Również kochać jest dobrze: bo i miłość jest trudna. Dzielenie
miłości z innymi ludzmi to chyba najtrudniejsze z naszych zadań.
- Rainer Maria Rilke,
Listy do młodego poety
(tłum. Justyna Nowotniak)
Love is battlefield.
- Pat Benatar
KOLEJNA NOC W WAMPIRYCZNYM MIESCIE
Nowy Jork
Listopad
JEDEN
Holiday Cocktail Lounge
barze Holiday Cocktail Lounge przy ulicy St. Mark's Place w East
Village zawsze panowało Boże Naro-
dzenie. Z belek pod sufitem przez cały rok zwieszały się mrugają-
ce lampki choinkowe, a srebrzyste łańcuchy oplatały bar i stojące z
tyłu świąteczne drzewko, na którym w przyćmionym świetle
lśniły ozdoby. The Holidays, jak nazywali to miejsce stali bywalcy,
było barem z tradycjami. W czasach prohibicji sprzedawano tu
potajemnie alkohol, a lokal odwiedzali zarówno mieszkający po
sąsiedzku poeta W.H. Auden, jak i przyjezdny Lew Trocki.
Nikt nie był pewien, dlaczego bar przetrwał tak długo. Jego
niegasnąca popularność stanowiła ewenement w mieście, w któ-
rym normą stały się ogrodzone pluszowymi linami oazy luksusu,
serwujące butelki szampana po tysiąc dolarów za sztukę. Może
tajemnica tkwiła w robionych na zamówienie koktajlach - bar-
manka zawsze wiedziała, na co masz ochotę - a może w ciepłym,
przytulnym wnętrzu, witającym życzliwie każdego znużonego
4
wędrowca, który stanął w drzwiach. A może jeszcze w sposobie,
w jaki ze starej szafy grającej śpiewali Rolling Stonesi, z uczu- ]
ciem i tęsknotą. Czas w The Holiday nie zatrzymał się po prostu -
czas znieruchomiał, zastygły w bursztynie, gęstym i lepkim jak
tutejsza wyrabiana na specjalne zamówienie whisky.
Interesujące, ale przez całe swoje długie istnienie bar nigdy nie był
kontrolowany. Ani razu nie zdarzyło się, żeby stadko nieletnich
klientów zostało wpakowane do samochodów policyjnych i
odwiezione na najbliższy komisariat. Podczas gdy sąsiednie
lokale regularnie traciły zezwolenia i licencje, The Holiday
rozkwitało niezagrożone, obsługując wierną klientelę: młodych i
modnych, starych i zmęczonych, zaprawionych w bojach dzien-
nikarzy z agresywnych tabloidów i tłumy turystów
poszukujących autentycznego" Nowego Jorku.
Kończył się listopad i za kilka tygodni całoroczny wystrój The
Holiday miał znowu okazać się najbardziej na czasie. W sezonie
świątecznym właściciele lokalu lubili dodawać nowe akcenty: in-
tensywnie zielony wieniec na drzwiach, barwne makatki na ścia-
nach, przedstawiające Świętego Mikołaja i jego elfy, czy elegancką
menorę w oknie.
Kiedy tego popołudnia, o wpół do szóstej, Oliver Hazard-Perry
wszedł do środka, w lokalu było pełno gości. Oliver odwiedzał ten
bar, odkąd w wieku czternastu lat załatwił sobie pierwszy
fałszywy dowód tożsamości. Postawił kołnierz i przeszedł w głąb,
mijając stałych bywalców - mężczyzn o pociągłych twarzach i
niskich głosach, którzy powoli sączyli drinki, równie powoli
rozpamiętując życiowe porażki.
284
Oliver zajął miejsce na końcu baru, z dala od rozpieranych energią
dzieciaków z college'u, które wcześnie zaczęły imprezę i gmerały
teraz chwiejnie przy rzutkach. The Holiday nie było atrakcyjnym
miejscem dla rzeszy młodych speców od funduszy
hedgingowych, uwielbiających popisywać się czarnymi kartami
American Express1 (tak czy inaczej tutaj przyjmowano tylko go-
tówkę) . The Holiday było bezpieczną przystanią dla szukających
schronienia rozbitków, ponieważ niezależnie od tego, co działo się
na zewnątrz - bankructwo, apokalipsa, zapaść gospodarcza - każ-
dy mógł znalezć pociechę i ukojenie w serwowanych przy barze
drinkach.
Właśnie dlatego Oliver stale tutaj wracał. Sam pobyt w The
Holiday sprawiał, że czuł się trochę lepiej.
- To co zwykle? - zapytała barmanka.
Oliver skinął głową, wdzięczny i mile połechtany tym, że został
rozpoznany. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, ale z drugiej
strony, nie licząc ostatniego tygodnia, nie bywał tu zbyt częstym
gościem. Barmanka przysunęła mu szklaneczkę słynnej whisky z
The Holiday. Oliver opróżnił ją, a potem następną i jeszcze
następną. Pijąc whisky, przypomniał sobie, jak Schuyler kiedyś
mówiła mu, że smak tego alkoholu jest najbardziej podobny do
smaku krwi. Jak sól wymieszana z ogniem. Nieustannie roz-
drapywał swój smutek, tak jak blizny na szyi. Zdarzało mu się
drapać je, aż zaczynały krwawić, po to tylko, żeby zobaczyć, o ile
jeszcze gorzej może się poczuć. Naprawdę powinien przestać pić
6
1American Express Centurion, jedna z najbardziej ekskluzywnych kart kredytowych na świecie (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
whisky. Za bardzo mu o niej przypominała. Ale z drugiej strony
wszystko w tym przeklętym mieście przypominało mu o niej.
