Jacques Chessex
Wampir z Ropraz
Cet ouvrage beneficie du soutien du Minister- des Affaires
etrangeres et europeennes francais.
Książka ta została wydana z pomocą francuskiego Mini-
sterstwa Spraw Zagranicznych i Europejskich.
Tytuł oryginału: Vampire de Ropraz
Copyright © Editions Grasset & Fasquclle, 2007
Copyright © for the Polish edition
by Wydawnictwo W.A.B., 2009
Copyright © for the Polish translation
by Wydawnictwo WA.B., 2009
Wydanie I Warszawa 2009
Zmarła dziewczynka mówi:
To ja dyszę z przerażenia
w płucach żywej.
Niech mnie stÄ…d natychmiast wyciÄ…gnÄ….
Antonin Artaud
Suppóts et supplications
(Wysłańcy zła i suplikacje)
Głosować nie można na obywateli wykluczonych z powodu
choroby psychicznej lub słabości ducha.
ODEZWA DO LUDNOÅšCI
Gmina Ropraz 12 stycznia 2006
WSTP
Gdy przyjechałem, by zamieszkać w Ropraz, w maju 1978r
grób Rosy Gillieron w alejce cmentarza znajdującego się
przy drodze do mojego domu był jeszcze nietknięty. Na płycie
z piaskowca wznosiła się biała marmurowa kolumienka opa-
sana wieńcem róż ze sczerniałej miedzi, na niej zaś wykuto
nazwisko i daty życia zmarłej. Kolumience utrącono szczyt,
by zobrazować krótkość żywota, który nad wyraz tragicznie
został przedwcześnie przerwany w pełnym rozkwicie najlep-
szych nadziei.
Grób Rosy przeniesiono dziesięć lat temu w związku z re-
organizacjÄ… terenu cmentarza.
I
Ropraz, Haut-Jorat w kantonie Vaud, rok 1903. Na poczÄ…t-
ku XX wieku jest to kraina wilków, trudno dostępne pustko-
wie, dwie godziny drogi od Lozanny, uczepione zbocza po-
wyżej traktu na Berno, po obu stronach ujętego nie-
przeniknionym lasem świerkowym. Odludne domostwa roz-
proszone wśród mrocznych drzew, ciasne miasteczka o ni-
skiej zabudowie. Brak tu przepływu idei, tradycja przytłacza,
nowoczesnej higieny siÄ™ nie zna. SkÄ…pstwo, przemoc, zabo-
bon - jesteśmy opodal rubieży Fryburga, gdzie panoszy się
czarnoksięstwo. W gospodarstwach Haut-Jorat ludzie często
siÄ™ wieszajÄ…. W stodole. Na belce pod kalenicÄ…. W stajni albo
piwnicy trzymają nabitą broń. Pod pozorem polowania lub
kłusownictwa szykują proch, loftki, masywne sidła o żela-
znych zębach, blaszki ostrzone na żniwiarskim brusie.
Wszechobecny strach. Nocą modlitwy błagalne albo egzorcy-
zmy. Surowi protestanci, ale żegnają się na widok potworów
wychodzących z mgły. Z pierwszym śniegiem wraca wilk.
Nie tak dawno temu, w 1881, zabito tutaj ostatniego, jego
wypchane słomą truchło kurzy się dwanaście kilometrów stąd
w gablocie muzeum w Vieux-Moudon. No i ten straszny
niedzwiedz, który przyszedł z Jury. Nie ma nawet czterdzie-
stu lar, jak w parowach la Merine rozpruwał brzuchy jałów-
kom. Starzy pamiętają to jeszcze; nie do śmiechu im w Ro-
praz i Ussieres. W czasach Voltaire'a, który mieszkał na zam-
ku w dole, w osadzie Ussieres, na głównej drodze, co idzie
do Berna, do Allemagnes, z a s a d z a l i się rabusie, pózniej
przyzwoitych ludzi grabili wracający z wojen żołnierze Wiel-
kiej Armii. Bardzo uważamy, kiedy do żniw albo wykopów
trzeba zgodzić włóczęgę- To obcy, szpieg, złodziej. Kółko w
uchu, skryte zamiary, laguiole za cholewÄ….
Nie ma tu wielkiego handlu, fabryk, manufaktur, tylko to,
co daje ziemia, jednym słowem - nic. To nie jest życie. Jeste-
śmy tak biedni, że krowy sprzedajemy do miast na mięso, za-
dowalając się wieprzowiną, i zjadamy jej takie ilości pod
każdą postacią - wędzoną, wytapianą, mieloną, soloną - że w
końcu stajemy się do wieprzy podobni - różowy korpus, czer-
wonawa głowizna - odcięci od świata przez mroczne kotliny i
lasy.
Wśród tych odludnych pól młoda dziewczyna jest gwiaz-
dą, która jak magnes przyciąga wszelkie zboczenia. Kazi-
rodztwo i bezustanne przeżywanie, w półmroku bezżeństwa,
upragnionej i wiecznie zakazanej cielesności.
Seksualne ubóstwo, jak nazwiemy je pózniej, towarzyszy
wędrówkom strachu i wyobrażeniom Złego. Nocą samotnie
podglądamy miłosne igraszki kilku zamożnych panów z ich
jęczącą wspólniczką; lekki dotyk szatana, poczucie winy
wtłoczone w cztery stulecia obowiązującego kalwinizmu.
Bez wytchnienia tropić niebezpieczeństwo mogące nadejść z
głębi ludzkiej duszy i z zewnątrz, z lasu, z dachu, który po-
skrzypuje, z płaczącego deszczu; znad, od góry, spod, od
dołu: niebezpieczeństwo zewsząd. Barykadujemy się we wła-
snej czaszce, we własnym śnie, własnym sercu, własnych
zmysłach, ryglujemy drzwi gospodarstw, ze strzelbą na podo-
rędziu, z duszą udręczoną i wygłodniałą. Pod nietopniejącym
śniegiem, który sprzyja szaleńcom, zima okrutnieje, niebo-
skłon czerwony i barwy bistru między brzaskiem a wyklętą
nocą, mróz i melancholia, które dręczą i szarpią nerwy. Ach,
byłbym zapomniał o straszliwym pięknie tych
okolic. I o księżycu w pełni. I nocach pełni księżyca, mo-
dlitwach i rytuałach, kawałkach słoniny do nacierania lisza-
jów i ran, o czarnych wywarach przeciwko ciąży, obrzędach
z udziałem lalek topornie wyciosanych z drewna, najeżonego
szpilkami i umęczonego, i o urokach, które rzucają zli ludzie,
o zaklęciach przeciwko plamce na oku. Po dziś dzień na stry-
chach i w komórkach znajdziemy księgi czarnoksięskie oraz
instrukcje, jak gotować krew miesięczną, wymioty, sprosz-
kowaną ślinę ropuchy i żmii. Kiedy księżyc za dużo blasku
daje, przed tym i owym umykaj. Kiedy księżyc nazbyt wcze-
śnie wstaje, węża do wora zamykaj. Szaleństwo zwycięża. I
strach. Kto wkradł się na poddasze? Kto przeszedł po dachu?
Na sekrety o t c h ł a ni czekaj z prochem i widłami!
II
Luty 1903. Początek roku był bardzo mrozny, śnieg pokry-
wa Ropraz, które teraz wydaje się jeszcze bardziej skulone i
zapomniane na swoim płaskowyżu smaganym przez wiatr.
Od pierwszego lutego śnieg pada bez przerwy. Ciężki, mokry
śnieg na tle ciemnego nieba; od jakiegoś czasu dla wioski nie
ma litości. Odcięte drogi, przypadki gorączki, kilka krów zle
się ocieliło, a we wtorek siedemnastego młodziutka Rosa -
świeży kwiatuszek, dwadzieścia lat, jasna cera, duże oczy,
długie kasztanowe włosy - zmarła w gospodarstwie swojego
ojca, pana Emile'a Gillierona, sędziego pokoju oraz deputo-
wanego do Rady Stanu, na zapalenie opon mózgowych. Pan
Gillieron to człowiek szanowany, surowy, rozważny, szczo-
dry. Posiada majątek, duże połacie okolicznych gruntów, a
subtelna uroda jego córki zdążyła już narobić nie lada zamę-
tu. Do tego Rosa dobrze
śpiewała, była oddaną chorym, przykładną parafianką w
kościele w Mezieres... Szacowni ludzie, jak widać, których
także odpycha bezeceństwo, rozpusta i nagminne skąpstwo.
Śmierć Rosy okrutnie wzburzyła całą okolicę. Na pogrzeb,
dziewiętnastego lutego na cmentarzu w Ropraz, przybyli lu-
dzie z odległych wiosek, z miasteczek targowych, z małych
osad, z niedosięgłych szczytów. Podjazdem, konno, z rakie-
tami na butach, mężczyzni i kobiety, tak liczni - całe setki -
że mimo mrozu drzwi kaplicy do końca nabożeństwa stały
otworem, potem zaś na cmentarz kondukt żałobny szedł po-
nad godzinę, przy monotonnych dzwiękach dzwonu.
Aby ulokować nową pensjonariuszkę, grabarz Cosandey
musiał przez całą środę kopać w zamarzniętej ziemi. Pracę
wykonał. Po południu w czwartek Rosa Gillieron została po-
chowana od południowego wschodu, w dwóch trzecich dłu-
gości cmentarza, leżącego samotnie między gęstym lasem a
rozległym pagórkowatym pustkowiem, gdzie żerują wrony.
Trumnę zabito, ostatnią garść zmarzniętej ziemi rzucono sto-
sownie na głuche wieko i Cosandey nie musiał nawet zagar-
niać śniegu na niewielki placek nagiego gruntu. Po chwilo-
wym przejaśnieniu, dzięki któremu kondukt mógł krok za
krokiem odprowadzić karawan, po ostatniej pieśni dziecię-
cego chóru i błogosławieństwie specjalnie na tę okazję przy-
byłego z Mezieres pastora Berangera, podczas końcowej mo-
dlitwy znów zaczął padać śnieg. Śnieg, co ponownie zakrywa
czarną glebę głębokiej zimy i słodko kołysze zmarłych do
snu, jak powiadajÄ…, w ich wiecznym spoczynku.
Po inhumacji córki Gillieron przewidział posiłek w Wiel-
kiej Sali. Tak nazywamy lokal, w którym obchodzi się święta
i oficjalne uroczystości. W końcu zapada wieczór, ostatnie
uściski dłoni, objęcia, nikogo na drogach, polnych duktach, a
nad pustymi polami zaczyna się długa noc.
Piątek dwudziestego, śnieg i martwota. Można by sądzić,
ze śmierć Rosy oraz uroczysta ceremonia na cmentarzu znu-
żyły duchy i pogrążyły pejzaż w otępiającej ciszy.
III
Lecz oto sobota dwudziestego pierwszego. Tego ranka bar-
dzo wczesnym świtem Francois Rod, zamieszkały na wzgó-
rzach Ropraz w miejscu tradycyjnie zwanym Verschez- le-
s-Rod, Niedaleko Rodów, postanowił narobić drewna" w pa-
górkowatym lesie, przylegającym do cmentarza. Towarzyszy
mu syn Hermann, który powozi ciężkim wozem, zaprzężo-
nym w woły mleczarzy i drwali. Jest siódma trzydzieści. Nad
zaśnieżonymi polami powoli wstaje dzień. Droga do Bois des
Tailles biegnie tuż przy cmentarzu. Dotarłszy do furtki, Fran-
cois zatrzymuje zaprzęg, każe synowi poczekać i wchodzi na
cmentarz, by przez chwilę podumać nad świeżą mogiłą Rosy.
Postępuje kilka kroków w głąb alejki, po czym rozlega się
jego krzyk: grób Rosy jest otwarty, trumna odkopana. Sie-
demdziesiąt lat pózniej stary Hermann będzie wspominał
krzyk ojca: Jakby zobaczył diabła", powie, dygocząc, a jego
zaczerwienione oczy mimo upływu czasu nadal będą nabie-
głe strachem.
Hermann zamiera na kozle, Francois na chwiejnych no-
gach wychodzi zza ogrodzenia, nawet nie zamykajÄ…c furtki,
pada w śnieg, wstaje, upada znowu, by w końcu utorować so-
bie drogę aż do oberży Cavina. Ze środka wyłania się Ca-vin,
żona Cavina i grabarz Cosandey.
