Stodoła, błoto i radziecki skrzypek (Tadeusz Kantor)
Gazeta Wyborcza - 08/12/1995
Krzysztof Miklaszewski Stodoła, błoto i radziecki skrzypek
Dziś mija pięć lat od śmierci Tadeusza Kantora.
O jego proroctwach politycznych, o tym, jak radził sobie z przeciwnościami pogody, a także o tym, co potrafi skrzypek radziecki - wspomina Krzysztof Miklaszewski.
Styczeń 1986 dał się nam dobrze we znaki. Rozstrajała nas zmienna pogoda. Mróz i ocieplenie, śnieg, a za chwilę roztopy. I to wszystko w czasie warszawskiej, czyli polskiej premiery Kantorowskiej "rewii" "Niech sczezną artyści".
Graliśmy w Stodole. Kantor ukochał to miejsce, dalekie od "oficjalności", której nie cierpiał, a pozwalające na spotkanie na widowni i prominentom, i opozycji. Kantor, a z nim my wszyscy z Cricot 2, od czasu wprowadzenia stanu wojennego prowadziliśmy określoną grę, rozmaicie przez różnych ludzi pojmowaną i interpretowaną, grę akceptowaną i potępianą jednocześnie; grę o całkowitą niezależność.
- Sztuka musi iść własną ścieżką - powtarzał zdenerwowany Kantor, kiedy gniewna i niepohamowana Elżbieta Morawiec w podziemnym biuletynie zwyzywała go od "kolaborantów". - Artysta wcale nie musi zakładać na plecy ideologicznego balastu - podśmiechiwał, wzruszając ramionami, kiedy skwaszony Jan Paweł Gawlik kolejny raz odchodził z niczym, bez zgody na "wspólną akcję".
Kantor nienawidził politycznej hierarchii, ale też przystać nie chciał na "doraźną opozycję".
- Kiedy tamci wygrają - mówił wtedy, jakby tłumacząc decyzję, którą nagle, w jednej chwili podjął i za siebie, i za nas, bez żadnej z nami konsultacji (w dawnych czasach zawsze to robił, stąd ta uwaga)
- kiedy tamci, z podziemia, wygrają - powtarzał, jakby chciał, byśmy dobrze to zapamiętali, dodając:
- a wygrać muszą, bo ci już się pogubili, to - tu uśmiechał się znacząco - aby za chwilę wybuchnąć niekłamanym gniewem:
- to my i tak dostaniemy w dupę!
I wtedy wściekły już naprawdę, bo do takiego stanu sam się doprowadził, krzyczał: - Ja już w podziemiu byłem! A ja już na to nie mam czasu!! Ja muszę i ja b ę d ę - i proszę to sobie na zawsze zapamiętać - ja będę malować i robić spektakle. W b r e w wszystkim i wszystkiemu. Tak jak to zawsze robiłem! Ja spiskuję w mojej sztuce! - wyrzucał na koniec.
Stan szczególnego podniecenia to nie była tylko polityka. Strzała Amora mocno tkwiła w sercu zdawałoby się do takiego szaleństwa niezdolnego już 70-latka. Wreszcie - grypa. To jedno z najbardziej bezwzględnych choróbsk cały czas dawało się Kantorowi we znaki, by w końcu tak go powalić, że Kantor w czasie dwóch ostatnich przedstawień "Niech sczezną artyści" pozostał w swym "łożu boleści" w hotelu Forum.
Ale zanim do tego faktu doszło, Kantor w Warszawie walczył. A walcząc z oficjelami, opozycją, uczuciem i grypą, atakował wszystkich. W czasie tego warszawskiego tournee zrodziło się najwięcej afer, najwięcej osób zostało spostponowanych, najwięcej osobistości obrażonych. Kantor ani w słowach, ani w środkach nie przebierał. W lud poszedł hyr, że Mistrz "kąsa i gryzie" że "wstąpił weń demon" niczym w walczącego o "rząd dusz" Gustawa-Konrada. Tłumy waliły więc z nadzieją na dodatkowe, towarzyszące "rewii", atrakcje.
Odwilż przed Stodołą
Było to po trzecim przedstawieniu, kiedy emocje zdawały się opadać, zwłaszcza że wizytę "tour Varsovie" mieliśmy już poza sobą. Ale tego dnia nastąpiła gwałtowna odwilż. Jej skutki przed budynkiem Stodoły były zatrważające. W odmarzających koleinach stały prawie półmetrowe kałuże wody. Kiedy autokar, wożący zespół z Forum do Stodoły, zatrzymał się kilkadziesiąt metrów przed klubowym budynkiem, wpadli w nie niemal wszyscy aktorzy. Kąpieli zakosztował również zaziębiony Kantor.
