Wojciech Kruczyński (ur. 1964 r.), psycholog i psychoterapeuta pracujący między innymi z ofiarami i sprawcami przemocy, współzałożyciel Szkoły Samoobrony dla Kobiet WSDP, kierownik Poradni Psychoterapii Przeciwdziałania Przemocy w Warszawie.
W swojej' książce przybliża czytelnikowi zjawiska dobrej i złej samotności. Problem złej samotności dotyczy wielu z nas. Może objawiać się jako nieufność, nadmierna obowiązkowość lub lęk przed bliskością czy zranieniem. Jej przyczyny zwykle tkwią w naszej przeszłości, w zaburzonych relacjach z opiekunami. W wieku dojrzałym często objawia się brakiem intymnych związków z innymi osobami. Autor charakteryzuje różne typy samotników na przestrzeni ich kolejnych lat życia, wskazując niebezpieczeństwa ugrzęźnięcia w złej samotności oraz drogę do osiągnięcia prawdziwej bliskości i dobrej, dojrzałej samotności. 0 samotności szukaj również na stronie autora www. samotność, net
PATRONAT MEDIALNY
Cena 24 zł Informacje o naszych książkach można znaleźć w witrynie internetowej www.proszynski.pl
Wojciech Kruczyński Wirus samotności
Copyright by Wojciech Kruczyński, 2005
Projekt okładki Katarzyna Słońska-Flis Zdjęcie na okładce Flash Press Media Redakcja Lucyna Łuczyńska Redakcja techniczna Małgorzata Kozub Korekta Joanna Drożdżyńska Łamanie Małgorzata Wnuk Książkę wydrukowano na papierze ARCTIC THE YOLIUM 70 g
Beacie
ISBN 83-7469-168-9 Wydawca Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 Druk i oprawa Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca S.A. 30-011 Kraków, ul. Wrocławska 53
SPIS TREŚCI
I
PRZEDMOWA 9 WSTĘP 12 CZĘŚĆ I. WIRUS WKRACZA DO AKCJI 15 Nie ma jak u Mamy 16 Pierwotny kokon 16 Pierwszy krzyk 17 Dobra pierś 18 Zaufanie 21 Zbyt dobra pierś 23 Pierś w zasadzie idealna 27 Ja kocham mnie 30 Zły duch 34 Schrupię cię na śniadanie 36 Wystarczająco dobra pierś 38 Samotnicy od Mamy 41 Typy wirusa od Mamy 44 Samotność Wycofana 44 Samotność Nieufna 46 Samotność Zależna 48 Samotność Chwiejna 52 Samotność Uwiązana 56 Samotność Zakochana w Sobie 61 Samotność Uległa 64 Kochany nasz Tato - Trzecia osoba 67 Samotność Lojalna 71 Samotność Zdyscyplinowana 78 Czy samotność to fatum? 84 CZĘŚĆ II. KATALOG OBJAWÓW 87 Zapomniane dziecko 87 Tęsknota za rodzicem 91
Brak przyjaznej grupy 94 Perfekcjonizm 97 Poświęcenie 102 Pręgi 103 Samobójstwo 107 Patriarchat 110 Machismo 111 Wina i wstyd 115 Maski 118 Zdrada 128 Sztuczna pierś 137 Konsumpcja 147 Rezygnacja 155 CZĘŚĆ III. DROGA DO BLISKOŚCI 159 Wychodząc z Samotności Wycofanej 166 Wychodząc z Samotności Nieufnej 169 Wychodząc z Samotności Zależnej 173 Wychodząc z Samotności Chwiejnej 176 Wychodząc z Samotności Uwiązanej 180 Wychodząc z Samotności Zakochanej w Sobie 185 Wychodząc z Samotności Uległej 188 Wychodząc z Samotności Lojalnej 192 Wychodząc z Samotności Zdyscyplinowanej 197 Prawdziwa bliskość 202 CZĘŚĆ IV. DOBRA SAMOTNOŚĆ 217 Kim jestem? 218 Wewnętrzne dorastanie 222 Chwila 227 INSPIRACJE 231
PRZEDMOWA Niektórzy mędrcy uważają, że świat istnieje jedynie dlatego, że Bóg nie chciał czuć się samotny... Przed 40 laty samotność kojarzyła się ludziom z takimi określeniami jak: tragiczna, głęboka, odważna, wielka. Teraz na początku XXI w. kojarzy się ze słowami smutna, stara, tchórzliwa, brzydka lub odrażająca. Samotność nie jest już heroicznym wyborem filozofów, artystów i myślicieli szukających niezakłóconej obecnością innych absolutnej prawdy. Zresztą wybierane z własnej wolnej woli pustelnic-two według ostatniej klasyfikacji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego to jednostka chorobowa. Taka samo jak psychoza lub depresja. Mało kto już wierzy Schopenhauerowi, który twierdził: śwolnym bowiem jest człowiek tylko wtedy, gdy jest samotny". A ci co mu wierzą i tak nie pragną takiej wolności. Samotność dzisiaj nie jest postrzegana jako wybór intelektualnej lub religijnej elity, lecz jako dotkliwe, bolesne cierpienie. Samotność okazała się dżumą naszych czasów. Potrafi być przerażająca i porażająca. Poza tym jest nieunikniona. Każdy tak naprawdę jest sam. Nieważne, czy ma kogoś bliskiego czy nie. Sam przeżywa swoje lęki, nawet gdy ktoś inny w tym czasie trzyma go za rękę. Sam płacze, nawet gdy ten drugi ociera mu łzy. Druga osoba może być powiernikiem największych tajemnic, ale wcale nie ma się gwarancji, że tak będzie do końca. A na końcu i tak odchodzi się w samotności. Nawet jeśli wokół kręci
się cały tabun lekarzy i pielęgniarek lub przy łóżku siedzi i żegna nas rodzina, przyjaciele i jakiś kapłan. Ludzie chorują na samotność. I nie mam tu na myśli jedynie jakiejś psychicznej niemocy. Większość symptomów osamotnienia przekłada się nie tylko na psyche, ale także na somę. Wiedzą o tym i psychiatrzy, i psychoterapeuci. Godziny rozmów w ich gabinetach lub psychotropy wypisywane na receptach leczą nie tylko schorowane dusze. Leczą także arytmię serca, kaszel, migrenę, astmę, kłucie w płucach, fantomy reumatyzmu, wymyślone nowotwory mózgu, rozregulowane żołądki, owrzodzone skóry i trwające miesiącami przeziębienia. Ludziom samotnym bardzo często jest nieustannie zimno. Nie pomaga im ani ciepły koc, ani gorąca herbata z rumem lub sokiem z malin. Ich mentalne przeziębienie przekłada się po pewnym czasie na dotliwe uczucie chłodu prowadzące do chronicznych przeziębień. Wiem to od mojego i nie tylko od mojego psychoterapeuty. Wiem to także z własnego doświadczenia. Osamotnienie i towarzyszące mu uczucie opuszczenia zazwyczaj postrzegane są jako coś, czemu nie możemy się przeciwstawić. Co jest nieuniknione, nieuchronne i czemu nie możemy zapobiec. Bo taka lub taki jestem, bo nikt mnie nie akceptuje, bo nikt nie jest w stanie zbudować ze mną trwałego związku: ani rodzice, ani rodzeństwo, a potem także żadna partnerka lub partner. Bardzo często obwiniamy za to cały świat i otaczających nas ludzi, jednocześnie niezmiernie rzadko dopatrując się przyczyn tkwiących w nas samych. śWirus samotności" jest książką, która w niezwykle interesujący, daleki od mentorskiego moralizatorstwa sposób próbuje skierować wzrok na nas samych i odpowiedzieć na dwa zasadnicze pytania: dlaczego jestem samotna/y i co mogę zrobić, aby swoją samotność przezwyciężyć.
Wojciechowi Kruczyńskiemu znakomicie udało się połączyć ugruntowaną wiedzę psychologiczną z przekonywającymi przykładami z życia w postaci poruszających opowieści, z którymi można się identyfikować. Po przeczytaniu tej książki ma się wyraźne uczucie, że autor stoi po naszej stronie i że opowiedział po części historię naszej samotności, doskonale rozumiejąc przy tym naszą rezygnację, nasz smutek, nasze załamania i nasze lęki. A z tymi uczuciami jest się o wiele mniej samotnym... Janusz L. Wiśniewski, pisarz, chemik, informatyk Frankfurt nad Menem, wrzesień 2005
10
WSTĘP Byłem samotny. Byłem samotny i nawet o tym nie wiedziałem. Jeszcze bardziej zaskakujący może się wydawać fakt, iż doszedłem do tak smutnego wniosku dopiero w dniu moich trzydziestych urodzin. Gdy przekroczyłem tę magiczną cyfrę, urządziłem wielkie przyjęcie, na kilka sal, z młodzieżowym zespołem rockowym. Gości nie dało się policzyć - wciąż ktoś wchodził i wychodził. Było tłumnie, gwarnie, wesoło. Z każdą z tych osób wiązała się osobna historia, skłaniająca do wspomnień. Rodzina, szkolni znajomi, przybrane ciocie i wujkowie, kobiety, które kiedyś gościły w moim życiu: byli wszyscy, w komplecie. Czy możesz sobie wyobrazić mniej samotnego człowieka ode mnie, w tamtą noc? A jednak byłem samotny. Patrzyłem na ten korowód rozbawionych postaci i zupełnie niespodziewanie uświadomiłem sobie, że z nikim spośród obecnych nie łączy mnie nic specjalnego, nic, z czego nie dałoby się zrezygnować. Wielka impreza, która miała zebrać w jednym miejscu wszystko, co najlepsze w moim życiu, pokazała mi ogrom mojej emocjonalnej pustki. Tak, to była samotność. Kac-gigant, który pojawił się rankiem, nie wynikał z ilości wypitego alkoholu. Patrzyłem na porozbijane szkło, lepką od brudu podłogę i na gości wymykających się chwiejnie -jak na bilans całego dotychczasowego życia. Gdy chciałem się bawić, nie było trudno znaleźć przyjaciół. Teraz, gdy nie czułem się na siłach, aby po-
sprzątać tę stajnię Augiasza, zostałem sam. Świat przybrał ciemne, posępne barwy. Co dalej? Kiedy trochę doszedłem do siebie i w otoczeniu dawało już się wyróżniać żywsze kolory, zacząłem się nad tym pytaniem zastanawiać. Jedna odpowiedź rodziła kolejne wątpliwości. Dlaczego wcześniej nie wiedziałem, że jestem samotny? Jak do tego doszło? Dlaczego nie umiem nawiązywać z ludźmi bliskich relacji? Co muszę zmienić w sobie, by być do tego zdolnym? Czy to w ogóle możliwe? Jeśli tak, w jaki sposób się do tego zabrać? Wyjść na ulicę i obwieścić, że jestem samotny i szukam bratniej duszy? Jak ją rozpoznać? Na ile się otworzyć? Czy to, co o sobie opowiem, nie będzie zbyt odpychające? Jak sprawić, by ktoś polubił mnie takiego, jakiego znam ja sam, bez udawania, bez upiększania swej osoby? Poszukiwania odpowiedzi zajęły dziesięć lat. Kolejna magiczna cyfra. Tym razem obyło się bez wielkich imprez, bez fajerwerków. Za to pod jednym dachem z bliską osobą, tak bliską, jak nikt dotąd. Bez najmniejszego cienia samotności. Z uczuciem szczęścia i wielkich nadziei na przyszłość. Osobiste poszukiwania, a także moje doświadczenia zawodowe psychoterapeuty sprawiły, że urodziła się ta książka o samotności. Trzeba tam być, w tym ciemnym lochu i samemu znaleźć światło, aby zrozumieć cierpienie, strach i gniew, towarzyszące samotności. Dziś wchodzę tam powtórnie, by ustawić drogowskazy, pokazujące drogę do wyjścia. Mam nadzieję, iż będą na tyle czytelne, że wyprowadzą cię z osamotnienia i znajdziesz się w świecie bliskich, ciepłych związków z innymi osobami. Samotność bowiem, jak się okaże, ma różne oblicza, ale jej rdzeniem jest zawsze niezdolność do bliskości, a co za tym idzie, brak drugiej osoby, która jest chętna do przebywania w twoim świecie. Nie sposób wytłumaczyć
12
13
osobie notorycznie samotnej, czym jest prawdziwa bliskość, podobnie jak człowiekowi, żyjącemu od urodzenia w lochu, czym jest światło słoneczne. Najlepiej zachęcić go do wyjścia. Nieznany świat na zewnątrz może przerażać, ale zapewniam cię: jest warto. Ja to wiem. Zanim zaczniemy, jeszcze jedna sprawa. Książka skierowana jest zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn, a trudno jest pisać dla obu płci, używając tylko rodzaju męskiego. Uznałem więc, że w partiach tekstu, które kojarzą mi się bardziej z mężczyznami, będę używał rodzaju męskiego, a w częściach wiążących się raczej z przeżyciami kobiet, żeńskiego. To mój subiektywny, arbitralny wybór. Nie znaczy to, że któraś płeć jest w pewnych sferach uprzywilejowana czy wolna od zagrożenia samotnością. Nie różnimy się od siebie aż tak bardzo.
CZĘŚĆ I Wirus wkracza do akcji Samotność nie pojawia się w tym momencie, gdy telefon przestaje się odzywać albo, gdy odchodzi ktoś bliski. Samotność jest w nas już wcześniej, przyczajona, wyciszona, czekająca, by w odpowiednim momencie się ujawnić. Tak jak zaszczepiony dawno temu wirus, który zaatakuje w sprzyjających okolicznościach. Niektórzy z nas są odporni na wielokrotne czasem rozczarowania czy nawet porzucenia przez bliskich sercu ludzi - inni po miłosnym zawodzie zamykają się w czterech ścianach i latami leczą rany. Niektórzy nie mogą się opędzić od nic nieznaczących znajomości - dla innych, nawet krótka wymiana zdań w taksówce lub u fryzjera jest już towarzyskim sukcesem. Jak to się dzieje, że wirus samotności jednych zabija, a innych omija z daleka? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, zacząłem penetrować przeszłość. Czyniłem to jednak zbyt powierzchownie - wciąż nie mogłem dotrzeć do źródeł samotności. Odczuwałem ją w małżeństwie, na młodzieżowych prywatkach, w przedszkolu... Im dalej sięgałem pamięcią, tym więcej się pojawiało smutnych wspomnień. W końcu, między innymi, uciekając się do stosowania własnej psychoterapii, sięgnąłem najdalej, jak to możliwe: do czasów, których nie pamięta się świadomie, lecz odczuwa ich działanie w swych tęsknotach, fantazjach i niewytłumaczalnych uczuciach, należących jakby do kogoś innego, nieznajomego, czasem przerażającego. Sięgnąłem do czasów nazywanych niekiedy utraconym rajem dzieciństwa, ale które nie zawsze na takie miano zasługują. Wybierz się tam ze mną. Nie bój się - jestem obok i trzymam cię za rękę.
15
Nie ma jak u Mamy Pierwotny kokon Przed wirusem samotności w stu procentach może ochronić cię tylko jedno: ciepły i wygodny brzuch Mamy, w którym mieszkasz kilka cudownych miesięcy. Nie musisz się starać o nic, nie musisz niczego pragnąć: twoje potrzeby są zaspokajane, zanim je sobie uświadomisz. Jest ciepło i miękko. Doskonała jedność, bez strachu, bez łez, bez samotności. Do tego stanu zdarza się nam tęsknić, szczególnie wtedy, gdy świat się wydaje nieprzyjazny, codzienność zbyt trudna do zniesienia, dotyka nas cierpienie. Gdy zwijasz się w kłębek pod kołdrą i zapadasz w półsen, który odgradza cię od nierozwiązywalnych problemów, to właśnie próbujesz odtworzyć ów idealny stan. Kiedy znieczulasz się kolejną porcją alkoholu lub sięgasz po kolejną dawkę narkotyku, to właśnie chcesz odnaleźć choć na chwilę tę utraconą, błogą bezmyślność płodowego życia. Niestety, nazajutrz znów trzeba będzie się na nowo urodzić, a narodziny są momentem, w którym dotkliwie, bez żadnej taryfy ulgowej odczuwasz dojmujący ból samotności. Zawsze, gdy dopada mnie myśl o wycofaniu się na jakiś czas z życia, uświadamiam sobie nieuchronność faktu, iż będę musiał w końcu wyjść z ciepłego kokonu i przeżyć szok ponownego spotkania z rzeczywistością. To odbiera mi chęć powrotu do matczynego łona. Mam wrażenie, że bycie tam, to najprzyjemniejsze uczucie na świecie, ale twoje i moje miejsce jest nieodwołalnie tutaj, wśród ludzi. Jeśli zaryzykujemy powroty, to tylko na gapę - i jak każdy gapowicz będziemy stamtąd bez pardonu wyrzucani, na zbity pysk. Za każdym razem odczujemy to bardziej boleśnie. Mówisz, że nie pamiętasz tamtego stanu, że to niemożliwe, by zachowały się jakiekolwiek wspomnienia. Dlaczego więc wciąż chcesz tam wracać? Dlaczego codzienna rzeczywistość wywołuje w tobie niechęć i strach? Dlaczego wmawiasz sobie: wszystko przez to, że żyję w takim paskudnym miejscu, w tym zakłamanym kraju, gdzie jedni tylko wykorzystują drugich, gdzie nie ma miejsca dla takich jak ja? Gdybym tylko żyła w innym miejscu, 16
w Kanadzie, w Nowej Zelandii, może w Australii - o tak, tam wszystko potoczyłoby się inaczej... Nie łudź się: byłoby dokładnie tak samo, jak tu. Gdziekolwiek bowiem pójdziesz, zabierzesz swego wirusa samotności ze sobą. Twoje marzenia dotyczą tak naprawdę Nibylandii, szczęśliwego kraju, do którego nie ma już powrotu. Pierwotny kokon jest dla nas właściwym miejscem tylko wtedy, gdy się jeszcze nie narodziliśmy. W rzeczywistości niewiele różni się od śmierci. Nie zdajemy w nim sobie sprawy z własnego istnienia. Szczęście, którego się w nim doszukujemy, jest złudzeniem. Wiem, to, co piszę, jest okrutne i niesprawiedliwe. Nie zgadzasz się na to. Gdy mnie słuchasz, chce ci się krzyczeć ze złości. To dobry znak, taka złość. Prawdziwy świat witamy bowiem krzykiem. Narodziny cichego dziecka zawsze wywołują panikę na sali porodowej. Rozpaczliwy krzyk, to najlepszy komentarz nowo narodzonego do sytuacji, którą zastał tu, na miejscu. To jego pierwsze doświadczenie opuszczenia i samotności. Pierwszy krzyk Wyobraź sobie, że słodko śpisz w swojej ciepłej, ulubionej pościeli. Jest tak wygodnie, że nie musisz nawet zmieniać pozycji. Trwasz w błogostanie, któremu towarzyszą miłe senne fantazje, jutrzejszy dzień na razie nie istnieje. Nagle ktoś brutalnie wyrywa cię z tego przyjemnego odrętwienia, ciągnie siłą na zimne podwórko i każe tam stać, nagiej, bezbronnej i wystraszonej. Wokół czają się postacie bez twarzy, dotykają nieznanymi przedmiotami, przestawiają cię z miejsca na miejsce. Nie odpowiadają na pytania. Nie wiesz, jak się z nimi porozumieć, jak im dać do zrozumienia, że jest ci zimno, że jesteś głodna. Więc krzyczysz, ile sił, ze złości. Gardło cię boli od krzyku na zimnym powietrzu, więc wściekła krzyczysz coraz głośniej... Koszmarna wizja, prawda? Ale właśnie czegoś takiego doświadczyliśmy - kiedyś, dawno temu. Nie mogłaś zachować tych wspomnień w świadomości, ale twoje ciało może wciąż pamiętać wstrząsający szok narodzin. Do dziś, w swoich najgłębszych uczuciach i przekonaniach możesz nie zgadzać się na to niespodziewane wrzucenie w świat, który zupełnie ci nie odpowiada. 17
Noworodek często znajduje się w sytuacji przypominającej taki właśnie, senny koszmar. Jest mu zimno, niewygodnie, powietrze rani płuca, a każdy głośniejszy dźwięk przeraża. Wokół drą się rozpaczliwie inni towarzysze niedoli - ale on o tym nie wie i tym bardziej przeraża go fakt własnego, zwielokrotnionego przez inne dzieci wrzasku. Nie jest świadom własnego istnienia, więc ma wrażenie, iż z bólu krzyczy cały świat. Gdyby umiał myśleć, być może uznałby, że właśnie umarł i znalazł się w piekle. Ale on jeszcze nie myśli. Nie może uspokoić się nadzieją, że ktoś zaraz przyjdzie i pomoże. Jest kompletnie sam, bez przeszłości, bez przyszłości, bez żadnego pomysłu na tę sytuację - oprócz panicznego wrzasku. Ta pierwsza, nieświadoma próba kontaktu z otoczeniem, wyraża jego kompletną niezgodę na zastany świat. Jego samotność jest całkowita i tragiczna przez to, że nie zdaje sobie sprawy z istnienia innych ludzi, którzy za chwilę, miejmy nadzieję, przyjdą mu z pomocą. A ty - czy zgadzasz się na świat, w który ktoś cię wrzucił bez pytania o zgodę? Czy zgadzasz się na ból, który jest nieodłączny od życia? Czy zgadzasz się na niesprawiedliwość, która dotyka ciebie i innych w sposób zupełnie niezasłużony? Czy zgadzasz się na śmierć bliskich ci osób i ich nieodwołalną nieobecność? Jeśli nie, jeśli nie zgadzasz się na to wszystko, to jesteś równie samotna, jak ten przerażony noworodek - pozostaje ci tylko rozpaczliwy krzyk. Nikt bowiem nie przyjdzie, by zaspokoić twe pragnienia nieśmiertelności i braku cierpienia. Takiej osoby nie ma, i dlatego właśnie każdy z nas, nawet najbardziej szczęśliwy i zadowolony z tego, co daje mu los, jest w jakiś sposób samotny przez całe swoje życie. W każdym jego okresie istnieje jednak ktoś, kto potrafi twój ból ukoić i zapełnić czarną dziurę samotności prawie całkowicie. Będę w mojej opowieści zaznaczał obecność tej osoby, pisząc o niej z dużej litery. Gdy jesteś wygrażającym światu małymi piąstkami niemowlakiem - taką osobą może być tylko Mama. Dobra pierś Kiedy tak zanosisz się od krzyku i płaczu w kompletnej beznadziei, wydarza się cud. Nagle robi się ciepło, nie leżysz już bezradnie na plecach, machając łapkami jak przewrócony chra-
bąszcz, ale odczuwasz znajome, rozkoszne kołysanie. Podrażniona skóra przestaje piec, a do brzucha spływa życiodajny napój. Robi się błogo, świat już nie jest otchłanią cierpienia, ale zaczyna przypominać niedawny jeszcze stan bezmyślnej szczęśliwości. Jeszcze nie wiesz, że twoja Mama, gdy już doszła do siebie po bólu rodzenia, wzięła cię na ręce, przewinęła, nakarmiła i utuliła do snu. Być może masz niejasne wrażenie minionego koszmaru, ale to wszystko - świat wrócił do idealnej równowagi. Chwila rozpaczliwej samotności niczego cię nie nauczyła. Dzięki temu możesz zasnąć na kilkanaście godzin, bez zamartwiania się o przyszłość. Gdy budzisz się nazajutrz, ku twemu przerażeniu historia się powtarza. Znów cierpienie, znów brak nadziei, znów samotne wołanie na puszczy. Lecz cud znów się wydarza, nawet szybciej niż przedtem. Znów jest błogo, świat znów jest przyjaznym miejscem. Po paru dniach lub tygodniach takich doświadczeń zaczynasz odnajdywać w tym rytmie wzlotów i upadków jakiś mglisty sens. Po wrzasku zawsze przychodzi ukojenie, ze świata jawy zawsze można uciec w sen. Te dwa sposoby na życie jeszcze niewiele się od siebie różnią, ale w pierwszym z nich zdecydowanie częściej wydarzają się rzeczy nagłe i groźne. Fantazja przeplata się swobodnie z rzeczywistością, ale wszystkim daje się jednak coraz lepiej sterować. Może ten świat nie jest o wiele gorszy od tego poprzedniego? Tam nie działo się wiele - tutaj można przynajmniej trochę porządzić. Wkrótce zdajesz sobie sprawę, że im głośniejszy wrzask, tym szybsze zaspokojenie. Gdy się dobrze natężysz, błogość przychodzi niemal natychmiast. Już wiesz - świat jest na twoje usługi. Dzięki temu odkryciu samotność przestaje doskwierać na tyle, że możesz się skupić na tym, co widzisz, co słyszysz, co czujesz własną skórą. Gdy coś ci nie odpowiada, wystarczy wrzasnąć rozkazująco i świat od razu dostosuje się do twoich życzeń. Jednak nie każdemu z nas jest dane takie piękne doświadczenie. Już w tym najwcześniejszym okresie życia możesz wchłonąć wirusa samotności. Jeśli twoja Mama czujnie śpi, nadąża z przygotowaniem jedzenia, z dostarczaniem pieluch i w dodatku robi to z radością - wirus nie będzie miał do ciebie dostępu. Jeśli jednak Mama nie nadąża, jest chora lub w ogóle jej nie ma, świat już na zawsze pozostanie dla ciebie miejscem wrogim i nieprzyjemnym. Wiele
18
19
matek odczuwa w tym okresie spadek nastroju, prowadzący często do rozwinięcia się depresji poporodowej. Czasem boją się nowej i nieznanej przyszłości, a czasem trudno im się pożegnać z przeszłością, kiedy to one były hołubionym dzieckiem. Jakakolwiek byłaby przyczyna, cierpi na tym nowy, mały obywatel tego świata. Jeśli jednak Mama szybko dojdzie do zdrowia (a tak zwykle się dzieje), nie ma wielkiego niebezpieczeństwa. Wirus samotności zaatakuje z całą siłą wtedy, gdy Mama na początku twej drogi cię opuści i nie znajdzie się nikt na jej miejsce. Wówczas zatrzymasz się gdzieś między tamtym światem a tym. Tamten świat pozostanie na zawsze rajem utraconym - ten świat natomiast będzie zbyt przerażający, aby w nim normalnie żyć. Choroba sieroca jest chorobą z samotności. Wirus jest wtedy tak silny i bezkarny, a ty tak słaba i bezbronna, że może on cię nawet zabić. Jeśli nie zabije, będzie cię trawił po trochu, przez całe życie. Stanie między tobą a każdą osobą, która spróbuje się do ciebie zbliżyć. Zamiast kojącego ciepła odczujesz przemożny lęk. Najbardziej przychylni ci ludzie będą przez ciebie odbierani jako wrogowie. Nawet, jeśli urodzi się w tobie miłość, także odbierzesz ją jako zagrożenie i czym prędzej od niej uciekniesz - do swej mysiej dziury, do swego niedoskonałego kokonu samotności. Jeśli dzięki pełnej poświęcenia i miłości opiece Mamy nie doświadczyłaś świata jako miejsca, w którym warto żyć (chociażby po to, by zaprowadzać w nim ład swoim wrzaskiem), to każda nowa rzecz będzie odbierana jako zamach na twoje życie. Samotność w takim świecie jest jedyną szansą na wytchnienie, na chwilę spokoju. Anna, jedna z moich pacjentek, porzucona w dzieciństwie przez matkę, powiedziała: śW samotności widzę ciepło. Bo chłód w porównaniu z mrozem jest ciepły". Troskliwą i wrażliwą matkę niemowlę odbiera jako dobrą pierś, bo zaspokojenie głodu jest jego główną potrzebą. Oczywiście, pierś należy tu traktować jako przenośnię - z różnych powodów matki karmią czasem swe dzieci butelką od samego początku. Można powiedzieć, że małe dziecko nie odróżnia matki od jedzenia. Jem, więc jestem kochany - mówi mały filozof. Niemowlak nie jest specjalnie subtelny w swoich doznaniach. Dla niego głód jest tym samym, co złość, gniew, strach. Dobra pierś, która zjawia się w pierwszych tygodniach życia na każde zawo- łanie, niesie ze sobą dobrą nowinę: świat jest też źródłem radości, nasycenia i spokoju. Zwykle, podczas dorastania, dostarczane przez Mamę pożywienie stopniowo traci swe szczególne znaczenie - ale wciąż daje ci ona swoją opiekę, zainteresowanie i miłość. Dobra pierś jest całym bogactwem, które dostajesz od Mamy. Dobra pierś dostarcza ci szczepionki na wirusa samotności. Zaufanie Bez zaufania nie ma szansy na bliskość z drugim człowiekiem. Aby związek mógł być trwały i satysfakcjonujący, musisz mieć tę podstawową pewność, że partner podczas nieobecności jest wciąż twój. Nie obmawia, nie zdradza, nie zapomina - zawsze jest po twojej stronie. Nie musisz do niego dzwonić, by to sprawdzić. Masz pewność, że gdyby działo się z tobą coś złego, wystarczyłby jeden sygnał, by się pojawił i pomógł. Stracone zaufanie jest początkiem końca i wstępem do samotności. Pytanie tylko: jakiej samotności, dobrej czy złej? Jeśli po utracie zaufania do bliskiej osoby potrafisz otrząsnąć się z szoku i z niezachwianą nadzieją szukać bliskości od nowa, oznacza to zwykle, że w pierwszym roku życia zostałaś uodporniona na samotność w wystarczającym stopniu. Jeśli jednak po zranieniu długo nie potrafisz nikomu zaufać, znaczy to, że zaszczepiony wcześniej wirus się uaktywnił i wykonuje swą krecią robotę. Niektórzy z nas nie są zdolni uwierzyć powtórnie i tym samym skazują się na złą samotność. Jak może to wyglądać w praktyce? Posłużę się osobistym doświadczeniem. Bardzo dawno temu, gdy wierzyłem jeszcze (jak każde dziecko) w to, że moi rodzice są bez skazy, dostałem od nich na urodziny magnetofon. W tamtych czasach magnetofony posiadali nieliczni szczęściarze. To był mniej więcej taki kaliber prezentu, jaki dziś możemy przypisać używanemu samochodowi, który rodzice kupują dorastającemu dziecku. Zresztą, magnetofon także był używany. W niczym mi to oczywiście nie przeszkadzało - ważne, że mogłem bez przeszkód uwieczniać me ukochane zespoły muzyczne na taśmie. Moja wdzięczność dla rodziców była niezmierzona. Mniej więcej po roku czar prysł. Mimochodem, podczas rozmowy na inny temat, rodzice poinformowali mnie, że magnetofon trzeba będzie nidługo oddać, bo tak naprawdę to nie jest on mój - został tylko wypożyczony. Smutek, który odczuwałem z powodu pozbawienia mnie ulubionej zabawki był niczym w porównaniu z zawodem, spowodowanym oszustwem. W jednej chwili dwie kochane, idealne osoby znikły, a na ich miejscu pojawili się obcy, nieznani mi ludzie - groźni, nieprzewidywalni, zdolni do wszystkiego. Było tak, jak w paradzie masek, gdy miejsce uśmiechniętej buzi po odwróceniu głowy zajmuje odrażający grymas. Dobra pierś zmieniła się w złą. Znów świat był cierpieniem i brakiem nadziei, a ja nie miałem ochoty w nim przebywać. Na pierwotny wrzask było już jednak za późno. Długo nie mogłem dojść do siebie po tym szoku - zrozumienie, że moi rodzice mają zarówno złe jak i dobre cechy, zajęło mi sporo czasu. Być może, gdybym wcześniej wyssał z mlekiem Mamy więcej zaufania do świata, nie przeżyłbym tego zawodu tak tragicznie. Dziś jestem całkowicie pewien, że ból spowodowany zdradą partnera nie wynika z tego, że ktoś uprawiał z kimś seks. Wynika przede wszystkim z szokującej przemiany bliskiej, kochanej osoby w kogoś obcego i groźnego, kto uświadamia nam w jednej chwili naszą tragiczną samotność. Czasem wirus samotności miewa tak perfidne działanie, że wściekli po doznanym upokorzeniu, roznosimy go dalej, kierując się zasadą: śSkoro mnie to zrobiono, ja też komuś to zrobię - bo taki przecież jest ten świat". I tak się szerzy zabójcza epidemia... Wiele osób, które opowiadają mi o swych kłopotach, mówi zwykle: śNie jestem w stanie przed nikim się otworzyć, ponieważ boję się zranienia". Doznały zawodu, który odmienił ich spojrzenie na ludzi. Strach przed wykorzystaniem jest od tej chwili większy niż potrzeba miłości i dlatego właśnie spędzają wieczory, samotnie siedząc w domu. Gdy trwa to miesiącami lub latami, zapominają z czasem, jak to jest, gdy się ma kogoś bliskiego. Aby zabić dręczący ból, uprawiają jakąś formę niszczenia własnych uczuć i własnej pamięci - alkohol, środki uspokajające, telewizja... Oglądając tasiemcowe seriale, mają złudzenie, że uczestniczą w miłości lub przyjaźni. To cudza miłość, ale przynajmniej bezpieczna. To cudza przyjaźń, ale jakże piękna - w rzeczywistości tak czyste uczucie przecież się nie zdarza. Krok po kroku izolują się od świata. Ich postępowanie przypomina budowę wielkiego muru, którym odgradzają się od cierpienia, związanego z odrzuceniem. Niestety, zapominają, że taki mur blokuje dostęp wszelkim uczuciom, także tym czystym i pięknym. I gdy kiedyś pojawi się ten wymarzony, godny zaufania człowiek, mur zaczyna działać na szkodę osoby, która go zbudowała. Nie wpuszcza tak długo oczekiwanej miłości. Nie wypuszcza też samotnika na zewnątrz - to, co miało być zabezpieczeniem przed bólem, stało się więzieniem. Osoba, która zbyt długo umartwia się w swojej twierdzy-pustelni, traci umiejętność nawet zwykłej rozmowy o pogodzie. Nabywa dziwactw, gorzknieje, dziczeje. Tak właśnie wirus samotności pokazuje swoje pazury. Otwarcie się na bliskość naraża twoje serce na zranienia. Jeśli chcesz skończyć z samotnością, pogódź się z tym smutnym faktem. W paradoksalny sposób, każdy kolejny partner, który zawiódł twoje zaufanie, wzmacnia twą odporność na wirusa samotności. Nabywasz ostrożności, mądrości, uczysz się odróżniać ziarna od plew. W ten sposób nabywasz innego rodzaju zaufania - zaufania do siebie; do swych wyborów, do swych umiejętności lokowania uczuć w odpowiednich osobach. Zniszczenia, które czyni wirus samotności w pierwszych latach życia, są odwracalne. Aby jednak dało się je naprawić, musisz sobie regularnie aplikować szczepionkę zaufania. Dawaj ludziom kredyt, mimo lęku o powodzenie tej inwestycji. Naturalne jest, że szczepionka boli. Lekarstwa na nasze schorzenia mają zazwyczaj niezbyt wykwintny smak. Nie inaczej jest z chorobą samotności. Aby ją pokonać, trzeba będzie czasem zatkać nos lub zacisnąć zęby. Samo nie przejdzie. Zbyt dobra pierś Jak każdy porządny wirus, wirus samotności produkuje różne objawy. Wygonisz go drzwiami, spróbuje wejść oknem lub kominem. Samotni możemy być zarówno w swej twierdzy-pustelni, jak i w pozornie szczęśliwym, trwałym związku. Nie wystarczy więc powiedzieć: śZnajdę sobie kogoś, choćby nie wiem, co". Aby dobrać odpowiednią terapię, musisz dojść do źródeł zakażenia. Wiesz już, że jednym z nich może być nieobecność pełnej i gotowej do podzielenia się swoją zawartością piersi. Ale sprawa nie jest tak prosta, jakby mogło się wydawać. Zła pierś może być zła na wiele różnych sposobów. Wyobraź sobie raz jeszcze tę wspaniałą chwilę, gdy pokarm matki zaspokaja twój głód, łagodzi wściekłość i sprawia, że popadasz w stan błogiej szczęśliwości. Wyuczonym odruchem ssania wciągasz więc w siebie ten wspaniały świat, biorąc go we władanie. Po chwili przymykasz z zadowolenia oczy, chcąc odpłynąć w świat sennych marzeń. Nie chce ci się już ssać. Przeżywasz euforię zespolenia z najważniejszą dla ciebie osobą. Ale wtedy dzieje się coś niepokojącego. Mama zmusza cię do dalszego ssania. Jeśli karmi butelką, ma ułatwione zadanie. Strumień pokarmu płynie dalej. Krztusisz się, protestujesz - w końcu łykasz, aby się nie udławić. Sytuacja trochę się poprawia. Żyjesz, ale musisz nadal łykać. Z niewiadomych powodów twoja matka uznała, że wie lepiej od ciebie, ile musisz zjeść. Może wychowywała się w czasach wojennych, może uważa, że śprodukuje" dokładnie tyle mleka, ile trzeba. Albo lubi poczucie władzy. Jest możliwe, że w dzieciństwie sama została zarażona wirusem samotności i karmienie to dla niej jedyny moment, gdy czuje się komuś potrzebna - chce go więc maksymalnie przedłużyć. A może po prostu Mama nie zdaje sobie sprawy z tego, że mleko ci nie smakuje. Nie wiadomo - powodów bywa wiele. W każdym razie masz dwa wyjścia: albo się dusić, albo łykać. Tyle, że to łykanie nie sprawia już przyjemności. Jest tylko nieprzyjemną walką o przetrwanie. Pokarm się cofa - organizm, by sobie z tym poradzić, tłumi przykre emocje i wznawia odruch ssania. Napęczniały brzuch powoduje, że świat nie jest już tak szczęśliwym miejscem, jak przed chwilą. Tracisz swoje piękne złudzenia władzy nad nim. To on ma władzę nad tobą. Gdy taka sytuacja się powtarza, powoli nabywasz przeświadczenia, że może lepiej nie przyznawać się do głodu - będzie co prawda chwila przyjemności, ale tak czy owak w końcu świat ci udowodni, że nie masz tu nic do gadania. Powstrzymujesz więc odruch ssania, ile się da. W końcu jednak musisz skapitulować - twój wrzask wzywa Mamę i proces zniewalania ofiary zaczyna się od nowa. Głód sprawia, że jesz szybko i łapczywie. Zanim się obejrzysz, brzuch jest znów potwornie napęczniały. Z karmienia na karmienie powiększa swą objętość i elastyczność, by sprostać zadaniu. Mama już nie musi cię przekonywać do łykania - robisz to sama, by zachować resztki godności... Czy ten mechanizm z czymś ci się kojarzy? Jeśli nie, posłuchaj, co opowiedziała mi podczas terapii dwudziestojednoletnia Matylda: Odkąd pamiętam, byłam przekarmiana. Zawsze miałam przekonanie, że jestem tłustym, brzydkim potworem. Obiad musiałam zjeść do końca, chociaż jedzenie rosło mi w ustach, powodując mdłości. W domu było zawsze pełno słodyczy, którymi dokarmiałam się w przerwach między posiłkami. Nie miałam zbyt wielu koleżanek, a te nieliczne, zwykle mnie wykorzystywały i naśmiewały się za plecami. O chłopcach w ogóle nie było mowy. Gdy skończyłam 18 lat, próbowałam się buntować przeciwko tuczeniu. Niewiele to dało, bo po okresach głodu potwornie się obżerałam. Teraz jest trochę lepiej, ale i tak, gdy już zacznę, nie mogę się opanować... Już samo przekonanie Matyldy o swej brzydocie (co jest całkowitym nieporozumieniem, bo mało znam tak ładnych dziewczyn, jak ona) wskazuje, że wirus samotności zbiera swoje żniwo. Matylda nawet nie pomyśli o tym, że mógłby spojrzeć na nią ktoś przystojny i wartościowy. Będzie dobierać sobie kiepskich partnerów - takich, na których widok inne dziewczyny się odwracają i przyspieszają kroku. Zakocha się w każdym, kto powie jej kilka miłych słów na temat jej wyglądu, pod warunkiem, że nie będzie to niebieskooki blondyn o wzroście metr dziewięćdziesiąt, za którym szaleje połowa jej koleżanek. Zainteresowanie takiego mężczyzny uzna za kpinę, a jeśli nawet przypadkiem za niego wyjdzie, bez przerwy będzie mieć poczucie winy, że związała tak fajnego faceta z tak nikczemną kreaturą, jak ona. Zła pierś nie musi być jednak przyczyną zaburzeń jedzenia u dorastających dziewczyn. To tylko najprostszy przykład, a przekonanie o własnej brzydocie nie jest jedynym objawem, przez który manifestuje się wirus samotności. Adam ma prawie czterdzieści lat i tak opowiadał mi o swojej matce: Bardzo o mnie dba, ale ta opieka często mnie wkurza. Gdy wracałem w nocy do domu, zawsze wstawała, żeby zrobić mi coś do jedzenia. Dzwoni o różnych porach, by sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuję. Gdybym jej pozwolił, zamieszkałaby u mnie, i pilnowała mego zdrowia i szczęścia. Czasem mam wrażenie, że się przy niej duszę. Kocham ją, ale wolę trzymać się od niej z daleka. Adam ma głęboko zakodowaną pewność, że jeśli tylko wyjawi swoją potrzebę, zostanie ona zaspokojona w taki sposób, że go zadławi. Jego związki z kobietami wyglądają następująco: są to zwykle dwukrotnie od niego młodsze dziewczyny, które zakochują się w nim bez pamięci, jednak na tyle niedoświadczone, że nie stanowią dla niego zagrożenia. Trzyma je na dystans, tłumacząc, iż mężczyzna z natury potrzebuje dużej liczby partnerek, a mądra kobieta powinna umieć to zaakceptować. W ten sposób zapewnia sobie miłość, jednocześnie mając pewność, że zawsze może się wycofać z tego układu, nie krzywdząc (w jego pojęciu) drugiej osoby. Zapewnia sobie niezbędny pokarm, z którego może zrezygnować w każdej chwili. Gdy go pytam, jak widzi swoje relacje z kobietami, mówi, że są zgodne z naturą. Gdy to mi nie wystarcza, udowadnia, iż kobiety pragną być z jednym, stałym partnerem tylko dlatego, że tak je wychowano. W rzeczywistości jednak Adam bez przerwy wraca do wydarzeń z dzieciństwa, gdy był gwałcony nadmierną miłością matki i wciąż od nowa stara się przed tym gwałtem obronić. Wynikiem tej walki są dwa nieudane małżeństwa i dwoje pozostawionych dzieci, które, wychowując się tylko z samotną matką, mają wielkie szansę zarażenia się od niej wirusem samotności, w dokładnie ten sam sposób, jak Adam. Dlaczego tak natrętnie odtwarzamy te dawne wydarzenia? Dlaczego nawet tak prosty fakt, jak sposób karmienia, odciska na naszym życiu silne piętno? Tysiące teorii stworzono, by to wyjaśnić, ale odpowiedź jest dosyć prosta: dlatego, że człowiek nie istnieje jako jednostka samotna. Zupełna samotność jest dla nas czymś kompletnie nieodpowiednim i szkodliwym. Całe życie dążymy do tego, by być blisko ważnej dla nas osoby, dążymy do miłości i intymności. A miłości, jak wszystkiego, trzeba się nauczyć. Matkę kochasz najmocniej w całym twoim życiu, bez zastrzeżeń i wątpliwości, bo od niej zależy istnienie świata - ona więc uczy cię, czym jest miłość. Jeśli nauczy cię, że miłość to forma przemocy, zaszczepisz w sobie lęk przed miłością. Tak działa wirus samotności. Im bardziej się w kimś zakochasz, tym bardziej będziesz się bać. Miłość i bliskość będzie dla ciebie jednoznaczna z wystawieniem się na ciosy, na kontrolę i na przemoc. W dodatku nie możesz przeciwko takiej przemocy zaprotestować, bo kto normalny protestuje przeciwko miłości? Odrzucając miłość matki, stajesz się nieczułym draniem lub niewdzięczną jędzą - niewiele osób potrafi rozpoznać takie uczucia jako wynik manipulacji własnej Mamy. Tak, miłość może być zdecydowanie najpotężniejszym narzędziem zadawania bólu. Jeśli uważnie przeczytałaś ten rozdział, to powinnaś już wiedzieć, jaka jest rada na szkody wyrządzone przez zbyt dobrą pierś. Nauczyć się miłości od nowa. Musisz szukać osoby, która będzie cię kochać w sposób dla ciebie bezpieczny. Ale nie tak, jak Adam, który kontroluje i okłamuje swoje kobiety, by uwolnić się od swego lęku. One nie mają żadnego wyboru. Musi to być osoba, przy której czujesz się bezpiecznie, ale dzięki temu, że zna twoje potrzeby i umie je szanować - z własnego wyboru. Aby jednak mogła je poznać, musisz, po pierwsze, sama znać swoje potrzeby, a po drugie, nie bać się ich odkryć przed swoim partnerem. Wiadomo, że lęk się na chwilę pojawi, bo przecież twoje potrzeby były dotąd ignorowane, zalewane niechcianym pokarmem. Ale gdy już minie, wirus samotności zostanie trochę osłabiony, a bliskość między wami wzrośnie. Więcej o prawdziwej bliskości napiszę w trzeciej części tej książki. Pierś w zasadzie idealna Widzisz już wyraźnie, że zbytnie zalewanie dziecka uczuciami przez Mamę równie skutecznie zaszczepia mu wirusa samotności, jak jej nieobecność. Może więc rozwiązania należy szukać w wyczuleniu Mamy na potrzeby malca i w dawaniu mu dokładnie tyle, ile chce? Zarówno ofiary braku miłości swych rodziców, jak i ofiary jej nadmiaru, chętnie przystałyby na takie rozwiązanie. Ktoś, kto odgaduje potrzeby i dokładnie je zaspokaja, wydaje się nam idealnym rodzicem. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Ten pobieżny, pierwszy rzut oka nie tak dawno zaprowadził w ślepą uliczkę całe rzesze entuzjastów tzw. wychowania bezstre-sowego. Z ich rozwydrzonymi pociechami mieliśmy zapewne przyjemność (wątpliwą) się zetknąć, np. w pociągu, gdy kładły na nas bezstresowo swe ubłocone buty. Z tych przykrych doświadczeń wynika niezwykle ważny wniosek: idealny świat to nie miejsce dla nas. Natychmiastowe zaspokajanie naszych pragnień, na dłuższą metę może tylko zaszkodzić. Smutne, ale prawdziwe. Wyobraź sobie, że od momentu narodzin masz właśnie taką idealną Mamę. Gdy tylko zaczynasz się niespokojnie poruszać, biegnie, by cię nakarmić. Gdy widzi, że ssiesz coraz słabiej, stara się uchwycić moment, gdy już masz dosyć i natychmiast wycofuje pierś. Gdy ją pacniesz przy okazji w czoło, radośnie się śmieje. Wie dokładnie, jaka temperatura pokarmu cię zadowala - podobnie z temperaturą twojego pokoju. Właściwie to nie masz swojego pokoju, bo Mama musi cały czas kontrolować twoje samopoczucie. Trzyma cię więc tuż obok łóżka albo w nim, przez co tata, o którym jeszcze nic nie wiesz, zostaje wykwaterowany do jadalni (czasem w ogóle poza dom). Reszta rodziny chodzi na palcach, bo wie, że się marszczysz przy głośniejszych dźwiękach - Mama skrupulatnie tego pilnuje. Jeśli czegoś potrzebujesz, wystarczy, że wrzaśniesz. Mama natychmiast zaproponuje ci kilkanaście rzeczy, wśród których z pewnością będzie ta, której pożądasz. Dostajesz ubranka, które pieszczą twoje ciało, pieluszki są zmieniane z powodu najmniejszej kropelki, a powietrze jest sterylnie czyste, by nie narazić twego wątłego ciała na niebezpieczeństwo kichnięcia. Większość czasu, w którym nie śpisz, spędzasz w kołyszących ramionach Mamy, czując ciepło jej ciała. Jest jak w raju. Mama robi, co może, byś nie dowiedział się, że wydobyłeś się już z jej brzucha na świat i że pępowina została dawno przecięta - mogłoby to być zbyt stresujące doznanie. Masz więc złudzenie trwania w pierwotnym kokonie, gdzie nie trzeba robić nic, tylko trwać. Mama zajmie się resztą. Wydaje ci się to troszkę podejrzane? Oj, to nieładnie. Nie możesz mieć do niej pretensji - przecież robi to wszystko dla ciebie, poświęcając własne życie. O ile jest wytrwała i zdrowa, nawet przez kilkadziesiąt lat może zaspokajać wszelkie twoje potrzeby. Wystarczy, iż głośno wrzaśniesz albo zrobisz niezadowoloną minę. Jeśli się tak nieszczęśliwie złoży, że będziesz miał także potrzeby seksualne, dobierze najodpowiedniejszą dla ciebie partnerkę, ochroni przed zbędnymi konsekwencjami w postaci ciąży lub zajmie się twoim dzieckiem. Na ogół jednak postara się, byś nie interesował się specjalnie kobietami, bo z tego nic dobrego nie wynika. Dlatego wynajdzie u ciebie wszelkie możliwe schorzenia, na które będzie cię leczyć od najmłodszych lat, obyś tylko wydawał się rywalkom odpychający w wystarczającym stopniu. Ażeby mieć pewność, będzie czekać z gotowym, przepysznym obiadem na każde twoje skinienie, żebyś jak najszybciej zaczął przypominać miękką, różową kuleczkę. W takiej formie się urodziłeś i takiego Mama kocha cię najbardziej. Jeśli jej się uda zachować cię w tym nietkniętym seksualnie stanie odpowiednio długo, to samo spojrzenie innych kobiet będzie wywoływało u ciebie nowe, groźne choroby, którymi Mama natychmiast się zajmie. Wydawałoby się, że twoja Mama robi wszystko, by uchronić cię przed wirusem samotności. Poniekąd jest to prawda, bo w porównaniu z innymi mężczyznami masz coś, o czym oni tylko mogą marzyć: kochającą cię bez zastrzeżeń osobę, kobiecy ideał na wyciągnięcie ręki, wzorową gospodynię, anioła stróża i kasę za-pomogowo-pożyczkową - wszystko w jednym. Zapominacie tylko oboje o jednej rzeczy: Mama nie jest wieczna. Gdy śmierć ją zabierze, nieodcięta pępowina może pociągnąć cię za nią, na tamtą stronę. Nazbyt idealne mamy czasem sobie o tym przypominają (niedługo przed śmiercią) i starają się za wszelką cenę wyswatać synka z równie ofiarną, jak ona, męczennicą. Rzadko się to jednak udaje, bo nikt nie potrafi kochać w tak zachłanny sposób jak wierna Mama. W wieku kilkunastu lat, lub czasem kilkudziesięciu, następuje więc spóźniony poród i wszystko, co się z tym wiąże: pierwotny krzyk przerażenia, cierpienie i wszechogarniająca, całkowita samotność dziecka. Wirus ujawnia się z całą zjadliwością, na jaką go stać. Nikt nie zajmie się czterdziestoletnim bobasem, tak jak przedtem Mama. (Mamo, nie chcę iść dziś do szkoły! - Wstawaj natychmiast, ubieraj się i marsz do szkoły - -przecież jesteś tam dyrektorem!) Może on, co najwyżej udawać przez jakiś czas, że jest dorosłym mężczyzną, chcąc znaleźć sobie zastępstwo za Mamę. Większość jednak kobiet przypłaci związek z nim ogromnym zawodem i frustracją - prędzej czy później zrozumieją, iż żyją z żarłocznym dzieckiem, dla którego miłość oznacza tylko i wyłącznie branie.
