Dropa W ostatnich promieniach zachodzącego słońca myśliwi odziani w skóry dzikich zwierząt szykują się do polowania. Ostro zakończone kije utwardzone w płomieniach ogniska, maczugi zakończone przywiązanym rzemieniami kamieniem, kawałki ostrej skały. Czarownik plemienia daje ostatnie wskazówki i wyruszają. W zapadającym mroku ledwo widać ludzkie cienie cicho skradające się po dnie kotliny malowniczo położonej wśród wysokich szczytowa Baian-Kara-Ula. Upatrzonego jelenia nagle płoszy straszny gwizd i oślepiające światło pojawiające się na nieboskłonie. Myśliwi staja zaskoczeni, czyżby burza? Ale to nie burza, gwizd jest coraz głośniejszy, przechodzi w ogłuszający huk, zbliża się do kotliny w straszliwym tempie. Jasność staje się nie do zniesienia, olbrzymia biało płonąca kula przebija chmury i opada w kierunku ziemi znikając po chwili za pobliskimi pagórkami. Potężne uderzenie wstrząsa kotliną, spłoszony jeleń ucieka w popłochu, myśliwi padają na twarz zniewoleni przerażeniem. Spoza pagórków widać kilka potężnych błysków, w niebo wznosi się chmura dymu a na głowy oszalałych ze strachu ludzi opada biały pył. Przez kilka godzin ziemia podskakuje poruszana wstrząsami kolejnych wybuchów. Pobliskie zbocza zostają pokryte białym nalotem podobnym do popiołu z ogniska. Przez kilka miesięcy plemię unika tej kotliny nawiedzonej przez złe siły. Ciekawość jednak zmusza kilku z nich do sprawdzenia co się tam zdarzyło. Ściskając w dłoniach swoją prymitywną broń przekraczają pobliskie wzgórza i ich oczom ukazuje się obraz zniszczenia. Drzewa powalone na przestrzeni kilku kilometrów i potężny zwał ziemi zakończony olbrzymim kraterem. W środku krateru nieznane COŚ odbijające na swej powierzchni promienie wschodzącego słońca. Coś nie przypominające niczego o czym mówiła ustnie przekazywana historia plemienia, cos tak nieprawdopodobnie obcego że dłonie ściskające maczugi zdrętwiały ze strachu. Nagle, wśród tych połamanych odłamów nieznanego, błyszczącego kolosa coś się poruszyło. Maleńka postać, jakże różniąca się od potężnych postaci myśliwych podnosi do góry delikatną, wiotką dłoń. Na naszym kalendarzu mamy rok 10.000 p.n.e. Powyższy tekst brzmi oczywiście jak fikcja literacka. Czy jednak jest tak do końca? Jeżeli prawidłowo zinterpretujemy odkrycie dokonane w roku 1938, to okaże się że być może wcale nie jest to fikcja. Może mamy do czynienia z historią tak nieprawdopodobną że skostniałe umysły współczesnych naukowców od razu uznały ją za niemożliwą. Z historii Dropa Historia Dropa zaczyna się w tym samym miejscu, czyli w górach Baian-Kara-Ula na pograniczu Tybetu i Chin w roku 1938. W tym właśnie roku chiński naukowiec, profesor Chi Pu Tei przeprowadzał rutynowe badania archeologiczne w trudno dostępnym i nie zbadanym jeszcze rejonie górskim. Po kilku dniach ekspedycja natrafiła na pozostałości świadczące o znajdujących się w tych rejonach tysiące lat temu siedzibach ludzkich. Narzędzia z epoki kamiennej, pięściaki, resztki ognisk i setki zwierzęcych kości potwierdziły przypuszczenia profesora. Tysiące lat temu w tych okolicach żyło prymitywne plemię. Jednocześnie w niedalekiej odległości od siedliska plemienia, w niedostępnych górach odkryto sieć połączonych ze sobą jaskiń skalnych. Nie takich normalnych jaskiń. Cześć z nich miała ściany o niezwykłej gładkości, jakby pokrytych szkliwem powstałym na skutek działania wysokiej temperatury. Całość tworzyła istny labirynt korytarzy powstałych w sposób naturalny połączonych korytarzami ze ścianami o odmiennym, bardzo dokładnym, gładkim wykończeniu. We wnętrzu tych jaskiń profesor odkrył szereg stanowisk grzebalnych zawierających nietypowe szkielety. Szkielety niewątpliwie humanoidów miały