L. Spraque de Camp
Jankes w Rzymie
. 9 .
Jeśli Padway dobrze pamiętał, a historia Prokopiusza była
prawdziwa, to Thiudahad powinien przemierzyć Via Flaminia w ciągu najbliższej
doby w panicznej ucieczce do Rawenny. Po drodze Martin pytał ludzi, czy były
król nie przejeżdżał. Nikt go jednak nie widział.
Nie śmiał pojechać dalej na północ niż do przedmieść Narni. Via
Flaminia rozwidlała się tutaj. Nie wiedział, którą drogę wybierze Thiudahad,
więc zarządził odpoczynek. Razem z Hermannem usiedli na poboczu i przyglądali
się, jak konie skubią trawę. Patrrył złym okiem na swego towarzysza. Hermann
zatankował w Ocriculum za dużo piwa.
Na pytania Padwaya i polecenia obserwowania na zmianę drogi
tylko uśmiechnął się idiotycznie i powiedział "ja", "ja"! W końcu usnął w
połowie zdania i żadne potrząsanie nie było w stanie postawić go na nogi.
Martin spacerował w cieniu, słuchając chrapania Hermanna.
Usiłował myśleć. Nie spał od przedwczoraj, a ten wąsaty kocmołuch korzystał z
wygód, których Padway cholernie potrzebował. Mógł wykroić kilka godzin u
Nevitty, ale gdyby już raz zasnął, trzeba by trzęsienia ziemi, żeby go obudzić.
Żołądek miał podrażniony, brakowało mu apetytu. W tym cholernym szóstym wieku
nie mieli nawet kawy, żeby postawić go na nogi.
A jeśli Thiudahad się nie ukaże? Albo pojedzie okrężną drogą?
Albo już przejeżdżał? Raz za razem sprężał się, gdy na drodze pokazywał się
obłok kurzu, by stwierdzić, że to rolnik na wozie zaprzężonym w woły albo kupiec
człapiący na mule, albo półnagi chłopak pędzący kozy.
Czy wpływ przybysza z odległej epoki mógł zmienić postępowanie
Thiudahada do tego stopnia, że bieg wydarzeń będzie inny, niż powinien być?
Wyobrażał sobie swoją ingerencję jako rozchodzące się po stawie fale. Przez sam
fakt poznania go życie ludzi takich jak Thomasus i Fritharik uległo radykalnej
zmianie w stosunku do tego, co by się stało, gdyby nie pojawił się w Rzymie.
Ale Thiudahad widział go tylko dwa razy i nic szczególnie
ważnego wtedy nie zaszło. Trajektoria króla w czasie i przestrzeni mogła się
zmienić, ale tylko troszeczkę. Na innych przywódców Gotów, takich jak Wittigis,
w ogóle nie wpłynął. Niektórzy może czytali jego gazetę, ale tylko nieliczni
czytali cokolwiek, a wielu było po prostu analfabetami.
Tancredi miał rację mówiąc, że to zupełnie nowa gałąź drzewa
czasu, jak to wtedy nazwał. To co Padway do tej pory zrobił, było tylko cząstką
jego dalszych zamierzeń, nie mogło aż tak bardzo zmienić historii. Nie rozpłynął
się przecież w powietrzu, tak jak powinien, gdyby to były te same dzieje, które
stworzyły go A.D. 1908.
Zerknął na przegub i przypomniał sobie, że ukrył zegarek w
murze Aureliana. Miał nadzieję odzyskać go pewnego dnia i to w stanie nadającym
się do użytku.
Ten nowy obłoczek kurzu w oddali to pewnie jakiś tłusty
mieszczuch z Narni. Spieszy się, kimkolwiek jest. Ucho Padwaya uchwyciło
dyszenie zajeżdżonego wierzchowca, potem rozpoznał Thiudahada.
- Hermann! - wrzasnął.
- Chrrr... - chrapnięcie w odpowiedzi. Padway podbiegł i
szturchnął Gota butem. I znowu - Chrrr... Meine luibs - chrum, chrum. Chrum.
Eks-król za chwilę będzie przy nich. Padway zrezygnował z
budzenia. Wwindował się na konia i wjechał na drogę z ramieniem podniesionym do
góry.
- Hai! Thiudahadzie, panie mój!