Nie było żadnej ucieczki. Nocami śnił o niej, o spędzonych razem
latach, o tym, jak sypiali plecami do siebie. Przypominał sobie, jak
pachniały jej świeżo umyte włosy, jak mrużyła oczy, uśmiechając
się. Rankami budził się jak zombi, apatyczny i niespokojny.
Wyjechała zaledwie miesiąc temu i nie miała nigdy wrócić. Na
pewno nie do niego, już o to zadbał. Praktycznie : sam ją oddał,
chociaż przecież nie należała do niego, ale inaczej nigdy by nie
odeszła. Rozumiał ogrom jej przywiązania, równie głębokiego, jak
jego własne.
Zrobił właściwą rzecz - wiedział o tym - ale i tak bolało. Bolało,
ponieważ wiedział, że go kochała, powiedziała mu to. Tylko że to
nie wystarczało - to nie była taka miłość, jaką darzyła tamtego.
Oliver nie chciał zajmować drugiego miejsca, być nagrodą
pocieszenia, nie pragnął lojalności i przyjazni. Pragnął całego
serca Schuyler, a świadomość, że nigdy go nie zdobędzie, była
trudna do zniesienia.
Gdyby tylko mógł o niej zapomnieć. Ale nawet krew tęskniła za
nią, za ciepłymi wargami na szyi, za kłami przebijającymi skórę,
za obezwładniającą falą rozkoszy. Całe jego ciało odczuwało tę
stratę. Pogrążało się w żałobie i rozpaczy wraz z jego duszą.
Uniósł palec, zamawiając następną kolejkę.
- Zwolnij, kowboju - uśmiechnęła się barmanka. - To już czwarty?
Nie ma jeszcze szóstej.
- Potrzebuję tego - mruknął Oliver.
- Dlaczego?
286
Potrząsną! głową, a barmanka odeszła, żeby zająć się klientami po
drugiej stronie baru.
Oliver dotknął spoczywającej w kieszeni wizytówki, przesuwając
palcem po tłoczonych literach. Wiodły do tajnego miejsca
przeznaczonego dla takich jak on - czerwonokrwistych porzu-
conych przez wampiry, familiantów umierających z pragnienia.
Przypomniał sobie własne odważne słowa, skierowane do Mimi,
kiedy musieli odwiedzić to miejsce - fałszywą brawurę, na jaką
potrafił się zdobyć. Kłamał. Wiedział, że niedługo sam tam
wyląduje. Potrzebował choćby jednego ukąszenia - nie miało już
znaczenia, że to nie będzie Schuyler, pragnął tylko znowu stać się
kompletny. Pragnął, żeby ktoś sprawił, że ból przeminie. Pomógł
mu zapomnieć. Oczywiście zdawał sobie sprawę z nie-
bezpieczeństwa, z ryzyka schizofrenii, zakażenia, uzależnienia. Z
tego, że po jednej nocy może nie zechcieć stamtąd odejść. Ale
musiał spróbować. Wszystko było lepsze niż życie w tej okropnej
samotności. Przełknął z nienawiścią whisky, gwałtownie odstawił
szklankę i znowu skinął na barmankę.
- Nawet jeśli myślisz, że tego potrzebujesz, nie powinieneś tego
robić - barmanka spojrzała na niego kątem oka, przecierając
kontuar. Pracowała w The Holiday, odkąd zaczął się tu
wślizgiwać jako ósmoklasista, a Oliver po raz pierwszy zauważył,
że w ogóle się nie zmieniła. Zawsze wyglądała tak samo, najwyżej
na osiemnaście lat, z długimi, kręconymi włosami i intensywnie
zielonymi oczami. Skąpa, biała, marszczona bluzeczka odsłaniała
kawałeczek płaskiego, opalonego brzucha. Zawsze mu się
podobała, ale nie miał odwagi posunąć się dalej poza
8.
zostawianie szczodrych napiwków. Miał wrażenie, że podobni
byłoby kochać się w gwiezdzie filmowej - szansa na odwzajem-
nienie uczuć zdawała się bliska zeru.
Ku jego zaskoczeniu, okazała mu zainteresowanie.
- Jestem Freya - wyciągnęła rękę.
- Oliver - odparł, ściskając ją mocno. Miała skórę miękki jak
kaszmir. Próbował się nie zarumienić.
- Wiem. Dzieciak z fałszywym dowodem z Hawajów - roześmiała
się. - Dlaczego to zawsze są Hawaje? Dlatego, że najłatwiej je
podrobić? Pewnie tak. No, nie patrz na mnie z takim zdziwieniem,
wiem o tym od lat.
- Nigdy was nie skontrolowano?
- Niechby tylko spróbowali - Freya mrugnęła do niego. -Nie
widziałam cię tu chyba od roku, a teraz bywasz każdego
wieczora. Co się stało?
Potrząsnął głową.
- Gdzie twoja przyjaciółeczka? - zapytała. - Zawsze przy-
chodziliście razem.
- Wyjechała.
- Aha - skinęła głową Freya. - Jej strata. Oliver zaśmiał się głucho.
- Jasne.