Wracamy na cmentarz. Światło jest teraz mocne, odrażają-
co białe. Wokół otwartego grobu widać ślady stóp - cała zie-
mia zadeptana - obok odcisk rozwleczonego ciała, kilka me-
trów dalej na poły zakopana w śniegu latarka.
Cosandey schodzi do grobu. Odbite wieko trumny pozosta-
wiono w pośpiechu tak, że od strony twarzy zmarłej została
wąska szpara. Cosandey wciska rękę do środka:
- Nie mogę wymacać głowy! - krzyczy i zgięty wpół osu-
wa siÄ™ na trumnÄ™.
Cucimy Cosandeya, który szczękając zębami, zostaje pil-
nować grobu, po czym dotarłszy do Cafe Cavin, uruchamia-
my jedyny we wsi telefon. Oczekiwani: pan Gloor, sędzia po-
koju okręgu Mezieres, pan Blanchod, sędzia śledczy, oraz
dwaj funkcjonariusze kantonalnej policji śledczej, którym do-
tarcie do Jorat starÄ… przewiewnÄ… kolejkÄ… linii Lozanna-Mo-
udon zajmie trzy godziny. Dla zaoszczędzenia czasu wyje-
dziemy po nich wozem na stacjÄ™ przy zamku w Ussieres.
Teraz ujawniamy sprawę. Z Mezieres - gdzie w końcu uda-
ło się go złapać - dołącza do grupy doktor Delay. Każe pod-
nieść wieko trumny. Zwłoki zgwałcone. Na obnażonych
udach ofiary ślady spermy i śliny. Najdrastyczniejsze okale-
czenie ukazuje się w całej swojej potworności.
Prawa dłoń, równo ucięta, spoczywa obok trupa.
Klatkę piersiową głęboko podzgano nożem. Piersi zostały
oderżnięte, częściowo zjedzone, przeżute i wyplute do otwar-
tej jamy brzusznej.
Głowę, w trzech czwartych oddzieloną od tułowia, przyci-
śnięto do korpusu, w wielu miejscach widoczne ugryzienia,
na szyi, na policzkach, u nasady ucha.
Jedna noga, prawa, łącznie z udem, została odrąbana aż do
sromu. Srom wycięto, przeżuto i zjedzono prawie w całości;
resztki - owłosienie łonowe i chrząstki - znajdziemy wyplute
we wspomnianym żywopłocie w Crochet, dwieście metrów
powyżej kuzni. Jelita zwisają na zewnątrz trumny. Serce
zniknęło.
Nie ma wątpliwości, że aby dokonać zbrodni, zboczeniec
wyjął ciało z dołu. Przy sprofanowanym grobie widać garść
długich kasztanowych włosów i dwie duże plamy krwi, która
częściowo wsiąkła w śnieg.
Gdy potworne zadanie zostało wypełnione, bestialski posi-
łek dobiegł końca, ciało młodej męczennicy złożono ponow-
nie do trumny w ziejÄ…cym dole.
IV
Wampir z Ropraz. Określenie to już dwa dni pózniej zosta-
je ukute przez Feuille d'Avis de Lausanne", w wydaniu z
dwudziestego trzeciego lutego.
Ta smutna sprawa - pisze dziennik - spotka siÄ™ w naszym
kraju z bolesnym oddzwiękiem. Nigdy dotąd kronika krymi-
nalna nie miała okazji odnotować w Szwajcarii aktu równie
odrażającego. Należy żywić głęboką nadzieję, że winny
wpadnie w ręce sprawiedliwości i dla spokoju sumienia pu-
blicznego zostanie ku przestrodze przykładnie ukarany, jak
na to zasłużył. Wykopywanie trupów przez hieny tłumaczy
się głodem. Dla niego, tego niegodnego wampira, nie ma
żadnego wytłumaczenia.
Wampir z Ropraz, gwałciciel, krwiopijca z Bois des Tail-
les, nietoperz z wiejskich cmentarzy... Szczegółowy rysopis
Drakuli lotem błyskawicy obiega kraj. Jednocześnie sprawa
jest głośna w prasie Europy i Ameryki, a gazety codzienne z
Nowego Jorku, Massachusetts, Bostonu, z Anglii, naturalnie,
i Szkocji, kraju gotyckich legend, docierajÄ… do kancelarii sÄ…-
dowej w miasteczku, którego cieszący się ponurą sławą
cmentarz budzi wstyd i przerażenie w tak odległych okoli-
cach. Dziwne to uczucie - rozpościerać owe duże, po-
chodzące z daleka dzienniki, by zobaczyć w nich wytłuszczo-
ne nagłówki:
THE VAMPIRE OF ROPRAZ
a pod każdym cztery szpalty przerażającego opisu. Docho-
dzenie bardzo prędko utyka w miejscu i zbacza na manowce.
Z poczÄ…tku kieruje siÄ™ do Vucherens, sÄ…siedniej wioski, gdzie
mieszkają dwaj bracia Caillet, dość podejrzane typki, co już
mają za sobą sprawy o zabójstwo, wyłudzanie pieniędzy, kra-
dzieże i włóczęgostwo. Sześć lat wcześniej Caillet ojciec
wraz ze starszym synem i matkÄ… zabili w Ecoteaux mleczarza
Budry'ego, ojciec i syn zostali skazani na dożywocie, matka -
na trzy lata za współudział w morderstwie.
Ojciec i matka zmarli na poczÄ…tku odsiadywania wyroku.
Tedy, przypomina Feuille d'Avis de Lausanne" z dwudzie-
stego trzeciego lutego: zbieg okoliczności co najmniej cieka-
wy: Rosa Gillieron jest córką pana Emile'a Gillierona, który
przewodził ławnikom mającym orzekać w sprawie zbrodni z
Ecoteaux.
Czyżby zatem zemsta? Szalona wendeta dwóch spragnio-
nych krwi braci? Wampir jednak działał w pojedynkę. Bracia
Caillet są zdeprawowani i brutalni, ale nie słabowici. Tym-
czasem na targu w Mezieres zakupili właśnie ślepe latarki
tego samego typu, co ta, którą znaleziono w Ropraz. No i po
mistrzowsku posługują się nożem. Gdzie byli w piątkową noc
z dwudziestego na dwudziestego pierwszego? Zatrzymuje siÄ™
ich, wypuszcza. Ich żony - również element z rynsztoka i
spod ciemnej gwiazdy - dostarczyły alibi,
W miarÄ™ oczekiwania plotka olbrzymieje. I strach. Zbro-
imy się po zęby, nocą barykadujemy, donosicielstwo zaś to-
czy się własnym torem. Zawiść, podła zazdrość, niezakoń-
czone porachunki przodków, zalotnicy odprawieni przez
RosÄ™ lub jej surowego ojca, indywidua skrzywdzone przez
jego sędziowskie decyzje, regionalni politycy o złamanej ka-
rierze, samotni, nieśmiali, chorobliwie przerażeni i opętani
czystością tej nazbyt pięknej panny... W obieg puszczamy na-
zwisko innej ważnej osobistości z Ropraz, której zawód po-
boczny - rzeznik objazdowy - przywodzi na myśl bardzo su-
gestywne i bardzo obciąg zające ruchy noża. Cwiartuje wie-
prze i młódki! Oj, ten to chyba cienko zaśpiewa. Przez ponad
tydzień podejrzewa się studenta medycyny, który właśnie w
lutym przyjechał na kilka dni do rodziny w Mezieres. Medyk,
pomyślcie państwo, po tych wszystkich kursach dysekcji, ja-
kie im siÄ™ funduje za nasze pieniÄ…dze!
Studenta przez całe dwa dni nękają w lokalach policji śled-
czej. Próżny trud. Twarda sztuka", powie funkcjonariusz
Decosterd, który prowadził przesłuchanie. Na tych młodych
doktorach nic nie robi wrażenia. W każdym razie na tego
mamy baczenie. Twierdzi, że będzie chirurgiem: kolejny po-
wód, żeby ani na chwilę nie spuszczać go z oka".
Tymczasem wampir pędzi. Widać go w Vu-cherens, Fer-
lens, Montpreveyres, przychodzi zawsze nocÄ…, zwodzi patrole
straży i psi węch, za każdą wizytą wspina się na piętro, gdzie
śpi panienka albo służąca.
- Widzą panowie wybitą szybę, tu oparł drabinę...
- Ale nic pańskiej córce nie zrobił.
- W porę się obudziła. Coś jej się śniło, biedactwu, i na-
gle zaczęła krzyczeć, zdążyliśmy tylko złapać siekierę i pole-
cieć na piętro.
Wszyscy siÄ™ bojÄ…, dziwiÄ…, interesujÄ….
- Nie tknął jej, ten łajdak, ale przecież tu był, proszę obej-
rzeć zbite okienko, plamy od śniegu na parkiecie. Musiały
onieśmielić go ząbki czosnku i krucyfiks, z którym spała!
Wszędzie bowiem wyciągamy Chrystusa, jaki zachował
się jeszcze z czasów katolickich. We wszystkich wioskach i
osadach do ram okiennych, zasuwek w oknach, nadproży,
balkonów, lurtek, a nawet do ukrytych drzwi i w piwnicach,
przymocowane są girlandy z czosnku i świętych obrazków,
od których potwór z Ropraz musi się przekręcić. Krzyże
znów wznoszą się nad tym protestanckim krajem, gdzie nie
widziano ich od czterystu lat. Na wzgórzach, przy drogach
ponownie stajÄ… te od czasu reformacji pogardzane obiekty.
Czy wampir lęka się znaku Chrystusa? No, to zmusi go do
namysłu! I pies jest spuszczony".
Pastor Beranger i macierzysta parafia w Me-zieres tolerujÄ…
te zabobony. MajÄ…c pod bokiem
wiedzmy z Fryburga i tamtejszych magów, klechów tuż za
granicą, przywykłem do takich komedii". Beranger jest huge-
notem. Żołnierzem Boga. Jako katecheta Rosy był obecny
przy rekonstrukcji ciała, kiedy na kilka godzin przeniesiono
je z cmentarza do Wielkiej Sali, aby je umyć i poskładać. To
on, Beranger, pobłogosławił ubrane w nową białą suknię
zwłoki, nim je znów pochowano.
- A pani Beranger, a młoda pomoc z plebanii?
Czy pan się nie boi, panie pastorze, że potwór
was zaatakuje? Z pewnością zechce się zemścić
na panu za dobroć okazaną Rosie,..
- Ten, kto miłuje Boga, nie lęka się ducha
ciemności - odpowiada pastor mocnym głosem.
Następnie wdrapuje się na kozioł zaprzęgu, którym sam
powozi. Zapada noc, noc przeklęta, a na biegnącej dołem
drodze długo słychać skrzypienie kół w zamarzniętym śnie-
gu.
V
Tymczasem on pędzi, pędzi wampir z Ropraz, daleki ku-
zyn Drakuli, jakże do niego podobny, do księżycowego mi-
strza gór wołoskich i krwawo spustoszonej Transylwanii. Na-
wet jego przeraża to pokrewieństwo Karpat z porośniętym
czarnymi lasami bocznym grzbietem łańcucha górskiego w
kantonie Vaud, gdzie on siÄ™ kryje, czuwa, wyostrza pragnie-
nie i głód - on, który pożarł przeczystą Rosę.
Uwierzcie państwo, że w zaroślach, gdzie zarywszy się w
jamie, skulony kryje się aż do zachodu słońca, albo w jaskini
na zboczu góry, w rozpadlinie wypełnionej zdradliwym cie-
niem, słyszał, jak po wyboistej drodze toczy się chybotliwy
zaprzęg pastora. Uwierzcie, że pózniej patrzył, jak po kolei
zapalajÄ… siÄ™ lampy w oknach zamku w Ussieres, lampa w
Cafe Cavin, lampy w domach z masywnych kamieni i w sa-
motnych gospodarstwach. Teraz noc należy do niego.
Wiatr podniósł się z parowu. Duje w noc, ten wiatr wilgot-
ny i zimny, co psy zapędza do budy i drogi ścina lodem...
Tyle młodych dziewic zasnęło snem lilii w tylu oszałamiają-
co ciepłych łóżkach. Tyle młodych zmarłych spocznie pod
przykryciem świeżej mogiły na swoją pierwszą spędzoną w
ziemi noc. Pora ruszać w drogę, Dra-kulo, mroczny mistrzu,
przez miasteczka targowe i zagony! Ty, który znasz wszyst-
kie nasze gesty, nasze kroki, nasze wahania, ty, który napoisz
się krwią naszych córek, posiądziesz je, pożresz, nim świt
znów zapędzi cię do twojej kryjówki nie do znalezienia.
