Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
V.19)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga V -
Przygotowanie do Męki
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
19. POUCZENIE W
DRODZE DO SYCHEM
Napisane 21
stycznia 1947. A, 9890-9905
Jezus
idzie właśnie małą, samotną drogą. Ma przed Sobą
krewnych dzieci, a obok – ludzi z Sychem. Są w regionie
niezamieszkałym. Nie
widać żadnej miejscowości. Dzieci zostały umieszczone w siodłach na
osłach,
a jeden krewny trzyma uzdę, cały czas pilnując najmłodsze dziecko.
Mieszkańcy
Sychem woleli iść pieszo, bo dzięki temu pozostają blisko Jezusa. Inne
osły,
bez jeźdźców, podążają więc przed grupą mężczyzn, w gromadzie, rycząc
od czasu do czasu z radości, że wracają do swoich stajni bez
obciążenia, w
pięknym dniu, między stokami porośniętymi nową trawą. Od czasu do czasu
zanurzają w niej swe pyski, aby zasmakować jej trochę. Potem zaś w
zabawnym
pochodzie, podskakując, dołączają do towarzyszy, niosących dzieci. To
wywołuje
śmiech chłopców.
Jezus
rozmawia z mieszkańcami Sychem lub słucha ich rozmów.
Widoczna jest duma Samarytan z tego, że mają ze sobą Nauczyciela i
marzą więcej
niż wypada. Do tego stopnia, że mówią Jezusowi, pokazując wysokie góry,
które
są po lewej stronie wędrowców udających się na północ:
«Widzisz!
Mają złą sławę Ebal i Garizim, ale dla Ciebie
przynajmniej są lepsze niż Syjon. Byłyby takie w pełni, gdybyś chciał
je
wybrać na Swą siedzibę. Syjon jest zawsze kryjówką Jebuzytów. A ci
obecni
są wobec Ciebie jeszcze bardziej wrodzy niż dawni wobec Dawida. On
przemocą
zdobył twierdzę, ale Ty, który nie posługujesz się przemocą, nie
będziesz
tam królował. Nigdy. Pozostań pośród nas, Panie, a będziemy Cię
szanować.»
Jezus
odpowiada: «Powiedźcie Mi: „Kochalibyście Mnie,
gdybym chciał was zdobyć przemocą?»
«Naprawdę...
nie. Kochamy Cię dlatego właśnie, że Ty
jesteś samą miłością.»
«A zatem
to dzięki miłości panuję w waszych sercach?»
«Tak,
Nauczycielu. Ale jest tak dlatego, że przyjęliśmy
Twoją miłość. Ci z Jerozolimy nie kochają Cię.»
«To
prawda. Nie kochają Mnie. Ale wy, którzy jesteście
wszyscy doświadczeni w handlu, powiedzcie Mi: kiedy chcecie sprzedać,
nabyć,
zarobić, tracicie chęć, bo w pewnych miejscach was nie lubią? Czy też
mimo
to, zajmujecie się swoimi sprawami, dbając jedynie o dobre zakupy i
dobrą
sprzedaż, nie zadając sobie pytania, czy w pieniądzu, który zarabiacie,
jest
miłość waszych nabywców lub sprzedających wam?»
«Tylko o
interesy się troszczymy. Mało nas obchodzi, czy
brakuje miłości u tych, z którymi mamy do czynienia. Kiedy kończą się
interesy, kończy się kontakt. Zysk zostaje... Reszta nie ma znaczenia.»
«Otóż Ja też, Ja, który przyszedłem
służyć sprawom
Mojego Ojca, nie mam się troszczyć o to. Nie zajmuję się tym, że potem,
tam
gdzie służyłem [Jego sprawom], znajduję miłość lub pogardę, lub
zatwardziałość. W mieście handlowym nie ze wszystkimi prowadzi się
handel i
nie dzięki wszystkim się coś zyskuje. Ale nawet jeśli tylko z jednym
się
dokonuje interesów i ma się dobry zysk, mówi się, że podróż nie była
daremna i jeszcze wiele razy się tam wraca. Bo to, co się otrzymuje za
pierwszym razem tylko od jednego, otrzymuje się za drugim razem od
trzech, za
czwartym – od siedmiu, a kiedy indziej – od dziesięciu. Czyż nie jest
tak?
Ja także dla zdobyczy Nieba postępuję tak, jak wy w waszym handlu.
