaby mu odpisa膰 鈥" rzek艂a po chwili Margo艣ka.
鈥" Dy膰 jak偶e! 鈥" dorzuci艂a Jagnieska.
鈥" Napisze sie mu, niech przyjedzie. Ma tam zmitr臋偶y膰 zim臋, to膰 i tu jest miejsce la niego. Zarobi telo, abo wi臋cy, a na 偶ycie nie wyda...
鈥" S艂usznie macie! Na wiesn臋 potem jecha膰 mo偶e...
鈥" Jak bedzie chcia艂.
鈥" Napiszcie!
鈥" To te偶 Wojtu艣 napiszesz 鈥" prosi艂a Margo艣ka. 鈥" Powiem ci jak, ino, 偶e papieru ni ma w cha艂upie...
鈥" Dy膰 ja mu sam powiem, jak zajad臋.
鈥" Kany偶 by艣 jecha艂?
鈥" E do Pesztu!
鈥" Nie baj偶e, dziecko, nie baj... Masz ty rozum?
鈥" Wiesz ty, jak to daleko... w obce kraje 鈥" m贸wi艂a Jagnieska.
鈥" Dy膰 nie za morzem 鈥" odpar艂, staj膮c na 艣rodku izby 鈥" a cho膰by i za morzem, to nie cuda! Na sam kraj 艣wiata ludzie id膮...
鈥" Masz to o czem?
鈥" Pomaga艂ech w ku藕ni Ja艣kowi, toch zarobi艂. Na drog臋 mi wystarczy, nie b贸jcie sie!
鈥" Pozwoli ci to ociec?
鈥" Eh臋, bo sie go bed臋 pyta艂, my艣licie? Coby mie zbi艂 na odchodnem?... Nie g艂upich! Dy膰 by mie chrzestna matko, co dzie艅 pra艂, 偶ebych nie ucieka艂... Jak sie rozje na kogo, to na mnie odbije... taki ociec! Radbych wiedzie膰, co on te偶 ino z paskiem zrobi, jak mnie nie bedzie...
鈥" Wojtek! 鈥" zalecia艂o z wiatrem od tracza.
鈥" Ha藕bieta cie wo艂a...
鈥" Trza i艣膰! Jak to s艂oneczko leci, to strach!... Juz 艣r贸dpo艂u艅. Czuj臋, 偶e mie ta bicie nie ominie... Ale niech ta! Niech se ociec u偶yje na mnie, cho膰 ostatni raz...
鈥" Nie gadaj偶e!
鈥" Osta艅cie z Bogiem. Ja tu przylec膮 jeszcze, nim odejd臋...
A nachylaj膮c si臋 do zadziwionej Zosi, szepn膮艂 cichutko:
鈥" Powiem ci cosi na ostatku...
鈥" Teraz powiedz... no, powiedz!
Przytrzyma艂a go za r臋k臋.
鈥" Nie, ja偶e p贸d臋 we 艣wiat...
Wydar艂 jej r臋k臋, kt贸rej si臋 trzyma艂a, jak paj膮k drobnymi paluszkami i znikn膮艂 w sieni za drzwiami.
鈥" Co on mi te偶 powie? 鈥" pomy艣la艂a Zosia i radowa艂a si臋 naprz贸d ciekawo艣ci膮.
Matka, kiwaj膮c g艂ow膮, nie mog艂a wyj艣膰 ze 藕dziwienia po niespodzianem o艣wiadczeniu Wojtka.
鈥" Spodzia艂by艣 sie tu!
Jagnieska nie dziwi艂a si臋 niczemu. Ona ju偶 dawno przesta艂a si臋 dziwi膰.
鈥" Mo偶e on i naprawd臋 my艣li o tem... przej臋ty 艣krab!
鈥" Dy膰 widzisz Jagnie艣, tacy to ludzie teraz... ledwo sie odko艂ysze i ju偶 we 艣wiat!
鈥" Z rozumem na 艣wiat przychodz膮, moi艣ciewy! Drzewiej, starego by艣 nie wygna艂 ze wsi kijem. Chcia艂oby si臋 mu t艂uc po 艣wiecie?
鈥" Dy膰 widzisz! M艂odzi id膮 sami. Dadz膮 se rady w obcych krajach.
鈥" Co to nastaje na tym 艣wiecie!
鈥" Wszystko sie przewraca...
鈥" Ruminiuje...
鈥" Ja ta nie powiem, jak i Wojtkowi, 偶eby osta艂. Niech idzie, a niech sie Chyba dowie, 偶e nie na to s膮 dzieci, co by je bi膰. Skoro go d艂u偶szy czas nie ujrzy, to sie nauczy syna kocha膰. Sobka sie nie tkn膮艂... bo Sobu艣! Za to t臋 pob艂a偶liwo艣膰 na drugim odbija艂. Taki ociec!...
鈥" Rozumu kijem nie wp臋dzi... to ju偶 darmo!
鈥" Ale dy膰 rozum ch艂opak ma wi臋kszy, jak insi... Nie kij贸w mu trza, ino r臋ki! Opieku艅cze r臋ki.
鈥" 艢wi臋ta prawda! Bo i ja bacz臋, jak mnie za m艂odu prowadzili. Dobro艣ci膮 m贸g艂 mnie zawie艣膰 do piek艂a, za to z艂o艣ci膮 nikt ze mn膮 nie poradzi艂. Czym wi臋cy bili, tym ja gorsza! Tak by艂o i z macoch膮...
鈥" I zawdy tak bywa, jak ojce s膮 ladaco...
鈥" Nieinaczej!
鈥" Co on mi te偶 powie? 鈥" my艣la艂a Zosia, stawiaj膮c na oknie dom z cienkich patyczk贸w.
Jagnieska doprz膮da艂a k膮dziel, Margo艣ka za艣 nici uprz臋dzione zwija艂a na motowid艂o, licz膮c uwa偶nie po trzydzie艣ci na ka偶de pasmo.
鈥" 艢tyry... pi臋膰... sze艣膰... Chwa艂a Bogu, 偶e cho膰 zdrowy!... siedem... o艣m... Bieda, jak se nie umie sam napisa膰... jedena艣cie... dwana艣cie... lepiej niech przyjedzie na 艣wi臋ta... trzyna艣cie... milej nam bedzie razem... pi臋tna艣cie... to sie ucieszymy we troje... czworo... oho! ju偶! Zmyli艂o mi sie...
Pocz臋艂a rachowa膰 od pocz膮tku namotane nici.



VIII.