Jej strata. Nie wątpił, że Schuyler za nim tęskni, miał pe ność, że
tak jest. Ale wiedział, że z Jackiem jest szczęśliwsza. To była
wyłącznie jego strata. Sięgnął po portfel i wyłowił kilka
dwudziestodolarowych banknotów.
Seksowna barmanka machnęła na nie ręką.
9
- Dzisiaj nie potrzebuję twoich pieniędzy. Zrób mi tylko przysługę
i cokolwiek zamierzasz, zrezygnuj. To ci nie pomoże.
Potrząsnął głową i położył na barze kilka dolarów jako napiwek.
- Dziękuję za drinki, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz -
mruknął, nie patrząc jej w oczy. Co wiedziała o jego planach?
Czemu ją to obchodziło?
Wyszedł w bezchmurną nowojorską noc. Jeszcze niedawno w taki
wieczór on i Schuyler włóczyliby się po mieście, prowadzeni tylko
własnym widzimisię. Nie będą już pili w środku nocy cappuccino
w Cafe Reggio. Nie będą już wślizgiwać się do maleńkich pubów,
żeby posłuchać najnowszych piosenkarzy folkowych. Nie będą
już kończyć nocy i witać poranka śniadaniem w kawiarni Yaffa.
Nie będą tego robić. Już nigdy. Naprawdę nigdy.
To nie miało znaczenia. Jego samochód z szoferem czekał przy
krawężniku. Podał kierowcy adres. Po dzisiejszym wieczorze
zapomni o wszystkim, nawet o tym, jak miała na imię. Przy
odrobinie szczęścia zapomni, jak ma na imię on sam.
289
DWA
Zatrute jabłko
Oliver nie spodziewał się, że krwawy dom, który przypominał
burdel z przełomu wieków, z pluszowymi sofami i przyćmionym
światłem, będzie dysponować tak nowoczesnym sprzętem
medycznym. Żująca cygaro burdelmama odesłała go na
najwyższe piętro, tłumacząc, że musi przejść badania, zanim
zostanie zarejestrowany jako tutejszy familiant.
- Musimy mieć pewność, że nie zarazisz klientów jakąś nieprzy-
jemną chorobą - wyjaśnił lekarz, świecąc w głąb gardła Olivera.
Oliver chciał skinąć głową, ale miał otwarte usta, więc zre-
zygnował. Potem został pokłuty licznymi igłami pobierającymi
jego krew. Po zakończeniu badania zaproszono go do innego po-
koju, gdzie czekał miejscowy psychiatra.
- Odwrócenie procesu familiaryzacji, czyli usunięcie naznaczenia
przez wampira, nie jest procesem fizycznym - wyjaśnił lekarz. -
Trucizna w twojej krwi jest manifestacją miłości, jaką czujesz do
swojego wampira. Musimy wymazać tę miłość, aby
290
usunąć jej wpływ na twoją psychikę, a tym samym zlikwidować
truciznę. Może to być bolesne, a efekty nie są w pełni prze-
widywalne. Niektórzy familianci doświadczają wrażenia utraty
podobnej do śmierci. Inni tracą wszelkie wspomnienia związane z
ich wampirem. Każdy przypadek jest inny, podobnie jak inna jest
każda relacja między wampirem a familiantem. - Lekarz zaczął
notować coś w zeszycie. - Czy możesz mi opowiedzieć o waszej
relacji?
- Byliśmy przyjaciółmi - odparł Oliver. - Znałem ją przez całe moje
życie. Byłem jej zausznikiem. - Z ulgą zauważył, że lekarz nie
zareagował na tę wiadomość. - Kochałem ją. Nadal ją kocham. Nie
tylko dlatego, że jest moją wampirzycą - jest w tym coś więcej.
- To znaczy?
- To znaczy, że kochałem ją, zanim mnie ukąsiła. - Oliver pomyślał
o tym, jak oszukiwał się, powtarzając, że zakochał się w Schuyler
dopiero po jej przemianie. To nie była prawda. Kochał ją przez
całe życie. Okłamywał sam siebie, żeby poczuć się lepiej.
- Rozumiem. Czy inicjatywa świętego pocałunku wyszła od niej,
czy od ciebie?
- Chyba od nas obojga. Nie pamiętam dobrze... Mieliśmy to zrobić
wcześniej, ale stchórzyliśmy, a potem... to się po prostu stało. Nie
planowaliśmy tego, nie wtedy.
- Czyli to była jej inicjatywa.
- Chyba tak.
Lekarz polecił mu zamknąć oczy, a Oliver posłuchał bez wahania.
12
- Zaczniemy od początku. Przypomnijmy sobie wszystkie przy-
jemne wspomnienia i odrzućmy je jedno po drugim. Wyrzeczmy
się ich.
Glos lekarza rozbrzmiewał w jego głowie. Oliver uświadomił
sobie, że działa na niego przymus. Nie jesteś z nią związany. Nie
należysz już do niej.
Wraz z monotonnym głosem lekarza do mózgu Olivera zaczęły
napływać obrazy. Pięcioletnia Schuyler - nieśmiała i milcząca.
Dziewięcioletnia Schuyler - przekorna i drażliwa. Piętnastoletnia
Schuyler - piękna i spokojna. Hotel Mercer. Niezręczność i
niepewność. A potem jej dziecinna sypialnia, w której to się w
końcu wydarzyło. Jej słodki zapach - perfumy z jaśminem i
kapryfolium. Ostrość kłów, przebijających jego skórę.