Awanturę, która wisiała w powietrzu, od razu w czasie suszenia nóg zdołali zażegnać organizatorzy, obiecując podstawienie autobusu tuż pod klub. Po spektaklu, który przebiegł bez żadnych wstrząsów, okazuje się nagle, że autokar pod same drzwi podjechać nie może. Nie pozwala na to ani układ parkingu, ani śliskie koleiny. Do Kantora, obleganego przez łowców autografów, znajomych składających hołd i nieznajomych chorujących na uścisk dłoni Mistrza, ta wiadomość dochodzi dopiero po dłuższej chwili.
Autokarem ma jechać sześć-siedem osób. Reszta już dawno ulotniła się z krewnymi, znajomkami, przyjaciółmi.
Siedmiu aktorów czekało daremnie na podjazd samochodu. Zza kałuży wyłonił się nawet kierowca, który uprzejmie zapraszał do autobusu.
- Dlaczego pan nie podjeżdża? - krzyczy spod szklanych drzwi wejścia do Stodoły Kantor.
- Nie mogę! - odkrzykuje szofer.
- Kiedy pan musi! - podnosi głos Kantor, ale kaszel dławi go po chwili.
- Nie mogę! Nie dam rady!
- Musi pan!
- Nie mogę!
- Musi pan! Idiota skurwysyn! - Kantor wbiega do środka, potrącając parę wychodzących. - Mogliby uważać, gówniarze! - oberwało się niewinnym. W hallu krzyk mobilizuje wszystkich portierów. W sekundzie są przy Kantorze. Ich natychmiastowa zbiórka uspokaja Kantora.
- Czy moglibyście panowie zmusić tego skurwysyna, by tu podjechał?! Aktorzy muszą przejść do wozu suchą nogą! Kobiety zwłaszcza! Inaczej wszyscy, absolutnie wszyscy będziemy chorzy. Tak chorzy, jak ja!!
Dwóch porządkowych wyszło już, by paktować z kierowcą. Poprzez szyby klubowe obserwujemy pantomimę rąk. Portierzy kreślą w powietrzu trasę, którą miałby pokonać autokar, by znaleźć się tuż pod progiem wejściowych schodów. Kierowca w odpowiedzi rozkłada ręce i bije się w czoło.
- Co ten idiota kombinuje?! - denerwuje się Kantor. - Czy nie moglibyście mu skuć mordy? - zwraca się do czwórki, która mu towarzyszy.
- Jak mu damy w mordę, to w ogóle nie pojedzie - odpowiada jeden z nich, by Kantora rozśmieszyć. Kwestia ta rzeczywiście trafia do pana Tadeusza, który uśmiecha się na myśl, jak ten nieposłuszny kierowca leży już u jego stóp z wybitą szczęką. Macha jedną ręką i odchodzi. Przypomniał sobie w porę, że zostawił coś na zapleczu. Znika więc z hallu.
Skrzypek radziecki obawia się podejść
Kiedy stoję obok portierów, ktoś łapie mnie za rękę. To Gienek Mielcarek, wspaniała, wielka (również wzrostem) postać studenckiego ruchu kulturalnego, dziś radca kulturalny ambasady w Rosji (wtedy był chyba jeszcze w Bułgarii). - Jest tu Wadim Brodski - mówi. - Bardzo chciałby złożyć Mistrzowi hołd. Jeśli mógłbyś go przedstawić. Sam obawia się podejść. - Ma rację - odpowiadam, patrząc jednym okiem na drzwi do sali, a drugim usiłując zobaczyć, na czym stanęły pertraktacje o autobus. - Widzisz, co się dzieje.
Mielcarek, widząc, że Kantor zmierza truchtem do wyjścia, odsuwa się dyskretnie: - Pamiętaj, czekamy, nie chciałbym Wadimowi sprawić zawodu!
Istotnie - znakomity skrzypek radziecki dał się poznać nie tylko jako wspaniały wirtuoz, ale i patriota... polski, bowiem - jak szepnął mi Mielcarek - od kilku już miesięcy ubiega się, siedząc w Polsce, o polskie papiery. Postaram się, ale jak to zrobić, kiedy Kantor jest już przy drzwiach?
