Russ Nadchodzą nowe czasy


Joanna Russ

Nadchodzą nowe czasy

Katy prowadzi jak wariatka; na zakrętach jechałyśmy chyba ponad 120.
Ale ona ma talent, jest wyjątkowo dobra i widziałam już, jak w jeden
dzień rozbiera cały samochód na części i montuje go z powrotem. W
miejscu mego urodzenia na Chwilowie zajmowano się głównie maszynami
rolniczymi, więc brak mi odpowiedniego przygotowania do zmagań z
lewarkiem na pięć biegów przy dzikich szybkościach i nie daję się do
tego nakłonić. Natomiast jazda Katy nie przeraża mnie nawet na owych
zakrętach, w środku nocy, na wiejskich drogach tak kiepskich, jak to
tylko możliwe jedynie w naszym okręgu. Moją żonę cechuje jednak pewna
osobliwość - nie bierze do rąk broni. Dawniej bywało, że wyruszała bez
broni na wielodniowe wędrówki po lasach za 48 równoleżnikiem. Ja bym się
na to nie zdobyła.
Wspólnie z Katy mamy troje dzieci, jedno jej i dwoje moich. Na
tylnym siedzeniu śpi Yuriko, moja najstarsza córka, śniąc sny
dwunastolatki o miłości i wojnie: ucieka na morze, poluje na północy,
marzy o osobliwie pięknych ludziach w osobliwie pięknych okolicach -
wszystkie takie bzdury, jakie się wymyśla wkraczając w dwunasty rok
życia, kiedy budzą się gruczoły. Któregoś pięknego dnia, podobnie jak
wszystkie inne, ona też zacznie znikać na całe tygodnie, po czym wracać
będzie umorusana i dumna, że zadźgała nożem pierwszego kuguara lub
ustrzeliła pierwszego niedźwiedzia, przywlecze ze sobą jakąś ohydnie
niebezpieczną zdechłą bestię, której nigdy nie wybaczę tego, co mogła
była zrobić mojej córce. Yuriko twierdzi, że jazda Katy ją usypia.
Jak na osobę, która walczyła w trzech pojedynkach, boję się
stanowczo zbyt wielu rzeczy. Starzeję się. Powiedziałam to mej żonie.
- Masz trzydzieści cztery lata - rzuciła.
Lakoniczna, że aż słów brak, ta moja połowica. Mignęła światełkami
na tablicy rozdzielczej - zostały jeszcze trzy kilometry, a droga stale
się pogarsza. Z odległych pól elektryzująco-zielone drzewa pędzą w
świetle reflektorów i wokół samochodu. Sięgnęłam ręką do zasuwy, którą
przytwierdzamy kieszeń do drzwi, i na kolanach położyłam strzelbę. Za
nami poruszyła się Yuriko: mojego wzrostu, ale oczy Katy, jej twarz.
Katy mówi, że silnik samochodu jest tak cichy, że aż słychać oddech
dobiegający z tylnego siedzenia. Kiedy nadeszła depesza, Yuki była w
samochodzie sama i z zapałem odcyfrowała kropki i kreski (co za głupota
montować szerokozakresowy odbiornik koło silnika spalinowego, lecz
większa część Chwilowa jest na parę). Moja szałowa i barwna latorośl
wyskoczyła z samochodu wrzeszcząc na całe gardło, więc oczywiście ona
też musiała pojechać. Intelektualnie byłyśmy do tego przygotowane od
samego założenia Kolonii, od momentu kiedy została porzucona, ale teraz
to zupełnie co innego. To jest straszne.
- Mężczyźni! - wrzasnęła Yuki dając susa ponad drzwiami samochodu. -
Wrócili! Prawdziwi Ziemianie!
