Realny wymiar odpowiedzialności


Realny wymiar odpowiedzialności
(Dział Rozwój Duchowy)


Kiedyś prowadziłem obóz wędrowny w górach. Zachowywałem się swobodnie i na luzie. Widząc to jedna z uczestniczek zarzuciła mi całkowity brak odpowiedzialności za powierzoną mi młodzież. Nie tak wyobrażała sobie przewodnika czy wychowawcę. Nie mieściło jej się w głowie, że można zaufać nastolatkom, choć sama nie była starsza.
I co? Czy komuś stała się krzywda?
Nie. Wszystko było na swoim miejscu. Nawet jak grupka maruderów zgubiła drogę, miałem pewność, że dotrze do celu. I tak właśnie się stało. W efekcie odtąd więcej nikt się nie gubił.
Czy miałem biegać wokół młodych ludzi jak "kot z pęcherzem"? Czy też miałem na nich krzyczeć, przejmować się ich fochami?
Nic z tego. Ja stosuję inne metody. Ona motywują do odpowiedzialności za siebie tych, którzy powinni się sami pilnować. A poza tym obóz wędrowny prowadziłem z nastawieniem: "Jeśli ktoś z tych ludzi ma kiepską karmę i intencję zrobienia sobie krzywdy, to niech to uczyni po zakończeniu obozu, żeby na nikogo nie mógł zwalić winy". W ten sposób całą odpowiedzialność za ewentualne kłopoty nastolatków zrzuciłem na nich samych. Bo tylko oni powinni być zainteresowani tym, by im się nic złego nie stało.
Czy się zachowałam jak potwór?
Nic z tego. Miałem świadomość, że choćbym nie wiem co robił, to nikogo nie ochronię przed nim samym, przed jego mechanizmami autodestrukcji. Mogłem tylko spowodować, żeby nie popaść w sytuację uzależnienia od destruktywnych intencji i działań innych osób.
To zdrowa świadomość.
Dla swego dobra, dla swego szczęścia i rozwoju, świadomie zrezygnuj z odpowiedzialności za wszystko, co nie jest tobą i czego sam nie stworzyłeś.
Teraz może ci się to wydawać straszne i nieludzkie. Przecież uczono cię, że masz być odpowiedzialny za wszystkich wokół, a szczególnie za rodzinę.
No tak, na początku przyznaj, czy czujesz się z tym lekko, miło i przyjemnie?
A więc nie daje ci to szczęścia?
Czy to właśnie jest cel i treść twego życia?
Jeśli tak, to daj sobie spokój z dalszym czytaniem i staraj się dalej zasłużyć na uznanie za świętego.
Jeśli nie, odpowiedz na pytanie, co korzystasz na poczuciu odpowiedzialności za:
-rodzinę
-swój zakład pracy
-swoją miejscowość
-swój kraj
-całą planetę
-cały wszechświat
-Jezusa
-Boga?
Myślę, że w ten sposób próbujesz uspokoić swoje sumienie i przekonać się, że od ciebie też coś w tym świecie zależy.
A tak naprawdę? W skutek tego rozdętego poczucia odpowiedzialności cierpisz na kompletne pomieszanie decyzyjne. No bo "musisz uwzględniać racje i interesy innych". W ten sposób łudzisz się, że inni powinni myśleć o tobie i twoich interesach i podejmować takie decyzje, na których ty skorzystasz. Najważniejsi jednak decydenci najczęściej się tobą w ogóle nie przejmują, nawet nie wiedzą, że istniejesz, a cóż dopiero mogą mieć za pojęcie o twoich pragnieniach, dążeniach, planach? Boli?
Czyż nie powinieneś wreszcie zacząć decydować sam za siebie?
