C ERYANT ES
DON KICHOTE
CZ臋艢膯 l
cAligucl
dc CERYANTES
SAAYEDRA
-^p<偶^5^i^
Prze'昺ysim/ szl^chm'
Przeloiyll
ANNA LUDWIKA CZERNY
l ZYGMUNT CZERNY
Pa艅stwowy
Instytut Wydawniczy
Tytu艂 orygina艂u hiszpa艅skiego
Poezje w przek艂adzie
ANNY LUDWIKI CZERNY
Pos艂owie l przypisy
ZYGMUNTA CZERNEGO
Ilustracje z 獶on Kichota* wydanego przez Kr贸lewsk膮 Akademi臋
Hiszpa艅sk膮, Madryt 1780:
JOSE DEL CASTILLO, ANTONIO CARNICEBO, BERNARDO
BARRANCO, JERONIMO GIL, GREGOBIO FERRO
Obwolut臋 z rys. Picassa, ok艂adk臋, karty tytu艂owe,
inicja艂y l winiety projektowa艂
MAREK RUDNICKI
S艁OWO OD T艁UMACZY
Mamy trzy przek艂ady polskie pe艂nego tekstu 獶on Kichota,
jeden przek艂ad wyboru, liczne opracowania dla) m艂odzie偶y i dwa
r臋kopisy przek艂ad贸w z epoki romantycznej, z kt贸rymi nie wia-
domo, co si臋 sta艂o. Ale c贸偶 to jest w por贸wnaniu z 287 przek艂a-
dami francuskimi, 246 angielskimi, 86 w艂oskimi, 119 niemiecki-
mi. A w Zwi膮zku Radzieckim rozesz艂o si臋 w ostatnich latach
dwa miliony egzemplarzy przek艂ad贸w na rozmaite j臋zyki na-
rod贸w Zwi膮zku Radzieckiego.
Niech wi臋c to b臋dzie jednym usprawiedliwieniem nowego
przek艂adu. Zreszt膮 nie by艂o dot膮d polskiego przek艂adu bez-
wzgl臋dnie integralnego i jedn膮 z ambicji t艂umaczy by艂o da膰
taki przek艂ad.
C贸偶 m贸wi膰 o tym, 偶e j臋zyk hiszpa艅ski jest tak bogaty,
a s艂ownictwo, sk艂adnia, styl i mysi Cervantescc s膮 tak rozmaite,
gi臋tkie i cieniowane, 偶e 偶aden t艂umacz w 偶adnym j臋zyku nie
mo偶e si臋 che艂pi膰, jakoby z pe艂n膮 jednoznaczno艣ci膮 uchwyci艂
proteuszowe intencje autora. Im dzie艂o jest bardziej wszech-
stronne, bardziej wieczne i og贸lnoludzkie, im bardziej jest sta-
le aktualne i ka偶dej nowej generacji wsp贸艂czesne, tym bardziej
zagadnienie coraz to nowych przek艂ad贸w pozostaje wci膮偶
otwarte i vivat se膮uens!
Przek艂ad arcydzie艂a, kt贸re ma nieocenione znaczenie dla ca-
艂ej post臋powej ludzko艣ci, a dla Hiszpccnii jest epopej膮 narodow膮
i ludow膮, wymaga od t艂umaczy wyrobienia sobie 艣wiadomej
i zasadniczej postawy wobec klasycznego arcydzie艂a obcoj臋-
zycznego. Byli wprawdzie i s膮 jeszcze przeciwnicy przek艂ad贸w,
pogardzaj膮cy nimi pod, pozorem, za 偶aden nie pokrywa si臋
z orygina艂em, ale zarzut taki polega chyba na nieporozumieniu,
bo 偶膮da膰 od przek艂adu, by pokrywa艂 si臋 z orygina艂em, r贸wna
si臋 偶膮daniu, by j臋zyk polski wyzby艂 si臋 swych cech istotnych
i sta艂 si臋 hiszpa艅skim, by nar贸d polski, taki jakim go urobi艂a
historia w jego my艣leniu, odczuwaniu i sposobach bytowania,
sta艂 si臋 narodem hiszpa艅skim. Zadanie absurdalne. Tote偶 naj-
lepszy przek艂ad nie mo偶e pokrywa膰 si臋 z orygina艂em. Ale
idealny 'przek艂ad powinien i mo偶e by膰 r贸wnoznacznikiem ory-
gina艂u. Powinien w nienagannej i artystycznej szacie j臋zyko-
wej przyswoi膰 swemu narodowi te nowe og贸lnoludzkie war-
to艣ci arcydzie艂a, jakie wni贸s艂 geniusz obcego pisarza, powinien
wzbogaci膰 i odnowi膰 nimi narodow膮 skal臋 my艣li i uczu膰. To
jest prawdziwie humanistyczne znaczenie przek艂ad贸w, ich po-
tencja艂 rozszerzaj膮cy i pog艂臋biaj膮cy kultury narodowe, a za-
razem w臋ze艂 艂膮cz膮cy kultury rozmaitych narod贸w w uniwer-
saln膮 jedno艣膰.
艢wiadomi tego zadania, t艂umacze systematycznie i z ca艂膮
ostro偶n膮 sumienno艣ci膮 dbali o to, by nie uroni膰 niczego z ory-
gina艂u, ale te偶 aby nie zatrze膰 swoistych cech zar贸wno j臋zyka
Cervantesa, jak najrozmaitszych szczeg贸艂贸w wa偶nych dla po-
znania ludowej i narodowej kultury Hiszpanii. Starali艣my si臋
w miar臋 mo偶no艣ci zachowa膰 wierno艣膰 bez opuszcze艅 i bez do-
datk贸w, wychodz膮c z za艂o偶enia, 偶e oddawanie takich swoistych
cech, jak przys艂owia, zwroty, obrazy, por贸wnania, przeno艣nie
hiszpa艅skie, przez odpowiedniki czerpane z polskiego 偶yda.
i s艂ownictwa, zatar艂oby cechy oryginalne, zbanalizowa艂o i zu-
bo偶y艂o arcydzie艂o. Tote偶 nie sprowadzali艣my tego rodzaju zja-
wisk j臋zykowych do polskiego mianownika, nie t艂umaczyli艣my,
"duelos i 膮uebrantos" na "jajecznic臋 z kie艂bas膮", "po艣ci艂aby
przede mn膮" na "miataby respekt", "dusza jak kryszta艂owy
dzban" na "dusza szlachetna" itd. Tego rodzaju o艣le mosty
maj膮ce niby u艂atwi膰 polskiemu czytelnikowi lektur臋 wydaj膮
si臋 nam niegodne arcydzie艂a i podzielamy zdanie tych, kt贸rzy
s膮dz膮, 偶e si臋 to mija z podstawowym zadaniem t艂umaczenia.
Albowiem jednym z istotnych zada艅 przek艂adu arcydzie艂 jest
w艂a艣nie przyswajanie osi膮gni臋膰 genialnych pisarzy skarbom
poszczeg贸lnych j臋zyk贸w narodowych.
Z tym wszystkim jednak naczelnym has艂em t艂umacza musi
by膰 bezwzgl臋dna czysto艣膰 i poprawno艣膰 polszczyzny. S膮 arcy-
dzie艂a, kt贸re maj膮 dzi艣 ju偶 tylko warto艣膰 historyczn膮, ale 獶on
Kichote jest arcydzie艂em dzi艣 jeszcze pulsuj膮cym .pe艂ni膮
aktualnego 偶ycia. Tote偶 nasz przek艂ad pisany jest dzisiejszym
j臋zykiem. Unikamy jednak neologizm贸w wyrazowych i sk艂ad-
niowych, a z naszych starych mistrz贸w j臋zyka narodowego:
Janczara Polaka, G贸mickiego, Orzechowskiego, Jana i Piotra
Kochanowskich, Paska, czerpiemy to tylko, co i dzi艣 jest lub
mo偶e by膰 w u偶yciu. Nieliczne archaizmy wyrazowe, rzadko
rozsiane dla kolorytu historycznego, znane s膮 czytelnikom
z lektury naszych klasyk贸w XIX w. Cz臋sto i wszechstronnie
korzystamy z folkloru polskiego i gwar, a Kolberg by艂 nam
niewyczerpan膮 krynic膮.
T艂umaczenie usi艂uje odda膰 mnogo艣膰 i r贸偶norodno艣膰 styl贸w
Cervantesa wystrzegaj膮c si臋 sprowadzania: ich do jednolitej
barwy, co by艂oby zasadniczo sprzeczne z jego wielostronnym
artyzmem j臋zykowym. Nie "poprawia" go nigdy, zachowuj膮c
wszelkie jego powt贸rzenia, epitety chodz膮ce parami, 艂a艅cuchy
czasownik贸w synonimowych, owe "zwyci臋偶y艂em i pokona艂em",
"przysporzy艂y i zyska艂y", antytezy barokowe, "s艂odki skarb
najsro偶szej goryczy", liczne b艂臋dy j臋zykowe pope艂niane przez
Sancza i inne postacie z ludu, a tak偶e co nie zawsze jest
mo偶liwe liczne kalambury, gry s艂贸w: "b艂臋dny rycerz i ob艂臋-
dny giermek", "jestem baka艂arzem z Salamanki i nie ma co
ba艂aka膰", figury d藕wi臋kowe, owe "wyspy i wsypy".
W m臋tnym sporze za i przeciw "dos艂owno艣ci" przek艂adu
uwa偶amy, 偶e w dziedzinach muzyczno艣ci mowy i sk艂adni mo-
偶liwa jest tylko r贸wnorz臋dno艣膰, ale w dziedzinach integralno艣ci
tekstu, stylu, a zw艂aszcza s艂ownictwa d膮偶y膰 nale偶y 'do maksy-
malnej wierno艣ci, niemal zawsze osi膮galnej w wyniku wsp贸艂-
dzia艂ania niestrudzonej pracy i pisarskiego daru.
Poezjom zawartym w 獶on Kichocie starano si臋 da膰 szat臋
najgodniejsz膮 autora i przekaza膰 mo偶liwie wiernie sens i na-
der wyrafinowane formy wierszowe, unikaj膮c zarazem cz臋stej
w przek艂adach tendencji do poprzestania na glosie, a nie na
przek艂adzie wiersza. Cervantes nie by艂 wielkim poet膮, cecho-
wa艂a go jednak wielka inwencja formalna i odczucie muzycz-
no艣ci wiersza, zw艂aszcza asonansowanego.
W obfitych przypisach korzystano z wszystkich dost臋pnych
komentator贸w poprzednich, ale i licznymi 藕r贸d艂owymi poszu-
kiwaniami starano si臋 wprowadzi膰 czytelnika w atmosfer臋
hiszpa艅skiego Odrodzenia, kt贸re by艂o kolebk膮 dziel膮. Nie-
wdzi臋czna ta praca wymaga艂a co najmniej tyle trudu, co sam
przek艂ad. Oddaj膮c ci, "swobodny czytelniku" jak to za chwi-
l臋 przeczytasz ten nowy przek艂ad nie艣miertelnego 獶on
Kichota t艂umacze prosz膮 ci臋, by艣 wybaczy艂 im liczne uchybie-
nia, cho膰by tylko ze wzgl臋du na to, 偶e w艂o偶ywszy pi臋膰 lat
偶mudnej, ale jak o偶ywczej pracy w to dzie艂o, tym samym przy-
najmniej okazali, jak wysoko czcz膮 geniusz Cervantesa.
Anna Ludwika Czerny
Zygmunt Czerny
Bukowina Tatrza艅ska, w sierpniu 1955 r.
O PRZEMY艢LNYM
SZLACHCICU
Don Kichocie
zAtanczy
Ksi臋ciu de (Bejor *, Markizowii GibraleoTiii,
Grabi Benalfcazaru-i Banaresit, Wicegrabi Puchli de Alcocer,
Panu miast Capilla, Curiel i Bwguillos
faj膮c dobremu przyj臋ciu i 艂askawo艣ci, jakimi Wasza
Dostojno艣膰 darzy wszelkie rodzaje ksi膮g, jako ksi膮偶臋
tak skory do popierania sztuk pi臋knych, a przede
l wszystkim tych, kt贸re dla szlachetno艣ci swej nie zni-
偶aj膮 si臋 do us艂ug i korzy艣ci posp贸lstwa, postanowi艂em wydoby膰
na 艣wiat艂o Przemy艣lnego * szlachcica * Don Kichota z Manczy
pod os艂on膮 najja艣niejszego imienia Waszej Dostojno艣ci. Z czci膮
tak wielkiej godno艣ci nale偶n膮 b艂agam, aby艣cie raczyli 艂askawie
przyj膮膰 go pod sw膮 opiek臋, bowiem w cieniu jej, lubo pozbeu-
wion cennej i ozdobnej wytwomo艣ci i uczono艣ci, jak膮 przyi-
wdziewa膰 zwyk艂y dzie艂a tworzone w domach ludzi uczonych,
o艣mieli si臋 stan膮膰 odwa偶nie przed s膮dem niekt贸rych, co to prze-
kraczaj膮c granic臋 w艂asnej nie艣wiadomo艣ci zwykli pot臋pia膰 prace
innych ze zbytni膮 surowo艣ci膮, a niezbyt sprawiedliwie.
Kiedy m膮dro艣膰 Waszej Dostojno艣ci zwr贸ci oczy na m膮 do-
"br膮 ch臋膰, wierz臋, 偶e nie pogardzi ho艂dem tak kornej s艂u偶by.
PRZEDMOWA AUTORA
wobodny czytelniku, mo偶esz mi bez zakl臋膰 wierzy膰,
偶e rad bym, aby ta ksi膮偶ka, jako dzieci臋 umys艂u, by艂a
najpi臋kniejsza, najzabawniejsza i na j zmy艣lnie j sza,
jak膮 wyobrazi膰 sobie mo偶na. Jednak nie mog艂em
przeciwstawi膰 si臋 przyrodzonemu porz膮dkowi, wedle kt贸rego
ka偶da rzecz podobn膮 sobie p艂odzi. I tak, c贸偶 sp艂odzi膰 m贸g艂 m贸j
umys艂 ja艂owy i nieukszta艂cony, je艣li nie opowie艣膰 o cz艂eku
wysch艂ym, pomarszczonym, kapry艣nym, a pe艂nym r贸偶norod-
nych my艣li, jakie si臋 nikomu innemu nie 艣ni艂y. Opowie艣膰, kt贸-
ra w dodatku zrodzi艂a si臋 w wi臋zieniu*, gdzie wszelakie nie-
wygody mia艂y swoj膮 siedzib臋 i gdzie zamieszka艂a wszelka przy-
kra wrzawa.
Beztroska, ciche ustronie, urok p贸l, pogoda niebios, szmer
zdroj贸w, spok贸j ducha w znacznej mierze sprawiaj膮, 偶e naj-
bardziej ja艂owe Muzy okazuj膮 si臋 p艂odnymi i na 艣wiat wydaj膮
twory budz膮ce najwy偶szy podziw i zadowolenie.
Zdarza si臋, 偶e ojciec ma syna brzydkiego i bez 偶adnego
wdzi臋ku, lecz mi艂o艣膰, jak膮 do艅 偶ywi, k艂adzie mu przepask臋 na
( oczy i sprawia, 偶e b艂臋d贸w jego nie widzi; raczej uwa偶a je za
13
przymioty umys艂u i powaby, opowiadaj膮c o nich przyjacio艂om
jako o dowodach dowcipu i bystro艣ci. Ale ja, cho膰 wydaj臋 si臋
ojcem, jestem ojczymem Don Kichota, nie chc臋 i艣膰 zwyk艂ym
torem ani b艂aga膰 ci臋 niemal ze 艂zami, najmilejszy czytelniku
jak to czyni膮 inni aby艣 wybaczy艂 lub oczy zamkn膮艂 na braki,
jakie w dzieci臋ciu mym znajdziesz. A poniewa偶 nie jeste艣 ani
jego krewniakiem, ani przyjacielem, masz w艂asn膮 dusz臋 w cie-
le, wolny s膮d jak na j str贸j niej szy i siedzisz we w艂asnym domu,
kt贸rego jeste艣 panem, jak kr贸l na swoich 偶upach, i wiesz, 偶e
jak to si臋 powszechnie m贸wi pod swoim p艂aszczem i kr贸lowi
dam szczutka. To wszystko ci臋 wyswobadza i uwalnia od wszel-
kich wzgl臋d贸w i zobowi膮za艅, mo偶esz wi臋c o tej powie艣ci m贸-
wi膰, co ci si臋 偶ywnie podoba, nie l臋kaj膮c si臋 potwarzy za z艂y s膮d
ani te偶 nagrody za dobry, jaki o niej wydasz.
Chcia艂bym jedynie da膰 opowie艣膰 prost膮, zwi臋z艂膮, nie ozdobio-
n膮 przedmow膮, bez niezliczonej, wedle zwyczaju, listy sonet贸w,
epigram贸w i wierszy pochwalnych, jakie zwyk艂o si臋 umiesz-
cza膰 na pocz膮tku ksi膮偶ek. Przyznam ci si臋 bowiem, 偶e cho膰 na-
pisanie tego dzie艂a nieco pracy mi臋 kosztowa艂o, najwi臋kszym
trudem jednak by艂a dla mnie ta przedmowa, kt贸r膮 w艂a艣nie czy-
tasz. Wielokro膰 chwyta艂em za pi贸ro, aby j膮 napisa膰, i wielokro膰
je odk艂ada艂em nie wiedz膮c, co mam napisa膰. I gdy tak trwa艂em
w zawieszeniu, z papierem przed sob膮, z pi贸rem za uchem,
z 艂okciem opartym o pulpit i z policzkiem w d艂oni, namy艣laj膮c
si臋, co powiedzie膰, wszed艂 niespodzianie jeden z moich przyja-
ci贸艂, dowcipny i znaj膮cy si臋 na rzeczy, a widz膮c mi臋 tak zamy-
艣lonym, zapyta艂 o przyczyn臋. Wi臋c nie taj膮c jej, odpowiedzia-
艂em, 偶e rozmy艣lam, nad przedmow膮, jak膮 mam napisa膰 do
historii Don; Kichota, i tak mi臋 to gn臋bi, 偶e ju偶 ani pisa膰 mi si臋
nie chce, ani wywodzi膰 na 艣wiat艂o przewag tak szlachetnego' ry-
cerza.
Jak偶e偶 bowiem chcecie, abym nie by艂 strapiony? C贸偶 po-
wie odwieczny prawodawca zwany t艂umem, gdy po tylu la-
tach*, w czasie kt贸rych spa艂em jakby w ciszy zapomnienia,
wyst膮pi臋 dzisiaj z ci臋偶arem moich wszystkich lat na barkach,
z opowie艣ci膮 such膮 jak 艂oza, bez 偶adnej inwencji, pe艂n膮 styli-
14
stycznych b艂臋d贸w, ubog膮 w koncepty, pozbawion膮 wszelkiej
erudycji i uczono艣ci, bez uwag na marginesie * i przypis贸w na
ko艅cu ksi膮偶ki, jak to si臋 widuje w innych cho膰by b艂ahych
i 艣wieckich, a tak pe艂nych sentencji z Arystotelesa, Platona
i ca艂ej czeredy filozof贸w, kt贸re wprawiaj膮 w podziw czytelni-
k贸w uwa偶aj膮cych ich autor贸w za ludzi oczytanych, uczonych
i wymownych? Pos艂uchaj, jak cytuj膮 Pismo 艣wi臋te! Rzek艂by艣,.
sami 艣wi臋ci Tomasze lub inni doktorzy Ko艣cio艂a; tak zr臋cznie'
miar臋 zachowuj膮, w jednym wierszu maluj膮c roztargnionego-
kochanka, w drugim daj膮c chrze艣cija艅skie kazanie, 偶e przy-
jemno艣膰 to i rozkosz czyta膰 ich lub s艂ucha膰. Wszystkiego tego-
brak mojej ksi膮偶ce, gdy偶 nie mam nic do notowania na margi-
nesie ani do obja艣niania na ko艅cu. Nie wiedz膮c te偶, jakich auto-
r贸w na艣laduj臋, nie mog臋 jak to czyni膮 inni na pocz膮tku.
ich wymienia膰 wedle liter ABC, zaczynaj膮c od Arystotelesa
a ko艅cz膮c na Xenofoncie oraz Zoilu * czy Zeuxisie *, cho膰 jeden;
by艂 potwarc膮, za艣 drugi malarzem. R贸wnie偶 braknie w mojej'
ksi膮偶lce na pocz膮tku, sonet贸w, a zw艂aszcza sonet贸w takich, kt贸-
rych autorami byliby ksi膮偶臋ta, markizi, grabiowie, biskupi, da>-
my lub boirdzo s艂awni poeci; cho膰 gdybym poprosi艂 o nie moich
dw贸ch czy trzech dobrze postawionych przyjaci贸艂, 'daliby mi je
z pewno艣ci膮, i to takie, 偶e nie dor贸wna艂yby im te, kt贸re w na-
szej Hiszpanii najwi臋ksz膮 s艂aw膮 si臋 ciesz膮.
W ko艅cu, panie i przyjacielu m贸j ci膮gn膮艂em dalej po-
stanawiam, 偶e Pan Don Kichote pogrzebiony zostanie w archi-
wach Manczy, dop贸ki niebo nie ze艣le kogo艣 takiego, kto go
ozdobi wszystkim tym, czego mu brak; albowiem ja czuj臋 si臋
niezdolnym, by temu zaradzi膰 dla brak贸w moich i nieukszta艂-
cenia i dlatego 偶e z natury mej jestem za wygodny i za leniwy,
aby szuka膰 autor贸w, kt贸rzy m贸wi膮 to, co ja i bez nich powie-
dzie膰 potrafi臋. St膮d rodzi si臋 owo wahanie i zapami臋tanie, w ja-
kim mi臋 zastali艣cie: dostateczna przyczyna le偶y w tym, co艣cie-
us艂yszeli.
Przyjaciel m贸j wys艂uchawszy tego uderzy艂 si臋 d艂oni膮 w czo-
艂o i wybuchn膮wszy szerokim 艣miechem, rzek艂:
Na Boga, bracie! oto wyprowadzili艣cie mi臋 z b艂臋du, w ja-
15
Lim trwa艂em przez d艂ugi czas mej znajomo艣ci z wami. Uwa-
.偶a艂em was zawsze za rozs膮dnego i rozwa偶nego we wszystkich
waszych poczynaniach, ale teraz widz臋, 偶e艣cie od rozs膮dku tak
dalecy jak niebo od ziemi. Jak偶e偶 to mo偶liwe, aby rzeczy tak
b艂ahe, kt贸rym zaradzi膰 tak 艂atwo, mog艂y r贸wnie silnie wstrz膮s-
n膮膰 i zaprz膮ta膰 umys艂 tak dojrza艂y jak wasz, tak nawyk艂y do
艂amania i przezwyci臋偶ania innych, wi臋kszych trudno艣ci? Wie-
r臋, nie rodzi si臋 to z braku zdolno艣ci, lecz raczej ze zbytku le-
nistwa i braku rozwagi. Czy nie chcieliby艣cie si臋 przekona膰,
偶e s艂owa moje s膮 prawdziwe? Pos艂uchajcie tedy uwa偶nie, a uj-
rzycie, jak w okamgnieniu usun臋 wszystkie wasze trudno艣ci,
晍aradz膮 wszystkim brakom, kt贸re jak m贸wicie dr臋cz膮
was i nie pozwalaj膮 wydoby膰 na ja艣艅 historii waszego s艂ynnego
Don Kichota, 艣wiat艂o艣ci i zwierciad艂a ca艂ego b艂臋dnego rycer-
.stwa.
Powiedzcie odpowiedzia艂em us艂yszawszy jego s艂owa
w jaki spos贸b my艣licie rozpr贸szy膰 me obawy i rozja艣ni膰 zam臋t
mego pomieszania?
On za艣 na to:
Najpierw, co si臋 tyczy sonet贸w, epigramat贸w i wierszy
pochwalnych, kt贸rych wam brak na pocz膮tku ksi膮偶ki, a kt贸re
powinny-by膰 napisane przez osoby znaczne i utytu艂owane
zaradzi膰 temu mo偶ecie zadaj膮c sobie samemu trud napisania
ich, potem mo偶na je ochrzci膰 i podpisa膰 nazwiskiem, jakie
chcecie, przypisuj膮c je Ksi臋dzu Janowi Indyjskiemu * lub ce-
sarzowi Trebizondy *, o kt贸rych wiem, 偶e jak wie艣膰 niesie
byli s艂ynnymi poetami; a cho膰by i nie byli, i znalaz艂o si臋 kilku
pedant贸w i baka艂arzy, kt贸rzy was b臋d膮 k膮sa膰 podst臋pnie i mru-
cze膰 co艣 o prawdzie, nie dajcie za to i dw贸ch groszy, bo cho膰-
by wam i dowiedli k艂amstwa, nie utn膮 wam r臋ki, kt贸ra to na-
pisa艂a.
Co za艣 do cytowania na marginesie ksi膮偶ek oraz autor贸w,
z kt贸rych czerpa膰 b臋dziecie sentencje i powiedzonka, by zamie-
艣ci膰 je w waszej opowie艣ci, nie pozostaje nic innego, jak spo-
偶ytkowa膰 niekt贸re sentencje 艂aci艅skie, kt贸re znacie na pami臋膰
a przynajmniej te, kt贸rych wyszukanie nie przysporzy
16
wam wiele zachodu. M贸wi膮c o wolno艣ci i niewoli mo偶na przy-
toczy膰:
Non bene pro toto libertas venditur auro.*
Natychmiast na marginesie wspomniecie Horacego lub tego,
kto to powiedzia艂. Rozprawiaj膮c-o pot臋dze 艣mierci, zaraz uciec
si臋 nale偶y do s艂贸w:
Pallida mors aequo pulsat pede pauperum tabemas
Regumque turres* .
Je艣li za艣 rzecz b臋dzie o przyja藕ni i mi艂o艣ci, jak膮 B贸g 偶ywi膰
Aa偶e dla nieprzyjaci贸艂, z punktu odwo艂acie si臋 do Pisma 艣wi臋-
tego, co mo偶ecie uczyni膰 z niejak膮 osobliwo艣ci膮, cytuj膮c co naj-
;l3aniej s艂owa samego Boga: Ego autem dwo vobis: diiigite ini-
-micos vestros.* Je艣li rozprawia膰 b臋dziecie o z艂ych zamys艂ach,
.z Ewangelii przybie偶y: De corde exeunt cogitationes malae*
Je艣li za艣 o niesta艂o艣ci przyjaci贸艂, oto Katon wam taki dystych
-poddaje:
Donec eris felix multos numerabis amicos
Tempora si fuerint nubila, s贸lus eris*
I tak dzi臋ki tym 艂acinnikom i innym podobnym, uwa偶a膰 was
cb臋d膮co najmniej za gramatyka, co dzi艣 niema艂ym jest zaszczy-
tem i korzy艣ci膮. Zai艣 co do not na ko艅cu ksi膮偶ki, mo偶ecie na
.pewne to zrobi膰 w nast臋puj膮cy spos贸b: je偶eli macie wymieni膰
w waszej ksi膮偶ce jakiego艣 olbrzyma, niech偶e to b臋dzie olbrzym
Goliat, i prawie nic was nie b臋dzie kosztowa艂o da膰 taki przy-
pfeek: "Olbrzym Goliat albo Golias by艂 to Filistyn, kt贸rego za-
191 pasterz Dawid wielkim rzutem kamienia w dolinie Terebin-
tff, jak to opowiedziane jest w Ksi臋dze Kr贸l贸w w rozdziale...",
W kt贸rym znajdziecie, 偶e jest to zapisane.
^/f ko艅cu, aby wyda膰 si臋 uczonym humanist膮 i kosmografem,
post膮picie w ten spos贸b, aby w opowie艣ci waszej wymieniona
by艂a nazwa rzeki Tag. To da wam sposobno艣膰 do umieszczenia
昳 Don KIchote. c.
17
innego s艂ynnego przypisku: "Rzeka Tag zosta艂a tak nazwana
od pewnego kr贸la Hiszpanii. 殴r贸d艂a ma w tym a w tym
miejscu, uchodzi do Morza Oceannego obejmuj膮c mury s艂yn-
nego miasta Lizbony. Powszechnie mniemaj膮, 偶e w piasku tej
rzeki 2nachodzi si臋 z艂oto" itd. Je偶eli mowa b臋dzie o rozb贸jni-
kach, dam wam histori臋 Kakusa *, kt贸r膮 znam na pami臋膰, je艣li
o rozwi膮z艂ych niewiastach, oto biskup z Mondonedo* u偶yczy
wam Lamii, Lais i Flory,, kt贸ry to przypis doda wam wielkiego
znaczenia; je艣li rzecz o okrutnicach, Owidiusz dostarczy wam
Medei *, je艣li o czarownicach i wied藕mach, Homer ma Kalipso *,
Wergili Cyrce *; je艣li o wodzach dzielnych sprawa, sam Juliusz
Cezar * opowie wam. o sobie w swych Komentarzach, a Plu-
tarch* dostarczy tysi膮ca Aleksandr贸w. Gdyby艣cie o mi艂o艣ci
rozprawiali, przy dw贸ch uncjach znajomo艣ci j臋zyka toska艅-
skiego natkniecie si臋 nai Leona Hebre je偶yka *, kt贸ry zadowoli
was ponad wszelk膮 miar臋. Je艣li jednak nie u艣miecha si臋 wam
podr贸偶 w obce kraje, we w艂asnym domu macie Crist贸bala de
Fonseca * O mito艣ci bo偶ej, gdzie przeczyta膰 mo偶na wszystko, co
najbardziej wymy艣lny cz艂ek zapragn膮膰 mo偶e w tym przedmio-
cie. Kr贸tko m贸wi膮c, jedynym wysi艂kiem waszym b臋dzie wy-
mieni膰 te nazwiska i w艂膮czy膰 w wasz膮 opowie艣膰 te historie,
o kt贸rych wam tu m贸wi臋,, zostawiaj膮c mi trud do艂膮czenia przyr
pis贸w i obja艣nie艅; zapewniam was, 偶e zape艂ni臋 marginesy i zu-
偶yj臋 cztery arkusze papieru na ko艅cu ksi膮偶ki.
Przejd藕my teraz do cytat贸w z autor贸w, jakie zawieraj膮 inne
ksi膮偶ki, a kt贸rych waszej brak. 艁atwo i temu zaradzi膰, nic in-
nego nie zostaje do zrobienia, jak wyszuka膰 ksi膮偶k臋, kt贸ra ich
wszystkich od A do Z jak m贸wicie wymienia. Potem ten
sam spis alfabetyczny umie艣cicie w waszej ksi膮偶ce. I je艣li k艂am-
stwo na jaw wyjdzie niebawem z powodu ma艂ej praktyki w po-
s艂ugiwaniu si臋 nimi, to nie ma znaczenia. Mo偶e znajdzie si臋
taki nieuk, kt贸ry pomy艣li, 偶e w waszej prostej i szczerej opo-
wie艣ci korzystali艣cie z nich. A cho膰by si臋 to na nic innego przy-
da膰 nie mia艂o, przynajmniej taki obszerny spis autor贸w doda
natychmiast powagi ksi膮偶ce. Tym bardziej 偶e nie znajdzie si臋
nikt, kto by chcia艂 sprawdza膰, czy wiernie ich przytaczacie, czy
18
nie wiernie, bo mu na tym nie zale偶y. Tym wi臋cej 偶e o ile
dobrze znam si臋 na rzeczy, ksi膮偶ka wasza nie potrzebuje nic
z tego, czego jej waszym zdaniem brak, ca艂a bowiem jest
jednym atakiem przeciw ksi臋gom rycerskim, o kt贸rych nigdy
ani Arystoteles nie wspomnia艂, ani 艣w. Bazyli nic nie m贸wi艂,
ani Ci膰eron ich nie tyka艂; i w rachunek jej fantastycznych
g艂upstw nie wchodzi ani 艣cis艂o艣膰 prawdy, ani obserwacje astro-
logiczne, ani znaczenia nie maj膮 obliczenia geometryczne, ani
zbijanie argument贸w, kt贸rymi pos艂uguje si臋 retoryka; nie cho-
dzi tu o prawienie nikomu kazania, mieszaj膮c ludzkie z boskim,
kt贸rej to mieszaniny 偶adnemu chrze艣cija艅skiemu umys艂owi nie
godzi si臋 u偶ywa膰. Powinni艣cie jedynie przy pisaniu korzysta膰
z na艣ladownictwa dzie艂 napisanych; im doskonalsze ono b臋dzie,
tym lepsze b臋dzie to, co wy napiszecie. A poniewa偶 wasze dzie-
艂o ma ma celu jedynie podwa偶anie znaczenia i wp艂ywu, jakie
w 艣wiecie i w艣r贸d ludu maj膮 ksi臋gi rycerskie, nie potrzebujecie
偶ebra膰 sentencji od filozof贸w, rad od Pisma 艣wi臋tego, pomys艂贸w
od poet贸w, oracji od retor贸w ani cud贸w od 艣wi臋tych; nale偶y si臋
stara膰 po prostu za pomoc膮 s艂贸w wa偶kich, przyzwoitych i w艂a-
艣ciwie u偶ytych, aby wasza wypowied藕 i okresy by艂y d藕wi臋czne,
uroczyste i barwne, pozwalaj膮ce uchwyci膰, o ile mo偶no艣ci, wa-
sz膮 intencj臋 i zrozumie膰 my艣li wasze bez zaciemnienia i powi-
k艂ania. Starajcie si臋 r贸wnie偶, aby czytaj膮c opowie艣膰 wasz膮
smutny si臋 roze艣mia艂, weso艂ek jeszcze bardziej powesela艂, aby
si臋 prostaczek nie znudzi艂, wykszta艂cony podziwia艂 jej pomy-
s艂owo艣膰, by nie gardzi艂 ni膮 cz艂ek stateczny, roztropny nie po-
sk膮pi艂 jej pochwa艂y. Zaiste, nie 偶a艂ujcie stara艅, by zburzy膰 t臋
ba艂amutn膮 machin臋 ksi膮g rycerskich znienawidzonych przez
wielu, a przez wielu wi臋cej jeszcze s艂awionych; je偶eli si臋 to
wam uda, b臋dzie to osi膮gni臋cie niema艂e.
W wielkim milczeniu s艂ucha艂em s艂贸w mego przyjaciela, kt贸re
tak mocno wrazi艂y mi si臋 w umys艂, 偶e bez sprzeciwu uzna艂em
je za s艂uszne i wedlte nich w艂a艣nie u艂o偶y艂em t臋 przedmow臋,
w kt贸rej poznasz, mi艂y czytelniku, rozum mego przyjaciela
i m贸j traf szcz臋艣liwy, 偶e w chwili takiej potrzeby znalaz艂em
takiego doradc臋, a tak偶e znajdziesz ku po偶ytkowi twemu
2-
19
t臋 szczer膮 i bez powik艂a艅 histori臋 s艂ynnego Don Kichota z Man-
czy, kt贸ry po艣r贸d wszystkich mieszka艅c贸w powiatu Montiel
cieszy艂 si臋 s艂aw膮 najczystszego kochanka i najdzielniejszego
rycerza, jakiego od lat wielu nie widziano w tych stronach. Nie
stara艂em si臋 wyolbrzymia膰 mych zas艂ug daj膮c ci pozna膰 tak
znanego i cenionego rycerza; jednak pragn臋, aby艣 mi podzi臋-
kowa艂 za zaznajomienie ci臋 z jego giermkiem, s艂ynnym Saanczem
Pans膮, kt贸rego o ile mnie si臋 zdaje ozdobi艂em wszystki-
mi przymiotami giermka, jakie zebra艂em w stosie b艂ahych
ksi膮g rycerskich.
Z tym wszystkim niech ci B贸g da zdrowie a o mnie niech
nie zapomni Valel
DO KSI膭呕KI DON KICHOTE Z MANCZY URGANDA ZWODNICA
Ksi膮偶ko, do m膮drych gdy do (trzesz),
To ciebie przyjm膮 z uwa (g膮),
Nie b臋dzie ci臋 g艂upiec sma (ga艂),
呕e艣 zr臋cznie nie u艂o偶o (na).
Lecz je艣li ci o to cho (dzi),
By dosta膰 si臋 w g艂upc贸w r臋 (ce),
Zobaczysz to jak najpr臋 (dzej),
Ze 偶aden ci臋 nie zrozu (mi臋),
Cho膰 ka偶dy w kr膮g usi艂u (je)
Wykaza膰 bystro艣ci wie (cej).
Jak do艣wiadczenie powia (da),
Gdy wejdziesz pod zacne drze (wo),
Okryje ci臋 dobrym ci臋 (niem),
W Bejar twa dobra gwia (zda)
Kr贸lewskie drzewo nada (r偶膮),
Owocem ksi膮偶膮t okry (te),
A po艣r贸d nich ksi膮偶臋 s艂y (nie),
Aleksandrowi jest r贸 (wny):
W cie艅 jego 艣piesz, bo fortu (na)
Zazwyczaj zuchwa艂ym sprzy (ja).
Zacnego szlachcica z Ma艅 (czy)
B臋dziesz opiewa膰 przygo (dy),
Jak zawr贸ci艂a mu g艂o (we)
Lektura ksi膮g nieustan (na):
Rycerze, zbroje i pan (ny)
Tak podnieci艂y go sro (dze),
2e jako Orland szalo * (ny)
Uniesie艅 b艂臋dnym kocha (niem)
Wyci膮gn膮艂 swe m臋偶ne ra (mi臋)
Po Dulcyne臋 z Tobo (so).
21
呕adnych zbytecznych zawo (tan)
Na tarczy swej nie zawle (sisz);
Bo ka偶da figura w grze (si臋)
Z艂ym rzutem utraci膰 mo (偶e).
Gdy si臋 w Podaniu uko (r偶ysz).
Nie powie 偶aden kpiarz g艂u (pi):
"Jak Don Alvaro de Ln * (na),
Jak Hannibal z Kartagi (ny),
W Hiszpanii za艣 kr贸l Franci (szek)
Tak skar偶y si臋 na fortn (n臋)."
Za艣 niebo nie chcia艂o wca (le),
Aby艣 sypn臋艂a tak zwi艅 (nie),
Jak Murzyn Juan 艁acin (nik),
艁aciny swej okrucha (mi).
Nie szermuj wi臋c dowcipa (mi)
I filozofi膮 nie dar (muj),
Bo wykrzywiwszy swe war (gl)
Powie ci, kto na k臋s u (cha)
Nie zna si臋 na lektu (rach):
"Tuzami sypie co艣 bar (dzo)."
I nie sil si臋 na trudno (艣ci),
Nie badaj los贸w n艂czy (ich);
Bo z dala to, co przemi (ja),
Op艂yn膮膰 jest ci m膮dre (艣ci膮).
Na darmo zwykli si臋 g艂o (wi膰)
Dla tych, co tylko si臋 ba (wi膮);
Ty przecie sw膮 dobr膮 s艂a (we)
Chcesz zdoby膰 rzetelnym tr膮 (dem);
Bo ten, co g艂upstwa drukn (je),
Na s膮d je wiek贸w poda (je)
Zwa偶, 偶e kto siedzi na da (chu)
Ze szk艂a, to istny szale (nie膰),
Co bierze w r臋k臋 karnie (nie),
By ciska膰 nimi w s膮sto (da).
Za艣 ka偶dy cz艂owiek rozwa (偶ny)
Przez dzie艂o, kt贸re sam two (r偶y),
Idzie stopami z oto (wiu);
Ten za艣, co papier w 艣wiat rzu (ca),
Aby zabawi膰 dziewu (szki),
Pisze bez 艂adu i stro (ju)
22
AMADIS Z GALU * DO DON KICHOTA Z MANCZY
Sonet
Ty, kt贸ry艣 na艣ladowa艂 ten 偶ywot w ucisku,
Jaki wiod艂em w oddali wzgard膮 odrzucony,
Dawniej w weselu, potem pokut膮 trawiony
Na stromej, wielkiej Ska艂y Ubogiej urwisku,
Ty, kt贸rego 藕renice dawa艂y, w wytrysku
艁ez, nap贸j tak obfity, cho膰 gorzki i s艂ony,
Coraz nowych ziem ciebie ogl膮da艂y strony,
Mied藕, cyna, srebro, zbroi dodawa艂y b艂ysku:
呕yj spokojny i pewny, 偶e odt膮d na wieczno艣膰,
A przynajmniej tak d艂ugo, p贸ki w czwartej sferze *
By偶y Apollo konie swoje wodzi膰 b臋dzie,
Odniesie najja艣niejsz膮 chwa艂臋 twa waleczno艣膰;
Ojczyzna twa w艣r贸d innych pierwsz膮 palm臋 zbierze;
Tw贸j autor jeden w s艂awie w艣r贸d 艣wiata zasi臋dzie.
23
DON BELIANIS Z GRECJI DO DON KICHOTA Z MANCZY
Sonet
Nag艂y jak b艂yskawica, siek艂em, ci膮艂em, bi艂em
Bardziej ni偶 kt贸ry b艂臋dny rycerz w 艣wiecie ca艂ym;
By艂em praw, by艂em dzielny i by艂em zuchwa艂y,
Tysi膮c krzywd naprawi艂em, sto tysi臋cy m艣ci艂em.
By艂em dwornym kochankiem, zawsze rozkosz pi艂em;
Wielkich czyn贸w dla wiecznej dokona艂em Chwa艂y;
A ka偶dy olbrzym przy mnie wydawa艂 si臋 ma艂y,
W pojedynku miecz ka偶dy zawsze zwyci臋偶y艂em.
Chyli艂a si臋 Fortuna do mych st贸p, kl臋cz膮ca;
A z 艂ysego Przypadku moje m臋stwo kpi艂o
Pieni膮c si臋 ponad miar臋 w zwyci臋skim bulkocie,
Jednak jak chmura rogi zakrywa miesi膮ca,
Tak szcz臋艣cie me zazdro艣ci膮 tylekro膰 艣ciemni艂o
Poczucie twoich przewag, wielki Don Kichocie!
24
PANI ORIANA DO DULCYNEI 2 TOBOSO
Sonet
O ta, co by w 艣lad id膮c pi臋knej Dulcynei,
Szukaj膮ca wygody, spokoju b艂ogiego,
Miraflores* przenios艂a do Toboso twego,
A Londyn na tw膮 wiosk臋 zmieni艂a z kolei!
Ta, kt贸ra czarem twoich serdecznych nadziel
Ozdobi艂aby dusz臋, cia艂o, a s艂ynnego
Rycerza, dzi臋ki 艂asce twojej szcz臋艣liwego,
Podziwia艂a w walk zmiennych l przyg贸d zawiei!
O ta, co tak wstydliwie by si臋 uchroni艂a
Od Amadisa 偶膮dzy, jak ty艣 usz艂a z ko艂a
Don Kichota dwornego mi艂osnych p艂omieni!
Ta, sama nie zazdroszcz膮c, zazdro艣膰 by budzi艂a
I w czasie smutku swego by艂aby weso艂a,
I radowa艂aby si臋 mi艂o艣ci膮 bez cieni.
25
GANDALIN, GIERMEK AMADISA Z GALII, DO SANCZA PANSY.
GIERMKA DON KICHOTA
Sonet
Witaj nam, m臋偶u s艂ynny, kiedy w giermka szaty
Odzia艂o ciebie, Sanczo, m膮dre przeznaczenie,
By艂o tak .ci 偶yczliwe i 艂askawe, 偶e nie
Narazi艂o ci臋 wcale na bolesne straty.
Ju偶 porzuca lud rol臋, sierpy l 艂opaty
Dla b艂臋dnego zawodu, ju偶 dzisiaj jest w cenie
Szczero艣膰 giermk贸w, co pysze ciska oskar偶enie,
Ze pod stopy chce rzuci膰 ksi臋偶ycowe 艣wiaty.
Budzi zazdro艣膰 tw贸j osio艂 i twoje nazwisko,
I twym sakwom wypchanym tak偶e zadro艣cimy,
Przezorno艣ci dowodem pe艂no艣膰 twego trzosa.
Witaj raz jeszcze, Sanczo, poczciwe ch艂opisko,
Z uszanowania tobie nasz Owid rodzimy*
Da uca艂owa膰 r臋k臋 *... i przytrze ci nosa.
26
晇
DOWCIPNY I WSZECHSTRONNY POETA DO SANCZA PANSY
I ROSYNANTA
Do Sancza Pansy
Jam Sanczo Pansa, s艂u (偶e)
Z Manczy Don Kichoto (wi);
Przebrn膮艂em przez dr贸g ku (r偶臋),
Uroczysk i pustko (wi);
Zbieg艂szy jak Yilladie* (go),
Kt贸ry dla dzie艂a swe (go)
Skry艂 si臋 do cichej cha (tki);
Zaleca to Celesty * (na),
Ksi膮偶ka boska, jedy (na),
Cho膰 strojna w ludzkie sza (tki).
Do Rosynanta
Jam jest Rosynant s艂a (wny),
Prawnuk cnego Babie* (ki);
Ze nie by艂em posta (wny),
呕yj臋 z Kichota ople (ki).
W przygody rwa艂em zw膮 (wo);
W艂asnym umem co chwi (la)
Za mam膮 patrz膮c stra (wa);
Jam ucze艅 Lazari* (Ua),
Co 艣lepcowi krad艂 wl (no)
W mie艣cie, przez s艂omk臋 i (nol
27
OBLAND SZALONY DO DON KICHOTA Z MANCZY
Sonet
Je艣li r贸wny nie by艂e艣, niewiele dosta艂o,
Aby艣 zosta膰 m贸g艂 r贸wnym w艣r贸d innych tysi膮ca;
Lecz nie mo偶e by膰 r贸wno艣膰 tam, gdzie ty si臋 wtr膮casz,
Niezwyci臋偶ony nigdy a okryty chwa艂膮.
Orland jestem, Kichocie, zgubion przez niesta艂膮
Angelik臋, m贸rz obcych nios艂a mi臋 to艅 wraca,
Na o艂tarz S艂awy k艂ad艂em dzielno艣膰 m膮 bez ko艅ca,
Kt贸rej i zapomnienie nawet nie rozwia艂o.
Nie mnie z tob膮 si臋 r贸wna膰, bo najwy偶sza s艂awa
Twoim czynom nale偶y, twe imi臋 j膮 艣ci膮ga,
Ale nam obu ob艂臋d odj膮艂 zmys艂y chwiejne.
Niech pokona dumnego Maura d艂o艅 twa krwawa
I z艂am dzikiego Scyt臋, kt贸ry nam ur膮ga,
呕e艣my r贸wni w mi艂o艣ci naszej beznadziejnej.
28
RYCERZ FEBA" DO DON KICHOTA Z MANCZY
Sonet
Z twoim mieczem si臋 m贸j miecz r贸wna膰 nie odwa偶y,
Hiszpa艅ski Febie, w dworne ustrojony wdzi臋ki,
Chwa艂a twa za wysoka jest dla mojej r臋ki,
Co ledwie b艂ys艂a, wiecz贸r przygasa j膮 wra偶y.
Cesarstwami wzgardzi艂em, koron膮 mi臋 darzy艂
Na darmo Wsch贸d czerwony w dow贸d swej podzi臋ki,
Odm贸wi艂em, by patrze膰 w pi臋knej mej jutrzenki,
Cnej Klaridiany, urok nie艂askawej twarzy.
Jak cud jedyny, rzadki, kocha艂em j膮 przecie,
Odrzuci艂a ze wzgard膮, w贸wczas piek艂o samo
Dr偶a艂o przed mieczem, kt贸ry mu grozi艂 ruin膮,
Lecz ty, gocki Kichocie, b臋dziesz wiecznie w 艣wiecie
S艂yn膮艂 przez Dulcyne臋, co by艂a tw膮 dam膮,
Za艣 jej m膮dro艣膰 i zacno艣膰 przez ciebie zas艂yn膮.
28
SOLISDAN DO DON KICHOTA Z MANCZY
Sonet
Cho膰, panie Don Kichocie, g艂upstwa nic niewarte
I szale艅stwa ci umys艂 do cna pomiesza艂y,
呕adnych dzie艂 pod艂ych, niskich ci nie zarzuca艂y
Potwarze ludzkie z艂o艣ci膮 l jadem prze偶arte.
Zawsze si臋 twe przewagi wydawa艂y 偶artem,
Gdy krzywdy prostowa艂e艣, b艂膮dz膮c przez 艣wiat ca艂y,
Lub miecza twego razy tysi膮ckro膰 kara艂y
Doko艂a zdrajc臋 pod艂e, zbrodniarze uparte.
A je艣li twoja g艂adka Dulcynea wsz臋dzie
Wzgard臋 dla ciebie mia艂a jako chleb powszedni,
Uchodz膮c przed mi艂o艣ci膮 tw膮 z dziewiczym wiankiem,
Niechaj ci w tej z艂ej doli to pociech膮 b臋dzie,
Ze mo偶e z Sancza Pansy niedobry po艣rednik,
G艂upiec on, zimna ona, a ty艣 z艂ym kochankiem.
30
DIALOG POMI臉DZY BABIEK膭 A ROSYNANTEM
S o-n e t
B. Czemu艣 ty, Rosynancle, taki wyn臋dznia艂y?
R. Bowiem nigdy nie jadam, zawsze jestem w trudach.
B. Czy偶 bez owsa i s艂omy twoja pasza chuda?
R. 呕ebym od pana dosta艂 chocia偶 k膮sek ma艂y!
B. Czemu艣 ty przeciw panu dzi艣 taki zuchwa艂y,
Jakby tw贸j o艣li j臋zyk skazi艂a ob艂uda?
R. Od kolebki do grobu tylko si臋 nam uda
Os艂em by膰. Patrz, z mi艂o艣ci ca艂kiem oszala艂y.
B. Czy偶 g艂upstwem jest kochanie?
R. Nie jest roztropno艣ci膮.
B. Jeste艣 metafizykiem.
R. Jestem bowiem g艂odny.
B. Na giermka te偶 si臋 偶alisz?
R. Ten mo偶liwym frantem.
Jak偶e nie mam si臋 skar偶y膰 t膮 wielk膮 偶a艂o艣ci膮,
Je偶eli pan i giermek, ten marsza艂ek godny,
To szkapy, jakby sami byli Rosynantem.
31
3 Don Kichote, CL I
Cz臋艣膰 pierwsza
K S EGA P E R W S ZA
ROZDZIA艁 PIERWSZY
opowiada, kim by艂 i czym zajmowa艂 si臋 s艂ynny szlachcic
Don Kichote z Manczy
pewnej miejscowo艣ci Manczy *, kt贸rej nazwy nie
mam ochoty sobie przypomina膰, 偶y艂 niedawno temu
pewien szlachcic, z tych, co to maj膮 kopi臋 w tulei,
starodawn膮 tarcz臋, chud膮 szkap臋 i go艅czego charta.
Garnek bigosu''', w kt贸rym wi臋cej by艂o chabliny ni偶 barana,
sa艂atka mi臋sna^prawie co wieczora, w sobot臋 "偶a艂osne szcz膮tki" *,
soczewica w pi膮tek, a w niedziel臋 go艂膮bek jaki艣 na dodatek
poch艂ania艂y trzy czwarte jego mienia. Reszta sz艂a na kaftan
偶 przedniego sukna, aksamitne hajdawery od艣wi臋tne i takie偶
ci偶my, za艣 w dnie powszednie przyodziewa艂 si臋 w bardzo prze-
dni samodzia艂. W domu swym mia艂 gospodyni臋, kt贸rej czter-
dziestka min臋艂a, siostrzenic臋, kt贸ra dwudziestki jeszcze nie do-
si臋g艂a, oraz pacho艂ka do rob贸t w polu i ko艂o domu, kt贸ry
zar贸wno konia ku艂baczy艂, jak ogrodniczym no偶em w艂ada艂.
Szlachcic nasz zbli偶a艂 si臋 do pi臋膰dziesi膮tki; silnie zbudowany,
suchy, chudego oblicza, lubi艂 wczas wstawa膰 i by艂 wielkim mi-
艂o艣nikiem 艂ow贸w. M贸wi膮, 偶e mia艂 przydomek Quijada* czy
Ouesada* (co do tego nie ma zgody mi臋dzy autorami, kt贸rzy
S*
35
o tym pisali), ale na podstawie pewnych prawdopodobnych po-
szlak przypuszcza膰 mo偶na, 偶e nazywa艂 si臋 Quejana*. Nie ma
to jednak znaczenia dla naszej opowie艣ci; chodzi o to, by opo-
wiadanie nie odbiega艂o na jot臋 od prawdy.
Ot贸偶 wiedzie膰 wam trzeba, 偶e 贸w szlachcic, w chwilach kie-
dy nic nie mia艂 do roboty (co zdarza艂o si臋 przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰
roku), wczytywa艂 si臋 w ksi臋gi rycerskie z takim zapa艂em i lu-
bo艣ci膮, 偶e o polowaniu zgo艂a zapomina艂 oraz gospodark臋 swej
w艂o艣ci zaniedbywa艂; zaciekawienie to i zapami臋tanie do tego
stopnia dosz艂y, 偶e sprzeda艂 liczne morgi ziemi ornej, byle za-
kupi膰 do czytania ksi臋gi rycerskie, i znosi艂 do domu wszystkie,
jakie tylko m贸g艂 dosta膰; a ponad inne wynosi艂 te, kt贸re u艂o偶y艂
s艂ynny Felicjano de Silva; bowiem blask jego prozy i zawi艂e wy-
wody zdawa艂y si臋 szlachcicowi istnymi per艂ami, szczeg贸lnie
gdy rozczytuj膮c si臋 w owych wyznaniach mi艂osnych lub wy-
zwaniach rycerskich, spotyka艂 cz臋sto takie s艂owa: "Przewaga
nierozwagi, jak膮 sprawuje w mojej rozwadze, tak os艂abia
r贸wnowag臋 mej uwagi, 偶e nie bez wagi 偶ali膰 si臋 musz臋 na wa-
szej pi臋kno艣ci przewag臋..."* Podobnie kiedy czyta艂: "...wysokie
niebiosa, kt贸re w bosko艣ci waszej bosko was wraz z gwiazdami
umacniaj膮, czyni膮 was zas艂uguj膮c膮 na zas艂ug臋, na kt贸r膮 zas艂u-
guje wielko艣膰 wasza..."
Z tej przyczyny straci艂 biedny rycerz rozs膮dek i g艂owi艂 si臋,
by zrozumie膰 i rozwik艂a膰 sens, kt贸rego nie wydoby艂by i nie
poj膮艂 sam Arystoteles, cho膰by po to tylko zmartwychwsta艂.
Nie widzia艂o mu si臋, jak Don Belianis m贸g艂 tyle ran * zada膰
i odnie艣膰; wyobra偶a艂 sobie, 偶e cho膰by go nie wiem jak wielcy
mistrzowie leczyli, musia艂oby mu jednak na twarzy i na ciele
pozosta膰 wiele szram i blizn. Mimo to wszystko wysoko stawia艂
autora, kt贸ry t臋 ksi臋g臋 ko艅czy艂 obietnic膮 dalszych nie ko艅cz膮-
cych si臋 przyg贸d, i wielokro膰 przychodzi艂a mu ch臋膰 chwyci膰 za
pi贸ro i doprowadzi膰 j膮 do kresu, zgodnie z t膮 zapowiedzi膮; by艂-
by bez w膮tpienia tego dokona艂 i by艂by nawet j膮 wyda艂, gdyby
inne, wa偶niejsze i ustawiczne pomys艂y temu nie przeszkodzi艂y.
Wielokro膰 wi贸d艂 dysputy ? proboszczem swej miejscowo艣ci (by艂
to cz艂ek uczony, dyplomowany w Siguenzy *) na temat, kto
36
by艂 znakomitszym rycerzem: Palmerin z Anglii* czy Amadis
z Galii, ale mistrz Nicolas, balwierz miejscowy, utrzymywa艂,
偶e nikt nie dor贸wna艂 Rycerzowi S艂o艅ca i je艣li kogokolwiek z nim
por贸wna膰 mo偶na, b臋dzie to Don Galaor, brat Amadisa z Galii,
gdy偶 ten pod ka偶dym wzgl臋dem charakter mia艂 doskona艂y,
a nie by艂 takim zniewie艣cia艂ym rycerzem ani takim p艂aks膮
jak brat jego, co za艣 do waleczno艣ci, nie pozostawa艂 w tyle.
Kr贸tko m贸wi膮c, tak si臋 zapami臋ta艂 w swej lekturze, 偶e na
czytaniu trawi艂 ca艂e noce, od zmierzchu do 艣witania, i ca艂e dni,
od 艣witu do zmierzchu; dlatego te偶 i z braku snu, a zbytku
czytania, tak mu m贸zg wysech艂, 偶e wreszcie rozs膮dek utraci艂;
nabi艂 sobie wyobra藕ni臋 tym wszystkim, co w ksi膮偶kach wyczy-
ta艂; by艂y to same czary, zwady, bitwy, pojedynki, rany, zaloty,
mi艂o艣ci, udr臋ki i niemo偶liwe niedorzeczno艣ci. Tak sobie wbi艂
do g艂owy, 偶e ca艂a ta wyczytana machina onych sennych maja-
cze艅 jest prawd膮, i偶 nie by艂o ju偶 dla艅 pewniejszych dziej贸w
na 艣wiecie. Prawi艂, 偶e Cyd Ruy Diaz* by艂 znakomitym ryce-
rzem, jednak r贸wna膰 si臋 nie m贸g艂 z Rycerzem Gorej膮cego Mie-
cza *, kt贸ry jednym ciosem przeci膮艂 na p贸艂 dw贸ch okrutnych
i potwornych olbrzym贸w. Wynosi艂 Bernarda del Carpio *, 偶e
zabi艂 w Ronsewalu Rolanda Zaczarowanego u偶ywaj膮c sposobu
Herkulesa, kt贸ry udusi艂 w swych ramionach Anteusza, syna
ziemi. Wys艂awia艂 olbrzyma Morganta *, 偶e cho膰 z rodu wielko-
lud贸w, kt贸rzy wszyscy s膮 pyszni i gburowaci, by艂 aam uprzej-
my i dworny. Lecz nade wszystko ceni艂 Ryna艂ta * z Montalba-
nu, zw艂aszcza kiedy ten, opu艣ciwszy sw贸j zamek, 艂upi艂, kogo
napotka艂, za艣 przeprawiwszy si臋 przez morze, wykrad艂 ba艂wa-
na Mahometa, kt贸ry by艂 szczeroz艂oty ca艂y, jak m贸wi historia.
Za艣 aby zdrajcy Galalonowi* wrzepi膰 spor膮 doz臋 kopniak贸w,
odda艂by sw膮 gospodyni臋 i siostrzenic臋 w dodatku.
W rezultacie rozum straciwszy wpad艂 na najdziwaczniejszy
pomys艂, jaki by kiedykolwiek w 艣wiecie najwi臋kszemu szale艅-
cowi przyszed艂 do g艂owy. Uroi艂 sobie, 偶e stosowne "i konieczne
jest dla blasku jego s艂awy oraz dla s艂u偶by pa艅stwu zosta膰
b艂臋dnym rycerzem, wyruszy膰 w 艣wiat szeroki konno i zbrojnie
w poszukiwaniu przyg贸d i dokonywa膰 tych wszystkich czyn贸w,
37
jakich dokonuj膮 b艂臋dni rycerze, o kt贸rych czyta艂; naprawiaj膮c
wszelakiego rodzaju krzywdy, nara偶aj膮c si臋 na przygody i nie-
bezpiecze艅stwa i wychodz膮c z nich zwyci臋sko, zdoby膰 imi臋
nie艣miertelne i s艂aw臋. Nieborak wyobra偶a艂 sobie, 偶e dla dziel-
no艣ci ramienia, co najmniej ju偶 go cesarzem Trebizondy uko-
ronuj膮; upojony tak rozkosznymi rojeniami, uwiedziony ich
niezwyk艂膮 przyn臋t膮, co pr臋dzej zabra艂 si臋 do wprowadzenia
w czyn swych zamys艂贸w. Najpierw wzi膮艂 si臋 do czyszczenia
zbroicy, jak膮 w spadku po pradziadach posiada艂; zjedzona rdz膮
i pe艂na kurzu le偶a艂a przez d艂ugie wieki zapomniana w k膮cie.
Odczy艣ci艂 j膮 i naprawi艂, jak zdo艂a艂 najlepiej, lecz spostrzeg艂,
偶e mia艂a b艂膮d wielki, albowiem brak艂o jej przy艂bicy, by艂 tylko
lekki szyszak. Lecz przemy艣lno艣膰 jego temu zaradzi艂a: zrobi艂
z kartonu rodzaj p贸艂przy艂bicy, kt贸ra z艂膮czona z szyszakiem
czyni艂a wra偶enie ca艂kowitego he艂mu. Po prawdzie, kiedy chc膮c
spr贸bowa膰, czy b臋dzie mocna i cios w razie czego wytrzyma,
wyj膮艂 miecz i dwakro膰 ci膮艂; ju偶 po pierwszym uderzeniu wni-
wecz obr贸ci艂 prac臋 ca艂ego tygodnia, a 偶e nie w smak mu by艂a
艂atwo艣膰, z jak膮 poci膮艂 j膮 na kawa艂ki, aby zabezpieczy膰 si臋
przed podobnym wypadkiem, zabra艂 si臋 na nowo do pracy,
wstawi艂 wewn膮trz obr臋cz 偶elazn膮 i tak, zadowolony z jej wy-
trzyma艂o艣ci, ju偶 wi臋cej jej nie do艣wiadcza艂, lecz uzna艂 za naj-
przedniejszy he艂m z przy艂bic膮.
Zaraz te偶 poszed艂 obejrze膰 swego podjezdka, i cho膰 ten mia艂
wi臋cej zo艂z贸w ni偶 real * ma 膰wierciak贸w i wi臋cej skaz ni偶 szka-
pa Gonelli *, kt贸ra tantum pellis et ossa fuit *, jednak jemu si臋
zdawa艂o, 偶e koniowi temu ani Bucefa艂 Aleksandra, ani Babie-
ka Cyda nie dor贸wna艂y. Cztery dni przesz艂y na obmy艣laniu,
jakie by mu imi臋 nada膰. Gdy偶 (jak sam do siebie m贸wi艂) ru-
mak tak s艂awnego rycerza i sam tak znamienity nie mo偶e bez
g艂o艣nego imienia pozosta膰. Sz艂o mu koniecznie o to, aby zna-
le藕膰 takie, kt贸re by wyra偶a艂o, jakim by艂, zanim nale偶a艂 do
b艂臋dnego rycerza, a jakim sta艂 si臋 p贸藕niej; koniecznie wydawa艂o
mu si臋, 偶e gdy pan jego stan zmieni艂 i on musi zmieni膰 nazw臋,
przyjmuj膮c s艂awn膮 i brzmi膮c膮, jak przystoi nowemu powo艂a-
niu i nowemu stanowi; i tak, wiele imion wymy艣la艂, przekr臋ca艂,
38
odrzuca艂, przed艂u偶a艂 i skraca艂, obraca艂 i przetwarza艂 w pami臋ci
swej i wyobra藕ni, a偶 w ko艅cu nazwa艂 go Rosynantem *; imi臋
to wyda艂o mu si臋 wznios艂e, d藕wi臋czne i znamienne dla tego,
czym by艂 b臋d膮c szkapin膮, zanim sta艂 si臋 tym, czym by艂 obecnie:
pierwszym spo艣r贸d wszystkich wierzchowc贸w na 艣wiecie.
Nadawszy koniowi miano wedle swego smaku, chcia艂 i dla
siebie jakie艣 wymy艣li膰, a to my艣lenie drugich dni osiem trwa-
艂o, a偶 przysz艂o mu do g艂owy nazwa膰 si臋 Don Kichotem; st膮d
.jak powiedziano niekt贸rzy autorowie tej tak wiarygodnej
historii wnosili, 偶e bez w膮tpienia musia艂 nazywa膰 si臋 Quijada,
a nie Quesada, jak utrzymywali inni. Lecz przypomniawszy so-
bie, 偶e dzielny Amadis nie poprzestaj膮c na suchym imieniu
Amadisa przyda艂 do艅 jeszcze nazw臋 swego kr贸lestwa i ojczyzny
dla wi臋kszej ich chwa艂y i nazywa艂 si臋 Amadisem z Galii, chcia艂
i on, jako rycerz prawy, dorzuci膰 do swego imienia nazw臋 oj-
czyzny swojej i przezwa艂 si臋 Don Kichotem z Manczy, przez co,
jak mniema艂, okre艣la艂 jasno r贸d sw贸j i ojczyzn臋 i ws艂awia艂 je
bior膮c sobie od nich przydomek.
Wyoch臋do偶ywszy tedy zbroj臋, z szyszaka he艂m sporz膮dziw-
szy, nadawszy nazw臋 swemu podjezdkowi i przybrawszy sobie
imi臋 jak na bierzmowaniu, os膮dzi?, 偶e nie pozostaje mu ju偶 nic
innego, jak wyszuka膰 sobie dam臋, w kt贸rej by si臋 zakocha艂; ry-
cerz b艂臋dny bez mi艂o艣ci jest bowiem jak drzewo bez li艣ci i bez
owoc贸w lub jak cia艂o bez duszy. Mawia艂 wi臋c sobie: "Je艣li" za
grzechy moje lub na moje szcz臋艣cie przyjdzie mi si臋 potyka膰
Z jakowym艣 olbrzymem, jak to si臋 zwykle b艂臋dnym rycerzom
zdarza, i kiedy go z konia zwal臋 w starciu lub na dwoje roz-
platam albo wreszcie zwyci臋偶臋 go i pokonam, czy偶 nie b臋dzie
.dobrze mie膰 pos艂a膰 go komu艣, aby si臋 ode mnie pok艂oni艂. Niech-
偶e wejdzie i pad艂szy na kolana przed s艂odk膮 moj膮 pani膮 rzecze
g艂osem pokornym i oddanym: 0 Pani! jam jest olbrzym Cara-
culiambro, w艂adca wyspy Malindrania, zwyci臋偶y艂 mi臋 w po-
jedynczym boju Don Kichote z Manczy, rycerz nigdy dosy膰 nie
s艂awiony. Rozkaza艂 mi stan膮膰 przed wasz膮 mi艂o艣ci膮, aby wiel-
mo偶no艣膰 wasza mn膮. rozporz膮dzi艂a wedle swej woli." Och, jak-
偶e si臋 radowa艂 poczciwy nasz rycerz wyg艂osiwszy t臋 oracj臋,
39
a jeszcze bardziej, kiedy Znalaz艂 wreszcie t臋, kt贸rej da艂 miano
swej pani. By艂a to jak powszechnie mniemano m艂oda
wie艣niaczka z pobliskiej wioski, bardzo g艂adka, w kt贸rej przez
jaki艣 czas si臋 kocha艂, czego ona prawdopodobnie wcale nie po-
dejrzewa艂a ani te偶 nie wiedzia艂a o tym. Nazywa艂a si臋 Aldonza
Lorenzo. Ona to zda艂a mu si臋 godn膮 otrzyma膰 tytu艂 "pani jego
my艣li", a szukaj膮c dla niej imienia, kt贸re by艂oby godne jego
nazwiska, a wygl膮da艂o i zakrawa艂o na nazwisko ksi臋偶niczki
i wielkiej parni, nazwa艂 j膮 Dulcyne膮 z Toboso, gdy偶 stamt膮d.
pochodzi艂a. Imi臋 to wyda艂o mu si臋 d藕wi臋czne, obco brzmi膮ce
i pe艂ne znaczenia jak wszystkie te, kt贸re wynalaz艂 dla siebie
i dla swoich rzeczy.
ROZDZIA艁 DRUGI
m贸wi o pierwszej wyprawie, na jak膮 ze swej w艂o艣ci wyruszy艂
przemy艣lny Don Kichote
Skoro uko艅czy艂 owe przygotowania, nie chcia艂 wi臋cej czasu
traci膰 i odk艂ada膰 spe艂nienia swoich zamys艂贸w; przynagla艂a go
do tego my艣l o szkodzie, jak膮 艣wiat z powodu jego zw艂oki po-
nosi; istnia艂y bowiem krzywdy, kt贸re naprawi膰 zamy艣la艂, b艂臋-
Hy, kt贸re mia艂 prostowa膰, bezprawia, kt贸re mia艂 usun膮膰, nadu-
偶ycia, jakie mia艂 z艂agodzi膰, i d艂ugi sp艂aci膰. I tak, nikomu zamiai-
r贸w swych nie zdradziwszy, niepostrze偶enie rankiem, przed
艣witem jednego z najgor臋tszych dni lipca, w艂o偶y艂 pe艂ne uzbro-
jenie, dosiad艂 Rosynanta, zapu艣ci艂 藕le przystosowan膮 przy艂bic臋,
zarzuci艂 tarcz臋 na rami臋, wzi膮艂 kopi臋 w r臋k臋 i z podw贸rza przez
tylne wrota wyjecha艂 w pole, ogromnie zadowolony i urado-
wany, 偶e zamys艂y jego tak 艂atwo zaczynaj膮 si臋 spe艂nia膰. Za-
ledwie jednak znalaz艂 si臋 w polu, napad艂a go straszna zgryzota,
tak 偶e omal nie porzuci艂 rozpocz臋tej wyprawy. Przypomnia艂
sobie oto, 偶e nie by艂 pasowany na rycerza, wi臋c wedle praw ry-
cerskich, nie mo偶e i nie powinien potyka膰 si臋 z 偶adnym ryce-
rzem, a cho膰by i by艂 ju偶 pasowany, jako nowy rycerz, mo偶e
nosi膰 jedynie bia艂e uzbrojenie, bez 偶adnego god艂a na tarczy, za-
49
nim w艂asnym m臋stwem go nie zdob臋dzie. Te my艣li zachwia艂y go
w zamiarze, lecz 偶e szale艅stwo jego by艂o silniejsze ni偶 wszelkie
inne racje, postanowi艂, 偶e ka偶e si臋 pasowa膰 pierwszemu, kogo
spotka, podobnie jak wielu innych to czyni艂o, wedle tego, ca
wyczyta艂 w ksi膮偶kach, kt贸re go do tego stanu przywiod艂y. Co
za艣 do bia艂ego uzbrojenia, postanowi艂 je tak wypolerowa膰, by
艣wietlistsze sta艂o si臋 od gronostaja; uspokoiwszy si臋 w ten spo-
s贸b jecha艂 dalej nie troszcz膮c si臋 o drog臋, lecz zostawiaj膮c jej
wyb贸r koniowi, wierz膮c, 偶e na tym polega urok przygody.
Jad膮c wi臋c dalej nasz 艣wie偶o upieczony poszukiwacz przyg贸d
tak rozmawia艂 z sob膮: "Kt贸偶 by w膮tpi艂, 偶e w przysz艂o艣ci, gdy
na jaw wyjdzie przedziwna historia moich 艣wietnych czyn贸w^
m臋drzec, kt贸ry j膮 spisze, w ten spos贸b zacznie opowie艣膰 o mo-
jej pierwszej wyprawie zarannej: 玓aledwie rumiany Apollo
rozpostar艂 na obliczu szerokiej i rozleg艂ej ziemi z艂ote zwoje
swoich pi臋knych w艂os贸w, zaledwie ma艂e r贸偶nopi贸re ptasz臋ta
w swym d藕wi臋cznym j臋zyku, s艂odk膮 i miodop艂ynn膮 harmoni膮
pozdrowi艂y wzej艣cie r贸偶anej jutrzenki, kt贸ra rzucaj膮c mi臋kkie
艂o偶e zazdrosnego m臋偶a, w podwojach i kru偶gankach * horyzontu
mancze艅skiego ukaza艂a si臋 艣miertelnym, a ju偶 s艂awny rycerz
Don Kichote z Manczy rzucaj膮c gnu艣ne puchy dosiad艂 s艂ynne-
go rumaka Rosynanta i pu艣ci艂 si臋 w drog臋 przez staro偶ytn膮
i znan膮 r贸wnin臋 Montielu." Istotnie, jecha艂 teraz tamt臋dy.
I doda艂 jeszcze: "Szcz臋艣liwy wiek i epoka szcz臋艣liwa, kt贸re
ogl膮da膰 mog膮 s艂ynne moje przewagi, godne, aby by艂y wyryte
w br膮zie, wyrze藕bione w marmurze, malowane w obrazach na
wieczn膮 pami膮tk臋, O ty m膮dry czarodzieju, kimkolwiek by艂by艣,
gdy ci w udziale przypadnie zosta膰 kronikarzem tej prze-
dziwnej historii, b艂agam ci臋, nie zapomnij o mym zacnym Ro-
synancie, nieodst臋pnym towarzyszu moich dr贸g i przyg贸d."
I zaraz tak ci膮gn膮艂, jakby naprawd臋 by艂 zakochany: "O ksi臋偶-
niczko Dulcyneo, pani niewolnego serca! Wyrz膮dzi艂a艣 mi wiel-
k膮 krzywd臋, wyprawiaj膮c mi臋 i zakazuj膮c z surow膮 srogo艣ci膮
jawi膰 si臋 przed tw膮 pi臋kno艣ci膮. Racz pani pami臋ta膰 o tym
wam oddanym sercu, kt贸re tyle udr臋ki dla waszej mi艂o艣ci
znosi."
41
: Do tych bredni dorzuca艂 ci膮gle nowe, na mod艂臋 tych, jakich
nauczy艂y go ksi臋gi, na艣laduj膮c, jak umia艂, ich j臋zyk, i w艣r贸d
tego jecha艂 tak powoli, za艣 s艂o艅ce wznosi艂o si臋 tak szybko i tak
pra偶y艂o, 偶e niezawodnie by艂oby mu roztopi艂o m贸zg, gdyby
昪ho膰 troch臋 go zosta艂o. Ca艂y dzie艅 prawie jecha艂 i nie zdarzy艂o
mu si臋 nic godnego wzmianki, co go do rozpaczy przywodzi艂o.
Rad by by艂 bowiem spotka膰 co rychlej kogo艣, by wypr贸bowa膰
晈arto艣膰 swego silnego ramienia. Pisarze niekt贸rzy twierdz膮, 偶e
pierwsza przygoda zdarzy艂a mu si臋 na prze艂臋czy Lapice *; dru-
昫zy utrzymuj膮, 偶e by艂a to przygoda z wiatrakami. Ja jednak
.stwierdzi艂em i znalaz艂em zapisane w rocznikach Manczy, 偶e
jecha艂 tak przez ca艂y dzie艅, a偶 pod wiecz贸r ko艅 jego i on byli
wyczerpani i umierali z g艂odu; rozgl膮daj膮c si臋 na wszystkie
.strony, czy nie odkryje gdzie jakiego艣 zamku lub jakiej艣 zagro-
dy pasterskiej, gdzieby si臋 schroni膰 mo偶na i zazna膰 wypoczyn-
ku, ujrza艂 niedaleko drogi, kt贸r膮 jecha艂, zajazd. Bylo to,
jakby ujrza艂 gwiazd臋, kt贸ra go nie do wr贸t, ale do przybytku
zbawienia wiod艂a. Zaraz tam si臋 skierowa艂 i dotar艂 do艅 jeszcze
przed noc膮.
Przed wrotami sta艂y dwie m艂ode niewiasty, z tych, kt贸re zo-
wi膮 przeskoczkami; jecha艂y do Sewilli z pewnymi mulnikami,
.kt贸rzy tego wieczoru zatrzymali si臋 tu na nocleg, a poniewa偶
zapale艅cowi naszemu wszystko, o czym my艣la艂, co widzia艂 i co
wyobra偶a艂 sobie, wydawa艂o si臋 na podobie艅stwo tego, co wy-
rczytal, zaledwie ujrza艂 zajazd, wyobrazi艂 sobie, 偶e niezawodnie
jest to zamek o czterech wie偶ach i g艂owicach ze szczerego
srebra, z mostem zwodzonym i fos膮 g艂臋bok膮 oraz ze wszystki-
mi przynale偶no艣ciami, z kt贸rymi podobne zamki maluj膮. Do-
jecha艂 wi臋c do zajazdu, kt贸ry poczytywa艂 za zamek, i na kilka
krok贸w od niego 艣ci膮gn膮艂 wodze Rosynantowi, spodziewaj膮c
si臋, 偶e jaki艣 karze艂 zjawi si臋 na blankach i zadmie w r贸g, oznaj-
昺iaj膮c przybycie rycerza; lecz widz膮c, 偶e nikt si臋 nie kwapi
j 偶e Rosynantowi spieszno do stajni, podjecha艂 do wr贸t gospody
i ujrza艂 dwie p艂oche dziewki, te wyda艂y mu si臋 pi臋knymi
dwiema dziewicami lub pe艂nymi wdzi臋ku damami, kt贸re przed
bram膮 zamku wczasu za偶ywa艂y. Zdarzy艂o si臋, 偶e w艂a艣nie 艣wi-
42
niarczyk zganiaj膮c ze 艣cierniska stado 艣wi艅 (za'przeproszeniem,
tak si臋 nazywaj膮) zad膮艂 w r贸g, na d藕wi臋k ten trzoda si臋 skupi艂a,
a Don Kichotowi w tej chwili wyda艂o si臋, jak marzy艂, 偶e to
-w艂a艣nie karze艂 oznajmia jego przybycie. Niezmiernie uradowa-
ny, podjecha艂 do gospody i do dam, kt贸re na widok zbli偶aj膮cego
晄i臋 cz艂owieka w ten spos贸b uzbrojonego, z kopi膮 i tarcz膮, prze-
ra偶one chcia艂y uciec do wn臋trza. Lecz Don Kichote, wnosz膮c
z ucieczki o ich l臋ku, podni贸s艂 kartonow膮 przy艂bic臋 i ods艂aniaj膮c
swe chude, zakurzone lica, grzecznie i przymilnym g艂osem tak
przem贸wi艂:
Nie uchod藕cie, mo艣cie panny, i nie obawiajcie si臋 ujmy
偶adnej, gdy偶 wedle rycerskiego prawa, jakiego si臋 trzymam,
nie przystoi mi uw艂acza膰 nikomu, a tym mniej dziewicom tak
dostojnym, jak sam wasz wygl膮d wskazuje.
Dziwowa艂y mu si臋 dziewuchy, wypatruj膮c twarzy, kt贸r膮
licha przy艂bica kry艂a, a jeszcze bardziej, us艂yszawszy, 偶e nazywa
je dziewicami, co tak by艂o niezgodne z ich zawodem, nie mog艂y
wstrzyma膰 艣miechu, tak 偶e Don Kichote uni贸s艂 si臋 gniewem
i rzek艂:
Umiar pi臋kno艣ci przystoi, natomiast wielk膮 g艂upot膮 jest
艣miech z b艂ahej przyczyny; nie m贸wi臋 tego, aby was urazi膰
i nie艂ask臋 wasz膮 zyska膰, gdy偶 jedynym moim pragnieniem jest
wam s艂u偶y膰.
Mowa ta, nigdy przez owe damy nie s艂yszana, i dziwacz-
"y wygl膮d naszego rycerza jeszcze wi臋kszy 艣miech wywo艂a艂y,
za艣 w nim gniew si臋 zbudzi艂, i gorszy by艂aby sprawa obr贸t
wzi臋艂a, gdyby w tej chwili nie ukaza艂 si臋 gospodarz, cz艂ek
bardzo oty艂y, przeto bardzo pokojowy. Widz膮c cudack膮 po-
sta膰 uzbrojon膮 w sprz臋t tak r贸偶norodny, jak uzda, kopia,
tarcza i pancerz, omal za przyk艂adem dziewek, nie zdradzi艂
swej uciechy. Lecz w rzeczy samej zastraszony tym , ca艂ym
rynsztunkiem, postanowi艂 obej艣膰 si臋 z go艣ciem ogl臋dnie i tak
rzek艂:
Panie rycerzu, je艣li wasza mi艂o艣膰 szuka schronienia, to
pr贸cz 艂o偶a (kt贸rego w tym zaje藕dzie nie znale藕膰) wszystko inne
znajdzie si臋 w wielkiej obfito艣ci.
43
Don Kichote widz膮c uni偶ono艣膰 burgrabiego zamczyska, gdy偶
za takiego wzi膮艂 gospodarza, a zajazd za zamek, odpowie-
dzia艂:
Mnie, mo艣ci kasztelanie, byle co wystarczy:
...jedynym strojem mi zbroja,
a walka mym, odpoczynkiem...*
Gospodarz my艣la艂, 偶e nazwano go kasztelanem, poniewa偶
wygl膮da艂 na szelm臋 z Kastylii, a 偶e by艂 Andaluzy je偶ykiem
z wybrze偶a San Lucar *, nie mniejszym 艂otrem ni偶 Kakus, nie
mniejszym filutem ni偶 jaki艣 偶ak lub pa藕, wi臋c odpowiedzia艂;
Zdaniem waszej mi艂o艣ci
...艂o偶em wam ska艂y s膮 twarde,
snem za艣 wieczyste czuwanie.
Je艣li tak, mo偶ecie 艣mia艂o zle藕膰 z konia, na pewne bowiem w tej
chy偶y znajdzie si臋 niejedna, sposobno艣膰 do niespania przez
ca艂y rok, nie tylko przez jedn膮 noc.
To m贸wi膮c przytrzyma艂 strzemi臋 Don Kichotowi, kt贸ry
zsiad艂 z konia z wielkim trudem i wysi艂kiem, jak cz艂ek, kt贸ry
przez ca艂y dzie艅 nic w ustach nie mia艂. Zaraz te偶 poleci艂 go-
spodarzowi, aby o konia jego pilne mia艂 staranie, jest to bo-
wiem najlepszy na 艣wiecie obroko偶erca.
Obejrza艂 go gospodarz, lecz zwierz臋 nie wyda艂o mu si臋 i w po-
艂owie tak dobre, jak powiada艂 Don Kichote. Umie艣ciwszy je
w stajni, zawr贸ci艂, by zobaczy膰, czego ^sobie 偶yczy jego go艣膰,
kt贸rego w艂a艣nie dziewki, ju偶 z Don Kichotem pogodzone, roz-
dziewa艂y ze zbroi. Zdj臋艂y mu napier艣nik i naplecznik, lecz ani
rusz dosta膰 si臋 nie mog艂y do gard艂a, by zdj膮膰 przekl臋ty he艂m
podwi膮zany zielonymi wst臋gami. Trzeba by艂o je przeci膮膰, gdy偶
sup艂贸w rozwik艂a膰 nie by艂o sposobu, na to jednak nie chcia艂
przysta膰 偶adn膮 miar膮, wi臋c przesiedzia艂 ca艂膮 nock臋 z he艂mem
na g艂owie, przedstawiaj膮c najpocieszniejszy i najdziwaczniejszy
widok, jaki pomy艣le膰 mo偶na; za艣 on, wyobraziwszy sobie, i偶 owe
przeskoczki, kt贸re go rozbraja艂y, to znakomite ksi臋偶ne i panie
owego zamku, prawi艂 do nich z wielk膮 dworno艣ci膮:
44
Ze wszystkich na 艣wiecie rycerzy
Najwdzi臋czniej s艂u偶y艂y damy
Don Kichotowi, gdy ze wsi
Wyjecha艂, by szuka膰 chwa艂y,
Dziewice mia艂y go w pieczy,
Ksi臋偶niczki o konia dba艂y. *
To jest Rosynanta, takie jest bowiem, panie moje, miano mego
konia, za艣 moje brzmi: Don Kichote z Manczy; nie chcia艂em go
wam wyjawi膰, p贸kiby mi臋 nie ws艂awi艂y 艣wietne czyny w wa-
szej s艂u偶bie. Obecnie okoliczno艣ci przywiod艂y mi na pami臋膰
starodawn膮 romanc臋 o Lancelocie, i dlatego dowiadujecie si臋
o nazwisku mym przedwcze艣nie. Nadejdzie czas, kiedy wasze
mi艂o艣ci rozkazywa膰 mi b臋d膮, ja za艣 s艂ucha膰 b臋d臋, a dzielno艣膰
mego ramienia ujawni pragnienie oddania wam s艂u偶b moich.
M艂贸dki do podobnego krasom贸wstwa nienawyk艂e nie odpowie-
dzia艂y ni s艂owa, zapyta艂y jeno, czy nie chcia艂by zje艣膰 czego.
Zjad艂bym co艣kolwiek odpar艂 Don Kichote gdy偶
mniemam, przyda艂oby si臋 to bardzo.
Pech chcia艂, 偶e by艂 to w艂a艣nie pi膮tek, i w ca艂ym zaje藕dzie nie
by艂o nic pr贸cz jednej porcji ryby, zwanej w Kastylii dorszem,
w Andaluzji w膮t艂uszem, w innych stronach sztokfiszem, gdzie
indziej znowu maciork膮. Zapytano, czy jego 艂askawo艣膰 nie
zjad艂by nieco maciorki, to jest ma艂ych rybek, gdy偶 innej ryby
nie sta艂o.
Je艣li du偶o jest tych maciorek odpowiedzia艂 Don Ki-
chote starczy膰 mog膮 za jedn膮 macior臋, na jedno bowiem
wychodzi, czy mi dadz膮 osiem 'razy po realu, czy te偶 osiem reali
w jednej monecie. Tym bardziej 偶e by膰 mo偶e owe ma艂e rybki
s膮 smaczniejsze, podobnie jak lepsze jest ciel臋 od krowy i ko-
藕l臋 od koz艂a. Lecz niech b臋dzie, co maj膮, byle pr臋dko, gdy偶
trudowi i ci臋偶arowi zbroi nie mo偶na wydo艂a膰 nie nape艂niwszy
偶ywota.
Wystawiono st贸艂 przed drzwi zajazdu, na ch艂odek, za艣 go-
spodarz przyni贸s艂 porcj臋 w膮t艂usza 藕le wymoczonego i jeszcze
gorzej przyrz膮dzonego oraz chleb tak czarny i sple艣nia艂y jak
zbroja rycerza. By艂o z czego p臋ka膰 ze 艣miechu na widok, jak si臋
45
po偶ywia maj膮c na g艂owie he艂m i spuszczon膮 przy艂bic臋; nie m贸g艂
nic do ust w艂o偶y膰 w艂asnymi r臋koma i kto艣 inny musia艂 mu
jedzenie podawa膰 i wtyka膰. Jedna z owych panien s艂u偶y艂a
mu w tej potrzebie. Lecz napoi膰 go by艂o trudniej i nie by艂oby
to zgo艂a mo偶liwe, gdyby gospodarz nie wydr膮偶y艂 trzciny, kt贸rej
jeden koniec wsadzi艂 mu do g臋by, a przez drugi, wina nalewa艂.
Wszystko to znosi艂 rycerz cierpliwie, byleby tylko nie zerwa膰
wst膮偶ek he艂mu.
W tym czasie przyby艂 w艂a艣nie do zajazdu rzezak knur贸w
i zbli偶aj膮c si臋 zagra艂 na fujarce cztery czy pi臋膰 ton贸w, co
utwierdzi艂o Don Kichota w mniemaniu, 偶e znajduje si臋 w ja-
kim艣 s艂ynnym zamku, gdzie go' muzyk膮 przyjmuj膮, 偶e owe
dorsze s膮 pstr膮gami, chleb jest z pszenicy, przeskoczki s膮 da--
mami, za艣 gospodarz kasztelanem zamczyska i 偶e s艂uszne by艂o
jego postanowienie wyruszenia w 艣wiat. Dr臋czy艂o go jednak
bardzo, 偶e nie by艂 dot膮d pasowany na rycerza, i wydawa艂o mu
si臋, i偶 nie mo偶e prawowicie wa偶y膰 si臋 na 偶adn膮 przygod臋 ni
b臋d膮c do stanu rycerskiego przyj臋ty.
ROZDZIA艁 TRZECI
opowiada, w jaki to ucieszny spos贸b Don Kichote
zosta艂 pasowany na rycerza
Dr臋czony t膮 my艣l膮, skr贸ci艂 sw膮 skromn膮 wieczerz臋 w gospo-
dzie i po spo偶yciu jej przywo艂a艂 gospodarza, zamkn膮艂 si臋 z nim
w stajni i rzuciwszy si臋 na kolana przed nim, m贸wi艂:
Nie powstan臋 wcale, dzielny rycerzu, p贸ki wasza dostoj-
no艣膰 nie wy艣wiadczy mi 艂aski, o jak膮 usilnie b艂agam ku chwale
waszej i ku po偶ytkowi ca艂ego rodzaju ludzkiego.
Gospodarz, ujrzawszy go艣cia u swych st贸p i us艂yszawszy
podobne wywody, wytrzeszczy艂 oczy, zmieszany, nie wiedz膮c, co
czyni膰 ani co rzec; usi艂owa艂 go podnie艣膰, lecz ten za nic wsta膰
nie chcia艂, p贸ki nie przyrzek艂, 偶e pro艣b臋 jego spe艂ni.
Spodziewa艂em si臋 tego po wielkoduszno艣ci waszej, panie
m贸j odpar艂 Don Kichote bowiem 艂aska, o kt贸r膮 was pro
46
si艂om i kt贸r膮 wasza wspania艂omy艣lno艣膰 udzieli膰 mi raczy, na
tym polega, 偶eby艣 jutro rano pasowa艂 mnie na rycerza. Tej-
nocy w kaplicy waszego zamku sp臋dz臋 czas na zbrojnym czu-
waniu, za艣 rankiem, jak powiedzia艂em, spe艂ni si臋 moje gor膮ce-
偶yczenie, abym m贸g艂, jak powinno艣膰 ka偶e, uda膰 si臋 w cztery
艣wiata strony, szukaj膮c przyg贸d dla dobra uci艣nionych, co jesi
obowi膮zkiem rycerstwa i b艂臋dnych rycerzy, do jakich si臋 za-
liczam, a kt贸rzy 偶yj膮 偶膮dz膮 takich wielkich czyn贸w.
Gospodarz, jak si臋 rzek艂o, szczwany lis, powzi膮艂 ju偶 by艂
pewne podejrzenie, 偶e go艣ciowi jego brak rozumu, teraz za艣
us艂yszawszy podobne wywody utwierdzi艂 si臋 w owym mnie-
maniu. Chc膮c ubawi膰 si臋 tej nocy, postanowi艂 zado艣膰uczyni膰
jego zachciance. Rzek艂 mu wi臋c, 偶e s艂usznie zwr贸ci艂 si臋 do niego
z pragnieniem swoim i pro艣b膮, takie bowiem zamys艂y w艂a艣ci-
we s膮 i przyrodzone rycerzom tak znamienitym, jakim si臋 on
by膰 zdaje i jak dzielny jego wygl膮d zwiastuje; on sam w latach
swej m艂odo艣ci oddawa艂 si臋 temu zaszczytnemu zawodowi b艂膮-
dz膮c po rozmaitych cz臋艣ciach 艣wiata w poszukiwaniu przyg贸d..
Nie omin膮艂 ani 呕erdziami Malagi *, ani wysp Riaran *, ani
przedmurzy Sewilli *, ani Ma艂ego Rynku Segovii, ani Placu
Oliwnego Walencji czy Podmumej ulicy Grenady lub wy-
brze偶y San Lucar, 殴rebi臋cego Placu Kordoby *, szynkowni
w Toledo ani innych miejscowo艣ci, gdzie 膰wiczy艂 zwinno艣膰
n贸g i zr臋czno艣膰 r膮k, gdzie wiele sztuczek p艂ata艂 ba艂amuc膮c
liczne wd贸wki, uwodz膮c dziewcz臋ta, oszukuj膮c ma艂oletnich, a偶
w ko艅cu pozna艂y go mnogie s膮dy i trybuna艂y niemal ca艂ej Hisz-
panii. Wreszcie osiad艂 na swym zamku, gdzie 偶yje z d贸br
swoich i obcych, goszcz膮c wszystkich b艂臋dnych rycerzy wsze-
lakiej warto艣ci i wszelakiego stanu, jedynie dla mi艂o艣ci, jak膮
ku nim 偶ywi, za艣 oni dziel膮 si臋 z nim swym mieniem w zamian
za jego 偶yczliwo艣膰. Powiedzia艂 mu jednak, 偶e w zamku nie ma
kaplicy, w kt贸rej by m贸g艂 str贸偶e rycersk膮 odprawowa膰, zosta艂a
bowiem zburzona, 膮 nowej jeszcze nie wystawiono; ale on wie,
偶e w razie potrzeby czuwanie takie mo偶na odby膰 gdziekolwiek
b膮d藕, i tej nocy mo偶e str贸偶e pe艂ni膰 na dziedzi艅cu zamkowym.
Rano, z pomoc膮 bosk膮, odprawi si臋 przepisane ceremonie i w ten
47
spos贸b zostanie pasowany na rycerza, i to .takiego, jakiego na
ca艂ym 艣wiecie nie znale藕膰.
Zapyta艂 go, czy ma pieni膮dze; Don Kichote odpowiedzia艂,
偶e ani z艂amanego szel膮ga, nigdy bowiem nie czyta艂 w 偶adnej
historii b艂臋dnych rycerzy, aby kt贸ry nosi艂 je z sob膮. Na to od-
powiedzia艂 gospodarz, 偶e si臋 myli; je偶eli w historii nie ma
o tym mowy, to dlatego 偶e autorzy nie uwa偶ali za potrzebne
pisa膰 o rzeczy tak oczywistej i koniecznej, jak pieni膮dze lub
czyste koszule w podr贸偶y. Nie nale偶y st膮d wnosi膰, 偶e ich nie
miewali.
Miejcie za pewne i stwierdzone, 偶e wszyscy b艂臋dni ry-
cerze, o kt贸rych pe艂no jest ksi膮g wiarygodnych, mieli dobrze
wy艂adowane kabzy na wszelki wypadek. Podobnie mieli i ko-
szule, i puszki z driakwiami na gojenie ran, jakie odnios膮; nie
zawsze bowiem, w艣r贸d p贸l i pustkowi boje tocz膮c, znale藕膰
mog膮 kogo艣, kto by ich opatrzy艂. Chyba 偶eby komu艣 jaki艣 m膮-
dry czarodziej by艂 przyjacielem; ten wnet z pomoc膮 przybywa
przesy艂aj膮c przez powietrze w chmurz臋 dziewic臋 lub kar艂a
z fiolk膮 wody cudownej, kt贸rej jedna kropla po艂kni臋ta natych-
miast leczy rany i obra偶enia, a te bez 艣ladu znikaj膮. Przecz偶e
na to nie zawsze liczy膰 mo偶na i dawni rycerze pilnie baczyli,
aby giermkowie ich zaopatrzeni byli w pieni膮dze oraz inne po-
trzebne rzeczy, jak szarpie i ma艣cie lecznicze. A kiedy zdarzy艂o
si臋, 偶e rycerz giermka nie mia艂 (by艂y to jednak rzadkie i nie-
liczne wypadki), sam on w sakwach przytracza艂 do 艂臋ku ko艅-
skiego to wszystko tak zgrabnie, 偶e prawie wida膰 tego nie by艂o,
podobnie jak i inne rzeczy wa偶niejsze. Przyzna膰 trzeba, 偶e nie
by艂o w zwyczaju w艣r贸d; b艂臋dnych rycerzy wozi膰 si臋 z sakwa-
mi, i dlatego radz臋 wam, cho膰bym m贸g艂 i nakaza膰 jako swemu
przysz艂emu pochrzestnemu, aby艣cie nigdy nie puszczali si臋
w drog臋 bez pieni臋dzy i bez innych potrzebnych rzeczy, a prze-
konacie si臋, 偶e przydadz膮 si臋 wam bardzo w贸wczas, kiedy naj-
mniej si臋 tego spodziewa膰 b臋dziecie.
Don Kichote przyrzek艂 spe艂ni膰 jego rady z ca艂膮 sumienno艣ci膮,
zaraz te偶 przygotowa艂 si臋 do odbycia czuwania zbrojnego na
wielkim dziedzi艅cu przytykaj膮cym do jednego boku zajazdu.
48
Pozbiera艂 ca艂y rynsztunek i z艂o偶y艂 na korycie przy studni, sam
z tarcz膮 na ramieniu, z kopi膮 w r臋ku, zacz膮艂 przechadza膰 si臋
z uroczystym wdzi臋kiem przed korytem. Kiedy rozpocz膮艂 str贸偶e,
noc zaczyna艂a zapada膰.
Gospodarz opowiedzia艂 wszystkim obecnym w zaje藕dzie
o szale艅stwie swego go艣cia, o zbrojnym czuwaniu i opasaniu ry-
cerskim, kt贸rego oczekiwa艂. Zdumiewali si臋 nad tak dziwacznym
ob艂臋dem i poszli ogl膮da膰 go z daleka. Ujrzeli, jak z godno艣ci膮
to przechadza艂 si臋 tam i sam, to wsparty na kopii, wpatrywa艂
si臋 w zbroj臋, nie spuszczaj膮c z niej oczu przez d艂ug膮 chwil臋.
Noc zapad艂a zupe艂na; ale 艣wiat艂o艣膰 miesi膮ca by艂a taka, 偶e mog艂a
walczy膰 z ciemno艣ci膮, tak 偶e cokolwiek nowy rycerz robi艂,
wszyscy dobrze widzieli. Wtem przysz艂a ochota jednemu
z mulnik贸w, przebywaj膮cych w zaje藕dzie, napoi膰 swoje by-
dl臋ta, musia艂 wi臋c zdj膮膰 zbroj臋 Don Kichota le偶膮c膮 na korycie.
Ten, ujrzawszy zbli偶aj膮cego si臋, wielkim g艂osem zawo艂a艂:
O ty! kimkolwiek jeste艣, zuchwa艂y rycerzu, co 艢miesz
dotyka膰 zbroi najdzielniejszego z b艂臋dnych rycerzy, jacy kie-
dykolwiek miecz przypasywali. Zwa偶, co czynisz; nie tykaj jej,
je艣li nie chcesz przyp艂aci膰 偶yciem twego zuchwalstwa.
Mulnik nic sobie nie robi艂 z tych pogr贸偶ek (a by艂oby lepiej,
gdyby by艂 na nie zwa偶a艂, by艂by ocali艂 zdrowie), lecz poci膮gn膮-
wszy za rzemienie, odrzuci艂 zbroj臋 daleko od siebie. Na ten
widok Don Kichote wzni贸s艂 oczy w niebo i zwr贸ciwszy my艣li
swe (jak si臋 zdawa艂o) do swej pani Dulcynei, przem贸wi艂:
Przyb膮d藕 mi, pani moja, ku pomocy w tej pierwszej
zniewadze, jaka spotyka wasze lenne serce. Niech mi臋 nie opu-
szcza w tej pierwszej potrzebie 艂aska wasza i or臋downictwo.
Powiedziawszy te i tym podobne s艂owa, odrzuci艂 tarcz臋, pod-
ni贸s艂 obur膮cz kopi臋 i zada艂 ni膮 wielki cios mulriikowi w g艂ow臋,
ten za艣 na ziemi臋 upad艂 tak ugodzony, 偶e jeszcze jeden taki
cios, a ju偶 by mu 偶aden lekarz nie przyda艂 si臋 na nic. Po tym
czynie rycerz pozbiera艂 rynsztunek i znowu j膮艂 si臋 przecha-
dza膰 z tym samym spokojem, co wprz贸dy. Nied艂ugo potem, nie
wiedz膮c, co zasz艂o (mulnik bowiem le偶a艂 og艂uszony), zbli偶y艂 si臋
drugi, r贸wnie偶 z zamiarem napojenia mu艂贸w, i aby koryto
4 Don Kichote, cz. I
49
uwolni膰, j膮艂 odrzuca膰 zbroj臋. Don Kichote, nic ju偶 nie m贸wi膮c
i niczyjej nie wzywaj膮c pomocy, po raz drugi odrzuci艂 tarcz臋,
znowu kopi臋 podni贸s艂 i bez ceremonii co najmniej trzykrotnie
艂upn膮艂 go w g艂ow臋, a za czwartym razem roz艂upa艂 j膮. Na
ten ha艂as nadbiegli wszyscy ludzie z zajazdu z gospodarzem
po spo艂u. Ujrzawszy to, Don Kichote chwyci艂 tarcz臋 i z r臋k膮
na mieczu m贸wi艂:
Pani pi臋kno艣ci, si艂o i mocy mego s艂abego serca, oto chwila,
aby艣 z wysoko艣ci swojej wzrok zwr贸ci艂a na rycerza, niewolni-
ka swego, kt贸rego czeka tak wielka rozprawa.
Po tych s艂owach taki duch, zdawa艂o si臋, w niego wst膮pi艂, 偶e
cho膰by wszyscy mulnicy 艣wiata rzucili si臋 na艅, na krok by艂by
si臋 nie cofn膮艂. Towarzysze rannych, ujrzawszy ich w tym sta-
nie, zacz臋li z daleka miota膰 kamienie na Don Kichota, kt贸ry jak
tylko m贸g艂, zas艂ania艂 si臋 tarcz膮, nie 艣miej膮c oddali膰 si臋 od
koryta, aby nie porzuca膰 zbroi. Gospodarz wrzeszcza艂, aby
go poniechali, gdy偶 m贸wi艂 im ju偶, 偶e to szaleniec, a jako sza-
le艅ca uniewinniono by go, cho膰by wszystkich pozabija艂. Don
Kichote dar艂 si臋 jeszcze g艂o艣niej, wymy艣laj膮c im od zdrajc贸w
i wiaro艂omc贸w, a pana zamku nazywaj膮c b臋kartem i nikczem-
nie urodzonym rycerzem, je艣li pozwala na takie post臋powanie
wobec b艂臋dnych rycerzy. I skoro tylko zostanie pasowany na
rycerza, poka偶e im, czym taka przewrotno艣膰 pachnie.
Z was bowiem, nikczemna i pod艂a ho艂oto, nic sobie nie
robi臋. Strzelajcie, zbli偶cie si臋, chod藕cie mi臋 zniewa偶a膰, ile mo-
偶ecie, a zobaczycie! Dam ja wam za wasz膮 g艂upot臋 i zuchwal-
stwo!
M贸wi艂 to z tak膮 si艂膮 i 艣mia艂o艣ci膮, 偶e wzbudzi艂 straszny l臋k
w艣r贸d napastnik贸w. Przera偶eni, pos艂uchali napomnie艅 gospoda-
rza, zaprzestali kamienowania, za艣 on pozwoli艂 zebra膰 rannych
i podj膮艂 zn贸w czuwanie zbrojne, z tym samym spokojem i po-
wag膮. i ^
Nie w smak by艂y gospodarzowi kawa艂y jego go艣cia, postano-
wi艂 temu kres po艂o偶y膰 i dokona膰 tego przekl臋tego pasowania,
zanim si臋 nowe nieszcz臋艣cie przydarzy. Wi臋c podszed艂szy do艅
przeprasza艂 go za zuchwalstwo, jakiego si臋 posp贸lstwo wobec
50
niego dopu艣ci艂o bez jego wiedzy, a za kt贸r膮 to bezczelno艣膰 s艂usz-
n膮 ponie艣li kar臋. Przypomnia艂 mu, 偶e jak ju偶 m贸wi艂 nie
ma w tym zamku kaplicy, lecz dla dope艂nienia pozosta艂ych
obrz臋d贸w nie jest ona konieczna. Najwa偶niejsz膮 rzecz膮 przy
pasowaniu jest u艣cisk ramion i uderzenie p艂azem miecza, a we-
dle ceremonia艂u rycerskiego pasowania dokona膰 mo偶na cho膰by
i na polu. Co si臋 za艣 tyczy dope艂nienia czuwania zbrojnego,
dwie godziny a偶 nadto wystarcz膮, on za艣 ju偶 cztery godziny na
str贸偶y strawi艂. Don Kichote uwierzy艂 w to wszystko i o艣wiad-
czy艂, 偶e we wszystkim mu powolny b臋dzie, byleby tylko mo偶li-
wie z najwi臋kszym po艣piechem sprawy doko艅czy艂. Poniewa偶
skoro tylko rycerzem b臋dzie pasowany, a znowu napa艣膰 si臋
zdarzy, nie my艣li zostawi膰 偶ywej duszy w tym zamku, z wy-
j膮tkiem tych, kt贸rych mu gospodarz poleci, a kt贸rych oszcz臋dzi
przez poszanowanie, jakie dla艅 偶ywi. .
Tak ostrze偶ony gospodarz, maj膮c si臋 na baczno艣ci, przyni贸s艂
natychmiast ksi臋g臋, w kt贸rej zapisywa艂 s艂om臋 i obrok wyda-
wane mulnikom, i z ch艂opakiem trzymaj膮cym kawa艂ek 艣wiecy
oraz z dwiema wspomnianymi dziewicami podszed艂 do Don
Kichota i kaza艂 mu pa艣膰 na kolana. Czytaj膮c ze swej ksi臋gi
tak, jakby jak膮艣 pobo偶n膮 modlitw臋 odmawia艂, w艣r贸d czytania
podni贸s艂 r臋k臋 i waln膮艂 go silnie w kark, po czym jego w艂asnym
mieczem p艂azem go uderzy艂 mrucz膮c bezustannie mi臋dzy z臋-
bami, jakby mod艂y odprawia艂. Dokonawszy tego, kaza艂 jednej
z owych dam przypasa膰 mu miecz, co uczyni艂a z wielk膮 swo-
bod膮 i ostro偶no艣ci膮, aby nie wybuchn膮膰 艣miechem podczas tej
ceremonii, bowiem czyny nowego rycerza, jakich by艂y 艣wiad-
kami, powstrzymywa艂y j膮 od parskni臋cia. Przypasawszy mu
miecz rzek艂a paniusia:
Niech B贸g wam szcz臋艣cia przysporzy, rycerzu, i niech
wam ono w boju sprzyja.
Don Kichote zapyta艂 j膮 o nazwisko, wiedzie膰 bowiem pragn膮艂,
komu tak wielk膮 艂ask臋 zawdzi臋cza i komu ma odda膰 cz臋艣膰
s艂awy, jak膮 m臋stwem swego ramienia zdob臋dzie; odpowiedzia-
艂a z wielk膮 skromno艣ci膮, 偶e nazywa si臋 Tolosa i jest c贸rk膮 艂ata-
cza sk贸r z Toledo, kt贸ry pracuje w kramiku Sancza Biennaya,
4*
51
i gdziekolwiekby j膮 los rzuci艂, s艂u偶y膰 mu b臋dzie i za pana
uznawa膰.
Don Kichote poprosi艂 j膮, by przez mi艂o艣膰 dla niego, uczyni艂a
mu 艂ask臋 dodaj膮c odt膮d zawsze do nazwiska swego "don"
i zw膮c si臋 Dona Tolosa; przyrzek艂a mu to. Druga dziewka przy-
pi臋艂a mu ostrogi i rozmowa z ni膮 by艂a taka sama jak z pierwsz膮.
Zapytana o nazwisko odrzek艂a, 偶e zwie si臋 M艂ynarka i jest c贸r-
k膮 szanownego m艂ynarza z Antequery. J膮 r贸wnie偶 prosi艂 Don
Kichote, aby doda艂a "don" do swego nazwiska i zwa艂a si臋 odt膮d
pani M艂ynarska, i ofiarowa艂 jej swe us艂ugi i dzi臋ki.
Kiedy tak migiem odby艂a si臋 ca艂a ceremonia, nigdy dot膮d
nie ogl膮dana, zapragn膮艂 Don Kichote co pr臋dzej na konia
wskoczy膰 i wyruszy膰 na poszukiwanie przyg贸d. Natychmiast
oku艂baczy艂 Rosynanta, dosiad艂 go i u艣ciskawszy gospodarza,
prawi艂 mu takie banialuki, dzi臋kuj膮c za 艂ask臋 pasowania na
rycerza, 偶e trudno by艂oby je powt贸rzy膰. Gospodarz, pragn膮c go
widzie膰 ju偶 daleko od zajazdu, odpowiedzia艂 niemniej kwieci-
艣cie, chocia偶 w kr贸tszych s艂owach i nie 偶膮daj膮c zap艂aty za go-
艣cin臋, pu艣ci艂 go na los szcz臋艣cia.
ROZDZIA艁 CZWARTY
o tym, co zdarzy艂o si臋 naszemu rycerzowi po opuszczeniu zajazdu
Dnia艂o, gdy Don Kichote wyruszy艂 z gospody tak zadowolony,
tak pe艂en animuszu, tak ucieszony pasowaniem na rycerza, 偶e
od rado艣ci p臋ka艂y na koniu popr臋gi. Przypomniawszy sobie
jednak rady gospodarza co do zaopatrzenia si臋 w niezb臋dne
rzeczy, jakie mia艂 wzi膮膰 z sob膮, a zw艂aszcza w pieni膮dze i ko-
szule, postanowi艂 wr贸ci膰 do domu, aby przygotowa膰 to wszyst-
ko i poszuka膰 giermka. Umy艣li艂 przyj膮膰 pewnego wie艣niaka,
swego s膮siada, kt贸ry by艂 ubogi i dzietny, ale jakby stworzony
do godno艣ci giermka rycerskiego. Z t膮 my艣l膮 zawr贸ci艂 Rosy-
nanta ku swej wiosce, za艣 ten, jakby poczu艂 stajni臋, zacz膮艂 p臋-
dzi膰, kopytami ledwie ziemi dotykaj膮c.
Niedaleko ujecha艂, gdy mu si臋 wyda艂o, 偶e na prawo, z g臋stwi-
52
ny gaju, dobywa si臋 偶a艂osny g艂os, jakby skar偶膮cej si臋 istoty.
Zaledwie to us艂ysza艂, rzek艂:
Dzi臋ki niech b臋d膮 niebu za 艂ask臋, i偶 tak rych艂o zsy艂a mi
sposobno艣膰 dope艂nienia obowi膮zku stanu mego i zebrania owo-
c贸w mych gor膮cych pragnie艅. Te g艂osy, ani chybi, to j臋ki ja-
kiego艣 nieszcz臋艣nika albo nieszcz臋snej, kt贸ra potrzebuje mej
opieki i pomocy.
I 艣ci膮gn膮wszy wodze, skierowa艂 Rosynanta tam, sk膮d owe
g艂osy zdawa艂y si臋 wychodzi膰. O par臋 krok贸w od skraju lasu
ujrza艂 klacz przywi膮zan膮 do d臋bu, a przy drugim ch艂opak jaki艣
pi臋tnastoletni, obna偶ony do pasa, wydawa艂 owe krzyki, a nie bez
przyczyny. Sta艂 tam bowiem, ok艂adaj膮c go pasem co wlezie,
jaki艣 ros艂y ch艂op i do ka偶dej plagi dodawa艂 nagan臋 i rad臋:
Trzymaj za z臋bami j臋zyk, a oczy otwarte.
Ch艂opak za艣 odpowiada艂:
Nie zrobi臋 tego wi臋cej, m贸j panie, na m臋k臋 Pa艅sk膮, ju偶
tego drugi raz nie zrobi臋 i obiecuj臋 odt膮d lepiej trzody pil-
nowa膰.
Don Kichote widz膮c, co si臋 dzieje, krzykn膮艂 gniewnie:
Nieobyczajny rycerzu, nie godzi si臋 zn臋ca膰 nad tym, kto
broni膰 si臋 nie mo偶e. Dosi膮d藕 twego konia, bierz kopi臋 (sta艂a
tam bowiem dzida oparta o d膮b, do kt贸rego uwi膮zana by艂a
koby艂a), abym pokaza艂 ci, 偶e tylko tch贸rze tak sobie poczynaj膮.
Wie艣niak, ujrzawszy figur臋 jak膮艣 w zbroic臋 zakut膮 i potrz膮-
saj膮c膮 kopi膮 nad jego obliczem, zmartwia艂 i rzek艂 potulnie:
Panie rycerzu, ten ch艂opak przeze mnie karany jest mym
pacho艂kiem pilnuj膮cym stada owiec, jakie w tych stronach
trzymam. Ale jest tak niedba艂y, 偶e co dzie艅 mi jednej braknie,
kiedy za艣 karz臋 jego niedbalstwo czy szelmostwo, on gada. 偶e
czyni臋 to ze z艂o艣ci, aby mu zas艂ug nie p艂aci膰. Kln臋 si臋 na Boga
i na m膮 dusz臋, 偶e 艂偶e.
Zadajesz mu k艂am wobec mnie, pod艂y chamie krzykn膮艂
Don Kichote. Na s艂o艅ce, kt贸re nas o艣wieca, na wylot przebij臋
ci臋 t膮 kopi膮. Zap艂a膰 mu zaraz bez gadania; je艣li nie, to na Boga,
kt贸ry nas s膮dzi, sko艅cz臋 z tob膮 i w tej chwili zginiesz. Odwi膮偶
go natychmiast.
53
Wie艣niak spu艣ci艂 g艂ow臋 i nie rzek艂szy s艂owa, odwi膮za艂 pa-
robka swego, kt贸rego Don Kichote zapyta艂, ile mu winien jego
pan. Ten odpowiedzia艂, 偶e za dziewi臋膰 miesi臋cy, po siedem
reali za ka偶dy miesi膮c. Don Kichote obliczy艂, 偶e wynosi to
sze艣膰dziesi膮t trzy real贸w, i rozkaza艂 wie艣niakowi, aby bez
zw艂oki wydoby艂 je z kiesy, je艣li mu 偶ycie mi艂e. Ch艂op, zatroska-
ny, kl膮艂 si臋 na niedostatek sw贸j i na przysi臋g臋, jak膮 uczyni艂
(cho膰 na pewne niczego nie poprzysi膮g艂); 偶e tego tyle nie by艂o,
nale偶a艂o bowiem odliczy膰 trzy pary chodak贸w, jakie mu poda-
rowa艂, oraz jednego reala za dwukrotne puszczenie krwi, kie-
dy by艂 chory.
Wszystko to dobrze odpar艂 Don Kichote lecz cho-
daki i puszczenie krwi skwitowane s膮 owymi plagami, ja-
kie艣cie mu bez winy wymierzyli. Je偶eli on zdar艂 sk贸r臋 na
butach przez was kupionych, wy艣cie mu podarli sk贸r臋 na
grzbiecie, a je艣li cyrulik puszcza艂 mu krew, gdy by艂 chory,
wy艣cie pu艣cili mu j膮, kiedy by艂 zdr贸w, dlatego nic wam nie
jest winien.
Bieda tylko, panie rycerzu, 偶e przy sobie nie mam pie-
ni臋dzy, niech偶e Andres p贸jdzie ze mn膮 do domu, wyp艂ac臋 mu
wszystko co do grosza.
Ja mia艂bym z nim i艣膰? zawo艂a艂 ch艂opak przenigdy!
Z艂y rok na niego! nie, panie, za nic! Gdybym tylko z nim po-
szed艂, ob艂upi艂by mnie ze sk贸ry jak 艣w. Bart艂omieja.
Nie zrobi tego odpar艂 Don Kichote do艣膰, 偶e ja roz-
kazuj臋, aby mi臋 pos艂ucha艂, i je艣li mi to przysi臋gnie na prawo
rycerskie, kt贸remu podlega, puszcz臋 go wolno, pewny, 偶e wy^
p艂aci.
Wasza mi艂o艣膰, zwa偶cie, panie, co m贸wicie rzek艂 ch艂o-
pak m贸j gazda nie jest rycerzem i nie podlega 偶adnemu pra-
wu rycerskiemu; jest to Juan Haldudo, bogacz z okolic Quin-
tanar.
To nic nie znaczy odpowiedzia艂 Don Kichote ryce-
rze mog膮 by膰 i mi臋dzy Haldudami, tym bardziej 偶e ka偶dy jest
synem swoich czyn贸w.
To prawda rzek艂 Andres ale jakich偶e to czyn贸w sy-
54
nem jest m贸j gazda, je艣li odmawia mi zap艂aty ZQ! m贸j pot
i prac臋?
Nie odmawiam, bratasku odrzek艂 wie艣niak zr贸b mi
tylko przyjemno艣膰 i p贸jd藕 ze mn膮, a przysi臋gam na wszystkie
prawa rycerskie, jakie s膮 na 艣wiecie, 偶e wyp艂ac臋, jak rzek艂em,
real po realu, i to pachn膮cymi *. .
Za pachn膮ce dzi臋kuj臋 rzek艂 Don Kichote dajcie
tylko brz臋cz膮ce, a b臋d臋 zadowolony! A baczcie, aby艣cie spe艂-
nili, co poprzysi臋gli艣cie, je艣li nie, t膮 sam膮 przysi臋g膮 przysi臋-
gam, 偶e wr贸c臋, by was odszuka膰 i ukara膰; odnajd臋 was, cho膰-
by艣cie si臋 skryli jak siwa jaszczurka. Aby艣cie wiedzieli, kto
wam rozkazuje, wiedzcie, 偶em jest waleczny Don Kichote
z Manczy, m艣ciciel krzywd i bezprawia. Zosta艅cie z Bogiem
i z pami臋ci nie tra膰cie, co艣cie obiecali i poprzysi臋gli pod groz膮
zapowiedzianej kary. To m贸wi膮c spi膮艂 Rosynanta i niebawem
odjecha艂 ich. 艢ledzi艂 go wie艣niak oczyma, a ujrzawszy, 偶e las
przeby艂 i ju偶 go nie dostrzec, zwr贸ci艂 si臋 do swego pacho艂ka
Andresa i rzek艂:
P贸jd藕 ino tu, synku m贸j. Chc臋 zap艂aci膰, com ci winien,
jak ci 贸w m艣ciciel krzywd przykaza艂.
Zaklinam si臋 rzek艂 Andres 偶e wasza mi艂o艣膰 dobrze
uczyni spe艂niaj膮c, co przykaza艂 贸w zacny rycerz, kt贸ry oby
tysi膮c lat 偶y艂, bo jak jest dzielny i m膮dry, to na Rocha! je艣li
mi nie zap艂acicie, powr贸ci wype艂ni膰, co zapowiedzia艂.
Ja ci te偶 na to przysi臋gam rzek艂 wie艣niak lecz po-
niewa偶 chc臋 twego dobra, pragn臋 zwi臋kszy膰 d艂ug, aby zap艂ata
wzros艂a.
I chwyciwszy go za rami臋, zn贸w go do d臋bu przywi膮za艂 i tak
och艂osta艂, 偶e prawie bez 偶ycia zostawi艂.
Wo艂aj偶e teraz rzek艂 wie艣niak m艣ciciela krzywd; zo-
baczysz, 偶e tej nie wyr贸wna. S膮dz臋 jednak, 偶e to nie koniec,
gdy偶 ch臋tka mnie bierze 偶ywcem ci臋 ze sk贸ry obedrze膰, tak
jake艣 si臋 obawia艂.
Ale wreszcie odwi膮za艂 go i pozwoli艂 i艣膰 na poszukiwanie swe-
go s臋dziego, aby 贸w wykona艂 zapowiedziany wyrok. Andres
odszed艂 nieco zgn臋biony, przysi臋gaj膮c odszuka膰 dzielnego Don
55
Kichota z Manczy i opowiedzie膰 mu s艂owo w s艂owo, co si臋 sta-
艂o, a ten mu ka偶e siedemkro膰 to. wynagrodzi膰. Jednak pomimo
wszystko odszed艂, z p艂aczem, podczas gdy jego pan za艣miewa艂
si臋. Oto w jaki spos贸b pom艣ci艂 krzywd臋 dzielny Don Kichote;
sam zachwycony tym, co zasz艂o, przekonany, 偶e szcz臋艣liwie
i wzniosie sw膮 dzia艂alno艣膰 rycersk膮 rozpocz膮艂, wielce z siebie
zadowolony, jecha艂 do swej wioski, m贸wi膮c p贸艂g艂osem:
^Zaiste, mo偶esz si臋 nazwa膰 najszcz臋艣liwsz膮 spo艣r贸d wszyst-
kich 偶yj膮cych na ziemi, o najpi臋kniejsza z pi臋knych, Dulcyneo
z Toboso! Los ci bowiem zdarzy艂, 偶e s艂ug膮 i poddanym twej
woli i zachceniem jest tak waleczny i s艂awny rycerz, jak Don
Kichote z Manczy. Ten, jak wszystkim wiadomo, wczoraj na
rycerza pasowany, dzi艣 pom艣ci艂 najstraszliwsz膮 krzywd臋 i obra-
z臋 wyrz膮dzon膮 przez bezprawie i okrucie艅stwo. Dzi艣 wytr膮ci-
艂em bicz z r臋ki nieludzkiego wroga, kt贸ry bez przyczyny tak
zn臋ca艂 si臋 nad w膮t艂ym dzieckiem.
Tak dojecha艂 do rozstaju czterech dr贸g i zaraz w wyobra藕ni
stan臋艂y mu dr贸g skrzy偶owania, gdzie b艂臋dni rycerze rozmy艣la-
li, kt贸r膮 z nich wybra膰. By ich na艣ladowa膰, zatrzyma艂 si臋 chwi-
l臋, a w ko艅cu, pomedytowawszy dobrze, pu艣ci艂 wodze Rosy-
nantowi zdaj膮c si臋 na wol臋 swego konia, kt贸ry id膮c za pierw-
szym pop臋dem, wybra艂 drog臋 prosto do swej stajni. Ujechawszy
blisko dwie mile, ujrza艂 Don Kichote wielk膮 gromad臋 ludzi; jak
si臋 p贸藕niej okaza艂o, byli to jacy艣 kupcy toleda艅scy, jad膮cy do
Murcji * za kupnem jedwabiu. By艂o ich sze艣ciu, jechali pod
parasolami, za nimi czterech konnych pacho艂k贸w i trzech pie-
szych poganiaczy mu艂贸w. Zaledwie ich Don Kichote zoczy艂,
wyobrazi艂 sobie, 偶e b臋dzie sposobno艣膰 nowej przygody, i aby
we wszystkim na艣ladowa膰, o ile mo偶no艣ci, zdarzenia wyczy-
tane w swych ksi膮偶kach, umy艣li艂 post膮pi膰 wedle tego wzoru.
Wi臋c dzielnie i 艣mia艂o osadzi艂 si臋 mocniej w strzemionach, na-
stawi艂 kopi臋, tarcz臋 do piersi przysun膮艂 i stan膮艂 na 艣rodku dro-
gi, czekaj膮c, a偶 si臋 owi b艂臋dni rycerze, za jakich ich mia艂 i uwa-
偶a艂, przybli偶膮. Kiedy za艣 podjechali tak, 偶e mo偶na by艂o ich
widzie膰 i s艂ysze膰, Don Kichote, z zuchwa艂膮 min膮, podni贸s艂szy
g艂os, zawo艂a艂:
56
Ani kroku dalej! p贸ki nie wyznacie, 偶e na ca艂ym 艣wiecie
nie masz pi臋kniejszej dziewicy nad w艂adczyni臋 Manczy, nie-
zr贸wnan膮 Dulcyne臋 z Toboso.
Zatrzymali si臋 kupcy na d藕wi臋k tych s艂贸w, ujrzawszy cu-
daczn膮 figur臋 m贸wcy; zar贸wno z postaci, jak z mowy domy艣lili
si臋, 偶e maj膮 do czynienia z szale艅cem. Chcieli jednak dowie-
dzie膰 si臋 zaraz, do czego zmierza owo o艣wiadczenie, jakiego od
nich 偶膮da, i jeden z nich, nieco kpiarz i wielki dowcipni艣, rzek艂:
Panie rycerzu, nie wiemy wcale, kim jest owa zacna pani,
o jakiej m贸wicie. Poka偶cie nam j膮, je艣liby za艣 by艂a tak pi臋kna,
jak o艣wiadczacie, po dobrej woli i bez 偶adnego przymusu wy-
znamy prawd臋 przez was 偶膮dan膮.
Gdybym wam j膮 pokaza艂 odpar艂 Don Kichote jaka偶
by艂aby wasza zas艂uga w wyznaniu prawdy tak oczywistej? O-to
idzie, aby艣cie nie widz膮c jej uwierzyli, wyznali, potwierdzili
i przysi臋gli tego broni膰. Je艣li tego nie uczynicie, wyzywam was
do walki, ludzie nieokrzesani i butni. Hej! wyjd藕cie przeciw
mnie jeden po drugim, jak tego wymaga prawo rycerskie, lub
p贸jd藕cie kup膮 wedle post臋powania i nieobyczajno艣ci takiej jak
wy ho艂oty. Czekam was tu, pe艂en ufno艣ci, pewien, 偶e prawda
jest po mojej stronie.
Panie rycerzu odpar艂 kupiec zaklinam wasz膮 mi艂o艣膰
w imieniu wszystkich nas tu przytomnych ksi膮偶膮t, nie obci膮偶aj
sumienia naszego wyznawaniem rzeczy, kt贸rej ani艣my widzieli,
ani nie s艂yszeli. By艂oby to ze szkod膮 cesarzowych i kr贸lowych
Alcarii i Estremadury *. Racz wasza mi艂o艣膰 pokaza膰 nam jaki艣
konterfekt owej pani, cho膰by tak ma艂y jak ziarnko pszenicy,
a tak dojdziemy po nitce do k艂臋bka. W贸wczas nam zado艣膰-
uczynienie i bezpiecze艅stwo, za艣 waszej mi艂o艣ci zadowolenie
i zap艂ata przypadnie. Zreszt膮 s膮dz臋, i偶 tak z wami zgodni
jeste艣my, 偶e cho膰by portret pokaza艂 nam pani膮, co na jedno
oko zezuje, a z drugiego ciecze jej czerwona posoka, jeszcze
by艣my dla przypodobania si臋 waszej mi艂o艣ci przyznali na jej
pochwa艂臋 wszystko, czego by艣cie 偶膮dali.
Nic jej nie cieknie, pod艂a kanalio odpowiedzia艂 Don
Kichote zapalony gniewem nic nie cieknie, powiadam,
57
z tego, co m贸wisz, jeno ambra i pi偶mo z puch贸w. Ani jest
krzywa, ani garbata, lecz 艣miglejsza od wrzeciona z Guadarra-
my *. Zap艂acicie mi za to straszne blu偶nierstwo przeciw tak
wielkiej pi臋kno艣ci jak moja pani!
Wymawiaj膮c te s艂owa, rzuci艂 si臋 z pochylon膮 kopi膮 na roz-
m贸wc臋 z tak膮 furi膮 i w艣ciek艂o艣ci膮, 偶e gdyby szcz臋艣liwy traf
nie sprawi艂, 偶e na samym 艣rodku drogi Rosynant potkn膮艂 ss膮
i zwali艂, by艂oby krucho z zuchwa艂ym kupcem. Run膮艂 Rosynant,
a pan jego daleko na pole si臋 potoczy艂; mozoli艂 si臋, jak m贸g艂,
aby powsta膰, ale na pr贸偶no, tyle k艂opotu mia艂 z kopi膮, tarcz膮,
ostrogami i szyszakiem oraz z ca艂ym ci臋偶arem starodawnego
rynsztunku. I w艣r贸d tych pr贸偶nych wysi艂k贸w, aby powsta膰,
krzycza艂:
Nie uciekajcie, tch贸rze! n臋dznicy! le偶臋 tu rozci膮gni臋ty nie
z w艂asnej winy, ale konia mego.
Jeden z mulnik贸w tam obecnych, sn膮膰 niezbyt cierpliwy,
s艂ysz膮c, 偶e nieszcz臋艣nik powalony takie miota zniewagi, nie
m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, aby mu odpowiedzi na 偶ebrach nie wy-
pisa膰. Zbli偶ywszy si臋 do艅 porwa艂 kopi臋, po艂ama艂 j膮 na kawa艂ki
i jednym z nich zacz膮艂 naszego Don Kichota tak ok艂ada膰, 偶e
mimo zbroi zm艂贸ci艂 go jak zbo偶e. Panowie jego krzyczeli, aby
si臋 tak nie zn臋ca艂 nad nim, by go poniecha艂, lecz pacho艂ek by艂
zbyt zawzi臋ty i nie chcia艂 zaprzesta膰, p贸ki ca艂ej swej z艂o艣ci nie
wywar艂. Chwytaj膮c jeden za drugim kawa艂ki kopii, kruszy艂 je
na nieszcz臋艣niku le偶膮cym, ten za艣 pod ca艂ym gradem raz贸w nie
zamyka艂 g臋by, wyzywa艂 niebo i ziemi臋 i kl膮艂 zb贸j贸w, za takich
bowiem ich mia艂.
Pacho艂 zm臋czy艂 si臋 wreszcie, za艣 kupcy ruszyli w dalsz膮
drog臋, maj膮c temat do opowiadania wsz臋dzie o nieszcz臋snym
obitym. Ten za艣, spostrzeg艂szy si臋 sam, zn贸w zacz膮艂 pr贸bowa膰,
czy nie zdo艂a si臋 podnie艣膰, lecz je艣li nie udawa艂o mu si臋 to, gdy
by艂 zdr贸w i ca艂y, jak偶e偶 m贸g艂by da膰 rad臋 zm艂贸cony i niemal
po艂amany. Mimo to czu艂 si臋 szcz臋艣liwy mniemaj膮c, 偶e takie nie-
powodzenie mog艂o si臋 przydarzy膰 jedynie b艂臋dnym rycerzom.
Ca艂膮 win臋 przypisywa艂 upadkowi swego konia, wsta膰 jednak
nie zdo艂a艂, gdy偶 ca艂e cia艂o mia艂 obra偶one.
58
.* -\
ROZDZIA艁 PI膭TY
gdzie si臋 opowiada ci膮g dalszy niefortunnej przygody
naszego rycerza
Widz膮c, 偶e w istocie ruszy膰 si臋 nie mo偶e, postanowi艂 uciec
si臋 do zwyk艂ego 艣rodka, to jest do rozmy艣lania nad jak膮艣 przy-
god膮 ze swych ksi膮g. Ob艂臋d podsun膮艂 pami臋ci jego przypadek
Baldwina i markiza z Mantui *, kiedy to Carloto zostawi艂 pierw-
szego rannym w g贸rach. Historia dzieciom znana, m艂odzie艅com
nieobca, przez starc贸w s艂awiona, kt贸rzy w ni膮 wierz膮, a z tym
wszystkim tyle w niej prawdy, co w cudach Mahometa. Ot贸偶
zdawa艂o mu si臋, 偶e owa przygoda jest zupe艂nie podobna tej,
w jakiej on si臋 znajdowa艂. Wi臋c z oznakami ogromnego wzru-
szenia, j膮艂 tarza膰 si臋 po ziemi, m贸wi膮c w s艂abiutkim tchnieniu
s艂owa, jakie wypowiada膰 mia艂 贸w ranny rycerz w lesie:
Gdzie偶e艣, o pani moja?
Czy bole艣膰 ci臋 ma nie wzrusza?
Lub nie wiesz o tym, lub twoja
Niewiern膮, fa艂szyw膮 jest dusza.
W ten spos贸b wyg艂osi艂 ca艂膮 romanc臋 a偶 do nast臋puj膮cych
wierszy:
O szlachetny markizie z Mantui,
Wuju m贸j i zwierzchniku!
Los zdarzy艂, 偶e kiedy doszed艂 do tego wiersza, przechodzi艂
w sam raz tamt臋dy wie艣niak z tej samej wioski, jego s膮siad,
kt贸ry w艂a艣nie zawi贸z艂 by艂 wory zbo偶a do m艂yna. Ten, uj-
rzawszy cz艂owieka le偶膮cego na ziemi, zbli偶y艂 si臋 i zapyta艂, kto
-zacz i co mu dolega, i偶 tak 偶a艂o艣nie si臋 skar偶y. Don Kichote,
przekonany, 偶e ani chybi jest to wuj jego, markiz z Mantui, nie
昽dpowiedzia艂 nic, tylko dalej sw膮 romanc臋 ci膮gn膮艂, opowiada-
j膮c o swym nieszcz臋艣ciu i o mi艂ostkach cesarzewicza z jego 偶o-
n膮, t膮 sam膮 mod艂膮, jak to romanca opiewa.
Wie艣niak sta艂 os艂upia艂y s艂uchaj膮c tych bredni, potem zdj膮艂
mu przy艂bic臋 rozbit膮 na kawa艂ki przez ciosy, otar艂 mu twarz
pokryt膮 kurzem, kiedy za艣 tego dokona艂, pozna艂 go i rzek艂:
59
Panie Quijana (tak bowiem zwa艂 si臋, p贸ki jeszcze mia艂
rozum i p贸ki ze statecznego szlachcica nie przedzierzgn膮艂 si臋
w b艂臋dnego rycerza), a kt贸偶 wasz膮 mi艂o艣膰 tak urz膮dzi艂?
Ale ten na wszystkie pytania miast odpowiedzi snu艂 dalej
sw膮 romanc臋. Widz膮c to poczciwiec, jak m贸g艂 najsprawniej,
zdj膮艂 mu napier艣nik i naplecznik, by zbada膰, czy nie ma jakiej
rany. Nie znalaz艂 jednak ani 艣ladu krwi. Nabiedzi艂 si臋, by go
z ziemi podnie艣膰 i z wielkim trudem wsadzi艂 go na swego os艂a,
zda艂o mu si臋 bowiem, 偶e jazda b臋dzie spokojniejsza. Pozbiera艂
bro艅, nawet od艂amki kopii i przywi膮za艂 Rosynantowi do 艂臋ku;
wzi膮艂 go za wodze, os艂a za uzd臋 i ku swej wsi pod膮偶y艂 s艂ucha-
j膮c bredni, jakie pl贸t艂 Don Kichote, i g艂owi膮c si臋 nad nimi
usilnie. Nie lekko by艂o Don Kichotowi, gdy偶 zm艂贸cony i po艂a-
many, ledwie m贸g艂 utrzyma膰 si臋 na siodle i od czasu do czasu
ku niebu s艂a艂 westchnienia, tak 偶e wie艣niak lituj膮c si臋 nad nim
zapytywa艂, co mu dolega; zdawa艂o si臋 jednak, 偶e sam diabe艂
przywodzi艂 mu chyba na pami臋膰 opowie艣ci maj膮ce styczno艣膰
z jego wypadkiem, bo zapomniawszy w pewnej chwili o Bald-
winie uto偶samia艂 si臋 z Maurem Abindarraezem *, kt贸rego to
burgrabia Antequery, Rodrigo de Narvaez, pojma艂 i jako je艅ca
do swej prowincji uwi贸z艂. Tak wi臋c, kiedy wie艣niak j膮艂 go wy-
pytywa膰, jak si臋 czuje, co go boli, odpowiada艂 mu s艂owo w s艂o-
wo wyrazami i wywodami je艅ca abencerraskiego wobec Ro-
driga de Narvaez, wedle tego co wyczyta艂 w powie艣ci Diana*
Jorge de Montemayor; zastosowywa艂 to tak zr臋cznie, 偶e wie-
艣niak kl膮艂 w diab艂y, s艂uchaj膮c takiego splotu bzdur; wni贸s艂
z tego, 偶e s膮siad jego zwariowa艂, wi臋c po艣piesza艂, jak m贸g艂, do
wioski, aby unikn膮膰 nudy wywo艂anej d艂ug膮 gadanin膮 Don Ki-
chota. Ten w ko艅cu rzek艂:
Wasza mi艂o艣膰, wiedzie膰 wam trzeba, panie Rodrigo de Nar-
vaez, 偶e owa pi臋kna Jarifa, o kt贸rej wspomnia艂em, jest obecnie
urocz膮 Dulcyne膮 z Toboso. Dla niej to dokona艂em, dokonuj臋
i dokonywa膰 b臋d臋 najg艂o艣niejszych czyn贸w rycerskich, jakie
ogl膮dano, ogl膮da si臋 lub ogl膮da膰 si臋 b臋dzie na 艣wiecie.
Na to odpowiedzia艂 ch艂opek:
Wasza mi艂o艣膰, przypatrzcie si臋 panie, mnie grzesznemu,
60
偶em nie 偶aden Don Rodrigo de Narvaez ani markiz z Mantui,
jeno Pedro Alonso, wasz s膮siad; za艣 wasza mi艂o艣膰 nie jeste艣cie
ani Baldwinem, ani Abindarraezem, jeno czcigodnym szlachci-
cem, panem Quijana.
Wiem dobrze, kim jestem odpowiedzia艂 Don Kichote
jednak wiem, 偶e mog臋 by膰 nie tylko tymi, o jakich dot膮d
wspomnia艂em, ale znaczy膰 wi臋cej ni偶 wszystkich dwunastu Pa-
r贸w * Francji lub dziewi臋ciu Rycerzy S艂awy *, bowiem czyny
moje przenios艂y wszystko, czego oni spo艂em lub ka偶dy z osobna
dokonali.
W艣r贸d takich i tym podobnych pogwarek dotarli wreszcie
do wioski w godzin臋 zmierzchu; jednak wie艣niak zaczeka艂,,a偶
zupe艂nie si臋 艣ciemni艂o, aby nie ogl膮dano pobitego szlachcica na
tak pod艂ym wierzchowcu. Gdy nadesz艂a odpowiednia jego
zdaniem pora, wjecha艂 do wsi i przed dom Don Kichota,
gdzie panowa艂o wielkie poruszenie. Byli tam w艂a艣nie proboszcz
i balwierz wioskowy, wielcy przyjaciele Don Kichota, a gospo-
dyni przemawia艂a do nich na ca艂y g艂os:
Jak si臋 wam zdaje, dobrodzieju PeroPerez* (bo tak na-
zywa艂 si臋 proboszcz), jakie nieszcz臋艣cie mog艂o -spotka膰 mego
pana? Od trzech dni przepad艂 on, ko艅 jego, tarcza, kopia i zbro-
ja. O ja nieszcz臋sna! przekonana jestem, i to jest taka prawda,
jak to, 偶e si臋 cz艂ek rodzi, by umiera膰, 偶e to te przekl臋te ksi膮偶ki
. rycerskie, w kt贸rych ci膮gle si臋 rozczytywa艂, rozum mu pomie-
sza艂y. Teraz przypominam sobie, wielokro膰 s艂ysza艂am, jak m贸-
wi艂 do siebie, i偶 chcia艂by zosta膰 b艂臋dnym rycerzem i wyruszy膰
na poszukiwanie przyg贸d w 艣wiat. Niech takie ksi臋gi porwie
Szatan' i Baraibasz, bo przywiod艂y do zguby najtrefniejszy
w ca艂ej Manczy umys艂.
Siostrzenica m贸wi艂a to samo i dorzuci艂a:
Wiedzcie, mistrzu Nicolas (takie bowiem by艂o imi臋
balwierza), 偶e nieraz zdarza艂o si臋 memu panu wujowi zaczy-
ta膰 si臋 w owych bezecnych ksi膮偶kach przez dwa dni i dwie
noce, a偶 w ko艅cu ciska艂 ksi膮偶k臋 o ziemi臋, chwyta艂 za r臋koje艣膰
miecza i r膮ba艂 po 艣cianach. A kiedy si臋 do cna zmacha艂, ma-
wia艂, 偶e zabi艂 czterech olbrzym贸w, wielkich jak cztery wie偶e,
61
za艣 pot, jaki w um臋czeniu ze艅 sp艂ywa艂, jest krwi膮 z ran od-
niesionych w walce. Wypija艂 zaraz wielki dzban 艣wie偶ej wody,
co go uzdrawia艂o i uspokaja艂o, i m贸wi艂, 偶e woda ta jest naj-
cenniejszym napojem, jaki mu przyni贸s艂 m臋drzec Esquife*,
wielki czarownik a jego druh. Moja to wielka wina, 偶em nie
przestrzeg艂a ichmo艣ci贸w przed szale艅stwem mego wuja, mo偶e
byliby艣cie zaradzili, zanim dosz艂o do tego, co si臋 sta艂o, i spalili
wszystkie te przekl臋te ksi膮偶ki. Wiele z nich zas艂u偶y艂o dobrze
na stos jako heretyckie*.
I ja to samo m贸wi臋 rzek艂 proboszcz i dalib贸g, nie
przejdzie dzie艅 jutrzejszy, a zrobimy z nich ca艂opalenie. Zo-
stan膮 w ogie艅 rzucone, aby nie przywiod艂y zn贸w jakiego艣 czy-
telnika do post膮pienia, jak m贸j zacny przyjaciel pewnie po-
st膮pi艂.
Tego wszystkiego s艂uchali wie艣niak i Don Kichote i wie艣niak,
zrozumiawszy w ko艅cu niedomaganie swego s膮siada, tak za-
cz膮艂 wo艂a膰:
Otwierajcie, ichmo艣ciowie, panu Baldwinowi i panu
markizowi z Mantui, kt贸ry przybywa srodze poraniony, oraz
panu Maurowi Abindarraezowi, kt贸rego w 艂ykach wiedzie
dzielny Rodrigo de Naryaez, burgrabia Antequery.
Na te wo艂ania wybiegli wszyscy i jedni poznali przyjaciela,
drudzy pana i wuja; jeszcze nie zdo艂a艂 zsi膮艣膰 z os艂a w niemo-
cy, a ju偶 rzucili si臋, by go u艣ciska膰. On za艣 rzek艂:
Wstrzymajcie si臋 wszyscy, przybywam ci臋偶ko poraniony
Z; winy mego konia. Niech mnie zanios膮 na 艂o偶e i przywo艂aj膮
je艣li to mo偶liwe wr贸偶k臋 Urgand臋, aby mi臋 opatrzy艂a i wy-
leczy艂a rany.
Patrzcie, zali nie w z艂膮 godzin臋 zakrzykn臋艂a gospody-
ni serce mi rzek艂o, 偶e m贸j pan ochromia艂? Zejd藕cie, wasza
mi艂o艣膰, i bywajcie!... Zapewniani was, 偶e i bez tej hurgady po-
trafimy was uleczy膰. Przekl臋te, m贸wi臋, stokro膰 przekl臋te niech
b臋d膮 ksi臋gi rycerskie, kt贸re tak wasz膮 mi艂o艣膰 urz膮dzi艂y.
Zanie艣li go zaraz na 艂o偶e i szukali ran, nie znachodz膮c 偶ad-
nej. Powiedzia艂 im tedy, 偶e ca艂y jest pot艂uczony z powodu ci臋偶-
kiego upadku razem z Rosynantem, swym koniem, w czasie
62
walki z dziesi臋cioma olbrzymami, najzuchwalszymi i najgwa艂-
towniejszymi, jakich spotka膰 mo偶na na ziemi...
Ta, ta, ta rzek艂 proboszcz oto ju偶 s膮 i olbrzymy
w ta艅cu! Na wszystkie 艣wi臋to艣ci, spal臋 ich jutro, zanim noc za-
padnie.
Zadali Don Kichotowi tysi膮c pyta艅, na 偶adne nie odpowia-
da艂, jeno powtarza艂, aby mu dali je艣膰 i spa膰 pozwolili, tego
bowiem mu najbardziej potrzeba.
Tak te偶 uczynili; proboszcz za艣 bardzo d艂ugo wypytywa艂
wie艣niaka, w jaki spos贸b odnalaz艂 Don Kichota. Ten opowie-
dzia艂 wszystko, a tak偶e banialuki, jakie 贸w w czasie drogi pl贸t艂.
Proboszcz zap艂on膮艂 tym wi臋ksz膮 ch臋ci膮 spe艂nienia swych za-
mierze艅. Zawo艂a艂 wi臋c przyjaciela swego, balwierza, mistrza
Nicolasa, i po spo艂u weszli do wn臋trza domu Don Kichota.
ROZDZIA艁 SZ脫STY
o ciekawym i wielkim 艢ledztwie, jakie przeprowadzili proboszcz
z balwierzem w bibliotece naszego przemy艣lnego szlachcica
Don Kichote wci膮偶 jeszcze spa艂, kiedy proboszcz za偶膮da艂 od
siostrzenicy kluczy od komnaty, gdzie znajdowa艂y si臋 ksi膮偶ki,
sprawczynie z艂a; da艂a mu je ch臋tnie; weszli tam wszyscy wraz
z gospodyni膮 i znale藕li z g贸r膮 sto folia艂贸w bardzo pi臋knie
oprawnych oraz inne, mniejsze. Ledwie je ujrza艂a gospodyni,
wysz艂a po艣piesznie z komnaty, lecz niebawem wr贸ci艂a z mi-
seczk膮 艣wi臋conej wody i kropid艂em, m贸wi膮c:
Macie dobrodzieju, mo艣ci licencjacie, pokropcie t臋 izb臋,
偶eby 偶aden czarownik, kt贸rych wiele siedzi w tych ksi膮偶kach,
nie zaczarowa艂 nas za kar臋, 偶e chcemy ich przep臋dzi膰 ze 艣wiata.
Roz艣mieszy艂a proboszcza naiwno艣膰 gospodyni, kaza艂 balwie-
rzowi podawa膰 sobie jedn膮 ksi膮偶k臋 po drugiej, aby dowiedzie膰
si臋, o czym pisz膮, zdarzy膰 si臋 bowiem mog艂y niekt贸re na kar臋
ognia nie zas艂uguj膮ce.
Nie odezwa艂a si臋 siostrzenica 偶adnej nie trzeba prze-
pu艣ci膰, wszystkie bowiem by艂y szkodliwe, najlepiej wyrzuci膰
63
je przez okno na wewn臋trzny dziedziniec *, zrobi膰 z nich stos
i podpali膰; albo wynie艣膰 je;napodw贸rze i tani ognisko roznie-
ci膰, aby nam dym nie-dokucza艂. -
- To samo m贸wi艂a gospodyni: tak wielk膮 obie pa艂a艂y 偶膮dz膮,
zniszczenia tych niewini膮tek; .lecz proboszcz nie zgodzi艂 si臋 na
to, p贸ki- nie ^przeczyta przynajmniej tytu艂贸w. Nasamprz贸d
mistrz 艃ic贸las wr臋czy艂 mu Cztery ksi臋gi Arnadisa z Galii; pro-
bbszcz rzek艂:
-. Qtb, zda-jfi si臋, klucz tajemnicy, gdy偶 o ile s艂ysza艂em,-ta
ksi膮偶ka by艂a pierwsz膮 ksi臋g膮 rycersk膮 wydrukowan膮 w Hiszpa-
nii i wszystkie inne wzi臋艂y z niej pocz膮tek. Wi臋c zdaje mi si臋,
偶e jako przodowniczk臋 tej zgubnej sekty, winni艣my j膮 bez
pardonu skaza膰 na spalenie.
' : Nie, dobrodzieju rzek艂 balwierz s艂ysza艂em bowiem
r贸wnie偶, 偶e jest to najprzedniejsza ze wszystkich ksi膮偶ek, ja-
kie w tej dziedzinie powsta艂y, a wi臋c, jako jedyna w swym ro-
dzaju, zas艂uguje na przebaczenie.
To-prawdaodpar艂 proboszcz i dla tej racji daruje-
my jej, ri膮 razie 偶ycie. Zobaczmy, co-tam ko艂o niej le偶y?
To s膮 rzek艂 balwierz Wielkie czyny Esplandiana *,
praw-ego';synarAmadisaz Galii. ::_:;; ,.;:.- k; 1.17; .
j-Zaprawd臋 rzek艂 proboszcz .nie i przesz艂a nasyna szla-
chetno艣膰 ojca, bierzci-e, pani; gospodyni, otw贸rzcie to okno i wy-
rzu膰cie na-podw贸rze; niech da pocz膮tek budowie stosu, kt贸ry
wznie艣膰 nale偶y. : ;' ' '., .: . :
Z wielkimzadow-oleniem spe艂ni艂a to gospodyni i cny
Esplandian wylecia艂 Ina rpodw贸rze, by tam z ca艂膮 cierpliwo艣ci膮
oc偶ekiwa膰l spalenia. ._-;.- : ,.;
, Chod藕my: dalej. odpar艂 balwierz 膭m膮dis z Grecji
i wszystkie te, kt贸re obok le偶膮, s膮 jak s膮dz臋, z tej samej ro-
dziny Amadi艣a." - i
-:- Niech wi臋c- wszystkie: :id膮 na podw贸rze . rzek艂 pro-
boszcza aby za艣 spali膰 kr贸lpw膮 Pintiquinestr臋 * - i pasterza
Darinela* z jego sielankami i z diabelskimi a zawi艂ymi wy-
wodami" jego'autoja, spali艂bym razem i.rodzonego ojca, gdyby
mi si臋 zjawi艂 pod postaci膮 b艂臋dnego rycerza.
64
I mnie si臋 tak zdaje rzek艂 balwierz.
l mnie r贸wnie偶 doda艂a siostrzenica.
Je艣li wi臋c tak rzek艂a gospodyni precz z nimi na po-
dw贸rze!
Podano jej ca艂y stos, za艣 ona oszcz臋dzaj膮c schod贸w wszyst-
kie wyrzuci艂a przez okno.
A to co za tomisko? zapyta艂 proboszcz.
To odpar艂 balwierz Don Olwant臋 de Laura *.
Autor tej ksi膮偶ki rzek艂 proboszcz jest te偶 autorem
Ogrodu kwiat贸w, i zaiste nie potrafi臋 powiedzie膰, kt贸ra z tych
dwu ksi膮偶ek jest prawdziwsza, m贸wmy raczej mniej k艂amliwa;
mo偶na tylko rzec, 偶e p贸jd膮 na podw贸rze jako zwariowane i be-
zecne.
Oto z kolei Florismarte z Hirkanii* rzek艂 balwierz.
A wi臋c jest i mospan Florismarte? odpar艂 proboszcz.
Zaiste, szybko z nim na podw贸rze, mimo nadzwyczajnego uro-
dzenia i g艂o艣nych przyg贸d, na nic innego nie zas艂uguje twardo艣膰
i sucho艣膰 stylu. Na podw贸rze z nim! i z tamtym, pani gospo-
dyni!
Oh, jak dobrze, dobrodzieju! odpowiedzia艂a, z wielk膮
rado艣ci膮 spe艂niaj膮c, co przykaza艂.
Oto jest Rycerz Platir* rzek艂 balwierz.
Stary to szparga艂 o艣wiadczy艂 proboszcz i nie masz
w nim nic, co zas艂uguje na 艂ask臋. Niech za innymi idzie, bez
repliki!
I tak si臋 sta艂o. Otworzyli u-m膮 ksi臋g臋 i ujrzeli, 偶e ma tytu艂
Rycerz Krzy偶a *.
Dla tak 艣wi臋tego imienia, jakie ta ksi膮偶ka nosi, mo偶na
by jej nieuctwo darowa膰, jednak jak to m贸wi膮 za krzy-
偶em diabe艂 stoi, dalej w ogie艅!
Wzi膮wszy inn膮 ksi膮偶k臋, balwierz rzek艂:
Oto Zwierciadle rycerstwa *.
Znam dobrze t臋 wielmo偶no艣膰 rzek艂 proboszcz. Wy-
st臋puje tam Ryna艂t z Montalbanu ze swymi przyjaci贸艂mi i dru-
hami, wi臋kszymi 艂otrami ni偶 Kakus, oraz dwunastu Par贸w
z ich wiarygodnym historykiem Turpinem *. Po prawdzie, ska-
5 Don Ktchote, cz. I
65
za艂bym ich tylko na wieczne wygnanie, jako 偶e wzi臋艂y pocz膮-
tek z wyobra藕ni s艂ynnego Mattea Boiardo *, sk膮d tak偶e w膮-
tek zaczerpn膮艂 i chrze艣cija艅ski poeta Lodovico Ariosto; je偶eli go
tu jednak spotkani, a b臋dzie gada艂 innym j臋zykiem ni偶 w艂as-
nym, nie b臋d臋 dla艅 偶ywi艂 偶adnego respektu, natomiast je艣li
przem贸wi swym j臋zykiem, sk艂oni臋 przed nim g艂ow臋.
Mam go po w艂osku rzek艂 balwierz ale go nie ro-
zumiem.
Na dobre by nie wysz艂o, gdyby艣cie go rozumieli od-
par艂 proboszcz i przebaczyliby艣my panu kapitanowi *, gdy-
by go nie by艂 sprowadza艂 do Hiszpanii i na Kastylczyka prze-
robi艂; wiele bowiem swej wrodzonej warto艣ci utraci艂, a to
zdarza si臋 wszystkim, kt贸rzy poezje na inny j臋zyk przek艂ada膰
zamierzaj膮. Cho膰by wszelkich stara艅 dok艂adali i najwi臋ksz膮
zr臋czno艣膰 okazali, nigdy ich pierwotnej pi臋kno艣ci nie dor贸wna-
j膮. M贸wi臋, 偶e w samej rzeczy, ksi臋g臋 t臋, podobnie jak wszyst-
kie, jakie znajdziemy, traktuj膮ce o sprawach Francji, trzeba
odk艂ada膰 i umie艣ci膰 w jakim艣 suchym loszku, aby po g艂臋bszym
namy艣le, postanowi膰, co z nimi uczyni膰, z wyj膮tkiem takiego
Bernarda del Carpio *, kt贸ry si臋 tu pl膮cze, oraz innej pod ty-
tu艂em Ronsewal*; je艣li mi wpadn膮 w r臋ce, zaraz dostan膮 si臋
do r膮k gospodyni, a z nich w ogie艅, bez 偶adnego przebaczenia.
Wszystko to potwierdzi艂 balwierz, uznaj膮c za s艂uszne i pewne,
gdy偶 uwa偶a艂 proboszcza za tak dobrego chrze艣cijanina i takie-
go mi艂o艣nika prawdy, 偶e za nic w 艣wiecie by jej nie uchybi艂.
Otworzywszy inn膮 ksi臋g臋, spostrzeg艂, 偶e by艂 to Palmerin
z Oliwy *, obok za艣 inne dzie艂o nosi艂o tytu艂 Palmerin z Anglii.
Kiedy je proboszcz ujrza艂, rzek艂:
Niechaj ta oliwa natychmiast rozbry藕nie i sp艂onie, aby
z niej nawet popi贸艂 nie pozosta艂. T臋 palm臋 angielsk膮 zostawmy
i zachowajmy jako unikat. Zrobimy jej skrzynk臋, podobn膮
tej,.jak膮 Aleksander znalaz艂 w 艂upie po Dariuszu i kt贸r膮 prze-
znaczy艂 na przechowanie dzie艂 Homera. Ta ksi膮偶ka, panie ku-
mie, jest wa偶na z dw贸ch wzgl臋d贸w, raz, 偶e jest doskona艂a, po
wt贸re, 偶e jak fama g艂osi, napisa艂 j膮 pewien m膮dry kr贸l Portu-
galii. Wszystkie przygody w zamku Miraguarda s膮 艣wietne
i z wttUftA mistrzostwem napisane. Wywody s膮 dworne i jasne,
wykazali i 艣wiadcz膮 o wielkiej bystro艣ci autora, kt贸ry z ogro-
SaB膮 Wa偶no艣ci膮 i rozumem rzecz prowadzi. S膮dz臋 wi臋c, o ile
igle macie nic przeciw temu, mistrzu Nicolas, 偶e ta ksi膮偶ka
oraz 贸w Amadis z Galii zostan膮 spod kary ognia wyj臋te, reszta
藕a9 bez dalszych roztrz膮sa艅 i bada艅 niech przepada.
Nie, panie kumie odpar艂 balwierz oto jeszcze mam
g艂odnego Don Belianisa.
U tego za艣 odpowiedzia艂 proboszcz na pewne dru-
giej, trzeciej i czwartej cz臋艣ci przyda艂oby si臋 nieco rabarbaru,
aby zbytek 偶贸艂ci odci膮gn膮膰. Trzeba by tak偶e odrzuci膰 wszystko
o Zamku S艂awy oraz inne brednie jeszcze wi臋ksze; temu damy
"t艣rmin zamorski" * i je艣li si臋 poprawi, post膮pimy z nim wedle
mi艂osierdzia lub sprawiedliwo艣ci; tymczasem we藕cie go, kumie,
do swego domu, lecz nikomu nie pozw贸lcie czyta膰.
Doskonale! rzek艂 balwierz.
I nie chc膮c si臋 ju偶 trudzi膰 przegl膮daniem ksi膮g rycerskich,
poleci艂 gospodyni zabra膰 wszystkie tomiska i wyrzuci膰 na po-
dw贸rze. Nie m贸wi艂 tego ani do g艂upiej, ani do g艂uchej, lecz do
takiej, co wi臋ksz膮 mia艂a ochot臋 palie ni偶 tka膰 p艂贸tno, cho膰by
nie wiem jak szerokie i cienkie. Wi臋c 'chwyciwszy na raz osiem
tom贸w, cisn臋艂a je przez okno. Kiedy wszystkie razem porwa艂a,
jeden upad艂 do st贸p balwierza, kt贸ry podni贸s艂 go chc膮c spoj-
rze膰, co by to by艂o, i przeczyta艂: Historia s艂ynnego rycerza Ty-
ranta Bia艂ego *.
. Na Boga zawo艂a艂 wielkim g艂osem proboszcz macie
tam 3'yrawta Bia艂ego? Dajcie偶 mi go, kumie, oto powie艣膰, gdzie
znaehodzi艂em skarb zadowolenia i kopalni臋 rozrywek. Jest tam
Don Kyrieeleyson z Montalbanu, dzielny rycerz, i brat jego
Tomasz z Montalbanu oraz rycerz Fonseca, tam walka dziel-
nego Tyranta z brytanem, wykwintne dowcipy panny Roz-
ko艣znickiej, romanse i intrygi mi艂osne wdowy Spokojnickiej
i pani cesarzowa zakochana w swym giermku Hipolicie. M贸wi臋
wam, kumie, 偶e ze wzgl臋du na styl jest to najpi臋kniejsza ksi膮偶-
ka 艣wiata; tu rycerze 艣pi膮 i umieraj膮 w 艂贸偶kach, przed 艣mierci膮
pisz膮 testament i wiele r贸偶nych rzeczy robi膮, o kt贸rych nie
67
ma ani s艂owa w innych ksi膮偶kach tego rodzaju. Ale mimo to
twierdz臋, 偶e ten, kto j膮 napisa艂, za to, 偶e tyle bredni pope艂ni艂
mimo woli, zas艂u偶y艂, aby go zes艂ano na galery * po wszystkie
dni 偶ywota. We藕cie j膮 do domu i przeczytajcie, a przekonacie
si臋, 偶e prawd膮 jest wszystko, co o niej rzek艂em.
Niech tak b臋dzie odpowiedzia艂 balwierz lecz c贸偶
poczniemy z tym pozosta艂ym drobiazgiem ksi膮偶ek?
To rzek艂 proboszcz ju偶 pewnie nie s膮 ksi膮偶ki rycer-
skie, jeno poezje.
Otworzywszy jedn膮, przekona艂 si臋, 偶e by艂a to Diana Jorge
de Montemayor, wi臋c rzek艂 s膮dz膮c, 偶e wszystkie inne b臋d膮 tego
samego rodzaju:
Te nie zas艂uguj膮 na spalenie jak tamte, gdy偶 ani dzi艣, ani
jutro nie wyrz膮dzaj膮, ani nie wyrz膮dz膮 takiej szkody, jak ksi臋-
gi rycerskie. To ksi膮偶ki rozumne i dla nikogo niebezpieczne
nie b臋d膮.
Aj, dobrodzieju! rzek艂a siostrzenica mo偶e je 艣mia艂o
kaza膰 jegomo艣膰 spali膰 jak tamte, bo Bo偶e zawaruj! niech no m贸j
wuj wyleczywszy si臋. wertowa膰 je zacznie, nu偶 nabierze ocho-
ty zosta膰 pasterzem, b艂膮dzi膰 po gajach i 艂膮kach, 艣piewaj膮c
i graj膮c na g臋艣likach, albo co gorsza, zosta膰 poet膮, co jak
m贸wi膮 jest chorob膮 nieuleczaln膮 i zara藕liw膮.
Prawd臋 powiada wa膰panna rzek艂 proboszcz lepiej
odsun膮膰 od naszego przyjaciela to ryzyko i okazj臋. A poniewa偶
zacz臋li艣my od Diany Montemayora, zdaje mi si臋, nie nale偶y
jej pali膰, lecz pozbawi膰 j膮 wszystkich miejsc po艣wi臋conych
wr贸偶ce Felicji i zaczarowanej wodzie i prawie wszystkich ty-
rad wierszowanych, zostawiaj膮c na razie jej proz臋 oraz zaszczyi;
pierwsze艅stwa w艣r贸d podobnych ksi膮偶ek.
Teraz z kolei rzek艂 balwierz oto jest Diana zwana
wt贸ra salmanty艅ska * oraz inna tego samego imienia, kt贸rej
autorem jest Gil Polo*.
Niech偶e owa salmanty艅ska rzek艂 proboszcz idzie po-
wi臋kszy膰 liczb臋 skaza艅c贸w na podw贸rzu, za艣 owej Gil Pola
strze偶cie; jakby j膮 napisa艂 sam Apollo; lecz id藕my dalej, panie
kumie, i po艣pieszajmy, gdy偶 robi si臋 p贸藕no.
68
Oto rzek艂 balwierz otwieraj膮c nast臋pn膮 ksi膮偶k臋
esi臋膰 ksi膮g fortuny mi艂o艣ci, dzie艂o Antonia de Lofrasso,
ty sardy艅skiego.
- Na me 艣luby rzek艂 pleban odk膮d Apollo jest
^poi艂em, muzy muzami, a poeci poetami, tak wdzi臋cznej i tak
llfefnej ksi膮偶ki jak ta nikt nie napisa艂; pod wzgl臋dem rozwoju
t^eji jest najlepsza i jedyna, jaka w tym rodzaju ujrza艂a 艣wia-
ilgjo dzienne. Kto jej nie czyta艂, powiedzie膰 mo偶e, 偶e nie czyta艂
^^^fedy mc r贸wnie smakowitego. Dajcie偶 mi j膮, kumie, bardziej
jllEct jestem z jej znalezienia, ni偶 gdyby mi ofiarowano sutann臋
igaBorenckiego sukna *.
Od艂o偶y艂 j膮 na bok z wielkim zadowoleniem, za艣 balwierz
ci膮gn膮艂 dalej m贸wi膮c:
Oto z kolei Pasterz iberyjski *, Nimfy znad Henares
i Leki na zazdro艣膰.
Nic innego nie pozostaje, jak powierzy膰 je 艣wieckiemu
ramieniu gospodyni rzek艂 proboszcz i nie pytajcie dla-
ezego, bo nie sko艅czyliby艣my nigdy.
: Oto z kolei Pasterz Filidy *.
To nie pasterz rzek艂 pleban ale bardzo rozumny
dworzanin; zachowajcie to jako klejnot drogi.
Ten wielki tom oto rzek艂 balwierz nosi tytu艂 Skar-
biec przer贸偶nych poezji*.
Gdyby ich nie by艂o tak wiele pleban na to by艂yby
bardziej cenione, nale偶a艂oby wytrzebi膰 i wyczy艣ci膰 z tej ksi膮偶ki
r贸偶ne n臋dzoty, kt贸re si臋 mi臋dzy wznios艂ymi kartami znachodz膮.
.Zachowajcie to, bowiem autor to m贸j przyjaciel, a tak偶e przez
wzgl膮d na bohaterskie i wznios艂e dzie艂a, jakie napisa艂.
Oto ci膮gn膮艂 balwierz Kancjona艂* Lopeza Maldo-
Sa^e.
Jv- R贸wnie偶 i tej ksi膮偶ki autor odpar艂 pleban jest moim
_1iwdt贸m przyjacielem. Kto s艂yszy wiersze w ustach jego, po-
dziwia膰 je musi, a taka jest s艂odycz jego g艂osu, 偶e 艣piewaj膮c
c藕^ittje. Nieco zbyt rozwlek艂y w sielankach, lecz dobrego nigdy
za -<(iele. Zachowa膰 to mi臋dzy wybra艅cami. Lecz c贸偶 tam obok
le偶yfr'^ ,
69
Galatea * Miguela Cervantesa rzek艂 balwierz.
Ju偶 wiele lat 贸w Cervantes jest moim wielkim przyjacie-
lem i wiem, 偶e bardziej do艣wiadczon w nieszcz臋艣ciach ni偶
w wierszach. Ksi膮偶ka jego zawiera pewne dobre pomys艂y, co艣
obiecuje, ale nie ko艅czy, trzeba czeka膰 zapowiedzianej drugiej
cz臋艣ci. My艣l臋, 偶e gdy si臋 poprawi, uzyska pe艂n膮 pob艂a偶liwo艣膰,
kt贸rej dzi艣 mu si臋 odmawia. Tymczasem, zanim to uczyni, trzy-
majcie j膮 w zamkni臋ciu w waszej komnacie.
Doskonale, kumie dobrodzieju odpar艂 balwierz 晻 oto
trzy ksi臋gi razem zwi膮zane: Araucana * Don Alonza de Ercilla,
Austriada * Juana Rufo, 艂awnika z Kordoby, i Monserrate *
Crist贸bala de Virues z Walencji.
Wszystkie te trzy ksi膮偶ki rzek艂 proboszcz s膮 najy
lepszymi, jakie zosta艂y napisane wierszem bohaterskim w k膮*
stylskim j臋zyku, i mog膮 i艣膰 w paragon z najs艂awniejszymi wiep-
szami Italii, zachowajcie je jako najcenniejszy zadatek poezji
hiszpa艅skiej.
Zm臋czy艂 si臋 pleban ogl膮daniem tylu ksi膮g i by t臋 mitr臋g臋
zako艅czy膰, chcia艂 wszystkie pozosta艂e spali膰. Ale balwierz ju偶
trzyma艂 jedn膮 otwart膮, nosi艂a tytu艂 艁zy Angeliki *.
Zamartwi艂bym si臋 rzek艂 proboszcz us艂yszawszy tytu艂
gdybym tak膮 ksi膮偶k臋 spali膰 kaza艂, jej autor bowiem by艂 jed-
nym z najs艂ynniejszych poet贸w 艣wiata, nie tylko Hiszpanii,
i najszcz臋艣liwiej niekt贸re opowie艣ci Owidiusza'" prze艂o偶y艂.
ROZDZIA艁 SI脫DMY
o drugiej wyprawie naszego zacnego rycerza Don Kichota z Manczy
Kiedy tak rozprawiali, Don Kichote zacz膮艂 krzycze膰 wo艂aj膮c:
Bywajcie, bywajcie! waleczni rycerze! poka偶cie si艂臋 wa-
szych dzielnych ramion, bowiem dworacy przewag臋 odnosz膮
w turnieju.
Na ten wrzask i krzyk nie tracili wi臋cej czasu na badanie
reszty ksi膮偶ek, tak 偶e zosta艂y, zdaje si臋, oddane na pastw臋
ognia bez ogl膮dania i czytania Carolea*, Lew Hiszpanii*
70
z wielkimi czynami cesarza* przekazanymi przez Don Luisa
. ,de Avila, kt贸re bez w膮tpienia zas艂ugiwa艂y na oszcz臋dzenie,
^i my艣l臋, 偶e gdyby by艂 je pleban ogl膮da艂, unikn臋艂yby srogiego
^wyroku.
; Kiedy weszli do Don Kichota, ten ju偶 z 艂o偶a powstawszy da-
lej wrzeszcza艂 i bredzi艂 rozdaj膮c ciosy sztychem i p艂azem na
wszystkie strony, tak rozbudzony, jakby nigdy nie by艂 spa艂.
,^zi臋li go pod ramiona i si艂膮 do 艂贸偶ka zawlekli, a kiedy uspo-
koi艂 si臋 nieco, zwr贸ci艂 si臋 do proboszcza tymi s艂owy:
^.Zaiste, mo艣ci arcybiskupie Turpinie, wielka to ha艅ba, 偶e
i'Sa, kt贸rych nazywamy dwunastu Parami Francji, ni mniej ni
Ad臋cej tylko pozwolili odnie艣膰 zwyci臋stwo na tym turnieju*
dworakom, podczas gdy my, b艂臋dni rycerze, przez trzy poprze-
dnie dni zdobywali艣my nagrody.
Cierpliwo艣ci, waszmo艣膰 panie kumie rzek艂 pleban
B贸g dozwoli, a los si臋 odmieni. Kto dzi艣 przegrywa, jutro wy-
grywa. Teraz baczcie, waszmo艣膰, na zdrowie, aby je wzmocni膰,
zdaje mi si臋, 偶e musicie by膰 straszliwie zm臋czeni, o ile zgo艂a
nie ranni.
Ranny nie jestem m贸wi艂 Don Kichote lecz zm艂贸cony
i po艂amany, nie ulega w膮tpliwo艣ci; ten b臋kart Don Roldan m艂贸-
ci艂 mi臋 d臋bowym kijem, a to wszystko przez zawi艣膰, widzi bo-
wiem, 偶e ja jeden mog臋 stawi膰 czo艂o jego odwadze. Nie nazy-
wa艂bym si臋 chyba Ryna艂t z Montalbanu, gdybym powstawszy
z tego 艂o偶a, nie odp艂aci艂 mu, wbrew wszelkim jego czarom. By
wzmocni膰 si艂y, dajcie mi je艣膰, ot, czego mi najbardziej teraz po-
trzeba, a my艣l o zem艣cie mnie pozostawcie.
Zrobili tak: dali mu je艣膰, i zasn膮艂 powt贸rnie, oni za艣 dziwo-
wali si臋 jego ob艂臋dowi.
Tej nocy gospodyni zebra艂a i spali艂a wszystkie ksi臋gi, jakie
by艂y na podw贸rzu i w ca艂ym domu, a by艂y tam, kt贸re powinny
by膰 spalone, ale i takie, kt贸re zas艂ugiwa艂y na zachowanie po
wieki w archiwach; lecz nie pozwoli艂o na to ich przeznaczenie
oraz lenistwo cenzora, i tak sprawdzi艂o si臋 na nich przys艂owie,
偶e sprawiedliwi za grzesznik贸w p艂ac膮.
Pleban z balwierzem uradzili, i偶 najlepszym lekarstwem na
71
chorob臋 ich przyjaciela b臋dzie zamurowa膰 i zatynkowa膰 izb臋
z ksi膮偶kami, tak aby kiedy wstanie, nie m贸g艂 tam trafi膰 (s膮-
dzili, 偶e kiedy zniknie przyczyna i skutki ustan膮); jemu za艣 po-
wiedz膮, 偶e jaki艣 czarodziej porwa艂 izb臋 razem ze wszystkim;
tak te偶 zrobili w wielkim po艣piechu. Po dw贸ch dniach pod-
ni贸s艂 si臋 Don Kichote i pierwsz膮 jego czynno艣ci膮 by艂o p贸j艣膰 do
swych ksi膮偶ek; nie znachodz膮c izby, gdzie je zostawi艂, chodzi艂
szukaj膮c na prawo i na lewo, kr臋ci艂 si臋 w miejscu, gdzie powin-
ny by艂y by膰 drzwi, obmacywa艂 r臋koma, obracaj膮c oczyma na
wszystkie strony, nie m贸wi膮c i s艂owa. Po up艂ywie d艂u偶szego
czasu zapyta艂 gospodyni, w jakiej stronie domu znajdowa艂a si臋
izba z ksi膮偶kami. Gospodyni dobrze nauczona, co ma m贸wi膰,
odpowiedzia艂a:
Jakiej偶e to znowu izby jegomo艣膰 szukacie? Nie masz ju偶
ani izby, ani ksi膮偶ek, wszystko bowiem sam czart porwa艂.
Nie by艂 to czart dorzuci艂a siostrzenica ale czarodziej,
kt贸ry przyby艂 tu pewnej nocy w chmurze, po wuja odje藕dzie,
i zlaz艂szy z w臋偶a, kt贸rego dosiada艂, wszed艂 do komnaty. Nie
wiem, co tam wyczynia艂, ale po chwili ulecia艂 przez dach, zo-
stawiwszy dom pe艂en dymu. Kiedy zdoby艂y艣my si臋 na to, aby
zobaczy膰, co tam zdzia艂a艂, nie znalaz艂y艣my ju偶 ani ksi膮g, ani
偶adnej komnaty. Przypominamy sobie tylko, ja i gospodyni, 偶e
w chwili odlotu ten z艂y starzec wielkim g艂osem przem贸wi艂, i偶
偶ywi膮c ukryt膮 wrogo艣膰 do w艂a艣ciciela owych ksi膮g oraz izby,
szkod臋 wyrz膮dzi艂 w tym domu, kt贸r膮 niebawem ujrzymy. Do-
da艂 te偶, 偶e nazywa si臋 m臋drzec Munaton.
Powinien by艂 rzec Freston * powiedzia艂 Don Kichote.
Nie wiem odpar艂a gospodyni czy si臋 zwa艂 Freston
czy Fryton, wiem tylko, 偶e jego imi臋 ko艅czy艂o si臋 na "ton".
Zatem jest to rzek艂 Don Kichote m膮dry czarodziej,
a m贸j wielki wr贸g, kt贸ry nienawi艣膰 ku mnie 偶ywi, gdy偶 dzi臋ki
swym sztukom i wiedzy wie, 偶e przyjdzie czas, kiedy stocz臋
samowt贸r b贸j z pewnym rycerzem, kt贸remu on sprzyja, zwy-
ci臋偶臋 go, za艣 on temu nie b臋dzie m贸g艂 zapobiec. I z tej przyczy-
ny czyni mi wszelkie mo偶liwe wstr臋ty; zapewniam, 偶e nie zdo艂a
ani przeciwstawi膰 si臋 wyrokom niebieskim, ani ich unikn膮膰. -
72
Kt贸偶 by o tym w膮tpi艂?! rzek艂a siostrzenica. Ale c贸偶
to, panie wuju, wp臋dza wasz膮 mi艂o艣膰 w takie zatargi? Czy偶 nie-
lepiej by艂oby siedzie膰 spokojnie w domu, zamiast w艂贸czy膰 si臋
po 艣wiecie, poszukuj膮c lepszego chleba ni偶 pszenny, nie bacz膮c,
i偶 wielu wyprawia si臋 po we艂n臋, a wraca postrzy偶onych?
O siostrzenico moja rzek艂 Don Kichote. Jak偶e 藕le
znasz si臋 na tym. Po pierwsze, zanimby mi臋 ostrzygli, wysku-
ba艂bym i wydar艂 brod臋 tym, kt贸rzy by 艣mieli mi dotkn膮膰 cho膰-
^艂y koniuszka w艂oska na g艂owie.
y. Nic na to wi臋cej odpowiedzie膰 nie chcia艂y spostrzeg艂szy,
'"Se zapala si臋 gniewem. Jednak przez dwa tygodnie siedzia艂
^Spokojnie w domu, nie okazuj膮c, 偶e mia艂by ochot臋 powt贸rzy膰
; ^poprzednie szale艅stwa; w tych dniach prowadzi艂 najwdzi臋cz-
? niejsze pogwarki z dwoma kumami, proboszczem i balwierzem,
晅wierdz膮c, 偶e najpotrzebniejsz膮 rzecz膮 na 艣wiecie s膮 b艂臋dni ry-
feerze i 偶e w nim si臋 owo b艂臋dne rycerstwo odradza. Proboszcz
i niekiedy mu przeczy艂, innym razem potakiwa艂, gdy偶 nie za-
szywaj膮c tego podst臋pu, nie by艂by si臋 z nim dogada艂.
r W tym czasie Don Kichote um贸wi艂 si臋 z pewnym wie艣nia-
|kiem, swoim s膮siadem, cz艂owiekiem godnym (je艣li tym tytu艂em
obdarzy膰 mo偶na biedaka), ale kt贸remu brak艂o soli we 艂bie.
V ko艅cu tyle mu nagada艂, tyle namawia艂 i obiecywa艂, 偶e biedny
kmiotek postanowi艂 wyprawi膰 si臋 z nim w 艣wiat i s艂u偶y膰 mu
; za giermka. Powiedzia艂 mu mi臋dzy innymi Don Kichote, 偶e po-
winien p贸j艣膰 z nim z dobrej woli, gdy偶 mo偶e si臋 zdarzy膰 przy-
^goda, dzi臋ki kt贸rej, pozbywaj膮c ca艂ej swej n臋dzy, zdob臋d膮 ja-
k膮艣 wysp臋 i on zostanie jej rz膮dc膮. Wobec takich i tym po-
dobnych obietnic, Sanczo Pansa (tak si臋 bowiem 贸w wie艣niak
Inazywa艂) zostawi艂 偶on臋 i dzieci i zgodzi艂 si臋 na giermka do swe-
igo s膮siada. J膮艂 zaraz zabiega膰 Don Kichote o zdobycie pieni臋-
dzy; sprzedaj膮c jedn膮 rzecz a zastawiaj膮c drug膮, marnuj膮c za艣
wszystkie, zebra艂 powa偶n膮 sum臋. Sam zaopatrzy艂 si臋 w tarcz臋,
o po偶yczenie kt贸rej poprosi艂 jednego z przyjaci贸艂, i napra-
wiwszy, jak m贸g艂 najlepiej, sw贸j po艂amany he艂m, zawiadomi艂
swego giermka Sancza o dniu i godzinie zamierzonej wyprawy,
aby i ten zaopatrzy艂 si臋 w to, co uzna za najpotrzebniejsze, po-
73
nad wszystko poleci艂 mu wzi膮膰 sakwy. Tenodpowiedzia艂, 偶e je
zabierze i 偶e sam my艣li zabra膰 swego, bardzo zacnego os艂a, gdy偶
nie zwyk艂 wiele pieszo chodzi膰. Co do os艂a. Don Kichote zasu-
mowa艂 si臋 nieco, g艂owi膮c si臋, czy nie przypomni sobie, zali
jaki艣 b艂臋dny rycerz mia艂 giermka na o艣le jad膮cego. Ale nic mu
takiego do g艂owy nie przysz艂o; mimo wszystko postanowi艂
wzi膮膰 go z sob膮, przypuszczaj膮c, 偶e gdy tylko okazja ku temu
si臋 zdarzy, postara si臋 o zacnie j szego wierzchowca, zabieraj膮c
rumaka jakiemu艣 pierwszemu nieokrzesanemu rycerzowi, kt贸-
rego spotka. Zaopatrzy艂 si臋 w koszule i inne rzeczy, jakie tylko
m贸g艂 zabra膰 stosownie do rady udzielonej mu przez w艂a艣ci-
ciela zajazdu. Kiedy wszystko by艂o gotowe i zrobione, Pansa
nie 偶egnaj膮c si臋 z dzie膰mi i z 偶on膮 ani Don Kichote z gospo-
. dyni膮 i siostrzenic膮, wyjechali pewnej nocy ze wsi niepostrze-
偶enie i tak daleko ujechali, 偶e kiedy dzie艅 za艣wita艂, byli pewni,
i偶 nikt by ich nie odnalaz艂, cho膰by ich szukano.
Jecha艂 Sanczo Pansa na swym o艣le, jak patriarcha jaki, ze
swymi biesagami * i buk艂akiem, bardzo pragn膮c widzie膰 si臋 ju偶
wielkorz膮dc膮 wyspy, kt贸r膮 mu jego pan obieca艂. Uda艂o si臋 Don
Kichotowi obra膰 ten sam kierunek i drog臋, co w pierwszej wy-
prawie, wiod艂a ona przez r贸wni臋 Montielu i wyda艂a mu si臋
mniej uci膮偶liwa ni偶 poprzednim razem, gdy偶 godzina by艂a po-
ranna i promienie s艂oneczne, padaj膮c z ukosa, nie dokucza艂y im.
W贸wczas rzek艂 Sanczo Pansa do swego pana:
Baczcie, jegomo艣膰, panie b艂臋dny rycerzu, aby艣cie nie za-
pomnieli o tej wyspie, kt贸r膮 przyrzekli艣cie mi. Ju偶 ja potrafi臋
ni膮 rz膮dzi膰, cho膰by by艂a nie wiei-n jak wielka.
Na to odpowiedzia艂 Don Kichote:
Musisz wiedzie膰, przyjacielu. Sanczo Pansa, 偶e by艂o. to
cz臋stym zwyczajem dawnych b艂臋dnych rycerzy robi膰 swych
giermk贸w wielkorz膮dcami wysp lub kr贸lestw zdobytych, i mam
szczery zamiar, co do mnie, nie uchybi膰 temu chwalebnemu
zwyczajowi, raczej my艣l臋 przewy偶szy膰 w tym innych; tamci
bowiem niekiedy, a s膮dz臋, 偶e cz臋艣ciej, czekali, a偶 giermkowie
postarzej膮 si臋 i dopiero po ci臋偶kiej s艂u偶bie i przebyciu z艂ych
dni i jeszcze gorszych nocy nadawali im tytu艂 grabi lub naj-
wy偶ej markiza jakiej艣 doliny lub mniejszej czy wi臋kszej pro-
wincji, ale je艣li ja i ty zostaniemy przy 偶yciu, zdarzy膰 si臋 mo-
偶e, 偶e do sze艣ciu dni zdob臋d臋 jakie艣 kr贸lestwo, kt贸remu inne
b臋d膮 podleg艂e, tak 偶e b臋dziemy mogli od razu koronowa膰 ci臋
kr贸lem 'jednego z nich. Nie my艣l, 偶e to przesada, gdy偶 takie
rzeczy i wypadki zdarzaj膮 si臋 podobnym rycerzom w spos贸b
nigdy niewidziany i niepoj臋ty, tak 偶e m贸g艂bym ci 艂atwo i wi臋-
cej da膰, ni偶 obiecuj臋.
W ten spos贸b odpar艂 Sanczo Pansa je艣libym jakim艣
cudem, jak jegomo艣膰 m贸wi, zosta艂 co najmniej kr贸lem, to
Juana Gutierrez, moje serde艅ko, sta艂aby si臋 kr贸low膮, a dzieci
me infantami!
Kt贸偶 w膮tpi o tym? odrzek艂 Don Kichote-.
Ja w膮tpi臋 odpar艂 Sanczo Pansa my艣l臋 bowiem, 偶e
cho膰by B贸g rozsypa艂 kr贸lestwa na ziemi臋, 偶adna korona nie
siedzia艂aby dobrze na g艂owie Marii Gutierrez. Wiedzcie, panie,
偶e jako kr贸lowa nie warta ona i dw贸ch marawedi, hrabina le-
piej jej przystoi z pomoc膮 bo偶膮.
Zdaj to na Boga, Sanczo odpowiedzia艂 Don Kichote
niech ci da to, co jej lepiej przystoi, ale nie tra膰 tak ducha,
aby艣 mia艂 zadowoli膰 si臋 czym艣 mniejszym ni偶 to, co osi膮gn膮膰
mo偶esz.
Nie stanie si臋 to, panie m贸j odpar艂 Sanczo tym bar-
dziej gdy mam tak wa偶nego pana, jak wasza mi艂o艣膰, kt贸ry po-
trafi mi da膰 wszystko, co mi na dobre wyjdzie i co tylko unie艣膰
zdo艂am.
ROZDZIA艁, 脫SMY
o wielkim zwyci臋stwie, jakie dzielny Don Kichote od艂i藕贸sl w straszliwej
i nies艂ychanej przygodzie z wiatrakami, oraz' o innych zwyci臋stwach
godnych szcz臋艣liwej pami臋ci
Naonczas spostrzegli trzydzie艣ci lub czterdzie艣ci wiatrak贸w
na tym polu. Ujrzawszy je, Don Kichote rzek艂 do swego
giermka:
75
Fortuna sprzyja naszym zamiarom bardziej, ni偶by艣my
pragn膮膰 mogli. Oto patrz tam, przyjacielu Sanczo Pansa, gdzie
ukazuje si臋 trzydzie艣ci lub i wi臋cej potwornych olbrzym贸w,
z kt贸rymi zamy艣lam stoczy膰 walk臋 i wszystkich 偶ycia pozba-
wi膰; 艂up po nich b臋dzie pocz膮tkiem naszego wzbogacenia si臋,
jest to bowiem s艂uszna wojna i donios艂a s艂u偶ba bo偶a znie艣膰 tak
pod艂e nasienie z oblicza ziemi.
Jakie olbrzymy? zapyta艂 Sanczo Pansa.
Te, kt贸re tam widzisz odpowiedzia艂 pan jego o d艂u-
gich ramionach; niekt贸rzy zdaj膮 si臋 mie膰 je d艂ugie na dwie
mile.
Zwa偶cie, jegomo艣膰 odpar艂 Sanczo Pansa 偶e to, co
tam si臋 ukazuje, to nie 偶adne olbrzymy, ino wiatraki, a to, co
si臋 wydaje ramionami, to skrzyd艂a, kt贸re obracane wiatrem,
poruszaj膮 kamie艅 m艂y艅ski.
Zaraz wida膰 odrzek艂 Don Kichote 偶e nie jeste艣 tego
rodzaju przyg贸d zwyczajny; to s膮 olbrzymy. Je艣li si臋 l臋kasz,
precz st膮d i klep pacierze, w czasie gdy ja wdam si臋 z nimi
w zaciek艂膮 i nier贸wn膮 walk臋.
To m贸wi膮c spi膮艂 ostrogami swego konia Rosynanta, nie zwa-
偶aj膮c na krzyki, jakie wydawa艂 jego giermek Sanczo, kt贸ry
ostrzega艂, 偶e bez 偶adnej w膮tpliwo艣ci s膮 to wiatraki, nie olbrzy-
my, na kt贸rych chce uderzy膰. Ale ten tak wbi艂 sobie do g艂owy
olbrzym贸w, i偶 ani s艂ysza艂 wo艂a艅 swego giermka Sancza, ani
nie zwa偶a艂, cho膰 by艂 ju偶 blisko, co by to by艂o; przeciwnie, za-
cz膮艂 gromkim g艂osem wo艂a膰:
Nie uciekajcie, tch贸rze i nikczemne stwory! wszak jeden
tylko rycerz na was uderza.
W艂a艣nie zerwa艂 si臋 lekki wiatr i wielkie skrzyd艂a zacz臋艂y si臋
obraca膰, co widz膮c Don Kichote zakrzykn膮艂:
Cho膰by艣cie machali liczniejszymi 艂apami ni偶 olbrzym
Briareus *, zap艂acicie mi za to.
M贸wi膮c to poleci艂 si臋 z ca艂ego serca swej pani Dulcynei, pro-
sz膮c j膮, by wspomaga艂a go w takiej potrzebie; zas艂oniwszy si臋
dobrze tarcz膮, z nastawion膮 kopi膮, pu艣ci艂 si臋 pe艂nym galopem
Rosynanta i uderzy艂 na pierwszy z brzegu wiatrak. Cios
76
-艣^
? s^."
w skrzyd艂o wymierzy艂, tymczasem wiatr obr贸ci艂 je tak gwa艂-
townie, 偶e kopi臋 z艂ama艂o w kawa艂ki, za艣 konia i rycerza porwa-
艂o i odrzuci艂o mocno poturbowanych precz na pole. Sanczo Pan-
sa poskoczy艂 na ratunek co si艂 na o艣le i zbli偶ywszy si臋, spo-
strzeg艂, 偶e Don Kichote poruszy膰 si臋 nie mo偶e, tak ci臋偶ki by艂
upadek jego i Rosynanta.
Bo偶e ratuj! zawo艂a艂 Sanczo. Czy偶 nie m贸wi艂em jego-
mo艣ci, by艣cie uwa偶ali, co czynicie, gdy偶 s膮 to tylko wiatraki;
m贸g艂 tego nie widzie膰 jedynie ten, kt贸ry takie same ma w g艂o-
wie.
Milcz, przyjacielu Sanczo odpar艂 Don Kichote spra-
wy wojenne, bardziej ni偶 inne, podleg艂e s膮 nieustannej zmien-
no艣ci; tym bardziej 偶e jak my艣l臋, i to jest prawda, 贸w czarownik
Freston, kt贸ry mi porwa艂 komnat臋 i ksi膮偶ki, zmieni艂 owych
olbrzym贸w w wiatraki, aby mi odebra膰 chwa艂臋 zwyci臋stwa,
tak wielk膮 偶ywi ku mnie wrogo艣膰. Ale koniec ko艅c贸w, nie na
wiele zdadz膮 si臋 jego z艂o艣liwe sztuczki przeciw dzielno艣ci mego
miecza.
Niech si臋 dzieje wola Bo偶a odpar艂 Sanczo Pansa.
I pom贸g艂szy mu si臋 podnie艣膰, wsadzi艂 go na Rosynanta, kt贸ry
by艂 nieco poturbowany. Rozmawiaj膮c o minionej przygodzie
skierowali si臋 drog膮 ku prze艂臋czy Lapice, gdy偶 tam jak
twierdzi艂 Don Kichote nie b臋dzie mo偶na unikn膮膰 licznych
i r贸偶norodnych przyg贸d, jest to bowiem miejsce bardzo
ucz臋szczane. By艂 jeno wielce zasumowany strat膮 kopii i tak
m贸wi艂 do giermka:
Przypominam sobie, 偶e czyta艂em, jak pewien rycerz
hiszpa艅ski, zwany Diego Perez de Yargas, po艂amawszy w bi-
twie miecz, odwali艂 z d臋bu ci臋偶k膮 ga艂膮藕 czy konar i takich ni膮
czyn贸w tego dnia dokona艂, tylu Maur贸w nat艂uk艂, i偶 nadano mu
przydomek Maczuga^ i odt膮d on i potomkowie jego zwali si臋
Yargas-Maczuga *. M贸wi臋 ci to dlatego, 偶e z pierwszego spotka-
nego d臋bu, zwyk艂ego czy czerwonego, my艣l臋 u艂ama膰 konar
r贸wnie dobry jak tamten, kt贸ry sobie wyobra偶am, i my艣l臋 nim
takich czyn贸w dokona膰, 偶e b臋dziesz si臋 uwa偶a艂 za bardzo szcz臋-
艣liwego, i偶 zas艂u偶y艂e艣 na to, by je w艂asnymi ogl膮da膰 oczyma
77
i by膰 艣wiadkiem rzeczy, w kt贸re zaledwie uwierzy膰 b臋dzie
mo偶na.
To w r臋ku Boga! rzek艂 Sanczo ja we wszystko wie-
rz臋, co mi wasza mi艂o艣膰 prawi. Ale wyprostujcie si臋 nieco, gdy偶
zdaje mi si臋, 偶e zwisacie na jeden bok, zapewne z powodu po-
t艂uczenia przy upadku.
To prawda odpar艂 Don Kichote je艣li nie narzekam
na b贸l, to dlatego 偶e b艂臋dnym rycerzom nie Iza skar偶y膰 si臋 na
偶adn膮 ran臋, cho膰by im wn臋trzno艣ci przez ni膮 wychodzi艂y.
Kiedy tak, to ja ju偶 nic do gadania nie mam odrzek艂
Sanczo ale B贸g widzi, 偶e rad by艂bym, gdyby艣cie, panie mi-
艂y, u偶alili si臋 nieco, je艣li wam co艣 dolega. O sobie powiem, 偶e
na najmniejszy b贸l narzeka膰 b臋d臋, chyba 偶e r贸wnie偶 i giermkom
b艂臋dnych rycerzy skar偶y膰 si臋 nie wolno.
Nie powstrzyma艂 si臋 Don Kichote od 艣miechu z prostodusz-
no艣ci swego giermka i o艣wiadczy艂, 偶e mo偶e doskonale skar偶y膰
si臋, jak i kiedy zechce, czy ma na to ochot臋, czy nie, gdy偶 dot膮d
nie czyta艂, aby to sprzeciwia艂o si臋 zakonowi rycerskiemu.
Sanczo zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e czas by艂oby posili膰 si臋. Odpowie-
dzia艂 pan jego, 偶e dot膮d nie czuje potrzeby, on za艣 niech je; ile
chce. Korzystaj膮c z pozwolenia usadowi艂 si臋 Sanczo, najwy-
godniej jak m贸g艂, na o艣le i wyci膮gaj膮c z sakw ich zawarto艣膰,
pojada艂 jad膮c za panem w niewielkiej odleg艂o艣ci; od czasu do
czasu poci膮ga艂 z buk艂aka z tak膮 lubo艣ci膮, 偶e pozazdro艣ci膰 by mu
m贸g艂 najwi臋kszy smakosz win z Malagi. I kiedy tak jecha艂 艂y-
kaj膮c raz po raz, zapomnia艂 ca艂kiem o obietnicach swego pana
i taka wyprawa w poszukiwaniu przyg贸d, cho膰by nie wiem jak
niebezpiecznych, nie wydawa艂a mu si臋 trudem, ale raczej wiel-
k膮 rozrywk膮.
Koniec ko艅c贸w, noc t臋 sp臋dzili po艣r贸d drzew, a z jednego
z nich u艂ama艂 Don Kichote such膮 ga艂膮藕, kt贸ra prawie mog艂a mu
kopi臋 zast膮pi膰, i nasadzi艂 na ni膮 grot zdj臋ty z po艂amanej. Przez
ca艂膮 noc Don Kichote oka nie zmru偶y艂 rozmy艣laj膮c o swej pani
Dulcynei, usi艂uj膮c przystosowa膰 do niej, co w swych ksi膮偶kach
wyczyta艂, jak to rycerze sp臋dzali bezsennie liczne noce w lasach
i na bezludziu, trawi膮c czas na wspominaniu swych pa艅. Nie
78
tak Sanczo Pansa, kt贸ry maj膮c brzuch pe艂ny, i to nie wod膮 z p艂u-
kania sa艂aty, przespa艂 noc jednym ci臋giem i gdyby go pan nie
zawo艂a艂, nie obudzi艂yby go ani promienie s艂o艅ca na twarz pada-
j膮ce, ani 艣piew ptak贸w, kt贸re rojnie i bardzo rado艣nie wita艂y
nadej艣cie poranku. Powstaj膮c si臋gn膮艂 po buk艂ak i znalaz艂szy go
chudszym, ni偶 by艂 poprzedniego wieczora, zmartwi艂 si臋 w sercu,
gdy偶 uwa偶a艂, 偶e na tej drodze nierych艂o b臋dzie mo偶na brakom
zaradzi膰. Don Kichote nie chcia艂 艣niada膰, gdy偶 jak powie-
dziano karmi艂 si臋 rozkosznymi wspomnieniami. Udali si臋 da-
lej drog膮 ku prze艂臋czy Lapice i oko艂o godziny trzeciej osi膮gn臋-
li J膮.
Tu rzek艂 Don Kichote rozejrzawszy si臋 wko艂o bracie
Sanczo Pansa, b臋dziemy mogli r臋ce po 艂okcie zanurzy膰.w przy-
godach co si臋 zowie. Zwa偶 jednak, 偶e cho膰by艣 mi臋 ujrza艂 w naj-
gorszych opa艂ach, nie wolno ci bra膰 miecza do r臋ki w mej obro-
nie, chyba gdy widzia艂by艣, 偶e napada mi臋 ho艂ota i posp贸lstwo,
w贸wczas mo偶esz mi przyj艣膰 z pomoc膮; je艣liby to jednak byli
rycerze, 偶adn膮 miar膮 nie wolno ci i nie godzi si臋 tobie wedle
praw rycerskich pomaga膰 mi, zanim nie zostaniesz pasowany na
rycerza.
Pewnikiem, jegomo艣膰 odpar艂 Sanczo b臋d臋 w tym
wielce pos艂uszny, tym bardziej 偶e z natury jestem zgodliwy
i wr贸g wszelkich burd i zwad. Co prawda, je艣li mi przyjdzie
broni膰 w艂asnej osoby, nic sobie z owych praw robi膰 nie b臋d臋,
bowiem boskie i ludzkie prawa pozwalaj膮 ka偶demu broni膰 si臋,
^ kiedy na艅 nastaj膮.
Nic innego nie m贸wi臋 odpar艂 Don Kichote lecz co si臋
tyczy pomocy dla mnie przeciw rycerzom, masz trzyma膰 na
wodzy twoj膮 wrodzon膮 krewko艣膰.
R臋cz臋, 偶e tak post膮pi臋 odpowiedzia艂 Sanczo i b臋d臋
f' przestrzega艂 tego przykazania jak dnia niedzielnego.
-: Tak gaw臋dz膮c spostrzegli na drodze dw贸ch braciszk贸w za-
konu 艣w. Benedykta jad膮cych jakby na dw贸ch wielb艂膮dach,
tak olbrzymie bowiem by艂y mulice, jakie dosiadali. Mieli po-
dr贸偶ne okulary i parasole. Za nimi jecha艂a kolasa otoczona
przez czterech czy pi臋ciu je藕d藕c贸w i dw贸ch mulnik贸w pieszych.
79
W kolasie siedzia艂a jak si臋 p贸藕niej okaza艂o pewna dama
biskajska udaj膮ca si臋 do Sewilli, gdzie przebywa艂 jej m膮偶 wy-
bieraj膮cy si臋 do Indii na bardzo zaszczytne stanowisko. Owi
zakonnicy nie towarzyszyli jej, cho膰 t膮 sam膮 drog膮 zd膮偶ali. Za-
ledwie ich Don Kichote zoczy艂, rzek艂 do swego giermka:
Albo si臋 myl臋, albo to b臋dzie przygoda g艂o艣niejsza od
wszystkich widzianych, bowiem te dwie mary czarne, kt贸re
si臋 tam ukazuj膮, to musz膮 by膰 i s膮 bez w膮tpienia jacy艣 cza-
rownicy, kt贸rzy uprowadzaj膮 w kolasie jak膮艣 ksi臋偶niczk臋, wi臋c
musz臋 przeszkodzi膰 temu gwa艂towi z ca艂ej mocy.
To b臋dzie gorzej rdz z wiatrakami rzek艂 Sanczo.
Zwa偶cie, panie, 偶e s膮 to braciszkowie 艣w. Benedykta, pow贸z
za艣 nale偶e膰 musi do jakich艣 podr贸偶nych. Zwa偶cie, co m贸wi臋,
i opami臋tajcie si臋, by was diabe艂 nie uwi贸d艂!
Ju偶 ci m贸wi艂em, Sanczo odrzek艂 Don Kichote 偶e
niewiele znasz si臋 na przygodach, prawd膮 jest, to co ja m贸wi臋,
i zaraz si臋 przekonasz.
To m贸wi膮c wysun膮艂 si臋 naprz贸d i stan膮艂 na 艣rodku drogi,
kt贸r膮 jechali zakonnicy, a kiedy zbli偶yli si臋 tak, 偶e zdaniem je-
go, mogli go s艂ysze膰, zawo艂a艂 g艂o艣no:
-Plemi臋 diabelskie i potworne! natychmiast zostawcie do-
stojne ksi臋偶niczki, kt贸re w tej kolasie uprowadzacie; je艣li nie,
gotujcie si臋 na szybk膮 艣mier膰, jako s艂uszn膮 kar臋 za wasze nie-
cne czyny.
Zakonnicy 艣ci膮gn臋li wodze i zatrzymali si臋 zdumieni zar贸w-
no wygl膮dem Don Kichota, jak jego s艂owami, na kt贸re odpo-
wiedzieli:
Panie rycerzu, ani艣my diab艂y, ani potwory, ale dwaj za-
konnicy 艣w. Benedykta, jedziemy nasz膮 drog膮 i wcale nie
wiemy, zali w tej kolasie jad膮 czy te偶 nie jakie艣 ksi臋偶niczki
porwane.
Nie dla mnie takie puste gadanie; ju偶 ja was znam, prze-
niewiercza ho艂oto! rzek艂 Don Kichote i nie czekaj膮c odpo-
wiedzi, spi膮艂 Rosynanta i pochyliwszy kopi臋, natar艂 na pierw-
szego zakonnika z tak膮 furi膮 i impetem, 偶e gdyby mnich sam
nie spad艂 z mu艂a, zrzuci艂by go by艂 na ziemi臋 wbrew jego woli,
80
ci臋偶ko poranionego, je艣li nie bez 偶ycia. Drugi zakonnik widz膮c,
co spotka艂o jego towarzysza, uderzy艂 pi臋tami mu艂a i pu艣ci艂 si臋
p臋dem przez pola, l偶ejszy od wiatru.
Sanczo Pansa, ujrzawszy na ziemi braciszka, zsun膮艂 si臋
z os艂a po艣piesznie, podszed艂 i zacz膮艂 ze艅 艣ci膮ga膰 przyodziewek.
Na to przybiegli dwaj pacho艂kowie zakonnik贸w i pytali, czemu
go obdziera. Odpowiedzia艂 Sanczo, 偶e mu si臋 to s艂usznie nale偶y
jako 艂up w walce, kt贸r膮 jego pan Don Kichote wygra艂. Pacho艂-
kowie nie znaj膮c si臋 na 偶artach ani nie rozumiej膮c, co to 艂up
i walka, ujrzawszy, 偶e Don Kichote nieco si臋 ju偶 oddali艂 i roz-
mawia z tymi, kt贸rzy w kolasie jechali, rzucili si臋 na Sancza,
powalili go i nie zostawiaj膮c ani k艂aka w brodzie, zbili go t臋go
i porzucili rozci膮gni臋tego na ziemi bez tchu i bez czucia; nie
po艣piej膮c d艂u偶ej ani chwili zakonnik podni贸s艂 si臋 ca艂y zal臋knio-
ny i blady na twarzy; zaledwie ujrza艂 si臋 na siodle, pogna艂 za
towarzyszem, kt贸ry z dala zatrzyma艂 si臋 wypatruj膮c, co wy-
niknie z tej utarczki. I nie czekaj膮c ko艅ca przygody, pojechali
dalej, 偶egnaj膮c si臋 raz po raz, jakby diab艂a na plecach nie艣li.
Don Kichote tymczasem, jak rzekli艣my, wszcz膮艂 rozmow臋
z pani膮 w kolasie, m贸wi膮c:
O pani, pi臋kno艣ci moja, mo偶esz zrobi膰 z m膮 osob膮, co ci
si臋 偶ywnie podoba, gdy偶 pycha uwodzicieli waszych le偶y na
ziemi, z艂amana moim silnym ramieniem; aby wam oszcz臋dzi膰
trudu dowiadywania si臋, jak na imi臋 waszemu wybawcy,
wiedzcie, 偶e nazywam si臋 Don Kichote z Manczy, rycerz b艂臋dny
i poszukiwacz przyg贸d, niewolnik niezr贸wnanej i cudnej pani
Dulcynei z Toboso; w nagrod臋 za us艂ug臋, jak膮 wam odda艂em,
偶膮dam jedynie, aby艣, pani, zawr贸ci艂a do Toboso, w moim imie-
niu stan臋艂a przed ow膮 pani膮 i opowiedzia艂a jej, co zdzia艂a艂em
dla waszej wolno艣ci.
Wszystkiemu, co m贸wi艂 Don Kichote, przys艂uchiwa艂 si臋 ju-
nosza Biska je偶yk *, towarzysz膮cy karocy; ten widz膮c, 偶e Don
Kichote nie chce przepu艣ci膰 kolasy, a zgo艂a 偶膮da, aby zaraz
zawracali do Toboso, przyst膮pi艂 do Don Kichota i chwyciwszy
za kopi臋, tak 艂amanym kasty Iskim a jeszcze gorszym biskajskim
偶argonem przem贸wi艂:
g Don Kichote, cz. I
Precz rycerz! 藕le idziesz! na B贸g, co mi臋 zrobi艂, jak ko-
lesa nie puskasz, tu ja ciebie, jakem Biskajczyk, zabi膰.
Zrozumia艂 to bardzo dobrze Don Kichote i odpowiedzia艂
z wielk膮 godno艣ci膮:
Gdyby艣 by艂 rycerzem, jak nim nie jeste艣, ju偶 bym ukara艂
tw膮 g艂upot臋 i zuchwalstwo, nikczemniku!
Nie ja rycerz? na B贸g kl膮膰! ty tak 艂ga膰 jak chrze艣cijan.
Rzuci膰 kopia, miecz ci膮ga膰, dam zobaczy膰, jak kot w woda" wpa-
dnie *. Biskaj na ziemia, szlachcic na morzu, szlachcic na dia-
blo! a ty 艂ga膰 i bacz, by nie gada膰 wi臋cej.
Zaraz to zobaczysz, jak m贸wi艂 Agrages * odpar艂 Don
Kichote.
Cisn膮艂 kopi臋 na ziemi臋, chwyci艂 za miecz, zas艂oni艂 si臋 tarcz膮
i rzuci艂 na Biskajczyka, got贸w go 偶ycia pozbawi膰. Biskajczyk,
widz膮c go nacieraj膮cego, ch臋tnie by艂by zsiad艂 z mu艂a, kt贸remu
jako naj臋temu bydl臋ciu nie ufa艂, ale zaledwie zd膮偶y艂 doby膰
miecza. Mia艂 jednak szcz臋艣cie, 偶e sta艂 blisko kolasy i m贸g艂
z niej porwa膰 poduszk臋, by u偶y膰 jej jako tarczy; zaraz dopadli
do siebie jak dwaj 艣miertelni wrogowie. Obecni przy tym chcie-
li ich pogodzi膰; lecz nadaremnie, bowiem Biskajczyk w swym
艂amanym j臋zyku krzycza艂, 偶e je艣li mu nie dadz膮 sko艅czy膰 wal-
ki, zabije pani膮 swoj膮 i wszystkich, kt贸rzy mu przeszkadza膰
b臋d膮. Pani z kolasy, zdumiona i przera偶ona tym, na co patrzy-
艂a, kaza艂a wo藕nicy nieco na bok odjecha膰 i z dala przypatrywa艂a
si臋 srogiemu starciu, w czasie kt贸rego Biskajczyk zada艂 wielki
cios Don Kichotowi w rami臋 i przez tarcz臋, tak 偶e bez tej os艂o-
ny by艂by go rozp艂ata艂 do pasa. Don Kichote odczuwszy si艂臋 tego
gwa艂townego ciosu zawo艂a艂 wielkim g艂osem:
O pani mej duszy, Dulcyneo, kwiecie pi臋kno艣ci, ratuj
swego rycerza, kt贸ry aby zado艣膰uczyni膰 twej wielkiej dosko-
na艂o艣ci, w tak ci臋偶kie popad艂 opa艂y.
To rzek艂szy, migiem 艣cisn膮艂 miecz w d艂oni, zas艂oni艂 si臋 dobrze
tarcz膮 i natar艂 na Biskajczyka chc膮c wszystko jednym ciosem
rozstrzygn膮膰. Biskajczyk, gdy go tak nacieraj膮cego ujrza艂, po-
zna艂 zajad艂o艣膰 jego po 艣mia艂o艣ci natarcia i takie偶 postanowienie
powzi膮艂 jak Don Kichote. Wi臋c czeka艂 go dobrze os艂oniwszy
82
ss膮 poduszk膮, nie mog膮c zmusi膰 mu艂a do ruszenia ani w lewo,
ani w prawo, ten bowiem do cna zm臋czony i podobnych har-
c贸w niezwyczajny ani krokiem ruszy膰/nie chcia艂. Natar艂 wi臋c,
jak rzekli艣my, Don Kichote na chytrego Biskajczyka, z mie-
Aem w g贸r臋 wzniesionym, got贸w na dwoje go rozp艂ata膰, za艣
Biska je偶yk czeka艂 go wzni贸s艂szy r贸wnie偶 miecz a zas艂aniaj膮c
Si臋 sw膮 poduszk膮. Wszyscy za艣 obecni doko艂a trwali w nie-
pewno艣ci i trwodze, co wyniknie z tak ogromnych cios贸w,
kt贸rymi sobie grozili, za艣 pani z kolasy i s艂u偶ebna jej czyni艂y
tysi膮ce 艣lub贸w i przyrzecze艅 wszelkim cudownym obrazom
i miejscom 艣wi臋tym Hiszpanii, aby B贸g ocali艂 giermka
i wszystkich ca艂o wywi贸d艂 z wielkiego niebezpiecze艅stwa, w ja-
kie popadli. Ca艂a szkoda, 偶e w tym miejscu i chwili jeszcze
nie rozstrzygni臋tej autor opisuj膮cy t臋 walk臋 usprawiedliwia si臋,
偶e nie znalaz艂 w zapiskach nic o przewagach Don Kichota
pr贸cz wy偶ej podanych. Prawda jest, 偶e inny autor tego dzie艂a
nie chc膮c wierzy膰, aby tak ciekawa historia by艂a zdana na
pastw臋 zapomnienia ani aby umys艂y mieszka艅c贸w Manczy
by艂y tak ma艂o ciekawe, i偶by w swych archiwach lub w swych
zapiskach nie zachowali jakich艣 szparga艂贸w dotycz膮cych s艂yn-
nego rycerza, w tym przekonaniu nie traci艂 nadziei, 偶e znajdzie
koniec tej uciesznej historii. I przy pomocy nieba odnalaz艂 on
ci膮g dalszy, kt贸ry Ksi臋ga druga opowie.
K S
EGA
D R V G A
ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY
w kt贸rym dobiega ko艅ca zdumiewaj膮ca walka mi臋dzy 艣mia艂kiem
biskajskim a bohaterem z Manczy
ostawili艣my w Ksi臋dze pierwszej tej historii dzielne-
go Biska je偶yka i s艂ynnego Don Kichota z obna偶onymi,
wzniesionymi mieczami, gdy gotowali si臋 do zadania
Ijg^gSRSEJj w艣ciek艂ych cios贸w takich, i偶 gdyby miecze te spad艂y,
co najmniej rozp艂ataliby si臋 i rozci臋li od g贸ry do do艂u i otwarli-
by si臋 byli jak owoc granatu. Ale w tym punkcie tak niepew-
nym autor zatrzyma艂 si臋 i nie doko艅czy艂 tej tak smakowitej
opowie艣ci, nie daj膮c nam wskaz贸wki, gdzie mo偶na by znale藕膰
ci膮g dalszy.
Gn臋bi艂o mnie to bardzo, bowiem zadowolenie z przeczytania
urywku zmieni艂o si臋 w niezadowolenie na my艣l, 偶e wiele trudu
kosztowa膰 b臋dzie odszukanie tego wszystkiego, czego moim
zdaniem, brak艂o w tej smakowitej opowie艣ci. Zdawa艂o mi si臋
niemo偶liwe i przeciwne wszelkim dobrym zwyczajom, aby tak
zacny rycerz nie znalaz艂 by艂 jakiego艣 m臋drca, kt贸ry by podj膮艂
si臋 spisania jego nigdy nie widzianych czyn贸w, rzecz, jaka nie
zdarzy艂a si臋 偶adnemu z b艂臋dnych rycerzy, kt贸rzy jak m贸-
wi膮 szli na poszukiwanie przyg贸d; ka偶dy z nich bowiem
84
mia艂 w sam raz jednego lub dwu m臋drc贸w *, kt贸rzy nie tylko
spisywali jego czyny, ale odmalowywali jego najmniejsze my艣li
i b艂ahostki, cho膰by nie wiem jak ukryte; nie mog艂o wi臋c by膰,
aby tak znamienity rycerz mia艂 tak ma艂o szcz臋艣cia i nie zna-
laz艂, na czym nie zbywa艂o ani Platirowi, ani jemu podobnym.
Poza tym nie zdo艂a艂em uwierzy膰, aby tak zabawna historia
mia艂a by膰 jak bez r臋ki, okalecza艂a, i ju偶 przypisywa艂em ca艂膮
win臋 z艂o艣liwo艣ci czasu, kt贸ry wszystko po偶era i trawi, a kt贸ry
b膮d藕 trzyma j膮 w ukryciu, b膮d藕 j膮 zniszczy艂. Z drugiej strony
zdawa艂o mi si臋, 偶e poniewa偶 mi臋dzy ksi臋gami jego znaleziono
dzie艂a tak nowoczesne, jak Leki na zazdro艣膰 oraz Nimfy i paste-
rze znad Henares, tak偶e i jego historia musi by膰 niedawna
i cho膰by nie by艂a spisana, 偶y膰 musi w pami臋ci ludzi jego sio艂a
oraz okolicy. My艣l ta dr臋czy艂a mi臋 i budzi艂a pragnienie docie-
kania rzeczywistej prawdy o ca艂ym 偶yciu i dziwactwach naszego
s艂ynnego Hiszpana, Don Kichota z Manczy, tego 艣wiat艂a i zwier-
ciad艂a rycerstwa mancze艅skiego i pierwszego, kt贸ry w naszym
wieku, a w tak pe艂nych kl臋sk czasach, odda艂 si臋 trudowi i za-
wodowi b艂臋dnego rycerstwa, co to naprawia krzywdy, pomaga
wdowom, broni dziewic, tych mianowicie, kt贸re z biczem w r臋-
ku, na wierzchowcach, z ca艂ym-brzemieniem swego dziewictwa,
ugania艂y z g贸ry na g贸r臋 i z doliny w dolin臋. O ile nie zdarzy艂o
si臋, 偶e jaki艣 zdrajca lub chamisko albo jaki艣 potworny olbrzym
je zniewoli艂, bywa艂y drzewiej dziewice, co prze偶y艂y lat osiem-
dziesi膮t nie 艣pi膮c ani jednej nocy pod dachem, a jednak tak
nie uszkodzone do grobu schodzi艂y, jak matki, kt贸re je na 艣wiat
wyda艂y. Twierdz臋 wi臋c, 偶e dla tych i dla wielu innych wzgl臋-
d贸w godzien nasz dzielny Don Kichote ustawicznych i pa-
mi臋tnych pochwa艂, r贸wnie偶 i mnie odm贸wi膰 ich nie mo偶na za
trud i pilno艣膰, jakich do艂o偶y艂em, by znale藕膰 koniec tej przy-
jemnej historii; cho膰 wiem dobrze, 偶e gdyby niebo, przypadek
i szcz臋艣cie mi nie pomog艂y, 艣wiat pozbawiony by艂by dw贸ch
godzin mi艂ego sp臋dzenia czasu, jakie up艂yn膮 temu, kto z uwag膮
to przeczyta. Ot贸偶 wpad艂em na to w spos贸b nast臋puj膮cy:
Znalaz艂szy si臋 pewnego dnia na Alkanie* w Toledo spotka-
艂em ch艂opaka sprzedaj膮cego stare zeszyty i szparga艂y handla-
85
rzowi jedwabiu; a poniewa偶 rozmi艂owany jestem w czytaniu,
cho膰by i podartych 艣wistk贸w z ulicy, wiedziony m膮 przyro-
dzon膮 sk艂onno艣ci膮/wzi膮艂em jeden z zeszyt贸w, kt贸re ten ch艂o-
pak sprzedawa艂; ujrza艂em, 偶e pokryty by艂 pismem, kt贸re roz-
pozna艂em jako arabskie. Ale cho膰 rozpoznaj臋 je, nie potrafi臋
odczyta膰, ogl膮da艂em si臋 przeto za jakim艣 Maurem hispanizuj膮-
cym, kt贸ry by je odczyta艂. Nie by艂o trudno znale藕膰 takiego
t艂umacza, i nawet gdyby chodzi艂o o inny zacniej szy i staro偶yt-
nie j szy j臋zyk, by艂bym go znalaz艂. Wreszcie traf nadarzy艂 mi
jednego, kt贸remu powiedzia艂em, czego chc臋, i da艂em mu ksi膮偶-
k臋 do r臋ki; otworzy艂 j膮 w 艣rodku i poczytawszy nieco, zacz膮艂
si臋 艣mia膰. Zapyta艂em, czemu si臋 艣mieje; odpowiedzia艂 mi, 偶e
z uwagi, jak膮 na marginesie ksi膮偶ki zapisano. Prosi艂em, aby mi
j膮 przytoczy艂, za艣 on nie przestaj膮c si臋 艣mia膰 rzek艂:
Tu, jak powiedzia艂em, stoi na marginesie zapisane: "Ta
Dulcynea z Toboso, tyle razy w tej powie艣ci wspominana, mia-
艂a, jak m贸wi膮, zr臋czniejsz膮 r臋k臋 do solenia wieprzowiny ni偶
jakakolwiek inna niewiasta w ca艂ej Manczy."
Zaledwie us艂ysza艂em "Dulcynea z Toboso", stan膮艂em jak
wryty, gdy偶 natychmiast poj膮艂em, 偶e owe zeszyty zawieraj膮
histori臋 Don Kichota. W tej my艣li poprosi艂em, aby mi przeczy-
ta艂 pocz膮tek, co te偶 uczyni艂 przek艂adaj膮c od r臋ki z arabskiego
na kastylski i rzek艂, 偶e by艂a to: Historia Don Kichota z Manczy,
napisana przez Sidi Hameta Ben Engeli *, historyka arabskie-
go. Trzeba by艂o wielkiej chytro艣ci, aby nie da膰 pozna膰 po sobie
zadowolenia, jakiego dozna艂em, gdy doszed艂 do mych uszu tytu艂
owej ksi膮偶ki; ubieg艂szy handlarza jedwabiu, odkupi艂em od
ch艂opaka wszystkie szparga艂y i zeszyty za p贸艂 reala. Gdyby by艂
bardziej przenikliwy i wiedzia艂, jak ich po偶膮da艂em, by艂by m贸g艂
spodziewa膰 si臋 i uzyska膰 wi臋cej ni偶 sze艣膰 real贸w z tej sprzeda-
偶y. Nie mieszkaj膮c odszed艂em z Maurem na kru偶ganek katedry
i prosi艂em go, aby mi prze艂o偶y艂 na kastylski owe papiery do-
tycz膮ce Don Kichota, nic nie opuszczaj膮c ani nie dodaj膮c; obie-
ca艂em zap艂aci膰 mu, ile zechce. Zadowoli艂 si臋 dwiema miarami
rodzynk贸w i dwoma p贸艂korcami pszenicy, obiecuj膮c przet艂u-
maczy膰 dobrze i wiernie i w najkr贸tszym czasie. Ja za艣, aby
86
u艂atwi膰 ca艂膮 spraw臋 i aby z r膮k nie wypuszcza膰 takiej zdoby-
czy, zabra艂em go do domu, gdzie w niewiele wi臋cej ni偶 p贸艂tora
miesi膮ca przet艂umaczy艂 wszystko w ten spos贸b, jak tutaj po-
daj臋:
W pierwszym zeszycie by艂a 偶ywo przedstawiona potyczka
Don Kichota z Biskajczykiem, odmalowani byli w tej samej
pozycji, jak opowiada powie艣膰, z mieczami podniesionymi, je-
den zakryty tarcz膮, drugi poduszk膮, oraz mulica Biska je偶yka
jak 偶ywa; na strzelenie z kuszy mo偶na by艂o pozna膰 w niej na-
jemne bydl臋. U st贸p Biskajczyka by艂 napis g艂osz膮cy: "Don
Sanczo z Azpejtii", i bez w膮tpienia musia艂o to by膰 jego nazwi-
sko; u st贸p Rosynanta drugi napis g艂osi艂: "Don Kichote". Ro-
synant przedstawiony by艂 znakomicie, tak d艂ugi i sztywny, tak
zbiedzony i chudy, z tak ko艣cistym grzbietem, tak oczywi艣cie
wyschni臋ty, 偶e jawnie okazywa艂, jak s艂usznie i w艂a艣ciwie zosta艂
nazwany Rosynantem. Obok niego sta艂 Sanczo Pansa trzyma-
j膮c os艂a za uzd臋, u st贸p kt贸rego rozwija艂 si臋 napis "Sanczo
Zancas" *, jak wskazywa艂 malunek, musia艂 mie膰 wielki brzuch,
wzrost niski, grube golenie i st膮d pewnie posz艂o, 偶e dawano mu
miano Pansa i Zancas, gdy偶 te dwa przydomki nadaje mu nie-
kiedy historia. By艂y tam pewne drobiazgi godne uwagi, ale
wszystkie bez wielkiego znaczenia, gdy偶 nic nie wnosz膮 do
prawdziwej relacji historii, z kt贸rych 偶adna nie jest z艂a,
o ile jest prawdziwa. Gdyby za艣 naszej mo偶na zrobi膰 jaki艣
zarzut co do jej prawdziwo艣ci, to chyba tylko, 偶e autor by艂
Arabem, a w艂a艣ciwo艣ci膮 tej nacji jest sk艂onno艣膰 do 艂garstwa.
Aczkolwiek, jako 偶e nale偶y do naszych wrog贸w, mo偶na by
przypuszcza膰, i偶 raczej ujmie, ni偶 doda. I tak mi si臋 wydaje,
bo tam, gdzie m贸g艂 i powinien by艂 rozwodzi膰 si臋 pi贸rem w po-
chwa艂ach tak zacnego rycerza, jakby umy艣lnie pomija je mil-
czeniem. Z艂a to rzecz i gorsza intencja, gdy偶 dziejopisowie po-
' winni by膰 dok艂adni, rzetelni i bez nami臋tno艣ci, tak, aby ani
interes, ani obawa, uraza czy sk艂onno艣膰 nie odwodzi艂y ich z dro-
gi prawdy, kt贸rej matk膮 jest historia *, rywalka czasu, skarbni-
ca czyn贸w, 艣wiadek przesz艂o艣ci, przyk艂ad i przestroga dla te-
ra藕niejszo艣ci, nauka dla przysz艂o艣ci. Wiem, 偶e w tej si臋 znacho
87
dzi wszystko, czego 偶膮da膰 mo偶na od najzabawniejszej i je艣li
czego dobrego jej nie dostaje, uwa偶am, 偶e sta艂o si臋 to z winy
jej pieskiego autora raczej ni偶 z winy przedmiotu. Ot贸偶 Ksi臋-
ga druga wedle t艂umaczenia zaczyna si臋 w ten spos贸b:
Wzniesione w g贸r臋 obna偶one miecze dw贸ch dzielnych i za-
ciek艂ych przeciwnik贸w zdawa艂y si臋 jakby wyzywa膰 niebo, zie-
mi臋 i otch艂a艅, taka by艂a ich zawzi臋to艣膰 i gro藕na postawa.
Pierwszy cios wielki zada艂 za偶arty Biska je偶yk z tak膮 furi膮
i si艂膮, 偶e gdyby mu miecz nie zwin膮艂 si臋 w d艂oni, to jedno ci臋cie
wystarczy艂oby, aby kres po艂o偶y膰 tej srogiej walce oraz wszel-
kim przygodom naszego rycerza; ale los przychylny pragn膮c go
na wi臋ksze rzeczy zachowa膰, skr臋ci艂 miecz jego przeciwnika
tak, 偶e cho膰 spad艂 na lewy bark, innej szkody nie wyrz膮dzi艂,
jeno ods艂oni艂 ca艂y ten bok, zrywaj膮c po drodze wi臋ksz膮 cz臋艣膰
he艂mu wraz z po艂ow膮 ucha. Wszystko to ze strasznym 艂omotem
zwali艂o si臋 na ziemi臋 zostawiaj膮c Don Kichota w op艂akanym.
stanie.
Na Boga! gdzie偶 jest ten, kt贸ry godnie zdo艂a艂by opowiedzie膰
w艣ciek艂o艣膰, jaka tej godziny wdar艂a si臋 w serce naszego ryce-
rza z Manczy, kiedy ujrza艂 si臋 tak sponiewieranym! Nic wi臋cej
nie powiemy. Rzecz si臋 tak mia艂a, 偶e podni贸s艂szy si臋 znowu
w strzemionach i miecz obur膮cz 艣ciskaj膮c, wymierzy艂 cios w艣cie-
k艂y Biska je偶ykowi, tn膮c prosto przez poduszk臋 i g艂ow臋. 脫w,
niedostatecznie chroniony, poczu艂, jakby g贸ra zwali艂a si臋 na
niego, a krew zacz臋艂a bucha膰 z nosa, ust i uszu, zachwia艂 si臋
i by艂by spad艂 z, mu艂a bez w膮tpienia, gdyby si臋 nie by艂 karku
uchwyci艂; lecz z tym wszystkim stopy mu ze strzemion wypa-
d艂y i wnet roz艂o偶y艂 ramiona, za艣 mu艂, przera偶ony tym strasznym
ciosem, zacz膮艂 goni膰 po polu i wierzgn膮wszy kilka razy, zwali艂
si臋 ze swym panem na ziemi臋. Przygl膮da艂 si臋 temu z zimn膮
krwi膮 Don Kichote i kiedy ujrza艂 go na ziemi, zeskoczy艂 z konia,
偶ywo przypad艂 do niego i przytkn膮wszy mu koniec miecza
mi臋dzy oczy, za偶膮da艂, aby si臋 podda艂, w przeciwnym razie skr贸ci
go o g艂ow臋. Biska je偶yk by艂 tak og艂uszony, 偶e s艂owa nie m贸g艂
przem贸wi膰, i mia艂by si臋 z pyszna wobec w艣ciek艂o艣ci, jaka ogar-
n臋艂a Don Kichota, gdyby damy z kolasy, kt贸re poblad艂e
88
x trwogi 艣ledzi艂y pojedynek, nie podesz艂y b艂agaj膮c natarczywie
o 艂ask臋 i fawor darowania 偶ycia ich giermkowi. Na co Don Ki-
chote odpowiedzia艂 z wielk膮 godno艣ci膮 i powag膮:
Zaiste, pi臋kne panie, bardzo ch臋tnie uczyni臋 zado艣膰 pro艣bie
waszej, ale pod jednym warunkiem i umow膮, niech偶e ten rycerz
obieca p贸j艣膰 do miejscowo艣ci Toboso i przedstawi膰 si臋 w moim
imieniu niezr贸wnanej pani Dulcynei, aby post膮pi艂a z nim wedle
woli swojej.
Wystraszone i niepocieszone damy, nie wchodz膮c w to, czego
Don Kichote 偶膮da, i nie pytaj膮c, kto jest ta Dulcynea, przyrze-
k艂y, 偶e giermek ich uczyni wszystko wedle jego rozkazu.
Zatem, ufaj膮c tym s艂owom, nie chc臋 mu 偶adnej wiece}
krzywdy czyni膰, cho膰 dobrze na ni膮 zas艂u偶y艂.
ROZDZIA艁 DZIESI膭TY
o uciesznych rozmowach Don Kichota z Sanczem Pans膮,
jego giermkiem
Tymczasem podni贸s艂 si臋 Sanczo Pansa nieco poturbowany
przez pacho艂k贸w zakonnych i z uwag膮 przypatrywa艂 si臋 walce,
jak膮 toczy艂 pan jego, Don Kichote, prosz膮c Boga w sercu, aby
raczy艂 da膰 mu zwyci臋stwo, dzi臋ki kt贸remu zdoby艂by jak膮艣 wy-
sp臋, kt贸rej rz膮dc膮 by go mianowa艂, jak mu to obieca艂. Widz膮c
w臋c, 偶e pojedynek sko艅czony, a pan jego chce dosi膮艣膰 Rosy-
nanta, zbli偶y艂 si臋, by mu potrzyma膰 strzemi臋, i zanim Don Ki-
nhote wskoczy艂 na siod艂o, pad艂 przed nim na kolana, chwyci艂
go za r臋k臋, uca艂owa艂 j膮 i m贸wi艂:
Niech wasza mi艂o艣膰, panie Don Kichocie, raczy da膰 mi
zarz膮d wyspy, kt贸r膮 zdobyli艣cie w tym srogim pojedynku;
cho膰by nie wiem jak du偶a by艂a, czuj臋 si臋 na si艂ach rz膮dzi膰 ni膮
tak dobrze, jak ka偶dy inny wielkorz膮dca wysp na 艣wiecie.
