Gdy owoc dojrzewa RozdziaÅ‚ VIII Czas mija 32. MÅ‚oda przyjazÅ„ 33. Wspomnienie 34. Wspomnienia ciÄ…g dalszy 35. W Lublinie 32. MAODA PRZYJAyC OdkÄ…d zamieszkaliÅ›my w Kijowie, coraz częściej widywaÅ‚em ojca zatroskanego, i chociaż staraÅ‚ siÄ™ zachować dawnÄ… pogodÄ™, nieraz pod pozorem poobiedniej drzemki kÅ‚adÅ‚ siÄ™ na otomanie i myÅ›lÄ…c, że nikt tego nie sÅ‚yszy, ciężko wzdychaÅ‚. Od wczesnego ranka, otulony w swojÄ… kaukaskÄ… wielbÅ‚Ä…dziÄ… burkÄ™, siadywaÅ‚ w gabinecie i piÄ™knym, drobnym pismem zapeÅ‚niaÅ‚ niezliczone arkusze papieru listowego. Jeszcze w mieszkaniu na ZoÅ‚otoworotskiej peÅ‚en byÅ‚ nadziei i zapaÅ‚u, ale wkrótce okazaÅ‚o siÄ™, że brak mu umiejÄ™tnoÅ›ci handlowych i dostatecznego sprytu, a wiÄ™c tych cech, które do prowadzenia biura technicznego potrzebniejsze byÅ‚y aniżeli caÅ‚a jego technologiczna wiedza i wieloletnie doÅ›wiadczenie. UpÅ‚ynęły dwa lata, rezerwy pieniężne stopniowo wyczerpywaÅ‚y siÄ™, a biuro zaÅ‚ożone z namowy Jurczenki przynosiÅ‚o nikÅ‚e dochody. Dostawy dla kolei PoÅ‚udniowo-Zachodniej wymagaÅ‚y dawania Å‚apówek, do czego ojciec nie umiaÅ‚ siÄ™ nagiąć, toteż przedstawicielstwo kopalni antracytu pomimo wielu staraÅ„ ojca zawiodÅ‚o jego nadzieje, a pilniki Hosera, znakomitej skÄ…dinÄ…d jakoÅ›ci, nie wytrzymywaÅ‚y prób technicznych, dokonywanych za pomocÄ… trudnych do wykrycia machinacji. Na podstawie skomplikowanych obliczeÅ„ udaÅ‚o siÄ™ wreszcie ojcu udowodnić, że kwalifikacja pilników odbywaÅ‚a siÄ™ przy zastosowaniu faÅ‚szywych sprawdzianów. CaÅ‚ymi wieczorami zasypywaÅ‚ kratkowane arkusze paciorkami cyfr i upajaÅ‚ siÄ™ nimi, jak Polina upajaÅ‚a siÄ™ poezjÄ…. ZapominaÅ‚ nawet o celu swoich dociekaÅ„ i pasjonowaÅ‚ siÄ™ już tylko precyzjÄ… algebraicznej i trygonometrycznej magii, podobnie jak wówczas, gdy z AlioszÄ… Kawryginem "graÅ‚ w matematykÄ™". O wynikach swych zawiÅ‚ych obliczeÅ„ z tryumfem opowiadaÅ‚ w domu, ale tryumf trwaÅ‚ krótko, gdyż znalazÅ‚y siÄ™ nowe podstÄ™pne sposoby, aby pilniki innej marki mogÅ‚y w próbach uzyskać przewagÄ™ nad pilnikami Hosera. Walka z nieuczciwoÅ›ciÄ… i Å‚apownictwem okazaÅ‚a siÄ™ zbyt trudna do wygrania. Inżynier Piotrowski wyrobiÅ‚ ojcu przedstawicielstwo Petersburskiego Towarzystwa Maszyn Pneumatycznych, które wypuÅ›ciÅ‚y pierwsze w Rosji odkurzacze - "pyliesosy", wprowadzenie ich na rynek nastrÄ™czaÅ‚o jednak wielkie trudnoÅ›ci. W każdym razie dotychczasowe mieszkanie okazaÅ‚o siÄ™ za ciasne. PrzenieÅ›liÅ›my siÄ™ na WielkÄ… WÅ‚odzimierskÄ… i tutaj, w dwóch osobnych pokojach, znalazÅ‚y pomieszczenie przeróżne aparaty pneumatyczne, narzÄ™dzia, pilniki, próbki antracytu... Magazyn ten staÅ‚ siÄ™ dla mnie zródÅ‚em nieustajÄ…cego zainteresowania, a Å›wiat pilników i odkurzaczy opanowaÅ‚ mojÄ… wyobrazniÄ™, tak jak dawniej Å›wiat parowozów i wagonów. Kijów byÅ‚ miastem, które górowaÅ‚o nad WarszawÄ… pod wzglÄ™dem postÄ™pu technicznego i gdzie zastosowanie elektrycznoÅ›ci wprawiaÅ‚o mnie podówczas w podziw. Nie opodal naszego domu ulicÄ… FunduklejewskÄ… przejeżdżaÅ‚y tramwaje elektryczne, z dawnego nawyku wciąż jeszcze nazywane "konkÄ…". W mieszkaniu mieliÅ›my oÅ›wietlenie elektryczne, a prymitywne wÄ™glowe szesnastoÅ›wiecówki zdawaÅ‚y siÄ™ jaÅ›nieć jak sÅ‚oÅ„ce. Matka narzekaÅ‚a, że zbyt mocne Å›wiatÅ‚o przyprawia jÄ… o ból gÅ‚owy i że może nam popsuć wzrok. Jedynie w salonie byÅ‚y żarówki dwudziestopiÄ™cioÅ›wiecowe. ZapalaÅ‚o siÄ™ je, gdy przychodzili goÅ›cie. MieszkaliÅ›my w oficynie i caÅ‚e moje życie koncentrowaÅ‚o siÄ™ na dość rozlegÅ‚ym podwórzu. Krysia chodziÅ‚a już w tym czasie do gimnazjum i miaÅ‚a koleżanki, które traktowaÅ‚y mnie z góry i nazywaÅ‚y Å›miesznym brzdÄ…cem. WolaÅ‚em wiÄ™c rówieÅ›ników z podwórza, chociaż matka uważaÅ‚a ich towarzystwo za nieodpowiednie. Ojciec byÅ‚ odmiennego zdania. - Daj mu spokój - mawiaÅ‚ - pójdzie do szkoÅ‚y, to bÄ™dzie miaÅ‚ kolegów szkolnych, a na razie niech siÄ™ bawi z dziećmi. Mamy go przecież zawsze na oku. SpoÅ›ród chÅ‚opców najbardziej przypadÅ‚ mi do serca syn praczki z piÄ…tego piÄ™tra, Wania Mandrowski, z bielmem na prawym oku, nad wiek poważny, obarczony mnóstwem domowych obowiÄ…zków i wskutek braku ojca speÅ‚niajÄ…cy poniekÄ…d rolÄ™ gÅ‚owy rodziny i opiekuna mÅ‚odszego rodzeÅ„stwa. ZapewniaÅ‚ mnie, że ojca w ogóle nigdy nie miaÅ‚ i że ich wszystkich urodziÅ‚ wuj, który mieszka w Puszczy-Wodicy, ale od pewnego czasu przestaÅ‚ do nich przyjeżdżać. Matka Wani, krÄ™pa, tÄ™ga kobieta, zawsze byÅ‚a czerwona i spocona, a gdy przechodziÅ‚a, zalatywaÅ‚o od niej mydlinami i chlorkiem. - Podczas naszych zabaw na podwórzu z okna piÄ…tego piÄ™tra wychylaÅ‚a siÄ™ czÄ™sto jej nabrzmiaÅ‚a twarz i rozlegaÅ‚ siÄ™ czuÅ‚y, Å›piewny gÅ‚os: - Wania, Waniuszka! A bodajÅ› pÄ™kÅ‚! Waniuszka! Gdzie jesteÅ›? - LecÄ™, mateczko! - woÅ‚aÅ‚ Wania i po chwili ukazywaÅ‚ siÄ™ już w oknie, żeby pochwalić siÄ™, jak szybko potrafi wbiec po schodach. Pewnego dnia ciotka Mandrowska - tak jÄ… bowiem nazywaliÅ›my miÄ™dzy sobÄ… - zjawiÅ‚a siÄ™ niespodziewanie na podwórzu z pogrzebaczem w dÅ‚oni i goniÄ…c WaniÄ™, woÅ‚aÅ‚a Å›piewnym, czuÅ‚ym gÅ‚osem: - Waniuszka! A bodajÅ› skisÅ‚, diable przeklÄ™ty! ZatÅ‚ukÄ™ ciÄ™! WywijaÅ‚a przy tym pogrzebaczem, a wyraz jej grubych warg i wybaÅ‚uszonych oczu budziÅ‚ przerażenie. Wania uciekaÅ‚ co siÅ‚, kryÅ‚ siÄ™ za wystÄ™pami muru i za skrzyniÄ… Å›mietnika, aż wreszcie zapÄ™dzony w róg podwórza, wpadÅ‚ w rÄ™ce matki. Z trwogÄ… czekaliÅ›my, co teraz nastÄ…pi. Ciotka Mandrowska grubym ramieniem zagarnęła gÅ‚owÄ™ Wani, przycisnęła jÄ… do pulchnej, falujÄ…cej piersi i zadyszana jeszcze po dÅ‚ugotrwaÅ‚ej gonitwie, zaczęła czuÅ‚ymi pocaÅ‚unkami okrywać czoÅ‚o i oczy syna. Oboje wybuchnÄ™li zgodnym Å›miechem i objÄ™ci poszli do domu. Nigdy nie byÅ‚o wiadomo, czy ciotka Mandrowska naprawdÄ™ siÄ™ gniewa, czy też tylko żartuje. Grozne sÅ‚owa kłóciÅ‚y siÄ™ z czuÅ‚Ä… sÅ‚odyczÄ… gÅ‚osu, ordynarne rysy twarzy trudno byÅ‚o pogodzić z tak oczywistÄ… i tkliwÄ… matczynÄ… miÅ‚oÅ›ciÄ…. Mandrowska postanowiÅ‚a oddać WaniÄ™ do szkoÅ‚y realnej; wÅ‚asnorÄ™cznie szyÅ‚a mu szkolny mundurek i parokrotnie schodziÅ‚a na podwórze z arszynem, żeby sprawdzić miarÄ™. JezdziÅ‚a też w tej sprawie do "wuja" do Puszczy-Wodicy, ale wróciÅ‚a zapÅ‚akana. PrzyszÅ‚a radzić siÄ™ mego ojca, co ma począć, skoro "wuj" nie chce nic dawać na dzieci. NazywaÅ‚a go rozbójnikiem i opowiadaÅ‚a, jak jÄ… zwiódÅ‚ i okÅ‚amaÅ‚. Moi rodzice zaopiekowali siÄ™ WaniÄ…; ojciec pokrywaÅ‚ koszty jego nauki aż do chwili, gdy jako dobry uczeÅ„ zostaÅ‚ zwolniony od opÅ‚at. Nasza przyjazÅ„ przetrwaÅ‚a wiele lat, mimo że wkrótce przenieÅ›liÅ›my siÄ™ do innej dzielnicy i że chodziÅ‚em do innej szkoÅ‚y niż Wania, gdyż rodzice oddali mnie do handlówki. Wania byÅ‚ zawsze pierwszym uczniem, skoÅ„czyÅ‚ szkoÅ‚Ä™ ze zÅ‚otym medalem, a pózniej, w Piotrogrodzie, gdy żeniÅ‚ siÄ™ z jasnowÅ‚osÄ… LidoczkÄ…, byÅ‚em jego drużbÄ… i trzymaÅ‚em nad nim w cerkwi ciężkÄ… koronÄ™, podczas gdy pop, ku naszej uciesze, wygÅ‚aszaÅ‚ groznÄ… sakramentalnÄ… formuÅ‚Ä™: "Niechaj żona zna lÄ™k przed mężem swoim". Wróćmy jednak do owych dni kijowskich. Prócz Wani i mnie byÅ‚o jeszcze dwóch uczestników naszych podwórzowych zabaw: WoÅ‚odia, od roku już gimnazista, syn wÅ‚aÅ›ciciela sklepiku, gdzie kupowaliÅ›my ulubione gruszkowe i berberysowe cukierki dÅ‚ugoÅ›ci ołówka, po kopiejce para. Drugi chÅ‚opiec, mÅ‚odszy ode mnie o rok, nazywaÅ‚ siÄ™ również WoÅ‚odia. Dla odróżnienia przezwaliÅ›my go KukurydzÄ…, gdyż miaÅ‚ jasne wÅ‚osy i brwi, tylko rzÄ™sy, ni z tego, ni z owego, czarne. Ojciec jego, doktor Lubimski, prowadziÅ‚ od frontu laboratorium chemiczne, nad którego wejÅ›ciem wznosiÅ‚ siÄ™ daszek wsparty na dwóch metalowych sÅ‚upkach. Matka, mimo że z poczÄ…tku przeciwna moim zabawom na podwórzu, wkrótce polubiÅ‚a wszystkich trzech chÅ‚opców i w każdÄ… niedzielÄ™ zapraszaÅ‚a ich na podwieczorki. WÅ›ród zabaw, którym oddawaliÅ›my siÄ™ na podwórzu, byÅ‚a jedna dość niebezpieczna. W piwnicach znajdowaÅ‚y siÄ™ przewody elektryczne i dość prymitywnie osadzone korki. ChodziliÅ›my tam na "wstrzÄ…sy", czyli, po prostu, dotykaliÅ›my palcami nieosÅ‚oniÄ™tych przewodów. Nie byÅ‚ to prÄ…d zbyt wysokiego napiÄ™cia, przypominaÅ‚ mocniejszÄ… nieco iskrÄ™ z butelki lejdejskiej, którÄ… niegdyÅ› w Nowych Sokolnikach zmajstrowaÅ‚ Jurczenko. Zabawa ta niezmiernie nas emocjonowaÅ‚a, zwÅ‚aszcza że w niektórych porach dnia napiÄ™cie byÅ‚o silniejsze i wtedy od "wstrzÄ…su" aż bolaÅ‚a rÄ™ka. WielkÄ… atrakcjÄ™ stanowiÅ‚y również popisy wÄ™drownego sztukmistrza, który w obcisÅ‚ych trykotach, na rozkÅ‚adanym dywaniku udawaÅ‚ żabÄ™, Å‚ykaÅ‚ ogieÅ„ i wkÅ‚adaÅ‚ sobie do gardÅ‚a dÅ‚ugi nóż aż po rÄ™kojeść. CzÄ™sto zjawiaÅ‚ siÄ™ też podwórzowy kataryniarz ze srokÄ… z podciÄ™tymi skrzydÅ‚ami. NieszczÄ™sny ptak, poszturchiwany przez kataryniarza, wyciÄ…gaÅ‚ niechÄ™tnie z maÅ‚ej szufladki drukowane wróżby, z których za jednÄ… kopiejkÄ™ poznawaliÅ›my caÅ‚Ä… naszÄ… przyszÅ‚ość, nie wyÅ‚Ä…czajÄ…c przewidzianego "szczęśliwego małżeÅ„stwa z dobrze sytuowanÄ… osobÄ… ze stanu kupieckiego". Ponadto dowiadywaliÅ›my siÄ™ o czyhajÄ…cych na nas chorobach "z wiatru", a także o znacznych stratach, które nam grożą, o "ile nie bÄ™dziemy siÄ™ wystrzegać zÅ‚odzieja z plemienia cygaÅ„skiego". Wania wróżby te traktowaÅ‚ z wielkÄ… powagÄ…, gdyż istotnie wierzyÅ‚, że choroby pochodzÄ… z wiatru, zatem i pozostaÅ‚e przepowiednie uważaÅ‚ za prawdziwe. Gdy w dodatku pewnego dnia na podwórzu zjawiÅ‚a siÄ™ Cyganka, a po jej odejÅ›ciu w jednym z mieszkaÅ„ stwierdzono brak czajnika, Wania nie miaÅ‚ już wÄ…tpliwoÅ›ci, że wróżby sroki muszÄ… siÄ™ speÅ‚nić. WierzyÅ‚ odtÄ…d Å›wiÄ™cie, że lada dzieÅ„ ożeni siÄ™ z kupieckÄ… córkÄ…, przy czym miaÅ‚ na myÅ›li szesnastoletniÄ… NataszÄ™ Mach z pierwszego piÄ™tra, której ojciec byÅ‚ wÅ‚aÅ›cicielem sklepu z papierem i przyborami kancelaryjnymi na Kreszczatiku. NajwiÄ™kszÄ… jednak radość sprawiaÅ‚y nam odwiedziny "Pietruszki", Å›mialiÅ›my siÄ™ do rozpuku, gdy pocieszna kukieÅ‚ka wychylaÅ‚a siÄ™ znad parawanu, aby walić paÅ‚kÄ… po gÅ‚owie naprzód popa, potem urzÄ™dnika, wreszcie kupca. Pietruszka przygadywaÅ‚ piskliwym gÅ‚osem i wygÅ‚aszaÅ‚ rubaszne dowcipy oraz aluzje polityczne, które bawiÅ‚y niewybredne podwórzowe audytorium. Toteż z wielu okien sypaÅ‚y siÄ™ owiniÄ™te w papier miedziaki. - WaÅ„ka, wiesz, kto to jest ten kupiec? To Iwan Mach! SÅ‚owo dajÄ™! PoznajÄ™ go po zadartym nosie! - woÅ‚aÅ‚ WoÅ‚odia zerkajÄ…c w stronÄ™ okna, gdzie siedziaÅ‚a Natasza z gÅ‚owÄ… opartÄ… na pulchnych dÅ‚oniach. Gdy wÅ‚aÅ›ciciel tego miniaturowego teatru skÅ‚adaÅ‚ swój parawan i ruszaÅ‚ w dalszÄ… drogÄ™, szliÅ›my za nim od podwórka do podwórka nie majÄ…c nigdy dość wesoÅ‚ego a w dodatku bezpÅ‚atnego widowiska. Dopiero Wania przypominaÅ‚ sobie o domowych obowiÄ…zkach i pÄ™dziÅ‚ z powrotem zadzierajÄ…c piÄ™ty i ukazujÄ…c dziurawe podeszwy. BiegliÅ›my za nim, pozostawiajÄ…c daleko w tyle maÅ‚ego KukurydzÄ™. 