Spotkałyśmy ich w kuchni domu nie opodal miejsca, gdzie wylądowali;
okna były otwarte, nocne powietrze bardzo łagodne. Przy parkowaniu
wyminęłyśmy wszelkie możliwe środki lokomocji, parowe traktory,
samochody ciężarowe, platformę, nawet rower. Lidia, nasz biolog
okręgowy, przezwyciężyła swą północną małomówność na tyle szybko, że
zdążyła już pobrać próbki krwi oraz moczu, a teraz siedziała w głębi
kuchni i zdumiona kiwała głową nad wynikami; ona (bardzo duża, bardzo
płowa, bardzo nieśmiała, zawsze oblana bolesnym rumieńcem) zmusiła się
nawet do tego, by wygrzebać stare podręczniki do języków - chociaż ja
nawet przez sen potrafię mówić dawnymi językami. I mówię. Lidia czuje
przy nas skrępowanie; my jesteśmy Południowcami, ze zbytnią fantazją.
Naliczyłam w kuchni dwadzieścia osób, wszystkie najtęższe głowy
Kontynentu Północnego. Phyllis Spet przyleciała chyba szybowcem. Yuki
była jedynym dzieckiem.
Potem zobaczyłam tych czterech.
Są więksi niż my; więksi i szersi w ramionach. Dwaj byli wyżsi ode
mnie, choć ja jestem niezwykle wysoka, metr osiemdziesiąt na bosaka. Bez
wątpienia są spokrewnieni z naszym gatunkiem, ale daleko, niesamowicie
daleko i ani wtedy nie umiałam, ani teraz nie potrafię objąć oczyma
kształtu tych dziwnych ciał. Nie mogłam zdobyć się na to, by ich
dotknąć, mimo że ten, co mówił po rosyjsku - ależ oni mają głosy! -
chciał "podać dłoń"; pewnie zwyczaj z zamierzchłych czasów. Mogę
stwierdzić jedynie, że były to małpy o ludzkich twarzach. Wyglądało na
to, że on ma jak najlepsze chęci, ale ja się zorientowałam, że cofam się
ze zgrozą przez całą nieomal kuchnię, po czym roześmiałam się
przepraszająco - i zaraz, żeby dać dobry przykład (międzygwiezdne
przyjazne stosunki, przemknęło mi przez myśl) jednak w końcu "podałam
rękę". Twarda, bardzo twarda dłoń. Oni są masywni jak woły robocze i
mają niskie, stłumione głosy. Yuriko wślizgnęła się pomiędzy dorosłych i
z rozdziawionymi ustami wpatrywała się w m ę ż c z y z n.
On odwrócił głowę - tego zaimka i formy gramatycznej nie było w
naszym języku od sześciuset lat - i spytał łamanym rosyjskim:
- Kto to?
- Moja córka - powiedziałam i dorzuciłam (irracjonalnie dając się
ponieść dobrym manierom, którym ulegamy w chwilach obłędu): - Moja
córka, Yuriko Janetson. Używamy patronimiku - choć nazwalibyście go może
raczej matronimikiem.
Roześmiał się mimo woli, a Yuki, wielce niezadowolona z takiego
obrotu sprawy, zawołała:
- Myślałam, że będą przystojni!
Phyllis Helgason Spet, która pewnego dnia zginie z mojej ręki,
rzuciła przez całą kuchnię zimne, oskarżające, jadowite spojrzenie
zdając się mówić: "Uważaj na to, co powiesz. Wiesz, co mogę zrobić".
Prawda, że mój status formalny jest niski, ale Pani Prezydent wpakuje
się w poważne tarapaty, jeśli nadal będzie uznawać wywiad przemysłowy za
dobrą, uczciwą rozrywkę. Wojny i pogłoski o wojnach, jak powiedziane
jest w jednej z ksiąg naszych przodków. Przetłumaczyłam słowa Yuki na
łamany rosyjski, niegdyś naszą wspólną mowę, a m ę ż c z y z n a znowu
się roześmiał.
- Gdzie są wszyscy wasi ludzie? - spytał nawiązując rozmowę.
