Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Stefan Żeromski
Opowiadania,
Publicystyka
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
2
Elegia
Upodobania nasze (mówię o upodobaniach ludzi wielkich) trudne bywają częstokroć do wy-
tłomaczenia. Ja na przykład namiętnie lubię przepędzać poranki na chórze naszego kościoł-
ka...
Zaledwie rozpocznie się prymaria , wstępuję na kręte schody z czerwonych cegieł, z których
każdą wyżłobiły do połowy liczne pokolenia organistów, chodzących tędy Godzien' nie;
otwieram małe drzwi i zawsze życzliwym uśmiechem odpowiadam na takiż uśmiech władcy
chóru, pana Anzelma Wiewiórskiego, postaci znanej i popularnej w okolicy naszej, jak posąg
Kopernika z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie.
Podczas gdy postać znana jak warszawski posąg Kopernika stwarza tony dziwne, niesforne,
jakby obłąkane, z przyjemnością zapuszczam oko w ciemną głębię gotycką, pełną szczegól-
nego półmroku, poważną i, nie wiedzieć czemu, naprowadzającą myśli smutne.
Biały, figlarny promień porannego słońca odchyla niekiedy przemocą kraj kotary z liści lip i
kasztanów, osłaniającej wąskie okna, i wkracza w tę ustroń poświęconą Bogu: rozcina smugi i
kłęby niebieskiego dymu kadzidła, skacze po zrujnowanej posadzce z piaskowca, wstępuje
ostrożnie na brudne, chropowate, odwiecznym pyłem okryte, pełne płytkich zagłębień ściany,
zagląda w szczeliny ocienione pajęczynami i wygania mroki wieczyste, co jak stada czarnych
płazów wychodzą ze szczelin i uciekają przed nim w wiecznie ciemne kąty ostrołuków; jakby
ze czcią dotyka marmurowych, kroplami wilgoci zalanych tablic pamiątkowych i zdaje się,
pogrążony w zadumie głębokiej, odczytywać imiona mężów zgasłych od dawna...
Ile razy podmuch wiatru wzmoże się, gałęzie sosen, grabów z ledwie rozwiniętymi listeczka-
mi i różowawe pąki kasztanów kiwają się, niby zatopione w modlitwie, i kładą na ramach
okien. Wówczas spada, poślizgnąwszy się na gzemsie okna, szatanwiatr. Rozbije się śmiertel-
nie na kamieniach, zawyje z bólu, zepnie na pazury, pragnąc dosięgnąć okien, a widząc, że
nigdzie wyjścia nie ma, chodzi jak złodziej dokoła filarów, cicho mrucząc, próbuje obrywać
chorągwie i zrzucać obrazy - aż wreszcie poczyna bić głową o ściany, wić się w spazmach,
łkając dzikim, przejmującym płaczem...
Zagłusza go dopiero jęk organów. Do jęku tego przyzwyczajonym być trzeba. Co do mnie,
lubię te posępne, dysonansowe tony, podobne do głębokich westchnień nieszczęściem udrę-
czonego chłopa, te ni stąd, ni zowąd w pochód tonów poważnych wpadające wesołe allegra,
podobne do śpiewki dziewczyny, która upada pod ciężarem pracy w skwarne letnie południe.
Oprócz mnie i pana Anzelma obecny jest zawsze na chórze Tomek czy Szymek - kalikanci-
sta . Jest to wyrostek mniej więcej dwudziestoletni, mocno ospowaty, z głową w kształcie
garnka, porosłą płowym włosem, który czesze tylko w niedzielę i święta z wystawieniem .
Oczy ma kalikancista bladoniebieskie, patrzące zawsze obojętnie, w próżnię, po chłopsku.
Wiosenną porą ubranie jego składa się z dziwnie długiej zgrzebnej koszuli, pod szyją na
czerwoną wstążeczkę związanej i przepasanej paskiem. Spod koszuli wymykają się spodnie
sięgające do kostek. Wielkie, z żółtej skóry chodaki bez cholew dopełniają reszty jego odzie-
ży.
51
Tomek czy Szymek jest własnością zarządu parafii. Wychowano go, nauczono śpiewać go-
dzinki, kalikować, jezdzić z dobrodziejem po kolędzie i spełniać wszelkie gospodarsko-
kościelne obowiązki. Po nabożeństwie pasa bydło. Pan Wiewiórski zapewniał mię niejedno-
krotnie, że bestyja głos ma dobry - dokumentny ...