Nalegam,
nie ustępuję, uważam za wystarczające to, co [pozornie] niewielkie, a
jednak
wielkie, gdyż jedna dusza ocalona, to coś wielkiego. To wielka nagroda
otrzymana za Mój trud. Za każdym razem, kiedy tam idę i kiedy pokonuję
wszystko to, co może być reakcją Człowieka, byle tylko zdobyć, jako
Król
ducha, choćby jednego poddanego, nie, nie mówię, że było zbyteczne Moje
pójście
tam, daremne cierpienia, niepotrzebny trud. Nazywam je świętymi, miłymi
i
wartymi wzgardy, obelg, oskarżeń. Nie byłbym dobrym zdobywcą, gdybym
zatrzymywał się przed przeszkodami granitowych twierdz.»
«Ale potrzebowałbyś wieków na
zdobycie ich. Ty... jesteś
człowiekiem. Nie będziesz żył przez wieki. Po co tracić czas tam, gdzie
Cię
nie chcą?»
«Będę żył bardzo krótko. A nawet
wkrótce nie będę już
pośród was, nie zobaczę już świtów i zachodów słońca jako kamieni
milowych dni, które zaczynają się i kończą, ale będę je kontemplował
jedynie jako piękno Stworzenia i będę uwielbiał za nie Stwórcę, który
je
powołał do istnienia i który jest Moim Ojcem. Nie zobaczę już ani drzew
kwitnących, ani dojrzewających zbiorów i nie będę potrzebował owoców
ziemi, aby utrzymać się przy życiu, gdyż po powrocie do Mojego
Królestwa, będę
się żywił miłością. A jednak powalę wiele zamkniętych twierdz, którymi
są serca ludzi.
Popatrzcie na ten kamień poniżej
źródła, na zboczu góry.
Źródło jest bardzo słabe, można by rzec, że nie płynie, lecz daje wodę
kropla po kropli, kroplami, które spadają od wieków na ten kamień na
występie
na zboczu góry. To kamień bardzo twardy. Nie jest kruchy jak wapień ani
miękki
jak alabaster, to najtwardszy bazalt. A jednak popatrzcie, jak w środku
tej
masy wypukłej i pomimo że jest taka, ukształtowało się maleńkie lustro
wody, niewiele większe od kielicha nenufara, ale wystarczające do
odbicia błękitu
nieba i ugaszenia pragnienia ptaków. Czy to wgłębienie w wypukłej masie
uczynił człowiek, aby włożyć do ciemnej masy lazurowy klejnot i czarę
świeżej
wody dla ptaków? Nie. To nie człowiek się tym zajmował. Przez wiele
wieków
ludzie przechodzili przed tą skałą, którą od wieków kropla drąży swą
pracą nieubłaganą i regularną. A tymczasem być może my jesteśmy
jedynymi,
którzy obserwują ten czarny bazalt z turkusowym płynem pośrodku.
Podziwiamy
jego piękno i uwielbiamy Wiecznego, że zechciał tego dla oczarowania
naszych
oczu i napojenia ptaków, które wiją swe gniazda niedaleko stąd. Ale
powiedzcie Mi: czy to może pierwsza kropla – spływająca pod ten
bazaltowy
gzyms, wznoszący się nad skałą – która spadła z jego wysokości na
skałę,
wyżłobiła ten kielich, w którym przegląda się niebo, słońce, chmury i
gwiazdy? Nie. Wiele milionów kropli, jedna po drugiej, jedna po
drugiej, spadały
kolejno z góry, jak łzy, spadały iskrząc się i uderzając w skałę, i
umierając na niej z brzmieniem podobnym do harfy. To one wyżłobiły
nieznaczne wgłębienie, będące niemal niczym w twardej materii. I tak
przez
wieki, ruchem regularnym jak piasek w klepsydrze, znaczącym czas: tak
wiele
kropli na godzinę, tyle w ciągu jednej straży, tyle między świtem a
zachodem, między nocą a jutrzenką, tak wiele w ciągu dnia, tyle od
jednego
szabatu do drugiego, od jednego nowiu do następnego, tak wiele od
jednego miesiąca
Nisan do następnego miesiąca Nisan, od jednego wieku do drugiego. Skała
stawiała opór, a kropla nie ustępowała.