Oliver czuł wilgoć na policzkach. Płakał, to było zbyt wiele.
Schuyler przenikała każdą część jego duszy, jego krwi, była mu
równie niezbędna jak skóra. Nie mógł się jej wyrzec.
Co on w ogóle robił? To nie miejsce dla niego. To było sprzeczne z
Kodeksem. Gdyby w Repozytorium dowiedziano się o jego
działaniach, zostałby wyrzucony z pracy. To upokorzyłoby jego
rodzinę i zrujnowało ich reputację. Nie mógł sobie przypomnieć,
po co w ogóle tu przyszedł. Zaczęła go ogarniać panika, rozejrzał
się za wyjściem, ale litania ciągnęła się, miarowo wbijając
przymus w jego umysł.
Nie jesteś już jej familiantem.
Jesteś nikim.
292
Nie. Nie. To nieprawda. Oliver czuł się nieszczęśliwy i zdez-
orientowany. Nie chciał się wyrzekać miłości do Schuyler. Nawet
jeśli bolała go ona tak mocno, że nie był w stanie spać ani jeść.
Pragnął zatrzymać swoje wspomnienia. Jego szesnaste urodziny,
na które Schuyler namalowała jego portret i kupiła mu tort
lodowy ozdobiony dwoma sercami. Nie. Musiał się trzymać.
Musiał... Musiał... Mógł się tego wyprzeć. Mógł posłuchać tego
miłego, spokojnego głosu i wszystkiego się wyprzeć. Pozbyć się
tego.
Był nikim.
Nie było go.
Kiedy się obudził, zobaczył twarze obserwujących go lekarzy.
Głos - nie był pewien, czyj - powiedział:
- Przyszły wyniki badań. Jest czysty. Można go dać do kolejki.
Kilka minut pózniej Oliver stał w holu wraz z grupą młodych
familiantów. Chwiał się na nogach. Głowa go bolała i nie potrafił
sobie przypomnieć, co robi, ani dlaczego tu przyszedł. Ale nie
miał czasu na zagłębianie się we własnych splątanych myślach,
ponieważ zasłona nagle odsunęła się i do pomieszczenia weszła
prześliczna wampirzyca.
- Bonsoir - przywitała się. Miała figurę modelki i królewską
pewność siebie. Oliver był pewien, że pochodziła ze Zgroma-
dzenia Europejskiego, zdradzał ją nienagannie skrojony strój po-
dróżny i zmysłowy francuski akcent. Tuż za nią wszedł jej part-
ner, wysoki i szczupły, z szopą rozczochranych, ciemnych włosów
14
i znudzonym wyrazem twarzy. Wyglądali jak para wysmukłych
kotów, kanciaści, w czarnych golfach, z papierosami Gauloises i
ciemnymi oczami.
- Ty - zamruczała wampirzyca, patrząc wprost na Olivera. - Chodz
ze mną.
Jej partner wybrał oszołomioną nastolatkę i dwójka ludzi
podążyła za parą wampirów do jednego z luksusowych pokojów
na najwyższym piętrze. Większa część krwawego domu urządzo-
na była skrajnie minimalistycznie, z cienkimi kotarami oddzie-
lającymi pomieszczenia. Ale ten ogromny pokój przypominał
apartament w pięciogwiazdkowym hotelu, z futrzaną narzutą na
wielkim łożu, pozłacanymi ramami luster i barokowymi me-
blami...
Wampir pociągnął dziewczynę na łóżko, zsunął z niej sukienkę i
natychmiast zaczął pić. Oliver patrzył, ale nie rozumiał. Nie był
pewien, co robi w tym pokoju, wiedział tylko, że został wybrany i
ktoś go zechciał.
- Wina? - zapytała wampirzyca, unosząc kryształową karafkę ze
szklanego blatu baru.
- Nie trzeba, dziękuję.
- Spokojnie, nie ugryzę cię - roześmiała się. - Jeszcze nie teraz. -
Pociągnęła długi łyk z kieliszka i popatrzyła, jak jej partner pije
krew dziewczyny. - Wygląda przepysznie. - Zgasiła papieros w
perskim dywanie, zostawiając małą brązową dziurkę.
- Moja kolej - powiedziała, popychając Olivera na jeden z
zabytkowych foteli. Usiadła mu okrakiem na kolanach i po-
całowała go w szyję. Pachniała ciężkimi, oleistymi perfumami,
294
a jej skóra przypominała pergamin. Nie była tak młoda, na jaką
wyglądała. - Obróć się w tę stronę - powiedziała, przesuwając go
w bok. - On lubi patrzeć.
Zobaczył, że wampir unosi się na łokciach, uśmiechając się
lubieżnie. Dziewczyna, nieprzytomna i naga, leżała obok niego.
Oliver nie drgnął. Teraz pamiętał, dlaczego tu przyszedł.
Wampirzyca go wybrała. Kiedy zatopi kły w jego skórze, będzie
miał to, czego potrzebował... Znowu doświadczy świętego
pocałunku... Jego ciało tego pragnęło... Pragnął tego tak bardzo...
Zamknął oczy.
Gorący oddech wampirzycy pachniał papierosami. Miał wra-
żenie, że całuje się z popielniczką, a gryzący zapach otrzezwił go
na moment.
Cokolwiek zamierzasz, zrezygnuj. To ci nie pomoże.