Na drugi dzie艅 Wojtka nie by艂o.
My艣leli wszyscy, 偶e si臋 schowa艂 po wczorajszej wieczerzy, przy kt贸rej ojciec urwa艂 pasek. Szukali go w szopie, na boisku... napr贸偶no!
鈥" Pewnie na wie艣 poszed艂 na wander...
鈥" On tu wr贸ci! 鈥" rzeki stary 鈥" sam przydzie do r臋ki...
Nadchodzi po艂udnie 鈥" Wojtka niema... Nadszed艂 i wiecz贸r 鈥" o, Wojtka nie wida膰!
鈥" C贸偶 to takiego 鈥" my艣li stary, ale si臋 wnet uspokaja: 鈥" On tu przydzie na noc!
Uk艂ada艂 ju偶 sobie naprz贸d, jak go ma przyj膮膰.... Po wieczerzy jeszcze d艂ugo siedzieli w milcz膮cem oczekiwaniu, ale nikt nie nadszed艂.
Nazajutrz, skoro 艣wita艂o 鈥" zerwa艂 si臋 Chyba z legowiska...
鈥" Jest Wojtek? 鈥" spyta艂 cicho.
鈥" Ani Wojtka, ani 偶ywej duszy... 鈥" odpowiedzia艂a zaspana Ha藕bieta, opasuj膮c jedyn膮 sp贸dnic臋.
鈥" Ki偶 dyabli! 鈥" pocz膮艂 si臋 stary niepokoi膰. 鈥" Ju偶 drugi dzie艅... Kany偶 Jasiek?
鈥" E, na traczu! Kany偶by in臋dy?
Ugotowa艂a 艣niadanie i byd艂u pola艂a jad艂o w cebrzykach.
Skoro wstali od miski, odezwa艂 si臋 Chyba, t艂umi膮c gniew:
鈥" Id藕no Ha藕bie艣, id藕 po tego hycla... Niech przydzie! Powiedz, 偶e mu wszystko daruj臋.
鈥" Uwierzy mi?
鈥" Id藕, kie ci gadam!
鈥" A polanie?
鈥" Pomo偶e ci zanie艣膰, jak przydzie. Ja nie na to syn贸w chowa艂, cobych za nich robi艂!
鈥" Kany偶 p贸d臋?
鈥" Wsz臋dy id藕 i szukaj, dopok膮d nie najdziesz. Ani mi sie nie pokazuj bez niego!v Ha藕bieta zaszemra艂a cicho, zaodzia艂a chustk臋 i posz艂a.
Chyba tymczasem izb臋 uprz膮tn膮艂 i usiad艂 na 艂awce. Nie m贸g艂 jednak d艂ugo usiedzie膰; gniew go szarpa艂 za gard艂o. Godziny sz艂y, s艂onko si臋 podnosi艂o zwolna.
鈥" Ki偶 to dyabli! 鈥" powtarza艂, wyzieraj膮c przed sie艅.
Uspokoi艂 si臋 potem. Zda艂o mu si臋, 偶e ju偶 lada chwila nadejd膮.
鈥" Nie porada, 偶eby d艂u偶ej siedzieli... ju偶 po艂ednie!
Teraz ino to mia艂 na my艣li, jakby tu godnie Wojtka przyj膮膰...
鈥" Paska nowego szkoda... Czemby go tu...
Poziera艂 po 艂awach i po k膮tach. Nic takiego nie znalaz艂.
鈥" Aha! Ju偶 wiem...
Zbaczy艂 se, 偶e ma stare portczyska w komorze. Pami臋ta, 偶e by艂 przy nich pasek. Musi by膰, je偶eli go Wojtek nie oder偶n膮艂... Poszed艂, wydosta艂 je z pod s膮sieka...
鈥" Jest! Chwa艂a Bogu 鈥" szepn膮艂.
Przyni贸s艂 do izby, siad艂 i pocz膮艂 wypruwa膰 o艣niedzia艂y rzemie艅.
鈥" Zjesz mi ty, aj, mi ty zjesz! 鈥" my艣la艂 sobie. 鈥" J膮[6] cie tu przecie raz naucz臋 przykaza艅 boskich: Nie uciekaj z domu rodzicielskiego, hyclu, kie ci dobrze... To ja sie na to o ciebie stara艂 ci臋偶ko nie letko, 偶eby takie mie膰 skrzepienie na staro艣膰? Na toch cie chowa艂 od male艅ko艣ci 鈥" huncfocie! Nie bedziesz ty robi艂 swoim dumem... Raz sie to musi sko艅czy膰! Bedziemy widzie膰, czyje na wierchu... Abo艣 ty ociec, abo ja! 鈥" wrzasn膮艂 na ko艅cu gro藕nie i spojrza艂 ku drzwiom.
Kot przera偶ony, kt贸ry przed chwil膮 usiad艂 na progu, schowa艂 si臋 milczkiem za drzwi. 耊 takich razach najlepiej zej艣膰 z oczu芦 鈥" pomy艣la艂 se i d艂ugo nie pokazywa艂 si臋 w izbie, cho膰 mleka jeszcze nie dosta艂... Ta nie zginie! co si臋 odwlecze...
Chyba siedzia艂 i czeka艂. Ju偶 si臋 mu to za d艂ugo zdawa艂o... niech nowr贸c膮!
鈥" Matko Boska! Dej偶e te偶, co by wnetki przyszli, bo mie krew zaleje doznaku... Porachuj臋 ci ko艣ci, to cie 偶adn膮 miar膮 nie ominie 鈥" huncfocie! Co mie ty zdrowia kosztujesz!... Tamten zb贸j taki nie by艂 鈥" a widzisz co z niego? Marnie skapie i zgnije... Tegom sie doczeka艂 鈥" Chryste Panie! Zmi艂uj sie nademn膮... Cho膰 kto powie: Z艂y ociec, nie bije, nie karze... Dy膰 karz! Jak ci r臋ka upada, a ten swoje robi... Popami臋tasz ty nie rok, nie dwa, ino mi przyd藕 do gar艣ci!
Przed sieni膮 ozwa艂y si臋 kroki. Chyba wsta艂, z艂o偶y艂 pasek we troje i czeka艂. Ha藕bieta wesz艂a do izby.
鈥" Kany偶 on?
Trz膮s艂 si臋 ca艂y i gro藕nie poziera艂.
鈥" Wojtka nima...
鈥" Co pleciesz?!
鈥" Pojecha艂 do Pesztu.
鈥" Nie gadaj mi!!
鈥" Dy id藕cie, jak mi nie wierzycie. Tamtej nocy pojecha艂 z Ja艣kiem od Cichorza...
鈥" A! Przekl臋ta godzino! Tegom sie doczeka艂...
Pocz膮艂 w g艂os desperowa膰... Pad艂 na 艂aw臋, zerwa艂 si臋 znowu, chcia艂 gdzie艣 lecie膰... Opami臋ta艂 si臋 wreszcie, ale w艣ciek艂o艣膰 go nie opuszcza艂a.
Ha藕bieta znik艂a zaraz. Sam zani贸s艂 polanie do stajni, sta艂 przy krowach, gdy jad艂y, i lask臋 doznaku po艂ama艂 na ich ko艣ciach. Ciel臋 zbi艂, 偶e rycza艂o, a wychodz膮c 鈥" konewk臋 cisn膮艂 na pr贸g z tak膮 si艂膮, 偶e ino d膮gi zosta艂y, rozsypane.
Uspokoi艂 si臋 wreszcie, ale niezupe艂nie. Chodzi艂 po osiedlu i szuka艂, sam nie wiedzia艂 鈥" czego.
鈥" Komornicy! psie dusze! Oni temu winni! 艢ci膮gali go do siebie... S艂ucha艂 ich ten huncfot! Ale ja kiep, 偶ech cierpia艂 tych dziad贸w przekl臋tych!... Ten z Pesztu mu naschlebia艂, naobiecowa艂... i us艂ucha艂a gadzina! Bo jak taki? Rozumu ni ma za p贸艂 centa. Psie dusze! Nie daruj臋! Cha艂up臋 ozwal臋! Niech umarzn膮! Niech skrepn膮!
Zrobi艂by to mo偶e, ale wcze艣niej. Teraz ino kl膮艂 i pomstowa艂, a偶 rozlega艂o si臋 po ca艂ej wsi... Ludzie wiedzieli, 偶e to ju偶 ostatki gniewu. Najgorszy wtedy, jak nic nie gada 鈥" powiadali...
I do izby Margo艣ki dolatywa艂y przekle艅stwa starego. Przera偶one, s艂ucha艂y przez okno g艂o艣nych przezwisk...
鈥" Co onemu? 鈥" szepn臋艂a Jagnieska.
鈥" Musia艂 Wojtek pojecha膰... Ju艣ci, 偶e tak... S艂yszysz?
鈥" Ale o c贸偶 by na was?
鈥" Dy膰 on zawdy taki. Stanie mu sie co 鈥" to nikt, ino ja winna.
鈥" Nie obezwiecie sie?
鈥" Cobych sie obzywa艂a! Jeszczeby mnie zbi膰 got贸w nies艂usznie... Po co Boga obra偶a膰?
鈥" Ja mu powiem...
鈥" Sied藕偶e, sied藕, nie wychod藕. Wyklnie sie i ustanie. Dy膰 nieraz tak. Bo偶e! co ja ju偶 wycierpia艂a... niech偶e i to bedzie na wi臋ksz膮 cze艣膰 i chwa艂臋 Twoj膮!
Wiatr przynosi艂 g艂o艣ne kl膮twy.
One milcza艂y siedz膮c ka偶da przy swojej robocie. Jagnieska prz臋d艂a jeszcze pozosta艂e k艂aki, Margo艣ka ziemniaki skroba艂a na obiad. Co dzie艅 jedno! Jedno i to samo.
鈥" No i, widzicie, Wojtek poszed艂 鈥" pocz臋艂a Jagnieska.
鈥" Mia艂 sie obr贸ci膰, nie obr贸ci艂... Kto wie, czy on ta powie J贸zusiowi?
鈥" O, powie! Coby mia艂 nie pedzie膰?
鈥" Ino, kto wie, czy zajdzie do Pesztu...
鈥" Chyba nie on!
Zosia si臋 nagle rozp艂aka艂a.
鈥" Co ci to, Zosiu?
Przel臋k艂a si臋 matka.
鈥" Obieca艂 mi cosi pedzie膰! 鈥" m贸wi艂a zawodz膮c serdecznie.
鈥" O bajano! bajano! C贸偶by ci powiedzia艂? 艢pasowa艂...
鈥" Eh臋! Ju艣ci! Bo wy go nie znacie...
鈥" I o to sie 艣limaczysz? 鈥" 艣mia艂a si臋 ju偶 matka.
A Zosi takie 艂zy szczere p艂yn臋艂y z oczu, jak rzadko. Ale nie du偶o ich by艂o i wnet si臋 ustanowi艂y.
鈥" Dziwne te dzieci 鈥" my艣la艂a matka. 鈥" Ju偶 p艂acz... ju偶 艣miech, na zawo艂anie!
鈥" A ten Peszt... daleko to? 鈥" spyta艂a Zosia tak powa偶nie, 偶e i Jagnieska roze艣mia艂a si臋 przy k膮dzieli.
鈥" O dziecko! dziecko... prze偶egnaj偶e si臋 te偶!
Odt膮d Zosia nie pyta艂a si臋 o nic. Ale posmutnia艂a bardzo.
鈥" Co on mi te偶 mia艂 pedzie膰? 鈥" rozwa偶a艂a sobie cichutko.
Min膮艂 dzie艅 wartko i jeden i drugi. Przekle艅stwa starego Chyby posz艂y w niepami臋膰. I on ju偶 zapewne nie my艣la艂 o Wojtku. Wyrzek艂 si臋 go przy ludziach, a co si臋 w jego sercu dzia艂o, to nikt nie wie. Spochmurnia艂 jeszcze bardziej i zaci膮艂 si臋 w sobie.
Coraz mniej ludzi przychodzi艂o na tracz, do m艂yna tylko przynosili ziarno z konieczno艣ci. Na traczu pustki by艂y, tram贸w nie zwozili. Satrowie czasem rzn臋li, ale coraz rzadziej... Mimo to Chyba coraz cz臋艣ciej na traczu przesiadywa艂. Majstrowa艂 co艣 przy ko艂ach, to przykop臋 naprawia艂 鈥" ale najcz臋艣ciej 艂azi艂 tylko bez 偶adnego celu. I nieraz si臋 na Ja艣ka zapatrzy艂 przy robocie i nieraz p贸艂 dnia przesta艂, lub na deskach przesiedzia艂 nad wod膮...
Zima. 艢niadanie jedli wczas, odbyli byd艂o wartko, a zreszt膮 w izbie nie by艂o co robi膰. Ha藕bieta wybiega艂a do rodzic贸w, albo z k膮dziel膮 na cha艂upy. Nie broni艂 jej stary Chyba...
鈥" I艣膰 mo偶esz... ino mi sie nie wa偶 za wod臋! ani krokiem! Bo jak cie tam dojrz臋... rozumiesz?!
Ha藕bieta, mimo ch臋ci, nie wa偶y艂aby si臋 po takiej zapowiedzi ani spojrze膰 w t臋 stron臋... c贸偶 dopiero i艣膰!
I odt膮d nie zajrza艂a do Margo艣ki.
Za wod膮 jednako czas p艂yn膮艂 鈥" dzie艅 po dniu... 艢niadanie i obiad, wieczerza i spanie i dwa razy na dzie艅 te same paciorki. Doba za dob膮 mija bezpowrotnie, a ka偶da wlecze za sob膮 coraz wi臋ksze znu偶enie i ospa艂o艣膰.
鈥" Kiedy偶 sie ta zima sko艅czy? M贸j Bo偶e!
鈥" Dopiero sie zacz臋艂a...
鈥" Taka d艂uga!
鈥" Jak 偶ycie mizernego cz艂eka.
鈥" Nikt nie zajrzy, nie obr贸ci sie do nas...
鈥" Dy膰 tak, moi kochani 鈥" doda艂a Jagnieska. 鈥" Jak lato przydzie, to nas widz膮 i najd膮 kat臋dy. W zimie sied藕, abo zdychaj 鈥" nikt sie nie popatrzy...
鈥" Ani do kogo wyj艣膰! Ani z kim zagada膰...
鈥" Nieurada gosposiu! Nieurada... Ga藕dzine mog膮 chodzi膰, odwiedza膰 sie wzajem... to ich 艣wi臋to! nie nasze.
鈥" Dy膰 tak, nie inaczej.
鈥" Komornicy powinni najmniej miejsca ludziom zajmowa膰 na 艣wiecie, bo tak ju偶 B贸g przykaza艂...