Człowiek pyszny – a więc niecierpliwy
i leniwy –
porzuciłby bryłę i rylec po pierwszych uderzeniach, mówiąc: „W tym nie
można
rzeźbić”. Kropla drążyła. To miała robić, dlatego też została
stworzona. I spływała, jedna kropla po drugiej, przez wieki, aby
wydrążyć
skałę. I nie zatrzymała się potem, mówiąc: „Teraz to niebo pomyśli o
napełnianiu tej czary, którą wyżłobiłam, rosą i deszczem, gradem i
śniegiem.”
Nadal spadała i sama napełnia maleńki kielich w czasie upałów lata, w
surowości zimy, podczas gdy deszcze gwałtowne lub lekkie marszczą
lustro, ale
nie potrafią go ani upiększyć, ani poszerzyć, ani pogłębić, gdyż jest
już
pełne, użyteczne, piękne. Źródło wie, że jej córki, krople, odchodzą,
aby umrzeć tam, w małym zbiorniczku, ale ich nie powstrzymuje.
Przeciwnie, nakłania
je do tej ofiary i – aby nie były same spadając tak w smutku – posyła
im
nowe siostry. Tak więc ta, która umiera, nie jest sama i widzi, że trwa
nadal
w innych.
Ja także, uderzając jeden raz, setki
i tysiące razy w
twarde twierdze twardych serc i trwając nadal w Moich następcach,
których będę
posyłał aż do końca wieków, utoruję sobie drogę i Moje Prawo wejdzie
jak
słońce wszędzie tam, gdzie są stworzenia. A jeśli potem one nie będą
chciały Słońca i zamkną przejścia, które otwarł niewyczerpany wysiłek,
Ja i Moi następcy nie będziemy ponosić za to winy w oczach naszego Ojca.
Gdyby to źródło utorowało sobie inną
drogę, widząc
twardość skały, i wypływało kroplami trochę dalej, tam gdzie jest teren
pokryty trawą, powiedzcie Mi, czy mielibyśmy ten jaśniejący klejnot, a
ptaki
– to pokrzepienie przejrzystej wody?»
«Nie widzielibyśmy go nawet,
Nauczycielu.»
«Najwyżej... trochę bardziej bujnej
trawy wskazałoby w
lecie miejsce, gdzie spływa woda ze źródła.»
«Albo... mniej trawy niż gdzie
indziej, bo korzenie zgniłyby
z powodu stałej wilgoci.»
«I błoto. Nic więcej. Niepotrzebne
krople.»
«Słusznie powiedzieliście: to byłyby
krople niepotrzebne
lub przynajmniej bezcelowe. Tak samo Ja, gdybym wolał jedynie miejsca,
gdzie
serca są gotowe Mnie przyjąć, dzięki sprawiedliwości lub z sympatii,
dokonałbym
pracy niedoskonałej. Pracowałbym, tak, ale bez zmęczenia, a nawet
dawałbym
Mojemu Ja, wielkie zadowolenie, godząc mile obowiązek i przyjemność.
Nie
jest trudna praca tam, gdzie otacza nas miłość i gdzie miłość sprawia,
że
dusze łatwo poddają się kształtowaniu. Ale jeśli nie ma zmęczenia, nie
ma
zasług i nie ma wielkiej korzyści, bo niewiele ma się zdobyczy i
ograniczają
się one do tych, którzy już są sprawiedliwi. Nie byłbym Sobą, gdybym
nie
usiłował zdobyć najpierw dla Prawdy, potem dla Łaski wszystkich ludzi.»
«I sądzisz, że Ci się to uda? Co
będziesz mógł jeszcze
zrobić ponad to, co już zrobiłeś, aby przekonać Twych przeciwników do
Twego słowa? Co? Skoro nawet wskrzeszenie męża z Betanii nie
wystarczyło, by
Żydzi powiedzieli, że jesteś Mesjaszem Boga?»
«Mam jeszcze do zrobienia coś
większego, o wiele większego
od tego» [– mówi Jezus.]
«Kiedy, Panie?»
«Kiedy księżyc miesiąca Nisan będzie
w pełni. Wtedy bądźcie
uważni.»
«Będzie jakiś znak na niebie? Mówi
się, że kiedy się
narodziłeś, niebo przemówiło światłami, śpiewami i niezwykłymi
gwiazdami.»