Znowu przetłumaczyłam i popatrzyłam kolejno po wszystkich twarzach:
Lidia zakłopotana (jak zwykle), Spet ze zmrużonymi oczyma obmyśla jakiś
cholerny plan, Katy bardzo blada.
- To jest Chwilowo - rzekłam. Wyglądał, jakby to mu nic nie mówiło.
- Chwilowo - powtórzyłam. - Pamiętasz? Czy macie archiwa? W
Chwilowie była zaraza.
Miał średnio zainteresowaną minę. Głowy stojących w głębi kuchni
poodwracały się ku nam i dostrzegłam delegatkę miejscowego parlamentu
profesjonalistek; do rana zostaną zwołane plenarne sesje wszystkich
miejskich zgromadzeń, każdej rady okręgowej.
- Zaraza? - rzekł. - To wyjątkowo przykre.
- Tak. Wyjątkowo przykre. W jednym pokoleniu wyginęła połowa ludności.
Dopiero teraz był pod odpowiednim wrażeniem.
- Chwilowo miało szczęście - ciągnęłam. - Miałyśmy dużą podstawową
pulę genów, wybrano nas ze względu na wyjątkową inteligencję,
dysponowałyśmy wysoko rozwiniętą techniką, pozostała dość liczna
ludność, w której każda dorosła osoba wyspecjalizowała się w dwu lub
trzech dziedzinach. Gleba jest dobra, a klimat łagodny jak w raju. Jest
nas teraz trzydzieści milionów. W przemyśle rozwój przybiera lawinowe
tempo - rozumiesz? potrzeba nam siedemdziesięciu lat i będziemy miały
kilka wielkich miast, wiele ośrodków przemysłowych, pełnoetatowych
fachowców, radiooperatorów, maszynistów; tylko siedemdziesięciu lat i
nie trzeba będzie trawić trzech czwartych życia w gospodarstwie.
Usiłowałam wyjaśnić, jakim utrudnieniem dla artystek jest fakt, że
mogą tworzyć w pełnym wymiarze godzin dopiero na starość; że pozostaje
bardzo niewiele takich, które mogą być wolne tak jak Katy i ja. Starałam
się też nakreślić zarys naszego ustroju oraz obu izb - profesjonalnej i
geograficznej; powiedziałam mu, że rady okręgowe zajmują się sprawami
zbyt doniosłymi dla pojedynczych miast. I że kontrola urodzeń nie
stanowi zagadnienia politycznego, jeszcze nie teraz, choć z czasem może
to nastąpić. To był newralgiczny punkt w naszej historii; dajcie nam
tylko czas. Nie było żadnego powodu, by poświęcać jakość życia dla
obłąkańczego pędu ku uprzemysłowieniu. Niechaj wolno nam będzie zachować
własne tempo. Potrzebny nam tylko czas.
- Gdzie są ludzie? - spytał ten monoman.
W tej chwili uświadomiłam sobie, że jemu nie chodzi o ludzi w ogóle,
że ma na myśli m ę ż c z y z n; nadał temu słowu znaczenie, którego
Chwilowo nie znało od sześciu wieków.
- Wymarli - odparłam. - Trzydzieści pokoleń temu.
Wreszcie to chyba go ogłuszyło. Zabrakło mu tchu. Zrobił ruch, jakby
chciał wstać z krzesła, na którym siedział; położył rękę na sercu,
przyjrzał się nam wszystkim po kolei z wyrazem przedziwnej mieszaniny
zgrozy i sentymentalnej tkliwości. Po czym stwierdził poważnie i szczerze:
- Wielka tragedia.
Czekałam, niezbyt rozumiejąc.
- Tak - rzekł i znowu zaczerpnął tchu, z uśmiechem, jakim osoba
dorosła obdarza dziecko, tym osobliwym uśmiechem, który mówi, że coś
jest ukryte w zanadrzu i niebawem się pojawi wśród okrzyków zachęty i
radości: "Wielka tragedia. Ale już po wszystkim".