Na to Don Kichote odpar艂:
Zwa偶, bracie Sanczo, 偶e ta przygoda i jej podobne nie s膮
przygodami, w kt贸rych chodzi o wyspy, lecz jedynie spotka-
niem z rozstajnych dr贸g; wychodzi si臋 z nich najwy偶ej z roz-
89
p艂atan膮 g艂ow膮 lub bez ucha. Czekaj cierpliwie, by nadarzy艂y
si臋 nam takie przygody, dzi臋ki kt贸rym zrobi膰 ci臋 b臋d臋 m贸g艂
nie tylko wielkorz膮dc膮, ale i czym艣 jeszcze wi臋cej.
Sanczo podzi臋kowa艂 mu gor膮co, raz jeszcze poca艂owa艂 w r臋k臋
i kraj jego pancerza, pom贸g艂 mu wsi膮艣膰 na Rosynanta, sam
wskoczy艂 na swego os艂a i pojecha艂 w 艣lad za swym panem, kt贸ry
wyci膮gni臋tym k艂usem, nie po偶egnawszy si臋, ani s艂owa ju偶 nie
m贸wi膮c z damami z kolasy, wjecha艂 w las pobliski. Sanczo
zd膮偶a艂 za nim pe艂nym k艂usem swego os艂a, lecz Rosynant cwa-
艂owa艂 tak, 偶e Sanczo, widz膮c si臋 w tyle, zmuszony by艂 wo艂a膰
g艂o艣no na swego pana, aby si臋 zatrzyma艂. Uczyni艂 tak Don Ki-
chote i osadziwszy Rosynanta, czeka艂 na swego zm臋czonego
giermka, kt贸ry zr贸wnawszy si臋 z nim, tak rzek艂:
Wydaje mi si臋, jegomo艣膰, 偶e dobrze by艂oby si臋 schroni膰
przeciwnika wystarczy, je艣li dadz膮 zna膰 do 艢wi臋tej Hermanda-
dy *, a zostaniemy uj臋ci; skoro za艣 to raz zrobi膮, to zanim wy-
dostaniemy si臋 z wi臋zienia,, wypoci si臋 nam czupryna.
Milcz rzek艂 Don Kichote czy widzia艂e艣 lub czyta艂e艣
kiedy, aby rycerz b艂臋dny by艂 ci膮gany po s膮dach za pope艂nione
zab贸jstwo?
Nic nie wiem o zab贸jstwach odpar艂 Sanczo i nigdy
w 偶yciu nie dyba艂em na nikogo, wiem tylko, 偶e 艢wi臋ta Her-
mandada ma baczne oko na tych, co si臋 po drogach t艂uk膮, i w to
si臋 miesza膰 nie chc臋.
Nie troszcz si臋 o to, przyjacielu odpowiedzia艂 Don Ki-
chote gdy偶 wyrw臋 ci臋 cho膰by z 艂ap Chaldejczyk贸w, a tym
bardziej z r膮k 艢wi臋tej Hermandady! Ale powiedz, na twe 偶ycie,
czy艣 widzia艂 kiedy waleczniejszego ode mnie rycerza na ca-
艂ym szerokim 艣wiecie? Czy czyta艂e艣 w czyjej艣 historii, aby kto艣
z wi臋kszym animuszem i impetem naciera艂, z wi臋ksz膮 wytrwa-
艂o艣ci膮 razy znosi艂, zr臋czniej je oddawa艂 i umiej臋tniej z siod艂a
wysadza艂?
Prawda jest odpowiedzia艂 Sanczo 偶e nigdy 偶adnej
historii nie czyta艂em, gdy偶 ani czyta膰, ani pisa膰 nie umiem,
lecz na to przysi膮c mog臋, 偶e 艣mielszemu panu ni偶 jegomo艣膰,
90
jako 偶yj臋, nie s艂u偶y艂em i da艂by B贸g, aby艣my za t臋 zuchwa艂o艣膰
nie p艂acili tam, gdzie m贸wi艂em. Prosz臋 teraz jegomo艣ci, aby艣cie
zechcieli si臋 opatrzy膰, bo krew wam ciurkiem z ucha p艂ynie;
mam szarpie i nieco bia艂ej ma艣ci w sakwach.
Bez tego wszystkiego obesz艂oby si臋 艂acnie odpar艂 Don
Kichote gdybym nie by艂 zapomnia艂 przyrz膮dzi膰 sobie flasz-
czyny balsamu Fierabrasa *, kt贸rego jedna kropla oszcz臋dza
czasu i lek贸w.
Jaka偶 to flaszczyna i jaki偶 to balsam? zapyta艂 Sanczo
Pansa.
Jest to balsam odpowiedzia艂 Don Kichote kt贸rego
recept臋 pami臋tam. Posiadaj膮c go nie trzeba si臋 l臋ka膰 艣mierci
ani te偶 my艣le膰, 偶e od rany jakiej艣 zgin膮膰 mo偶na. Wi臋c kiedy go
sporz膮dz臋 i dam tobie, ty za艣 ujrzysz, 偶e w jakiej艣 bitwie roz-
p艂ataj膮 mi臋 na dwoje (jak wielokro膰 zdarza膰 si臋 zwyk艂o), nic
innego nie b臋dziesz mia艂 do roboty, jak tylko ostro偶nie wzi膮膰
cz臋艣膰 cia艂a, kt贸ra na ziemi臋 odpad艂a i bardzo sprytnie, zanim
krew zakrzepnie, przy艂o偶y膰 do drugiej po艂owy, kt贸ra na siodle
zosta艂a, uwa偶aj膮c, by dopasowa膰 j膮 r贸wno i akuratnie. Natych-
miast dasz mi wypi膰 tylko dwa 艂yki balsamu, o kt贸rym m贸wi臋,
a ujrzysz mi臋 tak zdrowym jak jab艂uszko.
Je艣li tak rzek艂 Pansa zrzekam si臋 od razu rz膮dztwa
wyspy i nie chc臋 nic innego w zap艂at臋 za me rozliczne i dobre
us艂ugi, jak tylko, by mi jegomo艣膰 dal recept臋 na ten znakomity
likwor, gdy偶 moim zdaniem, uncja jego, gdziekolwiek b膮d藕,
warta b臋dzie ponad dwa reale, za艣 to mi z g贸r膮 wystarczy, aby
偶ycia dokona膰 na uczciwych wczasach. Wa偶n膮 jeno spraw膮 jest,
ile sporz膮dzenie jego kosztuje?
Za mniej ni偶 trzy reale mo偶na zrobi膰 sze艣膰 kwart od-
rzek艂 Don Kichote.
Do kro膰set! zawo艂a艂 Sanczo a na c贸偶 jegomo艣膰 czeka,
aby go sporz膮dzi膰 i mnie tego nauczy膰?
Cicho, przyjacielu odpowiedzia艂 Don Kichote zamy-
艣lam wi臋kszych jeszcze tajemnic ciebie nauczy膰 i wi臋cej do-
brodziejstw ci wy艣wiadczy膰; tymczasem jednak opatrz mi ucho,
gdy偶 dolega mi bardziej, ni偶 chcia艂bym.
91
Sanczo wydoby艂 z sakw szarpie i ma艣膰, lecz kiedy Don Kicho-
te ujrza艂 sw贸j rozbity he艂m, zdawa艂o si臋, 偶e rozum postrada,
D艂o艅 na mieczu po艂o偶y艂 i wzni贸s艂szy oczy ku niebu, rzek艂:
Przysi臋gam na Stw贸rc臋 wszelakich rzeczy i na cztery
Ewangelie 艣w., gdzie to szeroko stoi opisane, 偶e b臋d臋 wi贸d艂
偶ycie takie, jak wielki markiz z Mantui, kiedy 艣lubowa艂, 偶e
p贸ki nie pom艣ci 艣mierci swego krewniaka Baldwina, nie b臋dzie
jada艂 chleba u sto艂u ani z 偶on膮 si臋 zada oraz wiele innych
rzeczy, kt贸re, cho膰 ich nie pomn臋, ale jedn膮 przysi臋g膮 tutaj;
obejmuj臋, p贸ki nie pomszcz臋 ca艂kowicie zniewagi, jaka mi臋
spotka艂a.
S艂ysz膮c to Sanczo rzek艂:
Zwa偶cie, jegomo艣膰, panie Don Kichocie, 偶e je艣li ten ry-
cerz wype艂ni polecenie wasze i stanie przed pani膮 Dulcyne膮
z Toboso, zado艣膰uczyni zobowi膮zaniu swemu i nie zas艂u偶y na
偶adn膮 kar臋, chybaby nowy wyst臋pek pope艂ni艂.
S艂usznie gadasz i bystro wy艂o偶y艂e艣 odpar艂 Don Kicho-
te tedy odwo艂uj臋 m膮 przysi臋g臋 co do powt贸rnej zemsty na
nim, ale podtrzymuj臋 i utwierdzam po raz wt贸ry, 偶e b臋d臋 wi贸d艂
偶ycie, jak rzek艂em, p贸ki nie zdob臋d臋 na jakim rycerzu innego
he艂mu, r贸wnie zacnego jak ten. I nie my艣l, Sanczo, 偶e ta przy-
si臋ga to dym s艂omiany, mam bowiem kogo w tym na艣ladowa膰,.
dos艂ownie tak samo rzecz si臋 mia艂a z he艂mem Mambrina, kt贸ry
tak drogo Sakrypanta * kosztowa艂.
Jegomo艣膰, dajcie diab艂u takie przysi臋gi odpar艂 San-
czo gdy偶 na szwank zbawienie przywodz膮 i szkod臋 sumieniu
przynosz膮. A je艣li, powiedzcie mi, przez d艂u偶szy czas nie spo-
tkamy cz艂eka uzbrojonego w he艂m, c贸偶 poczniemy? Czy偶 trzeba
b臋dzie dotrzyma膰 przysi臋gi mimo wszelkie niedogodno艣ci i nie-
wczasy, spa膰 zawsze w zbroi, nie sypia膰 pod dachem oraz tysi膮c
innych utrapie艅 znosi膰, jakie obejmuje przysi臋ga tego starego
wariata markiza z Mantui, kt贸r膮 jegomo艣膰 chcecie podj膮膰 obe-
cnie? Zwa偶cie, jegomo艣膰, 偶e po tych wszystkich drogach nie
je偶d偶膮 ludzie zbrojni, jeno mulnicy i wo藕nice, kt贸rzy nie tylko
nie nosz膮 he艂m贸w, ale s膮dz臋, odk膮d 偶yj膮, nigdy o nich nie
s艂yszeli.
92
Grubo si臋 mylisz rzek艂 Don Kichote gdy偶 i dwie
godziny nie przemin膮 na tym rozstaju, a ujrzymy wi臋cej
zbrojnych, ni偶 zbieg艂o si臋 ich pod Albrak膮 *, aby zdoby膰 pi臋kn膮
Angelik臋.
Ha, zatem niech i tak b臋dzie rzek艂 Sanczo niech B贸g
zezwoli, aby to nam na dobre wysz艂o i by nadszed艂 ju偶 czas,
kiedy zyskam ow膮 wysp臋, kt贸ra mi臋 tak wiele kosztuje. A po-
tem niech ju偶 umr臋.
M贸wi艂em ci ju偶, Sanczo, nie troszcz si臋 o nic, o ile by wy-
spy nie sta艂o, b臋dzie kr贸lestwo Danii albo Sobradizy *, kt贸re
ci przyjdzie 艂atwo jak pier艣cie艅 na paluch, tym bardziej 偶e
s膮 one na sta艂ym l膮dzie, co ci臋 pewnie bardziej uraduje. Ale
zostawmy do czasu t臋 spraw臋, a obacz, czy nie masz w sakwach
czego do zjedzenia, aby艣my potem zaraz udali si臋 na poszuki-
wanie jakiego艣 zamku, gdz艂eby艣my na noc zatrzyma膰 si臋 mogli
i przyrz膮dzi膰 贸w balsam, o kt贸rym m贸wi艂em, gdy偶, dalib贸g,
ucho mi bardzo dolega.
Oto mam cebul臋, mam sera troch臋 i nie wiem, ile kromek
chleba rzek艂 Sanczo nie jest to wszelako po偶ywienie
godne tak walecznego rycerza jak wasza mi艂o艣膰.
Nic si臋 na tym nie rozumiesz! odpar艂 Don Kichote
masz wiedzie膰, 偶e honor to dla b艂臋dnych rycerzy i przez miesi膮c
ca艂y nie je艣膰, a je艣li jedz膮, to chyba co im pod r臋k臋 popadnie;
by艂by艣 tego pewien, gdyby艣 by艂 przeczyta艂 tyle powie艣ci, co ja,
a cho膰 czyta艂em ich wiele, w 偶adnej nie spotka艂em opisu,
aby b艂臋dni rycerze jedli, chyba przypadkiem lub na jakich艣
wystawnych ucztach wydanych na ich cze艣膰, kiedy indziej oby-
wali si臋 byle czym. A 'rozumie si臋, 偶e nie mogli si臋 obej艣膰 bez
po偶ywienia i bez innych naturalnych potrzeb 偶yciowych, b臋d膮c
w rzeczy lud藕mi jako i my, nale偶y zatem rozumie膰, i偶 p臋dz膮c
偶ycie najcz臋艣ciej w lasach i pustkowiach, bez kucharza, 偶ywili
si臋 zwyczajnie potrawami prostymi jak te, kt贸rymi teraz mi臋
cz臋stujesz; tak wi臋c, przyjacielu Sanczo, nie trap si臋 tym, co
mnie do smaku przypada, nie staraj si臋 艣wiata zmienia膰 ani
b艂臋dnego rycerstwa z koleiny wyprowadza膰.
Wybaczcie, jegomo艣膰 rzek艂 Sanczo nie umiej膮c bo-
93
wiem, jak ju偶 powiedzia艂em, ani czyta膰, ani pisa膰, nie znam
i nie poj膮艂em regu艂 rycerskiego zawodu. Odt膮d napycha膰 b臋d臋
sakwy r贸偶nego rodzaju suszonymi owocami dla jegomo艣ci jako
dla rycerza, dla siebie za艣, kt贸ry nim nie jestem, inn膮 spy偶膮,
smakowitsz膮 i po偶ywniejsz膮.
Nie m贸wi臋 odpar艂 Don Kichote by powinno艣ci膮
b艂臋dnych rycerzy by艂o karmi膰 si臋 jedynie tymi owocami, o kt贸-
rych m贸wisz, cho膰 powinny by艂y one by膰 ich najcz臋stszym po-
偶ywieniem wraz z pewnymi zio艂ami, znanymi im, jakie znajdo-
wali na polach, a kt贸re i mnie s膮 r贸wnie偶 znane.
Wa偶na to rzecz odrzek艂 Sanczo zna膰 si臋 na zio艂ach,
gdy偶 widzi mi si臋, 偶e przyjdzie dzie艅, kiedy nam si臋 ta znajo-
mo艣膰 bardzo przyda.
To rzek艂szy wydoby艂 z sakw jedzenie, jakie nosi艂, i obaj za-
jadali po spo艂u w pokoju; lecz pragn膮c poszuka膰, gdzieby noco-
wa膰 mogli, jedli spiesznie ten skromny i suchy posi艂ek. Po czym
natychmiast na siod艂o wskoczyli i ruszyli, aby dotrze膰 do ja-
kiego艣 osiedla, zanim noc zapadnie. S艂o艅ce jednak zasz艂o, a z nim
nadzieja dojechania tam, gdzie chcieli, tak 偶e postanowili sp臋-
dzi膰 noc w napotkanych sza艂asach koziarzy. O ile Sanczowi
markotno by艂o nie dosta膰 si臋 pod dach, o tyle jego pan urado-
wany by艂 noclegiem pod go艂ym niebem, gdy偶 ilekro膰 si臋 to zda-
rza艂o, zdawa艂o mu si臋, 偶e odzier偶a pole, co go dowodnie utwier-
dza艂o w jego rycersko艣ci.
ROZDZIA艁 JEDENASTY
o tym, co si臋 zdarzy艂o Don Kichotowi u koziarzy
Koziarze przyj臋li go 偶yczliwie, a Sanczo umie艣ciwszy Rosy-
nanta i os艂a, jak m贸g艂 najlepiej, poszed艂 za woni膮, jak膮 rozsie-
wa艂y kawa艂ki koziny gotuj膮cej si臋 w kocio艂ku na ogniu; w艂a艣nie
kiedy mia艂 ochot臋 przekona膰 si臋, czy ju偶 jest na tyle gotowa,
^y J膮 przenie艣膰 z kocio艂ka do brzucha, powstrzyma艂 si臋, bo
koziarze zdj臋li j膮 z ognia, roz艣cielili na ziemi sk贸r臋 owcz膮
i szybko 贸w sielski st贸艂 przygotowawszy, zaprosili obu szcze-
94
rym sercem na to, co mieli. Dooko艂a sk贸ry zasiad艂o ich sze艣ciu
nale偶膮cych do tej stai, wprz贸d za艣 z grzeczno艣ciami nieco ru-
basznymi zaprosili Don Kichota, aby usiad艂 na wywr贸conym
korycie, kt贸re mu przystawili. Don Kichote zasiad艂, Sanczo za艣
stan膮艂 za nim, aby podawa膰 mu kubek wy偶艂obiony z rogu.
Widz膮c go stoj膮cego pan jego rzek艂:
Aby艣 przekona艂 si臋, Sanczo, ile dobrego zawieraj膮 zasady
b艂臋dnego rycerstwa i jak ludzie jak膮kolwiek s艂u偶b臋 sprawuj膮cy
winni by膰 czczeni i szanowani przez wszystkich, chc臋, aby艣
usiad艂 przy mnie w towarzystwie tych poczciwc贸w i po spo艂u
ze mn膮, twoim panem i przyrodzonym zwierzchnikiem, zajada艂
z mojej misy i pi艂 z tego samego kubka; bowiem o b艂臋dnym
rycerstwie rzec mo偶na to samo, co o mi艂o艣ci si臋 m贸wi: 偶e r贸wna
wszystko.
Dzi臋kuj臋 bardzo rzek艂 Sanczo lecz powiem jego-
mo艣ci, 偶e bylebym mia艂 co zje艣膰, r贸wnie dobrze i lepiej je艣膰
mog臋 stoj膮co i sam, jak siedz膮c obok samego cesarza, a nawet,
prawd臋 m贸wi膮c, bardziej mi smakuje to, co zjem w mym k膮-
ciku bez ceregieli i komedii, cho膰by to by艂 chleb z cebul膮, ni偶
indyki przy obcym stole, gdzie by艂bym zmuszony 偶u膰 powoli,
pi膰 ma艂o, cz臋sto g臋b臋 obciera膰, nie kicha膰, nie chrz膮ka膰, gdy
mi ochota przyjdzie, ani te偶 czego innego nie czyni膰, czemu
w samotno艣ci i swobodzie folgowa膰 mog臋. Tak wi臋c, panie m贸j^
te zaszczyty, jakimi jegomo艣膰 chce mi臋 obdarzy膰, jako s艂ug臋
i zwolennika rycerstwa b艂臋dnego, poniewa偶 jestem waszym
giermkiem, raczcie zamieni膰 na co艣 innego, co przyniesie mi
wi臋ksz膮 wygod臋 i zysk; tych za艣, cho膰 je za otrzymane uwa-
偶am, wyrzekam si臋 odt膮d a偶 do ko艅ca 艣wiata.
Z tym wszystkim, siadaj zaraz, bowiem: Kto si臋 poni偶a,
B贸g go wywy偶szy.
I chwyciwszy go za rami臋, zmusi艂, by usiad艂 przy nim. Ko-
ziarze, nie rozumiej膮c nic z owego 偶argonu giermk贸w i b艂臋dnych
rycerzy, zajadali w milczeniu i przypatrywali si臋 go艣ciom,
kt贸rzy z wielk膮 ochot膮 i apetytem wsadzali do g臋by kawa艂y
wielkie jak pi臋艣膰. Po zjedzeniu dania mi臋snego rozsypali na
ko偶uchu kup臋 suchych 偶o艂臋dzi*', obok za艣 po艂o偶yli p贸艂 sera
95
twardszego ni偶 kamie艅. Nie pr贸偶nowa艂 przy tym r贸g kr膮偶膮c
doko艂a (raz pe艂ny, raz pusty, jak wiadro ko艂a wodnego *), tak 偶e
z 艂atwo艣ci膮 wypr贸偶niono jeden z dw贸ch buk艂ak贸w tam stoj膮-
cych. Skoro Don Kichote dobrze 偶ywot na艂adowa艂, wzi膮艂 gar艣膰
偶o艂臋dzi i przygl膮daj膮c si臋 im uwa偶nie, zacz膮艂 m贸wi膰 w te
s艂owa:
Szcz臋艣liwy wiek i czasy szcz臋艣liwe, kt贸rym staro偶ytni
miano z艂otych nadali, a nie dlatego, by z艂oto, kt贸re w naszym
偶elaznym wieku tak bardzo jest w cenie, zdobywano w贸wczas
bez 偶adnego trudu, jeno dlatego, 偶e ci, co wonczas 偶yli, nie
znali tych dw贸ch wyraz贸w "moje" i "twoje". W tych 艣wi臋tych
czasach wszystkie dobra by艂y wsp贸lne; by zyska膰 po偶ywienie,
wystarczy艂o bez trudu si臋gn膮膰 r臋k膮 i zebra膰 je z roz艂o偶ystych
d臋b贸w, kt贸re szczodrze zaprasza艂y do zrywania s艂odkich i so-
czystych owoc贸w. Jasne zdroje i wartkie strumienie we wspa-
nia艂ej obfito艣ci dostarcza艂y smacznych, przejrzystych w贸d,
w szczelinach ska艂 i dziuplach drzew zak艂ada艂y republiki swoje
skrz臋tne i roztropne pszczo艂y ofiaruj膮c ka偶demu bez 偶adnej
zap艂aty obfity plon swej najs艂odszej pracy. Silne drzewa kor-
kowe zrzuca艂y z siebie z dworn膮 prostot膮 swe szerokie a lekkie
kory, kt贸rymi zacz臋to pokrywa膰 domy stoj膮ce na prostych
palach, jedynie dla ochrony przed nie艂askawo艣ci膮 nieba. Wszy-
stko by艂o w贸wczas pokojem, przyja藕ni膮 i zgod膮: nie 艣mia艂
jeszcze ci臋偶ki lemiesz krzywego p艂uga' otwiera膰 i przetrz膮sa膰
艣wi臋tych wn臋trzno艣ci naszej pramatki; ta bowiem, nie przymu-
szona, wydawa艂a ze swego urodzajnego i szerokiego 艂ona wszy-
stko, co mog艂o 偶ywi膰, nasyci膰 i uraczy膰 dzieci, kt贸re j膮 w贸wczas
posiada艂y. Wtedy to proste i pi臋kne pastereczki b艂膮dzi艂y z do-
liny w dolin臋 i ze wzg贸rza na wzg贸rze, w warkoczach, z ods艂o-
ni臋t膮 g艂ow膮, tyle tylko cia艂a kryj膮c odzieniem, ile zawsze
skromno艣膰 uczciwie nakazywa艂a i nakazuje; stroje ich by艂y
inne ni偶 dzi艣 u偶ywane, kt贸rym pi臋kna i wspania艂o艣ci dodaje
purpura tyryjska i jedwabie w r贸偶ne wzory wyt艂aczane. By艂y
to plecionki z jakich艣 li艣ci zielonego 艂opianu i bluszczu, w kt贸-
rych chadza艂y tak dumnie i uroczy艣cie, jak dzi艣 nasze dwornisie
晈 rzadkich i zagranicznych wymys艂ach, kt贸rymi pr贸偶niacza
96
ciekawo艣膰 je wabi. W贸wczas tkliwe uczucia duszy stroi艂y si臋
w s艂owa proste i szczere, tak jak je ona pocz臋艂a nie szukaj膮c
sztucznych zwrot贸w, aby si臋 korzystniej przedstawi膰. Oszu-
stwo, ob艂uda i z艂o艣膰 nie bru藕dzi艂y prostocie i prawdzie. Spra-
wiedliwo艣膰 nie wychodzi艂a poza w艂a艣ciwe granice ani j膮
艣mia艂y m膮ci膰 i obra偶a膰 prywata i interes, kt贸re dzi艣 tak bru偶-
d偶膮, m膮c膮 i prze艣laduj膮. Prawo "widzi mi si臋" jeszcze nie
zaw艂adn臋艂o umys艂em s臋dziego, gdy偶 w贸wczas nie by艂o jeszcze
ani czego, ani kogo s膮dzi膰. Dziewice i niewinno艣膰, jako rzek艂em,
chadza艂y tu i tam same, panie swojej woli, bez obawy, aby
je czyja艣 swawola lub rozwi膮z艂o艣膰 splami膰 mog艂a, ich upadek
rodzi艂 si臋 z ich ochoty i w艂asnej woli. Teraz za艣, w tych naszych
wstr臋tnych czasach, 偶adna z nich nie jest bezpieczna, cho膰by j膮
ukryto i zamkni臋to w nowym labiryncie, podobnym kretejskie-
mu, gdy偶 i tam, przez szpary i przez powietrze, ze skwapliwym,
zdro偶nym po艣piechem wciska si臋 mi艂osna zaraza i przywodzi je
do zguby wbrew ca艂ej ich wstrzemi臋藕liwo艣ci. Dla ich to bezpie-
cze艅stwa, kiedy z艂o艣膰 z biegiem czasu wzrasta艂a, ustanowiono
zakon b艂臋dnych rycerzy, dziewicom dla obrony, dla opieki
wdowom i pomocy sierotom i uci艣nionym. Do tego zakonu i ja
nale偶臋, bracia koziarze, kt贸rym dzi臋kuj臋 za dobre przyj臋cie
i go艣cinno艣膰 jak膮艣cie mnie i memu giermkowi zgotowali. Cho膰
bowiem ka偶dy cz艂owiek z prawa przyrodzonego powinien za-
wsze rycerzom b艂臋dnym pomaga膰, jednak poniewa偶 wy, tej
powinno艣ci nie艣wiadomi, ugo艣cili艣cie mnie i uraczyli, s艂usznie
si臋 wam nale偶y podzi臋ka z ca艂ej najlepszej mej ch臋ci.
Ca艂e to przem贸wienie (bez kt贸rego 艂acno obej艣膰 si臋 by艂o mo-
偶na) wyg艂osi艂 nasz rycerz, bo 偶o艂臋dzie, kt贸re mu podano, przy-
wiod艂y mu na pami臋膰 wiek z艂oty, a przysz艂a mu fantazja wy-
g艂osi膰 to niepotrzebne zgo艂a rozwa偶anie do koziarzy, kt贸rzy
bez s艂owa s艂uchali, os艂upiali i niepewni. Sanczo nawet milcza艂
i zajada艂 偶o艂臋dzie, zagl膮daj膮c coraz to do drugiego buk艂aka,
kt贸ry dla och艂odzenia wina zawieszono na d臋bie korkowym.
D艂u偶ej Don Kichote gada艂, ni偶 trwa艂a wieczerza; kiedy dobie-
ga艂a ko艅ca, jeden z koziarzy rzek艂:
Aby艣cie, wasza mi艂o艣膰, panie b艂臋dny rycerzu, zaprawd臋
7 Don Kichote, cz. I
3P--
97
rzec mogli, ze przyj臋li艣my was z 偶yw膮 i najlepsz膮 ch臋ci膮, chce-
my wam zrobi膰 przyjemno艣膰 i rozweseli膰; niech za艣piewa jeden
z naszych towarzyszy, kt贸ry niebawem nadejdzie; jest to juhas
bardzo rozgarni臋ty i okrutnie zakochany, kt贸ry ponadto umie
czyta膰 i pisa膰, a na^ g臋艣likach tak pi臋knie gra, 偶e rozkosz go
s艂ucha膰.
Zaledwie koziarz sko艅czy艂, te s艂owa, kiedy do uszu ich do-
szed艂 d藕wi臋k g臋艣lik贸w, a wkr贸tce potem nadszed艂 grajek. By艂
to ch艂opak oko艂o dwudziestoletni, bardzo uda艂y. Towarzysze
zapytali go, czy wieczerza艂, na potakuj膮c膮 odpowied藕 ten, kt贸ry
rozmawia艂 z Don Kichotem, rzek艂:
W takim razie, Antonio, zr贸b nam t臋 przyjemno艣膰 i za艣pie-
waj troch臋, aby ten nasz pan go艣膰 przekona艂 si臋, 偶e w g贸rach
i lasach tak偶e si臋 na muzyce znaj膮. Opowiadali艣my mu o twych
zdolno艣ciach i chcemy, aby艣 je okaza艂 i nie wystawi艂 nas na
kp贸w. Prosz臋 ci臋 wi臋c, jako 偶ywo, aby艣 za艣piewa艂 nam romanc臋
o twej mi艂o艣ci, u艂o偶on膮 przez twego wuja ksi臋dza, kt贸ra si臋 tak
we wsi podoba艂a.
Z mi艂膮 ch臋ci膮 odpowiedzia艂 ch艂opak.
I nie daj膮c si臋 d艂u偶ej prosi膰, usiad艂 na pniu 艣ci臋tego d臋bu
i nastroiwszy g臋艣liki zaraz zanuci艂 z wielkim wdzi臋kiem
w ten'spos贸b:
Antonio
Wiem, Olallo *, 偶e mi臋 kochasz,
Cho膰 mi o tym nie m贸wi艂a艣,
Nawet oczy nie zdradzi艂y,
Te nieme usta mi艂o艣ci.
Lecz wiem, 偶e jeste艣 rozumna,
Ze masz ch臋膰 ku mnie, wierz臋,
Nigdy nieszcz臋sn膮 nie by艂a
Mi艂o艣膰, co pozna膰 si臋 da艂a.
Cho膰 prawda, 偶e tyle razy,
Olallo, da艂a艣 mi pozna膰,
2e dusza twa jak br膮z twarda,
A bia艂a pier艣 twa jest g艂azem,
98
7
Jednak przez wszystkie wzdragania
I uczciwo艣ci wym贸wki
Nieraz nadzieja ods艂ania
Sam r膮bek szaty ukradkiem.
Wyrywa si臋 ku przyn臋cie
Wiara, co dot膮d nie mog艂a
Ni zgasn膮膰 nie przywo艂ana,
Ni ur贸艣膰 bo nie wybrana.
Gdy mi艂o艣膰 jest zalotno艣ci膮,
To z twojej wnosi膰 mi wolno,
2e kres najdro偶szych nadziei
Tajnym marzeniom odpowie.
A je艣li tkliwe starania
Pier艣 艂askawo艣ci膮 rozczul膮,
Mo偶e me dla ci臋 us艂ugi
Umocni膮 mi臋 w moich prawach.
Gdy偶 je艣li uwa偶nie patrzy艂a艣,
Nieraz by艂aby艣 spostrzeg艂a,
2e w poniedzia艂ki nosi艂em
Me przyodziewki niedzielne.
Bo mi艂o艣膰 i strojno艣膰 chodz膮
Zawsze drogami po spo艂u,
Wi臋c zawsze ja twoim oczom
Chcia艂em ukaza膰 si臋 dwornie.
Przesta艂em ta艅czy膰 przez ciebie,
A ju偶 nie wspomn臋 o 艣piewach,
Kt贸rych ty s艂uchasz nocami
Lub z pierwszym pianiem koguta.
Nie zlicz臋 tych wszystkich pochwa艂
Pi臋kno艣ci twojej sk艂adanych,
Cho膰 zas艂u偶one, sprawi艂y,
呕em nienawistny jest innym.
Teresa Berrocal rzek艂a
S艂ysz膮c, jak ciebie chwali艂em:
"Kto艣 my艣li, 偶e wielbi anio艂a,
A cz臋sto zakocha si臋 w ma艂pie.
99
Dzi臋ki tym marnym b艂yskotkom
I przyprawionym w艂osi臋tom,
I wszystkim fa艂szywym urokom,
Uwodzi i 艣lep膮 mi艂o艣膰."
Zada艂em jej k艂am, rozgniewany,
Uj膮艂 si臋 za ni膮 jej krewniak,
Wyzwa艂 mi臋 i wiesz dobrze,
Co mi臋dzy nami tam zasz艂o.
Me ch臋ci nie s膮 wyst臋pne,
Przez s艂u偶by me i staranie
Nie chc臋 ci臋 mie膰 milo艣nic膮,
Uczciwsze s膮 moje zamiary.
Ko艣ci贸艂 zna wi臋zy mi臋c艂uchne,
Jakby z jedwabiu plecione,
"W艂贸偶 szyj臋 pod owo jarzmo,
Zobaczysz, w艂o偶臋 i moj膮.
Je艣li za艣 nie, to przysi臋gam
Na naj艣wi臋tszego ze 艣wi臋tych,
Ze z g贸r tych nigdy nie wyjd臋,
Chyba w zakonnym habicie.
Na tym zako艅czy艂 koziarz sw膮 pie艣艅 i cho膰 Don Kichote
prosi艂 go, aby jeszcze co艣 za艣piewa艂, Sanczo nie chcia艂 przysta膰
na to, mia艂 bowiem wi臋ksz膮 ochot臋 spa膰 ni偶 piosenek s艂ucha膰.
I tak m贸wi艂 do swego pana:
Jegomo艣膰, mogliby艣cie co rychlej upatrzy膰 miejsce na
spoczynek nocny, gdy偶 ca艂odniowa praca tych poczciwc贸w nie
pozwala im sp臋dza膰 nocy na 艣piewach.
Rozumiem ci臋, Sanczo odpowiedzia艂 Don Kichote
i widz臋 dobrze, 偶e za zagl膮danie do buk艂aka przystoi raczej
zap艂ata snem ni偶 muzyk膮.
Wszystkim nam wyjdzie na zdrowie, chwali膰 Boga od-
par艂 Sanczo.
Nie przecz臋 odpowiedzia艂 Don Kichote wi臋c legnij
sobie, gdzie chcesz, za艣 ludziom mego zawodu przystoi raczej
czuwa膰 ni偶 spa膰. Lecz z tym wszystkim, by艂oby dobrze, Sanczo,
100
gdyby艣 opatrzy艂 mi ucho, kt贸re mi bardziej dokucza, ni偶 nale偶y.
Sanczo zabra艂 si臋 do spe艂nienia rozkazu, a jeden z koziarzy
ujrzawszy ran臋 rzek艂, aby si臋 o ni膮 nie troszczyli, da im bowiem
lek, kt贸ry 艂atwo j膮 zagoi. I wzi膮wszy kilka listk贸w rozmarynu,
kt贸rych tam by艂a obfito艣膰, po偶u艂 je, zmiesza艂 z odrobin膮 soli,
przy艂o偶y艂 do ucha, obanda偶owa艂 mocno i zapewni艂, 偶e nie b臋-
dzie trzeba 偶adnych innych lek贸w, co okaza艂o si臋 prawd膮.
ROZDZIA艁 DWUNASTY
o tym, co opowiada艂 kosiarz towarzyszom Don Kichota
Podczas tego nadszed艂 irmy ch艂opak, z tych, kt贸rzy przynosili
偶ywno艣膰 ze wsi, i spyta艂:
Czy wiecie, druhowie, co si臋 sta艂o we wsi?
Sk膮d偶e wiedzie膰 mo偶emy? odpar艂 kt贸ry艣.
Wiedzcie, 偶e dzi艣 rano zmar艂 贸w s艂ynny pasterz, student
Gris贸stomo. Chodz膮 s艂uchy, 偶e umar艂 z mi艂o艣ci do tej diabel-
skiej m艂贸dki Marceli, c贸rki bogacza Guillerma, kt贸ra po tych
pustaciach w przebraniu pasterki b艂膮dzi.
Przez Marcel臋, powiadasz? spyta艂 jeden.
A przez ni膮 odpar艂 koziarz i co lepsze, 偶e w testa-
mencie swoim poleci艂, by jak Maura pochowano go na polu,
u st贸p ska艂y, gdzie bije "殴r贸d艂o korkowe", gdy偶, jak fama g艂osi,
w tym miejscu ujrza艂 j膮 po raz pierwszy. Poleci艂 tak偶e szereg
innych rzeczy, ale ksi臋偶a we wsi powiadaj膮, 偶e ich wype艂nia膰
nie nale偶y i nie by艂oby dobrze, gdyby ich dope艂niono, wydaj膮
si臋 bowiem poga艅skie. Na to wszystko odpowiada jego wielki
przyjaciel, Ambrosio student, kt贸ry r贸wnie偶 przebra艂 si臋 za
pasterza wraz z nim, 偶e wszystko co do joty wype艂ni膰 nale偶y,
jak Gris贸stomo przykaza艂. A偶 chodzi od tego ca艂a wie艣. W ko艅-
cu, jak twierdz膮, zrobi si臋 tak, jak Ambrosio i wszyscy paste-
rze, jego przyjaciele, 偶膮daj膮, i jutro rano pochowaj膮 go z wielk膮
okaza艂o艣ci膮 tam, gdzie powiedzia艂em. Co do mnie, s膮dz臋, 偶e
warto by to zobaczy膰; przynajmniej ja nie omieszkam tam
p贸j艣膰, o ile nie b臋d臋 musia艂 rano wraca膰 do wsi.
101
Wszyscy tak zrobimy odrzekli koziarze i b臋dziemy
ci膮gn臋li losy, kto ma tu pozosta膰, aby za wszystkich pilnowa膰
k贸z.
Dobrze m贸wisz, Pedro rzek艂 jeden z nich cho膰 nie
trzeba si臋 do tego ucieka膰, bo ja za wszystkich zostan臋. Nie
k艂ad藕cie tego na karb dobroci czy braku ciekawo艣ci, ale cho-
dzi膰 nie mog臋, bo przed kilku dniami drzazga mi w nog臋 wesz艂a.
Tak czy owak, dzi臋kujemy ci odpar艂 Pedro.
Don Kichote prosi艂 Pedra, aby powiedzia艂 mu, kim by艂 贸w
nieboszczyk i jaka to by艂a pasterka. 脫w Pedro odpowiedzia艂 na
to, 偶e o ile wie, zmar艂y by艂 bogatym szlachcicem pochodz膮cym
z s膮siedniej miejscowo艣ci w tych g贸rach. Studiowa艂 on wiele
lat w Salamance *, po czym wr贸ci艂 do swej wsi, uchodz膮c za
bardzo m膮drego i oczytanego. Zw艂aszcza, jak m贸wiono, znal si臋
na gwiazdach i wiedzia艂, co si臋 dzieje ze s艂o艅cem i ksi臋偶ycem
na niebie, gdy偶 najdok艂adniej przepowiada艂 膰mienie s艂o艅ca
i miesi膮ca...
Za膰mienie m贸wi si臋, przyjacielu, a nie 膰miente, gdy te
dwie wielkie gwiazdy mierzchn膮 rzek艂 Don Kichote.
Lecz Pedro, nie zwracaj膮c uwagi na takie b艂ahostki, dalej
opowie艣膰 sw膮 ci膮gn膮艂 m贸wi膮c:
Podobnie odgadywa艂, czy rok b臋dzie rodzajny, czy niero-
dzajny...
Urodzajny, chcia艂e艣 rzec, przyjacielu poprawi艂 Don
Kichote.
Urodzajny czy rodzajny odpar艂 Pedro to wszystko
jedno. A powiem, 偶e dzi臋ki jego radom, ojciec jego i przyja-
ciele, kt贸rzy mu wierzyli, poro艣li w bogactwa, gdy偶 post臋po-
wali, jak im doradza艂 m贸wi膮c: "Siejcie w tym roku j臋czmie艅,
a nie pszenic臋, kiedy indziej mo偶ecie sia膰 groch, a nie j臋czmie艅,
w bie偶膮cym roku b臋dzie obfito艣膰 oliwy, a przez trzy nast臋pne
ani kropli nie zbierzecie."
Taka nauka nazywa si臋 astrologi膮 wtr膮ci艂 Don. Ki-
chote.
Nie wiem, jak si臋 tam nazywa odpar艂 Pedro lecz
wiem, 偶e zna艂 to wszystko, i nawet wi臋cej. Wreszcie, zaledwie
102
w kilka miesi臋cy po powrocie z Salamanki, zjawi艂 si臋 oto
w przebraniu pasterskim, z kosturem i w serdaku, zrzuciwszy
d艂ug膮 szat臋 *, kt贸r膮 jako student nosi艂, a wraz z nim przebra艂
si臋 za pasterza jego wielki przyjaciel, zwany Ambrosio, kt贸ry
by艂 jego koleg膮 na studiach. Zapomnia艂em wam rzec, 偶e nie-
boszczyk Gris贸stomo by艂 wielkim mistrzem w uk艂adaniu wier-
szy; on to pisa艂 kol臋dy na Wigili臋 Bo偶ego Narodzenia i misteria
na Bo偶e Cia艂o, kt贸re ch艂opcy w naszej wsi przedstawiali,
i wszyscy m贸wili, 偶e s膮 doskona艂e. Kiedy wie艣niacy ujrzeli
nagle owych dw贸ch student贸w przebranych za pasterzy, zdu-
miewali si臋 i nie mogli doj艣膰 przyczyny, kt贸ra ich do tak dzi-
wnej przemiany przywiod艂a. W tym czasie umar艂 ojciec nasze-
go Gris贸stoma i ten odziedziczy艂 wielkie maj臋tno艣ci, tak w ru-
chomo艣ciach, jak w nieruchomo艣ciach, w niema艂ej liczbie
rogacizny i nierogacizny, oraz znaczne sumy pieni臋dzy; m艂o-
dzieniec sta艂 si臋 wy艂膮cznym panem tego wszystkiego; po pra-
wdzie, zas艂u偶y艂 na to dobrze, gdy偶 by艂 dobrym kompanem,
lito艣ciwym i przyjacielem ludzi uczciwych, a twarz mia艂 jak
b艂ogos艂awie艅stwo bo偶e. P贸藕niej na jaw wysz艂o, 偶e zmieni艂 odzie-
nie jedynie dlatego, aby b艂膮dzi膰 po tych pustaciach za pasterk膮
Marcel膮, o kt贸rej nasz juhas dopiero co wspomnial艂, a w kt贸rej
nieszcz臋sny zmar艂y Gris贸stomo na um贸r si臋 zadurzy艂. I chc臋
wam powiedzie膰, bo dobrze, aby艣cie wiedzieli, kim jest ta
m艂贸dka, gdy偶 by膰 mo偶e, a raczej na pewne, nigdy w 偶yciu wa-
szym, cho膰by艣cie 偶yli d艂u偶ej ni偶 sama *, nie s艂yszeliby艣cie o po-
dobnej rzeczy...
M贸wcie: Sara przerwa艂 Don Kichote nie mog膮c znie艣膰
przekr臋cania wyraz贸w przez koziarza. ,,
Do艣膰 d艂ugo 偶yje sarna rzek艂 Pedro je艣li za艣, panie,
b臋dziecie mi臋 艂apa膰 za ka偶de s艂owo i do roku nie sko艅czymy.
Wybacz, przyjacielu rzek艂 Don Kichote powiedzia-
艂em to, bowiem wielka jest r贸偶nica mi臋dzy sarn膮 a Sar膮, lecz
odpowiedzia艂e艣 mi s艂usznie, 偶e d艂u偶ej 偶yje sarna ni偶 Sara,
opowiadajcie dalej, ju偶 wi臋cej przerywa膰 nie b臋d臋.
Powiedzia艂em wi臋c, m贸j dobry panie, 偶e we wsi naszej
偶y艂 rolnik, jeszcze od ojca Gris贸stoma bogatszy, zwa艂 si臋
103
Guillermo, temu B贸g doda艂 "amen" do licznych i wielkich
bogactw, c贸rk臋, przy kt贸rej urodzeniu umar艂a matka, niewia-
sta na ca艂膮 okolic臋 najszanowniejsza. Jak dzi艣 j膮 widz臋, zda si臋,
偶e na obliczu jej z jednej strony 艣wieci s艂o艅ce, a z drugiej ksi臋-
偶yc, ponad wszystko gospodarna' i opiekunka ubogich. Dlatego
wierz臋, dzi艣 dusza jej musi radowa膰 si臋 z Bogiem na tamtym
艣wiecie. Z 偶alu po 艣mierci tak dobrej 偶ony pomar艂 m膮偶 jej
Guillermo pozostawiwszy sw膮 c贸rk臋 Marcel臋, malutk膮 a bogat膮,
pod opiek膮 jej wuja ksi臋dza, prebendariusza naszej wsi.
Dziewczynka wzrasta艂a w takiej pi臋kno艣ci, 偶e przypomina艂a
nam matk臋 swoj膮 wielce urodziw膮, jednak uwa偶ano, 偶e urod膮
j膮 przewy偶szy. I tak si臋 sta艂o; gdy dosz艂a do czternastego czy
pi臋tnastego roku 偶ycia, ka偶dy, kto j膮 ujrza艂, b艂ogos艂awi艂 Boga,
偶e stworzy艂 j膮 tak cudn膮; wielu rozmi艂owa艂o si臋 w niej i g艂ow臋
straci艂o. Wuj chowa艂 j膮 w wielkiej skromno艣ci i zamkni臋ciu;
lecz mimo to wie艣膰 o jej urodzie rozszerza艂a si臋 tak, 偶e zar贸wno
dla niej, jak i dla jej wielkiego maj膮tku, zalotnicy nie tylko
z naszej wsi, ale tak偶e z innych na wiele mil woko艂o, i to
z najlepszych rodzin, prosili, ubiegali si臋 i napierali na wuja, aby
j膮 im da艂 za 偶on臋. Ale ten, jako cz艂ek uczciwy i dobry chrze-
艣cijanin, cho膰 rad by艂 j膮 wyda膰 co pr臋dzej, gdy偶 i wiek jej by艂
po temu, nie chcia艂 jednak tego uczyni膰 bez jej zgody; je艣li ocb-
wleka艂 wydanie jej za m膮偶, nie czyni艂 tego przez wzgl膮d na
zyski i korzy艣ci, jakie przynosi艂 mu zarz膮d maj膮tku dziewczy-
ny. I to zaiste stwierdzono na niejednym we wsi zgromadzeniu
na pochwa艂臋 dobrego kap艂ana, chc臋 bowiem, by艣cie wiedzieli,
panie rycerzu b艂臋dny, 偶e w tych ma艂ych wioskach o wszystkim
si臋 rozprawia i o wszystkim si臋 szepce, i b膮d藕cie pewni jak ja,
偶e niezwykle zacnym musi by膰 ksi膮dz, o kt贸rym parafianie
dobrze m贸wi膮, a przede wszystkim na wsi.
To prawda rzek艂 Don Kichote lecz m贸wcie dalej,
gdy偶 opowie艣膰 jest bardzo pi臋kna, a wy, zacny Pedro,- ma-
cie dar opowiadania.
Oby B贸g mi swej 艂aski u偶yczy艂, tylko o to mi chodzi.
Wiedzcie tedy, 偶e kiedy wuj przedstawi艂 siostrzenicy przymioty
ka偶dego z osobna spo艣r贸d licznych zalotnik贸w, prosz膮c, by
104
wybra艂a wedle swego upodobania, ona stale odpowiada艂a tylko,
偶e obecnie nie ma zamiaru i艣膰 za m膮偶 i b臋d膮c tak bardzo m艂oda,
nie czuje si臋 na si艂ach, aby jarzmu ma艂偶e艅stwa podo艂a膰. Wy-
m贸wki te zdawa艂y si臋 s艂uszne i wuj przesta艂 j膮 nagabywa膰
maj膮c nadziej臋, 偶e gdy podejdzie w lata, potrafi wybra膰 towa-
rzysza wedle swej woli. Mawia艂 bowiem, a mawia艂 bardzo
trafnie, 偶e rodzice nie powinni o stanie dzieci wbrew ich woli
stanowi膰. A偶 pewnego dnia, niespodzianie, okaza艂o si臋, 偶e 艣licz-
notka Marcela sta艂a si臋 pasterk膮, i nadaremnie wuj oraz wszy-
scy w艂o艣cianie starali si臋 j膮 od tego odwie艣膰, zacz臋艂a chodzi膰
na polany z innymi juhaskami miejscowymi i w艂asnej swej
trzody pilnowa膰. Kiedy tak ukaza艂a si臋 otwarcie w ca艂ym bla-
sku urody, nie potrafi臋 wam dok艂adnie powiedzie膰, ilu boga-
tych m艂odzie艅c贸w, szlachty czy wie艣niak贸w, przywdzia艂o szaty
Gris贸stoma i za ni膮 na te polany w zaloty; jednym z nich,
jak ju偶 wspomnia艂em, by艂 nasz nieboszczyk, o kt贸rym m贸wiono,
偶e nie tylko kocha艂, ale j膮 uwielbia艂. Niech nikt nie my艣li, 偶e
Marcela, wyrwawszy si臋 tak na swobod臋, na 偶ycie wolne i pro-
ste, bez 偶adnego przymusu, pozwala艂a na jakie艣 podejrzenie
lub poz贸r uw艂aczaj膮cy jej uczciwo艣ci i skromno艣ci; przeciwnie,
tak czujnie czci swej strzeg艂a, 偶e 偶aden ze staraj膮cych i zalot-
nik贸w nie m贸g艂 si臋 pochwali膰, ani co prawda nie b臋dzie si臋
m贸g艂 chwali膰, 偶eby mu da艂a najmniejsz膮 cho膰by nadziej臋 spe艂-
nienia jego pragnie艅. Gdy偶 cho膰 nie unika i nie stroni od towa-
rzystwa i rozm贸w pasterzy, cho膰 traktuje ich grzecznie i przy-
ja藕nie, niech no kt贸ry zdradzi swe zamiary, cho膰by tak prawe
i 艣wi臋te jak ma艂偶e艅stwo, odrzuci go na strza艂 z gar艂acza. I przez
to dziwne post臋powanie wi臋cej szkody tej ziemi wyrz膮dza ni偶
zaraza, wdzi臋k jej bowiem i uroda przyci膮ga serca tych, kt贸-
rzy z ni膮 przebywaj膮, by jej s艂u偶y膰 i kocha膰 j膮, za艣 jej wzgarda
i niech臋膰 przyprowadzaj膮 ich do kra艅cowej rozpaczy, wi臋c nie
wiedz膮, co m贸wi膰, i krzycz膮 za ni膮: "Okrutnica! Niewdzi臋czna!"
i inne podobne wyzwiska, kt贸re jej usposobienie maluj膮. I gdy-
by艣cie pozostali tu, panie, przez kilka dni, us艂yszeliby艣cie, jak
g贸ry te i doliny rozbrzmiewaj膮 skargami wzgardzonych, co si臋
za ni膮 w艂贸cz膮. Niedaleko st膮d jest miejsce, gdzie ro艣nie oko艂o
105
dwa tuziny wielkich buk贸w. Nie masz tam ani jednego, kt贸ry
by na swej g艂adkiej korze nie nosi艂 wyr偶ni臋tego lub wypisanego
imienia Marceli, a ponad niekt贸rymi wyr偶ni臋ta jest na tym偶e
drzewie korona, jakby kochanek chcia艂 najja艣niej og艂osi膰, 偶e
Marcela godna jest wyniesienia ponad wszelk膮 pi臋kno艣膰 ludz-
k膮. Tu jeden pasterz wzdycha, tam drugi si臋 偶ali, st膮d s艂ycha膰
pie艣ni mi艂osne, stamt膮d rozpaczliwe skargi. Ten trawi wszystkie
godziny nocy siedz膮c u st贸p jakiego艣 d臋bu czy ska艂y i tam nie
zamykaj膮c zap艂akanych oczu, upojony i zachwycony, w my-
艣lach trwa tak a偶 do wschodu s艂o艅ca; 贸w za艣 nie zaprzestaj膮c
wzdycha艅 ani na chwil臋, w najgorszy upa艂 letniego po艂udnia
le偶y na rozpalonym piasku 艣l膮c w lito艣ciwe niebo lamenty
swoje; lecz i nad tym, i nad owym, nad jednymi i drugimi
wolna i niefrasobliwa triumfuje pi臋kna Marcela; wszyscy,
kt贸rzy j膮 znamy, czekamy, jaki b臋dzie kres jej dumy i kto
b臋dzie tym szcz臋艣liwcem, kt贸ry ujarzmi t臋 straszn膮 natur臋
i rozkoszowa膰 si臋 b臋dzie jej najwy偶sz膮 pi臋kno艣ci膮. A poniewa偶
wszystko to, co opowiedzia艂em, jest stwierdzon膮 prawd膮, jestem
przekonany, i偶 r贸wnie偶 prawd膮 jest, co gadaj膮 o przyczynie
艣mierci Gris贸stoma, o czym nasz juhas m贸wi艂. A wi臋c radz臋
wam, panie, aby艣cie nie omieszkali jutro rano by膰 na pogrzebie
jego, warto to b臋dzie widzie膰, gdy偶 Gris贸stom liczy艂 wielu
przyjaci贸艂, a st膮d na miejsce, gdzie go pogrze艣膰 maj膮, jest za-
ledwie p贸艂 mili.
Rozwa偶臋 to : rzek艂 Don Kichote i dzi臋kuj臋 wam za
zadowolenie, jakie mi sprawili艣cie opowiadaj膮c tak zajmuj膮c膮
opowie艣膰.
O! odpar艂 koziarz nie znam ja i po艂owy r贸偶nych
przyg贸d, jakich doznali kochankowie Marceli, lecz mo偶e si臋
zdarzy膰, 偶e rankiem spotkamy w drodze jakiego艣 pasterza,
kt贸ry nam je opowie. Na teraz dobrze by艂oby, aby艣cie zaraz
spa膰 poszli pod dach, bo ch艂贸d nocny m贸g艂by waszej ranie za-
szkodzi膰, cho膰 przy leku, jaki wam przy艂o偶y艂em, nie ma si臋
czego obawia膰.
Sanczo Pansa, kt贸ry ju偶 diab艂u oddawa艂 d艂ug膮 gadanin臋 ko-
ziarza, nastawa! ze swej strony, aby jego pan poszed艂 spa膰 do
106
sza艂asu Pedra. Uczyni艂 tak Don Kichote i ca艂膮 noc sp臋dzi艂 na
rozmy艣laniach o swej pani Dulcynei, za przyk艂adem kochan-
k贸w Marceli. Sanczo Pansa u艂o偶y艂 si臋 mi臋dzy Rosynantem
a swym os艂em i spa艂, nie jak wzgardzony kochanek, ale jak
cz艂ek kijami zm艂贸cony.
ROZDZIA艁 TRZYNASTY
w kt贸rym ko艅czy si臋 opowie艣膰 o pasterce Marceli
i o innych zdarzeniach
Zaledwie zaczyna艂o dnie膰 na balkonach wschodu, kiedy
pi臋ciu z sze艣ciu koziarzy wsta艂o, posz艂o obudzi膰 Don Kichota,
by dowiedzie膰 si臋, czy trwa w zamiarze i chce p贸j艣膰 ogl膮da膰
艣wietny pogrzeb Gris贸stoma, gdy偶 gotowi mu towarzyszy膰.
Don Kichote, kt贸rego to by艂o 偶ywym pragnieniem, wsta艂 i po-
leci艂 Sanczowi konie siod艂a膰 i wszystko przygotowa膰 nie mie-
szkaj膮c, co tamten z wielkim po艣piechem wype艂ni艂, i natych-
miast r膮czo w drog臋 wszyscy ruszyli. Nie ujechali i 膰wier膰 mili,
gdy na skrzy偶owaniu szlaku ujrzeli zbli偶aj膮cych si臋 sze艣ciu pa-
sterzy odzianych w czarne ko偶uchy, z cyprysowymi i laurowymi
wie艅cami na g艂owach. Ka偶dy z nich ni贸s艂 w r臋ku gruby kij
z ostrokrzewu. Z nimi jecha艂o r贸wnie偶 dw贸ch szlachcic贸w do-
brze do podr贸偶y zaopatrzonych, a trzech pacho艂k贸w pieszo im
towarzyszy艂o. Zbli偶ywszy si臋, pozdrowili si臋 dwornie wzajem
i zapytali jedni drugich o cel podr贸偶y; dowiedziawszy si臋, 偶e
wszyscy d膮偶膮 na miejsce pogrzebu, pojechali razem dalej.
Jeden z je藕d藕c贸w rozmawiaj膮c z towarzyszem m贸wi艂:
Zdaje mi si臋, mo艣ci Vivaldo, 偶e nie stracimy czasu chc膮c
przyjrze膰 si臋 temu 艣wietnemu pogrzebowi, powinien bowiem
wypa艣膰 wspaniale, wedle tych osobliwo艣ci, jakie opowiadali
pasterze zar贸wno o zmar艂ym, jak o m臋偶ob贸jczej pasterce.
I mnie si臋 tak zdaje odpowiedzia艂 Vivaldo nie chodzi
mi o strat臋 jednego dnia, straci艂bym i cztery, aby to zobaczy膰.
Zapyta艂 ich Don Kichote, co s艂yszeli o Marceli i o Gris贸-
stomie. Podr贸偶ny odpowiedzia艂, 偶e tego ranka spotkali owych
107
pasterzy i widz膮c ich w 偶a艂obnych szatach, zapytali o przyczyn臋
takiego przebrania. Jeden z pasterzy opowiedzia艂 im o dzi-
wactwie i pi臋kno艣ci pewnej pasterki zwanej Marcel膮, o mi艂o艣ci
wielu zalotnik贸w oraz o 艣mierci tego Gris贸stoma, na kt贸rego
pogrzeb zd膮偶aj膮. W ko艅cu powt贸rzy艂 to wszystko, co Pedro
opowiada艂 Don Kichotowi.
Po tej rozmowie zacz臋li inn膮. I ten, kt贸rego zwano Vivaldo,
zapyta艂 Don Kichota, co zmusza go do podr贸偶owania w pe艂nym
uzbrojeniu przez kraj tak spokojny.
Na to Don Kichote odpowiedzia艂:
M贸j stan i powo艂anie nie pozwalaj膮 mi je藕dzi膰 inaczej.
Przysmaki, biesiady i wygody wymy艣lone zosta艂y dla zniewie-
艣cia艂ych dworak贸w, trud, niepok贸j i zbroja s膮 stworzone i prze-
znaczone dla tych jedynie, kt贸rych 艣wiat zwie b艂臋dnymi ryce-
rzami, pomi臋dzy kt贸rymi ja, niegodny, jestem najmniejszy ze
wszystkich.
Zaledwie to us艂yszeli, wszyscy wzi臋li go za szale艅ca i aby si臋
upewni膰 i przekona膰, jakiego to rodzaju by艂o szale艅stwo, Vi-
valdo zwr贸ci艂 si臋 do niego z zapytaniem, co to s膮 b艂臋dni rycerze.
Czy偶 mo艣ci panowie nie czytali odpowiedzia艂 Don
Kichote rocznik贸w i historii Anglii, opowiadaj膮cych o s艂yn-
nych czynach kr贸la Artura, kt贸rego powszechnie w naszym
ludowym kastylskim j臋zyku kr贸lem Artusem* zwiemy?
Jest o nim starodawne podanie, wsp贸lne ca艂emu Kr贸lestwu
Wielkiej Brytanii, 偶e 贸w kr贸l nie umar艂, lecz czarodziejsk膮
sztuk膮 zamieni艂 si臋 w kruka i gdy czas nadejdzie, zn贸w powr贸ci
kr贸lowa膰 i odzyska膰 kr贸lestwo i ber艂o; dla tej przyczyny nigdy
a偶 po dzi艣 dzie艅 偶aden Anglik kruka nie zabije *. Ot贸偶 za czas贸w
tego zacnego kr贸la ustanowiony zosta艂 Zakon Rycerzy Okr膮-
g艂ego Sto艂u * i mia艂a miejsce, najdok艂adniej tam opowiedziana,
mi艂o艣膰 Lancelota z Jeziora i kr贸lowej Ginewry, po艣redniczk膮
i powiernic膮 kt贸rej by艂a czcigodna dworka Ouintaniona. To
da艂o pocz膮tek tak znanej i 艣piewanej w ca艂ej naszej Hiszpanii
romancy:
Ze wszystkich na 艣wiecie rycerzy
Damy najwdzi臋czniej s艂u偶y艂y
108
Lancelotowi, gdy wraca艂
Z Bretanii zn贸w w kraj sw贸j mi艂y.
I ci膮g dalszy .tak wdzi臋czny i s艂odki o mi艂o艣ci owej i jego bo--
haterskich czynach. Od tego czasu zakon rycerski krok za kro-
kiem zacz膮艂 si臋 rozszerza膰 i rozprzestrzenia膰 w licznych i r贸偶-
nych cz臋艣ciach 艣wiata. A w nim stali si臋 s艂awni i znani, dzi臋ki
swym przewagom, m臋偶ny Amadis z Galii wraz ze wszystkimi
synami i wnukami a偶 do pi膮tego pokolenia, dzielny Feliksmarte
z Hirkanii oraz 贸w Tyrant Bia艂y, kt贸rego nigdy do艣膰 wys艂awi膰
nie mo偶na; za naszych ju偶 prawie czas贸w widzieli艣my, znali艣my
i s艂yszeli艣my o niezwyci臋偶onym i dzielnym rycerzu Don Belia-
nisie z Grecji. Oto, mo艣ci panowie, co znaczy by膰 b艂臋dnym
rycerzem, za艣 zakon tego rycerstwa jest taki, jak powiedzia艂em;
do niego, jak ju偶 rzek艂em, ja, cho膰 niegodny, nale偶臋 przestrze-
gaj膮c tych samych praw, jakich przestrzegali wspomniani
rycerze. I tak b艂膮dz臋 przez te pustacie i ost臋py, szukaj膮c przy-
g贸d, got贸w z ca艂ej duszy stawi膰 rami臋 i osob臋 w艂asn膮 w najnie-
bezpieczniejszej przygodzie, jak膮 mi los nadarzy, w obronie
s艂abych i potrzebuj膮cych.
Dzi臋ki tym wywodom, podr贸偶ni ostatecznie przekonali si臋,
偶e Don Kichotowi brak rozs膮dku, i poznali, jakiego rodzaju sza-
le艅stwo go opanowa艂o; przej臋艂o to ich zdumieniem, jakie ogar-
nia艂o wszystkich, kt贸rzy si臋 z nim pierwszy raz zetkn臋li. Vival-
do, kt贸ry by艂 wielki dowcipni艣 i krotochwilnego usposobienia,
aby nie nudzi膰 si臋 przez reszt臋 drogi, jak膮 mieli jeszcze prze-
by膰, zanim dojad膮 do g贸r, gdzie mia艂 si臋 odby膰 pogrzeb, chcia艂
mu da膰 sposobno艣膰 dalszego rozwini臋cia jego dziwactw i tak
rzek艂:
Zdaje mi si臋, panie rycerzu b艂臋dny, 偶e waszmo艣膰 wybra-
艂e艣 sobie najuci膮偶liwszy i najsurowszy zaw贸d na ziemi; uwa偶am,
偶e nawet zakon braci kartuz贸w nie jest tak srogi.
Mo偶e by膰 r贸wnie surowy odpowiedzia艂 rycerz ale
czy jest r贸wnie 艣wiatu potrzebny? O dwa palce jestem od po-
dania tego w w膮tpliwo艣膰. Prawd臋 rzek艂szy bowiem, 偶o艂nierz wy-
konywaj膮cy rozkaz dow贸dcy nie czyni mniej ni偶li ten偶e sam
dow贸dca, kt贸ry rozkaz wydaje. Chc臋 powiedzie膰, 偶e zakonnicy
109
z ca艂ym spokojem i bezpiecze艅stwem modl膮 si臋 niebu o dobra
ziemskie, lecz my, 偶o艂nierze i rycerze, w czyn wprowadzamy to,
o co omi si臋 modl膮, bronimy tego m臋stwem naszych ramion
i ostrzem naszych mieczy nie w bezpiecznym ukryciu, lecz pod
otwartym niebem, wystawiaj膮c si臋 na niezno艣ne promienie
s艂o艅ca w lecie, za艣 na ostre mrozy zim膮. Jeste艣my zatem s艂uga-
mi Boga na ziemi i ramionami jego sprawiedliwo艣ci. A jako
sprawy wojny i wszelkie z ni膮 zwi膮zane i jej si臋 tycz膮ce mog膮
by膰 wykonywane jedynie w pocie czo艂a, w艣r贸d trud贸w i mozo-
艂贸w, wynika z tego, 偶e ci, kt贸rych jest to powo艂amiem, bez w膮t-
pienia wi臋kszego trudu zaznaj膮 ni偶 owi, co w ciszy i spokoju
modl膮 si臋 do Boga za tych, kt贸rzy s膮 w potrzebie. Nie chc臋 wcale
twierdzi膰, ani przez my艣l mi to nie przechodzi, 偶eby stan b艂臋d-
nego rycerstwa by艂 r贸wnie godny, jak 艣cis艂ego zakonnika, mog臋
tylko wnosi膰 z tego, co cierpi臋, 偶e bez, w膮tpienia jest bardziej
uci膮偶liwy, bardziej nara偶ony, w g艂odzie, pragnieniu, n臋dzy,
艂achmanach i w艣r贸d robactwa, gdy偶 bezsprzecznie rycerze
b艂臋dni w ci膮gu 偶ycia zaznali wiele utrapie艅. I je艣li jednym uda艂o
si臋, dzi臋ki m臋stwu swego ramienia, cesarstwa dost膮pi膰 *, zaiste
trza wierzy膰, 偶e sowicie za to zap艂acili krwi膮 swoj膮 i potem,
i gdyby tym, kt贸rzy do tej godno艣ci doszli, nie sta艂o cudowi-
dz贸w i m臋drc贸w ku pomocy, ogo艂oceni zostaliby z marze艅 i za-
wiedzeni w nadziejach.
Jestem tego samego zdania odpar艂 podr贸偶ny ale
mi臋dzy wieloma innymi jedna rzecz nie podoba mi si臋 u b艂臋d-
nych rycerzy, a to, 偶e kiedy zdarza si臋 im wdawa膰 w jak膮艣
wielk膮 i niebezpieczn膮 przygod臋, w kt贸rej grozi im oczywi-
sta utrata 偶ycia, nigdy w tym momencie nie pami臋taj膮 pole-
ci膰 si臋 Bogu, jak ka偶dy chrze艣cijanin w podobnych nie-
bezpiecze艅stwach czyni膰 powinien; przeciwnie, polecaj膮 si臋
swym damom z takim zapa艂em i nabo偶e艅stwem, jakby one
by艂y ich Bogiem, rzecz, kt贸ra zdaje mi si臋 cuchn膮膰 po-
ga艅stwem.
Panie odpar艂 Don Kichote nie mo偶e w 偶aden spos贸b
by膰 inaczej i 藕le by sobie poczyna艂 b艂臋dny rycerz inaczej post臋-
puj膮c, gdy偶 w zwyczaj i obyczaj rycerstwa b艂臋dnego wesz艂o,
110
偶e b艂臋dny rycerz wa偶膮c si臋 na jaki艣 czyn zbrojny w obecno艣ci
swej damy, ku niej obraca wzrok pe艂en tkliwo艣ci i mi艂o艣ci, jak-
by b艂agaj膮c, by go w opiece mia艂a i broni艂a w tym niepewnym
spotkaniu, na jakie si臋 nara偶a; co wi臋cej, cho膰by go nikt nie
s艂ysza艂, powinien wypowiedzie膰 s艂贸w kilka po cichu, polecaj膮c
si臋 jej z ca艂ego serca; mamy tego niezliczone przyk艂ady w po-
wie艣ciach. Nie nale偶y przez to mniema膰, 偶e nie maj膮 poleca膰
si臋 Bogu, gdy偶 i czas, i miejsce po temu jest nawet w ogniu
walki.
Mimo wszystko odpar艂 podr贸偶ny zostaje mi jeden
skrupu艂, oto niejednokrotnie czyta艂em, 偶e dwaj rycerze b艂臋dni
wiod膮 z sob膮 rozmow臋 i od s艂owa do s艂owa do gniewu si臋 przy-
wodz膮: zatoczywszy ko艅mi na polu, by zyska膰 miejsce dosta-
teczne, natychmiast pe艂nym galopem rzucaj膮 si臋 na siebie
i w czasie biegu polecaj膮 si臋 swym damom. W takim spotkaniu
dzieje si臋 zwykle, 偶e jeden zwala si臋 z konia, przebity na
wskro艣 kopi膮 przeciwnika, za艣 drugi, gdyby si臋 grzywy ko艅-
skiej nie trzyma艂, spad艂by r贸wnie偶 na ziemi臋. Zaiste nie wiem,
jak ten zabity zdo艂a艂 znale藕膰 czas na polecenie si臋 Bogu w tak
nag艂ej rozprawie. Lepiej by艂oby, aby s艂贸w, kt贸rymi w biegu
poleca艂 si臋 swej damie, u偶y艂 na to, co by艂o jego obowi膮zkiem
jako chrze艣cijanina. Tym bardziej 偶e uwa偶am, i偶 nie'wszyscy
rycerze b艂臋dni maj膮 damy, kt贸rym by si臋 poleci膰 mogli, nie
wszyscy bowiem s膮 zakochani.
Nie mo偶e to by膰! odrzek艂 Don Kichote twierdz臋, 偶e
nie mo偶e istnie膰 b艂臋dny rycerz bez pani serca, gdy偶 dla nich
tak w艂a艣ciw膮 i przyrodzon膮 spraw膮 jest by膰 zakochanym, jak
niebu 艣wieci膰 gwiazdami i na pewne nigdy takiej historii nie
s艂yszano, gdzieby si臋 b艂臋dny rycerz bez mi艂o艣ci znalaz艂, a przy-
j膮wszy nawet, 偶eby si臋 taki traf zdarzy艂, nie uwa偶ano by go za
prawego rycerza, lecz za b臋karta, kt贸ry wszed艂 do twierdzy
rycerstwa nie drzwiami, ale chyba przez p艂ot, jak hultaj i z艂o>-
dziej.
Niemniej m贸wi艂 podr贸偶ny zdaje mi si臋, o ile sobie
dobrze przypominam, czyta艂em, 偶e Don Galaor, brat dzielnego
Amadisa z Galii, nigdy nie mia艂 pani s艂ynnej, kt贸rej by si臋 m贸g艂
lii
poleci膰, a mimo to niemniej by艂 szanowany i by艂 bardzo dziel-
nym i s艂awnym rycerzem.
Na co odpowiedzia艂 nasz Don Kichote:
Panie, jedna jask贸艂ka nie czyni lata; tym bardziej 偶e wiem
o wielkiej, tajnej mi艂o艣ci tego ryceraa; poza tym, zalecanie si臋
do wszystkich, kt贸re mu si臋 podoba艂y, by艂o jego przyrodzon膮
sk艂onno艣ci膮, kt贸rej na wodzy utrzyma膰 nie umia艂. Wi臋c, by
sko艅czy膰, dowiedzione jest, 偶e mia艂 jedn膮*, kt贸r膮 pani膮 swej
woli uczyni艂, kt贸rej cz臋sto si臋 poleca艂 skrycie, gdy偶 chlubi艂 si臋,
偶e jest bardzo tajemniczym rycerzem.
A zatem, je艣li w艂a艣ciwo艣ci膮 rycerza b艂臋dnego jest by膰 za-
kochanym rzek艂 podr贸偶ny nale偶y wierzy膰, 偶e waszmo艣膰
jest nim, jako 偶e takie jest wasze powo艂anie. Je艣li za艣 wasza
mi艂o艣膰 nie zechce by膰 r贸wnie skrytym jak Don Galaor, usilnie
prosz臋 w imieniu ca艂ego towarzystwa i w moim w艂asnym,
zdrad藕cie nam imi臋, ojczyzn臋, stan i pi臋kno艣膰 waszej pani; po-
winna by si臋 uwa偶a膰 za szcz臋艣liw膮, 偶e ca艂y 艣wiat dowie si臋, i偶
mi艂uje j膮 i s艂u偶y jej taki rycerz jak wasza mi艂o艣膰.
Tu Don Kichote westchn膮艂 g艂臋boko i rzek艂:
Nie mog臋 r臋czy膰, czy ta s艂odka moja nieprzyjaci贸艂ka cie-
szy膰 si臋 -b臋dzie, czy nie, gdy 艣wiat si臋 dowie, 偶e jej s艂u偶臋; jedno
rzec mog臋 odpowiadaj膮c na pytania zadane mi z tak膮 uprzej-
mo艣ci膮, 偶e imi臋 jej jest Dulcynea, ojczyzn膮 Toboso, wioska
Manczy; stan jej co najmniej ksi膮偶臋cy, jest bowiem kr贸low膮
i pani膮 moj膮, pi臋kno艣膰 jej nadludzka, w niej bowiem rzeczywi-
stymi si臋 sta艂y wszelkie niepodobne do wiary i chimeryczne
przymioty pi臋kno艣ci, jakie poeci swym damom nadawali: w艂osy
jej z艂oto szczere, jej czo艂o Pola Elizejskie, brwi jej 艂uki
t臋czy, oczy jej s艂o艅ca, lica jej r贸偶e, wargi korale, z臋by
jej per艂y, alabastrem szyja, marmurem piersi, z ko艣ci
s艂oniowej jej r臋ce, bia艂o艣膰 jej 艣niegiem, za艣 cz臋艣ci cia艂a, kt贸re
przed wzrokiem ludzkim skromno艣膰 zakrywa, takie s膮, jak
mniemam i przeczuwam, 偶e jeno z ogl臋dn膮 czci膮 je wys艂awia膰
mo偶na, lecz nigdy por贸wnywa膰.
Chcieliby艣my si臋 dowiedzie膰 czego艣 o jej rodzie, pocho-
dzeniu i pokrewie艅stwie przerwa艂 Vivaldo.
112
Na to odrzek艂 Don Kichote:
Nie wywodzi si臋 z rodu staro偶ytnych Kurcjusz贸w, Gaj贸w,
Scypion贸w rzymskich ani z nowo偶ytnych Colon贸w i Ursin贸w,
ani te偶 z Moncad贸w i Requesen贸w z Katalonii, tym mniej z Re-
bell贸w i Villanov贸w z Walencji, z Palafox贸w, Nuz贸w, Roca-
bertich, Corellich, Lun贸w, Alagon贸w, Urre贸w, Foc贸w i Gurre贸w
z Aragonu, Cerd贸w, Manriqu贸w, Mendoz贸w i Guzman贸w z Ka-
stylii, Alencastr贸w, Pall贸w i Menes贸w z Portugalii, lecz jest
z rodu Tobos贸w z Manczy. R贸d ten, cho膰 m艂odszy, godzien da膰
pocz膮tek najznamienitszym rodzinom wiek贸w przysz艂ych.
Niech mi nikt zaprzeczy膰 si臋 nie wa偶y, chyba pod warunkiem,
jaki Cervino wypisa艂 pod trofeami z Rolandowej broni, a kt贸ry
g艂osi艂:
Niech jej nikt nie ruszy,
Komu do walk z Rolandem mo偶e brakn膮膰 duszy.
Cho膰 m贸j r贸d pochodzi od kaczopin贸w * z Laredo odrzek艂
podr贸偶ny nie wa偶y艂bym si臋 r贸wna膰 z rodem Toboso z Man-
czy, mimo 偶e prawd臋 rzek艂szy, dot膮d do uszu mych nigdy takie
nazwisko nie dosz艂o.
Jak偶e to by膰 mo偶e, aby nie dosz艂o? odpar艂 Don Ki-
chote.
Z wielk膮 uwag膮 przys艂uchiwali si臋 wszyscy pozostali rozmo-
wie owych dw贸ch i wszyscy, nawet koziarze i pasterze, zdali so-
bie spraw臋 z wielkiego b艂臋du naszego Don Kichota. Jedynie San-
czo Pansa wierzy艂 we wszystko, co pan jego opowiada艂 wiedz膮c,
kim by艂, i znaj膮c go od urodzenia; w膮tpliwo艣膰 偶ywi艂 tylko co do
pi臋knej Dulcynei z Toboso, nigdy bowiem nie s艂ysza艂 o takim
imieniu ani o ksi臋偶niczce, kt贸ra by je nosi艂a, cho膰 mieszka艂
blisko Toboso. Jechali tak gaw臋dz膮c, gdy spostrzegli, 偶e w膮-
wozem, mi臋dzy dwiema wysokimi g贸rami, schodzi艂o oko艂o
dwudziestu pasterzy, wszyscy w czarnych ko偶uchach, z wie艅-
cami na g艂owach, kt贸re jak si臋 wkr贸tce okaza艂o by艂y b膮d藕
z lipy, b膮d藕 z cyprys贸w. Sze艣ciu po艣r贸d nich nios艂o trumn臋 po-
kryt膮 wielk膮 rozmaito艣ci膮 kwiat贸w i ga艂臋zi. Co widz膮c, jeden
z koziarzy rzek艂:
8 Don Kichote, cz. I
113
Ci, kt贸rzy tu schodz膮, nios膮 cia艂o Gris贸stoma, za艣 u st贸p
owej g贸ry jest miejsce, gdzie si臋 pochowa膰 kaza艂.
Na to przy艣pieszyli kroku, czas by艂 ju偶, gdy偶 przybyli z艂o偶yli
trumn臋 na ziemi i czterech z nich ostrymi czekanami zacz臋艂o
kopa膰 gr贸b pod 艣cian膮 twardej ska艂y.
Powitali jedni drugich dwornie i zaraz Don Kichote i ci, kt贸-
rzy z nim przybyli, j臋li przygl膮da膰 si臋 trumnie, w kt贸rej ujrzeli
martwe cia艂o * pokryte kwiatami, w odzieniu pasterza, jak si臋
zdawa艂o, w wieku oko艂o lat trzydziestu i cho膰 by艂 umar艂y, sn膮膰
by艂o, 偶e za 偶ycia mia艂 oblicze urodziwe i wdzi臋czn膮 posta膰.
Doko艂a niego w trumnie le偶a艂o kilka ksi膮偶ek i wiele zeszyt贸w
otwartych lub zamkni臋tych. Zar贸wno ci, kt贸rzy si臋 przypa-
trywali, jak i kopi膮cy gr贸b, zachowywali dziwne milczenie,
wreszcie jeden z tych, kt贸rzy zmar艂ego przynie艣li, rzek艂 do
drugiego:
Zobacz dobrze, Ambrosio, czy to jest miejsce, o kt贸rym
Gris贸stomo m贸wi艂, chcecie bowiem tak dok艂adnie wype艂ni膰, co
w testamencie swym poleci艂.
Tak, to tutaj odpar艂 Ambrosio nieraz mi tu opowia-
da艂 m贸j nieszcz臋sny przyjaciel histori臋 swej niedoli. Tu, m贸-
wi艂, ujrza艂 po raz pierwszy ow膮 艣mierteln膮 nieprzyjaci贸艂k臋
rodu ludzkiego i tu r贸wnie偶 po raz pierwszy wyzna艂 jej swe
uczucia, r贸wnie uczciwe, jak rozmi艂owane, i tu po raz ostatni
Marcela odrzuci艂a go i wzgardzi艂a nim tak, 偶e kres po艂o偶y艂 tra-
gedii swego n臋dznego 偶ywota. I tu, ku pami臋ci tylu cierpie艅,
chcia艂, aby go z艂o偶y膰 we wn臋trzno艣ciach wiecznego zapom-
nienia.
A zwracaj膮c si臋 do Don Kichota i podr贸偶nych, ci膮gn膮艂 dalej
m贸wi膮c:
Ten zew艂ok, panowie, na kt贸ry litosnym okiem spogl膮-
dacie, kry艂 dusz臋, w kt贸rej niebo z艂o偶y艂o niesko艅czone boga-
ctwa. Jest to cia艂o Gris贸stoma, kt贸ry nie mia艂 r贸wnego sobie
w umy艣le, dworno艣ci, w niepospolitej zacno艣ci, by艂 feniksem
w przyja藕ni, wspania艂omy艣lnym bez rachuby, powa偶nym bez
nad臋to艣ci, weso艂ym bez poni偶enia, wreszcie pierwszym we
wszystkim, co szlachetne, a nieostatnim w cierpieniu. Kocha艂,
114
a by艂 znienawidzony, uwielbia艂, a by艂 wzgardzony, b艂aga艂 okrut-
nic臋, chcia艂 marmur poruszy膰, goni艂 wiatr, krzykiem Samotno艣膰
nape艂nia艂, s艂u偶y艂 niewdzi臋czno艣ci, od kt贸rej w nagrod臋 uzyska艂,
偶e sta艂 si臋 艂upem 艣mierci w po艂owie drogi 偶ycia; kres po艂o偶y艂a
mu pasterka, kt贸r膮 stara艂 si臋 unie艣miertelni膰, aby w ludzkiej
pami臋ci 偶y艂a wiecznie, jak o tym 艣wiadczy膰 mog艂yby te papiery,
jakie tu widzicie, gdyby mi nie by艂 przykaza艂 rzuci膰 je w ogie艅,
kiedy cia艂o jego ziemi powierzymy.
Post膮piliby艣cie z wi臋ksz膮 surowo艣ci膮 i okrucie艅stwem
z nimi ni偶 sam ich pan rzek艂 Vivaldo nie jest rzecz膮
s艂uszn膮 i godziw膮 wype艂nia膰 czyj膮艣 wol臋 wbrew rozs膮dkowi.
Nie posiada艂by go i August * Cezar, gdyby si臋 by艂 zgodzi艂 na
wykonanie tego, co poleci艂 w testamencie swoim boski mantu-
a艅czyk. Tak wi臋c, panie Ambrosio, cho膰 oddacie ziemi cia艂o
waszego druha, nie rzucajcie w niepami臋膰 jego pism, nie wy-
pe艂niajcie w nierozwadze tego, co on w roz偶aleniu pole-
ci艂. Przeciwnie, ocalaj膮c 偶ycie tym papierom sprawcie, by
wiecznie 偶y艂o okrucie艅stwo Marceli, aby by艂o przyk艂adem dla
偶yj膮cych w przysz艂ych wiekach, by si臋 mieli na baczno艣ci
i strzegli przed upadkiem w podobne przepa艣ci. Mnie i wszyst-
kim, kt贸rzy艣my tu przyszli, znana jest historia waszego zako-
chanego i zrozpaczonego przyjaciela, wiemy o przyja藕ni waszej,
o okoliczno艣ciach jego 艣mierci. Z tej 偶a艂o艣liwej historii wnie艣膰
mo偶na, jaka by艂a srogo艣膰 Marceli, mi艂o艣膰 Gris贸stoma, wier-
no艣膰 waszej przyja藕ni i jaki koniec czeka tych, kt贸rzy po-
puszczaj膮c wodze, rzucaj膮 si臋 na 艣cie偶k臋, jak膮 ukazuje ich
oczom z艂udna mi艂o艣膰. Wczoraj wieczorem dowiedzieli艣my si臋
o 艣mierci Gris贸stoma i 偶e w tym miejscu ma by膰 pogrzeba-
ny, wi臋c wiedzeni ciekawo艣ci膮 i wsp贸艂czuciem, zboczyli艣my
z naszej drogi, postanawiaj膮c na w艂asne oczy zobaczy膰 to,
o czym s艂uchali艣my z takim wsp贸艂czuciem. W zamian za t臋
lito艣膰 i za o偶ywiaj膮ce nas pragnienie, aby z艂emu zaradzi膰,
o ile by艣my zdo艂ali, prosimy was, rozwa偶ny Ambrosio, a przy-
najmniej ja was we w艂asnym imieniu prosz臋, aby艣cie nie
rzucali w ogie艅 tych papier贸w, lecz pozwolili mi zabra膰 nie-
kt贸re.
* 115
I nie czekaj膮c na odpowied藕 pasterza, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i wzi膮艂
kilka kartek doko艂a le偶膮cych; widz膮c to Ambrosio rzek艂:
Przez grzeczno艣膰 zezwalam, aby艣cie zatrzymali, panie, te,
kt贸re ju偶 zabrali艣cie, lecz na pr贸偶no prosicie, abym zaniecha艂
spalenia reszty.
Vivaldo pragn膮c dowiedzie膰 si臋, co zawiera艂y papiery, roz艂o-
偶y艂 natychmiast jeden i spostrzeg艂, 偶e nosi艂 tytu艂 Pie艣艅 rozpa-
czy. Us艂yszawszy to Ambrosio rzek艂:
Jest to ostatni utw贸r, jaki napisa艂 nieszcz臋sny, i aby艣cie
si臋, panie, przekona膰 mogli, do czego niedola go przywio-
d艂a, przeczytajcie g艂o艣no; starczy na to czasu, zanim gr贸b wy-
kopi膮.
Bardzo ch臋tnie to uczyni臋 rzek艂 Vivaldo.
I kiedy wszyscy obecni t臋 sam膮 ch臋膰 okazawszy otoczyli go
ko艂em, on czyta艂 g艂o艣no, co nast臋puje:
ROZDZIA艁 CZTERNASTY
kt贸ry zawiera rozpaczliwe wiersze zmar艂ego pasterza i opowiada
o innych niespodzianych zdarzeniach
Pie艣艅 Gris贸stoma*
Gdy chcesz, okrutna, aby og艂oszono
W wszystkich j臋zykach i po ca艂ej ziemi
Twojej srogo艣ci bezlitosnej si艂y,
Sprawi臋, 偶e samo srogie piekie艂 艂ono
Przepoi pier艣 m膮 tonami lakierni,
Kt贸re by g艂os m贸j zwyk艂y odmieni艂y.
Wedle mych pragnie艅, co si臋 wysili艂y,
By 艣piewa膰 b贸l m贸j i tw膮 niegodziwo艣膰,
W g艂osie 偶a艂osne podnios膮 si臋 j臋ki,
A do nich wmieszam dla wi臋kszej udr臋ki
Kawa艂ki serca wydarte na 偶ywo.
S艂uchaj, z uwag膮 nachyl twego ucha.
To nie jest harmonijny d藕wi臋k, lecz g艂ucha
Skarga, co z piersi zgorzknia艂ej si臋 wznosi,
W szale艅stwie cierpie艅 ob艂臋dnych powstaje,
Mnie rozkosz daje, tobie ha艅b臋 g艂osi.
116
Srogo艣膰' lwa, wilka przera藕liwe wycie,
"Wstr臋tny syk w臋偶a o 艂uskowych splotach,
Potworny pomruk nieznanego smoka,
Krakanie wrony, co 艣mier膰 albo 偶ycie
Wr贸偶y, lub wiatru huk w burzy 艂oskotach,
Od kt贸rych wzdyma si臋 m贸rz to艅 g艂臋boka,
Ryk zwalonego byka, gdy posoka
Ujdzie ze艅, 艂kania, jakie rzuca wdowia,
Czu艂a turkawka, sm臋tne zawodzenia
Zawistnej sowy oraz wszystkie pienia
I j臋k czarnego piekielnego mrowia,
Niech z bole艣ciwej mej powstan膮 duszy,
Z艂膮czone w jeden ton, kt贸ry poruszy
I wstrz膮艣nie zmys艂贸w zasi臋giem najszerszym,
Bo straszna bole艣膰, co serce zalewa,
By j膮 wy艣piewa膰, nowych 偶膮da wierszy.
Owych zawodze艅 nie powt贸rz膮 piaski
Ojczyste Tagu W smutnych echa tonach
Ni s艂awne gaje Betysu oliwek,
Tutaj rozbrzmiewa膰 b臋d膮 moje wrzaski,
W g艂臋biach przepa艣ci, w ska艂 wysokich stronach
Cho膰 martwy j臋zyk, ale s艂owa 偶ywe
Lub w ciemnych- jarach zabrzmi膮, gdzie zdradliwe
Piaski nie tkni臋te nigdy, stop膮 ludzi,
W艣r贸d jadowitych bestii, kt贸re wody
Pij膮 z b艂ot Libii. W艣r贸d martwej przyrody,
Kt贸rej blask s艂o艅ca nigdy nie obudzi,
Rozbrzmiewa膰 b臋d膮 mej bole艣ci echa
Ochryp艂e; dla mnie w tym b臋dzie pociecha,
Ze twoj膮 srogo艣膰 rozg艂osz膮 po 艣wiecie,
Kr贸tkiego 偶ycia to b臋dzie nagrod膮,
Nim 艣mier膰 mi臋 m艂odo z szerokich ziem zmiecie.
Wzgarda zabija, cierpliwo艣膰 zamiera
Przez podejrzenia s艂uszne czy fa艂szywe,
Lecz najokrutniej jest w zazdro艣ci kona膰,
D艂uga roz艂膮ka 偶ycie do cna zdziera;
L臋k zapomnienia do szcz臋tu szcz臋艣liwe
Nadzieje gasi, wkrada si臋 do 艂ona,
艢mier膰 tylko jedna jest nieunikniona.
Przecie, o dziwo, ja 偶yj臋 dotychczas!
117
Zazdrosny, zdrady pewny i wzgardzony;
Przed podejrzeniem brak mi tu obrony
W roz艂膮ce, kt贸ra ogie艅 budzi w zgliszczach,
W艣r贸d tej m臋czarni trudno dojrze膰 oku
Nawet promyka nadziei wskro艣 mroku,
Ni ja, nieszcz臋sny, tak daleko si臋gam,
Aby do kresu wyczerpa膰 rozpacze,
Bez niej ju偶 raczej 偶y膰 wiecznie przysi臋gam.
Zali o szcz臋艣ciu mo偶na w jednej chwili
W膮tpi膰 i ufa膰? Zali dobrze czyni臋,
Gdy pewno艣膰 stwierdza serca niepokoje?
I kiedy sroga zazdro艣膰 wstaje, czyli
Zamyka膰 oczy, cho膰 w ka偶dej godzinie
Wnika w tysi膮czne rany duszy mojej?
Ka偶dy otwiera na o艣cie偶 podwoje
Niewierze, kiedy nag艂a go obra偶a
Wzgarda, a jawno艣膰 wszelkie podejrzenia
Gorzka przemiano w oczywisto艣膰 zmienia
I czyst膮 prawd臋 w k艂amstwo przeobra偶a?
Najsro偶sza w艂adztwa mi艂o艣ci udr臋ko
Zazdro艣ci! ostrze 偶elaza daj r臋kom,
Daj mi! o wzgardo, sznur jak najsilniejszy!
Biada mi! bowiem w zwyci臋stwie okrutna
Twa pami臋膰 smutna i bole艣膰 pomniejszy.
Umieram, szcz臋艣cia nie czekam ju偶 w chwili
Ostatniej 偶ycia ani te偶 po skonie,
Uparcie wytrwam w moich roje艅 kole,
Ze czyni膮c dobrze, nikt si臋 nie pomyli.
Woln膮 jest dusza, cho膰 jej zwi膮偶e d艂onie
Przemoc mi艂o艣ci p臋tami w niewol臋.
Powiem nad wszystkie, wrog膮 pann臋 wol臋,
Co pi臋kn膮 dusz臋 i cia艂o posiada,
A na stwierdzenie naszych m膮k jedynie
Amor dziedzin膮 sw膮 w pokoju w艂ada.
W tym przekonaniu niech ten stryczek twardy
Przyspieszy koniec nieszcz臋sny, gdzie wzgardy
Doprowadzi艂y mi臋 jej nie艂askawe,
Oddam na Wiatry dusz臋 m膮 i cia艂o,
Kt贸re nie dba艂o o laur ani s艂aw臋.
118
Ty, kt贸rej jawne szale艅stwa zdradza艂y
Przyczyn臋, co mi臋 rozsta膰 si臋 przymusza
Z 偶yciem, jakiego ju偶 nie znios臋 d艂u偶ej,
Mo偶e znienacka zatopisz wzrok 艣mia艂y
W g艂臋bok膮 ran臋, z jak膮 moja dusza
Rado艣nie znosi twej srogo艣ci burze?
Je偶eli jednak uznasz, 偶e zas艂u偶臋,
Aby twych oczu pi臋knych niebo jasne
艢mier膰 ma zm膮ci艂a st贸j, na mi艂o艣膰 bosk膮!
Nie chc臋, a偶eby艣 igra艂a beztrosko
Z serca strz臋pami, gdy przez ciebie gasn臋.
Raczej ze 艣miechem na moim pogrzebie
Oka偶, 偶e 艣mier膰 ma jest 艣wi臋tem dla ciebie.
Lecz g艂upi! po c贸偶 ci te rady wszystkie?
Wszak wiem, 偶e chlubisz si臋 tym znamienicie,
I偶 moje 偶ycie ju偶 kresu jest bliskie.
Ju偶 czas! Niech wyjdzie z przepastnej czelu艣ci
Spragniony Tantal, niech Syzyt przybywa
Z ci臋偶arem strasznym bezlitosnej ska艂y,
Tition z swym s臋pem, Egion * niech si臋 spu艣ci,
Lecz ko艂a swego ruchu nie przerywa,
Nie Iza, by siostry z艂e* sw贸j trud wstrzyma艂y.
Niech wszyscy spo艂em 偶a艂obne chora艂y
W pier艣 moj膮 wlej膮 i niechaj poma艂u
Gdy zrozpaczony ma do tego prawo
艢piewy pogrzebne wiod膮 smutnie, 艂zawo
Cia艂u, kt贸remu odm贸wiony ca艂un*.
A niech trzyg艂owy piekielny od藕wierny*
I tysi膮c chimer, i widm t艂um bezmierny
Naraz podniesie odzew przera藕liwy;
Pogrzeb niech wiod膮 w 偶a艂obnym pochodzie,
Kt贸rego godzien kochanek nie偶ywy.
Pie艣ni rozpaczy nie p艂acz, 偶e twa gama
Zostanie w 艣wiecie po mym skonie sama,
Raczej gdy b贸lu przyczyn臋 okrutn膮
Mo偶e radowa膰 偶al zamkni臋ty w tobie,
To cho膰by w grobie, nie rozbrzmiewaj smutno!
Ta pie艣艅 Gris贸stoma podoba艂a si臋 s艂uchaj膮cym, cho膰 ten,
kt贸ry j膮 czyta艂, m贸wi艂, 偶e nie bardzo to si臋 zgadza z tym, co
119
s艂ysza艂 o skromno艣ci i zacno艣ci Marceli, gdy偶 w tej pie艣ni Gri-
s贸stomo skar偶y si臋 na zazdro艣膰, podejrzenia i roz艂膮k臋, co za-
膰mi膰 mog艂oby dobre imi臋 i s艂aw臋 Marceli. Na to odpowie-
dzia艂 Ambrosio, jako ten, kt贸ry zna艂 najtajniejsze my艣li przy-
jaciela:
Aby te w膮tpliwo艣ci wasze, panie, rozpr贸szy膰, wiedzcie,
偶e gdy nieszcz臋艣nik pisa艂 ow膮 pie艣艅, by艂 daleko od Marceli.
Oddali艂 si臋 bowiem od niej dobrowolnie, aby si臋 przekona膰,
czy roz艂膮ka wywrze na nim swe zwyk艂e prawo; a poniewa偶 ko-
chanek z dala od przedmiotu mi艂o艣ci wszystkim si臋 dr臋czy
i wszystkiego si臋 l臋ka; tak Gris贸stomo dr臋czy艂 si臋 urojon膮 za-
zdro艣ci膮 i podejrzeniami, kt贸rych si臋 l臋ka艂, jakby by艂y prawdzi-
we. I dlatego prawd膮 pozostaje, co-powszechnie m贸wi膮 o za-
cno艣ci Marceli, w kt贸rej poza tym, 偶e jest okrutna, nieco
wzgardliwa i bardzo dumna, nawet zawi艣膰 nie mo偶e i nie zdo艂a
偶adnej skazy si臋 doszuka膰.
Szczera prawda odpowiedzia艂 Vivaldo.
I chcia艂 przeczyta膰 inny papier ocalony od ognia, lecz prze-
szkodzi艂o mu czarowne zjawisko (takim si臋 bowiem wyda-
艂o), kt贸re niespodzianie ukaza艂o si臋 ich oczom; mianowicie
na szczycie ska艂y, pod kt贸r膮 gr贸b kopano, ukaza艂a si臋 pa-
sterka Marcela, tak pi臋kna, 偶e pi臋kno艣膰 jej przewy偶sza艂a
s艂aw臋 jej urody. Ci, kt贸rzy jej dot膮d nie widzieli, patrzyli
na ni膮 z podziwem i w milczeniu, inni, przyzwyczajeni do
jej widoku, niemniej od tamtych w zachwyceniu trwali.
Lecz zaledwie j膮 Ambrosio zoczy艂, z oznakami oburzenia za-
wo艂a艂:
Zali przychodzisz tu mo偶e patrze膰, o okrutny bazyliszku
tych g贸r, jak w obecno艣ci twojej zaczn膮 krwawi膰 rany * tego
nieszcz臋艣liwca, kt贸ry przez okrucie艅stwo twoje utraci艂 偶ycie?
Zali przybywasz si臋 che艂pi膰 z okrutnych skutk贸w post臋powania
twego, zali patrze膰 z tej wysoko艣ci, podobnie jak 贸w nieludzki
Neron na po偶ar Rzymu przez si臋 podpalonego, lub aby depta膰
zuchwale ten nieszcz臋sny zew艂ok, jak niewdzi臋czna c贸ra Tark-
winiusza* uczyni艂a z trupem ojca? Powiedz nam natychmiast,
po co przychodzisz i czego jeszcze pragniesz? Gdy偶 wiedz膮c,
120
偶e Gris贸stomo zawsze za 偶ycia by艂 ci powolny, sprawi臋, cho膰
on nie 偶yje, aby byli tobie pos艂uszni ci wszyscy, kt贸rzy zwali
si臋 jego przyjaci贸艂mi.
Nie przychodz臋, o Ambrosio, dla 偶adnego z tych powod贸w^
jakie wymieniasz odpowiedzia艂a Marcela ale by w艂asnej.
broni膰 sprawy i wyt艂umaczy膰, jak myl膮 si臋 ci wszyscy, kt贸rzy
przypisuj膮 mi cierpienia i 艣mier膰 Gris贸stoma; dlatego prosz臋
wszystkich tu przytomnych o chwil臋 uwagi, nie potrzeba b臋dzie
wiele czasu ani wielu s艂贸w nie strawi臋, by przekona膰 rozum-
nych o prawdzie. Niebo uczyni艂o mi臋 pi臋kn膮 jak m贸wi膮
tak膮 pi臋kno艣ci膮, kt贸ra przyniewala do mi艂o艣ci wbrew wszelkim
wysi艂kom; ode mnie za艣, za t臋 mi艂o艣膰, jak膮 mi okazujecie, 偶膮da-
cie, bym was pokocha艂a. Wiem przez wrodzony rozs膮dek, jaki
mi B贸g da艂, 偶e wszystko co pi臋kne jest mi艂owania godne, nie
pojmuj臋 jednak, dlaczego ten, kto jest kochany dla swej pi臋k-
no艣ci, powinien kocha膰 tego, kt贸ry go mi艂uje. Co wi臋cej, mo偶e
si臋 zdarzy膰, 偶e 贸w wielbiciel pi臋kna jest brzydki, a jako taki
godny raczej odrazy i niew艂a艣ciwe by艂oby rzec: ,,Kocham ci臋,
bo艣 pi臋kna, musisz mi臋 kocha膰, cho膰 jestem szpetny." Lecz
przyj 膮wszy, 偶e obie strony s膮 pi臋kno艣ci膮 r贸wne, nie idzie za
tym wcale, aby sk艂onno艣ci jednakie by膰 mia艂y; nie ka偶da pi臋k-
no艣膰 budzi mi艂o艣膰, niekt贸re raduj膮 wzrok, a nie ujarzmiaj膮 woli.
Je艣liby ka偶da pi臋kno艣膰 mi艂o艣ci by艂a przyczyn膮 i serca wi膮za艂a,.
wywo艂a艂oby to pomieszanie i popl膮tanie pragnie艅 nie艣wiado-
mych, gdzie zatrzyma膰 si臋 maj膮, gdy偶 jako niezliczona jest.
liczba istot pi臋knych, tak i pragnienia by艂yby niezliczone. A jak
s艂ysza艂am, prawdziwa mi艂o艣膰 jest niepodzielna, wolna i nie-
przymuszona. Je艣li tak jest, jak w to wierz臋, dlaczego偶 chce-
cie, abym moj膮 wol臋 si艂膮 nagi臋艂a nie maj膮c ku temu 偶adnych
zobowi膮za艅 innych jak to, 偶e wy mnie o mi艂o艣ci prawicie? Kiedy
tak jest powiedzcie mi je艣liby niebo, miast uczyni膰 mi臋
pi臋kn膮, uczyni艂o brzydk膮, czy s艂usznie mog艂abym si臋 uskar偶a膰
w贸wczas na was, 偶e mi臋 nie mi艂ujecie? Tym bardziej, pomy艣l-
cie, 偶e nie ja wybiera艂am urod臋, jak膮 posiadam; 偶e tak膮 jest, ja-
k膮 niebo mi da艂o z 艂askawo艣ci swojej, bez mej pro艣by ni wyboru.
Tak jak 偶mija nie zas艂uguje na pot臋pienie za jad, jaki nosi"
121
chocia偶 nim zabija, gdy偶 to jej natura daje, tak samo i ja nie
zas艂uguj臋 na pot臋pienie dlatego, 偶e jestem pi臋kna; pi臋kno艣膰
w kobiecie uczciwej jest jak ogie艅 daleki albo ostry miecz; ani
昽gie艅 nie pali, ani miecz nie rani tego, kto si臋 nie zbli偶y. Cze艣膰
i cnota s膮 ozdob膮 duszy, bez nich cia艂o, cho膰by pi臋kne, nie po-
winno si臋 takim wydawa膰. Wi臋c je艣li uczciwo艣膰 jest jedn膮
z cn贸t, kt贸re zdobi膮 i upi臋kszaj膮 zar贸wno cia艂o, jak dusz臋, dla-
czego偶 mia艂by j膮 utraci膰 ten, kt贸ry dla urody swej jest mi艂o-
wany, aby odpowiedzie膰 pragnieniom tego, kt贸ry dla zadowo-
lenia swego wszelkimi si艂ami i sposobami stara膰 si臋 b臋dzie, aby
go jej pozbawi膰? Urodzi艂am si臋 wolna i a偶eby 偶y膰 wolna, wy-
bra艂am sielskie pustkowie; drzewa tych g贸r s膮 mym towarzy-
stwem, jasne wody tych strumieni s膮 mi zwierciad艂em, z drze-
wami tymi i wodami wsp贸艂偶yj膮 moje my艣li i uroda moja.
Jestem ogniem dalekim i nieosi膮galnym mieczem. Tych, kt贸-
rych mym widokiem rozmi艂owa艂am, s艂owami pozbawi艂am
z艂udze艅, a je艣li pragnienie ich podtrzymuje nadzieja, nie da艂am
偶adnej Gris贸stomowi ani nikomu innemu. W ko艅cu o nie-
jednym z nich mo偶na by rzec, 偶e raczej w艂asny up贸r ich zabi艂
ni偶 okrucie艅stwo moje. A je偶eli mi臋 kto przekonuje, 偶e zamys艂y
jego uczciwe by艂y i 偶e dlatego powinna by艂am na nie odpowie-
dzie膰, powiem, 偶e kiedy w tym samym miejscu, gdzie teraz
.gr贸b kopi膮, objawi艂 mi zacno艣膰 swych zamiar贸w, ja mu odpo-
wiedzia艂am, 偶e moj膮 wol膮 by艂o 偶y膰 w wiecznej samotno艣ci
i jedynie ziemia cieszy膰 si臋 b臋dzie owocem mej skromno艣ci i 艂u-
pem mej urody; a je艣li on mimo te wszystkie ostrze偶enia chcia艂
upiera膰 si臋 wbrew nadziei i p艂yn膮膰 przeciw wiatrowi, c贸偶 dzi-
wnego, 偶e zaton膮艂 w odm臋cie swego szale艅stwa? Gdybym go
"by艂a zwodzi艂a, by艂abym fa艂szywa, gdybym by艂a spe艂ni艂a jego
偶yczenia, post膮pi艂abym wbrew mym najlepszym postanowie-
niom i zamiarom. Upiera艂 si臋, cho膰 ostrze偶ony, wpad艂 w rozpacz,
cho膰 nie by艂 znienawidzony, baczcie wi臋c, czy jest s艂uszne, aby
mi臋 o nieszcz臋艣cie jego oskar偶a膰. Niech skar偶y si臋 ten, kogo
oszukaj膮, niech rozpacza, kogo zawiod膮 dane przyrzeczenia,
niech ufa ten, kogo przywo艂am, niech che艂pi si臋, kogo przy-
garn臋; lecz niech nie nazywa mi臋 okrutn膮 i m臋偶ob贸jczyni膮 ten,
122
komu nic nie obieca艂am, kogo nie zwodzi艂am, nie przywabia艂am
i nie wybiera艂am. Niebo dot膮d nie chcia艂o, abym pokocha艂a na
艣mier膰 i 偶ycie, a poj臋cie, jakie mam o mi艂o艣ci z wyboru, jest
mym usprawiedliwieniem. Oby ta og贸lna przestroga pos艂u偶y艂a
ka偶demu, kto mi臋 chce zdoby膰 na sw贸j osobisty po偶ytek, i niech
wiedz膮 odt膮d, 偶e je艣li kto umrze przeze mnie, nie umrze z za-
zdro艣ci ani z nieszcz臋艣cia, gdy偶 kto nie kocha, niczyjej zazdro艣ci
budzi膰 nie mo偶e, a rozczarowa艅 nie nale偶y przypisywa膰 wzgar-
dzie. Kto nazywa mi臋 dzik膮 i bazyliszkiem, niech mi臋 porzuci
jako rzecz szkodliw膮 i z艂膮, a kto zwie mi臋 niewdzi臋cznic膮, niech
mi nie s艂u偶y, kto mi臋 ma za zwodnic臋, niech mi臋 nie zna, kto
mi臋 ma za okrutn膮, niech za mn膮 nie chodzi, gdy偶 ta dzika, ten
bazyliszek, ta niewdzi臋cznica, ta okrutnica i ta zwodnica nie
chce nikogo szuka膰, nikomu s艂u偶y膰, nikogo zna膰 i za nikim
chodzi膰. Je艣li Gris贸stoma zabi艂a jego porywczo艣膰 i zuchwa艂a
ch臋膰, czemu偶 oskar偶a膰 mi臋 za moj膮 obyczajno艣膰 i skromno艣膰?
Je艣li zachowuj臋 m膮 czysto艣膰 w otoczeniu drzew, dlaczego ma
chcie膰, abym j膮 utraci艂a, ten, kt贸ry pragnie, bym j膮 zachowa艂a
w艣r贸d ludzi? Posiadam, jak wiecie, w艂asny maj膮tek i nie po偶膮-
dam obcych; stan m贸j jest wolny i nie mam ochoty i艣膰 pod
czyj膮 w艂adz臋; nie kocham nikogo ani nienawidz臋; nie zwodz臋
tego ani nie wabi臋 innego; z nikogo si臋 nie na艣miewam, z nikim
nie przystaj臋. Przystojne rozmowy z juhaskami tej wsi i troska
o me kozy czas mi wype艂niaj膮. T臋sknoty moje nie przekraczaj膮
tych g贸r, a je艣li st膮d wybiegn膮, to chyba aby pi臋kno艣膰 nieba
podziwia膰. S膮 to kroki, kt贸re dusza stawia na drodze do swego
pierwotnego mieszkania.
To rzek艂szy, nie pragn膮c s艂ysze膰 偶adnej odpowiedzi, obr贸ci艂a
si臋 plecyma i zaszy艂a w g臋sty b贸r, kt贸ry r贸s艂 w pobli偶u, pozo-
stawiaj膮c wszystkich tam obecnych w podziwie tak dla jej ro-
zumu, jak dla jej pi臋kno艣ci. Niekt贸rzy, ra偶eni przemo偶n膮 strza-
艂膮 promieni jej pi臋knych oczu, zdradzali ch臋膰 艣cigania jej, nie
zwa偶aj膮c na wyra藕ne ostrze偶enie, jakie us艂yszeli. Co widz膮c
Don Kichote os膮dzi艂, 偶e nadesz艂a sposobno艣膰 okazania rycer-
sko艣ci w obronie uci艣nionych dziewic, po艂o偶y艂 d艂o艅 na r臋ko-
je艣ci miecza i zawo艂a艂 gromkim g艂osem:
123
Niech nikt, jakiegokolwiek by艂by stanu i zawodu, nie
wa偶y si臋 艣ciga膰 pi臋knej Marceli, je艣li nie chce si臋 narazi膰 na me
gniewne oburzenie. Jasno i wystarczaj膮co dowiod艂a, 偶e nie
ponosi 偶adnej winy z powodu 艣mierci Gris贸stoma, i o艣wiadczy艂a,
jak daleka jest od powolno艣ci dla zamys艂贸w kt贸regokolwiek z za-
kochanych. Dlatego s艂uszne jest, aby wszyscy uczciwi ludzie
we wsi, zamiast j膮 艣ciga膰 i prze艣ladowa膰, czcili j膮 i szano-
wali, gdy偶 mo偶e ona jedna na 艣wiecie w tak zacnych ch臋ciach
偶ywi臋.
Czy to dzi臋ki pogr贸偶kom Don Kichota, czy dlatego 偶e
Ambrosio nagli艂, aby doko艅czyli pos艂ugi winnej jego dobremu
przyjacielowi, 偶aden z pasterzy z miejsca si臋 nie ruszy艂 ani nie
oddali艂, p贸ki nie uko艅czono grobu i nie spalono papier贸w Gri-
s贸stoma. Z艂o偶ono cia艂o do grobu przy og贸lnym p艂aczu otacza-
j膮cych. Zamkni臋to gr贸b wielkim g艂azem, zanim zostanie wyko-
nana p艂yta, kt贸r膮 Ambrosio zamy艣la艂 zam贸wi膰, a na niej taki
napis mia艂 by膰 wyryty:
Tutaj kochanka mogi艂a,
Nieszcz臋sny zew艂ok tu le偶y
Jednego spo艣r贸d pasterzy,
Z艂a mi艂o艣膰 go zgubi艂a.
Umar艂 odtr膮ce艅 ze wzgard膮
Przez pi臋kn膮 niewdzi臋cznic臋,
Tak wszystko obraca na nice
Mi艂o艣膰 sw膮 w艂adz膮 tward膮.
Po czym obsypano gr贸b mn贸stwem kwiat贸w i zieleni膮, a wy-
raziwszy g艂臋bokie wsp贸艂czucie Ambrosiowi, wszyscy si臋 z nim
po偶egnali. To samo zrobili Vivaldo i towarzysz jego, za艣 Don
Kichote po偶egna艂 si臋 z gospodarzami swymi i podr贸偶nymi,
kt贸rzy namawiali go, by jecha艂 z nimi do Sewilli jako do miej-
scowo艣ci, gdzie o przygod臋 na ka偶dej ulicy i w ka偶dym zau艂ku
艂atwiej ni偶 gdziekolwiek indziej. Don Kichote podzi臋kowa艂 im
za t臋 wiadomo艣膰 i za 偶yczliwo艣膰, jak膮 okazali chc膮c mu zrobi膰
przyjemno艣膰, i odpar艂, 偶e na razie nie chce i nie mo偶e jecha膰 do
Sewilli, zanim nie oczy艣ci tych g贸r ze zb贸j贸w i 艂otrzyk贸w, od
124
kt贸rych si臋 tu roi, jak s艂ysza艂. Widz膮c jego silne postanowienie
podr贸偶ni nie chcieli go ju偶 wi臋cej nagabywa膰, lecz po偶egnawszy
si臋 ponownie, zostawili go i udali si臋 w dalsz膮 drog臋, w czasie
kt贸rej nie brak艂o im tematu do rozmowy, zar贸wno o historii
Marceli i Gris贸stoma, jak o szale艅stwach Don Kichota. Ten
postanowi艂 uda膰 si臋 na poszukiwanie pasterki Marceli, aby
ofiarowa膰 jej wszystkie swe us艂ugi; lecz sta艂o si臋 ca艂kiem ina-
czej, ni偶 my艣la艂, jak o tym opowiada dalszy ci膮g tej prawdziwej
historii, kt贸rej Ksi臋ga druga tutaj si臋 ko艅czy.
K S EGA T R Z E C A
ROZDZIA艁 PI臉TNASTY
w kt贸rym opowiada si臋 o przykrej przygodzie, jaka zdarzy艂a si臋
Don Kichotowi w spotkaniu z bezecnymi Janguesami*
^^^艁teA;
"U
czony Sidi Homet Ben Engeli opowiada, jak Don
l Kichote, po偶egnawszy swych gospodarzy i wszystkich
1Lj uczestnik贸w pogrzebu pasterza Gris贸stoma, wraz
^3 z giermkiem wjecha艂 w ten sam las, gdzie jak wi-
dzieli, znik艂a pasterka Marcela. Po dwugodzinnym przesz艂o.
b艂膮dzeniu i nadaremnym jej szukaniu wsz臋dzie, przybyli na
艂膮k臋 pe艂n膮 艣wie偶ej trawy, przez kt贸r膮 p艂yn膮艂 strumie艅 spokoj-
ny i o偶ywczy; zaprasza艂 on i przynagla艂 do sp臋dzenia tam,
w wytchnieniu godzin po艂udnia, kt贸re ju偶 przykro dawa艂o si臋
we znaki. Don Kichote i Sanczo zsiedli z wierzchowc贸w
i pu艣ciwszy os艂a i Rosynanta na obfit膮 traw臋 tego ustronia, by
napas艂y si臋 do woli, otworzyli sakwy i bez 偶adnej ceremonii
pan i pacho艂ek po spo艂u i w mi艂ej zgodzie zajadali, co w nich
znale藕li.
Sanczo nie zatroszczy艂 si臋 o sp臋tanie Rosynanta, zna艂 go bo-
wiem i by艂 pewny, 偶e jest on tak spokojny i tak wstrzemi臋藕li-
wy, i偶 wszystkie klacze pastwisk kordoba艅skich * nie przywio-
d艂yby go do grzechu. Ali艣ci los czy diabe艂 (kt贸ry nigdy nie 艣pi)
126
sprawi艂, 偶e w dolinie owej b艂膮dzi艂o pas膮c si臋 stado 艣wierzop
galicja艅skich * nale偶膮cych do poganiaczy Jangues贸w, kt贸rych
zwyczajem by艂o zatrzymywa膰 si臋 w po艂udnie ze stadnin膮
w miejscach obfituj膮cych w traw臋 i wod臋; owo za艣 miejsce,
gdzie zatrzyma艂 si臋 Don Kichote, bardzo tym Janguesom do
smaku przypad艂o. Zdarzy艂o si臋 wi臋c, 偶e Rosynantowi przysz艂a
ochota poswawoli膰 z paniami klaczami, i ledwo je zaw臋szy艂, a ju偶
porzuciwszy sw贸j zwyk艂y krok i obyczaj, nie pytaj膮c swego
pana o pozwolenie, dziarskim truchcikiem pocwa艂owa艂 im sw膮
potrzeb臋 oznajmi膰; jednak one jak si臋 okaza艂o mia艂y
wi臋ksz膮 ochot臋 na pasz臋 ni偶 na niego, przyj臋艂y go z臋bami i pod-
kowami, tak 偶e niebawem zerwa艂y mu popr臋gi i ogo艂oci艂y
z siod艂a. Ale jeszcze bardziej dali mu si臋 we znaki poganiacze,
kt贸rzy widz膮c, 偶e ich klaczom gwa艂t si臋 dzieje, przybiegli
z kijami i wygrzmocili go mocno, rozci膮gn膮wszy na ziemi
w op艂akanym stanie.
Na to Don Kichote i Sanczo ujrzawszy m艂贸ck臋 Rosynanta
przybiegli co tchu i Don Kichote rzek艂 do Sancza:
Jak widz臋, przyjacielu Sanczo, to nie s膮 rycerze, lecz ho-
艂ota i ludzie n臋dznej kondycji. M贸wi臋 to, gdy偶 mo偶esz mi pom贸c
w nale偶nej zem艣cie za krzywd臋, jak膮 w naszych oczach wy-
rz膮dzono Rosynantowi.
Do diaskal jaka偶 to b臋dzie pomsta odpar艂 Sanczo
je艣li ich jest z g贸r膮 dwudziestu, a nas tylko dw贸ch, a nawet
mo偶e tylko p贸艂tora.
Ja stan臋 za stu odpar艂 Don Kichote.
l bez dalszych s艂贸w doby艂 miecza i m艣ci艂 si臋 na Janguesach,
Saftczo Pansa, zagrzany przyk艂adem, ruszy艂 za panem.
SBa pierwszym zamachem Don Kichote tak r膮bn膮艂 jednego,
偶e, przeci膮艂 mu sk贸rzany kaftan, jakim by艂 okryty, i znaczn膮
cz臋艣膰 ramienia odwali艂. Janguesi widz膮c, 偶e ich tylko dw贸ch
osobnik贸w napada, podczas gdy ich jest tylu, chwycili za kije
i otoczywszy obu, zacz臋li grzmoci膰 z wielkim zapa艂em i gwa艂-
towno艣ci膮. Istotnie, za drugim om艂otem powalili Sancza na
ziemi臋 i to samo spotka艂o Don Kichota; nie pomog艂y mu ani
zr臋czno艣膰, ani animusz; los chcia艂, 偶e upad艂 w nogi Rosynanta^
127
kt贸ry si臋 by艂 jeszcze nie podni贸s艂. Z tego przekona膰 si臋 mo偶na,
z jak膮 furi膮 pracuj膮 kije w r臋kach rozw艣cieczonych prostak贸w.
Po czym Janguesi widz膮c spustoszenie,' jakie uczynili, z naj-
wi臋Sszym-po艣piechem objuczyli swe bydl臋ta i ruszyli w dalsz膮
drog臋, pozostawiaj膮c dw贸ch mi艂o艣nik贸w przyg贸d w 偶a艂osnym
stanie i w marnym nastroju.
Pierwszy ockn膮艂 si臋 Sanczo Pansa i ujrzawszy si臋 obok swego
pana, g艂osem s艂abym i 偶a艂osnym przem贸wi艂:
Panie Don Kichocie! ach, panie Don Kichocie!
Czego chcesz, bracie Sanczo? odszepn膮艂 Don Kichote,
tym samym tonem, s艂abym i bolesnym.
Chcia艂bym, je艣li to mo偶liwe odpar艂 Sanczo Pansa
aby Jegomo艣膰 da艂 mi dwa 艂yki tego trunku Feo Blas, je艣li go
macie pod r臋k膮, my艣l臋, 偶e r贸wnie skuteczny jest on na po-
gruchotane ko艣ci, jak na rany.
iAch! gdybym mia艂 go tutaj, ja nieszcz臋sny! czeg贸偶 by
nam wi臋cej trzeba odpowiedzia艂 Don Kichote. Ale przy-
si臋gam rei, Sanczo Pansa, na s艂owo b艂臋dnego rycerza, 偶e zanim
dwa dni przemin膮, o ile los nie zrz膮dzi inaczej, zdob臋d臋 go
albo r膮k mi nie stanie. . .
Ale, jak si臋 jegomo艣ci zdaje, za wiele dni b臋dziemy mogli
rusza膰.nogami?spyta艂 Sanczo Pansa.
Co do mnie rzek艂 pot艂uczony rycerz Don Kichote nie
zdo艂am tego dnia dok艂adnie oznaczy膰. Sam jestem winien wszy-
stkiemu, gdy偶 nie Iza mi by艂o dobywa膰 or臋偶a przeciw ludziom
nie pasowanym na rycerzy jak ja, i tak wierz臋, 偶e karz膮c mi臋
za przekroczenie praw rycerskich, B贸g zast臋p贸w dopu艣ci艂,
abym poskromiony zosta艂. Dlatego, Sanczo Pansa, zwa偶 pilnie
na to, co ci teraz powiem, jest to bowiem bardzo wa偶ne dla
naszego wsp贸lnego dobra; a 'mianowicie, je艣li spostrze偶esz, 偶e
podobna ho艂ota nam jak膮艣 zniewag臋 wyrz膮dza, nie Czeka], a偶
rniecza-przeciw mm dpb臋d臋, gdy偶 za nic tego nie uczyni臋, ale
ty si臋 miecza imaj i do woli ich poskramiaj; je艣li za艣 im ku
pomocy i obronie rusz膮 rycerze, ja ci臋 obroni膰 potrafi臋-i ode-
prze膰 ich ca艂膮 moj膮 moc膮; ju偶 pozna艂e艣 bowiem z tysi膮ca oznak
128
WED艁UG JOSE DEL CASTI艁LO
i do艣wiadcze艅, jak daleko si臋ga dzielno艣膰 mego silnego ra-
mienia.
Tak膮 to pych膮 nape艂ni艂o nieszcz臋snego rycerza zwyci臋stwo
nad dzielnym Biska je偶ykiem, lecz wywody jego pana nie po-
doba艂y si臋 zbytnio Sanczowi Pansie. Nie omieszka艂 wi臋c odpo-
wiedzie膰:
Panie, jestem cz艂ekiem spokojnym, 艂agodnym, pokojo-
wym, 'umiem krzywdy w niepami臋膰 puszcza膰, gdy偶 mam 偶on臋
i dzieci do wy偶ywienia i wychowania. Przyjmijcie wi臋c jego-
mo艣膰 do wiadomo艣ci (jako 偶e wam tego nakaza膰 mi nie Iza), 偶e
w 偶adnym wypadku miecza do r臋ki nie wezm臋, ani przeciw
prostakowi, ani przeciw rycerzowi, i 偶e Bogiem si臋 tu 艣wiad-
cz臋, odt膮d przebaczam wszelkie krzywdy, jakie mi臋 spotka艂y
i jakie mi臋 spotkaj膮, czy wyrz膮dzi艂 mi je lub wyrz膮dzi cz艂ek
znaczny czy pod艂ego stanu, bogaty czy ubogi, szlachcic czy
chudopacho艂ek, nie wyj膮wszy nikogo, bez r贸偶nicy stanu i kon-
dycji.
Co us艂yszawszy pan jego odpowiedzia艂:
Chcia艂bym mie膰 do艣膰 tchu, aby m贸c m贸wi膰 nieco spokoj-
niej i aby b贸l, jaki w boku czuj臋, ukoi艂 si臋 na tyle, bym m贸g艂
ci, Pansa, wyt艂umaczy膰, w jak wielkim pozostajesz b艂臋dzie.
S艂uchaj wi臋c, mizerny cz艂ecze, a nu偶 wiatr fortuny, dot膮d nam
tak przeciwny, obr贸ci si臋 na nasz膮 korzy艣膰 i nape艂ni 偶agle pra-
gnienia, aby艣my pewnie i bez przeciwno艣ci 偶adnej zawin臋li do
portu jednej z wysp, jak膮 ci obieca艂em? C贸偶 by艂oby z tob膮,
gdybym zdoby艂 tak膮 wysp臋 i uczyni艂 ciebie jej w艂adc膮? By艂by艣
zatem do tego niezdolny, nie b臋d膮c rycerzem ani nie pragn膮c
nim zosta膰, nie 偶ywi膮c m臋stwa ani zamiaru, by m艣ci膰 si臋
krzywd i broni膰 twego pa艅stwa? Trzeba ci bowiem wiedzie膰,
偶e w kr贸lestwach i prowincjach 艣wie偶o podbitych nigdy umy-
s艂y mieszka艅c贸w nie s膮 tak spokojne ani tak powolne nowemu
w艂adcy, aby nie nale偶a艂o obawia膰 si臋 jakich艣 spisk贸w maj膮cych
na celu zak艂贸cenie zn贸w biegu spraw i jak to si臋 m贸wi, poku-
szenia Si臋 o odwr贸cenie losu; tak wi臋c konieczne jest, aby nowy
w艂adca mia艂 rozum' do rz膮dzenia oraz m臋stwo do walki i obro-
ny we wszelkich wypadkach.
9 Don Kichote, cz. l 129
W tym, kt贸ry nam si臋 przydarzy艂 odpar艂 Sanczo
chcia艂bym mie膰 贸w rozum i to m臋stwo, o kt贸rym jegomo艣膰 pra-
wicie; lecz przysi臋gam na s艂owo biedaka, 偶e raczej pragn臋
plastr贸w ni偶 poucze艅. Spr贸bujcie, panie, czy podnie艣膰 si臋 zdo-
艂acie i pomo偶emy Rosynantowi, cho膰 na to nie zas艂uguje, bo
sta艂 si臋 g艂贸wn膮 przyczyn膮 ca艂ej tej m艂贸cki. Nigdy nie by艂bym
si臋 tego po nim spodziewa艂, mia艂em go za osob臋 wstrzemi臋藕li-
w膮 i pokojow膮, jak ja. Ha! dobrze m贸wi臋, 偶e trzeba d艂ugiego
czasu, aby pozna膰 osob臋, i 偶e nie masz nic pewnego w tym 偶y-
ciu. Kt贸偶 by przypuszcza艂, 偶e po tych strasznych ciosach, jakie
jegomo艣膰 zada艂e艣 nieszcz臋snemu b艂臋dnemu rycerzowi, przyj-
dzie nam z kolei wpa艣膰 pod taki grad raz贸w, kt贸re posypa艂y si臋
na nasze plecy?
Co do twoich, Sanczo odpar艂 Don Kichote powinny
one by膰 takich nawa艂no艣ci zwyczajne, ale jasne jest, 偶e moje,
wychowane w bisiorach i holenderskich p艂贸tnach, odczuj膮 ba.it-
dziej bolesno艣膰 tej nieszcz臋snej przygody. I je艣libym nie mnie-
ma艂... co m贸wi臋, mniema艂! gdybym nie by艂 ca艂kiem pewien, 偶e
wszystkie te niepowodzenia s膮 nieod艂膮czne od zbrojnego rze-
mios艂a, umar艂bym tutaj z samej przykro艣ci.
Na to odpowiedzia艂 giermek:
Panie, je艣li jak m贸wicie owe niepowodzenia s膮 plo-
nem rycerstwa, powiedzcie mi, jegomo艣膰, czy one cz臋sto si臋
zdarzaj膮? czy te偶 maj膮 jak膮艣 por臋 ograniczon膮? gdy偶 mnie si臋
wydaje, 偶e po dw贸ch podobnych zbiorach nie b臋dziemy w sta-
nie wytrzyma膰 trzeciego, o ile B贸g w swym niesko艅czonym
mi艂osierdziu nam z pomoc膮 nie przyjdzie.
Wiedzcie, przyjacielu Sanczo odpowiedzia艂 Don Kicho-
te 偶e 偶ycie b艂臋dnych rycerzy poddane jest tysi膮com niebez-
piecze艅stw i z艂ych przyg贸d, ale tak偶e ni mniej, ni wi臋cej ma
moc uczyni膰 nagle z b艂臋dnych rycerzy kr贸l贸w i cesarzy, jak
wykaza艂o do艣wiadczenie wielu rozmaitych rycerzy, kt贸rych
dzieje mam w dobrej pami臋ci. I m贸g艂bym ci opowiedzie膰 te-
raz (gdyby mi b贸l na to pozwoli艂) o kilku, kt贸rzy jedynie m臋-
stwem swego ramienia doszli do wysokich godno艣ci, o jakich
wspomnia艂em. Ale i oni te偶 przechodzili przedtem i potem
130
przez r贸偶ne kl臋ski i niedole; bowiem dzielny Amadis z Galii
wpad艂 w moc swego 艣miertelnego wroga, czarownika Arcalau-
sa *, kt贸ry jak zapewniaj膮, trzymaj膮c go w niewoli, wymierzy艂
mu ponad dwie艣cie raz贸w wodzami swego konia, przywi膮za-
wszy go do kolumny na dziedzi艅cu. Jest tak偶e pewien autor
nieznany, lecz wielkiego zaufania godzien, kt贸ry twierdzi, 偶e
Rycerz S艂o艅ca schwytany w zapadni臋, kt贸ra si臋 mu pod stopa-
mi w pewnym zamku otwar艂a, spad艂 i znalaz艂 si臋 w g艂臋bokimi
lochu pod ziemi膮, gdzie zwi膮zano mu r臋ce i nogi i zastosowano
to, co zowi膮 lewatyw膮 z wody 艣niegowej i piasku, z czego
omal ducha nie wyzion膮艂. I gdyby w tej strasznej potrzebie
nie przyszed艂 mu z pomoc膮 pewien czarnoksi臋偶nik, jego wielki
przyjaciel, biedny rycerz by艂by 藕le sko艅czy艂. I tak mog臋 zacy-
towa膰 spor膮 liczb臋 godnych os贸b, gdy偶 wi臋ksze s膮 utrapienia,
jakich doznali, ani偶eli te, jakich my obecnie doznajemy. Chc臋
bowiem, aby艣 wiedzia艂, Sanczo, 偶e ciosy i rany zadane narz臋-
dziami, kt贸re przypadkiem wpad艂y w r臋ce napastnika, nie
przynosz膮 wstydu, i jest to zapisane w regu艂ach pojedynku wy-
ra藕nymi s艂owy: je偶eli szewc uderzy kogo艣 kopytem, kt贸re trzy-
ma w r臋ku, to lubo ono jest z drzewa, tak samo jak kij, nikt
nie powie, 偶e uderzony dosta艂 kijem. To m贸wi臋, aby艣 nie s膮dzi艂,
偶e cho膰 w tym starciu zostali艣my obici, ponie艣li艣my ujm臋; bo-
wiem broni膮, jak膮 ci ludzie si臋 pos艂ugiwali i kt贸r膮 nas wy-
m艂贸cili, by艂y jedynie ich kije, a 偶aden z nich (o ile sobie przy-
pominam) nie mia艂 szpady, miecza ni pugina艂u.
Nie dali mi czasu, by si臋 przypatrzy膰 temu odpar艂
Sanczo gdy偶 zaledwie r臋k膮 do mego korda si臋gn膮艂em, prze-
偶egnali mi臋 kijami po plecach, tak 偶e mi w oczach pociemnia艂o
i straci艂em si艂臋 w nogach; run膮艂em jak d艂ugi i dot膮d tu le偶臋 nie
zadaj膮c sobie trudu, by g艂owi膰 si臋, czy te razy by艂y od kij贸w,
czy nie, do艣膰, 偶e bol膮 i w pami臋ci b臋d膮 tak d艂ugo wyryte jak
i na plecach.
Z tym wszystkim, wiedz, bracie- Pansa odpar艂 Don
Kichote 偶e nie masz pami臋ci, kt贸rej czas by nie strawi艂, ani
bole艣ci, kt贸rej 艣mier膰 nie zako艅czy.
Ha, jakie偶 wi臋ksze nieszcz臋艣cie by膰 mo偶e odpar艂 San-
s*
131
czo od tego, kt贸re czas dopiero strawi, a 艣mier膰 zako艅czy?
Gdyby nasza niedola by艂a z tych, kt贸r膮 par臋 plastr贸w uleczy,
to jeszcze p贸艂 biedy; lecz widz臋, 偶e wszystkie plastry szpitala
nie starczy艂yby, aby nas do jakiego takiego stanu doprowadzi膰.
Daj ju偶 pok贸j, Sanczo, i zbierz si艂y w s艂abo艣ci odpowie-
dzia艂 Don Kichote tak ja czyni臋, i chod藕my zobaczy膰, jak si臋
miewa Rosynant, gdy偶 zdaje mi si臋, i偶 nieborak niema艂o obe-
rwa艂 w tej przygodzie.
Nie dziwota odpar艂 Sanczo skoro i on jest b艂臋dnym
rycerzem; cuduj臋 si臋 tylko, 偶e m贸j wierzchowiec uszed艂 wolny
i zdr贸w od wszelkich raz贸w, podczas gdy nam wszystkie 偶ebra
policzono.
Los w nieszcz臋艣ciach zostawia zawsze jedn膮 furtk臋 otwar-
t膮, aby im zaradzi膰 m贸wi艂 Don Kichote. M贸wi臋 tak, bo to
bydl膮tko b臋dzie nam mog艂o teraz Rosynanta zast膮pi膰 i donie艣膰
mnie do jakiego艣 zamku, gdziebym rany wyleczy艂. Co wi臋cej,
nie b臋d臋 uwa偶a艂 takiego wierzchowca za ujm臋, bo przypo-
minam sobie z ksi膮g, i偶 zacny starzec Sylen, piastun i wycho-
wawca boga 艣miechu, kiedy wje偶d偶a艂 do Miasta o stu bramach *,
bardzo rad swego pi臋knego os艂a dosiada艂.
Zaprawd臋, musia艂 tak siedzie膰 na siodle jak jegomo艣膰
odpar艂 Sanczo ale wielka to r贸偶nica dosiada膰 konia, a co
innego by膰 przerzuconym przez siod艂o jak w贸r nawozu.
Na to odpowiedzia艂 Don Kichote:
Rany odebrane* w walkach raczej dodaj膮 s艂awy, ni偶
odejmuj膮; tak wi臋c, przyjacielu Pansa, daj pok贸j s艂owom, lecz
jak ci rzek艂em, podnie艣 si臋, jak potrafisz, i wsad藕 mi臋 na os艂a,
jak umiesz najlepiej; ruszajmy, zanim noc zapadnie, aby nie za-
skoczy艂a nas na tym bezludziu.
Zali nie s艂ysza艂em rzek艂 Pansa jak jegomo艣膰 m贸wi-
li艣cie, 偶e b艂臋dni rycerze zwykli nocowa膰 w polach i pustaciach
przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 roku, i poczytuj膮 to sobie za wielkie szcz臋-
艣cie?
Tak jest m贸wi艂 Don Kichote gdy inaczej nie mo偶na
lub kiedy s膮 zakochani; a taka to prawda, 偶e by艂 jeden rycerz,
kt贸ry dwa lata trwa艂 na skale, wystawiony na s艂o艅ce i ciemno-
132
艣ci, na nie艂askawo艣ci nieba, za艣 pani jego nie przeczuwa艂a nawet
tego. Jednym z nich tak偶e by艂 Amadis, kiedy to, przezwawszy
si臋 Pi臋knym Sm臋tkiem *, sp臋dzi艂 na nagiej skale osiem lat czy
osiem miesi臋cy nie pomn臋 ju偶 dobrze do艣膰, 偶e trwa艂 tam,
czyni膮c pokut臋 za nie wiem ju偶 jak膮 przykro艣膰 wyrz膮dzon膮
swej pani Orianie. Lecz zostawmy to ju偶, Sanczo, i 艣piesz si臋;
zanim znowu jakie艣 nieszcz臋艣cie si臋 nie zdarzy os艂u jak Rosy-
nantowi.
By艂aby to diabla sprawa rzek艂 Sanczo.
I wyrzuciwszy z siebie ze trzydzie艣ci "aj, aj!", z kop臋 wes-
tchnie艅 i ze sto dwadzie艣cia przekle艅stw i przezywa艅 tego,
co go tutaj przywi贸d艂, podni贸s艂 si臋 na p贸艂 zgi臋ty jak turecki
艂uk, nie mog膮c si臋 wyprostowa膰; z wielkim wysi艂kiem osiod艂a艂
swego os艂a, kt贸ry wa艂臋sa艂 si臋 nieco zdziwiony zbytni膮 swobod膮
zostawion膮 mu dnia tego. Podni贸s艂 potem Rosynanta, ten, gdy-
by . mia艂 j臋zyk, aby m贸c si臋 skar偶y膰, na pewne nie zosta艂by
w tyle za Sanczem i za swym panem. W ko艅cu Sanczo wsadzi艂
Don Kichota na os艂a i uwi膮za艂 Rosynanta do jego ogona,
a wzi膮wszy os艂a za uzd臋, ruszy艂 mniej wi臋eej w stron臋, gdzie
zdawa艂o mu si臋, 偶e musi znajdowa膰, si臋 kr贸lewski go艣ciniec.
I mili nie ujechali, gdy los, co szcz臋艣liwie sprawy prowadzi艂, po-
zwoli艂 im odnale藕膰 drog臋, a przy niej odkryli. gospod臋, kt贸ra
wbrew niemu, a wedle roje艅 Don Kichota, mia艂a by膰 zamkiem.
Sanczo upiera艂 si臋, 偶e to gospoda, pan jego, 偶e nie 偶adna gospoda,
jeno zamek; i sp贸r trwa艂 tak d艂ugo, a偶 nie doko艅czywszy go
dojechali do osiedla, w kt贸re Sanczo wkroczy艂 z ca艂ym tabo-
rem bez dalszych sprawdza艅.
ROZDZIA艁 SZESNASTY
o tym, co spotka艂o przemy艣lnego szlachcica, w gospodzie, fct贸ra
H^ wydawa艂a mu si臋 zamkiem
Gospodarz ujrzawszy Don Kichota, przerzuconego tak przez
os艂a, zapyta艂 Sancza, co ich z艂ego spotka艂o. Sanczo odpowie-
dzia艂, 偶e g艂upstwo, spad艂 jedynie ze ska艂y i pot艂uk艂 sobie nieco
133
boki. Gospodarz mia艂 za 偶on臋 niewiast臋 usposobieniem niepor
dobn膮 wcale do innych kobiet tego stanu, by艂a bowiem z natu-
ry bardzo lito艣ciwa i wsp贸艂czuj膮ca nieszcz臋艣ciom bli藕nich; ta
zabra艂a si臋 zaraz do opatrzenia Don Kichota, przywo艂awszy
sw膮 c贸rk臋 m艂odziutk膮 i bardzo urodziw膮, aby jej pomog艂a w le-
czeniu go艣cia. W tej samej gospodzie s艂u偶y艂a dziewczyna, Astu-
ryjka, o szerokiej twarzy, sp艂aszczonej czaszce, za艂amanym
nosie, na jedno oko zezowata, na drugie kaprawa. Co prawda,
zwinno艣膰 jej cia艂a wynagradza艂a inne b艂臋dy: od st贸p do g艂owy
i siedmiu pi臋dzi nie mia艂a, ramiona jej tak ci膮偶y艂y, 偶e zmusza艂y
j膮 patrze膰, w ziemi臋 cz臋艣ciej, ni偶by chcia艂a. Ta wdzi臋czna
dziewka pomog艂a panience i obie zgotowa艂y Don Kichotowi
bardzo niewygodne legowisko na poddaszu, kt贸re, jak z wy-
ra藕nych oznak wnosi膰 by艂o mo偶na, s艂u偶y艂o ongi艣 d艂ugie lata
za stodo艂臋. Nocowa艂 tam r贸wnie偶 pewien mulnik, kt贸rego
tapczan by艂 nieco dalej ni偶 legowisko naszego Don Kichota.
I cho膰 sk艂ada艂y si臋 na艅 juki i derki z mu艂贸w, lepszy by艂
znacznie ni偶 艂o偶e Don Kichota, kt贸re stanowi艂y cztery 藕le ocio-
sane deski na dw贸ch nier贸wnych koz艂ach oraz materac, raczej
grubo艣ci膮 przypominaj膮cy ko艂dr臋 wype艂nion膮' gnidami; i gdy-^,.
by przez, dziury nie wygl膮da艂a we艂na, mo偶na by po dotyku
i twardo艣ci s膮dzi膰, 偶e s膮 to kamyki; by艂y tam dwa p艂aty sk贸ry
tarczowej oraz koc, w kt贸rym gdyby kto chcia艂 nitki policzy膰,
nie przeoczy艂by ani jednej.
Na to przekl臋te 艂o偶e leg艂 Don Kichota i zaraz gospodyni i jej
c贸rka ob艂o偶y艂y go od st贸p do g艂owy plastrami; 艣wiat艂o trzyma艂a
im Maritomes tak zwa艂a si臋 Asturyjka. Obk艂adaj膮c go pla-
strami, gospodyni spostrzeg艂a, 偶e Don Kichote w wielu miej-
scach odni贸s艂 obra偶enia, i m贸wi艂a, i偶 raczej pochodzi膰 musz膮 od
uderze艅 ni偶 z upadku.
Nie s膮 to razy rzek艂 Sanczo jeno ska艂a mia艂a liczne
ostre kanty i iglice, a ka偶dy z nich sw贸j 艣lad zostawi艂.
Doda艂 jeszcze:
Postarajcie si臋, 艂askawa pani, aby pozosta艂o kilka szmatek,
gdy偶 nie brak takiego, komu si臋 przydadz膮, mnie r贸wnie偶 nieco
bol膮 krzy偶e.
134
A wi臋c odpowiedzia艂a gospodyni i wy tak偶e zlecie-
li艣cie?
O nie zaprzeczy艂 Sanczo jeno z przera偶enia, kiedy
ujrza艂em upadek mego pana, takie mam ca艂e cia艂o obola艂e, i偶
zdaje mi si臋, jakbym tysi膮c kij贸w oberwa艂.
Mog艂oby tak by膰 rzek艂a c贸rka zdarzy艂o mi si臋 nieraz
艣ni膰, 偶e spadam z wie偶y na d贸艂 i nie mog臋 ziemi dosi臋gn膮膰,
a kiedy zbudzi艂am si臋 ze snu, czu艂am si臋 tak po艂amana i po-
t艂uczona, jakbym naprawd臋 upad艂a.
W tym s臋k, pani odpar艂 Sanczo Pansa 偶e ja nie 艣pi膮c
wcale, jeno bardziej przytomny ni偶 teraz jestem, nie mniej
obraz odnios艂em na ciele ni偶 m贸j pan Don Kichote.
Jak si臋 nazywa ten rycerz? zapyta艂a Asturyjka Mari-
tomes.
Don Kichote z Manczy odpowiedzia艂 Sanczo Pansa
jest to rycerz b艂臋dny, i to jeden z najlepszych i najdzielniej-
szych, jakiego od dawna nie widziano na 艣wiecie.
Co to jest b艂臋dny rycerz? pyta艂a dziewczyna.
Czy偶 tak niedawno 偶yjesz na 艣wiecie, 偶e nie wiesz" te-
; go? pyta艂 Sanczo Pansa. Wiedz przeto, moja siostro,
偶e rycerz b艂臋dny w dwu s艂owach, to w jednej osobie cesarz
i cz艂ek obity; dzi艣 jest najnieszcz臋艣liwszym stworzeniem na
艣wiecie i najbardziej potrzebuj膮cym pomocy, jutro za艣 b臋dzie
mia艂 dwie lub trzy korony kr贸lestw do rozdania swemu
giermkowi.
Jak偶e偶 to wi臋c by膰 mo偶e, 偶e maj膮c tak dobrego pana
m贸wi艂a gospodyni nie macie, jak si臋 zdaje, przynajmniej ja-
kiego艣 hrabstwa?
Jeszcze nie czas na to odpowiedzia艂 Sanczo gdy偶
zaledwie od miesi膮ca je藕dzimy po 艣wiecie szukaj膮c przyg贸d,
a do dzi艣 呕adnej nie spotkali艣my, kt贸ra by nam korzy艣膰 przy-
nios艂a. Zdarza si臋 bowiem, 偶e szukaj膮c jednej znachodzi si臋
inn膮. Prawda jest, 偶e je艣li m贸j pan Don Kichote, wyli偶e si臋
z ran czy upadku, a ja z moich nie zostan臋 kalek膮, nie zamie-
ni艂bym mych nadziei na najwy偶szy szlachecki tytu艂 Hiszpanii.
135
Ca艂ej tej rozmowie przys艂uchiwa艂 si臋 z uwag膮 Don Kichote
i podni贸s艂szy si臋 na 艂o偶u jak m贸g艂, chwyci艂 za r臋k臋 gospodyni臋
m贸wi膮c:
Wierz膮 j ci臋 mi, pi臋kna pani, mo偶ecie si臋 uwa偶a膰 za szcz臋-
艣liw膮 goszcz膮c w waszym zamku moj膮 osob臋. Nie chwal臋 si臋,
bowiem zwyk艂o si臋 m贸wi膰, i偶 chwalba samemu sobie tylko
ujm臋 przynosi; ale m贸j giermek opowie wam, kim jestem.
Jedno powiem, 偶e wiecznie w mej pami臋ci zapisana b臋dzie
przys艂uga, jak膮 mi odda艂y艣cie, abym p贸ki 偶ywota wdzi臋czno艣膰
dla was zachowa艂. I gdyby nie to, 偶e spodoba艂o si臋 wysokim
niebiosom, aby mi艂o艣膰 uczyni艂a mi臋 tak podleg艂ym jej prawom,
niewolnikiem oczu pewnej najpi臋kniejszej niewdzi臋cznicy,
kt贸rej imi臋 szeptem zaledwie wymawiam, oczy tej pi臋knej pa-
nienki pozbawi艂yby mi臋 wolno艣ci.
Zmiesza艂y si臋 gospodyni, jej c贸rka i Maritomes poczciwa
s艂ysz膮c przemow臋 b艂臋dnego rycerza; nie rozumia艂y z niej nic,
jakby po grecku gada艂, cho膰 pojmowa艂y dobrze, 偶e wszystko
by艂y to o艣wiadczyny i pochlebstwa. I jako nienawyk艂e do po-
dobnego j臋zyka, przypatrywa艂y mu si臋 i podziwia艂y, wydawa艂
im si臋 cz艂owiekiem innym zgo艂a ni偶 zwykle spotykani; podzi臋-
kowawszy mu za dwomo艣膰 s艂owami, do jakich w karczmie
nawyk艂y, opu艣ci艂y go, za艣 Asturyjka Maritomes opatrzy艂a
S.ancza, kt贸ry t臋go niemniej od pana potrzebowa艂.
Mulnik. zm贸wi艂 si臋 z dziewk膮, 偶e tej nocy pobaraszkuj膮 tro-
ch臋 ze sob膮, i ta przyrzek艂a mu, 偶e skoro go艣cie si臋 po艂o偶膮
a gospodarze usn膮, przyjdzie do niego 偶yczeniom jego uczyni膰
zado艣膰. M贸wiono, 偶e owa dobra dziewka, gdy raz komu艣 takie
s艂owo da艂a, dotrzymywa艂a go zawsze, cho膰by je dala w lesLe
i bez 偶adnego 艣wiadka, gdy偶 uwa偶a艂a si臋 za szlachciank臋 * i nie
mia艂a sobie za ujm臋 s艂u偶by w zaje藕dzie," bo jak m贸wi艂a, niedola
i z艂y los przywiod艂y j膮 do tego stanu.
Twarde, w膮skie, n臋dzne i zdradliwe 艂o偶e Don Ktehota sta艂o
pierwsze w po艣rodku owej ugwie偶d偶onej stodo艂y, a tu偶 obok
niego Sanczo zgotowa艂 swoje, z艂o偶one tylko z maty trzcinowej
i ko艂dry, kt贸ra raczej wygl膮da艂a na zgrzebne p艂贸tno ni偶 na we艂-
n臋. Za tymi dwoma by艂o legowisko naulnika, sporz膮dzone, jak
136
rzekli艣my, z der i juk z dwu najlepszych mu艂贸w, jakie posia-
da艂; mia艂 ich dwana艣cie, l艣ni膮cych, grubych i wspania艂ych,.
gdy偶 by艂 to jeden 藕 bogatych poganiaczy z Arevalo, jak opo-
wiada autor tej powie艣ci, kt贸ry temu mulnikowi po艣wi臋ci艂
osobn膮 wzmiank臋, zna艂 go bowiem dobrze i nawet, jak m贸wi膮,.
by艂 jego krewniakiem. By艂 贸w Sidi Hamet Ben Engeli dziejo-
pisem bardzo ciekawym i dok艂adnym we wszystkim, wida膰
to z tego, 偶e w relacji swej nie pomin膮艂 milczeniem najmniej-
szych nawet spraw ani najmniej wa偶nych; st膮d mogliby bra膰
przyk艂ad historycy powa偶ni, kt贸rzy nam zdarzenia opowiadaj膮
tak kr贸tko i zwi臋藕le, 偶e zaledwie uszu naszych si臋gn膮 pozosta-
wiaj膮c w ka艂amarzu czy to przez niedbalstwo, czy z艂o艣liwo艣膰
lub nieumiej臋tno艣膰 to, co najwa偶niejsze w dziele. Tysi膮ckro膰
s艂awiony b膮d藕, autorze Tablante de Ricamonte * i ty owej innej
ksi臋gi, gdzie opowiedziane s膮 czyny hrabi Tomillasa*; z jak膮
dok艂adno艣ci膮 wszystko przedstawiacie! Wi臋c wracaj膮c do rze-
czy skoro mulnik opatrzy艂 swe zwierz臋ta i przyda艂 im obro-
ku na noc, leg艂 na swych derach i zacz膮艂 oczekiwa膰 swej naj-
punktualniejszej Maritomes. Sanczo, opatrzony i obwi膮zany,.
r贸wnie偶 zabiera艂 si臋 do snu, cho膰 mu b贸l w boku przeszkadza艂;.
za艣 Don Kichote, z powodu b贸l贸w swoich mia艂 oczy jak zaj膮c
otwarte. Ca艂膮 gospod臋 zaleg艂a cisza, o艣wietla艂 j膮 jedynie kaga-
nek, kt贸ry p艂on膮艂 zawieszony nad drzwiami.
Owa przedziwna cisza i my艣li, jakie ci膮gle nasuwa艂y nasze-
mu rycerzowi wypadki opisane na ka偶dym kroku w ksi臋gach,
sprawczyniach jego nieszcz臋艣cia, zaprz膮ta艂y mu wyobra藕ni臋
najdziwaczniejszym ob艂臋dem, jaki wymy艣li膰 by艂o mo偶na; uroi艂
sobie, 偶e przyby艂 do s艂ynnego zamku (gdy偶 jak m贸wili艣my, zam-
kami w jego mniemaniu by艂y wszystkie zajazdy, gdzie si臋 za-
trzymywa艂), a c贸rka gospodarza by艂a c贸rk膮 pana zamku i podbita-
jego dworno艣ci膮, rozmi艂owa艂a si臋 w nim i przyrzek艂a, 偶e owej
nocy, w tajemnicy przed rodzicami, przyjdzie legn膮膰 przy nim
na czas jaki艣. Chimera, kt贸r膮 sobie uroi艂, wyda艂a mu si臋 tak
pewna i niew膮tpliwa, 偶e zacz膮艂 si臋 trapi膰 rozmy艣laj膮c o nie-
bezpiecznej pokusie, na jak膮 uczciwo艣膰 jego nara偶ona b臋dzie,
w sercu swym postanawiaj膮c nie z艂ama膰 wiary swej pani Dul-
137
昪ynei z Toboso, cho膰by sama kr贸lowa Ginewra ze sw膮 dam膮
Quintanion膮 przed mm stan臋艂a.
Gdy tak rozmy艣la艂 o tych niedorzeczno艣ciach, nadesz艂a go-
dzina i czas um贸wiony (bardzo dla艅 nieszcz臋艣liwy), kiedy Astu-
ryjka w koszuli, boso, z rozpuszczonymi w艂osami, wci艣ni臋tymi
pod barchanowy czepek, cicho i uwa偶nie skradaj膮c si臋 wesz艂a
na poddasze, gdzie owi trzej nocowali, szukaj膮c mulnika; za-
ledwie wesz艂a w drzwi, gdy Don Kichote us艂ysza艂 i podni贸s艂-
szy si臋 na 艂o偶u pomimo swych plastr贸w i b贸lu w ko艣ciach,
wyci膮gn膮艂 ramiona, aby przyj膮膰 urodziw膮 panienk臋. Asturyj-
ka, skupiona i milcz膮ca, maca艂a r臋koma przed sob膮, szukaj膮c
mi艂ego, wpad艂a w ramiona Don Kichota, kt贸ry silnie pochwy-
ci艂 j膮 za r臋k臋 i przyci膮gn膮wszy, zmusi艂, by usiad艂a na 艂o偶u.
.Dotyka艂 jej koszuli i cho膰 by艂a z zgrzebnego p艂贸tna, jemu wyda-
wa艂a si臋 z najcie艅szego i najdelikatniejszego jedwabiu. Mia艂a
na r臋kach manele szklane, ale dla niego mia艂y one blask naj-
kosztowniejszych pere艂 uria艅skich*. W艂osy raczej do w艂osia
podobne, jemu zdawa艂y si臋 prz臋dz膮 z naj艣wietlistszego z艂ota
Arabii, kt贸rych blask za膰miewa艂 nawet s艂o艅ce. Oddech jej,
kt贸ry niew膮tpliwie czu膰 by艂o oliw膮 i sa艂at膮 zwi臋d艂膮 i star膮
晄przed nocy, wydawa艂 mu si臋 s艂odk膮 i aromatyczn膮 woni膮 z jej
ust wychodz膮c膮. Jednym s艂owem, w swojej wyobra藕ni wyma-
lowa艂 j膮 wedle wzor贸w i rys贸w, jakie w czytanej ksi膮偶ce nosi艂a
pewna ksi臋偶niczka, kt贸ra przysz艂a odwiedzi膰 rannego rycerza,
晍wyci臋偶ona jego mi艂o艣ci膮, a obdarzona tymi wszystkimi powa-
bami, o jakich tu mowa. I tak wielkie by艂o za艣lepienie biednego
晄zlachcica, 偶e ani dotyk, ani oddech, ani inne przymioty poczci-
wej panienki nie ocuci艂y go, cho膰 ka偶dego pr贸cz mulnika
przyprawi艂yby o wymioty; przeciwnie, zda艂o mu si臋, 偶e w ra-
mionach swych trzyma bogini臋 pi臋kno艣ci. I ciasno j膮 ob艂api-
wszy, g艂osem mi艂osnym i cichym tak pocz膮艂 przemawia膰:
O gdybym mia艂 mo偶no艣膰, pi臋kna i wynios艂a pani, odp艂aci膰
ci tak wielk膮 艂ask臋, jak膮 jest widok twej wielkiej urody, kt贸-
rego mi u偶yczasz! Ali艣ci los, kt贸ry nie przestaje prze艣ladowa膰
晍acnych, chcia艂 oto powali膰 mi臋 na to 艂o偶e, gdzie spoczywam
^tak pot艂uczony i po艂amany, 偶e cho膰 z ca艂ej duszy rad bym za-
138
do艣膰 woli twej uczyni膰, by艂oby to niemo偶liwe. Tym bardziej
偶e do niemocy tej inna, wa偶niejsza si臋 przy艂膮czy艂a, oto wier-
no艣膰, jak膮 艣lubowa艂em niezr贸wnanej Dulcynei z Toboso, jedy-
nej pani mych najtajniejszych my艣li, i gdyby nie ta przeszkoda,
nie by艂bym rycerzem tak szalonym, aby poniecha膰 szcz臋艣liwej
okazji, jak膮 mi wasza wielka dobro膰 nastr臋cza.
Maritoomes, przera偶ona, poci艂a si臋 ze strachu tak 艣ciskana
przez Don Kichota i nie s艂uchaj膮c ani nie zwracaj膮c uwagi na
jego przemow臋, usi艂owa艂a uwolni膰 si臋 bez s艂owa. Poczciwy
mulnik, kt贸remu z艂e 偶膮dze sen odp臋dza艂y, od chwili gdy jego
dziewka wesz艂a, poczu艂 j膮 i pilnie wys艂uchawszy wszystkiego,
co Don Kichote prawi艂, zazdrosny, 偶e Asturyjka zdradzi艂a go
dla innego, przysun膮艂 si臋 do legowiska Don Kichota i trwa艂
bez ruchu, chc膮c przekona膰 si臋, do czego zmierza ta gadanina,
kt贸rej poj膮膰 nie m贸g艂; lecz widz膮c, 偶e dziewka usi艂uje wyrwa膰
si臋 Don Kichotowi, za艣 ten j膮 gwa艂tem zatrzymuje, 藕le ten 偶art
przyj膮艂, podni贸s艂 do g贸ry rami臋 i wymierzy艂 tak straszliwy cios
w w膮skie szcz臋ki zakochanego rycerza, 偶e ca艂膮 g臋b臋 krew za-
la艂a; nie zadowoliwszy si臋 tym, wskoczy艂 mu na 偶ebra i galo-
pem kilkakrotnie przebieg艂 po nim tam i z powrotem. 艁o偶e
niezbyt mocne, nie maj膮ce silnych podstaw, nie wytrzyma艂o
zbytniego ci臋偶aru mulnika i run臋艂o na ziemi臋; na ten wielki
harmider zbudzi艂 si臋 gospodarz i zaraz odgad艂, 偶e musz膮 to by膰
jakie艣 sprawki Maritornes, poniewa偶, cho膰 wo艂a艂 na ni膮 g艂o艣no,
nie odpowiedzia艂a,. Z tymi podejrzeniami wsta艂 i zapaliwszy
kaganek uda艂 si臋 tam, sk膮d zgie艂k dochodzi艂. Dziewka ujrza-
wszy zbli偶aj膮cego si臋 pana, a wiedz膮c, 偶e by艂 w gniewie stra-
szny, przera偶ona bardzo i wzburzona, ukry艂a si臋 na bar艂ogu
Sancza Pansy, kt贸ry spa艂 w najlepsze, i tam zwin臋艂a si臋 w k艂臋-
bek. Gospodarz wszed艂 krzycz膮c:
Gdzi^ jeste艣, taka c贸rko? to twoje na-pewne sprawki!
Na to zbudzi艂 si臋 Sanczo, a poczuwszy jaki艣 ci臋偶ar na sobie,
s膮dzi艂, 偶e zmora go dusi, i zacz膮艂 wali膰 ku艂akami na prawo i na
lewo, sporo te偶 si臋 Maritornes dosta艂o, kt贸ra obola艂a, odrzuci艂a
ca艂膮 wstydliwo艣膰 i odda艂a Sanczowi z nawi膮zk膮, tak 偶e wbrew
sobie do reszty si臋 obudzi艂; widz膮c, jak go traktuj膮, a nie wie-
139
dz膮c kto, podni贸s艂 si臋, jak zdo艂a艂, pochwyci艂 Maritornes i rozpo-
cz臋li oboje na j zaciekle j sz膮 i najzabawniejsz膮 na 艣wiecie
utarczk臋.
Lecz mulnik spostrzeg艂szy w 艣wietle kaganka gospodarza, co
si臋 dzieje z jego dam膮, pu艣ci艂 Don Kichota i pobieg艂 jej z po-
moc膮. Poskoczy艂 i gospodarz, ale w ca艂kiem odmiennym zamia-
rze, chcia艂 bowiem ukara膰 dziewk臋 s膮dz膮c bez w膮tpienia, 偶e
ona jedynie by艂a przyczyn膮 ca艂ej tej muzyki. I jak to zwykle
bywa: Kij do kota, kot do myszy, mysz do sznura... Mulnik
wali艂 Sancza, Sanczo dziewk臋, Maritornes .Sancza, za艣 gospo-
darz dziewk臋, a wszystko sz艂o z takim zapa艂em, 偶e, ani chwili
nie spoczywali. Na dobitek kaganek gospodarza zgas艂 i zna-
laz艂szy si臋 w ciemno艣ci, t艂umili si臋 bezlito艣nie wszyscy w ku-
pie, tak 偶e gdziekolwiek pad艂y razy i zdrowego miejsca nie
zosta艂o.
Zdarzy艂o si臋, 偶e tej nocy przebywa艂 w gospodzie 艂ucznik,
z tych, co to 艢wi臋t膮 Hermandad膮 Star膮 z Toledo ich zowi膮, ten
us艂yszawszy r贸wnie偶 niezwyk艂y zgie艂k b贸jki, wzi膮wszy sw膮
urz臋dow膮 lask臋* i skrzynk臋 blaszan膮 ze swymi papierami,
wszed艂 po omacku na poddasze m贸wi膮c:
St贸jcie w imieniu prawa! st贸jcie w imi臋 艢wi臋tej Herman-
dady!
Pierwszym, na kt贸rego si臋 natkn膮艂, by艂 obity Don Kichote,
rozci膮gni臋ty na rozwalonym 艂o偶u, na wznak i bez czucia, tego
po omacku pochwyciwszy za brod臋 nie przestawa艂 wo艂a膰:
Uszanowanie dla prawa!
Ale widz膮c, 偶e ten, kt贸rego trzyma, nie rusza si臋 i nie daje
znaku 偶ycia, pomy艣la艂, 偶e to trup i 偶e inni obecni to jego mor-
dercy. I w tym podejrzeniu podni贸s艂 g艂os wo艂aj膮c:
Zamkn膮膰 bramy zajazdu! Uwa偶a膰, by nikt nie uszed艂,
gdy偶 tu zamordowano cz艂owieka!
Ten krzyk wstrz膮sn膮艂 wszystkimi i ka偶dy przerwa艂 walk臋
w tym stanie, jak go g艂os zaskoczy艂. Gospodarz zemkn膮艂 do swej
izby, mulnik do swych bydl膮t, dziewka na sw贸j bar艂贸g; jedy-
nie nieszcz臋艣ni Don Kichote i Sanczo ruszy膰 si臋 nie mogli
z miejsca. Stra偶nik pu艣ci艂 brod臋 Don Kichota i poszed艂 po 艣wia-
140
t艂o, aby odszuka膰 i uwi臋zi膰 winnych; ale 艣wiat艂a nie znalaz艂,
bo gospodarz umy艣lnie zgasi艂 kaganek, uciekaj膮c do swej
izby, musia艂 wi臋c uda膰 si臋 do kominka, gdzie d艂ugo si臋 mozoli艂,
zanim drugi kaganek zapali艂.
ROZDZIA艁 SIEDEMNASTY
opowiada o dalszym ci膮gu niezliczonych przykro艣ci, jakie spotka艂y
dzielnego Don Kichota i jego poczciwego giermka Sancza Panse w za-
je藕dzie, kt贸ry na swe nieszcz臋艣cie rycerz uwa偶a艂 za zamek
Don Kichote tymczasem ockn膮艂 si臋 z omdlenia i tym samym
tonem, jakim poprzedniego dnia wzywa艂 swego giermka le偶膮c
rozci膮gni臋ty w Dolinie Kij贸w, zacz膮艂 go wo艂a膰 m贸wi膮c:
Sanczo, przyjacielu, czy 艣pisz? Czy 艣pisz, przyjacielu
Sanczo?
Jak偶e mam spa膰, do licha odpowiedzia艂 Sanczo pe艂en
rozgoryczenia i rozpaczy zdaje mi si臋, 偶ewszyscy diabli dr臋-
czyli mi臋 tej nocy.
Bez w膮tpienia tak mo偶esz my艣le膰 odpar艂 Don Kichote
gdy偶 albo ja g艂upi, albo ten zamek jest zakl臋ty. Masz bowiem
wiedzie膰... lecz musisz mi przysi膮c, 偶e to, co ci teraz powiem,
zachowasz w tajemnicy a偶 do mej 艣mierci.
Przysi臋gam odpowiedzia艂 Sanczo.
Powt贸rz to rzek艂 Don Kichote gdy偶 nie chc臋 niczyjej
czci szkodzi膰.
if
M贸wi臋, 偶e przysi臋gam! powt贸rzy艂 Sanczo. Trzyma膰
to b臋d臋 w tajemnicy do ostatnich dni waszego 偶ywota i daj
Bo偶e, abym nazajutrz m贸g艂 t臋 tajemnic臋 zdradzie.
Zali tyle ci z艂ego wyrz膮dzi艂em, Sanczo zapyta艂 Don
Kichote 偶e chcia艂by艣 mi臋 tak rych艂o martwym widzie膰?
To nie dlatego odpowiedzia艂 Sanczo ale nie lubi臋
du偶o rzeczy w skryto艣ci trzyma膰, nie chc膮c, aby si臋 popsu艂y.
Niech tak b臋dzie, jak jest rzek艂 Don Kichote ufam
bardziej twemu przywi膮zaniu i twej dworno艣ci. A wi臋c, trzeba
ci wiedzie膰, 偶e tej nocy zdarzy艂a mi si臋 jedna z naj dziwacznie j-
141
szych przyg贸d, o jakiej s艂ysza艂em. Kr贸tko m贸wi膮c, dowiedz si臋,
偶e ledwie co przysz艂a do mnie c贸rka pana zamku, panienka naj'-
urodziwsza i najpi臋kniejsza, jak膮 na szerokiej ziemi znale藕膰
mo偶na. C贸偶 m贸g艂bym o wdzi臋ku jej osoby powiedzie膰? c贸偶.
o 偶ywo艣ci umys艂u, c贸偶 o' innych ukrytych przymiotach, kt贸rych,.
chc膮c dochowa膰 wiary winnej mej pani Dulcynei z To-
boso, tkn膮膰 si臋 nie wa偶臋 i przemilcz臋? Chc臋 ci tylko powiedzie膰,
偶e niebo pozazdro艣ci艂o mi takiego dobra, jakie mi los szcz臋艣li-
wy poda艂 w r臋ce, lub raczej my艣l臋 (i to jest pewniejsze), 偶e
jak ju偶 powiedzia艂em, ten zamek jest zakl臋ty; w czasie kt贸ry
z ni膮 sp臋dza艂em na najs艂odszej mi艂osnej rozmowie, nie spo-
strzeg艂szy i nie zgaduj膮c, kt贸r臋dy wesz艂a, jaka艣 pi臋艣膰 uczepiona
do ramienia potwornego olbrzyma spad艂a i wymierzy艂a mi taki
cios w szcz臋ki, 偶e ca艂e mam we krwi sk膮pane; potem zbi艂 mnie
tak, 偶e czuj臋 si臋 gorzej ni偶 wczoraj, kiedy mulnicy, z powodu
wybryk贸w Rosynanta, sponiewierali nas, jak ci wiadomo-
Z tego wnosz臋, 偶e skarbu pi臋kno艣ci owej panienki musi strzec
jaki艣 zaczarowany Maur i 偶e to nie dla mnie.
A tym bardziej nie dla mnie odpowiedzia艂 Sanczo
gdy偶 ponad czterystu Maur贸w tak mi臋 t艂umi艂o, 偶e m艂贸cenie ki-
jami by艂oby jak ciastko i malowany kol膮ca przy tym. Ale po-
wiedzcie mi, panie, jak mo偶ecie przygod臋 ow膮 szcz臋艣liw膮 na-
zywa膰 i rzadk膮, skoro tak zostali艣my sponiewierani? Jeszcze
jegomo艣膰 nie tak 藕le, je艣li trzymali艣cie w ramionach tak膮 nie-
zr贸wnan膮 pi臋kno艣膰, jak m贸wicie; ale ja, c贸偶em zyska艂? chyba
najgorsze rzeczy w moim 偶yciu! Nieszcz臋sny ja i matka, kt贸ra
mnie zrodzi艂a, ani b艂臋dnym rycerzem nie jestem, ani nie my艣l臋
nim by膰 kiedy, a ze wszystkich niepowodze艅 najwi臋ksza cz臋艣膰
na mnie spada.
Jak to? wi臋c i ciebie te偶 obito? zapyta艂 Don Kichote.
Czy偶 nie powiedzia艂em tego? nieszcz臋艣cie na m贸j r贸d!
rzek艂 Sanczo.
Nie trap si臋, przyjacielu rzek艂 Don Kichote przyrz膮-
dz臋 zaraz 贸w cenny balsam, kt贸ry uzdrowi nas w okamgnieniu.
W czasie tego 艂ucznikowi uda艂o si臋 zapali膰 kaganek i wr贸-
ci艂, aby zobaczy膰, kogo zabito. Skoro Sanczo ujrza艂 go wcho-
142
dz膮cego, w koszuli, z g艂ow膮 obwi膮zan膮 chustk膮, z kagankiem
w r臋ku, z rozgniewan膮 min膮, zapyta艂 swego pana;
Panie, czy to przypadkiem nie wraca 贸w Maur zaczaro-
wany, aby nas pokara膰, o ile co艣 jeszcze ca艂ego zosta艂o.
Nie mo偶e to by膰 Maur odpowiedzia艂 Don Kichote
bowiem zakl臋ci nie ukazuj膮 si臋 nikomu.
Je偶eli nie daj膮 si臋 widzie膰, daj膮 si臋 za to odczu膰 rzekt
Sanczo a jak, niech powiedz膮 moje plecy.
I moje mog艂yby o tym powiedzie膰 doda艂 Don Kicho-
te jednak nie jest to dostateczny dow贸d, by mniema膰, 偶e ten,
kt贸ry nam si臋 ukaza艂, jest zaczarowanym Maurem.
艁ucznik zbli偶y艂 si臋 i widz膮c, 偶e rozmawiaj膮 z sob膮 tak spo-
kojnie, stan膮艂 jak wryty. Co prawda, Don Kichote le偶a艂 jeszcze
na wznak, nie mog膮c si臋 poruszy膰, tak by艂 obity i ob艂o偶ony
plastrami. 艁ucznik podszed艂 do艅 m贸wi膮c: ^
Jak si臋 masz, poczciwcze? ^
Przemawia艂bym grzeczniej na waszym miejscu odpo-
wiedzia艂 Don Kichote. Czy偶 w tym kraju w ten spos贸b odzy-
waj膮 si臋 do b艂臋dnych rycerzy, gburze?
艁ucznik, tak 藕le przyj臋ty przez cz艂eka mizernie wygl膮daj膮-
cego, nie m贸g艂 tego 艣cierpie膰 i podni贸s艂szy kaganek pe艂en oliwy,
grzmotn膮艂 nim w g艂ow臋 Don Kichota, tak 偶e go roztrzaska艂;
a w贸wczas wszystko pogr膮偶y艂o si臋 w ciemno艣ci; sam natych-
miast wyszed艂, za艣 Sanczo rzek艂:
Ani chybi, panie, to jest Maur zaczarowany, musi on
skarbu strzec dla innych, dla nas zachowuje ku艂aki i t艂uczenie
lampk膮.
Tak jest odpar艂 Don Kichote nie trzeba sobie nic ro-
bi膰 z tych czar贸w ani si臋 na nie z艂o艣ci膰, ni obra偶a膰; gdy偶 jako
to s膮 rzeczy niewidzialne i z艂udne, nie doszliby艣my, na kim
m艣ci膰 si臋 trzeba, cho膰by艣my nie wiem jak szukali. Wsta艅, San-
czo, je艣li mo偶esz, i zawo艂aj pana tego zamczyska, postaraj si臋,
niech ci da nieco oliwy, wina, soli, rozmarynu, aby sporz膮dzi膰
贸w zbawienny balsam. Doprawdy my艣l臋, 偶e mi go teraz bardzo
potrzeba, setnie bowiem krwawi rana zadana przez ow膮 zjaw臋.
Sanczo wsta艂 z wielkim b贸lem w ko艣ciach i poszed艂 po ciemku
143
odnale藕膰 gospodarza; natkn膮wszy si臋 na 艂ucznika, kt贸ry sta艂
pods艂uchuj膮c, co si臋 z przeciwnikami dzieje, rzek艂 do艅:
Panie, ktokolwiek jeste艣, uczy艅 nam 艂ask臋 i dobrodziej-
stwo i daj nam nieco rozmarynu, oliwy, soli i wina, potrzebnych
do wyleczenia jednego z najprzedniejszych b艂臋dnych rycerzy,
jakich ziemia nosi, a kt贸ry le偶y w tym 艂o偶u poraniony srodze
r臋k膮 zaczarowanego Maura przebywaj膮cego w tym zaje藕dzie.
Kiedy 艂ucznik to us艂ysza艂, os膮dzi艂, 偶e ma z wariatem do czy-
nienia; a poniewa偶 ju偶 dnie膰 zaczyna艂o, otworzy艂 drzwi zaja-
zdu, przywo艂a艂 gospodarza i powiedzia艂, czego ten poczciwiec
si臋 domaga. Gospodarz dostarczy艂 wszystkich 偶膮danych rzeczy
i Sanczo zani贸s艂 to Don Kichotowi, kt贸ry r臋koma trzyma艂 si臋
za g艂ow臋, skar偶膮c si臋 na b贸l zadany uderzeniem kaganka, co
jednak nie uczyni艂o mu innej szkody, tylko nabi艂o dwa na-
brzmia艂e guzy. To za艣, co mniema艂 by膰 krwi膮, by艂o jedynie
potem wydzielanym przeze艅 w opa艂ach minionej mord臋gi.
W ko艅cu wzi膮艂 sk艂adniki, po艂膮czy艂 je, mieszaj膮c wszystkie
razem i gotuj膮c przez dobr膮 chwil臋, p贸ki mu si臋 nie zda艂o, 偶e
-musi by膰 dosy膰. Zaraz za偶膮da艂 jakiej艣 flaszy, aby t臋 mieszanin臋
wla膰, lecz kiedy jej nie znaleziono w zaje藕dzie, poprzesta艂
na blas偶ance z oliwy, kt贸r膮 mu -gospodarz ofiarowa艂, po czym
odm贸wi艂 nad t膮 blaszank膮 z g贸r膮 osiemdziesi膮t Ojczenasz贸w
i tyle偶 Zdrowasiek i Wierz臋, kre艣l膮c za ka偶dym s艂owem znak
krzy偶a 艣w., jakby b艂ogos艂awi膮c; temu wszystkiemu obecni byli
Sanczo, gospodarz i 艂ucznik, za艣 mulnik tymczasem spokojnie
chodzi艂 ko艂o swych bydl膮t.
Dokonawszy tego, nie mieszkaj膮c chcia艂 na sobie skuteczno艣膰
tego cennego, jak sobie wyobra偶a艂, balsamu wypr贸bowa膰, wi臋c
wypi艂, co zosta艂o w garnku, w kt贸rym si臋 p艂yn gotowa艂, a po
wype艂nieniu blaszanki zosta艂o go jeszcze p贸艂 kwarty. Zaledwie
pi膰 sko艅czy艂, gdy zacz膮艂 rzyga膰 tak gwa艂townie, 偶e nic mu w 偶o-
艂膮dku nie pozosta艂o; z podniecenia i z wysi艂ku wymioty te wy-
wo艂a艂y silne pocenie, wi臋c poleci艂, aby go owini臋to i zostawiono
samego. Uczynili tak, on za艣 przespa艂 przesz艂o trzy godziny,
w ko艅cu Obudzi艂 si臋 rze艣ki w ciele i z tak dobrym samopo-
czuciem, 偶e uzna艂 si臋 za zdrowego i uwierzy艂, 偶e naprawd臋
144
WED艁UG JOSE DEL CASTD-LO
wpad艂 na spos贸b przyrz膮dzania balsamu Pierabrasa i 偶e dzi臋ki
takiemu lekarstwu b臋dzie m贸g艂 bez 偶adnej obawy jakiejkol-
wiek szkody bra膰 udzia艂 we wszystkich bitwach i przygodach
cho膰by najniebezpieczniej szych.
Sanczo, kt贸ry uzdrowienie swego pana za cud uwa偶a艂, prosi艂,
aby mu da艂, co w garnku jeszcze pozosta艂o, a by艂o tego sporo.
Don Kichote przysta艂 na to, a ten, chwyciwszy garnek obur膮cz,
w dobrej wierze i z najlepsz膮 wol膮 sumiennie poch艂on膮艂 nie
mniej ni偶 jego pan. Lecz by膰 mo偶e, 偶e 偶o艂膮dek biednego San-
cza nie by艂 tak delikatny jak jego pana, zanim bowiem zebra艂o
mu si臋 na wymioty, chwyci艂y go takie kolki i nudno艣ci, takie
poty i os艂abienie, jakby ostatnia na艅 przysz艂a godzina. Widz膮c
si臋 tak zn臋kanym i udr臋czonym, przeklina艂 balsam i zdrajc臋,
kt贸ry mu go u偶yczy艂. Patrz膮c na to Don Kichote rzek艂:
S膮dz臋, Sanczo, 偶e to wszystko st膮d pochodzi, 偶e nie jeste艣
pasowany na rycerza; jestem bowiem przekonany, i偶 likwor
ten nie przynosi korzy艣ci tym, kt贸rzy nimi nie s膮.
Je艣li jegomo艣膰 wiedzieli艣cie o tym odpar艂 Sanczo
przekl臋ty ja i ca艂a moja familia! to czemu艣cie pozwolili,
abym go kosztowa艂?
W tej chwili lek zacz膮艂 dzia艂a膰 i nieszcz臋sny giermek j膮艂 si臋
wypr贸偶nia膰 obustronnie z tak膮 gwa艂towno艣ci膮, 偶e zar贸wno
mat臋, na kt贸rej leg艂 z powrotem, jak i p艂acht臋 zgrzebn膮, kt贸r膮
si臋 przykrywa艂, z kretesem zniszczy艂. Poci艂 si臋 i dygota艂 w ta-
Idiph wstrz膮sach i zapadach, 偶e nie tylko on, ale i wszyscy
pewm byli, 偶e ko艅czy 偶ycie. Trwa艂 ten atak oko艂o dw贸ch go-
dzin, po up艂ywie kt贸rych nie dozna艂 ulgi jak jego pan, ale by艂
SSaa艂贸cony i os艂abiony tak, 偶e nie m贸g艂 na nogach si臋 utrzyma膰.
Don Kichote, kt贸ry jak powiedziano, uczu艂 si臋 rze艣ki i zdr贸w,
chcia艂 natychmiast na poszukiwanie przyg贸d wyruszy膰, zda-
w^i mu si臋 bowiem, 偶e ka偶da zw艂oka w tym miejscu pozba-
'srt膮 艣wiat i potrzebuj膮cych jego opieki i pomocy, tym bardziej
偶e pewno艣ci i zaufania dodawa艂 mu posiadany balsam. I tak,
zniewolony owym zapa艂em, w艂asnor臋cznie osiod艂a艂 Rosynanta
i objuczy艂 os艂a, a swemu giermkowi pom贸g艂 si臋 odzia膰 i d藕wi-
gn膮膰 na siod艂o. Sam wskoczy艂 na konia i podjechawszy w r贸g
< 10Don Kichote, cz. l 145
zajazdu, porwa艂 podr臋czn膮 dzid臋, kt贸ra tam sta艂a, aby mu za
kopi臋 s艂u偶y艂a.
Przypatrywali si臋 temu wszyscy obecni w zaje藕dzie, w licz-
bie ponad dwudziestu os贸b, przypatrywa艂a si臋 temu r贸wnie偶
c贸rka gospodarza, z kt贸rej Don Kichote oczu nie spuszcza艂 wy-
daj膮c od czasu do czasu westchnienie, jakby z g艂臋bi wn臋trzno-
艣ci wyrywane, za艣 wszyscy my艣leli, 偶e to z bole艣ci, jak膮 odczu-
wa艂 w 偶ebrach; a przynajmniej my艣leli tak ci, kt贸rzy widzieli,
jak poprzedniej nocy ok艂adano go plastrami. Kiedy obaj ju偶 na
wierzchowcach siedzieli, przy bramie zajazdu Don Kichote
zawo艂a艂 gospodarza i przem贸wi艂 do艅 spokojnym i powa偶nym
g艂osem:
Liczne i wielkie s膮 dobrodziejstwa, jakich, panie kaszte-
lanie, dozna艂em w waszym zamku. Jestem wam najmocniej
zobowi膮zany i wdzi臋czno艣ci mej po wszystkie dni 偶ywota do-
chowam. Obym m贸g艂 si臋 odwdzi臋czy膰 mszcz膮c si臋 na jakim艣
pysza艂ku, kt贸ry was obrazi艂, wiedzcie bowiem, 偶e powo艂aniem
moim jest pomaga膰 s艂abym, m艣ci膰 si臋 za pokrzywdzonych
i kara膰 zdrajc贸w. Poszukajcie w pami臋ci waszej, a je艣li co艣
podobnego mi do rozkazania znajdziecie, wystarczy zawiado-
mi膰\mi臋, gdy偶 przyrzekam na cze艣膰 rycersk膮 zado艣膰uczyni膰
i ukontentowa膰 was wedle woli waszej.
Gospodarz odpowiedzia艂 z tym samym namaszczeniem:
Panie rycerzu, nie potrzebuj臋, aby wasza mi艂o艣膰 m艣ci艂 si臋
za krzywdy mi wyrz膮dzone, bo ja sam umiem si臋 nale偶ycie
zem艣ci膰, gdy mi j膮 wyrz膮dz膮. Przystoi tylko, aby waszmo艣膰
zap艂aci艂 mi za szkody wyrz膮dzone tej nocy w gospodzie oraz
za s艂om臋 i j臋czmie艅 dla waszych dwojga bydl膮t, a tak偶e za
wieczerz臋 i 艂贸偶ka.
Jak to, wi臋c to jest gospoda? zapyta艂 Don Kichote.
I to bardzo przyzwoita odpar艂 gospodarz.
By艂em tedy dot膮d w b艂臋dzie odpowiedzia艂 Don Kicho"
te zaiste my艣la艂em, 偶e to zamek, i nie byle jaki. Lecz skoro
tak jest, i偶 to nie zamek, lecz zajazd, na razie nic innego nie
mo偶ecie uczyni膰, jak darowa膰 nam nale偶no艣膰; nie mog臋 bowiem
przest膮pi膰 prawide艂 b艂臋dnych rycerzy, kt贸rych jestem pe-
146
Wi艂y (dot膮d bowiem nic innego nie czyta艂em), i偶 nigdy nie
p艂acili za nocleg ani za inne rzeczy w gospodach, gdzie si臋 za-
trzymywali, bowiem ze zwyczaju i prawa nale偶y im si臋 dobre
przyj臋cie jako nagroda za niezno艣ne trudy, jakich doznaj膮
szukaj膮c przyg贸d w nocy i we dnie, w zimie i w lecie,
pieszo i konno, w g艂odzie i pragnieniu, w upale i w ch艂odzie,
wystawieni na wszystkie nieb nie艂askawo艣ci i niewygody
ziemi.
- Ma艂o mi臋 to obchodzi odrzuci艂 gospodarz zap艂a膰cie,
co mi si臋 nale偶y, i zostawmy te gadki i rycersko艣ci; chodzi mi
tylko o to, abym na swoje wyszed艂.
Jeste艣cie g艂upiec i z艂y gospodarz! odpar艂 Don Kichote.
Spi膮艂 Rosynanta ostrogami, pochyliwszy kopi臋 wyjecha艂 z za-
jazdu nie zatrzymywany przez nikogo i nie ogl膮daj膮c si臋, czy
giermek za nim jedzie, oddali艂 si臋 kawa艂 drogi.
Gospodarz widz膮c, 偶e odjecha艂 nie zap艂aciwszy, zwr贸ci艂 si臋
do Sancza Pansy 偶膮daj膮c zap艂aty; ten rzek艂, 偶e je艣li pan jego
zap艂aci膰 nie chcia艂, tym bardziej on nie zap艂aci; jest bowiem
giermkiem b艂臋dnego rycerza, trzyma si臋 tych samych regu艂
i prawide艂 co i pan jego, aby nie p艂aci膰 za nic w gospodach i za-
jazdach. Rozsierdzi艂 si臋 na to gospodarz i zagrozi艂, 偶e je艣li nie
zap艂aci, on odbije to sobie tak, 偶e po偶a艂uje. Na co Sanczo od-
powiedzia艂, 偶e wedle prawa rycerskiego, kt贸re jego pan otrzy^-
ma艂, ani z艂amanego szel膮ga nie zap艂aci, cho膰by mia艂 偶yciem
na艂o偶y膰; nie mo偶e bowiem przekracza膰 ani sprzeciwia膰 si臋
dobremu i odwiecznemu zwyczajowi b艂臋dnych rycerzy, ani te偶
giermkom ich, kt贸rzy kiedy艣 si臋 narodz膮, dawa膰 powodu do
skarg za z艂amanie tak sprawiedliwego prawa.
Z艂y los nieszcz臋snego Sancza chcia艂, 偶e po艣r贸d ludzi znajdu-
j膮cych si臋 w zaje藕dzie by艂o czterech sukiennik贸w z Segovii,
trzech iglarzy z Placu 殴rebi臋cego w Kordobie i dw贸ch prze-
kupni z Targowiska sewilskiego, ludzi weso艂ych, krotochwil-
nych, z艂o艣liwych i 偶artobliwych; ci, jakby si臋 zm贸wili, jedn膮
my艣l膮 o偶ywieni, zbli偶yli si臋 do Sancza, 艣ci膮gn臋li go z os艂a, jeden
z nich przyni贸s艂 derk臋 z 艂o偶a gospodarza, po艂o偶yli Sancza na
mej, lecz wzni贸s艂szy oczy spostrzegli, 偶e pu艂ap jest za niski
l O*
147
na to, co czyni膰 zamierzali, postanowili przeto wyj艣膰 na po-
dw贸rze, kt贸remu niebo by艂o granic膮, i tam, rozci膮gn膮wszy San-
cza na derce, j臋li go podrzuca膰 i zabawia膰 si臋 nim jak z psem
w zapusty.
Wrzaski podrzucanego biedaka by艂y tak przera藕liwe, 偶e do-
sz艂y do uszu jego pana; ten zatrzyma艂 si臋 s艂uchaj膮c uwa偶nie;
my艣la艂, 偶e nowa zbli偶a si臋 przygoda; niebawem przekona艂 si臋
jasno, 偶e wrzeszcz膮cym by艂 jego giermek. 艢ci膮gn膮wszy wodze,
galopem do zajazdu zawr贸ci艂, a znalaz艂szy bram臋 zamkni臋t膮,
objecha艂 doko艂a, szukaj膮c, kt贸r臋dy by m贸g艂 wkroczy膰. Zaled-
wie zbli偶y艂 si臋 do mur贸w podw贸rza, kt贸re by艂y wysokie, ujrza艂
niegodny 偶art, jakiego ofiar膮 pad艂 jego giermek. Zobaczy艂, jak
podskakuje i spada w powietrzu z takim wdzi臋kiem i szybko-
艣ci膮, 偶e gdyby go z艂o艣膰 opu艣ci艂a i on te偶 nie wstrzyma艂by si臋 od
艣miechu. Pr贸bowa艂, z konia przez mur si臋 przedosta膰, lecz, by艂
pot艂uczony i po艂amany, tak 偶e nie m贸g艂 zle偶c z siod艂a. Wi臋c
z konia zacz膮艂 ciska膰 na tych, kt贸rzy podrzucali Sancza, takie
obelgi i plugastwa, 偶e niespos贸b ich powt贸rzy膰. Mimo
to tamci nie zaprzestali 艣miech贸w i swego dzie艂a, za艣 skoczek
Sanczo nie zaprzestawa艂 skarg, mieszaj膮c b膮d藕 gro藕by, b膮d藕
b艂agania, lecz to nie przyda艂o si臋 na wiele i nie by艂oby si臋 na
nic przyda艂o, gdyby oni sami zm臋czywszy si臋 nie poniechali
go. Przyprowadzili os艂a, wsadzili go na艅 owin膮wszy jego
w艂asn膮 opo艅cz膮; za艣 lito艣ciwa Maritornes widz膮c go tak zmor-
dowanym pomy艣la艂a, 偶e dzban wody przyni贸s艂by mu och艂od臋,
i aby by艂a 艣wie偶sza, przynios艂a mu j膮 wprost ze studni. Sanczo
wzi膮艂 dzban i podnosi艂 go do ust, lecz powstrzyma艂y go krzyki,
jakie jego pan wydawa艂 wo艂aj膮c:
Synu Sanczo, nie pij tej wody! Synu, nie pij tej wody!
Ona ci臋 zabije. Widzisz, oto mam tu balsam naj艣wi臋tszy
i pokaza艂 mu blaszank臋 z napojem dwie jego krople wypi-
jesz, a uzdrowiony b臋dziesz niechybnie.
Na te s艂owa Sanczo rzuci艂 kos臋 spojrzenie i zawo艂a艂 jeszcze
g艂o艣niej:
Do licha! czy wysz艂o jegomo艣ci z pami臋ci, 偶e nie jestem
rycerzem, czy te偶 chcecie, abym wyrzyga艂 reszt臋 wn臋trzno艣ci,
148
jakie mi jeszcze od wczoraj wieczora zosta艂y? Zachowajcie wasz
Hfcwor, do wszystkich diab艂贸w, i zostawcie mnie w spokoju.
To powiedziawszy zacz膮艂 pi膰 pe艂nym haustem; lecz poczu-
"iliszy przy pierwszym 艂yku, 偶e to by艂a woda, zaprzesta艂 i po-
prosi艂 Maritornes, aby mu wina przynios艂a. Uczyni艂a to naj-
ch臋tniej i zap艂aci艂a w艂asnymi pieni臋dzmi, gdy偶 w rzeczy samej,
cho膰 m贸wi膮 o niej, 偶e oddawa艂a si臋 niecnemu rzemios艂u, mia艂a
w sobie pewne cechy i rysy chrze艣cijanki. Skoro Sanczo si臋
napi艂, b贸d艂 swego os艂a pi臋tami i przez bram臋 na o艣cie偶 otwart膮
wyjecha艂, bardzo zadowolony, 偶e nic nie zap艂aci艂 i 偶e wytrwa艂
w postanowieniu, cho膰 ze szkod膮 swych zwyk艂ych por臋czycieli,
jakimi by艂y jego plecy. Prawda, 偶e sakwy pozosta艂y u gospo-
darza jako zap艂ata za d艂ug, lecz Sanczo nie spostrzeg艂 tego, tak
wzburzony wyjecha艂. Gospodarz widz膮c Sancza za bram膮,
chcia艂 j膮 dobrze zaprze膰, ale sprzeciwili si臋 temu hu艣tawnicy,
gdy偶 byli to ludzie, dla kt贸rych Don Kichote, cho膰by by艂 na-
wet rzeczywi艣cie rycerzem b艂臋dnym Okr膮g艂ego Sto艂u, nie war-
ta艂 i dwu szel膮g贸w.
ROZDZIA艁 OSIEMNASTY
kt贸ry m贸wi o rozmowach Sancza Pansy z jego panem Don Kichotem
oraz o innych przygodach godnych, by je opowiedziano
Sanczo dojecha艂 do swego pana tak wyczerpany i os艂ab艂y, 偶e
ledwie m贸g艂 pop臋dza膰 os艂a. Don Kichote ujrzawszy go w tym
s^nie rzek艂:
Teraz ju偶 wierz臋, mospanie Sanczo, 偶e ani chybi ten za-
nk czy zajazd jest zakl臋ty; kim偶e bowiem mogli by膰 ci, kt贸rzy
trik okrutnie twoim kosztem si臋 zabawiali, je艣li me marami
i lafiesaka艅cami za艣wiat贸w? Twierdz臋 to za艣, przypatruj膮c si臋
bowiem ponad murem podw贸rza przebiegowi twej smutnej
teagedi艂, nie mog艂em ani przedosta膰 si臋 przez mur, ani zle藕膰
z R贸synanta, musieli na mnie rzuci膰 czary; przysi臋gam ci bo-
wieaa na wiar臋, jak膮 wyznaj臋, 偶e gdybym by艂 zdo艂a艂 przele藕膰
lub zej艣膰 z kpnia, by艂bym ci臋 tak pom艣ci艂, 偶e owi hultaje i z艂o-
149
czy艅cy byliby na zawsze ten 偶art popami臋tali, cho膰 przekro-
czy艂bym prawa rycerskie, kt贸re, jak ci wiele razy m贸wi艂em, nie
pozwalaj膮 rycerzowi podnosi膰 r臋ki przeciw temu, kt贸ry nim
nie jest, chyba w obronie w艂asnego 偶ycia i osoby w razie nagl膮-
cej potrzeby.
I ja bym si臋 zem艣ci艂, gdybym m贸g艂, czy by艂bym pasowany
na rycerza, czy nie, ale nie mog艂em; cho膰 uwa偶am, 偶e ci, kt贸rzy
tak ze mn膮 swawolili, nie byli ani marami, ani zaczarowanymi,
jak jegomo艣膰 powiada, lecz takimi samymi lud藕mi z krwi
i ko艣ci jak i my; a ka偶dy mia艂 inne imi臋 w艂asne; s艂ysza艂em, jak
nawo艂ywali si臋 podrzucaj膮c mnie, jeden zwa艂 si臋 Pedro Marti-
nez, drugi Tenorio Hernandez, za艣 gospodarza, jak s艂ysza艂em,
zwano Juan Palomeque Ma艅kut. Tak wi臋c, panie, to, 偶e艣cie
nie mogli przeskoczy膰 muru podw贸rza ani zsi膮艣膰 z konia, innej
przyczynie, nie czarom przypisa膰 nale偶y. Z tego wszystkiego
jedno jasno wnosz臋, 偶e owe przygody, kt贸rych poszukujemy,
w ko艅cu doprowadz膮 nas do takich tarapat贸w, 偶e nie potrafimy
odr贸偶ni膰, kt贸ra noga prawa. I by艂oby lepiej i pewniej, wedle
mego ma艂ego rozumu, wr贸ci膰 do naszej wioski, teraz jest pora
偶niw, i zaj膮膰 si臋 gospodark膮, a me wa艂臋sa膰 si臋 od dzwonnicy do
dzwonnicy i od karczmy na jarmark.
Jak ma艂o znasz si臋, Sanczo, na sprawach rycerskich od-
powiedzia艂 Don Kichote. Milcz i miej cierpliwo艣膰; nadejdzie
dzie艅, gdy na w艂asne oczy przekonasz si臋, jak zaszczytn膮 rzecz膮
jest wykonywanie tego zawodu. Nu偶e, powiedz, czy mo偶e
istnie膰 wi臋ksze zadowolenie na 艣wiecie i 藕 jak膮 rozkosz膮 mo偶e
si臋 r贸wna膰 zwyci臋stwo w walce i triumf nad wrogiem? Z 偶a-
dn膮 niechybnie.
Pewnie, 偶e tak odpar艂 Sanczo cho膰 ja si臋 na tym nie
znam; wiem tylko, 偶e odk膮d stali艣my si臋 b艂臋dnymi rycerzami,
a raczej jegomo艣膰 nim sta艂e艣 si臋 (gdy偶 mnie nie godzi si臋 zali-
cza膰 do tak zaszczytnego grona), nie wygrali艣my 偶adnej bitwy
krom owej z Biskajczykiem, a i w tej zostawili艣cie jegomo艣膰
po艂ow臋 ucha i po艂ow臋 przy艂bicy; odt膮d by艂y jeno kije i jeszcze
raz kije, ku艂aki za ku艂akami, ja jeszcze mia艂em szcz臋艣cie by膰
hu艣tanym i podrzucanym przez zaczarowane stwory, nad
150
kt贸rymi zem艣ci膰 si臋 nie mog臋 ani dowiedzie膰 si臋, dok膮d si臋ga
rozkosz zwyci臋stwa nad wrogiem, o kt贸rej jegomo艣膰 prawi.
To' w艂a艣nie me zmartwienie i to ciebie gn臋bi膰 musi, San-
(30 odpowiedzia艂 Don Kichote ale niebawem postaram si臋
dosta膰 do r膮k miecz tak膮 sztuk膮 kowany, 偶e kto go; nosi, tego
si臋 偶adne czary nie imaj膮; mo偶e si臋 trafi膰, 偶e los szcz臋艣liwy
nadarzy mi ten sam, kt贸ry posiada艂 Amadis, kiedy zwa艂 si臋
Rycerzem Ognistego Miecza; by艂 to jeden z najlepszych na
艣wiecie, pr贸cz wymienionej zalety ci膮艂 jak brzytwa i nie by艂o
tak silnej i tak cudownej zbroi, kt贸ra by mu si臋 osta膰 mog艂a.
Mam takie szcz臋艣cie rzek艂 Sanczo 偶e cho膰by jego-
mo艣膰 i znalaz艂 miecz podobny, przyda艂by si臋 i s艂u偶y艂 jedynie
pasowanym rycerzom jak 贸w balsam, za艣 giermkowie najedliby
si臋 偶a艂o艣ci.
Nie l臋kaj si臋 o to, Sanczo rzek艂 Don Kichote niebo
dla ci臋 b臋dzie 艂askawsze.
Tak rozprawiaj膮c Don Kichote i jego giermek jechali przed
siebie, gdy nagle Don Kichote spostrzeg艂 na drodze zbli偶aj膮c膮
si臋 ku nim wielk膮 i g臋st膮 kurzaw臋; na ten widok odwr贸ci艂 si臋
do Sancza m贸wi膮c:
Oto dzie艅! o Sanczo! kt贸ry ods艂oni nam szcz臋艣cie losem
wyznaczone, oto dzie艅, m贸wi臋, w kt贸rym si臋 oka偶e jak nigdy
dot膮d m臋stwo mego ramienia, w kt贸rym przyjdzie mi dokona膰
czyn贸w, co po wszystkie wieki zapisane b臋d膮 w Ksi臋dze s艂awy.
Czy widzisz ow膮 kurzaw臋, co si臋 tam podnosi? Oto podnios艂o
j膮 olbrzymie wojsko maszeruj膮ce ku nam, z艂o偶one z r贸偶nych
a B艂ezliczonych nacji.
r*- W takim razie musz膮 to by膰 dwie armie rzek艂 San-
czo- gdy偶 oto z przeciwnej strony wzbija si臋 r贸wnie偶 podobna
kurzawa.
Bon Kichote odwr贸ci艂 si臋, by zobaczy膰, i ujrza艂, 偶e by艂a to
prawda; uradowa艂 si臋 niezmiernie, roj膮c bez wahania, 偶e by艂y
to dwie armie, kt贸re si臋 mia艂y zderzy膰 i zetrze膰 na owej rozle-
g艂ej r贸wninie; w ka偶dej bowiem godzinie i chwili mia艂 wyo-
bra藕ni臋 pe艂n膮 jakich艣 bitew, czar贸w, zwyci臋stw, kl臋sk, mi艂o艣ci,
wyzwa艅, o kt贸rych ksi臋gi rycerskie opowiadaj膮, i wszystko,
151
o czym m贸wi艂, my艣la艂 i co czyni艂, do podobnych spraw odnosi艂.
Ow膮 kurzaw臋 podnios艂y dwie wielkie trzody owiec i baran贸w,
kt贸re - t膮 sam膮 drog膮 z dwu przeciwnych stron * si臋 zbli偶a艂y,
lecz kurz nie pozwala艂 ich dojrze膰, dop贸ki by艂y daleko. Don
Kichote z takim przekonaniem utrzymywa艂, 偶e to s膮 wojska,
i偶 Sanczo uwierzy艂 i zapyta艂:
Panie, c贸偶 wi臋c nam czyni膰 przystoi?
Co? rzek艂 Don Kichote sprzyja膰 i pomaga膰 uci艣nio--
nym i potrzebuj膮cym. Masz wiedzie膰, Sanczo, 偶e tej armii
naprzeciw nas przewodzi wielki cesarz Alifanfaron, w艂adca
wielkiej wyspy Trapobana*; ta za艣, kt贸ra za nami si臋 zbli偶a,
nale偶y do jego wroga, kr贸la Garamant贸w *, Pentapolina z Obna-
偶onym Ramieniem, tak zwanego, gdy偶 w bitwach wyst臋puje
zawsze z prawym ramieniem nagim.
Lecz dlaczego owi dwaj w艂adcy tak na siebie'dybi膮?
Nienawidz膮 si臋 odpar艂 Don Kichote albowiem 贸w
Alifanfaron, w艣ciek艂y pohaniec, zakocha艂 si臋 w c贸rce Pentapo-
lina, bardzo pi臋knej i pe艂nej wielkiego wdzi臋ku damie, kt贸ra
jest chrze艣cijank膮, za艣 ojciec nie chce jej odda膰 temu poga艅-
skiemu kr贸lowi, p贸ki ten nie odrzeknie si臋 wiary swego fa艂szy-
wego proroka Mahometa i nie nawr贸ci.
Na m膮 brod臋! * krzykn膮艂' Sanczo Pentapolin dobrze
czyni. Dalib贸g, ze wszystkich si艂 b臋d臋 mu si臋 stara艂 pomaga膰.
I tak spe艂nisz powinno艣膰 swoj膮, Sanczo rzek艂 Dom Ki-
chote aby bra膰 udzia艂 w podobnych starciach, nie trzeba by膰
pasowanym rycerzem.
To rozumiem odpar艂 Sanczo lecz gdzie zostawimy
os艂a, aby艣my byli pewni go odnale藕膰 po sko艅czonej bitwie?
Albowiem s膮dz臋, 偶e jak dot膮d, nie jest to w zwyczaju, aby
bra膰 udzia艂 w bitwie na podobnym wierzchowcu.
To prawda rzek艂 Don Kichote mo偶esz go pu艣ci膰 lu-
zem; albo si臋 zgubi, albo i nie; je艣li bowiem z walki zwyci臋sko
wyjdziemy, b臋dziemy mieli tyle koni, 偶e nawet Rosynantowi
grozi niebezpiecze艅stwo wymiany na innego. Aby艣 lepiej wi-
dzia艂 i zapami臋ta艂, wjedziemy na ten wzg贸rek, sk膮d musi by膰
wida膰 oba wojska.
152
x Uczynili tak i stan臋li na wzg贸rzu, sk膮d widzie膰 by艂oby mo偶na
^Kobrze obie trzody, kt贸re dla Don Kichota by艂y wojskami, gdy-
^ chmura kurzu przez nie podnoszona nie m膮ci艂a i nie zakry-
wa艂a widoku; lecz wbrew wszystkiemu, Don Kichote w swej
Ilyobra偶ni widzia艂, czego nie dostrzega艂 i czego nie by艂o, i do-
晻lllb艣nym g艂osem zacz膮艂 m贸wi膰 *:
Cf.' 脫w rycerz, kt贸rego widzisz w z艂oconej zbroi, a kt贸ry na
tarczy swej nosi lwa w koronie, le偶膮cego u st贸p dziewicy, to
Waleczny Laurcalco, pan Srebrnego Mostu, tamten w zbroi
'y z艂ote kwiaty, co na tarczy nosi trzy korony srebrne w lazu-
rowym polu, to straszny Micocolembo, wielki ksi膮偶臋 Ouirocii;
Inny, po jego prawicy, o cz艂onkach olbrzymich, to nieustraszony
'zawsze Brandabarbaran z Boliche, w艂adca trzech Arabii, ten
A>Ieczony jest w w臋偶ow膮 sk贸r臋 i zamiast tarczy nosi bram臋,
"kt贸ra jak fama g艂osi, jest jedn膮 z trzech bram 艣wi膮tyni zbu-
rzonej przez Samsona*, kiedy umieraj膮cy zem艣ci艂 si臋 na
swych wrogach. Lecz obr贸膰 oczy w przeciwn膮 stron臋, a ujrzysz
產 przedzie i na czele drugiej armii zawsze zwyci臋skiego i ni-
gdy nie zwyci臋偶onego Timonela z Carcajony, ksi臋cia Nowej
Biskai. Zbroja jego na cztery podzielona cz臋艣ci: lazurow膮, zie-
Hon膮, bia艂膮 i jasno偶贸艂t膮, a na tarczy swej nosi z艂otego kota
w czerwonym polu z zawo艂aniem "Miau", jest to pocz膮tek
ffiaienia jego pani, kt贸r膮, jak m贸wi膮 jest Miaulina, c贸rka
ttiufea Alfeniquenazi Algarby; tamten, kt贸ry przygniata i ugina
Igyzbiet swej olbrzymiej koby艂y i kt贸ry ma zbroj臋 bia艂膮 jak
艢l&ieg i tarcz臋 bia艂膮 bez 偶adnego znaku, jest 艣wie偶o pasowa-
i^F rycerz, Francuz rodem, zwany Pierre Papin *, w艂adca ba-
renii Utryki. 脫w, kt贸ry 偶elaznymi pi臋tami bodzie boki owej
pstrokatej i lekkiej zebry, a nosi zbroj臋 w szachownic臋
bi臋fcitno-srebrn膮, jest pot臋偶ny ksi膮偶臋 Nerbii, Espartafilardo
z Lasu, na kt贸rego tarczy wyobra偶one jest szparagowe pole
z napisem kastylskim, kt贸ry brzmi: "Szcz臋艣cie za mn膮
kroczy".
W ten spos贸b Don Kichote wymieni艂 licznych rycerzy je-
dnych i drugich zast臋p贸w urojonych i wszystkim nada艂 zbroje,
barwy, god艂a i zawo艂ania wymy艣lone na poczekaniu, uniesiony
183
wyobra藕ni膮 swego niespotykanego szale艅stwa, bez wytchnienia
ci膮gn膮艂 dalej:
Ten zast臋p przed nami sk艂ada si臋 z ludzi rozmaitych
nacji, s膮 tam ci, kt贸rzy pij膮 ze s艂odkich w贸d s艂ynnego Xantu *;
g贸rale uprawiaj膮cy pola massylskie *, ci, kt贸rzy przesiewaj膮
delikatny i drobny piasek z艂oty szcz臋艣liwej Arabii; tamci,
kt贸rzy rozkoszuj膮 si臋 s艂ynnymi i 艣wie偶ymi brzegami jasnego
Termodontu *; s膮, kt贸rzy r贸偶nymi i licznymi drogami puszczaj膮
krew z艂otono艣nego Paktolu *; i Numidowie obietnic niedotrzy-
muj膮cy, i Persowie s艂ynni 艂ucznicy; Partowie i Medowie * wal-
cz膮cy pozorn膮 ucieczk膮; Arabowie koczownicy; Scytowie r贸wnie
okrutni jak biali; Etiopowie o przek艂utych wargach oraz nie-
zliczone inne narody, kt贸rych oblicza widz臋 i rozpoznaj臋, cho膰
nazw nie pomn臋. W owym drugim zast臋pie sun膮 ci, kt贸rzy pij膮
z krysztalnych nurt贸w Betysu bogatego w oliwki, ci, kt贸rzy my-
j膮 i wyg艂adzaj膮 twarze fal膮 wiecznie obfitego z艂ocistego Tagu *
i kt贸rzy rozkoszuj膮 si臋 zbawiennymi wodami boskiego Genilu *,
s膮, kt贸rzy depc膮 Pola Tartezyjskie * obfituj膮ce w pastwiska,
i kt贸rzy szcz臋艣liwy 偶ywot p臋dz膮 na Elizejskich 艁膮kach * Xeresu;
tu Manczegowie bogaci, z艂otymi k艂osami uwie艅czeni, tamci,
w 偶elazo zakuci, to ostatnie szcz膮tki starodawnej krwi Got贸w *;
s膮, kt贸rzy k膮pi膮 si臋 w Pisuerdze * s艂ynnej ze spokojnego nurtu;
ci, kt贸rzy pas膮 swe trzody na rozleg艂ych i wielkich pastwiskach
kr臋tej Guadiany *, s艂ynnej z podziemnego biegu, i kt贸rzy dr偶膮
z zimna w lesistych Pirenejach i na bia艂ych szczytach wynio-
s艂ego Apeninu; wreszcie wszyscy, kt贸rych Europa mie艣ci i za-
myka.
B贸g wie, ile prowincji wyliczy艂, wiele nacji wymieni艂 z za-
dziwiaj膮c膮 szybko艣ci膮, nadaj膮c ka偶dej stosowne w艂a艣ciwo艣ci,
ca艂y przej臋ty i oba艂amucony tym, co wyczyta艂 w swych k艂a-
mliwych ksi臋gach.
Sanczo Pansa s艂ucha艂 z uwag膮 s艂贸w jego, nie puszczaj膮c pary
z g臋by, i od czasu do czasu obraca艂 g艂ow臋, aby spojrze膰, czy nie
zobaczy owych rycerzy i olbrzym贸w, kt贸rych pan jego wymie-
nia艂, lecz nic nie odkrywszy rzek艂:
Panie, niech mi臋 diabe艂 porwie, je艣li jaki cz艂owiek,
154
olbrzym czy rycerz z tych, kt贸rych jegomo艣膰 wymienia, daje
si臋 dostrzec w tym wszystkim; przynajmniej ja ich nie dostrze-
gam, my艣l臋, 偶e musz膮 to by膰 czary, podobnie jak mary ostatniej
aocy.
C贸偶 ty gadasz? odpar艂 Don Kichote.' Czy偶 nie s艂y-
szysz r偶enia koni, dzwonienia tr膮b i odg艂osu b臋bn贸w?
Nic nie s艂ysz臋 odpowiedzia艂 Sanczo jeno beczenia
licznych owiec i baran贸w.
I by艂a to prawda, obie bowiem trzody znacznie si臋 zbli偶y艂y.
Tw贸j l臋k, Sanczo odpar艂 Don Kichote sprawia, 偶e
nie widzisz i nie s艂yszysz, jak nale偶y, jednym bowiem ze skut-
, 艁贸w przera偶enia jest, 偶e m膮ci zmys艂y i sprawia, i偶 rzeczy nie
'wydaj膮 si臋 tym, czym s膮; ale je艣li si臋 tak boisz, usu艅 si臋 na
-.bok i zostaw mnie samego; do艣膰 mnie jednego, abym zwyci臋-
stwo przechyli艂 na stron臋 tych, kt贸rym przyjd臋 z pomoc膮.
;;J To m贸wi膮c, spi膮艂 Rosynanta ostrogami, nastawi艂 kopi臋 i spad艂
y^ak piorun z pag贸rka.
^Sanczo zawo艂a艂 za nim:
|a? Zawr贸膰cie, jegomo艣膰, panie Don Kichocie! Przysi臋gam na
%|Soga, 偶e to' owce i barany, na kt贸rych chcecie uderzy膰. Za-
S^yr贸膰cie! Nieszcz臋sny ojciec, kt贸ry mi臋 sp艂odzi艂! C贸偶 to za sza-
ytl^艅stwo! Sp贸jrzcie, nie ma ani olbrzyma, ani 偶adnego rycerza,
^i kot贸w, ani zbroi, ani tarczy ca艂ych czy dzielonych, ani
IJHichowmc niebieskich,. ani diabelskich! Co czynicie? O Bo偶e,
'y nieszcz臋sny!
fSNie odwr贸ci艂 si臋 Don Kichote na to, par艂 naprz贸d, wo艂aj膮c
glia艣no:
^ Hej! rycerze! wy, kt贸rzy s艂yszycie i walczycie pod sztan-
c||i?ami dzielnego cesarza Pentapolina z Obna偶onym Ramie-
niem, za mn膮 wszyscy! Zobaczycie, z jak膮 艂atwo艣ci膮 zemszcz臋
sagana jego przeciwniku Alifanfaronie z Trapobany.
! "Eo m贸wi膮c wpad艂 w sam 艣rodek zast臋pu owiec i zacz膮艂 je
atafe&wa膰 drzewcem z takim m臋stwem i zapa艂em, jakby na-
prawd臋 uderza艂 na swych 艣miertelnych wrog贸w. Pasterze
i owczarze id膮cy za trzod膮 zacz臋li krzycze膰, aby zaprzesta艂,
lecz widz膮c, 偶e to nie pomaga, naci膮gn臋li proce i j臋li cz臋sto-
155
wa膰 uszy jego kamieniami wielko艣ci pi臋艣ci. Don Kichota nie
troszczy艂 si臋 o kaimienie, lecz uganiaj膮c na wszystkie strony,
wrzeszcza艂:
Gdzie jeste艣, dumny Alifanfaronie? Do mnie sam tu!
Jestem rycerzem, kt贸ry pragnie samowt贸r potyka膰 si臋 z tob膮
i 偶ycia ci臋 pozbawi膰 za krzywd臋 wyrz膮dzon膮 dzielnemu Penta-
polinowi Garamancie.
Wtem wpad艂 na艅 okr膮glak rzeczny, uderzy艂 go w bok i wt艂o-
czy艂 mu w cia艂o dwa 偶ebra. Widz膮c si臋 tak poturbowanym,
uwierzy艂, 偶e ani chybi jest zabity lub ci臋偶ko raniony, i przy-
pomniawszy sobie sw贸j balsam, wyj膮艂 blaszank臋, przytkn膮艂 j膮
do ust i zacz膮艂 wlewa膰 kordia艂 do 偶o艂膮dka; zanim jednak
po艂kn膮艂 go tyle, ile uzna艂 za dostateczne, nadlecia艂 nowy grechot,
uderzy艂 go w r臋k臋 i w blaszank臋 tak silnie, 偶e rozbi艂 j膮 na ka-
wa艂ki, po drodze wybijaj膮c mu trzy czy cztery z臋by przednie
i trzonowe i mia偶d偶膮c paskudnie dwa palce u r臋ki. Taki by艂 cios
jeden, a za nim drugi tak silny, 偶e biedny rycerz zwali艂 si臋
z konia na ziemi臋. Pasterze zbli偶yli si臋 do艅 my艣l膮c, 偶e go za-
bili; po czym po艣piesznie zegnali trzod臋, za艂adowali pobite
sztuki, kt贸rych by艂o siedem, i na nic wi臋cej nie bacz膮c, oddalili
si臋.
Przez ca艂y ten czas Sanczo sta艂 na pag贸rku przygl膮daj膮c si臋
szale艅stwu swego pana, wyrywaj膮c sobie brod臋, z艂orzecz膮c
godzinie i miejscu, w kt贸rym los mu go da艂 pozna膰. Lecz
ujrzawszy, jak zwali艂 si臋 z konia na ziemi臋, a pasterze odeszli,
zjecha艂 ze wzg贸rza, zbli偶y艂 si臋 do艅 i znalaz艂szy go w 偶a艂osnym
stanie, cho膰 przytomnego, rzek艂 do艅:
Czy偶 nie m贸wi艂em wam, panie Don Kichocie, aby艣cie
zawr贸cili, bowiem ci, kt贸rych atakowa膰 chcieli艣cie, to nie woj-
sko, ale trzody baran贸w?
Jak偶e wi臋c umie odmienia膰 i przekszta艂ca膰 wszystko ten
艂otr czarodziej mnie nieprzyjazny! Wierz mi, Sanczo, 偶e takim
z艂oczy艅com 艂atwo jest zwodzi膰 nas, jak chc膮, za艣 ten niegodzi-
wiec, kt贸ry mnie prze艣laduje zazdrosny o s艂aw臋, jak膮 mia艂em
si臋 okry膰 w tej bitwie, przemieni艂 owe zast臋py wrog贸w w trzo-
dy owiec. Je艣li nie wierzysz, zaklinam ci臋 na me 偶ycie, Sanczo,
156
zr贸b jedno, aby wyj艣膰 z b艂臋du i przekona膰 si臋, 偶e m贸wi臋 pra-
f^rd臋, wsi膮d藕 na os艂a i jed藕 po prostu za nimi, a zobaczysz, 偶e
^daliwszy si臋 st膮d nieco, odzyskaj膮 sw膮 pierwotn膮 posta膰
IHfc baran贸w stan膮 si臋 zn贸w prawdziwymi lud藕mi, jak ich
^edtem opisa艂em. Lecz teraz nie odchod藕, gdy偶 trzeba mi
Irej us艂ugi i pomocy. Zbli偶 si臋 do mnie i zobacz, ilu mi z臋b贸w
pakuje; bo zdaje mi si臋, 偶e nie mam ju偶 ani jednego w g臋bie.
Sanczo zbli偶y艂 si臋 tak,- 偶e mu niemal oczy w g臋b臋 wrazi艂,
'贸wczas w艂a艣nie balsam zacz膮艂 dzia艂a膰 w 偶o艂膮dku Don Kichota
akurat, kiedy Sanczo do g臋by mu zagl膮da艂, wyrzuci艂 gwa艂to-
wniej ni藕li strza艂 muszkietu wszystko, co by艂o w 偶o艂膮dku, na
yrod臋 lito艣ciwego giermka.
艢wi臋ta Mario! wrzasn膮艂 Sanczo c贸偶 to mi si臋 przy-
godzi艂o? Ten nieszcz臋艣nik jest na pewne 艣miertelnie ranny,
je艣li krew z ust oddaje.
r Przyjrzawszy si臋 jednak lepiej, przekona艂 si臋 po kolorze,
jjanaku i zapachu, 偶e nie by艂a to krew, lecz balsam z blaszanki,
|t贸ry Don Kichote za szybko by艂 wypi艂. Zaraz go takie md艂o艣ci
fchwyci艂y, 偶e 偶o艂膮dek mu si臋 odwr贸ci艂, wyrzyga艂 na swego
|ana, co mia艂 w trzewiach, i pozostali obaj wyczyszczeni jak
|er艂y. Sanczo podbieg艂 do os艂a, aby wzi膮膰 z sakw co potrzeba,
|y si臋 oczy艣ci膰 i opatrzy膰 pana, a kiedy ich nie znalaz艂, omal
Ipzumu nie postrada艂; zacz膮艂 przeklina膰 i poprzysi臋ga膰 w sercu
||vym, 偶e porzuci pana i powr贸ci do wioski, cho膰by mia艂 straci膰
Hp艂at臋 za s艂u偶b臋 i nadziej臋 panowania nad wysp膮.
II Don Kichote tymczasem podni贸s艂 si臋, wsadzi艂 lew膮 d艂o艅 do
by z obawy, aby mu reszta z臋b贸w nie wypad艂a, drug膮 r臋k膮
膮l wodze Rosynanta, kt贸ry nie ruszy艂 si臋 na krok od swego
la, tak by艂 wierny i stateczny, i podszed艂 do giermka, kt贸ry
oparty piersi膮 o os艂a, z艂o偶ywszy policzek na d艂oni jak
k g艂臋boko zamy艣lony. Don Kichote widz膮c go w tej posta-
z oznakami takiego smutku, rzek艂:
- Wiedz, Sanczo, 偶e cz艂ek nie jest nad drugiego wy偶szy,
T^^tfc wi臋cej ni偶 inny nie zdzia艂a. Wszystkie te burze, kt贸re nas
<(|l|ykaj膮, s膮 oznakami zbli偶aj膮cej si臋 pogody i szcz臋艣liwego
obrotu naszych spraw; nie jest bowiem mo偶liwe, aby z艂o czy
157
dobro wiecznie trwa艂o, i nale偶y wnosi膰, 偶e 'kiedy z艂o zbyt d艂ugo
trwa, dobro ju偶 jest bliskie. Przeto przesta艅 si臋 trapi膰 tymi
niepowodzeniami, kt贸re mnie spotykaj膮, a kt贸rych ani cz膮stka
na ciebie przecie nie spada.
Jak to nie? spyta艂 Sanczo zali przypadkiem nie by-
艂em hu艣tany? zali mo偶e by艂 to kto inny, a nie syn mego ojca?
za艣 te sakwy, kt贸re mi przepad艂y ze wszystkimi mymi zasobami,
zali do kogo innego nale偶a艂y?
Jak to, sakwy przepad艂y ci, Sanczo? zapyta艂 Don Ki-
chote.
Pewnie, 偶e przepad艂y odpowiedzia艂 Sanczo.
Tedy nie b臋dziemy mieli dzisiaj co je艣膰? pyta艂 Don
Kichote.
A ju艣ci odpowiedzia艂 Sanczo je偶eli nie znajdziemy
na tych 艂膮kach owych zi贸艂 znanych wam, kt贸re, jak jegomo艣膰
m贸wicie, zwyk艂y zast臋powa膰 podobne braki nieszcz臋艣liwym
jak wasza mi艂o艣膰 b艂臋dnym rycerzom.
Co prawda odpar艂 Don Kichote w tej chwili wola艂-
bym raczej 膰wiartk臋 chleba lub placek i ze dwie g艂贸wki w臋-
dzonych 艣ledzi ni偶 owe zio艂a opisane przez Dioskoridesa *, cho膰-
by go komentowa艂 doktor Laguna*. Ale wszystko jedno, si膮d藕
na os艂a, dobry Sanczo, i jed藕 za (mn膮; B贸g, kt贸ry o wszy-
stko si臋 troszczy, nie zawiedzie nas, tym bardziej 偶e wszystko,
co czynimy, w jego s艂u偶bie sprawujemy, wszak nie opuszcza
on komar贸w w powietrzu ani robaczk贸w w ziemi, ani 偶yj膮tek
w wodzie i jest tak lito艣ciwy, 偶e swemu s艂o艅cu o艣wieca膰 ka偶e
z艂ych i dobrych, a deszczowi pada膰 na sprawiedliwych i nie-
sprawiedliwych.
Wasza mi艂o艣膰 rzek艂 Sanczo byliby艣cie lepszym ka-
znodziej膮 ni偶 b艂臋dnym rycerzem.
B艂臋dni rycerze zauwa偶y艂 Don Kichote o wszystkim
wiedzieli i musz膮 wiedzie膰; w ubieg艂ych wiekach bowiem
b艂臋dny rycerz zatrzymywa艂 si臋 w czystym polu, aby wyg艂asza膰
kazanie lub wyk艂ad, jak gdyby by艂 dyplomowanym Uniwersy-
tetu Paryskiego; st膮d wnosi膰 mo偶na, 偶e kopia nigdy pi贸ra nie
st臋pi艂a * ani pi贸ro kopii.
158
Ju偶 dobrze, niech b臋dzie, jak jegomo艣膰 prawicie odpar艂
Sanczo ruszajmy st膮d i postarajmy si臋 o nocleg na dzi艣,
a da艂by B贸g, aby przypad艂, gdzie nie b臋dzie ani hu艣taj膮cych,
ani mar, ani zaczarowanych Maur贸w. Je艣li si臋 za艣 trafi膮, ta-
kiego nicponia i z艂odzieja wy艣l臋 do diab艂a.
Pole膰 si臋 Bogu, synu rzek艂 Don Kichote i prowad藕,
gdzie chcesz, tym razem tobie chc臋 zostawi膰 wyb贸r postoju.
Lecz daj tu r臋k臋, pomacaj palcem, by si臋 przekona膰, ilu z臋b贸w
przednich i trzonowych brak mi z prawej strony g贸rnej szcz臋ki,
bo mi臋 tam boli. Sanczo w艂o偶y艂 palce i macaj膮c rzek艂:
Ile z臋b贸w trzonowych mia艂 jegomo艣膰 zwykle z tej strony?
Cztery odpowiedzia艂 Don Kichote a pr贸cz z臋ba m膮-
dro艣ci wszystkie ca艂kiem zdrowe.
Niech jegomo艣膰 dobrze zwa偶y, co m贸wi, panie upomi-
na艂 Sanczo.
M贸wi臋 cztery, a mo偶e pi臋膰 odpowiedzia艂 Don Kichote
przez ca艂e 偶ycie bowiem nie wyrwano mi ani jednego z臋ba
przedniego ni trzonowego, 偶aden mi nie wypad艂 ani 偶adnego
昻ie zepsu艂a mi pr贸chnica ni reumatyzm.
A wi臋c, po tej stronie na dole rzek艂 Sanczo jego-
mo艣膰 ma tylko dwa i p贸艂 z臋ba; za艣 na g贸rze 偶adnego ani p贸艂
昻awet; wszystko jest r贸wne jak d艂o艅.
O ja nieszcz臋sny! zawo艂a艂 Don Kichote us艂yszawszy
'^rutn膮 nowin臋 od giermka wola艂bym, by mi odr膮bano ra-
|gsl|, byle nie to, kt贸re mieczem w艂ada. Powiadam ci bowiem,
s^Blczo, 偶e usta bez trzonowych s膮 jak m艂yn bez kamienia i z膮b
'N臋cej ceni膰 nale偶y od diamentu. Ale na to wszystko jeste艣my
艂llSfa偶eni, 偶yj膮cy w surowym stanie rycerskim. Wsi膮d藕, przy j a-
"^SNilu, na siod艂o i prowad藕; pod膮偶臋 za tob膮, gdzie zechcesz.
晻"SI臉ak te偶 uczyni艂 Sanczo i skierowa艂 si臋 tam, gdzie zdawa艂o
ilBMSsi臋, 偶e mog艂o by膰 schronisko, nie zbaczaj膮c z kr贸lewskiego
昰o艣ci艅ca, kt贸ry w tej stronie by艂 bardzo ucz臋szczany. Jad膮c
tst^ noga za nog膮, gdy偶 b贸l szcz臋k Don Kichota nie ustawa艂 ani
na. chwil臋 i nie pozwala艂 na po艣piech, Sanczo chcia艂 rozerwa膰
..fSft'- nieco i zabawi膰 rozmow膮, wi臋c opowiada艂 rozmaito艣ci,
afet&i臋dzy innymi opowiedzia艂 to, co zawiera nast臋pny rozdzia艂.
159
ROZDZIA艁 DZIEWI臉TNASTY
o roztropnych rozmowach Sancza Pansy ze swym panem, o przygodzie
y z pewnym trupem oraz o innych wa偶nych wypadkach
Zdaje mi si臋, panie m贸j, 偶e wszystkie te niepowodzenia,
kt贸re nas w tych dniach spotka艂y, s膮 niezawodnie kar膮 za
grzech pope艂niony przez wasz膮 mi艂o艣膰, przeciw przepisom rycer-
skim; nie dotrzymali艣cie bowiem 艣lubu, i偶 nie b臋dziecie po偶ywa膰
chleba na obrusie ni swawoli膰 z kr贸low膮 i wszystko co za tym
idzie, a mia艂 jegomo艣膰 dochowa膰 tego, p贸ki nie zdob臋dziemy
he艂mu Malandryna czy jak si臋 tam 贸w Maur zowie, bo nie
pomn臋 ju偶 dobrze.
Masz zupe艂n膮 racj臋, Sanczo rzek艂 Don Kichote lecz
prawd臋 rzek艂szy, ca艂kowicie o tym zapomnia艂em; mo偶esz wi臋c
by膰 pewny, 偶e przygoda z derk膮 spotka艂a ci臋 za to, i偶 nie przy-
pomnia艂e艣 mi w stosownym czasie; ja za艣 wynagrodz臋 to uchy-
bienie, gdy偶 w stanie rycerskim s膮 sposoby zado艣膰uczynienia
za wszystko.
Albo偶 ja przypadkiem co 艣lubowa艂em? zapyta艂 Sanczo.
Nie ma to znaczenia, czy艣 艣lubowa艂, czy nie rzek艂 Don
Kichote wystarczy, 偶e moim zdaniem, nie mo偶esz uchyli膰
si臋 od odpowiedzialno艣ci, i czy tak, czy owak nie b臋dzie' 藕le po-
my艣le膰 o wynagrodzeniu.
Ha, je艣li tak rzek艂 Sanczo baczcie jegomo艣膰, aby艣cie
nie zapomnieli o tym, tak jak o 艣lubie, mo偶e bowiem znowu
owym marom przyj艣膰 ochota poigra膰 ze mn膮 po raz drugi albo.
i z jegomo艣cia, kiedy spostrzeg膮, 偶e艣cie tak zatwardziali.