- No i co? - pyta portierów, którzy wracają właśnie do klubu. Dwójka wielkoludów jest wyraźnie zawiedziona. - Twierdzi, że tu nie wjedzie? Czy nie ma, u diabła, kogoś z kierownictwa? - Kantor znowu zaczyna krzyczeć. Zjawia się na szczęście jeden z szefów Stodoły Tomasz Drozdowicz, bardzo spokojny i stanowczy, dobrze na Kantora oddziałujący.
- Niech go pan przywoła do porządku! Niech mu pan da w dupę! - radzi Kantor. - W jakim my kraju żyjemy!
- W kraju, gdzie obok wojska rządzą kierowcy i księgowi - odpowiadam, co na chwilę znowu sytuację rozładowuje.
Korzystam z chwili, kiedy Kantor siąka nosem i zapuszcza sobie krople. - Jest tu wspaniały artysta, skrzypek radziecki, który marzy, by pana poznać - mówiąc to macham do Mielcarka. Ten wypycha postawnego Brodskiego, który staje przed Kantorem. Ale w tymże samym momencie wbiega zdenerwowany i przerażony Drozdowicz: - Nic się nie da zrobić!
- Jak to! Nie może pan zmusić swego pracownika?!
- On - niestety - nie jest moim pracownikiem - tłumaczy szef Stodoły. - To autobus wynajęty! On twierdzi, że jak tu wjedzie, to z powrotem nie zawróci. I będzie wypadek!
- Ja mu pokażę! - Kantor przebiega przez hall, podwójne szklane drzwi i znika w ciemności. Brodski stoi jak wryty. Czegoś podobnego nie widział. Daję mu znak ręką: - Musimy czekać! Nic innego nie wymyślimy!! Ale Kantor już jest z powrotem. Coś się stało, bo kuleje.
- Chciałem go kopnąć w dupę, ale ta zasrana woda!
- Szybko, krzesło! - krzyczę. Jest i krzesło. Kantor siada. Lakierki pełne wody, Wadim też pomaga.
- To Pan jest tym skrzypkiem radzieckim? - pyta Kantor spoglądając na artystę już mocno przerażonego. Kiwa on też głową, boleśnie ten epitet przeżywając, kiedy Kantor się upewnia: - To dobrze nawet, że jest pan skrzypkiem r a d z i e c k i m.
Brodski zdaje się nic nie rozumieć.
- Wie pan, że w Polsce się niczego nie załatwi bez strachu! Polacy muszą się zawsze kogoś bać, do jasnej cholery! - dywaguje Kantor, wylewając wodę z buta.
- Ale skoro już pan jest tym skrzypkiem radzieckim, to niechże pan zmusi tę swołocz, żeby tu podjechała!!
Kwestia jest tak silna, że Wadim wypada na dwór. Po chwili portierzy meldują: - Panie Tadeuszu, autobus podjechał!
Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało i czyj argument przekonał opornego kierowcę. Kantor wątpliwości takich nie miał. Nawet nazajutrz, kiedy lekarz nie pozwolił mu wstać z łóżka.
Krzysztof Miklaszewski jest krakowskim dziennikarzem telewizyjnym, m.in. twórcą serii portretów aktorskich "Twarze teatru". Obecnie pracuje w I programie TVP. Wieloletni aktor teatru Cricot 2 Tadeusza Kantora, odtwórca roli Pedla w "Umarłej klasie". Napisał trzy książki o Kantorze. Wydrukowany tekst jest fragmentem rozdziału książki "Kantor od kuchni", pisanej - jak to ujął autor - "od lat kilku z nadzieją rychłego ukończenia".
TADEUSZ KANTOR
- urodził się w 1915 w Wielopolu, małym, polsko-żydowskim miasteczku w Małopolsce, zmarł w Krakowie w 1990 roku. Jedna z najważniejszych postaci kultury polskiej XX wieku: malarz, grafik, teoretyk sztuki, scenograf, twórca awangardowego teatru Cricot 2.
Studiował na krakowskiej ASP. Podczas okupacji wraz z grupą przyjaciół prowadził podziemny teatr. W 1955 roku współzałożyciel Cricot 2. Teatr wystawiał sztuki Witkacego; w połowie lat 60. Kantor zaczął też realizować jedne z pierwszych w Polsce happeningów. Premiera "Umarłej klasy" w 1975 roku dała początek Kantorowskiemu autorskiemu teatrowi, zwanemu Teatrem Śmierci. Po "Umarłej klasie" Kantor zrealizował "Wielopole, Wielopole..." (1980), "Niech sczezną artyści" (1985), "Nigdy już tu nie powrócę" (1988) oraz dokończone po śmierci Kantora przez zespół Cricot 2 "Dzisiaj są moje urodziny" (1991).