Różnie toczą się losy czterdziestoletnich maminsynków, lecz zawsze naznaczone są niezmywalnym piętnem samotności. Jedni zapadną w głęboką, depresyjną żałobę i będą w niej trwać aż do końca swych dni. Inni spróbują wrócić do utraconego raju za pomocą narkotyków i prędzej czy później wylądują w piekle uzależnienia. Tam z całą mocą odczują na sobie przemoc, zaaplikowaną im przed laty przez kochającą Mamę. Inni jeszcze spróbują walczyć: znajdą sobie partnerkę, którą w domu rodzinnym nauczono, że mężczyzna to pan i władca. W takim związku będą próbowali wyrwać od kobiety siłą lub szantażem to, co od matki dostawali na najmniejsze skrzywienie ust. Nigdy nie zostali nauczeni, że druga strona także ma prawo odczuwać i czegoś chcieć, więc jeśli żona nie zaspokoi ich pragnień, uznają to za wypowiedzenie wojny. Odtąd na każdy sprzeciw będą reagować wściekłością i, uciekając się do terroru, wymuszać całkowitą uległość kobiety - ale i to będzie tylko mizerna namiastka idealnego związku z Mamą. Wywołany tym gniew przeciwko całemu światu, który nie zamierza być na ich wyłączne usługi, zniszczy w końcu tak ich, jak i te osoby, które zdołali siłą do siebie przywiązać. Ja kocham mnie Moment, w którym zaczynasz rozpoznawać samego siebie jako odrębną istotę, może być niezwykle przyjemny, jeśli Mama cię w tym wspiera. Z trudem wykrztuszasz z siebie pierwsze zdanie, coś w rodzaju: śbebu gyyy hum hum", a Mama nie daje się zbić z tropu i odpowiada ci rzeczowo i na temat: śbebu gyyy hum dum". To niesłychane, myślisz sobie: narzuciłem właśnie tej potężnej istocie temat rozmowy. Nie jestem kimś, kogo tylko przekręca się z boku na bok przy zmienianiu pieluchy - ja też mam tu swoje zdanie. śHum hum", podkreślasz więc niezmordowanie swoje stanowisko, na co Mama z pewnymi zastrzeżeniami się zgadza, mówiąc śhum hum bum". No dobrze, jesteś w stanie pójść na kompromis, więc proponujesz polubowne załatwienie sprawy: śhum hum, bum bum". Mama jest niezwykle zadowolona z wyniku waszych negocjacji - czujesz to wyraźnie, gdy się radośnie uśmiecha i czule całuje. Właśnie się dowiedziałeś, że opłaca się mieć własne zdanie, że możesz być za to kochany. Odczułeś też po raz pierwszy, że można prowadzić z kochaną osobą jakąś wymianę - niekoniecznie musisz łykać wszystko, co ci zaproponuje. Poza tym, także możesz coś dać jej z siebie. To wszystko razem jest kolejną fazą szczepienia przeciwko wirusowi samotności. Możesz jednak nie mieć takiego szczęścia. Mama, która kochała cię bez zastrzeżeń, gdy byłeś małym, ślicznym i uległym przed-miocikiem, może nie być zachwycona, gdy zaczynasz mieć własne zdanie. Na twoje śhum hum", będzie niezmordowanie upierać się przy swoim śbum bum" i rozjaśni się ze szczęścia dopiero wówczas, gdy przyznasz jej rację. Przeżywasz wtedy chwilę zadowolenia, lecz pod spodem czai się niepokój, czy na pewno Mama widzi twą obecność. Bo przecież mówisz, a ona cię nie słucha. Słucha przeważnie siebie samej. A jeśli cię nie widzi, to czy ty na pewno istniejesz? Jak to sprawdzić? Być może pomógłby tata, ale on nie jest specjalnie zainteresowany twoim wychowaniem, dopóki nie będzie mógł wprowadzić wojskowego drylu dla mężczyzny, którym jeszcze nie jesteś. Więc mało go to obchodzi. Zresztą, taty być może nie ma w ogóle, bo Mamie w zupełności wystarczasz ty. Być może wirus poczynił w niej tak wielkie spustoszenia, że sprowadziła na świat ciebie, jako lekarstwo na swą samotność. Jesteś jej laleczką, jej szczęściem, jej geniuszem. Oczywiście tylko dopóty, dopóki zgadzasz się z jej zdaniem. Czasem mówi nawet, że jesteś oczkiem w jej głowie - musisz więc widzieć sprawy tak, jak ona je widzi. Ta ciągła zgoda wywołuje jednak coraz większy twój gniew: przecież jesteś prawie pewien swego śhum hum" - jednak potwierdzenie tego przekonania nie przychodzi od najważniejszej w twoim życiu osoby. W końcu, przy najbliższej rozmowie z Mamą, gdy znów nie możesz jej przekonać, że najodpowiedniejsza dla ciebie w tej chwili zabawka to misio a nie grzechotka, próbujesz innej metody perswazji i znienacka walisz Mamę grzechotką w roześmianą twarz. Cisza, Mama się gniewa. To chyba jakaś obca, zła osoba, której dotąd nie znałeś. Szarpie cię za rękę, krzyczy, przeraża. I odchodzi, zabiera ci siebie. Jesteś sam. Czy znajdzie się ktoś, kto potwierdzi twoje pragnienia, twoje przekonania, twoje istnienie? Cóż za potworna niepewność! Raczkując za Mamą po podłodze, natykasz się na otwór w drzwiach, a w nim na nową, nieznaną ci osobę. Gdy się do niej uśmiechasz, ona też się uśmiecha. Wyciągasz do niej rączkę - nowy znajomy robi to samo. Czujesz taką ulgę, że zapominasz o obrażonej Mamie. Przecież to jest dokładnie to, czego szukałeś! Nareszcie jakiś odzew ze strony tego nieprzyjaznego świata. Ktoś czuje to samo, co ty. Wyciągasz rączki i czujesz dotknięcie zimnej szyby. Ach, przecież to ja sam! Moje odbicie w wypolerowanej szybie. To ja sam sobie dałem zainteresowanie, zrozumienie i radość. A więc nikt oprócz mnie nie jest mi potrzebny. No, nareszcie zrozumiałem tajemnicę wszechświata. Mama może mnie opuścić, więc nie ma sensu zawracać sobie nią głowy. Mogę dać miłość sam sobie. Przecież ja najlepiej znam swoje zalety - wiem, jaki jestem ładny, silny i, co najważniejsze, skromny. A teraz jeszcze stałem się samowystarczalny. Mama wraca, ale mnie już to nie cieszy. Wiem, że gdy znów coś zrobię nie po jej myśli, wyjdzie i mnie zostawi. Nie ma co na nią liczyć. Ostatecznie, pozwolę jej zauważać moje zalety, które tak u siebie lubię. Trzeba jej zresztą przyznać, iż ma w tym kierunku talent, bowiem zwraca mi uwagę na takie moje plusy, których sam bym nie zauważył. Mówi, że jestem mądry, gdy przyznaję jej rację. Oczywiście, że jestem mądry. Jestem niezwykle mądry, bo oprócz racji, z którymi Mama się zgadza, mam jeszcze inne racje, O których ona w ogóle nie ma pojęcia. I nie warto jej o tym mówić, bo i tak nie zrozumie. Powie, że brzydko się zachowuję. A to przecież ona brzydko się zachowuje - pewnie mi zazdrości, że jestem tak niezwykle mądry. Wiem to od mojego ukochanego przyjaciela z lustra, który jest mną. Dzięki niemu nie jestem samotny. Nie muszę przywoływać w tym miejscu zwierzeń pacjentów, gdyż sam dobrze znam sytuację, gdy trzeba kochać samego siebie, bo chłodne zainteresowanie Mamy nie wystarcza. Z początku było to dla mnie przyjemne, bo pozornie znikła moja zależność od innych ludzi. Mogłem wymyślać na swój temat najdziksze fantazje i natychmiast w nie uwierzyć. Trwałem w przekonaniu, że jestem kimś zupełnie wyjątkowym, że posiadam niezwykłe, magiczne moce, których nikt nie dostrzega. Ale to tylko ich, ślepców, strata - być może któregoś dnia umrę, ratując jakieś dziecko z pożaru lub nawet samych rodziców przed bandytami i wtedy docenią moją wartość. Tylko że będzie już za późno, bo umrę im na rękach. Potem będą płakać całymi latami I żałować, że nie docenili mnie za życia. Dzieci, które mają rodziców, ale mimo to czują się samotne, uruchamiają swą wyobraźnię - przypisują sobie niezwykłe zdolności, stwarzają niewidzialnych przyjaciół a czasem nawet całe światy, w których żyją, powoli wycofując się z rzeczywistości. śSamotność dziecka daje lalce duszę" - mówił jedyny w swym rodzaju Janusz Korczak. Niezwykły sukces książek o przygodach Harry'ego Potte-ra wynika z odzewu milionów opuszczonych i samotnych dzieci, które w przygodach małego czarodzieja odnalazły swój własny los. Te dzieci nieraz mają już własne dzieci, ale wciąż wracają do wymyślonych przez siebie światów i postaci, które pozwalały zapomnieć o swej samotności i uwierzyć w siebie. Los dziecka, które musi kochać z konieczności samo siebie, nie jest jednak godny pozazdroszczenia. Spod kolorowych fantazji o wszechmocy wypełza wciąż ból samotności. Moją ulubioną w dzieciństwie bajką, którą czytałem wciąż i wciąż od nowa, była śChoinka" Andersena. Rosła sobie najpierw w lesie, wśród swoich, gdy nagle drwal przeciął jej serce siekierą i zabrał ze sobą. Jej trwoga i ból znikły, kiedy zaniesiono ją do domu, gdzie dzieci ubrały ją w kolorowe ozdoby, śmiały się i tańczyły wokół niej. Uwierzyła wtedy, że jest kimś wyjątkowym i że doświadcza takiego szczęścia dzięki własnym zaletom. Zachwyt w oczach dzieci był dla niej wystarczającym dowodem. Ta iluzja nie trwała jednak długo - wkrótce po świętach znalazła się na ciemnym strychu, całkiem sama i przerażona. Nie mogła zrozumieć, dlaczego los tak nagle się od niej odwrócił. Za przyjaciela miała tylko wychudzoną z głodu mysz, którą w głębi duszy trochę pogardzała. Jej przeznaczeniem były przecież piękne stroje i zachwyt w oczach innych. Nawet więc wtedy, gdy użyto jej jako opału do ogniska, cieszyła się pięknem pożerających ją płomieni. Ta smutna bajka oddaje w pełni tragedię zakochanej w sobie osoby. Życie schodzi jej na poszukiwaniu luster, w których mogłaby się przeglądać i widzieć podziw dla siebie. Wchodzi nawet w związki, ale kocha partnerów o tyle, o ile odbijają w sobie jej iluzje. Nie potrafi więc dostrzec wokół siebie prawdziwych, żywych ludzi. To samotność totalna. Gdy ktoś ją kocha i podziwia, wywołuje podobną złość, którą wywoływała niegdyś Mama. Gdy z kolei podziw innych się kończy, przychodzi lęk, gorycz i rozczarowanie własną osobą. Znów nie stanąłem na wysokości zadania, znów zawiodłem, znów jestem do niczego... Mogę się przyjaźnić najwyżej z chudą myszką. Więc może sam jestem chudą myszką... Fantazje o swej wielkości i o swym kompletnym upadku pojawiają się na przemian, zwiększając dezorientację i lęk. Kolejne osoby przychodzą, zwabione fałszywym światłem i odchodzą, przerażone bezdennym egoizmem narcyza. Iluzje na temat własnych zalet nie pozwalają mu się mierzyć z prozą życia. Osiem godzin pracy, żona, dom, pies, czyli coś, o czym większość z nas marzy w tych trudnych czasach - to nie dla niego. Woli spłonąć, ale przynajmniej palić się jasno. Woli wykończyć się narkotykami lub alkoholem jako nieuznany za życia geniusz, niż przyznać się do swej zwykłości. Osoby, które kochają tylko same siebie, nie mogą liczyć na współczucie. Nikt jednak nie wie, że ich miłość do siebie jest najokrutniejsza z możliwych. Zły duch Niezwykłych sposobów na przeżycie chwytamy się jako niemowlęta, które do niedawna uznawano za kompletnie nieświadome i bierne. Z tego też powodu niektórym rodzicom czy opiekunom wydaje się, że jeśli zrobią nam coś złego, dopóki nie umiemy mówić, to nikt się o tym nie dowie, a my-niemowlaki nawet tego nie zapamiętamy. Nic bardziej błędnego. Wszelkie krzywdy, doświadczane przez nas w tym wieku, rzucają cień na późniejsze życie. Nie pamiętamy tych cierpień świadomie - to fakt. Nie mieliśmy wtedy jeszcze rozwiniętej pamięci, która zbierałaby fakty czy obrazy. Istnieje jednak inny rodzaj pamięci,o którym mało kto wie. To pamięć dawnych wydarzeń zawarta w poplątanych i groźnych emocjach, które nachodzą nas w nie oczekiwanych chwilach - w uczuciach, których nie rozumiemy i które przez to wydają się często obce i przerażające. Jest to bliskie stanu opętania, kiedy steruje nami obca istota, która weszła w sam środek naszej duszy, doprowadzając krok po kroku do szaleństwa. Dorota, jedna z moich pacjentek, opisała mi właśnie taką sytuację. Na ogół dogaduję się z ludźmi całkiem dobrze i nie jestem dzikusem. Trudno mi tylko nawiązać trwałe związki z mężczyznami - zwykle kończy się to trzaskaniem drzwiami, bo zwykle trafiam na palantów. Szkoda tylko, że przekonuję się o tym zbyt późno. Trudno, taki los. Jakoś sobie radzę. Ale jest jedna osoba, która kompletnie wyprowadza mnie z równowagi: moja szefowa. Gdy wchodzi do pokoju, od razu wpadam w przerażenie. Trzęsą mi się nogi, pocę się, gadam od rzeczy. Nie jestem w stanie skoncentrować się na rozmowie - staram się tylko ze wszystkich sił, żeby nie była na mnie zła. Nieważne, że nie zasługuję na jej gniew - racjonalnie to wiem. Jednak z drugiej strony mam głęboką pewność, że ona za chwilę coś na mnie znajdzie i wtedy mi się oberwie. Ona zresztą wścieka się bez powodu na różne osoby i moje koleżanki też się skarżą. Tylko że ja po takiej awanturze idę do ubikacji i przez godzinę płaczę, jak idiotka. Nie wiem, jak ty, ale ja, słuchając tych zwierzeń, miałem przed oczami małą, przerażoną dziewczynkę, która wzdrygała się na dźwięk klucza w zamku, w oczekiwaniu na wściekłą (jak zwykle) matkę. Za co mi się dziś dostanie? Co złego znów zrobiłam? Niezależnie od tego, jak bardzo przestraszone i złe jest dziecko, chce jednak kochać Mamę. Przecież bez niej życie nie ma sensu. Pierwszym więc pomysłem dziecka na obronienie Mamy przed swoją złością i zawodem jest przypisanie winy sobie. To ja jestem głupia, niedobra, nic niewarta. Dziecko dokonuje tu aktu niewiarygodnego poświęcenia: bierze na siebie wszystkie grzechy Mamy. To nie moja Mama jest zła, przekonuje siebie umęczona, mała dziewczynka - to jakaś inna, niedobra osoba wstępuje w nią, gdy na mnie krzyczy, gdy mnie bije. To na pewno nie ona - moja Mama mnie kocha, niezależnie od tego, ile nabroję. Mama pozostaje więc dobrą osobą. Dziecko także chroni ją w ten sposób przed własnym gniewem, którego nie jest w stanie w całości skierować na siebie. Z tych biznesowych niemal negocjacji rodzi się jednak jeszcze jedna osoba: bardzo niebezpieczna, bardzo zła, która wciąż czai się na małą dziewczynkę lub chłopca. Chce ją (lub jego) dopaść i skrzywdzić. Mamy więc trzy osoby, zamiast dwóch: dobrą Mamę, w miarę dobre dziecko i złego ducha - wszystko po to, by móc nadal kochać Mamę. Chyba już przeczuwasz, co chcę powiedzieć. Szefowa Doroty to wcielenie tego złego ducha, który dawno temu oddzielił się od postaci jej Mamy. Dorota, mając prawie pięćdziesiąt lat, wciąż chroni kochane przez siebie osoby przed swoim gniewem i złością. Jej związki z mężczyznami to seria porażek, spowodowanych tym, że nie potrafi dostrzec u nich na początku znajomości żadnej wady, żadnej ułomności charakteru. Mężczyzna, w którym zakochuje się Dorota, zostaje natychmiast postawiony na piedestale. W jej wyobrażeniu to związek idealny: partnerzy znają swoje myśli i uczucia, podzielają przekonania i wartości. Dorota tak bardzo tęskni za Mamą, że szuka jej miłości w kolejnych związkach. Nie wie jeszcze, że idealizując swego partnera, dokarmia tym samym bestię, która na razie przyczajona czeka na odpowiedni moment. Wtedy właśnie jej szefowa robi się szczególnie wredna, a Dorota wyjątkowo się jej boi. Jest tak dlatego, że wszelkie złe cechy partnera magicznym sposobem przeszczepiła swojej szefowej, aby go chronić przed swoją złością. Ale przecież ma on wady jak każdy człowiek - czasem ogląda się za innymi kobietami, rano często tylko coś burknie i idzie do pracy, jest niepoprawnym bałaganiarzem. Dopóki jednak Dorocie starcza sił, by go rozgrzeszać, wszystko jest wspólne - świat wrócił do cudownej harmonii życia w brzuchu Mamy. Tak czuje Dorota. Niestety, jest w tym poczuciu odosobniona. Partner albo szybko czuje się zmęczony tym idealizowaniem, albo zaczyna ją bezlitośnie wykorzystywać. Najczęściej jedno i drugie. Ale ona wie, co się stało: wszedł w niego zły duch. Z wysokiego piedestału partner spada więc z hukiem do piwnicy. Od tej pory jest palantem, na którego nie warto nawet spojrzeć. Dorota w tym czasie liże rany, zwinięta w kłębek pod kołdrą i przymierza się do myśli o podcięciu sobie żył. Jeśli mężczyzna nie zwieje po takim doświadczeniu, ale przeprosi i zacznie zachowywać się śpoprawnie", Dorota uznaje, że opuścił go zły duch i wówczas może zapanować sielanka idealnego związku. Partner po jakimś czasie znów ma dosyć i historia się powtarza. Kolejne upokorzenie i zawód, kolejna depresja. W końcu drzwi trzaskają po raz ostatni i Dorota znów jest samotna. Schrupię cię na śniadanie Jest jeszcze jeden sposób, w który wirus samotności wnika do organizmu, gdy mały człowiek pozostaje pod opieką Mamy. Dziecko nie musi przecież reagować na chłodny dystans matki depresją, wycofaniem lub ucieczką w świat fantazji. Może wywalczyć sobie jej zainteresowanie siłą. Ciągniesz pokarm z pełnej piersi, a ona przedwcześnie się wycofuje. Nie masz możliwości jej zatrzymania - możesz tylko bezradnie się wściekać, aż do zmęczenia. Mamę może to nie obchodzić albo może nie mieć czasu, co w sumie wychodzi na jedno. Jednak, gdy wyrosły ci już zęby, a jeszcze nie wyuczyłeś się bezradności, możesz je zacisnąć, gdy czujesz, że odmawiają ci mleka lub innych przyjemności. Potem z nawyku będziesz już zaciskać zęby na karmiącej cię piersi, aby nie uciekła i nie pozbawiła cię uczucia zaspokojenia i szczęścia, które ci się bezspornie należy. Tak zaczynasz ciągnąć rozkosz z agresji, ze zmuszania bliskich ci osób do robienia dokładnie tego, czego chcesz. Miłość i bliskość trzeba wywalczyć siłą - to jest twój sposób na uniknięcie samotności. Niestety, sposób z góry skazany na klęskę. Przytoczę pewną historyjkę o psie, którego pan zmuszał do picia tranu. Zwierzak się wił, wyrywał, piszczał, ale pan trzymał mu głowę w kleszczach i wlewał łyżką tran do pyska. W końcu, podczas kolejnej próby, pies ugryzł właściciela w rękę. Łyżka upadła na podłogę, tran się rozlał. Pan był już przygotowany do ukarania psa, gdy ten podbiegł i ze smakiem wylizał łyżkę do czysta. Problemem był nie tran, lecz sposób jego podawania. Nie wiadomo, czy właściciel psa miał bliskie osoby wokół siebie, ale bardzo w to wątpię. Właściwie jestem pewien, iż był samotny i że wchłonął wirusa, terroryzując swą uległą matkę. Być może nie uległaby tak szybko, gdyby nie odebrała solidnej porcji tresury od swego męża lub rodziców - tresury, która kazała jej zaspokajać bez sprzeciwu żądania kochanej osoby (zbyt dobra pierś). Cóż, wirus samotności jest zwykle dziedziczny, chociaż u dzieci może się przejawić w innej formie niż u rodziców. W każdym razie ktoś, kto wmusza swą miłość w innych siłą, zwykle pozostaje samotny. Dla takich ludzi, między innymi, nasza cywilizacja stworzyła psy - te dziwne stwory, które kochają bezwarunkowo, mimo naszej obojętności lub wyrządzanej im krzywdy. Pewnie widywałaś na spacerze pana z psem, który nie pozwalał swemu pupilowi na najmniejszy ruch bez pozwolenia. Wszystko na rozkaz: biegnij, przynieś, waruj - dobry piesek. Nie ma wątpliwości, że pan szalenie kocha swego psa, ale niewielu z nas chciałoby być kochanych taką twardą miłością. Dlatego pan wróci do pustego domu, gdzie nadal będzie gnębił swego ukochanego czworonoga, albo czasem wróci do domu pełnego, gdzie będzie gnębił swą śukochaną" żonę i dzieci. Dziecko, które musiało sprawiać Mamie ból, aby dostać jej miłość, Z dużym prawdopodobieństwem będzie potem tyranem lub oprawcą dla swych najbliższych. Będzie uciekać od swej samotności i poczucia pustki, czyniąc z drugiej osoby część samego siebie. W tymt celu nie dopuści żadnego sprzeciwu. Dopiero całkowicie wchłonąwszy ofiarę, czuje, że żyje. Niestety, w toku takiej tresury jego najbliżsi przestają być ludźmi, a stają się nakręcanymi mechanizmami, bez własnego zdania, bez inicjatywy, bez życia. Dom zaczyna przypominać grobowiec, gdzie półprzeźroczyste duchy krążą wokół swego króla ciemności, gotowe na każde skinienie, odbywając swą wieczną, niezasłużoną pokutę. Takich upiorów tyran nie jest w stanie szanować, więc za swą ułomność obdziela ich kolejnymi upokorzeniami, mszcząc się przez całe życie za brak; miłości ze strony Mamy. Niezależnie więc od tego, czy znalazł sobie kogoś do dręczenia, czy nie, wciąż pozostaje przeraźliwie samotny. Wystarczająco dobra pierś Myślę, że najwyższy czas, abyś zaczęła odczuwać lekkie znie-cierpliwie. Tak źle i tak niedobrze. Dostaniesz od Mamy za mało - będziesz wycofana, dostaniesz za dużo - będziesz bać się miłości, dostaniesz tyle, ile chcesz - będziesz niezaradna. Wirus samotności i tak cię zaatakuje. Czy nie ma od niego ucieczki? Jest jszcze jedna możliwość. Wróć myślą do momentu, gdy zaczynasz kojarzyć, że świat, na którym się w tak przykry sposób pojawiłaś, daje się kontrolować. Gdy krzyczysz, zostajesz nakarmiona lub przewinięta. Masz potem czas na przyjrzenie się, gdzie tak naprawdę cię zaproszono. Coraz lepiej widzisz, zaczynasz odróżniać znajomy kształt, który później okaże się twoją Mamą. Dźwięki przestają być tylko źródłem bólu - okazuje się, że mogą być także przyjemne. Tak, jak wciągasz w siebie mleko, tak też próbujesz zbadać ten świat: pakujesz więc do buzi wszystko, co się da.I tu czeka cię bardzo dziwne doświadczenie: wkładając do ust niektóre rzeczy, czujesz, że gryziesz. Wkładając inne, także czujesz, że gryziesz, ale dochodzi coś nowego: czujesz, że jesteś gryziona. To wielkie odkrycie, na miarę Kolumba. Świat podzielił się na dwie części, z których jedne są tobą, a inne nie. Słyszysz swój głos, który jest różny od głosu Mamy. Czujesz zapach jej mleka, które smakuje ci o wiele lepiej niż cokolwiek innego. Zaczynasz rozumieć, iż twój brzuch nie napełnia się dlatego tylko, że tego zapragniesz. Musisz w tym celu użyć własnego głosu, musisz zawołać Mamę. Gdy jej nie ma, a jesteś głodna, czujesz po raz pierwszy tak wyraźnie, że jesteś samotna, bo nie ma właśnie jej, tej najważniejszej osoby na świecie. Czy przyjdzie? Zawołaj, sprawdź. Przychodzi. A więc nie jest tak, że Mama znika. Ona cały czas jest, nawet, gdy jej nie widzisz. Och, jakie trudne jest myślenie. Ale jakie wspaniałe wnioski można z jego pomocą wysnuć! Skoro Mama jest zawsze, nie musisz się bać, gdy akurat nie ma jej w pobliżu. Gdy jest ci źle, a ona się nie pojawia, możesz sobie przypomnieć jej smak, zapach, kojący ton głosu. Z każdym dniem zdobywasz pewność, że nie jesteś na tym świecie samotna. Tak pocieszona, możesz nadal zajmować się własnymi, niezwykle ważnymi sprawami. To trzeba włożyć do buzi, by sprawdzić, czy to ja czy nie ja. Tamto trzeba dotknąć, by wydało przyjemny odgłos. Trzeba też spenetrować głęboko buzię w środku, bo to przecież bardzo dziwne, że mieści się tam tyle mleka. Więcej masz do odkrycia wokół swego łóżeczka, niż Kolumb w Ameryce. Po chwili przypomina ci się jednak, że Mamy wciąż nie ma -próbujesz więc ją przywołać. Kulturalne, ciche wołanie nie skutkuje, więc krzyczysz coraz głośniej. Gdy zaczynasz mieć wątpliwości, czy twoje poprzednie wnioski co do istnienia Mamy są słuszne, ona się pojawia. Już jest dobrze, samotność została pokonana. Krok po kroku, zaczynasz zdobywać niezachwianą pewność, że z samotnością można sobie poradzić, wykazując odpowiednią cierpliwość i konsekwencję w wołaniu lub szukaniu ukochanej osoby. To jest jedyna i niezawodna szczepionka na wirusa samotności. Mama, która potrafi wyczuć moment, gdy tracisz wiarę w jej istnienie, jest skarbem. Jest prezentem od losu, jest wygraną na loterii, jest najmądrzejszym człowiekiem na świecie. Aby ochronić cię przed wirusem samotności, nie musi przychodzić na każde twoje zawołanie. Ma świadomość, że przez chwilę możesz radzić sobie ze swą samotnością na własną rękę. Pozwala ci więc spróbować swoich sił. Szanuje twą niezależność od momentu, gdy ta niezależność się narodzi. Dzięki temu coraz lepiej radzisz sobie z własnym lękiem, z trudnościami i przeszkodami. Wcale nie chcesz jej pomocy od razu - chcesz mieć tylko pewność, że niezawodnie przyjdzie wtedy, gdy będzie naprawdę niezbędna. Masz przecież własne sprawy. Widać to szczególnie wyraźnie, gdy już zmienisz swą zasadniczą pozycję z poziomej na pionową. Zaczynasz chodzić. Wtedy ty decydujesz, kiedy chcesz być w pobliżu Mamy, nie ona. No, może z małymi wyjątkami... Coraz lepiej jednak rozumiesz, kim jesteś, co ci wolno, a czego nie. Trochę to dziwne, ale całkiem prawdopodobne, że jesteś istotą tego samego rodzaju, co Mama, tylko trochę mniejszą i nie tak doskonałą. Ale na pewno kiedyś taka będziesz, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. To będzie wspaniała wiadomość dla twoich dzieci, które dzięki tobie także będą wolne od brzemienia samotności. Dalsze twoje odłączanie się od rodziców może trwać do końca ich życia, a nawet dłużej. Na początku będziesz wychodzić z domu tylko z Mamą. Podczas zabawy na trawniku co chwila będziesz kątem oka łapać jej znajomą sylwetkę - to wystarczy, byś czuła się bezpiecznie z innymi dziećmi. Potem zaczniesz wychodzić z domu sama, mieć swoje sekrety - będziesz też podejmować coraz więcej decyzji, dotyczących własnego życia. Czasem jakiś problem cię przerośnie, przytłoczy, poczujesz się bezradna i wystraszona. Zapragniesz więc znów schronić się w bezpieczne pobliże Mamy, która ukoi, doradzi, nie przejmując przy okazji kontroli nad całym twoim życiem. To będzie taka uzupełniająca szczepionka, raz na jakiś czas. Potem znów będziesz mogła samodzielnie kroczyć przez życie. Samotność będzie trzymać się od ciebie z daleka. Gdy ukochana osoba kojarzy ci się z szacunkiem dla twych decyzji, a jednocześnie z gotowością do pomocy w sytuacji, gdy sama sobie nie radzisz, to zdobycie odpowiedniego partnera nie będzie trudne. A jeśli nawet partner zawiedzie, zastrzyk nadziei i wiary we własne siły, który dostałaś od Mamy, pozwoli ci szukać dalej, bez popadania w czarny dół smutku z powodu utraty obiektu miłości. Z jednej bowiem strony jesteś pewna, że gdzieś istnieje odpowiednia dla ciebie osoba, a z drugiej masz niewzruszoną pewność, że jesteś godna jej miłości. śCokolwiek by się stało, jakiekolwiek głupstwo popełnisz, w jakiekolwiek tarapaty wpadniesz - zawsze wiedz, że cię kocham i jestem przy tobie" - zdaje się mówić swym zachowaniem wystarczająco dobra Mama. Nie umiem wyobrazić sobie lepszego po niej spadku. Niestety, jak już chyba zdążyłaś zauważyć, nie zaliczam się do osób, które go otrzymały. Skoro czytasz tę książkę, to myślę, że ty także nie. Na szczęście, kapitału nie trzeba koniecznie odziedziczyć - można go stworzyć samodzielnie. Jak to zrobić, dowiesz się w następnych częściach książki. Samotnicy od Mamy Przerwijmy podróż przez czasy zapomniane - ale niezwykle ważne dla naszych późniejszych związków z innymi ludźmi - by oddać sprawiedliwość naszym Mamom. Z poprzedniego rozdziału możesz bowiem wysnuć wniosek, że to osoby szczególnie podstępne, złośliwe i zaborcze. Że to one są odpowiedzialne za naszą późniejszą samotność. Jest to prawda, ale tylko do pewnego stopnia. W jakikolwiek bowiem sposób Mama zaszczepiła ci wirusa samotności, z pewnością nie zrobiła tego świadomie. Czasem mogła ją zaślepić tak wielka miłość do ciebie, że chciała ci ofiarować cały świat. Nie przewidziała, iż wyciągniesz stąd wniosek, że świat jest wyłącznie na twoje usługi i że będziesz swoich bliskich bezlitośnie wykorzystywać, zamiast dawać im siebie. Czasem wirus samotności poczynił w niej tak wielkie spustoszenia, że nie była w stanie cię przed nim ochronić czułą opieką - jej własna, wielka miłość do ciebie wywoływała w niej paniczny lęk. Przez to nie wiesz, jak nawiązać bliski kontakt z drugą osobą. Czasem też jej własny, niezaspokojony przez rodziców głód miłości powodował, że oczekiwała jej od ciebie właśnie, małej istotki, która nawet pojęcia nie miała o istnieniu Mamy, a co dopiero o istnieniu jej potrzeb. Dlatego dziś podejrzewasz, że jeśli tylko zbliżysz się do kogoś, on natychmiast zacznie cię wykorzystywać. Niezwykle rzadko się zdarza, że matka celowo robi swemu dziecku krzywdę. Nawet, gdy zostawia je w szpitalu natychmiast po urodzeniu, najczęściej święcie wierzy, że znajdzie ono lepszych rodziców, niż ona sama. Mama, która czegoś nie dała dziecku, z całą pewnością sama tego nie miała. Gdyby dzieliła miłość i intymność z kimkolwiek w swym życiu, na pewno przekazałaby tobie tę umiejętność. Gdyby ona była szczęśliwa, ty także umiałabyś się cieszyć życiem - zarówno w dobrej samotności, jak i we dwoje. Jeśli więc czujesz się samotna, to wiedz, że twoja Mama najprawdopodobniej jest bardziej samotna niż ty. Być może pokrywa to uśmiechem, może tłumi swoje osamotnienie irytującym zachowaniem, może nie interesuje się twoim losem - ale wszystko to dlatego, że wirus samotności toczy jej serce i umysł. Czy warto więc złościć się na Mamę, skoro nie przekazała ci wirusa świadomie, a życie doświadcza ją równie gorzko, jak ciebie? Odpowiedź brzmi: tak, warto. Ogrom żalu, smutku i złości pod adresem Mamy, który gromadzi się od pierwszych miesięcy tego dziecięcego śraju" jest tak toksyczny, że zatruwa nam życie z każdą osobą, którą spotkamy na swej drodze, począwszy od znajomych, przez życiowych partnerów, a skończywszy na własnych dzieciach. Złość, a czasem nienawiść do Mamy za to, że odmówiła ci siebie lub zadręczała niestrawną formą miłości, może budzić w tobie tak wielkie poczucie winy, że wolisz się nie przyznawać do tych groźnych uczuć nawet sama przed sobą. Siła twojej zadawnionej, dziecięcej nienawiści jest czasem tak wielka, iż możesz nawet bać się, że raz ujawniona, zniszczy wszystko na swej drodze: Mamę, bliskie osoby i w końcu ciebie samą. Dlatego takie niebezpieczne emocje trzymasz głęboko ukryte w piwnicach twojego umysłu i tracisz nieraz wiele sił, by je tam upilnować - żeby przypadkiem się nie wydostały i nie zniszczyły tego, co ci jeszcze pozostało. Niestety, często jesteś zbyt słabą strażniczką lub twoi więźniowie są zbyt przebiegli - dość że zwykle znajdą sposób, by wydostać się na zewnątrz i narobić szkód. Aby cię zwieść, wymykają się, przybierając czasem zaskakujące maski i kostiumy, wciąż jednak groźne i destrukcyjne. Krzyczysz wtedy nagle, nie wiadomo, z jakiej przyczyny, na dzieci - a one pytają zaniepokojone: śMamo, co się stało, że jesteś taka zła?". Dowiadujesz się, ku swemu zdziwieniu, że ludzie boją się z tobą rozmawiać, bo strzykasz jadem. Posądzasz partnera o zdradę, szukasz dowodów, zadręczasz się pod byle pretekstem, że znów zostałaś porzucona, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Partner, który tego nie wytrzyma, odejdzie, nie mogąc sobie poradzić z natłokiem oskarżeń i podejrzeń. Gdy potem znajdzie sobie kogoś innego, potwierdzi twoje najgorsze przeczucia i nawet się nie zorientujesz, że sama wywołałaś tę lawinę. Złość na Mamę i poczucie skrzywdzenia pojawią się zwykle pod postacią złości na inne, bliskie ci osoby, co przypieczętuje twoją samotność. Jedną z tych bliskich osób jesteś ty sama, i jeśli nawet nie wejdziesz w konflikt z innymi, życzliwymi ci ludźmi, skierujesz skrywaną głęboko złość właśnie na siebie. Będziesz się oskarżać o nieatrakcyjność, o nieudolność, o głupotę - weźmiesz tym sposobem na siebie całą odpowiedzialność za swe dziecięce cierpienia, rozgrzeszając Mamę i uwalniając się tym samym od poczucia winy za oskarżenia pod jej adresem. To także wzmocni mury twojej pustelni. Nie chcesz gniewać się na Mamę, by nie utracić jej, albo jej miłości. Nikt nie chce. To zrozumiałe. Dopóki jednak skrywane głęboko uczucia nie znajdą swego prawdziwego adresata, będą wciąż od nowa kierowane w niewłaściwym kierunku, zatruwając życie tobie, twoim bliskim lub tym ludziom, którzy taką bliskość mogliby ci zaoferować. Tak naprawdę, to nie działania Mamy są przyczyną twojej samotności, ale skrywane do niej urazy. Torturowane zwierzę w końcu zaczyna gryźć wszystkich wokół, nie tylko swoich dręczycieli - z ludźmi jest podobnie. Nie cofniesz już czasu, nie zmusisz Mamy, by oddała ci to, co ci się należało, gdy byłaś bezbronnym maleństwem. Możesz jednak zadbać o przyszłość, uwolnić się spod wpływu wirusa, kierując swój żal i gniew, spowodowany głodem miłości, właśnie w jej stronę. Zapewniam cię, że to jej nie zniszczy. Nie musisz jej nawet tego mówić - wystarczy, że to poczujesz. Z początku może być ci trudno, może zalać cię rzeka łez, ale przecież te łzy mają swoją przyczynę, swoje usprawiedliwienie. Każda łza to kolejne odrzucenie, okazanie obojętności lub agresji przez twoją Mamę. Gdy wypłaczesz je wszystkie, przyjdzie uspokojenie i oczyszczenie. Wtedy będziesz w stanie od nowa pokochać swoją Mamę - może będziesz też w stanie jej wybaczyć. Zaczniesz odróżniać złość na Mamę od złości na siebie i na innych. Jeśli to się uda, choćby w najmniejszym stopniu, wirus samotności straci parę najostrzejszych zębów. Jedno tylko muszę koniecznie wyjaśnić. Nie w tym rzecz, by zwalić całą winę na Mamę i czuć się z tego powodu dobrze. Oskarżanie jej dzisiaj niewiele pomoże. Niektóre matki potrafią przyjąć uzasadniony żal swoich dzieci, inne nie. Zawsze można spróbować - taki wspólny płacz i pogodzenie się z Mamą usunie wiele skutków działania wirusa. Ważne jest jednak, żeby nie szukać dla niej usprawiedliwień, zanim nie poczujesz do głębi całej swej złości - bo to właśnie strach przed odczuwaniem tej złości każe ci Mamę usprawiedliwiać. Dlaczego mam poczuć złość? Po co mi to? - możesz zapytać. Oto odpowiedź: dopóki nie wiesz, na co jesteś zła i czego nie lubisz u bliskich osób, dopóty nie wiesz tak naprawdę, co u innych lubisz i czy na pewno ich kochasz. W taki właśnie sposób zostaje się człowiekiem samotnym. Typy wirusa od Mamy Jak zauważyłaś, wirus samotności ma wiele odmian, a każda z nich powoduje inne objawy. Musisz określić swój typ samotności, poznać wirusa, który cię zaatakował, aby zastosować odpowiednią szczepionkę. Prawdopodobnie odnajdziesz w sobie podobieństwo do kilku rodzajów samotników. Wynika to z faktu, że ten podział, jak każdy inny, jest tylko drogowskazem, zwracającym uwagę na te twoje cechy, o których przedtem nie myślałaś. Większość samotników to jednak typ śmieszany". Oto te odmiany wirusa, które wnikają do organizmu podczas najwcześniejszych kontaktów z Mamą. Samotność Wycofana Jeśli w pierwszych miesiącach życia nie wykształciłaś w sobie zainteresowania światem dzięki czułej opiece Mamy, masz wielkie szansę stać się Samotniczką Wycofaną. W dzieciństwie doświadczasz siebie jako kogoś nienawidzonego, niechcianego, nic nieznaczącego. Nie da się normalnie żyć z takimi uczuciami. Tego typu samotnik pozostaje więc gdzieś między jawą a snem, zatopiony we własnym, fantazyjnym świecie. Tam może być władcą, znaleźć przyjaciół - realny świat budzi w nim niechęć, a silne uczucia do innych ludzi wywołują zaniepokojenie. Nie wiadomo, co z nimi zrobić, jak się zachować. Lepiej ich unikać, nie angażować się w związki, które przecież mogą przynieść nieznane, groźne wyzwania. Nie znaczy to jednak, że mu w tej samotności miękko i wygodnie. Zawsze najlepiej czułam się w samotności. Nawet jako małe dziecko - opowiadała mi dwudziestoośmioletnia Anna, sekretarka, z lekką wadą wymowy. Matka była bardzo aktywna, ale poza domem - w domu fizycznie nieobecna. Bała się mężczyzn. Wcześnie przestałam na nią liczyć. Ojciec wyjechał na półtora roku, kiedy miałam niecały rok. Gdy wrócił, długo nie mogłam się przyzwyczaić do jego obecności; potem, w miarę jak dorastałam, wycofał się zupełnie z mojego życia. Jedyna bliskość, na którą wtedy mogłam liczyć z jego strony, to rzadkie ataki gniewu lub bicia. Ze strony mamy głównie na obojętność. To było jeszcze gorsze. Ratowałam się organizowaniem wyobrażanych przyjęć i balów, wymyślaniem nieistniejących przyjaciół. W moich fantazjach byłam bardzo towarzyską i elokwentną osobą. Miałam jednego najbliższego przyjaciela, nazywał się Pan Fontanna. Nie wiem, dlaczego. Nawet teraz mam z nim lepszy kontakt, niż z ludźmi. Tęsknię jednak za czyimś dotykiem, nienawidzę pustej poduszki w moim łóżku. Onanizm powoduje u mnie psychiczne rozbicie i poczucie winy. Z drugiej strony, zbytnia bliskość budzi mój niepokój. Im większa bliskość, tym gorzej. Czuję, że się krztuszę i uciekam, jak najdalej. Jakby ktoś postawił mnie przed chatką z piernika, którą miałabym całą zjeść. Za to z nawiązywaniem znajomości z mężczyznami, którzy mi się nie podobają, nie mam najmniejszych trudności. Masz cechy Samotniczki Wycofanej, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Nie chce mi się szukać nowych znajomych. Ludzie są szorstcy i oschli wobec mnie. Sama sobie świetnie radzę. Nikt bliski nie jest mi potrzebny. Uczucia wywołują tylko niepotrzebne zamieszanie. Nie warto okazywać innym swych ciepłych uczuć. W samotności czuję się najlepiej. Zarówno pochwały, jak i krytykę ze strony innych odbieram bez emocji. Rozwikłam to wszystko intelektualnie. Nie zmartwiłabym się, gdyby seks przestał istnieć. Rzadko mi się zdarza odczuwać gniew wobec innych. Ludzie niewiele mają mi do zaoferowania. Na ogół mało jest we mnie uczuć. Często oddaję się marzeniom, np. że jestem niewidzialna, mam wielką moc, mam przyjaciela, którego nikt nie widzi oprócz mnie, itp. Moi znajomi nie powinni mieszkać blisko mnie. Wewnętrzne przeżycia są o wiele ciekawsze niż świat zewnętrzny. Społeczne normy i zakazy niespecjalnie mnie obchodzą. Rzadko odczuwam przyjemności. Samotność Nieufna Samotnikiem Nieufnym możesz zostać wtedy, gdy Mama nie będzie umiała przekonać cię, że na tym świecie warto żyć - że oferuje on więcej miłości niż zagrożeń i frustracji. Zostajesz nim wtedy, gdy uznasz, że kochana osoba jest jednocześnie niebezpieczna. Może to nastąpić w wyniku wymuszania na tobie zachowań, których nie znosisz, lub otwartej złości z jej strony. Może być też skutkiem opuszczenia przez nią na dłuższy czas. Niekiedy tego rodzaju brak zaufania wynika z przyczyn bardziej obiektywnych, jak nieodpowiedni pokarm czy wczesna śmierć lub choroba Mamy. Jeśli Mama na zmianę troszczy się o ciebie i sprawia ci ból (świadomie lub nie), od najwcześniejszych lat będziesz nastawiona na to, by kontrolować najbliższe sercu osoby i podejrzewać je o złe, ukryte zamiary wobec ciebie. W rezultacie będziesz zrywać znajomości, będziesz oskarżać bliskich na podstawie ulotnych domysłów, powodując ciągłe kłótnie lub ściche dni". Ludzie będą próbowali cię wykorzystywać, manipulować, nie będą szanowali twoich granic, będą cię lekceważyć i pomijać - a przynajmniej tak ich będziesz odbierać. Znając przyczynę tego rodzaju samotności, łatwo ją zrozumieć. To naturalna reakcja kogoś, kto zaznał krzywdy ze strony osoby, do której miał całkowite zaufanie. Samotnik Nieufny jest w pewnym sensie podobny do Samotnika Wycofanego. O ile jednak tamten śnie ma złudzeń" co do ludzi, to Samotnik Nieufny wciąż te złudzenia ma i wciąż od nowa je traci, głównie na własne życzenie. Adam, którego cytowałem już w podrozdziale o zbyt dobrej piersi, tak mówi o kobietach: Wrobienie faceta w dziecko to ich ulubiona broń. Kiedy widzą, że mogę im zakręcić kurek z forsą, natychmiast zaczynają knuć. Jakim ja jestem głupkiem, że wciąż się na to łapię. Jestem dla nich po prostu za dobry, i tyle. Moja była żona potrafi zawsze odwrócić sytuację na swoją korzyść. Na przykład, jeśli nie miała ochoty gdzieś jechać, a ja miałem, to okazywało się, że samochód się zepsuł lub ma przebitą gumę. Kiedyś namawiałem ją i jej koleżankę do wyjścia z domu; prawie mi się udało - ale wtedy przez okno wleciał szerszeń i ukąsił tę koleżankę w szyję. Skoro takie rzeczy się wydarzają, to znaczy, że nikt z nią nie wygra. Ona jest jak wampir, który wysysa moją krew. Skojarzenie z wampirem jest o tyle słuszne, że to właśnie jego Mama, po wczesnym odejściu męża, zaczęła oczekiwać podobnego zainteresowania od syna, który dać jej tego nie mógł - za to czuł się przez matkę przytłoczony i śwysysany". Masz cechy Samotnika Nieufnego, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Ludzie często okazują się niespodziewanie wrodzy i dwulicowi. Krzywdy, których doznaję ze strony innych, są często niewybaczalne. Do swoich celów dążę bez względu na koszty. Nieszczęściami rządzą ukryte prawa, które należy odkryć. Pokazałbym, na co mnie stać, gdyby mi nie przeszkadzano. Często prześladuje mnie pech. Jeśli nie będę pilnowała partnera, znajdzie sobie kogoś innego. Niektórych wartości trzeba bronić do upadłego. Kilka osób jeszcze sobie przypomni o moim istnieniu. Spotykam się często z lekceważeniem mojej osoby ze strony innych. Ludziom niekiedy trudno zrozumieć najprostsze rzeczy. Gdybym pozwolił sobie na brak kontroli, mógłbym kogoś zabić. Muszę wciąż pilnować swych praw, bo ludzie wejdą mi na głowę. Niewiele osób zasługuje na szacunek. Samotność Zależna Jeśli udało ci się nabrać zaufania do świata dzięki opiece Mamy, nie znaczy to jeszcze, że jest to opieka wystarczająca. Będąc Samotniczką Zależną, cierpisz na chroniczny brak miłości, na wieczne niezaspokojenie wywołane nieobecnością Mamy w tym czasie, gdy powinna ona pojawiać się na każdy twój płacz. Prawdopodobnie nie bardzo ją obchodził twój los, może piła zbyt wiele alkoholu, by słyszeć twoje wołanie, a może po prostu nie miała czasu. Ten rodzaj wirusa samotności atakuje także wtedy, gdy Mama umrze niedługo po twoim przyjściu na świat. Samotność Zależna jest dziwnym rodzajem samotności, ale niezwykle częstym. Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu uzależnieni od obecności bliskiej osoby i odczuwamy przejmujący smutek, gdy taka osoba odejdzie. Samotniczką Zależna, mimo że łatwo znajduje partnerów, przez całe życie trwa w stanie żałoby po Mamie, która zbyt wcześnie ją porzuciła. Smutek opuszczenia towarzyszy jej stale. Nawet w związku z kochającym, oddanym jej mężczyzną czuje się niedopieszczona, niezaspokojona - wciąż głodna miłości. Od obecności bliskiej osoby uzależnia sens swojego istnienia. Gdy znużony ciągłym wymaganiem czułości, opieki i potwierdzania uczucia mężczyzna odejdzie, Samotniczką Zależna wpada w czar- ną otchłań depresji. Jeśli jesteś tą właśnie Samotniczką, to po raz pierwszy znalazłaś się w takim stanie dawno temu - gdy zrozumiałaś, że twoje bezradne wrzaski niemowlęcia są tylko wołaniem na puszczy. Nawet Samotnik Wycofany nie doświadcza tak boleśnie samotności, jak Samotniczką Zależna. Znajduje się ona w sytuacji wędrowca, który zobaczył oazę, ale okazało się to mirażem. Jej pragnienie potęguje się do granic wytrzymałości, ale nie ma czym go zaspokoić. Mówi się, że jeśli ktoś czuje pragnienie, to znaczy, że gdzieś jest woda i można je zaspokoić. Taka świadomość daje nam nadzieję i siłę do poszukiwań, które owocują w końcu obecnością i bliskością kochanej osoby. Samotniczką Zależna posiada największą nadzieję spośród wszystkich ludzi, ale nie ma takiego morza, które mogłoby jej pragnienie zaspokoić. To jednak nie wszystko. Gdy okazuje się, że Mama nie przychodzi, mimo twej rozpaczy, doświadczasz obezwładniającej rezygnacji. Poddajesz się. Gdy zrobi to po raz drugi, trzeci i dziesiąty, twoja rezygnacja stanie się chronicznym objawem toczącej cię choroby. Dochodzisz do wniosku, że twoje potrzeby są nieważne. Twój smutek staje się obcym ciałem, a głód staje się twoim wrogiem. Musisz ignorować swoje uczucia, by przeżyć. Wiesz już, że jeśli dopuścisz je do głosu i rozbudzisz od nowa nadzieje, znów ktoś cię zrani, opuści, zawiedzie. Dorota, moja klientka, tak opowiada: Nie narzekam na brak facetów. Czasem wchodzę w bardzo bliskie relacje, ale potem staram się jak najszybciej to zakończyć. Nie chcę kolejnego absurdalnego związku. Wybrany mężczyzna jest dla mnie wszystkim, nic poza nim się nie liczy. Wiem, że to dobrze nie rokuje, ale nie potrafię się zmienić. Opiekuję się nim, jego rodziną, wiszę na telefonie, popadam w depresję, gdy nie dzwoni dwa razy dziennie. I w końcu dochodzi do tego, że znów zostaję sama. On przestaje się odzywać albo robi mi jakieś świństwo, żeby mnie do siebie zniechęcić. Przez najbliższe dwa miesiące nie mam siły podnieść się z łóżka. Życie traci sens, wszystko widzę w czarnych barwach, mam ochotę odejść z tego świata. Wiem, że to drań, a zachowuję się jak szesnastolatka. No powiedz, czy nie jestem wariatką? Samotniczką Zależna, gdy dozna wielu rozczarowań i zranień, buduje wokół siebie szczelną skorupę, przez którą nie może jej dosięgnąć żaden cios. Jej związki z mężczyznami są krótkie i zimne. Najlepiej pójść do łóżka jak najszybciej, bo to zmniejsza szansę na trwały związek. Dzięki temu będzie mniej boleć w przyszłości. Lepiej rzucić go wcześniej, zanim on rzuci mnie. Tym sposobem Samotniczka Zależna chroni się przed kolejnym bólem porzucenia, ale też jednocześnie odcina sobie możliwość trwałego, intymnego związku. Tak nieludzkie traktowanie własnej osoby powoduje wielką podatność na stany załamania. Dorota przyszła do mnie z powodu dwumiesięcznej depresji po rozstaniu z bliską przyjaciółką - skarżyła się też na niemożliwe do wytrzymania napięcie, objawiające się napadami płaczu. Szczególnie rano, gdy znajomi zadawali jej niewinne pytanie: śCześć, co u ciebie słychać?", nie mogła powstrzymać łez. Skorupa, w której się zamknęła, by nic nie odczuwać, zaczęła pękać. Małe, opuszczone dziecko, mimo że było słabe, nie pozwoliło o sobie zapomnieć. Zwykłe pozdrowienie, daleka sugestia zainteresowania jej losem ze strony innych ludzi, budziły w niej od nowa świadomość, że tego właśnie zainteresowania potrzebuje najbardziej ze wszystkiego. Chociaż miała wielu znajomych, poczucie osamotnienia było dominującym doświadczeniem w jej życiu. Samotniczka Zależna, by choć trochę panować nad swymi emocjami, a jednocześnie nie utracić kontaktu z ludźmi, często przyjmuje postawę opiekuńczą. Jest pod tym względem podobna do Samotniczki Uległej. Już jako dziecko opiekuje się swymi odurzonymi alkoholem rodzicami, łagodzi spory i prowadzi dom. Dorasta wcześnie, zbyt wcześnie. Skoro nikt nie chce zaopiekować się nią, ona zaopiekuje się innymi. Mnóstwo kotów, ptaków i innych zwierząt, w tym często pluszowych - to częsty widok w mieszkaniu Samotniczki Zależnej. Wzruszenie i łzy, pojawiające się na widok najbardziej banalnych scen miłosnych w argentyńskich serialach to także łzy opuszczonego dziecka. Jednocześnie Samotniczka Zależna zapomina o swych własnych potrzebach, zgodnie z tym, czego się nauczyła jako dziecko. Często więc gubi swoje rzeczy, zapomina płacić rachunki i choruje. Choroba jest jedynym stanem, w którym może przyjmować opiekę ze strony innych, stąd wiele Samotniczek Zależnych chodzi od lekarza do lekarza w nadziei zaspokojenia potrzeb swego serca i wciąż od nowa doznaje znanego sobie, nienawistnego poczucia opuszczenia. Samotniczka Zależna po raz pierwszy zostaje porzucona, gdy jej emocje są jeszcze splątanym węzłem, w którym nie odróżnia się złości od głodu, a głodu od smutku samotności. Bardzo często więc odczuwaną boleśnie pustkę, która tak naprawdę jest pustką emocjonalną, stara się zapełnić czymś zastępczym, co jest w jej zasięgu. Narkotyki (także alkohol), niekontrolowane zakupy, ściąganie gigabajtów muzyki lub filmów z Internetu, nałogowe objadanie się - wszystko to może być dla niej chwilowym ukojeniem, pozwalającym uwolnić się od chronicznego napięcia. Jej tragedią jest fakt, że ukryła przed sobą swą potrzebę bliskości tak głęboko, że nie jest w stanie wskazać źródła tego napięcia. Masz cechy Samotniczki Zależnej, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Chciałabym, żeby ktoś znalazł receptę na moje problemy. Lubię opiekować się innymi. Nie lubię stawiać innym wymagań. Często trudno mi podjąć decyzję. Potrzebuję rady, by upewnić się co do swej słuszności. Nie wyobrażam sobie życia bez bliskiej osoby. Nie umiem odmawiać prośbom. Gdybym została sama, moje życie by się rozsypało. Boję się często, że mój partner mnie opuści. Kiedy zniknie jakaś osoba z mojego otoczenia, odczuwam głęboki smutek. Gdy się zakocham, nie panuję nad uczuciami. Samotność budzi we mnie panikę. Zdarza mi się nadużywać narkotyków (alkoholu). Często wikłam się w nieodpowiednie związki. Wolę porzucić kogoś, zanim on porzuci mnie. Często czuję się pobudzona jakąś podskórną energią. Dorosłe życie jest zbyt ciężkie. Często wydaje mi się, że jestem małą dziewczynką. Mam swoją ulubioną maskotkę. Cierpienie opuszczonych dzieci jest dla mnie czymś najbardziej przerażającym. Często mi się zdarza kupowanie zupełnie niepotrzebnych rzeczy. Często przesadzam w jedzeniu lub piciu. Miewam długie okresy załamania. Nie dbam o siebie. Często planuję więcej, niż mogę wykonać. Bywa, że płaczę bez powodu. Na widok ślicznej maskotki odczuwam tkliwość. Często zdarza mi się chorować. Nie jest mi łatwo prosić o cokolwiek. Często przeciążam się pracą. Samotność Chwiejna Huśtawka emocji - tak najkrócej można scharakteryzować stan ducha Samotniczki Chwiejnej. Jeśli nią jesteś, to zakochanie się w twoim wykonaniu przypomina narkotyczny raj, a potem kaca-giganta. Nowy partner jest dla ciebie pępkiem świata, idealną osobą, pełną niezwykłych zalet. Walczysz o niego jak lwica, a potem stawiasz na piedestale - troszczysz się, dogadzasz, wychwalasz pod niebiosa. Jest pięknie, odgadujecie nawzajem swoje myśli, stanowicie jedność. Wszystko jednak do czasu. Któregoś dnia rozluźniony taką postawą mężczyzna robi jakiś malutki błąd. Wzrok zawieszony zbyt długo na czyimś dekolcie, pięć minut spóźnienia na wypieszczony obiad, wzmianka o własnej matce w nieodpowiednim momencie... - wszystko to może się zamienić w dowód przestępstwa, zasługującego na najsurowszą karę. Od tej pory ideał staje się wrogiem numer jeden. Widzisz jak na dłoni wszystkie wady, występki i śmieszności ukochanego. Jesteś tak wściekła, że nie chcesz przebywać w jego obecności - mogłabyś w chwili wybuchu wydrapać mu oczy albo złamać nos. Żeby wynagrodzić sobie straty i wyładować złość, pozbawiasz go firmy, którą nieopatrznie zapisał na ciebie w celu uniknięcia wizyty komornika. W czasie brutalnego procesu rozwodowego, starasz się o pozbawienie go prawa do widywania dzieci. Bywa, że dziurawisz opony jego ukochanego auta. Siła twej nienawiści dorównuje sile twej wcześniejszej miłości. Oczerniasz, upokarzasz, torturujesz - niech popamięta do końca życia. Niech cierpi za twe zawiedzione nadzieje, za wywołane u ciebie poczucie bolesnej pustki, za zniszczenie tak niezwykłej miłości. Ta destrukcyjna siła, ujawniająca się z mocą i gwałtownością wulkanu, jest kolejnym objawem choroby, wywołanej przez wirusa samotności. Prawdopodobnie został on zaszczepiony przez Mamę około pierwszego roku twego życia. Świadomie lub nieświadomie, robiła coś, co zagrażało twojemu istnieniu. Może podawała zły pokarm, może wmuszała go na siłę, może biła. Może zostawiała cię sam na sam z obleśnym ojczymem, może podduszała, by wywołać zainteresowanie opieki społecznej. Rodzice nie zawsze przypominają Mamę i Tatę Muminka. Może dlatego zresztą tak wiele dorosłych dzieci czyta namiętnie tę książkę. W każdym razie, aby ochronić siebie przed Samotnością Nieufną, gdzie nie ma żadnej nadziei na miłość, starałaś się ochronić Mamę, przypisując jej wady komuś innemu, kto czasem się pod nią podszywa. Ten fascynujący, ale i tragiczny proces opisałem już w rozdziale o złym duchu. Samotniczka Chwiejna chce wierzyć, że osoba, którą kocha, nie jest jednocześnie jej dręczycielem. To byłoby zbyt straszne przeżycie. Aby go uniknąć, wybiera coś w rodzaju halucynacji lub magii. Dzięki niej widzi, że bliska osoba nie ma wad - wszystkie te złe rzeczy znikły, są gdzie indziej. Ta halucynacja jednak nie trwa wiecznie. Prędzej czy później Samotniczka Chwiejna traci siły potrzebne do jej podtrzymywania i zaczyna dostrzegać w partnerze same ohydne rzeczy, które ją przerażają i każą walczyć o życie. Dodatkowo budzi w niej lęk zbyt wielka bliskość z drugim człowiekiem - kojarzy się bowiem z przemocą i okrucieństwem. Złośliwa destrukcja Samotniczki Chwiejnej jest więc całkiem logicznym i potrzebnym działaniem w samoobronie, skierowanym jednak w niewłaściwą stronę. Rzadko który partner wytrzyma jej wybuchy wściekłości - chyba że jest samotnikiem tego samego rodzaju. W sztuce śKto się boi Wirginii Woolf" dwoje Samotników Chwiejnych dręczy się nawzajem, nie mogąc w natłoku halucynacji dotrzeć w tym samym miejscu i czasie do drzemiącej pod spodem miłości. Często się zdarza, że Samotniczka Chwiejna sama wchłania wady swego partnera, przypisując sobie, iż to ona jest nieprzydatna, gorsza i bezwartościowa. Kochana osoba może pozostać w jej oczach ideałem. Niejeden partner w oczywisty sposób będzie taki stan rzeczy wykorzystywać. Trochę jak Dorian Gray, będzie posuwał się do coraz gorszych świństw wobec swojej partnerki, licząc słusznie na to, że wszelkie jego grzechy pójdą na jej konto. W ten sposób, jak każda zresztą ofiara wirusa, Samotniczka Chwiejna powraca jak w koszmarze sennym do punktu, gdzie wirus wniknął do organizmu i gdzie błędne koło zaczęło się kręcić. Jeśli taki cyniczny partner przekroczy pewną granicę swojego egoizmu, Samotniczka Chwiejna może popełnić samobójstwo. Poczucie winy, wyrosłe z przyjęcia na siebie tylu grzechów partnera, będzie bowiem nie do wytrzymania. Wiele Samotniczek Chwiejnych radzi sobie z taką sytuacją, umieszczając złego ducha śtylko" w części siebie. Kobiety, jako że bardzo często ich źródłem samooceny i dobrego samopoczucia jest uroda, zwykle umieszczają swego złego ducha w jakiejś części ciała. Jeśli jesteś Samotniczka Chwiejną, zawsze znajdziesz feler w swoim wyglądzie. Im bardziej będziesz się na nim skupiać, tym większy i bardziej odrażający będzie ci się wydawał. W ruch pójdą kremy, leki i skalpel, ale ciało wciąż będzie niedoskonałe. Im gorsze są związki Samotniczek Chwiejnych z ich mężczyznami, tym wstrętniejsze będą im się wydawały ich nosy, uda lub brzuch. Nie sposób w tym momencie pominąć wysiłków anorektycznych dziewczyn, które w podobny sposób chronią Mamy przed swą wściekłością, doprowadzając się do stanu wycieńczenia i śmierci. Rozpaczliwe zmiany fryzury w momentach chandry są dalekim i w miarę nieszkodliwym echem tragicznej sytuacji Samotniczki Chwiejnej, która za wszelką cenę chce kochać ideał. Masz cechy Samotniczki Chwiejnej, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Trudno mi przewidzieć swój własny nastrój. Bywam drażliwa w sprawach, które innym się wydają nieistotne. Często wpadam w złość lub gniew. Zdarza mi się posuwać do rękoczynów wobec kochanej osoby. Kiedy kocham, nie widzę świata poza partnerem. Nie ma miłości bez nienawiści. Zemsta jest rozkoszą bogów i moją. Gdy inni mnie uspokajają, wkurzam się jeszcze bardziej. Kiedy wpadnę w złość, tracę kontrolę. Często odczuwam wewnętrzną pustkę. Gdy mnie ktoś porzuci, jestem zrozpaczona. Mam wiele konfliktów z otoczeniem. Moje związki są intensywne, ale krótkotrwałe. Zdarza mi się potępiać osoby, które przedtem idealizowałam. Najczęściej się kieruję pierwszym impulsem. Często złoszczę się bez powodu. Nie jestem pewna swego systemu wartości. Trudno mi dobrać przyjaciół. Nudzę się prawie stale. Ciągną mnie narkotyki (lub alkohol). Zdarzało mi się zadawać sobie fizyczny ból. Nie cofnę się przed niczym, by zdobyć kochaną osobę. Gdy jestem przygnębiona, mam chęć zrobić sobie coś złego. Czasem nie wiem, kim jestem naprawdę. Kiedy ktoś mnie krytykuje, mogę dostać szału. Mam za sobą próbę samobójczą. W moim otoczeniu są osoby, których szczególnie nienawidzę. Czasem mam ochotę coś ukraść. Zbytnia bliskość jest zagrażająca. Seks jest narzędziem do zdobycia kogoś. Jest we mnie coś złego. Samotność Uwiązana Być samodzielnym, a jednocześnie umieć wiązać się z innymi ludźmi bez zatracania swej tożsamości - oto zadanie, które stoi w różnym stopniu przed każdym samotnikiem, o ile chce się ze swą samotnością rozstać. W wypadku Samotnika Uwiązanego, jest to główne zadanie jego życia. Jak rozpoznać u siebie działanie tej odmiany wirusa samotności? Najważniejszy sygnał ostrzegawczy to bardzo bliskie związki z nadzwyczaj troskliwą Mamą, mimo osiągnięcia wieku dorosłego, a u najbardziej zatwardziałych nawet wieku emerytalnego. Mama jest wciąż najbliższą osobą w twoim życiu. Radzisz się jej, gdy pojawi się problem - gdy się nie pojawia, Mama dzwoni i pyta, dlaczego się nie odzywasz. Dzwonisz więc do niej lub odwiedzasz ją prawie codziennie, by uspokoić, że nic złego cię nie spotkało. Jeśli jesteś typowym Samotnikiem Uwiązanym, to nigdy się od niej nie wyprowadziłeś. Nie możesz sobie nawet takiej możliwości wyobrazić. Mama byłaby bardzo niezadowolona, a to najgorsza rzecz, która może cię w życiu spotkać. Tata bywał w domu rzadko albo nie było go wcale. Nie odczuwasz raczej braku kontaktu z nim; jak mówi Mama, nauczyłby cię jeszcze czegoś złego. Z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo. Zgadzasz się z nią chętnie, bo bycie twardym, zaradnym mężczyzną trochę cię przeraża - nie jesteś pewien, czy mógłbyś temu sprostać. I jeszcze jedna, bardzo ważna cecha Samotnika Uwiązanego: dopóki Mama żyje, nie doskwiera ci samotność. Wirus atakuje dopiero wtedy, gdy Mama odejdzie - niestety, czyni to wówczas z podwójną siłą. Jak zostaje się Samotnikiem Uwiązanym? Przypomnij sobie moment, w którym dziecko zaczyna badać swoje otoczenie: ciągnie patyki, zagląda w pysk psu, w skupieniu analizuje zawartość nocnika. A nade wszystko mówi: NIE. Nie będę jadł, nie będę chodził, nie będę stał. Nie i już. W taki sposób, krok po kroku mały eksperymentator sprawdza, w jakim stopniu świat jest na jego usługi, a w jakim będzie musiał zrezygnować z nieraz wygórowanych żądań (chcę latać, chcę być niewidzialny, chcę móc nie oddychać). Powoli buduje swe granice i odnajduje się w nieznanym, czasem groźnym, a czasem fascynującym otoczeniu. Ignoruje piękne zabawki, które mają stałe miejsce na półce i których nie można uszkodzić - zbiera za to i przechowuje mnóstwo śskarbów", w postaci zdechłego wróbla, zardzewiałego klucza do nieistniejącego zamka lub kolekcji kapsli. To jego własne przedmioty, pierwsze w życiu, zależne od jego woli lub kaprysu. Wszelkie swe odkrycia lub zdobycze prezentuje niezwłocznie Mamie, aby zobaczyć w jej oczach błysk zainteresowania, dumy, a przynajmniej akceptacji. Jeśli Mama doceni jego trudy i pomysłowość, szybko rozwinie te twórcze cechy i zacznie cenić sam siebie. Jeżeli jednak usłyszy tylko: śNie rób tego, bo się ubrudzisz, zostaw, bo się skaleczysz, wyrzuć to świństwo, bo mama się zdenerwuje", jego twórcza energia umrze, zanim się narodzi. W ten sposób na-dopiekuńcza Mama zakazuje dziecku bycia sobą. Używając swej miłości jak tasaka, śodrąbuje" maluchowi zainteresowanie światem i wiarę we własne siły. Jeśli taki zabójczy proceder jest konsekwentny, wirus samotności wnika do organizmu i Samotnik Uwiązany dołącza do całej rzeszy podobnych mu, życiowych rozbitków. Nie chce już poznawać świata, nie wykształca własnych gustów i fascynacji - wycofuje się i chowa pod spódnicę Mamy; od tej pory chłonie świat przez nią przefiltrowany, ocenzurowany i oczyszczony z zagrażających elementów. Aby poznać własne zdanie na jakiś temat, musi zapytać Mamy. Ona określa jego potrzeby. Wie, ile dzisiaj zje na obiad i co będzie mu najbardziej smakować. Ona ubierze go w rzeczy jej zdaniem najgustow-niejsze, nauczy odpowiednich manier i wyśle do szkoły, gdzie koledzy pękną ze śmiechu na jego widok. To tylko przekona go, że Mama miała rację i że świat z dala od niej niesie ze sobą głównie cierpienie. Gdy Mama odejdzie, Samotnik Uwiązany po raz pierwszy odczuje dotkliwie swą samotności i obcość. W każdym związku będzie szukał tego, czym dla niego jest miłość bliskiej osoby: totalnej opieki, wsparcia i zwolnienia z jakiejkolwiek decyzji. Samotnik Uwiązany nie potrafi patrzeć na świat własnymi oczami. Niezbędna jest mu do tego druga osoba. Czytając książkę, oglądając film, kupując buty, zawsze zastanowi się, czy będzie się to podobać przyjaciółce, partnerowi lub szefowi. Zanim wypowie własne zdanie, nauczy się go na pamięć z gazety lub internetowe-go forum. Dobra samotność dla Samotnika Uwiązanego nie istnieje. Brak towarzystwa oznacza wszechogarniającą nudę i poczucie niemocy. Żadne zajęcie, które wykonuje w samotności, nie zajmuje go dłużej niż pięć minut. Nie ma bowiem obok tego kogoś, kto powie mu, czy powinien lubić to zajęcie, czy nie. Najszczęśliwsze chwile w życiu Samotnika Uwiązanego to imprezy w dużym gronie przyjaciół, którzy zaproponują formę rozrywki, zachęcą do wzięcia w niej udziału i powiedzą, w którym momencie należy się śmiać. Z uwagi na całkowity brak własnego zdania i skłonność do przyjmowania na siebie odpowiedzialności za czyjś gniew, Samotnik Uwiązany raz po raz angażuje się w związki z kompletnie nieodpowiednimi dla niego partnerami. Zwykle zostaje wykorzystany, oszukany i porzucony - rzadko jednak zdaje sobie z tego do końca sprawę. Mało kto przepada za życiem z kimś, za kogo trzeba przyjmować wszelką odpowiedzialność. Na tego typu samotność cierpią często także kobiety. Dopóki ich wymarzony partner jest przy nich, nic nie wiedzą o przyczajonym w ich wnętrzu wirusie. Czasem nie dowiedzą się o nim nawet do końca życia, jeśli partnerowi będzie odpowiadać ich zależność, a one nie będą specjalnie wnikać, co on robi, gdy nie ma go w domu. Gdy poznałem Justynę, znajdowała się w stanie ciężkiego kryzysu. Karetka pogotowia przywiozła ją na oddział depresji. Jej mąż od tygodnia przebywał w areszcie. Nigdy bym się tego nie spodziewała - opowiadała. Moje życie było dotąd pasmem sukcesów i przyjemności. Miałam wspaniałe dzieciństwo, skończyłam sportową uczelnię. Zdobyłam puchar wojewódzki w tenisie. Wyszłam za wspaniałego faceta, z którym mam dwuletniego, pięknego synka. Zawsze stanowiliśmy z mężem jedność. Wszystko robiliśmy razem -zakupy, sprzątanie, spacery z dzieckiem - to marzenie każdej kobiety. Był cudowny. Zarabiał dużo pieniędzy, nie musiałam pracować. Koleżanki nie kryły zazdrości. Wszystko skończyło się tydzień temu. Niesłusznie go oskarżono. Wieczorem przyszła policja. Zabrali go i trzymają do tej pory w areszcie. To wina jego wspólnika. Opowieść Justyny od tego miejsca stała się chaotyczna i z trudem w końcu złożyłem ją w całość. Jej zdaniem mąż padł ofiarą machlojek swego przyjaciela, z którym prowadził wspólny interes. Nie wyobrażała sobie, żeby świadomie mógł popełnić przestępstwo. Gdy go zabrakło w domu, całkowicie się załamałam. Nie byłam w stanie ruszyć ręką, siedziałam i patrzyłam w ścianę. Pawełka wzięli rodzice do siebie. Mnie też chcieli, ale nie mogłam ryzykować, że przegapię moment, kiedy Tomek wróci do domu. Nie potrafię bez niego żyć. Im dłużej go nie było, tym gorzej się czułam. Nałykałam się tabletek uspokajających. Resztę pamiętam jak przez mgłę... Rodzice przywieźli Justynę do szpitala, gdy znaleźli ją nieprzytomną na podłodze. Po leczeniu czuła się lepiej. Mogła jeść, chodzić. Ale gdy zaczynała myśleć o mężu, znów ogarniała ją rozpacz. Co będzie, jeśli wyjaśnienia potrwają miesiąc lub dwa? Nie wytrzymam tego. Coś sobie zrobię. Jego nieobecność jest jak ciągła tortura... Gdy Samotniczka Uwiązana pierwszy raz mocno pokocha, jej wybrany będzie dla niej najważniejszym człowiekiem do końca życia. Jak małe gęsi pójdą za pierwszą zobaczoną po wykluciu istotą, tak tego typu Samotniczka przywiąże się na zawsze do jednego mężczyzny. Rozstanie z nim przeżyje bardzo ciężko, szybko zapomni doznane krzywdy i będzie za nim tęsknić wieczorami, gdy mąż i dzieci położą się już spać. A gdy kiedyś ten śpierwszy i jedyny" zadzwoni, zostawi wszystko i pobiegnie na spotkanie z nim. Nad ranem wróci jak zbity pies do swego domu i znów wejdzie w rolę przykładnej żony i matki. Co jakiś czas jednak będzie się zamyślać, patrzyć tęsknie w okno i ożywiać się na dźwięk telefonu. Bywa, że zacznie wypełniać bolesną pustkę alkoholem lub jedzeniem. To dziwna samotność, często niezrozumiała dla przyjaciół. To pamięć o uczuciu idealnym i całkowitym, które większość ludzi żywi do własnych rodziców. O ile jednak dorosły chłopczyk wciąż może kochać swoją Mamę i szukać jej w kolejnych kobietach, to dorosła, heteroseksualna dziewczynka musi swój ideał miłości umieścić w mężczyźnie. Niestety, szukając usilnie tego ideału, zapomina o szukaniu w partnerze jego drugiej, gorszej strony i zwykle przywiązuje się do kogoś kompletnie nieodpowiedniego. Od tej pory nad jej życiem wisi przemożne i złowrogie fatum, którego jest najczęściej świadoma, ale któremu nie ma siły się oprzeć. Masz cechy Samotnika Uwiązanego, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Przeważnie nie mam własnego zdania w wielu sprawach. Nigdy nie chodzę sam do kina (kawiarni, dyskoteki). Trudno mi się samodzielnie do czegokolwiek zmobilizować. Potrzebuję drugiej osoby, by móc żyć. Nie pamiętam, żebym kiedyś odczuwał złość. Inni często decydują za mnie w ważnych dla mnie sprawach. Bez Partnerki jestem nikim. Nie mogę być szczęśliwy, jeśli moja Partnerka nie jest w pełni szczęśliwa. Nie powinienem opuszczać Partnerki bez względu na sytuację. Często mam świadomość, że nie wiem, kim jestem. Czasem boję się, że inni mnie wchłoną. Nie znam nikogo, kogo bym nie lubił. Powinienem być bezwzględnie lojalny wobec moich bliskich. Nie mam przekonań politycznych. Gdy jestem sam, potwornie się nudzę. Często czekam nic nie robiąc, aż ktoś zadzwoni. Zanim się wypowiem, wolałbym zasięgnąć opinii autorytetu. Nie lubię się sprzeczać. Czasem mam wrażenie, że jestem dziecinny. Zdarza mi się jeść bez opamiętania. Samodzielność mnie przeraża. Jestem bardzo wrażliwy na niechęć ze strony otoczenia. Umiem świetnie wczuwać się w położenie innych osób. Moja partnerka i ja to jedno. Samotność Zakochana w Sobie Zdrowa miłość do własnej osoby z pewnością będzie chronić cię przed samotnością. W końcu nawet największe autorytety radzą, aby kochać bliźniego jak siebie samego. Jest w tym wielka mądrość, bo nie zatroszczysz się jak należy o kochaną osobę, skoro nie umiesz zatroszczyć się o siebie. Samotnicy Zakochani w Sobie sprawiają jednak wrażenie, że ich własna osoba jest jedynym celem ich troski i fascynacji. Być może spotkałeś już kiedyś osobę, którą potwornie nudziły rozmowy niedotyczące jej szczególnych zdolności, talentów i zalet. Jest to całkowite przeciwieństwo Samotnika Uległego, specjalizującego się w odgadywaniu życzeń innych. Samotnikiem Zakochanym w Sobie zostajesz wtedy, gdy rodzice starają się realizować poprzez ciebie swoje niespełnione ideały. Masz być piękny, mądry, masz mieć najlepszy zawód i to najlepiej już, w tej chwili. Jeśli nie jesteś najlepszy, to jesteś najgorszy. Pamiętam, że gdy nie radziłem sobie z jakimś zadaniem matematycznym, mój Tata stał nade mną i wrzeszczał. Dowiadywałem się, jakim jestem idiotą, gdy nie umiałem zdecydować, co jest większe: szesnaście dziewiętnastych czy trzynaście osiemnastych. Dowiadywałem się, że w najbliższym czasie wypisze mnie ze szkoły, a potem odda na praktykę do szewca, bo do niczego innego się nie nadaję. Wściekłość Taty powodowała, że za chwilę ze strachu nie wiedziałem już nawet, czy większa jest całość, czy jej połowa. Nie miałem więc powodów nie wierzyć w swą głupotę. Szybko też przestałem prosić go o pomoc w czymkolwiek, bo każda taka prośba mogła obnażyć moją całkowitą bezwartościowość i przyspieszyć karierę u szewca. To straszne uczucie, gdy rodzice odbierają ci swoją miłość, a ty nie masz żadnego sposobu, żeby na nią zasłużyć - jesteś przecież kompletnym zerem i jakkolwiek byś się starał, zawsze będziesz skrytykowany i upokorzony. Z drugiej strony, Tata nie zapominał, żeby za każde przewinienia surowo mnie karać, więc moje zdanie na swój temat było jak najgorsze. Fakt, że na podstawie wysokich wyników w testach inteligencji posłano mnie do szkoły rok wcześniej niż inne dzieci, nie miał dla mnie najmniejszego znaczenia. Liczyło się tylko to, co zauważyli