FiM 05 08




ksiądz nawrócony

Fakty

Minęło 100 dni rządów ekipy Tuska. Ze sporządzonych na tę okoliczność badań opinii społecznej wynika, że pomimo wściekłych ataków PiS aż 63 procent Polaków ocenia ekipę PO-PSL bardzo pozytywnie lub pozytywnie. Zdecydowanie na nie jest 19 proc. respondentów. Nie wdając się w zasadność tych not, należy stwierdzić, że po rządach Kaczora starszego nawet Nikodema Dyzmę okrzyknięto by zbawcą.

Przez pół godziny Ministerstwo Obrony Narodowej nie mogło się dodzwonić do Biura Bezpieczeństwa Narodowego, by powiadomić o katastrofie lotniczej. Okazało się, że nikt w tym czasie w BBN nie pracował. Jaka z tego nauka? A taka, iż na Polskę, jakby co, to napadać można tylko od godz. 8 do 16. W pozostałych godzinach jest nieczynna.

Prezydent Lech Kaczyński dostanie telefon satelitarny. Wszystko po to, żeby był zawsze osiągalny i poinformowany, a więc, aby odpadł mu choć jeden z licznych powodów do obrażania się. Czy już wszystko w porządku? Otóż nie. Niestety, aparat ma mieć więcej niż jeden guzik i aż dwa sitka, a to może spowodować kolejne komplikacje.

Wezwany przez prezydenta (ustami Fotygi) minister spraw zagranicznych Sikorski musiał poFotygować się z Brukseli do Warszawy. Gdy Radek zerwał się od konferencyjnego stołu i pobiegł do samolotu, ministrowie państw Unii spekulowali, że Polskę najechała obca armia albo inny papież. Po przylocie okazało się, iż przerwanie Sikorskiemu rozmów o przyszłości Serbii nie było spowodowane wojną, lecz wynikało z nieporozumienia, czyli... codziennych standardów pracy Kancelarii Prezydenta.

Grozi nam paraliż strajkowy. Solidarność, która popierała Kacze rządy, teraz grozi ogólnopolskim protestem całej budżetówki. Janusz Śniadek, przewodniczący S  biskupi ministrant i fan Bliźniaków  dopiero teraz zauważył, że ludzie w Polsce zarabiają za mało. Jest na to JEDYNY sposób, panie Śniadek, obrońco ludzi pracy. Trzeba sprywatyzować nieruchomości watykańskie i odstawić kler od państwowego koryta  podwyżek wystarczy dla wszystkich!

Zdaniem prokuratury, na 2 miliony złotych płocki Caritas rąbnął Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Fundusz miał płacić za kursy, których nie było, i za sprzęt, który nie został zakupiony. Winnym przekrętów grozi do 5 lat więzienia. A kto jest winny? Na razie nie wiadomo, ale podpowiadamy prokuratorom, że płocki biskup Roman Marcinkowski na zbity pysk wypieprzył z pracy w Caritasie księdza Zająca.

Na budzącym coraz więcej kontrowersji portalu nasza-klasa.pl pojawił się profil księdza Leszka Tokarskiego z parafii św. Maksymiliana Kolbego we Włocławku, poszukującego szkolnych znajomych. Nie byłoby w tym może i nic dziwnego, gdyby nie fakt, że kapłan zmarł w 1998 roku. A na naszej-klasie widniało jego zdjęcie. W trumnie! To pewnie dowcip jakiegoś antyklerykała  przypuszczają odwiedzający portal forumowicze. Nie. To pomysł jakiegoś idioty!

Media zbijają kapitał na Rydzyku. Odwaga staniała, kiedy PiS jest już tylko bezzębnym demonem. Oto dziennik Polska podał w środę sensacyjną wiadomość, powieloną natychmiast przez wszystkie agencje, że redemptorysta próbował ominąć prawo i zakupić kawał toruńskich gruntów nad Wisłą (tzw. Port Rzeczny). Rydzyk instruował Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Gdańsku, co ten ma zrobić, aby nielegalna transakcja przejęcia działek stała się prawie legalna. Fakty i Mity o skandalu z Portem Rzecznym z Rydzykiem w tle pisały w numerze 24, w roku 2003.

Sąd Rejonowy w Toruniu (syjonistyczny  bo jakże inaczej) przychylił się do wniosku Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich, który żądał uchylenia odmowy wszczęcia przez prokuraturę śledztwa w sprawie słynnych taśm Rydzyka. Nagranie to  przypomnijmy  ujawnia nie tylko fakt, iż żona prezydenta RP jest czarownicą, sam prezydent oszustem, ale i to, że Żydzi chcą okraść Polskę z miliardów złotych, bo taka jest ich przewrotna, talmudyczna moralność. Będziemy walczyć o Polskę. Do sądu kasacyjnego włącznie  zapowiedziało RM po decyzji sądu. Hmm... Rydzyk do kasacji. Jak to pięknie brzmi!

Rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski stanowczo i ostro sprzeciwił się (w liście do minister pracy i polityki społecznej Jolanty Fedak  styczeń 2008) inwigilowaniu przez szefów firm pracowników poprzez potajemne przeglądanie ich korespondencji. To, jego zdaniem, elementarne naruszanie prawa do prywatności. Teraz okazało się, że sam w Biurze Rzecznika wydał polecenie o przeglądaniu listów podwładnych. Mistrz Kopaliński, niestety, już nie żyje, ale inni twórcy słowników mają jak znalazł rozwinięcie hasła hipokryzja.

W Brazylii trwa słynny karnawał. Jak się to słowo rozbierze na części, to powstanie kar nawał. No i właśnie... nawałem kar kościelnych (z ekskomuniką włącznie) grozi brazylijski Kościół władzom państwowym, które postanowiły tysiącom rozbawionych ludzi rozdawać darmowe prezerwatywy, aby ich chronić przed AIDS. Ale mamy dobrą wiadomość dla Polaków. Nasz rodzimy Krk w najbliższym czasie ma zezwolić na używanie prezerwatyw. Z tym, że wyłącznie moherowych.

Na witrynie jednego ze sklepów szwedzkiego Lund wisi napis po polsku, z którego wynika, że nie warto się włamywać i kraść, bo cenne przedmioty są schowane. Szkoda, że podobny napis w języku szwedzkim nie wisiał w 1658 r. w katedrze w Oliwie (i na setkach innych obiektów, w tym Pałacu Królewskim w Warszawie!), kiedy to poddani Karola Gustawa podpieprzyli jej wyposażenie, które do dziś ozdabia jedną ze sztokholmskich świątyń.



komentarz naczelnego

Upadek (cz. II)

Tydzień temu, posługując się statystykami i wynikami badań socjologicznych, dowodziłem, że Kościół rzymskokatolicki upada. Nie może być inaczej, skoro masowo odchodzą od niego wierni. Naturalnie, instytucja będzie trwała, bo przecież ksiądz proboszcz nie musi żyć z tacy czy ofiar mszalnych, skoro ciągnie profity z cmentarza, kamienicy czynszowej czy gospodarstwa. Msze może sobie odprawiać z przyzwyczajenia; zawsze też znajdzie się kilku chętnych na kościelny ślub czy pochówek. Tak jest obecnie na przykład we Francji, gdzie jeden duchowny obsługuje sześć, siedem parafii. Warto przypomnieć, że jeśli majątki należące formalnie do parafii są sprzedawane, to kasa wędruje, oczywiście, do kurii i biskupa. Takie to są te dobra parafialne, na które łożyły pokolenia (łatwo)wiernych.

Kościół w Polsce traci nie tylko wiernych i prestiż (liczne afery, lustracja), ale także własne zaplecze intelektualne. Odchodzą od niego główni ideolodzy, którzy przez lata kreowali myśl teologiczną, kształtowali przyszłych księży, wykładali dogmaty wiary. Większym ciosem dla tej instytucji byłby już chyba tylko ślub abpa Dziwisza z własnym, przystojnym skądinąd, kapelanem. Głośne odejścia duchownych mają wielkie znaczenie psychologiczne. Przede wszystkim podkopują zaufanie inteligencji do Kościoła. A na niej klerowi zależy najbardziej; to zwykle bogaci ludzie na stanowiskach są lokalnymi liderami, których pyta się o zdanie, na przykład z okazji wyborów. Decyzję o zrzuceniu sutanny podjęli w ostatnim czasie ludzie stanowiący filary wyznania papieskiego: 1. Stanisław Obirek  jezuita, dr teologii na Papieskiej Akademii Teologicznej, dr hab. nauk humanistycznych, były rektor Kolegium Księży Jezuitów w Krakowie, wykładowca na jezuickim uniwersytecie The Holy Cross College w Worcester, kierownik Katedry Historii i Filozofii Kultury oraz dyrektor Centrum Kultury i Dialogu przy Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum, przez 11 lat redaktor naczelny pisma Życie Duchowe. Już jako ksiądz miał otwarty umysł. W 2002 r. publicznie powiedział o bałwochwalczym stosunku wiernych do Jana Pawła II. Krytykował także dokonania samego papieża, za co spotkały go szykany ze strony przełożonych; 2. Tomasz Bartoś  dominikanin, dr hab. filozofii na Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, wykładowca antropologii filozoficznej w Krakowie i Warszawie, współzałożyciel i dyrektor Dominikańskiego Studium Filozofii i Teologii w Warszawie; 3. Wreszcie, ks. Tomasz Węcławski  prof. zwyczajny, wykładowca teologii fundamentalnej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Poznaniu, potem przez 7 lat rektor Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. Długoletni szef Papieskiego Wydziału Teologicznego w Poznaniu i dziekan Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, w latach 19972002 członek elitarnej Międzynarodowej Komisji Teologicznej w Rzymie. Tłumacz Ewangelii św. Marka. Wsławił się ostrą krytyką abpa Paetza, molestującego kleryków.
Jak widać, każdy z tych gruntownie wykształconych księży miał zatargi z hierarchią Kościoła. Potwierdza to sprawdzoną na świecie tezę, że Kościół papieski nie znosi wewnętrznej krytyki i wolnej myśli. Osobiście jestem tego przykładem, choć tylko otarłem się o doktorat i nie zdążyłem (na szczęście!) zrobić kariery w Kościele; szybko zrozumiałem, że nie ma on nic wspólnego z Kościołem założonym przez Jezusa z Nazaretu.
Oczywiście, katoliccy publicyści wyjaśniają, że te spektakularne apostazje księży to ciągle wyjątki, dramaty ludzi słabych, i tym podobne banialuki. Przemilczają oni, że: odejścia te mają powód ideologiczny, a nie osobisty (kobieta, dziecko); dotyczą elity Kościoła; odbywają się w czasie, gdy państwo nie udziela żadnego wsparcia odchodzącym (jak to miało miejsce w PRL-u); apostaci z podniesionym czołem kontynuują publiczną działalność naukową i publicystyczną.
Czegoś takiego polski Kościół jeszcze nie przeżywał. Zdarzały się odejścia ważnych person, lecz były to przypadki jednostkowe i wszystko odbywało się po cichu. Jak w tej sytuacji przekonywać do dogmatów katolickich? Dawniej polemistę można było zbyć inwektywami: odszczepieniec, apostata. Monopol na prawdę miał Kościół. Dzisiaj dogmaty podważają ci, którzy przez lata je utrwalali. Nie da się ich zbyć, wykpić. W końcu taki prof. Węcławski (który porzucił sutannę i sam Kościół) publicznie zanegował jeden z największych dogmatów Krk, iż Jezus jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem. Trudno się również z nim nie zgodzić, że Kościół papieski doprowadził do klęski nauczanie o Jezusie. Przeniósł bowiem na niego (i na obraz Boga) tezy, które Jezus stanowczo odrzucił: związek Kościoła i państwa, brak tolerancji i solidaryzmu pasterzy z wiernymi, komercjalizacja instytucji Krk. No dobrze, ale skąd ta odwaga?
Otóż w Polsce po 1989 roku brakowało partnera do polemiki z naukami papieży. Środowiska ateistyczne straciły wypłacane dotąd przez państwo niewielkie dotacje budżetowe. Monopol na rynku idei przejął Kościół. Przeforsował konkordat, wprowadził religię do szkół, kapelanów do zakładów pracy, swoich posłów do Sejmu, ustawę antyaborcyjną do prawa.
I wtedy, na początku 2000 r., pojawiły się Fakty i Mity, a wcześniej książka Byłem księdzem  wydana w masowym nakładzie  pokazywała grzechy Kościoła, ale też zadawała pytania o prawdziwość tej wiary. Z kolei FiM zainicjowały programową krytykę katolickich nauk. I ta nasza misja edukacyjna przyniosła owoce, kamień wywołał lawinę.
Teraz, kiedy elita księży zaczyna odchodzić, co można powiedzieć o wiernych? Na naszych oczach butny ksiądz proboszcz w Katolandzie przestaje być wyznacznikiem tego, co jest dobre, sprawiedliwe, godne. A jeśli tak, to po co mamy utrzymywać jego plebanię?
Jest to dla mnie osobista satysfakcja, gdyż sprawdza się moje założenie, które legło u podstaw FiM, że EDUKACJA, czyli otwieranie ludziom oczu, jest najskuteczniejszym sposobem walki z klerykalizmem. Prawda nas wyzwoli.
Oczywiście, Kościół w Polsce jeszcze długo będzie bronił się i dogorywał. Ale raz zapoczątkowany proces upadku będzie postępował, wzorem innych krajów. Odchodzić będą wierni i księża, mniej będzie kleryków w seminariach  także z tego powodu, że łatwiej już dziś znaleźć pracę i godne utrzymanie. W końcu Kościół stanie się tym, czym de facto jest od zarania  firmą nastawioną na zysk w branżach: usługi i nieruchomości. Z władzą będzie się musiał pożegnać. Pójdzie za tym również spadek znaczenia katolickiej prawicy. Państwo stanie się świeckie, humanistyczne, normalne. Takie dla ludzi, a nie dla świętych krów.

JONASZ

gorĄcy temat

KULt pieniądza

Państwo nader chętnie wyręcza Kościół w jego wydatkach. Ale czasem to już doprawdy przesadza...

Katolicki Uniwersytet Lubelski deklaruje w swoim statucie, że jest kościelną szkołą wyższą podległą Stolicy Apostolskiej. Z rzeczonego dokumentu dowiadujemy się dalej, iż opieka i nadzór nad Uniwersytetem oraz troska o jego podstawy materialne należą do Konferencji Episkopatu Polski, a zasadnicza misja uczelni polega na kształceniu i wychowywaniu inteligencji katolickiej oraz współtworzeniu chrześcijańskiej kultury.
Charakterystyczne dla KUL-u jest również to, że:
ń przyjęcie na niektóre kierunki warunkuje ocena z religii na świadectwie ukończenia szkoły średniej i opinia księdza proboszcza;
ń mocą ustawy z 14 czerwca 1991 r. otrzymuje dotacje i inne środki z budżetu państwa na zasadach określonych dla uczelni publicznych (wysokość dotacji wyznaczana jest według kryteriów uwzględniających m.in. liczbę studentów, samodzielnych pracowników naukowych, ilość nadanych stopni naukowych, koszty działalności dydaktycznej i badawczej  dop. red.), z wyjątkiem finansowania kosztów realizacji środków trwałych w budowie służących procesowi dydaktycznemu.
Innymi słowy: państwo dokłada tej stricte kościelnej uczelni ok. 12 mln zł rocznie, a w budżecie na 2008 r. przewidziano dodatkowe 25 mln zł do podziału między KUL i Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Z budżetu, czyli z naszych kieszeni, dokładamy tam do pensji personelu, stypendiów i bieżącego funkcjonowanie z remontami włącznie, ale  o zgrozo!  KUL nie ma prawa przeznaczyć nawet złotówki na inwestycje budowlane.
Pan prezydent Lech Kaczyński postanowił ulżyć biednemu Episkopatowi. Uznał obowiązujący porządek prawny za rażąco niesprawiedliwy i 21 grudnia 2007 r. złożył w Sejmie projekt ustawy rozszerzającej zakres finansowania KUL-u z kasy publicznej (por. FiM 1/2008.
Zróżnicowanie sytuacji prawnej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w stosunku do innych publicznych szkół wyższych nie znajduje uzasadnienia  zauważył pan prezydent, zatroskany o podniesienie poziomu bazy edukacyjnej dla ok. 22 tys. (KUL oficjalnie przyznaje się do 18,5 tys.  dop. red.) studentów.
Dodajmy, że głowa państwa zareagowała w ten sposób na wniosek rektora uczelni, ks. prof. Stanisława Wilka, który ma duży ból głowy, bowiem KUL potrzebuje 15 mln zł, żeby sfinalizować plany rozbudowy swojej filii w Stalowej Woli (Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nieopatrznie skreśliło tę uczelnię z listy beneficjentów funduszy unijnych, a sprawa jest właśnie odkręcana). Ale to wszystko ujawniliśmy już miesiąc temu. Tymczasem udało nam się dowiedzieć, że w 2007 r. KUL dostał od IV RP cud piękności diament wymagający niezwykle kosztownego szlifu... Co to za podarek?

Dębówka (gmina Jastków) to wieś bezpośrednio granicząca z północno-zachodnim Lublinem, położona przy trasie wylotowej na Warszawę. Blisko miasta, dużo zieleni, dogodny dojazd...  miejsce tak idealne pod zabudowę, że ceny niektórych działek przekraczają tam już 120 zł za metr kwadratowy. W Dębówce jest kawał lasu, którego znaczną część (trzy działki o łącznej powierzchni 12 hektarów) użytkowała do niedawna Jednostka Wojskowa 4819, czyli stacjonująca w Lublinie 3. Brygada Zmechanizowana. Mieli tam w sumie kilkanaście rozrzuconych po lesie budynków (magazynowe oraz mieszkalne dla strzegących obiektu żołnierzy). Dodajmy, że nieruchomość jest uzbrojona (prąd, woda, kanalizacja) i ogrodzona (na zdjęciu), oraz skomunikowana z Lublinem całkiem przyzwoitą drogą.
W 2005 r. wojsko stwierdziło, że już nie potrzebuje magazynów.
Resort obrony narodowej zgłosił rezygnację z tych gruntów, a Nadleśnictwo Świdnik wyraziło zgodę na rozwiązanie umowy i przekazanie terenu pod warunkiem usunięcia naniesień i rekultywacji terenu na koszt wojska  wyjaśnił nam rzecznik prasowy MON.
Wkrótce hektary z położonymi nań budynkami wróciły do Skarbu Państwa reprezentowanego przez Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe (PGL LP).
Odnotujmy w tym miejscu, że:
ń ministrem środowiska sprawującym wówczas nadzór nad PGL LP był niejaki Jan Szyszko z PiS  powszechnie znany z robienia dobrze o. Tadeuszowi Rydzykowi (vide sprawa 27 mln zł na poszukiwanie wód geotermalnych mających ogrzewać uczelnię ojca dyrektora);
ń Generalnym Dyrektorem Lasów Państwowych był Andrzej Matysiak  człowiek, który podczas wprowadzania go na urząd przez Szyszkę, znajomego z okresu studiów, stwierdził, że poprawi politykę kadrową swojego poprzednika, bowiem związani z prawicą leśnicy mają uzasadnione pretensje, iż zostały im złamane kręgosłupy. Stosunkowo najlepiej wyszło mu z własnym kręgosłupem: Matysiak zaczepił się w okresie sprawowania funkcji Generalnego Dyrektora na członka rad nadzorczych Banku Ochrony Środowiska SA (od 16 października 2006 r.) oraz komunalnej spółki Wodociągi Miejskie Radom (od 1 lipca 2007 r.) i obie te fuchy ma do dzisiaj (w grudniu 2007 roku został odwołany z posady oberleśnika);
ń obowiązująca Ustawa o lasach z 28 września 1991 r. pozwalała Matysiakowi na przekazanie nieruchomości w Dębówce w użytkowanie jednostce organizacyjnej wskazanej przez zainteresowanego ministra lub organ wykonawczy samorządu terytorialnego, m.in. na cele nauki lub dydaktyki oraz ochrony przyrody (art. 40 ustawy);
ń według par. 11 Statutu PGL LP, Matysiak miał zasmarkany obowiązek swoją decyzję dotyczącą ewentualnego przekazania komuś Dębówki ujawnić w urzędowym Biuletynie Informacyjnym Lasów Państwowych.

Pojechaliśmy do Dębówki na wizję lokalną, gdy otrzymaliśmy od miejscowych krasnali sygnał, że w powojskowym kompleksie kręcą się jacyś księża, którzy coś tam oglądają, mierzą i obliczają, czyli  najogólniej rzecz ujmując  kombinują.
Stwierdziliśmy, co następuje:
ń decyzją Generalnego Dyrektora Matysiaka z lipca 2007 r. nieruchomość (oszacowana dla nas przez lubelskiego specjalistę na ok. 15 mln zł) została nieodpłatnie i bezterminowo przekazana w użytkowanie na cele nauki, dydaktyki i ochrony przyrody Katolickiemu Uniwersytetowi Lubelskiemu;
ń fakt ów nie został ujawniony w Biuletynie Informacyjnym Lasów Państwowych ani w żadnej innej ogólnodostępnej publikacji PGL LP;
ń jedynym warunkiem nałożonym na KUL było bezpośrednie przejęcie przez Uniwersytet od Rejonowego Zarządu Infrastruktury w Lublinie urządzeń i obiektów kubaturowych, co zwalniało stronę wojskową z kosztów rekultywacji terenu i rozbiórki budynków  dodaje rzecznik armii;
ń KUL poszukuje pieniędzy na inwestycje remontowo-budowlane w Dębówce, co wyraźnie oznacza, że głęboko zapuści tam korzenie.
Wniosek?
Państwo dało grunty, wkrótce też da  dzięki rozumnej inicjatywie pana prezydenta Kaczyńskiego  kasę na ich zagospodarowanie.

ANNA TARCZYŃSKA

Świat według rodana

Kruca bomba!

Pytanie. Co to takiego: ma oczy, a nie patrzy, ma dziób, a nie dziobie, ma skrzydła, a nie lata? Odpowiedź: zdechła kaczka!

Ja swoje wiem. Zły nawyk picia gorzały wieczorem wymusza dobry nawyk picia maślanki rano. Nic tak nie rozgrzewa duszy jak schłodzone piwo! Dlatego ja, jak wieczorkiem obalę pół basa i obejrzę se te wszystkie seriale, to rano dzień zaczynam od mineralnej i maślanki. I dzięki temu jestem zdrowy, a przy okazji dowiaduję się tego, czego inni jeszcze nie wiedzą. Na przykład: powstaje nowa, 13-odcinkowa produkcja Teraz albo nigdy. Wystąpią aktorzy znani z serialu Magda M: Marta Żmuda-Trzebiatowska i Bartek Kasprzykowski. Reżyseruje Urszula Urbaniak (Na Wspólnej). Przyjaciółką Marty będzie Agata Buzek. Zdjęcia będą kręcone m.in. na Maderze. O, kruca bomba!
Ja chyba se kupię pełną zgrzewkę maślanki i mineralnej, bo np. przy takiej Plebanii można się zapić na śmierć z rozpaczy. Przykład? Halinka, żona Zbyszka, jest w Australii, i stamtąd wysyła mu pozew rozwodowy. Halinka to jest niezła menela i Zbycha załatwiła jak Donald Kaczora. A cóż na to proboszcz? Otóż klecha grozi biednemu Zbyszkowi, że w razie rozwodu nie dostanie rozgrzeszenia! Shocking  jak mawiają Polacy przy zmywaku w Londynie.  Zbyszek, ty nie peniaj tego niedoklepka palestyńskiego, niech on cię nie kołuje centralnie, rób swoje, rozwiedź się z tą suką Halinką, bierz Wandę i jedź z nią do Egiptu, tak jak zamierzaliście. Jestem z tobą! A pleban niech żuje beton, kretyn, kruca bomba!
A teraz tak na marginesie niskich zarobków lekarzy. W M jak miłość Marysia Zduńska (Małgorzata Pieńkowska) jest już od dłuższego czasu wdową. Startuje do niej doktor Artur Rogowski (Robert Moskwa), a przyjaciele Maryśki kibicują, bo chcą, żeby nareszcie ułożyła sobie życie, a doktorek ułożył się na niej. On to już zresztą nawet zrobił, a w jednym z najbliższych odcinków zaprosi Marysię na uroczystą kolację. Gdzie? Nie uwierzycie! Do luksusowej restauracji, specjalnie wynajętej na ten wieczór tylko dla nich dwojga! No ludzie, przepraszam za pardon, czy w takiej sytuacji lekarze mają prawo strajkować i domagać się podwyżek?!
O, kruca bomba!
O ile ja to wszystko jeszcze centralnie kumam, to Jarek Kaczyński, zamiast oglądać seriale, to w te samotne, zimowe wieczory  jako stary kawaler  zabawia się odwracaniem kota ogonem. Aż tu nagle Jarek, kruca bomba, podniecił się, dał głos w telewizorze i powiedział, że w następnej kadencji ponownie zasiądzie w fotelu premiera. Napuszył się i zaczął się przechwalać, jaki to on jest lepszy od Tuska, silniejszy, mądrzejszy i wyższy. Trochę to nawet mu się wcześniej udawało, bo kiedy przez pomyłkę pocałował Radka Sikorskiego w rękę, to Radek do końca posiedzenia rządu udawał kobietę.
Właśnie z chłopami z mojej wsi staliśmy pod sklepem, piliśmy browarki, a jeden z nich wzniósł toast nawiązujący do Kaczora: Pobiły się na podwórku kaczka z kurą. Silniejsza kaczka zwyciężyła. Napuszyła się, dumnie latała po podwórku i zaczęła głośno przechwalać się swoją siłą. Nagle, kruca bomba, nadleciał orzeł, porwał zwycięską kaczkę i wzbił się w niebo. A teraz wypijmy, chłopy, za to, by siła zawsze szła w parze ze skromnością i rozumem!.

ANDRZEJ RODAN
www.arispoland.pl

rzeczy pospolite

Podcinanie nóg

Zwolennicy świeckiego państwa w Polsce zostali ostatnio zaatakowani ze strony, z której zapewne najmniej by się tego spodziewali. Dostali mianowicie po głowie od tygodnika Polityka.

Najpierw ukazał się w Polityce niewybredny atak na nasz tygodnik i na jego redaktora naczelnego. Mogliśmy się z niego dowiedzieć m.in., że redaktor naczelny naszej gazety prowadzi prywatną wojnę z Panem Bogiem. My wszyscy, a szczególnie wierząca część naszych redakcyjnych kolegów i koleżanek, przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Nie tylko nie prowadzimy wojny z żadnymi bogami, ale nawet nie zadajemy sobie trudu, aby wojować z Kościołami. Piętnujemy, owszem, kościelne nadużycia i budowanie w Polsce państwa wyznaniowego, czyli klerykalizację, bo uważamy ją za bezprawną i szkodliwą.
Nie minęły dwa tygodnie, a w Polityce  notabene: dawniej związanej z PZPR  przeczytaliśmy tekst pt. Kości(ół) niezgody, autorstwa Adama Szostkiewicza, jednego z czołowych komentatorów tego tygodnika. Znajdują się tam wprost zdumiewające pouczenia i rady dla środowisk lewicowych. Czytamy więc m.in.: Lewica, która chciałaby budować swą potęgę na walce z religią i Kościołem, jest w realiach naszej demokracji politycznie skazana na marginalizację (...). Kto zżyma się na trwanie Polaków przy religii i Kościele, może wyjść na dudka. Nie znam żadnego środowiska lewicowego, które chciałoby prowadzić lub prowadzi walkę z religią i Kościołem.
A może chodzi autorowi o samą... Politykę, która reklamuje się na każdym sprzedawanym w Polsce egzemplarzu książki Bóg urojony Richarda Dawkinsa? Ta skądinąd bardzo interesująca pozycja jest z całą pewnością atakiem, i to zamierzonym, na religię i wszelkie kościoły oraz bezpośrednią promocją ateizmu.
Jednak Szostkiewicza nie niepokoi obłudne postępowanie własnej gazety, która sama promuje ateistyczne książki, a innym dorabia gębę wrogów religii, lecz raczej wszczynanie antyklerykalnych wojen ideologicznych. Jego zdaniem, jest ono sprawą przegraną, a może nawet społecznie destrukcyjną, bo podżega do konfliktów, których i tak w Polsce nie brakuje. To zapewne aluzja do ostatnich, bardziej śmiałych poczynań SLD, które zaczęło występować  szczerze czy koniunkturalnie to inna sprawa  przeciwko dalszej klerykalizacji Polski. Zdumiewa utożsamianie antyklerykalizmu z walką z wiarą czy Kościołem. Czy to zwykła ignorancja, czy może świadome ściemnianie, by straszyć gawiedź antyklerykalizmem? Podziały w społeczeństwie, co zupełnie naturalne, istnieją, i nie ma sensu ich maskować. A antyklerykalizm ma sens dopóty, dopóki istnieje klerykalizm, któremu należy się przeciwstawić tak jak wszelkim ideologiom i dążeniom zniewalającym ludzi i ich umysły. Nie ma to nic wspólnego z trwaniem przy wierze lub odchodzeniem od niej, bo Polacy, mimo że pozostają bardzo religijni, są jednocześnie najbardziej antyklerykalnym społeczeństwem Europy.