Na podobnych i innych rozmowach zaskoczy艂a ich ciemno艣膰
w p贸艂 drogi i nie dotarli ani nie znale藕li, gdzieby noc sp臋dzi膰
mogli; co gorsza, umierali z g艂odu; wraz z sakwami, kt贸re prze-
pad艂y, przepad艂y te偶 wszelkie zapasy i 偶ywno艣膰; aby za艣 przy-
piecz臋towa膰 to niepowodzenie, zdarzy艂a si臋 przygoda, kt贸ra bez
偶adnego naci膮gania by艂a prawdziwa. Mianowicie zapad艂a cie-
mna noc; mimo to jednak jechali dalej, gdy偶 Sanczo uwa偶a艂,
i偶 skoro s膮 na kr贸lewskim go艣ci艅cu, to w odleg艂o艣ci jednej lub
dwu'mil niezawodnie znajd膮 jaki艣 zajazd. Jad膮c wi臋c tak w艣r贸d
160
ciemnej nocy, zg艂odnia艂y giermek i pan maj膮cy ochot臋 co艣
zge艣膰, spostrzegli na tej samej drodze zbli偶aj膮c膮 si臋 ku nim
wielk膮 ilo艣膰 艣wiate艂, kt贸re zdawa艂y si臋 poruszaj膮cymi gwia-
zdami. Sanczo ujrzawszy to zdr臋twia艂, za艣 Don Kichote poczu艂
膮i臋 niesw贸j; 贸w 艣ci膮gn膮艂 za uzd臋 os艂a, ten wodze swej szkapy;
臉lan臋li jak wryci, patrz膮c uwa偶nie, co by to by膰 mog艂o. Ujrzeli
艢wiat艂a zbli偶aj膮ce si臋 ku nim, za艣 im bli偶ej by艂y, tym wi臋ksze
ss臋 wydawa艂y. Na ten widok Sanczo pocz膮艂 si臋 trz膮艣膰 jakby
zatruty 偶ywym srebrem*, za艣 Don Kichotowi z je偶y艂y si臋 w艂osy
na g艂owie, lecz och艂on膮wszy nieco, rzek艂:
Sanczo, oto bez w膮tpienia najwi臋ksza i najniebezpiecz-
niejsza przygoda, w kt贸rej b臋d臋 musia艂 okaza膰^ ca艂膮 m膮 wa-
leczno艣膰 i si艂臋.
O ja nieszcz臋sny! odpar艂 Sanczo je偶eli przypadkiem
b臋dzie to przygoda ze zjawami (a na to wygl膮da), gdzie偶 znajd臋
偶ebra, kt贸re by j膮 znios艂y.
' Cho膰by to by艂y nie wiem jakie widma rzek艂 Don Ki-
chote nie pozwol臋 im tkn膮膰 jednego w艂oska twej odzie偶y;
je偶eli tamtym razem tak igrali z tob膮, to dlatego, 偶e nie mog艂em
przeskoczy膰 muru od podw贸rza; ale teraz znajdujemy si臋
w szczerym polu, gdzie b臋d臋 m贸g艂 do woli mieczem wywija膰.
A je艣li rzuc膮 na was czar i odr臋twienie, jak uczynili
to ostatnim razem? zawo艂a艂 Sanczo c贸偶 przyjdzie z tego,
czy b臋dziemy w otwartym polu, czy nie?
, Miano to i odpiar艂 Don Kichote prosz臋 ci臋, Sanczo, na-
, jbierz odwagi, do艣wiadczenie pozwoli ci si臋 przekona膰, jak
fla^elkie o偶ywia mi臋 m臋stwo.
,,膭 Zdob臋d臋 si臋 na to, je艣li B贸g pozwoli odpowiedzia艂
旽a艅czo. I przystan膮wszy na skraju drogi, znowu zacz臋li
i^lia偶nie przygl膮da膰 si臋, co by to mog艂y by膰 za w臋druj膮ce
^aat艂a.
^Niebawem rozr贸偶nili licznych ludzi w koszulach, a ten stra-
szliwy widok do reszty pozbawi艂 odwagi Sancza Pans臋, kt贸ry
晍acz膮艂 szcz臋ka膰 z臋bami, jakby czwartaczka* go trz臋s艂a; owo
przera偶enie i szcz臋kanie jeszcze bardziej wzros艂o, gdy wyra藕nie
, dostrzegli, co to by艂o; rozr贸偶nili bowiem oko艂o dwudziestu ludzi
11 Don Kichote. cz. I
161
w koszulach, na komach, z zapalonymi pochodniami w r臋kach;
za nimi zbli偶a艂a si臋 lektyka kirem, obita, a za ni膮 sze艣ciu innych
je藕d藕c贸w w 偶a艂obie a偶 po kopyta mulic, poznali bowiem po
powolnym ich chodzie, 偶e nie by艂y to konie. Ludzie w koszulach
posuwali si臋 mrucz膮c bezustannie mi臋dzy sob膮 g艂osem cichym
a 偶a艂osnym. Ta dziwaczna wizja o tej porze i w miejscu tak
odludnym wystarczy艂a zupe艂nie, by przej膮膰 trwog膮 serce San-
cza, a nawet jego pana; i by艂oby si臋 tak sta艂o z Don Kichotem,
ale kiedy ca艂e m臋stwo' i odwaga Sancza wniwecz si臋 rozwia艂y,
to pan jego, przeciwnie, 偶ywo w wyobra藕ni swej przedstawi艂 so-
bie, 偶e oto b臋dzie jedna z przyg贸d w jego ksi臋gach zawartych.
Uroi艂 sobie, 偶e lektyka owa to nosze, na kt贸rych nios膮 艣mier-
telnie rannego albo martwego rycerza, i zemsta za niego jemu
jednemu jest pisana; nie wahaj膮c si臋 d艂u偶ej, drzewce pochyli艂;
umocni艂 si臋 w siodle i zatoczywszy szumnie koniem, w m臋偶-
nej postawie stan膮艂 w poprzek drogi, kt贸r臋dy mieli przeje偶d偶a膰
ludzie w koszulach; kiedy ujrza艂 ich blisko, podniesionym g艂o-
sem zawo艂a艂:
Zatrzymajcie si臋, rycerze, lub kimkolwiek jeste艣cie, opo-
wiedzcie si臋, kto wy, sk膮d idziecie, gdzie d膮偶ycie i co' niesiecie
na owych marach? Gdy偶 wszystko wskazuje na to, 偶e albo
wy wyrz膮dzili艣cie, albo wam wyrz膮dzono jak膮艣 krzywd臋. Wy-
pada i jest konieczne, abym o tym wiedzia艂, b膮d藕 aby wias
ukara膰 za z艂o, kt贸re艣cie wyrz膮dzili, b膮d藕 pom艣ci膰 wyrz膮dzon膮
wam krzywd臋.
Idziemy spiesznie odpowiedzia艂 jeden z ludzi w koszu-
lach bo gospoda daleko i nie mo偶emy zatrzymywa膰 si臋, aby
wam zdawa膰 spraw臋, jak sobie 偶yczycie.
I spi膮wszy mu艂a, jecha艂 naprz贸d. Don Kichote uczu艂 si臋
wielce dotkni臋ty t膮 odpowiedzi膮, wi臋c chwyciwszy mu艂a za
wodze rzek艂:
St贸jcie, b膮d藕cie grzeczniejsi i odpowiedzcie mi na pyta-
nie; w przeciwnym razie wypowiadam wam walk臋.
Mu艂 by艂 p艂ochliwy, chwycony za uzd臋, stan膮艂 d臋ba z przera-
偶enia i zrzuci艂 swego pana przez grzbiet na ziemi臋. Pacho艂ek,
id膮cy pieszo, widz膮c spadaj膮cego koszulnika, zacz膮艂 l偶y膰 Don
162
lichota, kt贸ry w pasji, nie zwlekaj膮c, pochyli艂 drzewce i rztt-
|wszy si臋 na jednego z 偶a艂obnik贸w, zwali艂 go na ziemi臋 ci臋偶ko
fenego; potem zwr贸ci艂 si臋 przeciw innym i trza by艂o widzie膰,
Ijak膮 chy偶o艣ci膮 ich atakowa艂 i rozprasza艂, zdawa艂o si臋, jakby
|teynantowi w owej chwili skrzyd艂a uros艂y, tak szed艂 lekko
|iumnie. Wszyscy koszulnicy, by艂a to bra膰 strachliwa i bez-
oa-mia, wi臋c w jednej chwili z 艂atwo艣ci膮 poniechali oporu i za-
臋li rozbiega膰 si臋 po polu z p艂on膮cymi pochodniami, tak 偶e
czej sprawiali wra偶enie maszkar biegaj膮cych w noc karna-
i艂ow膮 czy 艣wi膮teczn膮. 呕a艂obnicy, r贸wnie偶 zapl膮tani i omotani
fa艂dziste kiry i sutanny, nie mogli si臋 porusza膰, tak 偶e Don
ochot臋 swobodnie ich pra艂 i zmusi艂 do ust膮pienia z pola
irbrew woli, wszyscy bowiem my艣leli, 偶e to nie cz艂owiek, ale
liabe艂 z piek艂a ich napad艂, aby porzucili trupa niesionego na
tarach.
Sanczo przypatrywa艂 si臋 temu wszystkiemu, podziwiaj膮c za-
a艂 swego pana i m贸wi膮c do siebie: "Ani chybi, ten m贸j pan jest
da dzielny i odwa偶ny, jak powiada."
Obok pierwszego, kt贸ry spad艂 z mu艂a, le偶a艂a na ziemi zapa-
da pochodnia, w jej 艣wietle m贸g艂 go Don Kichote dostrzec
gbli偶ywszy si臋 do艅, przy艂o偶y艂 mu ostrze kopii do twarzy, 偶膮-
ig膮c, aby si臋 podda艂, w przeciwnym razie go zabije. Na to
raiony odpowiedzia艂:
- A偶 nadto jestem poddany, albowiem rusza膰 si臋 nie mog臋,
na jedn膮 nog臋 z艂aman膮. B艂agam wasz膮 mi艂o艣膰, je偶eli jeste艣cie
erzem chirze艣cija艅sikim, nie zabijajcie mnie, pope艂niliby艣cie
de 艣wi臋tokradztwo, jestem bowiem licencjatem i mam
vsze 艣wi臋cenia.
C贸偶 wi臋c za diabe艂 sprowadzi艂 was tutaj? zapyta艂 Don
ote skoro jeste艣cie duchownym?
|- Kto, panie? odpowiedzia艂 le偶膮cy moja z艂a dola.
| Ale grozi wam jeszcze gorsza rzek艂 Don Kichote
K nie odpowiecie mi na wszystko, o co was pierwej py
H-艁atwo wasz膮 mi艂o艣膰 zadowol臋 odpar艂 licencjat.
c, dowiedzcie si臋, wasza mi艂o艣膰, 偶e cho膰 przedtem powie-
163
dzia艂em wam, 偶e jestem licencjatem, jestem tylko baka艂arzem *,
nazywam si臋 Alonzo L贸pez i pochodz臋 z Alcobendas; przy-
bywam z miasta Baezy z jedenastoma innymi duchownymi,
kt贸rzy rozbiegli si臋 z pochodniami, d膮偶ymy do miasta Segovii,
towarzysz膮c tym zw艂okom, kt贸re nios膮 w lektyce; jest to
szlachcic, zmar艂y w Baezie, gdzie z艂o偶ono go do trumny, a te-
raz, jak powiedzia艂em niesiemy jego zw艂oki do grobowca
znajduj膮cego si臋 w Segovii, sk膮d pochodzi.
A kt贸偶 go zabi艂? zapyta艂 Don Kichote.
B贸g, jak膮艣 zara藕liw膮 gor膮czk膮, na kt贸r膮 umar艂 odpar艂
baka艂arz.
W ten spos贸b rzek艂 Don Kichote Pan B贸g zdj膮艂 ze
mnie obowi膮zek pomszczenia jego 艣mierci, jaki mia艂bym wzi膮膰
na siebie, gdyby go by艂 zabi艂 kto inny; lecz jako zabi艂 go ten, kt贸-
ry go u艣mierci艂, trzeba milcze膰 i opu艣ci膰 ramiona; to samo uczy-
ni艂bym, gdyby i mnie 偶ywota pozbawi艂. Chc臋 jednak, aby wa-
sza wielebno艣膰 wiedzia艂, 偶e jestem rycerzem z Ma-nczy, zwa-
nym Don Kichote, a powo艂aniem moim i zawodem jest je藕dzi膰
po 艣wiecie prostuj膮c, b艂臋dy i naprawiaj膮c krzywdy.
Nie wiem, jakie to mo偶e by膰 prostowanie b艂臋d贸w rzek艂
baka艂arz kiedy mnie z prostego zrobili艣cie krzywym, zosta-
wiaj膮c mi臋 ze z艂aman膮 nog膮, kt贸ra ju偶 prosta nie b臋dzie przez
wszystkie dni mego 偶ywota; za艣 tak we mnie krzywd臋 napra-
wili艣cie, 偶e skrzywdzili艣cie mi臋, i偶 ju偶 na ca艂e 偶ycie, krzywym
zostan臋; by艂o to wielkie nieszcz臋艣cie dla mnie, 偶em was spotka艂,
kt贸rzy b艂膮dzicie szukaj膮c przyg贸d.
Nie wszystko rzek艂 Don Kichote udaje si臋 jednako;
ca艂e nieszcz臋艣cie w tym, panie baka艂arzu Alonzo L贸pez, 偶e艣cie
szli noc膮, odziani w owe kom偶e, z p艂on膮cymi pochodniami,
mrucz膮c, okryci kirem, podobni raczej jakim艣 z艂ym marom
z innego 艣wiata. Dlatego nie mog艂em poniecha膰 tego, co mi
obowi膮zek nakazywa艂, i natar艂bym na was, cho膰bym by艂 zaiste
wiedzia艂, 偶e jeste艣cie samymi diab艂ami z piek艂a rodem, gdy偶
za takich was mia艂em i uwa偶a艂em zawsze.
Skoro ju偶 tak los chcia艂 - rzek艂 baka艂arz b艂agam wa-
sz膮 mi艂o艣膰, panie rycerzu b艂臋dny (kt贸ry taki b艂臋dny los mi zg&-
164
towa艂e艣), pom贸偶cie mi wyle偶膰 spod tego mu艂a, kt贸ry mi nog臋
|i| przycisn膮艂 mi臋dzy strzemieniem a siod艂em.
Gada艂by tak do rana! rzek艂 Don Kichote a dok膮d-
by艣cie czekali, by mi o waszej biedzie powiedzie膰?
Zawo艂a艂 Sancza Pans臋, by natychmiast przyszed艂, lecz temu
nie by艂o to w g艂owie, zaj臋ty by艂 bowiem zdejmowaniem z mu艂a
zapas贸w, jakie owi zacni panowie wie藕li, dobrze w 偶ywno艣膰
| zaopatrzeni. Sanczo z kubraka swego zrobi艂 worek i zgarn膮-
wszy we艅 wszystko, co zdo艂a艂 i wiele wlaz艂o, za艂adowa艂 na
swego wierzchowca i bez zw艂oki ju偶 podszed艂 na wo艂anie swego
pana; dopom贸g艂 panu baka艂arzowi wydoby膰 si臋 spod ci臋偶aru
mu艂a i wsadziwszy go na siod艂o, poda艂 mu pochodni臋, pon Ki-
chote radzi艂 owemu, aby si臋 uda艂 w drog臋 za towarzyszami, tych
ze swej strony poleci艂 prosi膰 o przebaczenie krzywdy, od wy-
rz膮dzenia kt贸rej nie w jego mocy by艂o si臋 powstrzyma膰. Sanczo
r贸wnie偶 przem贸wi艂:
Gdyby przypadkiem ci panowie chcieli wiedzie膰, kim by艂
贸w 艣mia艂ek, kt贸ry im tak dogodzi艂, powiedzcie, wasza mi艂o艣膰,
偶e to s艂awny Don Kichote z Manczy, inaczej zwany Rycerzem
Sm臋tnego Oblicza.
Po czym baka艂arz odjecha艂, a Don Kichote zapyta艂, co sk艂o-
ni艂o Sancza do nazwania go Rycerzem Sm臋tnego Oblicza, w艂a-
艣nie w tej chwili, ia nie kiedy indziej.
Powiem wam odpar艂 Sanczo oto patrzy艂em na was
przez chwil臋 przy 艣wietle pochodni, jak膮 ni贸s艂 ten kuternoga,
i zaiste jegomo艣膰 ma chyba najsm臋tniejsz膮 twarz, jak膮 kiedy-
kolwiek widzia艂em. Przyczyn膮 tego musi by膰 albo zm臋czenie
walk膮, albo brak z臋b贸w przednich i trzonowych.
To nie to odpowiedzia艂 Don Kichote jeno m臋drzec,
kt贸remu przypadnie zadanie spisania historii moich czyn贸w,
uwa偶a艂, i偶 dobrze b臋dzie, je艣li przybior臋 jaki艣 przydomek, jak
to czynili wszyscy dawni rycerze; jeden zwa艂 si臋 Rycerzem P艂o-
miennego Miecza, drugi Jednoro偶ca, 贸w by艂 Rycerzem Panien,
inny Ptaka Feniksa, ten Rycerzem Inogi, tamten 艢mierci.
Z tych to przydomk贸w i gode艂 znani byli na ca艂ej kuli ziem-
skiej. I dlatego m贸wi臋, 偶e 贸w m臋drzec natchn膮艂 ci臋 i na j臋zyk
165
ci po艂o偶y艂 my艣l nazwania mi臋 teraz Rycerzem. Sm臋tnego Obli-
cza, i tak my艣l臋 zwa膰 si臋 odt膮d; aby za艣 to miano lepiej mi od-
powiada艂o, postanowi艂em wymalowa膰 przy sposobno艣ci na tar-
czy bardzo pos臋pne oblicze.
Nie trza traci膰 czasu i pieni臋dzy na malowanie takiej
twarzy rzek艂 Sanczo wystarczy, by jegomo艣膰 swoj膮 po-
kaza艂, obr贸ciwszy si臋 ku patrz膮cym, aby od razu, bez 偶adnego
wizerunku ni tarczy, nazwali was Rycerzem Sm臋tnego Oblicza;
wierzajcie mi, 偶e prawd臋 powiadam; zapewniam bowiem jego-
mo艣ci (i niech to b臋dzie powiedziane 偶artem), 偶e panu czy to
g艂贸d, czy brak z臋b贸w czyni twarz tak mizern膮, i偶 jak powiedzia-
艂em, mo偶na si臋 ca艂kiem obej艣膰 bez sm臋tnego malowid艂a.
Roze艣mia艂 si臋 Don Kichote z 偶artu Sancza, ale przecie posta-
nowi艂 przyj膮膰 to miano i je艣li tylko b臋dzie m贸g艂, wymalowa膰 na
tarczy czy puklerzu, jak to sobie wyobra偶a艂. Wi臋c rzek艂:
S膮dz臋, Sanczo, 偶e jestem wykl臋ty za to, i偶 podnios艂em
w gwa艂cie r臋k臋 na rzecz 艣wi臋t膮: Juxta illud, si 膮uis suadente
diabolo * itd., jakkolwiek dobrze wiem, 偶e nie podnosi艂em r膮k,
lecz drzewce, tym bardziej i偶 nie mia艂em zamiaru obra偶a膰 du-
chownych ani rzeczy nale偶膮cych do Ko艣cio艂a, kt贸ry szanuj臋
i czcz臋 jako katolik i wierny chrze艣cijanin, lecz s膮dzi艂em, 偶e
mam do czynienia z widmami i ze stworami z tamtego 艣wiata,
A cho膰by i tak by艂o, mam w pami臋ci, co si臋 zdarzy艂o Cydowi
Ruy Diaz*, kiedy po艂ama艂 krzes艂o ambasadora kr贸lewskiego
w przytomno艣ci Ojca 艣wi臋tego, kt贸ry go za to wykl膮艂, aczkol-
wiek owego dnia zacny Rodrigo de Vivar post膮pi艂 jak bardzo
czestny, prawy i dzielny rycerz.
Wys艂uchawszy tego baka艂arz oddali艂 si臋, jak rzekli艣my, nie
pisn膮wszy s艂owa. Don Kichote chcia艂 si臋 przekona膰, czy cia艂o
niesione w lektyce by艂o ko艣ciotrupem, czy nie, ale Sanczo nie
zgodzi艂 si臋 na to, m贸wi膮c:
Panie, jegomo艣膰 wyszli艣cie z tej niebezpiecznej przygody
bardziej obronn膮 r臋k膮 ni偶 ze wszystkich dotychczas,-mog艂oby
si臋 zdarzy膰, 偶e ci ludzie, cho膰 pokonani i rozpr贸szeni, opami臋-
taliby si臋, 偶e zwyci臋偶y艂 ich jeden cz艂owiek, i rozgniewani tym
oraz zawstydzeni, gotowi znowu si臋 zebra膰 i wr贸ci膰, odszuka膰
166
^a-aas, i wtedy daliby nam 艂upnia! Osio艂 got贸w, g贸ry blisko, g艂贸d
;? i,^^li, nic innego nam nie pozostaje, jak wzi膮膰 nogi za pas i szyb-
{UBO st膮d uchodzi膰, a jak m贸wi膮: Niech umar艂y idzie do grobu,
'; :;$gt;偶ywy do kocio艂ka.
^illfci pop臋dzaj膮c os艂a, prosi艂 pana, aby szed艂 w jego 艣lady, ten za艣
Uwa偶aj膮c, 偶e Sanczo ma racj臋, bez sprzeciwu ruszy艂 za nim.
i^jechawszy niewiele mi臋dzy dwoma pag贸rkami, znale藕li si臋
,g||r rozleg艂ej i os艂oni臋tej dolinie, gdzie zsiedli, a Sanczo zdj膮艂
lltebo艂 z os艂a i rozci膮gn膮wszy si臋 na zielonej trawie, z "dobr膮
?"^Ezypraw膮 g艂odu, zajadali na raz 艣niadanie, obiad, podwieczo*-
\; j^ak i kolacj臋, racz膮c 偶o艂膮dki dostateczn膮 ilo艣ci膮 zak膮sek, jakie
" towarzysz膮cy zmar艂emu mo艣ci duchowni (kt贸rzy rzadko umar-
"ilaria膰 si臋 lubi膮) w tobo艂ach swych na, mule wie藕li. Zdarzy艂a
ssja臋 atoli nowa bieda, przez Sancza za najgorsz膮 uwa偶ana ze
jlggffszystkich, a mianowicie, nie mieli wina do picia ani nawet
.^illlody, by g臋b臋 od艣wie偶y膰; wi臋c kiedy n臋ka艂o ich pragnienie,
^ I^Banczo widz膮c, i偶 艂膮ka, gdzie si臋 znajdowali, pokryta by艂a zie-
SlBI^Hi膮 i drobn膮 traw膮, rzek艂, o czym b臋dzie mowa w nast臋pnym
ig^Bzdziale.
B|Hg;- ROZDZIA艁 DWUDZIESTY
Sap'''
'^f|>'1 nigdy nie widzianej i nie s艂yszanej przygodzie, jakiej 偶aden s艂ynny
p甪teerz 艣wiata nie zako艅czy艂 tak szcz臋艣liwie jak dzielny Don Kichofe
' z Manczy
B Panie m贸j, te trawy s膮 niezawodnym 艣wiadectwem, 偶e
1'pobli偶u musi by膰 jakie艣 藕r贸d艂o lub strumyk, kt贸ry im wilgo膰
;, dobrze wi臋c uczynimy id膮c dalej; znajdziemy pewnie czym
si膰 to straszliwe pragnienie, kt贸re nas m臋czy i bez w膮tpienia
si臋 nam. bardziej we znaki ni偶 g艂贸d. Rada ta przypad艂a do
ku Don Kichotowi, wi臋c uj膮wszy Rosynanta za wodze, San-
sa艣 os艂a za uzd臋, w艂o偶ywszy na艅 wprz贸d resztki posi艂ku, za-
; i艣膰 艂膮k膮 po omacku, ciemno艣膰 nocy nic im bowiem widzie膰
^ pozwala艂a; nie uszli nawet i dwustu krok贸w, kiedy do uszu
Irdoszed艂 wielki huk wody, jaki czyni wodospad spadaj膮cy
167
z jakich艣 wysokich ska艂. Szum uradowa艂 ich niezmiernie, ale za-
trzymawszy si臋, aby rozr贸偶ni膰, z kt贸rej strony dobiega, us艂y-
szeli wnet jaki艣 inny stukot, kt贸ry znacznie przygas艂! ich ra-
do艣膰 z wody, osobliwie u Sancza z natury boja藕liwego i ma艂ego
ducha. Powiedzmy, 偶e us艂yszeli miarowe uderzenia i jaki艣
szcz臋k 艂a艅cuch贸w i 偶elastwa, kt贸rym towarzyszy艂 szalony huk
wody. Mog艂oby to nape艂ni膰 trwog膮 ka偶de inne serce krom serca
Don Kichota. Noc by艂a ciemna, jak powiedziano; zdarzy艂o si臋,
偶e weszli mi臋dzy jakie艣 drzewa wysokie,"* kt贸rych li艣cie, poru-
szane lekkim wiaterkiem, wydawa艂y szmer przejmuj膮cy a ci-
chy; tak, 偶e samotno艣膰, po艂o偶enie, ciemno艣膰, szum wody i szmer
li艣ci, wszystko razem wywo艂ywa艂o l臋k i przera偶enie, zw艂aszcza
偶e stukot nie ustawa艂, wiatr nie cich艂, dzie艅 si臋 nie zbli偶a艂, a na
dobitek wszystkiego nie wiedzieli, gdzie si臋 znajduj膮.
Don Kichote jednak, kt贸rego nie opuszcza艂a nieustraszona
odwaga, wskoczy艂 na Rosynanta i uj膮wszy tarcz臋, pochyli艂
drzewce i rzek艂:
Przyjacielu Sanczo, musisz wiedzie膰, 偶e z woli nieba uro-
dzi艂em si臋 w tym wieku naszym 偶elaznym, aby wskrzesi膰 wiek
z艂oty albo z艂ocisty, jak go zwykle zowi膮. Jam jest, kt贸rego
czekaj膮 niebezpiecze艅stwa, wielkie czyny, bohaterskie dzie艂a.
Jam jest, raz jeszcze powtarzam, kt贸ry ma wskrzesi膰 Rycerzy
Okr膮g艂ego Sto艂u, dwunastu Par贸w Francji, dziewi臋ciu Rycerzy
S艂awy i kt贸ry ma za膰mi膰 Platir贸w, Tablant贸w, Olivam.t贸w
i Tyrant贸w, Feb贸w i Belianis贸w, z ca艂膮 zgraj膮 s艂ynnych ryce-
rzy b艂臋dnych ubieg艂ych wiek贸w, dokonuj膮c w obecnym wieku
tylu wielkich i niezwyk艂ych zbrojnych czyn贸w, wobec kt贸rych
zbledn膮 najs艂ynniejsze ich poczynania. Zauwa偶 dobrze, wiemy
i lojalny giermku, ciemno艣膰 tej nocy, jej niesamowit膮 cisz臋,
g艂uchy i zmieszany szum tych drzew, straszliwy huk wody, na
kt贸rej poszukiwanie idziemy, a kt贸ra zdaje si臋 spada膰 i zwala膰
z wysoko艣ci G贸r Ksi臋偶ycowych*, ten-nieustanny 艂oskot, kt贸ry
bije o nasze uszy i rozdziera je, wszystko to po spo艂u i ka偶de
z osobna wystarcza, by nape艂ni膰 trwog膮 i przera偶eniem pier艣
samego Marsa, a c贸偶. dopiero tak膮, kt贸ra nie przywyk艂a do po-
dobnych spotka艅 i przyg贸d. Wszystko to, co ci przedstawiam,
168
|t& s膮 przyn臋ty i bod藕ce dla mego animuszu i to sprawia, 偶e
|-serce me wzbiera w piersi pragnieniem podj臋cia tej przygody,
Hebo膰by nie wiem jak niebezpieczn膮 si臋 okaza艂a. Zatem 艣ci膮gnij
Unieco popr臋gi Rosynantowi, zosta艅 z Bogiem i czekaj tu na
gronie trzy dni najd艂u偶ej. Je偶eli do tego czasu nie wr贸c臋, mo-
jl|jtesz odjecha膰 do naszej wsi, a stamt膮d, zrobisz mi 艂ask臋 i dobr膮
Hiprzys艂ug臋, gdy udasz si臋 do Toboso, gdzie niezr贸wnanej mej
pani Dulcynei powiesz, 偶e jej niewolny rycerz zgin膮艂 wa偶膮c si臋
na spraw臋, kt贸ra by go godnym jej uczyni艂a.
Kiedy Sanczo us艂ysza艂 s艂owa swego pana, zacz膮艂 rzewliwie
p艂aka膰:
Panie, nie wiem, po co jegomo艣膰 chce podj膮膰 tak zu-
chwa艂膮 wypraw臋. Jest teraz noc, nikt nas nie widzi, mo偶emy
wybra膰 inn膮 drog臋 i unikn膮膰 niebezpiecze艅stwa, cho膰by艣my
i trzy dni pi膰 nie mieli; a jak nie' masz nikogo, kto by nas wi-
dzia艂, tym bardziej nie b臋dzie mia艂 nas kto za tch贸rzy poczy-
ta膰; ponadto nieraz s艂ysza艂em, jak proboszcz naszej wioski
(kt贸rego jegomo艣膰 zna dobrze) kaza艂, i偶 kto niebezpiecze艅stwa
szuka, od niego zginie'". Nie dobrze jest wi臋c kusi膰 Boga, wa偶膮c
si臋 na tak szalone dzie艂o, z kt贸rego ca艂o wyj艣膰 mo偶na tylko
cudem, wystarczy to, co niebo dla jegomo艣ci uczyni艂o chroni膮c
was od podrzucania, jak to na mnie przypad艂o, i pozwalaj膮c .
&Wyj艣膰 zwyci臋sko, swobodnie i ca艂o spomi臋dzy tak licznych prze-
fteiwnik贸w jak ci, kt贸rzy towarzyszyli zmar艂emu. A je艣li to
Uwszystko' nie poruszy ani nie zmi臋kczy tego twardego serca,
||pi|ech wzruszy je my艣l i przekonanie, 偶e zaledwie st膮d si臋 jego-
mo艣膰 oddali, ja ze strachu oddam dusz臋 ka偶demu, kto j膮 zechce
bra膰. Wyszed艂em z ziemi mojej, opu艣ci艂em 偶on臋 i dzieci, aby
l偶y膰 waszej mi艂o艣ci s膮dz膮c, 偶e urosn臋, a nie b臋d臋 poni偶ony.
V艁 podobnie jak chciwo艣膰 zbytnia worki drze, tak i moje na-
eje zniweczy艂a; kiedy bowiem naj偶ywiej spodziewa艂em si臋
ej nieszcz臋snej diabelskiej wyspy, jak膮 tylekro膰 obiecywa艂 mi
Ano艣膰, widz臋 teraz, 偶e w zamian za ni膮 chcecie mi臋 oto' po-
tci膰 w miejscu tak odludnym. Na Boga jedynego, panie m贸j,
czy艅cie mi tej krzywdy; a w razie, gdyby艣cie nie chcieli
si臋 tej wyprawy, od艂贸偶cie j膮 przynajmniej do jutra
169
rana, gdy偶 wedle umu, jaki posiad艂em b臋d膮c pasterzem, za
trzy godziny dnie膰 zacznie, bowiem pysk Ma艂ej Nied藕wiedzi-
cy jest ponad nasz膮 g艂ow膮, a p贸艂noc oznacza linia lewego ra-
mienia.
Jak mo偶esz, Sanczo rzek艂 Don Kichote dojrze膰,
gdzie jest ta linia oraz 贸w pysk czy kark, o kt贸rym m贸wisz,
je艣li noc jest tak czarna, 偶e na ca艂ym niebie nie ma 偶adnej
gwiazdy?
To prawda rzek艂 Sanczo' lecz strach ma liczne oczy
i widzi rzeczy pod ziemi膮, za艣 o wiele lepiej te, kt贸re s膮 w g贸-
rze na niebie, mo偶ecie jednym s艂owem os膮dzi膰, 偶e 艣wit ju偶 nie-
daleko.
Daleko czy niedaleko odpowiedzia艂 Don Kichote nie
b臋dzie mo偶na rzec o mnie teraz ani nigdy, 偶e 艂zy i b艂agania
powstrzyma艂y mi臋 od wype艂nienia obowi膮zku rycerza; wi臋c
prosz臋 ci臋, Sanczo, zamilknij, gdy偶 B贸g, kt贸ry serce moje na-
tchn膮艂 zamys艂em tej zuchwa艂ej i nigdy niespotykanej przygody,
baczy膰 b臋dzie, abym ocala艂 i pocieszy, ci臋 w smutku. Pozostaje
ci zacie艣ni膰 popr臋gi Rosynan'taj i czeka膰 tutaj, powr贸c臋 nied艂ugo
偶yw albo umar艂y.
Sanczo, widz膮c niez艂omne postanowienie swego pana i jak
niewiele wsk贸raj膮 jego rady, p艂acze i b艂agania, postanowi艂 za-
偶y膰 podst臋pu i o ile mo偶no艣ci, zatrzyma膰 go a偶 do rana. Dlatego
poprawiaj膮c popr臋gi koniowi, cichcem i potajemnie sp臋ta艂 uzd膮
swego os艂a obie nogi Rosynanta, tak 偶e kiedy Don Kichote
chcia艂 odjecha膰, nie m贸g艂, ko艅 bowiem m贸g艂 porusza膰 si臋 jedy-
nie skokami. Sanczo Pansa widz膮c, 偶e mu si臋 podst臋p uda艂,
rzek艂:
Oto, panie, samo niebo wzruszone mymi 艂zami i pro艣ba-
mi sprawi艂o, 偶e Rosynant ruszy膰 nie mo偶e, i je偶eli b臋dziecie si臋
upiera膰 i ostrogami b贸艣膰, b臋dzie to wyzywaniem losu i wierzga-
niem jak to si臋 m贸wi przeciw o艣cieniowi.
Don Kichote zawzi膮艂 si臋, lecz im bardziej bi艂 konia pi臋tami,
tym mniej m贸g艂 nim kierowa膰 i nie zdaj膮c sobie sprawy ze
sp臋tania, postanowi艂 zatrzyma膰 si臋 i zaczeka膰, albo aby dzie艅
nasta艂, albo aby Rosynant odzyska艂 swobod臋 ruch贸w, i nie przy-
170
puszczaj膮c zgo艂a, 偶eby to mia艂a by膰 sztuczka Sancza, tak
m贸wi艂:
Sanczo, poniewa偶 Rosynant me mo偶e si臋 porusza膰, musz臋
rad nierad czeka膰, a偶 jutrzenka si臋 u艣miechnie, cho膰 op艂akuj臋
jej op贸藕nienie.
Nie ma co p艂aka膰 odpar艂 Sanczo zabawia艂 b臋d臋 jego-
mo艣ci do bia艂ego rana opowiadaniem, chyba 偶e zechcecie zsi膮艣膰
z konia i po艂o偶y膰 si臋 przespa膰 troch臋 na zielonej trawie, wedle
zwyczaju b艂臋dnych rycerzy, aby znale藕膰 si臋 rze藕wiejszym,
kiedy dzie艅 nastanie i nadejdzie chwila rozpocz臋cia nieprawdo-
podobnej przygody, jaka was czeka.
C贸偶 pleciesz' o zsiadaniu z konia i o spaniu? rzek艂 Don
Kichote. Zali偶 przypadkiem zaliczam si臋 do owych rycerzy,
kt贸rzy w艣r贸d niebezpiecze艅stw spoczywaj膮? Spij ty, kt贸ry uro-
dzi艂e艣 si臋, aby spa膰, lub czy艅, co ci si臋 podoba; ja bowiem uczy-
ni臋, co uwa偶a膰 b臋d臋 za najbardziej stosowne.
Nie gniewajcie si臋, jegomo艣膰, panie m贸j odpowiedzia艂
Sanczoi nie chcia艂em was urazi膰.
I zbli偶ywszy si臋 do艅, po艂o偶y艂 jedn膮 r臋k臋 na przednim, a drug膮
na tylnym 艂臋ku siod艂a w ten spos贸b, 偶e obj膮艂 lewe udo swego
pana, nie 艣miej膮c si臋 oddali膰 na cal nawet, tak bowiem ba艂 si臋
owych stukot贸w, kt贸re miarowo rozbrzmiewa艂y.
Don Kichote zach臋ci艂 go, aby mu opowiedzia艂 jak膮艣 gadk臋,
jak obiecywa艂, na co Sanczo odpar艂, 偶e uczyni艂by to ch臋tnie,
gdyby mu na to pozwoli艂 strach przed tym, co s艂yszy.
Mimo to postaram si臋 wam opowiedzie膰 pewn膮 histori臋,
kt贸ra je艣li sko艅czy膰 zdo艂am i nic nie przeszkodzi, jest najzai-
bawniejsza ze wszystkich; s艂uchajcie wi臋c, jegomo艣膰, gdy偶 za-
czynam: By艂o, co by艂o, niech dobro sp艂ynie na wszystkich, a z艂o
na tego, kt贸ry z艂a szuka. Zwa偶cie, jegomo艣膰, panie m贸j, 偶e
staro偶ytni nie zaczynali swojej opowie艣ci tak, jakby pan sobie
偶yczy艂, ale od sentencji Katona Zonzoryna* Rzymianina,
brzmi膮cej: "Z艂o jest dla tego, kt贸ry go szuka." Pasuje ona tutaj
jak pier艣cie艅 na palec, aby jegomo艣膰 zachowa艂 spok贸j i nigdzie
nie wyprawia艂 si臋 po now膮 bied臋, a raczej wr贸膰my inn膮 drog膮,
171
kiedy nikt nas nie zmusza jecha膰 w艂a艣nie t膮, gdzie nas tyle
strach贸w oblatuje.
. - Opowiadaj dalej, Sanczo m贸wi艂 Don Kichote a mnie
pozostaw trosk臋 o drog臋, jak膮 jecha膰 mamy.
M贸wi臋 tedy ci膮gn膮艂 Sanczo 偶e w pewnej miejsco-
wo艣ci Estremadury 偶y艂 koziarzi, chcia艂em rzec ten, kt贸ry k贸z
strze偶e i pasterz 贸w, czyli koziarz, jak moja gadka m贸wi, zwa艂
si臋 Lope Ruiz; 贸w Lope Ruiz zakocha艂 si臋 w pewnej pasterce,
zwanej Torralba; ta pasterka, zwana Torralba, by艂a c贸rk膮 bo-
gatego bacy; ten bogaty baca...
Je偶eli w ten spos贸b b臋dziesz opowiada艂 tw膮 histori臋, po-
wtarzaj膮c dwa razy to samo, nie sko艅czysz i przez dwa dni.
Gadaj wi臋c porz膮dnie i opowiadaj jak cz艂ek rozs膮dny albo nie
gadaj wcale.
W ten spos贸b, jak ja gadam odpowiedzia艂 Sanczo
opowiadaj膮 si臋 w mojej ziemi wszystkie gadki, nie umiem opo-
wiada膰 inaczej i nie przystoi jegomo艣ci 偶膮da膰, abym nowe zwy-
czaje wprowadza艂.
Gadaj, jak chcesz odpar艂 Don Kichote a skoro los nie
chce, -abym. m贸g艂 tego s艂uchania unikn膮膰, ci膮gnij dalej, l ;
A wi臋c, panie mej duszy ci膮gn膮艂 Sanczo tak, jak po-
wiedzia艂em, 贸w pasterz zakocha艂 si臋 w Torralbie, pasterce; by艂a
to dziewczyna okr膮glutka, harda i maj膮ca co艣 m臋skiego w sobie,
mia艂a bowiem ma艂e w膮siki, jakbym j膮 teraz widzia艂.
Chwileczk臋... zna艂e艣 j膮? zapyta艂 Don Kichote.
Nie zna艂em osobi艣cie odpowiedzia艂 Sanczo ale ten,
kt贸ry mi t臋 gadk臋 opowiada艂, m贸wi艂 mi, 偶e jest ona tak pewna
i prawdziwa, i偶 gdybym j膮 kiedykolwiek komu innemu opo-
wiada艂, m贸g艂bym twierdzi膰 i przysi臋ga膰, 偶e to wszystko widzia-
艂em. Ot贸偶, dzie艅 za dniem schodzi艂, a diabe艂, kt贸ry nie 艣pi
i wszystko m膮ci, sprawi艂, i偶 mi艂o艣膰, jak膮 pasterz do pasterki
偶ywi艂, zmieni艂a si臋 w nienawi艣膰 i niech臋膰; a przyczyn膮 by艂o
jak z艂e j臋zyki g艂osz膮 偶e da艂a mu liczne do zazdro艣ci powody,
kt贸re przekracza艂y granice zbli偶aj膮c si臋 do rzeczy zakazanych.
A tak wielka sta艂a si臋 odt膮d nienawi艣膰 pasterza ku niej, 偶e aby
jej; nie widzie膰, postanowi艂 opu艣ci膰 kraj i uda膰 si臋 tam, gdzieby
172
jej oczy jego nigdy nie ogl膮da艂y. Torralba, widz膮c si臋 tak
wzgardzona przez Lopego, naraz rozmi艂owa艂a si臋 w nim bar-
dziej ni偶 kiedykolwiek.
Oto przedziwna natura niewie艣cia rzek艂 Don Kicho-
te. Gardzi膰 tymi, kt贸rzy je mi艂uj膮, mi艂owa膰, kt贸rzy nimi
gardz膮. M贸w dalej, Sanczo.
Sta艂o si臋 rzek艂 Sanczo 偶e pasterz spe艂ni艂, co zamy-
艣la艂, i pop臋dzaj膮c swe trzody, zwr贸ci艂 si臋 przez pastwiska
Estremadury udaj膮c si臋 do kr贸lestwa Portugalii. Torralba do-
wiedziawszy si臋 o tym, uda艂a si臋 za nim w 艣lady pieszo i boso,
z kosturem w r臋ce, z torb膮 na szyi, w kt贸r膮 w艂o偶y艂a, jak m贸wi膮,
kawa艂ek zwierciade艂ka i grzebienie oraz puzderko z r贸偶em na
lica; niechby nios艂a, co chcia艂a, nie mam zamiaru teraz nad
tym si臋 rozwodzi膰, powiem tylko, jak opowiadaj膮, 偶e 贸w pa-
sterz ze sw膮 trzod膮 gotowa艂 si臋 do przeprawy przez rzek臋 Guar-
dian臋, kt贸ra; w tej porze by艂a bardzo wezbrana i grozi艂a wyle-
wem, za艣 od strony, sk膮d przyby艂, nie by艂o ani -艂odzi, ani
promu, ani cz艂eka, kt贸ry by jego i jego trzody przewi贸z艂 na
drug膮 stron臋. Zgryz艂 si臋 tym bardzo, gdy偶 widzia艂, 偶e Torralba
go dogania i 偶e b臋dzie go dr臋czy膰 pro艣bami i 艂zami; rozgl膮da-
j膮c si臋 spostrzeg艂 rybaka, kt贸ry mia艂 przy sobie cz贸艂no tak ma艂e,
偶e mog艂o unie艣膰 zaledwie jedn膮 'osob臋 i jedn膮 koz臋, jednak
mimo to rozm贸wi艂 si臋 z nim i, ugodzi艂, 偶e przewiezie jego
i trzysta k贸z, jakie p臋dzi艂. Rybak wskoczy艂 w cz贸艂no i prze-
wi贸z艂 jedn膮 koz臋, zawr贸ci艂 i przewi贸z艂 drug膮, zn贸w zawr贸ci艂
i jeszcze jedn膮 przewi贸z艂. Niech jegomo艣膰^ uwa偶a, ile k贸z ry-
bak przewi贸z艂, gdy偶 je艣li stracicie rachunek, gadka si臋 sko艅-
czy i nie b臋dzie mo偶na dalej opowiada膰. Wracam do rzeczy
wi臋c i m贸wi臋, 偶e brzeg z tamtej' strony by艂 b艂otnisty i 艣liski
i rybak traci艂 wiele czasu p艂yn膮c tam i z powrotem. W ko艅cu
zawr贸ci艂 po jeszcze jedn膮 koz臋, potem zn贸w jedn膮 i jeszcze
jedn膮.
Przyjmij, 偶e przewi贸z艂 wszystkie rzek艂 Don Kichote
nie b臋dziesz tak je藕dzi艂 tam i z powrotem, w ten spos贸b i przez
rok nie sko艅czysz przeprawy.
A ile dotychczas k贸z przeprawi艂? zapyta艂 Sanczo.
173
Sk膮d, do diaska, mam wiedzie膰? odpar艂 Don Kichote.
Ot贸偶 to, co powiedzia艂em, aby艣cie dobrze rachowali. Teraz,
dalib贸g, gadka sko艅czy艂a si臋 i dalszego ci膮gu nie b臋dzie.
Jak偶e to by膰 mo偶e? zauwa偶y艂 Don Kichote. Czy偶
tak istotne w tej historii jest wiedzie膰 dok艂adnie, wiele k贸z si臋
przeprawi艂o, 偶e kiedy si臋 jedn膮 opu艣ci, ty ju偶 dalej opowie艣ci
ci膮gn膮膰 nie mo偶esz?
A nie, panie, w 偶aden spos贸b odpowiedzia艂 Sanczo
bowiem w艂a艣nie w贸wczas gdy pyta艂em jegomo艣ci, ile k贸z zo-
sta艂o przeprawionych, a wy艣cie mi odpowiedzieli, 偶e nie wiecie,
w tej samej chwili wywietrza艂o mi z pami臋ci, co do powiedze-
nia zosta艂o i co, dalipan, by艂o bardzo ciekawe i pi臋kne.
A przeto ca艂a twa opowie艣膰 jest sko艅czona? ' spyta艂 Don
Kichote.
Sko艅czy艂a jak moja matka powiedzia艂 Sanczo.
W samej rzeczy odpar艂 Don Kichote opowiedzia艂e艣
mi jedn膮 z najosobliwszych gadek, opowie艣ci czy historii,
jak膮 na 艣wiecie wymy艣lono, i o takim sposobie opowiadania
i urywania nigdy za 偶ycia nie us艂ysz臋 ani nie s艂ysza艂em, cho膰
nie spodziewa艂em si臋 niczego innego po twym bystrym rozu-
mie, lecz nie dziwi臋 si臋 temu, gdy偶 owe nieustanne 艂oskoty
musia艂y ci pomiesza膰 w g艂owie.
Mog艂oby tak by膰 odpar艂 Sanczo ale co do mojej gad-
ki, nie mam nic do powiedzenia, tam si臋 ona ko艅czy, gdzie
zaczyna si臋 b艂膮d w obliczeniu przeprawy k贸z.
Niech si臋 ko艅czy, do licha, gdzie chce rzek艂-Don Kicho-
te zobaczmy, czy Rosynant mo偶e si臋 rusza膰.
I zacz膮艂 go b贸艣膰 ostrogami, ko艅 za艣 podskakiwa艂 i nie rusza艂
si臋 z miejsca, tak by艂 dobrze sp臋tany.
Tymczasem, czy to skutkiem ch艂odu poranku, kt贸ry si臋 zbli-
偶a艂; czy 偶e Sanczo zjad艂 na wieczerz臋 co艣 przeczyszczaj膮cego,
czy te偶 (co najprawdopodobniej sze) z naturalnej potrzeby przy-
sz艂a mu ch臋膰 zrobienia tego, czego kto inny za niego zrobi膰 nie
m贸g艂; lecz tak wielki by艂 strach jego sercem w艂adn膮cy, 偶e nie
艣mia艂 si臋 na grubo艣膰 czerni za paznokciem oddali膰 od pana.
Nie by艂o za艣 co i my艣le膰, aby zdo艂a艂 powstrzyma膰 si臋 od pofol-
174
gowania sobie, wi臋c dla wi臋kszego spokoju, jedynie zdj膮艂
praw膮 r臋k臋 z tylnego 艂臋ku siod艂a, powoli cichcem rozlu藕ni艂
w臋ze艂 sznura, na kt贸rym bez innej pomocy trzyma艂y si臋 portki,
te natychmiast opad艂y i zatrzyma艂y si臋 na stopach jak dyby;
po czym. podni贸s艂szy, jak zdo艂a艂 najlepiej, koszul臋, wypi膮艂 na
wiatr dwa po艣ladki, kt贸re ca艂kiem nie by艂y ma艂e. Kiedy to
uczyni艂 (a zdawa艂o mu si臋, 偶e najwa偶niejsze spe艂ni艂, aby wyj艣膰
z tego- strasznego utrapienia i niebezpiecze艅stwa), napotka艂
now膮, wi臋kszi膮 trudno艣膰: zrozumia艂, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 ul偶y膰
sobie bez rumoru i ha艂asu, wi臋c zacisn膮艂 z臋by, zwar艂 ramiona,
powstrzyma艂 oddech, jak m贸g艂; ale mimo te ostro偶no艣ci, koniec
ko艅c贸w, nieszcz臋艣nik wyda艂 odg艂os zgo艂a odmienny od tego,
kt贸ry go takim l臋kiem napawa艂.
Don Kichote us艂yszawszy to' rzek艂:.
C贸偶 to za odg艂os, Sanczo?
Nie wiem, panie odpowiedzia艂 musi to by膰 co艣 no-
wego, gdy偶 przygody i nieszcz臋艣cia nigdy same nie chodz膮.
Jeszcze raz spr贸bowa艂 skusi膰 los i wreszcie uda艂o mu si臋 bez
wi臋kszego ha艂asu ni poruszenia ni偶 poprzednio uwolni膰 si臋 od
ci臋偶aru, kt贸ry go tak dr臋czy艂. Lecz Don Kichote mia艂 zmys艂
powonienia r贸wnie tkliwy jak zmys艂 s艂uchu. Sanczo za艣 by艂
tak blisko przylepiony do艅, 偶e fetory, prosto ku g贸rze bij膮c,
musia艂y w nos panu uderzy膰; ten ledwie je poczu艂, by im zapo-
biec, 艣cisn膮艂 nos dwoma palcami i nieco nosowym g艂osem prze-
m贸wi艂:
^- Zdaje mi si臋, Sanczo, 偶e zbyt wielki strach ci臋 oblecia艂.
Oj wielki odpar艂 Sanczo .ale po czym jegomo艣膰 te-
raz bardziej ni偶 przedtem to spostrzeg艂?
Bo czu膰 ci臋 teraz bardziej, ni偶 kiedykolwiek, i to nie
ambr膮 odpowiedzia艂 Don Kichote.
A to mo偶liwe rzek艂 Sanczo ale to nie moja wina,
jeno jegomo艣ci, kt贸ry wlecze si臋 o tak p贸藕nej porze przez te
niezwyk艂e szlaki.
Odsu艅 si臋, przyjacielu, o trzy lub cztery kroki rzek艂
Don Kichote nie odejmuj膮c palc贸w od. nosa na przysz艂o艣膰
bardziej uwa偶aj na siebie i pami臋taj o szacunku dla mnie;
175
zbytnia poufa艂o艣膰, z jak膮 ci臋 traktuj臋, spowodowa艂a to lekce-
wa偶enie.
Za艂o偶y艂bym si臋 odpar艂 Sanczo 偶e jegomo艣膰 pos膮dza
moj膮 cielesn膮 osob臋 o dopuszczenie si臋 czego艣 nieprzystojnego.
Nie poruszaj tego, przyjacielu Sanczo odpar艂 Don Ki-
chote.
Na takich i tym podobnych rozprawach strawili pan i jego
pacho艂ek noc ca艂膮; Sanczo widz膮c, 偶e dzie艅 si臋 robi, cichcem
Rosynanta rozp臋ta艂 i portki naci膮gn膮艂. Rosynant, poczuwszy si臋
wolnym (cho膰 z natury zbyt ognisty nie by艂), jakby od偶y艂, za-
cz膮艂 kopytami bi膰; skok贸w bowiem (z jego przeproszeniem)
robi膰 nie umia艂. Don Kichote za艣 spostrzeg艂szy, 偶e si臋 Rosynant
poruszy艂, wzi膮艂 to zai dobr膮 wr贸偶b臋 s膮dz膮c, 偶e by艂a to dla艅 za-
ch臋ta do jakiej艣 zuchwa艂ej przygody. Tymczasem dzie艅 nasta艂
zupe艂ny i mo偶na by艂o dok艂adnie rozr贸偶ni膰 przedmioty. Don
Kichote ujrza艂, 偶e znajduje si臋 mi臋dzy wysokimi drzewami,
a by艂y to kasztany rzucaj膮ce g艂臋boki cie艅. S艂ysza艂 jednak, ,偶e
艂oskot nie ustawa艂, lecz nie widzia艂, co mog艂o by膰 jego przy-
czyn膮; wi臋c nie zwlekaj膮c d艂u偶ej, spi膮艂 Rosynanta ostrogami,
odwr贸ci艂 si臋, by po偶egna膰 Sancza, nakazuj膮c mu czeka膰 w tym
miejscu trzy dni najwy偶ej, jak poprzednio ju偶 si臋 rzek艂o, za艣
gdyby po ich up艂ywie nie wr贸ci艂, mo偶e by膰 pewien, 偶e B贸g do-
pu艣ci艂, aby 偶ycie w tej niebezpiecznej przygodzie po艂o偶y艂.
Przypomnia艂 mu zlecenie i poselstwo, jakie w jego imieniu ma
sprawi膰 u pani Dulcynei, i zapewni艂, aby nie troszczy艂 si臋 o wy-
p艂at臋 zas艂ug, albowiem przed opuszczeniem swej wioski spo-
rz膮dzi艂 testament zabezpieczaj膮cy mu podj臋cie zap艂aty za ca艂y
czas s艂u偶by. Je偶eli za艣 B贸g wywiedzie go z tego niebezpiecze艅t-
stwa zdrowo i ca艂o, mo偶e by膰 pewien, 偶e otrzyma przyrzeczon膮
wysp臋. Sanczo zacz膮艂 na nowo p艂aka膰 us艂yszawszy po raz wt贸ry
przem贸wienie swego dobrego pana i postanowi艂, 偶e nie opu艣ci
go a偶 do ostatecznego kresu i ko艅ca rozprawy.
Z tych 艂ez i z tego chwalebnego postanowienia Sancza Pansy
autor tej historii wnosi, 偶e musia艂 on by膰 dobrze urodzony,
a przynajmniej wywodzi膰 si臋 ze starych chrze艣cijan *. To przy-
wi膮zanie wzruszy艂o nieco jego pana, ale nie na tyle, aby oka-
176
za艂 jak膮艣 s艂abo艣膰; raczej ukrywaj膮c, jak m贸g艂, wzruszenie, skie-
rowa艂 si臋 w stron臋, sk膮d zdawa艂 si臋 wychodzi膰 grzmot wody
i 艂oskoty. Sanczo pieszo szed艂 za nim, jak zwykle prowadz膮c
swego os艂a za uzd臋, wiernego druha swych nieszcz臋snych i szcz臋-
snych los贸w; i tak ujechawszy spory kawa艂 pomi臋dzy kaszta-
nami i cienistymi drzewami przybyli na 艂膮czk臋 le偶膮c膮 u st贸p
wysokich ska艂, z kt贸rych spada艂 olbrzymi wodospad. U st贸p
owych skal sta艂o' kilka lichych chat, raczej, podobnych do ruin
ni偶 do budynk贸w, Rozpoznali, 偶e to spomi臋dzy owych, chat wy-
chodzi艂 贸w huk i 艂oskot, nieustaj膮cy i teraz. Rosynant sp艂oszy艂
si臋 na ten huk wody i 贸w 艂oskot, lecz Don Kichote uspokoi艂 go
i krok za krokiem zbli偶a艂 si臋 do chat, polecaj膮c si臋 z ca艂ego
serca swojej pani i b艂agaj膮c j膮, aby w owym strasznymi dniu
i przedsi臋wzi臋ciu wspomaga艂a go; w drodze poleci艂 si臋 r贸wnie偶
Bogu, aby o nim nie zapomnia艂. Sanczo nie odst臋powa艂 go, wy-
ci膮ga艂, jak m贸g艂, szyj臋, zapuszczaj膮c wzrok mi臋dzy nogi Rosy-
nanta, czy nie dojrzy tego, co go tak膮 niepewno艣ci膮 i trwog膮
przejmowa艂o. Kiedy przebyli dobrych sto krok贸w, min膮wszy
wyst臋p skalny, odkryli jasno jedyn膮 przyczyn臋 tego straszli-
wego' i przera偶aj膮cego 艂oskotu, kt贸ry ca艂膮 noc trzyma艂 ich 晈 ta-
kiej niepewno艣ci i trwodze. By艂o to (je艣li ci to', czytelniku, nie
b臋dzie przykre i niemi艂e) sze艣膰 st臋por贸w foluszu, kt贸re swymi
miarowymi uderzeniami 贸w 艂oskot sprawia艂y.
Na ten widok Don Kichote oniemia艂 i zmartwia艂 od st贸p do
g艂owy. Sanczo widzia艂, 偶e g艂ow臋 opu艣ci艂 na piersi z oznakami
wstydu. Don Kichote rzuci艂 spojrzenie na Sancza i spostrzeg艂,
偶e ma on policzki nad臋te i g臋b臋, pe艂n膮 艣miechu, kt贸rym got贸w
widocznie wybuchn膮膰, ca艂a jego melancholia nie zdo艂a艂a go na
widok Sancza od i-oze艣miania powstrzyma膰. Sanczo widz膮c, 偶e
pan jego zacz膮艂, pu艣ci艂 sobie wodze, tak 偶e musia艂 za boki si臋
dzier偶y膰 pi臋艣ciami, aby nie rozpukn膮膰. Czterykrb膰 uspokaja艂 si臋
i czterykro膰 zn贸w 艣miechem wybucha艂, z tak膮 sam膮 gwa艂to-
wno艣ci膮, a偶 Don Kichote si臋 - rozpiekli艂, tym bardziej kiedy
us艂ysza艂, jak Sanczo drwi膮c powtarza艂:
Masz: wiedzie膰, przyjacielu Sanczo, 偶e z woli niebios uro-
dzi艂em si臋 w tym naszym 偶elaznym wieku, aby wskrzesi膰 zn贸w
12 Don Kichote, cz. I
177
wiek z艂ocisty albo z艂oty. Jam jest, kt贸rego czekaj膮 niebezpie-
cze艅stwa, wielkie czyny i bohaterskie dzie艂a...
I tak ci臋giem powtarza艂 wszystkie lub prawie wszystkie
s艂owa, jakie Don Kichote wypowiedzia艂, gdy pierwszy raz
us艂yszeli straszliwy 艂oskot. Don Kichote widz膮c, 偶e Sanczo
z niego' drwi, rozgniewa艂 si臋 i rozsierdzi艂 tak, 偶e wzni贸s艂szy
drzewce wymierzy艂 mu dwa ciosy takie, i偶 gdyby miast na plfr-
Ey, by艂y mu spad艂y na gfow臋, Don Kichote nie potrzebowa艂by
p艂aci膰 mu zas艂ug, chyba spadkobiercom. Sanczo widz膮c, 偶e jego
drwiny tak 藕le zosta艂y przyj臋te, ze strachu, aby pan jego nie
posun膮艂 si臋 dalej, z. wielk膮 pokor膮 przem贸wi艂:
Uspok贸jcie si臋, wasza mi艂o艣膰, na Boga! 偶artuj臋 przecie.
Ale gdy ty 偶artujesz, ja nie 偶artuj臋 odpar艂 Don Kicho-
te p贸jd藕 tu, mospanie 偶artownisiu, zali mniemasz, 偶e gdybym
miasto m艂yn贸w foluszowych spotka艂 inn膮 niebezpieczn膮 przy-
god臋, nie okaza艂bym odwagi stosownej, aby jej stawi膰 czo艂o
i szcz臋艣liwie dokona膰? Czy mo偶e jestem obowi膮zany, b臋d膮c jak
ja rycerzem, zna膰 i rozr贸偶nia膰 odg艂osy i wiedzie膰, czy pocho-
dz膮 od st臋por贸w, czy te偶 nie? Tym bardziej 偶e mo偶e si臋 zda-
rzy膰, jak jest rzeczywi艣cie, 偶e ich nigdy nie widzia艂em, jak ty艣
je ogl膮da艂, b臋d膮c nikczemnym prostakiem wychowanym i uro-
dzonym w艣r贸d nich. Spraw, niech tych sze艣膰 st臋por贸w zmieni
si臋 w sze艣ciu olbrzym贸w, i wypu艣膰 ich na mnie po jednemu
albo wszystkich razem, a je艣li ich nie rozci膮gn臋 do g贸ry brzu-
chem, mo偶esz ze mnie, ile chcesz, dworowa膰.
Do艣膰 tego, panie m贸j odpar艂 Sanczo przyznaj臋, 偶em
za daleko 偶art posun膮艂 w zuchwa艂o艣ci. Ale powiedzcie mi, je-
gomo艣膰, teraz kiedy mamy spok贸j (i niech B贸g wyprowadzi was
ze wszystkich przyg贸d, kt贸re by si臋 zdarzy膰 mog艂y, tak zdrowo
i ca艂o, jak was z tej wywi贸d艂), czy nie by艂a do 艣miechu i czy
nie nadaje si臋 do opowie艣ci ta wielka trwoga, jakiej dozna-
li艣my, a przynajmniej, kt贸rej ja dozna艂em, gdy偶 co do jego-
mo艣ci wiem ju偶, 偶e nie znacie i nie wiecie, co to strach czy
przera偶enie?
Nie przecz臋 odpowiedzia艂 Don Kichote 偶e to, co si臋
nam zdarzy艂o jest 艣miechu warte, lecz nie nale偶y o tym po-
178
w艂ada膰, gdy偶 nie wszyscy maj膮 tyle rozeznania, i偶 bior膮 sprawy
jak nale偶y.
Przynajmniej odpar艂 Sanczo jegomo艣膰 umieli艣cie
drzewce z艂o偶y膰 jak nale偶y, mierzy膰 w g艂ow臋, uderzy膰 w plecy,
dzi臋ki Bogu i zr臋czno艣ci, 偶em zdo艂a艂 si臋 uchyli膰. Lecz fraszka,
wszystko przejdzie po praniu, s艂ysza艂em bowiem, 偶e: Ten 偶yczy
ci dobrze, kt贸ry o p艂acz ci臋 przyprawia. Zw艂aszcza 偶e wielcy
panowie, wy艂ajawszy brzydko swojego s艂ug臋, zwykli zaraz go
par膮 portek obdarza膰, nie wiem natomiast, co mu zwykli da-
rowa膰 po obiciu kijami, chyba 偶e rycerze b艂臋dni daj膮 za kije
wyspy czy kr贸lestwa na sta艂ym l膮dzie.
Tak mo偶e szcz臋sny los zrz膮dzi rzek艂 Don Kichote 偶e
wszystko, co m贸wisz, stanie si臋 prawd膮; wybacz, co si臋 sta艂o,
a 偶e jeste艣 rozs膮dny i wiesz, 偶e cz艂owiek nie zdo艂a zapanowa膰
nad pierwszymi odruchami, odt膮d miej to na uwadze, aby艣
miarkowa艂 si臋 i powstrzymywa艂 w zuchwa艂ym gadaniu ze mn膮;
w 偶adnych ksi臋gach rycerskich, jakie czyta艂em, a s膮 one niezli-
czone, nigdy nie znalaz艂em, aby jaki艣 giermek tyle ze swym
panem gada艂, co ty ze mn膮. Po prawdzie, uwa偶am to za wielki
b艂膮d tw贸j i m贸j; tw贸j, bo za mak/ masz dla mnie szacunku;
m贸j, bo nie ka偶臋 si臋 bardziej szanowa膰. I tak o Gandalinie,
giermku Amadisa z Galii, kt贸ry by艂 grabi膮 Sta艂ej Wyspy, czy-
tamy, 偶e zawsze przemawia艂 do swego pana z czapk膮 w r臋ku,
z g艂ow膮 pochylon膮 i cia艂em zgi臋tym mor臋 turguesco *. Dalej, co
rzec o Gasabalu, giermku Don Galaora, kt贸ry by艂 takim milcz-
kiem, i偶 aby powiadomi膰 o doskona艂o艣ci jego zadziwiaj膮cej nie-
moty, imi臋 jego tylko raz wymienione jest w ca艂ej tej historii,
r贸wnie d艂ugiej jak prawdziwej. Z tego wszystkiego, co m贸wi臋,
Sanczo, masz wnosi膰, 偶e nale偶y robi膰 r贸偶nic臋 mi臋dzy w艂oda-
rzem a pacho艂kiem, mi臋dzy panem a s艂ug膮, mi臋dzy rycerzem
a giermkiem, tak 偶e od dzi艣 trzeba nas traktowa膰 z wi臋kszym
uszanowaniem, bez zbytnich poufa艂o艣ci, gdy偶 jakkolwiekbym
si臋 z wami por贸偶ni艂, dzban na tym 藕le wyjdzie *. Nagrody i do-
brodziejstwa, jakie wam przyrzek艂em, przyjd膮 w swoim czasie;
a je艣li nie przyjd膮, to przynajmniej wynagrodzenie was nie
minie, jak ju偶 powiedzia艂em.
l2* 179
Wszystko to dobre, co jegomo艣膰 m贸wi rzek艂 Sanczo
ale chcia艂bym wiedzie膰 (w razie gdyby czas nagrody nie nad-
szed艂 i trzeba by艂o poprzesta膰 na zap艂acie), ile zarabia艂 w owych
czasach giermek b艂臋dnego rycerza i czy umawiali si臋 na mie-
si膮ce, czy na dni, jak pomocnicy murarscy?
Nie zdaje mi si臋 odpowiedzia艂 Don Ki膰ho艂e aby ci
giermkowie s艂u偶yli - za sta艂膮 zap艂at膮, raczej zdawali si臋 na
艂ask臋; a je艣li zabezpieczy艂em ci臋 w owym testamencie tajnym,
zostawionym w domu, to dlatego, 偶e nie wiem, co si臋 sta膰 mo偶e,
nie wiem jeszcze, jak w" tych nieszcz臋艣liwych naszych czasach
dzia艂a膰 mo偶e rycerstwo, i nie chcia艂bym, 'aby dusza moja dla^tak
marnych spraw mia艂a cierpie膰 na tamtym 艣wiecie. Chc臋 bo-
wiem, aby艣 wiedzia艂, Sanczo, 偶e nie masz powo艂ania niebezpiecz-
niejszego ni偶 b艂臋dnych rycerzy.
To prawda rzek艂 Sanczo - skoro sam 艂oskot st臋por贸w
foluszowych m贸g艂 zam膮ci膰 i zaniepokoi膰 serce tak walecznego
b艂臋dnego rycerza jak jegomo艣膰. Ale mo偶ecie by膰 pewni, 偶e
odt膮d nie otworz臋 mych warg, aby dworowa膰 ze spraw waszej
mo艣ci, jeno aby was uczci膰 jako mego pana i w艂adc臋 przyro-
dzonego.
'A w ten spos贸b odpar艂 Don Kichote 偶y膰 b臋dziesz
szcz臋艣liwie na powierzchni ziemi, po rodzicach bowiem nale偶y.
czci膰 pan贸w, jakby rodzonymi byli,
ROZDZIA艁 DWUDZIESTY PIERWSZY
o znakomitej przygodzie i 艢wietnym zdobyciu he艂mu Mambrina * oraz
o innych sprawach, jakie przydarzy艂y si臋 naszemu niezwyci臋偶onemu
rycerzowi
Tymczasem zacz膮艂 rosi膰 deszczyk i Sanczo chcia艂 schroni膰
si臋 do folusz贸w, ali艣ci Don Kichote takiej do nich nabra艂 odrazy,
偶e 偶adn膮 miar膮 nie chcia艂 wej艣膰 do wn臋trza, pomny, jak z niego
zadrwiono; zwr贸cili si臋 wi臋c na prawo i pojechali inn膮 dro-
g膮 ni偶 ta, kt贸r膮 wczoraj przybyli. Niebawem Don Kichote
spostrzeg艂 je藕d藕ca, kt贸ry na g艂owie mia艂 co艣 b艂yszcz膮cego
180
jak z艂oto; zaledwie go rycerz, ujrza艂, zwr贸ci艂 si臋 do Sancza
m贸wi膮c:
Zdaje mi si臋, Sanczo, 偶e nie. masz przys艂owia, kt贸re by nie
zawiera艂o prawdy, wszystkie bowiem s膮 to sentencje wysnute
z do艣wiadczenia, matki wszelakiej wiedzy, a zw艂aszcza to, kt贸re
m贸wi: Gdzie jedne drzwi si臋 zamykaj膮, otwieraj膮 si臋 drugie.
A m贸wi臋 to dlatego, 偶e je艣li wczoraj los zamkn膮艂 nam wrota
przygody, jakiej szukali艣my, zwodz膮c nas foluszami, teraz
otwiera nam na o艣cie偶 inn膮, lepsz膮 i pewniejsz膮 przygod臋; je艣li
jej nie podejm臋, moj膮 to b臋dzie win膮. i nie b臋dzie mo偶na winy
sk艂ada膰 na karb nieznajomo艣ci folusz贸w ani ciemno艣ci nocy.
To m贸wi臋 dlatego, 偶e je艣li si臋 nie myl臋, zbli偶a si臋 ku nam kto艣,
na g艂owie nosz膮cy he艂m Mambrina, w sprawie kt贸rego z艂o偶y-
艂em wiadom膮 ci przysi臋g臋.
Zwa偶cie dobrze, jegomo艣膰, .na to, co m贸wicie, a osobliwie
na to, co czynicie rzek艂 Sanczo nie chcia艂bym bowiem,
aby to by艂y inne jakie艣 folusze, kt贸re by nam do reszty wy-
m艂贸ci艂y i star艂y rozs膮dek.
C贸偶 ty, do diaska, za cz艂owiek odpowiedzia艂 Don Ki-
chote co ma he艂m do folusza?
Nic nie wiem odrzek艂 Sanczo ale dalib贸g, gdybym
m贸g艂 m贸wi膰 tyle, ile zwyk艂em, mo偶e da艂bym takie dowody, 偶e
jegomo艣膰 spostrzeg艂by sw膮 omy艂k臋.
Jak mog臋 si臋 myli膰 w tym, co m贸wi臋, zdrajco niewier-
ny? rzek艂 Don Kichote. Powiedz mi, czy nie widzisz ry-
cerza, eo si臋 ku nam zbli偶a na siwojab艂kowitym koniu, a na
g艂owie ma, he艂m z艂oty?
To, co widz臋 i rozr贸偶niam odpowiedzia艂 Sanczo jest
tylko cz艂ek na o艣le szarym jak m贸j, kt贸ry na g艂owie ma cos
艣wiec膮cego.
To w艂a艣nie jest he艂m Mambrina rzek艂 Don Kichote.
Usu艅 si臋 gdzie艣 na bok i zostaw .mnie z nim samego; zobaczysz,
jak bez s艂owa, nie trac膮c czasu, zako艅cz臋 ow膮 przygod臋 i zdo-
b臋d臋 sobie he艂m tak upragniony.
Ch臋tnie usun臋 si臋 na bok odpar艂 Sanczo lecz da艂by
B贸g, powtarzam, aby to by艂a macierzanka *, a nie folusze.
181
Ju偶 ci powiedzia艂em, bratku, aby艣 mi nawet w my艣li nie
wspomina艂 owych st臋por贸w rzek艂 Don Kichote gdy偶 przy-
si臋gam... i wi臋cej nie powiem... 偶e ci dusz臋 zmiel臋.
Zamilk艂, Sanczo ze strachu, by jego pan nie spe艂ni艂 tego 艣lubu,
kt贸ry wyrazi艂 tak okr膮g艂o jak kula.
Faktem za艣 jest, 偶e z he艂mem, koniem i rycerzem dostrze偶e^
nym przez Don Kichota tak si臋 rzecz mia艂a: w tej okolicy by艂y
dwie wioski, jedna tak ma艂a, 偶e nie mia艂a ani apteki, ani cyru-
lika, za艣 druga, s膮siednia, mia艂a i jedno, i drugie; ot贸偶 cyrulik
wi臋kszej wioski obs艂ugiwa艂 i mniejsz膮, je艣li jaki艣 chory potrze-
bowa艂 puszczenia krwi lub kto inny chcia艂 si臋 ogoli膰. W tym
celu jecha艂 cyrulik i wi贸z艂 miedzian膮 miednic臋; traf zdarzy艂,
偶e w drodze zacz膮艂 pada膰 deszcz, wi臋c z obawy, aby nie popla-
mi艂 mu nowego, jak si臋 zdaje, kapelusza, w艂o偶y艂 sobie miedni-
c臋 na g艂ow臋, a ta, dobrze wyczyszczona, l艣ni艂a na p贸艂 mili. Je-
cha艂 na swym szarym o艣le, jak rzek艂 Sanczo, a to wystarczy艂o
Don Kichotowi, aby przywidzia艂 mu si臋 ko艅 siwojab艂kowity i ry-
cerz, i he艂m z艂oty; wszystko bowiem, co widzia艂, przystosowy-
wa艂 z 艂atwo艣ci膮 wielk膮 do swych rycerskich szale艅stw i ob艂臋d-
nych roje艅. Kiedy spostrzeg艂, 偶e nieszcz臋sny rycerz ju偶 blisko,
nie wchodz膮c z nim w dyskurs, pe艂nym galopem Rosynanta na-
tar艂 na niego z pochylon膮 kopi膮, aby go przebi膰 na wylot, lecz
doje偶d偶aj膮c do艅 w pe艂nym biegu, krzycza艂:
Bro艅 si臋, n臋dzny stworze, lub po dobrej woli oddaj mi,
co艣 mi s艂usznie winien.
Balwierz ujrzawszy znienacka i niespodzianie nacieraj膮c膮
na艅 tak膮 zjaw臋, nie znalaz艂 innego sposobu uchylenia si臋 od
uderzenia kopii, jak zsun膮膰 si臋 z os艂a na d贸艂; zaledwie zie-
mi dotkn膮艂, a ju偶 zerwa艂 si臋 szybszy ni偶 daniel i zacz膮艂 umy-
ka膰 przez r贸wnin臋, i偶by go wiatr nie zgoni艂. Miednic臋 po-
rzuci艂 na ziemi ku rado艣ci Don Kichota, kt贸ry orzek艂, 偶e
贸w poganin post膮pi艂 roztropnie, na艣laduj膮c bobra*, kt贸ry
osaczony przez my艣liwych, odgryza sobie z臋bami to, dla cze-
go dzi臋ki przyrodzonemu instynktowi zgaduje, 偶e na艅 polu-
j膮. Poleci艂 Sanczowi podnie艣膰 he艂m; ten wzi膮wszy go do r臋ki
m贸wi艂:
182
Dalib贸g, dobra miednica i warta o艣mioraka, jak jeden
marawedi.
Poda艂 j膮 panu, za艣 ten w艂o偶y艂 j膮 natychmiast na g艂ow臋, obra-
caj膮c na t臋 i na ow膮 stron臋 i szukaj膮c listewki, a nie znalaz艂szy
jej m贸wi艂:
Poganin, na kt贸rego miar臋 pierwotnie ten, he艂m s艂ynny
by艂 ukuty, musia艂 mie膰 olbrzymi 艂eb; najgorsze, 偶e brak po艂o-
wy he艂mu.
Kiedy Sanczo us艂ysza艂, 偶e miednic臋 golibrody nazywaj膮 he艂-
mem, nie m贸g艂 powstrzyma膰 艣miechu; lecz pomny na poryw-
czo艣膰 pana, w po艂owie zamilk艂.
Z czego si臋 艣miejesz, Sanczo? zapyta艂 Don Kichote.
艢miej臋 si臋 odpowiedzia艂 Sanczo my艣l膮c, jak wielki
艂eb mia艂 poganin, w艂a艣ciciel tej misiurki, kt贸ra kubek w kubek
podobna jest do balwierskiej miednicy.
A wiesz, Sanczo, co przypuszczam? Ten s艂ynny czarodziej-
ski he艂m musia艂 dziwnym trafem wpa艣膰 w r臋ce cz艂eka nie艣wia-
domego jego warto艣ci, ten nie wiedz膮c, co z nim pocz膮膰, a wi-
dz膮c, 偶e jest z najczystszego z艂ota, musia艂 stopi膰 jedn膮 po艂ow臋
dla zarobku, za艣 z drugiej po艂owy zrobi艂 to, co wygl膮da na
miednic臋 golibrody, jak m贸wisz. Lecz niech b臋dzie, co chce, ja,
kt贸ry znam si臋 na rzeczy, nic sobie z. tej przemiany nie robi臋;
Ju偶 ja go w pierwszej miejscowo艣ci, gdzie b臋dzie kowal, na-
prawi臋 tak, 偶e ani go nie przewy偶szy, ani mu nie dor贸wna he艂m
wykuty przez boga ku藕ni dla boga wojny*; tymczasem b臋d臋
go nosi艂, jak si臋 da, bo lepsze co艣 ni偶 nic; tym bardziej, 偶e wy-
starczy, aby mi臋 ochroni膰 od rzutu kamienia.
I owszem rzek艂 Sanczo oby tylko nie strzelano
z procy, jak w owej bitwie dwu armii, kiedy to jegomo艣ci
prze偶egnano z臋by i rozbito blaszank臋 z owym b艂ogos艂awionym
balsamem, kt贸ry mi wywr贸ci艂 wn臋trzno艣ci.
Nie trap si臋 zbytnio jego utrat膮; wiesz bowiem, Sanczo
rzek艂 Don Kichote 偶e recept臋 jego znam na pami臋膰.
Ja r贸wnie偶 j膮 znam odpowiedzia艂 Sanczo ale je艣li-
bym go zrobi艂 albo skosztowa艂 kiedy w 偶yciu, niech to b臋dzie
moja ostatnia godzina. Tym bardziej 偶e nie my艣l臋, abym kie-
dykolwiek mia艂 sposobno艣膰 go potrzebowa膰, zamy艣lam bowiem
strzec si臋 wszystkimi pi臋ciu zmys艂ami, abym ani ranny nie
zosta艂, ani nikogo nie rani艂. Nie rzekn臋 nic o podrzucaniu, gdy-
by mi si臋 jeszcze raz trafi艂o, podobnych nieszcz臋艣膰 przewidzie膰
nie mo偶na, i je艣li si臋 zdarz膮, nie pozostaje nic, jak tylko' stuli膰
ramiona, wstrzyma膰 dech, zamkn膮膰 oczy i da膰 si臋 rzuca膰, gdzie
los i derka prowadz膮.
Z艂y z-ciebie chrze艣cijanin, Sanczo rzek艂 Don Kichote
us艂yszawszy to nie zapominasz krzywdy raz ci wyrz膮dzonej;
masz wiedzie膰, 偶e serca szlachetne i wspania艂omy艣lne nie zwa-
偶aj膮 na takie drobnostki. Zali przetr膮cono ci nog臋? z艂amano
偶ebro? rozbito' g艂ow臋? 偶e o tym 偶arcie nie zapominasz. Dobrze
bowiem, rzecz rozwa偶ywszy by艂 to 偶art i igraszka; gdybym tak
nie my艣la艂, dawno bym wr贸ci艂 tam i dla pomszczenia ciebie
wyrz膮dzi艂bym wi臋cej szkody, ni偶 wyrz膮dzili Grecy za porwanie
Heleny, kt贸ra gdyby w naszych czasach 偶y艂a albo moja Dul-
cynea w tamtych, nie za偶ywa艂aby na pewne takiej s艂awy pi臋k-
no艣ci, jak膮 si臋 cieszy.
Tu wyda艂 tak wielkie westchnienie, 偶e zda艂o' si臋 chmur do-
si臋ga膰.
Za艣 Sanczo rzek艂:
Niech to b臋dzie 偶art, skoro zemsta nie mo偶e by膰 na-
prawd臋, ale umiem odr贸偶nia膰 prawd臋 od 偶art贸w; wiem r贸wnie偶,
偶e nigdy ich z pami臋ci nie strac臋, jak nigdy ich z ramion nie
zetr臋. Lecz zostawmy to i niech mi jegomo艣膰 powie, co zrobimy
z tym rumakiem siwojab艂kowitym, kt贸ry ma poz贸r szarego os艂a,
a kt贸rego tu zostawi艂 贸w Marcino powalony przezi pana; skoro
wzi膮艂' nogi za pas, a偶 si臋 kurzy艂o, trzymaj膮c spodnie w gar艣ci,
nie b臋dzie mia艂 ochoty ju偶 tutaj powr贸ci膰. A na m膮 brod臋, to
zacny siwek!
Nie mam zwyczaju rzek艂 Don Kichote ograbia膰
zwyci臋偶onych, nie jest to rzecz rycerska zabiera膰 konia i pu-
szcza膰 kogo艣 pieszo, chyba 偶e zwyci臋zca straci swego w starciu;
W tym wypadku wolno jest zabra膰 zwyci臋偶onemu konia jako
zdobycz w godziwej walce. Zatem, Sanczo, zostaw tego konia
184
czy os艂a, czy co chcesz, aby to by艂o, kiedy jego w艂a艣ciciel zo-
baczy, 偶e艣my si臋 oddalili, powr贸ci po niego.
B贸g widzi, jakbym go ch臋tnie'zabra艂 odpar艂 Sanczo
a przynajmniej zamieni艂bym go za mojego, kt贸ry nie zdaje
mi si臋 tak zdatny. Zaiste, te prawa rycerskie s膮 surowe, je艣li
nie pozwalaj膮 mieni膮c jednego os艂a na drugiego; chcia艂bym
wiedzie膰, czy nie m贸g艂bym przynajmniej zamieni膰 uprz臋偶y.
Co' do tego nie jestem zbyt pewny odpar艂 Don Kicho-
te i w tym w膮tpliwym wypadku (p贸ki nie dowiem si臋 do-
k艂adnie) pozwalam ci zamieni膰, je艣li ci to konieczno艣膰 osta-
teczna nakazuje.
Konieczno艣膰 tak ostateczna odpar艂 Sanczo 偶e-nie
potrzebowa艂bym, jej bardziej dla siebie samego.
I natychmiast, o艣mielony tym pozwoleniem, dokona艂 mutatio
capparum * i przystroi艂 swego os艂a w tysi膮czne powaby, wy-
pi臋kniaj膮c go trzy i pi臋ciokrotnie.
Po czym zjedli na 艣niadanie niedojadki z zapas贸w zabranych
z mu艂a, popili wod膮 z potoku foluszowego, nie odwracaj膮c g艂o-
wy, by st臋por贸w nie widzie膰, tak wielka by艂a w nich odraza za
strach, jakiego im nap臋dzi艂y.
Uspokoi艂 si臋 w nich gniew i melancholia znik艂a, wsiedli na
ko艅 i nie wybieraj膮c drogi (aby tym pewniej na艣ladowa膰 b艂臋-
dnych rycerzy, kt贸rzy nigdy okre艣lonej nie mieli), pojechali
zdaj膮c si臋 na wol臋 Rosynanta, kieruj膮cego wol膮 swego pana,
oraz os艂a, kt贸ry zawsze w jego 艣lady pod膮偶a艂 w zgodzie i je-
dno艣ci. W ten spos贸b zawr贸cili na go艣ciniec kr贸lewski i. pu艣cili
si臋 nim na los szcz臋艣cia, bez okre艣lonego' celu. Kiedy tak jechali,
Sanczo m贸wi艂 do pana:
| g-s ,
H Panie, czy pozwoli mnie jegomo艣膰 krztyn臋 z sob膮 ugwa-
, l rzy膰? Odk膮d wydali艣cie mi ten surowy nakaz milczenia, ju偶
' ' ze cztery sprawy zgni艂y mi w brzuchu, a nie chcia艂bym, aby si臋
zmarnowa艂a i ta jedna, kt贸r膮 mam- teraz na ko艅cu j臋zyka.
; M贸w偶e rzek艂 Don Kichote ale w kr贸tkich zdaniach,
co zibyt d艂ugie, nic niewarte.
- Powiem wi臋c, panie odpowiedzia艂 Sanczo 偶e od
kilku dni rozwa偶a艂em, jak ma艂o zyskuje si臋 i korzysta szuka-
IS5
j膮膰 przyg贸d, kt贸rych jegomo艣膰 wypatruje na pustaciach i roz-
stajach dr贸g, tam. gdzie, cho膰by si臋 wychodzi艂o zwyci臋sko
z najniebezpieczniejszych, nie ma nikogo, kto by to ogl膮da艂 albo
si臋 o tym dowiedzia艂. Pozostaje to wi臋c wszystko, wbrew temu,
na co zas艂uguje, w wiecznym zapomnieniu z wielk膮 szkod膮 dla
zamiar贸w jegomo艣ci. Zatem zdaje mi si臋, 偶e lepiej by艂oby (chy-
ba 偶e jegomo艣膰 inaczej uwa偶a), aby艣my poszli na s艂u偶b臋 do
jakiego艣 cesarza czy innego wielkiego w艂adcy, kt贸ry wojn臋
prowadzi, i w jego s艂u偶bie jegomo艣膰 okaza艂by warto艣膰 swej oso-
by, wielk膮 si艂臋 i jeszcze wi臋kszy rozum, co widz膮c pan,
kt贸remu by艣my s艂u偶yli, musia艂by nas wynagrodzi膰, ka偶dego
wedle zas艂ug jego; tam nie zabrak艂oby n'a pewne kogo艣, kto
spisa艂by przewagi jegomo艣ci dla wiecznej pami臋ci. O moich nie
wspomn臋, bo nie powinny przekracza膰 granic giermkowa-
nia; cho膰 tusz臋, 偶e gdyby w rycerskim zwyczaju by艂o' spisy-
wa膰 czyny giermk贸w, moje, s膮dz臋, nie pozosta艂yby mi臋dzy
liniami.
Nie藕le m贸wisz, Sanczo rzek艂 Don Kichote lecz zanim
do tego dojdziemy, trzeba w臋drowa膰 po 艣wiecie, wystawia膰
si臋 na pr贸b臋 szukaj膮c przyg贸d, aby wyszed艂szy zwyci臋sko
z kilku, zyska膰 takie imi臋 i s艂aw臋, 偶e kiedy rycerz zjawi艂by si臋
na dworze jakiego艣 wielkiego w艂adcy, ju偶 by艂by znany ze swych
czyn贸w. Wtedy zaledwie ujrzeliby go mali ch艂opcy wchodz膮-
cego w bramy miasta, a ju偶 by za nim wszyscy biegli i otacza-
j膮c go wo艂ali: "Oto jest Rycerz S艂o艅ca *" albo "W臋偶a" *, albo
innego jakiego艣 zawo艂ania, pod kt贸rym s艂awnych dokona艂 czy-
n贸w. "Oto ten, powiedz膮, kt贸ry w pojedynku zwyci臋偶y艂 niespo-
偶ytego olbrzyma Broca Bruno, kt贸ry zdj膮艂 czar z Wielkiego
Mameluka Persji, w d艂ugim zakl臋ciu pozostaj膮cego prawie od
dziewi臋ciu wiek贸w." I tak i艣膰 b臋d膮, powtarzaj膮c z ust do ust
jego przewagi. I na krzyki ch艂opc贸w i innych ludzi zaraz kr贸l
owego pa艅stwa uka偶e si臋 w oknach swego kr贸lewskiego pa艂acu
i ujrzawszy rycerza pozna go po zbroi i po znaku na tarczy
i b臋dzie zmuszony rzec: "Nu偶e! Niech rycerze moi, ilu ich jest
na dworze^ wyjd膮, by powita膰 kwiat rycerstwa tu przybywa-
j膮cy." I na ten rozkaz wyjd膮 wszyscy, kr贸l za艣 zejdzie do po-
艂owy schod贸w, obejmie rycerza .u艣ciskiem, poca艂unek pokoju
z艂o偶y na jego licu i wnet wzi膮wszy go za r臋k臋, powiedzie do
komnaty kr贸lowej, gdzie rycerz zastanie j膮 po spo艂u z infantk膮,
jej c贸rk膮, kt贸ra b臋dzie jedn膮 z najpi臋kniejszych i najdoskonal-
szych dziewic, jakie z najwi臋kszym trudem znale藕膰 mo偶na
na otwartym 艣wiecie. Nieuchronnie stanie si臋, 偶e znienag艂a rzu-
ci ona wzrok na rycerza, on na ni膮 i nawzajem wydadz膮 si臋
sobie raczej bosk膮 ni偶 ziemsk膮 istot膮, a nie wiedz膮c, jak i kiedy,
wpadn膮 i zaplataj膮 si臋 w nierozwik艂aln膮 sie膰 mi艂o艣ci, z wielk膮
trosk膮 w sercach, nie wiedz膮c, jakby si臋 porozumie膰 i odkry膰
swe wzajemne udr臋ki i uczucia. Stamt膮d bez w膮tpienia powio-
d膮 go do jakiego艣 skrzyd艂a pa艂acu bogato urz膮dzonego, gdzie
zdejm膮 ze艅 zbroj臋, zarzuc膮 na艅 bogaty p艂aszcz ze szkar艂atu,
kt贸rym si臋 okryje, i je艣li pi臋knie wygl膮da艂 w zbroicy, jeszcze
pi臋kniej wyda si臋 w pikowanym 偶upanie. Kiedy noc zapadnie,
wieczerza膰 b臋dzie z kr贸lem, kr贸low膮 i infantk膮, nie spuszczaj膮c
ca艂y czas z niej oczu, przypatruj膮c si臋 jej ukradkiem, ona za艣
tak samo post膮pi, z podobn膮 ostro偶no艣ci膮, gdy偶 jak rzek艂em,
b臋dzie to dziewica roztropna. Po usuni臋ciu sto艂贸w, niespodzia-
nie, drzwiami wejdzie brzydki i ma艂y karze艂, a za nim pi臋kna
pani mi臋dzy dwoma olbrzymami i przedstawi jakie艣 zadanie
wymy艣lone przez staro偶ytnego m臋drca, za艣 rycerz, kt贸ry by
je wype艂ni艂, uznany b臋dzie za najlepszego rycerza 艣wiata. Kr贸l
rozka偶e, aby natychmiast wszyscy obecni poddali si臋 pr贸bie,
i nikt temu nie podo艂a, jeno rycerz nowoprzyby艂y, co przyczyni
mu wielkiej s艂awy. Infantka nie posiada膰 si臋 b臋dzie z rado艣ci,
szcz臋艣liwa i zadowolona, 偶e my艣li swe tak wysoko umie艣ci艂a,
za艣 najwa偶niejsze b臋dzie, 偶e 贸w kr贸l czy ksi膮偶臋, ktokolwiek by
to by艂, prowadzi膰 b臋dzie bardzo zaciek艂膮 wojn臋 z innym,
r贸wnie pot臋偶nym w艂adc膮,.! obcy rycerz (po up艂ywie kilku dni
sp臋dzonych na dworze) poprosi go o pozwolenie s艂u偶enia mu
w tej wojnie. Kr贸l zgodzi si臋 na to bardzo ch臋tnie, za艣 rycerz
uca艂uje dwornie r臋ce jego za tak膮 艂ask臋. Tej samej nocy
po偶egna si臋 z pani膮 sw膮, infantk膮, przez kraty ogrodu po艂o偶o-
nego przy jej sypialni, przez te kraty ju偶 nieraz rozmawiali
z sob膮 dzi臋ki po艣rednictwu i sprytowi pewnej panny, za-
187
ufanej kr贸lewny. On wzdycha, ona mdleje, panna biegnie po
wod臋 bardzo si臋 trapi膮c, 偶e oto ranek nadchodzi, a nie chcia-
艂aby, aby ich odkryto przez wzgl膮d na cze艣膰 swej pani. W ko艅-
cu kr贸lewna przyjdzie do siebie i przez krat臋 poda bia艂e d艂onie
rycerzowi, kt贸ry je po tysi膮ckro膰 uca艂uje i sk膮pie we 艂zach.
Om贸wi膮 mi臋dzy sob膮, w jaki spos贸b zawiadamia膰 si臋 b臋d膮
wzajemnie o swych dobrych i z艂ych losach, i ksi臋偶niczka popro'-
si go, aby co rychlej wraca艂; przyrzeknie jej to rycerz zaklina-
j膮c si臋 wielokrotnie. I znowu r臋ce jej uca艂uje i po偶egna si臋
z takim wzruszeniem, 偶e omal z 偶alu nie umrze. Uda si臋 do swej
komnaty, rzuci na 艂o偶e, ale oka nie zmru偶y z 偶a艂o艣ci rozstania;
wstanie wczas rano, p贸jdzie po偶egna膰 kr贸la, kr贸low臋 i infantk臋,
lecz zaledwie po偶egna si臋 z kr贸lestwem, powiedz膮 mu, 偶e
infantka s艂aba i nie b臋dzie mog艂a go przyj膮膰. Rycerz pomy艣li,
偶e to ze zgryzoty z powodu jego odjazdu; serce mu przeszyje
boi, o ma艂y w艂os swej nie zdradzi 偶a艂o艣ci. Owa panna po艣redni-
czka przy tym obecna, zauwa偶ywszy wszystko, pobiegnie do-
nie艣膰 swej pani, ta przyjmie j膮 we 艂zach i oznajmi, 偶e najbar-
dziej trapi j膮 nie艣wiadomo艣膰, kim jest jej rycerz, czy jest
z kr贸lewskiego rodu, czy nie; panna zapewni j膮, 偶e tyle dworno-
艣ci, .szlachetno艣ci i dzielno艣ci, jakich dowody dal jej rycerz,
mieszka膰 mo偶e jedynie w osobie dostojnej i kr贸lewskiej. Usi艂o-
wa膰 b臋dzie tym si臋 pociesza膰 nieboga i aby nie budzi膰 podej-
rzenia rodzic贸w, po dw贸ch dniach zjawi si臋 w艣r贸d ludzi. Rycerz
odje偶d偶a, walczy na wojnie, zwyci臋偶a nieprzyjacielskiego kr贸la,
zdobywa liczne miasta, triumfuje w licznych bitwach. Powraca
na dw贸r, spotyka si臋 ze swoj膮 pani膮 tam gdzie zwykle, uma-
wiaj膮 si臋, 偶e poprosi ojca o jej r臋k臋 w nagrod臋 za swe us艂ugi.
Ojciec jej da膰 nie zechce nie wiedz膮c, kto zacz, ale wreszcie,
czy to przez porwanie, czy w inny jaki艣 spos贸b, infantka zosta-
nie jego 偶on膮, ojciec dowiedziawszy si臋, 偶e 贸w rycerz jest sy-
nem dzielnego kr贸la jakiego艣 tam kr贸lestwa, kt贸rego pewnie
na mapie nie ma, uzna to w ko艅cu za szcz臋艣cie. Potem ojciec
umiera, infantka dziedziczy po nim i w dw贸ch s艂owach, nasz
"rycerz zostaje kr贸lem. W贸wczas wynagradza swego giermka
i tych wszystkich, kt贸rzy mu pomagali doj艣膰 tak wysoko, 偶eni
188
giermka a pann膮 dworu infantki, kt贸r膮 b臋dzie zapewne owa
po艣redniczka ich mi艂o艣ci, c贸rka pot臋偶nego ksi臋cia.
Q! w to mi graj! ani krztyny inaczej! wykrzykn膮艂 San-
czo do' tego d膮偶臋, to' wszystko bowiem zdarzy si臋 co' do joty
jegomo艣ci,, je偶eli zwa膰. si臋 b臋dziecie Rycerzem Sm臋tnego
Oblicza.
Nie w膮tp-o tym, Sanczci .odpowiedzia艂 Don Kichote ^
gdy偶 w ten spos贸b i po takich stopniach, jak ci opowiada艂em,
wznosz膮 si臋 b艂臋dni rycerze staj膮c si臋 kr贸lami l cesarzami,
Jedynie musimy si臋 rozejrze膰, kt贸ry kr贸l w chrze艣cija艅stwie
czy poga艅stwie prowadzi wojn臋 i ma pi臋kn膮 c贸rk臋, alei b臋dzie-
my mieli czas o tym pomy艣le膰, gdy偶, jak -ci rzek艂em, wpierw
nale偶y zdoby膰 s艂aw臋 gdzie indziej, zanim'staniemy na dworze.
R贸wnie偶 innej rzeczy mi "brak: przyjmijmy, 偶e znajdzie si臋
kr贸l z wojn膮 i pi臋kn膮 c贸rk膮 i 偶e ja okryj臋 si臋 s艂aw膮 nieby-
wa艂膮 w 艣wiecie ca艂ym; nie wiem, jakby si臋 to' sta膰 mog艂o, abym
z kr贸lewskiego rodu si臋 wywi贸d艂 albo przynajmniej by艂 pocio-
tem cesarza; bowiem nie zechce mi da膰 kr贸l swej c贸rki za 偶on臋,
zanim si臋 nie upewni, cho膰 moje s艂ynne przewagi wi臋cej b臋d膮
warte; a wi臋c obawiam si臋, 偶e dla tego braku straci膰 mog臋 to,
na co dobrze zas艂u偶y艂oby moje rami臋. Co prawda, jestem szlach-
cicem ze znanego rodu> posesjohatem, ziemianinem, i nale偶臋 do
tych, kt贸rzy maj膮 prawo do pi臋ciuset sold贸w odszkodowania *,
a mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e m臋drzec, pisz膮cy m,o|e dzieje, wywiedzie
w ten spos贸b moj膮 parantel膮 i pochodzenie, i偶 uzna mi臋 wnu-
kiem kr贸la w pi膮tym czy w sz贸stym pokoleniu. Musisa. bowiem,
Sanczo, wiedzie膰, 偶e dwa s膮 rodzaje, rod贸w na 艣wiecie; jedne
pocz膮tek bior膮 i wywodz膮 si臋 od ksi膮偶膮t i monarch贸w, lecz
z biegiem czasu upad艂y i ko艅cz膮 si臋 jednym punktem jak pira-
mid膮 wywr贸cona; inne bior膮 pocz膮tek z nisikiego stanu, a wzno-
sz膮 si臋 ze stopnia na stopie艅, a偶 dojd膮 do tego, 偶e staj膮 si臋 wiel-
kimi panami; tak wi臋c r贸偶nica polega na tym, 偶e jedni byli
tym, czym ju偶 nie. s膮, za艣 drudzy s膮 tym, czym nie byli; wi臋c
mog艂oby by膰, 偶e dowiedzione zostanie, i偶 pochodz臋 z rodu,
kt贸ry mia艂 wielki i s艂awny pocz膮tek, czym zadowoli膰1 si臋 powi-
nien kr贸l, m贸j te艣膰, a je艣li nie, infantka b臋dzie mi臋 tak Jni艂p-
189
wala, 偶e wbrew ojcu, cho膰by jasno wiedzia艂a, 偶e jestem synem
woziwody, przyjmie mi臋 za m臋偶a i pana; a je艣li i to nie, w贸w-
czas porw臋 j膮 i uwioz臋, gdzie mi si臋 b臋dzie podoba艂o, a czas lub
艣mier膰 u艣mierzy gniew rodzic贸w.
Do tego si臋 r贸wnie偶 stosuje rzek艂 Sanczo co nie-
kt贸rzy nicponie m贸wi膮: Nie pro艣 o to, co mo偶esz wzi膮膰 si艂膮,
albo stosowniej jeszcze: Lepsza ucieczka przed kar膮 ni偶 pro艣-
ba zacnych ludzi. M贸wi臋 to, poniewa偶 je偶eli pan kr贸l, te艣膰
jegomo艣ci, nie zechce przysta膰 ma oddanie wam mej pani infant-
ki, pozostaje jeno, jak jegomo艣膰 m贸wi, porwa膰 j膮 i uwie藕膰. Ino
w tym s臋k, 偶e zanim pogodz膮 si臋 i radowa膰 b臋d膮 panowa-
niem w pokoju, biedny giermek b臋dzie musia艂 obej艣膰 si臋 sma-
kiem w oczekiwaniu nagrody. Chyba 偶e owa panna po艣redni-
czka, kt贸ra ma by膰 jego 偶on膮, towarzyszy膰 b臋dzie infantce
i pociesza膰 si臋 z ni膮 przyjdzie w niedoli, p贸ki niebo inaczej nie
zrz膮dzi; bo s膮dz臋, 偶e pan jego b臋dzie m贸g艂 mu j膮 zaraz da膰
w prawowite ma艂偶e艅stwo.
Nikt temu nie przeszkodzi rzek艂 Don Kichote.
A je艣li tak odpowiedzia艂 Sanczo trza nam tylko Bogu
si臋 poleci膰 i zda膰 na los, by nas prowadzi艂 jak najlepiej.
Da艂by'to B贸g odpar艂 Don Kichote jak ja tego pragn臋
i tobie, Sanczo, tego trzeba, a pod艂ym niech b臋dzie ten, co si臋
ma za takiego.
Na Boga, niech tak si臋 stanie rzek艂 Sanczo co do
mnie, pochodz臋 ze starych chrze艣cijan, a to wystarczy, aby
zosta膰 grabi膮.
A偶 nadto stwierdzi艂 Don Kichote a gdyby艣 i nie po-
chodzi艂, nic by to nie szkodzi艂o, b臋d膮c bowiem kr贸lem, mog臋 ci
nada膰 szlachectwo, bez zap艂aty ni zas艂ugi 偶adnej z twojej stro-
ny. Kiedy za艣 raz b臋dziesz grabi膮, uwa偶a膰 si臋 b臋dziesz za ry-
cerza, i niech gadaj膮, co chc膮, dalipan, nawet wbrew swej woli
zwa膰 ci臋 b臋d膮 wielmo偶nym.
A czy mniemacie, 偶e nie potrafi臋 godnie nosi膰 teto艂u?
- Tytu艂u nale偶y m贸wi膰, a nie teto艂u rzek艂 jego pan.
Niech b臋dzie odpar艂 Sanczo Pansa m贸wi臋, 偶e potra-
fi臋 si臋 do艅 zastosowa膰, bo w 偶yciu moim by艂em czas jaki艣
190
starszym w bractwie i w duchownej szacie tak mi by艂o do twa-
rzy, 偶e mo偶na mi臋 by艂o wzi膮膰, jak m贸wili wszyscy, za zelatora
bractwa. A c贸偶 dopiero b臋dzie, gdy w艂o偶臋 szatki ksi膮偶臋ce,
przystroj臋 si臋 w z艂oto i per艂y, jak jaki艣 zagraniczny grabi膮. Za-
艂o偶y艂bym si臋, 偶e schodzi膰 si臋 b臋d膮 z odleg艂o艣ci stu mil, aby mi臋
ogl膮da膰.
Przedstawia膰 si臋 b臋dziesz dobrze rzek艂 Don Kichote
ale trzeba, aby艣 cz臋sto goli艂 brod臋, bo masa j膮 g臋st膮, spl膮tan膮
i zmierzwion膮, tak 偶e je艣li jej przynajmniej co dwa dni brzy-
tw膮 nie przejedziesz, to na strza艂 z gar艂acza. ka偶dy pozna, co艣 za
jeden.
C贸偶 wi臋cej trzeba rzek艂 Sanczo jak zabra膰 golibro-
d臋 na stale do domu? A nawet w razie potrzeby ka偶臋 mu je藕dzi膰
z sob膮 jak koniuszemu granda.
A sk膮d偶e ty wiesz, zapyta艂 Don Kichote 偶e grando-
wie wodz膮 za sob膮 koniuszych?
Zaraz wam powiem odpar艂 Sanczo. W ubieg艂ych
latach bawi艂em przez miesi膮c w stolicy * i tam widzia艂em prze-
chadzaj膮cego si臋 bardzo ma艂ego panka*, o kt贸rym m贸wiono,
偶e by艂 bardzo wielkim, za nim jecha艂 cz艂owiek na koniu, krok
w krok za ka偶dym jego poruszeniem, tak 偶e zdawa艂 si臋 by膰
jego ogonem. Pyta艂em, dlaczego 贸w cz艂ek nigdy si臋 z tamtym
nie zr贸wna, jeno zawsze w tyle jedzie; odpowiedziano mi, 偶e
to jest jego koniuszy i 偶e zwyczajem grand贸w jest takich
za sob膮 wodzi膰. Do dzi艣 to pami臋tam dobrze i nigdy o tym nie
zapomn臋.
S艂usznie m贸wisz rzek艂 Don Kichote i mo偶esz tak
za. sob膮 wodzi膰 golibrod臋, obyczaje bowiem nie od razu wszy-
stkie nasta艂y ani wszystkich na raz nie wymy艣lono, mo偶esz wi臋c
by膰 pierwszym grabi膮, kt贸ry wodzi za sob膮 golibrod臋, wszak
trudniej jest brod臋 goli膰 ni偶 konia ku艂baczy膰.
Zostawcie mi ju偶 trosk臋 o golibrod臋 rzek艂 Sanczo
a jegomo艣膰 postarajcie si臋 zosta膰 kr贸lem i zrobi膰 mi臋 grabi膮.
Tak te偶 i b臋dzie odpowiedzia艂 Don Kichote.
I wzni贸s艂szy oczy ujrza艂 to, o czym b臋dzie mowa w rozdziale
nast臋pnym.
191
fiOZDZIA艁 DWUDZIESTY DRUGI
o wolno艣ci,,jak膮 Don Kichote obdarzy艂 wielu nieszcz臋艣liwych,
kt贸rych po niewoli prowadzono tam, gdzie i艣膰 nie chcieli
Opowiada Sidi Hamet Be艅 Engeli, pisarz arabski, rodem
z Manczy, w tej bardzo powa偶nej, g贸rnolotnej, prostej, mi艂ej
a ciekawej historii, 偶e kiedy s艂ynny Don Kichote -z Manczy
i Sanczo Pansa, jego giermek, zako艅czyli rozmow臋 przytoczon膮
przy ko艅cu rozdzia艂u dwudziestego pierwszego, Don Kichote
podni贸s艂szy oczy ujrza艂 na swej drodze oko艂o dwunastu ludzi
pieszych, nawleczonych za szyje, niby paciorki r贸偶a艅ca, na
wielki 艂a艅cuch 偶elazny, a wszyscy mieli kajdany .na. r臋kach.
Towarzyszyli im dwaj je藕d藕cy i dwaj piesi; konni mieli muszr
kiety, piesi piki i szable. Ujrzawszy ich Sanczo rzek艂:
Oto 艂a艅cuch galernik贸w, skaza艅c贸w kr贸lewskich wiod膮 na
galery. , -
Jak to skaza艅c贸w? zapyta艂 Don Kichote czy to mo-
偶liwe, aby kr贸l przemoc na kim艣 wywiera艂?
Tego nie m贸wi臋 odpowiedzia艂 Sanczo ale to s膮 lu-
dzie, kt贸rzy za wyst臋pki swoje skazani s膮 na przymusow膮
s艂u偶b臋 na kr贸lewskich galerach. . .
'A wi臋c rzek艂'Don Kichote tak czy owak, owi tu pro-
wadzeni ludzie id膮 przymuszeni, a nie z dobrej woli.
A ju艣ci rzek艂 Sanczo.
Przeto 時zek艂 Don Kichote tu nadarza si臋 sposobno艣膰
spe艂nienia mej powinno艣ci: przeciwstawi膰 si臋 gwa艂tom i wes-
prze膰 oraz pom贸c nieszcz臋艣liwym.
Zwa偶cie, jegomo艣膰 rzek艂 Samcze 偶e sprawiedliwo艣膰,
kt贸ra jest jedno z kr贸lem, nie 'czyni gwa艂tu ni krzywdy podob-
nym ludziom, jeno s艂usznie ich karze za przest臋pstwa.
Tymczasem zbli偶y艂 si臋 艂a艅cuch galernik贸w i Don Kichote,
grzecznymi s艂owy poprosi艂 stra偶nik贸w, aby powiadomili go,
z jakiego powodu prowadz膮 owych ludzi. Jeden z konnych stra偶-
nik贸w odpowiedzia艂, 偶e s膮 to galernicy, ludzie Jego Kr贸lew-
skiej Mo艣ci, id膮cy na galery i 偶e nic wi臋cej do powiedzenia nie
ma i nic wi臋cej wiedzie膰 nie potrzeba.
192
A jednak odpar艂 Don Kichote chcia艂bym dowiedzie膰
si臋 od ka偶dego z nich z osobna, jaka jest przyczyna jego nie-
szcz臋艣cia.
Doda艂 do tych s艂贸w inne podobne i tak uprzejmie, aby nak艂o-
ni膰 go do powiedzenia tego, o co mu chodzi艂o, 偶e drugi stra偶nik
konny rzek艂:
Chocia偶 mamy tu rejestry i wyroki s膮dowe ka偶dego z tych
nieborak贸w, nie czas tu i nie pora bawi膰 si臋 wydobywaniem ich
z 艂ub贸w i czytaniem, niech si臋 wasza mi艂o艣膰 ich samych zapyta,
opowiedz膮, je艣li zechc膮, a zechc膮 na pewne, bo s膮 to ludzie, kt贸-
rzy lubi膮 robi膰 i gada膰 szelmostwa.
Uzyskawszy to pozwolenie, kt贸re by sobie Don Kichote sam
wzi膮艂, gdyby mu go nie u偶yczono, podszed艂 do 艂a艅cucha i zapyta艂
pierwszego, za jakie winy tak pokutuje. Ten odpowiedzia艂, 偶e
pokutuje tak, bo si臋 zakocha艂.
I za nic wi臋cej? wykrzykn膮艂 Don Kichote. Je艣li za
zakochanie wysy艂aj膮 na galery, dawno m贸g艂bym by膰 na nich
wio艣larzem.
Nie jest to mi艂o艣膰, o jakiej waszmo艣膰 my艣li rzek艂 ga-
lernik. Tak pokocha艂em kosz pe艂en bia艂ej bielizny i u艣ci-
sn膮艂em go tak mocno, 偶e gdyby mi sprawiedliwo艣膰 gwa艂tem go
nie odebra艂a, po dzi艣 dzie艅 z dobrej woli bym go nie wypu艣ci艂.
Schwytano mnie na gor膮cym uczynku, nie by艂o trzeba tortur,
sprawa by艂a jasna. Dano mi sto plag w plec^ i zas膮dzono do-
k艂adnie na trzy lata gurap, ot, i sprawa sko艅czona.
Co to s膮 gurapy? zapyta艂 Don Kichote.
Gurapy to galery odpowiedzia艂 galernik.
By艂 to m艂odzieniec oko艂o lat dwudziestu czterech, pochodz膮-
cy z Pietrahita, jak twierdzi艂. O to samo zapyta艂 Don Kichote
drugiego, kt贸ry nie odpowiedzia艂 ni s艂owa, tak by艂 smutny
i melancholijny, ale za niego odpowiedzia艂 pierwszy m贸wi膮c:
Ten, panie, idzie za kanarka, za muzyk臋 i 艣piew.
Jak偶e to? zapyta艂 Don Kichote czy偶 za muzyk臋 i 艣pie-
wy idzie si臋 na galery?
A tak, panie odpowiedzia艂 galernik nie ma nic gWj-
szego, jak 艣piewa膰 w ucisku*.
13 Don Kichote. cz. I
193
Przeciwnie, s艂ysza艂em rzek艂 Don Kichote 偶e: Kto
艣piewa, z艂o odp臋dza.*
Tu wszystko na odwr贸t rzek艂 galernik kiedy kto raz
za艣piewa艂, p艂acze ca艂e 偶ycie.
Nie pojmuj臋 rzek艂 Don Kichote.
Lecz jeden ze stra偶nik贸w powiedzia艂:
Panie rycerzu, 艣piewa膰 w ucisku dla tych ludzi bez czci, to
znaczy zeznawa膰 na torturach. Tego przest臋pc臋 poddano tortu-
rom; przyzna艂 si臋 do winy, 偶e by艂 z艂odziejem byd艂a, i po tym
przyznaniu skazano go na sze艣膰 lat galer opr贸cz dwustu ba-
t贸w, kt贸re ju偶 na plecy dosta艂. Zawsze idzie tak smutny i za-
my艣lony, bo inni z艂oczy艅cy, zar贸wno ci, kt贸rzy tam pozostali,
jak ci, kt贸rzy tu id膮, maltretuj膮 go, poniewieraj膮, kpi膮 ze艅 i po-
gardzaj膮 nim za to, 偶e wy艣piewa艂 i nie mia艂 odwagi zaprzeczy膰.
M贸wi膮 oni bowiem, 偶e tyle偶 liter jest w "nie" co w "tak" i 偶e
winowajca jest na tyle szcz臋艣liwy, i偶 偶ycie jego zale偶y od jego
j臋zyka, a nie od 艣wiadk贸w i dowod贸w, w czym, moim zdaniem,
nie s膮 zbyt dalecy od prawdy.
I ja tak my艣l臋 odpar艂 Don Kichote.
I podszed艂szy do trzeciego zapyta艂 go jak poprzednich. Ten
szybko i z ca艂膮 swobod膮 odpowiedzia艂:
Id臋 na pi臋膰 lat do pa艅 gurap, bo brak艂o mi dziesi臋ciu du-
kat贸w.
Da艂bym ch臋tnie i dwadzie艣cia rzek艂 Don Kichote
byle was z tej biedy wybawi膰.
Zatem odpowiedzia艂 galernik jestem jak ten, kt贸ry
na pe艂nym morzu ma pieni膮dze i umiera z g艂odu nie maj膮c gdzie
kupi膰, czego mu potrzeba. M贸wi臋 tak, bowiem gdybym by艂 mia艂
w swoim czasie owych dwadzie艣cia dukat贸w, kt贸re mi teraz
wasza mi艂o艣膰 ofiarujecie, by艂bym posmarowa艂 pi贸ro pisarza
trybunalskiego i orze藕wi艂 umys艂 prokuratora tak, 偶e dzi艣 znaj-
dowa艂bym si臋 na 艣rodku placu Zooodover w Toledo *, a nie na
tej drodze wleczony jak chart; ale B贸g jest wielki, cierpliwo艣ci,
i basta!
Don Kichote przeszed艂 do czwartego; by艂 to cz艂owiek o czci-
godnym obliczu, z bia艂膮 brod膮 sp艂ywaj膮c膮 poni偶ej piersi; ten
194
us艂yszawszy pytanie, dlaczego si臋 tu znajduje, zacz膮艂 p艂aka膰
i nie odpowiedzia艂 ni s艂owa; ale pi膮ty skazaniec zabra艂 g艂os za
niego i rzek艂:
Ten czcigodny cz艂owiek idzie na cztery lata galer, bo ob-
wieziany by艂 zwyczajowym szlakiem na o艣le z parad膮 *.
To, jak mi 'si臋 zdaje rzek艂 Sanczo Pansa znaczy, 偶e
pod pr臋gierzem wyznanie uczyni艂.
Tak jest odpar艂 galernik a przewina, za kt贸r膮 spot-
ka艂a go kara, by艂o rajfurstwo uszu i ca艂ego cia艂a. W rzeczy sa-
mej chc臋 rzec, 偶e ten kawaler idzie na galery za brzydkie po-
艣rednictwa i za czarodziejskie sztuczki.
Gdyby艣cie nie dodali tych gu艣larskich sztuczek rzek艂
Don Kichote to wszak za to, 偶e by艂 uczciwym po艣rednikiem,
nie zas艂ugiwa艂by na galernicze wios艂owanie, ale raczej, aby do-
wodzi膰 galerami i by膰 admira艂em. Bowiem zaw贸d po艣rednika
nie jest tym, co my艣licie. To zaw贸d ludzi m膮drych, bardzo po-
trzebny w pa艅stwie dobrze rz膮dzonym, kt贸ry sprawowany by膰
winien jeno przez ludzi dobrze urodzonych; a nawet powinni
by by膰 kontrolerzy i komisarze takich ludzi, podobnie jak s膮
w innych urz臋dach, w odpowiedniej liczbie, jak s膮 faktorzy ban-
kowi, a w ten spos贸b unikn臋艂oby si臋 cz臋sto z艂a, kt贸re st膮d p艂y-
nie, 偶e urz膮d ten i zaw贸d sprawuj膮 idioci i ludzie ma艂ego rozu-
mu, jak r贸偶ne mniej lub wi臋cej warte kobiecinki, paziki i b艂a-
zenki nieletnie i niedo艣wiadczone, kt贸rym gdy pilna koniecz-
no艣膰 przynagli i trzeba znale藕膰 wa偶ne wyj艣cie, zastyga kasza
miedzy r臋k膮 a g臋b膮 i nie wiedz膮, kt贸ra r臋ka prawa. Chcia艂bym
p贸j艣膰 dalej i przytoczy膰 racje, dla kt贸rych nale偶a艂oby wybiera膰
tych, kt贸rzy w pa艅stwie pe艂ni膰 maj膮 tak potrzebny urz膮d, ale
nie jest to miejsce po temu stosowne. Kt贸rego艣 dnia powiem to
komu艣, kto b臋dzie mia艂 mo偶no艣膰 uporz膮dkowa膰 to i naprawi膰,
teraz rzek臋 tylko, 偶e 偶a艂o艣膰, jak膮 mi sprawia widok tych bia-
艂ych w艂os贸w i tego czcigodnego oblicza w takim poni偶eniu za
po艣rednictwo, zosta艂a u艣mierzona przez dodatek, 偶e by艂 czarow-
nikiem. Chocia偶 dobrze wiem, 偶e nie ma na 艣wiecie czar贸w ni
urok贸w, kt贸re mog艂yby zachwia膰 i zgwa艂ci膰 wol臋, jak niekt贸rzy
g艂upcy s膮dz膮, albowiem wola nasza jest wolna i nie masz zio艂a
l3* 195
ani czaru, kt贸re by j膮 pogwa艂ci艂y. .To, co czyni膰 zwyk艂y pewne
proste kobieciny i z艂o艣liwi oszu艣ci, s膮 to jakie艣 mikstury i trur
cizny, osza艂amiaj膮ce ludzi, oni za艣 wmawiaj膮 im, 偶e posiadaj膮
. one moc sk艂aniania ku nim mi艂o艣ci, a przecie jak powiadam,
woli zgwa艂ci膰 nie mo偶na.
Tak jest rzek艂 cny starzec to prawda, panie, 偶e co
si臋 czar贸w tyczy, nie ponosz臋 winy; po艣rednictwa zaprzeczy膰
nie mog臋. Ale nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e 藕le post臋puj臋, gdy jedyn膮
moj膮 ch臋ci膮 by艂o, aby wszyscy radowali si臋, 偶yli w pokoju i ci-
szy, bez zwad ni przykro艣ci; nic mi jednak ten m贸j dobry za-
miar nie pom贸g艂 i nie zapobieg艂 temu, 偶e oto id臋, sk膮d nie ma
nadziei powrotu, obarczony latami i chorob膮 p臋cherza, kt贸ra mi
chwili wytchnienia nie daje.
Tu znowu p艂aka膰 zacz膮艂 jak pierwej. Sanczo ulitowa艂 si臋 tak,
偶e z zanadrza wydoby艂 reala czworaka i da艂 mu ja艂mu偶n臋. Prze-
chodz膮c dalej Don Kichote zapyta艂 nast臋pnego, jaki jest jego
wyst臋pek, ten odpowiedzia艂 z nie mniejsz膮 ni偶 poprzedni, a ra-
czej z wi臋ksz膮 jeszcze fantazj膮:
Id臋, bo zbytnio figlowa艂em z dwiema mymi ciotecznymi
i z dwiema innymi siostrami, kt贸re wcale moimi nie by艂y;
a w ko艅cu tak ze wszystkimi broi艂em, 偶e z tych figl贸w wyros艂y
pokrewie艅stwa nierozwik艂alne, kt贸rych sam diabe艂 by nie wy-
ja艣ni艂. Dowiedziono mi wszystkiego, protekcja zawiod艂a, nie
mia艂em pieni臋dzy i ju偶 omal gard艂a nie da艂em; zosta艂em skaza-
ny na sze艣膰 lat galer; zgoda, to kara za moj膮 win臋, m艂ody je-
stem, bylebym prze偶y艂, wszystko si臋 dobrze sko艅czy. Je艣li wa-
sza mi艂o艣膰, panie rycerzu, mo偶e czym艣 dopom贸c tym biedakom,
B贸g to wam w niebie odp艂aci, my za艣 b臋dziemy dbali o to, aby
prosi膰 w modlitwach naszych Boga o 偶ycie i zdrowie waszej mi-
艂o艣ci, aby by艂o tak d艂ugie i szcz臋艣liwe, jak na to pi臋kny wasz
wygl膮d zas艂uguje.
Ten szed艂 w szatach studenta i jeden ze stra偶nik贸w powie-
dzia艂, 偶e to wielki m贸wca i znakomity 艂acinnik.
Za tymi wszystkimi szed艂 cz艂owiek lat trzydziestu, bardzo do-
brze si臋 przedstawiaj膮cy, gdyby nie to, 偶e jednym okiem pa-
trza艂 w drugie. Szed艂 inaczej ni偶 inni skuty, bo u nogi mia艂 艂a艅-
196
cuch tak d艂ugi, 偶e owija艂 go sobie woko艂o ca艂ego cia艂a, i dwie
obro偶e na szyi, jedna by艂a z艂膮czona z 艂a艅cuchem, a druga by艂a
to tak zwana druhna-str贸偶ka, czyli stopa przyjaciela *. Z niej
wychodzi艂y dwa pr臋ty 偶elazne si臋gaj膮ce pasa, w nich umoco-
wane by艂y kajdanki na obie r臋ce, zamkni臋te wielk膮 k艂贸dk膮 tak,
偶e ani do ust r膮k podnie艣膰 nie m贸g艂, ani g艂owy pochyli膰, aby
r膮k dosi臋gn膮膰. Don Kichote zapyta艂, dlaczego ten cz艂owiek ma
wi臋cej 偶elastwa ni偶 inni. Odpowiedzia艂 mu stra偶nik, 偶e on jeden
wi臋cej przest臋pstw pope艂ni艂 ni偶 wszyscy inni razem, a by艂 tak
zuchwa艂y i bezczelny, 偶e cho膰 go w ten spos贸b wiod膮, nie s膮 go
pewni i l臋kaj膮 si臋, aby im nie uciek艂.
Jakie偶 przest臋pstwa m贸g艂 pope艂ni膰 zapyta艂 Don Kichote
je艣li nie zas艂u偶y艂 na wi臋ksz膮 kar臋 ni偶 galery?
Skazany na dziesi臋膰 lat odpar艂 stra偶nik a jest to jak-
by 艣mier膰 cywilna. Wystarczy tylko wiedzie膰, 偶e ten poczciwiec
to s艂ynny Gines de Pasamonte, inaczej zwany Ginesillo de Pa-
rapilla.
Panie komisarzu rzek艂 na to galernik powoli, powo-
li, nie zaczynajmy ustala膰 imion i przezwisk. Nazywam si臋 Gi-
nes, a nie Ginesillo, za艣 Pasamonte jest nazwiskiem rodowym,
a nie Parapilla, jak m贸wicie. Niech ka偶dy pilnuje swoich spraw,
a b臋dzie mia艂 do艣膰 roboty.
~ Nie gadaj tak bezczelnie odpar艂 komisarz panie 艂o-
trze wysokiej miary, je艣li nie chcesz, abym ci臋 wbrew twej woli
zmusi艂 do milczenia.
Sn膮膰 odpowiedzia艂 galernik z cz艂owiekiem dzieje si臋,
jak B贸g chce, ale nadejdzie dzie艅, gdy dowie si臋 niejeden, czy
nazywam si臋 Ginesillo de Parapilla, czy nie?
Czy偶 wi臋c nie tak ci臋 nazywaj膮, oszu艣cie? zapyta艂
stra偶nik.
Nazywaj膮 odpowiedzia艂 Gines lecz ja to sprawi臋, 偶e
mi臋 tak nazywa膰 nie b臋d膮 albo wyrw臋 sobie w艂osy z臋bami, nie
powiem sk膮d. Panie rycerzu, je艣li chcecie nas czym obdarzy膰,
dajcie rych艂o i id藕cie z Bogiem, bo nudzicie ju偶 nas chc膮c tyle
dowiedzie膰 si臋 o 偶yciu ka偶dego; a je艣li jeste艣cie mojego cieka-
19'7
wi, wiedzcie, 偶e zw臋 si臋 Gines de Pasamonte, kt贸rego 偶ycie spi-
sane zosta艂o tymi paluchami.
Prawd臋 gada rzek艂 stra偶nik. Sam spisa艂 swoje dzie-
je i nic dorzuci膰 nie mo偶na, zostawi艂 ksi臋g臋 w wi臋zieniu jako
zastaw za dwie艣cie reali.
I my艣l臋 j膮 wykupi膰 rzek艂 Gines cho膰by za dwie艣cie
dukat贸w.
Czy jest a偶 tyle warta? zapyta艂 Don Kichote.
Jest tak dobra odpar艂 Gines 偶e niech si臋 schowa 艁azik
znad Tormesu i wszystkie inne w tym rodzaju ju偶 napisane albo
kt贸re b臋d膮 napisane. Mog臋 wam tylko powiedzie膰, 偶e podaje
prawd臋, i to prawd臋 tak 艣liczn膮 i ucieszn膮, 偶e nie ma k艂amstw,
kt贸re by jej dor贸wna膰 mog艂y.
A jaki偶 tytu艂 tej ksi膮偶ki? zapyta艂 Don Kichote.
呕ywot .Ginesa de Pasamonte odpar艂 ten偶e.
Czy sko艅czona? pyta艂 Don Kichote.
Jak偶e mo偶e by膰 sko艅czona odpar艂 贸w je艣li nie sko艅-
czone jest moje 偶ycie? Obejmuje czas od mego urodzenia do
chwili, gdy ostatni raz zosta艂em skazany na galery.
Zaraz! czy ju偶 raz byli艣cie na nich? zapyta艂 Don Ki-
chote.
'Ju偶 raz tam by艂em przez cztery lata, aby s艂u偶y膰 Bogu
i kr贸lowi, i wiem, jak smakuje suchar i ka艅czug odpowiedzia艂
Gines. Nie martwi臋 si臋 zbytnio, 偶e tam id臋, gdy偶 tam znajd臋
sposobno艣膰 do sko艅czenia mej ksi膮偶ki, a zostaje mi wiele jesz-
cze do powiedzenia, za艣 na galerach hiszpa艅skich jest wi臋cej
wolnego czasu, ni偶 potrzeba, cho膰 nie trzeba mi go du偶o, to bo-
wiem, co chc臋 napisa膰, umiem na pami臋膰.
Wygl膮dasz na zdolnego rzek艂 Don Kichote.
I nieszcz臋艣liwego odpar艂 Gines nieszcz臋艣cia bowiem
zawsze prze艣laduj膮 wy偶sze umys艂y.
Prze艣laduj膮 艂otr贸w rzek艂 komisarz.
Powiedzia艂em ju偶, panie komisarzu odpowiedzia艂 Pa-
samonte powoli, powoli. Tamci panowie nie dali panu tej
艂aski, aby艣 maltretowa艂 biedak贸w, kt贸rzy tu idziemy, ale by艣
nas doprowadzi艂, gdzie Jego Kr贸lewska Mo艣膰 ka偶e. Jesili nie, to
198
kln臋 si臋 na 偶ycie... ale do艣膰. Zdarzy膰 si臋 bowiem mo偶e pewnego
dnia, 偶e przy praniu znikn膮 na g臋bie owe plamy, kt贸re powsta-
艂y w gospodzie; niech zamilkn膮 wszyscy, 偶yj膮 dobrze i gadaj膮
lepiej. Ju偶 id藕my! za wiele艣my tu czasu strwonili-
Komisarz podni贸s艂 w g贸r臋 lask臋, aby da膰 Pasamontowi odpo-
wied藕 na jego pogr贸偶ki, lecz Don Kichote stan膮艂 mi臋dzy nimi
i poprosi艂, aby nie zn臋ca艂 si臋 nad nim, bowiem nie dziwota, 偶e
kto ma tak r臋ce skr臋powane, j臋zyk ma tak swobodny, a zwra-
caj膮c si臋 do wszystkich na 艂a艅cuchu, rzek艂:
Z tego wszystkiego, co艣cie mi rzekli, najdro偶si bracia, ja-
sno wnosz臋, 偶e cho膰 was ukarano za winy wasze, kary, kt贸re
was czekaj膮, nie w smak wam id膮 i na galery idziecie bardzo
niech臋tnie i wbrew waszej woli. Mo偶e by膰, 偶e brak odwagi na
torturach u jednego, brak pieni臋dzy u drugiego, brak poparcia
u trzeciego, a w ko艅cu b艂臋dny wyrok s臋dziego by艂 przyczyn膮
waszego nieszcz臋艣cia i 偶e nie wymierzono wam takiej sprawie-
dliwo艣ci, na jak膮 zas艂ugiwali艣cie. Wszystko to staje mi teraz
w pami臋ci, kt贸ra mi szepce, przekonuje mi臋, a nawet przymu-
sza, wyjawi膰 wam cel, dla kt贸rego niebo mi臋 na 艣wiat pos艂a艂o,
abym sprawowa艂 zaw贸d b艂臋dnego rycerza i spe艂nia艂 艣lub, jaki
uczyni艂em, 偶e b臋d臋 pomaga艂 potrzebuj膮cym i uci艣nionym przez
przemoc. Lecz poniewa偶 wiem, 偶e przezorno艣膰 nakazuje, aby
tego, co po dobroci dokona膰 mo偶na, gwa艂tem nie czyni膰, chc臋
przeto prosi膰 pan贸w stra偶nik贸w i komisarzy, by 艂askawie was
rozwi膮zali i pu艣cili w pokoju; nie braknie bowiem innych, aby
kr贸lowi s艂u偶yli w lepszych okazjach; zdaje si臋 przecie okrucie艅-
stwem w niewolnik贸w zamienia膰 tych, kt贸rych B贸g i natura
wolnymi stworzyli. Tym bardziej, panowie stra偶nicy doda艂
Don Kichote 偶e owi nieszcz臋艣nicy wam 偶adnego z艂a nie wy-
rz膮dzili. Niech ka偶dy w艂asny grzech nosi; jest w niebie B贸g,
kt贸ry nie omieszka kara膰 za z艂e a nagradza膰 za dobre, a nie
przystoi ludziom czestnym by膰 katami drugich, osobliwie
kiedy nic w tym nie maj膮. Prosz臋 o to z tak膮 pokor膮 i spoko-
jem, aby je艣li spe艂nicie to, m贸c wam podzi臋kowa膰, je艣li jednak
dobrowolnie tego nie uczynicie, ta kopia i ten miecz wraz z wa-
leczno艣ci膮 mego ramienia sprawi膮, 偶e spe艂nicie to przymuszeni.
199
Rozkoszny 偶art! wykrzykn膮艂 komisarz dobry pomys艂,
kt贸ry w ostatniej chwili wyskoczy艂! Chce, aby艣my pu艣cili ga-
lernik贸w kr贸lewskich, jakby艣my mieli prawo ich uwolni膰 albo
on mia艂 prawo nam rozkazywa膰! Ruszajcie, mospanie, szcz臋艣li-
wie w drog臋, poprawcie sobie na g艂owie t臋 miednic臋, a nie szu-
kajcie trzech 艂ap u kota *!
Ty sam kot, szczur i hultaj! wrzasn膮艂 Don Kichote.
Od s艂owa do czynu, natar艂 na niego tak nagle, 偶e ten nie zd膮-
偶y艂 stan膮膰 w pogotowiu, powali艂 go na ziemi臋, zrani艂 kopi膮. Mia艂
szcz臋艣cie, 偶e by艂 to w艂a艣nie stra偶nik z muszkietem. Reszta
stra偶nik贸w os艂upia艂a ze zdumienia tym niespodzianym obro-
tem sprawy, lecz opami臋tawszy si臋 konni chwycili za szpady,
piesi za piki i natarli na Don Kichota, kt贸ry ich w spokoju wiel-
kim oczekiwa艂; niew膮tpliwie by艂oby si臋 to smutno sko艅czy艂o,
gdyby galernicy, widz膮c nadarzaj膮c膮 si臋 sposobno艣膰 odzyska-
nia wohio艣ci, nie zechcieli z niej skorzysta膰 usi艂uj膮c rozerwa膰
艂a艅cuch, kt贸rym byli sp臋tani. Taka kr臋twa powsta艂a, 偶e stra偶-
nicy wysilali si臋 daremnie, to podbiegaj膮c do gailernik贸w, kt贸-
rzy si臋 oswobadzali, to do Don Kichota, kt贸ry ich atakowa艂, "
i niczego wsk贸ra膰 nie mogli. Sanczo ze swej strony pom贸g艂
uwolni膰 si臋 z wi臋z贸w Ginesowi de Pasamonte, kt贸ry pierwszy
wyszed艂 wolny i rozkuty, dopad艂szy le偶膮cego komisarza odebra艂
mu szpad臋 i muszkiet i mierz膮c to do jednego, to udaj膮c, 偶e mie-
rzy do drugiego, nie wypali艂 ani razu, a na ca艂ym polu ani jeden
stra偶nik nie pozosta艂, wszyscy uciekli, tak przed muszkietem
Pasamonta, jak przed licznymi kamieniami, kt贸re na nich roz-
kuci galernicy miotali. Bardzo markotny by艂 Sanczo z tego po-
wodu, wyobra偶aj膮c sobie, 偶e ci, kt贸rzy uciekli, dadz膮 zna膰 o tym
wypadku do 艢wi臋tej Hermandady, a ta, uderzywszy na alarm,
wybierze si臋 natychmiast na poszukiwanie winnych, wi臋c po-
wiedzia艂 o tym swemu panu i b艂aga艂 go, aby zaraz st膮d odje-
chali i ukryli si臋 w pobliskich g贸rach.
To dobrze rzek艂 Don Kichote lecz wiem, co mi teraz
czyni膰 wypada. I zwo艂a艂 wszystkich galernik贸w, kt贸rzy w艂贸czyli
si臋 ha艂a艣liwie i obdarli komisarza do naga. Zgromadzili si臋
wszyscy doko艂a niego, ciekawi, co im oznajmi, za艣 on rzek艂:
200
Rzecz膮 ludzi dobrze urodzonych jest by膰 wdzi臋cznym za
dobrodziejstwa otrzymane i jednym z grzech贸w, kt贸re najbar-
dziej Boga obra偶aj膮, jest niewdzi臋czno艣膰. M贸wi臋 to, bo widzie-
li艣cie, panowie, na w艂asne oczy dobrodziejstwo, jakie was ode
mnie spotka艂o; w nagrod臋 za to chc臋 i taka jest moja wola
aby艣cie obci膮偶eni tymi 艂a艅cuchami, kt贸re z waszej szyi zdj膮艂em,
udali si臋 zaraz w drog臋 do miejscowo艣ci Toboso i tam stan臋li
przed pani膮 Dulcyne膮 z Toboso i oznajmili, 偶e rycerz jej, zwa-
ny Rycerzem Sm臋tnego Oblicza, poleca si臋 jej. Opowiecie jej
szczeg贸艂owo wszystko, co zasz艂o w owej s艂awetnej przygodzie
a偶 do przywr贸cenia wam wolno艣ci. To spe艂niwszy b臋dziecie mor-
gli uda膰 si臋 szcz臋艣liwie, gdzie zechcecie.
Na to odpowiedzia艂 za wszystkich Gines de Pasamonte:
W 偶aden spos贸b nie mo偶emy spe艂ni膰 tego, co wasza mi-
艂o艣膰 nam poleca, panie i oswobodzicielu nasz. Nie mo偶emy bo-
wiem drogami chodzi膰 kup膮, jeno ka偶dy z osobna i w pojedynk臋,
ka偶dy w swoj膮 stron臋, staraj膮c si臋 ukry膰 we wn臋trzno艣ciach
ziemi, aby nie znalaz艂a nas 艢wi臋ta Hermandada, kt贸ra bez 偶ad-
nej w膮tpliwo艣ci wyprawi si臋 na poszukiwanie nas. Co jednak
wasza mi艂o艣膰 mo偶e uczyni膰 i co s艂uszne jest, aby艣my uczynili,
to zamieni膰 贸w ho艂d i trybut dla pani Dulcynei z Toboso na
pewn膮 liczb臋 Zdrowasiek i Wierz臋, kt贸re odm贸wimy na inten-
cj臋 waszej mi艂o艣ci. To mo偶na spe艂ni膰 i w nocy, i we dnie,
w ucieczce i w odpoczynku, w pokoju i w wojnie, ale my艣le膰,
偶e powr贸cimy teraz do egipskich garnk贸w *, m贸wi臋, do podj臋cia
naszych kajdan i udania si臋 do Toboso, to znaczy wierzy膰, 偶e
teraz jest noc, cho膰 dziesi膮ta godzina rano nie min臋艂a, a za艣 偶膮-
da膰 tego od nas, to tyle, co 偶膮da膰 gruszek od wierzby.
Bodaj was! krzykn膮艂 Don Kichote ju偶 w gniewie ta-
ki... synu, panie Ginesillo de Parapilla, czy jak si臋 tarii zwiesz,
masz p贸j艣膰 ty sam, z ogonem mi臋dzy nogami, z ca艂ym 艂a艅cu-
chem na plecach!
Pasamonte, kt贸ry nie by艂 zbyt cierpliwy, a przekonany, 偶e
Don Kichote by艂 niespe艂na rozumu, je艣li pope艂ni艂 takie szale艅-
stwo obdarowuj膮c ich wolno艣ci膮, widz膮c si臋 tak traktowanym,
mrugn膮艂 na towarzyszy, ci za艣, odsun膮wszy si臋 nieco na stron臋,
201
zacz臋li miota膰 tyle kamieni na Don Kichota, 偶e brak艂o mu r膮k
do zas艂aniania si臋 tarcz膮, za艣 biedny Rosynant tak sobie nic
z ostr贸g nie robi艂, jakby by艂 pos膮giem z br膮zu. Sanczo skry艂 si臋
za swego os艂a i nim si臋 zas艂ania艂 przed chmur膮 i gradem spada-
j膮cym na nich obu. Don Kichote nie m贸g艂 si臋 tak dobrze os艂oni膰,
nie wiem, ile kamieni dosi臋g艂o jego cia艂a z tak膮 si艂膮, 偶e powali艂y
go na ziemi臋. Zaledwie pad艂, gdy rzuci艂 si臋 na艅 贸w student,
zerwa艂 mu miednic臋 z g艂owy, uderzy艂 go ni膮 trzy czy czterykro膰
po plecach i tylekro膰 grzmotn膮艂 ni膮 o ziemi臋, 偶e si臋 niemal roz-
lecia艂a w kawa艂ki. Zdarli ze艅 kaftan, kt贸ry nosi艂 na zbroi, i chcie-
li mu 艣ci膮gn膮膰 i portki, ale nagolenniki przeszkadza艂y. Sanczowi
zabrali opo艅cz臋 zostawiaj膮c go we w艂asnej sk贸rze, rozdzielili
mi臋dzy siebie p贸藕niej 艂up bitwy i rozeszli si臋 ka偶dy w swoj膮 stro-
n臋, troszcz膮c si臋 bardziej o wymkni臋cie si臋 艢wi臋tej Hermanda-
dzie, kt贸rej si臋 obawiali, ni偶 o obarczenie si臋 艂a艅cuchem i przed-
stawienie si臋 pani Dulcynei z Toboso. Zostali jeno -osio艂 i Ro-
synant, Sanczo i Don Kichote, osio艂 z opuszczonym 艂bem, zamy-
艣lony, strzyg艂 od czasu do czasu uszyma, s膮dz膮c, 偶e jeszcze nie
usta艂a zamie膰 kamieni, kt贸ra ich tak udr臋czy艂a; Rosynant le偶a艂
rozci膮gni臋ty obok swego pana, gdy偶 pad艂 r贸wnie偶 na ziemi臋 od
innego miotu kamieni; Sanczo nagi dr偶a艂 ze strachu przed 艢wi臋-
t膮 Hermandad膮, za艣 Don Kichote by艂 wielce strapiony, i偶 skrzyw-
dzili go ci w艂a艣nie, kt贸rym tak wiele dobrego wy艣wiadczy艂.
ROZDZIA艁 DWUDZIESTY TRZECI
opowiada, co spotfcalo stawnego,Don Kichota w Sierra Morena, a by艂a to
jedna z najrzadszych przyg贸d, o jakich opowiada ta wiarygodna historia
Don Kichote, widz膮c si臋 w tak op艂akanym stanie, rzek艂 do
swego giermka:
Zawsze s艂ysza艂em, Sanczo, 偶e 艣wiadczy膰 dobro chamom,
to wod臋 wlewa膰 w morze. Gdybym by艂 zawierzy艂 temu, co m贸-
wi艂e艣, by艂bym unikn膮艂 tej przykro艣ci. Ale sta艂o si臋, cierpliwo艣ci!
i b膮d藕my odt膮d rozs膮dni.
Tak wy b臋dziecie rozs膮dni, jegomo艣膰, jak ja jestem Tur-
202
kiem odpar艂 Sanczo ale poniewa偶 powiadacie, gdyby艣cie
mnie pos艂uchali, umkn臋liby艣cie tej szkody, pos艂uchajcie mnie
obecnie, a ujdziecie znacznie wi臋kszej; powiadam wam bowiem,
wobec 艢wi臋tej Hermandady na nic zda si臋 rycerstwo; dba ona
tyle o wszystkich b艂臋dnych rycerzy, co o dwa marawedi; wiedz-
cie, ju偶 mi si臋 zdaje, 偶e jej strza艂y 艣wiszcz膮 * mi ko艂o uszu.
Z przyrodzenia jeste艣 tch贸rzem, Sanczo rzek艂 Don Ki-
chote ale aby艣 nie m贸wi艂, 偶e jestem uparty i 偶e nigdy wedle
twych rad nie post臋puj臋, na ten raz chc臋 jp贸j艣膰 za twoj膮 .rad膮
i oddal臋 si臋 od tej furii, kt贸rej si臋 tak obawiasz, a stanie si臋 to
pod jednym warunkiem: nigdy 偶yw czy umar艂y nie pi艣niesz
nikomu, 偶e cofn膮艂em si臋 i uszed艂em przed tym niebezpiecze艅-
stwem ze strachu, lecz uleg艂em jedynie twym pro艣bom; je艣liby艣
co innego powiedzia艂, sk艂amiesz i dzi艣 jak w贸wczas, i wonczas
jak dzi艣 zadaj臋 ci k艂am i m贸wi臋, 偶e k艂amiesz i k艂ama膰 b臋dziesz,
ilekro膰 tak pomy艣lisz czy powiesz. Nie odpowiadaj mi wi臋cej,
gdy偶 na sam膮 my艣l, 偶e usuwam si臋 i cofam przed jakim艣 nie-
bezpiecze艅stwem, a w szczeg贸lno艣ci w tym obecnym wypadku,
kt贸ry mo偶e dawa膰 jaki艣 poz贸r strachu, cho膰 tak nie jest, jestem
niemal got贸w tu pozosta膰 i czeka膰 nie tylko na 艢wi臋t膮 Herman-
dad臋, o kt贸rej m贸wisz i kt贸rej si臋 l臋kasz, ale na ca艂e bractwo
dwunastu pokole艅 Izraela, na siedmiu Machabeusz贸w, na Ka-
stora i Polluksa, a nawet na wszystkich braci i bractwa 艣wiata.
Panie odpowiedzia艂 Sanczo unika膰 nie znaczy ucie-
ka膰, oczekiwanie te偶 nie jest m膮dro艣ci膮, kiedy niebezpiecze艅-
stwo przekracza wszelk膮 nadziej臋; m膮drzy powinni zachowa膰
si臋 na jutro, a nie stawia膰 wszystkiego na jedn膮 kart臋. Wiedz-
cie za艣, 偶e cho膰 jestem prostak i ch艂op, posiadam jednak, jak to
m贸wi膮, zdrowy rozum; dlatego nie wyrzucajcie mi, 偶e艣cie mo-
jej rady pos艂uchali; w艂a藕cie na Rosynasnta, je艣li mo偶ecie, a je艣li
nie, ja wam pomog臋, i jed藕cie za mn膮, gdy偶 rozs膮dek mi m贸wi,
偶e bardziej potrzebne nam b臋d膮 nogi ni偶 r臋ce.
Don Kichote dosiad艂 konia nie odpowiadaj膮c ni s艂owa. Sanczo
na o艣le przewodzi艂. Wjechali w najbli偶sz膮 cz臋艣膰 Sierra Morena.
Sanczo mia艂 zamiar przeby膰 g贸ry i dotrze膰 a偶 do Viso albo Al-
m.od贸yar del Campo, aby skry膰 si臋 na kilka dni po艣r贸d dzikich
203
ska艂, gdzieby ich 艢wi臋ta Hermandada znale藕膰 nie mog艂a. Za-
ch臋ca艂o go do tego, 偶e z utarczki z galernikami wyszed艂 ca艂o
worek 偶ywno艣ci niesiony przez os艂a, co za cud poczyta膰 by mo-
偶na, zwa偶ywszy, 偶e galernicy wszystko przetrz膮sn臋li i zabrali.
Tej nocy dotarli do wn臋trza pasma Sierra Morena, gdzie
Sanczo doradza艂 noc sp臋dzi膰 oraz dni kilka przynajmniej, p贸ki
starcz膮 zapasy 偶ywno艣ci, jakie wi贸z艂. Wi臋c roz艂o偶yli si臋 na no-
cleg mi臋dzy dwiema ska艂ami i licznymi d臋bami korkowymi. Lecz
los z艂owrogi, kt贸ry, jak teraz ludzie pozbawieni 艣wiat艂a prawdzi-
wej wiary m贸wi膮, wszystkim rz膮dzi, kieruje i wszystko uk艂ada
na sw膮 mod艂臋, sprawi艂, 偶e Gines de Pasamonte, s艂ynny oszust
i 艂otr, wyzwolony z 艂a艅cuch贸w przez dzielno艣膰 i szale艅stwo Don
Kichota, wiedziony l臋kiem przed 艢wi臋t膮 Hermandada, kt贸rej
s艂usznie si臋 obawia艂, postanowi艂 si臋 ukry膰 w tych samych g贸rach,
a los i trwoga zawiod艂y go w to samo miejsce, gdzie znajdowali
si臋 Don Kichote i Sanczo Pansa w czasie i godzinie, kiedy m贸g艂
ich pozna膰, a poznawszy pozwoli艂 im zasn膮膰. Za艣 jako zawsze
藕li s膮 niewdzi臋czni, a potrzeba zmusza ludzi do czynienia, czego
by czyni膰 nie powinni, i zysk chwilowy ma przewag臋 .nad
przysz艂ym, Gin贸s, kt贸ry nie czu艂 wdzi臋czno艣ci ani nie mia艂 do-
brych zamiar贸w, postanowi艂 skra艣膰 os艂a Sancza, pogardziwszy
Rosynantem jako nie nadaj膮cym si臋 ani na zastaw, ani na
sprzeda偶. Sanczo Pansa spa艂, gdy on mu krad艂 os艂a, a zanim
dzie艅 za艣wita艂, Gines by艂 ju偶 zbyt daleko, aby go dosi臋gn膮膰.
Jutrzenka wesz艂a rozradowa膰 ziemi臋, a zasmuci膰 Sancza Pan-
s臋, kt贸ry spostrzeg艂 brak swego siwka; widz膮c si臋 pozbawionym
go, pocz膮艂 zawodzi膰 najsmutniejsze i najbole艣niejsze w 艣wiecie
skargi, tak 偶e Don Kichote obudzi艂 si臋 na te krzyki i us艂ysza艂,
jak ten m贸wi艂:
O synu mych wn臋trzno艣ci, zrodzony w moim w艂asnym do-
mu, uciecho moich dzieci, rozkoszy mojej 偶ony, zazdro艣ci mych
.s膮siad贸w, pomocy w moich trudach, a wreszcie 偶ywicielu po艂o-
wy mej osoby, bowiem dwadzie艣cia sze艣膰 marawedi, jakie mi
codziennie zarabia艂e艣, starczy艂o na pokrycie po艂owy mych wy-
datk贸w.
Don Kichote s艂ysz膮c t臋 skarg臋 i dowiedziawszy si臋 o jej przy-
204
czynie, pociesza艂 Sancza, jak m贸g艂 najlepiej, i prosi艂 go o cierp-
liwo艣膰, obiecuj膮c mu da膰 przekaz na wydanie trzech osio艂k贸w
z pi臋ciu, jakie w domu zostawi艂.
Sanczo pocieszy艂 si臋 tym, otar艂 艂zy, ukoi艂 szloch i podzi臋ko-
wa艂 Don Kichotowi za wy艣wiadczon膮 mu 艂ask臋; ten widz膮c si臋
w艣r贸d tych g贸r rozradowa艂 si臋 w sercu, gdy偶 wyobrazi艂 sobie,
偶e w tych miejscach spotkaj膮 go przygody, jakich szuka艂. Przy-
wodzi艂 na pami臋膰 przedziwne zdarzenia, jakie w podobnych sa-
motniach i pustaciach spotyka艂y b艂臋dnych rycerzy, i jecha艂
rozmy艣laj膮c o tych sprawach, tak zadumany i uniesiony, 偶e
o wszystkim innym zapomnia艂; Sanczo te偶 (odk膮d zdawa艂o mu
si臋, 偶e id膮 przez miejsca bezpieczne) my艣la艂 jedynie o zaspoko-
jeniu swego 偶o艂膮dka niedo j adkami, jakie z ksi臋偶ego 艂upu zosta-
艂y; i tak id膮c za swym panem, objuczony tym wszystkim, co
przedtem siwek d藕wiga艂, si臋ga艂 do worka i nape艂nia艂 brzucho,
nawet za grosz nie dbaj膮c o 偶adn膮 przygod臋. W tym podni贸s艂
oczy i ujrza艂, jak pan jego zatrzyma艂 si臋 i usi艂owa艂 ruszy膰
ko艅cem drzewca jaki艣 t艂umok le偶膮cy na ziemi, po艣pieszy艂, aby
mu pom贸c w razie potrzeby, lecz kiedy si臋 zbli偶y艂, Don Kichote
ju偶 by艂 d藕wign膮艂 ko艅cem kopii poduszk臋 i przywi膮zany do nie]
sepecik, na. wp贸艂, a raczej zupe艂nie przegni艂y i podarty; ale by艂o
to tak ci臋偶kie, 偶e Sanczo musia艂 pom贸c podnie艣膰, a jego pan
poleci艂 mu przekona膰 si臋, co sepecik zawiera. Sanczo uwin膮艂
si臋 ra藕no i cho膰 sepecik by艂 zamkni臋ty na k艂贸dk臋 i 艂a艅cuch, to
jednak przez dziury w zbutwia艂ym drewnie ujrza艂, co w nim
by艂o: cztery koszule z cienkiego holenderskiego p艂贸tna oraz ini-
na bielizna przednia i czysta, a w chustce znalaz艂 dobry trzosek
pe艂en z艂otych talar贸w. To ujrzawszy zawo艂a艂:
B艂ogos艂awione niechaj b臋dzie niebo, oto zsy艂a przygod臋,
kt贸ra nam korzy艣膰 przynie艣膰 mo偶e. *
I szukaj膮c dalej, znalaz艂 notatnik bogato zdobiony; o ten po-
prosi艂 go Don Kichote pozwalaj膮c zatrzyma膰 dla siebie pie-
ni膮dze, kt贸re te偶 sobie Sanczo zabra艂. Uca艂owa艂 panu r臋ce
dzi臋kuj膮c i opr贸偶niwszy sepet z bielizny, w艂o偶y艂 j膮'do worka na
偶ywno艣膰. Co widz膮c Don Kichote rzek艂:
Wydaje mi si臋, Sanczo (i nie mo偶e to by膰 nic innego), tyl-
205
ko jaki艣 w臋drowiec, przechodz膮c przez te g贸ry, musia艂 by膰 na-
padni臋ty przez 艂otrzyk贸w, ci musieli go zabi膰 i zawlekli w to
ustronie, aby go pogrze艣膰.
To by膰 nie mo偶e odpowiedzia艂 Sanczo je艣liby to byli
bowiem rozb贸jnicy, nie zostawiliby tu pieni臋dzy.
Prawd臋 m贸wisz rzek艂 Don Kichote a wi臋c nie mog臋
odgadn膮膰, co by to by膰 mog艂o, ale poczekaj, zobaczymy, czy
w tym notatniku jest co艣 zapisanego, co nam pozwoli wpa艣膰 na
艣lad i dowiedzie膰 si臋, czego pragniemy.
Otworzy艂 notatnik i od razu w r臋kopisie znalaz艂 jakby brulion
sonetu, cho膰 napisany pi臋knym charakterem. Przeczyta艂 go na
g艂os, aby i Sanczo r贸wnie偶 us艂ysza艂. A sta艂o tam, co nast臋puje:
Albo mi艂o艣ci brak jest rozumienia
Lub zbyt okrutna jest, za艣 ma udr臋ka
Nie dor贸wnywa przyczynie, co n臋ka
Mi臋 tak膮 srog膮 katusz膮 cierpienia.
Lecz je艣li Amor Bogiem jest, to zmienia
Rzecz on. wie wszystko i nikt si臋 nie l臋ka,
Aby okrutnym by艂 B贸g a. wi臋c r臋ka
Czyja mi臋 karze bole艣ci膮 pragnienia?
Filis, gdy powiem, 偶e to ty nie zgadn臋,
Z艂a tyle z dobra takiego nie p艂ynie.
Z nieba zniszczenie na ziemi臋 nie schodzi.
Jedno jest pewne, 偶e wnet martwy padn臋,
Bo na chorob臋 o tajnej przyczynie
Cud chyba jaki艣 lekarstwo znachodzi.
Z tych rzeczy rzek艂 Sanczo niczego dowiedzie膰 si臋
nie mo偶na i po taj nitce do k艂臋bka nie dojdziemy ani za lisem
do jamy.
O jakim lisie m贸wisz? zapyta艂 Don Kichote.
Zdawa艂o mi si臋, 偶e jegomo艣膰 wspomnia艂 o lisie rzek艂
Sanczo.
M贸wi艂em tylko o Filisie *. Jest to bez w膮tpienia imi臋 pani
umi艂owanej przez autora sonetu; i dalipan, musi to by膰 t臋gi
poeta albo si臋 nie znam na sztuce.
206
Chwileczk臋... Jak to! rzek艂 Sanczo jegomo艣膰 zna si臋
i na rymach?
I lepiej ni偶 s膮dzisz odpar艂 Don Kichote a przekonasz
si臋 o tym, gdy zaniesiesz list, od g贸ry do do艂u napisany wier-
szem, do pani Dulcynei z Toboso. Chcia艂bym bowiem, aby艣
Sanezo wiedzia艂, 偶e wszyscy albo wi臋kszo艣膰 rycerzy b艂臋dnych
ubieg艂ych wiek贸w byli wielkimi poetami i wielkimi muzyka-
mi. Te dwie umiej臋tno艣ci albo lepiej powiedziawszy te dwa
dary s膮 przywi膮zane do b艂臋dnych kochank贸w. Co prawda,
w wierszach tych dawnych rycerzy wi臋cej by艂o ducha ni偶 do-
skona艂o艣ci.
Czytajcie dalej, jegomo艣膰 rzek艂 Sanczo mo偶e znaj-
dziemy co艣, co nas zadowoli.
Don Kichote odwr贸ci艂 kart臋 i rzek艂:
To jest proza, zdaje si臋 list.
A do kogo pisany, panie? zapyta艂 Sanczo.
Na pocz膮tku zdaje si臋, 偶e s膮 to jeno wyznania mi艂osne
odpowiedzia艂 Don Kichote.
Przeczytajcie, jegomo艣膰, g艂o艣no rzek艂 Sanczo lubuj臋
si臋 bardzo w sprawach mi艂osnych.
Ch臋tnie rzek艂 Don Kichote.
I zgodnie z pro艣b膮 Sancza, g艂o艣no czyta艂, co nast臋puje:
Twoje ob艂udne przyrzeczenia i moje jawne nieszcz臋艣cie
przywiod艂y mi臋 na miejsce, sk膮d rychlej dojdzie do uszu twoich
wie艣膰 o mojej 艣mierci ni偶 skarg moich przyczyna. Porzuci艂a艣
mi臋, niewdzi臋cznico, dla innego, kt贸ry ma wi臋cej maj膮tku, lecz
niewart wi臋cej ode mnie; gdyby za艣 cnota uwa偶ana by艂a za
cenne bogactwo, nie zazdro艣ci艂bym 'maj膮tku innym ani nie
op艂akiwa艂bym moich w艂asnych nieszcz臋艣膰. Co twoja cudno艣膰
zbudowa艂a, to uczynki twoje zburzy艂y; pierwsza kaza艂a mi wie-
rzy膰, 偶e艣 anio艂em, drugie przekona艂y mi臋, 偶e jeste艣 tylko kobiet膮.
Zosta艅 w pokoju, przyczyno mojej udr臋ki, niech niebo sprawi,
aby zdr"ady twego ma艂偶onka pozosta艂y na zawsze przed tob膮
zakryte, aby艣 nie 偶a艂owa艂a tego, co艣 uczyni艂a, ani bym zemst臋
i odni贸s艂 za to, za co m艣ci膰 si臋 nie pragn臋.
207
Sko艅czywszy czyta膰 list Don Kichote rzek艂:
Mniej jeszcze z tego listu ni偶 z tych wierszy wnosi膰 mo-
偶emy, wiemy tylko, 偶e pisa艂 go jaki艣 wzgardzony kochanek.
I kartkuj膮c dalej prawie ca艂y notatnik, znalaz艂 jeszcze inne
wiersze i listy, zaledwie kilka ich odczyta膰 zdo艂a艂. Ale wszyst-
kie zawiera艂y skargi, lamenty, podejrzenia, rado艣ci i rozpacze,
przychylno艣ci i wzgardy, jedne uroczyste, inne 偶a艂osne. W cza-
sie kiedy Don Kichote przegl膮da艂 ksi膮偶eczk臋, Sanczo przegl膮-
da艂 sepecik, nie zaniedbuj膮c 偶adnego k膮cika w nim ani w po-
duszce, kt贸rego by nie przeszuka艂 i nie zbada艂, nie zostawi艂
szwu, kt贸rego by nie rozpru艂, kutasika w艂贸czkowego, kt贸rego
by nie rozczesa艂, aby nie opu艣ci膰 niczego przez uchybienie czy
niedba艂o艣膰: tak膮 chciwo艣膰 wzbudzi艂y w nim znalezione talary,
kt贸rych by艂o ponad sto. I cho膰 nic wi臋cej nie znalaz艂, uwa偶a艂,
偶e jest dobrze wynagrodzony za podrzucanie na derce, za wy-
mioty po balsamie, b艂ogos艂awie艅stwa kij贸w, ku艂aki mulnika,
utrat臋 sakw, kradzie偶 os艂a, za ca艂y g艂贸d, pragnienie i trud, jakie
znosi艂 w s艂u偶bie swego dobrego pana; zdawa艂o mu si臋, 偶e by艂
zap艂acony a偶 nadto przez znalezion膮 nagrod臋, kt贸ra mu wpad艂a
w r臋ce. Rycerz Sm臋tnego Oblicza pa艂a艂 偶膮dz膮 dowiedzenia si臋,
kim by艂 w艂a艣ciciel sepecika; wnosz膮c z sonetu i listu, z艂otych
pieni臋dzy i przednich koszul wszystko musia艂o nale偶e膰 do ja-
kiego艣膰 dostojnego kochanka, kt贸rego wzgarda i z艂e obej艣cie
jego damy doprowadzi艂y do rozpaczliwego ko艅ca, ale poniewa偶
w tak odludnym i dzikim miejscu nie zjawia艂 si臋 nikt, kto by
m贸g艂 wiadomo艣ci udzieli膰, postanowi艂 jecha膰 przed siebie drog膮,
kt贸r膮 Rosynant go powiedzie, ten za艣 szed艂, jak mu by艂o dogod-
niej. Don Kichote bezustannie wyobra偶a艂 sobie, 偶e w takich
pustkowiach nie mo偶e brakn膮膰 niezwyk艂ych przyg贸d. Jad膮c tak
w tych my艣lach pogr膮偶ony, ujrza艂 na szczycie g贸ry, co nagle
si臋 ich oczom ukaza艂a, cz艂owieka skacz膮cego ze ska艂y na ska艂臋
i z krzaka na krzak z niezwyk艂膮 lekko艣ci膮. Wydawa艂 si臋 ca艂kiem
nagi, z czarn膮, g臋st膮 brod膮, z w艂osami bujnymi i zmierzwio-
nymi; by艂 bosy, z nagimi goleniami, uda mia艂 okryte jakimi艣
spodniami, jak si臋 wydawa艂o z br膮zowego aksamitu, by艂y jed-
nak tak podarte, 偶e miejscami przegl膮da艂o cia艂o. G艂ow臋 mia艂
208
odkryt膮. Pomimo 偶e bieg艂 tak szybko, jak powiedziano, Rycerz
Sm臋tnego Oblicza spostrzeg艂 i zauwa偶y艂 wszystkie te szczeg贸艂y;
cho膰by usi艂owa艂, jednak nie zdo艂a艂by go dosi臋gn膮膰, bowiem
os艂abienie Rosynanta nie pozwala艂o na galop przez takie ost臋py,
tym bardziej 偶e z natury by艂 powolny i flegmatyczny. Don Ki-
chote wyobrazi艂 sobie zaraz, 偶e 贸w cz艂ek to w艂a艣ciciel poduszki
i sepecika, wi臋c postanowi艂 go odszuka膰, cho膰by mia艂 i rok b艂膮-
dzi膰 po tych g贸rach. Kaza艂 wi臋c Sanczowi zsi膮艣膰 z os艂a, zabiec
drog臋 z jednej strony g贸ry, podczas gdy on p贸jdzie drug膮 stro-
n膮 i dzi臋ki tej zmy艣lno艣ci mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e odnajd膮 cz艂o-
wieka, kt贸ry tak rych艂o znikn膮艂 im z oczu.
Nie zdo艂am tego uczyni膰 odpar艂 Sanczo. Zaledwie
si臋 bowiem od jegomo艣ci oddal臋, zaraz mi臋 strach obleci i na-
padnie mnie tysi膮c r贸偶nych koszmar贸w i zwidze艅; niech to, co
teraz m贸wi臋, b臋dzie wam przestrog膮, aby艣cie si臋, panie, nie od-
dalali nigdy ode mnie cho膰by na cal nawet.
Niech b臋dzie rzek艂 Rycerz Sm臋tnego Oblicza bar-
dzom rad, 偶e nabierasz ducha z mego m臋stwa, kt贸re ci臋 nigdy
nie zawiedzie, cho膰by ci w ciele ca艂kiem ducha brak艂o. P贸jd藕
teraz za mn膮 krok w krok, jak zdo艂asz, a oczy niech ci za la-
tarnie s艂u偶膮, okr膮偶ymy ten pag贸rek, mo偶e spotkamy cz艂owieka.
kt贸rego widzieli艣my, a kt贸ry bez w膮tpienia jest w艂a艣cicielem
naszej zdobyczy.
Na to Sanczo zauwa偶y艂:
O wiele lepiej by艂oby go nie szuka膰, je艣li go bowiem znaj-
dziemy, a trafunkiem oka偶e si臋 w艂a艣cicielem pieni臋dzy, jasne
jest, 偶e trzeba b臋dzie mu je zwr贸ci膰; by艂oby lepiej wi臋c, nie
okazuj膮c tego niepotrzebnego po艣piechu, zatrzyma膰 je w dobrej
wierze, p贸ki na innej drodze, mniej niezwyk艂ej i mniej nag艂ej,
nie zjawi si臋 ich prawdziwy w艂a艣ciciel, by膰 mo偶e do tego czasu
wydam je, a w贸wczas kr贸l mi臋 zwolni *.
Mylisz si臋, Sanczo, w tym odpowiedzia艂 Don Kichote
skoro ju偶 powzi臋li艣my przypuszczenie, kto jest ich w艂a艣cicielem,
jeste艣my obowi膮zani szuka膰 go i zwr贸ci膰 mu to, a cho膰by艣my
go nie szukali, silne podejrzenie, 偶e wiemy, kto jest w艂a艣cicie-
lem, obarczy nas tak膮 win膮, jakby to on nim by艂 rzeczywi艣cie.
14 Don Kichote, cz. I
209
Tak wi臋c, przyjacielu Sanczo, nie martw si臋, 偶e go szukamy,
gdy偶 co do mnie, wielki ci臋偶ar spadnie mi z bark贸w, kiedy go
znajdziemy.
To m贸wi膮c spi膮艂 Rosynanta, za艣 Sanczo szed艂 za nim pieszo,
objuczony z 艂aski Ginesilla de Pasamonte. Okr膮偶ywszy cz臋艣膰
g贸ry, znale藕li nad brzegiem strumienia le偶膮cego mu艂a zdech-
艂ego, na p贸艂 zjedzonego przez psy i rozdziobanego przez wrony,
mu艂a osiod艂anego, z uzd膮; wszystko to utwierdzi艂a w nich po-
dejrzenie, 偶e uciekaj膮cy przed nimi by艂 w艂a艣cicielem mu艂a i po-
duszki.
Kiedy zatrzymali si臋, aby si臋 przypatrzy膰 padlinie, us艂yszeli
nagle gwizd jakby pasterza strzeg膮cego trz贸d i w tej chwili na
lewo ukaza艂a si臋 znaczna liczba k贸z, a za nimi na szczycie g贸ry
pasterz ich, cz艂ek ju偶 w podesz艂ym wieku. Don Kichote zawo艂a艂
na艅 prosz膮c, aby zszed艂 ku nim; ten odpowiedzia艂 krzykiem,
zapytuj膮c, co ich sprowadzi艂o w te strony, gdzie rzadko albo
wcale nie spotyka si臋 艣lad贸w innych st贸p ni偶 k贸z lub wilk贸w
czy innych dzikich zwierz膮t tamt臋dy b艂膮dz膮cych. Na to Sanczo
odpar艂, 偶eby zeszed艂, a w贸wczas wszystko dok艂adnie opowie-
dz膮. Koziarz spu艣ci艂 si臋 na d贸艂 i zbli偶ywszy si臋 do Don Kichota
rzek艂:
Za艂o偶y艂bym si臋, 偶e przypatrujecie si臋 najemnemu mu艂owi,
kt贸ry w tym dole zdech艂, a na dobre le偶y ju偶 tak od sze艣ciu
miesi臋cy. Powiedzcie, czy nie spotkali艣cie tu gdzie jego w艂a艣-
ciciela?
Nie spotkali艣my nikogo odpowiedzia艂 Don Kichote
znale藕li艣my tylko poduszk臋 i sepecik le偶膮ce opodal.
Ja r贸wnie偶 je znalaz艂em odpowiedzia艂 koziarz ale
nie chcia艂em ich podnosi膰 ani nawet zbli偶a膰 si臋 z obawy jakie-
go艣 podst臋pu, aby mi臋 o kradzie偶 nie mogli pos膮dzi膰; diabe艂
bowiem jest chytry i spod n贸g czasem wstaje komu艣, kto si臋
o niego potyka, i przewraca nie wiedz膮c sk膮d i jak.
Ot贸偶 i ja tak m贸wi臋 odpar艂 Sanczo ja r贸wnie偶 to
znalaz艂em, ale nie chcia艂em si臋 na rzut kamienia zbli偶y膰, zo-
stawi艂em tam, le偶y jak le偶a艂o, gdy偶 nie szukam psa z dzwon-
kiem *.
210 <
Powiedzcie mi, zacny cz艂owieku zapyta艂 Don Kichote
czy nie wiecie, kto mo偶e by膰 w艂a艣cicielem tych rzeczy?
Wszystko, co mog臋 o tym powiedzie膰 rzek艂 koziarz
to, 偶e mniej wi臋cej sze艣膰 miesi臋cy temu przyby艂 do sza艂asu pa-
sterskiego, odleg艂ego st膮d o przesz艂o trzy mile, pewien m艂odzie-
niec urodziwy i pi臋knej postawy, jad膮cy na tym samym mule,
kt贸ry tu martwy le偶y, z t膮 sam膮 poduszk膮 i sepecikiem, kt贸re
jak m贸wicie znale藕li艣cie i nie ruszali. Pyta艂 nas o najdziksz膮
i najtrudniej dost臋pn膮 cz臋艣膰 tych g贸r. Odpowiedzieli艣my, 偶e
w艂a艣nie to miejsce, gdzie obecnie jeste艣my, bo tak jest napraw-
d臋; je偶eli bowiem jeszcze p贸艂 mili w g艂膮b pojedziecie, mo偶e nie
zdo艂acie wyj艣膰 stamt膮d, i dziwi臋 si臋, jak mogli艣cie a偶 tutaj si臋
dosta膰, nie ma bowiem ani drogi, ani 艣cie偶ki, kt贸ra do tego
miejsca wiedzie. Powiadam wi臋c, 偶e 贸w m艂odzieniec, us艂yszaw-
szy nasz膮 odpowied藕, zawr贸ci艂 i pojecha艂 w kierunku przez nas
wskazanym, zostawiaj膮c nas oczarowanych jego pi臋kn膮 postai-
ci膮, zdumionych jego pytaniami i po艣piechem, z jakim wi-
dzieli艣my, 偶e zawr贸ci艂 i pu艣ci艂 si臋 w g贸ry; odt膮d nigdy艣my go
ju偶 nie ujrzeli, a偶 przed kilkoma dniami zaszed艂 drog臋 jedne-
mu z naszych, pasterzy i bez s艂owa rzuci艂 si臋 na niego zadaj膮c
mu liczne razy i kopniaki, po czym podszed艂 do jucznej o艣licy
i zabra艂 ca艂y chleb i ser, jaki nios艂a; dokonawszy tego, z nad-
zwyczajn膮 lekko艣ci膮 zawr贸ci艂 ukry膰 si臋 w g贸rach. Kiedy艣my
si臋 o tym dowiedzieli, w kilku koziarzy wybrali艣my si臋 szuka膰
go prawie przez dwa dni w tych najtajniejszych ost臋pach
g贸r, w ko艅cu znale藕li艣my go ukrytego w dziupli wielkiego i po-
t臋偶nego d臋bu korkowego. Wyszed艂 ku nam z wielk膮 uprzejmo-
艣ci膮, szaty mia艂 podarte, twarz zmienion膮 i spalon膮 od s艂o艅ca, tak
偶e ledwie mogli艣my go pozna膰, gdyby nam szaty, cho膰 poszarpa-
ne, ale kt贸re zapami臋tali艣my, nie dowiod艂y, 偶e by艂 to w艂a艣nie ten,
kt贸rego szukali艣my. Pozdrowi艂 nas grzecznie i w kr贸tkich, lecz
wymownych s艂owach prosi艂, aby艣my si臋 nie dziwili widz膮c go
w tym stanie, tak mu bowiem w艂a艣nie post臋powa膰 przychodzi,
aby dope艂ni膰 pewnej pokuty, jak膮 na艂o偶y艂 sobie za swe ci臋偶kie
grzechy. Prosili艣my go, aby powiedzia艂 nam, kim jest, ale nie
mogli艣my w 偶aden spos贸b tego uzyska膰. Prosili艣my r贸wnie偶,
211
aby kiedy b臋dzie potrzebowa艂 偶ywno艣ci, bez kt贸rej obej艣膰 si臋
nie mo偶e, powiedzia艂 nam, gdzieby艣my go znale藕膰 mogli, bo-
wiem bardzo serdecznie i ch臋tnie przyniesiemy mu; a je艣liby
to nie by艂o po jego my艣li, niech przynajmniej przyjdzie o ni膮
prosi膰, a nie wydziera jej naszym pasterzom. Podzi臋kowa艂 nam
za gotowo艣膰, przeprosi艂 za gwa艂t ubieg艂y i przyrzek艂, 偶e odt膮d
o potrzebne rzeczy prosi膰 b臋dzie dla mi艂o艣ci bo偶ej, nikomu nie
wyrz膮dzaj膮c przykro艣ci. Co si臋 tyczy miejsca jego schronu, po-
wjedzia艂, 偶e nie ma innego krom tego, kt贸ry nadarzy si臋 przy
nadej艣ciu nocy; zako艅czy艂 sw膮 przemow臋 tak gorzkim p艂aczem,
偶e byliby艣my z kamienia, gdyby艣my s艂uchaj膮c go nie zap艂akali
r贸wnie偶, pomn膮c, w jakim stanie ujrzeli艣my go po raz pierwszy,
a jak zobaczyli艣my go obecnie. By艂 to bowiem, jak rzek艂em,
bardzo mi艂y i wdzi臋czny m艂odzieniec, jego grzeczne i rozumne
s艂owa wskazywa艂y dobrze urodzon膮 i dworn膮 osob臋. Bo cho膰
my, kt贸rzy go s艂uchali艣my, byli艣my prostakami, jego uprzej-
mo艣膰 by艂a tak wielka, 偶e nawet prostakom pozna膰 si臋 dawa艂a.
Nagle w toku rozmowy przerwa艂 i oniemia艂; oczy wbi艂 w zie-
mi臋 na dobr膮 chwil臋, a my wszyscy stali艣my milcz膮c, w napi臋r
ciu czekaj膮c, do czego doprowadzi jego zapami臋tanie, patrz膮c
na艅 z wielkim wsp贸艂czuciem, gdy偶 wnosz膮c z tego, co czyni艂,
wytrzeszczaj膮c oczy lub nieruchomo patrz膮c w ziemi臋 d艂ugo
i bez drgnienia powiek, to zn贸w zamykaj膮c oczy, zaciskaj膮c
wargi, marszcz膮c brwi, z 艂atwo艣ci膮 poznali艣my, 偶e napad艂 go
atak szale艅stwa. On za艣 rych艂o nas przekona艂, 偶e to nasze mnie-
manie by艂o s艂uszne, podni贸s艂 si臋 bowiem gwa艂townie z ziemi,
na kt贸r膮 si臋 by艂 rzuci艂, napad艂 na pierwszego z brzegu z tak膮
si艂膮 i w艣ciek艂o艣ci膮, 偶e gdyby艣my go za r臋ce nie chwycili, za-
bi艂by go razami pi臋艣ci i rozszarpa艂 z臋bami. Wszystko to czyni艂
wo艂aj膮c: "Ach zdradziecki Fernando! tu, tu zap艂acisz wyrz膮-
dzon膮 mi krzywd臋, te r臋ce wydr膮 ci serce, w kt贸rym mieszkaj膮
i gnie偶d偶膮 si臋 wszelkie nieprawo艣ci po spo艂u, osobliwie za艣 fa艂sz
i ob艂uda." Do tego dorzuci艂 jeszcze inne s艂owa, wszystkie z艂orze-
cz膮ce Femandowi, traktuj膮ce go jako zdrajc臋 i oszusta. Ode-
rwali艣my go wreszcie, cho膰 z trudem niema艂ym, za艣 on, ju偶
teraz bez s艂owa, oddali艂 si臋 od nas i pobieg艂 skry膰 si臋 po艣r贸d za-
212
ro艣li i cierni, tak 偶e niemo偶liwo艣ci膮 by艂o go 艣ciga膰. To przeko-
na艂o nas, i偶 od czasu do czasu chwyta艂 go sza艂 i 偶e kto艣, zwany
Fernando, wyrz膮dzi艂 mu jak膮艣 wielk膮 krzywd臋, tak ci臋偶k膮, jak
na to wskazywa艂 stan, do jakiego go doprowadzi艂a. To wszystko
zosta艂o jeszcze nie raz potwierdzone od tego czasu, kiedy to wy-
pada艂 na drog臋, raz, aby prosi膰 pasterzy o jakie艣 po偶ywienie, in-
nym razem, aby im si艂膮 je wydrze膰; kiedy bowiem napada
go sza艂, to cho膰 pasterze daj膮 mu po dobrej woli, nie przyjmuje,
lecz wydziera je pi臋艣ciami; kiedy za艣 jest przy zmys艂ach, prosi
ich przez mi艂o艣膰 Boga, grzecznie i uczciwie, i dzi臋kuje im go-
r膮co ze 艂zami w oczach. I powiem wam prawd臋, panowie
ci膮gn膮艂 dalej koziarz 偶e postanowili艣my, ja i czterech juha-
s贸w, dw贸ch pacho艂k贸w i dw贸ch mych przyjaci贸艂, szuka膰 go,
p贸ki nie znajdziemy, a znalaz艂szy, czy to si艂膮, czy po dobrej wo-
li, zabra膰 go do miasta Almod贸var, odleg艂ego st膮d o osiem mil,
i tam leczy膰, je艣li cierpienie jego jest uleczalne, a przynajmniej
dowiemy si臋 w chwili jego przytomno艣ci, kim jest i czy ma
krewnych, kt贸rych by o jego nieszcz臋艣ciu powiadomi膰 mo偶na.
Oto, panowie, co odpowiedzie膰 mog臋 na wasze pytanie; wiedzcie,
偶e w艂a艣cicielem rzeczy przez was znalezionych jest ten sam nagi
cz艂owiek, kt贸rego ujrzeli艣cie przebiegaj膮cego z tak膮 lekko艣ci膮.
Don Kichote bowiem ju偶 by艂 pasterzowi powiedzia艂, i偶 wi-
dzia艂 w przelocie jakiego艣 cz艂owieka skacz膮cego po g贸rach.
Teraz sta艂 zdumiony bardzo tym, co od koziarza us艂ysza艂, i jesz-
cze bardziej zapragn膮艂 dowiedzie膰 si臋, kim by艂 贸w nieszcz臋sny
szaleniec, postanowi艂 wi臋c, o czym sam by艂 ju偶 przedtem za-
my艣la艂: szuka膰 go po wszystkich g贸rach przetrz膮saj膮c ka偶dy
zak膮tek i ka偶d膮 pieczar臋 a偶 do skutku. Jednak traf zdarzy艂 le-
piej, ni偶 my艣la艂 albo oczekiwa艂, w tej samej bowiem chwili
w w膮wozie wychodz膮cym na miejsce, gdzie stali, ukaza艂 si臋
m艂odzieniec, kt贸rego szukali; szed艂 mrucz膮c co艣 do siebie, czego
nie mo偶na by zrozumie膰 z bliska, a c贸偶 dopiero z daleka. Odzie-
nie jego by艂o takie, jak opisano, tylko kiedy by艂 blisko, Don Ki-
chote zauwa偶y艂, 偶e jego podarty kolet by艂 nasycony ambr膮 *,
to go do reszty przekona艂o, 偶e osoba tak膮 odzie偶 nosz膮ca nie
mog艂a by膰 niskiego stanu.
213
M艂odzieniec zbli偶ywszy si臋 do nich pozdrowi艂 ich g艂osem
szorstkim i ochryp艂ym, ale bardzo dwornie. Don Kichote od-
powiedzia艂 z niemniejsz膮 uprzejmo艣ci膮 i zsiad艂szy z Rosynanta,
zgrabnie i wdzi臋cznie, obj膮艂 go i trzyma艂 dobr膮 chwil臋 w u艣cisku
ramion, jakby go zna艂 od dawna. Tamten, kt贸rego mo偶emy zwa膰
Obdartusem Nieszcz臋siliwego Oblicza (tak jak Do艅 Kichota Ry-
cerzem Sm臋tnego Oblicza), pozwoliwszy si臋 u艣ciska膰 odsun膮艂 go
nieco od siebie i po艂o偶ywszy mu r臋ce na ramiona, przygl膮da艂
mu si臋, jakby chcia艂 przekona膰 si臋, czy go zna, nie mniej zdzi-
wiony widokiem oblicza, postaci i uzbrojenia Don Kichota ni偶
Don Kichote jego wygl膮dem. W ko艅cu pierwszy odezwa艂 si臋
obdartus i rzek艂, co opowiemy ni偶ej.
ROZDZIA艁 DWUDZIESTY CZWARTY
dalszy ci膮g przygody w Sierra Morena
Opowiada historia, 偶e Don Kichote s艂ucha艂 z najwi臋ksz膮 uwa-
g膮 mizeraka Rycerza G贸r, kt贸ry tak ci膮gn膮艂 sw膮 opowie艣膰:
Zaiste, panie, kimkolwiek byliby艣cie, nie znam was bo-
wiem, dzi臋kuj臋 wam za dowody dworno艣ci, z jak膮 wobec mnie
post膮pili艣cie, i^ chcia艂bym mie膰 sposobno艣膰 z r贸wn膮 gotowo艣ci膮
wam's艂u偶y膰, jak膮 wobec mnie okazali艣cie, i odwdzi臋czy膰 si臋
wam za 偶yczliwe wasze przyj臋cie, lecz obawiam si臋, 偶e m贸j los
nie pozwoli mi za wasze zacne uczynki odp艂aci膰 inaczej, jak
tylko dobrymi ch臋ciami.
Moim pragnieniem odpowiedzia艂 Don Kichote jest
s艂u偶y膰 wam, tak 偶e postanowi艂em nie opu艣ci膰 tych g贸r, p贸ki
was nie odnajd臋 i nie dowiem si臋, czy na bole艣膰, jakiej dowody
w tak niezwyk艂ym sposobie 偶ycia dajecie, nie mo偶na by zna-
le藕膰 jakiego艣 lekarstwa. Je艣li by艂oby trzeba za nim szuka膰, nie
szcz臋dzi艂bym trud贸w, aby je znale藕膰. A je艣liby wasze nieszcz臋艣-
cie by艂o z rz臋du tych, kt贸re drzwi zatrzasn臋艂y przed wszelk膮
pociech膮, chcia艂em ul偶y膰 wam, ile si艂 mi starczy, p艂acz膮c i skar-
偶膮c si臋 z wami po spo艂u, pociech膮 bowiem w nieszcz臋艣ciu jest
znale藕膰 wsp贸艂czucie. A je艣li te dobre zamiary zas艂uguj膮 na
214
wdzi臋czno艣膰 i na pewnego rodzaju uprzejmo艣膰, b艂agam was,
panie, na wielk膮 dworno艣膰, jaka sn膮膰 w was mieszka, i zarazem
zaklinam was na to, co w 偶yciu najbardziej mi艂owali艣cie lub
mi艂ujecie, powiedzcie mi, kto jeste艣cie i jaka przyczyna przy-
wiod艂a was do 偶ycia i konania jak dziki zwierz w takich pusta-
ciach, gdy偶 偶yjecie tu po艣r贸d nich wyzuty z w艂asnej istoty, jak
na to wskazuj膮 wasze szaty i wasza osoba. Przysi臋gam doda艂
Don Kichote na prawo rycerskie, kt贸re przyj膮艂em, jakkol-
wiek niegodny i grzeszny, i na powo艂anie b艂臋dnego rycerza, ja-
kim jestem, 偶e je艣li mi臋 w tym zaspokoicie, panie, s艂u偶y膰 wam
b臋d臋 z taky dobr膮 wol膮 i tak szczerze, jak mi godno艣膰 moja
ka偶e, czy to staraj膮c si臋 z艂agodzi膰 wasze cierpienie, je艣li lek
si臋 znajdzie, czy to pomagaj膮c je op艂akiwa膰, jak wani przy-
rzek艂em.
Rycerz Lasu s艂uchaj膮c tego przem贸wienia Rycerza Sm臋tnego
Oblicza nie spuszcza艂 ze艅 oczu, wpatrywa艂 si臋 we艅 i mierzy艂 go
od st贸p do g艂owy; w ko艅cu dobrze mu si臋 przyjrzawszy rzek艂:
Je偶eli macie co艣 do zjedzenia, na mi艂o艣膰 bosk膮, dajcie mi;
podjad艂szy uczyni臋 wszystko, czego 偶膮dacie, z wdzi臋czno艣ci za
tyle zacnej gotowo艣ci, jak膮 mi okazali艣cie.
Natychmiast Sanczo ze swego worka, za艣 owczarz ze swego
chlebaka wydobyli 偶ywno艣膰, aby obdartus zaspokoi艂 g艂贸d; jad艂,
co mu dali, jakby w uniesieniu, a z takim po艣piechem, 偶e zanim
po艂kn膮艂 jeden kawa艂ek, ju偶 drugi wpycha艂; raczej je poch艂ania艂,
ni偶 po艂yka艂; w czasie gdy jad艂, ani on, ani patrz膮cy na艅 nie
rzekli ni s艂owa. Kiedy je艣膰 sko艅czy艂, da艂 im znak, aby za nim
poszli, i zaprowadzi艂 ich na zielon膮 艂膮czk臋 le偶膮c膮 opodal pod
ska艂ami. Przybywszy tam, po艂o偶y艂 si臋 na ziemi w艣r贸d traw,
inni te偶 poszli za jego przyk艂adem, wszystko to odby艂o si臋
w milczeniu; wreszcie obdartus, poprawiwszy si臋 na swym le-
gowisku, przem贸wi艂:
Je偶eli chcecie, panowie, abym wam w kr贸tkich s艂owach
opowiedzia艂 ogrom moich nieszcz臋艣膰, musicie mi przyrzec, 偶e
偶adnym zapytaniem ani w inny spos贸b nie przerwiecie w膮tku
mej smutnej historii, gdy偶 w przeciwnym razie w tym oka-
mgnieniu przerw臋 moj膮 opowie艣膰..
215
Te s艂owa obdartusa przywiod艂y Don Kichotowi na pami臋膰
gadk臋 opowiadan膮 mu przez jego giermka, kiedy to nie zdo艂a艂
zapami臋ta膰 liczby k贸z przeprawionych przez rzek臋 i historia
si臋 urwa艂a. Tymczasem obdartus m贸wi艂 dalej:
Czyni臋 to ostrze偶enie, bo chc臋 jak najrychlej sko艅czy膰
opowie艣膰 o mej niedoli; kiedy bowiem na my艣l j膮 przywodz臋,
now膮 bole艣膰 sobie jedynie przyczyniam, im mniej mi臋 pyta膰
b臋dziecie, tym pr臋dzej sko艅cz臋, co mam powiedzie膰, lecz nie
opuszcz臋 偶adnego wa偶nego szczeg贸艂u, aby ca艂kowicie 偶yczenie
wasze spe艂ni膰.
Don Kichote przyobieca艂 to w imieniu pozosta艂ych, za艣 on po
tym zapewnieniu zacz膮艂 w ten spos贸b:
Imi臋 moje jest Gardenio, ojczyzn膮 jedno z najzacniejszych
miast Andaluzji; pochodz臋 ze szlacheckiego rodu, rodzic贸w
mam bogatych; niedola ma tak wielka, 偶e musieli j膮 op艂aka膰,
i oni, i ca艂y r贸d musia艂 wsp贸艂czu膰 ze mn膮, nie mog膮c w niczym
pom贸c mi maj膮tkiem; aby zaradzi膰 nieb nieprzychylno艣ci, nie
na wiele bogactwa si臋 zdadz膮. W tym samym mie艣cie mieszka艂
anio艂 niebieski uposa偶ony przez mi艂o艣膰 ca艂膮 chwa艂膮, jakiej bym
m贸g艂 zapragn膮膰. Tak膮 jest pi臋kno艣膰 Lucyndy, dziewicy r贸wnej
mi szlachectwem i maj膮tkiem; mia艂a ona wi臋cej szcz臋艣cia ode
mnie, 昦le mniej sta艂o艣ci nale偶nej moim zacnym zamys艂om. T臋
Lucynd臋 kocha艂em, pragn膮艂em jej, uwielbia艂em j膮 od mych
najpierwszych i najm艂odszych lat; i ona mi臋 kocha艂a szczerze
i serdecznie, jak na to jej m艂ody wiek pozwala艂. Rodzice nasi
wiedzieli o naszych sk艂onno艣ciach i nie byli im przeciwni, wi-
dzieli bowiem, 偶e gdy si臋 rozwin膮, musz膮 si臋 zako艅czy膰 ma艂-
偶e艅stwem, kt贸re r贸wno艣膰 urodzenia i maj膮tku czyni艂a stosow-
nym. Czas up艂ywa艂, a wraz z nim wzrasta艂a nasza wzajemna
mi艂o艣膰, tak 偶e ojciec Lucyndy uwa偶a艂 za stosowne, dla przystoj-
no艣ci, zabroni膰 mi wst臋pu do swego domu, jakby na艣laduj膮c
w tym rodzic贸w owej Tysbe''", tylekro膰 przez poet贸w opiewa-
nej. Ta odmowa doda艂a ogie艅 do ognia, t臋sknot臋 do t臋sknoty,
bo chocia偶 narzuci艂a ona j臋zykom milczenie, nie mog艂a nakaza膰
go pi贸rom, kt贸re z wi臋ksz膮 swobod膮 ni偶 j臋zyki zwyk艂e dawa膰 do
zrozumienia, komu chc膮, to, co zamkni臋te jest w duszy; nieraz
216
obecno艣膰 istoty ukochanej miesza i milkn膮膰 ka偶e najbardziej
stanowczym uczuciom i naj艣mielszym j臋zykom. O nieba! ile偶
list贸w do niej napisa艂em! wiele s艂odkich i szlachetnych odpo-
wiedzi odebra艂em! ile偶 pie艣ni u艂o偶y艂em, wiele mi艂osnych wier-
szy, w kt贸rych dusza o艣wiadcza艂a i wyk艂ada艂a swe uczucia, ma-
lowa艂a swe p艂omienne pragnienia, o偶ywia艂a wspomnienia i ra-
dowa艂a wol臋! Wreszcie doprowadzony do ostateczno艣ci, kiedy
dusza moja trawi艂a si臋 偶膮dz膮 ogl膮dania jej, postanowi艂em
w czyn wprowadzi膰 i dokona膰 w ko艅cu tego, co zdawa艂o mi si臋
najstosowniejsze, by uzyska膰 upragnion膮 i zas艂u偶on膮 nagrod臋;
zwr贸ci膰 si臋 mianowicie do jej ojca z pro艣b膮, aby mi j膮 da艂 za
prawowit膮 ma艂偶onk臋. Uczyni艂em tak, na to on odpowiedzia艂, 偶e
wdzi臋czny mi jest za ch臋膰 okazania czci i 偶e pragnie mi臋 za-
szczyci膰 sw膮 ukochan膮 c贸rk膮; uwa偶a wszelako, 偶e poniewa偶
ojciec m贸j 偶yje, jemu to s艂usznie przystoi wyst臋powa膰
z tak膮 pro艣b膮; gdyby bowiem nie by艂o to z jego wol膮 i ch臋ci膮
zgodne, Lucynda nie jest kobiet膮, kt贸r膮 mo偶na poj膮膰 lub od-
da膰 ukradkiem za 偶on臋. Podzi臋kowa艂em mu za dobre ch臋ci,
zdawa艂o mi si臋, 偶e s艂owa jego by艂y, s艂uszne; przekonany, 偶e m贸j
rodzic zgodzi si臋 na to, natychmiast uda艂em si臋 do艅, by mu
przed艂o偶y膰, czego pragn臋; kiedy wszed艂em do komnaty, zasta-
艂em go z listem otwartym w r臋ku i zanim zd膮偶y艂em s艂owo prze-
m贸wi膰, poda艂 mi 贸w list i odezwa艂 si臋: "Z listu tego dowiesz
si臋, Gardenio, jak膮 艂ask臋 chce ci ksi膮偶臋 Ryszard wy艣wiadczy膰."
Ten ksi膮偶臋 Ryszard, jak wy, panowie, musicie wiedzie膰, jest
jednym z grand贸w Hiszpanii, kt贸ry ma posiad艂o艣ci w naj-
偶y藕niejszej cz臋艣ci po tej stronie Andaluzji *. Wzi膮艂em list i prze-
czyta艂em go; by艂 tak nalegaj膮cy, 偶e mnie samemu zdawa艂o si臋
niepodobie艅stwem, aby ojciec m贸g艂 uchyli膰 si臋 od spe艂nienia
pro艣by w nim zawartej. Chodzi艂o o to, abym co rychlej uda艂 si臋
do miejsca jego pobytu, gdy偶 偶yczy艂 sobie widzie膰 we mnie to-
warzysza, nie s艂ug臋, swego starszego syna, on za艣 bierze na
siebie trosk臋 o nadanie mi stanowiska odpowiedniego szacun-
kowi, jaki dla mnie 偶ywi. Przeczytawszy ten list, zaniem贸wi-
艂em, a jeszcze bardziej, kiedy ojciec rzek艂: "Gardenio, wyje-
dziesz st膮d do dw贸ch dni, zgodnie z wol膮 ksi臋cia, i dzi臋kuj
217
Bogu, 偶e otwiera si臋 przed tob膮 droga do osi膮gni臋cia tego, na
co moim zdaniem zas艂ugujesz." Doda艂 jeszcze kilka s艂贸w
rad ojcowskich.
Nadchodzi艂 dzie艅 mego wyjazdu. Pewnej nocy rozmawia艂em
Z Lucynd膮, opowiedzia艂em jej wszystko, co zasz艂o, powt贸rzy-
艂em to jej ojcu b艂agaj膮c go, aby przez jaki艣 czas zwleka艂 i nie
rozporz膮dza艂 jej losem, p贸ki si臋 nie dowiem, czego ksi膮偶臋 Ry-
szard chce ode mnie. On mi to przyrzek艂, ona za艣 potwierdzi艂a
tysi膮cem przysi膮g i tysi膮cem omdle艅. Uda艂em si臋 wreszcie tam,
gdzie ksi膮偶臋 Ryszard przebywa艂. Zosta艂em przeze艅 przyj臋ty tak
偶yczliwie i 艂askawie, i偶 od razu wzbudzi艂o to zazdro艣膰 u daw-
nych dworzan, kt贸rym wydawa艂o si臋, 偶e dowody 艂askawo艣ci,
jakich mi ksi膮偶臋 Ryszard nie szcz臋dzi艂, by艂y z ich uszczerbkiem.
Ale najbardziej rad z mego przybycia by艂 drugi syn ksi臋cia,
imieniem Fernando, m艂odzian weso艂y, grzeczny, przyst臋pny
i serdeczny, kt贸ry niebawem tak膮 przyja藕ni膮 ku mnie zapa艂a艂,
偶e wszyscy o tym m贸wili; i cho膰 starszy lubi艂 mnie bardzo i by艂
dla mnie wielce 艂askawy, nie dor贸wna艂o to uczuciu, jakie 偶y-
wi艂 dla mnie Fernando i z jakim mi臋 traktowa艂. Ot贸偶, jak to
bywa, 偶e mi臋dzy przyjaci贸艂mi tajemnic nie ma, kiedy za偶y艂o艣膰
moja z Fernandem zmieni艂a si臋 w przyja藕艅, wyjawi艂 mi on
wszystkie swe tajne my艣li, a zw艂aszcza mi艂o艣膰, kt贸ra go dr臋-
czy艂a. Zakocha艂 si臋 gor膮co w wie艣niaczce, poddance swego ojca,
bardzo bogatej a tak pi臋knej, m膮drej, skromnej i uczciwej, 偶e
nikt, kto j膮 zna艂, rozstrzygn膮膰 nie umia艂, w kt贸rym z tych przy-
miot贸w by艂a doskonalsza i w kt贸rym celowa艂a. Te przymioty
pi臋knej wie艣niaczki tak rozpali艂y pragnienie Don Fernanda, 偶e
by zdoby膰 j膮 i cnot臋 jej zwyci臋偶y膰, postanowi艂 da膰 jej s艂owo, i偶
j膮 po艣lubi; inaczej bowiem nie by艂by swego dopi膮艂. Z obowi膮z-
ku przyja藕ni, najs艂uszniejszymi racjami, jak umia艂em, stara艂em
si臋 odwie艣膰 go od tego zamiaru przytaczaj膮c liczne znane mi
najwymowniejsze przyk艂ady. Widz膮c jednak, 偶e to nie pomaga,
postanowi艂em powiedzie膰 wszystko ksi臋ciu Ryszardowi, jego
ojcu; ale Don Fernando, domy艣lny i sprytny, przenikn膮艂 mnie
i przestraszy艂 si臋 mniemaj膮c, 偶e obowi膮zany by艂em, jako dobry
dworzanin, wyjawi膰 rzecz, kt贸ra mog艂a przynie艣膰 uszczerbek
218
czci mego pana i ksi臋cia; a wi臋c, aby odwr贸ci膰 uwag臋 moj膮
i oszuka膰, rzek艂 mi, 偶e nie znajduje lepszego 艣rodka na oderwa-
nie swej pami臋ci od pi臋kno艣ci, kt贸ra go tak op臋ta艂a, jak oddali膰
si臋 na kilka miesi臋cy, i pragnie, aby艣my w czasie tej nieobecno-
艣ci, udali si臋 do mego ojca pod pozorem, wobec ksi臋cia, podr贸偶y
晈 celu wyboru i zakupu kilku znakomitych koni, z jakich s艂y-
nie moje miasto b臋d膮ce ojczyzn膮 najlepszych koni na 艣wiecie.
Zaledwie us艂ysza艂em te s艂owa, to cho膰 zamierzenie jego nie by艂o
najlepsze, pod wp艂ywem uczucia mego przyklasn膮艂em jako naj-
pewniejszemu, jakie mo偶na by艂o wymy艣li膰; nadarza艂a si臋 bo-
wiem dobra sposobno艣膰 i dogodno艣膰 ujrzenia zn贸w mej Lucyn-
dy. W tej my艣li i ch臋ci zgodzi艂em si臋 na jego plan i utwierdzi-
艂em go w tym zamiarze radz膮c, aby przeprowadzi艂 to jak naj-
rychlej, bowiem rzeczywi艣cie, oddalenie robi swoje wbrew naj-
silniejszym uczuciom. Ale w贸wczas kiedy on mi to m贸wi艂, jak
si臋 potem dowiedzia艂em, cieszy艂 si臋 ju偶 wdzi臋kami wie艣niaczki
z tytu艂u praw m臋偶a, czeka艂 na sposobno艣膰 bezkarnego wyja-
wienia tego, l臋kaj膮c si臋, co pocznie ksi膮偶臋 ojciec, kiedy dowie
si臋 o jego szale艅stwie. Zdarzy艂o si臋, jako 偶e u m艂odych najcz臋艣-
ciej mi艂o艣膰 nie jest mi艂o艣ci膮, lecz 偶膮dz膮, kt贸ra na celu maj膮c je-
dynie rozkosz, kiedy osi膮gnie j膮, ga艣nie (i to, co zdawa艂o si臋 mi-
艂o艣ci膮, zawraca nie mog膮c przekroczy膰 granicy, jak膮 natura
po艂o偶y艂a, kt贸ra to granica prawdziwej mi艂o艣ci nie stoi na zawa-
dzie), chc臋 rzec, 偶e kiedy Don Fernando nacieszy艂 si臋 wie艣niacz-
k膮, 偶膮dze jego uspokoi艂y si臋, a starania och艂od艂y. Je艣li dawniej
udawa艂, 偶e chce si臋 oddali膰, aby zapomnie膰, teraz rzeczywi艣cie
chcia艂 odjecha膰, aby przyrzeczenia nie spe艂ni膰. Ksi膮偶臋 da艂 po-
zwolenie i poleci艂 mi towarzyszy膰 mu. Przybyli艣my do mego
miasta, ojciec przyj膮艂 Femanda stosownie do jego stanu, ja na-
tychmiast pobieg艂em do Lucyndy; na nowo kochanie me od偶y-
艂o (cho膰 nigdy nie zamar艂o ani nie os艂ab艂o). Na me nieszcz臋艣cie
powiedzia艂em o wszystkim Don Fernandowi, zdawa艂o mi si臋
bowiem, 偶e wedle praw wielkiej przyja藕ni, jak膮 mi okazywa艂,
nie powinienem mu nic ukrywa膰. Wys艂awia艂em pi臋kno艣膰, wdzi臋k
i rozum Lucyndy tak wymownie, 偶e moje pochwa艂y obudzi艂y
w nim pragnienie poznania dziewicy takimi przymiotami zdob-
219
nej. Spe艂ni艂em to 偶yczenie na moj膮 niedol臋 i pokaza艂em mu j膮
pewnej nocy przy blasku pochodni, w oknie, przy kt贸rym zwy-
kli艣my byli rozmawia膰. Ujrza艂 j膮 w obcis艂ej szacie, tak pi臋kn膮,
偶e zapomnia艂 o wszystkich pi臋kno艣ciach dot膮d widzianych,
Oniemia艂, postrada艂 przytomno艣膰, sta艂 zachwycony, w ko艅cu tak
si臋 rozmi艂owa艂, jak dowiecie si臋 z dalszego opowiadania o moim
nieszcz臋艣ciu. Traf chcia艂, na tym wi臋ksze rozpalenie jego 偶膮-
dzy (kt贸r膮 ukrywa艂 przede mn膮 i niebu jedynie w samotno艣ci
ods艂ania艂), i偶 znalaz艂 pewnego dnia bilecik jej, w kt贸rym mi臋
nagli艂a, abym prosi艂 ojca o jej r臋k臋; bilecik tak rozumny,
tak przystojny, a tak pe艂en mi艂o艣ci, 偶e czytaj膮c orzek艂, i偶
w jednej Lucyndzie zamieszka艂y wszystkie wdzi臋ki pi臋kno艣ci
i rozumu, jakie mi臋dzy inne niewiasty na 艣wiecie s膮 rozdzielone.
Prawd膮 jest, co chc臋 dzi艣 wyzna膰, 偶e cho膰 wiedzia艂em, jak s艂usz-
nie Don Fernando Lucynd臋 wys艂awia, nie by艂o mi mi艂o s艂ucha膰
owych pochwa艂 z jego ust, zaczyna艂em si臋 l臋ka膰 i mie膰 si臋 na
baczno艣ci, bowiem bezustannie chcia艂 ze mn膮 m贸wi膰 o Lucyn-
dzie i tak zwraca艂 rozmow臋 nawet ci膮gn膮c j膮 za w艂osy, 偶e obu-
dzi艂o to we mnie co艣 na kszta艂t zazdro艣ci, cho膰 nie l臋ka艂em si臋
偶adnej zmiany w 偶yczliwo艣ci i wierno艣ci Lucyndy; pomimo to
los m贸j kaza艂 mi dr偶e膰 o to, o czym ona mnie zapewnia艂a. Don
Fernando stara艂 si臋 zawsze czytywa膰 listy, jakie wysy艂a艂em do
Lucyndy, i jej odpowiedzi, pod pozorem, 偶e rozum, jaki w nich
przebija艂, wielkie zadowolenie mu sprawia艂. Zdarzy艂o si臋, 偶e
Lucynda poprosi艂a mi臋 o ksi膮偶k臋 rycersk膮 do czytania, ksi膮偶k臋,
kt贸r膮 bardzo lubi艂a, a by艂 to Amad藕s z Galii.
Zaledwie Don Kichote us艂ysza艂 wymienion膮 powie艣膰 rycer-
sk膮, odezwa艂 si臋:
Gdyby艣cie mi, wasza mi艂o艣膰, na pocz膮tku powiedzieli, 偶e
jej dostojno艣膰 pani Lucynda w ksi臋gach rycerskich si臋 mi艂owa-
艂a, nie potrzeba by艂oby innych uniesie艅, aby pozna膰 wysoko艣膰
jej rozumu, ani by艂by on tak wielki, jak wy, panie, odmalowa-
li艣cie, gdyby brak艂o jej upodobania w tak smakowitej lekturze.
Przeto nie potrzeba ju偶 wi臋cej s艂贸w, aby objawi膰 mi jej pi臋k-
no艣膰, cnot臋 i rozum; znaj膮c bowiem jej zami艂owania, stwier-
dzam, 偶e jest najpi臋kniejsza i najm膮drzejsza z niewiast na tym
220
艣wiecie. I chcia艂bym, panie, aby wasza mi艂o艣膰 pos艂ali艣cie jej by-
li wraz z Amadisem z Galii r贸wnie偶 zacnego Don Rogera
z Grecji *, podoba艂aby si臋 bowiem pani Lucyndzie bardziej histo-
ria Daraidy i Gara j a oraz przemy艣lno艣ci pasterza Darinela,
podobnie jak wspania艂e wiersze jego sielanek, 艣piewane i od-
grywane przeze艅 z takim wdzi臋kiem, rozumem i swobod膮. Ale
mo偶e przyjdzie czas, aby ten b艂膮d naprawi膰 i rych艂o by mo偶na
temu zado艣膰uczyni膰, je艣liby艣 wasza mi艂o艣膰 zechcia艂 艂askawie
uda膰 si臋 ze mn膮 do mej wioski; tam b臋d臋 wam m贸g艂 da膰 ponad
trzysta ksi膮g, kt贸re s膮 rozkosz膮 mej duszy i podpor膮 mego 偶y-
cia, cho膰 na my艣l mi przychodzi, 偶e obecnie ju偶 nie mam 偶ad-
nej, dzi臋ki z艂o艣liwo艣ci z艂ych i zawistnych czarownik贸w. Wy-
baczcie mi, wasza mi艂o艣膰, 偶e z艂ama艂em swe przyrzeczenie
i przerwa艂em wasz膮 przemow臋, lecz kiedy s艂ysz臋 o sprawach
rycerskich i o b艂臋dnych rycerzach, niemo偶liw膮 jest rzecz膮,
abym o nich nie^ m贸wi艂, jak niemo偶liwe jest, aby promienie
s艂o艅ca grza膰 przesta艂y a ksi臋偶yca wilgo膰 rozsiewa膰 *. Prze-
baczcie mi wi臋c i m贸wcie dalej, co jest teraz rzecz膮 najwa偶-
niejsz膮.
Kiedy Don Kichote to m贸wi艂, Gardenio opu艣ci艂 g艂ow臋 na pier-
si, wydaj膮c si臋 g艂臋boko zamy艣lonym, i cho膰 Don Kichote dwa-
kro膰 powtarza艂, aby dalej ci膮gn膮艂 sw膮 histori臋, ani g艂owy nie
podnosi艂, ani s艂owa nie odpowiedzia艂, wreszcie po up艂ywie do-
brej chwili podni贸s艂 si臋 i m贸wi艂:
Nie opuszcza mi臋 my艣l i nie masz takiego na 艣wiecie, kto
by mi j膮 wybi艂 z g艂owy, ani kto by mi臋 przekona艂 (a niecnota
tylko my艣la艂by i s膮dzi艂 inaczej), 偶e ten szelma mistrz Elisabat *
zadawa艂 si臋 z kr贸low膮 Madasim膮.
Co to, to nie! na Boga! przerwa艂 Don Kichote z wielkim
gniewem (zaki膮wszy, jak to mia艂 w zwyczaju) jest to wielka
z艂o艣liwo艣膰, a raczej grubia艅stwo, kr贸lowa Madasim膮 by艂a bar-
dzo dostojn膮 pani膮 i nie mo偶na przypu艣ci膰, aby tak wielka
ksi臋偶na zadawa艂a si臋 z jakim艣 cyrulikiem; kto inaczej twierdzi,
sk艂amie jak najwi臋kszy 艂ajdak! Got贸w jestem mu tego dowie艣膰
pieszo czy konno, zbrojnie czy bez broni, w dzie艅 i w nocy, jak
mu si臋 spodoba.
221
Gardenio przygl膮da艂 mu si臋 bacznie, przyszed艂 na艅 bowiem
ju偶 atak szale艅stwa i nie .by艂 w stanie ci膮gn膮膰 dalej swej histo-
rii; zreszt膮 r贸wnie偶 Don Kichote nie by艂by w stanie jej s艂u-
cha膰 powzi膮wszy ku niemu wstr臋t po tym, co us艂ysza艂 o kr贸lo-
wej Madasimie. Dziwna rzecz,' stan膮艂 za ni膮 tak gor膮co, jakby
naprawd臋 jego pani膮 by艂a; taki by艂 wp艂yw przekl臋tych ksi膮g.
M贸wi臋 wi臋c, 偶e kiedy Gardenia ogarn膮艂 sza艂 i us艂ysza艂, i偶 wy-
my艣laj膮 mu od k艂amc贸w i 艂ajdak贸w, oraz inne podobne obelgi
miotaj膮, 藕le 偶art przyj膮艂 i podni贸s艂szy kamie艅, kt贸ry opodal
znalaz艂, grzmotn膮艂 nim z tak膮 si艂膮 w piersi Don Kichota, 偶e po-
wali艂 go na plecy. Sanczo Pansa widz膮c, jak si臋 obeszli z jego
panem, rzuci艂 si臋 na szale艅ca z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami, lecz ob-
dartus tak go przyj膮艂, 偶e jednym uderzeniem pi臋艣ci zwali艂 go
do st贸p, po czym wskoczy艂 na艅 i jak umia艂, gni贸t艂 mu 偶ebra.
Koziarz, kt贸ry chcia艂 broni膰, narazi艂 si臋 na to samo niebezpie-
cze艅stwo. Wym艂贸ciwszy i nat艂uk艂szy. wszystkich, szaleniec zo-
stawi艂 ich i spokojnie odszed艂 ukry膰 si臋 w g贸rach. Sanczo pod-
ni贸s艂 si臋 w艣ciek艂y, 偶e go tak niezas艂u偶enie poturbowano, pobieg艂
zem艣ci膰 si臋 na koziarzu m贸wi膮c, 偶e to on wszystkiemu winien,
bowiem nie ostrzeg艂 ich, 偶e cz艂owieka tego napada od czasu do
czasu atak sza艂u; gdyby o tym wiedzieli, byliby si臋 mieli na
baczno艣ci, aby si臋 ustrzec. Koziarz odpar艂, 偶e przecie to m贸wi艂,
i je艣li go- nie us艂uchali, nie jego wina. Sanczo Pansa przym贸wi艂,
koziarz odpowiedzia艂, a偶 wreszcie przy tej utarczce chwycili si臋
za brody i zacz臋li si臋 tak ok艂ada膰 pi臋艣ciami, 偶e gdyby Don Ki-
chote ich nie uspokoi艂, podarliby si臋 byli w kawa艂y. Sanczo
trzymaj膮c koziarza wrzeszcza艂:
Ostawcie mi臋, jegomo艣膰, panie Rycerzu Sm臋tnego Oblicza;
ten cz艂ek jest prostakiem jak ja i nie jest pasowany na rycerza,
mog臋 bezpiecznie pom艣ci膰 si臋 za krzywd臋, jak膮 mi wyrz膮dzi艂,
potykaj膮c si臋 w r贸wnej walce, jak cz艂owiekowi uczciwemu
przysta艂o.
Tak jest rzek艂 Don Kichote ale wiem, 偶e nie ponosi
on 偶adnej winy za to, co si臋 sta艂o.
Tak uspokoi艂 ich Don Kichote i zn贸w zacz膮艂 wypytywa膰 ko-
ziarza, gdzie mo偶na by odszuka膰 Gardenia, gdy偶 pa艂a艂 wielkim
222
pragnieniem, aby si臋 dowiedzie膰 ko艅ca jego historii. Koziarz
m贸wi艂, podobnie jak pierwej, 偶e nic pewnego nie wie o jego
schronieniu, ale je艣li d艂u偶ej w tych stronach si臋 zatrzyma, na
pewne go spotka albo przy zdrowych zmys艂ach, albo w szale.
ROZDZIA艁 DWUDZIESTY PI膭TY
opowiada o dziwnych sprawach, jakie przydarzy艂y si臋 dzielnemu ryce-
rzowi z Manczy w Sierra Morena, oraz o tym, jak na艣ladowa艂 pokut臋
Pi臋knego Sm臋tka
Don Kichote po偶egna艂 si臋 z koziarzem i wsiad艂szy zn贸w na
Rosynanta, poleci艂 Sanczowi pod膮偶a膰 za sob膮, co ten uczyni艂
bardzo niech臋tnie na swym o艣le. Coraz dalej zapuszczali si臋
w najg艂臋bsze g贸ry, a Sanczo umiera艂 z ch臋ci ugwarzemia z par-
nem, lecz oczekiwa艂, by ten zacz膮艂 rozmow臋, nie chc膮c przekro-
czy膰 jego zakazu; ale nie mog膮c wytrzyma膰 ju偶 d艂u偶szego mil-
czenia rzek艂:
Panie Don Kichocie, niech mi wasza mi艂o艣膰 da b艂ogos艂a-
wie艅stwo i odpraw臋, gdy偶 chc臋 bez zw艂oki wraca膰 do domu, do
mej 偶ony i do moich dzieci, z kt贸rymi przynajmniej mog臋 ga-
da膰 i k艂贸ci膰 si臋 do woli; chcie膰 bowiem, abym z jegomo艣cia d膮-
偶y艂 przez te pustacie dzie艅 i noc bez s艂owa, kiedy mam ochot臋
gada膰, to znaczy 偶ywcem mi臋 pogrzeba膰. Gdyby los chcia艂, 偶eby
zwierz臋ta gada艂y, jak m贸wi艂y za czas贸w Hyzopa *, nie by艂oby
tak 藕le, gdy偶 ugwarzy艂bym z mym os艂em, kiedybym mia艂 ocho-
t臋, i od razu l偶ej by mi z艂y czas przeszed艂. Przykra to rzecz
i trudno j膮 cierpliwie znosi膰, tak b艂膮dzi膰 ca艂e 偶ycie poszukuj膮c
przyg贸d, a znajdowa膰 tylko kopniaki, podrzucania, kamienowa-
nie i ku艂aki, a przy tym wszystkim g臋b臋 mie膰 zaszyt膮, nie 艣mie-
j膮c rzec tego, co cz艂ek w sercu nosi, jakbym by艂 niemy.
Ju偶 ja ci臋 pojmuj臋, Sanczo odpowiedzia艂 Don Kichote.
Umierasz z pragnienia, abym odwo艂a艂 zakaz dany twemu j臋zy-
kowi. Niech tak b臋dzie, gadaj, co chcesz, pod warunkiem, 偶e to
pozwolenie b臋dzie trwa艂o jedynie, p贸ki w tych g贸rach przeby-
wa膰 b臋dziemy.
223
A niech tak b臋dzie rzek艂 Sanczo nagadam si臋 teraz,
bo B贸g wie, co si臋 p贸藕niej stanie. I zaczynaj膮c od razu korzy-
sta膰 z tego zezwolenia pytam: c贸偶 jegomo艣ci zale偶a艂o tak bar-
dzo na tej kr贸lowej Magimasie, czy jak tam si臋 nazywa? i co
was obchodzi艂o, czy 贸w Abad by艂 jej kochankiem, czy nie? Gdy-
by艣cie, jegomo艣膰, to mimo uszu pu艣cili nie b臋d膮c jego s臋dzi膮,
my艣l臋 zaiste, 偶e szaleniec by艂by dalej sw膮 histori臋 opowiada艂,
a my oszcz臋dziliby艣my sobie owych raz贸w kamieniami, kopnia-
k贸w i ponad sze艣膰 policzk贸w.
Dalib贸g, Sanczo odpowiedzia艂 Don Kichote gdyby艣
wiedzia艂 tak jak ja, jak dostojn膮 i jak wielk膮 pani膮 by艂a kr贸lo-
wa Madasima, wiem, 偶e przyzna艂by艣, i偶 by艂em a偶 nadto cierpli-
wy nie uszkodziwszy g臋by, z kt贸rej podobne blu藕nierstwa wy-
skoczy艂y. Wielkie to bowiem blu偶nierstwo m贸wi膰 czy my艣le膰,
偶e kr贸lowa mog艂a by膰 mi艂o艣nic膮 cyrulika. Prawd膮 jest w tej hi-
storii, 偶e 贸w mistrz Elisabat, o kt贸rym szaleniec m贸wi艂, by艂
bardzo m膮drym m臋偶em, doskona艂ym doradc膮, by艂 on nauczycie-
lem i medykiem kr贸lowej; ale my艣le膰, i偶 by艂a jego kochank膮,
to g艂upstwo zas艂uguj膮ce na wielk膮 kar臋. I aby艣 przekona艂 si臋.
偶e Gardenio nie wiedzia艂, co gada艂, zwa偶, 偶e kiedy to m贸wi艂, ju偶
by艂 pozbawie艅 rozumu.
Ot贸偶 w艂a艣nie to m贸wi臋 rzek艂 Sanczo nie nale偶y zwa-
偶a膰 na gadanie szalonego; gdyby bowiem traf szcz臋艣liwy jego-
mo艣ci nie pom贸g艂, lecz skierowa艂 owo uderzenie kamieniem
w g艂ow臋, a nie w piersi, pi臋knie byliby艣my wyszli na obronie
tej pani, niech j膮 B贸g poha艅bi. A potem czy偶 Gardenio, jako
szaleniec, nie wyszed艂by z tego ca艂o?
Przeciw zdrowym na umy艣le, jak przeciw szale艅com/ka偶-
dy rycerz b艂臋dny jest obowi膮zany broni膰 czci kobiet, kimkol-
wiek by艂yby, a tym bardziej kr贸lowych tak wysokiego rodu
i zas艂ug, jak膮 by艂a kr贸lowa Madasima, dla kt贸rej 偶ywi臋 szcze-
g贸lne przywi膮zanie za jej przymioty; bowiem okrom tego, 偶e
by艂a pi臋kna, by艂a te偶 bardzo roztropna i nader cierpliwa
w swych licznych przeciwno艣ciach, za艣 rady i towarzystwo
mistrza Elisabata by艂y jej bardzo potrzebne i pomocne w zno-
szeniu niedoli z roztropno艣ci膮 i cierpliwo艣ci膮. I to da艂o g艂upie-
224
mu i z艂o艣liwemu posp贸lstwu okazj臋 do twierdzenia i mniemania,
偶e by艂a jego kochank膮; lecz jeszcze raz powtarzam, 偶e k艂ami膮
i dwie艣cie razy k艂ama膰 b臋d膮 ci wszyscy, kt贸rzy tak pomy艣l膮 lub
powiedz膮.
Ani to m贸wi臋, ani my艣l臋 odpar艂 Sanczo niech to ro-
bi膮 na w艂asny rachunek, niech sw贸j chleb jedz膮; czy byli ko-
chankami, czy nie, Bogu z tego zdadz膮 spraw臋;-ja z w艂asnych
winnic id臋, nic nie wiem, nie chc臋 si臋 do cudzego 偶ycia wtr膮ca膰;
kto k艂amie, gdy kupuje, kiesa jego to poczuje; a tym bardziej
ja, go艂y si臋 urodzi艂em i go艂y jestem, nie strac臋 ani zyskam.
Cho膰by kochankami byli, c贸偶 mi z tego? Wielu my艣li, 偶e to s艂o-
nina, a to tylko 艂ozina. Lecz kt贸偶 by w polu stawia艂 bramy? Tym
bardziej 偶e o samym Bogu naple艣膰 gotowi.
Na mi艂y B贸g rzek艂 Don Kichote ile艣 ty g艂upstw, San-
czo, nagromadzi艂! Co ma to, o czym m贸wili艣my, do przys艂贸w,
kt贸re naniza艂e艣? Na twe 偶ycie, prosz臋 ci臋, Sanczo, zamilknij i za-
bierz si臋 raczej do poganiania os艂a, 'a przesta艅 troszczy膰 si臋 o rze-
czy do ciebie nie nale偶膮ce. I zakarbuj sobie wszystkimi pi臋cio-
ma zmys艂ami, 偶e cokolwiek uczyni艂em, czyni臋 i czyni膰 b臋d臋, jest
rozumne i zgodne zupe艂nie z prawid艂ami rycerstwa, mnie zna-
nymi lepiej ni偶 wielu rycerzom, kt贸rzy je wyznawali na
艣wiecie.
Panie odpowiedzia艂 Sanczo czy to dobra regu艂a ry-
cerska tak b艂膮dzi膰 po tych g贸rach bez 艣cie偶ki ni drogi, szuka-
j膮c szale艅ca, kt贸remu, o ile go kiedy znajdziemy, mo偶e przyj艣膰
ochota, miast opowiada膰, doko艅czy膰 tego, co zacz膮艂 na jegomo艣ci
g艂owie i na moich 偶ebrach, i do reszty je pogruchota膰.
Milcz, m贸wi臋 ci raz jeszcze, Sanczo rzek艂 Don Ki-
chote wiedz, 偶e przez te okolice wodzi mi臋 nie tylko prag-
nienie odnalezienia szale艅ca, ale dokonania tu czynu, kt贸ry zy-
ska mi wieczne imi臋 i s艂aw臋 na ca艂ej powierzchni ziemi; a b臋-
dzie to czyn taki, 偶e wyci艣nie piecz臋膰 na wszystkim, co dosko-
na艂ego i s艂awnego dokona膰 mo偶e b艂臋dny rycerz.
Czy ten czyn jest bardzo niebezpieczny? zapyta艂 San-
czo Pansa.
Nie odpowiedzia艂 Rycerz Sm臋tnego Oblicza cho膰 rzut
]5 Don Kichote, cz. I
220
ko艣ci mo偶e pa艣膰 w ten. spos贸b, 偶e narazimy si臋 na niepowodzenie,
a nie na szcz臋艣liwe spotkanie *, ale wszystko od twego starania
zale偶y.
Od mego starania? zapyta艂 Sanczo.
Tak odpowiedzia艂 Don Kichote je艣li bowiem powr贸-
cisz rych艂o stamt膮d, gdzie ci臋 my艣l臋 pos艂a膰, moja niedola sko艅-
czy si臋 szybko, a rozpocznie si臋 chwa艂a. A poniewa偶 nie przystoi
d艂u偶ej ci臋 w niepewno艣ci trzyma膰, w wyczekiwaniu dok膮d za-
mys艂y moje zmierzaj膮, chc臋, Sanczo, aby艣 wiedzia艂, 偶e s艂ynny
Amadis z Galii by艂 jednym z najdoskonalszych b艂臋dnych ryce-
rzy. Z艂e m贸wi臋 jednym, by艂 jedynym, pierwszym i jedynym
mistrzem wszystkich, kt贸rzy w tym czasie na 艣wiecie 偶yli. Tym
gorzej dla Belianisa i dla wszystkich, kt贸rzy by twierdzili, 偶e mu
dor贸wnuj膮 w czymkolwiek; jako 偶ywo, kln臋 si臋, 偶e si臋 myl膮.
Twierdz臋 r贸wnie偶, 偶e je艣li jaki艣 malarz chce doj艣膰 do s艂awy
w swej sztuce, stara si臋 na艣ladowa膰 obrazy najdoskonalszych
malarzy, jakich zna; ta sama regu艂a dotyczy wszystkich zawo-
d贸w wa偶niejszych i umiej臋tno艣ci s艂u偶膮cych do u艣wietnienia
pa艅stw, i tak powinien czyni膰 i czyni ten, kto chce zas艂u偶y膰 na
s艂aw臋 roztropnego i cierpliwego, na艣laduj膮c Ulissesa, w kt贸rego
osobie i niedolach Homer maluje nam 偶ywy obraz roztropno艣ci
i wytrzyma艂o艣ci, tak jak r贸wnie偶 Wergiliusz ukaza艂 nam w oso-
bie Eneasza cnot臋 synowskiej mi艂o艣ci i bystro艣膰 dzielnego i ro-
zumnego w贸dzia. Nie malowali oni ani nie przedstawiali ich ta-
kimi, jakimi byli, ale jakimi by膰 powinni, tak aby swoimi cnota-
mi dawali przyk艂ad przysz艂ym pokoleniom. Tak samo Amadis by艂
gwiazd膮 polarn膮, jutrzenk膮 i s艂o艅cem dla dzielnych i zakocha-
nych rycerzy, jego powinni艣my na艣ladowa膰 wszyscy walcz膮cy
pod sztandarem mi艂o艣ci i rycerstwa. Skoro wi臋c tak jest, uwa-
偶am, przyjacielu Sanczo, 偶e 贸w b艂臋dny rycerz, kt贸ry go na艣lado-
wa膰 b臋dzie, bli偶szy stanie si臋 osi膮gni臋cia doskona艂o艣ci rycerskiej.
Okoliczno艣ci膮, w kt贸rej ten rycerz najlepiej okaza艂 sw膮 roz-
tropno艣膰, dzielno艣膰, warto艣膰, cierpliwo艣膰, sta艂o艣膰 i mi艂o艣膰, by艂a
chwila, gdy wzgardzony przez pani膮 sw膮 Orian臋 uszed艂, aby pod-
kute odby膰 na Ubogiej Skale, zmieniwszy swe miano na imi臋
Pi臋knego Sm臋tka, zaiste wiele znacz膮ce i stosowne do 偶ycia,
228
jakie dobrowolnie obra艂. I tak 艂atwiej ml jest go na艣ladowa膰
w tym ni偶 p艂ata膰 na dwoje olbrzym贸w, 艣cina膰 g艂owy w臋偶om,
zabija膰 endriagi*, rozprasza膰 wojska, druzgota膰 floty i odczy-
nia膰 czary. A poniewa偶 te okolice tak nadaj膮 si臋 do podobnych
dzia艂a艅, nie nale偶y marnowa膰 sposobno艣ci, kt贸ra teraz tak do-
godnie podaje nam swe warkocze.
W rzeczy samej rzek艂 Sanczo co jegomo艣膰 zamierza
robi膰 w tak odludnym miejscu?
Czy偶 ci ju偶 nie m贸wi艂em odpowiedzia艂 Don Kichote
偶e chc臋 na艣ladowa膰 Amadisa rozpaczaj膮c tu, w zapalczywo艣ci
trwaj膮c, szalej膮c, a zarazem na艣ladowa膰 dzielnego Don Rolan-
da, kiedy znalaz艂szy przy zdroju dowody, 偶e pi臋kna Angelika
pope艂ni艂a nieprzystojno艣膰 z Medorem, ze smutku oszala艂, wyry-
wa艂 drzewa, m膮ci艂 wod臋 czystych zdroj贸w, zabija艂 pasterzy,
rozp臋dza艂 trzody, pali艂 sza艂asy, rozwala艂 domy, uprowadza艂 kla-
cze i dokonywa艂 stu tysi臋cy innych szale艅stw godnych" wiecznej
s艂awy i opisania. I cho膰 nie zamy艣lam na艣ladowa膰 Rolanda,
Orlanda czy te偶 Rotolanda (wszystkie te trzy imiona bowiem
nosi艂) punkt po punkcie we wszystkich szale艅stwach, jakie po-
pe艂nia艂, m贸wi艂 i my艣la艂, to przynajmniej odtworz臋 je, jak naj-
lepiej zdo艂am, w tym, co moim zdaniem jest w nich najistot-
niejsze. A by膰 mo偶e, poprzestan臋 na na艣ladowaniu Amadisa,
kt贸ry nie pope艂niaj膮c szkodliwych szale艅stw, jeno p艂aczem i 偶a-
lami zdoby艂 wi臋ksz膮 s艂aw臋 ni偶 ktokolwiek.
Mnie si臋 zdaje rzek艂 Sanczo 偶e rycerze, kt贸rzy tak
post臋powali, byli do tego doprowadzeni i mieli przyczyn臋 wy-
rabiania tych g艂upstw i pokut, ale jegomo艣膰! c贸偶 was sk艂ania,
aby sta膰 si臋 szale艅cem? Jaka偶 to dama wami wzgardzi艂a i jakie偶
dowody znale藕li艣cie wskazuj膮ce na to, 偶e pani Dulcynea z To-
boso pope艂ni艂a jakowe艣 g艂upstwo z Maurem czy chrze艣cijani-
nem?