33. WSPOMNIENIE Å»ycie w Kijowie wydawaÅ‚o mi siÄ™ bujne, a nawet dostatnie. Krótki pobyt w Lublinie pozostawiÅ‚ rysÄ™ na moim sercu i myÅ›l o tych minionych dniach byÅ‚a przepojona goryczÄ…. PamiÄ™tam, jak po wyjezdzie, a raczej po ucieczce ojca z Nowych Sokolników, zamieszkaliÅ›my we troje - matka, Krysia i ja, u doktora Jakuba w oficynie nad AowatiÄ…. Dwa pokoje i strych zawalone byÅ‚y naszymi meblami, książkami, caÅ‚ym dobytkiem... Nie wychodziliÅ›my do miasta, gdzie buszowaÅ‚a "czarna sotnia", a pogromowe hasÅ‚o: "Bij Å»ydów i Polaków" napeÅ‚niaÅ‚o trwogÄ… spokojnych mieszkaÅ„ców. Pewnego popoÅ‚udnia banda czarnosecinnych zbirów zaczęła dobijać siÄ™ do bramy doktora Jakuba. W domu znajdowali siÄ™ tylko starzy Jakubowie, Raisa, mÅ‚odsi chÅ‚opcy i my. Matka, zahartowana przejÅ›ciami ostatniego roku, nie byÅ‚a już dawnÄ… nerwowÄ…, rozgrymaszonÄ… kobietÄ…. PanowaÅ‚a nad sobÄ… i w napiÄ™ciu przysÅ‚uchiwaÅ‚a siÄ™ krzykom dobiegajÄ…cym zza bramy. - Hej, ty stary Å»ydzie, otwieraj, bo podpalimy dom! - woÅ‚aÅ‚ krostowaty wyrostek siedzÄ…c okrakiem na pÅ‚ocie. Drewniana brama trzeszczaÅ‚a pod naporem kilkunastu par muskularnych ramion. - Otwieraj, parchu, nie myta twoja morda! - krzyczaÅ‚ wyrostek na pÅ‚ocie. Ekscesy wielkoÅ‚uckich szumowin pociÄ…gnęły za sobÄ… już kilka ofiar. Nie można byÅ‚o lekceważyć tej rozjuszonej bandy, uzbrojonej w kije i drÄ…gi. Sklep galanteryjny starego Feingolda zostaÅ‚ splÄ…drowany, mieszkanie doszczÄ™tnie zniszczone, a jego żonie, gdy siÄ™ broniÅ‚a, poÅ‚amano rÄ™ce żelaznÄ… sztabÄ…. Felczer Zysman, pobity do nieprzytomnoÅ›ci i porzucony na Å›niegu, zmarÅ‚ po kilku dniach w szpitalu. Doktor RybiÅ„ski musiaÅ‚ uciec z domu i przez dwa dni ukrywaÅ‚ siÄ™ u MieÅ„szykowa wÅ›ród worków z mÄ…kÄ…, wreszcie w nocy przedostaÅ‚ siÄ™ na dworzec i wyjechaÅ‚. Ayczewski wyszedÅ‚ do czarnoseciÅ„ców z ikonÄ… i wyparÅ‚ siÄ™ tego, że jest Polakiem. Moja matka staraÅ‚a siÄ™ usprawiedliwić jego maÅ‚oduszność: - Mój Boże, czy można mu siÄ™ dziwić? CzÅ‚owiek ma żonÄ™ i szeÅ›cioro dzieci, musiaÅ‚ je ratować... Co za czasy... PrzyszÅ‚a wreszcie kolej na doktora Jakuba, chociaż trudno byÅ‚o przypuÅ›cić, że w Wielkich Aukach ktokolwiek odważy siÄ™ wystÄ…pić przeciwko temu zasÅ‚użonemu lekarzowi i dobroczyÅ„cy miasteczka. Matka pilnie nasÅ‚uchiwaÅ‚a. RozlegÅ‚ siÄ™ brzÄ™k tÅ‚uczonych szyb, Å‚omotanie do bramy nie ustawaÅ‚o. Nad wrzawÄ… górowaÅ‚y plugawe wymysÅ‚y. Przez pÅ‚ot posypaÅ‚y siÄ™ kamienie. Sytuacja stawaÅ‚a siÄ™ coraz grozniejsza, gdyż opór mocnej bramy wzmagaÅ‚ wÅ›ciekÅ‚ość rozbestwionej bandy. Matka zaprowadziÅ‚a nas na strych. Tam wyjęła z ukrycia rewolwer ojca, znany mi jeszcze z Nowych Sokolników, bÅ‚yszczÄ…cy niklowy "Smith i Wesson", przeÅ‚amaÅ‚a go, sprawdziÅ‚a, czy sÄ… w bÄ™benku naboje; skupienie na twarzy i zmarszczone brwi Å›wiadczyÅ‚y o jej determinacji. Nie poznawaÅ‚em wÅ‚asnej matki i przyglÄ…daÅ‚em siÄ™ jej z podziwem. WyglÄ…daÅ‚a wspaniale w tym swoim spokoju, gdy bez trwogi peÅ‚na godnoÅ›ci, niczym matka Grakchów, tuliÅ‚a nas do siebie. - Mamo, co to bÄ™dzie? Co mama robi? - zapytaÅ‚a Krysia ze zdziwieniem i lÄ™kiem. - RobiÄ™ to, co robiÅ‚by wasz ojciec, gdyby byÅ‚ z nami - odrzekÅ‚a, jak gdyby chciaÅ‚a w samej sobie utwierdzić poczucie odpowiedzialnoÅ›ci za nasz los. Z maÅ‚ych okienek na strychu widać byÅ‚o dokÅ‚adnie, co dziaÅ‚o siÄ™ za bramÄ…. DokoÅ‚a napastników gromadziÅ‚a siÄ™ garstka gawiedzi i przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ obojÄ™tnie ich poczynaniom. Kobiety w chustkach rozmawiaÅ‚y gestykulujÄ…c rÄ™kami. PadaÅ‚ rzadki, mokry Å›nieg i szybko topniaÅ‚ zamieniajÄ…c siÄ™ w bÅ‚oto. Krzyki i uderzenia w bramÄ™ nie ustawaÅ‚y. Przez otwarte okienka wdzieraÅ‚ siÄ™ na strych przejmujÄ…cy chłód. Gdy tak czekaliÅ›my na nieuniknione wyÅ‚amanie wrót i wtargniÄ™cie czarnoseciÅ„ców, na Å›cieżce prowadzÄ…cej z domu do bramy ukazaÅ‚ siÄ™ doktor Jakub. SzedÅ‚ z odkrytÄ… gÅ‚owÄ…, w futrze narzuconym na ramiona i czÅ‚apiÄ…c kaloszami po bÅ‚ocie, zbliżyÅ‚ siÄ™ do bramy. Spokojnym ruchem zdjÄ…Å‚ skobel przytrzymujÄ…cy zaporÄ™ i otworzyÅ‚ jedno skrzydÅ‚o bramy. Matowy blask dnia Å›lizgaÅ‚ siÄ™ po gÅ‚adkiej Å‚ysinie i lÅ›niÅ‚ na zÅ‚otej oprawie okularów. Napastnicy odruchowo cofnÄ™li siÄ™ i jak gdyby stracili kontenans na widok bezbronnego starca. KtoÅ› z daleka rzuciÅ‚ kamieniem, lecz chybiÅ‚. KorzystajÄ…c z chwilowej ciszy doktor Jakub przemówiÅ‚ drżącym gÅ‚osem: - Ludzie, co wy robicie? Znacie mnie wszyscy, leczyÅ‚em was bezpÅ‚atnie... Od trzydziestu lat jestem waszym lekarzem, a wy napadacie na mój dom... - Milcz, parchu! Nie zawracaj gÅ‚owy! - krzyknÄ…Å‚ wyrostek siedzÄ…cy na pÅ‚ocie. - Doktor ma racjÄ™! - zawoÅ‚aÅ‚a jedna z kobiet, przedzierajÄ…c siÄ™ przez tÅ‚um. - Stiopka, gówniarzu jeden, zÅ‚az, bo ci gnaty policzÄ™! Przecież to wÅ‚aÅ›nie doktor Jakub przyjmowaÅ‚ poród, jak ciÄ™ na Å›wiat rodziÅ‚am! - No, no! Nie drzyj siÄ™, stara! - ofuknÄ…Å‚ jÄ… krÄ™py wÄ…sal. - Nie twoja