Zamrugał i zobaczył oczami duszy łagodną, życzliwą twarz. Kto
to był? Przypomniał sobie - Freya. Martwiła się o niego. Freya była
tak piękna, piękniejsza niż siedząca na jego kolanach wampirzyca,
której wspaniały wygląd był zaledwie nędzną fasadą, kryjącą
zrujnowane wnętrze. Freya promieniała wewnętrznym żarem.
Miała roziskrzone oczy. Powiedziała mu, żeby dał spokój.
Co on tu robił?
Dlaczego tu był?
Wtedy sobie przypomniał... Krwawy dom. Zaraz. Co on zrobił?
Potrafił żyć z żalem po jej stracie. Mógł żyć z tęsknotą za... za kim
on tęsknił? Nie mógł sobie przypomnieć... Ale wtedy,
16
z nagłym szarpnięciem, wszystkie wspomnienia zaczęły
napływać z powrotem. Miał wrażenie, że budzi się ze snu. Czuł,
że wraca do życia. Potrafił żyć z tym bólem. Ale nie potrafiłby
sobie wybaczyć, gdyby zrobił coś takiego. Nie mógł zapomnieć.
Nie zamierzał zapominać. Nigdy nie zapomni... Schuyler...
Schuyler.
Freya.
Schuyler.
Wampirzyca ukąsiła go i odskoczyła z krzykiem, a jej twarz
poparzył kwas w jego krwi.
- Trucizna! Trucizna! On nadal jest naznaczony! Oliver uciekł z
pokoju tak szybko, jak tylko mógł.
296
TRZY
Sprzątanie
Kiedy powrócił do The Holiday, dochodziła czwarta ' nad ranem.
Freya stała za barem, dzwoniąc nożem
0 szklankę koktajlową.
- Ostatnia kolejka. Ostatnia kolejka przed zamknięciem.
Uśmiechnęła się, widząc Olivera.
- Wróciłeś. - Przyjrzała mu się uważnie. - Nie zrobiłeś tego.
- Nie. Choć prawie... - Nie zastanawiał się już nad tym, skąd ona
wiedziała, gdzie był, albo co zamierzał zrobić. - Nie zrobiłem, bo
pomyślałem o tobie.
- Grzeczny chłopiec - uśmiechnęła się i wskazała schowek na
miotły. - No już, pomóż mi posprzątać. Odrobina ruchu dobrze ci
zrobi. A potem będziesz mógł mnie odprowadzić do domu.
Oliver wyjął miotłę i zaczął zamiatać podłogę, zbierając pla-
stikowe słomki i wilgotne serwetki. Pomógł zetrzeć ladę barową
i wytrzeć kieliszki. Poustawiał je równo z tyłu na półkach. Freya
miała rację: praca fizyczna sprawiła, że poczuł się lepiej.
18
Ostatni ze stałych klientów wyszedł chwiejnie i zostali sami.
Rozejrzał się, uświadamiając sobie, że przez te wszystkie lata nie
widział tu innych pracowników niż Freya. Jak jedna drobna
dziewczyna radziła sobie z całym interesem?
Kiedy bar był już wysprzątany i czysty, Freya narzuciła zieloną
kurtkę wojskową, zbyt obszerną i zwisającą na jej drobnych
ramionach. Tego rodzaju kurtki nosili żołnierze z sił specjalnych,
zrzucani nad dżunglą. Taki strój kontrastował z jej delikatnymi
rysami, sprawiając, że wyglądała jeszcze bardziej czarująco. Na-
ciągnęła kaptur na włosy.
- Chodz, mieszkam kawałeczek stąd.
Po drodze do mieszkania Freya zatrzymała się w koreańskim
sklepie spożywczym na rogu. Kupiła bukiet kwiatów, dwa pudeł-
ka świeżych owoców i pęczek mięty. W odróżnieniu od nijakiego
jedzenia, sprzedawanego zwykle w takich sklepach, wszystko,
czego dotknęła Freya, wydawało się promienieć: truskawki były
czerwone i jędrne, melony lśniły pomarańczowo, a mięta pach-
niała, jakby dopiero co zebrano ją na polach Prowansji.
Zaprowadziła OUvera do zapuszczonej kamienicy z popsutymi
drzwiami wejściowymi.
- Zapomnieli o nas przy rewitalizacji - zażartowała. Wszedł za nią
po schodach na trzecie piętro. Znajdowało się
tu czworo drzwi, a Freya otworzyła czerwone.
- Na szczęście mam widok na ulicę. Tamte dwa mieszkania mają
okna od podwórza.
Mieszkanie było niewielkie według dowolnych standardów, ale w
porównaniu do typowych nowojorskich nieruchomości
298
wydawało się po prostu mikroskopijne. Na środku pokoju stała
staroświecka wanna na nóżkach, a w niedużej wnęce kuchennej
widać było podniszczone naczynia. Przy oknie znajdowało się
łóżko z baldachimem, przykryte pasiastą narzutą. Ale kiedy
Oliver wszedł do środka, ze zdumieniem stwierdził, że pokój jest
znacznie większy, niż wydawało się od drzwi. Pomylił się całko-
wicie. Mieszkanie było obszerne i luksusowe, z biblioteką pełną
książek po jednej stronie i porządną jadalnią po drugiej.
- Siadaj - Freya wskazała mu ogromną kanapę, której z pewnością
nie widział jeszcze chwilę temu.