Od dwudziestego pierwszego lutego mówi się bowiem, że
żadne wzgórze, żaden lasek, żadna boczna droga nie wy-
mknie się spod władzy potwora. Wampir z Ropraz jest wszę-
dzie; krąży, czatuje, zagraża, przez niego rośnie strach drą-
żący fundamenty samotnych gospodarstw. Trwoga przed złą
nowiną dręczy ciemne sfery natury, strach skłębiony w ciele
oczyszczającej przemocy seksualnej. Odwieczna wina ciał
karanych i ofiarowywanych diabłu.
Byłaś zbyt piękna, Roso, płacisz za swoją olśniewającą
biel!
Wśród tych zapomnianych pól od dawien dawna wszystko
jest złe i niebezpieczne - burza, od której wzbierają rzeki,
piorun, od którego dachy stają w płomieniach, susza, która
wyniszcza pola, pali trawÄ™, zmniejsza i marszczy owoce,
deszcz, który zalewa zbiory i żłobi koryta w uprawach. Nikt
nie ufa włóczęgom, żebrakom, wędrownym kaznodziejom,
co kradną jak cyga-rrichy. Polujemy na podróżnych, Cze-
chów i Romów, widłami przeganiamy domokrążców. Lecz
oto nadchodzi dwudziesty lutego, oto panowanie wampira
wyzwala wszystkie obawy, gwałt, skrywane szaleństwo, za-
cieśnia straszliwą tajemnicę świata Złego, czyniąc ją nie-
uchwytną. Byli pastorzy, co obnażali naszą pychę i zakłama-
nie. Bywały niedzielne homilie w kościołach Kalwina i na-
pomnienia o sądzie, który tylko czeka na chwilę naszej nie-
uwagi. Bywała w nas przede wszystkim płynąca z głębi wie-
lowiekowych dysput pewność wiszącej nad nami kary.
Teraz, wobec zuchwałych poczynań wampira, żadna rude-
ra, przestronne mieszkanie czy skromny domek, żadna ko-
mórka, ciasna klitka, warsztat, żadna nędzna nora, żaden ba-
rak czy szopa, nic umknÄ… jego okrutnym podchodom. Dzieci
z domów na uboczu przestały chodzić do szkoły, listonosz
zarzucił codzienną rundę po wzgórzach
i osadach, a doktora Delaya w dalekiej drodze do łóżka
chorego chroni dwururka. Czyż jednak w tych trudnych cza-
sach w ogóle mamy prawo chorować?
Matki baczniej niż zwykle pilnują swoich córek. Przed lu-
tym zagrożenie stwarzali chłopcy, bale, loterie i śpiewane
wieczorki; wraz % pojawieniem się potwora weszło ono mię-
dzy nas - jest podstępny, zwinny, dobrze o wszystkim poin-
formowany, gotów w każdej chwili oblizać zęby i pochylony
nad naszym snem, toczyć ślinę z pyska, nim przebije gardło i
gładki brzuch naszej narzeczonej.
W poniedziałek drugiego marca 1903 na pierwszej stronie
Revue de Lausanne" ukazuje się pełen oburzenia artykuł.
NADAL WAMPIR Z ROPRAZ
To po prostu nie do przyjęcia - pisze na czterech kolum-
nach radykalny dziennik - że nasza policja, tak energiczna
przy każdej innej okazji, wciąż nie znalazła tropu, który za-
wiódłby ją do tego odstręczającego przestępcy, co terroryzuje
nasze wsie, a wkrótce uderzy też na nasze miasta i zgroma-
dzenia. Czy okropny gwałt na zwłokach młodej Rosy Gillie-
ron - której znakomity ojciec, pan sędzia deputowany Emile
Gillieron z Ropraz, znany jest wszystkim czytelnikom - długo
jeszcze pozostanie bezkarny? Czy wampir zawsze będzie
miał milczące przyzwolenie porządku publicznego i spokoju
w całym kraju, z którymi /resztą też niebawem się rozprawi?
Powyższe linijki, podobnie jak artykuły w dziennikach -
wychodzących w Szwajcarii, ,\ także coraz częściej w całej
Europie - dosko-n.ile oddają lęk i poczucie niecierpliwości,
które wzburzając opinię publiczną, szwajcarskie miasta i
wsie doprowadzajÄ… do rozpaczy. Z jednej strony - wampir,
który drwi sobie ze świata, robi, co mu się żywnie podoba, i
prowokuje narastanie histerii; z drugiej -bezradność i inercja
śledczych. Artykuł z Revue de Lausanne" zamyka ponura
pointa: Kiedy należy spodziewać się kolejnej sceny z piekła
rodem?"
VI
Minął marzec i kwiecień, utajnione denuncjacje, fałszywe
pogłoski, mętny spokój - od wypadku w Ropraz nic się nie
dzieje. A jednak plotka siÄ™ rozrasta, padajÄ… nazwiska, gotowe
akty oskarżenia czekają tylko na najdrobniejszą zniewagę czy
zniesławienie. I zatargi klanowe, rodzinne niesnaski, zawiłe
historie spadku lub podziału ziemi, wszystkie te łajdactwa na-
bierają wigoru dzięki ogólnej podejrzliwości i strachowi.
Cwiartując i oblizując ciało zmarłej dziewczyny, wampir z
Ropraz skłócił konfidentów Gillierona. Na początku marca
jeden z jego sąsiadów z la Moille du Perey, szlachcic, bogaty
posiadacz ziemski, został przez plotkarzy oskarżony o zro-
bienie Rosie dziecka. Potrzeba będzie całego autorytetu sę-
dziego oraz świadectwa doktora Delaya, aby unicestwić ka-
lumnie, w które i tak nikt nie
uwierzył. Rosa zmarła bez skazy, a plugastwo ataku dowo-
dzi powszechnie panującej niegodziwości.
W tym samym okresie pewien kawaler z Her-menches,
szemrana postać i tchórz, niejaki Juste Fiaux, został zatrzy-
many przez służby śledcze. Całe lato 1901 ów Juste Fiaux
przepracował jako parobek w gospodarstwie Gillierona i ani
na chwilę - na co istnieją stosowne dowody -nie przestawał
nękać młodej Rosy całkiem chybionymi zalotami. Ona go
uprzejmie odprawiła i na tym się skończyło. Czy jednak roz-
goryczony Fiaux zemścił się za tę zniewagę? Ta wersja zda-
rzeń zostaje prędko wykluczona.
No a postawny rzeznik objazdowy z Ropraz, którego
wprost wymieniano jako wroga deputowanego? NajÄ…Å‚ adwo-
kata z Lozanny, mecenasa Spiro, budzącego trwogę oskarży-
ciela, i nikt już nie ma ochoty odpierać jego piorunujących
argumentów. Objazdowy rzeznik, handlarz bydłem, zwalisty
wieśniak, członek rady parafialnej w swoim okręgu schodzi
ze sceny.
Inni nie mają tyle szczęścia. Wyciągnięte zostaje nazwisko
nauczyciela zwolnionego z pracy w związku z nigdy do koń-
ca niewyjaśnioną aferą o nagabywanie uczennic; mężczyzna
nie został oczyszczony z zarzutów, mimo że z pedagoga
przekwalifikował się na społecznego" literata w Oron-la-Vi-
lIe. Tam pisze (lub komuś to zleca) ucieszne listy miłosne.
Do pań z Oron i z Mezieres, do panienek z całego dystryktu,
do córki doktora Delaya, do Rosy. Literat zaprzecza. (idzie
był nocą z dwudziestego na dwudziestego pierwszego lutego?
Oświadcza, że nie może powiedzieć ze względu na honor
pewnej damy.
- A poprzedniego wieczoru?
- Pracowałem nad swoją powieścią.
- Czy ktoś widział pana przy pracy?
- Nie robiÄ™ z tego widowiska- Czy panowie wiecie,
czym jest pisanie? Pisanie to ofiara, owszem, panowie, ofiara
dalece straszliwsza niż poświęcenie na ołtarzu doczesnych
szczątków niewinnej wieśniaczki!
Inspektor Decosterd i jego koledzy z policji śledczej puka-
ją się w czoło. Pisarz! Kolejny męczennik! Puszczamy ptasz-
ka wolno.
I tak czas upływa aż do powrotu dzieci do szkoły po prze-
rwie wielkanocnej, we wtorek czternastego kwietnia. Horror
objawia się w Car-rouge, osiem kilometrów od Ropraz, na
zboczu powyżej drogi do Moudon. Na wybranej przez dzieci
na miejsce zabaw łące między cmentarzem a szkołą Aime
Jeunet, wychowawca jedynej klasy w Carrouge, dyżuruje na
przerwie, pali cygaretkÄ™ marki Fivaz, gdy nagle jego uwagÄ™
przyciąga grupka malców kopiących dość osobliwą piłkę.
Podszedłszy do nich spokojnie, Aime Jeunet ze zdumieniem
stwierdza, że ta pitka to ludzka głowa, głowa oskalpowana,
umazana krwiÄ…, a do czaszki, niby makabryczne klejnoty, le-
pią się kępki włosów. Zdjęty przerażeniem, nauczyciel pra-
wie mdleje, chłopcy się rozbiegają. Albowiem Jeunet rozpo-
znał czaszkę: To Nadine!" - krzyczy, zatacza się i pada w
trawę jak długi.
W ciągu następnej godziny odkrywamy całą potworność
złowrogiego rytuału. Grób rozgrzebany, trumna otwarta, a w
niej znów zgwałcone zwłoki, wokół pępka i na udach ślady
spermy i śliny. Reszta ciała we krwi, sprofanowana, i tym ra-
zem srom młodej zmarłej jest usunięty, a głowa całkowicie
odłączona od tułowia. Czaszka została oskalpowana, czego
dowodzą zaciosy na kości, skrzepła krew i połyskująca na
słońcu w alejce kępka długich czarnych włosów.
Co też wydarzyło się w Carrouge?
Trzy lata wcześniej pewna rodzina z miasteczka przygarnia
Nadine Jordan, sierotę wyleczoną z gruzlicy kości. Po choro-
bie jednak dziewczyna ma sparaliżowaną jedną nogę, utyka.
Zleca się jej lekkie prace gospodarcze, żeby ją zatrzymać w
domu. Jest ładna, sumienna, świeża, chłopcy
zaczynają chodzić do niej w konkury mimo usztywnionej
nogi i dziecinnego wzrostu. Ponad-to proporcjonalna sylwet-
ka, ładne piersi, długie, ciemne, lśniące włosy - nawet na-
uczyciel, pan Hcunet, nie pozostaje nieczuły na te wdzięki...
Surowa zima ma swoje prawa. Ostatniego dnia grudnia gruz-
lica ponownie się odzywa, gorączka .I zwycięża, agonia jest
krótka, Nadine Jordan umiera kilka dni przed Wielkanocą, w
czwartek dziewiÄ…tego kwietnia, pogrzeb odbywa siÄ™ w sobotÄ™
jedenastego. Jak w wypadku Rosy Gillieron, mszę żałobną
odprawia pastor Beranger Carrouge sÄ…siaduje z Mezieres -
przypomina krótkie życie Nadine, dzielnej panny bez skazy, i
odmawia modlitwę za zmarłych.
Tym razem nie ma śniegu, który wskazałby Siady wampi-
ra. Jest ta odcięta czaszka pokryta sczerniałą krwią i garść
długich włosów, nadal skropionych czerwienią, na cmentar-
nym gazonie, za kościołem i szkołą.
VII
Wygląda na to, że wiosna podsyca siły wampira. Ledwo co
znalezliśmy w Carrouge umęczone ciało i skalp Nadine Jor-
dan, a już na Jorat spada trzecia makabryczna historia.
Tym razem ma to miejsce w Ferlens, miasteczku położo-
nym na wschód od Carrouge, przy drodze nad jezioro Bret.
Dwudziestotrzy-letnia kobieta zmarła właśnie na gruzlicę
płuc i jej mąż, Jacąues Beaupierre, spełnia ostatnią wolę mał-
żonki: aby w trumnie położono jej pod głowę poduszeczkę z
kauczuku, dzięki której ła-iwiej było dotrwać do końca. Oso-
bliwe życzenie, obietnica sumiennie spełniona i oto Justine
Beaupierre zostaje pochowana we wtorek dwudziestego
pierwszego kwietnia z głową wspartą na owym absurdalnie
praktycznym przedmiocie.
