Józef Mackiewicz Wtrącenia do przekroczonego czasu (1965)
WtrÄ…cenia do przekroczonego czasu Autor: Józef Mackiewicz Sobota, 25 wrzeÅ›nia 2010 Józef Mackiewicz "Wojna i sezon", druga Å›wietna książka M. K. Pawlikowskiego, jest niby dalszym ciÄ…giem powieÅ›ci "DzieciÅ„stwo i mÅ‚odość Tadeusza IrteÅ„skiego". Kwestionowano powieÅ›ciowość tamtej, wskazujÄ…c, że zarówno z formy jak treÅ›ci jest raczej pamiÄ™tnikiem; że autor niepotrzebnie wprowadziÅ‚ bohatera "Tadeusza", a powinien byÅ‚ pisać w pierwszej osobie itd. Może w wiÄ™kszym stopniu te uwagi daÅ‚yby siÄ™ odnieść do "Wojny i sezonu", gdzie rzekomy bohater gra jeszcze mniejszÄ… rolÄ™. Ale czy "powieść", czy "pamiÄ™tnik", czy "gawÄ™da", ważna jest sama książka. Pewien utalentowany krytyk rosyjski, Eichenwald, powiedziaÅ‚ kiedyÅ› trafnie: "Tam gdzie mamy przed sobÄ… kwalifikacjÄ™, traci znaczenie klasyfikacja". Nowa książka obejmuje zdarzenia od poczÄ…tku pierwszej wojny Å›wiatowej, przekracza ten wysoki próg dziejów, i prowadzi do wybuchu drugiej wojny Å›wiatowej. StÄ…d tytuÅ‚: "Wojna i sezon", miÄ™dzy wojnami. Terenem czasu sÄ… przeważnie ziemie b. W. Ks. Litewskiego; oczami które patrzÄ… na te czasy sÄ… oczy symbolicznego Tadeusza, rodem z rozgromionego dziÅ› stanu szlacheckiego. - PrzeczytaÅ‚em jÄ… jednym tchem, może z wiÄ™kszym jeszcze zachÅ‚yÅ›niÄ™ciem niż pierwszÄ… książkÄ™. ByÅ‚em miejscami oczarowany, miejscami rozdrażniony, olÅ›niony, sceptyczny; i znów zachwycony, i z kolei skÅ‚onny do niejednej zÅ‚oÅ›liwej uwagi. Tak bywa, gdy siÄ™ czyta książkÄ™ oddajÄ…cÄ… pewnÄ… prawdÄ™, czy to literackÄ… czy historycznÄ…. Gdy przerzucam książki wydawane dziÅ› w Warszawie, zaÅ‚gane od stóp do głów, nie wzbudzajÄ… innej chÄ™ci poza ziewniÄ™ciem i odÅ‚ożeniem na bok. Książka Pawlikowskiego jest ponadto tym, co siÄ™ nazywa przyczynkiem do historii. JesteÅ›my w roku PaÅ„skim... Nieomal w samym progu książki Pawlikowski siÄ™ potyka: Imperator rosyjski..., a dalej nie: "król polski", - jak pisze - lecz: "car polski", w. ks. finlandzki etc., etc., etc. Albowiem po zakoÅ„czonym Kongresie WiedeÅ„skim, gdy 20 grudnia 1815 roku ogÅ‚oszona zostaÅ‚a konstytucja "Królestwa Polskiego" /Kongresowego/ - zresztÄ… najbardziej liberalna w ówczesnej Europie - okazaÅ‚o siÄ™, że tytuÅ‚ Aleksandra I-go w tekÅ›cie rosyjskim brzmi nie: "Korol polskij", lecz: "car polskij". StÄ…d też rosyjskÄ… nazwÄ… Kongresówki byÅ‚o nie: "Korolestwo Polskoje", tylko: "Carstwo Polskoje". - Jeden z tych tÄ™pych bÅ‚Ä™dów prestige owo -psychologicznych strony przeciwnej, w które obfitujÄ… dzieje wszystkich stron. JesteÅ›my wiÄ™c jeszcze w roku PaÅ„skim 1919-tym. O roku ów!- mógÅ‚by wykrzyknąć dziÅ› każdy mieszkaniec globu - gdyby ciebie nie byÅ‚o. Ech... "Droga biegÅ‚a przez Kliczew, OslÄ™, Czeczewicze i Horodziec. - Pisze M. K. Pawlikowski. W cieniu sosen rosochatych na mchu i wrzosach przysÅ‚uchiwano siÄ™ gÅ‚uchym, jakby podziemnym pomrukom dalekich armat. Ten odgÅ‚os nieprzyjemny przypominaÅ‚, że jest wojna i że podróż przez bory przeÅ›liczne odbywa siÄ™ nie w celach krajoznawczych, a dlatego że "wojenka" /co za pieszczotliwy eufemizm!/ wypruwa ludzi z nagrzanych, pachnÄ…cych myszkÄ… i suszonymi jabÅ‚kami kÄ…tów". Zastanawiam siÄ™, czy dla omówienia książki Pawlikowskiego jest to okoliczność dodatnia, że osobiÅ›cie, aczkolwiek o kilka lat /w tym wieku mówiÅ‚o siÄ™ raczej: klas gimnazjalnych/ mÅ‚odszy, to wszakże patrzyÅ‚em na ten sam krajobraz, na tych samych ludzi i te same dzieje co "Tadeusz", wzglÄ™dnie jego autor? SÅ‚owem byÅ‚em Å›wiadkiem naocznym opisywanych wypadków. A wÅ‚aÅ›nie z wybuchem wojny 1919 ukuto dowcip: "KÅ‚amie, jak naoczny Å›wiadek"... Dowcip, sÄ…dzÄ™, powstaÅ‚ z wielkiej rozbieżnoÅ›ci wrażeÅ„ pod wpÅ‚ywem niebywaÅ‚ego przedtem natÅ‚oku zdarzeÅ„. DziÅ›, od czasu powstania moralnoÅ›ci i interpretacji socjalistycznej, nikt sobie tym gÅ‚owy nie zawraca i w zależnoÅ›ci od potrzeb, na czarne powie biaÅ‚e i odwrotnie z wiÄ™kszÄ… Å‚atwoÅ›ciÄ… niby wonczas splunÄ…Å‚. Ale przed pół wiekiem obowiÄ…zywaÅ‚y moralnoÅ›ci XIX-wiecznego obiektywizmu. - "Jakże to, mówiono, z wyrzutem w gÅ‚osie, widziaÅ‚eÅ› na wÅ‚asne oczy, kiedy ludzie mówiÄ…, że to nieprawda?!" W odpowiedzi rodziÅ‚y siÄ™ zapalczywe polemiki o szczegóły i fakty. Zależnie od tego co i jak, kto widziaÅ‚ lub sÅ‚yszaÅ‚. Polemiki częściowo do dziÅ› nie rozstrzygniÄ™te. Tak wiÄ™c na przykÅ‚ad osobiÅ›cie widziaÅ‚em i sÅ‚yszaÅ‚em, że w pasie zafrontowym, zaraz po wybuchu wojny, narastaÅ‚ dziki antysemityzm. Å»yd traktowany byÅ‚ z reguÅ‚y za potencjalnego "szpiega niemieckiego". Pawlikowski widziaÅ‚, że zapanowaÅ‚ wtedy raczej filosemityzm. Ja bym w tym sporze powoÅ‚aÅ‚ siÄ™ dodatkowo na wystÄ…pienia Guczkowa, albo jeszcze bardziej na wspomnienia gÅ‚oÅ›nego adwokata, Å»yda Gruzenberga, ogÅ‚oszone miÄ™dzy wojnami w Paryżu. Co ten opisuje, cytujÄ…c szczegóły z obroÅ„czych spraw żydowskich prowadzonych zaraz po wybuchu wojny! Nie ukÅ‚ada siÄ™ też w mojej pamiÄ™ci to, co Pawlikowski pisze o rzekomych skutkach sÅ‚ynnego rozkazu w. ks. MikoÅ‚aja MikoÅ‚ajewicza, by cofajÄ…ce siÄ™ wojska zostawiaÅ‚y za sobÄ… "ziemiÄ™ spalonÄ…" i uprowadzaÅ‚y przymusowo ludność: "DziesiÄ…tki tysiÄ™cy grobów przeważnie dzieciÄ™cych - czytamy u Pawlikowskiego - wyrosÅ‚o na zboczach szlaków wygnaÅ„czych: tysiÄ…ce wsi i dworów poszÅ‚o z dymem..." Istotnie, rozkaz taki byÅ‚ wydany, i ponoć próbowano go gdzieÅ› wykonywać. DoszÅ‚y mnie też pózniej sÅ‚uchy, że poniektórym panom udaÅ‚o siÄ™ brać za spalone dobra grubsze odszkodowania& PozostawaÅ‚o mi jednak wrażenie wzrokowe /jako że zostaÅ‚em po tej stronie ziemi, która "miaÅ‚a być spalona /, że somme toute, rozkaz