«To prawda. [Niebo] powiedziało w ten
sposób, że Światłość
przyszła na świat. W miesiącu Nisan, na niebie i na ziemi też będą
znaki i
będzie się wydawać, że to koniec świata, z powodu ciemności i
wstrząsów,
huku piorunów na firmamencie i wstrząsów w otwartych wnętrznościach
ziemi.
Ale to nie będzie koniec. Przeciwnie, to będzie początek.
Kiedy przyszedłem, Niebo zrodziło dla
ludzi Zbawiciela, a
ponieważ było to działanie Boga, pokój towarzyszył temu wydarzeniu. W
miesiącu
Nisan, to ziemia z własnej woli zrodzi dla siebie Odkupiciela, a
ponieważ będzie
to działanie ludzi, nie będzie mu towarzyszyć pokój. Będzie to
straszliwa
konwulsja. A w okropności tej godziny świata i piekła, ziemia rozerwie
swoje
łono, pod uderzeniami rozpalonych piorunów Bożego gniewu, i wykrzyczy
swą
wolę, zbyt pijana, aby pojąć jej znaczenie, zbyt opętana przez szatana,
aby
jej zapobiec. Jak szalona rodząca, będzie sądzić, że niszczy owoc
uznany za
przeklęty, i nie zrozumie, że przeciwnie, w ten sposób wyniesie go na
miejsca, w których nigdy więcej boleść i zasadzki nie dosięgną Go.
Drzewo,
nowe drzewo, od tej chwili rozciągnie gałęzie po całej ziemi, na
wszystkie
wieki, a Ten, który mówi do was, będzie uznany, z miłością lub z
nienawiścią,
za prawdziwego Syna Bożego i Mesjasza Pańskiego. Ale biada tym, którzy
Go
rozpoznają, nie chcąc Go uznać i nawrócić się do Mnie.»
«Gdzie się to stanie, Panie?»
«W
Jerozolimie. Ona bowiem jest miastem Pana.»
«Zatem nas tam nie będzie, bo w
miesiącu Nisan Pascha nas
tu zatrzyma. My jesteśmy wierni naszej Świątyni.»
«Lepiej by było, abyście byli wierni
Świątyni żywej, która
nie jest ani na górze Moria, ani na Garizim, ale będąc Boża, jest
powszechna. Ale Ja potrafię czekać na waszą godzinę. Na tę, kiedy
pokochacie Boga i Jego Mesjasza w duchu i w prawdzie.»
«My wierzymy, że Ty jesteś
Chrystusem. Dlatego właśnie
Cię kochamy.»
«Kochać to porzucić przeszłość, aby
wejść w Moją
teraźniejszość. Nie kochacie Mnie jeszcze doskonale.»
Samarytanie spoglądają na siebie
ukradkiem, nie odzywając
się. Potem jeden z nich mówi:
«Dla Ciebie, aby przyjść do Ciebie,
uczynimy to. Ale nie będziemy
mogli, nawet gdybyśmy chcieli, wejść tam, gdzie są Żydzi. Wiesz o tym.
Nie
chcą nas...»
«A wy nie chcecie ich. Ale trwajcie w
pokoju. Niebawem nie będzie
już dwóch regionów, dwóch Świątyń, dwóch przeciwstawnych myśli, ale
jeden jedyny lud, jedna jedyna Świątynia, jedna wiara dla wszystkich
spragnionych Prawdy. Teraz opuszczam was. Dzieci są już pocieszone i
rozbawione, a przede Mną jest długa droga powrotna do Efraim, aby
przybyć
przed nocą. Nie wykonujcie gwałtownych ruchów. To mogłoby przyciągnąć
uwagę dzieci, a nie powinny zauważyć Mojego odejścia. Idźcie dalej. Ja
się
zatrzymuję. Tutaj. Niech Pan was prowadzi po ścieżkach ziemi i po
ścieżkach
Jego Drogi. Idźcie.»
Jezus zatrzymuje się w pobliżu góry i
pozwala im odejść.
Powracająca do Sychem karawana przyciąga jeszcze tylko jeden raz Jego
uwagę
przez radosny wybuch śmiechu jednego chłopca, rozlegający się w ciszy
górskiej
drogi.
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Turystyka Zrównoważona SKRYPT (bez 05 19)06 2010 05 19pdm$ 2015 05 19TI 00 05 19 T B pl(1)więcej podobnych podstron