Jakież jest przerażenie Beaupierre'a, gdy następnego dnia
rano, podczas swojej pierwszej wizyty na cmentarzu, w alej-
ce wiodącej do grobu żony spostrzega wspomnianą podu-
szeczkę barwy pomarańczowej, okropnie jaskrawą w świetle
godziny dziewiÄ…tej!
Tu także grób jest otwarty, trumna rozbita, śmiertelna suk-
nia zdarta i poszarpana na strzępy, gardło młodej kobiety po-
dziurawione i pokłute, piersi odcięte, częściowo zjedzone.
Zaschnięta sperma, ślady śliny niby piana z pyska zwierzęcia
- powie pózniej Jacąues Beaupierre - na pępku i w zgię-
ciu pachwiny. Brzuch przebiega długa, głęboka krecha, łono i
srom zostały usunięte. Ich przeżute resztki - włosy, mięso i
chrzÄ…stki - znajdziemy wyplute w bukszpanowym zagajniku,
który rośnie wzdłuż ogrodzenia; tak samo jak w Crochet, w
Ropraz, gdzie w czarnym żywopłocie znalezliśmy w lutym
fragmenty sromu i owłosienia łonowego.
- Kolor oczu Justine Beaupierre?
- BrÄ…zowy, raczej ciemny.
- Kolor włosów?
- Ciemny brÄ…z.
- Karnacja zmarłej?
- Jasna.
- Wzrost zmarłej?
- Åšredni, proste plecy. Piersi wydatne. Biodra wÄ…skie.
- Budowa ciała zmarłej?
- Drobna i wiotka. Najwyżej czterdzieści kilo. Można
się domyślać, że wampir z Ropraz upodobał sobie jeden typ
kobiety, zawsze ten sam, i że z dużym wyprzedzeniem wy-
szukuje swoje ofiary. Jak zdobywa informacje? SkÄ…d wie,
gdzie dokładnie i kiedy kolejna śliczna czarnulka jest właśnie
w agonii? Czy posiada spis dziewczÄ…t w ostatnim stadium
choroby, ze wszystkich ambulatoriów, sanatoriów, lazaretów
i przytułków w okolicy? Czy w szpitalu w Moudon ma
wspólnika? No i godziny pochówków: skąd wie, że konkret-
nego dnia, o danej godzinie w tym akurat miasteczku młodą
nieboszczkę będą składać do grobu?
Padają podejrzenia na kościelnych i karawaniarzy: także
ojciec Cordey z Ferlens jest nękany śledztwem. Bóg jest ła-
skawy, ojca ratuje alkohol. W chwili dokonania zbrodni na
Beaupierre, dzięki datkom z poprzedniego wieczoru, Jeremie
Gordey był zalany w trupa.
Ponownie grzebiemy Justine Beaupierre. Znów świeża
suknia na porznięte ciało, znów pastor Beranger, który nie
lęka się porównać tych Straszliwych wydarzeń do dziesięciu
plag egipskich, do kary, jaka czeka SodomÄ™ z GomorÄ…. Za
jaką zbrodnię pokutujemy, nędznicy? Wiesz to Ty, Panie, i
my także się tego dowiemy, zaglądając we własne sumienia.
Przed obliczem Pana nic nie jest białe. Dopiero gdy przeba-
dawszy wszystkie swoje winy, postanowimy się ukorzyć,
zmienić bieg własnego życia, Ty, o, Panie, przywrócisz spo-
kój naszych miast i wsi, podobnie jak w swojej dobroci uko-
iłeś nasze wyczerpane ciągłym błądzeniem serca".
Oto zostało powiedziane; Bóg zgładzi wampira, gdy zda-
my się na Niego. Biblijne wotum, odsyłające do obsesji kal-
winistów, którzy w swoich samotniach poczucie winy niero-
zerwalnie wiązali z ciałem. Dusze przytłoczone otchłanią nie-
do-sięgłego nieba. Beranger dobrze zna swój świat. Tymcza-
sem, zwłaszcza po nadejściu nocy, każdy myśli o trzech pięk-
nych ciałach, zakrwawionych i poskładanych, w trzech ziem-
nych łożach na trzech rzadko odwiedzanych cmentarzach, i
wie, że na tym padole, który dał nam Bóg, padole gorzkich
łez i zasłużonych ciemności, ostatnie słowo należeć będzie do
potwora.
VIII
Z uwagi na powtórzenie rytuału przypadek Ik-aupierre na
cmentarzu w Ferlens przeszedł najgorsze wyobrażenia. Czyż
nigdy nie nastanie kres tej jatki?
Nowa historia w Ferlens -sprawa Cafe du Nord, jak jÄ… na-
tychmiast nazwano - kazała na chwilę uwierzyć, iż pojmali-
śmy winnego.
Właściciel Cafe du Nord, pan Georges Paschę, skarżył się
od ostatniej zimy, ze w oborze przylegajÄ…cej do gospodarstwa
i oberży, które mieszczą się w jednym dość obszernym bu-
dynku, w spo-BÓb przeciwny naturze napastowano jego kro-
wy i jałówki. Zimą i wiosną u licznych zwierząt pochwa, od-
byt i odbytnica zostały uszkodzone na skutek penetracji wy-
jątkowo dużym penisem lub kijem, trzonkiem motyki albo in-
nego ostro zakończonego narzędzia, przebita lub rozdarta
błona, odbytnica młodych samic nierzadko jeszcze w porze
porannego obrzÄ…dzania byta zakrwawiona i poplamiona sper-
mÄ….
Georges PaschÄ™ staje zrazu na czatach, nie majÄ…c odwagi
rozgłosić wypadków, w obawie, aby nie zaczęto go w jaki-
kolwiek sposób wiązać z wampirem z Ropraz. Ponieważ jed-
nak sprawa się ciągnie, a nawet przybiera poważniejszy ob-
rót, Paschę obiecuje w końcu dwie monety pięciofrankowe -
co w tamtejszych wsiach jest dużą sumą jak na owe czasy -
federalny pieniądz z ciężkiego srebra, temu, kto wyda winne-
go lub pomoże go zdemaskować. Jest poniedziałek je-
denastego maja 1903.
Niewiele potrzeba, aby w dwa dni po wyznaczeniu nagro-
dy młoda pomocnica z kawiarni przyłapała Faveza, chłopaka
z gospodarstwa, na tym, jak w środku nocy stojąc na tabore-
cie w oborze, spodnie spuściwszy do kostek, pastwi się nad
spętaną jałówką. Służka macha latarenką: Tym razem mam
cię, ty gałganie!" Na odgłos szamotaniny przybiega Paschę i
żona Pasche'a, i oczywiście dzieci Pasche'a, wszyscy w ko-
szulach nocnych stają w oborze, gdzie unosi się ciężki zapach
parujących ciał i lamp o utrąconych knotach. Parobek zostaje
siłą ubrany, związany sznurem i zamknięty w piwnicy, a o
świcie żandarmeria konna z Mezieres wciąga go na swój wóz
i pakuje do więzienia w Oron, głównego zakładu karnego w
dystrykcie.
Pełne nazwisko nieszczęsnego brzmi Charles-Augustin Fa-
vez. Ma dwadzieścia jeden lat, a wygląda na dwa razy tyle,
dziwnie zbudowany, o głowie ruchliwej, umykającej na boki,
alkoholik, wykolejeniec, milczek. I zabawia siÄ™ z naszymi
zwierzętami! Czy to on krążył po cmentarzach? A jeśli to Fa-
vez jest sprawcÄ…? Favez przy grobie Rosy i znowu on w Car-
rouge, i znowu Favez w Ferlens! To na pewno Favez, ten sa-
dysta! To on, wampir z Ropraz. Z braku ludzkiej ofiary gwał-
ci krowy i jałówki, czekając, aż kolejną młodą zmarłą będzie
mógł wziąć na ząb. Albo i żywą, czemu nie? Małą przepió-
reczkę, słodką i gorącą, w niewinnym śnie uczennicy, słu-
chaczki katechezy lub młodej matki, na niej się ćwiczyć, o
nią ocierać swój sprośny pysk.
Tego czwartku rano, czternastego maja, Z Jorat po całym
kraju niesie siÄ™ okrzyk: Mamy wampira! To on jest wampi-
rem!" Tak, to on, gorszy od wilka i legendarnego niedzwie-
dzia, splugawił ciała młodych nieboszczek w Ropraz, w Car-
rouge, w Ferlens, on, co nas terroryzował, teraz właśnie jego
należy osądzić, dla niego należy przywrócić karę najwyższą.
Owego ranka po wsiach i osadach mówi się o karze głównej,
choć nie obowiązuje ona od trzydziestu sześciu lat*. Tylko
kara śmierci, w mniemaniu całej społeczności, byłaby odpo-
wiednia w obliczu tak odrażających zbrodni.
Kim jednak jest ten kochanek zmarłych, gwałciciel krów,
sprawca tylu okropności?
Charles-Augustin Favez urodził się 2 listopada 1882 roku
w Syens, malutkiej mieścinie między Moudon a Mezieres, w
środowisku społecznych dołów, gdzie alkohol, kazirodztwo i
analfabetyzm to plagi wrodzone. W wieku trzech lat Charles-
Augustin zostaje odebrany swojej nędznej rodzinie i powie-
rzony parze, która go wykorzystuje, pózniej opieka społeczna
umieszcza go w Mezieres, w kupieckim domu państwa Chap-
puis, ci zaś usiłują zapewnić chłopcu przyzwoite wychowa-
nie, zlecając mu drobne prace w sklepie, póki uczęszcza do
szkoły.
Charles-Augustin jest bardzo żywotny, rozwinięty ponad
swój wiek i miewa przerażające napady furii. Mało zadaje się
z kolegami, dziewczÄ…t unika, a przy tym odzywa siÄ™ tak rzad-
ko, że można go wziąć za niemowę. Podczas dorocznej in-
spekcjj sanitarnej w szkole w Mezieres w czerwcu 1902 roku
- Charles-Augustin skończył wówczas dziewięć lat - doktor
Delay notuje w swoim raporcie, że mały Favez jest nadmier-
nie rozwinięty jak na swój wiek, ma niezwykle bladą cerę i
czerwone obwódki wokół oczu, jakby światło dnia sprawia-
ło mu ból". Ta notatka zostanie przytoczona podczas procesu,
Charles-Augustin Favez przechodzi swoiste ...ibsencje",
wymazujące z jego pamięci fakty i działania, którym został
poddany lub których mógł sam być sprawcą. Wydaje się, że
owe ablencje" chroniły go przed traumatycznymi przeżycia-
mi dzieciństwa, takimi jak głód czy przemoc fizyczna, jakie
musiał znosić, nim trafił do państwa Chappuis. W interesują-
cych nas kwestiach twierdzi, iż nie przypomina sobie, by w
ostatnim czasie dokonał lub mógł dokonać jakiegokolwiek
perwersyjnego aktu na którymś z wymienionych cmentarzy.
Podkreślmy, iż począwszy od piętnastego roku życia, Fa-
vez ma skłonność do kielicha i pochłania każdy napój alko-
holowy, jaki mu wpadnie w ręce, zwłaszcza w soboty, kiedy
pomimo swojego wieku chadza do kawiarni i na potańcówki,
na jarmarczne odpusty oraz inne uroczystości, gdzie może się
upić. Wielokrotnie zgarnia się go w godzinie zamknięcia lo-
kalu i zostawia pod bramą sklepu państwa Chappuis na
Grand--Rue, a widok ten napawa zgrozÄ….
W wieku szesnastu lat Favez zostaje usunięty z katechezy
za kradzież piętnastu centymów z bluzy kolegi wiszącej w
szatni probostwa. Ciekawy zbieg okoliczności: w szkole i na
lekcjach religii był w tej samej klasie co Rosa Gillieron, od
której wszelako trzymał się z daleka, onieśmielony, lecz w
raporcie wychowawcy czytamy: Bez przerwy na nią patrzył,
a na ulicy śledził mimo obecności jej ojca".