bowiem nie więcej niż 120 cm długości i nieprawdopodobnie duże, wydłużone do góry czaszki. Początkowo myślano ze to są szkielety nieznanej małpy górskiej, powstało jednak pytanie, które to małpy grzebią swoich współple- mieńców w podziemnych grotach? Teza o pochodzeniu zwierzęcym nieznanych szkieletów upadła, powstało jednak do dzisiaj niewyjaśnione pytanie: Z jakim odłamem rasy ludzkiej mamy do czynienia w nie zbadanych górach Baia-Kara-Ula? Dalsze odkrycia potwierdziły niecodzienność znaleziska. Ściany jaskiń były pokryte rysunkami przedstawiającymi nasz układ słoneczny, nieznane gwiazdy i linie łączące poszczególne układy gwiezdne. Odkryto także największa zagadkę. Każdy grobowiec był zaznaczony do polowy zagrzebanym w ziemi okrągłym, kamiennym dyskiem. Dysk miał średnicę około 30 cm i grubość w przybliżeniu jednego centymetra. Idealnie w środku każdego dysku był otwór o średnicy półtora centymetra a na powierzchni dysku była spiralna rysa przypominająca do złudzenia ścieżkę dzwiękową na dobrze znanych płytach gramofonowych. W sumie znaleziono 716 stanowisk ze szkieletami, każdy z kamiennym dyskiem. Przy bliższym badaniu okazało się że rysa nie jest linią ciągłą, tylko spiralnie zapisanym tekstem składającym się z tysięcy nieznanych, mikroskopijnych znaków. Wiek znaleziska określono na 10.000 do 12.000 lat, czyli grubo przed oficjalną datą powstania piramid w Egipcie. Wojenna zawierucha usunęła niezwykle znalezisko na dalszy plan. Badania zawieszono, znalezione dyski zostały umiesz- czone w magazynie. O całej historii zapomniano na długie lata. W latach czterdziestych wyruszyła podobno w tamte rejony wyprawa rosyjska, nie ma jednak żadnych dokumentów z tej wyprawy. Dopiero w roku 1947, po zakończeniu wojny w ręce angielskiego doktora Karyl Robin-Evans przypadkowo trafiło kilka ze skalnych dysków przywiezionych z Indii przez profesora Siergieja Lolladoffa. Robin-Evans zorganizował wyprawę w niedostępne rejony, gdzie spędził podobno kilka lat badając legendy i obyczaje mieszkających na tych terenach plemion. Plemion szalenie zróż- nicowanych pod względem wzrostu i wyglądu. Po serii artykułów w gazetach zainteresowanie kamiennymi kręgami wzrosło. W roku 1962 jeden z chińskich uczonych, Tsum Um Nui, profesor Pekińskiej Akademii Prehistorii, stwierdził że udało mu się odcyfrować nieznane pismo. W związku z niezwykłością odczytanego przekazu chińskie władze komunistycz- ne zabro niły jego publikowania, a całej historii nadały otoczkę opowieści wyssanej z palca. Uczony w ciągu jednego dnia został ogłoszony wrogiem narodu, skazany na zrezygnowanie ze swojej profesury i wysłany do pracy na farmie rolnej w celu resocjalizacji. W roku 1968, kiedy to jeszcze stosunki rosyjsko- chińskie były wzorcowe, rząd chiński przekazał kilka dysków Rosyjskiej Akademii Nauk w celu przepro- wadzenia dokładniejszych badań. Rosyjski uczony W. Zajcew przeprowadził kilka podstawowych badań i wybuchła kolejna sensacja. Okazało się, że początkowo uznane za kamienne dyski nie są wcale wykute z kamienia. Duża zawar- tość kobaltu, chromu, molibdenu i innych rzadkich metali wskazywała na sztuczne pochodzenie znale-ziska. W warunkach naturalnych taka kombinacja minerałów nie występuje. Badanie dysków oscylografem wykazało zaburzenia magne-tyczne nieznanego pochodzenia wskazujące na przebywanie dysków przez długi czas w nieprawdopodobnie silnym polu magnetycznym nie występu-jącym na ziemi w warunkach naturalnych. Zajcew opublikował swoje spostrzeżenia w jednym z rosyjskich pism naukowych. W jakiś sposób cala historia znikła jednak szybko z łam gazet i nigdy więcej nikt na ten temat nic nie publikował. Znikły tez gdzieś dyski i wyniki badań. W roku 