sprawa! Nie wiesz, gÅ‚upia, że Å»ydzi Chrystusa ukrzyżowali? - Ech, Miedwiediew, Miedwiediew - przerwaÅ‚ mu doktor Jakub - ja ukrzyżowaÅ‚em Chrystusa? Ale zapomniaÅ‚eÅ›, bracie, jakem twojÄ… żonÄ™ Å›mierci z Å‚ap wyrwaÅ‚? WÄ…sal umilkÅ‚, splunÄ…Å‚ i odwróciÅ‚ siÄ™ plecami. Doktor Jakub ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej: - A ty, Sierkin, kiedy ci rÄ™kÄ™ urwaÅ‚o, czy nie ratowaÅ‚em ciÄ™ jak wÅ‚asnego syna? A może ty, Mitrofanow, przypominasz sobie, ile nocy spÄ™dziÅ‚em przy tobie, gdy chorowaÅ‚eÅ› na ospÄ™? Znam was wszystkich od urodzenia... - No, czego tu sterczycie, diabÅ‚y przeklÄ™te! - wrzasnęła bezzÄ™bna staruszka. - Wstydu, chamy, nie macie! - A ty coÅ› za jedna? ChÅ‚opcy, zdzielcie jÄ… pod żebro! - Nie po toÅ›my tu przyszli, żeby siÄ™ z babami użerać! - Bij Å»ydów! Doktor Jakub potrÄ…cony przez jednego z napastników oparÅ‚ siÄ™ plecami o krawÄ™dz bramy. PadÅ‚y nowe pogróżki, prowodyrzy okrzykami podniecali siÄ™ nawzajem, czekajÄ…c tylko na to, żeby ktoÅ› pierwszy zadaÅ‚ cios. Po nim nastÄ…piÅ‚yby dalsze. - WaÅ›ka, czego siÄ™ gapisz? - ryknÄ…Å‚ nagle Miedwiediew. - Bij go! Kobieta w chustce zÅ‚apaÅ‚a StiopkÄ™ za nogÄ™. - Ludzie, opamiÄ™tajcie siÄ™! - woÅ‚aÅ‚a bezzÄ™bna starucha, rozpychajÄ…c siÄ™ Å‚okciami. - Ech, durnie! PrzepÄ™dzcie baby! - DubinÄ… go przez Å‚eb! Doktor Jakub staÅ‚ blady i milczÄ…cy. Futro spadÅ‚o mu z jednego ramienia. Raisa wybiegÅ‚a przed dom i stanęła obok ojca. Z oddali doleciaÅ‚y urywane dzwiÄ™ki strażackiej trÄ…bki. I oto, jakby na odgÅ‚os tego sygnaÅ‚u, nagle wÅ›ród awanturujÄ…cej siÄ™ ciżby wyrósÅ‚ Å‚eb konia. PierÅ› jego napieraÅ‚a na ludzi. Kopyta rozpryskiwaÅ‚y bÅ‚oto. Przywódca czarnoseciÅ„ców, dryblas z wklęśniÄ™tym nosem, nie zdążyÅ‚ uskoczyć w bok i upadÅ‚ na ziemiÄ™. Nad gÅ‚owami pozostaÅ‚ych zaÅ›wistaÅ‚ bat. Jewdokia, stajÄ…c na kozle, z zapamiÄ™taniem okÅ‚adaÅ‚a ich batem. KorzystajÄ…c z zamieszania doktor Jakub z RaisÄ… weszli w podwórze i zamknÄ™li bramÄ™. PrzypomniaÅ‚a mi siÄ™ caÅ‚kiem podobna scena, gdy Jewdokia w ten sam sposób obroniÅ‚a mnie przed ZarieczychÄ…. Ta nieÅ›miaÅ‚a i wÄ…tÅ‚a kobiecina wyglÄ…daÅ‚a teraz jak Erynia. Nie byÅ‚o w Wielkich Aukach nikogo, kto by nie znaÅ‚ "wdowy-dorożkarki". Z niepokojem wyglÄ…daliÅ›my ze strychu na ulicÄ™. KotÅ‚owaÅ‚o siÄ™ tam jak w zburzonym mrowisku. DobiegaÅ‚y wymysÅ‚y i przekleÅ„stwa, ktoÅ› zdzieliÅ‚ kijem JewdokiÄ™, inny stanÄ…Å‚ w jej obronie. WywiÄ…zaÅ‚a siÄ™ bójka. Stiopka Å›ciÄ…gniÄ™ty z parkanu przez kobietÄ™ w chustce wyrwaÅ‚ siÄ™, ale po chwili posÅ‚usznie poszedÅ‚ za niÄ… i wkrótce zniknÄ…Å‚ w bocznym zauÅ‚ku. Aeb konia wparÅ‚ siÄ™ w bramÄ™, bat Å›wistaÅ‚, kobiety piskliwie wrzeszczaÅ‚y. Sytuacja, tak dotÄ…d grozna, zmieniÅ‚a siÄ™ w tragifarsÄ™ i jakiÅ› sproÅ›ny żart rozÅ›mieszyÅ‚ dryblasa z zapadniÄ™tym nosem. Miedwiediew chichoczÄ…c poklepaÅ‚ JewdokiÄ™ po zadku. Sierkin gwizdnÄ…Å‚ na dwóch palcach. TÅ‚um z wolna zaczÄ…Å‚ siÄ™ rozpraszać. "Wdowa-dorożkarka" Å›ciÄ…gnęła lejce i pokrzykujÄ…c: "Ej! Bieriegis'!", zawróciÅ‚a konia. Ludzie bez sÅ‚owa usuwali siÄ™ z drogi, tylko Sierkin pogroziÅ‚ jej pięściÄ…. Dorożka z gÅ‚uchym turkotem wjechaÅ‚a na most. Awanturnicy ociÄ…gajÄ…c siÄ™, maÅ‚ymi grupkami poszli w dół, brzegiem Aowati. Jeszcze tylko trzech staÅ‚o pod bramÄ… obrzucajÄ…c rodzinÄ™ doktora Jakuba obelgami i pomstujÄ…c na Å»ydów. Najstarszy z nich wyjÄ…Å‚ z kieszeni "mierzawczyka", wybiÅ‚ korek uderzeniem dÅ‚oni i jednym Å‚ykiem wychyliÅ‚ zawartość butelczyny. Ale i ci również wkrótce ruszyli ku miastu. WróciliÅ›my do mieszkania. Doktor Jakub byÅ‚ wyczerpany i blady, dÅ‚onie z lekka mu drżaÅ‚y. - Biedny, gÅ‚upi naród... - powiedziaÅ‚ ze smutkiem. Do pokoju weszÅ‚a Raisa oznajmiajÄ…c, że herbata na stole. 34. WSPOMNIENIA CIG DALSZY Na wiosnÄ™, gdy zakwitaÅ‚y akacje, nadeszÅ‚a wiadomość od ojca, że dostaÅ‚ posadÄ™ i oczekuje nas w Warszawie. Matka zabraÅ‚a siÄ™ natychmiast do pakowania niezbÄ™dnych rzeczy. Meble i książki przez jakiÅ› czas miaÅ‚y zostać jeszcze w Wielkich Aukach. TrochÄ™ mi byÅ‚o żal wyjeżdżać wÅ‚aÅ›nie teraz, gdy lada dzieÅ„ spodziewano siÄ™ Poliny. ZapowiedziaÅ‚ również swój przyjazd inżynier Jurczenko z ZenaidÄ… MojsiejewnÄ… i Sieriożą. Inni nasi przyjaciele rozproszyli siÄ™ po caÅ‚ej Rosji. StiebÅ‚ow siedziaÅ‚ w wiÄ™zieniu, a Natalia Gieorgiewna z córkami i pannÄ… Aillot wyjechaÅ‚a do majÄ…tku starego Brandelasa na UkrainÄ™. KociubiÅ„ski osiadÅ‚ w Kijowie jako naczelnik stacji. Rodzina Firków przeniosÅ‚a siÄ™ do Rygi. GawriÅ‚a zniknÄ…Å‚ bez Å›ladu, a Tekla po paru miesiÄ…cach wyruszyÅ‚a za nim. Rozstanie z TeklÄ… byÅ‚o smutnym i bolesnym przeżyciem. "Cyganicha" gÅ‚oÅ›no szlochaÅ‚a i żegnaÅ‚a siÄ™ z nami bez koÅ„ca; wychodziÅ‚a na ganek i znowu wracaÅ‚a pod pozorem, że czegoÅ› zapomniaÅ‚a, dziÄ™kowaÅ‚a i przepraszaÅ‚a nie wiedzieć za co. Trudno byÅ‚o sobie wyobrazić życie bez naszej Tekli, tej kochanej, ruchliwej, serdecznej czarnuli. OtarÅ‚a wreszcie dÅ‚oniÄ… Å‚zy i nie oglÄ…dajÄ…c siÄ™ wybiegÅ‚a na ulicÄ™, gdzie czekaÅ‚a na niÄ… Jewdokia. PrzyglÄ…daÅ‚em siÄ™ temu odjazdowi z okna, przyciskajÄ…c do serca czerepowieckÄ… Å‚yżkÄ™, którÄ… mi w ostatniej chwili wcisnęła do rÄ™ki. Sam da siebie szeptaÅ‚em: "Do widzenia, Teklo... Do widzenia, Teklo...", tak jak po latach, wrzucajÄ…c solda do fontanny