naczelnego wodza nie byÅ‚ wprowadzany w życie, a zniszczenia wynikaÅ‚y wskutek lokalnych dziaÅ‚aÅ„ wojennych. Nawiasem mówiÄ…c, zastanawia mnie w tej chwili, czy legenda o skutkach tego rozkazu nie należaÅ‚a już do poczÄ…tków owej magii cyfr, która po drugiej wojnie Å›wiatowej, zwÅ‚aszcza w dziedzinie cyfr tyczÄ…cych tzw. "biologicznego wyniszczenia", osiÄ…gnie szczyty, a zarazem zaskoczy niespodziankÄ… niezwykÅ‚ego wzrostu ludnoÅ›ci?... Nie byto tego zdarzenia z MikoÅ‚ajem II w Wilnie Poza wspomnianym wyżej, trochÄ™ mieszczaÅ„skim, przywiÄ…zaniem do relacji solidnej /dopiero wyrywanej z ociężaÅ‚oÅ›ci przez nowoczesnÄ… propagandÄ™: "Niemieckie okrucieÅ„stwa w Belgii!... - "Kozacka dzicz w Prusach i Galicji!..." itp./ istniaÅ‚ jeszcze inny, a przeciwstawny tamtej typ relacji, zrodzony z panujÄ…cej wówczas kawalersko-nonszalanckiej mody. Relacji anegdotycznej, przeznaczonej nie na dziejowy, a bardziej prywatny użytek. Dla charakterystyki pozwolÄ™ tu sobie, w nawiasie, rozwinąć pewien szczegół choć historycznie bez znaczenia. Oto Pawlikowski, kreÅ›lÄ…c współczesne sylwetki - /w danym wypadku mÅ‚odość Witolda Rudominy, jednego z notorycznych "facecjonistów"/ _ przytacza bez zastrzeżeÅ„ zasÅ‚yszane przez siebie zdarzenie, które streszczÄ™ poniżej w telegraficznym skrócie: "W pierwszym roku wojny MikoÅ‚aj II odwiedziÅ‚ Wilno. WzdÅ‚uż trasy ustawiony byÅ‚ kordon szkół Å›rednich. Rudomin byÅ‚ uczniem 8-mej klasy ekskluzywnego wileÅ„skiego gimnazjum Winogradowa, i staÅ‚ obok swego przyjaciela Bebusia /De Rosset/. PanowaÅ‚ mróz siarczysty. Czekali dÅ‚ugo. BebuÅ› miaÅ‚ w kieszeni flaszkÄ™ wódki, i na przemian biegali do bramy, aby z niej Å‚yknąć na rozgrzewkÄ™. JakiÅ› Å»yd z tyÅ‚u szczególnie naciskaÅ‚ na Bebusia, co go ogromnie drażniło. Wreszcie nadjechaÅ‚ oczekiwany cesarz. BebuÅ› cisnÄ…Å‚ czapkÄ… w Å›nieg, wyrwaÅ‚ siÄ™ z szeregu i wrzasnÄ…;: "Ura, ura,ura!" Sam cesarz go zauważyÅ‚, i z uprzejmym uÅ›miechem przyÅ‚ożyÅ‚ palce do czapki. Gdy minÄ…Å‚, BebuÅ› odwróciÅ‚ siÄ™ i trzasnÄ…Å‚ Å»yda w twarz. ZrobiÅ‚o siÄ™ zamieszanie. Zjawia siÄ™ rewirowy. A na to BebuÅ›: "A pan wie z kim pan mówi?! NależaÅ‚em do osobistej ochrony cesarza. A to oto indywiduum, wskazaÅ‚ na Å»yda, tak napieraÅ‚o, że ledwo mogÅ‚em utrzymać kordon". Te sÅ‚owa wywarÅ‚y wielkie wrażenie na rewirowym etc... Dlaczego przytaczam tÄ™ relacjÄ™? Bo chodzi o rzecz znamiennÄ…, o oddanie pewnej prawdy, której ani jeden prawie szczegół nie odpowiada prawdzie. WytÅ‚umaczÄ™ pozorny paradoks: ZÅ‚ożyÅ‚o siÄ™, że i ja byÅ‚em uczniem tegoż gimnazjum Winogradowa, acz w znacznie mÅ‚odszej klasie. I ja tego dnia staÅ‚em w szpalerach szkolnych wzdÅ‚uż trasy na przywitanie cesarza. I ja opisywanego zdarzenia - nie widziaÅ‚em... Choć przypominam dokÅ‚adnie, że byÅ‚o mniej wiÄ™cej odwrotnie: nie siarczysty mróz i Å›nieg, a ledwo podmarzÅ‚e bÅ‚otko; nasze gimnazjum ustawiono na ulicy Wielkiej od gmachu b. ratusza wzdÅ‚uż skweru, czyli po Å›rodku placu; z wielu wzglÄ™dów bieganie stamtÄ…d do bramy na rozgrzewkÄ™, byÅ‚o praktycznie niemożliwe; za nami staÅ‚o "ciaÅ‚o pedagogiczne", i od nacisku tÅ‚umu przedzielali gorodowyje. Po drugiej stronie ulicy kordon tworzyÅ‚o wojsko. Przy przejezdzie cesarza, zlewajÄ…ce siÄ™ w jeden ryk: "ura!" byÅ‚o tak potężne, że pojedynczy okrzyk Bebusia w żaden sposób nie mógÅ‚by siÄ™ wyseparować; MikoÅ‚aj II nie mógÅ‚ specjalnie przyÅ‚ożyć palców do czapki, gdyż caÅ‚Ä… rÄ™kÄ™ miaÅ‚ przyÅ‚ożonÄ… do niej od poczÄ…tku i przez czas przejazdu nie odrywaÅ‚ jej ani na chwilÄ™. Wreszcie siedziaÅ‚ z prawej strony, podczas gdy my staliÅ›my z lewej. - SÅ‚owem opowiedziane zdarzenie, które autor zaczerpnÄ…Å‚ niewÄ…tpliwie z relacji Rudomina, jest zmyÅ›lone. NazwaÅ‚em je jednak "oddaniem pewnej prawdy", gdyż wiernie oddaje pewien styl ówczesnej rzeczywistoÅ›ci widzianej "oczami Tadeusza". BÅ‚Ä…d Pawlikowskiego tkwi jedynie w braku zastrzeżenia. CaÅ‚ość jest charakterystyczna dla relacji z epizodów zarówno bez znaczenia, jak o pewnym czy wiÄ™kszym znaczeniu. Nie miaÅ‚y być na użytek dydaktyczny. MusiaÅ‚y leżeć jak dobrze skrojona bekiesza. Nie chodziÅ‚o też o rozdzielenie prawdy od anegdoty, smutku od poczucia humoru, czynu od gestu nonszalancji. Anegdota przechodziÅ‚a do legendy, jak jÄ… opowiadano. ZresztÄ… Å›wietnie tÄ™ prawdÄ™ podchwytuje sam Pawlikowski, gdy pisze w innym miejscu. "Za stoÅ‚em rej wodziÅ‚ pan Ludwik Uniechowski. W przeciwieÅ„stwie do Tadeusza miaÅ‚ dar opowiadania i wszyscy sÅ‚uchali go w skupieniu, choć wÅ‚aÅ›ciwie nic nie widziaÅ‚... Na Tadeusza, naocznego Å›wiadka, nikt nie zwracaÅ‚ uwagi, siedziaÅ‚ wiÄ™c zawstydzony i wstyd zapijaÅ‚ burgundem. Przejść miaÅ‚o szereg lat, zanim siÄ™ dowiedziaÅ‚, że dobre opowiadanie polega na tym jak siÄ™ opowiada, a nie na tym co siÄ™ opowiada". To tak jak dziÅ›. Z tÄ… wszelako różnicÄ…, że wówczas nie obowiÄ…zywaÅ‚o w tym stopniu zamówienie spoÅ‚eczne, polityczne, patriotyczne. Natomiast bardziej obowiÄ…zywaÅ‚o zamówienie towarzyskie. MogÅ‚o być nijakie, bÅ‚ahe, radne, byle relacja dowcipna, a czym bardziej przesadna tym wiÄ™cej do Å›miechu. JÄ…kanie prawdy zbywano grymasem znudzenia, trochÄ™ podobnym do tego z jakim dzisiejsi komuniÅ›ci zbywajÄ… wszelkie "obiektywizowanie.... Oto klasyczna relacja tego typu na str. 93: "Ulica Zacharzewska w MiÅ„sku bÄ™dÄ…ca szlakiem do dworca, byÅ‚a zapchana uciekajÄ…cymi na zÅ‚amanie karku bolszewikami. TÄ™ panikÄ™ wyzyskaÅ‚ pan Szunejko, pozbawiony prawej rÄ™ki skutkiem nieszczęśliwego wypadku w mÅ‚odoÅ›ci. StanÄ…Å‚ na ulicy Zacharzewskiej i grożąc rewolwerem trzymanym w lewej rÄ™ce, z pustym rÄ™kawem prawej rÄ™ki wetkniÄ™tym w kieszeÅ„ bekieszy, żądaÅ‚ od zbiegów przybranych w skórzane kurtki komisarskie oddawania posiadanej gotówki. ŻądaÅ‚ przy tym wyÅ‚Ä…cznie rubli carskich gardzÄ…c tzw. "kierenkami". Oddawali potulnie, bez cienia oporu, byle tylko prÄ™dzej wydostać siÄ™ z MiÅ„ska, w ten sposób pan Szunejko miaÅ‚ zarobić coÅ› okoÅ‚o ćwierć miliona rubli - sumÄ™ wtedy jeszcze bardzo znacznÄ…". Pomijam już moment psychologiczny. RozkÅ‚adajÄ…c tÄ™ relacjÄ™ na podstawowe elementy fizyczne, Å‚atwo ustalimy, że jest sprzeczna z logikÄ… opisywanego momentu, manipulacyjnie niewykonalnÄ…. /MógÅ‚ odebrać jednemu-dwum. Bo co robiÅ‚ tÅ‚um uciekajÄ…cych, a zapychajÄ…cych ulicÄ™ bolszewików, w czasie gdy pierwsi zatrzymani siÄ™gali po pieniÄ…dze, aby je oddać? Szunejko chowaÅ‚ rewolwer /gdzie?