Kiedy wreszcie się na to zdecydujesz, to zapewne twoja podświadomość będzie ci utrudniać cały proces dokonywania wyborów i decydowania. Myśląc bowiem o odpowiedzialności za innych, stwarzałeś dotychczas w swym umyśle skołowanie wyobrażeniami o cudzych pragnieniach, potrzebach i o sposobach ich zaspokajania, żeby byli zadowoleni. Prawdopodobnie starałeś się żyć po to, żeby inni byli zadowoleni i oczekiwałeś, że za to cię będą chwalili i dziękowali ci. I zapewne upatrywałeś w tym najkrótszą drogę do szczęśliwego, spełnionego życia. Nie mam wątpliwości, że w ten sposób udałoby ci się osiągnąć spełnienie, gdybyś był pierwszym, który potrafi wszystkim dogodzić.
A może właśnie ty jesteś w stanie tego dokonać?
Moja znajoma afirmowała "jestem najlepsza dla wszystkich". A w efekcie faceci gapili się na nią jak oszaleli. Ona zaś miała coraz większy mętlik w głowie, bo chciała się dopasować do oczekiwań wszystkich. Kiedy jednak miała podjąć jakąkolwiek decyzję, wpadała w stan nieprzytomności. I na tym pomieszaniu się wszystko skończyło.
Ponieważ nie wierzę w rzeczywistość pięknych bajek, pora wrócić do realiów.
Po 1. Odpowiedz uczciwie, czy jesteś w stanie decydować za istoty, które Bóg obdarzył wolną wolą? Czy w ogóle masz do tego prawo?
Po 2. Kiedy przejmujesz się wyobrażeniami o potrzebach i pragnieniach innych, to z całkowitym skołowaniem, wynikającym z tych wyobrażeń, nie jesteś w stanie podejmować nawet najprostszych decyzji.
Oto do czego doprowadza poczucie odpowiedzialności za innych.
No dobrze. Sprawę poczucia odpowiedzialności za to, co od ciebie nie zależy, mamy już prawie z głowy. Prawie, ponieważ twoja podświadomość jeszcze długo może się czuć za to odpowiedzialna.
Najprostszą metodą uwalniania się od nierealnego poczucia odpowiedzialności jest afirmowanie, że:
Bóg mnie uwalnia od odpowiedzialności za wszystko, co ode mnie nie zależy.
Bóg mnie uwalnia od odpowiedzialności za wszystko, co nie jest mną i czego nie stworzyłem.
Warto też pomodlić się, by Bóg uwolnił cię od poczucia odpowiedzialności za innych, oraz od wszelkich intencji, mechanizmów i wysiłków podtrzymywania poczucia odpowiedzialności za wszystko, co nie wiąże się z tobą.
No tak, w szczególnym przypadku może to nie mieć dla ciebie sensu, ponieważ gdzieś w podświadomości możesz mieć przekonanie, że to właśnie ty jesteś (jedynym i prawdziwym) Bogiem lub panem tego świata. Tu jednak może cię zaskoczyć fakt, że zadziała zupełnie inna afirmacja, znacznie prostsza i przeznaczona również dla "zwykłych" ludzi:
Ja... biorę na siebie całą odpowiedzialność za siebie, swoje życie, swoją przeszłość i przyszłość.
Straszne, nieprawdaż? Tak wygodnie było dotychczas zwalać na innych i obwiniać ich, że nie spełniają twoich oczekiwań i zachcianek? A ty mogłeś wygodnie kryć się za parawanem nieodpowiedzialności?
Wygodnie, ale za jaką cenę?
Wiele osób gra w taką grę: "podejmij za mnie decyzję (zadowól mnie). Jak nie trafisz, to twoja wina. Jak trafisz, to też jest źle i twoja wina."
Reakcją na tę grę jest praktyka wycofywania się z podejmowania decyzji, bo jaka by ona nie była, i tak ta osoba będzie obwiniona a może i ukarana.
No ale nie wszyscy grają w tę grę! Dlatego trzeba przebaczyć tym, którzy to robili i odważyć się wreszcie podejmować za siebie świadome decyzje.
W drodze do nieszczęścia gramy wiele różnych ról, w których usiłujemy stwarzać wygodne dla nas pozory. I w efekcie sami łapiemy się na własne pomysły, na własne sztuczki, gdyż nasze życie staje się grą POZORÓW - niczym więcej. Czy to może być droga do realnego szczęścia?