ADAM CIOCH

z notatnika heretyka

Prowincjałki

Uniżenie żądam
Ryszard Olszewski, proboszcz parafii św. Maksymiliana Kolbego w Pabianicach, zapragnął oświetlić swój kościół. W piśmie do Urzędu Miasta wyjaśnił, że skoro radni zafundowali iluminację dwóm innym kościołom, nie widzi powodu, żeby jego świątynia traktowana była per noga. Pożalił się przy tym, że nie stać go na coroczne rachunki za prąd... I nic dziwnego, bo mieszka na plebanii wielkości bloku. Proszę o całkowite wykonanie oświetlenia i podjęcie kosztów jego eksploatacji  zakończył swą prośbę. A przy okazji  w Pabianicach prawdopodobnie wkrótce przestaną jeździć karetki pogotowia. Za drogie są...

Ukradli sufit
Nawet 10 lat pozbawienia wolności grozi 48-letniemu mieszkańcowi gminy Sobków, który usiłował włamać się do jednego z tamtejszych urzędów. Policjantom wyjaśnił, że z budynku chciał ukraść... papierosy. Z kolei złodzieje w Płocku też kradną wszystko, co im się nawinie. Ostatnio po włamaniach zginęły m.in. urządzenia do laminowania, skórzana kanapa, podwieszany sufit z oświetleniem, dziesięć kur niosek i tyleż modeli samolocików.

Highway to heaven
Kierowcy korzystający z autostrady A2 już niedługo będą mogli nacieszyć oczy przydrożnym krzyżem. Według pomysłodawcy  księdza Mariana Kilichowskiego z Dzierżaw  stalowa... 25-metrowa konstrukcja świecąca (oczywiście, na koszt gminy) na zielono ma dawać kierowcom nadzieję (sic!) oraz chronić od wszelkich nieszczęść. Sponsorów podobno już znalazł. No to krzyż na drogę!

Człowiek z szafy
Od trzech lat policja poszukiwała listem gończym Stefana T., obecnie 32-latka. Mężczyzna bowiem nie powrócił kiedyś z przepustki do zakładu karnego, gdzie odsiadywał wyrok za włamania i kradzieże; prokuratorzy ścigali go również za niepłacenie alimentów. W końcu pana T. znaleziono w jego rodzinnym domu w Lublinie, gdzie zamieszkuje z matką i bratem. Zbieg ukrył się w kuchni, w niewielkiej szafce o szerokości zaledwie 40 centymetrów.
W więziennej celi to dopiero będzie miał wygody!

Opracowała WZ



z notatnika heretyka

myśli niedokończone

To jest najgorszy rząd od 1989 roku. Sądzę, że wkrótce przeprowadzę się z powrotem do gabinetu premiera. Każdy dzień przynosi mi więcej optymizmu. (Jarosław Kaczyński)

Nie mam kochanki, moja żona jest abstynentką. (Jan Rokita)

Rząd nie jest od gotowania zupy. (Julia Pitera)

Minister Sikorski urządza teatr. Jego zachowanie to niepoważny żart. Pan prezydent poprosił na spotkanie ministra Sikorskiego, ale nie określał godziny tego spotkania. (Elżbieta Jakubiak)

Kard. Dziwisz dał mi parkiet z pokoju, w którym była sypialnia kard. Karola Wojtyły, i okno z Franciszkańskiej 3 w Krakowie. Z tego dębowego, ponad 100-letniego parkietu przygotowałem nad Lednicą pokój Papieża z tymi pamiątkami. Okno oprawione zostało w nierdzewną ramę, a w oknie jest jego piuska. (o. Jan Góra, dominikanin)

Niedopuszczalne jest w ogóle tworzenie wokół Radia Maryja, które określa się jako katolickie, środowiska politycznego. (abp Tadeusz Gocłowski)

Podejrzewano mnie o zoofilię. Pewnie dlatego, że trzymam i hoduję w domu dwa kaczory o imionach Lech i Jarosław.
(Piotr Tymochowicz)

Nigdy nie handlowałem narkotykami. Kupowałem je tylko.
(Artur Piłka, były doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego)

Trzeba wykończyć Leppera  taką decyzję podjęli Ziobro i Kaczyński. Prokurator krajowy Jerzy Engelking działał na zlecenia partyjne. Przecież cała afera gruntowa była od początku przygotowana przez CBA. Nie ma biznesmenów z Dolnego Śląska, którzy zabiegali, żeby im załatwić coś w Ministerstwie Rolnictwa, nikt tych biznesmenów nie przedstawił. Nie ma ich w aktach. (Andrzej Lepper)
Wybrała OH



na klęczkach

Piąta Kolumna

Powrót TKM
Zarząd powiatowy Platformy Obywatelskiej w Chełmie  matecznik dotychczasowego członka zarządu województwa lubelskiego Krzysztofa Grabczuka  wystosował do szefa PO w regionie, posła Janusza Palikota, pismo, w którym rekomenduje na wyższe stanowiska w administracji państwowej następujące osoby.... Tu pada kilkanaście nazwisk ludzi ze wskazaniami, w jakich konkretnie instytucjach należy ich zatrudnić lub powołać. Aktywiści z partii Tuska nie patyczkują się i walą prosto z mostu, że Artur Chełmiński i Andrzej Sokół powinni zostać umieszczeni w radach nadzorczych państwowych spółek (Sokół dodatkowo ma być w Centralnym Zarządzie Służby Więziennej), zaś Anna Mirzwa ma być dyrektorem bądź jego zastępcą w Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Lublinie.
Krzysztof Grabczuk, w latach 20022006 prezydent Chełma, ma swoje kłopoty z prawem (FiM 3/2008). Chodzi o dopieszczanie przez niego w jego prezydenckich latach kościelnych ośrodków, w które  mimo że nie posiadały osobowości prawnej  polityk pompował publiczne mienie i pieniądze. W tej sprawie zostały mu postawione prokuratorskie zarzuty. Kiedy zamykaliśmy ten numer, Grabczuka wybrano marszałkiem województwa lubelskiego. Poseł Janusz Palikot pytany o to, czy w chwili, gdy Grabczuk ma postawione zarzuty prokuratorskie powinien w ogóle na to stanowisko kandydować, odpowiada, że w Polsce nadal panuje domniemanie niewinności, a w IV RP prokuratorskie zarzuty są chlebem powszednim.

KC



Nietykalny
Prokuratura Rejonowa w Łomży odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie przyjęcia korzyści majątkowej w kwocie 1000 USD w 2000 roku oraz 5000 zł w 2006 r. od księdza Stanisława D. przez ordynariusza diecezji łomżyńskiej biskupa Stanisława Stefanka w zamian za umożliwienie księdzu pełnienia obowiązków duszpasterskich w parafiach B. i K.. Tak brzmi postanowienie prokuratora Grzegorza Bielskiego z 31 grudnia 2007 r.
Przypomnijmy, że chodzi o dwukrotnie przez nas opisywaną (Zupa wylana i Daj, daj, daj, nie odmawiaj...  FiM 50 i 51/2007) historię ogołoconego z oszczędności kapłana desperata, który postanowił zawalczyć z kościelną tradycją wziątek za awanse i nominacje, wciągając do współpracy Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Prokuratura nie zakwestionowała prawdziwości zeznań ks. D., który przyznał w śledztwie, że nikt mu w kurii lufy do głowy nie przystawiał, a biskupowi dawał w łapę, bo przełożonemu się nie odmawia, skoro nadmienił, że winien on uiścić opłatę za objęcie nowej parafii  zauważa prok. Bielski.
I choć sugestie uzależniające podjęcie korzystnej dla petenta decyzji od koperty wystarczają, żeby byle urzędnika wtrącić za kraty, biskupowi włos z głowy nie spadnie. Ba, nawet nie został w tej sprawie przesłuchany! Powód? Hierarcha kat. Kościoła nie pełni funkcji publicznej, a tylko takich łapówkarzy można w Polsce ścigać  wyjaśnia prokuratura.

AT



Prawdziwe kłamstwa
Senat katolickiego Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie (dawne ATK) potępił Jana Tomasza Grossa, autora książki Strach, za wysuwanie fałszywych oskarżeń o antysemityzm wobec najszlachetniejszych ludzi Kościoła katolickiego w Polsce, w tym patrona naszego uniwersytetu. Świadectwa historyczne opisujące antysemityzm Wyszyńskiego  w tym jego wiarę w mordy rytualne i odmowę potępienia antysemityzmu (co mogłoby ocalić życie wielu ludzi)  Senat UKSW nazwał oszczerstwami. Niestety, oburzeni świętym gniewem katoliccy uczeni nie podali ani jednego dowodu na to, że dokumenty przytaczane przez Grossa są fałszywe. Wygląda więc na to, że nawet najszlachetniejsi ludzie Kościoła byli antysemitami. O kondycji moralnej tych mniej szlachetnych strach nawet pomyśleć.

MaK



Szukają bata
In vitro to dla Kościoła nie tylko wyrafinowana aborcja, i do tego wyjątkowo szkodliwa dla zdrowia.
Zapewne dlatego w kampanię dyskredytującą in vitro zaangażowało się kruchtowe Forum Kobiet Polskich, prezentując opinii publicznej wiarygodne świadectwa osób, które doznały bolesnych doświadczeń w związku z tego rodzaju zabiegami. Ponieważ jednak rzeczonych świadectw FKP nie posiada, poprzez ogłoszenia prasowe apeluje do rodziców, którzy ulegli namowom na wykonanie zabiegu zapłodnienia in vitro, pełni ufności, że ten rodzaj leczenia jest jedyną szansą na posiadanie własnego dziecka o pilne nadsyłanie osobistych relacji. Od sfrustrowanych kobiet oczekuje się odpowiedzi na trzy pytania: Co przeżywa kobieta i jak się ją traktuje w przypadku kolejnych niepowodzeń w utrzymaniu ciąży, Czy uprzedza się ją, jaka jest rzeczywista szansa na utrzymanie przy życiu dziecka poczętego poza ustrojem matki oraz Jakie są możliwe powikłania i wątpliwości moralne. Oprócz pisemnych świadectw, Forum poszukuje również osób, które chętnie podzieliłyby się swoimi doświadczeniami w tym zakresie na antenie radia i telewizji.

AK



Kardynał krezus
Karol Wojtyła niezmiennie budzi zainteresowanie Polaków katolików. I niezmiennie można na nim zarobić. Jeśli wierzyć tygodnikowi Wprost, kardynał Dziwisz, jego najbliższy przyjaciel, zarobił na książce Świadectwo  wspomnieniach swoich przygód ze zmarłym papieżem  24,65 mln złotych (prawdopodobnie jest to kwota do podziału dla wydawcy i autora). Książkę kupiło ponoć 850 tys. ludzi! Nic nam nie wiadomo o tym, by choć jedną złotówkę z tej bajońskiej kasy kardynał przekazał (jak zapowiadał) na dzieła miłosierdzia, choć tak wielką sprzedaż nakręciła mu darmowa reklama m.in. państwowych mediów.
Ale my tam kasy nikomu nie zazdrościmy, niech tylko inni przestaną się nas czepiać, że żyjemy z krytykowania Kościoła; zwłaszcza że my o papieżu piszemy prawdę, chociaż nie byliśmy świadkami.

RK



Niebiesko-czarni
W katedrze wawelskiej 21 stycznia odbyła się uroczysta msza za duszę Ludwika XVI  francuskiego monarchy ściętego podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Na mszę dali członkowie Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, którzy chcieli w ten sposób uczcić rocznicę śmierci króla, za którego to rządów 97 procent obywateli (tzw. stan trzeci) żyło w potwornym ubóstwie i przymierało głodem.
Propagatorzy monarchii stwierdzili, że Ludwik XVI wprawdzie nie był wybitnym monarchą, jednak to był król i należy mu się szacunek, a członek klubu niebieskokrwistych, Piotr Koc, dodał, że najgorsza monarchia jest lepsza od najsprawniejszej demokracji.
Msza była odprawiona w krypcie św. Leonarda w obrządku trydenckim  po łacinie, z kapłanem odwróconym tyłem do wiernych. Monarchiści ciągle chcą podkreślać przynależność do lepszego stanu, a Kościół do tego celu nadaje się znakomicie.

PP



Prawie czyni różnicę
Na stronie internetowej parafii Markowice koło Strzelna (www.markowice.parafia.info.pl), w archidiecezji gnieźnieńskiej, można przeczytać kuriozalne podsumowanie odwiedzin kolędowych w sezonie 2007/08. Proboszcz Aleksander Doniec z zakonu oblatów informuje z dumą, że w jego parafii wszyscy katolicy przyjmują księdza po kolędzie, po czym... wylicza z imienia i nazwiska wszystkich tych, którzy z powodu nieobecności albo innych przyczyn nie przyjęli duszpasterza. Owych odstępczych rodzin lub znajdujących się w kręgu podejrzeń o odstępstwo naliczyliśmy 14. Faktycznie, wszyscy przyjmują księdza po kolędzie. Spróbowaliby zresztą nie przyjąć...

MaK



Cud rozmnożenia
W Białymstoku, najbardziej wieloreligijnym mieście wojewódzkim w Polsce (obok katolików mieszkają tam liczni prawosławni, a także protestanci i muzułmanie), powstaje właśnie, mimo protestu wielu wiernych, 36 parafia rzymskokatolicka. Niezadowoleni słusznie obawiają się, że koszty budowy nowego kościoła spadną na barki miejscowych katolików w niezbyt zamożnej przecież stolicy Podlasia. Nowy ośrodek jedynie słusznej wiary będzie odległy od innej katolickiej świątyni o 700 metrów. Nie ma jednak czemu się dziwić  więcej parafii to więcej podatków dla biskupa. Poza tym w lata proboszczowskie wchodzą roczniki wyżu powołań kapłańskich z czasów JPII. A każdy z nich chce iść na swoje.

AC



Niewierna stolica
W ostatnią niedzielę armia wolontariuszy badała liczbę uczestników nabożeństw w 10 tys. kościołów w całym kraju. Według statystyk, miastem, które gromadzi najmniej wiernych na niedzielnych mszach, jest Warszawa (30 proc.). Na drugim miejscu pod względem niewielkiej liczby praktykujących wiernych uplasowała się Łódź (31 proc.), medal brązowy otrzymał Koszalin (32,2 proc.). Oczywiście, kler nie łączy niskiej frekwencji z kryzysem wewnątrz instytucji, tylko z młodym wiekiem parafii albo z laickością miasta, jak w przypadku Łodzi...

MAR



Najpotężniejsze państwo świata
PKB miliony razy przekraczające dochody Abu Dabi, skarbiec zasobniejszy niż Fort Knox, galerie bardziej oszałamiające niż Prado, Ermitaż i Luwr razem wzięte, dochody z turystyki większe niż Riwiery, Costa Brava i Florydy; nieustanna, lenna danina płynąca z ponad 170 państw, przedstawicielstwa dyplomatyczne w każdym kraju i filie (spełniające funkcje urzędów skarbowych) w każdym miasteczku, wsi... i tylko 546 oficjalnie zarejestrowanych obywateli. Ech, ludzie... mieć paszport Watykanu!

MarS



Kościół Jedi
Od kwietnia tego roku Kościoły w Anglii zyskają konkurenta w walce o rząd dusz. Będzie nim Kościół rycerzy Jedi, który zapożyczył nazwę i ideologię z filmu Georgea Lucasa Gwiezdne wojny.
Na pomysł założenia Kościoła wpadli bracia Barney i Daniel Jones z Anglesey (Walia), wielcy fani filmów Lucasa. Na potrzeby przyszłej wiary przybrali imiona mistrzów Jonba i Morda Hehol.
W przyszłości zamierzają  ubrani w brązowe szaty  uczyć pokoju, miłości, medytacji i... walki laserowym mieczem.
Zainteresowanie nowym kościołem wyrażają na razie głównie mężczyźni, ale jego przyszłość rysuje się w różowych barwach, ponieważ w spisach powszechnych prawie 400 tys. Brytyjczyków już wcześniej deklarowało się jako wyznawcy Jedi. Twierdzą oni, że kościół oparty na filmie jest bardziej wiarygodny niż ten, którego źródłem jest książka (Biblia).

A



polska parafialna

Maksim-um ostrożności

Żarna watykańskiej Temidy mielą wolno, jeśli sprawa dotyczy zwykłych zjadaczy chleba. Ale nabierają tempa młynka elektrycznego, gdy rozstrzygają spór między księdzem a jego ordynariuszem...

Po rocznych poszukiwaniach  wymuszonych naciskiem opinii publicznej  biskupi nie znaleźli we własnych szeregach ani jednego kolaboranta peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa, aczkolwiek oficjalnie zarejestrowanych w tym charakterze było kilkunastu (por. W krzywym zwierciadle  FiM 44/2007).
Te akta to ordynarne fałszywki bezpieki, która rejestrowała kapłanów bez ich wiedzy  tak kwestię swojej autolustracji załatwili hierarchowie.
Jeśli natomiast haniebne posądzenie nie dotyczyło biskupa, to wystarczyło istnienie w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej zapisu o nadanym pseudonimie, żeby wielce szanowanego kapłana upokorzyć i pozbawić stanowiska.

Ksiądz kanonik Jan Maksim (66 l.) był do niedawna dziekanem i proboszczem parafii św. Marii Magdaleny w Biłgoraju (diecezja zamojsko-lubaczowska). Nigdy dotychczas nie miał okazji gościć na łamach FiM, bo nie kradł i ludzi nie obrażał, a według relacji naszych informatorów z Lubelszczyzny, dawał się nawet  jak twierdzili  do rany przyłożyć.
W czerwcu 2007 r. ks. Maksim został nagle  dekretem ordynariusza biskupa Wacława Depy (na zdjęciu)  odwołany z zajmowanego stanowiska.
 Dostał od biskupa propozycję nie do odrzucenia: probostwo małej wiejskiej parafii albo przyspieszona emerytura (księża przechodzą na nią w wieku 75 lat) i lokum w Domu Księży Seniorów, który  o ironio...  sam od podstaw wybudował w Biłgoraju. Gołym okiem było widać, że po 9 latach ciężkiej pracy na tej parafii został potraktowany jak szmata. Prawdopodobnie właśnie dlatego zdecydował się skorzystać z przewidzianej w kodeksie kanonicznym procedury i złożył rekurs (odwołanie  dop. red.) do Watykanu  ujawnia nam zamojski kurialista.
Za co ks. Maksim podpadł biskupowi?
 Na początku 2006 r. w internecie zamieszczono informację, jakoby współpracował z SB. Okazało się później, że sprawcą tej publikacji był działacz Ligi Polskich Rodzin Marian Jagusiewicz, znany w Biłgoraju między innymi z dzikiej instalacji tablic z Dekalogiem na frontowej ścianie starostwa powiatowego  oprotestowanej nawet przez kurię biskupią  czy akcji przeciwko nazwaniu jednej z ulic miasta imieniem naszego rodaka  noblisty Isaaca Singera. Jagusiewicz pozostawał w ostrym konflikcie z proboszczem, który traktował go jako ośmieszającego Kościół fanatyka. No i fanatyk zrewanżował się, wysyłając do biskupa jakieś IPN-owskie kwity, z których rzekomo wynikało, że ksiądz Maksim donosił na niego  mówi jeden z radnych miejskich.
 Pasterz zażądał od księdza Maksima zaświadczenia z IPN-u o statusie pokrzywdzonego. Ten ujął się honorem i oświadczył, że nie będzie grzebał w szambie dla przyjemności jakiegoś prawicowego oszołoma, a jeżeli ekscelencja uważa, że bezpodstawne oskarżenia są podstawą do usunięcia z urzędu, to proszę uprzejmie  czyń, kacie, swoją powinność. Biskupi byli wówczas w ogniu płynących zewsząd oskarżeń o kolaborację, toteż ordynariusz wolał nie ryzykować i żeby nasycić gawiedź, złożył księdza Jana w ofierze  dodaje cytowany wcześniej kurialista.

Po złożeniu odwołania do Watykanu ks. Maksim pozostał honorowym proboszczem parafii św. Marii Magdaleny i wciąż zamieszkiwał w tamtejszej plebanii, choć placówką faktycznie zarządzał już nowy administrator  ks. Witold Batycki. Ponieważ sytuacja była nad wyraz gorsząca i narażała na szwank pasterski autorytet bpa Depy, Watykan błyskawicznie  jak na dotychczas obserwowaną praktykę  uporał się z rozpatrzeniem rekursu.
 Odrzucono go dekretem Kongregacji do spraw Duchowieństwa z 18 grudnia 2007 r., pod pretekstem uchybień proceduralnych. Otóż kodeks prawa kanonicznego powiada, że zanim ktoś wniesie rekurs, powinien na piśmie prosić autora o odwołanie lub poprawienie dekretu. Stolica Apostolska umyła ręce, wykorzystując niedopatrzenie księdza Jana, który nie był dość roztropny, żeby zadbać o pisemną podkładkę, że prosił biskupa o zmianę decyzji. Sprawiedliwość? A kogo ona tam w Rzymie obchodzi...  zauważa nasz informator z zamojskiej kurii.

Przed kilkoma dniami ks. Maksim wyprowadził się z pomieszczeń plebanii.
 Watykan zalecił mu spokój i pozytywne ustosunkowanie się do wszelkich propozycji biskupa. Najbardziej prawdopodobna będzie taka, żeby zaznał spokoju wiecznego i nie kłuł swoją krzywdą pasterskich oczu  ironizuje zaprzyjaźniony z byłym proboszczem ks. P. z Lublina.

ANNA TARCZYŃSKA

polska parafialna

Park watykański

W samym centrum Krakowa jest park  ładne, duże drzewa, zaciszne alejki, liczne ławeczki. Jednak park jest wyjątkowy, gdyż jego brama od przeszło pół roku jest stale zamknięta dla ludzi spragnionych zieleni i zmęczonych zgiełkiem wielkiego miasta.

Kto wpadł na tak głupi i nieludzki pomysł, by zabronić dostępu do jedynej w tej części miasta zielonej oazy? Sprawcami tej całej nikczemnej farsy są ci, którzy oficjalnie ślubowali miłość, ubóstwo, troskę o bliźnich i wszelką dla nich pomoc, a w życiu codziennym okazują się tylko bezdusznymi i głuchymi na ludzkie prośby egoistami, dla których liczy się wyłącznie martwy pieniądz.
Zakon salwatorianów, czyli zbawicielców, bo to o nich mowa, zakupił od rodziny Tarnowskich prawa do roszczenia zwrotu od Skarbu Państwa kilku nieruchomości wraz z gruntami przy ul. Szlak w centrum Krakowa.
W ich skład wchodzi piękny pałacyk i przyległy doń park im. Jana Kurka. W wkrótce po objęciu rządów nad tymi terenami o bajońskiej, trudnej do oszacowania wartości braciszkowie usunęli z pałacyku działające tam od lat Radio Kraków, a bramę parku zamknęli na kłódkę, gdyż nie mogli zdzierżyć widoku spacerujących ludzi, z których nie mieli żadnych korzyści. Na tacę zbierać w parku bowiem nie wypada, a strach ustawić skrzynki na datki, bo może ktoś ukradnie.
Nie pomogły liczne prośby okolicznych mieszkańców, że jest to jedyny w okolicy skrawek zieleni, a nieopodal ma miejsce największa małopolska budowa Krakowskiego Centrum Komunikacyjnego. Zdesperowani mieszkańcy wiele razy organizowali różne protesty  chcieli nawet komisyjnie otworzyć bramę parku, ale salwatorianie wysyłali wtedy przeciw nim policję, która straszyła ludzi. Oczywiście, salwatorianie nigdy publicznie nie zabierali głosu w tej bulwersującej sprawie, sprawiając na co dzień wrażenie rozmodlonych, skromnych i oderwanych od otaczającego świata. W ich imieniu wszelkie sprawy załatwiają pozbawieni skrupułów prawnicy.
A mieszkańcom Kleparza pozostaje nadal wątpliwa przyjemność oglądania parku przez kraty oraz dalsze fundowanie ze swoich podatków różnych dotacji, dofinansowań, emerytur i świadczeń medycznych dla próżniaczej klasy darmozjadów.

P.P.

polska parafialna

Międzynarodówka

Kościół jest powszechny.
Pedofilia  siłą rzeczy  też...

Ksiądz Grzegorz G., wikariusz parafii Niepokalanego Poczęcia NMP w podbydgoskiej Nowej Wsi Wielkiej (archidiecezja gnieźnieńska), został oskarżony o molestowanie seksualne 12-letniego ucznia miejscowej szkoły podstawowej. Podejrzenie na wikarego rzucił ojciec dziecka, który po wysłuchaniu opowiadań syna o przytulankach oraz nadmiernie ruchliwych dłoniach kapłana zawiadomił organa ścigania o niechybnym  jego zdaniem  i wielokrotnie popełnionym przestępstwie.
Chłopiec złożył już zeznania, których wiarygodność nie podlega kwestii  dowiedzieliśmy się nieoficjalnie w bydgoskim sądzie (ofiary przestępstw seksualnych mające mniej niż 15 lat przesłuchuje
nie prokuratura ani policja, lecz sąd w obecności biegłego psychologa, i tylko jeden raz, o ile nie wyjdą później na jaw nowe, istotne okoliczności).
Ponieważ chodzi o księdza i sprawa jest tajna jak nie wiem co, niewiele więcej powiedziano nam oficjalnie.
 Pozostawmy na boku opinię biegłego psychologa i zaznaczmy, że ciężar gatunkowy zeznań dziecka nie do końca przekonuje nas, czy rzeczywiście popełniono przestępstwo, co oczywiście nie pozwala w tej chwili na postawienie jakichkolwiek zarzutów księdzu G. Śledztwo prowadzone jest więc w sprawie, a nie przeciwko osobie i wnikliwie analizujemy wszystkie okoliczności oraz poszukujemy dalszych dowodów, które pozwolą wyraźniej potwierdzić zarzuty lub je obalą  zapewnił FiM Włodzimierz Marszałkowski, zastępca szefa prokuratury Bydgoszcz-Południe prowadzącej postępowanie w sprawie domniemanego molestowania seksualnego.
Trudno kwestionować tę ostrożność, skoro rzecz jest jeszcze ciepła, a śledztwo wszczęto zaledwie przed kilkoma dniami. Mamy jednakowoż nadzieję, że prokuratura prześledzi w swojej wnikliwości całą kościelną karierę ks. Grzegorza G. i odpowie m.in. na pytanie, co sprawia, że ten 43-letni duchowny po 18 latach kapłaństwa nie otrzymał dotychczas probostwa, a jako wikariusz nie zagrzewa miejsca w żadnej parafii, staczając się na coraz to mniej znaczące?
 Tylko od 2005 roku zaliczył już trzy: Słupcę, Mogilno i Nową Wieś Wielką, a w całej swojej dotychczasowej karierze zwiedził już bodajże dziewięć parafii. Słyszałem, że przez nadmierne powodzenie u niewiast, ale w Słupcy, gdzie opiekował się ministrantami, ludzie szyli mu buty, że nadmiernie zaprzyjaźnił się z jednym z tych chłopców. Abstrahując zaś od plotek: widać gołym okiem, że nieustannie go przerzucając, arcybiskup Henryk Muszyński daje wyraz jakimś tylko sobie znanym obawom  zauważa proboszcz z okolic Włocławka, który wspólnie z ks. Grzegorzem studiował w tamtejszym seminarium duchownym.