鈥" Dy膰 nie stoi w pi艣mie...
鈥" C贸偶 z tego, 偶e nie stoi? Ale 偶ycie powiada 偶e tak! moi艣ciewy... Do mysie dziury wle藕膰 i to za du偶o! Ino 偶eby sie straci膰 doznaku, z kretesem!...
鈥" Baj偶e, baj!
鈥" O wierzcie mi! Bajtek nie uk艂adam. Ani mi o siebie nie chodzi... bo c贸偶 ja tam jedna ma艂a odrobinka znacz臋? Bedzie mie 鈥" czy nie bedzie, to 艣wiatu jednako... A nawet wam cichutko powiem, 偶eby sie tu doznaku bezemnie obesz艂o...
鈥" Co te偶 pleciesz!
鈥" Ino mi o tych idzie, co im 偶y膰 nie wolno...
鈥" Kt贸偶 im broni?
鈥" O, je nikt... Ludzie im nie przecz膮. Ale da Ociec niebieski cz艂owiekowi to 偶ycie, a sposob贸w nijakich do 偶ycia... i 偶yj偶e tu!
鈥" A rozumu nie daje?
鈥" C贸偶 biednemu po rozumie? Moi艣ciewy! telo, 偶e wi臋cej czuje, co go boli...
Przegadywa艂y si臋 tak nieraz i d艂ugi czas, a potem obie sp艂aka艂y si臋 nad swoj膮 dol膮 komornicz膮. Za艣 innym razem m贸wi艂y o ziemi, o tej ziemi, co jej tak du偶o na tym 艣wiecie...
鈥" Nie la wszystkich!
鈥" O Jagnie艣! c贸偶by wszyscy mieli? Nie dosta艂oby sie im ani...
鈥" Cho膰 po morgu!
鈥" C贸偶 to p艂aci?
鈥" Nie by艂oby przynajmniej zazdro艣ci na tym 艣wiecie...
鈥" Eh臋! musia艂aby艣 chyba natur臋 ludzk膮 przeinaczy膰.
鈥" Nie wiem ktoby sie te偶 zajada艂, jakby mia艂 telo, kielo mu potrzeba?
鈥" A wiesz ty, kielo mu potrzeba?
鈥" Coby wy偶y艂...
鈥" Te偶 o to idzie, 偶e jednemu 艣wiat za ma艂y, a drugi ni ma kany g艂owy sk艂oni膰 i nie krzywdzi se.
鈥" Bo je g艂upi!
鈥" To my wszyscy g艂upi. Ale darmo! C贸偶 bedziemy robi膰? Nie my, ino w贸la Boska nami rz膮dzi.
鈥" Edy膰 tak, tak. Ale, gosposiu! 呕eby to by艂y moje rz膮dy na tym 艣wiecie...
鈥" Oj, biedna biedo!
鈥" Musia艂abych przecie tak zrobi膰, 偶eby sie nikt nie skar偶y艂...
鈥" ?
鈥" Nikogo bych nie nagania艂a do roboty. Ale by ka偶dy mia艂, co sie mu patrzy...
鈥" Pan Jezus z lud藕mi nie m贸g艂 se da膰 rady, a cz艂ekby[7] se poradzi艂? Nie wierz temu, Jagnie艣...
鈥" Bo mnie to gorzy, jak ja widz臋, 偶e tyle po wsi biedy...
鈥" A jedni drugich obdzieraj膮, jak wilcy, nie ludzie!
鈥" Jakby mia艂 ka偶dy, co sie patrzy... jakby wszyscy mieli...
Bezdomni o cha艂upie 鈥" cha艂upnicy o roli my艣l膮... a gazdowie?
Siedzia艂y nieraz d艂ugi czas we wiecz贸r, narzekaj膮c na ten 艣wiat niewdzi臋czny, reformuj膮c go pod艂ug przykaza艅 boskich... a偶 ich drzemka nadlatywa艂a niechc臋cy. Sz艂y spa膰, a na drugi dzie艅 opowiada艂y sobie nawzajem dziwne sny.
鈥" Zda艂o mi sie, 鈥" m贸wi艂a raz Jagnieska 鈥" 偶e id臋 stromym urwiskiem ponad wod臋 i szukam czego艣, nie wiem 鈥" czego... Wtem s艂ysz臋 ko艂o siebie turkot wozu i dzwonek mi臋 dolecia艂 zniedaleka... Drapi臋 si臋 i stermam w艣r贸d ja艂owc贸w, ja偶ech sie wydosta艂a na go艣ciniec. Turlikanie wci膮偶 s艂ysz臋, nie ustaje. Lec臋 ja za tym g艂osem, moi艣ciewy, a偶 niedaleko mostu spotykam: w贸z, konie czarniutkie i ksi臋dza... Pewnie do chorego! my艣l臋 sobie i kl臋kam. Ale ksi膮dz wo艂a, kiwa na mnie i wo艂a: 翶obieto! kobieto!芦 Ju艣ci膰 podesz艂ach ku niemu. On, wicie, z艂azi z wozu, zdejmuje z piersi Pana Jezusa, wk艂ada na mnie i m贸wi: 耊 tej cha艂upie niziutkiej za wod膮 le偶y chory... Siadaj i jed藕! Same konie cie powioz膮...芦 Ja sie wymawiam, jak mog臋, ale ten nic, ino: 翵ed藕 i jed藕 bez most, bo ja niegodny 鈥" pada 鈥" 偶ebych t臋 wod臋 przejecha艂...芦 Rady nie rady 鈥" co by艂o robi膰?... Konie ruszy艂y, jad臋, jad臋... Przyjecha艂ach na 艣rodek mostu, 艣ciskam tego Pana Jezusa z tak膮 czci膮 i boja藕ni膮... nagle 鈥" remps! most sie 艂amie 鈥" ja z wozem pod wod臋...
鈥" Ratunecku! 鈥" szepn臋艂a Margo艣ka.
鈥" Wydoby艂ach sie przecie na wierch, ale w贸z i konie zabra艂o... Ja sie gratam do brzegu wszelkimi si艂ami, a woda mi臋 unosi coraz dalej... Modl臋 si臋, wo艂am na wszystkich 艣wi臋tych po imieniu 鈥" nikt nie przybywa! I w strachu wielkim, 偶e mi臋 woda we藕mie i Pan Jezus utonie razem ze mn膮 鈥" przyciskam Go r臋kami do piersi, co si艂... Wtem si臋 ludzie zjawili, podali mi os臋k臋 i wyci膮gn臋li na brzeg p贸艂 martw膮...
鈥" No, chwa艂a偶 Bogu!
鈥" Alech nie posz艂a z nimi, ino, stoj膮c na brzegu, lamentowa艂ach i poziera艂a smutnie ku nizkiej cha艂upinie za wod膮. Zbudzi艂ach sie, a jeszcze mi臋 serce bola艂o...
鈥" Coby to mia艂o znaczy膰?
鈥" B贸g wie i Str贸偶 anio艂 鈥" odrzek艂a Jagnieska.
鈥" To dziwne! bo i mnie sie podobnie 艣ni艂o...
鈥" Opowiedzcie偶!
鈥" Kie ju偶 tak dobrze nie pami臋tam...
鈥" Cho膰 troszeczk臋! Mamusiu! 鈥" doprasza艂a si臋 Zosia. 鈥" Ja tak rada s艂ucham, a nigdy mi sie nie 艣nije...
鈥" To s艂uchaj偶e dziecko i ty Jagnie艣...
鈥" M贸wcie, bo s艂uchamy.
鈥" 艢ni艂o mi sie, 偶ech by艂a w ko艣ciele przed o艂tarzem Niepokalanej... a mia艂ach przy sobie J贸zusia, niby ma艂e dziecko, takie, jak to matki na wyw贸d nosz膮. Modli艂ach sie gor膮co i ochwiarowa艂ach to dzieci臋 Przenaj艣wi臋tszej na Jej cze艣膰 i na chwa艂臋. Ale mi ci臋偶y艂 na r臋ku, bardzo ci臋偶y艂... Co ja nie robi臋! Zbli偶am sie i k艂ad臋 na o艂tarzu, a potem wyjmuj臋 sobie z臋by po jednemu i daj臋 mu do zabawy... I kiedych ju偶 ostatni z膮b wyj臋艂a la niego, wtedy widz臋, jak sie Naj艣wi臋tsza Panna ku mnie z obrazu wychyla i przyzywa mie r臋k膮 do siebie... Zbli偶am sie nie艣mia艂o, z wielk膮 trwog膮, a Ona, patrz膮c na mnie lito艣ciwie, urywa kawa艂ek 艣wiata, jaki mia艂a pod stopami. 耂kosztuj侣 鈥" m贸wi mi 鈥" 聇ego chleba, jakim ja na 艣wiecie 偶y艂a...侣 Z przestrachem bior臋, k艂ad臋 do ust... gor偶kie, jak pio艂un, twarde! Jak tu je艣膰, kiedy ni ma ani jednego z臋ba... ale Ona zach臋ca mnie wzrokiem, bych jad艂a. Ju艣ci gryz臋 dzi膮s艂ami, do krwi gryz臋, a 艂zy mi sie tocz膮 z bole艣ci... Prze艂kn膮艂ach wreszcie. O! powiadam wam, jaka s艂odko艣膰 nast膮pi艂a potem 鈥" to nie macie poj臋cia! Co艣 takiego, jak gdyby samego nieba ugryz艂, abo raju!
鈥" I co potem?
鈥" Obudzi艂ach sie. Alech t臋 s艂odko艣膰 do rana w ustach mia艂a...
鈥" Wicie, wicie...
鈥" Naprawd臋! M贸wi臋 wam.
鈥" Dy膰 wierz臋! 鈥" kiwa艂a g艂ow膮 Jagnieska z przekonaniem. 鈥" Coby nie!
A Zosia tak si臋 zas艂ucha艂a g艂臋boko, 偶e jej pot drobn膮 ros膮 na czo艂o wyst膮pi艂.
D艂ugo potem rozbiera艂y na r贸偶ne sposoby znaczenie tych pokrewnych sn贸w. Ale im d艂u偶ej 艣la艂y, tym bardziej oddala艂y si臋 od zamierzonego rozwik艂ania. Wi臋c, poleciwszy Bogu siebie i cha艂up臋, przesta艂y o tym my艣le膰. Bo i nowe zatrudnienia zaj臋艂y im czas.
Margo艣ka ziemniaki z do艂u dobywa艂a, nosz膮c do izby koszykami, z obawy, 偶eby nie przemarz艂y pod 艣niegiem. Zimie, tak mro藕nej, nie by艂o co dowierza膰, jak j膮 uczy艂o do艣wiadczenie dawne.
Len oprz臋d艂y ju偶 przedtem 鈥" i na 偶erdce wisia艂o dwadzie艣cia cie艅szych a o艣m grubszych 艂okci.
Jagnieska zebra艂a si臋 jednego dnia, by zanie艣膰 prz臋dziwo, gdzie nale偶y. Posk艂ada艂a ju偶 艂okcie w paruch臋, kiedy wesz艂a z pola Margo艣ka.
鈥" P贸dziesz ze lnem?
鈥" Ju艣ci trza i艣膰...
鈥" Zaczekaj偶e, porachuj臋, kielo nam to przydzie. Dwadzie艣cia 艂okci cienkich... po kielo?
鈥" Po sz贸stce.
鈥" To dwa re艅skie. A o艣m hrubszych po pi臋膰 cent贸w 鈥" to bedzie... 艣tyrdzie艣ci.
鈥" Chyba wi臋cy!
鈥" Nie, dobrze. Dostaniemy ka偶da po dwana艣cie sz贸stek.
鈥" La Boga! Ca艂y miesi膮c...
鈥" Taki to zarobek! Ha, co robi膰? 呕y膰 trzeba, to nie nie pomo偶e.
鈥" To ja p贸d臋.
鈥" No id藕偶e. Ale sie te偶 wracaj!
鈥" O, c贸偶bych tam robi艂a...
鈥" Niech ci B贸g poszcz臋艣ci!
Jagnieska posz艂a, brn膮c po 艣niegu i zaspach po kolana. Z ci臋偶k膮 bied膮 dopcha艂a si臋 do cha艂up.
鈥" 呕eby ino zasta膰 gospodynie!
Modli艂a si臋 i rachowa艂a drog膮, wiele od kt贸rej ma dosta膰 za uprz臋dzione 艂okcie.
Pomyli艂a si臋 jednak w niedu偶ych nadziejach, bo 偶adna ga藕dzina nie pochwali艂a si臋 jej, 偶e ma w skrzyni jakie pieni膮dze. Wszystkie prawie by艂y rade, 偶e im tak wczas odnios艂a 鈥" raczy艂y j膮 艣niadaniem, ale 偶adna nie napomkn臋艂a o zap艂acie. A gdy Jagnieska, maj膮c do jednej wi臋ksz膮 艣mia艂o艣膰, sama si臋 przym贸wi艂a, us艂ysza艂a cierpk膮 odpowied藕, 偶e 耾na przecie nie za 艣wiatem, ba w tej samej wsi, a ludzie z lud藕mi 偶yj膮...芦 Tylko ostatnia (ju偶 gdowa!) u Sroki obieca艂a zap艂aci膰 rzetelnie za oprz臋dzione 艂okcie. Potem zacz臋艂a molestowa膰 Jagniesk臋, by zosta艂a u niej na tydzie艅.
鈥" Pomo偶esz mi prz膮艣膰, to ci dam je艣膰, zap艂ac臋 i bedzie.
鈥" Dy膰 bych z ch臋ci膮, ale...
Zbaczy艂a sobie, 偶e Margo艣ka ju偶 ma艂o ma ziemniak贸w i do 艣wi膮t nie wystarczy... a ona tak siedzi u niej popr贸偶nicy i pomaga je艣膰. Nie grzech to? Jeszcze wielki! Teraz wr贸ci do niej z pr贸偶nymi r臋kami...
鈥" No, siadaj偶e! We藕 k膮dziel... O c贸偶 ci to idzie?
鈥" E dy膰... nic mi... ino tak... Nie wiem, jak to bedzie...
鈥" Z czem?
鈥" Z Margo艣k膮...
鈥" Bajano! Onych tam dwie, to se dadz膮 rad臋. Coby艣 sie tr贸bowa艂a? Pob臋dziesz u mnie tydzie艅, a cho膰by i d艂u偶ej... bo prz臋dzenia mam kup臋. Zdejm偶e chustk臋 i siadaj.
Jagnieska chustk臋 zdj臋艂a i siad艂a przy k膮dzieli.
鈥" Edy膰 taki ten dom, jak i tamten... Nikany wiekowa膰 nie bed臋 鈥" pomy艣la艂a...