I znowu popatrzył na nas z przedziwnym uszanowaniem; tak jakbyśmy
były kalekami.
- Przystosowałyście się w sposób zdumiewający - rzekł.
- Do czego? - spytałam.
Robił wrażenie zakłopotanego, wyglądał głupkowato. W końcu rzekł: -
Tam, skąd pochodzę, kobiety nie ubierają się tak nieciekawie.
- Za to tak, jak wy? - rzuciłam - Jak panna młoda do ślubu?
Mężczyźni byli srebrni od stóp do głów; nigdy nie widziałam czegoś
równie jaskrawego. Już, już miał odpowiedzieć, ale potem widocznie się
rozmyślił i znowu obdarzył mnie uśmiechem. Z osobliwym uniesieniem,
jakbyśmy były jednocześnie czymś dziecinnym i cudownym, jakby
wyświadczał nam ogromną przysługę, niezdarnie nabrał tchu i oznajmił:
- No więc jesteśmy tutaj.
Spojrzałam na Spet, Spet spojrzała na Lidię, Lidia spojrzała na
Amalię, która jest przewodniczącą miejscowego zgromadzenia, Amalia
popatrzyła nie wiem już na kogo. Zaschło mi w gardle. Nie cierpię
tutejszego piwa, które rolniczki żłopią, jakby ich żołądki miały irydową
wyściółkę, ale mimo to wzięłam je od Amalii (to jej rower widziałyśmy
przed domem, gdy parkowałyśmy) i wypiłam duszkiem. Zanosiło się na to,
że prędko się to nie skończy.
- Owszem, jesteście tu - powiedziałam i uśmiechnęłam się (czując się
jak idiotka); zastanawiałam się poważnie, czy szare komórki męskich
Ziemian pracują odmiennie od umysłów ziemskich kobiet, lecz tak być nie
mogło, bowiem w przeciwnym razie gatunek wyginąłby dawno temu. Wieść
rozesłano już drogą radiową po całej planecie i z Warny przysłano nam
samolotem jeszcze jedną osobę ze znajomością rosyjskiego; zatem kiedy m
ę ż c z y z n a dał nam do oglądania zdjęcia żony, która wyglądała jak
kapłanka jakiegoś tajemnego kultu, ja postanowiłam zupełnie się wycofać.
Mężczyzna zamierzał wypytywać Yuki, więc pomimo jej gwałtownych
protestów wypchnęłam ją do pokoju, a sama wyszłam na główną werandę.
Kiedy wychodziłam, Lidia wyjaśniała różnicę między dzieworództwem (co
jest tak łatwe, że może być praktykowane przez wszystkich), a naszą
procedurą, która polega na zespoleniu jaj. Dlatego dziecko Katy wygląda
też jak ja. Lidia następnie mówiła o procesie Anskiej i o Katy Anskiej,
naszej jedynej, genialnej uczonej prawdziwej chodzącej encyklopedii,
pra-, pra-, nie wiem ile razy prababci mojej Katarzyny.
W jednej z przybudówek nadajnik Morse'a cichutko gadał sam ze sobą;
na linii operatorki flirtowały i opowiadały sobie kawały.
Na werandzie stał mężczyzna, drugi wysoki mężczyzna. Przyglądałam
się jemu przez kilka chwil - gdy chcę, potrafię poruszać się bardzo
cicho - a kiedy dałam się zauważyć, on zaraz przestał szeptać do
niewielkiego aparatu zawieszonego na szyi. Po czym rzekł spokojnie i
doskonale po rosyjsku:
- Czy wiesz, że na Ziemi znów wprowadzono równość seksualną?
- Ty jesteś prawdziwy, tak? - spytałam. - Ten drugi jest na pokaz.
Okazja do wyjaśnienia pewnych spraw przyniosła wielką ulgę. Grzecznie
skinął głową.
