Spirit of '69 kontrkultura lat siedemdziesiątych


SPIRIT OF '69

Czasy zupełnie się zmieniły, jakby to Bob Dylan mógł
stwierdzić, nadszedł koniec dla swingujących lat 60-tych.
Dawno odeszli w zapomnienie oryginalni nastoletni
rozrabiacy, chłopaki z pałkami, tnący siedzenia tedsi ze swoją
diabelską muzyką, nawet rokersi i modsi przeżywali kiedyś
lepsze chwile.(...) Obie subkultury fatalnie podupadły po
burzliwych, letnich miesiącach 64-tego.
Przez jedną okropną chwilę wydawało się, że najlepsza
część brytyjskiej młodzieży może przyłączyć się do
hipisowskich komun i studenckich marszów. 1967 zafundował
nam lato miłości, a małolaty z klasy średniej wszędzie mówiły
do widzenia rzeczywistości.(...) Cóż, aż w końcu tatuś znalazł
im stałą pracę w biurze. Hippisi naprawdę przesłodzili z tymi
swoimi błyskotkami i kwiatowym manifestem dla nowej
promiennej przyszłości. Wszystko teraz stawało się miłością i
pokojem, wymalowane w kalejdoskopie psychodeli i dzikich
paisleyowskich wzorów. Idealizm był zawsze częścią
dorastanie, ale siedzenie na polu w St.Ives z długimi
zatłuszczonymi włosami, w brudnym kaftanie, z uncją haszu i
egzemplarzem Oz z trudem było można nazwać tworzeniem
nowego, dzielnego świata. Wyłączenie się tak naprawdę
znaczyło stchórzenie (*"wyłącz się" ze społeczeństwa, było w
owych czasach sztandarowym hasłem hippisów) (...). Po
prostu obejrzyj kilka starych video Jethro Tull a zobaczysz jak
głupie było to wszystko.
A jakby nie dość było narkomańców studenci próbowali
posunąć to jeszcze dalej, mówiąc - zmieniajmy świat,
działajmy. Zwykle brygady "wełnianych palt" były z góry
odrzucane przez młodzież ulicy - uważano ich za kujonów,
nawet hippisi ich nienawidzili za to, że byli zbytnio bojowymi
jak na ich gust. Ale oni tu byli w 1968, maszerowali tu, tam,
wszędzie... Nie obsadzali barykad tak jak w wesołym Paryżu,
niemniej zarzucali nas rewolucyjnymi materiałami. W każdym
bądź razie my byliśmy na to ubezpieczeni.
Życie nie było takie słodkie w rozległych dzielnicach
robotniczych. Nigdy nie było możliwe by wrócić do domu na
Bethnal Green (*dzielnica robotnicza we wschodnim
Londynie) i powiedzieć swojemu tacie, że chce się mieszkać
w wigwamie. Prawda, niektórym dzieciakom z klasy
robotniczej udało się trafić na wyższe uczelnie, a jakiś jeden
czy dwóch odcięło się od reszty i wyniosło się w afgańskim
płaszczu by spróbować szczęścia jako hippis - w narkotykach
i wolnej miłości, ale nie zawsze znajdowali tam pokój i nowy,
wspaniały świat. Natomiast zdecydowana większość po
opuszczeniu szkoły rozpoczynała życie polegające na
monotonnej pracy. Te liche zajęcia czekały na nich w wielkich
ilościach, ale wsadzały im za to trochę pieniędzy do kieszeni i
dawały powód do narzekań przed nadchodzącym
poniedziałkowym porankiem.
Odezwy do robotników by przyłączyli się do swych
towarzyszów studentów w obalaniu kapitalistycznych świń
padały na bardzo głuche uszy. Naprawdę niewielu ludzi
chciało podać studentom i hippisom pomocną dłoń, raczej
kopa w dupę ciężkim glanem dziesiątką. Wszystko to było już
jasne kiedy studenckie plakaty wrzeszczały "Zniszcz
państwo" albo "Zwycięstwo Wietnamowi", a na stadionie
Chelsea śpiewano "Studenci, studenci, ha, ha, ha !"
Pokazały to jasno okoliczności wielkiego marszu
solidarnościowego z Wietnamem w październiku 1968.
Wówczas Tariq Ali i jego niedzielni rewolucjoniści wreszcie
otrzymali odpowiedź. Fabryki i stadiony piłkarskie zostały
zarzucone ulotkami by wyciągnąć zwykłego robotnika na
ulicę i nadszedł wreszcie ten wielki dzień, kiedy 30 000
studentów i powiązanych z nimi leniwych bastardów pląsało
po Londynie, nie powodując niczego więcej poza
zakłóceniami ruchu ulicznego. Tak, a 200 niezbyt skorych do
grzeczności, wygolonych bootboysów w kolorach FC
Millwall biegło obok śpiewając "Enoch, Enoch !" (*polityk
sprzeciwiający się napływowi imigrantów z byłych koloni
brytyjskich) i powodując generalnie na tyle dużo kłopotów, że
gazety miały o czym pisać następnego dnia. Zapomnijcie
wasze wojny w południowo-wschodniej Azji, skinheadzi
nadeszli !

Skinhead, skinhead, tu i tam
Jak to jest nie mieć włosów ?
Czy to ciepło, czy to zimno
Jak to jest - BYĆ ŁYSYM !

Piosenka stadionowa z wczesnych lat 70-tych

Miejcie na uwadze, że może być dużym błędem stawianie
znaku równości pomiędzy pojawieniem się skinheadów w
nagłówkach gazet, a powstaniem subkultury. (...) Co więcej
1968 jako data narodzin mógłby tylko przysłużyć się
kłamstwu, że pojawienie się skinów było niczym więcej jak
reakcją na powstanie ruchu hippisów, a tego byśmy nie
chcieli, prawda ?
Słowo skinhead nie weszło do powszechnego użytku przed
1969, ale młodzieńców noszących glany i krótko ostrzyżone
po sportowemu włosy widywano w kręgach modsów już w
1964. Oni byli zapowiedzią nadejścia subkultury skinhead. To
powoli rozwijało się wśród "szeregowych" modsów
postępując naprzód od tego właśnie roku. Wszystkie te pierdy
o pokoju i miłości nadeszły dopiero 3 lata później, tak więc
argumentacja, że skini byli jakąś reakcją na hippisów jest
mocnym przegięciem. Odrzucenie być może, ale nigdy
reakcja.
W 1965 The Who zrealizowali My Generation, ale już
wtedy dni modsów były policzone. Cała uwaga mediów która
otaczała zamieszki z okazji świąt w '63 i '64 spowodowała, że
modsów dotknęło coś w rodzaju kryzysu tożsamości.
Przedtem zawsze byli zadowolonymi z siebie, modnymi
dzieciakami będącymi po prostu o krok do przodu przed
innymi. Ale teraz nastąpił masowy napływ młodych modsów
na których często patrzono jak na pozerów ponieważ nie mieli
najmniejszego pojęcie o klasie czy stylu i musieli chodzić na
High Street, żeby im tam powiedziano w co się mają ubierać. I
oczywiście idea roztrzaskiwania leżaków na czyjejś głowie
przyciągała do ruchu niemiłe charaktery, które dalej
zapaskudzały to co mod znaczył wcześniej.

Po co istniejemy ? Naprawdę po nic. Jesteśmy po prostu
grupą gości, nie istniejemy dla czegokolwiek. / Chris
Bridges, 16 letni skinhead z Brighton

Ruch mod był na złym kursie i w sposób łatwy do
przewidzenia rozszczepił się i poddał różnym
oddziaływaniom. Wielu modsów było w koledżach i na
uniwersytetach, tak więc poddani pod wpływy tego co się
wokół nich działo przyłączyli się do szmaciarskiej armii
hippisów i studentów na ich drodze do lekkich narkotyków,
progresywnego rocka, kwiaciastych koszul i pop-artu.
Na szczęście recepta jak postąpić nie była dla każdego
modsa taka sama. Na północy Anglii, na przykład działo się to
na różne sposoby. Mod rozpoczął swoją egzystencję pod
koniec lat 50-tych w klubach i kafejach londyńskiego Soho,
ale jego zasięg był o wiele szerszy i przyjął się nawet na
północy Wielkiej Brytanii. Jednakże północna scena
przetrwała o wiele dłużej skupiona wokół klubów
fanatycznych skuterowców, a później nocnych potańcówek
przy soul w miejscach takich jak słynny Casino Club w
Wigan czy The Torch w Stoke.

Zawsze byłem skinheadem. Byłem nim nawet zanim
wynaleziono te słowo. Kiedy miałem 12 czy 13 lat
zdecydowałem, że nie chcę być długowłosym i obciąłem
włosy. Glany, szelki i crombie zawsze były częścią mego
życia. / Wolfgang von Jurgen, 22 letni skinhead z Londynu

Najważniejszym jednak dla ruchu skinhead był wzrost
liczby modsowskich gangów, które skradały się po miejskich
dżunglach brytyjskich metropolii. Znani także jako hard mods
(twardzi modsi) ochoczo uczestniczyli w tworzeniu pełnego
przemocy i agresji wizerunku post'64-mod-ernizmu i zaczęli
odpowiednio do tego się ubierać. Eleganckie garnitury były
zdejmowane na noce i bijatyki toczono w koszulach i
dżinsach. Podobnie jak drogie buty zostały zastąpione przez
glany, które były znacznie lepsze do rozbijania głów, a włosy
stawały się krótsze i krótsze, a gdy francuski typ strzyżenia
wszedł do mody przesunięto skalę na maszynce fryzjerskiej z
4 do 1.
Londyński East End był domem licznych gangów takich
właśnie modsów. Wielu z nich zostało wciągniętych do
zorganizowanej przestępczości i skończyło po niewłaściwej
stronie więziennych krat. To z pewnością nie był zbieg
okoliczności, że dobrze ubrani gangsterzy z londyńskiego
świata przestępczego byli ojcami, wujami, braćmi czy po
prostu idolami wielu modsów. A ci którzy nie byli z tym
wszystkim związani lubili udawać, że w jakiś sposób są. To
wszystko było częścią uroku mającego związek z modsowską
przeszłością i oglądaniem zbyt wielu filmów gangsterskich.
W Youth!Youth!Youth! Garry Bushell mówi o modsach
znanych jako suits (garnitury), że reprezentują -"spartański
odłam modsów, który zaczął pojawiać się w londyńskich
klubach gdzieś około 1965 i był elegancką, o robotniczym
rodowodzie, alternatywą wobec wątpliwej, kuszącej
psychodelii" i postrzega ich jako bezpośrednich przodków
ruchu skinhead. Rzeczywiście, skini którzy przebierali się na
nocne potańcówki w Mecca często byli nazywani suits w
okresie gdy ruch przechodził swój największy rozkwit w 1969
i 1970, zresztą nie tylko w Londynie. Inne miasta jak
Birmingham, Liverpool czy Newcastle mogły się pochwalić
dużą liczbą twardych modsów, jednak najwięcej ich było z
pewnością w Glasgow - tym nieprzeciętnym mieście gdzie
gangi zawsze były częścią dorastania dla każdego dziecka
ulicy od czasów razor gangs (gangi brzytew) w latach 30-tych.
Modsi z Glasgow zawsze słynęli z przemocy, organizowali się
we fleets (floty) i teams (drużyny), (nazwy wciąż używane
przez przypadkowe dzisiejsze gangi) do obrony swych
terytoriów.
Miejsca które dzięki modsom zyskały złą sławę jak
Maryhill's Valley, Barnes Road w Possilpark i inne są obecnie
częścią folkloru miejskiego Glasgow, a ludzie o nerwowym
usposobieniu wciąż trzymają się od nich z daleka.