W tym s臋k odpowiedzia艂 Don Kichote ale i ca艂a sub-
telno艣膰 mego zamierzenia. Albowiem kiedy jaki艣 b艂臋dny rycerz
staje si臋 szale艅cem maj膮c ku temu pow贸d, nie ma w tym nija-
kiej Jego zas艂ugi; ale w tym rzecz, aby oszale膰 bez przyczyny
i da膰 pozna膰 mej pani, 偶e je艣li to czyni臋 na zimno, c贸偶 uczyni臋 na
15* 227
gor膮co? Tym bardziej 偶e mam dostateczny pow贸d w d艂ugiej roz-
艂膮ce z niezmiennie moj膮 pani膮 Dulcyne膮 z Toboso, bo jak s艂ysza-
艂e艣 onegdaj od owego pasterza Ambrosio, 偶e nieobecny wszyst-
kie utrapienia cierpi i wszystkich si臋 l臋ka. Tak wi臋c, przyja-
cielu Sanczo, nie tra膰 czasu doradzaj膮c mi poniechanie tak
rzadkiego a tak szcz臋艣liwego i tak niespotykanego na艣ladow-
nictwa. Jestem szale艅cem i szale艅cem zostan臋, p贸ki nie wr贸-
cisz z odpowiedzi膮 na list, jaki przez ciebie przes艂a膰 zamierzam
pani mej Dulcynei, i je艣li ta b臋dzie taka, na jak膮 wierno艣膰 moja
zas艂uguje, sko艅czy si臋 m贸j ob艂臋d i pokuta; je艣li za艣 b臋dzie prze-
ciwnie, oszalej臋 naprawd臋 i jako szalony b臋d臋 pozbawiony czu-
cia. Tak wi臋c, jakkolwiek mi odpowie, sko艅czy si臋 rozterka
i udr臋ka, w jakiej mi臋 zostawiasz, b臋d臋 przy zdrowych zmy-
s艂ach radowa艂 si臋 szcz臋艣ciem, jakim mnie obdarzysz, lub jako
szaleniec nie b臋d臋 odczuwa艂 z艂a przyniesionego. Ale powiedz mi,
Sanczo, czy艣 dobrze przechowa艂 he艂m Mambrina, kt贸ry jak
widzia艂em, podnios艂e艣, kiedy to 贸w niewdzi臋cznik chcia艂 go
w kawa艂ki rozbi膰, ale nie zdo艂a艂, po czym pozna膰 mo偶na snad-
nie jego doskona艂膮 hartowno艣膰.
Na to odpowiedzia艂 Sanczo:
Na 偶ywy B贸g! panie Rycerzu Sm臋tnego Oblicza, nie mam
ju偶 cierpliwo艣ci, by znosi膰 to wszystko, o czym jegomo艣膰 prawi,
i ze s艂贸w 艂ych wnosz臋, 偶e wszystko, co mi opowiadali艣cie o ry-
cerstwie, o zdobywaniu kr贸lestw i cesarstw, o nadawaniu wysp
i wy艣wiadczaniu innych 艂ask i wspania艂o艣ci, jak to jest u b艂臋d-
nych rycerzy w zwyczaju, to tylko s艂owa na wiatr rzucane
i 艂garstwa, jeno mierzwa i plewa, czy jak to nazwiemy. Kto bo-
wiem us艂yszy was, jak nazywacie miednic臋 golarza he艂mem
Mambrmai i d艂u偶ej ni偶 cztery dni trwacie w tym b艂臋dzie, c贸偶
mo偶e innego pomy艣le膰, jeno' 偶e ten, kto tak m贸wi i twierdzi,
musi mie膰 藕le w g艂owie? Miednic臋 nosz臋 w worku, pogi臋t膮 do
szcz臋tu, a nosz臋, aby j膮 naprawi膰 w domu i aby si臋 w niej go-
li膰, je艣li B贸g pozwoli, abym kiedy艣 zobaczy艂 偶on臋 i dzieci.
Bacz, Sanczo, przez tego Boga, na kt贸rego w艂a艣nie si臋 za-
kl膮艂e艣 rzek艂 Don Kichote 偶e masz najkr贸tszy rozum ze
wszystkich giermk贸w na 艣wiecie. Jak to mo偶liwe, aby艣 tak d艂u-
228
go ze mn膮 w臋druj膮c nie poj膮艂, 偶e wszystkie sprawy b艂臋dnych
rycerzy wydaj膮 si臋 z艂udzeniem, g艂upstwem i szale艅stwem i 偶e
wszystkie id膮 na opak? A oto nie dlatego, aby takimi by艂y, lecz
przez to, 偶e mi臋dzy nami pl膮cze si臋 zgraja czarownik贸w, kt贸rzy
wszystkie nasze sprawy odmieniaj膮 i zniekszta艂caj膮 i wedle wo-
li swej obracaj膮 zale偶nie od tego, czy nam sprzyjaj膮, czy te偶 na
zgub臋 nasz膮 dybi膮; dlatego te偶 to, co si臋 tobie wydaje miednic膮
golarza, ja bior臋 za he艂m Mambrina, za艣 komu innemu wyda
si臋 to czym innym. By艂a to ze strony mo偶nego czarownika, 偶y-
czliwego mi, wielka przezorno艣膰 sprawi膰, 偶e miednic膮 wydaje
si臋 wszystkim to, co istotnie i naprawd臋 jest he艂mem Mambrina,
bo jako to rzecz tak cenna, wszyscy by mi臋 prze艣ladowali, chc膮c
mi go wydrze膰; ale kiedy widz膮, 偶e to jeno miednica golarza,
nie dbaj膮 o ni膮, jak to okaza艂 ten, kt贸ry chcia艂 j膮 rozbi膰 i porzu-
ci艂 na ziemi nie zabrawszy jej z sob膮; gdyby by艂 wiedzia艂, co to
jest, nie by艂by jej tak poniecha艂. Strze偶 wi臋c jej, przyjacielu,
bo w tej chwili nie jest mi to potrzebne; przeciwnie, teraz przyj-
dzie mi zrzuci膰 wszelk膮 zbroj臋 i pozosta膰 nagim, jak si臋 urodzi-
艂em, je艣li mam wol臋 na艣ladowa膰 w pokucie mej raczej Rolanda
ni偶 Amadi艣a. .
Tak rozmawiaj膮c przybyli do st贸p wysokiej g贸ry, kt贸ra jak
iglica stercza艂a samotna po艣r贸d wielu innych j膮 otaczaj膮cych.
Zboczem jej sp艂ywa艂 cichy strumyk okr膮偶aj膮c 艂膮k臋 zielon膮
i bujn膮, prawdziw膮 rozkosz dla oczu patrz膮cych. Wiele tam by艂o
drzew le艣nych, przer贸偶nych ro艣lin i kwiat贸w, kt贸re nadawa艂y
urd? miejscu. Ten zak膮tek wybra艂 Rycerz Sm臋tnego Oblicza na
odbycie swej pokuty i ogl膮dn膮wszy go zacz膮艂 m贸wi膰 dono艣nym
g艂osem jakby niespe艂na rozumu: *
Oto miejsce, o nieba! kt贸re wyznaeziam i obieram, aby
tu op艂akiwa膰 nieszcz臋艣cie przez was na mnie zes艂ane. Oto miej-
sce, gdzie wilgo膰 oczu moich podniesie wody tego strumyka,
a me ustawiczne i g艂臋bokie westchnienia porusza膰 b臋d膮 bez
przerwy listowie tych drzew g贸rskich, na 艣wiadectwo i znak
m臋ki, jak膮 cierpi serce moje udr臋czone. O wy! kimkolwiek je-
ste艣cie, bogowie sielscy, kt贸rzy zamieszkujecie to odludzie,
us艂yszcie skargi nieszcz臋snego kochanka, kt贸rego d艂uga roz艂膮ka
229
i urojona zazdro艣膰 przywiod艂y, aby 偶ale rozwodzi艂 w艣r贸d tych
pustaci i skar偶y艂 si臋 na okrucie艅stwo pi臋knej niewdzi臋cznicy,
kt贸ra jest szczytem i zenitem wszelkiej ludzkiej urody! O wy,
nimfy 艂膮k i drzew, co zwykle w艣r贸d dzikich g贸r mieszkacie, oby
lekkie i spro艣ne satyry, daremnie was mi艂uj膮ce, nie zak艂贸ca艂y
nigdy s艂odkiego spokoju waszego, pom贸偶cie mi op艂akiwa膰 m膮
niedol臋 lub przynajmniej nie wzdragajcie si臋 o niej s艂ucha膰.
O Dulcyneo z Toboso, dniu mej nocy, chwa艂o mej udr臋ki,
gwiazdo przewodnia mych dr贸g, gwiazdo mojego szcz臋艣cia, nie-
chaj ci niebo darzy we wszystkim, czego zapragniesz, oby艣
ogl膮da膰 mog艂a miejsce i stan, do kt贸rego doprowadzi艂a mi臋
roz艂膮ka z tob膮 i odpowiedzia艂a mi tak przychylnie jak wierno艣膰
moja na to zas艂uguje. .0 samotne drzewa, kt贸re odt膮d towarzy-
szy膰 macie mej samotno艣ci, dajcie znak 艂agodnym poruszeniem
ga艂臋zi, 偶e obecno艣膰 moja nie jest wam przykra! A ty, giermku
m贸j, mi艂y towarzyszu dobrych i z艂ych zdarze艅, zapami臋taj do-
brze, co zobaczysz, 偶e tu czyni臋, aby艣 zda艂 z tego spraw臋i i opo-
wiedzia艂 tej, kt贸ra jest wszystkiego przyczyn膮.
To m贸wi膮c zsiad艂 z Rosynanta i w jednej chwili zdj膮艂 uzd臋
i siod艂o, a uderzywszy go d艂oni膮 po grzbiecie, rzek艂:
Daje ci wolno艣膰 ten, kt贸ry jej pozbawie艅, o koniu r贸wnie
znakomity przez dzie艂a swoje, jak nieszcz臋sny przez los! Id藕,
kt贸r臋dy chcesz, na czole bowiem nosisz napisane, 偶e lekko艣ci膮
nie dor贸wna艂 ci hipogryf Astolfa * ani s艂awny Frontyn *, kt贸ry
tak drogo Bradamant臋 kosztowa艂.
Widz膮c to Sanczo rzek艂: A
Dobrze uczyni艂 ten, kt贸ry nas pozbawi艂 k艂opotu rozkuroa-
czenia siwka; bo, dalipan^nie brak艂oby i dla niego poklepywa艅
i s艂贸w pochwalnych; ale gdyby tu by艂, nie pozwoli艂bym, aby
go kto rozku艂bacaa艂, bo i po co? Nie do niego odnosz膮 si臋 regu艂y
zrozpaczonego albo zakochanego, skoro takim nie by艂 jego pan,
a tym by艂em ja, jak d艂ugo B贸g chcia艂. Doprawdy, panie Rycerzu
Sm臋tnego Oblicza, je艣li moja podr贸偶 i szale艅stwo jegomo艣ci ma-
j膮 by膰 istotne, dobrze b臋dzie z powrotem osiod艂a膰 Rosynanta,
aby zast膮pi艂 brak os艂a, w ten spos贸b oszcz臋dz臋 czasu na jazd臋
tam i z powrotem; je艣libym poszed艂 pieszo, nie wiem, kiedy
230
tam dojd臋 ani kiedy tu wr贸c臋, bo w rzeczy samej z艂y ze mnie
piechur.
Niech b臋dzie, jak chcesz, Sanczo' odpowiedzia艂 Don
Kichote tw贸j pomys艂 nie wydaje mi si臋 z艂y; dodaj臋, 偶e wy-
jedziesz st膮d za trzy dni, chc臋 bowiem, aby艣 przez ten czas ogl膮-
da艂, co dla niej czyni臋 i m贸wi臋, by艣 potem jej to opowiedzia艂.
A c贸偶 bym jeszcze mia艂 zobaczy膰 rzek艂 Sanczo nad
to, co widzia艂em?
Wiele ci nie dostajeodpar艂 Don Kichote teraz mi
trza rozedrze膰 szaty, porozrzuca膰 bro艅, t艂uc g艂ow膮 o te ska艂y
oraz inne podobne rzeczy czyni膰, kt贸re musisz podziwia膰.
Na mi艂o艣膰 bosk膮 rzek艂 Sanczo niech jegomo艣膰 uwa-
偶a t艂uk膮c 艂bem o ska艂y, bo mo偶e si臋 zdarzy膰 ska艂a i takie miej-
sce, 偶e od jednego razu sko艅czy si臋 cala machina tej pokuty;
s膮dz臋, je艣li jegomo艣ci zdaje si臋, i偶 nale偶y bi膰 艂bem tutaj i 偶e
bez tego si臋 nie obejdzie, trza zadowoli膰 si臋, jako 偶e to wszystko
jest na ,,niby", zmy艣lenie i 偶art, i czyni膰 to w wodzie albo na
czym艣 mi臋kkim jak pierzyna, a zostawcie mnie, co powiem mo-
jej pani o tym, jak jegomo艣膰 t艂uk艂 g艂ow膮 o wyst臋p skalny tward-
szy od diamentu.
Dzi臋kuj臋 ci za dobre ch臋ci, przyjacielu Sanczo odpowie-
dzia艂 Don Kichote ale chc臋, aby艣 wiedzia艂, 偶e wszystkie te
rzeczy, kt贸re czyni臋, to nie 偶art, jeno prawda; inaczej bowiem
przekroczy艂bym przepisy rycerstwa, kt贸re nam zabraniaj膮
wszelakiego k艂amstwa pod kar膮 wykluczenia, a czyni膰 jedn膮
rzecz zamiast drugiej, to tyle, co k艂ama膰. Zatem moje t艂uczenia
g艂ow膮 o ska艂臋 b臋d膮 rzeczywiste, mocne i istotne, nie maj膮c nic
z wykr臋t贸w i wymys艂贸w, i trzeba, aby艣 mi zostawi艂 troch臋 szar-
pi na opatrunki, kiedy z艂y Hos chcia艂, 偶e stracili艣my nasz bal-
sam.
Gorzej, 偶e stracili艣my os艂a odpowiedzia艂 Sanczo bo
z nim przepad艂y szarpie i wszystko. I b艂agam jegomo艣ci, aby艣-
cie nie wspominali wi臋cej o tym przekl臋tym napitku, na samo
wspomnienie jego wywraca mi si臋 dusza, a tym bardziej 偶o艂膮dek.
Prosz臋 ponadto, uwzgl臋dnijcie, 偶e owe trzy dni, wyznaczone
jako termin na ogl膮danie waszych szale艅stw, ju偶 jakoby min臋艂y;
231
uwa偶am sprawiedliwie, 偶e widzia艂em je dokonane, i opowiem
o nich cuda mej pani. Piszcie list i wysy艂ajcie mnie co rychlej,
bo wielk膮 mam ch臋膰 powr贸ci膰 i wyrwa膰 jegomo艣ci z tego czy艣膰-
ca, w kt贸rym was zostawiam.
Nazywasz, to czy艣膰cem, Sanczo? zapyta艂 Don Kichote
lepiej nazwa艂by艣 to piek艂em lub jeszcze czym艣 gorszym, o ile
takie istnieje.
Bo w piekle odpar艂 Sanczo nulla est retentio *, jak
s艂ysza艂em.
Nie rozumiem, co ma znaczy膰 retentio rzek艂 Don Ki-
chote.
Retewtio znaczy "zabawienie" odpowiedzia艂 Sanczo
niby, 偶e kto- jest w piekle, nigdy ze艅 nie wyjdzie ani wyj艣膰 nie
mo偶e; za艣 z jegomo艣cia inaczej b臋dzie, albo moje nogi zawiod膮;
sk艂uj臋 Rosynanta ostrogami, aby go o偶ywi膰; zaniesie mi臋 od
razu do Toboso i stan臋 przed pani膮 moj膮 Dulcyne膮; naga-
dam jej tyle o g艂upstwach i szale艅stwach, co na jedno wy-
chodzi, jakie jegomo艣膰 pope艂ni艂 i jakie pope艂nia, 偶e stanie si臋
mi臋kka jak r臋kawiczka, cho膰by by艂a twardsza od korkowego
d臋bu; a偶 jej odpowiedzi膮, s艂odk膮 i miodow膮, powietrzem przy-
lec臋 jak- czarownik i wydob臋d臋 jegomo艣ci z tego czy艣膰ca, kt贸ry
zdaje si臋 by膰 piek艂em, a nim nie jest, istnieje bowiem nadzieja
wyj艣cia ze艅, jakiej, m贸wi艂em ju偶, nie maj膮 ci, kt贸rzy siedz膮
w piekle, s膮dz臋, 偶e jegomo艣膰 mi nie zaprzeczy.
To prawda rzek艂 Rycerz Sm臋tnego Oblicza ale co
poczniemy z napisaniem listu? ^
A tak偶e co z przekazem na osio艂ki? doda艂 Sanczo.
Wszystko tam b臋dzie zawarte rzek艂 Don Kichote
i by艂oby dobrze, jako 偶e papieru nie mamy, napisa膰, jak to sta-
ro偶ytni czynili, na li艣ciach drzew lub na tabliczkach z wosku,
cho膰 te r贸wnie trudno by艂oby znale藕膰 jak papier. Ale w tej
chwili przypomnia艂em sobie co艣, na czym pisa膰 b臋dzie dobrze,
a nawet lepiej ni偶 dobrze, mianowicie notatnik Gardenia, ty
za艣 postarasz si臋 przenie艣膰 to na papier pi臋knymi literami
w pierwszej miejscowo艣ci, gdzie si臋 znajdziesz i gdzie b臋dzie
nauczyciel dzieci臋cej szko艂y, a je艣li nie, to przepisze ci to jaki-
232
kolwiek zakrystian, ale nie dawaj tego do przepisania 偶adnemu
pisarczykowi *, bo ci tak nasmaruje, 偶e sam diabe艂 nie zrozumie.
Ale co zrobimy z podpisem? zapyta艂 Sanczo.
Listy Amadisa nigdy podpisywane nie by艂y odpar艂 Don
Kichote.
To dobrze odpowiedzia艂 Sanczo ale przekaz musi
by膰 koniecznie podpisany, je艣libym da艂 przepisa膰, powiedz膮, 偶e
podpis fa艂szywy, i zostan臋 bez osio艂k贸w.
Przekaz b臋dzie w tym samym notatniku podpisany; a kie-
dy siostrzenica moja to zobaczy, nie b臋dzie stawia艂a 偶adnych
trudno艣ci i spe艂ni to. Co za艣 tyczy si臋 listu mi艂osnego, jako pod-
pis po艂o偶ysz: "Wasz do 艣mierci Rycerz Sm臋tnego Oblicza"; nie
b臋dzie to mia艂o znaczenia, 偶e podpis b臋dzie obcej r臋ki,
gdy偶 o ile pami臋tam, Dulcyne膮 nie umie ani pisa膰, aniJCzyta膰,
a w ca艂ym swym 偶yciu nie widzia艂a ani literki, ani listu ode
mnie, bowiem mi艂o艣膰 nasza by艂a zawsze platoniczna wa偶膮c si臋
najwy偶ej na cnotliwe wejrzenie. A nawet to by艂o tak rzadko,
偶e 艣mia艂bym przysi膮c, 偶e przez tych dwana艣cie lat, kiedy j膮 ko-
cha艂em bardziej ni偶 艣wiat艂o mych oczu, kt贸re ziemia ma prze-
偶re膰, nie widzia艂em jej i cztery razy. A nawet by膰 mo偶e, 偶e ona
ani razu nie zauwa偶y艂a, i偶 na ni膮 patrzy艂em; tak skromnie i sur-
rowo wychowali j膮 bowiem ojciec jej, Lorenzo Corchuelo, i mat-
ka jej, Aldonza Nogalez,
Co? co? zawo艂a艂 Sanczo. To c贸rka Lorenza Corchu-
elo ma by膰 pani膮 Dulcyne膮 z Toboso, inaczej zwana Aldonza
Lorenzo?
Ta sama rzek艂 Don Kichote ona to jest godna by膰
pani膮 ca艂ego 艣wiata.
Znam j膮 dobrze rzek艂 Sanczo i mog臋 powiedzie膰, 偶e
偶elaznym dr膮偶kiem ciska * dalej ni偶 najsilniejszy parobek ze
wsi. Boga膰to! wszak to dziewka na schwa艂! dobrze zbudowana
i prosta, w艂ochata na piersi, i mo偶e zada膰 bobu ka偶demu ry-
cerzowi b艂臋dnemu czy b艂膮dz膮cemu, kt贸ry j膮 we藕mie za 偶on臋.
Ach taka c贸rka! co za si艂a! co za g艂os! Do艣膰 powiedzie膰, 偶e
pewnego dnia wylaz艂a na dzwonnic臋 wioski, aby zwo艂a膰 kilku
parobk贸w znajduj膮cych si臋 na ugorze jej ojca, i cho膰 odlegli
233
byli wi臋cej ni偶 o p贸艂 mili, s艂yszeli j膮 tak, jakby byli u st贸p
wie偶y. A najlepsze jest to, 偶e wcale nie robi ceregieli, wiele ma
z przeskoczki, z ka偶dym poigra i wszystko obr贸ci w 艣miech
i 偶arty. Teraz powiem, panie Rycerzu Sm臋tnego Oblicza, jego-
mo艣膰 nie tylko mo偶ecie i powinni艣cie na szale艅stwa dla niej si臋
wa偶y膰, ale sprawiedliwie mo偶ecie rozpacza膰 i powiesi膰 si臋,
a ka偶dy, kto si臋 o tym dowie, powie, 偶e s艂usznie艣cie zrobili, cho膰-
by i diabe艂 was porwa艂. Chcia艂bym ju偶 by膰 w drodze, tylko aby
j膮 zobaczy膰; ju偶 dawno jej nie widzia艂em, a musia艂a si臋 zmieni膰;
ci膮g艂e przebywanie na polu, w s艂o艅cu i na wietrze bardzo nisz-
czy twarz niewie艣ci膮. Wyznam, jegomo艣ci, panie Don Kichocie,
jedn膮 prawd臋: dotychczas by艂em w wielkiej nie艣wiadomo艣ci;
by艂em szczerze przekonany, 偶e pani Dulcynea musi by膰 jak膮艣
ksi臋偶niczk膮, w kt贸rej jegomo艣膰 si臋 pokocha艂, albo inn膮 tak膮
osob膮 zas艂uguj膮c膮 na bogate dary, jakie jej jegomo艣膰 posy艂a艂;
czy to Biskajczyka, czy galernik贸w, czy te偶 wielu innych, jacy
musieli by膰, stosownie do [licznych zwyci臋stw odniesionych
przez wasz膮 mi艂o艣膰, zanim zosta艂em waszym giermkiem. Ale
zwa偶ywszy wszystko, co przyjdzie pani Aldonzie Lorenzo, to
jest pani Dulcynei z Toboso z tego, 偶e przed ni膮 padn膮 na ko-
lana pokonani, kt贸rych jegomo艣膰 jej posy艂a lub ma jeszcze po-
s艂a膰? Zdarzy膰 by si臋 mog艂o, 偶e w czasie kiedy oni si臋 zbli-
偶膮, ona b臋dzie czesa艂a len lub m艂贸ci艂a zbo偶e, ich taki widok
zgorszy艂by, za艣 ona wy艣miewa艂aby si臋 i naigrawa艂a z poda-
runku.
Ju偶 ci tyle razy przedtem m贸wi艂em, Sanczo rzek艂 Don
Kichote 偶e z ciebie wielki gadu艂a, lecz cho膰 rozum masz nie-
okrzesany, nieraz rozumujesz sprytnie; 'ale aby艣 pozna艂, jak je-
ste艣 g艂upi, a jak ja jestem m膮dry, pos艂uchaj tej kr贸tkiej
gadki. Wiedz, 偶e pewna wdowa, pi臋kna, m艂oda, wolna i bo-
gata, a zw艂aszcza weso艂a zakocha艂a si臋 w m艂odym braciszku za-
konnym, okr膮glutkim i dobrej tuszy; dowiedzia艂' si臋 o tym jego
prze艂o偶ony i pewnego dnia rzek艂 do zacnej wd贸wki z brater-
skim napomnieniem: "Zdumiony jestem, pani, i nie bez przy-
czyny, 偶e tak szlachetna, tak pi臋kna i tak bogata dama jak wa-
sza mi艂o艣膰 zakocha艂a si臋 w cz艂owieku tak pospolitym, nikczem-
334
nym, g艂upim jak ten jaki艣, maj膮c w tym domu tylu mnich贸w,
tylu doktor贸w, tylu teolog贸w, w艣r贸d kt贸rych mog艂a艣, wasza mi-
艂o艣膰, wybiera膰 jak po艣r贸d gruszek, m贸wi膮c: 玊ego chc臋, tego nie
chc臋." Lecz ona odpowiedzia艂a z wielkim wdzi臋kiem i swobo-
d膮: "Wasza mi艂o艣膰, panie m贸j, bardzo si臋 mylicie i my艣licie na
star膮 mod艂臋, s膮dz膮c, 偶e 藕le wybra艂am tego, kto si臋 wam g艂upim
wydaje, bo przez to^ 偶e go kocham, ma on tyle m膮dro艣ci, a nawet
wi臋cej ni偶 Arystoteles." Tak wi臋c, Sanczo, przez to, 偶e kocham
Dulcyne臋 z Toboso, warta ona jest tyle, co najpierwsza ksi臋偶-
niczka na ziemi. Czy s膮dzisz, 偶e poeci, kt贸rzy opiewali damy pod
imionami, jakie im wedle kaprysu nadali, naprawd臋 je posia-
dali? Zali my艣lisz, 偶e Amarylidy, Filidy, Sylwie, Diany, Gala-
tee, Filisy i tyle innych, od kt贸rych roj膮 si臋 ksi膮偶ki, romanse,
balwiemie, teatry komediant贸w, by艂y naprawd臋 kobietami
z krwi i ko艣ci i nale偶a艂y do tych, kt贸rzy je opiewali i opiewa膰
b臋d膮? Nie, zaiste, ale wielu z nich zmy艣la, aby znale藕膰 temat do
wierszy i 偶eby ich uwa偶ano za zakochanych i za ludzi, kt贸rzy
do mi艂o艣ci s膮 zdolni. Tak wi臋c i mnie wystarcza wierzy膰, 偶e za-
cna Aldonza Lorenzo jest pi臋kna i cnotliwa. Co do jej pocho-
dzenia, nie ma to znaczenia: nikt nie b臋dzie bada艂 tego, bo nie
chodzi tu zgo艂a o przywdzianie jakiego艣 habitu *; ja za艣 uwa-
偶am j膮 za najznakomitsz膮 na 艣wiecie ksi臋偶niczk臋. Masz, wie-
dzie膰 bowiem, Sanczo, je艣li tego nie wiesz, 偶e dwie s膮 tylko
rzeczy, kt贸re pobudzaj膮 mi艂o艣膰 bardziej ni偶 inne, a to wielka
uroda i dobra s艂awa, te za艣 znajduj膮 si臋 w Dulcynei w swej do-
skona艂o艣ci, albowiem pi臋kno艣ci膮 nikt jej nie dor贸wna, a w do-
brej s艂awie niewiele jej sprosta. I aby z tym sko艅czy膰, wyobra-
偶am sobie, 偶e wszystko jest tak, jak m贸wi臋, ani mniej, ani wi臋-
cej, i maluj臋 j膮 w mej wyobra藕ni tak膮, jak膮 chc臋; zar贸wno co
do urody, jak i wysokiej godno艣ci nie dor贸wna jej Helena *, nie
dosi臋gnie Lukrecja *, ani 偶adna inna ze s艂awnych niewiast daw-
nych wiek贸w greckich, barbarzy艅skich czy 艂aci艅skich. Niech
ka偶dy m贸wi, co chce, a je艣li w tej materii przygarn膮 mi igno-
ranci, nie pot臋pi膮 surowi s臋dziowie.
Przyznaj臋, 偶e jegomo艣膰 ma we wszystkim racj臋 rzek艂
Sanczo za艣 ja jestem os艂em. Nie wiem jednak, dlaczego imi臋
235
os艂a mam na ustach: nie nale偶y m贸wi膰 o stryczku w domu po-
wieszonego. Ale dajcie list i niech ju偶 ruszam z Bogiem.
Don Kichote wydoby艂 notatnik i oddaliwszy si臋 na stron臋,
w wielkim skupieniu zacz膮艂 list pisa膰, a sko艅czywszy przywo艂a艂
Sancza i rzek艂 mu, 偶e chce mu przeczyta膰, aby wbi艂 sobie w pa-
mi臋膰, gdyby zdarzy艂o mu si臋 list zgubi膰 w drodze, bo wszystkie-
go nale偶y si臋 spodziewa膰 od z艂ego losu.
Na to odpowiedzia艂 Sanczo:
Napiszcie jegomo艣膰 dwa lub trzy razy w tej ksi膮偶eczce
i dajcie mi, a ja go b臋d臋 dobrze strzeg艂; szale艅stwem jest bo-
wiem mniema膰, 偶e to w pami臋ci zachowam, mam tak z艂膮, 偶e
cz臋sto zapominam, jak si臋 nazywam. Ale mimo' wszystko prze-
czytajcie, jegomo艣膰, mi艂o mi b臋dzie go s艂ysze膰, musi by膰 jak
ulany.
S艂uchaj wi臋c rzek艂 Don Kichote.
LIST DON KICHOTA DO DULCYNEI Z TOBOSO
Suwerenna i dostojna Pani!
Zraniony ostrzem roz艂膮ki i dotkni臋ty w same w艂贸kna serca,
najs艂odsza Dulcyneo' z Toboso, zdrowia ci 偶yczy jego pozbawio-
ny. Je艣li twa pi臋kno艣膰 mi臋 lekcewa偶y, je艣li twa cnota nie prze-
mawia za mn膮, je艣li pogardzasz moim strapieniem, to cho膰 je-
stem do艣膰 cierpliwy, nie zdo艂am przenie艣膰 tej udr臋ki, nie tylko
silnej, ale d艂ugotrwa艂ej. M贸j zacny giermek Sanczo zda ci do-
k艂adnie spraw臋, o pi臋kna niewdzi臋cznico, ukochana nieprzyjar
ciotko moja! ze stanu, kt贸rego jeste艣 przyczyn膮. Je艣li masz wol臋
mi pom贸c, jestem twoim, je艣li nie, czy艅, co ci si臋 podoba. Ko艅-
cz膮c bowiem me 偶ycie, zado艣膰uczyni臋 okrucie艅stwu twemu
i mojemu pragnieniu.
Tw贸j do 艣mierci
Rycerz Sm臋tnego Oblicza
Na 偶ywot mego ojca rzek艂 Sanczo wys艂uchawszy listu
jest to najwznio艣lejsza rzecz, jak膮 kiedykolwiek s艂ysza艂em. Do
licha, jak to jegomo艣膰 m贸wi tu wszystko, co chce, i jak dosko-
nale brzmi ten podpis: "Rycerz Sm臋tnego Oblicza!" Zaprawd臋,
236
jegomo艣膰 jest chyba samym diab艂em i nie masz, czego by艣cie
nie wiedzieli!
Wszystko jest potrzebne w moim zawodzie odpar艂 Don
Kichote.
A teraz rzek艂 Sanczo napiszcie jegomo艣膰 na drugiej
stronie przekaz na trzy osio艂ki i podpiszcie wyra藕nie, tak aby
ujrzawszy, od razu poznano.
. Ch臋tnie rzek艂 Don Kichote.
I napisawszy przeczyta艂, a sta艂o tam:
Polecam waszmo艣ciance, pani siostrzenico, za okazaniem
tego pierwszego przekazu na o艣l膮tka, wyda膰 Sanczowi Pansie,
memu giermkowi, trzy z pi臋ciu o艣l膮t, jakie zostawi艂em w domu
pod opiek膮 waszmo艣ciariki. Kt贸re to trzy osio艂ki polecam mu
wyda膰 za tak膮 sam膮 ilo艣膰, kt贸r膮 tu otrzyma艂em got贸wk膮. Na-
le偶y mu je wyda膰 za okazaniem niniejszego i za pokwito-
waniem.
Da艅 w g艂臋bi Sierra Morena 22 sierpnia roku bie偶膮cego.
Dobra jest! rzek艂 Sanczo. Podpiszcie, jegomo艣膰.
Nie potrzeba podpisywa膰 rzek艂 Don Kichote wy-
starczy po艂o偶y膰 moj膮 piecz臋膰, jest to to samo co podpis i wy-
starczy na trzy osio艂ki, a cho膰by i na trzysta.
Zdaj臋 si臋 na wasz膮 mi艂o艣膰 - odpowiedzia艂 Sanczo po-
zw贸lcie mi p贸j艣膰 osiod艂a膰 Rosynanta i przygotujcie si臋, wasza
mi艂o艣膰, aby mi da膰 b艂ogos艂awie艅stwo: zamy艣lam bowiem odje-
cha膰 zaraz, nie patrz膮c na szale艅stwa, jakie jegomo艣膰 pope艂nia膰
b臋dzie. Powiem, 偶em ich widzia艂 tyle, i偶 wi臋cej ona i 偶膮da膰 nie
b臋dzie.
Chc臋 przynajmniej, Sanczo, i to jest konieczne, chc臋, po-
wtarzam, aby艣 zobaczy艂, jak nagi pope艂ni臋 tuzin lub dwa tuziny
Szale艅stw, uwin臋 si臋 w mniej ni偶 p贸艂 godziny. Albowiem ujrzaw-
szy je na w艂asne oczy, b臋dziesz m贸g艂 bezpiecznie przysi膮c i za te,
kt贸re zechcesz doda膰; a zapewniam ci臋, 偶e nie wyliczysz tyle,
ile dokona膰 zamierzam.
Na mi艂o艣膰 bosk膮, panie m贸j, nie chc臋 jegomo艣ci widzie膰 na-
237
gim, 偶al by mi was by艂o zbytnio i nie m贸g艂bym powstrzyma膰 si臋
od p艂aczu, a jeszcze mi臋 g艂owa boli od p艂aczu ostatniej nocy za
siwkiem i nie jestem w stanie zn贸w 艂ez wylewa膰; a je艣li jego-
mo艣膰 偶yczy sobie, abym zobaczy艂 jakie艣 szale艅stwa, dokonajcie
ich w ubraniu, rych艂o, jakie pierwsze do g艂owy wam przyjd膮 nie
przebieraj膮c. Tym bardziej 偶e co do mnie, obesz艂oby si臋 be偶
tego, a jak rzek艂em, pr臋dzej bym tu by艂 z powrotem, i to wraz
z nowinami, kt贸rych jegomo艣膰 po偶膮da i na kt贸re zas艂uguje.
A je艣li nie, niech si臋 pani Dulcynea przygotuje, 偶e o ile nie od-
powie, jak rozum ka偶e, 艣lubuj臋 uroczy艣cie, komu mog臋, 偶ewy-
ci膮gn臋 jej dobr膮 odpowied藕 z w膮tpi贸w kopniakami i policzkami;
gdzie偶 bowiem znie艣膰 mo偶na, aby rycerz b艂臋dny, tak s艂awny jak
jegomo艣膰, sta艂 si臋 szale艅cem bez powodu i racji dla takiej?...
Niech mi mi臋 zawraca g艂owy ta pani, bo na Boga! nagadam jej
i tak rozpuszcz臋 g臋b臋, 偶e b臋dzie si臋 mia艂a z pyszna, niech si臋, co
chce, dzieje! Sta膰 mi臋 na to! 藕le mi臋 zna! gdyby mi臋 zna艂a, to
dalipan, po艣ci艂aby * przede mn膮.
Na m膮 dusz臋, Sanczo rzek艂 Don Kichote co艣 mi si臋
zdaje, 偶e nie jeste艣 przytomniejszy ode mnie.
Nie jestem takim wariatem odpowiedzia艂 Sanczo1 ale
wi臋kszy ze mnie cholery k. Ale pomin膮wszy to, co jegomo艣膰 je艣膰
b臋dzie, zanim powr贸c臋? Czy jak Gardenio b臋dzie jegomo艣膰 wy-
chodzi艂 na. drog臋, aby 艂upi膰 pasterzy?
Nie troszcz si臋 o to, Sanczo odpar艂 Don Kichote bo-
wiem cho膰bym i znalaz艂 inn膮 straw臋, nie jad艂bym nic- kromia
zi贸艂 i owoc贸w, kt贸rych mi ta 艂膮ka i te drzewa u偶ycz膮. Subtelno艣膰
mego' zamierzenia polega na tym, abym po艣ci艂 i inne umartwie-
nia podobne znosi艂. A wi臋c z Bogiem!
Ale wie jegomo艣膰,, o co si臋 l臋kam? 偶e wracaj膮c nie trafi臋
na to miejsce, gdzie was zostawiam, tak jest ukryte.
Znacz dobrze drog臋, a ja postaram si臋 nie oddala膰 z tych
okolic orzek艂 Don Kichote a nawet zamy艣lam wychodzi膰
na te wysokie ska艂y, aby ci臋 dostrzec, kiedy b臋dziesz powraca艂.
Zreszt膮 dla wi臋kszej pewno艣ci, aby艣 si臋 nie zab艂膮ka艂 i nie zgubi艂,
dobrze by艂oby naci膮膰 kilka ga艂臋zi ja艂owc贸w, kt贸re tu rosn膮,
i rzuca膰 je co kilka krok贸w, p贸ki nie wyjedziesz na r贸wnin臋.
238
Pos艂u偶膮 ci one za drogowskazy i znaki, aby mi臋 odnale藕膰, kiedy
powr贸cisz, podobnie jak ni膰 z labiryntu Perseusza*.
Zrobi臋 tak rzek艂 Sanczo Pansa.
I udawszy kilka ga艂膮zek, poprosi艂 swego pana o b艂ogos艂awie艅-
stwo i po偶egna艂 si臋 z nim, co nie obesz艂o si臋 bez obop贸lnych
obfitych 艂ez. I' wsiad艂szy na Rosynanta, kt贸rego Don Kichote
gor膮co' mu poleci艂, aby. uwa偶a艂 na艅 jak na siebie samego, skie-
rowa艂 si臋 ku r贸wninie, rozrzucaj膮c w pewnych odst臋pach ga-
艂膮zki ja艂owca, jak mu jego pan doradza艂. Odjecha艂 tak, pomimo
偶e Don Kichote nalega艂, aby przypatrzy艂 si臋 dwom szale艅stwom,
jakie pope艂ni. Ale nie ujecha艂 i stu krok贸w, gdy zawr贸ci艂 wo-
艂aj膮c:
A jednak, panie, jegomo艣膰 dobrze rzekli艣cie, abym z czy-
stym sumieniem m贸g艂 przysi膮c, 偶e widzia艂em wasze szale艅stwa,
dobrze b臋dzie, je艣li przynajmniej jedno zobacz臋, cho膰 widzia-
艂em niema艂o, jakich jegomo艣膰 dokonywa艂.
Czy偶 ci nie m贸wi艂em? rzek艂 Don Kichote. Poczekaj
Sanczo, za jedno Wierz臋 uwin臋 si臋 z nimi.
I po艣piesznie zrzuciwszy spodnie pozosta艂 p贸艂nagi w koszuli.
I zaraz ni mniej, ni wi臋cej, uczyni艂 dwa skoki w powietrze
i dwa kozio艂ki machn膮艂, g艂ow膮 na d贸艂, a nogami do g贸ry,
ukazuj膮c takie rzeczy, 偶e Sanczo, aby ich nie ogl膮da膰 po raz
wt贸ry, zawr贸ci艂 Rosynanta i odjecha艂 zadowolony, 偶e mo偶e
przysi臋ga膰, i偶 pan jego zwariowa艂. Zostawmy go, niech jedzie
swoj膮 drog膮 a偶 do powrotu, kt贸ry rych艂o nast膮pi艂.
ROZDZIA艁. DWUDZIESTY SZ脫STY
kt贸ry zawiera dalszy ci膮g wymys艂贸w zakochanego Don Kichota
w Sierra Morena
Wracaj膮c do opowie艣ci o tym, co czyni艂 Rycerz Sm臋tnego
Oblicza, odk膮d pozosta艂 sam, historia m贸wi, 偶e skoro Don Ki-
chote zaprzesta艂 koz艂贸w i skok贸w i nagi od pasa do st贸p, wi-
dz膮c, 偶e Sanczo odjecha艂 nie chc膮c czeka膰 ni ogl膮da膰 dalszych
szale艅stw, wyszed艂 na szczyt wysokiej ska艂y i tam zacz膮艂 zn贸w
239
rozmy艣la膰 nad tym, co nieraz rozwa偶a艂, a czego nie zdo艂a艂 nigdy
rozstrzygn膮膰, a mianowicie, co by艂oby lepiej i stosowniej: na艣la-
dowa膰 Rolanda w jego nadzwyczajnych szale艅stwach czy Ama-
disa w melancholii. I m贸wi艂 do siebie w te s艂owa: "Je偶eli Roldan
by艂 tak prawym i dzielnym rycerzem, jak wszyscy m贸wi膮, c贸偶
dziwnego, 偶e otacza艂 go czar i nikt go zabi膰 nie m贸g艂, chyba
wbijaj膮c mu. szpil臋 grosaow膮 w pi臋t臋, on za艣 nosi艂 buty o sied-
miu 偶elaznych podeszwach. A przecie na nic nie zda艂y si臋
wybiegi jego wobec Bernarda del Carpio, kt贸ry je prze-
nikn膮艂 i udusi艂 go w ramionach w ronsewalskim w膮wozie.
Ale pomin膮wszy jego waleczno艣膰, przejd藕my do tego, co go
zmys艂贸w pozbawi艂o, pewne bowiem jest, 偶e utraci艂 je dzi臋ki
dowodom znalezionym przy zdroju i dzi臋ki wiadomo艣ci od pew-
nego pasterza, 偶e Angelika wi臋cej ni偶 dwa razy w po艂udniow膮
por臋 Spa艂a z Medorem*, m艂odym k臋dzierzawym Maurem i pa-
ziem Agramanta. A je艣li wierzy艂 w to wiaro艂omstwo swej pani,
niewiele by艂o potrzeba, aby zwariowa艂, ale jak偶e偶 ja mog臋 na-
艣ladowa膰 go w szale艅stwach, kiedy takiej przyczyny nie mam.
Bo m贸g艂bym przysi膮c, 偶e moja Dulcynea z Toboso przez wszyst-
kie dni 偶ywota swego nie widzia艂a 偶adnego Maura i do dzi艣 jest
taka sama, jak gdy j膮 matka urodzi艂a; wyrz膮dzi艂bym jej wielk膮
krzywd臋, gdybym co innego sobie o niej uroi艂 wariuj膮c na spo-
s贸b szalonego Roldana. Z drugiej strony widz臋, 偶e Amadis z Ga-
lii nie trac膮c rozumu i nie czyni膮c szale艅stw zyska艂 s艂aw臋 naj-
wi臋kszego kochanka, za艣 to, co czyni艂 jak m贸wi historia
by艂o jedynie dlatego, 偶e wzgardzi艂a nim jego pani Oriana za-
broniwszy mu si臋 pokazywa膰 na oczy tak d艂ugo, p贸ki mu na to
nie pozwoli. I dlatego uszed艂 na Ubog膮 Ska艂臋 w towarzystwie
pewnego pustelnika i tam do woli 艂zy wylewa艂 i poleca艂 si臋 Bo-
gu, p贸ki mu niebo nie przysz艂o z pomoc膮 w najgorszej udr臋ce
i potrzebie. A je艣li to jest prawda, a jest, po c贸偶 mam rozdzie-
wae si臋 ca艂kowicie;! dr臋czy膰 te drzewa, kt贸re mi 偶adnej przy-
kro艣ci nie wyrz膮dzi艂y? Nie ;inam te偶 powodu m膮ci膰 czystych
w贸d tego strumienia, kt贸re ugasz膮 me pragnienie, kiedy b臋d臋
mia艂 ochot臋. Niech 偶yje pami臋膰 Amadisa i niech go Don Ki-
chote z Manczy na艣laduje we wszystkim, co zdo艂a: a m贸wi膰 b臋-
240
WED艁UG ANTONIA CARNICERO
da o nim tak, jak m贸wi膮 o tamtym, 偶e cho膰 wielkich rzeczy nie
dokona艂, umar艂 z pragnienia, aby je dokona膰; a je艣li nie jestem
wzgardzony ani odrzucony przez Dulcyne臋 z Toboso, wystar-
czy, jak ju偶 powiedzia艂em, 偶e jestem od niej daleko. Imajmy
si臋 tedy dzie艂a. Przyjd藕cie mi na pami臋膰, czyny Amadisa, i na-
tchnijcie, od czego mam zacz膮膰 me na艣ladownictwo; lecz wiem,
偶e nade wszystko' modli艂 si臋 i Bogu si臋 poleca艂; jeno co zrobimy
z r贸偶a艅cem, jakiego mi brak?"
Wtedy przysz艂a mu pewna my艣l, kt贸r膮 w czyn wprowadzi艂.
Oddar艂 bowiem wielki pas z szeroko艣ci koszuli i zrobi艂 na nim
jedena艣cie w臋z艂贸w *, w tym jeden wi臋kszy od innych; to
s艂u偶y艂o mu za r贸偶aniec przez ca艂y czas jego tam pobytu i od-
m贸wi艂 na nim z milion Zdrowasiek. Najbardziej martwi艂o go,
偶e nie by艂o tam 偶adnego pustelnika, kt贸ry by go wyspowiada艂
i pocieszy艂; tak p臋dzi艂 czas przechadzaj膮c si臋 po 艂膮czce, pisz膮c
i wyrzynaj膮c na korze drzew i na drobnym piasku liczne wier-
sze, wszystkie wyra偶aj膮ce smutek, a niekt贸re na pochwa艂臋
Dulcynei. Zachowa艂y si臋 jednak ca艂o, tak 偶e mo偶na je by艂o
p贸藕niej odczyta膰, jedynie te, kt贸re tutaj przytaczamy.
Drzewa, ro艣liny i zio艂a, :
Kt贸re si臋 tutaj krzewicie,
Zielone, wysokie, doko艂a,
Je艣li z mych cierpie艅 nie drwicie,
S艂uchajcie mych skarg i wo艂a艅!
Nie zm膮ci b贸l gaj贸w, bo te,
Kiedym pozbawie艅 nadziei,
Zbior膮 sw贸j haracz potem
Z 艂ez. P艂acze tu Don Kichote
W roz艂膮ce od Dulcynei
Z Toboso.
Oto samotnia daleka,
K臋dy kochanek tak wierny
Od swojej pani ucieka,
St膮d mu ten b贸l niezmierny.
Jak przysz艂o to? sk膮d? na cz艂owieka.
Znacie Amora niecnot臋,
Kpi ten najwi臋kszy z z艂odziei.
Ifi Don Kichote, cz. I 34^
艁ez st膮gwie palne, t臋sknot臋
P艂acze tu sw膮 Don Kichote
W roz艂膮ce od Dulcynei
Z Toboso.
Rozmi艂owany w przygodzie,
Przez dziko艣膰 ska艂 si臋 przeciska,
Przekle艅stwo w pustaciach go wodzi.
W艣r贸d cierni tych i w z艂omiskach
Jeno udr臋k臋 znachodzi.
Smaga go Amor z chichotem,
Biczem, nie szarf膮 tnie i
Po g艂owie bije go splotem.
Tu p艂acze wci膮偶 Don Kichote
W roz艂膮ce od Dulcynei
Z Toboso.
Niema艂o 艣miechu wzbudzi艂 u tych, kt贸rzy~te wiersze znale藕li,
przydomek "z Toboso" dodany do imienia Dulcynei; s膮dzili, 偶e
Don Kichote wyobra偶a艂 sobie, i偶 je艣li do imienia Dulcynei
nie doda tak偶e "z Toboso", wiersze nie b臋d膮 zrozumia艂e, i tak
by艂o rzeczywi艣cie, jak p贸藕niej przyzna艂. Innych wiele jeszcze
wierszy napisa艂, ale powiedziano ju偶, 偶e nie mo偶na by艂o ich od-
czyta膰 ani w ca艂o艣ci odnale藕膰, krom tych trzech strof. I na
wzdychaniu, wzywaniu faun贸w i sylwan贸w owych las贸w
i nimf strumieni, bole艣ciwej i 艂zawej nimfy Echo * sp臋dza艂 czas
prosz膮c, aby mu odpowiedzieli, pocieszyli go i wys艂uchali, oraz
na wyszukiwaniu pewnych zi贸艂, aby si臋 nimi po偶ywi膰, p贸ki
Sanczo nie wr贸ci; wi臋c gdyby ten by艂 sp贸藕ni艂 si臋 o trzy tygo-
dnie, jak sp贸藕ni艂 si臋 o trzy dni, znalaz艂by Rycerza Sm臋tnego
Oblicza tak zmienionym, 偶e rodzona matka by go nie pozna艂a.
Zostawmy go tak otulonego westchnieniami i wierszami, aby
opowiedzie膰, co zdarzy艂o si臋 Sanczowi Pansie, kiedy poselstwo
swe odprawowa艂; wi臋c wyjechawszy na kr贸lewski go艣ciniec,
zacz膮艂 szuka膰 drogi do Toboso i nast臋pnego dnia stan膮艂 przed
zajazdem, gdzie spotka艂a go by艂a przykra przygoda z derk膮; za-
ledwie go ujrza艂, gdy zda艂o mu si臋, 偶e ju偶 znowu fruwa w po-
wietrzu, i nie chcia艂 wej艣膰 do wn臋trza, cho膰 to by艂a godzina,
kiedy m贸g艂 i powinien by艂 to uczyni膰, by艂a to bowiem pora
242
obiadowa i mia艂 ochot臋 zje艣膰 co艣 ciep艂ego, gdy偶 od wielu dni
wszystko jad艂 zimne.
Ta konieczno艣膰 sk艂oni艂a go, aby zbli偶y艂 si臋 do gospody, ale
waha艂 si臋, czy wst膮pi膰, czy nie; kiedy tak stercza艂, wysz艂o z za-
jazdu dw贸ch ludzi, kt贸rzy go poznali od razu. -I jeden z nich
rzek艂 do drugiego:
Powiedzcie mi, dobrodzieju licencjacie, czy ten tam na
koniu, to nie jest Sanczo Pansa, o kt贸rym gospodyni naszego
awanturnika m贸wi艂a, 偶e wyjecha艂 z panem jako jego giermek?
Tak, to on rzek艂 licencjat a to jest ko艅 naszego Don
Kichota. Poznali go tak 艂atwo, poniewa偶 byli to proboszcz
i cyrulik z tej samej wioski, ci sami, kt贸rzy przegl膮dali i palili
jego ksi臋gi. Ci poznawszy Sancza Pans臋 i Rosynanta, pragn膮c
dowiedzie膰 si臋 nowin o' Don Kichocie, przyst膮pili do艅 i pro-
boszcz zawo艂a艂 go po imieniu, m贸wi膮c:
Przyjacielu Sanczo Pansa, gdzie zostawi艂e艣 swego pana?
Sanczo Pansa pozna艂 ich natychmiast, ale postanowi艂 zatai膰
miejsce i po艂o偶enie, w jakim pozostawi艂 pana;-wi臋c odpowiada艂
im, 偶e pan jego jest zaj臋ty w pewnym miejscu jak膮艣 wa偶n膮
spraw膮, on za艣 nie mo偶e tego wyjawi膰 nawet za oczy z g艂owy.
Nie, nie rzek艂 cyrulik Sanczo Pansa, je艣li nie po-
wiesz nam, gdzie on bawi, wyobrazimy sobie, jak ju偶 pos膮dza-
my, 偶e艣 go zabi艂 i obrabowa艂, jako 偶e jedziesz na jego koniu.
Zaiste, albo oddasz nam w艂a艣ciciela tej szkapy, albo zap艂acisz
za to.
Nie nale偶y mi grozi膰, nie jestem rozb贸jnikiem ani niczyim
zab贸jc膮, niech ka偶dego zabija przeznaczenie albo B贸g, jak zwy-
kle. M贸j pan pozosta艂, aby odprawia膰 pokut臋 wpo艣r贸d tych g贸r,
kt贸re mu przypad艂y do smaku.
I zaraz rozwi膮za艂 mu si臋 j臋zyk i jednym tchem opowiedzia艂,
w jakim stanie go zostawi艂, jakie im si臋 przygody zdarzy艂y
i 偶e niesie list do pani Dulcynei z Toboso, c贸rki Lorenza Cor-
chuela, w kt贸rej si臋 贸w do cna rozmi艂owa艂. Zdumiewali si臋 obaj
s艂ysz膮c, co im Sanczo Pansa opowiada艂; i cho膰 znane im by艂o
szale艅stwo Don Kichota i jego rodzaj, przecie, kiedy o nim
s艂uchali, dziwowali si臋 jeszcze bardziej. Prosili Sancza Pans臋,
16* 243
aby pokaza艂 im list, jaki wi贸z艂 do pani Dulcynei z Toboso. Ten
odpar艂, 偶e jest on napisany na kartach pewnego notatnika i 偶e
pan jego nakaza艂 mu da膰 go do przepisania na papierze
W pierwszej spotkanej miejscowo艣ci; na to proboszcz poleci艂
go sobie pokaza膰, za艣 on to przepisze najpi臋kniejszym pismem.
Sanczo Pansa wsadzi艂 r臋k臋 za pazuch臋 szukaj膮c ksi膮偶eczki, ale
jej nie znalaz艂, a znale藕膰 nie m贸g艂, cho膰by a偶 dot膮d jej szuka艂,
bo zosta艂a u Don Kichota, kt贸ry jej nie odda艂, za艣 Sanczo nie
pami臋ta艂 o ni膮 si臋 upomnie膰. Sanczo ujrzawszy, 偶e ksi膮偶ki
nie znajduje, zblad艂 艣miertelnie i zacz膮艂 obmacywa膰 si臋 po ca-
艂ym ciele po艣piesznie, chc膮c przekona膰 si臋, czy jej nie znajdzie.
I ni mniej, ni wi臋cej tylko chwyci艂 si臋 dwiema gar艣ciami za
brod臋 i wydar艂 z niej po艂ow臋 w艂os贸w, a p贸藕niej szybko i bez
przestanku wybi艂 sobie z p贸艂 tuzina ku艂ak贸w na twarzy i na
nosie, a偶 ca艂e zala艂y si臋 krwi膮. Co' widz膮c proboszcz i cyrulik
pytali, co si臋 sta艂o, 偶e si臋 tak nad sob膮 pastwi?
Co mi si臋 zdarzy膰 mog艂o gorszego! odpar艂 Sanczo oto
straci艂em od r臋ki w jednej chwili, trzy osio艂ki, a ka偶dy z nich
wart by艂 zamku.
Jak to? zapyta艂 cyrulik.
Zgubi艂em notatnik odpowiedzia艂 Sanczo gdzie by艂
list dla Dulcynei i przekaz, podpisany przez mego pana^ kt贸rym
poleca艂 swej siostrzenicy wyda膰 mi trzy osio艂ki z czterech czy
pi臋ciu, jakie by艂y w domu. I na to opowiedzia艂 im o stracie
siwka. Proboszcz pociesza艂 go, 偶e odszukawszy jego pana, sk艂o-
ni go do potwierdzenia przekazu i poprosi, aby napisa艂 zlece-
nie na papierze, jak to zwyczaj ka偶e, bowiem, te, kt贸re s膮 pisane
na kartkach notatnika, a-de mog膮 by膰 ani przyj臋te, ani wyko-
nane.
Pocieszy艂 si臋 tym Sanczo i o艣wiadczy艂, 偶e je艣li tak si臋 rzecz
ma, nie martwi si臋 zbytnio strat膮 listu do Dulcynei, umie go
bowiem prawie na pami臋膰 i mo偶e go da膰 do przepisania, gdzie
i kiedy zechc膮.
Wyrecytuj go,. Sancao rzek艂 balwierz aby艣my potem
przepisali. Sanczo zacz膮艂 drapa膰 si臋 po g艂owie, aby z pami臋ci
wydoby膰 list przest臋puj膮c z nogi na nog臋; to wpatrzony w zie-
244
mi臋, to w niebo, a w ko艅cu wyssawszy z po艂ow臋 palca i wy-
trzymawszy w zawieszeniu tych, kt贸rzy na s艂owa jego czekali,
zacz膮艂 wreszcie po d艂ugiej przerwie:
Na Boga, panie licencjacie, niech to diabli wezm膮, nie
mog臋 sobie listu przypomnie膰, wiem, 偶e na pocz膮tku by艂o:
,,Wysoka i suterenna pani."
Nie mo偶e by膰 rzek艂 balwierz suterenna, raczej nad-
ludzka albo suwerenna pani.
Tak, tak przytwierdzi艂 Sanczo a potem, o ile sobie
przypominam dobrze: "Zraniony, snu pozbawiony i ugodzony,
ca艂uj臋 r臋ce waszej mi艂o艣ci, niewdzi臋czna i zapoznana pi臋kno-
艣ci!", i co艣 tam by艂o' o zdrowiu i chorobie, kt贸re jej posy艂a, i roz^
wodzi艂 si臋 szeroko o czym艣, a ko艅czy艂o si臋: "Tw贸j do 艣mierci
Rycerz Sm臋tnego Oblicza."
Niema艂o ubawi艂a obu dobra pami臋膰 Sancza Pansy; bardzo' go
chwalili i prosili, aby list 贸w ze dwa razy powt贸rzy艂, niech
i oni naucz膮 si臋 go na pami臋膰, aby go spisa膰 w swoim czasie.
Sanczo jeszcze ze trzy razy powt贸rzy艂, za ka偶dym razem doda-
j膮c ze trzy tysi膮ce g艂upstw. Po czym opowiedzia艂 o sprawach
swego pana, ale ani s艂owa nie pisn膮艂 o podrzucaniu, jakiemu
uleg艂 w owej gospodzie, do kt贸rej wej艣膰 si臋 wzdraga艂. M贸wi艂
r贸wnie偶, jak jego pan, skoroby tylko przychyln膮 odpowied藕
otrzyma艂 od swej pani Dulcynei, zamierza wyprawi膰 si臋 w dro-
g臋, aby szuka膰 sposobno艣ci zdobycia cesarstwa, a co najmniej
monarchii, 偶e to ju偶 mi臋dzy sob膮 obaj u艂o偶yli i 偶e b臋dzie to 艂atwo
mo偶liwe dzi臋ki m臋stwu jego i sile jego ramienia. Zostawszy
w艂adc膮, jego o偶eni (b臋dzie on pod贸wczas wdowcem), co naj-
mniej da mu za 偶on臋 dam臋 dworu cesarzowej, dziedziczk臋 bo-
gatego i wielkiego pa艅stwa na l膮dzie, a nie jakiej艣 wyspy
wielkiej czy ma艂ej, bo 偶adnej ju偶 nie chce. Sanczo m贸wi艂 to
wszystko z tak膮 powag膮, obcieraj膮c sobie co chwila, nos, i z ta-
k膮 dobr膮 wiar膮, 偶e obaj zdumiewali si臋 znowu, wnosz膮c, jak
wielkie musi by膰 szale艅stwo Don Kichota, je艣li mog艂o tak
ow艂adn膮膰 rozumem tego nieboraka. Nie zadawali sobie trudu,
aby go z b艂臋du wyprowadza膰, uwa偶aj膮c, 偶e jako nie ma w tym
nic, co by sumienie jego na szwank przywie艣膰 mog艂o, lepiej
245
b臋dzie zostawi膰 go' w tym, za艣 oni ch臋tnie pos艂uchaj膮 jego ba-
ja艅. Wi臋c rzekli mu, aby Boga prosi艂 o zdrowie dla swego pana,
gdy偶 jest rzecz膮 mo偶liw膮 i ca艂kiem wykonaln膮, 偶e z biegiem
czasu zostanie cesarzem, jak powiada, a co najmniej arcybi-
skupem lub jakim艣 innym r贸wnorz臋dnym dostojnikiem. Na to
odpowiedzia艂 Sanczo:
Panowie, je艣li fortuna potoczy sprawy tak, 偶e panu memu
przyjdzie ch臋膰 by膰 nie cesarzem, lecz arcybiskupem, chcia艂bym
od razu wiedzie膰, co zwykli dawa膰 arcybiskupi b艂臋dni swym
giermkom.
Zwykli dawa膰 im odpowiedzia艂 proboszcz jakie艣
beneficja lub plebanie czy te偶 jak膮艣 zakrysti臋 o dobrych sta-
艂ych dochodach nie licz膮c ubocznych wp艂yw贸w, kt贸re zwykle
drugie tyle wynosz膮,
Ale na to potrzeba odpar艂 Sanczo aby giermek nie
by艂 偶onaty i co najmniej umia艂 s艂u偶y膰 do mszy. A je艣li tak,
biada mnie, kt贸ry jestem 偶onaty i ani ABC nie umiem! Co b臋-
dzie ze mn膮, je艣li przyjdzie memu panu ch臋tka zosta膰 arcybi-
skupem, a nie cesarzem, jak to jest w zwyczaju b艂臋dnych ry-
cerzy?
Nie k艂oppczcie si臋, przyjacielu Sanczo rzek艂 balwierz
oto poprosimy waszego pana i poradzimy mu, a nawet na sumie-
nie mu po艂o偶ymy, aby zosta艂 cesarzem, a nie arcybiskupem, co
b臋dzie znacznie 艂atwiej, zwa偶ywszy, 偶e jest bardziej waleczny
ni偶 uczony.
I mnie si臋 tak zdawa艂o odpar艂 Sanczo cho膰 we
wszystkim jest bieg艂y. Co do mnie, prosi膰 b臋d臋 Pana Boga, aby
*go wi贸d艂 tam, gdzie dla niego najlepiej i gdzie b臋dzie mi臋 m贸g艂
najsowiciej wynagrodzi膰.
M贸wicie roztropnie rzek艂 proboszcz post膮picie jak
dobry chrze艣cijanin. Przede wszystkim teraz trzeba postara膰,
si臋 jak najrychlej pana waszego z owej niefortunnej pokuty
wywie艣膰, kt贸r膮 jak m贸wicie, odprawia. A 偶eby si臋 namy艣li膰,
w jaki spos贸b mamy to zrobi膰, a tak偶e, aby co艣 zije艣膰, na co jest
czas, dobrze b臋dzie wej艣膰 do tego zajazdu.
^.Sanczo powiedzia艂 im, aby weszli sami, on za艣 zaczeka na
246
dworze, a p贸藕niej powie im, jaka jest przyczyna, 偶e nie wszed艂
ani nie godzi mu si臋 wej艣膰 do wn臋trza. Ale prosi艂 ich, by mu
co艣 do zjedzenia przynie艣li, i to co艣 ciep艂ego, a tak偶e i obroku
dla Rosynanta. Oni za艣 weszli i zostawili go, a po chwili bal-
wierz wyni贸s艂 mu posi艂ek. Po czym, kiedy namy艣lali si臋 po spo-
艂u obydwaj nad sposobem, w jaki uskuteczni膰 by mogli swoje
zamierzenia, przysz艂a proboszczowi my艣l bardzo zastosowana
do smaku Don Kichota i do ich zamiar贸w. Rzek艂 balwierzowi,
偶e chce si臋 przebra膰 za b艂臋dn膮 dziewic臋, on za艣 powinien prze-
bra膰 si臋, jak mo偶e najlepiej, za jej giermka, i w ten spos贸b
udadz膮 si臋 na miejsce, gdzie Don Kichote przebywa; zmy艣la-
j膮c, 偶e to pewna dziewica stroskana i potrzebuj膮ca pomocy
prosi go o 艂ask臋, kt贸rej nie b臋dzie m贸g艂 jej odm贸wi膰 jako dziel-
ny b艂臋dny rycerz; za艣 艂ask膮, o jak膮 prosi膰 zamierza, b臋dzie, aby
pojecha艂 z ni膮 tam, gdzie ona go zawiedzie, naprawi膰 krzywd臋
wyrz膮dzon膮 jej przez pewnego niegodziwego rycerza, i b艂aga膰
go b臋dzie r贸wnie偶, aby nie domaga艂 si臋 zdj臋cia zas艂ony z twa-
rzy, ani te偶 niczego od niej nie 偶膮da艂, p贸ki nie pom艣ci si臋 na
owym niecnym rycerzu. Spodziewa艂 si臋 proboszcz, 偶e bez w膮t-
pienia Don Kichote zgodzi si臋 na wszystko, o co go w ten spo-
s贸b poprosz膮, i tak wywiod膮 go stamt膮d i do wioski swej
zaprowadz膮, a tam spr贸buj膮 wyleczy膰 go z jego dziwacznego
szale艅stwa, y ,
... - . ^-^ / ,
ROZDZIA艁 DWUDZIESTY SI脫DMY
juk proboszcz i cyrulik zamys艂 sw贸j wprowadzili w czyn oraz o innych
sprawach godnych opowiedzenia w tej wa偶nej historii
Balwierzowi pomys艂 proboszcza me wyda艂 si臋 z艂y, a raczej
tek dobry, 偶e zaraz wzi臋li si臋 do dzie艂a. Poprosili gospodyni臋
o sp贸dnic臋 i czepiec, daj膮c jej w zastaw now膮 sutann臋 probo-
szcza. Balwierz sporz膮dzi艂 sobie wielk膮 brod臋 z ogona siwego
czy rudego wo艂u, na kt贸rym ober偶ysta zwyk艂 by艂 zawiesza膰
grzebie艅. Gospodyni zapyta艂a, na co im potrzebne te rzeczy.
Proboszcz w kr贸tkich s艂owach opowiedzia艂 im ob艂臋d Don Ki-
247
chota i wyt艂umaczy艂, 偶e potrzebuje tego przebrania, aby go
wyci膮gn膮膰 z g贸r, gdzie w tej chwili przebywa艂. 艁atwo odgadli
gospodarz i gospodyni, 偶e owym. szale艅cem by艂 ich go艣膰 od bal-
samu i pan hu艣tanego giermka, opowiedzieli wi臋c proboszczo-
wi wszystko, co zasz艂o, nie kryj膮c tego, co zatai艂 Sanczo. W ko艅-
cu gospodyni ustroi艂a proboszcza tak, 偶e nie mo偶na lepiej: wlo-
偶y艂a mu sp贸dnic臋 sukienn膮 z licznymi plisami z czarnego
aksamitu na d艂o艅 szeroko艣ci, pi臋knie wystrz臋pionymi, oraz
zielony aksamitny gorset zdobnie lamowany bia艂ym at艂asem;
sp贸dnica i gorset zdawa艂y si臋 pochodzi膰 z czas贸w 'kr贸la Wam-
by *. Nie chcia艂 proboszcz w艂o偶y膰 czepca na g艂ow臋, ale w艂o偶y艂
czapeczk臋 p艂贸cienn膮 pikowan膮, kt贸r膮 nosi艂 do spania na noc,
i czo艂o przewi膮za艂 sobie opask膮 z czarnej tafty; a z drugiej zro-
bi艂 sobie zas艂on臋, kt贸r膮 dobrze zakry艂 brod臋 i twarz; nasadzi艂
na to' sw贸j kapelusz tak wielki, 偶e m贸g艂 s艂u偶y膰 zaJDarasol, i owi-
n膮wszy si臋 p艂aszczem, wsiad艂 na mu艂a po kobiecemu, balwierz
za艣 na swego, z brod膮, kt贸ra si臋ga艂a mu do pasa, ni to siwa, ni
ruda, gdy偶 jak si臋 rzek艂o, zrobiona by艂a z ogona p艂owego
wo艂u. Po偶egnali si臋 ze wszystkimi, a tak偶e z poczciw膮 Maritor-
nes, kt贸ra obiecywa艂a odmawia膰 r贸偶aniec, cho膰 grzeszna, aby
B贸g da艂 pomy艣lny koniec tak trudnemu i chrze艣cija艅skiemu
dzie艂u, jakie podj臋li. Ledwie wyjechali z zajazdu, gdy plebano-
wi przysz艂o na my艣l, 偶e 藕le uczyni艂 przebieraj膮c si臋 w ten spo-
s贸b i nieprzystojn膮 rzecz膮 jest, aby duchowny tak si臋 odziewa艂,
cho膰by dla wa偶nej sprawy. Powiedzia艂 o tym balwierzowi i po-
prosi艂 go, aby szatki zamienili, poniewa偶 stosowniej b臋dzie
jemu sta膰 si臋 dziewic膮 w potrzebie, ksi臋dzu za艣 giermkiem,
mniej w ten spos贸b godno艣ci swej uchybi; a gdyby tego uczy-
ni膰 nie chcia艂, on postanowi艂 nie ruszy膰 si臋 krokiem, cho膰by
Don Kichota mia艂 diabe艂 porwa膰. Na to nadszed艂 Sanczo i wi-
dz膮c ich obu w takim przebraniu, nie m贸g艂 powstrzyma膰 艣mie-
chu. Oczywi艣cie, balwierz zgodzi艂 si臋 na wszystko, co chcia艂
proboszcz, a zmieniaj膮c pomys艂 pleban poucza艂 go, jak si臋 ma
zachowa膰 i jakimi s艂owy przemawia膰 do Don Kichota, by go
wzruszy膰 i sk艂oni膰 do wyjechania z nim razem i porzucenia
miejsca, kt贸re sobie upodoba艂 i obra艂 na sw膮 niepotrzebn膮 po-
248
kute. Balwierz odpowiedzia艂, 偶e i bez tego pouczenia dobrze da
sobie rad臋. Jednak nie chcia艂 przebiera膰 si臋 od razu, p贸ki nie
zbli偶膮 si臋 do miejsca, gdzie przebywa艂 Don Kichote, wi臋c w艂o-
偶y艂 w艂asne szaty, za艣 pleban przyczepi艂 sobie brod臋 i pojechali
dalej w drog臋, prowadzeni przez Sancza Pans臋; ten opowiada艂
im zdarzenie z szale艅cem, kt贸rego w g贸rach spotkali, przemil-
czaj膮c jednak znalezienie sepeciku i jego zawarto艣ci, bo pocz-
ciwiec, cho膰 g艂upawy, by艂 nieco chciwy.
Na drugi dzie艅 przybyli tam, gdzie Sanczo porozrzuca艂 dro-
gowskazy z ga艂膮zek, aby trafi膰 na miejsce, gdzie zostawi艂
swego pana; poznawszy je, powiedzia艂 im, 偶e t臋dy si臋 wje偶d偶a
i 偶e mog膮 si臋 przebra膰, je艣li to jest wskazane dla uwolnienia
jego pana; uprzednio bowiem powiadomili go o zamiarze prze-
brania si臋, aby wyzwoli膰 jego pana z tego niegodnego 偶ycia, ja-
kie obra艂; nakazali mu usilnie, by nie m贸wi艂 panu, kim byli. ani
偶e ich zna; a je艣li si臋 go zapyta, co niezawodnie uczyni, czy odda艂
list Dulcynei, ma odpowiedzie膰, 偶e tak, jeno ona nie umiej膮c
czyta膰 da艂a ustn膮 odpowied藕 m贸wi膮c, i偶 rozkazuje mu pod kar膮
nie艂aski, aby natychmiast i bez zw艂oki przyby艂 zobaczy膰 si臋
z ni膮 w wa偶nej sprawie. W ten spos贸b i przez to, co' zamierzali
mu powiedzie膰, niemal byli pewni, 偶e sk艂oni膮 go do lepszego
偶ycia i dopn膮 tego, 偶ei zaraz uda si臋 w drog臋, aby zosta膰 cesa-
rzem czy monarch膮 i 偶e nie ma obawy, aby mia艂 zosta膰 arcyi-
biskupem. Wszystkiego wys艂ucha艂 Sanczo i dobrze sobie wbi艂
w' pami臋膰, dzi臋kuj膮c im, 偶e zamierzali doradzi膰 jego panu, aby
raczej zosta艂 cesarzem, a nie arcybiskupem, przekonany by艂
bowiem, 偶e cesarze zdolni s膮 lepiej wynagradza膰 giermk贸w ni偶
b艂臋dni arcybiskupi. R贸wnie偶, rzek艂 im, by艂oby dobrze, by poje-
cha艂 przodem, poszuka艂 piana i przekaza艂 mu odpowied藕 jego
pani, a to wystarczy, aby go z tego miejsca wyrwa膰 bez zada-
wania sobie tak wielkiego trudu. Przyznali Sanczowi Pansie
s艂uszno艣膰 i postanowili przeto poczeka膰, p贸ki nie wr贸ci z zawia-
domieniem, 偶e znalaz艂 swego pana.
Sanczo wjecha艂 w w膮wozy g贸rskie, zostawiaj膮c obu w je-
dnym z nich, gdzie p艂yn膮艂 spokojny strumyk i gdzie kilka ska艂
i drzew tam rosn膮cych dawa艂o cie艅 mi艂y i 艣wie偶y. Kiedy przy-
249
byli na to miejsce, by艂 upa艂 dnia sierpniowego, wtedy w tych
stronach 偶ar zwyk艂 by膰 najwi臋kszy; by艂a godzina trzecia po
po艂udniu; wszystko to czyni艂o najmilszym owo miejsce i za-
prasza艂o do oczekiwania tutaj powrotu Sancza, co te偶 uczynili.
Gdy wi臋c tam obaj odpoczywali w cieniu, doszed艂 ich uszu
g艂os, kt贸ry bez. towarzyszenia jakiegokolwiek innego instrumen-
tu brzmia艂 s艂odko i rozkosznie, co zdumiewa艂o ich bardzo, gdy偶
zdawa艂o si臋, 偶e w takim ustroniu nie mo偶na znale藕膰 nikogo, kto
by tak dobrze 艣piewa艂. Lubo bowiem zwyk艂o si臋 mawia膰, 偶e
w lasach i polach spotyka si臋 pasterzy z pierwszorz臋dnym g艂o-
sem, ale s膮 to raczej wymys艂y poet贸w ni偶 prawda. Jeszcze bar-
dziej zdumieli si臋, gdy us艂yszeli, 偶e 艣piewy owe to wiersze, i to
wcale nie sielskich pastuch贸w, ale jakby o艣wieconych dwora-
k贸w. A prawd臋 t臋 potwierdzi艂y wiersze, kt贸re us艂yszeli:
Jaka mi臋 dr臋czy moc twarda?
Pogarda.
Co wzmaga moje 偶a艂o艣ci?
Zazdro艣ci.
Co gn臋bi moje czekanie?
Rozstanie.
I tak ju偶 cierpi臋 nieprzerwanie,
Nigdzie lekarstwa nie znajduj臋,
Bowiem nadziej臋 ka偶d膮 truje
Pogarda, zazdro艣膰 i rozstanie.
. Co rodzi serca zawi艂o艣膰?
To mi艂o艣膰.
Kto s艂awie mojej wrogi?
Los srogi.
A sk膮d mi pociechy trzeba?
Z nieba.
Wi臋c l臋kam si臋, 偶e mi trzeba
Do ciemnej zst膮pi膰 mogi艂y,
Gdy przeciw mnie si臋 zm贸wi艂y,
Mi艂o艣膰 i los m贸j, i nieba.
Kto wiedzie na lepsz膮 per膰?
To 艣mier膰.
Co koi mi艂o艣ci 偶a艂o艣膰?
Niesta艂o艣膰.
250
Jaki偶 lek na m臋cze艅stwo?
Szale艅stwo.
Wi臋c to jest niepodobie艅stwo
Chcie膰 leczy膰 takie choroby,
Na nie jedynie sposoby
Ma 艣mier膰, niesta艂o艣膰, szale艅stwo.*
Godzina, pora, samotno艣膰, g艂os i umiej臋tno艣膰 艣piewacza wzbu-
dzi艂y zachwyt i zadowolenie w dw贸ch s艂uchaczach, kt贸rzy
trwali w milczeniu, czekaj膮c, zali czego艣 jeszcze nie us艂ysz膮,
ale widz膮c, 偶e cisza trwa d艂ugo, postanowili wyj艣膰 na poszuki-
wanie muzyka, kt贸ry tak pi臋knym g艂osem 艣piewa艂. I kiedy ju偶
mieli to w czyn wprowadzi膰, ten sam g艂os ich powstrzyma艂,
bo ponownie doszed艂 ich uszu 艣piewaj膮c taki sonet:
Sonet
艢wi臋ta przyja藕ni, co lekkimi pi贸ry,
Pozostawiaj膮c sw贸j poz贸r na ziemi,
Wzlatujesz w niebo z duszami 艣wi臋tem!,
Weso艂o wschodzisz w za艣wiatowe ch贸ry,
I stamt膮d kre艣lisz, jakie chcesz, kontury
Pokoju, mg艂ami zakryte lekkiemi,
Przez kt贸re niebo b艂yska skrami swemi
Dzie艂 dobrych, kt贸rych koniec tak ponury.
Porzu膰 ju偶 niebo, o przyja藕ni 艣wi臋ta,
Nie pozw贸l, aby oszustwo w twe szaty,
By szczero艣膰 zmyli膰, n臋dznie si臋 stroi艂o,
Gdy mu twa posta膰 nie ma by膰 odj臋ta,
Wkr贸tce na ziemi臋 przyjdzie dzie艅 zatraty,
Zginie zmieciona nieprawo艣ci si艂膮.
艢piew urwa艂 si臋 g艂臋bokim westchnieniem i dwaj s艂uchacze
nat臋偶ali uwag臋, wyczekuj膮c, zali wi臋cej 艣piewa膰 nie b臋dzie; ale
widz膮c, 偶e 艣piew zmieni艂 si臋 w szloch i 偶a艂osne skargi, postano-
wili dowiedzie膰 si臋, kim by艂 贸w nieszcz臋sny, kt贸rego g艂os by艂
tak bole艣ciwy w j臋kach; niedaleko uszli, kiedy omin膮wszy wy-
st臋p skalny, ujrzeli cz艂owieka tej samej postaci i oblicza, jak_
201
im Samcze Pansa opisa艂 w opowiadaniu o Cardeniu; cz艂owiek
ten ujrzawszy ich nie zmiesza艂 si臋, lecz stan膮艂 z g艂ow膮 na
piersi zwieszon膮, jak zamy艣lony, nie podnosz膮c oczu, aby pono-
wnie spojrze膰 na tych, kt贸rzy go zaskoczyli. Proboszcz, cz艂ek
bardzo wymowny, kt贸ry ju偶 wiedzia艂 o jego nieszcz臋艣ciu, po-
znawszy go z zewn臋trznych oznak, zbli偶y艂 si臋 do艅 i w kr贸tkich
a rozumnych s艂owach prosi艂 go i przekonywa艂, aby porzuci艂 to
n臋dzne 偶ycie i nie marnowa艂 go tu, co by艂oby najgorszym z nie-
szcz臋艣膰. Gardenio by艂 na贸wczas przy zdrowych zmys艂ach, wolny
od napad贸w sza艂u, jaki go cz臋sto przytomno艣ci pozbawia艂; wi-
dz膮c za艣 tych dw贸ch ludzi w stroju, tak r贸偶nym od tego, w ja-
kim zwyk艂o si臋 w tych pustaciach spotyka膰, zdziwi艂 si臋 mocno,
tym bardziej kiedy us艂ysza艂, 偶e m贸wi膮 o jego sprawach jako
o rzeczy znanej (tego. bowiem dowiod艂y mu s艂owa proboszcza),
odpowiedzia艂 w ten spos贸b:
Widz臋 dobrze, panowie, kimkolwiek jeste艣cie, 偶e niebo,
kt贸re opiekuje si臋 godnymi, a tak偶e niejednokrotnie i niegod-
nymi, zsy艂a mi, cho膰 nie zas艂u偶y艂em na to, w te tak g艂uche
miejsca, odleg艂e od szlaku ludzkiego, jakie艣 osoby, kt贸re przed-
k艂adaj膮 mi jasno, 偶ywymi i rozmaitymi s艂owy, jak zbawion je-
stem rozumu p臋dz膮c takie 偶ycie, 艁 staraj膮 si臋 mi臋 st膮d wyci膮-
gn膮膰 i odprowadzi膰 w lepsze strony; ale poniewa偶 nie wiedz膮, 偶e
wyszed艂szy z tego niebezpiecze艅stwa narazi艂bym si臋 na inne,
jeszcze wi臋ksze, mo偶e uwa偶aj膮 mi臋 za cz艂owieka niespe艂na ro-
zumu, a nawet, co gorsze, pozbawionego go zupe艂nie. Nie by艂oby
w tym nic dziwnego, gdy偶 mnie samemu 艣wita, 偶e si艂a, z jak膮
sobie nieszcz臋艣cia me przedstawiam, jest tak wielka i tak do
zguby mi臋 przywodzi, 偶e nie b臋d膮c w stanie jej przezwyci臋偶y膰,
trwam tu jak g艂az pozbawiony wszelakiego czucia i rozeznania.
I zdaj臋 sobie spraw臋 z tej prawdy, kiedy kto艣 m贸wi mi i wska-
zuje dowodnie na uczynki moje pope艂nione niewolnic w stanie
tego strasznego ob艂臋du; i mog臋 tylko daremnie bole膰 i przekli-
na膰 na pr贸偶no m贸j los, a na usprawiedliwienie mych szale艅stw
opowiedzie膰 ich przyczyn臋 tym, kt贸rzy s艂ucha膰 zechc膮; bowiem
ludzie rozs膮dni poznawszy t臋 przyczyn臋 nie zdziwi膮 si臋 jej
skutkami, a je艣li nie znajd膮 lekarstwa, to przynajmniej nie
252-
obwini膮 mi臋 i wstr臋t do' mych szale艅stw zamieni膮 na lito艣膰 nad
mym nieszcz臋艣ciem. A je艣li wy, panowie, w tej samej intencji
przychodzicie, jak ju偶 to inni czynili, zanim przejdziecie, do wa-
szych m膮drych przed艂o偶e艅, b艂agam, pos艂uchajcie opowie艣ci
o moich nieszcz臋snych przygodach, my艣l臋 bowiem, 偶e wys艂u-
chawszy jej, oszcz臋dzicie sobie, trudu pocieszania niedoli, na
kt贸r膮 偶adnej pociechy by膰 nie mo偶e.
Obaj podr贸偶ni, kt贸rzy niczego innego nie pragn臋li, jak z w艂a-
snych jego ust us艂ysze膰 przyczyn臋 jego niedoli, prosili go, aby j膮
opowiedzia艂, przyrzekaj膮c, 偶e nie przedsi臋wezm膮 niczego, czego
by sobie nie 偶yczy艂, aby go uleczy膰 i pocieszy膰. W贸wczas sm臋t-
ny szlachcic zacz膮艂 sw膮 偶a艂osn膮 histori臋 prawie w tych samych
s艂owach i zdaniach, jak j膮 opowiada艂 kilka dni temu Don Ki-
chotowi i koziarzowi, kiedy to na wzmiank臋 o mistrzu Elisaba-
cie i z powodu zbytniej dba艂o艣ci Don Kichota o zachowanie
przystojno艣ci rycerskiej, powie艣膰 zosta艂a przerwana, o czym
wy偶ej opowiedzia艂a historia. Ale teraz dobry los chcia艂, 偶e atak
szale艅stwa nie przyszed艂, i da艂 mu mo偶no艣膰 opowiedzenia jej
do ko艅ca. Doszed艂szy wi臋c do wzmianki o bileciku, jaki znalaz艂
Don Fernando mi臋dzy kartkami Amadisa z Galii, Gardenio
rzek艂, i偶 pami臋ta go dobrze, zawiera艂 on nast臋puj膮ce s艂owa:
Lucynda do Gardenia
Co dzie艅 odkrywam w was zalety, kt贸re sk艂aniaj膮 mi臋 i zmu-
szaj膮 do wi臋kszego dla was szacunku, przeto je艣li chcieliby艣cie
da膰 mi sposobno艣膰 uiszczenia si臋 z d艂ugu bez uszczerbku dla
mej czci, mo偶ecie to 艂atwo uczyni膰. Ojciec m贸j was zna, a mi臋
mi艂uje bardzo, zapewne nie przymuszaj膮c mej woli spe艂ni, co
s艂usznie uczynicie, je艣li istotnie szanujecie mi臋, jak twierdzicie,
a czego jestem pewna.
To by艂 贸w bilecik, kt贸ry sk艂oni艂 mi臋 do o艣wiadczenia si臋
o r臋k臋 Lucyndy, jak ju偶 opowiada艂em, i dzi臋ki kt贸remu Don
Femando powzi膮艂 mniemanie, 偶e jest ona jedn膮 z najdeli-
katniejszych i na j rozumniej szych niewiast swego czasu; ten
bilecik te偶 wzbudzi艂 w nim pragnienie zniszczenia mnie, zanim
253
m贸j zamys艂 spe艂ni臋. Powiedzia艂em Don Fernandowi, czego 偶膮da艂
ojciec Lucyndy, a mianowicie, aby m贸j ojciec poprosi艂 o jej
r臋k臋, o czym mu nie 艣mia艂em powiedzie膰 l臋kaj膮c si臋 odmowy,
nie dlatego, by niejawne mu by艂y zalety, dobro膰, cnota i pi臋k-
no艣膰 Lucyndy, kt贸ra posiada艂a do艣膰 przymiot贸w, aby przynie艣膰
zaszczyt jakiemukolwiek innemu rodowi Hiszpanii, ale ponie-
wa偶 zrozumia艂em, 偶e nie chcia艂, abym 偶eni艂 si臋 zbyt wcze艣nie,
zanim nie dowie si臋, co ksi膮偶臋 Ryszard dla mnie postanowi.
Powiedzia艂em mu . tedy, 偶e nie odwa偶y艂em si臋 powiadomi膰
o tym ojca, zar贸wno z tego powodu, jak dla wielu innych prze-
szk贸d, kt贸re odbiera艂y mi odwag臋, cho膰 nie by艂em ich 艣wiadom;
tak 偶e straci艂em ju偶 nadziej臋, aby mog艂y si臋 spe艂ni膰 kiedykol-
wiek moje marzenia. Na to wszystko odpowiedzia艂 mi Don
Fernando, 偶e on podejmuje si臋 rozm贸wi膰 z mym ojcem i nak艂o-
ni膰 go, aby si臋 porozumia艂 z ojcem Lucyndy. O pyszny Mariu-
szu*! o okrutny Katylino *! o zbrodniczy Sullo*! o podst臋pny
Galalonie! o zdradziecki Yellido*! m艣ciwy Julianie*! chciwy
Judaszu! Zdrajco, okrutny, m艣ciwy, podst臋pny! jak膮偶 krzywd臋
wyrz膮dzi艂 ci nieszcz臋艣nik, kt贸ry z tak膮 szczero艣ci膮 odkry艂 ci
tajemnice i upodobania swego serca? Czym偶e ci臋 obrazi艂em?
Jakie wypowiedzia艂em s艂owa i jakich rad u偶yczy艂em, kt贸re by
na celu nie mia艂y wi臋kszej twej czci i korzy艣ci? Ale na c贸偶 si臋
偶al臋, o ja nieszcz臋sny? pewne jest bowiem, 偶e kiedy nieszcz臋-
艣cia z gwiazd bior膮 pocz膮tek i spadaj膮 z g贸ry, zwalaj膮c si臋 ze
w艣ciek艂o艣ci膮 i si艂膮, nie masz na ziemi pot臋gi, kt贸ra by je po-
wstrzyma膰 mog艂a, ani zmy艣lno艣ci ludzkiej, kt贸ra by im zdo艂a艂a
zapobiec. Kt贸偶 m贸g艂by wyobrazi膰 sobie, 偶e Don Fernando, ry-
cerz s艂awny, m膮dry, zobowi膮zany przez me us艂ugi, kt贸ry m贸g艂
zadowoli膰 swe 偶膮dze mi艂osne, gdziekolwiekby chcia艂, zdo艂a si臋
tak zapali膰 (jak to si臋 m贸wi), aby mi porwa膰 jedyn膮 owieczk臋,
kt贸rej nawet jeszcze nie posiad艂em? Ale zostawmy te rozwa偶a-
nia jako bezu偶yteczne i niepotrzebne i nawi膮偶my zerwany w膮-
tek mej 偶a艂osnej historii. M贸wi臋 tedy, 偶e Don Fernando prze-
konany, i偶 moja obecno艣膰 przeszkadza mu w wype艂nieniu
zdradzieckiego i niegodziwego zamys艂u, postanowi艂 wys艂a膰 mi臋
do starszego brata pod pozorem pro艣by o pewn膮 kwot臋 na za-
294
p艂acenie sze艣ciu koni, kt贸re zakupi艂 naumy艣lnie i jedynie w tym
celu, aby mi臋 oddali膰 (i aby tym lepiej sw贸j przekl臋ty pomys艂
przeprowadzi膰); tego samego dnia, kiedy ofiarowa艂 si臋 rozma-
wia膰 z mym ojcem, za偶膮da艂, abym po pieni膮dze si臋 wyprawi艂.
Zali mog艂em przewidzie膰 tak膮 zdrad臋? Zali mog艂em zgo艂a przy-
pu艣ci膰, 偶e jest mo偶liwa? Nie, zaiste, przeciwnie, z najwi臋ksz膮
ochot膮 got贸w by艂em zaraz jecha膰 zadowolony z dobrego kupna,
jakie przeprowadzi艂. Tej samej nocy m贸wi艂em z Lucynd膮
i rzek艂em jej, co z Don Femandem u艂o偶y艂em i jak膮 mam siln膮
nadziej臋, i偶 nasze zacne i godziwe kochanie odniesie zwyci臋stwo.
Ona, podobnie jak ja, nie domy艣laj膮c si臋 zdrady Don Fernanda
poleci艂a mi, abym stara艂 si臋 rych艂o powr贸ci膰, wierzy bowiem,
偶e nasze pragnienia spe艂ni膮 si臋 bez zw艂oki, skoro tylko m贸j
ojciec rozm贸wi si臋 z jej rodzicem. Nie wiem, co to by艂o, ale
kiedy te s艂owa wyrzek艂a, oczy jej nape艂ni艂y si臋 艂zami i tak j膮
za gard艂o 艣cisn臋艂o, 偶e s艂owa nie mog艂a przem贸wi膰, cho膰 mia艂a,
jak mi si臋 zdawa艂o, jeszcze wiele mi do powiedzenia. Zdumia艂a
mi臋 ta nowa przypad艂o艣膰, dot膮d nigdy u niej nie spotykana,
rozmawiali艣my bowiem cz臋sto, ilekro膰 szcz臋艣liwy traf i m贸j
spryt na to pozwoli艂, zawsze bardzo rado艣ni i zadowoleni, bez
domieszki 艂ez, westchnie艅, zazdro艣ci, podejrze艅 czy l臋k贸w.
Wdzi臋czny by艂em losowi, 偶e niebo da艂o mi j膮 za pani膮; wynosi-
艂em jej pi臋kno艣膰, podziwia艂em jej cnot臋 i rozum. Ona odp艂aca艂a
mi chwal膮c we mnie to, co jej, jako zakochanej, zdawa艂o si臋
godnym pochwa艂y. Wi臋c opowiadali艣my sobie sto tysi臋cy b艂a-
hostek i zdarze艅 dotycz膮cych naszych s膮siad贸w i znaj ornych;
a 艣mia艂o艣膰 moja ogranicza艂a si臋 jedynie do tego, aby, niby
przemoc膮, porwa膰 jej jedn膮 z bia艂ych i pi臋knych r膮k i podnie艣膰
do ust o tyle, o ile na to pozwala艂a g臋sto艣膰 niskiej kraty, kt贸ra
nas dzieli艂a. Ale tej nocy, kt贸ra smutny dzie艅 mego odjazdu
poprzedzi艂a, ona p艂aka艂a, j臋cza艂a, wzdycha艂a i odesz艂a zostawia-
j膮c mi臋 w pomieszaniu i niepokoju, przestraszonego tymi nie-
zwyk艂ymi u Lucyndy i tak smutnymi objawami bole艣ci i uczu-
cia; aby nie traci膰 nadziei, k艂ad艂em wszystko na karb wielkiej
mi艂o艣ci, jak膮 ku mnie 偶ywi艂a, i b贸lu, jaki musi budzi膰 roz艂膮ka
dwojga bardzo kochaj膮cych si臋 ludzi. W ko艅cu odjecha艂em
258
smutny i zamy艣lony, z dusz膮 pe艂n膮 podejrze艅 i l臋k贸w, nie
wiedz膮c sam, co podejrzewam i roj臋; by艂y to jasne przeczu-
cia zwiastuj膮ce smutny koniec i nieszcz臋艣cia, jakie mi臋 cze-
ka艂y. '
Przyby艂em do miejscowo艣ci, dok膮d mi臋 wys艂ano, i odda艂em
listy bratu Don Fernanda, kt贸ry mi臋 dobrze przyj膮艂, ale nie od
razu wyprawi艂, poleci艂 mi bowiem czeka膰 (co mi nie w smak
by艂o) tydzie艅 ca艂y, i to w miejscu, (gdzieby mi臋 ksi膮偶臋, jego
ojciec, dostrzec nie m贸g艂, poniewa偶 brat mu pisa艂, aby mu przy-
s艂a艂 pewn膮 sum臋 pieni臋dzy bez wiedzy ojca; wszystko to by艂o
晈ymys艂em fa艂szywego Don Fernanda, nie brak艂o wszak jego
bratu pieni臋dzy i m贸g艂 mi臋 od razu odprawi膰. Rozkaz ten i po-
lecenie by艂o takie, 偶e nie mia艂em ochoty ich pos艂ucha膰, zdawa艂o
mi si臋 bowiem, 偶e nie zdzier偶臋 tyle dni, pozbawiony widoku
Lucyndy i daleko od niej, zostawiwszy j膮 w smutku, jak si臋
rzek艂o; ale podda艂em si臋 temu jako dobry dworzanin, cho膰 wie-
dzia艂em, 偶e stanie si臋 to ze szkod膮 dla mego zdrowia. Ali艣ci
w cztery dni po moim przybyciu zjecha艂 jaki艣 cz艂owiek, kt贸ry
mi臋 odszuka艂 i odda艂 mi list, za艣 ja z adresu odgad艂em, 偶e by艂 to
list od Lucyndy, gdy偶 jej to by艂o pismo. Otworzy艂em go z l臋-
kiem i dr偶eniem, uwa偶aj膮c, 偶e musi wa偶n膮 by膰 sprawa, kt贸ra
j膮 sk艂oni艂a napisa膰 do nieobecnego, rzadko to bowiem czyni艂a,
kiedy by艂em blisko. Zanim zacz膮艂em czyta膰, wypyta艂em owego
cz艂owieka, kto mu list wr臋czy艂 i ile dni by艂 w drodze. Rzek艂
mi, 偶e kiedy przypadkiem przechodzi艂 ulic膮 miasta w samo
po艂udnie, jaka艣 pani, bardzo pi臋kna, przywo艂a艂a go z okna,
z oczyma pe艂nymi 艂ez i bardzo spiesznie rzek艂a: 獴racie, je艣li
jeste艣 chrze艣cijaninem, jak si臋 zdaje, na mi艂o艣膰 Boga was b艂a-
gam, wypraw si臋 natychmiast i odnie艣 ten list do miejscowo艣ci
i osoby wskazanej na adresie; jedno i drugie jest dobrze znane,
zas艂u偶ysz sobie bardzo przed Bogiem, aby za艣 nie brak艂o ci
艣rodk贸w do wype艂nienia tego, we藕 to, co si臋 w tej chusteczce
znajduj e. To m贸wi膮c rzuci艂a mi przez okno chustk臋, w kt贸rej
zawini臋tych by艂o sto real贸w i ten pier艣cie艅 z艂oty, kt贸ry przy-
nosz臋 wraz z listem, jaki wam odda艂em. Zaraz te偶, nie czekaj膮c
na m膮 odpowied藕, odesz艂a od okna; ale przedtem widzia艂a, 偶e
256
WED艁UG ANTONIA CAKNICEBO
podnios艂em list i chustk臋 i uwiadomi艂em j膮 za pomoc膮 znak贸w,
偶e uczyni臋, co mi poleci艂a. Widz膮c si臋 tak dobrze wynagrodzo-
nymza trud, kt贸rego si臋 podj膮艂em, aby to wam zanie艣膰, i po-
znawszy z adresu, 偶e to wy jeste艣cie tym, do kt贸rego list by艂
wys艂any jako was, panie, znam dobrze a tak偶e sk艂oniony
艁zami owej pi臋knej pani, postanowi艂em nie spuszcza膰 si臋 na
nikogo, tylko uda膰 si臋 sam, aby go wam wr臋czy膰 i w szesna艣cie
godzin od otrzymania listu przeby艂em drog臋, kt贸ra jak wiecie,
liczy osiemna艣cie mil."
Podczas kiedy mi to 贸w grzeczny i nieznany pos艂aniec m贸-
wi艂, wisia艂em oczyma na jego wargach, a nogi pode mn膮 dr偶a艂y
tak, 偶e zaledwie utrzyma膰 si臋 mog艂em. W rzeczy samej otwo-
rzywszy list zobaczy艂em, i偶 zawiera艂 te s艂owa:
; Don Femando dotrzyma艂 danego wam s艂owa, 偶e rozm贸wi si臋
z; waszym ojcem, by ten porozumia艂 si臋 z moim, ale uczynjlfto
".alaczej, jak si臋 jemu podoba艂o ni偶 dla waszej korzy艣ci. Dowredz-
sgipie si臋, panie, 偶e za偶膮da艂 mojej r臋ki, a ojciec m贸j, prze艣wiadczo-
ajg&y o wy偶szo艣ci Don Femanda nad wami, zgodzi艂 si臋 na jego
iro艣b臋 tak dalece, 偶e od dzi艣 za dwa dni ma si臋 odby膰 艣lub
ajemny i bez 艣wiadk贸w innych ni偶 niebo i kilku domownik贸w.
jakim stanie jestem, wyobra藕cie sobie; os膮d藕cie, czy powr贸t
isz wskazany, za艣 czy mi艂uj臋 was, czy nie, oka偶e wynik ca艂ej
rawy. Niech B贸g zrz膮dzi, aby ten list doszed艂 r膮k waszych,
nim moja b臋dzie zmuszona po艂膮czy膰 (si臋 z r臋k膮 tego, kt贸ry
k 藕le dochowuje przyrzeczonej wiary.
|0to by艂y s艂owa zawarte w li艣cie, kaza艂y mi one natychmiast
^ruszy膰 w drog臋 nie czekaj膮c ani na odpowied藕, ani na pie-
^dze; przekona艂em si臋 bowiem jawnie w贸wczas, 偶e nie dla
^kupu koni, ale dla zaspokojenia swej 偶膮dzy wys艂a艂 mi臋 Don
1^taiando do brata. Gniew, jaki mi臋 porwa艂 na Don Fernanda,
AlttB; l臋k, aby nie straci膰 nagrody, jak膮 zdoby艂em tyloma latami
<^|shigi i mi艂o艣ci, doda艂y mi skrzyde艂; wi臋c w lot nast臋pnego
^tea stan膮艂em w mym mie艣cie o godzinie stosownej, aby po-
EB膯wi膰 z Lucynd膮. Wszed艂em potajemnie, zostawiaj膮c mu艂a, na
艂7 Don Kichote, cz. I 257
kt贸rym przyby艂em, w domu poczciwca, kt贸ry mi list dor臋czy艂.
I chcia艂 los, pod贸wczas dla mnie 艂askawy, 偶e zasta艂em Lucynd臋
Stoj膮c膮 u kraty, 艣wiadka naszego kochania. Lucynda pozna艂a
mi臋 zaraz i ja j膮 pozna艂em, ale nie tak jak ona powinna by艂a
mi臋 pozna膰, a ja j膮. Kt贸偶 na 艣wiecie mo偶e si臋 pochwali膰, 偶e
przenikn膮艂 i pozna艂 chwiejn膮 my艣l i niesta艂膮 natur臋 niewie艣ci膮?
Zaiste nikt. M贸wi臋 wi臋c, 偶e ledwie Lucynda mi臋 ujrza艂a, rzek艂a:
"Gardenio, jestem na 艣lub przystrojona; ju偶 mnie w sali czeka
Don Femando zdrajca i chciwy m贸j ojciec z kilkoma 艣wiadkai-
mi, kt贸rzy b臋d膮 raczej 艣wiadkami mej 艣mierci ni偶 艣lubu. B膮d藕
spokojny, przyjacielu, ale postaraj si臋 by膰 obecnym przy tej
ofierze; je艣li s艂owa nie wystarcz膮, aby jej przeszkodzi膰, mam
sztylet ukryty, kt贸ry powstrzyma膰 zdo艂a najbardziej stanowcz膮
przemoc, zadaj膮c kres memu 偶yciu, a tobie da pozna膰 mi艂o艣膰,
jak膮 dla ci臋 偶ywi艂am i 偶ywi臋." Odpowiedzia艂em w pomieszaniu
i po艣piechu z obawy, 偶e mi czasu zabraknie na odpowied藕:
"O pani, niech czyny twe dowiod膮 prawdy tych s艂贸w, je艣li ty
nosisz sztylet, aby zjedna膰 sobie wiar臋, ja nosz臋 szpad臋, aby ci臋
broni膰 lub siebie zabi膰, je艣li los b臋dzie nam przeciwny." Nie
s膮dz臋, aby mog艂a wszystkich tych s艂贸w wys艂ucha膰, bo jak us艂y-
sza艂em, odwo艂ano j膮 nagl膮c, 偶e oblubieniec czeka. Tak zamkn臋-
艂a si臋 noc mego smutku, zasz艂o s艂o艅ce mej rado艣ci; oczy me zo-
sta艂y .pozbawione 艣wiat艂a, a rozum 艣wiadomo艣ci. Nie mog艂em
zdoby膰 si臋 na to, by wej艣膰 do jej doniu, ani poruszy膰 si臋 z miej-
sca; ale rozwa偶ywszy, jak wa偶na jest ma obecno艣膰 ze wzgl臋du
na to, co mog艂o si臋 zdarzy膰, przywo艂a艂em ca艂膮 m膮 odwag臋
i wszed艂em do wn臋trza; a poniewa偶 zna艂em dobrze wszystkie
wej艣cia i wyj艣cia, a zw艂aszcza 偶e z powodu tajnego zam臋tu, jaki
tam w贸wczas panowa艂, nikt mi臋 nie spostrzeg艂; wi臋c niedostrze-
偶ony, zdo艂a艂em si臋 ukry膰 w niszy okna sali zas艂oni臋tej dwiema
kotarami, mi臋dzy kt贸rymi mog艂em widzie膰, nie b臋d膮c sam wi-
dziany, wszystko, co si臋 w sali odbywa艂o. Kt贸偶 wyrazi膰 zdo艂a,
jak mi si臋 serce t艂uk艂o, kiedy tak sta艂em, jakie przelatywa艂y mi
my艣li i rozwa偶ania, kt贸rych by艂o tak wiele i takie, 偶e ani wypo-
wiedzie膰 ich nie mo偶na, ani nie by艂oby dobrze, aby zosta艂y wy-
powiedziane! Do艣膰, je艣li wiedzie膰 b臋dziecie, 偶e nowo偶eniec
258
wszed艂 do sali nie przyodziany od艣wi臋tnie, lecz w zwyk艂ych
codziennych szatach. Jako 艣wiadka przyprowadzi艂 stryjecznego
brata Lucyndy i w ca艂ej sali nie by艂o nikogo obcego krom
s艂u偶by domowej. Po chwili z gotowalni wysz艂a Lucynda w to-
warzystwie matki i dwu panien s艂u偶ebnych, przystrojona
i odziana, jak na to jej r贸d i pi臋kno艣膰 zas艂ugiwa艂y i jak osoba,
kt贸ra by艂a doskona艂o艣ci膮 wdzi臋ku i dwornej wielkoduszno艣ci.
Napi臋cie i uniesienie nie pozwoli艂o mi widzie膰 i zapami臋ta膰
w szczeg贸艂ach, jak by艂a odziana; rozr贸偶ni艂em jedynie barwy:
r贸偶 i biel oraz blask, jaki rzuca艂y drogie kamienie i klejnoty
czepca i ca艂ej szaty, lecz wszystko gasi艂a niezwyk艂a pi臋kno艣膰
jej wspania艂ych z艂otych w艂os贸w, takich, 偶e walcz膮c o lepsze
z drogimi klejnotami i 艣wiat艂em czterech pochodni o艣wietla-
j膮cych sal臋, wi臋kszym blaskiem jeszcze ol艣niewa艂y oczy. O pa-
mi臋ci, 艣miertelna nieprzyjaci贸艂ko mego spokoju! Po c贸偶 przed-
stawia膰 mi dzi艣 niepor贸wnan膮 pi臋kno艣膰 uwielbianej nieprzy-
jaci贸艂ki mojej? Czy偶 nie lepiej, okrutna pami臋ci, aby艣 mi
przypomnia艂a i przedstawi艂a, co w贸wczas uczyni艂a, abym po-
budzony tak jawn膮 krzywd膮 szuka艂, je艣li nie zemsty, to
艣mierci? Niech was, panowie, nie nu偶膮 owe odst臋powania od
w膮tku, bowiem nieszcz臋艣cie me nie jest tego rodzaju, aby je
mo偶na opowiedzie膰 kr贸tko i pobie偶nie, lecz ka偶dy szczeg贸艂
zdaje si臋 godny d艂ugiego wywodu.
~Na to odpowiedzia艂 proboszcz, 偶e nie tylko si臋 nie znu偶yli
s艂uchaj膮c, ale 偶e z wielk膮 ochot膮 s艂uchali szczeg贸艂贸w, jakie opo-
wiada艂, a by艂y one tego rodzaju, 偶e nie zas艂ugiwa艂y na pomini臋-
cie, lecz na tak膮 sam膮 uwag臋 jak g艂贸wny w膮tek.
M贸wi臋 wi臋c ci膮gn膮艂 dalej Gardenio 偶e kiedy wszy-
scy byli w sali, wszed艂 proboszcz tej parafii i wzi膮wszy ich
ofooje za r臋ce, jak tego obrz膮dek wymaga, rzek艂: "Czy chcesz,
pani Lucyndo, pana Don Femanda tu obecnego za prawowi-
tego m臋偶a, wedle praw 艣wi臋tej matki-Ko艣cio艂a?" Wysun膮艂em
ca艂膮 g艂ow臋 i szyj臋 mi臋dzy zas艂ony i z nat臋偶onym s艂uchem
i dusz膮 wzburzon膮 czeka艂em, by us艂ysze膰 odpowied藕 Lucyndy,
od tej odpowiedzi oczekuj膮c wyroku 艣mierci lub potwierdzenia
偶ycia. Oh! gdybym w贸wczas odwa偶y艂 si臋 by艂 wyj艣膰 i krzykn膮膰:
17* 259
"Lucyndo! Ach Lucyndo! bacz, co czynisz! pomy艣l, co艣 mi
winna, zwa偶, 偶e jeste艣 moj膮 i nie mo偶esz do innego nale偶e膰!
Ostrzegam ci臋, 偶e powiedzie膰 玹ak i zada膰 mi 艣mier膰 to jedno.
Ach, zdrajco Don Femandzie, rabusiu mojej czci, 艣mierci mego
偶ycia! Czeg贸偶 chcesz? do czego d膮偶ysz? Zwa偶, 偶e nie mo偶esz po
chrze艣cija艅sku doj艣膰 do spe艂nienia swych pragnie艅, bowiem
Lucynda jest moj膮 偶on膮, a ja jej m臋偶em." Ach, szaleniec ze
mnie, teraz, kiedy jestem daleko i bezpieczny, m贸wi臋, co trzeba
by艂o czyni膰, a czego nie uczyni艂em! Teraz, gdy pozwoli艂em so-
bie wydrze膰 drog膮 zdobycz, z艂orzecz臋 rabusiowi, na kt贸rym
mog艂em si臋 pom艣ci膰, gdybym by艂 mia艂 w贸wczas do艣膰 odwagi,
aby to uczyni膰, jak teraz, aby si臋 偶ali膰! W ko艅cu, poniewa偶
w贸wczas by艂em tch贸rzem i g艂upcem, teraz s艂usznie umieram
z 偶alu i szale艅stwa. Pleban czeka艂 na odpowied藕 Lucyndy, kt贸-
ra d艂ugo zwleka艂a, i kiedy ja my艣la艂em, 偶e dobywa sztyletu, aby
s艂贸w swych dowie艣膰, i rozwi膮偶e j臋zyk, aby jak膮艣 prawd臋 wyra-
zi膰 albo jaki艣 wybieg znale藕膰, kt贸ry na moj膮 korzy艣膰 wyjdzie,
us艂ysza艂em, jak wyrzek艂a g艂osem s艂abym i mdlej膮cym: "Tak,
chc臋", i to samo wyrzek艂 Don Femando i da艂 jej pier艣cie艅, w ten
spos贸b zostali nierozdzielnym w臋z艂em zwi膮zani. Zbli偶y艂 si臋
nowo偶eniec, aby obj膮膰 sw膮 偶on臋, za艣 ona r臋k臋 na sercu po艂o-
偶ywszy upad艂a zemdlona w ramiona swojej matki. Pozostaje
teraz opowiedzie膰, co si臋 ze mn膮 dzia艂o na owo "tak", kiedy
ujrza艂em moje nadzieje wydrwione, s艂owa i obietnice Lucyndy
fa艂szywe i niemo偶no艣膰 odzyskania kiedykolwiek szcz臋艣cia, kt贸re
w jednej chwili postrada艂em. Sta艂em bezradny i jak zdawa艂o si臋,
opuszczony przez niebo, wrogi ziemi, kt贸ra mi臋 nosi艂a, gdy po-
wietrze odmawia艂o tchu moim westchnieniom, a woda wilgoci
mym oczom, tylko ogie艅 wzmaga艂 si臋 we mnie, tak 偶e ca艂y
p艂on膮艂em w艣ciek艂o艣ci膮 i zazdro艣ci膮. Wszyscy zmieszali si臋 omdle-
niem Lucyndy, matka ods艂oni艂a jej pier艣, aby jej powietrza
przyczyni膰, znaleziono tam list ukryty, kt贸ry Don Fernando
zaraz porwa艂 i zacz膮艂 czyta膰 przy 艣wietle pochodni; kiedy sko艅-
czy艂, pad艂 na krzes艂o, policzek opar艂 na r臋ku jak cz艂owiek za-
my艣lony, nie troszcz膮c si臋 o ratowanie ma艂偶onki, aby j膮 wy-
rwa膰 z omdlenia.
260
Ja, widz膮c ca艂y dom w poruszeniu, odwa偶y艂em si臋 wyj艣膰, czy
mnie zobacz膮, czy nie, got贸w w razie dostrze偶enia taki rumor
uczyni膰, 偶e sprawiedliwe oburzenie mego serca pozna艂by ca艂y
艣wiat dzi臋ki karze wymierzonej fa艂szywemu Don Femandowi,
a nawet zemdlonej zdrajczyni; ale los m贸j (kt贸ry mi臋 na wi臋-
ksze nieszcz臋艣cia zachowa艂, je艣li to mo偶liwe, aby takie istnia艂y)
ocali艂 mi臋 sprawiwszy, 偶e w tej chwili mia艂em a偶 zbytek roz-
s膮dku, kt贸rego mi teraz nie dostaje; i tak, nie usi艂uj膮c m艣ci膰 si臋
na najgorszych mych wrogach (co w贸wczas by艂o 艂atwe, nie
spodziewali si臋 mnie bowiem), postanowi艂em wywrze膰 zemst臋
na sobie i ukara膰 si臋 tak surowo, jak oni na to zas艂u偶yli, a na-
wet jeszcze sro偶ej mo偶e ni偶 ich, gdybym by艂 im w贸wczas 艣mier膰
zada艂, bo ta, kt贸ra nagle spotyka, ko艅czy od razu bole艣膰, za艣
ta, kt贸ra przed艂u偶a si臋 w udr臋kach, zabija ci膮gle, a nie pozba-
wia 偶ycia. W ko艅cu wyszed艂em z tego domu i uda艂em si臋 tam,
gdzie zostawi艂em mu艂a; kaza艂em go osiod艂a膰 i bez po偶egnania
? wskoczy艂em na艅 i wyjecha艂em z miasta, nie 艣miej膮c, niby drugi
艁ot, odwr贸ci膰 twarzy, aby na nie spojrze膰; kiedy znalaz艂em si臋
*W' szczerym polu sam i kiedy ciemno艣膰 nocy mi臋 okry艂a, a jej
y^isza do skarg zach臋ca艂a, nie bacz膮c i nie l臋kaj膮c si臋, 偶e mi臋
艁^to艣 pods艂ucha lub pozna, podnios艂em g艂os i rozwi膮za艂em j臋zyk,
sy przeklina膰 Lucynd臋 i Don Femanda, jakby te przekle艅stwa
g艂y pom艣ci膰 krzywd臋 mi wyrz膮dzon膮. Nazywa艂em j膮 okrut-
niewdzi臋czn膮, fa艂szyw膮 i bez serca, a nade wszystko chciw膮,
nem bogactwo mego wroga zamkn臋艂o oczy jej woli, aby
i odebra膰 i odda膰 temu, dla kt贸rego fortuna okaza艂a si臋
j szczodra i przychylniejsza; a w toku owych z艂orzecze艅
;le艅stw usprawiedliwia艂em j膮 m贸wi膮c sobie, 偶e nie
, je艣li c贸rka 偶yj膮ca w takim odosobnieniu w domu ro-
przywyk艂a i przyzwyczajona do pos艂usze艅stwa, chcia艂a
ich zado艣膰uczyni膰; dawali jej przecie za m臋偶a pana tak
ajnego, tak bogatego i tak szlachetnego, 偶e gdyby go nie
Ig艂a, mo偶na by my艣le膰, 偶e nie ma rozumu albo 偶e ku
nMMijBtit zwr贸ci艂a sw膮 ch臋膰, co rozg艂oszone przynios艂oby ujm臋
Jej;^teemu imieniu i czci. To zn贸w m贸wi艂em, 偶e gdyby by艂a
o艣wiadczy艂a, i偶 jestem jej m臋偶em, przyznaliby, 偶e nie uczyni艂a
261
tak z艂ego wyboru, aby jej nie rozgrzeszy膰; nim si臋 bowiem Don
Fernando zg艂osi艂, sami nie mogli sobie 偶yczy膰 (o ile by si臋 kie-
rowali rozs膮dkiem) lepszego m臋偶a dla swej c贸rki ni偶 ja; ona
mog艂a za艣, zanim dosz艂o do tej smutnej ostateczno艣ci oddania
r臋ki, powiedzie膰, 偶e ju偶 j膮 mnie odda艂a, ja za艣 by艂bym si臋 w to
wmiesza艂 i po艣wiadczy艂 wszystko, co ona w tym wypadku by艂a-
by wymy艣li艂a. Wreszcie stwierdzi艂em, 偶e s艂aba mi艂o艣膰, ma艂y
rozum, wielka ambicja i pragnienie wyniesienia kaza艂y jej
zapomnie膰 o s艂owach, jakimi mi臋 ok艂amywa艂a, utrzymuj膮c
i o偶ywiaj膮c mi臋 w silnych nadziejach i uczciwych pragnie-
niach.
Z takim biadaniem i w takim niepokoju jecha艂em przez re-
szt臋 nocy, za艣 o 艣witaniu znalaz艂em si臋 u wej艣cia do tych g贸r,
w w膮wozie, i jecha艂em nim przez dalsze trzy dni, bez 艣cie偶ki ni
偶adnej drogi, a偶 przyby艂em na 艂膮ki rozci膮gaj膮ce si臋 na jednym
z g贸rskich stok贸w i tam zapyta艂em pasterzy, gdzie w tych g贸-
rach znajduje si臋 najdziksze miejsce. Odpowiedzieli md, 偶e w tej
stronie. Zaraz te偶 zwr贸ci艂em si臋 w tym kierunku z zamiarem
zako艅czenia tu 偶ycia; u wej艣cia do tych ost臋p贸w mu艂 m贸j pad艂
z wyczerpania i g艂odu albo te偶 raczej, jak mniemam, aby si臋
uwolni膰 od tak bezu偶ytecznego brzemienia, jakie we mnie no-
si艂. Pieszo, zupe艂nie wyczerpany, trawiony g艂odem, nie my艣la-
艂em szuka膰 nikogo, kto by m贸g艂 mi pom贸c. Pad艂em na ziemi臋
i tak le偶a艂em, nie wiem jak d艂ugo, po czym wsta艂em nie czuj膮c
g艂odu i spotka艂em w pobli偶u kilku koziarzy, zapewne tych sa-
mych, kt贸rzy mi臋 poratowali w potrzebie, opowiadali mi bo-
wiem, w jakim stanie mi臋 znale藕li, jak m贸wi艂em od rzeczy
i'fenajaczy艂em daj膮c jasny dow贸d, 偶e straci艂em rozum. P贸藕niej
zda艂em sobie spraw臋, 偶e od tego czasu nie zawsze posiadam go
w pe艂ni, ale tak ukr贸cony i os艂ab艂y, 偶e pope艂niam tysi膮ce sza-
le艅stw rozdzieraj膮c szaty, wrzeszcz膮c w tych pustaciach, prze-
klinaj膮c m贸j los i powtarzaj膮c nadaremnie umi艂owane imi臋
mej nieprzyjaci贸艂ki, nie maj膮c w贸wczas innej my艣li ni zamia-
r贸w, jak tylko umrze膰 z tym wo艂aniem na ustach. A kiedy przy-
chodz臋 do siebie, jestem tak wyczerpany i zmordowany, 偶e
zaledwie porusza膰 si臋 mog臋.
262
Najcz臋stszym moim mieszkaniem jest dziupla d臋bu korko-
wego zdolna ukry膰 to mizerne cia艂o. Pasterze i koziarze, b艂膮dz膮-
cy po g贸rach, tkni臋ci lito艣ci膮 偶ywi膮 mi臋 k艂ad膮c po偶ywienie na
drogach i ska艂ach, kt贸r臋dy, jak s膮dz膮, przypadkiem przechodz臋
i mog臋 je znale藕膰. I tak, cho膰 w贸wczas brak mi rozumu, natu-
ralna potrzeba sprawia, 偶e rozpoznaj臋 pokarm i budzi on we
mnie ch臋膰 zaspokojenia g艂odu i ochot臋 zabrania go. Kiedy in-
dziej jak mi m贸wi膮 spotykaj膮c mi臋 przy zdrowych zmy-
s艂ach wypadam na drogi i cho膰 mi 偶ywno艣膰 daj膮 ch臋tnie,
gwa艂tem wydzieram pasterzom, kt贸rzy id膮 z wioski ku sza艂a-
som z zapasami. W ten spos贸b p臋dz臋 me nieszcz臋sne i n臋dzne
偶ycie, a偶 spodoba si臋 niebu doprowadzi膰 je do kresu albo zabi膰
we mnie pami臋膰, abym zapomnia艂 o pi臋kno艣ci i o zdradzie Lu-
cyndy oraz o krzywdzie doznanej od Don Femanda. Je艣li zi艣ci
to nie odbieraj膮c mi 偶ycia, my艣li me do lepszego biegu powr贸c膮,
w przeciwnym razie zostanie mi tylko prosi膰, aby mia艂o pe艂n膮
lito艣膰 nad m膮 dusz膮; nie czuj臋 bowiem w sobie ani odwagi, ani
si艂y, aby cia艂o wydoby膰 z tego ucisku, kt贸remu je z w艂asnej
woli podda艂em.
Oto, panowie! gorzka historia mych nieszcz臋艣膰; powiedzcie,
czy mo偶na j膮 by艂o wys艂owi膰 z mniejszym wzburzeniem, ni偶 wi-
dzieli艣cie we mnie, i nie starajcie si臋 przekonywa膰 mi臋 i dora-
dza膰 mi, co rozum wam podpowie jako skuteczne lekarstwo, bo
na tyle przyda艂oby si臋 to, co dobry lek przepisany przez s艂ynne-
go lekarza choremu, kt贸ry by go za偶ywa膰 nie chcia艂. Nie chc臋
zdrowia bez Lucyndy, a skoro spodoba艂o si臋 jej nale偶e膰 do inne-
go, cho膰 by艂a i powinna by艂a by膰 moj膮, zadowoli膰 si臋 musz臋 nie-
szcz臋艣ciem, cho膰 mog艂em by膰 szcz臋艣liwy. Ona chcia艂a przez sw膮
niesta艂o艣膰 niezawodnie mi臋 zgubi膰, ja chcia艂bym, staraj膮c si臋
zatraci膰, spe艂ni膰 jej wol臋. Niech b臋dzie to przyk艂adem dla wszy-
stkich, kt贸rzy p贸藕niej 偶y膰 b臋d膮: brak艂o mi jedynie tego, co
wszystkim nieszcz臋艣liwym pozostaje; im pociech膮 jest nie-
mo偶no艣膰 osi膮gni臋cia, a we mnie w艂a艣nie to jest przyczyn膮 naj-
bole艣niejszych uczu膰 i nieszcz臋艣膰, poniewa偶 my艣l臋, 偶e nie
sko艅cz膮 si臋 nawet ze 艣mierci膮.
Tu Gardenio zako艅czy艂 sw膮 d艂ug膮 opowie艣膰 i sw膮 tak nieszcz臋-
263
艣liw膮 mi艂osn膮 histori臋 i kiedy proboszcz przygotowywa艂 si臋, aby
mu rzec kilka s艂贸w pociechy, przeszkodzi艂 mu w tym g艂os jaki艣,
kt贸ry doszed艂 do jego uszu, a kt贸ry w 偶a艂osnym tonie opowia-
da艂 to, o czym dowiemy si臋 w Ksi臋dze czwartej tej powie艣ci.
W tym miejscu bowiem m膮dry i roztropny historyk Sidi Hamet
Ben Engeli Ksi臋g臋 trzeci膮 zako艅czy艂.
(^ ^(rc^^^i^-^
C^ ^/^^/^^S <"?V w--
^昢 ^
^^^^.^W
K S J 臉 G A CZWARTA
ROZDZIA艁 DWUDZIESTY 脫SMY
opowiada o nowej a mi艂ej przygodzie, jaka spotka艂a proboszcza
i cyrulika w tych samych g贸rach
ak偶e bardzo szcz臋艣liwe i pomy艣lne by艂y czasy, kiedy
(przyszed艂 na 艣wiat najodwa偶niejszy rycerz Don Ki-
| cnot臋 z Manczy! Powzi膮艂 on bowiem nader chwa-
i iebny zamiar wskrzeszenia i przywr贸cenia 艣wiatu
zaginionego ju偶 i prawie zamar艂ego zakonu b艂臋dnego rycerstwa;
radujemy si臋 oto dzi艣, w naszym wieku tak pozbawionym we-
so艂ych rozrywek, nie tylko smakowito艣ci膮 jego prawdziwej hi-
storii, ale r贸wnie偶 opowiadaniami i epizodami w niej zawar-
tymi, na og贸艂 nie mniej od niej samej przyjemnymi, kunsztow-
nymi i prawdziwymi, ona za艣, snuj膮c dalej sw膮 czesan膮, zwijan膮
i krzy偶owan膮 ni膰, opowiada, 偶e w艂a艣nie kiedy proboszcz zabie-
ra艂 si臋 pocieszy膰 Gardenia, przeszkodzi艂 mu g艂os jaki艣, kt贸ry
uszu ich doszed艂, a pe艂en smutku tak si臋 偶ali艂:
O Bo偶e! zali naprawd臋 to miejsce sta膰 si臋 mo偶e ukrytym
grobem cia艂u, kt贸rego ci臋偶kie brzemi臋 wbrew swej woli d藕wi-
gam? Tak si臋 i stanie, je艣li niek艂amna mi jest samotno艣膰
obiecywana przez te g贸ry! G贸rze mi! o ile milsze zamys艂om
moim jest towarzystwo owych ska艂 i zaro艣li, kt贸re daj膮 mi
265
mo偶no艣膰 niebu niedol臋 m膮 w skargach powierza膰, ni藕li obecno艣膰
jakiejkolwiek istoty ludzkiej; nie masz bowiem na ziemi nikogo,
od kogo spodziewa膰 by si臋 mo偶na rady w niepewno艣ci, pociechy
-w skargach, leku w nieszcz臋艣ciach.
Wszystkie te s艂owa s艂yszeli dok艂adnie proboszcz i jego towa-
rzysze, a poniewa偶 zdawa艂o im si臋 jak istotnie by艂o 偶e
wypowiedzia艂 je kto艣 w pobli偶u, powstali, aby go odszuka膰.
Nie uszli i dwudziestu krok贸w, gdy za skaliskiem, u st贸p jesiona,
^ujrzeli siedz膮cego ch艂opca w wie艣niaczym ubraniu; twarzy jego
jednak dostrzec nie zdo艂ali, trzyma艂 j膮 bowiem pochylon膮,
myj膮c nogi w strumieniu tamt臋dy p艂yn膮cym. Podeszli tak cicho,
偶e ich nie spostrzeg艂, ca艂膮 uwag臋 mia艂 skupion膮 na obmywaniu
swych st贸p, kt贸re zdawa艂y si臋 by膰 dwoma kawa艂kami bia艂ego
kryszta艂u, zrodzonymi po艣r贸d innych kamieni strumienia. Za-
dziwi艂a ich pi臋kno艣膰 i bia艂o艣膰 tych n贸g, kt贸re nie zdawa艂y si臋
stworzone, by st膮pa膰 po bruzdach ni chodzi膰 za p艂ugiem i wo-
艂ami, jakby na to wskazywa艂 przyodziewek ch艂opca. Widz膮c, 偶e
nie zostali zauwa偶eni, proboszcz, id膮cy przodem, da艂 znak, aby
dwaj inni przyczaili si臋 i ukryli za jedn膮 ze ska艂 tam si臋 znaj-
duj膮cych. Tak te偶 uczynili 艣ledz膮c z uwag膮 zachowanie ch艂opca.
Mia艂 on na sobie kr贸tk膮 siw膮 guni臋 o dw贸ch po艂ach, ciasno prze-
pasan膮 bia艂膮 chust膮. Na nogach mia艂 spodnie i nogawice z si-
wego sukna, na g艂owie tak膮偶 czapk臋, nogawice by艂y podwini臋te
-do po艂owy n贸g, kt贸re zaiste zdawa艂y si臋 by膰 z bia艂ego alabastru.
Kiedy sko艅czy艂 my膰 swe pi臋kne nogi, osuszy艂 je kawa艂kiem
p艂贸tna wydobytym spod czapki; zdejmuj膮c czapk臋, podni贸s艂
twarz, za艣 ci, kt贸rzy mu si臋 przypatrywali, spostrzegli w贸wczas
jej niezr贸wnan膮 g艂adko艣膰; Gardenio wi臋c szepn膮艂 proboszczowi:
Jako 偶e to nie Lucynda, nie ludzka to istota, jeno nie-
bia艅ska by膰 musi.
Ch艂opak, zdj膮wszy czapeczk臋, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 w obie strony,
s. w贸wczas sp艂yn臋艂y i rozsypa艂y si臋 w艂osy, kt贸rym nawet s艂o艅ca
promienie pozazdro艣ci膰 mog艂y. Z tego poznali, 偶e ten, kt贸ry
晍dawa艂 si臋 wie艣niakiem, bia艂og艂ow膮 by艂, i delikatn膮, i najuro-
dziwsz膮 zgo艂a, jak膮 dot膮d oczy dwu z patrz膮cych ogl膮da艂y,
昦 nawet i Gardenia, gdyby by艂 nie ogl膮da艂 i nie znal Lucyndy;
266
jak p贸藕niej bowiem stwierdzi艂, jedynie uroda Lucyndy mog艂a
晍 ni膮 wej艣膰 w paragon. D艂ugie, z艂ote w艂osy nie tylko jej ra-
miona, ale j膮 ca艂膮 woko艂o okry艂y, tak 偶e 偶adnej cz膮stki cia艂a
pr贸cz n贸g wida膰 nie by艂o, takie by艂o ich bogactwo i pi臋kno艣膰.
W贸wczas j臋艂a je rozczesywa膰 r臋koma, je艣li za艣 nogi w wodzie
zdawa艂y si臋 by膰 kawa艂kami kryszta艂u, r臋ce we w艂osach po-
dobne by艂y p艂atkom zastyg艂ego 艣niegu. Wszystko to wprawi艂o
trzech patrz膮cych w najwy偶szy zachwyt i zapragn臋li dowie-
dzie膰 si臋, kto to taki? Postanowili wi臋c wyj艣膰 z ukrycia; na
ruch, jaki uczynili powstaj膮c, pi臋kna dzieweczka podnios艂a g艂o-
w臋 i odgarn膮wszy w艂osy z oczu obiema r臋koma, spojrza艂a na
sprawc贸w szelestu. Zaledwie ich dostrzeg艂a, zerwa艂a si臋 na
r贸wne nogi i nie trac膮c czasu na wk艂adanie obuwia ani nie
zgarniaj膮c w艂os贸w, chwyci艂a w po艣piechu t艂umoczek z ubra-
niem, pobok le偶膮cy, rzuci艂a si臋 do ucieczki w pomieszaniu
i trwodze. Nie usz艂a i sze艣ciu krok贸w, gdy pad艂a na ziemi臋, bo-
wiem delikatne jej n贸偶ki nie mog艂y znie艣膰 ostrych kamieni. Na
ten widok wszyscy trzej podbiegli, za艣 proboszcz pierwszy prze-
m贸wi艂:
Zatrzymajcie si臋, pani, kimkolwiek jeste艣cie, jedynym bo-
wiem pragnieniem os贸b, kt贸re tu widzicie, jest s艂u偶y膰 wam. Nie
ma powodu do tak nag艂ej ucieczki ani wasze nogi jej nie znios膮,
ani my na to nie pozwolimy.
Na to wszystko nie rzek艂a ni s艂owa, zdumiona i zmieszana.
Podeszli do niej, za艣 proboszcz uj膮wszy j膮 za r臋k臋 tak dalej
m贸wi艂:
W艂osy wasze zdradzi艂y, czemu szaty wasze przecz膮. Jasny
to dow贸d, 偶e nie p艂oche by艂y przyczyny, kt贸re g艂adko艣膰 wasz膮
w tak niegodne szatki przebra艂y i zawiod艂y w takie pustacie,
gdzie szcz臋艣liwy traf nam pozwoli艂 was spotka膰, je艣li nie aby
nieszcz臋艣ciu waszemu zaradzi膰, to przynajmniej aby rad膮 us艂u-
偶y膰. Nie masz bowiem tak dr臋cz膮cego b贸lu, kt贸ry by do tak
ostatecznego doprowadzi艂 kresu, aby p贸ki 偶ycie tli cier-
pi膮cy nie zechcia艂 pos艂ucha膰 rady danej ze szczerego serca.
Tedy, pani moja, czy te偶, panie m贸j, kim tam by膰 chcecie,
pozb膮d藕cie l臋ku, jaki nasz widok wam sprawi艂, i opowiedzcie
267
nam wasz膮 dobr膮 czy z艂膮 dol臋, my za艣 wszyscy spo艂em lub
ka偶dy z osobna pomo偶emy wam w znoszeniu waszego nie-
szcz臋艣cia.
Kiedy proboszcz te s艂owa m贸wi艂, przebrana dziewczyna sta艂a
jak oszo艂omiona, wpatrywa艂a si臋 w nich, nie poruszaj膮c war-
gami ani s艂owa nie m贸wi膮c; zgo艂a jak prosty wie艣niak, kt贸remu
nagle zjawi膮 si臋 rzeczy rzadki贸 i nigdy przeze艅 nie widziane.
Lecz gdy proboszcz dalej zwraca艂 si臋 do niej z innymi s艂owy ku
temu samemu celowi zmierzaj膮c, z g艂臋bokim westchnieniem
przerwa艂a milczenie i rzek艂a:
Je艣li odludno艣膰 tych g贸r nie zdo艂a艂a mi臋 ukry膰, za艣 rozsy-
panie mych niesfornych w艂os贸w nie pozwala memu j臋zykowi
k艂ama膰, na pr贸偶no bym zmy艣la艂a teraz od nowa, m贸wi膮c co艣,
czemu uwierzono by jedynie przez grzeczno艣膰 lub dla innej
przyczyny. To rzek艂szy, moi panowie, g艂臋boko wdzi臋czna za
okazan膮 mi gotowo艣膰, poczuwam si臋 do obowi膮zku zado艣膰uczy-
ni膰 wszystkim 偶yczeniom waszym; obawiam si臋 jednak, 偶e opo-
wie艣膰 o mych nieszcz臋艣ciach, budz膮c w was wsp贸艂czucie, przy-
czyni wam jednak przykro艣ci, nie zdo艂acie bowiem ani znale藕膰
lekarstwa, by im zaradzi膰, ani pociechy, aby je z艂agodzi膰. Lecz
mimo to, aby艣cie nie w膮tpili w my艣lach waszych o mej uczci-
wo艣ci, .odkrywszy we mnie bia艂og艂owe m艂od膮, samotn膮 i w tym
przebraniu, co wszystko razem i ka偶de z osobna mog艂oby zni-
weczy膰 wszelk膮 wiar臋 w cze艣膰 moj膮, powiem, wam to, co ukry膰
bym rada, gdybym mog艂a.
To wszystko wypowiedzia艂a pi臋kna dziewczyna jednym
tchem, tak foremnymi s艂owy i tak s艂odkim g艂osem, 偶e nie mniej
od urody podziwiali jej m膮dro艣膰. I ponownie ofiarowywa膰 jej
zacz臋li swe s艂u偶by i upraszali o spe艂nienie obietnicy, ona za艣
nie daj膮c si臋 ju偶 d艂u偶ej prosi膰, w艂o偶ywszy na nogi trzewiki
z wielk膮 skromno艣ci膮 i zebrawszy w艂osy, usiad艂a na kamieniu,
a trzej s艂uchacze woko艂o niej. Powstrzymuj膮c z wysi艂kiem 艂zy,
kt贸re do oczu jej si臋 cisn臋艂y, spokojnym, jasnym g艂osem zacz臋艂a
w ten spos贸b dzieje swego 偶ycia:
W tej cz臋艣ci Andaluzji le偶y miejscowo艣膰, od kt贸rej tytu艂
bierze pewien ksi膮偶臋, co stawia go w rz臋dzie tych, kt贸rych zo-
268
wi膮 grandami Hiszpanii *. Ma on dw贸ch syn贸w: starszy jest
dziedzicem jego w艂o艣ci, a jak si臋 zdaje, i jego pi臋knych zalet.
M艂odszy, nie wiem, czego dziedzicem b臋dzie, chyba zdrad Vel-
lida i podst臋p贸w Galalona. Poddanymi tego pana s膮 moi ro-
dzice, skromnego pochodzenia, lecz tak bogaci, 偶e gdyby przy-
wileje urodzenia dor贸wnywa艂y dobrom fortuny, niczego wi臋cej
pragn膮膰 by nie mogli ani ja nie musia艂abym si臋 l臋ka膰 nieszcz臋艣-
cia, w kt贸re popad艂am; bowiem moja niedola p艂ynie st膮d, 偶e nie
mieli do艣膰 szcz臋艣cia urodzi膰 si臋 wielmo偶nymi, po prawdzie nie
s膮 tak niskiego rodu, aby si臋 mieli wstydzi膰 swego stanu, jednak
stan ten nie jest tak 艣wietny, aby nie dr臋czy艂a mi臋 my艣l, i偶
z jego nisko艣ci nieszcz臋艣cie moje p艂ynie. S膮 oni bowiem wie艣nia-
kami czystej krwi *, kt贸rej 偶adna domieszka niegodnej rasy
nie skazi艂a, i jak si臋 zwyk艂o m贸wi膰, s膮 prawymi, starymi
chrze艣cijanami. Jednak bogactwo ich i wspania艂y tryb 偶ycia
zyskiwa艂 im z biegiem czasu tytu艂 hidalg贸w, zgo艂a nawet wiel-
mo偶nych. Ali艣ci jako najwi臋kszym bogactwem i szlachectwem
szczycili si臋 tym, 偶e ja by艂am ich c贸rk膮; a poniewa偶 nie mieli
innej c贸rki ani syna, kt贸ry by po nich dziedziczy艂 jako po ro-
dzicach i krewnych, by艂am jedn膮 z najbardziej pieszczonych
c贸rek, jakie kiedykolwiek rodzice tulili.
By艂am zwierciad艂em, w kt贸rym si臋 przegl膮dali, podpor膮 ich
staro艣ci, celem wszystkich ich 偶ycze艅 zgodnych z wol膮 nieba,
a by艂y one tak zacne, 偶e moje od nich na jot臋 nie odbiega艂y.
By艂am pani膮 zar贸wno ich serc, jak maj膮tku, godzi艂am i odpra-
wia艂am s艂u偶b臋, rachunki zasiew贸w i zbior贸w przechodzi艂y przez
moje r臋ce; t艂ocznie oliwy, prasy winne, stada byd艂a rogatego
i trzody owiec, ule pszczelne, wreszcie wszystko, co tak bogaty
rolnik jak m贸j ojciec m贸g艂 posiada膰 i posiada艂, by艂o pod moj膮
piecz膮. By艂am gospodyni膮 i pani膮 tak zapobiegliw膮 i ku ta-
kiemu ich zadowoleniu, 偶e w s艂owach je wyrazi膰 trudno. Wolne
dnia chwile, jakie mi zbywa艂y po wydaniu zarz膮dze艅 rz膮dcom,
bacom oraz innym wyrobnikom, po艣wi臋ca艂am na zaj臋cia dla
dziewcz膮t zar贸wno stosowne, jak po偶yteczne: szycie, hafty, nie-
kiedy prz臋dzenie, a je艣li, by umys艂 rozerwa膰, owe zaj臋cia rzu-
ca艂am, oddawa艂am si臋 mi艂ej lekturze pobo偶nych ksi膮偶ek lub
269
grze na harfie, do艣wiadczenie nauczy艂o mi臋 bowiem, 偶e muzyka
my艣li niespokojne koi i 艂agodzi frasunek umys艂u. Oto jakie
偶ycie wiod艂am w domu ojc贸w; je艣li tak szczeg贸艂owo o nim opo-
wiadam, nie czyni臋 tego przez che艂pliwo艣膰 ani z ch臋ci pokaza-
nia, 偶e jestem bogata, jeno aby艣cie poznali, 偶e bez w艂asne}
winy, ze szcz臋艣liwego stanu, jaki opisa艂am, popad艂am w nie-
dol臋, w jakiej si臋 teraz znachodz臋. Takie wi臋c p臋dzi艂am 偶ycie
w艣r贸d rozlicznych zaj臋膰 i w takim zamkni臋ciu, 偶e tylko z kla-
sztornym por贸wna膰 je mo偶na. Nie widywana jak mi si臋
zdawa艂o przez nikogo opr贸cz domowej s艂u偶by, w pewne dni
udawa艂am si臋 na msz臋 艣wi臋t膮 wczesnym rankiem, w towarzy-
stwie matki i s艂u偶ebnych, tak okryta i nie艣mia艂a, 偶e oczy moje
ledwie widzia艂y ziemi臋, na kt贸rej stawia艂am stopy. A mimo
wszystko, oczy mi艂o艣ci, a raczej m贸wi膮c rozwi膮z艂o艣ci, kt贸rym
wzrok rysia nie dor贸wna, dostrzeg艂y mi臋 i wyda艂y na pastw臋
Don Fernanda, takie jest bowiem imi臋 m艂odszego syna ksi臋cia,
o kt贸rym wspomnia艂am.
Zaledwie opowiadaj膮ca wyrzek艂a to imi臋 Don Fernanda,,
Gardenio zmieni艂 si臋 na twarzy i zacz膮艂 dr偶e膰 w tak wielkim
wzburzeniu, 偶e proboszcz i cyrulik spojrzawszy na艅 zl臋kli si臋,
偶e nachodzi go atak sza艂u, jaki s艂yszeli od czasu do czasu
go napada艂. Lecz Gardenio, zlany potem tylko, trwa艂 bez ruchu,
a nie spuszczaj膮c oczu z wie艣niaczki zgad艂, kim ona by艂a. Ta,
nie zwa偶aj膮c na poruszenie Gardenia, ci膮gn臋艂a dalej swe opo-
wiadanie:
Zaledwie mi臋 oczy jego ujrza艂y, kiedy (jak sam m贸wi艂
p贸藕niej) tak膮 gwa艂town膮 ku mnie mi艂o艣ci膮 zapa艂a艂, jakiej do-
wody mia艂 mi da膰 niebawem. Aby jednak rychlej opowie艣膰
o tych moich nieszcz臋艣ciach zako艅czy膰, chc臋 pokry膰 milczeniem
wszystkie usi艂owania Don Fernanda, aby mi ch臋膰 sw膮 o艣wiad-
czy膰. Przekupi艂 wszystkich domownik贸w, podarkami i grzecz-
no艣ciami zasypywa艂 rodzic贸w; dnie na ulicy mojej by艂y usta-
wicznym 艣wi臋tem i zabaw膮, w noce serenady spa膰 nikomu nie
dawa艂y, niezliczone listy nie wiadomo jak do r膮k moich do-
chodzi艂y, pe艂ne mi艂osnych wyzna艅 i przyrzecze艅; wi臋cej w nich
by艂o obietnic i przysi膮g ni偶 liter. To wszystko zamiast mi臋
270
wzruszy膰 odpycha艂o raczej, jakby by艂 moim 艣miertelnym wro-
giem, i wszystkie jego wysi艂ki, aby mi臋 ch臋ci swej uczyni膰 po-
woln膮, wywo艂ywa艂y wprost przeciwny skutek; nie m贸wi臋, aby
mi nie by艂a mi艂a dwomo艣膰 Don Fernanda ni abym starania
jego mia艂a za obraz臋, sprawia艂o mi to zadowolenie, sama nie
wiem jakie, 偶e jestem kochana i szanowana przez tak wybitnego
szlachcica. Nie odczuwa艂am bynajmniej przykro艣ci czytaj膮c
s艂owa chwalby w jego listach. W tych sprawach, zdaje mi si臋,
偶e bia艂og艂owom, cho膰by najbrzydszym, zawsze mi艂o jest s艂y-
sze膰, kiedy je pi臋knymi nazywaj膮. Lecz przed tym wszystkim
wzdryga艂a si臋 wstydliwo艣膰 moja, przeciwstawia艂y si臋 temu
rady ustawiczne rodzic贸w, kt贸rym nie tajne by艂y zamiary Don
Fernanda, bowiem ten nie ukrywa艂 ich bynajmniej przed
艣wiatem. Prawili mi rodzice, 偶e jedynie na cnocie mej i za-
cno艣ci polega i opiera si臋 dobra ich cze艣膰 i s艂awa, abym zwa-
偶y艂a nier贸wno艣膰 stanu, jaka dzieli mi臋 od Don Fernanda, i abym
sama przekona艂a si臋, 偶e zamys艂y jego (cho膰by co innego prawi艂)
maj膮 raczej na celu dogodzenie chuciom ni偶 moj膮 korzy艣膰, i je-
偶eli chc臋 w jaki艣 spos贸b przeszkodzi膰 jego nies艂usznym roszcze-
niom, oni gotowi mi臋 zaraz wyda膰 za m膮偶, za kogo zechc臋 spo-
艣r贸d najzacniejszych m艂odzie艅c贸w naszej wioski lub okolicy,
gdy偶 wielki ich maj膮tek a moja dobra s艂awa czyni wszystko
mo偶liwym.
Te oczywiste przed艂o偶enia i prawda w nich zawarta utwier-
dzi艂y moje postanowienie i nie chcia艂am nigdy Don Fernandowi
odpowiedzie膰 nawet jednym s艂owem, kt贸re by mu okaza膰 mog艂o
cho膰by najdalsz膮 nadziej臋 spe艂nienia jego pragnie艅. Wszystkie
te ostro偶no艣ci moje, kt贸re musia艂 poczyta膰 za wzgard臋, bez.
w膮tpienia jeszcze bardziej rozpali艂y jego lubie偶n膮 偶膮dz臋, gdy偶
tak nazwa膰 musz臋 ch臋膰, jak膮 mi okazywa艂; gdyby bowiem by艂a
tak膮, jak膮 by膰 powinna, nie s艂yszeliby艣cie teraz o niej, bo brak-
艂oby do tego sposobno艣ci. W ko艅cu Don Fernando dowiedzia艂
si臋, 偶e rodzice staraj膮 si臋 mi臋 wyda膰, aby mu odj膮膰 nadziej臋
zdobycia mnie lub przynajmniej abym mia艂a wi臋cej obro艅c贸w,
kt贸rzy by nade mn膮 czuwali. Ta wiadomo艣膰 czy podejrzenie
by艂o bod藕cem do post臋pku, o kt贸rym zaraz us艂yszycie. Pewnej
. 271
nocy by艂am w swej komnacie sama, jedynie z moj膮 s艂u偶ebn膮,
zapar艂szy dobrze drzwi z obawy, aby przez niedbalstwo cnoty
mej na szwank nie narazi膰; nie wiem i nie mog臋 sobie wyobra-
zi膰, w jaki spos贸b, mimo tych ostro偶no艣ci i przewidywa艅, w sa-
motno艣ci mego ustronia on stan膮艂 przede mn膮. Na ten widok
z pomieszania oczy mi si臋 zamgli艂y, j臋zyk oniemia艂. Nie zdo-
艂a艂am wydoby膰 g艂osu, a wier臋, nie by艂by mi na to pozwoli艂,
gdy偶 natychmiast zbli偶y艂 si臋 do mnie, porwa艂 mi臋 w ramiona
(kiedy j a,, jak rzek艂am, nie znachodzi艂am si艂, aby si臋 broni膰,
tak by艂am wstrz膮艣ni臋ta), zacz膮艂 przemawia膰 do mnie takimi
s艂owy, 偶e nie wiem, jak to mo偶liwe, aby w k艂amstwie takowa
zr臋czno艣膰 by艂a i aby potrafi艂o tak uk艂ada膰 s艂owa, i偶 prawd膮 si臋
by膰 zdaj膮. Zdrajca postara艂 si臋 艂zami poprze膰 s艂owa, a westchnie^
niami zamiary. Ja za艣, biedactwo, sama jedna po艣r贸d bliskich
moich, niezwyczajna takich spraw, sama, nie wiedz膮c jak, za-
cz臋艂am fa艂sze jego za prawd臋 poczytywa膰, cho膰 艂zy jego i wes-
tchnienia wzbudzi艂y we mnie zaledwie odrobin臋 lito艣ci. Otrz膮s-
n膮wszy si臋 jednak z pierwszego wra偶enia i odzyskawszy zwolna
m膮 stracon膮 przytomno艣膰, z wi臋ksz膮 odwag膮 ni偶 mniema艂am,
偶e zdoby膰 si臋 b臋d臋 zdolna, rzek艂am:
"Panie! gdybym tak jak w twych ramionach znalaz艂a si臋
w 艂apach lwa dzikiego i gdybym w celu uwolnienia si臋 z nich
mia艂a uczyni膰 czy powiedzie膰 co艣, co by na szkod臋 mej uczci-
wo艣ci by艂o, r贸wnie niemo偶liwym by艂oby mi uczyni膰 to czy
rzec, jak niemo偶liwe jest -wstecz wypadki zawr贸ci膰. Je艣li wi臋c
trzymasz w ciasnym u艣cisku ramion me cia艂o, ja dusz臋 moj膮
zacnymi uczuciami dzier偶臋, a jak bardzo r贸偶ni膮 si臋 one od
twoich, przekonasz si臋, je艣liby艣 chcia艂 je si艂膮 niewoli膰. Jestem
twoj膮 poddank膮, lecz nie niewolnic膮; szlachetno艣膰 twego rodu
nie daje i nie powinna ci dawa膰 prawa, aby bezcze艣ci膰 i ni zacz
mie膰 nisko艣膰 mojego. Ja, wie艣niaczka i prostaczka, ceni臋 si臋 tak
samo jak ty, pan i szlachcic. Si艂a twa nie czyni na mnie 偶adnego
wra偶enia ani warto艣ci dla mnie nie maj膮 twe bogactwa, ani twe
s艂owa niezdolne mi臋 omami膰, ani twe westchnienia i 艂zy poru-
szy膰. Gdybym cokolwiek z tego, com wymieni艂a, dostrzeg艂a
w cz艂owieku, kt贸rego by mi rodzice na m臋偶a przeznaczyli, wola
272
moja jego woli podda艂aby si臋 i nie stan臋艂aby przeciw. Wi臋c
ulegaj膮c z honorem, cho膰by i bez sk艂onno艣ci, z dobrej woli od-
da艂abym mu, panie, co mi teraz si艂膮 wydrze膰 chcecie. To wszyst-
ko m贸wi臋, aby nikt nie my艣la艂, 偶e co艣kolwiek uzyska ode mnie
nie b臋d膮c mym prawym ma艂偶onkiem."
"Je艣li tylko o to ci chodzi, najpi臋kniejsza Doroto (takie jest
bowiem imi臋 nieszcz臋艣liwej) rzek艂 zdradziecki kawaler
oto daj臋 ci r臋k臋, 偶e b臋d臋 twoim m臋偶em, niebo bior臋 za 艣wiadka
tej przysi臋gi, przed kt贸rym nic si臋 nie ukryje, oraz 贸w obraz
Bogarodzicy tu si臋 znajduj膮cy."
Skoro Gardenio us艂ysza艂, 偶e nazywa si臋 Dorota, znowu wr贸-
ci艂y mu drgawki, utwierdzi艂 si臋 bowiem w swym pierwszym
podejrzeniu; nie chcia艂 jednak przerywa膰 opowie艣ci, aby do-
wiedzie膰 si臋, czy taki b臋dzie jej koniec, jak przewidywa艂. Rzeki
tylko:
Jak to? twe imi臋 jest Dorota, o pani! Opowiadano mi
o pewnej osobie, kt贸ra je nosi艂a, a kt贸rej nieszcz臋艣cia z twymi
id膮 w parze. Ale id藕my dalej, a przyjdzie czas, 偶e opowiem ci
rzeczy, kt贸re ci臋 zadziwi膮, a zarazem zasmuc膮.
Na te s艂owa Gardenia, Dorota spojrza艂a na艅 bacznie i na
jego dziwaczny poszarpany ubi贸r i poprosi艂a, aby, je艣li wie
o czym艣, co jej dotyczy, bez zw艂oki jej powiedzia艂, bowiem je艣li
los jej jeszcze co艣 dobrego zostawi艂, to chyba ono m臋stwo, z ja-
kim znosi wszelkie ciosy, kt贸re na ni膮 spadaj膮, pewna, 偶e ,
jej zdaniem nie masz takiego, kt贸ry by jej niedol臋 cho膰by
o krztyn臋 powi臋kszy膰 zdo艂a艂.
Nie zwleka艂bym, pani odpowiedzia艂 Gardenio by ci
moj膮 my艣l wyjawi膰, gdyby prawd膮 by艂o, co przeczuwam, lecz
sposobno艣膰 ku temu jeszcze nie nadesz艂a i nie Iza wam jeszcze.
dowiadywa膰 si臋 o tym.
Niech i tak b臋dzie odpar艂a Dorota. Wracaj膮c do mej
opowie艣ci, wiedzcie, 偶e Don Fernando chwyci艂 obraz znajdu-
j膮cy si臋 w komnacie, bior膮c go za 艣wiadka naszych za艣lubin *;
w wyrazach najwymowniejszych i przysi臋gach najuroczyst-
szych da艂 mi s艂owo,^偶e b臋dzie moim m臋偶em. Jednak zanim
przysi臋gi swej doko艅czy艂, rzek艂am, by dobrze zwa偶y艂, co czyni,
' 18 Don Kichote, cz. I
273
i aby pomy艣la艂 o gniewie, jaki ogarnie niezawodnie ojca jego,
kiedy dowie si臋 o ma艂偶e艅stwie z wie艣niaczk膮, swoj膮 poddank膮;
niech go nie o艣lepia uroda moja, jaka by nie by艂a, nie b臋dzie
bowiem wystarczaj膮c膮 wym贸wk膮 na usprawiedliwienie jego
b艂臋du, i je艣li chce mi jakie艣 dobro wy艣wiadczy膰 dla mi艂o艣ci,
jak膮 ku mnie 偶ywi niech pozwoli losowi memu p艂yn膮膰 odpo-
wiednio do mojego stanu; nigdy bowiem tak nier贸wne zwi膮zki
nie s膮 szcz臋艣liwe i nied艂ugo trwa szcz臋艣cie, w jakim si臋 po-
cz臋艂y. M贸wi艂am mu to wszystko, co teraz powtarzam, i wiele
innych rzeczy, kt贸rych nie pomn臋, lecz nie by艂y one zdolne
odwie艣膰 go od jego zamiaru, podobnie jak ten, kto nie my艣l膮c
d艂ugu ui艣ci膰, przy lichwiarskiej umowie nie podnosi trudno艣ci.
Ja za艣 w tym momencie zacz臋艂am bi膰 si臋 z my艣lami, m贸wi膮c
sobie: przecie nie jestem pierwsz膮, kt贸r膮 takie ma艂偶e艅stwo pod-
nosi z niskiego stanu do wysokiej godno艣ci, ani Don Fernando
nie b臋dzie pierwszym, kt贸ry uwiedzion pi臋kno艣ci膮, a raczej
o艣lepion afektem, pojmie towarzyszk臋 nier贸wn膮 jego wysoko艣ci.
A poniewa偶 ani 艣wiata nie stwarzam, ani obyczaj贸w nie sta-
nowi臋, lepiej zgodzi膰 si臋 na ten zaszczyt, jaki mi los nadarza,
gdy偶 cho膰by mi艂o艣膰, jak膮 mi okazuje, nie mia艂a przetrwa膰
spe艂nienia jego 偶膮dzy, to wszak przed Bogiem ma艂偶onk膮 jego
b臋d臋. Je艣libym, przeciwnie, chcia艂a wzgard膮 go odrzuci膰, to
w stanie, w jakim go widz臋, got贸w post膮pi膰 wbrew uczciwo艣ci
i u偶y膰 si艂y, a w贸wczas zostan臋 znies艂awiona bez mo偶liwo艣ci
usprawiedliwienia si臋 z winy, jak膮 mi zarzuci膰 b臋dzie m贸g艂 kto艣
nie艣wiadomy, jak do tego dosz艂o. Jakie偶 bowiem dowody zdo-
艂aj膮 przekona膰 rodzic贸w moich czy inne osoby, 偶e ten szlach-
cic wszed艂 do mej komnaty bez mego pozwolenia? Wszystkie te
pytania i odpowiedzi w jednej chwili przez my艣li mi przelecia艂y,
a przede wszystkim zacz臋艂y mi臋 przekonywa膰 i nak艂ania膰 do
tego, co (wbrew przewidywaniom) sta艂o si臋 moj膮 zgub膮: przy-
si臋gi Don Fernanda, 艣wiadkowie, jakich stawia艂, 艂zy, jakie wy-
lewa艂, a w ko艅cu jego postawa kszta艂tna i wdzi臋k, kt贸re wraz
z oznakami prawdziwej mi艂o艣ci zdo艂a艂yby podbi膰 ka偶de serce
tak wolne i nie艣wiadome jak moje. Przywo艂a艂am m膮 s艂u偶ebnic臋,
aby na ziemi przy艂膮czy艂a si臋 do 艣wiadk贸w niebieskich. Don
274
Pernando ponowi艂 i potwierdzi艂 swe przysi臋gi, przywo艂uj膮c
ibok dawnych nowych 艣wi臋tych na 艣wiadk贸w; tysi膮c prze-
kle艅stw na siebie rzuca艂, gdyby w przysz艂o艣ci nie wype艂ni艂
Stozyrzecze艅. I znowu mu oczy 艂zami nap艂yn臋艂y, wzmog艂y si臋
grestchnienia, 艣cisn膮艂 mi臋 mocniej w ramionach, z kt贸rych nie
sdo艂a艂am si臋 uwolni膰,^ wreszcie, skoro tylko z komnaty wysz艂a
jlgiziewczyna, ja ni膮 by膰 przesta艂am, on za艣 sta艂 si臋 zdrajc膮
^l wiaro艂omc膮.
j|"- Dzie艅, kt贸ry mia艂 nasta膰 po nocy mej zguby, nadchodzi艂 nie
| tak szybko, jak tego wedle mego mniemania Don Fer-
8|S:nando sobie 偶yczy艂; gdy偶 skoro si臋 tylko nasyci 偶膮dz臋, najgo-
^ 'r臋tszym pragnieniem jest uj艣膰 z miejsca jej dope艂nienia. M贸wi臋
II to, bowiem Don Fernando co rychlej rad by艂 mi臋 opu艣ci膰
||'; i dzi臋ki sprytowi mej s艂u偶ebnej, tej samej, kt贸ra go tam przy-
旽l? 'wiod艂a, zanim dnie膰 zacz臋艂o, znalaz艂 si臋 na ulicy. I 偶egnaj膮c
.1(1 .'safe臋 ze mn膮, cho膰 ju偶 bez tego zapa艂u i gwa艂towno艣ci co pierwej,
lafe zapewnia艂 mi臋, 偶e mi wiary dochowa, 偶e przysi臋gi jego s膮
asgl^lpewne i prawdziwe. I na potwierdzenie swych s艂贸w zdj膮艂 dro-
p^^gocenny pier艣cie艅 z palca i na m贸j palec w艂o偶y艂. Wreszcie od-
'HjlljBzed艂, ja za艣 pozosta艂am smutna czy weso艂a, nie wiem, wiem
y^ijedno, 偶em trwa艂a zmieszana i zamy艣lona i jakby nieswoja po
'l 晅ym, co mi臋 spotka艂o, nie maj膮c nawet odwagi ani pami臋ci, aby
^^Ulaja膰 s艂u偶ebn膮 za zdradzieckie ukrycie Don Femanda w mej
^Ileannacie; nie mog艂am w贸wczas jeszcze rozstrzygn膮膰, czy to, co
'KffyS膮 sta艂o, na dobre czy na z艂e si臋 obr贸ci. Przy rozstaniu rzek艂am
j^ &MI Femandowi, 偶e t膮 sam膮 drog膮 mo偶e mi臋 odwiedza膰 no-
y._woai, nale偶臋 bowiem ju偶 do niego a偶 do czasu, kiedy zechce
^.T^^osi膰 to publicznie. Ali艣ci cho膰 powr贸ci艂 jeszcze nocy nast臋p-
jS^膰ej, p贸藕niej nie mog艂am go dojrze膰 ani na ulicy, ani w ko艣ciele
f-Hlzez ca艂y miesi膮c; nadaremnie wypatrywa艂am go, wiadomo
'; 1^'艂o, 偶e przebywa w swej posiad艂o艣ci i 偶e wiele dni sp臋dza na
^tel^ach, kt贸r膮 to rozrywk臋 bardzo mi艂owa艂.
^Dobrze wiem, jak dni i godziny dla mnie si臋 wlok艂y nie-
szcz臋sne i ci臋偶kie, i dobrze wiem, jak podczas nich zacz臋艂am
w膮tpi膰 i ca艂kiem straci艂am wiar臋 w dobr膮 wol臋 Don Fernanda;
wiem r贸wnie偶, 偶e w贸wczas s艂u偶ebna moja us艂ysza艂a nagan臋 za
18*
275
\ zuchwalstwo, kt贸rej jej przedtem posk膮pi艂am. Musia艂am po-
wstrzymywa膰 艂zy i twarz uk艂ada膰, aby nie narazi膰 si臋 na py-
tania rodzic贸w, dlaczego jestem tak strapiona, i aby nie by膰
zmuszona ucieka膰 si臋 do k艂amstwa. Lecz to wszystko sko艅czy艂o
si臋, kiedy nadesz艂a chwila, gdy odrzucaj膮c wszelkie wzgl臋dy,
niepomna na cze艣膰, straci艂am cierpliwo艣膰 i na jaw wysz艂y tajne
my艣li moje. Sta艂o si臋 to, kiedy niebawem rozesz艂a si臋 we wsi
wiadomo艣膰, 偶e Don Fernando w pobliskim mie艣cie o偶eni艂 si臋
z pann膮 niezwyk艂ej g艂adko艣ci i wielkiego rodu, cho膰 nie tak
bogat膮, a偶eby wiano jej pozwala艂o spodziewa膰 si臋 takiego
zwi膮zku. M贸wiono, 偶e nazywa si臋 Lucynda, i opowiadano
o przedziwnych rzeczach, kt贸re zasz艂y w czasie ceremonii 艣lub-
nej.
Gardenio, us艂yszawszy imi臋 Lucyndy, ruszy艂 tylko ramio-
nami, zagryz艂 wargi, zmarszczy艂 brwi i niebawem z oczu jego '
pop艂yn臋艂y dwa zdroje 艂ez. Dorota jednak nie przerwa艂a opowia-
dania i m贸wi艂a dalej;
Zaledwie ta smutna wie艣膰 moich uszu dosz艂a, serce za-
miast zamieni膰 si臋 w l贸d zapali艂o si臋 takim gniewem i w艣cie-
k艂o艣ci膮, 偶e niewiele brak艂o, a by艂abym z krzykiem wypad艂a na
ulic臋, og艂aszaj膮c podst臋p i zdrad臋, jakiej pad艂am ofiar膮. Lecz
uciszy艂a si臋 ma zapalczywo艣膰, gdy postanowi艂am tej samej nocy
w czyn wprowadzi膰 pewne zamys艂y; a mianowicie przebra艂am
si臋 w szaty, kt贸rych mi u偶yczy艂 jeden z parobk贸w s艂u偶膮cych
w gospodarstwie mego ojca. Jemu zwierzy艂am si臋 z mego nie-
szcz臋艣cia i prosi艂am, aby mi towarzyszy艂 do miasta, gdzie jak
s艂ysza艂am, bawi艂 m贸j wr贸g. Ten zrazu wyrzuca艂 mi moje zu-
chwalstwo i odwodzi艂 od zamiaru, lecz widz膮c mi臋 niewzru-
szon膮, ofiarowa艂 si臋, jak m贸wi艂, towarzyszy膰 mi na koniec
艣wiata. Nie trac膮c czasu w艂o偶y艂am do p艂贸ciennego worka szatki
kobiece, nieco klejnot贸w i pieni臋dzy na wszelki wypadek i po-
tajemnie, tej samej nocy, nie wyjawiwszy ani s艂owa przed
zdradzieck膮 s艂u偶ebn膮, wysz艂am z domu w towarzystwie pa-
robka oraz chmary my艣li. Ruszy艂am pieszo do miasta, nios艂y
mi臋 tam jakby skrzyd艂a pragnienia, je艣li nie, aby przeszkodzi膰
temu, co za dokonane mia艂am, to przynajmniej, m贸wi艂am sobie,
276
3y zapyta膰 Don Fernanda, jakim czo艂em to uczyni艂. Po dwu
;p贸艂 dniach stan臋艂am u celu i wszed艂szy do miasta zapyta艂am
dom rodzic贸w Lucyndy; pierwszy, do kt贸rego si臋 z tym py-
ftniem zwr贸ci艂am, powiedzia艂 mi wi臋cej, ni偶 chcia艂am us艂ysze膰.
Wskaza艂 mi dom i opowiedzia艂 wszystko, co zasz艂o od za艣lubin
le贸rki, wie艣膰 obiega艂a ca艂e miasto, staj膮c si臋 przedmiotem plot-
|?arskich zbiegowisk. Opowiedzia艂 mi, 偶e tej samej nocy, kiedy
IPon Fernando po艣lubi艂 Lucynd臋, ta zaledwie wypowiedzia艂a
"tak" na pytanie, czy b臋dzie jego 偶on膮, popad艂a w silne omdle-
nie, a m膮偶 jej zbli偶ywszy si臋, aby rozlu藕ni膰 jej pier艣 i oddech
-U艂atwi膰, znalaz艂 list pisany r臋k膮 Lucyndy, w kt贸rym oznajmia艂a
i o艣wiadcza艂a, 偶e nie mo偶e by膰 偶on膮 Don Fernanda, jest bowiem
偶on膮 Gardenia, kt贸ry wedle s艂贸w onego cz艂eka by艂 znako-
.aaitym szlachcicem z tego samego miasta. A je偶eli odpowie-
4faia艂a "tak" Don Fernandowi, to jedynie, aby zado艣膰uczyni膰
-obowi膮zkowi pos艂usze艅stwa wobec rodzic贸w. Kr贸tko m贸wi膮c,
Iapier ten zawiera艂 s艂owa, z kt贸rych wnosi膰 mo偶na by艂o, i偶
^postanowi艂a zabi膰 si臋 przy ko艅cu ceremonii 艣lubnej i podawa艂a
powody, dla kt贸rych pozbawia si臋 偶ycia; s艂owa te potwierdzi艂
]|偶2tylet znaleziony w fa艂dach jej szat. Na ten widok Don Fer-
y^ndo w mniemaniu, 偶e Lucynda go oszuka艂a, zadrwi艂a ze艅
al^yzgardzi艂a nim, rzuci艂 si臋 na ni膮, zanim wr贸ci艂a do przytom-
1 Ilo艣ci, i tym samym znalezionym sztyletem chcia艂 j膮 przebi膰, co.
sty niezawodnie uczyni艂, gdyby mu w tym rodzice i inni obecni
:{ttie przeszkodzili. M贸wiono wi臋cej, 偶e Don Fernando natych-
iftiast si臋 oddali艂, a Lucynda z omdlenia ockn臋艂a si臋 dopiero
^azajutrz i oznajmi艂a rodzicom, 偶e jest prawowit膮 ma艂偶onk膮
-ISiwego wspomnianego Gardenia. Co wi臋cej, 贸w Gardenio, jak
om贸wiono, by艂 obecny przy 艣lubie i ujrzawszy j膮 po艣lubion膮
-JlSaemu, czego si臋 jako 偶ywo nie spodziewa艂, odjecha艂 z miasta
-W rozpaczy, pozostawiwszy wpierw list, w kt贸rym przedstawia
krzywd臋, jak膮 mu Lucynda wyrz膮dzi艂a, oznajmiaj膮c, 偶e udaje
;Si臋 tam, gdzie go nikt wi臋cej nie ujrzy. To wszystko by艂o w ca-
艂ym mie艣cie wiadome i znane i wszyscy m贸wili o ty m, a jeszcze
.wi臋cej zacz臋to gada膰, gdy si臋 dowiedziano, 偶e Lucynda znik艂a
/z domu swych rodzic贸w i nigdzie jej nie znaleziono. Rodzice
277
g艂ow臋 tracili nie wiedz膮c, w jaki spos贸b mo偶na by j膮 odszuka膰.
Ta nowina wzbudzi艂a we mnie pewn膮 nadziej臋; uwa偶a艂am, 偶&
lepiej by艂o nie znale藕膰 Don Fernanda ni偶 znale藕膰 go 偶onatym,
zdawa艂o mi si臋, 偶e jeszcze nie zatrzasn臋艂y si臋 zupe艂nie drzwi
mego ocalenia, i przypuszcza艂am, 偶e niebo, by膰 mo偶e, przeszko-
dzi艂o temu wt贸rnemu ma艂偶e艅stwu, aby odwie艣膰 go i uprzytom-
ni膰 mu, co winien pierwszemu, aby przypomnie膰 mu, 偶e jest
chrze艣cijaninem i 偶e bardziej winien dba膰 o dusz臋 ni偶 o ludzkie
wzgl臋dy. Wszystkie te sprawy t艂oczy艂y si臋 w mej wyobra藕ni
i nie maj膮c znik膮d pociechy, pociesza艂am si臋 roj膮c nadzieje
z艂udne i blade, byle podtrzyma膰 偶ycie, kt贸re mia艂am w od-
razie.
Bawi艂am w mie艣cie nie wiedz膮c, co czyni膰 nie z'nalaz艂szy
Don Fernanda, kiedy do uszu moich dobieg艂o publiczne obwie-
szczenie, w kt贸rym obiecywano wielk膮 nagrod臋 temu, kto mi臋
odnajdzie. Okre艣lano wiek m贸j oraz ubi贸r, jaki mia艂am na so-
bie; us艂ysza艂am plotk臋, 偶e porwa艂 mi臋 z domu rodzic贸w ch艂o-
pak, kt贸ry mi towarzyszy艂, rzecz, kt贸ra mi臋 do g艂臋bi przej臋艂a,
spostrzeg艂am bowiem, jak膮 szkod臋 ponios艂a moja s艂awa; nie
do艣膰, 偶e narazi艂am j膮 przez m膮 ucieczk臋, jeszcze dodawano, 偶e
uciek艂am z takim prostakiem, niegodnym, abym na艅 uwag臋 "
zwr贸ci艂a. Natychmiast, us艂yszawszy to obwo艂ywanie, opu艣ci艂am
miasto ze swym pacho艂kiem, kt贸ry zaczyna艂 zdradza膰 chwiej-
no艣膰 w wierno艣ci, jak膮 mi przyrzek艂. Tej nocy z obawy, aby nas
nie odkryto, zapu艣cili艣my si臋 w g艂膮b tych g贸r. Ale jak m贸wi膮
zwykle, jedno z艂o drugie przyci膮ga, a koniec jednego bywa
cz臋sto pocz膮tkiem drugiego jeszcze gorszego; tak i ze mn膮 si臋
sta艂o, gdy偶 贸w dobry s艂uga dot膮d tak pewny i wierny, zaledwie
ujrza艂 mi臋 w tej pustaci, wiedziony raczej sw膮 niepoczciwo艣ci膮
ni偶 m膮 urod膮, zapragn膮艂 skorzysta膰 ze sposobno艣ci, jak膮 s膮-
dzi艂 te pustkowia mu nadarza艂y, i zbywszy wszelkiego sza-
cunku, bez wzgl臋du na bo ja藕艅 bo偶膮, 艣mia艂 mi臋 prze艣ladowa膰
mi艂osnymi wyznaniami; widz膮c, 偶e gniewn膮 i s艂uszn膮 wzgard膮
odpowiadam na bezwstyd jego przed艂o偶e艅, zaniecha艂 pr贸艣b,
kt贸rymi s膮dzi艂 co艣 wsk贸ra膰, i zamierza艂 u偶y膰 przemocy. Lecz
sprawiedliwe niebo, kt贸re nigdy niemal nie odmawia opieki
278
|^i pomocy dobrym zamys艂om, sprzyja艂o moim i pozwoli艂o, aby
fam臋 s艂abe r臋ce bez wielkiego trudu str膮ci艂y go w przepa艣膰, gdzie
zostawi艂am, nie wiem, 偶ywym czy umar艂ym; wnet z po艣pie-
||chem, na jaki trwoga i znu偶enie mi pozwala艂y, zag艂臋bi艂am si臋
l^iw te g贸ry z jedn膮 my艣l膮 i celem, aby ukry膰 si臋 w nich i uj艣膰
| rodzicom moim i tym, kt贸rzy w ich imieniu mi臋 poszukiwali.
| We wiem, wiele miesi臋cy up艂yn臋艂o od czasu, gdy z tym zamia-
s fem wesz艂am w g贸ry, gdzie znalaz艂am bac臋, kt贸ry mi臋 przyj膮艂
^".
S'珃a go艅ca, w miejscowo艣ci po艂o偶onej we wn臋trzu tego pasma.
y^B艂u偶y艂am mu przez ca艂y ten czas, staraj膮c si臋 przebywa膰 stale
^[jw polu, aby zatai膰 me w艂osy, kt贸re teraz tak bezmy艣lnie odkry-
wam. Ale wszelka zr臋czno艣膰 moja i wszystkie starania na nie
' Si臋 nie zda艂y, m贸j baca przekona艂 si臋, 偶e nie jestem ch艂opcem,
i zapa艂a艂 t膮 sam膮 z艂膮 偶膮dz膮 jak m贸j parobek; a poniewa偶 nie
zawsze los darz膮c z艂膮 przygod膮 i lekarstwa u偶ycza, wi臋c nie
znachodzi艂am przepa艣ci ni urwiska, aby ze艅 str膮ci膰 pracodawc臋,
jak uwolni艂am si臋 od parobka; uwa偶a艂am, 偶e lepiej porzuci膰 go
i ukry膰 si臋 znowu w tych ska艂ach ni偶 pr贸bowa膰 si艂 moich lub
wybieg贸w. Wi臋c powr贸ci艂am si臋 schroni膰 i szuka膰 miejsca,
gdziebym bez 偶adnej przeszkody mog艂a westchnieniem i p艂a-
,czem b艂aga膰 niebo, by ulitowa艂o si臋 mojej niedoli i aby mi da艂o
spos贸b i 艂ask臋, jakby wybrn膮膰 z niej szcz臋艣liwie albo utraci膰
偶ycie po艣r贸d tej pustaci, by nawet pami臋膰 nie pozosta艂a o nie-
szcz臋snej, kt贸ra bez 偶adnej winy sta艂a si臋 przedmiotem wielu
obm贸w i poszept贸w w swoich i obcych stronach.
ROZDZIA艁 DWUDZIESTY DZIEWI膭TY
opowiada o zabawnym podst臋pie i sposobie, jakich u偶yto, aby wyrwa膰
Itaszeoo zakochanego rycerza z najsro偶szej pokuty, jak膮 sobie naznaczy艂
*- /
Oto, panowie, prawdziwa historia mej tragedii: zwa偶cie
^i os膮d藕cie teraz, czy westchnienia, jakie s艂yszeli艣cie, s艂owa, ja-
kie was dosz艂y, 艂zy z oczu moich p艂yn膮ce nie mia艂y dostatecz-
nej przyczyny, by w wi臋kszej jeszcze jawi膰 si臋 obfito艣ci. Za艣
Jbiedy rozwa偶ycie rodzaj mego nieszcz臋艣cia, poznacie, 偶e pr贸偶n膮
279
by艂aby pociecha, bo nie masz na nie lekarstwa. Prosz臋 was
tylko (co z 艂atwo艣ci膮 mo偶ecie i powinni艣cie uczyni膰), aby艣cie
mi wskazalfmiejsce, gdziebym 偶ycie p臋dzi膰 mog艂a bez ci膮g艂ej
obawy i l臋ku, 偶e odnajd膮 mi臋 ci, kt贸rzy mi臋 szukaj膮, gdy偶 cho膰
wiem, 偶e wielka mi艂o艣膰, jak膮 rodzice ku mnie 偶ywi膮, jest r臋koj-
mi膮, 偶e by艂abym dobrze przez nich przyj臋ta, taki wstyd ogar-
nia mi臋 na sam膮 my艣l, 偶e stan臋艂abym przed ich oczyma nie
tak膮, jak膮 sobie wyobra偶ali, i偶 raczej na zawsze zejd臋 im z oczu,
ni偶bym na ich twarzy wyczyta膰 mia艂a, 偶e na moim obliczu nie
widz膮 ju偶 poczciwo艣ci, jakiej si臋 po mnie spodziewa膰 mogli.
Zamilk艂a powiedziawszy to, za艣 jej lica pokry艂 rumieniec
艣wiadcz膮cy jawnie o 偶alu i wstydzie jej duszy. S艂uchacze
w g艂臋bi swych serc odczuli zar贸wno podziw, jak i g艂臋bokie
wsp贸艂czucie dla jej nieszcz臋艣cia; i kiedy proboszcz gotowa艂 si臋.
ju偶, by pociesza膰 i doradza膰, Gardenio, wyprzedziwszy go,
chwyci艂 j膮 za r臋k臋, m贸wi膮c:
A wi臋c, pani, to wy jeste艣cie pi臋kn膮 Dorot膮, jedyn膮 c贸r-
k膮 bogatego Clenarda.
Dorota zdumia艂a si臋 us艂yszawszy imi臋 swego ojca i widz膮c
marny wygl膮d tego, kt贸ry je wymieni艂 ju偶 m贸wili艣my bo-
wiem, jak n臋dznie przyodziany by艂 Gardenio zapyta艂a:
.Kim jeste艣cie, bracie, 偶e znacie tak dobrze imi臋 ojca me-
go. Ja bowiem dot膮d, o ile sobie dobrze przypominam, w tej
opowie艣ci mej niedoli nie wymieni艂am go.
Jestem owym nieszcz臋snym^ odpar艂 Gardenio kt贸re-
mu, jak pani powiedzia艂a艣, Lucynda przyrzek艂a by膰 偶on膮. Jam
jest nieszcz臋sny Gardenio, przez przewrotno艣膰 cz艂eka, kt贸ry
was do obecnego stanu przywi贸d艂, doprowadzony do tego, co
widzicie: otom w 艂achmanach, nagi, pozbawie艅 wszelkiej
ludzkiej pociechy, i co najgorsze, pozbawiony rozs膮dku, nad
kt贸rym nie panuj臋, chyba w kr贸tkich chwilach, kiedy niebo
mi go przywr贸ci. Ja, Doroto, jestem tym, kt贸ry by艂 艣wiadkiem
niegodziwo艣ci Don Fernanda, tym, kt贸ry czeka艂, p贸ki Lucynda
nie wyrzek艂a "tak", staj膮c si臋 jego 偶on膮. Jam jest, kt贸remu za-
brak艂o odwagi, aby czeka膰, w co obr贸ci si臋 jej omdlenie ani
jaki skutek wywrze list na jej piersi znaleziony; nie sta艂o mi
280
l w duszy si艂, aby tylu po艂膮czonym przeciwno艣ciom stawi膰 czo-
|艂o; wi臋c porzuci艂em dom i cierpliwo艣膰 i zostawiwszy list memu
t gospodarzowi z pro艣b膮, aby go do r膮k Lucyndy odda艂, uda艂em
si臋 w te pustacie z zamiarem dokonania tu 偶ycia, kt贸re odt膮d
znienawidzi艂em jak 艣miertelnego wroga. Ale los nie chcia艂 mi臋
偶ywota pozbawi膰 zadowoliwszy si臋 pozbawieniem rozs膮dku
i zachowuj膮c mi臋 mo偶e na szcz臋艣liwe z wami spotkanie; bo-
wiem je艣liby prawd膮 by艂o jak wierz臋, 偶e jest wszystko,
co tu opowiedzia艂a艣, pani, mo偶e by膰, 偶e niebo nam obojgu za".
chowa艂o szcz臋艣liwsze rozwi膮zanie naszych niepowodze艅, ni偶
s膮dzimy. Bowiem przyj膮wszy, 偶e Lucynda nie mo偶e by膰 偶on膮
Don Fernanda b臋d膮c moj膮, co ona tak jawnie obwie艣ci艂a, za艣
Don Fernando jej m臋偶em b臋d膮c waszym, mo偶emy mie膰 dobr膮
nadziej臋, 偶e niebo przywr贸ci nam, co nasze, jako 偶e to istnieje
bez uszczerbku ni szwanku. A jako mamy t臋 pociech臋, nie na
dalekiej opart膮 nadziei ani na zwodniczej wyobra藕ni b艂a-
gam was, pani, aby艣cie w uczciwych zamiarach waszych
przyj臋li inne postanowienie, jakie i ja czyni臋: b膮d藕my sk艂onni
lepszym losom zaufa膰. I przysi臋gam ,na s艂owo szlachcica
i chrze艣cijanina, 偶e nie opuszcz臋 was, p贸ki nie oddam Don
Fernandowi w piecz臋, i je艣li nie uda mi si臋 s艂owy przywie艣膰 go
do uznania waszych praw, to u偶yj臋 w贸wczas argumentu, kt贸-
rego mi moje rycerstwo dostarcza, i s艂uszne po艣l臋 mu wyzwa-
nie za krzywd臋, jak膮 wam wyrz膮dzi艂, niepomny na w艂asn膮
uraz臋, za kt贸r膮 niebu zemst臋 pozostawiam, aby jeno wasz膮 po-
m艣ci膰 na ziemi.
S艂owa Gardenia wzmog艂y zdumienie Doroty i nie wiedz膮c,
jak dzi臋kowa膰 za tyle gotowo艣ci, chcia艂a mu upa艣膰 do n贸g, by
je uca艂owa膰, ale nie pozwoli艂 na to. Proboszcz za艣 odpowie-
dzia艂 za oboje, chwal膮c zamys艂 Gardenia, a przede wszystkim
prosz膮c, radz膮c i przekonuj膮c, aby po spo艂u udali si臋 do wsi,
gdzie b臋d膮 mogli zaopatrzy膰 si臋 w potrzebne rzeczy, jakich im
brak艂o, i zastanowi膰 si臋, jak odszuka膰 Don Fernanda, jak od-
prowadzi膰 Dorot臋 rodzicom i jak najodpowiedniej post膮pi膰.
Gardenio i Dorota zgodzili si臋 na to i podzi臋kowali za 艂ask臋,
jak膮 im wyrz膮dza. Cyrulik, kt贸ry milcz膮c, wszystkiego pilnie
281
s艂ucha艂, wypali艂 r贸wnie偶 sw膮 m贸wk臋 i z nie mniejsz膮 od pro-
boszcza gotowo艣ci膮 ofiarowa艂 we wszystkim swoje us艂ugi. Sam
za艣 opowiedzia艂 w kr贸tko艣ci, co ich tu przywiod艂o: dziwne sza-
le艅stwo Don Kichota i jak oczekuj膮 tu jego giermka, kt贸ry uda艂
si臋 na jego poszukiwanie. Gardenio przypomnia艂 sobie, jak
przez sen, sw膮 sprzeczk臋 z Don Kichotem i opowiedzia艂 j膮
obecnym, ale nie umia艂 rzec, co by艂o jej powodem. W tej chwili
us艂yszeli wo艂anie i poznali, 偶e to Sanczo Pansa, nie zastawszy
ich w oznaczonym miejscu, wo艂a na ca艂e gard艂o. Wyszli na-
przeciw i zapytali o Don Kichota. Opowiedzia艂, jak go zasta艂
prawie nagim, w koszuli, wychud艂ym, po偶贸艂k艂ym i na p贸艂 umie-
raj膮cym z g艂odu, lecz wzdychaj膮cym do swej pani Dulcynei.
I cho膰 przedk艂ada艂, i偶 poleci艂a mu wyj艣膰 z tego pustkowia, by
uda膰 si臋 do Toboso, gdzie go oczekiwa膰 b臋dzie, 贸w odpowiada艂,
偶e postanowi艂 nie jawi膰 si臋 przed jej pi臋kno艣ci膮, p贸ki nie do-
kona niezwyk艂ych dzie艂, kt贸re go uczyni膮 godnym jej 艂aski.
Lecz je艣liby to trwa膰 mia艂o, zachodzi obawa, 偶e nigdy cesa-
rzem nie zostanie, jak sobie by艂 postanowi艂, ani nawet arcy-
biskupem, a by艂o to, co najmniej sta膰 by si臋 mog艂o. Dlatego
niezw艂ocznie nale偶y co艣 przedsi臋wzi膮膰, aby go stamt膮d wy-
rwa膰. Proboszcz odpowiedzia艂 Sanczowi, by si臋 nie turbowa艂,
wyci膮gn膮 go bowiem stamt膮d cho膰by i wbrew woli. A zwraca-
j膮c si臋 do Gardenia i Doroty opowiedzia艂 im, co z balwierzem
umy艣lili, aby uleczy膰 Don Kichota, a przynajmniej sprowadzi膰
go do domu. Na to Dorota o艣wiadczy艂a, 偶e lepiej odegra
skrzywdzon膮 dziewic臋 ani偶eli cyrulik, tym bardziej 偶e ma ze
sob膮 szatki jej p艂ci przystojniejsze, niech jej jeno pozostawi膮
trosk臋 o przedstawienie tego wszystkiego, co potrzeba, aby
sprawa si臋 powiod艂a; czyta艂a wiele ksi膮偶ek rycerskich i dobrze
zna styl, jakim uci艣nione dziewice przemawiaj膮 prosz膮c o 艂ask臋
b艂臋dnych rycerzy.
Zatem niczego nam ju偶 wi臋cej nie trzeba rzek艂 pro-
boszcz jeno co rychlej wzi膮膰 si臋 do dzie艂a. Bez w膮tpienia los
szcz臋艣liwy nam sprzyja, bowiem nie my艣l膮c o was, moi pa艅-
stwo, uchylili艣my drzwi waszej nadziei, za艣 my zyskali艣my
w was pomoc, jakiej nam by艂o trzeba.
282
Dorota natychmiast wyj臋艂a ze swego worka szat臋 z jakiej艣
cienkiej, drogiej we艂ny i mantyl臋 ze wspania艂ego zielonego
altembasu, a ze szkatu艂ki naszyjnik oraz inne klejnoty, kt贸rymi
w jednej chwili si臋 przyozdobi艂a, tak 偶e wygl膮da艂a na bogat膮
i wielk膮 dam臋. M贸wi艂a, 偶e wszystko to i wi臋cej jeszcze zabra艂a
z domu na wszelki wypadek i 偶e dot膮d nie mia艂a potrzeby
z tego korzysta膰. Wszystkich nadzwyczajnie oczarowa艂 jej wielki
urok, wdzi臋k i g艂adko艣膰, wi臋c os膮dzili, 偶e Don Fernando jest
niespe艂na rozumu, je艣li tak膮 pi臋kno艣ci膮 pogardzi艂. Ale najbar-
dziej podziwia艂 j膮 Sanczo Pansa; zdawa艂o mu si臋 (co i prawd膮
by艂o), 偶e w ca艂ym swym 偶yciu nie widzia艂 dot膮d r贸wnie urodzi-
wej istoty. Wypytywa艂 wi臋c 偶arliwie proboszcza, kim by艂a owa
pi臋kna pani i czego szuka艂a w艣r贸d tych bezdro偶y.
Ta pi臋kna pani odpowiedzia艂 proboszcz bracie San-
czo, to ni mniej, ni wi臋cej, jeno w prostej linii po mieczu dzie-
dziczka wielkiego kr贸lestwa Micomicon; przyby艂a tu, by od-
szuka膰 waszego pana i b艂aga膰 go o 艂ask臋, a mianowicie, aby
naprawi艂 krzywd臋 czy zniewag臋 wyrz膮dzon膮 jej przez z艂o艣li-
wego olbrzyma. S艂awa, jak膮 si臋 cieszy znakomity rycerz, wasz
pan, na ca艂ej ziemi, przywiod艂a z Gwinei t臋 ksi臋偶niczk臋 na
jego poszukiwanie.
Szcz臋艣liwe szukanie i szcz臋艣liwe spotkanie! zawo艂a艂 na
to Sanczo. Oby tylko m贸j pan mia艂 szcz臋艣cie, zmaza艂 t臋
zniewag臋 i naprawi艂 t臋 krzywd臋, zabijaj膮c owego sukinsyna
olbrzyma, o kt贸rym wasza wielebno艣膰 m贸wi. A zabije go, je艣li
spotka, o ile si臋 tylko nie oka偶e mar膮, bo przeciw zjawom nie
ma m贸j pan 偶adnej mocy. Chc臋 jeno prosi膰 o jedno mi臋dzy in-
昻ymi wielebnego ksi臋dza licencjata, a to, aby memu panu nie
przysz艂a ochota zosta膰 arcybiskupem, czego si臋 bardzo oba-
wiam. Niech mu wasza mi艂o艣膰 poradzi, aby si臋 co rychlej o偶e-
ni艂 z t膮 ksi臋偶niczk膮, w ten spos贸b nie b臋dzie m贸g艂 uzyska膰
艣wi臋ce艅 arcybiskupich i z 艂atwo艣ci膮 do cesarstwa dojdzie, a ja
do spe艂nienia mych pragnie艅; wiele nad tym rozmy艣la艂em i do-
szed艂em do przekonania, 偶e dla mnie nie by艂oby dobrze, gdyby
m贸j pan zosta艂 arcybiskupem, ja bowiem w ko艣ciele ni nacz
si臋 nie przydam, jestem wszak 偶onaty, a zabiega膰 teraz o dy-
283
spensy, aby m贸c uzyska膰 dochody z prebendy, maj膮c jak ja
偶on臋 i dzieci, by艂oby trudem bez ko艅ca; przeto w tym rzecz,
aby m贸j pan zaraz si臋 o偶eni艂 z t膮 pann膮, kt贸rej imieniem nie
nazywam, nie znaj膮c dot膮d jej godno艣ci.
Zowie si臋 odpar艂 proboszcz ksi臋偶niczka Micomico-
na, kr贸lestwo jej bowiem zwie si臋 Micomicon, jasne jest, 偶e
ona tak zwa膰 si臋 powinna.
Nie ma w膮tpienia odpowiedzia艂 Sanczo zna艂em wie-
lu ludzi, kt贸rzy nazwiska brali od miejscowo艣ci, gdzie si臋 uro-
dzili, i tak nazywa艂 si臋 Pedro de Alcala, Juan de Ub臋d膮, Diego
de Yalladolid, musi to samo by膰 w zwyczaju i w Gwinei, i偶
kr贸lowe imiona od kr贸lestw swych bior膮.
Musi tak by膰 stwierdzi艂 proboszcz. Co si臋 za艣 tyczy
o偶enku waszego pana, uczyni臋 wszystko, co b臋dzie w mej
mocy.
Sanczo tak si臋 uradowa艂 t膮 obietnic膮, jak proboszcz zdumia艂
si臋 jego naiwno艣ci膮, widz膮c, 偶e w wyobra藕ni jego zamieszka艂y
te same szale艅stwa, co u jego pana, kt贸ry bez w膮tpienia by艂
przekonany, 偶e kiedy艣 cesarzem zostanie.
Tymczasem Dorota dosiad艂a mu艂a proboszcza, cyrulik za艣
przyczepi艂 do twarzy brod臋 z wolego ogona i rozkazali San-
czowi, by ich zaprowadzi艂 tam, gdzie si臋 Don Kichote znaj-
dowa艂. Przestrzegli go, aby nie m贸wi艂, 偶e pozna艂 proboszcza
i cyrulika, gdy偶 od niepoznania zale偶y, czy pan jego zostanie
cesarzem. Dlatego ani proboszcz, ani Gardenio nie chcieli i艣膰
z nimi, aby nie przypomina膰 Don Kichotowi sporu, jaki mia艂
z Cardeniem, obecno艣膰 za艣 proboszcza nie by艂a na razie po-
trzebna. Pu艣cili wi臋c ich przodem, sami szli za nimi powoli
piechot膮. Nie zaniedba艂 proboszcz Dorot臋 pouczy膰, co ma czy-
ni膰, lecz ona odpowiedzia艂a, by si臋 o to nie troszczy艂, wszystko
wype艂ni si臋 bez b艂臋du, jak wymagaj膮 i opisuj膮 ksi臋gi rycerskie.
Uszed艂szy trzy 膰wierci mili, dostrzegli Don Kichota po艣r贸d
chaosu ska艂; by艂 ju偶 odziany, cho膰 nie uzbrojony; skoro Doro-
ta go ujrza艂a i dowiedzia艂a si臋 od Sancza, 偶e to by艂 Don Kicho-
te, podp臋dzi艂a biczem swego wierzchowca, a za ni膮 pod膮偶y艂
brodaty cyrulik; kiedy byli ju偶 blisko, giermek zeskoczy艂 z mu
284
艂a i schwyci艂 w ramiona Dorot臋, kt贸ra zsiad艂szy z wielk膮 swo-
bod膮 z siod艂a, upad艂a na kolana przed Don Kichotem i cho膰
ten usi艂owa艂 j膮 podnie艣膰, ona nie powstaj膮c przem贸wi艂a do艅
w ten spos贸b:
Nie podnios臋 si臋 st膮d, o dzielny i niezwyci臋偶ony rycerzu,
p贸ki mi dostojno艣膰 wasza nie u偶yczy 艂aski, kt贸ra rozg艂osem
czci i chwa艂y otoczy wasz膮 osob臋, a obr贸ci si臋 na korzy艣膰 naj-
bardziej niepocieszonej i skrzywdzonej dziewicy, jak膮 ziemia
widzia艂a. A je艣li zaprawd臋 m臋stwo waszego ramienia r贸wne
jest waszej nie艣miertelnej s艂awie, obowi膮zkiem waszym jest
wspomaga膰 nieszcz臋艣liwych, kt贸rzy z tak daleka przybywaj膮
na rozg艂os waszego s艂ynnego imienia, chc膮c znale藕膰 ratunek
w niedoli.
Nie odpowiem ani s艂owa, pi臋kna pani odrzek艂 Don Ki-
chote ani o waszych sprawach s艂ysze膰 nie chc臋, p贸ki nie po-
wstaniecie z ziemi. -
Nie powstan臋, panie odpowiedzia艂a zn臋kana dziewi-
ca p贸ki mi wpierw wasza dostojno艣膰 nie u偶yczy tej 艂aski.
U偶yczam i zgadzam si臋 odpowiedzia艂 Don Kichote
o ile to, czego mam dokona膰, nie b臋dzie ze szkod膮 lub z krzyw-
d膮 mego kr贸la i ojczyzny oraz tej, kt贸ra dzier偶y klucze mego
serca i mojej wolno艣ci.
Nie b臋dzie ani na szkod臋, ani przeciw temu, co powiadasz,
m贸j dobry panie odpar艂a zbola艂a dziewica.
. Na to nachyli艂 si臋 Sanczo Pansa do ucha swego pana i po
cichu powiedzia艂:
Mo偶e jegomo艣膰 ca艂kiem spokojnie zgodzi膰 si臋 na to, o co
prosi, rzecz to nie byle jaka, chodzi o zabicie olbrzyma, za艣 ta,
kt贸ra b艂aga, to ksi臋偶niczka Micomicona, kr贸lowa wielkiego
pa艅stwa Micomicon w Etiopii.
Niech b臋dzie, kim chce odpowiedzia艂 Don Kichote
uczyni臋, co b臋dzie mym obowi膮zkiem i co mi podyktuje su-
mienie zgodnie z zawo艂aniem, jakie pe艂ni臋.
I zwracaj膮c si臋 do dziewicy rzek艂:
Niech wasza wysoka pi臋kno艣膰 powstanie, zgadzam si臋
udzieli膰 jej ka偶dej 艂aski, o jak膮 poprosi.
285
A wi臋c b艂agam rzek艂a dziewica aby wasza wspania-
艂o艣膰 natychmiast uda艂a si臋 ze mn膮, gdzie was zawiod臋, i obie-
ca艂a mi nie podejmowa膰 偶adnej przygody ani 偶adnego wyzwa-
nia, p贸ki nie pom艣ci si臋 za mnie na zdrajcy, kt贸ry wbrew
wszelkim prawom boskim i ludzkim przyw艂aszczy艂 sobie moj&
. kr贸lestwo.
Rzek艂em, 偶e si臋 zgadzam odpar艂 Don Kichote mo-
偶ecie przeto, pani, od dzi艣 wygna膰 z serca smutek, kt贸ry was.
uciska, i niech wasza omdla艂a nadzieja nabierze nowych bla-
sk贸w i si艂, bowiem z pomoc膮 bo偶膮 i mego ramienia ujrzycie
si臋 wnet kr贸lestwu waszemu przywr贸con膮 i zasi膮dziecie zn贸w
na stolicy waszego staro偶ytnego i wielkiego pa艅stwa, na prze-
k贸r i na ha艅b臋 wiaro艂omc贸w, kt贸rzy by temu przeszkodzie
chcieli. Wi臋c do dzie艂a! bowiem w opiesza艂o艣ci, jak m贸wi si臋,-
zwyk艂o niebezpiecze艅stwo czyha膰.
Uci艣niona dziewica usi艂owa艂a uca艂owa膰 mu r臋ce, lecz Don
Kichote, kt贸ry pod ka偶dym wzgl臋dem by艂 g艂adkim i dwornym
rycerzem, nie dopu艣ci艂 do tego. Podni贸s艂 j膮 i u艣cisn膮艂 z wielk膮
dworno艣ci膮 i uszanowaniem, po czym rozkaza艂 Sanczowi nie-
zw艂ocznie, by go uzbroi艂 i 艣ci膮gn膮艂 popr臋gi Rosynanta. Sanczo
zdj膮艂 zbroj臋 zawieszon膮 na drzewie jakoby trofeum jakie
i 艣ci膮gn膮wszy popr臋gi koniowi, w okamgnieniu uzbroi艂 swego
pana. ten, widz膮c si臋 tak zbrojnie, rzek艂:
Ruszajmy st膮d, w imi臋 bo偶e, na pomoc tej wielkiej pani.
Cyrulik trwa艂 jeszcze na kl臋czkach, czyni膮c wielkie wysi艂ki,
aby powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu i nie pozwoli膰 odpa艣膰 brodzie,
kt贸rej oderwanie mog艂oby wszystkie ich dobre plany na
szwank narazi膰. Widz膮c, 偶e obietnica zosta艂a ju偶 dana oraz
z jak膮 pilno艣ci膮 Don Kichote gotuje si臋 j膮 wype艂ni膰, powsta艂
i uj膮艂 drug膮 r臋k臋 swej pani i tak we dw贸ch wsadzili j膮 na mu-
艂a. Natychmiast Don Kichote wskoczy艂 na Rosynanta, cyrulik
za艣 umie艣ci艂 si臋 na swym wierzchowcu, Sancza pozostawiaj膮c
pieszo, co wznowi艂o w nim 偶al po stracie siwka, kt贸rego brak
w tej chwili odczuwa艂; znosi艂 to jednak ochotnie w przekona-
niu, 偶e pan jego jest na drodze, i to rych艂ej, zostania cesarzem;
my艣la艂 bowiem, 偶e niezawodnie o偶eni si臋 z ow膮 ksi臋偶niczk膮
286
i zostanie co najmniej kr贸lem Micomiconu. Martwi艂a go je-
dynie my艣l, 偶e kr贸lestwo owo by艂o w ziemi Murzyn贸w, a wi臋c
ludzie, kt贸rzy b臋d膮 mu dani za wasal贸w, b臋d膮 wszyscy czarni;
na to jednak w wyobra藕ni swojej znalaz艂 natychmiast dobre
lekarstwo i m贸wi艂 sobie: "C贸偶 mi to szkodzi, 偶e poddani moi
b臋d膮 czarni? C贸偶 lepszego uczyni臋, jak za艂adowa膰 ich na okr臋t
i zawie藕膰 do Hiszpanii, gdzie b臋d臋 ich m贸g艂 sprzeda膰 i gdzie
zap艂ac膮 mi got贸wk膮, a za te pieni膮dze b臋d臋 m贸g艂 kupi膰 sobie
jaki艣 tytu艂 albo urz膮d, aby 偶y膰 bez k艂opotu po wszystkie dni
偶ywota? Byle nie zasypia膰 i mie膰 do艣膰 sprytu i zr臋czno艣ci, by
spraw臋 przeprowadzi膰 i sprzeda膰 trzydzie艣ci, a cho膰by dziesi臋膰
tysi臋cy poddanych, dajcie mi ich tylko! Na Boga, dam im rad臋,
ma艂ym czy wielkim lub jakimkolwiek b膮d藕, a cho膰by czarni
byli, zrobi臋 z mch bia艂ych lub 偶贸艂tych *. Sam tu, zobaczycie,
czy dam si臋 wystrychn膮膰 na dudka!"
Tak szed艂 zag艂臋biony w my艣lach i tak zadowolony, i偶 za-
pomnia艂 o przykro艣ci, 偶e idzie piechot膮.
Na to wszystko patrzyli spoza zaro艣li Gardenio i proboszcz
i nie wiedzieli, jak post膮pi膰, aby si臋 z nimi po艂膮czy膰. Lecz pro-
boszcz, kt贸ry by艂 spryciarz wielki, wpad艂 zaraz na to, jak wyj艣膰
z trudno艣ci; no偶ycami, jakie wydoby艂 z futera艂u, b艂yskawicznie
ostrzyg艂 brod臋 Gardenia, w艂o偶y艂 mu szar膮 kapot臋, jak膮 mia艂
na sobie, i da艂 mu czarny sw贸j p艂aszczyk, sam za艣 pozosta艂
w spodniach i jubce. Gardenio tak si臋 zmieni艂, 偶e sam siebie
nie pozna艂by, gdyby si臋 w zwierciadle przejrza艂. To uczy-
niwszy, cho膰 tamci wyprzedzili ich, w czasie kiedy oni si臋
przebierali, z 艂atwo艣ci膮 dostali si臋 na kr贸lewski go艣ciniec przed
nimi, bowiem zaro艣la i niedro偶a tej okolicy nie pozwala艂y
je藕d藕com posuwa膰 si臋 tak rych艂o jak pieszym. Wreszcie zna-
le藕li si臋 na r贸wninie wyszed艂szy z g贸r i kiedy Don Kichote
z towarzyszami si臋 ukaza艂, proboszcz zacz膮艂 mu si臋 niby d艂ugo
przypatrywa膰, jakby staraj膮c si臋 go pozna膰, a偶 wreszcie po
d艂ugim wpatrywaniu si臋 ruszy艂 ku niemu z otwartymi ramio-
nami, g艂o艣no wo艂aj膮c:
Bywaj i b膮d藕 pozdrowiony, wzorze rycerstwa, a m贸j dobry
ziomku, Don Kichocie z Manczy, kwiecie i 艣mietanko szla-
287
chectwa, opoko i obrono potrzebuj膮cych, esencjo rycerstwa
b艂臋dnego!
To m贸wi膮c 艣ciska艂 Don Kichota za lewe kolano. Ten, zdumiony
tym, co widzia艂 i s艂ysza艂 od tego cz艂owieka, j膮艂 mu si臋 przypa-
trywa膰 z uwag膮 i w ko艅cu poznawszy go os艂upia艂 i zacz膮艂 z wy-
si艂kiem z艂azi膰 z konia, na co mu proboszcz nie pozwoli艂.
Don Kichote rzek艂:
Pozw贸lcie wasza wielebno艣膰, ksi臋偶e licencjacie, nie przy-
stoi mi siedzie膰 na koniu, kiedy tak czcigodna osoba jak wasza
mi艂o艣膰 idzie piechot膮.
Nie pozwol臋 na to za nic w 艣wiecie rzek艂 proboszcz
zosta艅cie, wasza wysoko艣膰, na koniu, konno bowiem dokony-
wali艣cie najs艂ynniejszych czyn贸w i przyg贸d, jakie w naszym
wieku ogl膮dano. Mnie, kap艂anowi, cho膰 niegodnemu, wystarczy
si膮艣膰 na 艂臋ku jednego z mu艂贸w tych ichmo艣ci贸w, kt贸rzy z wa-
sz膮 mi艂o艣ci膮 jad膮, o ile im to nie b臋dzie przykre. Mnie za艣 zda-
wa膰 si臋 b臋dzie, 偶e dosiadam pegaza albo zebry czy klaczy, ja-
kiej dosiada艂 贸w s艂ynny Maur Muzarak, kt贸ry do dzi艣 le偶y
zakl臋ty w obszernej grocie Sulema *, niedaleko wielkiego Com-
plutum.
Nie pomy艣la艂em o tym pierwej, ksi臋偶e licencjacie od-
powiedzia艂 Don Kichote lecz wiem, 偶e pani moja, ksi臋偶-
niczka, zechce dla mi艂o艣ci waszej poleci膰 swemu giermkowi,
aby u偶yczy艂 waszej wielebno艣ci siod艂a swego mu艂a; on za艣 niech
si膮dzie z ty艂u, je艣li bydl臋 zdo艂a was unie艣膰.
Uniesie, jak s膮dz臋 odrzek艂a ksi臋偶niczka i r贸wnie偶
wiem, 偶e nie trzeba tego rozkazywa膰 memu giermkowi; jest
on tak grzeczny i dworny, 偶e nie pozwoli, aby osoba duchowna
sz艂a pieszo mog膮c jecha膰 konno.
W samej rzeczy powiedzia艂 cyrulik.
I zeskoczywszy, natychmiast ofiarowa艂 proboszczowi siod艂o,
-ten za艣 wsiad艂 nie daj膮c si臋 zbytnio prosi膰.
Na nieszcz臋艣cie, mulica by艂a bydl臋ciem najemnym, to wy-
starczy, by rzec z艂o艣liwym, i kiedy cyrulik chcia艂 usadowi膰 si臋
z ty艂u, podnios艂a zadnie nogi i tak dwukrotnie wierzgn臋艂a w po-
wietrze, 偶e gdyby tak w brzuch lub w g艂ow臋 mistrza Nicolasa,
288
pos艂a艂by do diab艂a narodziny Don Kichota. Dozna艂 jednak ta-
kiego wstrz膮su, 偶e upad艂 na ziemi臋 niepomny na brod臋, kt贸ra
r贸wnie偶 odlecia艂a. Spostrzeg艂szy sw膮 strat臋, nie znalaz艂 innego
sposobu, jak obiema r臋koma zakry膰 twarz i 偶ali膰 si臋, 偶e ma
szcz臋ki pogruchotane. Don Kichote, ujrzawszy p臋k k艂ak贸w
z brody, bez sk贸ry i bez krwi, le偶膮cy z dala od oblicza roz-
ci膮gni臋tego cyrulika, zawo艂a艂:
Na mi艂y B贸g! a to dziw wielki! oderwa艂a mu i oddzieli艂a
brod臋 od podbr贸dka jakby jednym ci臋ciem ostrza.
Proboszcz widz膮c, 偶e jego pomys艂owi grozi odkrycie, po艣pie-
szy艂 podnie艣膰 brod臋 i podszed艂 z ni膮 do le偶膮cego mistrza Ni-
colasa, kt贸ry nie przestawa艂 wrzeszcze膰. Wzi膮艂 go za g艂ow臋,
przytuli艂 j膮 do piersi, zacz膮艂 nad nim mrucze膰 jakie艣 s艂owa, ni-
by zakl臋cia na przyro艣ni臋cie brody, jak to si臋 wnet zobaczy.
I w rzeczy samej przyczepi艂 mu j膮, odst膮pi艂, a cyrulik sta艂 si臋
tak samo brodaty i zdr贸w jak pierwej. Don Kichote zdumia艂
si臋 niezmiernie i prosi艂 proboszcza, aby w sposobnym czasie
wyuczy艂 go tego zamawiania*; przypuszcza艂, 偶e moc jego nie
ogranicza si臋 jedynie do przyprawiania br贸d, bo jasne by艂o,
偶e tam, gdzie broda zosta艂a oderwana, musia艂o by膰 i cia艂o po-
ranione i poszarpane, a przecie wszystko zosta艂o uleczone, a nie
tylko broda przyros艂a.
Tak i jest powiedzia艂 proboszcz i obieca艂 nauczy膰 go
zamawiania przy pierwszej sposobno艣ci.
U艂o偶yli, 偶e na razie proboszcz wsi膮dzie na siod艂o, za艣 inni
trzej zmienia膰 si臋 b臋d膮 od czasu do czasu, zanim dojad膮 do
gospody oddalonej stamt膮d o dwie mile. Kiedy wszyscy troje
wsiedli na konie, to jest Don Kichote, ksi臋偶niczka i proboszcz,
za艣 cyrulik, Gardenio i Sanczo Pansa szli pieszo', Don Kichote
zwr贸ci艂 si臋 do dziewicy:
Wasza wysoko艣膰, pani moja, prowad藕cie, gdzie si臋 wam
podoba.
Nim odpowiedzia艂a, proboszcz zapyta艂:
Do jakiego kr贸lestwa pragnie wasza dostojno艣膰 prowa-
dzi膰? czy przypadkiem do kr贸lestwa Micomicon? Tak by nale-
偶a艂o, albo ma艂o znam si臋 na kr贸lestwach.
19 Don Kicbote, cz. I
28fl
Dorota wiedz膮c, w czym rzecz, zrozumia艂a, 偶e ma odpowie-
dzie膰 twierdz膮co, wi臋c rzek艂a:
Tak, panie, do tego w艂a艣nie kr贸lestwa moja droga wiedzie.
Je艣li tak jest m贸wi艂 proboszcz przejecha膰 nam wy-
padnie przez sam 艣rodek naszej wioski, stamt膮d wasza mi艂o艣膰
obierze drog臋 do Cartageny *, gdzie z pomoc膮 bo偶膮 wsi膮dzie
na okr臋t, a je艣li zdarzy si臋 wiatr przychylny, morze spokojne
i nieburzliwe, to za nieca艂ych dziewi臋膰 lat ujrzycie wielki za-
lew Meona, rzec chcia艂em Meotydy, odleg艂ej nieco wi臋cej .ni偶
o sto dni od kr贸lestwa waszej wysoko艣ci.
Wasza wielebno艣膰, mylicie si臋 odpar艂a jeszcze nie
ma dw贸ch lat, jak stamt膮d wyjecha艂am, a zaprawd臋 pogoda
stale by艂a przeciwna, mimo to dotar艂am tu, aby ujrze膰, co by艂o
moim najgor臋tszym pragnieniem, pana Don Kichota z Manczy;
zaledwie nog膮 st膮pi艂am na hiszpa艅sk膮 ziemi臋, dosz艂y mi臋 o nim
wie艣ci i sk艂oni艂y do' szukania go, aby si臋 poleci膰 jego' dwomo艣ci
i s艂uszn膮 spraw臋 moj膮 dzielno艣ci jego ramienia powierzy膰.
Dosy膰 ju偶, zaprzesta艅cie tej chwalby rzek艂 na to Don
Kichote jestem bowiem wrogiem wszelkiego rodzaju po-
chlebstwa, cho膰 wasze s艂owa pochlebstwem nie s膮, jednak s艂o-
wa takie obra偶aj膮 moje skromne uszy. To jedno powiedzie膰
mog臋, pani moja, czy mam odwag臋, czy mi jej nie dostaje, t臋,
jak膮 .posiadam czy te偶 nie posiadam, u偶yj臋 w waszej s艂u偶bie a偶
do utraty 偶ycia. Lecz zostawiam to czasowi, a teraz prosz臋 wie-
lebnego ksi臋dza licencjata, aby mi rzek艂, jaka przyczyna tutaj
go przywiod艂a samotnego, bez s艂u偶by, w tak lekkiej odzie偶y,
偶e l臋k mi臋 zbiera.
Odpowiem na to kr贸tko odpar艂 proboszcz musicie
wasza mi艂o艣膰, panie Don Kichocie, wiedzie膰, 偶e ja i mistrz
Nicolas, nasz przyjaciel i balwierz, wybrali艣my si臋 do Sewilli,
aby podj膮膰 pieni膮dze, jakie przys艂a艂 nam pewien m贸j krewniak,
kt贸ry wiele lat temu wyjecha艂 do Indii. Nie by艂o tego ma艂o,
bo suma si臋ga艂a sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy peset贸w * dobrej wagi.
I kiedy wczoraj jechali艣my przez te okolice, wypad艂o na nas
czterech zb贸j贸w i obdarli nas, nie wy艂膮czaj膮c brody, tak 偶e
balwierz musia艂 sobiet sztuczn膮 przyprawi膰; tego za艣 m艂o-
290
dzie艅ca, kt贸ry mi towarzyszy rzek艂 wskazuj膮c na Garde-
nia zostawili, jakby si臋 na nowo narodzi艂. Co najlepsze, 偶e
chodz膮 s艂uchy w tych stronach, 偶e owi rabusie to pewni ga-
lernicy, kt贸rych pono uwolni艂 niemal w tym samym miejscu
cz艂owiek tak dzielny, 偶e wbrew komisarzowi i stra偶y rozpu艣ci艂
ich wszystkich. Bez 偶adnej w膮tpliwo艣ci musi on by膰 pozba-
wiony rozumu albo jest takim samym wielkim z艂oczy艅c膮 jak
oni, jakim艣 cz艂owiekiem bez duszy i bez sumienia, skoro 艣mia艂
wpu艣ci膰 wilka do owczarni, lisa mi臋dzy kury i much臋 do mio-
du, 艣mia艂 pogwa艂ci膰 prawo, wyst膮pi艂 przeciw kr贸lowi, przyro-
dzonemu panu swojemu, sprzeciwiaj膮c si臋 jego s艂usznym wy-
rokom, 艣mia艂 pozbawi膰 galery r膮k, w zamieszanie wprawi膰
艢wi臋t膮 Hermandad臋, kt贸ra od tylu lat odpoczywa艂a, 艣mia艂
w ko艅cu porwa膰 si臋 na czyn wiod膮cy do zguby duszy, a bez
po偶ytku dla cia艂a.
Sanczo opowiedzia艂 by艂 proboszczowi i cyrulikowi przygod臋
z galernikami, kt贸r膮 zako艅czy艂 Don Kichote z tak wielk膮 chwa-
艂膮 swoj膮, dlatego proboszcz nad tym si臋 rozwodzi艂 ciekaw, co
uczyni; lub powie "Don Kichote.
Ten mieni艂 si臋 na twarzy przy ka偶dym s艂owie i nie 艣mia艂
przyzna膰 si臋, 偶e on to by艂 owym oswobodzicielem tamtych
osobnik贸w.
Oni to w艂a艣nie m贸wi艂 proboszcz nas obrabowali.
Niech B贸g w mi艂osierdziu swoim przebaczy temu, kt贸ry nie
dopu艣ci艂, aby zas艂u偶ona kara ich spotka艂a.
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY
w kt贸rym mowa o bystro艣ci pi臋knej -Doroty oraz o innych sprawach
wielce smakowitych a krotochwilnych
Jeszcze proboszcz nie sko艅czy艂, gdy Sanczo rzek艂:
Na m膮 dusz臋, wielebny ksi臋偶e licencjacie, to przecie m贸j
pan tej sztuki dokona艂, nadaremnie odwodzi艂em go i przestrze-
ga艂em, aby rozwa偶y艂, co czyni, 偶e to grzech wraca膰 wolno艣膰
takim, wszyscy bowiem zostali skazani jako wielcy zbrodniarze.
l9*
291
G艂upcze! zawo艂a艂 Don Kichote nie jest spraw膮 b艂臋d-
nych rycerzy dochodzi膰 i sprawdza膰, czy nieszcz臋艣liwi, zakuci
i uci艣nieni, jakich spotyka si臋 na drogach, znale藕li si臋 w tym
po艂o偶eniu i ucisku ze swej winy czy niewinnie; przystoi tylko
im pom贸c jako potrzebuj膮cym, bacz膮c na ich cierpienia, a nie
na ich 艂otrostwa. Spotka艂em r贸偶aniec ludzi smutnych i nie-
szcz臋艣liwych, nawleczonych na 艂a艅cuch i post膮pi艂em wobec nich,
jak mi moja regu艂a nakazuje, a poza tym niech si臋 dzieje, co
chce, a komu si臋 to nie podoba, to bez uszczerbku dla 艣wi臋tej
godno艣ci wielebnego licencjata i jego czcigodnej osoby powiem,
偶e niewiele zna si臋 na sprawach rycerstwa i 偶e k艂amie jak
sukinsyn i cham, i dowiod臋 mu tego mieczem, gdzie tylko mi
stanie.
To rzek艂szy umocni艂 si臋 w strzemionach i nacisn膮艂 misiurk臋,
poniewa偶 miednica balwierza, kt贸ra dla艅 by艂a he艂mem Mam-
brina, wisia艂a u tylnego 艂臋ku siod艂a, p贸ki jej nie naprawi po
uszkodzeniu przez galernik贸w. Dorota, bystra i pe艂na wdzi臋ku,
poznawszy ju偶 nieodpowiedzialne usposobienie Don Kichota,
z kt贸rego wszyscy, z wyj膮tkiem Sancza Pansy, dworowali,
nie chcia艂a pozosta膰 w tyle i widz膮c go tak rozgniewanym,
rzek艂a:
Panie rycerzu, przypominam waszej mi艂o艣ci dan膮 mi
obietnic臋, wedle kt贸rej nie Iza wam wdawa膰 si臋 w 偶adn膮 przy-
god臋, cho膰by nie wiem jak piln膮; uspok贸jcie, wasza mi艂o艣膰, ser-
ce wasze; je艣liby wielebny ksi膮dz licencjat wiedzia艂, 偶e to tym
niezwyci臋偶onym ramieniem zostali uwolnieni galernicy, trzy-
kro膰 by艂by usta zatka艂 i trzykro膰 zagryz艂 j臋zyk, zanimby wy-
powiedzia艂 jedno s艂owo, kt贸re by waszej mi艂o艣ci nie w smak
by艂o.
Przysi臋gam! rzek艂 proboszcz raczej bym sobie w膮s
zgoli艂 *.
Zamilkn臋 wi臋c, pani moja rzek艂 Don Kichote i po-
w艣ci膮gn臋 s艂uszny gniew, kt贸ry ju偶 w mej piersi wstawa艂, p贸jd臋
cichy i spokojny, p贸ki nie wype艂ni臋 obietnicy; lecz w nagrod臋
za te dobre zamiary, b艂agam was, powiedzcie, je艣li to wam nie
sprawi przykro艣ci, jaka jest wasza troska, jacy to i jak liczni
292
s膮 ludzie, na kt贸rych mam za was wywrze膰 s艂uszn膮, dostatecz-
n膮 i pe艂n膮 zemst臋.
Ch臋tnie to uczyni臋 odrzek艂a Dorota je艣li nie znu偶臋
was opowiadaniem skarg i narzeka艅.
Nie znu偶ycie mnie, pani moja odpowiedzia艂 Don Ki-
chote.
Na to odrzek艂a Dorota:
W takim razie s艂uchajcie, mo艣ci panowie...
Zaledwie to rzek艂a, Gardenio i cyrulik przysun臋li si臋 do jej
boku, pragn膮c us艂ysze膰, jak zmy艣la sprytna Dorota sw膮 histo-
ri臋, a to samo uczyni艂 Sanczo Pansa, kt贸ry, podobnie jak jego
pan, da艂 si臋 jej wywie艣膰 w pole. Ona za艣, poprawiwszy si臋 na
siodle, odkaszln膮wszy i wykonawszy kilka porusze艅 z wielkim
wdzi臋kiem, zacz臋艂a tak opowiada膰.
Przede wszystkim musicie ichmo艣cie wiedzie膰, 偶e nazy-
wam si臋...
Tu zastanowi艂a si臋 chwil臋, gdy偶 przepomnia艂a imienia, jakie
jej proboszcz nada艂, ten jednak zrozumiawszy to wahanie po-
艣pieszy艂 z pomoc膮 i rzek艂:
Nie dziwota, pani moja, 偶e wasza mi艂o艣膰 miesza si臋 i wi-
k艂a opowiadaj膮c swe nieszcz臋艣cia. Te zwyk艂y tak dzia艂a膰, i偶
odbieraj膮 czasem pami臋膰 dotkni臋tym, ba, nawet w艂asnego
imienia nie pomn膮, jak to si臋 waszej mi艂o艣ci zdarzy艂o. Za-
pomnieli艣cie oto, i偶 zwiecie si臋 ksi臋偶niczk膮 Micomicon膮
i jeste艣cie prawowit膮 dziedziczk膮 wielkiego kr贸lestwa Micomi-
con. Po tym przypomnieniu b臋dzie waszej mi艂o艣ci 艂atwo na pa-
mi臋膰 przywo艂a膰 wszystko, co opowiedzie膰 chcecie.
Prawd臋 m贸wicie odpowiedzia艂a dziewica i odt膮d
wierz臋, nie b臋dzie mi trzeba niczego przypomina膰 i doprowa-
dz臋 szcz臋艣liwie do portu m膮 prawdziw膮 histori臋. Oto ona: kr贸l,
m贸j rodzic, zwany Tinacrio M臋drzec, by艂 bardzo bieg艂y w sztu-
ce zwanej czarodziejsk膮; przewidzia艂 dzi臋ki swej wiedzy, 偶e
matka moja, kr贸lowa Haramilia, umrze przed nim, on za艣
wkr贸tce potem r贸wnie偶 偶ycie zako艅czy, a ja pozostan臋 sierot膮
po ojcu i matce. Ale twierdzi艂, nie to go tak dr臋czy, jak nie-
293
pok贸j w nim. budzi pewno艣膰 niezawodna, 偶e srogi sto艂em *,
w艂adca wielkiej wyspy, granicz膮cej z naszym kr贸lestwem,
zwany Pandafilando Ponurego Wejrzenia (albowiem, powiem
wam, dowiedzione jest,, 偶e cho膰 ma oczy na miejscu i prosto
osadzone, zawsze patrzy krzywo, jakby by艂 zezowaty, a czyni
tak ze z艂o艣liwo艣ci, aby strachem i trwog膮 napawa膰 tego, na
kogo spogl膮da)... m贸wi臋 wi臋c, ojciec m贸j przeczu艂, 偶e 贸w olbrzym
dowiedziawszy si臋 o mym sieroctwie z wielk膮 pot臋g膮 kr贸lestwo
moje najedzie i pozbawi mi臋 wszystkiego, nie zostawiaj膮c naj-
mniejszej wioski, gdziebym si臋 schroni膰 mog艂a. Zdo艂am jednak
unikn膮膰 tej zatraty i nieszcz臋艣cia, je艣li si臋 zgodz臋 go po艣lubi膰;
by艂 jednak przekonany, 偶e nigdy nie zgodz臋 si臋 na to niesto-
sowne ma艂偶e艅stwo, a by艂o to szczer膮 prawd膮, gdy偶 przenigdy
w my艣li mi nie posta艂o zosta膰 偶on膮 tego stolema ani 偶adnego
innego, cho膰by nie wiem jak ogromnego i gwa艂townego. Ra-
dzi艂 mi te偶 ojciec, abym po jego 艣mierci, widz膮c, 偶e Pandafi-
lando'gotuje si臋 do najazdu na moje pa艅stwo, nie my艣la艂a
o obronie, co by艂oby zgub膮, ale bym dobrowolnie opu艣ci艂a kr贸-
lestwo, je艣li chc臋 unikn膮膰 艣mierci i zupe艂nej zag艂ady mych
dobrych i wiernych poddanych, bowiem nie podobna mi b臋-
dzie obroni膰 si臋 przed szata艅sk膮 si艂膮 olbrzyma. Natychmiast
z kilkoma oddanymi sobie mam uda膰 si臋 do Hiszpanii, gdzie
znajd臋 lek na moje nieszcz臋艣cie, skoro tylko odszukam pewne-
go b艂臋dnego rycerza, kt贸rego s艂awa w tym czasie po ca艂ym tym
kr贸lestwie szerzy膰 si臋 b臋dzie; ten za艣 zwa膰 si臋 mia艂, dobrze
nie pomn臋, Don Azote* czy Don Jigote.
Don Kichote, powiedzcie, pani wtr膮ci艂 Sanczo Pansa
czyli inaczej Rycerz Sm臋tnego Oblicza.
O w艂a艣nie! rzek艂a Dorota m贸wi艂 te偶, 偶e b臋dzie on
wysokiego wzrostu, suchy na twarzy, za艣 po prawej stronie
pod lew膮 艂opatk膮 czy te偶 w pobli偶u ma mie膰 brunatne znami臋
z kilkoma w艂osami podobnymi do szczeci.
Us艂yszawszy to Don Kichote rzek艂 do swego giermka:
Bywaj, Sanczo synu, pom贸偶 mi si臋 obna偶y膰, gdy偶 chc臋
si臋 przekona膰, czy jestem tym rycerzem, przepowiedzianym
przez kr贸la.
294
Po c贸偶 chcecie si臋, wasza mi艂o艣膰, rozdziewa膰? zapyta艂a
Dorota.
Aby zobaczy膰, czy posiadam owo znami臋, o jakim wasz
ojciec powiada艂 odpar艂 Don Kichote.
Nie potrzebujecie si臋 rozdziewa膰 rzek艂 Sanczo do-
brze wiem, 偶e jegomo艣膰 macie takie w艂a艣nie znami臋 na 艣rodku
kr臋gos艂upa, co jest oznak膮 cz艂owieka mocnego.
To' wystarczy rzek艂a Dorota w艣r贸d przyjaci贸艂 nie
zwa偶a si臋 na drobnostki, czy to jest 艂opatka, czy kr臋gos艂up,
oboj臋tne, wystarczy, 偶e znak jest, gdziekolwiekby by艂. Wszak
to wszystko jedno cia艂o. I ani chybi m贸j dobry rodzic przewi-
dzia艂 to' wszystko i ja jestem tego pewna oddaj膮c si臋 w opiek臋
pana Don Kichota. Jest on tym, o kt贸rym m贸j ojciec m贸wi艂,
gdy偶 rysy twarzy zgadzaj膮 si臋 z tymi, jakie wedle rozg艂osu nie
tylko w Hiszpanii, ale w ca艂ej Manczy 贸w rycerz posiada. Za-
ledwie bowiem wyl膮dowa艂am w Osun膮, nas艂ucha艂am si臋 tyle
o jego przewagach, 偶e zaraz powiedzia艂am sobie w duszy, oto
ten, kt贸rego szuka膰 przyby艂am.
Jako偶 wasza mi艂o艣膰 mog艂a wyl膮dowa膰 w Osun膮 za-
pyta艂 Don Kichote nie jest to przecie port morski?
Zanim Dorota zd膮偶y艂a odpowiedzie膰, proboszcz uj膮艂 j膮 za
r臋k臋 i zabra艂 g艂os:
Dostojna ksi臋偶niczka chcia艂a powiedzie膰, 偶e kiedy wyl膮-
dowa艂a w Maladze, pierwsz膮 miejscowo艣ci膮, w kt贸rej us艂ysza-
艂a o waszej mi艂o艣ci, by艂a Osun膮.
Tak w艂a艣nie rzec chcia艂am odpar艂a Dorota.
To si臋 rozumie rzek艂 proboszcz. Najja艣niejsza pani
raczy dalej opowiada膰.
Nie ma ju偶 o czym odpar艂a Dorota chyba o tym, 偶e
los w ko艅cu by艂 mi tak przychylny i znalaz艂am pana Don Ki-
chota, a ju偶 uwa偶am si臋 i widz臋 si臋 kr贸low膮 i w艂adczyni膮 ca-
艂ego mego pa艅stwa, gdy偶 on przez sw膮 rycersko艣膰 i wspania艂o-
my艣lno艣膰 obieca艂 mi uda膰 si臋 ze mn膮, gdziekolwiek go zawiod臋,
to znaczy prosto przeciw Pandafilandowi Ponurego Wejrzenia,
aby go zabi艂, a mnie odda艂 to, co wbrew prawu mi wydarto.
295
To wszystko spe艂ni si臋 dos艂ownie, jak przepowiedzia艂 Tinacrio
M臋drzec, m贸j dobry rodzic. Pr贸cz tego m贸wi艂 i napisa艂 greckim
czy chaldejskim alfabetem, kt贸rego nie umiem odczyta膰, 偶e
gdyby 贸w rycerz z przepowiedni, 艣ci膮wszy 艂eb olbrzyma, chcia艂
o偶eni膰 si臋 ze mn膮, mam natychmiast si臋 zgodzi膰, bez 偶adnych
ceregieli, zosta膰 jego prawowit膮 ma艂偶onk膮 oraz odda膰 mu moje
pa艅stwo 艂膮cznie z m膮 osob膮.