IX.

Margo艣ka na pr贸偶no wyczekiwa艂a Jagnieski. Ziemniaki znios艂a do kom贸rki z ci臋偶k膮 bied膮 i pookrywa艂a starymi powr贸s艂ami.
鈥" No, chwa艂a偶 Bogu! 鈥" rzek艂a, sko艅czywszy robot臋; tr贸bowa艂a si臋, 偶e przemarzn膮. 鈥" Tu im ju偶 nic nie bedzie. Alech sie te偶 nam臋czy艂a... uuf! 鈥" oddycha艂a ci臋偶ko 鈥" nie ma ju偶 wida膰 takiej si艂y, jak dawniej... Teraz ino, 偶eby Jagnieska nadesz艂a z pini膮dzmi, to sie kupi omasty i bedzie. Do 艣wi膮t wystarczy z pomoc膮 Bo偶膮, a na 艣wi臋ta J贸zu艣 przyjedzie...
鈥" A kie 艣wi臋ta? 鈥" pyta艂a Zosia.
鈥" Ho, ho! Jeszcze precki...
鈥" J贸zu艣 鈥" 艣mia艂a si臋 Zosia. 鈥" A mo偶e i Wojtu艣 z nim przyjedzie?
鈥" Si膮d藕no, si膮d藕! Nie dokazuj! Czego sie ty tak ci膮gle 艣miejesz? Ani patrze膰 nie mog臋 na tw贸j 艣miech... o Jezus! Jak mi臋 te偶 to krzy偶e bol膮... Mrowce chodz膮 po ca艂em ciele... uh! zimno mi... Przy艂贸偶no drew na ogie艅! Niech sie pali... Nie wida膰 te Jagnieski, aj nie wida膰... C贸偶 to takiego?
Na wieczerz臋 zjad艂a dwa ziemniaki i posz艂a spa膰.
Nie mog艂a jednak usn膮膰, my艣l膮c: to o Jagniesce, to o J贸zku, to o wszystkiem, co si臋 jej nasuwa艂o przed oczy... My艣li p臋dzi艂y szybko, jak woda na przykopie... P艂yn臋艂a z wod膮 razem, bez pami臋ci... naraz woda spada艂a na m艂y艅skie ko艂o, a ona si臋 zatrzymywa艂a w przestrachu, dzwoni膮c z臋bami... W贸wczas j膮 zimno oblewa艂o i krew si臋 艣cina艂a w l贸d. W trwodze najwy偶szej poczyna艂a krzycze膰, ale g艂os jej zamiera艂 na wargach... Zbiera艂a tedy wszystkie si艂y, by si臋 cho膰 troch臋 poruszy膰 i z ca艂em wyt臋偶eniem zrywa艂a si臋 z po艣cieli otwieraj膮c oczy... 翵ezus! Maryja!芦 鈥" szepta艂a przel臋kniona 鈥" 耲ak mnie pali we wn膮trzu... pi膰! pi膰!芦 Szuka艂a konewki po ciemku, a znalaz艂szy, gasi艂a zimn膮 wod膮 ogie艅 wewn臋trzny. Powtarza艂o si臋 to cz臋sto 鈥" bo, ile razy zamru偶y艂a oczy, zjawia艂y si臋 te same sny i m臋cz膮ce widziad艂a.
Nad ranem chwilk臋 zemza艂a spokojnie i zbudzi艂a si臋 nieco zdrowsza.
鈥" Chwa艂a偶 Bogu! 鈥" szepn臋艂a 鈥" 偶e to ino gor膮czka, nic wi臋cy... Mo偶e przecie odejdzie, jak wstan臋.
I zwlok艂a si臋 powoli z 艂贸偶ka, cho膰 jej w g艂owie szumia艂o wci膮偶, a nogi dygota艂y pod ni膮.
鈥" Czy sie mamie co w nocy zdawa艂o? 鈥" pyta艂a Zosia.
鈥" Oj zdawa艂o, dziecko, zdawa艂o!
鈥" Boch s艂ysza艂a, jake艣cie j臋czeli...
鈥" Zm贸w偶e paciorek!
Posz艂a po wod臋, ale przed sieni膮 o ma艂o si臋 nie przewr贸ci艂a, taka md艂o艣膰 j膮 opad艂a na mrozie.
Opar艂a si臋 o s艂up i d艂ugo sta艂a, ci臋偶ko oddychaj膮c, zanim przysz艂a do siebie. Przynios艂a do izby konewki z wod膮, z wielk膮 bied膮, ledwo ugotowa艂a 艣niadanie. Ale sama nic nie jad艂a. Kolki j膮 wzi臋艂y, tak silne, 偶e usta膰 nie mog艂a na nogach. Musia艂a si臋 po艂o偶y膰. Nadawszy Zosi robot臋, leg艂a na grochowej po艣cieli i wi臋cej nie wsta艂a, nie da艂a rady...
Zosia z pocz膮tku p艂aczem stara艂a si臋 wywo艂a膰 matk臋 z 艂贸偶ka, a wreszcie, widz膮c, 偶e to nic nie pomaga, pocz臋艂a si臋 sama krz膮ta膰 po izbie. Przypomina艂a sobie, co i jak robi艂a matka i powtarza艂a codzie艅 to samo, wysilaj膮c drobne si艂y nad miar臋. Z konewkami po wod臋 obej艣膰 nie mog艂a, to w garnku przynosi艂a. Drwa nieraz p贸艂 dnia szczypa艂a z wielkim mozo艂em. Wszystko robi艂a sama, bez nakazu, ino przed ka偶dem gotowaniem zbli偶a艂a si臋 do 艂贸偶ka z zapytaniem:
鈥" Mamo! Co wam dzi艣 ugotowa膰?
鈥" Ugotuj, co chcesz... 鈥" odpowiada艂a zawdy jednako matka.
鈥" To zn贸w nie bedziecie je艣膰, jak i wczora...
鈥" Nie nud藕 mie te偶, nie nud藕...
Odwraca艂a si臋 twarz膮 do 艣ciany.
Zosia wi臋c gotowa艂a wszystko na sw贸j domys艂, pozieraj膮c 偶a艂o艣liwie na 艂贸偶ko.
Przynosi艂a potem ugotowane na misce i stawia艂a przy g艂owach 艂贸偶ka na sto艂ku.
鈥" Jedzcie mamusiu...
鈥" Nie bed臋, nie... Dej mi spok贸j.
鈥" I jak偶e? 鈥" zaszlocha艂a Zosia. 鈥" Teraz nie, potem nie... kiedy偶 bedziecie? Umorzycie sie doznaku!
鈥" Ja nie g艂odna...
鈥" 臉h臋! te偶 to! C贸偶e艣cie to jedli?
鈥" Tu mam pe艂no... pe艂niutko! 鈥" wskazywa艂a chora na do艂ek.
Usta艂a Zosia, usta艂a nad 艂贸偶kiem, nareszcie widz膮c, 偶e nie przymusi 鈥" bra艂a misk臋 i odchodzi艂a ku 艂awie. Nie soli艂a ziemniak贸w, ale po艂yka艂a z nimi s艂one 艂zy...
Wolnemi chwilami stawa艂a nad 艂贸偶kiem i pyta艂a troskliwie:
鈥" Co wam te偶 to takiego mamusiu?
Margo艣ce wtedy 艂zy stawa艂y w oczach, odpowiada艂a z wysi艂kiem:
鈥" Nic, moje dziecko... to przejdzie.
鈥" Powiedzcie, co mam radzi膰. Mo偶e i艣膰 po kogo...
鈥" Po kogo? moje dziecko... ktoby ci tu przyszed艂?
鈥" S膮 przecie ludzie.
鈥" To la siebie 偶yj膮... Id藕 i kl臋knij. Zm贸w pacierz, 偶ebych sie obaczy艂a...
Kl臋ka艂a Zosia przy skrzyni i m贸wi艂a wyuczony paciorek. A gdy si臋 jej to za ma艂o zdawa艂o, od siebie dodawa艂a pro艣by, takie proste i rzewne, 偶e chora, s艂ysz膮c to, 艂ka艂a na po艣cieli.
Z ufno艣ci膮 wielk膮 oczekiwa艂a Zosia dnia, w kt贸rym mama wstanie... i nie mog艂a si臋 doczeka膰. Mo偶e jutro, pojutrze! Mija艂y dni za dniami, a polepszenia z nik膮d nie by艂o wida膰...
Chora coraz cz臋艣ciej zapada艂a w omdla艂膮 senno艣膰. Nie widzia艂a nic doko艂a siebie, nie poznawa艂a Zosi, kt贸ra stawa艂a przy 艂贸偶ku z otwartemi szeroko oczami.
Niekiedy wraca艂a jej przytomno艣膰, a za ni膮 gorzkie my艣li pcha艂y si臋 ci偶b膮, dr臋cz膮c j膮 bole艣nie i bardziej, ni偶 sama choro艣膰...
鈥" Nikt mnie tu nie odwiedzi, nikt nie poratuje... Tak mi ju偶 przyjdzie w opuszczeniu doczeka膰 ko艅ca. Napr贸偶no ku drzwiom patrz臋, nikt nie zajrzy! 艢wiat sobie 偶yje, ludzie mr膮...
O Jagniesce przesta艂a my艣le膰. Kto wie, kany sie podzia艂a? Za to o J贸zku my艣la艂a cz臋sto z b贸lem serca.
鈥" Wychowaj dziecko na pociech臋... dok艂adaj sie wszelkiemi si艂ami, troszcz, 偶eby mu by艂o jaknajlepiej! Serceby艣 wyj膮艂 la niego, ca艂膮 dusz臋... A jak ci臋 choro艣膰 zaskoczy, Bo偶e ratuj! Ty matko le偶 na po艣cieli... nie zajrzy! Przychodzi czas na
ciebie, opuszcz膮 si艂y... nima ci komu i艣膰 po ksi臋dza, oj ni ma! 鈥" labiedzi艂a cz臋sto. 鈥" Ani ja zdrowia, ani ja pociechy za p贸艂 centa... Mi艂y mocny Bo偶e!
Na Zosi臋 poziera艂a za艂zawionym okiem.
鈥" To dziecko... Ostanie samo, bez opieki... I tak p贸dzie pomi臋dzy obcych, jak ja od malu艣ka! na wieczn膮 poniewierk臋, na b贸l... Nie 偶al Ci Bo偶e tego dziecka?
Le偶a艂a blada na po艣cieli, wysch艂a doznaku. Twarz poczernia艂a jak 艣nied藕, a w艂osy si臋 zlepi艂y w jedno pasmo. Widz膮c j膮, mo偶na my艣le膰, 偶e ju偶 dawno 偶ycie z niej uciek艂o 鈥" gdyby nie oczy... wielkie, szklane oczy.
Zatrzyma艂a si臋 w nich dusza, uchodz膮c z cia艂a. Niesko艅czono艣膰 widnia艂a z nich, niesko艅czono艣膰 smutku i beznadziei...
鈥" Bo偶e! 鈥" wo艂a艂a w chwilach wi臋kszej s艂abo艣ci 鈥" Bo偶e! Czemu艣 mi臋 opu艣ci艂! Sierotami艣 nas porobi艂 na tej ziemi... Da艂e艣 nam zakosztowa膰 m臋ki Twojej... o Jezu! D藕wigali艣my ten krzy偶 w pokorze, bez szemrania... Dej偶e nam cich膮 chwil臋 skonu, nie opuszczaj w godzin臋 艣mierzci... o Jezu!
By艂y chwile, w kt贸rych zdawa艂o si臋 Zosi, 偶e mama kona... Wybucha艂a wtedy takim przejmuj膮cym p艂aczem, 偶e napowr贸t omdla艂膮 przywo艂ywa艂a do 偶ycia.
Po jednej takiej nocy, gdy 艣mier膰 boryka艂a si臋 z 偶yciem i ju偶... ju偶 mia艂a je zad艂awi膰 鈥" nast膮pi艂o nieznaczne polepszenie.
Serce podskoczy艂o Zosi z wielkiej uciechy, gdy matka rano zawo艂a艂a: 翵e艣膰!芦 Podbieg艂a ku niej i zapyta艂a nie艣mia艂o, z obawy, by nie sp艂oszy膰 ochoty do jad艂a...
鈥" Co te偶 bedziecie mamusiu?
鈥" Z m膮ki... z m膮ki!
Uradowanie Zosi wnet uciek艂o. Ona ju偶 od tygodnia je same ziemniaki, bo nic wi臋cej nie ma w cha艂upie. Co tu robi膰?
鈥" Mo偶e ziemniaka zjecie? 鈥" powiedzia艂a cicho.
鈥" O nie, nie!
鈥" To c贸偶 wam da膰...
鈥" Z m膮ki! Ugotuj z mlekiem... prawda! mleka nima... 鈥" spojrza艂a na Zosi膮. 鈥" O c贸偶 ty p艂aczesz, dziecko?
鈥" Bo i m膮ki nima...
Smutne milczenie stan臋艂o mi臋dzy nimi.
Po izbie wi艂o si臋 ciche 艂kanie Zosi, za kt贸rem wiod艂a bole艣膰 wielkie, szklanne oczy... Oczy te spotyka艂y wsz臋dy czarne widmo. Z pieca, odedrzwi i z ka偶dego k膮ta pe艂za艂a zwolna do 艣wiat艂a 艣lepa jaszczurka 鈥" n臋dza i w snopie zimnych promieni wpad艂ych przez zadymione okno, grza艂a si臋 na 艣rodku izby, obracaj膮c doko艂a niewidome 艣lepia... W najciemniejszym k膮cie pod 艂aw膮 czai艂 si臋 potw贸r stuz臋bny 鈥" ma艂e niemowl臋 鈥" g艂贸d... Dojrza艂y go, id膮c za wij膮cem si臋 po izbie 艂kaniem, wielkie, szklanne oczy i stan臋艂y nieruchomie, niby kuliste ba艅ki lodu... Zwolna pocz臋艂y topnie膰, zamieniaj膮c si臋 w bia艂e krople...
Margo艣ka zap艂aka艂a 鈥" i sp艂yn臋艂y na po艣ciel ostatki 艂ez...
鈥" Mamusiu! 鈥" szepn臋艂a Zosia.
鈥" Co?
鈥" Ja p贸d臋 po wsi... 鈥" zaj膮k艂a si臋.
鈥" Na taki 艣nieg!
鈥" Przejd臋! Bedziecie widzie膰! Obuj臋 stare kerpce, odziej臋 sie...
Margo艣ka na to nic nie powiedzia艂a, a Zosia, przebieraj膮c nogami, patrza艂a jej w oczy z niemem oczekiwaniem.
鈥" Mamusiu!
Chora z wysi艂kiem obr贸ci艂a ku niej g艂ow臋.
鈥" P贸dziesz, to id藕... Ale to sie na nic nie przyda.
鈥" Przecie ludzie maj膮... Czemu偶by nam nie dali?
鈥" Mocny Bo偶e!
Zosia migiem si臋 zaobu艂a i zaodzia艂a na siebie mamin膮 chustk臋...
鈥" Jak偶e pedzie膰? 鈥" spyta艂a, staj膮c przy drzwiach.
鈥" Pro艣 pieknie, niech ci dadz膮 cho膰by kapk臋 mleka...
鈥" I m膮ki te偶?
鈥" I m膮ki, abo ziarna... Cho膰 szczypusi臋!
鈥" Dobrze.
鈥" A wracaj te偶 tu, wracaj...
鈥" Cobych tam siedzia艂a!
鈥" Moje dziecko! bo widzisz...
Zosia by艂a ju偶 za progiem. Przywar艂a drzwi do sieni i pocz臋艂a i艣膰 po mia艂kim 艣niegu, zmierzaj膮c prosto ku 艂awie.
鈥" Jak to dziwnie w oczach! 鈥" my艣la艂a 鈥" tak sie mieni, jak偶eby na s艂onko patrza艂... Bielutko dooko艂a...
Pierwszy raz w zimie wysz艂a tak daleko. Bawi艂 j膮 ten 艣nieg, chruszcz膮cy pod stopami.
鈥" Zgrzyt... zgrzyt... Boli go, 偶e naciskam... niech boli! 鈥" u艣miecha艂a si臋, stawiaj膮c silnie ma艂e, opapuzione stopki.
Zapomnia艂a na chwil臋 o cha艂upie, o wszystkiem...
鈥" 呕eby to pierze by艂o, zamiast 艣niegu... rety! By艂oby sie po czem wala膰... Sk膮d oni tam w niebie taki 艣nieg maj膮?... Pewnie to 艣wi臋ci bez ca艂膮 zim臋 pierze skubi膮, potem leci i marznie... Nie! toby odtaja艂o i ludzieby zbierali... Ino tam chowaj膮 insze g臋si... zimowe g臋si... abo kto wie...
Niezad艂ugo dosz艂a do 艂awy; drzewo omarz艂o i o艣lizg艂o po wierzchu. Trz臋s艂a si臋 ca艂a, id膮c po nim, ale szcz臋艣liwie przesz艂a. Tu ju偶 droga ubita prowadzi艂a do cha艂up.
Pocz臋艂a, id膮c, my艣le膰 nad tym, gdzie ma i艣膰 najpierw i jak zacz膮膰, jak prosi膰... Z trwog膮 przest臋powa艂a pr贸g pierwszej cha艂upy przy drodze.
鈥" Wy偶en膮 mie to p贸d臋 kanyindziej... 鈥" pomy艣la艂a.
艢niadali prawie, gdy wesz艂a... Pochwali艂a Boga i spojrza艂a najpierw ciekawie, co jedz膮...
鈥" Czyja偶e艣 ty? 鈥" spytali.
鈥" Margo艣cyna, z za wody...
鈥" To ju偶 tel膮 dziopin臋 Margo艣ka wychowa艂a... no wicie! 鈥" dziwowa艂a si臋 ga藕dzina, dolewaj膮c mleka do klusek.
鈥" Zawo艂aj偶e jej do miski! 鈥" szepn膮艂 gazda.
鈥" Coby ci sz艂a! 鈥" odrzek艂a. 鈥" Pewnie艣 ju偶 po 艣niadaniu? 鈥" zwr贸ci艂a si臋 do Zosi.
鈥" Ju偶! 鈥" odpowiedzia艂a nie艣mia艂o.
鈥" No widzisz! 鈥" m贸wi艂a ga藕dzina. 鈥" Oni tam zawczasu 艣niadaj膮, cho膰 komorniki...
鈥" Bo wstaj膮 wczas... nie le偶膮 se, jak ty do 艣r贸dpo艂u艅! 鈥" mrukn膮艂 gazda.
鈥" Nie ku艣偶e mie na bosk膮 obraz臋!...
Zosia widz膮c, na co si臋 zanosi, podesz艂a do ga藕dziny i ob艂api艂a j膮 niziutko za nogi...
鈥" Kazali was te偶 tu mama pieknie prosi膰, coby艣cie mi dali kapk臋 mleka i m膮ki...
鈥" Ni macie to k贸z?
鈥" Ni mamy, bo mama sprzedali...
鈥" Taak? To matka pini膮dze zbija, a was na 偶ebry goni? Dobra matka!
Zosi 艂zy zakr臋ci艂y si臋 w oczach. Chlipa艂a powietrze, gwa艂tem wstrzymuj膮c si臋 od p艂aczu.
鈥" Powiedz matce, 偶e ja la niej kr贸w nie chowam, rozumiesz? Ma u mnie kto zje艣膰 i wypi膰, 偶eby ino by艂o...
Zosia pr贸bowa艂a otworzy膰 usta, ale za ka偶d膮 raz膮 pe艂niutkie gard艂o 艂ez... Nawr贸ci艂a si臋 w milczeniu i wysz艂a przed sie艅.
鈥" Wicie, co to za wychowanie! Nawet nie powie: 翺sta艅cie z Bogiem!芦 鈥" lecia艂o za ni膮 z izby.
Usta艂a chwil臋, nie wiedz膮c, gdzie i艣膰... Najch臋tniejby wr贸ci艂a do domu. Ale si臋 przemog艂a wreszcie i posz艂a do nast臋pnej cha艂upy. Tu ludzie dobrzy wym贸wili si臋, 偶e sami nie maj膮 co do g臋by w艂o偶y膰.
Nielepiej posz艂o i w s膮siednich cha艂upach. Wsz臋dy wchodzi艂a nie艣mia艂o, boja藕liwie i dr偶膮cym g艂osem poczyna艂a zaraz od progu:
鈥" Kazali was te偶 tu mama pieknie prosi膰...
Ale wsz臋dzie spotyka艂a t臋 sam膮 odpowied藕: 艂agodn膮 lub ostr膮, zale偶nie od humoru, niewyspania lub k艂贸tni domownik贸w. Gdzieniegdzie odprawiali j膮 bez pytania, indziej za艣 pytali si臋 upornie: 翹a co? po co? jak? Matka 鈥" m贸wili 鈥" za darmo nic nie zrobi, nie upytasz jej letkomy艣lnie, a dziadowa膰, to umie!芦
Zosia wtedy wola艂aby si臋 do mysiej dziury schowa膰, ni偶 tak sta膰 ludziom na widoku. Ucieka艂a czempr臋dzej i cz臋sto zapomina艂a rzuci膰 na ostatku: 翺sta艅cie z Bogiem...芦
Dziwi艂a si臋 ino temu, 偶e gdzie jej mieli wol臋 da膰, a powiedzia艂a, 偶e matka chora 鈥" to zaraz wymawiali si臋 byle czem i nie dali. Powt贸re si臋 dziwi艂a, 偶e gdy jaki ch艂op lito艣ciwszego serca wsiad艂 na bab臋: czemu 偶a艂uje biednej kapki mleka 鈥" ta odpowiada艂a z艂o艣liwie: 翵aki艣 m膮dry! Dam za wod臋 i zep艣nije[8] mi sie wszystko... wol臋 psu wyla膰!芦
Obesz艂a tak wszystkie najbli偶sze osiedla i ju偶 chcia艂a wraca膰 napowr贸t. Ale jeszcze maj膮c iskr臋 nadziei, wst膮pi艂a do ostatniej cha艂upy biednego zagrodnika. Ga藕dzina przyj臋艂a j膮 bardzo mile, wypytywa艂a o matk臋, a dowiedziawszy si臋, 偶e chora, 偶a艂owa艂a j膮 bardzo, nawet oczy wytar艂a brudn膮 zapask膮.
Czym o艣mielona Zosia, pomy艣la艂a sobie: 翵ak tu nie 鈥" to ju偶 nika nie dostan臋...芦, i powt贸rzy艂a tyle ju偶 razy dzi艣 wypowiedzian膮 formu艂k臋:
鈥" Kazali was te偶 tu mama pieknie prosi膰, coby艣cie mi dali kapk臋 mleka i m膮ki...
鈥" O dziecko! Dy膰bych z ch臋ci膮... A czy bardzo mama chorzy?
鈥" O, bardzo!
鈥" Umrze niezawodnie... 鈥" zwr贸ci艂a si臋 ga藕dzina do kobiety, siedz膮cej na przypiecku.
Zosia zadygota艂a z przestrachu. Ca艂a izba zakr臋ci艂a si臋 jej si臋 przed oczyma, w uszach pocz臋艂o szumie膰 tak, 偶e s艂owa nie s艂ysza艂a z cichej k艂贸tni kobiet.
鈥" Ja ci Nastka zawdy powiadam, 偶e艣 uparta! 鈥" m贸wi艂a stara. 鈥" Da艂a艣 tej z Gronika mleka przed 艣mierzci膮 i krowy nam doznaku ostawi艂y... Musia艂a艣 potem strz臋pk贸w szuka膰 po umar艂ej i kadzi膰... nie pami臋tasz?
鈥" Tak, ale to by艂o...
鈥" Niech by艂o, kiedy chcia艂o! Ty starszych nie przem膮drzaj, bo 藕le na tem wyjdziesz... bedziesz widzie膰! Praktyki nasze ucz膮: Nie posy艂aj le偶膮cemu na 艣miertelnej po艣cieli, abo mieszkaj膮cemu za wod膮, ani mleka, ani m膮ki, ani 偶adnej rzeczy, kt贸ra jego jest... bo ci sie wszystko zep艣ni do imentu.
鈥" Ale przecie...
鈥" Ty nie wiesz 鈥" przerwa艂a stara 鈥" kiedy na ni膮 godzina przydzie... Mo偶e i dzi艣. A do tego one mieszkaj膮 za wod膮... By艂a w poprzednich cha艂upach, czemu偶 jej nic nie dali? Zastan贸w sie i uwa偶 se...
鈥" No dy膰 nie wiem...
鈥" Uwa偶 se, uwa偶!
Ga藕dzina poduma艂a chwil臋, wreszcie z ci臋偶kiem westchnieniem zwr贸ci艂a si臋 do Zosi.
鈥" Moje dziecko... id藕, przepro艣 mam臋... ale widzisz sama, 偶e ci nic da膰 nie mog臋...
Zosia odwr贸ci艂a si臋 machinalnie ku drzwiom i wysz艂a.
鈥" Pozdr贸w ich ta odemnie! 鈥" zalecia艂o z izby.
Sta艂a d艂ugo przed sieni膮, bez pami臋ci. Gdzie by艂a? Co robi艂a? 鈥" pr贸偶noby si臋 jej kto pyta艂. W uszach tylko brz臋cza艂y, jak osy, g艂uche wyrazy: 耈mrze niezawodnie... umrze niezawodnie...芦
Przechodzi艂a potem w艣r贸d osiedli i cha艂up, mijaj膮c p艂oty, k艂adki i w膮zkie ulice... a nie wiedzia艂a, gdzie, kt贸r臋dy idzie...
Dopiero, gdy wysz艂a na otwarte pole, oprzytomnia艂a troch臋. Tylko b贸l czu艂a suchy na czole, pod chustk膮, g艂臋biej jeszcze... Wszystkie my艣li by艂y przy matce na po艣cieli.
鈥" Ratowa膰... ale jak?
Skr臋ci艂a chodnikiem na lewo, ku traczowi, nie chc膮c ju偶 obchodzi膰 na 艂aw臋.
鈥" Trza im je艣膰... ale zk膮d? Ziemniaki suche... mleka nima... 呕eby cho膰 m膮ki szczypusi臋! Mo偶eby sie jako pokrzepili... M贸j Bo偶e!
Przechodzi艂a ko艂o m艂yna, przy traczu. Me艂艂o si臋 w艂a艣nie. Kamienie hurkota艂y g艂o艣no; trzepota艂 kosz; paprzyc膮 w膮zk膮 zlatywa艂a bia艂a m膮ka do skrzyni...
Zosia, przechodz膮c, zajrza艂a do niej.
鈥" M膮ka!... 鈥" szepn臋艂a ucieszona, ale zaraz doda艂a smutnie: 鈥" C贸偶 mi z tego?
Wnet jednak opad艂a j膮 natr臋tna my艣l.
鈥" Wezm臋 garstk臋... nic nie ub臋dzie... zgotuj臋, cho膰 na smak la mamusi...
Wr贸ci艂a par臋 krok贸w i obejrza艂a si臋 doko艂a. Nigdzie 偶ywej duszy! Co艣 j膮 wewn臋trznie odpycha艂o, gdy zbli偶y艂a si臋 do skrzyni. Ale nic 鈥" przechyli艂a si臋, wspinaj膮c na palcach, i si膮gn臋艂a drobn膮 r臋k膮... Nim jednak palcami dosta艂a m膮ki, us艂ysza艂a nagle wrzask:
鈥" Tu艣 mi z艂odziejko!
鈥" Jezus kochany! 鈥" odskoczy艂a od kosza przel臋kniona.
Od ku藕ni p臋dzi艂 stary Chyba, dzier偶膮c w prawej d艂oni u艂amek deski...
Nie wiele my艣l膮c, rzuci艂a si臋 przed siebie i pocz臋艂a biedz po 艣niegu prosto ku Kozerowej cha艂upie. Pot zalewa艂 jej oczy, strach p臋dzi艂, a przera偶a艂y do reszty kl膮twy starego Chyby, coraz to bli偶sze... Nogi ustawa艂y jej w mia艂kim 艣niegu 鈥" dysza艂a ci臋偶ko, ostatnich dobywaj膮c si艂.
Chyba goni艂 za ni膮 o kilkana艣cie krok贸w... Kerpce mu kie艂za艂y 鈥" w艣ciek艂o艣膰 go ogarnia艂a, 偶e tej gnidy nie dop臋dzi... Zdysza艂 si臋 r贸wnie i spoci艂...
鈥" Psie krwie! z艂odziejki! To ja la was m膮k臋 miel臋! Niech ja cie ino...
Zamachn膮艂 si臋 i wyrzuci艂 z ca艂ej si艂y za uciekaj膮c膮 od艂amek deski... Ten w powietrzu zatoczy艂 szeroki 艂uk 鈥" i zdawa艂o si臋, patrz膮c zdala, 偶e pad艂 i zary艂 si臋 u jej st贸p...
Nagle rozleg艂 si臋 bolesny krzyk. Zosia upad艂a twarz膮 do 艣niegu...
Chyba zdr臋twia艂. Czempr臋dzej wr贸ci艂 ku cha艂upie.