Kilka dni temu trafiłem na nabożeństwo żałobne, odprawiane nad trumną młodej dziewczyny,
jednej z najładniejszych i najbogatszych gospodarskich córek, zmarłej niespodziewanie...
Nad przyczyną tej dziwnej śmierci namedytowały się już ciotki i kumoszki, naszeptały przy-
jaciółki. Pierwsze i drugie siedziały obecnie w ławkach i, ocierając mokre od łez twarze, ki-
wały żałośnie głowami.
Biała, sosnowa, w niebieskie kwiaty pomalowana trumna stała pośrodku kościoła na niskim
katafalku, między dwoma szeregami gromnic.
Organista wyśpiewał już Dies illa..., wypadało śpiewać Witaj, Królowo nieba ... a że, jak mi
się otwarcie przyznał, nie był w sztosie - kazał śpiewać kalikanciście. Mrugając figlarnie
powiekami, nachylił mi się do ucha pan Wiewiórski i szeptał:
- Proszę ja pana dobrodzieja, ten, którego tu pan dobrodziej widzi, nicpoń, zalecał się także do
nieboszczki Sroczanki... Ha, ha! A jakże... Bywało, poślemy go paść bydło - jużci bydło w
życie, a tego nie ma... Gdzie? Z Marynką na zapłociu wyszczerzają do siebie zęby. W zimie -
ani utrzymaj! Tu bydłu trza zadawać, a ten drze pod okna Sroki - mrygać na nieboszczkę,
Panie świeć jej...
- Miał śpiewać? - wtrąciłem.
- No, dalej - jazda! - zakomenderował mistrz, zastępując ucznia w kalikowaniu i akompaniu-
jąc mu jedną ręką. Chłopak zbliżył się ku organom. Oczy miał przysłonięte rzęsami, zbielałe
wargi drżały mu - zawstydany był bardzo. Minęła długa chwila, nim śpiewać zaczął. Pierw-
szy dzwięk jego głosu słaby był, nieśmiały i drżący. Za pierwszym nastąpił drugi, bardziej już
twardy, lecz jakby rozbity, podobny do dzwięku poderwanej nagle palcami struny wioloncze-
li. Nagle Szymek podniósł głowę, wyprostował się, zbladł jak płótno, rękoma uczepił się ba-
lustrady chóru i zaśpiewał...
Głos jego wznosił się i jakby zaokrąglał, aż wreszcie rozlał się pieśnią szeroką.
Pierwszy raz słyszałem śpiew taki. Było w tym śpiewie coś porywająco swojskiego, jakby
przed zmęczonym obczyzną wzrokiem odkrył się nagle krajobraz rodzinny...
Z oczu Szymka spadały krople łez. Nie śpiewał już, ale oddawał się szalonemu szczęściu,
bezmiernej radości, jakiej doświadcza artysta w natchnieniu. Chwilami wiała z jego pieśni
jakaś nieokiełznana, dzika siła młodości - chwilami kołysała się ta pieśń w miłosnym wzru-
szeniu, jak się kołysze łan żytni pod wiatru podmuchem - by spaść za chwilę do drgających
łkań.
Melodia znana stała się czymś nowym, oryginalnie stworzonym przez śpiewaka, i każdy jej
dzwięk był okrzykiem niezdławionej, brutalnej, chłopskiej namiętności, zanurzonej w otchła-
ni oszalałego żalu bez wyjścia po bezcennej stracie.
Gdy wyśpiewał ostatnie tęskne tony, do nawoływań podobne, zasłonił oczy rękawem koszuli
i jak szalony rzucił się ku drzwiom...
52
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Zeromski Stefan Ananke (m76)Zeromski Stefan Zmierzch (m76)Zeromski Stefan Zmierzch (m76)Zeromski Stefan Godzina (m76)Zeromski Stefan Puszcza Jodlowa (m76)Zeromski Stefan Legenda o bracie lesnym (m76)Zeromski Stefan Zle przeczucie (m76)Zeromski Stefan Zle przeczucie (m76)Zeromski Stefan Ach, gdybym dozyl kiedy tej pociechy (m76)Zeromski Stefan Po Sedanie (m76)Zeromski Stefan Po Sedanie (m76)Żeromski Stefan AnankeŻeromski Stefan Trzy opowiadaniaŻeromski Stefan Rozdziobią nas kruki i wronyŻeromski Stefan Aryman mści sięZeromski Stefan Aryman Msci SieŻeromski Stefan Siłaczkawięcej podobnych podstron