Thiudahad jednocześnie dał koniowi ostrogę i ściągnął wodze,
wyraźnie nie zdecydowany: zatrzymać się, minąć Padwaya czy zawrócić. Podrażnione
zwierzę pochyliło łeb i wierzgnęło. Przez sekundę widać było krajobraz między
siodłem a Thiudahadem; potem eks-król opadł z grzmotnięciem i kurczowo
przycisnął się do grzbietu rumaka. Twarz miał białą z przerażenia i brązową od
kurzu.
Padway nachylił się i zebrał wodze.
- Uspokój się, panie.
- Kto... kto... co... Och, to wydawca. Jak masz na imię? Nie
mów, już pamiętam. Dlaczego mnie zatrzymujesz? Muszę dostać się do Rawenny... Do
Rawenny.
- Uspokój się. Nigdy nie dojedziesz żywy do Rawenny.
- Co masz na myśli? Ty też chcesz mnie zamordować?
- Wcale nie, ale jak słyszałeś, mam taką małą umiejętność
widzenia przyszłości.
- Ach, to! Tak, słyszałem. Jaka... jaka będzie moja przyszłość?
Nie mów, że mnie zabiją! Proszę, nie mów mi tego, prześwietny Martinusie. Nie
chcę umierać. Jeśli tylko pozwolą mi żyć, nigdy w życiu nie zrobię nikomu
kłopotu. Nigdy! - mamrotał w przerażeniu siwobrody człowieczek.
- Jeśli uspokoisz się na kilka minut, powiem ci, co widzę. Czy
pamiętasz, jak wymanewrowałeś szlachetnego Gota z małżeństwa z przyrzeczoną mu
piękną dziedziczką?
- O, mój Boże! To pewnie Optaris, syn Winithara? I nie mów tak,
prześwietny Martinusie. Ja po prostu... hm... użyłem swoich wpływów na korzyść
lepszego człowieka, ale o co ci chodzi?
- Wittigis polecił Optarisowi złapać cię i zabić. Jedzie za
tobą dzień i noc. Jeśli będziesz dalej zmierzał do Rawenny, złapie cię i
poderżnie ci gardło - o, tak - zyg, zyg! - Padway podniósł jedną ręką brodę i
palcem przeciągnął sobie po grdyce.
Thiudahad zakrył twarz rękami.
- Co robić, co robić? Gdybym dotarł do Rawenny. Mam tam
przyjaciół...
- Tak myślisz. Ja wiem lepiej.
- Czy nie ma na to sposobu? To znaczy, czy Optaris jest moim
przeznaczeniem? Bez względu na to, co zrobię? Nie można by się ukryć?
- Być może. Ale moja przepowiednia sprawdzi się, o ile
spróbujesz wykonać swój pierwotny zamiar.
- A zatem ukryjmy się.
- W porządku, niech tylko obudzę tego draba. Padway wskazał na
Hermana.
- Dlaczego mamy czekać na niego? Można go po prostu zostawić.
- Pracuje dla mojego przyjaciela. Miał się mną opiekować, ale
jak widać, role się zmieniły.
Zsiedli z koni i Padway podjął na nowo próbę postawienia
Hermanna na nogi. Thiudahad usiadł na trawie i zajęczał.
- Co za niewdzięczność! A byłem takim dobrym królem...
- Oczywiście - przytaknął cierpko Padway. - Nie licząc złamania
przysięgi złożonej Amalasuncie, że nie będzie się wtrącał do polityki. Potem
kazałeś ją zamordować...
- Nie rozumiesz, prześwietny Martinusie. Zamordowała naszego
najszlachetniejszego patriotę, hrabiego Tuluma.
- i wtrącanie się do ostatnich wyborów papieża, próba
sprzedania Justynianowi Italii w zamian za posiadłość pod Konstantynopolem i
dożywotnią rentę...
- Co?! Skąd o tym wiesz... to kłamstwo!
- Wiem jeszcze więcej. Kontynuujmy: zaniechanie obrony Italii,
odmówienie pomocy Neapolowi...
- O, Boże! Mówię ci, że nic nie rozumiesz. Nienawidzę całej tej
wojaczki. Przyznaję, nie jestem żołnierzem, jestem uczonym. Zostawiłem to moim
generałom. To chyba rozsądne?
- Jak dowiodły fakty - nie.