i docenili rodzice -jednak takich rzeczy było niewiele. Ciężko jest żyć bez czyjejś miłości - jeśli nie można jej doświadczyć w realnym świecie, to trzeba sobie ją wyobrazić. Samotnik Zakochany w Sobie jest mistrzem wyobraźni. W marzeniach jest zdobywcą, bohaterem, wodzem i genialnym naukowcem w jednej osobie. W marzeniach posiada wszystkie te cechy, których żądają od niego rodzice, by zagłuszyć poczucie ich własnej bezwartościowości. Ta odmiana wirusa samotności przenosi się bowiem z pokolenia na pokolenie najczęściej w niezmienionej formie. Sny o potędze mają wielką moc, rzeczywistość przestaje być ważna. Samotnik Zakochany w Sobie chce wierzyć, że nie jest tym, kim jest, ale tym, kogo sobie wymyślił. Oddając się snom na jawie, czuje się kochany i doceniony - jest to bowiem możliwe tylko wtedy, gdy stanie się ideałem. Realne życie schodzi na drugi plan. Cały wysiłek Samotnika Zakochanego w Sobie kieruje się na to, by inni uwierzyli w wymyśloną przez niego wersję własnej osoby. Samotnik Zakochany w Sobie nie odróżnia miłości od podziwu. Może zakochać się tylko w osobie, która będzie zachwycać się jego zaletami, wysławiać jego dokonania, śmiać się z jego dowcipów. Taka osoba jest dla niego niczym więcej, jak tylko lustrem, które odbija jego wymyślony wizerunek. Bardzo często więc się zdarza, że partnerką Samotnika Zakochanego w Sobie staje się Samotniczka Zależna, ze swą gotowością do poświęceń. Wydawałoby się więc, że jest tu jakaś szansa, że ci dwoje ułożą sobie życie na zasadzie: ja cię podziwiam, a ty się o mnie troszczysz. Niestety, Samotnik Zakochany w Sobie jest w jakimś stopniu świadom, że jego partnerka dała się oszukać - że nie kocha prawdziwego partnera, tylko jego wyidealizowaną halucynację. Gdy tylko Samotnik to zauważy, natychmiast zaczyna pogardzać swą partnerką. Nie może przecież docenić jego wspaniałości ktoś, kto daje się nabrać na tak bezczelny numer. Samotnik Zakochany w Sobie wpada więc we własną pułapkę. Niezależnie od tego, czy zostanie w tym nieszczęśliwym związku, nadal będzie szukał kolejnych luster i nadal będzie doznawał kolejnych zawodów. Wiele osób po drodze naprawdę go pokocha, bo ten rodzaj samotnika ma często wiele prawdziwych zalet, których kompletnie nie jest świadom. Jednak on nawet tego nie zauważy. Nie umie bowiem pokazać swej prawdziwej twarzy ani sobie, ani światu, chociąż jest to jedyna rzecz, która mogłaby go uchronić przed samotnością. Samotnik Zakochany w Sobie tak naprawdę więc nie kocha siebie. On stara się z całych sił zapomnieć o sobie. Tak naprawdę jest smutny, nieszczęśliwy i zajęty ciągłą, wyczerpującą walką o doskonalenie swej idealnej maski, którą pokazuje innym. Pyszałko-watość i koncentracja na sobie, przy jednoczesnym sprowadzaniu innych do roli świadków jego wielkości jest męcząca dla otoczenia. Stałe podkreślanie owej doskonałości powoduje u znajomych uczucie poniżenia, które przecież mało komu odpowiada. Dlatego prędzej czy później odchodzą, a on pozostaje sam, dręczony świadomością, że znów nie był tak idealny, jak powinien. Masz cechy Samotnika Zakochanego w Sobie, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Posiadam wyjątkowe możliwości. Muszę być najlepszy - inne możliwości to klęska. Podejrzewam, że inni mnie przewyższają. Powinienem mieć dużą wiedzę bez wkładania wysiłku w naukę. Moje zadania powinienem wykonywać perfekcyjnie. Często zostawiam ważne sprawy na ostatnią chwilę, a potem trudno mi zdążyć. Mam podejrzenia co do swojej wartości. Mam wiele niewykorzystanych talentów. Ludzie nie są w stanie docenić mnie w całości. Nie lubię pracować w grupie, bo inni zwykle niszczą moją pracę. Czekają na mnie największe zaszczyty. Wyeliminowałem swoje wady. Nie powinienem popełniać żadnych błędów. Ludzie nie zasługują na to, by się przed nimi otwierać. Nie dam się nikomu upokorzyć. Są rzeczy, o których nigdy nikomu nie powiem. Zasługuję na o wiele więcej. Prędzej czy później świat mnie doceni. Przez bliską osobę muszę być akceptowany w całości. Ludzie często nie okazują mi szacunku. Nie pokazuję światu swej prawdziwej twarzy. Mało jest osób wartościowych w moim otoczeniu. Nie ma nic gorszego niż bycie przeciętnym. Często robię rzeczy, których nikt przede mną nie robił. Szukam osoby równie wyjątkowej, jak ja. Gdy kogoś poznaję, zastanawiam się, czy jest lepszy, czy gorszy ode mnie. Gdy osiągnę sukces, satysfakcja trwa bardzo krótko. Zawsze jest przede mną coś do zdobycia. Często myślę o tym, jak widzą mnie inni ludzie. Rodzice rzadko mnie chwalili. Nie dostaję wielu rzeczy, które mi się słusznie należą. Samotność Uległa W Samotność Uległą możesz popaść wtedy, gdy Mamę niespecjalnie obchodzą twoje potrzeby - ona wie lepiej, czego ci trzeba i w razie konieczności przekona cię do tego siłą. Jeśli wirus wnika do organizmu w pierwszym-drugim roku życia, to zwykle poprzez wymuszanie na tobie jedzenia, spania lub załatwiania się wtedy, gdy rodzice uznają to za stosowne. Zapominasz wówczas o własnych potrzebach i zaczynasz traktować potrzeby innych jako własne. Tak zasługujesz na miłość Mamy. Matylda, którą poznałaś już wcześniej, tak wspomina czas obiadu: Nawet nie pamiętam, co jadłam. Wiem tylko, że zawsze zostawałam ostatnia przy stole, z jedzeniem, które rosło mi w ustach. To było okropne. Nie próbowałam się buntować. Nigdy nie odważyłabym się wstać od stołu bez pozwolenia. Dawałam się tuczyć, jak prosię. Wolałam to, niż słyszeć, jaka jestem niewdzięczna i widzieć do końca dnia obrażoną minę mamy. Powoli się do tego przyzwyczaiłam. Kochałam moją mamę, dziś też ją kocham, ale wolę się trzymać od niej z daleka. Przy każdym spotkaniu potrafi wsadzić mi jakąś szpilkę. W zasadzie stronie od wszystkich. Pamiętam, jak kiedyś, dawno temu, przewróciłam się na podwórku i płakałam - wtedy podeszła sąsiadka, taka gruba, z wielkim biustem i przytuliła mnie do siebie. To było cudowne - popłakałam się z żalu nad sobą. Gdyby moja mama tak zrobiła, chyba bym dostała ataku paniki. Samotniczka Uległa przyjmuje z rezygnacją ciosy od losu. Bardzo wcześnie nauczyła się, że miłość to ból. Jest twarda, ale tylko po wierzchu. Pod spodem czai się smutek, poczucie skrzywdzenia i porzucenia. Tragedią Samotniczki Uległej jest to, że nawet wówczas, gdy ktoś próbuje się do niej zbliżyć bez złych zamiarów, ona odczuwa przemożny lęk. Chce jak najprędzej wyjść naprzeciw wymaganiom drugiej osoby, odgadnąć jej życzenia i w mig je spełnić - tylko wtedy czuje chwilowe uspokojenie. Ten sposób radzenia sobie z przykrymi uczuciami wchodzi jej w krew tak dalece, że stara się opiekować każdym na swej drodze, zanim jeszcze poczuje lęk. Można powiedzieć, iż czuje gdzieś w głębi, że komuś potrzebna jest miłość i opieka, tylko nie bierze pod uwagę własnej osoby. Opiekuje się więc innymi. Ewa, jedna z moich pacjentek, przebywająca na oddziale depresji, tak opowiadała o swym życiu: Zawsze miałam wielu przyjaciół. Dla nich i dla mojej rodziny zrobiłabym wszystko. Gdy dwa lata temu mój brat stracił pracę, oddałam mu jeden pokój w moim mieszkaniu. Przecież trzeba mu było pomóc. Mieszka ze mną do dziś. Próbuje znaleźć jakieś zajęcie, ale nie ma szczęścia. Ja jestem redaktorem, mogę dorobić zleceniami, więc nie sprawia mi to problemu. Trudno, taki los. Może po śmierci ktoś mnie doceni. Wzięłam też do siebie mamę, gdy zaczęła chorować. Kto by nie wziął? Ewa opowiadała o swych poświęceniach z nutą goryczy. Gdy pytałem o jej życie prywatne, trochę nie rozumiała, o co mi chodzi: Nie miałam czasu na przyjemności. Miałam obowiązki - brzmiała jej odpowiedź. Pytałem ją, czy łatwo przyjmuje pomoc od innych ludzi. Zastanawiała się długo: Nie pamiętam, żebym potrzebowała pomocy. Zawsze sobie dobrze radziłam. To do mnie zwracano się z prośbami, a ja nigdy nie odmawiałam. Nieraz wiele mnie to kosztowało. Nie umiem odmówić komuś w potrzebie. Źle bym się czuła. Pewnego dnia nie miała sfly wstać rano z łóżka, czuła się chora i nieszczęśliwa. Przestała opiekować się rodziną. Gdy brat zwrócił jej uwagę, że mama nie dostała obiadu, stan Ewy jeszcze się pogorszył. Przestała się odzywać. Na drugi dzień wezwano pogotowie i po ogólnych badaniach znalazła się w klinice. Depresja? Nic z tego nie rozumiem. Czuję się już dobrze. Brat codziennie dzwoni i pyta, kiedy wrócę. Chciałabym już stąd wyjść, leki przecież mogę brać w domu. Beze mnie sobie nie poradzą. Częste stany depresyjne Samotniczki Uległej powinny być dla niej sygnałem, że to właśnie ona potrzebuje opieki. Jej organizm słabnie, ciało zwija się w kulkę, czuje się nieszczęśliwa i bezradna - to doskonały portret kogoś, kto za chwilę powinien otrzymać pomoc, ciepło i czułość. Niestety, tak się nie dzieje. Rodzina Samotniczki Uległej jest przyzwyczajona do jej ciężkiej pracy i zwykle nie ma zamiaru z tego rezygnować. Zamiast tego zarzuca jej lenistwo, wzmagając lęk i poczucie winy. W skrajnych przypadkach Samotniczka Uległa jest bita przez męża za brak zaangażowania, za nieposprzątane mieszkanie, w końcu nawet za krzywe spojrzenie. I tak koło przemocy zwanej miłością zamyka się. Samotniczka Uległa musi wykonywać rozkazy męża, by choć raz na tydzień poczuć się kochana i potrzebna. Jest przekonana, iż na miłość trzeba zapracować własnym poświęceniem. Jeśli uda jej się uwolnić od takiego prześladowcy, niedługo zajmie się kolejnym zranionym ptakiem, czyli kolejnym potrzebującym pomocy mężczyzną, który najpierw zacznie ją wykorzystywać, a potem bić. Kobiety z ośrodków kryzysowych, z którymi prowadziłem psychoterapię, tak zwykle wspominały swoje pierwsze randki z późniejszym oprawcą: śByło w nim coś takiego, że chciałam się nim zaopiekować". Niebieskie ptaki, odbywający karę przestępcy, wiecznie obiecujący poprawę narkomani - ci mężczyźni przyciągają uwagę Uległej Samotniczki, jak światło lampy nocną ćmę. Bezbłędnie rozpoznaje ona osoby, które prędzej czy później zadadzą jej ból. Pod smutkiem i cierpieniem Samotniczki Uległej często czai się gniew. Łatwo ją rozpoznać po błąkającym się na twarzy wyrazie udręczenia. To jej jedyna broń przeciwko innym. Nie można na nią patrzeć bez poczucia winy, bez podejrzenia, że to my właśnie jesteśmy przyczyną jej cierpienia. Stan depresyjny to jeden z niewielu momentów, kiedy może pozwolić sobie na bezczynność bez poczucia winy. Uległa Samotniczka zdaje się mówić: śBędę cierpieć, ale ty będziesz cierpieć jeszcze bardziej z powodu mojego cierpienia". Tym sposobem może torturować innych, nie przyznając się przed sobą do wściekłości za doznane wcześniej krzywdy. Życie Samotniczki Uległej jest doskonałym przykładem, jak bardzo można być samotną wśród gromady innych ludzi. Masz cechy Samotniczki Uległej, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Chcę być dobra dla innych. Od życia trzeba się spodziewać głównie ciosów. Muszę ciężko pracować, by jako tako żyć. Umiem znosić cierpienie. Niezaspokojenie zrani mojego partnera bardziej niż mnie. Muszę odgadywać życzenia partnera, aby mieć spokój. Poświęcam się dla innych i niewiele z tego mam. Zwykle ulegam prośbom innych ludzi. Rzadko odczuwam przyjemność z życia. Nie ma sposobu, żeby coś zmienić na lepsze. Sama sobie nie poradzę. Zrobię wszystko, by partner mnie nie opuścił. Nieczęsto los doświadcza kogoś tak, jak mnie. Trzeba przygotować się na najgorsze, żeby nie bolało. Mogę ukarać partnera poprzez wycofanie się. Za przyjemności trzeba prędzej czy później zapłacić. Kiedyś, w przyszłości, wyrównam swoje rachunki. Nie udaje mi się zrealizować moich planów. Docenicie, jaka byłam dla was dobra, kiedy umrę. Życie jest ciężkie. Kochany nasz Tato - Trzecia osoba Pierwsze dwa-trzy lata twojego życia wypełnia w całości Mama - inni ludzie są tylko dodatkiem. Masz świadomość, że wszystkie ważne rzeczy dzieją się między tobą i nią. Oczywiście, jeśli Mamy nie ma, ktoś musi zająć jej miejsce, ale zawsze będzie to połączony silnymi więzami miłosny duet. Gdy jednak Mama (lub jej zastępca) nauczy cię tych wszystkich dobrych rzeczy, o którym była mowa w poprzednich rozdziałach, czyli zaufania do otoczenia, poczucia bezpieczeństwa i ciekawości świata, zaczynasz wtedy coraz bardziej się od niej oddalać. Zostałaś już odpowiednio wyposażona, by samodzielnie stawić czoło światu. Im bardziej jesteś samodzielna, tym większą masz świadomość, że jesteś odrębną istotą, mającą własne potrzeby i własne zdanie. Wtedy właśnie zaczynasz się orientować, iż świat nie składa się z ciebie, Mamy i mniej istotnych dodatków, lecz z wielu osób, a każda z nich jest co najmniej tak samo ważna. To moment, w którym pojawia się Tata. Nowa, ważna osoba. Niebawem okaże się, że Mama i Tata śpią w jednym łóżku, a ty musisz spać w swoim, niekiedy nawet w innym pokoju. To twardy orzech do zgryzienia, czasem szok, czasem skrywana lub otwarta rozpacz. Chcesz spać z rodzicami, próbujesz tworzyć z nimi tak idealny związek, jak przedtem tylko z Mamą - ale nic z tego. No, chyba że Mama chce ci oszczędzić przykrości i odsuwa od siebie Tatę, a z ciebie robi Samotnika Uwiązanego. Jeśli jednak to niebezpieczeństwo cię ominie, będziesz musiała się zmierzyć z wieloma nowymi, trudnymi problemami. śCzy mama mnie jeszcze kocha? Kogo kocha bardziej - mnie czy tatę? A może brata (siostrę)? Co mogę zrobić, żeby zatrzymać jej miłość? Czy wtedy tata się nie zdenerwuje? Więc może lepiej walczyć o miłość taty? Ale czy wówczas mamie nie będzie przykro? Co robić, żeby zadowolić ich oboje? Co zrobić, żeby nie zostać na uboczu?" - takie pytania zadajesz sobie w wieku czterech lat, bardziej lub mniej świadomie. To ciężkie zadanie dla małego człowieka - znaleźć swoje miejsce wśród istot tak potężnych, jak rodzice. Sama sobie z nim nie poradzisz. Jeśli rodzice nie pomogą ci przejść łagodnie przez ten trudny czas, wirus samotności zaatakuje twój osłabiony organizm. Tak, tak, to jeszcze nie koniec niebezpieczeństw. Dopiero gdy zrozumiesz, że miłość Mamy do ciebie, miłość Taty do ciebie i miłość Mamy do Taty to trzy zupełnie inne rzeczy, można będzie powiedzieć, iż rodzice wyposażyli cię w całkowitą odporność przeciwko wirusowi samotności. Dlaczego jest to tak ważne? - pewnie zapytasz od razu. Ano dlatego, że jeśli nie dasz pozwolenia rodzicom na to, by kochali się gorącą, seksualną miłością, aż do zapomnienia o Twej obecności w jej najbardziej zmysłowych porywach, to nie dasz też prawa sobie do kochania innej osoby niż Tata lub Mama. Miłość do nich to tylko (a może aż) prototyp, wzór do późniejszych związków z innymi ludźmi. Jeśli O tym zapomnisz, jeśli mimo osiągnięcia dorosłości najsilniejszym w swoim życiu uczuciem (miłości, nienawiści lub jakimkolwiek innym) będziesz wciąż darzyć jedno z Nich - to bolesna samotność stanie się twoim codziennym doświadczeniem. Zabraknie bowiem w sercu miejsca na nową osobę, na nowe uczucie, na nowe przywiązanie. Musisz pożegnać się z rodzicami jako z obiektem twoich miłosnych zapędów, musisz czasem nawet ich opłakać, przeżyć żałobę po tej Wielkiej Miłości przez duże W i duże M - wtedy dopiero zdołasz zadecydować świadomie, kogo chcesz kochać i jak. Jeśli tego nie zrobisz, w każdym kolejnym partnerze będziesz szukać tej samej doskonałości i potęgi, którą odnajdywałaś wcześniej w rodzicach. I za każdym razem nie unikniesz przykrego rozczarowania kolejnym partnerem - jego zwykłością, byłejako-ścią, jego problemami i wadami. To już nie będzie Mama, która zrozumie wszystko i przytuli, to nie będzie Tata, który poda pomocną dłoń i udzieli najlepszej rady, jaką można sobie wyobrazić. To nie będzie już życie, w którym jesteś czyimś oczkiem w głowie. To będzie świat, z którym przyjdzie się zmagać samodzielnie, budować według własnego projektu i nie oczekiwać, że w wypadku błędu dostanie się rodzicielskie napomnienie i drugą szansę. Jeśli masz wewnętrzną zgodę na ten niebezpieczny, ale I fascynujący świat, jeśli czujesz w sobie siłę tworzenia, zła samotność cię nie dotknie. Jeżeli natomiast wciąż żywisz nadzieję, że miłość stanowi łatwą i pewną drogę do znalezienia się w raju, który przypomina idealny świat lat dziecięcych, nie unikniesz zawodu i rozczarowania. Rozczarowanie światem i ludźmi w rzeczywistości jest samotnością. To tak, jakbyś mówiła: skoro nie może być tak, jak sobie wymarzyłam, to niech nie będzie wcale. Pewnie już chcesz zapytać: co powinnam zrobić, jak się bronić? Przecież to za wcześnie, żebym decydowała o tak ważnych sprawach! Święta racja - nie masz zbyt wielkiego wpływu na to, jak ukształtują cię rodzice i jaki zaszczepią ci wzorzec miłości. Jeśli jednak chcesz poradzić sobie ze swoją samotnością, musisz ją najpierw zrozumieć. Porady w rodzaju: śzrób się na bóstwo i idź do klubu" albo śzapisz się do publicznej biblioteki i przesiaduj w czytelni" niewiele dadzą, jeśli nie rozumiesz, co ci tak naprawdę zrobił wirus samotności. Aby zastosować odpowiednie antidotum, musisz znać odmianę wirusa i sposób jego działania. Musisz wiedzieć, jak każdy podatny na chorobę człowiek, jakich sytuacji (lub ludzi) unikać a jakich poszukiwać, by uchronić się przed rozwojem lub nawrotem choroby. W przeciwnym razie, niezależnie od metody, którą wybierzesz, od miejsca i od czasu, w którym się znajdziesz, zawsze spotkasz swoje przeznaczenie, swój wzorzec miłości, swój cień, który idzie za tobą krok w krok. Podróżowanie, jak mówią, ma tę istotną wadę, że zawsze musisz zabrać siebie ze sobą. Nie da się uciec od cienia, nie da się uciec od wzorca miłości, który zaaplikowali nam rodzice. Można jednak, znając siebie, znając swój typ samotności, wybierać takie miejsca i taki czas, aby twój cień nie rzutował na całe twoje życie. Do tej pory poznałaś siedem sposobów, na które wirus samotności może się ujawnić: Samotność Wycofana, Nieufna, Zależna, Chwiejna, Uwiązana, Zakochana w Sobie i Uległa. W tej mniej więcej kolejności, poczynając od momentu urodzenia, powstają różne wzorce związków uczuciowych, a wszystkie wymienione wykształcają się zwykle w czasie, gdy opiekę nad tobą sprawuje głównie Mama i gdy to ona jest najważniejszym człowiekiem na świecie. Gdy do waszego związku wkracza trzecia osoba, czyli Tata, także stwarza to niebezpieczeństwo wchłonięcia wirusa samotności. Oczywiście, tak naprawdę to oboje mają swój udział w zaszczepianiu wirusa małemu człowiekowi lub w uodparnianiu go na zjadliwe działanie tegoż, niezależnie od wieku pociechy. Trudno sobie wyobrazić, że ojciec nie wpływa na wychowanie małego dziecka - chociaż w wypadku Samotnika Uwiązanego może tak być. Ale nawet w tym wypadku wpływ ojca się objawia - chociażby przez to, że go nie ma, lub został odsunięty od wychowania. Ten brak jest istotnym ułatwieniem dla wirusa. Nazwałem te typy samotności śsamotnikami od Mamy" głównie dlatego, że Mama jest dla ciebie do drugiego-trzeciego roku życia najważniejsza i nawet znaczący wpływ ojca przejawia się nie wprost, ale śpo- przez" Mamę, poprzez jej zachowanie spowodowane wpływem Taty. Nawet więc wtedy, gdy mamy do czynienia z najbardziej zjadliwymi formami wirusa samotności, jak z Samotnością Nieufną lub Wycofaną, niekoniecznie musi to wynikać z zaniedbań Mamy lub jej ukrytej nienawiści do własnego dziecka. Jej mąż może być przecież, na przykład, Samotnikiem Zależnym i, będąc ogromnie zazdrosnym o nowo narodzone dziecko, ograniczać kontakt z nim Mamy. Czasem może naciskać na oddanie dziecka do żłobka lub zatrudnienie opiekunki, a nawet znęcać się nad matką swego dziecka za to, że poświęca jemu, dorosłemu mężczyźnie za mało czasu, kosztem małego intruza. Jak prawie każdy samotnik, nie rozumie on, że miłość jego kobiety do dziecka jest czymś kompletnie innym niż jej miłość do niego i że nie tylko nie muszą się te uczucia wykluczać, ale mogą się wspaniale uzupełniać. Nie jest więc z pewnością moją intencją udowadnianie, że wyłącznie Mamy są odpowiedzialne za samotność dorosłych dzieci. Gdy więc masz już 2-3 lata i zaczynasz dostrzegać w swym otoczeniu osoby trzecie, które są dla Mamy przynajmniej równie ważne, jak Ty, musisz poradzić sobie z problemami, o których pisałem wyżej. Dobrzy rodzice powinni ci w tym pomóc. Jeśli jednak Tata będzie przedkładać własne potrzeby nad twoje, umożliwi wirusowi samotności dostęp do ciebie w zupełnie nowych dwóch formach, które często mogę obserwować w swojej psychologicznej praktyce. Oto oni, samotnicy od Taty. Samotność Lojalna Samotniczką Lojalną jesteś wtedy, gdy Tata wciąż pozostaje najważniejszą osobą w twoim życiu. Kolejni mężczyźni, których spotykasz, budzą rozczarowanie, przemijają, a Tata wciąż jest. Dzwonisz do niego, gdy ci smutno, uwielbiasz z nim rozmawiać, wciąż czujesz bliską, żywą więź, która się narodziła, gdy w wieku trzech-czterech lat zaczęłaś odkrywać swoją seksualność. Obok Mamy pojawiła się wtedy nowa, fascynująca osoba o niskim głosie, trochę szorstkim zachowaniu i z niepokojąco różnym od twojego i Mamy ciałem. Był to moment, w którym dostrzegłaś istnienie chłopców, z ich dziwacznym, wystającym przyrządem, który z jednej strony budził zdziwienie, a z drugiej zazdrość – dlaczego ja nie mam czegoś takiego, co sprawia, że można siusiać w dowolnym kierunku? Co dziwniejsze, okazało się, że Mama, ta potężna osoba, także jest owego przyrządu pozbawiona. Być może więc właśnie ta różnica stanowi o przewadze mężczyzn, o ich magicznej, czasem niepokojącej, ale też często słodkiej i przyciągającej sile. Niewykluczone, że wiele fantazji i domysłów rodziło się w twojej małej głowie, gdy zaczynałaś odczuwać własną seksualność. Pierwszym mężczyzną, do którego skierowałaś swe kobiece uczucia, był najprawdopodobniej Tata. Jego zadaniem było zrozumienie tej dziecięcej miłości i zaopiekowanie się nią bez zawstydzania. Czy tak się stało? Jeśli jesteś Samotniczką Lojalną, to być może pamiętasz, jak w gronie gości pytano cię, kogo wybrałaś sobie na męża. Oczywiście, chciałaś koniecznie wyjść za Tatę. Twoje żarliwe wyznanie miłości spotykało się jednak ze śmiechem gości, kompletnie dla ciebie niezrozumiałym i zawstydzającym. Nie miałaś pojęcia, dlaczego masz się wstydzić - jednak się wstydziłaś. Twoje uczucia widocznie były nie na miejscu. Dorośli wyraźnie mieli jakieś swoje tajemnice, których nie chcieli ci zdradzić. Być może powinnaś o tym wiedzieć, może o czymś zapomniałaś, może jesteś za głupia... Takie właśnie rzeczy przychodziły ci do głowy, bo łatwiej wstydzić się za coś, co można później naprawić, niż za coś niezrozumiałego, niepokojącego, poza twoją zdolnością pojmowania. A najgorsze, że Tata brał w tym wszystkim udział. Niezgoda rodziców na otwarte rozmowy o seksie to na szczęście tylko jeden z warunków, którego wymaga wirus samotności, by rozplenić się w twoim organizmie. W innym wypadku większość z nas byłaby nim zagrożona. Niewielu rodziców znajduje odpowiednią wrażliwość i właściwy język, by oswoić dziecko z jego budzącą się do życia płcią. Drugi, niezbędny warunek to niedojrzałość Taty, który odpowiada na dziecinną fascynację córki i zaczyna ją traktować jako kobietę-partnerkę. Różne może być nasilenie tej niedojrzałości. Najbardziej subtelne jej sygnały to stawianie małej dziewczynki w roli królewny, spełnianie jej zachcianek - szczególnie w tych momentach, gdy stara się ona śzawładnąć" sercem Taty, zdobyć go dla siebie, na zawsze. Uczy się ona wtedy, że flirt to droga do uzyskania opieki, czułości i tym samym otwiera drzwi dla wirusa samotności. Kolejny, wyższy stopień niedojrzałości Taty objawia się tym, że córka staje się dla niego ważniejsza niż jej Mama. Z córką rozmawia o swych problemach, wyłącznie do niej kieruje swe potrzeby bliskości i intymności. Będąc przyszłą Samotniczką Lojalną, stajesz się powierniczką Taty w jego osobistych sprawach. Często dowiadujesz się wszystkiego o jego kłopotach (także seksualnych) z Mamą, o jego poczuciu opuszczenia - dowiadujesz się nawet o jego skokach w bok, co tym bardziej cię z nim wiąże i jednocześnie stawia w opozycji wobec Mamy. To niezwykle trudna sytuacja dla małego dziecka - sytuacja, która nie powinna się wydarzyć. Zaczynasz bowiem żyć w sieci przeróżnych obaw. Sama, bez pomocy rodziców, nie jesteś w stanie jej rozplatać. Niestety, nie możesz się w tej sprawie do nich zwrócić. Jeśli opowiesz o tym Mamie, możesz stracić miłość i zaufanie Taty, na którym tak ci zależy. Jeśli nie mówisz jej o tym, zaczynasz się od niej oddalać, tworząc coraz silniejsze przymierze z Tatą - przeciwko niej. To budzi poczucie winy, wyrzuty sumienia - zaczynasz w końcu obarczać siebie odpowiedzialnością za chłód między rodzicami. Coraz bardziej wierzysz w to, że właśnie w tobie jest jakieś ukryte zło. I tak błędne koło się zamyka, bo to przecież ten chłód właśnie był jedną z przyczyn, dla których Tata zdecydował się szukać miłości u ciebie, a nie u Mamy. Czy masz czasem wrażenie, że Mama często bywa dla Taty zwykłą jędzą? To też wyraz twojej lojalności wobec Taty. Najwyższym poziomem niedojrzałości Taty jest urzeczywistnienie waszych wspólnych fantazji o miłości doskonałej - seks z własną córką. To już nawet nie niedojrzałość - to zbrodnia. Jako dziewczynka, zakochana w swoim Tacie, dostajesz się w potrzask lojalności. Chcesz miłości Taty, chcesz żeby cię nauczył kochać i masz absolutną rację - to jest właśnie zadanie dla mądrego ojca. W miejsce czułości i opieki dostajesz jednak fizyczny seks. To jest jak brutalna, bezsensowna operacja na twojej psychice. Czujesz, że jest coś nie tak, że sprawy idą w złym kierunku - jednak two ja potrzeba zaufania do Taty jest silniejsza. Ulegasz, bo podczas tej operacji dostajesz od Taty znieczulenie w postaci pozornej czułości i pozornej opieki, które przykrywają jego bezbrzeżny egoizm. Dopiero za kilka lub kilkanaście lat, gdy znieczulenie ustąpi, poczujesz ból zranionego miejsca, który od tej pory będzie ci doskwierał w dzień i w nocy. Nie zdołasz odróżnić czułości i opieki od seksu - tego bowiem miał cię nauczyć Tata, a nie nauczył, zajęty zaspokajaniem własnych potrzeb. Z pewnością także trawił go wirus samotności, który nie pozwolił mu dostrzec, że robi ci ogromną krzywdę - ale to w żadnym stopniu go nie usprawiedliwia. Najbardziej odpowiednim miejscem do rozmowy z nim na ten temat jest sala sądowa, gdzie tylko i wyłącznie on jest oskarżonym. Jak przejawia się choroba samotności u Samotniczki Lojalnej w dorosłym życiu? Jeśli byłaś księżniczką dla swego Taty, będziesz szukała mężczyzn, dających dowody podobnego uwielbienia. Tylko wtedy poczujesz, że jesteś gorąco kochana. I tu pojawia się niebezpieczeństwo emocjonalnej samotności, bo te zewnętrzne oznaki hołdu niekoniecznie muszą wyrażać prawdziwą miłość. Tak naprawdę wyrażają ją bardzo rzadko. Często są tylko sposobem, strategią do zaliczenia kolejnej zdobyczy. Im więcej tego uwielbienia będziesz wymagać, tym bardziej pokrętnych wielbicieli zgromadzisz wokół siebie. Znęci ich twoja niedo-stępność, twoja seksualna aura, którą wokół siebie wytworzysz -będą jak wysokogórscy wspinacze, poświęcający życie, aby wspiąć się na niebotyczną górę, tylko po to, żeby za chwilę opuścić ją w najwyższym pośpiechu, w poszukiwaniu następnej. Innym symptomem zarażenia tym rodzajem samotności jest wybieranie na partnerów mężczyzn niedostępnych, zajętych, nieobecnych. Wiążąc się z mężczyzną żonatym, powtarzasz w pewien sposób swą historię rodzinną, ale także zabezpieczasz się przed tym, co budzi twój największy lęk - przed utratą miłości Taty. Wiadomo bowiem, że taki związek prędzej czy później się roz-padnie; można będzie przypisać winę temu mężczyźnie lub sobie - ale Tata zostanie jedynym idealnym mężczyzną w twoim życiu. Kiedy myślisz o przerwaniu tego ciągu porażek i związaniu się z kimś na stałe, zaczyna odżywać też poczucie winy wobec Mamy - odebrałaś jej przecież Tatę, a teraz sięgasz po coś, czego ona przez ciebie nie mogła doświadczyć. Wszystko to razem powodu je, że trwasz w jakimś zawieszeniu, w jednym lub kilku nieja snych związkach bez przyszłości i bez decyzji, żeby skończyć z tym raz na zawsze - a pod tym wszystkim czai się coraz wyraźniejsze przekonanie, że nosisz w sobie jakąś niebezpieczną truciznę, która niszczy wszelką miłość, wszelkie szczęście. Jeśli Tata aktywnie cię uwodził, zagrożenie samotnością wzrasta. Flirt i seks stają się dla ciebie jedyną drogą zdobycia poczucia akceptacji i bliskości. Z tego też powodu budzisz się często obok całkowicie obcego ci mężczyzny, z uczuciem pustki i obrzydzenia - do niego i do samej siebie. W ten sposób kolejny raz odgrywasz dramat, który zapoczątkował twój Tata, proponując złudzenie bli skości za seks. Czasem masz poczucie, że znalazłaś się w jakiejś koszmarnej klatce bez wyjścia, czasem robi się jeszcze gorzej i wtedy myślisz już tylko o tym, że jesteś bezwartościowym śmieciem, twoim przeznaczeniem jest niekończąca się kara za popełnione grzechy i zło. Brak kochanego mężczyzny jest dla ciebie najbardziej bolesnym ze wszystkich doświadczeniem, ale tak na prawdę właściwie nie wiesz czy tęsknisz za czułością ojca, czy za zmysłową miłością kochanego mężczyzny. Najbardziej boli wte dy, gdy jesteś sama w swoim pustym domu - kiedy wracasz do niego na noc, a tam nikogo nie ma i nie będzie tego wieczoru, jak zresztą i w następne. Pod spodem tych dręczących doświadczeń mniej lub bardziej świadomie czai się strach i wściekłość. Strach przed karą ze strony Mamy lub innej kobiety, której właśnie odbiłaś mężczyznę. Z tego powodu nie masz żadnej przyjaciółki, w ogóle raczej stro-nisz od kobiet. I wściekłość - za ukradzione dzieciństwo, za odebranie ci godności, za naznaczenie piętnem samotności. Tę wściekłość może odczuć każdy mężczyzna, który chce się do ciebie zbliżyć. Bowiem im jest ci bliższy, tym bardziej kojarzy ci się ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które niesie ze sobą intymny związek z mężczyzną, a których doświadczyłaś wcześniej na sobie. Jesteś na siebie wściekła, zwłaszcza że nie chcesz zrezygnować z uczuć i emocji, związanych z byciem z facetem... śJestem od tych uczuć uzależniona. Wiem o tym. Ich brak mnie przeraża" - mówiła Beata, od trzech lat w intensywnej terapii. Samotniczka Lojalna może się bronić przed bólem i własną wściekłością, odgradzając całkowicie bliskość od seksu. Będzie dążyć do seksu z nowo poznanym facetem jak najszybciej, by tylko uchronić się od bliskości, która ją niepokoi i rani. Po odpowiedniej dawce seksu jego śdostarczyciel" zostanie odrzucony pod pierwszym lepszym pretekstem. Będzie zaliczać na jednej imprezie kilku mężczyzn pod rząd, prowokując ich rywalizację i wściekłość. To także wyrazy skrywanej agresji. Nietrudno znaleźć chętnych do tego procederu, który podtrzymuje i utrwala Lojalną Samotność. Można też odgrodzić bliskość od seksu w inny sposób. Samot-niczka Lojalna często utrzymuje dwa rodzaje związków, jednocześnie lub na przemian. Jeden z nich to związek ze starszym, dojrzałym mężczyzną, który niższy popęd seksualny nadrobi czułością i opieką - tego właśnie poszukuje omawiany typ samot-niczki w takim związku, traktując seks jako skutek uboczny. Prawdziwe potrzeby seksualne będzie jednak realizować w innym związku, krótkim i intensywnym, który zakończy się odrzuceniem mężczyzny jak zużytego opakowania, często z mściwą satysfakcją. Takie burzliwe związki, wspomagane często alkoholem lub narkotykami, pomagają jednocześnie nie myśleć o tym, co najbardziej bolesne, czyli o samotności. Wściekłość wobec mężczyzn może jednak być (i najczęściej jest) kompletnie nieuświadamiana. Jest zbyt groźnym uczuciem, by można było mu się przyglądać bez lęku. Wiąże się przecież ze strachem przed utratą miłości Taty. Bożena, jedna z uczestniczek moich treningów psychologicznej samoobrony dla kobiet, opowiedziała grupie taką historię: Łaził za mną taki jeden, w ogóle mi się nie podobał. Za młody, i miał ciemną karnację, jak Arab. Byłam z nim, chyba dwa razy, na kawie. Potem zaprosił mnie do klubu - początkowo się zgodziłam, ale potem mi się odechciało. Wtedy przyszedł do mnie do domu i zaczął mnie namawiać. Rozmawiałam z nim, ale stałam odwrócona tyłem, tak mnie już wkurzał. Bo co taki sobie myśli - Na pytanie grupy, czy jej się nie wydaje, iż była prowokująca, zaprzeczyła, zdumiona, że można ją o to podejrzewać. Przecież wiadomo, że i tak nic by z tego nie wyszło. Ja mu żadnych nadziei nie dawałam. Rzeczywiście, kiedy przyszedł wieczorem, byłam w samym szlafroku - ale to jeszcze nic nie znaczy. W ogóle nie miałam na niego ochoty. Tym razem grupa nie kryła już zdziwienia, że Bożena nie widzi swojego prowokacyjnego zachowania, ale ona konsekwentnie nie dawała się przekonać. Było to o tyle szokujące dla wszystkich, że nawet podczas opowiadania zdarzenia kręciła się zalotnie na krześle i zmysłowo uśmiechała - jakby tylko jej ciało było świadome, czego dotyczyła opowiedziana sytuacja. Zachowanie takie w oczywisty sposób może prowadzić do gwałtu w wypadku mężczyzn, skłonnych do agresji. I tak rzeczywiście jest - Samot-niczki Lojalne, szczególnie te uwiedzione przez Tatę, stają się ofiarami gwałtu częściej, niż inne osoby. Ich głębokie poczucie winy to odległa, ale wciąż żywa i bolesna konsekwencja nieodpowiedzialnego zachowania ich ojców (lub ojczymów, co jeszcze częstsze). Jak wielu innych samotników, Samotniczka Lojalna weźmie na siebie każdy ciężar, by tylko uchronić od niego ukochaną osobę, w tym wypadku Tatę. Jej nasycone seksem zachowanie to tak naprawdę wołanie o miłość Taty - miłość, która wciąż od nowa będzie ją ranić. Inaczej wołać nie umie. Masz cechy Samotniczki Lojalnej, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Mężczyźni są wyjątkowo ważni w moim życiu. Zdarza mi się, że manipuluję mężczyznami za pomocą seksu. Często mam wrażenie, że tkwi we mnie jakieś zło. Ojciec jest dla mnie ostoją. Moja wartość zależy od mojej atrakcyjności. Mężczyźni myślą tylko o jednym. Stały związek z mężczyzną jest dla mnie nieosiągalny. Nie mam przyjaciółek. Lubię pracować z mężczyznami. Kobiety są generalnie głupsze od mężczyzn. Gdy wychodzę z domu, smutek znika. Najgorszy w życiu jest brak kochanego mężczyzny. Umiem spieprzyć każdy związek. Najczęściej wiążę się z kimś zupełnie nieodpowiednim. Często nie wiem, co mnie jeszcze trzyma w tym związku. Czasem trudno mi osiągnąć orgazm. Jestem śmałą dziewczynką" mojego taty. Jestem zależna od opinii mężczyzn. Seks jest dła mnie jak nałóg. Mężczyźni wciąż mnie rozczarowują. Lubię znacznie starszych od siebie mężczyzn. Nie miałam dobrych kontaktów z mamą. Byłam molestowana seksualnie w dzieciństwie. Wciąż zwierzam się ojcu, a on mnie. Jestem kusicielką. Prowadzę podwójne życie seksualne. Mój ojciec nie był szczęśliwy w małżeństwie. Czasem mam wrażenie, że jestem dziwką. Samotność Zdyscyplinowana Surowy i wymagający Tata - to skuteczny przepis na stworzenie Samotnika Zdyscyplinowanego. Przepis ten zadziała jeszcze lepiej, gdy rodzice wspólnie będą wciąż wymagać, wciąż poprawiać twoje zachowanie i wciąż nie będą wystarczająco z niego zadowoleni. Wirus samotności w takim wypadku przenosi się z rodziców na dzieci bardzo szybko i objawia się identycznie -Samotnik Zdyscyplinowany zaczyna wymagać doskonałości od siebie i od innych z równą konsekwencją, jak jego rodzice. Większość z nas zna kogoś, kto wpada w furię, gdy postawi się jego ulubiony kubek uszkiem w lewo, zamiast w prawo, lub kogoś, kto sprawdza trzy razy, czy zamknął drzwi i jeszcze nie ma pewności. Ja słyszałem o takim panu, który podczas kserowania dokumentów sprawdzał każdą kolejną stronę, czy nie ma na niej błędu. Samotnik Zdyscyplinowany ściśle kontroluje nieistotne szczegóły swego życia, ponieważ nie potrafi ogarnąć i opanować rzeczy najważniejszych. A przede wszystkim nie jest w stanie zrozumieć swych uczuć - ich gwałtowność i nieprzewidywalność budzi w nim lęk. Im więcej kontroli szczegółów, tym mniej kontroli nad życiem i tym większy lęk. A wtedy trzeba tym bardziej kontrolować i sprawdzać. Niektórym Samotnikom Zdyscyplinowanym sprawdzanie, układanie i poprawianie całkowicie nieistotnych rzeczy zajmuje cały wolny czas. Przebieranie, gotowanie, pranie, sprzątanie - wszystko może stać się obiektem wielogodzinnych rytuałów. Trudno w takich wypadkach nawiązać bliską relację z drugą osobą - zresztą ona także zostanie poddana temu ostremu treningowi dokładności i najprawdopodobniej szybko ucieknie. Samotnik Zdyscyplinowany zostanie sam, w swoim czystym, schludnym i pozbawionym ciepła domu. Zarażenie Samotnością Zdyscyplinowaną zwykle dokonuje się, gdy wychowaniem zajmie się Tata, czyli wtedy, gdy rozumiesz już polecenia i jesteś w stanie odłożyć własną przyjemność, by zrobić przyjemność jemu lub po prostu uniknąć surowej kary. Pierwsze polecenia, jakie pamiętasz, to najprawdopodobniej śBądź cicho!" śKoniec zabawy, czas spać!" lub śKupę rób do nocnika!". Są one do siebie bardzo podobne - każde zakazuje ci zaspokajać własne potrzeby. Trudno wytłumaczyć dwuletniemu dziecku, dlaczego ma być cicho i dlaczego nie może robić kupy w majtki, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota, nie mówiąc już o ciekawskim grzebaniu w tej kupie w poszukiwaniu nowych odkryć. Przecież do tej pory było wolno. Co więcej, ustaliliśmy już, że takie nieskrępowane wyrażanie własnych potrzeb jest konieczne dla uniknięcia choroby samotności. Osobą, gotową przyjść na wezwanie i uwolnić od mokrej pieluchy, była zawsze Mama. A teraz pojawia się intruz, który mówi, że trzeba inaczej, że trzeba słuchać i wykonywać rzeczy, które w twoim pojęciu nie mają najmniejszego sensu. Próbujesz uciekać do Mamy, ale Tata wszędzie cię znajdzie. Zaczyna się tym samym proces cywilizowania i uspołeczniania małego dzikusa. Na jego spontaniczną ciekawość i kreatywność zostaje nałożony coraz ściślejszy kaftan norm, zakazów i przykazań. Dziecko zaczyna się uczyć, że ceną miłości Taty jest dostosowanie się do jego żądań. Taka jest rola i charakter ojcowskiej miłości, w odróżnieniu od akceptującej miłości matki. Nie ma w tym nic złego. Wszyscy musimy stosować się do pewnych norm, jeśli chcemy ze sobą wytrzymać. Niestety, działający w ukryciu wirus samotności powoduje, że gubimy prawdziwe znaczenie i powód istnienia tych norm - stają się one dla nas karą, wyrocznią, rusztowaniem, na którym budujemy naszą osobowość, nasze szczęście, nasz sposób na życie. Stajemy się zdyscyplinowani. Wprowadzanie norm nie jest więc błędem Taty i nie przesądza o zarażeniu wirusem samotności. Jego błędem jest natomiast uznanie tych norm za wieczne, nieprzemijające i wartościowe same w sobie. Jeśli Tata uzna, że nie trzeba tłumaczyć ci ich sensu, a tylko będzie wymagać ich przestrzegania, staniesz się z dużym prawdopodobieństwem Samotnikiem Zdyscyplinowanym. W twoją psychikę zostanie wbudowany bezlitosny strażnik, który surowo cię zgani za każdym razem, gdy będziesz chciał wypróbować nową pozycję seksualną, gdy zechcesz zjeść deser przed obiadem lub gdy wpadniesz na pomysł, żeby dziesięć minut poleniuchować. Każde zachowanie, sprzeczne z wpojonymi ci normami, wzbudzi w tobie natychmiast lęk przed ukaraniem. Chcąc uniknąć lęku, przestaniesz w końcu próbować. Zamiast żywym i czującym człowiekiem, staniesz się powoli bezwolną i sztywną kukłą, która nie będzie miała pojęcia, jak czerpać z życia, jak się bawić - jak być szczęśliwym. Tata, który chce ochronić cię przed tą odmianą wirusa, wpoi ci następujące przekonanie: w pewnych wypadkach świadomie ulegaj obowiązującym normom, bo jeśli tego nie zrobisz, możesz narazić siebie i innych na kłopoty. Tata, od którego wchłoniesz wirusa, przekona cię, że dostosowanie się do wymagań otoczenia jest najważniejszym celem w życiu. śMasz tak zrobić, bo ja tak mówię!" - oto zdanie-refren takiego ojca. Wcale to nie znaczy, że on wie, dlaczego tak masz zrobić, ale nie powie ci, bo jesteś zbyt mały, żeby zrozumieć. On ci nie powie, bo sam nie wie. Mój Tata powtarzał mi często: śZachowuj się zawsze tak, jakbym ja stał obok ciebie". Do dzisiaj czuję przez to jego morderczy wzrok na plecach, gdy na przykład zjem za jednym posiedzeniem całą czekoladę. Podejrzewam, że jem ją czasem właśnie w tym celu, żeby uwolnić się od tych krępujących więzów. Naprawdę, dorosły człowiek powinien mieć możliwość stawiania sobie ciekawszych wyzwań. Można by sądzić, że dostosowanie się do otoczenia jest najlepszym sposobem na uniknięcie samotności. Dlaczego więc Samotnik Zdyscyplinowany jest samotny? Dlatego, że zagubił gdzieś samego siebie, swoje potrzeby, tęsknoty i marzenia. Dlatego, że patrząc na bawiących się ludzi, bezmyślnie powtarza ich gesty -chce się dostosować, chociaż nie odczuwa z tego powodu żadnej przyjemności. Wewnątrz czuje tylko pustkę i przemożną potrzebę wypełnienia swego zadania w sposób perfekcyjny. Popatrz czasem, jak nasi sztywni politycy śpiewają wesołe skądinąd piosenki, gdy trzeba na wiecu wyborczym pokazać, że jest się równym facetem. Wyglądają, jakby połknęli kij od miotły. Gdy wrócą do domu, nie spytają żony śJak się bawiłaś?", ale śJak wypadłem?". Żona odpowie, że świetnie, ponieważ Samotnik Zdyscyplinowany wybiera na żonę osobę równie zdyscyplinowaną, jak on. Było co prawda kilka kobiet, które podobały mu się bardziej, ale gdy się do nich zbliżał, czuł przemożny lęk. Przed ośmieszeniem, przed zdemaskowaniem, sam nie wie już, przed czym. Prawdopodobnie te kobiety go ekscytowały, podniecały, burzyły krew - ale właśnie na to Samotnik Zdyscyplinowany nie może sobie pozwolić. Życiową partnerkę musi wybrać w sposób odpowiedzialny i racjonalny. Efekt jest taki, że maksymalnie po dwóch latach zainteresowanie drugą osobą całkowicie umiera. Oboje mają uporządkowany tryb życia. Uporządkowany aż do obrzydliwości. Wieczorem kładą się do wykrochmalonej na baczność pościeli i baczą, żeby nie dotknąć się nawzajem w sposób niekontrolowany. Ich seks, jeśli w ogóle istnieje, zawiera w sobie tyleż ognia, co porządkowanie bibliotecznego katalogu. Dopiero, gdy zasną, pojawiają się sny o seksualnych szaleństwach, o całonocnych orgiach, o sadomasochistycznych perwersjach. Ale nawet one budzą tyle poczucia winy, że przez następny tydzień Samotnik Zdyscyplinowany śni o wielkim domu, z mnóstwem pokojów, w których panuje okropny bałagan i kręcą się nieznani ludzie. Stara się uporządkować pokój po pokoju, ale gdy tylko posprząta w jednym i wygoni z niego obcych, gromadzą się oni w innych pomieszczeniach i wszystko znów wymyka się spod kontroli. Po takim całonocnym sprzątaniu Samotnik Zdyscyplinowany ma jeszcze mniej ochoty na spontaniczne odruchy. Jest układny, posłuszny i sam nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest nieszczęśliwy. Samotność Zdyscyplinowana jest najczęściej samotnością wśród ludzi. Wszyscy mamy wewnątrz takiego Zdyscyplinowanego Samotnika, który nie pozwala wydostać się na zewnątrz niektórym uczuciom czy marzeniom. Wszyscy oddaliśmy jakąś cząstkę siebie, by ten wewnętrzny dozorca był z nas zadowolony. Stajemy się przez to często nieautentyczni, sztuczni - dopiero później gryziemy palce i myślimy: śDlaczego im tego nie powiedziałam?", śDlaczego jej nie pocałowałem?", śDlaczego mu nie wygarnąłem?". Normy i zasady, których nie rozumiemy, rządzą naszym życiem, budząc czasem refleksję: śCo ja tu robię? Przecież powinienem być całkiem gdzie indziej!". Ale nie ma czasu, znów trzeba czegoś dopilnować, coś dokończyć, zapłacić rachunki, odpracować nadgodziny. Nie wiadomo też, dokąd mógłbyś pójść, czym się zająć, gdybyś rzucił to, co masz, co jest znane i bezpieczne. Najlepiej zostać w miejscu, gdzie ktoś powie, co masz robić, a jeśli masz podwładnych, to musisz wymagać od nich podobnego, bezmyślnego posłuszeństwa. Samotnik Zdyscyplinowany bardzo często zostaje zawodowym żołnierzem, policjantem, politykiem - w takich środowiskach zasady, przepisy i brak własnego zdania często są receptą na sukces. I tak mija życie, na wiecznym dostosowywaniu się, na szukaniu nagrody za podejmowane, często bezsensowne, wysiłki. Paul Gauguin, francuski malarz, ożeniony z chłodną Dunką, dopiero w wieku czterdziestu trzech lat wytropił swego wewnętrznego dozorcę, który kazał mu piąć się po sukces w zawodzie maklera giełdowego. Gdy więzy puściły, świeżo narodzony buntownik znalazł się po drugiej stronie kuli ziemskiej, aby w tropikalnej przyrodzie, wśród egzotycznych ludzi szukać swej dobrej samotności. Zła samotność wśród obcych ludzi, których sam wybrał na swoich bliskich, za bardzo dała mu w kość. Nikt z rodziny nie mógł pojąć jego decyzji - to pokazuje, jak daleko można być od siebie, mieszkając nawet pod jednym dachem. Z pewnością zranił i osamotnił bliskie mu osoby. Takie właśnie szkody wywołuje wirus samotności, jeśli nie jest odpowiednio wcześnie zauważony. Dlatego ważna jest dbałość o higienę psychiczną -w wypadku Samotnika Zdyscyplinowanego oznacza to zastanowienie się, może wspólnie z psychologiem, dlaczego tak wiele rzeczy wymyka się mu spod kontroli i dlaczego za nic nie może osiągnąć upragnionej perfekcji. Samotnik Zdyscyplinowany uwolni się od swego przeznaczenia dopiero wtedy, gdy zrozumie, że sam może decydować o swoim życiu, że nie spotka go za to kara - a nade wszystko wtedy, gdy zaprzyjaźni się z własnymi uczuciami. Być może nie zawiodą go one tam, gdzie nakazuje rozsądek, ale z pewnością ta podróż będzie o wiele bogatsza i przyjemniejsza niż każda inna. A przede wszystkim nie będzie to podróż samotna. Masz cechy Samotnika Zdyscyplinowanego, jeśli się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Wszystko powinno mieć swoje miejsce. Często sprawdzam kilka razy, czy zamknąłem drzwi. Obowiązek przede wszystkim. Nie mogę popełnić najmniejszego błędu. Muszę się dobrze zaprezentować w każdej sytuacji. Zdarzało mi się mieć problem ze wzwodem. Uczucia są mało przydatne, bo nieracjonalne. Często mam wrażenie, że zawiodłem. Dzieci potrzebują przede wszystkim dyscypliny. Muszę wywiązać się z zadań za wszelką cenę. Można bić dziecko, jeśli zasłuży. Zasady moralne to moja siła. Uczucia trzeba kontrolować. Potrzebuję autorytetu, by działać. W moim otoczeniu jest wiele osób o wątpliwych zasadach moralnych. Często odkładam trudne zadania na później, a potem działam pod presją czasu. Zdarza mi się mieć niegodne myśli. Ludzie często denerwują mnie swym niechlujstwem. W życiu potrzebna jest ważna idea. Często zamiast spać, rozważam ważną sprawę wciąż od nowa. Mam swoje zasady, od których nigdy nie odstąpię. Najgorsza jest utrata kontroli nad sobą. Nie można ulegać zachciankom. Gdyby wszyscy wykonywali swoje obowiązki, nie byłoby problemów. Miłość rodzicielska musi być surowa. Wyszedłem na ludzi dzięki mojemu ojcu. Często mam wrażenie, że nie wykonałem zadania poprawnie. Seks upodabnia nas do zwierząt. Rzadko czuję się zrelaksowany. Czy samotność to fatum? Poznałaś dziewięć najbardziej zjadliwych rodzajów samotności, które zostają nam zaszczepione we wczesnym dzieciństwie, przez rodziców. Całkiem możliwe, że nastroiło cię to niezbyt optymistycznie. Wcale się nie dziwię. Tak wiele jest zagrożeń i rozmaitych pułapek, w które wpadasz zupełnie nieświadomie, czasem jeszcze nie potrafiąc mówić, czasem nawet myśleć - czy przed taką samotnością można się w ogóle obronić? Czy nie jest to rodzaj ponurego przeznaczenia, które niesiemy ze sobą aż do samotnej śmierci? Z pewnością nie. Wiem to z własnego doświadczenia i potwierdzam, obserwując moich pacjentów i pacjentki. Z obserwacji tych wynika, że fatum samotności traci większość swej mocy, gdy zostanie rozpoznane. Rozszyfrowanie objawów zarażenia zabójczym wirusem sprawia, że dostajesz do ręki od-trutkę. Nie znaczy to, iż szkody wyrządzone przez obojętnych lub niedojrzałych rodziców znikną natychmiast. Rany przez nich zadane będziesz odczuwać jeszcze długo - być może do końca życia. Dostaniesz jednak do ręki coś, czego nie miałaś wcześniej: dostaniesz możliwość wyboru. Lubię porównywać skłonność do samotności ze skłonnością do alkoholu. W rzeczy samej jedno z drugim zbyt często się łączy. Są ludzie, którzy całe życie nadużywają alkoholu i nie wpadają w nałóg. Są też tacy, którzy uzależniają się po roku umiarkowanego picia. Jeżeli zaraziłaś się wirusem samotności, jesteś podobna do człowieka uzależnionego. Jeśli nie zdajesz sobie sprawy z mechanizmów nałogu (większość alkoholików nie zdaje sobie sprawy), twój dramat będzie się pogłębiać. Wciąż będziesz śnatykać" się na sytuacje, które skończą się piciem, a potem kacem-gigan-tem. W końcu uznasz, że tak ma być, że to fatum - i poddasz się. Jeśli jednak, z pomocą bliskich lub terapeuty, rozpoznasz sytuacje, które są dla ciebie groźne, bo prowadzą do pierwszego kieliszka a potem do dwudziestu następnych, możesz tak zorganizować sobie życie, żeby tych prowokujących sytuacji uniknąć. W większości wypadków zasady są proste i łatwe do przestrzegania - nie przechodzić obok ulubionego baru, nie pić ani kropli, nawet, gdy masz pewność, że będzie to tylko kropla, nie uczestniczyć w śzakrapianych przyjęciach". Chodzi o niedopuszczanie do siebie sytuacji, które powodują alkoholowy głód, a co za tym idzie, utratę zdolności racjonalnego myślenia. Możesz w ten sposób iść przez życie bez odrobiny alkoholu, nawet bez ochoty na drinka - możesz być w tym życiu szczęśliwa i spełniona. Podobnie jest z samotnością. Będąc jednym z opisanych w tej części samotników, lub jakąś ich kombinacją, musisz nauczyć się wystrzegać pewnych myśli, pewnych decyzji lub szczególnego rodzaju ludzi, którzy pogłębią twoją samotność. Jak to wygląda w praktyce? Kasia, jedna z moich pacjentek, miała wszelkie cechy Samotniczki Zależnej, połączonej w pewnym stopniu z Samotniczką Lojalną. Silny emocjonalny związek z ojcem, który wymagał od niej wielu poświęceń, powodował, że wchodziła w związki z żonatymi, nieodpowiedzialnymi mężczyznami - a oni bezlitośnie ją wykorzystywali. Broniąc się przed kolejnymi rozczarowaniami, zaczęła wybierać sobie mężczyzn na jedną noc, żeby poczuć choć trochę ciepła. W którymś jednak się zakochała. Od tej pory miotała się w klatce przeciwstawnych uczuć - między strachem przed zranieniem, a wielką potrzebą miłości i bliskości. Po trzech miesiącach psychoterapii wypowiedziała niezwykle ważne zdanie: śBoję się, że będzie z nim to samo, co z moimi rodzicami. Boję się awantur, boję się, że będę musiała uciekać". Kasia zaczęła odróżniać w swoich uczuciach tę część, która dotyczyła jej partnera oraz tę, która dotyczyła dzieciństwa. Dzięki temu mogła zbliżyć się do swego mężczyzny, otworzyć się i przekonać, że jej strach był bezpodstawny. Kosztowało ją to wiele trudu, ale zdecydowała, że nie chce już dłużej być samotna. Dokonała wyboru. Gdyby nie nauczyła się odpowiednio adresować swych uczuć, pewnie do dziś bałaby się mężczyzn i pewnie utwierdziłaby się w swojej samotności. Oczywiście, psychoterapię powinno się podjąć w najgroźniejszych przypadkach samotności, gdzie ból jest na tyle duży, że wpędza w depresję, powoduje napady lęku lub ryzykowne zachowania: przypadkowy seks, używanie narkotyków i tym podobne. Czasem wystarczy, abyś rozpoznała swój typ samotnictwa i określiła, co w twoim zachowaniu zbliża cię do samotności, a co od niej oddala. Ale nawet wtedy kontakt z dobrym psychotera-peutą może przynieść nieocenione korzyści. Pomoże on rozpoznawać sytuacje, w których powinien ci się włączać w głowie dzwonek alarmowy. Dla jednych będzie to pierwszy, samotny kieliszek, dla niektórych nawiązanie znajomości z mężczyzną typu macho, dla innych znów natrętna myśl: śOna nie jest godna tego, żeby ze mną przebywać". Takim właśnie rozpoznawaniem, a także metodami wydobywania się z zagrożenia samotnością, zajmę się w kolejnych częściach tej książki.
CZĘŚĆ II
Katalog objawów Przyszedł czas, by przyjrzeć się niektórym objawom choroby samotności, szczególnie tym, które z samotnością zwykle się nie kojarzą. Bardzo wiele naszych dorosłych problemów miałoby szansę znaleźć swoje rozwiązanie, gdybyśmy potrafili dostrzec, że u ich podstaw leży nieumiejętność nawiązywania bliskich relacji z drugą osobą. Niestety, wirus samotności przyjmuje różne maski, przez co trudno jest go rozpoznać i unieszkodliwić. Zapomniane dziecko Okres dojrzewania jest stopniowym uwalnianiem się od zależności, stopniowym przecinaniem psychicznej pępowiny, łączącej cię z Mamą i Tatą. To trudne zadanie dla rodziców, którzy nagle zauważają, że zamiast rozkosznego bobasa hodują we własnym domu upartego indywidualistę. Niestety, wielu rodziców popełnia tu niebezpieczny błąd, traktując pierwsze próby samodzielności jako złośliwą przekorę lub nawet bunt, skierowany osobiście przeciwko nim. Niewykluczone, że pod kąśliwymi uwagami młodego człowieka o ich stetryczeniu lub dwulicowości, wyczuwają jakąś niewygodną prawdę o sobie - tym bardziej więc starają się zdusić takie objawy, niestety, zwykle występując z pozycji wszystkowiedzącego autorytetu. To stwarza szybko powiększającą się przepaść między nimi a ich dziećmi, którą z czasem coraz trudniej jest przeskoczyć. Dla dorastających dzieci to nic innego, jak bolesne doświadczenie samotności. I to nie takiej samotności, którą można pokonać rozpaczliwym krzykiem, ale samotności przerażającej i obezwładniającej. Bunt młodego człowieka nie jest bowiem bezmyślną agresją, skierowaną na rodziców, chociaż czasem może tak wyglądać. Bunt jest trudną i niezbędną w tym wieku próbą określenia swego miejsca w świecie, swych granic i możliwości działania. Jeśli rodzic tego nie rozumie, wyrządza dziecku często nieodwracalną krzywdę - traci ono bowiem niezbędne oparcie, kiedy zaczyna śsięgać" po świat. Bez tego podparcia, wchodzący w życie człowiek czuje się przeraźliwie samotny i bezradny. Świat nie jest wtedy dla niego źródłem fascynujących i twórczych doświadczeń, ale miejscem obcym i przerażającym. Młody człowiek chce bowiem decydować sam, ale potrzebuje autorytetu, do którego mógłby się odnieść - niezależnie od tego, czy ów autorytet zgodzi się z jego decyzją, czy nie. Tak jak podróżnik, potrzebuje punktu odniesienia, by móc ustalić swoje położenie. Szkoda, że zbyt wielu rodziców nie rozumie tej potrzeby. A przecież łatwo można dostrzec, że bunt dziecka jest buntem twórczym, służącym rozwojowi. Nawet, gdy syn czasem krzyczy na nich ze złością, nawet, gdy córka trzaska drzwiami -wciąż przecież żyją pod tym samym dachem, wciąż są zależni i dobrze o tym wiedzą. W głowie dorastającego człowieka kłębi się tak wiele sprzecznych i często gorących uczuć, że musi im dać wyraz - a wobec kogo ma tę frustrację okazywać, jeśli nie wobec najbliższych mu ludzi? Zadaniem mądrego rodzica jest zająć się tymi uczuciami, porozmawiać o nich, przyjąć je i jakiś czas przechować, by syn lub córka mogli się uporać z tymi, które jeszcze w nich pozostały. Tak się jednak dzieje rzadko. Najczęściej rodzice mają tyle własnych problemów, że dołożenie sobie dodatkowych jest ponad ich siły. Problemy młodego człowieka zostają więc zignorowane, skrytykowane lub zwyczajnie wyśmiane. Wtedy milknie, odwraca się od rodziców, przestaje na nich liczyć. Tak ważne dla niego wydarzenia, jak pierwsza miłość, pierwsza bójka lub utrata przyjaciela przeżywane są przez niego w samotności bez udziału bliskich osób, które mogłyby mu pomóc wiele spraw zrozumieć i ocenić. Wyrazistym przykładem tej wielkiej potrzeby wsparcia ze strony rodziców mogą być doświadczenia młodych ludzi, którzy przedwcześnie utracili matkę lub ojca. Jacek, dwudziestoletni mężczyzna, stracił ojca w wieku dwunastu lat. Jako jedyny mężczyzna w rodzinie musiał szybko wydorośleć, zmienić plany i zająć się bliskimi. Wywiązał się z tego zadania znakomicie, poza tym świetnie radził sobie zawodowo, miał wspaniałą dziewczynę. Ale pod tym wszystkim gniotła go wielka samotność, która wyszła na wierzch w ciągu jednej godziny rozmowy. Wciąż dręczyła go niepewność, czy jego wybory są słuszne, czy działa w sposób prawidłowy, a przede wszystkim nie był pewien, czy robi cokolwiek dla siebie: Wciąż myślę o tym, co powiedziałby tata, gdyby widział, co robię. Nie czuję zadowolenia z mojej pracy, wciąż mam wrażenie, że czegoś nie uwzględniłem, nie dopatrzyłem. Strasznie tęsknię za tatą. Została po nim dziura, której nie można niczym wypełnić. Czasem odechciewa mi się żyć, tak jestem tą całą odpowiedzialnością zmęczony. Wpadam w takie stany, że z nikim nie rozmawiam, nawet z dziewczyną. Mama mnie denerwuje, bo wszystko tak się jej we mnie podoba. Chciałbym, żeby tata tu był i coś mi doradził, zdjął ze mnie trochę tego ciężaru. Gdy rodzice przedwcześnie odchodzą lub odsuwają się, dorastający człowiek zostaje sam ze swymi problemami. Nawet jednak, gdy rodzice są dla niego wsparciem, pozostaje w nim świadomość pewnej niższości wobec nich, która zresztą wyraża się w słowie śniepełnoletni". Nie jest już dzieckiem, nie jest jeszcze dorosłym - jest czymś nieokreślonym, czymś pośrodku. Dlatego w tym okresie na pierwszy plan wychodzi Grupa - czyli rówieśnicy, którzy mają podobne problemy i z którymi można o nich rozmawiać, jak równy z równym. Grupa dla młodego człowieka jest prawie tak samo ważna, jak mama dla niemowlaka. Grupa proponuje rozwiązania i mody, Grupa ocenia i nagradza lub karze. Z Grupy rekrutują się przyjaciele i wrogowie. Grupa jest też lekiem na samotność wieku dorastania. Samotność ta bywa wyjątkowo dotkliwa - niestety, często jest lekceważona jako ścoś, co przejdzie z wiekiem". Czasem nie przechodzi. Czasem utrwala tę samotność, która została zaszczepiona dziecku już wcześniej. Z punktu widzenia dorosłego i śpełnosprawnego" obywatela, dorastający człowiek jest w sytuacji uprzywilejowanej. Nie musi martwić się zarabianiem pieniędzy, nie ma na głowie zbyt wielu obowiązków, jest młody i zdrowy. Może budzić to zawiść starszych osób - i często budzi. Korzystanie z tylu przywilejów i ziemskich uciech przy często minimalnej odpowiedzialności, wygląda im na grubą niesprawiedliwość. Dlatego, dopóki młody człowiek nie zacznie sam na siebie zarabiać, rodzice często sztucznie i na siłę podtrzymują jego dziecięcość i niepełność. Zdania, które słyszałem w domu rodzinnym dosyć często, szczególnie boleśnie zapadły mi w pamięć: śNic w tym domu nie jest twoje. Własne rzeczy będziesz miał wtedy, gdy będziesz miał własny dom". I drugie, bliźniacze: śBędziesz decydował, gdy będziesz na swoim. Teraz masz robić to, co ci każemy". Refren do tych zwrotek brzmiał: śNie mądrzyj się". W oczywisty sposób to mnie ubezwłasnowolniało, odbierało spontaniczność i chęć rozwoju. Ale przede wszystkim wywoływało dojmujący ból samotności. Najbliższe osoby, od których oczekiwałem rady i wsparcia, odcinały się ode mnie, mówiąc: śTwoje miejsce jest tam, a nasze tu". W momencie, gdy koniecznie potrzebowałem mocnej podstawy, od której mógłbym się odbić do samodzielnego życia, ta podstawa była mi usuwana spod nóg i pozostawałem w bezsilnym zawieszeniu. Daleko później, gdy zacząłem uczyć w szkole podstawowej, przekonałem się, że większość nastolatków ma podobne problemy z rodzicami. śCo oni wiedzą. Traktują mnie jak gówniarza. Z rodzicami nie mam o czym gadać" - Takie wypowiedzi pojawiały się bardzo często. Trudno było znaleźć nastolatka, który mówił o swych rodzicach inaczej. Smutny jest fakt, że w czasie, kiedy rodzice są tak bardzo potrzebni młodemu człowiekowi, sami się od niego odsuwają. Czemu tak się dzieje? O jednym z powodów już wspomniałem: zazdrość o młodość i beztroskę. Ale czy ktoś im przeszkadza czuć się młodo i beztrosko? Myślę, że wręcz przeciwnie - zmęczeni i upokorzeni podobnym traktowaniem przez własnych rodziców, jak najszybciej chcą się stać poważni, stateczni, dorośli. Wybierają sobie ogłupiające zawody, by móc powiedzieć: śJestem pracownikiem międzynarodowej korporacji". Zapisują się do organizacji, które dodają im powagi swą wieloletnią tradycją, ale odbierają indywidualność i każą uczestniczyć w nudnych, jak flaki z olejem, ceremoniach. Żenią się z przypadkową osobą, aby czym prędzej uciec z rodzinnego domu i napawać się powagą słów śżona" lub śmąż" i już wkrótce z lubością powtarzać oklepane kawały o tym, jak mąż wraca pijany, a żona czeka ze ścierą w dłoni. Nic dziwnego, że po tym wszystkim czują się starzy i znużeni. Nic dziwnego, że zżera ich zawiść, gdy widzą parę młodych ludzi, beztrosko czulącą się do siebie na ławce w parku. Nikt im nie przeszkadza być młodym i szczęśliwym. Nikt, oprócz nich samych. Granica między dojrzewaniem a dorosłością ustalana jest sztucznie i bardzo często służy tylko i wyłącznie dominacji silnych nad słabymi. Młody człowiek, aby uniknąć samotności, zwykle idzie na kompromis sam ze sobą. Szczególnie, jeśli ma cechy Samotnika Uległego lub Zdyscyplinowanego. Przyjmuje wątpliwej wartości zasady i zyskuje w zamian poczucie powagi i władzy. Stał się dorosły. Nie wie jeszcze, że zapłacił haracz, rezygnując z części siebie. Wśród skutków tego wątpliwego interesu, na jednym z pierwszych miejsc plasuje się późniejsze poczucie obcości, niespełnienia i rozczarowania życiem. Gdy rezygnujesz z części siebie, niewiele masz do zaoferowania drugiej osobie, oprócz pustych frazesów i udawanej siły. Straciłeś coś ważnego - straciłeś swą dziecięcą spontaniczność, umiejętność cieszenia się chwilą i własne spojrzenie na świat. Jeśli chcesz poczuć prawdziwą bliskość z drugą osobą, jeśli chcesz doświadczyć, jak samotność rozwiewa się i znika, to pomyśl o zaprzyjaźnieniu się na powrót ze swą dziecięcą, niedojrzałą częścią osobowości. Może odbierze ci to trochę powagi, ale za to przyda szczęścia. Gdzie szukać swej dziecięcości, jak do niej dotrzeć? W odpowiedzi na te pytania może pomóc historia o tym, jak pewnego razu małe dziecko, będąc na spacerze z tatą, zobaczyło ptaszka. śZobacz tato, jakie śmieszne coś, jak kąpie się w kałuży! I jak śmiesznie kręci łebkiem!". śTo wróbel" - skwitował tata. Następnym razem dziecko wyszło na spacer z mamą. śZobacz, jaki ładny ptaszek!" - zawołała w pewnej chwili mama, pokazując go dziecku. śA, to wróbel" - odrzekło znudzone dziecko i poszli dalej. Tęsknota za rodzicem Wchodząc do przedsionka dojrzałości, młody człowiek zaczyna rozumieć, że jego dziecięce fantazje o wszechmocy rodziców były, mówiąc delikatnie, lekko przesadzone. śTo tacy sami ludzie, jak ja - może starsi, może mają więcej władzy, ale tak naprawdę to nie różnią się niczym ode mnie" - takie myśli krążą po głowie młodego buntownika. śA na wielu sprawach znam się lepiej od nich" - to kolejna, jeszcze bardziej buntownicza myśl. Obok radości, płynącej z poczucia odrębności i samodzielności, skutkiem takich myśli jest smutek i lęk. Jak pamiętasz, w okresie, gdy dziecko zaczyna dostrzegać trzecią, ważną osobę w swym otoczeniu, zwykle silnie przywiązuje się do rodzica płci odmiennej. Mała dziewczynka chce być wybranką swego taty, mały chłopiec zakochuje się w mamie i planuje wspólne z nią życie. Pierwsze podejrzenia, że być może te nadzieje są nierealne, pojawiają się już wtedy, gdy córka musi wieczorem wyjść z łóżka taty i wpuścić tam mamę, podczas gdy sama będzie spać samotnie. Podejrzenia zyskują na sile, gdy usłyszy przypadkiem z sypialni rodziców dziwne odgłosy, jakby walki, czegoś, co trudno określić i zrozumieć, a co budzi niepokój. śMamusiu, co się dzieje, co ci tata robi?" - potrafi spytać zalęknione dziecko. Tego lęku nie łagodzi zapewnienie mamy, że wszystko jest w porządku i że nic jej się nie stało. Rodzice robią coś, do czego nie chcą mnie dopuścić - chcą być wtedy sami, beze mnie. Taka sytuacja budzi zazdrość córki o ojca, syna o matkę. Pamiętasz to uczucie? Ktoś odbiera ci najukochańszą osobę na świecie, a ty niewiele możesz temu zaradzić. To niezwykle trudne przeżycie dla małego człowieka, ale też nieuchronne. Jeszcze trudniejszy jest fakt, że wówczas, gdy budzi się w tobie tęsknota za oddalającym się obiektem uwielbienia, rodzi się też gniew na osobę, która to spowodowała. W córce wzbiera złość na matkę, syn zaczyna wściekać się na ojca. śBędę lepszy od niego, przewyższę go i odbiorę mu mamę" - ta myśl, bardziej lub mniej uświadomiona, potrafi mu czasem towarzyszyć przez całe życie. Zajmuje pierwsze miejsca w szkolnych olimpiadach, potem zdobywa i porzuca najpiękniejsze kobiety, w końcu zostaje biznesmenem z najwyższej półki lub międzynarodowej sławy naukowcem - jednak gdzieś w głębi czuje, że wcale go te sukcesy nie cieszą, że mimo tłumu, który go podziwia i wychwala, wciąż czuje się samotny. Ta samotność jest ciągłą tęsknotą za mamą, za niespełnioną, idealną miłością z jedyną, doskonałą istotą na tym świecie. Takie koleje życia są zwykle udziałem Samotnika Lojalnego, dla którego rywalizacja i sukces są najważniejszymi celami w życiu i drogą do pokonania ojca. Trochę inaczej przejawia się kobieca lojalność wobec ojca, ale o tym wiesz już z poprzedniej części. Wspólną cechą Samotników Lojalnych, oprócz poczucia samotności i konsekwencji w walce o ukochanego rodzica, jest uporczywe trwanie w słodkim złudzeniu, że oczekiwana chwila w końcu nadejdzie. Że ich wytrwałość przezwycięży wszelkie przeszkody i połączą się w kojącym związku z upragnionym ideałem. Gdyby spytać ich o to otwarcie, większość z nich stanowczo by zaprzeczyła. Nie dopuszczamy do siebie myśli, które chociażby w najmniejszym stopniu mogłyby się kojarzyć z kazirodztwem. Ale tu przecież nie chodzi o seksualną fascynację własnym rodzicem, tylko o głęboką, dziecięcą tęsknotę za bliskością i miłością. Ta tęsknota w wieku dorastania powinna stopniowo przesunąć się w innym kierunku, na inne osoby. Samotnik Lojalny jest jednak zwykle w subtelny sposób utrzymywany w swoich złudzeniach przez rodzica odmiennej płci. Ojciec ogląda erotyczne filmy przy córce, matka wysyła synowi ucałowania nie w Dniu Dziecka, ale w Dniu św. Walentego. To wystarczy, by dziecięce fantazje zostały od nowa rozpalone. I tak Samotnik Lojalny utwierdza się w swej samotności. Moja znajoma Samotniczka Lojalna mówi często w ten sposób: śMam kapitalny kontakt z ojcem. Dzwonimy do siebie prawie codziennie. Możemy o wszystkim porozmawiać. Właściwie nie mamy przed sobą tajemnic". Tak silne poczucie bliskości z ojcem sprawia, że owa kobieta wchodzi w związki z mężczyznami tylko w celach seksualnych. Jej życie w ten sposób pozostaje pokawałkowane, a poczucie samotności wciąż się pogłębia, szczególnie, gdy myśli o rodzinie, o dzieciach. Wyrzekając się idealnych rodziców swego dzieciństwa, nastolatek ponosi autentyczną stratę, czasem nawet porównywalną ze śmiercią najbliższych osób. Uczucie samotności w tym okresie bywa wyjątkowo wyraźne i dotkliwe. Stąd częste stany przygnębienia, depresji, niechęci do jakichkolwiek zajęć. To prawdziwa żałoba, w której młodemu człowiekowi należy pomóc. Nie można go oskarżać lub siłą zmuszać do aktywności. Każda żałoba musi mieć czas i przestrzeń dla dokonania się. Wzbudzanie poczucia winy może doprowadzić do tego, że dorastające dziecko zacznie nienawidzić samego siebie. Jeśli pozwoli mu się przejść żałobę, ofe ując wsparcie i pomoc, nastolatek w jakimś momencie skończy opłakiwanie utraconych ideałów i zacznie realistyczniej patrzeć na życie. Swoją potrzebę miłości, bliskości i erotyzmu skieruje ku bardziej odpowiednim do tego celu osobom.