X.

Kozera jad艂 艣niadanie pod oknem na 艂awie, kiedy us艂ysza艂 krzyk na polu.
鈥" Ki偶 to dyabli! C贸偶 sie to dzieje?
Rzuci艂 艂y偶k膮 i wypad艂 przed sie艅. Dojrza艂 Chyb臋, umykaj膮cego po za w臋g艂y, i o kilkana艣cie krok贸w le偶膮c膮 w 艣niegu posta膰. Nie wiele my艣l臋cy, podszed艂 bli偶ej i nachyli艂 si臋 nad ni膮.
鈥" Margo艣cyna Zo艣ka... hm... zemgla艂a, czy co?
Odchyli艂 z niej 艂achy i cofn膮艂 si臋 nagle.
鈥" Krew!
U st贸p jej 艣nieg poczerwienia艂 naoko艂o, taj膮c powoli... Kozera poduma艂 chwil臋, podni贸s艂 kawa艂ek le偶膮cej deski i obraca艂 go w r臋ku z wielk膮 uwag膮...
鈥" Jest to rozum? 鈥" pomy艣la艂. 鈥" M贸g艂 dziecko zabi膰 jedn膮 raz膮... Jaki syn, taki ociec... Zb贸je przekl臋te!
Z widoczn膮 z艂o艣ci膮 odrzuci艂 desk臋 na bok i nachyli艂 si臋 powt贸rnie nad le偶膮c膮...
鈥" Dychasz ta jeszcze?... Nic nie m贸wi... musia艂o j膮 zemgli膰.
Uj膮艂 j膮 wp贸艂 i d藕wign膮艂. Sp贸dnice si臋 podnios艂y i Kozera dojrza艂 pod kolanem szerok膮 ran臋, z kt贸rej 艣cieka艂a krew strumyczkami ku pi臋tom.
鈥" O, nic to! 鈥" szepn膮艂. 鈥" Szcz臋艣cie, 偶e nieszcz臋艣cia nie by艂o... O to nie trudno... M贸g艂 zwali膰 w 艂eb, albo kany... Co ja tu z tob膮 zrobi臋? Ju艣ci trza ci臋 zanie艣膰 do izby... bo jak偶e?
Wzi膮艂 omdla艂膮 na r臋ce i poni贸s艂 powoli ku cha艂upie.
鈥" Widzisz! 鈥" m贸wi艂 id臋cy. 鈥" Jak cie ma trafi膰, to cie trafi... Trza by艂o ucieka膰 do ostatka... Okulawili cie 偶ebraku... B贸g 艣wieci艂, 偶e sie ino na tem sko艅czy艂o... Masz gor膮co Panu Bogu dzi臋kowa膰, jak sie obaczysz... Bo to szcz臋艣cie, co rzadko po ludziach chodzi... wierz mi dziecko!
Nie wierzy艂a, bo nie s艂ysza艂a nic, przewieszona w omdleniu przez lewe jego rami臋.
Wszed艂 z ni膮 do sieni i pchn膮艂 drzwi nog膮 do izby, a staj膮c w progu, zawo艂a艂:
鈥" Hanka! Wy艂a藕!
W ciemnym k膮cie na 艂贸偶ku co艣 si臋 poruszy艂o.
Kozera podszed艂 bli偶ej.
鈥" Wy艂a藕, padam ci, z 艂贸偶ka, bo umart膮 nies臋... rozumiesz?!
A gdy to nic nie pomaga艂o 鈥" przytrzyma艂 jedn膮 r臋k膮 Zosi臋, a drug膮 szarpn膮艂 brudne okrycie na 艂贸偶ku...
鈥" E rusz-偶e sie ty suko! 鈥" wrzasn膮艂.
Hanka zaskucza艂a cicho i zwlok艂a si臋 z po艣cieli, ale nie mog艂a usta膰 na nogach 鈥" opar艂a si臋 o 艣cian臋.
Kozera Zo艣k臋 po艂o偶y艂 na 艂贸偶ku i nastawi艂 ku niej ucho.
鈥" Dyszy... dyszy... Dejno mi Hanka wody!
A widz膮c, 偶e dziewczyna patrzy b艂臋dnie przed siebie i, oparta o 艣cian臋, nie rusza si臋 na zawo艂anie 鈥" mrukn膮艂:
鈥" Cierp, kie ci sie zachcia艂o... zdechnij suko!
艢ci膮gn膮艂 z 艂awy worek, wypchany s艂om膮 i rzuci艂 przed ni膮 na ziemi臋.
Hanka si臋 osun臋艂a na pos艂anie, post臋kuj膮c chwilami bole艣nie.
鈥" Nie j臋cz mi nad uszami! 鈥" wrzasn膮艂.
Zaci臋艂a z臋by i oczy obraca艂a wielkie, za艂zawione... On konewk臋 przysun膮艂 do 艂贸偶ka i pocz膮艂 nabiera膰 d艂oni膮 wod臋, maczaj膮c skro艅 omdla艂ej... Oddycha艂a ci臋偶ko par臋 razy i otworzy艂a oczy. Chcia艂a si臋 poruszy膰, ale sykn臋艂a z b贸lu i zapad艂a na nowo w odr臋twienie...
鈥" Nic to! Zabiermy sie do nogi... 鈥" szepn膮艂 Kozera i pocz膮艂 zwolna, uwa偶nie rozobuwa膰 sk贸rzane kerpce.
鈥" Co tu krwie nasz艂o... ratunecku!
Od艂o偶y艂 kerpce i onucki i zabra艂 si臋 z powag膮 do operacyi...
鈥" Boli! boli! 鈥" sykn臋艂a Zosia, gdy wod膮 obmywa艂 艣wie偶膮 ran臋.
鈥" Cicho... cit... 鈥" ucisza艂 j膮 i obziera艂 si臋 za szmatami. 鈥" Onucki trudno macza膰...
Dojrza艂 Hanczyn膮 koszul臋 na ko艂ku, zdj膮艂 i porozrywa艂 na pasma. Zamacza艂 je w konewce i pocz膮艂 obwija膰 nog臋, id膮c od kostek...
鈥" Ojoj! 鈥" wrzasn臋艂a Zosia, gdy doszed艂 skaleczonego miejsca.
鈥" Cicho, cit... 鈥" uspokaja艂. 鈥" Ja ci tu wnet...
鈥" Bo... boli!
鈥" Ho! ho! ho! dziecko! dziecko! Ty jeszcze nie wiesz, co boli...
鈥" Jezus! Marya!
鈥" No. Ju偶 koniec... Jeszcze ci przywin臋 suche na wierch. Tak... Teraz spokojnie le偶. Cichutko le偶, nie ruszaj sie... cichutko!
Zosia uspokoi艂a si臋 zwolna, przesta艂a p艂aka膰, tylko w do艂kach na zbiela艂ej twarzy szkli艂y si臋 jeszcze d艂ugo spad艂e 艂zy...
Kozera doko艅czy艂 艣niadania, zaodzia艂 si臋 i na odchodnem zbli偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka.
鈥" No le偶-偶e, le偶... A ty Hanka dej pozi贸r na ni膮! Rozumiesz?
Hanka patrzy艂a b艂臋dnie przed siebie, jakby nic nie rozumia艂a... Splun膮艂 par臋 razy na pod艂og臋 i wyszed艂.
鈥" Spe艂ni艂ech chrze艣cija艅ski uczynek 鈥" my艣la艂 se id臋cy 鈥" teraz sie napij臋... O, tak! To sie rzadko trafia... Umar艂ego nie spotkasz, coby艣 go u膰ciwie pogrzeba艂... Nagiego te偶 nie, coby艣 go przyodzia艂... G艂odnego... no, g艂odnych jest do艣膰, chwa艂a Bogu... ale zejdziesz sie to z nim wtedy, jak masz co, 偶eby艣 go nakarmi艂?... Dobrze, kie ci sie chory trafi... bo cho膰 tam nie stoi doznaku: 耤horego opatrzy膰芦, ale to sie samo rozumie, 偶e i to musi by膰 chrze艣cija艅ski uczynek... Coby inszego by艂o?... Tak, tak 鈥" biedny Kozero... zas艂uguj se na zbawienie wieczne, jak mo偶esz, pokiela cie nogi nosz膮 po tej 艣wi臋tej ziemi... Co ono mnie tak ci膮gnie? Na despet p贸d臋 poma艂u... niech偶e leci!
Ale ono go ci膮g艂o, cho膰 i poma艂u 鈥" i zaci膮g艂o do karczmy. Amen w pacierzu...
Nie wr贸ci艂 do cha艂upy, a偶 na drugi dzie艅 zrana.
W cha艂upie niespodzianie zasta艂 wnuka. I zamiast si臋 ucieszy膰...
鈥" C贸偶 sie tu okoci艂o! 鈥" wrzasn膮艂.
J臋k na pod艂odze i miauk niemowl臋cia by艂 ca艂膮 odpowiedzi膮. Boja藕艅 bo偶a wstrzyma艂a go od przekle艅stw, bo ju偶 mia艂 setki dyab艂贸w na sumieniu. Pomrucza艂 tylko cicho i podsun膮艂 si臋 do 艂贸偶ka.
鈥" Jak偶e Zosiu... 艣pisz?
鈥" Nie 艣pi臋 鈥" odrzek艂a.
鈥" Lepiej ci?
鈥" Lepiej... Widzieli艣cie ta mam臋?
鈥" O mam臋 sie nie tr贸buj!... Nie chce ci sie je艣膰?
鈥" Chce.
鈥" Poczekajno...
Poszed艂 do komory i wyni贸s艂 w garnku mleko.
鈥" Pij!
Zosia 艂akomie pi艂a.
鈥" Takie dobre!
Odetchn臋艂a po chwili.
鈥" A teraz le偶 cichutko...
Przechodz膮c spojrza艂 na ziemi臋.
鈥" No! Napij偶e sie i ty!...
Nachyli艂 si臋 ku le偶膮cej i przytkn膮艂 garnek do ust. Chlipa艂a chciwie i d艂ugo...
鈥" Wisz, pami臋tam o tobie, cho膰-e艣 mie tak膮 ha艅b膮 okry艂a... ty... ty...
Niemowl臋 zakrzycza艂o.
鈥" We藕-偶e je! 鈥" mrukn膮艂 ojciec. 鈥" Nie dasz rady?
Odstawi艂 garnek i przysun膮艂 jej niezgrabnie dziecko do piersi...
鈥" Dej偶e mu ssa膰, bo g艂odne... dy膰-e艣 matka!
Chodzi艂 potem z k膮ta w k膮t, poziera艂 na 艂贸偶ko, na ziemi臋, i medytowa艂...
鈥" Ho, ho! Co mnie te偶 nada艂o, aj co!... Kielo bied na 艣wiecie, to sie wszystkie na mnie zwali艂y... I chowaj to, bied藕, trap sie... Cho膰by艣 trzy rozumy posiad艂, to nie wydolesz... Na moj膮 staro艣膰! Tak mi przysz艂o... C贸偶 poradzisz cz艂eku?... Ochfiaruj臋 ci to Panie na odpuszczenie wszystkich grzech贸w moich i na wi臋ksz膮 chwa艂臋 Twoj膮... Niech sie ju偶 dzieje w贸la Boska... Trza je ochrzci膰! 鈥" zwr贸ci艂 si臋 do Hanki.
鈥" Dy!... 鈥" nie mog艂a wi臋cej m贸wi膰.
B贸l szybkim kurczem przebiega艂 po ciele. 艁zawi艂a du偶e oczy i twarzy bladej nie odrywa艂a od po艣cieli.
鈥" Tak ci widzisz! 鈥" pokiwa艂 g艂ow膮 stary. 鈥" Mia艂a艣 se to za polekce, a teraz cierp!... 鈥" A przysuwaj膮c ku niej garnek, doda艂: 鈥" Masz tu mleko, jakby ci sie chcia艂o pi膰... bo ja p贸d臋! Trza upyta膰 jakich chrzestnych ojc贸w...
Poszed艂 鈥" i nie wr贸ci艂 zn贸w, a偶 na drugi dzie艅 rano. Ale nie wr贸ci艂 sam: przysz艂a z nim kumoszka i kumotr, wszyscy troje dobrze podchmieleni.
Kozera odmieni艂 si臋 doznaku za jeden dzie艅. Rad by艂 wielce wnukowi i raczy艂 go w贸dk膮, ledwo 偶e Hanka wstrzyma艂a ten ojcowski wylew zbytniej dobroci. Za to sama pi膰 musia艂a, bo j膮 gwa艂tem przyraczyli.
I Zosia nawet musia艂a prze艂kn膮膰 dwa kieliszki pornej okowity. Pierwszy wypi艂a chciwie, bo ju偶 od wczoraj nic nie mia艂a w g臋bie; ale drugi ze 艂zami prawie po艂kn臋艂a, od przymusu.
鈥" Nie widzieli艣cie ta mojej mamy? 鈥" spyta艂a.
鈥" Mamie nic! nie tr贸buj sie... Le偶, kie ci dobrze!
Nie pyta艂a si臋 wi臋cej, cho膰 jej chwilami my艣l ucieka艂a do cha艂upy. Zdawa艂o jej si臋, kiedy my艣la艂a, 偶e ju偶 tak dawno, mo偶e na wiesn臋, jak posz艂a z cha艂upy... Potem zdawa艂o jej si臋, 偶e ju偶 tak d艂ugo 偶yje na 艣wiecie. Napatrzy艂a si臋 w ostatnim czasie tylu dziwnym rzeczom!... i nie by艂a ju偶 ciekaw膮, co jej mia艂 Wojtek powiedzie膰 na odchodnem.
Wnet m艂oda kumoszka spowi艂a dziecko, przyczem jej kumotr du偶o nadokucza艂. Gotowi 鈥" stan臋li przy drzwiach, Kozera za nimi...
鈥" Jak偶e mu bedzie? 鈥" pyta艂a kumoszka.
鈥" Sobu艣, Sobu艣! 鈥" zawo艂a艂a Hanka.
鈥" Niech mu bedzie Tomu艣! 鈥" odpar艂 stary. 鈥" Chrze艣cija艅skie imi臋... s艂yszycie?
鈥" W贸la Boska i wasza 鈥" dobieg艂o ze sieni.
Kumotrowie ju偶 byli na polu.
鈥" Idziecie wy? 鈥" spyta艂a Hanka nie艣mia艂o.
鈥" Musz臋 i艣膰! 鈥" odpar艂 stary. 鈥" Bo gotowi dziecka nie ochrzci膰, jak sie patrzy...
鈥" Wy go ta ochrzcicie! 鈥" sarkn臋艂a Hanka.
鈥" Le偶 i s艂uchaj! O nic sie nie tr贸buj! 鈥" wrzasn膮艂 stary i poszed艂 prosto za kumotrami dopilnowa膰 chrztu...
Nie wiedzie膰, jak si臋 rozeszli, 偶e ojcowie chrzestni poszli do ko艣cio艂a, a Kozera zosta艂 w karczmie, przy drodze...
鈥" T臋dy musz膮 wraca膰 鈥" pomy艣la艂 se. 鈥" I tak sie najdziemy, a nie zedr臋 se obuwia po pr贸偶nicy id臋cy... Niby i w cha艂upie bych nie zdar艂, ale tu lepiej 偶e ich poczkam... Bo strasznie radbych wiedzie膰, jak oni go te偶 ochrzcz膮... Czy na moje wyjdzie, czy te偶 na Hanczyne?
Skraca艂 sobie czas, jak m贸g艂 i przep艂ukiwa艂 gard艂o. Doczeka艂 si臋 ich nareszcie. Po艂udnie by艂o, kiedy przyszli...
鈥" Tomu艣! Tomu艣! 鈥" wo艂ali odedrzwi.
鈥" A co! Nie na moje wysz艂o? Bedzie ta Hanka z艂a! Siadajcie tu przy mnie.
Kumotr dziecko po艂o偶y艂 na pierzynie, kumoszka je nakry艂a chustk膮 鈥" i posiedli.
Kozera teraz Bogu dzi臋kowa艂 po cichu, 偶e doczeka艂 si臋 takiej uroczysto艣ci.
鈥" 呕eby to cho膰 raz do roku! M贸j Bo偶e! Upije sie cz艂ek i ni ma wyrzut贸w sumienia... Ale trudno! 鈥" zwr贸ci艂 si臋 do siedz膮cych. 鈥" Takie mie nieszcz臋艣cie spotka艂o...
鈥" E nie bajcie偶! 鈥" odrzek艂a kumoszka. 鈥" Czy my to nie ludzie, abo co! I nam za m艂odu r贸偶ne sie trafia艂y wypadki, a... co bedziecie robi膰?
鈥" Hej! 鈥" przy艣wiadczy艂 kumotr.
鈥" W r臋ce!
鈥" Dej Bo偶e! Niech ro艣nie... niech sie krzepi!
鈥" Jeszcze sie z wn臋ka pociechy doczkacie...
鈥" Ho, ho, ho!
鈥" Pijcie偶 kumie!
鈥" Nie raczcie...
鈥" Bo u mnie, to tak. Jak mam z kim, to wypij臋...
鈥" W r臋ce!
鈥" Dej wam Bo偶e!
鈥" I zesiedzia艂bych dzie艅, dwa dni... nic mie do cha艂upy nie ci膮gnie...
鈥" Moi艣ciewy!
Pocz臋li si臋 raczy膰 serdecznie i zesiedzieli ca艂e popo艂udnie, a偶 do p贸藕nej nocy...
呕yd ju偶 zamyka艂 karczm臋, kiedy kumoszk臋 zamroczy艂o i zemgli艂o doznaku. Pad艂a na 艂aw臋, za szynkowny st贸艂 i tam ju偶 usn臋艂a.
Kumotr uparty wyk艂贸ci艂 si臋 na ostatku z Kozer膮 i zapowiedzia艂 wszystkim, 偶e idzie prosto do cha艂upy. Wsta艂 i ruszy艂 od sto艂u, ale nie m贸g艂 nijakim 艣wiatem trafi膰 do drzwi. Naobraca艂 si臋 po izbie, naobraca艂 鈥" cisn臋艂o nim w k膮t i tam osta艂.
Kozera podpar艂 g艂ow臋 na pi臋艣ciach, pocz膮艂 drzema膰, jak zwykle co drugi dzie艅. Budzi艂o go cz臋ste kwilenie dziecka. Po chwili oprzytomnia艂.
鈥" E, trza i艣膰 do cha艂upy! Tu nic nie wysiedz臋...
Zwykle wychodzi艂 o tej porze. Zgrata艂 si臋 powoli, poszuka艂 kapelusza, chazuk臋 zawiesi艂 na ramionach. Teraz dziecko... Co tu z nim zrobi膰? Nie d艂ugo si臋 namy艣la艂.
鈥" Uwi臋d艂oby艣 do rana... Chod藕, p贸dziemy do cha艂upy! 鈥" szepn膮艂, wyci膮gaj膮c po nie r臋ce. 鈥" Jak ja cie tu ponies臋? 鈥" my艣la艂, trzymaj膮c je w d艂oniach.
Nagle przyszed艂 mu pomys艂 nielada! A偶e si臋 roze艣mia艂 鈥" tak si臋 mu ta my艣l spodoba艂a...
鈥" Czekaj... w艂o偶臋 ci臋 do r臋kawa... Tam ci bedzie dobrze, cieplutko, jak w piecu... Bedziesz widzia艂!
Zapi膮艂 r臋kaw haftkami na ko艅cu, podni贸s艂 rami臋 i wsun膮艂 spowite dziecko do r臋kawa.
鈥" Ponies臋 ci臋, jak kukie艂k臋 z jarmaku... Zadziwi sie ta Hanka! P贸d藕my, bo ju偶 p贸藕no...
Otworzy艂 drzwi 鈥" na polu ciemno, mg艂a, drogi nie wida膰...
Kozera si臋 prze偶egna艂 krzy偶em 艣wi臋tym i ruszy艂 po omacku... Nogami maca艂 chodnik i szed艂 prosto ku jezdnej drodze 鈥" na Koninki...
鈥" Kany偶 ta ten go艣ciniec? 鈥" mrucza艂. 鈥" Ja ku niemu, on mi spod n贸g ucieka... My艣lisz, 偶e cie bed臋 prosi艂, coby艣 mie poczka艂? Ju艣ci! Kozera huncfot, pijak, ale sie nie bedzie dr贸dze k艂ania艂...
I poszed艂 prosto przed siebie, zapadaj膮c w 艣nieg po kolana. Przysi膮g艂by, 偶e dobrze idzie, 偶e go sam instynkt do domu zaprowadzi... Ca艂膮 drog臋 m贸wi艂 do dziecka, a gdyby dziecka nie mia艂, sprzecza艂by si臋 sam ze sob膮, jak zawdy.
鈥" Idziemy se, 鈥" mrucza艂 鈥" idziemy pro艣ciutko, jak sie patrzy... Po co mamy nak艂ada膰 drogi, kiedy mo偶emy spro艣ci膰... prawda Tomu艣? Jak偶e ci tam w r臋kawie 鈥" cieplutko? he?... Widzisz, pami臋taj, jakiego masz dziadka! Szanuj go! Nie poniewieraj! Bo drugiego takiego nie najdziesz, cho膰by艣 sie dziesi臋膰 razy urodzi艂... Wiedz se! Szanuj go, szanuj! I nie opuszczaj a偶 do 艣mierzci... Wnetki uro艣niesz... bedziesz widzia艂! Ja ci to przepowiadam... Sprawi臋 ci chazuk臋, jak sie patrzy, drobniutko wyszywan膮... co? Portecki te偶, a jak偶e! Bedziesz se parobkiem!