Rozumiem, że jak ktoś nie jest szczęśliwy, a "musi" być, bo inni na to czekają, próbuje chociaż zagrać szczęśliwego. Temu celowi służą maski. Niektórzy mają ich tak wiele, że nie wiedza, która ich twarz jest prawdziwą. Ach, jakże "cudowny" przykład szczęścia daje nieszczęśliwy wychowawca czy kaznodzieja pokazując innym swe uśmiechnięte, wiecznie szczęśliwe oblicze!
Słusznie zauważyłeś, że ten przykład potwierdza, iż jednak wywieramy wpływ na innych. Czy więc można zrezygnować z odpowiedzialności za nich?
Grę pozorów uprawiają właśnie ludzie, którzy czują się odpowiedzialni za dawanie innym dobrego przykładu. Ci, którzy zdali sobie sprawę z faktu, że dają dobry przykład, ponieważ uporządkowali swoje życie i swój umysł, nie muszą się czuć za to odpowiedzialni. Dają dobry przykład spontanicznie i bez starania się o efekty.
Tu dochodzimy do wniosku, że ktoś, kto wziął na siebie odpowiedzialność za siebie i swoje życie, daje najlepszy, bo wiarygodny przykład innym. I nie musi się martwić, jak wypadnie przed innymi i jak go za to ocenią.
Kiedy grałeś w różne gry pozorów, masz na pewno dużo do przebaczenia sobie (np., że nie byłeś doskonały, że zawiodłeś) i na pewno czeka cię systematyczna praca nad podniesieniem samooceny.
Ciężko z takimi wyobrażeniami żyć, nieprawdaż?
Nie ważne, jak ci się teraz wydaje. Wszystko zależy od twego nastawienia. Kiedy podejmiesz świadomą decyzję o wzięciu na siebie odpowiedzialności za swoje życie, zrozumiesz, że twoje samopoczucie zależy tylko od ciebie. Ale najpierw musisz pojąć, że ceną za odpowiedzialność za siebie i swoje czyny nie jest poczucie winy. Musisz więc sobie przebaczyć to wszystko, za co siebie dotychczas obwiniałeś, karałeś i nienawidziłeś i za co winili cię inni. Nie musisz już dezaprobować siebie, by udowadniać sobie, że rodzice (bądź inne autorytety) podjęliby za ciebie na pewno lepsze decyzje. Takie postępowanie nie jest dowodem odpowiedzialności czy dojrzałości (mimo, że właśnie to usiłowali ci wmówić ludzie dorośli, którzy zawsze "wiedzieli lepiej", niż ty).
Ja... sam (z bożą pomocą) dokonuję najlepszych, najdoskonalszych wyborów i decyzji. Są one niewinne i w porządku.
Z odpowiedzialnością wiąże się władza. Nie ma władzy bez odpowiedzialności.
Pewną moją znajomą korciło, żeby zdobyć władzę nad otoczeniem. Uważała, że podejmie najlepsze decyzje za wszystkich. Wreszcie tylko czuła się zmęczona powtarzającymi się konfliktami i zapragnęła wyjść z roli władcy. Poleciłam jej afirmację:
"Rezygnuję z władzy nad innymi. Mam całkowitą władzę nad swoim własnym życiem".
Po kilku tygodniach odetchnęła z ulga, a w otoczeniu zaczęły zachodzić zmiany, jakich sobie od dawna życzyła.
Reasumując, tylko ty jesteś odpowiedzialny za własne szczęście. Jeśli już teraz to rozumiesz, to masz jednocześnie świadomość, że nie uda ci się nikogo uszczęśliwić, ani zadowolić. I nikt nie uszczęśliwi ciebie.
Jeszcze masz wątpliwości?
Ach, jak miło łudzić się, że dawno dane obietnice wreszcie ktoś spełni!
Niestety, miło, ale niezbyt rozsądnie i niezbyt pożytecznie.
Weź więc swoje życie w swoje ręce. A innym daj od siebie odsapnąć!


Wyszukiwarka