/ aby mieć wolnÄ… rÄ™kÄ™ do wziÄ™cia tych pieniÄ™dzy, schowania ich /gdzie?/; nastÄ™pnie wydobycia i ponownego grożenia rewolwerem/? Czy tÅ‚um bolszewików ustawiaÅ‚ siÄ™ w kolejkÄ™? Czy przygotowywaÅ‚ pieniÄ…dze zawczasu, boć chyba w zÄ™bach ich nie trzymaÅ‚? To znowu byÅ‚oby sprzeczne z nastrojem "panicznej ucieczki". Itd. itd. SÅ‚owem czysta fantazja. Ale dopiero zaokrÄ…glenie do przesadnej cyfry "ćwierć miliona rubli", tworzy z niej anegdotÄ™ o wartoÅ›ci legendy. Mużyk i pan O roli szlachty-ziemian na tzw. kresach, pisano dużo gloryfikujÄ…cego. Pisano dużo oczerniajÄ…cego. Napisano dużo "rehabilitujÄ…cego". Napisano też sporo pod smak i gust dzisiejszych poglÄ…dów. SÄ…dzÄ™, że w rzeczywistoÅ›ci Å›rodowisko tamto i jego rola, byÅ‚y mniej wiÄ™cej takie, jak to wynika z lektury Pawlikowskiego. W miarÄ™ dobrzy i zli, w miarÄ™ indywidualni, w miarÄ™ napuszeni sloganami. Zawsze gotowi do "siadania na koÅ„ w potrzebie ojczyzny", z wyraznÄ… tendencjÄ… odroczenia siodÅ‚ania na pózniej. PrzekonywujÄ…cy jeden drugiego o koniecznoÅ›ci "realnego patrzenia na rzeczy" i zerwania "raz wreszcie z trzaskaniem w karabelÄ™ po próżnicy". SÅ‚owem, z grubsza biorÄ…c, podobni do innych ludzi. Poza tym zajÄ™ci głównie pomnażaniem doczesnych dóbr materialnych dla "utrzymania polskiego stanu posiadania na kresach". Takimi ich też zastaÅ‚ wybuch pierwszej wojny Å›wiatowej. Podzielili siÄ™, jak inni na "orientacje", koterie i stronnictwa. Wybuchali patriotycznym optymizmem, lub poddawali siÄ™ pesymizmowi na przemian. Niektórzy pociÄ…gnÄ™li w pole. WiÄ™kszość zadekowaÅ‚a siÄ™ w "ziem-huzarach" i przeróżnych paramilitarnych byle tyÅ‚owych organizacjach rosyjskich, "dla zachowania tym razem biologicznego stanu polskiego". - Nie twierdzÄ™, że wÅ‚aÅ›nie tak chce ich przedstawić Pawlikowski. TwierdzÄ™, że zgodnie z prawdÄ…, tacy wynikajÄ… z lektury jego książki. Ani to dobrze, ani zle. PamiÄ™tam te niezliczone okruchy rozmów przy stole, z których pozostaÅ‚o wrażenie, że interes osobisty w jakiÅ› opatrznoÅ›ciowy sposób pokrywa siÄ™ z interesem publicznym. Co zresztÄ… wcale nie dowodzi, że tak wÅ‚aÅ›nie nie miaÅ‚o być. Chociaż, naturalnie, program streszczajÄ…cy siÄ™ do: "Nie szukać guza", trudno zaliczyć do programów najbardziej oryginalnych. Nie chodzi jednak o charakterystykÄ™ spoÅ‚eczno-politycznÄ…. Nie chodzi też o niÄ… autorowi "Wojny i sezonu". Najbardziej ciekawa, jak zawsze, jest strona czysto ludzka. KiedyÅ› jeden z Tyszkiewiczów "bez ziemi" /zresztÄ… też "Jan" mu byÅ‚o na imiÄ™/, udajÄ…c że pomaga mi przy zwożeniu drzewa z lasu, w nudnych biesiadach bolszewickich czasów, wyraziÅ‚ zdanie, że: "Mentalność kuÅ‚aka na 10 hektarach nie różni siÄ™ w istocie od mentalnoÅ›ci kuÅ‚aka na 1000 hektarów"... Akurat na podstawie wÅ‚asnych obserwacji dochodziÅ‚em do identycznych konkluzji. PoczÄ™stowaÅ‚em go samosiejkÄ…, i daliÅ›my wypocząć koniowi. Ach, dawne czasy... Teraz, czytajÄ…c Pawlikowskiego, zamyÅ›liÅ‚em siÄ™ nad takimi sobie znakami równania. ZwÅ‚aszcza czytajÄ…c gawÄ™dy o sÅ‚ynnych kawalarzach, czy ,jak ich nazywano u nas, wielkich facecjonistach. SÄ…dzÄ™, iż refleksje na ten temat wypeÅ‚nić by mogÅ‚y gruby tom filozoficznej rozprawy. W "pamiÄ™tnikach Kwestarza" znajdziemy wzmiankÄ™, że /czy to nie WoÅ‚odkowicz?/ kazaÅ‚ babom paÅ„szczyznianym wÅ‚azić na drzewa i woÅ‚ać: "ku-ku!", po czym strzelaÅ‚ do nich z jednorurki. Nie mam pod rÄ™kÄ…, ale zdaje mi siÄ™, że "facecja" ta z miejsca poddana zostaÅ‚a przez kwestarza w wÄ…tpliwość, gdyż jak twierdziÅ‚: "zwierzyny byÅ‚o dosyć w lesie". Zapewne rzecz zeÅ‚gana caÅ‚a. Niezliczone sÄ… facecje przypisywane RadziwiÅ‚Å‚owi - Panie - Kochanku, z których nie wszystkie byÅ‚y autentyczne, ale byÅ‚y. Margrabina von Bayreuth, siostra Fryderyka Wielkiego, wyliczyÅ‚a że elektor saski i król polski August II miaÅ‚ 350 dzieci, które urodziÅ‚y mu zarówno dziewczÄ™ta wiejskie, jak damy pierwszych rodów, w tym niektóre z wielkich domów polskich. Można mu niewÄ…tpliwie tej królewskiej zabawy zazdroÅ›cić, ale stwierdzić wypada, że wyczyny króla podlegaÅ‚yby dziÅ› karze z paragrafu kodeksu za stosunek z osobami zależnymi". W istocie 90 chyba procent wszystkich "wielkich facecji" byÅ‚o, i byÅ‚o możliwe, tylko w stosunku do osób podwÅ‚adnych. To znaczy, mówiÄ…c brutalnie: bezkarnych. To znaczy, że może z 10- procentowym wyjÄ…tkiem, wielcy panowie, jak inni ludzie, nie lubiÄ… szukać guza. To zrozumiaÅ‚e. To samo w przeniesieniu do innych wybryków, z politycznymi wÅ‚Ä…cznie. Tak np. dobrze zorganizowana i silna mÅ‚odzież akademicka wileÅ„skiej endecji, z byle drobnej okazji lubiaÅ‚a bić szyby w synagogach żydowskich. Gdy jednak centralna siedziba ich stronnictwa, "Dziennik WileÅ„ski", padÅ‚a sama ofiarÄ… wyjÄ…tkowo brutalnej napaÅ›ci ze strony pewnych bezkarnoÅ›ci oficerów; gdy ci oficerowie legionowi pobili leadera ZwierzyÅ„skiego, prof. CywiÅ„skiego, ludzi