翲ej... za stodo艂膮 kury pasa艂,
Na ramieniu portki nasa艂!...芦

Za艣piewa艂 g艂o艣no.
鈥" Nie podoba ci sie? O c贸偶 ty beczysz?... dziecko! Miej偶e rozum, nie zawod藕, bo艣 nie ino ty nieszcz臋艣liwe... 殴le ci tam w r臋kawie? Widzisz, nie pami臋ta艂by艣, kiedy ci臋 chrzcili... e cicho-偶e!
Perswadowa艂 mu i ucisza艂, dop贸ki si臋 dziecko nie uciszy艂o zupe艂nie.
Szed艂 i szed艂 prosto przed siebie, zapadaj膮c w 艣nieg coraz g艂臋biej. Mg艂a obsiad艂a go dooko艂a, w oczach pocz臋艂y mu majaczy膰 smreki 鈥" wie偶e 鈥" ko艣cio艂y...
鈥" Oho, ju偶 mie zaj臋艂o! 鈥" szepn膮艂.
Zdawa艂o mu si臋, 偶e stoi nad urwiskiem... lada chwila usunie si臋 mia艂ki 艣nieg 鈥" i wpadnie... Wraca艂 napowr贸t 鈥" i to samo. Zabra艂 si臋 naprz贸d i ze 藕dziwieniem spotyka艂 swoje 艣lady.
鈥" W k贸艂ko mi臋 wodzi 鈥" pomy艣la艂. 鈥" Ale poczkaj! Ja ci sie tu nie dam. 呕eby na drog臋 trafi膰...
Poszed艂 w prawo, my艣l膮c rozumnie, 偶e wyjdzie na go艣ciniec. Nawet mu si臋 zdawa艂o, 偶e widzi osiedle; wyra藕nie rozpoznawa艂 bia艂e dachy.
鈥" Dojd臋, bo niedaleko...
Pocz膮艂 i艣膰 ku temu osiedlu, nie patrz膮c ju偶 pod nogi... byle jak najpr臋dzej doj艣膰 do cha艂up!
Ale cha艂upy cofa艂y si臋 przed nim i za zbli偶eniem oddala艂y we mgle.
鈥" Czy widmo? 鈥" kl膮艂 po cichu. 鈥" Dy膰 ja tu przecie zawdy musz臋 kany wyj艣膰... Nie porada, cobych tu osta艂. Chryste Panie!
Modli艂 si臋 gor膮co, odm贸wi艂 wszystkie pacierze, jakie umia艂 na pami臋膰 i szed艂 uporczywie do cha艂up, widnych zdaleka we mgle. Potok nie potok, zaspy, debrze, urwiska 鈥" wszystko przeszed艂 i zmierzy艂... napr贸偶no! Pocz膮艂 w膮tpi膰, czy dojdzie do cha艂up tych przed 艣mierzci膮...
Szcz臋艣ciem mg艂a si臋 podnies艂a i Kozera ujrza艂 dwie topole nad swoim oko艂em...
鈥" No, chwa艂a偶 Bogu! 鈥" oddychn膮艂 ci臋偶ko i otar艂 pot. 鈥" Ale mnie te偶 uwodzi艂o, jak nigdy przedtem...
Przyspieszy艂 kroku i prawie pocz臋艂o za mg艂膮 艣wita膰, kiedy stan膮艂 w izbie.
Hanka zerwa艂a si臋 na siedz膮cko.
鈥" Kany偶 Sobu艣? 鈥" wrzasn臋艂a.
鈥" Tomu艣, nie Sobu艣!
鈥" Kany偶 je?
鈥" Dy膰-ech do krzty o nim zabaczy艂...
鈥" Kany偶 je?! M贸wcie!
鈥" Nie krzycz偶e! bo sie mu haw nic nie dzieje...
Podni贸s艂 prawe rami臋 i si臋gn膮艂...
鈥" Chryste Panie! Dy膰 go nima w r臋kawie... o, bedziesz ta! haftka sie urwa艂a...
鈥" Zb贸ju! 鈥" skoczy艂a Hanka.
Zachwia艂 si臋, gdy przelecia艂a ko艂o niego boskiem do pola 鈥" i poszed艂 za ni膮 bezmy艣lnie, a偶 ku studni...



XI.