- O, Boże! Nikt mnie nie rozumie - wyjęczał Thiudahad. - Powiem
ci, Martinusie, dlaczego nic nie uczyniłem, by obronić Neapol. Wiedziałem, że to
niepotrzebne. Poszedłem do jednego żydowskiego czarownika, Jehoniasza z Neapolu.
Cieszy się wielkim poważaniem za prawdziwość swoich proroctw. Wziął trzydzieści
wieprzy i wpędził po dziesięć do trzech zagród z napisami: "Goci", "Italczycy",
"Cesarscy". Głodził je przez kilka tygodni. Wszyscy "Goci" zdechli, "Italczycy"
tylko niektórzy, a reszta straciła szczecinę, natomiast "Cesarscy" mieli się
świetnie. Więc wiedziałem, że przeznaczeniem Gotów jest klęska. Dlaczego miałem
poświęcać bez potrzeby życie odważnych ludzi?
- Banialuki. Prorokuję lepiej, niż kiedykolwiek zdarzyło się
temu tłustemu oszustowi. Popytaj moich przyjaciół. Ale proroctwo dotąd działa,
dopóki wykonujesz swoje zamierzenia. Jeśli chcesz żyć, rób co ci mówię. I to bez
uwag.
- Co? Posłuchaj, Martinusie, jeśli nawet nie jestem już królem,
to jestem szlachetnie urodzonym i nie wolno mi rozkazywać.
- Rób zatem, co chcesz. - Padway podniósł się i podszedł do
konia. - Odjeżdżam. Jak spotkam Optarisa, powiem mu, gdzie ma cię szukać.
- Au! Nie rób tego! Zrobię, co mi każesz. Zrobię, co zechcesz,
tylko nie pozwól temu okropnikowi dopaść mnie.
- W porządku. Jeśli będziesz posłuszny, może nawet zwrócę ci
królestwo. Tym razem czysto tytularnie, jasne?
Martin zauważył chytry błysk w oku Thiudahada; potem król
skierował wzrok na drogę.
- Nadjeżdża! To morderca, Optaris! - pisnął były władca.
Padway odwrócił się. Rzeczywiście, krzepki Got pędził jak do pożaru.
Ładne rzeczy, pomyślał; stracił tyle czasu na gadanie, że
prześladowca zdołał ich dopaść. Miało zostać jeszcze parę godzin, ale ten
człowiek już tu był. Co robić, co robić?
Nie miał broni, nie licząc noża, który bardziej nadawał się do
kiełbasy niż ludzkich gardeł. Thiudahad też nie nosił miecza. Dla Padwaya,
wychowanego w świecie karabinów maszynowych, miecz wydawał się śmieszną bronią
przeszkadzającą w chodzeniu. Nigdy nie nabrał zwyczaju przypasywania tego rożna.
Zrozumiał jednak swój błąd, gdy zobaczył błysk klingi.
Got pochylił się i skierował konia w ich stronę. Thiudahad stał
jak wrośnięty, trzęsąc się gwałtownie. Wydawał miauczące okrzyki przerażenia.
Zwilżył suche wargi i zaczął piszczeć:
- Armaio! Litości!
Optaris uśmiechnął się i podniósł prawą rękę.
W ostatniej chwili Padway skoczył i odepchnął eks-króla.
Optaris wściekle ściągnął wodze. Zwierzę hamując wyrzuciło kopytami chmurę
kurzu. Thiudahad zerwał się i uciekł między drzewa w poszukiwaniu schronienia.
Wyjąc z wściekłości Optaris zeskoczył na ziemię i pobiegł za nim. Martin
gorączkowo rozmyślał nad sposobem pokonania wroga. Nachylił się nad Hermannem,
który zaczynał przytomnieć, i wyrwał mu miecz z pochwy. Rzucił się, by odciągnąć
Optarisa. Nie było potrzeby. Optaris spostrzegł go i ruszył w jego stronę,
wyraźnie chcąc z nim skończyć, zanim ten zdoła zajść go od tyłu.
Teraz Padway wymyślał sobie od ostatnich idiotów. Miał
niewielkie i do tego czysto teoretyczne wiadomości o szermierce. Brakowało mu
zupełnie doświadczenia. Niewprawna dłoń pociła mu się od ciężkiego i
niewygodnego gockiego miecza. Widział białka oczu Optarisa, gdy ten w biegu
przymierzał się do ciosu na odlew.