starszych, poważnych, kobiety, pracowników - jakoÅ› tÅ‚umy mÅ‚odzieży endeckiej powstrzymaÅ‚y siÄ™ od wybicia szyb w kasynie oficerskim... Niby to z dialektyki narodowej, ale jak sÄ…dzÄ™, ze wzglÄ™dów raczej namacalnych. Tym samym zapewne tÅ‚umaczy siÄ™, dlaczego w paÅ„stwach totalitarnych, nie majÄ…cych żadnego zrozumienia dla "facecji , nie zdarzajÄ… siÄ™ one prawie, również w sektorze spoÅ‚eczno - politycznym, gdzie byÅ‚yby raczej na miejscu. Ilość nieÅ›miaÅ‚ych odruchów mÅ‚odzieży uniwersyteckiej w Polsce Ludowej, w zestawieniu z iloÅ›ciÄ… zaburzeÅ„ studenckich w Polsce niepodlegÅ‚ej, jest tak zastraszajÄ…co uboga, że napawać powinna raczej wstydem, aniżeli faÅ‚szywÄ… dumÄ… i nadziejÄ… na "ewolucjÄ™ od wewnÄ…trz". AbstrahujÄ…c jednak od momentów politycznych. Naukowo-psychologiczna analiza wykazaÅ‚aby niewÄ…tpliwie, że czy to bÄ™dÄ… "samodurstwa" rosyjskich "dworian", czy "facecje" wielkich panów litewsko-polskich, czy "kawalerskie żarty" komilitonów korporacji, "kawaÅ‚y" mÅ‚odzieżowe aż do wybryków dzisiejszych beatników angielsko-amerykaÅ„skich, Halbstarków niemieckich etc., etc. - wszystko bez wzglÄ™du na pózniejsze rozgaÅ‚Ä™zienia, ma niejako wspólnÄ… genezÄ™: nadmiar próżnego czasu; nadmiar siÅ‚y, we wÅ‚adzy, pieniÄ…dzach, czy też we wÅ‚asnych muskuÅ‚ach; nade wszystko wszelako: poczucie wzglÄ™dnej bezkarnoÅ›ci, niedużego ryzyka. Od tych wtrÄ…conych dygresji, nawracam do poczÄ…tkowego zestawienia. MówiÅ‚o siÄ™ u nas, na BiaÅ‚orusi: "Nie daj Boh swiÅ„ji roh, da mużyku paÅ„stwa!" Niby w znaczeniu: Jak ten dojdzie do wÅ‚adzy, to dopiero pokaże swe chamskie oblicze!... Otóż poniektóre, przypomniane przez Pawlikowskiego anegdoty wielkopaÅ„skie, dziwnie jakoÅ› pozbawione sÄ… tej mentalnej granicy przedzielajÄ…cej "mużyka" od "pana". ZwÅ‚aszcza w rozdziale poÅ›wiÄ™conym ostatnim facecjom Bodzia ZalutyÅ„skiego. Taki np. fragment: "Stosunek Bodzia do Wolikowa /jego faktor/ byÅ‚ patriarchalny. Gdy chodziÅ‚ z Wolikowem po ulicach Grodna, kazaÅ‚ mu trzymać siÄ™ o ćwierć kroku z tyÅ‚u i od czasu do czasu, nie odwracajÄ…c gÅ‚owy, podsuwaÅ‚ mu pod nos kciuk ze sÅ‚owami: "Possij dziedzicowi paluszek". - Wolikow nie gniewaÅ‚ siÄ™ i ssaÅ‚ posÅ‚usznie. ZresztÄ… Bodzio miaÅ‚ zwyczaj podawać chÅ‚opom petentom do pocaÅ‚owania nie rÄ™kÄ™, a tylko koniec "paluszka". Boże, jakie to - miÄ™dzy nami mówiÄ…c - chamskie!.. Czy nie tak wÅ‚aÅ›nie wyobrażamy sobie typowego "mużyka", któremu gdy doszedÅ‚ do "paÅ„stwa", brakuje fantazji dla bardziej oryginalnego zamanifestowania rozpierajÄ…cej go wÅ‚adzy? Naturalnie Pawlikowski sÅ‚owem jednym nie pochwala tych facecji; a jednak w pewnym miejscu mówi jakby z lekkim odcieniem dumy narodowej: "Melchior WaÅ„kowicz w jednym ze swych wspomnieÅ„ o Bodziu ZalutyÅ„skim opowiada o kawale polegajÄ…cym na tym, że Å›piÄ…cemu chÅ‚opkowi odprzÄ…gÅ‚ konia, przeÅ‚ożyÅ‚ hoÅ‚oble przez pÅ‚ot, a konia zaprzÄ…gÅ‚ z drugiej strony pÅ‚otu. Moje zapiski nie odnotowaÅ‚y tego kawaÅ‚u. Nie przeczÄ™, że mógÅ‚ go zrobić naÅ›ladujÄ…c zresztÄ… jakiegoÅ› tulskiego, czy orÅ‚owskiego Rosjanina "samodura" z pierwszej poÅ‚owy XIX wieku. Nawet geniusz nie zawsze bywa oryginalny i dopuszcza siÄ™ po cichu plagiatu". Nie wiem jak innym czytelnikom tych rozdziałów, ale mnie osobiÅ›cie - tak po cichu mówiÄ…c - ten kawaÅ‚, zakwalifikowany na "rosyjskiego samodura", wydaje siÄ™ bodaj jeszcze najdowcipniejszy z rzÄ™du przytoczonych przez autora kawałów rodzimych... Pawlikowski sÅ‚usznie pisze, iż niesÅ‚usznie "starym nawykiem myÅ›lenia", wÅ‚aÅ›nie historycznÄ… LitwÄ™ uważano za rezerwat dziwactw i "feudalnych" obyczajów. Przytacza przy tym obyczaje panujÄ…ce w dworze Olesznie, w sercu Mazowsza: "Nad ranem szczuto goÅ„czymi hodowanego lisa, albo strzelano do domowych kaczek na stawie". I to pan-z-panów?... PodrapaÅ‚by siÄ™ w gÅ‚owÄ™ niejeden mużyk. "Szczucie hodowanego lisa odbywaÅ‚o siÄ™ na terenie czworoboku otoczonego z trzech stron budynkami. CzwartÄ… stronÄ… byÅ‚ plot, a za nim Å‚an zboża. Lisa wypuszczono z klatki i poszczuto goÅ„czymi. ByÅ‚ na pół oswojony i nie bardzo chciaÅ‚ uciekać. Dopiero gdy go goÅ„cze zaczęły skubać, puÅ›ciÅ‚ siÄ™ galopem i od razu odsadziÅ‚ od piesków na pół dÅ‚ugoÅ›ci czworoboku. Tymczasem dwa charty staÅ‚y wyprężone na smyczy, wpatrzone w umykajÄ…cego lisa. Gdy lisa dzieliÅ‚o od zbawczego Å‚anu zaledwie 100 kroków, dopiero wtedy puszczono charty ze smyczy & dopadÅ‚y lisa w chwili, gdy już-już miaÅ‚ siÄ™ skryć w Å‚anie pszenicy". ZamyÅ›lajÄ…c siÄ™ nad tÄ… obrzydliwÄ… /bez szans dla umÄ™czonej strony/ zabawÄ…, przyszÅ‚o mi do gÅ‚owy, jakby opis takiego "czworoboku" Å›wietnie pasowaÅ‚ do pewnego rodzaju tak dziÅ› rozpowszechnionej literatury na temat mentalnoÅ›ci i prywatnych zamiÅ‚owaÅ„ jakiegoÅ›, powiedzmy, SS-mana: GdzieÅ› za ogrodzeniem oÅ›wiÄ™cimskim, ma taki /naturalnie: gemütlich urzÄ…dzony/ ogródek, w którym hoduje specjalne ofiary /naturalnie: "karmi je i gÅ‚aszcze przedtem"/, w tym celu aby krÄ™gosÅ‚up ich zostaÅ‚ na pewniaka zmiażdżony w momencie, "gdy już-już majÄ… siÄ™ skryć w zbawczym Å‚anie pszenicy"... No, nie? Ech, - wsie my lisz aktiory w tieatrie Gospoda Boga. W bezkresie pejzażu Czasy byÅ‚y rozlegÅ‚e w przestrzeni, jak Prypeć rozlana w kwietniu. ZdawaÅ‚o siÄ™, że dzieÅ„ i pejzaż, zlewajÄ… siÄ™ w jedno, stanowiÄ… caÅ‚ość. GÅ‚osy rozÅ›piewanych ptaków. Szum wody, szum puszczy. Cisza wieczorna; plusk ryby; trzask zÅ‚amanej pod stopÄ… gaÅ‚Ä…zki w lesie; chÅ‚odne poranki wiosny; liliowe bzy na tle liliowych dymów drzewnych. BywaÅ‚o latem wyjedziesz z lasu, przÄ™dza kurzu wije siÄ™ spod koÅ‚a ukosem na pole, a niebo aż drży od skowronków. I znów dalekie, puste drogi w