Tymczasem stan臋艂a gonciarnia, tu偶 poni偶ej Chybowego tracza. Ludzie si臋 schodzili, jak na widowisko. Niejeden rad ujrze膰 na w艂asne oczy t臋 耤udn膮芦 maszyn臋, co r偶nie gonty, fuguje i na bok odrzuca.
S艂awa Ja艣kowa ros艂a po wszej ziemi. T艂umy narodu z daleka sz艂y ogl膮da膰 jego 耤udo芦. Dziwowali si臋 wszyscy temu 耫yabl臋ciu芦, jak nazywali wynalazek, i z zapa艂em chwalili Ja艣k贸w spryt i przemy艣lno艣膰.
鈥" Trza dopiero talantu, 偶eby to zrobi膰!
鈥" Ani to widzia艂, ani s艂ysza艂, i tak z niczego wyduma...
鈥" Moi艣ciewy!
Jeden tylko stary Chyba oponowa艂 srodze. Ile razy przyszed艂 na tracz i znalaz艂 si臋 mi臋dzy gromad膮, podziwu pe艂n膮 dla Ja艣kowego talentu, zawdy co艣 znalaz艂 do wytkni臋cia. To walce nie foremne, to k贸艂ek za du偶o...
鈥" Ja by to 鈥" mawia艂 鈥" inaczej urz膮dzi艂... Daleko pro艣ciej i z niewielgim nak艂adem pracy. C贸偶 to? G艂upstwo! Nie wielga sztuka...
鈥" To czemu偶e艣cie nie zrobili? 鈥" pytali go 艣mielsi.
鈥" Czemu? Bo ju偶 on zacz膮艂! Alech mu dospomaga艂 rzetelnie: rad膮, s艂owem... Coby on bozemnie zrobi艂, jak i Jasiek?
S艂uchali go w milczeniu, ale widzia艂 ze z艂o艣ci膮, 偶e mu nie bardzo dowierzaj膮. A tyle razy opowiada艂 ludziom, jako si臋 wielce przyczyni艂 do powstania owego wynalazku, 偶e wreszcie sam w to uwierzy艂 i gniew go porywa艂, gdy si臋 kto o艣mieli艂 w膮tpi膰...
鈥" Pracuj! rad藕! dok艂adaj sie! to ci臋 potem nie widz膮... Byd艂o przekl臋te! Byle osie艂 ma u nich takie samo znaczenie, jak i ty, co masz rozum. I 艂am tu g艂ow臋 la nich, kie nie umi膮 oceni膰 twojej pracy...
Nakl膮艂 si臋 dosy膰, nakl膮艂, po cichu i g艂o艣no, ale nie u艣mierzy艂 doznaku zazdro艣ci, co mu si臋 wgryz艂a w serce. Szuka艂 ino okazyi, jakby si臋 zem艣ci膰 za mnieman膮 obraz臋.
鈥" To ja wam, hycle, robi艂, co sie nawin臋艂o pod r臋k臋, i dzi艣 mn膮 pomiatacie, jak wiechciem? O psy! O niewdzi臋czniki!
Ale c贸偶 mia艂 robi膰? Stu ludziom nie da rady...
Za to na Ja艣ku postanowi艂 z艂o艣膰 wywrze膰... ale jak? Przemy艣liwa艂 cz臋sto i nie widzia艂 偶adnego sposobu. Rad nie rad musia艂by da膰 za wygran膮, gdy mu przyszed艂 do g艂owy nadspodziewanie dobry pomys艂.
鈥" Ja cie tu naucz臋! 鈥" pomy艣la艂. 鈥" Nie przem膮drzaj starego ojca, kie艣 sam kiep...
Gonciarni臋 Jasiek ustawi艂 poni偶ej tracza tak, 偶e chc膮c wod臋 pu艣ci膰 na ko艂o, musia艂 j膮 bra膰 ze starej przykopy. W tym celu porobi艂 z desek d艂ugie skrzynie i, umieszczone wysoko na palach, po艂膮czy艂 z ko艅cem przykopy 鈥" tak, 偶e zawdy niewielka ilo艣膰 wody odchodzi艂a na wodne ko艂o gonciarni.
Tej wody pozazdro艣ci艂 ojciec Ja艣kowi, poszed艂 i przykop臋 zastawi艂...
鈥" Niech ci stoi! 鈥" my艣la艂 wracaj膮c do izby. 鈥" Nie bed膮 ju偶 do ciebie procesye chodzi膰...
Jasiek by艂 w ku藕ni. Skoro wyszed艂 i zobaczy艂, co si臋 sta艂o 鈥" czempr臋dzej pobieg艂 do cha艂upy.
鈥" I c贸偶e艣cie mi zrobili tatusiu! 鈥" zawo艂a艂.
鈥" Zabra艂ech swoj膮 wod臋... rozumiesz?!
鈥" Dy膰 woda naprz贸d Boska... a potem... 鈥" t艂贸maczy艂 Jasiek, powoli wymawiaj膮c ka偶d膮 zg艂osk臋.
鈥" Nie m臋drkuj! 鈥" wrzasn膮艂 Chyba. 鈥" Mnie wody trza na ko艂a. Jak przyd膮 wi臋ksze mrozy, to sk膮d jej wezm臋? Na tracz i na m艂yn wody zbraknie, a ty se bedziesz figielki pokazowa艂? co?...
Jasiek posta艂, poduma艂 chwil臋... Zabola艂o go bardzo, 偶e ojciec figielkami nazywa jego ci臋偶k膮 prac臋... Ale niechta!
Odszed艂 w milczeniu i poskar偶y艂 si臋 ch艂opom na traczu.
鈥" Tak mie ociec... tak mie prze艣laduje...
鈥" To sie nie daj! Bro艅 swego! Szkoda i grajcara...
鈥" Dy膰 mi nie o to chodzi... Ale ja, wicie, mam uciech臋, jak widz臋, 偶e idzie...
鈥" To te偶!
鈥" Poci膮ga mnie do pracy...
鈥" Coby nie! 鈥" przy艣wiadczali. 鈥" Zwartnie sie zawdy jaki grajcar... Narobi膰 si臋 z tem, narobi膰 i potem ni mie膰 偶adnego po偶ytku?
鈥" Ale o to nic! Dejcie spok贸j...
鈥" Na c贸偶e艣cie stawiali, jak nie na zarobek? 鈥" pytali go zdumieni ch艂opi.
鈥" Cho膰bych centa z tego nie wzi膮艂, cho膰by p贸艂 szel膮ga!... To... 鈥" machn膮艂 r臋k膮 鈥" Ino mi tego 偶al, jak to przydzie na nic... Jak sie tak, wicie... zmarni ot... co se obmy艣l臋.
鈥" Przecie on ino g艂upi! 鈥" m贸wili mi臋dzy sob膮, gdy odszed艂, i kiwali g艂owami z politowaniem.
鈥" Po kiego偶 dyab艂贸w stawia艂, jak na tem nie zarobi?
鈥" Hej!...
Jasiek mia艂 zamiar przenie艣膰 gonciarni臋 za wod臋 i zrobi膰 now膮 przykop臋. Ale rozwa偶y艂 i przekona艂 si臋, 偶e w zimie tego nie porada uskuteczni膰, a偶 chyba na wiosn臋. Da艂 wi臋c pok贸j gonciarni, a zabra艂 si臋 do czego艣 inszego, co mu si臋 oddawna roi艂o po g艂owie...
Pocz膮艂 zn贸w cz臋艣ciej w ku藕ni przesiadywa膰 i na traczu, a Chyba widz膮c to, mrucza艂:
鈥" Znowu cosi majstruje. Niech go kolki...
I nieraz poszed艂 przys艂ucha膰 si臋 z ciekawo艣ci, gdy opowiada艂 w ku藕ni ch艂opom, co zamy艣la...
鈥" Do czego bed膮 te sztabki, moi艣ciewy?
鈥" To... do ko艂a 鈥" obja艣nia艂 Jasiek.
鈥" A ko艂o do czego?
鈥" Samo do siebie...
鈥" Hm... 鈥" dziwowali si臋. 鈥" Co to ma by膰?...
鈥" Znowu cosi nowego wymani...
鈥" Nie my艣lcie! 鈥" u艣miecha艂 si臋 Jasiek. 鈥" Nic wielgiego...
鈥" Ale przecie偶?
鈥" Bedzie taki wieczny chodzac... Ju偶 wiecie?
鈥" Hm, hm...
鈥" To co艣, jak 聎ieczny 偶yd芦...
鈥" To, to w艂a艣nie! Zgadli艣cie.
U艣miecha艂 si臋 blado.
Teraz ju偶 ch艂opi nie w膮tpili, 偶e Jasiek zg艂upia艂 do reszty. 呕a艂owali go mi臋dzy sob膮...
鈥" Co to wicie dumanie da? 鈥" m贸wili. 鈥" 艁atwo mo偶e o nieszcz臋艣cie przyprawi膰...
鈥" Hej! pomi臋sza rozum doznaku...
鈥" A szkoda go! Bo ma talant...
Stary Chyba inaczej s膮dzi艂. Wiedzia艂 on, a je艣li nie, to si臋 domy艣la艂, co to ma by膰 ten 耤hodzac芦... Zauwa偶y艂 ju偶 dawniej, 偶e Jasiek, majstruj膮c nad zegarem, mrucza艂: 翵akby tu urz膮dzi膰, coby on szed艂 bez nakr臋cania...芦 Przypuszcza艂 wonczas, 偶e si臋 g艂upstwo chwyci艂o Ja艣ka i trzyma, ale teraz widzi, 偶e on naprawd臋 my艣li o czem艣 podobnem. Bo odczu艂 dziwnym sprytem, 偶e to ma zwi膮zek z tamtem... niew膮tpliwie! I cho膰 prawie by艂 pewny, 偶e si臋 to Ja艣kowi nie uda 鈥" l臋ka艂 si臋 czego艣... Nieznane dr臋czy艂o go i nie da艂o mu spa膰 spokojnie. Zapomnia艂 na razie o wszystkiem, tylko to jedno siedzia艂o mu kamieniem na sercu.
Przypatrywa艂 si臋 Ja艣kowej robocie, zachodzi艂 ze wszystkich stron, wreszcie nie m贸g艂 d艂u偶ej wytrzyma膰 i zapyta艂:
鈥" Nad czym ty dumasz? Powiedz no mi...
Jasiek si臋 zdziwi艂 niepomiernie. Pierwszy raz ojciec interesuje si臋 jego robot膮. Co to w tem? 鈥" zastanowi艂 si臋, ale wnet odpowiedzia艂:
鈥" Dy widzicie... my艣l臋 robi膰 ko艂o, coby samo sz艂o... bez pop臋dzania.
鈥" A co dalej?
鈥" Sam nie wiem... ale mi si臋 zdaje, 偶e to ju偶 do艣膰... 鈥" potem za艣 doda艂: 鈥" Mia艂bych na my艣li zegar... to ju偶 wiecie... Maszyn臋 tak膮, coby sz艂a bez wody...
鈥" Ho, ho, ho! Bo to 艂atwo!
鈥" Ja nie wiem... Ale przecie nic odrazu nie stan臋艂o...
鈥" Dumaj, dumaj!
鈥" B贸g da艂 cz艂ekowi rozum, coby duma艂...
鈥" Prze偶egnaj偶e si臋 krzy偶em 艣wi臋tym!
鈥" Co wam to szkodzi, tatusiu?
鈥" Zwariujesz! Zgnijesz pierwej chrobaku marny! Nim to zrobisz...
鈥" Moc Boska!... przyda insi... to mie wyluzuj膮...
鈥" Gadaj偶e z nim! on swoje! Ja ci padam, jako ociec, 偶eby艣 to zaprzesta艂!...
鈥" O nie... darmo! Podejcie偶 mi t臋 sztabk臋, co le偶y u progu...
Chyba zakl膮艂 siarczy艣cie i wypad艂 z ku藕ni. Ju偶 si臋 wi臋cej nie miesza艂 do Ja艣kowej roboty.
鈥" Niech duma! Niech przymierza! Kiedy taka uparta jucha sobacza... Zachcia艂o mu sie dyablej s艂u偶by, niech偶e robi! Ja sie ju偶 do niczego nie mieszam!
Ale nie wytrzyma艂, by cho膰 raz na tydzie艅 nie zajrze膰 do ku藕ni. I jaka偶 by艂a jego uciecha, gdy pewnego dnia nadszed艂 Ja艣ka 鈥" prawie w rozpaczy... Siedzia艂 na progu zgarbiony b贸lem, a oczy b艂臋dne utkwi艂 w 偶elaznem kole, zawieszonem pionowo na walcu.
鈥" C贸偶 ci to Jasiu? 鈥" spyta艂 z udan膮 troskliwo艣ci膮.
鈥" Nie chce i艣膰... 鈥" j臋cza艂 Jasiek.
鈥" A widzisz! Nie m贸wi艂ech ci: Dej spok贸j! S艂uchaj ojcowskich rad i nie dumaj, bo sie to na nic nie zda!
Jasiek jednak nie ugi膮艂 si臋 tak 艂atwo i nie zniech臋ci艂. Przebola艂 jedno ko艂o nieuda艂e 鈥" teraz pocz膮艂 robi膰 d臋bowe, podobne do wodnego w traczu. R贸偶ni艂o si臋 tym, 偶e mia艂o w miejsce pi贸r zamkni臋te skrzynki, a po艂owa sprych i walec by艂y wewn膮trz puste. Robi艂 je z wielkim mozo艂em i d艂ugo, a偶 nareszcie wyko艅czy艂.
Teraz ju偶 gor膮czkowo pocz膮艂 my艣le膰 nad wykonaniem reszty. Wbi艂 s艂upy obok tracza, nasadzi艂 ko艂o pionowo mi臋dzy nimi na 偶elaznych czopach, a od nich rury pu艣ci艂 prosto na przykop臋.
鈥" Kiego dyab艂贸w on my艣li? 鈥" niecierpliwi艂 si臋 Chyba. 鈥" Chce 艣wiat przewraca膰 do g贸ry nogami? Co to za uparta jucha! Powiedzcie...
Chodzi艂 tu i tam, robota ka偶da wypada艂a mu z r臋ki. Tak go ten Jasiek trapi艂. Dr臋czy艂o go nieznane...
鈥" Uda si臋? czy nie uda? 鈥" k艂贸ci艂 si臋 my艣lami, nie wiedz膮c, 偶e Ja艣ka prze艣laduje sto razy wi臋kszy niepok贸j.
Tak usz艂o par臋 dni, jak w ci臋偶kim 艣nie, w dziwnej gor膮czce oczekiwania...
A偶 tu raz wpada Jasiek do izby z szalonym krzykiem rado艣ci:
鈥" Idzie! idzie!
Ha藕bieta my艣la艂a, 偶e zwariowa艂. A kiedy Chyba pogna艂 za nim w pole bez kapelusza 鈥" kl臋k艂a z przestrachu i pocz臋艂a si臋 modli膰...
Na traczu sta艂 Chyba z w艂osem rozwianym, Jasiek przy nim. Patrzyli obaj w d贸艂, przed siebie, gdzie pomi臋dzy palami obraca艂o si臋 samo ko艂o...
Woda wesz艂a rurami, przez czopy, walc i wydr膮偶one szprychy, wype艂niaj膮c nier贸wne skrzynie 鈥" tak, 偶e punkt ci臋偶ko艣ci le偶a艂 w najwi臋kszej skrzyni na obwodzie. St膮d ko艂o, popchni臋te w ruch nag艂ym przyp艂ywem wody, mog艂o si臋 d艂ugi czas obraca膰...
Jasiek nie m贸g艂 usta膰 i chwilki 鈥" zbieg艂 na d贸艂, patrza艂 z blizka... przyczem 艣mia艂 si臋, jak dziecko, czasami wykrzykiwa艂 g艂o艣no.
鈥" Idzie! idzie!... Ju偶 go mam! Zegar!... Cudo boskie!
Chyba wci膮偶 sta艂 i patrza艂, a oczy mu zachodzi艂y mg艂膮... Zrozumia艂 teraz Ja艣ka.
鈥" Okrad艂 mi臋! 鈥" wykrztusi艂. 鈥" Zabra艂 ze krwie, co by艂o... talant, si艂y, wszystko!... Na s艂u偶b臋 dyab艂u!... Niech sie zapadnie! raz, dwa!... idzie!... wci膮偶 idzie... samo!... o... na wieczno艣膰!! 鈥" wrzasn膮艂 przera藕liwie, a偶 Jasiek podbieg艂 ku niemu.
鈥" Co sie sta艂o?
鈥" Id藕... id藕 mi z oczu! 鈥" wycharcza艂 tak zawzi臋cie, 偶e Ja艣kowi twarz pobiela艂a.
I odszed艂 Jasiek zal臋kniony i nie pokaza艂 si臋 w cha艂upie, ca艂y dzie艅 艣l臋cz膮c przy tem kole.
A Chyba z izby wyziera艂 co chwila.
鈥" Mo偶e ustanie? Kto wie...
A ko艂o sz艂o wci膮偶, bezustanku, miarowo 鈥" ni pr臋dzej, ni wolniej...
艢r贸dwieczerz by艂.
Z poza wierch贸w pada艂y na tracz uko艣ne promienie, przezieraj膮c si臋 w pile. Wsz臋dzie cichutko, spok贸j wielki... Ino woda szumi na przykopie, wiater zawiewa szum...
W cieniu za oknem sta艂 Chyba. Ukradkiem wyziera艂 zza w臋g艂a. Po twarzy jego przebiega艂y kurcze, a siwe oczy zalewa艂a krew...
Od rana prze偶y艂 d艂ugie 偶ycie, czy艣膰cowych pe艂ne m膮k. Co艣 nieznanego przedtem dzia艂o si臋 w jego duszy...
Ko艂o przy traczu obraca艂o si臋 wci膮偶, rwa艂o jego oczy ku sobie i przykuwa艂o dziwn膮 si艂膮. Zda艂o mu si臋 chwilami, 偶e to wieczno艣膰, zakl臋ta w kole przez Ja艣ka, patrzy na艅 i ur膮ga:
鈥" Taki艣 ma艂y! Takie nic...
Chcia艂 si臋 schowa膰 gdzie艣, uciec, ale 偶adn膮 miar膮 nie m贸g艂 oczu oderwa膰 od ko艂a. I przel膮k艂 si臋 okropnie, 偶e jest skazany na wieczn膮 m臋k臋. To ko艂o wiecznie musi i艣膰, on musi wiecznie na nie patrze膰!...
W贸wczas, pe艂en rozpaczy, wo艂a艂:
鈥" Stanij! stanij!
A ko艂o przy traczu obraca艂o si臋 wci膮偶...
Ha藕bieta w izbie, kl臋cz膮c przy 艂贸偶ku, modli艂a si臋 za obydwu: ojca i syna... i szlocha艂a bole艣nie.
Chyba za oko艂em sta艂 i 艣ledzi艂 uporczywie miarowy obr贸t ko艂a...
鈥" Idzie... idzie...
Oczy chwilami zachodzi艂y mg艂膮, pewny ju偶 by艂, 偶e ko艂o stan臋艂o... Przetar艂 oczy r臋kawem...
鈥" Idzie! Idzie!...
Przechyli艂 si臋 naprz贸d za w臋g艂y, r臋k臋 spar艂 na kolanie i patrza艂... Nogi mu wros艂y w ziemi臋, skamienia艂 doznaku.
I widzia艂 Ja艣ka, stoj膮cego nad ko艂em w zadumie. Przeziera艂 go my艣lami, dusz臋 chcia艂by mu wydrze膰 na wierzch, by zobaczy膰, co si臋 w nim dzieje...
鈥" Duma... 鈥" szepn膮艂. 鈥" Ju偶 duma!... W膮tek bierze od ko艂a i plany uk艂ada... Abo kto wie, co sie mu we 艂bie roi?... Bedzie zegar majstrowa艂... niezawodnie!... Potem co?... tracz bez wody... Kto wie, co se my艣li... Wnetki cuda wykona... Zejd膮 sie ludzie... ludzi moc! Bed膮 mu sie dziwowa膰... Ty ojcze na bok!... Ty艣 kiep!... Jasiek! ino Jasiek!
Przetar艂 oczy, bo zda艂o mu si臋 zn贸w, 偶e ko艂o stoi... ale nie!
鈥" Ono idzie... wci膮偶 idzie!... Na chwil臋 nie stanie... Powoli si臋 obraca, ale zawdy... zawdy...
Nagle drgn膮艂. Zda艂o mu si臋, 偶e Jasiek wszed艂 pod tracz, mi臋dzy ko艂a...
鈥" Id藕, wod臋 pu艣膰! 鈥" szarpn臋艂o Chyb臋.
Zawaha艂 si臋 jedno okamgnienie 鈥" poskoczy艂 szybkim p臋dem i pu艣ci艂 wod臋...
Zaj臋cza艂y walce i r贸wnocze艣nie 鈥" krzyk!... Potem co艣, jak 艂amanie ko艣ci...
Naraz stan臋艂y wszystkie ko艂a.
I Ja艣kowe ko艂o przesta艂o si臋 obraca膰.
Chyba zmartwia艂 doznaku. W ob艂臋dzie strasznym lecia艂 ku cha艂upie, wo艂aj膮c g艂o艣no:
鈥" Ratunku!!
Wpad艂 do izby 鈥" Ha藕bieta kl臋cza艂a przy 艂贸偶ku...
鈥" Jasiek sie zabi艂! 鈥" wrzasn膮艂.
Odwr贸ci艂a ku niemu za艂zawione oczy.
鈥" Ja sie od rana tego spodziewa艂a... Kany偶 je?... 鈥" spyta艂a smutno.
鈥" W traczu!
Wsta艂a i wysz艂a, nic nie m贸wi膮c, a Chyba upad艂 na 艂aw臋.
鈥" Chryste Panie! ratuj mie!... to nie naumy艣lnie! to mi臋 dyabe艂 podkusi艂! Ja nie winowaty!
Ale serce m贸wi艂o: 耇y sam! ty, ty, ty, ty!...芦
W ob艂臋dzie pad艂 na ziemi臋, pocz膮艂 si臋 bi膰 w piersi i j臋cze膰 okrutnie.
Wesz艂a Ha藕bieta.
鈥" Nie by艂 rad na niego 鈥" pomy艣la艂a 鈥" a tak desperuje... zawdy ociec!
Chyba si臋 upami臋ta艂 wreszcie, siad艂 na 艂awie, a po chwili zapyta艂 synowej:
鈥" Widzia艂a艣 go?
Skin臋艂a g艂ow膮, wyj臋艂a ksi膮偶k臋 ze skrzyni i pocz臋艂a szuka膰 modlitwy za dusze zmar艂ych...
Od tracza dolatywa艂y szmery i g艂osy pomieszane. Chyba ucha nadstawi艂 ku szybom, ale nic nie m贸g艂 zrozumie膰, ani s艂owa. Dr偶a艂 wewn臋trzn膮 obaw膮 鈥" l臋ka艂 si臋 pos膮dze艅...
Przeszed艂 ca艂y czy艣ciec niepokoju, nim si臋 odwa偶y艂 wyjrze膰 z cha艂upy. Ale skoro stan膮艂 w艣r贸d ludzi i zobaczy艂 mn贸stwo ciekawych oczu, wnet si臋 otrz膮sn膮艂 z obaw i by艂, jak zawdy, skamienia艂y.
Zamierzy艂 nawet zej艣膰 pod ko艂a, ale dojrzawszy przez otw贸r potracone cz臋艣ci cia艂a 鈥" cofn膮艂 si臋 i zosta艂 na traczu.
鈥" Jak sie to sta艂o, moi艣ciewy? 鈥" pytali go ludzie.
鈥" Wiem ja? Kiedy mie tu nie by艂o...
鈥" Dy膰-ech was widzia艂a, jake艣cie p臋dzili... 鈥" pocz臋艂a s膮siadka.
Ale Chyba tak spojrza艂 na ni膮, 偶e nie 艣mia艂a doko艅czy膰.
鈥" Przylecia艂ech 鈥" obja艣ni艂 鈥" ale ju偶 po niewczasie.
Wi臋cej si臋 nie miesza艂 do rozmowy. Tylko sobie powtarza艂 bez ustanku: 耇o nienaumy艣lnie!芦 chc膮c zag艂uszy膰 serce doznaku.
鈥" Co on zdo艂a艂 robi膰, 偶e si臋 zabi艂? 鈥" m贸wili ludzie mi臋dzy sob膮.
鈥" E nie wiecie, jak powiada艂a Ha藕bieta, 偶e ju偶 od rana taki by艂... Sam nie wiedzia艂, co robi. 艢mia艂 sie, pada, i lata艂 ca艂e dopo艂udnie. Ona ju偶 czu艂a, 偶e z tego 艣miechu nic dobrego nie wypadnie. No i wicie. Ledwo p贸艂 dnia usz艂o...
鈥" Z rozumu nic dobrego!
鈥" Hej! Bo ino jedna m膮dro艣膰 Boska...
鈥" To, to! Zajrza艂 on wam kiedy, do ko艣cio艂a? Ino w tych marno艣ciach 艣wiata wiecznie by艂 zadumany.
鈥" I co mu z tego przysz艂o? Zg艂upia艂 doznaku...
呕a艂owali go te偶 powszechnie.
鈥" Nie bedzie mia艂 kto p艂ugu zrobi膰 鈥" m贸wili.
鈥" Ani kopaczki poklepa膰!
鈥" Ani sierp贸w zaci膮膰!
鈥" Ani siekiery nad艂o偶y膰!
鈥" Zaduma艂 sie doznaku i marnie zeszed艂...
鈥" A szkoda go! Mia艂 talant...
*
* *

Pogrzeb odby艂 si臋 wspaniale. Stary Chyba nie 偶a艂owa艂 nak艂adu. Ludu si臋 nasz艂o moc, ze wszystkich stron, bo Ja艣ka nieboszczyka znali wsz臋dy... Ksi膮dz kazanie powiedzia艂 na cmentarzu, takie 偶a艂osne, 偶e ludzie 艂ez nie mogli powstrzyma膰... Wszystek nar贸d j臋cza艂 i zawodzi艂 bole艣nie.
Chyba nad grobem sta艂 鈥" zimny jak kamie艅. Niktby nie zgad艂, co si臋 dzieje w jego duszy. Podczas kazania ani jednej 艂zy nie uroni艂 鈥" sta艂 i patrza艂 w gr贸b wykopany suchem okiem... Tylko, gdy trumn臋 do grobu spuszczano, uczu艂 w piersiach przejmuj膮cy b贸l 鈥" niby trzepotanie i krzyk konaj膮cego ptaka... Tak si臋 odzywa 艣mier膰 lub narodzenie serca.
Od grobu fala go ponios艂a... Stan膮艂 z boku, przy wej艣ciu i czu艂, 偶e nie odejdzie tak, 偶e go co艣 trzyma i wo艂a napowr贸t... Sta艂 i patrzy艂 otwartem okiem na p艂yn膮c膮 fal臋. Nie widzia艂 nic, nie poznawa艂 nikogo... Szmer przyciszanych rozm贸w p艂yn膮艂 ku niemu, szu艣cia艂 dalej po ga艂臋ziach, niedos艂yszany. Jedne tylko s艂owa uderza艂y go wyra藕niej, cho膰 wyszeptane prawie cicho:
鈥" Tu le偶y Kozerowa Hanka... ta, co to wicie...
Wi臋cej nie s艂ysza艂 nic. Sta艂 mi臋dzy 艣wierkami i czeka艂, dop贸ki ostatni cz艂ek nie opu艣ci艂 cmentarza.
Wtedy poszed艂 powoli, utykaj膮c po grobach, do 艣wie偶ej mogi艂y.
Stan膮艂 nad ni膮 z pochylon膮 g艂ow膮, za艂ama艂 r臋ce i zapatrzy艂 si臋 w czerwon膮 ziemi臋...



XII.