Nazwa ich subkultury jest dziwaczna, prawie że śmieszna -
skinhead. Ale oni nie traktują tego jako negatywne
określenia. Oni są z tego dumni...i z całej tej trwogi jaką
wywołują u swoich rodziców, autorytetów i brytyjskich
Pakistańczyków, przeciw którym prowadzą niekończącą
się i bezmyślną vendettę. / Eugene Hugo, dziennikarz o
równie śmiesznym imieniu, 1970

Muzyka wciąż grała dużą rolę w życiu modsów, ale nie aż
tak wielką jak w początkowym okresie ruchu. Nie było
poszukiwań nowych ekscytujących form muzycznych, a
amerykański soul i jamajskie ska stały się podstawą dla
większości.
Jamajska muzyka dostała szansę rozwoju w UK dzięki
osiadłym tu imigrantom z Karaibów. Młodzi modsi wkrótce
byli stałymi gośćmi na bluesowych zabawach i w nielegalnych
melinach, które znajdowały się w Północnym Kent, Sheffield,
Birmingham, Bristol i takich dzielnicach Londynu jak Notting
Hill czy Brixton. Mieli dzięki temu sposobność by usłyszeć
najnowsze dźwięki, a to z kolei popchnęło ich do regularnych
kontaktów z czarną młodzieżą. Wielu z tych młodych
czarnych miało swój własny styl ubierania się oparty na
strojach gangów rude boys z Kingstown (*stolica Jamajki),
znanych z agresywności w swoim rodzinnym mieście. Wygląd
rude boysa skupiał się wokół eleganckiego garnituru ze
spodniami skróconymi w ten sposób by sięgały tuż ponad
kostkę oraz z przydługimi rękawami aż za przegub. Do tego
dochodziły gładko wypolerowane buty i ciemne okulary.
Zarówno modsi jak i później skinheadzi czerpali inspirację
ze stylu rude boys. Jest nawet przyjemna historyjka o
jamajskim wokaliście Desmondzie Dekkerze i narodzinach
ruchu skinhead opowiedziana przez Tonego Cousina. Tony od
koniec lat 60-tych kierował agencją muzyczną Creole, która
była fundamentem dla udanej wytwórni płytowej o tej samej
nazwie. -"Kiedy sprowadziliśmy Desmonda Dekkera, daliśmy
mu garnitur a on uporczywie domagał się by skrócić spodnie
o 15cm. Wkrótce dzieciaki zaczęły go naśladować, podwijały
spodnie i obcinały krótko włosy".
Dekker został sprowadzony do UK przez Creole w 1967 w
celach promocji swojego singla 007 (Shanty Town), który
dostał się do pierwszej dwudziestki krajowej listy przebojów
jako produkt wytwórni Pyramid. The Ethiopians z Train To
Skaville (Rio), The Skatalites z Guns Of Navarona (Island) i
Prince Buster z Al Capone (Blue Beat) także dostali się na
listy tego roku, jamajska muzyka zaczęła stawać się popularna
dzięki masowemu poparciu undergroundu.
Z pewnością pojawienie się Desmonda Dekkera i jemu
podobnych pomogło wizerunkowi rude boysa wydostać się
poza społeczność imigrantów z Karaibów, a typowe dla niego
ubranie zaczęło trafiać do szaf nowej białej publiczności. Ale
oprócz muzyki był jeszcze jeden bardzo ważny czynnik który
przyczynił się do rozwoju ruchu skinhead, często pomijany
przez samozwańczych ekspertów do spraw młodzieży. Futbol.
Zdobycie przez Anglię w 1966 mistrzostwa świata
spowodowało, że kibice znowu tłumnie zgromadzili się na
stadionach, frekwencja na wszystkich czterech ligach
gwałtownie wzrosła. Dużo więcej młodzieży zostało
przyciągniętej do piłki niż kiedykolwiek wcześniej, tyle że
teraz chodzili na mecze ze swoimi kumplami, a nie ojcami czy
wujami jak to było w tradycji przez lata. Dzięki temu, że nie
było wówczas problemów z pracą ich kieszenie były zasobne
w gotówkę, tak więc mogli też jeździć na mecze wyjazdowe
zmieniając w ten sposób stary zwyczaj chodzenia tylko na
stadion swojej drużyny.

Sprawianie problemów nie jest naszą jedyną rozrywką.
Lubimy też reggae, ciuchy, futbol, dziewczyny i gdy daje
się nam święty spokój. / Paul Thomson, londyński
skinhead, 1969

Nadeszła era podróży kibiców, a wraz z nią możliwość
manifestowania, że się jest lepszym od swoich przeciwników
zarówno na, jak i poza boiskiem. Przemoc w futbolu była
zawsze częścią tej gry, ale dopiero pod koniec lat 60-tych
zaczęła przybierać zorganizowane formy, gdy rywalizujące
strony urządzały dobrze przemyślane bitwy. Stadionowi
chuligani przyjęli jako własny styl ubierania się ciężkie glany,
dżinsy, koszule - coś jak twardzi modsi, którzy wówczas
wcale nie byli rzadkością na stadionach. To byli futbolowi
bootboysi z których szeregów rekrutowało się wielu
pierwszych skinheadów w 1967 i 1968, i którzy znowu stali
się popularni gdy ruch skinhead był u swego szczytu.
Z gangów modsów na ulicach, bootboysów na stadionach i
rude boysów w dance-hallach wyłonił się ruch skinhead. Na
początku nieokreślonej subkulturze dawano różne nazwy :
noheads, baldheads (łyse głowy), cropheads (krótko
ostrzyżone głowy), suedeheads (zamszowe głowy), lemons
(cytryny), prickles (odstające uszy), spy kids (młodzi
szpiedzy), boiled eggs (ugotowane jajka) a nawet peanuts
(orzeszki ziemne) - prawdopodobnie dlatego, że silnik skutera
wydaje dźwięki które komuś mogą przypominać grzechoczące
orzeszki w puszce. Nawet jeszcze w 1969 roku gdy ruch
skinhead wyodrębnił się na dobre ze swoich poprzedników,
skini wciąż byli nazywani modsami.
Ktokolwiek wątpi, że modsi współtworzyli historię ruchu
skinhead powinien zwrócić uwagę na cytat z Chrisa Welsha
opisujący klasycznych skinów -"widok ostrzyżonych krótko
głów i dźwięk ciężkich glanów wchodzących o północy do
Wimpy Bar czy do dance-hallu jest naprawdę przyczyną
nieprzyjemnych uczuć w żołądku" a wzięty z artkułu o
"modsach" publikowanego w Melody Maker w lutym '69.

To czego potrzebują, to dobre lanie. / gospodyni domowa z
Bournemouth, 1970

Jakkolwiek już wtedy jedno określenie na ten agresywny,
"nowy", młodzieżowy kult stało się coraz bardziej popularne.
A latem tego roku słowem tym na ustach wszystkich był
skinhead. Nawet premier Harold Wilson z Partii Pracy skinął
swą fajką, gdy nazywał pewnych torysów "skinheadzi z
Surbition"(*Surbition to eleganckie przedmieście Londynu).
A działo się to ni mniej ni więcej tylko w Izbie Gmin.
Każda młodzieżowa subkultura może być określona przez
modę i styl jakie jej towarzyszą, ze skinheadami nie było
inaczej. Przez '69 rozwinął się określony styl ubierania się i
rozpowszechnił po całej Brytanii, ale w początkowym okresie
cokolwiek byś nie zakładał to było to OK. Po prostu tak długo
jak miałeś glany mogłeś nazywać siebie skinheadem.
Co dziwniejsze, długość włosów nie była wówczas aż tak
ważna jak w dniu dzisiejszym. Przez 1969 większość
młodzieży robiła regularne wycieczki do fryzjera, stosując się
do nazwy skinhead, ale w latach panowania ruchu mogłeś ujść
w tłumie mając włosy z tyłu czy po bokach, a nawet w ogóle
dłuższe włosy. Oto dlaczego skinhead przeistoczył się później
w fazy suedehead i smooth z taką łatwością. Ostrzyżone
krótko włosy na poborowego czy skazańca miały tę określoną
przewagę, że nadawały ci "mocnego" wyglądu, stąd więc ich
masowa popularność, Nie wzbudzały także zdziwienia. De
facto widok krótko obciętych, schludnych włosów był mile
widziany zarówno przez rodziców jak i pracodawców, a
młodzież zdawała się to lubić bo nie musiała używać
grzebienia.
Słowo skinhead wzięło się stąd, że można było zobaczyć
skórę przez krótko ostrzyżone włosy. W załogach obcinano
się nawzajem i nie było to niczym nowym, ale wśród
młodzieży kombinacja glanów i krótkich włosów stała się tak
powszechna, że pojawiło się zapotrzebowanie na odpowiednie
tego określenie. Niektórzy twierdzą, że sposób obcięcia i
nazwa zostały zaczerpnięte z fryzury popularnej wśród
amerykańskich żołnierzy, ale to był zupełnie odmienny od
skinowskiego typ strzyżenia. Jankeska wersja polegała na
tym, że wygolony był tył i boki, natomiast na czubku włosy
były nieco dłuższe - tak jak u Richarda Gere w filmie An
Officer And A Gentelman.
Większość elektrycznych maszynek fryzjerskich miało
ponumerowane nasadki - 1 oznaczało najkrótsze włosy, 4 albo
5 najdłuższe. Wybór nasadki zmieniał się zależnie od czasu i
miejsca. Ktoś powiedzmy chciał pokazać się w szkole po
obcięciu przez nasadkę numer 2, a w ciągu kilku dni wszyscy
szli za jego przykładem. Niektórzy skinheadzi odważali się
ciąć tak krótko jak to było możliwe używając brzytwy lub
maszynki bez żadnej nasadki, ale kompletnie łysa glaca nigdy
nie był popularna. Chodziło o to by wyglądać ostro i
elegancko, a nie by eksponować odstające uszy. Fryzjerzy
musieli uwielbiać te regularne wizyty skinów, szczególnie w
okresie kiedy mnóstwo strzyżonych nawet nie myło swoich
włosów pozwalając by zostały obcięte. Nie wszyscy fryzjerzy
pracowali brzytwami, zdarzały się też nożyczki - użyte
odpowiednio dawały bardzo elegancki wygląd.
Nie było zbyt wielu możliwości na oryginalność z krótko
ostrzyżonymi włosami, ale zdarzały się różne urozmaicenia.
Tył na przykład mógł być ścięty jak reszta, zaokrąglony albo
kwadratowy w bostońskim stylu. Wszystkie trzy warianty
miały swoich wyznawców. Kolejnym urozmaiceniem było
strzyżenie z przedziałkiem (na szerokość ołówka a nie
cholernego śladu po motorze), który biegł od przodu po
ciemię i tradycyjnie tylko z lewej strony głowy. Przedziałki
dawały posmak klasy do tego co było zasadniczym obcięciem,
a idea ta została zapożyczona od karaibskiej młodzieży, której
własna wersja ostrzyżenia była zwana skiffle.
W tym czasie bardzo modne stały się też baki, przodował w
tym Charlie George z Arsenalu, który miał olbrzymie
bokobrody.
Baranie kożuchy zostały zaadoptowane przez tych skinów,
którzy jeszcze nie podrośli, ponieważ stwarzały wrażenie, że
się jest starszym niż w rzeczywistości, ponadto miały bardzo
"uliczny" wygląd. To był prawdopodobnie najdroższy ciuch
na jaki stać było jeszcze skinheada.
Do krótkich włosów dodaj parę glanów i też mogłeś być
skinem. Każda para sznurowanych, skórzanych glanów była
dobra jeśli wyglądała odpowiednio. A im cięższa tym lepsza.
Wielu skinów nosiło nawet buty o numer czy dwa za duże by
stwarzać groźne wrażenie. Najbardziej popularne były glany z
blachami w czubkach z wystawionym kawałkiem metalu,
który mógł być też pomalowany na biało albo w barwach
ulubionego klubu piłkarskiego, po to by wydawały się jeszcze
groźniejsze. Można było nawet dostać glany używane w
przemyśle z czubami już pomalowanymi. Buty górnicze,
wojskowe i im podobne także były w szerokim obiegu. Ośmio
lub dziesięciodziurkowe glany były wówczas normą,
tendencja by sięgały ci jak najwyżej weszła dopiero za czasów
punka. Posiadanie przyzwoitej pary butów, takiej że nikt inny
nie miał podobnych gwarantowało, że mogłeś liczyć na słowa
uznania ze strony kumpli.
Powszechne obecnie wszędzie buty Doktora Martensa nie
grały wówczas aż takiej roli, do czasu gdy blachy został
zakwalifikowane przez policję jako broń ofensywna i
zakazane na stadionach piłkarskich. Martensy ceniono z tego
względu, że lepiej wyglądały po pastowaniu niż inne gatunki i
były naprawdę wygodne do noszenia.

Ubrani w wybielinkowane levisy podtrzymywane przez
wąskie szelki, kraciaste koszule, ciężkie glany, płaszcze
crombie z jedwabną chusteczką w kieszeni przypiętą
inkrustowaną szpilką i z barwami Chelsea. / opis stylu
skinhead przez Iaina Stewarta w "The Boys That Got Big
By Bovvering"

Spodnie noszono od zielonych bojówek po sztruksy, ale bez
wątpienia w kręgach skinhead najbardziej lubiane były dżinsy.
Były one podwijane w ten sposób, żeby było widać błyszczącą
parę glanów - efekt prawie dwóch godzin polerowania (w
każdym razie tak mówiłeś swoim kumplom). Czasami
odsłonięty był cały but, ale zwykle spodnie sięgały tuż ponad
kostkę.
Najczęściej widziało się dżinsy z czerwonymi etykietami
Levisa. Zdobyły one popularność już w czasach modsów,
ponieważ były nieco droższe, a przez to bardziej ekskluzywne
niż zwykłe dżinsy. Skinheadzi lubili je z tego samego
powodu. Oryginalne 501 zaczęto robić z o wiele mocniejszego
drelichu niż to co było w sprzedaży na High Street przez z
górą dwadzieścia lat. Mocniejszy drelich sprawiał, że dżinsy
były trwałe na wieki. Często Levisy 501 kurczyły się w
praniu, idea była więc taka, że kupowało się parę większą o
jeden czy dwa rozmiary i wskakiwało w nich do wanny -
spodnie powinny wówczas skurczyć się na tobie do
właściwego rozmiaru. To może wydawać się śmieszne, ale
one mogły przy następnych praniach znowu się skurczyć i
trzeba było wówczas nieźle się nagimnastykować na łóżku by
je wciągnąć na siebie. W dodatku nieraz przeklinano niebieski
barwnik, który schodząc z dżinsów zostawiał ślady na twoich
nogach albo na wannie. Nic dziwnego, że w końcu Levis
sensownie zaczął sprzedawać już zwężone 501-ki.
Levisy robiono w ten sposób, żeby były noszone na
biodrach. Ale każdy podciągał je aż do talii i potrzebował
czegoś do podtrzymania. W ten sposób do skinowskiej
garderoby trafiły szelki.
Innymi firmami popularnymi wśród skinheadów były
Wrangler i Lee, szczególnie poza Londynem. Stylem bardzo
przypominały Levisy tyle, że były trochę luźniejsze i
zawczasu zwężone.
Wysoka jakość dżinsów w tych czasach miała też swoje
słabe strony. Mocniejszy materiał powodował, że trzeba było
trochę czasu, żeby się do spodni przyzwyczaić i je znosić oraz
cholernie dużo czasu by je sprać na jaśniejszy kolor. A każdy
lubił sprawiać wrażenie, że swoje dżinsy nosi od dawna, a nie
od zeszłej soboty. W powszechnym użyciu była więc bielinka
z zasobów skinowskich mam. Można było włożyć swoje
błękitne dżinsy do wiadra z roztworem bielinki na minutę, a
następnie wyciągnąć gotowe, rozjaśnione spodnie. Można też
było pochlapać bielinką dżinsy tak by stworzyć
niepowtarzalne wzory i wyprodukować w ten sposób spodnie-
plamiaki. Podobnie można też było potraktować dżinsową
kurtkę, ale bielinkowanie miało i złe strony - materiał stawał
się słabszy i szybciej niszczał, tak więc wybielinkowana
garderoba zwykle nie miała długiego żywota. Poza tym
niektórzy uważali, że to może ich ośmieszać.