Brak przyjaznej grupy Gdy zrozumiesz już, że wśród rodziców nie znajdziesz ani ukochanej, ani przyjaciela, kierujesz te niezwykle silne potrzeby w stronę rówieśników. Jak wielkie mogą być te potrzeby, świadczy tempo, w jakim zakochujesz się, mając kilkanaście lat. Nigdy potem już miłość nie porazi cię z taką siłą. Wszyscy chcemy być akceptowani, kochani i doceniani za nasze zalety. Bez tego trudno byłoby żyć. Uwolniona potrzeba miłości szuka więc intensywnie swego celu, a gdy znajdzie, wpija się w niego z całej siły, oczekując na zaspokojenie porównywalne z tym, jakie oferowali rodzice. Tutaj po raz pierwszy się przekonujesz, jak bardzo miłość lub przyjaźń może ranić, ile powodować zawodów i smutków. Tutaj też po raz pierwszy ujawniają się ci samotnicy, których samotność będzie polegać na niemożności zdobycia partnera, odwzajemniającego miłość i zaspokajającego pokładane w nim oczekiwania. Przeżyją swą pierwszą rozpacz, związaną z porzuceniem i zaczną się zastanawiać, czy na takim świecie warto w ogóle żyć. Miłość i przyjaźń ze strony drugiej osoby w tym burzliwym okresie życia mają wspólny cel: udowadniają ci twoją wartość, pokazują, że masz w świecie swoje miejsce, że to, co robisz, co myślisz i czujesz, ma sens. Szukasz więc w drugiej osobie nie tyle konkretnego człowieka, ile lustra, które potwierdzi twe chwiejne jeszcze przekonania na własny temat. Akceptacja przez równorzędnego partnera ma w tym wieku wartość nieocenioną. Jeśli wyniosłeś z rodzinnego domu chorobę samotności, prawdziwy przyjaciel może cię z niej wyleczyć. Wiadomo przecież, że przyjaźnie z tego okresu potrafią przetrwać wiele lat. Nie jesteśmy już tymi samymi osobami, co kiedyś - opowiadała mi jedna z moich szkolnych koleżanek - Nie podoba mi się często życie moich śpsiapsiółek" ze szkoły. Ich grubi mężowie, ich ciągła pogoń za nowymi meblami, większym mieszkaniem. Nie umiem powiedzieć, na czym to polega, ale wciąż jednak lubię się z nimi od czasu do czasu spotkać. To tak odświeża. Szukając więc najlepszego przyjaciela, szukasz swej tożsamości. Bliski, akceptujący cię człowiek, pomaga odpowiedzieć na pytanie: kim jestem? Próbujesz więc tu i ówdzie, przeżywasz parę zawodów, ale w końcu masz jasność, z jakimi osobami czujesz się najlepiej. To jest twoja Grupa, w niej prawdopodobnie znajdziesz swoich przyjaciół, swoje miłości, swoich życiowych partnerów. Dlatego nieprawdą jest to, co mówią niektórzy pedagodzy, że młodość to okres przejściowy, który trzeba przejść jak grypę, a potem jakoś pójdzie. Czas dorastania to okres kluczowy dla problemu samotności. Jeśli zaakceptujesz Grupę i sam zostaniesz przez nią zaakceptowany, wirus samotności straci najostrzejsze zęby. Jeśli jednak nie zdążysz znaleźć odpowiedniej dla siebie Grupy, możesz wynieść z tego okresu głębokie przekonanie, iż nie pasujesz do świata w ogóle, że jesteś dziwakiem lub wręcz kimś nienormalnym czy upośledzonym. To niebezpieczny okres dla Samotników Wycofanych i Nieufnych, którzy na najmniejsze odrzucenie ze strony rówieśników zareagują jeszcze głębszą ucieczką w samotność. Będąc jednym z nich, możesz obawiać się Grupy tak bardzo, że celowo sprowokujesz taką sytuację, w której Grupa nie będzie miała innego wyjścia, niż się od ciebie odsunąć. Możesz w tym celu na przykład ubrać się jak skrzyżowanie Anioła Piekieł z którymś z członków Sex Pistols, możesz rąbać wszystkim bez opamiętania prawdę w oczy, możesz się też upijać na każdej imprezie i przekraczać wszelkie granice ekscentryczno-ści i przyzwoitości. Pod takim zachowaniem, z jednej strony kryje się wielka nadzieja, że zostaniesz zaakceptowany takim, jakim jesteś - z drugiej jednak chęć utwierdzenia się w przekonaniu, że samotne życie, które prowadzisz, jest lepsze, niż kontakt z zakłamanym, nietolerancyjnym światem. Ile Grupa zniesie, nie wiadomo. Jeśli przetrwa atak, nastąpi przesilenie choroby i twoja samotność zostanie przezwyciężona. Być może staniesz się nawet jednym z ważniejszych i bardziej lubianych członków Grupy, a poprzednie prowokacje odejdą w zapomnienie. Jeśli jednak wirus samotności jest silny, w końcu zmusisz Grupę, by cię odrzuciła. Wtedy usprawiedliwisz przed sobą swoją samotność, zanurzysz się w niej i być może już nigdy nie wrócisz do świata. Im mniejsze i im bardziej zamknięte środowisko, tym trudniej Samotnikom Wycofanym i Nieufnym uzyskać jego akceptację. Jest jednak kilka metod, którymi można się wydostać z tej pułapki i znaleźć swoją Grupę i swoje miejsce w świecie. Pierwsza z nich, znana od stuleci, to sztuka. Muzyka, malarstwo, literatura - gdzieś wśród ich twórców kryje się człowiek, który jest do ciebie podobny i który pokaże ci taki kawałek świata, gdzie będziesz się czuł jak u siebie. Możesz być tego pewien. Całkiem prawdopodobne, że odkryjesz swój drwiący pesymizm u Witkacego, może odnajdziesz bliską duszę w romantyczno-zgrzebnym Stachurze. Może zafascynuje cię niezwykle delikatne i subtelne malarstwo Utrilla, a gdy się dowiesz, że wszyscy mieli go za aspołecznego pijaka, uwierzysz, że to, co uważasz za własną słabość, jest w rzeczywistości liryczną wrażliwością. Może odkryjesz samego siebie w dziecięco radosnym Mozarcie, który raz po raz wpada w ponury i tragiczny ton, by znów wznieść się ponad swą depresję i smutek. A może rozpoznasz swą samotność w samotności van Gogha, który poświęcił życie pracy, ta zaś okazała się wartościowa dopiero po jego śmierci - gdy tłum zachwyconych ludzi stoi przed obrazami, z których żaden nie został sprzedany za życia malarza. Każdy z tych ludzi umarł w samotności. Mimo to jednak, czując głęboką więź z którymkolwiek z nich, nagle zaczynasz rozumieć, że możesz być dla innych ludzi tak samo wartościowy, jak ci dawno odeszli twórcy dla ciebie. Szkolne metody nauczania być może wykształciły w tobie przekonanie, że ci wszyscy ludzie to nadęci nudziarze, przez których musisz wkuwać na pamięć ich egzotyczne daty urodzin. Jeśli jednak potraktujesz owych ludzi tak jak siebie, czyli jak kogoś, kto nie mając bratniej duszy, siada i przelewa całą swą samotność, swą miłość i swój ból na papier, zrozumiesz, że w rzeczywistości są oni twoimi przyjaciółmi. Są twoją Grupą, skupiającą pokrewne ci umysły. Drugi sposób, wart polecenia, gdy nie czujesz się akceptowany przez własną Grupę, to poszukanie innej Grupy. Gdy mieszkasz w dużym mieście, nie powinno być z tym kłopotu. Jeśli twoja klasa, w odróżnieniu od ciebie, interesuje się głównie piłką nożną i szybkimi samochodami (oraz równie szybkimi dziewczynami), znajdziesz podobnych sobie outsiderów w niektórych klubach lub na studenckich imprezach, związanych z określonym tematem (ochrona środowiska, obozy przetrwania). Jeśli mieszkasz w małym mieście, może być gorzej, ale tu z pomocą przychodzi wszędobylski Internet. Nawet, jeśli twoje zainteresowania skupiają się tylko i wyłącznie wokół ślubnych rytuałów plemion Afryki Środkowej lub wokół artystycznej precyzji równań Hamil-tona, w Internecie niezawodnie znajdziesz listę lub grupę dyskusyjną, pełną podobnych tobie zapaleńców. Krok po kroku, podczas fachowej dyskusji, poznacie swoje charaktery, swoje wady i zalety, a w końcu zainteresujecie się, kto gdzie mieszka, jak wygląda, może nawet co lubi na śniadanie. Poznanie się w śrealu" stanie się już tylko kwestią czasu. Na wielu listach dyskusyjnych jak refren pojawia się informacja, że dwoje śstarych" uczestników zaprasza resztę na własny ślub. Przez Grupę do bliskich, intymnych związków - ta reguła wciąż się powtarza. Dlatego interne-towe serwery randkowe, gdzie kłębią się tysiące samotników, bardzo często są źródłem kolejnych rozczarowań. Archaiczne świeczorki zapoznawcze" w klubach osób samotnych miały o wiele większy sens. Dobrze jest, gdy zobaczysz interesującą cię osobę na tle Grupy - jak się porusza, jak uśmiecha do obcych, jak do znajomych, co robi, gdy sądzi, że nikt na nią nie patrzy. Bezpo średnie spotkanie, umówione na podstawie komputerowej ankiety lub kilku standardowych listów, całkowicie pomija ten ważny etap wchodzenia w nową znajomość. Siedząc naprzeciwko śwybrańca" z randkowego serwisu, zwykle czujesz się zobowiązany do decyzji, do wyboru, bo przecież nie chcesz marnować czasu swojego i cudzego. A przecież ludzie często bywają spięci na pierwszych spotkaniach, lub starają się wypaść jak najlepiej. Niektórzy dadzą się lubić dopiero wtedy, gdy poczują zaufanie i bezpieczeństwo. Być może ty także. Niewykluczone też, iż zgodnie z zasadą śim bliżej, tym gorzej", uważają, że okrutnym można być tylko wobec tych, z którymi już się trochę przeżyło. Jak w takich warunkach trafnie rozpoznać właściwą osobę i mieć pewność, iż właśnie z nią chciałoby się spędzić resztę życia?
Perfekcjonizm Realia wolnego rynku, które większości z nas kojarzą się mniej lub bardziej z prawem dżungli powodują, że największe szansę przetrwania mają osobniki najlepiej wyposażone do walki o byt. W myśl tej zasady rodzice często starają się wykształcić w tobie jak najwięcej rozmaitych zdolności. Idea w zasadzie jest słuszna. Od kiedy pamiętasz, bez przerwy się uczysz - po szkole, kiedy koleżanki idą do kawiarni, ty biegniesz na balet lub zajęcia sportowe, a wieczorem, gdy już odrobisz lekcje, czeka cię jeszcze godzina z nauczycielką francuskiego. Nie masz nawet chwili, aby usiąść spokojnie i się zastanowić: śCo ja tu robię? Czy naprawdę tego chcę?". Niestety, w pogoni za doskonałością rodzice zaczynają zmuszać cię do zajęć, które w ogóle nie budzą twojego zainteresowania. I co gorsza, oczekują wykonania zadania śna piątkę". Jeśli tak jesteś traktowana, to bardzo szybko możesz nabrać przekonania, iż w jakiś sposób zawodzisz rodziców. Nikt bowiem nie może być wciąż we wszystkim najlepszy. Zaczynasz podejrzewać, że nie dorównujesz innym dzieciom, może jesteś upośledzona i dlatego rodzice nie kochają cię tak, jak byś pragnęła. Może nawet nie chcieli żebyś przyszła na świat, tylko tak wyszło, że się urodziłaś i teraz muszą się z tobą męczyć. Starasz się i starasz - wciąż jednak nie jest wystarczająco dobrze, bo nawet jeśli wykonasz zadanie, następnym razem dostaniesz trudniejsze. Wciąż więc musisz wytężać siły, aby zasłużyć na miłość najdroższych ci osób. Takie też zasady przenosisz później na związki z mężczyznami - wciąż czujesz, że jesteś dla nich nie dość inteligentna, nie dość wykształcona, nie dość piękna. Więc jeszcze podyplomowe studia, więc operacje plastyczne, więc joga lub tai-chi, w celu wy-szlifowania wewnętrznego piękna. I wciąż bez pożądanego skutku. Twoje własne potrzeby schodzą na dalszy plan. Czasem w ogóle sobie ich nie uświadamiasz. Liczy się tylko akceptacja, widziana w oczach ukochanej osoby. Niestety, jakoś tak się dzieje, że ukochana osoba wciąż tego nie docenia i w końcu odchodzi, co utwierdza cię w przekonaniu o własnej śgorszości" i nieprzydatności. Mechanizm raz puszczony w ruch zaczyna sam nabierać prędkości. Patrząc na ciebie z boku, mógłby ktoś powiedzieć: taka piękna i wykształcona osoba - na pewno szczęśliwa. Ale ty nie jesteś szczęśliwa. Nawet nie wiesz, co to znaczy, może z wyjątkiem ulotnych chwil, gdy partner dostrzegł nową fryzurę, docenił intelektualną precyzję twojej wypowiedzi lub celny dowcip. Jednak to zdarza się rzadko, o wiele za rzadko. Aby uniknąć takich konsekwencji, rodzice powinni stworzyć ci warunki, w których sama wybierałabyś interesujące cię zajęcia. Chociaż wszystkie były nudne, na pewno coś byś znalazła dla siebie. Niestety, nie zrobili tego i teraz musisz borykać się ze swym poczuciem niższości, które nie pozwala ci nawiązać partnerskiego związku, bez warunków, bez wymagań i oczekiwań w stosunku do samej siebie. W pułapkę takiej samotności wpadają zwykle Samotnicy Ulegli i Zdyscyplinowani. Jak sobie z tym radzić? Mówiąc najkrócej, powinnaś szukać przyjemności w tym, co właśnie robisz, a nie w ocenie innych osób, chociażby najbliższych. Chodzisz po górach? Ja chodzę. Łatwo możesz tam zauważyć dwa odmienne typy turystów. Pierwszy może iść cały dzień i nawet ze swojego zmęczenia czerpie przyjemność. Rozgląda się, smakuje widoki. Przystaje koło strumienia, by zaznajomić się z jego wodą, powiedzie ręką po starym pniu, żeby poczuć jego chropowatość. Drugi typ, potwornie spocony i zły, co pięć minut zadaje sobie albo towarzyszom pytanie: śCzy jeszcze daleko?". Okolica nie bardzo zwraca jego uwagę -myślami jest już na szczycie albo w schronisku. Cel jest dla niego ważniejszy niż sama podróż. Nie powie: śPochodzę po górach" -powie raczej: śZdobędę szczyt ten i ten". Jeśli w swoje związki będziesz wchodzić tak, jak ten drugi typ na szczyt, trudno będzie ci osiągnąć w nich trwałe zadowolenie. Pobyt na szczycie trwa bowiem krótko - równie krótko trwa zadowolenie z jego zdobycia. W dodatku jest tam zwykle okropnie zimno. Jeżeli się nauczysz czerpać przyjemność z chwili obecnej, z bycia z drugim człowiekiem a nie z zasługiwania na jego przychylność, będziesz jak ten pierwszy turysta, który szczęśliwy jest przez sam fakt bycia w górach - a na szczytach bywa i tak, może nawet częściej niż ten drugi. Wtedy nawet samotna wyprawa jest przyjemnością - towarzysząca osoba tylko tę przyjemność zwiększa. Niektórzy tatusiowie potrafią się wściec, gdy ich syn przewróci się lub puści gola na boisku. Godzi to bezpośrednio w ich własną dumę. Jeśli tak jesteś traktowany, przestajesz przyznawać się do własnych błędów: pała na półrocze wychodzi na jaw dopiero wtedy, gdy już za późno na poprawkę. Każda porażka budzi w tobie poczucie winy: znów jestem gorszy, znów nie zasłużyłem na miłość taty. Bardzo wcześnie wykształca to w tobie przekonanie, że ludziom należy pokazywać tylko swoją dobrą stronę - taką ładną, śkompetentną" maskę, za którą będziesz podziwiany i kochany. Natomiast błędy, niedociągnięcia lub wady należy ukrywać. Jest to prosta droga do wewnętrznego wyalienowania, do samotności wobec samego siebie. Wyobraź sobie, że twoja Grupa dostaje w szkole lub na studiach dodatkowe, nieobowiązkowe zadanie do wykonania, na przykład referat, który pogłębia wiedzę o przedmiocie. Przymus wykonania takiego zadania odczują natychmiast Samotnicy Zakochani w Sobie, Zdyscyplinowani oraz czasem Zależni, którzy mogą podejrzewać, że jeśli nie wykonają zadania, to nauczyciel przestanie ich cenić. Samotnik Zakochany w Sobie poszuka najpierw takiego wyjścia z sytuacji, by nie musieć pisać referatu: śJest to dla mnie zbyt łatwy (zbyt głupi) temat, żebym chciał się nim zajmować". Jeśli jednak potrzeba doświadczenia podziwu ze strony Grupy lub nauczyciela przeważy, może się zdarzyć, że Samotnik Zakochany w Sobie przepisze całą pracę od specjalisty w tym zakresie, tak zmieniając formę, by nikt się tego nie domyślił. Zrobi może nawet parę nieistotnych błędów, których nie zrobiłby specjalista, by uczynić całą rzecz bardziej wiarygodną. Żeby ukryć przed sobą fakt oszustwa, Samotnik Zakochany w Sobie będzie przeświadczony, że ów specjalista napisał dokładnie to, co on sam mógłby napisać, gdyby miał więcej czasu lub chęci - nie popełnił więc oszustwa, tylko usprawnił sobie pracę. W ten sposób jego przekonanie o własnej bezbłędności i doskonałości zostanie utrzymane. Grupa na ogół niespecjalnie polubi Samotnika Zakochanego w Sobie za to okazywanie wyższości - młodzi ludzie z reguły szybciej wykrywają takie intrygi niż dorośli. Samotnik ten jednak przekona szybko samego siebie, że Grupa jest mu do szczęścia niepotrzebna, bo prezentuje zbyt niski poziom intelektualny i w takim razie nie ma z nią o czym gadać. Wystarczy mu jedna osoba, która zachwyci się jego dokonaniami. Tę osobę uzna za jedyną, która potrafi docenić jego mądrość. Tak wygląda Samotność Zakochana w Sobie w wydaniu młodzieżowym - zdystansowana grupa, która wietrzy podstęp oraz jeden lub dwóch wyznawców z nieustającym podziwem w oczach, przy pomocy których Samotnik Zakochany w Sobie broni się przed uczuciami własnej małości i gorszości. Nie ma tu prawdziwej przyjaźni, nie ma bliskości - jest tylko ryzykowna gra Samotnika Zakochanego w Sobie, który niczym pomnik stojący na cokole stara się nie dopuścić do siebie nikogo na tyle blisko, żeby można było zobaczyć jego rysy, spękania, niedoskonałości. W czasie, kiedy Samotnik Zakochany w Sobie kopiuje referat z Internetu, Samotnik Zdyscyplinowany ślęczy w bibliotece, aby przygotować się do całonocnej pracy nad tekstem. Wciąż za mało literatury uwzględnił, wciąż ma przeświadczenie, że zapomniał o czymś ważnym. Stos podręczników na biurku więc rośnie, a obawa, że nie da rady, wciąż wzrasta. Gdy Samotnik Zdyscyplinowany widzi, że czas mu się kończy, siada przed czystą kartką papieru i spędza nad nią następną godzinę, po której kartka jest tak samo czysta, jak była. Żadne zdanie nie jest wystarczająco zgrabne, żadna myśl nie jest wystarczająco błyskotliwa. W końcu Samotnik Zdyscyplinowany, ciężko wzdychając, zaczyna pisać w obliczu nadchodzącego poranka, zwiastującego kolejną porażkę. Referat, który powstał w wyniku tej katorżniczej pracy, jest świetny. Widać ogrom włożonej pracy, widać własną inwencję jego twórcy. Nauczyciel z zadowoleniem wystawia piątkę, zwracając tylko uwagę, że na przedostatniej stronie są małe błędy interpunkcyjne, które z pewnością powstały, kiedy Samotnik Zdyscyplinowany przysypiał nad ranem mimo morza wypitej kawy. Samotnik Zdyscyplinowany nie jest z siebie zadowolony. Już zapomniał o celującej ocenie - gryzie się tymi brakującymi przecinkami, które przeoczył. Obiecuje sobie, że następnym razem uniknie takich błędów, ale to postanowienie nie przynosi spodziewanej ulgi. Z nosem zwieszonym na kwintę zmierza do domu, przeżuwając kolejną porażkę i oskarżając się o niedbalstwo. Nie chce z nikim o tym rozmawiać - zresztą Grupa też nie chce rozmawiać z nim, mając go za nudnego kujona. Tak wygląda los dorastających dzieci, którym wcześniej wpojono przekonanie, że błędów popełniać nie wolno. Owo przekonanie czai się w różnym stopniu w każdym z nas, okazuje swą moc szczególnie wtedy, gdy zaczynamy szukać dla siebie życiowego partnera. Wciśnięta nam w dzieciństwie na twarz maska doskonałości jeszcze nie raz da o sobie znać, utrudniając zobaczenie spoza niej żywego, popełniającego błędy człowieka, którego mimo to (a niektórzy mówią, że właśnie dlatego) da się kochać. Poświęcenie Niezwykle ważnym zadaniem rodziców jest nauczenie cię poprawnego współżycia z innymi ludźmi. Jednak czasem wynosisz z tego taką naukę, że skoro ktoś się na ciebie pogniewał, to jesteś całkiem do niczego. Takie powracające przeświadczenie jest zmorą Samotniczek Zależnych i Chwiejnych, często też Zakochanych w Sobie. Na warsztatach, które prowadzę, ich uczestniczki uczą się rozpoznawać sytuacje, w których rezygnują z własnych praw po to, by zrobić przyjemność drugiej osobie - by zachować przekonanie, że ta osoba je lubi. Jak takie zachowania wyglądają w praktyce? Wyobraź sobie, że na przyjęciu podchodzi do ciebie nieznajomy, przystojny facet i proponuje drinka. Jest ujmujący, sympatyczny i nie masz siły mu odmówić, choć wiesz, że nawet po kieliszku koniaku twój świat zaczyna niebezpiecznie wirować, a wyrażanie prostych myśli w języku polskim zaczyna sprawiać ci kłopoty. Ulegasz jednak, w obawie by sobie nie pomyślał, że jesteś nudna albo że zadzierasz nosa. Robisz coś wyraźnie wbrew sobie, bo chcesz, żeby cię lubił. Pół biedy, gdy skończy się to tak, że pomylisz w rozmowie Picassa z Zanussim i zesztywniały nagle amant taktownie się oddali. Dla wielu mężczyzn takie lekkomyślne przyjęcie alkoholu i następujący po tym efekt śliskiej podłogi jest zaproszeniem do szybkiego seksu. Jeśli obudziłaś się kiedyś obok obcego mężczyzny z kacem--gigantem i ogromnym poczuciem niesmaku, to wiesz, o czym mówię. Jeśli jesteś Samotniczką Chwiejną, to taka poranna sytuacja, kiedy facet robi co może, żebyś jak najszybciej wyszła i nie pojawiła się więcej w jego życiu, może nawet spowodować u ciebie załamanie - czasem wypełnione czarnymi myślami, które podpowiadają, że nie ma już po co żyć. Dałaś ponieść się chwilowej iluzji bliskości i teraz płacisz za to haracz. Jeszcze przed chwilą byłaś dla niego wszystkim, a teraz jesteś nikim. Trzeba tylko uprać pościel i nie będzie po tobie śladu. Dla Samotniczki Chwiejnej, czasem też Zależnej, to koszmar, który co jakiś czas wraca - tak wirus samotności przypomina o swej obecności. Bardzo wiele szkodliwych dla siebie rzeczy samotniczki tego typu potrafią znieść, by choć przez chwilę doświadczyć złudzenia bliskości. W mniej skrajnych przypadkach, potrzeba lubienia przez wszystkich objawia się tym, że nie umiesz zwrócić uwagi ekspedientce, kiedy wydała ci za mało reszty, nie umiesz odłożyć słuchawki, w której od pół godziny brzęczy cukierkowaty głos agenta ubezpieczeniowego albo bierzesz na siebie najgorsze prace, na które nie mają ochoty twoje koleżanki. Gdzieś bardzo głęboko w tobie czai się gniew na takie wykorzystywanie, ale zgodnie ze swym przekonaniem wolisz oskarżyć o wszelkie błędy siebie, niż czasem nawet całkiem obcych ludzi. Kiedyś, gdy byłem bardzo młody, przywiązywałem wielką wagę do tego, co ludzie o mnie myślą. Teraz mam to gdzieś. Dopiero niedawno zrozumiałem, że ludzie najczęściej o mnie w ogóle nie myślą. To pomogło mi odnaleźć dobrą samotność. Pręgi Niedawno przeczytałem poradnik utytułowanego autora, wydany przez nieznane mi wydawnictwo o dosyć patetycznej nazwie, na stu pięćdziesięciu stronach namawiający rodziców, by łamać objawy dziecięcego buntu przez fizyczne kary. Oczywiście, dla dobra dzieci. To krańcowa forma braku porozumienia między rodzicami a tobą, gdy masz kilkanaście lat i gdy z pewnością jesteś w stanie przyjąć logicznie sformułowane argumenty od osób, którym ufasz. Prosty stąd wniosek, że jeśli rodzic musi cię bić, żeby uzyskać pożądane zachowanie, oznacza to, że albo wyraża się w sposób dla ciebie niezrozumiały, albo w tym, co mówi, nie jest dla ciebie wiarygodny. Albo jedno i drugie. Ten wniosek brzmi jasno, przekonująco i wydaje się, że nie trzeba wiele wysiłku, by do niego dojść. Jednemu z moich znajomych, także psychoterapeu-cie, zabrało to z górą dwadzieścia lat. Oto jego opowieść: Sceny bicia mnie przez ojca, gdy leżę z opuszczonymi spodniami na krześle, to jedne z najsilniejszych, najlepiej utrwalonych wspomnień z mojego dzieciństwa. Towarzyszy im mieszanka żalu, gniewu, wstydu i poczucia winy. Wydaje mi się to dziwne, bowiem dziś jestem dorosłym mężczyzną, któremu siwieją włosy, podejmuję wielką odpowiedzialność, spotykając się z cierpiącym człowiekiem w gabinecie psychoterapeutycznym, a jednocześnie wciąż tak żywo odczuwam to, co trzydzieści lat temu odczuwało wystraszone dziecko. Jeszcze dziś potrafię podskoczyć ze strachu, gdy w zamku drzwi wejściowych zazgrzyta niespodziewanie klucz. O czym zapomniałem, czego nie zrobiłem, za co znów obe-rwę? Czy ja byłem tym wystraszonym dzieckiem, czy może wciąż jestem? Ciągle zadaję sobie to pytanie. Często mam wrażenie, że ta świeżość własnych, dziecięcych strachów pomaga mi wejść w świat przeżyć moich pacjentów, którzy bardzo często się wstydzą, że jakieś zadawnione i nieaktualne sprawy są wciąż tak żywe i ważne. W wielu z nich kryje się takie wystraszone, zranione dziecko, pełne poczucia winy za to, że chce żyć i czuć po swojemu. Odszukanie tego dziecka i zaprzyjaźnienie się z nim, to zawsze najważniejszy dla mnie punkt na początku terapii. Gdy myślę o tamtych czasach, nie mogę powiedzieć, że mój ojciec mnie nie kochał. Bił mnie tylko wtedy, jeśli w jego pojęciu zasłużyłem. Wierzyłem w swoją winę i szukałem przyczyn takich surowych kar w samym sobie. Zawsze wiedziałem, za co jestem bity. Czasem myślę, że gdybym był bity tak, jak niektórzy moi koledzy, czyli za sam fakt chodzenia po świecie, łatwiej byłoby mi odczuć niesprawiedliwość tych kar, i co za tym idzie, złość i gniew na kogoś jeszcze oprócz własnej osoby. Jednak, gdy wciąż mi mówiono, że to bicie jest dla mojego dobra i podawano konkretne przyczyny, nie mogłem obwiniać nikogo, prócz siebie. Ale jeszcze gorsze od tego lania było to, że wołałem wtedy na pomoc swoją mamę - a ona siedziała nieruchomo i nie zwracała na mnie uwagi. Czułem się wtedy potwornie samotny i opuszczony. Nie wiem, czy bała się ojca, czy raczej była w tej egzekucji jednym z katów. Myślę, że chyba to drugie. Musiałem więc kochać oboje za to, że mnie biją. Kochać swoich oprawców - znamy te słowa od dwóch tysięcy lat. Gdy oglądałem śPasję" Mela Gibsona, o której swego czasu było głośno, łzy ciekły mi strumieniem po twarzy. Patrzyłem na torturowanego człowieka, który przez cały czas starał się znaleźć w sercu miłość dla swych katów - i odnajdywałem w tym samego siebie. Nie wiem, czy taki był zamysł reżysera, a nawet szczerze wątpię. Nie mam też pojęcia czy to był dobry film, czy zły. Wiem tylko, że poruszył we mnie zastarzałe pokłady złości i żalu do ojca, który w tak dziwny sposób okazywał mi swą miłość. Przecież, gdyby powiedział mi, że mnie kocha, gdyby okazał trochę akceptacji, zrobiłbym dla niego wszystko. Aby nie myśleć o tych okropnych egzekucjach, mój znajomy nie myślał też o ich przyczynach, co powodowało, że odbywały się one nieraz kilka razy w tygodniu. Mogło być też tak, że skoro bicie stanowiło jedyny dowód miłości jego ojca, celowo prowokował takie sytuacje, by choć w ten sposób jej doświadczyć. Jest to prosta droga do Samotności Uległej - jeśli pogodzisz się z takim stanem rzeczy, jedyną szansą na poczucie bliskości z drugim człowiekiem jest ból, który ten człowiek ci zadaje. Mając stałe poczucie winy, szukasz kogoś, kto ukarze cię za grzechy, których nie popełniłeś. Jeśli go nie znajdziesz, zaczniesz karać sam siebie, gdyż poczucie winy wciąż narasta. Tak rodzi się depresja, która jest skrajnym stanem samotności. Czy trafiasz w swym życiu wciąż na tego rodzaju partnerów, którzy prędzej czy później powodują twoje cierpienie i ból? Pomyśl, poszperaj w pamięci - może w ten sposób chcesz przywołać jedyne wspomnienia zainteresowania i bliskości z rodzicami, które ci pozostały. W poradniku, o którym wspomniałem, autor udowadnia sensowność bicia dzieci przez porównanie ich z kierowcami, którzy przekraczają dozwoloną prędkość. Gdyby nie byli karani mandatami, jeździliby bez opamiętania i powodowali wypadki - ostre kary powodują, że kierowcy jeżdżą wolniej. To według autora dowodzi, iż dzieci należy karać. Idąc tym tropem, można powiedzieć tak: gdy syn bije swoją koleżankę, to trzeba go ukarać. W ten sposób, za każdym razem, gdy będzie chciał kogoś pobić, będzie odczuwał strach przed karą i zrezygnuje z przemocy. Tu już bardziej widać absurdalność tego typu rad. Jeśli bowiem wtedy, jako dorosły produkt takiej tresury, nie biję kobiet, to tylko dlatego, że się boję kary. Nie ma tu mowy o miłości do drugiej osoby, o wrażliwości na jej ból - nie ma człowieczeństwa. Jest tylko strach przed karą. Boże, broń nas przed takimi autorami i ich poradnikami. Kiedy ktoś poczuje, czym jest bliskość z drugą osobą, nie przyjdzie mu nawet na myśl, żeby jej sprawiać ból. Niestety, jeśli rodzice są ofiarami wirusa samotności, nie są w stanie nauczyć dziecka, czym jest współczucie i bliskość z drugą osobą. Wtedy pozostaje im bicie. Dostając taką lekcję, uczysz się przemocy, nie miłości. Zaczynasz wprowadzać podobną tresurę w stosunku do swych dzieci. Jeśli szybko się nie opamiętasz, zrobisz z nich kolejnych Samotników Zdyscyplinowanych. Spróbuj więc przerwać taką rodzinną śtradycję". Będziesz musiał w tym celu przyjrzeć się sobie. Gdy to zrobisz, dostrzeżesz w sobie wściekłość, tak wielką, że kompletnie nie będzie pasować do grzechów twego dziecka, którego winą jest zwykle tylko to, że się nie dość szybko ubiera lub nie zjadło na czas kolacji. Ta wściekłość się pojawia wtedy, gdy ktoś, kogo kochasz, nie robi dokładnie tego, czego od niego wymagasz. Stąd już tylko krok do zrozumienia, że twój gniew dotyczy zupełnie kogoś innego. Gdy jesteś Samotnikiem Zdyscyplinowanym, który zaszczepia swemu dziecku wirusa takiej samej samotności za pomocą bicia, szukasz w ten sposób bliskości. Wiem, brzmi to niewiarygodnie i paradoksalnie, ale tak właśnie jest. Bijąc kochaną osobę, uciekasz od swojej samotności. Szukasz tej bliskości, o której pisałem na początku - gdy się boisz lub domagasz jedzenia, wołasz mamę i ona natychmiast się zjawia. Jest na twoje usługi. Tak samo ma się zachowywać bite przez ciebie dziecko - ma być na twoje usługi. Ma robić dokładnie to, czego od niego żądasz. Wtedy czujesz przyjemność, spokój, zadowolenie. Czujesz też, że bardzo kochasz tę posłuszną osobę. Oczywiście, kompletnie cię nie obchodzi, co ma do powiedzenia ta osoba, czy jej taki układ pasuje. To nieważne, tak jak nieważne było, czego chciała matka, gdy miałeś za sobą dopiero pół roku życia. Twoje pragnienia są dla ciebie tym samym, co pragnienia tej bliskiej osoby. Jeśli nie jest całkowicie posłuszna twoim rozkazom, odczuwasz wściekłość, która jest tak naprawdę bólem odrzucenia. Wyładowujesz więc wściekłość na osobach, które kochasz - gdy się ciebie boją, stają się bardziej posłuszne, a ty masz wrażenie, że bardziej cię kochają. Samotnik Zdyscyplinowany potrafi tę wściekłość ukryć pod maską surowych zasad moralnych lub wychowawczych. Wtedy otoczenie widzi krnąbrne dziecko i kochającego, acz surowego ojca i potakuje ze zrozumieniem głową. Wtedy też jest sprzyjająca atmosfera do pisania śnaukowych" poradników, usprawiedliwiających własną skłonność do przemocy. Dziś, gdy często mam do czynienia z ojcami, którzy biją swoje dzieci lub żony, widzę w nich małych chłopców, wściekle okładających swą mamę, by nareszcie chciała być z nimi, by chciała ich kochać i pieścić. Są równie nieszczęśliwi, jak ich wystraszone ofiary. Droga do wybaczenia rodzicom jest jednak długa i wyboista, a jej kres trudny do określenia. Jeśli jednak spróbujesz odszukać w sobie ten żal, to poczucie krzywdy i związane z nią poczucie wściekłości na prawdziwych sprawców twoich cierpień, to masz wielką szansę na wyzwolenie się ze swojej samotności. Wtedy wiesz, że nie musisz powtarzać tej historii, że nie musisz kontrolować i karać innych, by być kochanym. Wtedy możesz żyć pełną piersią. Nie każdemu to jest dane.
Samobójstwo Gdy dorosły człowiek popełnia samobójstwo, możemy się zastanawiać, czy skłoniła go do tego ciężka choroba, czy krach finansowy, czy może problemy rodzinne. Kiedy odbiera sobie życie człowiek kilkunastoletni, z o wiele większym prawdopodobieństwem można założyć, iż czuł się tak bardzo samotny, że nie mógł już tego znieść. Wielka liczba samobójstw wśród młodych ludzi to wystarczający powód, by zburzyć mit szczęśliwej, beztroskiej młodości. Może ci się wydawać, że jestem zbyt surowy dla rodziców, przypisując im winę za cierpienia ich dzieci, ale fakty mówią same za siebie: młodzi ludzie, decydując się na odebranie sobie życia, zwykle pochodzą z rodzin rozbitych, z rodzin, które zaniedbywały swe obowiązki wobec dzieci lub wprowadzały zbyt surową dyscyplinę, a także z rodzin zniszczonych przez alkohol. Brak porozumienia z rodzicami, łączy wszystkie wymienione wyżej przyczyny samobójstw dzieci. Oczywiście, jest wiele innych przyczyn decydowania się na ten rozpaczliwy krok, jak złe wyniki w szkole, utrata znajomych w wyniku przeprowadzki czy brak poczucia, że życie ma jakikolwiek sens. Czy jednak doszłyby one do skutku, jeśli młody człowiek, który znalazł się w takich kłopotach, mógłby o tym szczerze porozmawiać z tatą lub mamą? Można usprawiedliwiać rodziców, mówiąc, że dzieci w tym wieku oddalają się od nich i wolą kontakt ze swoją Grupą. Nawet jeśli tak jest, to rodzice powinni pamiętać, że ta samodzielność ich dzieci jest chwiejna i często pozorna. Tak jak trzyletni szkrab, biegający po placu zabaw wśród starszych dzieci, co jakiś czas czujnie zerka w stronę mamy, tak piętnastoletni człowiek, doświadczający po raz pierwszy przyjemności i zagrożeń dorosłego życia, chce mieć pewność, że w każdej chwili może dostać od rodziców radę, opiekę czy jakąkolwiek inną pomoc. Mówiąc krócej, jeśli jesteś nastolatkiem z aspiracjami na dorosłego, to jednak cały czas chcesz mieć możliwość stania się na jakiś czas dzieckiem swojej mamy czy taty, aż do chwili, gdy poczujesz się bezpieczniej. Raz jeszcze oddam głos mojemu znajomemu z poprzedniego rozdziału: W tamtym czasie sam myślałem o popełnieniu samobójstwa - z kilku powodów. Jak już wiesz, moje złe wyniki w szkole były przyczyną egzekucji, których samo wspomnienie budzi strach. Nic dziwnego, iż kiedyś, gdy natłok ukrywanych szkolnych grzechów okazał się już tak duży, że kolejna egzekucja była tylko kwestią czasu, zacząłem myśleć o samobójstwie, by jej uniknąć. Ostatecznie zrezygnowałem, ze strachu przed bólem -na moją korzyść zadziałało być może to, że pasjonowały mnie raczej filmy o samurajach niż melodramaty i właśnie z filmów Kurosawy czerpałem wiedzę o tym, jak samobójstwo powinno wyglądać. Czy rodzice nie mogli mi pomóc w nauce? Za odpowiedź niech wystarczy opis lekcji matematyki z udziałem mego ojca i moim: ja siedzę wystraszony nad jakimś banalnym dodawaniem i mam kompletną pustkę w głowie, a ojciec stoi nade mną, pieni się i wymyśla mi od głąbów. To powoduje jeszcze większą blokadę w mojej głowie i jeszcze większą wściekłość taty. Błędne koło. Do dzisiaj, gdy mam wypełnić zeznanie podatkowe, cyferki mi tańczą przed oczami, a w mózgu totalny chaos. Druga myśl o samobójstwie, o wiele silniejsza, pojawiła się w mojej głowie, gdy po raz pierwszy rzuciła mnie dziewczyna. Oczywiście, dla mojego najlepszego kolegi. Jeden i drugi fakt, połączone razem, stanowiły zbyt wielki cios, bym mógł myśleć o czymś innym, niż tylko o ucieczce z tego podłego świata. To było najsilniejsze doświadczenie samotności, jakie pamiętam z tego okresu. Szczęśliwie znalazł się wówczas obok mnie inny kolega, który mi to wyperswadował. Na drugi dzień niewiele już o tym myślałem, ale niewykluczone, że gdybym wtedy został całkiem sam, nie opisywałbym dziś owego wydarzenia. Gdy o tym teraz rozmyślam, uderza mnie fakt, iż w obliczu odrzucenia nie miałem się do kogo odwołać. Zabrakło mamy, która by czujnie, choć z daleka obserwowała moje dorosłe śzabawy", zabrakło taty, który by mnie lojalnie uprzedził, że świat to nie miejsce, gdzie Bolek i Lolek dzielą się Tosią po równo. Dlaczego nie mogłem się do nich zwrócić? Po pierwsze dlatego, że w mojej rodzinie nie rozmawiało się o seksie, a po drugie dlatego, że za błędy byłem karany. Jak bumerang wraca tu brak porozumienia między rodzicami a dziećmi, jako główna przyczyna samobójstw tych ostatnich. Będąc młodym człowiekiem, szukasz miłości i przyjaźni wśród rówieśników. To naturalny etap po przyjęciu do wiadomości faktu, że nie ożenisz się ze swoją mamą, że nie będziesz kradł jabłek ze swoim ojcem. Ten etap jednak to stan chwiejnej równowagi - w wypadku takiego zawodu miłosnego, który opisał mój znajomy, chcesz na chwilę wrócić do złudzenia, że rodzice będą się tobą zawsze opiekować. Potrzebujesz stałej, twardej opoki, chociaż czasem nawet przed sobą do tego się nie przyznajesz. Gdy jednak kryzys minie, znów poszukasz partnera na zewnątrz. Ta huśtawka może się kilka razy powtórzyć, zanim na stałe ugruntuje się w tobie przekonanie, że życiowych partnerów musisz znaleźć poza najbliższą rodziną. Gdy masz dokąd wracać po swych nieudanych wyprawach w dorosłość, zwykle przejdziesz ten trudny czas w miarę bezpiecznie. Jeśli jednak nie masz takiej bezpiecznej przystani, bo rodzice oczekują twojej perfekcji, upierają się, żeby rzucać cię na głęboką wodę lub po prostu nie mają dla ciebie czasu, to w obliczu odrzucenia wpadasz w czarną, bolesną otchłań samotności. Wtedy, by skrócić swoje cierpienia, dla których nie widzisz końca ani rozwiązania, jesteś w stanie targnąć się na życie. Mimo oczekiwań wielu niedoszłych samobójców, ich krok często nie wywołuje spodziewanego zainteresowania bliskich osób. Rodzina chodzi wokół niego na palcach, znajomi się odsuwają -rzadko kto spyta wprost o przyczynę tak wielkiej rozpaczy. Tego rodzaju unikanie usprawiedliwiane jest zwykle troską o odratowaną osobę. śNie będziemy do tego wracać, bo jeszcze jej się pogorszy i znów spróbuje" - tłumaczy sobie wylękniona rodzina. Prawda jest zwykle inna - bliskie osoby wyczuwają gdzieś w tym wszystkim swoją winę i wiedzą, że poruszenie tego tematu może spowodować całkiem słuszne oskarżenia pod ich adresem. Niewiele jednak osób jest gotowych do konfrontacji ze swoimi błędami, więc niedoszły samobójca zostaje znów sam ze swoimi problemami i bardzo prawdopodobne, że spróbuje znowu opuścić ten świat. Tym razem może już na zawsze. Jeśli więc planujesz taki krok, to bardzo cię proszę: zrób najpierw jedną rzecz - porozmawiaj z sąsiadem, z koleżanką, z telefonem zaufania, z psychologiem, księdzem - z kimkolwiek, kto ma choćby pięć minut, by cię wysłuchać, nie przerywając. Uzyskana w ten sposób chwila bliskości z drugim człowiekiem często ma cudowne, uzdrawiające działanie. Daje nadzieję, że twoja samotność nie jest wieczna, że ma gdzieś swój kres. Już nic więcej o tym nie powiem. Po prostu weź do ręki telefon i zadzwoń. Patriarchat Inaczej doświadczają samotności dziewczynki, inaczej chłopcy. W naszym patriarchalnym (wciąż coraz mniej, ale jednak) społeczeństwie, kobieta często określa swe życiowe role poprzez swój stosunek do mężczyzny. śJestem matką, jestem żoną, jestem dziewicą" - wszystko to mówi nam, czym kobieta jest dla mężczyzny. Nie mówi za to nic o tym, czym jest dla siebie, kim jest, gdy jest sama i nie musi o mężczyznach myśleć. Niestety, dla wielu kobiet samotność to właśnie ciągłe myślenie o mężczyźnie. O tym, którego nie ma, który był lub który być może się pojawi. To utrudnia odnalezienie dobrej samotności. Już małe dzieci różnią się od siebie pod tym względem. Dla dziewczynek samotność to bez wyjątku doświadczenie przykre, smutne, kojarzące się z utratą albo nieobecnością bliskich osób. Chłopcy natomiast już w tym wieku zaczynają mówić o dobrej samotności. śLubię być czasem sam, bo mnie wtedy nikt nie pilnuje. Mogę poszaleć, mogę się bawić w co chcę. Mogę zjeść tyle cukierków, ile chcę i oglądać telewizję do późna. Albo zadzwonić do kogoś, bo jak mama jest w domu, to nie pozwala". Różnica między płciami w odczuwaniu samotności wynika z ról, jakie przeznacza dla nich społeczność. Dziewczynka ma w przyszłości strzec domowego ogniska, wychowywać dzieci, dbać o wygląd i humor męża. Uczy się ją więc wyczulenia na potrzeby innych osób. śZobacz, jaka mama jest przez ciebie smutna. Spytaj tatę, czy czegoś mu nie trzeba podać" - takie słowa z pewnością częściej słyszą małe kobiety niż mali mężczyźni. Tak szkolona dziewczynka uczy się więc czerpać radość z bliskich relacji, z emocjonalnej harmonii, jaka panuje między dwiema osobami. Ich brak w życiu jest dokładnie tym, co rozumiem w tej książce przez samotność. Chłopcy z kolei częściej opierają swe zadowolenie z życia na zdobyczach, na wygranej, na pozycji, jaką są w stanie wywalczyć sobie w Grupie. Samotność przychodzi do nich inną drogą - przez to właśnie, że nie nauczono ich dzielić się swą radością, współodczuwać z drugą osobą. Te cechy nie pomagają jednak zdobyć pozycji środkowego napastnika na boisku albo funkcji dyrektora poważnej firmy. Żadna więc płeć nie jest tu specjalnie uprzywilejowana. Dorosłe dziewczynki będą tylko odczuwać samotność bardziej wprost, będą wiedzieć dokładnie, czego im brakuje. Dorosłym chłopcom trudniej będzie zrozumieć, że ich alkoholizm, przepracowanie lub choroba wrzodowa wynikają z braku bliskiej osoby, która może zdjąć z nich połowę zmartwień i smutków, a podzielić się swą radością. Machismo Jeśli wychowywałeś się w rodzinie patriarchalnej, zapewne wiesz, że takie życie to nie przelewki. Ja także wiem. Ojciec jest najważniejszy, budzi strach. Od niego zależy twój czas i twoje zajęcia. On nagradza i on karze. System jest niby prosty: masz być silny, nie rozklejać się, walczyć o swoje i wypełniać jego polecenia, a wszystko będzie grało. W praktyce rzadko daje się to w pełni zrealizować. Czasem chciałoby się popłakać, przytulić - na to jednak nie możesz sobie pozwolić. Krok po kroku uczysz się nosić maskę twardego i pewnego siebie mężczyzny. Każda skaza na honorze musi być natychmiast pomszczona, zanim zobaczy to ojciec. Na temat kobiet masz wyrobioną opinię: bezmyślne stworzonka, istniejące po to, by dawać przyjemność. Nie lubisz u siebie kobiecych cech, zbyt często cię za nie wyśmiewano. śNie bądź babą!" - założę się, że słyszałeś to miliony razy. Wiesz już, że takie cechy jak wrażliwość, zgodność, sentymentalność, są godne pogardy. Nienawidząc ich w sobie, nie cierpisz ich także u kobiet. Są dla ciebie dowodem ich głupoty i niższości. Kobiety dają sporo przyjemności, to fakt. Dlatego nie mówisz im prawdy, dopóki ci się nie znudzą. Mówisz im to, co chcą usłyszeć, przynosisz im te idiotyczne kwiaty, żeby tylko nie sprawiały kłopotu, gdy będziesz je ciągnął do łóżka. No, może trochę oporu nie zawadzi, bo przyjemnie go przełamać, ale taki opór to także dowód na fałszywość kobiet. Nie można im ufać. Jest tylko jedna kobieta w twoim życiu, której ufać warto - to mama. Pamiętasz, że koiła twoje łzy, gdy ojciec się wściekał, zirytowany twoją niezgrabnością. Często cię przed nim broniła, gdy już nie dawałeś rady męskim powinnościom, chociaż dostawało się jej za to. Jest jedyną osobą, która wie o twoich słabościach, a ty tak do końca nie masz pewności, czy ją za to kochać, czy nienawidzić. Łatwiej jednak nienawidzić inne kobiety, a mamę pozostawić czystą i niewinną. Tak, kobiety to w większości dziwki. Nie przypominają w niczym twojej mamy. A przecież tak niewiele od nich wymagasz. Tylko tyle, żeby cię podziwiały, nie krytykowały, nie odzywały się nieproszone i żeby szybko i sprawnie wypełniały polecenia. I żeby dbały o dom, bo lubisz porządek i wkurza cię bałagan. No i żeby gotowały coś, co daje się zjeść. Najgłupsze stworzenie to zrozumie, a one nie. Zawsze coś przekręcą, czegoś nie zrozumieją, o czymś zapomną. Wtedy trzeba je ukarać. Jesteś sprawiedliwy - nie bijesz ich wtedy, gdy nie zasłużą. Ale nauczkę trzeba dać, w przeciwnym razie szybko stracisz autorytet, a one się rozpanoszą. Chwalić kobiet nie warto, bo to je psuje. Zaraz się rozleniwią i tylko będą się malować albo trajkotać przez telefon. Dyscyplina jest im niezbędna. Ale i tak, mimo twojej opieki, mimo tego że je utrzymujesz, masz cały czas świadomość, że prędzej czy później z kimś się puszczą. Taka ich natura. Macho to zwykle Samotnik Lojalny, często z dużym udziałem Samotnika Nieufnego. Jego tryskający wszelkimi otworami testosteron działa magicznie na kobiety - zwykle jednak na te, które także zostały wychowane w patriarchalnej rodzinie. Doprowadza to do szału mężczyzn niższych od niego i węższych w barach, którzy muszą pogodzić się z faktem, że o najpiękniejszej koleżance w klasie mogą tylko marzyć. On bowiem bierze ją sobie na własność, a potem najczęściej porzuca. Macho dzieli kobiety na: dziwki i madonny. Jeśli kobieta idzie z nim do łóżka w pierwszym tygodniu znajomości, zostaje zaszeregowana do pierwszej kategorii. On oczywiście wszelkimi sposobami nakłania ją do tego. Potem jest cynicznie wykorzystywana, poniżana i nie ma żadnych szans na małżeństwo z mężczyzną typu macho. Służy mu do udowodnienia, że kobietom ufać nie można. Oczywiście macho nie rozumie tego, że w takich warunkach każda kobieta w końcu poszuka sobie kogoś innego. Nie - macho wciąż od nowa udowadnia sobie i innym, że jego mama jest najwspanialszą osobą na świecie i żadna inna nie będzie się z nią równać. Jak każdy Samotnik Lojalny, macho nie zdradzi swojej matki. Wiele uczciwych, kochających go kobiet doprowadzi do rozpaczy, do depresji, do całkowitego upadku tylko dlatego, żeby nie stracić swej złudnej wizji miłości doskonałej. Być może znasz ten motyw z filmów skądinąd dobrego, polskiego reżysera, Władysława Pasikowskie-go. Jego główny bohater zwykle upokarza wybrankę na rozliczne sposoby, by zrealizować swą fantazję o miłości doskonałej, która w rzeczywistości jest miłością do matki. Ale to budzi jego strach, bo on nie chce stracić miłości matki, nie chce się narazić na jej gniew. Im bardziej więc jego filmowa partnerka go kocha, tym bardziej on ją upokarza. W końcu ona nie wytrzymuje i odchodzi, a nasz główny bohater, z miną człowieka, którego nic na tym świecie nie zdziwi, wygłasza jedną z wersji zdania: śWszystkie kobiety to dziwki". Czujemy współczucie twórców filmu dla jego nieszczęścia i męską solidarność w walce z okrutnym, kobiecym światem. Czasem się zdarza, że macho spotyka na swej drodze madonnę. To zwykle kobieta wybrana albo przynajmniej zaakceptowana przez jego matkę - macho przecież musi pozostawić po sobie potomka. Tak ubezpieczony, macho wchodzi w święty związek małżeński. Wieczór kawalerski macho to zwykle pijacko-seksualna orgia, która sugeruje, że żegna się on z takim życiem i odtąd będzie wierny żonie. Jest to oczywista bzdura, bo jeśli ktoś jest rzeczywiście zainteresowany drugą osobą i żywi do niej ciepłe uczucia, to nie będzie szukał przygód gdzie indziej już na początku wspólnego życia. Taki więc wieczór to jakby stempel pod tajnym oświadczeniem: śOd tej pory będę cię zdradzał i upijał się skrycie". Dziwna sprawa, ale macho rzeczywiście w domu zachowuje się w miarę poprawnie, a szaleje tylko poza nim. To proste odtworzenie sytuacji z jego rodzinnego domu, gdzie potrzeby dziecka były nagminnie łamane - od tej pory ma przeświadczenie, że musi je zaspokajać gdzie indziej. W domu więc jest surowym i przykładnym ojcem, a poza domem szybko nawiązuje jeden lub więcej związków z pierwszym, rozróżnianym przez niego typem kobiet, czyli typem dziwki. W domu patriarchalny porządek i czasem fanatyczna wręcz dbałość o moralność i tradycję, poza domem seks, alkohol, czasem hazard lub życie przestępcze. Macho nie jest w stanie połączyć w jednym ciele kobiety opiekuńczej i kobiety seksualnej. W głębi ducha zachowuje przekonanie, że seks to coś brudnego, o ile nie służy prokreacji. Macho, który czasem znajdzie się u psychoterapeuty, bardzo często mówi, że nie chce się kochać z własną żoną, bo ma wrażenie, że ją tym bruka, sprowadza do roli dziwki. A już seks z własną żoną bardziej dziki i spontaniczny, gdzie mężczyzna się całkowicie otwiera i przyznaje do swych potrzeb, w ogóle nie wchodzi w rachubę. Jego żona jest jakimś nierealistycznym tworem, żywi wobec niej uczucia bardziej synowskie niż męskie. Łatwo sobie wyobrazić, w jakiej pułapce samotności ona żyje. Z jednej strony zwykle ma ładny dom, drogie ciuchy i śliczne dzieci - coś, czego zazdroszczą jej koleżanki. Z drugiej ma poczucie pustki, mieszkania w złotej klatce, gdzie przydzielona jej została rola sprzętu, z którym jej nieobecny mąż dobrze wychodzi na rodzinnych fotografiach. Próby buntu, oprócz kary ze strony męża, powodują krytykę obydwu rodzin, koleżanek, a także własne wyrzuty sumienia. Przyjaciółki, które potrafią zrozumieć jej położenie, zwykle nie są akceptowane przez męża, nawet wypraszane z domu. Nic dziwnego, że tak umęczona kobieta zakochuje się czasem bez pamięci w kimś przypadkowym - w listonoszu, w swoim ginekologu, w sąsiedzie z naprzeciwka. Jeśli mąż to zauważy, zwykle z ukrywaną, mściwą satysfakcją (wszystkie kobiety to dziwki) wyrzuca ją na bruk, nastawia przeciwko niej rodzinę i dzieci. Niezwykle trudno rozszyfrować manipulację macho, bo on najczęściej działa w przekonaniu swej słuszności i jest wspierany przez rodzinę: śOto ubóstwiana żona, która miała wszystko, pokazała, że obcy facet jest ważniejszy od jej rodziny". Często ona sama żyje odtąd w przekonaniu o swej winie, niezależnie od tego czy uniesiony słusznym gniewem małżonek pozwoli jej mieszkać w swym domu, czy nie. Dla niego takie pozwolenie jest zwykle korzystne, bo nie musi już z nią się kochać, ma otwartą drogę do skoków na boki, za które nawet nikt go nie skrytykuje - w końcu nie on spowodował rozkład małżeństwa. Jego skruszona żona jest od tej pory nieustannie prześladowana i dręczona za to, że śmiała zająć miejsce przeznaczone tylko i wyłącznie dla jego matki. Taka jest natura machos, która w jakimś stopniu tkwi w każdym mężczyźnie. Samotność, w jaką wpędzają swe zrozpaczone żony, jest oczywista, jeśli spojrzy się na nią pod odpowiednim kątem. To jedne z najnieszczęśliwszych kobiet na ziemi. Samotność, która doskwiera samym machos, jest trudniejsza do uchwycenia, ale równie silna. Wyobraź sobie świat, w którym wciąż musisz być najlepsza, gdzie o twojej wartości świadczy liczba pobitych wrogów, w którym nie ma miejsca na czułość i zaufanie, gdzie seks jest nierozerwalnie związany z pogardą i nienawiścią wobec osoby, z którą go uprawiasz. Nie możesz nikomu się poskarżyć, nikomu zwierzyć i nie masz nawet nadziei na to, że gdzieś istnieje osoba, z którą można przeżyć szczęśliwe chwile -bez podejrzeń, bez udawania, bez stawiania warunków. Świat machos jest światem przeraźliwie pustym i smutnym. Jak najcenniejszy skarb ukrywają oni przed ludźmi i przed samymi sobą fakt, że najbardziej ze wszystkiego brakuje im miłości i czułości bliskiej osoby, w którą można się wtulić i bez wstydu wypłakać cały swój żal do świata. Nikt im na to nigdy nie pozwolił, więc nie mają też szansy, żeby pozwolić na to samemu sobie. Wina i wstyd Podporządkowywanie kobiet mężczyznom jest w naszym społeczeństwie czymś tak powszechnym, że aż trudnym do zauważenia - jak powietrze. Obraz kobiety jako istoty uległej, słabej i nieracjonalnej wciąż istnieje w naszym społeczeństwie. W tworzeniu takiego wizerunku najważniejszą rolę odgrywa patriar-chalna rodzina - miejsce, gdzie uświęconym obyczajem mężczyzna kontroluje życie żony i dzieci. Domaga się obsługiwania go, określa sposoby, w jaki domownicy mają spędzać swój czas oraz wymierza kary, często fizyczne, za niestosowanie się do jego zasad. Jak już wiesz, zwykle wynika to z jego wewnętrznego poczucia niższości, które próbuje łagodzić, przekonując siebie i innych, że kobieta i dziecko to inne, gorsze gatunki człowieka. Niestety, w okresie dorastania jesteś dla niego zarówno kobietą, jak i dzieckiem. W patriarchalnej rodzinie twoją rolą jest bycie uległą, wrażliwą i piękną. Nie myśl, nie sprzeciwiaj się, wyglądaj ładnie i znaj swoje miejsce. Gdzie jest to miejsce? Już w bajkach, które mama czyta ci na dobranoc, daje się zauważyć wyraźny podział na dzielnych śmiałków i czekające na nich z utęsknieniem nagrody w postaci żon, bojących się ciemności i myszy. Klasyczna bajka o Kopciuszku, na której wychowały się miliony dzieci, prezentuje wizerunek kobiety, która czeka w kuchni, szorując gary, aż przyjdzie jakiś wspaniały mężczyzna i ścoś z nią zrobi". Wychowując się w takiej atmosferze, zaczynasz z wolna wierzyć, że bez mężczyzny jesteś nikim, a w najlepszym razie kimś niepełnym, połowicznym, mało wartościowym. Gdy dorośniesz, twoim głównym zadaniem będzie znalezienie partnera. Bez niego pozostaniesz nieszczęśliwa i samotna. Jeśli jednak znajdziesz go tylko po to, żeby uczynić zadość tradycji, nie miej złudzeń - nadal będziesz nieszczęśliwa i samotna. Patriarchalne wychowanie nauczy cię jeszcze jednego: wstydu z powodu posiadania potrzeb seksualnych. Tego rodzaju wstydli-wości bardzo rzadko uczy się chłopców. W rezultacie wejdziesz w okres dojrzewania z lękiem i poczuciem winy. Niewykluczone, iż będziesz się wstydzić swoich dużych piersi, których nieprzytomnie (ale po kryjomu) będą ci zazdrościć dorosłe kobiety. Gdy się zdarzy, że ktoś zauważy w twojej szkolnej torbie podpaski, będziesz chciała ze wstydu zapaść się pod ziemię. Chłopcy nieomylnie wyczuwają tę pojawiającą się słabość - nie oszczędzą ci wulgarnych zaczepek, przez co przebywanie w Grupie będzie się dla ciebie nieodmiennie wiązać z odczuwaniem nieufności i lęku. Tego rodzaju zaczepek nie ma w relacji odwrotnej, prawda? Rodzina i dalsze otoczenie uświadamia ci stopniowo, że jesteś odpowiedzialna za seksualne reakcje mężczyzn wobec ciebie. W stopniu karykaturalnym widać to w ortodoksyjnym islamie, gdzie kobieta musi się osłonić od stóp do głów, żeby mężczyzny nie kusił diabeł, czyli krótko mówiąc, żeby nie podniecał się niezdrowo. śTo ty jesteś odpowiedzialna za jego seksualne reakcje, nie on - uczą kaznodzieje - oddaj mu się nawet wtedy, gdy nie masz na to ochoty, bo jeśli pójdzie do innej, sama sobie będziesz winna". W rezultacie takiego prania mózgu, nawet myśl, że śto" mogłoby sprawiać przyjemność, napawa cię mieszaniną lęku i wstrętu. Nie tylko nie możesz otwarcie powiedzieć, czego chcesz, ale nie możesz nawet otwarcie przyznać się do swoich potrzeb sama przed sobą. Nie możesz w ogóle wiedzieć, że śtego" pragniesz. Spychasz więc na dno świadomości. Od dawien dawna kobiety w naszej kulturze uczone są, iż okazywanie pożądania uwłacza kobiecie. Domyślasz się pewnie, że tymi troskliwymi nauczycielami byli głównie mężczyźni. Ucząc jednak córki tłumienia seksualnych emocji, zastawili na siebie pułapkę. Wychowane w ten sposób kobiety stawały się następnie żonami, w których nijak nie dało się wzniecić erotycznego żaru. Sprytni mężczyźni oskarżyli je więc o oziębłość i zaczęli wieczorem wymykać się do pobliskich spelunek, gdzie z kolei widywali się z kobietami, u których płomień seksu strzelał pod niebo, ale do których nie mieli za grosz szacunku. Skutki tej schizofrenii odczuwamy na sobie po dziś dzień. Mężczyzna pragnie wiernej dziewicy, ale opuszcza ją na drugi dzień, znudzony jej erotyczną nieporadnością. Jeśli, dla odmiany, podczas pierwszej wspólnej nocy zostaje przez kandydatkę na żonę rozpalony do białości, także ucieka, bo przecież nie może mieć do niej nawet krztyny zaufania. Kobieta wstydzi się więc okazać bez skrępowania swą seksualność. Nie chce zasłużyć na opinię ladacznicy. To znów bardzo często zamyka jej drogę do pełnego zaspokojenia potrzeb seksualnych, za co zgodnie z tradycją wini sama siebie. I tak koło niemocy się zamyka. Jaka więc jesteś, jeśli wychowałaś się w rodzinie patriarchalnej? Podsumujmy: jesteś posłuszna mężczyźnie, twoja samoocena i nastrój są zależne od jego opinii i od jego humoru, nie masz osobistych planów zawodowych, a jeśli masz, to z towarzyszącym poczuciem winy; jesteś przekonana, że bez mężczyzny nie poradzisz sobie w życiu oraz uważasz, że o czasie, miejscu i jakości seksualnego zbliżenia decyduje mężczyzna. Prawdopodobnie nawet nigdy się nie dowiesz, co to jest orgazm, chociaż może będziesz musiała się nauczyć z telewizji, jak go udawać. Patriarchal-na rodzina w sposób prawie doskonały kieruje cię w stronę złej samotności. śWiesz, wczoraj na ulicy jacyś dwaj faceci próbowali mnie zagadywać - chwaliła się w sekrecie mojej znajomej jej koleżanka - i nawet nie byli pijani". Bez komentarza... Maski Z pewnością masz jakieś wyobrażenia co do osoby, z którą chcesz być, albo co do formy związku, który chcesz zawrzeć. Każdy z nas je ma. Jeśli dopiero wkraczasz w dorosłe życie, te wyobrażenia są zwykle pochodną twoich wcześniejszych obserwacji - nie wynikają z osobistego doświadczenia. Tworzy je pamięć o tym, co się wydarzyło dotychczas w twoich kontaktach z bliskimi ludźmi, lub o tym, co się w nich nie wydarzyło, a czego bardzo potrzebowałaś. Jeśli rodzice tworzyli bliski, intymny związek, oparty na zaufaniu i szczerości, z pewnością będziesz chciała stworzyć podobny - wiesz bowiem, jak bezpiecznie i przyjemnie jest żyć w otoczeniu, gdzie można bez lęku być sobą, wyrażać własne uczucia, zarówno radości, jak i smutku lub gniewu. Doświadczyłaś bliskości i wiesz już, czego szukać. To najwspanialszy dar, który mogą swemu dziecku przekazać w spadku rodzice. Jeśli jej nie doświadczyłaś, jeśli rodzice wzbudzali w tobie i w sobie nawzajem strach, poczucie winy lub chęć zemsty, to nie wiesz, czym jest bliskość z drugim człowiekiem, jak ją rozpoznać i jak jej szukać. Możesz mieć tylko niejasne wyobrażenia, czasem wspomnienia ulotnych chwil, kiedy tata śbył w dobrym humorze i mnie nie zbił, tylko pogadał", kiedy mama śsię rozmarzyła i opowiedziała o swej pierwszej miłości, a potem razem płakałyśmy". Wielu samotników, których rodzice kłócili się ze sobą i zaniedbywali dzieci, przyrzeka sobie: śJa tego nie powtórzę. Stworzę dla swych dzieci wspaniały, szczęśliwy dom". Niestety, wielu z nich, jakimś magicznym sposobem, po pięciu latach małżeństwa zaczyna przypominać do złudzenia swoich rodziców. Jakieś fatum? Jeśli nie wyniosłaś z rodzinnego domu doświadczeń ciepła, zaufania i akceptacji, musisz ich szukać samodzielnie. Będziesz ich szukać z pewnością - nawet Samotnik Wycofany pragnie ich, choć rzadko się do tego przyznaje. Czasem można znaleźć je u babci lub dziadka - szczęśliwcy, którym to się udało, łatwiej poradzą sobie z wirusem samotności. Pozostali muszą szukać wzorów w literaturze, w kinie, w telewizji lub w śkolorowych" gazetach, które opisują miliony sposobów na zdobycie i utrzymanie Partnera, i wciąż mają wierne czytelniczki - czy to nie podejrzane? W jednej z nich zamieszczono (między innymi) taką oto receptę dla pań, czujących obojętność swego Partnera: Pytanie: śCo zrobić, jeśli mężczyzna nie otwiera ci drzwi samochodu?". Odpowiedź: śStój obok drzwi, patrz znacząco i czekaj, aż się domyśli". Żadnej rozmowy, żadnego wyrażania swych uczuć. Po prostu brutalny pojedynek: kto się złamie pierwszy, kto wygra? To jedna strona medalu. Druga, to opowiadania o szczęśliwej miłości, oparte na schemacie Kopciuszka: upiększaj się z całej siły - maluj się, farbuj włosy, ćwicz ciało, jedz samą sałatę, a wtedy odnajdzie cię wspaniały mężczyzna i zaprowadzi do szczęśliwej doliny, pełnej róż. Książki o takiej tematyce, których wspólna nazwa jest nam wszystkim dobrze znana, mają wciąż niesłabnące powodzenie, przez co śambitni" pisarze wyrywają sobie włosy z głów. Popularność Harlequinów świadczy o ogromie zniszczeń, jakich dokonał w naszym społeczeństwie wirus samotności. Ich czytanie oraz śledzenie losów bohaterów licznych seriali telewizyjnych, bazujących na formule świele przeszkód a potem wspaniały ślub", to w dużym stopniu wyraz rezygnacji z prób znalezienia bliskiej i kochanej osoby w realnym życiu. śWiem, że taka miłość nie istnieje, więc przynajmniej pooglądam ją sobie w telewizji" -Czy zdarzyło ci się czasem tak pomyśleć? Wszyscy lubimy sobie pomarzyć. Nieszczęście zaczyna się wtedy, gdy na tych marzeniach poprzestajemy. Nie mając wzorów intymności z rodzinnego domu, szukasz ich więc w opowieściach, które wyspecjalizowały się w odwzoro-wywaniu ludzkich marzeń. Hollywood nie przypadkiem nosi nazwę śfabryki snów". Dwie godziny spędzone z bohaterami romantycznej komedii potrafią natchnąć nadzieją i dobrym nastrojem na kilka następnych dni - dni, w których samotność przestaje ci tak bardzo doskwierać. To trochę tak, jak z cukierkiem: zjesz coś pysznego i przez parę chwil nie czujesz głodu. Potem jednak poziom cukru we krwi gwałtownie spada i aby uniknąć tego przykrego uczucia, sięgasz po następny. Czytając Harleąuiny, żyjesz jakby w dwóch różnych światach: jednym wymarzonym i szczęśliwym, a drugim prozaicznym i smutnym. Niestety, tego drugiego nie jesteś w stanie zaakceptować, a w tym pierwszym zostać na stałe. Częste jednak obcowanie ze światem marzeń powoli wykształca w tobie pewien schemat szczęśliwego związku. Dodajmy od razu, schemat mało realistyczny. Czy w ogóle się da żyć szczęśliwie według schematu? Schematy mają to do siebie, że zaczynasz poprzez nie postrzegać innych ludzi. Jak to się odbywa w praktyce? Gdy spotykasz nowego mężczyznę, mniej cię wtedy interesuje, jaki on naprawdę jest, tylko czy pasuje do twoich wyobrażeń. Jeśli bardzo pragniesz bliskiego związku, a w dodatku czujesz w kolanach to dziwne drżenie, będziesz pomniejszać wady poznanego mężczyzny i poszukiwać zalet, zgodnych z twoim schematem idealnego Partnera. Tak już jesteśmy skonstruowani, że wyobrażamy sobie raczej partnerów doskonałych niż najgorszych z możliwych. Dlatego właśnie tak łatwo jest nie dostrzec całkiem wyraźnych wad u przyszłego Partnera. Ważna wskazówka przy szukaniu kandydata: oprócz ideału mężczyzny, stwórz sobie w głowie jego całkowite przeciwieństwo - taki antyideał, do którego także będziesz kandydata porównywać. Stwórz go na trzeźwo, zanim hormony miłości się zagotują i pomalują świat na różowo. Traktuj taką ocenę bardziej jak casting niż jak konkurs piękności. To uchroni cię przed wieloma pochopnymi wyborami. Musisz pamiętać o tym, że przyszły Partner bardzo ci pomoże w tym, byś widziała go przez pryzmat swego ideału. Zobaczysz go wtedy, gdy będzie przygotowany na spotkanie z tobą. Wy-pachniony, przypudrowany i zaróżowiony - będzie się starał spełnić twoje oczekiwania. Z pewnością jest świadomy tego, jak statystyczna Polka wyobraża sobie idealnego Partnera. Podczas rozmowy z tobą bardzo szybko się dowie, jakie są twoje szczególne wymagania i postara się im sprostać. Czasem dlatego, żeby cię zwyczajnie uwieść, ale chyba częściej dlatego, że każdy z nas chce znaleźć kogoś, kto będzie go podziwiał. Każdy z nas ma w sobie coś z Samotnika Zakochanego w Sobie. Powtórzę, bo to ważne: Na wstępnym etapie znajomości bardzo często odgadujemy i spełniamy potrzeby drugiej strony nie z altruizmu, ale dlatego, by wypaść w jego/jej oczach jak najlepiej i potraktować tę osobę jak lustro, które powie nam: jesteś piękny i mądry. Myślę, iż jasne jest dla ciebie, że te prezentowane zalety mogą nie mieć żadnego potwierdzenia w rzeczywistości - mogą być jak godowe ubarwienie, które zostaje zrzucone, gdy już doszło do seksualnego zbliżenia. To samo będziesz robić ty: by zasłużyć na względy, odgadywać życzenia Partnera i spełniać je. Wszyscy pragniemy akceptacji - jeśli wynieśliśmy z rodzinnego domu przekonanie, że nie możemy jej uzyskać dzięki własnym zaletom, to będziemy udawać, że posiadamy zupełnie inne. Brunetki chcą być blondynkami, blondynki brunetkami. Kręcone włosy są prostowane, proste włosy są kręcone. Niestety, bardzo często tak się zapamiętamy w tym dążeniu do doskonałości, że zapomnimy, kim tak naprawdę jesteśmy. To często staje się początkiem samotności. Ludzie robią dziś prawdziwe cuda, żeby dorównać aktualnie obowiązującemu ideałowi, temu samemu ideałowi, który został nam zaszczepiony przez media. Głodzą się, zamęczają ćwiczeniami, tną skalpelem, sztukują piersi, penisy, modelują uszy, brzuchy, nosy - nadają sobie chirurgicznie przyjazny wyraz twarzy. Strasznie trudno jest się w tym wszystkim rozeznać. Kiedyś, bardzo dawno temu, gdy kobieta miała czerwone wargi, wciętą talię, lśniące włosy i błyszczące oczy, znaczyło to, że jest zdrowa. A zdrowie było najbardziej w cenie. Zdrowe równało się piękne. Piękne równało się zdrowe. Dziś oznaki zdrowia można naśladować i bardzo trudno jest się na to nie nabrać. Nie chcę powiedzieć, że operacje plastyczne to wymysł szatana. Wszyscy w pewnym stopniu jesteśmy niewolnikami pierwszego wrażenia, które wywiera na nas druga osoba - czasem więc może się okazać niezbędna jakaś korekta twarzy, by startować do wyścigu o Partnera z takiej samej, jak inni, pozycji. Gdy jednak zaczynamy winić wygląd zewnętrzny za swą samotność, to znaczy, że prawdopodobnie uciekamy od sedna problemu. Wyobraź sobie Samotniczkę Nieufną, która doświadczyła w dzieciństwie i w młodości wielu krzywd od opiekunów. Trawiący ją wirus samotności powoduje, że każdego Partnera podejrzewa o zdradę, wykorzystywanie jej, chęć odejścia - takie ma przecież doświadczenia. Dręczony podejrzeniami Partner w końcu rzeczywiście nie wytrzymuje i odchodzi, a Samotniczka Nieufna potwierdza swe podejrzenia co do wiarołomnej natury mężczyzn. Jeśli w wieku dorosłym powtarza kilkakrotnie takie doświadczenia, czyni ją to coraz bardziej zgorzkniałą, zrezygnowaną i nieufną. Nadaje to jej twarzy specyficzny wyraz, szczególnie w wieku, gdy zaczynają się pojawiać zmarszczki. Niektórzy nazywają nawet ten wyraz śdepresyjną maską". To wynik wieloletniego cierpienia w samotności. Taka twarz nie zachęca innych do zawierania znajomości i Samotniczka Nieufna ma tego świadomość. śJestem brzydka, więc dlatego ode mnie tak szybko odchodzą" - podejrzewa. Decyduje się więc na lifting twarzy, który likwiduje zmarszczki smutku na czole, na podniesienie kącików ust, które wyrażają jej zgorzknienie, na podniesienie opadających powiek, których wygląd odzwierciedla jej tragiczną rezygnację. Czy te zabiegi uwolnią ją od samotności? Czy sprawią, że zacznie bardziej ufać mężczyznom? Odpowiedź pozostawiam tobie. Gdy obie strony rodzącego się związku przywdziewają atrakcyjne maski, które przyciągają uwagę i obiecują szczęśliwe życie, ich spotkania wyglądają pięknie i romantycznie. Każda kolacja we dwoje jest wydarzeniem, zostającym na długo w pamięci. Myślisz sobie w takich chwilach: śTo właśnie na to czekałam całe życie". Nigdy przedtem nie rozumiałaś się tak dobrze z drugą osobą. Czasem masz wrażenie, iż myślicie w jednej sekundzie o tym samym, że gdy jedno z was zacznie zdanie, drugie może je w każdym momencie dokończyć. Lubicie te same filmy, kochacie tę samą muzykę. Takie doświadczenie jedności jest niezwykle intensywnym, rozkosznym uczuciem, z którym trudno cokolwiek porównać. Jeśli jednak uważnie czytałaś pierwszą część tej książki, wiesz, że coś podobnego już kiedyś przeżywałaś. Dawno temu, gdy byłaś niemowlęciem, czułaś jedność ze swoją mamą. Twoje nieme prośby były natychmiast spełniane - miałaś wrażenie, że mama zna twoje myśli, co zresztą w dużym stopniu było prawdą. My, samotnicy, tak bardzo tęsknimy za tym uczuciem totalnego zespolenia z bliską osobą, że zrobimy w tym celu wszystko - poświęcimy nawet samych siebie, własną tożsamość i inne potrzeby dla tej jedynej, niepowtarzalnej chwili. Niestety, tego rodzaju bliskość jest już poza twoim i moim zasięgiem. Pękły obie pępowiny łączące cię z matką - fizyczna i psychiczna. Jesteś dorosła. Ani ty, ani Partner nie wnikniecie tak głęboko w przeżycia i myśli drugiej osoby, jak wasze mamy w tamtym okresie. Dlaczego więc to odczuwam? - pewnie zapytasz. Odpowiedź na to pytanie jest trudnym i niewdzięcznym zadaniem. Podejmując się go, czuję się trochę jak złodziej, który chce ukraść ci twoje najpiękniejsze marzenia. Wiem jednak, że rezygnacja z marzeń o doskonałym, miłosnym zespoleniu była niezbędnym krokiem na mojej drodze ku prawdziwej bliskości. Dlatego narażę cię na tę chwilę smutku, gniewu i niedowierzania. Odpowiem na to pytanie naj szczerzej, j ak potrafię. Nasze poczucie jedności myśli, uczuć i zachowań, które pojawia się w rodzącym się związku, jest złudzeniem. Jak już mówiłem wcześniej, obie strony, krok po kroku, zmierzają do punktu, gdzie będą w doskonały sposób odpowiadać oczekiwaniom Partnera. Proces ten najsilniej daje się zauważyć u Samotników i Sa-motniczek Zależnych, ale większość z nas w jakimś stopniu jest do nich podobna. Ta walka o akceptację kochanej osoby do pewnego stopnia jest naturalna i zdrowa, ale bardzo często osiąga punkt, w którym zapomnimy o własnych potrzebach za cenę tego poczucia jedności. Zupełnie nieświadomie zaczynamy udawać kogoś innego. Pewna moja pacjentka ujęła to krótko: śWciąż się staram i staram, i wciąż jest za mało - zupełnie jak z moimi rodzicami". Aby mieć wrażenie pełnego zespolenia z Partnerem, którego tak bardzo jej brakowało, szła na rozmaite kompromisy. Nie rozmawiała z nim o sprawach, które mogły go zasmucić czy zdenerwować. Zrezygnowała z pracy. Gdy czuła się bardzo samotna i nie chciała tym zawracać mu głowy, sięgała po alkohol. Aby poczucie jedności było mocniejsze, rozmawiali ze sobą cytatami z piosenek, które można było rozumieć na wiele różnych sposobów - druga strona mogła wtedy wybrać takie znaczenie cytatu, które jej odpowiadało. Związek kwitł, ale w chwilach rozłąki czuła się coraz bardziej nieszczęśliwa i samotna. Myślę, że już wiesz, co chcę powiedzieć na podstawie tego przykładu: sami siebie możemy w subtelny sposób zwodzić, by poczuć to wspaniałe uczucie jedności z drugą osobą. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak oskarżenie - jeśli tak robimy, nie jest to ani moją, ani twoją winą. Wszystkiemu winien jest drążący nas wirus samotności. Tak bardzo boimy się tego bólu, że pójdziemy na każdy kompromis, by choć przez chwilę poczuć coś, co samotnością nie jest. Nie mając zaś doświadczeń partnerskiej bliskości, będziemy szukać bliskości zależnej, przeżywanej jako całkowita jedność z drugą osobą. Tylko taką bliskość znamy. Związek będzie więc piękny i romantyczny - do czasu, gdy zamieszkamy razem. Trudno wyglądać pięknie w każdej minucie dnia. Czasem trzeba zmienić dekoracje i wtedy twój Partner zaczyna dostrzegać, co jest pod spodem. Gdyby chodziło o sam wygląd, to pół biedy. Pod spodem może być przecież smutek, może być chwilowa złość lub rozczarowanie. Nie zdołasz cały czas naśladować wymarzonego przez partnera zachowania, bo po prostu jesteś inna. Chcesz być sobą, przeżywać własne uczucia, przynajmniej od czasu do czasu - i w tym momencie wpadasz w pułapkę, którą zastawił na ciebie wirus samotności. Jeśli będziesz wypełniać wszystkie oczekiwania Partnera, to staniesz się marionetką, żyjącą życiem wymuszonym, nieprawdziwym. Tego się nie da wytrzymać długo - brak kontaktu z samą sobą może doprowadzić cię nawet do depresji lub napadów lęku. Jeśli natomiast będziesz sobą i pokażesz, co masz naprawdę w środku, Partner oskarży cię (nie bez podstaw) o to, że się zmieniłaś na gorsze. A ty nie tyle się zmieniłaś, ile przestałaś udawać. Sytuacja wygląda więc tak, że każdy z Partnerów żyje z inną osobą, niż myśli, z osobą, którą sobie częściowo sam śstworzył" (zgodnie ze swoim schematem idealnego Partnera), a częściowo ona sama się wykreowała według potrzeb Partnera. Mówiąc krócej, żyjemy ze sobą, ale się nie znamy. Jak do tego dochodzi? Załóżmy, że przyjaciółka zaprasza cię na wystawę sztuki współczesnej. Nie przepadasz za taką sztuką, ale idziesz, bo nie masz zbyt wielu przyjaciółek. Na wystawie zostajesz przedstawiona mężczyźnie, który ci się podoba na pierwszy rzut oka. Chciałabyś, żeby zwrócił na ciebie uwagę, więc domyślając się, że nowoczesna sztuka go interesuje, rozpoczynasz rozmowę na ten temat, starając się ukryć fakt, iż niewiele na ten temat wiesz. Umawiacie się na kolejne spotkanie, na które już przychodzisz obkuta z historii sztuki, od Egipcjan do współczesnych instalacji wideo. Rozma- wiacie więc dwie godziny o meandrach nowoczesnej sztuki. Widzisz, że on jest pod wrażeniem twojej wiedzy, czujesz się więc zaakceptowana i podziwiana. Wkrótce tworzycie już stały związek, wypełniony w dużej części wernisażami i spotkaniami ze współczesnymi artystami. Potwornie cię to nudzi, ale starasz się sobie wmówić, że to ciekawe, skoro on się tym fascynuje. Partner dostrzega twoje wielkie zainteresowanie nowoczesną sztuką i zabiera cię na wystawy coraz częściej. W tym czasie w waszym związku zaczyna coś się psuć. Stajesz się drażliwa, bo masz już po uszy nowoczesnej sztuki, ale wstydzisz się do tego przyznać. Związek się rozpada, a ty przysięgasz sobie, że nigdy nie zainteresujesz się już miłośnikiem instalacji wideo. Po jakimś czasie, w rozmowie z przyjaciółką, dowiadujesz się, że twój były Partner znalazł się na wystawie całkiem przypadkowo, a sztuka nowoczesna jest ostatnią rzeczą, która mogłaby go zainteresować. Dowiadujesz się też, iż żalił się twojej przyjaciółce, że terroryzowałaś go wystawami, na które zupełnie nie miał ochoty chodzić i z tego powodu w końcu się rozstaliście. Jak byś się poczuła w takim momencie? Przykład może się wydawać trywialny, ale w taki właśnie sposób zdarza się nam ze sobą żyć. Nie znając się wzajemnie, idąc na kompromisy, które wcale nie są potrzebne, wyobrażając sobie nieistniejące potrzeby Partnera. Z tego galimatiasu rzadko się da wyodrębnić dwie żywe, czujące osoby - jest to raczej obcowanie duchów, taniec masek. Powstaje skomplikowana sieć układów, wzajemnych wymagań i ustępstw, które wywołują rozczarowanie Partnerem, smutek i złość pod jego adresem. Niechętnie szukamy tej prawdziwej osoby - trzeba by się było przyznać do błędów, obnażyć swe prawdziwe uczucia, które nam się wydają wstydliwe. Nawarstwiają się więc urazy i pretensje, jeszcze bardziej oddalające nas od siebie. Często wolimy trwać w samotności we dwoje, bo zostawia nam to przynajmniej złudzenie obecności drugiego człowieka. Krok po kroku, kochana niegdyś osoba staje się kimś, kto jest odpowiedzialny za całe nasze nieszczęście. Gdy Partner czuje, że nie podziwiasz już go tak, jak dawniej, przestaje podtrzymywać pozory i objawia ci wszelkie cechy, które przedtem przed tobą ukrywał, a których ty nie chciałaś widzieć. Staje się skąpy, mściwy, agresywny. Zamiast spodziewanego idealnego związku, z waszych marzeń pozostają dwie samotne osoby, które tak naprawdę nigdy się nawzajem nie poznały. Samotnik Zakochany w Sobie z rumorem opuści taki związek w poszukiwaniu kolejnej osoby, która będzie gotowa podziwiać jego nieistniejące zalety. Podobnie zrobi Samotnik Chwiejny. Sa-motniczka Zależna pozostanie, łudząc się wciąż nadzieją i wciąż ją tracąc, na rzecz chronicznego poczucia smutku i rozgoryczenia. Samotniczka Uległa też pozostanie, ale po to, by jej Partner do końca życia czuł się winny za jej nieszczęście. Samotnik Zdyscyplinowany i Nieufny zwykle także nie zdecyduje się na zakończenie związku, starając się zachować pozory dobrego małżeństwa, często dręcząc partnerkę swoją nadmierną pedanterią lub podejrzliwością. Jeśli mają dzieci, to na tym etapie trwania związku są już z pewnością zarażone wirusem samotności. Jaka jest więc rada, by uchronić się przed takim niebezpieczeństwem? Po pierwsze szczerość, po drugie szczerość i po trzecie szczerość. Szczerość wobec siebie, o której więcej napiszę w czwartej części książki. Szczerość wobec Partnera, która będzie budziła lęk przed odrzuceniem. Warto ten lęk pokonać, by porównać uczucie, które wywołuje akceptacja naszej idealnej maski z akceptacją, która dotyczy całej naszej osoby, razem z wadami i słabościami. Jeśli będziemy udawać kogoś, kim nie jesteśmy, od pierwszej randki, to wirus samotności w końcu i tak pokaże pazury. Ja wiem, że trudno jest się nie upiększać, gdy tak silnie potrzebujemy miłości. Trzeba jednak znaleźć granicę, poza którą dalsze upiększanie się jest już zaprzeczeniem naszej własnej osobowości, czymś obcym i szkodliwym. W tym celu musimy nauczyć się przyjmowania odrzucenia - to część naszego życia, nie dramat. Jeśli nie będziesz udawać ideału, zainteresuje się tobą o wiele mniej potencjalnych partnerów. Mówisz, że to źle? Nie zgodzę się z tym. Tylko wtedy, gdy jesteś sobą, mogą zauważyć cię te osoby, którym będą odpowiadać twoje prawdziwe cechy. Dwanaście lat temu, gdy moim lekiem na samotność był alkohol, umówiłem się z pewną fascynującą kobietą. Niestety, jak to miałem w zwyczaju, przyszedłem na spotkanie na okropnym kacu. Wyglądałem jak półtora nieszczęścia, trudno mi było sformułować sensowne zdanie. Siedziałem więc niemrawo i czekałem, aż się ten koszmar skończy. Dziś wiem, że był to sposób na zachowanie Samotności Wycofanej, na udowodnienie sobie, że nikt mnie nie zaakceptuje takim, jaki jestem. Stało się jednak coś dziwnego. Kobieta, z którą się umówiłem, nie odeszła zniesmaczona, tylko spytała, gdzie mnie odwieźć, żebym mógł się przespać i dojść do siebie. Nie oceniała, nie okazywała wstrętu ani specjalnej sympatii - po prostu zainteresowała się moim stanem. Była to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jaka mnie spotkała w życiu. Początek drogi pod górę, ku wyjściu z pieczary. Odwiozła mnie i zostawiła przed drzwiami mieszkania. Wkrótce spotkałem się z nią znowu, wyspany, wyczyszczony, trzeźwy - i tak już zostało. Ludzie kochają naturalność, nawet wtedy, gdy związana jest ze smutkiem, ze łzami, z wewnętrznym dramatem. Popularność re-ality-show's, gdzie normalni ludzie pokazują swe ludzkie uczucia, dawno przebiła hollywoodzkie ideały. Lider popularnego zespołu Michał Wiśniewski, pokazuje na estradzie swe łzy - kochają go za to miliony fanek. To nieważne czy są one prawdziwe, czy raczej są częścią scenicznego przebrania (śNaturalność to poza najtrudniejsza do przyjęcia" - Oskar Wilde). Ważne, że są niezwykle atrakcyjne - reakcja widowni to właśnie pokazuje. Nie lubimy swych masek, tylko nie bardzo wiemy, jak je zrzucić. Zbyt mocno przywarły nam do twarzy. Ale tylko przez pozbycie się ich możemy wyrwać zęby wirusowi samotności. Nie czując bliskości z samym sobą, nie mamy szans na poczucie bliskości z drugim człowiekiem. A jak traktować Partnera? Zamiast dopasowywać go do własnych wyobrażeń, należy raczej próbować go poznać. śCo o tym myślisz?, Jak się poczułeś, gdy to powiedziałam?, Co czujesz teraz?, Jak cię traktują w pracy?, O czym chciałbyś mi powiedzieć?, Co czujesz, siedząc tu ze mną?" - takich i podobnych pytań nigdy za wiele. Zastąp nimi tradycyjne śCzy mnie kochasz?", odbierane przez wielu mężczyzn jako rodzaj wymuszenia lub szantażu. Daj mu szansę, żeby wyraził swą miłość do ciebie własnym językiem, zamiast krótkim śTak", na odczepne. Otwórz się na propozycje ośmielonego już Partnera. Życie jest zaskakujące - czasem okazuje się, że bardzo dobrze się czujemy w takich sytuacjach, w jakich nigdy byśmy się tego po sobie nie spodziewali. To może być początek wspólnej bliskości. Gdy zastanawiam się nad zakończeniem tego wywodu o śpięknych" maskach, przypomina mi się historia o orle, który wskutek zbiegu okoliczności wykluł się i wychował w kurniku. Zachowywał się jak kury, bo one go uczyły - grzebał w ziemi, nie latał, najwyżej nieśmiało podskakiwał. Kiedyś zobaczył kołujące orły i coś mu zaświtało, próbował polecieć, ale nie umiał, nie miał wprawy. Kury, gdy to zobaczyły, wyśmiały go i wytłumaczyły, że jest kurą i żeby sobie za wiele nie wyobrażał. Więc został, zawstydzony, w kurniku i dalej dziobał ziarno, w przeświadczeniu że jest kurą -aż do śmierci. Można by dopisać dalszy ciąg do tej bajki - ktoś podkładał coraz więcej orlich jajek do kurnika i coraz więcej było w nim orłów - zaczęły się rozmnażać. Ale stare orły, wciąż przeświadczone o tym, że są kurami, same już wychowywały orlęta na kury i tępiły zachowania orle, nazywając je brakiem szacunku dla odwiecznych norm i tradycji. Taka jest często, moim zdaniem, sytuacja osób, które czują się samotne w swoim związku. Udajemy wspaniałe kury, stroimy się w ich piórka, więc dostajemy kury na małżonków. A że kurami w głębi duszy nie jesteśmy, nie chcemy żyć z kurą. To samo odczuwa nasz Partner. W dodatku, co jakiś czas wyłazi z nas jakaś straszna nie-kura. Ale to dzieje się rzadko - głównie wtedy, gdy się upijemy. Nasz ukryty, wewnętrzny orzeł, wywołuje więc tylko kaca i poczucie winy. Zdrada Niewiele jest przykrzejszych rzeczy na tym świecie, niż zdrada najbliższej osoby. W ciągu kilku sekund twój uporządkowany, bezpieczny świat wali się w gruzy - pozornie szczęśliwa, wspólna przeszłość staje pod znakiem zapytania, rozpadają się plany na przyszłość, a nad tym wszystkim góruje dotkliwy ból zawiedzionego zaufania. W jednej chwili stajesz się najbardziej samotną osobą na świecie. Partner, który jeszcze wczoraj był źródłem bezpieczeństwa, powiernikiem i opoką, dziś jest już człowiekiem obcym, groźnym, mówiąc wprost, wrogiem. Co się stało? - pytasz siebie i zależnie od swej natury udzielasz sobie różnych odpowiedzi. Coś ze mną nie tak? Czym sobie na to zasłużyłem? Niektórzy miotają się między poczuciem winy a wściekłością na Partnera. Inni z kolei kierują wściekłość tylko i wyłącznie na tę trzecią osobę, jako jedyną przyczynę rozpadu idealnego przecież związku. Gdzie jest prawda? Dlaczego związek, który uznawałaś za szczęśliwy i trwały, w jednej chwili okazuje się grą pozorów? W rozdziale o maskach pisałem o nierealistycznych marzeniach, które utrudniają nam odnalezienie bliskości w związku. Skupiając się na tych fantazjach, widzimy głównie zalety wymarzonego Partnera. O wadach wtedy jeszcze nie myślimy. Mężczyzna ma być opiekuńczy, dowcipny, zaradny, a kiedy trzeba - romantyczny. Mężczyźni skupiają się głównie na urodzie przyszłej pani serca, ale jednym tchem wymieniają też drugą cechę: wierność. Lubią też, gdy kobieta stwarza w domu ciepłą atmosferę czułości i bezpieczeństwa. Gdy przyjrzysz się bliżej tym marzeniom, zauważysz od razu, że brzmi w nich tęsknota bardziej za idealnym rodzicem, niż Partnerem - człowiekiem z krwi i kości. Na pierwszych randkach staramy się odszukać w drugiej osobie ten ideał. Mówią ci wtedy, że patrzysz przez śróżowe okulary" lub że hormony uderzyły ci do głowy. Wszelkie przestrogi traktujesz jednak z lekceważeniem: To jest na pewno ta osoba i innej nie chcę! Potem jednak kończy się energia na podtrzymywanie pierwszego wrażenia, które budzi nadzieję, że ideały się czasem urzeczywistniają. Chcecie być sobą, przynajmniej od czasu do czasu. Bywa, że masz wielką ochotę się wkurzyć, niekiedy ponarzekać, albo popłakać lub przeleżeć cały dzień w łóżku z chipsami. Bycie ideałem męczy. Właśnie w takim momencie Partnerom zaczynają spadać łuski z oczu. Stają przed dylematem - czy poszukać siebie nawzajem, czy poszukać sobie innego ideału, który uczyni życie bardziej znośnym, bardziej kolorowym. I tu na scenę często wkracza zdrada. Zdrada zwykle nie zdarza się z dnia na dzień. Jest raczej zwieńczeniem stopniowo narastającej nudy, braku bliskości i akceptacji. Pojawienie się tej drugiej osoby, która trafia w niezaspokojone pragnienia miłości, uznania i zrozumienia, twoje lub twojego Partnera, może tylko zdradę przyspieszyć - nie jest jednak jej przyczyną. Nie zdradzamy osób, które w pełni zaspokajają nasze potrzeby. Jeśli więc te potrzeby są tworzone na przykładach telewizyjnych romansów, albo wynikają z wczesnodziecię-cych wyobrażeń o miłości jako całkowitej jedności myśli i uczuć, to szansę na ich zaspokojenie są żadne. Wtedy zdrada staje się sposobem na podtrzymanie iluzji idealnej miłości, bez której trudno nam żyć. Staje się sposobem na uniknięcie samotności w związku. W wypadku Samotników Wycofanych i Nieufnych może też być próbą obrony przed zbytnią bliskością, która do tej pory tylko ich raniła - zdradzając, walczą o swą kruchą niezależność. Już słyszę sprzeciw, który budzą w tobie te słowa, jeśli byłaś kiedyś zdradzona przez Partnera. Jak można robić nieszczęśliwą ofiarę z kogoś, kto cię potraktował tak okrutnie? W rzeczywistości oboje jesteście ofiarami - ofiarami wirusa samotności, dla którego to kolejny sposób okazania swej podstępnej i destrukcyjnej natury. Powtórzę: Jeśli nie poznaliście, czym jest partnerstwo i bliskość w dotychczasowym życiu, niezwykle trudno będzie wam odnaleźć prawdziwą bliskość z Partnerem w życiu dorosłym. To właśnie jedna z twarzy samotności. Nie ma w tym waszej winy. Nawet z pozoru udane i zgodne małżeństwo, pełne wzajemnego szacunku, może odczuwać bezwład i nudę, co zwykle się pojawia, gdy wzajemna relacja nie jest podtrzymywana przez elektryzujące doświadczenie bycia w bliskim, intymnym związku z drugim człowiekiem. Wtedy właśnie szacowny pan, ojciec rodziny, traci głowę dla ledwo dorosłej córki znajomych, a odpowiedzialna kobieta, kapłanka domowego ogniska, porzuca rodzinne obowiązki dla instruktora fitnessu. śWydarzyło się samo, chwilowe zauroczenie" - mówimy sobie, by ochronić swoje sumienie i swój stały związek. To doświadczenie kontaktu ze świeżą energią życiową jest tak silne i pochłaniające, że dotychczasowy związek wydaje się przy nim płaski i sztuczny. Do pewnego stopnia jest to prawda, bo wspólne bytowanie, pozbawione intymności jest jak pusty orzech - w miarę solidne, ale bez treści, bez nadziei na nowe życie. Drugi związek jest wtedy uzupełnieniem tego braku, próbą wypełnienia pustej skorupy - powiedzmy od razu, próbą z góry skazaną na klęskę. Zupełnie tak, jak na-sionko orzecha bez skorupy. Tak naprawdę bowiem, zdradzając, nie zaspokajamy autentycznej potrzeby bliskości, ale nadal podążamy za własnym złudzeniem miłości doskonałej, spontanicznej, bez trosk i problemów do rozwiązania. Karmiąc złudzenie, coraz głębiej zapadamy w samotność, coraz bardziej oddalamy się od obu Partnerów, zarówno tego śoficjalnego", jak i tego śna boku". W pierwszym widzimy tylko prozę życia i źródło krępujących ograniczeń, w drugim tylko to, czego w stałym związku nam brakuje - na przykład gorący seks, zainteresowanie i podziw dla naszej osoby, możliwość utrzymania odpowiedniego dystansu i anonimowości. śZ jedną jestem dla seksu, z drugą jestem dla dzieci. Czasem też znajduję sobie kogoś, by się pozwierzać" -jak mówił jeden z moich pacjentów, tak jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że wszystkie trzy rzeczy dają się wspaniale połączyć. Zarówno jedną, jak i drugą osobę (czasem trzecią) ograbiamy tym sposobem z części ich osobowości, akceptując tylko tę, która w danej chwili nam odpowiada. Z żadną więc nie poznajemy się na tyle, by móc zaspokoić naszą potrzebę bliskości. A przecież każdy z nas posiada obie strony, jasną i ciemną. Najbardziej ten paradoks widać na przykładach małżeństw, które zdradzają się śna krzyż". Wyobraź sobie: znajdujesz w mężu koleżanki coś fascynującego, a w tym samym czasie twoja koleżanka znajduje coś równie fascynującego w twoim nudnym małżonku. Czy to nie dziwne? Czy może być lepszy przykład na to, że chcemy widzieć w kochanku tylko jedną stronę medalu a zapomnieć o drugiej? To właśnie pułapka zdrady, fałszywa obietnica, której się nie da zaspokoić. Jeśli bowiem nawet się zdarzy, że związek śna boku" przekształci się w związek stały, najprawdopodobniej problem nie zniknie - powtórzy się tylko historia odkrywania w drugiej osobie ciemnych stron, rozczarowania i w końcu wewnętrznego rozkładu związku. Trudno się z tym nie zgodzić, ale jeszcze trudniej temu zaradzić. Impuls, który pcha cię do świeżego romansu bywa tak silny, że zapominasz o całym świecie. Potem się budzisz, raptem otrzeźwiała, obok obcej osoby i zaczyna się huśtawka uczuć, towarzysząca zwykle zdradom - od upajającej fascynacji jedną osobą, do poczucia winy wobec drugiej. Co wtedy zrobić? Powiedzieć Partnerowi czy zachować to dla siebie? Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Wielu z nas wyzna śgrzech", ale głównie po to, by przerzucić decyzję na drugą osobę lub uzyskać przebaczenie i uwolnić się od wyrzutów sumienia. Niektórzy się przyznają dlatego, że nie chcą jeść i spać z kimś, kogo oszukują - brak bliskości zaczyna boleć równie mocno jak wyrzuty sumienia. Wiele związków rozpada się po takiej chwili szczerości. Inne przeżyją kryzys, ale powrócą do stanu pełnego zaufania. Pytania, które warto sobie zadać w takiej chwili, są takie: śCo uzyskałem, zdradzając? Czyżbym nie dostawał tego w związku? Co jest dla mnie ważniejsze - sam związek czy bliskość, która w nim panuje?". Jak się uchronić od powtarzania starych błędów? Jakie sygnały powinny wyostrzyć twoją czujność? śWiesz, kochanie, Ela mówi, żeby pojechać latem do Grecji - podobno jest tam pięknie. Wiesz, Ela bardzo mi pomogła przy tej prezentacji". Tego rodzaju częste wzmianki mogą być sygnałem, że twojego Partnera zaczyna fascynować inna kobieta. Mąż zaczyna później wracać z pracy, tłumacząc to wymaganiami szefa, albo nie pozwala ci uczestniczyć w jego internetowych rozmowach: śWiesz, to są męskie sprawy". Ważnym sygnałem jest raptowny spadek zainteresowania seksem. Czasem rywalka daje o sobie znać głuchymi telefonami, a czasem twój Partner wprowadza ją do domu jako gościa i stara się, byście zostały przyjaciółkami - to bardzo ułatwi im spotkania. Rzadko kto zauważa takie sygnały zagrożenia - wszyscy chcemy wierzyć, że nasz związek jest wyjątkowy, idealny. Mąż wraca około północy i natychmiast zasypia? - pewnie miał ciężki dzień. Nie kochaliśmy się ze sobą od miesiąca? - może zbyt nas przytłaczają obowiązki. Zamyka się z telefonem w drugim pokoju? - pewnie nie chce mnie martwić swoimi sprawami. Już samo takie usprawiedliwianie męża może być sygnałem, że twój związek przeżywa kryzys, który często owocuje zdradą. Stanięcie twarzą w twarz z problemem bywa jednak zbyt trudne - wolimy więc nie wiedzieć i udawać, że wszystko jest w porządku. Aby uświadomić sobie, kiedy zaczyna się nuda lub wrogość prowadząca do zdrady, poobserwuj siebie. Pierwsze sygnały utraty fascynacji są czasem bardzo subtelne. Twojemu Partnerowi wystaje spod marynarki kwit z pralni - nie powiesz mu, niech sobie sam radzi. Rzuca się przez sen, wiesz, że ma znowu ten swój koszmar, ale nie budzisz go. Mucha mu wpadła do rosołu - nieważne, mucha nie zje przecież dużo. Tak się objawia ukryte zniecierpliwienie Partnerem, niechęć do jego wad, znudzenie jego śmiesznymi nawykami. Przestałaś dostawać od niego coś ważnego, coś, co ci jest w związku niezbędne. Przestał być ideałem. Jeśli pojawi się teraz inny mężczyzna, który będzie to coś posiadał, niewykluczone, że ulegniesz kolejnej, miłosnej fascynacji. To właściwy moment, by zacząć poznawać człowieka, z którym się żyje. Jeśli zajmiesz się tylko własnym rozgoryczeniem i frustracją, jest duża szansa, że postarasz się znaleźć osobę winną tego stanu rzeczy i znienawidzić ją za to. Zwykle będzie to osoba znajdująca się najbliżej, czyli Partner. śZdrada może uleczyć związek" - strzeż się tego przekonania. W rzeczywistości zdrada powiększa problem. Jedyną śzaletą" jest to, że przynajmniej wydobywa go na światło dzienne. Często właśnie dlatego zdradzamy - umęczeni brakiem ciepła lub nudą, chcemy wstrząsnąć związkiem. Co będzie, to będzie. Niestety, taki śwstrząśnięty" związek często rozpada się na kawałki nie do posklejania. Zbyt wiele zawodu, wstydu i gniewu. Gdy więc pojawi się myśl o zdradzie, lepiej o tym porozmawiać z Partnerem, niż wprowadzać tę myśl w czyn. Wtedy jeszcze jest szansa, by coś zmienić, popracować nad problemem wspólnie. Nie musisz oczywiście od razu strzelać z grubej rury: śKochanie, chcę cię zdradzić, zróbmy coś z tym". Przed rozmową zastanów się, czego oczekujesz od przyszłego kochanka - prawdopodobnie właśnie tego od jakiegoś czasu nie dostajesz od Partnera. To powinno być tematem waszej rozmowy. Jeśli z kolei obawiasz się zdrady Partnera, to reaguj przy najmniejszych sygnałach ostrzegawczych. Wystrzegaj się jednak nieuzasadnionej zazdrości Samotniczki Nieufnej: śGdzie łazisz po nocy, pewnie sobie jakąś lafiryndę znalazłeś". Na takie zarzuty mężczyzna może odpowiedzieć atakiem - śJuż ja ci dam powód do zazdrości...". Lepiej skupić się na własnych uczuciach: śCzuję się samotna, gdy cię nie ma". Mężczyźnie czasem z trudem przychodzi wczucie się w twoje emocje - trzeba mu to wtedy powiedzieć drukowanymi literami. Drugi błąd to uporczywe szpiegowanie. Jeśli sytuacja według ciebie jest naprawdę poważna, a Partner zbywa twoje pytania kłamstwami, trzeba działać metodą ostrego skalpela: śPoświęcasz swojej koleżance więcej czasu niż mnie. Nie podoba mi się to i nie chcę, żeby to dłużej trwało". Musisz pamiętać, że gdy w grę wchodzi seksualna zdrada, Partner może złamać wszelkie zasady. Nie wierz w to, że między kulturalnymi ludźmi pewnych rzeczy się nie robi. śTo jest gra. - mówił Adam, o którym już wspominałem w pierwszej części książki. Oboje wiemy, w co gramy. Nie wtykamy nosa w nie swoje sprawy i wszystko idzie dobrze. Inaczej nie dałoby się żyć". Jeżeli nie postawisz sprawy otwarcie, mężczyzna może przyjąć, że zgadzasz się na taką śgrę". Nie chowaj więc głowy w piasek -masz prawo walczyć o swą godność i o swoją rodzinę. Mężczyźni i ich pragnienie podboju. Tak, to pewien problem. Większość mężczyzn, których znam, w jakimś stopniu opiera swą wartość na liczbie śzdobytych" kobiet. Tak naprawdę marzą, aby śzaliczyć" tyle kobiet, ile się tylko da. Niezwykle poważni naukowcy dowodzą, że to sprawka genów i że nie da się z tym nic zrobić. Bardzo wątpię, powiem szczerze. Niewykluczone, szybciej bym uwierzył w te rewelacje, gdyby były dziełem kobiet. Gdy jednak ich dowodzeniem zajmują się mężczyźni, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że walczą w ten sposób ze swoim poczuciem winy. Być może pamiętasz z pierwszej części, co się dzieje z chłopcem, który musi zrezygnować ze swoich dziecięcych marzeń o swojej mamie jako idealnej towarzyszce życia. Budzi się w nim złość na ojca, pierwszego w życiu rywala. Aby jakoś ratować się przed jego gniewem, młody mężczyzna oddziela seks od uczuć, co pozwala mu kochać matkę bez poczucia winy - dlatego w kontaktach z innymi kobietami nastawiony jest głównie na seks. Stąd podział na madonny i dziwki, o którym już wcześniej wspominałem. Aby zlikwidować to rozszczepienie, potrzebna jest pomoc rodziców. Jeśli ich związek jest bliski i partnerski, dostarczają młodemu człowiekowi wzorca, z którego skorzysta w późniejszym życiu. Równie ważny jest fakt, że widząc szczęście, które dzielą jego rodzice, w końcu zrezygnuje z marzeń o idealnym związku z mamą lub kimś do niej podobnym. Trzeci rodzaj pomocy, to możliwość podziwiania i naśladowania swego ojca - skoro jestem taki, jak on, nie grozi mi z jego strony nic złego. Przyznasz, iż taka pomoc nie wymaga od rodziców specjalnego wysiłku. Wystarczy właściwie, żeby się kochali i umieli to okazać. Tak mało, a jednocześnie tak dużo. Gdy takiej zgody między rodzicami nie ma, dorastający mężczyzna wciąż może żywić nadzieję na bliski związek z mamą, co podtrzymuje i napędza jego rywalizację z ojcem. Jeśli jeszcze mama stanie po jego stronie i zwróci się przeciwko ojcu, to syn wejdzie w dorosłe życie z przekonaniem, że walka z innymi mężczyznami o kobietę jest jedynym sposobem na udowodnienie swej wartości i zdobycie upragnionej bliskości. Mam przymus, by wciąż porównywać się z innymi mężczyznami - opowiadał mi pewien Samotnik Lojalny podczas psychoterapii. Gdy nie znajdę w nich jakiejś wady, czuję się nieszczęśliwy, gorszy. Jeśli ktoś jest ode mnie lepszy w pracy, szukam mankamentów w jego urodzie, jeżeli ktoś z niższego personelu jest przystojniejszy, porównuję nasze zarobki, by poprawić sobie humor, jeśli ktoś jest lepszy w jednym i w drugim, to przynajmniej muszę sobie uzmysłowić, że miałem z pewnością więcej kobiet od niego. To jest bardzo męczące. Na świecie są tylko mężczyźni lepsi albo gorsi ode mnie. Z żadnym z nich nie udaje mi się zaprzyjaźnić. Kolekcjonowanie kobiet metodą Don Juana staje się więc po tym przykładzie bardziej zrozumiałe - to ciężka walka. Z jednej strony o wciąż świeżą akceptację kobiety, a z drugiej o przewagę nad resztą mężczyzn, którzy mogliby tę akceptację odebrać. Epidemia małżeńskich zdrad wywołana jest więc przez wirusa samotności, który zaatakował w okresie dojrzewania. Dodatkową przeszkodą, utrudniającą młodemu mężczyźnie całkowite dorośniecie, jest kondycja współczesnych polskich mężczyzn-senio-rów. Dla młodego człowieka, który wchodzi w życie z głową pełną pomysłów, są oni często reliktami zatęchłej, komunistycznej epoki. Nie znają nowych technologii, wstydzą się mówić o seksie, często żyją w strachu przed utratą pracy, co zmusza ich do płaszczenia się przed szefami i do rezygnacji z własnych pomysłów. Trudno dziś o wzory do naśladowania - młodzi mężczyźni dostają się więc w wyczerpujący wir walki o pozycję, o pensję, o kobietę, by poczuć własną wartość, której nie było im dane zobaczyć w oczach własnego ojca. Jak już przyznałem, wielu z nas ma takie tendencje - w poważnych, męskich rozmowach zawyżamy liczbę byłych Partnerek nawet kilkakrotnie, by nie poczuć niższości wobec kolegów, których fantazja pod tym względem jest trochę mniej wybujała. To, w którą stronę pójdziemy z Partnerką - oszukiwania i zdrady czy dążenia do partnerskiej intymności - zależy od dawki poczucia bliskości, którą zaaplikowało nam do tej pory otoczenie. Rodzice, dziadkowie, grupa rówieśnicza, przyjaciele, nauczyciele, przewodnicy duchowi, wzory z literatury - suma doświadczeń akceptacji i ciepła z ich strony będzie tym, co przeważy szalę na jedną lub drugą stronę. Jeśli ci się uda stworzyć z partnerką wasz własny, intymny świat, pełen zaufania i bliskości, zdrada wyda ci się kiepskim interesem. Nawet, jeśli taki pomysł przemknie ci czasem przez głowę (pokusy są wśród nas), nie będziesz chciał sprzedać swego doświadczenia bliskości za kilka upojnych chwil i poczucie triumfu z powodu nowej zdobyczy. I odwrotnie - jeśli zdrada jest dla ciebie czymś tak atrakcyjnym, że jesteś dla niej w stanie zaryzykować to, co jest między tobą a twoją Partnerką, oznacza, że dotąd nie odnalazłeś z nią (i z nikim innym) prawdziwej bliskości, że wciąż jesteś samotny, choć może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Pamiętasz może z rozdziału o dojrzewaniu, jak młody człowiek doświadcza uczucia żałoby, gdy przestaje idealizować swoich rodziców? Skłonność do przesadnej idealizacji Partnera, która potem skutkuje wielkim rozczarowaniem, jest szczególnie silna wtedy, gdy rodzice nie pozwolili ci na przeżycie tej żałoby - gdy nie pozwolili sobie być obiektem twojej krytyki. Wynika więc z tego, że jeśli powstrzymasz się od zdrady i spróbujesz poznać bliżej swego Partnera, możesz przez jakiś czas przeżywać właśnie tego rodzaju spóźniony smutek. To bardzo trudny moment dla ciebie, bo depresyjne i krytyczne myśli niełatwo sobie wyperswadować, nawet jeśli odrzucasz racjonalnie ich treść. Ale ta inwestycja w końcu przyniesie zyski -jeśli oboje zrezygnujecie ze swej wizji idealnego związku, jeśli spróbujecie odkryć się nawzajem i poznać swoje prawdziwe wady i zalety, niewykluczone, iż odnajdziecie prawdziwą bliskość i wyrwiecie wspólnie zęby wirusowi samotności. Mówię: niewykluczone, bo może się zdarzyć, że zobaczony w sposób realistyczny Partner okaże się kimś, z kim nie masz ochoty dzielić życia. Ale wtedy istnieje jeszcze szansa na bliski związek z kimś innym - już przecież wiesz, jakich błędów się wystrzegać. Niestety, w wielu z nas, a szczególnie w Samotnikach Zależnych, wirus samotności tkwi tak głęboko, że będziemy wzbraniać się przed przyjrzeniem się z bliska swemu Partnerowi - właśnie po to, by zachować złudzenia i nie musieć od niego odchodzić. Dla Samotników Zależnych nawet najmniejsza szczypta kojącego złudzenia jest lepsza, niż świadomość porzucenia lub zdrady. Sztuczna pierś Przytaczałem już wcześniej powiedzenie, że jeśli ktoś jest spragniony, oznacza to, że z pewnością gdzieś znajduje się woda, która może to pragnienie zaspokoić. Jeśli jednak nie zaznałeś wcześniej smaku i zapachu wody, jeśli nie wiesz, jak ona wygląda i gdzie jej szukać, to możesz próbować zaspokoić to pragnienie czymś innym. Bardzo prawdopodobne, że to coś ci zaszkodzi, a już na pewno nie zaspokoi twego pragnienia. Do zaspokajania pragnienia nadaje się bowiem tylko woda. Nawet, gdy pijemy wyłącznie soki lub herbatę, to i tak nasze pragnienie zaspokajane jest przez wodę, która się w tych napojach znajduje. Podobnie jest z samotnością, która jest cierpieniem z powodu braku bliskości z drugim człowiekiem. Jeśli nie zaznałeś nigdy wcześniej tej bliskości, będziesz jej poszukiwać rozmaicie, metodą prób i błędów, a jeśli poczujesz, że któryś ze sposobów łagodzi choć trochę ból samotności, możesz przez pomyłkę uznać, że to jest właśnie woda, której szukasz. Niestety, ludzie są dręczeni samotnością od tak dawna, że zdążyli wymyślić niezliczenie wiele sposobów, by tę samotność stłumić - by móc chociaż przez moment jej nie odczuwać. Przychodzi mi na myśl extasy, narkotyk naszych czasów, którego zadaniem jest tłumienie bólu, spowodowanego samotnością. Widok ludzi uzależnionych od narkotyków często wywołuje w nas mniejsze lub większe poczucie wyższości. Czasem jest to otwarta pogarda i agresja, za pomocą których staramy się powiedzieć: śSam jesteś za to odpowiedzialny - mnie nie mogłoby się coś takiego przytrafić". Czy na pewno? Czy aż tak bardzo się różnimy od siebie? Jeśli sięgnąłeś po tę książkę, najprawdopodobniej samotność to także i twój problem. Wiem z własnego doświadczenia, że jest to zbyt przykre uczucie, by móc go doświadczać bez przerwy - prędzej czy później znajdziemy jakiś sposób, by ból zmniejszyć. Nikt z nas nie pomyśli nawet, by zmniejszać ból czymś, co wywołuje przykrość - byłoby to przecież nielogiczne. Sięgniemy po coś, co zmniejszy nasze cierpienie. Jeśli jesteś świadom, że twój ból wynika z samotności, będziesz szukać kontaktu z ludźmi. Wtedy, o ile nie natkniesz się na samym początku na kogoś, kto cię zrani, doświadczysz początków bliskości i to odczu- 137
cie poprowadzi cię we właściwym kierunku. Znalazłeś się na najlepszej drodze, by odnaleźć wodę i zaspokoić pragnienie. Jeśli jednak na początku tej drogi spotka cię srogi zawód, możesz uznać, że woda znajduje się gdzie indziej. Na tę pomyłkę będziesz narażony o wiele bardziej wtedy, gdy wirus samotności dokonał już zniszczeń w twojej psychice i każdy krok w kierunku bliskości z drugą osobą wywołuje niechęć lub lęk nie do przezwyciężenia. Wtedy sięgniesz po coś innego, co nie sprawia przykrości, a likwiduje ból. Nawiązując do pierwszego rozdziału, gdzie pisałem o sposobach karmienia dziecka i wynikających z tego konsekwencjach, nazwę to ścoś" sztuczną piersią. Przypomnę ci teraz niezwykle ważną rzecz, być może najważniejszą ze wszystkich moich rozważań, zawartych w tej książce. Bez tego nie możemy posunąć się do przodu w wyjaśnianiu, czym jest sztuczna pierś i dlaczego w ogóle po nią sięgamy. Nie możemy posunąć się ani kroku dalej w rozumieniu zjawiska samotności. Otóż, ból samotności zwykle śwygląda" na coś zupełnie innego. Bardzo wiele cierpień, które dotykają nas w życiu, są w rzeczywistości bólem samotności, ale my zupełnie nie zdajemy sobie z tego sprawy. Wirus samotności najczęściej przybiera maskę, by nie można go było rozpoznać i zniszczyć. Ci, którzy zdają sobie sprawę z tego, że cierpią na samotność, znajdują się w lepszej sytuacji niż ci, którzy czują ból samotności, ale przypisują go zupełnie innemu źródłu. Jako przykład może służyć jeden z moich klientów, który poświęcił życie na uczenie się wszelkich możliwych sztuk walki. Zaczął już w wieku kilku lat, bo bał się, że w szkole mogą go pobić. Przeszedł przez judo, zapasy, boks - potem za sprawą Bru-ce'a Lee nastąpiła era karate i kung-fu, w które zaangażował się bez reszty. Umie władać nożem, pałką i wieloma innymi narzędziami, których nazw nawet nie potrafię wymówić. Każdy dzień ma wypełniony treningami od rana do wieczora - jeśli nie uczy się sam, to uczy walki innych. Niestety, wciąż czuje zagrożenie i wciąż mu się śprzytrafiają" uliczne bójki, co utwierdza go w przekonaniu, że idzie w dobrym kierunku i powinien doskonalić umiejętności. Ale nie tylko uliczni napastnicy mu zagrażają. Wciąż ma kłopoty z urzędem skarbowym, z konkurencyjnymi szkołami walki, z byłymi żonami, które domagają się alimentów. 138
Bank wciąż monituje o spłaty długów, jego macierzysta spółdzielnia mieszkaniowa wciąż utrudnia mu życie nowymi zarządzeniami. W wyniku tych niedogodności czuje się osaczony i wciąż ma z kimś na pieńku. Jego świat pełen jest zagrożeń, które wywołują strach i ciągłą gotowość do obrony. Jeśli nie ma aktualnie żadnego wroga, który wypełniałby mu życie, to zapisuje się na jakąś listę dyskusyjną w Internecie, grupującą ludzi, z których poglądami zupełnie się nie zgadza - pierwszy jego list wywołuje więc zmasowany atak i znów może zacząć odpierać ciosy. Wydawałoby się więc, że jego główny problem to czyhające na zewnątrz zagrożenie, przed którym trzeba się bronić, by uniknąć zniszczenia - a najlepiej przygotować się do walki zawczasu, by uniknąć strachu. Tak naprawdę jednak to zagrożenie jest maską, którą przybrał wirus samotności. Gdy bowiem wniknęliśmy głębiej w jego wewnętrzny świat, okazało się, że dręczy go przede wszystkim lęk przed bliskością, którą odbiera jako zagrożenie swego życia. Opuszczony przez ojca, wchłaniany przez nadopiekuńczą matkę, wytworzył sobie obraz świata jako źródła zagrożeń, przed którymi trzeba się bronić. Im bardziej się czuje samotny, tym bliżej chce być z innymi ludźmi, ale wtedy pojawia się strach przed zagrożeniem, wynikającym z takiej bliskości - wówczas liczba treningów się zwiększa, przybywa kłopotów z zachłannymi urzędnikami. Im większa samotność, tym większe zagrożenie odczuwa ów Samotnik Nieufny. Próbuje więc czerpać bezpieczeństwo ze swych doskonalonych wciąż umiejętności walki, zdając sobie zresztą sprawę, że jest to z góry skazane na porażkę. Trzyma się jednak tej sztucznej piersi, bo jest to jedyna rzecz, która chociaż trochę redukuje jego lęk. Inny przykład sztucznej piersi, którym podzieliła się ze mną pewna Samotniczka Lojalna, dotyczy nałogowego seksu: To jedyny moment, kiedy mogę odczuwać bliskość z mężczyzną. Tylko w seksie doświadczam czułości i bliskości fizycznej, której mi tak bardzo brakuje. Gdy widzę odpowiedniego faceta, mam tylko jedno pragnienie -jak najszybciej osiągnąć ten stan. Stosuję różne metody. Ale przestaję już nad tym panować. Tracę kontrolę. Tak chyba czują się alkoholicy. Po wszystkim mówię sobie: następnym razem będzie inaczej. Nie zrobię już tego. Ale potem pojawia się głód, jak u alkoholika po odstawieniu al- 139
koholu. I znów w to wpadam. Najgorsze, że gdy seks się skończy, znika też oszałamiające poczucie bliskości. Muszę to więc wciąż powtarzać - bez tego uczucia nie potrafię żyć. Rzeczywiście, skojarzenie z alkoholikiem jest tu jak najbardziej zasadne. Alkohol to jedna z najczęściej stosowanych sztucznych piersi. Był także moim sposobem na samotność, dlatego mogę ci o nim opowiedzieć więcej. Jak to się zaczyna? Czasem można zacząć pić dlatego, że piją inni - to najprostszy powód, ale nawet on jest silnie związany z odczuwaniem samotności. Może pamiętasz z rozdziału o dorastaniu, w tym wieku poszukuje się własnej tożsamości, pragnie akceptacji wśród rówieśników. Jeśli w Grupie pojawia się alkohol, to odmowa poczęstunku naraża cię na odrzucenie albo wyśmianie przez kolegów. Rzadko który nastolatek jest gotowy na taki cios, dlatego właśnie alkoholizm rozpowszechnia się wśród dorastających dzieci. Trzeba mieć bardzo silne poczucie własnej wartości, by nie ulec presji. Im mniej doświadczasz akceptacji w domu, tym bardziej chwiejne jest poczucie twojej wartości i tym chętniej zgodzisz się na propozycję Grupy. Ale to nie wystarczy. Wielu młodych ludzi sięga po alkohol i równie łatwo dostępne narkotyki, ale przecież nie każdy się uzależnia. Co o tym decyduje? W kilkunastoosobowej grupie młodzieżowej zawsze się znajdą dwie-trzy osoby, które bardzo szybko przestają dobrze się bawić na imprezie, jeśli nie podleją jej alkoholem. Później trzeba się z nimi użerać, lub przenosić ich bezwładne ciała tam, gdzie nie będą przeszkadzać innym uczestnikom zabawy. Jeśli jesteś wśród osób, które piją dopóty, dopóki alkohol jest pod ręką, to w twoim wypadku przyczyna leży o wiele głębiej. Na początku, oczywiście, pijesz tak, jak wszyscy - dla towarzystwa, dla dobrej zabawy. Ale bardzo szybko się okazuje, że alkohol znosi jakiś twój dojmujący ból lub usuwa w cień nierozwiązywalny problem. Niewykluczone, iż wcześniej nawet nie byłeś świadom tego bólu - był stałym, i przez to niedostrzeżonym doświadczeniem, jak skażona woda w kranie. Najwyżej czasem mówiłeś sobie: życie jest smutne, bolesne - i tyle. Tak już pewnie musi być. Ten ból zwykle związany jest z którymś z rodzajów samotności: samotności od Mamy, od Grupy, od Partnera, od samego siebie. Dopiero jednak wtedy, gdy cierpienie na chwilę znika, spostrzegasz jego istnie- 140
nie. Dowiadujesz się, że nie musi ono trwać nieprzerwanie. Dowiadujesz się też, jakie to wspaniałe uczucie, gdy przestajesz ten ból odczuwać. Rzadko jednak kojarzysz go z samotnością. A przecież po alkoholu łatwiej ci się rozmawia z ludźmi, znika uczucie nieśmiałości lub własnej niższości - dowcipne teksty sypią ci się jak z rękawa i przez parę chwil jesteś duszą towarzystwa. To wspaniałe uczucie, uczucie akceptacji, porozumienia i wspólnej, grupowej euforii. Coś, czego do tej pory nie doświadczałeś lub doświadczałeś o wiele za rzadko. Znalazłeś niezwykle skuteczne narzędzie do usuwania bólu, zadawanego przed sączący się jad wirusa samotności. To właśnie sztuczna pierś. Atrakcyjność sztucznej piersi polega na tym, że oferuje ci usunięcie cierpienia za niewielką cenę. Na tym też polega jej pod-stępność. Od momentu, kiedy odkryłeś jej działanie, obcujesz z nią coraz częściej, bez przykrych konsekwencji. Zawierasz piwne znajomości, poznajesz szampańskie dziewczyny - alkohol zaczyna być osnową, na której tkasz codzienne życie. Znasz wszystkie knajpy w swoim mieście i jakąkolwiek drogą byś szedł, zawsze jakimś sposobem wylądujesz tam, gdzie powitają cię uśmiechnięte twarze przyssanych do kufli i kieliszków towarzyszy. To wspaniałe, mieć tylu znajomych. Barmani zaczynają cię rozpoznawać - do niektórych lokali możesz wchodzić nawet po ich zamknięciu lub przed otwarciem, co lokuje cię w pewnego rodzaju elicie. Poranny kac może być także źródłem poczucia przynależności do ogromnej grupy skacowanych Polaków, wstających rano do pracy. Opowieści o kacach-gigantach są źródłem dumy ich śwłaścicieli", którzy opowiadają o nich, jak o historycznych bitwach. Będąc skacowany, z pewnością nie jesteś sam. Zresztą, bardzo szybko się orientujesz, że ten sam alkohol, który usuwa twoje problemy i zapewnia towarzystwo, likwiduje także nieprzyjemne skutki jego spożywania. Pierwszy udany klin jest jak olśnienie - alkohol jest dobry na wszystko! Wypijając go, ignorujesz protest swojego organizmu, że coś jest nie tak, że ta sztuczna pierś ma swoje złe strony. Tak naprawdę bowiem kac przypomina ci, że zaciągnąłeś dług, którym miałeś zapełnić swój brak bliskości. Dług bez pokrycia. Gdy kończy się alkohol, poprzedni ból rzuca się na ciebie ze zwielokrotnioną siłą. Bo on nie znikł -przyczaił się tylko pod spodem i czeka na odpowiedni moment. 141
To wczesne ostrzeżenie rzadko jest brane poważnie. Nic w tym zresztą dziwnego - skoro zabijałeś alkoholem swoje poprzednie cierpienie, to tym bardziej zrobisz to teraz, gdy jest ono o wiele silniejsze. Udany pierwszy klin budzi w tobie poczucie mocy. Wiesz już, jak sobie radzić z cierpieniem, odkryłeś panaceum, lek na wszelkie choroby. W rzeczy samej, leczysz alkoholem ból głowy i zęba, niestrawność i brak snu. Nie podejrzewasz zupełnie, że to właśnie alkohol, którego trujące właściwości redukujesz klinowaniem, rozstraja bezkarnie twój organizm. Lecząc te dolegliwości alkoholem, fundujesz sobie coraz większe kłopoty ze zdrowiem, na które musisz sobie zaordynować coraz większe dawki swego panaceum. A te dawki zaczynają być rzeczywiście potężne. To jednak, zamiast cię przestraszyć, wbija w jeszcze większą dumę - zobaczcie, jaki jestem mocny. Nic mnie nie zniszczy, a już na pewno nie alkohol. W tym czasie skończyłeś szkołę, podjąłeś pracę, być może znalazłeś już życiową Partnerkę, z którą wcześniej wspaniale się bawiłeś, a teraz z rozczarowaniem zauważasz, że coraz rzadziej uczestniczy w alkoholowych imprezach, coraz częściej jest smutna lub zła - i coraz częściej prosi, byś tyle nie pił. Takie żądania wydają ci się śmieszne. Próbujesz czasem, dla zabawy, wyobrazić sobie życie bez alkoholu i wydaje ci się to kompletnie nierealne. Przecież alkohol tyle daje - co ze znajomymi, jak to przyjmą w pracy, co będę robił w weekendy? Te dziwaczne żądania nastrajają cię nieufnie do Partnerki. Czyżby próbowała cię wychowywać, kontrolować? Chce odebrać ci twój magiczny lek na wszystko? Lepiej trzymać się od niej z daleka. Zresztą, butelka wypita z przyjaciółmi wydaje ci się o wiele ciekawszym pomysłem niż seks z Partnerką. Parę niepowodzeń na tym polu potwierdza twoje podejrzenia - coś musi być z nią nie tak. Przecież inne kobiety podniecają mnie tak samo, jak dawniej. Gdy Partnerka i rodzina zaczynają dostrzegać negatywne działania twojej sztucznej piersi, zaczynają protestować. Przestrzega cię lekarz, przestrzega szef, dziwi się dawno nie widziany kolega, którego spotkałeś na ulicy, a on odrzucił twoje zaproszenie na piwo. Wirus samotności powoli zdejmuje swą maskę. Może to zrobić, bo wie, że już mu nie uciekniesz. Znów więc zaczynasz odczuwać samotność. Jedyna pociecha to upijanie się na 142
smutno z kolegami, którym możesz się wyżalić, że nikt cię nie rozumie, oprócz nich. Tylko że oni coraz częściej gdzieś znikają. Słyszałeś, że dwóch jest na odwyku - masz dla nich z tego powodu wiele pogardy. Ktoś umarł na serce, inny ma kłopoty z wątrobą, kogoś zamknęła policja. W końcu i tobie zaczynają przytrafiać się rzeczy, nad którymi nie masz kontroli. Budzisz się w nocy, w kałuży, w obcym mieście - nie wiesz, jak tu się znalazłeś. Partnerka boi się ciebie, bo w chwilach rozdrażnienia podnosisz rękę na nią i dzieci. Rozbiłeś samochód, nawet nie wiesz kiedy. Szef grozi zwolnieniem cię z pracy, jeśli nie pójdziesz na odwyk. Nadal nie rozumiesz, czemu oni się tak czepiają z tym alkoholem. Czasem się może zdarzy, ale przecież zdarza się każdemu. Wszystko to budzi lęk i złość, na co masz tylko jeden sposób: napić się. Teraz wirus samotności może już całkowicie się odsłonić i zbierać żniwo. Twoja mocna głowa niespodziewanie staje się bardzo słaba -nawet po niewielkiej ilości alkoholu urywa ci się film. Twoja Partnerka zabrała dzieci i odeszła. Błąkasz się po ulicach, z nieodłączną butelką w kieszeni, czasem przystajesz, bo żołądek odmówił współpracy i musisz zwymiotować przed siebie, na chodnik, czasem na przechodnia. Nikt cię już nie chce, nikt nie potrzebuje. Jesteś samotny w przeraźliwie bolesny sposób. Opisałem ten cały, powolny proces po to, by pokazać jak stopniowo, bez żadnych podejrzeń, dostajesz się we władanie sztucznej piersi. Gdy się zorientujesz, że coś jest nie w porządku, jest już zwykle za późno na wycofanie się bez strat. Od sztucznej piersi zwykle odrywa wstrząs, wywołany zawaleniem się dotychczasowego życia. To odejście rodziny, to zwolnienie z pracy, to zabicie przechodnia, gdy prowadzisz samochód po alkoholu. Ratunkiem, często spóźnionym i niepełnym, może być tylko natychmiastowe i całkowite odstawienie sztucznej piersi. Nie każdy to zniesie. Ból samotności po odstawieniu alkoholu jest ogromny, a ty jesteś krańcowo osłabiony. Jeśli zaczniesz pić w obliczu ciężkich doświadczeń życiowych, ale będąc osobą dorosłą, to jeszcze pół biedy. Człowiek dorosły ma już ukształtowaną osobowość, ma inne sposoby radzenia sobie ze smutkiem. Wystarczy czasem do nich tylko dotrzeć. Najczęściej będzie to rozmowa z bliską osobą, zwierzenie się jej i wypłakanie swych problemów. Jeśli jednak zacząłeś radzić sobie 143
z bólem samotności podczas okresu dorastania, sprawa jest o wiele poważniejsza - całe twoje życie emocjonalne jest bowiem od tej pory regulowane przez alkohol. On pozwala ci się śmiać, on pozwala być szczerym z drugą osobą, on pozwala się pogodzić lub załatwić interes. Gdy go zabraknie, stajesz się znowu przestraszonym i samotnym dzieckiem. Dawne problemy wracają -znów się czujesz gorszy, znów nie masz śmiałości odezwać się do obcej kobiety. Długa jest droga do naprawienia wszystkich zniszczeń, dokonanych przez wirusa samotności, ale jeśli nie zrobisz na tej drodze pierwszego kroku, wirus cię w końcu zabije. Gdy uczestniczyłem kiedyś w mitingu Anonimowych Alkoholików, przyszedł tam nowy uczestnik. Przyprowadził go syn, który odgrywał wobec niego w tym momencie rolę opiekuńczego, ale też wymagającego ojca. Był to silny, postawny mężczyzna. Po raz pierwszy w życiu miał w perspektywie przyznanie się przed innymi ludźmi, że jest człowiekiem słabym - że stracił kontrolę nad swoim życiem. Ze strachu trzęsły mu się nogi i ręce. Z trudem mówił. Prowadzący spotkanie powiedział, że skoro jest to jego pierwsze spotkanie z AA, to będzie w całości poświęcone właśnie jemu. W tym momencie ten silny facet całkowicie się rozkleił. Łzy leciały mu ciurkiem po twarzy. Wyglądał jak małe, nieszczęśliwe dziecko, które nareszcie zostało przez kogoś dostrzeżone i które chciałoby się zwierzyć ze swych wszystkich nieszczęść, zanim ludzie znów staną się wobec niego obojętni i wymagający. Z pewnością nie było to dla niego miłe przeżycie, ale jedno w tym wypadku można o nim powiedzieć: na pewno przez tę godzinę nie czuł się samotny. Walka z zagrożeniami, seks i alkohol to, oczywiście, nie wszystkie formy, jakie może przybierać sztuczna pierś. Najłatwiej rozpoznać ją wtedy, gdy samotna osoba ma tendencję do przyjmowania czegoś z zewnątrz w nadmiarze, czegoś, co zapełnia jakieś puste miejsce. Całkiem niedawno widziałem przy sklepowej kasie chwiejącego się z lekka tatusia, który kupował butelkę ze smoczkiem. Jacyś panowie obok proponowali mu, by dokupił sobie do kompletu butelkę trunku. Ten żart kryje w sobie smutną 144
prawdę, że ów podchmielony tatuś jest równie samotny bez swej butelki, jak jego malutkie dziecko. Innym przykładem sztucznej piersi, równie wyrazistym, jak alkohol, jest uzależnienie od Internetu. Znam wielu samotników, którzy wypełniają sobie pusty czas ściąganiem z sieci setek megabajtów - muzyki, filmów lub gier. Dopóki ściąganie trwa, czują się zaspokojeni i w pewien sposób nakarmieni. Doświadczeniem o wiele ważniejszym od posiadania czy korzystania ze ściągniętego materiału jest w tym wypadku sam fakt podłączenia i zasysania z Internetu. Zasysania - tak właśnie mówią internauci. Równie atrakcyjne może być otrzymywanie setek listów z rozmaitych forów i list dyskusyjnych. Najbardziej cierpiący na samotność internauci potrafią ściągać pocztę co kilkanaście sekund; kojarzy się to ze ssącymi odruchami niemowlęcia - strumień śpożywienia" powinien być przecież ciągły. Zapisanie się na kilkanaście czy kilkadziesiąt list dyskusyjnych stwarza wrażenie obcowania z wielką liczbą znajomych i przyjaciół - czy zawsze mamy w takim wypadku do czynienia ze sztuczną piersią? Na to pytanie powinnaś już znać odpowiedź: jeśli za znajomościami internetowymi nie idzie bliskość z Partnerem w realnym świecie, można podejrzewać, że tak. Mechanizm uzależnienia internetowego jest podobny do alkoholowego - podłączenie i śzassanie" redukuje ból; poprzez coraz częstsze podłączanie oddalasz się od ludzi w swym otoczeniu, co powoduje jeszcze większą samotność i jeszcze większy ból, który z kolei łagodzisz śzassaniem". I tak dalej, błędne koło. Ważną i czasem niezwykle trującą formą sztucznej piersi są różnego rodzaju sekty, stowarzyszenia, które proponują swoją ideologię i stosują mnóstwo psychologicznych manipulacji, by ofiarę obłaskawić i zatrzymać przy sobie. Spragniony bliskości samotnik dostaje od sekty, szczególnie na początku, to, czego mu brakuje najbardziej - poczucie bliskości, poczucie docenienia i akceptacji przez innych, a także przynależność do grupy, z którą podziela przekonania. Im większy ból samotności, tym większa skłonność do bezkrytycznego przyjmowania takich poglądów. Różnego rodzaju wspólnoty i ośrodki rozwoju osobistego proponują ćwiczenia, które zbliżają ich członków do siebie, jednocześnie oddalając ich od świata zewnętrznego. Trudno się temu 145
oprzeć, gdy bardzo się pragnie bliskości, bo ta sztuczna pierś do złudzenia przypomina prawdziwą: serdeczni ludzie, poczucie poznania prawdy, autorytet, który zawsze pomoże i doradzi. Zwykle nie do końca wiadomo, jaki stopień cynizmu przedstawiają sobą głowy takich sekt i ich poplecznicy. Często wierzą w to, co mówią, a to dodatkowo przyciąga do nich wyznawców i utrudnia wychwycenie sprzeczności. Będąc zaproszonym na pierwsze spotkanie takiej grupy, zwykle nie wiesz o całokształcie jej działań, a czasem nawet o celu spotkania. Pierwsze sygnały niebezpieczeństwa, które możesz wychwycić, jeśli zachowasz czujność, to właśnie ta niezwykła słodycz, która płynie ze wszystkich stron. Zdawać się może, że to idealny świat, w którym nie ma obłudy, gniewu, zawiści - tylko miłość i akceptacja twych problemów. Przepełniony wdzięcznością jesteś gotów poświęcić takiej grupie wszystko, co masz. Zaczyna się od niewinnej, ochotniczej pracy na rzecz wspólnoty. Wszyscy to robią, więc ty także. Potem się przyzwyczajasz, a nawet jesteś w stanie zrobić awanturę, gdy takiej pracy dla ciebie zabraknie. Najbardziej destrukcyjne sekty zabierają swym wyznawcom dosłownie wszystko, nawet imiona - by już nic nie łączyło ich ze starym, śzłym" światem. Dosyć szybko okazuje się, że dobrze czujesz się tylko wtedy, gdy jesteś wśród członków grupy - jak każda sztuczna pierś, sekta uzależnia od siebie swych wyznawców. Jej śwarsztaty rozwoju", poprzez stałe dostarczanie ciepła z zewnątrz, upośledzają twoją zdolność do zajmowania się sobą, do uspokajania siebie i do nagradzania samego siebie. Wszelkie nagrody płyną od grupy. Wszelkie przejawy złości lub oporu wobec mistrza są ignorowane lub łamane - i to w taki sposób, że jedyne, co ci pozostaje po buncie, to poczucie winy za własną niewdzięczność. Sekta powoli pozbawia cię własnej tożsamości - stajesz się kopią innych jej członków, bez własnych poglądów, bez indywidualności. Uzależnienie od sekty bywa tak potężne, że ograbieni przez nią ludzie, krańcowo wygłodzeni, mieszkający w brudnych norach nadal bronią swego guru i uważają go za dobroczyńcę. Wszystko to pokazuje, jak wielki jest czasem w nas głód bliskości i jak łatwo może być wykorzystany. Kolejny przykład, może najbardziej zrozumiały, to nadmierne objadanie się. Jeśli masz w pamięci pierwszą część tej książki, ła-