grzÄ…skich koleinach jesieni. Zanim Wielkie KsiÄ™stwo Litewskie skurczyÅ‚o siÄ™ do "Ziem Wschodnich" drugiej Rzeczypospolitej, przeżyÅ‚ na nich pierwszÄ… mÅ‚odość i przepolowaÅ‚ rozmaicie Tadeusz IrteÅ„ski, vel MichaÅ‚ Pawlikowski. Po drugiej wojnie i te ziemie przepadÅ‚y. PrzepadÅ‚y nie dla tego, że dla Rzeczypospolitej; przepadaÅ‚y zaaawszystkiem! (...) Pawlikowski opisuje tÄ™ mÅ‚odość jakÄ… byÅ‚a, ze szczeroÅ›ciÄ… Å›wiadczÄ…cÄ… iż naprawdÄ™ zachowaÅ‚ jÄ… w pamiÄ™ci. Cóż wiÄ™c dziwnego, że niektóre wspomnienia lasów, polowaÅ„ na mszarach i rzekach, odbicia tafli jeziornych, wypadajÄ… u niego jak zwierciadÅ‚a piÄ™kna. Książka jego należeć bÄ™dzie do najpiÄ™kniejszych wzorów prozy opisowej w literaturze polskiej. Antypolakizm Å»ydów litewskich Z oceny historycznej, o bezwzglÄ™dnej wartoÅ›ci "Wojny i sezonu" przesÄ…dza jej rys rzadki nawet u naszych historyków-naukowców nie liczenia siÄ™ z aktualnym gustem politycznym. Dotyka wiÄ™c m.in. rzeczy zazwyczaj niedotykanych. Tak np. wstydliwie omijane, a ciekawe zjawisko antypolskoÅ›ci, "antypolakizmu" jak siÄ™ wyraziÅ‚em Å»ydów litewskich, na caÅ‚ym terenie na wschód od Bugu, w Grodnie, Wilnie, MiÅ„sku, Koronie, w Rydze itd. aż po rosyjskÄ… "liniÄ™ osiedlenia żydowskiego". Pawlikowski zwraca uwagÄ™, że tÄ™ upokarzajÄ…cÄ… liniÄ™" wymyÅ›lono w Rosji, że pogromy organizowano w Rosji itd. "SkÄ…d wiÄ™c ta ironia,.." pyta, "że Å»ydzi szczególnÄ… urazÄ™ zachowali wzglÄ™dem Polaków?" SzukajÄ…c odpowiedzi na to pytanie, dochodzi do wniosku, że tÅ‚umaczy siÄ™ to chyba specyficznÄ… wÅ‚aÅ›ciwoÅ›ciÄ… polskiego antysemityzmu: "Inteligentny i wyksztaÅ‚cony Rosjanin prawie nigdy nie bywaÅ‚ antysemitÄ…" - powiada. Natomiast Polacy mieli jakiÅ› "antysemityzm mistyczny, jakÄ…Å› mentalnÄ… liniÄ™ osiedlenia"... Wydaje mi siÄ™, że Pawlikowski utrafia tu w pewne, skrzÄ™tnie przemilczane sedno. Z tym, że ów "mistyczny antysemityzm" rozciÄ…gnÄ…Å‚bym również na - "filosemityzm" polski... Moim zdaniem różnica pomiÄ™dzy Anglikami i Niemcami jest ta, że Hitler dopiero staraÅ‚ siÄ™ wmówić w Niemców przekonanie, że sÄ… Herrenvolkiem; w Anglików wmawiać tego nie trzeba, bo oni z tym przekonaniem niejako już siÄ™ rodzÄ…. Ich stosunek do cudzoziemców jest jak do biednych kalek, których kalectwo polega na tym, że nie urodzili siÄ™ Brytyjczykami. Ale jako ludzie dobrze wychowani wiedzÄ…, że czÅ‚owieka uÅ‚omnego nie należy szturchać ani kopać, lecz okazać mu na ulicy grzeczność. Hitler byÅ‚ oczywiÅ›cie, czÅ‚owiekiem najbardziej zle wychowanym, i cudzoziemców kopaÅ‚, a Å»ydów truÅ‚. Otóż filosemita polski stara siÄ™ być czÅ‚owiekiem dobrze wychowanym, i okazuje wzglÄ™dem Å»ydów takÄ… grzeczność. Natomiast stosunek do Å»ydów bez przymieszki anty- czy filosemityzmu, po prostu jak do równego sobie czÅ‚owieka, czyli jedynie sÅ‚uszny, normalny, objÄ™ty wzgardzonym u nas rosyjskim pojÄ™ciem czeÅ‚owiekoliubja - jest u Polaków nader rzadki. W dawnej Kongresówce panowaÅ‚y trochÄ™ inne stosunki. Asymilacja nie osiÄ…gnęła tam wprawdzie tego stopnia co w Niemczech, ale częściowo byÅ‚a daleko posuniÄ™ta. W b. W. Ks. Litewskim, gdzie "mentalna linia żydowskiego osiedlenia" przebiegaÅ‚a nie naruszona w tradycjach polskich, musiaÅ‚a też budzić, rzecz zrozumiaÅ‚a, spotÄ™gowanÄ… mentalnÄ… reakcjÄ™ Å»ydów. Nikt ich nie rusyfikowaÅ‚; oni sami chcieli i rusyfikowali siÄ™ na naszych ziemiach. Mówienie prawdy o tej regule, byÅ‚o u nas rzeczÄ… niepopularnÄ…, a już tym bardziej dziÅ›! Popularne byÅ‚o operowanie wyjÄ…tkami, od Jankiela Mickiewiczowskiego poczÄ…wszy. Naturalnie wyjÄ…tków, jak zawsze w życiu, byÅ‚o dużo. Sam pamiÄ™tam jak we wstÄ™pnej klasie tego gimnazjum Winogradowa, przy zapisie na lekcje jÄ™zyka polskiego powstaÅ‚ nieÅ›miaÅ‚o z ostatniej Å‚awki Å»yd, RyndziuÅ„ski, któremu papa poleciÅ‚ uczyć siÄ™ dobrze po polsku; i jak panna Gosiewska, nauczycielka, zatroskana, obiecaÅ‚a przedÅ‚ożyć jego proÅ›bÄ™ dyrektorowi; i jak nic z tego nie wyszÅ‚o, bo nauka polskiego dozwolona byÅ‚a wyÅ‚Ä…cznie "dla katolików". Owszem, pamiÄ™tam, jak w 13-tym puÅ‚ku uÅ‚anów byÅ‚ Å»yd-uÅ‚an... Z podobnych, rzadkich wyjÄ…tków tkano nastÄ™pnie legendy. Prawda byÅ‚a inna. Prawda byÅ‚a taka, te u nas Å»ydzi woleli po pierwszej wojnie Litwinów, Aotyszów, wszystkich byle nie Polaków. A w czasie pierwszej wojny woleli nade wszystko Niemców, Niemcy wilhelmiÅ„skie traktowali jak ziemiÄ™ obiecanÄ…. JednÄ… z najwiÄ™kszych spontanicznych manifestacji jakÄ… oglÄ…daÅ‚em w życiu, to byÅ‚ olbrzymi, gÅ‚owa przy gÅ‚owie zbity, czarny tÅ‚um Å»ydów wileÅ„skich, jesieniÄ… 1915, wylegÅ‚y na powitanie patrolu huzarów niemieckich; konno-zbrojnie wjeżdżali do miasta, ze znakiem trupiej główki na czapkach obciÄ…gniÄ™tych ochronnym pokrowcem. "I skÄ…d wszyscy Å»ydzi raptem wiedzÄ… - zastanawiaÅ‚em siÄ™ - że siÄ™ krzyczy: "hoch!", a nie: "hura!"