Trevi, szeptaÅ‚em: "Do widzenia, Italio", w nadziei, że dziÄ™ki temu zaklÄ™ciu jeszcze jÄ… kiedyÅ› zobaczÄ™. Pozostali znajomi nie dali o sobie dotÄ…d znaku życia. Nie wiedzieliÅ›my, co staÅ‚o siÄ™ z Å»akowiczem, gdzie podziaÅ‚ siÄ™ Winniczenko, jaki los spotkaÅ‚ FroÅ‚owa... W Nowych Sokolnikach zostali tylko KisÅ‚owowie i WarżaÅ„scy, a w Wielkich Aukach - Jakubowie i Ayczewscy. Ci ostatni trzymali siÄ™ zresztÄ… z daleka, i chociaż "czarna sotnia" uspokoiÅ‚a siÄ™ już i przycichÅ‚a, wyraznie unikali stycznoÅ›ci z domem Jakubów. Raz tylko przyszedÅ‚ Jureczek i przyniósÅ‚ mojej matce bukiet czeremchy od pani Ayczewskiej. Matka gÅ‚aszczÄ…c Jureczka po gÅ‚owie powiedziaÅ‚a z żalem: - Cóż... gdy czÅ‚owiekowi powodzi siÄ™ dobrze - zyskuje wrogów, gdy mu siÄ™ powodzi zle - traci przyjaciół... Szura Jakub wpadÅ‚ na parÄ™ dni, opowiadaÅ‚ o rozpÄ™dzeniu Dumy i o mianowaniu StoÅ‚ypina premierem. Wkrótce jednak wyjechaÅ‚, a w godzinÄ™ pózniej przyszli żandarmi, żeby go aresztować, przeszukali wszystkie zakamarki, ogród, Å‚azienkÄ™ nad rzekÄ…, nawet kurnik, ale odeszli z niczym. Fanny Abramowna chodziÅ‚a smutna i zatroskana, gdyż rozeszÅ‚y siÄ™ pogÅ‚oski, że jej najstarszy syn, zamieszany w zamach na Plehwego, zostaÅ‚ postrzelony podczas ucieczki z wiÄ™zienia. WieÅ›ci te okazaÅ‚y siÄ™ jednak mylne i Lew Mojsiejewicz niespodzianie zjawiÅ‚ siÄ™ w Wielkich Aukach - z dÅ‚ugÄ… brodÄ…, w ciemnych okularach i biaÅ‚ym kaszkiecie na gÅ‚owie. WielkoÅ‚uckie ogrody tonęły w bieli kwitnÄ…cych jabÅ‚oni. Sierkin znowu wystawaÅ‚ na moÅ›cie z wÄ™dkÄ…. Niewiele zyskaÅ‚ na swoich czarnosecinnych zapÄ™dach i teraz jakby nigdy nic nadal przynosiÅ‚ doktorowi Jakubowi codziennÄ… pocztÄ™, kÅ‚aniajÄ…c siÄ™ nisko za drobne napiwki. MieÅ„szykow siedziaÅ‚ na Å‚aweczce przed sklepem i gÅ‚askaÅ‚ wypielÄ™gnowanÄ… brodÄ™. Matka zabraÅ‚a mnie z sobÄ…, gdy szÅ‚a do niego, aby mu wrÄ™czyć plenipotencjÄ™ na sprzedaż placu, który ojciec swego czasu kupiÅ‚ za część skÅ‚adek emerytalnych. MieÅ„szykow przywitaÅ‚ nas bardzo uprzejmie i zaprosiÅ‚ do sklepu: - Spójrz, Wasylisa, takiego chÅ‚opca chciaÅ‚bym mieć - powiedziaÅ‚ do żony siedzÄ…cej przy kasie. - Ale cóż - dodaÅ‚ zÅ‚oÅ›liwie - ogórki ci raczej sadzić nizli dzieci rodzić. - A pani, Eleonoro KarÅ‚owna, pani wyjeżdża? - zwróciÅ‚ siÄ™ do matki. - Szkoda... Szkoda... Wielkie Auki to miasto z przyszÅ‚oÅ›ciÄ…... Nie zamieniÅ‚bym go ani na Berlin, ani na Paryż... Tu siÄ™ przynajmniej żyje! Raczy pani spojrzeć na te sady, na to niebo... LubiÄ™ naszÄ… ziemiÄ™ prawosÅ‚awnÄ…... Nie zamieniÅ‚bym... No, wybierz sobie, chÅ‚opcze, jakÄ…Å› zabawkÄ™... Możesz wybrać, co chcesz... Pozwalam... W dzieÅ„ naszego wyjazdu, wczesnym rankiem, przyjechaÅ‚a na wakacje Polina. MaÅ‚y warkoczyk miaÅ‚a upiÄ™ty w kok. Od razu wniosÅ‚a do domu swojÄ… nieokieÅ‚znanÄ… wesoÅ‚ość, a gdy okrÄ™caÅ‚a w kółko Fanny AbramownÄ™ albo pociÄ…gaÅ‚a LiowÄ™ za brodÄ™, Å›miaÅ‚a siÄ™ zarazliwie, ukazujÄ…c w rozchylonych wilgotnych ustach swój krzywy zÄ…bek. ChodziÅ‚em za niÄ… krok w krok jak urzeczony i zamÄ™czaÅ‚em pytaniami. WiedziaÅ‚em, że byÅ‚y niedorzeczne, ale nie opuszczaÅ‚a mnie myÅ›l, że widzÄ™ PolinÄ™ po raz ostatni. Ach, Pola, Polina, jakie dziwne jest życie, że trzeba siÄ™ ciÄ…gle z kimÅ› rozstawać. Gdy matka zawoÅ‚aÅ‚a mnie na obiad, ciężko westchnÄ…Å‚em. Polina spojrzaÅ‚a mi w oczy i musiaÅ‚a widać dostrzec w nich wielki smutek, gdyż nagle powiedziaÅ‚a: - Jaki z ciebie gÅ‚uptas... Leć do domu... Po obiedzie pójdziemy do ogrodu... W ogrodzie panowaÅ‚a cisza. PachniaÅ‚y akacje. ByÅ‚ ciepÅ‚y wiosenny dzieÅ„, tylko obÅ‚oki raz po raz przysÅ‚aniaÅ‚y sÅ‚oÅ„ce. Pola usiadÅ‚a na murawie, a ja leżąc obok oparÅ‚em gÅ‚owÄ™ na jej kolanach i spoglÄ…daÅ‚em w niebo. Nad nami szumiaÅ‚y jabÅ‚onie, od rzeki dobiegaÅ‚ gwar kobiet piorÄ…cych bieliznÄ™ oraz plaÅ›niÄ™cia kijanek. Z odlegÅ‚ego komina unosiÅ‚y siÄ™ smużki dymu, ukÅ‚adajÄ…c siÄ™ podobnie jak obÅ‚oki w przeróżne ksztaÅ‚ty ni to wysp, ni to zwierzÄ…t. I wszystko to byÅ‚o nieuchwytne, odlotne i pożegnalne jak szybujÄ…ce w górze ptaki. Polina jednÄ… rÄ™kÄ… muskaÅ‚a mi wÅ‚osy, drugÄ… wyrywaÅ‚a zdzbÅ‚a trawy i krzywym zÄ…bkiem gryzÅ‚a cienkie Å‚odyżki. PrzypomniaÅ‚o mi siÄ™, że w takiej samej pozie zaskoczyÅ‚em niegdyÅ› pannÄ™ KazimierÄ™ i AlioszÄ™ Kawrygina. Na myÅ›l tÄ™ zmieszaÅ‚em siÄ™ nieco, ale nie poczuÅ‚em onieÅ›mielenia, przeciwnie, daÅ‚em siÄ™ ponieść nie znanemu dotÄ…d zuchwalstwu. Na wpół bezwiednie, powolutku, odwróciÅ‚em gÅ‚owÄ™ i policzkiem przylgnÄ…Å‚em do ciepÅ‚ego uda Poliny. OwionÄ…Å‚ mnie zapach jej spódniczki pomieszany z woniÄ… zwietrzaÅ‚ych perfum "Coeur de Jeanette". ZamknÄ…Å‚em oczy, lecz w tej samej chwili przywidziaÅ‚o mi siÄ™, że trzymam gÅ‚owÄ™ na kolanach panny Kazimiery i że zaraz ujrzÄ™ jej twarz z wypukÅ‚ym czoÅ‚em okolonym warkoczem i cienkÄ… szyjÄ™ w biaÅ‚ym pikowym koÅ‚nierzyku. Spi mÅ‚adieniec moj priekrasnyj, Bajuszki - baju... - zanuciÅ‚a Polina i obraz panny Kazimiery rozpÅ‚ynÄ…Å‚ siÄ™ jak smużka niebieskiego dymu. - Wracamy do domu - rzekÅ‚a Pola gÅ‚osem nieco znużonym. WstaÅ‚a i wygÅ‚adziÅ‚a rÄ™kami spódniczkÄ™. - Nie martw siÄ™, Adamczyk - dodaÅ‚a po chwili. - Spójrz, jak jest piÄ™knie. Chyba ze wszystkiego na Å›wiecie najbardziej lubiÄ™ ten stary ogród. Znam tu każde drzewo, sÅ‚yszÄ™, jak