Na ścianie wisiały portrety, sprawiające wrażenie dzieł sztuki
klasy muzealnej. Czy to był Van Dyck? Bo tamten to na pewno
Rembrandt. Ubogi nieład zniknął, Oliver siedział na pięknej
kanapie w elegancko umeblowanym salonie z trzaskającym
ogniem na kominku. Okna prowadzące na ewakuacyjną klatkę
schodową nadal wychodziły na Avenue C, ale Oliver mógłby
przysiąc, że słyszy szum morza.
Freya zniknęła w sypialni na tyłach, żeby się przebrać (tego także
nie zauważył od drzwi - co się stało z łóżkiem z baldachimem i
wanną na nóżkach? Czy tracił już zmysły?). Wróciła ubrana we
flanelową piżamę. Zapaliła gaz na kuchence - eleganckiej i
nowoczesnej, w niczym nieprzypominającej starego, białego
szkaradzieństwa, które widział wcześniej - i zaczęła rozbijać jajka.
- Potrzebujesz śniadania - mruknęła, siekając miętę.
Od kuchni zaczął się unosić apetyczny maślany zapach i chwilę
pózniej Freya postawiła dwa talerze na stole w niedużym kąciku
20
śniadaniowym. Oliver przyjął już do wiadomości, że mieszkanie
nie jest takie, jak się początkowo wydawało, więc nie zdziwiło go
pojawienie się kolejnego zestawu ślicznych i wygodnych mebli.
Czy to był sen? Jeśli tak, nie chciał się z niego budzić.
Spróbował. Omlet był miękki i aksamitny, a mięta nadawała mu
ostry, interesujący posmak. Pochłonął całą porcję w trzech kęsach.
- Byłeś głodny - zauważyła Freya, podciągając kolana pod brodę.
Skinął głową i wytarł ręce w lnianą serwetkę. Patrzył, jak
dziewczyna powoli je swój omlet, rozkoszując się każdym ka-
wałkiem.
- Opowiedz mi o niej - powiedziała Freya, oblizując widelec.
- Była moją najlepszą przyjaciółką. - Opowiedział jej wszystko o
przyjazni z Schuyler, od początku do gorzko-słodkiego końca.
Przekonał się, że przy Freyi może mówić o Schuyler, nie czując
bólu. Śmiał się i rozkoszował wspomnieniami. Kiedy skończył
opowiadać, był już pózny ranek. Mgliście pamiętał, że pomógł
pozmywać naczynia, a potem zasnął na jej łóżku.
- Jesteś za młody, żebyś miał być tak zagubiony i pogrążony w
rozpaczy - wyszeptała Freya, zanim zamknął oczy.
Kiedy obudził się po południu, leżał w jej ramionach.
21
CZTERY
Nowi właściciele
Oliver wrócił do szkoły i do zwykłego życia. Czul się znacznie
lepiej i oczekiwał na następne spotkanie z Freyą. Trudno było się z
nią skontaktować, bo nie odbierała telefonu ani nie oddzwaniała,
ale szkoła i praca w Repozytorium pochłaniały cały jego czas.
Dopiero tydzień pózniej powrócił do Holiday Cocktail Lounge.
Natychmiast zauważył, że to miejsce się zmieniło. Przede
wszystkim w drzwiach stał bramkarz z latarką, który krzywo po-
patrzył na jego fałszywy dowód.
- Hawaje, co? - zapytał sceptycznie goryl.
- Słuchaj, nie zamierzam niczego pić. Chcę się tylko zobaczyć z
Freyą.
- Nie ma tu nikogo takiego.
- No daj spokój...
- Możesz zapytać Macka, powtórzy ci to samo - bramkarz oddał
mu dowód. - Ale zamówisz jednego drinka i wylatujesz.
301
Oliver podziękował skinieniem głowy i wszedł do baru. Bramkarz
nie był jedyną nowością. Za barem stała teraz trójka barmanów:
dwóch starszych mężczyzn w muszkach i śliczna dziewczyna o
zimnej urodzie początkującej aktorki, ale pozbawiona całego
wdzięku Freyi. Nawet goście byli inni: wystrojeni i eleganccy,
w podróbkach markowych ciuchów, sączyli pastelowe drinki
PlĆ z kieliszków do martini. Oprawione w skórę menu
zawierało
nazwy drogich alkoholi. Miłość i odwaga
Znalazł się w morzu obcych. Gdzie się podziali kłótliwi dzien-
nikarze z tabloidów, starsi mężczyzni o pociągłych twarzach,
dzieciaki bawiące się rzutkami? Skoro już o tym mowa, gdzie
się podziała tarcza do rzutek? I stół bilardowy? Nadal świeciły się
lampki choinkowe, ale dołączył do nich mechaniczny śpiewający
Święty Mikołaj. The Holiday nie przypominało już czarującej,
niekonwencjonalnej oazy, stając się plastikową repliką tego, czym
było dawniej.
pojawiła się w końcu. Znowu miała na sobie tę samą obszerną
kurtkę wojskową, co tamtej nocy, ale tym razem nie założyła
kaptura, a jej kręcone włosy tańczyły na wietrze.
Oliver potrząsnął głową i przepchnął się do wymyślnego stołka
barowego. Zamówił wodę mineralną i czekał. Nawet jeśli The
Holiday się zmieniło, Freya zawsze tu była. Musiała tu być.
- Co ty tu robisz? - zapytała. Oliver z ulgą zauważył, że nie
sprawiała wrażenie rozgniewanej, tylko lekko rozbawionej. - Po-
trzymaj to - powiedziała, podając mu torbę z zakupami i wyjmu-
jąc klucze z torebki.