1974 małżeństwo Wegererow wykonało ostatnie znane zdjęcia oryginalnych kamiennych dysków. Od tej pory panuje absolutna cisza w tym temacie. Bo w zasadzie temat oficjalnie nie istnieje. Cóż takiego odkrył uczony chiński? Otóż spiralny rowek to nic innego jak zapisana wiadomość. Do zapisania użyto nieznanych nikomu znaków, całkowicie niepodobnych do żadnego rodzaju pisma jakie stosowano na ziemi. Po wielu latach profesorowi Tsum Um Nui udało się wyemigrować do Japonii i opublikować swoje odkrycie. Na skutek negatywnej metryczki jakie Chiny komunistyczne wydały profesorowi publikacja przeszła bez echa i jest znana tylko nielicznym zajmującym się tym tematem. Rewelacyjne odkrycie uczonego było tez na tyle nieprawdopodobne, że zostało uznane przez znanych naukowców za bajkę i odłożone w sferę powieści fantastyczno-naukowych. Oryginalnych dysków nigdzie nie można znalezć, a chińskie muzeum narodowe wręcz wypiera się, że coś takiego zostało odkryte. Znamiennym jednak jest fakt, że w jednym z regionalnych muzeów znajdują się gliniane kopie dysków, których nigdy nie odkryto! Znikły też wszelkie dokumenty i sprawozdania z chińskich wypraw naukowych, które przeprowadzały badania w rejonie Baian-Kara-Ula. Na dzień dzisiejszy ten rejon jest terenem zakazanym i komunistyczne Chiny nie wydają pozwoleń na przeprowadzenie kolejnych wykopalisk. Gdyby nie zdjęcia, relacje naukowców i starożytne legendy plemion zamieszkujących rejony, gdzie dokonano fascynującego odkrycia, cała ta historia mogła by się wydawać kolejną bajką wyssaną z palca. Cóż to wiec było, że wzbudziło tyle emocji? Dlaczego tłumaczenie znikomej części kamiennych dysków spowodowało tak duże poruszenie w chińskiej nauce, że zdecydowano się wyrzucić z pracy naukowca? Chiński uczony odcyfrował bowiem, zapisaną dla potomnych historie przybyszów nieznanej cywilizacji których statek rozbił się na ziemi. Wedle chińskiego uczonego, około 10.583 lat temu w górach na pograniczu Tybetu i Chin rozbił się statek z innego układu gwiezdnego. Uszkodzenia zmusiły załogę do pozostania na ziemi. Wrogo nastawione okoliczne plemiona - zdecydowanie silniejsze od przybyszów - zmusiły tych ostatnich do szukania schronienia w niedostępnych jaskiniach. Nietypowy, niski wzrost i żółty kolor skóry, drobna delikatna budowa ciała i zniekształcenia czaszki spowodowały izolację przybyszów. Przez wiele lat starali się oni zasymilować z okolicznymi plemionami, pozbawieni jednak całej swojej technologii powoli wymierali. Żeby przekazać potomnym wiedzę o sobie, przy każdym grobie zostawiali kamienny dysk z zapisana informacją. W jaki sposób powstały dyski możemy tylko przypuszczać. Może to osobliwa biblioteka przybyszów ocalona ze statku, może w jakiś sposób potrafili oni produkować takie dyski i zapisywać informacje już po katastrofie. Tego nie wiemy. Nie wiemy też co jeszcze zostało uratowane z rozbitego statku. Z kilku zdań odcyfrowanych przez chińskiego uczonego nie można dowiedzieć się wszystkiego. Z nielicznych przecieków do prasy też się wiele dowiedzieć nie można. Znamiennym jednak jest to, że pomimo namacalnych dowodów cała ta historia została zapomniana. Czy dlatego, że jest wyssana z palca, czy dlatego, że jest na tyle ważna, że zainteresowały się nią tajne służby niektórych zainteresowanych krajów... Odpowiedz pozostawiamy państwu. I tyle o dziwnych znaleziskach w niedostępnych górach na granicy Tybetu i Chin. Na zakończenie jeszcze tylko krótka informacja podana przez gazety całego świata. W 1995 roku w niedostępnych rejonach Chin odkryto nieznane plemię. Osobnicy mają nie więcej niż 120 cm wzrostu, ważą poniżej 30 kilogramów i mają niespotykanie żółty kolor skóry. Autor: Mirosław Słupiński