?... Legenda o zÅ‚ych Niemcach Tak powinien w istocie brzmieć tytuÅ‚ rozdziaÅ‚u X, a nie jak go zatytuÅ‚owaÅ‚ autor: "Legenda o dobrych Niemcach". Albowiem w tym rozdziale Pawlikowski uderza w obowiÄ…zujÄ…cy dziÅ› dogmat historyczny, że każde Niemcy byÅ‚y zródÅ‚em wszelkiego "zÅ‚a". Od zawsze, w każdej okolicznoÅ›ci dziejowej. Tak np. przeczytamy u historyka-uczonego prof. Haleckiego, że "nigdy wÅ‚aÅ›ciwie nie należaÅ‚y do kultury zachodniej"... Albo dowiemy siÄ™ z krajowego "Å»ycia Literackiego", że przedwczesny zgon Marii DÄ…browskiej w wieku lat 76, a dwadzieÅ›cia lat po wojnie, nastÄ…piÅ‚ wÅ‚aÅ›ciwie wskutek wstrzÄ…sów doznanych przez niÄ… podczas okupacji niemieckiej... W tym nudnawym regulaminie narodowym, w którym pewien praÅ‚at polski usprawiedliwia mord i gwaÅ‚cenie kobiet niemieckich, a historia zaprzÄ™gniÄ™ta jest wozem przed konia i Odra z NysÄ… staÅ‚y siÄ™ ważniejsze od tysiÄ…cletniej wolnoÅ›ci; w tym bezidealnym zachÅ‚yÅ›niÄ™ciu nacjonalizmem /gdy sÅ‚uszne rodzić siÄ™ może podejrzenie, że podobnie jak Polacy nie sÄ… antykomuniÅ›ci a sÄ… tylko anty- Rosjanie, nie sÄ… antyhitlerowscy a sÄ… tylko anty-Niemcy/, _ rozdziaÅ‚ książki Pawlikowskiego poÅ›wiÄ™cony okupacji niemieckiej 1918 roku, wyglÄ…da jak zamach na współczesnÄ… JasnÄ… GórÄ™. Może dla zÅ‚agodzenia tego wrażenia, zaczyna dyplomatycznie tymi sÅ‚owy: "Niemcy w koÅ„cu lutego 1918 r. ,., zajÄ™li wschodniÄ… część Wielkiego KsiÄ™stwa Litewskiego aż po Dniepr. Gdy w sześć lat pózniej Tadeusz IrteÅ„ski osiadÅ‚ w Wilnie, zdarzaÅ‚o siÄ™, że rozmowa z którymÅ› z rdzennych wilnian wchodziÅ‚a na temat okupacji niemieckiej. Tadeusz ogromnie siÄ™ dziwiÅ‚... W ustach wilnianina, który przeżyÅ‚ trzyletniÄ… okupacjÄ™ Ober-Ostu /1915-18/ Niemiec byÅ‚ owym legendarnym zÅ‚odziejem dzwonów, samowarów i klamek mosiężnych, brutalem i wstrÄ™tnym Hunem, gÅ‚odzicielem matek i dzieci, niemal że napastnikiem panienek Bogu poÅ›wiÄ™conych. Hunem, który ponadto - jak gÅ‚osiÅ‚a lokalna legenda wileÅ„ska - zamknÄ…Å‚ w szczelnej szopie okoÅ‚o tysiÄ…ca chorych na choroby weneryczne prostytutek i wytruÅ‚ je gazem. SÅ‚owem - Hun. W ustach Tadeusza tenże Niemiec byÅ‚ przede wszystkim wyzwolicielem z bolszewizmu, a po wtóre - typem najidealniejszego okupanta jakiego mogÅ‚a stworzyć najidealniejsza konwencja haska". Obawiam siÄ™, że pamięć mogÅ‚a zawieść Tadeusza IrteÅ„skiego, i może mu ten ""rdzenny wilnianin" opowiadaÅ‚ nie w sześć, a w dwadzieÅ›cia sześć lat po pierwszej okupacji?... Wtedy by siÄ™ zgadzaÅ‚o z prawdÄ… obowiÄ…zujÄ…cÄ…. Bo jeżeli chodzi o prawdÄ™ obiektywnÄ…, to jako rdzenny wilnianin przypominam sobie, że byÅ‚o tak: Dzwony z Wilna wywiezli Rosjanie... Chore weneryczne prostytutki trzymane byÅ‚y w szpitalu dla wenerycznych przy ul. Sierockiej /pózniej Subocz/, i z okien przekrzykiwaÅ‚y siÄ™ one z przechodniami w mniej lub wiÄ™cej niedystyngowany sposób. O ich truciu istotnie puÅ›ciÅ‚ ktoÅ› pogÅ‚oskÄ™, której nikt nie braÅ‚ poważnie... Na rekwirowanie przez Niemców klamek i samowarów, na głód i nieznanÄ… przed wojnÄ… biedÄ™, klÄ™li oczywiÅ›cie wszyscy. Sytuacja jednak wytworzyÅ‚a siÄ™ taka: doÅ‚y, prostonarodie, czyli pospólstwo, w 90 procentach odnoszÄ…ce siÄ™ wtedy z obojÄ™tnoÅ›ciÄ…, sceptycyzmem, a bywaÅ‚o szyderstwem do polskich, litewskich, czy biaÅ‚oruskich haseÅ‚ patriotycznych- czekaÅ‚o na powrót "naszych , czyli Rosjan, jak na zbawienie! Natomiast sfery górne, polityczne, patriotyczno-polska inteligencja /z niedużym wyjÄ…tkiem od reguÅ‚y/, oraz nacjonalistyczni dziaÅ‚acze litewscy, biaÅ‚oruscy i - jak wspomniaÅ‚em już masa żydowska, byÅ‚y zdecydowanie proniemieckie. Nikt też z Polaków nie przezywaÅ‚ Niemców "brutalnym Hunem". /Pierwsze szkoÅ‚y i gimnazja polskie!/, bo z maÅ‚ymi wyjÄ…tkami do takiej nazwy nie dawali powodu. Przeciwnie, co lepsze domy w mieÅ›cie i dwory polskie na terenie "Ober-Ostu", identycznie jak to dostrzegÅ‚ Pawlikowski pózniej w MiÅ„szczyznie, przeÅ›cigaÅ‚y siÄ™ raczej w towarzyskich, przyjaznych stosunkach z Niemcami. Na Niemców panowaÅ‚a moda, i podejmowano ich w tych salonach i salonikach, jako przedstawicieli zachodniej kultury "Do której i my, Polacy, należymy!"/. Tak trwaÅ‚o do wybuchu rewolucji bolszewickiej w Rosji. Od tej chwili nastroje proniemieckie jeszcze siÄ™ bardziej pogÅ‚Ä™biÅ‚y. - Wprawdzie zaczęła siÄ™ budzić silna polska opozycja przeciwko niemieckim planom tworzenia oderwanej od Polski Litwy, i doprowadziÅ‚a nawet do trochÄ™ krwawej demonstracji na Placu Katedralnym, ale dziaÅ‚o siÄ™ to już pod koniec okupacji, i byÅ‚o w gruncie akcjÄ… raczej antylitewskÄ… niż antyniemieckÄ…, jeżeli chodzi o oblicze polityczne. ZmieniÅ‚ siÄ™ też front proletariatu żydowskiego. Wszystko natomiast co siÄ™ obawiaÅ‚o nawaÅ‚y bolszewickiej; tym razem Å‚Ä…cznie ze znacznÄ… częściÄ… "dołów"; dla których "bolszewik", jeszcze ze sÅ‚yszenia, już stawaÅ‚ siÄ™ sÅ‚owem rugatielnym - uważaÅ‚o okupacjÄ™ niemieckÄ… za bastion chroniÄ…cy przed tym bolszewickim zalewem. I tak byÅ‚o w istocie. Niemcy tworzyli wówczas ten bastion przed "zarazÄ… bolszewickÄ…" - której bakcyl sami zresztÄ… przewiezli w "zaplombowanym wagonie". Nie mogÄ… zmienić tego faktu ani ówczesne, ani pózniejsze komentarze polityczne. Pawlikowski czyni bÅ‚Ä…d, piszÄ…c: "KrążyÅ‚y plotki i padaÅ‚y projekty - naiwne, Å›mieszne, ale znamienne. W klubie obywatelskim mówiono, że mocarstwa Ententy postawiÅ‚y Niemcom warunek dalszej okupacji... dla obrony tych obszarów przed bolszewikami". PogÅ‚oski te nie byÅ‚y ani "Å›mieszne", ani "naiwne". Podyktowane Niemcom w dniu 11 listopada 1918 roku przez mocarstwa Ententy warunki zawieszenia broni, zawieraÅ‚y istotnie paragraf 12-ty, który nakazywaÅ‚ Niemcom natychmiastowe wycofanie wojsk z Austrii, WÄ™gier, BuÅ‚garii i Turcji, ale jednoczeÅ›nie utrzymanie frontu w Rosji tak dÅ‚ugo, dopóki Ententa utrzymanie jego tam bÄ™dzie uważaÅ‚a "za pożądane ze wzglÄ™du na wewnÄ™trznÄ… sytuacjÄ™ tych terenów". W ten sposób kordon regularnych wojsk niemieckich miaÅ‚ osÅ‚aniać przed rewolucjÄ… bolszewickÄ…, na linii od Narwy do Ukrainy w dalszym ciÄ…gu, tym razem w dyspozycji mocarstw Ententy /Marsz. Focha/. Nie staÅ‚o siÄ™ jednak zadość paragrafowi 12-mu. Na dwa dni wczeÅ›niej wybuchÅ‚a w Niemczech rewolucja i wkrótce zaczęła przerzucać siÄ™ na wojska polowe. Kordon wchodni pÄ™kÅ‚. "Rozbrajanie Niemców", dziÅ› jako slogan symbolizujÄ…cy dzieÅ„ odzyskania niepodlegÅ‚oÅ›ci w Kongresówce, nie da siÄ™ przenieść na ziemie b. W. KsiÄ™stwa Litewskiego. Raczej