Między Charles'em-Augustinem Favezem a Rosą Gillieron
jest tylko rok różnicy: 1882 i 1883. Chodzą do jednej klasy,
w kraju, gdzie obowiÄ…zek szkolny dotyczy wszystkich. Cie-
kawe - wyobrazić sobie to czyste dziewczę z pierwszej ławki,
niewinnie zasłuchane w wykład nauczyciela, a na końcu sali
czyhającego na nie wampira Faveza, który już wyobraża so-
bie, jak będzie je ranił i pożerał.
IX
Favez zostaje więc zamknięty w więzieniu w Oron. Areszt
nie trwa długo: pięćdziesiąt siedem dni. Jak to się dzieje, że
najsłynniejszy zbrodniarz w całej Szwajcarii po prostu unik-
nie kary?
W Oron - co trudno pojąć - Charles-Augu-stin Favez bę-
dzie miał dwóch gości. Pierwsze odwiedziny są obligatoryj-
ne: to wizyta słynnego już wówczas psychiatry, doktora Al-
berta Maha-ima, który zgłębiał tezy Charcota, uczęszczał na
jego zajęcia w szpitalu Salpetriere, napisał liczne prace na te-
mat histerii, sadyzmu oraz neurastenii i w Favezie znajduje
obiekt do obserwacji, może i przykładowy, pożyteczny dla
pogłębienia własnych tez. Będąc profesorem na Wydziale
Medycyny w Lozannie, Albert Mahaim jest także jednym z
założycieli niedawno powstałego zakładu psychiatrycznego
w Cery, na zachód od miasta, u lesistych rubieży aglomeracji
Prilly-Chasseur. Zakład w Cery ma ambicję stać się jednym z
czołowych w Europie centrów badań nad chorobami duszy.
Przykład: od chwili uroczystego otwarcia w 1873 roku, trzy-
dzieści lat przed omawianymi wypadkami, zakład został wy-
posażony w liczne pawilony geriatryczne oraz w modelowe
gospodarstwo, gdzie mniej niebezpieczni chorzy lub pacjenci
będący w stanie - jak nazywano to w owych czasach - laten-
cji", są wdrażani do pracy na miarę swoich możliwości. Sady,
ogrody warzywne, lasy, ptactwo domowe, prace ziemne, lecz
także bydło - stado z Cery, z którego rokrocznie kilka byków
otrzymuje nagrody na kantonalnych wystawach rolniczych,
zostanie wkrótce zaliczone do najlepiej zadba-nych w regio-
nie. W 1903 roku gospodarstwo pod okiem licznych lekarzy
oraz wykwalifikowanego personelu zatrudnia już czterdziest-
kÄ™ pensjonariuszy.
Albert Mahaim bada Faveza, orzeka, że jest on alkoholi-
kiem, milczkiem, wykazuje atawistyczne skłonności do napa-
dów furii mogących owocować przemocą. Lecz Favez nie
musi być potworem, za którego uchodzi. Z całą pewnością
nie jest ludożercą i nie ćwiartuje zwłok.
Badanie konstytucji fizycznej Faveza wykazuje u niego
dużą siłę i nieprzeciętną odporność na ubóstwo. W wyniku
upadku z drzewa w lesie, podczas pechowego terminu u
drwala, ma jeden bark uszkodzony na tyle poważnie, że po-
zostało lekkie wywichnięcie obojczyka. Favez jednak nie od-
czuwa bólu, jego tors jest potężny, ręce długie i muskularne,
członek i jądra bardzo rozwinięte; godne uwagi, iż w wyniku
uporczywej i nader częstej masturbacji nastąpiło odsłonięcie
żołędzi: samotne praktyki podmiotu doprowadziły w końcu
do obrzezania.
- Czy podmiot odbywał stosunki seksualne z kobietą?
Pomimo skrytości po wielogodzinnym wywiadzie podmiot
przyznaje, że nigdy nie poznał kobiety. Spotykał prostytutki,
w Lozannie i Yvredon, ale za każdym razem wypił za dużo, a
kobiety nie nalegały.
- Podmiot ma silną budowę ciała. Dlaczego nie odbył
służby wojskowej?
- Wojsko nie chciało go przyjąć ze względu na krzywy
bark. Chodzi o prawe ramię, a więc to od strzelania. Badający
go lekarze wojskowi orzekli trwałą deformację i niezdolność
do służby.
- To prawdziwa strata dla armii federalnej - mówi doktor
Mahaim z uśmiechem. - Byłby z niego dobry żołnierz.
Tymczasem uwagÄ™ doktora Mahaima przykuwa pewna
osobliwość. Favez ma wiecznie podkrążone, łzawiące oczy,
niby otwarte rany, i stale mruga, jakby światło dnia sprawiało
mu ból. Albert Mahaim odnotowuje ten szczegół wbrew so-
bie: wie, że Favezowi przypisuje się zaczerwienione oczy
wampira, który nie znosi promieni słonecznych.
To prawda, uszkodzony krzywy bark zawsze już będzie
nadawał jego ruchom jakąś wstydliwą lękliwość - co także
bywa typowe dla potworów.
Inny szczegół, który nabiera znaczenia, jeśli przypomnieć
sobie zęby żądnego krwi nocnego drapieżcy: badanie uzębie-
nia Faveza ukazuje szczękę pełną nietypowo długich zębów,
siekacze są nieprzeciętnie ostre, przez co usta pozostają pół-
otwarte w obrzydliwym grymasie.
Co zaÅ› siÄ™ tyczy rewizji rzeczy osobistych podejrzanego,
jego ubrań i klitki na poddaszu sklepu Chappuisa w Mezie-
res, gdzie sypia, nie wykazała ona nic ciekawego, jeśli nie li-
czyć małego scyzoryka z drewnianą rączką i tępym, zardze-
wiałym ostrzem. Ten wprost komiczny obiekt - doktor Maha-
im demonstruje go i tłumaczy - nie byłby w stanie rozciąć
ciała z równą szybkością i precyzją oraz tak straszliwie sku-
tecznie, jak to miało miejsce na trzech cmentarzach.
Scyzoryk badany jest przez dwóch ekspertów od krymino-
logii, specjalnie sprowadzonych z Bale i z Zurychu, doktora
Paulusa Betschach-Ca i profesora Johannesa Berga, dwóch
biegłych, którzy policji niemieckiej i austriackiej udzielają
konsultacji w sprawach zabójstw i zboczeń. Ci dwaj ponurzy
panowie nie znalezli najmniejszego śladu ludzkiej krwi na
niedużym ostrzu, nic oprócz tłustego osadu na bazie kazeiny i
cukrów owocowych pochodzących z sera i skradzionych w
sadach jabłek, jakimi podmiot najczęściej się żywi,
- Czy na ubraniu podejrzanego także nie było śladów
krwi lub ludzkiego tłuszczu? Albo na bulach? Na posłaniu?
- Żadnych płynów fizjologicznych. Podmiot sam jest
czysty i dba, aby poddasze, gdzie sypia, regularnie wietrzyć i
zamiatać.
Należy zauważyć także, iż szwajcarsko--niemieccy eksper-
ci, w kwestiach kryminologii specjaliści na skalę europejską,
poddali Faveza próbie z kilkoma kawałkami mięsa, polecając
mu pokroić szkielet wołu, brzuch wieprza i pierś jałówki.
Podejrzany, jak się okazało, nie był w stanie sprostać
temu zadaniu - ani swoim małym nożykiem", ani za pomocą
specjalnie naostrzonych instrumentów rzeznickich, Favez nie
mógł lub nie potrafił poćwiartować mięsa zwierzęcia ubitego
wieczór wcześniej.
W efekcie doktor Mahaim złożył wniosek o bezzwłoczne
zwolnienie Faveza. Zwolnienie pod warunkiem wpłacenia
grzywny wysokości trzydziestu pięciu franków, wpisanej do
rejestru karnego przeciwnych naturze poczynań wobec zwie-
rzÄ…t, oraz pod rygorem nadzoru psychologicznego przez
okres przynajmniej trzech miesięcy, a także nakaz stawiania
się na konsultacje w Cery w pierwszy dzień każdego tygo-
dnia. Doktor Mahaim dodał, że w Cery Charles'a Faveza bę-
dzie przyjmował osobiście, ponieważ w trakcie krótkiego ba-
dania poczuł sympatię do postaci mającej w sobie więcej z
ofiary nędznej egzystencji na wsi niż z kata społeczeństwa,
które nie jest zbyt skłonne dać mu życiową szansę.
X
O czym śni wampir nocą, zamknięty na cztery spusty w
średniowiecznym lochu? Nurza się w scenach z dzieciństwa,
gdy zwijał się z głodu, licrpiał, narażał się, dawał za wygraną
i jakże często marzył o śmierci. Zamknięty w celi ponurego
więzienia w Oron, Favez przypomina sobie bardzo dawne
sceny, które - już mu się zdawało -zdołał wygnać ze swojej
pamięci swobodnego włóczęgi. Aowcy, żądnego krwi mści-
ciela? Ma trzy, cztery lata, jeszcze zanim opieka społeczna
umieści go u Chappuisów w Mezieres; w domu rodziców
razy sypią się gęsto, wrzask, krzyki ojca, jego pijackie ciągi, i
matka stłamszona alkoholem, kolejne ciąże i głód, i bicie,
wciąż tylko bicie i ^lód. Nędzne pożywienie kradzione nie-
licznym dzieciom, na które ma odwagę napaść. Są resztki ze-
psutego mięsa i obgryzione kości w garnku psów po sąsiedz-
ku. A pózniej, po upływie bardzo długiego, ciągnącego się w
nieskończoność czasu, czasu nieodmiennie smutnego, znaj-
duje się dla niego nowa rodzina; ma cztery, może pięć lat, nie
zna tych ludzi i od pierwszej chwili budzÄ… w nim strach. Tra-
fia do osady położonej wśród wzgórz i parowów, za Vuche-
rens. Mężczyzna bierze go na kolana i zmusza, żeby spuści!
spodnie, bo chce mu wepchnąć swoją grubą rurę. Cicho bądz,
Favez, nikt cię nie usłyszy. Jesteśmy sami, ty i ja, Charles Fa-
vez, biedaczku, jesteÅ› tu ze mnÄ… sam i zaraz dasz mi swojÄ…
dziurkę - jak wczoraj wieczorem, jak dzisiaj rano. Odwróć
siÄ™, Favez. No, dalej, na czworaka, Charles Favez. Ssij, Fa-
-vez. PÅ‚acz, Favez. I bÄ…dz cicho. Tak czy inaczej, to, co tu siÄ™
dzieje, nigdy nie wyjdzie za próg tego domu, nigdy, jesteśmy
tu tylko ty i ja, Favez, i moja żona, wielka maciora, która też
pójdzie z nami w tan.
Mężczyzna krzyczy, wycieram się palcami, otwartą dłonią,
lepka maz zasycha na mnie, jestem obolały, znowu krwawi-
łem. Potem rózga. Albo pas, kij do zaganiania świń. Mężczy-
zna bije, ja klęczę z gołym tyłkiem, mężczyzna bije mnie i
jeszcze raz wciska mi swojÄ… grubÄ… rurÄ™.
A jego żona? Jego żona na polu. W lesie po drewno. Męż-
czyzna jest kalekÄ…. Choruje na nogÄ™. Nie wychodzi z domu.
Zamyka się ze mną. Raz, kiedy byłem na podłodze z grubą
rurą wepchniętą głęboko w dziurę, do izby weszła kobieta,
rozebrała się błyskawicznie, po czym zaczęła swój kosmaty
brzuch, swoją mokrą szparę ocierać o moją twarz i usta. Jej
szczelina cuchnie. I jak z niej cieknie! Kobieta krzyczała,
udami ścisnęła mi głowę, pocierała się, krzyczała, a ja nadal
w dziurze miałem grubą rurę, bolało.
Potem byłem u Chappuisów, gdzie mogłem spać spokoj-
nie. Nigdy już więcej żadnych grubych rur, od których tak
boli. Ale żona grubej rury, tamta kobieta, jeśli ją odnajdę...
Kim są jego oprawcy? Ludzie brutalni, gwałciciele, kobie-
ty, które patrzą w milczeniu, lubieżne, rzucają dziecko na żer
albo same je wykorzystujÄ…. Favez budzi siÄ™ w celi zlany po-
tem, pije wodÄ™ z wiadra, ponownie usypia pod grubÄ… derkÄ….