Godziny mijały. Goście wychodzili. Barmani patrzyli na niego
niechętnie. Ale Oliver został aż do zamknięcia baru.
302
PIEC
Milosc i Odwaga
Oliver nie wiedzial, jak dlugo czekal, stojac na chodniku z
bukietem lilii, ale okolo czwartej na ranem pojawila sie w koncu.
Znowu miala na sobie te sama obszerna kurtke wojskowa, co
tamtej nocy, ale tym razem nie zalozyla kaptura, a jej krecone
wlosy tanczyly na wietrze.
- Co Ty tu robisz? zapytala. Oliver z ulga zauwazyl, ze nie
sprawiala wrazenia rozgniewanej, tylko lekko rozbawionej.-
Potrzymaj to powiedziala, podajac mu torbe z zakupami i
wyjmujac klucze z torebki.
- Czekałem na ciebie w The Holiday. Nie pojawiłaś się tam -
powiedział. - Czy zrobiłem coś nie tak? Nie chciałaś się ze mną
widzieć?
Freya potrząsnęła głową i otworzyła drzwi wejściowe. Weszli na
górę wąską klatką schodową.
- Jak mnie znalazłeś? - zapytała, kierując się do swojego
mieszkania.
24
Oliver zmarszczył brwi. To nie było łatwe. Był pewien, że Freya
mieszka pomiędzy Siódmą Ulicą a Avenue C, ale obszedł cały
kwartał i nie znalazł koreańskiego sklepu spożywczego ani
zapuszczonej kamienicy z czerwonymi markizami. Już miał się
poddać, kiedy uświadomił sobie, że jest na miejscu. Jakim cudem
nie zauważył tego wcześniej?
- Naprawdę nie wiem. - Oliver rozsiadł się w jednym z wy-
godnych foteli. - Co się stało z The Holiday? Zmieniło się. Nie ma
cię tam.
- Sprzedałam je. Przeprowadzam się.
- Dlaczego?
- Przyszedł czas - odparła. Skrzyżowała ramiona. - Wyglądasz
lepiej.
- Dzięki tobie - przyznał.
- Herbaty? - zapytała. -Jasne.
Zaczekał, aż zagotuje wodę, a kiedy stawiała przed nim filiżankę
zaparzonej herbaty, wziął ją za rękę i przytrzymał dłuższą chwilę.
Tak bardzo jej pragnął. Popatrzyła na niego. Przez chwilę stali, nie
odzywając się.
- Wydawało mi się, że zrobiłam wszystko, co było konieczne
- powiedziała wreszcie.
- Dlaczego trzymasz mnie na dystans? Nie jestem dzieckiem
- przyciągnął ją do siebie, a Freya usiadła mu na kolanach.
Zmierzwiła jego włosy.
- Nie, nie jesteś. Masz rację.
Nachylił się, żeby ją pocałować. Nigdy nie całował dziew-
304
czyny innej niż Schuyler. Ale tym razem w ogóle nie myślał
o Schuyler, tylko o Freyi.
Freya pachniała mlekiem, miodem i cudownie wiosennym
zapachem. Poczuł, że przysuwa się do niego, więc przyciągnął ją
bliżej, żeby położyć dłoń na jej piersiach. Poczuł, że serce zaczyna
mu walić - tak bardzo się denerwował - co on właściwie robił - nie
wiedział, co powinien zrobić - nie planował tego - ale... usłyszał,
że Freya westchnęła, ale nie było to westchnienie rozczarowania...
brzmiała w nim akceptacja i zaproszenie.
- Chodz - poprowadziła go do łóżka.
Rozebrała się i wślizgnęła pod kołdrę. Była piękna jak z obrazu
Botticellego. Oliver drżącymi dłońmi szybko rozpiął ubranie
i dołączył do niej. Cały czas się denerwował - a jeśli go wyśmieje?
Jeśli zrobi coś nie tak? Czy w ogóle można zrobić coś nie tak? Nie
był całkiem niewinny, ale nie był też specjalnie doświadczony. A
jeśli jej się nie spodoba to, co on... Jej ciało było ciepłe i chętne, a on
czuł się jak spragniony wędrowiec przy wodospadzie.
Wątpliwości zniknęły. Przestał się martwić. Przestał się
denerwować.
To był dla niego pierwszy raz. Z Schuyler czekali na właściwy
moment, a może czekali, ponieważ wiedzieli, że właściwy
moment nigdy nie nadejdzie. To się nie liczyło. Teraz liczyła się
tylko Freya.
Zadrżał, czując na swoim ciele ciepłe i lekkie dłonie. Jej miękkie
wargi z czułością całowały jego szyję. Przyciągnęła go jeszcze
bliżej i złączyli się, a jej ciało falowało pod nim jak woda. Spojrzał
w jej oczy i usłyszał, jak woła jego imię.
26
Miat tyle do przeżycia, tyle do zobaczenia. Znajdował się we-
wnątrz i na zewnątrz swojego ciała, wewnątrz i na zewnątrz swo-
jej krwi. Unosił się pod sufitem, obserwując ich dwoje, zachwy-
cając się, jak smukłe i delikatne są ich splecione kończyny, jak
piękny kształt tworzą ich złączone ciała. Miał wrażenie, że Freya
przenika go na wskroś, a on może robić tylko to, co w tej chwili,
czując ją wokół i wewnątrz swego ciała, wewnątrz swojej duszy.