odwrotnie: Ziemie te zagarniÄ™te zostaÅ‚y przez bolszewików w 1918/19, nietyle w bezpoÅ›rednim skutku rewolucji 7 listopada 1917 roku w Rosji, co w bezpoÅ›rednim skutku rewolucji 9 listopada 1918 roku w Niemczech. Od szabli do paÅ‚ki ZdajÄ™ sobie w peÅ‚ni sprawÄ™, że ani książka Pawlikowskiego, ani tym bardziej moje jej omówienie, do popularnej formy omawiania dziejów ojczystych nie należy. Wydaje mi siÄ™ jednak, że powiedzenie czasem rzeczy, których nikt inny nie mówi, może być z niejakÄ… korzyÅ›ciÄ… dla konfrontacji historycznej. Oficjalna historia pomija stanowisko biernej masy, zajmujÄ…c siÄ™ politycznie aktywnym szczytem, zarówno w odniesieniu do paÅ‚acowych, narodowych, spoÅ‚ecznych jak rewolucyjnych przeobrażeÅ„. SÄ…dzÄ™, że czynić inaczej byÅ‚oby nawet trudno. Z drugiej strony zbyt czÄ™sto zapominamy o tym, że na przykÅ‚ad akt taki jak odzyskanie niepodlegÅ‚oÅ›ci w roku 1918, byÅ‚ aktem par excellence politycznym. W rozgrywce z innymi aktualnymi potencjami politycznymi. Jeżeli chodzi o obszar b. W. KsiÄ™stwa Litewskiego, istniaÅ‚y wówczas na jego terenie nastÄ™pujÄ…ce potencje polityczne: pobite na froncie zachodnim cesarstwo niemieckie, narodowo-paÅ„stwowe aspiracje polskie, litewskie, biaÅ‚oruskie oraz rosnÄ…ca w silÄ™ rewolucja bolszewicka. Gdyby jednak istniaÅ‚a teoretycznie możliwość przeprowadzenia jakiegoÅ› idealnego referendum wÅ›ród mas ludnoÅ›ci, i zapytania każdego na ucho, czego najbardziej by pragnÄ…Å‚, przypuszczalnie 85% odpowiedziaÅ‚oby: "Powrotu carskiej Rosji". Ja wiem, to straszna dziÅ› herezja, takie wyznanie. Ale cóż począć z XIX-wiecznym "pospólstwem", Å›wieżo przemianowanym na XX-wieczne "masy"?!... Homo-politicus rozumuje kategoriami zbiorowymi; homo-lupus kategoriami osobistymi. A zmiany, które nastawaÅ‚y nie przynosiÅ‚y korzyÅ›ci osobistych, i nie podobaÅ‚y siÄ™ "ludziom". WrzeÅ›niowej nocy 1915 roku potężne wybuchy wysadzanych mostów wstrzÄ…snęły miastem. Cesarsko-rosyjska armia opuszczaÅ‚a Wilno. Nikt z mieszkaÅ„ców zerwanych ze snu, nie domyÅ›laÅ‚ siÄ™ jeszcze, że to na zawsze. O godzinie 5-tej nad ranem zbiegaÅ‚em w dół ulicÄ… MonasterskÄ… /PiwnÄ…/, by zobaczyć co siÄ™ dzieje w Å›ródmieÅ›ciu. Poprzedniego dnia mówiono o tym, że w porozumieniu z ustÄ™pujÄ…cymi wÅ‚adzami uformowaÅ‚ siÄ™ jakiÅ› Komitet Obywatelski, organizujÄ…c milicjÄ™ cywilnÄ…, która ma objąć posterunki ewakuowanej policji. Ten ranek wbiÅ‚ mi siÄ™ gÅ‚Ä™boko w pamięć wzrokowÄ…: Patriotyczny sklepikarz z sÄ…siedztwa, z opaskÄ… milicjanta na palcie, szedÅ‚ przede mnÄ… w szarudze Å›witu, dzwigajÄ…c narÄ™cze po raz pierwszy widzianych paÅ‚ek. Na trotuarze zagadnÄ…Å‚ go jegomość z rudÄ… brodÄ…: - A do czego, pan Franciszek, te Å›wieżo strugane paÅ‚ki niesiesz? Tamten przymknÄ…Å‚ figlarnie jedno oko: - Ruskich wypÄ™dzać... Znajomek podrapaÅ‚ w zadumaniu rudÄ… brodÄ™, i odpowiedziaÅ‚ niepewnie: - Hmmmm... Obywatelska milicja miaÅ‚a być uzbrojona na razie tylko w rÄ™czne paÅ‚ki. SkÄ…d mogÅ‚em wówczas wiedzieć, że patrzÄ™ na odlegÅ‚y jeszcze, ale próg nowego "Sezonu" dziejowego. MiaÅ‚a w nim zniknąć szabla, symbol starych monarchii, u boku policjanta, a zastÄ…pić jÄ… paÅ‚ka, symbol ludowÅ‚adztwa. Szabla przedmiot arystokratyczny, nie wolno jej byÅ‚o dobywać bez rozkazu, a tym mniej wymachiwać nad gÅ‚owÄ…, gdyż można niÄ… zranić a nawet zabić poddanego monarchii; paÅ‚ka przedmiot demokratyczny, idealnie nadaje siÄ™ do tÅ‚uczenia po gÅ‚owie i karku z byle okazji, bez wiÄ™kszej szkody dla obywatela republiki. W nastaÅ‚ym pózniej sezonie nie byÅ‚a to najważniejsza zmiana z wielu, które nie godziÅ‚y siÄ™ jakoÅ› ze staromodnym gustem. Podatki byÅ‚y wyższe, zarobki skÄ…psze; towary zdawaÅ‚y siÄ™ mniej dobre, obyczaje mniej solidne; przestrzeÅ„ skurczona, biurokracja rozszerzona. Naturalnie, czasy siÄ™ przeistaczajÄ…, przekraczajÄ… latami, zmieniajÄ… nie tylko poglÄ…dy, narody, ale i tkanki czÅ‚owieka. I najurodziwsze, najrozeÅ›miaÅ„sze dziewczÄ™, o najpowabniejszych nogach, przeistoczy siÄ™ w siedemdziesiÄ™cioletniÄ… wiedzmÄ™, ze skrÄ™conymi ischiasem Å‚ydkami. Ludzie wszÄ™dzie bÄ™dÄ… siÄ™ czuli i dobrze i zle. Nie chodzi o to, by mówić o czym wszyscy wiedzÄ…. Chodzi o to, że Demokracja przez duże "D", to rozszerzenie tylko praw zbiorowych, co wcale nie musi pokrywać siÄ™ z rozszerzeniem praw osobistych, a czÄ™sto-gÄ™sto bardziej je nawet krÄ™puje. Już przy wyjÅ›ciu, bywa, z domu na ulicÄ™, to jakÄ…Å› manifestacjÄ…, to obchodem, to pochodem, to innym Å›wiÄ™tem nakazanej z góry woli zbiorowej. I żeby zaÅ‚atwić prywatnÄ… sprawÄ™, wypada koÅ‚ować Bóg wie jakimi zauÅ‚kami. Pawlikowski np. sÅ‚usznie pochwala wojewodÄ™ JaszczoÅ‚ta za to, że: "Po pierwsze zniósÅ‚ idiotyczny obowiÄ…zek pracy spoÅ‚ecznej: od urzÄ™dników wymagaÅ‚ tylko rzetelnego wykonywania obowiÄ…zków sÅ‚użbowych". Ale nie zabiegajmy naprzód. Na razie wszystko chwalono co byÅ‚o "przedwojenne". Od "przedwojennych kolegów" do "przedwojennego palta", do "przedwojennych smarów" do osi chÅ‚opskich furmanek.Nie da siÄ™ zaprzeczyć, że jakość przedmiotów spÅ‚owiaÅ‚a, i nawet: "wino, kobiety, karty", zeszÅ‚o na: "wódka, dziewczynki, karty". Dawna stolica Wielkiego KsiÄ™stwa, która już na nowej mapie zaczęła wyglÄ…dać jak w worku, obdarowana zostaÅ‚a w zamian za utracone obszary, masÄ… frazesów bez pokrycia, i dużym szczęściem, że jest "miÅ‚ym miastem PiÅ‚sudskiego"... Dekompozycja Pawlikowski przechodzÄ…c do "sezonu", nie szczÄ™dzi ostrej krytyki polityce polskiej na ziemiach wschodnich. Ma niewÄ…tpliwie racjÄ™, prawie we wszystkim co wytyka. Nasuwa siÄ™ jednak pytanie, co ta uÅ‚omna administracja pod uÅ‚omnymi hasÅ‚ami, mogÅ‚aby wÅ‚aÅ›ciwie zrobić dużo