- Jako naród nie jesteśmy za bardzo rozgarnięci - rzekł. - W ciągu
kilku minionych wieków wyrządzono zbyt wiele genetycznych szkód.
Promieniowanie. Narkotyki. Moglibyśmy skorzystać z genów z Chwilowa, Janet.
Nieznajomi nie zwracają się do siebie po imieniu.
- Możecie mieć tyle komórek, żeby się w nich potopić - rzuciłam.
Wyhodujcie sobie własne.
Uśmiechnął się.
- Nie chcemy postępować w ten sposób. - Zauważyłam, że za jego
plecami Katy weszła w krąg światła, który tworzyły zabezpieczone siatką
drzwi. Mężczyzna mówił dalej cicho, uprzejmie i chyba nie szydził ze
mnie, ale mówił z pewnością siebie kogoś, kto zawsze dysponował
nadmiarem sił i pieniędzy, kto nie wie, co to znaczy być drugorzędnym,
czy prowincjonalnym. Jest to tym dziwniejsze, że jeszcze przedwczoraj
powiedziałabym, iż to dokładny opis mnie samej.
- Rozmawiam z tobą, Janet, gdyż przypuszczam, że ty masz tutaj
najwięcej wpływu na ogół. Oboje wiemy równie dobrze, że hodowla
partenogenetyczna ma wiele różnorakich, swoistych braków, i nie
zamierzamy - jeśli tylko da się tego uniknąć - wykorzystać was do czegoś
podobnego. Wybacz, nie powinienem był użyć słowa "wykorzystać". Z
pewnością jednak rozumiesz, że ten typ społeczeństwa jest nienaturalny.
- Ludzkość jest nienaturalna - wtrąciła Katy. Pod lewą pachą
trzymała strzelbę. Czubek jej jedwabistej głowy nie sięga nawet mojego
obojczyka, ale Katy jest twarda jak stal. Mężczyzna poruszył się mając
na ustach ów dziwny uśmiech uszanowania (którym obdarzył mnie jego
towarzysz, lecz on jak dotąd nie), a broń znalazła się w zaciśniętych
palcach Katy, jak gdyby strzelała z niej całe życie.
- Zgadzam się - odparł mężczyzna. - Ludzkość jest nienaturalna. Sam
powinienem o tym wiedzieć; mam metal w zębach i metalowe nity tutaj. -
Dotknął ramienia. - Foki są zwierzętami haremowymi - dodał - i tacy są
ludzie; małpy spółkują na prawo i lewo i ludzie też są tacy; gołębie są
monogamiczne i bywają tacy ludzie; są nawet ludzie żyjący w celibacie
oraz homoseksualiści. Jak słyszałem, bywają też i homoseksualne krowy.
Ale w Chwilowie tak czy owak czegoś brak.
Zaśmiał się półgłosem. Chciałabym wierzyć, że śmiech ten był jedynie
skutkiem nerwów.
- Mnie nie brak niczego - rzekła Katy - jeśli pominąć to, że życie
nie jest wieczne.
- A wy kim jesteście? - mężczyzna ruchem głowy wskazał ją i mnie.
- Żonami - odparła Katy. - Jesteśmy po ślubie.
Znowu ten gardłowy śmiech.
- Niezły układ ekonomiczny - stwierdził - do pracy i przy opiece nad
dziećmi. Równie dobry, jak każdy inny, jeżeli dziedziczność zostawić
losowi, jeśli wasze rozmnażanie ma przebiegać wedle tego samego wzoru.
Zastanawiam się jednak, Katarzyno Michaelson, czy nie istnieje coś
lepszego, co mogłabyś zapewnić swym córkom. Ja wierzę w instynkty, nawet
w Człowieka i nie mogę pojąć, że wy obie - mechanik i jakiś szef
policji, prawda? nie wyczuwacie, że nawet wam czegoś brak. Oczywiście
rozumiecie to intelektualnie. Tutaj jest tylko połowa gatunku. Do
Chwilowa muszą wrócić mężczyźni.