W jasn膮 i mro藕n膮 noc, ko艂o p贸艂nocy, szed艂 drog膮 od ko艣cio艂a J贸zek Margo艣cyn... Na ramieniu d藕wiga艂 tobo艂ek niewielki, szed艂 ra藕no po bia艂ym, wyszklonym go艣ci艅cu.
Przed nim wyst臋powa艂y g贸ry bia艂e, oblane mglistym 艣wiat艂em...
鈥" Hej g贸ry! Moje g贸ry!... Jak ja was dawno nie widzia艂!
Z rozkosz膮 wdycha艂 mro藕ne powietrze i szed艂 po skrzypi膮cym 艣niegu 鈥" prosto w Koninki. Mija艂 po drodze znajome osiedla...
鈥" Tu Zapa艂owie 鈥" szepta艂 鈥" ha艅 Por臋bscy... Jeszcze kawa艂ek do cha艂upy...
Po niebie za nim ksi臋偶yc szed艂, jasny i zimny, niby zwierciad艂o lodowe o stu oczach utkwionych w s艂o艅cu. Miliardy gwiazd na niebie p艂on膮, po艂owa spad艂a na ziemi臋, rozsypuj膮c si臋 w drobne kryszta艂ki. Postroi艂y one szat臋 ziemi w b艂yszcz膮ce diamenty.
鈥" Jaka tu 艂adna zima! 鈥" szepn膮艂 J贸zek. 鈥" Zaczarowany kraj...
Z podziwem patrza艂 dooko艂a.
鈥" Co tu dyament贸w... M贸j Bo偶e! Kieby to prawdziwy by艂 cho膰 jeden! Zani贸s艂bych se matusi... Ukochaliby mnie... oj! wierz臋... A ludzie by sie dziwowali...
Spos臋pnia艂 nagle. Zbaczy艂 se ow膮 noc, kiedy to z karczmy ucieka艂 przed lud藕mi... T膮 sam膮 drog膮 szed艂. My艣la艂 wtedy, 偶e id膮c do 艣wiatu, panem wr贸ci i zakasuje wie艣... Mocny Bo偶e!
鈥" Darmo se naprz贸d uk艂ada膰! 鈥" pomy艣la艂. 鈥" Wsz臋dy trza robi膰, jak i tu, a letko nic nie przydzie...
Przyspieszy艂 kroku, a my艣l wyprzedza艂a go, lec膮c ku cha艂upie.
鈥" Czy te偶 ta zdrowi jako? 鈥" my艣la艂. 鈥" Nie spodziewaj膮 si臋 mnie... Bo Wojtek m贸wi艂, 偶e na 艣wi臋ta... A tu c贸偶 by艂o robi膰? Chc膮cy przywie艣膰 pieni臋dzy 鈥" trza by艂o i艣膰, jak sie ino robota sko艅czy艂a...
Z daleka dojrza艂 dwie ciemne topole nad Kozerowym oko艂em.
鈥" Chwa艂a Bogu, 偶ech ju偶 tu... 鈥" szepn膮艂. 鈥" Ani bez my艣l nikomu nie przejdzie, 偶e ja tu id臋... Kto by sie spodzia艂 i o takim czasie! Wszyscy 艣pi膮... 偶ywej duszy nie wida膰 nikany... Ciekawym, co se ta Chyba poczyna bez Wojtka? Musia艂o go to z艂o艣ci膰, 偶e bez jego w贸le... no, my艣l臋!... Ale i Wojtek szelma! Ktoby to m贸g艂 pedzie膰... Tak sie rwie sam do 艣wiatu... I nie 藕le mu bedzie, chwa艂a Bogu, lepiej, ni偶 u ojca... bo c贸偶 tu mia艂? Pasek na 艣niadanie, lask臋 na obiad, a kij na wieczerz臋, jak sam powiada艂... Gada艂 mi te偶, jak sie nie myl臋, 偶e Jagnieska u nas komoruje... Co ony tam wszystkie jedz膮, to nie wiem... Mo偶e Jagnieska ma ziemniaki, abo jakie ziarno... ale sk膮dby wzi臋na?... Musz膮 i bez omasty biedowa膰... Bo ktoby im ta poda艂?
Im bli偶ej by艂 cha艂upy, tem ciekawo艣膰 ros艂a. Radby wszystko wiedzie膰 odrazu. Tak dawno ich nie widzia艂!
鈥" Jak te偶 mama wygl膮daj膮... czy nie chudzi? I Zosi pewnie przyby艂o? Wojtek m贸wi艂... Nie wiem, co on si臋 tak Zo艣k膮 interesuje?... Przej臋ty 艣krab!
Droga si臋 rozchodzi艂a. J贸zek przystan膮艂 chwilk臋, otar艂 pot r臋kawem i skr臋ci艂 na lewo, ku Chybowemu osiedlu.
鈥" Ho! Ju偶 wnetki! 鈥" pomy艣la艂. 鈥" Zajd臋 niespodzianie... Zaburz臋 si臋 do drzwi... 翶to tam?芦 鈥" 翵a!芦 鈥" 翵aki ja?芦 鈥" 翹ie poznajecie mnie芦 鈥" 耊szelki duch....芦 Mama si臋 rozp艂acz膮... bo oni zawdy radzi p艂aka膰 przy takiej okazyi... Potem za艣wiec膮... Ja zdejm臋 tobo艂ek i po艂o偶臋 pod oknem na 艂awie... Potem Zosia zbudzi sie i wyskoczy z 艂贸偶ka... przyleci ku mnie... ob艂api mnie za szyj臋... 翵贸zu艣!芦 鈥" powie mi tak serdecznie, jak ona to umie... Potem zacznie z ciekawo艣ci majstrowa膰 ko艂o tobo艂ka... Ja jej powiem: 翹ie rusz!...芦 Dopiero rano, jak ju偶 s艂oneczko wyjdzie, otworz臋 sam tobo艂ek i zaczn臋 wyjmowa膰 po jednemu... chustk臋 la mamy... chusteczk臋 la Zosi... ucieszy sie ta! Ju偶 j膮 widz臋, jak bedzie skaka膰 po izbie... A jak bed膮 poziera膰: co jeszcze?... powiem, 偶e nima nic... Dopiero po chwili, po du偶ej chwili, otworz臋 pulares i po艂o偶臋 na oknie ca艂膮 dziesi膮tk臋... 翸acie! to la was!...芦 To偶 to bedzie uciecha!... Nawet Jagnieska bedzie rada... Potem...
Urwa艂 nagle w膮tek uciesznej fantazyi, bo ju偶 przeszed艂 Chybow膮 cha艂up臋 i swoj膮 zobaczy艂 naprzeciwko.
Z bij膮cym sercem min膮艂 艂aw臋 i stan膮艂 za wod膮.
鈥" Ju偶 ino par臋 krok贸w!
Nie szuka艂 chodnika, lecz pobieg艂 prosto po 艣niegu i stan膮艂 przed sieni膮. Prze偶egna艂 si臋 par臋 razy 鈥" i zastuka艂 do drzwi...
鈥" 艢pi膮... 鈥" szepn膮艂.
Wstrzyma艂 oddech. S艂ysza艂 wyra藕nie uderzenia serca.
Po chwili zastuka艂 drugi raz 鈥" i czeka艂.
鈥" Nic nie wida膰!... 艢pi膮 twardo... Trzeba troch臋 mocniej...
Uderzy艂 butem we drzwi 鈥" i drzwi si臋 otwar艂y. Oma艂o nie upad艂 na progu, takie straszne zimno owia艂o go ze sieni...
Strach obj膮艂 go i serce uderzy艂o mocniej.
鈥" Czy ni-ma ni-ko-go?... 鈥" dzwoni艂y mu z臋by.
Ale si臋 gwa艂tem przem贸g艂 i wszed艂 do sieni... Ksi臋偶yc za nim po艣wieci艂... 艣nieg!
W najwy偶szej trwodze chwyci艂 za sk贸bel i szarpn膮艂. Drzwi zamro偶one odskoczy艂y...
鈥" Aaach! 鈥" zakrzycza艂 okropnie.
Zatrzasn膮艂 drzwi i wypad艂 w pole... Szalonym p臋dem bieg艂 za wod臋, a przed oczami jego sta艂y wci膮偶 w 艣wietle ksi臋偶yca wielkie, szklanne oczy...
*
* *

Poprzed Chybowe okna szed艂 pogrzeb Margo艣ki. Dziwnie sm臋tn膮 偶a艂ob膮 p艂yn臋艂a w dal czy艣膰cowa pie艣艅...
Chyba uciek艂 do komory i zamkn膮艂 si臋. Ale i tu dolecia艂y go wyra藕nie s艂owa:

翸o偶ny i ubogi r贸wny 鈥"
Nikt od 艣mierzci nie wym贸wny...
Kt贸偶 wie, na kim kolej stoi?
Przeto niech si臋 ka偶dy boi...芦

Oddali艂 si臋 ju偶 smutny poch贸d i znikn膮艂 za oko艂em, a w uszach starego wci膮偶 jeszcze dzwoni艂a 偶a艂obna nuta i przejmuj膮ce, ostre s艂owa wdziera艂y si臋 do m贸zgu.
Wyszed艂 na izb臋 i rozpatrzy艂 si臋 dooko艂a... pusto! ani 偶ywej duszy!... Chodzi艂 z k膮ta w k膮t i nie m贸g艂 se nigdzie miejsca znale藕膰. Wsz臋dy czai艂 si臋 utajony niepok贸j... z sieni, z pod 艂awy, z pieca 鈥" zewsz膮d wychyla艂 ku niemu zagadkowe oczy... Wszed艂 do izdebki 鈥" on za nim... Stan膮艂 w piekarni 鈥" on ju偶 tu... Ani si臋 go pozby膰! Opu艣ci艂 izb臋 i wyszed艂 przed sie艅, a wiatr ku niemu przywia艂 z oddali:

翶t贸偶 wie, na kim kolej stoi?芦

I zachichota艂 przera藕liwie...
Chyba zwr贸ci艂 si臋 na lewo i pocz膮艂 biedz ku wodzie 鈥" nagle stan膮艂... bo zda艂o mu si臋, 偶e Jasiek wszed艂 pod tracz, mi臋dzy ko艂a.
Mr贸z przebieg艂 po jego ciele, ba艂 si臋 kroku naprz贸d post膮pi膰.
鈥" Przywidzenie! 鈥" mrukn膮艂 i powoli zawr贸ci艂 ku cha艂upie.
Wszed艂 napowr贸t do izby, ale coraz wi臋kszy niepok贸j go ogarnia艂. Zda艂o mu si臋, 偶e lada chwila skrzypnie kto艣 drzwiami i stanie przed nim... To mu si臋 zda艂o, 偶e widzi w mrocznym k膮cie wielkie, szklanne oczy, patrz膮ce ku niemu prosto, z niemym, strasznym wyrzutem...
Przera偶ony, zamyka艂 wzrok... To mu zn贸w pocz臋艂a w uszach dzwoni膰 偶a艂obna pie艣艅.
Nieznany l臋k osiada艂 mu na piersi, mrozi艂 krew, czasami serce 艣cina艂 w l贸d.
Poczyna艂 m贸wi膰 g艂o艣no. S艂owa dudni艂y w pustych izbach i przera偶a艂y jeszcze bardziej...
I pocz膮艂 ba膰 si臋 tej pustki okropnej... Sam! ani 偶ywej duszy! Nikogo...
Chwilami zda艂o mu si臋, 偶e kto艣 jest przy nim... Wtedy martwia艂 ca艂y i w艂osy podnosi艂y mu si臋 na g艂owie.
Chcia艂 p臋dzi膰 gdzie艣 daleko, lecie膰 bez pami臋ci, ale wnet pomy艣la艂, 偶e nie ucieknie... darmo! Niepok贸j za nim p贸jdzie i na koniec 艣wiata... Cho膰by pod ziemi臋 skry艂 si臋, to go najdzie.
Z艂amany 鈥" powl贸k艂 si臋 w pole, usiad艂 na przykopie i oczy utopi艂 w p艂yn膮cej wodzie...
D艂ugo tak siedzia艂 nieruchomie i odgania艂 uporczywie wdzieraj膮ce si臋 ci偶b膮 my艣li. Zwolna niepok贸j odszed艂 i l臋k 鈥" a pozosta艂 w nim tylko smutek i przygn臋bienie i jaka艣 bezgraniczna pustka...
Oczy bieg艂y za wod膮 nieustannie, a on si臋 zapatrzy艂 w siebie i widzia艂 dusz臋 sw膮 opuszczonym ugorem, gdzie osty mog膮 wyrasta膰 bez siewu...Widzia艂 j膮 t艂okiem niezoranym, bez miedz, bez k臋p, bez granic... Nic nie wyro艣nie na nim, pr贸cz ost贸w, ni trawa, ni ja艂owiec... bo ziemia, uprawiona krwi膮, truj膮cymi wyziewami oddycha. Ptak nad ni膮 nie przeleci, z daleka ominie...
Jak okiem dojrze膰 鈥" pustka, bezgraniczna pustka...
To jego dusza.
Zapatrzy艂 si臋 w ni膮 d艂ugo i poczyna艂 martwie膰 powoli... Dojrza艂 wieczno艣膰 w tej duszy opuszczonej... jakie艣 nieznane, wielkie, dalekie, jak l膮dy, a tak niepoj臋te, niezbadane jak niezmierzone morskie dna...
Pstr膮g uderzy艂 go w nog臋 i rozbudzi艂.
Chyba podni贸s艂 g艂ow臋 i rozgl膮dn膮艂 si臋 dooko艂a.
鈥" Taka sama pustka, ino wi臋ksza... o! daleko wi臋ksza...
Zdawa艂o mu si臋, 偶e stoi na tamtym 艣wiecie, 艣r贸d ugor贸w i widzi ma艂y skrawek tego 艣wiata, kt贸ry mu pozosta艂...
鈥" Taki ma艂y! takie nic...
Obejrza艂 si臋 daleko 鈥" jeden ug贸r... Na czem to ludzie 偶yj膮?... Spojrza艂 na rzek膮... Po co ta woda p艂ynie?... p艂ynie... p艂ynie... goworzy...
Ws艂ucha艂 si臋 w ten odgwar cichy, daleki... i pocz膮艂 wraca膰 za latami do ojcowskiej chaty... Potem zwolna przechodzi艂 偶ycie od ko艂yski, wszystkie z艂e uczynki na 艣wiecie.
Czas up艂ywa艂 za wod膮, a Chyba ko艅czy艂 milcz膮c膮 spowied藕 偶ycia, zacz臋t膮 na Ja艣kowym grobie... Oczy mg艂膮 zachodzi艂y 鈥" wargi dr偶a艂y 鈥" g艂ow膮 pochyli艂 na kolana i szepta艂 wodzie bez przerwy...
鈥" Poniesie morzu... B贸g nie wys艂ucha... darmo!.. Na wieczn膮 pustk臋!... na 艣mierz膰...
Szumia艂a woda na przykopie, wiater zawiewa艂 szum...
Dwie 艂zy upad艂y w wod臋...
Chyba zap艂aka艂.
Po chwili g艂ow臋 uni贸s艂 na r臋ku i opar艂.
鈥" Sam... sam jeden...
Przed oczami jego sta艂a nizka cha艂upina za wod膮. Zabrali si臋 stamt膮d ludzie 鈥" odeszli i drzwi nawet nie zawarli za sob膮. Tak bywa.
Stary Chyba d艂ugo patrza艂 ku niej, jakby si臋 spodziewa艂, 偶e kto wyjdzie i stanie na progu... Wreszcie pokiwa艂 g艂ow膮 osiwia艂膮 i wyszepta艂 ze smutkiem:
鈥" Dy膰 my tu na tym 艣wiecie wszyscy komornicy...



Por臋ba Wielka, w listopadzie 1898.
Przypisy

^ Parucha 鈥" gruba, lniana p艂achta.
^ Chazuka 鈥" czarna sukmana z owczej we艂ny, wyszywana czerwon膮 i niebiesk膮 w艂贸czk膮.
^ Przypis w艂asny Wiki藕r贸de艂 Niepile 鈥" obce.
^ Przypis w艂asny Wiki藕r贸de艂 艢lajze - bukowe 艂uczywo (niem. Schleise)
^ Przypis w艂asny Wiki藕r贸de艂 B艂膮d w druku; powinno by膰 鈥 J贸zu艣 by.
^ Przypis w艂asny Wiki藕r贸de艂 B艂膮d w druku; powinno by膰 鈥 Ja.
^ Przypis w艂asny Wiki藕r贸de艂 B艂膮d w druku; powinno by膰 鈥 cz艂ek by.
^ Przypis w艂asny Wiki藕r贸de艂 Zep艣ni膰 鈥" zepsu膰 si臋.


Tekst jest w艂asno艣ci膮 publiczn膮 (public domain). Szczeg贸艂y licencji na stronie autora: W艂adys艂aw Orkan.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Skarga na bezczynno艣膰 komornika
Konsekwencje nowelizacji ustawy o komornikach s膮dowych i egzekucji
Ustawa o komornikach s膮dowych i egzekucji Komentarz ebook demo
Komornicy s膮dowi i egzekucja
test komorniczy odpowiedzi 2008
Poszukiwanie maj膮tku przez komornika
komornicza 2009
Gdy puka Komornik
Czy warto kupi膰 mieszkanie z komorniczej licytacji PRNews
test komorniczy 2008

wi臋cej podobnych podstron