Kanada leży tysiące kilometrów od Polski, ale klimat tam jakiś znajomy, by nie rzec identyczny z nadwiślańskim. Nie do wiary? Ano przekonajmy się, bo wielce to będzie kształcące doświadczenie...
14 stycznia 2008 r. sąd w Ontario skazał na cztery lata więzienia 72-letniego ks. Bernarda Princea  byłego sekretarza generalnego Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary (Propaganda Fide) i serdecznego  jak wyszło na jaw w procesie  przyjaciela papieża Jana Pawła II. Wśród dodatkowych dolegliwości nałożonych przez sąd na bardzo wpływowego onegdaj w Watykanie kapłana znajdujemy: obowiązkowe przekazanie próbki DNA do narodowego banku danych, 20-letni wpis na ogólnodostępną listę przestępców seksualnych, zakaz wstępu na baseny, do parków i wszelkich innych miejsc, gdzie zwyczajowo przebywają dzieci poniżej 14 roku życia.
Cóż tak rozsierdziło kanadyjską Temidę? Trzynastu molestowanych seksualnie lub zgwałconych chłopców (głównie ministrantów) w wieku 916 lat. Smutną ciekawostką jest fakt, że większość dzieci pochodziła z polskich rodzin
żyjących w Wilnie (prowincja Ontario)  enklawie zamieszkanej przez Kaszubów. Niektórzy z nich tak dalece ufali katolickiemu księdzu, że pozwalali mu... spać w jednym łóżku ze swoimi pociechami!!!
Ks. Prince przyjechał na rozprawę z Rzymu, gdzie zamieszkał po przejściu na emeryturę. Przyznał się do prawie wszystkich zarzutów. Nie będziemy tu opisywać, co wyczyniał z dziećmi, bo są to opisy drastyczne. Zwróćmy uwagę na ujawnione przed sądem inne okoliczności:
ń Gdy starsza siostra jednego z chłopców powiadomiła o molestowaniu seksualnym brata dyrekcję katolickiej szkoły, w której ks. Prince nauczał, ten został po 2 tygodniach... przeniesiony przez ordynariusza diecezji Pembroke, biskupa Williama Josepha Smitha, na inną placówkę;
ń Ksiądz Prince nie doczekał w Kanadzie żadnych awansów, był wielokrotnie przerzucany z parafii na parafię (to dowód, że hierarchia kościelna wiedziała o występkach oskarżonego  przekonywał sąd Rob Talach, prawnik reprezentujący ofiary), aż wreszcie trafił do oddziału Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary w Toronto;
ń Po którymś tam z kolei gwałcie na dziecku ks. Princea zesłano w 1991 r. do... Watykanu, gdzie wkrótce zaczął robić karierę na posadzie sekretarza generalnego Dzieła i gdzie w glorii ulubionego współpracownika papieża Polaka przeszedł w 2004 r. na emeryturę.

Dominika Nagel



polska parafialna

Tak nam dopomóż

Brak zahamowań kościelnej hierarchii w upominaniu się o coraz to więcej dodaje skrzydeł armii sutannowych partyzantów rozsianych po całym kraju. A gruntem, na którym czują się nadspodziewanie dobrze, jest  niestety  polska szkoła.
To jedna z tych państwowych instytucji, która z żelazną konsekwencją nie przestrzega artykułu 53 Konstytucji RP (Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawniania swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania). Czymże bowiem innym, jak nie łamaniem tego przepisu, jest wypisywanie (lub nie) na świadectwie oceny z religii katolickiej?

Przed majestatem Kościoła na kolana padają zresztą nie tylko zastraszeni i znajdujący się w sytuacji bez wyjścia nauczyciele. Dyrektywy, jak podejmować przedstawicieli Kościoła, płyną także z kuratoriów. Propozycja ceremoniału szkolnego dla szkół i placówek to tytuł dokumentu, jaki wielkopolska kurator Elżbieta Leszczyńska rozesłała do podległych sobie placówek, szanując  jak podkreśla  tradycje i zwyczaje panujące w szkołach. Zauważa też, że nauczyciel w swoich działaniach dydaktycznych, wychowawczych i opiekuńczych ma obowiązek kierowania się dobrem uczniów, troską o ich zdrowie, postawę moralną i obywatelską z poszanowaniem godności osobistej ucznia.
A że postawę kształtują między innymi akademie, należy wiedzieć, jak się podczas nich zachować. Pośród uwag dotyczących noszenia sztandaru czy wywieszania flag państwowych znajdują się również wytyczne dotyczące spraw wyższej wagi. Często problemem jest właściwe powitanie i przedstawienie gości  pisze Elżbieta Leszczyńska. W Polsce precedencja uzależniona jest od zajmowanego stanowiska; także jego umocowania konstytucyjnego, rozróżnienia administracji rządowej lub samorządowej  zauważa trafnie.
Jak zatem dyrektor szkoły ma witać przybyłych na akademię gości? Ano, według kuratoryjnych wytycznych pani kurator  duchowny, który uczestniczy w uroczystościach szkolnych, powinien być witany w pierwszej kolejności (...) przed prezydentem miasta czy burmistrzem. Analogicznie powinien się zachować dyrektor, który na uroczystość zaprasza na przykład wójta i proboszcza. Pleban ma być witany na początku. Przy czym  do kardynała zwracamy się Jego Eminencjo, do arcybiskupa, biskupa, ambasadora zwracamy się Jego Ekscelencjo...

Wobec powyższego nie mogą dziwić wcale coroczne wędrówki do proboszcza po pozwolenie na zorganizowanie studniówki w piątek. Nikogo nie oburza także fakt, że kiedy termin zabawy wypadnie na przykład w Wielkim Poście, należy o zgodę poprosić biskupa  list błagalny oraz obietnica odpokutowania grzechu to minimum, jakie należy obiecać w zamian za dyspensę.
Podobny scenariusz przerobiły już pokolenia maturzystów w naszym kraju, nie protestując bynajmniej przeciw nadmiernej ingerencji kleru w sprawy świeckiej przecież szkoły.
O tym, jak rzecz cała wygląda w praktyce, przekonali się ostatnio uczniowie XLI Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi. Ich katecheta, ksiądz Stefan Bujak, skonstatował bowiem, że dzieciarnia wymyśliła studniówkę dwa dni po Środzie Popielcowej. Nie dość, że w post, to jeszcze w piątek. Zgroza! Na tę okoliczność dyrektor Piotr Wentel zwołał nadzwyczajne zebranie komitetu studniówkowego, podczas którego nie bronił bynajmniej świeckości swej szkoły. Nie sprzeciwił się także, kiedy katecheta uznał, że najlepszym wyjściem z patowej sytuacji będzie poproszenie o zgodę na zabawę łódzkiego metropolity. Sprawa balu trafiła więc przed oblicze abpa Władysława Ziółka. Ten łaskawie odpowiedni glejt podpisał, uczniowie ucieszyli się, że nie przepadnie zamówiona już sala z orkiestrą, jedzenie oraz kamerzysta. Zapamiętają na całe życie, kto im dał kiełbasę i kto trzyma bat...

Ogromne zaangażowanie wykazała również siostra Zofia Mroczkowska, katechetka z Zespołu Szkół im. Armii Krajowej w Brańsku. Postanowiła ona unowocześnić bożonarodzeniowy spektakl, popularnie zwany jasełkami. W rezultacie przedstawienie o Bożym Narodzeniu, ukazujące m.in. syndrom poaborcyjny oraz problemy z ponownym zajściem w ciążę, obejrzała nie tylko młodzież z klas licealnych, ale także dzieci z podstawówki.

Szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować go do obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności  to ustawa o oświacie z 7 września 1991 roku. A rzeczywistość?

WIKTORIA ZIMIŃSKA

u nas i gdzie indziej

Czas Smoka

Polscy politycy z prawa i z lewa powtarzają w kółko: USA to nasz najważniejszy po Unii Europejskiej partner biznesowy, polityczny, militarny, kulturowy. Tam jest centrum światowej gospodarki i wszelakich innowacji, tudzież technologii. Zapomnieli, że zupełnie kto inny trzęsie amerykańskimi rynkami finansowymi. Tym ktosiem jest Pekin.

Nasi oficjele widzą Chiny przez pryzmat praw człowieka i zachodniej demokracji. Nie zdają sobie sprawy, że Chiny to zupełnie inne państwo. To prawdziwy konglomerat narodów i języków. W encyklopedii PWN możemy przeczytać, że główne grupy etniczne w liczącej ponad 1,29 miliarda ludzi ChRL to Chińczycy Han, Chińczycy Zhuang, Ujgurzy, Hui, Yi, Tybetańczycy, Miao, Manchu, Mongołowie, Buyi, Koreańczycy. Państwo to od wieków tworzyło własną specyficzną kulturę prawną, społeczną oraz struktury władzy. Wszystkie dotychczasowe kontakty ze światem zachodnim kończyły się dla Chin źle.
Europejczycy przekształcali to najstarsze państwo świata w swoją półkolonię. I to powoduje, że eksport tradycyjnego modelu demokracji liberalnej do Chin jest utrudniony. Nie pomaga w tym także pluralizm narodowo-językowy. Po prostu to państwo bez silnej, wręcz autorytarnej władzy centralnej przestałoby istnieć w ciągu kilkunastu dni.
W odróżnieniu od naszych polityków zdają sobie z tego sprawę niemal wszyscy przywódcy liczących się państw na świecie. W trakcie wizyt w Pekinie poważni przywódcy o prawach człowieka nie rozmawiają wcale albo rozmawiają spokojnie, bez żadnych połajanek. Ponadto proces powolnej demokratyzacji już tam następuje. Powstały na przykład media niekontrolowane przez władze. Zresztą warto przypomnieć, iż do wyjątków należały w XX wieku państwa, które wyszły ze strefy zacofania do rozwoju gospodarczego i były przy tym rządzone demokratycznie. Korea Południowa, Singapur, Tajwan czy Hongkong osiągnęły sukces w czasie rządów autorytarnych. W końcu to większość obywateli tych krajów godzi się na takie, a nie inne rządy. Ale polscy politycy się nie godzą...
Jednocześnie w Brukseli strategię stosunków całej wspólnoty z Pekinem opracowują młodzi polscy dyplomaci.
Zwrócili oni uwagę, że:
I. Chiny dysponują publicznymi rezerwami walutowymi w wysokości półtora biliona dolarów (!) z czego ponad bilion zainwestowane jest w akcje i obligacje amerykańskie. Obecnie jedną wypowiedzią chiński przywódca może wywołać panikę na rynkach finansowych w USA. Na światowych rynkach finansowych chińskie firmy i obywatele zainwestowali kolejny bilion prywatnych środków. Pozostałe państwa dysponujące znaczącymi rezerwami walutowymi to Japonia (bilion dolarów USA), Zjednoczone Emiraty Arabskie (900 miliardów) i Norwegia (400 miliardów USA).
Nie ma na świecie państwa, które nie miałoby deficytu w wymianie handlowej z Chinami. Po prostu nikt nie jest w stanie dorównać niskim kosztom produkcji. Jedynym sensowym ograniczeniem luki pomiędzy importem z Chin a eksportem do nich jest nastawienie się na oferowanie Pekinowi maszyn i urządzeń. A tutaj zarówno UE jako całość, jak i poszczególne państwa mogą mu sprzedać za dobrą cenę wiele ciekawych rzeczy. W przypadku Polski łączny deficyt w handlu z Chinami wyniósł w II połowie roku 2007 ponad 21 miliardów złotych i stale rośnie.
II. Chiny od ponad piętnastu lat znacznie przyśpieszyły rozwój gospodarczy. Jest to jeden z niewielu przypadków, aby stabilny (dwucyfrowy!) wzrost Produktu Krajowego Brutto miał miejsce przez tak długi czas i w roku 2006 doszedł do poziomu dwóch bilionów 512 miliardów dolarów. Dało to Pekinowi czwarte miejsce w świecie. Jednocześnie Chinom udało się znacznie ograniczyć wskaźnik osób żyjących poniżej minimum biologicznego  w roku 2006 takich obywateli ChRL było 12,3 procent. W Polsce wskaźnik ten wyniósł około 16 procent (dane za rok 2006).
III. Chiny, inwestując drobne 10 miliardów dolarów, stały się głównym partnerem afrykańskich dysponentów złóż ropy naftowej (Nigeria, Angola, Libia). Pekin nawiązał także bardzo bliskie relacje z rządami głównych państw arabskich (kontrolujących poziom cen ropy).
IV. Wszystko wskazuje na to, że Chiny są o wiele bardziej odporne na spowolnienie wzrostu w USA czy w Europie, niż wynika z dotychczasowych analiz. Co więcej, w obliczu recesji firmy zachodnie będą jeszcze bardziej cięły koszty, płace i proces przenoszenia produkcji i usług do ciągle taniego Pekinu będzie trwał.
V. Chiny stały się głównym światowym emitentem wszelkich trucizn do atmosfery i proszą o pomoc w ograniczeniu zakresu zatrucia środowiska. Nie chcą bowiem, aby spełniła się przepowiednia, że zanim przeciętny mieszkaniec Państwa Środka stanie się bogaty, umrze z powodu smogu i śmierdzącej wody. Polskie firmy mogłyby zbić majątek na inwestycjach w ochronę chińskiego środowiska.
VI. Chiny zaczynają gonić USA i Japonię w liczbie patentów. W roku 2007 tamtejsze biznesy zgłosiły do międzynarodowej ochrony ponad 13 tysięcy wynalazków, USA  30 tysięcy, Japończycy  33 tysiące. Jeszcze w 2000 r. Pekin zgłosił tylko 4 tysiące patentów. W 2007 roku w Chinach studiowało tylu żaków, co łącznie w USA i UE, czyli 30 milionów. Pilnych Chińczyków (otrzymujących na cenzurkach same piątki i szóstki) było w czerwcu 2007 r. więcej niż młodych Amerykanów.

Mając powyższe na uwadze, Polscy eksperci unijni zaproponowali, aby UE wreszcie pokochała Pekin. Aby biznes unijny zaczął razem składać oferty handlowe. Dość politycznego machania przez niektórych członków szabelką i domagania się natychmiastowego wprowadzenia w Chinach demokracji. Z ich opinią zgodzili się niemal wszyscy przywódcy państw UE. Jako jedyny niezadowolenie wyraził... prezydent Lech Kaczyński.
I dlatego żaden z jego wysłanników nie przyszedł na specjalną konferencję z udziałem analityków i ekspertów z Chin, USA, Europy Zachodniej i Wschodniej. A szkoda, bo w jej trakcie kolejarze z Niemiec, Polski, Rosji i Państwa Środka rozmawiali o odbudowie połączenia SzanghajBerlin. Koszt: 85 miliardów euro.
Warto przypomnieć, że pierwsze linie kolejowe w Mandżurii i Szanghaju budowali w XIX wieku polscy inżynierowie.

MiC

W artykule wykorzystano publikację dr. K. Rybińskiego



u nas i gdzie indziej

Kapelan faszystów?

Wystąpienie Jana Grossa w Krakowie (na UJ) wzbudziło zainteresowanie kilkuset osób. Nie wszystkim, niestety, było dane uczestniczyć w dyskusji.

Powodem była demonstracja faszyzującej, acz legalnie działającej organizacji Narodowe Odrodzenie Polski. Ogoleni na łyso młodzieńcy trzymali transparenty obrażające Grossa i przez megafon wrzeszczeli antysemickie hasła, których nie sposób tutaj przytaczać, choć tekstem ,,Gross do Gross-Rosen powinna natychmiast zainteresować się prokuratura, która prowadzi już inne dochodzenie przeciwko tej partii. Rzecz dotyczy wznoszenia przez jej członków faszystowskich gestów podczas uroczystości przed Krzyżem Katyńskim w Krakowie.
Gdy organizatorzy spotkania zobaczyli, co się dzieje przed wejściem do auli, natychmiast zamknęli bramy, nie chcąc dopuścić do wtargnięcia faszystowskich bojówek do środka. Niestety, ucierpiała na tym spora grupa Bogu ducha winnych ludzi chcących w spokoju uczestniczyć w debacie. Oburzeni tym faktem oraz bezczynnością policji wobec neonazistów świadkowie całego zajścia wystosowali list otwarty do władz RP: ,,Nie godzimy się z roszczeniem sobie prawa przez neofaszystów do występowania w imieniu Polaków i używaniu polskich symboli narodowych do szerzenia nienawiści.
Sygnatariusze listu zauważyli, iż rząd przyjął w 2006 r. krajowy program stosowania prawa przeciwko przestępstwom wynikającym z nienawiści.
 Nie chodzi o to, żeby zamykać tym ludziom usta, ale nie powinno się tolerować wezwań do nienawiści i gróźb pozbawienia życia. Policja powinna natychmiast interweniować w takich sytuacjach  argumentowała Sławomira Walczewska, sygnatariusz protestu. Jednak policjanci, powołując się na wolność słowa (?), ograniczyli się tylko do wylegitymowania demonstrantów.
Ciekawość postronnych obserwatorów wzbudził fakt, iż wśród agresywnych neonazistów stał ksiądz (na zdjęciu). Czy był to ich kapelan, czy może tylko ktoś przebrany za duchownego, nie udało się ustalić, gdyż pytany udzielał nader pokrętnych odpowiedzi.
Zresztą nie jest to tak istotne  liczy się sam fakt, który pokazuje, jak po drodze jest skrajnej prawicy i Kościołowi, a antysemityzm jest tu mocnym spoiwem.

PP

zamiast spowiedzi

Jestem ateistką

Rozmowa z Renatą Dancewicz  aktorką znaną z wielu polskich fi lmów, m.in. z Ekstradycji, a obecnie z serialu Na Wspólnej, brydżystką, feministką.

 Jest Pani znaną osobą, ma rodzinę, pewnie całkiem niezłe życie.
Co daje pani najwięcej szczęścia?
 Szczęście nie jest stanem stałym.
To są takie momenty, dotknięcia.
Ja bardzo często czuję się szczęśliwa, bo jestem lekkomyślną optymistką, nie martwię się na zapas i nie mam jakiś strasznych dylematów. Powiedziałabym, że najwięcej szczęścia i radości daje mi obecność innych ludzi, ale, oczywiście, wiąże się to także ze sposobem spędzania czasu. Są więc ludzie, ale nie wyobrażam sobie życia bez czytania książek, słuchania muzyki, grania w brydża. To są takie trzy podstawowe rzeczy.
 Z jednej strony, wielka kobiecość i delikatność, z drugiej  wewnętrzna siła i zamiłowanie do brydża. To dwie Pani różne osobowości?
 To nie jest sprzeczne. Byłam uważana za osobę mocną, charakterną, a nawet z tupetem, zanim jeszcze zaczęłam mówić, że gram w brydża.
To nie jest chyba tak, że to brydż mnie jakoś umocnił. Faktem jest, że ludziom się często myli brydż z pokerem i myślą, że to jest gra o ciężką kasę, faceci z cygarami, whisky itd.
A tak nie jest. Brydż to jest zupełnie inna gra, w karty przede wszystkim, czyli w głowę, a nie o pieniądze.
Nie znam człowieka, który byłby chodzącym stereotypem albo symbolem ulepionym z jednej gliny. Ja też jestem pełna sprzeczności. Dlaczego mam być spójna i konsekwentna?
W końcu nie jestem systemem filozofi cznym. Gra w brydża daje mi przede wszystkim przyjemność. To jest coś takiego, co mi się nigdy nie nudzi  coś może się zawsze zmienić, poprawić lub omsknąć. To trochę psychologii, dużo matematyki, można też blefować...
 Czuje się Pani feministką?
 Ja jestem feministką. Niestety, u nas jest to pojęcie ośmieszone.
Dla mnie feminizm jest podstawą, która nie pozwala mi się zgadzać, żeby mężczyzna tylko z racji płci był wyżej sytuowany na jakiejkolwiek drabinie społecznej, ekonomicznej czy moralnej ode mnie, tylko dlatego, że ma w genach XY, a nie XX. To poczucie godności i wartości siebie. Jeżeli ja, jako kobieta, lubię siebie, akceptuję, to nie rozumiem, dlaczego ktoś tylko z racji urodzenia ma mieć lepiej w życiu czy większe profity. Faktem jest, że statystycznie mniej zarabiamy. Poza tym jest sfera moralno-obyczajowa. U nas seks myli się z moralnością. Jak się ocenia kobietę, która prowadzi bujne życie seksualne? Mówi się, że jest puszczalska, dziwka, że niemoralnie się prowadzi. A co ma moralność do seksu? To jest jakaś bzdura, bardzo niesprawiedliwa. Natomiast mężczyzna, który zaliczył wiele kobiet, to macho i supertestosteron. To są takie ohydne dla mnie stereotypy. Seks do moralności nijak się ma. Kobiety płacą też cenę za to, że ludzkość może się rozmnażać. Nie powinny wierzyć w takie brednie, że są tylko od rodzenia dzieci, że nie mają ambicji, mózgu lub mają inny. Ich zdanie, mimo że czasami mądrzejsze, czasami głupsze, jest tak samo ważne jak facetów.
 Włącza się Pani w działalność, a przynajmniej popieranie ruchów na rzecz prawa do aborcji.
Nie są one pozytywnie postrzegane, a ich siła w Katolandzie raczej znikoma.
 Przede wszystkim mało się o tym mówi. Ale to prawda, że kiedy byłam na pikietach, to było strasznie mało kobiet. Jestem bardzo zdziwiona, że nie chce im się ruszyć tyłka w ich własnej sprawie. Na Paradzie Równości widziałam o wiele więcej kobiet niż w sprawie tak podstawowej, jaką jest prawo do aborcji. To jest trochę dziwne, że możemy protestować i bronić praw uciskanych mniejszości, którymi się nie czujemy, a na protest we własnej sprawie nas nie stać. Niestety, kobiety które mają dobrze w życiu, cieszą się z tego, doceniają to, ale wtedy nie są jak gdyby lojalne i solidarne wobec własnej płci. Nie czują się wspólnotą.
Te, którym się powiodło, jeżeli przytrafi im się niechciana ciąża, to zawsze mogą sobie pozwolić na aborcję w luksusowych warunkach. Natomiast kobiety, których liberalizacja tak naprawdę by dotyczyła, mają ciężkie życie. A może to brak świadomości?
Bo jak człowiek żyje tylko dniem codziennym, to nie ma na nic czasu. Jest taki kierat: najpierw wstajesz o 6, potem idziesz do pracy, odbierasz dzieci itd., na końcu padasz o 10. Na nic innego nie ma czasu i sił.
Uważam, że dostęp do aborcji powinien być bezwarunkowy. Nie ma instrumentów, żeby badać intencje kobiety, czy są dobre, czy złe, więc trzeba z góry zawierzyć.
 Skąd u Pani taka otwartość?
Osoby z pierwszych stron gazet rzadko angażują się w kontrowersyjne inicjatywy.
 Dla mnie to nie jest kontrowersyjne!
W ogóle nie rozumiem innego podejścia. I dziwię się facetom, że mogą mieć takie stanowisko jak na przykład Marek Jurek. To jest fundamentalizm religijny, a przecież z litery nie jesteśmy państwem wyznaniowym.
Dziwię się też kobietom, że pozwalają sobie, aby je traktowano czasami jak kretynki, obywatelki drugiej kategorii. Nienawidzę, jak ktoś próbuje deptać moje poczucie godności, a godność to podstawa. Ja nie jestem osobą wierzącą, ale nawet gdybym była, to miałabym problem z chodzeniem do kościoła, bo jednak Kościół katolicki jest instytucją, która strasznie traktuje kobiety.
 Teraz Rzecznik Praw Obywatelskich zajął się aborcją, Kościół grzmi w sprawie in vitro...
 Szanuję światopogląd katolicki, ale żądam też, by szanowano mój. Jeżeli ktoś jest katolikiem, to niech nie korzysta z in vitro, z antykoncepcji, nie uprawia seksu przedmałżeńskiego, nie robi aborcji. To, co się dzieje wokół in vitro, to rzecz śmieszna i straszna zarazem. Episkopat ma prawo wypowiedzieć się, tak jak każdy, ale może to robić na mszy, do swoich wiernych. Chrześcijaństwo i katolicyzm powinny się kojarzyć z miłością bliźniego, miłosierdziem, odrobiną chociaż pokory, a to zabrzmiało strasznie butnie i arogancko. Ta wyrafi nowana aborcja... Nie, dla mnie właśnie to stanowisko episkopatu jest obrzydliwe.
 Jaka więc powinna być rola Kościoła, religii?
 W Polsce przeważająca większość to katolicy i Kościół jest potęgą.
Ludzie widocznie odczuwają potrzeby religijne, nie wszyscy sobie radzą bez Boga. Metafi zyka jednak nie musi być mistyką. Ja jestem ateistką i racjonalistką, świat tłumaczę sobie przez rozum i uczucia. Fakt, że ludzie potrzebują wiary, jest OK, ja to szanuję i nigdy w życiu nie powiedziałabym złego słowa. Tragedia jest wtedy, kiedy instytucja kościelna próbuje na siłę nawracać resztę niekatolicką.
Religia jest sprawą osobistą, intymną.
 Był czas, gdy nie chciała Pani dzieci, małżeństwa. Teraz ma Pani 4-letniego syna i chyba nieco inne spojrzenie na życie. Skąd te wcześniejsze przemyślenia?
 To, jaki człowiek jest, wynika z różnych rzeczy. Ja zawsze bardzo dużo czytałam i być może wpadłam na niewłaściwy zestaw lektur.
Jak miałam 15 lat, to powiedziałam mojej mamie, że nigdy nie wyjdę za mąż i nie będę miała dzieci. Moja mama mówiła wtedy: Tak, tak, kochanie, wszystkie tak mówiłyśmy kiedyś i śmiała się. Sprzątanie też nigdy nie było moim ulubionym zajęciem.
Mama miała taką metodę, że jak poziom bałaganu w moich szafkach przekraczał dopuszczalne normy, to robiła mi pilota, czyli wszystko wyrzucała, a ja potem musiałam to sprzątać. Ale i tak wolałam ten system niż codzienne dbanie o porządek.
Choć problemów ze mną nie było.
Nie buntowałam się, nie paliłam fajek, nie ćpałam, tylko czytałam sobie książki. Jak miałam 20 lat i dalej mówiłam, że nie chcę męża ani dzieci, to moja mama myślała, że może nie spotkałam jeszcze księcia z bajki, że wyrosnę. Ale gdy skończyłam 30 lat, to zaczęła się niepokoić, że istotnie dotrzymam słowa. Teraz jednak cieszy się, że chociaż jednej umowy nie dotrzymałam i ma wnuka.
Ja myślę, że nie trzeba się napinać.
Życie jest krótkie i trzeba sobie zdać sprawę, na czym nam najbardziej zależy.
Strasznie fajnie jest mieć dziecko, jest to czasem bardzo męczące, ale dużo daje, choć i coś zabiera.
 Jurek jest już w przedszkolu.
Niedługo pójdzie do szkoły, a tam będą lekcje religii.
 Właśnie się zastanawiam. Lekcji etyki nie ma, a wiadomo, że dzieci bywają okrutne. Jeżeli dziecko nie chodzi na religię, a jest atrakcyjne dla grupy, to będzie OK. Jeśli jednak ma problemy z przystosowaniem, to stanie się inne, obce i do tego dostanie niższą średnią. Przecież to jest skandal.
Co do Jurka  to jak on będzie chodził do szkoły, to myślę, że dam mu wybór, po prostu.
 Do Pani pasji należą podróże.
Jako osoba o szerokich horyzontach, znająca trochę świata, co by Pani chciała przenieść do naszego społeczeństwa? A może rozważała Pani możliwość emigracji?
 Lubię Polskę, lubię być Polką.
Nie chciałabym, aby Polacy byli społeczeństwem tylko konsumenckim.
Biorąc pod uwagę naszą szybką europeizację, dodałabym trochę azjatyckiego stylu życia. Ludzie powinni być bardziej wyluzowani, powinni spędzać czas bez napinania się ponad normę, bez stresu, bo w końcu i tak wszyscy odejdziemy z tego świata. Do tego dodałabym jeszcze dobrej pogody.
Chętnie pomieszkałabym trochę dłużej w Paryżu czy gdzieś w Azji, ale na stałe nie wyjechałabym.
 Mówiła Pani kiedyś, że jest postrzegana jako osoba wyniosła, zamknięta, tymczasem mam zupełnie inne wrażenie  ciepła, otwarta...
 Ja jestem strasznie nieśmiała, ale w takich sytuacjach mniej kameralnych.
Gdy byłam mała, to na podwórku zawsze zazdrościłam koleżankom, bo one były takie świetne, potrafiły z każdym rozmawiać, miały zdolności przywódcze. Ja też wtedy bardzo chciałam być królową dżungli, ale mój zespół cech psychofizycznych mi na to nie pozwalał. I po prostu musiało trochę czasu minąć, zanim się z tym pogodziłam i zrozumiałam.
A osoby nieśmiałe tak mają, że nie potrafią wchodzić w szybkie relacje z innymi.
I ja myślę, że stąd się to właśnie bierze.