trawa roÅ›nie... Aadne jabÅ‚ka bÄ™dÄ… w tym roku. Ojciec powiada, że gdy nagryza jabÅ‚ko, czuje zapach mÅ‚odoÅ›ci. On sam przecież sadziÅ‚ te wszystkie jabÅ‚onie... Chodz, Adamczyk, zobaczymy, co robi nasz dostojny brodacz. Ach, prawda! Czy wiesz, że wasza panna Kazimiera jest w Kijowie? SpotkaÅ‚am jÄ… na ulicy... W takim dużym, du-użym kapeluszu... Nawet Å‚adna dziewczyna, owszem... W Kijowie też sÄ… piÄ™kne ogrody, ale nasz ogród jest najpiÄ™kniejszy... No, co? Czemu tak patrzysz? Chodzmy już... Na Å›mierć zapomniaÅ‚am, że miaÅ‚am pomóc mamie krÄ™cić lody... PobiegÅ‚a w kierunku domu skaczÄ…c lekko przez Å›cieżki i klomby. SzedÅ‚em za niÄ… powoli, jak gdybym chciaÅ‚ przedÅ‚użyć tÄ™ pożegnalnÄ… chwilÄ™, i zÅ‚y byÅ‚em, że tak niedorzecznie zakłóciÅ‚ jÄ… cieÅ„ panny Kazimiery. ZatrzymaÅ‚em siÄ™ przy budzie Nory, która uÅ›miechnęła siÄ™ do mnie unoszÄ…c górnÄ… wargÄ™, tak jak Wala KisÅ‚owa. - Do widzenia, Nora, powiedziaÅ‚em szeptem - do widzenia... Zostajesz tutaj z PolinÄ…... BÄ…dz dla niej dobra... Ja, twój pan, każę ci, żebyÅ› byÅ‚a dla niej dobra... Rozstajemy siÄ™, piesku! Do widzenia... Wieczorem Jewdokia odwiozÅ‚a nas na stacjÄ™. Z niÄ… także widzieliÅ›my siÄ™ po raz ostatni. ZbliżaÅ‚a siÄ™ rocznica Å›mierci Jegora, wyprosiÅ‚em wiÄ™c od matki trzy kopiejki i daÅ‚em Jewdokii mówiÄ…c: - Kup za to "siemieczek" i posyp nimi grób Jegora... To... ode mnie... Zamiast kwiatów... On tak lubiÅ‚ "siemieczki"... Matka skarciÅ‚a mnie wzrokiem. - GÅ‚uptas jesteÅ›... Nie sÅ‚uchaj go, Jewdokia... CaÅ‚a rodzina Jakubów prócz Lwa Mojsiejewicza zgromadziÅ‚a siÄ™ pod oknem naszego wagonu. Boria, nieznoÅ›ny jak zwykle, przykucnÄ…Å‚ i szczypaÅ‚ w Å‚ydkÄ™ RaisÄ™, która podskakiwaÅ‚a na jednej nodze. Polina poÅ‚ożyÅ‚a na brzegu okna swÄ… Å›licznÄ… dÅ‚oÅ„. DostrzegÅ‚em bliznÄ™ na jej palcu. PogÅ‚askaÅ‚em jÄ… po tej bliznie i spytaÅ‚em nieÅ›miaÅ‚o: - Nie gniewasz siÄ™? OdrzekÅ‚a z czarujÄ…cym, zalotnym uÅ›miechem: Wsio mgnawienno, wsio prajdiot, Czto prajdiot, to budiet miÅ‚o... Ach, Pola, Polina! Nie umiaÅ‚em jej nic wiÄ™cej powiedzieć, chociaż rozstawaliÅ›my siÄ™, jak sÄ…dziÅ‚em, na zawsze... RozstawaliÅ›my siÄ™? Mój Boże! Przecież dla niej byÅ‚em tylko Å›miesznym, gÅ‚upim smarkaczem. Jewdokia staÅ‚a na uboczu i pochlipujÄ…c wycieraÅ‚a nos rÄ™kawem. PociÄ…g ruszyÅ‚. Å»egnajcie, Wielkie Auki i ty, Aowati, mÄ™tna rzeko! 35. W LUBLINIE Matka wraz z KrysiÄ… zamieszkaÅ‚y u ciotki Marii w Warszawie a ja, już po dwóch dniach, wyjechaÅ‚em z ojcem do Lublina. W odrapanej kamienicy na ulicy KoÅ›cielnej, w podwórzu, wÅ›ród sÄ™dziwych szop i wozowni mieÅ›ciÅ‚ siÄ™ warsztat Å›lusarski, gdzie naprawiano, odnawiano i ostrzono stare noże do ciÄ™cia buraków. Trudno dzisiaj ustalić, dlaczego wuj Benedykt zaÅ‚ożyÅ‚ ten warsztat wÅ‚aÅ›nie w Lublinie, ale musiaÅ‚o to być jedno z owych posunięć handlowych, którym zawdziÄ™czaÅ‚ wzrastajÄ…cy stale dobrobyt. Na podwórzu zawalonym wszelkiego rodzaju żelastwem i starzyznÄ… panowaÅ‚ metaliczny jazgot. Z otwartych szop rozlegaÅ‚y siÄ™ uderzenia mÅ‚otków, zgrzyt obrabiarek, Å›widrów i pilników. Warsztat Å›lusarski wuja Benedykta prowadziÅ‚ majster Gawlik, czÅ‚owiek niemÅ‚ody, o dÅ‚ugiej twarzy i psim zgryzie, chorowity i maÅ‚omówny, ceniÄ…cy nade wszystko swojÄ… samotność, która pozwalaÅ‚a mu spÄ™dzać wolny czas w piwiarni nad lekturÄ… wzruszajÄ…cych brukowych powieÅ›ci. Jedynym pomocnikiem, a zarazem uczniem Å›lusarskim Gawlika, byÅ‚ chÅ‚opiec Zenek o kaprawych oczach i tÄ™pym spojrzeniu. Majster z Å‚agodnÄ…, ale nieustÄ™pliwÄ… cierpliwoÅ›ciÄ… wtajemniczaÅ‚ go w arkana swego zawodu, a równoczeÅ›nie wzbogacaÅ‚ jego wiedzÄ™ opowieÅ›ciami o smutnym losie Barbary Ubryk i zbrodniach Kuby- Rozpruwacza. StojÄ…c na Å›rodku podwórza spoglÄ…daÅ‚em na ten żaÅ‚osny zakÅ‚adzik, gdzie mój ojciec, tak niedawno jeszcze wÅ‚adca piÄ™knego parowozowego Å›wiata, miaÅ‚ być "dyrektorem". Wuj Benedykt zaofiarowaÅ‚ ojcu tÄ™ posadÄ™, aby nam przyjść w ten sposób z pomocÄ…, ale jego zamaskowana wspaniaÅ‚omyÅ›lność byÅ‚a zbyt przejrzysta. Nie ulegaÅ‚o wÄ…tpliwoÅ›ci, że Gawlik Å›wietnie sam sobie radzi z warsztatem i że kwalifikacje ojca nie mogÄ… tu mieć żadnego zastosowania. Pensja 120 rubli miesiÄ™cznie stanowiÅ‚a wiÄ™c upokarzajÄ…cy datek z kieszeni wuja i nawet Gawlik wyraziÅ‚ z tego powodu zdziwienie: - Szkoda czasu i atÅ‚asu, panie inżynierze - powiedziaÅ‚ mnÄ…c w rÄ™kach maciejówkÄ™. - Owszem, bywajÄ… warsztaty, ale to? - wskazaÅ‚ szerokim gestem wnÄ™trze szopy. - Tu kowala potrzeba, a nie inżyniera... ZresztÄ…... Nic mi do tego... Jak pan uważa... Od strony podwórza na wysokoÅ›ci pierwszego piÄ™tra biegÅ‚a wzdÅ‚uż domu drewniana galeryjka, skÄ…d wchodziÅ‚o siÄ™ do pokojów kawalerskich. ZamieszkaliÅ›my w jednym z nich. Ojciec sypiaÅ‚ na żelaznym łóżku, dla mnie rozÅ›cielaliÅ›my na noc na podÅ‚odze materac zÅ‚ożony z trzech części. Oprócz łóżka w pokoju byÅ‚ stół, dwa krzesÅ‚a i zlew z bieżącÄ… wodÄ…. MieliÅ›my także prymus, na którym gotowaliÅ›my herbatÄ™. StoÅ‚owaÅ‚a nas lokatorka z drugiego piÄ™tra, pani RosiÅ„ska, jejmość tÄ™ga i pulchna, z przylepionym do twarzy Å‚agodnym uÅ›miechem, cechujÄ…cym osoby o przytÄ™pionym sÅ‚uchu. PodobaÅ‚o mi siÄ™ to studenckie życie, jak je nazywaÅ‚ ojciec. ZachowywaÅ‚ wÅ‚aÅ›ciwÄ… mu pogodÄ™ ducha. WidziaÅ‚em