Jak ci si臋 zdaje, przyjacielu Sanczo? rzek艂 na to Don
Kichote. Czy s艂yszysz, co si臋 dzieje? a co, czy ci nie m贸wi-
艂em? Patrz, wszak mamy kr贸lestwo do rz膮dzenia i kr贸low臋 do
偶eniaczki.
Przysi臋gam na to rzek艂 Sanczo 偶e sukinsyn to b臋-
dzie, kto poddawszy gard艂o acanowi Pandahilado* nie o偶eni
si臋! Do diaska, mo偶e to brzydka kr贸lowa? Ach, 偶eby mi臋 tak
pch艂y po 艂贸偶ku obraca艂y! To m贸wi膮c dwa koz艂y w powietrzu
wywr贸ci艂 na znak wielkiego ukontentowania, podbieg艂 chwy-
ci膰 za wodze mu艂a Doroty i trzymaj膮c je, rzuci艂 si臋 przed ni膮
na kolana b艂agaj膮c, aby mu da艂a r臋ce do uca艂owania na znak,
偶e oto obiera j膮 za swoj膮 pani膮 i kr贸low膮. Kt贸偶 z przytomnych
nie u艣mia艂by si臋, widz膮c ob艂臋d pana i prostot臋 giermka. Oczy-
wi艣cie Dorota da艂a r臋ce uca艂owa膰 i obieca艂a zrobi膰 go wielkim
panem w swym kr贸lestwie, skoro tylko niebo pozwoli utracone
odzyska膰 i radowa膰 si臋 nim. Sanczo dzi臋kowa艂 jej takimi s艂o-
wy, 偶e znowu wszyscy 艣mia膰 si臋 zacz臋li.
Oto, panowie ci膮gn臋艂a Dorota moja historia, pozo-
staje mi jeszcze doda膰, 偶e ze wszystkich ludzi mej 艣wity, kt贸-
rzy wraz ze mn膮 kr贸lestwo opu艣cili, pozosta艂 jeno jeden, ten
oto brodaty giermek. Wszyscy bowiem zaton臋li w czasie burzy,
jaka nas u wej艣cia do portu spotka艂a, jeno on i ja uratowali艣my
si臋 na dw贸ch deskach, przybijaj膮c do l膮du cudem. Wszystko
bowiem w ci膮gu mego 偶ycia jest tajemnic膮 i cudem, jak zauwa-
偶yli艣cie. Je艣li nad czym艣 zbyt si臋 rozwodzi艂am lub nie tak
艣ci艣le, jak nale偶y, przedstawi艂am, w艂贸偶cie to na karb tego, co
wielebny ksi膮dz licencjat powiedzia艂 na pocz膮tku mej opowie-
艣ci 偶e trudy ustawiczne i nadzwyczajne pami臋膰 cierpi膮cemu
odbieraj膮.
296
Nie odbior膮 mi mojej, o wysoka i m臋偶na pani rzek艂
Don Kichote cho膰by w s艂u偶bie waszej spotka艂y mi臋 nie
wiem jak wielkie i niewidziane. Ponownie powtarzam dan膮
obietnic臋 i przysi臋gam p贸j艣膰 z wami na koniec 艣wiata, a偶 sta-
n臋 twarz膮 w twarz z wrogiem waszym, kt贸remu, wierz臋, z po-
moc膮 bosk膮 i mego ramienia, utn臋 g艂ow臋 dumn膮 ostrzem tego
miecza, nie 艣miem powiedzie膰 dobrego, m贸j miecz bowiem za-
bra艂 mi Gines de Palsamonte*.
Te s艂owa wymamrota艂 mi臋dzy z臋bami i dalej tak ci膮gn膮艂:
Kiedy zetn臋 go i przywr贸c臋 was w spokojne w艂adanie
wielkim waszym pa艅stwem, b臋dziecie mogli wedle woli z osob膮
wasz膮 uczyni膰, co si臋 wam 偶ywnie podoba, jak d艂ugo bowiem
me my艣li i pami臋膰 jest zaj臋ta a wola sp臋tana, rozum utracony
przez t臋... wi臋cej nie powiem... nie jest mo偶liwe, abym wa-
偶y艂 si臋 nawet w my艣li na ma艂偶e艅stwo cho膰by z samym pta-
kiem feniksem.
Nie w smak posz艂y Sanczowi te ostatnie s艂owa jego pana, i偶
偶eni膰 si臋 nie chce. I rozsierdziwszy si臋 bardzo, podniesionym
g艂osem rzek艂:
Przysi臋gam i zaklinam si臋 na wszystko, 偶e wasza mo艣膰,
Don Kichocie, nie jeste艣cie spe艂na rozumu. Jak to? Czy to
mo偶liwe, aby jegomo艣膰 waha艂 si臋 o偶eni膰 z tak wysok膮 ksi臋偶-
niczk膮 jak ta oto? Zali s膮dzicie, 偶e los wam cz臋sto zsy艂a膰 b臋-
dzie podobne szcz臋艣cie jak to, co sarao wam w r臋ce lezie? Zali
pani moja, Dulcynea, jest pi臋kniejsza? Nie, zaprawd臋 ani o po-
艂ow臋 tak pi臋kna nie jest, got贸w jestem rzec, 偶e nie si臋ga trze-
wika tej, kt贸ra jest -przed nami. A, do diaska, jak偶e ja tego
upragnionego hrabstwa dopn臋, je艣li jegomo艣膰 b臋dzie szuka膰
trufli w morzu? 呕e艅cie si臋, 偶e艅cie si臋 zaraz, do diab艂a, i bierz-
cie to kr贸lestwo, kt贸re samo pcha si臋 wam w r臋ce jak vobis,
v贸bis; raz kr贸lem, zr贸bcie mi臋 markizem lub wielkorz膮dc膮, i to
co 偶ywo, albo niech diabe艂 porwie wszystko.
Don Kichote, us艂yszawszy takie blu藕nierstwa przeciw swej
pani Dulcynei, nie m贸g艂 tego 艣cierpie膰 i chwyciwszy kopi臋,
nie m贸wi膮c ju偶 ani s艂owa do Sancza, jakby g臋by nie mia艂,
wymierzy艂 mul takie dwa razy, 偶e rzuci艂 go o ziemi臋, i gdyby
397
Dorota nie krzykn臋艂a, aby mu nic z艂ego nie czyni艂, ani chybi
by艂by go 偶ycia pozbawi艂.
Zali my艣lisz rzek艂 po chwili milczenia pod艂y gbu-
rze, 偶e b臋d臋 zawsze r臋ce trzyma艂 w zanadrzu? tobie za艣 wolno
b臋dzie bezkarnie grzeszy膰, a ja mam ci przebacza膰? Wybij to
sobie ze 艂ba, szelmo przekl臋ty, jakim bez ochyby jeste艣, skoro
j臋zyk przeciw niezr贸wnanej Dulcynei pu艣ci艂e艣. Zali nie wiesz,
chamie, 艂otrze i hultaju, 偶e gdyby nie m臋stwo, kt贸re ona
w moje rami臋 wlewa, nie zdo艂a艂bym nawet pch艂y zabi膰? Po-
wiedz, szelmo o jaszczurczym j臋zyku, kto, my艣lisz, zdoby艂 to
kr贸lestwo? kto 艣ci膮艂 艂eb temu olbrzymowi, a ciebie zrobi艂 mar-
kizem (bo wszystko ju偶 uwa偶am za. dokonane i przes膮dzone),
je艣li nie doskona艂o艣膰 Dulcynei, kt贸ra rami臋 moje za narz臋dzie
swych wielkich czyn贸w obra艂a? Ona walczy we mnie, ona we
mnie zwyci臋偶a, ja 偶yj臋 i oddycham w niej, z niej 偶ycie me
i istnienie czerpi臋. O sukinsynu, ga艂ganie, jak偶e艣 ty niewdzi臋cz-
ny, z prochu ziemi podnios艂em ci臋 do godno艣ci utytu艂owanego
pana, a ty odp艂acasz za takie dobrodziejstwa szkalowaniem
tych, co ci je wy艣wiadczyli.
Sanczo nie by艂 a偶 tak pobity, aby nie s艂ysze膰, co pan jego
prawi艂, pozbiera艂 si臋, jak zdo艂a艂 najpr臋dzej, ukry艂 si臋 za
wierzchowcem Doroty i stamt膮d rzek艂 do swego pana:
Powiedzcie mi, panie, je艣li wasza mi艂o艣膰 postanowi艂e艣 nie
偶eni膰 si臋 z t膮 wielk膮 ksi臋偶niczk膮, jasne jest, 偶e kr贸lestwo nie
b臋dzie wasze, a je艣li nie b臋dzie wasze, jak膮 nagrod臋 da膰 mi
b臋dziecie mogli? Oto pow贸d mego roz偶alenia. O偶e艅cie si臋
jegomo艣膰 raz na zawsze z t膮 kr贸low膮, oto j膮 macie, jakby
z deszczem z nieba spad艂a, a potem b臋dziecie mogli do Dul-
cynei powr贸ci膰; musieli bowiem by膰 kr贸lowie na 艣wiecie,
kt贸rzy mieli i kochanice. Co si臋 tyczy pi臋kno艣ci, nie b臋d臋
w to wchodzi艂, co prawda trzeba przyzna膰, 偶e obie pi臋knie
si臋 przedstawiaj膮, cho膰 pani Dulcynei jeszcze na oczy nie wi-
dzia艂em.
Jak to nie widzia艂e艣? zdrajco blu藕nierczy! zawo艂a艂
Don Kichote czy偶 nie przywioz艂e艣 mi w艂a艣nie pos艂ania od
niej?
29^
M贸wi臋, 偶e nie ogl膮da艂em jej tak dok艂adnie odpar艂
Sanczo abym zdo艂a艂 zapami臋ta膰 szczeg贸艂owo jej g艂adko艣膰
i wdzi臋ki punkt po punkcie, w og贸lno艣ci jednak wyda艂a mi si臋
urodziwa.
Na teraz ci odpuszczam rzek艂 Don Kichote i prze-
bacz mi przykro艣膰, jak膮 ci wyrz膮dzi艂em, cz艂ek nie panuje nad
pierwszymi odruchami.
Widz臋 to dobrze ' odrzek艂 Sanczo we mnie te偶 ochota
do gadania jest zawsze pierwszym odruchem i nie mog臋 si臋
pohamowa膰, aby przynajmniej raz nie naple艣膰, co mi 艣lina na
j臋zyk przyniesie.
Z tym: wszystkim rzek艂 Don Kichote zwa偶, Sanczo,
co gadasz, bowiem tak d艂ugo dzban wod臋 nosi... nic wi臋cej nie
powiem.
Na teraz ju偶 dobrze odpar艂 Sanczo. B贸g jest na
niebie, widzi wszystkie przewiny, rozs膮dzi, kto gorzej sobie
poczyna, czy ja, kiedy 藕le m贸wi臋, czy jegomo艣膰, kiedy 藕le
czyni.
Dosy膰 tego rzek艂a Dorota p贸jd藕, Sanczo, uca艂uj r臋k臋
waszego pana i pro艣 o przebaczenie, za艣 odt膮d b膮d藕 bardziej
pow艣ci膮gliwy w pochwa艂ach swych i krytykach, a nie m贸w
藕le o tej pani z Toboso, kt贸rej cho膰 nie znam, ju偶 gotowana jej
s艂u偶y膰, i miej ufno艣膰 w Bogu, 偶e niezawodnie obdarzy ci臋 sta-
nem, w kt贸rym 偶y膰 b臋dziesz jak ksi膮偶臋.
Poszed艂 Sanczo ze spuszczon膮 g艂ow膮 i poprosi艂 swego pana
o r臋k臋, ten mu j膮 poda艂 ze spokojn膮 godno艣ci膮, a kiedy 贸w j膮
uca艂owa艂, pob艂ogos艂awi艂 go i poleci艂, aby z nim przodem jecha艂,
chcia艂 go bowiem wypyta膰 i pom贸wi膰 o sprawach bardzo wa偶-
nych. Pos艂ucha艂 Sanczo i obaj wysforowali si臋 naprz贸d, a Don
Kichote przem贸wi艂:
Odk膮d powr贸ci艂e艣, nie by艂o sposobno艣ci ni czasu, aby ci臋
zapyta膰 o wiele szczeg贸艂贸w dotycz膮cych poselstwa, jakie spra-
wi艂e艣, i odpowiedzi, jak膮 przynios艂e艣. Teraz, kiedy los nadarza
i czas, i miejsce, nie odmawiaj mi szcz臋艣cia, jakie udzieli膰 mi
mo偶esz przez dobre nowiny.
Pytajcie jegomo艣膰, o co chcecie odpowiedzia艂 Sanczo
299
co dobrze zacz膮艂em, dobrze zako艅cz臋, lecz b艂agam wasz膮 mi-
艂o艣膰, niech jegomo艣膰 nie b臋dzie odt膮d tak porywczy.
' Dlaczego tak m贸wisz, Sanczo? zapyta艂 Don Kichote.
M贸wi臋 to odpar艂 bo te kije przed chwil膮 pocz膮tek
wzi臋艂y raczej ze sprzeczki, jak膮 mi臋dzy nas diabe艂 tamtej nocy
roznieci艂, ani偶eli ze s艂贸w. moich przeciw pani Dulcynei, kt贸r膮
mi艂uj臋 i czcz臋 jak relikwi臋 (cho膰 偶adnej w niej nie ma), a je-
dynie dlatego 偶e do waszej mi艂o艣ci nale偶y.
Nie wracaj do tego gadania, Sanczo, na twe 偶ycie, jest
mi to przykre. Ju偶 ci przebaczy艂em i dobrze wiesz, jak to
zwyk艂o si臋 m贸wi膰: Za nowy grzech nowa kara.
Kiedy tak rozmawiali, ujrzeli jad膮cego naprzeciw t膮 sam膮
drog膮 cz艂eka na o艣le; kiedy si臋 przybli偶y艂, wygl膮da艂 na Cygana,
ale Sanczo Pansa, kt贸remu gdy patrzy艂 na os艂y, oczy i dusza
si臋 wyrywa艂y, zaledwie zoczy艂 cz艂owieka, wnet pozna艂, 偶e to
Gines de Pasamonte, i po nitce do k艂臋bka od Cygana doszed艂 do
swego os艂a. W samej rzeczy by艂 to siwek, kt贸rego dosiada艂
Pasamonte; ten, aby nie by膰 poznany i aby m贸c sprzeda膰 os艂a,
w艂o偶y艂 szaty cyga艅skie, bowiem j臋zyk cyga艅ski zna艂, jak r贸w-
nie偶 i wiele innych, jakby swoje w艂asne. Zobaczy艂 go Sanczo
i pozna艂, a zaledwie go zobaczy艂 i pozna艂, zaraz wielkim g艂o-
sem zawo艂a艂:
膭 z艂odzieju Ginesillo! ostaw, co moje, oddaj mi 偶ycie,
nie pozbawiaj mi臋 podpory, zostaw mego os艂a, zostaw m贸j
skarb! Umykaj, sukinsynu, precz st膮d, 艂ajdaku! oddaj, co nie
twoje!
Nie trzeba by艂o tylu s艂贸w ani obelg, bo na pierwsze s艂owo
Gines zeskoczy艂 i pu艣ci艂 si臋 biegiem, kt贸ry zdawa艂 si臋 by膰 ga-
lopem, w jednej chwili znik艂 im z oczu. Sanczo podszed艂 do
siwka i obejmuj膮c go rzek艂:
Co si臋 z tob膮 dzia艂o, skarbie m贸j, siwku mych 藕renic,
drogi towarzyszu?
Z tymi s艂owy ca艂owa艂 go i 艣ciska艂, jakby to by艂 cz艂owiek.
Osio艂 milcza艂 i pozwala艂 si臋 cmoka膰 i 艣ciska膰 Sanczowi, nie od-
powiadaj膮c ni s艂owa. Zbli偶yli si臋 wszyscy i winszowali mu
znalezienia os艂a, a zw艂aszcza Don Kichote, kt贸ry zapowiedzia艂,
300
偶e mimo to nie cofnie przekazu na trzy osio艂ki. Za co Sanczo
mu podzi臋kowa艂.
Kiedy tak ci dwaj jad膮c drog膮 rozmawiali, proboszcz chwa-
li艂 Dorot臋 za spryt, jaki okaza艂a w u艂o偶eniu opowie艣ci zar贸wno
zwi臋z艂ej, jak podobnej do tych, jakie si臋 w ksi臋gach rycerskich
znajduj膮. Odpowiedzia艂a, 偶e nieraz zabawia艂a si臋 czytaniem
ich, ale nie wiedzia艂a, gdzie le偶膮 owe prowincje i porty mor-
skie, wi臋c powiedzia艂a na chybi trafi, 偶e wysiad艂a na l膮d
w Osun膮.
Spostrzeg艂em to rzek艂 proboszcz i dlatego zaraz po-
艣pieszy艂em powiedzie膰, co rzek艂em, aby z艂emu zaradzi膰. Ale
czy nie dziwne patrze膰, z jak膮 艂atwo艣ci膮 ten nieszcz臋sny
szlachcic wierzy we wszystkie wymys艂y i k艂amstwa dlatego je-
dynie, 偶e zbli偶aj膮 si臋 do stylu i kszta艂tu niedorzeczno艣ci z jego
ksi膮偶ek.
Zaiste rzek艂 Gardenio rzecz rzadka i niewidziana
i nie wiem, czy gdyby to kto chcia艂 wymy艣li膰 i sfabrykowa膰
k艂amliwie, mia艂by tak bystry umys艂, aby to wynale藕膰.
Lecz jeszcze jest co艣 dziwniejszego m贸wi艂 proboszcz
偶e poza g艂upstwami, jakie ten zacny szlachcic wyplata, a kt贸re
jego ob艂臋du dotycz膮, je艣li o innych sprawach rozmawia, m贸wi
roztropnie bardzo i okazuje bystry rozum, jasny i rozwa偶ny
we wszystkim; tak 偶e o ile nie dotyka si臋 spraw rycerskich,
nikt go nie we藕mie za pozbawionego rozumu.
Kiedy ci tak gwarzyli, Don Kichote dalej ci膮gn膮艂 rozmow臋
z Sanczem:
Drogi Sanczo, rzu膰my w艂osy w morze* w tej naszej
sprzeczce i powiedz mi teraz, nie bacz膮c na gniew ani na uraz臋
偶adn膮, gdzie, jak i kiedy zasta艂e艣 Dulcyne臋. Co robi艂a? co jej
rzek艂e艣? co ci odpowiedzia艂a? jaki mia艂a wyraz twarzy, kiedy
list czyta艂a? kto ci go przepisa艂? Wszystko, co w tym wypadku
warto, abym wiedzia艂, o co bym pyta艂, czym radowa艂 si臋, nie
dodaj膮c ani nie k艂ami膮c, aby mi przyjemno艣膰 sprawi膰, ani nie
ujmuj膮c, aby mnie jej pozbawi膰.
Panie rzek艂 Sanczo aby prawd臋 rzec, nikt mi listu
nie przepisywa艂, bom nie wi贸z艂 偶adnego.
801
W rzeczy samej tak jest, jak rzek艂e艣 powiedzia艂 Don
Kichote bo notatnik, w kt贸rym go napisa艂em, znalaz艂em
w dwa dni po twym odje藕dzie, co mi ogromn膮 przykro艣膰 spra-
wi艂o. Nie wiedzia艂em bowiem, co uczynisz spostrzeg艂szy brak
listu, i s膮dzi艂em nawet, 偶e zawr贸cisz z miejsca, kiedy brak ten
zauwa偶ysz.
Tak te偶 sta艂oby si臋 odpar艂 Sanczo gdybym go nie
zachowa艂 w pami臋ci, kiedy mi go jegomo艣膰 czytali艣cie, wi臋c
przytoczy艂em go pewnemu zakrystianowi, a ten z pami臋ci prze-
pisa艂, s艂owo za s艂owem, i powiedzia艂, 偶e w ca艂ym swym 偶yciu,
cho膰 czyta艂 wiele pism z kl膮twami *, r贸wnie pi臋knego listu jak
ten nie widzia艂 i nie czyta艂.
I pami臋tasz go jeszcze dot膮d, Sanczo? zapyta艂 Don
Kichote. ; l l
Nie, panie odpar艂 Sanczo bo ledwiem go wypowie-
dzia艂 widz膮c, 偶e wi臋cej mi si臋 to nie przyda, pu艣ci艂em go w nie-
pami臋膰 i je艣li co艣 przypominam sobie, to ow膮 suterenn膮, chc臋
rzec suwerenn膮 pani膮 i zako艅czenie: "Wasz a偶 do 艣mierci
Rycerz Sm臋tnego Oblicza." A mi臋dzy pocz膮tkiem i ko艅cem
w艂o偶y艂em ponad trzysta razy: duszo, 偶ycie i 藕renico moja.
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY PIERWSZY
o uciesznych rozmowach Don. Kichota z Sanczem Pans膮, jego giermkiem,
oraz o innych zdarzeniach
Jak dot膮d wszystko w porz膮dku, m贸w dalej rzek艂 Don
Kichote. Zbli偶y艂e艣 si臋, a c贸偶 robi艂a ta "kr贸lowa pi臋kno艣ci?
Zapewne zasta艂e艣 j膮, gdy nawleka艂a per艂y lub haftowa艂a z艂o-
tym szychem jaki艣 upominek dla swego niewolnego rycerza.
O nie! odpar艂 Sanczo ale zasta艂em j膮, jak przesie-
wa艂a dwa p贸艂korce zbo偶a na podw贸rku zagrody.
Mo偶esz by膰 pewny rzek艂 Don Kichote 偶e ziarna
zbo偶a jej d艂o艅mi dotkni臋te zamienia艂y si臋 w per艂y. A czy艣 uwa-
偶a艂 przynajmniej, jakie to by艂o zbo偶e, zali by艂a to najprzedniej-
sza bia艂a pszenica, zali te偶 czerwona?
302
By艂a to sama najpodlejsza czerwona odpowiedzia艂
Sanczo.
Mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e siana jej r臋koma rzek艂 Don 'Ki-
chote da bez w膮tpienia najbielszy chleb. Ale m贸w dalej,
kiedy艣 jej list odda艂, czy uca艂owa艂a go? czy po艂o偶y艂a go Sobie
na g艂owie? * czy dokona艂a jakiej艣 ceremonii godnej takiego
listu? co zrobi艂a?
Kiedy jej list mia艂em wr臋czy膰 rzek艂 Sanczo by艂a
ca艂a oddana przesiewaniu znacznej ilo艣ci zbo偶a, jakie mia艂a
w siedlaczce, wi臋c rzek艂a mi: "Po艂贸偶cie, przyjacielu, ten list
na jakim艣 worku, nie mog臋 go czyta膰, p贸ki nie sko艅cz臋 prze-
siewa膰 zbo偶a, jakie tu mam."
O roztropna pani rzek艂 Don Kichote uczyni艂a tak
zapewne, aby mog艂a go przeczyta膰 swobodnie i nacieszy膰 si臋
nim. Dalej, Sanczo a przy tej swej pracy o czym rozmawia艂a
z tob膮? czy pyta艂a o mnie a ty, co艣 odpowiedzia艂? Doko艅cz,
opowiedz mi wszystko, ani nutki nie zostaw w ka艂amarzu.
O nic si臋 nie pyta艂a rzek艂 Sanczo za to ja jej opo^
wiedzia艂em, jak jegomo艣膰, aby jej s艂u偶y膰, pozosta艂 tu, czyni膮c
pokut臋, obna偶ony od pasa w d贸艂, po艣r贸d tych ska艂, jak dziki
艣pi膮c na ziemi, nie jedz膮c chleba na obrusie, nie czesz膮c brody,
p艂acz膮c i z艂orzecz膮c losowi.
Z艂e rzek艂e艣, Sanczo, m贸wi膮c, 偶e przeklinam m贸j los
odpar艂 Don Kichote przede wszystkim bowiem b艂ogos艂awi臋
i b艂ogos艂awi膰 b臋d臋 przez wszystkie dni 偶ywota, 偶e uczyni艂 mi臋
godnym mi艂owania tak wysokiej pani jak Dulcynea z Toboso.
Tak jest wysoka odpar艂 Sanczo 偶e na dobr膮 spraw臋
przerasta mi臋 o jedn膮 pi臋d藕.
Jak to, Sanczo zapyta艂 Don Kichote mierzy艂e艣 si臋
z ni膮?
Zmierzy艂em si臋 w ten spos贸b odpowiedzia艂 Sanczo
偶e zbli偶ywszy si臋, aby pom贸c jej w贸r zbo偶a na os艂a w艂o偶y膰,
stan膮艂em tak blisko niej, i偶 mog艂em przekona膰 si臋, 偶e prze-
wy偶sza mi臋 o dobr膮 pi臋d藕.
Zali nieprawda odpar艂 Don Kichote 偶e towarzysz膮
temu wzrostowi i przyozdabiaj膮 go tysi膮czne i milionowe przy-
303
mioty duszy? Nie zaprzeczysz mi w jednym, Sanczo, kiedy
zbli偶y艂e艣 si臋 do niej, zali nie poczu艂e艣 sabejskiej woni *, aro-
matu upojnego, czego艣 tak mi艂ego, 偶e nie wiem, jak to zwa膰?
Powiedz, by艂 to jaki艣 balsam czy opar, jakby艣 si臋 znajdowa艂
w sklepie przedniego r臋kawicznika?
Mog臋 rzec tylko odpowiedzia艂 Sanczo poczu艂em ja-
ki艣 m臋偶czynski od贸r, musia艂o to by膰, 偶e przy tak ci臋偶kiej ro-
bocie spoci艂a si臋 porz膮dnie i zziaja艂a.
To by膰 nie mo偶e odpar艂 Don Kichote musia艂e艣 chy-
ba mie膰 katar albo to od ciebie zion臋艂o, wiem przecie dobrze,
jak pachnie ta r贸偶a w艣r贸d kolc贸w, ta lilia polna, ta ambra
rozkoszna, i i
I to by膰 mo偶e odpowiedzia艂 Sanczo bo nieraz ze
mnie dobywa si臋 taki cuch, jaki zdawa艂o mi si臋, 偶e rozcho-
dzi艂 si臋 od jejmo艣ci pani Dulcynei. Nie ma si臋 czemu dziwi膰,
jeden diabe艂 drugiemu podobny.
Tedy ci膮gn膮艂 Don Kichote kiedy wywia艂a zbo偶e
i odes艂a艂a je do m艂yna, c贸偶 uczyni艂a przeczytawszy m贸j list?
Listu rzek艂 Sanczo nie czyta艂a, bo jak rzek艂em, nie
umie ani czyta膰, ani pisa膰; lecz przeciwnie, podar艂a go na
drobniutkie kawa艂eczki m贸wi膮c, 偶e nikomu nie chce da膰 czy-
ta膰, aby nie dowiedziano si臋 we wsi o jej sekretach, i 偶e wy-
starczy jej to, co opowiedzia艂em o mi艂o艣ci, jak膮 jegomo艣膰 ku
niej 偶ywi, i o niezwyk艂ej pokucie, jak膮 z jej przyczyny chce
odby膰. W ko艅cu rzek艂a mi, abym jegomo艣ci oznajmi艂, 偶e r臋ce
jego ca艂uje i 偶e wi臋ksz膮 ma ch臋膰 widzie膰 was ni偶 pisa膰 do
was. A wi臋c b艂aga i rozkazuje, aby艣cie, kiedy to pos艂anie was
dojdzie, co 偶ywo z tych g膮szczy wyszli, zaprzestali dziwactw
i migiem udali si臋 w drog臋 do Toboso, je艣liby co艣 wa偶niejszego
nie zasz艂o. 呕ywi bowiem wielk膮 ch臋膰 ogl膮dania waszej mi艂o艣ci.
艢mia艂a si臋 bardzo, kiedy jej powiedzia艂em, 偶e jegomo艣膰 zowie
si臋 Rycerzem Sm臋tnego Oblicza. Zapyta艂em, czy widzia艂a owe-
go onegdajszego Biskajczyka, odpowiedzia艂a, 偶e owszem, i by艂
to bardzo porz膮dny cz艂owiek. Pyta艂em j膮 r贸wnie偶 o galerni-
k贸w, lecz odpar艂a, 偶e dot膮d 偶adnego nie ogl膮da艂a.
Wszystko dobrze jak dot膮d rzek艂 Don Kichota lecz
804
powiedz mi, jaki偶 ci klejnot przy po偶egnaniu da艂a za nowiny
ode mnie jej przyniesione. Stary to jest obyczaj mi臋dzy ryce-
rzami i damami b艂臋dnymi, giermk贸w, panny czy kar艂贸w, przy-
nosz膮cych im nowiny od dam serca lub damom od b艂臋dnych
rycerzy, obdarza膰 jakim艣 bogatym klejnotem w podzi臋ce za
poselstwo.
By膰 mo偶e, 偶e tak jest, i uwa偶am, 偶e to dobry zwyczaj;
ale musia艂o tak by膰 w minionych wiekach, a teraz wida膰 daje
si臋 tylko kawa艂ek chleba i sera, bo to mi da艂a pani moja Dul-
cynea przez mur podw贸rza, kiedy si臋 z ni膮 偶egna艂em. I to
w-dodatku by艂 ser owczy.
Jest nader hojna rzek艂 Don Kichote je艣li nie dala
ci z艂otego klejnotu, to pewnie dlatego, 偶e nie mia艂a go pod r臋-
k膮, by ci ofiarowa膰. Ale co si臋 odwlecze, to nie uciecze. Dobre
ko艂acze i po Wielkiej Nocy. Zobacz臋 si臋 z ni膮 i wszystko b臋dzie
dobrze. Wiesz, co mi臋 zdumiewa, Sanczo, oto zdaje mi si臋,
by艂e艣 tam i z powrotem jak na skrzyd艂ach, bo nie wi臋cej ni偶
trzy dni zu偶y艂e艣 na udanie si臋 i na powr贸t z Toboso, a st膮d tam
jest ponad trzydzie艣ci mil. To mi daje do my艣lenia, 偶e 贸w
m膮dry czarodziej, kt贸ry si臋 mymi sprawami zajmuje i jest mi
przyjazny bo na pewne taki jest i by膰 musi, nie by艂bym
inaczej prawdziwym b艂臋dnym rycerzem powiadam wi臋c, 偶e
musia艂 ci on pom贸c w podr贸偶y, cho膰 tego nie spostrzeg艂e艣. S膮
bowiem czarodzieje, kt贸rzy porywaj膮 rycerza b艂臋dnego, 艣pi膮-
cego w 艂o偶u, i nie wiem, jak ani jakim sposobem na drugi
dzie艅 budzi si臋 on o tysi膮c mil od miejsca, gdzie nocowa艂. Gdy-
by nie to/ nie mogliby rycerze b艂臋dni przychodzi膰 sobie wza-
jemnie z pomoc膮 w niebezpiecze艅stwie, jak to na ka偶dym kroku
czyni膮. Zdarza si臋, 偶e jeden walczy w g贸rach Armenii z jak膮艣
endriag膮 lub innym dzikim potworem czy te偶 z drugim ryce-
rzem, a w najgorszej chwili walki, ju偶 bliski 艣mierci, kiedy naj-
mniej si臋 spodziewa, zjawia si臋 nagle tam na jakiej艣 chmurze
lub na wozie ognistym inny rycerz, druh jego, kt贸ry przed
chwil膮 jeszcze znajdowa艂 si臋 w Anglii, i ten oswobadza go
i ratuje od 艣mierci, a ju偶 w nocy jest z powrotem w swej w艂o艣ci
i ze smakiem zajada wieczerz臋, zwykle za艣 jedna miejscowo艣膰
20 Don Kicholi-. ez l
BO?
od drugiej odleg艂a jest o dwa lub trzy tysi膮ce mil. A wszystko
dzieje si臋 dzi臋ki zr臋czno艣ci i umowie owych m膮drych czaro-
dziej贸w,'kt贸rzy opiekuj膮 si臋 tymi dzielnymi rycerzami. Tak
wi臋c, drogi Sanczo, nie trudno mi uwierzy膰, 偶e艣 w tak kr贸tkim
czasie zdo艂a艂 dotrze膰 do Toboso i powr贸ci膰, bowiem jak powie-
dzia艂em, pewien; przyjazny m臋drzec musia艂 ci臋 unie艣膰 na skrzy-
d艂ach, cho膰 tego nie czu艂e艣.
Mog艂o to by膰 rzek艂 Sanczo bowiem zaprawd臋 Ro-
synant szed艂, jakby by艂 cyga艅skim os艂em z rt臋ci膮 w uszach*.
Co tam z rt臋ci膮 rzek艂 Don Kichote przynajmniej
z legionem demon贸w, co to bez znu偶enia biegaj膮 po drogach
i innych do biegu zmuszaj膮, ile tylko zechc膮. Ale zostawmy to.
Jak ci si臋 zdaje, co powinienem uczyni膰 z tym poleceniem pani
mojej, abym j膮 odwiedzi艂? Bo cho膰 wiem, 偶e jestem obowi膮za-
ny wype艂nia膰 wszystkie jej polecenia, uniemo偶liwia mi to
obietnica dana ksi臋偶niczce, kt贸ra z nami jedzie, a prawo ry-
cerskie zmusza mi臋 raczej do dotrzymania s艂owa ni偶 dogodzenia
sobie. Z jednej strony nagli mi臋 i dr臋czy pragnienie ujrzenia
mej pani, z drugiej pobudza mi臋 i wzywa dane s艂owo oraz s艂a-
wa, jak膮 w tym przedsi臋wzi臋ciu zdoby膰 mo偶na. Oto co zamy-
艣lam uczyni膰: jecha膰 szybko i co pr臋dzej dotrze膰 do miejsca
pobytu olbrzyma, a przybywszy tam, skr贸ci膰 go o g艂ow臋, ksi臋偶-
niczk臋 wynie艣膰 na spokojne pa艅stwo, a potem co rychlej za-
wr贸ci膰, aby ogl膮da膰 艣wiat艂o uczu膰 moich. Takie wobec niej
usprawiedliwienie znajd臋, 偶e nie we藕mie mi za z艂e mego op贸藕-
nienia, zrozumie bowiem, 偶e wszystko ma na celu jej wi臋ksz膮
chwa艂臋 i s艂aw臋, bo膰 ile jej zdoby艂em, zdobywam i zdob臋d臋
or臋偶em w tym 偶yciu, wszystko wyp艂ywa z przychylno艣ci, jak膮
ona mnie darzy, oraz z tego, 偶e do .niej nale偶臋.
Aj! zawo艂a艂 Sanczo co艣 jegomo艣膰 jeste艣cie stukni臋ci
w g艂ow臋. Powiedzcie mi przecie, czy jegomo艣膰 zamy艣la tak膮
drog臋 odby膰 na darmo, poniecha膰 i straci膰 takie bogate i wy-
sokie ma艂偶e艅stwo, kt贸re da wam kr贸lestwo we wianie, maj膮ce
zaiste, jak s艂ysza艂em, ponad dwadzie艣cia tysi臋cy mil obwodu,
obfituj膮ce we wszystkie rzeczy potrzebne do utrzymania ludz-
kiego 偶ycia, wi臋ksze od Portugalii i Kastylii razem wzi臋tych?
306
Milczcie, na mi艂o艣膰 bosk膮, i wstyd藕cie si臋 tego, co m贸wicie;
wybaczcie mi, ale id藕cie za moj膮 rad膮 i o偶e艅cie si臋 co rychlej
w pierwszej wiosce, gdzie b臋dzie proboszcz; a je艣liby go nie
by艂o, to偶 jest przecie nasz ksi膮dz licencjat, kt贸ry to cudnie
urz膮dzi. Zwa偶cie, 偶e m贸j wiek pozwala mi na dawanie rad i 偶e
rada, jak膮 daj臋, jest murowana; lepszy wr贸bel w gar艣ci ni偶
s臋p w powietrzu. Bowiem kto ma dobro, a z艂o wybiera, sam so-
bie szkodzi i nie mo偶e si臋 gniewa膰.
Uwa偶aj, Sanczo odpowiedzia艂 Don Kichote ty ra-
dzisz mi si臋 o偶eni膰, bo chcesz, abym zaraz kr贸lem zosta艂 po
zabiciu olbrzyma i m贸g艂 da膰 ci nagrod臋 oraz ui艣ci膰 si臋 z obiet-
nicy, a wiedz, 偶e bez o偶enku mog臋 snadniej twe pragnienia
spe艂ni膰, bowiem zanim do walki wyst膮pi臋, zawaruj臋 sobie, 偶e
je偶eli wyjd臋 z niej zwyci臋sko, to czy si臋 o偶eni臋, czy nie, mam
otrzyma膰 cz臋艣膰 kr贸lestwa, aby je odda膰, komu b臋d臋 chcia艂,
a kiedy mi je dadz膮, to komu chcesz, abym je przekaza艂, je艣li
nie tobie?
Ot, co jest jasne odpar艂 Sanczo ale uwa偶ajcie, jego-
mo艣膰, aby ta cz臋艣膰 nad morzem le偶a艂a, bo je艣li mi tam 偶ycie
nie dogodzi, b臋d臋 m贸g艂 za艂adowa膰 mych czarnych poddanych
na okr臋ty i post膮pi膰 z nimi, jak m贸wi艂em. A jegomo艣膰 niech
nie troszczy si臋 o odwiedzanie teraz pani Dulcynei, tylko co
rychlej 艣pieszy zabi膰 olbrzyma i zako艅czy膰 t臋 spraw臋, gdy偶,
na Boga, wydaje mi si臋 to z wielk膮 chwa艂膮 i korzy艣ci膮.
Powiem ci, Sanczo rzek艂 Don Kichote 偶e masz ra-
cj臋 i za rad膮 tw膮 p贸jd臋, by raczej ruszy膰 z ksi臋偶niczk膮 ni偶 od-
wiedza膰 Dulcyne臋. Ostrzegam ci臋, aby艣 nic nie m贸wi艂 nikomu,
ani tym, co z nami jad膮, o tym, co艣my rozwa偶yli i om贸wili.
Skoro bowiem pani Dulcynea jest tak skromna, 偶e nie chce,
aby znano jej uczucia, nie Iza, bym ja lub kto inny za mnie
je zdradza艂. '
Kiedy tak rzek艂 Sanczo to dlaczego jegomo艣膰 chce,
by wszyscy, kt贸rych rami臋 wasze zwyci臋偶y, stawali przed pa-
ni膮 Dulcynea, czy li偶 przez to nie stwierdzacie jej imiennie, 偶e
mi艂ujecie j膮 i jeste艣cie w niej zakochani, a ka偶ecie, by ci
wszyscy padali przed ni膮 na kolana i m贸wili, i偶 z polecenia
20* 807
waszej mi艂o艣ci przychodz膮 zda膰 si臋 na jej wol臋; jak偶e偶 zdo艂a-
cie ukry膰 wasze wzajemne uczucia?
O, jak偶e g艂upi jeste艣 i prostak rzek艂 Don Kichote
czy偶 nie widzisz, Sanczo, 偶e to wszystko obraca si臋 na wi臋ksz膮
jej chwa艂臋? Trza ci bowiem wiedzie膰, 偶e w naszym rycerskim
obyczaju wielkim zaszczytem dla damy jest mie膰 licznych ry-
cerzy b艂臋dnych, kt贸rzy jej s艂u偶膮, a kt贸rych my艣li nie si臋gaj膮
dalej ni藕li ta s艂u偶ba dla niej, za to, 偶e jest tak膮, jak膮 jest, bez
nadziei 偶adnej nagrody za liczne i serdeczne uczucia, jak tylko
aby raczy艂a ich w poczet swych rycerzy zaliczy膰.
Jak s艂ysza艂em na kazaniu rzek艂 Sanczo tak膮 to mi-
艂o艣ci膮 nale偶y mi艂owa膰 Pana Jezusa, dla niego samego, a nie
dla nadziei chwa艂y lub z obawy przed kar膮. Ja tak偶e chcia艂-
bym go kocha膰 i s艂u偶y膰 mu, ile zdo艂am.
Niech ci臋 diabe艂 porwie, ch艂opie zawo艂a艂 Don Ki-
chote masz czasem takie trefne powiedzenia. Zdawa艂oby si臋,
偶e艣 w szko艂ach bywa艂.
A przecie, na m膮 dusz臋, i czyta膰 nie umiem odpar艂
Sanczo.
W tej w艂a艣nie chwili zawo艂a艂 ku nim mistrz Nicolas, by za-
czekali; chciano bowiem zatrzyma膰 si臋 i napi膰 wody ze 藕r贸-
de艂ka znajduj膮cego si臋 opodal. Don Kichote przystan膮艂 ku
wielkiemu zadowoleniu Sancza, kt贸ry ju偶 znu偶y艂 si臋 k艂amstwa-
mi i l臋ka艂 si臋, aby go pan nie chwyci艂 za s艂owa, bo poza tym,
偶e wiedzia艂, i偶 Dulcynea by艂a wie艣niaczk膮 z Toboso, nie widzia艂
jej nigdy w 偶yciu.
Tymczasem Gardenio w艂o偶y艂 ubranie, kt贸re Dorota nosi艂a,
kiedy j膮 spotkali,' i cho膰 nie by艂o dobre, wi臋cej by艂o warte
od 艂ach贸w, kt贸re zrzuci艂. Siedli przy 藕r贸dle i tym, co pro-
boszcz z gospody zabra艂, zaspokoili nieco wielki g艂贸d, jaki ich
dr臋czy艂.
W艂a艣nie wtedy przechodzi艂 drog膮 ch艂opak, przystan膮艂 i j膮艂
si臋 ciekawie przypatrywa膰 towarzystwu przy 藕r贸dle, niebawem
za艣 podbieg艂 do Don Kichota, ob艂api艂 go za nogi i zacz膮艂 ser-
decznie p艂aka膰 m贸wi膮c:
Ah, panie m贸j, czy wasza mi艂o艣膰 mi臋 poznaje? Przy-
308
patrzcie mi si臋, przecie jestem ten parobek Andres, kt贸rego
kazali艣cie odwi膮za膰 od d臋bu, gdzie sta艂em skr臋powany.
Pozna艂 go Don Kichote i wzi膮wszy za r臋k臋, zwr贸ci艂 si臋 do
obecnych m贸wi膮c:
- Aby艣cie, ichmo艣膰 panowie, wiedzieli, jakie znaczenie maj膮
b艂臋dni rycerze na 艣wiecie, naprawiaj膮c krzywdy i zniewagi
pope艂nione przez bezczelnych i niegodziwych ludzi, wiedzcie,
偶e w ubieg艂ych dniach, przeje偶d偶aj膮c przez las, us艂ysza艂em ja-
kie艣 krzyki i 偶a艂osne skargi, jakby osoby nieszcz臋艣liwej i wzy-
waj膮cej pomocy. Skierowa艂em si臋 szybko, wiedziony m膮 po-
winno艣ci膮, w stron臋, sk膮d zdawa艂y si臋 owe 偶a艂o艣liwe g艂osy roz-
brzmiewa膰. * Znalaz艂em przywi膮zanego do d臋bu tego ch艂opaka,
kt贸ry przed wami stoi, co raduje mi dusz臋, gdy偶 po艣wiadczy,
偶e w niczym nie k艂ami臋. A wi臋c przywi膮zany by艂 do d臋bu,
obna偶ony do pasa, a przy nim ch艂opisko jakie艣, jak si臋 okaza艂o
pracodawca jego, smaga艂 go wodzami swej klaczy. Na ten
widok spyta艂em o przyczyn臋 tak srogiego biczowania. Gbur
odpowiedzia艂, 偶e bije go, bowiem jest to jego parobek, kt贸rego
pewne zaniedbania pochodzi艂y raczej ze z艂odziejstwa ni偶 z g艂u-
poty. Na to ten dzieciak rzek艂: "Panie, on mi臋 bije, bo upomi-
nam si臋 o zas艂ugi." Nie wiem ju偶, jakim gadaniem i wykr臋tem
odpowiedzia艂 ch艂op, ale cho膰 je s艂ysza艂em, nie trafi艂y mi do
przekonania. W ko艅cu kaza艂em go odwi膮za膰 i przysi膮c, 偶e za-
bierze go z sob膮 i zap艂aci mu co do reala, nawet z nawi膮zk膮.
Czyi nieprawda, synu m贸j? czy nie uwa偶a艂e艣, z jak膮 godno艣ci膮
rozkazywa艂em i z jak膮 pokor膮 przyrzek艂 mi wype艂ni膰 wszystko
wedle zlecenia, nakazu i woli? Odpowiedz, nie wstyd藕 si臋 ani
nie wahaj. Opowiedz tym panom, co si臋 sta艂o, aby przekonali
si臋 i rozwa偶yli moje s艂owa, jak wielki jest po偶ytek z b艂臋dnego
rycerstwa na drogach.
Wszystko to, co wasza mi艂o艣膰 powiada, jest szczer膮 praw-
d膮 odpowiedzia艂 ch艂opak lecz koniec sprawy by艂 zgo艂a
odwrotny, ni偶 wasza mi艂o艣膰 sobie wyobra偶a.
Jak to odwrotny? zapyta艂 Don Kichote zaraz! czy
ci tw贸j pan nie wyp艂aci艂?
Nie tylko nie wyp艂aci艂 odrzek艂 ch艂opak ale zaledwie
309
waszmo艣膰 wyjechali艣cie z lasu i zostali艣my sami, przywi膮za艂
mi臋 na powr贸t do tego偶 d臋bu i tak mi臋 zbi艂, 偶e zosta艂em jak
艣w. Bart艂omiej ze sk贸ry obdarty. A do ka偶dego uderzenia do-
dawa艂 偶arty, drwiny, ur膮gaj膮c waszmo艣ci tak, 偶e gdybym nie
odczuwa艂 takiego b贸lu, by艂bym si臋 u艣mia艂 z tego. Koniec ko艅-
c贸w tak mi臋 urz膮dzi艂, 偶e dot膮d leczy艂em si臋 w szpitalu z ran
zadanych mi w贸wczas przez z艂ego ch艂opa. Za to wszystko wasz-
mo艣膰 ponosicie win臋, bo gdyby pan by艂 jecha艂 dalej swoj膮 dro-
g膮 i nie w艂azi艂, gdzie go nie wo艂ano, gdyby si臋 byli nie miesza艂
w obce sprawy, m贸j gazda by艂by si臋 zadowoli艂 tuzinem lub
dwoma tuzinami plag. Lecz 偶e艣cie go jegomo艣膰 tak bez powo-
du zel偶yli i tak mu nawymy艣lali, wpad艂 w gniew, e. nie mog膮c
si臋 na was zem艣ci膰, skoro ujrza艂 si臋 sam, ca艂y gniew na mych
plecach wy艂adowa艂, tak 偶e, zdaje mi si臋, b臋d臋 do niczego na
ca艂e 偶ycie.
Jaka szkoda rzek艂 Don Kichote 偶e si臋 oddali艂em nie
czekaj膮c, a偶 zap艂aci. Powinienem wiedzie膰 z d艂ugiego do艣wiad-
czenia, 偶e nie ma ch艂opa, kt贸ry dotrzymuje s艂owa, je偶eli widzi,
偶e nie jest dobrze pilnowany. Ale przypominasz sobie, Andres,
poprzysi膮g艂em, i偶 je偶eli ci nie zap艂aci, odszukam go i odnajd臋,
cho膰by si臋 skry艂 w brzuchu wieloryba.
To prawda rzek艂 Andres ale na nic by si臋 to nie
zda艂o.
Zobaczysz, 偶e si臋 przyda rzek艂 Don Kichote.
To m贸wi膮c podni贸s艂 si臋 szybko i rozkaza艂 Sanczowi okie艂-
zna膰 Rosynanta, kt贸ry pas艂 si臋, w czasie kiedy oni jedli.
Dorota zapyta艂a, co zamy艣la uczyni膰. Odpowiedzia艂, 偶e chce
si臋 uda膰 na poszukiwanie ch艂opa i ukara膰 go za niegodziwo艣膰
oraz zmusi膰 do wyp艂acenia Andresowi a偶 do ostatniego mara-
wedi, na przek贸r i na z艂o艣膰 wszystkim gburom na ziemi. Na
to ona odrzek艂a, 偶eby zwa偶y艂, i偶 tego uczyni膰 nie mo偶e zgodnie
z obietnic膮, jak膮 jej da艂, niewszczynania 偶adnej przygody,
p贸ki jej sprawy nie uko艅czy, za艣 wiedz膮c o tym lepiej ni偶 kto-
kolwiek, powinien pow艣ci膮gn膮膰 sw贸j gniew, p贸ki z jej kr贸-
lestwa nie powr贸ci.
To prawda odpar艂 Don Kichote trzeba wi臋c Andre-
310
<0
sowi czeka膰 cierpliwie mego powrotu, jak wy, pani, m贸wicie.
Przysi臋gam mu i obiecuj臋 powt贸rnie nie spocz膮膰, p贸ki nie zo-
stanie pomszczony i wyp艂acony.
Nie wierz臋 w te przysi臋gi rzek艂 Andres wola艂bym
nad wszystkie zemsty na 艣wiecie mie膰 o czym dotrze膰 do Se-
willi, dajcie mi, je艣li tu macie, co艣 do jedzenia na drog臋 i B贸g
z wami i z wszystkimi rycerzami b艂臋dnymi, kt贸rzy niech tak
dobrze b艂膮dz膮 dla siebie, jak b艂膮dzili wobec mnie.
Sanczo wyj膮艂 ze swej sakwy kawa艂ek chleba i sera i da艂 to
ch艂opakowi m贸wi膮c:
Bierz, bracie Andres, niech wszyscy mamy udzia艂 w twej
niedoli.
Jak to? a jaki偶 b臋dzie wasz udzia艂? zapyta艂 Andres.
B贸g wie, czy mi nie zabraknie kiedy odpar艂 Sanczo
tej cz臋艣ci chleba i sera, kt贸r膮 ci daj臋. Masz bowiem wiedzie膰,
przyjacielu, 偶e my, giermkowie rycerzy b艂臋dnych, jeste艣my
nara偶eni cz臋sto na g艂贸d i z艂膮 przygod臋, a tak偶e na inne rzeczy,
kt贸re 艂acniej si臋 odczuwa, ni偶 si臋 o nich m贸wi.
Andres wzi膮艂 chleb i ser, a widz膮c, 偶e nic wi臋cej nie uzyska,
spu艣ci艂 g艂ow臋 i jak to si臋 m贸wi zagarn膮艂 drog臋 pod siebie.
Lecz co prawda na odchodnym rzek艂 do Don Kichota:
Na mi艂o艣膰 bosk膮, panie rycerzu b艂臋dny, je艣li mi臋 kie-
dy jeszcze spotkacie, to cho膰by艣cie widzieli, 偶e mi臋 膰wiar-
tuj膮 na kawa艂ki, nie pomagajcie mi ani nie bro艅cie, ale po-
zostawcie mej niedoli, nie b臋dzie gorsza od tej, jak膮 by po-
moc waszej mi艂o艣ci przynios艂a. A was niech B贸g przeklnie
wraz z wszystkimi rycerzami b艂臋dnymi, jacy na 艣wiecie ist-
nieli.
Don Kichote poderwa艂 si臋, aby go ukara膰, lecz ten pu艣ci艂
si臋 biegiem, tak 偶e nikt nie zdo艂a艂by go dogoni膰. Okrutnie roz-
sierdzony s艂owami Andresa przystan膮艂 Don Kichote, za艣. inni
z ca艂ej si艂y 艣miech powstrzymywali, aby go do cna nie roz-
dra偶ni膰.
311
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY DRUGI
kt贸ry opowiada, co si臋 dzia艂o w zaje藕dzie z ca艂膮 kompani膮
Don Kichota
Kiedy dobrze pojedli, dosiedli zn贸w wierzchowc贸w i bez
godnego uwagi wypadku przybyli na drugi dzie艅 do gospody,
kt贸ra przera偶eniem i zgroz膮 nape艂nia艂a Sancza Pans臋; zamy-
艣la艂 nawet zgo艂a do niej nie wje偶d偶a膰, ale tego uczyni膰 nie
m贸g艂. Gospodyni, gospodarz, ich c贸rka i Maritomes, ujrzawszy
Don Kichota i Sancza, wyszli naprzeciw, witaj膮c ich z oznakami
wielkiej rado艣ci. Don Kichote przyj膮艂 ich z powag膮 i dostoje艅-
stwem ^ poleci艂, aby mu przygotowali lepsze pos艂anie ni偶 po-
przednim razem. Na co odpowiedzia艂a gospodyni, 偶e o ile le-
piej zap艂aci ni偶 poprzednio, ona zgotuje mu ksi膮偶臋ce 艂o偶e. Don
Kichote przyrzek艂, 偶e tak b臋dzie, wi臋c zgotowano mu przy-
stojne, na tym samym poddaszu co niedawno, on za艣 zaraz si臋
wyci膮gn膮艂, by艂 bowiem bardzo zmaltretowany na ciele i umy艣le.
Jeszcze si臋 dobrze nie zamkn膮艂, kiedy gospodyni podesz艂a do
cyrulika i chwytaj膮c go za brod臋 rzek艂a:
Na me 艣wi臋to艣ci, nie b臋dziecie u偶ywali d艂u偶ej mego ogo-
na miasto brody, oddajcie mi go natychmiast, bo rzeczy mego
m臋偶a stale walaj膮 si臋 po ziemi, a偶 wstyd, chc臋 rzec zgrzeb艂a,
kt贸re zwyk艂 na mym zacnym ogonie zawiesza膰.
Nie chcia艂 go cyrulik odda膰, cho膰 mocno targa艂a, p贸ki licen-
cjat nie zezwoli艂; ju偶 bowiem nie b臋dzie trzeba u偶ywa膰 tego
podst臋pu i cyrulik mo偶e si臋 ukaza膰 we w艂asnej osobie, a Don
Kichotowi niech powie, 偶e kiedy go galernicy obdarli, schroni艂
si臋 do tej karczmy, za to, je偶eli pyta膰 b臋dzie o giermka ksi臋偶-
niczki, rzek膮 mu, 偶e wys艂a艂a go przodem, aby oznajmi膰 lu-
dziom w jej kr贸lestwie, 偶e przybywa i wiedzie ze sob膮 oswo-
bodziciela dla wszystkich. Po czym cyrulik ch臋tnie odda艂 ogon
gospodyni oraz wszystko inne, co po偶yczy艂 w celu uwolnienia
Don Kichota. Wszyscy w gospodzie podziwiali urod臋 Doroty,
a tak偶e pi臋kn膮 postaw臋 m艂odego Gardenia. Proboszcz poleci艂
przygotowa膰 jad艂o, jakie mo偶na by艂o dosta膰 w zaje藕dzie, a go-
spodarz; w nadziei lepszej zap艂aty, skwapliwie sporz膮dzi艂 niez艂y
812
posi艂ek. Podczas tego Don Kichote spa艂 i zdawa艂o si臋, 偶e lepiej
go nie budzi膰, bowiem wi臋cej po偶ytku przyniesie mu sen ni偶
jedzenie. Po posi艂ku rozprawiali w obecno艣ci gospodarza, jego
偶ony, c贸rki i Maritomes oraz wszystkich go艣ci o dziwnym
ob艂臋dzie Don Kichota i w jaki spos贸b go odnale藕li. Gospodyni
opowiedzia艂a im, co zasz艂o mi臋dzy nim a mulnikiem, za艣
ogl膮dn膮wszy si臋, czy Sanczo jest obecny, i nie ujrzawszy go,
opowiedzia艂a wszystko o jego podrzucaniu, ku niema艂ej uciesze
przytomnych. Kiedy proboszcz o艣wiadczy艂, 偶e czytanie ksi膮偶ek
rycerskich pomiesza艂o rozum Don Kichotowi, gospodarz rzek艂:
Nie wiem, jak si臋 to sta膰 mog艂o bowiem zaprawd臋,
wedle mego przekonania nie masz lepszej lektury na 艣wiecie.
Mam tu dwie albo i trzy takie ksi膮偶ki po艣r贸d mych szparga-
艂贸w, kt贸re zaiste doda艂y mi 偶ycia, i to nie tylko mnie, ale i in-
nym wielu. W czasie 偶niw zbieraj膮 si臋 tu bowiem w 艣wi臋ta
liczni 偶e艅cy, zawsze znajdzie si臋 kto艣, co czyta膰 umie. Bierze
wi臋c wtedy jedn膮 z tych ksi膮g w r臋ce, otaczamy go ko艂em,
cz臋sto w trzydziestu i wi臋cej, i s艂uchamy z tak膮 rozkosz膮, 偶e
nam tysi膮c siwych w艂os贸w ubywa. Ja przynajmniej mog臋 rzec,
偶e kiedy s艂ysz臋 o tych w艣ciek艂ych i straszliwych ciosach, jakie
rycerze zadaj膮, bierze mi臋 ch臋膰 tak samo czyni膰 i rad bym s艂u-
cha膰 tak dniami i nocami.
I ja ni mniej, ni wi臋cej rzek艂a gospodyni bo mam
spok贸j w domu wtedy jedynie, kiedy wy s艂uchacie czytania,
tak jeste艣cie zas艂uchani, 偶e zapominacie w贸wczas o zrz臋dzeniu.
To prawda rzek艂a Maritomes. Na m膮 dusz臋, ja te偶
okrutnie lubi臋 s艂ucha膰 o tych rzeczach, s膮 takie przyjemne,
a zw艂aszcza te, kt贸re opowiadaj膮, jak owa ksi臋偶niczka pod po-
mara艅czowymi drzewami ca艂uje si臋 ze swym rycerzem, a pani
ochmistrzyni stoi na czatach, umieraj膮c z zazdro艣ci i dr偶膮c ze
wzruszenia. M贸wi臋 wam istny mi贸d.
A wam, a艣膰ka, jak si臋 zdaje? zapyta艂 proboszcz zwra-
caj膮c si臋 do c贸rki gospodarza.
Na m膮 dusz臋, nie wiem, panie odpowiedzia艂a ja
r贸wnie偶 s艂ucham i co prawda, chocia偶 nie rozumiem, wiele mi
to przyjemno艣ci sprawia. Ale nie lubi臋 owych cios贸w, w kt贸-
813
rych m贸j ojciec sobie upodoba艂, raczej wol臋 lamenty, jakie ry-
cerze podnosz膮, kiedy s膮 od dam swych daleko. Zaiste, nieraz
przywodzi do p艂aczu lito艣膰, jak膮 we mnie budz膮.
A wi臋c rzek艂a Dorota nie dopu艣ci艂aby艣 do tego,
mo艣cia panno, gdyby z waszego powodu p艂akali?
Nie wiem, co bym zrobi艂a odpowiedzia艂a dziewczyna
wiem tylko, 偶e niekt贸re panie tak s膮 okrutne, i偶 rycerze na-
zywaj膮 je tygryskami, lwicami albo innymi potworami. O Jezu!
c贸偶 to za plemi臋, tak bez duszy i sumienia, kt贸re na uczciwego
cz艂owieka okiem rzuci膰 nie chce i pozwala mu umrze膰 lub
oszale膰. Nie wiem, na co si臋 zdadz膮 takie fochy, je艣li to dla
przystojno艣ci czyni膮, niech wychodz膮 za nich za m膮偶, wszak
oni niczego innego nie pragn膮.
Cicho, smarkata rzek艂a gospodyni co艣 zdaje mi si臋
zbyt dobrze rozumiesz si臋 na tych sprawach, a nie przystoi pa-
nience o tym tyle wiedzie膰 i m贸wi膰.
Skoro si臋 ten pan o to pyta艂 odrzek艂a nie mog艂am
mu odm贸wi膰 odpowiedzi.
Dobrze, dobrze rzek艂 proboszcz przynie艣cie tu teraz,
panie gospodarzu, owe ksi臋gi, chc臋 je zobaczy膰.
Z ch臋ci膮 odpar艂 gospodarz.
I wszed艂szy do swej izby, wyni贸s艂 star膮 skrzyneczk臋 za-
mkni臋t膮 na 艂a艅cuszek i otworzywszy j膮, wyj膮艂 trzy wielkie
ksi臋gi oraz zw贸j r臋kopisu zapisany bardzo pi臋knym charakte^
rem. Pierwsza, kt贸r膮 otworzy艂, by艂a to: Don Cirongilio z Tra-
cji*, druga Feliksmarte z Hirkanii, za艣 pozosta艂a by艂a to Hi-
storio. Wielkiego Wodza Gonzalo Hernandeza z Kordoby z 偶ycio-
rysem Diega Garcii de Paredes *. Proboszcz, odczytawszy dwa
pierwsze tytu艂y, zwr贸ci艂 si臋 do cyrulika i rzek艂:
Brak nam tu dzisiaj gospodyni i siostrzenicy naszego
przyjaciela.
Obejdzie si臋 bez nich odpar艂 cyrulik i ja r贸wnie偶
dobrze potrafi臋 znie艣膰 je na podw贸rze albo do komina, bo co
prawda dobry ogie艅 w nim p艂onie.
Co takiego? Ichmo艣膰 panowie chcecie spali膰 moje ksi臋-
gi!wykrzykn膮艂 gospodarz.
814
O, tylko te dwie rzek艂 proboszcz Don Cirongilio
i Feliksmarte.
Jak to? czy przypadkiem spyta艂 gospodarz ksi膮偶ki
moje s膮 heretyckie lub flegmatyckie, 偶e je spali膰 chcecie?
Szyzmatyckie, chcieli艣cie rzec, przyjacielu wtr膮ci艂 bal-
wierz a nie flegmatyckie.
Niech tam! odpar艂 gospodarz ale je艣li ju偶 jakie艣
spali膰 chcecie, to niech to b臋dzie raczej Wielki W贸dz i 贸w
Diego Garcia, bo pr臋dzej bym w艂asne dziecko pozwoli艂 spali膰
ni偶 cokolwiek z tamtych.
Bracie m贸j rzek艂 proboszcz te dwie ksi臋gi s膮 k艂am-
liwe i pe艂ne g艂upstw i niedorzeczno艣ci, za艣 ten Wielki W贸dz to
historia prawdziwa i opowiada czyny Gonzalo Hernandeza
z Kordoby, kt贸ry za swe liczne i wielkie bohaterstwa zas艂u偶y艂,
aby w ca艂ym 艣wiecie zwano go Wielkim Wodzem; przydomek
to s艂ynny i 艣wietny, jemu jednemu nale偶ny. Za艣 贸w Diego
Garcia de Paredes by艂 znakomitym rycerzem, pochodz膮cym
z miasta Truhillo w Estremadurze, najdzielniejszy by艂 to 偶o艂-
nierz a tak膮 si艂膮 obdarzony, 偶e jednym palcem ko艂o m艂y艅skie
w najwi臋kszym rozp臋dzie powstrzymywa艂. Stan膮wszy raz
z mieczem u wej艣cia na most*, zatrzyma艂 ca艂膮 niezliczon膮
armi臋 i przej艣cia wzbroni艂. Dokaza艂 i innych takich czyn贸w, 偶e
gdyby ich nie by艂 spisa艂 i opowiedzia艂 sam, ze skromno艣ci膮
rycerza, kt贸ry sam sobie jest kronikarzem, ale gdyby by艂 spisa艂
je kto inny swobodnie i bezstronnie, w zapomnienie odsun臋艂yby
czyny Hektora, Achillesa i Rolanda.
Ojcze m贸j! zawo艂a艂 na to gospodarz a czemu偶 tu si臋
jest dziwowa膰? zatrzyma膰 ko艂o m艂y艅skie!! Na Boga, czytajcie
teraz, wasza mi艂o艣膰, to, co ja wyczyta艂em o Feliksmarcie z Hir-
kanii; jednym ciosem rozp艂ata艂 on pi臋ciu olbrzym贸w do pasa,
jakby byli z bobu, podobnie jak owe kukie艂ki robione przez
dzieci. Innym razem natar艂 na olbrzymie i przepot臋偶ne wojsko
licz膮ce ponad milion sze艣膰set tysi臋cy 偶o艂nierzy, wszystkich
zbrojnych od st贸p do g艂owy, i rozpr贸szy艂 ich, jakby to by艂y
trzody owiec. A c贸偶 powiecie dobrego o panu Cirongilio z Tra-
cji, tak odwa偶nym i dzielnym, jak to owa ksi膮偶ka okazuje opo-
319
w艂adaj膮c, 偶e raz p艂yn膮c rzek膮 ujrza艂 na 艣rodku toni wynurza-
j膮cego si臋 ognistego w臋偶a i zaledwie go zoczy艂, rzuci艂 si臋 na艅,
wskoczy艂 mu na 艂uskowe barki i 艣cisn膮艂 go obiema r臋koma za
gard艂o z tak膮 si艂膮, 偶e smok l臋kaj膮c si臋, aby go nie udusi艂, nie
widzia艂 innego ratunku, jak zapa艣膰 w g艂膮b toni, wci膮gaj膮c za
sob膮 rycerza, kt贸ry ani my艣la艂 go pu艣ci膰. A kiedy poszli na
dno, znalaz艂 si臋 w艣r贸d pa艂ac贸w i ogrod贸w cudnych nad podziw;
od razu w膮偶 zmieni艂 si臋 w dostojnego starca, kt贸ry mu tyle
dziw贸w opowiedzia艂, 偶e jeno s艂ucha膰. Zamilczcie, panie, gdy-
by艣cie to us艂yszeli, oszaleliby艣cie z rozkoszy. A dwie figi
poka偶臋 Wielkiemu Wodzowi i temu Diego Garcii, jak m贸-
wicie.
Us艂yszawszy to, Dorota rzek艂a szeptem do Gardenia:
Niewiele brak naszemu karczmarzowi, aby sta艂 si臋 dru-
gim Don Kichotem.
I mnie si臋 tak zdaje odpar艂 Gardenio gdy偶 jak s膮-
dz臋 z tego, ni umiej, ni wi臋cej, uwa偶a on za niezbite, i偶 wszyst-
ko, co owe ksi臋gi opowiadaj膮, sta艂o si臋 naprawd臋 tak, jak opi-
suj膮, i nie nawr贸ciliby go nawet braciszkowie bosi.
Zwa偶cie, bracie odezwa艂 si臋 proboszcz 偶e na 艣wiecie
nie istnia艂 ani Feliksmarte z Hirkanii, ani Don Cirongilio
z Tracji, ani inni podobni rycerze, o kt贸rych ksi臋gi rycerskie
prawi膮. Wszystko to bowiem jest wytworem i wymys艂em
g艂贸w pr贸偶niaczych, u艂o偶one, jak m贸wili艣cie, gwoli rozryw-
ki tak, jak zabawiaj膮 si臋 czytaj膮c owe ksi臋gi wasi 偶e艅-
cy. Przysi臋gam wam zaprawd臋, 偶e nigdy takich rycerzy na
艣wiecie nie by艂o ani nie zdarza艂y si臋 takie przewagi i dzi-
wactwa. !
Gadajcie zdrowi! niech inny pies wasze ko艣ci obgryza!
odpowiedzia艂 gospodarz, Jakbym nie wiedzia艂, wiele jest pi臋膰
i jaki but mi臋 uciska. Niech wasza mi艂o艣膰 bryj膮 umie nie kar-
mi, bo na Boga, nie mam ju偶 mleka pod nosem. To dobre! chce-
cie, wasza wielebno艣膰, wm贸wi膰 we mnie, 偶e to wszystko, co te
zacne ksi臋gi opowiadaj膮, to niedorzeczno艣ci i k艂amstwa, kiedy
to stoi wydrukowane za pozwoleniem pan贸w z kr贸lewskiej
rady, jakby to byli ludzie, kt贸rzy pozwoliliby wydrukowa膰 na-
316
raz tyle k艂amstw o tylu bitwach i o tylu czarach, 偶e a偶 si臋 we
艂bie m膮ci.
Ju偶 wam powiedzia艂em, przyjacielu odpar艂 pro-
boszcz 偶e to wszystko ma na celu rozrywk臋 naszych pr贸偶-
niaczych my艣li i jak w pa艅stwach dobrze rz膮dzonych pozwa-
laj膮 na gr臋 w szachy, w pi艂k臋 i w bilard, aby zabawi膰 tych,
kt贸rzy nie chc膮, nie musz膮 i nie mog膮 pracowa膰, tak pozwala
si臋 drukowa膰 i sprzedawa膰 podobne ksi膮偶ki my艣l膮c jak
i prawda 偶e nie znajdzie si臋 taki nieuk, kt贸ry by za prawd臋
poczyta艂 jak膮kolwiek histori臋 w nich zawart膮. I gdybym mia艂
czas, a s艂uchacze by sobie 偶yczyli, powiedzia艂bym co艣 o tym,
jakie powinny by膰 ksi膮偶ki rycerskie, aby by艂y dobre, co, s膮-
dz臋, by艂oby po偶yteczne, a nawet i do smaku niekt贸rym. Ale
mam nadziej臋, 偶e nadejdzie czas, kiedy uda mi si臋 zetkn膮膰
z kim艣 takim, kto b臋dzie m贸g艂 temu zaradzi膰, za艣 na razie
wierzcie, panie gospodarzu, temu, co m贸wi臋, zabierzcie wa-
sze ksi臋gi, my艣lcie, co chcecie, o ich prawdzie czy k艂amstwie,
niech wam to na po偶ytek wyjdzie. A daj Bo偶e, aby艣cie nie
zacz臋li kule膰 na t臋 nog臋, na kt贸r膮 wasz go艣膰, Don Kichote,
kuleje.
Co to, to nie odpar艂 gospodarz nie jestem takim
wariatem, abym si臋 przeobrazi艂 w b艂臋dnego rycerza, wiem do-
brze, 偶e dzi艣 to nie jest w zwyczaju, jak bywa艂o ongi艣 kie-
dy, jak m贸wi膮, b艂膮dzili po 艣wiecie owi s艂ynni rycerze.
W ci膮gu tej rozmowy nadszed艂 Sanczo i sta艂 bardzo frasobli-
wy i zadumany nad tym, co us艂ysza艂, 偶e teraz b艂臋dni rycerze
nie s膮 w zwyczaju i 偶e wszystkie ksi臋gi rycerskie to same
bzdury i k艂amstwa. I w sercu swym postanowi艂 czeka膰, jak za-
ko艅czy si臋 wyprawa jego pana, a je艣li zako艅czenie nie b臋dzie
tak szcz臋艣liwe, jak my艣la艂, got贸w by艂 porzuci膰 go i powr贸ci膰
do 偶ony i dzieci i do swej zwyk艂ej pracy.
Gospodarz chcia艂 zabra膰 skrzynk臋 z ksi膮偶kami, lecz proboszcz
rzek艂:
Zaczekajcie, chc臋 zobaczy膰, co to s膮 za szparga艂y tak
pi臋knym pismem zapisane.
Wydoby艂 je gospodarz i poda艂 do czytania, proboszcz ujrza艂,
817
偶e by艂o to dzie艂o z o艣miu sk艂adek zapisanych r臋cznie, a na po-
cz膮tku by艂 wielki tytu艂: Opowie艣膰 o nieopatrznym ciekaw-
skim. Proboszcz przeczyta艂 trzy czy cztery wiersze i rzek艂:
Zaprawd臋, podoba mi si臋 tytu艂 tej powie艣ci i bierze mi臋
ch臋膰 przeczyta膰 j膮 ca艂膮.
Na to odpowiedzia艂 gospodarz:
Niech wi臋c j膮 wasza wielebno艣膰 przeczyta, wiem bowiem,
偶e wielu go艣ciom, kt贸rzy j膮 czytali, podoba艂a si臋 bardzo i go-
r膮co si臋 o ni膮 dopraszali. Ale ja nie chcia艂em jej da膰 maj膮c
zamiar odda膰 j膮 temu, kto zapomnia艂 t臋 skrzynk臋 z ksi膮偶kami
i papierami. Zdarzy膰 si臋 bowiem mo偶e 艂atwo, 偶e jej w艂a艣ciciel
wr贸ci tu za czas jaki艣, i cho膰 wiem, 偶e b臋dzie mi brak tych
ksi膮偶ek, przysi臋gam, 偶e mu je oddam. Chocia偶em karczmarz,
jednak chrze艣cijanin.
Masz zupe艂n膮 racj臋, przyjacielu rzek艂 proboszcz ale
mimo to, je艣li mi si臋 powie艣膰 spodoba, pozwolicie mi j膮 prze-
pisa膰.
Z mi艂膮 ch臋ci膮 odpar艂 gospodarz.
Kiedy tak ci dwaj rozmawiali, Gardenio wzi膮艂 powie艣膰 i za-
cz膮艂 czyta膰. Os膮dzi艂 j膮 podobnie jak proboszcz i prosi艂 o g艂o艣ne
jej odczytanie, aby wszyscy s艂yszeli.
Czyta艂bym rzek艂 proboszcz gdyby czas nie by艂
sposobniejszy ku spaniu ni偶 ku czytaniu.
Dostateczny to dla mnie b臋dzie odpoczynek powie-
dzia艂a Dorota sp臋dzi膰 czas na s艂uchaniu jakiej艣 powie艣ci,
a nawet umys艂 m贸j nie jest tak spokojny, abym zasn膮膰 zdo艂a艂a,
kiedyby nale偶a艂o.
W takim razie rzek艂 proboszcz przeczytam j膮 cho膰-
by dla ciekawo艣ci, s膮dz臋, 偶e niejednemu do smaku przy-
padnie.
Zbli偶y艂 si臋 mistrz Nicolas i o to samo prosi艂, a Sanczo r贸w-
nie偶. Proboszcz widz膮c, 偶e wszystkim mo偶e sprawi膰 przy-
jemno艣膰 a przypuszczaj膮c, 偶e i sam jej dozna, rzek艂:
Skoro tak s艂uchajcie pilnie powie艣膰 zaczyna si臋
w ten spos贸b:
318
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY TRZECI
zawiera opowiadanie o nieopatrznym ciekawskim*
"We Florencji, bogatym i s艂awnym mie艣cie W艂och, w pro-
wincji zwanej Toskania, 偶yli Anselmo i Lotario, dwaj bogaci,
znakomici szlachcice, tak膮 przyja藕ni膮 z艂膮czeni, 偶e znajomi dla
wyr贸偶nienia, miast imieniem, zwali ich dwaj przyja-
ciel e. Obaj byli m艂odzi, nie偶onaci, tego samego wieku i po-
dobnych zami艂owa艅. To wszystko wystarcza艂o, aby ci dwaj
odpowiadali sobie wzajemn膮 przyja藕ni膮. Co prawda Anselmo
bardziej do mi艂ostek by艂 sk艂onny ni偶 Lotario, kt贸rego wi臋cej
艂owy poci膮ga艂y, ale kiedy si臋 sposobno艣膰 nadarzy艂a, Anselmo
porzuca艂 swe upodobania, aby dzieli膰 przyjemno艣ci Lotaria, ten
za艣 niecha艂 swoich, by towarzyszy膰 Anselmowi. W ten spos贸b
ich ch臋ci by艂y tak zestrojone, 偶e najlepiej nastawione zegary
tak zgodnie nie chodz膮.
Zdarzy艂o si臋, 偶e Anselmo zakocha艂 si臋 na um贸r w pewnej
pannie znakomitej i pi臋knej z tego miasta; by艂a ona c贸rk膮 za-
cnych rodzic贸w i tak godna sama, 偶e postanowi艂 w porozumie-
niu z Lotariem, swym przyjacielem, bez kt贸rego niczego
nie przedsi臋bra艂, prosi膰 j膮 u rodzic贸w w zam臋艣cie. Tak te偶 nie-
zw艂ocznie uczyni艂. W tym celu wys艂a艂 po swad藕bie Lotaria,
kt贸ry tak zr臋cznie spraw臋 za艂atwi艂 i tak po my艣li przyjaciela,
偶e niebawem Anselmo ujrza艂 si臋 panem tej, kt贸r膮 tak mi艂owa艂.
Camila za艣, szcz臋艣liwa, 偶e ma Anselma za m臋偶a, nie przesta-
wa艂a dzi臋kowa膰 niebu i Lotariowi, kt贸rego po艣rednictwu
takie szcz臋艣cie zawdzi臋cza艂a. Przez pierwsze dni po 艣lubie, kt贸-
re zwykle po艣wi臋cone s膮 weselu, Lotario przebywa艂 nadal
w domu przyjaciela swego Anselma, staraj膮c si臋 uczci膰 go,
rozweseli膰 i zabawi膰, jak tylko zdo艂a艂. Ale po sko艅czeniu uro-
czysto艣ci weselnych, kiedy usta艂y cz臋ste wizyty i powinszowa-
nia, zacz膮艂 Lotario rozmy艣lnie rzadziej bywa膰 w domu An-
selma, przekonany, jak ka偶dy cz艂owiek rozumny, 偶e nie nale偶y
tak cz臋sto odwiedza膰 i go艣ci膰 w domu 偶onatych przyjaci贸艂, jak
to bywa艂o za kawalerskich czas贸w. Aczkolwiek cna i prawdzi-
wa przyja藕艅 nie mo偶e i nie powinna by膰 podejrzliwa, wszelako
819
tak wra偶liwa jest cze艣膰 ma艂偶onka, 偶e nawet urazi膰 j膮 mog膮 bra-
cia rodzeni, a c贸偶 dopiero przyjaciele.
Anselmo zauwa偶y艂 odsuni臋cie si臋 Lotaria i czyni艂 mu wielkie
wyrzuty, m贸wi膮c, i偶 gdyby by艂 wiedzia艂, 偶e ma艂偶e艅stwo rozlu藕-
ni ich stosunki, nie by艂by si臋 偶eni艂, i je艣li dobre porozumienie,
jakie mi臋dzy nimi panowa艂o, kiedy by艂 kawalerem, zyska艂o im
s艂odkie miano dw贸ch przyjaci贸艂, nie nale偶y pozwoli膰
przez zbytni膮 ostro偶no艣膰 i bez innej przyczyny, aby zatraci艂o
si臋 tak s艂ynne i tak mi艂e przezwanie. Wi臋c b艂aga go, je艣li godzi
si臋 mi臋dzy nimi tego s艂owa u偶y膰, aby znowu by艂 panem jego
domu, wchodz膮c i wychodz膮c jak dawniej; zapewnia艂 go, 偶e
ma艂偶onka jego, Camila, jedynie takie uczucia i 偶yczenia 偶ywi,
jakie on w niej mie膰 pragnie, i 偶e widz膮c, jak bardzo oni dwaj
si臋 mi艂owali, jest zmartwiona spostrzeg艂szy w nim tak膮 ozi臋-
b艂o艣膰.
Na te i na inne racje, jakie Anselmo Lotariowi przedk艂a-
da艂 chc膮c sk艂oni膰 go, by odwiedza艂 dom jego jak zwykle, od-
powiada艂 Lotario z wielk膮 przezorno艣ci膮, bystro艣ci膮 i^ roztrop-
no艣ci膮, wi臋c dobre intencje przyjaciela zadowoli艂y Anselma
i ustalono, 偶e dwa dni w tygodniu oraz w 艣wi臋ta Lotario b臋dzie
u nich jada艂. Lecz chocia偶 tak u艂o偶yli, Lotario mia艂 zamiar nie
czyni膰 nic wi臋cej, jak tylko co mu si臋 godziwym zdawa艂o, dla
czci przyjaciela, kt贸rego s艂awa by艂a mu dro偶sza od w艂asnej.
Mawia艂 on, a m贸wi艂 s艂usznie, 偶e ma艂偶onek, kt贸remu niebiosa
da艂y pi臋kn膮 偶on臋, winien baczy膰 zar贸wno jakich przyjaci贸艂
w dom przyjmuje, jak z jakimi przyjaci贸艂kami 偶ona jego przy-
staje; gdy偶 to, czego si臋 osi膮gn膮膰 ani namota膰 nie da na placach,
w 艣wi膮tyniach, na uroczysto艣ciach publicznych, na 艣wi臋tych
dr贸偶kach * (w czym ma艂偶onkowie nie zawsze mog膮 偶onie wzbra-
nia膰 udzia艂u), zawi膮zuje si臋 i u艂atwia w domu przyjaci贸艂ki lub
krewniaczki najbardziej ulubionej. Podobnie mawia艂 Lo-
tario 偶onaci powinni mie膰 przyjaciela, kt贸ry by im zwraca艂
uwag臋 na zaniedbania, jakie pope艂nia膰 mog膮, bo zwyk艂o si臋
zdarza膰, 偶e przez wielk膮 mi艂o艣膰, jak膮 m膮偶 ku 偶onie 偶ywi, by jej
nie zasmuca膰, nie ostrze偶e jej ani nie poleci uczyni膰 czy te偶
zaniedba膰 czego艣, co przynie艣膰 mo偶e cze艣膰 czy te偶 os艂aw臋.
B20
Gdyby za艣 przyjaciel mu na to zwr贸ci艂 uwag臋, 艂atwo by z艂emu
zaradzi膰. Ale gdzie znale藕膰 przyjaciela tak m膮drego, wiernego
i prawdziwego jak ten, kt贸rego Lotario 偶膮da? Zaiste, nie wiem.
Lotario by艂by jedyny, kt贸ry z tak膮 trosk膮 i roztropno艣ci膮 strzeg艂
czci swego druha i stara艂 si臋 odwleka膰, przerywa膰 i skraca膰
swoje um贸wione w domu przyjaciela odwiedziny, aby gawied藕
pr贸偶niacza, oczy szpieguj膮ce i z艂o艣liwe 藕le nie t艂umaczy艂y od-
wiedzin m艂odego, bogatego szlachcica, dobrze urodzonego, obda-
rzonego wszelkimi zaletami, jakie wedle swego mniemania
posiada艂, w domu tak pi臋knej niewiasty jak Camila; bo cho膰
jej zacno艣膰 i cnota mog艂a na艂o偶y膰 w臋dzid艂o wszelkim z艂ym j臋-
zykom, jednak nie chcia艂 nara偶a膰 dobrej s艂awy swojej ani
swego przyjaciela. Przeto najcz臋艣ciej w owe um贸wione dni
zajmowa艂 si臋 innymi sprawami, jak twierdzi艂, niezb臋dnymi;
tedy najwi臋cej im czasu schodzi艂o na wyrzutach jednego
a usprawiedliwianiach drugiego. Zdarzy艂o si臋, 偶e pewnego
dnia, kiedy obaj przechadzali si臋 po podmiejskiej 艂膮ce, Anselmo
tak do Lotaria przem贸wi艂:
玃omy艣l, Lotario drogi, 偶e za 艂ask臋, jak膮 mi B贸g wy艣wiad-
czy艂 czyni膮c mi臋 synem takich rodzic贸w, jakimi moi byli,
i obsypuj膮c mi臋 hojnie darami, kt贸re zw膮 przyrodzonymi, jak
i maj臋tno艣ci膮, winienem mu wdzi臋czno艣膰 za te dobrodziejstwa,
a przede wszystkim za to, 偶e mi da艂 ciebie za druha, a Camil臋
za 偶on臋. Oba te skarby ceni臋 mo偶e nie tak, jak winienem, ale
jak tylko zdo艂am. Jednak mimo te wszystkie dary, kt贸re wy-
starczaj膮 zwykle, aby ludzie mogli 偶y膰 szcz臋艣liwi, ja 偶yj臋
w najwi臋kszej rozterce i zniech臋ceniu po艣r贸d wszystkich ludzi
na ziemi. Nie wiem ju偶, jak d艂ugo dr臋czy mi臋 i gn臋bi pragnie-
nie tak dziwne i tak obce ludziom na og贸艂, 偶e sam si臋 nad sob膮
zdumiewam. Oskar偶am si臋 i karc臋, staram si臋 je zatai膰 i ukry膰
przed w艂asnym sumieniem, to zn贸w co艣 mi臋 kusi, aby ca艂e-
mu 艣wiatu tajemnic臋 t臋 obwie艣ci膰. A poniewa偶 musz臋 to wy-
powiedzie膰, chc臋 to powierzy膰 tajni twej skryto艣ci, ufa-
j膮c, 偶e jako prawy przyjaciel, z ca艂膮 gotowo艣ci膮 mi pomo偶esz,
za艣 ja ujrz臋 si臋 wkr贸tce wolny od niepokoju, jaki mi to spra-
wia, a twe staranie pozwoli mi osi膮gn膮膰 taki stopie艅 rado艣ci,
21 Don K艂chote, cz. I
321
do jakiego dosz艂a moja rozpacz szale艅stwem tym spowodo-
wana^
Zdumieniem przej臋艂y Lotaria s艂owa Anselma i nie wiedzia艂,
do czego ta d艂uga przemowa i wst臋p zmierza膰 mog膮; i cho膰
w my艣lach roztrz膮sa艂, jakie to pragnienie mog艂o tak dr臋czy膰
jego przyjaciela, daleki by艂 jednak od utrafienia w sedno; aby
rych艂o wyj艣膰 z tej niepewno艣ci, w jak膮 zdumienie owo go
wtr膮ci艂o, rzek艂, i偶 bardzo by zgrzeszy艂 przeciw ich wielkiej
przyja藕ni, szukaj膮c wybieg贸w dla wyra偶enia swych najtajniej-
szych my艣li, wie bowiem dobrze, 偶e mo偶e na niego liczy膰,
b膮d藕 偶e mu doradzi, jak je u艂agodzi膰, b膮d藕 poda spos贸b, jak je
spe艂ni膰.
玊o prawda odpar艂 Anselmo i偶 ca艂ym zaufaniem po-
wiem ci, kochany Lotario, 偶e ow膮 my艣l膮, kt贸ra mi臋 dr臋czy, jest
w膮tpliwo艣膰, czy Camila, ma艂偶onka moja, jest tak cnotliwa
i tak doskona艂a, jak o tym s膮dz臋, i 偶e nie mog臋 si臋 upewni膰
inaczej, jak tylko poddaj膮c j膮 pr贸bie, za艣 pr贸ba ta niech obja-
wi warto艣膰 jej cnoty, jak ogie艅 wykazuje warto艣膰 z艂ota. Mnie-
mam bowiem, o przyjacielu, 偶e cnota niewiasty zale偶na jest
od tego, czy si臋 do niej zalecaj膮, czy nie, i 偶e ta tylko jest mo-
cna, kt贸rej nie ugn膮 ani obietnice, ani podarunki, ani 艂zy, ani
ustawiczne natarczywo艣ci ubiegaj膮cych si臋 zalotnik贸w. Jak膮偶e
bowiem zas艂ug臋 m贸wi艂 ma bia艂og艂owa w tym, 偶e jest
cnotliwa, je艣li nikt jej do z艂ego nie kusi? C贸偶 wielkiego, 偶e jest
skromna i nie艣mia艂a ta, kt贸rej nie dano sposobno艣ci, by wy-
rwa膰 si臋, lub ta, kt贸ra wie, 偶e m膮偶 jej, schwytawszy j膮 na
pierwszym wyst臋pku, 偶ycia j膮 pozbawi. Tej zatem, kt贸ra jest
cnotliwa ze strachu lub z braku sposobno艣ci, nie chc臋 darzy膰
takim szacunkiem, jaki mia艂bym dla tej, kt贸ra nagabywana
i prze艣ladowana wysz艂aby z tego w koronie zwyci臋stwa. Ot贸偶
dla tych powod贸w i dla licznych innych, kt贸re m贸g艂bym ci po-
wiedzie膰, aby ugruntowa膰 i umocni膰 to przekonanie, pragn臋,
aby Camila, moja 偶ona, przesz艂a przez te trudno艣ci, aby si臋
oczy艣ci艂a i zahartowa艂a w ogniu, widz膮c si臋 poszukiwan膮
i upragnion膮 przez cz艂owieka godnego, aby swe pragnienia ku
niej obr贸ci艂. A je艣liby wysz艂a, jak wierz臋, 偶e wyjdzie z tej wal-
322
ki z palm膮 zwyci臋stwa, szcz臋艣cie me b臋dzie bez miary. Powiem,
偶e pr贸偶nia moich pragnie艅 zosta艂a zape艂niona, powiem, 偶e
przypad艂a mi w udziale silna bia艂og艂owa *, o kt贸rej m臋drzec
rzek艂: Kt贸偶 j膮 znajdzie?, a jakby sta艂o si臋 przeciwnie,
ni偶 my艣l臋, zadowolenie, 偶em si臋 nie pomyli艂 w mym przekona-
niu, 艂atwiej pozwoli mi znie艣膰 bole艣膰, jak膮 by mi s艂usznie
sprawi膰 mog艂o tak kosztowne do艣wiadczenie. Ponadto, jako
偶adne twoje wywody przeciw temu zamiarowi na nic si臋 nie
zdadz膮 i nie odwiod膮 mi臋 od wprowadzenia tego w czyn, ko-
chany Lotario, prosz臋 ci臋, aby艣 zgodzi艂 si臋 by膰 narz臋dziem,
kt贸re tego dzie艂a dokona wedle mego pomys艂u; aby ci za艣 da膰
ku temu sposobno艣膰, nie oszcz臋dz臋 ci niczego, co uwa偶am za
potrzebne do ubiegania si臋 o wzgl臋dy bia艂og艂owy uczciwej,
cnotliwej, skromnej i nieczu艂ej na zysk. A sk艂ania mi臋 do tego
pr贸cz innych wzgl臋d贸w, aby tobie zleci膰 wykonanie tego trud-
nego zadania, przekonanie, 偶e nawet, je艣li zwyci臋偶ysz Camil臋,
nie b臋dziesz chcia艂 wyzyska膰 zwyci臋stwa do ostatka, jeno przez
wzgl膮d poczciwy, uznasz za dokonane, co mog艂oby si臋 dokona膰,
ja za艣 czu膰 si臋 b臋d臋 obra偶ony przez zamiar jeno, za艣 moja
zniewaga pogrzebana zostanie w tajni twego milczenia, o kt贸-
rym wiem dobrze, 偶e co si臋 mnie tyczy, pozostanie wieczne
jak milczenie 艣mierci. Przeto, je艣li chcesz, abym uwa偶a艂, 偶e 偶y-
cie jeszcze jest co艣 warte, natychmiast rozpocznij t臋 mi艂osn膮
walk臋, i to nie nie艣mia艂o i trwo偶liwie, ale z zapa艂em i pilno艣ci膮,
jakich m贸j plan wymaga, oraz z ufno艣ci膮, jak膮 mi zapewnia
, przyja藕艅 nasza.
Oto s艂owa, z kt贸rymi Anselmo zwr贸ci艂 si臋 do Lotaria. Ten
za艣 s艂ucha艂 w takim napi臋ciu, 偶e pr贸cz kilku s艂贸w wy偶ej wy-
powiedzianych, nie otworzy艂 warg do ko艅ca. A widz膮c, 偶e
przyjaciel milczy, wprz贸d wpatrywa艂 si臋 we艅 przez dobr膮
chwil臋, jakby patrzy艂 na co艣 nigdy nie widzianego, co wzbu-
dza zdumienie i l臋k, w ko艅cu za艣 rzek艂:
玁ie przekonasz mi臋, przyjacielu Anselmo, 偶e to, co mi
rzek艂e艣, nie jest 偶artem! Gdybym by艂 pewny, 偶e m贸wisz praw-
d臋, nie pozwoli艂bym ci dalej ci膮gn膮膰, lecz przestaj膮c ci臋 s艂u-
cha膰, przerwa艂bym tw膮 d艂ug膮 przemow臋. S膮dz臋, 偶e bez w膮tpie-
21*
323
ni膮 albo ty mi臋 nie znasz, albo ja ciebie nie znam. Lecz nie!
wszak wiem dobrze, 偶e jeste艣 Anselmem, a ty wiesz, 偶e ja
jestem Lotariem. Niestety, my艣l臋, 偶e nie jeste艣 tym An-
selmem, kt贸rym by艂e艣, za艣 ty musisz mniema膰, 偶e ja r贸wnie偶
nie jestem tym Lotariem, kt贸rym by膰 powinienem. S艂owa
bowiem, kt贸re wypowiedzia艂e艣, nie pochodz膮 od Anselma, me-
go druha, a pro艣by, jakie przed艂o偶y艂e艣, nie mog膮 zwraca膰 si臋
do tego Lotaria, kt贸rego znasz. Bowiem dobrzy przyjaciele
mog膮 pr贸bowa膰 swych przyjaci贸艂 i pos艂ugiwa膰 si臋 nimi, jak
m贸wi poeta: us膮ue ad aras *, chc臋 rzec, 偶e nie powinni pos艂u-
giwa膰 si臋 ich przyja藕ni膮 w sprawach przeciwnych Bogu. Je艣li
tak o przyja藕ni s膮dzi艂 poganin, o ile lepsze rozumienie musi
mie膰 chrze艣cijanin, kt贸ry wie, 偶e dla 偶adnej przyja藕ni ludz-
kiej nie mo偶na traci膰 przyja藕ni bo偶ej? A je艣li przyjaciel tak
daleko si臋 posunie, 偶e d powinno艣ciach wobec nieba zapomni
dla wzgl臋d贸w przyja藕ni, nie mo偶e to sta膰 si臋 w rzeczach b艂a-
hych i niewa偶nych, chyba takich, gdzie chodzi o cze艣膰 i 偶ycie
przyjaciela. Powiedz mi, Anselmo, kt贸ra z tych dwu rzeczy
jest zagro偶ona, tak, abym ja wa偶y艂 si臋, dla przypodobania si臋
tobie, uczyni膰 rzecz r贸wnie ohydn膮 jak ta, o kt贸r膮 prosisz?
Zaiste, 偶adna! Przeciwnie, prosisz mi臋 o ile pojmuj臋 abym
stara艂 si臋 i zabiega艂 o pozbawienie ciebie czci i 偶ycia, a za-
razem i moje postrada艂. Je艣li bowiem postaram si臋 pozbawi膰
ciebie czci, jasne jest, 偶e .i 偶ycie ci wezm臋, wszak cz艂owiek bez
czci jest gorzej ni偶 umar艂y, a b臋d膮c, jak ty chcesz, narz臋dziem
takiego twego nieszcz臋艣cia, czy偶 sam czci nie pozb臋d臋, a przez
to samo i 偶ycia? S艂uchaj druhu Anselmo i miej cierpli-
wo艣膰 nie odpowiada膰 mi, p贸ki nie wypowiem do ko艅ca wszyst-
kiego, co mi tw贸j zamiar nagl膮cy przywodzi na my艣l. Potem
b臋dzie czas, aby艣 ty mi odpowiada艂, a ja ciebie s艂ucha艂.
玓goda rzek艂 Anselmo m贸w, co chcesz.
Wi臋c Lotario tak ci膮gn膮艂:
玓daje mi si臋, o Anselmo, 偶e umys艂 tw贸j podobny jest do
umys艂u Maur贸w, kt贸rym nigdy nie mo偶na dowie艣膰 fa艂szywo艣ci
ich wiary przez cytowanie Pisma 艣wi臋tego ani przez dowody
oparte na spekulacji rozumowej lub na artyku艂ach wiary, jeno
324
przez przyk艂ady namacalne, 艂atwe, zrozumia艂e, oczywiste, nie-
w膮tpliwe oraz przez dowody matematyczne, niezaprzeczalne,
jak np.: je艣li z dwu cz臋艣ci r贸wnych odejmiemy po cz臋艣ci r贸w-
nej, pozosta艂e tak偶e r贸wne b臋d膮. Je艣li nie zrozumiej膮 naszych
s艂贸w, a pewne jest, 偶e ich nie zrozumiej膮, trzeba im dotykalnie
tego dowie艣膰 i przed oczy postawi膰, ale mimo wszystko nicze-
go nie dosy膰, aby ich przekona膰 o prawdziwo艣ci naszej religii.
Tej samej metody i sposobu b臋d臋 zmuszony u偶y膰 i z tob膮, bo-
wiem zamiar, jaki si臋 w tobie zrodzi艂, tak odchyla si臋 od
wszystkiego, co cho膰by cie艅 rozs膮dku zawiera, 偶e moim zda-
niem, szkoda czasu na przekonywanie ci臋 o twej naiwno艣ci,
kt贸rej na razie nie chc臋 inaczej nazywa膰; a nawet got贸w by艂-
bym zostawi膰 ci臋 w twym szale艅stwie, aby ci臋 ukara膰 za z艂e
zamys艂y, ale nie pozwala mi na t臋 surowo艣膰 przyja藕艅, jak膮 dla
ciebie 偶ywi臋, a kt贸ra nie godzi si臋, abym opu艣ci艂 ci臋 w jawnym
niebezpiecze艅stwie zatraty. Aby艣 za艣 jasno zda艂 sobie z niego
spraw臋, Anselmo, powiedz, czy艣 nie 偶膮da艂 ode mnie, abym
zabiega艂 o wzgl臋dy bia艂og艂owy skromnej, przekonywa艂 uczci-
w膮, podarki sk艂ada艂 bezinteresownej, nadskakiwa艂 ostro偶nej?
Prawda, tak m贸wi艂e艣? Je艣li za艣 wiesz, 偶e masz 偶on臋 skromn膮,
uczciw膮, na korzy艣ci nie 艂as膮 i rozwa偶n膮, czego szukasz? Skoro
wierzysz, 偶e z wszelkich moich atak贸w wyjdzie zwyci臋sko,
jak si臋 bez w膮tpienia stanie, jakie偶 zamy艣lasz da膰 jej tytu艂y
wy偶sze od obecnych? Czy szacowniejsza b臋dzie ona p贸藕niej, ni偶
jest obecnie? Albo nie masz jej za tak膮, jak powiadasz, albo
sam nie wiesz, czego chcesz. Czemu偶 chcesz j膮 wystawia膰 na
pr贸b臋? raczej, je艣li j膮 藕le s膮dzisz, post膮p z ni膮 wedle woli two-
jej. Ale je艣li jest tak zacna, jak my艣lisz, nieopatrzn膮 rzecz膮
jest do艣wiadcza膰 samej prawdy, bowiem potem zachowa t臋 sa-
m膮 warto艣膰 co prz贸dzi. Rstatecznym argumentem za艣 jest, 偶e
jeno g艂owy bezrozumne i zuchwa艂e wa偶膮 si臋 pr贸bowa膰 rzeczy,
z kt贸rych jedynie szkoda, a nie po偶ytek wyjdzie, tym bardziej
偶e ich do tego nic nie zmusza ani nie sk艂ania, a ju偶 naprz贸d
przewidzie膰 mo偶na, 偶e ich pr贸ba jest istnym szale艅stwem.
Podejmowa膰 rzeczy trudne mo偶na dla Boga lub dla ludzi albo
dla obu tych cel贸w. Dzie艂ami podejmowanymi dla Boga s膮
325
dzie艂a 艣wi臋tych, kt贸rzy wiod膮 偶ycie anio艂贸w w ludzkich cia-
艂ach. Dzie艂ami podejmowanymi dla 艣wiata s膮 dzie艂a dokony-
wane przez tych, kt贸rzy przemierzaj膮 tyle niezliczonych m贸rz,
tyle rozmaitych klimat贸w, tyle przedziwnych nacji, aby zdo-
by膰 to, co nazywaj膮 dobrami fortuny. Dzie艂ami spe艂nianymi
dla Boga i dla 艣wiata zarazem s膮 czyny dzielnych 偶o艂nierzy,
kt贸rzy zaledwie dojrzawszy w murze nieprzyjacielskim wy-
艂om, jaki wywali膰 mo偶e kula armatnia, ju偶 odrzucaj膮c precz
wszelk膮 trwog臋, nie rozumiej膮c ani nie zwa偶aj膮c, na jakie
niebezpiecze艅stwo oczywiste si臋 nara偶aj膮, niesieni skrzyd艂ami
zapa艂u do walki za wiar臋, za nar贸d, za kr贸la, rzucaj膮 si臋 nie-
ustraszeni pomi臋dzy tysi膮c 艣mierci czyhaj膮cych na nich. Oto
dzie艂a, jakie podejmuje si臋 zwykle dla honoru i korzy艣ci, cho膰
tak s膮 pe艂ne trud贸w i niebezpiecze艅stw. Ale te, kt贸re jak m贸-
wisz, chcesz podj膮膰 i w czyn wprowadzi膰, nie zyskaj膮 ci chwa-
艂y przed Bogiem ani d贸br fortuny, ni s艂awy w艣r贸d ludzi, bo-
wiem nawet kiedy wyjdziesz z tego, jak pragniesz, nie b臋-
dziesz przez to ani dumniej szy, ani bogatszy, ani bardziej
szanowany ni偶 obecnie. Je艣li za艣 tak nie b臋dzie, ujrzysz si臋
w najwi臋kszym nieszcz臋艣ciu, jakie, wy obrazi膰 sobie mo偶na, bo
nie b臋dziesz si臋 m贸g艂 pociesza膰, 偶e o nieszcz臋艣ciu tym nikt nie
wie. Wystarczy bowiem, aby艣 ty sam o tym wiedzia艂, by tra-
pi膰 si臋 i rozpacza膰. Za艣 dla poparcia tej prawdy chc臋 ci przy-
toczy膰 strof臋 u艂o偶on膮 przez s艂ynnego poet臋 Luigi Tansillo,
na ko艅cu pierwszej cz臋艣ci jego 艁ez sw. Piotra*. Pos艂uchaj:
Ro艣nie bole艣膰 i ha艅ba, ro艣nie wstyd i skrucha
W Piotrze, zaledwie pierwszy blask dnia si臋 ukaza艂,
I cho膰 go nikt nie widzi, w g艂臋bi swego ducha
Wstydem p艂onie ujrzawszy, 偶e si臋 grzechem zmaza艂,
Bo wielkoduszne serce jego chwyta skrucha,
Cho膰by dla oczu innych skryta by艂a skaza,
On sam siebie si臋 wstydzi, w 偶alu kiedy b艂膮dzi, /
Cho膰 pr贸cz nieba i ziemi nikt go tu nie s膮dzi.
Tak wi臋c tajemnica nie umniejszy twej bole艣ci, przeciwnie,
p艂aka膰 b臋dziesz ustawicznie, je艣li nie 艂zami oczu, to krwawymi
艂zami serca, jak p艂aka艂 贸w naiwny doktor, o kt贸rym nasz poeta
326
opowiada, 偶e podj膮艂 si臋 pr贸by z czar膮, od kt贸rej m膮dry Ryna艂t
rozumnie si臋 wym贸wi艂, bo cho膰 to fikcja poetycka, zawiera
w sobie mora艂 godny rozwa偶enia, zrozumienia i na艣ladowania.
Tym bardziej 偶e po tym, co ci teraz chc臋 rzec, dojdziesz
w ko艅cu do przekonania, jak wielki b艂膮d pope艂ni膰 chcia艂e艣. Po-
wiedz mi, Anselmie, gdyby niebo lub los szcz臋艣liwy uczyni艂
ci臋 prawym w艂a艣cicielem najpi臋kniejszego diamentu, kt贸rego
pi臋kno i zalety by艂yby uznane przez wszystkich z艂otnik贸w
i wszyscy zgodnie o艣wiadczyliby, 偶e zalety, pi臋kno i zacno艣膰
osi膮gn臋艂y najwy偶szy stopie艅 zalet, na kt贸re natura takiego ka-
mienia pozwala, i ty sam by艂by艣 tego zdania, nie maj膮c 偶ad-
nych dowod贸w, 偶e jest inaczej, czy by艂oby s艂uszne, gdyby ci
przysz艂a ch臋膰 wzi膮膰 ten diament, w艂o偶y膰 go mi臋dzy kowad艂o
i m艂ot i tam ca艂膮 si艂膮 uderzenia i ramion pr贸bowa膰, czy jest
tak twardy i szlachetny, jak m贸wiono? Co wi臋cej je艣liby艣
to uczyni艂, to gdyby kamie艅 opar艂 si臋 tak niedorzecznej pr贸-
bie, nie zyska艂by przez to ani wi臋kszej warto艣ci, ani wi臋kszej
s艂awy, a je艣liby si臋 skruszy艂, co zdarzy膰 by si臋 mog艂o, czy偶
nie przepad艂by ca艂y? Na pewne te偶 w umys艂ach wszystkich
zyska艂by swemu w艂a艣cicielowi opini臋 g艂upca. Wyobra藕 sobie,
druhu Anselmo, 偶e Camila jest najczystszym diamentem za-
r贸wno w twoim mniemaniu, jak i drugich, wi臋c nie jest roz-
s膮dn膮 rzecz膮 wystawia膰 j膮 na niebezpiecze艅stwo rozbicia,
je艣li si臋 bowiem ostoi nietkni臋ta, nie mo偶e zyska膰 wy偶szej
warto艣ci, ni偶 ma obecnie; je艣li za艣 ulegnie i nie oprze si臋 te-
raz, co si臋 z ni膮 stanie, kiedy warto艣膰 utraci? I jak s艂usznie
b臋dziesz si臋 m贸g艂 na siebie samego 偶ali膰, 偶e sta艂e艣 si臋 przyczyn膮
jej i swojej zguby. Zwa偶, 偶e nie masz na 艣wiecie klejnotu,
kt贸ry by艂by wart tyle co bia艂og艂owa czysta i szanowna, i 偶e
ca艂a cze艣膰 niewiast le偶y w dobrym o nich mniemaniu, a po-
niewa偶 s艂awa twej ma艂偶onki jest taka," 偶e jak wiesz, uchodzi
za najwy偶szy wz贸r cnoty, czemu偶 j膮 chcesz podawa膰 w w膮tpli-
wo艣膰? Zwa偶, przyjacielu, 偶e bia艂og艂owa to stworzenie niedosko-
na艂e i 偶e nie nale偶y jej stawia膰 przeszk贸d, o kt贸re potkn膮膰 si臋
mo偶e i upa艣膰, ale raczej usuwa膰 je i drog臋 jej z wszelakiej za-
wady oczyszcza膰, aby bez trudno艣ci kroczy艂a lekko ku zdoby-
327
ciu doskona艂o艣ci, jakiej jej brak, a kt贸ra ca艂a na cnocie si臋
zasadza. Opowiadaj膮 przyrodnicy, 偶e gronostaj * jest zwie-
rz膮tkiem maj膮cym najbielsz膮 sier艣膰, kiedy za艣 na艅 poluj膮
my艣liwi, u偶ywaj膮 nast臋puj膮cego podst臋pu: znaj膮c szlaki, ja-
kimi- zwyk艂 przechodzi膰 i przebiega膰, zarzucaj膮 je b艂otem, po-
tem krzykiem przyp臋dzaj膮 go na to miejsce; kiedy gronostaj
zbli偶y si臋 do b艂ota, zatrzymuje si臋 i daje si臋 raczej schwyta膰
i uj膮膰, ni偶 przejdzie przez mu艂 i straci, skala biel sw膮, kt贸r膮
ceni bardziej ni偶 wolno艣膰 i 偶ycie. Uczciwa i czysta bia艂og艂owa
jest gronostajem, bielsza i czystsza od 艣niegu jest cnota przy-
stojno艣ci; ten wi臋c, kto chce, aby jej nie straci艂a, ale prze-
ciwnie, by j膮 ustrzeg艂a i zachowa艂a, musi post臋powa膰 inaczej,
ni偶 post臋puj膮 z gronostajem, nie nale偶y bowiem wystawia膰
jej na b艂oto upomink贸w i umizgi natr臋tnych zalotnik贸w, bo
mo偶e, a nawet prawie pewne jest, nie posiada tyle cnoty i mocy
przyrodzonej, aby sama zdo艂a艂a podepta膰 i przezwyci臋偶y膰 te
trudno艣ci. Trzeba wi臋c je usun膮膰 i stawi膰 jej przed oczy jedynie
przejrzysto艣膰 cnoty i pi臋kno, jakie w sobie dobra s艂awa cho-
wa. Zacna niewiasta jest jak zwierciad艂o z jasnego i 艣wietli-
stego kryszta艂u, kt贸re jednak 艂atwo zm膮ci i skazi lada oddech
dotkni臋ciem. Nale偶y post臋powa膰 z cnotliw膮 bia艂og艂ow膮 w ten
sam spos贸b jak z relikwiami: uwielbia膰, a nie tyka膰. Nale偶y
pilnowa膰 i ceni膰 zacn膮 niewiast臋, jak pilnuje si臋 i ceni pi臋kny
ogr贸d pe艂en kwiat贸w i r贸偶, kt贸rego w艂a艣ciciel nie pozwala,
aby byle kto wchodzi艂 i rwa艂 kwiaty; wystarczy, kiedy z da-
leka i przez 偶elazne kraty naciesz膮 si臋 ich woni膮 i pi臋kno艣ci膮.
Na koniec chc臋 ci przytoczy膰 kilka wierszy, kt贸re mi si臋 przy-
pomnia艂y, a kt贸re s艂ysza艂em w pewnej nowoczesnej komedii;
odpowiadaj膮 one temu, co艣my rozwa偶ali. Pewien ostro偶ny sta-
rzec radzi drugiemu, ojcu m艂odej dziewczyny, aby j膮 trzyma艂
w ukryciu, dobrze jej strzeg艂 i zamyka艂, a mi臋dzy innymi m贸-
wi tak:
Ze szk艂a s膮 wszystkie kobiety,
Ale nie pr贸buj, bro艅 Bo偶e,
Czy kt贸ra rozt艂uc si臋 mo偶e,
Wszystko mo偶liwe niestety.
328
Szale艅stwo jeno wystawia
Rzecz, co tak 艂atwo rozp臋ka,
By losu rozbi艂a r臋ka
To, czego si臋 nie naprawia.
Powszechne zdanie jest o tem
Na prawdzie oparte przecie,
Je艣li Danae * s膮 w 艣wiecie,
S膮 tak偶e i deszcze z艂ote.
To wszystko, co dot膮d m贸wi艂em, ciebie si臋 tyczy, Anselmo,
a teraz dobrze b臋dzie, je艣li pos艂uchasz chwil臋 tego, co mnie
obchodzi. A je偶eli zbytnio si臋 rozwiod臋, wybacz. To wina tego
labiryntu, w kt贸ry艣 si臋 wp臋dzi艂 i sk膮d chcesz, abym ci臋 wy-
prowadzi艂. Uwa偶asz mi臋 za przyjaciela, a chcesz mi臋 pozba-
wi膰 czci, co jest przeciwne wszelkiej przyja藕ni, i nie tylko d膮-
偶ysz do tego, ale chcesz, abym ja tak偶e i ciebie czci pozbawi艂.
Ze mnie jej chcesz pozbawi膰, to jasne; bowiem kiedy Camila
spostrze偶e, 偶e si臋 do niej zalecam, jak mi臋 o to prosisz, pewne
jest, 偶e uwa偶a膰 mi臋 zacznie za cz艂owieka bez honoru i bez
czci, kt贸ry wa偶y si臋 na rzecz tak obc膮 temu, czym ja jestem
i do czego mi臋 twa przyja藕艅 obowi膮zuje. R贸wnie偶 nie ma
w膮tpliwo艣ci, 偶e chcesz, abym i ja ciebie czci pozbawi艂, bowiem
Camila widz膮c, 偶e si臋 do niej zalecam, pomy艣li, 偶e do-
strzeg艂em w niej jakow膮艣 p艂ocho艣膰, kt贸ra rozzuchwali艂a mi臋
do objawienia mych grzesznych zamys艂贸w, a kiedy uzna si臋 za
znies艂awion膮, to i na ciebie, jako na m臋偶a, ta ha艅ba spadnie.
I st膮d pochodzi to, co si臋 zwykle dzieje: 偶e m臋偶a 偶ony cudzo-
艂o偶nej, cho膰by o niczym nie wiedzia艂, ani da艂 pochop, aby 偶ona
zby艂a swej przystojno艣ci, ani by艂o w jego mo偶no艣ci przez
wi臋ksz膮 uwag臋 i staranie przeszkodzi膰 nieszcz臋艣ciu swemu,
jednak obrzuca si臋 i przezywa wzgardliwym i haniebnym
przezwiskiem i z pewno艣ci膮 ci, kt贸rym wyst臋pek jego 偶ony
jest wiadomy, maj膮 go w pogardzie miast litowa膰 si臋 nad nim
wiedz膮c, 偶e niepowodzenie spotka艂o go nie z jego winy, ale
z powodu z艂ej sk艂onno艣ci jego towarzyszki. Chc臋 ci jednak da膰
pozna膰 przyczyn臋, dla kt贸rej m膮偶 wyst臋pnej 偶ony s艂usznie jest
znies艂awiony, cho膰by nie wiedzia艂, 偶e nim jest, ani nie ponosi艂
329
winy, nie mia艂 w tym 偶adnego udzia艂u ani nie da艂 偶adnej
przyczyny, aby tak膮 by艂a. Niech ci臋 s艂uchanie mnie nie nu偶y,
wszystko to ma na celu twoj膮 korzy艣膰. Kiedy B贸g stworzy艂
naszego pierwszego ojca w raju ziemskim jak m贸wi Pismo
艣wi臋te zes艂a艂 sen na Adama i podczas kiedy on spa艂, wyj膮艂
mu 偶ebro z lewego boku i z niego utworzy艂 nasz膮 matk臋 Ew臋.
Kiedy Adam obudzi艂 si臋 i spojrza艂 na ni膮, rzek艂: Oto jest
cia艂o z mego cia艂a i ko艣膰 z ko艣ci mojej. Za艣
B贸g powiedzia艂: Dla niej cz艂owiek porzuci ojca
i matk臋 swoj膮 i b臋d膮 dwoje w jednym ciele.
W贸wczas ustanowiony zosta艂 艣wi臋ty sakrament ma艂偶e艅stwa,
kt贸rego wi臋zy jedynie 艣mier膰 rozerwa膰 mo偶e. A tak膮 moc i si艂臋
ma ten cudowny sakrament, i偶 sprawia, 偶e dwie odr臋bne istoty
staj膮 si臋 jednym cia艂em; i wi臋cej jeszcze w dobrych stad艂ach
dzia艂a: cho膰 maj膮 dwie dusze, jedn膮 maj膮 wol臋. St膮d pochodzi,
偶e jako cia艂o 偶ony jest jednym z cia艂em m臋偶a, zmazy, kt贸re j膮
plami膮, i b艂臋dy, jakie pope艂nia, znajduj膮 odd藕wi臋k w ciele m臋-
偶a, cho膰by ten jak m贸wi艂em nie da艂 powodu do takiej
szkody. Tak jak b贸l nogi lub jakiejkolwiek cz臋艣ci cia艂a ludzkie-
go odczuwa ca艂e cia艂o, gdy偶 ca艂e jest jednym i tym samym cia-
艂em, jak g艂owa odczuwa b贸l pi臋ty, cho膰 go nie wywo艂a艂a, tak
m膮偶 uczestniczy w ha艅bie 偶ony, gdy偶 jednym z ni膮 jest. A jako
cze艣膰 i ha艅ba na 艣wiecie wszystkie w ciele i krwi pocz膮tek
maj膮, podobnie ha艅ba wyst臋pnej 偶ony z nich si臋 rodzi i musi
m膮偶 j膮 dzieli膰 i b臋dzie uwa偶any za znies艂awionego, cho膰by
o tym nie wiedzia艂. Zwa偶 przeto, o Anselmo, na jakie nie-
bezpiecze艅stwo si臋 nara偶asz chc膮c zak艂贸ci膰 spok贸j, w jakim
twoja zacna 偶ona 偶yje, zwa偶, dla jak pr贸偶nej i nieopatrznej
ciekawo艣ci chcesz obudzi膰 nami臋t^fct 艣pi膮ce dot膮d w piersi
twej czystej ma艂偶onki; rozwa偶, 偶e 8%go, na co si臋 wa偶ysz, ko-
rzy艣膰 b臋dzie ma艂a, a to, co m贸g艂by艣 utwci膰, b臋dzie takie, 偶e
i nic wi臋cej nie powiem, bo i s艂贸w mi brak, by to wyrazi膰.
Lecz je艣li to wszystko, co m贸wi臋, nie wystarczy, aby ci臋 od z艂ego
zamys艂u odwie艣膰, mo偶esz szuka膰 innego narz臋dzia twej ha艅by
i niedoli, ja nim by膰 nie my艣l臋, cho膰bym przez to utraci艂 tw膮
przyja藕艅, co jest najwi臋ksz膮 strat膮, jak膮 wyobrazi膰 sobie mog臋.
330
Powiedziawszy to zamilk艂 cnotliwy i roztropny Lotario, za艣
Anselmo sta艂 tak stropiony i zamy艣lony, 偶e przez dobr膮 chwil臋
nie m贸g艂 znale藕膰 s艂owa. Ale w ko艅cu rzek艂:
玏idzia艂e艣, z jak膮 uwag膮 s艂ucha艂em, co mi m贸wi艂e艣, kocha-
ny Lotario, w twych s艂owach, przyk艂adach i por贸wnaniach
widzia艂em wielk膮 m膮dro艣膰 twoj膮 oraz szczyt prawdziwej przy-
ja藕ni, jak膮 dla mnie 偶ywisz. Przyznaj臋 r贸wnie偶 i widz臋, 偶e
je艣li za zdaniem twoim nie p贸jd臋, lecz przy moim wytrwam,
uciekam od szcz臋艣cia, a goni臋 za nieszcz臋艣ciem. Mimo to mo-
偶esz uwa偶a膰, 偶e cierpi臋 na chorob臋, jakiej niekt贸re bia艂og艂owy
ulegaj膮, kiedy bierze je ch臋膰 je艣膰 ziemi臋, gips, w臋giel i inne
gorsze rzeczy, wstr臋tne dla samego widoku, a co dopiero do
jedzenia. Trzeba pewnego wybiegu, aby mi臋 uzdrowi膰, a mo-
偶esz 艂atwo to uczyni膰, byleby艣 tylko zacz膮艂, cho膰by udaj膮c
tylko i na niby, zaleca膰 si臋 do Camili, kt贸ra nie jest tak s艂aba,
aby przy pierwszych usi艂owaniach cz臋艣膰 sw膮 podepta艂a. Sam
ten zacz膮tek natarcia mi臋 zadowoli i spe艂nisz obowi膮zek winny
naszej przyja藕ni, nie tylko zwracaj膮c mi 偶ycie, -lecz przekonu-
j膮c mi臋, 偶e nie jestem zha艅biony. A powiniene艣 si臋 zgodzi膰
dla jednego powodu, a to, kiedy widzisz mi臋 tak stanowczym,
jak jestem, aby sw膮 pr贸b臋 w czyn wprowadzi膰, nie powiniene艣
pozwoli膰, abym szale艅stwo moje komu innemu zdradzi艂 i na-
razi艂 przez to m贸j honor, kt贸ry ty ocali膰 si臋 starasz. Co za艣 do
tego, 偶e tw贸j ucierpi w mniemaniu Camili, kiedy si臋 do niej
zaleca膰 zaczniesz, ma艂o to wa偶y lub nic, bo wkr贸tce widz膮c
w niej niez艂omno艣膰, jakiej si臋 spodziewamy, b臋dziesz m贸g艂
wyjawi膰 jej ca艂膮 prawd臋 o naszym podst臋pie, a przywr贸ci ci臋
do dawnego powa偶ania. Skoro wi臋c ryzykujesz tak ma艂o, a wa-
偶膮c si臋 na to tak wielkie mo偶esz mi da膰 zadowolenie, nie od-
mawiaj mi tego wbrew wszelkim przeszkodom, jakie widzisz,
bowiem, jak ju偶 powiedzia艂em, zaledwie rozpoczniesz spraw臋,
b臋d臋 uwa偶a艂 j膮 za za艂atwion膮.
Lotario widz膮c niewzruszon膮 wol臋 Anselma i nie wiedz膮c,
jakie jeszcze przyk艂ady przytoczy膰, jakie rozumowania prze-
d艂o偶y膰, aby go od tego odwie艣膰, widz膮c, 偶e grozi powierzeniem
komu innemu swego zamiaru, aby unikn膮膰 gorszego z艂a, po-
331
stanowi艂 przychyli膰 si臋 do pro艣by i spe艂ni膰 j膮 z silnym zamia-
rem poprowadzenia sprawy w ten spos贸b, aby nie wzburzy膰
my艣li Camili oraz aby zadowoli膰 Anselma; wi臋c odpowiedzia艂,
by nikomu innemu nie powierza艂 swych plan贸w, on bowiem
bierze to przedsi臋wzi臋cie na siebie i przyst膮pi do艅, skoro tylko
uzna za stosowne. Anselmo u艣ciska艂 go czule i podzi臋kowa艂 za
gotowo艣膰 tak serdecznie, jakby za wielk膮 艂ask臋. Ustalili mi臋-
dzy sob膮, 偶e od nast臋pnego dnia przyst膮pi膮 do dzie艂a. Anselmo
da mu czas i sposobno艣膰, aby swobodnie m贸g艂 pom贸wi膰 z Ca-
mil膮, i sam da mu pieni膮dze i klejnoty, kt贸re ma jej' ofiarowa膰.
Radzi艂 mu, aby urz膮dza艂 serenady, aby pisa艂 wiersze na jej
cze艣膰, a je艣liby nie chcia艂 si臋 tym zajmowa膰, on sam go w tym
wyr臋czy. Na wszystko zgadza艂 si臋 Lotario w innej my艣li, ni偶
Anselmo s膮dzi艂, i po tej umowie wr贸cili do domu Anselma,
gdzie zastali Camil臋 w niepokoju i trosce czekaj膮c膮 na m臋偶a,
kt贸ry dnia tego sp贸藕ni艂 si臋 bardziej ni偶 zwykle. Lotario po-
wr贸ci艂 do siebie, Anselmo zosta艂 w domu. O ile ten by艂 zado-
wolony, o tyle zatroskany by艂 Lotario nie wiedz膮c, co po-
cz膮膰, aby wyj艣膰 z tej przykrej sprawy. Przez noc rozmy艣la艂
nad sposobem, jak oszuka膰 Anselma nie obra偶aj膮c Camili;
nast臋pnego dnia uda艂 si臋 na obiad do przyjaciela i zosta艂 mile
przyj臋ty przez Camil臋, kt贸ra powita艂a go i ugo艣ci艂a z rado艣ci膮,
wiedz膮c,-jak Anselmo jest mu 偶yczliwy. Po obiedzie zdj臋to
obrusy, za艣 Anselmo o艣wiadczy艂 Lotariowi, aby pozosta艂 z Ca-
mil膮, on tymczasem p贸jdzie pewn膮 piln膮 spraw臋 za艂atwi膰, po-
wr贸ci za艣 w p贸艂torej godziny. Camila prosi艂a go, aby nie od-
chodzi艂, za艣 Lotario ofiarowa艂 si臋 mu towarzyszy膰. Na nic
si臋 te usi艂owania nie zda艂y, Anselmo nalega艂 na Lotaria, by
pozosta艂 i czeka艂 na niego, gdy偶 chce z nim om贸wi膰 bardzo
wa偶n膮 spraw臋. Prosi艂 te偶 Camil臋, aby nie pozwoli艂a oddali膰
si臋 Lotariowi, p贸ki on nie wr贸ci. W rzeczy samej, tak dobrze
potrafi艂 uda膰 konieczno艣膰 czy te偶 nieodzowno艣膰 swego oddale-
nia, 偶e nikt nie m贸g艂 odgadn膮膰, i偶 by艂o to zmy艣lenie. Anselmo
wyszed艂, a przy stole zostali Camila i Lotario sami, domowni-
cy bowiem poszli obiadowa膰. Lotario ujrza艂 si臋 przeto na
placu boju, jak sobie tego jego przyjaciel 偶yczy艂 i to wobec
332
przeciwnika, kt贸ry sam膮 pi臋kno艣ci膮 swoj膮 m贸g艂 zwyci臋偶y膰
ca艂y oddzia艂 uzbrojonych rycerzy. M贸g艂 si臋 zatem s艂usznie Lo-
tario obawia膰. Opar艂szy przeto 艂okie膰 na por臋czy krzes艂a,
g艂ow臋 sk艂oni艂 na d艂o艅 i przeprosiwszy Camil臋 za niegrzeczno艣膰,
prosi艂, aby mu wolno by艂o odpocz膮膰 nieco, p贸ki Anselmo nie
wr贸ci. Camila odpowiedzia艂a, 偶e lepiej odpocznie w 艣wietlicy
ni偶 na krze艣le, i prosi艂a, aby si臋 tam uda艂 i przespa艂. Lotario
odm贸wi艂 i pozosta艂 na miejscu, drzemi膮c do czasu powrotu
Anselma. Ten zastawszy Camil臋 w jej komnacie, za艣 Lotaria
艣pi膮cego, pomy艣la艂, 偶e z powodu op贸藕nienia jego mieli do艣膰
czasu na rozmow臋, a nawet na spanie. Czeka艂 cierpliwie, kiedy
si臋 Lotario obudzi, aby wyj艣膰 z nim i wypyta膰 o wszystko,
co zasz艂o. Wszystko sta艂o si臋, jak pragn膮艂. Lotario obudzi艂
si臋 i zaraz wyszli obaj z domu. Anselmo zapyta艂 o to, co go
dr臋czy艂o. Lotario odpowiedzia艂, 偶e nie uwa偶a艂 za stosowne za
pierwszym razem zdradza膰 si臋 ca艂kowicie, wi臋c jedynie chwali艂
urod臋 Camili m贸wi膮c, 偶e ca艂e miasto wys艂awia jej g艂adko艣膰
i m膮dro艣膰 i 偶e to zdawa艂o mu si臋 dobrym pocz膮tkiem do pozy-
skania jej wzgl臋d贸w i przygotowanie jej, aby za nast臋pnym
razem wys艂uchiwa艂a go ch臋tnie. Takiego wybiegu zwyk艂 u偶y-
wa膰 diabe艂: kiedy chce kogo艣 uwie艣膰, kto ma si臋 na baczno艣ci,
przybiera na si臋 posta膰 anio艂a 艣wiat艂o艣ci, b臋d膮c anio艂em ciemno-
艣ci, i przyjmuj膮c pozory pi臋kna, w ko艅cu odkrywa, kim jest,
i zamys艂 sw贸j przeprowadza, o ile na pocz膮tku podst臋p jego nie
zostanie odkryty. To wszystko bardzo si臋 Anselmowi spodoba艂o
i rzek艂, 偶e ka偶dego dnia. da mu podobn膮 sposobno艣膰, cho膰by na-
wet i nie wyszed艂 z domu, b臋dzie sobie w domu wymy艣la艂 takie
zaj臋cie, 偶e Camila podst臋pu nie b臋dzie mog艂a podejrzewa膰.
Up艂yn臋艂o dni kilka, a Lotario nie przemawiaj膮c ani s艂贸wka
do Camili, odpowiada艂 Anselmowi, 偶e rozmawia艂 z ni膮, ale nigdy
nie zdo艂a艂 uzyska膰 od niej najmniejszej oznaki s艂abo艣ci ani nie
da艂a mu nawet cienia nadziei, przeciwnie, zagrozi艂a, 偶e je艣li nie
poniecha owych niegodnych my艣li, powie o tym m臋偶owi.
獶obrze wi臋c rzek艂 Anselmo. Dot膮d Camila opiera艂a si臋
s艂owom, trzeba przekona膰 si臋, jak oprze si臋 uczynkom. Dam
ci jutro rano dwa tysi膮ce talar贸w w z艂ocie, aby艣 jej ofiarowa艂,
333
i drugie tyle, aby艣 zakupi艂 klejnoty na przyn臋t臋. Bia艂og艂owy
bowiem, zw艂aszcza pi臋kne, cho膰by najskromniejsze by艂y, lubi膮
si臋 w nie stroi膰, by je podziwiano; je艣li oprze si臋 tej pokusie,
wystarczy mi to i nie b臋d臋 ci si臋 wi臋cej naprzykrza艂a
Lotario odpowiedzia艂, 偶e jak zacz膮艂, tak i doko艅czy dzie艂a,
cho膰by mia艂 z tego wyj艣膰 zn臋kany i zwyci臋偶ony. Na drugi
dzie艅 otrzyma艂 te cztery tysi膮ce talar贸w, a z nimi cztery ty-
si膮ce k艂opot贸w. Nie wiedzia艂 bowiem, jak mu si臋 uda znowu
wykr臋ci膰. W ko艅cu postanowi艂 rzec Anselmowi, 偶e Camila zo-
sta艂a r贸wnie niewzruszona darami i obietnicami, jak s艂owami
i nie nale偶y jej dr臋czy膰 d艂u偶ej, bo to tylko strata czasu. Jednak
traf, kt贸ry spraw臋 mia艂 inaczej przeprowadzi膰, chcia艂, 偶e An-
selmo, pozostawiwszy jak zwykle Lotaria i Camil臋 samych
jak poprzednio, zamkn膮艂 si臋 w s膮siedniej komnacie i przez
dziurk臋 od klucza podpatrywa艂 i pods艂uchiwa艂, jak si臋 zacho-
wuj膮. Przekona艂 si臋, 偶e wi臋cej ni偶 p贸艂 godziny Lotario ani
s艂owa do Camili nie przem贸wi艂 i 偶e nie przem贸wi艂by, cho膰by
tak i sto lat siedzieli. Poj膮艂 tedy, 偶e to wszystko, co mu przy-
jaciel m贸wi艂 o odpowiedziach Camili, by艂o zmy艣leniem i k艂am-
stwem. Aby si臋 o tym przekona膰, wyszed艂 z komnaty, przy-
wo艂a艂 Lotaria na stron臋, pytaj膮c, jak膮 ma dla艅 nowin臋 i w jakim
usposobieniu by艂a Camila. Lotario odpowiedzia艂, 偶e nie my艣li
dalej posuwa膰 sprawy, odpar艂a bowiem tak ostro i surowo, 偶e
nie ma odwagi jeszcze z ni膮 m贸wi膰.
獳ch rzek艂 Anselmo Lotario, Lotario, jak 藕le wype艂niasz
swe wobec mnie zobowi膮zania, jak bardzo zaufanie moje za-
wiod艂e艣! Oto 艣ledzi艂em ci臋 teraz przez t臋 dziurk臋 od klucza
i widzia艂em, 偶e s艂owa do Camili nie przem贸wi艂e艣, z tego wnosi膰
mi nale偶y, 偶e i pierwej nie m贸wi艂e艣 z ni膮. A je艣li tak jest, jak
nie w膮tpi臋, czemu偶 mi臋 oszuka艂e艣 i czemu偶 przez tw贸j spryt
chcesz udaremni膰 艣rodki, jakie m贸g艂bym znale藕膰 dla przepro-
wadzenia mego zamys艂u?
Anselmo nie rzek艂 nic wi臋cej, a do艣膰 tego by艂o, aby zmiesza膰
i zawstydzi膰 Lotaria, kt贸ry raniony w swoim honorze, 偶e
go na k艂amstwie z艂apano, poprzysi膮g艂 Anselmowi, 偶e od tej
chwili zobowi膮zuje si臋 zadowoli膰 go i nie ok艂amywa膰, o czym
334
rad si臋 przekona, je艣li go pilnie 艣ledzi膰 b臋dzie; tym bardziej
偶e 偶adnej czujno艣ci nie b臋dzie trzeba, bowiem skwapliwo艣膰,
z jak膮 postara si臋 go zadowoli膰, uwolni go od wszelkich podej-
rze艅. Anselmo uwierzy艂 mu i a偶eby zostawi膰 mu wi臋ksz膮 swo-
bod臋 i wi臋cej spokoju, postanowi艂 oddali膰 si臋 na osiem dni,
udaj膮c si臋 do pewnego swego przyjaciela, mieszkaj膮cego na
wsi niedaleko miasta. Um贸wi艂 si臋 z tym przyjacielem, 偶e ten
cz臋sto b臋dzie go zaprasza艂, aby mu da膰 wobec Camili poz贸r do
wyjazdu. Nieszcz臋sny i nieopatrzny Anselmo, co czynisz? co
zamierzasz? w przygotowujesz? Zwa偶, 偶e dzia艂asz przeciw so-
bie samemu, planuj膮c sw膮 ha艅b臋 i przygotowuj膮c zgub臋. Za-
cna jest ma艂偶onka twoja Camila i spokojna, a ty j膮 w spokoju c
posiadasz, nikt nie dybie na twoj膮 mi艂o艣膰, my艣li jej poza 艣cia-
ny domu twego nie wybiegaj膮. Jeste艣 jej niebem na ziemi, ce-
lem jej d膮偶e艅, spe艂nieniem jej pragnie艅, miar膮, kt贸r膮 wol臋
swoj膮 mierzy stosuj膮c j膮 we wszystkim do twojej i do woli
nieba. Je艣li wi臋c z艂ota 偶y艂a jej czci, pi臋kno艣ci, cnoty i skromno-
艣ci daje ci bez trudu 偶adnego ca艂e bogactwo, jakie masz i ja-
kiego m贸g艂by艣 zapragn膮膰, dlaczego偶 chcesz kopa膰 ziemi臋 i szu-
ka膰 nowych 偶y艂 nowego i nigdy nie widzianego skarbu, nara-
偶aj膮c si臋 na niebezpiecze艅stwo, 偶e wszystko w ko艅cu si臋
zawali, spoczywa bowiem na s艂abych podstawach jej u艂omnej
natury. Zwa偶, 偶e ten, kto szuka niemo偶liwo艣ci, s艂usznie bywa
mo偶liwego pozbawiony,, jak to wyra偶a lepiej poeta m贸wi膮c:
Ja szukam w 艣mierci 偶ycia,
Zdrowia w cia艂a chorp艣ci,
A w wi臋zieniu wolno艣ci,
Albo w zamkni臋ciu wyj艣cia,
Oraz w zdrajcy prawo艣ci,
Lecz los m贸j, od kt贸rego
Nie doznam nic dobrego,
I niebo chc膮 niegodziwe,
呕e goni膮c za niemo偶liwem,
Nie znajd臋 i mo偶liwego.
Na drugi dzie艅 Anselmo uda艂 si臋 na wie艣, oznajmiwszy Ca-
mili, 偶e przez czas jego nieobecno艣ci Lotario b臋dzie przycho-
335
dzi艂 dogl膮da膰 domu i jada膰 z ni膮; poleci艂, by go traktowa艂a jak
jego samego. Zasmuci艂a si臋 Camila, jako bia艂og艂owa m膮dra
i szanowna, zleceniem, jakie jej m膮偶 zostawi艂, i Zwraca艂a mu
uwag臋, ze nie godzi si臋, aby w czasie jego nieobecno艣ci ktokol-
wiek zajmowa艂 jego miejsce u sto艂u. Je偶eli za艣 czyni to nie
昺aj膮c zaufania, 偶e ona potrafi zarz膮dza膰 domem, niech tym
razem spr贸buje, a zobaczy dowodnie, jak da rad臋 najtrudniej-
szym zadaniom. Anselmo odpowiedzia艂, 偶e taka by艂a jego wola
i nie pozostaje jej nic innego, jak schyli膰 g艂ow臋 i s艂ucha膰. Ca-
mila rzek艂a, 偶e post膮pi tak, cho膰 wbrew swej woli. Po odje藕dzie
膭nselma, na drugi dzie艅, przyszed艂 do domu Lotario i zosta艂
przyj臋ty przez Camil臋 serdecznie i grzecznie. Ale nigdy nie
pozostawa艂a sam na sam z Lotariem i stale chodzi艂a otoczo-
na s艂u偶b膮 i pokojowymi, a w szczeg贸lno艣ci w towarzystwie
pewnej pokojowej zwanej Leonela, kt贸r膮 bardzo lubi艂a, by艂y
bowiem od dziecka razem wychowane w domu rodzic贸w Ca-
mili i kiedy wysz艂a, za 膭nselma, zabra艂a j膮 ze sob膮. Podczas
trzech pierwszych dni Lotario nic nie m贸wi艂, cho膰 m贸g艂 by艂
to uczyni膰, kiedy zebrano ze sto艂u, a s艂u偶ba odesz艂a, aby szybko
zje艣膰 obiad, jak przykaza艂a Camila. A cho膰 Leonela mia艂a roz-
kaz jada膰 przed Camila, aby nie odchodzi艂a od jej boku, ali艣ci
mia艂a' ona milsze dla niej sprawy na g艂owie i u偶ywa艂a' tych
godzin i tych sposobno艣ci wedle w艂asnego upodobania, nie
zawsze wype艂niaj膮c przykazanie pani, przeciwnie, zostawia艂a
ich samych, jakby jej to kto艣 poleci艂. Jednak skromne zacho-
wanie Camili, powaga jej oblicza, godno艣膰 jej postawy by艂y
takie, 偶e nak艂ada艂y w臋dzid艂o j臋zykowi Lotaria.
Ale przewaga licznych cn贸t Camili, kt贸re j臋zykowi Lota-
ria nakazywa艂y milczenie, obr贸ci艂a si臋 na zgub臋 ich obojga.
W czasie gdy j臋zyk milcza艂, my艣li wolny bieg mia艂y i sposobno艣膰
do rozwa偶ania szczeg贸艂u po szczeg贸le wysokich przymiot贸w
cnoty i pi臋kno艣ci, jakie posiada艂a Camila, wystarczaj膮cych,
aby nawet w marmurowej figurze mi艂o艣膰 roznieci膰, a c贸偶 do-
piero w sercu cielesnym. Lotario patrzy艂 na ni膮 ca艂y czas za-
miast m贸wi膰 i rozwa偶a艂, jak godn膮 by艂a mi艂o艣ci; owe my艣li
zacz臋艂y powoli obala膰 wzgl臋dy, j-akie mia艂 dla 膭nselma, i po
336
WED艁UG JOSfi DEL CASTILLO
.tysi膮ckro膰 chcia艂 ju偶 wyjecha膰 z miasta i uda膰 si臋, gdzieby go
nigdy Anselmo na oczy nie ogl膮da艂, on za艣 nie widzia艂by Camili,
lecz przeszkadza艂o mu i zatrzymywa艂o go upodobanie, jakie
znajdowa艂 patrz膮c na ni膮. Zadawa艂 sobie gwa艂t i walczy艂 z so-
b膮, aby st艂umi膰 i nie do艣wiadcza膰 przyjemno艣ci, jak膮 mu spra-
wia艂o wpatrywanie si臋 w Camil臋; oskar偶a艂 sam siebie o sza-
le艅stwo, nazywa艂 si臋 z艂ym przyjacielem, z艂ym chrze艣cijaninem
zgo艂a, rozwa偶a艂 i por贸wnywa艂 siebie i Anselma, dochodz膮c do
przekonania, 偶e wi臋kszy by艂 ob艂臋d i dufno艣膰 Anselma ni偶 jego
mizerna wierno艣膰 i 偶e je艣liby przed Bogiem m贸g艂 znale藕膰 takie
usprawiedliwienie jak przed lud藕mi, nie l臋ka艂by si臋 kary za
swe przewinienie.
.Tak wi臋c pi臋kno艣膰 i cnota Camili oraz sposobno艣膰, jak膮 na-
str臋czy艂 sam nierozwa偶ny ma艂偶onek, zwyci臋偶y艂y wreszcie lo-
jalno艣膰 Lotaria i nie bacz膮c ju偶 na nic innego krom swej
sk艂onno艣ci, po up艂ywie, trzech dni nieobecno艣ci Anselma,
w czasie kt贸rych toczy艂 z sob膮 ustawiczn膮 walk臋, aby oprze膰
si臋 uczuciom, zacz膮艂 je Camili objawia膰 z takim pomieszaniem
i tak mi艂osnymi s艂owy, 偶e Camila os艂upia艂a, podnios艂a si臋 jeno
藕 miejsca i odesz艂a do swej komnaty bez s艂owa. Ale ozi臋b艂o艣膰
owa nie odebra艂a Lotariowi nadziei, kt贸ra zawsze wraz z mi-
艂o艣ci膮 si臋 rodzi, przeciwnie, Camila sta艂a mu si臋 bardziej po偶膮-
dana: Ta za艣 odkrywszy w Lotariu to, czego si臋 nigdy nie spo-
dziewa艂a, nie wiedzia艂a, co pocz膮膰, a s膮dz膮c, 偶e nie by艂o arii
bezpiecznie, ani godziwie dawa膰 mu sposobno艣膰 i miejsce do
nowej rozmowy, postanowi艂a tej samej nocy wys艂a膰 s艂ug臋 swego
do Anselma z listem tej tre艣ci:
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY CZWARTY
kt贸ry zawiera dalszy ci膮g powie艣ci o nieopatrznym ciekawskim
^'Zwyk艂o si臋 m贸wi膰, 偶e wojsko bez wodza i zamek bez kaszte-
lana sm臋tny przedstawiaj膮 widok, ja za艣 twierdz臋, 偶e jeszcze;
偶a艂o艣niej wygl膮da niewiasta zam臋偶na i m艂oda bez m臋偶a, kiedy
brak s艂usznych powod贸w do rozstania. Jest mi tak bez was
22 Don Kichote, cz. I 337-
藕le i tak nie mog臋 znie艣膰 tej roz艂膮ki, 偶e je艣li rych艂o nie wr贸-
cicie, b臋d臋 zmuszona, schroni膰 si臋 do domu mych rodzic贸w,
cho膰by mi wasz dom zostawi膰 przysz艂o bez str贸偶a, ten bowiem,
kt贸rego tu ustanowili艣cie, je艣li do tytu艂u tego ma prawo,
bardziej swoj膮 przyjemno艣膰 ma na wzgl臋dzie ni偶 wasze spra-
wy. Jeste艣cie cz艂owiekiem roztropnym, wi臋c nic wi臋cej nie
nadmieni臋 ani te偶 godzi si臋, abym wi臋cej pisa艂a.
Kiedy Anselmo ten list otrzyma艂, wni贸s艂 z tego, 偶e Lotario
do dzie艂a przyst膮pi艂 i 偶e Camila musia艂a odpowiedzie膰 na to,
jak tego pragn膮艂. Uradowany bez miary tymi nowinami, od-
powiedzia艂 s艂ownie Camili, aby nie rusza艂a si臋 nigdzie z domu,
bowiem wraca niebawem. Zadziwi艂a Camil臋 odpowied藕 Ansel-
ma i wtr膮ci艂a j膮 w wi臋ksz膮 ni偶 poprzednio rozterk臋, nie 艣mia艂a
bowiem ani pozosta膰 w domu, ani tym mniej uda膰 si臋 do ro-
dzic贸w. Pozostaj膮c nara偶a艂a na niebezpiecze艅stwo sw膮 cno-
t^> wyje偶d偶aj膮c sprzeciwia艂a si臋 poleceniom m臋偶a. W ko艅cu
wybra艂a gorsze, pozosta艂a z postanowieniem nieunikania obec-
no艣ci Lotaria, aby nie wywo艂a膰 komentarzy s艂u偶by, i ju偶 偶a-
艂owa艂a, 偶e napisa艂a o tym m臋偶owi l臋kaj膮c si臋, aby nie po-
wzi膮艂 podejrzenia, 偶e Lotario dostrzeg艂 w niej jakow膮艣 p艂o-
cho艣膰, kt贸ra go popchn臋艂a do poniechania nale偶nego szacunku.
Ale dufna w sw膮 cnot臋, maj膮c nadziej臋 w Bogu i w zacno艣ci
uczu膰 swoich, postanowi艂a odpowiada膰 milczeniem na wszelkie
zalecanki Lotaria, nie m贸wi膮c o tym wi臋cej m臋偶owi, aby nie
sta膰 si臋 dla艅 powodem jakiej艣 zwady i k艂opot贸w. A nawet
stara艂a si臋 znale藕膰 usprawiedliwienie dla Lotaria wobec
Anselma, gdyby zapyta艂, co j膮 sk艂oni艂o do napisania tego
listu, W takich zamys艂ach, bardziej uczciwych ni偶 rozs膮dnych
lub korzystnych, na drugi dzie艅 s艂ucha艂a Lotaria, kt贸ry
tak gwa艂townie naciera艂, 偶e sta艂o艣膰 Camili chwia膰 si臋 po-
cz臋艂a, za艣 jej cnota musia艂a pilnie baczy膰, aby oczy nie zdra-
dzi艂y mi艂osnego wsp贸艂czucia, jakie w jej sercu wzbudzi艂y 艂zy
i s艂owa Lotaria. Lotario zauwa偶y艂 wszystko i podnieci艂o go to
bardziej. W ko艅cu zdawa艂o mu si臋, 偶e nale偶y korzysta膰 ze spo-
sobno艣ci i czasu nadarzonego przez nieobecno艣膰 Anselma i osta-
teczny szturm do tej fortecy przypu艣ci膰, wi臋c zaatakowa艂 jej
zarozumia艂o艣膰, wys艂awiaj膮c jej urod臋, nie masz bowiem rzeczy,
kt贸ra rychlej kruszy i z ziemi膮 r贸wna warowne wie偶e pr贸偶no艣ci
urodziwych niewiast, jak w艂a艣nie ta sama pr贸偶no艣膰 j臋zykiem
pochlebstwa za偶yta. W rzeczy samej, tak zr臋cznie bojowymi
艣rodkami podminowa艂 ska艂臋 jej niez艂omno艣ci, 偶e cho膰by Ca-
mila i z br膮zu by艂a ca艂a, musia艂aby upa艣膰. P艂aka艂, b艂aga艂, obie-
cywa艂, uwielbia艂, naciera艂, zmy艣la艂 Lotario z tak wielkim uczu-
ciem, z pozorami takiej szczero艣ci, 偶e obali艂 wstydliwo艣膰 Camili
i uzyska艂 to/czego tak bardzo pragn膮艂, a czego najmniej si臋 spo-
dziewa艂.
Podda艂a si臋 Camila, Camila odda艂a si臋; lecz c贸偶 w tym dziw-
nego, czy偶 przyja藕艅 Lotaria wytrzyma艂a pr贸b臋? Przyk艂ad to
jawny, kt贸ry wykazuje, 偶e nami臋tno艣膰 mi艂osn膮 zwyci臋偶y膰
mo偶na jedynie ucieczk膮 i 偶e nikt nie powinien wyst臋powa膰 do
walki z tak pot臋偶nym przeciwnikiem, bo trzeba by si艂y boskiej,
a偶eby nad ludzkimi zapanowa膰. Jedna Leonela tylko wiedzia-
艂a o upadku swej pani, bo nie zdo艂a艂o przed ni膮 ukry膰 tego
tych dwoje wiaro艂omnych przyjaci贸艂 a nowych kochank贸w.
Nie chcia艂 jednak Lotario zwierzy膰 Camili planu Ansel-
ma ani 偶e to on w艂a艣nie da艂 im mo偶liwo艣膰 doj艣cia do tego ce-
lu, aby nie zlekcewa偶y艂a jego mi艂o艣ci i nie s膮dzi艂a, 偶e zale-
ca艂 si臋 do niej tak przypadkiem i bezmy艣lnie, a nie z przeko-
nania.
Po kilku dniach powr贸ci艂 Anselmo do swego domu i nie za-
uwa偶y艂, 偶e w nim brak czego艣, co najbardziej ceni艂, cho膰 nie
umia艂 uszanowa膰. Natychmiast odwiedzi艂 Lotaria i zasta艂 go
w domu. U艣cisn臋li si臋, za艣 Anselmo zapyta艂 o nowiny, kt贸re
mia艂y mu da膰 艣mier膰 albo 偶ycie.
獵贸偶 mog臋 ci rzec, druhu Anselmo rzek艂 Lotario
masz 偶on臋, kt贸ra mo偶e by膰 godnym przyk艂adem i koron膮
wszystkich cnotliwych niewiast. S艂owa me do niej zwr贸cone
wiatr uni贸s艂, obietnice zosta艂y wzgardzone, podarki nie zosta艂y
przyj臋te, moje udane 艂zy sta艂y si臋 przedmiotem oczywistych
drwin. Jednym s艂owem, oto Camila jest sum膮 wszelakiego
pi臋kna, skarbcem, gdzie ukrywa si臋 cnota, gdzie 偶yje dworno艣膰,
22* 339
wstydliw贸艣膰 i wszelkie zalety, kt贸re niewiast臋 uczciw膮 czyni膮
godn膮 chwa艂y i szcz臋艣liw膮. We藕 swe pieni膮dze z powrotem,
przyjacielu, oto ci je oddaj臋, nie potrzebowa艂em si臋' do nich
ucieka膰, gdy偶 nieprzyst臋pno艣膰 Camili nie jest wra偶liwa na
rzeczy tak niskie jak upominki i obietnice. Uspok贸j si臋, An-
selmo, i nie szukaj innych pr贸b, a jak such膮 nog膮 przeszed艂e艣
morze trudno艣ci i podejrze艅, kt贸rych niewiasty zwyk艂y i mog膮
by膰 przyczyn膮, nie chciej powt贸rnie puszcza膰 si臋 na g艂臋boki
ocean nowych burz, nie chciej z innym pilotem podejmowa膰
do艣wiadczania zalet i wytrzyma艂o艣ci statku, danego ci przez
niebo w udziale, aby艣 na nim przep艂yn膮艂 morze tego 艣wiata.
Rozwa偶, 偶e jeste艣 ju偶 w bezpiecznym porcie, umocnij si臋
kotwicami szlachetnej rozwagi i trwaj tak, p贸ki ci nie przyj-
dzie sp艂aci膰 d艂ugu, od p艂atno艣ci kt贸rego nie uwolni ci臋 偶adne
ziemskie szlachectwo.
Wielk膮 rado艣膰 sprawi艂y Anselmowi s艂owa Lotaria, a tak
w nie wierzy艂, jakby wypowiedzia艂a je jaka艣 wyrocznia; jed-
nak prosi艂 go, aby nie zaprzestawa艂 dzie艂a, cho膰by to by艂o ra-
czej dla ciekawo艣ci i rozrywki, ale niepotrzebne b臋d膮 odt膮d
tak usilne zaloty. Prosi go tylko, aby napisa艂 kilka wierszy,
w kt贸rych pod imieniem Chloris wys艂awia艂by Camil臋, on za艣
da艂by Camili do poznania, 偶e Lotario jest zakochany w pew-
nej damie, kt贸r膮 pod tym imieniem opiewa, aby pod tak膮 os艂o-
n膮 m贸g艂 s艂awi膰 j膮 z przystojno艣ci膮 nale偶n膮 jej cnocie. A je偶eli
Lotario nie chcia艂by si臋 podj膮膰 trudu napisania wierszy, on
sam go w tym wyr臋czy.
玊o niepotrzebne rzek艂 Lotario muzy s膮 mi przyjazne
i odwiedzaj膮 mi臋 niekiedy w ci膮gu roku. Powiedz Camili, co
chcesz o rzekomych moich uczuciach, wiersze sam napisz臋,
je艣li nie tak dobre jak przedmiot tego wymaga, to w ka偶dym
razie najlepsze, na jakie mi臋 sta膰.
Kiedy ten uk艂ad zawarli dwaj przyjaciele, nieopatrzny
i wiaro艂omny, wr贸ci艂 Anselmo do domu i postawi艂 Camili py-
tanie, na jakie czeka艂a dziwi膮c si臋, 偶e tego nie czyni, a wi臋c
co by艂o pobudk膮 do napisania listu, jaki mu przys艂a艂a. Camila
odpowiedzia艂a, i偶 mia艂a wra偶enie, jakoby Lotario patrzy艂 na
340
ni膮 okiem zuchwalszym, ni偶 kiedy on by艂 w domu, lecz zmie-
ni艂a zdanie i s膮dzi, 偶e to by艂o przywidzenie, bowiem Lotario
unika jej widoku i pozostania z ni膮 sam na sam. Anselmo za-
pewni艂 j膮, 偶e mo偶e bezpiecznie poniecha膰 tego podejrzenia,.
wiadomo mu bowiem, 偶e Lotario jest zakochany w pewnej
szlachetnej dziewicy tego miasta, kt贸r膮 opiewa pod imie-
niem Chloris, a gdyby nawet tak nie by艂o, nie nale偶y w膮tpi膰
w szczero艣膰 Lotaria oraz w wielk膮 przyja藕艅, jaka ich obu
艂膮czy. Gdyby Camila nie by艂a uprzedzona przez Lotaria, 偶e
owe uczucia do Chloris s膮 zmy艣lone i 偶e powiedzia艂 o tym
Anselmowi, aby m贸c niekiedy sam膮 Camil臋 w wierszach
wys艂awia膰, by艂aby bez w膮tpienia wpad艂a w rozpaczliw膮
sie膰 zazdro艣ci, lecz ostrze偶ona, przyj臋艂a 贸w wstrz膮s bez przy-
kro艣ci.
Na drugi dzie艅, kiedy we troje siedzieli przy stole, prosi艂
Anselmo Lotaria, aby powiedzia艂 co艣 z wierszy, jakie u艂o偶y艂
dla swej ukochanej Chloris. Skoro Camila jej nie zna, mo偶e
spokojnie m贸wi膰, co zechce.
獹dyby nawet j膮 zna艂a rzek艂 Lotario nic do ukrycia
nie mam, bo kiedy jaki艣 kochanek wys艂awia pi臋kno艣膰 swej pa-
ni a nazywa j膮 okrutn膮, nie przynosi to 偶adnej ujmy jej s艂awie.
Jakkolwiek jest, przeczytam sonet, jaki wczoraj napisa艂em
o niewdzi臋czno艣ci owej Chloris, brzmi on tak:
Sonet
W艣r贸d ciszy nocnej, kiedy si臋 spokoje
Snu s艂odkie k艂ad膮 na 艣miertelnym czole,
Ja opowiadam me liczne niedole,
Skar偶膮c si臋 niebu oraz Chloris mojej.
W godzin臋 kiedy s艂o艅ce przez podwoje
R贸偶ane wschodu ma o艣wietli膰 pole,
W艣r贸d westchnie艅, w szarpa艅 nieustannych kole
Widz臋, jak dawne wstaj膮 niepokoje.
A kiedy s艂o艅ce w swej gwia藕dzistej chwale,
Proste promienie na ziemi臋 posy艂a,
Skarga ma wzrasta, j臋k si臋 w dusz臋 wwierca,
341
Potem noc wraca i wracaj膮 偶ale,
Walka 艣miertelna co mi臋 przepali艂a:
Niebo jest g艂uche, a Chloris bez serca.
Sonet podoba艂 si臋 Camili, ale bardziej jeszcze Anselmowi;
chwali艂 go i uwa偶a艂, 偶e owa dama by艂a zbyt okrutna nie od-
powiadaj膮c na tak szczere wyznania. Na to rzek艂a Camila:
獼ak to, wi臋c to wszystko, co m贸wi膮 zakochani poeci, jest
prawd膮?
玁ie m贸wi膮 tego jako poeci, ale jako zakochani, zawsze jed-
nak wyra偶aj膮 mniej, ni偶 rzeczywi艣cie czuj膮.
玁ie ma w膮tpliwo艣ci odpar艂 Anselmo potwierdzaj膮c i po-
pieraj膮c zdanie Lotaria wobec Camili, kt贸ra o tyle mniej
dba艂a o gr臋 Anselma, im bardziej by艂a w Lotariu zakochana.
Wi臋c mi艂e jej by艂o wszystko, co od niego pochodzi艂o, a upew-
niona, 偶e jego uczucia i wiersze do niej si臋 odnosz膮 i 偶e ona
jest prawdziw膮 Chloris, prosi艂a go, aby, je艣li pami臋ta jaki艣
inny sonet lub wiersz, powiedzia艂 je.
0wszem, jeden pami臋tam odrzek艂 Lotario lecz s膮-
dz臋, 偶e nie jest tak dobry jak poprzedni albo, powiedzmy le-
piej, jest gorszy. Sami os膮d藕cie, oto on:
Sonet
Wiem, 偶e umieram, je艣li zostan臋" wzgardzony,
Umr臋 na pewno, tak jak los jest niew膮tpliwy,
呕e u st贸p .twych, niewdzi臋czna, raczej bym nie偶ywy
Pad艂, ni偶 zaprzesta艂 ciebie wielbi膰 zniech臋cony.
I m贸g艂bym odej艣膰 nawet w niepami臋ci strony,
W 偶ycia, s艂awy, rozg艂osu, pozbawione niwy,
Lecz kto by rozdar艂 serce, znalaz艂by w nim 偶ywy
Wizerunek twej pi臋knej twarzy wyrze藕biony.
Ta relikwia mi臋 broni膰 b臋dzie w z艂ej godzinie,
Jak膮 mi grozi moje mi艂osne zawzi臋cie,
Kt贸re w twej surowo艣ci now膮 moc znajduje.
Biada, kiedy pod chmurnym niebem 偶eglarz p艂ynie
Na niebezpiecznym szlaku w m贸rz obcych odm臋cie,
Gdzie 偶adna gwiazda jemu portu nie zwiastuje.;?
342
Anselmo chwali艂 r贸wnie偶 i ten drugi sonet, jak i poprzedni,
i tak ogniwo po ogniwie dodawa艂 do 艂a艅cucha, kt贸rym si臋 omo-
ta艂 i zwi膮za艂 ze swoj膮 ha艅b膮; bo im bardziej .Lotario' mu
uw艂acza艂, tym bardziej uwa偶a艂 si臋 za zaszczyconego i wszystkie
te stopnie, kt贸rymi Camila schodzi艂a na dno ha艅by, w opinii
m臋偶a by艂y stopniami, kt贸rymi wst臋powa艂a na szczyt cnoty
i dobrej s艂awy. Pewnego razu, kiedy Camila znalaz艂a si臋 sama
z pokojow膮 swoj膮, rzek艂a:
玃rzykro mi, mi艂a Leonelo, 偶e tak ma艂o si臋 ceni艂am i nie
dro偶y艂am si臋 d艂ugo, oddaj膮c zbyt rych艂o Lotariowi wol臋 moj膮
w ca艂kowite w艂adanie. L臋kam si臋, aby nie pos膮dzi艂 mi臋 o zbyt-
ni膮 skwapliwo艣膰 i lekko艣膰, nie bacz膮c, jakiej u偶y艂 natarczywo艣ci,
kt贸rej nie' mog艂am si臋 oprze膰.
玁ie trw贸偶cie si臋 tak, pani moja odpar艂a Leonela rzecz
nie traci na warto艣ci przez to, 偶e si臋 j膮 rych艂o daje, je艣li to, co
si臋 daje, jest cenne i przez to poszanowania godne. M贸wi si臋
zwykle: Kto szybko daje, dwa razy daje.
玆贸wnie偶 m贸wi si臋 rzek艂a Camila 偶e to, co niewiele
kosztuje, w niewielkiej jest cenie.
玊o si臋 was nie tyczy rzek艂a Leonela mi艂o艣膰 bowiem,
jak s艂ysza艂am, raz lata a raz kroczy, dla jednego goni, dla dru-
giego idzie powoli, jednych ostudza, innych rozpala, jednych
rani, drugich zabija; w tym samym punkcie bieg swych
pragnie艅 zaczyna i w tym samym ko艅czy si臋 i cel osi膮ga; ran-
kiem zaczyna obl臋偶enie fortecy, wiecz贸r za艣 ta si臋 poddaje nie
maj膮c si艂y, aby si臋 oprze膰. Je艣li tak jest, czemu偶 si臋 niepokoisz
i czemu偶 si臋 l臋kasz? To samo zdarzy艂o si臋 Lotariowi, kiedy
mi艂o艣膰, by doprowadzi膰 was do oddania, pos艂u偶y艂a si臋 nie-
obecno艣ci膮 naszego pana. Musia艂o si臋 spe艂ni膰 w tym czasie to,
co mi艂o艣膰 postanowi艂a nie zw艂贸cz膮c a偶 do czasu powrotu An-
selma, gdy偶 w jego obecno艣ci dzie艂o nie zosta艂oby dokonane;
nie ma bowiem mi艂o艣膰, aby d膮偶enia swe wype艂ni膰, lepszego
s艂u偶ki jak sposobno艣膰, zw艂aszcza na pocz膮tku. O tym wszyst-
kim wiem dobrze, wi臋cej z do艣wiadczenia ni偶 ze s艂uchu, a kt贸-
rego艣 dnia opowiem o tym pani, bowiem i ja jestem dziewczy-
n膮 z krwi i cia艂a. W dodatku, pani Camilo, nie poddali艣cie si臋
343
tak od razu, wpierw dostrzegli艣cie w oczach, w westchnieniach,
w s艂owach, obietnicach i podarunkach ca艂膮 dusz臋 Lotaria,
a w niej, w" zaletach jej zobaczyli艣cie, jak godny jest mi艂o艣ci.
Wi臋c je艣li tak jest, niech wyobra藕ni waszej nie dr臋cz膮 te skru-
pu艂y i subtelno艣ci, lecz b膮d藕cie pewna, 偶e Lotario was ceni,
jak wy jego "cenicie, i 偶yjcie radosna i zadowolona, 偶e je偶eli艣cie
w sieci mi艂o艣ci popadli, ten, kt贸ry was w nich trzyma, zas艂u-
guje na to i godny jest tego i 偶e nie tylko posiada owe cztery
S*, kt贸re jak m贸wi膮, powinni mie膰 dobrzy kochankowie, ale
i ca艂e abecad艂o. Pos艂uchajcie mi臋, a zobaczycie, jak z pami臋ci
wylicz臋: jest on, jak widz臋 i jak mi si臋 zdaje ambitny,
bystry, chwacki, dobry, energiczny, foremny, gorliwy, hono-
rowy, junacki, kochaj膮cy, lojalny, 艂agodny, m艂ody, nami臋tny,
odwa偶ny, powa偶ny, rycerski, ma owe cztery S, o kt贸rych m贸wi膮;
jest nadto troskliwy, uwa偶ny, wdzi臋czny, 偶arliwy, x nie na-
daje si臋, jest zbyt chropowate, y ju偶 si臋 wy偶ej mie艣ci.^
U艣mia艂a si臋 Camila z abecad艂a swej pokojowej i uzna艂a j膮
za bardziej do艣wiadczon膮 w sprawach mi艂o艣ci, ni偶by si臋 zda-
wa艂o. Leonela przyzna艂a to i o艣wiadczy艂a Camili, 偶e zwi膮za艂a
si臋 mi艂o艣ci膮 z pewnym m艂odym szlachcicem z tego samego
miasta. Camil臋 zmiesza艂a ta wiadomo艣膰, obawia艂a si臋, 偶e do-
prowadzi膰 to mo偶e do zagro偶enia jej dobrej s艂awy. Wypytywa艂a
wi臋c Leonel臋, czy dalej nie zaszli ni偶 s艂owa. Ta bez wstydu
i swobodnie wyzna艂a, 偶e tak si臋 sta艂o oczywi艣cie. Niezawodne
jest bowiem, 偶e b艂臋dy pani odbieraj膮 wstyd s艂u偶膮cym, kt贸re
widz膮c potkni臋cia si臋 pani, gotowe ca艂kiem okule膰 i nic sobie
z tego nie robi膮, cho膰by to by艂o wiadome. Camili nie pozosta艂o
nic innego, jeno musia艂a prosi膰 Leonel臋, aby nic o jej post臋pku
nie m贸wi艂a kochankowi i w艂asne swe sprawy tak ostro偶nie
prowadzi艂a, by s艂uch o nich nie doszed艂 ani do' Anselma, ani do
Lotaria. Leonela obieca艂a, 偶e tak post膮pi, lecz w ten spos贸b
do tego si臋 zabra艂a, 偶e l臋k Camili przemieni艂 si臋 w pewno艣膰,
i偶 gotowa cze艣膰 sw膮 utraci膰, bowiem bezwstydna i zuchwa艂a
Leonela, odk膮d przekona艂a si臋, 偶e post臋powanie jej pani nie
jest takie, jakim by膰 powinno, odwa偶y艂a si臋 wpuszcza膰 do do-
mu swego kochanka, pewna, 偶e cho膰by go pani dostrzeg艂a, nie
344
odwa偶y si臋 wyjawi膰 tego nikomu. Do takiego bowiem upadku
prowadz膮 grzechy pa艅, 偶e staj膮 si臋 niewolnicami w艂asnych
s艂u偶ebnych i zmuszone s膮 pokrywa膰 ich bezwstyd i pod艂o艣膰,
jak to spotka艂o Camil臋, kt贸ra cho膰 nie raz i nie dwa widzia艂a,
偶e Leonela przyjmuje gacha w jednej z komnat jej domu, nie
tylko nie 艣mia艂a jej zgani膰, lecz u艂atwia艂a jej zamykanie si臋
z nim i usuwa艂a wszelkie przeszkody, aby m膮偶 jej tego nie
odkry艂. Nie zdo艂a艂a jednak przeszkodzi膰 temu, 偶e Lotario
pewnego razu ujrza艂 wychodz膮cego o 艣wicie m臋偶czyzn臋, a nie
poznawszy, kto by to by艂, mniema艂 zrazu, 偶e to jaka艣 zjawa.
Lecz widz膮c, 偶e 贸w idzie zakrywaj膮c twarz po艂膮 i otulaj膮c si臋
starannie i ostro偶nie, poniecha艂 poprzedniej my艣li i powzi膮艂
inn膮, kt贸ra by艂aby wszystkich do zguby przywiod艂a, gdyby
Camila nie by艂a zaradzi艂a z艂emu. Lotario wyobrazi艂 sobie,
偶e 贸w cz艂ek, kt贸rego o tak niezwyk艂ej porze widzia艂 wychodz膮-
cego z domu Anselma, wszed艂 tam nie dla Leoneli nie pa-
mi臋ta艂 zgo艂a, 偶e jaka艣 Leonela istnieje na 艣wiecie lecz s膮-
dzi艂, 偶e Camila, jak okaza艂a si臋 艂atwa i lekka wobec niego, tak膮
sam膮 by艂a i dla innego. To poci膮ga za sob膮 wyst臋pek wiaro-
艂omnej bia艂og艂owy, 偶e i ten nawet, kt贸ry pro艣bami i namowa-
mi j膮 do tego przywi贸d艂, traci wiar臋 w jej uczciwo艣膰 i 艂atwie
wierzy, 偶e i dla innych z niej ust膮pi. Wi臋c skwapliwie got贸w
uwierzy膰 ka偶demu podejrzeniu, jakie si臋 nasunie. Sta艂o si臋, 偶e
Lotariowi zabrak艂o jakoby w owej chwili zdrowego rozs膮dku
i 偶e zapomnia艂 o wszystkich rozwa偶nych postanowieniach, nie
bacz膮c bowiem, czy to dobre ani czy rozs膮dne, ni mniej, ni
wi臋cej, tylko dr偶膮c z niecierpliwo艣ci i za艣lepiony w艣ciek艂膮
zazdro艣ci膮, kt贸ra mu 偶ar艂a wn臋trzno艣ci, mr膮c z pragnienia, aby
zem艣ci膰 si臋 na Camili, kt贸ra w niczym mu nie zawini艂a, zanim
Anselmo wsta艂 jeszcze, wpad艂 do niego i rzek艂:
玏iedz, Anselmo, od kilku dni a sob膮 walcz臋 i gwa艂t sobie
czyni臋, aby wyjawi膰 ci, co nie jest mo偶liwe d艂u偶ej ukrywa膰.
Wiedz, 偶e twierdza Camili podda艂a si臋 i gotowa by艂a na
wszystko, co z ni膮 chcia艂bym uczyni膰. A je偶eli tak d艂ugo prze-
milcza艂em t臋 prawd臋, to dlatego 偶e chcia艂em wiedzie膰, czy to
tylko lekkomy艣lny kaprys, czy te偶 ch臋膰 wypr贸bowania mnie
345
i przekonania si臋, czy owe mi艂ostki, jakie z twym pozwoleniem
wszcz膮艂em, s膮 powa偶ne. Uwa偶am, 偶e gdyby by艂a tak膮, jak膮 j膮
sobie obaj wyobra偶ali艣my, by艂aby ci臋 ju偶 o mych umizgach
powiadomi艂a. Lecz widz膮c, 偶e tego nie czyni, przekona艂em si臋,
偶e prawdziwe s膮 obietnice, jakie mi da艂a, i偶 kiedy po raz wt贸ry
oddalisz si臋 z domu, naznaczy mi schadzk臋 w szatni, gdzie cho-
wasz swe kosztowno艣ci (tam istotnie spotyka艂a si臋 z nim Ca-
mila). Nie chc臋 jednak, aby艣 zbyt pochopnie zemst臋 podejmo-
wa艂, gdy偶 grzech dot膮d jedynie w zamierzeniu jest dokonany
i mo偶e by膰, 偶e Camila si臋 opatrzy i zrodzi si臋 w niej skrucha,
zanim go rzeczywi艣cie pope艂ni. A skoro dotychczas w ca艂o艣ci
lub w, cz臋艣ci rad mych s艂ucha艂e艣, przyjmij i t臋, kt贸r膮 ci teraz
daj臋, aby艣 bez b艂臋du i z dojrza艂ym rozmys艂em powzi膮艂 postano-
wienie, jakie ci najbardziej odpowie. Udaj, 偶e wyje偶d偶asz na
dwa lub trzy dni, jak zwykle, i postaraj ukry膰 si臋 w twej szatni,
bowiem kobierce tam si臋 znajduj膮ce oraz inne szaty, za kto-^,
rymi ukry膰 si臋 mo偶esz, u艂atwi膮 ci rzecz. I stamt膮d, na w艂asne
oczy ujrzysz, a ja wraz z tob膮, czego chce Camila; a je偶eliby
to by艂 wyst臋pek, czego raczej obawia膰 ni偶 spodziewa膰 si臋
mo偶na, ty m膮drze i cichcem b臋dziesz m贸g艂 sta膰 si臋 m艣cicielem
swej krzywdy.
S艂owa Lotaria wprawi艂y Anselma w os艂upienie i zdumie-
nie. Zaskoczy艂y go w chwili, kiedy si臋 najmniej ich spodziewa艂,
uwa偶a艂 bowiem, 偶e Camila odpar艂a zwyci臋sko udane ataki Lo-
taria, i radowa艂 si臋 ju偶 chwa艂膮 z tego zwyci臋stwa. Dobr膮
chwil臋 milcza艂, patrz膮c w ziemi臋 bez drgnienia powiek,
a w ko艅cu rzek艂:
玃ost膮pi艂e艣, Lotario, jak si臋 tego po twej przyja藕ni spo-
dziewa艂em, we wszystkim p贸jd臋 za twoj膮 rad膮; czy艅, co chcesz,
i zachowaj tajemnic臋, jakiej ten niespodziewany wypadek wy-
maga.
Lotario przyrzek艂, lecz kiedy go opu艣ci艂, zacz膮艂 偶a艂owa膰
tego, co powiedzia艂, widz膮c, jak g艂upio post膮pi艂. M贸g艂 si臋 bo-
wiem zem艣ci膰 na Camili, lecz nie w tak okrutny i pod艂y spo-
s贸b. Przeklina艂 sw膮 g艂upot臋, wyrzuca艂 sobie lekkomy艣lne po-
stanowienie i nie wiedzia艂, w jaki spos贸b m贸g艂by rzecz odrobi膰
346
i jakie by wyj艣cie rozs膮dne znale藕膰. W ko艅cu postanowi艂
wszystko opowiedzie膰 Camili, a poniewa偶 sposobno艣ci ku temu
nie brak艂o, tego samego dnia zasta艂 ja sam膮, za艣 ona widz膮c,
偶e mo偶e z nim m贸wi膰 swobodnie, rzek艂a:
玏iedz, drogi Lotario, mam zmartwienie w sercu, kt贸re
si臋 tak 艣ciska, jakby lada chwila mia艂o w piersi p臋kn膮膰 i dziw,
偶e to si臋 jeszcze nie sta艂o. Bowiem bezczelno艣膰 Leoneli do tego
dosz艂a, 偶e co noc wpuszcza do tego domu swego gacha, kt贸ry
u niej do rana zostaje; dzieje si臋 to kosztem me} dobrej s艂awy;
gdyby bowiem ujrzano go wychodz膮cego o tak niezwyk艂ych
porach z mego domu, da艂oby to wolne pole do pos膮dze艅. Naj-
bardziej dr臋czy mi臋 niemo偶no艣膰 ukarania jej i wy艂ajania, bo
to, 偶e wie ona o naszych tajnych stosunkach, k艂adzie mi w臋-
dzid艂o na usta i zamilcze膰 musz臋 o jej sprawkach, a boj臋 si臋,
aby si臋 to 藕le nie sko艅czy 艂o.
^Kiedy Camila m贸wi膰 zacz臋艂a, Lotario znowu mniema艂, 偶e jest
to wybieg, aby we艅 wm贸wi膰, 偶e cz艂owiek spostrze偶ony przeze艅,
jak wychodzi艂 rankiem z domu, przyszed艂 dla Leoneli, a nie
dla niej, ale widz膮c j膮 p艂acz膮c膮, zmartwion膮 i b艂agaj膮c膮 o rad臋,
przekona艂 si臋, 偶e to prawda by艂a, za艣 uwierzywszy, bardzo si臋
tym strapi艂 i zmiesza艂. Ale mimo wszystko odpowiedzia艂 Camili,
aby si臋 nie martwi艂a, gdy偶 znajdzie on spos贸b, by ukr贸ci膰 bez-
czelno艣膰 Leoneli. Przyzna艂 si臋 jej te偶, co, pobudzony w艣ciek艂ym
sza艂em zazdro艣ci, powiedzia艂 Anselmowi i. jak u艂o偶yli, i偶 ten
ukryje si臋 w szatni, aby stamt膮d jasno przekona膰 si臋 o jej
wiaro艂omstwie. Prosi艂 o przebaczenie mu tego szale艅stwa i aby
zastanowi艂a si臋, w jaki spos贸b mo偶na by temu zapobiec i zna-
le藕膰 wyj艣cie z tak zawik艂anego labiryntu, w kt贸ry w艂asna nie-
rozwaga go wp臋dzi艂a.
Camila z przera偶eniem wys艂ucha艂a s艂贸w Lotaria i bardzo
rozgniewana, mnogimi a m膮drymi s艂owy 艂aja艂a go i wyrzuca艂a
mu jego niegodne my艣li oraz g艂upie i fatalne postanowienie,
jakie powzi膮艂. Ale jako bia艂og艂owa z natury posiada umys艂
pochopniejszy zar贸wno do z艂ego, jak i dobrego ni偶 m臋偶czyzna,
chocia偶 go jej brak, kiedy z rozwag膮 dyskutowa膰 zaczyna
natychmiast i Camila znalaz艂a spos贸b zaradzenia temu, jak
347
zdawa艂o si臋, po艂o偶eniu bez wyj艣cia i rzek艂a Lotariowi, aby
postara艂 si臋 ukry膰 nazajutrz Anselma tam, gdzie si臋 um贸wili,
ona bowiem my艣li, 偶e uda si臋 jej wyj艣膰 z zasadzki w spos贸b
tak dogodny, 偶e odt膮d b臋d膮 mogli zabawia膰 si臋 z sob膮 bez
偶adnej obawy. I nie wyjawiaj膮c swej my艣li, poleci艂a mu, aby
kiedy Anselmo ukryje si臋 w swym schowku, za艣 Leonela go
przywo艂a, zaraz przyszed艂 i na wszystko, cokolwiek by m贸wi-
艂a, odpowiada艂 tak, jakby nie wiedzia艂, 偶e Anselmo go s艂ucha.
Lotario nalega艂, by mu ca艂y plan wyjawi艂a, aby z wi臋ksz膮
pewno艣ci膮 i rozwag膮 m贸g艂 post臋powa膰, jak nale偶y.
玀贸wi臋 ci rzek艂a Camila nic innego czyni膰 nie trzeba,
jak tylko odpowiada膰 na moje pytania.
Nic wi臋cej nie chcia艂a Camila wyjawi膰, co uczyni膰 zamie-
rza艂a, z obawy, 偶e got贸w odm贸wi膰 udzia艂u w tym, co jej si臋
zdawa艂o tak 艣wietnym pomys艂em, a b臋dzie szuka膰 innych na
pewne gorszych. W贸wczas Lotario oddali艂 si臋, za艣 Anselnap
na drugi *dzie艅 udaj膮c, 偶e wyje偶d偶a na wie艣 do przyjaciela,
wyszed艂, ale wnet wr贸ci艂 i ukry艂 si臋. Tym 艂atwiej mu to przy-
sz艂o, 偶e Camila i Leonela nadarzy艂y mu ku temu sposobno艣膰.
Ukry艂 si臋 wi臋c Anselmo z takim wzruszeniem, jakie mo偶na so-
bie wyobrazi膰 u cz艂owieka, kt贸ry na w艂asne oczy ogl膮da膰 ma
wszystkie szczeg贸艂y swej ha艅by i kt贸ry przygotowany jest na
utrat臋 najwy偶szego dobra, jakie widzia艂 w ukochanej Camili.
Camila i Leonela bezpieczne i pewne, 偶e Anselmo ju偶 w kry-
j贸wce, wesz艂y do szatni a Camila, ledwie pr贸g przest膮piwszy,
westchn臋艂a g艂臋boko i rzek艂a:
獳ch, droga Leonelo! zali nielepiej by艂oby, zanim wykonam
to, o czym chc臋, aby艣 wiedzia艂a i nie stara艂a si臋 mi w tym
przeszkodzi膰, gdyby艣 wzi臋艂a pugina艂 Anselma, o kt贸ry ci臋 pro-
si艂am, i przebi艂a t臋 niegodn膮 pier艣 moj膮. Lecz nie czy艅 tego;
nie by艂oby s艂uszne, abym ja ponosi艂a kar臋 za cudz膮 win臋. Chc臋
wprz贸d wiedzie膰, co we mnie bezczelne i bezwstydne oczy Lo-
taria ujrza艂y takiego, i偶 rozzuchwali艂o' go to do odkrycia
mi swych niecnych 偶膮dz, na co wa偶y艂 si臋 przeciw przyja藕ni
swojej i na moj膮 ha艅b臋. Sta艅, Leonelo, w tym oknie i przywo-
艂aj go. Bez w膮tpienia stoi na ulicy czekaj膮c na sposobno艣膰, by
348
sw贸j pod艂y zamiar uskuteczni膰. Lecz wprz贸d ja m贸j wype艂ni臋,
cho膰 okrutny, ale godziwy.
獳ch, pani moja odpowiedzia艂a m膮dra i przebieg艂a Leone-
la. C贸偶 pocz膮膰 chcecie z tym pugina艂em? Czy sobie chcecie
odebra膰 偶ycie, czy te偶 Lotaria go pozbawi膰? I jedno, i dru-
gie zar贸wno na zgub臋 waszej s艂awy i czci si臋 obr贸ci. Raczej
zniewag臋 wasz膮 pokry膰 milczeniem i nie dopu艣ci膰, aby ten nie-
godziwiec wszed艂 do tego domu i zasta艂 nas- same. Zwa偶cie, pa-
ni, 偶e jeste艣my dwie s艂abe bia艂og艂owy, on za艣 jest m臋偶em i go-
t贸w na wszystko, a jako przychodzi w z艂ym zamiarze, za艣le-
piony i uniesie艅 nami臋tno艣ci膮 got贸w, zanim spe艂nicie, co za-
mierzacie, wyrz膮dzi膰 wam szkod臋 wi臋ksz膮 ni偶 utrata 偶ycia.
殴le uczyni艂 pan m贸j, Anselmo, 偶e pozwoli艂 tak w swoim domu
rozpanoszy膰 si臋 temu bezwstydnikowi! A cho膰by艣cie go i za-
bili, pani, jak s膮dz臋, 偶e uczyni膰 chcecie c贸偶 poczniemy z jego
trupem?
獵o? moja mi艂a odpar艂a Camila zostawimy go, aby go
Anselmo pogrzeba艂. S艂uszn膮 b臋dzie mia艂 pociech臋, zakopuj膮c
w ziemi w艂asn膮 ha艅b臋. Zawo艂aj go wreszcie, zdaje mi si臋, 偶e
trac膮c czas i odwlekaj膮c zemst臋 za m膮 zniewag臋, obra偶am, wier-
no艣膰, jak膮 m臋偶owi memu winnam.
Wszystkiego tego s艂ucha艂 Anselmo, a ka偶de s艂owo Camili
zmienne w mm uczucia budzi艂o, lecz kiedy us艂ysza艂, 偶e posta-
nowi艂a zabi膰 Lotaria, chcia艂 ju偶 wyj艣膰 z ukrycia, aby temu
przeszkodzi膰, ale powstrzyma艂a go ch臋膰 ujrzenia, do czego do-
prowadzi odwa偶ny i godziwy zamiar, gotuj膮c si臋 wyj艣膰 na
czas, aby przeszkodzi膰 nieszcz臋艣ciu.
Camila natenczas popad艂a jakoby w g艂臋bokie omdlenie,
a Leonela z艂o偶ywszy j膮 na 艂o偶u, kt贸re tam sta艂o, zacz臋艂a gorzko
zawodzi膰 m贸wi膮c:
0 ja nieszcz臋sna, jaki偶 z艂y los zdarzy艂, 偶e w moich ramio-
nach umiera kwiat cnoty wszelakiej, korona zacno艣ci nie-
wie艣ciej, wz贸r czysto艣ci.
Wiele podobnych rzeczy m贸wi艂a, a ka偶dy, kto by j膮 s艂ysza艂,
musia艂by j膮 wzi膮膰 za najbardziej zmartwion膮 i najwierniejsz膮
ze s艂u偶ebnych, za艣 jej pani膮 za now膮 i prze艣ladowan膮 Penelop臋.
349
Niebawem Camila ockn臋艂a si臋 z omdlenia i zwracaj膮c si臋 do
Leoneli rzek艂a:
獵zemu偶, Leonelo, nie przywo艂ujesz tego najwierniejszego
z przyjaci贸艂, jakiego widzia艂o s艂o艅ce albo noc okrywa艂a? Nu偶e,
biegnij, le膰, 艣piesz si臋, aby zw艂oka nie przygasi艂a ognia mego
gniewu i aby sprawiedliwa zemsta, jakiej wygl膮dam, nie sko艅-
czy艂a si臋 na pogr贸偶kach i przekle艅stwach.
獼u偶 biegn臋 go przywo艂a膰, pani moja rzek艂a Leonela
lecz oddaj mi wprz贸d ten pugina艂, aby艣 w mej nieobecno艣ci
nie pope艂ni艂a czynu, kt贸ry by kaza艂 ca艂e 偶ycie p艂aka膰 wszyst-
kim ci臋 mi艂uj膮cym.
獻d藕 spokojnie, droga Leonelo, nie uczyni臋 tego odpar艂a
Camila cho膰 tobie wydaj臋 si臋 bezrozumna i szalona broni膮c
tak czci mojej, nie jestem ni膮 do tego stopnia jak owa Lukre-
cja, o kt贸rej m贸wi膮, 偶e zabi艂a si臋 nie pope艂niwszy nijakiej winy
i nie zabiwszy wprz贸d tego, kt贸ry by艂 przyczyn膮 jej nie-
szcz臋艣cia. Umr臋, je艣li mam umrze膰, ale zado艣膰uczynienie mie膰
musz臋 i pom艣ci膰 si臋 nad tym, kt贸ry mi臋 tu przywi贸d艂, aby ubo-
lewa膰 nad zuchwalstwem jego, niezawinionym przeze mnie.
D艂ugo dawa艂a si臋 prosi膰 Leonela, zanim wysz艂a przywo艂a膰
Lotaria; kiedy wreszcie opu艣ci艂a "komnat臋, Camila, czekaj膮c
jej powrotu, j臋艂a m贸wi膰 jakby sama do siebie:
獴o偶e zawaruj! Czy偶 niepewniej by艂o odprawi膰 Lotaria,
jak to nieraz czyni艂am, ani偶eli pozwoli膰, aby mi臋 wzi膮艂 za nie-
uczciw膮 i wyst臋pn膮 cho膰by przez kr贸tki czas, p贸ki go z b艂臋du
nie wyprowadz臋? Lepiej by to by艂o, ani chybi, ale nie pom艣ci-
艂abym si臋 ani honor mego m臋偶a nie mia艂by zado艣膰uczynienia,
gdyby umywszy r臋ce i lekkim krokiem zdrajca wyszed艂 st膮d,
gdzie go niecne zamys艂y przywiod艂y. Niech 偶yciem zap艂aci z艣
lubie偶ne swe ch臋ci, niech 艣wiat wie (je艣li przypadkiem si臋
dowie), 偶e Camila nie tylko wierno艣ci m臋偶owi dochowa艂a, ale
i pom艣ci艂a si臋 na tym, kt贸ry 艣mia艂 j膮 zniewa偶y膰. Jednak czy
nie by艂oby lepiej wszystko Anselmowi opowiedzie膰? Wszak偶e
donios艂am mu o tym w li艣cie na wie艣 pisanym do niego, a je艣li
od razu nie zastosowa艂 艣rodk贸w przeciw z艂u, jakie mu wska-
v ^
za艂am, to zapewne dlatego 偶e jest dobry i ufny i nie chce ani
380
nie mo偶e uwierzy膰, 偶eby w sercu tak wiernego druha mog艂a
si臋 kry膰 my艣l jaka艣 jego honorowi przeciwna. Nawet ja temu
przez wiele dni nie dawa艂am wiary i nie uwierzy艂abym nigdy,
gdyby bezczelno艣膰 jego nie dosz艂a do tego, 偶e ujawni艂a si臋
w bogatych darach, szerokich obietnicach i nag艂ych 艂zach. Ale
na c贸偶 si臋 zdadz膮 teraz owe rozwa偶ania? Czy tak 艣mia艂e posta-
nowienie rad czyich艣 偶膮da? Nie, zaiste. Precz st膮d, zdrajco, by-
waj, zemsto! Niech przyjdzie zdrajca, niech wejdzie, niech si臋
zbli偶y, niech umrze raz na zawsze i niech si臋 co chce dzieje!
Czysta dosta艂am si臋 w moc tego, kt贸rego mi niebo przeznaczy-
艂o, wyjd臋 z niej sk膮pana w czystej krwi w艂asnej, ale i w nie-
czystej owego najfa艂szywszego z przyjaci贸艂, jakiego przyja藕艅
ogl膮da艂a na 艣wiecie.
To m贸wi膮c chodzi艂a tam i sam po sali z obna偶onym pugina-
艂em, krokiem niespokojnym i gwa艂townym, z takimi gestami,
i偶 zdawa艂o si臋, 偶e rozum postrada艂a; nie by艂a to ju偶 bia艂og艂owa
delikatna, ale zrozpaczony gwa艂townik. Widzia艂 to wszystko
Anselmo ukryty za kotar膮 i zdumiewa艂 si臋 bardzo. Zdawa艂o si臋,
偶e to, co widzia艂 i s艂ysza艂, mog艂o rozwia膰 najsro偶sze podejrze-
nia i ju偶 pragn膮艂, by usi艂owania sprowadzenia Lotaria spe艂-
z艂y na niczym w obawie, by z艂ego obrotu nie wzi臋艂y. Got贸w
by艂 wyj艣膰 i ukaza膰 si臋, aby u艣ciska膰 i wyprowadzi膰 z b艂臋du
sw膮 ma艂偶onk臋, zatrzyma艂 si臋 jednak, ujrzawszy Leonel臋 po-
wracaj膮c膮 z Lotariem, kt贸rego wiod艂a za r臋k臋.
Zaledwie zoczy艂a ich Camila, pugina艂em zakre艣li艂a wielki
kr膮g przed sob膮, m贸wi膮c:
獿otario, zwa偶, co ci powiem, je艣li na nieszcz臋艣cie o艣mie-
lisz si臋 przekroczy膰 ten kr膮g, a cho膰by zbli偶y膰 si臋 do艅, tej sa-
mej chwili, gdy zamiar tw贸j dostrzeg臋, przebij臋 pier艣 m膮 tym
pugina艂em, kt贸ry w r臋ku trzymam. I zanim s艂owem mi od-
powiesz, chc臋, aby艣 mi臋 wys艂ucha艂; potem odpowiesz, co ci si臋
b臋dzie podoba艂o. Po pierwsze, chc臋, Lotario, aby艣 mi powie-
dzia艂, zali znasz m臋偶a mego Anselma i co o nim trzymasz; po
drugie, chc臋 r贸wnie偶 wiedzie膰, zali ty mnie znasz? Odpowiedz
mi bez wykr臋t贸w i bez wahania, gdy偶 pytania te nie przedsta-
wiaj膮 trudno艣ci.
351
Loterio nie by艂 tak t臋py, aby od pierwszej chwili,-gdy od
Camili dowiedzia艂 si臋 o ukryciu Anselma, nie przenikn膮艂 -gry,
jak膮 prowadzi膰 umy艣li艂a, wi臋c odpowiedzia艂 po jej my艣li tak
roztropnie i tak stosownie, 偶e mog艂yby t臋 k艂amstwa obojga
mi臋膰 poz贸r prawdy najszczerszej; odpowiedzia艂 wi臋c Camili
w ten spos贸b:
玁ie s膮dz臋, pi臋kna C膮milo, 偶e przywo艂a艂a艣 mi臋 tu, aby py-
ta膰 o sprawy tak dalekie od zamys艂u, w jakim tu przyby艂em.
Je艣li to czynisz, aby odwlec obiecan膮 nagrod臋, mog艂a艣 uczyni膰
to znacznie wcze艣niej, bowiem im bli偶sza jest nadzieja osi膮gni臋-
cia celu, tym bardziej dr臋cz膮ce pragnienie. Lecz aby艣 nie rze-
k艂a, 偶e na pytania twe nie odpowiadam, powiem, 偶e znam twe-
go ma艂偶onka Anselma, a znamy si臋 obaj od najm艂odszych 艂at;
nie chc臋 tu m贸wi膰 o naszej przyja藕ni dobrze ci znanej, aby nie
dawa膰 艣wiadectwa krzywdzie, jak膮 mu wyrz膮dzam, zniewolony
przez mi艂o艣膰, kt贸ra mo偶e i gorsze jeszcze b艂臋dy usprawiedli-
wi膰. Ciebie znam r贸wnie偶 i w r贸wnej jak jego mam ceni臋,
Gdyby by艂o inaczej, czy偶 dla mniejszego skarbu ni偶li ty wa-
偶y艂bym si臋 sprzeniewierzy膰 mej powinno艣ci t naj艣wi臋tszym
prawom prawdziwej przyja藕ni, dzisiaj zerwanym i pogwa艂co-
nym przez, tak pot臋偶nego wroga jak mi艂o艣膰. .
Je偶eli si臋 do tego przyznajesz odpar艂a Camila 艣mier-
telny wrogu wszystkiego, co jest godne mi艂o艣ci, z jakim, czo艂em
艣miesz jawi膰 si臋 przede mn膮, wszak ci jestem zwierciad艂em
odbijaj膮cym obraz m臋偶a, w kt贸ry ty艣 powinien by艂 si臋 wpa-
trywa膰, aby pozna膰, dla jak b艂ahej przyczyny go zniewa偶asz.
Biada mi, nieszcz臋snej, pojmuj臋 ju偶, co by艂o powodem, 偶e艣
przepomnia艂, co艣 winien samemu sobie; musia艂am zachowa膰 si臋
zbyt swobodnie, nie chc臋 rzec nieprzystojnie,; bowiem to by艂o
bez rozmys艂u, lecz z nierozwagi, na jak膮 pozwalaj膮 sobie nie-
wiasty bez zastanowienia, kiedy nie maj膮 si臋 czego obawia膰.
Jestli inaczej? powiedz, o zdrajco! zali kiedy na pro艣by twe
odpowiada艂am jakim s艂owem lub znakiem, kt贸re w tpbie_mog艂y,
zbudzi膰 chocia偶by cie艅 nadziei, i偶 twe bezeene ch臋ci spe艂nione
zostan膮? Zali nie odrzuca艂am i nie odpycha艂am twych mi艂osnych
wynurze艅 stanowczo i surowo? Zali kiedy zawierzy艂am licz-
382
WED艁UG ANTONIA CARNICERO
nym obietnicom twoim i przyj臋艂am kosztowne dary? Ale,
w przekonaniu, 偶e nikt nie mo偶e wytrwa膰 d艂ugo w mi艂osnych
zamys艂ach, je艣li go w tym nadzieja nie podtrzymuje, sobie
przypisuj臋 win臋 twej bezczelno艣ci, gdy偶 bez w膮tpienia nie-
opatrzno艣膰 jaka艣 moja podtrzymywa艂a tak d艂ugo tw贸j zamys艂.
Dlatego chc臋 sobie sprawiedliwo艣膰 wymierzy膰 i kar臋, na jak膮
twoja wina zas艂uguje. Aby艣 przekona艂 si臋, 偶e je艣li wobec sie-
bie tak bezlitosna b臋d臋, nie mog臋 by膰 inna dla ciebie, chcia-
艂am ci臋 tu sprowadzi膰, aby艣 by艂 艣wiadkiem ofiary, jak膮 chc臋
z艂o偶y膰 zel偶onemu honorowi mego tak czcigodnego ma艂偶onka,
zniewa偶onego przez ciebie najsro偶ej, jak tylko by膰 mo偶e,
a r贸wnie偶 i przeze mnie, nie stara艂am si臋 bowiem unikn膮膰 spo-
sobno艣ci o ile ci tak膮 da艂am kt贸ra mog艂a sprzyja膰 i utwier-
dza膰 twe niecne zamiary. Musz臋 rzec, 偶e najbardziej dr臋czy
mi臋 to podejrzenie, 偶e jaka艣 nieopatrzno艣膰 moja zrodzi艂a w to-
bie tak zbrodnicze my艣li, za to chc臋 si臋 ukara膰 w艂asnor臋cznie,
gdy偶 gdyby jaki艣 inny. kat mia艂 mi kar臋 wymierzy膰, obawiam
si臋, 偶e b艂膮d m贸j m贸g艂by wszystkim sta膰 si臋 jawny. Zanim to
jednak uczyni臋, chc臋 umiera j膮膰 zabi膰 i zabra膰 ze sob膮 ciebie,
a twoja 艣mier膰 nasyci pragnienie zemsty, jakiej po偶膮dam i do
kt贸rej d膮偶臋 abym stamt膮d, gdziekolwiek b臋d臋, ogl膮da艂a
kar臋, jak膮 s艂uszna i niewzruszona sprawiedliwo艣膰 wymierzy艂a
tobie, kt贸ry艣 mi臋 w tak rozpaczliwe po艂o偶enie wtr膮ci艂.
To rzek艂szy, z niewiarygodn膮 si艂膮 i chy偶o艣ci膮 rzuci艂a si臋 na
Lotaria z obna偶onym pugina艂em, jakby go istotnie przebi膰
chcia艂a, tak 偶e on sam, niepewny, czy to wszystko by艂o uda-
niem, czy prawd膮, musia艂 u偶y膰 ca艂ej zr臋czno艣ci i si艂y, aby
unikn膮膰 ciosu Camili; tyle ognia w艂o偶y膰 usi艂owa艂a w sw贸j nie-
zwyk艂y podst臋p i udanie, 偶e zgo艂a, aby nada膰 wi臋cej pozoru
prawdy, nie zawaha艂a si臋 w艂asnej krwi utoczy膰. Widz膮c bowiem
lub udaj膮c, 偶e nie zdo艂a dosi臋gn膮膰 Lotaria, rzek艂a:
玈koro los nie pozwa艂a mi dope艂ni膰 ca艂kowicie mego tak
s艂usznego pragnienia, nie zdo艂a mi przeszkodzi膰, abym przy-
najmniej w cz臋艣ci je zaspokoi艂a.
I wydar艂szy si艂膮 r臋k臋 z pugina艂em, kt贸r膮 by艂 Lotarip po-
chwyci艂, skierowa艂a ostrze w miejsce, gdzie mog艂a uderzy膰 nie-
23 Don Kichote, cz. I 353
zbyt g艂臋boko, i wbi艂a je sobie jakby po r臋koje艣膰 powy偶ej lewej
piersi blisko ramienia, po czym jakby bez 偶ycia na ziemi臋 si臋
osun臋艂a. Leonela i Lotario, ujrzawszy Camil臋 le偶膮c膮 na zie-
mi we w艂asnej krwi sk膮pan膮, zmartwieli i os艂upieli. B艂yska-
wicznie Lotario podbieg艂 bez tchu, przera偶ony, aby wyrwa膰
ostrze, lecz ujrzawszy niewielk膮 ran臋, pozby艂 l臋ku, jaki go na-
wiedzi艂, i jeszcze bardziej podziwia艂 bystro艣膰, przezorno艣膰
i wielki spryt pi臋knej Camili. Aby jednak rol臋 sw膮 dobrze
odegra膰, zacz膮艂 d艂ugo i 偶a艂o艣liwie rozpacza膰 nad cia艂em Camili,
jakby by艂a nie偶ywa. Z艂orzeczy艂 strasznie sobie oraz temu, kt贸-
ry by艂 pierwszym sprawc膮 tego, co si臋 sta艂o. Wiedz膮c za艣, 偶e
Anselmo go s艂ucha, wypowiada艂 s艂owa, kt贸re w s艂uchaj膮cym
musia艂y budzi膰 wi臋ksz膮 lito艣膰 dla niego ni偶 dla Camili, cho-
cia偶by mia艂 j膮 za martw膮. Leonela wzi臋艂a pani膮 na r臋ce i z艂o-
偶y艂a na 艂o偶u, b艂agaj膮c Lotaria, aby pobieg艂 szuka膰 kogo艣,
kto by po kryjomu Camil臋 opatrzy艂. Prosi艂a go te偶 o rad臋, co
nale偶a艂o rzec Anselmowi o owej ranie, pani, je艣liby powr贸ci艂,
zanim Camila wyzdrowieje. Ten odpowiedzia艂, aby m贸wi艂a, co
chce, on bowiem nie jest w stanie teraz dawa膰 po偶ytecznych
rad; poleci艂 jej tylko, by stara艂a si臋 krew zatamowa膰, on za艣
uda si臋 tam, gdzie go ludzkie oko nie zobaczy. I z oznakami
wielkiej bole艣ci i 偶alu dom opu艣ci艂. Kiedy ujrza艂 si臋 sam,
w miejscu, gdzie od nikogo nie m贸g艂 by膰 widziany, j膮艂 si臋 wie-
lokro膰 偶egna膰 znakami krzy偶a 艣wi臋tego, dziwuj膮c si臋 sprytowi
Camili i doskona艂ej grze Leoneli. S膮dzi艂, 偶e Anselmo przekona-
ny odt膮d b臋dzie, i偶 ma za 偶on臋 drug膮 Porcj臋*, wi臋c pragn膮艂
co pr臋dzej zobaczy膰 si臋 z nim, aby po spo艂u s艂awi膰 k艂amstwo
i prawd臋 utajone najlepiej, jak mo偶na sobie by艂o tylko wy-
obrazi膰.
Leonela jak si臋 rzek艂o zatamowa艂a krew swej pani,
kt贸rej by艂o akuratnie tyle, ile trzeba, aby podst臋powi nada膰
pozory prawdy, i obmywszy odrobin膮 wina ran臋, obanda偶owa艂a,
jak mog艂a najlepiej, prawi膮c przez ca艂y czas opatrunku takie
s艂owa, 偶e nawet gdyby innych wprz贸d nie wypowiedziano,
starczy艂yby, aby wm贸wi膰 w Anselma, 偶e Camila jest wzorem
cnoty. Do s艂贸w Leoneli przy艂膮czy艂y si臋 i s艂owa .Camili oskar-
364 ':
偶aj膮cej si臋 o tch贸rzostwo i brak odwagi, kt贸rej zabrak艂o jej
w贸wczas, kiedy najbardziej jej potrzebna by艂a, aby pozbawi膰
si臋 偶ycia, tak dla niej wstr臋tnego obecnie. Pyta艂a pokojow膮,
czy nale偶y opowiedzie膰 o wszystkim umi艂owanemu m臋偶owi.
Leonela poradzi艂a, aby o niczym nie m贸wi艂a, zmusi艂oby to
bowiem Anselma do zemsty nad Lotariem, czego nie m贸g艂-
by spe艂ni膰 nie nara偶aj膮c si臋 na niebezpiecze艅stwo; dobra ma艂-
偶onka za艣 nie powinna m臋偶owi nastr臋cza膰 sposobno艣ci do roz-
praw, a raczej stara膰 si臋, o ile mo偶no艣ci, wszystkie zwady
oddala膰 od niego. Camila uzna艂a rad臋 za s艂uszn膮 i postanowi艂a
zastosowa膰 si臋 do niej, ale w ka偶dym razie nale偶a艂o zastanowi膰
si臋, co rzec Anselmowi o przyczynie owej rany, kt贸ra nie mo偶e
uj艣膰 jego uwagi. Na to Leonela odpowiedzia艂a, 偶e nawet dla
偶artu k艂ama膰 nie potrafi.
獳 poniewa偶 i ja, siostro odpowiedzia艂a Camila tego
nie umiem, nie o艣mieli艂abym si臋 namota膰 ani podtrzymywa膰
k艂amstwa, gdyby i o 偶ycie moje chodzi艂o. Wi臋c je艣li nie mo偶na
znale藕膰 innego wyj艣cia, lepiej b臋dzie opowiedzie膰 nag膮 prawd臋,
ni偶by nas na fa艂szywej opowie艣ci mia艂 przychwyci膰.*
玁ie martwcie si臋, pani odpar艂a Leonela od teraz do
rana rozmy艣la膰 b臋d臋 nad tym, co powiemy, a my艣l臋, 偶e rana
jest w takim miejscu, i偶 mo偶na j膮 b臋dzie ukry膰, aby jej nie
spostrzeg艂, niebo za艣 mo偶e b臋dzie sprzyja艂o naszym tak s艂usz-
nym i zacnym zamys艂om. Uspok贸jcie si臋, pani moja, i starajcie
si臋 ukoi膰 ten niepok贸j, aby pan m贸j nie zasta艂 was tak wzbu-
rzon膮. Reszt臋 pozostawcie mnie i Bogu, kt贸ry zawsze dobrym
zamys艂om z pomoc膮 艣pieszy.
Anselmo w wielkim napi臋ciu s艂ucha艂 i 艣ledzi艂 przebieg tra-
gedii 艣mierci swego honoru; by艂a ona odegrana przez te osoby
z tak膮 niezwyk艂膮 i rzeczywist膮 si艂膮 uczucia, jakby istotnie
prawd膮 si臋 sta艂o to, co zmy艣lali. Niecierpliwie czeka艂 nocy, aby
mie膰 sposobno艣膰 wyj艣膰 z domu i uda膰 si臋 na spotkanie z do-
brym swym druhem Lotariem i wraz z nim nacieszy膰 si臋
cennym klejnotem, jaki znalaz艂 do艣wiadczaj膮c cnoty ma艂偶onki.
Obie niewiasty nastr臋czy艂y mu wnet sposobno艣膰, aby m贸g艂
wyj艣膰 swobodnie, on za艣 nie trac膮c czasu pobieg艂 natychmiast
23* 355
na poszukiwanie Lotaria. Kiedy go znalaz艂, trudno opowie-
dzie膰, jak 艣ciska艂 go, co mu o swym szcz臋艣ciu prawi艂, jakimi
pochwa艂ami obsypywa艂 Camil臋. Wszystkiego tego s艂ucha艂 Lo-
tario, nie daj膮c 偶adnej poznaki rado艣ci, nie schodzi艂o mu
bowiem z my艣li, jak przyjaciela oszuka艂, i jak go niecnie znie-
wa偶y艂. Anselmo widz膮c, 偶e Lotario nie cieszy si臋, mniema艂,
偶e dzieje si臋 to z powodu tego, i偶 zostawi艂 Camil臋 rann膮 ze
swej przyczyny. Wi臋c mi臋dzy innymi s艂owy m贸wi艂, aby si臋 nie
martwi艂 wypadkiem Camili, rana bowiem bez w膮tpienia jest
lekka, je艣li obie postanowi艂y j膮 ukry膰 przed nim; niech wi臋c
nie 偶ywi 偶adnych obaw, jeno raduje si臋 wraz z nim i weseli,
偶e dzi臋ki jego zr臋czno艣ci i po艣rednictwu osi膮gn膮艂 najwy偶szy
stopie艅 szcz臋艣liwo艣ci, jaki wymarzy膰 mo偶na. Odt膮d wszystkie
swe wolne chwile po艣wi臋ci pisaniu wierszy na cze艣膰 Camili,
aby j膮 uwieczni膰 w pami臋ci przysz艂ych stuleci. Lotario po-
chwali艂 jego zacne postanowienie i obiecywa艂 ze swej strony
pomaga膰 do wzniesienia tego wspania艂ego pomnika. W ten spo-
s贸b Anselmo pozosta艂 cz艂owiekiem najdoskonalej oszukanym na
艣wiecie. W przekonaniu, 偶e wprowadza sprawc臋 swej chwa艂y,
sam za r臋k臋 w dom wprowadza艂 zupe艂n膮 swojej czci zag艂ad臋.
Camila przyjmowa艂a Lotaria z zagniewanym na poz贸r obli-
czem, lecz z u艣miechni臋t膮 dusz膮. To oszustwo trwa艂o jeszcze
czas jaki艣, a偶 po up艂ywie kilku miesi臋cy Fortuna ko艂o swe obr贸-
ci艂a i na jaw wysz艂a ha艅ba z tak膮 przemy艣lno艣ci膮 dot膮d ukry-
wana, za艣 Anselmo 偶yciem przyp艂aci艂 sw膮 nieopatrzn膮 cie-
kawo艣膰."
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY PI膭TY
kt贸ry opowiada o bohaterskiej i niezwyk艂ej walce Don Kichota z kilko-
ma buk艂akami czerwonego wina i w kt贸rym znajduje si臋 zako艅czenie
opowie艣ci o nieopatrznym ciekawskim
Zaledwie kilka stronic zosta艂o do zako艅czenia powie艣ci, gdy
nagle z poddasza, gdzie Don Kichote spoczywa艂, wybieg艂 San-
czo Pansa w wielkim wzburzeniu, wo艂aj膮c:
356
Bywajcie, panowie! Spieszcie na pomoc memu panu, kt贸-
1 ry wda艂 si臋 w najsro偶sz膮 i najtrudniejsz膮 walk臋, jak膮 kiedy-
kolwiek ogl膮da艂y moje oczy. Na Boga! taki cios zada艂 olbrzy-
mowi, nieprzyjacielowi ksi臋偶nej pani Micomicony, 偶e 艣ci膮艂 mu
g艂ow臋 na czysto, jakby to by艂a rzepa.
Co gadasz, bracie? rzek艂 proboszcz przerywaj膮c czy-
tanie ostatnich kart powie艣ci. Czy艣 zmys艂y postrada艂, Sanczo?
Jak偶e, do diab艂a, to si臋 sta膰 mog艂o, kiedy olbrzym o dwa tysi膮ce
mil st膮d si臋 znajduje.
Wtem us艂yszano wielki rumor w izbie i Don Kichota
wrzeszcz膮cego:
Poczekaj, zb贸ju, 艂otrze, zdrajco! Mam ci臋 teraz i na nic
ci si臋 tw贸j bu艂at nie przyda.
I zdawa艂o si臋, jakby wielkimi ciosami wali艂 w 艣ciany. San-
czo rzek艂:
Nie godzi si臋 nam tu sta膰 i s艂ucha膰, trza wej艣膰 rozdzieli膰
walcz膮cych i wesprze膰 mego pana; chocia偶 tego pewnie nie
b臋dzie potrzeba, bo niechybnie olbrzym ju偶 nie偶ywy le偶y
i zdaje spraw臋 Bogu ze swego pod艂ego 偶ycia. Co ja tam krwi
widzia艂em p艂yn膮cej po ziemi! za艣 艂eb 艣ci臋ty potoczy艂 si臋 w k膮t,
a jest tak wielki jak olbrzymi buk艂ak na wino.
Niech mi臋 zabij膮 zawo艂a艂 na to karczmarz czy
tylko ten Don Kichote, czy Don Diabe艂 nie wpakowa艂 kilku
sztych贸w w buk艂aki z czerwonym winem,/kt贸re u wezg艂owia
jego sta艂y, i rozlane wino wyda艂o si臋 by膰 krwi膮 temu poczciw-
cowi!
Z tymi s艂owy wpad艂 na poddasze a wszyscy za nim i zastali
Don Kichota w najdziwaczniejszym na 艣wiecie stroju. By艂
w koszuli, a tak kr贸tkiej, 偶e z przodu ledwie uda mu zakry-
wa艂a, z ty艂u za艣 o sze艣膰 cali mniej, nogi mia艂 chude, obro艣ni臋te
i zgo艂a nie. najczystsze. Na g艂owie mia艂 zat艂uszczon膮 czerwon膮
myck臋 karczmarza, przez lewe rami臋 przerzuci艂 derk臋 z 艂o偶a,
z kt贸r膮 Sanczo mia艂 na pie艅ku, a dobrze wiedzia艂 dlaczego.
W prawej trzyma艂 obna偶ony miecz, kt贸rym rozdawa艂 ciosy na
wszystkie strony, wypowiadaj膮c przy tym s艂owa, jakby na-
prawd臋 walczy艂 z jakim艣 wielkoludem. Najlepsze by艂o to, 偶e
357
oczy mia艂 zamkni臋te, spa艂 bowiem i we 艣nie stacza艂 bitw臋
z olbrzymem; tak silnie by艂a poruszona jego wyobra藕nia czy-
nem, jakiego mia艂 dokona膰, 偶e 艣ni艂 ju偶 o przybyciu do kr贸-
lestwa Micomicon oraz o walce z wrogiem. Tyle cios贸w wy-
mierzy艂 w buk艂aki w przekonaniu, 偶e r膮bie olbrzyma, 偶e ca艂a
izba by艂a winem zalana. Karczmarz, ujrzawszy to, w taki gniew
wpad艂, i偶 rzuci艂 si臋 na Don Kichota z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami
i ok艂ada膰 go pocz膮艂 tak straszliwie, 偶e gdyby Gardenio i pro-
boszcz ich nie rozdzielili, zako艅czy艂aby si臋 bitwa z olbrzymem.
Mimo to nieszcz臋sny rycerz nie przebudzi艂 si臋, p贸ki cyrulik,
przyni贸s艂szy 艣wie偶ej wody ze studni, jednym zamachem ca艂ego
cia艂a mu nie zla艂; to ocuci艂o Don Kichota, ale nie tak ca艂kowi-
cie, aby zda艂 sobie spraw臋, co si臋 dzia艂o. Dorota widz膮c, 偶e tak
kuso i sk膮po jest odziany, nie chcia艂a wej艣膰 ogl膮da膰 walki swe-
go obro艅cy z jej wrogiem, Sanczo za艣 kr膮偶y艂 szukaj膮c g艂owy
olbrzyma po ca艂ej pod艂odze, a nie znachodz膮c jej rzek艂:
Teraz to ju偶 wiem, 偶e wszystko w tym domu jest dzie艂em
czar贸w, ju偶 tamtym razem w tym samym miejscu, gdzie te-
raz jestem, spad艂y na mnie liczne kije i ku艂aki nie wiadomo
od kogo, bo nikogo nie widzia艂em; a teraz ani 艣ladu owej g艂o-
wy, kt贸r膮 na w艂asne oczy ogl膮da艂em 艣ci臋t膮, za艣 krew bucha艂a
z kad艂uba jak ze zdroju.
Co pleciesz o krwi i o zdroju, ty, Bogu i 艣wi臋tym ob-
mierz艂y wrzasn膮艂 karczmarz. Czy nie widzisz, 艂otrze, 偶e
ta krew i ten zdr贸j to nic innego, jeno moje buk艂aki podarte
i czerwone wino, kt贸re po ca艂ej izbie p艂ynie. Bodajby tak
w piekle p艂ywa艂a dusza tego, kto je podziurawi艂.
Nic nie rozumiem odpar艂 Sanczo wiem tylko, 偶e
kiedy na moje nieszcz臋艣cie ten 艂eb si臋 nie odnajdzie, roztopi
si臋 moje hrabstwo jak s贸l we wodzie.
Gorszy by艂 Sanczo na jawie ni偶 jego pan we 艣nie, tak op臋-
ta艂y go obietnice, jakie ten mu uczyni艂. Karczmarz odchodzi艂
od zmys艂贸w, widz膮c t臋pot臋 giermka i szkody wyrz膮dzone przez
jego pana, zaklina艂 si臋, 偶e nie p贸jdzie tak 艂atwo jak poprzednim
razem, kiedy to odjechali nic nie zap艂aciwszy; ju偶 teraz nie
pomog膮 im przywileje rycerskie, b臋d膮 musieli zap艂aci膰 za
358
jedno i za drugie, a nawet i za 艂aty wstawione w podarte
buk艂aki.
Proboszcz trzyma艂 Don Kichota za r臋ce, ten za艣 s膮dz膮c, 偶e
dokonawszy dzie艂a, znalaz艂 si臋 przed ksi臋偶niczk膮 Micomicon膮,
pad艂 na kolana przed plebanem m贸wi膮c:
Wasza wysoko艣膰, wielka i s艂awna pani, mo偶ecie odt膮d
偶y膰 bezpiecznie, pewna, 偶e nic wam od tego n臋dznego potwora
nie grozi, i ja r贸wnie偶 jestem wolny od danego wam s艂owa,
dokona艂em bowiem wszystkiego z pomoc膮 bo偶膮 i za spraw膮 tej,
dla kt贸rej 偶yj臋 i oddycham.
A co, nie m贸wi艂em? rzek艂 us艂yszawszy to Sanczo
albo偶 to by艂em pijany? Podziwiajcie, jak to pan nasoli艂 olbrzy-
ma. Nasze ju偶 byki!* Hrabstwo ju偶 si臋 piecze!
Kt贸偶 by nie u艣mia艂 si臋 z szale艅stw onych dwu: pana i pa-
cho艂ka? Wszyscy si臋 艣miali z wyj膮tkiem karczmarza, kt贸ry
kl膮艂 w diab艂y. W ko艅cu jednak cyrulik, Gardenio i proboszcz
tyle zyskali, 偶e z niema艂ym trudem Don Kichota wci膮gn臋li na
艂o偶e, gdzie natychmiast usn膮艂 z oznakami wielkiego wyczerpa-
nia. Zostawili go tak 艣pi膮cego i wyszli przed bram臋, aby po-
cieszy膰 Sancza Pans臋, 偶e nie znalaz艂 g艂owy olbrzyma. Trudniej
przysz艂o uspokoi膰 karczmarza, kt贸ry by艂 w rozpaczy z powodu
nag艂ej 艣mierci swych buk艂ak贸w. Karczmarka za艣 wrzeszcza艂a
i Sycza艂a:
W z艂膮 chwil臋 i godzin臋 wszed艂 do domu mego 贸w rycerz
b艂臋dny! Oby go nigdy oczy moje nie ogl膮da艂y, tak drogo mi臋
kosztuje! Poprzednim razem sczez艂 wraz z kosztami noclegu,
wieczerzy, 艂贸偶ka, s艂omy i obroku dla niego, jego giermka, dla
szkapy i os艂a, m贸wi膮c, 偶e jest rycerzem od przyg贸d (a niech偶e
B贸g zdarzy z艂膮 przygod臋, jemu i wszystkim innym przy-
godnikom, jacy tylko s膮 na 艣wiecie) i 偶e dlatego nie jest obo-
wi膮zany za nic p艂aci膰, bo tak stoi napisane w regu艂ach w艂贸cz膮-
cego si臋 rycerstwa; a teraz zn贸w z jego przyczyny przyby艂 ten
drugi jegomo艣膰, zabra艂 mi ogon, a zwraca mi go tak obdartym,
偶e o p贸艂 reala na warto艣ci straci艂 i m臋偶owi memu do jego po-
trzeb ju偶 na nic si臋 nie zda. Oto na koniec i na dobitek roz-
pruwa moje buk艂aki i rozlewa moje wino, obym tak jego krew
359
rozlan膮 ujrza艂a. Lecz mu to nie ujdzie, bo na ko艣ci ojca mego
i na wieczne zbawienie matki, je艣li nie kaza艂abym sobie za-
p艂aci膰 co do grosza, nie nazywa艂abym si臋, jak si臋 zowie, ani nie
by艂abym c贸rk膮 mego ojca.
Te i tym podobne s艂owa wykrzykiwa艂a rozsierdzona bardzo
gospodyni, a wt贸rzy艂a jej dobra s艂u偶膮ca Maritornes. C贸rka
milcza艂a, od czasu do czasu u艣miechaj膮c si臋. Proboszcz uspo-
kaja艂 wszystkich, obiecuj膮c wynagrodzi膰 szkod臋, jak zdo艂a naj-
lepiej, zap艂aci膰 zar贸wno za buk艂aki, jak za wino, osobliwie za艣
za oskubanie ogona, o czym tyle gadania by艂o. Dorota pocie-
sza艂a Sancza Pans臋 m贸wi膮c, 偶e je艣li prawd膮 si臋 oka偶e, 偶e pan
jego 艣ci膮艂 g艂ow臋 olbrzymowi, obiecuje mu, wr贸ciwszy do swe-
go kr贸lestwa, da膰 najlepsze hrabstwo, jakie si臋 tam znajdzie.
Sanczo, uspokojony, zaklina艂 ksi臋偶niczk臋, aby wierzy艂a mu, i偶
naprawd臋 widzia艂 g艂ow臋 olbrzyma, kt贸ra w dodatku mia艂a
brod臋 si臋gaj膮c膮 po pas, a je艣li si臋 ona nie znajdzie, to chyba
dlatego, 偶e w tym domu wszystko jest zaczarowane, jak tego
do艣wiadczy艂 ju偶 poprzednim razem, kiedy tutaj go艣ci艂. Dorota
zapewni艂a go, 偶e r贸wnie偶 w to wierzy, niech si臋 zatem nie trapi,
wszystko b臋dzie dobrze i spe艂ni si臋 wedle 偶yczenia. Kiedy spo-
k贸j zapanowa艂, proboszcz mia艂 ochot臋 dalej czyta膰 powie艣膰,
widzia艂 bowiem, 偶e niewiele ju偶 do ko艅ca brak艂o. Gardenio,
Dorota" i wszyscy inni prosili go te偶 o to. On za艣, chc膮c wszyst-
kich zadowoli膰, a przede wszystkim dlatego, 偶e sam mia艂 ocho-
t臋 dalej czyta膰, zacz膮艂 ci膮g dalszy powie艣ci:
"Zdarzy艂o si臋' wi臋c, 偶e An.a'elmo upewniony o cnocie Camili
wi贸d艂 偶ycie szcz臋艣liwe i beztroskie, a Camila umy艣lnie okazy-
wa艂a Lotariowi oblicze niech臋tne, aby przed Anselmem tym
艂acniej uczucia swe ukry膰. Chc膮c go w tym przekonaniu
utwierdzi膰, Lotario prosi艂 go o pozwolenie unikania jego
domu wobec jawnej przykro艣ci, jak膮 widok jego sprawia Ca-
mili; lecz oszukany Anselmo namawia艂 go, by w 偶aden spos贸b
tego nie czyni艂. Tak wi臋c po tysi膮ckro膰 Anselmo stawa艂 si臋
sprawc膮 swej ha艅by, uwa偶aj膮c si臋 za tw贸rc臋 swego szcz臋艣cia.
R贸wnocze艣nie Leonela, czuj膮c si臋 do swych mi艂ostek uprawnio-
na, tak si臋 rozzuchwali艂a, 偶e na nic nie bacz膮c pu艣ci艂a sobie
360
wodze, ufna, 偶e pani j膮 zas艂oni, a nawet pouczy, jak z naj-
mniejszym ryzykiem rzecz prowadzi膰. A偶 pewnej nocy An-
selmo us艂ysza艂 kroki w komnacie Leoneli i pragn膮c przekona膰
si臋, co by to by膰 mog艂o, chcia艂 tam wej艣膰, poczu艂 atoli, 偶e kto艣
od wn臋trza drzwi zapiera, co tym bardziej ciekawo艣膰 jego po-
budzi艂o; z tak膮 wi臋c si艂膮 nacisn膮艂, 偶e drzwi wywa偶y艂 i wpad艂
do 艣rodka w sam膮 por臋, by spostrzec jakiego艣 cz艂owieka, kt贸ry
przez okno na ulic臋 wyskoczy艂; rzuci艂 si臋, aby go pochwyci膰
i rozpozna膰, ale przeszkodzi艂a mu w tym Leonela, uczepiwszy
si臋 jego ramienia, m贸wi膮c:
玌spok贸jcie si臋, panie m贸j, nie przejmujcie si臋 zbytnio ani
nie 艣cigajcie tego, kt贸ry wyskoczy艂. To moja sprawa, ten cz艂o-
wiek bowiem jest moim m臋偶em.
Anselmo nie chcia艂 jej wierzy膰, raczej uniesie艅 gniewem do-
by艂 pugina艂u i chcia艂 Leonel臋 przebi膰 m贸wi膮c, 偶eby mu prawd臋
wyzna艂a, w przeciwnym razie zabije j膮. Ona, przera偶ona, nie
wiedz膮c sama, co m贸wi, rzek艂a:
玁ie zabijajcie mnie, panie, a powiem wam rzeczy wa偶niej-
sze od wszelkich, jakie wyobrazi膰 sobie mo偶ecie.
獹ada j natychmiast rzek艂 Anselmo lub umrzesz.
玊o by艂oby teraz niemo偶liwe zawo艂a艂a Leonela tak
jestem wzburzona, zostawcie mnie w spokoju do rana, a do-
wiecie si臋 ode mnie rzeczy, kt贸re was nape艂ni膮 zdumieniem.
B膮d藕cie za艣 pewni, 偶e przez okno wyskoczy艂 pewien m艂odzie-
niec z miasta, kt贸ry mi da艂 s艂owo, 偶e m臋偶em moim b臋dzie.
Anselmo, tak uspokojony, zgodzi艂 si臋 da膰 jej zw艂ok臋, o jak膮
prosi艂a, nie przypuszcza艂 bowiem us艂ysze膰 co艣 przeciw Camili,
b臋d膮c tak zadowolony i pewny jej cnoty; wyszed艂 wi臋c z komna-
ty, zamkn膮wszy w niej Leonel臋, uprzedzaj膮c, 偶e nie wypu艣ci
jej, p贸ki mu nie powie, co ma do powiedzenia.
Sam uda艂 si臋 zaraz do Camili i opowiedzia艂 jej wszystko, co
zasz艂o z jej pokojow膮, a tak偶e, 偶e przyrzek艂a mu zwierzy膰 spra-
w臋 wielkiej wagi. I m贸wi膰 nie potrzeba, czy Camila przerazi艂a
si臋, czy nie; tak wielki zdj膮艂'j膮 l臋k, by艂a bowiem pewna, jak
nale偶a艂o si臋 spodziewa膰, 偶e Leonela wyjawi Anselmowi wszyst-
ko, co wie o jej wiaro艂omstwie. Nie mia艂a nawet odwagi za-
361
czeka膰, czy podejrzenie to oka偶e si臋 prawdziwe, czy nie, lecz
tej samej nocy, kiedy zdawa艂o jej si臋, 偶e Anselmo 艣pi, zebra艂a
najkosztowniejsze klejnoty, jakie posiada艂a, oraz nieco pieni臋-
dzy i przez nikogo nie spostrze偶ona wysz艂a z domu, udaj膮c si臋
do Lotaria. Opowiedzia艂a mu, co zasz艂o, i b艂aga艂a, aby j膮
ukry艂, albo aby oboje uciekli, gdzieby od Anselma mogli by膰
bezpieczni. Lotario tak si臋 przej膮艂 s艂owami Camili, 偶e nie po-
trafi艂 ani s艂owa odpowiedzie膰, ani zdoby膰 si臋 na 偶adne posta-
nowienie. Wreszcie zgodzi艂 si臋 odprowadzi膰 Camil臋 do pewne-
go klasztoru, kt贸rego prze艂o偶on膮 by艂a jedna z jego si贸str.
Camila przysta艂a na to, za艣 Lotario z po艣piechem, jakiego
wymaga艂a sprawa, odwi贸z艂 j膮 i pozostawi艂 w klasztorze, sam
za艣 natychmiast opu艣ci艂 miasto, nikogo o tym nie uprzedzaj膮c.
Skoro dzie艅 nasta艂, Anselmo nie zauwa偶y艂 braku Camili
u swego boku, nagli艂a go bowiem ch臋膰 dowiedzenia si臋, co
Leonela ma mu do powiedzenia, wsta艂 tedy i uda艂 si臋 do izby,
gdzie zostawi艂 j膮 zamkni臋t膮. Otworzy艂, wszed艂 do wn臋trza, lecz
nie zasta艂 w nim Leoneli, tylko prze艣cierad艂a do okna uwi膮zane
by艂y 艣ladem i znakiem, 偶e si臋 po nich spu艣ci艂a i uciek艂a. Za-
wr贸ci艂 wi臋c natychmiast, strapiony, aby opowiedzie膰 o tym
Camili, nie znalaz艂szy za艣 jej w 艂o偶u ani w ca艂ym domu, stan膮艂
jak ra偶ony. Wypytywa艂 s艂u偶b臋 o ni膮, lecz nikt nie umia艂 nic
odpowiedzie膰. Zdarzy艂o si臋, 偶e szukaj膮c Camili wsz臋dzie, za-
uwa偶y艂 skrzynie otwarte, brak wi臋kszej cz臋艣ci jej klejnot贸w,
to go naprowadzi艂o na trop nieszcz臋艣cia i na to, 偶e to nie Leo-
nela by艂a przyczyn膮 jego niepowodzenia. Wi臋c tak, jak sta艂,
niezupe艂nie odziany, smutny i zatroskany, pobieg艂 opowiedzie膰
o swym z艂ym losie przyjacielowi Lotariowi. Kiedy jednak
go nie zasta艂, od s艂u偶by za艣 dowiedzia艂 si臋, 偶e on tej nocy opu艣ci艂
dom, zabieraj膮c z sob膮 wszystkie pieni膮dze, jakie posiada艂,
s膮dzi艂, 偶e rozum traci. Na domiar z艂ego, wr贸ciwszy do siebie,
nie zasta艂 nikogo z licznych domownik贸w i s艂u偶ebnych, dom
by艂 pusty i osamotniony.
Nie wiedz膮c, co my艣le膰, co rzec ani co czyni膰, czu艂, 偶e coraz
bardziej rozum mu si臋 miesza. Rozwa偶y艂 wszystko i ujrza艂 si臋
nagle pozbawionym 偶ony, przyjaciela, s艂u偶by, opuszczonym
jak mu si臋 zdawa艂o przez niebiosa, a przede wszystkim po-
zbawionym czci, kt贸rej zatrat臋 widzia艂 w znikni臋ciu Camili.
Po d艂u偶szym czasie postanowi艂 wreszcie uda膰 si臋 na wie艣 do
przyjaciela, gdzie zwyk艂 by艂 przebywa膰, aby da膰 mo偶no艣膰 roz-
wini臋cia si臋 ca艂ej tej nieszcz臋snej przygodzie. Zawar艂 drzwi
domu swego, wsiad艂 na ko艅 i bez tchu pu艣ci艂 si臋 w drog臋.