Rozmawiał
DANIEL PTASZEK

pod paragrafem

Jak Norweg na polskim kościele

W pierwszej chwili sygnał od Czytelnika wydał się nam wprost nieprawdopodobny: oto katedra w Szczecinie, w którą wmontowano miliony z pomocowych funduszy Unii Europejskiej (FiM 3/2008), otrzyma niebawem kolejne pieniądze. I to z Norwegii.

Sprawa dotkliwie nas dręczyła. Wiemy wszak o innych interesach norweskich (bardzo zresztą kiepskich) na Pomorzu Zachodnim w latach minionych. Sprawdzić było warto.
Okazało się, że coś jest na rzeczy. Choć nie tylko z katedrą szczecińską i jej luksusowymi gadżetami, takimi jak przeszklona winda na szczyt wieży w roli głównej. Oto kolejną gotówkę z zagranicznej pomocy na ratowanie zabytku kultury i polskiego dziedzictwa narodowego dostaną następne kościoły na Pomorzu Zachodnim: katedra w Koszalinie i bazylika w Kołobrzegu. Na zlecenie kurii koszalińsko-kołobrzeskiej Centrum Doradczo Inwestycyjne (spółka zajmująca się m.in. przygotowaniem dokumentów dla KE) przygotowało wniosek o przyznanie pieniędzy pomocowych przez Komisję Europejską i rząd Norwegii. Wiemy nawet, ile i od kogo proboszczowie tych nieocenionych zabytków dostaną. Łącznie 13 milionów złotych. Część z pomocy unijnej, część od samorządów Kołobrzegu i Koszalina oraz  uwaga, uwaga!  z samej kasy kościelnej. Aż 2 miliony złotych! Kasę tę od panów proboszczów trzeba traktować niecałkiem dosłownie, bo nawet najgłupszy wie, że będzie to dotacja z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego lub z budżetu państwa poprzez Fundusz Kościelny.
Wyjaśnijmy  kościoły katedralne w Koszalinie i Kołobrzegu, owe niebywałe zabytki, nie są w stanie wymagającym natychmiastowej ingerencji remontowo-budowlanej. Jednak zabytki te dostaną... nowoczesne elewacje i okna. Taką informację uzyskaliśmy nie od byle kogo, tylko od pana księdza Krzysztofa Włodarczyka, dyrektora wydziału duszpasterskiego kurii w Koszalinie. Wedle tego źródła  na katedrę koszalińską pójdzie 3,9 mln zł, na bazylikę w Kołobrzegu  ponad 6,5 miliona. Będzie też remont piwnic kościoła kołobrzeskiego. Roboty, pod nadzorem konserwatorów zabytków, ruszą latem br., a zakończą się za trzy lata.
Nikt nie zreflektował się, że owszem, pięknie, że chroni się te zabytki, ale są w takim regionie koszalińskim i inne, a nade wszystko  inne potrzeby, bardziej pilne. Jak np. nędza bezrobotnych i głodne dzieci w szkołach, odpadające tynki na publicznych budynkach, dziury w jezdniach itd. O tym żaden wielebny  normalka  nawet się nie zająknie.
A gdzie w całym tym sosie Norwegowie? Otóż rząd tego uroczego kraju na mocy umowy z Brukselą wspiera nowe państwa UE. Na ratowanie zabytków kultury na polskim Pomorzu. Norwegowie już próbowali biznesowych sił w Szczecinie. W latach 90. norweska firma (notabene, bez grosza) chciała ratować zniszczoną secesyjną zabudowę centrum (sprawa tzw. norweskich kwartałów). Guzik z tego wyszedł. Poza stratami. Ostatnio norweskie konsorcjum chciało tylnymi drzwiami  tak uważają związkowcy  przejąć majątek upadającej Stoczni Szczecińskiej Nowej. Jak dotąd  nici z tego. No, a teraz  kościoły. Kiedyś nasi przodkowie mówili o Zabłockim, co to fatalnie wyszedł na mydle. Współcześni, być może, wspomną o Norwegu na polskim kościele... Ale, ale! Bylibyśmy zapomnieli: wniosek o kolejne unijne pieniądze, tym razem via Norwegia, przygotował i złożył również proboszcz parafii katedralnej w Szczecinie, a jakże. Zbuduje drugą windę czy drugą wieżę?

WJ

pod paragrafem

Porady prawne

Jesteśmy po rozwodzie, obciążono mnie alimentami na rzecz syna. Syn w tym roku kończy studia; w marcu skończy 25 lat. Czy o uchylenie alimentów muszę wnieść pozew do sądu?

Obowiązek alimentacyjny nie wygasa po ukończeniu przez uprawnionego określonego wieku ani też przez osiągnięcie przez uprawnionego określonego stopnia wykształcenia. Ustanie obowiązku alimentacyjnego natomiast zależy jedynie od tego, czy uprawniony jest się w stanie utrzymać samodzielnie; w odniesieniu do pełnoletnich dzieci bierze się także pod uwagę chęć i możliwości kontynuowania przez uprawnione dziecko nauki (np. studia podyplomowe, staże itp.). Natomiast w wypadku podjęcia przez uprawnionego posiadającego konkretny zawód studiów w momencie, kiedy jego wiek znacznie odbiega od wieku rozpoczynających studia, uprawniony nie może żądać finansowania jego opóźnionych studiów, powinien natomiast rozpocząć pracę zarobkową.
W sytuacji, w której orzeczony obowiązek alimentacyjny powinien ustać, konieczne jest wystąpienie do sądu o uchylenie alimentów.
W pozwie o wygaśnięcie zobowiązania alimentacyjnego poza pozostałymi wymogami formalnymi przewidzianymi dla pozwów w postępowaniu cywilnym konieczne będzie wskazanie sygnatury poprzedniej sprawy lub załączenie odpisu wcześniejszego orzeczenia ustalającego alimenty. (Podstawa prawna: ustawa z dnia 25 lutego 1964 r.; kodeks rodzinny i opiekuńczy DzU 64.9.59)


W 1990 r. ZUS przyznał mi rentę z tytułu wypadku przy pracy w górnictwie. W 1992 r. przeliczył tę rentę i zwaloryzował zgodnie z ustawą z 17 października 1991 r., która ograniczała kwotę bazową do 250 proc. średniej krajowej.
W 2004 r. ZUS ponownie przeliczył mi rentę, dokonując korekty stażu pracy. Jako podstawę wyliczenia podał art. 17 ustawy o ubezpieczeniu społecznym z tytułu wypadków przy pracy i chorób zawodowych z 30.10.2002 (DzU z dnia 28 listopada 2002 r., nr 199, poz. 1673).
Mój wskaźnik wynosi 300 proc. średniej krajowej. ZUS jednak w moim przypadku podstawę ograniczył do 250 proc. na podstawie ustawy z 1991 roku.
1) Czy ZUS przeliczając rentę w 2004 r., miał prawo wybiórczo zastosować przepisy (staż pracy wg ustawy z 2002 r., a kwota bazowa wg ustawy z roku 1991)?
2) Jeśli ZUS nie miał racji, czy mogę się odwołać, skoro decyzja zmieniająca uprawomocniła się po 30 dniach?
3) Czy okazją do odwołania się może być otrzymanie nowej decyzji, np. waloryzacyjnej?

Ad 1: Prawo do renty wypadkowej przysługuje niezależnie od posiadanego stażu pracy, ten jednak ma na nią wpływ, gdyż wymiar renty jest uzależniony od długości i struktury tego stażu. Przy ustalaniu podstawy renty nie stosuje się ograniczenia wskaźnika wysokości podstawy, który określa art. 15, ust. 5 ustawy o emeryturach i rentach z FUS. Wymierza się ją natomiast zależnie od faktycznego przeciętnego wynagrodzenia poszkodowanego według ogólnej formuły składającej się z części stałej i indywidualnej. Formuła ta jednak na podstawie art. 18, ust. 2 ustawy o ubezpieczeniu społecznym z tytułu wypadków przy pracy i chorób zawodowych nie ma zastosowania, gdy podstawa wymiaru przekracza 250 proc. przeciętnego wynagrodzenia; w takim wypadku nie będzie podnoszona do odpowiednich ułamków wysokości podstawy.
W praktyce jednak ZUS (zob. pismo z 23 grudnia 2002 r., sygn. SEn 744-30/02) w przypadkach posiadania przez poszkodowanego wyższego od 250 proc. wskaźnika oblicza także sytuację dla wskaźnika równego 250 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a następnie wybiera kwotę wyższą. Tak prawdopodobnie było w opisywanym przez Pana przypadku.
Natomiast, oczywiście, ZUS nie ma prawa stosować przepisów wybiórczo. Należy jednak podkreślić, że opisywana przez Pana sytuacja nie wydaje się być takim przypadkiem.
Ad 2: Po miesiącu od wydania decyzji w sprawie nie ma możliwości odwołania się od niej ani też wniesienia sprawy do sądu. Może Pan natomiast, podnosząc nowe okoliczności, wystąpić do ZUS z roszczeniem o dokonanie waloryzacji, jeśli spełnia Pan ustawowe przesłanki takiej waloryzacji.
Ad 3: Jak najbardziej, decyzja ta bowiem wpływa na Pana sytuację jako ubezpieczonego; w takim przypadku w ciągu miesiąca od jej doręczenia możliwe będzie odwołanie się od niej na piśmie do oddziału ZUS, który ją wydał; można też wystąpić z roszczeniem bezpośrednio na drogę sądową, co jednak z powodu konieczności wyczerpania trybu administracyjnego spowoduje przekazanie sprawy przez sąd ZUS. Jeśli ZUS uzna odwołanie za słuszne, zmieni lub uchyli niezwłocznie decyzję w ciągu 30 dni od wniesienia odwołania. Natomiast w przypadku choćby częściowego nieuwzględnienia odwołania ZUS przekazuje sprawę do sądu wraz z uzasadnieniem.


Drodzy Czytelnicy!
Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość  będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach FiM.

Opracował MECENAS


Wstecz

nasi okupanci

Jak Kościół Polskę okradał (cz. III)

Kler opracował gruby katalog sposobów na wyciąganie kasy. W pełni kontrolował życie publiczne, wykorzystywał monopol w edukacji, informacji (jedynym medium publicznym była ambona) i w kulturze. Oto niektóre sposoby:
Iura stolae  prawo stuły  opłaty za chrzty, śluby, pogrzeby i inne czynności religijne. Największe żniwa urządzał kler na pogrzebach. Magnackie były wielodniowymi uroczystymi widowiskami z armią księży i zakonników w rolach głównych.

Na przykład w roku 1646 za trumną hetmana Stanisława Koniecpolskiego  właściciela 16 miast i miasteczek oraz ponad 200 wsi  szło 142 zakonników i nie mniej księży dowodzonych przez biskupów. Za trumną hetmana Józefa Potockiego w roku 1751 szło... 324 księży katolickich i 150 unickich!
Skromniejsze pogrzeby ziemiańskie i mieszczańskie potrafi ły poważnie uszczuplić zasoby rodziny. Słono płatne były też pogrzeby chłopskie, które omówimy w części dotyczącej poddanych.
Klechy nie odpuścili nawet innowiercom.
Już w roku 1420 biskupi na synodzie kaliskim postanowili, że Żydzi mają płacić proboszczom za pogrzeby swoich bliskich takie same opłaty jak parafi anie. I to stało się prawem!
Opłaty za sądy kościelne  Kościół wywalczył sobie pełne prawa sądownicze wobec poddanych w swoich dobrach, do orzekania kary śmierci włącznie. Była to kopalnia złota, bo ludzie kłócili się i będą się kłócić zawsze. O przywilej sądowniczy biskupi zaciekle walczyli przez cały okres rozbicia dzielnicowego, nie cofając się przed osłabianiem państwa, pospolitą zdradą, spiskami przeciwko książętom, rzucaniem na nich klątw, skłócaniem i szczuciem jednych na drugich.
Sądy duchowne sądziły całą ludność Polski niezależnie od stanu, poddaństwa i wyznania w sprawach wiary, obyczajowych, małżeńskich, spadkowych, uchylania się od dziesięcin, kradzieży mienia kościelnego.
Wszystko podlegało opłacie, kasa płynęła rzeką. Tysiące naszych przodków wszystkich stanów sądy kościelne doprowadziły do ruiny.
Iura menta  opłata za występowanie duchownego (jako adwokata) obok petenta w sądach, także świeckich.
Rzecz cała sprowadzała się na ogół do poręczenia za oskarżonego, którego udzielał ksiądz. Oczywiście, wina była tu najmniej ważna, liczyła się kasa za poręczenie.
Konfiskata majątku heretyków  majątek innowierców był konfi skowany, a lwią część zagarniał poszkodowany herezją Kościół. Po 1/4 zagarniali: donosiciel; trybunał inkwizycyjny, biskup; papież (o to szły kłótnie, bo... orzynali Ojca Świętego!); władza świecka.
Znaczne nasilenie konfiskat nastąpiło po wydaniu w roku 1424 przez Władysława Jagiełłę (naciskanego przez papieża Marcina V) edyktu wieluńskiego. Na jego mocy herezja  jako obraza majestatu  była karana śmiercią i konfi skatą majątku. Masowe prześladowania dotknęły wówczas polskich światłych husytów.
Takie procesy ucięła reformacja w połowie XVI w., ale natychmiast Kościół zastąpił je procesami o bluźnierstwo (patrz niżej  grzywny od innowierców). Tu donosiciel zgarniał aż połowę majątku skazanego, przez co fałszywych oskarżeń, często ze strony proboszczów, było co niemiara. Bywało, że bogatego heretyka karano grzywną i obowiązkową pielgrzymką. Mógł on na pielgrzymkę wysłać... zastępcę  za dodatkową opłatę złożoną Kościołowi, oczywiście.
Żydów ścigano sfałszowanymi procesami o mordy rytualne i profanację hostii.
Gminy żydowskie dawały łapówki, by uniknąć procesów i pogromów.
Trybunał Koronny  na 33 deputatów było w nim 6 duchownych. Deputatów szlacheckich wybierały sejmiki co rok.
Byli to najczęściej niewykształceni szlachcice, klienci magnatów.
Z uwagi na katolicki charakter państwa i fakt, że duchowni byli jako tako wykształceni, w rzeczywistości to Kościół trząsł Trybunałem (tak jak teraz trzęsie Sejmem).
Technika była prosta: w sprawach wielkiej wagi dla wiary i Kościoła (wagi KASY, rzecz jasna) ustalano skład Trybunału: 6 przedstawicieli szlachty (z tych posłusznych) i 6 duchownych. Po czym szły na szybką ścieżkę legislacyjną, np. rejestr ariański. Niewygodne dekrety (często w interesie państwa) szły na dno szafy.
To i pole do korupcji było niebywałe.
Niewydolność i korupcja katolickiego Trybunału były jedną z przyczyn rozkładu państwa. Polska musiała upaść. Sądy usprawnili dopiero zaborcy dzięki pogonieniu z nich czarnych pasożytów, co też znacznie ograniczyło korupcję.
Grzywny od innowierców  opanowanie Trybunału Koronnego pozwoliło pazernej bestii rzucić się do gardeł innowiercom. Szlachtę ewangelicką i prawosławną ścigano procesami o dziesięciny i zmuszanie chłopów do pracy w katolickie święta.
Za byle przewinienie wytaczano ewangelikom procesy o bluźnierstwo, karano grzywnami, np. za niezdjęcie czapki przed katolicką procesją. Mnożyły się prowokacje ze strony proboszczów, klasztorów.
Pogromy protestantów wszczynane przez uczniów szkół jezuickich kończyły się wyrokami skazującymi... ewangelików na grzywny i odszkodowania dla klasztorów i kościołów, głównie jezuitów; apelacje ciągnęły się latami.
Na przykład za tumult toruński (Rocznica hańby  FiM 48/2006) odszkodowanie wyniosło 69 tys. zł.
Pastorów skazywano za udzielanie ślubów i odprawianie nabożeństw, bo udzielanie sakramentów w katolickim kraju było zastrzeżone dla kleru katolickiego.
Testamenty i zapisy  magnatów i bogatych otaczała sfora klechów:
spowiednicy, kapelani (także żon), kaznodzieje, wychowawcy dzieci, sekretarze. Gdy magnat umierał, zlatywała się istna szarańcza. Nie odstępowali łoża, nawet rodzina miała utrudniony dostęp do nieszczęśnika, bo jak przerwać modły za jego duszę?
Zastraszali go wiecznym potępieniem i wyłudzali testamenty. Żony, dzieci i inni spadkobiercy bywali drastycznie pokrzywdzeni. Cały ten proceder okradania konających nazywany był ostatnią posługą umierającemu.
Sądy pełne były procesów o wyłudzenia testamentów. Szanse  patrz:
Trybunał Koronny. Szczególnie łakomym kąskiem dla hien w sutannach byli umierający bezpotomnie. Tu się nawet nie miał kto skarżyć.
Aż trzy razy sejm Rzeczypospolitej uchwalał ustawy zakazujące zapisywania majątków ziemskich Kościołowi.
Takie ustawy w katolickim do bólu kraju dowodzą, że był to problem wagi państwowej. III Rzeczpospolita te wyłudzone majątki Watykanowi zwróciła. I dalej zwraca...
Fałszowanie testamentów i zapisów  wyłudzania było klerowi za mało. Dochodziło do fałszerstw.
Dokonywano ich głównie w klasztorach, dysponujących odpowiednimi fachowcami, skryptoriami i możliwościami podrabiania nawet pieczęci. Bardzo często po śmierci kogoś zamożnego u rodziny zjawiał się z testamentem ksiądz. Podpis łatwo było sfałszować, a grafologia nie istniała. Szanse przed Trybunałem...
jak wyżej. Dzisiaj zwracamy wszystko...
Depozyty  nie istniały wówczas banki, więc bogaci w obliczu wojny deponowali pieniądze i kosztowności najczęściej w klasztorach.
O depozycie wiedzieli tylko najbliżsi.
Przez setki lat przez Polskę przewalały się obce wojska. Często cała najbliższa rodzina ginęła, wtedy depozyt stawał się łupem bankierów w sutannach. Jeśli ktoś ocalał i dysponował rewersem, często oświadczano mu, że klasztor też został złupiony...
Szczęśliwcy odzyskiwali część zdeponowanego majątku. Sądy były pełne i takich spraw.
Handel relikwiami  niezwykle popularny i dochodowy. Nabywcami byli władcy i magnaci, bo tylko oni mieli wielkie pieniądze na ten cenny towar. Majstersztyk polegał na tym, że zakupione od Kościoła relikwie trafi ały... do kościołów, których kolatorami byli nabywcy.
Zakupiony towar trafi ał z powrotem do sprzedawcy, który zbijał na nim fortunę, wystawiając toto (obstawione skarbonami) na publiczny widok. Pieronka! Prawdziwe perpetuum mobile!
Dochodziło przy tym do niebywałych oszustw. Ogromna większość relikwii to były i są fałszerstwa.
Badanie w roku 2007 we Francji relikwii św. Joanny dArc wykazało, że są to fragmenty... egipskiej mumii! Ogłupiona trzoda znosiła KASĘ np. do ciała jednego z niewiniątek ofiar rzezi Heroda; do palca, którym Jan Chrzciciel wskazywał Jezusa (obie relikwie w Krakowie); czy szczątków nieistniejących świętych, np. św. Barbary. Takich relikwii były dziesiątki tysięcy!!!
Pobożne legaty  edukację młodzieży szlacheckiej i zamożnych mieszczan dzierżyli jezuici. Wychowywali bigotów, zabobonnych kołtunów, fanatycznych obrońców jedynie słusznej katolickiej wiary. Łatwo było ogłupionym zadać pokutę, wmówić cudowne ozdrowienie, podziękowanie lub zabiegi o łaski.
Toteż ogłupiali fundowali kościoły i klasztory, sypały się sute ofiary  pobożne legaty.
Bogate wdowy osaczała zawsze zgraja wyłżygroszy w sutannach.
Wszak już hinduizm od wieków dzieli życie ludzkie na trzy okresy. Ten trzeci, starość, poświęca dharmie, czyli obowiązkom religijnym.
Nic trudnego starej dewocie wcisnąć kit  pokutę za grzechy.
Jej podstawą były sowite legaty dla Kościoła. Przez wieki niewiele się w tej materii zmieniło, prawda, ojcze dyrektorze?
Popularne było wyłudzanie pieniędzy na śpiocha: zakonnik lub ksiądz oznajmiał bogatemu, że miał sen i w tym śnie zmarły członek rodziny bogacza domagał się ofiary dla Kościoła za zbawienie swej duszy.
Nikt nie śmiał się oprzeć. Jakoś zmarli biedni chłopi nigdy nie śnili się pasożytom...
Darowizny przy wstępowaniu do klasztorów  stało się to tak poważnym problemem, że w roku 1635 sejm postanowił, że wstępujący do klasztoru szlachcic nie mógł oddawać swojego majątku klechom. Ten sam sejm zabronił przekazywania jakąkolwiek drogą majątków szlacheckich Kościołowi.
Wstępująca do klasztoru szlachcianka wnosiła odpowiedni posag.
Jeśli był odpowiednio duży, zajmowała stanowisko nawet przełożonej.
Jako żywo było to sprzedawanie godności, z którą wiązały się ogromne pieniądze i włości klasztorów. Cdn.

LUX VERITATIS

byŁem zakonnikiem (1)

De-formacja kapłańska

Jeśli uznać, że psychomanipulacja jest narzędziem groźnych sekt, to jak nazwać paulinów...

Wstąpienie do zakonu i podjęcie celibatu to dla większości młodych ludzi przekroczenie swoistego Rubikonu. Wydaje się im decyzją, za którą nadejdzie służba bliźnim i wtajemniczenie w misterium katolickiej wiary, a związane z tym ograniczenia są niczym wobec zaszczytów i satysfakcji płynących z powołania. Wielu ulega kościelnym publikacjom przepełnionym życiorysami podpowiadającymi, jak piękna jest droga czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.
Mnie również utkwiły w pamięci znalezione gdzieś w archiwach słowa dziewiętnastowiecznego paulina, który wstąpił do zakonu po doświadczeniach wojennych u boku Napoleona, bo  jak pięknie zapisał w pamiętniku  kto pod takim wodzem służył, ten może już tylko Bogu służyć.
I choć nie przelewałem krwi w wojnach, a pobieżnie tylko doświadczyłem władzy kolektywu, to pełen wielkich ideałów oraz czystych intencji postanowiłem w 1990 r. oddać swoje ledwie rozpoczęte dorosłe życie na wyłączną własność Bogu, który  jak wówczas mniemałem  jest obecny w paulińskich klasztorach, a zwłaszcza na Jasnej Górze.

Początki w klasztorze były trudne, ale neutralizowane odczuwalną na każdym kroku narkotyzującą wonią sacrum. Długie korytarze, monumentalne obrazy, śpiew chorału...  komponowały jakiś nowy, nierzeczywisty świat. Jednak taki świat ma to do siebie, że wreszcie przestaje być nowym i staje się własnym...
Ojcowie odpowiedzialni za kształtowanie zakonnego narybku bardzo starali się, by każdemu bez wyjątku wbić do łbów, że jest wyjątkowym, bo powołanym, choć nowicjat i seminarium to  oficjalnie  jedynie czas próby oraz weryfikacji słuszności powziętej decyzji.
Czas był, ale naszpikowany modłami za braci, którzy odeszli z zakonu i nieustannymi opowieściami o ścigających ich boskich karach za niewierność.
Pamiętam jednego z chłopaków, który po kilku dniach podziękował paulinom za gościnę, spakował swoje rzeczy, zadzwonił do mamy po transport i tyleśmy go widzieli. Traf chciał, że w drodze do domu miał niegroźną stłuczkę. Gdy wiadomość dotarła do zakonników, byli wyraźnie usatysfakcjonowani; momentalnie pojawiły się komentarze, że to Bóg dał uciekinierowi znak, by zawrócił...
Kilka miesięcy później odszedł kolejny kandydat. Znalazł dziewczynę i miał nadzieję na założenie pokaźnego stadka na chwałę bożą. Niestety, dzieci rodziły się bardzo chore i szybko umierały. Społeczność paulińska natychmiast wylansowała wersję o niebieskich karach i nikt już nie pamiętał, że od początku pobytu w zakonie delikwent był znerwicowany, brał jakieś paskudne leki, przez co sprawiał wrażenie obłąkanego, a swoim wyglądem przypominał zombie.
Kto wie, jaką jeszcze wodę z mózgów uczyniłby nowicjuszom o. Czesław B.  główny architekt teorii o gniewie boskim  gdyby nie sprawił sobie wkrótce potomka z zakonnicą.
Niby nic nowego w Kościele, ale ciekawostką jest w tym przypadku fakt, że o. Czesław tak dał się okręcić charyzmatycznemu ruchowi Odnowa w Duchu Świętym, że chyba naprawdę uwierzył głęboko w niepokalane poczęcie... swojej własnej latorośli.
Dopiero paulińscy hierarchowie wybili mu tę wiarę z głowy, zsyłając go na Bałkany, a siostrę z dziecięciem  do jej rodzinnego domu.

Wśród kandydatów do zakonu nie brakowało ludzi ewidentnie chorych psychicznie.
Zdarzały się przypadki poważnych załamań, których skutkiem było np. szczekanie w zakonnej kaplicy.
Pewien pacjent wywołał groźny pożar na Jasnej Górze. Podłożył ogień, by  po akcji gaśniczej, w której dzielnie uczestniczył  zbierać pochwały i stawiać się w rzędzie niezastąpionych sług Maryi. Gdy rzecz wyszła na jaw, wyleciał z zakonu.
Wielu nowicjuszy i kleryków w ciągu kilku miesięcy z pobożnych i zamyślonych zmieniało się w skrajnie znerwicowanych lub wesołkowatych błaznów. Po jakimś czasie znów wracali do poprzedniego wizerunku, by za chwilę odkryć całkiem inne jeszcze ego.
Jeden tak przejął się rolą i hasłem oderwania od świata, że nie chciał nawet rozmawiać z własną matką, która przyjechała z bardzo daleka odwiedzić syna. Później zapragnął jeszcze większego radykalizmu, więc przeniósł się do pustelni w Częstochowie i dopiero noclegi w trumnie stłumiły nieco jego nienawiść do świata.
Egzaltowaną pobożność kandydatów do kapłaństwa, ich smutek źle udający powagę i toporne poczucie humoru sami mnisi nazywali świętojebliwością. Rektor seminarium o. Jan Mazur, który upodobał sobie wydawanie własnych i nikomu niepotrzebnych książek za klasztorne pieniądze, napisał w jednym z tych dzieł, że niektórzy młodzi paulini mieli kuku na muniu, bo ich rodziny były patologiczne. No bo przecież niemożliwe, żeby to zakon tak ich zwichrował...
Podstawowym narzędziem do eliminacji zjawisk niepożądanych już na etapie nowicjatu był perfekcyjnie rozwinięty przez ojców system donosicielstwa.
Nie mogłem nigdy zrozumieć, jak to się dzieje, że po kilku zaledwie tygodniach w zakonie nastoletni chłopcy, którzy dopiero co opuścili normalne szkoły, biegną z każdą zasłyszaną rewelacją do swojego opiekuna, bo są za to nagradzani. Po latach takiego prania mózgów nikt się specjalnie nie oburzał, gdy podczas wspólnych posiłków ten czy ów paulin zagajał przy stole: Wiecie co, spowiadała się u mnie Zośka i powiedziała....
Ba, sam tego boleśnie doświadczyłem, kiedy o. Gilbert K. w mojej przytomności opowiedział pozostałym o grzechach, które powierzyłem mu 15 minut wcześniej. Został później wysłany do Australii, ale doprawdy nie była to żadna kolonia karna...
O dziwo, nikomu jakoś w zakonie nie przeszkadzało, gdy po skompletowaniu się naszego nowicjackiego rocznika i rozpoczęciu kwalifikacji do paulińskiej drużyny, niektórzy młodzieńcy połączyli się w ewidentnie homoseksualne pary. No ale kto miał interweniować, skoro nawet mistrz nowicjatu miał swojego brata Tomka, który mógł sobie pozwolić doprawdy na wszystko...