We śnie nawiedzają go postaci, zwłaszcza kobiety, którym -
dziecko nareszcie stało się mężczyzną - za okrucieństwo bę-
dzie trzeba odpłacić jeszcze większym okrucieństwem. Bez
świadków. I bez zahamowań. I ten dzień nadejdzie, a ty,
dziecko będące już prawie mężczyzną, ty o tym wiesz.
Spieszno ci, Charles'u Favezie? Za tÄ™ noc. Za te wszystkie
noce ciemności zimnej albo ciepłej, za noce w śniegu lub
wiosną - odpłacić za nie plugawej szparze.
Kanibalizm, zbezczeszczenie trzech zmarłych, bestialstwo,
bezdyskusyjny gwałt - doktor Ma-haim na próżno może do-
chodzić przyczyn tej manii, jak to powściągliwie nazywa,
wątpi, traci całą pewność, wie tylko, że daleki jest od wy-
obrażenia sobie pełni męczeństwa małego Faveza, nim trafił
on do Mezieres. Wszystkie te lata pod pręgierzem furii, sper-
my i śluzu tych bestii pozbawionych skrupułów Mówi się
«wampir z Ropraz - odnotowuje Mahaim w rejestrze swoich
obserwacji - i to zrodzone ze strachu popularne uproszczenie
ma określać gwałciciela, nekrofaga, odrażającego pożeracza
zmarłych. Na tym odludziu fenomen wampira przetrwa tak
długo, jak długo społeczeństwo będzie ofiarą prymitywnej tę-
poty: nieczystość ciał, rozwiązłość, izolacja, alkohol, kazi-
rodztwo i zabobony, które nękają te wsie, stwarzają wciąż
nowe zalążki seksualnego przymusu i bezlitosnego strachu."
XI
Druga wizyta pozostaje zagadkÄ…. W pierwszych dniach aresz-
tu Faveza, w sobotÄ™ szesnastego maja o godzinie osiemnastej,
przed bramą więzienia w Oron z powozu wysiada ubrana na
biało tajemnicza dama. Na kozle czeka stangret w ciemnej li-
berii. Furta otwiera się przed damą, i ona bez słowa wchodzi
do budynku. W sobory oddział straży zostaje ograniczony do
jednego tylko człowieka, który prowadzi zagadkową panią do
celi Faveza.
Otwiera, wycofuje siÄ™, dama wchodzi do celi i zamyka za
sobą drzwi kluczem wziętym od strażnika przy bramie.
Favez nie spodziewa siÄ™ tej wizyty. Stoi sztywno wypro-
stowany, na jego twarzy maluje siÄ™ wyraz nieufnego zdumie-
nia, typowy dla więzniów gotowych bronić się przed ciosem,
przed agresją. Kobieta podchodzi bliżej, obrzuca go spojrze-
niem od stóp do głów, po czym bardzo uważnie patrzy mu w
twarz. A więc to jest ten pożeracz kobiet. Podchodzi jeszcze
bliżej. Favez się cofa. Nagle kobieta wyciąga rękę, obejmuje
Faveza, przywiera do niego, wpija się weń kurczowo, Favez
upada, jÄ… przebiega dreszcz, rzuca ku ofierze. Co siÄ™ dzieje
potem, jest zupełnie niepojęte, po upływie półgodziny straż-
nik przystawia ucho do drzwi celi: pózniej będzie wspominał
o pojękiwaniu albo charczeniu, albo skargach, sam już nie
wie czym - jakby ktoś dusił małe stworzonko".
Kim jest owa tajemnicza pani? Skromnie wyobrazimy so-
bie pobożną damę, która wyrzutkowi społeczeństwa niesie
duchowe pocieszenie. SchodzÄ…c bardziej na ziemiÄ™, wszelako
równie dalecy od rozwiązania zagadki tej przedziwnej wizy-
ty, będziemy mówić o pani odwiedzającej więzienia, która to
funkcja była w owym czasie nowością. Najmniej przecząc
prawdopodobieństwu, domyślamy się rozdygotanej z emocji
amatorki przygód czy wręcz eleganckiej histeryczki, gotowej
uchodzić za dewotkę, byle tylko zbliżyć się do mężczyzny,
jaki ucieleśnia jej fantazje o morderczym wysysaniu i pożera-
niu. O zachowaniach przeciwnych naturze. Jedno jest pewne:
opłaciła strażnika, żeby obcować z wampirem. Wiele miesię-
cy pózniej, w chwili skazania Faveza na najcięższą możliwą
wówczas karę, czyli dożywocie, strażnik, wezwany do złoże-
nia wyjaśnień i surowo przesłuchiwany przez Policję Śled-
czą, ujawni różne sumy pieniędzy wypłacane mu w monetach
pięciofrankowych i banknotach o nominale pięćdziesięciu
franków.
Kobieta bowiem powróci. W ciągu dwumiesięcznego
aresztu Faveza odwiedzi go przynajmniej trzykrotnie, o czym
świadczą sekretne rachunki strażnika. Biała dama, tajemnicza
postać, za każdym razem na ponad godzinę zamyka się w celi
z człowiekiem od cmentarzy i gwałconych jałówek, a straż-
nik, jak przyśrubowany do drzwi, również dygocze, chwieje
się na nogach od jęków, które dobiegają z ciemności, wielo-
krotnie, długo, w więzieniu, gdzie jest tylko on i ta nie-
przytomna para.
Do dziś nie wiemy, kim była kobieta w bieli i kto zdema-
skował jej zabiegi. Więzienie w Oron od dwóch wieków mie-
ści się w skrzydle zamku poniżej miasteczka, a to położenie
utrudnia zaglÄ…danie tam z zewnÄ…trz. Zamek wznosi siÄ™ na
dość wysokim pagórku, który odstrasza włóczęgów przyby-
wających z miasta i pól. Dama w bieli musiała znać topogra-
fię i obyczaje okolicy. Niemniej podjęła ryzyko, by wtargnąć
do zakładu karnego i uwieść człowieka ściganego za trzy
ciężkie zbrodnie.
Czy biała pani była lekarzem, jak podejrzewano w owym
czasie? W zakładzie w Cery o przypadku Faveza mogła do-
wiedzieć się od samego doktora Mahaima lub natykając się
na stosowną dokumentację. Czy była to studentka medycyny
lub zblazowana, beztroska słuchaczka wykładów Mahaima,
którą postać Faveza i jego wybitnie seksualne zbrodnie tak
bardzo zaczęły dręczyć, że niemal całkiem sprowadziły na
manowce? Histeria przyciąga wariatów, wiadoma sprawa,
podobnie jak seminaria poświęcone ekstatycznym szaleńcom.
Strażnika zwolniono. Lecz ponieważ wyraznie skruszony
podjął się pracy z dziećmi w miasteczku Oron, został w koń-
cu przywrócony na stanowisko, pod warunkiem że swoje nie-
legalne zyski przekaże na niedawno ufundowane w kantonie
towarzystwo antyalkoholowe pod nazwą Niebieski Krzyż".
XII
Favez zostaje wypuszczony dziewiÄ…tego lipca. Jego wyj-
ście z więzienia wywołuje skandal. Wampir z Ropraz znów
na wolności! Władza sądownicza na próżno się broni, przy-
wołując orzeczenie psychiatry, ekspertów z Bale i Zurychu,
całkowity brak dowodów w sprawie zbrodni na cmentarzach,
a przede wszystkim - co w oczach sprawiedliwości ma decy-
dujące znaczenie - absolutną niezdolność Faveza do poćwiar-
towania sztuki mięsa, mięsa zwierzęcego - jak wynika z te-
stów, którym go poddano - a więc tym bardziej mięsa czło-
wieka. Po kraju przetacza się głośny pomruk niezadowolenia
i można lękać się o fałszywego winnego, wampira, w oczach
opinii publicznej prawdziwego wampira, można obawiać się
linczu albo uprowadzenia i tortur. W każdym zakątku roze-
mocjonowanego kraju zawiÄ…zujÄ… siÄ™ wiejskie
młodzieżówki": banderole, plakaty, płomienne spotkania,
okrzyki i skandowanie nazwiska Faveza:
ŚMIERĆ WAMPIROWI
Wszystko to w takim nasileniu, że żandarmeria Oron
otrzymuje z Rady Stanu, z Urzędu do spraw Sprawiedliwości
i Policji, nakaz ochrony proskrybowanego oraz zapobieżenia
rozruchom. Ale Favez zniknął. Wampir uciekł. Wyparował.
Kamień w wodę. Gdzie on się kryje w te lipcowe dni, gdy
rozwścieczony lud domaga się jego głowy? Pózniej będziemy
sobie wyobrażać, że tajemnicza dama w bieli udzieliła mu
schronienia w jakiejś grocie, gdzie do woli może z wampira
wysysać krew. Czy też okopał się u podnóży Broye, w paro-
wach Merine, za mrocznym Villars-Mendraz, i żyje dzięki
korzonkom i wodzie z rzeki, kradnie albo wyrzÄ…dza szkody w
samotnych gospodarstwach? W tym okresie zgłaszane są kra-
dzieże kur, królików i sera suszącego się na świeżym powie-
trzu w sitkach uplecionych z łyka. Cyganie? Włóczędzy? Czy
raczej samotny Favez, zaszczuty, wygłodniały, co jak tonący
chwyta siÄ™ brzytwy?
Nieszczęsny Charles-Augustin dokona nieodwracalnego.
Czy to dlatego, że w celi zamku w Oron skosztował ciała
białej damy? Można się domyślać, że masturbacja już mu nie
wystarcza. Faveza w jego samotni o zawrót głowy przypra-
wia wspomnienie awansów pani Dubois, wdowy kokietki z
Mezieres, która nieraz prowokowała go wymyślnymi zalota-
mi. Wdowa Dubois ma pięćdziesiąt lat, jest krągłą czarnulką
z błyskiem w oku, mijając młodych mężczyzn, oblizuje war-
gi, spogląda śmiało, głośno się śmieje. Okno jej sypialni wy-
chodzi na sklep Chappuisów; ze swojej klitki na ostatnim pię-
trze Favez wielokrotnie ją podglądał. Mijał ją w miasteczku,
raz nawet ze śmiechem zaciągnęła go na swoje schody, ale on
przestraszył się i uciekł. W zaroślach i na bocznych drogach
myśli o wdowie Dubois, znów widzi jej zachęcające gardło,
białą szyję, jędrne uda pod fartuchem.
Favez podszedł do Mezieres. W środę piętnastego lipca,
błądząc po obrzeżach miasteczka, z wagonowni kolejki
ukradł skrzynkę alkoholu, pił przez cały dzień, sześć litrów
ohydnego sznapsa", mieszanki jabłka i gruszki, resztek z
szlachetniejszych i bardziej wyszukanych destylatów. Swoją
okowitę przetrawił w gęstych zaroślach Carrouge, trochę po-
spał, przez resztę nocy krążył wokół domu wdowy. O świcie
zobaczył, że kobieta otwiera okiennicę, popycha skrzydło
okna i wychyla się w koszuli na zewnątrz. Zauważyła go. Jest
tego pewien. Wraca do wagonowni, napoczyna skrzynkÄ™ al-
koholu, kradnie z niej butelkę i opróżnia jednym haustem.
Jest ósma czterdzieści pięć, czwartek, szesnasty lipca
1903. Pijany, spowolniony staraniem, aby się nie zataczać i
nie upaść, Favez wkracza na jedyną ulicę Mezieres, po czym
wchodzi na klatkę schodową wdowy Dubois. Pierwsze piętro,
drugie piętro, puka do drzwi, wdowa otwiera. Dowiemy się
pózniej, że brutalnie rzucił ją na łóżko, zdarł z niej koszulę
nocnÄ…, kÄ…sajÄ…c do krwi usta i szyjÄ™, czego dowodzÄ… czerwone
ślady, prawdziwe dziury widoczne przez wiele dni, pózniej
siłą rozwarł jej uda i z impetem w nią wszedł, mimo że go
okładała pięściami. Wdowa krzyczy, okno jest otwarte, na
pomoc pędzi dwóch klientów ze sklepu Chappuisów, za nimi
wnuk wdowy, czternastoletni Justin Dubois, który tego ranka
szedł do babci z wizytą.
Oszołomionego Faveza, jeszcze ze sterczącym członkiem,
obezwładniono i ubrano.
Pół godziny pózniej jest już w rękach żandarmów, którzy z
powrotem zamykają go do więzienia.