jednak, że gnÄ™bi go dwuznaczna sytuacja, brak odpowiedniej pracy, a zwÅ‚aszcza rozbicie rodziny. Po zamkniÄ™ciu warsztatu, w pogodne letnie popoÅ‚udnia chodziliÅ›my do Ogrodu Saskiego tak piÄ™knego o tej porze roku. ByÅ‚y to wspaniaÅ‚e i niezapomniane chwile, gdyż ojciec, obdarzony niezwykÅ‚Ä… pamiÄ™ciÄ…, opowiadaÅ‚ mi kolejno wszystkie mity greckie, potem dzieje wojny trojaÅ„skiej, historiÄ™ wypraw krzyżowych i krucjaty dzieciÄ™cej, epopejÄ™ napoleoÅ„skÄ…, żywoty sÅ‚awnych podróżników i odkrywców, przebieg sprawy Dreyfusa... Przed zaÅ›niÄ™ciem roiÅ‚y mi siÄ™ w gÅ‚owie i utrwalaÅ‚y na dÅ‚ugie lata postacie i wydarzenia, czemu zawdziÄ™czaÅ‚em w przyszÅ‚oÅ›ci niejednÄ… piÄ…tkÄ™ z historii. Szkoda, że tu nie ma Poliny - myÅ›laÅ‚em zasypiajÄ…c. - Tyle miaÅ‚bym jej teraz do opowiadania... Ach, Pola, Polina... Polina przybieraÅ‚a w moich marzeniach postać Heleny, żony króla Menelausa, i Aurory von Königsmark, matki Maurycego Saskiego, i piÄ™knej Teresy Cabarrus, dla której Tallien obaliÅ‚ Robespierre'a. Ale gdy zasypiaÅ‚em, Å›niÅ‚a mi siÄ™ wciąż panna Kazimiera o wypukÅ‚ym czole i smutnych oczach... W ciÄ…gu dnia czytaÅ‚em książki, odrabiaÅ‚em zadane mi przez ojca lekcje, dużo czasu spÄ™dzaÅ‚em w warsztacie przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ pracy Gawlika, ale najchÄ™tniej siadywaÅ‚em przed bramÄ… na Å‚aweczce obok stróża Franciszka, z którym szybko zawarÅ‚em przyjazÅ„. Franciszek byÅ‚ bardzo stary. Twarz miaÅ‚ poroÅ›niÄ™tÄ… rzadkÄ…, siwÄ… szczecinÄ…, gdyż nie uznawaÅ‚ golenia i tylko raz w tygodniu przystrzygaÅ‚ jÄ… nożyczkami. WitaÅ‚ mnie zawsze tymi samymi sÅ‚owami: - Dzionek jak skowronek... I kiwaÅ‚ dobrotliwie gÅ‚owÄ…. LubiÅ‚ opowiadać, jak to w sześćdziesiÄ…tym trzecim roku dowodziÅ‚ pod WÄ…chockiem oddziaÅ‚em kosynierów, myliÅ‚y mu siÄ™ czasy i ludzie, wodzem powstania byÅ‚ raz Langiewicz, a raz KoÅ›ciuszko, o Traugucie mówiÅ‚ "Trygut", gubiÅ‚ wÄ…tek opowiadania i znów zaczynaÅ‚ od poczÄ…tku. - Zaraz... o czym to mówiÅ‚em?... Aha... Pod WÄ…chockiem, pamiÄ™tam jak dziÅ›... zebraÅ‚em w lesie moich kosynierów... a tÄ™gi byÅ‚em wojak... i... tego... jakeÅ›my wypadli z lasu - Moskale w pÅ‚acz: "Paliaki nie ubiwajcie! Bierzcie, powiadajÄ…, w plen!" A my ich do naczelnika... DwadzieÅ›cia tysiÄ™cy byÅ‚o tego taÅ‚aÅ‚ajstwa... Å»ona Franciszka, zgrzybiaÅ‚a staruszka z brodawkami na twarzy, kwÄ™kajÄ…c i stÄ™kajÄ…c sprzÄ…taÅ‚a pokoje kawalerskie. PrzychodziÅ‚a także do nas i wystrzÄ™pionym wronim skrzydÅ‚em zamiataÅ‚a podÅ‚ogÄ™, zbieraÅ‚a Å›mieci na szufelkÄ™, po czym rozprostowujÄ…c plecy mówiÅ‚a: - Chyba wystarczy... a jakby czegoÅ› brakowaÅ‚o, to niech AdaÅ› przyjdzie i powie... Å»onÄ™ wyrÄ™czaÅ‚ niekiedy Franciszek. ZjawiaÅ‚ siÄ™ w wytartym, poplamionym żakiecie, który pamiÄ™taÅ‚ chyba wojnÄ™ tureckÄ…, jednÄ… rÄ™kÄ… podtrzymywaÅ‚ opadajÄ…ce spodnie, a drugÄ… Å›cieraÅ‚ ze stoÅ‚u kurz i okruchy. Po czym wronim skrzydÅ‚em zmiataÅ‚ wszystko do kÄ…ta. - Å»ona jutro wyniesie, bo nie mam szufelki - tÅ‚umaczyÅ‚ siÄ™ wychodzÄ…c. Dni byÅ‚y skwarne, bez deszczu. ZieleÅ„ na drzewach zmatowiaÅ‚a od kurzu. W pokoju byÅ‚o duszno. ChodziliÅ›my na dalekie spacery za miasto, wstÄ™pujÄ…c po drodze na lody. W niedziele przyÅ‚Ä…czaÅ‚ siÄ™ do nas Gawlik, oprowadzaÅ‚ po rodzinnym Lublinie, pokazywaÅ‚ zabytkowe kamieniczki w starych zauÅ‚kach. OpowiadaÅ‚ ich dzieje, dorzucajÄ…c nieraz szczegóły czerpane z ulubionych powieÅ›cideÅ‚, jak "Spelunki Paryża" albo "Tajemnice półświatka". Gawlik poczÄ…tkowo trochÄ™ siÄ™ boczyÅ‚, ale ojciec taktownym postÄ™powaniem i miÅ‚ym sposobem bycia szybko pozyskaÅ‚ jego zaufanie i szacunek. ZapraszaÅ‚ go wieczorami do nas na herbatÄ™ i udzielaÅ‚ mu cennych wskazówek z dziedziny technologii metali. Rozmawiali też o polityce, o szerzÄ…cej siÄ™ w kraju reakcji. Pewnego dnia Gawlik przyniósÅ‚ pisemko satyryczne "Kruk". Na tytuÅ‚owej stronie narysowany byÅ‚ gmach wiÄ™zienny, a przez zakratowane okno widniaÅ‚a Å‚una pożaru. Ojciec wspomniaÅ‚ o naszym pobycie w Petersburgu podczas krwawej niedzieli. Gawlik ożywiÅ‚ siÄ™: - Ho-ho, Adasiu! Jak podroÅ›niesz, bÄ™dziesz miaÅ‚ co opowiadać! PrzemijaÅ‚o lato. Od matki przychodziÅ‚y dÅ‚ugie listy, w których staraÅ‚a siÄ™ podtrzymać ojca na duchu i tylko skarżyÅ‚a siÄ™ na rozÅ‚Ä…kÄ™ z nami. Kilka razy pisaÅ‚a Polina, odezwaÅ‚ siÄ™ pan KociubiÅ„ski z Kijawa. ZnalazÅ‚ siÄ™ również GawriÅ‚a. OpisaÅ‚ ojcu dokÅ‚adnie swoje dzieje. DowiedzieliÅ›my siÄ™, że osiadÅ‚ wraz z TeklÄ… w Kazaniu, gdzie pracuje jako mechanik na statkach Wołżsko-Kamskiej Å»eglugi. Ach, jak to daleko od Lublina! Pewnego wieczoru, gdy przewlekÅ‚a plucha zwiastowaÅ‚a bliskość jesieni, siedzieliÅ›my z Gawlikiem przy herbacie. Po szybach spÅ‚ywaÅ‚y krople deszczu, buczaÅ‚ prymus, dzwoniÅ‚a i podskakiwaÅ‚a pokrywa na czajniku. Nagle ktoÅ› zapukaÅ‚. Ojciec otworzyÅ‚ drzwi i ujrzeliÅ›my JurczenkÄ™. Radość nasza nie miaÅ‚a granic. Gawlik wycofaÅ‚ siÄ™ dyskretnie, a Jurczenko zaczÄ…Å‚ krążyć po naszym pokoiku mówiÄ…c gÅ‚oÅ›no i bezÅ‚adnie o wszystkim naraz. - Co to znaczy, StanisÅ‚awie Bernardowiczu? Co pan tu robi? RozmawiaÅ‚em z KociubiÅ„skim, z Piotrowskim... Wszystko jest już postanowione... Kijów - comprenez? Raj na ziemi... Mowy nie ma, żeby pan tu zostaÅ‚... Zinoczka zagroziÅ‚a mi, że siÄ™ ze mnÄ… rozwiedzie, jeżeli