Nastoletni kandydaci do zakonu, nienawykli do rozmyślania o rzeczach ostatecznych, przysparzali leciwym mnichom wielu strapień. Niekiedy zabawnych...
Oto na przykład krótko po obleczeniu nas w habity wspomniany wcześniej o. Czesław pozwolił nam na krótki spacer w strojach duchownych.
Wszelkie wypady poza klasztor były wytęsknioną chwilą dla ukrywających swój nałóg palaczy. Także i dla mnie. Ba, ale jak tu chować się po krzakach w widocznej z daleka białej kiecce?
Wybrałem się więc na spacer tak jak dotychczas  w dżinsach. Traf chciał, że wychodząc z zarośli, spotkałem szefa i ten  na widok cywila  wpadł w furię.
Mam rozstrój żołądka i nie chciałem ryzykować znieważenia fizjologią świętej szaty  tłumaczyłem.
Szał mu minął, ale zaczęła się lekcja pokazowa. Zarzucał sobie sutannę na plecy i przykucał, żeby nauczyć mnie, jak robić kupę w habicie.
Obawa zakonników, żeby nie zmarnować powołania powierzonych im młodzieńców, ważyła na poziomie seminaryjnego wykształcenia.
Niektórzy egzaminatorzy  wymienię dla przykładu tłumacza Księgi Izajasza w Biblii Tysiąclecia, o. Józefa Paściaka z zakonu dominikanów, czy byłego generała paulinów o. Józefa Płatka  przymykali oko na nieuctwo kleryków, aby przypadkiem nie rozpocząć wojny z Panem Bogiem. Pocieszali się często przykładem Jana Vianneya, który intelektualistą był żadnym, ale proboszczem ponoć świetnym.
Pamiętam np. ważny egzamin z Biblii, na którym Stanisław K. (dzisiaj nauczyciel religii w jednej ze szkół województwa mazowieckiego) opowiadał takie głupstwa, że obecni pokładali się ze śmiechu. Na swoje szczęście pochodził z rodziny o paulińskich tradycjach. Wiesz, Stasiu, twój wujek Emmanuel w grobie się przewraca  westchnął profesor o. Jarosław Łuniewski, wpisując mu do indeksu tróję.
Kolejnym gigantem nauki był Jan T. (obecnie jedna z ważniejszych figur w Częstochowie), który  jako kierowca przeora jasnogórskiego o. Rufi na Abramka  uczyć się zbytnio w seminarium nie musiał.
Pytał na przykład przed egzaminem z teologii moralnej, co to jest masturbacja.
Próbowaliśmy mu to oględnie wytłumaczyć  nie dało rady. Ktoś zniecierpliwiony wtrącił, że to po prostu walenie konia. Zrozumiał, ale chyba nie do końca uwierzył, bo jeszcze podpytywał na boku, czy to możliwe, żeby taka mądra nazwa mogła określać tak zwyczajną rozrywkę...

Od przyszłych zakonników nikt nie oczekiwał wynalezienia prochu, ale końskie zdrowie było obowiązkowe, zaś kandydat zbyt często goszczący w infirmerii (klasztorna izba chorych  dop. red.) automatycznie ustawiał się w kolejce do wywalenia. To była taka swoista paulińska aborcja chorego płodu. Wielu wartościowych ludzi pożegnało się w ten sposób ze zgromadzeniem, bo dla zakonu liczy się przede wszystkim gotowość bojowa do zbierania pieniędzy. No bo po co komu zakonnik leżący w łóżku, gdy za ścianą czekają ludzie pragnący dać na tacę? Niech idzie zbierać albo wynocha!  leczyli niedysponowanych przełożeni.
Młodzi paulini, traktowani przedmiotowo w okresie nowicjatu i seminarium, często odreagowywali po święceniach, które dla wielu były wymarzoną granicą, za którą można się wreszcie swobodnie wyszumieć.
Przykład: sprawujący funkcję przeora w Oporowie o. Bogumił S. (dzisiejszy dyrektor Jasnogórskiej Rodziny Różańcowej) dostał do pomocy neoprezbitera. Młody księżulek lubił kobiety, a jedna podobała mu się tak bardzo, że wykorzystał pierwszą nadarzającą się okazję...
Niestety, ktoś zobaczył kochającą się na cmentarzu parkę i doniósł szefowi klasztoru. Jurek, na rany Chrystusa, to już nie miałeś gdzie?!  strofował później napaleńca o. Bogumił.
Celibat, zasady? Gdy miałem już za sobą śluby zakonne i pełnię praw kapłańskich, przekonałem się, jak niewiele to znaczy...

o. Pius



polska parafialna

Strach się bać!

Książki prof. Jana T. Grossa wstrząsnęły Polską. Sąsiedzi wywołali trzęsienie ziemi, ale o Strachu dyskutuje się już w miarę rzeczowo.
Zaczyna się nawet mówić o winie Kościoła...

co, oczywiście, nie znaczy, że Kościół do winy się poczuwa. Na uroczystościach w Jedwabnem nie było przedstawiciela episkopatu, teraz też Kościół usiłuje swoją odwieczną metodą zakłamać prawdę. Znany purpurat z Krakowa, strojny w piórka autorytetu moralnego i najbliższego przyjaciela, napisał list do wydawnictwa Znak, które Strach śmiało wydać.
List haniebny, cuchnący wrodzonym Kościołowi relatywizmem moralnym, umywaniem rąk i zrzucaniem winy, oczywiście, na dyżurnych komunistów jako formacji instalującej system totalitarnej władzy. Jakże to znamienne dla kleru bicie się w cudze piersi! Purpurat, cytując teksty usłużnych watykańskiemu okupantowi zaklinaczy historii, z przykrością musi stwierdzić i nie może przejść obojętnie nad tworzeniem atmosfery jakichś napięć narodowościowych w naszej Ojczyźnie na tle wybiórczych danych historycznych.
Dbając o dobro Ojczyzny, ma na myśli, oczywiście, obce państwo Watykan.
Kryjąc winę Kościoła, purpurat bez wątpliwości wskazuje winnych historycznych przecież zbrodni  to Polacy byli mordercami! Tak, byli, ale podżeganie do zbrodni też się liczy, a to już sprawa kleru. Nie do przyjęcia jest dla nas zamazywanie winy Kościoła, bo w ten sposób zwala się wszystko na Polaków, wszak na komunistów nijak się nie da.
Purpurat nie zauważa, że świat zmienił się od średniowiecza. Nie istnieje indeks ksiąg zakazanych, mało kto słucha kościelnych zakazów i kleszego bełkotu, nie wiedzieć czemu zwanego nauką i myślą. Dziś, w dobie burzliwego postępu nauki, powszechnego do niej dostępu, błyskawicznej wymiany myśli, idei i ludzi, gdy świat stał się globalną wioską, wciskać ciemnoty i zamilczeć prawdy się nie da.
Mimo to prof. Gross, by napisać prawdę, musiał wyjechać do USA.
Musiał, bo zakłamana sotnia zatruła tu atmosferę, wprowadziła zabójczą autocenzurę i ostracyzm. Nie przypadkiem najlepszy nasz uniwersytet w światowym rankingu znajduje się w trzeciej setce, tylko trzy łapią się do pierwszych pięciuset, o reszcie lepiej przez litość nie wspominać.
O naukowych Noblach głucho, w ilości wynalazków za nami jest chyba tylko Albania.
Dlaczego polska nauka sięgnęła dna? Bo niemal na każdym uniwersytecie zagnieździł się rak w postaci wydziałów teologii. Zatruwana jest niezależna myśl, a watykańskie macki wysysają fundusze. Komisarze czarnego okupanta zastąpili komitety uczelniane PZPR i pilnują słusznej linii badań, publikacji i wydawania pieniędzy. Średniowieczne ogłupianie, zewsząd prawie już wyplenione, w watykańskim bantustanie króluje nadal i ośmiesza nas na cały świat.
Życie pokazało, że Kościół ze wszystkiego zrobi wiochę, a pierwszy przykład to Raków, kiedyś promieniująca na Europę akademia, dzisiaj wiocha.
Zamiast budować załganą Świątynię OpaCZności, winniśmy odbudować i szczycić się Rakowem!
Ale wróćmy do żałośliwego bełkotu purpurata. Mordy Żydów to nie wybiórcze dane historyczne, to skutek antysemickiej polityki i propagandy Kościoła katolickiego, trwającej ponad 1,5 tysiąca lat. Żydów nie mordowano tylko w Polsce, mordowano wszędzie, gdzie był Kościół. To nie Polacy są antysemitami, antysemicki jest Kościół i jego ideologia nienawiści.
Skoro purpurat o lisich oczkach rżnie głupa, to przypomnimy mu, jak Polacy katolicy, wierni nauczaniu Kościoła, przywitali odzyskanie niepodległości po zaborach.
Jeszcze Polska nie powstała, jeszcze granice płonęły, a już katonarodowcy rzucili się mordować Żydów.
Doszło do wydarzeń haniebnych: wiele pogromów było inicjowanych przez...
Wojsko Polskie, w którym szaleli kapelani antysemici. Fala mordów, rabunków i gwałtów była taka, że przez Europę i USA przetoczyły się masowe demonstracje przeciw polskim masakrom.
Wtedy! Gdy Europa była zajęta lizaniem wojennych ran i zagrożeniem komunizmem. Wtedy! Gdy w Wersalu konferencja pokojowa decydowała o polskich granicach!
Na początku konferencji nie było mowy o plebiscytach. Gdańsk i Śląsk Opolski miały być polskie, reszta była kwestią negocjacji. Nadchodzące wieści o pogromach Żydów uświadomiły obradującym, że Polska nie będzie przestrzegała praw mniejszości narodowych.
Świetnie wykorzystali to propagandowo Niemcy, podchwycili Anglicy, poparcie wycofali oburzeni Amerykanie. Cena katoobłędu była wysoka: Wolne Miasto Gdańsk, połowiczny sukces plebiscytu na Śląsku okupiony krwią trzech powstań, klęska na Warmii i Mazurach, Zaolzie oddane bez plebiscytu nawet, niekorzystne arbitralne regulacje na innych odcinkach, zmuszenie Polski do podpisania upokarzającego traktatu o mniejszościach.

Najbardziej znany jest pogrom we Lwowie (2123.11.1918 r.), nazajutrz po wyparciu Ukraińców. Zabito 52 Żydów, 363 raniono, spalono synagogę, obrabowano dzielnicę żydowską;
koniec 1918 r.  pogromy w całej Galicji, zabito ok. 25 Żydów;
11.11.1918 r.  w Kielcach zaatakowano Żydów zebranych w teatrze  4 zabitych, ok. 250 rannych;
910.03.1919 r.  w Kaliszu zabito dwóch Żydów;
5.04.1919 r.  w Pińsku zabito 35 Żydów, 10 dni po wyzwoleniu z rąk bolszewików. Mordu dokonało Wojsko Polskie;
17.04.1918 r.  w Lidzie wojsko po zajęciu miasta splądrowało dzielnicę żydowską. Zamordowano 35 Żydów;
1921.04.1919 r.  w Wilnie zabito 55 Żydów. Pogrom rozpoczęli żołnierze, dołączyli cywile. Zbezczeszczono synagogę, rabowano domy. Po pogromie aresztowano 2000 Żydów i  jako sympatyków bolszewizmu  internowano w obozie;
wiosna 1919 r.  kolejna fala pogromów, m.in. w Lublinie i Radomiu;
7.05.1919 r.  w Kolbuszowej zamordowano 7 Żydów;
27.05.1919 r.  Częstochowa  5 zabitych;
6.06.1919 r.  w Słobódce Wojsko Polskie zabiło 4 uczniów szkoły rolniczej;
8.08.1919 r.  Mińsk  31 zabitych.
21 i 27 maja 1919 r. w Nowym Jorku odbyły się 100-tysięczne demonstracje przeciw mordom w Polsce. 27 maja senat amerykański rezolucją potępił te pogromy. Sytuacja była tak poważna, a wieści tak nieprawdopodobne, że rządy USA i Wielkiej Brytanii wysłały do Polski komisje do ich zbadania. Amerykańska komisja Morgenthaua działała od 13.07 do 13.09.1919 r., brytyjska Samuela  od września do grudnia 1919 r. Ich ustaleń rząd polski nie kwestionował.
Obydwie potwierdziły fakty: pogromy; mordy, tortury, podpalenia; bezczeszczenie i palenie synagog; grabież, podpalenia domów i sklepów; bojkot Żydów na polu prywatnym, społecznym i gospodarczym, by zmusić ich do emigracji; bezkarne rabowanie Żydów w pociągach; napady na nich w biały dzień na ulicach Warszawy.
Pogromy wystąpiły we wszystkich skupiskach ludności żydowskiej.
Często inicjowało je wojsko, dołączała ludność, czując przyzwolenie władzy, którą uosabiał mundur. Wielokrotnie do pogromów dochodziło tuż po wyjściu ludzi z niedzielnej mszy, a podburzającymi byli księża. Tematem kazań często było święcenie niedzieli, w czasie której Żydzi pracowali i mieli otwarte sklepy. Komisja Samuela zrelacjonowała, że posiada wiarygodne informacje, iż w czasie pogromu we Lwowie żołnierze dostali od dowódców trzy dni na rabowanie dzielnicy żydowskiej. Obydwie jako tło pogromów wskazały bojkot Żydów wszczęty w 1912 r. przez Narodową Demokrację i związaną z tym wściekłą antysemicką propagandę. Aktywny udział brali w niej księża katoliccy.
Zajadła propaganda nie ustawała, antybolszewicka była w istocie antyżydowską z główną postacią komisarza Żyda. Nawet w odezwie gen. Sikorskiego czytamy: Bolszewickie bandy moskiewskie pod dowództwem żydowskich komisarzy ośmieliły się wkroczyć w granice.... Ciekawe, że Łotyszów, którzy stanowili trzon Czeka, zwanych wyraziście akuszerami rewolucji, nikt się nie czepiał.
Naiwnością byłoby sądzić, że na tym koniec. W czasie kontrofensywy w 1920 r. znowu doszło, głównie w sierpniu, do masowych pogromów, rabunków i gwałtów. Korzystając z wojennego rozprężenia i przymykania oczu przez wojsko, ludność polska rzucała się rabować żydowskie mienie.
Między innymi w Siedlcach zabito 7 Żydów, w okolicy  jeszcze kilkunastu; w Gliniankach  17; w Drohiczynie  15; pod Łukowem  12; w okolicach Sokołowa  ok. 30; w Małkinii  6; w Różaniu  30; w Boimiu  17; w Zarębiu  6; Mławie  7; Białej  8; w pogromie w Białymstoku zabito dwóch Żydów, a setki raniono. Nie liczono pobić, zgwałconych kobiet, ani zrabowanego żydowskiego mienia.
Te dane zebrał Narodowy Klub Żydowski. Jasne, że sprawcy nie dokumentowali zbrodni. Wiele utonęło w wojennym zamęcie. Nikt już nie dojdzie, ilu ludzi zamordowano naprawdę.
Jakby jeszcze było mało, polskich oficerów i żołnierzy żydowskiego pochodzenia internowano w obozie w Jabłonnie.
Wiele było mordów skrytobójczych o podłożu rabunkowym, których policja nawet nie badała.
W międzywojniu w szalejącej antysemickiej propagandzie jak zawsze wiedli prym księża katoliccy:
Lutosławski, Kaczyński (kapelani wojskowi, także w 1920 r.), Trzeciak, Maksymilian Kolbe (święty!), Charszewski i wielu innych. Z pełnym poparciem Kościoła, głównie kard. Hlonda.
Ta katolicka nienawiść wydała plon straszny. W Warszawie w dniach 2230.03.1940 r. na oczach zachwyconych Niemców Polacy urządzili tzw. Pogrom Wielkanocny. W okupowanej Warszawie, pod hasłem Niech żyje Polska bez Żydów!.
Analizy wojującej katolickiej antysemickiej prasy dokonał w książce Kościół katolicki i antysemityzm w Polsce w latach 19331939 Ronald Modras, profesor... teologii na katolickim uniwersytecie w St. Louis.
Znamienne, że ta książka też powstała w USA, nie w Polsce.
Dziś szkoły pacierzy zajmujące się fałszowaniem historii finansuje państwo polskie. A watykański purpurat w pracy magisterskiej zdrajcę w sutannie, biskupa Stanisława, przerobił na świętego. To kolejny dowód, że polskie szkoły i uczelnie trzeba oczyścić z watykańskich komisarzy.
Prawda nas wyzwoli, tylko najpierw my musimy wyzwolić prawdę.

LUX VERITATIS

ze świata

Gdy dwaj panowie się rozwodzą

Na Wyspach Duńskich już od roku 1989 r. dwaj panowie lub dwie panie mogą zawrzeć związek na podobieństwo małżeńskiego. W tym kontekście polski akcent ma wyjątkowy smaczek czy nawet posmaczek.

Otóż odpowiednią ustawę wprowadzającą możliwość zawierania związków przez dwie osoby tej samej płci Folketing (duński parlament  przyp. Z.D.) przyjął 7 czerwca 1989 roku. I to jest właśnie ten polski akcent, gdyż w dniach 68 czerwca 1989 roku. z tzw. pielgrzymką na tolerancyjnej ziemi duńskiej przebywał największy z rodu Polan, Słowian, Ziemian  jak kto woli. O jego wielkości świadczy fakt, że bez szemrania przełknął afront, jakim było przyjęcie przez Folketing takiej akurat ustawy dokładnie w tym czasie.
JPII  znany przecież młot na homoseksualistów  nie zaryzykował jakiejkolwiek krytyki czy choćby wyrazu niezadowolenia z zaakceptowania przez Danię związków dwóch osób tej samej płci. Może dlatego, że wiedział, jak wielkie animozje towarzyszyły jego przyjazdowi.
Przed wizytą JPII część duńskich biskupów ewangelickich kategorycznie odmówiła podania ręki antychrystowi, gdy ten wyląduje na Wyspach Duńskich. Ostatecznie przyjęto kompromis polegający na tym, że owi nieprzejednani uzyskali prawo niebrania udziału ani w przywitaniu biskupa Rzymu, ani w spotkaniach z nim, co przyjęli z wielkim ukontentowaniem. Przeczy to zdecydowanie powtarzanym przy byle okazji w polskich mediach twierdzeniom, jakoby JPII był autorytetem dla całego świata. Fakty są takie, że połowa mieszkańców na ziemi nie miała nawet pojęcia o jego istnieniu.
To tyle tytułem tła, na którym od blisko 20 lat rozgrywają się normalne rodzinne dramaty, tj. rozwody par męsko-męskich i damsko-damskich. Wiemy wszyscy, co powoduje, że mężczyzna i kobieta czasami postanawiają, iż pozostałą część życia spędzą razem. Identycznie jest  jak się okazuje  gdy spotkają się dwaj panowie lub dwie panie o skłonnościach ku tej samej płci. Nawet przyczyny rozstań są dokładnie takie same. A więc  niedopasowanie charakterów, zdrada, alkohol, przemoc, znudzenie partnerem itp., itd.
O wszystkim tym poinformował 30 grudnia 2007 r. w obszernym artykule Kristeligt Dagblad, jedyny na Wyspach Duńskich dziennik o charakterze religijnym. Bez emocji, bez śladów potępiania czy choćby oceniania podano opracowane przez Urząd Statystyczny informacje o tym, że poczynając od roku 1989, pary homoseksualne nie tylko regularnie zawierają związki, ale i równie regularnie  tak jak i pary normalne  rozwodzą się. Można się też było dowiedzieć, że w 2007 roku 6827 poddanych JKM Małgorzaty II zawarło związek z osobą tej samej płci. W tymże roku rozpadło się 1520 związków homoseksualnych. Kristeligt Dagblad zauważa, że proporcje liczby rozwodów do zawieranych związków były niemal identyczne, jak w przypadku normalnych małżeństw. I że również powody rozwodów były te same.
Wyspy Duńskie zamieszkuje ok. 5,3 mln osób. W stosunku do tego 3 do 3,5 tysiąca zawieranych każdego roku związków jednopłciowych to liczba raczej skromna. Przeczy to, oczywiście, histerycznym wrzaskom np. polskich obrońców tradycyjnego małżeństwa, którzy zdają się sugerować, iż możliwość zawierania związków jednopłciowych zaowocowałaby niemalże zanikiem normalnych małżeństw... Spokojnie, panie i panowie porąbańcy! Związki jednopłciowe nigdy i nigdzie nie będą obowiązkowe i nawet was się do nich nie zmusi. Natomiast ich legalizacja powoduje nie tylko równoprawne traktowanie wszystkich obywateli bez względu na ich seksualne preferencje, ale także uświadamia społeczeństwa, że nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, sensacyjnego czy też godnego potępienia. Jak mówi stare powiedzonko: nieważna płeć, ważne uczucie. Nie mówiąc o tym, że akurat w naszym kraju jest kilkadziesiąt tysięcy mężczyzn i kobiet (eksportujemy ich nawet na wszystkie inne kontynenty), którzy mają takie powołanie, że żyją... sami ze sobą. A w dodatku wyrzekają się jakichkolwiek związków seksualnych z innym osobami tej samej lub odmiennej płci. To jakoś przecież te sprawy muszą załatwiać. I tyz piknie. Mądrym ludziom to w każdym razie nie przeszkadza. Ich sprawa, ale tym bardziej nie powinni zaglądać pod kołdrę innym.

Z. Dunek



ze świata

Anatomia miłości

Jak badać miłość? Czy to w ogóle możliwe? Przecież to nastroje, emocje, ulotne wrażenia, romantyzm... Naukowcy twierdzą jednak, że proces zakochiwania się może być poddany analizie.

Siłą napędową zakochania jest popęd reprodukcyjny. Brzmi to okropnie, ale taka jest, zdaniem uczonych, naga  nomen omen  prawda. W opinii badaczy coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje, co więcej  daje się opisać językiem nauki. Przy czym nie chodzi tylko o wejrzenie, lecz również pierwszy zapach i dotyk. Na przykład wysokie czoło, duże oczy, mały nos i gładka skóra u mężczyzn wywołują u kobiet pozytywne skojarzenia z dzieckiem.
Kluczowe znaczenie ma pierwszy pocałunek. W trakcie tego aktu dochodzi do wymiany znacznej ilości istotnych sygnałów i informacji. Podczas pocałunku następuje wymiana zbitki genów, zwanych MHC, poprzez ślinę. Jeśli organizmy kochanków uznają, że geny są zbyt podobne, nie wróży to dobrze przyszłości uczuciowego związku, bo... rodzi problemy z donoszeniem ciąży. Kochankowie nie mają o tym pojęcia, mogą jednak odnieść wrażenie, że całus partnera nie jest satysfakcjonujący.
Najbardziej pierwotny instrument sygnalizujący atrakcyjność to nos. Odbiera feromony  substancje chemiczne wywołujące podniecenie. Sprawa jest bardzo subtelna, bo na skład feromonów, a więc kompozycję zapachową partnerki, może mieć wpływ etap cyklu miesiączkowego, w którym się znajduje. Badania przeprowadzane nad egzotycznymi tancerkami i striptizerkami pokazały, że kobiety podczas dni płodnych zbierają przeciętnie 70 dolarów napiwków na godzinę, zaś te, które akurat nie są płodne, dostają tylko połowę tego. Dla kobiety ważnym sygnałem jest głos mężczyzny. Głęboki i niski oznacza dostatek hormonu płciowego  testosteronu. Przeprowadzone studium badawcze ujawniło, że im głębszy głos samca, tym więcej ma dzieci. W trakcie dotykania lub odczuwania dotyku mózg otrzymuje ogromną ilość podniet i sygnałów.
Funkcjonowanie całego tego systemu rozpoznawczo-selekcyjnego może łatwo ulec zakłóceniom. Kobieta, która zakochała się podczas brania tabletek antykoncepcyjnych, po ich odstawieniu, ze względu na zmiany hormonalne, może dojść do wniosku, że partner nie jest tym wymarzonym. Perturbacje powodują również alkohol i narkotyki. To potwierdzenie starej mądrości ludowej, że nie ma brzydkich kobiet, jest tylko za mało wódki... Wspólne przeżycie silnego wstrząsu emocjonalnego przez kobietę i mężczyznę (śmierć bliskiej obojgu osoby, udział w wypadku lotniczym itp.) może wywołać fałszywe przekonanie o miłości. Naukowcy stwierdzają, że zbyt szybka seksualna konsumpcja związku może doprowadzić do jego rozpadu, bo partner szybciej traci atrakcyjność, a fantazje nie pokrywają się z rzeczywistością.

PZ

ze świata

Ostrożny seks

Młodzi rozpoczynają życie seksualne coraz wcześniej. To konstatacja badań francuskiej uczonej dr Emmanuelle Godeau, prowadzącej badania w Europie i obu Amerykach.

Część nastolatków przechodzi inicjację erotyczną w wieku 15 lat: najmniej w Chorwacji (14 proc.), najwięcej w Anglii (37,6 proc.). Wstrzymajmy się jednak z załamywaniem rąk. Może żółtodziobowy seks jest moralnie naganny, ale, z medycznego punku widzenia, godny pochwały jest fakt, że aż 82 proc. młodych wykazuje odpowiedzialność i stosuje zabezpieczenia: kondomy, pigułki antykoncepcyjne albo i jedno, i drugie. Użycie prezerwatyw waha się od 53 proc. w Szwecji do 89 proc. w Grecji. Są one szczególnie pożyteczne, bo chronią nie tylko przed ciążą, ale i chorobami wenerycznymi oraz AIDS.
Zastosowanie środków antykoncepcyjnych jest szczególnie wysokie w krajach dbających o skuteczną edukację seksualną, np. Holandii. Tam liczba ciąż nieletnich jest najmniejsza.

ST



ze świata

Stosunki przerywane

W stosunkach z USA odrobina stanowczości i odwaga przedstawiania własnych racji czynią cuda. Amerykanie nie płacą (nie rewanżują się) za to, co mogą dostać darmo.