Brałem udział w walkach, używałem glanów i zostawałem
przepędzany przez gliniarzy. / Chris Harward, 15 letni
skinhead ze Streatham, 1969

Ostatnim uzupełnieniem krystalizującego się stylu ubierania
skinheadów były koszule i weszły na dobre w 1969. Wzory w
kwiaty oczywiście nie wchodziły w grę, ale poza tym każdy
rodzaj koszuli mógł być noszony w początkowym okresie.
Wkrótce jednak dwa style zaczęto cenić najbardziej. Pierwszy
to koszulka w wyraźnym kolorze bez kołnierza, czasem w
paski, drugi to klasyczna amerykańska koszula z guzikami
spopularyzowana przez modsów w latach 60-tych. Najbardziej
popularną zapinana koszulą był Ben Sherman. Od początku
były robione z bardzo wygodnego oxfordzkiego płótna, z
guzikiem z tyłu kołnierza, plisowaniem z tyłu i pętelką by
móc koszulę zawiesić. Pod względem stylu nic nich nie było
w stanie przebić. Kołnierze miały po 10 cm szerokości.
Spotykało się rozmaite konfiguracje kratki i kolorów, a napis
Bennies pojawił się na początku 1970. Po prawdzie to Ben
Sherman naśladował często inne firmy we wzorach kratki, a
jego wczesne produkcje były po prostu okropne.

To było wspaniałe. Kiedy wychodziło się na noc ubranym
w koszulę Bena Shermana, levisy, martensy czy squires. A
kiedy jechało się na weekend do Margate spotykało się
podobnych ludzi. Wszyscy wyglądaliśmy tak samo, jak w
mundurach, ubrani w baranie kożuchy, białe dżinsy i
glany. / Andrew McClelland, skinhead z Woolwich, 1971

Jedna rzecz wymaga wyjaśnienia, a mianowicie sprawa
białych shermanek. Większość prób znalezienia informacji o
pierwszych skinheadach nie wykracza poza szybkie
przewertowania The Painthouse - książki o małym gangu
skinheadów z londyńskiego East Endu.
Tak się złożyło, że nie nosili oni białych shermanek i zostało
to odebrane w ten sposób, że skinheadzi nigdy się w takie
koszule nie ubierali. Prawda jest taka, że białe Ben Shermans
były popularne wśród skinów w całej Brytanii tylko w
różnych miejscach w innych okresach - uważano je za tak
samo elegancki jak inne koszule, szczególnie gdy były
robione z materiału zwanego tonic. Koniec historyjki.
Ben Sherman był może najpopularniejszym rodzajem
koszuli wśród skinów, ale na pewno nie jedynym. Brutus na
przykład oferował przyzwoity wybór koszul, a w szkocką
kratę nie było lepszych niż jego. Ceniono też Jaytex, niektórzy
uważają, że produkował najlepsze koszule jakie były dostępne
na rynku. Również Permanent Sex robił trochę przyzwoitych
koszul, a jego zapinane na guziki bluzy były szczególnie
lubiane przez płeć piękną. Nawet Arnold Palmer, gracz w
golfa, sygnował swoim nazwiskiem pewien typ koszuli z
guzikami. Tak naprawdę zapotrzebowanie na ten rodzaj
garderoby było tak duże, że lokalni krawcy często szyli swoje
własne wersje by sprzedawać je skinheadom.
Innym typem koszulki często noszonym przez skinów był
stary dobry Fred Perry - polo z krótkimi rękawkami. Tablice
reklamowe mówiły "Koszulka Freddego, wystarczy
powiedzieć" i to było gwarantem, że dostajesz odzież
najwyższej jakości. Stare typy perówek były mocniejsze i
miały trzy albo cztery guziczki. Najpopularniejsze były z
kołnierzami i wydawały się naśladować barwy klubów - biało-
granatowe dla kibiców Tottenhamu, bordowo-niebieskie dla
West Ham i tak dalej.
To byłeś właśnie TY. Ubrany w najnowszą modę klasy
robotniczej i gotowy by zdobywać świat. Wszystko co
musiałeś wtedy zrobić, to wyciągnąć trochę forsy od starego i
ruszyć na ulice z kumplami. W owym czasie większość
skinów była poniżej 20 lat, tak więc tylko ci najstarsi mogli
nacieszyć się w pełni urokami miasta w nocy.
W każdym bądź razie wszędzie można było znaleźć co
najmniej jedną knajpę gdzie skinheadzi mogli wydudlić kilka
kufli piwa i pograć w bilard. Albo odwiedzali taką knajpę
nocą albo przenosili się do pobliskiego dance-hallu czy kina.
Sale taneczne zostały opanowane przez reggae i soul,
spotykano się tam i prowadzono rozmowy o dziewczynach i
rozróbach, a każdy następny kufel przynosił dalsze opowieści
o odwadze i wytrzymałości. To był właśnie ten czas kiedy
zakładało się swoje najlepsze ubranie, a kwiat skinowskiej
młodzieży mógł dać powód jakiemuś modsowi czy innemu
dżentelmenowi do wydania większej sumy pieniędzy w
wyścigu, który zwał się elegancją. Podczas gdy tytuły gazet
pełne były glanów i szelek, zapominano że skinheadzi
prezentowali jeden z najbardziej świadomych stylów jaki
kiedykolwiek stworzyła młodzież.

To jest prawie tak jakby oni rozmyślnie stylizowali się na
młodzież bez perspektyw i przedwojennych żuli. Nasz
gang zrobił się tak paskudny jak karykatury z komiksów.
To nie było już śmieszne. / Alen Brien, 1969

Dżinsy i glany były zdejmowane na mecze piłkarskie i
zastępowane sta-pressami levisa, moherowymi garniturami,
brogues (rodzaj pantofli) i tym podobną imponująca odzieżą, a
wszystko z przesadną starannością i dbałością o szczegóły, tak
że można było zostać wziętym za modsa. W trzyguzikowych
garniturach dolny guzik pozostawał zawsze rozpięty. Liczba
kieszeni i guzików na rękawie oraz wycięcie zależało od
indywidualnego gustu. Idealnie złożona chusteczka była
przymocowana złotą szpilką, dochodziła do tego jeszcze
zdobiona papierośnica. Dziewczyny ze swoimi fryzurami
feathercuts (*typ obcięcia na skin-pannę, dosłownie fryzura
"na ptaka"), w mini-spódniczkach i pończochach zamiast
dżinsów, wyglądały absolutnie oszałamiająco. Mogły mieć też
dłuższe kurtki, krótką spódniczkę, która od tyłu przypominała
kształtem dziurkę od klucza albo coś równie wyzywającego.
Mówimy tu o skinheadzkim raju !!!
Wszyscy już przebrani więc trzeba gdzieś iść. Gdy
przychodziłeś do lokalów takich jak Mecca Ballroom, The
Palais, The Locarno czy im podobnych to miałeś gwarancje
dobrej zabawy, picia i tańczenia przez całą noc. Dance-halle
zapełniały się skinheadami przychodzącymi tam by słuchać
rządzących dźwięków reggae, ska czy soul.
Na brytyjskiej scenie muzycznej szczególnie popularne
zaczęło stawać się reggae co można bezpośrednio przypisać
uwielbieniu skinów dla tego rodzaju muzyki. Prasa muzyczna
i rozgłośnie radiowe z pewnością nie udzielały jej
odpowiedniego wsparcia, odrzucając ją jako "surową" i
"prostą". Z powodu tego co ją łączyło ze skinheadami
nazywano ja nawet yobbo music (*yobbo to wyraz slangowy
pochodzący od słowa yob czyli boy pisane od końca,
nazywano tak często młodzież z nizin społecznych).
To było błędne koło. Ponieważ ze względu na brak
zainteresowania prasy muzycznej i radia, większość sklepów
płytowych nie miało w sprzedaży tego typu muzyki, więc na
listy przebojów też nie mogła się przebić. A ponieważ stacje
radiowe, a szczególnie Radio One miały zawsze ogromny
wpływ na listy przebojów, które miały odpowiadać
powszechnym upodobaniom, więc bardzo rzadko puszczały
taką muzykę. Reggae Time w londyńskim BBC Radio i
Reggae, Reggae w Radio Birmingham były jedynymi
audycjami poświęconymi jamajskim rytmom. Jednak
generalnie trudno było złapać reggae w eterze nawet w
czasach gdy regularnie sprzedawano dziesiątki tysięcy
reggaowych singli.

Wspaniałą rzeczą jaka wiąże się z reggae i generalnie z
tymi typami muzyki jest to, że publiczność jest zupełnie
zintegrowana, biali razem z czarnymi. Jeżeli potrafimy w
ten sposób doprowadzić do rasowej harmonii, to nie sądzę
byśmy odwalali złą robotę. / Tony Cousin, promotor
reggae, 1969

To powodowało, że największa rola w popularyzacji reggae
przypadła dance-hallom i agentom specjalizującym się w
sprzedaży tego gatunku muzyki (często był to po prostu jakiś
stragan z nagraniami). Nawet piosenki które podbiły listy jak
słynne Israelites Dekkera dokonały tego dopiero po
miesiącach puszczania w klubach i pubach. Ale przed 1969
takie właśnie było reggae - czysty underground. Wkrótce
jednak te małe kluby przestały być wystarczające. Później w
czasie weekendów na sanktuaria reggae przekształcano
ratusze czy łaźnie publiczne, a najlepsze londyńskie kluby
nocne jak Flamingo czy The Roaring Twenties podawały taką
muzykę fanom.
Bardzo ważna rolę w skinhead reggae odegrał Trojan,
wytwórni która powstała w 1968 z Island Records i The Beat
& Commercial Company. Island od dawna zaangażowana
była w promocję jamajskiej muzyki w UK i już w 1964
czarnoskóra wokalistka Millie dotarła na drugie miejsce list
przebojów z kawałkiem My Boy Lollipop. Ale przed 1968 jej
właściciel Chris Blackwell zdecydował się przekształcić
Island w dużą wytwórnię rockową z artystami w stylu Free,
Fairport Convention czy King Crimson. By tego dokonać
Island musiała pozbyć się swojego wizerunku
specjalistycznej, nastawionej na wąski krąg odbiorców
wytwórni, tak więc zwolniła wszystkich wykonawców reggae
za wyjątkiem Jimmiego Cliffa. The Beat & Commercial
Company była własnością Lee Goptala, buchaltera z zawodu,
którego zafascynowała jamajska muzyka. B & C początkowo
zajmowała się dystrybucją płyt poprzez sieć swoich sklepów
muzycznych - Musicland i Music City, a także przez zwykłe
stragany w takich częściach Londynu jak Stoke Newington,
Brixton czy Shepherd's Bush.
Założenie Trojan Records było najlepszym rozwiązaniem by
rozwinąć to co robiły zarówno B & C jak i Island. Trojan
kontynuowała politykę Island w nastawianiu się na realizacje
pop-reggae, po to by rozpropagować jamajską muzykę poza
społecznością imigrantów z Karaibów. Źle nagrane, ostre i
szorstkie jamajskie produkty zostawały wygładzone,
dodawano instrumenty smyczkowe, a czasami nawet całe
chóry tak by się stały strawne dla brytyjskiego przemysłu
muzycznego. Single, ballady i przeróbki znanych hitów soul i
pop zalały za sprawą Trojan rynek, a ich powodzenie w końcu
skłoniło niektóre stacje radiowe by nadawać muzyczne
produkty wytwórni i jej licznych filii. W efekcie między 1969
a 1972 do pierwszej dwudziestki brytyjskiej listy przebojów
trafiło 17 nagrań z Trojan Records.
Trojan był także jedną z pierwszych wytwórni
sprzedających tanie albumy w celu pozyskania szerszego
grona odbiorców. Kompilacje takie jak Tighten Up czy seria
Reggae Chartbusters kosztowały zaledwie 14-16 pensów
(później 99 p) i rozchodziły się w nakładach przekraczających
60 000 sztuk, co było sporą ilością jak na rynek całkowicie
zdominowany przez dinozaury rocka.
Razem ze swoimi czterdziestoma filiami Trojan kontrolował
80% rynku reggae i w pewnym okresie czasu realizowano w
nich 180 nagrań tygodniowo. Oczywiście była to znaczna
ilość jak na warunki reggae, ale na listach przebojów jeszcze
większe sumy wchodziły w grę i mimo sukcesów garstki
czołowych artystów, jamajskie dźwięki pozostały w
większości częścią undergroundu. Co więcej zamiłowania
wyznawców skinhead reggae nie zawsze pokrywały się z
gustem przypadkowych nabywców, tak więc piosenki które
robiły furorę w klubach często mogły pozostać zupełnie
niezauważone przez przeciętnego słuchacza czy media
muzyczne. Dla skinheadów nazwiska takie jak Derrick
Morgan czy Pat Kelly znaczyły bardzo dużo, jeśli nie więcej
niż Desmond Dekker czy Jimmy Cliff.