Ledwie ujecha艂 po艂ow臋, napad艂y go z艂e my艣li, pod ich na-
porem zsiad艂 z konia, przywi膮za艂 go do drzewa, pod kt贸rego
pniem rzuci艂 si臋 na ziemi臋, wydaj膮c 偶a艂o艣liwe i bolesne wes-
tchnienia, i tak pozosta艂 a偶 do zmierzchu. Ujrza艂 w贸wczas ja-
kiego艣 je藕d藕ca na koniu zbli偶aj膮cego si臋 od strony miasta i po-
zdrowiwszy go zapyta艂, co s艂ycha膰 nowego we Florencji.
Mieszczanin odpowiedzia艂:
0d dawna nie s艂yszano tak dziwnych wie艣ci, jakie chodz膮.
Powszechnie si臋 m贸wi, 偶e Lotario, wielki przyjaciel bogatego
Anselma, kt贸ry mieszka艂 przy Sw. Janie, porwa艂 tej nocy
Camil臋, 偶on臋 Anselma, a ten r贸wnie偶 znik艂 bez 艣ladu. Wszystko
to opowiada艂a s艂u偶ebna Camili, kt贸r膮 tej nocy przychwyci艂a
stra偶, kiedy spuszcza艂a si臋 z okna Anselmowego domu. Nie
wiem dok艂adnie, jak to si臋 sta艂o, wiem tylko, 偶e ca艂e miasto
jest poruszone tym wypadkiem, gdy偶 kto by si臋 by艂 tego spo-
dziewa艂 po wielkiej i za偶y艂ej przyja藕ni tych dw贸ch, tak wiel-
kiej, jak m贸wi膮, 偶e zwano ich ci dwaj przyjaciel e.
獵zy wiedz膮 mo偶e rzek艂 Anselmo w jakim kierunku
udali si臋 Lotario i Camila?
玁ie mam poj臋cia odpar艂 mieszczanin cho膰 gubernator
zarz膮dzi艂 pilne poszukiwania.*
獼ed偶cie z Bogiem, panie rzek艂 Anselmo.
0sta艅cie z Bogiem powiedzia艂 mieszczanin i odjecha艂.
Te nieszcz臋sne wie艣ci wyko艅czy艂y Anselma, nie tylko bliski
by艂 utraty rozumu, ale i 偶ycia. D藕wign膮艂 si臋, jak zdo艂a艂, i uda艂
si臋 do domu przyjaciela, kt贸ry nic jeszcze o jego nieszcz臋艣ciu
nie wiedzia艂. Kiedy jednak ujrza艂 go po偶贸艂k艂ym, wychud艂ym
i wyniszczonym, poj膮艂, 偶e spotka艂o go co艣 ci臋偶kiego. Anselmo
prosi艂, aby mu zaraz przygotowano 艂o偶e i podano przybory do
pisania. Spe艂niono to i zostawiono go w 艂o偶u samego, jak sobie
363
偶yczy艂, a nawet prosi艂, aby zamkni臋to drzwi. Kiedy pozosta艂
sam, nieszcz臋艣cie tak wyobra藕ni膮 jego ow艂adn臋艂o, i偶 u艣wiadomi艂
sobie, 偶e 偶ycia dokona膰 mu przyjdzie. Postanowi艂 na pi艣mie
pozostawi膰 wiadomo艣膰, co jest przyczyn膮 jego dziwnego skonu.
'Zacz膮艂 wi臋c pisa膰, ale zanim sko艅czy艂 wszystko, co chcia艂,
straci艂 przytomno艣膰 i ducha odda艂 w r臋ce b贸lu wywo艂anego
przez w艂asn膮 nieopatrzn膮 ciekawo艣膰. Pan domu widz膮c, 偶e ju偶
p贸藕no, za艣 Anselmo go nie wo艂a, postanowi艂 wej艣膰, aby si臋 prze-
kona膰, czy os艂abienie jego przesz艂o; znalaz艂 go le偶膮cego z g艂ow膮
zwis艂a, po艂owa cia艂a spoczywa艂a na 艂o偶u, po艂owa le偶a艂a na
stole, na kt贸rym si臋 opiera艂, przed nim by艂 papier zapisany
i otwarty, r臋ka za艣 trzyma艂a jeszcze pi贸ro. Podszed艂 do艅 gos-
podarz, najpierw na艅 wo艂a艂, po czym za r臋k臋 go chwyci艂,
a widz膮c, 偶e nie odpowiada i jest zimny, pozna艂, 偶e ju偶 nie 偶yje.
Zdumiony i zrozpaczony nad miar臋 przywo艂a艂 domownik贸w,
aby zobaczyli, jakie nieszcz臋艣cie Anselma spotka艂o, a w ko艅cu
przeczyta艂 papier zapisany, jak pozna艂, jego r臋k膮, a kt贸ry te
s艂owa zawiera艂:
G艂upia i nieopatrzna zachcianka pozbawi艂a mi臋 偶ycia. Je偶eli
wie艣膰 o mojej 艣mierci dojdzie do uszu Camili, niech wie, 偶e
jej przebaczam, bo do cud贸w nie by艂a obowi膮zana ani 偶adna
konieczno艣膰 nie zmusza艂a mi臋 pragn膮膰, aby tego dokaza艂a,
a poniewa偶 sam by艂em sprawc膮 mej ha艅by nie Iza...
Tyle napisa艂 Anselmo, wida膰, 偶e w tym miejscu, niezdolny
zdania doko艅czy膰, 偶ycie zako艅czy艂. Przyjaciel Anselma zawia-
domi艂 nazajutrz o jego 艣mierci krewnych, kt贸rzy ju偶 o nie-
szcz臋艣ciu jego wiedzieli, oraz klasztor, gdzie przebywa艂a Ca-
mila, ju偶 niemal gotowa towarzyszy膰 m臋偶owi w tej nieunik-
nionej podr贸偶y, nie tyle na wie艣膰 o 艣mierci m臋偶a, jak raczej
na wie艣膰 o znikni臋ciu przyjaciela. M贸wi膮, 偶e cho膰 zosta艂a
wdo^w膮, nie chcia艂a opu艣ci膰 klasztoru ani tym bardziej mniszk膮
zosta膰, a偶 wreszcie po pewnym czasie nadesz艂y wie艣ci,-偶e Lo-
tario zgin膮艂 w bitwie, jak膮 w owym czasie stoczy艂 Wielki
W贸dz Gonzalo Hernandez z Kordoby z panem de Lautrec*
364
w Kr贸lestwie Neapolu, gdzie uda艂 si臋 by艂 kochanek zbyt p贸藕no
skruszony. Dowiedziawszy si臋 o tym, Camila z艂o偶y艂a 艣luby
zakonne i wkr贸tce zako艅czy艂a 偶ycie pod surow膮 d艂oni膮 smutku
i melancholii. Na taki koniec przysz艂o tym trojgu z lekko-
my艣lnego wynik艂y pocz膮tku."
Ta opowie艣膰 rzek艂 proboszcz podoba mi si臋, ale nie
mog臋 uwierzy膰, aby by艂a prawdziwa, je偶eli za艣 jest zmy艣lona,
autor zmy艣la艂 nieudolnie, nie mo偶e bowiem to by膰, aby znalaz艂
si臋 m膮偶 tak g艂upi, kt贸ry by si臋 wa偶y艂 na tak kosztown膮 pr贸b臋
jak Anselmo. Usz艂oby to, gdyby ten wypadek mia艂 miejsce
mi臋dzy kochankiem a jego dam膮, ale mi臋dzy m臋偶em a 偶on膮
uwa偶am to za niemo偶liwe. Sam jednak spos贸b opowiadania
podoba mi si臋.
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY SZ脫STY
opowiada o innych niezwyk艂ych zdarzeniach w owym zaje藕dzie
W tym momencie gospodarz stoj膮cy w bramie zajazdu
rzek艂:
Oto ci膮gnie ku nam pi臋kny orszak go艣ci, je偶eli si臋 tu za-
trzymaj膮, to gaudeamus! *
Co to za ludzie? zapyta艂 Gardenio.
Czterech je藕d藕c贸w o kr贸tkich strzemionach * odpo-
wiedzia艂 gospodarz maj膮 piki i tarcze, a wszyscy w czarnych
zas艂onach*; w艣r贸d nich jedna bia艂og艂owa w biel odziana, na
siodle kobiecym z oparciem, twarz ma r贸wnie偶 zakryt膮, a poza
tym dw贸ch pacho艂k贸w pieszych.
Czy s膮 ju偶 blisko? zapyta艂 proboszcz.
Tak blisko odpar艂 gospodarz 偶e ju偶 doje偶d偶aj膮.
Us艂yszawszy to Dorota zakry艂a sobie twarz, za艣 Gardenio
wszed艂 do izdebki Don Kichota; ledwie zd膮偶yli to uczyni膰, gdy
do zajazdu wjechali ci wszyscy, kt贸rych karczmarz wymienia艂.
Czterej je藕d藕cy pi臋knej postawy i wygl膮du zeskoczyli z koni
i pomogli zsi膮艣膰 niewie艣cie jad膮cej na kobiecym siodle. Jeden
z nich, pochwyciwszy j膮 w ramiona, posadzi艂 na zydlu stoj膮-
365
cym u wej艣cia do izby, w kt贸rej ukry艂 si臋 Gardenio. Przez ca艂y
ten czas ani ona, ani tamci nie zdj臋li zas艂on ani nie przem贸wili
s艂owa; jedynie niewiasta, usiad艂szy na sto艂ku, westchn臋艂a g艂臋-
boko i opu艣ci艂a ramiona, jak osoba s艂aba i omdlewaj膮ca. Pa-
cho艂kowie odprowadzili konie do stajni.
Na ten widok proboszcz zapragn膮艂 dowiedzie膰 si臋, kto zacz
byli ci ludzie w takim stroju i tak milcz膮cy, podszed艂 do pa-
cho艂k贸w, by u jednego z nich zasi臋gn膮膰 j臋zyka. Ten odpowie-
dzia艂:
Zaiste, panie, nie umia艂bym wam rzec, co to za ludzie,
wiem tylko, 偶e musi to by膰 kto艣 znaczny, a osobliwie 贸w, co
w ramionach swych uni贸s艂 pani膮, kt贸r膮 widzieli艣cie; a to dla-
tego m贸wi臋, 偶e wszyscy inni odnosz膮 si臋 do艅 z szacunkiem
i stosuj膮 si臋 jedynie do jego rozkaz贸w i zlece艅.
A ta pani kim jest? zapyta艂 proboszcz.
Niewiele umiem wam powiedzie膰 odpar艂 pacho艂ek
bowiem w ci膮gu ca艂ej drogi nie widzia艂em jej twarzy; s艂ysza-
艂em, 偶e cz臋sto wzdycha艂a i wydawa艂a j臋k, jakby przy ka偶dym
dusz臋 wyzion膮膰 chcia艂a. Nie nale偶y si臋 cudowa膰, 偶e nic wi臋cej
nie wiemy, ni偶 powiedzia艂em, bowiem tak ja jak i m贸j towa-
rzysz zaledwie od dw贸ch dni idziemy z nimi, spotkali nas oto
na drodze, uprosili i nam贸wili nas, aby艣my z nimi do Anda-
luzji si臋 udali, obiecuj膮c dobr膮 zap艂at臋.
A nie s艂yszeli艣cie, jak kt贸rego zw膮? zapyta艂 proboszcz.
Zaiste nie odpar艂 pacho艂ek wszyscy bowiem jad膮
w takim milczeniu, 偶e cud! Nic innego od nich si臋 nie s艂yszy,
jak tylko westchnienia i szlochy biednej pani, kt贸re do g艂臋bi
nas przejmuj膮. Zdaje nam si臋 bezsprzecznie, 偶e jedzie ona po
niewoli tam, gdzie j膮 wiod膮, za艣 o ile z ubioru wnosi膰 mo偶na,
jest to mniszka albo co pewniejsze, postulantka, mo偶e za艣 jest
tak smutna, bo nie ma powo艂ania do klasztoru, jak si臋 zdaje.
Wszystko to by膰 mo偶e rzek艂 proboszcz.
I zostawiwszy ich, powr贸ci艂 do Doroty, kt贸ra s艂uchaj膮c wes-
tchnie艅 zamaskowanej, wiedziona naturalnym wsp贸艂czuciem,
podesz艂a do niej m贸wi膮c:
Co wam, pani moja, dolega? Mo偶e to jakie艣 cierpienie,
366
na kt贸rym bia艂og艂owy zna膰 si臋 zwyk艂y i umiej膮 je leczy膰;
z ca艂ej mej dobrej woli us艂u偶臋 wam, pani.
Nic nie odpowiedzia艂a na to sm臋tna pani i cho膰 Dorota po-
nowi艂a zapewnienie o swej wielkiej gotowo艣ci, tamta trwa艂a
w milczeniu, a偶 zbli偶y艂 si臋 szlachcic w zas艂onie (ten, kt贸rego
wedle s艂贸w pacho艂ka wszyscy s艂uchali) i rzek艂 do Doroty;
Nie trud藕cie si臋, pani, ofiaruj膮c co艣kolwiek owej niewie艣-
cie, zwyczajem jej jest bowiem p艂aci膰 niewdzi臋czno艣ci膮 za to,
co si臋 dla niej czyni, nie usi艂ujcie te偶 uzyska膰 od niej odpo-
wiedzi, je艣li nie chcecie us艂ysze膰 jakowego艣 k艂amstwa z jej ust.
Nie k艂ami臋 nigdy! rzek艂a 偶ywo ta, kt贸ra dot膮d mil-
cza艂a w艂a艣nie dlatego 偶e by艂am zbyt szczera i nie u偶ywa艂am
k艂amliwych wykr臋t贸w, w takiej dzi艣 niedoli si臋 znajduj臋; chc臋,
aby艣cie sami temu 艣wiadectwo dali, bowiem moja prawdo-
m贸wno艣膰 was czyni oszustem i k艂amc膮.
S艂owa te dok艂adnie i wyra藕nie s艂ysza艂 Gardenio, sta艂 bowiem
tak blisko m贸wi膮cej, 偶e jeno ich rozdziela艂y drzwi do izdebki
Don Kichota. Us艂yszawszy za艣 to, wielkim g艂osem zawo艂a艂:
Bo偶e zawaruj! co ja s艂ysa臋? jaki偶 to g艂os uszu moich do-
szed艂?
Na ten okrzyk, owa pani odwr贸ci艂a g艂ow臋 ca艂a wzburzona,
a nie widz膮c, kto by go wyda艂, zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi,
chc膮c wej艣膰 do izdebki, co widz膮c 贸w szlachcic zatrzyma艂 j膮,
nie pozwalaj膮c uczyni膰 ni kroku. Podczas tego zamieszania
i szarpaniny spad艂a tafta okrywaj膮ca jej twarz i odkry艂a g艂ad-
ko艣膰 niepor贸wnan膮, lica cudne, cho膰 blade i smutne; oczyma
wodzi艂a doko艂a, jakby przeszukuj膮c wszystkie strony tak usil-
nie, i偶 robi艂a wra偶enie osoby pozbawionej rozumu. Te oznaki,
cho膰 przyczyna ich by艂a niewiadoma, wzbudzi艂y wielkie wsp贸艂-
czucie w Dorocie i u wszystkich patrz膮cych na ni膮. Szlachcic
trzyma艂 j膮 mocno za ramiona i tak by艂 tym poch艂oni臋ty, 偶e nie
zdo艂a艂 poprawi膰 zas艂ony, kt贸ra si臋 odchyla艂a, a w ko艅cu zupe艂-
nie odpad艂a. Dorota, kt贸ra r贸wnie偶 obj臋艂a pani膮, podnios艂a oczy
i spostrzeg艂a, 偶e tym, kt贸ry tamt膮 wstrzymuje, jest m膮偶 jej,
Don Fernando. Ledwie go pozna艂a, gdy wyrzuciwszy z naj-
g艂臋bszych trzewi przeci膮g艂y i przejmuj膮cy j臋k: "Ach!", osun臋艂a
867
si臋 na wznak zemdlona; na szcz臋艣cie, sta艂 blisko cyrulik, kt贸ry
j膮 w ramiona pochwyci艂, inaczej by艂aby na ziemi臋 upad艂a. Nad-
bieg艂 zaraz proboszcz, by zdj膮膰 jej zas艂on臋 z twarzy i wod膮
lica spryska膰; kiedy twarz odkry艂, Don Fernando on to
by艂 bowiem, kt贸ry tamt膮 niewiast臋 u艣ciskiem wstrzymy-
wa艂 pozna艂 j膮 i stan膮艂 艣miertelnie ra偶ony. Mimo to jednak
nie pu艣ci艂 Lucyndy ona to bowiem by艂a kt贸ra usi艂owa艂a
wydrze膰 mu si臋 z ramion, pozna艂a bowiem Gardenia po okrzy-
ku i on j膮 r贸wnie偶 pozna艂. Us艂ysza艂 by艂 bowiem Gardenio owe:
"Ach", rzucone przez Dorot臋, gdy pada艂a zemdlona, i my艣l膮c,
偶e to jego Lucynda, wyskoczy艂 zza drzwi przera偶ony a pierw-
szym, kt贸rego zobaczy艂, by艂 Don Fernando trzymaj膮cy w u艣ci-
sku Lucynd臋. Don Fernando r贸wnie偶 go pozna艂 natychmiast
i wszyscy troje, Lucynda, Gardenio i Dorota, stali oniemiali
i os艂upiali, nie wiedz膮c zaiste, co si臋 z nimi dzieje.
Milczeli tak i patrzyli na siebie wzajemnie. Dorota na Don
Femanda, Don Fernando na Gardenia, Gardenio na Lucynd臋,
a Lucynda na niego. Pierwsza przerwa艂a milczenie Lucynda,
tak odzywaj膮c si臋 do Don Fernanda:
Pu艣膰cie mnie, panie Don Femandzie, cho膰by przez wzgl膮d
na to, kim jeste艣cie, je艣li nie dla innych wzgl臋d贸w, pu艣膰cie
mnie, abym przylgn臋艂a do tego muru, kt贸remu bluszczem
jestem i oderwa膰 od niego nie zdo艂a艂y mi臋 ani wasze natarczy-
wo艣ci, ani wasze gro藕by, ani wasze obietnice, ani wasze dary.
Zwa偶cie, jak niezwyk艂ymi i dla nas niepoj臋tymi drogami przy-
wiod艂o mi臋 niebo do mego prawdziwego m臋偶a; dobrze wiecie,
dzi臋ki tysi膮cznym ci臋偶kim do艣wiadczeniom, 偶e jedynie 艣mier膰
zdo艂a艂aby go z mojej pami臋ci wymaza膰. Niechaj tak jawne
rozczarowania zmieni膮 wasz膮 mi艂o艣膰 we w艣ciek艂o艣膰 (je艣li was
na co innego nie sta膰), sk艂onno艣膰 we wzgard臋, a z ni膮 zabierz-
cie mi 偶ycie; gdy偶 je艣li oddam je wobec mego prawego ma艂-
偶onka, uwa偶a膰 je b臋d臋 za dope艂nione: mo偶e 艣mier膰 moja do-
wiedzie mu mej wierno艣ci, kt贸r膮 mu dochowa艂am do ostatniego
tchnienia 偶ycia.
Dorota tymczasem przysz艂a do siebie i wys艂ucha艂a wszyst-
kich s艂贸w Lucyndy, dzi臋ki kt贸rym dowiedzia艂a si臋, kim ona
368
by艂a; widz膮c za艣, 偶e Don Fernando nie wypuszcza jej z ramion,
ani na s艂owa jej nie odpowiada, z najwy偶szym wysi艂kiem
d藕wign臋艂a si臋, upad艂a przed nim na kolana i zalewaj膮c si臋 po-
tokami cudnych i bole艣ciwych 艂ez,< tak zacz臋艂a m贸wi膰:
Gdyby ci, panie m贸j, promienie tego s艂o艅ca, jakie w ra-
mionach swych w za膰mieniu trzymasz, nie odebra艂y i nie m膮-
ci艂y oczu, pozna艂by艣, 偶e oto ta, kt贸ra u st贸p twoich kl臋czy,
jest Dorot膮 sm臋tn膮 i jak d艂ugo ty zechcesz, nieszcz臋艣liw膮. Jam
jest ow膮 skromn膮 wie艣niaczk膮, kt贸r膮 ty dobroci膮 i mi艂o艣ci膮
twoj膮 chcia艂e艣 podnie艣膰 do godno艣ci, aby si臋 mog艂a twoj膮 na-
zwa膰, jam jest, kt贸ra zamkni臋ta w granicach przystojno艣ci,
偶y艂am 偶yciem szcz臋艣liwym, p贸ki na g艂os twych natarczywo艣ci
i jak si臋 zdawa艂o prawych i tkliwych uczu膰, nie otwar-
艂am drzwi mej dziewcz臋cej komnaty i nie odda艂am ci kluczy
mej wolno艣ci. Dary te przez ciebie 藕le przyj臋te, jak o tym
艣wiadczy jasno, 偶e oto zmuszona by艂am znale藕膰 si臋 w miejscu,
gdzie mi臋 zastajesz, i ujrze膰 si臋 w stanie, w jakim mi臋 ogl膮dasz.
Ale mimo to nie chcia艂abym, aby艣 mniema艂, 偶e przywiod艂a mi臋
tu moja nies艂awa. Jedynie bole艣膰 i 偶al, 偶e艣 o mnie zapomnia艂,
wiod艂y moje kroki. Chcia艂e艣, abym by艂a twoj膮, a po偶膮da艂e艣
tego tak silnie, 偶e cho膰 dzi艣 ju偶 tego nie pragniesz, nie mo偶esz
przesta膰 by膰 moim. Zwa偶, panie m贸j, 偶e niezr贸wnana mi艂o艣膰,
jak膮 dla ciebie 偶ywi臋, mo偶e sta膰 za pi臋kno艣膰 i szlachectwo tej,
dla kt贸rej mi臋 porzuci艂e艣. Nie mo偶esz nale偶e膰 do pi臋knej
Lucyndy, moim bowiem by艂e艣, ani ona nie mo偶e by膰 twoj膮,
bo do Gardenia nale偶y. Rozwa偶, 偶e 艂atwiej ci przyjdzie sk艂oni膰
wol臋 twoj膮 do mi艂owania tej, kt贸ra ci臋 uwielbia, ani偶eli przy-
wie艣膰 do pokochania ciebie t臋, kt贸ra ci臋 nienawidzi. Skorzy-
sta艂e艣 z mej nieopatrzno艣ci, ugi膮艂e艣 pro艣bami moj膮 nieprzy-
st臋pno艣膰. Znane ci by艂o moje pochodzenie. Wiesz dobrze, pod
jakim warunkiem podda艂am si臋 woli twojej; nie miejsce tu
ani sposobno艣膰, aby艣 t艂umaczy艂 wykr臋tnie, 偶e ci臋 oszukano.
Wi臋c je艣li tak jest, jak jest, a ty jeste艣 zar贸wno chrze艣cijani-
nem, jak szlachcicem, przecz tak kluczysz i zwlekasz, nie chc膮c
uczyni膰 mi臋 na koniec tak szcz臋艣liw膮, jak mnie na pocz膮tku
uczyni艂e艣? Je偶eli za艣 nie zechcesz uzna膰 mi臋 za t臋, kt贸r膮 jestem,
24 Don Kichote, cz. I
369
za twoj膮 prawdziw膮 i prawowit膮 偶on臋, we藕 mi臋 przynajmniej
za niewolnic臋 twoj膮, bylebym do ciebie nale偶a艂a, a b臋d臋 czu膰
si臋 szcz臋艣liw膮 i przez los obdarzon膮. Nie dopu艣膰, porzucaj膮c
mi臋 i opuszczaj膮c, aby wsta艂y i w 艣lad za mn膮 bieg艂y plotki
mej czci uw艂aczaj膮ce, nie gotuj tak nieszcz臋艣liwej staro艣ci ro-
dzicom moim, kt贸rzy nie zas艂u偶yli na to, bowiem jako poddani
zawsze wiernie twoim s艂u偶yli. A je偶eli zdaje ci si臋, 偶e skazisz
krew twoj膮 mieszaj膮c j膮 z moj膮, zwa偶, 偶e nie masz prawie na
艣wiecie szlachectwa, kt贸re takimi drogami nie chadza艂o, i 偶e
w s艂ynnych w 艣wiecie rodowodach nie zwa偶a si臋 na szlachec-
two niewiast, tym bardziej 偶e prawdziwe szlachectwo polega
na cnocie, a je艣li tobie jej zbraknie, kiedy mi odm贸wisz tego,
co mi si臋 s艂usznie nale偶y, ja b臋d臋 mia艂a wi臋ksze ni偶 .ty do szla-
chectwa prawa. Na koniec, panie, ostatnie ci powiem s艂owo:
czy chcesz, czy nie chcesz, jestem twoj膮 偶on膮. 艢wiadectwem
mi s膮 twe s艂owa, kt贸re nie powinny k艂ama膰, je艣li chlubisz si臋
tym, czego mnie odmawiasz, 艣wiadectwem jest mi tw贸j podpis
i niebo wezwane przez ciebie na 艣wiadka twych obietnic.
A gdyby i to zawiod艂o, twoje sumienie nie zawiedzie, milcze-
niem b臋dzie ono wo艂a艂o po艣r贸d twego wesela w obronie tej
prawdy, kt贸r膮 g艂osz臋, m膮c膮c twe najwi臋ksze rozkosze i szcz臋艣-
liwo艣ci.
Te i tym podobne s艂owa m贸wi艂a 偶a艂osna Dorota z takim
uczuciem i 艂zami, 偶e nawet towarzysze Don Fernanda, tam
obecni, jej zawt贸rowali. Wys艂ucha艂 jej Don Fernando, nie od-
powiadaj膮c ni s艂owa, dop贸ki nie sko艅czy艂a i nie zacz臋艂a zn贸w
tak szlocha膰 i wzdycha膰, 偶e musia艂by serce mie膰 z br膮zu, kto
by na widok takiej bole艣ci si臋 nie wzruszy艂. Lucynda wpatry-
wa艂a si臋 w ni膮 wzruszona jej smutkiem a niemniej przej臋ta
podziwem dla jej rozumu i pi臋kno艣ci; ale cho膰 chcia艂a si臋 do
niej zbli偶y膰, aby jej rzec kilka s艂贸w pociechy, nie pu艣ci艂y jej
ramiona Don Fernanda, kt贸ry j膮 trzyma艂 w u艣cisku. On za艣,
zmieszany i os艂upia艂y, d艂ugo i ze skupieniem wpatrywa艂 si臋 .
w Dorot臋, a偶 wreszcie otworzy艂 ramiona i zwracaj膮c wolno艣膰
Lucyndzie rzek艂;
Zwyci臋偶y艂a艣, pi臋kna Doroto, zwyci臋偶y艂a艣! nie podobna
370
bowiem zdoby膰 si臋 na odwag臋, aby zaprzeczy膰 tylu prawdom
z艂膮czonym.
Lucynd臋, kiedy j膮 Don Fernando pu艣ci艂, ogarn臋艂a nag艂a
omdla艂o艣膰 i by艂aby upad艂a na ziemi臋; lecz znalaz艂 si臋 w po-
bli偶u Gardenio, kt贸ry sta艂 za plecyma Don Fernanda, by go
ten nie pozna艂, a teraz pozbywszy l臋ku i na wszystko si臋 wa偶膮c
podbieg艂 podtrzyma膰 Lucynd臋 i otaczaj膮c j膮 ramionami, rzek艂:
Je偶eli lito艣ciwe niebo pozwala i chce, aby艣 nareszcie za-
zna艂a nieco wytchnienia, o wierna, wytrwa艂a i pi臋kna pani
moja, s膮dz臋, i偶 nigdzie nie b臋dzie ono pe艂niejsze ani偶eli w tych
ramionach, kt贸re ci臋 teraz przyjmuj膮, jak ci臋 obejmowa艂y
dawniej, kiedy los zezwala艂, abym ci臋 moj膮 nazywa艂.
Na te s艂owa Lucynda zwr贸ci艂a oczy na Gardenia i jak przed-
tem pozna艂a go po g艂osie, tak teraz upewniwszy si臋 wzrokiem,
偶e to on istotnie, od zmys艂贸w odchodz膮c i nie zwracaj膮c uwagi
na 偶adne wzgl臋dy przystojno艣ci, zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋
i tul膮c sw膮 twarz do twarzy Gardenia, rzek艂a:
Wy to, panie m贸j, jeste艣cie prawdziwym opiekunem tej
oto niewolnicy waszej, wbrew przeszkodom przeciwnego losu
i wszystkiemu, co zagra偶a艂o temu 偶yciu, kt贸re na waszym si臋
opiera.
Niezwyczajny by艂 to widok zar贸wno dla Don Fernanda, jak
dla wszystkich obecnych,' dziwuj膮cych si臋 tak niebywa艂emu
zdarzeniu. Zdawa艂o si臋 Dorocie, 偶e Don Fernando zblad艂 na
twarzy i jakby gotowa艂 si臋 do zemsty nad Cardeniem, spo-
strzeg艂a bowiem, 偶e d艂oni膮 si臋gn膮膰 zamierza艂 do r臋koje艣ci
szpady; wi臋c z niewidzian膮 chy偶o艣ci膮, ledwie to pomy艣la艂a,
obj臋艂a go za kolana, ca艂uj膮c je i trzymaj膮c mocno w u艣cisku,
tak 偶e ruszy膰 si臋 nie m贸g艂, i nie przestaj膮c ani chwili wylewa膰
艂ez, rzek艂a: i
Co zamy艣lasz czyni膰, jedyna ucieczko moja, w tym nie-
oczekiwanym spotkaniu? oto u st贸p twych 偶ona twoja, za艣 ta,
kt贸r膮 chcia艂e艣 ma艂偶onk膮 sw膮 uczyni膰, w ramionach m臋偶a
swego. Zwa偶, czy godzi si臋 i czy mo偶liwe jest rozrywa膰, co
niebo zwi膮za艂o, czyli偶 nie lepiej i czy nie przystoi ci raczej
podnie艣膰 do stanu, twego tej, kt贸ra silna sw膮 prawd膮 i wier-
24* 371
no艣ci膮 staje przed tob膮 oko w oko, oblewaj膮c mi艂osnym p艂a-
czem twarz i pier艣 swego prawowitego ma艂偶onka. Na Boga ci臋
zaklinam oraz na twe w艂asne nazwisko, niech tak jawny za-
w贸d nie tylko gniewu twego nie wzmaga, ale raczej niech go
u艣mierzy, aby艣 spokojnie i z dobrej woli pozwoli艂 tym kochan-
kom 偶y膰 bez przeszkody z twej strony tak d艂ugo, jak im niebo
pozwoli, a przez to oka偶esz wspania艂omy艣lno艣膰 twego s艂ynnego
i szlachetnego serca, za艣 艣wiat przekona si臋, 偶e rz膮dzi tob膮
rozum, a nie 偶膮dza.
Kiedy Dorota to m贸wi艂a, Gardenio, tul膮c Lucynd臋, nie spusz-
cza艂 oczu z Don Femanda, got贸w, je艣liby z jego strony dojrza艂
jakikolwiek gest przeciw sobie, usi艂owa膰 si臋 broni膰 i stawie
czo艂o, jak zdo艂a najlepiej, wszystkim, kt贸rzy by mu zagra偶ali,
cho膰by mia艂 to 偶yciem przyp艂aci膰. Ale w tej chwili podbiegli
druhowie Don Fernanda oraz proboszcz i cyrulik, kt贸rzy byli
艣wiadkami ca艂ego zaj艣cia, nie wy艂膮czaj膮c i poczciwego Sancza
Pansy. Wszyscy otoczyli Don Fernanda, b艂agaj膮c go, aby zli-
towa艂 si臋 nad 艂zami Doroty i 偶eby, je艣li s艂owa jej s膮 prawdzi-
we jak oni bez w膮tpienia s膮 przekonani nie dozwoli艂, aby
zosta艂a zawiedziona w najs艂uszniejszych nadziejach. Niech
zwa偶y, 偶e nie przypadek, jakby si臋 zdawa艂o, ale szczeg贸lna
opatrzno艣膰 niebios sprawi艂a, i偶 spotkali si臋 wszyscy w miejscu
najmniej przewidywanym, i niech' zastanowi si臋 m贸wi艂
proboszcz 偶e jedynie 艣mier膰 rozdzieli膰 zdo艂a Gardenia
1 Lucynd臋, a cho膰by ich rozdzielono ostrzem szpady, uwa偶aliby
艣mier膰 za najwi臋ksze szcz臋艣cie. W sprawach nieodwo艂alnych
najwy偶szym m臋stwem jest pohamowa膰 si臋 'i zwyci臋偶ywszy
samego siebie, okaza膰 wspania艂omy艣lne serce, i pozwoli膰, aby
2 dobr膮 wol膮 jego owych dwoje radowa艂o si臋 szcz臋艣ciem, ja-
kiego im niebo udziela. Niech on sam oczy zwr贸ci na pi臋kno艣膰
Doroty, a zobaczy, 偶e niewiele, a mo偶e 偶adna r贸wna膰 si臋 z ni膮
nie mo偶e, a tym mniej j膮 przewy偶szy膰. Za艣 z g艂adko艣ci膮 jej
艂膮czy si臋 skromno艣膰 oraz najwy偶sza mi艂o艣膰, jak膮 ku niemu
偶ywi. Nade wszystko niech rozwa偶y, 偶e je偶eli chlubi si臋 god-
no艣ci膮 szlachcica i chrze艣cijanina, nie mo偶e post膮pi膰 inaczej,
jeno s艂owa danego dotrzyma膰 mu trza. Dope艂niaj膮c za艣 tego,
372
ape艂ni obowi膮zek wobec Boga i zadowoli ludzi rozumnych,
kt贸rzy wiedz膮 i uznaj膮, 偶e przywilejem pi臋kno艣ci, cho膰by
z niskiego stanu pochodzi艂a, je偶eli cnota idzie z ni膮 w parze,
jest wznie艣膰 si臋 i sta膰 si臋 r贸wn膮 ka偶dej wysoko艣ci, nie poni-
偶aj膮c tego, kt贸ry j膮 podni贸s艂 i sobie r贸wn膮 uczyni艂; za艣 kiedy
dope艂niaj膮 si臋 mo偶ne prawa mi艂o艣ci, a grzech im nie stoi na
drodze, nie ponosi winy, kto si臋 im poddaje.
Wreszcie do wywod贸w tych wszyscy inni dodali swoje,
a by艂o ich tyle i takich, 偶e dzielne' serce Don Fernanda (jakby
je wreszcie s艂awna krew o偶ywi艂a) zmi臋k艂o i da艂 si臋 zwyci臋偶y膰
prawdzie, kt贸rej zaprzeczy膰 nie m贸g艂by, cho膰by i chcia艂. Na
znak za艣, 偶e si臋 poddaje i ust臋puje dobrej radzie, jak膮 mu dali,
pochyli艂 si臋 i obejmuj膮c Dorot臋, rzek艂 do niej:
, Powsta艅cie, pani moja, nie godzi si臋, aby u n贸g mych
kl臋cza艂a ta, co w duszy mojej mieszka; a je艣li dot膮d nie da艂em
dowod贸w na to, co m贸wi臋, mo偶e sta艂o si臋 to za zrz膮dzeniem
昻ieba, abym ujrzawszy wierno艣膰 mi艂owania waszego, nauczy艂
si臋 ceni膰 was, jak na to zas艂ugujecie. O jedno was prosz臋, nie
wyrzucajcie mi mego niegodnego post臋powania ani mego za-
niedbania; ta sama bowiem si艂a, kt贸ra mi臋 zniewoli艂a, abym
was sobie zdoby艂, ta sama popchn臋艂a mnie do tego, 偶e si臋 wam
sprzeniewierzy艂em. A 偶e to prawda, obr贸膰cie oczy i popatrzcie
w lice szcz臋艣liwej teraz Lucyndy, w nich znajdziecie uspra-
wiedliwienie wszystkich moich b艂臋d贸w; a jako ona znalaz艂a
i uzyska艂a to, do czego d膮偶y艂a, za艣 ja w was znalaz艂em rado艣膰
moj膮, niech 偶yje bezpieczna i zadowolona w d艂ugie a szcz臋艣-
liwe lata ze swym Cardeniem, ja za艣 prosz臋 nieba, aby mi po-
zwoli艂o 偶y膰 z moj膮 Dorot膮.
To rzek艂szy, powt贸rnie j膮 u艣ciska艂 i przytuli艂 twarz sw膮 do
jej twarzy tak czule, 偶e musia艂 si艂膮 si臋 powstrzyma膰, aby 艂zy
nie da艂y jawnego dowodu jego mi艂o艣ci i skruchy. Nie po-
wstrzymali ich te偶 Lucynda i Gardenio ani inni przytomni,
i wszyscy rz臋siste 艂zy lali, jedni z w艂asnego szcz臋艣cia, drudzy
z rado艣ci bli藕nich i zdawa膰 si臋 mog艂o, 偶e chyba jakie艣 ci臋偶kie
nieszcz臋艣cie ich spotka艂o spo艂em. Nawet Sanczo Pansa p艂aka艂,
cho膰 potem prawi艂, 偶e p艂aka艂 z 偶alu, i偶 Dorota nie by艂a, jak
373
mniema艂, kr贸low膮 Micomiconu, od kt贸rej tak wielkich 艂ask si臋
spodziewa艂. Przez d艂u偶szy czas trwa艂 ten p艂acz powszechny i to
og贸lne zdziwienie, po czym Gardenio i Lucynda padli na kola-
na przed Don Fernandem, dzi臋kuj膮c za wy艣wiadczon膮 im 艂ask臋
tak dwornymi s艂owy, 偶e Don Fernando nie wiedzia艂, co ma
odpowiedzie膰, wi臋c podni贸s艂szy ich, u艣ciska艂 z wielkim serde-
cznym wylaniem i dworno艣ci膮.
Wypytywa艂 potem Dorot臋, w jaki spos贸b znalaz艂a si臋 w miej-
scu tak odleg艂ym od swoich stron. W kr贸tkich i zwi臋z艂ych s艂o-
wach opowiedzia艂a wszystko, co m贸wi艂a poprzednio Cardenio-
wi; Don Fernando i wszyscy jego towarzysze s艂uchali z wielk膮
przyjemno艣ci膮 i chcieliby byli, aby opowie艣膰 ta d艂u偶ej trwa艂a,
z takim wdzi臋kiem opowiada艂a Dorota o swoich niedolach;
kiedy za艣 sko艅czy艂a, Don Fernando opowiedzia艂, co spotka艂o
go w mie艣cie od czasu, kiedy znalaz艂 list na 艂onie Lucyndy,
w kt贸rym o艣wiadcza艂a, 偶e jest 偶on膮 Gardenia i nie mo偶e by膰
jego. Przyzna艂, 偶e chcia艂 j膮 zabi膰 i by艂by to uczyni艂, gdyby mu
jej rodzice nie przeszkodzili; wypad艂 wi臋c z jej domu obra偶ony
i w艣ciek艂y, z postanowieniem zemszczenia si臋 przy okazji; na
drugi dzie艅 dowiedzia艂 si臋, 偶e Lucynda znik艂a z domu swych
rodzic贸w, a nikt nie umia艂 rzec, dok膮d si臋 uda艂a, a偶 wreszcie po
kilku miesi膮cach dociek艂, 偶e przebywa w pewnym klasztorze
z zamiarem pozostania tam na ca艂e 偶ycie, o ile by nie mog艂a
p臋dzi膰 go z Cardeniem. Na wie艣膰 o tym przybra艂 sobie do to-
warzystwa owych trzech szlachcic贸w, uda艂 si臋 do miejscowo艣ci,
gdzie przebywa艂a, nie szuka艂 jednak z ni膮 rozmowy z obawy,
aby nie zbudzi膰 czujno艣ci klasztoru. I tak doczekawszy si臋
pewnego dnia, 偶e furt臋 otwarto, zostawi艂 onych dw贸ch na
czatach przy bramie, sam z trzecim wpad艂 do klasztoru szuka-
j膮c wsz臋dzie Lucyndy, kt贸r膮 zasta艂 w wirydarzu rozmawiaj膮c膮
z jak膮艣 mniszk膮. Zanim zdo艂a艂a si臋 spostrzec, porwali j膮 i udali
si臋 z ni膮 do pewnej miejscowo艣ci, gdzie zaopatrzyli si臋 we
wszystko, co potrzebne by艂o do jej przebrania. Wszystko po-
sz艂o g艂adko, klasztor bowiem le偶a艂 w szczerym polu, daleko
od osiedli. Opowiedzia艂, jak Lucynda widz膮c si臋 w jego mocy
straci艂a przytomno艣膰, odk膮d za艣 przysz艂a do siebie, nic tylko
374
p艂aka艂a i wzdycha艂a nie m贸wi膮c ani s艂owa; i tak w milczeniu
i we 艂zach dojechali do tego zajazdu, a oto, zdaje mu si臋, jakoby
do nieba przyby艂, gdzie ko艅cz膮 si臋 i nikn膮 wszelkie ziemskie
niedole.
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY SI脫DMY
zawiera dalszy ci膮g historii s艂ynnej infantki Micomicony
oraz inne zabawne przygody
Wszystkiego tego s艂ucha艂 Sanczo z niema艂膮 bole艣ci膮 w duszy,
widz膮c, jak zanikaj膮 i rozwiewaj膮 si臋 w dym nadzieje na wiel-
kie godno艣ci i 偶e wdzi臋czna ksi臋偶niczka Micomicona obr贸ci艂a
si臋 w Dorot臋, olbrzym za艣 w Don Fernanda, a pan jego pod-
czas tego spa艂 w najlepsze, nie troszcz膮c si臋 o to, co zasz艂o.
Dorota jeszcze nie by艂a pewna, czy szcz臋艣cie jej nie by艂o snem;
Gardenio my艣la艂 tak samo, a Lucynda w podobnym by艂a sta-
nie. Don Fernando dzi臋kowa艂 niebu za 艂ask臋, jaka go spotka艂a,
i za wyprowadzenie z zawi艂ego labiryntu, gdzie by艂 bliski
utraty czci i zbawienia. W ko艅cu wszyscy obecni w zaje藕dzie
zadowoleni byli i uradowani, 偶e trudne i beznadziejne sprawy
taki obr贸t wzi臋艂y. Wszystko to podkre艣li艂 proboszcz jako cz艂o-
wiek m膮dry i winszowa艂 ka偶demu zdarzonego szcz臋艣cia; ale
najbardziej rada i zadowolona by艂a gospodyni dzi臋ki obietnicy
Gardenia i proboszcza, 偶e zap艂ac膮 jej z nawi膮zk膮 za wszystkie
szkody, jakich z powodu Don Kichota dozna艂a. Jeden Sanczo
jak rzekli艣my by艂 zmartwiony, nieszcz臋艣liwy i smutny;
z markotn膮 min膮 poszed艂 do swego pana, kt贸ry w艂a艣nie si臋
obudzi艂, i rzek艂 do艅:
Mo偶ecie, jegomo艣膰, Panie Smutnego Oblicza, spa膰 ile
tylko chcecie, nie troszcz膮c si臋 o zabijanie 偶adnego olbrzyma
ani o wprowadzania ksi臋偶niczki do jej kr贸lestwa, ju偶 po
wszystkim... i rzecz sko艅czona.
艁atwo w to wierz臋 odpar艂 Don Kichote zako艅czy-
艂em bowiem z olbrzymem najsro偶sz膮 i najpotworniejsz膮 walk臋,
jaka mo偶e mi si臋 w 偶yciu zdarzy膰. Jednym ciosem ciach!
375
odwali艂em 艂eb na ziemi臋, a krwi trysn臋艂o tyle, 偶e potoki jej
p艂yn臋艂y po pod艂odze jakby strumienie wody.
Mogliby艣cie lepiej, jegomo艣膰, rzec, jakby czerwone wino
odpar艂 Sanczo chc臋, aby艣cie, jegomo艣膰, wiedzieli, je偶eli
dot膮d nie wiecie, 偶e zabity wielkolud by艂 rozprutym buk艂a-
kiem, za艣 krew to sze艣膰 garncy czerwonego wina, .kt贸re mia艂
w brzuchu, g艂owa 艣ci臋ta... to by艂a... ta psia moja ma膰! A niech
to wszystko diabe艂 porwie.
Co ty pleciesz, wariacie zapyta艂 Don Kichote czy
straci艂e艣 rozum?
Wsta艅cie, jegomo艣膰 rzek艂 Sanczo a zobaczycie pi臋kne
dzie艂o, jakiego艣cie dokonali, a za kt贸re przyjdzie nam teraz
p艂aci膰. Zobaczycie kr贸low膮 w zwyk艂膮 dam臋 przedzierzgnion膮,
zwie si臋 Dorota... i wiele innych rzeczy, kt贸rych widok wprawi
was w zdumienie.
Nic by mi臋 to nie dziwi艂o odpar艂 Don Kichote bo
jak sobie przypominasz, ostatnim* razem, kiedy艣my tu bawili,
powiedzia艂em ci, i偶 wszystko, co si臋 tu dzieje, jest spraw膮 cza-
r贸w, wi臋c nic nadzwyczajnego, 偶e i teraz jest tak samo.
We wszystko to uwierzy艂bym odpar艂 Sanczo gdyby
i podrzucanie na derce by艂o z tego rodzaju, ale niestety, by艂o
ono rzeczywiste i prawdziwe, widzia艂em, jak karczmarz, ten
sam, co tu jest dzisiaj, trzyma艂 r贸g derki i podrzuca艂 mi臋 a偶
do nieba z nadzwyczajn膮 zr臋czno艣ci膮 i zapa艂em, z r贸wnie
wielkim 艣miechem jak si艂膮. I s膮dz臋, cho膰 ze mnie prostak
i grzesznik, 偶e tam gdzie mo偶na rozpozna膰 ludzi, nie ma 偶ad-
nych czar贸w, tylko wielka udr臋ka i bardzo z艂a przygoda.
Ju偶 dobrze, dobrze, B贸g temu zaradzi rzek艂 Don Ki-
chote lecz pozw贸l mi si臋 odzia膰 i wyj艣膰 st膮d, chc臋 zobaczy膰
te wszystkie zdarzenia i przemiany, o kt贸rych opowiadasz.
Sanczo poda艂 mu szaty, a podczas kiedy ten si臋 przyodziewa艂,
proboszcz opowiedzia艂 Don Fernandowi i towarzystwu o ob艂臋-
dzie Don Kichota oraz o podst臋pie, jakiego u偶yli, aby go wy-
prowadzi膰 z Ubogiej Ska艂y, gdzie w swoim mniemaniu prze-
bywa艂 z powodu wzgardy swej pani. Opowiedzia艂 r贸wnocze艣nie
prawie wszystkie przygody, o kt贸rych wiedzia艂 od Sancza.
376
Niema艂o si臋 zdumiewali i na艣miali, gdy偶 zdawa艂o im si臋 tak
jak i wszystkim, 偶e by艂o to najdziwniejsze szale艅stwo, jakie
kiedykolwiek zrodzi膰 Si臋 mog艂o w pomylonej g艂owie. Proboszcz
m贸wi艂 dalej, 偶e jako szcz臋艣liwy obr贸t spraw pani Doroty nie
pozwala doko艅czy膰 dzie艂a, trzeba b臋dzie co艣 innego wymy艣li膰
i wyszuka膰, aby go do jego w艂o艣ci doprowadzi膰. Gardenio ofia-
rowa艂 si臋 dalej prowadzi膰 dzie艂o, Lucynda za艣 mia艂a Dorot臋
w jej roli zast膮pi膰.
Nie rzek艂 Don Fernando nie tak b臋dzie. Chc臋, aby
Dorota sw贸j pomys艂 do ko艅ca przywiod艂a, a je艣li wioska tego
rycerza nie jest zbyt odleg艂a, rad b臋d臋 przyczyni膰 si臋 do jego
uzdrowienia.
Nie wi臋cej ni偶 o dwa dni drogi st膮d.
Cho膰by i dalej by艂o, ch臋tnie bym je przeby艂, aby tak
zacnego dzie艂a dokona膰.
Na to wszed艂 Don Kichote w pe艂nym swym rynsztunku,
z he艂mem Mambrina, cho膰 pogi臋tym, na g艂owie, z tarcz膮 na
ramieniu, wspieraj膮c si臋 na konarze, kt贸ry mu za kopi臋 s艂u偶y艂.
Dziwaczny wygl膮d Don Kichota zdumia艂 Don Fernanda i to-
warzyszy; ujrzawszy t臋 twarz d艂ug膮 na p贸艂 mili, such膮 i po-
偶贸艂k艂膮, osobliwy wygl膮d broni i jego dumn膮 postaw臋, czekali
w milczeniu na to, co powie. On za艣 z wielk膮 powag膮 i dostoj-
no艣ci膮 zwr贸ciwszy oczy ku pi臋knej Dorocie rzek艂:
Dowiedzia艂em si臋, pi臋kna pani, od mego giermka, 偶e
wasza wysoko艣膰 unicestwi艂a si臋, a wasza istota odmieni艂a si臋,
bowiem z kr贸lowej i wielkiej pani, jak膮 byli艣cie, zamienili艣cie
si臋 w zwyczajn膮 panienk臋. Je艣li si臋 to sta艂o na rozkaz kr贸la-
czarodzieja, waszego rodzica, kt贸ry obawia艂 si臋, 偶e nie potrafi臋
wam u偶yczy膰 potrzebnej i nale偶ytej pomocy, powiem wam, 偶e
nie umia艂 i nie umie nawet po艂owy mszy i 偶e nie by艂 bieg艂y
w rycerskich sprawach. Je艣liby bowiem rozczytywa艂 si臋 w nich
i rozwa偶a艂 je z tak膮 uwag膮, jak ja to czyni艂em, na ka偶dym
kroku znalaz艂by, jak to inni rycerze, o mniejszej s艂awie ni偶
moja, dokonywali czyn贸w trudniejszych, nie jest bowiem to
Jak wiele zabi膰 jakiego艣 tam olbrzymka, cho膰by nie wiem jak
? bezczelnego, a nie up艂yn臋艂o nawet kilka godzin od czasu, jak
377
si臋 z nim zmierzy艂em, i... zamilcz臋 raczej, aby mi k艂amu nie
zadano; czas jednak, kt贸ry wszystko wykrywa, wyjawi to, gdy
si臋 tego najmniej spodziejemy.
Zmierzyli艣cie si臋 z mymi buk艂akami, a nie z 偶adnym sto-
lemem wtr膮ci艂 gospodarz.
Lecz Don Fernando nakaza艂 mu milcze膰 i nie przerywa膰
nijak przemowy Don Kichota, za艣 ten ci膮gn膮艂 dalej:
Na koniec powiem, wysoka i pozbawiona dziedzictwa
pani, 偶e je艣li to dla owej przyczyny, jak rzek艂em, rodzic wasz
dokona艂 tej przemiany waszej osoby, 偶adnej mu wiary nie
dajcie; nie masz bowiem takiego niebezpiecze艅stwa na ziemi,
przez kt贸re by miecz m贸j nie otworzy艂 sobie drogi. I jak mie-
czem tym na ziemi臋 str膮ci艂em 艂eb waszego wroga, tak wam
w艂o偶臋 na g艂ow臋 w najbli偶szych dniach koron臋 wasz膮.
Nic wi臋cej nie rzek艂 Don Kichote i czeka艂 na odpowied藕
ksi臋偶niczki. Ta, 艣wiadoma postanowienia Don Fernanda, aby
dalej prowadzi膰 ten podst臋p, p贸ki Don Kichota do w艂o艣ci jego
nie odstawi膮, z wielkim wdzi臋kiem i powag膮 odrzek艂a:
Ktokolwiek powiedzia艂 wam, dzielny Rycerzu Sm臋tnego
Oblicza, 偶e zosta艂am odmieniona i inny stan wzi臋艂am na si臋,
nie powiedzia艂 wam prawdy. Dzi艣 bowiem jestem t膮 sam膮,
kt贸r膮 by艂am wczoraj. Prawda, 偶e pewn膮 odmian臋 sprawi艂y we
mnie niekt贸re szcz臋艣liwe zdarzenia, kt贸re da艂y mi najwi臋ksze
szcz臋艣cie, jakie spotka膰 mi臋 mog艂o, ale przez to nie przesta艂am
by膰 t膮, co przedtem, i nie porzuci艂am zamiaru, jaki zawsze
偶ywi艂am, odwo艂ania si臋 do waszego dzielnego i niezwyci臋偶o-
nego ramienia. A wi臋c, panie m贸j, niech wasza mi艂o艣膰 zwr贸ci
cze艣膰 ojcu, kt贸ry mi臋 sp艂odzi艂, i raczy uwa偶a膰 go za m臋偶a
m膮drego i roztropnego, dzi臋ki bowiem swej wiedzy znalaz艂 tak
艂atwy i niezawodny 艣rodek, by mym nieszcz臋艣ciom kres po艂o-
偶y膰, wierz臋 bowiem, 偶e bez was, panie, nie spotka艂oby mi臋
nigdy szcz臋艣cie, jakie osi膮gn臋艂am; a m贸wi臋 rzeteln膮 prawd臋,
po艣wiadczy膰 to mog膮 liczni z obecnych tu pan贸w. Przeto trza
nam jutro rano wyruszy膰 w drog臋, dzi艣 bowiem nie ujechali-
by艣my daleko, pomy艣lny za艣 wynik, kt贸rego si臋 spodziewam,
zostawiam Bogu i dzielno艣ci waszego serca.
S78
Tak m贸wi艂a roztropna Dorota, a Don Kichote wys艂uchawszy
jej zwr贸ci艂 si臋 do Sancza i z oznakami wielkiego oburzenia
rzek艂: <
Teraz ci powiem, Sanczyku, 偶e jeste艣 najwi臋kszym szel-
m膮 z ca艂ej Hiszpanii. Powiedz mi, 艂otrze, ladaco, czy艣 nie rzek艂
mi przed chwil膮, 偶e ta ksi臋偶niczka zmieni艂a si臋 w zwyk艂膮
pann臋, zwan膮 Dorota, i 偶e 艂eb, kt贸ry, jak jestem tego pewny,
艣ci膮艂em olbrzymowi, jest psi膮 twoj膮 maci膮... i tym podobne
brednie, kt贸re mi臋 wprawi艂y w najgorsze pomieszanie, jakiego
dozna艂em przez wszystkie dni 偶ywota? Przysi臋gam tu
spojrza艂 w niebo i zazgrzyta艂 z臋bami sprawi膰 ci tak膮 艂a藕ni臋,
kt贸ra by nasypa艂a soli w 艂by wszystkich k艂amliwych gierm-
k贸w, jacy istnie膰 b臋d膮 na 艣wiecie kiedykolwiek w s艂u偶bie
u b艂臋dnych rycerzy.-
Uspok贸jcie si臋, jegomo艣膰, panie m贸j odpar艂 Sanczo
by膰 mo偶e, 偶em si臋 pomyli艂 co do odmienienia ksi臋偶niczki Mi-
comicony, ale co si臋 tyczy g艂owy olbrzyma, a raczej rozprucia
buk艂ak贸w i tego, 偶e owa krew to czerwone wino, nie pomyli-
艂em si臋, na Boga! bo oto dziurawe buk艂aki le偶膮 tam u wez-
g艂owia jegomo艣ci, a wino czerwone rozlane jest w jezioro po
izbie; a czy nie, zobaczycie, kiedy trzeba b臋dzie jaja sma偶y膰,
chc臋 rzec, kiedy wielmo偶ny p^n gospodarz za偶膮da zap艂aty za
wszystko. Co do reszty, ciesz臋 si臋 z ca艂ej duszy, 偶e pani kr贸-
lowa jest, jak by艂a, bo przecie chodzi mi o moj膮 spraw臋, jak
ka偶demu obywatelowi.
Teraz ci powiem, Sanczo rzek艂 Don Kichote 偶e
jeste艣 pomylony mente captus, z przeproszeniem, i do艣膰 tego.
Do艣膰 tego rzek艂 Don Fernando nie m贸wmy o tym
wi臋cej, a poniewa偶 pani ksi臋偶niczka chce jecha膰 dopiero jutro,
bo dzi艣 ju偶 za p贸藕no, tak i b臋dzie, za艣 t臋 noc mo偶emy sp臋dzi膰
na mi艂ych rozmowach a偶 do rana, a potem towarzyszy膰 b臋-
dziemy panu Don Kichotowi, chcemy bowiem by膰 艣wiadkami
dzielnych i nies艂ychanych przewag, kt贸rych dokona w toku
tej wielkiej potrzeby, jak膮 wzi膮艂 na barki.
Mnie wam przystoi s艂u偶y膰 i towarzyszy膰 odpowiedzia艂
Don Kichote wdzi臋czny wam jestem ogromnie za 艂ask臋,
379
jak膮 mi 艣wiadczycie, i za dobre o mnie mniemanie, postaram
si臋 go nie zawie艣膰, cho膰bym mia艂 偶yciem na艂o偶y膰 i wi臋cej
jeszcze, o ile to by膰 mo偶e.
Tak Don Kichote i Don Fernando j臋li si臋 przesadza膰 w licz-
nych dworno艣ciach i o艣wiadczeniach; ale nagle zamilkli na
widok podr贸偶nego, kt贸ry w艂a艣nie wszed艂 do zajazdu. Po odzie-
niu poznali, 偶e to chrze艣cijanin niedawno z ziemi Maur贸w
przyby艂y, mia艂 bowiem na sobie kabat z niebieskiego sukna
o kr贸tkich po艂ach z p贸艂r臋kawkami i bez ko艂nierza; spodnie
by艂y podobnie z niebieskiego p艂贸tna, czapk臋 mia艂 tej samej
barwy, ha nogach mia艂 brunatne chodaki, krzywa szabla mau-
reta艅ska wisia艂a na pendencie, kt贸ry przepasywa艂 pier艣.
W 艣lad za nim wjecha艂a na o艣le/ niewiasta odziana po maure-
ta艅sku, z zas艂oni臋t膮 twarz膮, w zawoju na g艂owie, pod nim
mia艂a czapeczk臋 z brokatu, a d艂uga almalafa * okrywa艂a j膮 od
ramion do st贸p. M臋偶czyzna by艂 silnej i wdzi臋cznej budowy,
w wieku troch臋 ponad czterdziestk臋, twarz mia艂 艣niad膮, d艂ugie
w膮sy i starannie utrzyman膮 brod臋. Wszystko to razem wzi臋te
wykazywa艂o, 偶e gdyby odziany by艂 lepiej, mo偶na by go wzi膮膰
za osob臋 znaczn膮 i dobrze urodzon膮. Wszed艂szy za偶膮da艂 osobnej
izby, a kiedy mu powiedziano, 偶e w zaje藕dzie takiej nie znaj-
dzie, okaza艂 niezadowolenie i zbli偶ywszy si臋 do Mauretanki,
jak zdawa艂o si臋 z ubioru, obj膮艂 j膮 i zdj膮艂 z siod艂a.
Lucynda, Dorota, gospodyni, jej c贸rka i Maritomes, przy-
ci膮gni臋te nowo艣ci膮 nigdy nie widzianego stroju, otoczy艂y Mau-
retank臋, a Dorota, jak zawsze mi艂a, grzeczna i roztropna, wi-
dz膮c, 偶e zar贸wno tamta, jak i jej towarzysz zmartwili si臋
brakiem izby, rzek艂a:
Nie k艂opoczcie si臋, pani, niewygodami i niedostatkami,
jakie tu znajdziecie, rzecz to zwyczajna w zajazdach; ale je偶&-
liby艣cie zgodzili si臋 na wsp贸lny nocleg z nami (tu wskaza艂a
na Lucynd臋), mo偶e jeszcze w toku waszej podr贸偶y nikt was
milej nie przyj膮艂.
Nic na to nie odpowiedzia艂a niewiasta o zas艂oni臋tej twarzy,
jeno powsta艂a z miejsca, gdzie siedzia艂a, i skrzy偶owawszy obie
r臋ce na piersiach, pochyli艂a g艂ow臋, zgi臋艂a wp贸艂 ca艂e cia艂o na
380
znak podzi臋ki. Z milczenia jej wniesiono, 偶e musi by膰 Maure-
tank膮 i chrze艣cija艅skim j臋zykiem nie w艂ada. Na to zbli偶y艂 si臋
braniec, kt贸ry innymi sprawami dot膮d by艂 zaj臋ty, i widz膮c, 偶e
wszystkie kobiety otoczy艂y jego towarzyszk臋, za艣 ona na ich
s艂owa nic nie odpowiada, rzek艂:
Moje panie, ta panienka m贸j j臋zyk zaledwie rozumie,
a 偶adnym innym, pr贸cz ojczystego m贸wi膰 nie umie, i dlatego
nie odpowiedzia艂a ani nie odpowie na wasze pytania.
Nie pyta艂y艣my jej o nic odpowiedzia艂a Lucynda
ofiarowa艂y艣my tylko na t臋 noc nasze towarzystwo i miejsce
w izbie, gdzie si臋 rozgo艣ci艂y艣my, u偶yczymy jej wyg贸d, jakie
b臋d膮 mo偶liwe, z ch臋ci i z obowi膮zku us艂u偶enia cudzoziemcom,
o ile tego zajdzie potrzeba, a tym bardziej, je艣li to kobieta.
Za ni膮 i za siebie odpar艂 braniec ca艂uj臋 wam, pani,
r臋ce i wielce sobie ceni臋 艂ask臋 ofiarowan膮, kt贸ra w takiej oko-
liczno艣ci i wy艣wiadczona przez osob臋 tak godn膮, jak wasz wy-
gl膮d zdradza, jest tym wi臋ksza.
Powiedzcie mi, panie zapyta艂a Dorota czy ta dama
jest chrze艣cijank膮, czy muzu艂mank膮? Szaty jej bowiem i mil-
czenie pozwalaj膮 przypuszcza膰, 偶e jest tak膮, jak膮 niech臋tnie
by艣my widzia艂y.
Mauretank膮 jest z ubioru i z pochodzenia odpar艂 bra-
niec ale w duszy jest bardzo dobr膮 chrze艣cijank膮, 偶ywi
bowiem usilne pragnienie sta膰 si臋 ni膮 co rychlej.
Jak to, wi臋c jeszcze nie ochrzczona? zapyta艂a Lu-
cynda.
Nie by艂o ku temu sposobno艣ci odpar艂 braniec od-
k膮d opu艣ci艂a Alger, sw膮 ojczyzn臋 i ziemi臋, a偶 po dzi艣 dzie艅,
nie by艂a nigdy w takim niebezpiecze艅stwie 艣mierci, aby trzeba
j膮 by艂o ochrzci膰, nie zapoznawszy jej wpierw z wszystkimi
obrz臋dami, jakich nasza matka, 艣wi臋ty Ko艣ci贸艂, wymaga; ale
z pomoc膮 bo偶膮 rych艂o ochrzczona zostanie tak uroczy艣cie, jak
to przystoi jej stanowi, znacznie wy偶szemu, ni偶by str贸j jej
i m贸j zdradza艂.
Te s艂owa wzbudzi艂y we wszystkich s艂uchaczach ch臋膰 dowie-
dzenia si臋, kim by艂a owa Mauretank膮 oraz 贸w braniec; ale
nikt nie chcia艂 pyta膰 tak od razu, uwa偶aj膮c, 偶e w tej chwili
bardziej trzeba o odpoczynek dla nich zatroszczy膰 si臋 ni偶
n臋ka膰 ich pytaniami o przesz艂o艣膰. Dorota wzi臋艂a j膮 za r臋k臋
i .posadzi艂a przy sobie, prosz膮c, aby zdj臋艂a z twarzy zas艂on臋.
Ona spojrza艂a na bra艅ca, jakby pytaj膮c, co do niej m贸wi膮 i co
nale偶y uczyni膰. On po arabsku rzek艂 jej, i偶 prosz膮 o zdj臋cie
zas艂ony i 偶e mo偶e to zrobi膰. W贸wczas zdj臋艂a j膮 i ukaza艂a lica
tak cudne, 偶e Dorota znalaz艂a j膮 pi臋kniejsz膮 od Lucyndy,
a Lucynda pi臋kniejsz膮 od Doroty. Wszyscy za艣 otaczaj膮cy
uznali, 偶e je艣li jaka mog艂aby si臋 z tymi dwiema por贸wna膰, to
jedynie owa Mauretanka, a nawet niekt贸rzy uwa偶ali, 偶e pod
pewnymi wzgl臋dami je przewy偶sza. A jako przywilejem i da-
rem pi臋kno艣ci jest zwabia膰 umys艂y i przyci膮ga膰 wol臋 od
razu wszyscy gotowi byli s艂u偶y膰 pi臋knej Mauretance i pozy-
ska膰 jej wzgl臋dy.
Don Fernando zapyta艂 bra艅ca, jak zowie si臋 Mauretanka,
ten za艣 odrzek艂, 偶e zwie si臋 Lela Zoraida *. Kiedy ona to us艂y-
sza艂a, poj臋艂a, o co pyta艂 chrze艣cijanin, i natychmiast zaprze-
czy艂a z niepokojem i wdzi臋kiem:
Nie, nie Zoraida, Maria, Maria! daj膮c do poznania, 偶e
zwie si臋 Maria, a nie Zoraida.
Te s艂owa i wielkie uczucie, z jakim je wypowiedzia艂a Mau-
retanka, wywo艂a艂y niejedn膮 艂z臋 u niekt贸rych s艂uchaczy,
a szczeg贸lnie u niewiast, kt贸re z natury swojej s膮 czu艂e i lito-
艣ciwe. Lucynda u艣ciska艂a j膮 serdecznie, m贸wi膮c:
Tak, tak, Maria, Maria!
Na co odpowiedzia艂a Mauretanka:
Tak, tak, Maria, Zoraida macange * co mia艂o znaczy膰:
nie.
Tymczasem zapad艂a noc, a na rozkaz towarzyszy Don Fer-
nanda gospodarz do艂o偶y艂 stara艅 i troski, aby przygotowa膰
mo偶liwie najlepsz膮 wieczerz臋. Kiedy nadesz艂a godzina, wszys-
cy zasiedli do sto艂u d艂ugiego jak w refektarzu, nie by艂o bowiem
w zaje藕dzie ani okr膮g艂ego, ani kwadratowego. Na pierwszym
miejscu posadzili Don Kichota, cho膰 si臋 wzbrania艂, on za艣
偶yczy艂 sobie, aby u jego boku zasiad艂a ksi臋偶niczka Micomi-
392
cona, jako 偶e by艂 jej opiekunem. Dalej usiad艂y Lucynda i Zo-
raida, naprzeciw nich Don Fernando i Gardenio, za nimi bra-
niec i pozosta艂a szlachta, za艣 po stronie niewiast proboszcz
i cyrulik. Wieczerzali ochotnie, uciecha ich wzros艂a, gdy spo-
strzegli, 偶e Don Kichote zaprzesta艂 je艣膰 i o偶ywiony podobnym
duchem jak w贸wczas, kiedy przemawia艂 wieczerzaj膮c z kozia-
rzami, zacz膮艂 tak m贸wi膰:
Zaprawd臋, mo艣ci panowie, rozwa偶my dobrze, jak wielkie
i nies艂ychane sprawy ogl膮daj膮, kt贸rzy zaw贸d b艂臋dnego rycer-
stwa obrali. Zwa偶cie, kto z 偶yj膮cych na 艣wiecie, wszed艂szy
teraz w bramy tego zamku i ujrzawszy nas tu siedz膮cych,
m贸g艂by przypu艣ci膰 i uwierzy膰, 偶e jeste艣my tymi, kt贸rymi je-
ste艣my. Kto powiedzia艂by, 偶e ta pani u mego boku, to wielka
kr贸lowa, jak wszyscy wiemy, za艣 ja jestem owym Rycerzem
Sm臋tnego Oblicza, kt贸rego imi臋 wargi S艂awy g艂osz膮 po 艣wie-
cie? Czy偶 mo偶na teraz w膮tpi膰, 偶e owa sztuka i zaw贸d przenosi
wszelkie inne, jakie ludzie wymy艣lili, i 偶e na tym wi臋kszy
szacunek zas艂uguje, im wi臋ksze jest niebezpiecze艅stwo, na
kt贸re si臋 nara偶a? Precz z tymi, kt贸rzy twierdz膮, 偶e pi贸ro
wy偶sze nad or臋偶 *, powiem im, kimkolwiek byliby, 偶e nie
wiedz膮, co plot膮. Bowiem racje, jakie ci ludzie podawa膰 zwykli
i na kt贸rych si臋 opieraj膮, s膮, 偶e trudy umys艂u przenosz膮 trudy
cielesne; 偶e bro艅 cia艂em tylko w艂ada, jakby to by艂o rzemios艂o
tragarzy, do kt贸rego jeno krzepko艣膰 si艂 jest potrzebna, jakby
w zawodzie rycerskim, jaki pe艂nimy, nie zawiera艂y si臋 czyny
strategiczne, kt贸re wymagaj膮 wiele rozumu, i jakby nie utru-
dzi艂 si臋 wojownik dowodz膮cy wojskiem lub obron膮 obl臋偶onego
miasta zar贸wno umys艂em, jak cia艂em. Baczcie, czy wystarczy
zdatno艣膰 cielesna, by pozna膰 i przewidzie膰 zamys艂y wroga,
jego plany, zasadzki, trudno艣ci, zapobiec zagra偶aj膮cemu nie-
bezpiecze艅stwu; wszystkie te sprawy s膮 czynno艣ciami rozumu,
w kt贸rych cia艂o nie bierze 偶adnego udzia艂u. Atoli je艣li tak jest,
偶e or臋偶 wymaga wsp贸艂udzia艂u umys艂u tak jak pi贸ro, zastan贸w-
my si臋, kt贸ra praca umys艂owa jest ci臋偶sza pisarza czy wo-
jownika; u艣wiadomi si臋 to nam, kiedy poznamy cel i met臋,
do kt贸rej ka偶dy zmierza; ten zamys艂 jest wi臋kszej czci godzien,
383
kt贸rego cel jest szlachetniejszy. Cel i przeznaczenie pi艣mien-
nictwa (a ni膰 m贸wi臋 teraz o pismach boskich, kt贸rych celem
jest dusze podnosi膰 i ku niebu prowadzi膰, gdy偶 z takim nie-
sko艅czonym celem nic r贸wna膰 si臋 nie mo偶e), m贸wi臋 o pi艣mien-
nictwie ludzkim, kt贸re, cel sw贸j zak艂ada w tym, aby sprawie-
dliwo艣膰 艣wiadczy膰 i aby ka偶demu odda膰, co mu si臋 nale偶y,
baczy膰 i pilnowa膰, aby sprawiedliwe prawo by艂o zachowane.
Cel zapewne szlachetny i wznios艂y i wielkiej pochwa艂y go-
dzien, ale nie takiej, na jak膮 zas艂uguje zbrojne rzemios艂o, kt贸-
rego celem i przedmiotem jest pok贸j, najwy偶sze dobro, jakiego
ludzie w 偶yciu tym po偶膮da膰 mog膮. Tak pierwsz膮 dobr膮 nowin臋
zwiastowali 艣wiatu i ludziom anio艂owie tej nocy, kt贸ra na-
szym dniem si臋 sta艂a, 艣piewaj膮c w powietrzu: "Chwa艂a Bogu
na wysoko艣ci, a na ziemi pok贸j ludziom dobrej woli." Pozdro-
wienie, jakiego najwy偶szy Pan nieba i ziemi nauczy艂 uczni贸w
swoich i wybranych, aby je wyg艂aszali wchodz膮c do dom贸w,
brzmia艂o: "Pok贸j temu domowi." A wielekro膰 mawia艂: "Pok贸j
wam daj臋, pok贸j wam zostawuj臋, pok贸j niech b臋dzie z wami."
Oto klejnot i dar, jaki nam owa d艂o艅 udzieli艂a i zostawi艂a.
Klejnot, bez kt贸rego ani na ziemi, ani na niebie dobra nijakiego
by膰 nie mo偶e. Ten pok贸j jest prawdziwym celem wojny, za艣
wojna jest to samo co or臋偶. Za艂o偶ywszy wi臋c prawd臋, 偶e celem
wojny jest pok贸j i 偶e jako taki przewy偶sza cel pi贸ra, przejd藕-
my teraz do trud贸w cielesnych pisarza oraz zawodowego wo-
jownika i zobaczmy, kt贸re s膮 wi臋ksze.
Tak strojnie i w tak pi臋knych zdaniach prowadzi艂 Don Ki-
chote sw贸j wyw贸d, 偶e nikt ze s艂uchaczy nie m贸g艂 go odt膮d
uwa偶a膰 za szalonego, a nawet jako wi臋kszo艣膰 z nich by艂a
szlachcicami, przeto rzemios艂a wojennego zwyczajnymi, s艂u-
chali go bardzo ch臋tnie, on za艣 ci膮gn膮艂 dalej:
Powiem wi臋c, Jze studiuj膮cy nara偶ony jest na r贸偶ne
trudy: przede wszystkim na ub贸stwo (nie dlatego, 偶eby wszys-
cy byli biedni, ale przyjmijmy ten skrajny wypadek, jaki
zaj艣膰 mo偶e); a skoro powiem, 偶e bied臋 cierpi, nie trza mi ju偶
nic wi臋cej o jego z艂ym losie prawi膰, bowiem kto jest biedny,
nie ma dla艅 dobra. Niedostatek znosi pod rozmait膮 postaci膮:
384
raz jest to g艂贸d, raz zimno, raz nago艣膰, a raz, wszystko na ra藕.
Acz mimo to niedostatek ten nigdy nie jest tak wielki, aby nie
mia艂 co je艣膰, cho膰by nawet przysz艂o mu je艣膰 znacznie po zwy-
k艂ych porach posi艂ku, cho膰by po偶ywa艂 niedojadki bogatych,
za艣 najwi臋ksz膮 n臋dz膮 student贸w jest, jak' to oni nazywaj膮,
,,chodzi膰 z garnuszkiem" *. Nie brak im ognia u obcych albo
miejsca prz^ kominie, kt贸re je艣li nie zagrzeje, to przynajmniej
艂agodzi zi膮b, wreszcie noc膮 艣pi膮 pod dachem. Nie chc臋 zatrzy-
mywa膰 si臋 nad innymi drobiazgami, jak brak koszul, przyszew
do but贸w, jak niedostateczna i wytarta odzie偶, nie wspomn臋
o ob偶arstwie 偶ar艂ocznym, kiedy dobry los zdarzy im jak膮艣
uczt臋. T膮 drog膮, jak膮 odmalowa艂em, strom膮 i trudn膮, potyka-
j膮c si臋 tu, upadaj 膮c^wdzie, podnosz膮c si臋 z jednego boku, aby
upa艣膰 na drugi, osi膮gaj膮 wreszcie stopie艅 upragniony. Wi-
dzieli艣my niema艂o takich, kt贸rzy zdobywszy go i przebrn膮wszy
przez owe mielizny, przez owe Scylle i Charybdy *, jakby uno-
szeni skrzyd艂em przychylnego losu, zasiedli na stolcu i widzie-
li艣my ich rozkazuj膮cych i rz膮dz膮cych 艣wiatem; zmienili g艂贸d
na syto艣膰, zimno na mi艂膮 艣wie偶o艣膰, golizn臋 na szaty godowe,
spanie na rogo偶y na spoczynek w艣r贸d holenderskich p艂贸cien
i adamaszk贸w, nagroda to s艂uszna za ich wytrwa艂o艣膰. Ale kiedy
si臋 por贸wna i przeciwstawi ich znoje trudom wojownika,
mocno ze wszystkim w tyle pozostan膮, jak zaraz wyka偶臋.
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY 脫SMY
kt贸ry przedstawia ciekawy wyw贸d Don Kichota o or臋偶u i pi贸rze
Don Kichote ci膮gn膮艂 tak dalej:
Skoro艣my ju偶 zacz臋li od n臋dzy studenta i jej r贸偶nej po-
staci, zobaczmy, czym "偶o艂nierz jest bogatszy. I ujrzymy, 偶e nie
masz nikogo n臋dznie j szego nade艅 po艣rwT tej biedoty. Jest bo-
wiem zdany na szczup艂o艣膰 swego 偶o艂du, kt贸ry albo p艂acony
jest p贸藕no, albo wcale nie, i na to, co w艂asnymi r臋koma za-
grabi z jawnym nara偶eniem 偶ycia i sumienia. Niekiedy jego
niedostatek jest taki, 偶e poci臋ty kaftan * s艂u偶y mu za koszule
25 Don Kichote, cz. I
385
i za str贸j od艣wi臋tny. Po艣r贸d zimy, w szczerym polu przed sro-
go艣ci膮 powietrza chroni go jedynie oddech w艂asnych ust, ten
za艣 wychodz膮c z wyg艂odzonej pr贸偶ni jest na pewno- zimny,
wbrew prawom natury. Oczekuje zbli偶aj膮cej si臋 nocy, ufny,
偶e po tych wszystkich znojach odpocznie w 艂o偶u, kt贸re go cze-
ka, a kt贸re nigdy za w膮skie nie b臋dzie, chyba z^iego w艂asnej
winy; wolno mu wszak odmierzy膰 na ziemi wifll&^hce krok贸w
i zwyrta膰 si臋 po niej do woli bez obawy, 偶e si臋^o艣ciel wygnie-
cie. Do tego wszystkiego dzie艅 si臋 zbli偶ali godzina, kiedy zdo-
by膰 mo偶e wy偶szy stopie艅 w swym zawodzie: zbli偶a si臋 dzie艅
bitwy; tam na艂o偶膮 mu na g艂ow臋 chwast^ z szarpi, aby opa-
trzy膰 jak膮艣 ran臋 od kuli, kt贸ra mo偶e przeszy艂a mu skronie
albo zostawi艂a kalek膮 bez r臋ki czy nogi-艂Je艣li si臋 to nie stanie
i niebo 艂askawe zachowa go zdrowym i 偶ywym, znajdzie si臋, by膰
mo偶e, w takiej samej n臋dzy jak prz贸dzi, chyba 偶e si臋 nadarzy
jedna i druga potyczka, jedna i druga bitwa, i ze wszystkich
wyjdzie zwyci臋sko, a偶eby byt nieco poprawi膰, ale cud taki
rzadko si臋 przydarza. Przeto powiedzcie mi, pa艅stwo, je艣li to
rozwa偶ycie, o ile mniej jest ludzi nagrodzonych na wojnie
ani偶eli tych, kt贸rzy w niej polegli. Bez ochyby odpowiecie, 偶e
i por贸wnywa膰 nie mo偶na, bowiem poleg艂ych i zliczy膰 trudno,
za艣 tych, co z 偶yciem uszli i zostali nagrodzeni, oznaczy膰 mo偶na
trzema cyframi. Rzecz ma si臋 ca艂kiem inaczej z uczonymi; bo
czy to dzi臋ki po艂om swych tog, czy dzi臋ki swym szerokim r臋-
kawom * maj膮 zawsze zapewnione utrzymanie; tak wi臋c
wi臋kszy jest trud 偶o艂nierza, ale znacznie mniejsza nagroda.
Mo偶na by na to odpowiedzie膰, 偶e 艂acniej jest nagrodzi膰 dwa
tysi膮ce ludzi pi贸ra ni偶 trzydzie艣ci tysi臋cy 偶o艂nierzy. Tamtych
nagradza si臋 urz臋dami, kt贸re si艂膮 faktu zwi膮zane s膮 z ich za-
wodem, ci za艣 oczekiwa膰 mog膮 nagrody jedynie z kiesy pana,
kt贸remu s艂u偶膮; to ograniczenie jeszcze bardziej zdanie moje
umacnia. Porzu膰my jlunak t臋 spraw臋, jest to labirynt, z kt贸rego
wyj艣膰 nie 艂atwo, a powr贸膰my do wy偶szo艣ci or臋偶a nad pi贸rem.
Zagadnienie to niewyczerpane wobec racji wysuwanych przez
obie strony, mi臋dzy innymi prawnicy m贸wi膮, 偶e bez nich nie
m贸g艂by si臋 or臋偶 utrzyma膰, bowiem wojna ma r贸wnie偶 swoje
386
prawa, kt贸rym podlega, a prawa nale偶膮 do dziedziny pi艣mien-
nictwa i pisarzy. Na to odpowiada or臋偶, 偶e prawa nie mog艂yby
si臋 osta膰 bez niego, or臋偶 bowiem broni pa艅stw, kr贸lestwa utrzy-
muje, miast strze偶e, drogom bezpiecze艅stwo zapewnia, morza
od korsarzy uwalnia, a wreszcie, gdyby nie on, pa艅stwa, kr贸-
lestwa, monfchie, miasta, drogi l膮dowe i morskie podlega艂yby
uciskowi i zarAtowi, jakie wojna za sob膮 poci膮ga, kiedy trwa
i rozp臋tuje swe przywileje i gwa艂ty. Jest rzecz膮 dowiedzion膮,
偶e co wi臋cej kosztuje, to jest i powinno by膰 bardziej cenione.
Kto zdoby膰 chce znaczenie w pi艣miennictwie, czasu nie szcz臋-
dzi, cierpi czuwania," g艂贸d, nago艣膰, zawroty g艂owy, niestrawno-
艣ci oraz inne dolegliwo艣ci z tym z艂膮czone, jakie po cz臋艣ci ju偶
wymieni艂em; ale je艣lr' kto chce sta膰 si臋 dobrym wedle regu艂
偶o艂nierzem, musi znosi膰 wszystko to co studiuj膮cy, ale w stop-
niu bez por贸wnania wy偶szym, ka偶dy bowiem krok grozi mu
utrat膮 偶ycia. Czy偶 l臋k przed niedostatkiem i n臋dz膮, kt贸ry dr臋-
czy studiuj膮cego, da si臋 por贸wna膰 z tym, jaki odczuwa 偶o艂-
nierz, kt贸ry znalaz艂szy si臋 w obl臋偶onej fortecy lub na poste-
runku, na jakim sza艅cu czy blankach, czuje, 偶e wrogowie
minuj膮 w艂a艣nie grunt, na kt贸rym stoi, on za艣 nie mo偶e w 偶ad-
nym wypadku oddali膰 si臋 ani uciec od niebezpiecze艅stwa,
kt贸re mu tak z bliska ^zagra偶a? Jedno mu pozostaje, zawiado-
mi膰 wodza, aby 贸w zapobieg艂 temu jak膮艣 kontrmin膮. Sam musi
trwa膰 na miejscu w trwodze i napr臋偶eniu, kiedy niespodzianie
wzi臋ci bez skrzyde艂 w chmury albo wbrew swej woli wpadnie
w otch艂anie. Je偶eli niebezpiecze艅stwo to ma艂ym si臋 wydaje,
obaczmy, czy dor贸wna jemu, czyli te偶 przenosi je, kiedy dwie
galery dziobami si臋 zderz膮 na 艣rodku niezmiernego morza, tak
szczepione i zaz臋bione, 偶e 偶o艂nierzowi pozostaje jedynie ostro-
ga dwu st贸p szeroko艣ci, a mimo to, acz widzi przed sob膮 tyle
艣mierci wys艂a艅c贸w, ile armat na艅 si臋 szerzy ze strony prze-
ciwnej na rzut w艂贸czni, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e ka偶dy krok
chybiony str膮ci go na g艂臋bokie Neptuna 艂ono, przecie偶 z nieustra-
szon膮 odwag膮, pobudzony 偶膮dz膮 chwa艂y wystawia si臋 na cel
tych wszystkich strza艂贸w i usi艂uje przedosta膰 si臋 po tak w膮skiej
k艂adce na pok艂ad nieprzyjacielski. Co za艣 na jeszcze wi臋kszy
25*
387
podziw zas艂uguje, zaledwie jeden padnie, sk膮d ju偶 si臋 nie
d藕wignie do ko艅ca 艣wiata, wnet drugi miejsce jego zajmuje,
a je艣li i ten padnie w morze, czyhaj膮ce na艅 jak wr贸g, ju偶
trzeci i czwarty go zast膮pi, ledwie mu czas na konanie zosta-
wuj膮c. Tu, w艣r贸d wszystkiej grozy wojny, m臋stwo i zuchwa-
艂o艣膰 najwy偶szy szczyt osi膮ga. Szcz臋sne by艂y te Jriogos艂awione
wieki, kt贸rym obca by艂a furia owych piekylnych narz臋dzi
artylerii, wynalazca ich tusz臋 w piekle odbiera nagrod臋
za sw贸j szata艅ski pomys艂, dzi臋ki kt贸remu pod艂e i tch贸rzliwe
rami臋 pozbawia 偶ycia dzielnego wojownika: tego w pe艂ni
m臋stwa i zapa艂u, kiedy serce dzielne 偶arem p艂onie, nie wiado-
mo jak i sk膮d dosi臋ga kula (wystrzelona mo偶e przez tch贸rza,
co sam uciek艂 przera偶ony b艂yskiem ognia przy wystrzale prze-
kl臋tej machiny) i w jednym momencie przecina i ko艅czy my艣li
i 偶ycie tego, kt贸ry godzien by艂 cieszy膰 si臋 nim jeszcze d艂ugie
lata. Rozwa偶ywszy to wszystko, musz臋 wyzna膰, i偶 ci臋偶ko mi
na duszy, i偶em wybra艂 zaw贸d b艂臋dnego rycerza w wieku tak
pod艂ym jak ten, w kt贸rym 偶yjemy. Bo cho膰 mi nie straszne
偶adne niebezpiecze艅stwo, jednak przykro mi pomy艣le膰, i偶 proch
i o艂贸w mog膮 mi臋 pozbawi膰 sposobno艣ci zdobycia s艂awy i roz-
g艂osu na ca艂ej kuli ziemskiej, dzi臋ki m臋stwu mego ramienia
i ostrzu mego miecza. Lecz niech si臋 dzieje wola nieba, je艣li
cel m贸j osi膮gn臋, tym wi臋ksz膮 zdob臋d臋 s艂aw臋 im wi臋ksze od
niebezpiecze艅stw b艂臋dnych rycerzy dawnych wiek贸w b臋d膮 nie-
bezpiecze艅stwa, na jakie wystawia膰 si臋 b臋d臋.
Ca艂膮 t臋 d艂ug膮 przemow臋 Don Kichote wypowiedzia艂, pod-
czas gdy inni wieczerzali, sam niepomny, aby k臋s jaki艣 do ust
podnie艣膰, cho膰 mu kilkakrotnie Sanczo Pansa przypomina艂
o wieczerzy, po kt贸rej m贸g艂by nagada膰 si臋 do woli. I znowu
s艂uchaj膮cy go odczuwali lito艣膰 na widok cz艂eka, kt贸ry pozornie
tak rozumny i wym^yny w ka偶dym przedmiocie, jakiego do-
tyka艂, traci艂 tak doszcz臋tnie rozum, skoro tylko zaczyna艂 roz-
prawia膰 o swym nieszcz臋snym i niefortunnym rycerstwie.
Proboszcz przyzna艂, 偶e ma wielk膮 racj臋 we wszystkim, co rzek艂
na chwa艂臋 or臋偶a, on te偶, mimo 偶e w naukach bieg艂y i stopie艅
naukowy posiada, jest tego samego zdania.
388
Po wieczerzy zebrano ze sto艂u i w czasie gdy gospodyni,
jej c贸rka i Maritornes sprz膮ta艂y na poddaszu Don Kichota
z Manczy, gdzie jak postanowiono, mia艂y nocowa膰 same bia艂o-
g艂owy, Don Fernando poprosi艂 bra艅ca, aby opowiedzia艂 koleje
swego 偶ycia, kt贸re wnosz膮c z pewnych oznak i przybycia
w towarzystwie Zoraidy, musz膮 by膰 niezwyk艂e i ciekawe. Bra-
niee zgodzi艂 si臋 bardzo ch臋tnie na to 偶yczenie, obawia艂 si臋 jed-
nak, 偶e opowie艣膰 nie b臋dzie tak ciekawa, jakby tego pragn膮艂,
mimo to, aby nie odm贸wi膰 pos艂usze艅stwa, opowiada膰 b臋dzie.
Proboszcz i wszyscy inni dzi臋kowali mu i pro艣b臋 sw膮 pono-
wili; on za艣 widz膮c, jak go wszyscy prosz膮, odrzek艂, 偶e zbytecz-
ne s膮 dalsze pro艣by, gdzie jeden rozkaz wystarczy.
A wi臋c, mi艂o艣ciwi pa艅stwo, uwa偶ajcie, a us艂yszycie opo-
wie艣膰 prawdziw膮, niepodobn膮 do owych zmy艣lonych, uk艂ada-
nych zwykle z tak膮 sztuk膮 zr臋czn膮 i wyszukan膮.
Na te s艂owa wszyscy zgodnie usiedli w g艂臋bokiej ciszy; on
za艣 widz膮c, 偶e milcz膮 w oczekiwaniu, co im powiedzie膰 zechce,
mi艂ym i spokojnym g艂osem tak zacz膮艂 m贸wi膰:
ROZDZIA艁 TRZYDZIESTY DZIEWI膭TY
w kt贸rym braniec opowiada swoje 偶ycie i przygody
"R贸d m贸j bierze pocz膮tek w pewnej miejscowo艣ci pog贸rza
Leonu *, przyroda by艂a -dla艅 艂askawsza i bardziej szczodra ni偶
los, cho膰 po艣r贸d tamtejszej n臋dzy wioskowej * ojciec m贸j ucho-
dzi艂 za bogacza i by艂by nim bezsprzecznie, gdyby by艂 dok艂ada艂
tyle stara艅 w celu utrzymania swej maj臋tno艣ci, ile w jej trwo-
nieniu. Ta sk艂onno艣膰 do hojno艣ci i marnotrawstwa datowa艂a
si臋 z czas贸w jego-m艂odo艣ci, kiedy to by艂 偶o艂nierzem; 偶o艂nierka
jest szko艂膮, w kt贸rej sk膮py staje si臋 hojnym, za艣 hojny marno-
trawc膮. Je艣li si臋 po艣r贸d 偶o艂nierzy znajdzi& kilku sk膮pc贸w, s膮
to jakby dziwol膮gi: rzadko si臋 ich spotyka. M贸j ojciec prze-
kroczy艂 granice szczodro艣ci i ju偶 ku marnotrawstwu si臋 zbli-
偶a艂, co nie mo偶e by膰 korzystne dla cz艂owieka 偶onatego, kt贸ry
ma syn贸w, przysz艂ych dziedzic贸w nazwiska i mienia. M贸j oj-
389
ciec mia艂 ich trzech, byli ci m艂odzie艅cy w wieku, kiedy przy-
stoi wybra膰 sobie zaw贸d. Ojciec m贸j widz膮c jak m贸wi艂
i偶 nie mo偶e poskromi膰 swej sk艂onno艣ci, postanowi艂 pozbawi膰
si臋 mo偶liwo艣ci swego marnotrawstwa i szczodroty, a mianowi-
cie wyrzec si臋 maj膮tku, bez kt贸rego nawet Aleksander musia艂-
by si臋 wydawa膰 skner膮 *. Wi臋c przywo艂a艂 nas wszystkich
trzech pewnego dnia do swej komnaty i przem贸wi艂 do \nas
mniej wi臋cej w s艂owa, jakie przytocz臋:
玈ynkowie, by dowie艣膰, 偶e chc臋 waszego dobra, wystarczy
wiedzie膰 i rzec, 偶e dzie膰mi moimi jeste艣cie; aby za艣 s膮dzi膰, 偶e
wam 藕le 偶ycz臋, wystarczy wiedzie膰, 偶e nie umiem sobie da膰
rady, by maj膮tek wasz utrzyma膰. Wi臋c chc膮c wam .da膰 dow贸d,
偶e mi艂uj臋 was jak ojciec, a nie pragn臋 was zrujnowa膰 jak oj-
czym, chc臋 wobec was post膮pi膰 w spos贸b, nad kt贸rym od wie-
lu dni duma艂em i kt贸ry powzi膮艂em po dojrza艂ym namy艣le.^
Jeste艣cie ju偶 w wieku, kiedy mo偶ecie wybra膰 sobie stan, a przy-
najmniej znale藕膰 zaw贸d, kt贸ry, gdy dojrzejecie, przyniesie
wam zaszczyt i korzy艣膰; umy艣li艂em wi臋c podzieli膰 maj膮tek m贸j
na cztery cz臋艣ci; trzy chc臋 rozda膰 mi臋dzy was, ka偶demu dzia艂
jeden, jaki na艅 przypada po sprawiedliwo艣ci, cz臋艣膰 czwart膮
zostawi臋 sobie na 偶ycie i utrzymanie na reszt臋 dni, jakich mi
niebo jeszcze u偶yczy. Chc臋 jednak, aby ka偶dy obj膮wszy w po-
siadanie cz臋艣膰, jaka na艅 przypada z maj膮tku, poszed艂 drog膮,
jak膮 mu wska偶臋. W Hiszpanii naszej istnieje przys艂owie, wedle
mnie bardzo prawdziwe, jako s膮 wszystkie inne w kr贸tkich
sentencjach zamykaj膮ce d艂ugie i m膮dre do艣wiadczenie. To,
o kt贸rym m贸wi臋, brzmi: Ko艣ci贸艂 lub morze, lub s艂u偶ba na dwo-
rze *, co ja艣niej wyk艂ada si臋: kto chce zdoby膰 znaczenie i sta膰
si臋 bogatym, musi albo duchownym zosta膰, albo morskim
handlem si臋 zajmowa膰, albo kr贸lowi na dworze jego s艂u偶y膰.
Powiadaj膮 bowiem tak偶e: Lepsze kr贸lewskie okruchy ni藕li
pa艅skie puchy. M贸wi臋" to, bo chc臋 i taka jest moja wola, aby
jeden z was po艣wi臋ci艂 si臋 studiom, drugi kupiectwu, trzeci za艣
niech s艂u偶y kr贸lowi na wojnie, nie艂atwo bowiem na dw贸r kr贸-
lewski si臋 dosta膰. I cho膰 wojna wiele bogactw nie przysparza,
zwykle obdarza s艂aw膮 i rozg艂osem. Do tygodnia wyp艂ac臋 wam
390
dzia艂y wasze w got贸wce, nie zachowuj膮c ni szel膮ga, jak to sami
sprawdzicie. Powiedzcie mi teraz, czy chcecie p贸j艣膰 za moim
pomys艂em i rad膮, tak jak wam tutaj przedstawi艂em.
Mnie, jako najstarszemu kaza艂 ojciec najpierw odpowiedzie膰.
Prosz膮c go, aby si臋 nie pozbywa艂 maj膮tku, lecz u偶ywa艂 go do
wol^ my bowiem jeste艣my jeszcze m艂odzi i mamy czas si臋 do-
robi膰, zako艅czy艂em o艣wiadczeniem, 偶e zamys艂 jego wype艂ni臋
i rzemios艂u rycerskiemu si臋 po艣wi臋c臋 s艂u偶膮c Bogu i kr贸lowi.
Drugi brat t臋 sam膮 gotowo艣膰 okaza艂 i postanowi艂 uda膰 si臋 do
Indii z towarami, jakie za sw贸j dzia艂 zakupi. Najm艂odszy
a wedle mnie najrozs膮dniejszy rzek艂, 偶e pragnie s艂u偶y膰
Ko艣cio艂owi albo uda膰 si臋 dla doko艅czenia studi贸w do Sala-
manki. Skoro艣my tak uzgodnili i wybrali nasze zawody, ojciec
u艣ciska艂 nas wszystkich i jak powiedzia艂, najrychlej w czyn
wprowadzi艂 swe obietnice, daj膮c ka偶demu jego cz臋艣膰, co
o ile sobie przypominam wynosi艂o trzy tysi膮ce dukat贸w go-
t贸wk膮 na ka偶dego (bowiem jeden z naszych stryj贸w, pragn膮c
zachowa膰 dobra przy rodzinie, zakupi艂 nasz膮 maj臋tno艣膰 i za-
p艂aci艂 got贸wk膮). Tego samego dnia po偶egnali艣my wszyscy trzej
naszego dobrego ojca, ja za艣 w przekonaniu, 偶e nieludzko by-
艂oby ojca mego na staro艣膰 w takim niedostatku pozostawia膰,
uprosi艂em, aby z moich trzech tysi臋cy przyj膮艂 dwa tyd膮ce
dukat贸w, mnie bowiem reszta wystarczy na zakupienie rzeczy
potrzebnych 偶o艂nierzowi. Moi bracia poruszeni moim przyk艂a-
dem zostawili mu po tysi膮c dukat贸w ka偶dy, tak i偶 ojcu pozo-
sta艂o cztery tysi膮ce got贸wk膮 oraz ponad trzy tysi膮ce w nie-
ruchomo艣ci, tyle bowiem, jak si臋 zdawa艂o, by艂a warta posia-
d艂o艣膰, kt贸ra jemu przypad艂a, a kt贸rej sprzedawa膰 nie chcia艂,
lecz zachowa膰 jako nienaruszaln膮 w艂asno艣膰 rodzinn膮. Po偶egna-
li艣my wi臋c ojca i stryja, o kt贸rym wspomnia艂em, z wielkim
偶alem i powszechnym p艂aczem. On za艣 poleci艂, aby艣my dawali
zna膰, ilekro膰 sposobno艣膰 si臋 trafi, o naszych losach szcz臋艣li-
wych czy przeciwnych. Przyrzekli艣my to, u艣ciska艂 nas i po-
b艂ogos艂awi艂 i jeden uda艂 si臋 w drog臋 do Salamanki, drugi do
Sewilli, ja za艣 do Alicante, gdzie jak si臋 dowiedzia艂em, sta艂
okr臋t genue艅ski, kt贸ry we艂n臋 do Genui 艂adowa艂.
391
Oto dwadzie艣cia dwa lata * up艂yn臋艂o, odk膮d porzuci艂em dom
rodzicielski, i przez ten czas, cho膰 wiele list贸w napisa艂em, nie
otrzyma艂em ani od ojca, ani od braci 偶adnej wie艣ci. Pokr贸tce
opowiem, co w tym okresie prze偶y艂em. Wsiad艂em aa okr臋t
w Alicante, po szcz臋艣liwej 偶egludze przybi艂em do 0stamt膮d uda艂em si臋 do Mediolanu *, gdzie zaopatrzy艂e艣 si臋
w bro艅 i kilka mundur贸w 偶o艂nierskich, chc膮c si臋 zaci膮gn膮膰 xlo
wojsk piemonckich, B臋d膮c ju偶 w drodze do Alessandrii delfti
Paglia *, czyli "S艂omianej", dowiedzia艂em si臋, 偶e wielki ksi膮偶臋
Alba* przenosi si臋 do Flandrii. Zmieni艂em zamiar, przysta艂em
do niego i bra艂em udzia艂 we wszystkich bitwach, jakie toczy艂;
by艂em obecny przy 艣mierci hrabi贸w Egmonta i Horna i uda艂o
mi si臋 zosta膰 chor膮偶ym, s艂ynnego kapitana z Guadalajara,
kt贸ry zwa艂 si臋 Diego de Urbina *; w jaki艣 czas po moim do
Flandrii przybyciu dosz艂y s艂uchy, 偶e jego 艣wi膮tobliwo艣膰 pa-
pie偶 Pius V*, b艂ogos艂awionej pami臋ci, zawi膮za艂 lig臋 z Wenecj膮
i Hiszpani膮 przeciw wsp贸lnemu wrogowi, Turczynowi, kt贸ry
w tym samym czasie zdoby艂 swoj膮 flot膮 s艂ynn膮 wysp臋 Cypr *,
b臋d膮c膮 pod panowaniem Wenecjan. Strata nieop艂akana i 偶a-
艂osna.
Powszechne mniemanie by艂o, 偶e wodzem owej ligi zostanie
najJt艣niejszy Don Juan Austriacki *, brat naturalny naszego
dobrego kr贸la Filipa, m贸wiono o olbrzymich przygotowaniach
wojennych w toku, wszystko to zach臋ci艂o mi臋 i pobudzi艂o we
mnie ducha i pragnienie wzi臋cia udzia艂u w wyprawie, jakiej
oczekiwano. I cho膰 mia艂em 'widoki, a nawet zgo艂a pewne obiet-
nice, 偶e przy pierwszej sposobno艣ci, jaka si臋 nadarzy, b臋d臋
mianowany kapitanem, wola艂em wszystko rzuci膰 i uda膰 si臋 do
W艂och, co te偶 uczyni艂em. Szcz臋sny m贸j los chcia艂, 偶e pan Don
Juan Austriacki przyby艂 w艂a艣nie do Genui i mia艂 ci膮gn膮膰 na
Neapol, aby si臋 tam po艂膮czy膰 z armad膮 Wenecji, co si臋 sta艂o
p贸藕niej w Mesynie. W ko艅cu powiem, 偶e by艂em przytomny
tej najszcz臋艣liwszej bitwie ju偶 jako kapitan piechoty, na kt贸ry
to stopie艅 zaszczytny wyni贸s艂 mi臋 raczej szcz臋艣liwy los ni偶
moja zas艂uga. I w owym dniu tak dla chrze艣cija艅stwa b艂ogo-
s艂awionym, kiedy 艣wiat ca艂y i wszystkie narody zosta艂y wy-
392
prowadzone z b艂臋du, w jakim trwa艂y mniemaj膮c, jakoby Turcy
byli niezwyci臋偶eni na morzu, w owym dniu m贸wi臋 kiedy
pycha i buta ottoma艅ska zosta艂y zdruzgotane, po艣r贸d tylu
szcz臋艣liwych (szcz臋艣liwsi bowiem byli, kt贸rzy tam polegli ni偶
zwyci臋zcy przy 偶yciu pozostali) ja jeden by艂em nieszcz臋艣liwy,
bowiem miast wie艅ca morskiego, kt贸rego spodziewa膰 si臋 m贸g艂-
bym, gdybym by艂 偶y艂 za rzymskich czas贸w, ujrza艂em si臋 tej
nocy, kt贸ra po tak s艂awetnym dniu nast膮pi艂a, z 艂a艅cuchem
u n贸g i w kajdanach u r膮k. Oto jak si臋 to sta艂o: Uczali *, kr贸l
Algeru, zuchwa艂y i szcz臋艣liwy korsarz, napad艂 i zahaczy艂 ka-
pita艅sk膮 galer臋 zakonu malta艅skiego, na kt贸rej ledwie trzech
wojownik贸w * przy 偶yciu zosta艂o, i to ci臋偶ko rannych; na pomoc
jej po艣pieszy艂a kapita艅ska galera Juana Andrei*, na kt贸rej
znajdowa艂em si臋 z moim oddzia艂em; post膮pi艂em, jak przystoi
w takim wypadku, skoczy艂em na wrog膮 galer臋, ta jednak od-
bi艂a si臋 od galery atakuj膮cej i moi 偶o艂nierze zostali ode mnie
odci臋ci. Znalaz艂em si臋 tedy sam po艣r贸d wrog贸w, kt贸rym wobec
ich liczby nie mog艂em sprosta膰; podda艂em si臋 w ko艅cu ca艂y
w ranach. A 偶e, jak s艂yszeli艣cie, mo艣ci panowie, Uczali uszed艂
szcz臋艣liwie z ca艂膮 sw膮 eskadr膮, wi臋c ja zosta艂em bra艅cem
w jego mocy. I po艣r贸d tylu wesel膮cych si臋, ja jeden by艂em
smutny, niewolnik po艣r贸d wolnych; w ten dzie艅 bo-Wtem
pi臋tna艣cie tysi臋cy chrze艣cijan, na galerach tureckich wios艂uj膮-
cych, odzyska艂o upragnion膮 wolno艣膰. "
Zawieziono mi臋 do Konstantynopola, gdzie Wielki Turczyn
Selim mianowa艂 pana mego wodzem si艂 morskich, gdy偶 spe艂ni艂
on w bitwie swoj膮 powinno艣膰, zdobywaj膮c sztandar zakonu
malta艅skiego, jako dow贸d swego m臋stwa. Nast臋pnego roku,
a by艂 to rok siedemdziesi膮ty drugi, znalaz艂em si臋 pod Nawa-
rynem* jako wio艣larz na admiralskiej galerze o trzech latar-
niach. Zda艂em sobie spraw臋, 偶e stracono tam sposobno艣膰 uj臋cia
w porcie ca艂ej tureckiej floty, wszyscy bowiem lewenty艅cy *
i janczarowie, pewni, 偶e zostan膮 zaatakowani w samym porcie,
zebrali ju偶 szmaty i trepki, kt贸rych miasto but贸w u偶ywaj膮,
aby natychmiast uciec na l膮d nie czekaj膮c bitwy. Tak wielka
w nich by艂a trwoga przed nasz膮 armad膮. Ale niebo zrz膮dzi艂o
393
inaczej, a to nie z winy i zaniedbania wodza, kt贸ry naszym
przewodzi艂, lecz za grzechy chrze艣cija艅stwa. B贸g bowiem chce
i dopuszcza, aby艣my zawsze mieli kat贸w, kt贸rzy nas karz膮.
Tymczasem Uczali uszed艂 do Modonu * (jest to wyspa nieda-
leko Nawarynu) i wysadziwszy wojsko na l膮d, ufortyfikowa艂
wyj艣cie z portu i nie rusza艂 si臋 stamt膮d, p贸ki Don Juan si臋 nie
oddali艂. W tym spotkaniu zosta艂a wzi臋ta galera nazwana "Zdo-
bycz", kt贸r膮 dowodzi艂 syn owego s艂ynnego korsarza Barba-
rossy *. Wzi臋ta zosta艂a przez admiralski statek neapolita艅ski,
zwany "Wilczyc膮", prowadzony przez 贸w piorun wojny, ojca
偶o艂nierzy, szcz臋艣liwego, niezwyci臋偶onego kapitana Don Alvaro
de Bazan markiza de Santa Cruz*. Nie zaniedbam wam po-
wiedzie膰, co zasz艂o przy zdobyciu galery "Zdobycz". 脫w syn
Barbarossy by艂 tak okrutny i tak 藕le obchodzi艂 si臋 ze swymi
je艅cami, 偶e skoro wio艣larze spostrzegli, 偶e galera "Wilczyca"
si臋 zbli偶a i ju偶 ich dosi臋ga, porzucili wszyscy naraz wios艂a,
pochwycili kapitana, kt贸ry stoj膮c na tylnym mostku wrzeszcza艂,
aby co si艂 wios艂owali, i podaj膮c go z 艂awy za 艂aw臋, od rufy na
dzi贸b, takiego 艂upnia mu dali, 偶e zanim go do g艂贸wnego masztu
dowlekli, ducha do piek艂a wyzion膮艂. Tak wielkie, jak rzek艂em,
by艂o okrucie艅stwo, z jakim ich traktowa艂, i tak膮 nienawi艣膰 ku
nie&u 偶ywili.
Zawr贸cili艣my do Konstantynopola i w nast臋pnym roku, to
jest 1573, rozesz艂a si臋 wie艣膰, 偶e pan Don Juan zdoby艂 Tunis,
odebra艂 to pa艅stwo Turkom i osadzi艂 tam Muleja Hameta*,
przecinaj膮c w ten spos贸b nadzieje powrotu do w艂adzy Muleja
Hamidy*, Maura najokrutniejszego i najwaleczniejszego, jaki
偶y艂 na 艣wiecie. Su艂tan g艂臋boko ode偶u艂 t臋 strat臋 i za偶ywaj膮c
sprytu, w艂a艣ciwego ca艂emu jego domowi, zawar艂 pok贸j z We-
nec Janami *, kt贸rzy bardziej ni偶 on tego byli 偶膮dni; nast臋pnego
za艣 roku 1574, zaatakowa艂 Golet臋 * i fort, kt贸ry pod Tunisem
pan Don Juan pozostawi艂 na p贸艂 uko艅czony. Podczas tych
wszystkich wypadk贸w by艂em przykuty do wios艂a bez 偶adnej
nadziei uwolnienia, cho膰by przez wykup, postanowi艂em bowiem
nie donosi膰 ojcu o mym nieszcz臋艣ciu. W ko艅cu upad艂a Goleta,
upad艂 i fort; by艂o pod tymi dwiema warowniami siedemdzie-
394
si膮t pi臋膰 tysi臋cy regularnego wojska tureckiego, za艣 Maur贸w
i Arab贸w z ca艂ej Afryki ponad czterysta tysi臋cy, a za tym mro-
wiem ludzkim ci膮gn臋艂o tyle amunicji i sprz臋tu wojennego oraz
tylu ciur贸w, 偶e r臋koma i grudami ziemi mogli byli nakry膰
ca艂膮 Golet臋 i twierdz臋. Pierwsza pad艂a Goleta, dot膮d uwa偶ana
za niezdobyt膮, a sta艂o si臋 to nie z winy obro艅c贸w (kt贸rzy w jej
obronie uczynili wszystko, co byli powinni, i na co ich sta膰
by艂o), ale i偶 do艣wiadczenie wykaza艂o, z jak膮 艂atwo艣ci膮 mo偶n膮
na tych pustynnych piaskach wznosi膰 wa艂y, bo je艣li zwyczajnie
wod臋 znachodzi艂o si臋 na g艂臋boko艣ci dwu d艂oni, Turcy nie zna-
le藕li jej nawet na g艂臋boko艣ci dw贸ch 艂okci, wi臋c z licznych wo-
r贸w piasku wznie艣li wa艂y tak wysokie, 偶e przenosi艂y mury
warowni, i z g贸ry tak ostrzeliwali okopy, i偶 nikt nie m贸g艂 si臋
pokaza膰 ani pokusi膰 o obron臋.
Og贸lne zdanie by艂o, 偶e nasi nie powinni byli zamyka膰 si臋
w Golecie, lecz oczekiwa膰 wroga w szczerym polu przy l膮do-
waniu. Ci jednak, co tak twierdz膮, s膮dz膮 z oddali i nie maj膮
do艣wiadczenia w podobnych wypadkach. W Golecie bowiem
i w forcie by艂o zaledwie siedem tysi臋cy 偶o艂nierzy, jak偶e偶 wi臋c
tak nieliczna garstka, cho膰by najdzielniejszych, mog艂aby wyj艣膰
w pole, a r贸wnocze艣nie utrzyma膰 forty wobec takiej przemocy
wrog贸w? Zali by艂o mo偶liwe obroni膰 twierdz臋 bez 偶adnej po-
mocy, tym bardziej je艣li otacza艂o j膮 takie mrowie za偶artych
wrog贸w, walcz膮cych na w艂asnej ziemi? Wielu natomiast jest
zdania i ja do nich nale偶臋, 偶e niebo wy艣wiadczy艂o Hiszpanii
szczeg贸ln膮 艂ask臋, pozwalaj膮c na zr贸wnanie z ziemi膮 tej ku藕ni
i jamy nieprawo艣ci, tej strzygi czy g膮bki niesytej, tego czer-
wia, co ch艂on膮艂 niezliczone sumy wyrzucane tu bezu偶ytecznie
chyba na to, aby zachowa膰 pami臋膰 zdobycia jej przez niezwy-
ci臋偶onego Karola V, jakby by艂o potrzeba a偶 tylu g艂az贸w, aby
uczyni膰 j膮 wieczn膮, jak膮 jest i b臋dzie. Stracono r贸wnie偶 fort,
lecz Turcy musieli dobywa膰 go krok za krokiem, bo 偶o艂nierze
broni膮cy go walczyli tak dzielnie i zaciekle, 偶e wrogowie
w dwudziestu dw贸ch szturmach og贸lnych, jakie przypu艣cili,
stracili ponad dwadzie艣cia pi臋膰 tysi臋cy poleg艂ych. Z trzystu
pozosta艂ych przy 偶yciu 偶adnego nie wzi臋li zdrowym, dow贸d
395
to jasny i pewny ich wysi艂ku i m臋stwa oraz uporu, z jakim
bronili swych pozycji. Pr贸cz tego podda艂 si臋 ma艂y fort, a raczej
wie偶a w po艣rodku Wyspy Cynowej *, broniona przez Don
Juana' Zanoguer臋, szlachcica z Walencji i s艂ynnego 偶o艂nierza.
W艣r贸d je艅c贸w znalaz艂 si臋 Don Pedro Puertocarrero, dow贸dca
Golety, kt贸ry uczyni艂 wszystko, co by艂o w jego mocy, aby bro-
ni膰 warowni; a tak si臋 przej膮艂 jej strat膮, 偶e ze zmartwienia
zmar艂 w drodze do Konstantynopola, gdzie go je艅cem wiezio-
no. Wzi臋ty r贸wnie偶 zosta艂 dow贸dca fortu nazwiskiem Gabriele
Cervellone, szlachcic mediola艅ski, znakomity in偶ynier i bardzo
dzielny 偶o艂nierz. Poleg艂o w owych dwu warowniach wiele os贸b
znanych, mi臋dzy innymi Pagan de Oria, kawaler Zakonu Sw.
Jana*, cz艂ek bardzo wspania艂omy艣lny, jak dowiod艂a tego naj-
wy偶sza hojno艣膰, jak膮 okaza艂 bratu swemu, s艂ynnemu Juanowi
Andrea de Oria. 艢mier膰 jego by艂a tym 偶a艂o艣niejsza, i偶 zgin膮艂
z r臋ki kilku Arab贸w, kt贸rym si臋 powierzy艂 widz膮c, 偶e twierdza
stracona, a kt贸rzy ofiarowali si臋 przeprowadzi膰 go' w przebra-
niu Maura do Tabarki, ma艂ego portu czy faktorii, jak膮 na
tych wybrze偶ach posiadaj膮 Genue艅czycy, oddaj膮cy si臋 po艂o-
wom korali. Ci Arabowie uci臋li mu g艂ow臋 i zanie艣li j膮 dow贸dcy
armady tureckiej, ten za艣 sprawdzi艂 na nich przys艂owie kastyl-
skie: Cho膰 zdrada jest mi艂a, zdrajca budzi wstr臋t; m贸wi臋, bo
wiem, "偶e w贸dz ten kaza艂 powiesi膰 wszystkich, kt贸rzy mu g艂ow臋
przynie艣li, za kar臋, 偶e nie przywiedli go 偶ywym.
Pomi臋dzy chrze艣cijanami, kt贸rzy w forcie zostali pojmani,
by艂 jeden zwany Don Pedro de Aguilar, pochodz膮cy z jakiej艣
miejscowo艣ci w Andaluzji; by艂 on chor膮偶ym w forcie, 偶o艂nie-
rzem bardzo dzielnym i niezwyk艂ego rozumu; mia艂 zw艂aszcza
szczeg贸lny dar poezji, jak si臋 to m贸wi. Wspominam o tym, bo
los przywi贸d艂 go na moj膮 galer臋 i na moj膮 艂aw臋 wio艣larsk膮,
jako bra艅ca mojego pana. Zanim opu艣cili艣my port, szlachcic
ten u艂o偶y艂 dwa sonety na kszta艂t epitafium, jeden po艣wi臋cony
Golecie, drugi fortowi. I naprawd臋 rad bym je przytoczy膰,
umiem je bowiem na pami臋膰 i s膮dz臋, 偶e sprawi臋 raczej przy-
jemno艣膰 ni偶 znudz臋."
W momencie kiedy braniec wymieni艂 Don Pedra de Aguilar,
398
Don Fernando spojrza艂 po towarzyszach i wszyscy trzej si臋
u艣miechn臋li. Kiedy za艣 mowa zesz艂a na sonety, jeden z nich
rzek艂:
Zanim waszmo艣膰 dalej m贸wi膰 b臋dziesz, prosz臋, powiedz
mi, co si臋 sta艂o z owym Don Pedrem de Aguilar wspomnianym?
Wiem jeno odpar艂 braniec 偶e po dwu latach sp臋dzo-
nych w Konstantynopolu uszed艂 w przebraniu Amauty * wraz
z pewnym greckim szpiegiem; nie wiem, czy wydosta艂 si臋 na
wolno艣膰, raczej wierz臋, 偶e tak, bo po roku spotka艂em tego Greka
w Konstantynopolu, ale nie mog艂em wypytywa膰 o wynik tej
przeprawy.
I tak si臋 sta艂o odpowiedzia艂 szlachcic ten Don Pedro
bowiem jest moim bratem i bawi w tej chwili w naszej wsi,
szcz臋艣liwy i zamo偶ny, o偶eni艂 si臋 i ma troje dzieci.
Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki rzek艂 braniec za tyle 艂ask,
jakie wy艣wiadczy艂; nie masz bowiem na ziemi, jak mi si臋 zda-
je, rado艣ci r贸wnej odzyskaniu straconej wolno艣ci.
Co wi臋cej odpar艂 szlachcic znam r贸wnie偶 i owe so-
nety napisane przez brata.
Powiedzcie je wi臋c, wasza mi艂o艣膰 rzek艂 braniec po-
traficie to lepiej ode mnie.
Ch臋tnie odpar艂 szlachcic. Ten o Golecie brzmi:
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY
zawiera dalszy ci膮g historii bra艅ca
Sonet
Dusze szcz臋艣liwe, co ju偶 wyzwolone
Z 艣miertelnych os艂on przez swe wielkie czyny,
Z ziemi si臋 wolne wznios艂y艣cie w wy偶yny
Nieba wysokie i b艂ogos艂awione.
Gniewem i zacnym ogniem zapalone,
Wszystkie艣cie si艂y zwar艂y tej godziny,
W艂asnej i obcej krwi kr臋te w臋偶yny
Barwi艂y morze oraz piaski s艂one.
397
Pierwej nim m臋stwo ju偶 偶ycie sp艂on臋艂o
W mdlej膮cych r臋kach, kt贸re przed mogi艂膮,
Cho膰 zwyci臋偶one, zwyci臋stwo zyska艂y,
Lecz to 艣miertelne, smutne 艣mierci dzie艂o
W murach, w 偶elastwie wam za to zdoby艂o
Rozg艂os na 艣wiecie, w niebie wieniec chwa艂y.
To ten sam wiersz, kt贸ry znam rzek艂 braniec.
Za艣 tamten wiersz o forcie, o ile dobrze pami臋tam
powiedzia艂 szlachcic brzmi tak:
Sonet
Spo艣r贸d ziemi ja艂owej porytej przez dzia艂a,
Spo艣r贸d gruz贸w fortecznej rozwalonej wie偶y
艢wi臋te dusze trzech dzielnych tysi臋cy 偶o艂nierzy
Dla lepszego przybytku opu艣ci艂y cia艂a.
Na pocz膮tku ta garstka pr贸偶no wyt臋偶a艂a
Si艂臋 ramion swych m臋偶nych w obronie, wybrze偶y,
Lecz niewielu ich by艂o, duch trudom nie zdzier偶y艂
I sarace艅ska szabla 偶ycie im zabra艂a.
To ziemia bez ustanku i stale karmiona
Tysi膮cem wspomnie艅, w kt贸rych bole艣膰 i katusze
Ubieg艂ych wiek贸w 偶yj膮 i obecnej chwili,
Lecz nigdy sprawiedliwsze z jej twardego 艂ona
W prze jasne wy偶e niebios nie wst膮pi艂y dusze
I nigdy na niej ludzie tak m臋偶ni nie 偶yli.
Sonety nie wyda艂y si臋 z艂e. Braniec, uradowany wiadomo艣ci膮
o swym towarzyszu, tak dalej ci膮gn膮艂 sw膮 opowie艣膰:
"Po upadku Golety i fortu Turcy wydali rozkaz zburzenia
mur贸w Golety (fort by艂 w takim stanie, 偶e i burzy膰 nie by艂o
co), aby za艣 dokona膰 tego najrychlej i z najmniejszym trudem,
pod艂o偶yli miny w trzech miejscach, ale w 偶aden spos贸b nie
zdo艂ali wysadzi膰 tego, co zdawa艂o si臋 najs艂absze, to znaczy
starych mur贸w, natomiast wszystko, co jeszcze ocala艂o z no-
wych umocnie艅 budowanych przez Fratina*, run臋艂o z naj-
398
wi臋ksz膮 艂atwo艣ci膮. W ko艅cu flota wr贸ci艂a do Konstantynopola
triumfuj膮ca i zwyci臋ska, i tam w kilka miesi臋cy zmar艂 pan
m贸j, Uczali, zwany Uczali-Fartax, co po turecku wyk艂ada si臋
((Parszywy zaprzaniec. Obyczajem Turk贸w bowiem jest nada-
wa膰 przydomki oznaczaj膮ce przywar臋 jak膮艣 b膮d藕 cnot臋. Dzieje
si臋 to dlatego, 偶e maj膮 oni zaledwie cztery nazwiska rodowe,
pochodz膮ce od dynastii ottoma艅skiej, inni, jak rzek艂em, bior膮
nazwiska i przydomki albo od wad cia艂a, albo od przymiot贸w
duszy. Ten za艣 玃arszywiec, b臋d膮c niewolnikiem wielkiego
su艂tana, wios艂owa艂 przez czterna艣cie lat na galerach, za艣 w trzy-
dziestym czwartym roku 偶ycia sta艂 si臋 poturcze艅cem, bowiem
w goryczy nie m贸g艂 znie艣膰 tego, i偶 mu jaki艣 Turek da艂 w g臋b臋,
gdy on sta艂 przy wio艣le, wi臋c chc膮c si臋 na nim zem艣ci膰, zapar艂
si臋 wiary. By艂 za艣 tak m臋偶ny, 偶e nie uciekaj膮c si臋 do 偶adnych
pod艂ych 艣rodk贸w i dr贸g, kt贸rymi wi臋kszo艣膰 zaufanych su艂tana
si臋 wznosi, zosta艂 kr贸lem Algeru, a potem wodzem si艂 mor-
skich, co jest trzecim urz臋dem w tym pa艅stwie. By艂 to Kala-
bry je偶yk z pochodzenia, pod wzgl臋dem moralnym cz艂ek zacny,
niewolnik贸w swych traktowa艂 z wielk膮 ludzko艣ci膮, a mia艂 ich
trzy tysi膮ce. Po jego 艣mierci rozdzielono ich,, jak poleci艂
w testamencie, mi臋dzy su艂tana (kt贸ry zawsze dziedziczy po
zmar艂ych po spo艂u z dzie膰mi nieboszczyka) i pomi臋dzy jego
poturcze艅c贸w. Ja przypad艂em pewnemu poturcze艅cowi z We-
necji, kt贸rego Uczali by艂 pojma艂, kiedy ten by艂 ch艂opcem okr臋-
towym, i tak go umi艂owa艂, 偶e by艂 on jego ulubie艅com, ale za-
razem najokrutniejszym z zaprza艅c贸w, jakiego spotka膰 mo偶na.
Zwa艂 si臋 Hassan-Aga *, doszed艂 do wielkich bogactw i zosta艂
kr贸lem Algeru. Z nim wyjecha艂em z Konstantynopola, zado-
wolony, 偶e b臋d臋 blisko .Hiszpanii, nie dlatego by donie艣膰 ko-
mu艣 o mojej niedoli, ale aby spr贸bowa膰, czy los nie b臋dzie dla
mnie 艂askawszy w Algerze ni偶 w Konstantynopolu, gdzie pr贸-
bowa艂em tysi膮ca mo偶liwo艣ci ucieczki, nie znachodz膮c ani czasu,
ani sposobno艣ci dogodnej. Umy艣li艂em wi臋c szuka膰 w Algerze
innych sposob贸w, aby osi膮gn膮膰 m贸j najbardziej upragniony
cel, nigdy bowiem nie opuszcza艂a mnie nadzieja, 偶e wolno艣膰
odzyskam., I kiedy jednym d膮偶eniom moim, zamiarom i usi艂o-
399
wantom nie odpowiada艂 wynik szcz臋艣liwy, natychmiast, nie
upadaj膮c na duchu, obmy艣la艂em i szuka艂em nowej nadziei,
kt贸ra cho膰 s艂aba i n臋dzna, wytrwa膰 mi pozwala艂a. W ten spo-
s贸b p臋dzi艂em 偶ycie zamkni臋ty w wi臋zieniu czy domu, kt贸ry
Turcy nazywaj膮 艁a藕ni膮 *, gdzie trzymaj膮 niewolnik贸w chrze艣ci-
ja艅skich, zar贸wno nale偶膮cych do kr贸la, jak do os贸b prywatnych,
oraz tych, co zw膮 si臋 almaceni *, to znaczy, jakby kto艣 rzek艂,
niewolnicy rady, kt贸rzy u偶ywani s膮 do rob贸t publicznych i do
innych prac; tacy bra艅cy bardzo trudno wolno艣膰 odzyskuj膮,
nale偶膮c bowiem do og贸艂u, a nie maj膮c osobnego pana, nie maj膮
z kim o okup si臋 umawia膰, cho膰by i pieni膮dze mieli. W tych
ka偶niach, jak m贸wi艂em, trzymaj膮 zwykle niekt贸rzy mieszka艅cy
miasta swych bra艅c贸w, a zw艂aszcza tych, kt贸rzy s膮 na wyku-
pieniu, s膮 tam bowiem o nich spokojni i bezpieczni, p贸ki okup
nie nadejdzie. R贸wnie偶 niewolnicy kr贸lewscy b臋d膮cy na wy-
kupieniu nie wychodz膮 na roboty z reszt膮 galernik贸w, chyba
偶e okup si臋 op贸藕nia, wtedy aby przynagli膰 ich do usilniejsze-
go domagania si臋 po艣piechu, p臋dz膮 ich do pracy oraz do zwo-
偶enia drzewa wraz z innymi, co jest niema艂ym trudem.
Nale偶a艂em wi臋c do tych, co mieli by膰 wykupieni; skoro zwie-
dziano si臋, 偶e by艂em kapitanem, cho膰 dowodzi艂em im, 偶e nie
posiadam 偶adnej mo偶liwo艣ci wykupu ani maj膮tku, nic nie po-
mog艂o, zaliczono mi臋 do wysokiej szlachty i tych, kt贸rzy wy-
kupi膰 si臋 maj膮. Za艂o偶ono mi 艂a艅cuch jako symbol wykupu ra-
czej, ni偶 aby mi臋 nim niewoli膰; p臋dzi艂em wi臋c 偶ycie w owej
ka藕ni wraz z liczn膮 szlacht膮 i lud藕mi znacznymi, kt贸rzy byli
wyznaczeni i trzymani dla okupu. Cho膰 w艂a艣ciwie ustawicznie
g艂贸d nas n臋ka艂 i brak odzienia, najwi臋ksz膮 udr臋k膮 dla nas by艂o
patrze膰 i s艂ucha膰 na ka偶dym kroku o nigdy nie widzianych ani
s艂yszanych okrucie艅stwach mego pana wobec chrze艣cijan. Nie
by艂o dnia, aby tego nie powiesi艂, owego na pal nie wbija艂, in-
nemu nie obcina艂 uszu, a to dla tak b艂ahej przyczyny albo
i bez niej, 偶e sami Turcy przyznawali, i偶 czyni艂 to raczej dla
zadowolenia, przyrodzonej sk艂onno艣ci do mordowania ca艂ego
rodzaju ludzkiego. Wychodzi艂 z nim dobrze tylko jeden 偶o艂-
nierz hiszpa艅ski, niejaki. Saavedra. Ten, aby wolno艣膰 odzy-
400
ska膰, dokonywa艂 takich rzeczy, kt贸re d艂ugie lata w pami臋ci
owych ludzi pozostan膮, a przecie偶 nigdy nie by艂 przeze艅 ani
na jego rozkaz o膰wiczony i nigdy z艂ego s艂owa nie us艂ysza艂,
a l臋kali艣my si臋 wszyscy, bo za najmniejsz膮 rzecz z wielu, jakie
podejmowa艂, grozi艂o mu wbicie na pal, i on sam si臋 tego nie-
raz obawia艂. Gdyby nie by艂o tak p贸藕no, opowiedzia艂bym dzi艣
niekt贸re bohaterskie czyny tego 偶o艂nierza, niezawodnie zaj臋艂o-
by to i zdumia艂o was znacznie bardziej ni偶 opowiadanie moich
dziej贸w.
Musz臋 rzec, 偶e na zewn臋trzny dziedziniec naszego wi臋zienia
wychodzi艂y okna pewnego domu bogatego i znakomitego
Maura, kt贸re jak zwykle u Maur贸w, raczej strzelnic poz贸r ma-
j膮 ni偶 okien, a nawet i te zakrywane s膮 偶aluzjami g臋stymi
i mocnymi. Zdarzy艂o si臋 pewnego dnia, gdy na tarasie naszego
wi臋zienia z trzema innymi towarzyszami 膰wiczyli艣my si臋
w skakaniu w 艂a艅cuchach, aby zabi膰 czas, a byli艣my sami, bo-
wiem wszyscy inni chrze艣cijanie wyszli na roboty, i偶 nagle pod-
ni贸s艂szy przypadkiem oczy, ujrza艂em, 偶e przez owo zakrato-
wane okienko, o kt贸rym wspomnia艂em, wysun臋艂a si臋 trzcina,
za艣 u jej ko艅ca uwi膮zana by艂a chustka. Trzcina chwia艂a si臋
i porusza艂a jakby daj膮c znaki, aby po ni膮 si臋gn膮膰. 艢ledzili艣my
to uwa偶nie i jeden z mych towarzyszy stan膮艂 pod trzcin膮, aby
zobaczy膰, co si臋 stanie, czy j膮 opuszcz膮, jednak ledwo si臋 zbli-
偶y艂, trzcin臋 podniesiono i poruszono ni膮 w t臋 i w tamt膮 stron臋,
jakby kto艣 g艂ow膮 dawa艂 znak, 偶e nie. Kiedy chrze艣cijanin si臋
oddali艂, zn贸w zacz臋to pochyla膰 trzcin臋 i porusza膰 ni膮 jak
przody.
Podszed艂 drugi z mych towarzyszy i to samo spotka艂o go co
pierwszego; w ko艅cu podszed艂 trzeci i zdarzy艂o mu si臋 co
pierwszemu i drugiemu. Na to ja podszed艂em chc膮c pr贸bowa膰
szcz臋艣cia i zaledwie stan膮艂em pod trzcin膮, kiedy ta upad艂a do
mych st贸p na podw贸rzec ka藕ni. Podbieg艂em zaraz, aby odwi膮-
za膰 chustk臋, a w w臋藕le jej znalaz艂em dziesi臋膰 zijani *, monety
lichego z艂ota w obiegu u Maur贸w, z kt贸rych ka偶da warta jest
dziesi臋膰 naszych real贸w. Nie potrzeba m贸wi膰, jak uradowa艂o
mi臋 to znale藕ne, a zadowolenie r贸wna艂o si臋 zdumieniu, kiedy
26 Don Kichote, cz. I
401
zastanowi艂em si臋, sk膮d dar ten m贸g艂 pochodzi膰, przeznaczony
wy艂膮cznie dla mnie, bo z tego, 偶e nie chciano opu艣ci膰 trzciny
dla nikogo, tylko dla mnie, wnie艣膰 mo偶na by艂o jasno, 偶e mnie
ta 艂aska dotyczy. Wzi膮艂em te- zacne pieni膮dze, po艂ama艂em
trzcin臋, wr贸ci艂em na taras i spojrzawszy w okienko ujrza艂em
wysuni臋t膮 bielu艣k膮 r膮czk臋, kt贸ra otworzy艂a je i zamyka艂a po-
艣piesznie. Pomy艣leli艣my, a raczej wyobrazili艣my sobie, 偶e to
jaka艣 niewiasta, mieszkanka tego domu, wy艣wiadczy艂a mi to
dobrodziejstwo i na znak podzi臋ki zacz臋li艣my wybija膰 salamy *
na mod艂臋 Maur贸w, pochylaj膮c g艂ow臋, zginaj膮c cia艂o i krzy偶u-
j膮c r臋ce na piersiach. Nied艂ugo potem ukaza艂 si臋 w okienku
ma艂y krzy偶yk z trzciny zrobiony i zaraz znikn膮艂 z powrotem.
Ten znak utwierdzi艂 nas w mniemaniu, 偶e w owym domu musi
by膰 zamkni臋ta jaka艣 niewolnica chrze艣cijanka i jej ten dar
zawdzi臋czamy. Jednak bia艂o艣膰 r臋ki i bransolety, jakie na niej
widzieli艣my, kaza艂y nam my艣l t臋 porzuci膰, wi臋c wyobrazili艣my
sobie, 偶e musi by膰 to chrze艣cijanka poturczona, jakie panowie
ich zwykli bra膰 za prawowite ma艂偶onki, ceni膮c je bardziej ni藕li
swe rodaczki. W tych naszych przypuszczeniach byli艣my da-
lecy od prawdy tego zdarzenia i odt膮d ca艂膮 nasz膮 rozrywk膮
by艂o patrze膰 jak w gwiazd臋 przewodni膮 w to okno, sk膮d roz-
b艂ys艂 nam promie艅 trzciny. Ale dwa tygodnie przesz艂y, a nie
ujrzeli艣my jej, ani r臋ki, ani 偶adnego innego znaku. I cho膰 przez
ten czas starali艣my si臋 usilnie dowiedzie膰, kto dom ten za-
mieszkuje i czy jest tam jaka poturczona chrze艣cijanka, nikt
nam nie umia艂 powiedzie膰 nic krom tego, i偶 mieszka tam Maur
znakomity i bogaty, zwany Had偶i Murad*, by艂y alkaid twier-
dzy Pata, co u nich jest wysok膮 godno艣ci膮. Ale kiedy najmniej
spodziewali艣my si臋, aby z okna tego m贸g艂 spa艣膰 na nas deszcz
zijanich, ujrzeli艣my nagle wy艂aniaj膮c膮 si臋 trzcin臋 z now膮
chustk膮 uwi膮zan膮 na ko艅cu w znacznie poka藕niejszy w臋ze艂.
A sta艂o si臋 to, jak poprzednim razem, kiedy ka藕艅 by艂a pusta
i wyludniona. Zrobili艣my t臋 sam膮 pr贸b臋 co zwykle, najpierw
podchodzi艂 ka偶dy z trzech moich towarzyszy, ale trzcina 偶adne-
mu nie da艂a si臋 pochwyci膰, jeno mnie, bo kiedy zbli偶y艂em si臋, ,
upad艂a. Rozsup艂a艂em w臋ze艂 i znalaz艂em czterdzie艣ci talar贸w
402
z艂otych hiszpa艅skich oraz list pisany po arabsku i podpisany
na ko艅cu wielkim znakiem krzy偶a. Uca艂owa艂em krzy偶, wzi膮-
艂em talary, wr贸ci艂em na taras, wszyscy pok艂onili艣my si臋, r臋ka
ukaza艂a si臋 znowu, da艂em znak, 偶e list przeczyta艂em, i okno si臋
zamkn臋艂o. Zostali艣my zmieszani i uradowani zdarzeniem, a jako
nikt z nas nie rozumia艂 po arabsku, zap艂on臋li艣my ch臋ci膮 do-
wiedzenia si臋, co list zawiera艂; bardzo by艂o trudno znale藕膰 ko-
go艣, kto by go przeczyta艂, wreszcie postanowi艂em zawierzy膰
pewnemu poturcze艅cowi pochodz膮cemu z Murcji *. O艣wiadcza艂
si臋 z przyja藕ni膮 dla mnie, a by艂y mi臋dzy nami w cztery oczy
sprawy, kt贸re zmusza艂y go do zachowania powierzonej ta-
jemnicy. Zdarzaj膮 si臋 bowiem niekiedy poturcze艅cy, kt贸rzy
maj膮 zamiar powr贸ci膰 do ziemi chrze艣cija艅skiej zabieraj膮c
z sOb膮 za艣wiadczenia wybitnych je艅c贸w, stwierdzaj膮ce w od-
powiedniej formie, 偶e 贸w zaprzaniec jest zacnym cz艂owiekiem,
偶e zawsze chrze艣cijanom dobro 艣wiadczy艂 i 偶e ma zamiar
uciec przy pierwszej lepszej sposobno艣ci. Niekt贸rzy staraj膮 si臋
o takie za艣wiadczenie w dobrej wierze, inni staraj膮 si臋 o nie
na wszelki wypadek lub dla korzy艣ci. Kiedy bowiem wypra-
wi膮 si臋 na korsarstwo w kraje chrze艣cija艅skie, a zdarzy si臋,
偶e zostan膮 uj臋ci, dobywaj膮 owo za艣wiadczenie twierdz膮c, i偶
ten papier jest dowodem, w jakim zamiarze przybyli, a mia-
nowicie chcieli dosta膰 si臋 do ziemi chrze艣cijan, i dlatego z in-
nymi Turkami udali si臋 na wypraw臋. W ten spos贸b uchodz膮
pierwszej pop臋dliwo艣ci, godz膮 si臋 z Ko艣cio艂em * i 偶adnej szko-
dy nie ponosz膮. Kiedy za艣 im dogadza, wracaj膮 do Berberii,
aby 偶y膰 tak samo jak przody. Inni zn贸w staraj膮 si臋 o takie pa-
piery i u偶ywaj膮 ich w dobrej wierze, pozostaj膮c w kraju
chrze艣cija艅skim. Jednym z takich w艂a艣nie poturcze艅c贸w, jak
rzek艂em, by艂 m贸j druh, kt贸ry mia艂 za艣wiadczenie od wszyst-
kich naszych towarzyszy najgor臋cej go polecaj膮ce, gdyby za艣
Maurowie te papiery znale藕li, spaliliby go 偶ywcem. Wiedzia-
艂em, 偶e dobrze umie po arabsku, i to nie tylko m贸wi膰, ale i pi-
sa膰. Zanim jednak mu wszystko wyjawi艂em, prosi艂em go o od-
czytanie tego listu, kt贸ry przypadkiem niby znalaz艂em w szpa-
rze w mej izbie. Otworzy艂 go i przez d艂u偶szy czas przypatrywa艂
26* 403
si臋 jemu i zastanawia艂 mrucz膮c co艣 mi臋dzy z臋bami. Zapyta艂em,
czy rozumie, odrzek艂, 偶e bardzo dobrze, i je艣li chc臋, prze艂o偶y
mi go s艂owo w s艂owo, ale aby to lepiej m贸g艂 uczyni膰, prosi艂
o pi贸ro i inkaust. Da艂em mu natychmiast owe 偶膮dane rzeczy,
on za艣 s艂owo za s艂owem j膮艂 t艂umaczy膰, a sko艅czywszy rzek艂:
玊u jest po hiszpa艅sku wszystko co do litery, co list Maure-
tanki zawiera: zwa偶cie jeno, 偶e tu stoi Lela Marten, a to ma
znaczy膰 Nasza Pani Maria Dziewica.
Przeczytali艣my list, a brzmia艂 on tak:
Kiedy by艂am dzieckiem, ojciec m贸j trzyma艂 niewolnic臋 *,
kt贸ra w moim w艂asnym j臋zyku nauczy艂a mi臋 modlitwy chrze艣ci-
ja艅skiej i wiele mi o Lela Marten m贸wi艂a. Chrze艣cijanka
umar艂a; wiem, 偶e nie posz艂a do piek艂a, ale jest z Allachem; wi-
dzia艂am j膮 dwukrotnie we 艣nie i poleci艂a mi, abym uda艂a si臋
do ziemi chrze艣cija艅skiej ogl膮da膰 Lela Marien, kt贸ra mi臋 bar-
dzo mi艂uje. Nie wiem, jak si臋 tam uda膰, wielu chrze艣cijan wi-
dywa艂am z tego okienka, ale 偶aden nie wyda艂 mi si臋 tak szla-
chetny jak ty. Jestem bardzo urodziwa i m艂oda, posiadam
wiele pieni臋dzy, kt贸re wezm臋 z sob膮, wi臋c poszukaj sposobu,
jakby艣my si臋 tam dosta膰 mogli; je艣li chcesz, zostaniesz mym
ma艂偶onkiem, je偶eli nie, nie b臋d臋 si臋 tym trapi膰; niech Lela
Marten zesz艂e mi kogo艣 za m臋偶a. Pisz臋 o tym, ale ty bacz, ko-
mu dasz do przeczytania; nie ufaj 偶adnemu Maurowi, wszyscy
s膮 zdradliwi. Bardzo si臋 tym martwi臋, wola艂abym, aby艣 niko-
mu listu nie powierza艂, gdyby bowiem m贸j ojciec dowiedzia艂
si臋 o tym, wrzuci艂by mi臋 do studni i zasypa艂 kamieniami. Do
trzciny uwi膮偶臋 ni膰, do niej przytwierd藕 odpowied藕, a je艣li nie
znajdziesz, kto by ci j膮 po arabsku napisa艂, odpowiedz na migi,
a Lela Marten niech sprawi, abym ci臋 zrozumia艂a. Niech Ona
i Allach maj膮 ci臋 w opiece oraz ten Krzy偶, kt贸ry cz臋sto ca艂uj臋,
tak bowiem poleci艂a mi niewolnica.
Pomy艣lcie, panowie, jak nas zdumia艂y i uradowa艂y s艂owa
tego listu, a jedno i drugie tak bardzo, 偶e poturczeniec pozna艂,
i偶 list ten nie zosta艂 znaleziony przypadkiem, ale by艂 rzeczy-
404
wi艣cie napisany do jednego z nas. Prosi艂 nas wi臋c, je偶eli prawd膮
jest, co podejrzewa, aby艣my mu zaufali ca艂kowicie i wszystko
opowiedzieli, on za艣 偶ycie swe stawi, aby nas uwolni膰. To m贸-
wi膮c wyci膮gn膮艂 spod szat na piersi krucyfiks metalowy i ze
艂zami przysi臋ga艂 na Boga tam wyobra偶onego, w kt贸rego on,
cho膰 niegodny i grzeszny, niezachwianie wierzy, 偶e dochowa
nam wierno艣ci i tajemnicy we wszystkim, co mu raczymy po-
wierzy膰, bowiem przeczuwa i jakby zgaduje, 偶e z pomoc膮 tej,
kt贸ra list ten pisa艂a, i on, i my wszyscy wolno艣膰 odzyskamy.
On za艣, czego usilnie pragnie, zostanie przywr贸cony na 艂ono
艣wi臋tego Ko艣cio艂a, macierzy swojej, od kt贸rej, jako cz艂onek
zgni艂y, zosta艂 odci臋ty i oddzielony przez grzech sw贸j i g艂upot臋.
Wszystko to m贸wi艂 poturczeniec w艣r贸d takich 艂ez i oznak skru-
chy, 偶e wszyscy zgodnie przychylili艣my si臋 do jego pro艣by
i opowiedzieli ca艂膮 prawd臋 o rzeczy; zdali艣my mu ze wszyst-
kiego spraw臋, nie przemilczaj膮c niczego. Pokazali艣my mu
okienko, z kt贸rego pojawia艂a si臋 trzema, on za艣 ogl膮dn膮艂 dom
i przyrzek艂 do艂o偶y膰 wszelkich stara艅, aby dowiedzie膰 si臋, kto
tam mieszka. Zgodzili艣my si臋 te偶, 偶e na list Mauretanki na-
le偶a艂oby odpowiedzie膰, a 偶e mieli艣my kogo艣, kto to potrafi, na-
tychmiast podyktowali艣my zaprza艅cowi, co wam dok艂adnie
tu powiem, bo z pami臋ci mej nie wysz艂o i p贸ki 偶ycia nie wyj-
dzie nic z wa偶niejszych szczeg贸艂贸w owego zdarzenia. Oto co
odpowiedzieli艣my Mauretance:
Niech Allach prawdziwy ma ci臋 w swej opiece, pani moja,
a tak偶e i owa b艂ogos艂awiona Marien, prawdziwa Matka Bo偶a,
kt贸ra natchn臋艂a twe serce zamiarem udania si臋 do ziemi
chrze艣cija艅skiej, bowiem ciebie mi艂uje. Pro艣 j膮, aby da艂a ci
pozna膰, w jaki spos贸b masz wype艂ni膰 jej polecenie; jest ona
tak dobra, 偶e to uczyni. Z mojej strony oraz wszystkich
chrze艣cijan, kt贸rzy s膮 ze mn膮, zapewniamy ci臋, 偶e uczynimy
wszystko dla ciebie, co w naszej mocy, cho膰by nam zgin膮膰
przysz艂o. Nie zaniedbaj napisa膰 i uwiadomi膰 nas, co zamy艣lasz
uczyni膰, a ja ci zawsze odpowiem, gdy偶 wielki Allach zes艂a艂
nam niewolnika chrze艣cija艅skiego, kt贸ry umie m贸wi膰 i pisa膰
405
twoim j臋zykiem tak dobrze, jak ten list tego dowodzi. Mo偶esz
nas wi臋c bez obawy zawiadomi膰 o wszystkim, co zamierzasz.
Co si臋 tyczy tego, 偶e po przybyciu do chrze艣cija艅skiego kraju
masz zosta膰 moj膮 偶on膮, ja ci to przyrzekam jako dobry chrze艣ci-
janin, a wiedz, 偶e chrze艣cijanie lepiej obietnic dotrzymuj膮 ni偶
Maurowie. Allach i Marten, Matka Jego, niech ci臋 strzeg膮, pani
moja.
Ten list napisany i zapiecz臋towany czeka艂 dwa dni, a偶 ka藕艅
opustoszeje, jak si臋 cz臋sto zdarza艂o; wyszed艂em- zaraz na zwy-
k艂膮 przechadzk臋 po tarasie, by zobaczy膰, czy trzcina si臋 nie
pojawi, i niebawem ukaza艂a si臋. Ujrzawszy j膮, cho膰 nie mog艂em
dostrzec, kto j膮 trzyma, pokaza艂em list, daj膮c znak, aby ni膰
spu艣ci膰. Ale ta by艂a ju偶 uwi膮zana do trzciny: przyczepi艂em list
i wnet ukaza艂a si臋 nasza gwiazda z zaw臋藕lon膮 bia艂膮 chor膮gwi膮
pokoju. Kiedy j膮 opu艣ci艂a, podnios艂em j膮 i znalaz艂em w p艂贸tnie
ponad pi臋膰dziesi膮t talar贸w w r贸偶norodnej monecie srebrnej
i z艂otej, kt贸re pi臋膰dziesi臋ciokrotnie wzmog艂y nasz膮 rado艣膰
i utwierdzi艂y nadzieje odzyskania wolno艣ci. Tej samej nocy
wr贸ci艂 nasz poturczeniec i powiadomi艂 nas, 偶e jak si臋 dowie-
dzia艂, w domu owym mieszka ten偶e Maur, o kt贸rym nam m贸-
wiono, zwie si臋 Had偶i Murad, jest nies艂ychanie bogaty i ma
c贸rk臋 jedynaczk臋, dziedziczk臋 ca艂ego maj膮tku i wedle po-
wszechnego zdania najpi臋kniejsz膮 bia艂og艂owe Berberii. Wielu
wicekr贸l贸w tam przybywaj膮cych chcia艂o j膮 za 偶on臋, ale ona
nigdy za m膮偶 i艣膰 nie chcia艂a; r贸wnie偶 dowiedzia艂 si臋, 偶e Maur
mia艂 niewolnic臋 chrze艣cijank臋, kt贸ra umar艂a; wszystko to zga-
dza艂o si臋 z tym, o czym list donosi艂.
Z艂o偶yli艣my narad臋 z poturcze艅cem, w jaki spos贸b mo偶na by
Mauretank臋 wykra艣膰 i przedosta膰 si臋 po spo艂u do chrze艣cija艅-
skiego kraju. W ko艅cu postanowili艣my na razie czeka膰 na dru-
g膮 wiadomo艣膰 od Zoraidy, tak bowiem zwa艂a si臋 ta, kt贸ra
obecnie chce nosi膰 imi臋 Maria. Zdali艣my sobie dobrze spraw臋,
偶e jedynie ona, a nikt inny mo偶e nam znale藕膰 spos贸b, aby
wszystkie trudno艣ci pokona膰. Kiedy艣my to postanowili, potur-
czeniec rzek艂, aby艣my si臋 nie k艂opotali, bo raczej utraci 偶ycie,
406
a nam wolno艣膰 przywr贸ci. Przez cztery dni ka偶艅 by艂a pe艂na
ludzi, i dlatego te偶 trzcina si臋 nie pokazywa艂a. Kiedy zwyk艂a
pustka nasta艂a, pojawi艂a si臋 trzcina z zawini膮tkiem tak wy-
d臋tym, 偶e najszcz臋艣liwszy por贸d zapowiada艂. Trzcina z chustk膮
pochyli艂a si臋 ku mnie, znalaz艂em w niej list i sto z艂otych ta-
lar贸w bez 偶adnej innej monety. W艂a艣nie renegat by艂 obecny,
dali艣my mu list do przeczytania w naszej kuczy, on nam opo-
wiedzia艂, co zawiera: -
Nie wiem ja, panie m贸j, co przedsi臋wzi膮膰, aby uda膰 si臋 do
Hiszpanii, a Lela Marien nic mi nie powiedzia艂a, cho膰 jej py-
ta艂am; jedno co w mojej mocy, to przez to okno spuszcza膰
wam najwi臋cej z艂otych pieni臋dzy; wykupcie siebie za nie i wa-
szych przyjaci贸艂. Niech jeden z was uda si臋 do kraju chrze艣ci-
jan, zakupi tam bark臋 i zawr贸ci po innych. Mnie za艣 znale藕膰
b臋dzie mo偶na w ogrodzie mego ojca przy bramie Babazon*,
w pobli偶u morza, gdzie sp臋dz臋 lato z ojcem i s艂u偶b膮. Stamt膮d
noc膮 b臋dziecie mogli mi臋 porwa膰 bez obawy i doprowadzi膰
do barki. Pami臋taj, 偶e masz by膰 moim m臋偶em, bo je艣li nie
zechcesz, poprosz臋 Marien, by ci臋 ukara艂a. Je偶eli nie masz ni-
kogo zaufanego, aby go wys艂a膰 po bark臋, wykup si臋 i jed藕 sam;
wiem, 偶e powr贸cisz rychlej ni偶 kto inny, jeste艣 bowiem
szlachcic i chrze艣cijanin. Dowiedz si臋, gdzie nasz ogr贸d, kiedy
za艣 b臋dziesz si臋 tutaj przechadza艂, poznam, 偶e ka藕艅 jest pusta
i dam ci wiele pieni臋dzy. Niech Allach ma ci臋 w opiece, panie
m贸j. .
To by艂y s艂owa w drugim li艣cie zawarte; po przeczytaniu go
ka偶dy got贸w by艂 da膰 si臋 wykupi膰 i przyrzek艂 wyruszy膰 i po-
wr贸ci膰 z ca艂膮 dok艂adno艣ci膮, ja r贸wnie偶 ofiarowa艂em si臋 to uczy-
ni膰. Wszystkiemu sprzeciwi艂 si臋 poturczeniec m贸wi膮c, i偶 w 偶a-
den spos贸b nie zezwoli, aby ktokolwiek wyszed艂 na wolno艣膰,
p贸ki wszyscy po spo艂u zwolnieni nie b臋dziemy; do艣wiadczenie
bowiem wykaza艂o, jak 藕le dotrzymuj膮 uwolnieni bra艅cy s艂owa
danego w niewoli. Nieraz ju偶 jacy艣 znakomici je艅cy tego 艣rodka
si臋 chwytali, wykupuj膮c jednego, kt贸ry jecha艂 do Walencji
407
czy Majorki z pieni臋dzmi na wyekwipowanie barki, aby po-
wr贸ci膰 do tych, kt贸rzy go wykupili, i nigdy nie wraca艂. Tak
wolno艣膰 odzyskana i l臋k przed jej utrat膮 wymazuj膮 z pami臋ci
wszelkie zobowi膮zania. A na poparcie prawdy swych s艂贸w
przytoczy艂 pokr贸tce zdarzenie, jakie w tym czasie spotka艂o
pewnych chrze艣cija艅skich szlachcic贸w, najdziwniejsze z wszy-
stkich, jakie mia艂y miejsce w tych stronach, gdzie na ka偶-
dym kroku zdarzaj膮 si臋 rzeczy zdumiewaj膮ce i przera偶aj膮ce.
Na koniec rzek艂, 偶e nale偶y i mo偶na zrobi膰 rzecz jedn膮, a mia-
nowicie da膰 jemu owe pieni膮dze przeznaczone na okup, aby
zakupi艂 w Algerze bark臋 pod pozorem, 偶e chce zosta膰 kupcem
i handlowa膰 z Tetuanem oraz z wybrze偶em; kiedy raz b臋dzie
panem barki, znajdzie 艂atwo spos贸b, aby ich z ka藕ni wydoby膰
i na pok艂ad zabra膰. Tym bardziej, je偶eli Mauretanka da, jak
m贸wi, pieni膮dze na wykupienie wszystkich, kt贸rych jako uwol-
nionych bardzo 艂atwo mo偶na b臋dzie i w bia艂y dzie艅 zaokr臋to-
wa膰; najwi臋ksza trudno艣膰 le偶y w tym, 偶e Maurowie nie zezwa-
laj膮 poturcze艅com posiada膰 czy kupowa膰 bark臋, chyba wielki
statek korsarski na rozb贸j, a to dlatego, bo l臋kaj膮 si臋, zw艂aszcza
je艣li kupuj膮cy jest Hiszpanem, 偶e czyni to jedynie w celu prze-
dostania si臋 do ziemi chrze艣cijan, on jednak usunie t臋 trudno艣膰
przyjmuj膮c Maura Tagary艅ca* jako wsp贸艂w艂a艣ciciela barki
i zysku z handlu, i pod t膮 pokrywk膮 stanie si臋 panem barki,
za艣 reszt臋 uwa偶a za spraw臋 za艂atwion膮. I cho膰 mnie i towarzy-
szom moim zdawa艂o si臋, 偶e lepiej by艂oby pos艂a膰 po bark臋 na
Majork臋, jak pisa艂a Mauretanka, nie 艣mieli艣my si臋 sprzeciwi膰
z obawy, 偶e je艣li mu po my艣li nie p贸jdziemy, wyda nas i na-
razi na niebezpiecze艅stwo utraty 偶ycia, a gdyby si臋 sprawa
Zoraidy wyda艂a, tak偶e i j膮, za kt贸rej 偶ycie oddaliby艣my byli
wszyscy nasze. Wi臋c postanowili艣my odda膰 si臋 w r臋ce Boga
i w r臋ce poturcze艅ca, i natychmiast odpowiedzieli艣my Zoraidzie
donosz膮c, 偶e post膮pimy we wszystkim wedle jej rady, kt贸ra
by艂a tak dobra, jakby Lela Marien j膮 natchn臋艂a, i 偶e od niej
tylko zale偶y, czy spraw臋 ma si臋 od艂o偶y膰, czy te偶 natychmiast
w czyn wprowadzi膰. Jeszcze raz powt贸rzy艂em przyrzeczenie,
偶e fc臋d臋 jej m臋偶em, i na to, na drugi dzie艅, kiedy ka藕艅 ^>yte
408
pusta, kilkakro膰 przy pomocy trzciny i chustki przys艂a艂a nam
dwa tysi膮ce talar贸w z艂otych oraz list donosz膮cy, 偶e w pierwsz膮
jurna, czyli w pi膮tek, udaje si臋 do ogrodu ojca, ale przed tym
da nam jeszcze wi臋cej pieni臋dzy; je偶eli to nie wystarczy, na-
le偶y j膮 powiadomi膰, a dostarczy nam, ile za偶膮damy, ojciec jej
bowiem ma ich tyle, 偶e nie zwr贸ci to jego uwagi, tym bardziej
偶e u niej s膮 wszystkie klucze. Dali艣my zaraz pi臋膰set talar贸w
poturcze艅cowi na zakup barki; za osiemset talar贸w ja sam
si臋 wykupi艂em powierzywszy pieni膮dze pewnemu kupcowi
z Walencji*, kt贸ry pod贸wczas bawi艂 w Algerze. Wykupi艂 mi臋
od kr贸la, ale na s艂owo zobowi膮zuj膮c si臋 z艂o偶y膰 okup, skoro
tylko pierwszy okr臋t z Walencji przybije. Gdyby bowiem dal
pieni膮dze od razu, wzbudzi艂by by艂 w kr贸lu podejrzenie, 偶e
okup m贸j od d艂u偶szego czasu le偶a艂 w Algerze i 偶e 贸w kupiec
dla zysku zatai艂 to. Zreszt膮 m贸j w艂a艣ciciel by艂 tak przebieg艂y,
偶e w 偶aden spos贸b nie odwa偶y艂em si臋 od razu mu pieni膮dze
wyp艂aci膰. W czwartek przed pi膮tkiem, w kt贸ry pi臋kna Zoraida
mia艂a uda膰 si臋 do ogrodu, da艂a nam jeszcze tysi膮c talar贸w i za-
wiadomi艂a o swym wyje藕dzie, prosz膮c mi臋, abym natychmiast,
skoro si臋 wykupi臋, dowiedzia艂 si臋, gdzie jest ogr贸d jej ojca,
i znalaz艂 koniecznie spos贸b, by si臋 tam uda膰 i zobaczy膰 si臋
z ni膮. Odpowiedzia艂em w kilku s艂owach, 偶e tak uczyni臋, ona
za艣 niech nie zapomina poleca膰 si臋 Leli Marten w tych wszyst-
kich modlitwach, jakich j膮 niewolnica nauczy艂a.
Potem postara艂em si臋 o wykupienie moich trzech towarzy-
szy, aby u艂atwi膰 im wyj艣cie z ka藕ni, a tak偶e, aby gdy zobacz膮,
偶e ja si臋 wykupi艂em, oni za艣 nie, cho膰 pieni膮dze na to by艂y, nie
oburzyli si臋 i aby diabe艂 nie podszepn膮艂 im jakiego艣 czynu na
zgub臋 Zoraidy. Cho膰 wiedz膮c, kim byli, mog艂em by膰 o to spo-
kojny, nie chc膮c jednak nara偶a膰 sprawy wykupi艂em ich w ten
sam spos贸b jak siebie, wr臋czaj膮c wszystkie pieni膮dze, kupcowi,
aby pewnie i spokojnie m贸g艂 za mnie zar臋czy膰, ale bynajmniej
nie wyjawili艣my mu naszej tajemnicy i spisku, by艂oby to zbyt
niebezpieczne.
409
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY PIERWSZY
w kt贸rym braniec dalej opowiada swoje losy
Nie up艂yn臋艂o dwa tygodnie, a nasz poturczeniec zakupi艂
doskona艂膮 bark臋, kt贸ra mog艂a pomie艣ci膰 ponad trzydzie艣ci
os贸b. Aby dzia艂a膰 bezpieczniej i skry ci臋 j, wykona艂, co posta-
nowi艂, i po偶eglowa艂 do miejscowo艣ci zwanej Sargel o trzy-
dzie艣ci mil od Algeru w stron臋 Oranu, gdzie jest 偶ywy handel
suszonymi figami. Dwa lub trzy razy odbywa艂 t臋 drog臋 w to-
warzystwie owego Maura z pogranicza, o kt贸rym wspomnia-
艂em. Tagary艅cami bowiem nazywaj膮 Maur贸w pochodz膮cych
z Aragonu, za艣 Maur贸w z Grenady zowi膮 Mudeharami *.
W kr贸lestwie Fezu tych ostatnich nazywaj膮 Biczami*. Oni
to najcz臋艣ciej stanowi膮 si艂臋 zbrojn膮 kr贸la. Tak wi臋c potur-
czeniec, ilekro膰 przep艂ywa艂 ze sw膮 bark膮, zarzuca艂 kotwic臋
w ma艂ej zatoce, le偶膮cej o dwa strzelenia z kuszy od ogrodu,
gdzie oczekiwa艂a Zoraida; tam zatrzymywa艂 si臋 naumy艣lnie ze
swymi maureta艅skimi ch艂opcami od wiose艂, czy to aby odpra-
wia膰 modlitw臋, czy to pr贸buj膮c niby 偶artem dokona膰 tego, co
naprawd臋 zamy艣la艂. I tak wchodzi艂 do ogrodu Zoraidy prosz膮c
o owoce, kt贸re mu jej ojciec dawa艂 nie znaj膮c go wcale; ale
cho膰 chcia艂 jak mi potem m贸wi艂 porozumie膰 si臋 z Zoraida
i zawiadomi膰 j膮, 偶e to on w艂a艣nie z mego rozkazu ma j膮 za-
wie藕膰 na ziemi臋 chrze艣cija艅sk膮, a偶eby by艂a zadowolona i pew-
na, nie uda艂o mu si臋 to ani razu, bowiem Mauretanki nie po-
kazuj膮 si臋 偶adnemu Maurowi czy Turkowi bez rozkazu m臋偶a
czy ojca. Bra艅com chrze艣cija艅skim natomiast pozwalaj膮 zbli-
偶a膰 si臋 * i przystawa膰 z sob膮 cz臋艣ciej nawet, ni偶by rozs膮dek na-
kazywa艂. Co do mnie, nie by艂bym rad, gdyby by艂 z ni膮 m贸wi艂.
Mo偶e czu艂aby si臋 niespokojna widz膮c sw膮 spraw臋 powierzon膮
s艂owom zaprza艅ca. B贸g jednak inaczej zrz膮dzi艂 i nie nadarzy艂
poturcze艅cowi sposobno艣ci do spe艂nienia tego zamiaru. Wi-
dzia艂em, jak bezpiecznie je藕dzi do Sargelu tam i z powrotem,
zarzuca kotwic臋 kiedy i gdzie zechce, za艣 towarzysz jego po-
granicznik, nie maj膮c w艂asnej woli, jeno jego zleceniem si臋
kieruje, a 偶e ja ju偶 by艂em wykupiony, pozostawa艂o jedynie
410
wyszuka膰 kilku chrze艣cijan do wiose艂. Poleci艂 mi rozejrze膰 si臋,
kogo chc臋 zabra膰 z sob膮 opr贸cz ju偶 wykupionych, i um贸wi膰
ich na przysz艂y pi膮tek, kt贸ry oznaczy艂 jako dzie艅 naszego wy-
jazdu. Wobec tego um贸wi艂em si臋 z dwunastu Hiszpanami,
dzielnymi wio艣larzami, spomi臋dzy takich, kt贸rym wolno by艂o
swobodnie wychodzi膰 z miasta; a nie by艂o 艂atwo znale藕膰 ich
tylu w tych okoliczno艣ciach, gdy偶 w艂a艣nie dwadzie艣cia okr臋t贸w
wyp艂yn臋艂o na korsarsk膮 wypraw臋, zabieraj膮c ca艂膮 za艂og臋 wio-
艣larsk膮; nie by艂bym ich znalaz艂, gdyby nie to, 偶e w艂a艣nie ich
pan nie wyrusza艂 przez lato na rozb贸j, chc膮c wyko艅czy膰 ga-
ler臋, kt贸r膮 mia艂 w stoczni. Nie zdradzaj膮c si臋 z niczym, pole-
ci艂em im, aby w najbli偶szy pi膮tek pod wiecz贸r wyszli po jed-
nemu i po kryjomu udali si臋 w kierunku ogrodu Had偶i Murada
i tam czekali, a偶 nadejd臋. Da艂em to polecenie ka偶demu na
osobno艣ci, rozkazuj膮c innym tam spotkanym chrze艣cijanom
m贸wi膰 jedynie, 偶e kaza艂em im w tym miejscu czeka膰, po za-
艂atwieniu tego pozosta艂a mi sprawa inna, wa偶niejsza dla mnie,
a to zawiadomi膰 Zoraid臋, jak sprawy stoj膮, aby by艂a gotowa
i uprzedzona i nie przerazi艂a si臋, je艣li j膮 niespodziewanie po-
rwiemy, znacznie przed czasem potrzebnym, wedle jej wyobra-
偶enia, na powr贸t chrze艣cija艅skiej barki. Postanowi艂em wi臋c
uda膰 si臋 do ogrodu i spr贸bowa膰 z ni膮 m贸wi膰. Przeto pod po-
zorem zbierania pewnych zi贸艂, w przeddzie艅 odjazdu po-
szed艂em tam i pierwsz膮 osob膮, jak膮 spotka艂em, by艂 jej ojciec,
kt贸ry przem贸wi艂 do mnie j臋zykiem *, jaki jest w u偶yciu w ca-
艂ej Berberii, a nawet w Konstantynopolu mi臋dzy niewolnikami
i Maurami, a kt贸ry nie jest ani maureta艅skim, ani kasty Iskim,
ani j臋zykiem 偶adnej innej nacji, jeno jakoby mieszanin膮
wszystkich j臋zyk贸w po spo艂u; porozumiewamy si臋 nim wszyscy.
W tym wi臋c j臋zyku zapyta艂 mi臋, czego szukam w jego ogro-
dzie i do kogo nale偶臋. Odpowiedzia艂em, 偶e jestem bra艅cem
Arnauty Mamiego * (wiedzia艂em bowiem, 偶e by艂 to jego naj-
wi臋kszy przyjaciel) i 偶e szukam rozmaitych zi贸艂 na sa艂at臋. Za-
pyta艂 mi臋 dalej, czy jestem przeznaczony do wykupu i wiele
pan m贸j za mnie 偶膮da. W czasie tych pyta艅 i odpowiedzi Zo-
raida, kt贸ra ju偶 od dobrej chwili mi臋 spostrzeg艂a, wysz艂a z do-
411
mu do ogrodu. A jako Mauretanki nigdy nie robi膮 ceregieli
z pokazywaniem si臋 chrze艣cijanom ani nie unikaj膮 ich, jak
JU呕 powiedzia艂em, nic jej nie przeszkadza艂o podej艣膰 ku ojcu,
stoj膮cemu przy mnie, przeciwnie, kiedy ojciec spostrzeg艂, 偶e
nadchodzi, z daleka przywo艂a艂 j膮, aby si臋 zbli偶y艂a.
Niepodobie艅stwem by艂oby dzi艣 opisa膰 wielk膮 urod臋, wdzi臋k
oraz str贸j wspania艂y i bogaty, w kt贸rym ukochana Zoraida
ukaza艂a si臋 moim oczom; powiem jedynie, 偶e wi臋cej, ni偶 mia艂a
w艂os贸w na g艂owie, wisia艂o pere艂 na jej najcudowniejszej szyi,
uszach i lokach. Na kostkach n贸g, kt贸re ich zwyczajem by艂y
ods艂onione, nosi艂a dwie obr臋cze (s膮 to jakby bransolety, czyli
manele na nogi u Maur贸w) z najczystszego z艂ota, tyle tam by艂o
wprawionych diament贸w, 偶e ojciec jej, jak mi p贸藕niej powie-
dzia艂a, oceni艂 je na dziesi臋膰 tysi臋cy dublon贸w, te za艣, kt贸re
na kostkach r膮k nosi艂a, warte by艂y drugie tyle. Pere艂 by艂o
mn贸stwo, i to przepi臋knych, najwy偶szym bowiem zbytkiem
i ozdob膮 Mauretanki jest ustroi膰 si臋 w szlachetne i gruz艂owate
per艂y *, st膮d te偶 u Maur贸w wi臋cej znajdziesz pere艂 szlachet-
nych i gruz艂owatych ni藕lj. u wszystkich innych narod贸w. Ojciec
Zoraidy uchodzi艂 za w艂a艣ciciela wielkiej ilo艣ci najpi臋kniejszych
pere艂 w Algerze, pr贸cz tego mia艂 mie膰 ponad dwie艣cie tysi臋cy
talar贸w hiszpa艅skich, pani膮 za艣 tego wszystkiego by艂a ta, kt贸ra
dzi艣 jest moj膮 pani膮. Mo偶na sobie wyobrazi膰, jak musia艂a by膰
pi臋kna wtedy w tym stroju! Wnosi膰 mo偶na z resztek urody,
jakie jej po tylu trudach pozosta艂y, jak pi臋kn膮 by膰 musia艂a
w czasach pomy艣lno艣ci. Wiadomo bowiem, 偶e uroda niekt贸rych
bia艂og艂贸w ma swoje dni i okresy, raz maleje, raz wzrasta; oczy-
wista, 偶e nami臋tno艣ci duszne b膮d藕 podnosz膮 j膮, b膮d藕 obni偶aj膮,
a najcz臋艣ciej j膮 niwecz膮. Jednym s艂owem, w贸wczas zjawi艂a si臋
najcudniej przystrojona w najwy偶szym rozkwicie pi臋kno艣ci,
mnie przynajmniej wydawa艂a si臋 najurodziwsza ze wszystkich,
jakie dot膮d widzia艂em; je艣li dodamy do tego, jak wiele by艂em
jej winien, mia艂em wra偶enie, 偶e stan臋艂a przede mn膮 bogini
z niebios, kt贸ra na ziemi臋 zst膮pi艂a, aby mi臋 wybawi膰 i uszcz臋艣li-
wi膰. Kiedy si臋 przybli偶y艂a, ojciec jej w ich j臋zyku powiedzia艂,
偶e jestem bra艅cem jego przyjaciela Arnauty Mamiego i 偶e
' 412
przyszed艂em szuka膰 sa艂aty. Ona zwr贸ci艂a si臋 do mnie i owym
mieszanym j臋zykiem, o kt贸rym wspomnia艂em, zapyta艂a, czy
jestem szlachcicem i dlaczego si臋 nie wykupi艂em. Odpowie-
dzia艂em, 偶e jestem ju偶 wykupiony, za艣 z sumy, jak膮 zap艂aci-
艂em, wnosi膰 mo偶na, jak bardzo mi臋 m贸j pan ceni, zap艂aci艂em
bowiem jemu tysi膮c pi臋膰set su艂tan贸w *. Na to ona odpowie-
dzia艂a:
玓aiste, gdyby艣 by艂 bra艅cem ojca mego, sprawi艂abym, 偶e
i za dwakro膰 wi臋ksza sum臋 nie wykupi艂by艣 si臋; wy, chrze艣ci-
janie, k艂amiecie w ka偶dym s艂owie i udajecie ubogich, aby
Maur贸w oszuka膰.
獴ardzo to by膰 mo偶e, pani odpowiedzia艂em ja jednak
rzek艂em prawd臋 memu panu i m贸wi臋 j膮 i zawsze m贸wi膰 b臋d臋
wszystkim spotkanym na 艣wiecie.
獽iedy wi臋c odje偶d偶asz? zapyta艂a Zoraida.
玀y艣l臋, 偶e jutro powiedzia艂em przybi艂 tu jeden statek
francuski, kt贸ry jutro rozwija 偶agle, chc臋 na nim odp艂yn膮膰.*
獵zy偶 nielepiej odrzek艂a Zoraida by艂oby zaczeka膰, a偶
zawin膮 statki z Hiszpanii i odp艂yn膮膰 z nimi miast z Francuza-
mi, kt贸rzy dla was przyja藕ni nie 偶ywi膮?
玁ie odpowiedzia艂em chocia偶 gdyby wie艣膰 o przyby-
ciu statku z Hiszpanii okaza艂a si臋 prawd膮, mo偶e bym zaczeka艂,
jednak pewniej jest odp艂yn膮膰 jutro. 呕ywi臋 bowiem we mnie
takie pragnienie ujrzenia mej ziemi i ukochanych os贸b, 偶e nie
zwoli mi czeka膰 innej sposobno艣ci, cho膰by i lepszej, ale p贸藕-
ni臋 j sze j.
玀usisz by膰 zapewne 偶onatym w twym kraju rzek艂a Zo-
raida i dlatego tak pragniesz 偶on臋 tw膮 zobaczy膰.
玁ie jestem 偶onaty odpar艂em ale da艂em s艂owo, 偶e o偶e-
ni臋 si臋 po powrocie.
玓ali pi臋kna jest pani, kt贸rej s艂owo da艂e艣? zapyta艂a Zo-
raida.
玊ak pi臋kna odpowiedzia艂em 偶e aby j膮 wys艂awi膰 i rzec
prawd臋, ca艂kiem do ciebie podobna.
Na to roze艣mia艂 si臋 dobrodusznie jej ojciec i rzek艂:
玁a Allacha, chrze艣cijaninie! musi ona by膰 bardzo pi臋kna,
413
je艣li do c贸rki mej podobna, kt贸ra jest najpi臋kniejsz膮 w tym
kr贸lestwie. Zali nie tak? Przypatrz si臋 jej dobrze, a zobaczysz,
偶e prawd臋 powiadam.
Najcz臋艣ciej w tej rozmowie s艂u偶y艂 mi za t艂umacza ojciec Zo-
raidy, jako najbardziej bieg艂y w Ungua franco., bo cho膰 ona m贸-
wi艂a owym zwiedzionym 偶argonem, tam jak wspomnia艂em
u偶ywanym, ale raczej my艣li swe wyra偶a艂a na migi ni偶 s艂owa-
mi. Kiedy艣my tak rozmawiali o tym i owym, nadbieg艂 jaki艣
Maur wrzeszcz膮c, 偶e przez ostrokrzew i mur ogrodu przesko-
czy艂o czterech Turk贸w i zrywaj膮 owoce, cho膰 niedojrza艂e.
Wzdrygn膮艂 si臋 starzec, a tak偶e Zoraida; przyrodzony bowiem
i naturalny jest l臋k Maur贸w przed Turkami, a w dodatku 偶o艂-
nierzami, kt贸rzy s膮 tak bezczelni i tak膮 w艂adz臋 maj膮 nad
Maurami, swymi poddanymi, 偶e obchodz膮 si臋 z nimi gorzej, ni偶
gdyby ich niewolnikami byli. Ojciec rzek艂 tedy do Zoraidy:
獵贸rko, wracaj do domu i zaprzyj drzwi. Ja p贸jd臋 pogada膰
z tymi psami. Ty, chrze艣cijaninie, szukaj swych zi贸艂 i zawracaj
co rychlej, a niech ci臋 Allach szcz臋艣liwie do ojczyzny dopro-
wadzi.
Sk艂oni艂em si臋, on poszed艂 szuka膰 Turk贸w, zostawiaj膮c mi臋
samym z Zoraida, kt贸ra zrazu udawa艂a, 偶e chce odej艣膰, jak
ojciec przykaza艂, ale zaledwie skry艂y go drzewa ogrodu, ona
zwracaj膮c si臋 do mnie z oczyma pe艂nymi 艂ez rzek艂a:
玊amsziszi *, chrze艣cijaninie, tamsziszi co mia艂o znaczy膰:
odje偶d偶asz, chrze艣cijaninie, odje偶d偶asz?
Na co odpowiedzia艂em:
玊ak, pani, ale nigdy bez ciebie, czekaj na mnie w najbli偶-
szy pi膮tek i nie przestrasz si臋, kiedy nas zobaczysz. Z ca艂膮
pewno艣ci膮 udamy si臋 w chrze艣cija艅skie kra j e.
M贸wi艂em to w taki spos贸b, 偶e zrozumia艂a doskonale wszyst-
kie s艂owa, jakie wymienili艣my, i zarzuciwszy mi r臋ce na szyj臋,
chwiejnym krokiem skierowa艂a si臋 ku domowi; traf chcia艂
mog艂o to by膰 nasz膮 zgub膮, gdyby niebo inaczej nie zrz膮dzi艂o
偶e kiedy艣my tak oboje kroczyli z ramieniem zarzuconym na
szyj臋, jak rzek艂em, ojciec jej, kt贸ry wraca艂 ju偶 przep臋dziwszy
Turk贸w, zobaczy艂 nas w tej postawie i my艣my sobie zdali spra-
414
we, 偶e nas widzia艂. Lecz Zoraida, sprytna i roztropna, nie zdj臋-
艂a ramion z mej szyi, przeciwnie, bli偶ej jeszcze przymkn臋艂a
si臋, sk艂aniaj膮c mi g艂ow臋 na piersi, uginaj膮c nieco kolana i zdra-
'dzaj膮c jawne objawy omdlenia, ja r贸wnie偶 uda艂em, 偶e pod-
trzymuj臋 j膮 wbrew mej woli. Ojciec jej podbieg艂 ku nam i wi-
dz膮c c贸rk臋 w tym stanie, zapyta艂, co jej si臋 sta艂o, kiedy mu
na to nie odpowiedzia艂a, rzek艂:
玁iechybnie przestrach wywo艂any wtargni臋ciem tych ps贸w
przyprawi艂 j膮 o omdlenie.
I odj膮wszy j膮 ode mnie, przycisn膮艂 do piersi, za艣 ona wes-
tchn膮wszy, a nawet, i偶 oczyma z 艂ez nieotartymi, zwr贸ci艂a si臋
do mnie i rzek艂a:
獳meszi *, chrze艣cijaninie, ameszi to znaczy: odejd藕,
chrze艣cijaninie, odejd藕.
Na to ojciec jej rzek艂:
獵贸偶 ci na tym zale偶y, aby ten chrze艣cijanin odszed艂, on ci
nic z艂ego nie zrobi艂. Turcy ju偶 uciekli. Nie masz si臋 czego l臋-
ka膰, bo nie masz nic, co mog艂oby ci by膰 przykre. Powiedzia艂em
ci ju偶, Turcy na moje wezwanie zawr贸cili, kt贸r臋dy przyszli.
玊o oni, panie, przerazili j膮, jak dobrze rzekli艣cie powie-
dzia艂em ojcu skoro jednak ona ka偶e mi si臋 oddali膰, nie chc臋
jej robi膰 przykro艣ci: osta艅cie w pokoju, a z pozwoleniem wa-
szym powr贸c臋, kiedy b臋dzie potrzeba po zio艂a z tego ogrodu,
bo jak m贸j pan twierdzi, nigdzie nie ma lepszych na sa艂at臋 tutaj.
獻le razy zechcesz, mo偶esz powraca膰 odpar艂 Had偶i Mu-
rad c贸rka moja nie rzek艂a ci tych s艂贸w dlatego, jakoby ty
czy inni chrze艣cijanie byli jej przykrzy, ale chc膮c rzec, 偶eby
Turcy poszli precz, powiedzia艂a, 偶eby艣 ty poszed艂 sobie albo
偶e ju偶 czas, aby艣 zi贸艂 swych szuka艂.
Na to po偶egna艂em si臋 zaraz z obojgiem; Zoraida z sercem
rozdartym, jak si臋 zdawa艂o, odesz艂a z ojcem, ja za艣 pod pozo-
rem zbierania zi贸艂 zn贸w kr膮偶y艂em do woli po ca艂ym ogrodzie,
ogl膮da艂em dobrze wszystkie wej艣cia i wyj艣cia, umocnienia do-
mu oraz wszystkie okoliczno艣ci, kt贸re mog艂y nasz膮 wypraw臋
u艂atwi膰. Po czym wr贸ci艂em i zda艂em spraw臋 renegatowi i mym
415
towarzyszom z tego, co zasz艂o, nie mog膮c si臋 doczeka膰 godziny,
-kiedy bez trwogi b臋d臋 si臋 cieszy艂 szcz臋艣ciem, jakim mi臋 los
w postaci urocze] i pi臋knej Zoraidy obdarzy艂.
Wreszcie up艂yn膮艂 czas i nasta艂 dzie艅 tak bardzo przez nas
upragniony. Wszyscy trzymali艣my si臋 planu i pomys艂u, ,jaki
po dojrza艂ej rozwadze i d艂ugiej naradzie kilkakrotnie ustali-
li艣my i przywiedli do upragnionego skutku. Bowiem w pi膮tek,
kt贸ry nasta艂 po dniu mej z Zoraid膮 rozmowy w ogrodzie, nasz
poturczeniec z nadej艣ciem nocy zarzuci艂 kotwic臋 naprzeciw
domu, w kt贸rym pi臋kna Zoraid膮 mieszka艂a. Chrze艣cijanie,
kt贸rzy mieli,-wios艂owa膰, zostali uprzedzeni i ukryci w r贸偶nych
miejscach ca艂ej tej okolicy. Wszyscy czekali w radosnym na-
pi臋ciu na mnie, pa艂aj膮c ju偶 ch臋ci膮 ow艂adni臋cia statkiem, jaki
przed oczyma mieli. Nie wiedzieli bowiem nic o mym. uk艂adzie
z poturcze艅cem i byli przekonam, 偶e trzeba b臋dzie si艂膮 zdo-
bywa膰 wolno艣膰, zabijaj膮c Maur贸w zajmuj膮cych bark臋. Skoro
tylko zjawi艂em si臋 z mymi towarzyszami, wszyscy inni ukryci,
spostrzeg艂szy nas, wyszli si臋 z nami po艂膮czy膰. By艂a to pora, kie-
dy bramy miasta by艂y ju偶 zamkni臋te i 偶ywej duszy w porcie
wida膰 nie by艂o. Kiedy艣my si臋 zebrali, wahali艣my si臋, czy lepiej
najpierw p贸j艣膰 po Zoraid臋, czy raczej obezw艂adni膰 Maur贸w
bagaryn贸w *, kt贸rzy byli przy wios艂ach na barce. Kiedy tak
stali艣my niepewni, nadszed艂 ku nam nasz poturczeniec i zapy-
ta艂, czemu si臋 oci膮gamy, teraz bowiem pora jest stosowna, gdy偶
Maurowie niczego si臋 nie spodziewaj膮, a wi臋kszo艣膰 ich 艣pi.
Powiedzieli艣my, nad czym rozmy艣lali艣my, on za艣 odpar艂, 偶e
najwa偶niejsz膮 spraw膮 jest. wpierw ow艂adn膮膰 statkiem, co
mo偶na w艂a艣nie przeprowadzi膰 z najwi臋ksz膮 艂atwo艣ci膮 i bez 偶ad-
nego niebezpiecze艅stwa, a natychmiast potem p贸j艣膰 po Zoraid臋.
Przyznali艣my mu s艂uszno艣膰 we wszystkim, i ju偶 nie-trac膮c
czasu, za jego przewodem doszli艣my dostatku. Poturczeniec
pierwszy skoczy艂 na statek, wyci膮gn膮艂 bu艂at i zawo艂a艂-po
maureta艅sku: ':.--..- , * - .
玁iech nikt ruszy膰 si臋 nie- wa偶y, je艣li 偶ycia postrada膰 nie
chce. " . -
Tymczasem wskoczyli za nim prawie wszyscy chrz臋艣ci ja-
416
WED艁UG ANTONIA CARNICERO
nie. Maurowie tch贸rzliwi s艂ysz膮c, jakim tonem ich naczelnik
przemawia, znieruchomieli z przera偶enia, 偶aden po bro艅 nie
si臋gn膮艂, kt贸rej zreszt膮 albo ca艂kiem nie mieli, albo bardzo nie-
wiele, i bez s艂owa pozwolili si臋 wzi膮膰 w 艂yka chrze艣cijanom,
kt贸rzy powi膮zali ich z wielk膮 chy偶o艣ci膮 gro偶膮c Maurom, gdy-
by kt贸ry jakikolwiek okrzyk podni贸s艂, wszystkich przebi膰 no-
偶ami. Dokonawszy tego po艂owa naszych zosta艂a na stra偶y,
za艣 druga, prowadzona dalej przez poturcze艅ca, wtargn臋艂a
do ogrodu Had偶i Murada, a traf szcz臋艣liwy zdarzy艂, 偶e furtka,
gdy艣my j膮 wywa偶y膰 chcieli, otwar艂a si臋 z tak膮 艂atwo艣ci膮, jakby
wcale zamkni臋ta nie by艂a. I tak w wielkiej ciszy i milczeniu
doszli艣my do domu nie zauwa偶eni przez nikogo.
Najcudowniejsza Zoraida czeka艂a nas przy oknie. Kiedy
us艂ysza艂a ludzi, szeptem spyta艂a, czy jeste艣my nizarani, to jak-
by pyta艂a, czy艣my chrze艣cijanie. Odpowiedzieli艣my, 偶e tak,
i prosi艂em, by zesz艂a. Poznawszy mi臋 nie zwleka艂a ni chwili
i ukaza艂a si臋 nam wszystkim w takiej krasie i tak bogato odzia-
na, 偶e i wyrazi膰 niespos贸b. Zaledwie j膮 ujrza艂em, schwyci艂em
jej r臋k臋 i uca艂owa艂em pierwszy, poturczeniec podobnie, a za
nim moi towarzysze; inni o niczym nie wiedz膮c poszli za na-
szym przyk艂adem. Zdawa艂o si臋, 偶e dzi臋kujemy jej i uznajemy
w niej sprawczyni臋 naszej wolno艣ci. Poturczeniec zapyta艂 j膮
po maureta艅sku, czy ojciec jest na letniku. Odpowiedzia艂a, 偶e
tak, ale 艣pi.
玊rzeba go zatem obudzi膰 odpar艂 poturczeniec i za-
bra膰 z nami wraz ze wszystkimi skarbami tej pi臋knej willi.
玁ie zawo艂a艂a Zoraida 偶adn膮 miar膮 nie tykajcie ojca.
W domu tym nie masz nic ponad to, co zabra艂am z sob膮, a to
wystarczy, aby艣cie wszyscy byli zadowoleni i bogaci. Pocze-
kajcie nieco, a zobaczycie.
To rzek艂szy wbieg艂a do domu zapewniaj膮c, 偶e natychmiast
powr贸ci. Poleci艂a nam sta膰 cicho, nie czyni膮c 偶adnego ha艂asu.
Zapyta艂em renegata, o czym by艂a mowa, a kiedy powiedzia艂
^ mi, poleci艂em, aby we wszystkim stosowali si臋 do woU Zoraidy.
Ta wr贸ci艂a obarczona kaset膮 pe艂n膮 z艂otych talar贸w, a by艂o ich
tyle, 偶e ledwie j膮 ud藕wign膮膰 mog艂a. Nieszcz臋艣cie chcia艂o, 偶e
27 Don Kichote, cz. I 417
ojciec jej w艂a艣nie si臋 przebudzi艂 i us艂ysza艂 zgie艂k w ogrodzie.
Zbli偶ywszy si臋 do okna pozna艂 natychmiast, 偶e wszyscy tam
zebrani to chrze艣cijanie, wi臋c pocz膮艂 wo艂a膰 wielkim, przera藕li-
wym g艂osem raz po raz po arabsku:
^Chrze艣cijanie! Chrze艣cijanie! Zb贸jcy! Zb贸jcy!
Krzyki te wszystkich nas ogromnie zmiesza艂y i przerazi艂y,
ale poturczeniec widz膮c niebezpiecze艅stwo nam gro偶膮ce i jak
wa偶n膮 rzecz膮 by艂o uko艅czy膰 dzie艂o, zanim nas odkryj膮, z naj-
wi臋ksz膮 chy偶o艣ci膮 wpad艂 do komnaty, gdzie si臋 Had偶i Mu-
rad Znajdowa艂, a za nim skoczy艂o kilku naszych. Ja nie 艣mia-
艂em opu艣ci膰 Zoraidy, kt贸ra na wp贸艂 omdla艂a pad艂a w me ra-
miona. Ju藕ci, owi, co na g贸r臋 wpadli, tak rych艂o si臋 uwin臋li,
偶e niebawem zeszli z Had偶i Muradem, wiod膮c go ze skr臋powa-
nymi r臋koma, z kneblem w ustach, kt贸ry nie pozwala艂 mu
s艂owa przem贸wi膰 i gro偶膮c mu, 偶e za jedno s艂owo 偶yciem za-
p艂aci. Kiedy ujrza艂a go c贸rka, zakry艂a oczy, aby nie patrze膰,
ojciec za艣 przerazi艂 si臋 nie艣wiadom, 偶e z w艂asnej woli odda艂a
si臋 nam w r臋ce. Ale teraz najpilniejsz膮 spraw膮 by艂o wzi膮膰 nogi
za pas, z po艣piechem i szybko艣ci膮 dobiegli艣my do statku, gdzie
pozostawieni przez nas czekali w obawie, czy si臋 nam co z艂ego
nie sta艂o.
By艂a zaledwie druga po p贸艂nocy, kiedy艣my si臋 wszyscy
w barce znale藕li, tam ojcu Zoraidy zdj臋to wi臋zy z r膮k i knebel
z ust, ale renegat powt贸rnie mu zagrozi艂, 偶e je艣li s艂贸wko pi艣nie,
utraci 偶ycie. Ten, ujrzawszy tam sw膮 c贸rk臋, zacz膮艂 naj偶a艂o艣niej
wzdycha膰, a jeszcze bardziej, kiedy spostrzeg艂, 偶e j膮 czule obej-
muj臋, ona za艣- nie broni si臋, nie skar偶y ani nie umyka, lecz
spokojnie to przyjmuje. Jednak zmilcza艂 w obawie, aby po-
turczeniec licznych swych gr贸藕b nie dope艂ni艂. Zoraida widz膮c,
偶e wszyscy ju偶 s膮 w barce i 偶e wios艂a na wod臋 puszcza膰 zamie-
rzamy, ojciec jej za艣 oraz inni Maurowie w 艂ykach, rzek艂a po-
turcze艅cowi, aby wyprosi艂 u mnie 艂ask臋 zwolnienia owych
Maur贸w i przywr贸cenia swobody ojcu, raczej bowiem w morze
si臋 rzuci, ni偶 oczy jej ogl膮da膰 b臋d膮 ojca, kt贸ry j膮 tak bardzo
mi艂owa艂, uprowadzonego w niewol臋 za jej przyczyn膮. Potur-
czeniec powt贸rzy艂 mi to, ja za艣 ch臋tnie si臋 zgodzi艂em, ale 贸w
418
zwr贸ci艂 mi uwag臋, 偶e nie by艂oby korzystnie dla sprawy wy-
puszcza膰 ich tutaj, bo zaraz zaalarmuj膮 kraj i miasto podburz膮,
wskutek tego puszcz膮 si臋 za nami lekkie fregaty w pogo艅 i tak
nas osacz膮 na ziemi i na morzu, 偶e uj艣膰 nie b臋dzie sposobu.
Mo偶na b臋dzie natomiast przywr贸ci膰 im wolno艣膰, kiedy przybi-
jemy do najbli偶szego chrze艣cija艅skiego l膮du. Zgodzili艣my si臋
na to wszyscy i Zoraida r贸wnie偶 przysta艂a, kiedy艣my jej prze-
d艂o偶yli, dlaczego nie mo偶emy zaraz spe艂ni膰 jej pro艣by. Wnet
te偶 w skupionej ciszy, ale z radosn膮 pilno艣ci膮 ka偶dy z naszych
dzielnych wio艣larzy zacz膮艂 wios艂ami pracowa膰. Poleciwszy si臋
Bogu z ca艂ego serca, zacz臋li艣my 偶eglowa膰 w kierunku wyspy
Majorki, kt贸ra jest najbli偶szym chrze艣cija艅skim l膮dem. Ponie-
wa偶 jednak d膮艂 lekki wiatr p贸艂nocny i morze by艂o nieco wzbu-
rzone, nie mogli艣my p艂yn膮膰 wprost ku Majorce, ale byli艣my
zmuszeni 偶eglowa膰 wd艂u偶 brzeg贸w ku Oranowi, co nas bardzo
martwi艂o, z obawy aby nas nie dostrze偶ono z Sargelu, le偶膮cego
o sze艣膰dziesi膮t mil od Algeru. Bali艣my si臋 r贸wnie偶 spotka膰
w tych stronach jak膮艣 galeot臋 wracaj膮c膮 zwykle z Tetuanu
z kupi膮, cho膰 ka偶dy w sobie i wszyscy po spo艂u przypuszcza-
li艣my, 偶e je偶eli spotkamy galeot臋 kupieck膮 (byleby tylko nie
by艂 to statek korsarski), nie b臋dzie to nam na zgub臋, ale prze-
ciwnie, zaw艂adniemy ni膮 i ju偶 na jej pok艂adzie bezpieczniej
b臋dziemy mogli doko艅czy膰 偶eglugi. Kiedy艣my tak 偶eglowali,
Zoraida g艂ow臋 sw膮 z艂o偶y艂a w moje d艂onie, aby nie widzie膰 ojca,
i s艂ysza艂em, jak wzywa艂a Lela Marten, aby nas wspomog艂a.
Up艂yn臋li艣my dobrych trzydzie艣ci mil; kiedy zacz臋艂o dnie膰,
byli艣my o trzy strzelenia z rusznicy od ziemi, by艂a ona bez-
ludna, nie dostrzegali艣my nikogo, kto by nas m贸g艂 wy艣ledzi膰,
ale mimo to wysi艂kiem wiose艂 wyp艂yn臋li艣my g艂臋biej na morze,
kt贸re by艂o ju偶 spokojniejsze. Kiedy艣my tak dwie mile prze-
p艂yn臋li, wydano rozkaz wios艂owania na zmian臋, aby mo偶na si臋
nieco posili膰, barka bowiem mia艂a dosy膰 偶ywno艣ci; wio艣larze
jednak odpowiedzieli, 偶e nie czas na 偶aden spoczynek, niech
jedz膮, kt贸rzy nie wios艂uj膮, za艣 oni wiose艂 偶adn膮 miar膮 z r膮k
nie wypuszcz膮. Tak si臋 sta艂o, ale w贸wczas zerwa艂 si臋 p贸艂wiatr *,
kt贸ry nas zmusi艂 do rozwini臋cia 偶agli, porzucenia wiose艂 i skie-
27* 419
rowania si臋 ku Oranowi, inny bowiem kierunek by艂 nie-
mo偶liwy. Wszystko to z wielk膮 szybko艣ci膮 zosta艂o wykonane
i odt膮d pod 偶aglami p艂yn臋li艣my przesz艂o osiem mil na godzin臋,
l臋kaj膮c si臋 jedynie spotkania z jakim艣 korsarskim statkiem.
Dali艣my je艣膰 Maurom bagarynom, za艣 renegat pociesza艂 ich
zapewniaj膮c, 偶e nie s膮 je艅cami i przy pierwszej sposobno艣ci
wr贸ci im wolno艣膰. To samo powiedzia艂 i ojcu Zoraidy, ten jed-
nak rzek艂:
玀贸g艂bym czego innego spodziewa膰 si臋 po waszej szlachet-
no艣ci i wielkoduszno艣ci, o chrze艣cijanie! Jednak nie bierzcie
mi臋 za tak g艂upiego, i偶 uwierz臋, 偶e mi wolno艣膰 wr贸cicie. Nie
nara偶aliby艣cie si臋 na takie niebezpiecze艅stwo, aby mi臋 jej po-
zbawia膰, a teraz mi j膮 tak szczodrze pKzywraca膰, osobliwie gdy
wiecie, kim jestem i jak膮 korzy艣膰 mo偶ecie z tego wyci膮gn膮膰.
Jak膮kolwiek sum臋 wyznaczycie na okup, natychmiast ofiaruj臋
wam wszystko, co tylko zechcecie za siebie i za t臋 nieszcz臋sn膮
c贸rk臋 moj膮 a je艣li nie, to przynajmniej za ni膮 sam膮, kt贸ra
jest najwa偶niejsz膮 i najlepsz膮 cz臋艣ci膮 mej duszy.
To rzek艂szy zacz膮艂 p艂aka膰 tak gorzko, 偶e u wszystkich nas
lito艣膰 wzbudzi艂, a Zoraid臋 zmusi艂, by na艅 spojrza艂a. Widz膮c go
tak p艂acz膮cym, wzruszy艂a si臋, wsta艂a od mych kolan, podesz艂a
u艣ciska膰 ojca. Twarz sw膮 przytuli艂a do jego twarzy i zacz臋li
oboje tak rzewnie p艂aka膰, i偶 wielu naszych im zawt贸rowa艂o.
Jednak ojciec ujrzawszy j膮 tak ustrojon膮 od艣wi臋tnie, tyloma
klejnotami zdobn膮, rzek艂 jej w swoim j臋zyku:
獵贸偶 to, c贸rko moja, wszak偶e wczoraj wieczorem, zanim
spotka艂o nas to straszne nieszcz臋艣cie, w jakim si臋 znajdujemy,
widzia艂em ci臋 w zwyk艂ych domowych szatach, a teraz, cho膰
i czasu na przebranie nie sta艂o ani nie masz 偶adnej radosnej
wie艣ci, kt贸r膮 by艣 uczci膰 mia艂a tym strojem i ozdobami, widz臋
ci臋 odzian膮 w najlepsze szaty ze wszystkich, jakie ci da膰 mo-
g艂em i jakie ci kiedykolwiek da艂em, kiedy los nam by艂 przy-
chylny. Odpowiedz mi na to, bo niepokoi mi臋 to i zdumiewa
bardziej ni偶 sama niedola, jaka mi臋 spotka艂a.
Renegat t艂umaczy艂 nam wszystko, co Maur m贸wi艂 do c贸rki,
ona za艣 nie odpowiada艂a ani s艂owa. Kiedy jednak ojciec do-
420
strzeg艂 w k膮cie 艂odzi szkatu艂k臋, gdzie zwyk艂a chowa膰 swe klej-
noty, a kt贸r膮 jak dobrze wiedzia艂 pozostawiono w Algerze
i nie zabierano na letnik, dozna艂 jeszcze wi臋kszego wstrz膮su
i zapyta艂, w jaki spos贸b owa szkatu艂a dosta艂a si臋 w nasze r臋ce
i co jej wn臋trze zawiera. Na to poturczeniec nie czekaj膮c od-
powiedzi Zoraidy odrzek艂:
玁ie trud藕cie si臋, panie, wypytuj膮c c贸rk臋 wasz膮 Zoraid臋
o tyle rzeczy, jedn膮 bowiem wystarczaj膮c膮 na wszystko dam
wam odpowied藕. Chc臋, aby艣 wiedzia艂, 偶e jest ona chrze艣ci-
jank膮 i ona to w艂a艣nie by艂a ostrzem, kt贸re przeci臋艂o nasze p臋ta
i oswobodzi艂o nas z niewoli. Znajduje si臋 tutaj z w艂asnej woli,
tak szcz臋艣liwa jak mniemam ze swego po艂o偶enia, jak ten,
kto z cienia na 艣wiat艂o si臋 wydostanie, z 艣mierci ku 偶yciu,
z mitr臋gi do chwa艂y.
玃rawd臋-li powiada on, c贸rko? zapyta艂 Maur.
獼est taks odpowiedzia艂a Zoraida.
玏i臋c istotnie rzek艂 starzec jeste艣 chrze艣cijank膮 i to
ty poda艂a艣 ojca w r臋ce wrog贸w?
Na to odrzek艂a Zoraida:
玊ak, jestem chrze艣cijank膮, ale nie jam ci臋 do tego stanu
przywiod艂a, nigdy bowiem nie chcia艂am ciebie odst膮pi膰 ani
藕le z tob膮 si臋 obej艣膰, jeno sobie szcz臋艣cie zdoby膰.
獵贸偶 to za szcz臋艣cie, c贸rko?
玓apytaj Q to odpar艂a ona Lela Marten, ona ci potrafi
wyt艂umaczy膰 lepiej ni偶 ja.
Ledwie Maur to us艂ysza艂, jak z niewiarygodn膮 szybko艣ci膮
rzuci艂 si臋 g艂ow膮 w morze. I by艂by niechybnie uton膮艂, gdyby
go d艂uga i fa艂dzista szata, jak膮 nosi艂, nie zatrzyma艂a przez
chwil臋 na wodzie. Zoraida krzykn臋艂a, aby go ratowa膰, wi臋c
po艣pieszyli艣my wszyscy i chwyciwszy go za burnus, wyci膮gn臋-
li艣my na p贸艂 ton膮cego i nieprzytomnego. Zoraida tak si臋 tym
zmartwi艂a, 偶e zacz臋艂a nad nim rzewnie i bole艣ciwie zawodzi膰,
jakby by艂 nie偶ywy. Obr贸cili艣my go ustami na d贸艂, odda艂 sporo
wody i przyszed艂 do siebie po dw贸ch godzinach, w czasie kt贸-
rych wiatr si臋 obr贸ci艂 i zmusi艂 nas ku brzegom si臋 skierowa膰.
Musieli艣my robi膰 wios艂ami, aby nas na nie nie wp臋dzi艂, ale
421
nasz szcz臋sny los sprawi艂, 偶e zawin臋li艣my do zatoki wy偶艂obio-
nej w ma艂ym p贸艂wyspie, a raczej przyl膮dku, zwanym przez
Maur贸w przyl膮dkiem Cava Rumia *, co w naszym j臋zyku wy-
k艂ada si臋 przez przyl膮dek "Z艂ej chrze艣cijanki". Istnieje u Mau-
r贸w podanie, 偶e w tym miejscu pogrzebiona jest owa Cava,
przez kt贸r膮 Hiszpania upad艂a, bowiem cava w ich j臋zyku zna-
czy "z艂a niewiasta", a rumia chrze艣cijanka. Uwa偶aj膮 nawet
za z艂y omen, kiedy zmuszeni s膮 tutaj zapuszcza膰 kotwic臋, ina-
czej nigdy tego nie czyni膮. Jednak dla nas nie by艂o to siedlisko
z艂ej kobiety, ale raczej bezpieczny port ocalenia; morze bowiem
by艂o burzliwe. Na l膮d wysadzili艣my plac贸wk臋, a wiose艂 z r膮k
nie wypuszczali艣my, posilili艣my si臋 偶ywno艣ci膮 nagromadzon膮
przez poturcze艅ca i polecili艣my si臋 z ca艂ego serca Bogu i Matce
Bo偶ej, aby nam pomog艂a i sprzyja艂a, 偶eby艣my mogli zako艅czy膰
szcz臋艣liwie, co tak pomy艣lnie si臋 zacz臋艂o. By艂 na pro艣b臋 Zo-
raidy wydany rozkaz, aby wypu艣ci膰 na l膮d ojca jej i wszystkich
innych Maur贸w, dot膮d w 艂ykach b臋d膮cych. Zabrak艂o jej bo-
wiem odwagi i czu艂e jej serce znie艣膰 nie mog艂o widoku ojca
i ziomk贸w w 艂ykach. Przyrzekli艣my jej spe艂ni膰 to w chwili
odjazdu, gdy偶 uwolnienie ich nie przedstawia艂o niebezpiecze艅-
stwa w tym odludnym miejscu. Sn膮膰 modlitwy nasze nie by艂y
pr贸偶ne i wys艂ucha艂o je niebo. Na nasze szcz臋艣cie odwr贸ci艂 si臋
wiatr i morze uspokoi艂o, pozwalaj膮c nam odbi膰 偶wawo i dalej
zacz臋t膮 podr贸偶 prowadzi膰. Widz膮c to, zdj臋li艣my wi臋zy Maurom
i jednego pod drugim spu艣cili艣my na l膮d ku wielkiemu ich
zdumieniu. Ale gdy przysz艂o do wysadzenia na l膮d ojca Zo-
ra艂dy, kt贸ry ju偶 ca艂kiem by艂 oprzytomnia艂, rzek艂:
玓 czeg贸偶 wnosicie, chrze艣cijanie, 偶e ta z艂a niewiasta cieszy膰
si臋 b臋dzie, je偶eli mi przywr贸cicie wolno艣膰? Zali mniemacie, 偶e
to z lito艣ci dla mnie? Nie, zaiste! czyni to dlatego, by jej nie
przeszkadza艂a obecno艣膰 moja do zaspokojenia swych niegod-
nych 偶膮dz. Nie s膮d藕cie te偶, 偶e do zmiany wiary przywiod艂o j膮
przekonanie, 偶e wasza lepsza jest od naszej. Nie to, jeno zwie-
dzia艂a si臋, 偶e w waszym kraju swobodniej mo偶na oddawa膰 si臋
nierz膮dowi.
A zwracaj膮c si臋 do Zoraidy, gdy tymczasem ja i drugi
422
chrze艣cijanin trzymali艣my go mocno za ramiona, aby nie po-
pe艂ni艂 jakiego艣 szale艅stwa, rzek艂:
0 bezwstydna dziewko, m艂贸dko op臋tana, dok膮d d膮偶ysz 艣le-
pa i szalona oddaj膮c si臋 w r臋ce tych ps贸w, wrog贸w naszych
przyrodzonych? Przekl臋ta niech b臋dzie godzina, w kt贸rej ci臋
sp艂odzi艂em, i przekl臋te niechaj b臋d膮 starania i pieszczoty, w ja-
kich ci臋 wychowa艂em.
Widz膮c, 偶e nie zamierza艂 sko艅czy膰 tak rych艂o, spiesznie go
na l膮d wysadzi艂em, a stamt膮d dalej z艂orzeczy艂 i lamentowa艂
prosz膮c Mahometa, niech u Allacha sprawi, aby nas zniszczy艂,
pogr膮偶y艂, wyko艅czy艂. A kiedy rozwin膮wszy 偶agle nie mogli艣my
ju偶 s艂ysze膰 s艂贸w jego, widzieli艣my jego gesty, jak targa艂 brod臋,
rwa艂 w艂osy i tarza艂 si臋 po ziemi; raz jeszcze podni贸s艂 g艂os tak
mocno, 偶e us艂yszeli艣my, jak wo艂a艂:
玏r贸膰, c贸rko umi艂owana, wr贸膰 na l膮d, wszystko ci przeba-
czam; oddaj tym ludziom pieni膮dze, ju偶 i tak s膮 w ich mocy,
i wracaj pocieszy膰 twego nieszcz臋snego ojca, kt贸ry w tej pusty-
ni 偶ycie postrada, je艣li ty go opu艣cisz.
Wszystkiego tego s艂ucha艂a Zoraida i zrozpaczona p艂aka艂a,
niezdolna wyrzec ni odpowiedzie膰 s艂owa innego, jak tylko:
玁iech B贸g pozwoli, ojcze m贸j, aby Lela Marten, kt贸ra spra-
wi艂a, 偶e jestem chrze艣cijank膮, pocieszy艂a ci臋 w twym smutku.
Allach wie dobrze, 偶e nie mog臋 inaczej post膮pi膰, jak post膮pi-
艂am, i 偶e ci chrze艣cijanie nie zmuszali mi臋 do niczego; cho膰-
bym nawet chcia艂a nie jecha膰 z nimi, lecz w domu pozosta膰,
nie w mojej to mocy, bo dusza mi臋 nagli, aby dope艂ni膰 tego,
co ja za tak wielkie dobro poczytuj臋, a co tobie, ojcze ukocha-
ny, z艂em si臋 wy da j e.
Tak m贸wi艂a, tymczasem ojciec jej nie s艂ysza艂 i my艣my ju偶
go nie dostrzegali; wi臋c pociesza艂em Zoraid臋, a wszyscy krz膮-
tali si臋 przy 偶egludze, kt贸r膮 u艂atwia艂 nam wiatr pomy艣lny tak
znacznie, 偶e pewni byli艣my ju偶, i偶 nazajutrz rankiem przybi-
jemy do brzeg贸w Hiszpanii. Ale jak rzadko kiedy, a raczej
nigdy szcz臋艣cie nie jest bez skaz i domieszki, lecz zawsze w 艣lad
za nim idzie jakie艣 z艂o, kt贸re je m膮ci i zak艂贸ca, tak i nasz los
chcia艂 albo sprawi艂y to przekle艅stwa Maura na c贸rk臋 miotane,
423
kt贸rych zawsze nale偶y si臋 obawia膰, cho膰by nie wiem kim by艂
ojciec, kt贸ry je rzuci艂. Ot贸偶 po godzinie trzeciej w nocy, kiedy
znajdowali艣my si臋 na pe艂nym morzu i p艂yn臋li艣my z rozwini臋-
tymi 偶aglami, z wios艂ami podniesionymi, bo wiatr przychylny
uwalnia艂 nas od konieczno艣ci wios艂owania, spostrzegli艣my
w 艣wietle jasnego miesi膮ca tu偶 obok nas okr臋t o kwadratowych
偶aglach, id膮cy z pe艂nym wiatrem i steruj膮cy nieco przechylony
na lew膮 burt臋. Przep艂ywa艂 przed nami a tak blisko, 偶e byli艣my
zmuszeni 艣ci膮gn膮膰 偶agle, aby si臋 z nim nie zderzy膰. Tamci
r贸wnie偶 borykali si臋 ze sterem, aby nam da膰 wolny przep艂yw.
Ludzie z pok艂adu statku zacz臋li nas wypytywa膰, kto jeste艣my,
dok膮d p艂yniemy i sk膮d przybywamy, ale 偶e pytano nas o to po
francusku, nasz poturczeniec rzek艂:
玁ic nie odpowiadajcie. S膮 to bez ochyby korsarze francu-
scy, kt贸rzy niczemu nie przepuszcz膮.
Na to ostrze偶enie nikt s艂owa nie przem贸wi艂; przep艂yn臋li艣my
nieco dalej, tak 偶e barka dosta艂a si臋 pod wiatr i nagle wystrze-
lono za nami dwukrotnie z armat. Oba pociski by艂y, jak si臋
zdaje, 艂a艅cuchowe *, gdy偶 jeden przeci膮艂 w po艂owie nasz maszt,
kt贸ry wraz z 偶aglem wpad艂 w morze, a drugi w 艣lad za nim
wystrzelony trafi艂 w sam 艣rodek barki i przebi艂 j膮 na wylot
nie czyni膮c nikomu nic z艂ego. Spostrzeg艂szy wi臋c, 偶e idziemy
na dno, zacz臋li艣my wszyscy g艂o艣no ratunku wo艂a膰 i prosi膰 za-
艂og臋 okr臋tu, aby nas wzi臋li na pok艂ad, bo toniemy. W贸wczas
zwin臋li 偶agle i spu艣cili szalup臋 czy bark臋 na morze, do kt贸rej
wesz艂o oko艂o dwunastu Francuz贸w dobrze uzbrojonych z mu-
szkietami i zapalonymi lontami, i podp艂yn臋li do nas. Widz膮c,
jak byli艣my nieliczni i 偶e statek nasz ton膮艂, zabrali nas m贸wi膮c,
偶e by艂a to kara za niegrzeczno艣膰, gdy偶 nie odpowiadali艣my im.
Renegat pochwyci艂 szkatu艂k臋 ze skarbami Zoraidy i wrzuci艂
j膮 w morze nie zwracaj膮c niczyjej uwagi. W ko艅膰*u przedosta-
li艣my si臋 wszyscy na okr臋t Francuz贸w, kt贸rzy dowiedziawszy
si臋 od nas, co chcieli, jakby byli naszymi 艣miertelnymi wroga-
mi, ob艂upili nas ze wszystkiego, co posiadali艣my, a Zoraidzie
zabrali nawet obr臋cze, jakie na nogach mia艂a. Jednak nie
zmartwi艂em si臋 tym tak, jak martwi艂a si臋 Zoraida, l臋ka艂em
424
si臋 za to, aby po zrabowaniu jej najbogatszych i najwspanial-
szych klejnot贸w, nie si臋gn臋li po klejnot najwy偶szej warto艣ci,
kt贸ry ona najbardziej ceni艂a. Ale 偶膮dze takich ludzi nie si臋gaj膮
dalej ni偶 pieni膮dze, kt贸rymi ich chciwo艣膰, nigdy si臋 nie nasyci.
Ta za艣 dosz艂a w贸wczas do tego, 偶e byliby z nas zdarli i nasze
niewolnicze szaty, gdyby mogli z tego zysk wyci膮gn膮膰; byli
pomi臋dzy nimi, kt贸rzy nas w morze wrzuci膰 chcieli zawini臋-
tych w 偶aglowe p艂贸tno, mieli bowiem zamiar handlowa膰
w kilku portach Hiszpanii, podaj膮c si臋 za Breton贸w, gdyby za艣
nas zostawili przy 偶yciu, wyszed艂by na jaw ich rabunek i zo-
staliby ukarani. Ale kapitan, ten sam, kt贸ry obrabowa艂 moj膮
drog膮 Zoraid臋, powiedzia艂, 偶e wystarczy mu 艂upu, jaki zabra艂,
nie chce przybija膰 do 偶adnego portu w Hiszpanii, ale przep艂y-
n膮膰 Cie艣nin臋 Gibraltarsk膮 noc膮, czy jak si臋 uda, i dosta膰 si臋 do
Roszeli *, sk膮d wyp艂yn膮艂; zgodzili si,臋 wi臋c da膰 nam szalup臋
okr臋tow膮 i wszystko, co by艂o potrzebne do tak kr贸tkiej 偶eglugi,
jaka nam zosta艂a, i tak zrobili nast臋pnego dnia, kiedy ju偶 wi-
da膰 by艂o l膮d hiszpa艅ski; na ten widok w jednej chwili za-
pomniane zosta艂y wszystkie zmartwienia nasze i niedole, jak-
by艣my ich nie prze偶ywali! Taka wielka jest rado艣膰 z odzyska-
nia straconej wolno艣ci.
Mog艂o by膰 oko艂o po艂udnia, kiedy wsadzono nas na 艂贸d藕, da-
j膮c nam dwie beczu艂ki wody i kilka suchar贸w, za艣 kapitan,
zdj臋ty niepoj臋t膮 lito艣ci膮, kiedy najpi臋kniejsza Zoraida wsiada-
艂a do 艂odzi, da艂 jej oko艂o czterdziestu z艂otych talar贸w i ni
pozwoli艂 偶o艂nierzom zedrze膰 z niej tych szat, kt贸re dot膮d nosi.
Wsiedli艣my na 艂贸d藕, podzi臋kowali za wy艣wiadczone dobro-
dziejstwo, okazuj膮c wi臋cej wdzi臋czno艣ci ni偶 urazy. Oni odp艂y-
n臋li na pe艂ne morze, kieruj膮c si臋 ku cie艣ninie; my, nie szuka-
j膮c innych drogowskaz贸w pr贸cz ziemi, kt贸ra si臋 przed nami
zarysowywa艂a, wios艂owali艣my tak usilnie, 偶e o zachodzie s艂o艅-
ca zbli偶yli艣my si臋 ku niej maj膮c nadziej臋 wyl膮dowania jeszcze
przed zapadni臋ciem nocy. Ale ksi臋偶yc nie 艣wieci艂, a niebo by艂o
chmurne; nie wiedzieli艣my, w jakiej okolicy jeste艣my, wi臋c
nie zdawa艂o si臋 nam bezpiecznie przybija膰 do l膮du; by艂o to
wbrew 偶yczeniu wielu z naszych, kt贸rzy nalegali, aby l膮dowa膰,
425
cho膰by w艣r贸d ska艂 i bezludzia, bowiem w ten spos贸b pozb臋-
dziemy si臋 obawy, s艂usznej zreszt膮, natkni臋cia si臋 na statki
korsarskie z Tetuanu, kt贸re nocuj膮 w Berberii, o 艣wicie za艣
b艂膮dz膮 przy wybrze偶ach Hiszpanii i zwykle, zagarniaj膮c zdo-
bycz, wracaj膮 na spoczynek do portu. Z tych dw贸ch przeciw-
nych -zda艅 podj臋li艣my postanowienie, by zbli偶a膰 si臋 powoli,
a je艣li spokojno艣膰 morza pozwoli, l膮dowa膰 gdzie si臋 da. Tak si臋
te偶 sta艂o i nieco przed p贸艂noc膮 podp艂yn臋li艣my do st贸p olbrzy-
miej i wysokiej g贸ry, kt贸ra nie spada艂a bezpo艣rednio ku mo-
rzu, ale zostawia艂a nieco przestrzeni na wygodne l膮dowanie.
Osiedli艣my na piasku, wyskoczyli艣my na l膮d, uca艂owali ziemi臋
i ze 艂zami naj偶ywszej rado艣ci z艂o偶yli艣my dzi臋kczynienie Bogu,
Panu naszemu za tak niezr贸wnan膮 艂ask臋, jak膮 nam wy艣wiad-
czy艂. Wyj臋li艣my z 艂odzi zapasy, jakie kry艂a, wyci膮gn臋li艣my j膮
na l膮d i podeszli艣my dobry kawa艂 w g贸r臋, bo chocia偶 tam
stali艣my, nie mogli艣my uspokoi膰 niepewno艣ci serca ani uwie-
rzy膰 w ko艅cu, 偶e rzeczywi艣cie stoimy ju偶 na chrze艣cija艅skiej
ziemi.
Dzie艅 nasta艂 znacznie p贸藕niej, moim zdaniem, ni偶e艣my tego
pragn臋li. Wspi臋li艣my si臋 na sam szczyt g贸ry, aby zobaczy膰,
czy nie odkryjemy stamt膮d jakiego艣 osiedla albo jakich艣 sza-
艂as贸w pasterskich; ale cho膰 wyt臋偶ali艣my wzrok, nie dojrze-
li艣my ani osiedla, ani istoty ludzkiej, ani perci, ani drogi 偶ad-
nej. Mimo to postanowili艣my zapu艣ci膰 si臋 w g艂膮b l膮du, pewni,
偶e niebawem znajdziemy przynajmniej kogo艣, kto nas obja艣ni,
gdzie jeste艣my. Dla mnie najprzykrzejszy by艂 widok Zoraidy
id膮cej pieszo przez te z艂omiska; chocia偶 niekiedy bra艂em j膮 na
ramiona, bardziej m臋czy艂 j膮 m贸j trud, ni藕li ten odpoczynek
krzepi艂. -
Nie chc膮c wi臋c, abym si臋 tak m臋czy艂, sz艂a bardzo cierpliwie,
okazuj膮c weso艂o艣膰 i trzymaj膮c mi臋 za r臋k臋. Zaledwie uszli艣my
膰wier膰 mili, kiedy do uszu naszych doszed艂 d藕wi臋k ma艂ego
dzwoneczka, znak oczywisty, 偶e w pobli偶u gdzie艣 znajduje si臋
trzoda. I kiedy艣my si臋 wszyscy pilnie rozgl膮dali, zali czego nie
ujrzymy, zobaczyli艣my u st贸p d臋bu korkowego m艂odego paste-
rza, kt贸ry spokojnie i beztrosko struga艂 kij no偶em. Zawo艂ali艣my
426
na艅, on za艣 podni贸s艂szy g艂ow臋, zerwa艂 si臋 chy偶o na nogi. Jak
dowiedzieli艣my si臋 p贸藕niej, pierwszymi, na kt贸rych pad艂 jego
wzrok, byli poturczeniec i Zoraida; ujrzawszy ich w maureta艅-
skich strojach, by艂 przekonany, 偶e wszyscy Maurowie Berberii
na艅 nastaj膮, i z niezwyk艂膮 chy偶o艣ci膮 dopad艂 lasu, wrzeszcz膮c
stamt膮d wniebog艂osy:
玀aurowie w kraju! Na Maur贸w, na Maur贸w, do broni! do
broni!
Te krzyki zmiesza艂y nas i nie wiedzieli艣my, co czyni膰, ale
rozwa偶ywszy, 偶e nawo艂ywania pasterza zaalarmuj膮 okolic臋
i konna stra偶 nadbrze偶na nie omieszka si臋 zjawi膰, by zoba-
czy膰, co si臋 dzieje, zgodzili艣my si臋 na to, by poturczeniec zrzu-
ci艂 szaty tureckie i przyodzia艂 si臋 w str贸j, a raczej kaftan bra艅-
ca, kt贸ry mu jeden z naszych zaraz poda艂, cho膰 sam pozosta艂
w koszuli. I tak, polecaj膮c si臋 Bogu, zeszli艣my t膮 sam膮 drog膮,
kt贸r膮 jak widzieli艣my, oddali艂 si臋 pasterz, w ci膮g艂ym oczeki-
waniu, kiedy runie na nas stra偶 nadbrze偶na. Przewidywania
nas nie zawiod艂y, bowiem i dwie godziny nie min臋艂y, gdy艣my
z zaro艣li wyszli na r贸wnin臋, ujrzeli艣my wy艂aniaj膮cych si臋 oko艂o
pi臋膰dziesi臋ciu je藕d藕c贸w, kt贸rzy z wielk膮 lekko艣ci膮, co ko艅 wy-
skoczy, ku nam p臋dzili. Spostrzeg艂szy ich, zatrzymali艣my si臋
w oczekiwaniu, ale kiedy zbli偶yli si臋 i ujrzeli miast spodzie-
wanych Maur贸w tylu biednych chrze艣cijan, zatrzymali si臋,
zmieszani, i jeden z nich zapyta艂, czy to przypadkiem nie z na-
szej przyczyny pastuch j膮艂 wzywa膰 do broni.
獳 tak odpowiedzia艂em.
Mia艂em ju偶 zacz膮膰 opowie艣膰 o naszych losach, rzec, sk膮d
przybywamy, kto jeste艣my, kiedy jeden z chrze艣cijan, id膮cy
z nami, pozna艂 je藕d藕ca, kt贸ry nam zada艂 pytanie, i zawo艂a艂, nie
daj膮c mi przyj艣膰 do s艂owa:
獴ogu niech b臋d膮 dzi臋ki, panowie, 偶e nas w tak szcz臋艣liwe
strony zaprowadzi艂! Bowiem, je艣li si臋 nie myl臋, ziemia, po
kt贸rej st膮pamy, nale偶y do .Velez Malaga*. O ile lata nie-
woli nie odj臋艂y mi pami臋ci, przypominam sobie, 偶e wy, panie,
kt贸rzy nas pytacie, kim jeste艣my, jeste艣cie moim wujem, Pe-
drem de Bustamante.
427
Zaledwie to rzek艂 chrze艣cija艅ski braniec, a ju偶 je藕dziec ze-
skoczy艂 z konia i zacz膮艂 m艂odzie艅ca 艣ciska膰 m贸wi膮c:
玈iostrze艅cze, duszo moja! 偶ycie moje! poznaj臋 ci臋, ju偶 op艂a-
ka艂em tw膮 艣mier膰 po spo艂u z siostr膮 moj膮, a tw膮 matk膮,
i wszystkimi twoimi, kt贸rzy jeszcze 偶yj膮. Bogu podoba艂o si臋
zachowa膰 ich przy 偶yciu, aby mieli rado艣膰 i przyjemno艣膰 ogl膮-
dania ciebie. Wiedzieli艣my, 偶e by艂e艣 w Algerze, a z sukien
twych i twoich towarzyszy wnosz臋, 偶e w cudowny spos贸b od-
zyskali艣cie wolno艣膰;
玊ak jest odrzek艂 m艂odzieniec. B臋dziemy mieli czas
wszystko opowiedzie膰.
Skoro tylko konni us艂yszeli, 偶e jeste艣my chrze艣cija艅skimi
bra艅cami, zeskoczyli z siode艂 i ka偶dy swego konia nam ofiaro-
wywa艂, aby艣my dotarli do miasta Velez Malaga le偶膮cego o p贸艂-
tora mili drogi stamt膮d. Niekt贸rzy z nich dowiedziawszy si臋,
gdzie艣my zostawili 艂贸d藕, poszli, by j膮 do miasta zabra膰. Inni
wsadzili nas na siod艂a, a Zoraida wsiad艂a na konia wuja owego
chrze艣cijanina. Na nasze przyj臋cie wysz艂o ca艂e miasto, gdy偶
ju偶 kto艣 po艣pieszy艂 donie艣膰 o naszym przybyciu. Nie dziwi艂
nikogo widok niewolnik贸w wolnych ani bra艅c贸w maureta艅-
skich, bowiem ca艂a ludno艣膰 tego wybrze偶a by艂a przyzwyczajo-
na do jednego i drugiego widoku; ale podziw budzi艂a uroda
Zoraidy, 'kt贸ra w owej chwili dosz艂a do najwy偶szego szczytu,
przyczyni艂o si臋 do tego zar贸wno znu偶enie podr贸偶膮, jak rado艣膰,
偶e widzi si臋 ju偶 oto na ziemi chrze艣cija艅skiej, gdzie nie grozi
jej zguba; i ta wykwit艂a na twarzy takimi kolorami, 偶e o ile
mi臋 uczucie w贸wczas nie zwodzi艂o, 艣mia艂bym rzec, 偶e nie by艂o
cudniejszej istoty na 艣wiecie, a przynajmniej ja takiej nie wi-
dzia艂em.
Udali艣my si臋 prosto do ko艣cio艂a *, aby podzi臋kowa膰 Bogu za
uzyskan膮 艂ask臋, a kiedy wesz艂a tam Zoraida, zauwa偶y艂a, 偶e s膮
tam oblicza podobne do twarzy Lela Marien. Powiedzia艂em jej,
偶e by艂y to jej obrazy *, za艣 renegat, jak umia艂 najlepiej, t艂u-
maczy艂, co one wyobra偶aj膮, aby je czci艂a, jakby naprawd臋
ka偶dy z nich by艂 t膮 sam膮 Lela Marten, kt贸ra do niej przema-
wia艂a. Ona, maj膮c z natury umys艂 bystry i jasny, pojmowa艂a
428
od razu, co jej o obrazach m贸wiono. Stamt膮d zaprowadzono
nas i rozmieszczono w rozmaitych domach miasta, ale po-
turcze艅ca, Zoraid臋 i mnie zabra艂 z sob膮 贸w chrze艣cijanin, kt贸-
ry z nami przyby艂, do domu swych rodzic贸w. Byli oni bar-
dzo zamo偶ni i przyj臋li nas z takim uczuciem jak w艂asnego
syna.
Sze艣膰 dni bawili艣my w .Velez, a po up艂ywie ich poturcze-
niec, zasi臋gn膮wszy wiadomo艣ci jego dotycz膮cych, uda艂 si臋 do
miasta Grenady, aby za po艣rednictwem 艢wi臋tej Inkwizycji zo-
sta膰 przywr贸conym na naj艣wi臋tsze 艂ono Ko艣cio艂a; z innych
uwolnionych chrze艣cijan, ka偶dy uda艂 si臋, gdzie mu si臋 podo-
ba艂o; pozostali艣my tylko Zoraida i ja, maj膮c jedynie te talary,
jakie dzi臋ki uprzejmo艣ci Francuza odzyska艂a Zoraida, za nie
kupi艂em bydl臋, na kt贸rym ona teraz je藕dzi, i s艂u偶臋 jej dot膮d za
ojca i giermka, a nie za m臋偶a. Jedziemy z zamiarem dowiedze-
nia si臋, czy ojciec m贸j 偶yje albo czy kt贸remu艣 z mych braci
poszcz臋艣ci艂o si臋 lepiej ni偶 mnie, chocia偶 kiedy niebo uczyni艂o
mi臋 towarzyszem Zoraidy, zdaje mi si臋, 偶e 偶aden inny los, cho膰-
by nie wiem jak pomy艣lny mi臋 spotka艂, nie by艂by tak cenny.
Wytrwa艂o艣膰, z jak膮 Zoraida znosi艂a niewygody, jakie ub贸stwo
za sob膮 poci膮ga, i pragnienie, jakim pa艂a, by ju偶 zosta膰 chrze艣ci-
jank膮, s膮 tak wielkie, 偶e budz膮 we mnie podziw i ch臋膰 s艂u偶e-
nia jej do ko艅ca mego 偶ycia. Jednak szcz臋艣cie, jakie odczuwam
nale偶膮c do niej a ona do mnie, jest zak艂贸cone i zm膮cone przez
niepewno艣膰, czy w moim kraju znajdzie si臋 jaki艣 k膮t, aby j膮
przyj膮膰. Bo czas- i 艣mier膰 mog艂y sprawi膰 takie spustoszenie
w maj臋tno艣ci i 偶yciu ojca mego i braci, 偶e o ile ich nie sta艂oby,
zaledwie znajd臋 kogo艣, kto by mi臋 pozna艂.