Martin instynktownie odparował. Ostrze odbiło się ze szczękiem
i pożyczony miecz odfrunął w krzaki. Szybki jak błyskawica Optaris uderzył
jeszcze raz, ale niewydarzony szermierz okazał się świetnym sprinterem. Pobiegł
po swój miecz, podniósł go i biegł dalej. Optaris, ciężko dysząc, pędził za nim.
W szkole Padway był drugoligową gwiazdą w biegach na krótkich dystansach, jeśli
zmęczy Optarisa, może szanse trochę się wyrównają, nawet gdyby w końcu... bach!
Potknął się o korzeń i rymnął jak długi.
Jakoś zdołał przekoziołkować i stanąć na nogi, zanim Optaris
nadbiegł. Znalazł się między prześladowcą a dwoma dużymi dębami. Rosły za blisko
siebie, żeby móc się między nimi prześlizgnąć. Pozostało mu podjąć walkę. Got
rzucił się z mieczem uniesionym ponad głową; Padway zadał desperackie pchnięcie
w odsłoniętą pierś przeciwnika, chcąc go raczej powstrzymać niż ranić.
Optaris był dobrym wojownikiem, ale szermierka jego epoki nie
przewidywała pchnięć. Nikt nawet nie wypracował prostego bloku. Nic dziwnego, że
usiłując dosięgnąć przeciwnika rzucił się prosto na ostrze Padwaya. Jego własny
miecz uwiązł w jednym z dębów. Got westchnął, próbował złapać oddech. Grube nogi
ugięły się pod nim. Upadł, wyciągając klingę z ciała. Palcami drapał ziemię,
krew rzuciła mu się z ust.
Kiedy nadszedł Thiudahad z Hermannem, Padway wymiotował oparty
o drzewo. Ledwo słyszał ich gratulacje.
Reakcją na pierwsze w życiu zabójstwo było połączenie moralnej
odrazy i zwierzęcego podniecenia. Miał za wiele zdrowego rozsądku, by potępiać
się za ten uczynek, ale nie był też bezmyślnym awanturnikiem. Zabijanie to nie
zabawa. Dla uratowania podłego karku Thiudahada uśmiercił wartościowego
człowieka, który miał słuszny żal do byłego władcy i nigdy nie skrzywdził
Padwaya. Gdyby mógł tylko porozmawiać z Optarisem albo zranić go lekko...
gdyby... Ale ten człowiek nadawał się już tylko na klienta zakładu Jana
Egipcjanina. Teraz żywi stanowili problem.
Zwrócił się do Thiudahada:
- Lepiej będzie, jak cię przebierzemy. Jeśli cię rozpoznają,
Wittigis wyśle znowu któregoś z twoich wątpliwych przyjaciół na poszukiwanie.
Lepiej zgól brodę. Bardzo niedobrze, że masz już krótko obcięte włosy w rzymskim
stylu.
- Może uciąć mu nos, wtedy nikt go nie rozpozna - wtrącił
Hermann.
- Och! - krzyknął Thiudahad chwytając wskazaną część twarzy. -
Och! Boże! Nie zechcesz, doprawdy, zeszpecić mnie tak okrutnie, najświetniejszy,
najszlachetniejszy Martinusie.
- Nie, jeśli będziesz właściwie się zachowywał, panie. Ale
twoje ubranie zbytnio rzuca się w oczy. Hermann, czy mogę cię prosić, żebyś
poszedł do Narni i kupił odświętne ubranie italskiego chłopa?
- Ja, ja, ty daj mi silubr. Idę.
- Jak? - pisnął Thiudahad. - Nie pozwolę przebrać się w tak
absurdalny strój. Książę z rodu Amalingów ma swoją godność...
Padway popatrzył na niego spod zmrużonych powiek i spróbował
ostrze miecza Hermanna.
- Zatem - powiedział jedwabistym głosem - wolisz stracić nos,
mój panie? Myślę, że nie. Daj Hermannowi parę solidów. Zrobimy z ciebie bogatego
wieśniaka. Jak z twoim dialektem umbryjskim?
następny
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
I CSK 166 09 1IV CSK 166 09 1pref 09amd102 io pl092002 09 Creating Virtual Worlds with Pov Ray and the Right Front EndAnaliza?N Ocena dzialan na rzecz?zpieczenstwa energetycznego dostawy gazu listopad 092003 09 Genialne schematy09 islamGM Kalendarz 09 hum06 11 09 (28)więcej podobnych podstron