nie potrafiÄ™ pana przekonać... Co to za życie? Co to za mieszkanie? Chce pan zmarnować siebie i dzieci? Wstyd, jak Boga kocham... Miasto nawet Å‚adne, owszem... Ale co to za życie? Panowie, proszÄ™ wstać! Jestem gÅ‚odny... Pójdziemy coÅ› zjeść... Porozmawiamy... Adamczyk, ubieraj siÄ™! Nazajutrz pojechaliÅ›my z JurczenkÄ… do Warszawy, gdyż ojciec chciaÅ‚ naradzić siÄ™ z matkÄ…. I znowu zaczęły siÄ™ ciotki, ciotki, ciotki... Krysia powiedziaÅ‚a mi w sekrecie, że matka czÄ™sto po nocach pÅ‚acze, że miaÅ‚a ciężki atak kamieni żółciowych, ale nie pisaÅ‚a o tym, żeby nie martwić ojca. - A gÅ‚upiemu Antkowi w gÅ‚owie siÄ™ przewróciÅ‚o - dodaÅ‚a szeptem. - PowiedziaÅ‚ mi, że wuj Benedykt trzyma tatusia z Å‚aski... i że dlatego muszÄ™ go sÅ‚uchać... Kazio przyjaznie poklepywaÅ‚ mnie po ramieniu i czytaÅ‚ na gÅ‚os "MuchÄ™". Kiedy ja w Polsze byÅ‚ cenzorem, Jak piróg w maÅ›le pÅ‚ywaÅ‚ ja, Codziennie Å›niadaÅ‚ z redaktorem, Za byle wierszyk rubli dwa. U Arkuszewskich czÄ™sto bywaÅ‚ I liberalny zawsze byÅ‚, "Boże coÅ› PolskÄ™" nawet Å›piwaÅ‚, Gdy porter i szampaÅ„skie piÅ‚... - Co to znaczy? - spytaÅ‚em. - Nie rozumiesz? To przeciwko Moskalom. - Przeciwko jakim Moskalom? - GÅ‚upi! Nie wiesz, co to sÄ… Moskale? - Ja nie znam Moskali... Znam tylko Rosjan... Tych, co mieszkajÄ… w Wielkich Aukach. - Oni sÄ… wszyscy jednakowi! Dla nich Polska to "PriwisliÅ„ski Kraj". Ciotka Aniela urzÄ…dziÅ‚a przyjÄ™cie dla dzieci. ByÅ‚y ciastka z kremem, tort i kakao. Jednak już na wstÄ™pie wybuchÅ‚a awantura, która w pewnym stopniu zaważyÅ‚a na postanowieniu ojca. Kuzynka Zosia wyjęła palcami kożuch ze swojej szklanki i wrzuciÅ‚a go do mojej. ChciaÅ‚em zrobić to samo, ale odepchniÄ™ty przez ZosiÄ™ przewróciÅ‚em szklankÄ™ i kakao wylaÅ‚o siÄ™ na obrus. Ciotka Aniela niewiele myÅ›lÄ…c, zÅ‚apaÅ‚a mnie za rÄ™kÄ™, wyprowadziÅ‚a do Å‚azienki i zamknęła na klucz. SiedziaÅ‚em na maÅ‚ym stoÅ‚eczku rozgoryczony i gÅ‚Ä™boko dotkniÄ™ty niezasÅ‚użonÄ… karÄ…. Przez chwilÄ™ czekaÅ‚em cierpliwie, a potem wpadÅ‚em w zÅ‚ość i zaczÄ…Å‚em zawziÄ™cie opluwać Å›ciany. Kiedy po pewnym czasie otworzyÅ‚y siÄ™ drzwi, zobaczyÅ‚em w nich ojca. ByÅ‚ blady i wzburzony. - Chodz, Adasiu - powiedziaÅ‚ biorÄ…c mnie za rÄ™kÄ™ - nie zostaniemy w tym domu. A gdyÅ›my szli przez jadalniÄ™ do wyjÅ›cia, rzuciÅ‚ w stronÄ™ zdziwionej ciotki Anieli: - Nikt nie ma prawa zamykać mego dziecka na klucz. Nie pozwolÄ™ na to... Tego samego wieczoru zapadÅ‚o postanowienie, że wyjedziemy po pierwszym do Kijowa, gdzie ojciec zaÅ‚oży biuro techniczne. Mieszkanie dla nas miaÅ‚ wynająć KociubiÅ„ski. Matka bez wiÄ™kszego przekonania staraÅ‚a siÄ™ usprawiedliwić ciotkÄ™ AnielÄ™ i podkreÅ›laÅ‚a szlachetność wuja Benedykta, czemu ojciec zresztÄ… nie zaprzeczaÅ‚. Uznali jednak oboje, że dalsza wegetacja w Lublinie do niczego dobrego nie doprowadzi. - W Kijowie jest Polina - powiedziaÅ‚em nieÅ›miaÅ‚o. - I panna Kazimiera... - Tak, tak! - podchwyciÅ‚a nieoczekiwanie matka. - Jest Polina, sÄ… KociubiÅ„scy! Zaprosimy NataliÄ™ GieorgiewnÄ™, żeby do nas przyjechaÅ‚a... Na pewno jakoÅ› siÄ™ urzÄ…dzimy. Jurczenko tryumfowaÅ‚. - Nareszcie sÅ‚yszÄ™ mÄ…dre sÅ‚owo... Teraz mogÄ™ już spokojnie wyjechać... ChciaÅ‚bym jeszcze tylko pójść do teatru... MuszÄ™ zobaczyć tÄ™ waszÄ… ModrzejewskÄ…... Wybierzemy siÄ™ razem... Nazajutrz Jurczenko wyruszyÅ‚ do Witebska, a ja z ojcem wróciÅ‚em do Lublina. - Nie byÅ‚oby w porzÄ…dku, gdybym porzuciÅ‚ pracÄ™ przed koÅ„cem miesiÄ…ca - oÅ›wiadczyÅ‚ ojciec. O rezygnacji z posady zawiadomiÅ‚ wuja Benedykta listownie. Po przyjezdzie do Lublina dowiedziaÅ‚em siÄ™ od Franciszkowej, że mąż jej zachorowaÅ‚ i nie wstaje z łóżka. PoszedÅ‚em go odwiedzić. Starowina leżaÅ‚ na brudnym barÅ‚ogu w ciemnej, zakopconej kuchni. RÄ™kawy koszuli opadaÅ‚y mu w strzÄ™pach ukazujÄ…c chude, żylaste rÄ™ce. W smudze zachodzÄ…cego sÅ‚oÅ„ca wirowaÅ‚ tuman kurzu. - Dzionek jak skowronek - powiedziaÅ‚ Franciszek zmuszajÄ…c siÄ™ do uÅ›miechu. - Co panu jest, panie Franciszku? - zapytaÅ‚em siadajÄ…c przy nim na brzegu łóżka. - Co mi jest... Co mi jest... - powtarzaÅ‚. - SÅ‚aby jestem... Wstyd siÄ™ przyznać... Siusiam pod siebie... A żona siÄ™ gniewa, bardzo siÄ™ gniewa... Teraz zawiÄ…zaÅ‚em sobie sznurkiem... Może wytrzymam... Syn ma przyjechać z BiaÅ‚egostoku... SÅ‚aby jestem... PobiegÅ‚em do sklepiku naprzeciwko i kupiÅ‚em funt Å›liwek. WysypaÅ‚em je na talerz i postawiÅ‚em przy łóżku Franciszka. SpojrzaÅ‚ na mnie, pokiwaÅ‚ z wdziÄ™cznoÅ›ciÄ… gÅ‚owÄ…, ale nic nie powiedziaÅ‚. Gdy wychodziÅ‚em, westchnÄ…Å‚ tylko i powtórzyÅ‚ raz jeszcze: - Co mi jest... Co mi jest... SÅ‚aby jestem... Od wuja Benedykta przyszedÅ‚ list, w którym pisaÅ‚, że nie ma zamiaru zatrzymywać ojca wbrew jego woli, że chciaÅ‚ mu przyjść z pomocÄ…, ale skoro "niemiÅ‚a ksiÄ™dzu ofiara, pójdz, cielÄ™, do domu". Gdy wyjeżdżaliÅ›my z Lublina, stary Franciszek siedziaÅ‚ skulony na Å‚aweczce przed bramÄ… i grzaÅ‚ siÄ™ na sÅ‚oÅ„cu. CzuÅ‚ siÄ™ trochÄ™ lepiej, ale jakoÅ› zmalaÅ‚, skurczyÅ‚ siÄ™ i twarz poroÅ›niÄ™ta szczecinÄ… przybraÅ‚a barwÄ™ cytryny. - Dzionek jak skowronek... - powiedziaÅ‚ cichym gÅ‚osem, gdy wsiadaliÅ›my do dorożki, po czym przymknÄ…Å‚ oczy i odwróciÅ‚ twarz do sÅ‚oÅ„ca. Z daleka wyglÄ…daÅ‚ jak jeden z pożółkÅ‚ych liÅ›ci, które taÅ„czyÅ‚y za nami po jezdni.