Nie mam ju偶 wi臋cej nic do powiedzenia o mych dziejach,
panowie. Os膮d藕cie waszym zacnym rozumem, czy s膮 ciekawe
i niezwyczajne, chcia艂em je wam opowiedzie膰 jak najzwi臋藕lej,
cho膰 obawa, aby was nie znu偶y膰, kaza艂a mi wiele wypadk贸w
przemilcze膰."
429
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY DRUGI
opowiada, co si臋 dalej dzia艂o w gospodzie oraz o wielu innych sprawach.
godnych uwagi
Powiedziawszy to braniec zamilk艂, a Don Fernando rzek艂
do艅:
Zaiste, panie kapitanie, wasz spos贸b opowiadania tych
nadzwyczajnych przyg贸d dor贸wnywa艂 osobliwo艣ci i nowo艣ci
samego zdarzenia. Wszystko to jest niezwyk艂e, wyj膮tkowe
i pe艂ne wypadk贸w zadziwiaj膮cych, kt贸re trzymaj膮 w zawie-
szeniu s艂uchaczy; takiej przyjemno艣ci zaznali艣my s艂uchaj膮c
tego, 偶e cho膰by 艣wit jutrzejszego dnia mia艂 nas zasta膰 na
s艂uchaniu tej samej opowie艣ci, ch臋tnie na nowo by艣my s艂uchali.
Na te s艂owa Gardenio i wszyscy pozostali ofiarowali swe
us艂ugi we wszystkim, co mo偶liwe, w tak serdecznych i szcze-
rych s艂owach i zdaniach, 偶e kapitan oczarowany by艂 ich goto-
wo艣ci膮. Zw艂aszcza Don Femando zaofiarowa艂 si臋, 偶e je艣li on
zechce z nim jecha膰, to sprawi, by brat jego, markiz, by艂
chrzestnym ojcem Zoraidy, za艣 on ze swej strony tak go za-
opatrzy, 偶e b臋dzie m贸g艂 do swych w艂o艣ci wjecha膰 z godno艣ci膮
i wygod膮 nale偶n膮 swej osobie. Braniec wszystkim bardzo
dwornie, podzi臋kowa艂, ale nie chcia艂 przyj膮膰 owych szczodrych
zaofiarowa艅.
Tymczasem zbli偶a艂 si臋 wiecz贸r, a gdy noc zapad艂a, zajecha艂a
przed gospod臋 karoca z kilku jezdnymi. Za偶膮dali noclegu, go-
spodyni odpar艂a, 偶e w ca艂ej gospodzie ani pi臋dzi wolnego miej-
sca nie ma.
Cho膰by nawet i tak by艂o rzek艂 jeden z je藕d藕c贸w, kt贸-
rzy weszli do wn臋trza nie mo偶e brakn膮膰 miejsca dla pana
audytora *, kt贸ry tu przybywa.
Na ten tytu艂 gospodyni zmiesza艂a si臋 i rzek艂a:
Panie, w tym rzecz, 偶e nie ma 艂贸偶ek, je艣li jego mi艂o艣膰
pan audytor wiezie swoje ze sob膮, jak przypuszczam, bywaj-
cie! Ja i m贸j m膮偶 odst膮pimy wam nasz膮 izb臋, aby wygodzi膰
jego mi艂o艣ci.
Niech i tak b臋dzie rzek艂 koniuszy.
430
Podczas tego wysiad艂 z karocy cz艂owiek, ze stroju kt贸rego
mo偶na by艂o pozna膰 od razu, jaki urz膮d piastuje, bowiem d艂uga
szata z rozci臋tymi r臋kawami *, jak膮 nosi艂, wskazywa艂a, 偶e by艂
to audytor, jak s艂u偶膮cy jego powiedzia艂; wi贸d艂 za r臋k臋 dzie-
weczk臋, z wygl膮du lat oko艂o szesnastu, w podr贸偶nym odzieniu,
tak wytworn膮, tak pi臋kn膮, tak wdzi臋czn膮, 偶e swoim zjawie-
niem wywo艂ywa艂a og贸lny zachwyt i gdyby nie miano przed
oczyma Doroty, Lucyndy i Zoraidy, obecnych w zaje藕dzie,
mo偶na by mniema膰, 偶e drugiej r贸wnie pi臋knej jak owa dzie-
weczka znale藕膰 trudno. Don Kichote, obecny przy wej艣ciu
audytora z dzieweczk膮, na ich widok rzek艂:
Wasza mi艂o艣膰 mo偶e bezpiecznie wej艣膰 i rozgo艣ci膰 si臋
w tym zamku, bo cho膰 jest ciasny i 藕le zaopatrzony, nie masz
takiej ciasnoty i niewygody na 艣wiecie, kt贸re by nie ust膮pi艂y
wobec miecza i pi贸ra, zw艂aszcza je艣li miecz i pi贸ro za prze-
wodniczk臋 i towarzyszk臋 maj膮 pi臋kno艣膰, jak膮 uczono艣膰 waszej
mi艂o艣ci wiedzie w postaci tej urodziwej panienki, przed kt贸r膮
nie tylko winny si臋 otwiera膰 na o艣cie偶 zamki, ale i ska艂y kru-
szy膰, g贸ry rozst臋powa膰 i r贸wna膰, aby jej przej艣膰 pozwoli膰.
Wejd藕cie, wasza mi艂o艣膰, m贸wi臋, do tego raju; oto znajdziecie tu
gwiazdy i s艂o艅ca, godne towarzyszy膰 niebu, jakie wasza mi-
艂o艣膰 z sob膮 prowadzi. Tu znajdziecie i or臋偶 w pe艂ni blasku,
i pi臋kno艣膰 w swej doskona艂o艣ci.
Audytor przystan膮艂 zdumiony t膮 przemow膮 Don Kichota
i j膮艂 mu si臋 pilnie przypatrywa膰, niemniej dziwuj膮c si臋 jego
postaci jak s艂owom, a nie znajduj膮c 偶adnego s艂owa odpowiedzi,
zadziwi艂 si臋 znowu, kiedy ujrza艂 przed sob膮 Lucynd臋, Dorot臋
i Zoraid臋, kt贸re na wie艣膰 o przybyciu nowych go艣ci oraz o pi臋k-
no艣ci m艂odej panny, o kt贸rej opowiedzia艂a im gospodyni, przy-
sz艂y, aby j膮 zobaczy膰 i przywita膰. Ale Don Fernando, Garde-
nio i proboszcz ju偶 艣wiadczyli nader dworne uprzejmo艣ci.
Zaiste, pan audytor wszed艂 bardzo zmieszany zar贸wno tym, co
widzia艂, jak tym, co s艂ysza艂, za艣 pi臋kne damy z gospody wita艂y
uprzejmie pi臋kn膮 dzieweczk臋. Z tego audytor zaraz pozna艂, 偶e
wszyscy tam obecni musz膮 by膰 dobrze urodzeni; ale posta膰,
oblicze i zachowanie Don Kichota zbija艂y go z tropu. Po tych
431
wszystkich dwornych uprzejmo艣ciach, po rozwa偶eniu mo偶li-
wo艣ci gospody postanowiono ponownie, aby wszystkie nie-
wiasty umie艣ci艂y si臋 na poddaszu ju偶 wymienionym; a m臋偶-
czy藕ni aby pozostali na zewn膮trz, jakoby na stra偶y. Audytor
przeto by艂 zadowolony, 偶e jego c贸rka, to jest owa panienka,
odesz艂a z paniami, co uczyni艂a z mi艂膮 ch臋ci膮; urz膮dzi艂y sobie
nocleg lepszy, ni偶 przypuszczano, na cz臋艣ci w膮skiego 艂o偶a go-
spodyni oraz po艂owie tego, jakie audytor przywi贸z艂.
Braniec od pierwszej chwili, kiedy ujrza艂 audytora, odczu艂
jak mu serce bije przeczuciem, 偶e to brat jego. Zapyta艂 jedne-
go ze s艂u偶by z nim przyby艂ej o jego nazwisko i czy wie, z ja-
kiej prowincji pochodzi. S艂u偶ebny odpar艂, 偶e zwie si臋 licencjat
Juan Perez de Viedma i 偶e jak s艂ysza艂, pochodzi z jakiej艣
miejscowo艣ci w g贸rach Leonu. Ta odpowied藕 i to, co widzia艂,
ostatecznie utwierdzi艂y go w przekonaniu, 偶e jest to jego brat,
kt贸ry odda艂 si臋 by艂 studiom za rad膮 ojca; wzruszony i szcz臋艣li-
wy, odwo艂a艂 na bok Don Fernanda, Gardenia i proboszcza, opo-
wiedzia艂 im, co zasz艂o, zapewniaj膮c, 偶e 贸w audytor jest jego
bratem. S艂u偶膮cy powiadomi艂 go r贸wnie偶, 偶e udaje si臋 on do
Indii jako audytor przy trybunale w Meksyku oraz 偶e owa
pi臋kna panienka jest jego c贸rk膮, przy kt贸rej urodzeniu umar艂a
matka, a tak偶e, 偶e sta艂 si臋 on bogatym cz艂owiekiem dzi臋ki wia-
nu, jakie 偶ona mu zostawi艂a wraz z c贸rk膮. Braniec prosi艂 o ra-
d臋, w jaki spos贸b ma da膰 si臋 pozna膰, czy nie lepiej przekona膰
si臋 wprz贸d, zali brat, poznawszy go a widz膮c w ub贸stwie, nie
pogardzi nim, ale przyjmie 偶yczliwym sercem.
Pozw贸lcie mi zrobi膰 to do艣wiadczenie rzek艂 pro-
boszcz tym bardziej 偶e jestem przekonany, panie kapitanie,
i偶 b臋dziecie dobrze przyj臋ci, bowiem szlachetno艣膰 i roztropno艣膰,
jak膮 zdradza w swym zachowaniu wasz brat, wskazuj膮 na to,
偶e nie jest pysznym i nieczu艂ym i 偶e potrafi oceni膰 w艂a艣ciwie
przeciwno艣ci los贸w.
Mimo to rzek艂 kapitan nie chcia艂bym si臋 da膰 po-
zna膰 znienacka, chyba ob艂臋偶nie.
Ju偶 powiedzia艂em odrzek艂 proboszcz 偶e przeprowa-
dz臋 to w ten spos贸b, i偶 wszyscy zadowoleni b臋dziemy.
432
WED艁UG JOSE DEL CASTI艁LO
Na to podano wieczerz臋 i wszyscy zasiedli do sto艂u' krom
bra艅ca i niewiast, kt贸re wieczerza艂y w swej izbie.
W czasie wieczerzy proboszcz przem贸wi艂:
W Konstantynopolu, gdzie kilka lat jako jeniec przeby-
wa艂em, mia艂em towarzysza tego samego nazwiska co wasza
mi艂o艣膰, panie audytorze; 贸w towarzysz by艂 jednym z najdziel-
niejszych 偶o艂nierzy i kapitan贸w, jakich liczy艂a piechota hiszpa艅-
ska, ale by艂 r贸wnie nieszcz臋艣liwy jak dzielny i waleczny.
A jak nazywa艂 si臋 贸w kapitan, panie m贸j zapyta艂 au-
dytor.
Zwa艂 si臋 odpowiedzia艂 proboszcz Ruy Perez de
Viedma i pochodzi艂 z pewnej miejscowo艣ci w g贸rach Leonu;
opowiada艂 mi o zdarzeniu tycz膮cym si臋 jego ojca i braci; gdy-
by mi by艂 tego nie m贸wi艂 cz艂owiek tak wiarygodny jak on,
by艂bym to wzi膮艂 za gadk臋, jakie babki opowiadaj膮 zim膮 przy
kominie. Opowiada艂 mi, 偶e ojciec podzieli艂 sw膮 maj臋tno艣膰 mi臋-
dzy trzech syn贸w i udzieli艂 im rad m膮drzejszych od rad Katona.
Wiem, 偶e temu, kt贸ry wybra艂 rzemios艂o wojenne, tak si臋 po-
wiod艂o, 偶e w kilka lat dla zas艂ug swych i bohaterskich czyn贸w,
nie maj膮c 偶adnego poparcia pr贸cz w艂asnej wielkiej dzielno艣ci,
doszed艂 do stopnia kapitana piechoty i ju偶 mia艂 by膰 niebawem
mianowany pu艂kownikiem, ale los by艂 mu przeciwny, bo w艂a艣-
nie to, co mog艂o mu da膰 nadziej臋 odzyskania pomy艣lno艣ci,
by艂o przyczyn膮 jej utraty; utraci艂 bowiem wolno艣膰 w owym
najszcz臋艣liwszym dniu, kiedy tylu innych j膮 odzyska艂o, to jest
w bitwie pod Lepanto. Ja j膮 straci艂em pod Golet膮 i odt膮d po
rozmaitych kole j ach'znale藕li艣my si臋 razem w Konstantynopo-
lu. Stamt膮d dosta艂 si臋 on do Algeru, gdzie spotka艂y go naj-
dziwniejsze w 艣wiecie przygody.
' Ty opowiedzia艂 proboszcz w kr贸tkich s艂owach zdarzenie
z Zoraid膮, jakie spotka艂o brata; tego wszystkiego s艂ucha艂 au-
dytor tak pilnie, 偶e chyba nigdy pilniejszym s艂uchaczem nie
by艂 jak w owej chwili.
Proboszcz doszed艂 do tego momentu, kiedy Francuzi ograbili
chrze艣cijan p艂yn膮cych bark膮, pozostawiaj膮c jego druha oraz
pi臋kn膮 Mauretank臋 w ub贸stwie i n臋dzy. Dalej nie wie, co si臋
28 Don Kichote, cz. I 433
z nimi sta艂o, czy dotarli do Hiszpanii, czy ich Francuzi do
Francji uprowadzili.
Kapitan na uboczu s艂ucha艂 wszystkiego, co proboszcz opo-
wiada艂, i 艣ledzi艂 wszelkie poruszenia swego brata. Ten widz膮c,
偶e proboszcz doszed艂 do ko艅ca swej opowie艣ci, westchn膮艂 g艂臋-
boko i ze 艂zami w oczach rzek艂:
Ach, panie, gdyby艣 przypu艣ci艂, jakie mi nowiny opowie-
dzia艂e艣 i jak mi臋 one g艂臋boko dotykaj膮, dowodem tego 艂zy,
kt贸re wbrew ca艂emu opanowaniu i umiarowi nap艂ywaj膮 mi
do oczu. Ten kapitan tak dzielny, jak opowiadacie, to m贸j brat
starszy, kt贸ry jako silniejszy i bardziej wynios艂ych my艣li ni偶
ja i m贸j m艂odszy brat, wybra艂 zaszczytne i godne rzemios艂o
wojenne. By艂a to jedna z dr贸g danych nam do wyboru przez
ojca, jak wam opowiada艂 wasz towarzysz, a co wy mieli艣cie
za gadk臋. Ja odda艂em si臋 studiom, za艣 B贸g i moja praca po-
zwoli艂y mi doj艣膰 do stopnia, na kt贸rym mi臋 widzicie. M贸j
m艂odszy brat jest w Peru, tak bogaty, 偶e to, co memu ojcu
i mnie przes艂a艂, nie tylko przekroczy艂o znacznie warto艣膰 cz臋艣ci,
jak膮 otrzyma艂, ale nawet da艂o ojcu memu mo偶no艣膰 zaspokoje-
nia swej przyrodzonej hojno艣ci, a mnie samemu mo偶no艣膰 od-
bycia studi贸w z wi臋ksz膮 przystojno艣ci膮 i powag膮 oraz doj艣cia
do urz臋du, kt贸ry piastuj臋. Jeszcze 偶yje m贸j ojciec, ale umiera
z pragnienia, aby dowiedzie膰 si臋, co si臋 sta艂o z pierworodnym,
i prosi Boga w ustawicznych mod艂ach, aby 艣mier膰 nie zamy-
ka艂a mu oczu, p贸ki 偶yw w oczy syna nie spojrzy. Dziwi臋 si臋
tylko, 偶e b臋d膮c tak roztropnym, brat m贸j w艣r贸d tylu trud贸w
i udr臋k czy te偶 pomy艣lnych wydarze艅 nigdy nie stara艂 si臋 da膰
zna膰 o sobie ojcu. Gdyby ojciec lub kt贸ry z nas by艂 wiedzia艂,
nie potrzebowa艂by czeka膰 na cud trzciny, aby uzyska膰 okup.
Trapi mi臋 teraz niepewno艣膰, zali owi Francuzi wypu艣cili go na
wolno艣膰 czy te偶 zabili, aby ukry膰 swoj膮 grabie偶. Dlatego te偶
rusz臋 w dalsz膮 drog臋 ju偶 nie tak rad jak przedtem, ale
w smutku i 偶a艂o艣ci. O, dobry m贸j bracie! kto mo偶e wiedzie膰,
gdzie si臋 znajdujesz? Rad bym ci臋 odszuka膰 i uwolni膰 od tru-
d贸w, cho膰by kosztem moich. O, gdyby kto zani贸s艂 memu sta-
remu ojcu wie艣膰, 偶e 偶yjesz, cho膰by艣 by艂 w najg艂臋bszych lochach
434
Berberii, wydoby艂yby ci臋 stamt膮d jego, moje i brata mego za-
soby. O, pi臋kna i szczodra Zoraido, kto zdo艂a ci odp艂acie, co艣
dla brata mego uczyni艂a. Obym tak by艂 przytomny odrodzeniu
twej duszy i owemu weselu, kt贸re by tak膮 rado艣ci膮 dla nas
wszystkich by艂o.
Takie i tym podobne s艂owa m贸wi艂 audytor tak poruszony
nowinami o bracie, jakich mu udzielono, 偶e wszyscy s艂uchaj膮-
cy go brali 偶ywy udzia艂 w jego 偶a艂o艣ci z widocznym wsp贸艂-
czuciem. Proboszcz widz膮c, 偶e podst臋p tak si臋 uda艂 zgodnie
z 偶yczeniem kapitana, nie chcia艂 d艂u偶ej zostawia膰 wszystkich
w smutku, lecz powstawszy od sto艂u, poszed艂 do Zoraidy, wy-
prowadzi艂 j膮 za r臋k臋, a za nimi wysz艂y Lucynda, Dorota i c贸rka
audytora. Kapitan bacznie czeka艂, co proboszcz zamierza, za艣
ten, podaj膮c mu drug膮 r臋k臋, z obojgiem wr贸ci艂 do izby, gdzie
znajdowali si臋 audytor i reszta szlachty, i rzek艂:
Osuszcie 艂zy wasze, panie audytorze, i niech pragnienie
wasze si臋gnie szczytu szcz臋艣cia, jakiego spodziewa膰 si臋 mo偶na.
Oto przed wami brat wasz i wasza dobra bratowa. Ten, kt贸-
rego tu widzicie, to kapitan Viedma, a oto pi臋kna Mauretanka,
od kt贸rej tyle dobrego dozna艂. Francuzi, o kt贸rych m贸wi艂em,
wtr膮cili ich w t臋 n臋dz臋, jak膮 ogl膮dacie, aby艣cie mogli okaza膰
wspania艂omy艣lno艣膰 waszego zacnego serca.
Podbieg艂 kapitan u艣ciska膰 brata, a ten, po艂o偶ywszy mu obie
r臋ce na piersi, odsun膮艂 si臋 ode艅, aby mu si臋 przypatrzy膰. Kie-
dy pozna艂 go wreszcie, u艣ciska艂 go mocno, tyle rzewnych 艂ez
rado艣ci wylewaj膮c, 偶e wi臋kszo艣膰 obecnych mu zawt贸rowa艂a.
Jakie obaj bracia wymieniali s艂owa, jakie uczucia objawiali,
trudno sobie wyobrazi膰, a c贸偶 dopiero powt贸rzy膰. Wtedy
w kr贸tkich s艂owach opowiadali sobie swe dzieje, wtedy oka-
zywali sobie najwy偶sz膮 mi艂o艣膰 dw贸ch braci, wtedy audytor
艣ciska艂 Zoraid臋, wtedy ofiarowywa艂 jej swoje w艂o艣ci, wtedy
c贸rce kaza艂 j膮 obejmowa膰, wtedy pi臋kna chrze艣cijanka i naj-
cudniejsza Mauretanka nowe 艂zy obecnym wyciska艂y. Wtedy
Don Kichote przypatrywa艂 si臋 uwa偶nie, bez s艂owa, rozwa偶aj膮c
tak dziwne zdarzenia i przypisuj膮c wszystkie chimerom b艂臋dne-
go rycerstwa. Wtedy postanowiono, 偶e kapitan i Zoraida uda-
28* 435
dz膮 si臋 z bratem do Sewilli i dadz膮 zna膰 ojcu o szcz臋艣liwym
odnalezieniu i uwolnieniu, aby je艣li b臋dzie m贸g艂, przyjecha艂
wzi膮膰 udzia艂 w chrzcie i 艣lubie Zoraidy, audytor bowiem nie
m贸g艂 w 偶aden spos贸b przerwa膰 swej podr贸偶y, gdy偶 mia艂 wia-
domo艣膰, 偶e za miesi膮c odp艂ywa flota z Sewilli do Nowej
Hiszpanii i wielk膮 niedogodno艣ci膮 by艂oby straci膰 t臋 sposobno艣膰.
Tak wi臋c wszyscy radowali si臋 i weselili szcz臋艣liwym obro-
tem los贸w bra艅ca, a poniewa偶 noc ju偶 niemal dwie trzecie
swej drogi przeby艂a, postanowiono odpocz膮膰 i przespa膰 pozo-
sta艂膮 reszt臋. Don Kichote ofiarowa艂 si臋 sprawowa膰 str贸偶e przed
zamkiem, aby nie napad艂 ich jaki艣 olbrzym albo inny bezecny
niegodziwiec, 艂akomi膮c si臋 na wielkie skarby pi臋kno艣ci, kt贸re
zamek zawiera艂. Ci, kt贸rzy go znali, wyrazili mu sw膮 wdzi臋cz-
no艣膰 i opowiedzieli audytorowi o dziwnym ob艂臋dzie jego, czym
ten si臋 niema艂o ubawi艂. Jeden Sanczo Pansa by艂 nieszcz臋艣liwy,
偶e spoczynek tak si臋 odwleka, i sam urz膮dzi艂 si臋 lepiej ni偶
inni, wyci膮gn膮wszy si臋 na terlicy swego os艂a, kt贸ra go tyle
kosztowa膰 mia艂a, o czym nied艂ugo mowa b臋dzie. Usun臋艂y si臋
wi臋c damy do swojej izby, za艣 inni u艂o偶yli si臋, jak mogli
najlepiej. Don Kichote wyszed艂 przed gospod臋 na str贸偶e pod
zamkiem, jako by艂 obieca艂.
Zdarzy艂o si臋, 偶e nieco przed 艣witem do uszu dam doszed艂
g艂os tak d藕wi臋czny i pi臋kny, 偶e wszystkie zacz臋艂y uwa偶nie
s艂ucha膰, a szczeg贸lnie Dorota, kt贸ra jeszcze nie spa艂a, a przy
kt贸rej spoczywa艂a Dona Ciara de Viedma, tak bowiem nazywa艂a
si臋 c贸rka audytora. Nikt nie m贸g艂 odgadn膮膰, kim by艂a osoba
tak pi臋knie 艣piewaj膮ca, g艂os brzmia艂 solo, bez akompaniamentu
偶adnego instrumentu, raz zdawa艂o si臋, 偶e 艣piew p艂ynie z we-
wn臋trznego dziedzi艅ca, drugi raz, 偶e ze stajni. I kiedy s艂ucha-
j膮c pilnie, trwa艂y w zadziwieniu, podszed艂 do drzwi izby Gar-
denio i rzek艂:
Kto nie 艣pi, niech s艂ucha, us艂yszy g艂os m艂odego mulnika,
kt贸ry tak 艣piewem swym czaruje.
W艂a艣nie s艂uchamy, panie .odpar艂a Dorota.
Po odej艣ciu Gardenia Dorota j臋艂a jeszcze pilniej s艂ucha膰
i pochwyci艂a pie艣艅 tak膮:
436
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY TRZECI
gdzie opowiedziana jest wdzi臋czna historia m艂odego mulnika oraz inne
niezwyk艂e zdarzenia, jakie zasz艂y w gospodzie
Jestem mi艂o艣ci 偶eglarzem,
P艂yn臋 przez morze g艂臋bokie,
Nadziei nie mam 偶adnej,
Abym dop艂yn膮艂 do portu.
Tak p艂yn臋 za jedn膮 gwiazd膮,
Kt贸r膮 z daleka przeczu艂em,
Pi臋kniejsz膮 i bardziej jasn膮
Od wszystkich gwiazd Palinura*.
I nie wiem, dok膮d prowadzi,
呕egluj臋 tak w niepewno艣ci,
Bo dusza tylko w ni膮 patrzy
W skupieniu, bez innej troski.
Lecz skromno艣膰 niepo偶膮dana
I niezwyczajna cnotliwo艣贸,
Kiedy najbardziej rad patrz臋,
Przed okiem chmur膮 j膮 kryje.
艢wietlista* gwiazdo, co blaskiem
Tak mi臋 prze jasna o艣wietlasz,
Gdy skryjesz si臋, chwila taka
B臋dzie godzin膮 mej 艣mierci.
Kiedy 艣piewak do tego miejsca doszed艂, Dorota pomy艣la艂a,
偶e szkoda, aby Ciara nie s艂ysza艂a tak pi臋knego g艂osu, wi臋c po-
ruszy艂a j膮 kilka razy i obudzi艂a m贸wi膮c:
Wybacz mi, male艅ka, 偶e ci臋 budz臋, ale chc臋, aby艣 rozko-
szowa艂a si臋 s艂uchaj膮c najpi臋kniejszego g艂osu, jaki kiedykol-
wiek w 偶yciu s艂ysza艂a艣.
Ciara obudzona, jeszcze ca艂kiem senna, nie od razu zrozu-
mia艂a, co m贸wi艂a Dorota, zacz臋艂a j膮 wypytywa膰, tamta powt贸-
rzy艂a, Ciara s艂ucha艂a j膮 uwa偶nie, ale zaledwie us艂ysza艂a dwa
wiersze dalszej pie艣ni, napad艂o j膮 tak dziwne dr偶enie, jakby
437
powa偶ny atak czwartaczki j膮 chwyci艂, i obejmuj膮c ciasno Doro-
t臋 rzek艂a:
Ach, pani mej duszy i mego 偶ycia, po co艣 mi臋 budzi艂a.
Najwi臋kszym dobrem, jakie los m贸g艂by mi zdarzy膰, by艂oby
mie膰 teraz oczy i uszy zamkni臋te, nie widzie膰 i nie s艂ysze膰
tego nieszcz臋snego 艣piewaka.
C贸偶 m贸wisz, male艅ka? Zwa偶, 偶e jak powiadaj膮, 艣piewa
to m艂ody mulnik.
Nie, jest to pan na w艂o艣ciach odpar艂a Ciara on te偶
i moj膮 dusz膮 w艂ada tak pewnie, 偶e je艣li nie zechce jej porzuci膰,
zostanie w niej na wieki.
Zdumia艂a si臋 Dorota nami臋tnymi s艂owami dzieweczki; wy-
dawa艂o jej si臋, 偶e przekraczaj膮 znacznie dojrza艂o艣膰 umys艂u,
jakiej si臋 po tak m艂odym wieku spodziewa膰 by mo偶na, wi臋c
rzek艂a:
M贸wicie tak, panno C艂aro, 偶e niespos贸b zrozumie膰, wy-
t艂umaczcie ja艣niej i powiedzcie, co艣cie m贸wili o duszy, o w艂o-
艣ciach i o tym 艣piewaku, kt贸rego g艂os tak was niepokoi. Teraz
jednak nie m贸wcie nic, nie chc臋 bowiem, zajmuj膮c si臋 waszym
wzburzeniem, straci膰 przyjemno艣ci s艂uchania tego 艣piewu.
Zdaje mi si臋, 偶e znowu 艣piewa膰 zaczyna inne wiersze i inn膮
melodi臋.
Niech tak b臋dzie odpar艂a Ciara. I aby nie s艂ucha膰,
zatka艂a sobie r臋koma oboje uszu, czemu r贸wnie偶 dziwi艂a si臋
Dorota, kt贸ra s艂uchaj膮c uwa偶nie pie艣ni odr贸偶ni艂a te s艂owa:
S艂odka moja nadziejo,
Kt贸ra 艂ami膮c przeszkody wszystkie i trudno艣ci
Idziesz stale kolej膮,
Jak膮 twa w艂asna wola wykre艣la i pro艣ci.
Niech ci臋 to nie przera偶a,
Ze na ka偶dym twym kroku czeka ci臋 艣mier膰 wra偶a.
Nigdy ludzie trwo偶liwi
Triumf贸w ani zwyci臋stw 偶adnych nie odnios膮.
Nie mog膮 by膰 szcz臋艣liwi,
Kt贸rzy nie stawi膮 czo艂a przeciwno艣ci losom,
438
Jeno wol膮 omdla艂膮
Poddaj膮 wszelkie czucie w bezczynno艣膰 ospa艂膮.
Gdy Amor swoj膮 chwa艂臋
Drogo sprzedaje, s艂usznie jest i sprawiedliwie:
Klejnoty to wspania艂e,
Karatami rozkoszy mierzone 偶arliwie.
Powszechne to wierzenie,
Ze co tanio kosztuje, nigdy nie jest w cenie.
Zawzi臋to艣膰 mi艂owania
Wielokro膰 niemo偶liwe na 艣wiecie osi膮ga,
Wi臋c i moje starania
Najtrudniejsza ze wszystkich, mi艂o艣ci przyci膮ga.
I w膮tpi膰 mi nie trzeba,
Ze kiedy艣 przecie z ziemi wznios臋 si臋 do nieba.
Zako艅czy艂 si臋 艣piew, a zacz臋艂y nowe szlochania dary.
Wszystko to podnieca艂o w Dorocie ch臋膰 dowiedzenia si臋 przy-
czyny tak lubej pie艣ni i tak sm臋tnego p艂aczu. Zacz臋艂a wi臋c
zn贸w pyta膰, co to chcia艂a przed chwil膮 powiedzie膰? W贸wczas
Ciara z obawy, aby jej Lucynda nie s艂ysza艂a, ciasno obj臋艂a
Dorot臋, usta zbli偶y艂a do jej ucha, tak 偶e mog艂a m贸wi膰 bezpiecz-
nie nie b臋d膮c od innych s艂yszana. I tak rzek艂a:
Pani moja, ten, kt贸ry 艣piewa, jest synem mo偶nego szlach-
cica, rodem z kr贸lestwa Aragonu, pana dw贸ch maj膮tk贸w,
mieszka on naprzeciw domu ojca mego, w stolicy; a cho膰 ojciec
m贸j przys艂ania okna swego domu p艂贸ciennymi firankami
w zimie, a 偶aluzjami * w lecie, nie wiem, jak si臋 sta艂o; tak czy
owak, do艣膰, 偶e ten kawaler, przebywaj膮cy tam na studiach,
zobaczy艂 mi臋, nie wiem, czy w ko艣ciele, czy gdzie indziej,
wreszcie zakocha艂 si臋 we mnie i da艂 mi do poznania z okien
swego domu takimi gestami i takimi 艂zami, 偶e musia艂am uwie-
rzy膰, a nawet pokocha膰 nie znaj膮c tego, kto mi臋 mi艂uje. Po-
艣r贸d znak贸w, jakie mi dawa艂, najcz臋艣ciej 艂膮czy艂 r臋k臋 z r臋k膮,
daj膮c mi do zrozumienia, 偶e o偶eni si臋 ze mn膮, i cho膰 by艂abym
bardzo rada, gdyby tak si臋 sta艂o, sama i bez matki, nie wie-
dzia艂am, przez kogo si臋 z nim porozumie膰, wi臋c tak trwa艂o
i nie okazywa艂am mu 偶adnej przychylno艣ci, chyba 偶e pod nie-
439
obecno艣膰 ojca mego i jego rodzica unosi艂am nieco zas艂on臋 lub
偶aluzj臋, ukazuj膮c mu si臋 ca艂a, co by艂o dla艅 takim 艣wi臋tem,
偶e zachowywa艂 si臋 jak szalony. Tymczasem zbli偶a艂 si臋 dzie艅
wyjazdu mego ojca, on si臋 o tym dowiedzia艂, ale nie ode mnie,
bo nigdy nie mog艂am z nim m贸wi膰. Zachorowa艂, jak mniema-
艂am, ze zmartwienia, tak 偶e w dzie艅 naszego odjazdu nigdzie
nie mog艂am go dojrze膰, by go po偶egna膰, cho膰by tylko oczyma.
Ali艣ci po dw贸ch dniach drogi, u wej艣cia do gospody w pewnej
miejscowo艣ci o dzie艅 drogi st膮d oddalonej, ujrza艂am go pod
bram膮 domu w przebraniu m艂odego mulnika; wygl膮da艂 tak
naturalnie, 偶e gdybym obrazu jego nie nosi艂a w duszy, nie by-
艂abym mog艂a go pozna膰. Pozna艂am, zdziwi艂am si臋 i uradowa-
艂am, on wpatrywa艂 si臋 we mnie w skryto艣ci przed ojcem, kt贸-
rego zawsze unika艂, czy to kiedy przechodzi艂 na drogach ko艂o
mnie, czy w gospodach, gdzie si臋 zatrzymywali艣my. A wie-
dz膮c, kto on, i patrz膮c, jak przez mi艂o艣膰 dla mnie idzie pieszo
i tyle trud贸w znosi, konam ze zmartwienia i oczyma kroki jego
艣ledz臋. Nie wiem, jaki ma zamiar tak id膮c ani jak zdo艂a艂 uj艣膰
przed ojcem swoim, kt贸ry go nad wyraz mi艂uje, nie ma bowiem
innego dziedzica, a tak偶e poniewa偶 on zas艂uguje na to, jak wa-
sza mi艂o艣膰 os膮dzi ujrzawszy go. I wi臋cej wam powiem: wszyst-
ko, co 艣piewa, z w艂asnej g艂owy czerpie, bo s艂ysza艂am, 偶e jest
bardzo uczonym i poet膮. Pr贸cz tego, ilekro膰 go widz臋 czy s艂y-
sz臋 艣piewaj膮cego, dr偶臋 ca艂a i trwo偶臋 si臋 z obawy, aby m贸j
ojciec go nie pozna艂 i nie dowiedzia艂 si臋 o naszej mi艂o艣ci.
W 偶yciu moim nie zamieni艂am z nim s艂owa, a mimo to mi艂uj臋
go tak, 偶e mi nie 偶y膰 bez niego. Oto, pani moja, wszystko, co
mog臋 wam powiedzie膰 o tym 艣piewaku, kt贸rego g艂os was tak
zachwyci艂. Ten g艂os wystarczy, aby艣cie poj臋li, 偶e to nie mul-
nik, jak rzekli艣cie, ale pan dusz i w艂o艣ci, jak wam powiadam.
Nie m贸wcie nic wi臋cej, Dono CIaro rzek艂a na to Do-
rota ca艂uj膮c j膮 tysi膮ckrotnie nie m贸w, wa膰panna, nic wi臋cej
i ufaj, 偶e nastanie nowy dzie艅; a ja mam nadziej臋 w Bogu, 偶e
uda mi si臋 doprowadzi膰 spraw臋 do szcz臋艣liwego ko艅ca, jak
zas艂uguj膮 na to tak poczciwe pocz膮tki.
Ach, pani! rzek艂a Dona Ciara jakiego偶 szcz臋艣liwego
440
ko艅ca oczekiwa膰 mog臋, je艣li jego ojciec jest tak wielkim panem
i tak bogatym, i偶 zdawa艂oby si臋, 偶e nawet s艂u偶k膮 syna jego' by膰
nie mog臋, a c贸偶 dopiero 偶on膮? Za艣lubi膰 go za艣 w tajemnicy
przed ojcem nie chcia艂abym za nic na 艣wiecie. Chcia艂abym,
aby 贸w m艂odzieniec zawr贸ci艂 z drogi i zostawi艂 mi臋 w spokoju,
mo偶e kiedy go nie b臋d臋 widzia艂a i kiedy dzieli膰 nas b臋dzie tak
wielka odleg艂o艣膰 drogi, jak膮 przeby膰 mamy, zel偶eje nieco stra-
pienie, jakie mi臋 dr臋czy, cho膰 wiem, 偶e to lekarstwo nie na
wiele si臋 przyda. Nie wiem, jaki szatan to sprawi艂 ani sk膮d
owa mi艂o艣膰 na mnie przysz艂a, jestem tak m艂oda jeszcze i on
niedorostek, bo jak mniemam, jednego wieku jeste艣my, a ja
nie sko艅czy艂am jeszcze lat szesnastu, sko艅cz臋 je dopiero, ojciec
m贸wi, na Sw. Micha艂a.
Dorota nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu s艂uchaj膮c
dziewcz臋cych s艂贸w Doni dary i rzek艂a jej:
Starajmy si臋 przespa膰 t臋 reszt臋 nocy, jaka pozosta艂a,
a kiedy B贸g da dzie艅, zaradz臋 temu albo jestem niezdara.
Uciszy艂y si臋 wi臋c i w ca艂ej gospodzie zapanowa艂o g艂臋bokie
milczenie. Nie spa艂y tylko c贸rka gospodyni i Maritornes, jej
s艂u偶膮ca, kt贸re znaj膮c s艂ab膮 stron臋 Don Kichota i wiedz膮c, 偶e
pozosta艂 przed karczm膮 w zbroi, na koniu stra偶 odprawuj膮c,
postanowi艂y obie sp艂ata膰 mu jakiego艣 figla albo przynajmniej
przez czas jaki艣 zabawi膰 si臋 s艂uchaj膮c jego bajdurze艅.
Trza wiedzie膰, 偶e w ca艂ej gospodzie nie by艂o okna wycho-
dz膮cego na pole, tylko otw贸r od gumna, kt贸rym wyrzucano na
dw贸r s艂om臋. Przy. tym okienku umie艣ci艂y si臋 obie p贸艂dziewice
i ujrza艂y Don Kichota na koniu, wspartego na swej kopii, kt贸-
ry od czasu do czasu wydawa艂 tak bolesne i g艂臋bokie westchnie-
nie, jakby przy ka偶dym mia艂 wyrwa膰 z siebie dusz臋. R贸wno-
cze艣nie us艂ysza艂y, jak m贸wi艂 g艂osem s艂odkim, czu艂ym i rozko-
chanym:
O pani moja, Dulcyneo z Toboso, szczycie wszelkiej
g艂adko艣ci, kresie i korono m膮dro艣ci, skarbnico najwy偶szego
wdzi臋ku, zbiorze cn贸t najostateczniejszy, pierwowzorze wszyst-
kiego, co na 艣wiecie warto艣ciowe, uczciwe i najmilsze! Czym-
偶e si臋 w tej godzinie wasza mi艂o艣膰 zajmuje? Zali mo偶e my艣l
441
sw膮 obracasz ku twemu niewolnemu rycerzowi, kt贸ry aby
ci s艂u偶y膰 jedynie, nara偶a si臋 na tak wielkie niebezpiecze艅-
stwa? Daj mi wie艣膰 o niej, 艣wiat艂o o trzech obliczach*! Mo偶e
zazdrosne o jej lica, patrzysz teraz na ni膮, jak przechadza si臋
po kru偶gankach swych wspania艂ych pa艂ac贸w albo oparta
piersi膮 o jaki艣 balkon rozmy艣la, jak bez uszczerbku dla cnoty
i wielko艣ci swojej ukoi膰 burz臋, jak膮 dla niej cierpi moje zn臋-
kane serce, jak膮 glori膮 moje udr臋ki uwie艅czy膰, jakie ukojenie
da膰 moim my艣lom, a w ko艅cu, jakie 偶ycie memu konaniu i jak膮
nagrod臋 mym s艂u偶bom. Ty za艣. S艂o艅ce, kt贸re ju偶 spiesznie
pewnie zaprz臋gasz rumaki, aby wcze艣nie wyruszy膰 i wzej艣膰
ogl膮da膰 pani膮 moj膮, kiedy j膮 zobaczysz, b艂agam ci臋, pozdr贸w
j膮 ode mnie. Ale ujrzawszy j膮 i pozdrowiwszy nie wa偶 si臋 uca-
艂owa膰 jej twarzy, bardziej zazdrosny b臋d臋 o ciebie ni偶 ty o ow膮
wietrznic臋, dla kt贸rej si臋 um臋czy艂e艣 i zgoni艂e艣 po r贸wninach
TesalU * i brzegach Peneusa, gdy偶 sam ju偶 nie pomn臋 dobrze,
kt贸r臋dy艣 goni艂o w贸wczas zazdrosne i zakochane.
Do tego miejsca dosz艂y 偶a艂o艣liwe rozmy艣lania Don Kichota,
kiedy c贸rka gospodyni przywo艂a艂a go i rzek艂a:
Panie m贸j, zbli偶cie si臋, wasza mi艂o艣膰, je艣li 艂aska.
Na te znaki i g艂os Don Kichote odwr贸ci艂 g艂ow臋 i ujrza艂
w 艣wietle miesi膮ca, kt贸ry w艂a艣nie by艂 w pe艂ni 艣wiat艂o艣ci, 偶e
wo艂aj膮 go z otworu, kt贸ry zdawa艂 mu si臋 by膰 oknem, a nawet
zgo艂a oknem ze z艂ocon膮 krat膮, jak przystoi w tak bogatym
zamku, jakim wydawa艂a mu si臋 ta gospoda. I od razu w tej
samej chwili uroi艂 sobie w swej ob艂臋dnej wyobra藕ni, 偶e jak
uprzednim razem, pi臋kna panna, c贸rka pani tego zamku, znie-
wolona mi艂o艣ci膮 ku niemu, znowu si臋 do艅 zaleca. Wi臋c w tej
my艣li, nie chc膮c okaza膰 si臋 niewdzi臋cznym i niegrzecznym,
艣ci膮gn膮艂 wodze Rosynanta i zbli偶y艂 si臋 do otworu, ujrzawszy
za艣 dwie miodki, rzek艂:
呕al mi was, pi臋kna panno, 偶e mi艂osne zapa艂y swoje
umie艣cili艣cie tam, gdzie wam odpowiedzie膰 nie mog膮, jak na
to zas艂uguje wasza wysoka godno艣膰 i uroda. Nie obwiniajcie
o to tego nieszcz臋snego rycerza b艂臋dnego, kt贸remu Amor nie
pozwala zwr贸ci膰 ch臋ci swojej ku innej ni偶 ta, kt贸r膮 od pierw-
442
szego wejrzenia uczyni艂 niepodzieln膮 pani膮 duszy swojej. Wy-
baczcie mi, dobra pani, i powr贸膰cie do swej komnaty, za艣 abym
nie okaza艂 si臋 jeszcze bardziej niewdzi臋cznym, nie chciejcie
mi 偶ywiej objawia膰 mi艂o艣ci waszej. A je艣li przez mi艂o艣膰, jak膮
ku mnie 偶ywicie, znajdziecie we mnie co艣, co zadowoli膰 was
mo偶e, a co mi艂o艣ci膮 by nie by艂o 偶膮dajcie. Ja za艣 przysi臋gam
wam na nieobecn膮 tu s艂odk膮 nieprzyjaci贸艂k臋 moj膮, 偶e spe艂ni臋
pragnienie wasze natychmiast, cho膰by艣 pani 偶膮da艂a p臋k贸w
w艂os贸w Meduzy*, kt贸re by艂y w臋偶ami, albo samych promieni
s艂o艅ca zamkni臋tych w krysztale.
Pani moja 偶adnej z tych rzeczy nie potrzebuje, panie
rycerzu rzek艂a na to Maritornes.
Wi臋c czeg贸偶 trzeba pani waszej, o roztropna ochmistrzy-
ni? zapyta艂 Don Kichote.
Jedynie jednej z waszych pi臋knych r膮k rzek艂a Mari-
tornes aby dotkni臋ciem jej och艂odzi膰 nieco wielk膮 t臋sknic臋,
jaka j膮 do tego okienka przywiod艂a z nara偶eniem jej czci, bo
gdyby tak pan ojciec dowiedzia艂 si臋 o tym, posieka艂by j膮 na
kawa艂ki, ledwie by uszy zosta艂y.
Chcia艂bym ja to zobaczy膰 odpar艂 Don Kichote.
Niech si臋 ma na baczno艣ci, je艣li nie chce dost膮pi膰 najstraszniej-
szego ko艅ca, jaki kiedykolwiek spotka艂 na 艣wiecie ojca za to,
偶e 艣mia艂 podnie艣膰 r臋ce na delikatne cz艂onki swej rozmi艂owanej
c贸rki.
Maritornes nie w膮tpi艂a, 偶e Don Kichote poda d艂o艅, o kt贸r膮
go prosz膮, i rozwa偶a艂a w my艣lach, co nale偶a艂o uczyni膰. Odesz艂a
od okienka na d贸艂 do stajni, sk膮d wzi臋艂a u偶dzienic臋 os艂a San-
cza Pansy, i bardzo chy偶o wr贸ci艂a do otworu w czasie, gdy Don
Kichote stan膮艂 ju偶 na siodle Rosynanta, aby dosi臋gn膮膰 zakra-
towanego okienka, gdzie, jak sobie wyobra偶a艂, sta艂a zraniona
panienka, i podaj膮c r臋k臋 rzek艂:
We藕mijcie, pani, t臋 r臋k臋 albo raczej ten bicz na wszyst-
kich z艂oczy艅c贸w 艣wiata. We藕mijcie, pani, t臋 r臋k臋, m贸wi臋, kt贸-
rej 偶adna inna niewiasta nie dotkn臋艂a, nawet ta, kt贸ra ca-
艂ym mym cia艂em niepodzielnie w艂ada. Nie podaj臋 jej, by艣 j膮,
pani, uca艂owa艂a, ale aby艣 podziwia艂a uk艂ad nerw贸w, powi膮-
443
zanie mi臋艣ni, szeroko艣膰 i rozpi臋to艣膰 偶y艂. St膮d wnosi膰 mo-
偶ecie, jaka musi by膰 si艂a ramienia tak膮 r臋k膮 zako艅czo-
nego.
Zaraz to zobaczymy odpar艂a Maritornes i zrobiwszy
p臋tl臋 na u藕dzienicy, zarzuci艂a j膮 na przegub r臋ki, za艣 odsu-
n膮wszy si臋 od okienka, drugi koniec przywi膮za艂a bardzo mocno
do rygla drzwi szopy.
Don Kichote, czuj膮c szorstko艣膰 powrozu na kostce, rzek艂:
Zdaje mi si臋 raczej, 偶e wasza mi艂o艣膰 drapie, a nie pie艣ci
r臋k臋 moj膮. Nie obchod藕cie si臋 z ni膮 tak 藕le, nie ona winna jest
z艂u, jakie wola moja wam wyrz膮dza, ani godzi si臋 na tak
ma艂ej cz膮stce wywiera膰 ca艂ej niech臋ci. Zwa偶cie, 偶e kto mi艂uje,
nie m艣ci si臋 tak z艂o艣liwie.
Ale tych wszystkich s艂贸w Don Kichota nikt ju偶 nie s艂ucha艂,
bowiem zaledwie Maritornes go uwi膮za艂a, obie zaraz uciek艂y
umieraj膮c ze 艣miechu i zostawi艂y go tak, 偶e nie m贸g艂 si臋 uwol-
ni膰. Sta艂, jak si臋 rzek艂o, na Rosynancie z ca艂ym ramieniem
tkwi膮cym w okienku, z r臋k膮 uwi膮zan膮 w przegubie do ryg艂a
drzwi, w najwi臋kszym strachu i trosce, aby Rosynant si臋 nie
ruszy艂 w t臋 czy ow膮 stron臋, gdy偶 w贸wczas zawis艂by na ra-
mieniu. I tak nie 艣mia艂 zrobi膰 偶adnego poruszenia, cho膰 po
cierpliwo艣ci i spokojno艣ci Rosynanta mo偶na by si臋 spodziewa膰,
偶e sta膰 b臋dzie i wiek ca艂y bez drgnienia. Wreszcie Don Kichote
widz膮c, 偶e jest uwi膮zany i 偶e damy odesz艂y, wyobrazi艂 sobie,
偶e to wszystko sta艂o si臋 dzi臋ki czarom, podobnie jak po-
przednim razem, kiedy w tym samym zamku zm艂贸ci艂 go 贸w
zaczarowany Maur mulnika. Przeklina艂 sw膮 g艂upot臋 i nieroz-
wag臋, 偶e wydobywszy si臋 poprzednim razem z tego zamku
w tak 偶a艂osnym stanie, odwa偶y艂 si臋 wej艣膰 tu po raz wt贸ry,
a wszak przestrog膮 i znakiem jasnym dla b艂臋dnych rycerzy
jest, kiedy szcz臋艣cie zawiedzie ich w przygodzie, na jak膮 si臋
wa偶膮, 偶e nie dla nich przeznaczona by艂a, jeno dla innych, prze-
to nie Iza jej drugi raz pr贸bowa膰. Z tym wszystkim nie prze-
stawa艂 ci膮gn膮膰 ramieniem, pr贸buj膮c, czy si臋 nie uwolni, ale
uwi膮zany by艂 mocno i wszystkie jego pr贸by by艂y pr贸偶ne. Co
prawda ci膮gn膮艂 ostro偶nie, by si臋 Rosynant nie poruszy艂, i cho膰
444
it-
mia艂 ochot臋 usi膮艣膰 i spu艣ci膰 si臋 na siod艂o, .musia艂 jednak sta膰
albo te偶 wyrwa膰 r臋k臋.
W贸wczas rad by艂by mie膰 miecz Amadisa, przeciw kt贸remu
偶adne czary mocy nie mia艂y, w贸wczas z艂orzeczy艂 losowi swe-
mu, w贸wczas wyolbrzymia艂 szkody, jakie 艣wiat poniesie z po-
wodu nieobecno艣ci jego, kiedy on trwa zaczarowany, bo nie
w膮tpi艂, 偶e nim by艂. W贸wczas rozpami臋tywa艂 mi艂o艣膰 sw膮 ku
Dulcynei z Toboso lub przyzywa艂 swego poczciwego giermka
Sancza Pans臋, kt贸ry pogr膮偶ony we 艣nie, le偶a艂 wygodnie na
terlicy swego os艂a i w tej chwili nie pami臋ta艂 nawet o rodzo-
nej matce; w贸wczas przyzywa艂 na pomoc czarownik贸w Lirgan-
da i Alquifa oraz wzdycha艂 do swej dobrej przyjaci贸艂ki Urgan-
dy, aby go wspar艂a, a wreszcie zasta艂 go tam poranek w takiej
rozpaczy i wzburzeniu, 偶e rycza艂 jak byk, nie maj膮c nadziei,
aby jego zmartwienie usta艂o z dniem, uwa偶a艂 je bowiem za wie-
czne, wierz膮c, 偶e jest zaczarowany. Wierzy艂 w to tym silniej, 偶e
i Rosynant prawie si臋 nie rusza艂, by艂 przekonany, 偶e on i ru-
mak nie jedz膮c, nie pij膮c i nie 艣pi膮c musz膮 tak trwa膰, p贸ki nie
przeminie z艂y wp艂yw gwiazd lub p贸ki inny pot臋偶niejszy czaro-
dziej zakl臋cia z nich nie zdejmie. Ale omyli艂 si臋 mocno w tym
mniemaniu, bowiem zaledwie zacz臋艂o 艣wita膰, do zajazdu przy-
by艂o czterech je藕d藕c贸w odzianych i zaopatrzonych przystojnie
z rusznicami u 艂臋ku siode艂. Zako艂atali mocno do wr贸t zajazdu
jeszc偶fc zamkni臋tych, co widz膮c Don Kichote z miejsca, gdzie
dot膮d str贸偶e sw膮 sprawowa艂, zawo艂a艂 g艂o艣no i ostro:
Rycerze czy w艂odycy, czy ktokolwiek jeste艣cie, nie
dobijajcie si臋 tak wcze艣nie do bram tego zamku, jasne jest
przecie, 偶e o tej godzinie 艣pi膮 jego mieszka艅cy i nie maj膮 zwy-
czaju otwiera膰 twierdzy, p贸ki s艂o艅ce ca艂ej ziemi nie o艣wieci.
Ust膮pcie i zaczekajcie, a偶 dzie艅 wzejdzie, a w贸wczas zobaczy-
my, czy si臋 godzi, czy nie wam otworzy膰.
C贸偶 to, do diaska, za twierdza czy zamek rzek艂 jeden
偶eby艣my musieli takich ceregieli dochowywa膰. Je艣li jeste艣 go-
spodarzem, ka偶 nam otworzy膰, jeste艣my podr贸偶ni i chcemy
tylko nakarmi膰 nasze wierzchowce i jecha膰 dalej, bo nam
spieszno.
445
Czy偶 zdaje si臋 wam, rycerze, 偶e mam wygl膮d karczma-
rza?
Nie wiem, na co wygl膮dacie odpowiedzia艂 tamten
ale wiem, 偶e gadacie g艂upstwa nazywaj膮c zamkiem ten zajazd.
Zamek to jest odpar艂 Don Kichote i to jeden z naj-
zacniejszych w tej prowincji. A goszcz膮 w nim osoby, kt贸re
ber艂o dzier偶y艂y w d艂oni i koron臋 na g艂owie.
Lepiej by艂oby na opak rzek艂 podr贸偶ny ber艂o na
g艂owie, a koron臋 na r臋ce *. Powiedzmy jasno, musi tu bawi膰
grupa jakich艣 komediant贸w, kt贸rzy zwykle takie korony i ber-
艂a, jak m贸wisz, nosz膮. W tak pod艂ym zaje藕dzie i gdzie taka
cisza panuje, nie wierz臋, by go艣ci艂y osoby godne korony i ber艂a.
Niewiele wiecie o 艣wiecie odpar艂 Don Kichote kie-
dy nie jeste艣cie 艣wiadomi przyg贸d, jakie spotykaj膮 b艂臋dnych
rycerzy.
Towarzysze pytaj膮cego sprzykrzyli sobie jego gadanin臋
z Don Kichotem i na nowo zacz臋li ko艂ata膰 tak w艣ciekle, 偶e
karczmarz zbudzi艂 si臋, a nawet wszyscy inni w zaje藕dzie
i powstali dowiedzie膰 si臋, kto przybywa. Zdarzy艂o si臋 wtedy,
偶e wierzchowiec jednego z je藕d藕c贸w zbli偶y艂 si臋 w臋sz膮c do Ro-
synanta, kt贸ry melancholijny i smutny, ze spuszczonymi uszy-
ma, bez ruchu, podtrzymywa艂 swego naci膮gni臋tego pana, lecz
w ko艅cu, b臋d膮c z cia艂a, aczkolwiek zdawa艂 si臋 by膰 z drewna,
nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋, aby nie pow臋szy膰, kto zbli艂y艂 si臋
do艅 z pieszczot膮. Zaledwie si臋 odrobin臋 poruszy艂, kiedy nogi
Don Kichota rozesz艂y si臋 i by艂by spad艂 na ziemi臋, ze艣lizn膮wszy
si臋 z siod艂a, gdyby nie by艂 za rami臋 uwi膮zany. Sprawi艂o mu
to jednak b贸l taki, 偶e pomy艣la艂 albo 偶e mu przegub wy艂amuj膮,
albo 偶e mu rami臋 wyrywaj膮. Zwis艂 tak blisko ziemi, 偶e ko-
niuszkiem st贸p jej dotyka艂, co mu na dobre nie wysz艂o, bo
czuj膮c, i偶 tak niewiele brakuje do oparcia st贸p na ziemi, wy-
t臋偶a艂 si臋 i naci膮ga艂, ile m贸g艂, aby dosi臋gn膮膰 gruntu, tak jak ska-
zani na kar臋 s艂upka *, zwieszeni na "dotknie czy nie dotknie",
sami sw膮 m臋k臋 przed艂u偶aj膮 wypr臋偶aj膮c si臋 ze wszystkich si艂
i 艂udz膮c si臋 nadziej膮, gdy偶 wyobra偶aj膮 sobie, 偶e naci膮gn膮wszy
si臋 si臋gn膮 ziemi.
446
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY CZWARTY
zawiera dalszy ci膮g nies艂ychanych wydarze艅 w zaje藕dzie
Krzyki Don Kichota by艂y w ko艅cu tak przera藕liwe, 偶e
otwarto co pr臋dzej bramy zajazdu i karczmarz wyszed艂, prze-
straszony, zobaczy膰, kto tak wrzeszczy, to samo uczynili sto-
j膮cy przed zajazdem. Maritornes, obudzona tymi krzykami,
odgaduj膮c, co to by膰 mo偶e, wymkn臋艂a si臋 do szopy i przez ni-
kogo nie widziana odwi膮za艂a sznur, kt贸ry podtrzymywa艂 Don
Kichota. Ten run膮艂 w贸wczas na ziemi臋 na oczach karczmarza
i podr贸偶nych, kt贸rzy zbli偶ywszy si臋 do艅 zapytali, co mu do-
lega i dlaczego tak krzyczy. On, nie odpowiadaj膮c ni s艂owa,
艣ci膮gn膮艂 sznur z przegubu, zerwa艂 si臋 na nogi, wsiad艂 na Ro-
synanta, porwa艂 tarcz臋, nastawi艂 kopi臋 i okr膮偶ywszy do'bry
kawa艂 pola, zawr贸ci艂 k艂usem, m贸wi膮c:
Ktokolwiek powie, 偶e s艂usznie zosta艂em zaczarowany, to
je艣li mi na to da pozwolenie pani moja, ksi臋偶niczka Micomi
cona, zadam mu k艂am, dam mu pole i wyzw臋 go na pojedynek.
Nowoprzybyli zdumieli si臋 s艂owami Don Kichota, ale gospo-
darz wywi贸d艂 ich z tego zdziwienia, m贸wi膮c, kto jest Don Ki-
chote i 偶e nie nale偶y na艅 zwraca膰 uwagi, bo jest niespe艂na ro-
zumu.
Zapytali gospodarza, czy przypadkiem do zajazdu nie przy-
by艂 m艂odzieniaszek oko艂o pi臋tnastoletni, przebrany za mulnika,
tak a tak wygl膮daj膮cy, przy czym dali rysopis umi艂owanego
Doni Ciary. Gospodarz odpowiedzia艂, 偶e tyle by艂o ludzi w za-
je藕dzie, i偶 nie wpad艂 mu w oczy taki, o jakiego pytaj膮. Ale
jeden z nich spostrzeg艂szy karoc臋, w kt贸rej przyby艂 audytor,
rzek艂:
Musi tu by膰 ani chybi. Oto jest bowiem karoca, za kt贸r膮
pod膮偶a, jak m贸wi膮; Niech jeden z nas zostanie przy bramie,
za艣 reszta wejdzie poszuka膰 do wn臋trza. Nawet b臋dzie dobrze,
je艣li jeden z naszych okr膮偶y ca艂y zajazd, aby przez mur po-
dw贸rza nie umkn膮艂.
Tak si臋 zrobi odpowiedzia艂 kt贸ry艣.
Dw贸ch wesz艂o do wn臋trza, jeden pozosta艂 przy bramie, inny
447
poszed艂 kr膮偶y膰 wok贸艂 zajazdu. Na to wszystko patrzy艂 gospo-
darz nie pojmuj膮c, na co te wszystkie starania, cho膰 przy-
puszcza艂, 偶e szukaj膮 owego m艂odzie艅ca, kt贸rego rysopis podali.
Tymczasem nasta艂 dzie艅 a wraz z nim, a tak偶e z powodu
rozruchu, jaki wywo艂a艂 Don Kichote, wszyscy si臋 obudzili
i wstali; a zw艂aszcza Dona Ciaa-a i Dorota, gdy偶 jedna z po--
wodu wzruszenia, 偶e jest tak blisko ukochanego, druga z po-
wodu ch臋ci ujrzenia go, nie mog艂y dobrze spa膰 w nocy. Don
Kichote widz膮c, 偶e 偶aden z czterech podr贸偶nych nie zwraca
na艅 uwagi ani nie odpowiada na jego wyzwanie, uni贸s艂 si臋
w艣ciek艂y z rozgoryczenia i z艂o艣ci; a gdyby by艂 tak znalaz艂
w swoich przepisach rycerskich, 偶e b艂臋dnemu rycerzowi wolno
podejmowa膰 inn膮 przygod臋, cho膰 da艂 s艂owo i poprzysi膮g艂, 偶e
nie wda si臋 w 偶adn膮, p贸ki nie doprowadzi do ko艅ca tej, jak膮
wzi膮艂 na siebie, zmusi艂by ich do odpowiedzi mimo ch臋ci; ale
zda艂o mu si臋, i偶 nie godzi si臋 i nie wypada zaczyna膰 innej przy-
gody, p贸ki Micomicony na tronie nie posadzi, musia艂 zamil-
cze膰 wi臋c i zachowa膰 spok贸j oczekuj膮c, do czego zmierzaj膮
usi艂owania owych podr贸偶nych. Jeden z nich znalaz艂 poszukiwa-
nego ch艂opca, kiedy spa艂 obok m艂odego mulnika, nie spodziewa-
j膮c si臋, 偶e jest poszukiwany, a tym mniej 偶e zostanie odnale-
ziony. Cz艂owiek ten szarpn膮艂 go za rami臋 i rzek艂:
Zaiste, panie Don Luis, zali ta odzie偶 przystoi waszemu
stanowi, a to pos艂anie, na kt贸rym was znachodz臋, pieczo艂owi-
to艣ci, w jakiej wychowa艂a was matka wasza?
Przetar艂 m艂odzian oczy zaspane i popatrzy艂 uwa偶nie na py-
taj膮cego, zaraz te偶 pozna艂, 偶e to s艂u偶ebny ojca jego, i tak si臋
przerazi艂, 偶e przez dobr膮 chwil臋 i s艂owa przem贸wi膰 nie m贸g艂.
S艂uga za艣 ci膮gn膮艂 dalej:
Nic innego teraz nie pozostaje, panie Don Luis, jak uzbroi膰
si臋 w cierpliwo艣膰 i wraca膰 do domu, je偶eli wasza mo艣膰
nie chcesz, aby ojciec wasz, a m贸j pan wyprawi艂 si臋 na drugi
艣wiat, bo niczego innego oczekiwa膰 nie mo偶na w zgryzocie,
jak膮 mu wasza nieobecno艣膰 sprawi艂a.
Ale jak偶e m贸j ojciec dowiedzia艂 si臋 zapyta艂 Don
Luis 偶e uda艂em si臋 t膮 drog膮 i w tym przebraniu.
448
Pewien studentodpowiedzia艂 s艂u偶ebny kt贸remu
zwierzyli艣cie si臋 z uczu膰 waszych, zdradzi艂 to zdj臋ty 偶alem na
widok rozpaczy ojca waszego, kiedy was nie zasta艂. Ojciec wy-
prawi艂 wi臋c czterech pa juk贸w na wasze poszukiwanie i wszy-
scy jeste艣my tu do us艂ug waszych, bardzo szcz臋艣liwi, jak wy-
obrazi膰 sobie mo偶na, z dobrego wyniku, z jakim powr贸cimy
wiod膮c was przed oczy tak was mi艂uj膮ce.
Stanie si臋 to, co ja zechc臋 albo co niebo zrz膮dzi od-
par艂 Don Luis.
C贸偶 wy mo偶ecie chcie膰 albo co niebo zrz膮dzi膰 mo偶e, jak
tylko zgodzi膰 si臋 na powr贸t? Nie masz 偶adnej innej mo偶liwo艣ci.
M艂ody mulnik, z kt贸rym Don Luis dzieli艂 pos艂anie, s艂ysza艂
wszystko, co owi dwaj mi臋dzy sob膮 m贸wili. I podni贸s艂szy si臋,
pobieg艂 opowiedzie膰 o tym Don Fernandowi i Cardeniowi oraz
innym, kt贸rzy ju偶 byli odziani. Opowiedzia艂, jak 贸w cz艂owiek
tytu艂owa艂 "don" owego m艂odzieniaszka, co ze sob膮 m贸wili, jak
chce go zabra膰 do domu ojca z powrotem i jak si臋 ch艂opak
opiera. Wobec tego i z powodu jego pi臋knego g艂osu, jakim
niebo go obdarzy艂o, a jaki poznali, zapragn臋li wszyscy dowie-
dzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej, szczeg贸lnie, kim by艂, i nawet przyj艣膰
mu z pomoc膮, gdyby mu gwa艂t zada膰 chciano; skierowali si臋
wi臋c w stron臋, gdzie rozprawia艂 i spiera艂 si臋 ze s艂u偶ebnym. Na
to z komnaty zesz艂a Dorota, a za ni膮 Do艅a Ciara g艂臋boko
wstrz膮艣ni臋ta. Dorota wezwawszy Gardenia na stron臋 opowie-
dzia艂a mu w kr贸tkich s艂owach histori臋 艣piewaka i Do艅i Ciary;
ten za艣 opowiedzia艂, co zasz艂o od przybycia poszukuj膮cej go
s艂u偶by ojca. Jednak cho膰 m贸wi艂 cicho, pos艂ysza艂a go Dona
Ciara, kt贸ra tak si臋 tym przerazi艂a, 偶e gdyby Dorota nie pod-
bieg艂a jej podtrzyma膰, by艂aby upad艂a na ziemi臋. Gardenio po-
leci艂 Dorocie, aby wr贸ci艂y do izby, on za艣 postara si臋 znale藕膰
spos贸b na wszystko. Tak te偶 uczyni艂y.
Ju偶 wszyscy czterej szukaj膮cy Don Luisa weszli do go-
spody i otoczyli go t艂umacz膮c, aby nie trac膮c czasu i chwili
wr贸ci艂 pocieszy膰 ojca. On odpowiedzia艂, i偶 nijak tego "uczyni膰
nie mo偶e, p贸ki do kresu nie przywiedzie pewnej sprawy, w kt贸-
rej idzie o 偶ycie, honor i dusz臋. Napierali na艅 w贸wczas s艂u-
29 Don Kichote, cz. I 449
偶ebni m贸wi膮c, 偶e w 偶aden spos贸b bez niego nie wr贸c膮, ale za-
bior膮 go, czy chce, czy nie chce.
- Nie uda si臋 wam odpar艂 Don Luis chyba 偶e
we藕miecie mi臋 trupem, w jakikolwiek spos贸b by艣cie mi臋 po-
rwali, zabierzecie mi臋 zawsze bez 偶ycia.
W tej chwili i na ten sp贸r nadbiegli wszyscy inni obecni
w zaje藕dzie, a zw艂aszcza Gardenio, Don Fernando, jego towa-
rzysze, audytor, proboszcz, cyrulik i Don Kichote, kt贸remu si臋
zdawa艂o, 偶e zamku ju偶 strzec nie potrzeba. Gardenio znaj膮c
ju偶 histori臋 ch艂opca zapyta艂 tych, kt贸rzy go uprowadzi膰 usi-
艂owali, z jakiego powodu chc膮 zabra膰 m艂odzieniaszka wbrew
jego woli.
Chcemy odpar艂 jeden z czterech wr贸ci膰 jego ojcu
偶ycie, na kt贸rego utrat臋 nara偶a go rozdzielenie z tym kawa-
lerem.
Na to rzek艂 Don Luis:
Nie b臋d臋 zdawa艂 sprawy z mego post臋powania, jestem
wolny i wr贸c臋, kiedy mi si臋 b臋dzie podoba艂o, a je艣li nie, nikt
z was mi臋 do tego nie zmusi.
Rozum wasz膮 mi艂o艣膰 do tego przywiedzie odpar艂 cz艂o-
wiek a je偶eli i on nie wystarczy, wystarczy dla nas, aby艣my
spe艂nili, po co艣my tu przybyli i do czego jeste艣my zobowi膮-
zani.' ^ . : -^ tl'iJ
. Zbadajmy spraw臋 do sedna wtr膮ci艂 audytor.
Lecz cz艂owiek, kt贸ry w nim pozna艂 s膮siada, rzek艂:
Czy偶 wasza mi艂o艣膰, panie audytorze, nie zna tego kawa-
lera? Jest to przecie syn waszego s膮siada, uciek艂 z domu ojca
w odzieniu tak nieodpowiednim jego stanowi, jak wasza mi-
艂o艣膰 tu widzi.
Popatrzy艂 w贸wczas audytor uwa偶niej; pozna艂 m艂odzie艅ca
i u艣ciska艂 go.
C贸偶 to za dzieci艅stwo, panie Don Luis, i jakie偶 to wa偶ne
przyczyny sk艂oni艂y was do tej wyprawy w przebraniu tak nie
licuj膮cym ze stanem waszym?
Ch艂opcu nap艂yn臋艂y 艂zy do oczu i nie m贸g艂 s艂owa odpowie-
dzie膰 audytorowi. Ten kaza艂 si臋 s艂u偶bie uspokoi膰, a wszystko
450
p贸jdzie g艂adko, wzi膮wszy za艣 Don Luisa za r臋k臋 na stron臋
zapyta艂, co ten wyskok ma znaczy膰. I w czasie kiedy zadawa艂
mu te i inne pytania, us艂yszano przy bramie zajazdu wielkie
krzyki; przyczyn膮 ich by艂o, 偶e dwaj go艣cie, kt贸rzy tam noco-
wali, korzystaj膮c z tego, 偶e wszyscy s膮 zaj臋ci dowiadywaniem
si臋, czego tamci czterej szukaj膮, usi艂owali wymkn膮膰 si臋 nie za-
p艂aciwszy, co byli winni; ale gospodarz, bardziej czujny na
w艂asne sprawy ni偶 na cudze, schwyci艂 ich, kiedy wychodzili
z bramy, i za偶膮da艂 zap艂aty 艂aja膰 za niecny zamiar w takich
s艂owach, 偶e pobudzi艂 ich do odpowiedzi pi臋艣ciami; zacz臋li wi臋c
tak go t艂uc, 偶e nieborak zmuszony by艂 wrzeszcze膰 o pomoc.
Gospodyni i jej c贸rka nie widzia艂y stosownie j szego obro艅cy
nad Don Kichota, do kt贸rego przem贸wi艂a tak c贸rka karczmarza:
Pom贸偶cie, mi艂o艣ciwy panie rycerzu, zaklinam was na
m臋stwo, jakie B贸g wam da艂, memu biednemu ojcu, bo go dwaj
niegodziwcy m艂贸c膮 niczym snopek.
Na to odpowiedzia艂 Don Kichote powoli i z wielk膮 flegm膮:
Urodziwa panienko, nie czas na pro艣b臋 wasz膮, nie Iza mi
bowiem wdawa膰 si臋 w 偶adn膮 przygod臋, p贸ki nie doprowadz臋
do ko艅ca tej, do kt贸rej s艂owem si臋 zobowi膮za艂em. Aby wam
us艂u偶y膰, uczyni膰 mog臋 jedynie, co powiem: biegajcie, powiedz-
cie ojcu, aby trzyma艂 si臋 w tej potyczce, jak zdo艂a najdzielniej,
i nie da艂 si臋 pokona膰, p贸ki nie zyskam pozwolenia od ksi臋偶-
niczki Micomicony, by go wesprze膰 w potrzebie; je艣li je otrzy-
mam, b膮d藕cie pewni, 偶e wydob臋d臋 go z opresji.
O ja nieszcz臋sna zawo艂a艂a obecna przy tym Maritor-
nes. Zanim wasza mo艣膰 uzyska to pozwolenie, o kt贸rym
m贸wicie, m贸j pan b臋dzie ju偶 na drugim 艣wiecie!
Pozw贸lcie jeno wystara膰 si臋 o to wspomniane pozwole-
nie odpowiedzia艂 Don Kichote kiedy je uzyskam, nic
szkodzi膰 nie b臋dzie, cho膰by i by艂 na tamtym 艣wiecie; stamt膮d
go wydob臋d臋, cho膰by ca艂y 艣wiat mia艂 mi stan膮膰 przeciw. A przy-
najmniej tak si臋 pomszcz臋 na tych, kt贸rzy go tam wyprawili,
偶e zupe艂nie zadowolone b臋dziecie.
Nic ju偶 wi臋cej nie m贸wi膮c poszed艂 upa艣膰 na kolana przed
Dprot膮, prosz膮c j膮 w s艂owach rycersko-b艂臋dnych, aby jej wy-
29* 451
艣贸ko艣膰 raczy艂a mupozwoli膰^pospieszy膰 z pomoc膮 kasztelanowi
tego zamku, kt贸ry znajduje si臋 w wielkich opa艂ach.
"Ksi臋偶niczka zgodzi艂a si臋 ch臋tnie, wi臋c natychmiast z tarcz膮
ha ramieniu i z mieczem w d艂oni ruszy艂 ku bramie zajazdu,
gdzie obaj go艣cie dalej t艂ukli gospodarza. Ale kiedy tam do-
szed艂, zatrzyma艂 si臋 i znieruchomia艂, cho膰 gospodyni i Mari-
tornes krzycza艂y, by nie zwleka艂, lecz szed艂 z pomoc膮 m臋偶owi.
Zatrzyma艂em si臋 rzek艂 Don Kicho te bo nie Iza mi
dobywa膰 or臋偶a przeciw ciurom. Zawo艂ajcie tu mego giermka
Sancza, do niego nale偶y i jemu przypada owa obrona i zemsta.
To wszystko dzia艂o si臋 przy bramie zajazdu, gdzie sypa艂y
si臋 ku艂aki i razy dobrze wymierzone, wszystkie na szkod臋
karczmarza, a ku w艣ciek艂o艣ci Maritornes, gospodyni i jej c贸rki,
kt贸re rozpacza艂y widz膮c tch贸rzostwo Don Kichota i krzywd臋,
jakiej dozna艂 ich m膮偶, pan i ojciec.
Lecz zostawmy go tam, znajdzie si臋 na pewne kto艣, kto mu
pomo偶e, a je偶eli nie, niech cierpi i milczy, kt贸ry si臋 porwa艂 na
rzeczy si艂y jego przenosz膮ce; my za艣 wr贸膰my o pi臋膰dziesi膮t
krok贸w wstecz, by dowiedzie膰 si臋, co Don Luis odpowie-
dzia艂 audytorowi, kiedy zostawili艣my ich na boku i kiedy pyta艂
go o przyczyn臋 jego wyprawy, piechot膮 i w tak n臋dznym przy-
odziewku; na to m艂odzieniaszek pochwyciwszy go mocno za
r臋ce jakby na znak, 偶e jaka艣 wielka bole艣膰 serce mu 艣cisn臋艂a,
i wylewaj膮c potoki 艂ez, tak rzek艂:
Panie m贸j, nie umiem wam nic wi臋cej rzec, jeno 偶e od
chwili kiedy niebu si臋 spodoba艂o, a nasze bliskie s膮siedztwo
sprawi艂o, 偶em ujrza艂 pann臋 Do艅臋 Ciar臋, wasz膮 c贸rk臋 a moj膮
pani膮, sta艂a si臋 ona W艂adczyni膮 mojej woli i je艣li wasza, praw-
dziwy panie m贸j i ojcze, nie stanie na przeszkodzie, dzi艣
jeszcze mo偶e sta膰 si臋 moj膮 ma艂偶onk膮. Dla niej to rzuci艂em dom
ojca mego i dla niej w艂o偶y艂em te szaty, aby p贸j艣膰 za ni膮 wsz臋-
dzie,. gdziekolwiek si臋 uda, jak strza艂a, co do celu d膮偶y, lub
jak 偶eglarz za gwiazd膮 polarn膮. Ona wie o mi艂o艣ci mojej jeno
tyle, ile jej zdradzi膰 mog艂y 艂zy oczu moich, dostrze偶one z da-
leka, . Wiadome wam s膮, panie, bogactwa i szlachetno艣膰 rodu
ojc贸w moich i 偶e jestem ich jedynym dziedzicem; je艣li te
453
wzgl臋dy wydaj膮; -si臋^ wam, dostateczne, odwa偶ci,& si臋". uczyni艂
mi臋 szcz臋艣liwym i przyjmijcie mi臋 zaraz za syna; a gdy bjr
ojciec m贸j roi艂 inne zamys艂y, a nie podoba艂yby mu si臋 te,, kt贸re
sam sobie wybra艂em, czas ma wi臋ksz膮 moc rozwi膮zywania
i zmieniania spraw ani偶eli ludzka wola. 昣--昣;,
To powiedziawszy zamilk艂 rozkochany na艂odzienieCy audytor
za艣 sta艂 zdumiony, wzruszony i zdziwiony s艂ysz膮c, w jaki'spo-
s贸b i z jak膮 delikatno艣ci膮 Don Luis ods艂oni艂 swe uczucia,, a. tak-
偶e i tym, 偶e sam, zaskoczony, nie wiedzia艂, jak ma post膮pi膰
w tak nag艂ej i niespodzianej sprawie. Wi臋c nic nie odpowie-
dzia艂, jeno prosi艂, aby si臋 uspokoi艂 na razie i uzyska艂 od s艂u-
偶ebnych, niech go tego dnia nie zabieraj膮, bo trzeba czasu na
rozwa偶enie, co dla wszystkich b臋dzie najlepsze. Don Luis
usi艂owa艂 uca艂owa膰 mu r臋ce i obla艂 je 艂zami, co mog艂o by艂o
zmi臋kczy膰 serce z marmuru, a nie tylko audytora, kt贸ry jako
cz艂ek rozumny, ju偶 poj膮艂, jakim szcz臋艣ciem dla c贸rki by艂oby
to ma艂偶e艅stwo, jednak o ile to mo偶liwe, rad by艂 je przeprowa-
dzi膰 za zgod膮 ojca Don Luisa, o kt贸rym wiedzia艂, 偶e d膮偶y艂 do
uzyskania tytu艂u dla syna.
Tymczasem go艣cie zawarli pok贸j z gospodarzem, gdy偶 za
namow膮 i dobr膮 rad膮 Don Kichota raczej ni偶 dla jego pogr贸偶ek
zap艂acili wszystko, czego 偶膮da艂, a s艂u偶ebni Don Luisa czekali
na koniec przemowy audytora i decyzj臋 swego pana. kiedy
diabe艂, kt贸ry nie 艣pi, sprawi艂, 偶e w tej w艂a艣nie chwili do go-
spody wszed艂 cyrulik, kt贸remu Don Kichote zabra艂 by艂 he艂m
Mambrina, za艣 Sanczo Pansa juczne siod艂o na os艂a, kt贸re wy-
mieni艂 na swoje. Cyrulik ten wi臋c prowadz膮c swego os艂a do
stajni spostrzeg艂 Sancza Pans臋, kt贸ry co艣 przy terlicy majstro-
wa艂, ledwie j膮 zoczy艂, ju偶 j膮 pozna艂 i odwa偶y艂 si臋 napa艣膰 na
Sancza m贸wi膮c:
Ach, panie z艂odzieju, mam ci臋! oddajcie mi miednic臋
i terlic臋 z ca艂膮 uprz臋偶膮, kt贸re艣cie mi zrabowali.
Sanczo, widz膮c t臋 nag艂膮 napa艣膰 i us艂yszawszy te wyzwiska,
jedn膮 r臋k膮 chwyci艂 terlic臋, a drug膮 wyci膮艂 taki policzek cy-
rulikowi, 偶e mu szcz臋ki rozkrwawi艂; ale mimo to cyrulik nie
wypuszcza艂 zdobyczy i mocno trzyma艂 terlic臋, pr贸cz tego za-
453
czat wrzeszcze膰 tak mocno, 偶e wszyscy z gospody zbiegli si臋
na ha艂as i k艂贸tni臋, on za艣 wrzeszcza艂:
W imieniu kr贸la i sprawiedliwo艣ci! za to, 偶e odbieram
moj膮 w艂asno艣膰, ten z艂odziej chce mi臋 zabi膰, ten rozb贸jnik,
w艂贸cz臋ga.
艁偶esz odpar艂 Sanczo nie jestem rozb贸jnik, w艂贸cz臋-
ga, ale m贸j pan, Don Kichote, zdoby艂 mi ten 艂up w sprawiedli-
wej walce.
Ju偶 nadszed艂 by艂 na to Don Kichote i z wielkim zadowole-
niem spostrzeg艂, jak dobrze si臋 broni i naciera jego giermek.
Odt膮d mia艂 go za zucha i zamierza艂 w swym sercu pasowa膰
go na rycerza przy pierwszej sposobno艣ci, jaka si臋 nadarzy,
mniema艂 bowiem, 偶e Sanczo wype艂ni dobrze zakony rycerskie.
Cyrulik w czasie zatargu tak m贸wi艂 mi臋dzy innymi:
Panowie, ta terlica tak jest moja jak 艣mier膰, kt贸r膮 mi
B贸g przeznaczy艂, i tak j膮 znam, jakbym j膮 urodzi艂. Oto tam
stoi m贸j osio艂 w stajni, kt贸ry nie pozwoli mi sk艂ama膰. Je艣li mi
nie wierzycie, przymierzcie terlic臋, a b臋dzie le偶a艂a jak ulana,
albo jestem niecnot膮. Co wi臋cej, tego samego dnia, kiedy mi
j膮 skradziono, skradziono mi i miednic臋 miedzian膮, now膮,
jeszcze nie u偶ywan膮, warto艣ci ca艂ego talara.
Tu nie m贸g艂 wytrzyma膰 Don Kichote, by nie odpowiedzie膰,
i stan膮wszy mi臋dzy przeciwnikami rozdzieli艂 ich, po艂o偶y艂 ter-
lic臋 na ziemi, aby by艂a widoczna, p贸ki prawda na jaw nie wyj-
dzie, i rzek艂:
Ichmo艣膰 panowie, oto zobaczycie jasno i oczywi艣cie b艂膮d,
w jakim tkwi ten poczciwy 艣ciercia艂ka. Nazywa on miednic膮
to, co by艂o, jest i b臋dzie he艂mem Mambrina. Odebra艂em mu
go w sprawiedliwej walce i sta艂em si臋 jego w艂a艣cicielem za-
w艂adn膮wszy nim w prawy i s艂uszny spos贸b. Terlica mi臋 nie
obchodzi, rzec mog臋 o niej jedynie, 偶e m贸j giermek Sanczo
prosi艂 mi臋 o pozwolenie zabrania rz臋du wierzchowca tego po-
bitego tch贸rza, aby nim m贸g艂 swojego ustroi膰. Da艂em mu je
i zabra艂 je sobie. Jak zmieni艂 si臋 rz膮d na terlic臋, wyt艂umaczy膰
nie zdo艂am inaczej jak zwykle: takie przemiany zachodz膮
w przygodach rycerskich; na poparcie tego biegaj, synu m贸j
454
Sanczo, i przynie艣 tu he艂m nazwany przez tego poczciwca
miednic膮.
Na Boga, panie rzek艂 Sanczo je艣li nie mamy innego
dowodu naszych intencji jak to, co jegomo艣膰 m贸wi, to ta mie-
dnica jest tak he艂mem Malina, jak terlica tego poczciwca
rz臋dem,
Czy艅, co ci ka偶臋 odpar艂 Don Kichote mo偶e nie
wszystkie rzeczy w tym zamku podlegaj膮 czarom.
Sanczo poszed艂 po miednic臋 i przyni贸s艂 j膮. Kiedy j膮 Don Ki-
chote ujrza艂, wzi膮艂 do r膮k i rzek艂:
Patrzcie, panowie, jakim czo艂em m贸g艂 rzec 贸w 艣ciercia艂ka,
偶e to jest miednica, a nie he艂m, jak m贸wi臋; przysi臋gam na ry-
cerski zakon, jaki wyznaj臋, 偶e jest to ten sam he艂m, jaki mu
odbi艂em, nic w nim nie doda艂em ani niczego nie uj膮艂em.
Bez w膮tpienia wmiesza艂 si臋 Sanczo bo odk膮d go pan
m贸j zdoby艂 a偶 do teraz, tylko jedn膮 bitw臋 w niej stoczy艂, kie-
dy uwolni艂 nieszcz臋snych ka j daniarzy; a gdyby nie ta he艂mo-
misa, by艂oby w贸wczas krucho, bo w tej utarczce kamienie g臋sto
lata艂y.
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY PI膭TY
wyja艣nia w膮tpliwo艣膰 co do he艂mu Mambrina i terlicy
oraz opowiada ca艂膮 prawd臋 o innych awanturach
Jak wam si臋 podoba, panowie rzek艂 cyrulik to, co
utrzymuj膮 owi szlachetni go艣cie, kt贸rzy jeszcze upieraj膮 si臋,
偶e to nie miednica, jeno he艂m?
A je艣liby kto co innego twierdzi艂 przerwa艂 Don Ki-
chote przekonam go, 偶e 艂偶e, o ile by艂by rycerzem, je艣li za艣
tylko giermkiem, 偶e 艂偶e po tysi膮ckro膰.
Nasz cyrulik, obecny przy tym wszystkim, znaj膮c dobrze
dziwactwo Don Kichota, chcia艂 podsyci膰 jego szale艅stwo i da-
lej 偶art posun膮膰 ku powszechnej uciesze, rzek艂 wi臋c zwracaj膮c
si臋 do tamtego cyrulika:
Panie cyruliku, czy kimkolwiek tam jeste艣cie, dowiedz-
455
ci臋 si臋, 偶e Ja ten sam zaw贸d uprawiam i ju偶 dwadzie艣cia lat
min臋艂o, jak si臋 wyzwoli艂em, znam doskonale wszelkie narz臋-
dzia balwierskie bez wyj膮tku; ni mniej, ni wi臋cej by艂em te偶
偶o艂nierzem w m艂odo艣ci i wiem dobrze, co to jest he艂m, a co
szyszak, co przy艂bica, misiurka oraz inne rzeczy wojskowe, to
znaczy rodzaje broni 偶o艂nierskiej; ot贸偶 twierdz臋, chyba 偶e kto艣
lepiej Os膮dzi, ja zdaj臋 si臋 zawsze na s膮d bystrzejszego, 偶e ten
przedmiot, kt贸ry tu jest przed nami i kt贸ry ten zacny pan
w r臋kach trzyma, nie tylko nie jest miednic膮 balwiersk膮, ale
tak si臋 od niej r贸偶ni jak, bia艂e od czarnego i jak prawda od
k艂amstwa. R贸wnie偶 twierdz臋, 偶e cho膰 to jest he艂m, jednak jest
niezupe艂ny.
Oczywi艣cie rzek艂 Don Kichote brak mu bowiem
po艂owy, to jest dolnej cz臋艣ci.
Ot贸偶 to wtr膮ci艂 proboszcz, kt贸ry ju偶 zrozumia艂 zamiar
swego druha balwierza.
To samo potwierdzi艂 Gardenio, Don Fernando i jego towa-
rzysze; a nawet audytor, gdyby nie by艂 tak zatroskany spraw膮
Don Luisa, by艂by wzi膮艂 udzia艂 w 偶arcie, ale powa偶ne spra-
wy, o kt贸rych my艣la艂, trzyma艂y go w takim napi臋ciu, 偶e nie
zwraca艂 uwagi na owe dowcipy.
Bo偶e, zawaruj! rzek艂 w贸wczas wykpiony cyrulik
czy偶 to mo偶liwe, aby tylu czcigodnych ludzi twierdzi艂o, i偶 to
nie miednica, jeno he艂m? Oto co mog艂oby, zdaje si臋, ca艂y uni-
wersytet w zdumienie wprawi膰, cho膰by najucze艅szy. Do艣膰 tego:
je艣li ta miednica jest he艂mem, to r贸wnie偶 i terlica b臋dzie rz臋-
dem na konia, jak ten pan twierdzi.
Mnie si臋 wydaje terlica odpar艂 Don Kichote ale ju偶
powiedzia艂em, nie mieszam si臋 do tego.
Czy to terlica, czy te偶 rz膮d na konia rzek艂 proboszcz
nikt z nas lepiej obja艣ni膰 nie zdo艂a jak pan Don Kichote. Bo
w tych sprawach rycerstwa wszyscy ci panowie i ja uznajemy
jego wy偶szo艣膰.
Na Boga, mo艣ci panowie rzek艂 Don Kichote tyle
i tak dziwnych rzeczy spotka艂o mi臋 w tym zaniku oba razy,
kiedy w nim go艣ci艂em, 偶e zapytany, nie o艣miel臋 si臋 twierdzi膰
niezbicie o 偶adnej rzeczy, kt贸ra ma z nim zwi膮zek albo si臋
w nim znajduje, bo mniemam, 偶e wszystko w nim czarodziej-
skim sposobem si臋 odbywa. Pierwszy raz dr臋czy艂 mi臋 jaki艣
Maur zakl臋ty, tu przebywaj膮cy, a Sanczo te偶 lepiej nie wy-
szed艂 z jego 艣wit膮; wczorajszego wieczora za艣 zosta艂em powie-
szony za rami臋 na dwie godziny, nie widz膮c, jak ani dlaczego
mi臋 ta przykro艣膰 spotka艂a. Dzi艣 wi臋c wdawa膰 si臋 w rozwa偶a-
nie przyczyny tak zawi艂ychspraw by艂oby, jak mniemam, wy-
dawa膰 s膮d zbyt lekkomy艣lnie. Co si臋 tyczy twierdzenia, 偶e jest
to miednica, a me he艂m, ju偶 odpowiedzia艂em na nie; ale nie
o艣miel臋 si臋 wyda膰 ostatecznego wyroku, czy to jest terlica,
czy rz膮d; wol臋 to zostawi膰 rozstrzygni臋ciu waszmo艣ci贸w, mo偶e
czary tego miejsca nie b臋d膮 mia艂y nad wami mocy, jako 偶e
nie jeste艣cie rycerzami pasowanymi jak ja, wi臋c maj膮c umys艂
wolny b臋dziecie mogli os膮dzi膰 sprawy tego zamku, jakimi one
s膮 w rzeczywisto艣ci i prawdzie, a nie jak si臋 mnie wydaj膮.
Bez w膮tpienia odpar艂 na to Don Fernando pan Don
Kichote powiedzia艂 bardzo s艂usznie, 偶e do nas nale偶y rozs膮dzi膰
t臋 spraw臋; aby za艣 s膮d mia艂 lepsze podstawy, zbior臋 tajne g艂osy
tych pan贸w i zdam pewne i jasne sprawozdanie z wyniku.
Dla wszystkich, kt贸rzy znali dziwactwo Don Kichota, by艂o
to wszystko okazj膮 do serdecznego u艣miania si臋, ale dla tych,
kt贸rzy wtajemniczeni nie byli, zdawa艂o si臋 rzecz膮 najdzi-
waczniejsz膮 w 艣wiecie, osobliwie za艣 czterem pajukom Don
Luisa, a niemniej jemu samemu oraz trzem innym podr贸偶nym,
kt贸rzy przypadkiem przybyli do zajazdu, a wygl膮dali na 艂ucz-
nik贸w, jakimi w samej rzeczy byli.
Najbardziej jednak zrozpaczony by艂 cyrulik, kt贸rego miedni-
ca w jego oczach zmieni艂a si臋 w he艂m Mambrina, a nie w膮tpi艂,
偶e i terlica os艂a zamieni si臋 w bogaty rz膮d na rumaka. Jedni
i drudzy 艣miali si臋 widz膮c, jak Don Fernando chodzi艂 zbiera-
j膮c g艂osy tych i tamtych, szepc膮c im na ucho, aby tajnie g艂o-
sowali, zali 贸w skarb, o kt贸ry tyle walczono, by艂 terlica czy
rz臋dem. A kiedy ju偶 pozbiera艂 g艂osy tych, kt贸rzy Don Kichota
znali, o艣wiadczy艂 g艂o艣no:
Prawda jest, dobry cz艂ecze, 偶eoto zm臋czy艂em si臋 ju偶
4S7
zbieraniem tylu g艂os贸w, widz臋 bowiem, 偶e wszyscy na pytanie
odpowiadaj膮 jednako, a tylko szale艅stwo mo偶e twierdzi膰, 偶e
to jest terlica na os艂a, kiedy to jest rz膮d na konia, i to zgo艂a
konia pe艂nej krwi. Przeto uzbr贸jcie si臋 w cierpliwo艣膰, bo na
przek贸r wam i waszemu os艂u jest to rz膮d, a nie terlica, wy za艣
bardzo nieudolnie dowodzili艣cie waszego twierdzenia.
Obym si臋 do nieba nie dosta艂 rzek艂 nieszcz臋sny cy-
rulik je艣li si臋 wasze mi艂o艣cie wszyscy nie mylicie, i niech
dusza moja tak si臋 Bogu wyda, jak to mnie si臋 wydaje terlica,
a nie rz臋dem, ale tak si臋 dzieje z prawami...* ju偶 wi臋cej nie
powiem nic, po prawdzie nie jestem pijany, nie przekroczy艂em
postu, chyba w my艣li.
G艂upstwa, jakie pl贸t艂 cyrulik, nie mniejszy 艣miech wywo-
艂a艂y ni偶 szale艅stwa Don Kichota, kt贸ry w艂a艣nie rzek艂:
Nie ma Au wi臋cej nic do roboty, niech ka偶dy we藕mie, co
jego, a komu B贸g da艂, niech mu 艣w. Piotr b艂ogos艂awi.
Jeden z czterech pajuk贸w odezwa艂 si臋:
Je艣li to wszystko nie jest z g贸ry u艂o偶onym 偶artem, nie
mog臋 poj膮膰, jak ludzie tak rozumni, jakimi s膮 lub zdaj膮 si臋
by膰 wszyscy tu obecni, o艣mielaj膮 si臋 m贸wi膰 i twierdzi膰, 偶e nie
jest to terlica o艣la, a tamto balwierska miednica; lecz widz膮c,
jak utrzymuj膮 to i g艂osz膮, musz臋 mniema膰, 偶e kryje si臋 jaka艣
tajemnica w upieraniu si臋 przy twierdzeniu tak przeciwnym
temu, co okazuje sama prawda i do艣wiadczenie; przysi臋gam
bowiem tu zakl膮艂 soczy艣cie 偶e nikt z 偶yj膮cych na 艣wiecie
nie zmusi艂by mi臋 do powiedzenia, 偶e to nie jest miednic膮 bal-
wierza, a tamto terlica na os艂a.
Mog艂oby to by膰 i na o艣lic臋 rzek艂 proboszcz.
Na jedno to wychodzi rzek艂 s艂u偶ebny nie w tym rzecz,
lecz w tym, czy jest to terlica, czy nie, jak wasze mi艂o艣cie twier-
dz膮.
Na to jeden z 艂ucznik贸w, kt贸rzy w艂a艣nie weszli do gospody,
wys艂uchawszy sporu i zatargu, rozgniewany i oburzony, wy-
krzykn膮艂:
To przecie terlica, jak m贸j ojciec jest mym ojcem! a kto
co艣 innego m贸wi lub powie, musi by膰 zalany w pestk臋!
458
艁偶esz jak pod艂y cham! odkrzykn膮艂 Don Kichot.
I wzni贸s艂szy kopi臋, kt贸rej nigdy nie wypuszcza艂 z d艂oni, wy-
mierzy艂 mu taki cios w g艂ow臋, 偶e gdyby si臋 by艂 艂ucznik nie
uchyli艂, ju偶 by le偶a艂 jak d艂ugi. Kopia spad艂a na ziemi臋 i po艂ama-
艂a si臋 w kawa艂ki, za艣 inni 艂ucznicy widz膮c, jak napadni臋to ich
towarzysza, podnie艣li krzyk 偶膮daj膮c pomocy dla 艢wi臋tej Her-
mandady.
Gospodarz, kt贸ry nale偶a艂 do bractwa *, pobieg艂 natychmiast
po sw膮 lask臋 i szpad臋 i stan膮艂 u boku swych kamrat贸w; pajucy
Don Luisa otoczyli m艂odzie艅ca, aby im w zam臋cie nie zbieg艂;
cyrulik, widz膮c dom do g贸ry nogami przewr贸cony, pochwyci艂
sw膮 terlic臋, to samo uczyni艂 Sanczo; Don Kichote doby艂 miecza
i napad艂 na 艂ucznik贸w, Don Luis krzycza艂 na-s艂u偶b臋, aby go
zostawili i biegli z pomoc膮 Don Kichotowi, Cardeniowi i Don
Fernandowi, kt贸rzy stan臋li w obronie Don Kichota; proboszcz
nawo艂ywa艂, gospodyni piszcza艂a, c贸rka zawodzi艂a, Maritornes
艂ka艂a, Dorota straci艂a g艂ow臋, Lucynda by艂a przera偶ona, Dona
Ciara zemdla艂a, cyrulik wali艂 Sancza, Sanczo t艂umi艂 cyrulika,
Don Luis, kt贸rego jeden ze s艂u偶by o艣mieli艂 si臋 chwyci膰 za
rami臋, by nie uszed艂, wymierzy艂 mu taki policzek, 偶e z臋by mu
zala艂 krwi膮; audytor stan膮艂 w jego obronie; Don Fernando pod
stopami swymi trzyma艂 jednego z 艂ucznik贸w i mierzy艂 mu cia艂o
nogami, ile wlaz艂o; gospodarz znowu wrzeszcza艂 coraz g艂o艣niej
wzywaj膮c pomocy dla 艢wi臋tej Hermandady; tak 偶e ca艂a gospo-
da by艂a pe艂na p艂aczu, nawo艂ywa艅, krzyk贸w, zamieszania, stra-
chu, przera偶enia, biada艅, cios贸w, raz贸w, kopniak贸w, kij贸w
i rozlewu krwi. A po艣r贸d tego chaosu, platan i powszechnej
gmatwaniny Don Kichotowi strzeli艂o do g艂owy wspomnienie, 偶e
oto ni st膮d, ni zow膮d zosta艂 przeniesiony w zgie艂k oboisu Agra-
manta *, wi臋c rykn膮艂 g艂osem, od kt贸rego zadr偶a艂a karczma:
Wstrzymajcie si臋 wszyscy! wszyscy od艂贸偶cie bro艅! uspo-
k贸jcie si臋 wszyscy, pos艂uchajcie mi臋 wszyscy, je艣li chcecie 偶ycie
ocali膰!
Na ten dono艣ny g艂os wszyscy przystan臋li, on za艣 m贸wi艂 dalej:
Zali nie m贸wi艂em wam, panowie, 偶e ten zamek jest zacza-
rowany i 偶e ca艂y legion demon贸w musi go zamieszkiwa膰? Na
459
potwierdzenie tego chce, aby艣cie na w艂asne oczy ujrzeli, -jak
przenios艂a si臋 mi臋dzy nas i wcisn臋艂a si臋 tu wa艣艅 obozu Agra-
manta. Patrzcie, jak tam walcz膮 o miecz, tu o rumaka, 贸wdzie
o or艂a, gdzie indziej o he艂m. I wszyscy walczymy i nie mo偶emy
si臋 porozumie膰. P贸jd藕cie wi臋c, wasza mi艂o艣膰, panie audytorze,
i wasza mi艂o艣膰, wielebny proboszczu, niech jeden wyobra偶a
kr贸la Agramanta, za艣 drugi kr贸艂a Sobrino i pojednajcie nas;
bowiem na Boga Wszechmog膮cego, wielkie by艂oby to bezece艅-
stwo, aby tylu znakomitych ludzi jak my zabija艂o si臋 dla takich
b艂ahostek.
艁ucznicy, kt贸rzy nie rozumieli nic z przemowy Don Kichota,
a byli bardzo pobici przez Don Fernanda, Gardenia i towarzyszy,
nie chcieli si臋 uspokoi膰, cyrulik by艂 nie od tego, bo w zwadzie
wyrwano mu brod臋 i terlic臋; Sanczo, jako dobry s艂uga, na
pierwszy g艂os swego pana pohamowa艂 si臋; czterej pajucy Don
Luisa r贸wnie偶 zaprzestali walki widz膮c, jak ma艂o mog膮 zy-
ska膰 bij膮c si臋 dalej; jeden gospodarz upiera艂 si臋, 偶e musi ukara膰
zuchwalstwo owego szale艅ca, kt贸ry na ka偶dym kroku zajazd mu
zak艂贸ca. W ko艅cu zgie艂k uspokoi艂 si臋, terlica pozosta艂a a偶 do s膮du
ostatecznego rz臋dem rycerskim; miednica he艂mem, za艣 gospoda
zamkiem w wyobra藕ni Don Kichota.
Kiedy wi臋c uspokoili si臋 i pogodzili wszyscy dzi臋ki namo-
wom audytora i proboszcza, pajucy Don Luisa upierali si臋,
aby natychmiast jecha艂 z nimi; podczas kiedy on z nimi pak-
towa艂, audytor naradza艂 si臋 z Don Fernandem, Cardeniem i pro-
boszczem, jak ma w tej okoliczno艣ci post膮pi膰, opowiedziawszy
im, czego si臋 od Don Luisa dowiedzia艂, W ko艅cu postanowio-
no, 偶e Don Fernando wyjawi pajukom Don Luisa, kim jest,
i 偶e chcia艂by, aby Don Luis pojecha艂 z nim do Andaluzji,
gdzie brat jego, markiz, przyjmie go, jak na to m艂odzieniec za-
s艂uguje, 艂atwo bowiem przewidzie膰 mo偶na, ze Don Luis
w tej chwili raczej da si臋 posieka膰 na kawa艂ki, ni偶 wr贸ci przed
oblicze ojca. Kiedy wi臋c czterej pajucy dowiedzieli si臋 o godno艣-
ci Don Fernanda i o postanowieniu Don Luisa, uradzili .mi臋-
dzy sob膮, 偶e trzech powr贸ci zda膰 spraw臋 ojcy.1 z tego, co zasz艂o,
za艣 czwarty pozostanie na us艂ugach Don Luisa i nie opu艣ci
460
go, p贸ki tamci po niego nie wr贸c膮 albo dop贸ki nie dowiedz膮 si臋
o decyzji ojca. W ten spos贸b uspokoi艂a si臋 owa gmatwanina spo-
r贸w dzi臋ki powadze Agramanta i roztropno艣ci kr贸la Sobrino,
ale wr贸g zgody i przeciwnik pokoju widz膮c, 偶e zosta艂 wyszydzo-
ny i wydrwiony i 偶e tak marn膮 korzy艣膰 odni贸s艂 z wp臋dzenia
wszystkich w ten zawi艂y labirynt, postanowi艂 raz jeszcze spr贸-
bowa膰 szcz臋艣cia wzniecaj膮c nowe zatargi i zamieszki.
Oto wprawdzie 艂ucznicy ucichli dowiedziawszy si臋, jak zna-
komitymi lud藕mi byli ci, z kt贸rymi walczyli, i wycofali si臋 ze
starcia, bo zdawa艂o si臋, 偶e cokolwiek by zasz艂o, oni szkod臋
w walce ponios膮; ale jeden z nich, kt贸rego w艂a艣nie wym艂贸ci艂
i podepta艂 Don Fernando, przypomnia艂 sobie, 偶e w艣r贸d licznych
nakaz贸w, jakie mia艂 przy sobie na uwi臋zienie z艂oczy艅c贸w, ma
te偶 jeden przeciw Don Kichotowi, kt贸rego 艢wi臋ta Hermandada
kaza艂a uwi臋zi膰 za uwolnienie galernik贸w, czego si臋 bardzo s艂usz-
nie Sanczo obawia艂. Wpad艂szy na to, chcia艂 przekona膰 si臋, czy
rysopis Don Kichota zgadza si臋 i wyj膮wszy z zanadrza perga-
min, znalaz艂, czego szuka艂, i j膮艂 czyta膰 powoli, nie by艂 bowiem
zbyt bieg艂y w czytaniu; za ka偶dym s艂owem podnosz膮c oczy na
Don Kichota, por贸wnywa艂 rysopis listu go艅czego z jego obli-
czem. Upewni艂 si臋, 偶e bez 偶adnej w膮tpliwo艣ci w艂a艣nie do niego
list go艅czy si臋 odnosi艂. Zaledwie si臋 upewni艂, zwin膮艂 sw贸j perga-
min, prze艂o偶y艂 go do lewej r臋ki i praw膮 chwyciwszy Don Ki-
chota za ko艂nierz tak silnie, 偶e ten tchu z艂apa膰 nie m贸g艂, g艂osem
gromkim zawo艂a艂:
W imieniu 艢wi臋tej Hermandady! A kto chce si臋 przeko-
na膰, 偶e s艂usznie wo艂am, niech czyta ten list go艅czy, kt贸ry za-
wiera rozkaz pochwycenia * tego opryszka szerokich dr贸g.
Proboszcz wzi膮艂 list i przekona艂 si臋, 偶e stra偶nik prawd臋 po-
wiada艂, bo rysopis zgadza艂 si臋 z Don Kichotem; ten widz膮c, jak
藕le obchodzi si臋 z nim pod艂y prostak, wpad艂 w tak膮 w艣ciek艂o艣膰,
偶e a偶 mu ko艣ci trzeszcza艂y, i jak tylko zdo艂a艂, chwyci艂 艂ucznika
obiema r臋koma za gard艂o; i gdyby mu towarzysze nie po艣pieszyli
z pomoc膮, by艂by 贸w 偶ycie postrada艂, zanimby go Don Kichote
wypu艣ci艂. Gospodarz, kt贸ry by艂 obowi膮zany pomaga膰 ludziom
swego stowarzyszenia, pobieg艂 szybko z pomoc膮. Gospodyni, kt贸-
W
la. swego m臋偶a znowu w obie偶y ujrza艂a, zacz臋艂a wrzeszcze膰;
krzyk ten zwabi艂 Maritornes i c贸rk臋, kt贸re j臋艂y wzywa膰 niebo
na pomoc i wszystkich obecnych.
Sanczo widz膮c, co si臋 dzieje, rzek艂:
Na Boga 偶ywego! prawd膮 jest, co m贸wi艂 pan m贸j o czarach
tego zamku, wszak i jednej godziny nie mo偶na tu 偶y膰 spokojnie.
Don Fernando rozdzieli艂 艂ucznika i Don Kichota i ku zadowo-
leniu obu, oderwa艂 ich r臋ce, mocno zaci艣ni臋te, te na ko艂nierzu
jednego, owe na gardle drugiego. Jednak 艂ucznicy nie przesta-
wali domaga膰 si臋 wi臋藕nia i wo艂a膰 pomocy, aby go odda膰 zwi膮-
zanego i poddanego ich woli, jak wymaga powinno艣膰 wobec kr贸-
la i 艢wi臋tej Hermandady, w kt贸rej imieniu znowu 偶膮dali pomo-
cy, aby pojma膰 tego 艂upie偶c臋 i rozb贸jnika szlak贸w i go艣ci艅c贸w.
Don Kichote u艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co s艂ysz膮c te s艂owa i z wiel-
kim spokojem rzek艂:
P贸jd藕cie tu, g艂upcy i nikczemnicy, nazywacie rozbojem,
kiedy obdarza si臋 wolno艣ci膮 zakutych w kajdany, uwalnia wi臋藕-
ni贸w, wspiera nieszcz臋艣liwych, podnosi upad艂ych, pomaga po-
trzebuj膮cym? A, plemi臋 nikczemne, niegodny jest wasz niski
i pod艂y umys艂, aby niebo was pouczy艂o o warto艣ci, jak膮 zawiera
w sobie b艂臋dne rycerstwo, ani by wam da艂o poj膮膰 grzech i ciem-
not臋, w jakiej tkwicie nie okazuj膮c czci ju偶 nie cieniowi, ale co
wi臋cej, pbecno艣ci b艂臋dnego rycerza! P贸jd藕cie tu, zgrajo 艂otr贸w!
nie 艂ucznicy wy, ale rozb贸jnicy dr贸g pod os艂on膮 艢wi臋tej Her-
mandady; powiedzcie: c贸偶 to za g艂upiec podpisa艂 list go艅czy na
uwi臋zienie takiego jak ja rycerza? Kt贸偶 jest, kto nie wie, 偶e ry-
cerze b艂臋dni nie podlegaj膮 偶adnym s膮dom, 偶e prawem im jest
miecz, trybuna艂em ich przewagi, kodeksem wola? C贸偶 to za
p贸艂g艂贸wek powtarzam co nie wiedzia艂, 偶e 偶aden indygenat
szlachecki nie nadaje takich przywilej贸w, takich swob贸d, jak te,
kt贸re zyskuje rycerz w dzie艅 swego pasowania i podj臋cia twar-
dego zawo艂ania rycerskiego. Kt贸ry偶 b艂臋dny rycerz p艂aci艂 kiedy-
kolwiek czynsz, sprzeda偶ne *, danin臋 na pantofelki kr贸lowej *,
c艂o, myto lub mostowe? Jaki偶 krawiec za偶膮da ode艅 zap艂aty za
uszycie szat, jaki偶 kasztelan, goszcz膮c go w swym zamku, za偶膮da
zap艂aty za nocleg? Kt贸ry偶 kr贸l nie posadzi go przy swoim stole?
462
Jaka偶 dziewica nie zakocha si臋 w nim i nie odda mu swych po-
wab贸w i woli? A w ko艅cu, czy by艂, jest albo b臋dzie na 艣wiecie
jaki艣 b艂臋dny rycerz, kt贸ry by si臋 nie odwa偶y艂 da膰 sam jeden
czterysta kij贸w czterystu 艂ucznikom o艣mielaj膮cym si臋 stawi膰
mu czo艂o?
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY SZ脫STY
o s艂ynnej przygodzie * z tucznikami i o wielkiej zaciek艂o艣ci
naszego zacnego rycerza Don Kichota
Kiedy Don Kichote to wyg艂asza艂, proboszcz stara艂 si臋 wyt艂u-
maczy膰 艂ucznikom, 偶e jest on pozbawiony rozumu, co wida膰 z je-
go czyn贸w i ze s艂贸w jego, i 偶e nie nale偶y sprawy dalej po-
suwa膰, bo cho膰by go uwi臋zili i zabrali, b臋d膮 musieli zaraz go
wypu艣ci膰 jako szale艅ca; na to odpowiedzia艂 nosiciel listu go艅-
czego, 偶e nie jego rzecz膮 jest rozstrzyga膰 o szale艅stwie Don Ki-
chota, jeno wype艂ni膰 zlecenie zwierzchnika, a kiedy raz b臋dzie
pojmany, mog膮 go i trzysta razy wypuszcza膰.
Mimo to rzek艂 proboszcz tym razem go nie we藕mie-
cie ani on wzi膮膰 si臋 nie da, jak przypuszczam.
W ko艅cu proboszcz tak umia艂 do nich przem贸wi膰, a Don Ki-
chote tyle szale艅stw zdo艂a艂 pope艂ni膰, 偶e 艂ucznicy musieliby by膰
wi臋kszymi wariatami ni偶 on, gdyby nie uznali kalectwa Don
Kichota. Uwa偶ali, 偶e lepiej b臋dzie uspokoi膰 si臋, a nawet po艣red-
niczy膰 w pogodzeniu cyrulika i Sancza Pansy, kt贸rzy dot膮d bar-
dzo gniewny sp贸r toczyli. Na koniec jako przedstawiciele spra-
wiedliwo艣ci po艣redniczyli i rozs膮dzili spraw臋 w ten spos贸b, 偶e
obie strony zosta艂y je艣li nie zupe艂nie zadowolone to przynaj-
mniej nieco zaspokojone, bo zamieniono terlice, ale nie uzdy
i popr臋gi. Co si臋 tyczy he艂mu Mambrina, proboszcz po kryjomu,
aby si臋 Don Kichote nie dowiedzia艂, da艂 za miednic臋 osiem reali,
za艣 cyrulik wystawi艂 pokwitowanie odbioru przyrzekaj膮c, 偶e nie
b臋dzie si臋 o ni膮 upomina艂 ani teraz, ani na wieki wiek贸w amen.
Po za艂agodzeniu tych dwu zatarg贸w, najwa偶niejszych i naj-
wi臋kszych, pozostawa艂o jeszcze sprawi膰, aby pajucy Don Luisa
463
zgodzili si臋 wr贸ci膰 we trzech i aby j^eden pozosta艂 towarzy-
sz膮c mu tam, gdzie go Don Fernando zawie藕膰 zechce. I jak dobry
los i przyjazna fortuna zacz臋艂y ju偶 kruszy膰 kopie i usuwa膰 prze-
szkody 藕 drogi kochank贸w i bohater贸w zajazdu/tak i zechcia艂y
przywie艣膰 wszystko do szcz臋艣liwego ko艅ca, bowiem s艂u偶ebni Don
Luisa zgodzili si臋 na jego 偶膮danie; z czego Do艅a Ciara tak膮
rado艣膰 odczu艂a, i偶 ka偶dy, kto w贸wczas na jej lica spogl膮da艂, po-
zna艂 wesele jej duszy. Zoraida, cho膰 nie rozumia艂a zdarze艅, na
kt贸re patrzy艂a, to smuci艂a si臋, to rozwesela艂a, zale偶nie od tego,
co czyta艂a na twarzach drugich, za艣 osobliwie swego Hiszpana,
z kt贸rego nie spuszcza艂a oczu, b臋d膮c z nim dusz膮 zwi膮zana. Go-
spodarz, kt贸rego uwagi nie usz艂a zap艂ata i nagroda, jak膮 pro-
boszcz da艂 cyrulikowi, za偶膮da艂 wyr贸wnania nale偶no艣ci Don Ki-
chota oraz wynagrodzenia za uszkodzenie buk艂ak贸w, za strat臋
wina, kln膮c si臋, 偶e nie wypu艣ci z zajazdu Rosynanta ani os艂a
Sanczowego, p贸ki mu nie zap艂ac膮 do ostatniego szel膮ga. Wszyst-
ko to uspokoi艂 proboszcz, za艣 Don Fernando zap艂aci艂, cho膰 audy-
tor z najlepszej woli r贸wnie偶 ofiarowa艂 wsp贸艂udzia艂. W ten spo-
s贸b wszyscy pozostali w pokoju i ciszy i zajazd ju偶 nie wydawa艂
si臋 by膰 zwa艣nionym obozem Agramanta, o jakim Don Kichote
m贸wi艂, ale samym pokojem i uciszeniem czas贸w Oktawiana *.
Powszechne zdanie by艂o, 偶e sta艂o si臋 to dzi臋ki dobrym usi艂owa-
niom i znakomitej wymowie jegomo艣ci plebana oraz niezr贸wna-
nej szczodro艣ci Don Fernanda.
Przeto Don Kichote, widz膮c si臋 wolnym i oswobodzonym z ty-
lu zatarg贸w tak giermka swego, jak w艂asnych, by艂 zdania, 偶e
nale偶a艂o zacz臋t膮 podr贸偶 dalej prowadzi膰 i przywie艣膰 do ko艅ca
ow膮 wielk膮 przygod臋, do kt贸rej zosta艂 powo艂any i wybrany.
Zatem w silnym postanowieniu poszed艂 pa艣膰 na kolana przed
Dorot膮, kt贸ra nie pozwoli艂a mu przyj艣膰 do s艂owa, p贸ki nie po-
wstanie. On wi臋c, aby okaza膰 si臋 pos艂usznym, powsta艂 i rzek艂:
Jest znane przys艂owie, pi臋kna pani, 偶e po艣piech jest ma-
tk膮 pomy艣lno艣ci, i w wielu powa偶nych sprawach do艣wiadczenie
okaza艂o, 偶e pilno艣膰 uczestnika do szcz臋艣liwego kresu doprowa-
dzi艂a w膮tpliw膮 spraw臋. Ale ta prawda nigdzie bardziej oczy-
wista nie jest jak w sprawach wojennych, gdzie szybko艣膰 i po-
464
艣pioch uprzedza plany wrog贸w i odnosi zwyci臋stwo, zanim prze-
ciwnik zajmie obronne stanowisko. To m贸wi臋, wysoka i znako-
mita pani, poniewa偶 zdaje mi si臋, 偶e dalszy pobyt nasz w tym
zamku jest bez korzy艣ci, a mo偶e nam przynie艣膰 szkod臋, kt贸r膮
niebawem spostrzegliby艣my; kt贸偶 bowiem wie, czy przez tajnych
szpieg贸w i stronnik贸w olbrzym, wasz wr贸g, nie dowiedzia艂 si臋
ju偶, 偶e ja wybieram si臋 go zniszczy膰, a maj膮c czas i miejsce nie
umocni si臋 w jakim艣 niezdobytym zamku lub warowni, przeciw
kt贸rym niewiele warte b臋d膮 moje wysi艂ki i dzielno艣膰 mego
niestrudzonego ramienia? Uprzed藕my tedy, pani moja, jak rze-
k艂em, jego zamys艂y naszym po艣piechem i ruszajmy natychmiast
po los szcz臋艣liwy, bowiem tym 艂acniej osi膮gnie wasza wyso-
ko艣膰 cel tak upragniony, im rychlej zetkn臋 si臋 z wrogiem wa-
szym.
Umilk艂 i nie rzek艂 wi臋cej ani s艂owa Don Kichote oczekuj膮c
z wielkim spokojem odpowiedzi pi臋knej infantki. Ta, z pa艅sk膮
min膮 i przystosowuj膮c si臋 do stylu Don Kichota, odpowiedzia艂a
w ten spos贸b:
Dzi臋ki wam sk艂adam, panie rycerzu, za gotowo艣膰, jak膮
objawiacie, chc膮c mi okaza膰 pomoc w mej wielkiej niedoli. Tak
przystoi rycerzowi, kt贸rego w艂a艣ciwo艣ci膮 i powinno艣ci膮 jest po-
maga膰 sierotom i uci艣nionym. Oby niebo zechcia艂o, aby wasze
i. m贸j e pragnienie spe艂ni艂o si臋 i aby艣cie si臋 mogli przekona膰, 偶e
istniej膮 wdzi臋czne bia艂og艂owy na 艣wiecie. Co za艣 si臋 mego wy-
jazdu tyczy, niech co rychlej nast膮pi, nie mam innej woli, jeno
wasz膮; rozporz膮dzajcie mn膮 wedle waszej ch臋ci i umy艣lenia; ta
bowiem, kt贸ra wam powierzy艂a obron臋 swej osoby i w wasze
r臋ce z艂o偶y艂a spraw臋 odzyskania swego kr贸lestwa, nie mo偶e prze-
ciwstawia膰 si臋 temu, co wasza roztropno艣膰 rozka偶e.
-. W imi臋 Boga przeto rzek艂 Don Kichote skoro taka
pani przede mn膮 si臋 uni偶a, nie chc臋 traci膰 sposobno艣ci podnie-
sienia jej i osadzenia na dziedzicznym tronie. Jed藕my co pr臋-
dzej, bowiem bod藕ca dodaje mi zapa艂 i daleka droga, skoro
zwyk艂o si臋 m贸wi膰, 偶e niebezpiecze艅stwo kryje si臋 w zw艂oce,
a jako niebo nie stworzy艂o ani piek艂o nie wyda艂o nic, co by mi臋
zastraszy膰 lub przerazi膰 mog艂o, siod艂aj, Sanczo, Rosynanta,
3Q Don Kichote, cz. I
468
oku艂bacz twego os艂a oraz st臋paka kr贸lowej, po偶egnajmy kaszte-
lana i tych pan贸w i co rychlej ruszajmy w drog臋.
Sanczo, kt贸ry by艂 wszystkiemu obecny, rzek艂 kiwaj膮c g艂ow膮
na prawo i na lewo:
Ach, panie m贸j, panie, wi臋cej z艂a w艣r贸d sio艂a, ni偶 kto wy-
艣ni膰 zdo艂a, z przeproszeniem tych dostojnych czepc贸w*.
Jakie偶 z艂o by膰 mo偶e w jakimkolwiek siole czy we wszyst-
kich miastach 艣wiata, kt贸re by mog艂o naprzeciw mnie si臋 obr贸-
ci膰, prostaku?
Je艣li jegomo艣膰 si臋 gniewa odpar艂 Sanczo zamilkn臋
i nie powiem, co jako dobry giermek i dobry s艂u偶ka powinienem
rzec panu swemu.
Gadaj, co zamierzasz odpar艂 Don Kichote byleby
s艂owa twoje nie zmierza艂y do zatrwo偶enia mnie. Je艣li ciebie
strach oblata, czy艅, na. co ci臋 sta膰, ja za艣, kt贸ry nie znam trwogi,
post膮pi臋, jak mnie przystoi.
Nie w tym rzecz, grzesznik ja przed Bogiem odpowie-
dzia艂 Sanczo ale wiem pewnie i niezbicie, 偶e ta pani, kt贸ra
podaje si臋 za kr贸low臋 wielkiego kr贸lestwa Micomicon, jest ni膮
tak jak moja matka; gdyby bowiem tak by艂o, jak m贸wi, nie
bo膰ka艂aby si臋 ci膮gle z jednym z tego grona, ledwie obr贸cimy
g艂owy i po wszystkich k膮tach...
Na te s艂owa Sancza Dorota sp艂on臋艂a, prawd膮 bowiem by艂o, 偶e
ma艂偶onek jej Don Femando, nieraz po kryjomu z ust jej bra艂
nagrod臋, na jak膮 uczucia jego zas艂ugiwa艂y (spostrzeg艂 to Sanczo
i zdawa艂o mu si臋, 偶e taka poufa艂o艣膰 przystoi raczej latawicy ni偶
kr贸lowej tak wielkiego pa艅stwa), nie mog艂a wi臋c i nie chcia艂a
odpowiedzie膰 Sanczowi, kt贸ry tak dalej ci膮gn膮艂 sw膮 przemow臋:
M贸wi臋 to, panie, bowiem skoro po przemierzeniu tylu
dr贸g i szlak贸w, po sp臋dzeniu tylu z艂ych nocy i gorszych jeszcze
dni ma zbiera膰 owoce mych trud贸w kto艣, kto si臋 w tej gospodzie
zabawia, na nic mi spiesznie siod艂a膰 Rosynanta, ku艂baczy膰 os艂a,
oporz膮dza膰 st臋paka, lepiej b臋dzie siedzie膰 cicho, niech sobie ka偶-
da dziwka prz臋dzie swoje, my za艣 podjedzmy sobie.
O Bo偶e m贸j! Jak strasznym gniewem zap艂on膮艂 Don Kichote
us艂yszawszy te nieprzystojne s艂owa swego giermka! Powiem, 偶e
466
by艂 to gniew, od kt贸rego g艂os mu si臋 rwa艂, j臋zyk pl膮ta艂, oczy
ogie艅 ciska艂y.
O hultaju, prostaku, niecnoto, bezwstydniku, g艂upcze, wy-
parzony j臋zorze, oszczerco, zuchwalcze, blu藕nierco i potwarco!
Jakie偶 s艂owa 艣mia艂e艣 wypowiedzie膰 wobec mnie i tych znamie-
nitych dam, jakie偶 szkaradzie艅stwa i zuchwalstwa 艣mia艂e艣 do
twej m臋tnej g艂owy dopu艣ci膰? Precz z moich oczu, potworze, wo-
rze k艂amstw, zbiorze oszustw, przepa艣ci 艂otrostw, wynalazco
z艂o艣liwo艣ci, g艂osicielu g艂upstw, wrogu czci winnej kr贸lew-
skim osobom! Precz, nie stawaj mi do oczu pod gro藕b膮 gniewu
mego!
To rzek艂szy zmarszczy艂 brwi, wyd膮艂 policzki, toczy艂 doko艂a
oczyma i tupa艂 o ziemi臋 praw膮 nog膮 z okrutnym rozmachem,
okazuj膮c gniew, jaki mu wn臋trzo艣ci trawi艂. Na te s艂owa i w艣cie-
k艂e gesty Sanczo tak struchla艂 i przerazi艂 si臋, 偶e rad by艂by, gdy-
by mu w tej chwili otworzy艂a si臋 ziemia pod stopami i poch艂o-
n臋艂a go; nie wiedzia艂, co czyni膰, jeno odwr贸ci艂 si臋 i uszed艂 z oczu
swego rozsierdzonego pana. Ale rozumna Dorota, znaj膮c ju偶
usposobienie Don Kichota, rzek艂a, aby gniew jego u艂agodzi膰:
Nie uno艣cie si臋, panie Rycerzu Sm臋tnego Oblicza, na g艂up-
stwa, jakie wypowiedzia艂 wasz giermek; by膰 mo偶e bowiem nie
m贸wi艂 ich na wiatr, a z jego zacnego usposobienia i chrze艣ci-
ja艅skiego sumienia wnosi膰 nale偶y, 偶e nie m贸wi艂 tego, aby 艣wiad-
czy膰 fa艂szywie. Nale偶y bez w膮tpienia wierzy膰, 偶e jako w tym
zamku, wedle was, mo艣ci rycerzu, wszystko dzieje si臋 drog膮
, czar贸w, by膰 mo偶e m贸wi臋 偶e Sanczo za takim diabelskim
zrz膮dzeniem widzia艂 to, co m贸wi, a co czci mojej ubli偶a.
Na Boga Wszechmocnego kln臋 si臋 rzek艂 na to Don Ki-
chote wasza wysoko艣膰 od razu trafi艂a w sedno, 偶e jaka艣 nie-
cna zjawa stan臋艂a przed oczyma tego grzesznika Sancza i uka-
za艂a mu, czego innym sposobem jak przez czary nijak widzie膰
nie mo偶na by艂o; znam ja dobrze poczciwo艣膰 i naiwno艣膰 tego
nieboraka, niezdolnego do fa艂szywego 艣wiadectwa przeciw ni-
komu.
Tak jest i tak b臋dzie rzek艂 Don Fernando przeto wa-
sza mi艂o艣膰, panie Don Kichocie, powinni艣cie mu przebaczy膰
30* 467
i przyj膮膰 zn贸w na 艂ono 艂aski swojej, sicut erat in priwipio *,
zanim jakowe艣 zjawy nie popsowa艂y mu w g艂owie.
Don Kichote odrzek艂, 偶e przebacza, a proboszcz poszed艂 po
Sancza, kt贸ry wr贸ci艂 bardzo pokorny i upad艂szy na kolana, pro-
si艂 swego pana, aby mu da艂 r臋k臋 uca艂owa膰, ten zezwoli艂 na to
i u偶yczy艂 mu swego b艂ogos艂awie艅stwa m贸wi膮c:
Odt膮d ju偶 wiedzie膰 b臋dziesz, m贸j synu Sanczo, 偶e prawd膮
jest, co ci tylekro膰 m贸wi艂em, i偶 wszystkie sprawy w tym zamku
dziej膮 si臋 przez czary.
Ju偶 w to wierz臋 rzek艂 Sanczo wyj膮wszy tej z derk膮,
kt贸ra naprawd臋 zdarzy艂a si臋 na jawie.
Nie wierz temu odpowiedzia艂 Don Kichote gdyby
tak by艂o, by艂bym ci臋 w贸wczas pom艣ci艂, a cho膰by i teraz; ale ani
wtedy, ani teraz nie wiedzia艂bym, na kim mam pom艣ci膰 tw膮
krzywd臋.
Wszyscy zapragn臋li dowiedzie膰 si臋, co to by艂a za przygoda
z derk膮, wi臋c karczmarz opowiedzia艂 punkt po punkcie, jak to
Sanczo Pansa lata艂 w powietrzu, z czego niema艂o si臋 na艣miali
wszyscy, a czym by艂by si臋 niemniej Sanczo rozz艂o艣ci艂, gdyby go
zn贸w jego pan nie zapewni艂, 偶e by艂y to czary, chocia偶 naiwno艣膰
Sancza nie si臋ga艂a tak daleko, aby wierzy艂,'偶e to nie by艂a praw-
da szczera i dowiedziona, bez 艣ladu 偶adnego oszuka艅stwa, i偶
by艂 podrzucany na derce przez osoby z krwi i ko艣ci, a nie przez
zjawy senne i wyobra藕niowe, jak pan jego wierzy艂 i utrzymy-
wa艂.
Dwa dni up艂yn臋艂y, w czasie kt贸rych ca艂e 艣wietne towarzystwo
bawi艂o w zaje藕dzie, i zdawa艂o si臋, 偶e czas odjazdu nadszed艂: zna-
leziono spos贸b, aby nie. nara偶aj膮c Doroty i Don Fernanda na
trud odprowadzania Don Kichota do jego wioski, pod pozorem
oswobodzenia kr贸lowej Micomicony, pozwoli膰 proboszczowi
i cyrulikowi zabra膰 go, jak chcieli, aby pr贸bowa膰 leczy膰 szale艅-
stwo na w艂asnej jego ziemi. U艂o偶yli wi臋c, 偶e um贸wi膮 si臋 z wo-
larzem, kt贸ry przypadkiem tamt臋dy przeje偶d偶a艂, aby go zabra艂
w nast臋puj膮cy spos贸b: zrobiono jakby klatk臋 z przeplatanych
palik贸w, zdoln膮 pomie艣ci膰 wygodnie Don Kichota; zaraz te偶 Don
Fernando i jego towarzysze, pajucy Don Luisa i 艂ucznicy,
468
艂膮cznie z gospodarzem, na polecenie i wedle pomys艂u probosz-
cza, zakryli sobie twarze i poprzebierali si臋 ten tak, 贸w inaczej,
aby si臋 Don Kichotowi wyda膰 innymi lud藕mi ni偶 ci, kt贸rych
widzia艂 w gospodzie. To uczyniwszy weszli cichute艅ko do izby,
gdzie spa艂 i wypoczywa艂 po przebytych walkach.
Podeszli do艅, kiedy spa艂 wolny i od wszelkich niespodzianek
bezpieczny, i pochwyciwszy go mocno, zwi膮zali mu r臋ce i nogi
w ten spos贸b, 偶e kiedy zerwa艂 si臋 w przera偶eniu, nie m贸g艂 si臋
poruszy膰 i nic wiece j nie pozosta艂o mu, jak dziwowa膰 si臋 i zdu-
miewa膰 ujrzawszy przed sob膮 tak cudaczne maszkary. Zaraz te偶
odda艂 si臋 my艣li, jak膮 mu zawsze jego szalona wyobra藕nia pod-
suwa艂a, i uwierzy艂, 偶e wszystkie owe postacie by艂y to widma
tego zakl臋tego zamku i 偶e bez 偶adnej w膮tpliwo艣ci JU呕 i on by艂
zakl臋ty, nie mog膮c poruszy膰 si臋 ani broni膰. Wszystko sta艂o si臋,
jak przewidzia艂 proboszcz, sprawca ca艂ej tej machinacji. Jeden
Sanczo spo艣r贸d wszystkich obecnych zosta艂 przy w艂asnym ro-
zumie i postaci; ten, cho膰 niewiele brak艂o, aby nie zachorza艂 na
t臋 sam膮 chorob臋 co pan jego, pozna艂, kto by艂 owymi przebrany-
mi postaciami, ale nie odwa偶y艂 si臋 otworzy膰 g臋by, p贸ki nie
zobaczy, dok膮d zmierza 贸w napad i owo pojmanie jego pana.
Ten r贸wnie偶 nie pisn膮艂 ani s艂owa czekaj膮c, jaki b臋dzie koniec
jego niedoli. Ot贸偶 przyniesiono klatk臋, zamkni臋to go w niej
i zabito deskami tak szczelnie, 偶e nie mo偶na by ich wy艂ama膰
偶adn膮 si艂膮.
Potem wzi臋li j膮 na ramiona, a przy wyj艣ciu z izby da艂 si臋
s艂ysze膰 g艂os przera藕liwy, jaki zdo艂a艂 wydoby膰 cyrulik, nie ten
od terlicy, ale ten drugi, kt贸ry m贸wi艂:
O Rycerzu Sm臋tnego Oblicza! Niech ci臋 nie trapi wi臋zie-
nie, do kt贸rego ci臋 wiod膮, tak bowiem trzeba, aby rychlej za-
ko艅czy艂a si臋 przygoda, w kt贸r膮 twa dzielno艣膰 ci臋 wp臋dzi艂a. Za-
ko艅czy si臋 ona, kiedy srogi lew mancze艅ski * i bia艂a go艂膮bka
z Toboso po艂膮cz膮 si臋 wreszcie ugi膮wszy swe dumne g艂owy pod
s艂odkie jarzmo ma艂偶e艅skie; z tego niezwyk艂ego stad艂a wywiod膮
si臋 na 艣wiat dzielne lwi臋ta, kt贸re odziedzicz膮 drapie偶ne szpony
m臋偶nego rodzica. A stanie si臋 to, zanim prze艣ladowca p艂ochli-
wej nimfy w swym szybkim a przyrodzonym biegu dwakro膰
469
odwiedzi 艣wietliste znaki *. O ty najszlachetniejszy i najpos艂u-
szniejszy z giermk贸w, jacy nosili szpad臋 u boku, brod臋 na twa-
rzy i w臋ch w nozdrzach, nie martw si臋 i nie zniech臋caj widz膮c,
jak w twoich w艂asnych oczach porywaj膮 ten kwiat b艂臋dnego
rycerstwa. Rych艂o bowiem, je艣li si臋 to Stw贸rcy 艣wiata spodoba,
ujrzysz si臋 tak wielmo偶nym i tak wyniesionym, 偶e sam siebie
nie poznasz i nie zostan膮 zawiedzione obietnice dane ci przez
twego dobrego pana. Upewniam ci臋 w imieniu wr贸偶ki K艂ami-
nii, 偶e zas艂uga twa zostanie ci wyp艂acona, o czym si臋 jawnie
przekonasz. Id藕 艣ladami dzielnego i zakl臋tego rycerza, trza ci
i艣膰 za nim tam, gdzie obaj si臋 zatrzyma膰 macie. A jako nie wol-
no mi rzec wi臋cej, osta艅 z Bogiem, wracam tam, gdzie mnie
jednemu wiadomo.
Pod koniec tego proroctwa podni贸s艂 zrazu g艂os, potem zni偶y艂
go z tak rzewnym wyrazem, 偶e nawet wtajemniczeni w 偶art
niemal uwierzyli w prawd臋 tego, co s艂yszeli.
Don Kichote, s艂uchaj膮c proroctwa, pocieszy艂 si臋, bowiem za-
raz odgad艂 jego znaczenie, zrozumia艂, 偶e obiecywa艂o mu po艂膮-
czenie w 艣wi臋tym i prawowitym stadle z jego umi艂owan膮 Dulcy-
ne膮 z Toboso, z kt贸rego to szcz臋艣liwego zwi膮zku wyjd膮 lwi臋ta,
syny jego na wieczn膮 Manczy chwa艂臋. A wierz膮c w to mocno
i niezachwianie, podni贸s艂 g艂os i westchn膮wszy g艂臋boko, m贸wi艂:
O ty, kimkolwiek jeste艣, kt贸ry mi takie szcz臋艣cie przepo-
wiadasz, b艂agam ci臋, popro艣 ode mnie m膮drego czarownika,
kt贸ry spraw臋 moj膮 ma na pieczy, aby mi zgin膮膰 nie pozwoli艂
w tym wi臋zieniu, gdzie mi臋 teraz wiod膮, p贸ki nie spe艂ni膮 si臋
radosne i niezr贸wnane obietnice, jakie mi tu uczyni艂e艣. Oby tak
si臋 sta艂o! a glori膮 mi b臋d膮 trudy wi臋zienia, lekko艣ci膮 艂a艅cuchy
mi臋 p臋taj膮ce, a to 艂o偶e, na kt贸rym mi臋 rozci膮gni臋to, nie b臋dzie
mi twardym polem bitewnym, ale mi臋kkim i szcz臋艣liwym 艂o-
偶em 艣lubnym. Co si臋 za艣 tyczy pocieszenia Sancza Pansy, mego
giermka, ufam jego zacno艣ci i prawo艣ci, 偶e nie opu艣ci mi臋 w do-
brej i z艂ej doli, bo gdyby m贸j z艂y los albo jego sprawi艂, 偶e nie
m贸g艂bym mu da膰 owej wyspy czy innej r贸wnej temu nagrody,
jak膮 mu obieca艂em, przynajmniej zas艂uga jego nie przepadnie;
albowiem w testamencie, jaki sporz膮dzi艂em, o艣wiadczy艂em, co
470
mu da膰 nale偶y, je艣li nie wedle jego licznych i cennych zas艂ug,
to wedle mo偶no艣ci mojej.
Sanczo Pansa sk艂oni艂 si臋 bardzo dwornie i uca艂owa艂 mu obie
r臋ce, nie mog膮c uca艂owa膰 jednej, jako 偶e obie by艂y razem zwi膮-
zane.
Natychmiast te偶 owe zjawy wzi臋艂y klatk臋 na ramiona i usta-
wi艂y j膮 na wozie zaprz臋偶onym w wo艂y.
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY SI脫DMY
o tym, w jak dziwny spos贸b zaczarowano Don Kichota z Manczy
oraz o innych s艂ynnych wydarzeniach
Kiedy Don Kichote ujrza艂 si臋 tak zamkni臋tym w klatce i na
wozie, rzek艂:
Liczne i bardzo powa偶ne powie艣ci o rycerzach b艂臋dnych
czyta艂em, ale nigdzie nie czyta艂em, nie widzia艂em ani nie s艂y-
sza艂em, aby rycerzy zakl臋tych uprowadzano w ten spos贸b i tak
wolno, jak zapowiadaj膮 te l臋kliwe i gnu艣ne zwierz臋ta. Zwykle
bowiem unoszono ich w powietrze z niezwyk艂膮 lekko艣ci膮, spo-
wini臋tych w jak膮艣 szar膮 i ciemn膮 chmur臋, albo na jakim艣 ogni-
stym wozie, albo na hipogryfie czy innym podobnym potworze,
(-^mnie tymczasem wioz膮 na wozie zaprz臋偶onym w wo艂y. Na 偶y-
wy B贸g! Jaki偶 to wstyd dla mnie! Ale mo偶e rycerstwo i czary
naszych czas贸w musz膮 i艣膰 innym torem ni偶 ongi艣. R贸wnie偶 by膰
mo偶e, 偶e ja jako jestem nowym rycerzem w 艣wiecie i pierw-
szym, kt贸ry wskrzesi艂 ju偶 zapomniane rzemios艂o rycerstwa 偶膮d-
nego przyg贸d, podobnie i nowe, inne rodzaje czar贸w wynalezio-
no oraz inne sposoby uprowadzania zakl臋tych? Jak ci si臋
wydaje, synu Sanczo?
Nie wiem, co mi si臋 wydaje odpar艂 Sanczo nie je-
stem tak oczytany jak jegomo艣膰 w b艂臋dnych pi艣mid艂ach, ale
mimo to 艣mia艂bym twierdzi膰 i przysi臋ga膰, 偶e te stwory, co tu
krocz膮, ca艂kiem nie s膮 katolickie.
Katolickie? Na mego ojca zawo艂a艂 Don Kichote jak-
偶eby mog艂y by膰 katolickie, je艣li to wszystko demony, kt贸re
471
wzi臋艂y na si臋 cia艂a fantastyczne, aby zej艣膰 spsoci膰 to i wpako-
wa膰 mi臋 w ten stan. A je艣li chcesz si臋 o tym przekona膰, dotknij
ich i pomacaj, a zobaczysz, 偶e cia艂a maj膮 z powietrza, kt贸re s膮
tylko z艂ud膮.
Na Boga! Panie rzek艂 Sanczo wszak ju偶 ich dotyka-
艂em; ten diabe艂, co tam idzie taki przymilny, jest nabity w ciele
i ma inn膮 w艂a艣ciwo艣膰, ca艂kowicie r贸偶n膮 od tych, kt贸re jak s艂y-
sza艂em, diab艂y posiadaj膮, bo m贸wi膮 wszystkie diab艂y czu膰
siark膮 i innymi smrodami, a ten wonieje ambr膮 na p贸艂 mili.
Tak m贸wi艂 Sanczo o Don Fernandzie, kt贸ry jako pan mo偶ny,
tak musia艂 wonie膰, jak Sanczo okre艣la艂.
Nie dziw si臋 temu, przyjacielu Sanczo odpowiedzia艂
Don Kichote musisz bowiem wiedzie膰, 偶e diab艂y s膮 wiaduchy,
przeto wonie wlok膮 za sob膮, a sami niczym nie pachn膮 b臋d膮c
duchami, a je艣li woniej膮, nie mo偶e to by膰 nic dobrego, jeno
smr贸d i zgnilizna, a przyczyna w tym le偶y, 偶e oni gdziekolwiek
s膮, piek艂o nosz膮 z sob膮 i nie mog膮 mie膰 偶adnej ulgi w swych
m臋kach, wonno艣膰 za艣 jest rzecz膮 mi艂膮 i daj膮c膮 zadowolenie, nie
mo偶e przeto by膰, aby mi艂y zapach wydzielali, wi臋c je艣li tobie
si臋 wydaje, 偶e 贸w szatan ambr膮 wonieje, to albo ty si臋 艂udzisz,
albo on ctice ci臋 zwie艣膰, aby艣 go za demona nie uwa偶a艂.
Takie rozmowy toczy艂y si臋 mi臋dzy panem a s艂ug膮; Don Fer-
nando i Gardenio obawiaj膮c si臋, aby Sanczo nie wpad艂 na ca艂y
plan przez nich wymy艣lony, z kt贸rego ju偶 wiele zwietrzy艂, po-
stanowili przy艣pieszy膰 wyjazd. I zawo艂awszy gospodarza na
stron臋, rozkazali osiod艂a膰 Rosynanta i oku艂baczy膰 os艂a Sanczo-
wego, co ton z wielk膮 gotowo艣ci膮 spe艂ni艂. Tymczasem proboszcz
u艂o偶y艂 si臋 z 艂ucznikami, 偶e towarzyszy膰 im b臋d膮 a偶 do wsi za
um贸wion膮 zap艂at膮 dzienn膮. Gardenio przytwierdzi艂 do 艂臋ku
siod艂a Rosynanta z jednej strony tarcz臋, z drugiej miednic臋, na
migi rozkaza艂 Sanczowi dosi膮艣膰 os艂a i wzi膮膰 za uzd臋 Rosynanta,
a po obu bokach wozu ustawi艂 po dw贸ch 艂ucznik贸w z muszkie-
tami. Ale zanim ruszy艂 w贸z, wysz艂a gospodyni, jej c贸rka i Mari-
tornes, aby po偶egna膰 Don Kichota, udaj膮c, 偶e p艂acz膮 nad jego
nieszcz臋艣ciem; na to rzek艂 im Don Kichota:
Nie p艂aczcie, przezacne damy; te wszystkie nieszcz臋艣cia
472
艣cigaj膮 zawsze tych, kt贸rzy to samo zawo艂anie wykonuj膮 co ja.
Gdyby mi臋 owe niepowodzenia nie spotyka艂y, nie mia艂bym si臋
za s艂ynnego b艂臋dnego rycerza, bowiem rycerzom o nazwisku
nieznanym i bez s艂awy nie zdarzaj膮 si臋 nigdy podobne przy-
padki, nie ma bowiem nikogo, kto by o nich na 艣wiecie pami臋-
ta艂. Pami臋ta si臋 o walecznych, maj膮 oni wielu zazdrosnych
o dzielno艣膰 ich i m臋stwo po艣r贸d licznych ksi膮偶膮t i licznych in-
nych rycerzy, kt贸rzy staraj膮 si臋 nikczemnym sposobem zgubi膰
szlachetnych. Ale mimo to cnota jest tak pot臋偶na, 偶e sama przez
si臋 wbrew ca艂emu czarnoksi臋stwu, jakie zna艂 pierwszy jego
wynalazca Zoroaster *, wyjdzie zwyci臋sko z ka偶dej obie偶y
i roztoczy blask na ziemi jak s艂o艅ce na niebie. Wybaczcie mi,
pi臋kne panie, je偶eli wyrz膮dzi艂em wam przez nieuwag臋 jak膮艣
przykro艣膰, kt贸rej umy艣lnie i 艣wiadomie nigdy nikomu nie wy-
rz膮dza艂em, i pro艣cie Boga, aby mi臋 wydoby艂 z tego wi臋zienia,
w kt贸re mi臋 jaki艣 z艂o艣liwy czarownik wtr膮ci艂. Je艣li wyjd臋 ze艅
wolny, nigdy z pami臋ci mej nie strac臋 dobrodziejstw, jakich
w tym zamku od was dozna艂em, aby si臋 za nie odwdzi臋czy膰, od-
s艂u偶y膰 i wynagrodzi膰, jak na to zas艂uguj膮.
Kiedy si臋 to dzia艂o mi臋dzy owymi kasztelankami a Don Ki-
chotem, proboszcz i cyrulik po偶egnali si臋 z Don Fernandem
i jego towarzyszami oraz z kapitanem, jego bratem, i wszystki-
mi tak szcz臋艣liwymi teraz paniami, a osobliwie z Dorot膮 i Lu-
cynd膮. Wszyscy u艣ciskali si臋 i postanowili powiadamia膰 si臋
o swoich losach. Don Fernando wyt艂umaczy艂 proboszczowi,
gdzie ma pisa膰, aby uwiadomi膰 go, co si臋 stanie z Don Kicho-
tem, zapewniaj膮c go, 偶e najmilsze mu b臋d膮 te nowiny, on za艣
podobnie doniesie mu o wszystkim, co zdaniem jego, obchodzi膰
mo偶e proboszcza, a wi臋c o swoim ma艂偶e艅stwie, o chrzcie Zora-
idy, o losach Don Luisa oraz o powrocie Lucyndy do domu.
Proboszcz zobowi膮za艂 si臋 z ca艂膮 dok艂adno艣ci膮 wype艂ni膰, co mu
poleci艂. U艣ciskali si臋 jeszcze raz i jeszcze raz ponowili obietni-
ce. Gospodarz zbli偶y艂 si臋 do proboszcza i da艂 mu jakie艣 papiery
m贸wi膮c, 偶e znalaz艂 je za obiciem sepeciku, w kt贸rym znajdo-
wa艂a si臋 powie艣膰 o nieopatrznym ciekawskim, a poniewa偶
w艂a艣ciciel nie wr贸ci艂 tu wi臋cej, wi臋c niech je zabierze wszyst-
473
kie, jemu to bowiem na nic, jako 偶e czyta膰 nie umie. Proboszcz
podzi臋kowa艂 mu i otworzywszy je, zaraz na pocz膮tku zobaczy艂
tytu艂 Opowie艣膰 o Rinconecie i Cortadiiiu *; wni贸s艂 z tego, 偶e by-
艂a to nowela, a jako opowie艣膰 o nieopatrznym ciekawskim by艂a
tak przednia, przypuszcza艂, 偶e i ta b臋dzie podobna, gdy偶 by膰
mo偶e, pochodzi od tego samego autora; schowa艂 j膮 przeto z za-
miarem przeczytania, gdy sposobno艣膰 si臋 nadarzy.
Wsiad艂 na wierzchowca wraz z swym przyjacielem cyruli-
kiem, w zas艂onach, aby ich Don Kichote nie pozna艂 od razu,
i ruszyli w drog臋 za wozem. Porz膮dek zachowali taki: najpierw
jecha艂 w贸z, kt贸rym powozi艂 w艂a艣ciciel, po obu bokach szli 艂ucz-
nicy, jak si臋 rzek艂o, z muszkietami, zaraz za nimi Sanczo na
o艣le prowadzi艂 za uzd臋 Rosynanta, a za nimi wszystkimi jechali
proboszcz i cyrulik na swych pot臋偶nych mulicach, z zamasko-
wanymi twarzami, jak m贸wili艣my, z powag膮 i spokojn膮 go-
dno艣ci膮, nie poruszaj膮c si臋 szybciej, ni偶 na to pozwala艂 wolny
krok wo艂贸w. Don Kichote jecha艂 siedz膮c w klatce, ze zwi膮zany-
mi r臋koma, z wyci膮gni臋tymi nogami, oparty o pr臋ty, tak cicho
i cierpliwie, jakby nie by艂 cz艂owiekiem z krwi i ko艣ci, ale pos膮-
giem z kamienia. Wolno i milcz膮co jechali oko艂o dwie mile,
a偶 przybyli w dolin臋, kt贸ra wolarzowi wyda艂a si臋 miejscem sto-
sownym, by odpocz膮膰 i popasa膰 wo艂y, wi臋c porozumia艂 si臋
z proboszczem. Cyrulik by艂 zdania, aby jecha膰 dalej, bo wie-
dzia艂, 偶e za bliskim wzg贸rzem, ju偶 widocznym, znajduje si臋
dolina bogatsza w trawy i znacznie dogodniejsza ni偶 ta, gdzie
zatrzyma膰 si臋 chcieli. Us艂uchano zdania cyrulika i ruszyli da-
lej w drog臋.
Nagle proboszcz, odwr贸ciwszy g艂ow臋, spostrzeg艂, 偶e w trop
za nimi d膮偶y sze艣ciu czy siedmiu ludzi na koniach, dobrze
odzianych i wyposa偶onych; nied艂ugo dop臋dzili ich, nie jechali
bowiem wolnym i spokojnym krokiem wo艂贸w, ale przeciwnie,
na kanonicznych mulicach, kt贸rym spieszno by艂o dotrze膰 do
zajazdu, jaki wida膰 by艂o o nieca艂膮 mil臋 stamt膮d. Dogonili spie-
szni powolnych i pozdrowili dwornie, a jeden z tych podr贸偶-
nych by艂 to w艂a艣nie kanonik z Toledo i pan tych, kt贸rzy mu
towarzyszyli widz膮c t臋 regularn膮 procesj臋, z艂o偶on膮 z wozu,
474
艂ucznik贸w, Sancza, Rosynanta, proboszcza i cyrulika, a tym
wi臋cej Don Kichota uwi臋zionego w klatce, nie m贸g艂 powstrzy-
ma膰 pytania, co ma znaczy膰, 偶e w ten spos贸b wioz膮 cz艂owieka;
cho膰 widz膮c odznaki 艂ucznik贸w domy艣la艂 si臋, 偶e musi to by膰
jaki艣 bezbo偶ny rozb贸jnik albo inny jaki艣 zbrodniarz, kt贸rego
ukaranie nale偶y do 艢wi臋tej Hermandady. Jeden z 艂ucznik贸w
zapytany odpowiedzia艂:
Panie, niech ten kawaler sam powie, dlaczego go tak wie-
ziemy, my bowiem nie wiemy.
Don Kichote us艂yszawszy t臋 rozmow臋 rzek艂:
Wasze mi艂o艣cie, pandwie szlachta, zapewne jeste艣cie bie-
gli i do艣wiadczeni w sprawach rycerstwa b艂臋dnego? Je艣li tak,
opowiem wam o mych nieszcz臋艣ciach, je艣li nie, nie b臋d臋 si臋
trudzi艂 opowiadaniem.
Tymczasem proboszcz i cyrulik widz膮c, 偶e podr贸偶ni rozma-
wiaj膮 z Don Kichotem z Manczy, zbli偶yli si臋, aby odpowiedzie膰
w spos贸b, kt贸ry by ich podst臋pu nie zdradzi艂.
Kanonik odpowiedzia艂 Don Kichotowi:
Zaiste, bracie, wi臋cej znam ja ksi膮g rycerskich ni偶 pod-
r臋cznik贸w Villalpanda *, wi臋c je艣li chodzi o to tylko, mo偶ecie
bezpiecznie opowiedzie膰, co zamierzacie.
Chwa艂a Bogu odpowiedzia艂 Don Kichote. Skoro tak
jest, panie szlachcicu, wiedzcie, 偶e jad臋 w tej klatce zakl臋ty
przez zazdro艣膰 i zdrad臋 z艂o艣liwych czarownik贸w; cnota jest
bardziej prze艣ladowana przez z艂ych ni偶 mi艂owana przez do-
brych. Rycerzem b艂臋dnym jestem, i to nie z tych, kt贸rych na-
zwisk nigdy S艂awa sobie nie przypomina, aby je uwieczni膰
w pami臋ci, ale w艂a艣nie z takich, kt贸rzy mimo zazdro艣ci i wbrew
wszystkim magom Persji*, bramanom Indii, gimnosofistom *
Etiopii ryj膮 swe nazwiska w 艣wi膮tyni nie艣miertelno艣ci, aby
s艂u偶y艂y przyk艂adem i wzorem przysz艂ym wiekom, by rycerze
b艂臋dni mogli i艣膰 w ich 艣lady, je偶eli chc膮 osi膮gn膮膰 szczyt i wy-
偶yn臋 wojennej chwa艂y. .
Prawd臋 rzecze pan Don Kichote z Manczy wtr膮ci艂 pro-
boszcz jako jedzie 偶akiety na tym wozie nie za swoje winy
i grzechy, jeno przez z艂y zamys艂 tych, kt贸rym nie mi艂a jest
475
cnota i kt贸rych m臋stwo mierzi. Ten ci jest, panie, Rycerz Sm臋-
tnego Oblicza, zapewne ju偶 kiedy艣 o nim s艂yszeli艣cie, kt贸rego
dzielne czyny i przewagi b臋d膮 wyryte w twardym br膮zie
i wiecznotrwa艂ych marmurach, cho膰by nie wiem jak wysila艂a
si臋 zawi艣膰, aby je za膰mi膰, a z艂o艣liwo艣膰, aby je zatai膰.
Kiedy kanonik us艂ysza艂, 偶e zar贸wno uwi臋ziony, jak swobo-
dnie id膮cy podobnym stylem przemawiaj膮, ju偶 si臋 mia艂 ze zdu-
mienia prze偶egna膰 nie mog膮c poj膮膰, co go spotyka; takie偶 zdu-
mienie ogarn臋艂o jego towarzyszy. Na to Sanczo Pansa, kt贸ry
si臋 przybli偶y艂, by rozmowy pos艂ucha膰, rzek艂 dla wyja艣nienia:
A teraz, panowie, czy chcecie,* czy nie chcecie, ja wam
powiem: prawda ista, 偶e m贸j pan Don Kichote jest tak zacza-
rowany jak moja matka, ma on sw贸j pe艂ny rozum, je, pije
i potrzeby swe za艂atwia jak inni ludzie: i jak jeszcze wczoraj to
robi艂, zanim go w klatce zamkni臋to. Skoro tak jest, jak偶e chce-
cie, abym uwierzy艂, 偶e zosta艂 zakl臋ty? S艂ysza艂em od wielu os贸b,
偶e zaczarowani nie jedz膮, nie 艣pi膮, nie m贸wi膮, a m贸j pan, gdy-
by mu pozwolono, gada艂by wi臋cej ni偶 trzydziestu prokurato-
r贸w.
A zwracaj膮c oczy na proboszcza, ci膮gn膮艂 dalej:
Ach, dobrodzieju proboszczu, dobrodzieju proboszczu, czy
wasza wielebno艣膰 s膮dzi, 偶e was nie pozna艂em, i my艣licie, 偶e nie
przenikn臋 i nie odgadn臋, dok膮d te nowe czary zmierzaj膮?
Wiedzcie przeto, 偶e poznaj臋 was, cho膰 twarz sobie przes艂ania-
cie, i wiedzcie, 偶e was przenikam, cho膰 tak dobrze podst臋py
wasze ukrywacie. Tam, gdzie zawi艣膰 panuje, nie mo偶e istnie膰
cnota, ani hojno艣膰 tam, gdzie jest sk膮pstwo. Do kaduka! gdyby
wasza wielebno艣膰 w poprzek nie stan臋艂a, ju偶 by teraz m贸j pan
za艣lubi艂 by艂 infantk臋 Micomicon臋, a ja by艂bym co najmniej
hrabi膮, bo czego innego nie mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰 zar贸wno
po 艂askawo艣ci pana mego Sm臋tnego Oblicza, jak po wielko艣ci
zas艂ug moich. Ale widz臋, 偶e prawda jest, co zwyk艂o si臋 m贸wi膰:
ko艂o Fortuny szybciej si臋 obraca ni偶 ko艂o m艂y艅skie, i ci, kt贸rzy
wczoraj byli na wierzcho艂ku, dzi艣 le偶膮 na ziemi. 呕al mi dzieci
moich i 偶ony, bo kiedy mog艂y i powinny by艂y si臋 spodziewa膰,
偶e ich ojciec wkroczy w swe podwoje jako gubernator albo
476
wicekr贸l jakiej艣 wyspy czy kr贸lestwa, ujrz膮 go, jak wraca sta-
jennym. Wszystko to m贸wi臋, ksi臋偶e proboszczu, jeno dlatego,
aby艣cie w ojcowskim sumieniu poznali, jak niegodnie obeszli-
艣cie si臋 z moim panem. Zwa偶cie, aby B贸g w drugim 偶yciu nie
偶膮da艂 rachunku za to uwi臋zieme mego pana i nie obarczy艂 was
odpowiedzialno艣ci膮 za wszystkie owe pomoce i dobrodziejstwa,
jakich pan m贸j. Don Kichote,. nie m贸g艂 艣wiatu wy艣wiadczy膰
przez to zamkni臋cie.
B膮d藕 z tego m膮dry! rzek艂 na to cyrulik r贸wnie偶 i wy,
Sanczo, nale偶ycie do bractwa waszego pana? Na 偶ywy B贸g!
widz臋, 偶e winni艣cie mu dotrzymywa膰 towarzystwa w klatce i 偶e
na punkcie usposobienia jego i rycerstwa zostali艣cie tak samo
zaczarowani jak on. W z艂膮 godzin臋 zostali艣cie brzemienni obie-
tnicami jego i w z艂膮 godzin臋 wlaz艂a wam do g艂owy owa upra-
gniona wyspa.
Nie jestem ja brzemienny od nikogo odpar艂 Sanczo
jam nie taki, aby mi kto b膮d藕 偶ywot nape艂ni艂, cho膰by to sam
kr贸l by艂. A cho膰 ubogi, chrze艣cijanin jestem stary i nic nikomu
nie d艂u偶ny. A je偶eli pragn臋 wyspy, inni gorszych rzeczy po偶膮-
daj膮, ka偶dy jest dzieckiem swoich czyn贸w; a 偶e jestem cz艂o-
wiekiem, mog臋 zosta膰 i papie偶em, a tym bardziej wielkorz膮dc膮
wyspy, zw艂aszcza 偶e m贸j pan zdoby膰 ich mo偶e tyle, 偶e nie b臋-
dzie wiedzia艂, komu rozdawa膰. Waszmo艣膰 panie cyruliku, zwa偶-
cie, co powiadacie, jeszcze nie wszystko goli膰 brody, jest r贸偶-
nica mi臋dzy Piotrem a Piotrem. Tak m贸wi臋, bo si臋 wszyscy
znamy, a ja si臋 na dudka wystrychn膮膰 nie dam. Co si臋 tyczy
zakl臋cia mego pana, B贸g zna prawd臋. Zostawmy to, lepiej tego
nie tyka膰.
Cyrulik nie chcia艂 odpowiada膰 Sanczowi, aby w prostocie
swej nie wyjawi艂 tego, co on i proboszcz chcieli utrzyma膰 w ta-
jemnicy. I dla tej samej obawy proboszcz poprosi艂 kanonika,
aby nieco naprz贸d pojechali, on za艣 wyjawi mu tajemnic臋 cz艂o-
wieka w klatce oraz inne sprawy wielce ucieszne. Kanonik
wi臋c wysforowa艂 si臋 w rzeczy samej ze sw膮 艣wit膮 i proboszczem
naprz贸d i pilnie s艂ucha艂 wszystkiego, co mu prawi艂 o stanie,
偶yciu, szale艅stwie i obyczajach Don Kichota, opowiadaj膮c po-
477
krotce, co by艂o pocz膮tkiem i przyczyn膮 jego ob艂臋du oraz ca艂y
rozw贸j wypadk贸w a偶 do wsadzenia go do tej klatki, i wyt艂u-
maczy艂, 偶e porwali go, aby zawie藕膰 do jego w艂o艣ci i przekona膰
si臋, czy w jaki艣 spos贸b nie znalaz艂oby si臋 lekarstwo na jego
szale艅stwo. I zn贸w dziwowa艂a si臋 s艂u偶ba oraz kanonik, s艂ysz膮c
niezwyk艂膮 histori臋 Don Kichota, a kiedy proboszcz sko艅czy艂,
rzek艂:
Zaiste, mo艣ci proboszczu, co do mnie, twierdz臋, 偶e tak
zwane ksi臋gi rycerskie s膮 szkodliwe dla pa艅stwa, i cho膰 sam,
wiedziony pr贸偶nym i fa艂szywym zami艂owaniem, przeczyta艂em
pocz膮tek prawie wszystkich, jakie wydrukowano, nigdy nie
zdoby艂em si臋 na przeczytanie 偶adnej do ko艅ca, bo zdaje mi si臋,
偶e jedne mniej, drugie wi臋cej, wszystkie to samo zawieraj膮,
w jednej nie ma wi臋cej ni偶 w drugiej ani w tej ni偶 w tamtej.
Wedle mego zdania, ten rodzaj pism i kompozycji nale偶y do ro-
dzaju opowie艣ci zwanych milezyjskimi *. S膮 to opowiadania
banialuczne, kt贸rych celem jedynym jest zabawi膰, a nie nau-
cza膰, przeciwnie ni偶 bajki apologiczne *, kt贸re zarazem bawi膮
i ucz膮. A chocia偶 g艂贸wnym przeznaczeniem podobnych ksi膮g
jest zabawia膰, nie wiem ja, jak to osi膮gn膮膰 mog膮 b臋d膮c pe艂ne
tylu i tak niezmiernych niedorzeczno艣ci. Rozkosz, jak膮 dusza
odczuwa, winna p艂yn膮膰 z pi臋kna i zgodno艣ci, jakie widzi i po-
dziwia w rzeczach, kt贸re jej wzrok czy wyobra藕nia przed oczy
stawiaj膮, za艣 偶adna rzecz zawieraj膮ca brzydot臋 i rozk艂ad nie
mo偶e sprawia膰 nijakiego zadowolenia. A jaka偶 pi臋kno艣膰 by膰 mo-
偶e i jaki偶 stosunek poszczeg贸lnych cz臋艣ci do ca艂o艣ci i ca艂o艣ci
do poszczeg贸lnych cz臋艣ci w ksi膮偶ce czy zmy艣leniu, w kt贸rej
siedemnastoletni ch艂opak * jednym ciosem na dwoje rozp艂ata
olbrzyma jak wie偶a, jakby 贸w by艂 z marcepanu. Albo kiedy
chc膮c opisa膰 bitw臋, m贸wi膮 nam, 偶e po stronie wroga jest mi-
lion walcz膮cych, przed nimi staje bohater ksi膮偶ki, a my oczy-
wi艣cie radzi nieradzi musimy rozumie膰, 偶e taki rycerz odnosi
zwyci臋stwo jedynie dzi臋ki m臋stwu swego silnego ramienia. Da-
lej, c贸偶 powiemy o 艂atwo艣ci, z jak膮 jaka艣 kr贸lowa czy cesarzowa
dziedziczna pada w ramiona b艂臋dnego, nieznanego rycerza? Ja-
ki偶 umys艂, chyba ca艂kiem prostacki i nieukszta艂cony, mo偶e od-
478
czu膰 zadowolenie czytaj膮c, jak ogromna wie偶a pe艂na rycerzy 偶e-
gluje * po morzu niby okr臋t przy pomy艣lnym wietrze i dzi艣 noc
sp臋dza w Lombardii, jutro 艣wit j膮 zastaje w ziemiach ksi臋dza
Jana Indyjskiego lub w innych, kt贸rych nie odkry艂 Ptolomeusz
ani Marko Polo* nie widzia艂? A je艣li mi na to odpowiedz膮, 偶e
ci, kt贸rzy takie ksi膮偶ki uk艂adaj膮, pisz膮 je jako zmy艣lenia i 偶e
wobec tego nie s膮 obowi膮zani baczy膰 na drobiazgi i prawdzi-
wo艣膰, odpowiem im, 偶e tym lepsze jest zmy艣lenie, im bardziej
ma poz贸r prawdy, i tym lepiej si臋 podoba, im wi臋cej ma praw-
dopodobie艅stwa i mo偶liwo艣ci. Powie艣ci zmy艣lone musz膮 przy-
stosowywa膰 si臋 do umys艂u czytelnik贸w, pisa膰 je trzeba tak, aby
uprawdopodobniaj膮c rzeczy niemo偶liwe, 艂agodz膮c przesad臋 trzy-
maj膮c膮 w napi臋ciu umys艂y, budzi艂y podziw, zaciekawia艂y, wzru-
sza艂y i zachwyca艂y tak, aby r贸wnocze艣nie dawa艂y zachwyt
i uciech臋. A wszystkiego tego nie osi膮gnie, kto unika prawdo-
podobie艅stwa i na艣ladownictwa, na kt贸rych zasadza si臋 dosko-
na艂o艣膰 dzie艂a. Nie spotka艂em 偶adnej ksi膮偶ki rycerskiej, kt贸ra
by tworzy艂a ca艂o艣膰 z艂o偶on膮 z poszczeg贸lnych cz艂on贸w w ten
spos贸b, aby 艣rodek odpowiada艂 pocz膮tkowi, za艣 koniec pocz膮t-
kowi i 艣rodkowi. Przeciwnie, komponuj膮 je z tylu cz艂on贸w, i偶
zdaje .si臋, 偶e raczej maj膮 zamiar stworzy膰 chimer臋 lub mon-
strum ani偶eli kszta艂t proporcjonalny. W dodatku styl maj膮
ci臋偶ki, nieprawdopodobne w opisie czyn贸w bohaterskich, lu-
bie偶ne w mi艂o艣ci, nieprzystojne w dwomo艣ci, przyd艂ugie
w opisie bitew, g艂upie w rozmowach, niedorzeczne w opisach
podr贸偶y, jednym s艂owem, dalekie od wszelkiej rozumnej sztuki,
i dlatego godne, aby je wygna膰 z pa艅stwa chrze艣cija艅skiego
jako rodzaj bezu偶yteczny.
Proboszcz s艂ucha艂 z wielk膮 uwag膮 kanonika, kt贸ry wyda艂 mu
si臋 cz艂owiekiem bystrego rozumu i wypowiadaj膮cym s艂uszne
s膮dy. Rzek艂 mu wi臋c, 偶e jest tego samego zdania i 偶e nienawi-
dz膮c ksi膮g rycerskich spali艂 wszystkie ksi膮偶ki Don Kichota,
kt贸rych by艂o wiele. I opowiedzia艂 艣ledztwo, jakie w艣r贸d nich
przeprowadzi艂, kt贸re przeznaczy艂 w ogie艅, kt贸rym darowa艂 偶y-
cie, z czego niema艂o u艣mia艂 si臋 kanonik i przyzna艂, 偶e mimo i偶
wypowiedzia艂 o tych ksi膮偶kach s膮d tak niekorzystny, jedno
479
-w nich dobre znajduje, a tym jest osnowa, kt贸ra prawdziwemu
昢talentowi pozwala si臋 rozwin膮膰 daj膮c mu rozleg艂e i szerokie
'pole, po: kt贸rym bez. przeszkody pi贸ro mo偶e buja膰 opisuj膮c roz-
bicie okr臋t贸w, burze, spotkania i bitwy, maluj膮c dzielnego ka-
pitana 偶 wszystkimi stosownymi zaletami, ukazuj膮c go roz-
tropnym, przewiduj膮cym podst臋py wrog贸w, m贸wc膮 wytraw-
nym, by przekona膰 lub odwie艣膰 swych 偶o艂nierzy, dojrza艂ym
w radzie, szybkim w decyzji, dzielnym zar贸wno w oczekiwaniu,
jak w-starciu, maluj膮c raz 偶a艂osne i tragiczne zdarzenia, tozn贸w
radosn膮 i, niespodzian膮 przygod臋; tu przedstawiaj膮c najpi臋-
kniejsz膮 dam臋 uczciw膮,- m膮dr膮 i wstydliw膮; tam chrze艣cija艅-
skiego rycerza dzielnego i statecznego; 贸wdzie bezczelnego bar-
barzy艅skiego 艣amochwala; gdzie indziej ksi臋cia dwornego, dziel-
nego i roztropnego; przedstawiaj膮c zacno艣膰 i wierno艣膰 wasali,
wielko艣膰 i szczodrobliwo艣膰 pan贸w; mo偶e te偶 okaza膰 astrologa,
ju偶 to kosmografa znakomitego, ju偶 to muzyka, ju偶 to statyst臋,
bieg艂ego w sprawach pa艅stwowych, a niekiedy b臋dzie mia艂 spo-
sobno艣膰, je艣li zechce, pokaza膰 .czarnoksi臋偶nika. Mo偶e- przed-
.stawi膰 chytro艣膰 Ulis艣esa, pobo偶no艣膰 Eneasza, dzielno艣膰 A-chila,
nieszcz臋艣cia Hektora, zdrady. Sihona *, przyja藕艅 Euriala *; ho j-
no艣e Aleksandra, m臋stwo Cezara; 艂askawo艣膰 i prawdom贸wno艣膰
Trajana, wierno艣膰 Zopira*, roztropno艣膰 Katona, a w ko艅cu
wszystkie te dzie艂a, kt贸re mog膮 uczyni膰 doskona艂ym s艂ynnego
m臋偶a, b膮d藕 zgromadzone w jednym, ju偶 to rozdzielone na wielu.
A kiedy to wykona stylem przyjemnym i tak pomys艂owo, 偶e-jak
najbardziej zbli偶y si臋 do prawdy, bez w膮tpienia stworzy tkani-
n臋 z rozmaitych pi臋knych w膮tk贸w osnut膮, a dzie艂o uko艅czone
wyka偶e tak膮 doskona艂o艣膰 i pi臋kno, 偶e osi膮gnie cel najwy偶szy, 'do
jakiego pisma zmierzaj膮, to jest naucza膰 i bawi膰 r贸wnocze艣nie,
jak ju偶 powiedzia艂em. Swobodny spos贸b pisania tych ksi膮偶ek
pozwala autorowi okaza膰 si臋 epikiem, lirykiem, tragikiem, ko-
mikiem z tymi wszystkimi sk艂adnikami, jakie, w sobie zamykaj 膮
najs艂odsze i najmilsze urny poezji i krasom贸wstwa,'epopeja: bo-
wiem mo偶e zar贸wno proz膮, jak wierszem by膰 pisana.
480
WED艁UG ANTONI膭 CABNICERO
&O呕&2IA.艁 C&T&Sm殴tES^ 脫SMV
w kt贸rym kanonik dalej zajmuje si臋 tematem ksi膮g rycerskich
oraz innymi sprawami godnymi jego umys艂u
Tak jest, jak wasza mi艂o艣膰 powiada, mo艣ci kanoniku
rzek艂 proboszcz i dlatego godni nagany s膮 ci, kt贸rzy podobne
ksi膮偶ki uk艂adaj膮 nie zwracaj膮c uwagi na zdrowy rozum ani na
sztuk臋 i regu艂y, kt贸rymi mogliby si臋 kierowa膰 i zdoby膰 s艂aw臋
w prozie *, podobnie jak w wierszu owi dwaj ksi膮偶臋ta poezji
greckiej i 艂aci艅skiej.
Co do mnie odpar艂 kanonik mia艂em pewn膮 pokus臋,
aby napisa膰 ksi膮偶k臋 rycersk膮 zachowuj膮c w niej wszystkie czyn-
niki, kt贸re podkre艣li艂em, i aby prawd臋 wyzna膰, ju偶em by艂
pierwszych sto stronic napisa艂. Aby do艣wiadczy膰, czy odpowiada
mojemu mniemaniu, pokaza艂em j膮 ludziom rozmi艂owanym w ta-
kiej lekturze, uczonym i m膮drym, ale r贸wnocze艣nie i nieukom,
kt贸rzy lubuj膮 si臋 w s艂uchaniu jedynie niedorzeczno艣ci. U wszy-
stkich znalaz艂em wdzi臋czne uznanie, mimo to nie pisa艂em da-
lej; po pierwsze, zdawa艂o mi si臋 to rzecz膮 niezgodn膮 z moim
powo艂aniem, a tak偶e dlatego 偶e wi臋ksza jest liczba nieuk贸w ni偶
ludzi o艣wieconych i 偶e cho膰 lepiej jest by膰 chwalonym przez
kilku rozumnych ni偶 wy艣mianym przez licznych g艂upc贸w, nie
chcia艂em si臋 wystawia膰 na niepewny s膮d zarozumia艂ego t艂u-
mu, kt贸ry przewa偶nie takie ksi膮偶ki czyta. Ale najbardziej
zniech臋ci艂o mi臋, tak 偶e nie chcia艂em jej nawet ko艅czy膰, rozu-
mowanie, jakie z sob膮 samym przeprowadzi艂em na temat kome-
dii *, kt贸re dzi艣 si臋 wystawia, a mianowicie: "Je偶eli te, kt贸re
dzi艣 maj膮 powodzenie zar贸wno zmy艣lone, jak historyczne,
wszystkie albo prawie wszystkie s膮 uznane za g艂upstwa bez 艂adu
i sk艂adu, a mimo to t艂um ch臋tnie ich s艂ucha, uznaje je i uwa-
偶a za dobre, cho膰 tak im do tego daleko, za艣 autorzy, kt贸-
rzy je pisz膮, i aktorzy, kt贸rzy je przedstawiaj膮, twierdz膮, 偶e
w艂a艣nie maj膮 by膰 takie, bo takich 偶膮da publiczno艣膰, a nie in-
nych, natomiast te, kt贸re s膮 zbudowane wedle planu i rozwijaj膮
akcj臋 wedle wymog贸w sztuki, znajduj膮 zaledwie czterech m膮-
drych, kt贸rzy je rozumiej膮, a reszta nie jest zdolna poj膮膰 ich
^ .y/-,." -...v... .... ,. ,.,,,
31 Don Kichote, cz. l 431
artyzmu, i ze dla nich wa偶niejsz膮 rzecz膮 jest zarobi膰 na 偶ycie
z t艂umem ni偶 liczy膰 si臋 ze zdaniem niewielu, wi臋c z moj膮 ksi膮偶-
k膮 sta膰 si臋 mo偶e, kiedy sobie nad ni膮 brwi upal臋, aby zachowa膰
wszelkie wy偶ej wspomniane przepisy, 偶e wyjd臋 na tym jak'
krawiec z rogu ulicy, co szyje za darmo i dodaje nici." I cho膰
niekiedy stara艂em si臋 przekona膰 aktor贸w, 偶e si臋 myl膮 w swoim
mniemaniu i 偶e przyci膮galiby wi臋cej ludzi i okryliby si臋 wi臋-
ksz膮 chwa艂膮 przedstawiaj膮c komedie zbudowane wedle wymo-
g贸w sztuki, a nie niedorzeczno艣ci, tak s膮 uparci i w swym
przekonaniu zakorzenieni, i偶 nie masz rozumowania ani oczy-
wisto艣ci, kt贸re by im zmieni膰 je kaza艂y. Przypominam sobie,
偶e dnia pewnego rzek艂em do jednego z tych uparciuch贸w: "Po-
wiedzcie mi, czy nie pami臋tacie, 偶e kilka lat temu przedstawia-
no w Hiszpanii trzy tragedie u艂o偶one przez s艂ynnego poet臋 tych
kr贸lestw*; by艂y one takie, 偶e zachwyt wzbudza艂y, uciech臋
i zdumienie wszystkich, kt贸rzy je s艂yszeli, zar贸wno prostak贸w,
jak uczonych, zar贸wno t艂umu, jak wybra艅c贸w, i one trzy wi臋cej
przynios艂y pieni臋dzy graj膮cym ni偶 trzydzie艣ci spomi臋dzy naj-
lepszych, jakie dot膮d napisano." "Zapewne odpowiedzia艂
wspomniany autor wasza mi艂o艣膰 m贸wi o Izabeli, Filisie i Ale-
ksandrze *." "O nich w艂a艣nie odpowiedzia艂em. Zwa偶cie,
czy偶 nie zachowuj膮 prawide艂 sztuki i czy zachowuj膮c je, prze-
sta艂y si臋 podoba膰 wszystkim. Nie jest to wina posp贸lstwa, kt贸re
偶膮da niedorzeczno艣ci, ale. tych, kt贸rzy nie umiej膮 mu da膰 cze-
go艣 innego. Nie by艂a g艂upstwem ani Pomszczona niewdzi臋cz-
no艣膰 *, ani Numancja, nie zawiera艂y ich Kupiec zakochany, a tym
mniej 呕yczliwa nieprzyjaci贸艂ka ani kilka innych, jakie napisali
niekt贸rzy rozumni poeci dla chwa艂y swojej i rozg艂osu oraz dla
zysku graj膮cych aktor贸w." Inne jeszcze rzeczy doda艂em, kt贸re
jak mi si臋 zdawa艂o, nieco go zachwia艂y, ale ani nie zadowoli艂y,
ani nie przekona艂y na tyle, aby swe b艂臋dne mniemanie porzuci艂.
Wasza mi艂o艣膰, mo艣ci kanoniku, przedmiot, jakiego do-
tkn臋li艣cie rzek艂 proboszcz na to poruszy艂 we mnie pe-
wien dawny uraz, jaki 偶ywi臋 do komedii obecnie grywanych,
a kt贸ry dor贸wnuje urazowi, jaki mam do ksi膮g rycerskich. Gdy偶
wedle zdania Tuliusza* komedia powinna by膰 zwierciad艂em
482
偶
i
偶ycia ludzkiego, wzorem obyczaj贸w i obrazem prawdy, za艣 te,
kt贸re obecnie s膮 wystawiane, s膮 zwierciad艂em niedorzeczno艣ci,
przyk艂adami g艂upstw i obrazami spro艣no艣ci. Czy偶 mo偶e bowiem
by膰 co艣 bardziej niedorzecznego w materii, o kt贸rej m贸wimy,
jak ukaza膰 w scenie pierwszej aktu pierwszego dziecko w po-
wijakach *, za艣 w drugiej ju偶 je wprowadzi膰 jako brodatego
m臋偶a? C贸偶 g艂upszego, jak malowa膰 starca bohaterem, m艂odzie-
niaszka tch贸rzem, lokaja m贸wc膮, pazia doradc膮, kr贸la traga-
rzem, a ksi臋偶niczk臋 pomywaczk膮? C贸偶 m贸wi膰 wi臋c o zachowa-
niu czasu, w jakim mog膮 czy mog艂yby zachodzi膰 czynno艣ci
przedstawione? Widzia艂em przecie komedi臋, kt贸rej dzie艅 pierw-
szy zaczyna si臋 w Europie, drugi dzieje si臋 w Azji, trzeci ko艅-
czy si臋 w Afryce, przeto, gdyby mia艂a ona cztery dni, czwarty
ko艅czy艂by si臋 w Ameryce, i w ten spos贸b akcja rozgrywa艂aby
si臋 we wszystkich czterech cz臋艣ciach 艣wiata1". Je艣li za艣 na艣la-
downictwo ma by膰 g艂贸wn膮 cech膮 komedii, jak偶e mo偶e zadowo-
li膰 cz艂owieka cho膰by 艣redniego umys艂u, kiedy zmy艣laj膮c akcj臋
z czas贸w kr贸la Pepina i Karola Wielkiego, wprowadza kto艣
na scen臋 jako g艂贸wnego bohatera cesarza Herakliusza *, kt贸ry
wkraczaj膮c z krzy偶em do Jerozolimy, odzyskuje Gr贸b 艣w. jak
Godfryd z Bouillon*, cho膰 niezliczone lata dziel膮 jedno wyda-
rzenie od drugiego, a je艣li komedia oparta jest ha zmy艣leniu,
jak偶e mo偶na wk艂ada膰 w m膮 prawdziwe zdarzenia i miesza膰
skrawki innych zdarze艅 odnosz膮cych si臋 do r贸偶nych os贸b i cza-
s贸w, i to nie wedle prawdopodobie艅stwa, ale z oczywistymi b艂臋-
dami, nie daj膮cymi si臋 usprawiedliwi膰? Co gorsza, s膮 nieucy,
kt贸rzy twierdz膮, 偶e to w艂a艣nie jest doskona艂e, a wszystko inne
to szukanie dudka bez czubka *. A c贸偶 dopiero, gdy przejdzie-
my do sztuk religijnych? Wiele偶 w nich fa艂szywych cud贸w
zmy艣laj膮, wiele apokryf贸w* i nieporozumie艅, kiedy si臋 jedne-
mu 艣wi臋temu przypisuje cuda innego! A nawet w komediach
艣wieckich odwa偶aj膮 si臋 cuda przedstawia膰 bez poszanowania ani
te偶 innego wzgl臋du jak tylko, 偶e wydaje im si臋 tu i 贸wdzie na
miejscu taki cud i niezwyk艂a zjawa *, jak to oni nazywaj膮, aby
ciemny lud dziwowa艂 si臋 i zbiega艂 zobaczy膰 sztuk臋. To wszystko
dzieje si臋 z uszczerbkiem i ze szkod膮 historii, a zgo艂a ze wsty-
31* 483
dem dla hiszpa艅skich autor贸w, bowiem cudzoziemcy* z wi臋-
ksz膮 dok艂adno艣ci膮 zachowuj膮 prawid艂a komedii i nas za bar-
barzy艅c贸w i nieuk贸w maj膮 widz膮c g艂upot臋 i niedorzeczno艣膰
naszych dzie艂. I na usprawiedliwienie tego nie wystarczy m贸-
wi膰, 偶e g艂贸wnym celem pa艅stw dobrze urz膮dzonych, kt贸re po-
zwalaj膮 na publiczne odgrywanie komedii, jest dostarczenie
og贸艂owi pewnej uczciwej rozrywki i zapobieganie niezadowole-
niu, jakie rodzi zwykle bezczynno艣膰. A 偶e cel taki osi膮gn膮膰 mo-
偶na jak膮kolwiek komedi膮, dobr膮 czy z艂膮, nie potrzeba ustanawia膰
praw ani kr臋powa膰 tych, kt贸rzy je tworz膮, ani tych, kt贸rzy je
przedstawiaj膮, aby to czynili, jak nale偶y, je艣li jak rzek艂em
lada jaka komedia cel sw贸j osi膮ga. Na to odpowiedzia艂bym, 偶e
cel taki osi膮gaj膮 znacznie skuteczniej, i to bez 偶adnego por贸wna-
nia, dobre komedie ni偶 lada jakie, bowiem widz wys艂uchawszy
komedii umiej臋tnie i dobrze u艂o偶onej wyjdzie rozweselony
dowcipem, pouczony przez rzeczy prawdziwe, zachwycony zda-
rzeniami, kszta艂cony przez wywody, przestrze偶ony przed zasadz-
kami, o艣wiecony przyk艂adami, oburzony na wyst臋pek, rozmi艂o-
wany w cnocie, bo wszystkie takie uczucia powinna budzi膰 do-
bra komedia w duszy s艂uchacza, cho膰by by艂 prostakiem i osi艂-
kiem, i w 偶aden spos贸b nie jest mo偶liwe, aby komedia w te
wszystkie zalety wyposa偶ona nie mia艂a rozwesela膰 i bawi膰,
zadowoli膰 i sprawia膰 przyjemno艣膰 znacznie bardziej ni偶 te, kt贸-
re s膮 ich pozbawione, jak to zwykle sprawa ma si臋 z wysta-
wianymi obecnie. A winy za to nie ponosz膮 poeci, kt贸rzy je
uk艂adaj膮, bo niekt贸rzy z nich znaj膮 swoje b艂臋dy i wiedz膮 naj-
dok艂adniej, jak powinni robi膰. Ale poniewa偶 komedie sta艂y si臋
towarem na sprzeda偶, powiadaj膮, i powiadaj膮 prawd臋, 偶e akto-
rzy nie kupiliby ich, gdyby nie by艂y tego rodzaju. I tak poeta
stara si臋 przystosowa膰 do 偶膮da艅 aktora, kt贸ry p艂aci. A 偶e to
jest prawd膮, widzimy na wielu z niezliczonych sztuk, kt贸re na-
pisa艂 najszcz臋艣liwszy geniusz tego kr贸lestwa *; s膮 one tak wy-
kwintne, maj膮 tyle wdzi臋ku, tak wytworny wiersz, tak dobre
wywody, tak powa偶ne my艣li, w ko艅cu tak s膮 pe艂ne wymowy
i wznios艂ego stylu, 偶e ca艂y 艣wiat jest pe艂en ich s艂awy. Ale po-
niewa偶 chcia艂 on przystosowa膰 si臋 do gustu aktor贸w, nie wszy-
484
stkie, lecz tylko niekt贸re doprowadzi艂 do nale偶ytego stopnia
doskona艂o艣ci. Inni pisz膮 bez zastanowienia, po wystawieniu za艣
musz膮 aktorzy uchodzi膰 i znika膰 l臋kaj膮c si臋 kary, jak si臋 nieraz
zdarzy艂o, za wystawianie sztuki ubli偶aj膮cej kr贸lom albo wiel-
kim rodom. A wszystkie te w艂a艣ciwo艣ci mog艂yby usta膰, a tak偶e
i inne, o kt贸rych nie wspominam, gdyby w stolicy by艂 kto艣 in-
teligentny i rozumny, kt贸ry by bada艂 wszystkie sztuki przed
ich wystawieniem nie tylko w stolicy, ale tak偶e na wszystkich
scenach Hiszpanii; bez jego zezwolenia, piecz臋ci i podpisu 偶adna
w艂adza w 偶adnej miejscowo艣ci nie pozwoli艂aby wystawi膰 偶adnej
komedii; w ten spos贸b aktorzy starailiby si臋 o wys艂anie komedii
do stolicy, aby je gra膰 bez obawy, za艣 autorzy musieliby w pra-
c臋 swoj膮 wk艂ada膰 wi臋cej uwagi i starania w obawie, 偶e dzie艂a
ich poddane b臋d膮 surowemu s膮dowi znawc贸w, W ten spos贸b
powstawa艂yby komedie dobre i osi膮ga艂yby najszcz臋艣liwiej to,
czego si臋 od nich wymaga, zar贸wno rozrywk臋 dla ludu, jak do-
bre imi臋 dla tw贸rc贸w hiszpa艅skich, zysk i bezpiecze艅stwo dla
wykonawc贸w, kt贸rych by nie trzeba strzec przed kar膮. Gdyby
za艣 temu samemu lub komu innemu powierzono obowi膮zek ba-
dania ksi膮g rycerskich nowopowstaj膮cych, to bez w膮tpienia
pojawi艂yby si臋 niekt贸re tak doskona艂e, jak wasza mi艂o艣膰 m贸wi-
cie, wzbogaci艂yby nasz j臋zyk wdzi臋cznym i cennym skarbem
wymowy i sprawi艂yby, 偶e stare ksi臋gi zosta艂yby przy膰mione
blaskiem nowych, kt贸re stanowi艂yby godziw膮 rozrywk臋 nie tyl-
ko dla pr贸偶niak贸w, ale i dla ludzi wielkiej pracy, bo 艂uk nie
mo偶e by膰 ci膮gle napi臋ty ani te偶 natura i s艂abo艣膰 ludzka nie zdo-
艂a wytrwa膰 bez 偶adnego godziwego wytchnienia.
W艂a艣nie kanonik i proboszcz doszli do tego punktu rozmowy,
gdy cyrulik wysforowa艂 si臋 naprz贸d i zbli偶ywszy si臋 do pro-
boszcza, rzek艂:
Oto, ksi臋偶e licencjacie, jest miejsce, o kt贸rym m贸wi艂em, i偶
nadaje si臋 znamienicie na odpoczynek, za艣 wo艂y znajd膮 tu 艣wie-
偶膮 i bujn膮 pasz臋.
I mnie si臋 tak wydaje odpar艂 proboszcz.
Powiedzia艂 kanonikowi o swoim zamiarze, a ten r贸wnie偶 po-
stanowi艂 zatrzyma膰 si臋 z nimi, zach臋cany urokiem pi臋knej do-
485
liny, kt贸ra si臋 przed ich oczyma otwar艂a, przeto aby nacieszy膰
si臋 rozmow膮 z proboszczem, kt贸ry mu przypad艂 do serca, a tak-
偶e wywiedzie膰 si臋 dok艂adnie o przewagach Don Kichota, rozka-
za艂 kilku s艂u偶ebnym uda膰 si臋 do pobliskiej gospody i przynie艣膰,
co tam b臋d膮 mieli do jedzenia dla wszystkich, postanowi艂 bo-
wiem sp臋dzi膰 d艂u偶szy po艂udniowy wypoczynek w tym miejscu;
na to jeden ze s艂u偶by odpar艂, 偶e juczny mu艂 z 偶ywno艣ci膮 zapew-
ne ju偶 jest w zaje藕dzie, a 偶ywno艣ci tej wystarczy, tak i偶 nie
potrzeba nic zabiera膰 z gospody pr贸cz obroku dla zwierz膮t.
Kiedy tak rzek艂 kanonik odprowad藕cie tam wszyst-
kie wierzchowce, a przywied藕cie tu mu艂a.
W czasie gdy to si臋 dzia艂o, Sanczo widz膮c, 偶e m贸g艂by swo-
bodnie pom贸wi膰 ze swoim panem, bez ci膮g艂ej asysty proboszcza
i cyrulika, kt贸rych uwa偶a艂 za podejrzanych, zbli偶y艂 si臋 do kla-
tki, w kt贸rej pan jego jecha艂, i rzek艂:
Jegomo艣膰, aby mie膰 spokojne sumienie, musz臋 rzec, jak
si臋 rzecz ma z waszym zaczarowaniem. Ot贸偶 ci dwaj, kt贸rzy tu
id膮 z zakrytymi twarzami, to proboszcz i cyrulik z naszej wioski;
s膮dz臋, 偶e ten spisek, aby was porwa膰, uknuli z czystej zazdro艣ci,
jak膮 偶ywi膮 za to, 偶e jegomo艣膰 przewy偶sza ich swymi s艂ynnymi
czynami. Przypu艣膰my wi臋c, 偶e to jest prawda; wynika z tego,
偶e nie jeste艣cie zaczarowani, ale oszukani i g艂upi. Aby si臋 o tym
przekona膰, chc臋 si臋 o co艣 spyta膰, a je艣li mi odpowiecie, jak
mniemam, to namacalnie dotkniecie oszustwa i przekonacie si臋,
偶e nie jeste艣cie zaczarowani, jeno macie rozum przewr贸cony.
Pytaj, o co chcesz, synu Sanczo odpowiedzia艂 Don Ki-
chote zadowol臋 ci臋 i odpowiem na wszystko wedle twej woli.
Co za艣 do tego, o czym m贸wisz, 偶e owi, kt贸rzy si臋 tu kr臋c膮 na-
oko艂o, to proboszcz i cyrulik, nasi ziomkowie i znajomi, mo偶liwe,
偶e si臋 nimi by膰 wydaj膮, ale nie uwierz臋 w 偶aden spos贸b, aby
nimi rzeczywi艣cie i istotnie byli. Musisz wierzy膰 i zrozumie膰, 偶e
je艣li si臋 nimi by膰 zdaj膮, jak m贸wisz, to ani chybi dlatego, 偶e ci,
kt贸rzy mi臋 zaczarowali, wzi臋li na si臋 ich poz贸r i podobie艅stwo.
艁atwo bowiem czarownikom jest przybiera膰 posta膰, jaka si臋 im
podoba, a przyj臋li posta膰 naszych przyjaci贸艂, by da膰 ci sposo-
bno艣膰 pomy艣lenia tego, co my艣lisz, i wp臋dzenia ci臋 w labirynt
486
domys艂贸w, z kt贸rego nie zdo艂asz wyj艣膰, cho膰by艣 mia艂 k艂臋bek
Tezeusza *. Podobnie chcieli zam膮ci膰 m贸j umys艂, abym nie wie-
dzia艂, sk膮d mi ta krzywda przysz艂a. Je偶eli bowiem z jednej
strony ty m贸wisz, 偶e towarzysz膮 nam proboszcz i cyrulik na-
szej wsi, a z drugiej ja widz臋 si臋 uwi臋zionym w klatce, podczas
gdy wiem, 偶e nie ma takich si艂 ludzkich czy nadprzyrodzonych,
kt贸re by mi臋 w klatce zamkn膮膰 zdo艂a艂y, c贸偶 chcesz, abym po-
my艣la艂 czy rzek艂, jak tylko, 偶e spos贸b mego zakl臋cia przenosi
wszystkie, o jakich czyta艂em w powie艣ciach o b艂臋dnych ryce-
rzach, kt贸rzy kiedykolwiek zaczarowaniu podlegali. A wi臋c daj
sobie spok贸j i przesta艅 wierzy膰 w to, co gadasz, tak bowiem
tamci s膮 nimi, jak ja jestem Turkiem. A je偶eli chcesz mi臋 jesz-
cze o co艣 pyta膰, m贸w, ja za艣 odpowiada膰 b臋d臋, cho膰by艣 mi臋
pyta艂 a偶 do rana.
Ratunku, Panno 艢wi臋ta! zawo艂a艂 na to Sanczo wielkim
g艂osem. Zali偶 mo偶liwe, aby jegomo艣膰 mia艂 tak tward膮 g艂ow臋,
taki brak m贸zgu i nie spostrzeg艂, 偶e co m贸wi臋, jest rzeteln膮
prawd膮 i 偶e wasze wi臋zienie i nieszcz臋艣cie przypisa膰 nale偶y ra-.
czej z艂o艣liwo艣ci ni偶 czarom? Ale poniewa偶 tak jest, chc臋 wam
oczywi艣cie dowie艣膰, 偶e nie jeste艣cie zaczarowani. Je艣li nie, po-
wiedzcie ino... Oby B贸g wyrwa艂 was z tej matni i oby艣cie si臋
znale藕li w ramionach mej pani Dulcynei, kiedy si臋 tego naj-
mniej spodziewa膰 b臋dziecie.
Zaprzesta艅 zakl臋膰 rzek艂 Don Kichote i pytaj, o co
chcia艂e艣, ju偶 ci powiedzia艂em, 偶e odpowiem najdok艂adniej.
O to prosz臋 odpar艂 Sanczo chc臋, aby艣cie mi bez ogr贸-
dek i bez dodawania powiedzieli tak szczerze, jak oczekiwa膰
mo偶na od wszystkich, kt贸rzy jak jegomo艣膰 sprawuj膮 rycerskie
rzemios艂o, tytu艂uj膮c -si臋 b艂臋dnymi rycerzami...
M贸wi臋 ci, 偶e w niczym nie sk艂ami臋 odpowiedzia艂 Don
Kichote sko艅cz ju偶 z tym pytaniem, bo naprawd臋 m臋czysz
mnie tyloma zakl臋ciami, pro艣bami i zastrze偶eniami, Sanczo.
Powiadam, 偶e jestem pewny dobroci i 艂askawo艣ci mego
pana, i dlatego, jak sprawa nasza wymaga, pytam m贸wi膮c z ca-
艂ym uszanowaniem, zali przypadkiem, odk膮d jegomo艣膰 jest za-
klatkowany, a raczej wedle swego mniemania zakl臋ty w tej
487
klatce, nie przysz艂a mu ch臋膰 i ochota robi膰 co艣 na grubo i na
cienko, jak si臋 to m贸wi.
Nie rozumiem tego "na grubo i na cienko", Sanczo, wy-
t艂umacz si臋 ja艣niej, je艣li chcesz, abym ci odpowiada艂 dok艂adnie.
Czy偶 to mo偶liwe, aby jegomo艣膰 nie rozumia艂, co znaczy
robi膰 na grubo i na cienko? Przecie偶 to szkolne dzieci z mle-
kiem matki wyssa艂y. Wiedzcie tedy, 偶e chcia艂em spyta膰, zali
nie przysz艂a wam ch臋膰 zrobi膰 to, czego unikn膮膰 niespos贸b.
Ju偶 ci臋 rozumiem, Sanczo! O, ju偶 nie raz i w tej chwili
r贸wnie偶! Wspom贸偶 mnie w tym niebezpiecze艅stwie, bo nie 艂a-
two to przyjdzie.
ROZDZIA艁 CZTERDZIESTY DZIEWI膭TY
kt贸ry opowiada o rozs膮dnej rozmowie Sancza Pansy z jego panem
Don Kichotem
Ach! rzek艂 Sanczo z艂apa艂em was. Oto, co chcia艂em
wiedzie膰 bardziej, ni偶 pragn臋 duszy i 偶ycia. P贸jd藕cie ino, panie:
czy偶 mo偶ecie zaprzeczy膰 temu, co pospolicie si臋 m贸wi, kiedy
kto艣 jest, w z艂ym humorze: "Nie wiem, co temu jakiemu艣 si臋
sta艂o, nie je, nie pije, nie odpowiada do rzeczy, kiedy go pytaj膮,
nic innego, tylko, zdaje si臋, jest zaczarowany." St膮d wnosi膰 mo-
偶na, 偶e ci, kt贸rzy nie jedz膮, nie pij膮, nie 艣pi膮, nie spe艂niaj膮 na-
turalnych potrzeb, jak to m贸wi膮, s膮 zaczarowani, ale nie ci,
kt贸rzy maj膮 takie ch臋ci jak jegomo艣膰, kt贸rzy pij膮, kiedy im co
dadz膮, jedz膮, kiedy co艣 maj膮, i odpowiadaj膮 na wszystko, o co
ich pytaj膮.
Prawd臋 m贸wisz, Sanczo odpar艂 Don Kichote ale ju偶
ci powiedzia艂em, 偶e s膮 rozmaite rodzaje czar贸w i by膰 mo偶e, 偶e
z biegiem czasu zmieni艂y si臋 jedne w drugie i 偶e dzi艣 zakl臋ci
robi膮 wszystko to, co ja czyni臋, aczkolwiek tego drzewiej nie
czynili. A wi臋c przeciw obyczajom czas贸w nie nale偶y zrz臋dzi膰
ani wniosk贸w z tego wyci膮ga膰. Ja wiem i twierdz臋, 偶e jestem
zakl臋ty, i to wystarcza dla spokoju mego sumienia, bo mia艂bym
wielkie wyrzuty, gdybym s膮dzi艂, 偶e nie jestem zaczarowany,
488
a siedz臋 w tej klatce bezczynnie i tch贸rzliwie, pozbawiaj膮c po-
mocy mnogich uci艣nionych i potrzebuj膮cych, kt贸rzy w chwili
obecnej musz膮 najbardziej i niezb臋dnie mej pomocy i poparcia
potrzebowa膰.
Jednak z tym wszystkim odpar艂 Sanczo m贸wi臋, 偶e
dla wi臋kszej wygody i zadowolenia by艂oby dobrze, aby jego-
mo艣膰 pr贸bowali艣cie wyj艣膰 z tego wi臋zienia, a ja z ca艂ej mej mo-
cy postaram si臋 wam to u艂atwi膰, a nawet wydoby膰 was z nie-
go i spr贸bujecie potem znowu dosi膮艣膰 poczciwego Rosynanta,
kt贸ry r贸wnie偶 zdaje si臋 i艣膰 jak zaczarowany, tak kroczy melan-
cholijny i smutny, za艣 uczyniwszy to, spr贸bujemy raz jeszcze
szcz臋艣cia w szukaniu przyg贸d. Je偶eli za艣 nam si臋 nie powiedzie,
czas wtedy b臋dzie powr贸ci膰 do klatki, w kt贸rej jako dobry
i wierny giermek obiecuj臋 zamkn膮膰 si臋 razem z wasz膮 mi艂o艣ci膮,
je艣liby jegomo艣膰 by艂 talk nieszcz臋艣liwy, a ja tak g艂upi, 偶eby mi
si臋 nie powiod艂o wybrn膮膰, jak powiadam.
Bardzo ch臋tnie uczyni臋, co powiadasz, bracie Sanczo
odpar艂 Don Kichote i kiedy czas wyda ci si臋 sposobny, aby
moje uwolnienie w czyn wprowadzi膰, b臋d臋 ci we wszystkim
ca艂kowicie pos艂uszny, ale ty, Sanczo, zobaczysz, jak si臋 mylisz
w rozpoznaniu mego nieszcz臋艣cia.
Tak rozmawiali b艂臋dny rycerz i 藕le b艂膮dz膮cy giermek, a偶 do-
jechali do miejsca, gdzie proboszcz, kanonik i cyrulik, zsiad艂szy
ju偶, na nich czekali. Wolarz odprz膮g艂 wo艂y od wozu i pu艣ci艂 je
wolno, aby pas艂y si臋 na owej 艂膮ce zielonej i cichej, kt贸rej 艣wie-
偶o艣膰 zaprasza艂a do rozkosznego odpoczynku nie tylko osoby tak
zaczarowane jak Don Kichote, ale^ raczej tak przytomne i roz-
tropne jak jego giermek. Ten poprosi艂 proboszcza, aby pozwoli艂
jego panu wyj艣膰 na chwil臋 z klatki; je艣li mu wyj艣膰 nie pozwo-
l膮, owo wi臋zienie nie pozostanie tak czyste, jak tego wymaga
przyzwoito艣膰 dla takiego szlachcica jak jego pan. Proboszcz
zrozumia艂 i rzek艂, 偶e ch臋tnie by zgodzi艂 si臋 na t臋 pro艣b臋, gdyby
si臋 nie obawia艂, 偶e raz na wolno艣ci, pan jego zacznie swoje
sztuki i ucieknie, gdzie go nigdy nikt nie zobaczy.
Ja r臋cz臋, 偶e nie ucieknie odpowiedzia艂 Sanczo.
I ja tak偶e rzek艂 kanonik a tym bardziej je艣li mi
489
da parol rycerski, 偶e nie oddali si臋 od nas bez naszego pozwo-
lenia.
Daj臋 odezwa艂 si臋 Don Kichote, kt贸ry wszystko s艂y-
sza艂 tym bardziej 偶e kto jest zakl臋ty jak ja, nie jest wolny
czyni膰 z sob膮, co by chcia艂, ten bowiem, kt贸ry go zaczarowa艂,
mo偶e sprawi膰, 偶e nie ruszy si臋 z miejsca i przez trzy wieki; za艣
gdyby uciek艂, w lot go mo偶e zawr贸ci膰. Wobec tego mo偶ecie
spokojnie mi臋 wypu艣ci膰 i b臋dzie to z powszechn膮 korzy艣ci膮, bo
je艣li nie wypu艣cicie, to zar臋czam, 偶e b臋d臋 musia艂 wasze powo-
nienie obrazi膰, o ile si臋 st膮d nie usuniecie.
Kanonik wzi膮艂 go za r臋k臋, cho膰 obie mia艂 zwi膮zane, i na wiar臋
jego s艂owa uwolnili go, czym uradowa艂 si臋 niesko艅czenie i nie-
zmiernie ujrzawszy si臋 poza klatk膮. Najpierw przeci膮gn膮艂 ca艂e
da艂o i zaraz pobieg艂 do Rosynanta, a klepi膮c go po grzbiecie,
rzek艂:
Ufam Bogu i jego b艂ogos艂awionej Matce, 偶e wkr贸tce,
o kwiecie i wzorze rumak贸w, ujrzymy si臋 obaj, jak pragnie-
my, ty maj膮c twego pana na grzbiecie, za艣 ja siedz膮c na
twoim pe艂ni膰 b臋d臋 powo艂anie, dla kt贸rego B贸g mi臋 na ten 艣wiat
rzuci艂.
To rzek艂szy Don Kichote oddali艂 si臋 z Sanczem na ustro艅,
sk膮d wr贸ci艂 l偶ejszy i jeszcze bardziej 偶膮dny wprowadzenia'
w czyn planu Sancza. Kanonik przypatrywa艂 mu si臋 i podzi-
wia艂 niezwyk艂o艣膰 jego wielkiego szale艅stwa, a zw艂aszcza 偶e
kiedy m贸wi艂 i odpowiada艂, wykazywa艂 najzdrowszy rozum, jie-
dynie traci艂 jak si臋 to ongi艣 mawia艂o ostrogi, kiedy m贸-
wi艂 o rycerstwie. Wi臋c ruszony wsp贸艂czuciem, kiedy wszyscy
usiedli na zielonej murawie, oczekuj膮c prowiant贸w kanonika,
rzek艂:
Czy偶 to mo偶liwe waszmo艣膰, panie szlachcicu, aby nudne
i bezsensowne czytanie ksi膮g rycerakich taki wp艂yw na wasz膮
mi艂o艣膰 mia艂o, a偶 si臋 wam umys艂 pomiesza艂 do tego stopnia, i偶
uwierzyli艣cie, 偶e was zaczarowano oraz w inne tego rodzaju
rzeczy, tak dalekie od prawdziwo艣ci, jak samo k艂amstwo od
prawdy? I jak to mo偶liwe, aby jaki艣 umys艂 ludzki m贸g艂 uwie-
rzy膰, 偶eby na 艣wiecie by艂a taka niesko艅czona liczba Amadis贸w
490
i taka chmara tylu s艂ynnych rycerzy, tylu cesarzy Trebizondy,
tylu Feliksmart贸w z Hirkanii, tyle rumak贸w, tyle b艂臋dnych
dziewic, tyle w臋偶y, tyle endriag, tylu olbrzym贸w, tyle nies艂y-
chanych przyg贸d, tyle rodzaj贸w czar贸w, tyle bitew, tyle stra-
sznych star膰, tyle wykwintnych stroj贸w, tyle zakochanych
ksi臋偶niczek, tylu giermk贸w hrabiami, tyle zabawnych kar艂贸w,
tyle list贸w, tyle zalecanek, tyle dzielnych bia艂og艂贸w, a wreszcie
tyle i tak niedorzecznych zdarze艅, jakie ksi臋gi rycerskie zawie-
raj膮? Co do mnie, rzec mog臋, 偶e .kiedy je czytam, to o ile nie
uzmys艂awiam sobie, 偶e to wszystko jest k艂amstwem i nonsen-
sem, sprawiaj膮 mi pewn膮 przyjemno艣膰, ale zaledwie sobie zdam
spraw臋 z tego, czym s膮, najlepsz膮 z nich o mur ciskam, a nawet
cisn膮艂bym j膮 w ogie艅, gdyby by艂 pod r臋k膮, bo zas艂uguj膮 w pe艂ni
na tak膮 kar臋 jako fa艂szywe i oszuka艅cze, przeciwne natural-
nemu biegowi spraw, wynajduj膮ce nowe herezje i nowe sposoby
偶ycia i prowadz膮ce do tego, 偶e ciemny og贸艂 wierzy i za prawdzi-
we uwa偶a niezliczone brednie w nich zawarte. A nawet s膮 tak
zuchwa艂e, 偶e o艣mielaj膮 si臋 m膮ci膰 umys艂y roztropnych i dobrze
urodzonych szlachcic贸w, jak na przyk艂adzie waszej mi艂o艣ci wi-
dzie膰 mo偶na; doprowadzi艂y was bowiem do takich termin贸w,
偶e musiano was w klatce zamkn膮膰 i wie藕膰 na wozie ci膮gnionym
przez wo艂y, niby jakiego lwa czy tygrysa od wsi do wsi, poka-
zuj膮c go dla zysku. Ej! panie Don Kichocie, zlitujcie si臋 nad
sob膮 samym i powr贸膰cie na 艂ono rozumu, by艣cie ku po偶ytkowi
u偶ywa膰 mogli tego, kt贸ry wam niebo da艂o; u偶ywajcie najszcz臋-
艣liwszych zdolno艣ci waszego umys艂u na inne lektury, kt贸re by
przynios艂y po偶ytek waszemu sumieniu i wzmog艂y cze艣膰 wasz膮.
A je偶eli jednak wiedziony przyrodzon膮 sk艂onno艣ci膮 chcieliby艣-
cie czyta膰 ksi臋gi o wielkich czynach i rycerstwie, czytajcie
Pismo 艣wi臋te i Ksi臋g臋 S臋dzi贸w, znajdziecie tam i prawdy
wznios艂e, i czyny zar贸wno prawdziwe, jak znakomite. Luzyta-
nia mia艂a Wiriata, Rzym Cezara. Kartagina Hannibala, Grecja
Aleksandra, Kastylia hr. Fernanda Gonzalesa *, Walencja Cyda *,
Andaluzja Gonzalesa Fernandeza, Estremadura Diega Garci臋
de Paredes, Toledo Garcilasa *, Xeres Garci臋 Perez de Vargas *,
Sewilla Don Manuela de Leon. Czytanie o ich dzielnych ezy-
491 .
nach mo偶e zaj膮膰, pouczy膰, uradowa膰 i zadziwi膰 najwznio艣lejsze
umys艂y czytelnik贸w. Oto by艂aby lektura godna wy偶szego umy-
s艂u waszej mi艂o艣ci, panie Don Kichocie drogi; ona z was zrobi
znawc臋 historii, rozmi艂owanego w cnocie, 艣wiadomego zacno艣ci,
poprawi wasze Obyczaje, uczyni was dzielnym, cho膰 nie nie-
opatrznym, 艣mia艂ym bez trwogi, a to wszystko na wi臋ksz膮
chwa艂臋 Boga, wasz膮 korzy艣膰 i s艂aw臋 Manczy, sk膮d, jak dowie-
dzia艂em si臋, wasza mi艂o艣膰 pocz膮tek sw贸j i r贸d wywodzi.
Z nat臋偶on膮 uwag膮 wys艂ucha艂 Don Kichote s艂贸w kanonika,
a kiedy zauwa偶y艂, 偶e 贸w ju偶 sko艅czy艂, przez chwil臋 mierzy艂 go
wzrokiem, a potem rzek艂:
Zdaje mi si臋, panie szlachcicu, 偶e przemowa waszej mi-
艂o艣ci zmierza do tego, aby we mnie wm贸wi膰, 偶e nie by艂o b艂臋d-
nych rycerzy na 艣wiecie i 偶e wszystkie ksi臋gi rycerskie s膮 fa艂-
szywe, k艂amliwe, szkodliwe i niepotrzebne dla pa艅stwa i 偶e ja
藕le czyni艂em rozczytuj膮c si臋 w nich, gorzej wierz膮c im,
a jeszcze gorzej na艣laduj膮c je, postanowiwszy obra膰 sobie naj-
twardszy zaw贸d b艂臋dnego rycerza, kt贸rego one ucz膮. Zaprzecza-
cie bowiem, jakoby na 艣wiecie 偶yli Amadisowie, czy ten z Galii,
czy 贸w z Grecji, wszyscy inni rycerze, kt贸rych pe艂ne s膮
pisma.
Wszystko jest najdok艂adniej tak, jak wasza mi艂o艣膰 prze-
d艂o偶yli艣cie rzek艂 wtedy kanonik.
Na to odpowiedzia艂 Don Kichote:
Dodali艣cie jeszcze, wasza mi艂o艣膰, 偶e wyrz膮dzi艂y mi owe
ksi臋gi wielk膮 szkod臋, przewracaj膮c mi rozum i wp臋dzaj膮c do
klatki, i 偶e lepiej by艂oby dla mnie poprawi膰 si臋 i zmieni膰 ich
lektur臋 na czytanie innych prawdziwszych ksi膮偶ek, kt贸re bar-
dziej raduj膮 i nauczaj膮.
Tak jest rzdk艂 kanonik.
A zatem ja odpar艂 Don Kichote znajduj臋 przeciwnie,
偶e pozbawionym rozumu i zaczarowanym jest raczej wasza mi-
艂o艣膰, skoro wa偶yli艣cie si臋 wypowiedzie膰 takie blu藕nierstwa prze-
ciw rzeczy tak ustalonej w 艣wiecie i uwa偶anej za tak prawdzi-
w膮, i偶 ten, kto by temu przeczy艂, jak wasza mi艂o艣膰 przeczy,
zas艂u偶y艂by na tak膮 sam膮 kar臋, jak膮 chcieliby艣cie wyznaczy膰
492
ksi臋gom, kt贸rych czytanie was nudzi. Chcie膰 bowiem przeko-
nywa膰 kogo艣, 偶e Amadis nie istnia艂 na ziemi ani 偶adni Bnni
b艂臋dni rycerze, kt贸rych pe艂ne s膮 powie艣ci, to chcie膰 wm贸wi膰,
偶e s艂o艅ce nie o艣wieca, l贸d nie mrozi ani ziemia nas nie nosi.
Jaki偶 umys艂 na 艣wiecie zdo艂a艂by drugiemu dowie艣膰, 偶e nie by艂a
prawd膮 historia infantki Floripes i Wita z Burgundii lub Fie-
rabrasa i mostu Mantibli * za czas贸w Karola Wielkiego? Kln臋
si臋 na Boga, 偶e to taka sama prawda jak to, 偶e teraz jest dzie艅.
A je艣li to jest k艂amstwo, to r贸wnie偶 musia艂 nie istnie膰 Hektor
ani Achilles, ani wojna troja艅ska, ani dwunastu Par贸w Francji,
ani kr贸l Artur z Anglii, kt贸ry dot膮d b艂膮dzi przemieniony
w kruka i oczekuj膮 tam ka偶dej chwili jego na tron powrotu.
R贸wnie偶 mo偶na by si臋 o艣mieli膰 twierdzi膰, 偶e k艂amliw膮 jest hi-
storia Guarina Mezquino * i poszukiwanie 艣w. Gra艂a *, 偶e zmy-
艣lon膮 jest mi艂o艣膰 Tristana i kr贸lowej Izoldy * oraz Ginewry
i Lancelota, cho膰 偶yj膮 dot膮d osoby, kt贸re prawie przypominaj膮
sobie, 偶e widzia艂y ochmistrzyni臋 Quintanion臋, najlepsz膮 pod-
czaszyni臋 ca艂ej Wielkiej Brytanii. A jest to tak prawdziwe, 偶e
przypominam sobie, jak babka moja, ze strony ojca, m贸wi艂a,
kiedy ujrza艂a jak膮艣 matron臋 w czcigodnym czepcu: "Ta, m贸j
wnuku, podobna jest do ochmistrzyni Quintaniony." Z czego
wnosz臋, 偶e musia艂a j膮 zna膰 lub co najmniej widzie膰 jej portret
Kto o艣mieli艂by si臋 twierdzi膰, 偶e nieprawdziw膮 jest historia
Piotra i pi臋knej Magelony *, wszak dot膮d w zbrojowni kr贸lew-
skiej widzie膰 mo偶na ko艂ek, kt贸ry s艂u偶y艂 do kierowania konia
drewnianego, na jakim dzielny Piotr przez powietrze lecia艂,
a kt贸ry jest nieco grubszy ni偶 dyszel wozu? Za艣 obok ko艂ka jest
siod艂o Babieki, a w Ronsewalu jest r贸g Rolanda *, wielki jak
du偶a belka. St膮d wnosi膰 nale偶y, 偶e istnia艂o dwunastu Par贸w,
偶e istnia艂 Piotr, 偶e istnia艂 Cyd oraz inni rycerze jemu podobni
z tych, o kt贸rych ludzie opowiadaj膮, 偶e wyprawiali si臋 na po-
szukiwanie przyg贸d. Je偶eli za艣 nie, to niech mi powiedz膮, 偶e
r贸wnie偶 nieprawd膮 jest, jakoby b艂臋dnym rycerzem by艂 dzielny
Luzyta艅czyk Juan de Merlo *, kt贸ry uda艂 si臋 do Burgundii i wal-
czy艂 pod miastem Ras * ze s艂ynnym panem de Charny *, zwa-
nym im膰 Piotr, a p贸藕niej w mie艣cie Bazylei z im膰 panem
493
Enrique de Remestan *, wychodz膮c z obu spotka艅 zwyci臋sko
i pe艂en zaszczytnej s艂awy; a tak偶e przygody i pojedynki, jakie
r贸wnie偶 w Burgundii zdarzy艂y si臋 dwom dzielnym Hiszpanom,
Pedrowi Barba * i Gutierre Quijada * (od kt贸rego w prostej
linii po mieczu pochodz臋), kt贸rzy zwyci臋偶yli dw贸ch syn贸w hra-
biego de Saint-Pol. Niech mi zaprzecz膮 tak samo, 偶e Don Fer-
nando de Guevara* uda艂 si臋 do Niemiec w poszukiwaniu przy-
g贸d i walczy艂 z im膰 Jerzym, rycerzem z domu ksi膮偶膮t Austrii,
niech powiedz膮, 偶e bajk膮 艣mieszn膮 s膮 turnieje Suera de Quino-
nes'" z Chwalebnego spotkania, wyzwania im膰 Luisa de
Falces przeciw Gonzalesowi de Guzman, rycerzowi kastyl-
skiemu, oraz inne liczne przewagi rycerzy chrze艣cija艅skich tego
kr贸lestwa czy cudzoziemskich, tak autentyczne, tak prawdziwe,
偶e kto by im przeczy艂, by艂by ca艂kiem rozumu i rozeznania po-
zbawion.
Kanonik w najwy偶szym zdumieniu wys艂ucha艂 tego steku
prawdy i zmy艣le艅, jaki wypowiedzia艂 Don Kichote; zdumiewa艂a
go r贸wnie偶 znajomo艣膰 wszystkich spraw dotycz膮cych b艂臋dnego
rycerstwa, odpowiedzia艂 wi臋c:
Nie mog臋 zaprzeczy膰 panu Don Kichotowi, jakoby nie by-
艂o prawdy w tym, co waszmo艣膰 powiedzia艂e艣, a zw艂aszcza w tym,
co dotyczy艂o b艂臋dnych rycerzy hiszpa艅skich; podobnie got贸w
jestem przyzna膰, 偶e by艂o dwunastu Par贸w Francji, ale nie mo-
g臋 wierzy膰, aby dzia艂y si臋 te wszystkie rzeczy, o kt贸rych pisze
arcybiskup Turpin; prawd膮 jest bowiem, 偶e byli to rycerze
wybrani przez kr贸l贸w Francji, zwani pares, jako ca艂kowicie
r贸wni pod wzgl臋dem zas艂ugi, pochodzenia i m臋stwa; gdyby na-
wet takimi nie byli, tak o nich m贸wiono. By艂 to jakby zakon,
podobny do tych, jakie i dzi艣 istniej膮 jako Zakony 艣w. Jaku-
ba * czy te偶 Calatrava. Zak艂ada si臋, 偶e ci, kt贸rzy do nich nale-
偶膮, s膮 czy te偶 powinni by膰 rycerzami dzielnymi, zas艂u偶onymi
i dobrze urodzonymi i jak dzi艣 m贸wi si臋 ,,Rycerz Sw. Jana albo
Alcantary", tak m贸wiono w owych czasach "Rycerz z dwunastu
Par贸w", bowiem dwunastu ich wybierano r贸wnych sobie do
tego rycerskiego zakonu. Nie nale偶y w膮tpi膰, 偶e istnia艂 Cyd oraz
Bernardo dcl Carpio, ale wiadomo艣ci o ich przewagach s膮 mo-
494
cno przesadzone. Co si臋 tyczy ko艂ka przypisywanego przez wa-
sz膮 mi艂o艣膰 hr. Piotrowi, kt贸ry ma le偶e膰 obok'siod艂a Babiefci
w zbrojowni kr贸lewskiej, wyznaj臋 m贸j grzech: jestem tak nie-
udolny albo mam tak kr贸tki wzrok, 偶e cho膰 widzia艂em siod艂o,
nie uda艂o mi si臋 dojrze膰 ko艂ka, a tym bardziej tak du偶ego, jak
waszmo艣膰 m贸wi艂e艣.
Jednak on tam jest bez 偶adnej w膮tpliwo艣ci odpar艂 Don
Kichote a na dow贸d powiadam, 偶e w艂o偶ono go w pokrowiec,
aby nie zbutwia艂.
To wszystko by膰 mo偶e odpowiedzia艂 kanonik ale
na me 艣wi臋cenia przysi臋gam, 偶e nie przypominam sobie, abym
go widzia艂. A nawet gdybym przyzna艂, 偶e tam jest, nie by艂bym
przez to obowi膮zany wierzy膰 w historie o tylu Amadisach oraz
o takiej chmarze rycerzy, o jakich nam baj膮, ani si臋 godzi,
aby cz艂ek tak pe艂en s艂awy i tak znacznego rodu jak wasza mi-
艂o艣膰, obdarzony tak wysokim umys艂em, da艂 si臋 nabra膰, 偶e praw-
dziwe s膮 wszystkie cudackie szale艅stwa, jakie opisuj膮 niedo-
rzeczne ksi臋gi rycerskie.
ROZDZIA艁 PI臉膯DZIESI膭TY
o m膮drych sporach, jakie wiedli Don Kichote z kanonikiem,
oraz o innych zdarzeniach
A to dobre odkrzykn膮艂 Don Kichote ksi膮偶ki druko-
wane za pozwoleniem kr贸lewskim i za aprobat膮 powo艂anych,
czytane z przyjemno艣ci膮 przez wszystkich i wychwalane przez
wielkich i ma艂ych, przez ubogich i bogatych, przez uczonych
i nieuk贸w, przez prostak贸w i szlacht臋, jednym s艂owem, przez
wszelakiego rodzaju osoby wszystkich stan贸w i kondycji, mia-
艂yby by膰 k艂amstwem? Tak bardzo zbli偶aj膮 si臋 do pozoru prawdy,
bo opowiadaj膮 nam o ojcu, matce, ojczy藕nie, krewnych, o wie-
ku, miejscu i o przewagach, jakich ten czy owi rycerze doko-
nywali, punkt po punkcie i dzie艅 po dniu. Zamilczcie, wasza
mi艂o艣膰, nie m贸wcie takich blu藕nierstw i wierz膮 j ci臋, 偶e radz臋,
jak powinienem, cz艂owiekowi rozumnemu: czytajcie, a zoba-
495
ezyci臋, Jak膮 przyjemno艣膰 sprawi wam ta lektura. Powiedzcie
mi: czy mo偶e By膰 wi臋ksze zadowolenie, jak widzie膰, dajmy na
to, kiedy tu oto przed nami zjawia si臋 wielkie jezioro smo艂y
wr膮ce 2 bulkotem, a w nim p艂ywaj膮 i krzy偶uj膮 si臋 niezliczone
w臋偶e, 偶mije, jaszczury i r贸偶ne inne rodzaje dzikich i potwor-
nych zwierz膮t, za艣 ze 艣rodka jeziora wznosi si臋 g艂o艣 naj偶a艂o-
艣niejszy m贸wi膮c: "O rycerzu, ktokolwiek jeste艣, a patrzysz te-
raz na to straszliwe jezioro, je艣li chcesz zdoby膰 skarb ukryty
pod jego czarnymi wodami, oka偶 m臋stwo twego walecznego
serca i rzu膰 si臋 w sam 艣rodek tego ciemnego i p艂on膮cego odm臋tu;
je艣li tego nie uczynisz, nie b臋dziesz godzien ogl膮da膰 wspania-
艂ych cud贸w, kt贸re zamyka i kryje siedem zamk贸w siedmiu wr贸-
偶ek lez膮cych na dnie tej czarnej toni!" Rycerz nie dos艂uchaw-
szy nawet do ko艅ca owego niesamowitego g艂osu, nie namy艣laj膮c
si臋, nie bacz膮c na niebezpiecze艅stwo, na jakie si臋 nara偶a, 膮 na-
wet nie z艂o偶ywszy swej ci臋偶kiej zbroicy, poleciwszy si臋 Bogu
i swej pani, rzuca si臋 w sam 艣rodek wr膮cego jeziora i nawet
nie opatrzy si臋 ani wie, co si臋 z nim sta艂o, kiedy znachodzi si臋
na kwiecistych 艂膮kach, z kt贸rymi Pola Elizejskie w niczym
nawet r贸wna膰 si臋 nie mog膮. Tam^zdaje si臋, niebo jest przej-
rzystsze i s艂o艅ce nowsz膮 艣wiat艂o艣ci膮 ja艣nieje, oczom jego uka-
zuje si臋 gaj cichy, z艂o偶ony z drzew tak zielonych i bogatych
w li艣cie, 偶e sam widok ich rozwesela, uszy jego uderza s艂odki,
a nieuczony 艣piew niezliczonych ptasz膮t r贸偶nobarwnych, lata-
j膮cych tam i sam w g臋stwinie ga艂臋zi. Tu odkrywa strumyczek,
kt贸rego 艣wie偶e wody p艂ynnym kryszta艂em biegn膮 po drobnym
piasku i bia艂ych kamyczkach, jakby po z艂otym pod艂o偶u i naj-
czystszych per艂ach. Tam ujrzy fontann臋 kunsztown膮 z r贸偶no-
barwnego jaspisu i g艂adkiego marmuru wzniesion膮, 贸wdzie inn膮,
bardziej sielskim zbudowan膮 porz膮dkiem, gdzie drobniutkie
muszelki ma艂偶贸w ze zwini臋tymi domkami 艣limak贸w bia艂ych
i 偶贸艂tych, w pozornym nie艂adzie u艂o偶one, mieszaj膮 si臋 z od艂am-
kami l艣ni膮cego kryszta艂u i ze sztucznymi szmaragdami, sk艂ada-
j膮c si臋 na tak r贸偶norodn膮 ca艂o艣膰, 偶e sztuka na艣laduj膮ca natur臋
zda si臋 tu j膮 zwyci臋偶a膰. Z tej strony nagle ukazuje si臋 warowny
zamek lub wspania艂y pa艂ac o murach ze szczerego z艂ota, dia-
496
WED艁UG BERNARDA BABRANCO
mentowych blankach, bramach z hiacynt贸w* jednym s艂owenay
zbudowany tak cudnie, 偶e cho膰 budulec, jaki na艅 zu偶yto, to
same tylko diamenty, rubiny, karbunku艂y *, per艂y, z艂oto i szma-
ragdy, jeszcze cenniejsza od nich jest sama architektura. Uj-
rzawszy to, c贸偶 wi臋cej zobaczy膰 by mo偶na, chyba wychodz膮ce
z bram zamku liczne panny w wykwintnych i wspania艂ych sza-
tach, a je艣libym je teraz opisywa膰 zechcia艂, jak je nasze po-
wie艣ci maluj膮, nie sko艅czy艂bym nigdy; i ta, kt贸ra po艣r贸d nich
najpierwsz膮 si臋 zdaje, bierze za r臋k臋 zuchwa艂ego rycerza, kt贸ry
si臋 rzuci艂 we wr膮ce jezioro, i bez s艂owa wiedzie go do wn臋trza
bogatego pa艂acu lub zamku i zdj膮wszy ze艅 szaty, nagiego, jak
go matka zrodzi艂a, k膮pie* w letniej wodzie, naciera wonnymi
olejkami i przyodziewa w koszul臋 z najprzedniejszego senda-
lu *, woniej膮c膮 i uperfumowan膮 ca艂膮, za艣 inna panna pod-
bieg艂szy zarzuca mu na ramiona p艂aszcz, kt贸ry, jak m贸wi膮,
wart tyle co miasto ca艂e albo i wi臋cej. C贸偶 milszego, kiedy nam
opowiadaj膮, jak potem wiod膮 go do innej sali, gdzie znachodzi
-sto艂y zastawione talk obficie, 偶e staje w zdumieniu i podziwie,
lub widzie膰, jak na r臋ce lej膮 mu wod臋 woniej膮c膮 ambr膮 i pa-
chn膮cymi kwiatami? Kiedy sadzaj膮 go na krze艣le z ko艣ci s艂o-
niowej? Kiedy us艂uguj膮 mu wszystkie te panny, zachowuj膮c
przedziwne milczenie? Kiedy podaj膮 mu tak膮 r贸偶norodno艣膰 da艅,
tak smacznie przyrz膮dzonych, 偶e apetyt nie wie, po kt贸re r臋k臋
wyci膮gn膮膰? Jaka偶 rozkosz s艂ysze膰 muzyk臋, kt贸ra rozbrzmiewa
w czasie, kiedy on si臋 posila, a nie wiadomo kto 艣piewa ani
sk膮d muzyka p艂ynie. A kiedy po sko艅czonym posi艂ku i usuni臋-
ciu sto艂贸w rycerz nasz rozparty na krze艣le mo偶e d艂ubie sobie
w z臋bach, wchodzi w drzwi sali inna panna, o wiele pi臋kniejsza
od wszystkich poprzednich, i usiad艂szy obok rycerza zaczyna
opowiada膰 mu, co to za zamek oraz o tym, 偶e oto przebywa
w nim zakl臋ta, a tak偶e inne rzeczy, kt贸re zdumiewaj膮 rycerza
i zachwycaj膮 czytaj膮cych t臋 powie艣膰. Nie chc臋 si臋 ju偶 nad tym
bardziej rozwodzi膰, gdy偶 ju偶 z tego wnosi膰 mo偶na, 偶e ka偶da
cz臋艣膰 jakiejkolwiek powie艣ci o b艂臋dnym rycerzu sprawia przy-
jemnc艣膰 i zachwyca ka偶dego czytelnika. Niech mi wasza mi艂o艣膰
wierzy i jak ju偶 rzek艂em, czyta te ksi膮偶ki, a zobaczycie, jak
32 Don Kichote, cz. I 497
przegnaj膮 melancholi臋, kt贸ra was naj艣膰 mo偶e, i jak poprawi膮
wasze usposobienie, gdyby by艂o niedobre. O sobie rzec mog臋,
偶e odk膮d jestem b艂臋dnym rycerzem, jestem waleczny, pe艂en
umiarkowania, wspania艂omy艣lny, dobrze u艂o偶ony, szczodry,
dworny, 艣mia艂y, 艂agodny, cierpliwy, m臋偶nie znosz膮cy trudy,
wi臋zienia i zakl臋cia. I cho膰 od niedawna siedz臋 zamkni臋ty
w klatce jako szaleniec, my艣l臋, 偶e dzi臋ki m臋stwu mego ramie-
nia, przy przychylno艣ci nieba i o ile los mi nie b臋dzie przeciw-
ny, nied艂ugo ujrz臋 si臋 kr贸lem jakiego艣 kr贸lestwa, a to mi po-
zwoli okaza膰 wdzi臋czno艣膰 i szczodrobliwo艣膰, jak膮 pier艣 moja
kryje. Gdy偶 na wiar臋 moj膮, panie, biedak nie ma mo偶no艣ci
okaza膰 cnoty szczodrobliwo艣ci wobec nikogo, cho膰by j膮 w naj-
wy偶szym stopniu posiada艂; za艣 wdzi臋czno艣膰 jedynie na dobrej
ch臋ci oparta jest rzecz膮 martw膮, jaik martwa jest wiara bez
uczynk贸w. Dlatego pragn臋, aby los mi rych艂o nadarzy艂 sposo-
bno艣膰 zostania cesarzem, by serce moje mog艂o okaza膰 si臋
w 艣wiadczeniu przyjacio艂om moim, a osobliwie temu niebora-
kowi Sanczo Pansie, mojemu giermkowi, kt贸ry jest najlepszym
na 艣wiecie cz艂owiekiem; chcia艂bym mu da膰 jakie艣 hrabstwo,
co mu ju偶 od dawna przyrzek艂em, cho膰 l臋kam si臋, 偶e nie po-
siada do艣膰 zdolno艣ci, aby rz膮dzi膰 pa艅stwem.