Nastolatek płci męskiej, który obcina sobie bardzo krótko
włosy, często stosuje przemoc, dysponuje ubogim
słownictwem i w ogóle nie mówi zbyt dużo. / definicja
skinheada w "The Dictionary Of The Teenage Revolution
And Its Aftermath"

Jedynym prawdziwym rywalem Trojan była wytwórnia
Pama Records i jej dwanaście filii. Została założona w 1967
przez trzech braci Palmer w celach promocji rock-steady,
zrealizowała później kilka bardzo popularnych numerów
skinhead reggae i cieszyła się jak najlepszą opinią ze względu
na brzmienie jej produktów. Pama bardziej niż Trojan była
ukierunkowana na rynek etniczny, a szczególnie na ruch
skinhead.
Jamajscy producenci, którzy nigdy nie uchodzili za
specjalnie uczciwych z radością czerpali korzyści z
rywalizacji pomiędzy dwoma największymi wytwórniami
reggae. Często zdarzało się, że przyjeżdżali do Londynu i
podpisywali umowę na te same nagrania zarówno z Trojanem
jak i z Pamą i w ogóle z każdym kto był tym zainteresowany.
To nieuchronnie musiało prowadzić do tarć pomiędzy
wytwórniami, a kulminacja nastąpiła pod koniec 1969 kiedy
Trojan wypuścił Skinhead Moonstomp Symaripu, będący
inną wersją, wchodzącego właśnie na listy, przeboju Derricka
Morgana Moonhop, wydanego przez należącą do Pamy
wytwórnię Crab. Kłopoty zaczęły się ponieważ Bunny Lee
podpisał umowę na nagranie kawałka Derricka Morgana
Seven Letters zarówno z Jackpol - nowozałożoną filią Trojan
jak i Crabem czyli z Pamą. Tak więc gdy zanosiło się na to,
że Pama będzie mogła zbierać kasę ze swojego największego
hitu jaki był w tym czasie Moonhop, Trojan natychmiast
zaskoczył wszystkich realizując własną wersję piosenki
wykonywanej przez The Pyramids, którzy nagrali ją pod
nazwą Symarip. Oczywiście pozbawiło to Pamę niemałych
zysków. O ironio, Skinhead Moonstomp postrzegany jest
dzisiaj jako klasyk muzyki skinhead reggae podczas gdy o
oryginale czyli Moonhop prawie zapomniano. Wszystko
jeszcze pogarszał fakt, że Bunny Lee był przyrodnim bratem
Derricka Morgana! Takie historie zaśmiecały jamajską
muzykę. Po prawdzie to Moonhop też był oparty na innej
piosence - I Thank You zrealizowanej przez soulowy duet
Sam & Dave z Memphis. A The Pyramids, którzy byli
bardzo doświadczonym studyjnym bandem często nagrywali
pod innymi nazwami, w tym okresie zrealizowali też nagrania
jako The Alterations, The Bed Bugs i The Rough Riders.

Lubię przemoc, przemoc, no i...tego... przemoc. /
anonimowy skinhead w wywiadzie dla telewizji, 1969

Ostatecznie Pama i Trojan realizowała w UK mnóstwo
materiałów angażując często białych muzyków sesyjnych oraz
jamajskich wokalistów, którzy osiedli w Brytanii, albo
właśnie po niej podróżowali. Laurel Aitken, jeden z
czołowych artystów Pamy, mówił że podczas nagrywania
jakiegoś kawałka reggae często był jedynym murzynem w
studio.
Oczywiście Skinhead Moonstomp nie był pierwszym
nagraniem reggae sławiącym skinów - najbardziej żarliwych
fanów tej muzyki. The Pyramids poszli za ciosem i
zrealizowali jako Symarip piosenki takie jak klasyczne
Skinhead Girl czy Skinhead Jamboree, powstało także wiele
innych piosenek, niektóre z nich były wspaniałe, niektóre
wręcz okropne. Do historii przeszli The Mohawks ze
Skinhead Shuffle (Pama), Laurel Aitken ze Skinhead Train
(Nu Beat), The Hot Rod Allstars ze Skinhead Don't Fear
oraz Skinhead Moondust (Torpedo), Joe The Boss ze
Skinhead Revolt (Joe), Desmond Riley ze Skinhead, A
Message To You (Downtown) a i tak nie jest to koniec listy.
Reggae było tak atrakcyjne dla skinów, ponieważ miało
wspaniały, łatwo udzielający się taneczny rytm. Teksty nigdy
nie były specjalnie ważne, po części dlatego, że niewielu ludzi
mogło zrozumieć jamajski slang. Singiel Desmonda Dekkera
Israelites sprzedano w 8 milionach kopii, ale gdyby się
zapytano dwanaście przypadkowych osób o czym jest ten
kawałek, to by się otrzymało dwanaście różnych odpowiedzi.
Charakterystyczne partie wokalne i instrumentalne były
popularne ze względu na najważniejsza ze wszystkiego,
pociągającą melodię.
Oczywiście dźwięki z przeszłości jak rock-steady i ska
zostały wówczas odkurzone i przypomniane przez didżejów,
ale pod koniec lat 60-tych było tak wielu cenionych artystów,
że reggae zawsze wydawało się być dla skinheadów pozycją
numer jeden.
Innym popularnym gatunkiem muzyki był amerykański
soul, odkryty przez takie wytwórnie jak Tamla Motown, Stax
czy Atlantic. Soul już we wczesnych latach 60-tych podbijał
wyspy brytyjskie, a świętej pamięci, wspaniałemu Otisowi
Reddingowi poświęcono nawet cały epizod w telewizyjnym
pop-show Ready! Steady! Go! Pod koniec lat 60-tych soul na
nowo stał się popularny, czołowi jego wykonawcy gościli w
UK, a ich płyty, często reedycje, podbijały listy przebojów.
W przeciwieństwie do reggae, media darzyły soul pełnym
kredytem zaufania, uważając go za muzykę klasyczną - i
faktycznie nią był. Gazety regularnie poświęcały artykuły
artystom takim jak Aretha Franklin, Smokey Robinson &
The Miracles czy Brooker T & The MGs, a częste
nadawanie soul w audycjach radiowych było możliwe dzięki
sukcesom tej muzyki na listach przebojów. Jamajscy artyści
tez często sięgali po soul, przodowali w tym zwłaszcza The
Mohawks i Jimmy Cliff.
Noce z reggae i soulem przestały już kogokolwiek dziwić, a
co lepsi tancerze wśród skinów mogli popisywać się przy jakiś
soulowych dźwiękach. Co do reggae to każdy mógł wstać i
stąpać wokoło przy tej muzyce. Zwykle chłopcy tańczyli z
chłopcami, a dziewczęta ze swoimi torebkami, ale wolniejsze
soulowe numery, które puszczano pod koniec nocy
powodowały, że panienki miały na co czekać. Większość
przyzwoitych tancerzy to były dziewczyny, a jeśli jakiś gość
próbował zbytnio zabłysnąć, to zwykle kończył na podłodze
na swojej dupie.
Najlepsze ze wszystkiego były jednak koncerty. Sukcesy
reggae w UK spowodowały napływ najlepszych artystów z
Jamajki, a wielu z nich postanowiło osiedlić się tu na stałe. W
Londynie można było pójść na koncert reggae prawie każdej
nocy do przepełnionych dymem klubów takich jak The Ska
Bar, The Ram Jam Club, The Golden Star Club czy The Cue
Club w których regularnie występowali czołowi jamajscy
artyści. Nowej modzie nie oparł się nawet słynny stadion
Wembley i w 1970 gościł dziewięciotysięczny tłum, który
przybył na Festiwal Muzyki Karaibskiej. Cale wydarzenie
zostało sfilmowane i pokazywano je później pod jakże
oryginalnym tytułem Reggae w z góry ograniczonej ilości kin,
wypełnionych szczelnie przez skinheadów.
Na prowincji koncerty były nieliczne, dzieliły je duże
odległości, tak więc jeśli ktoś taki jak Derrick Morgan grał na
przykład w Bristol to miał pewność, że spotka go fanatyczne
przyjęcie ze strony miejscowych skinheadów, a bilety na
koncert zostaną szybko rozprzedane. Często się zdarzało, że
grupy artystów reggae miały wspólną trasę po dużych i
małych miastach, tak więc jednej nocy można było zobaczyć
na scenie pięciu czy sześciu znanych Jamajczyków, a przerwy
między ich występami wypełniały sound systemy.
Wielu skinheadów stało się prawdziwymi kolekcjonerami
jamajskiej muzyki, poświęcając jej każdą wolną chwilę, nie
mówiąc już o każdym zaoszczędzonym pensie, poszukując
najnowszych nagrań w lokalnym sklepie z płytami reggae.
Każdy wiedział w jakim dniu tygodnia do sklepu przychodzi
nowa dostawa i był to najlepszy dzień by je zdobyć i zrobić
wrażenie na swoich kumplach. Najbardziej lubiano materiały
importowane z Jamajki, ponieważ zanim nagrania studyjne
reggae stały się powszechne w UK, nie było do tej muzyki
szerszego dostępu. Idol skinów Judge Dread schodził nawet
do doków razem z innymi operatorami sound systemów by
kupować płyty prosto ze statków i wyprzedzać w ten sposób
konkurencję. Posiadanie przyzwoitej kolekcji płytowej było
powodem do dumy, a powszechna praktyką stało się wówczas
wyskrobywanie z singli nazw piosenek i imion wykonawców,
przez co twoi kumple nie mogli łatwo się zorientować jakie są
twoje ulubione kawałki. Stary chwyt zaczerpnięty z czasów
wojen między sound systemami w latach 60-tych na Jamajce.
Niektórzy skini otworzyli nawet swoje własne sound systemy,
które miały konkurować z tymi bardziej doświadczonymi,
prowadzonymi przez czarnych. Linia basu w reggae mogła
zagłuszyć nawet najbardziej hałaśliwych mówców, kiedy
rywalizujące sound systemy walczyły między sobą o uwagę
publiczności.
Młodsi skini czyli generalnie większość skinów musiała
słuchać płyt w domach kumpli albo w lokalnym klubie
młodzieżowym. Niektóre sound systemy obsługiwały nawet
szkolne potańcówki. Kiedy była po temu okazja, skini
wystawali przed koncertami, słuchali muzyki i starali się
sprawiać jak najlepsze wrażenie i udawać, że są tak twardzi
jak starsi załoganci. Jeśli nic się nie działo, najlepszym
miejscem do wystawania wydawały się rogi ulic. Do momentu
gdy jakiś dziadyga nie zatelefonował po policję by was
stamtąd przepędzić.
Kolejną rzeczą, którą nie zawsze udawało się młodemu
skinowi zdobyć była odpowiednia garderoba. Niewielu
starszych skinheadów miało pieniądze na zakup pełnej
szuflady Ben Shermanów, a jeśli tkwiło się ciągle w szkole to
było to szczególnie trudne. Wciąż można było jednak czekać
na dzień urodzin czy Boże Narodzenie. A na nadchodzącą
sobotę wszystko czego potrzebowałeś to była para glanów i
forsa na bilet na mecz, albo trochę sprytu by się prześlizgnąć
pod kołowrotkiem.