Katy nie odezwała się.
- Według mnie, Katarzyno Michaelson - mężczyzna łagodnie mówił dalej
- właśnie ty bardziej niż inne skorzystałabyś na takiej zmianie. Obszedł
strzelbę Katy i znalazł się w kręgu światła padającego przez drzwi.
Myślę, że właśnie wtedy dostrzegł moją bliznę, która jest praktycznie
niewidoczna, jeśli światło nie pada od tej strony; cienka linia biegnąca
od skroni do podbródka. Większość ludzi w ogóle o niej nie wie.
- Skąd się to wzięło? - spytał.
- Dostałam w ostatnim pojedynku - odparłam z mimowolnym grymasem.
Przez kilka chwil staliśmy nastroszeni na siebie (absurdalne, lecz
prawdziwe), po czym mężczyzna wszedł do domu i spuścił siatkę w
drzwiach. Katy powiedziała łamiącym się głosem:
- Ty cholerna idiotko, nie potrafisz poznać, kiedy nas obrażają?
Wycelowała broń, by strzelić do niego przez siatkę, ale doskoczyłam, nim
zdążyła wypalić, i podbiłam strzelbę; spudłowała, a kula wywierciła
dziurę w podłodze werandy. Katy trzęsła się i w kółko powtarzała:
- Nigdy jej nie dotykałam, bo wiedziałam, że kogoś zabiję,
wiedziałam, że kogoś zabiję.
W domu pierwszy mężczyzna, ten, z którym rozmawiałam najpierw, dalej
opowiadał o ponownej kolonizacji i odnajdywaniu tego, co Ziemia
utraciła. Podkreślał zyski dla Chwilowa: handel, wymianę myśli, oświatę.
On też stwierdził, że na Ziemi znów wprowadzono równość seksualną.
Katy oczywiście miała rację; trzeba było skasować ich na miejscu. Do
Chwilowa przybędą mężczyźni. Kiedy jedna cywilizacja posiada potężną
broń, a druga nie ma nic, to łatwo przewidzieć rezultat. Pewnie
mężczyźni i tak w końcu by się zjawili. Lubię jednak rozmyślać o tym, że
za sto lat moje praprawnuczki potrafiłyby ich przepędzić lub walczyć z
nimi do upadłego; lecz nawet to nie zmienia sytuacji. Całe życie
pamiętać będę tych czterech, po raz pierwszy spotkanych mężczyzn o
muskulaturze byka, którzy na chwilę wprawdzie, ale przecież dali mi
odczuć moją małość. Katy mówi, że to nerwicowa reakcja. Pamiętam
wszystko, co wydarzyło się tego wieczora; pamiętam podniecenie Yuki w
samochodzie i rozdzierający serce szloch Katy, gdy wróciłyśmy do domu;
potem jej pieszczoty, jak zwykle nieco stanowcze, ale cudownie kojące i
pocieszające. Pamiętam, jak niespokojnie snułam się po domu, gdy Katy
już usnęła, a jej odrzucone nagie ramię oświetlała smuga światła z
hallu. Od tego całego prowadzenia samochodu i naprawiania maszyn muskuły
jej ramion przypominają metalowe pręty. Niekiedy śnię o jej ramionach.
Pamiętam też, że powędrowałam do pokoju dziecinnego, wzięłam na ręce
dziecko mojej żony i chwilę drzemałam czując na kolanach wzruszające,
zadziwiające ciepło dziecka, a w końcu wróciłam do kuchni, gdzie
zastałam Yuki, która szykowała sobie ostatnią kanapkę przed snem. Moja
córka ma wilczy apetyt.
- Yuki - zagadnęłam - czy myślisz, że mogłabyś zakochać się w
mężczyźnie?
Yuki zaniosła się szyderczym śmiechem.