W południe tego dnia przed posterunkiem żandarmerii w
Oron powstaje wielkie zbiegowisko - w tym samym budynku
na piętrze mieści się biuro okręgowego sędziego trybunału,
Sąd Pokoju i posterunek policji śledczej. Ferment, grozby,
skandowanie:
ŚMIERĆ WAMPIROWI ŚMIERĆ WAMPIROWI
krzyczy tłum, ruszając w stronę zamku, gdzie przetrzymuje
się wspomnianego. Będzie trzeba wielu żandarmów na ko-
niach, by odciąć drogę najbardziej zapalczywym, zwłaszcza
ludziom z Ropraz, co domagają się głowy Charles' a- Augu-
stina Faveza, by pomścić Rosę Gillieron, pierwszą ofiarę
wampira żądnego krwi i ciała, i oczyścić kraj z potwora, któ-
ry zatruwa jego codzienność.
XIII
W celi Favez czuje strach. W każdej chwili drzwi, za-
mknięte na cztery spusty, mogą ustąpić pod naporem roz-
wścieczonego tłumu. Favez wie, że ludzie z Ropraz są szcze-
gólnie mściwi. Dość się nabiegał po całym kraju, żeby po-
znać ich zapamiętanie. Wie, że jest ich wampirem. Wy-
starczyłoby, by jeden z podżegaczy - Alois Rod, Pierre Gil-
lieron albo wielki Desmeules, który na ostatnim Święcie
Strzelania sam jeden sprał na kwaśne jabłko trzech jarmarcz-
nych akrobatów -postanowił przebić mur żandarmerii, a
drzwi poszłyby w drzazgi. Charles-Augustin Favez często
krążył wokół Ropraz, pamięta urodę tamtejszych dziewcząt,
zwłaszcza Rosy: tak długo obserwował ją w szkole, pózniej
na balach i śpiewanych wieczorkach, że nadal bolą go oczy.
Wzgórza Ropraz. Różowy zamek. Drugi zamek, biały, na
wzniesieniu. I cmentarz pod lasem, cmentarz
w Ropraz z tajemnym przejściem, które wiedzie między
drzewa i parowy.
Favez czuje strach. W czwartek szesnastego lipca wieczór
na zewnątrz musi być ciepły i jasny, mężczyzni i chłopcy z
Ropraz znów przyszli pod więzienie hałasować, a Faveza do-
biega wciąż ten sam okrzyk, skandowane hasło, od którego
skręca mu się żołądek:
ŚMIERĆ WAMPIROWI ŚMIERĆ WAMPIROWI
W celi Favez czuje strach. Dlaczego strażnik jeszcze nie
przyniósł mu zupy? Dlaczego przed więzieniem nie słychać
już koni żandarmskich? Dobrze. Z nadejściem wieczoru żan-
darmi wrócili na posterunek, ustępując pola rozwścieczonym
mężczyznom i chłopcom z Ropraz. Wyważą drzwi, te chamy,
wymłócą go kijami, połamią mu kości i zęby, potem będą go
ćwiczyć na dziedzińcu, w serce wbiją mu kołek, a potem
żywcem go spalą. Albo zabiorą go do Ropraz, w kaplicy usy-
pią stos i on, Favez, będzie z potwornym krzykiem smażył
siÄ™ na oczach usatysfakcjonowanej wioski.
Favez wraca na pryczę, kładzie dłoń na grubej derce. Der-
ka jest lniana. Solidna. Więzień machinalnie zaczyna skubać
obrąbek, wkłada w to taką siłę, że urywa od razu długi kawał,
tkanina ustępuje z trzaskiem. Teraz pętla. Favez czuje strach.
Trzeba się spieszyć. Tłum manifestantów grzmi, wciąż doma-
ga się śmierci... Bardzo duża pętla. Favez wstaje, zakłada so-
bie pętlę na szyję, wolny koniec mocuje do sztaby na
drzwiach, po czym rzuca się przed siebie. Słyszy chrzęst wła-
snego karku i w tej samej chwili odzywa siÄ™ zgrzyt klucza:
strażnik przynosi zupę.
- Co ty robisz, Favez, w imiÄ™ Boga!
Mężczyzna wezwał przy więzniu imienia Boga, zerwał z
Faveza jarzmo śmierci. Favez podnosi się z ziemi, jego szkli-
sty wzrok szybko przytomnieje, więzień bez słowa rozmaso-
wuje kark.
- Chciałeś umrzeć, Favez? Lepiej zrobisz, oszczędzając
energię na przesłuchania i proces. Przyda ci się. Przed chwilą
słyszałem w stróżówce twojego słynnego doktora, rozmawiał
z jednym z sędziów: przed zimą się to nie od będzie.
Favez zjada zupę, chleb, jego posępnego odrętwienia nic
już nie zmąci prócz jednej wizyty adwokata z urzędu. I tej
pod koniec lipca, którą załatwi sobie biała dama, jeszcze raz
szczodrze opłacając strażnika, co także potwierdzi docho-
dzenie.
Wizyta przyznanego Favezowi adwokata z urzędu, cela w
Oron, wtorek, dwudziesty pierwszy lipca:
- Zarzuca siÄ™ panu trzykrotne zbezczeszczenie grobu -
mówi spokojnie mecenas Maillard z biura Veillard, Vinet i
Maillard, przy rue de Bourg 12 w Lozannie. - Cmentarz w
Ropraz, Carrouge, Ferlens. Akty seksualne i wampiryzm na
trzech młodych nieboszczkach. Bestialskie ćwiartowanie ciał.
Ogólnie rzecz biorąc, zakłócanie spokoju zmarłych. Całkiem
niepoślednie zbrodnie, panie Favez! Spośród tych trzech wy-
padków Ropraz jest najpoważniejsze, o czym pan doskonale
wie, panie Favez, Rosa była ukochaną córeczką sędziego... i
powszechnie znanym wcieleniem czystości. Ale nikt nie
może udowodnić, że te trzy gwałty, o które się pana obecnie
oskarża, to pana sprawka. Więc proszę milczeć. Na przesłu-
chaniu niech pan się słowem nie odzywa. W całkowitej zgo-
dzie z prawem zrodzą się wątpliwości, co zadziała wyłącznie
na pańską korzyść.
Mecenas Maillard zerka w notatki, robi przerwÄ™, by po
chwili podjąć wątek:
- Stawia się panu jeszcze dwa poważne zarzuty. Szereg
przeciwnych naturze aktów na bydle pana Georges'a Pasche-
'a, właściciela Cafe du
Nord w Ferlens. W Mezieres gwałt na pani Dubois. W obu
wypadkach obrona będzie trudniejsza, ponieważ w oczach
trybunału i według opinii sędziów działania te stanowią ewi-
dentne potwierdzenie gwałtów na cmentarzach. Akty sek-
sualne, bestialstwo, okrucieństwo; przypominam panu, że
niejedna jałówka pana Pasche'a miała odbytnicę przebitą na-
rzędziem tnącym, co nie ułatwia naszego zadania. Czy pan
mnie rozumie, panie Favez? I jeszcze jedno: w tym kraju,
gdzie panuje brud, smród i ubóstwo, jest pan winnym dosko-
nałym. Stare porachunki, nienawiść sędziego Gillierona, któ-
rego córka została złożona w ofierze... i oto pojawia się pan,
panie Favez, opatrznościowy kozioł ofiarny. Niestety, jest
sprawa tych zwierząt. Przebita odbytnica, narzędzie tnące,
zakrwawiona błona, przykre następstwo, oczywiste echo oka-
leczenia trzech zmarłych...
Adwokat znów przerywa, jakby przygnębiony swoim za-
daniem, a po chwili wbija wzrok w Faveza:
- Ze względu na to wszystko, Favez, proszę milczeć. Niech
mi pan pozwoli oddzielić wydarzenia z cmentarzy od pozo-
stałych dwóch wypadków, mimo wszystko już nie tak wyjąt-
kowych w tym kraju, który nie świeci obyczajnością. Z jed-
nej strony wdowa i bydło. Z drugiej cmentarna jatka kopulat-
ka...
Adwokat puszy się, dumny z gry słów. Już wie, że puści ją
w miasto: klient brutal, którego mu dano, nie może jej doce-
nić.
Mecenas Maillard, nieświadom prymitywnego poczucia
winy, które ciąży na tych ziemiach, nie docenił jednego: by-
najmniej nie upraszczajÄ…c sprawy Faveza, akty seksualne na
jałówkach i zgwałcenie wdowy Dubois poważnie obciążają
jego akta, jako zbyt jawne przypomnienie wstydliwych sekre-
tów każdego z okolicznych miasteczek. Przemilczane, skry-
wane brudy. Alkohol. Zabobon. Kazirodztwo. Odwieczne
akty potajemnego nierzÄ…du w oborach i stajniach. Notoryczne
okrucieństwo wobec oszalałych ze strachu zwierząt. Tuszo-
wane zabójstwa. Przyczajona zemsta.
Mecenas Maillard, subtelny adwokat z miasta, nie dość ja-
sno zdaje sobie sprawę z wyrzutów sumienia, które w kraju
pięknych widoków i dorodnych ciał dławią i paraliżują. Nie
pozna! nieprzeniknionego szaleństwa w tych głowach i cia-
łach. Podłości kryjącej się za sielanką. Pragnienia śmierci.
Strachu, który w ciszy krąży po okolicy.
- Niech mi pan pozwoli mówić na rozprawie, Favez, zjed-
nam panu tych ludzi raz dwa. Jestem po pana stronie, Favez.
Niech mi pan zaufa.
Niech pan siÄ™ nie odzywa, a wyciÄ…gnÄ™ pana z tej historii.
Pózniej adwokat wraca do swojej słynnej kancelarii przy
rue de Bourg, do swoich dwóch wspólników, trzech sekreta-
rek i kursu, który prowadzi gościnnie na Wydziale Prawa
uniwersytetu w Lozannie.
XIV
Wrócił doktor Mahaim.
Wróciła tajemnicza biała dama.
Przy doktorze Mahaimie - wytchnienie, zdradliwa błogość.
Przy białej damie - niejasny, zaskakujący, straszliwy żal za
miłością. Przez całe życie, dwadzieścia jeden lat, trudne, dłu-
gie dzieciństwo, przedwczesne dojrzewanie fizyczne - samot-
ność ciała i wieczna pustka serca. Jakby na potwierdzenie
tego - jej święte słowa: B r a k o w a ł o mi cię, Charles'u-
Augustinie. Teraz jesteś Fa-vezem, na wieczność jesteś wam-
pirem". Istnieje sakrament wyświęcający potwora, podobnie
jak od dwóch tysięcy lat istnieje sakrament wyświęcający ka-
płana przy ołtarzu. Sacerdos eris in aeternum. Vampyrus eris
in aeternum.
Dama podchodzi, żeby go dotknąć, w swoich ustach zamy-
ka usta wampira. Czy jako chłopiec bawiłeś się, Charles'u
Augustinie? Czy zostałeś przedwcześnie odstawiony od pier-
si? Zwierzęta, których nie wykarmiła matka, nie potrafią się
bawić. Natychmiast szarpią pazurami, by zranić. Gryzą, by
zabić- Ty nigdy nie byłeś małym dzieckiem, Charles'u-Augu-
stinie. Byłeś dzieckiem wampirem. Dzieckiem mordercą. A
ja ciÄ™ kocham, Charles'u-Augustinie".
Dama bierze do ust język wampira i leciutko go kąsa. Dy-
gocze.
Czy białą damę pociąga to nagromadzenie zła? Przemoc
stężała pod tą skórą? A może przerażenie tego człowieka?
Albo ten zapach śmierci, ziemi nasiąkłej śmiercią, skóry, któ-
ra ocierała się o śmierć, członka pociemniałego od trupiej
krwi. Także wszystkie ofiary - związane, otwarte, skrę-
powane, zjedzone - są obecne w tym samotnym człowieku,
który drży z pożądania i strachu, stojąc przy więziennej pry-
czy.
Dama bierze do ust jego członek, pociemniały od trupiej
krwi. Ssie, małymi ruchami rytmicznie wchłania w siebie
wampira.
Ta złowieszcza miłość trwa pełną godzinę. Godzinę, za
którą strażnik dostaje od pani w łapę dwadzieścia pięć fran-
ków. Pięć monet pięciofrankowych, z lśniącego srebra z pań-
stwowej rezerwy. Za tyle można całkiem niezle przeżyć trzy
miesiÄ…ce.