Potencjalni zadymiarze, głównie skinheadzi z ogolonymi
głowami, w ogromnych, bulwiastych glanach i
podciągniętych spodniach podtrzymywanych przez wąskie
szelki, zostali poddani dokładnej policyjnej kontroli zanim
weszli na stadion. Policjanci szukali szmuglowanych na
trybuny butelek, gwoździ, pilników, kawałków ołowiu,
cegieł i haków rzeźnickich. Niektórzy posiadacze glanów z
blachami też nie zostali wpuszczeni. / Dermot Purgavie,
relacja z meczu Arsenal - Chelsea, 1969

Stadion piłkarski był tym wyjątkowym miejscem gdzie
wszyscy skinheadzi z miasta czy dzielnicy trzymali się razem.
Każdego innego dnia tygodnia, w miarę możliwości kręciłeś
się ze swoją załogą, spotykając innych tylko na potańcówkach
albo po to by wyrównać rachunki. Ale przychodziła sobota i
wszystkie lokalne spory zostawały na tą chwilę odsuwane na
bok, kiedy wartość i siła waszej drużyny piłkarskiej i miasta
zostawały poddawane próbie przez przyjezdnych fanów.
Pierwsze grupy skinheadów włączyły się do akcji w sezonie
1968/69, a drużynami które wydeptywały szlak były Leeds
United, Liverpool i Everton. Nic bardziej nie rozpowszechniło
stylu skinhead niż podróżujące na mecze wyjazdowe załogi,
które mogły wejść do akcji zarówno przed, po jak i w trakcie
spotkania. Przed rozpoczęciem nadchodzącego sezonu nawet
wcześniejsze układy i sztamy poszły w diabły, a kłopoty
objęły wszystkie cztery ligi plus ligę szkocką.

Około 150 skinheadów, podczas drogi powrotnej do
domu z meczu Arsenal - West Ham rozgrywanego na
Highbury zdemolowało skład metra, kiedy odjeżdżał ze
stacji Farringdon przy Holburn Circus. Rozbito okna i
oświetlenie powodując straty rzędu 250 funtów. / relacja
prasowa z 1969

Każda drużyna z południa miała kibolską załogę
skinheadów, tak samo większe kluby z północy. Pierwsze
łupy w sezonie zdobyli chłopaki z Portsmouth polując po
towarzyskim meczu na długowłosych neandertalczyków z
Manchester City po całym Fratton Park, a następnie
wszczynając dymy w Blackpool w dniu otwierającym sezon.
Nie minął tydzień a The Football Mail dał na pierwszą stronę
artykuł o "skinowskim zagrożeniu", a poziom przemocy
napędził kanapowym strażnikom moralności niezłego stracha.
Drużyny takie jak Manchester United ze swoją niesławną
Red Army czy duże londyńskie kluby mogły liczyć swoich
skinowskich zwolenników na tysiące, a nawet mniejsze kluby
jak Crystal Palace były regularnie odwiedzane przez kilkuset
łysych. Na północy futbol był dla ruchu skinhead o wiele
ważniejszy niż muzyka, tak więc strój ze stadionu czyli
koszula, dżinsy i glany stał się normą również na noce.
Drużyny jak Sunderland i Newcastle, pomiędzy którymi była
wielka rywalizacja, miały po 2 000 skinów gotowych na walki
podczas derbów.
Awantury początkowo koncentrowały się wokół
zajmowania przez przyjezdnych trybuny na której zwykle
siedzieli miejscowi fani lub rozpoczynania zbrojnej inwazji w
nadziei, że przeciwnicy zechcą zrobić to samo. Zajęcie
trybuny zależało od dostania się tam przed grupami
miejscowych co zmuszało ich do stania gdzie indziej.
Zdarzało się też, że przeganiano ich w trakcie meczu, zwykle
po zdobytym golu.
Początkowo policja reagowała bardzo ślamazarnie, ale
wkrótce nauczyła się rozdzielać rywalizujące grupy z większą
skutecznością, tak więc chuligani zaczęli organizować walki
poza stadionami. Robiono zasadzki na dworcach kolejowych,
niszczono puby, miejscowi ze schowanymi barwami
klubowymi czatowali na uboczu na przyjezdnych i vice versa.
Przy okazji meczów używano regularnie różnych rodzajów
broni. Mogły to być butelki, roztrzaskane cegły, rzutki, ostrza
brzytew w pomarańczach, metalowe gwiazdki do rzucania,
gazrurki czy inne podobne narzędzia (...). W użyciu były
nawet śrutówki czy dubeltówki. Najlepszą ze wszystkich broni
była jednak para glanów z blachami w czubkach, nic
dziwnego że wkrótce policja zakwalifikowała je jako broń
ofensywną i trzeba je było niechętnie zostawiać w domach.
Glany szybko stały się obiektem dużego zainteresowania ze
strony glin. Na początku konfiskowano regularnie sznurówki,
co utrudniało możliwość biegu czy walki. Doszło do zabawy
w kotka i myszkę, kiedy skini zastępowali sznurówki
kabelkami czy zapasową para ukrytą w kieszeni, albo biegli
po nowe do najbliższego sklepu. Policja zaczęła zakazywać
sprzedaży sznurówek w sklepach w okolicy stadionu i
dokładnie przetrząsała ci kieszenie.
Wkrótce wymyśliła jednak środek, który ostatecznie
zniechęcił skinów do zakładania ciężkich butów na mecze.
Kiedy skinheadzi wychodzili ze stadionu ustawiano ich w
szereg i kazano ściągać glany. Buty zostały rzucane na wielki
stos, a ich właściciele musieli stać w skarpetkach, aż
przyjezdni fani zostaną przeeskortowani ze stadionu na
bezpieczną odległość. Oczywiście to dawało bystrzejszym
skinom szansę na złapanie lepszej pary butów, gdy już wolno
było je założyć, ale najgorsze z tego wszystkiego było to, że
stos glanów miał zadziwiające właściwości mieszania obuwia
niczym pralka. To jest dość wkurzające kiedy wrzucasz do
prania parę skarpetek a wypływa tylko jedna, a podskakiwanie
ze stadionu do domu w jednym bucie nie było w końcu takie
zabawne.
Normą stało się przeszukiwanie przez policje przy
kołowrotkach i w tym momencie ważną role zaczęły
odgrywać dziewczyny. Mogły wnosić broń na mecze
stosunkowo łatwo, ponieważ były rzadko przeszukiwane z
powodu braku kobiet-policjantek na służbie przed stadionem.
Tylko policjantki mogły należycie obszukać dziewczynę i
było łatwo tego uniknąć podążając do wejścia przy którym ich
nie było.
Nie to było jednak głównym powodem dla którego
dziewczyny przychodziły na stadiony. Większość po prostu
towarzyszyła swojemu chłopakowi albo miała nadzieję
znaleźć sobie nowego. Innym podobał się jakiś gracz albo
naprawdę lubiły futbol. Ale najlepsza historia jaką
kiedykolwiek słyszałem była o futbolowym gangu złożonym
wyłącznie z dziewczyn, które mogły się mierzyć z
najlepszymi gangami chłopaków. Oczywiście, na stadionach
było dużo dziewuch, które potrafiły pomóc swojemu
chłopakowi w kłopotach, a niektóre uderzały lepiej niż
niejeden gość, ale co się tyczy tych mocnych amazonek, to
każdy słyszał o jakiejś, ale faktycznie nigdy nie widział żadnej
w akcji. Pomyślcie tylko, było mnóstwo "twardzieli", którzy
zwiewali jak panienki, więc może stąd się to wzięło.
Mimo, że broń na stadion był wnieść coraz trudniej, kibice
mieli swoje sposoby. Zwijano na przykład mocno gazetę, by
uformowała tak zwaną millwalską cegłę, a następnie owijaną
nią metalowe monety i powstawał przyzwoity kastet. Trudno
cię było zatrzymać za posiadania garści drobniaków w
kieszeni i Daily Mirror pod pachą.
Największą radochę dawała podróż na mecz wyjazdowy.
Kibice futbolu jadący do nie odkrytych lądów, obrzucanie
obelgami rywali podczas drogi na stadion i szczęśliwe
uwolnienie się od policyjnej eskorty, dzięki czemu można
było toczyć bitwy z przeciwnikami. Często taka "bitwa"
kończyła się na rzucaniu butelkami, ganianiu się i
wyzwiskach, ale niektóre awantury na stadionach przybierały
formę prawdziwych zamieszek.

Skinheadzi znowu dali o sobie znać podczas tego
weekendu. Toczyli walki z policją i straszyli kibiców na
meczach piłkarskich. Szukali zadym do których mogliby
się przyłączyć. Przerwali mecz w Rochdale i wszczeli
awantury na meczu rugby w Leeds transmitowanym przez
telewizję / The Sun, 1970

Normą stało się demolowanie pociągów w drodze
powrotnej, co (jeśli nie coś innego) zmusiło koleje brytyjskie
do zmiany terminu przydatności na swoje tabory kolejowe,
gdy coraz więcej starych wagonów zostawało wycofywanych
z użytku. Walki skinheadów podczas meczów były pożywką
dla prasy, a potępiające artykuły tylko przydawały temu
reklamy i rozpowszechniały futbolowy chuliganizm.
Wszystkie te liche teorie o rozbitych domach, kiepskich
szkołach i zepsutych dzielnicach może i miały w sobie trochę
racji, ale prawda była taka, że młodzież lubiła i nadal lubi
futbolowy chuliganizm przede wszystkim dlatego, że sprawia
im to przyjemność. Proste jak drut.
Propozycje wychodzące od tego zatroskanego
społeczeństwa jak temu zaradzić były bardziej przepełnione
przemocą niż sam problem. "Wybatorzyć ich publicznie
podczas przerwy, wychłostać ich, przywrócić obowiązkową
służbę wojskową, włożyć więcej dyscypliny w ich życie".
Wspaniały materiał. Nie tylko na stadionach były
przyjemniaczki. Chrońmy się od nich okopami. Bobby
Robson z Ipswich Town poszedł nawet tak daleko, że
przemawiał za użyciem miotaczy ognia przeciw
awanturnikom z Millwall! (*londyński klub słynący z
najbardziej agresywnych chuliganów). A zrobiono z niego
później menedżera reprezentacji Anglii!
Głupkowaci socjologowie, którzy uważali, że skini w ogóle
nie interesowali się tym co się działo na boisku, byli w
grubym błędzie. Mogli powiedzieć, że nie byli prawdziwymi
kibicami, ale niektórzy skinheadzi byli bardziej lojalnym
zwolennikami swojej drużyny, zarówno u siebie jak i na
wyjeździe niż zwykli futbolowi chuligani.
Telewizja na trwałe zmieniała piłkę, robiąc ją grą ciągłych
powtórek, gdzie każdy ruch jest analizowany. Jeśli tym miał
być futbol to kto do diabła chciałby oglądać co tydzień takie
gówno jak Maidstone United? Może ci usadowieni
bezpiecznie w swoich kabinach mają czas by biernie śledzić
każdy ruch, ale życie na trybunach to zupełnie inna historia.
Tam gdzie gra to nie tylko podania, wrzutki i strzały, ale gdzie
namiętność, zaangażowanie i zamiłowania są równie ważne.
Poza tym zawsze znajdzie się jakiś wielki bastard, który stanie
przed tobą, tak że na pewno nie zobaczysz wszystkiego.
Skinowskie walki nie ograniczały się wyłącznie do
stadionów, do tego było jeszcze daleko. Większość z nich była
związana z lokalnymi gangami skinów pochodzącymi z
pewnych części miasta, osiedla czy wsi. Czasami gangi mogły
wywodzić się nawet z danej ulicy czy składać się z gości,
którzy odwiedzali regularnie jakiś pub, kafeję czy frytkarnię.
Terytorium było wszystkim.
Skinowska odzież reprezentowała podstawowe uniformy
gangu. To było stylizowane na twardy, robotniczy wygląd, ale
nie musiałeś być skinem, żeby prezentować podobną filozofię.
Dla niektórych był to styl, dla niektórych moda, ale nie
mogłeś ostrzyc włosów, założyć glany i przyłączyć się do
armii skinheadów bez zaakceptowania niektórych ich
wartości. Bycie w gangu dawało potężne poczucie
przynależności, a z tego brał się szacunek i lojalność wobec
swoich kumpli oraz duma z reputacji twego gangu. Prawo
dżungli jest honorowane przez przestępców. A jeśli nie byłeś
skinem, ani nie należałeś do żadnego gangu, czułeś się bardzo
samotnym.
W każdej grupie zawsze znajdziesz liderów, zabijaków,
bawidamków, klaunów oraz frajerów i głupków wioskowych
którzy obrywają za innych. Rdzeń gangu był zawsze oparty na
tych którzy wciąż szukali sposobności do walki i na tych
którzy byli w tym dobrzy. Oddział w glanach który atakował
pierwszy i wychodził z walki najlepiej, kumple którzy byli z
tobą na dobre i na złe. Oczywiście każdy wiedział, że ich gang
jest najlepszy. Jeżeli dostawało się lanie to dlatego, że
przeciwników było więcej, byli sprytniejsi, albo działali z
zaskoczenia, ale nigdy nie pokonano was w uczciwej walce.
Nawet porządne lanie można było uważać za jakiś rodzaj
zwycięstwa, jeśli zdołałeś uciec do domu by wylizać rany.
Dwa pęknięte żebra i złamany nos, być może, ale to ty śmiałeś
się ostatni gdy uciekając bełkotałeś "bastardy !". No i
oczywiście był zawsze następny raz.