two ci będzie zrozumieć, jak do tego dochodzi. Niemowlęciu matka kojarzy się silnie z pokarmem - w jakiś sposób zresztą ona śjest" tym pokarmem, już od poczęcia dziecka. Dzieli się przecież z dzieckiem tym, co płynie w jej żyłach. Jeśli dziecko, w trakcie swego rozwoju, z jakichś powodów nie będzie zdolne do odróżnienia miłości matki od jej pokarmu, jedzenie stanie się dla niego już na zawsze czynnością, która oprócz swej naturalnej funkcji będzie służyć zapełnianiu pustki samotności. To częsta cecha Samotników Zależnych. śGdy czuję się źle, natychmiast sięgam po coś do zjedzenia. Jak zacznę, jem tyle, ile zdołam w siebie wepchnąć. Potem mam wyrzuty sumienia, czasem aż zmuszam się do wymiotów, bo przecież w ten sposób mogę utyć w kosmicznym tempie. Wstyd powoduje znów napięcie, na które pomaga mi tylko jedzenie, i tak w kółko". Prawda, że ta relacja pokrywa się z doświadczeniami alkoholików? Coraz większa liczba ludzi otyłych w naszym nowoczesnym społeczeństwie być może odzwierciedla nasilenie dręczącej nas epidemii samotności. Myślę, że wystarczy przykładów - zasada działania sztucznej piersi powinna już być dla ciebie przejrzysta. Jaką więc formę może ona jeszcze przybrać? Trudno na to pytanie odpowiedzieć wyczerpująco. Sztuczną piersią stanie się wszystko, od czego możemy się w jakiś sposób uzależnić: praca, szybka jazda samochodem, zarabianie pieniędzy, zakupy, masturbacja, gry hazardowe, telewizja, tworzenie sztuki, skoki spadochronowe, korzystanie z usług prostytutek, głoszenie idei religijnych lub politycznych, spanie, lekarstwa i wiele, wiele innych rzeczy. Ich wspólną cechą jest to, że wypełniają pustkę samotności, lecz tylko chwilowo. Jeśli odnajdziesz prawdziwą bliskość, przestaniesz czuć ten głód i wieczne niezaspokojenie, które funduje nam sztuczna pierś. Nie będzie też żadnych szkodliwych skutków ubocznych. Od momentu, gdy pustynny wędrowiec odnajdzie oazę i napije się wody, nie pomyli już jej smaku z niczym innym. Konsumpcja Zagrożenie, pochodzące ze strony sztucznej piersi idzie dalej niż uzależnienie od substancji czy konkretnego zachowania, mającego na celu stłumienie bólu samotności. Już będąc niemowlęciem, zadowalasz się plastikowym smoczkiem, który tłumi twój niepokój. To twoja pierwsza, sztuczna pierś. Jako starsze dziecko zdajesz już sobie sprawę, iż nie ssiesz piersi swojej mamy, ale niezbyt drogi przedmiot, kupiony w sklepie. Mimo że nie jest to prawdziwa bliskość, ssanie smoczka ma pozory tej bliskości, uspokaja cię - zgadzasz się więc na to małe oszustwo, zwłaszcza wtedy, gdy mama nie jest dostępna tak często, jak byś sobie życzył. Czasem, zamiast smoczka, może być to ulubiony kocyk lub zawsze ta sama zabawka, która przez swoją stałą obecność budzi nadzieję, że istnienie mamy jest równie pewne i trwałe. Takie zastępcze przedmioty do pewnego stopnia pomagają ci w uzyskaniu pierwszych oznak niezależności, co z kolei jest podstawą do zbudowania twojej prywatnej, odrębnej tożsamości. Gdy już dorośniesz i twoje przeżycie nie będzie uzależnione od innych, gdy już wiesz, kim jesteś, takie zastępcze obiekty przestają być potrzebne. Jesteś wtedy zdolny do bliskiego i intymnego związku z Partnerem. Ale to tylko teoria. W rzeczywistości bardzo często dzieje się tak, że Partner staje się kolejnym, zastępczym przedmiotem, którego używamy do ukojenia bólu, powstałego po rozłące z rodzicami. Typowym przykładem jest Samotnik Uwiązany, który w każdej kolejnej partnerce szuka tej samej, czułej i oddanej opieki, którą uzyskiwał bez większych starań od swej mamy. Gdy wchodzisz w związek po to, by zaspokoił on uczuciowe dziury, powstałe w wyniku niewłaściwej opieki rodzicielskiej, postrzeganie Partnera jako żywego człowieka, wraz jego wadami, zaletami i specyficznymi cechami jest bardzo utrudnione. O tym pisałem już w rozdziale o tańczących maskach. Wtedy raczej skupiasz się na tych cechach Partnera, które ci odpowiadają, lub przypisujesz właściwości, których on nie posiada. Wszyscy to w pewnym stopniu robimy, bo trudno wymagać od rodziców doskonałości. Ważne jednak, by ten miraż nie przesłonił nam prawdziwego człowieka, bo wtedy bliskość stanie się zupełnie niedostępna. Im dłużej z kimś żyjesz, tym lepiej go poznajesz. Idealny obraz, nałożony na Partnera zanika - zaczynasz zastępować fantazję rzeczywistością. Nie zawsze jest to miłe przeżycie, bo nikt nie lubi się żegnać z własnymi marzeniami. Jeśli nie jesteś na ten moment odpowiednio przygotowany przez wystarczająco dobrych rodziców, stopniowo podwyższających ci poprzeczkę trudności, z którymi musiałeś się samodzielnie mierzyć, może powrócić do ciebie dziecięcy lęk przed samotnością. Możesz w tym momencie stracić zainteresowanie Partnerem i poszukać innego, z którym od nowa przeżyjesz ten początkowy okres wzajemnego idealizowania. Innym sposobem jest zdecydowanie się w takiej chwili na dziecko. śNiezależnie od tego, czy odejdzie, czy nie, nie pozostanę sama" -zdaje się wtedy mówić kobieta. Po urodzeniu dziecka kieruje w jego stronę całą swoją miłość i czułość, rzadko zdając sobie w pełni sprawę z tego, że traktuje je jako lek na samotność. Takie dziecko najprawdopodobniej wcześnie wchłonie wirusa samotności. Matka, w sposób zastępczy, będzie chciała mu dać wszystko to, czego nie dostała sama. Będą szczęśliwi oboje, do czasu, gdy dziecko wykaże pierwsze oznaki samodzielności i chęć przerwania psychicznej pępowiny. Wtedy lęk przed porzuceniem może wrócić do Samo tniczki Zależnej w zwielokrotnionej sile, która każe jej trzymać dziecko jak najbliżej siebie, w krótkim czasie robiąc z niego Samotnika Uwiązanego. Wirus samotności jest cierpliwy i rzadko daje za wygraną. Możliwe jednak, że mimo rozczarowań pozostaniesz z Partnerem, który budzi twoją niechęć. Nie lubimy tak szybko rezygnować z własnych marzeń, więc często na tym etapie związku staramy się wierzyć na siłę, że nadal żyjemy z własną królewną, z własnym królewiczem. Przymykamy oczy, staramy się nie dostrzegać ciemnej strony naszego związku. Powiedzenie, że zdradzana osoba dowiaduje się o tym na końcu, ma źródło w takim właśnie zaprzeczaniu oczywistości. Pragnienie bycia w idealnym związku jest często silniejsze niż wymowa faktów. Myślę, że po tym wstępie zgodzisz się już ze mną, że od najwcześniejszych lat przyzwyczajamy się do zastępczego zaspokajania swych potrzeb. Smoczek, zabawka, kot lub pies, idealizowany człowiek lub dziecko - wszystko to może nas uwolnić od nienasycenia bliskością. To wielkie, niedoceniane niebezpieczeństwo. Jeśli dojrzewasz w klimacie przyzwolenia, a czasem nawet euforycznej akceptacji zastępczego przeżywania, to tym samym godzisz się na zapełnianie twojej potrzeby bliskości czymś, co nie jest w stanie jej zapełnić. A jeśli to coś, czym zapełniasz pustkę, musi być wciąż dostarczane, oczywista wydaje się konieczność powstania ogromnego przemysłu, który zdoła zaspokoić tę studnię bez dna, te miliony ludzi, którzy łakną bliskości. I tu właśnie czeka na ciebie sztuczna pierś, a raczej setki rodzajów sztucznej piersi, które nasza cywilizacja wymyśliła. Chociaż często są do siebie zupełnie niepodobne, łączy je wspólne zagrożenie: jeśli przyzwyczaisz się do nich, to zajmą w twoim sercu miejsce przygotowane dla drugiego człowieka, dla prawdziwego Partnera. Sztuczna pierś jest łatwa - to już wiesz. Prawdziwa bliskość nie zawsze jest miła - to także wiesz. Dlatego łatwiej jest pozostać przy sztucznej piersi, która gwarantuje natychmiastowe, chociaż niepełne zaspokojenie, niż wystawiać się na niebezpieczeństwa, związane z otwieraniem się na drugą osobę. Jakie więc sztuczne piersi, jakiego rodzaju nietrwałe i niepełne zaspokojenie proponuje nam cywilizacja? Jedna z najważniejszych to telewizja. Nieprzerwany strumień obrazów i dźwięków na setkach kanałów zapełnia nasz wewnętrzny brak bliskości. Płaczemy nad losami bohaterów melodramatów, doświadczamy słusznego gniewu, a potem triumfu sprawiedliwości w dramatach wojennych i filmach akcji, szlochamy ze wzruszenia wraz ze szczęśliwie połączonymi bohaterami romantycznych komedii. Niestety, nie doświadczamy tego w codziennym życiu. Powstaje pytanie: czy dlatego oglądamy produkty fabryki snów, bo życie jest płaskie i przyziemne, czy raczej odwrotnie: nie mamy ochoty na prawdziwe przeżywanie, skoro doświadczyliśmy już swojej dziennej dawki wzruszeń, gniewu i radości, wpatrzeni w migoczący ekran? Ja skłaniam się ku drugiej odpowiedzi. Dopiero wtedy, gdy uzależnimy się od wyidealizowanego i uproszczonego obrazu świata, który proponuje nam telewizja, prawdziwe uczucia wydadzą nam się zbyt groźne i zagmatwane, by się nimi zajmować. Metody wciągania nas w wymyślone światy, które proponują walkę bez porażek i miłość bez bólu, są coraz bardziej przekonujące i skuteczne. Coraz lepszy dźwięk i obraz, coraz bardziej realistyczne sposoby naśladowania rzeczywistych wrażeń, które dobiegają do nas z otoczenia, powodują, że angażujemy się w zastępcze przeżywanie wciąż silniej i silniej. Nieprawdziwy świat, którym kino zaspokaja nasz emocjonalny głód, zaczynamy coraz częściej traktować jako jedyny prawdziwy. Pozdrawiamy na ulicy aktorów, używając ich filmowych imion. Urzeczeni patriotyczną propagandą, nasilającą się szczególnie w okresie wyborów, chcemy wierzyć, że politycy to zastęp harcerzy, którzy z czystego altruizmu sięgnęli po najwyższe urzędy i przywileje. Żołnierze, którym odebrano tożsamość i prawo decydowania o swym losie i którzy giną w niezrozumiałej dla nich wojnie, odczuwając niewiele więcej, niż zwierzęcy strach, to dla nas uduchowieni bohaterzy. Historia, która pokazuje, jak zblazowany biznesmen wyciąga z rynsztoka moralnie czystą prostytutkę i zaczyna pałać do niej świeżą, niewinną miłością, to dla nas wzór, z którym żaden spotkany na ulicy mężczyzna równać się nie może. Gdy uwierzymy w jedną mistyfikację, o wiele łatwiej uwierzyć nam w kolejną. Filmowe kreacje mieszają się nam z postaciami historycznymi. Gwiazdy ekranu i sportu otaczamy kultem w każdym calu religijnym, chociaż ich prywatne życie często jest jedną wielką ruiną. Wielkiego kulturystę o monotonnej dykcji, który setkami mordował swych ekranowych wrogów, fani wybrali na gubernatora. Jedna z sekt wyznaniowych wzięła za podstawę swych wierzeń sławną trylogię Gwiezdnych Wojen, czyli coś od początku do końca wymyślonego przez scenarzystów! Powiedz, w jaki sposób ktoś, kto zgadza się na tego rodzaju fikcję, może być zdolny do prawdziwej, intymnej bliskości z drugim człowiekiem, która wymaga przecież szczerości i otwartości? Języczkiem u wagi, najczulszym miernikiem niezaspokojonych potrzeb emocjonalnych naszego społeczeństwa jest reklama. Sztab niezwykle inteligentnych ludzi pracuje nad tym, by poruszyć w tobie czułe miejsca, obudzić niespełnione tęsknoty, wywołać uśmiech lub łzy - wszystko po to, byś nie rezygnował z milionów gadżetów, służących do zastępczego wypełniania pustki samotności. Nie trzeba reklamować chleba - każdy wie, że jest mu niezbędny do życia. Reklamować trzeba cudowne środki na cellulitis, co do którego są podejrzenia, czy w ogóle istnieje. Oszałamiające, komputerowe animacje wywołują wrażenie, że jeśli nie nasmarujesz twarzy nawilżającym kremem w tej chwili, to popęka ci ona jak wyschłe dno potoku. Reklamować trzeba nowy typ samochodu, dzięki któremu pięknym kobietom będą drżeć nogi, a mężczyznom opadać szczęki z zazdrości - bo oto jesteś zdolny przyspieszyć swym samochodem do setki o dwie setne sekundy prędzej niż oni. Reklamować trzeba chipsy, które nie dają nic, oprócz wrażenia, że zjadło się przed chwilą coś smacznego. Reklamować trzeba alkohol, a szczególnie piwo, najlepiej pokazując, jak szczęśliwi i bliscy sobie są ludzie, którzy się go napiją. Uwierzyłeś w lecznicze działanie margaryny, uwierzysz i w to. Jeden z browarów używa dla reklamy hasła: śPiwo zbliża ludzi". To dowód, że spece od reklamy wiedzą, czego ludzie pragną najbardziej. Wiedzą też, że gdyby ludzie to dostali, nie chcieliby już kupować zastępczych produktów. Starają się więc ożenić alkohol z poczuciem bliskości, dzięki czemu zapewnią sobie klientów na długie, obfite lata. Temu samemu celowi służą pokazywane na szklanym ekranie roześmiane rodziny, które konsumują właśnie nowy serek, lub rozanielone kobiety, które miały szczęście powąchać nowy męski dezodorant. We wszystkich tych reklamach sportretowana jest tęsknota za bliskością, a także zaproponowana sztuczna pierś, jednak ona w żadnym razie tej tęsknoty nie zaspokoi. Słyszałem o rodzicach, których ktoś zagadnął na ulicy: śJakie macie śliczne dziecko. To jeszcze nic - odpowiedzieli. Powinieneś zobaczyć jego zdjęcia". Na szczęście jednak jest w nas instynkt samozachowawczy, który sygnalizuje nam te oszustwa. Czasem jednak trzeba mieć wyczuloną uwagę, by takie sygnały spostrzec. Instynkt samozachowawczy przejawia się na przykład w ogromnej popularności programów typu reality show, gdzie ludzie wystawiają na sprzedaż własną intymność, własne uczucia. Tęsknimy za tym rozpaczliwie, więc sięgamy do kieszeni, by za to zapłacić. Człowiek pozbawiony scenariusza, człowiek przeżywający własną miłość, własny smutek lub klęskę, to nowy towar mediów. Niestety, to także kolejna maska sztucznej piersi - po pierwsze dlatego, że dramaturgia tych programów nadal jest reżyserowana, a po drugie dlatego, że nawet najprawdziwsze uczucia, pokazywane w telewizji, nadal są oddzielone od nas nieprzenikalną taflą ekranu. Nadal ktoś przeżywa je za nas. Instynkt samozachowawczy objawia się także w ten sposób, że kolejne produkty, na początku reklamowane jako cudowne, prędzej czy później nam się nudzą. Być może kojarzy ci się to z klęską kolejnej idealizacji w związku - to taki sam mechanizm. Dlaczego producenci nie trwają przy starych produktach, skoro były cudowne? Bo obie strony, zarówno klient jak i producent, zdają sobie w jakimś stopniu sprawę, że to tylko rodzaj gry. Polecany krem nie jest cudowny - chodzi o przyjemność z obcowania z czymś nowym, nieznanym, czemu możemy dać kredyt zaufania, mimo że to kredyt krótkoterminowy. Jedna z moich znajomych zdaje sobie sprawę z tego mechanizmu w tak dużym stopniu, że chcąc sobie sprawić przyjemność zakupem kosmetyku, kupuje taki, który jest na tyle drogi, żeby mieć do niego szacunek, ale też na tyle tani, żeby nie zrujnować sobie kieszeni. Marka i kolor nie mają znaczenia. I tak ma pewność, że użyje go tylko raz lub dwa. Jednak przyjemność kupowania jest tak silna, że nie ma siły z niej zrezygnować. Gdy okazuje się, że jakiś produkt już nie wzbudza zainteresowania klientów, producent zawsze wprowadzi na rynek nowy i gra zacznie się od początku. Jeśli przyzwyczaiłeś się do sztucznej piersi, będziesz wręcz domagał się od producenta nowej jej wersji, gdy stara już ci się znudzi. To rzeczywiście jedna z bardziej wymyślnych i podstępnych pułapek wirusa samotności. Pasja kupowania sama w sobie jest sztuczną piersią, która dotyka wielu z nas. śDobry interes" stał się celem, który wyróżnia nas od innych konsumentów. Upolowanie tańszego o dwa grosze cukru może być źródłem dumy i kombatanckich opowieści w gronie znajomych śmyśliwych". Dantejskie sceny, które dzieją się podczas otwierania wielkich supermarketów, wystarczająco dobrze to obrazują. Przecież w tym rozgorączkowanym tłumie nie znajdziesz ludzi głodnych, którzy walczą o darmową kromkę chleba. Ten tłum lamie sobie ręce i nogi z powodu niezaspokoje-nia głodu emocjonalnego, głodu zwycięstwa, sukcesu i akceptacji. A wśród tego tłumu krążą spece od reklamy, pilnie notując, co ludzi podnieca najbardziej, za co dadzą się zdeptać, z czym chcą się identyfikować. Ta potrzeba identyfikacji to także emocjonalny głód, wynikający z braku bliskości. W dzisiejszej Polsce, w której politykowi zdarza się ukraść, księdzu wychować gromadkę pociech a psychologowi dziecięcemu molestować seksualnie swych małych klientów, trudno o stałe i niepodważalne autorytety. W tej sytuacji wielu z nas zaczyna się identyfikować z marką, którą nosi na sobie. Opakowanie tym samym zaczyna być ważniejsze od zawartości. Jak niechciany produkt na sklepowej półce, mamy nadzieję, że dzięki atrakcyjnemu opakowaniu ktoś nas w końcu doceni - i kupi. Najważniejsze jest to, jak się wygląda - zwierzała mi się Ola, moja klientka, bywalczyni nocnych klubów. Jeśli nie masz na sobie dobrego ciucha, nikt cię nie zauważy. Zerowe szansę na poderwanie jakiegoś faceta. Póki jest się młodym, trzeba z tego korzystać. Jak będę miała czterdzieści lat, wtedy pozostaną mi tylko wspomnienia. Dzisiaj muszę na nie zapracować. Jest w jej wypowiedzi rezygnacja, jakieś ponure fatum, na które już teraz Ola się zgadza. Już dziś jest przekonana, że prawdziwa bliskość nie istnieje, że są tylko punkty w rankingu, których trzeba jak najwięcej nabić, by mieć za dwadzieścia lat coś, co złagodzi ból nieuchronnej samotności. Dlaczego tak jest? Dlaczego nie uczymy się na własnych błędach i wciąż wracamy do zastępczego przeżywania? Gdy jesteś przyssany do sztucznej piersi i ściągniesz" zbyt łapczywie lub zbyt długo, sam stajesz się coraz bardziej sztuczny. Coraz bardziej tracisz naturalną wrażliwość, coraz mniej realistyczna wydaje ci się miłość lub przyjaźń. To mrzonki, to dziecinne marzenia - przekonujesz sam siebie. Kręcisz się chwilę po domu, potem bierzesz magiczną kartę kredytową i idziesz poprawić sobie humor do supermarketu. Tam cię uczeszą, ubiorą, dopieszczą - wszystko za odpowiednią cenę. Aby mieć pewność, że nikt ci nie odbierze sztucznej piersi, będziesz pracować coraz więcej, co jeszcze bardziej oddali cię od bliskich ci osób. Im więcej będziesz pracować, tym bardziej będziesz się czuł samotny i tym chętniej skorzystasz z usług sztucznej piersi. Coraz mniej będzie w tobie ciebie, aż w końcu staniesz się robotem, zaprogramowanym na zysk i sztuczne zaspokojenie. A gdy już się wysłużysz, system wypluje cię z siebie, jako kompletnie nieprzydatnego. Za emeryturę, którą dostaniesz, nie będziesz w stanie kupić sobie tyle sztucznej piersi, ile ci potrzeba. Przyjdzie więc kac-gigant po zastępczym zaspokojeniu, przyjdzie długo tłumiona samotność, której nie będziesz miał czym i kim zapełnić. Zapomniałeś bowiem, co to jest bliskość, co to są prawdziwe uczucia - ludzie wokół będą tylko przypominać, że twój czas już się skończył. Ukryjesz się więc w domu, bez żadnego pomysłu na kolejne dwadzieścia lat życia. Robot, po wypełnieniu swej misji doskonałego konsumenta, nie nadaje się już do niczego. Zasiądziesz więc w swym fotelu, przed migoczącym ekranem, na następne dwadzieścia lat, robiąc to, czego nauczyłeś się najlepiej: oddając się niespełnionym marzeniom. Rezygnacja Jakie są rozmiary epidemii samotności? Załóżmy, że pominiemy osoby, których życie rodzinne niszczy alkohol lub jakaś inna sztuczna pierś, że pominiemy tych, którym związek służy do wzajemnego upokarzania oraz tych, którzy się zdradzają lub w ogóle nie są w stanie dłużej niż pół roku wytrzymać z jednym partnerem. Czy ci, którzy pozostaną, to szczęśliwe, kochające się pary, wolne od destrukcyjnych wpływów wirusa samotności? Chciałbym, żeby tak było. Moje doświadczenie mówi mi jednak coś innego. Po pierwszych uniesieniach, gorących wyznaniach i wielkich planach na przyszłość przychodzi nam żyć z drugą osobą całą dobę. Niektórzy mówią, że umiejętność mieszkania z drugim człowiekiem pod jednym dachem to umiejętność najtrudniejsza ze wszystkich - moim zdaniem mają wiele racji. Mimo wzajemnego rozczarowania pozostajemy jednak często ze sobą, rezygnując z dalszych poszukiwań. Różne są tego przyczyny - czasem dzieci, których opuścić nie wolno, czasem niewiara, że możemy się jeszcze komuś spodobać, czasem zwykła wygoda. Mąż przyniesie pieniądze, żona zadba o dom. Takie jest przecież nasze przeznaczenie, takie role musimy odegrać - czegóż więcej można chcieć? Niektórzy przecież nie mają nawet tego. W dodatku, żyjąc samotnie, wystawiłbyś się na współczucie lub drwiny otoczenia. Trzymasz się więc tego, co masz: urządzonego mieszkania i samochodu, poczucia swej ważności jako głowy rodziny, finansowego bezpieczeństwa, zapewnionego przez Partnera... Nie jest to może dużo, ale też nie jest mało. Są nieuniknione przykrości, i te trzeba znieść, jak na przykład seks z mężczyzną, który przestał się zachwycać twoim ciałem albo wysłuchiwanie opowieści kobiety, której zdanie w danej sprawie kompletnie cię nie interesuje. W podobną pułapkę wpadają zaprzysiężeni single, którzy po osiągnięciu wyznaczonych celów zaczynają rozglądać się za odpowiednim partnerem i z przerażeniem konstatują, że nie ma w czym przebierać. W końcu często decydują się na stały związek tylko po to, śby nie być samemu". Każda ze stron jakoś sobie te braki wynagrodzi. Żona uskłada potajemnie pieniądze na drogi ciuch, a potem powie mężowi, że to stary, tylko przerobiony. Za pomocą wieczornych bólów głowy zmusi go do nadgodzin, by zamienić mieszkanie na większe. Poza tym, będzie znać na pamięć wszystkie seriale o wiecznej miłości i serdecznych dla siebie ludziach, które aktualnie idą w telewizji. Mąż, zanim wróci do domu, wpadnie na obowiązkowe piwo z równie znudzonymi kolegami, by pogadać chwilę o swych seksualnych podbojach z okresu młodości, o wygranych przed dwudziestu laty meczach naszej reprezentacji piłkarskiej lub bitwie pod Monte Cassino, gdzie walczyli mężnie podobni mu, bezimienni bohaterowie. Kilka patriotycznych piosenek o braci partyzanckiej pomoże odzyskać utracony animusz, który się przyda w nieuchronnym powrocie do domu. Krążące od wieków dowcipy o żonie, czekającej z wałkiem na pijanego męża, mają realne odbicie w rzeczywistości - inaczej by nas nie śmieszyły. Wystarczy, że po ich wysłuchaniu tylko puścimy do siebie oko i już wiemy, o czym myślimy. To elementy naszego krajobrazu, jak nieczynny, fabryczny komin lub przewrócony kosz na śmieci. Gdy się do nich przyzwyczaimy, zapominamy, że mogłoby być inaczej. Tracimy wiarę. Przestajemy walczyć. Trudno ten nasz stan nazwać bliskością, nie jest to też całkowita samotność. Żyjemy więc sobie powoli, bez chłodu, ale też bez żaru, w letniej zupie niebliskości i niesamotności. Dlaczego żyjemy w ten sposób, który nie przynosi ani większego zadowolenia, ani też szczególnej przykrości? Gdyby spytać przeciętnego czterdziestolatka: śCo słychać?", zwykle padnie odpowiedź: śStara bieda...". Nie brzmi to radośnie. Dlaczego więc zgadzamy się śpchać ten wózek"? Odpowiedzi jest wiele, ale jedna z nich jest najważniejsza: nie wiemy, czego szukać. Pamiętamy, że będąc dziećmi, zazdrościliśmy kolegom i koleżankom zabawek lub pięknych ubrań. Zazwyczaj nie pamiętamy, żebyśmy zazdrościli rówieśnikom bliskości z rodzicami, bo nie jest to coś, co łatwo zauważyć. Na zewnątrz większość rodzin wygląda idealnie. Mając więc świadomość, że czegoś istotnego nam brakuje, zagracamy swój świat przedmiotami lub osiągnięciami, od których oczekujemy wypełnienia emocjonalnej pustki. śZapewnię swoim dzieciom lepsze życie od mojego" - ta deklaracja rodzica zwykle oznacza większe mieszkanie i możliwość wykształcenia. To także jest nam potrzebne, więc pustka zostaje częściowo zapełniona i mamy świadomość bycia na dobrym tropie. Ale ile razy można kupować większe mieszkanie lub droższy samochód? Może dwa-trzy razy. Potem trzeba się szykować na mieszkanie ostateczne i nie ma już czasu, by się przekonać, że to skoncentrowanie na przedmiotach było ślepą uliczką. Na ostatnią wędrówkę z pewnością ich ze sobą nie zabierzemy. Świadomość samotności zostaje często stłumiona przez takie właśnie, nawykowe wypełnianie społecznych funkcji. Z pewnością w tego rodzaju związkach też jest trochę bliskości, chociaż trudno ją dojrzeć spod codziennej nudy i rutyny. Przekonują się o tym często czerdziesto- i pięćdziesięciolatkowie, którzy, czując zbliżającą się starość, po raz ostatni ruszają na podbój świata. Panowie wciągają brzuchy, panie wypinają piersi, by przeżyć jeszcze jeden szalony romans i poczuć jeszcze raz wrzenie krwi w wychłodzonych żyłach. Szczególnie panowie mają tendencję do takich szaleństw w wieku dojrzałym i wiele kobiet zastanawia się, czy walczyć o takiego śgrzesznika" i czy przyjąć go z powrotem do domu, gdy skruszony zapuka do drzwi. Zwykle zapuka, bo zdąży przez te kilka tygodni, wypełnionych młodzieńczym seksem, poczuć brak bliskości, która w dyskretny sposób narodziła się w jego nudnym na pozór związku. Decyzja jest oczywiście kwestią trudną i zależy od postawy obu stron w chwili kryzysu, ale też stanowi dobry moment do postawienia sobie pytania: co nas łączy, po co jesteśmy razem? Często okazuje się, że łączy nas więcej, niż myśleliśmy. Poświęcenie swego życia rodzinie, zrezygnowanie ze swych pragnień dla zaspokojenia potrzeb dzieci lub męża także jest sposobem na stłumienie swej samotności. Wiele kobiet wpada w taką pułapkę i nie domyśla się, że wirus cierpliwie czeka na swą kolej. Gdy na oddziale depresji, gdzie kiedyś stażowałem, poznałem Elżbietę, miała już za sobą pięćdziesiąte urodziny. W szpitalu była trzeci raz w ciągu ostatnich kilku lat. Twarz miała nieruchomą, włosy w nieładzie, droga od drzwi do fotela zajęła jej prawie minutę. Zwierzyła mi się z samobójczych myśli. Bała się jednak targnąć na życie, bo jest bardzo wierząca. Jednego dnia myślała o śmierci, drugiego dnia panicznie się bała, że zasłabnie na ulicy i nikt jej nie pomoże. Staram się nie wychodzić z domu. Ale w nim także jestem nieszczęśliwa. Niedawno zmarł mój mąż, przedtem długo chorował. Żyliśmy z jego renty, bo ja nigdy nie pracowałam. Przerwałam studia, gdy się pobraliśmy. Był dla mnie i dla dzieci bardzo dobry. Starałam się, aby wszystkim było w domu jak najlepiej. Mąż wracał z pracy, dzieci ze szkoły - zawsze miałam co robić. To były szczęśliwe czasy... Gdy to mówiła, jej twarz na chwilę nabrała blasku, uśmiechnęła się do siebie. Lecz po chwili jej rysy znów stężały w maskę cierpienia. Potem dzieci się wyprowadziły. Córka mieszka za granicą, syn też przeniósł się w poszukiwaniu pracy. Rzadko mnie odwiedza, ma mało czasu. Teraz pracy trzeba się trzymać. Jestem całkiem sama. Spytałem, czym się zajmuje, co sprawia jej przyjemność. Przyjemność? Nie wiem, co to jest... Nic mnie już nie cieszy. Pusty dom mnie przeraża. Boję się wyjść do sklepu. Siedzę tylko i wspominam, jak było kiedyś... Jej głos stawał się coraz cichszy i zacząłem mieć trudności ze zrozumieniem poszczególnych słów. Próbowałem się dowiedzieć, jak wyobraża sobie przyszłość. Patrzyła na mnie, jak gdyby pierwszy raz usłyszała takie słowo. Co mnie może jeszcze spotkać? Nic. O mężczyznach nie myślę. Zresztą, to już ten wiek, w którym zaczynają się kobiece problemy. Kto by mnie chciał? Do pracy nigdzie mnie nie przyjmą, bo nic nie umiem i za dużo mam lat. Chodziłam do takiej świetlicy dla emerytów, ale oni wszyscy chorują, narzekają, więc przestałam. Co ja mam robić - może pan mi powie? - patrzyła na mnie pytająco. Ale ja nie wiedziałem. Było mi tylko przeraźliwie smutno.
CZĘŚĆ III Droga do bliskości Przykro to mówić, ale nasze życie jest w dużym stopniu zaprogramowane. Genetycy szepczą, że nasze choroby i moment, w którym na nie zapadniemy oraz data naszej śmierci są zapisane gdzieś w nas, jak tajemny szyfr, pełen mrocznych sekretów. Psychologia wciąż dostarcza dowodów, że w okresie dzieciństwa i dorastania decydują się nasze późniejsze losy, od których trudno się wymigać. Niektórzy z nas są zaprogramowani na sukces, inni na ciągłą walkę z całym światem, jeszcze inni na samotność. Jaka jest więc szansa na to, by pożegnać się ze swoim przeznaczeniem? Psychologiczny poradnik, którym w założeniu ma być także ta książka, zwykle wypełniony jest rozmaitymi zaleceniami, planami, zestawami ćwiczeń, po których wykonaniu twój los teoretycznie ma się odmienić. Niestety, poradniki czyta się przyjemnie, potem nawet przez jakiś czas nosi się w sobie nowe siły i nadzieję na lepsze jutro - w końcu jednak bardzo często wszystko wraca do normy. Przypomina to trochę efekt jo-jo, dobrze znany tym, którzy próbują się odchudzać za pomocą magicznych diet. Podstawowym błędem w tym wypadku jest koncentrowanie się na jedzeniu: liczenie kalorii, ustalanie menu itp. Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że objadanie się może być tylko objawem głębszego problemu, w tym także samotności (jako sztuczna pierś). Walka z otyłością poprzez odmawianie sobie jedzenia przypomina więc walkę z grypą za pomocą wycierania nosa. Nie przypadkiem wspominam o grypie, bo tę chorobę powoduje wirus, który z wycierania nosa nic sobie nie robi - tak jak wirus samotności nic sobie nie robi ze zmniejszania ilości jedzenia. Ma pewność, że gdy fascynacja nową dietą osłabnie, ból samotności odezwie się z nową siłą i jego ofiara wróci do dawnej wagi, a często ją z rozpędu zwiększy. Organizm bowiem pamięta takie stany zagrożenia. Skoro istnieje możliwość, że zostanie pozbawiony pożywienia, to postara się o zapasy na przyszłość. Taka strategia walki z otyłością zwraca się więc przeciwko jej właścicielowi, co nie przeszkadza mu wypróbowywania wciąż nowych i nowych diet - wciąż z podobnym skutkiem. Podobnie jest z opisanymi przeze mnie samotnikami. Jeśli jesteś jednym z nich i próbujesz walczyć z samotnością przez wchodzenie w związki na siłę, prawdopodobnie znasz także to powracające uczucie zniechęcenia - wrażenie napotkania na mur nie do przebicia ani nie do przeskoczenia. Na początku wszystko wygląda różowo, a potem, nie wiadomo skąd i jak przychodzą kłopoty, sprzeczki, problemy nie do rozwiązania, potem często nienawiść lub poczucie wykorzystania i odrzucenia. Samotność powraca, niezależnie od tego, czy rozstałeś się z Partnerką, czy nie. Zwiększa się też obawa przed podejmowaniem kolejnej próby, zupełnie tak, jak zwiększa się otyłość, gdy zadziała efekt jo-jo. Znam parę samotników, których kolejne próby znalezienia Partnera kończyły się nieodmiennie fiaskiem - w końcu, by przezwyciężyć fatum, przyjęli atrakcyjne maski. On wszedł w rolę odpowiedzialnej głowy rodziny, ona przeobraziła się w szczebioczącego podlotka. Pierwsze, wspólne miesiące były nieustającym pasmem szczęścia i wzajemnych dowodów miłości. Gdy minęło pół roku, ich zależna samotność doszła do głosu. Samotnik Zależny potrzebuje stałego dopływu oznak miłości i akceptacji - jeśli tego nie otrzymuje, nie jest też w stanie sam takich uczuć dawać drugiej stronie. Gdy skończyły się zapasy czułości, mężczyzna coraz częściej popadał w depresję. Te stany były reakcją dziecka na opuszczenie przez bliską osobę. Niestety, podlotek nie mógł zapewnić odpowiedniej ilości ciepła wygłodniałemu Samotnikowi Zależnemu. Jego partnerka odrzuciła więc dziewczęcą maskę, spod której wyjrzała twarz Samotniczki Uległej, gotowej do złożenia siebie w ofierze. Podporządkowała więc swoje życie partnerowi, dawała z siebie wszystko. Nastąpiła chwilowa poprawa we wzajemnych stosunkach, ale wkrótce jej także skończyły się zasoby ciepła i opiekuńczych uczuć; pojawiła się depresja. Wtedy partner znów poczuł się opuszczony. Maski opadły. Odkryły dwoje opuszczonych dzieci, którym trudno było zaoferować sobie cokolwiek. Jedno i drugie chciało być kochane, ale opieka znikąd nie mogła nadejść. Zupełnie, jakby dwa banki, będące w kłopotach, chciały od siebie pożyczki. Nie jest łatwo przełamać samotność. Zamierzchłe czasy wciąż mają nad nami władzę. Wirus każe nam wciąż od nowa podejmować próby, które jeszcze głębiej zanurzają nas w ból osamotnienia. Przypomina to trochę magiczne odczynianie czarownika, który poprzez taniec zwycięstwa stara się doprowadzić swe plemię do wygrania bitwy. Moi pacjenci często są na siebie źli, że wciąż wchodzą w związki z podobnymi partnerami, co zwykle prowadzi ich do powtórzenia poprzednich doświadczeń odrzucenia, wykorzystania lub obojętności. Dopóki mają nadzieję, że w ten sposób poradzą sobie z duchami dzieciństwa, dopóty przegrywają. Dopiero wtedy, gdy spostrzegą daremność swych magicznych zabiegów, mają szansę odrzucenia fatum i rozpoczęcia nowego życia. Dlatego też zdecydowałem się na taką właśnie formę poradnika, która bardziej wyjaśni, skąd bierze się samotność, niż poda konkretne recepty. Nie chcę dodatkowo programować moich czytelników - przecież właśnie takie zaprogramowanie spowodowało ich samotność. Jestem zdania, że nie trzeba popychać kogoś, kto dąży do celu. Wystarczy mu tylko pokazać i usunąć z drogi przeszkody, by mógł kontynuować niestrudzoną wędrówkę od samotności ku bliskości. Najważniejsze przeszkody wskazałem już, i wierzę, że świadomość skutków ich istnienia wystarczy ci, by nie znaleźć się w ślepej uliczce. Nie zawsze jednak wystarczy, by wejść na drogę ku światłu. Być może zwróciłeś uwagę, ile w tej książce żalu i gniewu wobec rodziców. Niewykluczone też, że nie w smak ci obarczanie ich winą. Zwykle przecież chcieli jak najlepiej, sami też nie mieli łatwego życia. Czy obrażanie się na nich, gdy jesteś już dorosły, ma jakiś sens? Muszę to wyjaśnić, zanim przejdziemy dalej. Otóż ja nie zachęcam do przerzucania odpowiedzialności czy winy za własną samotność na rodziców. Jestem od tego daleki. Bardzo prawdopodobne, że takie podejście spowodowałoby także przerzucenie na nich odpowiedzialności za wyleczenie cię z twojej samotności i w rezultacie bezczynne czekanie na cud. A to oznacza dalszą samotność. Zachęcam tylko do przeżycia dawnych uczuć wobec rodziców raz jeszcze: uczuć smutku, rozgoryczenia, żalu, wściekłości i gniewu. To nie są uczucia dorosłej osoby, zdającej sobie sprawę z tego, że rodzic to też człowiek i ma prawo popełniać błędy. To uczucia dziecka, które ma prawo być wściekłe, gdy nie dostaje jedzenia na czas, które ma prawo rozpaczać, gdy mama zbyt długo nie przychodzi, które ma prawo być zazdrosne i rozgoryczone, gdy rodzice bardziej zajmują się młodszym braciszkiem. Dziecko ma niezaprzeczalne i święte prawo do tych uczuć. Jeśli jesteś samotny, to smutne lub obrażone dziecko jest wciąż gdzieś głęboko w tobie. Jeśli pragniesz bliskości, to twój Partner musi także poznać to twoje wewnętrzne, skrzywdzone dziecko -razem z jego żalem lub gniewem. Jeśli ukryjesz je przed Partnerem, prędzej czy później ono da znać o sobie w sposób, który zagrozi (na różne sposoby) twojemu związkowi. Dobrze jest pamiętać, że to dziecko jest nie tylko rozżalone i skrzywdzone. Jak każde dziecko, może być też psotne, nieobliczalne, a czasem okrutne. Z drugiej strony, dziecko jest też we wspaniały sposób radosne, spontaniczne, pełne marzeń i pomysłów. Jeśli pozwolisz mu się wypłakać lub wyzłościć na rodziców czy inne osoby, które kiedyś cię skrzywdziły, te śradosne" cechy także będą miały szansę wyjścia na powierzchnię - właśnie dzięki temu każdy z nas może się stać osobą atrakcyjną i pożądaną. Aby więc definitywnie wyrwać zęby wirusowi samotności, czasem trzeba przeżyć raz jeszcze dramat swego wewnętrznego, skrzywdzonego dziecka, dopuszczając do siebie wszelkie uczucia, nawet te naj-skrzętniej schowane. Nie lubisz przeżywać tych uczuć. Nie chcesz czuć zazdrości, gniewu i nienawiści do osób, które najbardziej kochasz. Takie jednak szczere i nieograniczone przeżycie złości lub gniewu do danej osoby umożliwia pełne przeżycie miłości do niej. Pamiętasz może, jak kiedyś pogniewałaś się na Partnera, ale z jakiegoś powodu nie chciałaś z nim o tym rozmawiać? Co się działo, gdy w takim momencie próbował cię przytulać lub całować? Pewnie pozwalałaś na to, ale niechętnie, czując gdzieś w środku opór przed pełną bliskością, zanim problem nie zostanie rozwiązany. W wypadku zadawnionej złości do rodziców, mechanizm jest podobny, tylko o wiele głębszy i bardziej niszczący. Dopóki nie przeżyjesz swojej złości na nich, nie będziesz mogła ich w pełni kochać, nie będziesz mogła we właściwym świetle ujrzeć i docenić, jak bardzo się starali, mimo toczącego ich wirusa samotności. To przeżycie stłumionego gniewu jest niezwykle ważne dla wspólnego, partnerskiego życia w związku. Przecież takie życie nie polega tylko na ciągłym okazywaniu sobie miłości i czułości. Czasem możesz być na Partnera wściekła, czasem będziesz nim pogardzać za jego wady, czasem będziesz mu zazdrościć zalet. To naturalne i ludzkie, miewać takie stany ducha. Wystarczająco dobrzy rodzice umieją zaakceptować ich istnienie u dziecka i tym sposobem umożliwić mu ich oswojenie i zrozumienie. Jeśli tego nie potrafią, a szczególnie wtedy, gdy z różnych powodów nie byli w stanie zająć się tobą tak, jak należy, będziesz żywić do nich właśnie takie negatywne uczucia, nie mogąc ich wyrazić. Te nie-wyrażone uczucia to pożywka dla wirusa samotności. Pozostają cały czas w tobie, od czasów dzieciństwa i zatruwają twoje związki z innymi ludźmi. Zwykle wychodzą na wierzch w takiej formie, która ukrywa ich prawdziwą naturę - jako nagła złość na własne dziecko, jako napad objadania się, jako tendencja do poświęcania siebie dla innych... Mimo to, w swej najgłębszej istocie, wciąż pozostają nie wyrażonym gniewem, rozpaczą, zawiścią wobec bliskich osób z twego dzieciństwa. Może to złość na mamę, która była obojętna na twój płacz, może wściekłość na tatę, który bezwolnie wypełniał polecenia mamy, może zawiść wobec młodszego brata, który otrzymywał od rodziców więcej miłości, niż ty. Może ich być bardzo wiele i o większości z nich już mówiłem. Gdy do nich dotrzesz i zrozumiesz przyczyny, uzyskasz możliwość ich spóźnionego, ale oczyszczającego przeżycia. Tylko gdy poznasz w ten sposób samego siebie, będziesz w stanie wejść w bliską, intymną relację z drugim człowiekiem. Bliskość bowiem to otwartość i szczerość. Jeśli nie jesteś otwarta wobec siebie, nie możesz być szczera wobec Partnera. Jeśli z kolei nie jesteś otwarta wobec Partnera, stłumione uczucia będą wciąż wydobywać się na powierzchnię w zmienionej formie i niszczyć związek. To trujący jad, sączony powoli i nieubłaganie przez wirusa samotności. Jeśli więc chcesz poczuć uzdrawiające działanie akceptacji ze strony Partnera, pomyśl o całkowitym otworzeniu się przed nim. Pokaż mu swój ból, swoje przerażenie, swą zawiść i wściekłość. Oczywiście, że to ryzykowne. Ryzykujesz, że znów przeżyjesz to, co boli cię najbardziej, czyli odrzucenie ze strony bliskiej, kochanej osoby. To okropne przeżycie, którego my, samotnicy, unikamy szczególnie. Jeśli jednak się nie odkryjesz, to powtórzysz po raz kolejny swą dziecięcą historię zaprzeczania własnym uczuciom - a to przecież jest przyczyną twej samotności. Spójrz więc na otwartość od innej strony. To sposób na znalezienie Partnera, który będzie akceptował cię w całości, razem z wadami i zaletami. Pierwszy, drugi, może nawet dziesiąty nie zaakceptuje, ale ktoś, kto to uczyni, istnieje i w końcu go odnajdziesz. Odnajdziesz dlatego, że nie jesteś odosobniona w swoim bólu i smutku. Gdzieś tam, może za najbliższą ścianą, żyje człowiek, który czuje podobnie i dzięki temu potrafi cię zrozumieć. Wiedząc, co przeżywasz, będzie też gotów ujawnić własne, głęboko schowane uczucia. Nic lepiej nie zbliża ludzi, jak wspólne przeżywanie tych samych rzeczy. Jestem tego całkowicie pewien, bo sam taką osobę znalazłem, po wielu smutnych doświadczeniach. Wtedy właśnie zły czar pryska, wtedy zwyciężasz swoje fatum i możesz zacząć żyć własnym, niezaprogramowanym życiem. A gdy możesz już być sobą i wiesz, że nie będziesz za to poniżana, krytykowana ani porzucona, automatycznie przestajesz wchodzić w związki, które odtwarzają twoją wcześniejszą historię skrzywdzenia lub odrzucenia. Jeśli chcesz wydobyć się z tego błędnego koła, otwórz się na własne, negatywne uczucia. Masz do nich prawo. W przeciwnym razie taniec samotnych masek nigdy się nie skończy. Zakładam na tym etapie książki, że zidentyfikowałaś/zidentyfikowałeś już swój typ samotności, a co za tym idzie, negatywne uczucia, wynikłe ze zranienia cię w okresie dzieciństwa i dorastania. Jesteś na najlepszej drodze do pokonania wirusa samotności. Przyszedł więc czas, abym powiedział ci, co może cię czekać, gdy zaczniesz odróżniać błędne ogniki od prawdziwego światła - gdy już się znajdziesz na właściwej drodze ku bliskości. Na tym etapie wychodzenia z samotności, jak już powiedziałem, czekają przeszkody. Nie obiecywałem ci jednak łatwej przechadzki. Główną przeszkodą będzie lęk. Tak, na drodze ku bliskości z drugim człowiekiem będziesz musiała się zmierzyć z własnym lękiem. Jeśli pamiętasz rozdziały o sztucznej piersi, to wiesz, że spotkanie z nią zwykle szybko redukuje samotność i zmniejsza lęk. Tutaj, przez pewien czas, będzie odwrotnie. Jeśli jesteś jednym z opisanych przeze mnie samotników, to niewykluczone, że twoje poczucie samotności na samym początku tej drogi się zwiększy. Dlatego, że każdy z nas, samotników, znajduje sobie jakąś sztuczną pierś, która lepiej lub gorzej chroni go przed odczuwaniem osamotnienia. Gdy zrezygnowałem z alkoholu jako leku na samotność, w moim życiu zapanowała pustka, odczuwalna na wiele sposobów. Pustka towarzyska - bo nagle starzy znajomi zniknęli, inni dziwnie patrzyli, czasem pukali się w czoło. Pustka wolnego czasu, którego nagle się zrobiło aż za dużo. I to, co najtrudniejsze - pustka emocjonalna, brak ulubionego zagłuszacza samotności. Gdy więc zrezygnujesz z usług sztucznej piersi, przez jakiś czas możesz się czuć gorzej. Na szczęście to chwilowe doznanie. Taka chwilowa pustka jest niezbędna, by poczuć pragnienie bliskości z drugą osobą. Jest też niezbędna dlatego, że dopiero puste miejsce można wypełnić prawdziwymi uczuciami. Można powiedzieć, że życie bez Partnera powinno polegać na ciągłym utrzymywaniu w sobie pustego miejsca, które on mógłby zająć. Jeśli tego nie zrobisz, jeśli wypełnisz tę pustkę czymś zastępczym (narkotykiem, telewizją, seksem), to bardzo prawdopodobne, że przegapisz swoją szansę - nie rozpoznasz człowieka, który pasuje do twej pustki jak ulał. Moją pustkę towarzyską zaczęli z wolna zapełniać ludzie, którzy alkoholu nie potrzebowali. Każda z tych osób była indywidualnością, każda prezentowała odmienne spojrzenie na rzeczywistość. W zestawieniu z tym, moje dotychczasowe życie towarzysko-alkoholowe wyglądało blado i schematycznie. Od takich ludzi wiele się nauczyłem, poznałem nowe drogi, spośród których mogłem wybrać własną. Pustkę czasową wypełniłem realizowaniem moich dawnych marzeń o nurkowaniu oraz zwiedzaniem Polski i okolic na rowerze. Wiatr, woda, las. To było jak budzenie się do nowego życia. Potem zacząłem studiować psychologię, by zrozumieć zmianę, jaka zaszła w moim życiu. Tak też poznaje się nowych ludzi, z których tworzysz swoją Grupę. I pustka emocjonalna- ta została wypełniona obecnością bliskiej osoby, i odtąd zabijanie samotności alkoholem stało się dla mnie czymś bardzo dziwacznym i sztucznym. Gdy poczujesz już, czym jest prawdziwa bliskość, zrozumiesz sama, bez dodatkowych wskazówek, czym różni się ta bliskość od martwoty sztucznej piersi. Poniżej opiszę, z jakim rodzajem lęku będzie musiał się zmierzyć każdy z zaprezentowanych dziewięciu typów samotników. Wychodząc z Samotności Wycofanej Czego Samotnik Wycofany najbardziej się boi? Własnych uczuć. Jest w nim tyle goryczy i nienawiści, że musi je z całych sił trzymać pod powierzchnią świadomości. Ma bowiem wrażenie, że gdy wydostają się na zewnątrz, niszczą innych i jego samego -niszczą wszystko. Przypomina mi się Teresa, uczestniczka prowadzonych przeze mnie warsztatów. Gdy ktoś inny sugerował, choćby najdelikatniej, że jest w niej złość, wpadała w panikę. Nie mogła zebrać myśli, czuła się atakowana i atakująca jednocześnie - jedynym jej marzeniem było w takim momencie uciec i nigdy więcej w grupie się nie pokazać. Aby nie wywoływać takich uczuć w sobie, unikała ludzi. W stosunku zaś do tych, od których odizolować się nie mogła, była uprzedzająco grzeczna - słodka dziewczynka. Nie będąc świadoma własnej nienawiści, nie potrafiła też zauważyć jej u innych, przez co narażała się ciągle na niepowodzenia. Jej kolejne związki wciąż się rozpadały, a o byłych Partnerach w ogóle nie chciała mówić. Dlatego, że musiałaby powiedzieć o nich coś złego, a do tego nie była zdolna. W tym samym okresie lekarze wykryli u niej silną anemię, zagrażającą życiu. Organizm, któremu nie pozwolono wyrzucić agresji na zewnątrz, skierował ją przeciwko sobie. Dopiero wtedy, gdy podczas zajęć grupowych Teresa oswoiła się z istnieniem własnego gniewu, a nawet poczuła, że jego otwarte wyrażanie może być przyjemne i nie jest krytykowane przez innych, anemia ustąpiła, jak ręką odjął. Teresa znów mogła stawić czoło ludziom i szukać wśród nich Partnera. Kurs asertywności jest dobrym pomysłem na wewnętrzny rozwój dla Samotników Wycofanych. Wychodzenie z Samotności Wycofanej wymaga więc coraz lepszego kontaktu z własnymi uczuciami, z których większość, przynajmniej na początku, będzie przerażać. Dobrym pomysłem dla Samotnika Wycofanego jest rozpoczęcie od szukania kontaktu z grupą, która będzie mu dawać odpowiedni oddech i dystans, która nie będzie wymagać od razu szczególnej bliskości. Gdy Samotnik Wycofany jest singlem, rozwiązaniem może być śzwiązek na odległość", który jednak należałoby krok po kroku zacieśniać, aż do wspólnego zamieszkania. Oczywiście, nie na siłę. Kolejne kroki w kierunku zbliżenia powinny być wykonywane wtedy, gdy uczucia nie rodzą chaosu - gdy nie wpadasz w panikę, kiedy musisz zwrócić partnerowi uwagę, przykładowo na jego nieodpowiednie zachowanie. Zwiększająca się bliskość i akceptacja drugiej strony powinna w końcu przeważyć nad lękami i od tego momentu nie trzeba już będzie się zmuszać do bliskości. Sama cię wciągnie. Samotnik Wycofany, który chce się pozbyć wirusa samotności, musi być czuły na swoje stwierdzenia i przekonania, które usprawiedliwiają lub wręcz gloryfikują jego odosobnienie. śAkceptuję wszelkie ludzkie błędy", śAgresja to cecha wstrętna, zwierzęca", śLudzie nie są warci..." - pojawienie się takiej lub podobnej myśli to sygnał, że właśnie się wydarzyło coś, co wzbudziło twój gniew i musisz w ten sposób natychmiast się zdystansować od niego. Warto przeanalizować taką sytuację i pomyśleć, co by się mogło stać, gdybyś w tym momencie zaprotestowała, wrzasnęła lub rzuciła kubkiem o ziemię. Tylko pomyśleć. Gdy oswoisz się z takimi myślami, po jakimś czasie wyrażanie gniewu przyjdzie łatwiej, a z nim pojawi się większa chęć wyrażania radości i miłości. Aby nie odczuwać silnych, zagrażających emocji, angażujemy do tego zwykle mięśnie ciała. By nie odczuwać ciężaru stresu, napinamy kark, by nie odczuwać smutku, zaciskamy gardło, by nie odczuwać agresji, napinamy brzuch. W brzuchu bowiem kryją się te najsilniejsze i najbardziej niepokojące uczucia. Nie odczuwając ich, mamy wrażenie, że wszystko jest w porządku, że nie ma zagrożenia. Człowiek z rozległymi odmrożeniami jest w podobnej sytuacji - nie czuje bólu, więc nie zdaje sobie sprawy ze śmiertelnego niebezpieczeństwa. Dlatego, aby wyjść z Samotności Wycofanej, trzeba odzyskać też dostęp do własnego ciała, które kryje w sobie stłumione emocje. Najprostsze ćwiczenie, rozluźniające ów mięśniowy gorset, wykonuje się tak: Stań w lekkim rozkroku, na minimalnie ugiętych nogach. Ręce oprzyj na biodrach. Wychyl całe ciało do przodu, w takim stopniu, żeby nie tworzyło to zbyt dużego napięcia w mięśniach stóp. Postaraj się wyczuć, co się dzieje w tym momencie z mięśniami brzucha. Jeśli blokady nie ma, brzuch powinien lekko się wysunąć z jamy brzusznej. Jeśli się nie wysuwa, znaczy, że blokada istnieje. W takim wypadku spróbuj napiąć mocno mięśnie brzucha, a następnie rozluźnij je całkowicie. Blokada powinna zniknąć, a brzuch wysunąć się swobodnie na zewnątrz. Powinnaś poczuć lekkie napięcie w ściankach brzucha. Nie wypychaj go siłą mięśni na zewnątrz. Wyluzuj tylko mięśnie. Odlicz w takiej pozycji do dziesięciu i stań w zwykłej pozycji. Zwróć uwagę, co stało się z brzuchem: pozostał wysunięty czy został znów wciągnięty? To ćwiczenie należy powtarzać możliwie często, przez tydzień. Po tym czasie świadomość napięcia mięśniowego powinna być na tyle wyraźna, żeby zacząć pracować z nim w codziennych sytuacjach. Najpierw ćwicz w pracy, siedząc za biurkiem, lub przy domowych zajęciach. Skontroluj co jakiś czas stan brzucha i spróbuj go rozluźnić. Po pewnym czasie zaczniesz dostrzegać płynące z tego korzyści, jak mniejszy niepokój, zdolność do szybkiego relaksu, przyjemność z odczuwania własnego ciała oraz silniejsze odczuwanie orgazmu. Tak, nie przesłyszałaś się - zdolność do wyrażania agresji jest bardzo ściśle związana ze zdolnością do pełnego przeżywania seksualnej przyjemności. Jaki to może mieć wpływ na związek, nie muszę tłumaczyć. Kontroluj mięśnie brzucha szczególnie wtedy, gdy wydarzy się jakaś stresująca sytuacja. Zamiast przywoływać swoje przekonania na temat agresji, sprawdź, co się dzieje z twoim brzuchem. Założę się, że będzie twardy jak deska. Organizm mówi ci: śJestem wściekły, wyraź to! Płuca, żołądek, wątroba są ściśnięte, nie mogą dobrze pracować!". Tak właśnie kierujemy własną agresję przeciwko sobie. Wychodzisz z Samotności Wycofanej, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Ludzie bywają pomocni. Potrzebuję bliskiej osoby. Uczucia to dla mnie ważna informacja. Ciepłe uczucia, które okazuję, wracają do mnie. Zależy mi na akceptacji. Jestem zdolna do miłości. Jestem godna miłości. Intelekt jest w wielu sprawach bezradny. Seks to naprawdę ciekawe zajęcie. Coraz częściej odczuwam gniew wobec innych. Potrafię się zrelaksować. Coraz więcej jest we mnie uczuć. Mam potrzebę poznania nowych ludzi. Świat zewnętrzny może dużo wnieść do mojego świata wewnętrznego. Coraz częściej odczuwam radość, że żyję. Wychodząc z Samotności Nieufnej O ile Samotnik Wycofany nie jest świadom swej złości na otoczenie i stara się do niej nie dopuszczać, o tyle Samotnik Nieufny jest jej świadom, tylko że przypisuje tę złość innym ludziom. Szesnastoletni Samotnik Nieufny może na przykład ostrzyc się na irokeza oraz przywdziać koszulkę z napisem HWDP, traktując to jako element bycia sobą. Jasne jest, że gdy tak wyjdzie na ulicę, prędzej czy później narazi się na niewybredne uwagi albo nawet na atak i brutalne pobicie. Często zresztą pobiją go inni Samotnicy Nieufni, którzy jego demonstrację wezmą za atak na ich święte wartości. W każdym razie, pobicie Samotnika Nieufnego dostarcza mu niezaprzeczalnych dowodów na to, że świat jest wobec niego wrogi. To z kolei pozwala mu poczuć trochę swojej własnej nienawiści do świata - w końcu jest aż nadto usprawiedliwiony. Nadal jednak jest to źle zaadresowana nienawiść, która chroni prawdziwych jej sprawców. Świetnym przykładem na taki sposób myślenia jest sławna kiedyś piosenka, nieledwie hymn pokolenia, pt. śSkóra". Jej bohater stoi w punkowej kurtce-skórze na ulicy i słucha wrogich komentarzy otoczenia na swój temat. Atmosfera się zagęszcza, ktoś go w końcu obraża i bohater może już wrogowi śprzestawić nos". Jednak sam nie daje rady i pada pod ciosami, obiecując sobie, że następnym razem nie będzie sam. Brzmi to jak zapowiedź ulicznych zamieszek. Cała piosenka zaś śpiewana jest drżącym i wątłym głosem, który dodatkowo podkreśla śpokojowe, pozbawione agresji" nastawienie bohatera. Samotnik Nieufny w wieku dorosłym jest mistrzem w tropieniu różnego rodzaju zagrożeń, których ofiarą może paść. By wyrazić choć w części swój gniew za dziecięce zniewolenie, potrzebuje innego człowieka, państwa lub organizacji, by móc oskarżyć o zniewolenie, a następnie z takim wrogiem walczyć. Ten magiczny zabieg, który często odtwarza dramat jego dzieciństwa, daje mu zawsze nadzieję, że tym razem pokona wroga i przezwycięży swoje fatum. Niestety, to się udać nie może. Niektórzy z Samotników Nieufnych głoszą hasła skrajnie lewicowe, co wyzwala ataki prawicy, inni odwrotnie - głosząc hasła skrajnie prawicowe, zapewniają sobie odpowiednią uwagę wrogiej lewicy. Można też po prostu chodzić po ulicy śzaczepnym" krokiem, patrząc spode łba. Prędzej czy później komuś to się nie spodoba. Wroga można też sobie zapewnić w sposób bierny: nie płacąc rachunków, podatków, zapominając oddawać długi lub nie wywiązując się z domowych obowiązków. Wtedy odpowiednia instytucja, dłużnik lub Partner prędzej czy później upomną się o swoje prawa, dostarczając Samotnikowi Nieufnemu okazji do wyrażenia jego zadawnionego gniewu. W wypadku tego rodzaju samotnika, głęboki sens odszukania właściwego adresata gniewu jest szczególnie wyraźny. Pierwszym więc zadaniem Samotnika Nieufnego przy wychodzeniu z samotności będzie rozpoznanie własnych metod szukania wroga w otoczeniu. Mogą w tym pomóc powyższe przykłady, bo zasada takich poszukiwań jest dosyć prosta - gdy już się o niej wie. Prosta zasada, ale nie wykonanie, ponieważ skierowanie gniewu na idealizowanego rodzica lub Partnera budzi lęk. Małe, skrzywdzone dziecko, które wciąż żyje w takim samotniku, nie chce zaszkodzić bliskim osobom swoją złością, bo wtedy zostałoby samo, bez opieki. Zginęłoby. Drugim więc zadaniem Samotnika Nieufnego, na drodze do bliskości, jest to, co zalecałem już Samotnikom Wycofanym: ujawnianie wobec bliskich osób wszelkich emocji, nie tylko tych miłych i serdecznych. Niekoniecznie wszystkich, niekoniecznie od razu. Ale próbować, krok po kroku i patrzeć, jak to wpływa na innych. Jedna z moich pacjentek była bardzo zdziwiona, gdy zdecydowała się na okazywanie złości wobec ojca, bowiem wtedy wydarzyło się coś, o czym zawsze marzyła: zaczął do niej telefonować i pytać o samopoczucie, czy czegoś nie potrzebuje. Jej wewnętrzne, opuszczone dziecko skakało z radości. Wszyscy mamy swoje sympatie i antypatie. W każdym z nas tkwi trochę Samotnika Nieufnego, który chce mieć na wszelki wypadek swego własnego wroga - gdyby na przykład przyszło wyładować na kimś swój gniew. Żydzi, masoni, cykliści... każdy może się nadać. Gdy znajdziemy się w nowym środowisku, na przykład w nowej pracy, szkole, w nowym miejscu, mieszkaniu, dzielimy otaczających nas ludzi na tych, z którymi można się zaprzyjaźnić i takich, do których za nic się nie odezwiemy. Przesądza pierwsze wrażenie. Jak złudne potrafi być takie uczucie antypatii, pokazuje poniższe ćwiczenie, wywierające wielki, dobroczynny wpływ na naszą Nieufną Samotność. Jest ono też świetnym sposobem na zawarcie nowej znajomości, szczególnie dla tych, którzy, jak sami mówią, śzapominają języka w gębie", gdy widzą osobę, z którą chcieliby się zaprzyjaźnić. Zastanów się chwilkę nad swoimi cechami charakteru oraz nad przekonaniami, które określają twoje upodobania i twój światopogląd. Przygotuj listę pytań niezbędnych, by ktoś obcy mógł po ich zadaniu dowiedzieć się o tych cechach od ciebie - by mógł powiedzieć, że już cię zna. Uszereguj je od najprostszych do najbardziej osobistych. Na początku mogą się znaleźć takie, jak: śJaki lubisz kolor?", śCo lubisz w ludziach?". W dalszej kolejności mogą nastąpić poważniejsze: śCzy byłeś kiedyś na kogoś wściekły?", śCo sądzisz o jedzeniu zwierząt?" i na koniec najbardziej poważne: śCo czujesz, gdy myślisz o śmierci?", śDlaczego jesteś samotny?" i tym podobne. Następnie zaproponuj wybranej osobie taką grę: będziecie po kolei odpowiadać na pytania z tej listy. Można zadawać pytania dodatkowe, jeśli odpowiedź kogoś nie satysfakcjonuje. Zawsze można też się wycofać z odpowiedzi na kolejne pytanie, jeśli nie czujemy się zbyt bezpiecznie. Ważne jednak, żeby na każde zadane pytanie odpowiedziały obie osoby. Najlepiej ustalić, że na pierwsze pytanie odpowiada najpierw osoba A, potem osoba B, na drugie pytanie odwrotnie, i tak na zmianę. Ćwiczenie to w sposób niezwykły prowadzi nas prosto w doświadczenie bliskości z obcym człowiekiem, który z minuty na minutę przestaje być obcy. Przeważnie na początkowe pytania odpowiadamy z lekkim zażenowaniem i dosyć krótko - potem zaczynamy odczuwać coraz większą przyjemność z rosnącej bliskości. Pytań może być nawet kilkadziesiąt, ale najczęściej okazuje się, iż znamy się już bardzo dobrze w połowie listy, albo rozmowa przy piątym pytaniu tak się rozwinęła, że lista przestała być potrzebna. Gorąco polecam to ćwiczenie jako tajemną broń dla wszystkich rodzajów samotników, ale szczególnie dla Samotników Nieufnych. Interesujące efekty daje ono, gdy jako rozmówcę wybierzemy kogoś, kto z całej, nowo poznanej grupy, wydaje się nam najbardziej obcy. Zwykle bardzo szybko się przekonujemy, że pierwsze wrażenie zwiodło, że to ktoś bardzo podobny do nas, przeżywający te same uczucia, mający podobne rozterki. To doświadczenie odbiera siłę wirusowi samotności w tempie piorunującym. Tylko jedna uwaga: zanim je komuś zaproponujesz, dowiedz się, czy nie ma już stałego Partnera - ta nowo powstała, silna więź może skomplikować jej lub jemu życie. Może powstać trójkąt, w którym trudno będzie wam się rozeznać, albo wręcz ta osoba odkryje, że jej kontakt z Partnerem był bardzo powierzchowny. Ostateczna decyzja, oczywiście, należy do ciebie. Wychodzisz z Samotności Nieufnej, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Pierwsze wrażenie może być mylące. Jestem w stanie tolerować cudze wady. Ludzie są bardziej serdeczni, niż mi się wydawało. Jestem w dużej części odpowiedzialny za swoje nieszczęścia. Mogę realizować swe plany mimo przeszkód. Strach ma wielkie oczy. Mogę zaufać swojemu partnerowi. Ty masz swoją prawdę, ja swoją i możemy z tym żyć. Warto czasem poprosić innych o wsparcie. Nie muszę być akceptowany przez wszystkich. Jest we mnie coraz więcej tolerancji. Mogę się odprężyć. Ludzie nie zawsze chcą mojej krzywdy. Wychodząc z Samotności Zależnej Lęk, z którym zmierzy się Samotnik Zależny, gdy będzie uwalniał się od wirusa samotności, jest lękiem przed własnymi, niezmierzonymi potrzebami ciepła i bliskości. Jeśli jesteś tego rodzaju Samotniczką, do tej pory odsuwałaś od siebie te przeżycia. Podobnie jak Samotnik Nieufny, który przypisuje innym swą nienawiść, ty uwalniasz się od swej potrzeby bliskości, przenosząc ją na innych, a potem opiekując się nimi. Wybierasz do tego celu osoby niezaradne, przytłoczone problemami, nieszczęśliwe na pierwszy rzut oka. Gdy widzisz zadowolenie Partnera, kiedy ma upraną i wyprasowaną przez ciebie koszulę lub kiedy stoi przed nim na stole pyszny obiad, masz wrażenie bliskości i bezpieczeństwa. Nie znasz innych metod nagradzania samej siebie. Zaniedbane dziecko, którym niegdyś byłaś, wciąż jednak w tobie żyje i nie daje o sobie zapomnieć. Jego niezaspokojone potrzeby coraz silniej dochodzą do głosu - tym silniej, że Partner chętnie przyjmuje twoją opiekę. Wszyscy znamy opowieści o mężach, którzy toną w górze brudnych ubrań i niepozmywanych naczyń, bo żona wyjechała na parę dni. Opiekując się nim, coraz bardziej rozbudzasz jego potrzebę zależności - niektórzy powiedzieliby zresztą, że zwykłe lenistwo. W każdym razie, skutkuje to tym, że Partner coraz mniej opiekuje się tobą. Prędzej czy później, wyczerpuje to twoje i tak już uszczuplone zasoby ciepła i troskliwości. Przychodzi załamanie, znudzenie takim związkiem, poczucie bycia wysysaną z wszelkiej energii. Czasem też możesz popaść w krańcową bezradność i zależność od Partnera, który będzie tym wielce zaskoczony. śMoja żona znów ma jakieś fana-berie" - to jeden z sygnałów nadchodzącego kryzysu, który Partner zauważa, ale opacznie sobie tłumaczy. A ty po prostu już nie masz siły. Czujesz, że oddałaś wszystko, co miałaś. Znów doświadczasz porzucenia, krańcowej samotności i rozpaczy. Wiele Samotniczek Zależnych dotyka depresja. W tym stanie niemożności wykonania najprostszych rzeczy czują potworne wyrzuty sumienia. Niestety, w społeczeństwie wiedza na temat depresji wciąż jeszcze jest niewielka - członkowie rodziny często pogłębiają twój stan swoim zniecierpliwieniem, zarzutami lub gniewem. Choroba powoduje niekiedy odsunięcie się znajomych i przyjaciół. Podstawą przyjaźni jest bowiem wzajemność - Sa-motniczka Zależna w okresach depresyjnych do żadnej wzajemności nie jest zdolna. Jest to wyraz samozachowawczego instynktu organizmu, który odmawia współpracy, gdyż nie chce zostać całkowicie wyeksploatowany. Po takim okresie bezruchu Samotniczka Zależna zaczyna się czuć lepiej - głównie dlatego, że przestała się opiekować innymi. Niestety, rzadko zdaje sobie z tego sprawę. Przypisuje tę poprawę własnej, niespożytej sile lub zaordynowanym tabletkom antydepresyjnym. Gdy więc już wydobrzeje, obiecuje sobie, że następnym razem musi być silniejsza i nie dać się depresji. śNie dam się znowu zranić - muszę być twarda" - to życiowe credo Samot-niczki