Pokora potęguje żądania i zwiększa presję. Rozdyma bezczelność. Klinicznym tego objawem było przedstawienie kaczokratom przez Kennetha Hilasa, radcę Ambasady USA w Warszawie, planu w sprawie budowy tarczy antyrakietowej z załączeniem odpowiedzi, jakiej Polska ma udzielić.
Przed kilku miesiącami, kiedy ster kraju dzierżyli bliźniacy, media USA sprawą tarczy w Polsce w ogóle się nie interesowały; po wypowiedziach Tuska, Klicha i Sikorskiego (Nie spieszmy się z budową tarczy, nie czujemy się zagrożeni przez Iran, tarcza ma bronić USA, nie Polski, korzyści i zagrożenia się nie równoważą) nastąpił wysyp informacji, komentarzy i analiz na ten temat.
Urzędnicy Busha jakoś przełknęli nieoczekiwany brak dyspozycyjności nowej ekipy w Warszawie. Pentagon oświadczył, że nasze postulaty w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa zostaną szybko rozpatrzone. Nie znaczy to, że strona amerykańska jest zadowolona. Rozgoryczenia nie ukrywał rzecznik prasowy Pentagonu Geoff Morrell podczas konferencji prasowej. Oni (tzn. Polska  przyp. P.Z.) dostają najwięcej pomocy wojskowej w całej Europie. Prawie trzy czwarte miliarda dolarów, o wiele więcej niż inni  oświadczył. Morrella zirytowała uwaga Tuska, że z tarczą nie ma się co spieszyć: Myślę, że każdy przyzna, iż takie oświadczenia nie są pomocne. Postępować należy w tej kwestii tak szybko, jak się tylko da. To jest z korzyścią dla wszystkich, także Polaków. Niestety, nie wyjaśnił dlaczego. Bez uzasadnienia pozostała też riposta Morrella (Tarcza jest bardzo ważna nie tylko dla nas, ale dla całej Europy) na polską konstatację, że antyrakiety mają bronić USA, nie Polski.
Oficjele Busha są podenerwowani, że nie uda się zgarnąć wszystkich kart, choć kilka miesięcy temu na to wyglądało. Ale w mediach USA pojawiają się głosy dowodzące poczucia realizmu. Boston Glob, jeden z czołowych dzienników USA, opublikował komentarz redakcyjny na temat zdobycia się przez władze polskie na odwagę bronienia swego interesu. Zmiana kursu przez Polskę może frustrować Busha. Na dłuższą metę jednak okaże się prawdopodobnie korzystna dla bezpieczeństwa amerykańskiego i europejskiego, stosunków polsko-rosyjskich i niwelowania różnic między starą a nową Europą. Do niedawna na Polskę można było liczyć, że będzie ufać Ameryce. Ale czasy się zmieniają. Podobnie jak reszta społeczeństw europejskich, Polacy patrzą z niesmakiem na amerykańską inwazję i okupację Iraku, traktowanie więźniów w Abu Ghraib i Guantanamo, pogardę Busha wobec międzynarodowych traktatów i organizacji. Rozczarowanie  zwłaszcza społeczeństwa tak gorąco proamerykańskiego jak polskie  pokazuje, jak bardzo polityka Busha pozbawiła nas siły perswazji. Przytaczając obawy Sikorskiego, że przyszły prezydent z ramienia Partii Demokratycznej może w ogóle zrezygnować z tarczy, Boston Globe konkluduje: Taka zmiana polityki USA miałaby sens nie tylko dlatego, że system antyrakietowy w obecnej postaci można łatwo pokonać tanimi atrapami oraz innymi środkami. Rezygnacja z tego pomysłu pomogłaby odzyskać sympatię Polaków, a co więcej  prowadziłaby do realistycznej zmiany priorytetów obronnych USA.

PIOTR ZAWODNY

ze świata

Boskie rakiety

Do sezonu ogórkowego daleko, tymczasem już zaczyna latać UFO. Zwiastuje to nadchodzący koniec świata  twierdzą teksańscy dewoci z pasa biblijnego, bo to właśnie im dane było oglądać ostatnio pozaziemskie pojazdy.

Relacje brzmiały intrygująco, pochodziły od dziesiątków obserwatorów i były mniej więcej podobne, ale  jak zwykle w takich wypadkach  siły powietrzne USA grały głupa i twierdziły, że nie wiedzą, o co chodzi.
Kilkadziesiąt osób w okolicy 17-tysięcznego miasta Stephenville w Teksasie utrzymuje, że 8 stycznia widziało na niebie ogromny obiekt. Leciał szybko i nisko nad ziemią, poruszając się bezszelestnie i tajemniczo mrugając światłami. W żaden sposób nie przypominał samolotu. Zeznania pochodzą m.in. od pilota, policjanta i uchodzących za poważne osoby lokalnych biznesmenów.
Wszyscy tutaj, w pasie biblijnym, oczekują końca czasów  stwierdza pilot i biznesmen Steve Allen, który nie ma wątpliwości, że widział nad ziemią coś dziwnego o długości mili i szerokości pół mili: To absolutnie nie było coś ze stosowanych przez ludzi materiałów. A więc  sygnał? Boska rakieta? Niektórzy obserwatorzy twierdzą, że tajemnicze cygaro ścigały myśliwce wojskowe. Przedstawiciele lokalnych baz lotniczych Air Force zapewniały, że żaden z ich samolotów nie był w tej okolicy. Major Karl Lewis, rzecznik 301 szwadronu myśliwskiego w Forth Worth, jest przekonany, że to była iluzja wywołana grą światła na dwu odrzutowcach pasażerskich. Świadkowie zjawiska tylko się śmieją. Ktoś wyznaczył nagrodę za zdjęcia UFO.
Niestety, na złość ufologom i religijnym entuzjastom, w dwa i pół tygodnia po wydarzeniach nie z tej ziemi rzecznik armii amerykańskiej przyznał, że obserwowane zjawisko było efektem manewrów 10 samolotów F-16. Koniec świata na razie odwołano.

TN



ze świata

Kajdanki dla Busha

W ciągu dotychczasowych 7 lat swych rządów usłanych porażkami prezydent Bush odwiedził wszystkie stany prócz jednego  to nie przypadek. Można iść o zakład, że już nigdy tam nie pojedzie. Ten stan to Vermont.

To od zawsze mu wrogi rejon na północnym wschodzie, przy granicy kanadyjskiej. Stamtąd wywodzi się jedyny w USA senator deklarujący socjalistyczne poglądy. Tam bez przerwy odbywają się antywojenne manifestacje, a sympatycy Busha, jeśli w ogóle w owym stanie żyją, to są głęboko zakonspirowani. Prokurator generalny Vermont kilkakrotnie oskarżał ekipę Busha o działania na szkodę środowiska naturalnego.
W antybuszyzmie prześcignęli jednak wszystkich mieszkańcy zlokalizowanego w stanie Vermont miasteczka Brattleboro. Zbierają podpisy pod projektem uchwalenia na sesji rady miejskiej w marcu szczególnej rezolucji. Na jej mocy Bush oraz jego zastępca Cheney, jeśli kiedykolwiek postawią nogę w mieście, zostaną automatycznie aresztowani i oskarżeni o zbrodnie wojenne.
Czyżby w przyszłości liderzy wolnego świata mieli podzielić los jugosłowiańskich watażków Karadżicia i Mladicia?

CS

Słoneczne kłopoty

Trzeszczy w telefonie komórkowym? Przerywa się połączenie? Systemy nawigacyjne GPS w nowych samochodach i gdzie indziej dostają kota?

Walenie pięścią i pomstowanie na tandetę nic nie da. Świat wchodzi w okres, gdy takich  oraz znacznie poważniejszych  problemów będzie coraz więcej.
Utworzenie się plamy nr 10981 na powierzchni Słońca, jej lokalizacja i charakterystyka skłoniły naukowców do oznajmienia, że wchodzimy w kolejny, 11-letni cykl podwyższonej aktywności rozbłyskowej naszej gwiazdy. Potężne eksplozje emitują w kierunku Ziemi strumienie cząsteczek, które zakłócają funkcjonowanie systemów elektronicznych. Ich częstotliwość będzie stopniowo narastać; apogeum przewidywane jest na lata 20112012.
Zakłócenia w telefonie to małe piwo. Silna burza słoneczna może spowodować przerwy w dostawach prądu dla milionów ludzi. Podczas burzy słonecznej w roku 1989 nastąpiło wyłączenie elektryczności dla 6 mln mieszkańców kanadyjskiej prowincji Quebec, ucierpiały też północne stany USA.
W roku 2003 wybuch na Słońcu spowodował ciemności w Szwecji i zdemolował satelitę. Samoloty musiały zmieniać trasy na dużej wysokości z uwagi na zakłócenia komunikacji i poziom radioaktywności, co kosztowało miliony dolarów.
Standardowa burza słoneczna powoduje zakłócenia 7 proc. połączeń komórkowych. Odmawia posłuszeństwa system GPS, który wymaga sygnału satelity. W roku 2004 sprzedano na świecie 2 mln systemów GPS, a w ubiegłym  już 27 mln. W roku apogeum aktywności sprzeda się 100 mln systemów.
Lata wysokiej aktywności słonecznej to także, jak stwierdzono, okres niepokojów, konfliktów i wojen...


Magnes na rany

Czy wkrótce w domowej apteczce znajdzie się miejsce na magnes? Niewykluczone.

Wiara w uzdrowicielskie właściwości magnesu kultywowana jest od czasów starożytnej Grecji. Dziś napędza światowy biznes o obrotach rzędu 5 mld dolarów. Wedle zapewnień sprzedawców, magnes jest dobry na wszystko, od reumatyzmu po nowotwory, schorzeń psychicznych nie wykluczając.
Nowe badania na Uniwersytecie Wirginii przynoszą dość interesujące rezultaty. Okazuje się, że magnesy poprawiają przepływ krwi, dostarczając tlen i substancje odżywcze tkance, co jest pożyteczne przy leczeniu ran. Słabe
pole magnetyczne łagodzi stany zapalne. Przyłożenie magnesu na 1520 minut redukuje obrzęki o połowę, na razie u szczurów. Czy z ludźmi będzie podobnie? Naukowcy są pełni optymizmu.
Dawka pola magnetycznego jest uzależniona od rozmiarów rany czy powagi schorzenia. Namagnesowane cząsteczki leków chemoterapeutycznych są elektrostatycznie utrzymywane w guzie nowotworowym i niszczą jego komórki, a nie zdrową tkankę. Cenne jest prześwietlenie przy użyciu rezonansu magnetycznego.

CS

prawdziwa historia kościoła w polsce (72)

Konkordat 1925 r.

Przyjęcie konkordatu przez parlament polski w 1925 roku było klęską obozu reprezentującego antyklerykalny nurt w polityce. Konkordat zagwarantował klerowi w Polsce wielką władzę.

Według definicji słownikowej, konkordat (łac. concordatus  uzgodniony) to umowa zawierana pomiędzy papieżem, jako zwierzchnikiem Krk, a przedstawicielem danego państwa, normująca stosunki między władzą świecką i kościelną w tym państwie oraz określająca zakres kompetencji obu stron. Konkordat jest zawsze ukłonem w stronę Kościoła. Za pierwszy w ścisłym tego słowa znaczeniu uznaje się konkordat wormacki zawarty w 1122 r. między papieżem Kalikstem II a cesarzem Henrykiem V. Zakończył on sukcesem papiestwa długotrwały spór o inwestyturę.
W Polsce okresu międzywojennego sejm stanął na gruncie konkordatu, przyjmując konstytucję marcową z 1921 r., której artykuł 114 stanowił: Wyznanie rzymskokatolickie, będące religią przeważającej większości narodu, zajmuje w państwie naczelne stanowisko wśród równoprawnych wyznań. Kościół rzymskokatolicki rządzi się własnymi prawami. Stosunek państwa do Kościoła będzie określony na podstawie układu ze Stolicą Apostolską, który podlega ratyfikacji przez Sejm.
Do najważniejszych zapisów konstytucji marcowej należały te głoszące wolność sumienia i wyznania, jednak w świetle art. 114 było to pustosłowie. W artykule tym zagwarantowano, że Krk ma się rządzić swoimi prawami, tj. prawem kanonicznym (w konsekwencji wielu przestępców w sutannach uniknęło kary). W następnym zaś artykule zastrzeżono, że inne związki religijne muszą posługiwać się prawem państwowym.
O równości nie było więc mowy. Uregulowanie stosunków państwoKościół nie w drodze ustawy, lecz w formie układu państwowego, świadczyło o tym, że państwo rezygnuje z części swojej władzy i suwerenności na rzecz kleru. Ogólne ramy prawne działalności Krk w Polsce uściślić miał konkordat. Zwieńczeniem pracy negocjatorów był projekt konkordatu, który został przedłożony na plenum sejmu 24 III 1925 r., na 187 posiedzeniu. Głównym negocjatorem ze strony Polski był jeden z liderów Narodowej Demokracji, a zarazem brat ówczesnego premiera RP  Stanisław Grabski. Negocjowanie konkordatu prowadzone było w sposób poufny. Ani opozycja, ani opinia publiczna nie były informowane o przebiegu i stanie rozmów. Rząd zlekceważył rezolucję zgłoszoną przez posła antyklerykała Czapińskiego, przyjętą następnie przez sejm, by złożono w parlamencie sprawozdanie ze stanu prac nad konkordatem. Taka postawa rządu budziła zdecydowany sprzeciw opozycji, która potępiała odraczanie informowania sejmu aż do chwili ratyfikacji, uznając to za działanie niewłaściwe i niekonstytucyjne (stenogram z 140 posiedzenia sejmu RP z dnia 1 lipca 1924 r.). Wyrazicielem najgłębszego sprzeciwu antyklerykałów  skupionych przede wszystkim w PPS-ie i PSL Wyzwolenie  wobec konkordatu był poseł Czapiński, który domagał się zbadania, czy jest on zgodny z polskim interesem narodowym. Przestrzegał, że średniowieczna doktryna supremacji Kościoła nad państwem wcale nie odeszła ze średniowieczem i nadal, choć w zmienionej postaci, próbuje się ją stosować. Poseł Skrzypa głosił z trybuny sejmowej, że konkordat służy grupie obszarniczo-klerykalnej, zaś Kościół korzysta z pomocy państwa w swym dziele ogłupiania mas. Zaprotestował przeciwko wszelkim układom z czarną międzynarodówką i wnioskował o odrzucenie konkordatu. Inny antyklerykał i przeciwnik konkordatu, poseł Piotrowski, ostrzegł, że kler w Polsce zdąża do wprowadzenia szkoły wyznaniowej, w której zamiast rzetelnego wychowania, zapanuje fanatyzm. Ze swej strony przeciwko konkordatowi opowiedzieli się w sejmie przedstawiciele mniejszości narodowych (na przykład poseł Chrucki i poseł Kronig), którzy widzieli w nim narzędzie klerykalnych poglądów prawicy, katolicyzacji i podporządkowania mniejszości narodowych.
W znamiennym wystąpieniu sejmowym z dnia 25 III 1925 r. poseł Piotrowski wygłosił na zakończenie antyklerykalny manifest, stwierdzając: Szanowni Panowie, chociaż zostaniemy przegłosowani, w dalszym ciągu będziemy w państwie rozpowszechniali wielką zasadę (...) tę zasadę, która wyzwala państwa od zależności Kościoła, a mianowicie zasadę rozdziału Kościoła od państwa. Ostatnią próbę przekonania Izby do głosowania przeciwko uchwaleniu ustawy ratyfikacyjnej podjął poseł Czapiński. Wspomniał o zauważonej prawidłowości w odniesieniu do dziejów państw silnie związanych z katolicyzmem i Rzymem: W historii świata widzimy zdumiewający fakt, że los państw katolickich, a zwłaszcza państw klerykalno-katolickich jest niezmiernie tragiczny.
Przyjęcie konkordatu było wielkim sukcesem kleru i obozu prawicowego. Konkordat zagwarantował Krk swobodę wykonywania władzy duchownej, swobodną administrację i zarząd swoimi majątkami zgodnie z prawem kanonicznym. Uznał, że majątek kościelny nie podlega parcelacji i pozostawił w rękach Krk blisko 230.400 ha ziemi. Funkcjonariusze kościelni otrzymali niemal status urzędników państwowych, jednocześnie odpowiadając praktycznie jedynie przed zwierzchnikami w sutannach. Konkordat okazał się bardzo kosztownym haraczem na rzecz Watykanu. Obciążył skarb państwa niezwykle wysokimi kosztami utrzymania wszystkich duchownych rzymskokatolickich i przyznał Krk przywileje skarbowe. Od podatków zwolnione zostały dobra kościelne. Państwo zagwarantowało Krk pomoc w wykonywaniu dekretów kościelnych, nienaruszalność nieruchomości kościelnych, cmentarzy i zniesienie ustaw sprzecznych z konkordatem. Uczynił on obowiązkową naukę religii w szkołach państwowych, z wyjątkiem szkolnictwa wyższego. W rewanżu Watykan zobowiązał się do uznania granic RP (po 6 latach odmowy!) i zgodził się na dostosowanie diecezji do granic państwowych. Zagwarantował, że żadna część ziem polskich nie będzie podlegała biskupowi, którego siedziba znajduje się poza granicami państwa polskiego, oraz że nie będzie powierzał stanowisk kościelnych cudzoziemcom. Jednak wkrótce po agresji Niemiec na Polskę Watykan zerwał  jednostronnie  konkordat z Polską, powołując niemieckich biskupów na ziemiach włączonych do III Rzeszy (podporządkował też niektóre polskie parafie ordynariuszom słowackim). Tym samym zaakceptował niemiecką okupację i upadek państwa polskiego (więcej o zerwaniu konkordatu  strona 17).
W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku Pius XII starał się nakłonić ministra Józefa Becka, by przyjął ultimatum Hitlera, tłumacząc mu, że ustąpienie Pomorza i Gdańska mogłoby ocalić pokój (Józef Beck, Pamiętniki). Tak więc życzenia papieskie nie różniły się niczym od żądań Hitlera. Tak oto papiestwo odwdzięczyło się za czołobitność władz polskich. Dopiero poniewczasie przyszło opamiętanie. Beck stwierdził: Do najbardziej odpowiedzialnych za tragedię mojego kraju należał Watykan. Zbyt późno uświadomiłem sobie, że prowadzimy politykę zagraniczną, służącą jedynie egoistycznym celom Kościoła katolickiego.

ARTUR CECUŁA



Życie po religii

Pożegnanie z Kościołem

W ostatnich tygodniach Kościół katolicki w Polsce stracił kolejną, tym razem bardzo prominentną owcę. Strata to tym większa, że uchodźca był dla wielu wzorem odwagi i bezkompromisowości na długo przedtem, zanim zdecydował się odejść.

Mowa o profesorze Tomaszu Węcławskim (58 l.), teologu i do niedawna księdzu, byłym rektorze poznańskiego seminarium archidiecezjalnego, a później dziekanie Papieskiego Wydziału Teologicznego w Poznaniu. Kiedy wydział został włączony do Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, ksiądz Węcławski pozostał jeszcze przez 4 lata jego dziekanem. Przez pięć lat był także członkiem elitarnej, watykańskiej Międzynarodowej Komisji Teologicznej, która doradza Kongregacji ds. Doktryny Wiary. Cezurą w jego kościelnej karierze okazał się rok 2002, kiedy to po naszej publikacji, a później publikacji w Rzeczpospolitej eksplodowała afera arcybiskupa Paetza.
Okazało się wówczas, że w sprawie arcybiskupa interweniował w Rzymie ksiądz właśnie Węcławski. To on domagał się kościelnego śledztwa w sprawie molestowania kleryków przez arcybiskupa oraz wyjaśnienia tego skandalu. Węcławski nie tylko nie ukrywał swojej roli, ale na dodatek udzielił obszernego wywiadu dla Tygodnika Powszechnego, w którym opowiedział o wszystkim i zdemaskował obłudę katolickich hierarchów z Poznania. Tego mu Kościół nigdy nie zapomniał  skończyły się zaszczyty i kariera. Ksiądz został już tylko zwykłym wykładowcą uniwersyteckim.
Węcławski wytrwał jeszcze w stanie księżowskim do marca roku 2007. Zostawił czarny mundur w kilka miesięcy po księdzu Obirku, innym niepokornym duchownym katolickim, a tuż przed odejściem z zakonu dominikanina Bartosia. Pozostali dwaj byli księża przynajmniej formalnie należą nadal do Kościoła katolickiego. Węcławski jednak wystąpił z niego definitywnie i publicznie  21 grudnia 2007 r. złożył formalny akt apostazji przed swoim proboszczem i w obecności dwóch świadków.
Dlaczego Węcławski odszedł? Sam niewiele o tym mówi. Odsyła do swoich wykładów opublikowanych na stronie międzywydziałowej Pracowni Pytań Granicznych (www.graniczne.amu.edu.pl) przy uniwersytecie poznańskim, gdzie nadal pracuje, choć już, oczywiście, nie na wydziale teologicznym. Z opublikowanych tam materiałów wynika, że Węcławski przestał już wierzyć w boskość Jezusa, czyli jeden z fundamentów wiary Kościoła rzymskokatolickiego oraz części Kościołów chrześcijańskich.
Węcławski na podstawie krytycznej analizy tekstów wczesnochrześcijańskich doszedł do wniosku, że Jezus z Nazaretu, historyczny twórca radykalnego ruchu religijnego w łonie judaizmu, poniósł porażkę: został odrzucony przez elitę religijną swojego narodu, a przez swoich wyznawców uczyniony mesjaszem, czego sam zainteresowany nie chciał. Innymi słowy, poznański teolog stwierdził, że uczniowie Jezusa popełnili błąd i nietrafnie ocenili nie tylko intencje swojego mistrza, ale całe znaczenie jego nauczania i misji. Nie zmienia to faktu, że Węcławski uznaje Jezusa za wyjątkowego człowieka, do którego możliwe jest osobiste odniesienie.
Trzeba przyznać, że tego rodzaju analiza nie jest szczególnie oryginalna  Węcławski nie jest pierwszym teologiem na świecie, który dochodzi do podobnych wniosków, jest jednak pierwszym tej rangi księdzem Kościoła papieskiego, który nie bał się tego powiedzieć publicznie. Nietrudno zauważyć, że wnioski Węcławskiego są druzgocące dla chrześcijaństwa. W ich świetle cała jego historia jest jedną wielką pomyłką: Jezus nie jest mesjaszem, nie ma więc odkupienia, sakramentów, no i ze zbawieniem też krucho...

MAREK KRAK



mroczne karty historii kościoła (90)

Watykan zrywa konkordat

5 lipca 1942 r. Miasto i Wieś w artykule Watykan zdradza Polskę informowało: Istnieje potrzeba, by papież, który okazał się prostym biskupem włoskim, poplecznikiem polityki Mussoliniego, nie mógł więcej wpływać na życie polskie. Jedynym środkiem po temu jest separacja Kościoła od państwa i uzależnienie kleru od wiernych (...). Papież zlekceważył istnienie Polski, nie mianował nuncjusza przy rządzie polskim i wbrew konkordatowi mianował biskupów wrogich Polsce na polskim terytorium.

Czasopismo Wolność z 6 kwietnia 1943 r.: Kiedy bomby niszczyły polskie miasta (...) Watykan, na który zwrócone były wszystkie spojrzenia, milczał i udawał, że nie wie, co się dzieje w Polsce, Danii, Belgii, Holandii, Francji, Norwegii, Grecji, Jugosławii... Watykan uparcie milczał, a włoscy biskupi poświęcali faszystowskie sztandary i udzielali błogosławieństwa hitlerowskim żołnierzom, odwiedzającym Watykan w drodze do Afryki. Głos Pracy z 15 sierpnia 1943 r.: Papież wzrusza się losem Polski, ale nie padło z jego ust ani jedno słowo potępiające działalność okupantów. Te naiwne usprawiedliwienia powymyślali przedstawiciele dyplomatyczni Watykanu. Prawdziwe zachowanie Piusa XII (...) było zachowaniem gorącego stronnika państw Osi. Pius XII sprzymierzył się politycznie z Włochami Mussoliniego, a tym samym z hitlerowcami. Dla nas Pius XII ma obłudne współczucie, a dla teutońskich siepaczy... błogosławieństwo.
Dziś zamiast tej prawdy stara się przedstawiać najwymyślniejsze racje mające zmistyfikować ówczesną sytuację i głos faktów.
Papież tłumaczył się, że chodziło mu o dobro katolików, gdyż bał się o ich los. Tak też argumentował w 1943 r. biskupowi Radońskiemu watykański sekretarz stanu, kardynał Maglione, mówiąc, że były to prośby polskich biskupów. Ten zaś odpowiadał: Fakty wykazują, że nawet kiedy papież milczy, prześladowania nasilają się z dnia na dzień... Zbrodnie te krzyczą o pomstę do nieba, a niewytłumaczalne milczenie najwyższego rządcy Kościoła wywołuje w legionie cierpiących jedynie rozterkę duchową, bo nie znajdują powodów takiego milczenia. Tak więc argument ten jest nonsensowny. Można by się jeszcze zastanowić, dlaczego jednak papież potrafił potępić napaść na Finlandię... Kiedy ZSRR napadł 30 listopada 1939 r. na ten kraj, papież już wcale nie milczał, lecz całkiem otwarcie potępił agresora, zaś w bożonarodzeniowym orędziu piętnował tę z premedytacją przeprowadzoną napaść na mały, pracowity i miłujący pokój naród, pod pretekstem nieistniejącego, niechcianego i w ogóle niemożliwego zagrożenia. Jakże by Polaków pokrzepiły takie słowa!
Polska  wiernie katolicka  dała się wykorzystać w polityce antyprawosławnej, a gnębiąc i nawracając prawosławnych zamieszkałych na ziemiach polskich w okresie dwudziestolecia międzywojennego, liczyła na coś więcej niż tylko słowa otuchy z Rzymu. Ale w polityce watykańskiej są pewne priorytety, musiała tedy Polska przeboleć ten zawód.
Tymczasem wkrótce po ataku Pius XII szybko zapomniał, że z Polską łączył go konkordat. Widać uznał, że obowiązuje on tylko wówczas, kiedy przynosi Kościołowi wyłącznie korzyści. Polska uginająca się pod obcą okupacją świadczyć ich nie mogła, tak więc i papież nie poczuwał się do respektowania zobowiązań. Już 9 października 1939 r. przyjął bez żadnych uwag oświadczenie Diego von Bergena, ambasadora Rzeszy przy Watykanie, że jakiekolwiek zmiany w organizacji i obsadzie stanowisk w Kościele katolickim na byłych terenach Polskich uzgadniane będą z Watykanem. 5 grudnia papież wydał dekret mianujący niemieckiego biskupa Spletta z Gdańska administratorem apostolskim diecezji chełmińskiej. Było to sprzeczne z art. 9 konkordatu, który stanowił: Żadna część Rzeczypospolitej Polskiej nie będzie zależeć od biskupa, którego siedziba znajdowałaby się poza granicami Państwa Polskiego. Nie ulega wątpliwości, że Gdańsk leżał poza tymi granicami. Wobec tego polski rząd emigracyjny poprzez swoją ambasadę przy Stolicy Apostolskiej wyraził protest w aide-mmoire z 18 grudnia 1939 r., zwracając uwagę, że krok ten jest sprzeczny z konkordatem, dodając na koniec: Podporządkowanie diecezji chełmińskiej biskupowi, którego siedziba znajduje się poza granicami państwa polskiego, wywołałaby w całym polskim narodzie jedno z najbardziej przykrych i niepożądanych uczuć. Nie był to jedyny przejaw łamania konkordatu. 25 lipca 1940 r. L. Centoz, nuncjusz apostolski na Litwie, powiadomił litewskiego biskupa Reinysa, że jest mianowany sufraganem archidiecezji wileńskiej, a w razie wakansu polskiego biskupa będzie administratorem apostolskim archidiecezji wileńskiej. I znów ambasada polska w Watykanie protestowała, zwracając uwagę, iż jest to sprzeczne z art. 19, 10 i 11 konkordatu i jeżeli nie łamie formalnie litery, to przynajmniej przeciwstawia się duchowi konkordatu. Również posunięcia z 1941 i 1942 r. łamały konkordat, gdyż papież mianował wówczas na polskich ziemiach wcielonych do Rzeszy niemieckich administratorów apostolskich (mimo że dla niemieckiej ludności). Wobec tego po wojnie Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej 12 września 1945 r. oświadczył, że konkordat przestał obowiązywać. Był to krok całkowicie uzasadniony i zrozumiały również z punktu widzenia prawa międzynarodowego.
Uchwała TRJN stwierdzała w art. 1: Zważywszy, że: a) W roku 1940 Stolica Apostolska powierzyła za pośrednictwem nuncjusza w Berlinie administrację diecezji chełmińskiej biskupowi gdańskiemu Niemcowi Karolowi Maria Splettowi, co było naruszeniem konkordatu (...) b) Stolica Apostolska mianowała dla biskupa gnieźnieńsko-poznańskiego administratora apostolskiego Niemca Hilariusza Breitingera z jurysdykcją dla Niemców zamieszkałych na terenie diecezji gnieźnieńsko-poznańskiej, co było sprzeczne z interesami narodu i Państwa Polskiego oraz stanowiło pogwałcenie art. IX konkordatu (...) Rząd Polski stwierdza, że konkordat zawarty pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a Stolicą Apostolską przestał obowiązywać wskutek jednostronnego zerwania go przez Stolicę Apostolską przez akty prawne zadziałane w czasie okupacji, a sprzeczne z jego postanowieniami.
Jednakże dziś kłamliwie podaje się niemal powszechnie, że konkordat został przez komunistów zerwany, nie wspominając ni słowem, że mogła to być słuszna reakcja na lekceważenie tej umowy w czasach ciężkich dla Polski. WRN informowało 19 września 1942 r.: Po brutalnych ciosach, jakich polityka Watykanu nie oszczędziła Polsce, zrywając konkordat i maszerując ramię w ramię z faszystami... oto cukierki  w formie deklaracji Watykanu mających za cel, byśmy zapomnieli fakty wyżej wspomniane.
Po śmierci biskupa Spletta w 1964 r. papież mianuje jego następcą ordynariusza diecezji gdańskiej Edmunda Nowickiego. Splett utrzymywany był dotychczas na stanowisku zarządcy diecezji gdańskiej, mimo że faktycznie nie sprawował tej funkcji i mieszkał w RFN. Jednak papiestwo demonstracyjnie wręcz wyrażało w ten sposób nieuznawanie polskości Gdańska.
Do roku 1967 biskupi faktycznie zarządzający diecezjami z Ziem Odzyskanych nie posiadali pełnomocnictwa Watykanu, lecz jedynie kardynała polskiego! Nasi biskupi ordynariusze w Watykanie figurowali jako sufragani (pomocnicy) kardynała Wyszyńskiego (w 1956 r., kiedy zostali mianowani na biskupów sufraganów, papież wyraźnie zaznaczył, że nie może to być rozumiane jako pierwszy krok na drodze ku uznaniu polskiego zwierzchnictwa nad ziemiami przejętymi przez Polskę po wojnie od Niemców). W 1967 roku biskupi z diecezji wrocławskiej, gorzowskiej, opolskiej i olsztyńskiej mianowani zostali przez papieża administratorami apostolskimi na obszarach swych jurysdykcji. Oznaczało to, że uzyskiwali oni teraz pełnomocnictwo papieskie do sprawowania zarządu na swymi diecezjami (jednak tylko w tych czterech), ale Watykan nadal nie uznawał tych terenów za polskie. Były to diecezje apostolskie, czyli watykańskie lub inaczej  niczyje.
Do roku 1970 Watykan nie uznawał zachodniej granicy Polski, a miejscowości z Ziem Odzyskanych w dokumentach papieskich figurowały jako niemieckie. Jeszcze na wiosnę 1970 r. papież przyjmował na audiencji pielgrzymów z prałatury Schneidemhl (czyli Piły) oraz z Ermlandu (czyli z Warmii). Tak też figurowały te miejscowości w dzienniku Osservatore Romano. Formalnoprawną przyczyną (nie faktyczną, czyli: nadrzędność interesów Kościoła niemieckiego nad polskim) tego bojkotu polskich granic był konkordat zawarty z hitlerowskimi Niemcami 20 lipca 1933 r. Konkordat ten wyliczał wszystkie diecezje należące do Niemiec. Mimo że państwo hitlerowskie zostało napiętnowane na arenie międzynarodowej jako zbrodnicze, to jednak Watykan uznawał za święte umowy zawarte z faszystami, zapominając jednocześnie, jak luźny miał stosunek do podobnych umów zawartych wcześniej z Polską. Wymowa tego jest aż nader jaskrawa: kiedy wcześniej polskie ziemie znalazły się pod bezprawną władzą niemiecką, papież nie ociągał się z uznaniem tego faktu, podejmując jednocześnie decyzje tak, jakby polski konkordat odszedł w niepamięć; natomiast kiedy byłe niemieckie tereny po wojnie znalazły się zgodnie z prawem pod polskim panowaniem (na podstawie międzynarodowych układów), papież nie tylko przez bardzo długi czas nie uznawał tego, ale na dodatek powoływano się na faszystowski konkordat dla usprawiedliwienia swych posunięć.
Dziś znów wiąże Polskę i Stolicę Apostolską konkordat, który jest konsekwentnie wykorzystywany przez Kościół polski do formułowania coraz to nowych roszczeń. Dzięki niemu stale rozmywa się zasada rozdziału Kościoła i państwa oraz neutralności światopoglądowej państwa. Wraz z rozwojem laicyzacji w Polsce dojrzeje zapewne wśród ogółu myśl, że ten nieszczęsny konkordat należy co najmniej renegocjować. Będzie się zapewne szukać wtedy uzasadnień dla takiego kroku, gdyż Kościół będzie krzyczał, że zrywanie umów międzynarodowych jest harcownictwem wymierzonym w Boga. Pamiętajmy wówczas o tym, że kiedy nie było to po myśli Watykanu, ten bez wahania i specjalnych uzasadnień przestał honorować konkordat z Polską. I to wówczas, kiedy ta była w największej potrzebie...

MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl



czytelnicy do piÓr

Panie Rzeczniku Kochanowski!

Próbuję dociec, czy jesteś nieuleczalnie chory, stary lub niedołężny...

Jeżeli tak, to najlepiej się od razu powieś, otruj lub palnij sobie w łeb. Jeśli, oczywiście, jeszcze dasz radę. Zaoszczędzisz w ten sposób kolejnym ekipom rządzącym wielu kłopotów, które mają z twojego
powodu, a sobie niepotrzebnych cierpień. By dostać bowiem, np. od MOPS, jakieś nędzne grosze z tytułu swojej niepełnosprawności, co gwarantuje nam konstytucja, trzeba przejść przez istną golgotę. Panowie posłowie, na ten przykład, jednym przyciśnięciem guzika załatwiają sobie podwyżki, ale nam  osobom niepełnosprawnym  przypadło w udziale pokonać iście karkołomne podejścia, by uzyskać przynajmniej drobną część tego, co oni sobie fundują opuszkiem palca. I w naszym przypadku trwa to, trwa, i trwa...
I pogrążamy się coraz bardziej w chorobę, bo zaczyna nas zżerać także stres wynikający z tego czekania. Wielu nie doczeka. Jak ten Jaś od Marysi Konopnickiej. Ale kto teraz z rządzących pamięta Jasia albo ckliwą panią Konopnicką?! A jeśli nawet pamięta, to niby dlaczego miałby z tego wyciągać jakieś wnioski? Przecież nie jego to dotyczy!
Ktoś parę lat temu wpadł na szatański pomysł (podążam za Jarosławem K.) i wymyślił Powiatowy Zespół do spraw Orzekania o Niepełnosprawności. Gdy otrzymamy od tego Zespołu odpowiedni kwit (wcześniej musimy złożyć wniosek z mnóstwem zaświadczeń o pobytach w szpitalach, klinikach itp., itd.), dopiero wówczas otworzy się przed nami perspektywa kontaktu z MOPS, gdzie musimy złożyć kolejny wniosek. Zanim jednak to nastąpi, po upływie dwu tygodni od złożenia tego pierwszego wniosku otrzymamy zawiadomienie, że musimy czekać na jego rozpatrzenie przynajmniej... 4 miesiące (mam to na piśmie), bo takich jak my jest już przed nami na pęczki. Tak to mniej więcej uzasadniają. Będziemy mieli szczęście, jeśli nie okaże się wtedy, że brakuje jeszcze jakichś dokumentów, bez których dalej ani rusz. To znacznie przedłuży nasze dochodzenie do mety. Będziemy więc mieli masę czasu na przemyślenia, czy nasz stopień niepełnosprawności (zatwierdzany przez ww., także niepełnosprawny, a raczej niewydolny Zespół) da nam szanse na uzyskanie tego nędznego dofinansowania przez MOPS. Bo równie dobrze mogą nas nie zakwalifikować. To oczekiwanie napełni nas tak głębokim patriotyzmem  zwłaszcza w momentach, gdy akurat słyszymy i oglądamy w telewizji prymasa, prezydenta lub premiera, którym wprost wylewa się on z ust  że zaczynamy się zastanawiać, skruszeni, czy warci jesteśmy tych, powiedzmy, 150 złotych, o które już pół roku zabiegamy, i czy nie lepiej zrobimy (gdy już nam je przyznają), oddając co miesiąc całą tę ogromną kwotę na budowę Świątyni Opatrzności Bożej (lub
Rydzykowi), by doznać wielu łask, jakie czekają nas w niebie. Skoro nie można na ziemi...
A wracając na ziemię, z całą powagą chciałbym podkreślić, że możliwe jest, iż system ten został celowo tak właśnie stworzony, po to, by dawać, ale z zaplanowanym wielomiesięcznym poślizgiem, obliczonym na zmęczenie materiału. Narusza się przy tym art. 35 KPA, a także art. 32 Konstytucji RP, mówiące o dyskryminacji, która tu głośno woła o pomstę do niebios (o czym kler katolicki milczy, bo woli grzebać się w seksie i embrionach). Najwyższa więc pora, by Rzecznik Praw Obywatelskich zajął się z urzędu tym problemem.
Panie Rzeczniku, czy Pan mnie słyszy?!
Celowo wymieniłem na początku panów posłów, by podkreślić jaskrawy kontrast dyskryminacyjny w odniesieniu do najgorzej traktowanej w Polsce grupy społecznej, którą niewątpliwie stanowią osoby niepełnosprawne. Rozpatrzenie mojego wniosku, złożonego w grudniu 2007 r. przewidziano do 30 kwietnia br. Nie mam pojęcia, jak długo potrwa to potem w MOPS-ie... Bo jeśli MOPS okaże się tak szybki, jak ww. Zespół, to niechybnie za jakiś rok dostanę ten nędzny ochłap.
Rozumiem  oszczędności! Ale dlaczego na tych najsłabszych?! Bo nie zorganizują medialnego białego miasteczka?! Bo nie przyjadą z kilofami (jak górnicy) i nie potrząsną nimi przed Sejmem i gabinetem premiera?!
Czy ten nowy rok będzie szczęśliwy? Dla zdrowych i bogatych pewnie tak.

Witold Pater


Wstecz

konkurs

Ciężka przeprawa

Rozwiązanie zagadki logicznej z numeru świątecznego FiM.

Na prośbę wielu Czytelników podajemy prawidłowe rozwiązanie piekielnie trudnego zadania pt. Ciężka przeprawa. Bardzo wielu z Was prawidłowo przewiozło całe towarzystwo przez rzekę, ale niektórzy utknęli w połowie (łamigłówki, a nie rzeki, na szczęście).
Ma więc być tak:
Reporter przewozi biskupa na drugi brzeg, zostawia go i wraca po ministranta.
Przeprawia się z nim, zabierając w drodze powrotnej biskupa.
Następnie ksiądz przewozi drugiego ministranta, wraca i zabiera zakonnicę.
Teraz ksiądz zostaje na drugim brzegu, zaś zakonnica wraca.
Z kolei do łódki wsiada reporter i biskup, obaj wysiadają na drugim brzegu,
a łódką wraca ksiądz i płynie po zakonnicę.
Przywozi ją i wysiada na drugim brzegu. Zakonnica przeprawia się z jedną
z dziewczynek, wysiada z nią, a do łodzi wsiada biskup i reporter.
Potem biskup zostaje sam na pierwszym brzegu, a reporter przewozi kolejną dziewczynkę. Na koniec reporter wraca po biskupa.
Uff, ciekawe, czy wszyscy byli trzeźwi... Jeśli byli, to najpewniej w efekcie tej wędrówki powariowali.



listy od czytelnikÓw

Listy

CASA = KASA!
Jak krucha jest istota ludzka, mieliśmy możność zobaczyć ostatnio, po wypadku wojskowego samolotu transportowego CASA. Po ludziach pozostały jedynie szczątki porozrzucane wokół samolotu. Refleksje w tym temacie nasunęły myśl redaktorom programu TVN, by powrócić do ubiegłorocznej kraksy, która zdarzyła się pielgrzymom pod Grenoble we Francji. Wtedy również prezydent ogłosił 3 dni żałoby narodowej. TVN na nowo rozdrapywała rany (trzeba przecież widzów jakoś dołować i utrzymywać w pokorze przed majestatem Boga)
 które już zdążyły się zabliźnić
 wyświetlając program Ewy Drzyzgi Śmierć pod Grenoble  dlaczego to mnie Bóg ocalił?.
A dlaczego nie napisano: Dlaczego Bóg tak wielu zabił??! Wiecznie bierze się Boga w obronę. Wszyscy zawinili, tylko nie On  Wielki i Wszechmogący! I jeszcze po tym wszystkim, we wszystkich kościołach wznoszono do Niego modły dziękczynne za ocalonych.
Ileż w tym zakłamania i hipokryzji! Z wypadku CASA nie ocalał nikt. Nie będzie więc potrzeby dziękowania, ale Kościół i tak nawołuje do modłów. Jest okazja postraszyć ludzi śmiercią, przypomnieć, kto może uratować od piekła (ksiądz za pieniądze). To dla kleru gratka, która nie zdarza się na co dzień. Będzie żniwo na tacy i jeszcze za msze o spokój duszy.
Witold Pater

Jako ateista
Żądam zdjęcia krzyży w polskim Sejmie, a także w innych publicznych miejscach (szkoły, urzędy itp.). Symbol ten obraża moje uczucia ateistyczne.
Trzeba pamiętać, że krzyż ten jest symbolem ponadtysiącletniej okupacji i wyzysku Polski przez Watykan. Najwyższy czas powiedzieć dość dyktatowi Kościoła katolickiego w Polsce. Przez krzyż cierpiały narody całego świata w 1700-letniej historii katolicyzmu. Watykan musi zapłacić za wszystkie krzywdy i zbrodnie wyrządzone ludzkości. Nie ma przepraszam.
Waldemar Szydłowski
Gdańsk

Okupacja na prawie
Nie tak dawno temu w TV było głośno o nielegalnie prowadzonym przez Kościół katolicki domu opieki Betania (w skandalicznych warunkach). Ujawnił to młody człowiek, który odbywał tam zasadniczą zastępczą służbę wojskową. Ciekaw jestem, jakim prawem ten młody człowiek, zamiast bronić granic RP, był darmowym służącym watykańskich urzędników. Czyżby obowiązywało tu prawo okupacyjne do przymusowych wcieleń, bo nie mogę wprost uwierzyć, by wymyślili to ,,nasi wybrańcy narodu. Przecież jest to rodzaj niewolnictwa. Co na to Rzecznik Praw Obywatelskich? Być może dlatego Watykan oprotestował i nie dopuścił do podpisania przez nas Europejskiej Karty Praw Człowieka, bo chce byśmy nadal byli jego niewolnikami.
Może wiecie, co to za prawo? A może po prostu ja się przesłyszałem?! Zenon Paszkiewicz
Szanowny Panie
Czas trwania służby zastępczej wynosi 18 miesięcy, a dla absolwentów szkół wyższych  6 miesięcy.
Zgodnie z ustawą z dnia 28 listopada 2003 r. o służbie zastępczej, osoby, których przekonania religijne uniemożliwiają służbę w wojsku, mogą ją odpracować. Służba zastępcza może być wykonywana na rzecz:
 ochrony środowiska,
 ochrony przeciwpożarowej,
 ochrony zdrowia,
 pomocy społecznej,
 opieki nad osobami niepełnosprawnymi albo bezdomnymi,
 administracji publicznej,
 wymiaru sprawiedliwości.
Wykonuje się ją w państwowych i samorządowych jednostkach organizacyjnych (typu: dom pomocy społecznej, areszt śledczy, zakład karny, zakład poprawczy, szkoła specjalna
i tym podobne), publicznych szpitalach i przychodniach oraz organizacjach pożytku publicznego.
W tej ostatniej kategorii mieszczą się instytucje kościelne (Caritasy, dzieła zakonne i stowarzyszenia kościelne). Uzyskują one status organizacji pożytku publicznego w specjalnym uproszczonym trybie. Niestety...
Redakcja

Cenzurują FiM
Jeśli ktoś wierzy, że w Polsce nie ma cenzury, niech spróbuje kupić Fakty i Mity w pobliżu katolickiego uniwersytetu w Lublinie  mieście, w którym biskup decyduje nawet o tym, w jakich sklepach można sprzedawać opłatki, a w jakich nie. Gdy zapytałem o gazetę w kiosku przy ulicy Łopacińskiego, w bliskiej odległości od KUL-u, miła pani poinformowała mnie o braku szans na taki zakup w miejscu, gdzie promieniuje KUL. Dodała, że nigdzie w pobliżu nie dostanę tego typu prasy, bo księża z uczelni zlinczowaliby psychicznie sprzedawców. Postanowiłem trochę podrążyć temat. Otóż wbrew temu, co mówiła ekspedientka, nieliczne kioski sprowadzają FiM, za to w żadnym nie eksponuje się tygodnika. Dopiero oddalając się od KUL-u, można
zaobserwować FiM na witrynach kiosków. Uczyniłem jeszcze jeden eksperyment: ubrany w koloratkę poszedłem po gazetę do kiosku,
w którym często ją kupowałem. Pracownik, trochę speszony nietypową zachcianką u takiego klienta, okłamał mnie, że nie sprowadzają tego typu tytułów. Cała ta historia przypomina sytuację z poprzedniej epoki. Ksiądz M.N.

Do Jonasza
Po przeczytaniu Pana komentarza w numerze 4 FiM przyszło mi na myśl, by podzielić się z Panem moimi przemyśleniami na temat metabolizmu Kościoła katolickiego jako zhierarchizowanej instytucji biurokratycznej podlegającej tzw. prawu Parkinsona.
Profesor C. Northcote Parkinson, jako bystry obserwator, sformułował swoje prawo rządzące systemami biurokratycznymi (Prawo Parkinsona albo w pogoni za postępem, Książka i Wiedza 1964). Można to prawo traktować z przymrużeniem oka, ale nie można mu odmówić adekwatności do tego, co się obserwuje w świecie zbiurokratyzowanym. Opiera się ono na danych statystycznych. Inspiracją dla Parkinsona był na przykład fakt, że brytyjskie ministerstwo kolonii osiągnęło swój szczytowy rozkwit, kiedy Wielka Brytania utraciła ostatnią kolonię. Podobnie było z rosnącą szybko liczbą urzędników brytyjskiej Admiralicji w zestawieniu z praktycznie stałą flotą wielkich okrętów bojowych oraz liczbą oficerów i marynarzy Królewskiej Marynarki.
Prawo Parkinsona pobudza zachowanie się struktury biurokratycznej, analogiczne do życia organizmu żywego, nazywane metabolizmem. Jest to pobieranie składników odżywczych ze środowiska, przekształcanie ich w energię lub materię
i usuwanie niektórych produktów tego przekształcania. Często wydalane produkty zatruwają środowisko. Kościół, jako zhierarchizowana struktura biurokratyczna (jedna mądra pani nazwała kiedyś kapłanów urzędnikami Pana B.), rozrasta się monstrualnie również dzięki odżywkom serwowanym mu intensywnie przez władze państwowe i samorządowe. Podstawowych środków do życia dostarcza mu rzesza wiernych. Jednakże topniejąca. Maksimum tego rozwoju przypadnie  zgodnie z prawem Parkinsona  w chwili, kiedy ta rzesza wiernych wymrze. Wtedy nawet bratnia biurokratyczna struktura rządowa i samorządowa uzna, że dalsze serwowanie odżywek Kościołowi jest niecelowe i warto je spożyć we własnym gronie, co prawdopodobnie zaowocuje wzrostem liczby urzędników świeckich.
Nie jest to żadne proroctwo, tylko wniosek wyprowadzony z obiektywnie działającego prawa socjologicznego. Stary czytelnik

Racja w Kanadzie
W Toronto założone zostało koło  filia łódzkiego oddziału RACJI PL. Adres e-mailowy to: racja.kanada@gmail.com. Wiele osób czytających FiM chciałoby wstąpić do RACJI, ale nie wiedzą o tym, że jest taka możliwość. Nadmieniam, że p. Kołosowski, założyciel koła, jest prezesem Towarzystwa Przyjaciół Łodzi w Toronto (tam pracuje).
W filii łódzkiego koła w Toronto mamy już kilku członków.
Halina Krysiak

FiM z klasą
UWAGA! Powstała inicjatywa budowania wielkiej rodziny Czytelników tygodnika Fakty i Mity! Jeżeli jesteś użytkownikiem serwisu nasza-klasa.pl, dołącz do nas koniecznie.
Niezależnie od wieku, płci czy miejsca zamieszkania już teraz możesz zostać członkiem rodziny Faktów i Mitów w największym społecznościowym serwisie nasza-klasa.pl. Wystarczy, że masz swój profil i dołączysz nas do swoich znajomych. Możesz nas znaleźć, wpisując w serwisową wyszukiwarkę hasło: Fakty i Mity. Redakcja

pytania czytelnikÓw

Wykształcenie Jezusa

Przeczytałem kilka książek dotyczących doktryny wiary Kościoła rzymskokatolickiego i nigdzie nie znalazłem ani jednego słowa napisanego przez Jezusa.
Z Biblii też nie wynika, aby Jezus cokolwiek napisał. Nie chce mi się wierzyć, że nie umiał pisać.
Czy można polegać na tak wątpliwym autorytecie
apostołów, którzy byli prostymi ludźmi?

Prawdą jest, że Jezus osobiście nie napisał ani jednego zdania, które moglibyśmy przeczytać w którejkolwiek Ewangelii. Nie oznacza to jednak, że nie umiał pisać. Wyciąganie tego rodzaju wniosków jest nieuzasadnione co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, Jezus  jako syn cieśli  nie należał do rodziny aż tak ubogiej, by został pozbawiony podstawowego wykształcenia. Tym bardziej że zapewnienie tego elementarnego wykształcenia  znajomości historii biblijnych i przykazań Bożych  spoczywało na samych rodzicach, głównie na ojcu. Potwierdza to następujący nakaz Prawa Pięcioksięgu: Niechaj słowa te, które Ja ci dziś nakazuję, będą w twoim sercu. Będziesz je wpajał w twoich synów i będziesz o nich mówił, przebywając w swoim domu, idąc drogą, kładąc się i wstając. Przywiążesz je jako znak do swojej ręki i będą jako przepaska między twoimi oczyma. Wypiszesz je też na odrzwiach twojego domu i na twoich bramach (Pwt 6. 69).
Powyższy tekst wyraźnie więc mówi, że wychowanie i edukacja religijna chłopców w żydowskiej rodzinie rozpoczynała się już w domu, przy boku ojca, dzięki któremu dziecko  często pomagając mu i ucząc się określonego rzemiosła  uczyło się również historii swego narodu i znaczenia poszczególnych obrzędów. Czytamy: A gdy kiedyś zapyta ciebie syn twój, mówiąc: Co to oznacza?  powiesz mu: Ręką przemożną wyprowadził nas Pan z Egiptu, z domu niewoli (Wj 13. 14).
Co więcej, poza wykształceniem zdobytym w domu, od piątego roku życia chłopcy rozpoczynali naukę w szkole mieszczącej się przy lokalnej synagodze. Głównym podręcznikiem było, oczywiście, Pismo Święte. Jak pisze Xavier Lon-Dufour, Biblia służyła za tekst do wszelkiego rodzaju nauczania. Na niej uczono się czytania i pisania, z niej uczono się geografii i historii. Dzieci uczyły się biblijnego języka hebrajskiego, który był bardzo zbliżony do języka aramejskiego; nadto, posługując się wybranymi wersetami z Biblii, uczono dzieci śpiewu i muzyki. Osiągnąwszy wiek lat dziesięciu, dziecko opuszczało szkołę i najczęściej zaczynało uczyć się zawodu swego ojca (Słownik Nowego Testamentu).
Po drugie  przypuszczenie, jakoby Jezus nie umiał pisać, jest mało prawdopodobne również z tego względu, że  jak czytamy w Ewangeliach  Jezus nie tylko przy różnych okazjach cytował poszczególne fragmenty Pism, ale też je czytał. Oto jeden z takich tekstów: I podano mu księgę proroka Izajasza, a on otworzywszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane: Duch Pański nade mną, przeto namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę, posłał mnie, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie, abym uciśnionych wypuścił na wolność, abym zwiastował miłościwy rok Pana. I zamknąwszy księgę, oddał ją słudze i usiadł (Łk 4. 1720).
Czy można sobie wyobrazić, aby zapowiadany przez proroków Mesjasz, który miał innym głosić Dobrą Nowinę, był analfabetą? Myśl taka jest absolutnie nie do przyjęcia, tym bardziej że w wielu innych miejscach czytamy, iż tłumy zdumiewały się nad nauką jego. Albowiem uczył je jako moc mający, a nie jak ich uczeni w Piśmie (Mt 7. 2829, por. 13. 54; Mk 6. 2).
Zapyta jednak ktoś: jak wobec tego rozumieć słowa: Skąd ta jego uczoność [w Pismach], skoro się nie uczył (J 7. 15)? Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna: w słowach tych nie chodzi bynajmniej o to, że Jezus był analfabetą. Wyrażają one jedynie zdumienie nad nieprzeciętnymi zdolnościami Jezusa. Stąd to właśnie pytanie, które można by sparafrazować następująco: Jak to możliwe, że ktoś, kto nie posiada wykształcenia rabinackiego (wyższego), przemawia jak nikt dotąd? Prawdą bowiem jest, że jakkolwiek Jezus posiadał elementarne wykształcenie, nie uczył się jednak pod okiem któregoś z wybitnych nauczycieli żydowskich. O to więc chodziło zdumionym słuchaczom, że choć Jezus nie był formalnym uczonym w Piśmie, znacznie przewyższał swoją wiedzą i uzdolnieniami ówczesnych doktorów Prawa. Zauważyli to zresztą nawet jego przeciwnicy, którzy powiedzieli: Nigdy jeszcze człowiek tak nie przemawiał, jak ten człowiek mówi (J 7. 46). To zaś może oznaczać tylko jedno: Jezus był jedynym w swoim rodzaju autorytatywnym Nauczycielem, uznanym i cenionym nie tylko przez swoich uczniów (J 6. 68), tłumy (Mt 7. 2829), ale również przez niektórych uczonych w Piśmie i faryzeuszy (Mt 13. 52; 22. 16; Łk 13. 31; J 3. 12; 12. 42; Dz 15. 5).
Co więcej, według Ewangelii, prawda jest taka, że chociaż Jezus nie uczęszczał do żadnych szkół rabinackich, nikt z jego przeciwników nie mógł mu sprostać, niezależnie od tego, na jaki temat by z Nim nie rozmawiano (Mt 22. 29, 46; Mk 12. 34; Łk 20. 26, 3940). Było tak głównie dlatego, ponieważ  jak podkreślił ewangelista Jan  Jezus nie był zwykłym człowiekiem, nie był z tego świata (J 8. 23), ale przyszedł z góry (J 3. 31). Stąd też sam Jezus powiedział: Nauka moja nie jest moja, lecz tego, który mnie posłał (J 7. 16). Bo Ja nie od samego siebie mówiłem, ale Ojciec, który mnie posłał, On mi rozkazał, co mam powiedzieć i co mam mówić (J 12. 49). Słowa, które do was mówię, nie od siebie mówię, ale Ojciec, który jest we mnie, wykonuje dzieła swoje (J 14. 10). Jednym słowem: autorytet Jezusa pochodził bezpośrednio od Ojca. Cechą zaś wyróżniającą go jako Nauczyciela była podstawowa zasada, że najpierw czynił, a dopiero potem nauczał. Tego zresztą od samego początku wymagał On również od swoich wyznawców (Mt 5. 1920). Przeciwieństwem tej zasady była natomiast postawa uczonych w Piśmie, którzy  podobnie jak i wielu współczesnych duchownych (i nie tylko)  zwykle tylko mówią, ale nie czynią (Mt 23. 3). Oto dlaczego też takie określenie jak Rabbi, czyli Mój mistrzu, stosowane do ówczesnych nauczycieli, powinno być zarezerwowane wyłącznie w odniesieniu do Jezusa Chrystusa (Mt 23. 78). Tym bardziej że większość owych uczonych w Piśmie od siebie nawzajem przyjmowała chwałę, a nie szukała chwały pochodzącej od tego, który jedynie jest Bogiem (J 5. 44, por. J 7. 18).
I wreszcie  warto też przypomnieć, że Nowy Testament mówi również o braku wykształcenia apostołów Piotra i Jana. W Dziejach Apostolskich czytamy na przykład: A [kapłani i starsi] widząc odwagę Piotra i Jana i wiedząc, że to ludzie nieuczeni i prości, dziwili się (Dz 4. 13, por. 1 Kor 1. 26). Czemu się dziwili? Dziwili się temu, że ci, którzy nie posiadali formalnego wykształcenia teologicznego, posiadali prawdopodobnie nie mniejszą znajomość Pism niż oni. Na pewno też w zdumienie wprawiała ich rzadko spotykana charyzma i odwaga, z jaką przemawiali apostołowie.
W powyższym przypadku nie szło więc o to, że apostołowie nie umieli czytać i pisać, a jedynie o to, aby podkreślić, że chociaż nie uczęszczali oni do żadnych szkół rabinackich, reprezentowali nie mniejszy poziom od przełożonych Izraela, co też wyraźnie będzie widać później podczas wystąpienia Szczepana. Jak czytamy, rozprawiający z nim nie mogli sprostać mądrości i Duchowi, z którego natchnienia on przemawiał (Dz 6. 10). I nic w tym dziwnego, bo Jezus powiedział: Ja dam wam usta i mądrość, której nie będą mogli się oprzeć ani jej odeprzeć wszyscy wasi przeciwnicy (Łk 21. 15).
W odpowiedzi na zarzut, że Jezus nie umiał pisać, można by też odwołać się do pewnego fragmentu z Ewangelii św. Jana, w którym czytamy, że Jezus pisał palcem po ziemi (J 8. 6, 8). Niestety, fragmentu tego nie zawierają wcześniejsze rękopisy i na ogół uznawany jest on za późniejszy dodatek, być może nawet innego autora niż sama Ewangelia św. Jana. Oczywiście, nie musi to wcale oznaczać, że historia ta jest nieprawdziwa. Przeciwnie. Wielu biblistów uważa ją raczej za autentyczną. Problemem pozostają jedynie słowa, które Jezus napisał na ziemi. Jakie to słowa, tego nikt nie wie. Co prawda niektórzy uważają, że Jezus mógł napisać któreś z przykazań Dekalogu.
Z kolei rękopis ormiański podaje, że (...)[Jezus] schyliwszy swą głowę, pisał swym palcem po ziemi, wyjawiając ich grzechy. I widzieli wiele swych grzechów na kamieniach (William Barclay, Ewangelia według św. Jana). Wszystko to są jednak tylko domysły. Znaczenie ma tu jedynie sama wzmianka, że Jezus prawdopodobnie napisał coś, co w połączeniu z Jego słowami sprawiło, że oskarżyciele odstąpili od swego zbrodniczego zamiaru (J 8. 69). Tak więc o tym, że Jezus coś napisał, mamy tylko wzmiankę. Dlaczego nie napisał więcej, na przykład tego, co sam głosił? Na to pytanie tylko On mógłby w pełni odpowiedzieć. My możemy jedynie przypuszczać, że nie uczynił tego z dwóch powodów: po pierwsze, dlatego, że już Pisma tzw. Starego Testamentu świadczyły o Nim (Łk 24. 27, 44; J 5. 39); po drugie  ponieważ świadkami Jego życia, śmierci i zmartwychwstania uczynił On swoich uczniów (Dz 1. 8). Jezus powiedział bowiem: Jeżelibym Ja sam wydawał o sobie świadectwo, świadectwo moje nie byłoby wiarogodne (J 5. 31). Oto dlaczego zadanie to zlecił apostołom. To oni mieli głosić o tym, co widzieli i słyszeli (Mt 28. 1920; Dz 22. 1415), a co później zostało utrwalone na piśmie. Misja Jezusa skupiała się bowiem na dziele odkupienia, a nie na pracy pisarskiej.
Tak więc chociaż Ewangelie nie mają charakteru biograficznego w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż nie zawierają takich szczegółów jak wygląd zewnętrzny Jezusa, dokładny opis dzieciństwa, dokładnej chronologii wydarzeń i wielu innych szczegółów z Jego życia, wszystkie one starannie opisują najważniejsze wydarzenia z ostatnich lat Chrystusa. Mówią, że Jezus przyszedł do narodu żydowskiego zgodnie z zapowiedziami proroków, aby głosić Dobrą Nowinę, wykładać Pisma i zgodnie z nimi oddać życie swoje dla zbawienia wszystkich (J 3. 16). A zatem w świetle tej misji oraz żydowskiego wychowania  uwzględniającego przynajmniej podstawowe wykształcenie  tego jak często On sam czytał i cytował Pisma, jak zamykał usta uczonym w Piśmie, jak wytykał im nieznajomość Pism (por. Mt 22. 29), zarzut o nieumiejętność czytania lub pisania jest absolutnie nie do przyjęcia. A swoją drogą  jak to ktoś powiedział  istnieją niewykształceni mędrcy i wykształceni głupcy!