Nienawidzę kudłaczy... Tego całego gadania o miłości i
pokoju i tych wszystkich ciuchów. Oni są złodziejami.
Chodzi mi o to, że ja zarabiam na swoje utrzymanie, a
także na ich zasiłek. Większość z nich ma nienaganny
akcent i chodziła do prywatnych, ekskluzywnych szkół. /
Jimmy, 17 letni skinhead z Bethnal Green, East London

Gangi skinów wynajdowały problemy wszędzie tam gdzie
się pojawiły. W parku po szkole, w wesołym miasteczku,
obok taniego sklepu, odwiedzając jarmark... A jeśli kłopoty
nie znalazły ciebie to oczywiście ty szedłeś ich szukać.
Odwiedzanie terytorium innego gangu, czy podrywanie ich
dziewczyn dawało ci pewność jak w banku, że skończy się to
zadymą. Albo to, albo można było wybrać się na kogoś kto
wyglądał tak, że zasługiwał na lanie. Każdy kto nie pochodził
z twojego terytorium mógł być potencjalnym celem
skinowskiego ataku, a to znaczyło każdego gościa z
rywalizującego z wami gangu i każdą nieszczęśliwą duszę na
twej drodze, która była po prostu w złym miejscu, o złym
czasie. Takie cele różniły się w zależności od dzielnicy. W
okolicach koszar najchętniej tłuczono wojskowych, mimo że
wielu skinów też się zaciągało do armii, w miasteczkach
uniwersyteckich polowano na studentów i tak dalej.
Pedały i każdy kto choć trochę ich przypominał byli często
obiektami ataków, szczególnie gdy przeciw jednemu było
dziesięciu chętnych do zorganizowania małej zadymki.
Gazety rozpisywały się pewnego razu o dziadku klozetowym
pobitym przez skinheadów, ponieważ wzięli go za starego
świńtucha, który nie powinien włazić do toalety dla mężczyzn.
Odpowiednim celem byli też hippisi. zawsze postrzegano
ich jako nic więcej niż brudasy, nie uczesane pasożyty,
buntownicy bez powodu i totalni dziwacy niechętni wobec
pospolitych, tradycyjnych wartości, którym hołdowali skini.
Niezbyt wielu przechodziło przez skinowskie terytoria z
własnej woli, ale nawet ci którzy się tam nie zapuszczali
często byli celami skinowskich poszukiwań i niszczycielskich
misji.. Nie było trudno ich wytropić, wystarczyło znaleźć
lokalny squat, albo udać się na festiwal muzyki pop, by
dobrać się im do skóry.
De facto to właśnie bicie hippisów sprawiło, że o
skinheadach zaczęto pisać w gazetach. Głośnym wydarzeniem
we wrześniu 69-tego było przejęcie przez hippisów wielkiego
domu w Londynie, a na zewnątrz tłumy gapiów mieszały się z
policją i gangami skinheadów, którzy tym razem mieli jednak
wspólny cel - rozwalenie squatu. Tylko pojawienie się Hell's
Angels na Picadilly 144 powstrzymało skinów od
zaatakowania budynku.
Na festiwalach muzyki pop nie można było się przepchać
przez tłumy hippisów, szczególnie gdy był darmowy wstęp.
Ogromny koncert The Rolling Stones w Hyde Park w lipcu
'69 przyciągnął 250 000 ludzi. Również tu zapłacono Hell's
Angels by pilnowali porządku, ale to nie powstrzymało
skinheadów przed daniem wycisku paru hippisom. Przez
następny rok bezpłatne festiwale pop organizowane były
dosłownie wszędzie, między innymi ponownie w Hyde Park,
na wyspie Wight czy w Bath, a na każdy tłumnie spieszyli
hippisi. Oczywiście miejscowi skinheadzi próbowali
doprowadzić ulicy do porządku i czystości, ale było to
niewdzięczne zadanie. Nawet krytyk muzyki pop, Jonathan
King, który sam w sobie nie był żadnym przyjacielem skinów
określił tłum w Bath jako "szary, brudny, ponury i
nachmurzony" oraz " śmierdzący od nie zmienionych
skarpetek i nie pranej bielizny" W dodatku jasne było dla
wszystkich, że Bóg jest po stronie skinheadów, bo przy okazji
takich imprez zawsze lało i długowłose bastardy były
przemoczone do suchej nitki.
Często słyszało się o rozejmach zawartych między
skinheadami a hippisami, ale tak naprawdę nigdy nie sięgały
one dalej niż poza strony International Times, a że większość
skinów nie czytała tych hippisowskich bzdur, to pomysł
umierał tuż po narodzeniu. Ot, gadanie.
Nie istniała też przyjaźń pomiędzy skinami i Hell's Angels
nawet gdy wokół nie było hippisów. Częste starcia miały
miejsce w nadmorskich kurortach i miastach, w których
istniały załogi angelsów czy jakieś inne motorowe gangi.
Toyah Wilcox, ta znana jako gwiazda muzyki pop,
opowiadała raz o rywalizacji pomiędzy skinami i angelsami w
zachodniej części kraju, która oczywiście skończyła się nagle,
kiedy pewnego ranka znaleziono odciętą wygoloną głowę na
przejściu dla pieszych. Nic dziwnego, że później wyjechała na
owczą farmę do Barnet. W Whitby w hrabstwie Yorkshire
angels został zasztyletowany na śmierć przez skinheada za
podkradnięcie mu dziewczyny. Jeden do jednego.

Nie lubimy greaserów bo się nie myją i noszą te skóry i
tłuste włosy. Oni są po prostu brudni, a ich dziewczyny
jeszcze brudniejsze. Więc kiedy się ich spotyka ma się
ochotę im przywalić. / 16 letni skin z Margate, 1969

Prawdę powiedziawszy, większość skinheadów odczuwało
podziw pomieszany z zazdrością wobec prawdziwych
motocyklistów ze względu na styl życia jaki prowadzili i tego
w co wierzyli. I nie było zbyt wielu czternastoletnich skinów
na tyle odważnych by wszczynać z nimi bójki. (...) Ale
zmotoryzowani młodzieńcy ubrani w skóry, z piosenki Peter
& The TTB, którzy myśleli, że są Hell's Angels to zupełnie
inna sprawa.
Tak jak modsi toczyli bitwy z rokersami, tak skinheadzi
walczyli z greasersami (*greaser - angl. flejtuch, brudas od
słowa greasy - zatłuszczony, brudny). Greaser był oczywiście
potomkiem rokersa, choć obydwaj byli prawdopodobnie tym
brakującym ogniwem pomiędzy człowiekiem a małpą,
którego antropolodzy szukają w skamieniałościach. Chodzi mi
o to, że jedni i drudzy to brudne mordy. Greaser po prostu
kochał brud.
Co śmieszniejsze skinheadzi od pewnymi względami mieli
więcej wspólnego z greasersami niż z modsami. W brutalnej
rzeczywistości skinowskiego świata nie było oczywiście
miejsca na wymodelowane włosy, podnoszenie leżących
niedopałków czy makijaż u chłopaków. Podczas gdy jednak
duch mods leżał w indywidualności to skinheadzi
bezsprzecznie dążyli w kierunku uniformizacji, która brała się
z przynależności do jakiegoś supergangu. Z drugiej strony
greaser podzielał skinowski punkt widzenia na takie sprawy
jak męskość, męska dominacja i męska solidarność, ale to w
zasadzie było już wszystko, bo pod każdym innym względem
obie grupy podążały swoimi własnymi ścieżkami. Mieli
zasadniczo odmienne poglądy na styl ubierania się, muzykę,
schludność czy środki transportu. Podczas gdy greasersi
używali zazwyczaj motorowerów, skinheadzi jeździli Fordami
Anglia, na skuterach, albo po prostu autobusami czy
pociągami. Nienawiść skinów wobec greasersów sięgała
zenitu podczas walk z okazji świąt w nadmorskich kurortach
po całym kraju. Skinheadzi zawsze liczebnie przewyższali
greasersów, ale byli zwykle od nich młodsi, tak więc siły były
bardziej wyrównane niż by się to mogło wydawać na pierwszy
rzut oka. Nie było niczego co gang skinheadów lubił bardziej
od dorwania samotnego greasera, wówczas potrzebny był mu
do odganiania się każdy centymetr łańcucha z jego
motoroweru.
Zadymy na meczach i podczas świąt były idealne by
wstrząsać środkami masowego przekazu, ale skinowska
przemoc, która wzbudziła największe zainteresowanie była
skierowana przeciw azjatom żyjącym w Brytanii. Istotnie źle
się działo, a paki-bashing (tłuczenie Pakisów) stało się na tyle
głośne, że było w tym czasie jednym z ważniejszych tematów
w rozmowach pomiędzy brytyjskim a pakistańskim rządem.

Przywódcą Stepney Mob jest Mickey Steal, 18 letni syn
nadzorcy z fabryki herbaty. W jego gangu jest 50
młodzieńców, niektórzy z nich są kolorowi, co zadaje kłam
sugestiom, że paki-bashing jest spowodowane wyłącznie
rasową nienawiścią. / Eugene Hugo, 1970

Atakowano nie tylko Pakistańczyków. Hindusi,
Bengalczycy i inni azjaci określani byli mianem "Pakis" i
wszyscy byli potencjalnymi ofiarami skinowskich napaści.
Ale to nie były zwykłe rasistowskie ataki jak uważało wielu
komentatorów.
W istocie brali w nich udział nie tylko skinheadzi i biała
młodzież, ale również młodzi Grecy, imigranci z Karaibów i
inni kolorowi. Problem był naprawdę złożony. Z jednej strony
Brytania dotknięta była histerią o to, że kraj jest zalewany
przez cudzoziemców, podsycaną w dodatku przez tyrady
Enocha Powella w kwietniu 1968. Przez to stracił on swoje
miejsce w gabinecie cieni, ale nie ma wątpliwości, że
pochwycił panujące wówczas wśród brytyjczyków nastroje,
co znalazło potwierdzenie w dniu wyborów. Powell otrzymał
dziesiątki tysięcy listów poparcia, a zarówno dokerzy jak i
tragarz maszerowali z East Endu do Gmachów Parlamentu by
zamanifestować, że się z nim zgadzają.
Z drugiej strony był duży napływ imigrantów ze środkowej
Azji czy Ugandy, którzy trzymali się mocno ze sobą w
zamkniętych wspólnotach i nie byli naprawdę zainteresowani
staniem się częścią społeczeństwa w którym się znaleźli.
Azjaci mieli swoje własne kafeje, kina i meczety do których
chodzili i byli tu tylko by znaleźć pracę i posyłać pieniądze do
swoich rodzin do ojczyzny. Większość nawet nie potrafiła
mówić po angielsku, a co gorsza nie potrafili grać w piłkę
nożną. Kolor ich skóry powodował, że łatwo można było z
nich zrobić kozły ofiarne za problemy nawiedzające kraj,
który co prawda wygrał wojnę, ale nie potrafił wygrać pokoju.
Azjatów postrzegano jako konkurentów, którzy mogą zabrać
pracę i domy, w czasie kiedy w przemyśle ciężkim
następowały masowe zwolnienia, a tradycyjne robotnicze
społeczności były zagrożone ze strony planistów miejskich,
którzy zamierzali zrezygnować z budowy tanich,
wielopiętrowych bloków. Wszystko to oraz fakt, że Azjaci nie
organizowali samoobrony robiło z nich będący pod ręką cel,
który można było łatwo grzmotnąć w usta.
Wielu młodych skinów mogło uważać starego Enocha za
bohatera, ale dla większości ich związki ze zorganizowaną
polityką kończyły się na poczęstunku herbatą i ciastkami u
młodych liberałów w Skegness podczas świąt. Większość
skinów była za młoda by móc głosować, ale bez wątpienia
najpopularniejszym wyborem była lewicowa Partia Pracy.
Paki-bashing czy Paki-rolling (walcowanie Pakisów), jak
często nazywano obijanie Azjatów, nie było z pewnością
częścią jakiegoś skrajnie prawicowego spisku. Azjaci byli po
prostu kolejna pozycją na liście skinowskich wrogów tak
samo jak hippisi, pedały, zboczeńcy, greasersi i każdy kto
spojrzał na ciebie krzywo.