Czy pani wróci jeszcze? Nie wiadomo. Strażnik nic więcej
nie powie, U niektórych istot występuje paląca skłonność do
poświęcenia i zbrodni na tle seksualnym. Często zdarza się to
u kobiet. Biała dama była jedną z nich. Ciekawe, że w celi
Faveza powtórzyła - wprawdzie na wspak - straszną scenę
profanacji grobów. Na cmentarzu wampir rozszarpuje i poże-
ra swoje kobiety ofiary, w celi zaś to kobieta zwycięża wam-
pira, wysysa z niego soki. Odwrócony rytuał dziwnie gmatwa
historię Faveza, jednocześnie czyniąc cię naszym, wampirze
z Ropraz, mym sobowtórem, mym bratem!
XV
Proces nie kończy się dla Faveza dobrze. Po pięciu miesią-
cach aresztu mężczyzna stał się jeszcze bardziej ponury,
agresja tylko wzrosła, ludzie domagają się jego głowy albo
dożywocia. Tymczasem wykryto niejeden dramat, ponownie
otwarto zapomniane akta, znalazły się nowe poszlaki zbrodni,
o których już - zdawało się - można było zapomnieć. Ubranie
poszarpane na młodych dziewczętach po zachodzie słońca,
nocne napady, samotne kobiety na rozstajach dróg powalone
na ziemiÄ™ przez osobnika o nierozpoznawalnej twarzy lub
szybszego niż zwierzę - także nie do rozpoznania, teraz jed-
nak wiemy, że to Favez. Wampir Favez, Favez, ciągle Favez.
W Ro-praz, jako że - pomimo licznych prób wdrapania się na
piętro i wyważenia drzwi - nie miał dostępu do córki Jauni-
nów, krowa na łące Jauninów została poraniona, a jej wnętrz-
ności zjedzone na miejscu. Już Favez. Znowu Favez. W Cor-
celles ktoś szedł za córką Porchetów wzdłuż żywopłotu, pu-
ściła się biegiem, uciekła, z daleka rozpoznała Faveza.
Przewodniczący każe jej się zatrzymać.
- Jak to: rozpoznała? Jest pani pewna? Była pani za da-
leko, żeby go zobaczyć.
- Śmiał się jak wampir. Sądzi pan, że nie widziałam
jego zębów?
Proces rozpoczyna siÄ™ dwudziestego pierwszego grudnia
1903 roku, w trybunale Oron-la-Ville, pod przewodnictwem
Charles'a Pasche'a.
Favezowi towarzyszy mecenas Maillard.
Na sali jest pełno. Wszyscy uważnie obserwują niezwykle
bladą cerę, czerwone oczy i długie zęby oskarżonego.
- Ciarki chodzą po krzyżu - dobiegają głosy
z pierwszych rzędów.
Odczytanie aktu oskarżenia wzbudza taki zamęt, że prze-
wodniczący grozi przerwaniem posiedzenia i opróżnieniem
sali.
Od samego początku Favez sprawia smutne wrażenie,
uśmiecha się głupkowato albo zmuszony przez przewodni-
czącego do odpowiedzi, wydaje z siebie bełkotliwe monosy-
laby. Człowiek nie może być większym bydlęciem", donosi
Revue de Lausanne" w surowym sprawozdaniu.
Oto, co gazeta pisze w numerze z dwudziestego drugiego
grudnia:
Mamy nadzieję, że posiedzenia będą prowadzone dość ka-
tegorycznie, aby przyspieszyć wyrok. Wina Faveza nie budzi
najmniejszych wątpliwości i wszystko wskazuje na to, że
proces zostanie zamknięty przed końcem roku.
Te linijki doskonale oddają ton artykułu. Cztery rozprawy.
Daty i częstotliwość posiedzeń:
Poniedziałek, dwudziestego pierwszego grudnia: dwa po-
siedzenia, rano i po południu, odczytanie aktu oskarżenia,
pierwsze zeznania (sześciu świadków).
Wtorek, dwudziestego drugiego grudnia: dwa posiedzenia,
rano i po południu. Dalszy ciąg zeznań (jedenastu
świadków), od godziny czternastej zeznania doktora Maha-
ima.
Środa, dwudziestego trzeciego grudnia: mowa oskarżyciel-
ska. Mowa obrończa mecenasa Mail-larda. Narada z ławą
przysięgłych.
Czwartek, dwudziestego czwartego grudnia: wyrok.
Dwudziestego czwartego grudnia o godzinie jedenastej
trzydzieści przed południem Charles- Augustin Favez, po-
chodzÄ…cy z Palezieux, urodzony w Syens drugiego listopa-
da 1882, za wszystkie bez wyjÄ…tku zarzucane mu czyny zo-
staje skazany przez trybunał Oron-la--Ville na dożywotnie
odosobnienie bez okoliczności łagodzących. Biorąc pod uwa-
gę wyjątkowo potworny charakter czynów głównych, których
wspomniany Favez okazał się winny, wampiryzm i bezczesz-
czenie grobów, kara zostaje dodatkowo zaostrzona o niezm-
niejszalny okres dwudziestu lat nadzoru więziennego. Pu-
bliczność tupie.
Odprowadzany spojrzeniami tłumu, doktor Mahaim spie-
szy do gabinetu przewodniczÄ…cego Pasche'a i otrzymuje od
sędziego oraz ławników zapewnienie, że kara Faveza, ze
względu na wybitnie psychotyczny charakter wykroczeń, a
zatem z naukowego punktu widzenia interesujÄ…cy dla lekarzy
i studentów nowo powstałego zakładu w Cery, zostanie zmie-
niona na dożywotnie zamknięcie we wspomnianym zakładzie
psychiatrycznym. Trybunał ogłasza zatem, iż skazany zosta-
nie pod eskortÄ… odstawiony do celi w szpitalu w Cery, w
okręgu Prilly, na zachód od Lozanny, gdzie lekarzom i stu-
dentom medycyny z całego kantonu posłuży za materiał ba-
dawczy do studiów nad chorobami psychicznymi.
Dwudziestego czwartego grudnia wieczorem pada śnieg,
jest bardzo zimno, Favez spędza swoją pierwszą noc w Cery,
w celi o ścianach starannie obitych pikowaną gąbką.
Dwudziestego piątego grudnia, dwie pielęgniarki w niebie-
skich czepkach przychodzą po niego, żeby wziął udział w ob-
chodach Bożego Narodzenia dla chorych i personelu, na
wielkiej choince zapalają się świeczki, a Favez, wariaci, pie-
lęgniarki i lekarze śpiewają o narodzeniu Chrystusa, piją
grzane wino i jedzÄ… ciasteczka przygotowane w kuchniach
przez wolontariuszy.
XVI
W Cery spędzi Favez dwanaście lat. Trzy lata w celi, póz-
niej jego zachowanie i atletyczna budowa sprawią, że zosta-
nie przeniesiony do przyszpitalnego gospodarstwa. Tam pra-
cuje przy trzodzie chlewnej, następnie przy krowach. Dzie-
więć lat z życia.
W lutym 1915 Favez ucieka, w lasach Val-lorbe przekra-
cza granicę, dociera do ogarniętej wojną Francji i jako zagra-
niczny ochotnik zaciÄ…ga siÄ™ do wojska. Po trzech tygodniach
zostaje przeniesiony do legii. Wywiad władz federalnych wy-
dał zezwolenie, aby ochotnika pierwszej klasy Charles5a-Au-
gustina Faveza przyjęto do legii cudzoziemskiej na piechura
w oddziale pod dowództwem szwajcarskiego kaprala Frederi-
ca Sau-sera, który opublikował kilka wierszy pod pseu-
donimem Blaise Cendrars. Ten to Cendrars bierze go pod
swoje skrzydła i pomimo nieufności Faveza wyciąga z niego
trochę zwierzeń, mających mu pewnego dnia posłużyć do na-
pisania książki o obłąkanym rozpruwaczu dziewcząt. Ma już
nawet tytuł: Morawagin, Gwałt na młodych ciałach, Favez,
gwałt na grobach? Żadnej oceny. Legia i wojna zmazują
wszystko. Cendrars, Favez i ich towarzysze przebijajÄ… siÄ™
przez wyłom w linii frontu północnego, od Marny do Som-
my, walczą w błocie w Notre--Dame-de-Lorette, w Vimy, w
Bois de la Vache, ciągle prąc na północ, w kierunku Champa-
gne--Pouilleuse. Dwudziestego ósmego września 1915 roku o
godzinie dziewiętnastej trzydzieści przy drodze do Souain,
dwieście metrów od gospodarstwa rolnego Navarin, po kilku
krwawo odpartych próbach oddział kaprala Sausera-Ce-
n-drarsa i Faveza po raz kolejny rzuca siÄ™ do ataku na nie-
mieckie okopy zwane Kultur". Pada deszcz, jest błoto, dru-
żyna Cendrarsa i Faveza pada pod ostrzałem nieprzyjaciela,
Blaise Cendrars ma rozszarpane prawe przedramiÄ™, zostaje
ewakuowany na tyły i przechodzi amputację. W tej samej po-
tyczce ginie Favez, ciało zostaje porzucone na polu bitwy,
ostatecznie gubimy jego ślad.
Gubimy jego ślad aż po ów dzień, dwudziestego pierwsze-
go listopada 1920, kiedy spośród ośmiu trumien przywie-
zionych do Fortu de Douaumont ze wszystkich ogarniętych
wojną regionów ma zostać wylosowany nieznany żołnierz:
szczątki jednego jedynego anonimowego bohatera, nad któ-
rym zabłyśnie niegasnący płomień pod chwalebnym Aukiem
Tryumfalnym.
Otóż tam właśnie znów się spotykamy. Ostatnie analizy
DNA pozwalają przypuszczać, że szczątki nieznanego żołnie-
rza należały do obywatela kantonu Vaud, Charles'a-Augusti-
na Faveza, który na ochotnika zaciągnął się do armii francu-
skiej w lutym 1915. Poległ opodal gospodarstwa rolnego Na-
varin dwudziestego ósmego września tego samego roku. I
nieznanym żołnierzem, co jako bohater będzie rokrocznie
czternastego lipca, jak Pan Bóg przykazał, honorowany przez
głowę państwa, z żałobnymi dzwonami i salutem przy fladze,
zostanie nikt inny tylko wariat i przerażający złoczyńca po-
chodzenia szwajcarskiego, który poważnie zapisał się na kar-
tach halucynacyjnej historii żywych trupów. Co jak naj-
bardziej zrozumiałe, odpowiednie ministerstwa spojrzały
przez palce na wyniki analiz i skandal zatuszowano. Tak
więc tylko nasza garstka nie ma wątpliwości: pod dumnym
Aukiem Tryumfalnym, pod zniczem Nieznanego Żołnierza,
spoczywa Favez, wampir z Ropraz, który we śnie przymknął
tylko jedno oko, czekając na okazję, aby znów pomknąć w
noc.
* O s t a t n i wyrok śmierci w kantonie Vaud wykonano w
Moudon, dwanaście kilometrów od Ropraz, piętnastego listo-
pada 1867 roku. Truciciel Heli Frey-mond, zabójca między in-
nymi własnej żony, został ścięty na miejskim placu na oczach
usatysfakcjonowanego tłumu.
Historia oparta na faktach.
Jest rok 1903. Spokojne życie mieszkańców szwajcarskiego
miasteczka Ropraz burzy pojawienie siÄ™ psychopaty profanu-
jącego zwłoki młodych kobiet. W pobliskich miejscowościach
dochodzi do podobnych zbrodni.
Ludzi ogarnia panika. Nikt nie czuje się bezpieczny, młode
panny sypiają z krucyfiksami, czosnkiem obwieszone jest każ-
de domostwo. Zaczyna się polowanie na zboczeńca.
Głównym podejrzanym jest Favez alkoholik i dziwak o
czerwonych oczach i długich zębach. Zostaje aresztowany i
umieszczony w szpitalu psychiatrycznym.
Chessex, pisząc językiem kunsztownym, mrocznym i nie-
zwykle sugestywnym, analizuje zarówno motywy działania
psychopatycznego mordercy, jak i postawę małomiasteczko-
wej społeczności w sytuacji zagrożenia.
Książka dla wymagających czytelników o silnych nerwach.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Derrida, Jacques Speech and Writing according to HegelMaritain JacquesJacques Regard Manipulation, ne vous laissez plus faire ! (2011)więcej podobnych podstron