Sanczo, us艂yszawszy ostatnie s艂owa swego pana, rzek艂 do艅:
Postarajcie si臋, jegomo艣膰, panie Don Kichocie, da膰 mi owo
hrabstwo tylekro膰 przez wasz膮 mi艂o艣膰 obiecywane, a wyczeki-
wane przeze mnie, ja za艣 obiecuj臋, 偶e nie zabraknie mi zdol-
no艣ci do rz膮dzenia nim, za艣 gdyby mi i zabrak艂o, to jak s艂ysza-
艂em, s膮 na 艣wiecie ludzie, kt贸rzy bior膮 w dzier偶aw臋 pa艅stwa
swych zwierzchnik贸w i daj膮 im za to roczn膮 tenut臋; i oni to
zajmuj膮 si臋 rz膮dami, za艣 pan siedzi z wyci膮gni臋tymi nogami,
u偶ywaj膮c tenuty, jak膮 mu p艂ac膮, i nie troszcz膮c si臋 o nic. l ja
tak b臋d臋 post臋powa艂 i nie targuj膮c si臋 zbytnio, rych艂o si臋 wszy-
stkiego k艂opotu pozb臋d臋 i u偶ywa膰 b臋d臋 tenuty jak ksi膮偶臋,
a niech si臋 dzieje, co chce.
Bracie Sanczo rzek艂 kanonik to si臋 rozumie, kiedy
chodzi o u偶ywanie tenuty; jednak nie, kiedy chodzi o wymiar
sprawiedliwo艣ci, kt贸ry nale偶y do w艂adcy, tutaj potrzebna jest
498
zdolno艣膰 i zdrowy s膮d, a zw艂aszcza dobrai ch臋膰 sprawiedliwego
rozstrzygni臋cia; je偶eli tego u podstaw zabraknie, to zawsze
艣rodki i cele chybi膮. Tak wi臋c B贸g zwyk艂 b艂ogos艂awi膰 dobrym
zamys艂om ludzi prostych, a nie sprzyja z艂ym zamys艂om prze-
m膮drych.
Nie znam si臋 na tych filozofiach odpar艂 Sanczo Pansa
wiem tylko, 偶e r贸wnie rych艂o chcia艂bym mie膰 to hrabstwo, jak
potrafi艂bym nim rz膮dzi膰; mam tak膮 sam膮 dusz臋 jak inny, i cia-
艂o mam jak i najt臋偶szy, i by艂bym r贸wnie dobrym kr贸lem mego
pa艅stwa, jaik ka偶dy inny swego: a kiedy by艂bym nim, robi艂bym,
co bym chcia艂, a czyni膮c, co chc臋, post臋powa艂bym wedle mego
upodobania, post臋puj膮c wedle mego upodobania by艂bym zado-
wolony, a b臋d膮c zadowolony, nie pragn膮艂bym niczego wi臋cej,
a, kiedy nie b臋d臋 niczego wi臋cej pragn膮艂, b臋d臋 mia艂 do艣膰. Niech
tylko pa艅stwo b臋dzie, ito do zobaczenia z Bogiem, jak m贸wi艂
艣lepy do niewidomego.
Ta filozofia, jak m贸wisz, Sanczo, nie jest tak z艂a; ale mimo
to by艂oby wiele do powiedzenia w sprawie owych hrabstw.
Na to odpowiedzia艂 Don Kichote:
Nie wiem, co by tu by艂o wi臋cej do powiedzenia, dla mnie
jedynym wzorem jest wielki Amadis z Galii, kt贸ry giermka
swego uczyni艂 hrabi膮 Sta艂ej Wyspy; dlatego te偶 z czystym su-
mieniem mog臋 zrobi膰 Sancza Pans臋 hrabi膮. Jest on bowiem
jednym z najlepszych giermk贸w, jakiego mia艂 kiedykolwiek
b艂臋dny rycerz.
Kanonik zdziwi艂 si臋 niebywale, s艂uchaj膮c tych rozumnych bre-
dni wypowiedzianych przez Don Kichota, sposobowi, w jaki
opisywa艂 przygody Rycerza z Jeziora, wra偶eniu, jakie na nim
wywar艂y u艂udne rojenia przeczytanych ksi膮偶ek, a wreszcie nie-
mniej podziwia艂 naiwno艣膰 Sancza, kt贸ry tak gor膮co pragn膮艂 zdo-
by膰 obiecane przez swego pana hrabstwo. Tymczasem wr贸ci艂a
s艂u偶ba kanonika, kt贸ra uda艂a si臋 by艂a do zajazdu po juczn膮 mu-
lic臋 z zapasami. Rozes艂ali kobierzec na zielonej murawie 艂膮ki
w cieniu drzew, usiedli i posilali si臋 tam, bowiem wolarz nie
chcia艂, jak si臋 rzek艂o, traci膰 sposobno艣ci dobrego popasu. Kiedy
tak jedli, us艂yszeli silny trzask ga艂臋zi i odg艂os dzwonka p艂y-
32* 499
n膮cy z pobliskich cierni i zaro艣li, i w tej samej chwili ujrzeli
wychodz膮c膮 z tych krzak贸w 艣liczn膮 koz臋 o sier艣ci nakrapianej
w czarne, szare i bia艂e plamy. Za ni膮 szed艂 koziarz nawo艂uj膮c
i przemawiaj膮c do niej, aby si臋 zatrzyma艂a i powr贸ci艂a do trzo-
dy. Zbieg艂a koza, p艂ochliwa i przestraszona, .podesz艂a do ludzi,
jakby tu pomocy szukaj膮c, i przy nich si臋 zatrzyma艂a. Nadszed艂
koziarz i chwyciwszy j膮 za rogi, m贸wi艂 do niej, jakby mog艂a go
zrozfumie膰 i poj膮膰:
Ach! w艂贸cz臋go, w艂贸cz臋go, 艁aciata, 艁aciata, c贸偶 ty tak pod-
skakujesz na jednej nodze? Jaki偶 wilk ci臋 sp艂oszy艂, dziecinko?
Nie powiesz mi, co to ma znaczy膰, 艣licznotko? ale c贸偶 by to in-
nego by膰 mia艂o, ino 偶e jeste艣 samic膮 i niepok贸j ci臋 nosi. Do
diaska z tak膮 natur膮 jak twoja i tych wszystkich, kt贸rych 艣la-
dem idziesz. Wr贸膰 si臋, wr贸膰, moja droga, cho膰 nie tak szcz臋艣li-
wa, jednak bezpieczniejsza b臋dziesz w twej zagrodzie z towa-
rzyszkami; c贸偶 one poczn膮, je艣li ty, przewodniczka ich i przo-
downica, b艂膮dzisz tak bez celu i bez 艣cie偶ki.
S艂owa koziarza rozbawi艂y s艂uchaj膮cych, za艣 osobliwie kano-
nika, kt贸ry rzek艂:
Na wasze 偶ycie, bracie, uspok贸jcie si臋 nieco i nie kwap-
cie si臋 tak szybko koz臋 zagania膰 do Ikoszaru; je艣li bowiem jest
to samka, jak powiadacie, p贸jdzie za przyrodzonym instynktem,
cho膰by艣cie temu nie wiem jak przeszkodzi膰 chcieli. We藕mijcie
ten k臋s i 艂yknijcie sobie trocha, a u艣mierzycie choler臋, koza za艣
tymczasem odpocznie.
To m贸wi膮c poda艂 mu na ko艅cu no偶a zioberka pieczonego kr贸-
lika na zimno. Koziara wzi膮艂, podzi臋kowa艂, popi艂 i uspokoiwszy
si臋 tak rzek艂:
Nie chcia艂bym, aby艣cie, waszmo艣ciowie, wzi臋li mi臋 za pro-
staika, i偶em tak powa偶nie z tym bydl臋ciem gada艂; po prawdzie
nie brak艂o s艂owom moim tajemniczo艣ci. Jestem prostak, ale
nie taki, abym nie wiedzia艂, jak nale偶y odnosi膰 si臋 do ludzi,
a jak do zwierz膮t.
Wierz臋 w to zaiste rzek艂 proboszcz wiem bowiem
z do艣wiadczenia, 偶e g贸ry 偶ywi膮 wykszta艂conych, za艣 sza艂asy
pasterskie kryj膮 filozof贸w,
500
A przynajmniej, panie rzek艂 pasterz kryj膮 one lu-
dzi do艣wiadczonych; za艣 aby艣cie si臋 o tej prawdzie przekonali,
a nieomal r臋k膮 jej dotkn膮膰 mogli, cho膰 zdaje mi si臋, 偶e niepro-
szony si臋 narzucam, chc臋, je艣li si臋 tym nie znudzicie i raczycie,
panowie, przez kr贸tk膮 chwil臋 po艣wi臋ci膰 mi uwag臋, opowiedzie膰
wam prawdziw膮 przygod臋, kt贸ra potwierdza, co ten jegomo艣膰
tu wskaza艂 na proboszcza powiedzia艂, a co i ja m贸wi臋.
Na to odpowiedzia艂 Don. Kichote:
Jako 偶e, zdaje mi si臋, b臋dzie to mia艂o niby poz贸r przygody
rycerskiej, ja z mej strony s艂ucha膰 was b臋d臋, bracie, ch臋tnie,
a podobnie i wszyscy ci panowie, ludzie rozumni bardzo i roz-
mi艂owani w ciekawych nowinach, kt贸re zadziwiaj膮, ciesz膮 i od-
艣wie偶aj膮 umys艂, jak to bez w膮tpienia wasza opowie艣膰 zdolna
b臋dzie uczyni膰. A wi臋c zaczynajcie, przyjacielu, aby艣my was
wszyscy s艂uchali.
Z wyj膮tkiem mnie rzek艂 Sanczo p贸jd臋 nad ten stru-
mie艅 razem i偶 tym pasztetem i tam najem si臋 na trzy dni; s艂y-
sza艂em bowiem od pana mego, Don Kichota, 偶e giermek b艂臋d-
nego rycerza ma je艣膰, kiedy si臋 nadarzy, co si臋 wlezie; zdarzy膰
si臋 bowiem mo偶e, 偶e przypadkiem znajdzie si臋 w takim ma-
teczniku, 偶e i przez sze艣膰 dni ze艅 wyj艣膰 nie zdo艂a, a je艣li cz艂ek
nie jest dobrze napchany lub nie ma sakw dobrze zaopatrzo-
nych, mo偶e tam pozosta膰, jak si臋 to cz臋sto zdarza, wyschni臋ty
jak mumia.
Masz racj臋, Sanczo rzek艂 Don Kichote id藕, gdzie
chcesz, i jedz, ile zdo艂asz, jam ju偶 nasycony i jeno trzeba mi
dusz臋 posili膰, a to s艂uchaj膮c powie艣ci tego poczciwca.
My r贸wnie偶 nasze dusze posilmy rzek艂 kanonik i po-
prosi艂 koziarza, aby zacz膮艂, co obieca艂. Koziarz poklepa艂 dwa-
kro膰 po boku koz臋, kt贸r膮 za rogi trzyma艂, i rzek艂:
Po艂贸偶 si臋 tu ko艂o mnie, 艁aciata, mamy czas powr贸ci膰 do
naszej trzody.
Koza jakby go zrozumia艂a, kiedy jej pan usiad艂, wyci膮gn臋艂a
si臋 obok niego bardzo spokojnie i patrz膮c mu w twarz, dawa艂a
do poznania, 偶e s艂ucha uwa偶nie, co koziarz powie; 贸w za艣 zacz膮艂
sw膮 histori臋 w ten spos贸b:
501
ROZDZIA艁 PI臉膯DZIESI膭TY PIERWSZY
podaje, co opowiedzia艂 koziarz wszystkim, kt贸rzy Don Kichota wiedli
"O trzy mile od tej doliny jest wioska, cho膰 ma艂a, ale jedna
z najbogatszych w tych okolicach; w niej 偶y艂 pewien wie艣niak
bardzo szanowany, i to tak, 偶e cho膰 szacunek przywi膮zany jest
zwykle do maj膮tku, on szanowany by艂 bardziej dla cn贸t, jakie
posiada艂, ni偶 dla bogactwa, jakie zdoby艂. Ale najwi臋kszym szcz臋-
艣ciem jak sam powiada艂 by艂a mu c贸rka tak niezwyk艂ej
g艂adko艣ci, rzadkiego rozumu, wdzi臋ku i cnoty, 偶e kto j膮 zna艂
i patrzy艂 na ni膮, zdumiewa艂 si臋 widz膮c niezwyk艂e zalety, jakimi
niebo i natura j膮 wzbogaci艂y. Jako dziecko by艂a ju偶 pi臋kna
昳 stale w g艂adko艣ci wzrasta艂a, a w wieku szesnastu lat by艂a
najurodziwsza. S艂awa jej pi臋kno艣ci zacz臋艂a si臋 szerzy膰 we
wszystkich okolicznych wioskach, co m贸wi臋 w okolicznych, do-
tar艂a nawet do odleg艂ych miast, a zgo艂a wtargn臋艂a na kr贸lew-
skie sale; s艂uch doszed艂 do rozmaitych ludzi, kt贸rzy ze wszech
stron przybywali j膮 ogl膮da膰, jakby osobliwo艣膰 jak膮 albo obraz
cudowny. Strzeg艂 jej ojciec i ona sama pilnowa艂a siebie, nie
masz bowiem rygl贸w ni stra偶y, ani zamk贸w, kt贸re lepiej strze-
g膮 dziewczyny ni偶 jej w艂asna skromno艣膰.
Maj膮tek ojca i uroda c贸rki sprawi艂y, 偶e wielu, zar贸wno wsio-
wych, jak obcych, ubiega艂o si臋 o jej r臋k臋, ale ten, kt贸ry mia艂
losem tego klejnotu rozporz膮dza膰, waha艂 si臋, nie mog膮c roz-
strzygn膮膰, komu spo艣r贸d niezliczonych zalotnik贸w, kt贸rzy go
nagabywali, j膮 powierzy膰. Pomi臋dzy tyloma innymi, kt贸rzy te
zacne zamiary 偶ywili, by艂em i ja. Poniewa偶 ojciec jej wiedzia艂,
kto zacz jestem, 偶e pochodz臋 z tej samej wsi, 偶e krew mam
czyst膮, jestem w kwiecie wieku i maj膮tku mi nie brak, a nie-
mniej obdarzony jestem zaletami ducha, 偶ywi艂em liczne i wiel-
kie nadzieje powodzenia. Stara艂 si臋 o ni膮 inny m艂odzieniec z tej
samej wsi, podobnymi zaletami zdobny; to wp艂yn臋艂o na zw艂ok臋
i wahanie ojca, kt贸remu zdawa艂o si臋, 偶e z ka偶dym z nas c贸rka
jego b臋dzie szcz臋艣liwa. I aby wyj艣膰 z tej niepewno艣ci, postano-
wi艂 wszystko przed艂o偶y膰 Leandrze (tak bowiem zwa艂a si臋 ta
bogaczka, kt贸ra mi臋 do nieszcz臋艣cia przywiod艂a) oznajmiaj膮c
502
jej, 偶e poniewa偶 obaj jeste艣my r贸wni sobie, zdaje si臋 na wol臋
swej ukochanej c贸rki, aby wybiera艂a wedle swej sk艂onno艣ci.
Rzecz godna na艣ladowania przez wszystkich ojc贸w, kt贸rzy chc膮
c贸rki swe za m膮偶 wyda膰; nie m贸wi臋, aby im pozostawiali wy-
b贸r w rzeczach niegodnych i z艂ych, ale przedk艂adaj膮c im godzi-
we, spo艣r贸d takich pozwolili im wybiera膰 do woli. Nie wiem,
co uczyni艂a Leandra, wiem tylko, 偶e ojciec obu nas trzyma艂
w zawieszeniu, m贸wi膮c o m艂odym wieku c贸rki oraz inne og贸l-
niki, kt贸re ani jego nie zobowi膮zywa艂y, ani nas r贸wnie偶 nie
zniech臋ca艂y. M贸j wsp贸艂zawodnik zwa艂 si臋 Anselmo, ja za艣 Eu-
genio; m贸wi臋 to, by艣cie si臋 zaznajomili z imionami os贸b bio-
r膮cych udzia艂 w tej tragedii, kt贸rej koniec jest jeszcze niepew-
ny, ale mo偶na ju偶 przewidzie膰, 偶e b臋dzie nieszcz臋艣liwy.
W tym czasie przyby艂 do naszej wioski pewien Yicente de
la Roca, syn ubogiego wie艣niaka z tej samej miejscowo艣ci; ON
"Yicente wraca艂 z W艂och oraz z innych rozmaitych krain, gdzie
s艂u偶y艂 przy wojsku. Kiedy by艂 ch艂opcem dwunastoletnim, za-
bra艂 go z naszej wsi kapitan pewien przypadkiem tamt臋dy
przechodz膮cy ze sw膮 kompani膮, m艂odzieniec wr贸ci艂 po dwuna-
stu latach, w wojskowym mundurze, tysi膮cem barw strojny*,
obwieszony 艣wiecide艂kami z kryszta艂u i delikatnymi 艂a艅cusz-
kami ze stali. Dzi艣 wk艂ada艂 str贸j taki, jutro owaki; ale zawsze
by艂o to wymuskane, pstre, ma艂ej warto艣ci i tanie. Bra膰 wie艣nia-
cza, z艂o艣liwa z natury, kt贸r膮 bezczynno艣膰 w sam膮 z艂o艣liwo艣膰
zamienia, dobrze zauwa偶y艂a i liczy艂a ka偶dy str贸j i ozdoby, ka-
wa艂ek po kawa艂ku. I doszli do tego, 偶e ubior贸w tych .by艂o trzy,
ka偶dy innej barwy, z takimi偶 po艅czochami i podwi膮zkami. Ale
tak je miesza艂 i kombinowa艂, 偶e gdyby ich nie zliczono, m贸g艂by
kto przysi膮c, 偶e paradowa艂 z kolei w co najmniej dziesi臋ciu
kompletach stroju i w ponad dwudziestu pi贸ropuszach. Niech
si臋 wam nie wydaje niepotrzebne i g艂upie, 偶e opowiadam wam
o tych ubiorach, bowiem graj膮 one wielk膮 rol臋 w tej historii.
Siadywa艂 on na kamiennej 艂awie pod wielk膮 topol膮 na na-
szym placu i tam nas trzyma艂 z otwartymi g臋bami zas艂uchanych
w opowiadania o swoich przewagach. Nie by艂o na ca艂ej kuli
ziemskiej kraju, kt贸rego by nie zwiedzi艂, ani bitwy, w kt贸rej
503
nie bra艂by udzia艂u. Wi臋cej Maur贸w nasiek艂, ni偶 liczy ich Ma-
roko i Tunis po spo艂u, i wi臋cej pojedynk贸w stoczy艂 ni偶 Gandyj-
czyk * i Luna, Diego Garcia de Paredes i tysi膮c innych prze-
ze艅 wymienionych; a ze wszystkich wychodzi艂 zwyci臋sko, nie
przelewaj膮c ani kropli w艂asnej krwi. To zn贸w pokazywa艂 nam
blizny po ranach, cho膰 ich zna膰 nie by艂o, i wmawia艂 w nas, 偶e
by艂y to postrza艂y od muszkiet贸w, odniesione w rozmaitych
starciach i potrzebach. W ko艅cu z niebywa艂膮 zuchwa艂o艣ci膮 m贸-
wi艂 "wy" r贸wnym sobie *, i nawet tym, kt贸rzy go dobrze znali;
twierdzi艂, 偶e ojcem jest mu jego rami臋, szlachectwem czyny i 偶e
b臋d膮c 偶o艂nierzem samemu kr贸lowi jest r贸wny. Do tych bezczel-
no艣ci doda膰 nale偶y, 偶e zna艂 si臋 nieco na muzyce i gra艂 na gita-
rze, tak 偶e niekt贸rzy m贸wili, i偶 ona mu pod palcami gada. Ale
nie ko艅czy艂y si臋 na tym jego powaby; uwa偶a艂 si臋 r贸wnie偶 za
poet臋 i o ka偶dym g艂upstewku, jakie si臋 we wiosce zdarzy艂o,
uk艂ada艂 romanc臋 d艂ug膮 na p贸艂torej mili.
Ten wi臋c 偶o艂nierz, kt贸rego wam odmalowa艂em, ten Yicente
de la Roca, ten bohater, elegant, ten muzyk, ten poeta wpad艂
w oko Leandrze, kt贸ra go nieraz widywa艂a z okna swego domu,
wychodz膮cego na plac. Zadurzy艂a si臋 w szychu jego wspania艂ych
uniform贸w, oczarowa艂y j膮 romanc臋, z kt贸rych ka偶d膮 po dwa-
dzie艣cia'razy przepisywa膰 dawa艂; dosz艂y do jej uszu jego boha-
terskie czyny, o kt贸rych on sam opowiada艂, a w ko艅cu sam dia-
be艂 musia艂 to namota膰, zakocha艂a si臋 w nim, zanim on powzi膮艂
zarozumia艂y zamiar ubiegania si臋 o ni膮. A jako w sprawach
mi艂o艣ci nic si臋 艂acniej nie spe艂nia jak to, czego chce niewiasta,
Leandra i Yicente 艂atwo porozumieli si臋 i zanim jakikolwiek
z jej licznych zalotnik贸w zda艂 sobie spraw臋 z jej zamys艂贸w, ona
ju偶 je spe艂ni艂a opuszczaj膮c dom swego kochanego i drogiego
ojca, matki bowiem nie mia艂a, i uciekaj膮c ze wsi z 偶o艂nierzem,
kt贸ry z tej potrzeby wyszed艂 z wi臋kszym triumfem ni偶 ze wszy-
stkich innych licznych, o kt贸rych opowiada艂.
Zdarzenie to zaskoczy艂o ca艂膮 wie艣 i ka偶dego, kto si臋 o tym
dowiadywa艂. By艂em jak odr臋twia艂y, Anselmo os艂upia艂y, ojciec
smutny, krewni ura偶eni, poruszano sprawiedliwo艣膰, rozes艂ano
艂ucznik贸w, przebie偶ono drogi, przeszukano lasy, wreszcie po
504
trzech dniach znaleziono przekorn膮, Leandr臋 w grocie g贸rskiej,
obdart膮 do koszuli, ogo艂ocon膮 z pieni臋dzy i drogich klejnot贸w^
jakie z domu zabra艂a. Przywiedziono j膮 przed oblicze nieszcz臋-
snego ojca, wypytano o jej 偶a艂osny los, wyzna艂a bez ogr贸dek,
偶e Vicente de la Roca oszuka艂 j膮 i przysi臋gaj膮c po艣lubi膰, na-
m贸wi艂 do opuszczenia domu ojca, bo chce j膮 zawie藕膰 do najbo-
gatszego i najrozkoszniejszego miasta na 艣wiecie, jakim jest
Neapol, za艣 ona, nieopatrzna i oszukana, uwierzy艂a mu i okrad艂-
szy ojca, uciek艂a z nim tej samej nocy, kiedy nieobecno艣膰 jej.
zauwa偶ono; nast臋pnie zawi贸d艂 j膮 w dzikie g贸ry i ukry艂 w owej
grocie, gdzie j膮 znaleziono. Opowiada艂a r贸wnie偶, 偶e 偶o艂nierz^
nie czyni膮c szwanku jej cnocie, zrabowa艂, co mia艂a, i zostawi艂
j膮 w tej grocie, a sam uciek艂; rzecz, kt贸ra znowu wywo艂a艂a zdu-
mienie wszystkich. Trudno by艂o, panie, uwierzy膰 w t臋 wstrze-
mi臋藕liwo艣膰 m艂odzie艅ca, ale ona tak szczerze zapewnia艂a o tym,
偶e zrozpaczony ojciec pocieszy艂 si臋 nieco, nie dbaj膮c o zabrane
kosztowno艣ci, je偶eli c贸rce jego zostawiono klejnot, kt贸ry gdy
si臋 raz straci, nie masz nadziei, aby go kiedykolwiek odzyska膰.
Tego samego dnia, kiedy Leandra si臋 zjawi艂a, ojciec usun膮艂 j膮
sprzed oczu naszych, uwo偶膮c, aby zamkn膮膰 j膮 w klasztorze po-
bliskiego miasta, maj膮c nadziej臋, 偶e czas zmaz臋 w cz臋艣ci z艂膮
s艂aw臋, kt贸r膮 jego c贸rka na siebie 艣ci膮gn臋艂a. M艂ody wiek Lean-
dry usprawiedliwia艂 jej win臋, przynajmniej wobec tych, kt贸-
rych niewiele obchodzi艂o, czy ona by艂a cnotliwa, czy te偶 wy-
st臋pna; ci za艣, kt贸rym znany by艂 jej rozum i bystro艣膰, nie
przypisywali przewinienia jej nie艣wiadomo艣ci, ale raczej lek-
ko艣ci i naturalnej sk艂onno艣ci niewiast, kt贸re s膮 najcz臋艣ciej nie-
rozs膮dne i nieostro偶ne.
Po zamkni臋ciu Leandry oczy Anselma o艣lep艂y, to znaczy nic,
na co patrzy艂, nie sprawia艂o mu przyjemno艣ci; moje oczy zakry艂
mrok, pozbawione by艂y 艣wiat艂a, kt贸re by ukazywa艂o co艣 mi艂ego;
nieobecno艣膰 Leandry wzmaga艂a nasz smutek, wyczerpywa艂a si臋
nasza cierpliwo艣膰; przeklinali艣my strojno艣膰 偶o艂nierza i zarzu-
cali艣my ojcu Leandry brak ostro偶no艣ci. Wreszcie Anselmo i ja
postanowili艣my porzuci膰 wiosk臋 i uda膰 si臋 do tej doliny, gdzie
on wypasa wielk膮 liczb臋 owiec w艂asnych, a ja liczn膮 trzod臋 k贸z
50S
r贸wnie偶 moich; p臋dzimy 偶ycie w艣r贸d drzew, puszczaj膮c wodze
naszych uczu膰, czy to 艣piewaj膮c wsp贸lne pochwa艂y, czy to z艂o-
rzecTi膮c pi臋knej Leandrze, czy to wzdychaj膮c w samotno艣ci
i w samotno艣ci nasze skargi powierzaj膮c niebu. Za przyk艂adem
naszym wielu innych zalotnik贸w Leandry przyby艂o w te dzikie
g贸ry, wiod膮c podobny tryb 偶ycia, a s膮 oni tak liczni, 偶e zdawa-
艂oby si臋, i偶 ca艂a okolica zmieni艂a si臋 w pastersk膮 Arkadi臋 *, tak
jest pe艂na pasterzy i trz贸d, i nie masz w niej zak膮tka, gdzieby
pi臋knej Leandry imi臋 nie dawa艂o si臋 s艂ysze膰. Ten j膮 przeklina
i nazywa kapry艣n膮, zmienn膮 i wyst臋pn膮, 贸w pot臋pia j膮 jako
wietrznic臋 i p艂och膮; tamten j膮 rozgrzesza i przebacza jej, inny
j膮 s膮dzi i z艂orzeczy; jeden wys艂awia jej pi臋kno艣膰, inny na jej
charakter wyrzeka, a w ko艅cu wszyscy j膮 pi臋tnuj膮, wszyscy
j膮 wielbi膮, wszyscy ogarni臋ci s膮 takim ob艂臋dem, 偶e ten skar偶y
si臋 na jej wzgard臋, kt贸ry nigdy z ni膮 nie m贸wi艂, a 贸w zgo艂a roz-
pacza i odczuwa ataki w艣ciek艂ej zazdro艣ci, chocia偶 ona wzbudzi膰
jej w nikim nie mog艂a, bo jak rzek艂em wpierw znany by艂
jej grzech ni偶 uczucie. Nie masz groty skalnej ani biegu stru-
mienia, ani cienia drzewa, gdzieby jaki艣 pasterz o swym nie-
szcz臋艣ciu wiatrom nie opowiada艂. Echo powtarza imi臋 Leandry
wsz臋dzie, gdziekolwiek si臋 tworzy; "Leandra" ^ wo艂aj膮 g贸-
ry, "Leandra" szemrz膮 strumienie, Leandra nas wszystkich
trzyma p贸艂przytomnych i oczarowanych. Ufamy wbrew nadziei
i l臋kamy si臋 nie wiedz膮c, czego si臋 boimy. Po艣r贸d tych szale艅-
c贸w okazuje si臋, 偶e najwi臋cej rozs膮dku zachowa艂 m贸j wsp贸艂-
zawodnik Anselmo, kt贸ry maj膮c wiele innych powod贸w do 偶a-
lenia si臋, 偶ali si臋 tylko na roz艂膮k臋 z ni膮 i przy d藕wi臋kach g臋艣li-
k贸w, na kt贸rych gra zachwycaj膮co, w wierszach zdradzaj膮cych
zdolno艣ci jego umys艂u, 艣piewem si臋 skar偶y. Ja id臋 inn膮 drog膮,
艂atwiejsz膮 i moim zdaniem, pewniejsz膮, gania膰 p艂ocho艣膰 nie-
wiast, ich niesta艂o艣膰, dwulicowo艣膰, ich zwodnicze obietnice, ich
艂amanie s艂owa, jednym s艂owem, brak rozs膮dku w umieszczaniu
swych my艣li i uczu膰. Oto przyczyna, panowie, kt贸ra mi nasun臋-
艂a s艂owa i zdania wypowiedziane do tej kozy, kiedy j膮 dogoni-
艂em, bo za nic j膮 mam jako samic臋, cho膰 jest najlepsza z mej
trzody. Oto historia, jak膮 obieca艂em wam opowiedzie膰. Je偶eli
506
opowiada艂em zbyt d艂ugo, za to w kr贸tkich s艂owach wam us艂ugi
moje ofiaruj臋: w pobli偶u jest m贸j sza艂as, mam tam 艣wie偶e mleko
i bardzo smaczny ser oraz r贸偶ne dojrza艂e owoce, mi艂e zar贸wno
-oczom, jak smakowi."
ROZDZIA艁 PI臉膯DZIESI膭TY DRUGI
昽 sporze Don Kichota z koziarzem, o niezwyk艂ej przygodzie z pokutnikami,
kt贸r膮 Don Kichote w pode czola szcz臋艣liwie zako艅czy艂
Opowie艣膰 koziarza podoba艂a si臋 wszystkim s艂uchaczom, oso-
bliwie przypad艂a do smaku kanonikowi, kt贸ry z najwy偶sz膮 cie-
kawo艣ci膮 艣ledzi艂 spos贸b, w jaki koziarz opowiada艂, tak niepo-
spolity dla wiejskiego pasterza, a raczej przystojny wykwintne-
mu dworakowi, i stwierdzi艂, jak s艂usznie m贸wi艂 proboszcz, 偶e
owe g贸ry rodz膮 wykszta艂conych. Wszyscy j臋li si臋 o艣wiadcza膰
Eugeniowi, ale najwi臋cej gotowo艣ci okaza艂 Don Kichote m贸-
wi膮c:
Zaiste, bracie koziarzu, gdyby mi wolno by艂o podejmowa膰
jak膮艣 przygod臋, natychmiast wyruszy艂bym w drog臋, aby wam
dobra przysporzy膰, wydoby艂bym z klasztoru (gdzie ani chybi
wbrew swej woli pozostaje) Leandr臋 nie zwa偶aj膮c na sprzeciw
ksieni i wszystkich, kt贸rzy by mi przeszkadza膰 chcieli, i odda艂-
bym j膮 w wasze r臋ce, aby艣 z ni膮 wedle woli swej i ch臋ci po-
st膮pi艂 przestrzegaj膮c przy tym praw rycerskich, kt贸re nakazuj膮
偶adnej dziewicy gwa艂tu nie czyni膰. Jednak mam nadziej臋
w Bogu Panu naszym, 偶e moc z艂o艣liwego czarownika nie ostoi
si臋 wobec przewagi innego 偶yczliwszego czarodzieja, a w贸w-
czas przyrzekam wam poparcie i pomoc, do czego obowi膮zuje
mi臋 powo艂anie moje, maj膮ce na celu wspieranie s艂abych i po-
trzebuj膮cych.
Koziarz popatrzy艂 na niego i widz膮c tak mizerny wygl膮d
i odzie偶 rycerza, zdumia艂 si臋 i zapyta艂 cyrulika, przy kt贸rym
siedzia艂:
Panie, c贸偶 to za cz艂ek tej postawy, co w ten spos贸b gada?
Kt贸偶 by to by艂 odpar艂 cyrulik je艣li nie s艂ynny Don
507
Kichote z Manczy, m艣ciciel zniewag, naprawiacz krzywd, opie-
kun dziewic, postrach olbrzym贸w i zwyci臋zca w bitwach!
Podobne to rzek艂 koziarz temu, co si臋 czyta w ksi臋-
gach o b艂臋dnych rycerzach, kt贸rzy to wszystko czyni膮, co ten
cz艂owiek, wedle s艂贸w waszmo艣ci; jednak s膮dz臋, 偶e albo wasz-
mo艣膰 dworujecie sobie, albo ten szlachcic ma puste komory
w g艂owie.
Najwi臋kszy hultaj z was krzykn膮艂 Don Kichote to
wy macie pusty 艂eb i pomyleniec jeste艣cie, ja za艣 mam pe艂niej-
szy ni偶 偶ywot najgorszej sukinc贸rki ladacznicy, kt贸ra ci臋 zro-
dzi艂a!
Od s艂owa do czynu, porwa艂 chleb obok le偶膮cy i rzuci艂 prosto
w twarz koziaraowi z tak膮 w艣ciek艂o艣ci膮, 偶e mu nos rozp艂aszczy艂;
ale koziarz, nie znaj膮cy si臋 na takich 偶artach, widz膮c, jak go
藕le potraktowano, nie zwa偶aj膮c na kobierzec ani na obrus, ani
na wszystkich siedz膮cych i posilaj膮cych si臋, skoczy艂 na Don
Kichota, chwyci艂 go za gard艂o obiema r臋koma i by艂by go nie-
chybnie zadusi艂, gdyby Sanczo Pansa co 偶ywo nie nadbieg艂
i porwawszy go za ramiona me zwali艂 na obrus, t艂uk膮c talerze,
szklanki, rozlewaj膮c i rozrzucaj膮c wszystko, co w nich by艂o.
Don Kichote ujrzawszy si臋 oswobodzonym napad艂 na kozia-
rza, a ten z twarz膮 krwi膮 zalan膮, pot艂umiony przez Sancza,
szuka艂 po omacku jakiego艣 no偶a na obrusie, aby krwawo si臋
zem艣ci膰, ale przeszkodzili temu kanonik i proboszcz. Tymcza-
sem cyrulik tak urz膮dzi艂, 偶eby koziarz wzi膮艂 Don Kichota pod
siebie i spu艣ci艂 na艅 taki grad ku艂ak贸w, 偶e oblicze nieszcz臋snego
rycerza krwi膮 sp艂yn臋艂o podobnie jak jego. Kanonik i proboszcz
p臋kali ze 艣miechu, 艂ucznicy skakali a rado艣ci, szczuj膮c jednego
na drugiego, jak zwyk艂o si臋 czyni膰 z psami, kiedy zagryzaj膮 si臋
w b贸jce. Jeden Sanczo Pansa rozpacza艂, nie mog膮c si臋 wyrwa膰
s艂udze kanonika, kt贸ry nie dopuszcza艂, aby panu z pomoc膮
przyszed艂.
W ko艅cu, kiedy wszyscy, z wyj膮tkiem dw贸ch zapa艣nik贸w
walcz膮cych na pi臋艣cie, zabawiali si臋 tak i weselili, da艂 si臋 s艂y-
sze膰 d藕wi臋k tr膮by tak smutny, 偶e zmusi艂 wszystkich, by twa-
rze zwr贸cili w stron臋, sk膮d zdawa艂 si臋 dochodzi膰; najbardziej
508
jednak g艂osem tym wstrz膮艣ni臋ty by艂 Don Kichote, kt贸ry cho膰
le偶膮c po niewoli pod koziarzem, niezgorzej wym艂贸cony, tak
do艅 rzek艂:
Bracie demonie, kim偶e bowiem m贸g艂by艣 by膰, skoro masz
odwag臋 i si艂臋, aby moje pokona膰, prosz臋 ci臋, zawrzyjmy rozejm,
cho膰by na godzin臋, bowiem 偶a艂osny d藕wi臋k tej tr膮by, dolatu-
j膮cy do mych uszu, wzywa mi臋, zdaje si臋, na now膮 przygod臋.
Koziarz, ju偶 zm臋czony biciem i otrzymanymi razami, pu艣ci艂
go zaraz, a Don Kichote powsta艂 i zwr贸ci艂 r贸wnie偶 -oblicze
w stron臋, sk膮d d藕wi臋k si臋 s艂ysze膰 dawa艂; ujrza艂 w贸wczas scho-
dz膮cych po pochy艂o艣ci wzg贸rza licznych ludzi odzianych bia艂o
jak pokutnicy *.
Zdarzy艂o si臋, 偶e w tym roku chmury odm贸wi艂y ziemi swej
rosy i we wszystkich miejscowo艣ciach tej okolicy odbywa艂y si臋
procesje b艂agalne i pokutne prosz膮ce Boga, aby otworzy艂 d艂onie
mi艂osierdzia swego i spu艣ci艂 deszcz. Dlatego te偶 mieszka艅cy po-
bliskiej wsi szli w procesji do cudownej pustelni znajduj膮cej
si臋 na zboczu tej doliny.
Don Kichote, widz膮c cudaczne stroje pokutnik贸w, nie przy-
wodz膮c na pami臋膰, 偶e wielokro膰 je widywa艂, wyobra偶a艂 sobie, 偶e
nadarza si臋 nowa przygoda i 偶e jemu jednemu jako b艂臋dnemu
rycerzowi podj膮膰 j膮 nale偶y. Utwierdzi艂a go w tym urojeniu
my艣l, 偶e obraz, kt贸ry niesiono kirem przykryty, by艂 znakomi-
t膮 dam膮, uprowadzon膮 si艂膮 przez jakowych艣 zdrajc贸w i bru-
talnych z艂oczy艅c贸w; a kiedy mu to do g艂owy wpad艂o, z wielk膮
chy偶o艣ci膮 podbieg艂 do Rosynanta pas膮cego si臋 swobodnie, zdj膮艂
z 艂臋ku wodze i tarcz臋, okie艂zna艂 go migiem; a za偶膮dawszy od
Sancza swego miecza, wskoczy艂 na Rosynanta, tarcz臋 zarzuci艂
na rami臋 i dono艣nym g艂osem zawo艂a艂 do wszystkich obecnych:
Teraz, dzielni towarzysze, ujrzycie, jak wa偶n膮 rzecz膮 jest
istnienie na 艣wiecie rycerzy uprawiaj膮cych zawo艂anie b艂臋dnego
rycerstwa. Teraz, m贸wi臋, ujrzycie po oswobodzeniu tej zacnej
pani tak niewolnic wiedzionej, jak nale偶y powa偶a膰 b艂臋dnych
rycerzy.
To m贸wi膮c 艣cisn膮艂 Rosynanta kolanami, ostr贸g bowiem nie
mia艂, i pe艂nym galopem (w ca艂ej tej historii nie czytamy, aby
509
Rosynant szed艂 inaczej jak pe艂nym galopem) ruszy艂 na spotka-
nie pokutnik贸w, cho膰 zatrzymywali go proboszcz, kanonik ^cy-
rulik. Nie uda艂o im si臋 to ani nie zatrzyma艂y go wo艂ania San-
cza, kt贸ry krzycza艂:
Gdzie p臋dzicie, panie Don Kichocie? Jakie偶 diab艂y pana
op臋ta艂y i podjudzi艂y przeciw naszej katolickiej wierze? Zwa偶-
cie g贸rze mi! to procesja pokutnik贸w, za艣 owa pani, kt贸r膮
nios膮 na feretronie, to obraz Przenaj艣wi臋tszej Panny Niepoka-
lanej. Baczcie, co czynicie, tym razem mo偶na o panu powie-
dzie膰, 偶e sami nie wiecie.
Na pr贸偶no mozoli艂 si臋 Sanczo; bowiem jego pan tak膮 pa艂a艂
niecierpliwo艣ci膮 spotkania si臋 2 bia艂ymi widmami i uwolnienia
damy spowitej kirem, 偶e ani s艂owa nie s艂ysza艂; a cho膰by i s艂y-
sza艂, nie zawr贸ci艂by nawet na rozkaz samego kr贸la. Dopad艂 wi臋c
procesji, zary艂 Rosynanta, kt贸ry ju偶 mia艂 ochot臋 odetchn膮膰 nie-
co, i wzburzonym, ostrym g艂osem krzykn膮艂:
Wy! kt贸rzy mo偶e dlatego zakrywacie twarze, 偶e jeste艣cie
bezecni, zatrzymajcie si臋 i s艂uchajcie, co chc臋 wam rzec.
Pierwsi zatrzymali si臋, kt贸rzy obraz nie艣li, a jeden z czterech
kleryk贸w 艣piewaj膮cych litanie, widz膮c dziwaczn膮 posta膰 Don
Kichota, chudo艣膰 Rosynanta oraz inne 艣mieszne szczeg贸艂y, ja-
kie zauwa偶y艂 i odkry艂 w Don Kichocie, odezwa艂 si臋:
Panie bracie, je偶eli chcecie nam co艣 powiedzie膰, m贸w-
cie co pr臋dzej, bo tamci bracia maj膮 zm臋czone barki i nie mo-
偶emy ani te偶 godzi si臋 nam zatrzymywa膰 dla s艂uchania, chyba
偶e jest to co艣 kr贸tkiego, co si臋 da zamkn膮膰 w dwu s艂owach.
W jednym s艂owie wam powiem odpar艂 Don Kichote
a to, uwolnijcie natychmiast t臋 pi臋kn膮 pani膮, kt贸rej 艂zy i smu-
tny wygl膮d dowodz膮 jasno, 偶e wiedziecie j膮 wbrew jej woli
i 偶e艣cie jej wyrz膮dzili jak膮艣 okrutn膮 krzywd臋. Ja za艣, kt贸ry
przyszed艂em na 艣wiat, aby podobne krzywdy naprawia膰, nie
pozwol臋 wam ani na krok si臋 ruszy膰, p贸ki jej nie oddacie upra-
gnionej wolno艣ci, na jak膮 zas艂uguje.
Na te s艂owa wszyscy, kt贸rzy go s艂uchali, doszli do wniosku,
偶e Don Kichote musi by膰 szale艅cem, i zacz臋li si臋 艣mia膰 z ca艂ego
serca; ten 艣miech by艂 iskr膮 ona prochy gniewu Don Kichota; nie
510
m贸wi膮c ju偶 ni s艂owa, wyrwa艂 miecz i rzuci艂 si臋 na feretron. Je-
den z nios膮cych, zdawszy ci臋偶ar towarzyszom, wyszed艂 naprze-
ciw Don Kichota uzbrojony w wid艂y czy te偶 dr膮g do podtrzy-
mywania noszy w czasie odpoczynku; na dr膮g ten spad艂o wiel-
kie ci臋cie Don Kichota i roz艂upa艂o go na dwoje, ale trzecia
cz臋艣膰 zosta艂a w r臋kach p膮tnika, kt贸ry zada艂 ni膮 Don Kichotowi
taki cios przez rami臋 od strony miecza, gdzie go tarcza nie kry-
艂a przed ch艂opskim rozmachem, 偶e nieszcz臋sny Don Kichote
spad艂 na ziemi臋 mocno poturbowany.
Sanczo Pansa, kt贸ry bez tchu bieg艂 w jego 艣lady, widz膮c, jak
upad艂, krzykn膮艂 na napastnika, aby go nie bi艂 dalej, gdy偶 jest
to b艂臋dny rycerz zaczarowany, kt贸ry nikomu nic z艂ego nie uczy-
ni艂 przez wszystkie dni 偶ywota. Ale wie艣niaka powstrzyma艂y
nie tyle krzyki Sancza, ile widok Don Kichota, kt贸ry r臋k膮 ani
nog膮 nie rusza艂; wi臋c przekonany, 偶e go zabi艂, z po艣piechem za-
kasa艂 opo艅cz臋 i zacz膮艂 zmyka膰 przez pola jak daniel.
W tej samej chwili zbli偶yli si臋 wszyscy towarzysze Don Ki-
chota, ale p膮tnicy procesji widz膮c biegn膮cych ku nim 艂uczni-
k贸w z kuszami przel臋kli si臋 napa艣ci, otoczyli ko艂em obraz; od-
rzucili kaptury, pochwycili dyscypliny, za艣 klerycy lichtarze
i oczekiwali napa艣ci, gotowi si臋 broni膰, a nawet zaatakowa膰 na-
pastnik贸w, je艣liby zdo艂ali. Ale los lepiej u艂o偶y艂 wszystko, ni偶by
si臋 spodziewa膰 mo偶na by艂o. Sanczo bowiem nic, jeno rzuci艂 si臋
na cia艂o swego pana i j膮艂 nad nim najbole艣niejsze * i naj艣mieszi-
niejsze w 艣wiecie skargi zawodzi膰 uwa偶aj膮c go za nie偶ywego.
Proboszcza pozna艂 drugi proboszcz id膮cy z procesj膮, a to pozna-
nie u艣mierzy艂o wzajemny strach obu oddzia艂贸w. Pierwszy pro-
boszcz w dwu s艂owach opowiedzia艂 drugiemu, kim by艂 Don Ki-
chote, i obaj wraz z ca艂ym t艂umem biczownik贸w poszli obaczy膰,
czy nieszcz臋sny rycerz zabit, i us艂yszeli, jak Sanczo ze 艂zami
w oczach lamentowa艂:
O kwiecie rycerstwa, czemu偶 jeden cios kija zako艅czy艂
bieg twoich lat, tak po偶ytecznie p臋dzonych. O chwa艂o twego
rodu, s艂awo i rozg艂osie ca艂ej Manczy, a nawet ca艂ego 艣wiata,
kt贸ry, kiedy ciebie zabraknie, zaroi si臋 od z艂oczy艅c贸w, nie l臋ka-
j膮cych si臋 ju偶 kary za swe zbrodnie! O ponad wszystkich Ale-
511
ksandr贸w bardziej szczodrobliwy, kt贸ry tylko za osiem miesi臋-
cy s艂u偶by da艂e艣 mi najlepsz膮 wysp臋, jak膮 morze opasuje i okala!
O pokorny * mi臋dzy pysza艂kami, a zuchwa艂y wobec pokornych,
艣mia艂y w niebezpiecze艅stwach, cierpi臋tniku zniewag, zakocha-
ny bez przyczyny, na艣ladowco dobrych, biczu na z艂ych, wrogu
pod艂ych, jednym s艂owem, rycerzu b艂臋dny, a w tym jest wszyst-
ko, co powiedzie膰 mo偶na.
Na te krzyki i j臋ki Sancza od偶y艂 Don Kichote i pierwsze jego
s艂owa by艂y:
Ten, kto z dala od ciebie 偶yje, najs艂odsza Dulcyneo, wi臋-
kszych cierpie艅 doznaje ni偶 te oto. Pom贸偶 mi, przyjacielu San-
czo, wsi膮艣膰 na w贸z zaczarowany. Nie zdo艂am ju偶 utrzyma膰 si臋
na siodie Rosynanta, ca艂e bowiem rami臋 mam zgruchotane.
Uczyni臋 to z najwi臋ksz膮 ch臋ci膮, panie m贸j odpar艂 San-
czo i wracajmy do mojej wioski w towarzystwie tych pan贸w,
kt贸rzy waszego dobra pragn膮. A tam przygotujemy now膮 wy-
praw臋, kt贸ra oby nam wi臋cej korzy艣ci i s艂awy przynios艂a.
Dobrze gadasz, Sanczo odpar艂 Don Kichote bardzo
roztropnie b臋dzie przeczeka膰, a偶 minie z艂y wp艂yw gwiazd, kt贸re
teraz kr膮偶膮.
Kanonik, proboszcz i cyrulik potwierdzili, 偶e dobrze uczyni
post臋puj膮c, jak m贸wi; i tak nacieszywszy si臋 naiwno艣ci膮 Sancza
Pansy, wsadzili Don Kichota na w贸z, na kt贸rym pierwej jecha艂;
procesja na nowo si臋 ustawi艂a i ruszy艂a dalej w drog臋; koziarz
po偶egna艂 si臋 ze wszystkimi; 艂ucznicy i艣膰 dalej nie chcieli, wi臋c
proboszcz zap艂aci艂 im, co si臋 nale偶a艂o; kanonik prosi艂 probosz-
cza, aby go uwiadomi艂 o losach Don Kichota, czy wyleczy si臋
ze swego ob艂臋du, czy te偶 b臋dzie w nim trwa艂, potem po偶egna艂
si臋 i odjecha艂, a zostali jedynie proboszcz, cyrulik, Don Kicho-
te i Sanczo Pansa oraz poczciwy Rosynant, kt贸ry we wszystkim,
co prze偶ywa艂, okazywa艂 tak膮 cierpliwo艣膰 jak pan jego.
Wolarz zaprz膮g艂 swe wo艂y, usadowi艂 Don Kichota na wi膮zce
siana, ze zwyk艂ym spokojem ruszy艂 w drog臋 wskazan膮 mu przez
proboszcza i po sze艣cu dniach przybyli do wsi Don Kichota; za-
jechali tam w samo po艂udnie. By艂a to w艂a艣nie niedziela i wszy-
scy ludzie byli zgromadzeni na placu, przez 艣rodek kt贸rego
512
przeje偶d偶a艂 w贸z Don Kichota. Wszyscy zbiegli si臋 zobaczy膰, kto
na wozie jedzie, a poznawszy swego ziomka, cudowali si臋 bar-
dzo. Ch艂opiec pewien pobieg艂 co tchu zanie艣膰 nowin臋 och-
mistrzyni i siostrzenicy, 偶e wuj ich i pan przybywa wychud艂y
i wy偶贸艂k艂y, le偶膮c na wi膮zce siana na wozie zaprz臋偶onym w wo艂y.
Lito艣膰 bra艂a, kiedy s艂ysza艂o si臋 zawodzenie obu zacnych pa艅,
ich westchnienia i przekle艅stwa, jakie zn贸w miota膰 pocz臋艂y na
przekl臋te ksi臋gi rycerskie. Wszystko to jeszcze si臋 wzmog艂o,
kiedy ujrza艂y Don Kichota wchodz膮cego w drzwi.
Na wie艣膰 o przybyciu Don Kichota przybieg艂a 偶ona Sancza
Pansy, kt贸ra ju偶 wiedzia艂a, 偶e poszed艂 w 艣wiat, s艂u偶膮c onemu za
giermka, i ujrzawszy Sancza, zapyta艂a naprz贸d, czy osio艂 zdr贸w.
Sanczo odpar艂, 偶e ma si臋 lepiej ni偶 pan jego.
Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki odpowiedzia艂a 偶e mi tak膮
艂ask臋 wy艣wiadczy艂. Ale powiedzcie偶 teraz, kochany, co艣cie za-
robili na swym giermkowaniu, jak膮 mi przywie藕li艣cie sabaud-
k臋*, jakie trzewiki dla dzieci?
Nic z tego nie przywo偶臋, moja 偶ono rzek艂 Sanczo
jednak mam za to inne rzeczy * wi臋kszej wagi i znaczenia.
Bardzo jestem rada odpowiedzia艂a 偶ona poka偶cie owe
inne rzeczy wi臋kszej warto艣ci i wi臋kszego znaczenia, przyjacie-
lu m贸j. Chc臋 je zobaczy膰, aby uradowa膰 sobie serce, kt贸re tak
smutne i markotne by艂o przez te wszystkie wieki wasze j/nie-
obecno艣ci.
W domu ci je poka偶臋, kobieto rzek艂 Pansa tymcza-
sem b膮d藕 zadowolona, bo je艣li B贸g pozwoli, 偶e znowu wyruszy-
my na poszukiwanie przyg贸d, ujrzysz mi臋 rych艂o hrabi膮 albo
wielkorz膮dc膮 wyspy, i to nie byle jakiej, ale najlepszej, jak膮
znale藕膰 mo偶na.
Oby niebo tak chcia艂o, m臋偶u m贸j, bardzo nam si臋 to przy-
da. Ale powiedz mi: co to s膮 za wyspy, bo nie rozumiem?
To nie mi贸d dla o艣lego pyska odpar艂 Sanczo zoba-
czysz w swoim czasie, 偶ono, i dziwowa膰 si臋 b臋dziesz s艂ysz膮c, jak
wszyscy twoi poddani nazywaj膮 ci臋 pani膮.
Co ty wygadujesz, Sanczo, o pa艅stwach, wyspach i pod-
danych? odpowiedzia艂a Juana Pansa, bo tak si臋 nazywa艂a
33 Don Kichote, cz. I
513
偶ona Sancza, cho膰 nie byli krewniakami, jeno obyczaj jest
w Manczy, i偶 偶ony przybieraj膮 nazwiska m臋偶贸w.
Powoli, Juana, nadto ci spieszno si臋 wszystkiego dowie-
dzie膰. Do艣膰, 偶e ci m贸wi臋 prawd臋 i zamknij g臋b臋. Mog臋 ci tylko
rzec pokr贸tce, 偶e nie masz rzeczy milszej na 艣wiecie dla czci-
godnego m臋偶a, jak by膰 giermkiem b艂臋dnego rycerza, poszuki-
wacza przyg贸d. Prawda, 偶e wi臋kszo艣膰 nadarzonych nie ko艅czy
si臋 tak pomy艣lnie, jakby cz艂ek chcia艂, bo na sto, jakie si臋 tra-
fi膮, dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 zwykle ko艅czy si臋 nieprzyjemnie
i na opak. Wiem i o tym z do艣wiadczenia, bo niekt贸re ko艅czy艂y
si臋 podrzucaniem, inne m艂贸ck膮, ale mimo to pi臋kn膮 rzecz膮 jest
oczekiwa膰 zdarze艅 przekraczaj膮c g贸ry, przetrz膮saj膮c lasy, od-
wiedzaj膮c zamki, wspinaj膮c si臋 na ska艂y, go艣ci膰 w zajazdach do
woli, nie zap艂aciwszy ani grosza.
Takie rozmowy wiedli Sanezo Pansa i Juana Pansa, jego 偶o-
na, a tymczasem gospodyni i siostrzenica Don Kichota podej-
mowa艂y go, rozdziewa艂y i u艂o偶y艂y w staro偶ytnym 艂o偶u. On pa-
trzy艂 na nie krzywym okiem i nie m贸g艂 zrozumie膰 jeszcze, gdzie
si臋 znajduje. Proboszcz poleci艂 siostrzenicy, aby stara艂a si臋 do-
gadza膰 wujowi i baczy膰 pilnie, aby im si臋 znowu nie wymkn膮艂
jak poprzednim razem, opowiada艂, jakich wybieg贸w trzeba by艂o,
by go do domu sprowadzi膰. Na to obie znowu podnios艂y krzyk
wniebog艂osy, znowu zacz臋艂y z艂orzeczy膰 ksi臋gom rycerskim, zno-
wu b艂aga艂y niebo, aby w sam 艣rodek otch艂ani wtr膮ci艂o autor贸w
tylu k艂amstw i szale艅stw. W ko艅cu trwa艂y w zmartwieniu
i trwodze, 偶e ich wuj i pan ledwie przyjdzie nieco do siebie,
znowu je porzuci. I tak si臋 te偶 sta艂o, jak sobie wyobra偶a艂y.
Ale autor tej historii, chocia偶 z ciekawo艣ci膮 i pilno艣ci膮 szu-
ka艂 przewag, jakich Don Kichote dokaza艂 w czasie trzeciej wy-
prawy, nie zdo艂a艂 odnale藕膰 偶adnej o tym wiadomo艣ci, a przy-
najmniej w pismach autentycznych. Jedyna wie艣膰 przechowana
w pami臋ci mieszka艅c贸w Manczy m贸wi, 偶e Don Kichote, kiedy
po raz trzeci opu艣ci艂 sw贸j dom, uda艂 si臋 do Saragossy, gdzie
wzi膮艂 udzia艂 w s艂ynnych turniejach *, jakie si臋 w tym mie艣cie
odbywa艂y, i tam zdarzy艂y si臋 rzeczy godne jego m臋stwa i 艣wia-
t艂ego umys艂u. Nie dowiedzia艂by si臋 te偶 nic o jego 艣mierci i ko艅-
514
cu, gdyby go dobry los nie zetkn膮艂 z pewnym starym medykiem,
kt贸ry posiada艂 o艂owian膮 skrzynk臋 znalezion膮, jak m贸wi艂, w fun-
damentach rozwalonej starej pustelni*, gdy j膮 odnawiano.
W tej skrzynce znajdowa艂y si臋 jakie艣 pergaminy zapisane pi-
smem gotyckim, ale w kastylskich wierszach, kt贸re opiewa艂y
liczne bohaterskie czyny onego i m贸wi艂y o pi臋kno艣ci pani Dulcy-
nei z Toboso, o wygl膮dzie Rosynanta, o wierno艣ci Sancza Pansy,
o grobie samego Don Kichota wraz z rozmaitymi epitafiami
i pochwa艂ami jego 偶ywota i obyczaj贸w. Te, kt贸re odczyta膰
zdo艂ano i na czysto przepisa膰, tu umieszcza wiarygodny autor
tej nowej i nies艂ychanej historii. Autor ten prosi wszystkich,
kt贸rzy je czyta膰 b臋d膮, w nagrod臋 za olbrzymi trud, jaki poni贸s艂
szukaj膮c i szperaj膮c we wszystkich archiwach Manczy, chc膮c je
na ja艣艅 wywie艣膰, aby im wierzyli, jak ludzie rozumni wierz膮
ksi臋gom rycerskim, kt贸re 艣wiat obiegaj膮 w tak wielkiej liczbie.
To mu b臋dzie nagrod膮 i zadowoleniem i znajdzie w tym pobud-
k臋 do szukania i wydobycia na jaw innych *, je偶eli mo偶e nie tak
wiarygodnych, to przynajmniej dor贸wnuj膮cych im pomys艂ami
i r贸wnie zabawnych.
Pierwsze s艂owa* napisane na pergaminie znalezionym w o艂o-
wianej skrzynce by艂y:
AKADEMICY Z ARGAMASILLI,
MIASTECZKA W MANCZY, NA 呕YCIE I 艢MIER膯
DZIELNEGO DON KICHOTA Z MANCZY
HOC SCRIPSERUNT*
MA艁PISZON, AKADEMIK Z ABGAMASILLI
NA GR脫B DON KICHOTA
Epitafium
Szaleniec, kt贸ry Mancz臋 ozdobi艂 sw膮 chwa艂膮,
艁upem nawet bogatszym ni藕li Jazon z Krety *,
Rozum, co chor膮giewk臋 wzni贸s艂 w g贸r臋 niestety,
Kiedy raczej poziomo trzyma膰 j膮 przysta艂o,
Rami臋, co m臋stwa swego si艂臋 rozszerza艂o
Od Kataju* wschodniego po ska艂y Gaety *,
Muza m膮dra i straszna, kt贸ra z cnej podniety
Ry艂a wiersze swe w br膮zie bohaterstwa strza艂膮.
33* 515
Ten, kt贸ry w k膮t zap臋dzi艂 wszystk艂cfi Amadis贸w,
I za nic sobie ceni艂 Galaora czyny,
Uniesiony w strzemionach m臋stwa i mi艂o艣ci,
Ten, kt贸ry do milczenia zmusi艂 Belianis贸w,
Kt贸rego ni贸s艂 Rosynarit przez wszystkie krainy,
Tu pod zimnym kamieniem z艂o偶y艂 swoje ko艣ci.
MOCZYMORDA, AKADEMIK Z ARGAMASILLI
IN LAUDEM DULCINEA
Z TOBOSO
Sonet
Popatrz na to oblicze jak p膮czek czerwony,
Pier艣 wynios艂膮 i kibi膰 postawn膮, wszak to s膮
Powaby Dulcynei, kr贸lowej Toboso,
Przez kt贸re Don Kichote wielki urzeczony.
Dla niej depta艂 w膮wozy tej i tamtej strony
Wielkiej Sierra Moreny i w noc l艣ni膮cy ros膮
,Wy偶 Montielu przekroczy艂 piechot膮 i boso
Ziele艅 Aranjuezu* 艂膮k, bez tchu, znu偶ony.
Z przewiny Rosynanta, gwiazdo niegodziwa,
I ta mancze艅ska pani, i ten niespo偶yty
B艂臋dny rycerz zostali skoszeni w lat kwiecie,
. Ona ca艂膮 urod臋 straci艂a nie偶ywa,
Za艣 on, cho膰 przetrwa wieki w marmurze wyryty,
Mi艂o艣ci, zdrad, zawi艣ci nie zdo艂a艂 uj艣膰 przecie.
GRYMASNIK, PRZEM膭DRY AKADEMIK Z ABGAMASILLI
NA CHWA艁臉 ROSYNANTA, RUMAKA DON KICHOTA Z MANCZY
Sonet
Na diamentowym tronie, gdzie opiera
Mars krwawe stopy o z艂ota wspania艂o艣膰,
Szaleniec z Manczy z si艂膮 niebywa艂膮
Sztandar swych przewag na wiatry otwiera,
616
Porywa swoj膮 bro艅, kt贸rej stal szczera
Siecze, zabija, rani i tnie cia艂o,
Dla nowych czyn贸w sztuka nowy z chwa艂膮
Styl dla takiego znajdzie bohatera.
Je艣li si臋 Galia Amadisem chwali,
A Grecja dzi臋ki m臋stwu jego syn贸w
Tysi膮c triumf贸w swej s艂awy rozg艂asza,
To Kichotowi Bellona* w tej sali
Prym wiod膮c wr臋cza dzi艣 wieniec wawrzyn贸w,
Nad Grecj臋, Gali臋, wy偶sza Mancza nasza.
I zapomnienie chwa艂y nie rozprasza,
Nawet Rosynant, bohaterska stwora,
Ponad Bayarda jest i Brilladora *.
PRZEDRZEZNIACZ, AKADEMIK ARGAMASYLSKI
DO SANCZA PANSY
Sonet
Oto jest Sanczo Pansa, niepozorny w ciele,
Ale wysoki cnot膮, bowiem dziw nad dziwy,
Nigdy giermek tak prosty i taki poczciwy
Nie by艂 znany na 艣wiecie, po艣wiadczam to 艣mide.
A偶eby sta艂 si臋 grabi膮, brak艂o mu niewiele,
Gdyby si臋 przeciw niemu nie sprz臋g艂y sprzeciwy
Wieku, kt贸ry spodlony by艂 i niegodziwy,
Bo nawet przeciw os艂u rozpuszcza艂 gardziele.
Bowiem os艂a dosiada艂 (za wyraz przepraszam)
Ten cichy giermek jad膮c tak noga za nog膮
Za cichym Rosynantem i za jego panem.
O, jak zwodnicza jeste艣 ty nadziejo nasza!
Przechodzisz obiecuj膮c nam spoko jno艣膰 b艂og膮,
A rozwiewasz si臋 cieniem, snem, niby tumanem.
517
ZBEREZNIK, AKADEMIK Z ARGAMASILLI
NA GR脫B DON KICHOTA
/
Epitafium
Tu le偶y rycerz srogi,
Zn臋kany i ob艂臋dny,
Rosynant ni贸s艂 go biedny,
Poprzez rozstajne drogi.
Sanczo w rozum ubogi,
Le偶y tu偶 obok niego,
Giermka r贸wnie wiernego
Nie zna艂 giermk贸w r贸d mnogi.
BAJBUGA, AKADEMIK Z ARGAMASILLI
NA GR脫B DULCYNEI Z TOBOSO
Epitafium
Tu Dulcynea spoczywa,
Cho膰 w wdzi臋ki zasobna by艂a,
W proch, w popi贸艂 j膮 przemieni艂a
Okrutna 艣mier膰 z艂o艣liwa.
Z czystego by艂a tworzywa
Krwi, niczym dostojne panie,
Don Kichot szala艂 dla niej,
S艂aw膮 sw膮 wiosk臋 okrywa.
Te wiersze da艂y si臋 odczyta膰, inne, ple艣ni膮 pokryte, zosta艂y
wr臋czone pewnemu akademikowi, aby je obja艣ni艂 koniektural-
nie *. Wiadomo, 偶e .dokona艂 tego kosztem wielu nieprzespanych
nocy i wielkiej pracy i ma zamiar wydoby膰 je na 艣wiat艂o, w na-
dziei trzeciej wyprawy Don Kichota.
Fors臋 altri cantera con miglior plettro *.
KONIEC KSI臉GI CZWARTEJ I CZ臉艢CI PIERWSZEJ
PRZYPISY
Wymowa hiszpa艅ska, nader skomplikowana i subtelna, r贸偶ni si臋
bardzo od polskiej tak co do og贸lnej podstawy artykulacyjnej, jak co
do brzmienia licznych g艂osek. I tak: ,
b mi臋dzysamog艂oskowe oraz po r brzmi podobnie jak w: labo, arbol,
c przed a, o, u oraz przed sp贸艂g艂oskami brzmi jak fc; Cava, Ricote,
c przed e, i brzmi podobnie do s: cero, cinco,
ch brzmi podobnie jak cz; Mancha, Camacho,
cc przed e, i brzmi jak fcs i gz: lecci贸n,
d ko艅cowe niemal nie wymawia si臋: Madri(d),
g przed a, o, u oraz przed sp贸艂g艂oskami brzmi podobnie jak g: gwto,
g przed e, i brzmi jak ostre h: gente, coger,
gue, gui brzmi膮 jak ge, gi: Miguel, guia,
gn obie sp贸艂g艂oski brzmi膮 osobno,
fc w og贸le nie wymawia si臋: hierro, huele,
j brzmi jak ostre h: Jeres, Juan,
U brzmi jak zmi臋kczone l, podobnie do lj: llave, calle,
n brzmi jak 暸,: nino, ario,
q brzmi jak fc,
gue, guz brzmi膮 jak fce, fci; Ouesada, Quiteria,
v na pocz膮tku wyraz贸w lub po TO oraz przed n brzmi podobnie do b;
vivir, enmar,
z brzmi podobnie do s: zagai, ceniza.
W dwug艂oskach au, eu, ou, w, ue, ul, uo lub w tr贸jg艂oskach uai, uoi
wszystkie samog艂oski wymawiaj膮 si臋, z tym, 偶e u zbli偶a si臋 do w. Nie
wymawia si臋 u w og贸le w gue, gui, que, gui, wyj膮wszy gdy nad u stoi
trema: Yangiieses.
Akcent hiszpa艅ski nie uderza inaczej ni偶 w polsktna stale
tej samej zg艂oski: ka偶dy wyraz dwu- i wi臋cej zg艂oskowy, ko艅cz膮cy si臋
na samog艂osk臋 lub na n albo s, nosi akcent na przedostatniej zg艂osce:
CTOO, jcwen, martes; ka偶dy wyraz ko艅cz膮cy si臋 na sp贸艂g艂osk臋 (pr贸cz n.
albo s) nosi akcent na ostatniej zg艂osce: bondad, pintor, papel; ka偶de
odchylenie od tych regu艂 oznacza si臋 akcentem nad dan膮 samog艂osk膮:
cafe, cortes, articulo.
521
DEDYKACJA
Ksi膮偶臋 de B艣jar Don Alonzo Diego Lopez de Zuniga y Soto-
mayor, m艂ody magnat (w r. 1605 mia艂 lat 28); lubi艂 uchodzi膰 za protek-
tora literatury, ale Cervantesowi nie odwdzi臋czy艂 si臋 za uwieczniaj膮c膮
go dedykacj臋, a nawet tylko z trudno艣ci膮 zgodzi艂 si臋 udzieli膰 na ni膮
pozwolenia. Tymczasem dla Cervantesa uzyskanie takiego pozwolenia
by艂o potrzebne dla obrony przed podejrzeniami inkwizycji i w艂adz
艣wieckich myszkuj膮cych wsz臋dzie za nieprawomy艣lnymi ideami
Przemy艣lny T艂umacze Don Kichota na obce j臋zyki epitet inge-
nioso (hidalgo) oddaj膮 nader r贸偶norodnie. Jedni i to liczni opusz-
czaj膮 go w og贸le, co ju偶 dowodzi niema艂ego zak艂opotania. Ci za艣, kt贸rzy
nie pomijaj膮 tego epitetu w tytule, post臋puj膮 rozmaicie; jedna grupa
t艂umaczy pos艂uguje si臋 terminem identycznym Francuzi: ingenieux,
W艂osi: ingenioso, Portugalczycy: engenhoso, Anglicy: ingenious, Niemcy:
mgenws; druga grupa puszcza -cugle dowolno艣ci Francuzi: valeweux,
redoutable, admirable, incomparable, Anglicy: witty, renowned, valo-
rous, Niemcy: sinnreich, scharfsinnig, abenteuerlich, wunderbar, be-
ruhmt, weise, merkwilrdig, Holendrzy: yerstandigen, vroomen, wijze,
Rosjanie: chitroumnyj, stranstwujuszczij, S艂owacy: domyselny, Polacy:
przedziwny, przemy艣lny, niezwyk艂y, s艂ynny. Mo偶na by doda膰: pe艂en uro-
je艅, sk艂onny do wymy艣le艅. Trudno rozstrzygn膮膰 sugesti臋 znakomitego
hispanisty Morel Fatio, 偶e tak jak ingenio znaczy nie tylko zdolno艣膰
wymy艣lenia, zdolno艣膰 poetycka i tw贸rcza, ale tak偶e wymy艣lon膮 przez
cz艂owieka maszyn臋, tak ingenioso nie tylko ma czynne znaczenie: prze-
my艣lny, zmy艣lny, ale i bierne: wymy艣lony, zmy艣lony. W zestawieniu
ingenioso hidalgo mog艂oby to poddawa膰 czytelnikowi, 偶e Don Kichote
i jego sprawy s膮 wymy艣lone, wzi臋te z imaginacji, a nie s膮 odwzorcowa-
niem rzeczywisto艣ci ani jej krytyk膮, co mog艂oby s艂u偶y膰 za os艂on臋 przed
贸wczesn膮 podchwytliw膮 cenzur膮. W tym znaczeniu mo偶na by te偶 t艂u-
maczy膰 w pierwszych wierszach Przedmowy s艂owa: este libro, como hijo
del entendimiento ta ksi膮偶ka jako dzieci臋 umys艂u (wymy艣lona, a nie:
wzi臋ta z rzeczywisto艣ci), przy czym entendimiento jest synonimem in-
genio (S艂ownik Akademii Hiszpa艅skiej).
Szlachcic (hidalgo} W Hiszpanii uprzywilejowana klasa feudal-
na mia艂a rozmaite stopnie i szczeble, zrazu o charakterze wojskowym,
kt贸re z czasem przybiera艂y coraz bardziej charakter cywilny i stawa艂y
si臋 honorowymi tytu艂ami rodowymi. U do艂u tej hierarchii sta艂 escude-
ro giermek, w 偶yciu cywilnym: 艣ciercia艂ka, w艂odyka; wy偶ej sta艂a w艂a-
艣ciwa szlachta: rico bombie, caballero, zrazu: wojownik pe艂ni膮cy s艂u偶b臋
konno, potem: pasowany rycerz, jeszcze p贸藕niej, ju偶 na dworze madryc-
522
kim: kawaler. Rozr贸偶niano tutaj hidalg贸w, od hijo de algo, tj. .syn zna-
nego ojca, w polskim "urodzony" lub te偶: dziedzic maj膮tku ziemskiego,
ziemianin; ci nie mieli prawa do tytu艂u "don". Jeszcze wy偶ej sta艂y sto-
pnie szlachty utytu艂owanej, zwane titulos, kolejno: markiz, hrabia,
ksi膮偶臋, a w ko艅cu najwy偶szy tytu艂 grand臋, przys艂uguj膮cy zaledwie 25 ro-
dzinom pot臋偶nych mo偶now艂adc贸w, posiadaj膮cych olbrzymie latyfundia
o kilkudziesi臋ciu tysi膮cach hektar贸w, na kszta艂t polskich "kr贸lewi膮t".
Kr贸l nazywa艂 ich kuzynami, mieli przywilej w jego obecno艣ci siedzie膰
i zachowa膰 kapelusz na fgtowle i dzielili si臋 na trzy stopnie. Ta hie-
rarchia szlachecka d艂ugo p艂ynna (Menendez Pidal) zosta艂a uj臋ta przez
cesarza Karola V w sztywn膮 hierarchi臋 arystokratyczn膮 o 4 stopniach:
grandes, titutos, cabolleros, hidalgos.
PRZEDMOWA AUTORA
...w wi臋zieniu... Niekt贸rzy uczeni s膮 zdania, 偶e wyraz "wi臋zienie"
jest tu tylko przeno艣ny, inni, jak np. akademik F. R. Marin, wydawca
i komentator Don Kichota, przypominaj膮, 偶e Cervantes kilkakrotnie
wi臋ziony, z tego dwukrotnie w Sewilli (1597 i 1602), tam w艂a艣nie pisa艂
Don Kichota, a nie, jak podaje pewna tradycja, kt贸ra owo "wi臋zienie"
odnosi do Argamasilla de Alba w Manczy.
...po tylu latach... W chwili wydania Cz臋艣ci I Don Kichota
(1605) Cervantes mia艂 57 lat i od czasu wydania Golatei (1585) nic po-
wa偶niejszego nie drukowa艂.
Uwagi na marginesie humanistyczne metody obja艣niania
tekst贸w klasycznych, kt贸re wielu 贸wczesnych autor贸w, pragn膮cych za-
b艂ysn膮膰 fa艂szyw膮 erudycj膮, wprowadzi艂o bez potrzeby te偶 do poezji i be-
letrystyfci.
Zoil krytyk z IV w. p.n.e.; os艂awi艂 si臋 atakiem na Homera. Nazwi-
sko jego jest synonimem zawistnego i niesprawiedliwego krytyka.
Z e u x i s (464398 p.n.e.)
偶ytnej Grecji.
jeden z najs艂ynniejszych malarzy staro-
Ksi膮dz Jan Indyjski s艂ynna posta膰 legend 艣redniowiecznych,
wedle kt贸rych mia艂 to by膰 w艂adca chrze艣cija艅ski, kr贸l i kap艂an, panu-
j膮cy na pograniczu Chin i wschodniego Tybetu. W XII w. okolice to
by艂y pod w艂adz膮 tureckiego plemienia Kerait贸w, nawr贸conych na ne-
storianizm. Legend臋 t臋 rozpowszechnili w Europie misjonarze francisz-
523
ka艅scy, a s艂ynny podr贸偶nik Marko Polo (XIII w.) podaje, jakoby ostatni
w艂adca Keralt贸w zgin膮艂 pobity przez D偶engis-chana.
Trebizonda staro偶ytny Trapezunt, port na po艂udniowym wybrze-
偶u Morza Czarnego; w wiekach 艣rednich (XIIIXV) stolica jednego
z pa艅stewek greckich, na kt贸re rozpad艂o si臋 cesarstwo bizantyjskie.
Won b e n. e... a u r o (艂ac.) Za wszystko z艂oto 艣wiata niech臋tnie sprze-
daje si臋 wolno艣膰. Nie powiedzia艂 tego jednak Horacy, lecz anonimowy
autor Bajek Szopa (Pies i wilk). Niekt贸rzy ce玶vanty艣ci twierdz膮, 偶e po-
my艂ka ta jest umy艣lna, na znak pogardy, jak膮 Cervantes 偶ywi艂 dla pe-
dantycznych cytat贸w. Faktem jest jednak, 偶e od takich "pomy艂ek" eru-
dycyjnych roi si臋 w Don Kichocie, za艣 o regularnym wykszta艂ceniu
Ceryantesa nic pewnego nie wiadomo.
P alt i d a mors... t u r r es (艂ac.) Blada 艣mier膰 stop膮 tr膮ca zar贸wno
chaty ubogich, jak zamki kr贸lewskie (Horacy, Pie艣ni, I, 4).
Ego autem... yestros (艂ac.) M贸wi臋 wam za艣, mi艂ujcie ni臋przy-
jacio艂y wasze (Ewang. 艣w. Mateusza, V, 44).
De c贸r de... m a la e (艂ac.)
艣w. Mateusza, XV, 19).
Z serca z艂e my艣li wychodz膮 (Ewang.
D o TO e c e r i s f e li x... s o lv, s e r i s (艂ac.) P贸ki b臋dziesz szcz臋-
艣liwy, wielu b臋dziesz liczy膰 przyjaci贸艂, kiedy czas si臋 zachmurzy, pozo-
staniesz sam. Znowu "pomy艂ka", poniewa偶 cytat ten nie jest z Katona,
lecz z Owidiusza (呕ale, I, 6).
K a ku s s艂ynny w legendach staro偶ytno艣ci. rozb贸jnik ze wzg贸rza
Awentynu w Rzymie.
Biskup z Mondofiedo Antonio de Guevara (14801545), naj-
s艂ynniejszy moralista hiszpa艅ski, nadworny kaznodzieja i historiograf,
autor Marka Aureliusza (1529), w kt贸rym kre艣li wizerunek doskona艂ego
monarchy; w swych Listach do przyjaci贸艂 (I, 59) pisze o owych trzech
staro偶ytnych kurtyzanach.
M e de a c贸rka kr贸la Kolchidy; pomog艂a Jazonowi zdoby膰 z艂ote runo;
uciek艂a z nim; aby za艣 zatrzyma膰 po艣cig ojca, zabi艂a brata l cz艂onki
jego rzuca艂a w morze; p贸藕niej mszcz膮c si臋 na m臋偶u zabi艂a swe dzieci.
Kalipso nimfa z wyspy Ogygi艂, c贸rka Atlasa; opiewana przez Ho-
inera w Odysei (Ks. V).
524
Cyrce c贸rka }
w wieprze (Homer,
Heliosa, czarownica, kt贸ra zamienia艂a ludzi
eja, Ks. VII; Wergiliusz, Eneida, Pie艣艅 VII).
Cezar Caius lulius Caesar (10044
昽 wojnie w Galii i O wojnie domowej.
p.n.e.) napisa艂 Komentarze
Plutarch (46^-126) autor 呕yciorys贸w r贸wnoleg艂ych, w kt贸rych
przedstawia艂 偶ycie bohaterskich m臋偶贸w staro偶ytno艣ci.
Leon Hebrejczyk Juda Abrabanel (14601520), syn rabina
wygnanego z Lizbony, lekarz i filozof 偶yj膮cy w Wenecji; napisa艂 pod
wp艂ywem dzie艂 Platona, zw艂aszcza Fajdrosa i Biesiady, oraz dzie艂 艣w.
Bonawentury swe Dialogi o mi艂o艣ci, s艂ynne w epoce Odrodzenia
w ca艂ej Europie, a na hiszpa艅ski prze艂o偶one kilkakrotnie.
Crist贸bal de Fonseca
Sci bo偶ej (1592).
mnich hiszpa艅ski- autor rozprawy O m偶!o-
Urganda wr贸偶ka z romansu Amadis z Galii, zwana niepoznawal-
n膮, zwodnic膮, gdy偶 wielokro膰 przybiera艂a coraz to inn膮 posta膰. Wiersz
ten pisany jest w formie zwanej de cabo roto (z urwan膮 g艂ow膮), wyna-
lezionej pono przez wsp贸艂czesnego Cervantesowi poet臋 sewilskiego
Alonza Alyaraaa. W tego rodzaju utworach rymem lub asonansem 艂膮-
czono ze sob膮 przedostatnie lub trzecie od ko艅ca akcentowane zg艂oski
dwu lub wi臋cej wierszy i nie troszcz膮c si臋 o zgodno艣膰 ostatnich
zg艂osek urywano wyraz ka偶膮c ich domy艣la膰 si臋 czytelnikowi.
Orland szalony tytu艂owy bohater najs艂ynniejszej epopei w艂o-
skiego Odrodzenia, wydawanej od r. 1516 przez Ariosta, prze艂o偶onej na
j臋zyk polski przez Piotra Kochanowskiego, a na hiszpa艅ski w XVI w.
czterokrotnie.
Don A l v a r o de Luna (13881453) minister, w贸dz i faworyt
kr贸la Kastylii Jana II, autor poezji dworskich i Ksi臋gi o cnotliwych
i s艂ynnych niewiastach; znienawidzony przez lud z powodu ci膮g艂ych
kontrybucji, a przez mo偶nych z powodu swej pychy, popad艂 w nie艂ask臋,
zosta艂 uwi臋ziony i 艣ci臋ty.
Franciszek I kr贸l Francji (15151547); po kl臋sce pod Pawi膮
wzi臋ty do niewoli i wi臋ziony w Madrycie.
Juan 艁acinnik (ok. 15151573)
z XVI w., pochodz膮cy z Grenady.
Murzyn, znany humanisita
525
Amadis,z Galii bohater romansu pod tym tytu艂em. Dzie艂o to,
maj膮ce pierwszorz臋dne znaczenie dla europejskiej literatury XVI w.,
jest, by膰 mo偶e, pochodzenia portugalskiego (koniec XIII lub XIV w.),
mo偶e pochodzenia hiszpa艅skiego z tej samej prawdopodobnie epoki, lecz
znane dopiero w przer贸bce Garcii Ordoneza de Montalvo (1508), a mo偶e
jego iberyjskie redakcje opieraj膮 si臋 na zaginionym dziele pochodzenia
francuskiego. Powie艣膰 ta da艂a pocz膮tek cyklowi romans贸w, obejmuj膮-
cemu 11 ksi膮g o Amadisie i bohaterach z jego rodziny. Amadis to wz贸r
b艂臋dnego rycerza, najwierniejszy kochanek, a p贸藕niej m膮偶 angielskiej
kr贸lewny Oriany, ojciec Esplandiana i Periona, brat Galaora, zwier-
ciad艂o wszelkich rycerskich cn贸t i t臋偶yzny. Z powodu S艂abej znajomo艣ci
geografii 艣redniowieczny autor, umieszczaj膮c akcj臋 w nieokre艣lonej
przesz艂o艣ci, ujmuje jako jedn膮 niesprecyzowan膮 ca艂o艣膰 Gali臋 kontynen-
taln膮 (Gaula) z Wali膮 Wielkiej Brytanii (Gales).
Czwarta sfera sfera ognia wedle Ptolomeusza, astronoma i ge-
ografa greckiego z II w. n.e., kt贸ry uwa偶a艂 ziemi臋 za nieruchome cen-
trum 艣wiata, doko艂a kt贸rego obracaj膮 si臋 cia艂a niebieskie wraz ze s艂o艅-
cem. System jego zosta艂 obalony dopiero przez Kopernika.
Don Belianis z Grecji bohater romansu Jer贸nima Feman-
deza pod tym samym tytu艂em (1547).
Miraflores w powie艣ci Amadis zamek pod Londynem, gdzie
Oriana kry艂a sw膮 mi艂o艣膰 z Amadisem.
Owid rodzimy Tak siebie nazywa tu Cervantes.
Uca艂owa膰 r臋k臋 aluzja do znanego i dzi艣 偶artu 偶ak贸w, kiedy je-
den drugiemu podsuwa r臋k臋 niby do uca艂owania i nag艂ym ruchem
w g贸r臋 niespodzianie uderza go w nos.
Villadlego komiczna posta膰 folkloru hiszpa艅skiego; wesz艂a
w przys艂owie: Ucieka jak Villadiego, tzn. tak szybko, 偶e gubi pludry.
Celestyna (1499) tragikomedia w 21 aktach, nazwana tak od po-
staci s艂ynnej odt膮d po艣redniczki Celestyny, kt贸ra pomaga kochankom.
Jest to raczej powie艣膰 dialogowana. Autorem jej by艂 prawdopodobnie
Fernando de Rojas.
Babieka rumak Cyda, opiewany w romancach.
Lazarillo bohater tytu艂owy pierwszej powie艣ci hultajskiej z r. 1553
(1526? 1539?), przypisywanej Diegowi Hurtado de Mendoza, a przyswo-
526
jonej wpolskim jako 呕ycie 艂azika z Tormesu. Bohater pochodz膮cy
z ludu opowiada z bolesn膮 prostot膮, ale i z gorzkim cynizmem swe
przygody, walk臋 o byt, n臋dz臋 艣rodowiska, wyst臋puje przeciw ustrojowi
darz膮cemu szcz臋艣ciem syn贸w bogaczy, a upokorzeniem tego, kt贸rego
zbrodni膮 by艂o, 偶e urodzi艂 si臋 w n臋dzy. Powie艣膰 hultajska (p偶caresca)
mia艂a z czasem wyprze膰 powie艣ci rycerskie.
Rycerz Feba bohater romansu Rycerz S艂o艅ca Pedra Hernandeza
de Villaumbrales (XVI w.) lub romansu pod tym samym tytu艂em
(1562) Diega Ortunez de Ca艂ahora.
Solisdan Jest to, by膰 mo偶e, anagram Lassinda, giermka Brunea
de Bonamar z powie艣ci Amadis z Galii.
ROZDZIA艁 l
M a n c z a wy偶ynna, stepowa prowincja Nowej Kastylii, na po艂udnie
od Madrytu. Jest znamienne dla ludowego charakteru dzie艂a Cervan-
tesa, 偶e od razu pierwsze s艂owa jego arcydzie艂a: En un lugar de la
Mancha, s膮 wzi臋te z ludowej romancy.
Bigos narodowa potrawa hiszpa艅ska z rozmaitego mi臋sa z jarzy-
nami, tym bardziej ceniona, im wi臋cej by艂o w niej baraniny. W oryg.
olla podrida, dos艂ownie "zgni艂y garnek", "gniluchy"; nazwa pochodzi
st膮d, 偶e potraw臋 t臋 gotowano przez wiele dni.
i
"呕a艂osne szcz膮tki" duelos y quebrantos, dos艂ownie "偶ale i strz臋-
py", nazwa mi臋sa z owiec rozszarpanych przez wilki lub spad艂ych ze
ska艂. Pasterze mieli obowi膮zek odnosi膰 te resztki strapionym w艂a艣cicie-
lom jako dow贸d rzeczywisto艣ci wypadku, co da艂o t臋 przeno艣n膮 a 偶ar-
tobliw膮 nazw臋. Mi臋sa tego u偶ywano do bigosu, za艣 podroby stanowi艂y
jedyn膮 straw臋 mi臋sn膮 dozwolon膮 za dyspens膮 w postn膮 sobot臋 (na pa-
mi膮tk臋 zwyci臋stwa nad/laurami w r. 1212 pod Las Navas).
Qv.ija.da znaczy szcz臋ka, Quesada sernik, Quejana skar-
ga, Quijote nagolennik. Przyrostka -ote, u偶ywa si臋 zwykle na ozna-
czenie cech ujemnych. Nazwiska te, jak i wiele innych, wzi膮艂 Cer-
vantes z rzeczywisto艣ci, np. Alonzo Quijada zwa艂 si臋 szlachcic z Esqui-
vias, gdzie mieszka艂 Cervantes, za艣 w Puerto de Santa Maria spotyka艂
on Marcina Quijano.
"Przewaga nierozwagi... pi臋kno艣ci przewag臋..."auten-
tyczny cytat z powie艣ci rycerskiej Don Roger z Nicei, nale偶膮cej do
527
cyklu Amadisa Feliclana de Silva, p艂odnego ~ a modnego pod贸wczas
autora. Oba cytaty podane w przek艂adzie Podoskiego z XVIII w.
...tyle ran... Don Belianis w pierwszych dw贸ch ksi臋gach romansu
odni贸s艂 101 ran.
...dyplomowany W Siguenzy ironicznie, bo w Hiszpanii tylko
dwa uniwersytety, Salamanka i Alcala, traktowano powa偶nie.
Palmerin z Anglii tytu艂owy bohater romansu (1548) z艂o偶onego
z .6 w臋艣ci i przypisywanego r贸偶nym autorom.
Cyd Buy Diaz Rodrigo Ruy Diaz de Bivar (urn. 1099), zwany
Cid Campeador, s艂ynny hiszpa艅ski bohater "narodowy, posta膰 p贸艂legen-
dama, p贸艂historyczna, wielmo偶a feudalny i w贸dz buntownik贸w, zwy-
ci臋zca Maur贸w, bohater .kronik, a zw艂aszcza najstarszej epopei narodo-
wej z XII w. Cantar de mio Cid (Pie艣艅 o Cydzie) i romanc XIII
i XIV w.
Rycerz Gorej膮cego Miecza Amadis z Grecji, bohater po-
wie艣ci rycerskiej pod tym samym tytu艂em (1542), wchodz膮cej w sk艂ad
cyklu Amadisa.
Bernardo del Carpio legendarny narodowy bohater hiszpa艅-
ski, opiewany cz臋sto w romancach jako zwyci臋zca palatyna Rolanda.
Morgante groteskowy bohater w艂oskiego poematu heroikomicz-
nego Olbrzym Morgante (1482) pi贸ra Pulciego.
Ryna艂t wedle powie艣ci Zwierciad艂o rycerstwa (Cz. I, Rozdz. 46).
Powie艣膰 ta sk艂ada si臋 z trzech cz臋艣ci wydanych w latach 1533, 1536,
1550, a opartych g艂贸wnie na w艂oskich poematach rycerskich Boiarda
i Ariosta.
G a 1-a l o n (z Moguncji) posta膰 zdrajcy, znanego ze starofrancuskiej
Pie艣ni o Rolandzie. Zdrada Ganelona, ojczyma Rolanda, sta艂a si臋 przy-
czyn膮 艣mierci 12 paladyn贸w w Ronsewalu. -
R e a l Pieni膮dze hiszpa艅skie w ci膮gu XVI w. zmienia艂y znacznie
sw膮 warto艣膰 tak z powodu nieustannego wzrostu warto艣ci z艂ota w sto-
sunku do srebra i miedzi, jak te偶 z powodu zmniejszania zawarto艣ci
szlachetnych metali w pieni膮dzach. Jeszcze bardziej mala艂a si艂a kupna
pieni膮dza. Z艂ote pieni膮dze: dukat, kt贸rego warto艣膰 ustalono
na 375 marawedi, by艂 w ko艅cu tylko jednostk膮 obliczeniow膮. Od r. 1537
628
bito te偶 z艂ote korony (escudo), talary 330 marawedi, z pocz膮t-
kiem XVII w. 440 marawedi. Z艂ote p e s o warto艣ci 485 marawedi,
z pocz膮tkiem XVII w. 576 marawedi. D u b艂on y by艂y to podw贸jne ta-
lary; kursowa艂y te偶 monety po 4 talary (doblon-es de d cuatro) i po
8 talar贸w (de a ocho). Te ostatnie to owe s艂ynne dublony znane z ro-
mans贸w korsarskich. Pieni膮dze srebrne: real mia艂 warto艣膰
34 marawedi, a by艂y te偶 pieni膮dze o艣miorealowe, o艣mioraki
(real de a ocho) i czterorealowe (de d cwrto), czworaki; peso srebrne
liczy艂o 8 reali srebrnych. Bilon: podstawow膮 monet膮 z alia偶u miedzio-
wego by艂 marawedi, coraz cz臋stszy w obiegu w miar臋 jak z艂oto i srebro
si臋 kry艂o. Blanco (grosz) mia艂 warto艣膰 p贸艂 marawedi, c u a r t o (膰wier-
ciak) 4 marawedi, ochavo 2 marawedi, cuarti艂艂o SYt
marawedi.
Gonella b艂azen ksi膮偶臋cego dworu Ferrary^z XIV w., kt贸rego ka-
wa艂y, zebrane przez 贸wczesnych nowelist贸w l kronikarzy, kr膮偶y艂y jesz-
cze w zbiorach facecji Odrodzenia. Mia艂 on szkap臋, kt贸ra s艂yn臋艂a z chu-
do艣ci.
...tantum pellis... fuit (艂ac.) By艂a to tylko sk贸ra l ko艣ci; cytat
z komedii Plauta Skarb (Aulularia, III, 6).
Rosynant nazwa sztucznie utworzona z rocin. podjezdek, szkapa
i antes przedtem. Ceryantes pos艂uguje si臋 jak w wielu innych
miejscach nazw膮 "m贸wi膮c膮": ko艅, kt贸ry przedtem by艂 szkap膮,
sta艂 si臋 obecnie pierwszym rumakiem 艣wiata przez to, 偶e poszed艂
w s艂u偶b臋 pierwszego na 艣wiecie rycerza.
ROZDZIA艁 2
Podwoje i kru偶ganki dolomitowe pasmo i prze艂臋cze g贸r Sierra
Morena.
L 艣 p i c e prze艂臋cz w pa艣mie Sierra La Calderina, mi臋dzy rzekami
Tagiem a Guadian膮. Przez ni膮 przechodzi go艣ciniec SewillaMadryt
Saragossa, kt贸ry jest teatrem wielu przyg贸d naszego bohatera.
...a walka mym odpoczynkiem... cytat ze starej romancy
O Moriaraie i Maurze Galwanie. Karczmarz odpowiada dalszymi wier-
szami tej samej nomancy, co dowodzi jej popularno艣ci.
San L贸carde Barrameda port u uj艣cia Guadalquiviru, zbioro-
wisko wszelakiego hultajstwa, ojczyzna literackiego typu "hultaja"
34 Don Kichote, cz. I
529
(picaro), kt贸rego cechuje fantazja, dowcip, j臋zyk ostry i beztroska,
a przede wszystkim cyniczny brak skrupu艂贸w.
...Ksi臋偶niczki o konia dba艂y trawestacja nader popularnej
romancy o Lancelocie, osnutej na temat powie艣ci o Lancelocie z Jeziora
i uwielbianej, p贸藕niej przeze艅 z kr贸lestwa 艣mierci uratowanej kr贸lowej
Ginewrze, 偶onie kr贸la Artusa.
ROZDZIA艁 3
Zerdziarnie Malagi Na przedmie艣ciach Malagi suszono ryby
na 偶erdziach; by艂o to miejsce schadzek szumowin miejskich.
Wyspy R i ara n bloki dom贸w w okolicy Malagi.
Przedmurza Sewilli dzielnica dom贸w publicznych po艂o偶ona
pod starodawnym murem na kra艅cach miasta; przebywa艂 tam s艂awetny
Monipodio, herszt hultaj贸w i prostytutek sewilskich.
殴rebi臋cy Plac Kordoby najs艂ynniejsze zbiorowisko szumo-
win; po艂o偶ony w po艂udniowej dzielnicy, a nazwany tak od studni zdob-
nej rze藕b膮 藕rebi臋cia staj膮cego d臋ba, b臋d膮c膮 jednym ze skarb贸w sztuki
tego miasta. Kordoba s艂yn臋艂a z "uniwersytetu z艂odziejskiego".
ROZDZIA艁 4
...pachn膮cymi zwrot rozmaicie obja艣niany: pachn膮cymi pieni臋-
dzmi, bo-wyj臋tymi z perfumowanej sakiewki wytwomisia pachn膮-
cymi niejako 艣wie偶o艣ci膮, wprost z mennicy, jeszcze nie ober偶ni臋tymi
z nawi膮zk膮, z nadwy偶k膮.
Murcj a
nictwa.
miasto w p艂d.-wsch. Hiszpanii, g艂贸wny o艣rodek jedwab-
Alcaria i Estremadura dwie najbardziej pustynne prowin-
cje Hiszpanii; tu wymienione ironicznie. Na ich stepowych pastwiskach
wypasano od pa藕dziernika do maja niezliczone, w臋druj膮ce trzody owiec.
Wrzeciona z Guadarramy G贸ry mi臋dzy Star膮 Kastyli膮
a Now膮 s艂yn臋艂y z wyrobu wrzecion; tu u偶yty przys艂owiowy zwrot hi-
szpa艅ski odpowiada polskiemu "prosty jak topola".
530
ROZDZIA艁 S
Markiz z Mantu! Cytuj膮c z pami臋ci Cervantes po艂膮czy艂 w jedno
cytaty z kilku romanc: Carloto, syn Karola Wielkiego, wci膮gn膮艂 Bald-
wina w zasadzk臋, aby go zabi膰 i o偶eni膰 si臋 z wdow膮. Rannego znalaz艂
stryj jego, markiz z Mantui, 艂 za偶膮da艂 od cesarza sprawiedliwo艣ci. Karol
Wielki kaza艂 syna straci膰.
Ab艂ndarraez Wedle rycerskiej tradycji walk Maur贸w z Hiszpa-
nami Maur Abindarraez z rodziny Abencerrajes z Grenady, jad膮c na
spotkanie z umi艂owan膮 Jarif膮, c贸rk膮 kasztelana z Cartama, zosta艂 wzi臋-
ty do niewoli przez Rodriga de Naryaez, alkaida (kasztelana, burgrabie-
go) Anteouery, kt贸ry jednak zwyci臋偶ony mi艂o艣ci膮 kochank贸w u艂atwi艂
im po艂膮czenie si臋.
Diana (1558) powie艣膰 pasterska proz膮 i wierszem, kt贸rej autorem
jest Jorge de Montemayor, poeta, muzyk, 偶o艂nierz; jedno z arcydziel
europejskiej literatury pasterskiej Odrodzenia, t艂umaczone i na艣ladowane
niemal we wszystkich j臋zykach.
D w u n astu Par贸w dwunastu czo艂owych rycerzy Karola Wiel-
kiego, r贸wnych s艂aw膮, m臋stwem i innymi zaletami. Zaliczali si臋 do
nich Roland, Oliwier, arcybiskup Turpin, Ryna艂t z Montalbanu, Najmes,
Walgierz i inni opiewani w starofrancuskich pie艣niach epickich, w poe-
matach i powie艣ciach hiszpa艅skich.
Dziewi臋ciu Rycerzy S艂awy Byli to trzej 呕ydzi: Jozue, Da-
wid, Judasz Machabeusz; trzej poganie: Hektor, Aleksander i Cezar,
oraz trzej chrze艣cijanie: kr贸l Artur, Karol Wielki i Godfryd z Bouillon.
Pero P艣rez Takie imi臋 i nazwisko nosi艂 rzeczywi艣cie proboszcz
ok. r. 1529 w Esquivias, wiosce, sk膮d pochodzi艂a 偶ona Ceryantesa.
Esquite Siostrzenica zniekszta艂ca w ten spos贸b nazwisko m臋drca
Alquife, legendarnego autora Kroniki Amadisa z Grecji. By艂 to bohater
romans贸w rycerskich, s艂ynny lekarz i m膮偶 wr贸偶ki Urgandy. Nieco ni偶ej
gospodyni podobnie zniekszta艂ca imi臋 tej ostatniej na Hurgada.
...na stos jako heretyckie Inkwizycja cz臋sto skazywa艂a
pot臋pione ksi膮偶ki na spalenie, a w r. 1555 wniesiono do Kortez贸w pe-
tycj臋, by wszystkie rycerskie romanse zebra膰 i spali膰.
34* 531
ROZDZIA艁 6
Wewn臋trzny dziedziniec patio; w domu zamo偶nym ocie-
nione kru偶gankami i ozdobione fontannami, w domu ubo偶szym s艂u偶y
za sk艂ad gospodarskich sprz臋t贸w. Na patio wychodz膮 okna hiszpa艅skie-
go domu, kt贸ry na zewn膮trz ma 艣lepe mury. Natomiast podw贸rze, cor-
rai, pierwotnie zagroda dla byd艂a, otoczone kamiennym murem (bo
w tym klimacie byd艂o niekoniecznie musia艂o by膰 pod dachem), jest
podw贸rzem zewn臋trznym, le偶膮cym poza domem.
Wielkie czyny Esplandiana (1510) powie艣膰 rycerska Gar-
cii 脫rdoneza de Montalvo.
Kr贸lowa Pintiquinestra 偶ona Periona z Galii; wyst臋puje
w Amadisie z Grecji i w Lisuarte z Grecji.
J
Pasterz Darinel W drugiej cz臋艣ci Amadisa znajduj膮 si臋 d艂u-
gie rozmowy tego zakochanego pasterza z pasterk膮 lub jego monologi.
Don Olivante de Laura (1564) powie艣膰 rycerska. Autorem
jej oraz Ogrodu ciekawych kwiat贸w jest Antonio de Torquemada.
FloriSmarte (lub Feliksmarte)- z Hirkanii (1556) powie艣膰 ry-
cerska Melchiora Ortega. Matka Florismarta, Marcelina, 偶ona ksi臋cia
Florisana z Myzji, urodzi艂a syna w borze i powierzy艂a dziwo偶onie Bal-
saminie, aktora nazwa艂a go Florismartem od po艂膮czonych imion rodzic贸w.
Rycerz' P lat i r (1533) powie艣膰 rycerska.
Rycerz Krzy偶a, Homans ten sk艂ada si臋 z dwu cz臋艣ci (1521 i 1563)
przypisywanych r贸偶nym autorom.
Zwierciadio rycerstwa Mo偶liwe jest jednak, 偶e Cervantes
powo艂uje si臋 tutaj na inne dzie艂o: Orland zakochany, zwierciadle rycer-
stwa... (1586).
Turpin arcybiskup Reims w drugiej po艂owie VIII w. Z tej histo-
rycznej postaci francuska narodowa legenda epicka uczyni艂a jednego
z naczelnych wodz贸w, doradc贸w i rycerzy Karola Wielkiego; mia艂 on
zgin膮膰 obok Rolanda w Ronsewalu. Cervantes nazywa go tu ironicznie
"wiarygodnym historykiem", bo kilka wiek贸w p贸藕niej zacz臋to mu bez-
podstawnie przypisywa膰 Histori臋 Karola Wielkiego pe艂n膮 legendarnych
wymys艂贸w, z kt贸rej wiele przesz艂o do rycerskich powie艣ci.
532
Matteo B o i a r d o (14341494) autor w艂oskiego poematu z ko艅ca XV w.
p艁 Roland zakochany, przet艂umaczonego na hiszpa艅ski w r. 1555.
...panu kapitanowi... Cervantes wyra偶a wielokro膰 w swych
dzie艂ach uwielbienie dla Ariosta, ale jako przeciwnik t艂umacze艅 w og贸-
le, pot臋pia tym bardziej s艂aby przek艂ad wierszem "pana kapitana"
ma tu na my艣li przek艂ad dokonany przez kapitana Jer贸nima de Urrea
(Lyon 1556).
Bernardo d e l C arpio Autorem poematu w oktawach p艁 Dzieje
Bernarda del Carpio (1585) jest Augustin Alonso.
Ronsewal Poemat pt. O bitwie ronsewalskiej i o 艢mierci 12 Pa-
r贸w Francji (1583) napisa艂 Francisco Garrido de Villena.
Palmerin z Oliwy powie艣膰 rycerska w dwu cz臋艣ciach (1511
i 1516) nieznanego autora.
"Termin zamorski" czas potrzebny, by wezwa膰 przed s膮d emi-
granta z kolonii, tzn. co najmniej 6 miesi臋cy.
Historia s艂ynnego rycerza Ty rant a Bia艂ego powie艣膰
rycerska w 5 ksi臋gach. Tyrant ze S艂onej Ska艂y dzi臋ki swym przewa-
gom rycerskim, zosta艂 ksi臋ciem, a potem cesarzem greckim. Romans
ten, jeden z najstarszych, napisany jest po katalo艅sku, prawdopodobnie
przez Juana Martorella z Walencji (1490?). Pierwszy przek艂ad hiszpa艅-
ski pochodzi z r. 1511.
...aby go zes艂ano na galery... Cervantes wyda j e si臋 twier-
dzi膰 tutaj, 偶e w Tyrajcie znajduje si臋 tyle bredni, i偶 autor zas艂u偶y艂, by
go zes艂ano na galery. W takim razie pochwa艂臋, wyra偶on膮 kilka wierszy
wy偶ej, nale偶a艂oby uwa偶a膰 za ironi臋. Takie jest te偶 zdanie niemal wszy-
stkich komentator贸w. Je偶eli natomiast przyjmiemy wraz z Menende-
zem y Pelayo, 偶e pierwsza pochwa艂a jest szczera, romans bowiem od-
znacza si臋 rzeczywi艣cie oryginalnym realizmem i poczuciem- humoru,
pozbawiony jest (rzecz wyj膮tkowa w literaturze rycerskiej!) elementu
nadprzyrodzonego i dlatego w艂a艣nie znalaz艂 uznanie Cervantesa to
drugi s膮d by艂by sprzeczny i nale偶a艂oby przyj膮膰 wraz z Menendezem,
偶e tekst zosta艂 tu zniekszta艂cony b艂臋dem drukarskim, a mianowicie, 偶e
w druku opuszczono s艂贸wko "nie" ("nie zas艂u偶y艂 na galery"). W ten
spos贸b sprzeczno艣膰 znik艂aby.
Dic^na wt贸ra salmantynska (1564) Autorem jej jest Alon-
zo Perez z Salamanki.
533
Gil Polo poeta z Walencji, kontynuator dzie艂a Montemayora p艁
Diana zakochana (1564).
Sukno florenckie
jedynie zamo偶nym.
materia艂 w najlepszym gatunku, dost臋pny
Pasterz iberyjski Pasterze iberyjscy (1591) Bernarda de la Vega,
Nimfy znad Henares (Nimfy i pasterze znad Henares, 1587) Bernarda Gon-
z艣leza de BobadUla, Leki na zazdro艣膰 (1586) Bartolom艣 Lopeza de En-
ciso . trzy wsp贸艂czesne Galatei Cervantesa lub p贸藕niejsze nieco poe-
maty pasterskie.
Pasterz Filidy (1582)
talvo.
poemat pasterski Luisa Galveza de Mon-
zbi贸r poezji Pedra
Skarb i. e c przer贸偶nych poezji (1580)
de PadUla.
Kancjonal (1586) zbi贸r pie艣ni.
Gal a te a (pierwsza cz臋艣膰) (1585) podzielona na 6 ksi膮g. Cervantes
we wst臋pie do osta-hniego swego dzie艂a, wydanego po艣miertnie, Persyles
i Zygmunta powt贸rzy艂 zapowied藕 drugiej cz臋艣ci Galatei, jednak nie zna-
leziono jej w jego papierach.
Araucana (1569) poemat epicki w 37 pie艣niach Alonza de Ercilla;
opiewa zdobycie prowincji Chile (Arauco); w wyprawie tej autor sam
bra艂 udzia艂.
Austriodo (1584) poemat bohaterski Juana Rufo; opiewa dzieje
Don Juana Austriackiego a偶 do bitwy pod Lepanto.
Mons errat臋 (1588) poemat w 20 pie艣niach Crist贸bala de Virues;
opiewa pokut臋 艣w. Garyna w Katalonii i za艂o偶enie opactwa Monserra-
te w IX w.
艁zy 膭ngeliki (1586) mierny poemat w 12 pie艣niach Luisa Ba-
rahona de Soto; przedstawia losy 膭ngeliki, uroczej bohaterki Ariosta,
po jej ma艂偶e艅stwie z Medorem; chwalony przez Cervantesa z 偶yczli-
wo艣ci dla przyjaciela.
Opowie艣ci Owidiusza Zachowa艂y si臋 z tego przek艂adu dwie
metamorfozy: Acteon i Yertumnus.
534
ROZDZIA艁 7
C ar ole a Nie wiadomo, o kt贸rej z dwu epopei nosz膮cej ten tytu艂
m贸wi Cervantes. Obie opiewa艂y zwyci臋stwa Karola V, jedna pi贸ra
Jer贸nim膮 Sempere z r. 1560, druga Juana Ochoa de la Saldo z r. 1585.
Lew Hiszpanii (1586) poemat w 29 pie艣niach Pedra de la Ve-
ciiia Castellanos.
Wielkie czyny cesarza przekazane przez Don Luisa de Avi-
la, nadwornego historyka, autora Komentarzy o czynach Karola V.
Poniewa偶 Cervantes m贸wi tu o poematach, pomyli艂 przypuszczalnie to
dzie艂o historyczne z bohaterskim poematem O s艂awnym Karolu (1566)
L. Zapaty.
Turniej aluzja do turnieju w Persepolis z powie艣ci Belianis
z Grecji.
Freston czarodziej, rzekomy autor powie艣ci Belianis z Grecji.
Biesagi podw贸jny worek, kt贸ry przerzucano przez wierzchowca
lub przez rami臋; 艂adowano tam bielizn臋, buty, narz臋dzia, 偶ywno艣膰 itp.
ROZDZIA艁 8
Briareus w mitologii greckiej stur臋ki olbrzym.
Vargas-Maczuga Zdarzenie to mia艂o miejsce za kr贸la Ferdy-
nanda 艢wi臋tego przy zdobyciu Jeres w r. 1250 i by艂o opiewane w kilku
s艂ynnych romancach.
Biskajczyk Posta膰 Biskajczyka, t臋pego i m贸wi膮cego 艂amanym
j臋zykiem hiszpa艅skim, by艂a cz臋sto wykpiwana przez hiszpa艅skich auto-
r贸w. Przys艂owiow膮 by艂a te偶 duma biskajska.
...kot w woda wpadnie ci膮gn膮膰 kota przez wod臋, znany
w folklorze wielu narod贸w zwyczaj, tak偶e i w Polsce, znaczy: wysta-
wi膰 kogo艣 na po艣miewisko, zb艂a藕ni膰 si臋.
Agrages posta膰 z powie艣ci Amadis z Galii; mia艂 on zwyczaj w ten
spos贸b si臋 wyra偶a膰 wyci膮gaj膮c miecz na przeciwnika.
535
ROZDZIA艁 9
M臋drcy W romansach rycerskich twierdzono, 偶e m臋drzec Alquife
napisa艂 Kronik臋 Amadisa z Grecji, uczony Galtanor Histori臋 Platira itd.
Alkana po arabsku bazar; targowisko obok katedry w Toledo,
zaj臋te przewa偶nie przez kramy 偶ydowskie, st膮d 艂atwo by艂o tam o t艂u-
macza z hebrajskiego, kt贸ry Ceryantes nazywa "bardziej staro偶ytnym
j臋zykiem". Maur hispanizuj膮cy, to Maur umiej膮cy czyta膰 i pi-
sa膰 po hiszpa艅sku alfabetem arabskim (aijamia, aijamiado). Od XII w.
istnieje bogata literatura aijamiada, pisana przez 呕yd贸w i Arab贸w.
...napisana przez Sidi Hameta Ben Engeli... Cer-
yantes pos艂uguje si臋 cz臋sto fikcj膮 wielu powie艣ci, 偶e Don Kichote nie
jest jego dzie艂em, lecz 偶e on jest tylko wydawc膮 r臋kopisu znalezionego.
Sidi Hamet Ben Engeli jest jednak tylko kryptonimem samego Cer-
yantesa, poniewa偶 engeli po arabsku (przymiotnik od rzeczownika
eggel jele艅) odpowiada hiszpa艅skiemu "Ceryantes" od cieryo jele艅.
Zancas Sanczo w ca艂ej powie艣ci nazywany jest Pansa, co znaczy
Brzuchacz, tylko w tym miejscu Zancas o grubych goleniach. Takie
pomy艂ki lub zmiany jak- ta lub zmiany imienia 偶ony Sancza albo
sprzeczne z sob膮 wzmianki o stracie os艂a to zapewne przeoczenia wy-
nik艂e z kolejnych przer贸bek r臋kopisu powie艣ci.
Historia dowcipne, znamienne dla pogl膮d贸w Cervantesa prze-
kr臋cenie potocznego przys艂owia: Prawda jest matk膮 historii; tu ma na
celu ugruntowa膰 wiarygodno艣膰 wymy艣lonych opowie艣ci.
ROZDZIA艁 10
Schroni膰 si臋 do ko艣cio艂a Obowi膮zywa艂o jeszcze w贸wczas
ppawo azylu miejsc 艣wi臋tych, znane od czas贸w wizygookich w Hiszpanii.
艢wi臋ta Hermandada dos艂ownie: 艢wi臋te Bractwo, kt贸re mia艂o
broni膰 miast i dr贸g przeciw uniemo偶liwiaj膮cemu handel 艂upiestwu roz-
b贸jniczych hidalg贸w, podobnych do niemieckich raubritter贸w. Po st艂u-
mieniu anarchii feudalnej 艢wi臋te Bractwo od r. 1500 by艂o tylko rodza-
jem policji drogowej, do kt贸rej nale偶a艂o 艣ledzenie, 艣ciganie i dora藕ne
karanie przest臋pc贸w.
Fierabras Wedle legendarnej Historii Karola Wielkiego by艂 to
olbrzym sarace艅lski, w艂adca Aleksandrii, zdobywca Rzymu i Jerozolimy;
536
kiedy w walce odnosi艂 rany, leczy艂 si臋 natychmiast 艂ykiem cudownego
balsamu, kt贸rego bary艂k臋 stale nosi艂 z sob膮. Balsam ten pochodzi艂 od
J贸zefa z Arymatei, kt贸ry cz臋艣膰 jego zu偶y艂 na zabalsamowanie cia艂a
Chrystusa. Paladyn Oliwier, przyjaciel Rolanda, zwyci臋偶y艂 Fierabrasa,
pozbawiwszy go wpierw tej bary艂ki.
Sakrypant bohater z Orlanda szalonego. Cervantes jednak pomy-
li艂 si臋 tutaj, poniewa偶 u Ariosta nie chodzi o Sakrypanta, lecz o Dardi-
nela de Almonte.
Albraka zamek na skale, kt贸ry w 'poemacie Boiarda Orland za-
kochany oblega艂o ok. dwa miliony wojska, zajmuj膮cego przestrze艅
4 mil2. Schroni艂a si臋 tam kr贸lewna Angelika.
Dania i Sobradiza kr贸lestwa imaginacyjne w Amadisie
z Galii.
ROZDZIA艁 H
呕o艂臋dzie rodzaj jadalnych, du偶ych, s艂odkich 偶o艂臋dzi, uwa偶anych
za przysmak.
Ko艂o wodne W okolicach Walencji i Murcji pola do dzi艣 s膮 na-
wadniane za pomoc膮 k贸艂 wodnych z czerpakami, przej臋tych od Arab贸w
i nazywanych noria.
O lali a forma ludowa imienia Eulalia. Lud hiszpa艅ski przy ka偶dej
okazji 艣piewa piosenki: stare historyczne romance stroficzne o wier-
szach o艣miozg艂oskowych, mi艂osne coplas, studenckie pie艣ni, aktualizowa-
ne pie艣ni historyczne, religijne, polityczne i in.
ROZDZIA艁 12
Salamanka siedziba najs艂ynniejszego uniwersytetu, kt贸ry liczy艂
za czas贸w Cervantesa ok. 7000 student贸w, z pocz膮tkiem XX w. za-
ledwie 1200.
D艂uga szata
klerycy.
Studenci 艣redniowieczni chodzili w sutannach jak
Sarna niemo偶liwa do oddania hiszpa艅ska gra s艂贸w: sama 艣wierzb
i Sara ma艂偶onka Abrahama. Dowcip ma polega膰 na tym, 偶e 偶ona
Abrahama by艂a stuletnia, a wedle ludowego przes膮du hiszpa艅skiego
艣wierzb zapewnia d艂ugowieczno艣膰.
537
ROZDZIA艁, 13
A r tu s historyczny w贸dz najemnik贸w walcz膮cych w VI w. w po-
艂udniowej Brytanii przeciw naje藕d藕com germa艅skim; zamieni艂 si臋
w p贸藕niejszych podaniach i poematach we wspania艂ego w艂adc臋 pot臋偶ne-
go imperium celtyckiego.
...偶aden Anglik kruka nie zabije John Boule w swych
komentarzach do Don Kichota cytuje prawo kr贸la Walii Hoela Dobrego
z r. 998 zakazuj膮ce zabija膰 kruki. Wierzenie ludowe podaje, 偶e kr贸l
Artus znikaj膮c zamieni艂 si臋 w kruka (Yiardot).
Zakon Rycerzy Okr膮g艂ego Sto艂u znana ze 艣redniowiecz-
nych francuskich romans贸w breto艅skich legendarna instytucja rycer-
ska na dworze kr贸la Artusa, nazwana tak, poniewa偶 najdzielniejsi ry-
cerze nale偶膮cy do niej zasiadali z kr贸lem naoko艂o honorowego okr膮g艂e-
go sto艂u, aby jeden nad drugim nie g贸rowa艂.
Cesarstwa dost膮pi膰 W romansach rycerskich Ryna艂t z Mon-
talbanu zosta艂 cesarzem Trebizondy, Bernardo del Carpio kr贸lem Islan-
dii, Palmerin z Oliwy cesarzem Konstantynopola, Tyrant Bia艂y cesa-
rzem Grecji itp.
... m i a 艂 j e d n 膮... By艂a ni膮 pani Briolange, wybrana dla Galaora
przez jego brata Amadisa.
Kaczopinowie tak w Hisapanii nazywano tych, kt贸rych bieda
p臋dzi艂a za ocean, sk膮d wracali jako nowobogaccy.
... m a r t w e c i a 艂 o ... Wedle hiszpa艅skiego zwyczaju niesiono zw艂o-
ki w otwartej trumnie. Gris贸stomo, jako samob贸jca, mia艂 pogrzeb bez
ceremonii religijnej, nie by艂 wi臋c chowany w obrz臋dowej szacie 艣mier-
telnej lo mortaja, lecz w zwyk艂ym stroju pasterskim.
August (63 p.n.e. 14 n.e.) pierwszy cesarz rzymski, protektor
literatury; nie spe艂ni艂 testamentu Wergiliusza, kt贸ry poleci艂 spali膰 'po
swej 艣mierci r臋kopis Eneidy, gdy偶 nie uwa偶a艂 jej za wyko艅czon膮.
ROZDZIA艁 14
Pie艣艅 Gris贸stoma Strofa tego poematu sk艂ada si臋 z 16 wier-
szy jedenastozg艂oskowych, rymuj膮cych w spos贸b przed Cervantesem
nie znany i po nim nie spotykany, przy czym przedostatni wiersz ry-
538
muje tylko z wyrazem na 艣redni贸wce w ostatnim wierszu. Mi艂osne kan-
cony 偶a艂osne, tzw. "pie艣ni rozpaczy", by艂y. znane ju偶 przedtem w poezji
w艂oskiej.
Tition Za zuchwalstwo wobec bog贸w zosta艂 przykuty do ziemi
w Tartarze, gdzie mu s臋p wyjada艂 w膮trob臋.
Egion zapewne Ixion; za zuchwalstwo wobec bog贸w wpleciony
w ko艂o, kt贸re obracaj膮c si臋 druzgota艂o mu cz艂onki.
Siostry z艂e 49 si贸str Danaid, 偶abo j czy艅 swych m臋偶贸w; skazane
w Tartarze na wieczne czerpanie sitami wody, kt贸r膮 mia艂y nape艂ni膰
beczk臋 bez dna.
'...odm贸wiony ca艂un jako samob贸jcy.
Trzyg艂owy piekielny od藕wierny Cerber, potw贸r o trzech
g艂owach, strzeg艂 wej艣cia do Hadesu, czyli 艣wiata podziemnego Grek贸w.
...zaczn膮-krwawi膰 rany... Wedle wierze艅 starogerma艅skich
rany krwawi膮, kiedy zbli偶y si臋 zab贸jca do zabitego.
C贸ra Tarkwiniusza nowa pomy艂ka Cervantesa: Tarkwiniusz
by艂 m臋偶em Tulii, kt贸ra podepta艂a zw艂oki ojca, Serwiusza Tuliusza.
ROZDZIA艁 15
Janguesi Mieszka艅cy Yanguas, miejscowo艣ci po艂o偶onej w Starej
Kastylii, oddawali si臋 specjalnie zawodowi mulnik贸w.
Pastwiska kordoba艅skie s艂yn臋艂y z hodowli koni kr贸lewskich.
Swierzopy galicja艅skie Asturia i Galicja s艂yn臋艂y z rodzi-
mej rasy koni, ma艂ych, r膮czych i zdolnych do noszenia ci臋偶ar贸w (ostur-
cones i galdones).
Arcalaus czarodziej "z powie艣ci rycerskich; mia艂 w swej mocy
Amadisa dwukrotnie, ale nie ma w powie艣ci mowy, jakoby Amadis
by艂 bity.
Miasto o stu bramach jeszcze jedna pomy艂ka Cervantesa:
miastem o stu bramach zwano Teby w Egipcie. Sylen za艣, starzec z or-
szaku Bachusa, wje偶d偶a艂 do rodzinnego miasta Teb "o siedmiu bra-
mach", w Beocji (Grecja).
539
Rany odebrane... aluzja Ceryantesa do ran otrzymanych w bi-
twie pod Lepanto, o kt贸rych b臋dzie m贸wi艂 ze s艂uszn膮 dum膮 w Cz臋艣ci II
i w Pouczaj膮cych oporno艣ciach (1613) jako o zaszczytnej ozdobie raczej,
gdy偶 otrzyma艂 je w bitwie pami臋tnej, jakiej wieki przesz艂e nie widzia艂y,
a przysz艂e nie zobacz膮.
Pi臋kny Sm臋tek w oryg. Beltenebros; tak przezwa艂 Amadisa
z Galii pustelnik z Ubogiej Ska艂y; jest to aluzja do jego pi臋kno艣ci oraz
do stanu g艂臋bokiego smutku, w jakim znajdowa艂 si臋, kiedy Oriana
z nim zerwa艂a. W hiszpa艅skim wyra偶a pr贸cz tego tajemniczo艣膰, jak膮
si臋 Amadis tam otacza艂, czego polskie t艂umaczenia nie oddaj膮.
ROZDZIA艁 16
...uwa偶a艂a si臋 za szlachciank臋... Asturii nigdy nie zdobyli
Maurowie; jej mieszka艅cy szczycili si臋, 偶e pochodz膮 bezpo艣rednio od
Got贸w, i uwa偶ali si臋 wszyscy za szlachcic贸w.
T oblanie de Ricamonte (1515) powie艣膰 rycerska.
Hrabia Tomillas
Oliwy (1498).
posta膰 z romansu rycerskiego Henryk, syn
Uria艅skie per艂y perles d'0rient, per艂y wschodnie; tak zwano
najcenniejsze per艂y po艂awiane od Morza Czerwonego przez Zatok臋 Per-
sk膮 do wybrze偶y Indii l Cejlonu.
Laska laska sprawiedliwo艣ci, oznaka w艂adzy; mog艂a by膰 wysoka,
niska lub 艣rednia, zale偶nie od rangi komisarza 艢wi臋tej Hermandady.
W skrzynce blaszanej znajdowa艂y si臋 listy uwierzytelniaj膮ce i zapo-
wiednie oraz wyroki.
ROZDZIA艁 18
...z dwu przeciwnych stron... Latem w g贸rach p贸艂nocnych,
zim膮 w Andaluzji lub Estremadurze wypasano w XVI w. trzy miliony
owiec, kt贸rym towarzyszyli p贸艂dzicy pasterze i takie偶 psy. Wiek XVI
by艂 z艂otym wiekiem wielkich w艂a艣cicieli trz贸d (ganaderos), zwi膮zanych
sp贸艂dzielczo w organizacj臋 zwan膮 mesta.
Trapobana Tak zwa艂a si臋 ongi艣 wyspa Cejlon.
Garamanci ludy z wn臋trza Afryki. Reminiscencja lektury poety
Juana de Mena, kt贸ry wymienia Pentapolina Garamant臋.
540
Na m膮 brod臋! zakl臋cie pochodz膮ce od Arab贸w, kt贸rzy uwa偶ali
brod臋 za emblemat czcigodnej dostojno艣ci.
...zacz膮艂 m贸wi膰 groteskowa parodia przegl膮du wojsk, sta艂ego
epizodu wszystkich epopei od Homera do -Tassa.
'Samson pomy艂ka Cervantesa: Samson uni贸s艂 wrota nie 艣wi膮tyni,
lecz miasta Gazy.
Pierre Papin Francuz 偶yj膮cy z ko艅cem XVI w. w Hiszpanii,
os艂awiony w艂a艣ciciel hultajskiej szulemi w Sewilli, znanej w litera-
turze. Ceryantes robi ze艅 w tej parodii epickiego wyliczania bohater贸w
Barona na Dzbankowi!. Jest to spos贸b groteski nietrudny do odgadni臋-
cia dla 贸wczesnych, a to przez nadawanie bohaterom wysokiego rodu
nazw b臋d膮cych pseudonimami szumowin.
X a n t (Xanthos) rzeka Troady, s艂awiona przez Homera i Wergiliusza.
Massylski Massylowie, lud koczowniczy wschodniej Numidii.
Termodont rzeka w Kapadocji w Azji Mniejszej, nad kt贸r膮 mia艂y
偶y膰 Amazonki.
P a kto l rzeka Lidii w Azji Mniejszej ko艂o Sardes; nios艂a z艂oty
piasek.
M e dowie Wed艂ug znanego przys艂owia zdradliw膮 ucieczk膮 walczyli
tylko Partowie.
Tag ni贸s艂 pono z艂oty piasek.
G e ni l "podobna Nilowi", nazwa dana przez Arab贸w rzece Gre-
nady.
Pola Tartezyjski-e pola nad rzek膮 Guadalquivir.
Elizejskie 艁膮ki By艂o to powszechne w Hiszpanii mniemanie,
偶e Pola Elizejskie greckiej mitologii znajdowa艂y si臋 w Hiszpanii w po-
bli偶u Jeres de la Frontera.
...szcz膮tki... Got贸w... aluzja, zreszt膮 fa艂szywa, do Biskajczy-
k贸w.
541
Pisuerga rzeka w p艂n.-zach. Hiszpanii, dop艂yw Duero.
Guadiana p艂yn膮c po wapiennym terenie, cz臋sto zanika przecho-
dz膮c w podziemny nurt.
Dioskorides
lekarskiej.
lekarz grecki z I w. n. e., autor traktatu O materii
Doktor Laguna Andrzej z Segovii (14991569), lekarz cesarza
Karola V i papie偶a Juliusza III, uczony komentator Dioskoridesa.
...kopia nigdy pi贸ra nie st臋pi艂a... aluzja do podw贸jnego
zawodu Cervantesa, sentencja cz臋sto spotykana w literaturze renesanso-
wej, tak hiszpa艅skiej, jak w艂oskiej.
ROZDZIA艁 19
...zatruty 偶ywym srebrem...
wyziewami przy wydobywaniu rt臋ci.
aluzja do g贸rnik贸w zatrutych
Czwartaczka febra, kt贸rej ataki powtarzaj膮 si臋 co cztery dni.
Baka艂arz Baka艂arzem zwano osob臋, kt贸ra uzyska艂a najni偶szy sto-
pie艅 uniwersytecki. Licencjat posiada艂 stopie艅 wy偶szy, jeszcze wy偶ej
sta艂 magister, najwy偶ej doktor. Ale poniewa偶 uczniowie uniwersytetu
i dyplomanci nosili suknie duchowne, licencjatem w Hiszpanii nazy-
wano przez grzeczno艣膰 wszystkich duchownych, cho膰by nie mieli tego
stopnia naukowego. Kilkakrotnie Cervantes wykpiwa 贸wczesn膮 mani臋
podwy偶szania tytu艂贸w.
Juxta i l lud... diabolo (艂ac.) sob贸r trydencki (Rozdz. 45): R贸w-
nie偶 gdyby kto za namow膮 szatana podni贸s艂 r臋k臋 na osob臋 duchown膮.
Cyd Ruy Diaz T臋 rzekomo historyczn膮 przygod臋 Cyda opisano
z urocz膮 prostot膮 w 21 romancy w Romancero. Don Rodrigo de B艂var,
czyli Ruy Diaz, bohater narodowy, mia艂 w obecno艣ci papie偶a po艂ama膰
krzes艂o kr贸la Francji, poniewa偶 sta艂o wy偶ej ni偶 krzes艂o kr贸la Kastylii.
ROZDZIA艁 20
G贸ry Ksi臋偶ycowe aluzja do Nilu, kt贸rego 藕r贸d艂a staro偶ytni
umieszczali w G贸rach Ksi臋偶ycowych G贸rnej Etiopii l z kt贸rych Nil mia艂
spada膰 w dwu olbrzymich wodospadach.
542
...kto niebezpiecze艅stwa szuka... zginie s艂owa wzi臋te
ze Starego Testamentu (Ks. Ekk., III, 27): ...kto mi艂uje niebezpiecze艅-
stwo, w nim. zginie!
Zonzoryn zamiast Cenzoryn, tj. (Cato) Censorinus.
Stary chrze艣cijanin Tak zwano w Hiszpanii potomk贸w naj-
starszych bojownik贸w przeciw Maurom, nieszlacheckiego pochodzenia.
Mor臋 tur膮uesco (艂ac.) zwyczajem tureckam.
... dzban na tym. 藕le wyjdzie aluzja do hiszpa艅skiego przy-
s艂owia: Gdy kamie艅 spadnie na dzbanj tym gorzej dla dzbana, i gdy
dzban spadnie na kamie艅, tym gorzej dla dzbana.
ROZDZIA艁 21
He艂m Mambrina Wedle poemat贸w o Orlandzie tak Boiarda,
jak Ariosta, by艂 to he艂m zaczarowany kr贸la maureta艅skiego Mambri-
na, kt贸ry chroni艂 w艂a艣ciciela od ran. Zdoby艂 go Ryna艂t z Montalbanu.
Macierzanka Sanczo czyni aluzj臋 do hiszpa艅skiego przys艂owia:
Da艂by B贸g, aby to by艂a macierzanka, a nie kminek dla obrazowego
wyra偶enia, by z dwu mo偶liwo艣ci zdarzy艂a si臋 mniej przykra.
...na艣laduj膮c bobra... Skrom bobra (castoreum) uchodzi艂 w 艣red-
niowieczu za cenny lek. Jest to produkt gruczo艂贸w zar贸wno samic, jak
samc贸w, o kt贸rego warto艣ci leczniczej w XVI w. pisz膮 Cervantes, Lope
de Vega, Luis de Grenada i in.
...przez boga ku藕ni dla boga wojn y... Wulkan dla Marsa.
Jedna z licznych pomy艂ek Cervantesa: Wulkan nie ku艂 zbroi dla Marsa.
Mutatio capparum (艂ac.) Ze znamiennym brakiem poszanowa-
nia dla rzeczy 艣wi臋tych Cervantes m贸wi o tym ko艣cielnym obrz臋dzie.
Wed艂ug ceremonia艂u rzymskiego kardyna艂owie i pra艂aci kurii rzymskiej,
corocznie na Wielkanoc zmieniali ciep艂e zimowe okrycia na letnie. Inni
komentatorowie s膮dz膮, 偶e chodzi tu o zmian臋 szat liturgicznych wiel-
kopostnych, tj. 偶a艂obnych na radosne.
Rycerz S艂o艅ca posta膰 z rycerskiej powie艣ci Palmerin z Oliwy.
Rycerz W臋偶a posta膰 z rycerskiej powie艣ci Esplandian.
B43
...pi臋ciuset sold贸w odszkodowania... Wedle starego, je-
szcze gockiego prawa z Fuero Juzgo oraz Fueros kastylskich za ci臋偶k膮
obraz臋 lub szkod臋 wyrz膮dzon膮 rodowej szlachcie trzeba by艂o p艂aci膰
grzywn臋 wysoko艣ci 500 sold贸w; nieszlachcic mia艂 prawo tylko do 300
sold贸w. St膮d nazwanie "szlachcic oceniony na 500 sold贸w" zamiast
"szlachcic rodowy". Tyle偶 p艂acono Maurom za uwolnienie z niewoli
cz艂onka mo偶nej rodziny.
...w stolicy... Hiszpanie zwali Madryt "dworem"; zrazu by艂a to
tylko rezydencja kr贸lewska, a nie miasto sto艂eczne.
Ma艂y p a n e k Niekt贸rzy komentatorowie s膮 zdania, 偶e Cervantes
mia艂 tu na my艣li Pedra Gir贸n, ksi臋cia Osun膮, wicekr贸la Neapolu i Sy-
cylii, jednego z wielkich m臋偶贸w stanu owego czasu.
ROZDZIA艁 22
...艣piewa膰 w ucisku W 偶argonie skaza艅c贸w znaczy艂o to, 偶e
wi臋zie艅 na torturach "wy艣piewa艂" sw膮 win臋.
Kto 艣piewa, z艂o odp臋dza aluzja do powszechnie znanego
ludowego refrenu:
Quiera canta, su mai espanto
Y aguel gue Hora, lo aumenta.
(Kto 艣piewa, niedol臋 odp臋dza,
A kto p艂acze, j膮 powi臋ksza.)
Plac Zocodover w Toledo stary rynek arabski, miejsce
schadzek wszelakich szumowin.
...na o艣le z parad膮 Skazaniec wleczony by艂 tradycyjnym szla-
kiem przez ulice miasta na o艣le, okrakiem, twarz膮 do ogona, na ur膮go-
wisko przystrojony w tekturow膮 mitr臋 i w tog臋; wo艂acz w otoczeniu pa-
cho艂k贸w s膮dowych i tr臋baczy, krocz膮cy na przedzie, obwo艂ywa艂 jego
win臋.
Stopa przyjaciela wide艂ki zak艂adane skaza艅com pod brod臋,
aby nie mogli ukrywa膰 twarzy podczas ch艂osty lub pod pr臋gierzem.
Nie szuka膰 trzech 艂ap u kota przys艂owiowo: nie szuka膰
okazji przykro艣ci.
Egipskie garnki Wedle S艂ownika Akademii Hiszpa艅skiej zna-
czy to: wr贸ci膰 do dawnych dobrych czas贸w; aluzja do Ks. Exodus Sta-
544
rego Testamentu (XVI, 3), gdy synowie Izraela szemrali przeciw Moj偶e-
szowi na g艂odowej pustyni, 偶a艂uj膮c pe艂nych mi臋siwa garnk贸w w Egipcie.
ROZDZIA艁 23
...strza艂y 艣wiszcz膮... 艢wi臋ta Hermandada zabija艂a skaza艅c贸w
strza艂ami z 艂uku, a cia艂a ich wystawia艂a na szubienicy.
Lis-Filis 艢wietna gra wyraz贸w wprowadzona przez Podoskie-
go, t艂umacza z XVIII w., doskonale uchwyci艂a brak zrozumienia przez
Sancza wyrafinowanych skarg. U Cervantesa kalambur oparty jest na
podobie艅stwie s艂贸w hiloFW. '
...kr贸l mi臋 zwolni Sanczo czyni aluzj臋 do hiszpa艅skiego przy-
s艂owia: Tego, kt贸ry nic nie ma, kr贸l uwalnia. Odpowiada to 偶ywemu
jeszcze pod贸wczas przekonaniu ludu hiszpa艅skiego, cho膰 ju偶 do艣膰 za-
chwianemu, 偶e najlepszym s臋dzi膮 jest kr贸l, kt贸ry wkracza w obronie
ludu uciskanego przez pan贸w i jest ostatni膮 jego ucieczk膮.
...psa z dzwonkiem przys艂owiowo: nie kradnie si臋 psa z dzwon-
kiem, gdy偶 艂atwo zdradza z艂odzieja.
Ambra szara substancja 偶ywiczna i aromatyczna, podobna w wygl膮-
dzie do wosku o silnym zapachu, st膮d u偶ywana w perfumerii, a po-
chodz膮ca z wn臋trzno艣ci kaszalot贸w. U偶ywano jej do nasycania wytwor-
nych sk贸r na kaftany, r臋kawiczki, berety itp.
ROZDZIA艁 24
T y s b e historia Pyrama i Tysbe, opracowana przez Owidiusza
w Metamorfozach (IV, 3, 35 166), opiewana we wszystkich literaturach
europejskich od 艣redniowiecza, sparodiowana przez Szekspira w 艢nie
nocy letniej. Kochankowie, kt贸rych zwi膮zkowi rodzice byli przeciwni,
mogli rozmawia膰 z sob膮 jedynie przez otw贸r w murze.
...cz臋艣ci po tej stronie Andaluzji Andaluzja Ni偶na z Ko-
rdob膮, w odr贸偶nieniu od Andaluzji Wy偶nej, obejmuj膮cej kr贸lestwa
Grenady i Jaen. Poniewa偶 tam mia艂 swe posiad艂o艣ci historyczny ksi膮偶臋
Osun膮, jest to jeden z argument贸w na zwi膮zanie tego epizodu z jego
domem.
Don Roger z Grecjiromans rycerski Feliciana de Silva, kt贸-
rego Cervantes wy艣miewa w Rozdz. I.
35 Don Kichote, ex. I
545
...Wilgo膰 rozsiewa膰 Panowa艂o wtenczas jeszcze przekonanie
astrologiczne, 偶e ksi臋偶yc jest planet膮 "zimn膮, wilgotn膮, nocn膮 i 偶e艅sk膮".
Elisabat lekarz Amadisa z Galii. :
ROZDZIA艁 25
Hyzop Sanczo jak zwykle przekr臋ca; z legendarnego Ezopa, baj-
kopisarza staro偶ytno艣ci, znanego w Hiszpanii od 艣redniowiecza, robi
pod wp艂ywem biblijnego hyzopu (pio艂un) Hyzopa.
...szcz臋艣liwe spotkanie... Wyra偶enie przeno艣ne wzi臋te z gry
w ko艣ci: azar (niebezpiecze艅stwo) oznacza rzut nieszcz臋艣liwy, przeciwny
rzut zwie si臋 encuentro, w niekt贸rych grach "szcz臋艣liwe spotkanie" dwu
r贸wnych kart.
Endriagi potwory zrodzone z kazirodczej mi艂o艣ci olbrzyma Ban-
daguido z c贸rk膮 (Amadis z Galii).
Hipogryf Astolfa p贸艂 konia, p贸艂 gryfa; dosiada艂 go rycerz
Astolf lec膮c na ksi臋偶yc (Oricmd szalony).
Frontyn rumak Bradamanty, jednej z bohaterek Arioeta.
...n u II a est retentio... (艂ac.) Sanczo jak zwykle groteskowo
przekr臋ca. Zamiast poprawnie: in infenw nuUa est redemptio (w piekle
nie ma zbawienia), m贸wi willa est retentio (zabawienia jak zr臋cznie
t艂umaczy Podoski).
...pisarczykowi... Cervantes ma tu na my艣li manier臋 skryb贸w
tej epoki, pisz膮cych jednym ci膮giem ca艂膮 lini臋 bez odrywania pi贸ra od
papieru, a wi臋c nie uwzgl臋dniaj膮c przerw mi臋dzywyrazowych. By艂 to
spos贸b szybszego pisania i oszcz臋dzania papieru dla lepszego zarobku,
lecz przez to czytanie by艂o utrudnione, a cz臋sto dowolno艣膰 w dzieleniu
wyraz贸w grozi艂a niebezpiecznymi pomy艂kami w ustaleniu tekstu. Kr贸-
lowa Izabela zakaza艂a tego sposobu pisania w aktach urz臋dowych.
Ciska膰 dr膮偶kiem aluzja do 贸wczesnych zawod贸w wiejskich,
podobnych do miotania oszczepem.
...nie chodzi tu zgo艂a o przywdzianie jakiego艣 ha-
bitu... Przed przyj臋ciem do klasztoru badano skrupulatnie pocho-
dzenie petentki, zw艂aszcza pod wzgl臋dem "czysto艣ci rasy", tj. czy nie
pochodzi od Maur贸w lub 呕yd贸w.
546
Helena 偶ona Menelausa, kt贸rej porwanie przez Parysa da艂o po-
cz膮tek wojnie troja艅skiej.
Lukrecja zniewa偶ona przez Sekstusa Tarkwiniusza, syna ostatnie-
go kr贸la Rzymu, zabi艂a si臋 z rozpaczy (510 p. n. e.). Jako motyw arty-
styczny natchn臋艂a w dobie Odrodzenia i Klasycyzmu licznych malarzy
i tragik贸w.
...po艣ci艂aby... znaczy: mia艂aby przede mn膮 wielki respekt
Labirynt Perseusza Tak w pierwszym wydaniu z r. 1605;
ponowne przem贸wienie si臋 Cervantesa, gdy偶 znana legenda m贸wi
o Tezeuszu, kt贸re to imi臋 wesz艂o do p贸藕niejszych wyda艅.
ROZDZIA艁 26
M e d o r nie by艂 paziem Agramanta, lecz Dardinela.
...jedena艣cie w臋z艂贸w... Tak brzmi ten odst臋p w pierwszym
wydaniu. Ale ju偶 w drugim wydaniu Cuesty szczeg贸艂 ten wydawa艂 si臋
zbyt bezbo偶ny i 贸w r贸偶aniec ze strz臋pu koszuli zast膮piono r贸偶a艅cem
z 偶o艂臋dzi.
Nimfa Echo skazana przez Junon臋 na powtarzanie ostatnich
zg艂osek s艂贸w, kt贸re do niej inni wypowiadaj膮. Cervantes nazywa j膮
bole艣ciw膮 i 艂zaw膮, bo wzgardzona przez Narcyza ukrywa艂a si臋 w gro-
tach l jarach, obfitymi potokami 艂ez nieukojonych wylewaj膮c sw贸j 偶al.
ROZDZIA艁 27
W a mb a kr贸l wizygocki, pono ch艂opskiego pochodzenia; przez spisek
magnat贸w, obra偶onych w swej dumie, zrzucony z tronu w r. 680. Imi臋
jego by艂o bardzo popularne w Hiszpanii. Powiedzenie to ma tutaj sens:
za czas贸w kr贸la 膯wieczka.
...艣mier膰, niesta艂o艣膰, szale艅stwo Jest to strofa tzw. ovil-
lejok艂臋buszek. Sk艂ada si臋 ona z dwu cz臋艣ci: pierwsz膮 stanowi膮 trzy
pary wierszy, z kt贸rych pierwszy d艂u偶szy (o艣miozg艂oskowy) rymuje
z drugim kr贸tszym (od l do 5 zg艂osek). Ta cz臋艣膰 strofy zwie si臋 "echo"
i mo偶e by膰 u偶yta jako -strofa samodzielna. Drug膮 cz臋艣膰 stanowi cztero-
wierszowa redondiiia, kt贸rej ostatni wiersz z艂o偶ony jest z trzech s艂贸w
"echa", czyli trzech kr贸tkich wierszy cz臋艣ci pierwszej. Jest to forma
ws艂awiona przez romantyka Zorill臋, zwana strof膮 kr贸lewsk膮; rymuje
ona jak u Cervantesa AABBCCCDDC.
35* S47
Mariusz (15686 p. n. e.) w贸dz rzymski i demokratyczny polityk;
zwyci臋偶y艂 kr贸la Numid贸w Jugurt臋, powstrzyma艂 najazd germa艅skich
Cymbr贸w i Teuton贸w. Jako dyktator ludowy star艂 si臋 z wodzem arysto-
krat贸w Sull膮 -i umar艂 w ci膮gu tych nierozstrzygni臋tych a nader pate-
tycznych walk.
Katylina (ok. 10962 p.n.e.) organizator sprzysi臋偶enia przeciw oli-
garchii arystokratycznego Senatu, kt贸rego zwolennik贸w bezlito艣nie
zwalcza艂. Odkryty przez Cycerona musia艂 ucieka膰 z Rzymu, a znalaz艂szy
oparcie w szerokich masach ludu wszcz膮艂 zbrojne rozruchy w prowin-
cjach i zgin膮艂 dopiero po zaciek艂ej walce.
S u 11 a (13678 p. n. e.) by艂 g艂ow膮 stronnictwa arystokratycznego w nie-
ub艂aganej walce z wodzem demokratycznym Mariuszem. Po jego 艣mierci
rozgromi艂 demokrat贸w i zem艣ci艂 si臋 krwawo na przeciwnikach.
Vellido rycerz, kt贸ry zdradziecko zamordowa艂 kr贸la Kastylii Don
Sancza Silnego (1072), oblegaj膮cego miasto Zamora; walczy艂 w obronie
pokrzywdzonej infantki Doni Urraca.
Julian historyczna posta膰 z VIII w.; wielokro膰 opiewany w litera-
turze hiszpa艅skiej. C贸rk臋 jego zniewa偶y艂 ostatni kr贸l Wizygot贸w Bodryg,
a m艣ciwy ojciec mia艂 sprowadzi膰 Maur贸w na Hiszpani臋.
ROZDZIA艁 28
Grand Hiszpanii Wedle Marina historia Doroty jest oparta na
rzeczywistym zdarzeniu z lat 158182. Gardenio to Cardenas de Cor-
doba. Don Femando to Don Pedro Gir贸n, m艂odszy syn ksi臋cia de Osun膮,
Dorota to Dona Maria de Torres, uwiedziona przez Don Pedra, kt贸ry
jednak nie o偶eni艂 si臋 z ni膮, lecz wyjechawszy do Neapolu zmar艂 tam
W r. 1583.
... c z y s t e j k r w i... 艢wiadectwo czysto艣ci krwi wydawa艂a w Hi-
szpanii inkwizycja. By艂 to wyraz fanatyzmu rasowego i religijnego, wy-
nik艂ego z wiekowych walk z Maurami. Akt taki zapewnia艂 pe艂ni臋 praw
obywatelskich osobom pochodz膮cym z legalnego ma艂偶e艅stwa, z rodziny,
gdzie nie by艂o 偶adnej domieszki krwi maureta艅skiej czy 偶ydowskiej
i w kt贸rej nikt nie by艂 s膮dzony przez inkwizycj臋. Pono sam Cervantes,
oskar偶ony przez renegata eks-mnicha Blanco del Pa藕, musia艂 przedsta-
wi膰 takie 艣wiadectwo.
... z a 艣 l u b i n... Dorota, Gardenio, Lucynda kilkakrotnie daj膮 w uro-
czysty spos贸b wyraz przekonaniu, 偶e stosunek ich ma pe艂ny charakter
548
ma艂偶e艅stwa prawowitego. Nie jest to wcale uczuciowa hiperbola, lecz
wedle 艣redniowiecznych tradycji zwi膮zek ma艂偶e艅ski mia艂 moc prawn膮
bez innych formalno艣ci, je偶eli m臋偶czyzna i kobieta uroczy艣cie uznali si臋
za ma艂偶onk贸w cho膰by tylko przed sob膮 samymi. Taki 艣lub uniemo偶li-
wia艂 zawarcie drugiego' ma艂偶e艅stwa. Dopiero sob贸r trydencki zakaza艂
tej praktyki.
ROZDZIA艁 29
...bia艂ych lub 偶贸艂tych srebrne i z艂ote monety; aluzja do ren-
townego handlu niewolnikami.
S u l e m a D偶ebel Sulema, czyli g贸ra Salomona, na p艂d.-zach贸d od
Alcala de Henares, rodzinnego miasta Cervantesa, na kt贸rej Ptolomeusz,
geograf staro偶ytny, umieszcza艂 dawny gr贸d Complutum.
Zamawianie ensalmo, tj. zabobonne zamawianie przez s艂owa wy-
j臋te z psalm贸w; mia艂o leczy膰 rozmaite choroby radykalnie i natych-
miast.
Cartagena port na p艂d.-wsch. wybrze偶u Hiszpanii. Znajomo艣膰
geografii nie musia艂a sta膰 pod贸wczas wysoko w Hiszpanii, skoro pro-
boszcz mo偶e 艂膮czy膰 Etiopi臋 z Meotyd膮 (Morze Azowskie), a przedtem
z Gwine膮, nie wywo艂uj膮c sprzeciwu lub zdziwienia.
Pesety W Ameryce w XVI i XVII w. z powodu braku monet po-
s艂ugiwano si臋 kawa艂kami drogich metali wedle ci臋偶aru; peso wa偶y艂o
uncj臋 srebra i mia艂o warto艣膰 8 srebrnych reali.
ROZDZIA艁 30
...w膮s zgoli艂 Jak pokazuj膮 sztychy z XVII w., ksi臋偶a, a nawet
dostojnicy ko艣cielni w zachodniej Europie nosili w贸wczas w膮sy i "hi-
szpank臋".
Sto艂em stare, ludowe nazwanie olbrzyma.
Don Azote znaczy dos艂ownie: Pan Bykowiec, Don Jigote Pan
Potrawka. Tworzenie takich nazwisk m贸wi膮cych jest jednym z cz臋-
stych chwyt贸w groteskowego stylu Cervantesa.
Pandahilado groteskowe przekr臋cenie przez Sancza imienia
Pandafilando. "Pandahilado" da艂oby si臋 prze艂o偶y膰 rozmaicie, np. czyni膮c
549
aluzj臋 do oszustwa karcianego (pandar) przez wyci膮ganie kart za po-
moc膮 cienkiej nitki (hilado) lub do zwisania (pandear), wi臋c np. "Zwi-
sek" itp. i
...miecz bowiem zabra艂 mi G i n e s de Pasamonte nie-
dopatrzenie Cervantesa, kt贸ry w Rozdz. 22 i 23 nic nie m贸wi艂 o zabra-
niu Don Kichotowi miecza przez Ginesa ani te偶 p贸藕niej o zaopatrzeniu
si臋 w nowy miecz.
...rzu膰my w艂osy w morze... Zapomnijmy uraz. Formu艂a fol-
kloru hiszpa艅skiego, kt贸ra tak偶e znaczy: zatwierdzi膰 dan膮 obietnic臋.
Pisma z kl膮twami aluzja do kl膮tw, kt贸rymi kler hiszpa艅ski
szafowa艂 nawet w sprawach ma艂ej wagi, jak dowodzi cho膰by kl膮twa
rzucona na Cervantesa za pobranie daniny z d贸br ko艣cielnych.
ROZDZIA艁
31
Po艂o偶y膰 sobie na g艂owie na znak uszanowania.
lewskie i papieskie k艂adziono sobie przy odbieraniu na
mencin).
Edykty kr贸-
g艂owie (Cle-
Sabejska wo艅 Saba, w staro偶ytno艣ci cz臋艣膰 Arabii Szcz臋艣liwej,
s艂ynnej z wyrabiania wonno艣ci.
...z rt臋ci膮 w uszach Handlarze cyga艅scy wlewali rt臋膰 do ucha
koniom, aby doda膰 im ognia przy pokazie.
f-' '
G~ '
ROZDZIA艁 32
Don Cirongilio z Tra膰 j i powie艣膰 rycerska Cztery ksi臋gi
o dzielnym rycerzu Don Cirongilio z Tracji, Sewilla 1545. Domniemanym
autorem jest Bernardo de Vargas.
Chodzi o dzie艂o pt. Kronika Wielkiego Wodza Gonzalo Hemandeza
z Kordoby i Aguilar... z 偶yciorysem s艂ynnego rycerza Diega Garcii
de Paredes, Saragossa 1559. Gonzalvo Hemandez z Kordoby (14531515)
bra艂 udzia艂 w zdobyciu Grenady przez Izabel臋 i Ferdynanda; zwyci臋偶y艂
Francuz贸w w walkach we W艂oszech l Maur贸w hiszpa艅skich, zreorga-
nizowa艂 armi臋 hiszpa艅sk膮. Za te zas艂ugi nadano mu przydomek Wiel-
kiego Wodza. Diego Garcia de Paredes (ok. 14691533)
rycerz s艂ynny z bohaterskich przyg贸d.
550
...u wej艣cia na most... Cervantesa zapewne zawiod艂a pami臋膰,
poniewa偶 nad rzek膮 Garigliano w r. 1503 Hiszpanie byli stron膮 ataku-
j膮c膮 i szturmowali przepraw臋 przez most, a przeciwnie, Francuzi cofali
si臋, za艣 odwr贸t ich os艂ania艂 s艂ynny Bayard, "rycerz bez trwogi i skazy",
sam jeden.
...o nieopatrznym ciekawskim W膮tek tego epizodu jest
zaczerpni臋ty z Orlanda szalonego lub z El Crotal贸n Crist贸bala de Vil-
lal贸n-
ROZDZIA艁 32
艢wi臋te dr贸偶ki Odwiedzanie cudownych o艂tarzy i figur dla uzy-
skania odpustu, 艂膮czone zwykle z udzia艂em w procesjach i w przedsta-
wieniu misteri贸w (outos), by艂o wedle moralist贸w i komediopisarzy cz臋st膮
okazj膮 do schadzek.
Silna bia艂og艂owa Niewiast臋 m臋偶n膮 kt贸偶 znajdzie (Przypo-
wie艣ci Salomonowe, XXXI, 10). Cervantes nale偶a艂 do tych pisarzy Od-
rodzenia, kt贸rzy stan臋li po stronie kobiet, cho膰 inni, np. Rabelais, pod-
trzymali nieprzychylne dla r贸wnouprawnienia kobiet stanowisko.
U sque ad ara s da膰.)
O z艂ym wstydzie).
a偶 do o艂tarzy (Plutarch w rozprawie
艁zy s w. Piotra Luigi Tanslllo de Nola, autor rozpustnego poe-
matu pt. Winobraniec, napisa艂 nast臋pnie pobo偶ny poemat 艁zy Sw. Piotra,
jedno ze znamiennych dzie艂 europejskiego baroku, t艂umaczone na wiele
j臋zyk贸w i kilkakrotnie na hiszpa艅ski.
Gronostaj W heraldyce opatrzono gronostaja dewiz膮 Prius mori
quam foedari (to膰.) Pierwej umrze膰 ni偶 si臋 skala膰.
D a na e W greckiej legendzie kr贸l Akrisios, aby przeszkodzi膰 spe艂-
nieniu si臋 przepowiedni, 偶e zabije go wnuk, zamkn膮艂 c贸rk臋 Daaae
w wie偶y. Tymczasem Zeus opad艂 na ni膮 w positaci z艂otego deszczu l sta艂
si臋 w ten spos贸b ojcem Perseusza, kt贸ry p贸藕niej zabi艂 swego dziadka.
ROZDZIA艁 34
Cztery S Luis Barahona de So艂o w poemacie 艁zy Angeliki
(Pie艣艅 IV) podaje: Sabio, Solo, Solic藕to, Secreto (M膮dry, Jedyny, Gor-
liwy, Dyskretny); po polsku mo偶na by u艂o偶y膰: Stateczny, Szlachetny,
551
Sta艂y, Szczodry. Owe "abecad艂a mi艂o艣ci" s膮 liczne u pisarzy XVI
i XVII w.
Porcja 偶ona Marka Brutusa, c贸rka Katona; pragn膮c dowiedzie膰
si臋 od m臋偶a o sprzysi臋偶eniu przeciw Cezarowi, a chc膮c pokaza膰, jak
godna jest zaufania i wy偶sza nad b贸l, kt贸ry m贸g艂by j膮 zmusi膰 do wy-
jawienia prawdy przed w艂adz膮, zada艂a sobie w jego obecno艣ci ci臋偶k膮
ran臋.
Nasze ju偶 byki
ROZDZIA艁 35
tj. zwyci臋偶yli艣my (ludowy okrzyk).
Pan de Lautrec anachronizm, bo Wielki W贸dz opu艣ci艂 W艂ochy
w r. 1507, zmar艂 za艣 w r. 1515, tymczasem Lautrec by艂 wodzem fran-
cuskim w wyprawie na Neapol w latach 15271528, a wtedy na czele
wojsk hiszpa艅skich walczy艂 z nim ksi膮偶臋 Ora艅ski.
Gaudeamus! (艂ac.)
ROZDZIA艁 36
Cieszmy si臋!
Kr贸tkie strzemiona W armii hiszpa艅skiej lekka jazda mia艂a
na mod艂臋 arabsk膮 strzemiona kr贸tkie, .pozycja je藕d藕ca by艂a "siedz膮ca",
nogi w kolanach zgi臋te, wodze kr贸tkie; natomiast ci臋偶ka jazda mia艂a
'strzemiona d艂ugie, pozycja je藕d藕ca by艂a "stoj膮ca", z wyprostowanymi
nogami, wodze d艂ugie.
Zas艂ony antifaces. Zas艂ony z lekkiej tkaniny, najcz臋艣ciej z czarnej
tafty, wk艂adano do podr贸偶y dla ochrony twarzy od kurzu i pal膮cych
promieni s艂o艅ca.
ROZDZIA艁 37
Almalafa z arabskiego al-ma艂hafa wierzchnia letnia suknia
kobieca z bawe艂nianej tkaniny, dzi艣 haik.1
Lela Zoraida Lela z berberyjskiego pani; Zoraida
nie imi臋 kobiece zbli偶one do arabskiego zahrad kwiat.
wschod-
Macang贸 z arabskiego ma kan'sz znaczy: nie jest, nie.
' Uwaga: Wszystkie obja艣nienia wyraz贸w wschodnich podane najuprzej-
miej przez dr T. 艁owickiego, profesora Filologii Orientalnej U. J.
552
...pi贸ro wy偶sze nad or臋偶... Dyskusja o wy偶szo艣ci or臋偶a nad
pi贸rem jest ulubionym tematem renesansowym. Wywodzi si臋 od po-
wiedzenia Cycerona: Cedant arma togae. W epoce Odrodzenia wznowili
j膮 humani艣ci. Sprawa ta mia艂a dla Cervantesa g艂臋bokie znaczenie, po-
niewa偶 on sam, 偶o艂nierz-inwalida, zmieni艂 or臋偶 na pi贸ro.
"Chodzi膰 z garnuszkie m" andar d la sopa. 艢redniowieczni
偶acy chodzili z pro艣b膮 o po偶ywienie, dawano im zup臋 i chleb. Zwyczaj
ten w Hiszpanii przetrwa艂 znacznie d艂u偶ej ni偶 w XVI w.
Scylla l Charybda W staro偶ytno艣ci zwano tak ska艂y, pr膮dy
i wiry w cie艣ninie sycylijskiej, gro藕ne dla 偶eglarzy, ws艂awione przez
Homera w Odysei. Przeno艣nie: wpada膰 z jednego niebezpiecze艅stwa
w drugie.
ROZDZIA艁 38
Poci臋ty kaftan Zdaje si臋, 偶e Cervantes igra tu z dwoma zna-
czeniami: kaftan 偶o艂nierski poci臋ty w walce albo te偶 kosztowny str贸j
XVI w., w kt贸rym przez kunsztowne rozci臋cia wychodzi艂a materia in-
nego koloru.
Po艂y togi i szerokie r臋kawy Obrazowe, z艂o艣liwe powie-
dzenie Cervantesa odnosi si臋 zapewne do op艂at lub 艂ap贸wek, jakie
klienci sk艂adali w po艂y togi s臋dziowskiej lub w jej szerokie r臋kawy.
Tutaj znaczy: tak czy owak.
ROZDZIA艁 39
Leon jedno z kr贸lestw, kt贸re wchodzi艂y w sk艂ad Korony Hiszpa艅-
skiej; po艂o偶one w G贸rach Kantabryjskich, na p贸艂noc od Starej Kastylii,
z miastami: Leon, Palencia, Salamanka, Zamora.
N臋dza wioskowa Wiejska ludno艣膰 Hiszpanii, wyzyskiwana
przez posiadaczy olbrzymich latyfundi贸w, 偶y艂a od wiek贸w i 偶yje do
dzi艣 w n臋dzy i zacofaniu, szczeg贸lnie w prowincjach g贸rzystych i nie-
urodzajnych.
...Aleksander... skner膮 Hojno艣膰 by艂a uwa偶ana w 艣rednio-
wieczu za najwy偶sz膮 zalet臋 rycerza. I tak Aleksander Wielki Macedo艅-
ski, przedstawiany jako zwierciad艂o cn贸t rycerskich w 艣redniowiecznych
romansach, odznacza si臋 w pierwszym rz臋dzie hojno艣ci膮.
553
Ko艣ci贸艂 lub morze, lub s艂u偶ba na dworze powiedze-
nie powszechne w owym czasie. Szlachta hiszpa艅ska uwa偶a艂a za ubli-
偶aj膮ce zajmowanie si臋 jakimkolwiek zawodem produktywnym, wyr臋cza-
j膮c si臋 nieliczn膮 w贸wczas klas膮 mieszcza艅sk膮, a przede wszystkim mo-
ryskami i 偶ydami. Wyp臋dzenie ich przy艣pieszy艂o nie tylko ekonomiczny
upadek, ale wywo艂a艂o r贸wnie偶 zubo偶enie mas szlacheckich, uzale偶ni艂o
je ekonomicznie od dworu i Ko艣cio艂a, rzuci艂o na dalekie szlaki morskie,
by szuka膰 艂atwego wzbogacenia si臋 na nowoodkrytych l膮dach lub zmu-
sza艂o do s艂u偶by wojskowej, cho膰by w stopniu prostego 偶o艂nierza (seno-
res soldados) jak Cervantes.
Dwadzie艣cia dwa lata Cervanty艣ci stwierdzaj膮, mimo pew-
nych dowolno艣ci, historyczny charakter opowiadania bra艅ca. Niejaki
Buy P艣rez de Viedma by艂 rzeczywi艣cie towarzyszem Cervantesa w nie-
woli i wiele z przytoczonych wypadk贸w wsp贸lnie prze偶ywali
Genua, Mediolan, Piemont By艂y to we W艂oszech najwa偶-
niejsze punkty oparcia dyplomacji i militarnej polityki hiszpa艅skiej
za Filipa II. Kupcy i bankierzy genue艅scy ci膮gn臋li najwi臋ksze zyski
z handlu z hiszpa艅sk膮 Ameryk膮 i z finansowych k艂opot贸w Korony
Hiszpa艅skiej, a potrzebowali jej pomocy na morzu przeciw korsarzom
francuskim i muzu艂ma艅skim. Mediolan by艂 stolic膮 Lombardii, prowincji
hiszpa艅skiej od r. 1535 (po 艣mierci ostatniego niezale偶nego w艂adcy
z rodu Sforz贸w), Piemont, w posiadaniu ksi膮偶膮t sabaudzkich, trzymaj膮c
si臋 polityki r贸wnowagi mi臋dzy Cesarstwem, Francj膮, Hiszpani膮 i pa-
pie偶em, szed艂 najcz臋艣ciej w orbicie Habsburg贸w, a w owym czasie po-
siada艂 za艂ogi hiszpa艅skie.
Alessandria delia Paglia miasto na p艂d.-wsch. od Turynu.
Nazw臋 sw膮 wywodzi od papie偶a Aleksandra III, a cesarz Fryderyk
Rudobrody ironicznie nazwa艂 j膮 "s艂omian膮", lekce sobie wa偶膮c jej for-
tyfikacje wzniesione przeciw niemu przez Lig臋 Miast W艂oskich.
Ksi膮偶臋 Alba Femando Alvarez de Toledo (15081582), w贸dz na-
czelny wojsk cesarskich, zwyci臋zca elektora saskiego, Francuz贸w, pa-
pie偶a; jako namiestnik Niderland贸w w r. 1566, z tytu艂em wicekr贸la,
t艂umi艂 we krwi ruch niepodleg艂o艣ciowy i innowierczy, kaza艂 straci膰
w r. 1568 hrabi贸w Egmonta i Horna, przyw贸dc贸w tego ruchu, ale nie
zdo艂a艂 pokona膰 "Milczka", ksi臋cia Wilhelma Ora艅skiego, i zosta艂 od-
wo艂any.
Diego de Urbina by艂 rzeczywi艣cie kapitanem kompanii, w kt贸rej
Cervantes walczy艂 pod Lepanto.
554
Pius V (15661572) Michele Ghislieri, gorliwy zwolennik kontrre-
formacji; zwalcza艂 surowo herezje i wolnomy艣licielstwo.
Cypr stanowi艂 g艂贸wne oparcie handlu weneckiego. Zaj臋cie Cypru
w r. 1570 przez Turk贸w by艂o has艂em za艂o偶enia 艢wi臋tej Ligi.
Don Juan Austriacki (15471578) syn naturalny Karola V
i mieszczki z Ratyzbony, s艂ynny w贸dz, pogromca powstania morysk贸w
w Andaluzji, zwyci臋zca Turk贸w, zdobywca Tunisu, namiestnik Nider-
land贸w. Powszechna opinia oskar偶a艂a Filipa II, zazdrosnego o jego
s艂aw臋, o otrucie przyrodniego brata.
U c z a l i U艂ugh-Ali, czyli renegat Ali (u艂ugh znaczy nowy), ka-
pitan-basza korsarzy. Takich by艂o trzech: w Algerze, Tunisie i Trypo-
lisie. U艂ugh pochodzi艂 z Kalabrii. Jako "kr贸l", czyli dej Trypolisu, potem
Algeru i Tunisu (1569), wspomaga艂 powstanie morysk贸w Grenady
przeciw Filipowi II, kt贸ry od r. 1563 rozpocz膮艂 wobec nich polityk臋
eksterminacyjn膮, zako艅czon膮 b膮d藕 ich wygnaniem z Hiszpanii, b膮d藕
przymusowym nawr贸ceniem. U艂ugh dowodzi艂 w bitwie pod Lepanto
lewym skrzyd艂em floty tureckiej. Zdoby艂 g艂贸wn膮 galer臋 zakonu mal-
ta艅skiego, ale wobec kl臋ski Turk贸w, wyprowadzi艂 40 galer z bitwy,
jedyne statki muzu艂ma艅skie ocala艂e z pogromu. By艂 naczelnym dow贸dc膮
floty tureckiej pod Nawarynem w r. 1572. Zmar艂 w r. 1577.
Trzech wojownik贸w Byli to Pi臋tro Giustiniani, genera艂 za-
konu malta艅skiego, pewien Wenecjanin i pewien Sycylijczyk. Znale-
ziono ich pod stosem trup贸w (Yiardot).
Juan Andrea Doria admira艂 genue艅ski, synowiec Wielkiego
Dorii; dowodzi艂 prawym skrzyd艂em floty chrze艣cija艅skiej pod Lepanto.
N a wary n (Nayarino) grecki port na Morzu Jo艅skim. Don Juan
Austriacki spotkawszy tam ca艂膮 flot臋 tureck膮 pod wodz膮 Uczalego,
obawiaj膮c si臋 jej przewagi, nie zaatakowa艂 jej, co mu Cervantes ma
wyra藕nie za z艂e, cho膰 pami臋tnikarz Aguilera twierdzi, 偶e sta艂o si臋 to
przez omy艂k臋 pilot贸w.
Lewenty艅cy turecka piechota morska, z艂o偶ona przewa偶nie
z mieszka艅c贸w archipelagu greckiego i wybrze偶y Azji Mniejszej. Prze-
ciwstawia si臋 jej piechot臋 l膮dow膮 janczar贸w.
M o do n dzi艣 Methoni; nie wyspa, jak twierdzi Cervantes, ale port
peloponeski na skale wysuni臋tej w morze. Wej艣cia do portu broni艂a
wysepka z pot臋偶n膮 wie偶膮.
555
Barbarossa Rudobrody, przydomek Chajr-ed-dina, najs艂ynniej-
szego korsarza Barbaresk贸w owych czas贸w, renegata francuskiego,
w艂adcy Algeru, admira艂a floty tureckiej. Chodzi tutaj o jego wnuka
Hameta Beja, kt贸rego okr臋t odprowadzono do Neapolu i nazwano
"Zdobycz" na pami膮tk臋 tego zdarzenia.
Don Alvaro de Bazan markiz de Santa Cruz dowo-
dzi艂 rezerw膮 floty chrze艣cija艅skiej pod Lepanto; do niej nale偶a艂a i ga-
lera "Markiza", na kt贸rej walczy艂 Cervantes. Rezerwa ta wesz艂a w akcj臋,
wspomagaj膮c prawe skrzyd艂o Juana Andrei Dorii, kiedy U艂ugh Ali
odci膮艂 g艂贸wn膮 galer臋 Malty.
Mule j Hamet, Mule j Hamida synowie Muleja Hassana,
kr贸la Tunisu. Hassan zosta艂 o艣lepiony i zdetronizowany przez Hamid臋.
Hamet uciek艂 przed bratem do Palermo. U艂ugh i Turcy wyp臋dzili Ha-
mid臋 z Golety, ich za艣 z kolei wyrzuci艂 stamt膮d Don Juan Austriacki,
kt贸ry odda艂 twierdz臋 Hametowi, Hamid臋 za艣 wys艂a艂 jako je艅ca do Don
Carlosa z Aragonu, wicekr贸la Sycylii. Mulej wyraz gwarowy, w arab-
skim maula pan; tytu艂 ten przys艂ugiwa艂 jedynie ksi膮偶臋tom krwi kr贸-
lewskiej.
Pok贸j z Wenecjanami W r. 1573 Wenecja, odwieczna rywalka
Genui, uwa偶aj膮c dalsz膮 wojn臋 za szkodliw膮 dla swego handlu, wbrew
uroczystym zobowi膮zaniom traktatu zawar艂a oddzielny pok贸j z Tur-
kami, ku oburzeniu ca艂ego chrze艣cija艅skiego 艣wiata.
Goleta port Tunisu (12 km od miasta), po艂o偶ony w najw臋偶szym
miejscu zatoki; zdobyty przez Karola V w r. 1535, uparcie broniony
na rozkaz Don Juana; upad艂 w r. 1574. Don Juan Austriacki zbudowa艂
fort poza miastem dla obrony kana艂u. Umie艣ci艂 tam 8 000 偶o艂nierzy.
Komendantem twierdzy by艂 budowniczy jej Gabriele Ceryellone, s艂ynny
in偶ynier, genera艂 artylerii i floty wzi臋ty w贸wczas do niewoli, z kt贸rej
zosta艂 p贸藕niej wykupiony, i zmar艂 w Mediolanie (1580). Fort zbudowano
wbrew woli Filipa II, kt贸ry kaza艂 zniszczy膰 wszelkie fortyfikacje, ale
Don Juan nie wykona艂 tego zarz膮dzenia, bo przy poparciu papie偶a
chcia艂 si臋 w Tunisie utrzyma膰 i koronowa膰 na kr贸la. By艂o to przyczyn膮
jego nie艂aski.
Wyspa Cynowa mia艂a by膰 ongi艣 portem Kartaginy. Cervellone
zasta艂 tam staro偶ytn膮 wie偶臋, kt贸r膮 umocni艂.
ZakonSw. Jana jeden z zakon贸w za艂o偶onych za czas贸w wojen
krzy偶owych dla piel臋gnacji chorych i rannych krzy偶owc贸w; zdoby艂
556
wyspy Cypr i Rodos i od r. 1310 nosi艂 nazw臋 zakonu rycerzy rody j -
skich, za艣 po osiedleniu si臋 ostatecznym na Malcie w r. 1530 przyj膮艂
nazw臋 zakonu malta艅skiego. Zadaniem jego by艂a walka z muzu艂manami.
Arnauta Alba艅czyk.
ROZDZIA艁 40
El Fratin (Braciszek) Prawdziwe nazwisko tego in偶yniera Ka-
rola V i Filipa II by艂o Giacomo Paleazzo. Ufortyfikowa艂 Gibraltar
i Kadyks, a brat jego Giorgio Majork臋 i Pampelun臋.
Hassan-Aga renegat z Wenecji, w贸dz korsarzy berberyjsklch.
U艂ugh zrobi艂 go swym skarbnikiem, a nast臋pnie "kr贸lem" Trypolitanii.
Po 艣mierci U艂ugha zosta艂 "kr贸lem" Algeru i dow贸dc膮 floty. Aga jest
tureckim tytu艂em wy偶szego oficera, genera艂a janczar贸w.
艁a藕nia w oryg. bano. Wyraz ten jest albo pochodzenia roma艅-
skiego, z 艂aciny balneum k膮piel, 艂a藕nia, albo te偶 pochodzenia arab-
skiego od al-banil kolektor, zbiornik. W obu wypadkach chodzi tu
prawdopodobnie o pot臋偶ne resztki rzymskich tenn贸w. W mie艣cie Alge-
rze zwano tak budynek, w kt贸rym by艂o wi臋zienie bra艅c贸w chrze艣ci-
ja艅skich. Wielu z nich na dzie艅 p臋dzono do pracy, na noc wracali do
ka藕ni, gdzie ich zakuwano. Ci, kt贸rzy przez dzie艅 zostawali w ka偶ni,
mieli wzgl臋dn膮 swobod臋, odprawiano nabo偶e艅stwa, urz膮dzano przedsta-
wienia sztuk religijnych itp.
Almacen z arabskiego al-mahzen magazyn towarowy, sk艂ad
gromadzki. Sam Cervantes obja艣nia, 偶e cautwos del almacen znaczy
cautwos del co艂icejo, czyli niewolnicy rady miejskiej.
Z i j a n i z艂ote monety dynastii Banu Zijani panuj膮cej w Maghrebie
(p艂n. Afryka) od XIII do XVI w.
S a lam y pok艂ony, z arabskiego: salamak A艂艂ah Niech ci臋 B贸g
chroni; pozdrowienie, przy kt贸rym bito pok艂ony.
Had偶i Murad renegat s艂owia艅skiego pochodzenia, jeden z naj-
bogatszych w贸wczas Algerczyk贸w (Marin).
Poturczeniec z Murcji posta膰 historyczna. Murad Raez Mal-
trapillo uratowa艂 Ceryantesa od kary i od 艣mierci z powodu usi艂owanej
ucieczki w r. 1579 (Haedo).
557
...godz膮 si臋 z Ko艣cio艂em... Ka偶dy renegat wracaj膮cy do
Hiszpanii, o ile nie chcia艂 si臋 narazi膰 na zarzut herezji, musia艂 na-
tychmiast po wyl膮dowaniu zg艂osi膰 si臋 do najbli偶szego Trybuna艂u In-
kwizycji i przedstawi膰 dokumenty stwierdzaj膮ce jego sta艂y zamiar po-
wrotu na 艂ono Ko艣cio艂a, za艣wiadczenie towarzyszy niewoli, po czym
uroczy艣cie wyrzeka艂 si臋 islamu i po nieznacznej pokucie zostawa艂 przy-
j臋ty z powrotem do spo艂eczno艣ci katolickiej. Wobec unifikacji Ko艣cio艂a
2 pa艅stwem w Hiszpanii renegat stawa艂 si臋 zdrajc膮 stanu, a powr贸t na
艂ono Ko艣cio艂a by艂 r贸wnocze艣nie rehabilitacj膮 obywatelsk膮.
Niewolnica By艂a to Juana de Renteria. O niej m贸wi z wielkim
uznaniem Ceryantes w komedii Ka藕n algerska (Dzie艅 I), kt贸rej tre艣膰
stanowi膮 w艂a艣nie dzieje Zoraidy.
Baba 偶on z arabskiego Bab-Azzun, czyli Brama Azisa; jedna
z dziewi臋ciu bram Algeru (istnieje dot膮d); prowadzi艂a do dzielnicy wil-
lowej Maur贸w w pobli偶u morza.
Tagaryniec po hiszp. Tagarino, z arabskiego thaghri pogra-
niczny. Tak nazywano w Berberii Maur贸w wysiedlonych z Aragonu
i Walencji.
Kupiec z Walencji Onofre Exargue; dostarczy艂 Cervantesowi
pieni臋dzy na kupno barki w r. 1579 (Viardot).
ROZDZIA艁 41
Mudehary, E艂cze 'po hiszp. rmidejares, 偶 arabskiego mud偶-
d偶anin cz艂owiek zostaj膮cy na miejscu po obcym naje藕dzie; hiszp.
elche z arabskiego eld偶 renegat, barbarzy艅ca.
Bra艅com... pozwalaj膮 zbli偶a膰 si臋... Zdaniem Maur贸w
偶adna Mauretanka nie zadawa艂aby si臋 z "psem chrze艣cija艅skim".
J臋zyk lingua franco, mieszanina wyraz贸w z rozmaitych j臋zyk贸w
roma艅skich i greckich z arabskimi, u偶ywana od wypraw krzy偶owych
w krajach Lewantu i na wybrze偶ach Afryki, w Tunisie, Algerze l Ma-
roku.
Arnauta Mami kapitan floty korsarskiej; wzi膮艂 do niewoli ga-
ler臋 hiszpa艅sk膮 "S艂o艅ce", na kt贸rej p艂yn臋li Cervantes i brat jego Rod-
rigo. Pastwi艂 si臋 nad je艅cami chrze艣cija艅skimi, kt贸rym obcina艂 nosy
i uszy i kt贸rych wbija艂 masowo na pal.
558
Gruz艂owate per艂y
kszta艂tu.
drogocenne 偶 powodu rzadko艣ci swego
Su艂tan z arabskiego su艂tani (su艂ta艅ski pieni膮dz), z艂ota moneta
p艂n. Afryki.
Tamsziszi z arabskiego tam艣zi odchodzisz?
Ameszi z arabskiego amszi odejd藕!
Bagaryn po arabsku 偶eglarz, od bahar morze.
P贸艂wiatr wiatr boczny, "poprzeczny", wiej膮cy z kierunku prosto-
pad艂ego do kierunku, w kt贸rym statek si臋 porusza.
Cava Rumia prawdopodobnie z arabskiego kahba rumija nie-
rz膮dnica chrze艣cija艅ska. Tradycja odnosi nazw臋 tego przyl膮dka do
FIoryndy, c贸rki hr. Juliana, zniewolonej przez Podryga, ostatniego kr贸la
Got贸w. Podanie umieszcza艂o na tym przyl膮dku jej gr贸b. Inni komen-
tatorzy wyprowadzaj膮 t臋 nazw臋, z kobr rwmija grobowiec rzymski,
opieraj膮c si臋 na tym, 偶e istotnie by艂y tam ruiny rzymskie. Jeszcze inni
wywodz膮 t臋 nazw臋 z capo rwmija przyl膮dek chrze艣cija艅ski; jest to
obecny przyl膮dek Albatel.
Pocisk 艂a艅cuchowy sk艂ada艂 si臋 z dw贸ch ku艂 po艂膮czonych 艂a艅-
cuchem.
Roszela (La Rochelle) port francuski nad Atlantykiem, s艂ynny
z zuchwa艂ych wypraw morskich swych 偶eglarzy.
Velez Malaga miasto nad morzem, o 22 km od Malagi, wa偶ne
dla komunikacji z wybrze偶em afryka艅skim.
Udali艣my si臋 prosto do ko艣cio艂a... Uwolnieni bra艅cy
udawali si臋 w uroczystej procesji do ko艣cio艂a, z odkrytymi g艂owami,
w szkaplerzach zakonu redemptoryst贸w na niebieskich kabatach mau-
reta艅skich (chilaba); towarzyszy艂y im t艂umy ze 艣wiecami, przy d藕wi臋ku
tr膮b i b臋bn贸w.
... j e j o b r a z y... By艂y one nowo艣ci膮 dla Zoraidy, bowiem muzu艂-
manie nie uznaj膮 kultu obraz贸w, uwa偶aj膮c to za ba艂wochwalstwo.
S5
ROZDZIA艁 42
Audytor wysoki dostojnik s膮dowy; w oryg. oidor ma dwa znacze-
nia: audytor i s艂uchacz, co pozwala Ceryantesowi na gr臋 wyraz贸w.
D艂uga szata z rozci臋tymi r臋kawami pow艂贸czysta toga
s臋dziowska przys艂uguj膮ca te偶 wy偶szym urz臋dnikom administracji i skar-
bu; byli oni obowi膮zani nosi膰 j膮 nawet w podr贸偶y.
ROZDZIA艁 43
Palinur pilot Eneasza z Eneidy Wergiliusza.
艢wietlista aluzja do imienia umi艂owanej: Ciara.
呕aluzje Pod贸wczas w Madrycie szyby by艂y jeszcze rzadko艣ci膮.
艢wiat艂o o trzech obliczach bogini Hekate; identyfiko-
wana cz臋sto z Dian膮 i Prozerpin膮. Wyobra偶ano j膮 sobie z trzema g艂o-
wami, jako przedstawienie trzech widocznych faz ksi臋偶yca.
...po r贸wninach Tesalii... wspomnienie mitologicznego po-
艣cigu Apollina za pasterk膮 Dafne, c贸rk膮 Peneusa (rzeki w Tesalii),
kt贸ra zamieni艂a si臋 w drzewo laurowe, aby uj艣膰 mi艂osnej pogoni boga.
Motywu zazdro艣ci i zwodnictwa brak w micie greckim.
Meduza jedna z Gorgon, demon z w臋偶ami miast w艂os贸w; widok
jej zmienia艂 patrz膮cych w kamie艅. Perseusz odci膮艂 jej g艂ow臋, a z krwi
jej powsta艂 Pegaz.
Korona na r臋ce Przest臋pc贸w pi臋tnowano wypalaniem korony
na r臋kach. W owych czasach 艣wiaty w臋drownych aktor贸w i przest臋p-
c贸w 偶yj膮ce poza nawiasem spo艂ecze艅stwa cz臋sto zaz臋bia艂y si臋 wza-
jemnie.
Kara s艂upka garrucha; polega艂a na zawieszaniu wi臋藕nia i obci膮-
偶aniu jego n贸g, p贸ki nie wyzna艂 winy.
ROZDZIA艁 45
...ale tak si臋 dzieje z prawami... Przys艂owie hiszpa艅skie
m贸wi: Alla van leyes dorad臋 膮uieren reyes Tam chodz膮 prawa, gdzie
si臋 kr贸lom podoba.
...nale偶a艂 do bractwa... Przewa偶na cz臋艣膰 karczmarzy nale偶a艂a
560
do Bractwa 艢wi臋tej Hermandady, nie tylko jako konfidenci, ale i dla
pokrycia swych nadu偶y膰.
Ob贸z Agramanta Kr贸l Agramante by艂 to w贸dz Saracen贸w ob-
legaj膮cych Pary偶, za艣 kr贸l Sobrino najm臋drszym z Saracen贸w (Orland
szalowy).
Rozkaz pochwycenia Regulamin 艢wi臋tej Hermandady przy-
znawa艂 艂ucznikom nagrod臋 3000 marawedi za aresztowanie zbrodniarza
winnego kary 艣mierci, 2000 za z艂oczy艅c臋 podlegaj膮cego karom cie-
lesnym, a 1000 za podlegaj膮cego karom pieni臋偶nym.
Sprzeda偶ne w oryg. alcabala, podatek wynosz膮cy w czasach
Ceryantesa W/o ceny sprzedawanego przedmiotu; ci膮偶y艂 bardzo na 偶y-
ciu ekonomicznym Hiszpanii.
Pantofelki kr贸lowej Tak zwano nadzwyczajn膮 danin臋 z oka-
zji za艣lubin kr贸lewskich, 艣ci膮gan膮 pod pozorem ofiarowania pannie
m艂odej 艣lubnych pantofli wyszywanych drogimi kamieniami i per艂ami.
ROZDZIA艁 46
O s艂ynnej przygodzie Tytu艂 odpowiadaj膮cy tre艣ci tego roz-
dzia艂u nosi raczej Rozdz. 47, za艣 tytu艂 Rozdz, 46 odpowiada raczej tre艣ci
poprzedniego. Takie pomy艂ki w tytu艂ach rozdzia艂贸w pochodz膮 st膮d, 偶e
pierwsze wydanie Don Kichota sporz膮dzono pod nieobecno艣膰 autora.
...pokojem... czas贸w Oktawiana Za cesarza Augusta trzy-
krotnie by艂a zamkni臋ta 艣wi膮tynia boga wojny Janusa w Rzymie, kt贸r膮
zamykano tylko w czasie zupe艂nego pokoju.'
Dostojne czepce tzn. dostojne damy, kt贸rych uszy Sanczo l臋ka
si臋 obrazi膰. Gdyby chodzi艂o o m臋偶czyzn, powiedzia艂by "dostojne brody".
Sicut e r a t i n pri艂icipio (艂ac.) Jako by艂o na pocz膮tku; s艂owa
liturgiczne. ! ,
Lew mancze艅ski w oryg. groteskowa, nieprzet艂umaczalna gra
wyraz贸w: balwierz umy艣lnie zamiast jednoznacznego manchego (z Man-
czy) u偶ywa dwuznacznego gwarowego manchado, kt贸re ma dwa znacze-
nia: nakrapiany, 艂aciaty lub: z Manczy.
P艂ochliwa nimfa Dafne 艣cigana przez Apollina.
36 Don Kichote, cz. I
661
...odwiedzi 艣wietliste znaki czyli gwiazdy zodiaku. W ci膮-
gu roku s艂o艅ce przechodzi przez 12 konstelacji zodiaku, a zatem przepo-
wiednia ma spe艂ni膰 si臋 za dwa lata.
ROZDZIALI?
Zoreaster Zaratustra, legendarny kr贸l perski i za艂o偶yciel religii
mag贸w, czyli mazdeizmu. Mia艂 偶y膰 w VII w. p.n.e. i otrzyma膰 od boga
Arymana 艣wi臋t膮 ksi臋g臋 Awesta.
Rinconete i Cortadiiio nowela Cervantesa; wysz艂a, w Pou-
czaj膮cych opowie艣ciach w r. 1613. Tematem jej s膮 przygody dw贸ch m艂o-
dzik贸w kszta艂c膮cych si臋 w z艂odziejskiej szkole s艂ynnego wodza hultaj-
. skiego Monipodia w Sewilli. Tutaj, jak w kilku innych miejscach, Cer-
vantes 贸wczesnym zwyczajem hiszpa艅skim sam niejako reklamuje swo-
je dzie艂a. Podobnie b膮d藕 w Don Kichocie, b膮d藕 w swych sztukach kil-
kakrotnie wprowadza na scen臋 niejakiego Saayedr臋, tj. siebie samego,
ka偶膮c mu odgrywa膰 korzystne role.
Podr臋czniki Villalpanda aluzja do obowi膮zuj膮cego na uni-
wersytecie w Alcal艣 podr臋cznika dialektyki scholastycznej (zwanego
przez student贸w Summulae de Yillalpando) Summa summularam (Pod-
r臋cznik zasad mySlenia, 1557), pi贸ra Gaspara Cardiiio de Ylllalpando,
teologa tego uniwersytetu.
Magowie Persji Kap艂ani u Med贸w i Pers贸w, wyznawcy religii
Zoroastra, zajmowali si臋 czamoksi臋stwem.
Gimn'o sofi艣ci surowi asceci indyjscy wyznaj膮cy rodzaj immate-
rialnego panteizmu; zdobywali "w艂adz臋 nad dusz膮" przez umartwienie
cia艂a. Wp艂yw ich obejmowa艂 Arabi臋, Egipt, Etiopi臋, nawet Pitagoras
i Zenon, filozofowie greccy, ulegali ich wp艂ywom.
Opowie艣ci milezyjskie opowiadania mi艂osne, zebrane w II w.
p.n.e. przez Arystydesa z Miletu.
Bajki apologiczne Opowie艣ci te maj膮 na celu obron臋 pew-
nych tez, celem ichi jest nie tylko bawi膰, ale i uczy膰.
Siedemnastoletni ch艂opak Don Belianis z Grecji pod
Persepolis.
... w i e 偶 a... 偶 e g l u j e... z romansu Historia cesarza Karola Wiel-
kiego 艂 12 Par贸w Francji, przypisywanego fa艂szywie Turpinowi, a prze-
562
艂o偶onego z francuskiego na hiszpa艅ski (Sewilla 1528). W tej wie偶y p艂y-
waj膮cej sarace艅ska kr贸lewna Floripes zamkn臋艂a Wita z Burgundii oraz
innych Par贸w Francji uwi臋zionych przez jej ojca su艂tana Galana, a ura-
towanych przez ni膮 dzi臋ki jej mi艂o艣ci do Wita.
Marko Polo s艂ynny podr贸偶nik wenecki z XIII w. Opis jego po-
dr贸偶y na Daleki Wsch贸d, t艂umaczony na hiszpa艅ski w r. 1503, odznacza
si臋 wyj膮tkowym, jak na owe wieki, realizmem i dokumentacj膮.
S i no n Grek, kt贸ry nam贸wi艂 Trojan do'wprowadzenia w mury
miasta drewnianego konia nape艂nionego wojownikami greckimi.
Eurial Troja艅czyk z Eneidy Wergiliusza, kt贸rego przyja藕艅 z Nizu-
sem sta艂a si臋 przys艂owiowa.
Z o p i r satrapa perski, kt贸ry aby umo偶liwi膰 Dariuszowi I zdobycie
Babilonu, obci膮艂 sobie nos i uszy i wm贸wiwszy w Babilo艅czyk贸w, 偶e
zosta艂 tak okaleczony przez swego w艂adc臋, zosta艂 przez nich wpuszczony
do miasta, a uhonorowany dow贸dztwem otworzy艂 bramy Dariuszowi.
ROZDZIA艁 48
...zdoby膰 s艂aw臋 w prozie... Cervantes wraca tutaj do swego
projektu, wypowiedzianego w poprzednim rozdziale, nadania romansowi
takich samych praw, jakimi si臋 rz膮dzi epos Homera i Wergiliusza,
"owych dwu ksi膮偶膮t poezji greckiej i 艂aci艅skiej". Wyra偶a tu formali-
styczn膮 zasad臋 klasycznej poetyki, 偶e warto艣膰 dzie艂a literackiego zale偶y
od stosowania w nim przez autora regu艂 rozumowych, opartych na na-
艣ladowaniu staro偶ytnych.
Komedia W owym czasie tak nazywano w Hiszpanii ka偶dy utw贸r
teatralny. I tak np. Cervantes nazywa sw膮 ponur膮 narodow膮 tragedi臋
Numancja komedi膮, a Lope de Vega w swym pi艣mie teoretycznym pt.
Nowa sztuka pisania komedii (1609) pod tym terminem rozumie w og贸-
le teatr.
...tych kr贸lestw...
Kastylii i Aragonu.
Hiszpania by艂a w贸wczas zespo艂em kr贸lestw
Izabela, F iii s, Aleksandra sztuki Lupercia Leonarda de
Argensola (15591613). Izabela i Aleksandra zosta艂y wydane dopiero
w r. 1772, za艣 Fil藕s przepad艂a. Sztuki te s膮 pe艂ne okrucie艅stw, trup贸w
i rozlewu krwi.
36 563
Pomszczona niewdzi臋czno艣膰 sztuka Lope de Vegi; Nu-
mancja tragedia Cervantesa; Kupiec zakochany Gaspara de Aguilar;
呕yczliwa nieprzyjaci贸艂ka Franciszka T艣rrega.
Tuliusz Marcus Tulius Cicero. Teoria o istocie komedii, kt贸r膮
Cervantes przypisuje Ciceronowi, znajduje si臋 u tego pisarza tylko
u艂amkowo, natomiast rozszerzy艂 j膮 s艂ynny w 艣redniowieczu gramatyk
Donat. W epoce Renesansu teori臋 t臋 podj臋li obok Cervantesa r贸wnie偶
inni pisarze, nie tylko teoretycy, lecz i dramaturdzy.
Dziecko w powijakach aluzja do sztuk Lope de Vegi, jak
Urson i Walenty, Prosi臋ta z Murcji, Pierwszy kr贸l kastylski i in.
...we... czterech cz臋艣ciach 艣wiata np. w komediach Lope
de Vegi Nowy 艢wiat odkryty przez Krzysztofa Kolumba, Kr贸l Wamba,
Opowiadania o Wielkim Wodzu, fanna Teodor l in. Lope przenosi
zazwyczaj akcj臋 wtedy, gdy mi臋dzy aktami up艂ywa d艂u偶szy przeci膮g
czasu. Sam Cervantes, cho膰 by艂 zwolennikiem "jedno艣ci", w praktyce
ich nie stosowa艂, np. B艂ogos艂awiony hultaj, kt贸rego akcja rozgrywa si臋
w Sewilli i w Meksyku, a mi臋dzy aktem I a II up艂ywa wiele lat.
Cesarz Herakliusz w艂adca Cesarstwa Wschodniego (610641).
Godfryd z Bouillon (10581100) w贸dz pierwszej wyprawy
krzy偶owej, zdobywca Jerozolimy i jej pierwszy kr贸l.
Szuka膰 dudka bez czubka tj. rzeczy rzadkiej, niedorzecz-
nej. W oryg. gulluria lub golloria. Jest to rodzaj bardzo rzadkiego sko-
wronka nie czubatego, lecz wyraz ten mo偶e r贸wnie偶 znaczy膰: smako艂yki,
co jednak nie zmieni艂oby znaczenia.
Apokryfy ksi臋gi Nowego Testamentu, kt贸re Ko艣ci贸艂 uzna艂 za nie-
autentyczne i nie w艂膮czy艂 ich do kanonu.
Niezwyk艂e zjawy 脫wczesna scenografia pos艂ugiwa艂a si臋 skom-
plikowan膮 maszyneri膮 pozwalaj膮c膮 na ukazywanie si臋 lataj膮cych anio-
艂贸w, diab艂贸w, smok贸w itp. lub innych scenicznych niespodzianek.
Cudzoziemcy Rzeczywi艣cie w XVI w. W艂osi, a za nimi nieco
p贸藕niej Francuzi, znacznie wyprzedzili Hiszpan贸w w teorii i praktyce
teatru. W艂oscy i francuscy tragicy pos艂ugiwali si臋 tematyk膮 antyczn膮
i stosowali regu艂y antycznego teatru greckiego tak, jak je rozumieli
贸wcze艣ni teoretycy opieraj膮cy si臋 g艂贸wnie na Arystotelesie. Natomiast
w Hiszpanii pr贸cz zaledwie kilku erudyt贸w, kt贸rych teorie nie dotar艂y
564
do szerszej publiczno艣ci, w艂a艣ciwie pierwszymi teoretykami teatru byli
dopiero Lope de Vega i Cervantes, kt贸rego teorie dramatyczne klasycy-
zuj膮ce skierowane s膮 wyra藕nie przeciwko teatrowi Lope de Vegi, kt贸ry
te偶 jako teoretyk dramatyczny reprezentuje drugi kierunek, nowoczesny
i oryginalny, przyznaj膮c si臋 do miana barbarzy艅cy, jako 偶e 艂amie uczone
klasyczne zasady dramaturgii.
Geniusz tego kr贸lestwa aluzja do Lope de Vegi, autora
pono膰 1400 komedii, sztuk religijnych i intermedi贸w. Lope de Vega
twierdzi艂, 偶e poniewa偶 komedie op艂aca publiczno艣膰, trzeba si臋 do jej
gustu stosowa膰.
K艂臋bek Tezeusza dany mu przez Ariadn臋, kt贸ry go wyprowa-
dzi艂 z labiryntu krete艅skiego.
ROZDZIA艁 49
Luzytania dzisiejsza Portugalia, cz臋艣膰 rzymskiej prowincji Iberii;
podnios艂a walk臋 o niepodleg艂o艣膰 pod wodz膮 Wiriata, kt贸ry z pasterza
i my艣liwca przedzierzgn膮艂 si臋 w wodza ca艂ej Celtiberii, zwyci臋sko wal-
cz膮c z Rzymem (153140 p.n.e.), a偶 zgin膮艂 od skrytob贸jc贸w nas艂anych
przez Rzymian.
Fernando Gonzalez pierwszy hrabia Kastylii w X w.
C y d nie pochodzi艂 z Walencji, lecz z okolic Burgos, Walencj臋 zdoby艂
na Almorawidach w r. 1094.
Garcilaso de la Vega przodek poety ulubionego przez Cer-
vantesa; odznaczy艂 si臋 przy zdobyciu Kordoby w r. 1471 (Viardot).
Garda Perez de Vargas odznaczy艂 si臋 przy wzi臋ciu Sewilli
przez kr贸la Ferdynanda 艢wi臋tego w r. 1248.
Most Mantibli na rzece Flagor (Tag?), z romansu Historia Ka-
rola Wielkiego. Olbrzym Galafro 偶膮da艂 od chrze艣cijan jako mostowego
30 par ps贸w go艅czych, 100 dziewic, 100 soko艂贸w, 100 koni z rz臋dem,
podkutych z艂otem wagi l marki.
Guarino Mezqulno Dzieje tego rycerza opisa艂 po w艂osku
w XIII w. Andrzej z Florencji; t艂umaczone na hiszpa艅ski w r. 1548.
艢 w. G r aa l misa, w kt贸r膮 wedle legendy J贸zef z Arymatei zebra艂
krew p艂yn膮c膮 z boku Chrystusa przebitego dzid膮 przez Longina. Prze-
565
niesiona wedle legendy przez anio艂贸w do Walii, zosta艂a umieszczona
w zaczarowanym zamku, ukazuj膮cym si臋 jedynie rycerzom tego god-
nym. Poszukiwanie Graala przez Rycerzy Okr膮g艂ego Sto艂u stanowi tre艣膰
pewnej grupy romans贸w breto艅skich z XII i XIII w.
Mi艂o艣膰 Tristana i Izoldy, 偶ony kr贸la Marka, oraz La n c e-
lota i Ginewry, 偶ony kr贸la Artusa, stanowi膮 tre艣膰 romans贸w
breto艅skich, z kt贸rych najwa偶niejsze by艂y napisane przez wielkiego
poet臋 francuskiego XII w. Chrestiena de Troyes; spopularyzowana przez
trzy stare romance hiszpa艅skie oraz t艂umaczenia z francuskiego.
Historia o1 Piotrze h r. Prowansji i pi臋knej M a ga-
lo ni e, c贸rce kr贸lewskiej romans francuski z po艂owy XV w.,
mo偶e oparty o dawniejsz膮 wersj臋 prowansalsk膮; t艂umaczony na hi-
szpa艅ski w 1526 r., nies艂ychanie popularny w ca艂ej Europie; w wielu
krajach, r贸wnie偶 i w Polsce dochowa艂 si臋 do ko艅ca XIX w. jako lite-
ratura jarmarczna.
B贸g Rolanda Tradycja hiszpa艅ska gloryfikuje Hiszpana Ber-
narda del Carpio jako zwyci臋zc臋 francuskiego szampiona Rolanda, a r贸g
Rolanda, kt贸rym wzywa艂 pomocy Karola Wielkiego, gdy go zdradziecko
zaatakowano w Hiszpanii, umieszcza w kaplicy w Ronsewalu. Przeciw-
stawia si臋 jej tradycja francuska, kt贸ra przyjmuj膮c 艣mier膰 Rolanda
w Hiszpanii, gloryfikuje zemst臋 Karola Wielkiego na jego zab贸jcach.
Cia艂o i zbroja Rolanda zosta艂y zabrane do Francji i umieszczone w opa-
ctwach Blaye i Rocamadour, gdzie mogli je ogl膮da膰 pielgrzymi zd膮-
偶aj膮cy do Sw. Jakuba w Compostelli.
Juan de Merlo, Pedro Barba, Gutierre Ouijada, Fer-
nando de G u e v a r a iin. rycerze dworu Jana II Kastylskiego;
udali si臋 w latach 14341436 na zagraniczne dwory, "aby walczy膰
o S艂aw臋 swych dam". Opowiada o tym Kronika kr贸la Jana II.
Ras prawdopodobnie Arras, s艂ynne przemys艂owe miasto p艂n.-wsch.
Francji, stolica hrabstwa Artois, kt贸re wraz z Flandri膮 nale偶a艂o
w XIV w. do Burgundii.
Pan de Charny Piotr de Beauf remont; wyzwa艂 rycerstwo euro-
pejskie na s艂ynne turnieje pod Di j on.
Enrique de Remestan zamiast de Rayenstein, miasto w hrab-
stwie Cleves i Juliers.
Turnieje Suera de Qui艅ones Za panowania kr贸la Jana
566
(14061454), kt贸re znamy dok艂adnie z Kroniki wydanej w r. 1517, na-
mi臋tna sk艂onno艣膰 do nadzwyczajnych przyg贸d prowadzi szlacht臋 hi-
szpa艅sk膮 do nieustannych turniej贸w i pojedynk贸w samowt贸r lub gro-
madnych, w kraju i za granic膮. Moda ta jest tak powszechna, 偶e nie
tylko m艂odzie偶 i awanturnicy bior膮 udzia艂 w tych cz臋sto 艣miertelnych
spotkaniach, ale i powa偶ni dostojnicy, jak Alvaro de Luna, ksi膮偶臋 Gan-
dii lub s艂ynny poeta, markiz de Santillana. Notariusz Pero Bodriguez
de Lena spisa艂 oficjalny i szczeg贸艂owy protok贸艂 jednego z najs艂ynniej-
szych takich turniej贸w pod tytu艂em: Ksi臋ga chwalebnych spotka艅...
rycerza Suera de Qui艅ones. Z tego protoko艂u Juan de Pineda wyda艂
-w r. 1588 streszczenie, kt贸re prawdopodobnie mia艂 w r臋ku Ceryantes
czyni膮c aluzj臋 do tego rycerskiego zdarzenia. M艂ody Qui艅ones uczyni艂
艣lub, 偶e z dziewi臋ciu innymi rycerzami b臋dzie, na cze艣膰 swej damy,
broni艂 mostu San Marco w Orbigo ko艂o Leonu przeciw wszystkim szam-
pionom Europy. Turnieje te trwa艂y od 10 lipca do 9 sierpnia 1434 r.
i podczas nich odby艂o si臋 700 spotka艅 rycerskich. Cho膰 wszyscy Hiszpa-
nie zostali ranni, a kilku zabitych, sko艅czy艂y si臋 one jednak ich zwy-
ci臋stwem. Zwyci臋stwo to pozwoli艂o g艂贸wnemu bohaterowi zdj膮膰 z Szyi
obro偶臋, jak膮 nosi艂 na cze艣膰 swej pani. Rozda艂 jej kawa艂ki jako odznak臋
honorow膮 towarzyszom walki. Dokument ten, cho膰 bez warto艣ci literac-
kiej, jest wa偶nym 艣wiadectwem, 偶e szalone opowiadania romans贸w ry-
cerskich nie by艂y tak bardzo oddalone od 贸wczesnej rzeczywisto艣ci
rozk艂adaj膮cego si臋 teudalizmu.
Zakon 艣 w. Jakuba zakon rycerski, z艂o偶ony w r. 1164; sk艂ada艂
si臋 z 300 rycerzy ochraniaj膮cych pielgrzym贸w udaj膮cych si臋 do Com-
postelli i przed napa艣ci膮 Maur贸w. Odznak膮 ich by艂 czerwony krzy偶 na
bia艂ym p艂aszczu. Zakon Calatrava r贸wnie偶 zakon rycerski;
za艂o偶ony w r. 1158 w Calatrava dla obrony ludno艣ci przed Maurami;
nosi艂 szare habity Cysters贸w z czerwonym krzy偶em na piersiach.
Zakon Alcantara, czyli 艣w. Jana, za艂o偶ony w r. 1156, zwany tak
od mostu Alcantara nad Tagiem. Mia艂 bia艂e habity z zielonym krzy偶em.
Zakony te dosz艂y do wielkiego znaczenia w czasie walk z Maurami,
a zaw艂adn膮wszy wielkimi obszarami nadawa艂y i wydzier偶awia艂y ziemi臋
szlachcie, trzymaj膮c j膮 w ten spos贸b w zale偶no艣ci i ci膮gn膮c wielkie
dochody. Dopiero kiedy bulla papieska z r. 1496 przekaza艂a godno艣膰
mistrza tych zakon贸w kr贸lowi, dochody zacz臋艂y wp艂ywa膰 do zubo偶a艂ej
kasy pa艅stwowej.
ROZDZIA艁 50
Hia,c.ynty, karbunku艂y kamienie p贸艂szlachetne. Hiacynt jest
偶贸艂to-czerwony, karbu nkul to ciemnoczerwony granat wschodni.
567
... & 膮 p i e... powszechny w 艣redniowieczu zwyczaj, 偶e panny najwy偶-
szych rod贸w us艂ugiwa艂y w ten spos贸b rycerzom przybywaj膮cym do
zamku.
S e n d a l materia chi艅skiego pochodzenia, prawdopodobnie rodzaj
wzorzystej tafty. Nazw臋 t臋 nosi艂y w 艣redniowieczu pewne rodzaje
tkanin jedwabnych.
ROZDZIA艁 51
...tysi膮cem barw strojny...W贸wczas wojsko nie mia艂o jedno-
litych uniform贸w, ka偶dy ubiera艂 si臋 wedle swego smaku, ale mo偶liwie
najbarwniej.
Gandyjczyk z rodziny grand贸w hiszpa艅skich Borja (od miastecz-
ka Borja w okr臋gu Saragossy), kt贸ra nosi艂a tytu艂 ksi膮偶膮t Gandii (miasto
na p艂d. od Walencji). Tutaj prawdopodobnie chodzi o Juana Borja,
s艂ynnego awanturnika z XV w. pasowanego na rycerza przez kr贸la Fer-
dynanda z Anteouery.
...m贸wi艂 "wy" r贸wnym sobie... Formu艂y grzeczno艣ciowe hi-
szpa艅skie by艂y czworakie: l. "wasza mi艂o艣膰", gdy zwracano si臋 do wy偶-
szych lub r贸wnych sobie, a nie znanych; 2. do r贸wnych m贸wiono przez
trzeci膮 osob臋; 3. "wy" m贸wiono do ludzi ni偶szego stanu; 4. "ty" m贸g艂
m贸wi膰 ojciec dzieciom lub pan s艂udze.
Arkadia g贸rska prowincja greckiego Peloponezu, kraj pasterski,
przez poet贸w staro偶ytno艣ci uwa偶any za siedzib臋 rajskiej prostoty i nie-
winno艣ci; przeno艣nie: kraj sielankowych pasterzy. Tu aluzja do w艂oskie-
go poematu Sannazara Arcad偶a (1502) s艂ynnego d艂ugo w ca艂ej Europie.
ROZDZIA艁-52
Pokutnicy Bractwa przy rozmaitych okazjach (pogrzeby, pro-
cesje) wk艂ada艂y kapice pokutne z kapturami, cz臋sto biczowano si臋 dy-
scyplinami. Procesje ich, kt贸re dawa艂y w贸wczas okazj臋 do rozmaitych
nadu偶y膰 i wybryk贸w, zosta艂y zakazane przez Karola III (17591788).
Najbole艣niej^ ze
innych.
dla Sancza, naj艣mieszniejsze
dla
...pokorny... Sanczowi z rozpaczy pomiesza艂 si臋 j臋zyk, oczywi艣cie
zamierza艂 powiedzie膰 odwrotnie. - .
Sabaudka wierzchnia d艂uga szata niewie艣cia, z przodu rozci臋ta
l zapinana (S艂ownik Akademii Hiszpa艅skiej).
...inne rzeczy...
rach i nie oddane.
talary Gardenia, znalezione przez Sancza w g贸-
...w s艂ynnych turniejach... W Saragossie istnia艂o Bractwo
艣w. Jerzego, kt贸re urz膮dza艂o trzy razy do roku turnieje z nagrodami.
...w ...starej pustelni... Garc艂a Ordonez de Montalvo, autor Prze-
wag Esplandiana, pisz膮c o swej ksi膮偶ce m贸wi, 偶e znalaz艂 j膮 w ruinach
pustelni pod Konstantynopolem; powie艣膰 o Amadisie z Grecji te偶 by艂a
rzekomo znaleziona w grocie "pa艂acu Herkulesa", w drewnianej skrzyn-
ce ukrytej przed Maurami.
...wydobycia na jaw innych... Cervantes, zdaje si臋, nie
my艣li jeszcze w贸wczas o Cz臋艣ci'11 Don Kichota (Madariaga). 艢wiadczy-
艂yby o tym r贸wnie偶 poetyckie epitafia na 艣mier膰 Don Kichota i Dul-
cynei czy te偶 Sancza Pansy, umieszczone na ko艅cu obecnej Cz臋艣ci I.
By艂yby one odpowiedniejsze na ko艅cu dzie艂a. Jest fakt nie zauwa偶ony
dot膮d, jak si臋 zdaje, przez nikogo, 偶e w pierwodruku Don Kichota
z r. 1605, u Cuesty, na ko艅cu dzie艂a stoi Fiws, podczas gdy np. w wy-
daniu Marina, stoi Fin del tomo -膮uarto de la Primera Parte,-kt贸ra to
forma zjawi艂a si臋 dopiero w wydaniu z r. 1615.
Pierwsze s 艂 owa By艂o 贸wczesnym zwyczajem, 偶e nowe dzie艂o
"reklamowali" znani pisarze, przyjaciele autora, pisz膮c mu okoliczno-
艣ciowe poezje wychwalaj膮ce. Cervantes kpi艂 z tego zwyczaju. Tak偶e
^1 na ko艅cu dzie艂 umieszczano taki bukiet reklam poetyckich. W Don
Kichocie Cervantes przedrze藕nia i ten zwyczaj, umieszczaj膮c wi膮zank臋
wierszy na, ko艅cu Cz臋艣ci I, napisanych niby przez akademik贸w z Arga-
masilli. Maj膮 one .charakter 偶artobliwy, a nawet groteskowy. Pomys艂
ten mo偶na zrozumie膰 dwojako: Argamasilla by艂a zapad艂膮 .mie艣cin膮,
w kt贸rej nigdy 偶adnej akademii nie by艂o. Umieszczaj膮c akademi臋 w tej
miejscowo艣ci, Cervantes kpi sobie z mody w艂oskiej, kiedy to tam
i w Hiszpanii rozmno偶y艂y si臋 towarzystwa naukowoliterackie, kt贸rych
cz艂onkowie przybierali szumne lub sentymentalne pseudonimy. Koncept
C臋ryantesa odnosi si臋 mo偶e (Marin) do s艂awetnych mieszczan owego
czasu z Argamasilli, kt贸rzy zbieraj膮c si臋 "pod wiech膮" odczytywali swe
poezj臋, jak rzemie艣lnicy cechowi 艣redniowiecznej Francji na konkur-
sach poetyckich zwanych puys lub meistersingerzy w Niemczech. Ale
z drugiej strony te kpiny mog膮 mie膰 tak偶e inny charakter, nawet do-
weipniejszy, gdy przyjmiemy, 偶e owa "akademia" w Argamasilli to
znane; tamtejsze wi臋zienie, w kt贸rym, jak twierdzono, Cervantes by艂
569
przetrzymany. Wtedy owi "akademicy" to po prostu wi臋zieni tam prze-
st臋pcy, a Cervantes ka偶e im groteskowo pe艂ni膰 rol臋 "znanych poet贸w".
Grube 偶arty tych "pochwalnych" wierszy wydaj膮 si臋 wskazywa膰 na t臋
drug膮 mo偶liwo艣膰. Wyb贸r jednej z tych dwu hipotez nie jest oboj臋tny.
T艂umacz, wybrawszy drug膮, nada艂 owym "akademikom" kryptonimy
hultajskie. Gdyby si臋 przyj臋艂o pierwsz膮 hipotez臋, to cho膰 przek艂ad sa-
mych wierszy nie zmieni艂by si臋 ani w tre艣ci, ani w formie, nale偶a艂oby
jednak zmieni膰 kryptonimy, a wi臋c np. Kongolanin (zamiast Ma艂piszon),
Pieczeniarz (zamiast Moczymorda), Wietrznik (zamiast Gryma艣nik), 2ar-
towni艣 (zamiast Przedrze偶niacz), Niezn贸艣nik (zamiast Zbere藕nik), Plot-
karz (zamiast Bajbuga).
H o c scripserunt (tac.) to napisali.
Jazon z Krety Nale偶y si臋 obawia膰, 偶e jak ju偶 wielokrotnie i tu
.erudycja zawiod艂a Cervantesa. Jazon by艂 synem kr贸la Tesalii i ws艂awi艂
si臋 wypraw膮 po z艂ote runo do Kolchidy (nad Morze Azowskie), a nie na
Kret臋. Pomiesza艂 si臋 on Cervantesowi z Tezeuszem, kt贸ry ws艂awi艂 si臋
zabijaj膮c Minotaura na Krecie.
K a ta j Chiny.
G a et a port wioski nad Morzem 艢r贸dziemnym.
1-n laudemDulcineae (艂ac.) Na chwa艂臋 Dulcynei.
Aranjuez miejscowo艣膰 nad Tagiem; s艂yn臋艂a z pa艂ac贸w i wspania-
艂ych ogrod贸w kr贸lewskich.
Bellona rzymska bogini wojny, siostra Marsa.
Bayard, Brillador
wiecznych.
rumaki bohater贸w z poemat贸w 艣rednte-
..... ^ . .
...koniekturalnie tj. za pomoc膮 koniektur. Koniektura Jest to
poprawka, dokonana przez fachowego filologa, tekstu zniekszta艂conego
przez kopist贸w lub uszkodzonego (przez oddarcie, ogie艅, wilgo膰, ple艣艅),
昦 maj膮ca na celu odtworzenie pierwotnego tekstu na podstawie hipo-
tezy. Chodzi zwykle o cenne teksty antyczne. Stosuj膮c t臋 wysoce eru-
dycyjn膮 metod臋 do tekstu "akademik贸w z Argsunasilli" Cervantes na-
daje temu terminowi charakter burleskowy.
-Fors臋 a Itr i... plettro (w艂.) Wiersz z Orl-anda szalonego Ariosta
570
SPIS RZECZY
S艂owo od t艂umaczy .............. 5
" Dedykacja ................. 11
Przedmowa autora . . . ... . . . . . . . .13
Cz臋艣膰 pierwsza
KSI臉GA PIERWSZA
Rozdzia艂 l opowiada, kim by艂 i czym zajmowa艂 si臋 s艂ynny
szlachcic Don Kichote z Manczy . . . . . . . . 35
Rozdzia艂 2 m贸wi o pierwszej wyprawie, na jak膮 ze swej w艂o艣ci
wyruszy艂 przemy艣lny Don Kichote ........ 40
Rozdzia艂 3 opowiada, w jaki to ucieszny spos贸b Don Kichote
zosta艂 pasowany na rycerza ..... . . . . . 46
Rozdzia艂 4 o tym, co zdarzy艂o si臋 naszemu rycerzowi po opu-
szczeniu zajazdu ............. 52
Rozdzia艂 5 gdzie si臋 opowiada ci膮g dalszy niefortunnej przy-
gody naszego rycerza ........... 59
-Rozdzia艂 6 o ciekawym i wielkim 艣ledztwie, jakie przeprowa-
dzili proboszcz z balwierzem w bibliotece naszego prze-
my艣lnego szlachcica ............ 63
Rozdzia艂 7 o drugiej wyprawie naszego zacnego rycerza Don
Kichota z Manczy ............ 70
Rozdzia艂 8 o wielkim zwyci臋stwie, jakie dzielny Don Kichote
odni贸s艂 w straszliwej i nies艂ychanej przygodzie z wiatrakami,
oraz o innych zwyci臋stwach godnych szcz臋艣liwej pami臋ci .' 75
KSI臉GA DRUGA
Rozdzia艂 9 w kt贸rym dobiega ko艅ca zdumiewaj膮ca walka mi臋-
dzy 艣mia艂kiem biskajskim a bohaterem z Manczy . . . 84
Rozdzia艂 10 o ucieszny ch rozmowach Don Kichota z Sanczem^
Pans膮, jego giermkiem . . . . . . ... . . -.89
Rozdzia艂 11 o tym, co asie zdarzy艂o Don Kichotowi u koziarzy . 94
571
Rozdzia艂 12 o tym, co opowiada艂 koziarz towarzyszom Don
, Kichota ...............
101
107
116
Rozdzia艂 13 w kt贸rym ko艅czy si臋 opowie艣膰 o pasterce Marceli
i o innych zdarzeniach ...........
Rozdzia艂 14 kt贸ry zawiera rozpaczliwe wiersze zmar艂ego pa-
sterza i opowiada o innych niespodzianych zdarzeniach .
KSI臉GA TRZECIA
Rozdzia艂 15 w kt贸rym opowiada si臋 o przykrej przygodzie, jaka
zdarzy艂a si臋 Don Kichotowi w spotkaniu z bezecnymi Jan-
guesami ...............
126
133
141
149
160
167
180
192
Rozdzia艂 16 o tym, co spotka艂o przemy艣lnego szlachcica w go-
spodzie, kt贸ra wydawa艂a mu si臋 zamkiem . . . . . .
Rozdzia艂 17 opowiada o dalszym ci膮gu niezliczonych przykro艣ci,
jakie spotka艂y dzielnego Don Kichota i jego poczciwego
giermka Sancza Pans臋 w zaje藕dzie kt贸ry na swe nieszcz臋艣cie
rycerz uwa偶a艂 za zamek ............
Rozdzia艂 18 kt贸ry m贸wi o rozmowach Sancza Pansy z jego
panem Don Kichotem oraz o innych przygodach godnych, by
je opowiedziano .............
Rozdzia艂 19 o roztropnych rozmowach Sancza Pansy ze swym
panem, o przygodzie z pewnym trupem oraz o innych wa偶-
nych wypadkach .............
Rozdzia艂 20 o nigdy nie widzianej i nie s艂yszanej przygodzie,
jakiej 偶aden s艂ynny rycerz 艣wiata nie zako艅czy艂 tak szcz臋艣li-
wie jak dzielny Don Kichote z Manczy .......
Rozdzia艂 21 o znakomitej przygodzie i 艣wietnym zdobyciu he艂mu
Mambrina oraz o innych sprawach, jakie przydarzy艂y si臋 na-
szemu niezwyci臋偶onemu rycerzowi ........
Rozdzia艂 22 o wolno艣ci, jak膮 Don Kichote obdarzy艂 wielu nie-
szcz臋艣liwych, kt贸rych po niewoli prowadzano tam, gdzie i艣膰
nie chcieli ...............
Rozdzia艂 23 opowiada, co spotka艂o s艂awnego Don Kichota
w Sierra Morena, a by艂a to jedna z najrzadszych przyg贸d,
o jakich opowiada ta wiarygodna historia . . . . . .
202
214
Rozdzia艂 24 dalszy ci膮g przygody w Sierra Morena ....
Rozdzia艂 25 opowiada o dziwnych sprawach, jakie przydarzy艂y
si臋 dzielnemu rycerzowi z Manczy w Sierra Morena oraz
o tym, jak na艣ladowa艂 pokut臋 Pi臋knego Sm臋tka .... 223
Rozdzia艂 26 kt贸ry zawiera dalszy ci膮g wymys艂贸w zakochanego
Don Kichota w Sierra Morena ......... 239
572
Rozdzia艂 27 jak proboszcz i cyrulik zamys艂 sw贸j wprowadzili.
w czyn oraz o innych sprawach godnych opowiedzenia w tej
wa偶nej historii .............
KSI臉GA CZWARTA
Rozdzia艂 28 opowiada o nowej a mi艂ej przygodzie, jaka spotka艂a
proboszcza i cyrulika w tych samych g贸rach . . . .
Rozdzia艂 29 opowiada o zabawnym podst臋pie i sposobie, jakich
u偶yto, aby wyrwa膰 naszego zakochanego rycerza z najsro偶szej
pokuty, jak膮 sobie naznaczy艂 .........
Rozdzia艂 30 w kt贸rym, mowa o bystro艣ci pi臋knej Doroty oraz
o innych sprawach wielce smakowitych a krotochwilnych .
^Rozdzia艂 31 o uciesznych rozmowach Don Kichota z Sanczem
Pans膮, jego giermkiem, oraz o innych zdarzeniach ....
Rozdzia艂 32 kt贸ry opowiada, co si臋 dzia艂o w zaje藕dzie z ca艂膮
kompani膮 Don Kichota ...........
Rozdzia艂 33 zawiera opowiadanie o nieopatrznym ciekawskim .
Rozdzia艂 34 kt贸ry zawiera dalszy ci膮g powie艣ci o nieopatrznym
ciekawskim ..............
Rozdzia艂 35 kt贸ry opowiada o bohaterskiej i niezwyk艂ej walce
Don Kichota z kilkoma buk艂akami czerwonego wina i w kt贸-
rym znajduje si臋 zako艅czenie opowie艣ci o nieopatrznym cie-
kawskim ...............
Rozdzia艂 36 opowiada o innych niezwyk艂ych zdarzeniach
w owym zaje藕dzie ............
Rozdzia艂 37 zawiera dalszy ci膮g historii s艂ynnej infantki Mico-
micony oraz inne zabawne przygody .......
Rozdzia艂 38 kt贸ry przedstawia ciekawy wyw贸d Don Kichota
o or臋偶u i pi贸rze . . . . .
Rozdzia艂 39 w kt贸rym braniec opowiada swoje 偶ycie i przygody
Rozdzia艂 40 zawiera dalszy ci膮g historii bra艅ca .....
Rozdzia艂 41 w kt贸rym braniec dalej opowiada swoje losy .
Rozdzia艂 42 opowiada, co si臋 dalej dzia艂o w gospodzie, oraz
o wielu innych sprawach godnych uwagi ......
Rozdzia艂 43 gdzie opowiedziana jest wdzi臋czna historia m艂o-
dego mulnika oraz inne niezwyk艂e zdarzenia, jakie zasz艂y
w gospodzie ..............
Rozdzia艂 44 zawiera dalszy ci膮g nies艂ychanych wydarze艅 w za-
je藕dzie ................
Rozdzia艂 45 wyja艣nia w膮tpliwo艣膰 co do he艂mu Mambrina i ter-
licy oraz opowiada ca艂膮 prawd臋 o innych awanturach
573
Rozdzia艂 46 贸 s艂ynnej przygodzie z 艂ucznikami i o wielkiej za-
ciek艂o艣ci naszego zacnego rycerza Don Kichota .... 463
Rozdzia艂 47 o tym, w jak dziwny spos贸b zaczarowano Don Ki-
chota z Manczy oraz o innych s艂ynnych wydarzeniach . . . 471
Rozdzia艂 48 w kt贸rym kanonik dalej zajmuje si臋 tematem ksi膮g
rycerskich oraz innymi sprawami godnymi jego umys艂u . . 481
Rozdzia艂 49 kt贸ry opowiada o rozs膮dnej rozmowie Sancza Pansy
z jego panem Don Kichotem .......... 488
Rozdzia艂 50 o m膮drych sporach, jakie wiedli Don Kichote z ka-
nonikiem, oraz o innych zdarzeniach ....... 495
Rozdzia艂 51 podaje, co opowiedzia艂 koziarz wszystkim, kt贸rzy
Don Kichota wiedli ............ 502
Rozdzia艂 52 o sporze Don Kichota z koziarzem, o niezwyk艂ej
przygodzie z pokutnikami, kt贸r膮 Don Kichote w pocie czo艂a
szcz臋艣liwie zako艅czy艂 ............ 507
Przypisy ................ 521
Redaktorzy: Kazimierz Zawanowski l Leon Bielas
Redaktor techniczny: Danuta Ksi膮偶kiewicz
Korektorzy: Zygmunt Zwoli艅ski l Alicja Kowalska
Pa艅stwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 19SS r.
Wydanie pierwsze
Naklad 25 OW+ZOS egz. Ark. wyd. 30,* (12 wkt.). Ark. druk. 36+12 wkl.
Papier druk. sat. kl. III, 80 g, 61X86116
Fabryka papieru w Kluczach
Oddano do sk艂adania 22. VI 1955 r.
Podpisano do druku 12. x 1955 r.
Druk uko艅czono w listopadzie 195S r.
艁贸dzka Drukarnia Dzie艂owa, 艁贸d藕, ul. Piotrkowska 8S
Nr 偶arn. 5371A/5S. D-S-UW
Cena t. Ifn zl 52,80
Wyszukiwarka