Na jakimś squacie była ta obrzydliwa dziewczyna. To była
najgrubsza rzecz jaką widziałem w życiu... i najbrzydsza.
Wyglądała, że jest od Hell's Angels. Cóż, pomyślałem, że
dla skinheada posunąć dziewczynę Hell's Angels to
straszne przeżycie. Oto dlaczego znalazłem się w szpitalu
Stratford. / John Butler, 20 letni skin z East Ham, 1970

Karaibów już wtedy wchłonął brytyjski styl życia i
oczywiście ogniwem łączącym była muzyka reggae.
Powiedzmy jednak szczerze, że sprawy nie zawsze wyglądały
tak słodko i różowo. Gangi czarnych skinów często zwanych
afro boys mogły ścierać się z gangami białych czy nawet
gangami wielorasowymi, ale to wszystko wynikało raczej z
walki o terytoria niż z koloru skóry.
Kiedy nikt nadający się do zaczepki nie wychodził z
ostatniego pociągu, wówczas skini kierowali swoja energię na
wyrządzanie jakiś innych szkód. W niektórych miejscach
popularne były przejażdżki podkradzionymi na jedna noc
samochodami, można było też kręcić się wokół lokalnego
sklepu na rogu ulicy, a każdy kto roznosił gazety mógł ci
powiedzieć, gdzie jest coś do podwędzenia bez zbytniego
wysiłku. Na murach wisiały automaty z papierosami i
słodyczami, w ciągu paru sekund zrywano taką i zabierano w
ustronne miejsce do wypatroszenia. Można było wówczas
zobaczyć kto w załodze jest głupkiem. Podczas gdy ty byłeś
zajęty pakowaniem do swoich kieszeni pieniędzy, oni zbierali
gumy do żucia.
Drobne przestępstwa nie były domeną wyłącznie
skinheadów. To była po prostu część dorastania i wciąż jest to
popularne wśród dzieciaków, bardziej niż to zgredy
podejrzewają. Awantury były częścią przesadnego podejścia
skinów do robotniczego poglądu na życie. Zdarzało się, że
było to na tyle złe, że mogło prowadzić do zabójstwa, ale
zasadniczo ograniczało się do niegroźnego zuchwalstwa.
Skinheadzi uwielbiali swój pełny przemocy wizerunek.
Trafianie na łamy gazet jest zawsze dobre dla poprawy stanu
ducha. Nawet bycie zaaresztowanym miało swoje dobre
strony, bo gdy wychodziłeś to traktowano cię jak osobę
królewską, oczywiście jeśli nie trafiłeś tam na dłużej, bo po
wyjściu twoi kumple byli już żonaci, uspokoili się, albo
wyprowadzili gdzieś indziej.
Bycie skinheadem wkrótce stało się niebezpieczne w samym
sobie i nie mogłeś wyrzucić nawet papierka od cukierka by nie
zostać spałowanym. Glinom wystarczyło tylko, że zobaczą
ostrzyżoną głowę i glany. Uważano, że sprawiasz kłopoty
nawet gdy zajmowałeś się wyłącznie swoimi sprawami. A
jeśli stanąłeś przed sądem, a sędziemu przed tygodniem jakiś
małoletni skin porysował samochód, to miałeś gwarancje, że
wyrok nie będzie dla ciebie korzystny.

Kiedy nie ma butelek ani brzytew, a są tylko glany, jest
fajnie się przejść. Chodzi mi o to, że każdy może wtedy
zebrać niezłe kopy. / Georgie, 16 letni skin z Londynu

Pod koniec 1970 wielu starszych skinheadów zaczęło się
wyłamywać. Ruch zaczął składać się z przemocy i małolatów,
którzy myśleli, że to w skinhead jest właśnie najważniejsze.
Skinheadzi z Luton nie mogli nawet wychodzić na ulicę, po
tym jak gliny wprowadziły dla nich godzinę policyjną po serii
incydentów z Azjatami, greasersami i rywalizującymi
skinowskimi gangami. Niektórzy skini może szukali
problemów, ale im byłeś starszy tym się bardziej uspakajałeś i
bardziej istotne rzeczy zaprzątały twoją uwagę. Po co szukać
zadymy, kiedy rodzice twojej dziewczyny właśnie wychodzą
na całą noc?
Wszystko co dobre prędzej czy później się kończy, a ruch
skinhead zaczynał już śpiewać swoją łabędzią pieśń. Ale
wciąż tlił się płomień, a skini nie wyrzekli się tego
wszystkiego tak łatwo. Glany i szelki może zostały zdjęte, ale
duch 69-tego był wciąż żywy.


Suplement do Spirit of '69

Artykuł Chrisa Welcha z Melody Maker z 1969 opisujący
subkulturę "mods". De facto chodzi o skinheadów, których
wówczas zwano jeszcze od czasu do czasu twardymi
modsami.

OTO MOD, MOD, MOD, ŚWIAT MOD
- Co to jest mod ? Mod nie ma korzeni, tradycji czy
kultury w przeciwieństwie do innych ważniejszych
plemion dżungli społeczności brytyjskich nastolatków jak
na przykład rokersi.
- Modsi nie są zainteresowani chronieniem rock'n'rolla,
ubóstwianiem idoli, jeżdżeniem, pielęgnowaniem i
kochaniem motorów.
- Modsi są apatyczni, aż do granic ignorancji w stosunku
do rock'n'rolla. Nie mają idoli, a jeśli chcą podróżować to
robią to autobusem, skuterem albo wczesnym modelem
Forda Zephyr.
- Nie mają wzniosłych ideałów jak hippisi, rokersi czy
fribblersi. Hippisi tęsknią za przyszłością, rokersi za
przeszłością, podczas gdy fribblersi chcą jedynie dobrze
bawić się w teraźniejszości.
- Modsi są podzieleni na dwa obozy - wybaczcie te
określenie - agresywnych i nieagresywnych.
- Pierwsi przodują w popełnianiu aktów niczym
nieusprawiedliwionej przemocy, podczas gdy ci drudzy
są jedynie młodzieńcami, zainteresowanymi modą
(strojem) i wykazują zamiłowanie do muzyki i
narkotyków.
- To ciekawe, że kiedy sędzia, naczelny gazety, dyrektor
szkoły czy inny filar naszego społeczeństwa chce ciskać
kamienie na niespokojna młodzież to zaczyna kipieć ze
złości na długowłose ciamajdy, niedbaluchów, hippisów,
studentów itd.
- Widok krótko ostrzyżonych głów i stukot ciężkich
glanów wchodzących o północy do Wimpy Bar czy do
dancehallu jest naprawdę przyczyną nieprzyjemnych
uczuć w żołądku.
- Nieprzyjemny hałas nożyczek, mowa pełna
przekleństw, maniakalność, śmiech bez poczucia
humoru, czarne, wypatrujące ofiary oczy, powinny
troszczyć naszych lordów protektorów bardziej niż
pokojowi hippisi i ordynarni rokersi.
- Ale panowie protektorzy mocni na Fleet Street i w Izbie
Gmin wiedzą tylko o aktywistach, którzy potrafią czytać i
pisać, o elokwentnych członkach młodzieżowej
społeczności.
- Ponure, szare hordy modsów są poza ich
świadomością, mimo chmur zwiastujących wojnę, które
zbierają się nad terytoriami modsów we wschodnim i
południowym Londynie.
- Nie wszyscy modsi są pełni przemocy w słowie i
uczynku, ale ten typ ubrania daje wielu młodzieńcom
sposobność na wyładowanie swojej agresji i frustracji,
pomaga nawet utrzymać wykrętną tożsamość osobistą.
- Musisz być wychowankiem szkoły średniej i mieć
predyspozycje do czytania ciężkich książek by zostać
hippisem.
- Musisz lubieć wino z jabłek, stary jazz, Marty
Feldmana i kurtki candystriped żeby być fribblesem.
- Potrzebujesz tylko pary ciężkich glanów by zostać
modsem.
- Jak jeszcze można rozpoznać modsa? Poskarż się
lepiej na serio zmartwionym prawnikom i naczelnym
redaktorom gazet.
- Charakterystyczny ubiór modsa to wybielinkowane
dżinsy z czerwonymi szelkami oraz ciężkie glany z
blachami w czubkach. Zakładają też zielone drelichy i
brązowe sztruksy Levisa. Modsi skuterowcy noszą parki
z Dave-Dagenham na plecach.
- Starsi modsi wolą niebieskie moherowe garnitury i
zwani są często suits (garnitury). Są zwykle bardzo
niebezpieczni, szczególnie przerażający są suits, którzy
noszą okropne okulary dające im iluzję inteligencji.
- Krótkie włosy są obowiązkowe. (...) Ta łysość jest
oznaką męskości, ponieważ każdy wie, że kto nosi
długie włosy jest oczywiście "inny" i podejrzany.
- Język jest mocno ograniczony. Choć bitnicy z filmów
używają słów w rodzaju "człowieku !" itp. , prawdziwi
modsi mówią "fuck".
- Ulubione narkotyki to pigułki i mocne piwo. Suits piją
nadmierne ilości wódki albo whisky. Marihuana znana ze
swoich pacyfistycznych efektów jest odrzucana - jak
można stosować przemoc odczuwając lenistwo.
- Ich muzyczne zamiłowania to soul i ska. Soul jest
ceniony mimo, że wydaje się być już trochę niemodnym,
najlepszą muzyką dla ciężko stąpających butów są blue
beat, reggae, rock-steady i ska.
- (...) Co najdziwniejsze, wydaje się, że modsi prędzej
uspokoją się i przystosują niż inne subkultury, ponieważ
tak naprawdę nie wierzą w nic, łącznie w sens bycia
modsem. Może dlatego społeczeństwo woli ich od
długowłosych myślicieli.

THE PAINT HOUSE
Czy pierwsi skinheadzi pojawili się w londyńskim East
Endzie czy też gdzie indziej jest tematem do dyskusji, w
każdym bądź razie jest to dobre miejsce na określenie
terenu narodzin subkultury.
W 1972 wydawnictwo Penguin opublikowało książkę
pod tytułem The Painthouse, opowiadająca o gangu
skinheadów z Bethnal Green. Był to okres kiedy ruch
skinhead przeżywał znaczny regres, ale książka ta nie
była opisem subkultury, jeśli już to raczej analizą
socjologiczną. Jest to jednak jeden z niewielu
wartościowych zapisów na papierze dotyczący
pierwszych skinów i dlatego warto mu poświęcić kilka
wolnych godzin.
Zasadniczym tematem książki są rozważania i
zachowanie się skinów z załogi Collinwood nazwanej tak
od osiedla po którym się włóczyli. The Painthouse był
młodzieżowym domem kultury, który został zniszczony,
by następnie stać się drugim domem dla skinów z
Collinwood.
Nosili oni typowe skinowskie uniformy składające się z
glanów, dżinsów, shermanek, tank tops (bluzo-sweterki
bez rękawów bardzo popularne na przełomie lat 60-tych
i 70-tych) oraz płaszcze crombie już w 1968 i byli jedną
z pierwszych skinowskich załóg, ale nie pierwszą jak
uważają autorzy, ponieważ sami młodzieńcy przyznają,
że naśladowali styl starszych chłopaków.
Książka zagłębia się w rozmaite aspekty z życia
gangu, od szkoły po stadion, od zadym po stosunek do
imigrantów. Obala przy tym wiele mitów o skinach, m.in.
to że od początku byli oni rasistami. Paki-bashing
odbywało się tak jak w innych rejonach, ale w gangu byli
także czarni. Niestety książka tworzy też trochę mitów,
szczególnie dla tych, którzy odbierają ją jako coś w
rodzaju dokładnej analizy ruchu.
Jednak autorzy nie mieli wcale takich intencji, a opinie
członków Collinwood pokrywają się z opiniami
przeciętnego nastolatka z ulicy. Nie trzeba mieć krótkich
włosów by nie lubić szkoły czy dać komuś po łbie na
meczu. W końcu skini z Collinwood byli po prostu
dorastającymi młodzieńcami z klasy robotniczej dobrze
bawiącymi się w swoim towarzystwie. A to, że kibicując
Tottenhamowi mieli mało czasu na reggae nie znaczy,
że każdy skinhead postępował w podobny sposób, do
tego było jeszcze daleko.

WIELKIE WOJNY REGGAE
Reggae wiele zawdzięcza swoim najwierniejszym
fanom - skinheadom, którzy zaadoptowali tę muzykę
jako własną. Wielkie przeboje jak Wet Dream Maxa
Romeo odnosiły oszałamiające sukcesy w knajpach i
pubach na długie miesiące zanim trafiły na
ogólnokrajową listę przebojów.
Sound systemy prowadzone przez ludzi takich jak Sir
Neville The Enchanter szybko zaczęły funkcjonować
poza społecznościami imigrantów z Karaibów i często
trafiały do klubów, do których uczęszczała prawie
wyłącznie biała młodzież, by tam prezentować swoje
płyty. Naturalnie za nimi podążali ich pierwotni fani i w
ten sposób biała i czarna młodzież mogła przetańczyć
razem całą noc i nie wynikały z tego żadne problemy.
Pokój nie trwał jednak długo. W 1970, w tego typu
klubach, przez 9 miesięcy szalała tak zwana "wielka
wojna reggae" i zdarzało się, że brały w niej udział
nawet dziewczyny.
W południowolondyńskim klubie reakcją skinheadów
na piosenkę dua Bob & Marcia - Young, gifted & black
(młody, utalentowany i czarny) było przecięcie kabla od
mikrofonu, rozpoczęcie awantury i odśpiewanie własnej
wersji utworu - Young, gifted & white.
Od 1971 reggae zaczęło tracić swój urok dla białej
młodzieży, zmiana w kierunku śpiewania o babilonie,
Jah i wszystkich tych afrykańskich sprawach
spowodowała, że większość skinheadów znalazła się na
lodzie. Jamajskie dźwięki ponownie zostały ograniczone
do społeczności karaibskich imigrantów.

SŁODKI SOUL
W latach 60-tych czarni amerykańscy muzycy soulowi
współzawodniczyli z jamajskimi gwiazdami o serca i
roztańczone nogi skinheadów. Noce z reggae i soul
miały miejsce po całej Brytanii, a wielu Jamajczyków
coverowało na żywo, na scenie soulowe kawałki. Tak
naprawdę, to do 1969, Jimmy Cliff uważał się za artystę
soulowego, a kompozycje reggae, które tworzył,
przekazywał innym trojanowcom.
Soul i reggae miały ze sobą wiele wspólnego, nic
dziwnego, rozwinęły się przecież z tego samego
gatunku muzyki - rhythm & bluesa. W czasie gdy świat
podbijał rock'n'roll, jamajska muzyka rozwinęła się w
ska, podczas gdy amerykański rhythm & blues spłodził
słodką muzykę soul.
Każde duże miasto Stanów Zjednoczonych mogło się
pochwalić własnym, unikalnym brzmieniem. Z Detroid
pochodziła wytwórnia Tamla Motown ciesząca się
wielkim powodzeniem w połowie lat 60-tych i ponownie
pod koniec tej dekady. W Memphis stworzono metalowe
brzmienie wytwórni Stax, która przyjęła pod swoje
skrzydła późniejsze sławy jak Otis Redding czy Booker
T & The MGs.
Na początku lat 70-tych soul znowu stał się popularny
w UK, duże soulowe rewie miały trasy po wyspach, a na
listach przebojów pełno było soulowych klasyków.