Zależnej. W ten sposób wpada w pułapkę wirusa samotności - bo historia znów się powtórzy. Nie da się nalać z próżnego. Szukająca bliskości Samotniczka Zależna powinna więc na samym początku prześledzić historię swoich związków i porównać z powyższym schematem. Powinna też mieć świadomość, że swą opiekuńczą postawą broni się przed wciąż żywym uczuciem porzucenia i potrzebą zależności. Pod tym wszystkim czai się zepchnięta na samo dno nieświadomości złość na tych, którzy nie chcieli jej kochać wtedy, gdy było jej to najbardziej potrzebne. Samotniczka Zależna ma głębokie przekonanie, że nikt nie będzie jej chciał kochać także dzisiaj, gdy odkryje swą zależność, swój smutek i gniew. Dlatego od nowa przyjmuje maskę opiekuńczości i zaradności - błędne koło znów zaczyna się kręcić. Dopuszczenie do siebie tych uczuć budzi lęk przed porzuceniem, ale to szansa na pokonanie wirusa samotności. Jeśli jesteś Samotniczka Zależną, to pokazanie swych słabości Partnerowi już na samym początku związku jest dla ciebie niezwykle zagrażające - jeśli jednak to zrobisz, bardzo szybko zyskasz poczucie świeżości i siły. Wzrost energii wynika stąd, że przestałaś marnować ją na udawanie osoby zaradnej i silnej, którą wcale nie jesteś - i nic w tym złego. Teraz, gdy znasz granice swoich możliwości, będziesz szanować swoje siły, bo wiesz, że ich wyczerpanie jest zabójcze dla ciebie i dla twoich związków z ludźmi. Kochanie drugiej osoby nie polega na wyręczaniu jej, chyba że jest malutkim dzieckiem. Przestaniesz czuć wyrzuty sumienia przy każdym napotkanym bezdomnym psie lub chorym gołębiu. Przestaniesz wybierać na swoich Partnerów chłopięcych i niedojrzałych mężczyzn, którzy nie potrafią sobie poradzić na tym świecie, a zaczniesz wybierać mężczyzn silnych i odpowiedzialnych - i nie będziesz z tego powodu odczuwać najmniejszych wyrzutów sumienia. Już wiesz bowiem, że twoje siły są ograniczone. Świat musi więc poczekać - tyjesteś w tej chwili ważniejsza. Ćwiczenie, pomagające Samotniczce Zależnej ustanowić własne prawa i granice, poza którymi nie da się wykorzystywać, to nauka mówienia śnie". Wydawałoby się proste, ale nie jest. Najtrudniej jest wyczuć moment, kiedy słowo śnie" jest słowem niezbędnym. Jedna z moich znajomych opowiadała mi, jak ją wykorzystują w pracy: gdy wychodzi podczas przerwy na spacer, koleżanki obarczają ją robieniem zakupów. Na początku były to pojedyncze bułki lub jogurty, ale dziś moja znajoma stała się kimś w rodzaju zaopatrzeniowca, znoszącego do pracy wielkie torby z jedzeniem dla całych rodzin. śZ początku to było przyjemne, ale teraz czuję się wykorzystywana. Nie wiem tylko, kiedy to przerwać, kiedy powiedzieć śnie". Ktoś się może obrazić.". Tutaj właśnie przydają się uczucia złości i gniewu, które Samotniczka Zależna skrzętnie ukrywa przed sobą i światem. Jeśli ich nie odczuwasz, to nie wiesz, kiedy kończy się opieka, a kiedy zaczyna zwykłe wykorzystywanie i eksploatacja samej siebie. Bądź więc wyczulona na wszelkie sygnały od twych uczuć. Nawet najmniejsza niechęć, czasem nawet zwykłe wahanie lub nagła senność może oznaczać, że ktoś chce cię wykorzystać. Wtedy mów śmiało śnie". Masz do tego prawo. Zapewniam, że nie wzbudzisz zdziwienia. W końcu nikt nie lubi być nadmiernie eksploatowany. Wielu natomiast ludzi szuka kogoś, kto wykorzystać się daje. Gdy oswoisz się z chwilą paniki, która może w tym momencie nastąpić, twoje uczucia zaczną dochodzić do ciebie coraz silniej. Coraz wyraźniej będziesz czuć własne granice i coraz swobodniej będziesz ich bronić. Od prostego: śNie zgaszę światła," małymi krokami można w ten sposób dojść do otwartego: śNie będę twoją kuchtą". Jeśli boisz się urazić znajomych, zacznij ćwiczyć na ulicznych naciągaczach. Z ich strony nic ci nie grozi, poza wyłudzeniem paru groszy. I jeszcze jedno: nie musisz tłumaczyć swojego śnie". śNie chcę, bo nie mam ochoty" - to całkowicie wystarczy. Wychodzisz z Samotności Zależnej, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Są pewne granice w opiekowaniu się innymi. Mój Partner powinien wziąć na siebie swoją część odpowiedzialności. Sama wiem, co dla mnie najlepsze. Jeśli nie znajdę kogoś odpowiedniego, będę żyć sama. Nie lubię być wykorzystywana. Mam prawo do własnych potrzeb. Zastanawiam się, czy nie opuścić swego Partnera. Gdy czegoś chcę, mogę poprosić lub zażądać. Umiem się sobą zaopiekować. Zbyt często dawałam się wykorzystywać. Mam prawo się smucić. Mam prawo nic nie robić, gdy nie mam ochoty. Często mi się wydaje, że jestem małą dziewczynką. Nie muszę zasługiwać na miłość. Nie muszę zajmować się każdą potrzebującą istotą. Znam granice swoich możliwości. Wychodząc z Samotności Chwiejnej Wychodząc z samotności, Samotniczka Chwiejna spotka się z dwiema postaciami lęku. Jeden z nich, najważniejszy, to lęk przed całkowitym porzuceniem i pozostawieniem na pastwę losu. Może być niezwykle silny - doświadczająca go osoba odczuwa, że się rozpada, że właśnie umiera. Ten uczuciowy chaos nie poddaje się racjonalnym argumentom. Tłumaczenie, dobre rady, podtrzymywanie na duchu mogą nie skutkować - mówiąc dokładniej, mogą skutkować przez chwilę, gdy pocieszająca osoba jest blisko. Potem przerażająca przepaść samotności znów się otwiera. Gdy jesteśmy całkiem mali, opuszczenie nas przez Mamę jest podobnym przeżyciem, które może być przerwane tylko przez jej powrót. Gdy już troszkę podrośniemy, staramy się pamiętać poprzednie powroty Mamy i dzięki temu może ona znikać na dłużej z pola widzenia i zajmować się swoimi sprawami. Korzystamy z różnych sztuczek, gdy nie czujemy jej obecności. Możemy tulić się do ukochanego misia lub siadać na miejscu, gdzie siada zwykle Mama. Możemy wyobrażać sobie jej postać, uśmiechniętą twarz, jej dotyk lub zapach. Możemy też sobie powtarzać: śMama zaraz wróci, Mama zaraz wróci..." - i ona w końcu wraca. Dzięki temu stopniowo się usamodzielniamy. Uczymy się też niezwykle przydatnej umiejętności uspokajania i kojenia samego siebie. Samotnicy Chwiejni tego właśnie nie umieją. Nie mieli czasu, by się tego stopniowo nauczyć. Dlatego przedłużająca się nieobecność Partnera budzi w nich najpierw lęk, potem wściekłość, a potem już tylko potęgujący się chaos, który Samotniczka Chwiejna często rozładowuje dziką awanturą. Partner przeprasza i znów jest dobrze. Znów jest najwspanialszym mężczyzną pod słońcem. Niestety, tylko przez chwilę, bo Samotniczka Chwiejna równie źle znosi jednostajną i czułą opiekę, jak nieobecność kochanej osoby. Gdy ktoś opiekuje się nią w sposób doskonały, zaczyna odczuwać drugi rodzaj lęku - lęk przed ubezwłasnowolnieniem, przed zatraceniem się w miłości, przed całkowitym wchłonięciem przez drugą osobę. Między samotnością a bliskością nie ma takiego miejsca, w którym Samotniczka Chwiejna pozostałaby na dłużej. Zawsze jest w drodze, zawsze ma tysiąc pomysłów i zmienia je z minuty na minutę. Wciąż się oddala lub zbliża do partnera - rzadko się zatrzymuje, by rozejrzeć się wokół. Jeśli rozpoznajesz w tych opisach siebie, to pierwszym twoim krokiem na drodze ku bliskości będzie zorientowanie się w powtarzającej się historii. Chcesz, aby było idealnie, a wciąż natykasz się na przeszkody nie do pokonania, które wzbudzają twoją złość. To trochę tak, jakbyś chciała poprzez przełamanie patyka na pół uzyskać patyk z jednym końcem. Ale ten krótszy znów ma dwa końce, więc znów odłamujesz i znów historia się powtarza -kawałek, który został ci w ręce, znów ma dwa końce. Próbujesz więc od nowa, bez wytchnienia i w końcu nic ci już nie zostaje w ręku. Znów zostałaś sama. Czy warto żyć na takim świecie? Warto - tylko że na tym świecie nie istnieją patyki z jednym końcem, tak jak nie istnieje awers bez rewersu, a miłość bez złości. Pogodzenie się z faktem, że można jednocześnie kochać Partnera i się na niego wściekać, jest dla Samotniczki Chwiejnej zadaniem najważniejszym. Jak tego dokonać? Gdy ogarnia cię zniechęcenie lub złość na Partnera, zwykle trudno pozbierać myśli. Dlatego warto zwrócić uwagę na te momenty, w których czujesz się z nim wspaniale, gdy świat się wydaje idealny, a wszelkie kłopoty bezpowrotnie zniknęły. W takim momencie w twojej głowie powinien się odezwać dzwonek alarmowy: śOj, coś za bardzo jestem zadowolona - przecież kije z jednym końcem nie istnieją". Wiem, że to, do czego cię namawiam, może wydawać się świętokradztwem. Romantyczna, gorąca miłość jest w naszym społeczeństwie jedną z największych wartości. śWyjdę za niego, bo go kocham" - to często jedyny argument córek i wieczne utrapienie ich zatrwożonych mam, które poznały już oba końce kija. Niestety, zdecydowana większość filmów i książek o miłości pokazuje tylko ten przyjemny koniec kija - długie staranie o rękę wymarzonej kobiety, które odzwierciedla siłę uczucia. Gdy jednak zakochani wkładają sobie na palce obrączki, na ekranie zwykle pojawia się napis śThe End". Drugi koniec kija nie istnieje - przekonuje nas Hollywood, a my bardzo chcemy mu wierzyć. I wierzymy. Ćwiczenie, które pomaga zachować przytomność umysłu i uchronić się od dalszej huśtawki emocji, polega na wymyśleniu negatywnego schematu związku oraz negatywnego schematu Partnera. I to nie wtedy, gdy już jesteś zakochana, ale w chwili spokoju, w chwili względnej równowagi między zachwytem a rozpaczą. Takie schematy można stworzyć przez analogię do schematów idealnych: dzielisz kartkę pionową kreską na pół i po prawej stronie, od góry do dołu wypisujesz listę cech Partnera idealnego. Wszystkim nam przychodzi to bez trudu. Gdy skończysz, po lewej stronie wpisujesz negatywne odpowiedniki cech, które wpisałaś po prawej, na przykład: śwykształcony - niewykształcony, czuły - oschły, wesoły - smutny" i tak dalej. Podwójną listę przygotowujesz również dla związku negatywnego i idealnego. Tak uzbrojona, oczekujesz na moment, gdy znów nadchodzi zachłyśnięcie się Partnerem. Kiedy zauważysz, że świat przybiera odcienie różu, wyjmujesz kartki i uważnie im się przyglądasz. O zaletach Partnera w tym momencie przypominać ci nie trzeba - dlatego wady masz wypisane po lewej stronie, gdzie wzrok wędruje na samym początku. Krok po kroku, analizujesz całą listę wad, w sposób szczególny. Nie zadajesz sobie na przykład pytania: śCzy mój Partner jest oschły?". Zadajesz pytanie: śCzy kiedykolwiek podczas naszej znajomości mój Partner choć raz zachował się oschle? W którym momencie?". Cała ta procedura nie ma na celu obrzydzenia ci Partnera, tylko spojrzenie na niego śokiem realistki". Jeśli uwolnisz się od idealizowania go, to uodpornisz się też na jego niedostatki, które ma każdy człowiek, tak jak każdy kij ma dwa końce. Jeśli więc po przeczytaniu całej listy wad nie znalazłaś żadnego ich śladu w Partnerze, to możesz mieć pewność, że właśnie go idealizujesz w sposób dla ciebie niebezpieczny. Odwołaj się wtedy do koleżanki, najlepiej takiej, która nie ostrzy sobie na niego zębów - ktoś z zewnątrz będzie miał przytomniejsze spojrzenie. Jeszcze lepiej, gdy możesz poprosić o pomoc dwie zaufane osoby, ale tak, by nie wiedziały nawzajem o swoich opiniach. Jeśli negatywne opinie na temat twojego Partnera będą się powtarzać, być może bardziej przemówi ci to do przekonania. Przy poszukiwaniu bliskości Samotniczka Chwiejna musi się skupić przede wszystkim na uspokojeniu swej emocjonalnej huśtawki. Powyższe ćwiczenie może ten cel przybliżyć. Można je też wykorzystać, jeśli oskarżasz siebie o przeróżne wady, by chronić przed swą złością partnera. Wtedy postępujesz odwrotnie: wypisujesz swoje wady po prawej stronie, a potem ich pozytywne odpowiedniki po lewej. Następnie, za pomocą podobnych pytań, szukasz u siebie wypisanych zalet. Jestem przekonany, że takie znajdziesz. Nie ma ludzi śczarnych" i śbiałych" - wszyscy jesteśmy trochę śwymieszani", co nie znaczy, że jesteśmy śszarzy". Gdy się z tym pogodzisz, cała reszta pójdzie już łatwo. Wychodzisz z Samotności Chwiejnej, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Wydaje mi się, że świat trochę zwolnił pęd. Nie warto się przejmować drobiazgami. Mogę się zrelaksować. Szczera rozmowa może wiele załatwić. Miłość nie powinna być ślepa. Mogę czasem złościć się na kochaną osobę. Nie warto chować urazy. Zaczęłam przyjmować rady innych. Mogę pobyć sama bez strachu. Gdy mnie ktoś rzuci, znajdę sobie kogoś innego. Spokój jest przyjemniejszy niż myślałam. Ludzie nie są ani dobrzy, ani źli. Coraz częściej planuję swoje działania. Mam swoje zdanie. Umiem sama sobie sprawić przyjemność. Kochana osoba nie musi się ze mną zgadzać. Umiem przyjąć krytykę. Mam swoje wady i zalety. Wychodząc z Samotności Uwiązanej Lęk Samotnika Uwiązanego, który wchodzi na drogę ku bliskości jest lękiem przed samodzielnością. Gdy tylko spróbuje zrobić coś dla siebie, dla własnej korzyści i dla własnego rozwoju, bez oglądania się na innych, natychmiast odzywa się w jego głowie pytanie Mamy, które słyszał miliony razy: śJak mogłeś mi to zrobić?". Poczucie winy, wywołane tym prześladującym pytaniem, jest tak wielkie, że Samotnik Uwiązany rezygnuje z właściwych dla siebie Partnerów, z dobrej pracy - rezygnuje z własnego sukcesu. Często odbywa się to nieświadomie: czegoś zapomni, gdzieś nie zdąży na czas, nie wywiąże się z obietnicy. Tak naprawdę, on nigdy nie musiał tego robić - robiła to za niego, zawsze gotowa do poświęceń, Mama. Dzisiaj nieodpowiedzialne zachowanie chroni go przed zbytnią samodzielnością. Ta samodzielność jest czymś, co Mamę boli najbardziej. Zwykle jest bardzo samotna i przywiązując dziecko do siebie zabezpiecza się przed rozstaniem, przed ponownym porzuceniem. Wirus samotności jest niezwykle zaraźliwy. Oprócz wpojonego podczas wychowania lęku przed zbytnią samodzielnością, Samotnika Uwiązanego trzyma przy Mamie jego własna niezaradność, spowodowana tym, że Mama od urodzenia usuwała mu z drogi wszelkie przeszkody. Potrzeba niezależności jest tak silna w każdym z nas, że nie da się jej całkowicie stłumić. Czasem więc Samotnik Uwiązany spróbuje zasmakować samodzielnego życia, ale bardzo prędko zaczyna go przytłaczać góra nieupranej odzieży, niedokończonych pomysłów, niezała-twionych spraw. Klarowny i poukładany świat Mamy wydaje się przy tym bałaganie jedyną, bezpieczną ostoją i Samotnik Uwiązany często z niej korzysta, rezygnując z samodzielności - ku satysfakcji mamy. Budowanie psychicznej odrębności i fizycznej niezależności każdego z nas jest związane z okazywaniem niechęci, uporu, a czasem całkiem otwartej złości czy gniewu. O tym mówiłem w poprzednich rozdziałach. Rozmaite rodzaje naturalnej, ludzkiej agresji zostają w Samotniku Uwiązanym niemal całkowicie stłumione. Opiekunowie nie mogli sobie z tą agresją poradzić, więc od najwcześniejszych lat prowadzili z nim swoistą wymianę handlową: ty nie będziesz się starał być sobą, a my w zamian zapewnimy ci opiekę najlepszą z możliwych. Niezbędna do przeżycia agresja zostaje w ten sposób śrozpuszczona" w miłości. Samotnik Uwiązany nie chce rywalizować z ludźmi - on pragnie się z nimi połączyć w jeden, doskonały organizm. Gdy Mama odchodzi, taka możliwość przestaje istnieć. Samotnik Uwiązany szuka więc osoby, która wejdzie z nim w podobny układ, bez indywidualności, bez oddzielających granic. Jeśli taką osobę znajdzie, staje się od niej krańcowo zależny - jej myśli są jego myślami, jej czyny są w całości przez niego akceptowane. Zależność Samotnika Uwiązanego różni się jednak znacząco od zależności Samotnika Zależnego. Ten drugi nie daje bowiem zgody na swą zależność i wszelkimi sposobami stara się jej zaprzeczyć - dla Samotnika Uwiązanego zależność jest stanem pożądanym i błogim. Oczywiście, pod warunkiem, że jego Partner jest do niego dostrojony: wie, co Samotnik Uwiązany lubi jeść, kiedy mu pomóc, kiedy za niego coś załatwić. Część Samotników Uwiązanych, którzy znajdą sobie niedostrojo-nego Partnera, będzie starała się go wszelkimi sposobami zmienić - tak, by zaczął przypominać Mamę. Tutaj w pełni dochodzi do głosu stłumiona agresja Samotnika Uwiązanego. Aby poradzić sobie ze swą samotnością i pustką, potrafi uzależnić od siebie Partnera -można powiedzieć, że chce go wchłonąć w całości, by przestać tę pustkę odczuwać. Wówczas nie będzie tolerował żadnej odmienności, żadnego własnego zdania u drugiej osoby. Tylko bowiem wtedy, gdy jego Partner jest całkowicie podporządkowany, Samotnik Uwiązany odczuje swój upragniony stan zjednoczenia z drugą osobą, bez żadnych różnic i granic. Ten rodzaj Samotnika Uwiązanego często się pojawia w opowieściach kobiet, które doświadczyły w swym związku przemocy ze strony Partnera. Kamila, która uciekła z dziećmi do ośrodka kryzysowego, tak opowiadała mi o swym związku: Zeszłam się z nim chyba dlatego, że chciałam się nim zaopiekować. Był taki niezaradny i jednocześnie uroczy. Bardzo pięknie mówił, że jesteśmy jednością, chciał od razu mieszkać razem, był bardzo zazdrosny. Dzisiaj już wiem, że to powinno obudzić moją czujność, ale wtedy mi się podobało. Zresztą, przez pierwszy rok było naprawdę wspaniale. Był czuły, mówił wciąż o miłości - wypełniał mi cały świat. Szybko się okazało, że poza nim nie mam właściwie innych znajomych. Okazało się też, że jestem jego kuchtą i pokojówką. A co najgorsze, zaczął mnie bić. Gdy czegoś nie posprzątałam, gdy obiad był za późno, gdy nie spodobało mu się moje ubranie. Tylko szukał pretekstu. Nawet dziś mam wyrzuty sumienia, że się nim nie zajęłam, jak należy. Wiem, że to głupie, ale nic nie poradzę. Pewnie bym z nim dalej była i zastanawiała się, co jest ze mną nie tak, gdyby nie zaczął katować dzieci. Wtedy oprzytomniałam. Mężczyzna, który bije partnerkę lub dzieci za najdrobniejsze przewinienie, to często Samotnik Uwiązany; tylko w ten sposób może sobie zapewnić poczucie jedności z drugą osobą. Jeśli jesteś Samotnikiem Uwiązanym, twoim pierwszym zadaniem przy wychodzeniu z samotności będzie ustalenie granic między tobą a innymi ludźmi, szczególnie bliskimi. Jak to zrobić? Przede wszystkim, dowiadując się o uczucia i potrzeby drugiej osoby. Wrażenie jednomyślności lub emocjonalnego dostrojenia może być tylko iluzją. Co teraz czujesz? Co o tym sądzisz? - to pytania, które pomogą ci odnaleźć naturalne i niezbędne różnice między tobą i Partnerem. Niewykluczone, że takie pytania wzbudzą w tobie lęk, bo odpowiedź może pokazać, że jedność myśli i uczuć jest iluzją. Ale ona jest iluzją, tak czy inaczej. Inny rodzaj pytań może pomóc ci określić swoje upodobania i przekonania, których nie chcesz poszukiwać w obawie przed utratą poczucia jedności. Czy mi się to podoba? Jakie mam zdanie na ten temat? Czy sprawia mi to przyjemność? - te pytania przywołują i kształtują dobrą samotność, której Samotnik Uwiązany powinien się uczyć, by nie być zależnym od innych. Więcej wskazówek na temat rozwijania i pielęgnowania dobrej samotności znajdziesz w części czwartej książki. Jeśli jeszcze jesteś pod nadzorem Mamy, mimo swego statecznego wieku, dobrym ćwiczeniem będzie dla ciebie określenie swoich osobistych praw. Co to są za prawa? W odróżnieniu od praw uniwersalnych, które są zawarte w kodeksach i przykazaniach, i odnoszą się do wszystkich ludzi, prawa osobiste to te prawa, które definiujesz sam, na własny użytek. Pomagają ci określić własną tożsamość i pilnować własnych granic, które w twoim wypadku są bardzo płynne. Na kartce papieru stwórz listę własnych praw, które powinny respektować inne osoby. Zacznij od rzeczy najprostszych: śMam prawo sam układać swe rzeczy na półkach", śMam prawo ubierać się zgodnie z własnym gustem". Gdy stworzysz listę pięciu takich praw, wprowadź w życie jedno z nich. Wymagaj od innych jego przestrzegania. Pamiętaj, że osoby, które będą ignorować to prawo, walczą o własną wygodę twoim kosztem. Nie pozwól im na to. Masz prawo mieć własne prawa i je egzekwować. Wprowadzaj prawa po kolei. Pozwolą ci poczuć, jak przyjemny jest smak niezależności. Ale to dopiero wstęp. Gdy przyzwyczaisz już siebie i otoczenie do tych najprostszych praw, uzupełnij listę o prawa szersze i bardziej zdecydowane: śMam prawo nie opowiadać Matce o wszystkim, co mi się wydarzyło", śMam prawo do własnych znajomości, bez konsultacji z Ojcem". Walcz o te prawa, bo są to podstawy twojej tożsamości, niezbędne, by wejść w dojrzały, partnerski związek. Może nie być łatwo. Możesz spotkać się z zarzutami ze strony Mamy: śJuż mnie nie kochasz", śW ogóle o mnie nie myślisz", śChcesz, żebym umarła". Pamiętaj w tych momentach, że masz prawo do własnych przekonań i uczuć. Ty wiesz najlepiej czy kochasz mamę, czy o niej myślisz i czy chcesz, aby umarła. Możesz jej o tych własnych przekonaniach opowiedzieć, nie rezygnując z egzekwowania własnych praw. śKocham cię, ale chcę wracać do domu, o której chcę", śMyślę o tobie, ale nie w każdej chwili, bo mam własne problemy", śChcę, żebyś żyła jak najdłużej, ale też chcę być z tą kobietą - uważam, że jedno drugiemu nie przeszkadza". Takie i podobne rozmowy będą się toczyć nieprzerwanie podczas twej walki o niezależność. Gdy już wywalczysz przestrzeganie tych praw, z pewnością przyjdą ci do głowy kolejne. śMam prawo żyć, jak chcę", śMam prawo mieszkać, gdzie chcę", śMam prawo być sobą". Gdy zamkniesz listę tego rodzaju prawami i będziesz w stanie wyegzekwować ich przestrzeganie, proces przerywania psychicznej pępowiny zostanie zakończony. Wychodzisz z Samotności Uwiązanej, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Mam własne zdanie w wielu sprawach. Lubię czasem pójść gdzieś sam. Nie potrzebuję drugiej osoby, by móc żyć. Wkurzają mnie ludzie, którzy nie szanują moich praw. W sprawach dla mnie ważnych będę decydował sam. Jestem niezależny. Są granice lojalności dla drugiej osoby. Mam własne przekonania. Umiem bronić swoich praw. Umiem zorganizować sobie czas. Coraz rzadziej się nudzę. Lepiej nie wierzyć do końca autorytetom. Sam radzę sobie z własnymi problemami. Nie wszyscy muszą mnie lubić. Mój Partner może mieć inne zdanie niż ja. Wychodząc z Samotności Zakochanej w Sobie Wychodzenie z Samotności Zakochanej w Sobie wywołuje lęk przed własną bezwartościowością. Bywa niekiedy tak silny, że powoduje emocjonalny chaos i uczucie paniki. Jest to całkowicie zrozumiałe, ponieważ Samotnik Zakochany w Sobie na drodze do bliskości musi się pożegnać z wyjątkowością i doskonałością -a że właśnie na tych cechach opiera swe istnienie, rozstając się z nimi czuje się trochę tak, jakby umierał. Sposób dochodzenia do bliskości w wypadku Samotnika Zakochanego w Sobie być może najlepiej oddaje, czym ta bliskość właściwie jest. Osoba taka żyje bowiem w niedostępnej, psychicznej twierdzy, gdzie za grubymi murami chroni swe niedoskonałości, które każdego z nas czynią ludzkim. Samotnik Zakochany w Sobie jest dla swych znajomych tak doskonały, że aż nierzeczywisty. Zbliżenie się do innych i całkowita wobec nich szczerość jest więc kompletnym zaprzeczeniem stanu, w jakim trwa. Jeśli Samotność Zakochana w Sobie już ci się sprzykrzyła, będziesz się musiał odkryć i zaakceptować swą normalność, a czasem nawet przeciętność. Być może samo słowo śprzeciętność" wywołuje w tobie odruch obrzydzenia, ale przecież wszyscy jesteśmy pod wieloma względami przeciętni, co nie przeszkadza nam być ekspertami w swoich zawodach lub w obszarze osobistych pasji. Ten ciągły proces porównywania śjestem lepszy, jestem gorszy" to jeden z głównych objawów twojej samotności. Bywa, że nie możesz ścierpieć w swoim otoczeniu człowieka, nie znajdując u niego choćby jednego śpunktu", w którym go przewyższasz. Być może jest to ktoś, kto mógłby być dla ciebie życiowym Partnerem, jednak twój pęd do doskonałości pozbawia cię tej szansy. Jeśli ten ktoś jest lepszy, nie możesz go znieść. Jeśli jest gorszy, nie jest godzien tego, by być twoim Partnerem. To jedna z najbardziej perfidnych pułapek, które zastawia na nas wirus samotności. Życie Samotnika Zakochanego w Sobie upływa na ciągłej walce o poczucie satysfakcji, którą, jego zdaniem, gwarantuje tylko zajęcie pierwszego miejsca. Drugie jest porażką, trzecie jest całkowitą klęską. Wychodzenie z samotności polegać więc będzie na szukaniu satysfakcji, która wynika z akceptacji jego niedoskonałości przez drugą osobę. To można uzyskać tylko poprzez szczerość, a szczerość to prosta droga do bliskości. Czy taka akceptacja jest w ogóle możliwa? I czy to może dać jakąś przyjemność? - to pytania, które w tym momencie nasuwają się Samotnikowi Zakochanemu w Sobie. Wyrażają wprost jego dawny, dziecięcy dramat - gdy wyznaczono mu rolę geniusza i zwycięzcy, nie pozostawiając miejsca na porażki, na wątpliwości i ludzkie słabości. Samotnik Zakochany w Sobie nigdy nie był akceptowany w całości, razem z jego niedoskonałościami - dlatego nie zna tego uczucia i nie wierzy w jego istnienie. Aby więc pożegnać się ze swą samotnością, musi na własnej skórze przekonać się o jego dobroczynnym wpływie. Jeśli jesteś Samotnikiem Zakochanym w Sobie, do tej pory wybierałeś na Partnerów osoby, które wierzyły w twą wyjątkowość - najczęściej wierzyły bardziej, niż ty sam. Ta wiara, granicząca z naiwnością, w pewnym stopniu zapewniała ci poczucie własnej wartości. Z drugiej jednak strony, zdając sobie sprawę z własnych mistyfikacji, wciąż nie możesz się pozbyć dręczącej niepewności, czy twe wady się nie ujawnią. To byłaby całkowita klęska - tego właśnie nauczyli cię rodzice. Wciąż więc wkładasz mnóstwo wysiłku w podnoszenie swej wartości, w robienie dobrego wrażenia na innych ludziach - to ciężka, wyczerpująca praca, chroniąca cię przed poczuciem bezwartościowości i upokorzenia. Ale pozwól, że zapytam: Czy, dzięki swoim zabiegom, czułeś się kiedykolwiek całkowicie usatysfakcjonowany? Czy wskutek owych działań znikło całkowicie poczucie bycia gorszym i ten dręczący strach przed zdemaskowaniem? Znam odpowiedź na to pytanie, równie dobrze, jak ty. Całkowite zadowolenie nie jest możliwe, chociażby dlatego, iż zdajesz sobie sprawę, że dobre wrażenie, które robisz na wielu osobach, to wynik ciężkiej pracy. Jeśli będziesz trwał przy tej strategii, wciąż pokazywał ludziom atrakcyjną maskę, to zawsze będzie dawała o sobie znać śdruga strona medalu": lęk przed zdemaskowaniem i upokorzeniem. Im piękniejsza maska, tym silniejszy lęk. Dlatego właśnie proponuję ci doświadczenie kompletnie innego rodzaju satysfakcji. Satysfakcji, która płynie z akceptującej odpowiedzi Partnera na twą szczerość i otwartość. Nie musi to być od razu historia twojego życia ze wszystkimi kompromitującymi szczegółami. Gdy poznasz interesującą cię osobę, zwierz się jej z jednej ze swoich wad: śWiesz, muszę ci się do czegoś przyznać. Skłamałem. Nigdy w życiu nie rozmawiałem ze Stingiem -nawet nie znam angielskiego". Albo: śNie miałem stu kobiet - nawet pięciu. Tak naprawdę, wstydzę się kobiet", śTo opowiadanie, które zdobyło nagrodę, ściągnąłem od jakiegoś węgierskiego pisarza". Wiem, wiem, sama myśl o takim obnażeniu wywołuje u ciebie mdłości strachu. Ale w większości wypadków efekt będzie przeciwny niż sobie wyobrażasz, na przykład: śNie martw się, ja też". Albo: śTo jeszcze nic, ja zrobiłem coś gorszego..." i tu nastąpi odwzajemnienie się za twoją szczerość. Ktoś zdradzi ci swoją wstydliwą tajemnicę, która pokaże, że jesteście do siebie podobni w swoich słabościach, a nawet, że dzięki tym wzajemnym sekretom możecie się bardziej lubić. I tu właśnie odczujesz po raz pierwszy akceptację tego, kim naprawdę jesteś, a nie twojej upiększonej fasady. Obiecuję, że będzie to niezapomniane uczucie. Będziesz mógł nareszcie przestać być czujny, będziesz mógł przestać się kontrolować, by nie wyciekło na zewnątrz coś kompromitującego. Gdy raz poczujesz słodycz takiej akceptacji, zapragniesz do niej wracać, bo właśnie za czymś takim tęskniłeś całe życie. Prawdziwa bliskość to całkowita otwartość. Gdy wskutek takich kolejnych odsłonięć opadną wszelkie maski, poczujesz niezwykły spokój i błogość. Błogość akceptacji, błogość bliskości. A wkrótce się okaże, że Partnerka kocha cię nie za to, co wydawało ci się przedtem twoją największą wartością, ale właśnie za otwartość, za szczerość, za to, kim jesteś. Oczywiście, na początku możesz spotkać się z różnymi reakcjami na swoją otwartość -niektórzy ludzie będą cię wyśmiewać i poniżać, zupełnie jak twoi rodzice. Pamiętaj wtedy, że to Samotnicy Zakochani w Sobie, którzy chcą uciec od swego lęku przez wykazanie własnej wyższości. A najłatwiej poczuć się lepszym, wytykając komuś jego wady. Nie zrażaj się tym i szukaj dalej. Jeśli będziesz miał odwagę być sobą, na pewno znajdziesz odpowiedniego Partnera - bycie sobą to cecha rzadka i wyjątkowo atrakcyjna. I na koniec pewna opowieść, która zawsze mi się przypomina, gdy myślę o Samotności Zakochanej w Sobie. Pewien ogrodnik uczył swego syna sztuki pielęgnowania drzew i krzewów. Gdy polecił mu posprzątać ogród, syn podszedł do zadania bardzo sumiennie: odłamał wszelkie suche gałęzie, pozbierał śmieci i liście z ziemi oraz dokładnie zagrabił ziemię wokół drzew. Wielce zadowolony, podziwiał swe dzieło, gdy nadszedł ojciec. Stary ogrodnik spojrzał na idealnie wysprzątany ogród i mruknął: śCzegoś mi tu brakuje". Syn nie miał pojęcia, o co ojcu może chodzić. Ten pomyślał chwilę, podszedł do paru drzew i strząsnął z nich na ziemię trochę liści. śTeraz jest pięknie" - powiedział i odszedł do swoich zajęć. Wychodzisz z Samotności Zakochanej w Sobie, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Jestem podobny do innych. Czasem się przegrywa, czasem wygrywa. Nie znam się na wielu sprawach. Nie ma osiągnięć bez pracy. Wolno mi się pomylić. Moja wartość nie zależy od moich osiągnięć. Mam swoje wady i zalety, jak wszyscy. Bliskość z drugą osobą sprawia mi przyjemność. Każdy ma prawo do własnego zdania. Nie muszę być najlepszy. Jestem godzien miłości razem ze swymi wadami. Męczy mnie ściganie się z innymi. Nie muszę być wyjątkowy. Jestem czuły na potrzeby innych ludzi. Szukam osoby, przed którą mógłbym się otworzyć. Coraz częściej wolę przyjemność płynącą z działania niż z osiągnięcia celu. Wychodząc z Samotności Uległej Samotniczka Uległa, która kieruje się w stronę partnerskich, intymnych związków z innymi ludźmi, będzie narażona na kilka rodzajów lęków. Jednym z nich jest lęk przed porażką w realizowaniu własnych marzeń i planów - jest więc to także szczególna forma lęku, dotyczącego własnej bezwartościowości. Niektóre Samotniczki Uległe mają wiele planów, o których szeroko opowiadają swym znajomym i od których zrealizowania dzieli je jeden krok. śWyjadę do pracy na Zachód, założę własną firmę, odejdę od męża i rozpocznę własne życie" - to przykłady zamierzeń. Niestety w decydującej fazie przygotowań zostają zwykle storpedowane przez nieszczęśliwy przypadek albo przez nieprzychylnych lub wrogich ludzi. Samotniczka Uległa stwarza tym samym wrażenie, że jest w niej wiele dobrych chęci, ale otoczenie sprzysięgło się przeciwko niej. Przypomina w tym trochę Samotnika Nieufnego - jednak on wkłada wiele wysiłku, by odwrócić zły los. Samotniczka Uległa jest ze swoim mrocznym przeznaczeniem pogodzona i przewiduje kolejne porażki, aby nie mogły jej zaskoczyć i pogrążyć w smutku. Przeciwnie, gdy znów jakiś splot wydarzeń zniweczy jej kolejny plan, odczuwa nawet pewien rodzaj satysfakcji, który zawiera się w pytaniu: śA nie mówiłam?". To jedna z nielicznych przyjemności w życiu Samotniczki Uległej - sprawowanie kontroli nad swymi niepowodzeniami. Oczywiście, śpomaga" ona często losowi, konstruując takie plany, o których wiadomo, że nie mogą się udać. śZałożyłabym firmę, ale nie mam samochodu", śWyjechałabym za granicę, ale nie mam tam nikogo znajomego", śOdeszłabym od męża już dziś, ale szkoda dzieci". Zawsze znajdzie się jakaś przeszkoda, dzięki której można będzie zachować dobre zdanie o swych możliwościach, nie sprawdzając ich w praktyce. Chęć kontrolowania otoczenia, która w oczywisty sposób wynika z niskiego poczucia bezpieczeństwa Samotniczki Uległej, wyraża się także na inne sposoby. Jej skłonność do poświęceń dla innych ludzi powoduje ich zależność, co sprawia, że można ich cały czas mieć na oku. Zatem drugim lękiem, który pojawi się u wyjścia z samotności, będzie lęk przed utratą tej kontroli. Samotniczka Uległa doznała w dzieciństwie wielu krzywd i upokorzeń, które złamały jej nadzieję, jej spontaniczność i naturalną radość życia. Nie chce przeżyć tego po raz drugi - dlatego musi pilnie kontrolować swoich bliskich. Nie może tego robić otwarcie, gdyż boi się ponownej kary. Jej sposoby wpływania na otoczenie są więc zakamuflowane. Jest w sytuacji bohaterów filmu śŻądło", którzy chcą zemścić się na wrogu, ale nie mogą ani go zabić, ani zwyczajnie okraść, bowiem od razu padłyby na nich podejrzenia. Przygotowują więc zemstę tak, by pozostać za kulisami zdarzeń, a w dodatku przekonać ofiarę, że straciła fortunę przez własną lekkomyślność. W Samotniczce Uległej nagromadzone są wielkie pokłady złości i chęci zemsty na swych ciemiężycielach, ale nie może okazać gniewu - zbyt często była za to karana. Jej agresja jest więc bierna i ma na celu wywołanie u ofiary poczucia winy. Jak to można uzyskać? Głównie przez ostentacyjne samopoświęcenie, które czasem doprowadza Samotniczkę Uległą do różnych chorób, łącznie z depresją. Oto najprostszy przykład, który zaobserwowałem dla odmiany u znajomego Samotnika Uległego. Ktoś bliski poprosił go o zrobienie zakupów w aptece. Ów samotnik bez najmniejszych oznak niechęci podjął się tego zadania. W aptece spędził godzinę w ogromnej kolejce, także nie okazując zniecierpliwienia. Jednak kiedy przyniósł leki, oświadczył: śNie wyobrażasz sobie, ile się nastałem w kolejce!". Jeśli jesteś takim samotnikiem, nigdy nie zapominasz udzielić mimochodem podobnej śinformacji". To właśnie, nieporównywalna do żadnej innej, recepta na związek Samotników Uległych: poświęcić się, aby osoba, dla której się poświęcają, dotkliwie śofiarę" odczuła. To jeden z nielicznych, bezpiecznych sposobów wyrażania agresji przez tego typu samotników. Bez niego stają się bezradni i zależni od innych. Lęk przed taką bezradnością i zależnością to kolejne przykre przeżycie przy wychodzeniu z Samotności Uległej. Opowiadanie o swych klęskach to drugi ze sposobów Samot-niczki Uległej na kontrolowanie innych ludzi i wyładowywanie na nich ukrytej agresji. Jest to swego rodzaju gra, w której Samot-niczka Uległa zgłasza problem i oczekuje rady. Zgromadzeni uczestnicy takiej gry proponują różne rozwiązania, a Samotnicz-ka Uległa po kolei je odrzuca, używając argumentów nie do odparcia. Uczestnikom wreszcie kończą się pomysły, mają poczucie klęski i beznadziei, nastrój zbliżony do tego, jaki Samotniczce Uległej towarzyszy na co dzień. I o to właśnie chodzi jej w tej grze. Używa wszelkich metod, by przekonać siebie i innych, że jej klęski są wynikiem egoizmu, bezmyślności i obojętności otoczenia. Jeśli jesteś Samotniczką Uległą, która chce wyjść z samotności, to zauważenie opisanych wyżej strategii będzie twoim pierwszym zadaniem. Samopoświęcanie, duma ze swych zdolności znoszenia cierpienia, wywoływanie u innych poczucia winy, nie-przyjmowanie odpowiedzialności za swe życie - wszystko to uniemożliwia pełny, intymny związek z drugą osobą. Gdy jesteś przyzwyczajona do swego poczucia krzywdy i do opisanych metod radzenia sobie z nim, będziesz wciąż od nowa szukać Partnerów, którzy będą cię krzywdzić i wykorzystywać - dzięki temu znów pojawi się szansa okazania wobec nich głębi swego cierpienia, w nadziei na magiczne od niego uwolnienie. Ta nadzieja jest płonna: bardzo dużo spośród znanych mi Samotniczek Uległych (a znam ich wiele), które trafiły do ośrodków kryzysowych po długim okresie bicia i upokarzania przez mężów, decyduje się albo na powrót do domu, albo wchodzi w nowy związek, gdzie ich historia przemocy zaczyna się od nowa. Wciąż trwają przy swej złudnej nadziei, że potrafią odwrócić zły los i spowodować, by oprawca zainteresował się ich przeżyciami, by spytał, co czują, czego potrzebują. Tego właśnie nigdy w życiu nie zaznały. Te, które rzeczywiście odmieniły swój los, musiały najpierw zrozumieć, że ich życie jest w ich rękach i że nie zasługują na wymierzane im kary. Gdy przestały karać same siebie za nieistniejące grzechy, przestały też szukać Partnerów-dręczycieli. Musiały jednak przedtem obudzić w sobie długo skrywany gniew przeciwko rzeczywistym sprawcom ich nieszczęść i otwarcie go okazać, pokonując lęk przed ponownym zranieniem. I na koniec, musiały zaufać drugiej osobie i otworzyć się przed nią. Pokonanie lęku przed takim zaufaniem to najpoważniejsze zadanie, jakie stoi przed Samotniczką Uległą, która chce wkroczyć w nowe życie. Dobrym ćwiczeniem na początku tej drogi jest stworzenie i zrealizowanie całkiem prostego planu, który chociażby minimalnie zwiększy twą niezależność i poczucie własnej wartości -a przede wszystkim, przyniesie ci osobistą przyjemność. Jeśli bowiem jesteś Samotniczką Uległą, to możesz nawet nie pamiętać, kiedy taką przyjemność po raz ostatni odczuwałaś. Może to być wizyta u kosmetyczki i samotne wyjście do kina. Może to być zarezerwowanie sobie własnego czasu, w którym nie będziesz się poświęcać dla rodziny, lub miejsca w domu, które będzie tylko twoim, prywatnym kącikiem. Ale nie zaparowana kuchnia ani łazienka pełna prania, tylko na przykład ulubiony fotel, w którym możesz odpoczywać, drzemać, czytać - i do korzystania z niego zawsze masz pierwszeństwo. Gdy zaczniesz odczuwać przyjemność z realizowania własnych decyzji, prędzej czy później przyjdzie czas na urzeczywistnienie planu najważniejszego: związek z Partnerem, dla którego nie będziesz musiała się poświęcać, którego nie będziesz musiała kontrolować, z przekonaniem, że jeśli historia zacznie się powtarzać, natychmiast taki związek zakończysz. Wychodzisz z Samotności Uległej, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Partnerzy powinni mieć w związku równe prawa. Mogę zaplanować swoje życie. Mam prawo do przyjemności. Nie jestem zależna od mojego Partnera. Nie muszę nic robić, jeśli mi się nie chce. Życie jest zbyt krótkie, by się martwić. Mój Partner poradzi sobie bez mojej pomocy. Mam dosyć poświęcania się dla innych. Mam prawo odmawiać. Życie może być przyjemne. Nikt mi nie będzie mówił, co mam robić. Mogę zmienić moje życie na lepsze. Mogę poradzić sobie sama. Nie zasługuję na karę. Muszę pomyśleć o sobie. Jeśli związek sprawia mi ból, trzeba go przerwać. Mam takie same możliwości, jak inni ludzie. Sama wiem, co dla mnie najlepsze. Wychodząc z Samotności Lojalnej Lęk przed wykorzystaniem i porzuceniem - te doświadczenia będą wracać jak bumerang do Samotniczki Lojalnej, która zdecyduje się szukać prawdziwej bliskości. Do tej pory broniła się przed tymi uczuciami, flirtując i uwodząc mężczyzn. Ich nieświadomość dokonywanych na nich manipulacji, która zwykle połączona jest z samozadowoleniem i przekonaniem, że zrobili na Sa-motniczce Lojalnej niezwykłe wrażenie lub wręcz samodzielnie ją uwiedli - wywołuje u niej poczucie pogardy dla męskich słabości. Wtedy bardzo łatwo znajduje u nich wady, które uniemożliwiają dalszy związek i pozwalają na jego zerwanie. Samotniczka Lojalna czuje się wtedy uwolniona od odpowiedzialności za rozpad związku, a dodatkowo utwierdza się w swoich schematycznych przekonaniach na temat płci odmiennej. śMężczyźni są gruboskórni, tępi i dają sobą manipulować", śMężczyźni idą do łóżka z blondynkami, a żenią się z brunetkami", śMężczyźni myślą penisem". To zasłyszane przeze mnie opinie znanych mi Samotni-czek Lojalnych. Podobnie jak ich dążenie do natychmiastowego, seksualnego zaspokojenia, tak i te przekonania pomagają im w uniknięciu zbytniej bliskości, która paradoksalnie budzi właśnie lęk przed porzuceniem. Nie tyle jednak jest to lęk przed porzuceniem przez aktualnego Partnera, ile lęk przed utratą wyidealizowanej postaci ojca, który traktowany jest przez Samotniczkę Lojalną jako wymarzony, ale niedostępny Partner. W części o dorastaniu pisałem o żałobie, jaką musi przejść dziecko, które uświadamia sobie, iż rodzic płci odmiennej nie może być dla niego życiowym Partnerem. Pisałem także o zazdrości i złości, wywołanej faktem, że jest on już Partnerem drugiego rodzica i o poczuciu winy, wywołanym złością na kochaną osobę. Wszystko to razem, czyli smutek, zazdrość i poczucie winy wracają do Samotniczki Lojalnej, która chce stworzyć dojrzały, partnerski związek, oparty na szczerości i intymności. Rezygnując z marzeń o ojcu musi pokonać poczucie winy za pozostawienie go samego i przeżyć własny smutek samotności. Musi też zmierzyć się na nowo z uczuciami winy wobec własnej matki, której odebrała jej Partnera, a teraz sięga po szczęście, którego matka przez nią właśnie nie zaznała. Smutek Samotniczki Lojalnej będzie dodatkowo pogłębiony przez świadomość, że dotychczas błędnie adresowała swoje uczucia miłości i przywiązania - że zmarnowała najlepsze lata swego życia na powierzchowne związki. Wewnętrzny opór przed partnerskim związkiem będzie więc u niej bardzo silny, zwłaszcza wtedy, gdy uzależniona jest od swej sztucznej piersi w postaci ciągłych, męskich zalotów i szybkiego seksu. Będzie więc także musiała się zmierzyć z lękiem przed własną bezwartościowością. Może mieć też na początku trudności z opanowaniem niechęci i znudzenia stałym Partnerem, który nie będzie jej dostarczał wciąż nowych doznań. Ta pogoń za seksem, oprócz podnoszenia własnego poczucia wartości i uzyskiwania złudzenia bezpiecznej bliskości, mą jeszcze jeden cel: niedopuszczenie do świadomości tego kłębowiska przykrych uczuć, które wyżej opisałem. Ale seks to za mało, by taki cel osiągnąć w całości. Samotniczka Lojalna tak więc organizuje sobie życie, by zawsze stwarzało pewien rodzaj napięcia i zmuszało do ciągłego szukania doraźnych środków zaradczych. Świetną metodą do uzyskania takiego zamieszania jest na przykład spotykanie się z dwoma lub kilkoma mężczyznami naraz -a najlepiej z takimi, których łączy pokrewieństwo, interesy lub zależność zawodowa. Wciąż trzeba główkować, co zrobić, żeby się o sobie nie dowiedzieli, trzeba się pilnować, żeby nie pomylić ich imion, nie skrzyżować czasów spotkań, można bez przerwy zastanawiać się, z którym z nich zerwać lub pozostać. Dzięki temu zasadniczy problem Samotniczki Lojalnej, jakimjest samotność, zostaje stłumiony. Duża liczba niewiedzących o sobie nawzajem partnerów jest też wyrazem skrywanej wściekłości wobec mężczyzn za doznane krzywdy. Jednym z pierwszych zadań przy wychodzeniu z tego rodzaju samotności będzie więc ograniczenie się do jednego Partnera i chociażby częściowe ustabilizowanie prywatnego życia. To wywoła drażliwość i lęk u Samotniczki Lojalnej, a czasem nawet stany depresyjne, ale nie da się rozwiązać tego emocjonalnego supła, jeśli nie jest on dopuszczony do świadomości. Kolejnym zadaniem będzie przyjrzenie się aktualnemu związkowi i rozpoznanie w nim jednego ze wspomnianych wcześniej wzorców. Czy znajduję w nim seksualne rozładowanie, czy raczej czułość i opiekę ze strony mężczyzny? - oto pytanie, które powinna sobie zadać w tym momencie Samotniczka Lojalna. Jeśli w grę wchodzi wariant pierwszy, do związku musi zostać włączona bliskość i czułość. Kim jest mój Partner, poza tym, że jest napalonym samcem? Co robi, gdy ma wolny czas? Co myśli? Jakie czyta książki? Czy ma rodzinę? - to pytania, które pomogą zrobić pierwszy krok w stronę bliskości. Jedna z moich pacjentek wspominała zadziwiona, jak w jej związku wydarzenia następowały po sobie śod końca". Najpierw impreza i wspólna noc, potem zapoznanie się, a dopiero dwa tygodnie później spacer po lesie, trzymanie się za ręce i patrzenie w oczy. O dziwo, po pewnym czasie ich związek nie różnił się już tak bardzo od innych partnerskich związków, mimo nietypowego początku. To zmniejszanie dystansu i poszukiwanie bliskości w początkowo wyłącznie seksualnym związku będzie budziło u Samotniczki Lojalnej okresowe napady smutku, czasem wściekłości na Partnera lub znudzenie jego obecnością. Jeśli takie doświadczenia są twoim udziałem, to pamiętaj, że właśnie włączają się stare mechanizmy, które niszczą prawdziwą bliskość i cofają cię w głąb jaskini samotności. Znów odczuwasz lęk przed wykorzystaniem i porzuceniem - Partner przywołuje w twojej pamięci obraz uwodzącego cię ojca, od którego oczekiwałaś czułości i opieki, a nie seksu. Zamiast więc wracać do starych strategii, podziel się swymi obawami z Partnerem. On między innymi po to jest, aby pomagać ci w radzeniu sobie z problemami. Nie gwarantuję, że już pierwsza próba zbliżenia się do drugiej osoby zaowocuje sukcesem. Jeśli jednak będziesz chciała zakończyć ten związek, ważne, abyś zrobiła to dlatego, że Partner jest nieczuły na twoje próby emocjonalnego zbliżenia się, a nie dlatego, iż od początku masz przekonanie, że i tak w końcu cię porzuci, bo czego innego możesz spodziewać się po sobie i mężczyznach. Droga do bliskości to kolejne kroki, podczas których coraz bardziej się odsłaniasz - co zawsze związane jest z pewnym ryzykiem. Każdy, kto dziś pozostaje w szczęśliwym, partnerskim związku, musiał w przeszłości takie ryzyko podjąć. U opisywanych przeze mnie samotników to ryzyko wywołuje, większy niż zazwyczaj, lęk, ponieważ przy okazji odżywają w nich stare, dziecięce urazy. Warto o tym pamiętać i nie przypisywać nadmiernej odpowiedzialności za ten lęk Partnerowi. Warto też obserwować swoje reakcje na smutek i mieć świadomość, że znalezienie sobie w takim momencie Partnera na jedną noc nie załatwi problemu, a tylko go pogłębi - tak jak wypicie porannego klina nie rozwiąże problemu alkoholika. Nieocenione będzie w takich wypadkach wsparcie bliskiej koleżanki. Wiem, kobiety wydają ci się często bezrozumne i niegodne zaufania, ale to także konsekwencja krzywd, jakie spotkały cię w dzieciństwie ze strony rodziców. Dziś jesteś dorosła i możesz walczyć ze swym przeznaczeniem. W celu znalezienia przyjaciółki możesz się posłużyć ćwiczeniem w dochodzeniu do bliskości, które opisałem przy okazji porad dla Samotników Nieufnych. Jeśli jesteś akurat w drugim rodzaju związku Samotniczki Lojalnej, ze znacznie starszym mężczyzną, który daje ci poczucie bezpieczeństwa, ale nie do końca satysfakcjonuje cię seksualnie, sprawa może być trudniejsza, bo taki mężczyzna to po prostu gorsza kopia twojego idealnego wyobrażenia Taty. Trudności w przeżywaniu orgazmu czy wrażenie pewnej sztuczności erotycznego przeżycia, wynika właśnie z tego faktu. Tutaj także bliskość jest połowiczna, bo seksualne dostrojenie jest częścią prawdziwej bliskości dwojga Partnerów. A starszemu mężczyźnie i młodej kobiecie może być trudno się dostroić seksualnie ze względów czysto fizycznych. To zresztą jedna z przyczyn, dla których znacznie starsi mężczyźni są dla ciebie atrakcyjni - zmniejszony popęd seksualny uzupełniają czułością i opieką, której tak bardzo ci brakuje. Tutaj także twoim zadaniem będzie odkrycie w Partnerze żywego człowieka, a nie ducha z twojej przeszłości. Spróbuj wyjść ze swoim związkiem z cienia - poznaj rodzinę Partnera, jego dzieci, które prawdopodobnie posiada, jego przyjaciół. Niewykluczone, że gdy przestaniesz traktować go jako zastępczego ojca ze swych marzeń, twoja fascynacja nim zniknie. Może odkryjesz, że on też szuka w tobie duchów przeszłości, jakiejś gorącej miłości, która go ominęła lub akceptacji, której nigdy nie otrzymał, a o którą łatwiej w wypadku młodszej i mniej doświadczonej osoby. Tak się nie musi stać, choć zwykle Samotniczki Lojalne przekonują się w tym momencie, że nie pasują zupełnie do środowiska swego starszego Partnera, co ostatecznie przywraca je do rzeczywistości. Ale może też skończyć się tak, że stworzycie stabilny i intymny związek, szczególnie wtedy, gdy różnica wieku nie jest zbyt duża. Jednak, jak w wypadku pierwszego typu związku Samotniczki Lojalnej, tak i w drugim, twoim zadaniem będzie konfrontacja z prawdziwym, czującym człowiekiem oraz z własnymi uczuciami, które się w takim momencie pojawią. Kłamstwa, flirty i intrygi, do tej pory częściowo tłumiące ból porzucenia i wykorzystania, mogą być zastąpione przez wzajemną otwartość i szczerość, które powoli, ale o wiele bardziej skutecznie złagodzą i ostatecznie rozpuszczą ból samotności. Wychodzisz z Samotności Lojalnej, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Mężczyźni nie są tak ważni, jak sądziłam. Mam dosyć powierzchownych związków. Zasługuję na miłość, taka, jaka jestem. Mój Partner jest w tej chwili najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Moja wartość nie zależy od mojej atrakcyjności. Każdy mężczyzna jest inny. Coraz bardziej doceniam przyjaźń kobiet. Lubię czasem pobyć sama. Mogę się odprężyć i o niczym nie myśleć. Szczerość jest warunkiem dobrego związku. Nie mam problemów z orgazmem. Jestem dorosła. Znam swoją wartość. Rezerwuję moją intymność tylko dla mego Partnera. Ból odrzucenia znika po jakimś czasie. Szanuję mego Partnera. Nie mam czasu na flirty. Wychodząc z Samotności Zdyscyplinowanej Lęk przed karą i dezaprobatą ze strony otoczenia to uczucia dobrze znane Samotnikowi Zdyscyplinowanemu. Jego życie wypełnione jest ciągłym staraniem się, aby wypaść dobrze, aby uczynić zadość obowiązującym normom i nie popełnić żadnego błędu. Nawet wtedy, gdy wykona już wszystko, co było do wykonania, będzie wciąż miał niejasne wrażenie, że zawalił w przeszłości jakąś sprawę, o której dziś nie pamięta - dobrze więc będzie znaleźć sobie kolejne zajęcie i perfekcyjnie się z niego wywiązać, by zadośćuczynić dawnym grzechom, które w rzeczywistości nie istnieją. Te starania są więc z góry skazane na klęskę - poczucie winy i nadchodzącej nieuchronnie kary wciąż będzie mu dokuczać. Po wstąpieniu na drogę ku bliskim i intymnym związkom z innymi, ten rodzaj lęku jeszcze bardziej się nasili. Taki związek opiera się bowiem na otwartości, spontaniczności, na nieskrępowanym wyrażaniu uczuć, także tych przykrych lub wstydliwych - a tego właśnie Samotnik Zdyscyplinowany obawia się najbardziej. Nigdy wcześniej nie było mu dane poczuć, że ostateczną i prawomocną instancją dla niego jest on sam. Możemy zmieniać swoje gusta i przekonania, możemy zmieniać swój sposób postępowania wobec ludzi - nie możemy jednak kształtować dowolnie swoich uczuć. Tak naprawdę, to nasze uczucia są wszystkim, co mamy na stałe. Nasze uczucia są z nami. Mogą się, oczywiście, zmieniać, ale wciąż z nami są. Samotnik Zdyscyplinowany wyrzeka się własnych uczuć, aby zadowolić wymagających rodziców, a potem już po to, by zadowolić kogo się da: ojczyznę, zwierzchnika, własną partię lub religijną wspólnotę. Nie może rywalizować, nie może leniuchować, nie może zrealizować swych seksualnych fantazji - nawet myśl o tym wywołuje natychmiastowy, emocjonalny zamęt, który Samotnik Zdyscyplinowany zagłusza dodatkowymi obowiązkami i coraz większą pedantyczno-ścią w ich wykonywaniu. Zabijając własne uczucia, zabija samego siebie. Lęk, który będzie odczuwał przy emocjonalnym zbliżaniu się do drugiego człowieka, można więc nazwać lękiem przed samym sobą, przed swą najgłębszą istotą. Będąc Samotnikiem Zdyscyplinowanym, odczuwasz nieustającą potrzebę zaspokajania potrzeb ludzi, których uważasz za autorytet, a także działania zgodnego z wyznaczonymi przez nich normami. Borykasz się z tym fatum jak umęczony Syzyf, którego praca nigdy nie ma końca. Zawsze, gdy przypominam sobie ów mit, nasuwa mi się pytanie: dlaczego Syzyf nie stoczył kamienia gdziekolwiek i nie położył się na zielonej trawce, nad pięknym jeziorkiem, aby zaznać trochę życiowych przyjemności? No cóż, Syzyf wierzył, że bogowie wciąż mają nad nim władzę. Wyobraź sobie jednak, że owi bogowie pilnowali go przez sto lub dwieście lat, a potem zajęli się innymi sprawami lub w ogóle znikli z powierzchni Ziemi. Do pewnego stopnia tak zresztą jest: greccy bogowie już dawno stracili władzę nad ludźmi. Ale Syzyf o tym nie wie i wciąż, w pocie czoła, wtacza pod górę swoje brzemię, nie ustając ani na chwilę ze strachu przed boską karą. Jeśli rozpoznajesz w moich opisach siebie jako Samotnika Zdyscyplinowanego, to jesteś w takiej samej sytuacji. Ci, którzy mieli władzę nad twym życiem, już dawno ją utracili. Przeoczyłeś jednak ten fakt i wciąż się starasz wypełniać ich zalecenia, zapominając kompletnie o własnych potrzebach. Im dłużej toczysz głaz, tym trudniej ci przestać - nie jest bowiem łatwo ci się zmierzyć z ogromem całkowicie bezsensownej i nikomu nieprzydatnej pracy, którą wykonujesz od tylu lat. Ta praca tak bardzo określa twoje miejsce w świecie, że gdybyś ją stracił, nie wiedziałbyś, kim właściwie jesteś. I to jest właśnie najważniejsze zadanie, jakie stoi przed tobą, jeśli chcesz pożegnać się ze swą Samotnością Zdyscyplinowaną: dowiedzieć się, kim naprawdę jesteś. Dozorca nie istnieje, nie istnieje spodziewana kara. Pozostał tylko lęk przed nią, jako nawyk i podejmowane wciąż obowiązki, pomagające o tym lęku zapomnieć. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, wiem, że nie chcesz zrezygnować ze swych wartości, ze swych przepisów i norm - one wprowadzają w twoje życie spokój i porządek. Dlaczego więc wciąż brakuje ci czasu? Dlaczego nie odczuwasz radości? Dlaczego nie możesz odpocząć, przestać choć na chwilę myśleć, czy zrobiłeś wszystko, co było konieczne? Odpowiem ci: dlatego, że nigdy nie można mieć ostatecznej pewności co do prawd, narzuconych przez innych ludzi. Zawsze pozostanie pewna wątpliwość, którą najłatwiej wypełnić nadgorliwością. Gdy do trującej sekty przychodzi nowy adept, który jeszcze nie do końca wierzy we wszystkie bzdury, proponowane przez guru, zwykle jest wysyłany, by nauczał o tych prawdach innych ludzi. Nauczając, przekonuje głównie siebie. Ci, którzy mają wątpliwości co do autorytetu guru, nigdy nie są pozostawiani samym sobie. Jak mogę cię przekonać, że strach przed karą jest tylko cieniem dawnych dni? Proponuję ci proste ćwiczenie: połóż się na chwilę. Tak naprawdę, to walnij się na wznak, na płaskie łóżko, rozrzuć ręce i nogi, jak najdalej możesz. Przeciągnij się. Ziewnij. Puść bąka. Wiem, wiem, pewnie myślisz, że każę ci tracić czas na głupoty, podczas, gdy ty masz tyle zajęć. Przewidziałem tę myśl. Ona pojawiła się po to, by nie dać ci się odprężyć, nie dać ci zrobić czegoś tylko dla siebie. To tylko myśl, to nie kara. Zaraz zniknie, bo taka jest natura myśli. Niebawem przyjdzie druga, podobna, która każe ci posprzątać, zadzwonić, pozmywać... Przyjrzyj się tej myśli i zobacz, jak powoli znika, rozpuszcza się. Czujesz niepokój, wiem, ale zauważ też, że kara wciąż nie nadchodzi. Leżysz sobie tak już parę minut, może po raz pierwszy w życiu, a ona nie nadchodzi. Co ty na to? Zapewne jesteś trochę spięty. W ten sposób nie pozwalasz sobie na odczucie przyjemności z posiadania ciała. Rozluźnij je więc, mięsień po mięśniu. Zacznij od mięśni oczu, szczęk i gardła. Pozwól swojej twarzy doświadczyć czegoś nowego. Zrób głupią minę. Wywal język, niech dotknie brody. Rozluźnij też mięśnie szyi, barków i rąk. Ramię, przedramię, palec za palcem. W każdej z tych części ciała masz mnóstwo mięśni, które chcą odpocząć. Zajmij się każdym po kolei. Następnie napnij i rozluźnij pośladki i zwieracz (tak, masz takie mięśnie), a na koniec wykonaj to samo z mięśniami nóg. Poczuj ciężar swego ciała, gdy bezwładnie zapada w materac. Nie jesteś ze stali, jesteś z miękkiej gumy, która się dopasowuje do podłoża. Oddychaj głęboko i miarowo. Poczekaj, nie zasypiaj. Jakie teraz myśli przychodzą ci do głowy? Znów masz czegoś dopilnować, coś naprawić lub załatwić? Zostaw to. Jeszcze chwilę poleź. Widzisz, co się dzieje? Leżysz sobie, całkiem odprężony, a kara jak nie nadchodziła, tak nie nadchodzi. Myśli o obowiązkach wciąż napływają, ale jakby rzadziej; nie zatrzymuj ich, ani nie usuwaj. Pobędą chwilę w twojej świadomości i pójdą sobie. Między nimi zaczną pojawiać się coraz większe odstępy. Chwile ciszy i całkowitej nieobecności myśli. Za oknem szczeka pies, przejeżdża samochód. Słyszysz coraz więcej dźwięków. Do niczego cię to nie zmusza. Po prostu leżysz i jesteś ich świadom. Czy to nie przyjemne, pożyć tak trochę bez żadnej myśli? Można z tego wysnuć ciekawy wniosek: skoro myśli chwilowo nie ma, a ty istniejesz, oznacza to, że nie jesteś swoimi myślami. One nie są konieczne, byś istniał i czuł. Twierdzę nawet, że bez nich możesz istnieć bardziej. Niewykluczone, iż uda ci się w ten sposób wyciszyć za pierwszym razem, ale codzienne powtarzanie tego ćwiczenia spowoduje, że zaczniesz odczuwać coraz większą przyjemność z samego faktu swego istnienia, niezależną od liczby wypełnionych zadań. W miejsce obsesyjnych myśli o powinnościach pojawią się uczucia przyjemności, dochodzące z ciała, które pierwszy raz w życiu nie jest zmuszane do ciągłego biegu. Zatrzymaj się przy nich, pobądź z nimi. Masz do nich święte prawo. Twój syzyfowy głaz może poczekać. Mam nadzieję, że w końcu obrośnie mchem i zapomnisz, gdzie go zostawiłeś. Gdy będziesz już świadom swych doznań, płynących z ciała, niedługo przyjdzie czas na uczucia. Doświadczysz potrzeby ciepła i akceptacji, niezależnej od twych osiągnięć. Skieruj je na Partnerkę. Jeśli jej nie masz, poszukaj. Tylko najpierw zrzuć ten sztywny garnitur. Załóż coś, w czym będzie ci wygodnie. Pamiętaj też, by swoje odwieczne pytanie: śCzy zachowuję się odpowiednio?" zamienić na śCzy to, co robię, sprawia mi przyjemność?". Gdy niechcący pojawi się to pierwsze, natychmiast zadaj sobie to drugie. Jeśli w kontakcie z nowo poznaną kobietą czujesz narastające zakłopotanie, zamknij na chwilę oczy, zobacz swoje myśli i pozwól im się pojawić, przepłynąć i zniknąć, tak jak w opisanym wyżej ćwiczeniu. Seks, który niebawem nastąpi, nie jest kolejnym, trudnym zadaniem do wykonania. Jest twoją przyjemnością. Ludzie są pod tym względem genialnie skonstruowani, bo jeśli w łóżku zrobisz coś przyjemnego dla siebie, będzie to zwykle równie przyjemne dla Partnerki (i odwrotnie). Wyłączając, oczywiście, szybkie numerki egoistycznych śkrótkodystan-sowców". I jeszcze jedna tajemnica łóżkowa: to miejsce, gdzie słowo śwstyd" nie obowiązuje. Niewykluczone, że to, co uważasz za najbardziej wstydliwe, sprawi tobie i Partnerce największą przyjemność. W łóżku zapomnij o jutrzejszych obowiązkach - bądź jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Eksperymentuj, ucz się od Partnerki, wyrażaj swoje najskrytsze marzenia. I jak najmniej myśl. Myślenie ma przyszłość, ale niekoniecznie w łóżku. Wychodzisz z Samotności Zdyscyplinowanej, jeśli coraz częściej się zgadzasz z takimi stwierdzeniami: Posprzątam jutro. Umiem słuchać swoich uczuć. Mam prawo do błędu. Nie muszę się wciąż starać. Seks to wspaniała zabawa. Uczucia podpowiadają mi, co robić. Dzieci potrzebują przede wszystkim miłości i ciepła. Zawalenie jednej czy drugiej sprawy to nie tragedia. Lubię się bawić. Mam własne zdanie. Każdy ma prawo do własnych przekonań. Najprzyjemniejszy jest owoc zakazany. Nie zrobiłem nic złego. Mogę się zrelaksować. Najpierw ludzie, potem zasady. Mogę być szczęśliwy. Ostatnio często pozwalam sobie na lenistwo. Prawdziwa bliskość Co cię czeka, gdy już rozwikłasz tajemnicę swej samotności? Gdy rozpoznasz swoje dawne, ale wciąż żywe zranienia? Gdy skierujesz związany z nimi smutek i gniew w stronę tych, którzy przekazali ci wirusa samotności? Gdy rozszyfrujesz swoje maski i zrezygnujesz z usług sztucznych piersi? Gdy skonfrontujesz się z lękiem, który do tej pory był przez nie tłumiony? Bardzo trudno opisać prawdziwą bliskość komuś, kto chociaż raz jej nie doświadczył, tak jak trudno jest opisać zapach konwalii komuś, kto nigdy nie miał okazji jej wąchać. Znacznie trudniej opisać ten zapach komuś, kto nie wie o istnieniu kwiatów, a jeszcze trudniej komuś, kto od wczesnych, dziecięcych lat cierpi na chroniczny katar i do tej pory w ogóle nie czuł żadnego zapachu. W takiej właśnie sytuacji znajdują się ci z opisanych przeze mnie samotników, których wirus samotności zaatakował najbardziej skutecznie. Tak, jak wirus odpowiedzialny za katar nie pozwala na odczuwanie zapachów, tak on nie pozwala osobie samotnej odczuć smaku prawdziwej bliskości. Znajomość rozmaitych pułapek, jakie zastawia na nas wirus samotności w różnych okresach życia jest niezbędna, by umieć się z nich wydostać, ale także dlatego, by nie wpaść w nie powtórnie. Prawdziwa bliskość to nie uczucie zakochania, które jest w tak wysokiej cenie. Zakochanie całkowicie likwiduje na pewien czas objawy zarażenia wirusem samotności - to prawda. Ale prawdą jest także to, że zakochanie gwałtownie wyzwala nasze tęsknoty za związkiem idealnym, którego zawsze nam brakowało - po czym lokuje te tęsknoty w człowieku, którego nie zdążyliśmy jeszcze poznać. Po okresie uniesień musi więc przyjść czas rozczarowań, mniejszych lub większych. Jeśli w takim momencie będziemy zdolni do bardziej trzeźwego spojrzenia na partnera i do zrezygnowania ze swych nierealistycznych marzeń, to zakochanie może się stać preludium do bliskości. Częściej jednak dzieje się tak, że trwamy przy swoich fantazjach, zmuszając siebie i Partnera do odgrywania oczekiwanych przez nas ról, które blokują prawdziwą bliskość i przez to z góry są skazane na porażkę. Prawdziwa bliskość nie jest więc też dostosowaniem się do wymagań Partnera, nie jest transakcją, w której rezygnujemy z kawałka siebie w zamian za pozory przystosowania i akceptacji. Prawdziwa bliskość nie jest także ciągłym zabieganiem o uczucia Partnera lub ciągłym udowadnianiem mu swoich uczuć. Zazdrość kobiet samotnych budzą mężczyźni ich koleżanek, którzy stawiają się na każde wezwanie, przysyłają bukiety z gorącymi liścikami, dzwonią do pracy, by usłyszeć ton ich głosu. Takie zabiegi są naturalne w okresie zakochania, ale w stałym związku mogą być dowodem na to, że między Partnerami wciąż nie ma poczucia pewności i bezpieczeństwa - może to być też oznaka kontrolowania i wykorzystywania się nawzajem, bo nie wiadomo przecież, czy koleżanka nie płaci w jakiś sposób za te dowody przywiązania. Prawdziwa bliskość nie wyraża się więc także w tym, że mężczyzna gotów jest zmasakrować każdego potencjalnego rywala, który zatrzyma na jego Partnerce wzrok o sekundę dłużej niż wypada. To z jednej strony wyraz braku zaufania do Partnerki, co często bywa swoistym wyrazem pogardy dla kobiet w ogóle, a z drugiej demonstracja nie tyle przywiązania lub miłości, ile posiadania Partnerki na wyłączność, jak posiada się samochód lub psa. Odczuwana i deklarowana przez Partnerów miłość także nie musi wiązać się z bliskością. Wszyscy znamy przypadki miłości zaborczej, ślepej, fatalnej lub wręcz niszczącej i zabójczej. Takie właśnie rodzaje miłości bywają doświadczeniem opisanych przeze mnie samotników. Gdy w wieku dziecięcym, za sprawą bliskich i kochanych osób doświadczaliśmy strachu, bólu lub rozpaczy porzucenia, w wieku dorosłym miłość staje się tak splątanym uczuciem, że nie możemy mieć pewności, które uczucia dotyczą aktualnego Partnera, które Partnerów byłych, a które jeszcze rodziców (ich miłość także była skażona przez wirusa samotności). Możemy więc na przykład mścić się na Partnerze za doznane wcześniej upokorzenia, jednocześnie czując, że go szczerze i gorąco kochamy. Dopiero miłość zbudowana na prawdziwej bliskości jest uczuciem, które przestaje być egoistyczne i destrukcyjne. Przy wychodzeniu z samotności trzeba więc pamiętać o odróżnieniu miłości od bliskości i szukać przede wszystkim tej drugiej. Miłość często nam się jawi jako połączenie dwóch osób w jedną całość. To samo myślimy, to samo czujemy - dokładnie w tej samej sekundzie. Jeśli nosisz w sobie wirusa samotności, to takie połączenie może mieć katastrofalne skutki. Bliskość nie jest wspólnotą myśli i uczuć. Taka wspólnota to tylko złudzenie, wywołane albo przez tęsknotę za idealnym, dziecięcym związkiem z Mamą, albo przez wtłoczenie się nawzajem w schemat idealnego związku, w którym nikt nie ma prawa pomyśleć czegoś, co zmąciłoby ten świetlany obraz. Bliskość nie jest więc także brakiem kłótni, bo to właśnie może być cecha wymyślonego, idealnego związku, który próbujemy urealnić. Bliskość nie jest stałą obecnością przy Partnerze, bo można być z kimś blisko, będąc rozdzielonym przez setki kilometrów. Nie jest też ciągłą gotowością do seksualnych zbliżeń, bo ludzie uprawiają seks z wielu różnych powodów. I nie jest też stałą gotowością do poświęcenia się na rzecz drugiej osoby, ponieważ, jak już wiesz, może to być oznaka uzależnienia się od Partnera, braku poczucia bezpieczeństwa, które trzeba wciąż odbudowywać, albo wręcz mściwej agresji, której nie można wyrazić wprost. Może ci się wydawać, że zaprzeczyłem już w tym rozdziale wszelkim, ogólnie uznawanym za dowody miłości, zachowaniom i uczuciom. Niewykluczone też, iż pomyślałaś, że nie pozostawiłem ci żadnej możliwości zrozumienia, czym jest prawdziwa bliskość, za pomocą znanych ci kategorii czy zjawisk, które pojawiają się w związku. To właśnie było moim celem. Jeśli wirus samotności wczepił się w twoją duszę, tylko w taki sposób mogę cię przekonać, że poza twoją sferą przeżywania związków z innymi ludźmi jest coś zupełnie innego - coś, co trzeba osobiście przeżyć, by zrozumieć. Nie mam łatwego zadania. Możesz pomyśleć, iż zabieram ci wszystko, co do tej pory mogło ci sprawić przyjemność i złagodzić ból istnienia, w zamian dając tylko mętną obietnicę prawdziwej bliskości, która nie wiadomo czym jest, i czy w ogóle istnieje. Dlatego właśnie nie zacząłem tej książki od zachęcania do poszukiwania prawdziwej bliskości, ale od poszukiwania wewnętrznych zranień, negatywnych uczuć i destrukcyjnych zachowań. Gdy dostrzeżesz, że utrzymywanie zaszczepionych przez wirusa schematów szkodzi tobie i twym Partnerom, łatwiej ci będzie poszukać czegoś innego, nowej recepty na szczęśliwy związek. Dlatego także nie chcę koncentrować mojej i twojej uwagi na miłości, gdyż jest to w wypadku choroby samotności uczucie tyleż potężne, co niszczące. Podając w poprzednich rozdziałach przykłady prostych ćwiczeń na chwilowe doświadczenie bliskości, chciałem dać ci wybór: czy to uczucie ci odpowiada, czy przynosi coś konstruktywnego, czy warto dla niego konfrontować się ze swoimi lękami. Jeśli, przyjmując moje wskazówki, przeżyjesz taką chwilę bliskości i docenisz ją, dalsze zachęty nie będą już potrzebne. Zawsze jednak możesz uznać, że moja propozycja ci nie odpowiada i wolisz swoje stare, sprawdzone metody radzenia sobie z samotnością. Żadnej z tych dróg nie uważam za jedynie właściwą - dobra droga to ta, którą wybierzesz samodzielnie, kierując się własnymi uczuciami i przemyśleniami po lekturze. Tylko ty wiesz, co dla ciebie najlepsze. Jeśli zdecydowałaś się na poszukianie prawdziwej bliskości, dalej znajdziesz jej opis, już nie poprzez zaprzeczenia, ale po- przez doznania i zjawiska, które taka bliskość ze sobą niesie. Nie staraj się jednak iść na skróty, bowiem przyjęcie tylko pewnych zasad oraz egzekwowanie ich od siebie i Partnera sprawi, że znów stworzysz w umyśle coś na wzór związku doskonałego. A jak już wiesz, wprowadzanie go w życie, bez uwzględnienia swoich możliwości i przeżyć prowadzi tylko do kolejnych rozczarowań. Te uczucia i zjawiska będą się pojawiać samoistnie, bez zmuszania się do nich. To jest właśnie jedna z tajemnic prawdziwej bliskości - jeśli będziesz się do niej zmuszać, ona nie przyjdzie. Przyjdzie wtedy, gdy się na nią otworzysz i nie będziesz zapełniać tego miejsca czymś zastępczym, jakąś sztuczną piersią. Wchodzenie w taką bliskość jest jak balansowanie między zamknięciem a obnażeniem. Gdy zbyt dużo jest chłodu, więź nie ma szansy się narodzić, bo wiecie o sobie zbyt mało. Gdy otwarcie jest zbyt szybkie, nie ma czasu na poznanie swoich reakcji i reakcji Partnera - takie rozwiązanie zwykle prowadzi do zastąpienia bliskości przez seks, który automatycznie staje się jedną ze sztucznych piersi. Ten proces dobrze oddaje metafora: dwa jeże muszą znaleźć między sobą taki dystans, żeby mogły jak najbardziej się ogrzać, ale też jak najmniej pokłuć. Można powiedzieć, że im dłużej są w stanie utrzymać ten optymalny dystans, tym szybciej ich kolce zmiękną, pozwalając na coraz większe ciepło. Czym więc jest prawdziwa bliskość? Mówiąc najkrócej, jest wzajemną otwartością, wzajemną akceptacją i wzajemnym zaufaniem. Jest zadowoleniem nie tyle z tego, jaki Partner jest, ale z tego właśnie, że jest obok i nikogo nie udaje. Jest też świadomością, że pozostajemy odrębnymi, niezależnymi osobami, które stwarzają coraz większy obszar wspólnego doświadczania i przeżywania. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to sucho i ogólnikowo. Dlatego postaram się zgłębić każde z tych zjawisk osobno, mimo że na co dzień przenikają się one, tworząc jedyną w swoim rodzaju całość. Otwartość to podstawowa cecha prawdziwej bliskości. Im lepiej Partner wie, co czujesz, tym szybciej może dostosować swoje działanie do ciebie. Im więcej ty wiesz o uczuciach i przeżyciach Partnera, tym bardziej rozumiesz jego postępowanie. Wiesz wtedy, na przykład, że jego dystans spowodowany jest zmęczeniem, chęcią zachowania niezależności, lub czymkolwiek innym, ale nie złością na ciebie - bo jeśli Partner jest równie otwarty, to mówi szczerze o swych odczuciach, także o złości, zamiast wycofaniem powodować u ciebie poczucie winy. Ukrywanie wzajemnych pretensji prowadzi do ich nawarstwiania, co przeważnie owocuje jakimś niekontrolowanym wybuchem albo bierną agresją. Otwartość jest więc mówieniem o swych uczuciach do drugiej osoby, a także do osób trzecich - zarówno o tych miłych uczuciach, jak i tych przykrych. Wszyscy mamy tendencję do stawiania siebie w jak najlepszym świetle, by czuć zadowolenie, spowodowane akceptacją. Otwartość jest czymś zupełnie innym. Jest stopniowym odkrywaniem swych przeżyć, także tych złych, z pewnością, że Partner tych uczuć nie wyśmieje, nie zignoruje, ani cię za nie w żaden sposób nie ukarze. Nie muszą one być dla niego przyjemne - ale istnieją. Wystarczający powód, żeby o nich mówić. Jasne, że to może być zagrażające, że budzi lęk przed odrzuceniem. Właśnie o to chodzi, prawdziwa bliskość pozwala ci na bycie sobą, bez żadnej wewnętrznej cenzury. A bycie sobą to jedna z największych przyjemności, jakie nas czekają w życiu. Wtedy wiesz na przykład, że jeśli Partner spóźnia się na umówione spotkanie, to z pewnością coś bardzo ważnego uniemożliwiło mu dojazd - zamiast więc nerwowo tupać nogą, po odczekaniu akademickiego kwadransa, zajmujesz się własnymi sprawami. Jeśli Partner przybiegnie spocony pięć minut po twoim odejściu, także nie będzie cię obwiniał, że nie poczekałaś dłużej, bo wie, że nie zrobiłaś tego jemu na złość. Otwarte mówienie o swych uczuciach zabezpiecza was oboje przed prowadzeniem podjazdowej wojny, w której gesty, słowa i zachowania służą ukaraniu Partnera za coś, czego już on sam powinien się domyślić. Zgodnie z zasadą tańczących masek Partner najprawdopodobniej się nie domyśli - przeciwnie, odbierze takie zachowanie jako dowód złośliwości, za którą także będzie się próbował odwdzięczyć w podobny sposób, co prowadzi do ogólnego galimatiasu i braku porozumienia. Im więc bardziej będziecie dla siebie przejrzyści uczuciowo, tym lepiej - zamiast poprawiać sobie humor przez psucie humoru Partnerowi, lepiej podzielić się przyczynami złego nastroju i uzyskać dzięki temu wsparcie i zrozumienie. Oczywiście, może się okazać, że Partner nie odpowiada na taką otwartość i niewiele obchodzą go twoje uczucia. To żadne nieszczęście - jedynie sygnał, że nie jest to odpowiedni dla ciebie Partner i nie ma powodu dłużej zaprzątać nim sobie głowy. Można, oczywiście, próbować, dawać szansę, ale warto przy okazji zapytać siebie: śCzy jestem w stanie znosić taką obojętność i za jaką cenę? Gdzie jest granica mego poświęcenia?". Gdy taki jednostronny związek się przedłuża, niewykluczone, że trzyma cię przy tym mężczyźnie tylko strach przed samotnością. Co jednak lepsze? Stałe życie z kimś obcym, czy pewien okres przykrej samotności, który jednak daje szansę na znalezienie kogoś bardziej odpowiedniego? Sama musisz zdecydować. W każdym razie, gotowość do otwartości umożliwia ci sprawną i bardzo precyzyjną selekcję kandydatów na tę najbliższą sercu osobę. Akceptacja, która jest nieodłączna od otwartości, to potężny zastrzyk energii, radości i zadowolenia ze związku. Nie polega ona, oczywiście, na tym, by akceptować bez zmrużenia oka nie-chlujność Partnera czy jego dwulicowość. Na to zresztą nie pozwala nam niezbędna w związku otwartość. To raczej świadomość, że Partner ma prawo być taki, jaki jest, razem ze swoimi wadami i zaletami. Akceptujący Partner pozwala ci być sobą - pozwala ci nie tracić sił na utrzymywanie atrakcyjnej lub cierpiętniczej maski, pozwala na nabranie szacunku do samej siebie. Każdy z nas ma wady - każdy więc jest w stanie zaakceptować niedoskonałości innych ludzi. Większość samotników była w jakiś sposób zmuszana przez rodziców do bycia kimś innym: kimś doskonałym, kimś uległym lub kimś niesprawiającym kłopotów. Od dziecka więc staramy się dorównać tym narzuconym standardom, zapominając o sobie, o własnych potrzebach. Stajemy się sztuczni. Dlatego właśnie jesteśmy samotni. Nasza sztuczność uniemożliwia nam uzyskanie prawdziwej bliskości. Boimy się ujawnienia swych ciemnych stron, swych wstydliwych sekretów, by znów nie doświadczyć odrzucenia ze strony ukochanej osoby. Dlatego otwartość jest trudna i trzeba ją sobie dozować po trochu - wzorem wspomnianych jeży. Akceptacja, okazana przez Partnera, wywoła w tobie poczucie błogości, które jest stałym doznaniem w prawdziwie bliskim związku. Ta błogość nie ma jednak nic wspólnego z gwałtownymi uniesieniami, które towarzyszą zakochaniu - to raczej subtelny, śsączący" się stan, który towarzyszy wspólnym zajęciom, rozmowom, myślom o Partnerze, a nawet wspólnemu przebywaniu w tym samym pomieszczeniu. Jeśli nie czujesz akceptacji w związku, albo nie akceptujesz Partnera, zwykle oznacza to brak otwartości. Coś innego trzyma cię wtedy przy tym mężczyźnie - może strach przed porzuceniem, może finansowa wygoda, może przeświadczenie, że na nikogo lepszego nie zasługujesz. Niska samoocena wynika jednak właśnie z braku akceptacji. Jeśli nie zakończysz takiego związku, wciąż będziesz przekonana o własnej bezwartościowości. Szansę od uwolnienia się od tego uczucia daje związek pełen akceptacji, a także dobra samotność, o której opowiem więcej w czwartej części książki. Akceptacja Partnera nie zależy, jak już powiedziałem, od twoich zasług i zdolności. Zależy od obopólnej otwartości. Zwykle akceptujemy tych, którzy akceptują nas, ponieważ pozwalają nam być sobą. Wzajemne zaufanie rodzi się z otwartości i akceptacji. Nie daje gwarancji, iż Partner cię nie zdradzi, daje natomiast pewność, że jeśli cię zdradzi, to natychmiast o tym powie i poniesie wszelkie konsekwencje, aż po zerwanie związku. Zdrada jest zwykle sygnałem, że w związku zabrakło prawdziwej bliskości. Oczywiście, nie chodzi o to, by stłumić w sobie reakcje seksualne na wszystkie inne osoby, z wyjątkiem Partnera. Mamy do nich prawo. Tak zostaliśmy zaprogramowani. Chodzi o to, czy jesteśmy w stanie dla seksualnej przyjemności zrezygnować z tego, co istnieje między nami, a naszym Partnerem. Jeśli wybierzemy seks z inną osobą, to widocznie nie było w związku prawdziwej bliskości. Zabrakło otwartości, zabrakło akceptacji. Może szukaliśmy w drugiej osobie czegoś, czego nie widzimy u Partnera? A może osobie obcej nie boimy się zaproponować tego, czego, naszym zdaniem, Partner nie zaakceptuje? Jeśli jesteś w stanie przyznać się do skoku w bok, jest szansa, by nad tym popracować. Jeśli będziesz ów fakt ukrywać, zmusisz sama siebie do kłamstwa, a to prawdopodobnie zniszczy rodzącą się bliskość. Zdaję sobie sprawę, że jest wielu przeciwników takiego podejścia, także wśród psychoterapeutów. Wielu z nich uważa, że pojedynczy śwyskok" to coś, co wydarza się samo i nad czym nie ma kontroli. Uważają też czasem, że taka zdrada cementuje związek. Jest w tym trochę racji, bo ten śwyskok" rzeczywiście pozwala zaspokoić jakąś potrzebę bez udziału Partnera, który w naszym pojęciu być może nie byłby do tego zdolny. Pozwala więc z tym Partnerem pozostać. Wyrzuty sumienia po takiej zdradzie powodują często większą opiekuńczość ze strony winowajcy, jako zadośćuczynienie. Tak, zdrada może scementować związek, przyznaję. Ale czy cementuje bliskość? Trudno mi sobie wyobrazić taką możliwość. Winowajca do końca życia musi zachować czujność, aby śto" się nie wydało, nie będzie mógł przy kochanej osobie całkiem się zrelaksować - być może sytuacja zmusi go do wymyślania nowych kłamstw, by ukryć poprzednie. To przeciwieństwo bliskości. Cóż więc zrobić? Nie śmiałbym nikomu udzielać rad w takim wypadku. Wiem jednak, że jeśli mnie coś takiego by się śprzydarzyło", straciłbym coś w mym życiu najwartościowszego - właśnie prawdziwą bliskość. Wiem także, iż za wszelką cenę chciałbym ją odzyskać. Zatajenie prawdy z pewnością by mi to uniemożliwiło. Jej wyznanie niekoniecznie doprowadziłoby do celu, ale przynajmniej dałoby jakąś szansę. Nie chcę powodować wrażenia, że wierność to poświęcenie lub powinność. Mamy prawo do seksu dla przyjemności czy zabawy. Ważne jednak, żeby mieć świadomość konsekwencji własnego wyboru: traktowanie seksu wyłącznie jako rozrywki skutecznie zagradza nam drogę do prawdziwej bliskości. Wierność, to stan często dziś kojarzony z pruderią. Nie stronimy do eksperymentowania, wchodzimy w związki otwarte, dla swoich skoków w bok wymyślamy najdziwaczniejsze usprawiedliwienia: śna wczasach to nie zdrada", śz byłą dziewczyną to się nie liczy". Posiadanie dwóch partnerów naraz, oznacza jednak brak całkowitej bliskości, zarówno z jednym, jak i z drugim. Zwykle wiąże się z brakiem otwartości - przy jednym i drugim trzeba się pilnować, nie można rozmawiać o wszystkim, trzeba powstrzymywać się od pewnego rodzaju pytań. Wielu z nas gra w taką grę. To ewidentne oszukiwanie się wyklucza prawdziwą bliskość, również dlatego, że nie możesz być przy Partnerze sobą. Ci, którzy doceniają wagę bycia sobą i akceptacji, a nie wystarcza im jeden Partner, wchodzą w związki otwarte, gdzie on i ona zdają sobie sprawę z seksualnych przygód drugiej strony. Uwalnia ich to od kłamstw, dając poczucie otwartości. Jak już wiesz, otwartość potrzebna jest nam do uzyskania poczucia akceptacji. W związku otwartym swoiste poczucie akceptacji istnieje, ale najczęściej jest złudne. Trudno wytropić fałszywość takiej akceptacji, bowiem Partnerzy zwykle utrzymują, iż istniejący stan rzeczy całkowicie im odpowiada i że dzięki temu jeszcze bardziej się kochają. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że te związki nie są podtrzymywane przez poczucie bliskości. Spaja je poczucie odpowiedzialności za dzieci, seksualna fascynacja, względy finansowe, pewna doza obopólnej sympatii lub nacisk rodziny. Spaja je też często potrzeba akceptacji, która w rzeczywistości jest formą handlu: śNie będę komentował twoich przygód seksualnych, a ty nie komentuj moich". W ten sposób właśnie można trwać w poczuciu akceptacji, która w rzeczywistości jest złudna. Kobiety z reguły gorzej się czują w takich związkach, gdyż zwykle bardziej im zależy na posiadaniu jednego, stałego Partnera. Wtedy umowa handlowa może wyglądać tak: śNie będziesz komentowała moich przygód seksualnych, a ja za to będę zarabiał na dom, na ciebie i dzieci". Wielu kobietom taki układ za bardzo się kojarzy z prostytucją, więc wybierają pierwszy typ transakcji, gdzie także mają śdodatkowych" partnerów seksualnych, bo to zapewnia im pozory partnerstwa i wrażenie posiadania równych praw. Ogrom wzajemnych pretensji ujawnia się dopiero wówczas, gdy jedno albo drugie zrezygnuje z takiego związku - wtedy mężczyzna często mówi otwarcie o finansowym wykorzystywaniu go przez byłą Partnerkę, a ona o ciągłych zdradach, których już miała dosyć. Sfera seksualna związku jest bardzo czułym wskaźnikiem istnienia prawdziwej bliskości. Dopiero w warunkach intymności można odrzucić maski, które na co dzień tak nas uwierają, i stać się sobą, bez kłamstw i udawania - a potem oddać takiego prawdziwego siebie kochanej osobie. Nie zwracamy wtedy uwagi na niedostatki w charakterze czy w budowie ciała Partnera. Gaszenie światła w celu ukrycia zmęczonych karmieniem piersi czy wałka tłuszczu, sprawia na nas wrażenie nieszczerości lub pruderii - to powrót do tańca masek. Bliskość jest świadomością, że wobec Partnera nie muszę niczego ukrywać, że moje ciało jest dobre takie, jakie jest. Nie muszę dorównywać ideałowi, abyś mnie kochał. Podobnie jest z myślami i uczuciami. Ja wiem, co czujesz w tej chwili ty, a ty wiesz, co czuję ja. Jeśli mam jakiś problem, który uniemożliwia mi pełną bliskość i oddanie, mówię ci to, zanim zaczniemy się kochać. Ty też opowiedz mi o swoich problemach, a powiem ci, co w związku z tym czuję. Może nie zrozumiem wszystkiego, ale możesz mieć pewność, że będę w tej chwili obok ciebie. Dopiero tak oczyszczone umysły są gotowe do prawdziwej, seksualnej bliskości. Wtedy seks służy nam do tego, by opowiedzieć sobie, jak bardzo się kochamy. Dzięki temu staje się prosty i piękny. Leżenie obok siebie ze świadomością, że nigdzie nie musimy się spieszyć i niczego nie musimy sobie udowadniać, zastąpi niemal wszystkie poradniki specjalistów. Właściwie większość porad seksuologów można uprościć do jednego zdania: śMech się pan/pani tak bardzo nie stara". Tak, jak staramy się być idealni na co dzień, tak też usiłujemy sprostać rozmaitym normom w łóżku. Trudniej oszukać ciało, niż umysł, dlatego tak wielu mężczyzn ma problemy ze wzwodem, dlatego tak wiele kobiet nie wie, co to orgazm. Często tak się dzieje w wyniku braku prawdziwej bliskości. Ale niektórzy z nas brną dalej w tę pułapkę. Kobiety udają orgazm, mężczyźni ryzykują zdrowie, łykając niebieską, magiczną pastylkę. Taniec masek trwa. Seksualna ekstaza jest fizycznym odpowiednikiem bliskości emocjonalnej - dlatego bardzo często staje się sztuczną piersią, która chwilowo zagłusza ból samotności. Wniosek narzuca się sam: jeśli chcesz osiągnąć prawdziwą satysfakcję seksualną, popracuj nad prawdziwą bliskością z Partnerem, czyli nad wzajemną otwartością, akceptacją i zaufaniem. Oto ćwiczenie dla dwojga, ułatwiające doznanie prawdziwej, seksualnej bliskości. Wraz ze swoim partnerem puśćcie na chwilę wodze fantazji. Zapomnijcie o wszystkich filmowych scenach erotycznych i opowieściach z drugiej ręki. Powróćcie na chwilę w czasy dzieciństwa, w których nie mieliście jeszcze pojęcia o seksie, a ciało twoje i drugiej osoby było fascynującą zagadką. Połóżcie się obok siebie i powstrzymajcie się od nawykowych zachowań - pozwólcie, aby namiętność sama was poprowadziła. Pozwólcie sobie na radość i ciekawość dziecka, które właśnie odkrywa nową zabawę. Każde zachowanie, każda pieszczota jest dozwolona i w każdej chwili jedno z was ma prawo się wycofać. Nie składaj z siebie ofiary. Jeśli czujesz najmniejszy dyskomfort, powstrzymaj delikatnie Partnera. Jeśli to on cię powstrzyma, nie miej do niego ani do siebie żalu. Waszym celem jest odszukanie siebie nawzajem, a nie sprostanie jakimś seksualnym normom. Pragniesz czegoś szczególnego, wymarzonego? Poprowadź jego rękę albo poproś. Jeśli on tak się zachowa, nie dziw się - twój ukochany ma właśnie takie potrzeby. Właśnie obcujesz z nim, autentycznym, niczego nieudającym. Nie musisz zaspokajać jego potrzeb, jeśli czujesz się nieswojo, ale bądź ich świadoma. Być może następnym razem wydadzą ci się mniej ekscentryczne. W ten sposób odnajdziecie drogę, która będzie dla was wspólna, która da satysfakcję obu stronom, nie zmuszając do poświęceń. Niczego nie można na tej drodze wymuszać, niczego nie można ukrywać. Zaakceptujcie nawzajem swoje potrzeby takimi, jakimi one są naprawdę, właśnie w tej chwili. Wspólne poszukiwanie zaprowadzi was w śrejony", o zainteresowanie którymi nigdy byście się nie podejrzewali. Być może będą to wyrafinowane, tantryczne pozycje, w których nieruchomo osiągniecie stan ekstazy - a może dojdzie do głosu wasza dzika natura, która rozkaże wam tarzać się po podłodze i demolować sprzęty. Może też być tak, że będziecie przez pół nocy leżeć obok siebie, patrząc sobie w oczy - i to będzie dla was najbardziej poruszające doznanie erotyczne w całym dotychczasowym życiu. To zależy tylko od was. Cokolwiek się stanie, będzie to ścieżka idealnie do waszych potrzeb dostosowana. W okresie dzieciństwa przyjmujemy narzucane nam role, nie mając możliwości sprzeciwu. Trzymamy się zachowań, które są nagradzane, natomiast zakazy traktujemy tak poważnie, że sami potrafimy się ukarać za ich złamanie. Można więc powiedzieć, iż jakaś część naszej istoty zostaje ukryta czy zapomniana - pod groźbą odrzucenia, zawstydzenia lub fizycznej kary. To, co ukryte, u mężczyzn będzie miało własności raczej żeńskie, u kobiet odwrotnie - najbezpieczniej będzie zapomnieć to, co męskie. Stereotypowy polski mężczyzna nie powinien okazywać uczuć i zawsze oddawać cios za cios, a polska kobieta ma być miła, ładnie wyglądać i słuchać Partnera. Tak okrojony człowiek nie może w pełni się realizować, bo część jego osobistych cech jest dla niego zupełnie niedostępna. Głęboki związek, oparty na prawdziwej bliskości, daje Partnerom szansę przypomnienia sobie tego, co głęboko ukryte. Zarówno kobieta, jak i mężczyzna muszą się pewnych rzeczy nauczyć, żeby związek był spoisty. Poprzez otwartość i spontaniczność, która jest możliwa dzięki wzajemnej akceptacji, dostrzegamy bardzo przydatne cechy odmiennej płci - najpierw u Partnera, a potem zaczynamy odkrywać je w sobie. Jeśli Partner to zaakceptuje, możemy w ten sposób dotrzeć do zapomnianych głębi naszego Ja, uzyskując dzięki temu nowe siły i możliwości. Gdybym nadal trwał w mojej wycofanej samotności, chyba nigdy bym się nie nauczył okazywania ciepła, czułości, akceptacji. Nie miałbym przez to szans na wykonywanie zawodu psychotera-peuty. Mężczyźni w naszej patriarchalnej rzeczywistości traktują własne uczucia jako coś zawadzającego i wstydliwego. Kobiece sposoby rozładowywania negatywnych emocji, jak zwierzanie się czy wypłakanie w czyjeś ramię, są dla nich zwykle nieosiągalne - mogą stać się nawet plamą na ich dziwacznie pojmowanym honorze. Dlatego mężczyźni się nawzajem kaleczą, lądują na odwyku lub leczą się na wrzody żołądka. Są twardzi, a twarde może szybko pęknąć. Przyznanie się przed sobą do skrzętnie ukrywanych cech charakteru, zwykle uznawanych za kobiece, otwiera przed mężczyzną zupełnie nowe sposoby przeżywania świata i uczestniczenia w nim. Kobiety w podobny sposób mogą się uczyć samodzielności, mogą rozwijać świadomość własnej wystarczalności w rozwiązywaniu problemów każdego typu - czyli ogólnie mogą nauczyć się siły i pewności siebie. Chwiejąca się na dziesięciocentymetro-wych szpilkach kobieta, prosząca cienkim głosikiem o pomoc w przekręceniu klucza w zamku, jest wzorcowym przykładem na nieświadomość własnych, uznawanych za męskie, cech charakteru. Muszę być słaba, aby on poczuł się silny. Przestraszę się myszy, a wtedy on weźmie mnie na ręce. Ty Tarzan, ja Jane. Gramy w tę grę od wieków. A przecież te męskie cechy wciąż w kobiecie istnieją -jestem o tym całkowicie przekonany. Od wielu lat prowadzę kursy psychologicznej i fizycznej samoobrony dla kobiet. Po miesiącu nauki zdecydowanych kopnięć, uderzeń i niskiego krzyku, dochodzącego z brzucha, uczestniczki kursu zaczynają znajdować w takim zachowaniu przyjemność. Często po raz pierwszy mają możliwość wywrzeszczenia z siebie głęboko ukrytej agresji, której śdobrze wychowana" kobieta w naszym społeczeństwie nie powinna w ogóle przejawiać. Szybkość, z jaką kobiety się uczą dominujących i pewnych siebie zachowań wskazuje, że jest to umiejętność wrodzona, tylko przez wiele lat tłumiona. Jeszcze w trakcie kursu donoszą, że lepiej radzą sobie w pracy, że nie dają sobie wchodzić na głowę rodzinie, że czują się silne i pewne siebie. Tego właśnie można nauczyć się od Partnera w bliskim związku, przez otwartość i akceptację. Prawdziwa bliskość więc, oprócz tego, że dostarcza ciepła, bezpieczeństwa i seksualnego spełnienia, niezwykle silnie stymuluje obie strony do osobistego rozwoju. Taki dojrzały związek jest tworzony przez dwie równoprawne osoby, z których każda wnosi ogromny kapitał. Jeśli w związku rządzi jedna strona, szybko staje się on nudny, nie mówiąc o rozwoju, ponieważ realizowane są plany tylko jednej osoby. Jeśli dwoje ludzi wnosi nieustannie własne pomysły, związek się staje coraz bardziej ekscytujący. Samorealizacja jednego z partnerów pociąga za sobą samorealizację drugiego, co czyni wspólne życie wciąż i wciąż ciekawszym. Ta wzajemna fascynacja może nawet dorównać intensywnością zauroczenu w okresie zakochania. Mało jest równie pięknych widoków, jak para trzymających się za ręce sześćdziesięciolatków, których śmiejące się oczy mówią wiele. Jeśli chcesz się kiedyś znaleźć w tej sytuacji, zacznij od otwartości wobec siebie i partnera, aby przez wzajemną akceptację przejść do ufnej, prawdziwej bliskości. Po przeczytaniu tego, co napisałem o prawdziwej bliskości, nie jestem usatysfakcjonowany. Z drugiej strony wiem też, że nie znajdę lepszych słów, aby opisać to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. W czasach, gdy wszystko chcemy mieć w pigułce i w tempie ekspresowym, powolne odkrywanie się przed Partnerem może się wydawać zajęciem żmudnym i skomplikowanym. Cóż więc mogę jeszcze dodać, by zachęcić cię to podjęcia takiej podróży? Może to, że bliski Partner wypełnia większość dziur, powstałych po dalekim od doskonałości dzieciństwie. Rany się zabliźniają, ból przestaje przesłaniać jasne strony życia. Uczymy się brać z radością i dawać bez oczekiwania na rewanż. Dzięki temu możemy dopiero teraz spojrzeć na naszą byłą samotność bardziej racjonalnie. Możemy się przyjrzeć losom swoich rodziców, odnaleźć tkwiące w nich zadry, pozostawione przez wirusa samotności - i wybaczyć im. Wybaczyć im w zgodzie z własnymi uczuciami, bez strachu, że znów niszczymy część siebie, by zyskać ich przychylność. Oni też byli samotni, także cierpieli - być może nawet bardziej, niż my. Kochali nas najlepiej, jak potrafili. Zaszczepione przez nich cechy, które dotąd odgradzały nas od prawdziwej bliskości, przestały dziś nami rządzić. Wytrzymałość na ból, wyczulenie na cierpienia innych, niezłomny upór lub czujność wobec nieprzyjaciół - wszystkie te cechy możemy teraz wykorzystać dla dobra własnego i osób nam bliskich. Mamy szansę, by nie przekazać wirusa samotności swoim dzieciom. Możemy je zaprosić na bardziej przyjazny świat, niż zaproszono nas. Wiele już w tym kierunku zrobiono, wiele zrozumiano. Dziś, podczas porodu, mężczyzna jest często przy kobiecie - mogą wspólnie witać małego człowieka, wspólnie odcinać pępowinę. Dziecko, zamiast na zimnej wadze, jest od razu kładzione na piersi matki. Zamiast krzyczeć ze strachu, może już na samym początku swej drogi poczuć prawdziwą bliskość. Oby to doznanie towarzyszyło mu przez całe życie.
Dobra samotność Dotąd mało napisałem o dobrej samotności. Głównie dlatego, że zależało mi przede wszystkim na prześledzeniu losów samotników, od momentu narodzin do założenia bliskiego, intymnego związku. Wprowadzenie dodatkowego wątku mogło rozmyć ten opis, zanurzyć go w dygresjach i dodatkowych rozważaniach. Dlatego zostawiłem dobrą samotność na koniec. Jest też drugi powód, być może nawet ważniejszy. Dobra samotność pojawia się i rozwija stopniowo, w miarę, jak zanika zła samotność, wywołana niszczycielskim działaniem wirusa. Jest niezbędna wtedy, gdy zastanawiamy się nad przyczynami złej samotności. Także wtedy, gdy rozszyfrowujemy strategie, jakimi bronimy się przed lękiem, związanym z bliskością. Dobra samotność nam się przyda szczególnie wtedy, gdy po założeniu rodziny, wychowaniu dzieci i osiągnięciu celów zawodowych, będziemy mieć więcej czasu dla siebie. Stanie się także niezbędna, by łagodnie wejść w ostatni rozdział naszego życia, podsumować je, dokończyć rozgrzebane sprawy i pogodzić się z nadchodzącą śmiercią, zarówno bliskich, jak i własną. Znajomość dobrej samotności jest konieczna do stworzenia bliskiego związku. Dobra samotność oznacza, że lubisz samą siebie, że przebywanie ze sobą sam na sam sprawia Ci przyjemność. Jeśli lubisz samą siebie, z pewnością znajdzie się ktoś, kto będzie chciał uczestniczyć w Twojej dobrej samotności. Ludzie zadowoleni ze swego życia przyciągają innych, jak kwiaty przyciągają pszczoły. Nie lubimy ludzi rozczarowanych sobą. Jeśli umiesz cieszyć się sama sobą, dla innych ludzi jest to sygnał, że masz wiele do zaoferowania - że przebywając blisko Ciebie nie tylko nie będą czuli się wykorzystywani, ale wręcz zostaną w jakiś sposób zainspirowani, wzbogaceni lub ogrzani Twym wewnętrznym ogniem. Rozwijanie i doświadczanie dobrej samotności jest, razem z rozwijaniem prawdziwej bliskości, niezwykle skuteczną receptą na ostateczne zniszczenie wirusa samotności i skutków jego działania. Dobra samotność jest prawdziwą bliskością z samym sobą, ze swoim Ja. Całą tę część poświęcę więc na przybliżenie Ci doświadczenia dobrej samotności, chociaż podobnie jak w wypadku prawdziwej bliskości, decyzję co do jej posmakowania pozostawiam Tobie. Kim jestem? Jak się zabrać do szukania dobrej samotności? Na początek nie mam dla Ciebie zbyt przyjemnej wiadomości: pierwsze zetknięcie z nią może obudzić lęk. Chronimy się przed dobrą samotnością, by nie doświadczać wielu problemów, które przy pierwszym zetknięciu wydają się nam nierozwiązywalne. Nasza faktyczna wartość, cel naszego istnienia, nieuchronna starość i śmierć. Chronimy się przed myślami na te tematy z pomocą telewizji, upojnej zabawy, gier komputerowych, fanatyzmu religijnego lub politycznego i wielu, wielu innych rodzajów sztucznych piersi, o których pisałem już wcześniej. Te zasadnicze pytania wciąż jednak w nas są. Gdy wieczorem elektrownia wyłączy prąd i nie możemy się odwołać do żadnej elektronicznej zabawki, gdy wyjedziemy na urlop, gdzie nie ma kogoś, kto zaplanowałby nam zajęcia od rana do wieczora, czyli mówiąc ogólnie, gdy jesteśmy pozostawieni samym sobie, w niezakłóconej przez nic ciszy -wtedy te pytania zaczynają się domagać odpowiedzi. Pierwszym sygnałem, że nasz umysł ruszył na poszukiwanie dobrej samotności, jest nuda. Nuda jest ostatnim ostrzeżeniem od tej części naszego Ja, która pragnie przede wszystkim przyjemności, a o przykrościach nie chce nic wiedzieć. Nuda mówi Ci: Zabierz się za coś przyjemnego jak najprędzej, bo za chwilę możesz pomyśleć coś, co Ci się kompletnie nie spodoba. Odczuwasz wtedy nagłą, nieodpartą chęć przejrzenia starych gazet, włączenia telewizora, zrobienia zakupów w supermarkecie... Nie chcesz się zajmować przykrymi sprawami. Nikt nie chce. Ale one istnieją i prędzej czy później do Ciebie wrócą. Jeśli nie zaprzyjaźnisz się z dobrą samotnością odpowiednio wcześnie, owe pytania, które wciąż pozostają bez odpowiedzi, rzucą się na Ciebie tłumnie, gdy przejdziesz na emeryturę, bez żadnego pomysłu na wykorzystanie pozostałego czasu. Wtedy umysł nie jest już tak lotny, nie ma w nas tyle energii, ile dawniej. To nagłe zetknięcie z zasadniczymi, ale nierozwiązanymi problemami naszego życia może więc mieć katastrofalne skutki. Wiele osób, pozbawionych codziennych zajęć, szybko się starzeje. Niektóre poświęcają ten okres na przygotowanie sobie miejsca w życiu pozagrobowym, odwiedzając na cmentarzu własną, gotową mogiłę i nieustannie się spowiadając. Inne jeszcze odgradzają się od życia i zanurzają we wspomnieniach, całymi dniami tkwiąc nieruchomo w fotelu. Lęk jest zbyt silny, by stanąć z nim twarzą w twarz. A przecież pozostała im jedna czwarta życia, mogąca przynieść niejedną radość i niejedno odkrycie, które od nowa pozwoli się zachwycić własnym istnieniem. Każdy wiek ma swoje ograniczenia i swoje uroki. Starość nie jest łaskawa dla naszych ciał, ale może być hojna dla naszych umysłów. Możemy bez przeszkód się zająć pracą naukową, twórczością, służyć pamięcią i radą ludziom młodym, ale bardziej lekkomyślnym. Aby wykorzystać te możliwości, niezbędne jest podsumowanie swojej przeszłości, poznanie siebie i oswojenie dobrej samotności. Jak to zrobić? Zanim spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, muszę zaznaczyć, że kobietom z reguły będzie trochę trudniej. Wynika to z realiów naszej patriarchalnej kultury, gdzie kobieta jest zwykle dodatkiem do mężczyzny - źródłem uzyskiwania przyjemności, jego obsługą lub świadectwem jego zamożności. Swoją rolę na tym świecie kobieta określa więc często poprzez zadania, jakie wykonuje dla mężczyzny: matka, żona, kochanka... Jak w jednym z najsławniejszych i jednocześnie najkrótszych dialogów w polskim filmie: On: - Inżynier Mamon jestem. Ona: - Mamoniowa. Na podobnej zasadzie kobieta często określa swą samotność jako nieobecność mężczyzny-partnera. Tę skłonność podsyca pa-triarchalne otoczenie, wymyślając kolejne nazwy, piętnujące próby uniezależnienia się kobiet: stara panna, babochłop, latawica i wiele innych, o wiele gorszych. Oprócz więc wspólnych dla obu płci trudności w poszukiwaniu dobrej samotności, kobieta będzie często musiała pokonać dodatkową: określanie samej siebie poprzez swój stosunek do mężczyzn. Szukanie dobrej samotności to ciągła próba odpowiedzi na pytania: Kim jestem? Co mnie określa, co sprawia, że moje życie ma sens? Kim jestem bez swego zawodu? Kim jestem bez swych politycznych poglądów? Kim jestem bez swojej ulubionej drużyny piłkarskiej? Bez swego domu, majątku, samochodu? Kim jestem bez męża? Kim jestem bez dzieci? Bez tytułu naukowego? Kim byłabym, gdyby w tej chwili odebrano mi wszystko, łącznie z imieniem i nazwiskiem? Na to ostatnie pytanie musieli odpowiadać sobie więźniowie obozów koncentracyjnych, pozbawieni wszelkich osobistych rzeczy. Kim byłbyś Ty w takiej sytuacji? Czy pozostałoby cokolwiek, co odróżniałoby Cię od innych, bezimiennych ludzkich cieni? Niezwykle łatwo w takich warunkach zapomnieć o swym człowieczeństwie. Wielu zapominało, bo po odebraniu majątków i dokumentów nie pozostawało im już nic. Wielu jednak zachowało swą tożsamość. Stanisław Grzesiuk, Maksymilian Kolbe, Janusz Korczak - każdy z nich inny, każdy niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Wiedzieli, kim są. Sami określali swoją tożsamość, bez ułatwień z zewnątrz. Dzięki nim inni zachowywali życie, nadzieję lub chociażby poczucie bezpieczeństwa. Na szczęście, nie potrzeba tak ekstremalnych warunków, by określić, co składa się na naszą tożsamość. Jednak przykład nie jest aż tak odległy od życia, jak się wydaje. Wiedzą o tym kobiety, które zmieniają nazwisko, wychodząc za mąż. Przedtem określało je nazwisko ojca, teraz męża. To niekiedy jeszcze bardziej pogłębia ich niepewność co do własnego Ja. Niektóre z nich radzą sobie, przyjmując nazwisko podwójne, jedyne w swoim rodzaju, właściwe tylko im. To także próba szukania dobrej samotności. Niepewność co do własnej tożsamości wywołują także wszelkie instytucje, które gromadzą ludzi pod swoimi hasłami, w celu wykonania narzuconych zadań. Wojsko, wielkie korporacje, partie polityczne. Kim jesteś bez nich? Pierwszy dzień dwuletniej służby wojskowej postawił ten problem przed moimi oczami w sposób tyleż dosłowny, co specyficzny: ostrzyżono nas, poświęcając każdemu nie więcej niż piętnaście sekund i zaprowadzono do łaźni. W długim rzędzie luster widziałem gromadę mokrych, tłoczących się nagusów i wśród nich nie potrafiłem odnaleźć siebie. Dopadł mnie dziwny lęk, że nie istnieję, że moje dotychczasowe życie to jakieś oszustwo. A Ty? Kim jesteś bez swojej firmy? Czy po założeniu służbowego uniformu jesteś dla ludzi bardziej czy mniej uprzejmy niż zazwyczaj? A jaki jest prawdziwy stopień Twojej uprzejmości, niezależny od otoczenia, w którym się aktualnie znajdujesz? Czy masz czasem wrażenie, że przywdziałeś obcą skórę, ale boisz się ją zdjąć, bo nie wiadomo, co znajdziesz pod spodem? Pytania o własną tożsamość mogą wywołać w nas dużo chaosu i niepewności. Po co zaprzątać sobie tym głowę? - możesz spytać. Już odpowiadam: gdy zyskujesz pewność co do swego Ja, gdy mimo zmieniających się warunków potrafisz zachować swą tożsamość, wtedy przestajesz odczuwać pustkę samotności. Nawet wtedy, gdy nikogo nie ma w pobliżu, gdy brak wsparcia, gdy bliska osoba właśnie odeszła - nawet wtedy nie odczuwasz całkowitej samotności. Ale przecież dla wypełnienia samotności potrzebny jest jakiś człowiek - już słyszę Twoje zastrzeżenie. Tak, zgoda - tym człowiekiem jesteś właśnie Ty. Ty sam wypełniasz swą samotność, przez świadomość, że nie jesteś niczym, ubranym w maskę czegoś. Istniejesz, czujesz, masz swoje zdanie, swoje preferencje, swoje marzenia. Możesz o nich nawet dyskutować sam ze sobą. Nikt Ci nie zdoła tego odebrać. Możesz rozwijać swoje zdolności, możesz zajmować się rzeczami, które sprawiają Ci przyjemność, możesz nawet relaksować się, nie myśląc o niczym - nawet wtedy wiesz, że istniejesz i że jest Ci z tym dobrze. Myślę, że już rozumiesz, dlaczego tak pojmowana dobra samotność jest odtrutką na wirusa samotności. O jednym z powodów już wspomniałem: do człowieka, który ma pomysł na własne życie i potrafi się z niego cieszyć, inni ludzie lgną. Drugi powód, równie ważny, to taki, że samotność Cię nie przeraża. Gdy nie masz akurat Partnera, jest Ci dobrze ze sobą. Doceniasz fakt, że nie musisz się dostosowywać, że w domu panuje błoga cisza, że możesz sprzątać wtedy, gdy Ci wygodnie albo zapraszać gości bez uzgadniania z drugą osobą. Nie musisz chodzić na obia- dy do teściów ani wybierać między wyjazdem w góry lub nad morze. Nie musisz nikogo szukać na siłę, by zabić pustkę samotności. Nie ma sensu zabijania dobrej samotności - ona jest bowiem jedyną w swoim rodzaju przyjemnością. Przyjemnością, płynącą z samego faktu istnienia. Gdy partner się pojawi i wniesie do związku swoją tożsamość, można będzie się cieszyć życiem w dwójnasób. To także jedna z tajemnic dobrego, trwałego związku - każdy z partnerów wnosi do niego coś swojego, coś, czym może zainteresować drugą stronę lub wręcz jej zaimponować. Nie każdemu to jednak odpowiada. Chcemy być dopieszczani, obsługiwani, akceptowani - a najlepiej, żeby odbywało się to bez żadnego wysiłku z naszej strony. Tylko gdzie szukać osób, które zgodzą się pełnić taką wyczerpującą służbę? Dobra samotność pomaga nam zejść z chmur na ziemię. Zgadzam się, nie musi to być przyjemne doświadczenie. Czasem możemy się dowiedzieć, jak mało do tej pory zrobiliśmy dla siebie i dla innych, jak mało rozumiemy, jak bardzo pomieszane są nasze uczucia. Ale tylko takie uczciwe spojrzenie na siebie daje szansę wyrównania strat i zbudowania własnej, odpornej na ciosy tożsamości, która dodatkowo będzie jeszcze atrakcyjna dla innych. Gdy szukasz partnera, który ma zaoferować Ci te wszystkie rzeczy, których pragniesz, czyli poczucie bezpieczeństwa, dobry humor, wrażliwość i tym podobne, dobra samotność pomoże odpowiedzieć Ci na pytanie: Co ja mogę zaoferować takiemu człowiekowi? Co poza ładnym wyglądem, kontem w banku lub mieszkaniem w modnej dzielnicy? Kim jesteś bez tego wszystkiego? Wewnętrzne dorastanie Niepokojące pytania, które pojawiają się, gdy już zignorowaliśmy kuszące wezwania nudy, w oczywisty sposób rozwijają nas wewnętrznie. Znajdując odpowiedzi w sobie, przestajemy być zależni od otoczenia, jego chaosu i kaprysów. Duchy przeszłości, które uwięziły nas w klatce samotności, przestają mieć nad nami władzę. Jako dziecko jesteśmy zależni od innych w sposób niemal całkowity. Krok po kroku zdobywamy swoje miejsce na tym świecie i prawo do decydowania, ale czy naprawdę stajemy się niezależni? Dostajemy do ręki gotowe teorie, przepisy, normy moralne, tak jak gotowe jedzenie lub konfekcję odzieżową, zgodną z obowiązującymi modami - do nas należy tylko wybór spośród dostępnych możliwości. Ktoś te możliwości wymyślił bez naszego udziału, bez pytania o naszą opinię. Czy to jest niezależność? Czy jest tu miejsce na wyrażenie w pełni swoich potrzeb i upodobań? Gdy jestem zmuszony do kupienia sobie nowych ubrań, zwykle oznacza to dla mnie kilkanaście ciężkich godzin, w czasie których bezskutecznie chodzę po sklepach, zapełnionych po brzegi rzeczami, które zupełnie mi się nie podobają. Kiedyś było łatwiej. Zalecenia młodzieżowej mody trafiały do mnie dosyć szybko. Moda sportowa, moda buntownicza, moda unisex, moda ponurych egzystencjalistów... Gdy szukasz własnej tożsamości, przemysł odzieżowy lub muzyczny proponuje Ci gotowe wzorce, z którymi możesz się zidentyfikować. Ubranie i określony rodzaj słuchanej muzyki pomaga Ci wtedy wyrazić siebie -tylko że tożsamość wieku dorastania, jak może pamiętasz z drugiej części książki, jest przesiąknięta potrzebą akceptacji i przynależności do grupy. Inaczej mówiąc, posiadamy pewne poglądy czy styl nie dlatego, że jest to nasza własna skóra, tylko dlatego, że chcemy być akceptowani. Zakładamy cudze skóry. W ten sposób wtłaczamy się w gotowe formy i tracimy szansę na odkrycie swego prawdziwego Ja. A przecież to niepowtarzalne Ja jest przez większość z nas niezwykle upragnione i poszukiwane - jest bowiem bardzo atrakcyjną cechą, silnym afrodyzjakiem. To paradoks, zresztą bardzo smutny: Szukając gotowych wzorców, które najlepiej wyrażą nasze Ja, odgradzamy się od naszego Ja. Jak się ubiera prawdziwy mężczyzna? Co mam na siebie włożyć i jakich kosmetyków użyć, by być kobietą tajemniczą i fascynującą? Te śdorosłe" pytania są tylko nieznacznie zmienioną wersją pytania samotnego dziecka: śTato, mamo, co jeszcze mam zrobić, żebyście mnie kochali?". Jednym z najbardziej fascynujących doświadczeń psychotera-peuty jest moment, kiedy klient, czując akceptację i zrozumienie, zrzuca swoją męczącą maskę i śwraca" do siebie. Odkrywa, jak przyjemnie jest, gdy nie trzeba nikogo udawać. Dzięki temu uczuciu może zaakceptować samego siebie, takim, jaki jest. To niezwykle ważna część każdego procesu terapeutycznego. Tak właśnie się zaczyna poznawanie dobrej samotności, w której można być wsparciem i autorytetem dla samego siebie. Taka rodząca się, dobra samotność budzi u klientów strach. Po pierwsze dlatego, że pod maską czają się uczucia, do których zwykle się nie przyznajemy, nawet przed sobą: wściekłość, zawiść, potrzeba zależności... Wszystkie te uczucia, gdy im się lepiej przyjrzeć, stają się bardziej zrozumiałe - niewątpliwie istnieją po to, by nam pomagać odnaleźć właściwą drogę. Oczywiście, aby się z nimi zaprzyjaźnić, trzeba się pożegnać z przekonaniem, że jesteśmy kimś wyjątkowym, kimś wspaniałym i nieskazitelnym. Zwykle towarzyszy temu głęboki wstyd i smutek. Czasem się zdarza odwrotnie: pacjent odkrywa, że w rzeczywistości nie jest taki zły, jak przedtem mu się wydawało. Musimy przejść ten etap odkrywania prawdziwego Ja w swym wewnętrznym dojrzewaniu, by móc patrzeć na siebie i świat bardziej realistycznie. A to jest niezbędne, by mieć własne poglądy, które sprawdzą się w działaniu. Gdy Kopernik ogłosił, że Ziemia nie jest pępkiem świata, także z początku wywołał gwałtowny sprzeciw, ale dzięki niemu patrzymy dziś na świat i na siebie bardziej przytomnie. Jest jeszcze drugi powód strachu przed stawaniem się sobą. Gdy klient podczas psychoterapii decyduje się na zrzucenie maski, zwykle się okazuje, że w wielu punktach jest podobny do kilkuletniego dziecka - razem z jego złością na niedoskonały świat, z jego wymaganiami opieki i docenienia ze strony rodziców, a także z jego niewinnym, ale potężnym egoizmem. Gdy zaczyna to sobie uświadamiać, nieuchronnie się pojawia refleksja, że w pewien sposób zmarnował dużą część życia. Zmarnował właśnie na zakładanie cudzych skór, które go uwierały, ale dostarczały uznania ze strony otoczenia - a w tym czasie jego prawdziwe Ja leżało odłogiem, zaniedbane i pozbawione możliwości rozwoju. Moment, kiedy odrzucamy to fałszywe Ja, tworzone w pocie czoła na użytek innych, nazywany jest często powtórnymi narodzinami. Bardzo trafna nazwa. Gdy coś takiego Ci się przytrafi, na pewno tego momentu nie przeoczysz. Znam takich, którzy liczą swój wiek dopiero od tego momentu. To właśnie początek dobrej samotności, początek okresu wewnętrznego dorastania, gdy będziesz od podstaw, świadomie tworzyć własne Ja, zgodnie ze swoimi potrzebami. Tak się tworzy kapitał, z którego możesz w przyszłości czerpać sam, ale też dzielić się nim z innymi. Wtedy staniesz się niezwykle wartościowym i atrakcyjnym partnerem dla wybranych przez ciebie osób. Jest tu oczywiście pewna trudność - jakże mogłoby być inaczej. Trudność polega na tym, że stajesz się atrakcyjny przede wszystkim dla tych, którzy potrafią docenić szczerość i otwartość - są w stanie docenić Twą odwagę bycia sobą. Jeśli jednak będziesz się starać o względy osoby, która korzysta z gotowych wzorców i bierze ludzkie maski za dobrą monetę, z reguły czeka Cię zawód. O tym pisałem już w rozdziale o tańczących maskach, które uniemożliwiają prawdziwą bliskość. Czasem nawet może się zdarzyć, że twój aktualny związek się rozpadnie, gdyż partner będzie wciąż wymagał od ciebie, abyś pokazywał światu swą atrakcyjną maskę, której noszenia masz już dosyć. Zdolność do dobrej samotności jest więc dodatkową i niezbędną cechą partnerów, którzy chcą stworzyć bliski, intymny związek. Jeśli tej dobrej samotności jednej ze stron brakuje, będzie uzależniona od obecności partnera i przez to często nieszczęśliwa. Wspólne życie nie polega przecież na wspólnym przebywaniu ze sobą. Niezależność i świadomość własnej wystarczalności jest niezbędna, by się nie zatracić w związku. Wewnętrzne dorastanie, które następuje po powtórnych narodzinach, jest jak przyrządzanie, wedle upodobań, potraw lub szycie sobie ubrań na miarę, według własnego projektu. Powoli dorabiasz się własnych norm, własnych celów i przepisów na życie. Są one niezwykle skuteczne, bo dopasowane tylko i wyłącznie do Ciebie. Stajesz się wewnętrznie dorosły. Możesz być wzorem i oparciem dla innych. Czy jest możliwe, żeby ktoś taki pozostawał długo samotny? Przyznasz, że nie. To jednak nie koniec drogi. Pojawia się kolejna trudność. Kierując się ogólnie przyjętymi normami, zwykle wiesz, czym grozi Ci ich naruszenie. Przekroczysz dozwoloną prędkość, to zapłacisz sto złotych. Okradniesz kogoś, pójdziesz siedzieć. Po odpokutowaniu za swój błąd, stajesz się na powrót czysty i społeczeństwo może przyjąć Cię z powrotem. Gdy kierujesz się własnymi normami, nikt nie jest w stanie Cię rozgrzeszyć - tylko Ty sam. Spada więc na Ciebie wielka odpowiedzialność. Wyobraź sobie, że jesteś sędzią i masz ukarać oskarżonego, przeciwko któremu sfabrykowano dowody. Wiesz, że jest niewinny, ale dowody świadczą przeciwko niemu. Jeśli nie wyrażasz własnego poglądu na tę sprawę, możesz kierować się literą prawa - to zwalnia Cię od odpowiedzialności za ukaranie niewinnej osoby. Nawet, jeśli za dziesięć lat ten człowiek zostanie uniewinniony i zrehabilitowany, nikt do Ciebie nie będzie miał pretensji. Ty też nie, bo postępowałeś zgodnie z obowiązującymi przepisami. Możesz spać spokojnie. Gdy jednak masz własne zdanie i rzeczywiście chcesz bronić sprawiedliwości, możesz jakimś biurokratycznym oszustwem uchronić tego człowieka od kary. Jeśli naprawdę wierzysz w siebie i w to, co robisz, będziesz miał czyste sumienie, mimo że według obowiązującego prawa będziesz przestępcą. To skrajny przykład - w rzeczywistości w każdym z nas jest trochę sumienia narzuconego przez prawo oraz trochę sumienia, które pochodzi od naszego prawdziwego Ja. Dlatego tego typu wybory są zawsze bardzo trudne. Jeśli jednak nie masz dostępu do swego prawdziwego Ja dzięki dobrej samotności, to jesteś w swym wyborze ubezwłasnowolniony - musisz śtańczyć, jak zagrają". Przykład wcale nie jest odległy od życia. Jako że zawodowo się zajmuję również osobami doznającymi przemocy w rodzinie, często mam do czynienia z urzędnikami, którzy kierują się wyłącznie przepisami, wyrządzając nieraz swoimi decyzjami wielką krzywdę. Jednak nie mają sobie nic do zarzucenia, bo ich własne sumienie zostało zastąpione zewnętrznymi prawami i kodeksami. Czy zdziwiłbyś się, gdyby się okazało, że te osoby są w życiu prywatnym bardzo samotne? Bo ja nie. Wewnętrzne dorastanie wiąże się więc z coraz większą odpowiedzialnością za swe czyny. Gdy dziecko napsoci, często usprawiedliwia swój postępek przyczynami zewnętrznymi: śBo namówili mnie koledzy", śbo autobus się spóźnił". Jako ludzie dorośli także nie stronimy od takich wymówek, bo małe, wystraszone dziecko wciąż w nas żyje. To pomaga się uwolnić od poczucia winy, ale też nie pozwala na wyciąganie wniosków na przyszłość. A przede wszystkim pozbawia wewnętrznej, rozwijającej wolności, bowiem skazuje na umysłową konfekcję, przygotowaną przez innych. Dobra samotność to wolność wyboru, połączona z gotowością na przyjęcie wszelkich konsekwencji podjętych decyzji. Dopiero wtedy można poczuć prawdziwy smak życia. Chwila Gdy się zastanawiam, kiedy i gdzie się nauczyłem dobrej samotności, przychodzą mi na myśl góry. Tatry. Chodziłem po nich, odkąd skończyłem szkołę podstawową - zwykle z całą gromadą znajomych, by móc się bawić i wspólnie cieszyć pięknymi widokami. Potem współtowarzyszy było coraz mniej. Jedni założyli rodziny, drudzy woleli leniwe plaże Bałtyku, innym po prostu się sprzykrzyło to męczące zajęcie. Zostałem sam. Po krótkiej przerwie znów wyruszyłem na górskie szlaki, tym razem już bez towarzystwa. Coś mnie tam ciągnęło - nie wiedziałem, co. Szybko się okazało, że podziwianie czegoś w grupie, a podziwianie samemu, dla siebie, to dwie różne sprawy. Wspólne podziwianie daje nam radość z uczestnictwa w grupie, która ma takie same gusty czy poglądy. To utwierdza nas w przekonaniu, że nie jesteśmy samotni, że mieścimy się w normie. Prawie nikt z tamtej paczki znajomych nie chodzi już dziś po górach. Widocznie ciągnęło ich tam doświadczenie wspólnoty z innymi, a sam trud zdobywania wierzchołka czy zapierające dech panoramy były już mniej ważne. Moja pierwsza samotna wędrówka po górach była doświadczeniem zupełnie nowym. Niewiele miała wspólnego z tamtą hałaśliwą, wesołą zabawą. Cisza i brak ludzi, którzy skupiają na sobie uwagę, spowodowała, że w obszar mojej uwagi dostałem się ja sam, moje przeżycia i myśli, które bez przeszkód mogły dochodzić do głosu. Z początku jeszcze dużo było w mojej głowie tego hałasu, rozmyślałem też, co opowiem innym, gdy wrócę z jakiejś szczególnie trudnej wycieczki - później jednak, krok po kroku, przestałem się zajmować tym, co powinienem odczuwać, żeby inni zazdrościli, a zacząłem się zajmować tym, co naprawdę odczuwam. Bez oglądania się na innych. Zacząłem się zastanawiać, czy ja naprawdę lubię te prawie śmiertelne męki drapania się pod górę, gdy nikt obok nie podziwia, gdy nie można się poskarżyć kumplowi i liczyć na opiekę. Pierwszy chyba raz zwróciłem całą uwagę na to, co ze mną się dzieje tu i teraz, gdy nie myślę o tym, co było i o tym, co będzie, kiedy dojdę na szczyt. Przeżywałem zupełnie nowe, fascynujące i ogromnie przyjemne doświadczenie. Zrozumiałem, że przez długi czas żyłem jakby w innym wymiarze. Albo uciekałem myślami w przeszłość, albo wybiegałem w przyszłość - nigdy nie byłem ze sobą tutaj, właśnie w tej chwili. Dlaczego? Podczas kolejnych, samotnych wędrówek doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie nie lubiłem sam siebie i dlatego przebywałem wciąż gdzie indziej, w innym czasie, z ludźmi, którzy odciągali moją uwagę od niechcianych myśli. Z ludźmi, którzy pomagali mi pielęgnować stworzony przeze mnie wizerunek własnej osoby. Pokonując długie kilometry, dokonywałem rozrachunku z tym, co było i zaprzyjaźniałem się ze sobą takim, jakim byłem naprawdę. Trud górskiej wycieczki jest w tym pomocny - widać jak na dłoni własne słabości, widać też wszelkie wykręty, które stosujemy, by się do tych słabości nie przyznać. śPosiedzę chwilę - nie to, żebym się zmęczył, tylko chciałem popatrzeć". Albo, na kilkadziesiąt metrów przed wierzchołkiem: śWłaściwie to nie mam ochoty wchodzić na tę górę - może zawrócę, zresztą pogoda się psuje". Po kilku takich próbach człowiek zaczyna się śmiać sam z siebie. Porównywałem te swoje wybiegi z zachowaniami w codziennym życiu - okazało się, że w kontaktach z ludźmi oszukuję siebie w podobny sposób. Górskie wycieczki stały się powoli metaforą całego życia. Zauważyłem na przykład, że gdy bardzo chcę wejść na jakiś szczyt i wciąż sprawdzam, ile mi jeszcze do niego zostało, wtedy okropnie się męczę. Stopniowo uczyłem się więc nowego sposobu chodzenia: bez zrywów, bez częstych odpoczynków. Powoli, spokojnie, rzadko myśląc o wierzchołku. Zacząłem koncentrować się na tym, co czuję, gdy idę. Jak oddycham, jak stawiam stopy, jak utrzymuję równowagę. Że czuję jakiś zapach, że ptak zagwizdał, że skała ma zielonkawy nalot. Przystawałem tylko tam, gdzie rzeczywiście widok mnie zachwycał, ale na krótko, by nie stracić rytmu. Tym sposobem stawałem na wierzchołku góry nie wiadomo kiedy. Nawet niespecjalnie długo tam przebywałem, bo wierzchołki często są zatłoczone i zaśmiecone. Samo podążanie ścieżką stało się dla mnie większą przyjemnością, niż zdobycie szczytu. Zresztą, co ja zdobywam, gdy staję na wierzchołku? Zdobyć coś, to zachować coś dla siebie, na zawsze - a z wierzchołka trzeba przecież w końcu zejść. Wkrótce zacząłem doceniać piękno łagodnych, zielonych dolin na równi z pięknem skalistych szczytów. Czy doliny można zdobyć? Raczej nie. Można w nich przebywać, podążać nimi w stronę szczytów. Doliny udzieliły mi więc kolejnej lekcji - życie składa się ze szczytów w takim samym stopniu, jak z dolin. Dolina może być zapowiedzią szczytu, a po szczycie następuje nieuchronne zejście w dolinę, po odpoczynek i sen. Dosyć długo trwałem w błędzie, że te niezwykłe zachwyty chwilą można przeżywać tylko w górach. Wydawało mi się, że fantastyczne przeżycia i głębokie wglądy są w jakiś sposób od obecności gór uzależnione. Dopiero, gdy zacząłem wprowadzać górskie doświadczenia w codzienne życie, zrozumiałem, że chwilą można się rozkoszować zawsze i wszędzie. Można ją smakować w metrze i w zatłoczonym przejściu podziemnym, nawet na egzaminie lub w chwili jakiejś porażającej klęski czy kompromitacji. Chwila ma wciąż ten sam, niepowtarzalny smak. Wymaga tylko otwarcia się na siebie, na swe uczucia - wymaga uczciwości ze sobą samym. To daje wielką przyjemność i satysfakcję z życia. Gdy jesteś zdolny odczuwać i smakować każdą chwilę swego istnienia, zaczynasz w końcu zdawać sobie sprawę, że oprócz tego nic właściwie nie istnieje - że cała reszta to tylko pamięciowe ślady w naszym mózgu. Ślady ważne, ale już stare i niezmienialne. Koncentrując się tylko na nich, pozbawiasz się smaku chwili. Z kolei, gdy myślisz o przyszłości, wciąż od nowa dociera do Ciebie świadomość nieuchronnej, niezrozumiałej śmierci. Gdy umiesz cieszyć się chwilą, opuszcza Cię strach przed śmiercią. Nie dlatego, że o niej nie myślisz, ale dlatego, iż zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę nie boisz się śmierci, tylko swoich myśli na jej temat. Mówi się, że w obliczu śmierci każdy z nas jest samotny. Nie zgadzam się z tym. Jeśli umiesz być sam ze sobą w każdej chwili, nie zaprzeczając własnym uczuciom, także tym związanym z nadchodzącym końcem Twojej wędrówki, nigdy się nie poczujesz samotny. Mam nadzieję, że potrafię utrzymać ten zachwyt chwilą nawet w tej sekundzie, która będzie poprzedzać moją śmierć. Myślę, że powiedziałem już wszystko, co chciałem Ci powiedzieć o dobrej i złej samotności. Pisząc tę książkę, odbyłem długą wędrówkę po swym wnętrzu, dzięki której zrozumiałem wiele spraw, do których przedtem nie miałem dostępu. Nie zawsze było to dla mnie przyjemne i łatwe. Mogę śmiało powiedzieć, że po postawieniu ostatniej kropki będę już innym człowiekiem, niż wtedy, gdy na pustej kartce wystukałem jej tytuł. Mam nadzieję, że dla Ciebie też nie był to czas stracony, czyli kolejne zajęcie, które na chwilę stłumiło Twój ból samotności. Warto walczyć o prawdziwą bliskość i o dobrą samotność. Jestem całkowicie przekonany, że gdybym ich nie odkrył, moje życie nie miałoby większego sensu. Piastów, 2003-2004
Inspiracje Trudno mi wymienić wszystkie książki, z których korzystałem przy pisaniu poradnika śWirus samotności", bo wiele z nich wrosło w moje pojmowanie duszy ludzkiej w takim stopniu, że nie widać już miejsc łączenia. Mogę jednak wymienić autorów, których dzieła były dla mnie bogatą inspiracją - bez udziału ich myśli ta książka by nie powstała. Są to: Stephen M. Johnson, Heinz Kohut, Irvin D. Yalom, Ronald D. Laing, Margaret Mahler, Carl R. Rogers, Carl G. Jung, Sigmund Freud, Abraham Maslow, David Winnicot, Eric Berne, Anthony DeMełlo, Melanie Klein, Aleksander Lowen, Otto Kernberg, Wilfred Bion, Jiddu Krishnamurti. Dziękuję Magdzie Nelken-Żbik i Ani Kropięwnickiej za wsparcie i merytoryczną recenzję. Dziękuję też grupie śKaaatz", czyli Beacie, Miau, Tomkowi, Ewie, Szmollce, Bozi i Krzyniowi, za nieustającą pomoc przy redagowaniu tekstu i za dzielenie się przykładami z życia.