lepszego czy innego w zaistniaÅ‚ej sytuacji? ByliÅ›my wtÅ‚oczeni pomiÄ™dzy rosnÄ…ce z każdym dniem kompleksy nacjonalizmów z jednej strony, i zarazÄ™ infiltracji komunistycznej z drugiej. Naginano wiÄ™c jak umiano, prawdziwÄ… rzeczywistość do sztucznych optymizmów. A nierozpoznanie stanu realnego - może w trochÄ™ mniejszym stopniu niż dziÅ› - kazano uważać za "realnÄ… politykÄ™". To wiÄ™c nie bÅ‚Ä…d wojewodów typu BociaÅ„skiego, ani nawet rzÄ…du warszawskiego, to skutek rozdrapania wielkich wartoÅ›ci na maÅ‚e fikcje, Pawlikowski mówi o "Konaniu starego Wilna" w granicach Polski. To prawda. Ale jeżeli już o starym Wilnie mowa, to zważmy, że Republika Litewska /dla której "Wilno" byÅ‚o hasÅ‚em w rodzaju dzisiaj polskiego: Odry i Nysy/ - gdy go "odzyskaÅ‚a" jesieniÄ… 1939, zaprezentowaÅ‚a takÄ… wiÄ…zankÄ™ politycznÄ…, wobec której "wiÄ…zanki administracyjne" pp. BociaÅ„skich zdaÅ‚y siÄ™ jeszcze pieÅ›niÄ… Wajdeloty. Wystarczy przypomnieć, że wÅ‚adze litewskie uznaÅ‚y wszystkich mieszkaÅ„ców Wilna urodzonych chociażby w Oszmianie, Solecznikach czy Raduniu, tzn. już w odlegÅ‚oÅ›ci 20-30 km na wschód od miasta, za "obcokrajowców" we wÅ‚asnej stolicy /!/... PostawiÅ‚y poza tym na wyÅ‚Ä…czny nacjonalizm, i bezwzglÄ™dnÄ… "koegzystencjÄ™" ze ZwiÄ…zkiem Sowieckim. Wprawdzie za podstawÄ™ do omówienia bÅ‚Ä™dów rzeczywistoÅ›ci polskiej przekroczonego okresu, powinny raczej sÅ‚użyć niedawno wydane wspomnienia Wincentego Witosa, a nie Tadeusza IrteÅ„skiego; skoro już jednak jesteÅ›my przy patrzeniu na rzeczy "jego oczyma", niech wolno mi bÄ™dzie wtrÄ…cić przekonanie, że sedno bÅ‚Ä™du nie tkwiÅ‚o chyba w dziwnych lub Å›miesznych nominacjach personalnych, na co autor zdaje siÄ™ kÅ‚aść szczególny nacisk, lecz w samej genezie tych nominacji. To znaczy w zastÄ…pieniu obiektywnej kwalifikacji interesu paÅ„stwowego, subiektywnym stopniem kultu dla osoby PiÅ‚sudskiego. Wincenty Witos wspomina jak w BrzeÅ›ciu bito jednego z aresztowanych, "pytajÄ…c siÄ™ za każdym razem, na czyjej ziemi leży, a gdy odpowiadaÅ‚, że na polskiej, bito go dotÄ…d, aż powiedziaÅ‚, że leży na ziemi marszaÅ‚ka PiÅ‚sudskiego". To, naturalnie strzÄ™p ponurego fragmentu. Ale ten nowy sprawdzian wartoÅ›ci nie byÅ‚ pozbawiony swoistej logiki. Bo skoro PiÅ‚sudski byÅ‚ "geniuszem" przerastajÄ…cym wszystko i wszystkich, interes paÅ„stwowy-siÅ‚Ä… rzeczy musiaÅ‚ sprowadzać siÄ™ do stania przed nim na baczność i odbierania rozkazu. Tak też nas pouczali niektórzy kierownicy nawy paÅ„stwowej. Z podkomendnych wiÄ™c Å›lepego kultu rekrutowali siÄ™, konsekwentnie, administratorzy paÅ„stwa. Czy to SÅ‚awoj- SkÅ‚adkowski w Warszawie, Kostek-Biernacki w BrzeÅ›ciu, czy BociaÅ„ski w Wilnie. Dlatego trudno mi siÄ™ zgodzić z Pawlikowskim, że "dekompozycja" zaczęła siÄ™ dopiero po Å›mierci PiÅ‚sudskiego, z poczÄ…tkiem "Ozonu". Jej klasycznym poczÄ…tkiem byt wÅ‚aÅ›nie BBWR. Blok zaÅ›lepionych apologetów, plus istotnie "bezpartyjna" zbieranina podskakierów do rzÄ…dowej wÅ‚adzy, a w wielu wypadkach po prostu do paÅ„stwowego żłobu. - Pawlikowski pisze o "gangsterstwie partii rzÄ…dzÄ…cej". Bardzo sÅ‚usznie tak pisze. Tylko moim zdaniem nie bierze pod uwagÄ™, że nie lepiej, a tym gorzej byÅ‚o gdy to gangerstwo, bezpoÅ›rednio lub poÅ›rednio, wspieraÅ‚y duże skÄ…dinÄ…d nazwiska, nawet czas pewien ludzie tacy jak wspominany przez niego "Å›wiÄ™ty wileÅ„ski" prof. Marian Zdziechowski - że na tym najszlachetniejszym przykÅ‚adzie poprzestanÄ™ - zamiast wspierać politycznÄ… i duchowÄ… opozycjÄ™. Bardzo też dowolnie, jeżeli chodzi o teren wileÅ„ski, wytycza sobie Pawlikowski linie podziaÅ‚u pomiÄ™dzy wzorami mÄ…droÅ›ci i tÄ™pymi urzÄ™dasami. Cytowane przez niego przykÅ‚ady nie zawsze sÄ… trafne. Niektóre osoby szczególnie przez autora wyróżnione pochlebnie, należaÅ‚y w istocie do tej samej branży politycznej, tyle że do różnych, a czasem zwalczajÄ…cych siÄ™ wzajemnie koterii. Z dzisiejszej perspektywy wzbudzajÄ…, przyznam szczerze, wiÄ™cej zrozumienia pierwszobrygadziÅ›ci z roku 1914, którzy pózniej chcieli zostać za to dyrektorami banków czy intratnych synekur, niż karmazynowi wÅ‚aÅ›ciciele banków i wÅ‚oÅ›ci ziemskich, którzy z koniunkturalnym opóznieniem doskakiwali w plÄ…sach do rzekomo "realnej polityki". Podobnie jak dziÅ›, caÅ‚ymi snopami doskakujÄ… do prokomunistycznego PAX-u, w imiÄ™ tych samych haseÅ‚. ByÅ‚em wtedy drobnym, bez znaczenia, dziennikarzem zawodowym. Ale w dniach ogólnego tumultu 1926 roku, gdy jeszcze majowe strzaÅ‚y na ulicach Warszawy wspierane byÅ‚y nie tylko przez PPS, ale i komunistów - dostÄ…piÅ‚em zaszczytu rozmawiania z głównym bodaj leaderem "żubrów wileÅ„skich". MiaÅ‚ bardzo skupiony wyraz twarzy i powiedziaÅ‚ z tym gÅ‚Ä™bokim przekonaniem w gÅ‚osie, jaki miewajÄ… autentyczni mężowie stanu: - Trudno, proszÄ™ pana, Nie można iść przeciw. Owszem, liczymy siÄ™ nie tylko z tym, że PiÅ‚sudski może być różowy, nich bÄ™dzie nawet "czerwony". Ależ po jego stronie jest siÅ‚a!... DziÅ› naturalnie, siÅ‚a jest po stronie GomuÅ‚ki. Nie wchodzÄ…c w ocenÄ™ tej politycznej szkoÅ‚y, wtrÄ…cÄ™ jedynie iż nie wydaje mi siÄ™ ona zbyt oryginalnÄ…. Jeszcze przed "sezonem", w zaraniu wojny 1914, do bardziej rozpowszechnionych kawałów należaÅ‚ ten, wyszydzajÄ…cy "żydowskÄ… szkoÅ‚Ä™ politycznÄ…. "ChwaÅ‚a Bogu, nasi zwyciężajÄ…!" - "A kto to, nasi" - "Co znaczy, kto!? Ci co zwyciężajÄ…". Ale dajmy spokój zÅ‚oÅ›liwym znakom równania. Książka Pawlikowskiego jest cenna i piÄ™kna. Co może jedynie różni mnie z autorem, to przy jednakiej chyba nostalgii do tamtego krajobrazu, nie zawsze jednaka tÄ™sknota do tamtych ludzi. "Kultura" /Paryż/ nr 9/215 z 1965 r. Nasz Czas 15/2006 (689)