- Prędzej w trzymetrowej żabie! - rzekło moje taktowne dziecko.
A jednak mężczyźni wybierają się do Chwilowa. Ostatnio przesiaduję
całymi nocami przepełniona niepokojem ze względu na mężczyzn, którzy
przybędą na tę planetę, o moje dwie córki i o Bettę Katharinason, o to,
co stanie się z Katy, ze mną, z moim życiem. Czasopisma naszych
antenatek są jednym przeciągłym krzykiem bólu i sądzę, że powinnam być
teraz zadowolona, ale nie można odrzucić sześciu wieków czy choćby (jak
to ostatnio odkryłam) trzydziestu czterech lat. Czasami śmieję się z
pytań, wokół których ci czterej mężczyźni krążyli przez cały wieczór,
ale na to, by je postawić, nie starczyło im odwagi. Przyglądali się
tylko nam wszystkim, wieśniaczkom w kombinezonach, ogrodniczkom w
płóciennych spodniach i prostych bluzach: której z was przypadła rola
mężczyzny? Tak jakbyśmy ~ nusiały powielać ich błędy! Mam poważne
wątpliwości, czy na Ziemi przywrócono równość seksualną. Nie lubię
myśleć, że ze mnie ktoś kpi, że ktoś ustępuje Katy ze względu na jej
rzekomą słabość, że Yuki czuje się nieważna lub głupia, że resztę moich
dzieci podstępnie pozbawia się pełni człowieczeństwa lub że staną się
sobie obce. I obawiam się, że moje osiągnięcia spadną z poziomu, na
którym były - albo który moim zdaniem reprezentowały - do niezbyt
ciekawych osobliwości rasy ludzkiej, do cudactw, o jakich się czyta na
końcu książki, do rzeczy, z których czasem można się pośmiać, bowiem są
egzotyczne i osobliwe, ale nie wywierają żadnego wrażenia, są czarujące,
ale bezużyteczne. Słów brak, by wyrazić, jaki to sprawia mi ból.
Przyznacie, że dla kobiety, która walczyła w trzech pojedynkach i zabiła
wszystkich przeciwników, uleganie takim strachom jest śmiechu warte.
Jednak to, co teraz czai się za rogiem, to pojedynek tak wielki, że nie
sądzę by starczyło mi nań odwagi; mówiąc słowami Fausta: "Verveile doch,
du bist so schón!". Zachowaj to takim, jakim jest. Nie zmieniaj.
Niekiedy nocą wspominam pierwotną nazwę tej planety zmienioną przez
pierwsze pokolenie naszych antenatek, przez te osobliwe kobiety, dla
których, po wymarciu mężczyzn, prawdziwa nazwa chyba musiała być zbyt
bolesnym przypomnieniem. Obserwuję, jak wszystko się odmienia, i bawi
mnie to, chociaż zaprawione jest goryczą. Przeminie także i to.
Wszystko, co dobre musi się skończyć. Weźcie moje życie, ale nie
zabierajcie jego treści. Chwilowo.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NEXUS Nowe Czasy nr 08 1999 6 nfo
NEXUS Nowe Czasy nr 11 2000 3 nfo
NEXUS Nowe Czasy nr 14 2000 6 opis
NOWE CZASY PLAN ZNISZCZENIA KOSCIOLA KATOLICKIEGO
NEXUS Nowe Czasy nr 15 2001 1 opis
NEXUS Nowe Czasy nr 10 2000 2
NEXUS Nowe Czasy nr 10 2000 2 nfo
NEXUS Nowe Czasy nr 17 2001 3 opis
NEXUS Nowe Czasy nr 08 1999 6 spis
NEXUS Nowe Czasy nr 18 2001 4
NEXUS Nowe Czasy nr 13 2000 5 opis
Złe czasy nadchodzą!
nowe dowody i czasy ostateczne
Genius nowe głośniki dla komputerowych melomanów

więcej podobnych podstron