BOLESŁAW PARMA

z grubej rury

PiSprezydent dał du...

...żą, kolejną już plamę. Bo jak nazwać awanturę o rzekome niepowiadomienie go o katastrofie lotniczej w Mirosławcu? Awanturę dowodzącą, że K.Lech zajadle szuka zwady z rządem. Ani o jotę nie pomyliliśmy się w artykule Jak odwołać prezydenta (FiM 44/2007).

I ani o jotę w Nekrokaczorach (FiM 40/2007). Jak na dłoni widać, że kolejny raz Kaczki chciały zdobyć punkty na śmierci i ludzkiej tragedii, a przynajmniej obniżyć notowania premiera i Platformy. Zamiast tego znowu strzelili w kaczy kuper  własny. Pogarda Kaczorów dla Polaków jest jaskrawo widoczna, począwszy od spieprzaj, dziadu!, poprzez wykorzystanie polityczne martyrologii mieszkańców Warszawy, próbę użycia w czasie kampanii wyborczej pomordowanych w Katyniu, wychowania na podwórku, a teraz  śmierci lotników. Moherowi wyborcy są dla nich tylko mięsem wyborczym, czego zresztą dowodem ich wyliczanka: 5 milionów głosów i wygramy wybory.
PiSprezydent ponosi pełną odpowiedzialność za swoich podwładnych, zwłaszcza w randze ministrów i generałów. Sprawca całej afery na całą niedzielę znikł, generał plótł bzdury, Pinochet-Kamiński mówił wyjątkowo PiSkliwym głosikiem niczym mała dziewczynka, a do zapluwacza kamer Brudzińskiego nie docierały proste argumenty. Powtarzać kłamstwa, powtarzać, rzucać błotem, a coś się przyklei, jak nauczał Goebbels i... jezuici. Kaczyńscy są wręcz zaprogramowani na rozróbę. Swoją drogą zastanawia nas, jakim to cudem generałem dywizji zostaje facet, który nigdy nie dowodził niczym więcej niż odpowiednikiem batalionu, no, może półtora, choćby była to jednostka elitarna?
Dzięki całej awanturze my, Polacy, pogłębiliśmy wiedzę, jak działa kancelaria pod kierunkiem PiSprezydenta, zwierzchnika sił zbrojnych. Tam nie tylko mylą odznaczenia, flagi i ludzi, chowają po nocach dokumenty; tam nawet nie odbierają telefonów, nie przekazują informacji, a BBN nie działa całą dobę! Kompromitacja na całą Europę, utrata wiarygodności u sojuszników w NATO, Rosjanie i Niemcy znów mają okazję do drwin. Polnische ordnung. Co to będzie, jak ktoś, tak dla jaj, wyśle batalion komandosów, gdy w pałacu zasną?
Przy takiej organizacji pracy kancelarii PiSdzielcy sami zrezygnowali z odbioru i przekazu informacji, zajmuje się tym teraz BBN. Ale jak ma to zrobić, skoro nie działa całą dobę? Naiwnie brzmią pretensje do ministra obrony narodowej, że nie przekazał K.Lechowi informacji stałym łączem, bo przecież działa ono pomiędzy telefonami na biurkach w gabinetach. Próżno oczekiwać, żeby ok. godz. 20 minister był w gabinecie, a nie zapominajmy, że i PiSprezydent akurat był na lotnisku.
Czyżby rację miał Palikot, ale w szerszym odniesieniu, do całej kancelarii? Czy kosz mózgotrzepów wręczony mu przez PiS nie pochodził z barku w pałacu?
Na ten bałagan idą nasze, podatników, pieniądze. Od dawna postulujemy drastyczne obcięcie środków na kaczy dwór, nie o jakieś marne kilka milionów, ale przynajmniej o 50 procent. Przeznaczyć je na podwyżki dla celników i po problemie. Jest jeszcze możliwość wprowadzenia poprawki, bo budżet w Senacie. I nie będzie to represja, bo żadna kancelaria prezydenta któregokolwiek z sąsiednich państw UE nie kosztuje nawet połowy tego. Przy tym pamiętajmy o 16 lotach K.Lecha samolotem Tu-154 i helikopterem Bell do Gdańska przez nieco ponad dwa miesiące 2007 r. Po co?! Ciekawe, co było w styczniu br. Do tego w ciągu jednego miesiąca (22 listopada21 grudnia 2007 r.)... siedem lotów za granicę (Gruzja, Słowacja, Ukraina, Czechy, Portugalia, 2 razy Litwa)!
W jakim celu lata za granicę, skoro nie jest w stanie nic załatwić poza własną potrzebą, a za politykę zagraniczną i tak odpowiada rząd? A skoro tak, to PiSprezydent powinien z rządem ustalać kalendarz swoich wizyt zagranicznych oraz sprawy do załatwienia. To absurd, że Polskę reprezentuje ktoś, kto uprawia politykę sprzeczną z polityką rządu, czego dowodem nieustająca sfotygowana krytyka poczynań MSZ. Gdyby obciąć budżet kaczego dworu, nie byłoby problemu,
bo nie byłoby wizyty w Chorwacji i o katastrofie PiSprezydent dowiedziałby się w fotelu, z... paska w telewizorze. I o to chodzi!
Chyba nawet dobrze, że minister nie przekazał od razu informacji, bo nikt przez długi czas nie wiedział o rozmiarach katastrofy. Kiedy w końcu było wiadomo, że chodzi o 20 ofiar, Kaczor w oficjalnym słowie powiedział: Zginęło dwudziestu oficerów... i jeden podoficer. Co by wykwakał wcześniej, gdy mówiło się o 10 zabitych? Wyszłoby mu jedenastu, czyli pomyliłby się o dziewięć osób. A tak tylko o jedną...
To wszystko dzieje się, gdy nasza wschodnia granica, a jednocześnie granica Unii, została zablokowana przez strajk celników, gdy każdy rozsądny omija Polskę szerokim łukiem. Nawet Białoruś wydaje z nieukrywaną satysfakcją odpowiednie komunikaty. Zgroza. Fala strajków wstrząsająca Polską teraz, ledwie w drugim miesiącu rządów Platformy, nie ma precedensu. Trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś tą nawałnicą steruje i ją podsyca. Warto jednak pamiętać, że wszystkie te konflikty zostały rozpoczęte za rządów PiS-u.

LUX VERITATIS



gŁaskanie jeŻa

Nowy wspaniały świat

Znikną wszystkie komunistyczne nazwy ulic, wszelkie pomniki, obeliski, nawet tablice pamiątkowe związane z PRL-em, a osoby w jakikolwiek sposób powiązane z tamtą władzą dosięgnie anatema.

Jeśli pracują, będą mogły zajmować tylko najmniej odpowiedzialne stanowiska; jeżeli są na emeryturze, to ma być ona najniższa z możliwych. Tak w telegraficznym skrócie wygląda projekt ustawy dekomunizacyjnej złożonej właśnie do laski marszałkowskiej przez PiS. Głosowanie wkrótce.
 Funkcjonariusze komunistyczni nie mogą stanowić pozytywnych wzorców dla nowych pokoleń Polaków. W miejsce dawnych komunistycznych wzorców trzeba wprowadzić nowe. To elementarna sprawiedliwość społeczna  argumentuje senator Piotr Andrzejewski.
No więc mamy oto, Szanowni Państwo, szczęście niebywałe. Na naszych oczach, niemal na wyciągniecie ręki, do głosu dochodzi sprawiedliwość społeczna. Historia dochodzi... A przecież mogła nas wyminąć o kilka lat. Nie ma co, mamy farta jak rzadko które pokolenie. Zwalanie pomników jest zawsze w pewnym sensie podniecające i fascynujące. Zwłaszcza jeśli owe pomniki, w tym przypadku komunistyczne, mają wielkie wymiary.
Na przykład miasta. A tak. Bo przecież żeby zadośćuczynić i PiS-owi, i osobiście Andrzejewskiemu (dyplom studiów prawniczych na komunistycznym UW w roku 1964), trzeba zacząć od zrównania z ziemią Warszawy. To jest przecież dopiero wredny komuszy, socrealistyczny pomnik odbudowy, z palącym wrzodem w postaci Pałacu Kultury pośrodku. Jak już uporamy się z lewobrzeżną stolicą, to pod młot w kolejności muszą pójść Wrocław i Gdańsk, huty i stocznie, kopalnie i elektrownie, wielkopłytowe osiedla mieszkaniowe, fabryki, szpitale. Nareszcie cholerne mury nie będą się pięły do góry, rozwalimy na lewo most i ten na prawo, a jeśli piosenka, to tylko O nowej to chuci.... Jest przecież taka prosta i piękna. Oto wielki, dziejowy stos komuszego Sardanapala.
Później przyjdzie czas na cmentarze. Ooo, tam to są dopiero niesłuszne pomniki. Pod nimi  o zgrozo!  jakieś wredne komusze łapy kładą komuszym bohaterom, mężom, ojcom, synom czerwone goździki.
Najpierw się więc ustali, kto dokładnie kładzie, a później zrobi tak, aby nie było pod czym kłaść. Wystarczy jakieś półtora tysiąca buldożerów.
Funkcjonariusze komunistyczni  jak ich określił Andrzejewski  staną się, zgodnie z ustawą, osobami niższej kategorii. Ludźmi całkowicie podporządkowanymi rasie panów. Kaczyńskich? Oto wizja Nowego Wspaniałego Świata rodem z powieści Aldousa Huxleya. Świata, w którym obowiązywały trzy fundamentalne zasady: wspólność (każdy jest dla każdego); identyczność upodobań, poglądów i wyglądu (świat niziołków?); stabilność osiągana ustawiczną kontrolą i tępieniem zachowań odbiegających od ustalonych norm.
Tylko co, kurczę, zrobić z kilkoma ulubieńcami PiS? Z Andrzejem Kryżem  komunistycznym prokuratorem, członkiem PZPR do sztandar wyprowadzić? Ze Zbigniewem Wassermannem  kolejnym PRL-owskim prokuratorem, z Andrzejem Aumillerem  wieloletnim PZPR-owcem, Wojciechem Jasińskim  szefem Wydziału Spraw Wewnętrznych komunistycznego aparatu bezpieki (19761981)? Co ze Zbigniewem Graczykiem (20 lat w PZPR), Maciejem Łopińskim (PZPR w latach 19751981), z Karolem Karskim (współpomysłodawca ustawy lustracyjnej, ale też aparatczyk ZSP i PRON), z Ewą Sowińską, rzecznikiem praw dziecka od Teletubisiów i horrorów (długoletnia PZPR-ówka), Bogdanem Sochą (do końca w staruszce partii), z Krzysztofem Czabańskim, prezesem Polskiego Radia SA (dużo wcześniej w Sztandarze Młodych, a w latach 19671980 w PZPR)? Co w końcu począć z Ryszardem Benderem  posłem do komuszego sejmu i członkiem PRON? A przecież to tylko mały fragmencik listy obecności kadr PiS.
Funkcjonariusze komunistyczni nie mogą stanowić pozytywnych wzorców dla nowych pokoleń Polaków. Wszyscy czy tylko niektórzy, panie senatorze Andrzejewski? A jeżeli niektórzy, to którzy? Czy ci, co dźwigali kraj ze zgliszczy wojennych, w coś wierzyli, coś budowali, czy tacy, co raz złapawszy w ręce sztandar jedynie słusznej siły przewodniej, tak mocno go trzymali, że nie zwracali uwagi, jak zmieniają się jego barwy? To co, że niektórzy z nich to łajdacy? Ale swoi łajdacy, nieprawdaż! Resztę się zlustruje...

MAREK SZENBORN

racjonaliści

Okienko z wierszem

W poprzednim numerze FiM przytoczyliśmy tylko mały fragmencik Campo di Fiori Czesława Miłosza. Czas na całość. Właściwy czas, bo ten napisany w 1943 r. wiersz traktuje nie tylko o strasznej śmierci Giordana Bruna. Poeta porównuje tę tragedię (i reakcje na nią) do wydarzeń w warszawskim getcie.
W chwili histerii wokół książki Grossa i oświadczeń Watykanu, że nigdy nie gnębił wolnej myśli, Campo... trzeba czym prędzej przeczytać.

W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.

Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.

Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.

Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.

Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.

Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.

I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.



racjonaliści

Do Małopolskiego Kuratora Oświaty

RACJA PL w Krakowie jest zaniepokojona dyskryminacyjnym traktowaniem uczniów nieuczęszczających na tzw. naukę religii w szkołach województwa małopolskiego. Sygnały w tej sprawie docierają do nas z różnych szkół województwa i Miasta Krakowa. Naszym członkom w terenie skarżą się rodzice i uczniowie, którzy są zastraszeni wybujałą aktywnością katechetów i strachem przed nimi nauczycieli i dyrekcji szkół. Uczniowie boją się zwracać o pomoc do swoich wychowawców, ponieważ przeważająca część nauczycieli jest bezwzględnie podporządkowana klerowi i stawia interes Kościoła rzymskokatolickiego ponad wiedzę naukową i dobro uczniów.

Dyrekcje szkół posługują się kłamstwami albo nieznajomością podstawowych przepisów w sprawie nauczania religii w szkołach. W Rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej z dnia 14 kwietnia 1992 r. w sprawie warunków
i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach (DzU z dnia 24 kwietnia 1992 r.) wyraźnie jest napisane, że w publicznych szkołach podstawowych, ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych organizuje się naukę religii i etyki. Naukę religii organizuje się na życzenie rodziców lub opiekunów prawnych wyrażone w najprostszej formie oświadczenia. Dyrekcje szkół wymagają jednak takiego oświadczenia nie od tych, którzy chcą uczestniczyć w nauce religii, ale od tych, którzy uczestniczyć w niej nie chcą. Tłumaczą to pokrętnie, jak to funkcjonariusze Kościoła, że większość na religię uczęszcza, to oświadczenia powinna składać mniejszość. Jest to jawne łamanie prawa. Opisana praktyka jest zjawiskiem nagminnym (...).
RACJA PL zwraca się do Pana Kuratora, aby dyrekcje szkół wymagały znajomości podstawowych zasad kultury od katechetów, którzy nie odpowiadają uczniom pozdrawiających ich słowami dzień dobry. Kiedy uczniowie buntują się i przestają ich pozdrawiać, wychowawcy obniżają im oceny z zachowania. To jest wielkie draństwo, charakterystyczne tylko dla Kościoła watykańskiego. Ci uczniowie, którzy nie uczestniczą z różnych powodów w lekcjach religii, domagają się, aby na ich świadectwach nie wpisywać żadnej wzmianki na temat religii ani pozycji religia/etyka z kreską obok. Słowa religia/etyka nie mogą być skreślone, więc w ogóle nie powinno ich być na żadnym świadectwie.
Takie świadectwa naruszają prawo uczniów do nieujawniania swojego światopoglądu. Tym bardziej po ukończeniu szkoły. Zwracamy uwagę, że art. 53 Konstytucji RP w punkcie 7. mówi: Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawniania swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania. Przekonania religijne są prywatną sprawą każdego obywatela. Ponadto władze oświatowe przez takie postępowanie wyraźnie łamią art. 8. Konwencji europejskiej o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, ponieważ naruszają prywatność uczniów. Dlatego panowie biskupi zobowiązali Premiera Donalda Tuska do niepodpisywania Karty praw podstawowych.
Dokąd najwyższe prawo Rzeczypospolitej Polskiej będzie łamane pod zachcianki kleru? Gdzie jest godność i honor ludzi sprawujących władzę, gdzie odpowiedzialność karna i moralna przed społeczeństwem? I gdzie troska o wysoki poziom nauki?
Prosimy o poważne potraktowanie naszej interwencji i danie do zrozumienia dyrektorom szkół, że w racjonalnym myśleniu mają w Panu Kuratorze sprzymierzeńca, a nie państwowego kościelnego nadzorcę.
18 stycznia w Warszawie demonstrowali nauczyciele, domagając się podwyżek płac. Wyliczono, że na zaspokojenie ich żądań potrzeba 3 miliardów złotych. W załączeniu przesyłamy Nekrolog Polski wskazujący, że Państwo daje nikomu niepotrzebnym watykańskim pasożytom wielkie pieniądze darmo. Bowiem ich praca nie przynosi żadnego społecznego pożytku. Tam są środki na podwyżki dla nauczycieli.

Stanisław Błąkała, Przewodniczący Zarządu Wojewódzkiego RACJI PL w Krakowie

katedra profesor joanny s.

Hau, hau!

Kościół katolicki, jako instytucja, a zwłaszcza księża, są w Polsce poza wszelką oficjalną krytyką. Bynajmniej nie dlatego, że na nią nie zasługują. Wyłącznie dzięki sprytnemu zabiegowi polegającemu na wmówieniu wiernym, że atak na nich to atak na Pana Boga i wartości.

Ileż trzeba pychy, by siebie i swoje nędzne, a nierzadko sprzeczne z prawem czyny utożsamiać z absolutem! Strach robi jednak swoje. Kto chce ślubu, chrzcin, pogrzebu lub świętego spokoju musi przytakiwać lub milczeć. We własnym, dobrze pojętym interesie. Miłosierdzie bowiem jest przymiotem Boga, ale nie polskich księży. I wierni o tym wiedzą.
Nie bez znaczenia jest także niezwykła, by nie powiedzieć  mafijna, solidarność stanu duchownego. Na niej opiera się bezkarność Rydzyka, Jankowskiego i wielu im podobnych. Brudy, jeśli w ogóle są prane, to we własnym, hermetycznym środowisku. Najlepszy przykład  rzekoma lustracja księży przez wewnątrzkościelne komisje. Była farsą. Rozpoczęła się po serii skandali (Bielański, Czajkowski, Maliński, Wielgus) w celu zamknięcia niewygodnej sprawy. Służyła wyłącznie oczyszczeniu Kościoła skompromitowanego materiałami ujawnionymi  wbrew woli hierarchów  przez księdza Isakowicza-Zaleskiego. Ma też zamknąć usta IPN, który bezprawnie udostępnił materiały do lustracji kościelnym komisjom. Gdyby jej celem było ujawnienie prawdy, moglibyśmy się zapoznać z wynikami lustracji, a nie tylko z rozgrzeszającą konkluzją. Wszak, według zachowanych teczek, tylko do 1984 roku ze służbami współpracowało sześć tysięcy duchownych.
Księża za jedyny godny siebie uważają Sąd Ostateczny i dokładają wszelkich starań, by ich sprawy nie toczyły się przed sądami powszechnymi. Ujawniania prawdy boją się jak diabeł święconej wody. Nie czują potrzeby wyzwolenia przez prawdę. Pod tym względem wykazują zadziwiający rozsądek. Wiedzą, że prawda wyzwoliłaby ich najwyżej z pieniędzy, samochodów, posiadłości ziemskich, beztroskiego życia i szacunku wiernych. Do tego nie dopuszczą. Przynajmniej dopóki mają wpływ na świecką władzę. Dlatego publiczną krytykę zbywają najczęściej wyniosłym milczeniem. Niech kundelki szczekają  jak wytwornie ujął to prymas Glemp. Policja i prokuratura szczekać nie chcą, więc traktują księży jak święte krowy. Przy takich samych zarzutach (pedofilia, molestowanie seksualne, jazda po pijanemu, wyłudzenia) politycy zazwyczaj siedzą w areszcie, a duchowni na plebaniach lub w biskupich pałacach. Dość zestawić nazwiska: Łyżwiński i Paetz.
Hierarchia nie stroni za to od personalnego ataku na nielicznych śmiałków, którzy nieprawidłowości krytykują. Najchętniej dokonuje go ustami usłużnych prawicowych polityków. Za dyspozycyjność odpłaca im poparciem w czasie kampanii wyborczej. Z rzadka do boju wystawiony zostaje jakiś ksiądz lub wystawia się sam biskup. Tu prym wiedzie Pieronek. Ma zacięcie chemiczno-rolnicze. Jak nie polewa kwasem solnym, to wysyła do dojenia krów. Te słowne ekscesy są przyjmowane z wyrozumiałością, by nie powiedzieć  aprobatą. Wszak to kwestia smaku, a lizanie kleru jest ulubionym zajęciem prawicowych polityków i mediów.

JOANNA SENYSZYN

PS Zapraszam na www.senyszyn.blog. onet.pl

Wstecz

aja jak birety

Się powiedziało (11)

Kąśliwe komentarze posła Niesiołowskiego nie mają końca. Nie mogliśmy zatem odmówić sobie przyjemności zaprezentowania drugiej części jego niekonwencjonalnych wypowiedzi.


Rydzyk jest parodią kapłana.

Rydzyk ubliżał wielokrotnie swoim przeciwnikom politycznym. Mówił, że każdy człowiek zasługuje na szacunek, chyba że jest to komunista. Ja sobie nie przypominam, żeby Pan Jezus na krzyżu zastrzegał, że umiera za wszystkich z wyjątkiem komunistów.

To farsa, że tacy ludzie (ze szkoły o. Rydzyka  dop. red.) uczą dyplomacji i kultury! Ale jeśli ktoś chce za te studia płacić, to proszę. Frajerów nie brakuje.

On jest szkodnikiem i nie powinien być w komisji ze względu na szkalowanie niewinnych ludzi (o Antonim Macierewiczu  dop. red.).

Pan Bóg tak stworzył kurczaki, że są inteligentniejsze od kaczek. Podobno kaczki są dość tępe.

Ryszard Kalisz to pornominister, który doskonale pasuje do pornoprezydenta (Kwaśniewskiego  dop. red.). Mamy sojusz dwóch pornograficznych grubasów.

Taką decyzję podejmują karły moralne (o powołaniu Ryszarda Bendera na stanowisko marszałka seniora  dop. red.).

Ten pakt należy nazwać paktem trzy razy P  politycznego paranoika, przestępcy i przestraszonego (o pakcie stabilizacyjnym podpisanym przez PiS, LPR i RP Samoobronę  dop. red.).

Uważam, że PO to twór sztuczny i pełen hipokryzji. Oni nie mają właściwie żadnego programu. Nie wyrażają w żadnej trudnej sprawie zdania. Nie występują pod własnym szyldem, bo to ich zwalnia z potrzeby zajmowania stanowiska w trudnych sprawach. To jest, oczywiście, gra na bardzo krótką metę. Udają, że nie są partią, a nią są. Udają, że wprowadzają nową jakość, że są tam nowi ludzie (zanim został członkiem PO  dop. red.).

W LPR jest minister podobny do nutrii. Gdyby powiększyć nutrię i postawić ją na tylnych łapach, wyglądałaby jak ten minister (o Mirosławie Orzechowskim  dop. red.).

Wydawałoby się, że z Lechem Kaczyńskim niewiele mnie łączy, ale to nieścisłość. W latach 70. zajmowaliśmy się Leninem, tyle że ja wysadzałem w powietrze jego pomniki, a on cytował jego dzieła w swojej pracy doktorskiej.

Nie widziałem powodu, by swoją obecnością (na uroczystości zaprzysiężenia prezydenta  dop. red.) zaszczycać pana Kwaśniewskiego, bo to, że pan Kwaśniewski wygrał wybory, nie oznacza, że mniej kłamie, mniej pije i jest mniej obłudny.

Poseł Adam Słomka to palant. Myślę, że słowo palant to w stosunku do posła Słomki bardzo łagodne określenie.

Wybrała PAR

Wyszukiwarka