Pózniej, pokryty potem i drżący, otworzył oczy i zobaczył, że
wciąż jest w tym samym pokoju, z tym samym obdrapanym su-
fitem.
- Kocham cię - powiedział po raz kolejny. - Kocham cię, Freya.
Freya popatrzyła na niego z czułością.
- To nieprawda, skarbie. Ale nie będziesz już cierpiał.
306
SZEŚĆ
Ostatnie pożegnanie
Rano zjedli śniadanie w ukraińskiej restauracji Veselka, słynnej ze
swojego barszczu. Oliver był pełen
energii i miał wilczy apetyt. Nie wiedział, czy przyczynił się do
tego brak snu, czy też uprawiana przez nich miłość, ale czuł się jak
nowo narodzony. Znalazł nawet dość odwagi, żeby zadać Freyi
pytanie, na które odpowiedzi obawiał się od chwili, kiedy
zauważył nieodwracalne zmiany w The Holiday.
- Gdzie jedziesz? - zapytał, nadziewając na widelec pieróg i
maczając go w śmietanie.
- Moja rodzina wraca do domu. Do North Hampton.
- Dlaczego?
- To skomplikowane - powiedziała smutno. - Długa historia.
Oliver usiadł wygodniej, czując popękaną skórę oparcia, wbijającą
mu się w plecy. Czy czuł się lepiej? Inaczej? Gorzej? Zdecy-
dowanie lepiej. Dotknął swojej szyi i nie poczuł znajomego pulso-
wania.
28
Schuyler. Mógł wymówić jej imię. Mógł przypomnieć ją sobie, nie
czując bólu. Wspominać i cenić ich przyjazń, ale nie zadręczać się
już jej nieobecnością. Zupełnie jakby Schuyler znalazła się za
szkłem. Była częścią jego przeszłości, ale nie miała już torturować
go w przyszłości. Tęsknił za swoją przyjaciółką. Ale potrafił
pogodzić się ze stratą. Jej stratą.
Odłożył widelec.
- Kim jesteś? Czym się zajmujesz? - zapytał Freyę.
- Jestem czarownicą - uśmiechnęła się. - Ale sądzę, że już się tego
domyśliłeś, archiwisto.
- Wiesz o błękitnokrwistych?
- Tak. Oczywiście. Musimy wiedzieć o takich sprawach. Ale
trzymamy się od nich z daleka. Moja rodzina nie lubi... się wtrą-
cać. Ty byłeś szczególnym przypadkiem.
- Czy jeszcze się spotkamy?
- Może - odparła z namysłem Freya. - Ale nie sądzę, żebyś tego
potrzebował.
Miała rację. Nie kochał jej. Kochał ją ostatniej nocy i była to miłość,
którą dzielili oboje. A teraz miała wyjechać, ale on umiał się z tym
pogodzić.
Oliver znowu stał się sobą. Zachował wspomnienie czasu, kiedy
był familiantem Schuyler, ale nie czuł już bolesnego pragnienia,
cierpienia w duszy. Jego uczucia do Schuyler, czymkolwiek było,
nikt nie usuwał przemocą. Zamiast tego jego miłość została
wchłonięta i rozproszona wewnątrz jego duszy. Na zawsze
pozostanie częścią niego, ale nie będzie już tak potężna, aby go
krzywdzić. Zawdzięczał to Freyi. Ona go uleczyła. Czarownica
Freya.
308
- Dziękuję - podniósł się, żeby pocałować ją w czoło. - Naprawdę
ci dziękuję.
- Skarbie, to była dla mnie czysta przyjemność. Rozstali się po
następnym uścisku.
01iver ruszył ulicą w przeciwnym kierunku. Jego komórka zaczęła
wibrować, odebrał natychmiast, widząc znajomy numer. Przez
chwilę słuchał, a jego twarz rozpromieniła się w szerokim
uśmiechu.
- Serio? Rany. Gratulacje. Kiedy? Jasne, że się pojawię. Za skarby
świata nie chciałbym, żeby mnie to ominęło.
Leczący złamane serca omlet Freyi Beauchamp
(dla tych, którzy lubią śniadania przyprawione szczyptą magii)
jajka
śmietana kremówka posiekana świeża mięta sól
pieprz masło
Siekając miętę, powtarzaj te słowa:
Tym, co od złamanego cierpią serca, Rozdartą duszę uleczy mięta.
Oddech Bogini życie odnowi, Prawdziwą miłość znalezć pozwoli.
30,
Wymieszaj w miseczce jajka ze śmietaną. Dodaj posiekaną miętę,
sól i pieprz. Rozpuść masło na patelni na umiarkowanym ogniu.
Dodaj mieszankę z jajkami, smaż dwie minuty bez mieszania.
Dużą łyżką ostrożnie przewróć na drugą stronę, tak aby omlet
przysmażył się, ale pozostał miękki.
Przybierz gałązkami mięty.
Przepis na dwie porcje: jedną dla osoby ze złamanym sercem i
jedną dla jej przyjaciela.
31
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Cruz Melissa de la Pocałunek Wieczności Tajemnicza WyspaMelissa De La Cruz Blekitnokrwisci 4 DziedzictwoI znowu nieprzespana noc Cest La Viepunto de cruz Cross Stitch precious moment puntotek Indios en canoawięcej podobnych podstron