SUNDERLAND - NEWCASTLE
(Artykuł opisujący problemy z kibicami przed meczem
pierwszoligowych drużyn angielskich)

Gang skinheadów próbował wczoraj przemycić
przerażające uzbrojenie na jeden z najważniejszych
meczów sezonu. Składało się ono z ponad 50 sztuk
broni - w tym butelek, noży, gwoździ, widelców,
nożyczek, dłut, młotków i gazrurek. Celem skinheadów
była zadyma z okazji setnego derby płn.-wsch. Anglii
pomiędzy AFC Sunderland a Newcastle United. 5
godzin przed rozpoczęciem meczu na stadionie Roker
Park w Sunderlandzie bandziory przerzuciły worek z
bronią nad 4-metrowym murem otaczającym stadion.
Ale ich plan się nie powiódł dzięki policyjnemu kierowcy.
Kierowca zaczął coś podejrzewać, kiedy zobaczył grupę
około 12 młodzieńców skupionych przy ogrodzeniu.
Zatrzymał się, a młodzieńcy, którzy nosili czerwono-białe
szaliki Sunderlandu uciekli. Policjant wówczas
przeszukał stadion i znalazł worek pełny broni.
Komisarz Ronald Kell powiedział później -"To była
naprawdę przerażająca kolekcja... w złych rękach
mogłaby spowodować znaczne szkody i rany.
Młodzieńcy musieli domyśleć się, że zostaną
przeszukani przed wejściem, więc zdecydowali się
przemycić broń w ten sposób." Kolejny oficer policji
powiedział -"Najdziwniejszym przedmiotem był
drewniany tłuczek do kartofli, który został zaostrzony tak
by zadawać rany po rzuceniu nim."
Inne rodzaje broni w tym naćwiekowane pasy i
łańcuchy rowerowe zostały dołączone do kolekcji po
kontroli policyjnej przed wejściami na stadion. Przed
meczem nastoletni fani Newcastle wtargnęli do
supermarketu i kiedy nie mogli dostać się do kafejki na
pierwszym piętrze, zaczęli rzucać puszkami. Stłuczono 5
szyb. Natomiast w czasie meczu, który zakończył się
wynikiem 1:1, tłum 51 950 widzów nie sprawiał
kłopotów.








SONS OF SKINHEAD

Czasy dla ludzi wciąż były nie najlepsze, szczególnie się to
tyczyło młodzieżowych ruchów. Wbrew zuchwałym i
nieprzemyślanym deklaracjom, że się zostanie skinheadem
przez całe życie, każdy wiedział, że przyjdzie w końcu dzień,
kiedy zawiesi swoje szelki i odstawi glany na dobre. Tak
dzieje się z każdą subkulturą i bardzo mało jest wyjątków od
tej złotej reguły. Dziwaczny punk może dał powód do pisania
dla gazet w jakiś spokojny dzień, ale traktowano go zawsze z
taką wiarygodnością jak potwora z Loch Ness. Czasami nawet
z mniejszą.
Trzeba jednak powiedzieć, że jest coś szczególnego w
przynależności do młodzieżowej subkultury, coś co zostaje w
tobie przez resztę twego życia. Możesz wyglądać zupełnie
inaczej w wieku 30 lat, ale kawałek twego serca jest nadal
przepełniony wiarą do sprawy, aż do dnia w którym umrzesz.
Gdybym dostawał 10 pensów za każdym razem, gdy jakiś
pijany gość zaczepiał mnie z historyjką -"...też byłem
skinheadem", nie musiałbym się martwić jak wypadnie
cotygodniowe losowanie totolotka.

Zostałem skinheadem ze względu na modę i żeby mieć co
robi każdej nocy. To była tylko moda. Chodzi mi o to, że
teraz noszę błyszczące spodnie - pozbyłem się crombie /
Alan Timms, ex-skinhead z Archway, 1971

Wszyscy musimy dorosnąć, zmieniają się też dla nas
priorytety. Nic innego jak gra w Pana i Panią Domu
powoduje, że wyzbywasz się swoich młodzieńczych ideałów.
Jednego roku będziesz szukał po miejscowych straganach
koszuli Brutusa, a następnego pchał wózek dziecięcy. Poza
tym jest praca, w której albo podrosną ci włosy, albo będziesz
musiał sobie szukać czegoś innego by zarobić na swoje
utrzymanie. Dodaj do tego jeszcze fakt, że młodzieżowe
subkultury mają tendencję by wchodzić i wychodzić z mody
bardzo szybko. (...)
Subkultura skinhead była tak silnie związana z młodzieżą
klasy robotniczej, gdy wchodziła w lata 70-te, że wydawało
się niemożliwym by którejś nocy to wszystko znikło. Jacyś
spóźnialscy, zwykle na jakimś wiejskim zadupiu, dopiero
zaczynali strzyc swoje włosy i zakładać glany, podczas gdy
reszta była całkowicie zadowolona z tego kim jest i w co się
bawi, przynajmniej jeszcze przez najbliższy rok czy dwa. Ale
wkrótce coraz więcej zaczęło się wyłamywać i stało się jasne,
że starsi skinheadzi nie zostawią ruchu takim jaki go zastali
swoim młodszym braciom i siostrom.
Gazetom udało się stworzyć wizerunek skinheada jako coś
niewiele więcej niż bezmózgi, zły bandzior. Niektórzy
faktycznie byli właśnie tacy, wielu robiło co tylko mogło by
być w zgodzie z tą etykietką, ale nikomu nie przyniosło to
przychylności z jakiejkolwiek strony. Bycie zgarnianym przez
policję zanim w ogóle doszedłeś do stadionu nie było takie
znowu zabawne, szczególnie 3 razy pod rząd, tak samo jak
dostawanie kosza od każdej choć w połowie przyzwoitej
dziewczyny w mieście. Udawanie głupka, a bycie oskarżanym
przez całe życie, że się jest grupą diabłów i ludzkim śmieciem
to zupełnie inna para kaloszy.
Wielu skinheadów zaczęło zapuszczać trochę dłuższe włosy,
tak że na pierwszy rzut oka nie wyglądali jak członkowie
chuligańskiej brygady. Garnitury i pantofle, które były tylko
ekskluzywnym strojem wieczorowym stały się normą na
każdą porę dnia. Nigdy typowy, skinowski wygląd nie znikł
zupełnie, ale nie było sporu o to kto jest nowym królem na
zamku - nazywał się suedehead.
Suedeheadzi byli wytworem wielkich miast i miasteczek i
często wyprzedzali swoich krajowych pobratymców stylem.
Niewielu skinheadów ubierało się w to co stało się
charakterystycznym strojem sudeheada, ale tylko do końca
1969, kiedy suedeheadzi zaczęli przyjmować tożsamość ruchu
jako własną, szczególnie w Londynie i na południu.
Nazwa suedehead (zamszowe głowy) wzięła się z troszkę
dłuższej niż u skinów fryzury, która nadawała wygląd zamszu.
Włosy były nieco dłuższe i można było już używać do nich
grzebienia, wszystko jednak pozostało w zgodzie z
eleganckim, krótkim strzyżeniem przejętym od skinheadów.
Również sudehead-girls miały nieco dłuższe włosy. Trzeba
przy tym zaznaczyć, że tak naprawdę to niewiele skin-panien
miało króciutko przystrzyżone włosy, choć niektóre chodziły
do męskich fryzjerów by obcinać włosy krótko i zaoszczędzić
trochę pieniędzy, ponieważ damski fryzjer był droższy. Wiele
miało włosy zupełnie normalne, dłuższe i tak samo było w
czasach suedehead. W featherheads i Jean Shrimpion's (typy
obcięcia na skin-pannę) zaczęto dopuszczać dłuższe włosy i
bardziej puszyste fryzury, a na odpowiedniej dziewczynie
efekt był oszałamiający.

Pamiętam to rozszerzyło się na lekkie, błyszczące ubrania,
a ludzie nie udawali, że są tak głupi / Chris Lightbrown,
West Ham Skinhead


Odzież dla obu płci stała się generalnie bardziej elegancka i
trochę wyzywająca. Może nawet jak w stylu mods. Ubranie
sueda mogło składać się z loafersów (pantofle), sta-pressów
levisa (spodnie), perówki i harringtonki (lekka kurtka). Na
jakąś szczególną noc, żaden wydatek nie był zbyt wielki.
Wychodziło się w błyszczących brogues (pantofle),
garniturze, shermance i płaszczu crombie.
Garnitury wciąż były symbolem subkultury, ale zmienił się
ich wygląd, zaczęto nosić te robione z błyszczącego materiału.
Większość skinowskich garniturów była w matowych
odcieniach z moheru i tonics (dwubarwny materiał
zmieniający kolory zależnie od kąta widzenia), albo
substytutów tych materiałów jeśli nie stać cię było na
oryginalną odzież. Sudeheadzi skłaniali się ku jaśniejszym
odcieniom brązu i koloru niebieskiego, a nawet błękitnego
oraz bajecznym, krzykliwym kombinacjom dwubarwnego
tonics. Można też było pokazać się w garniturze we wzory,
albo w kratkowanej spódniczce Prince of Wales, a
minispódniczki typu dogstooth stały się ostatnim krzykiem
mody. Szelki zostały zastąpione przez pasy, a kolejną
ulubioną rzeczą suedów stał się blezer (typ kurtki) z herbem
klubu piłkarskiego.
Niektórzy suedeheadzi nosili nawet parasolki i meloniki, a
ich strój nie różnił się już wiele od stroju przeciętnego
angielskiego dżentelmena. Teraz każdy już wie, że prawdziwy
mężczyzna nie potrzebuje parasolki, ale to nie było tak
pretensjonalne jakby się mogło wydawać. Niewątpliwie,
łażenie napuszonym jak paw z parasolką w dłoni niewiele
miało wspólnego z twardym wyglądem dokera doskonalonym
przez skinów kilka miesięcy wcześniej, ale to nie było tylko
dla ozdoby. Niektóre miały zaostrzone metalowe czubki i
mogły przynieść więcej pożytku niż wymachiwanie pięściami.
Poza tym kiedy padało chroniły twoje crombie przed
przemoknięciem - całkiem dobry powód by je nosić, jeśli
kiedykolwiek spotkało cię to nieszczęście, że czułeś smród
przemoczonego crombie.
Crombie był idealnym płaszczem do eleganckiego garnituru
i obok skromnej harringtonki, był wprost niezbędny dla
szanującej się skinheadzkiej garderoby. Oczywiście, niewielu
skinów mogło pozwolić sobie na oryginalny płaszcz
abercrombie, ale reszta chodziła do krawca, by zrobił im coś
w tym stylu i nikt w to nie wnikał, jeśli twoja podróbka
wyglądała elegancko. Wciąż były popularne baranie kożuchy,
które tak naprawdę nigdy nie wyszły z mody. Tak samo jak
baranie kożuchy, płaszcze crombie były noszone w kręgach
skinheadów już w 1968, ale największy popyt przyszedł na nie
dopiero w 1970. Był nawet odłam zwany crombie-boys, nosili
oni odpowiednią odzież, byli skinami albo suedami, ale mieli
włosy do kołnierza, a czasami nawet dłuższe. Był to
popularny wygląd w niektórych rejonach, szczególnie w płn.
Kent. Biała gwiazda skinhead reggae, Judge Dread, miał
falujące loki, kiedy śpiewał o skinach, podobnie jak wielu
jego wielbicieli, którzy byli skinami pod każdym względem z
wyjątkiem krótkich włosów.
Wkrótce nawet suedeheadzi zaczęli pozwalać swoim
włosom by były jeszcze dłuższe i gdzieś na wiosnę 1971
wielu z nich stało się smoothami (smooth - wygładzony).
Określenie dokładnych dat jest bardzo trudne, gdyż style
zmieniały się w różnym tempie zależnie od miejsca. W
niektórych rejonach smoothsi pojawili się już w lecie 1970,
podczas gdy w innych faza glanów i szelek nigdy się na dobre
nie zakończyła, jeszcze gdzieś indziej skini, suedzi, smoothsi i
boot boysi współistnieli obok siebie w tym samym czasie.

Nie było się skinem, następnie suedem czy smoothsem. To
wszystko się mieszało, ubierałeś się zależnie od okazji /
Roddy Moreno (The Oppressed)

Smoothsów nazywano tak ze względu na ich typ strzyżenia,
który polegał na tym, że włosy były krótkie na czubku głowy,
ale po bokach i z tyłu sięgały aż do kołnierza. Takie same
włosy miał biedny Rod Stewart. Nazywano ich też tak,
ponieważ nosili bardzo wygładzone pantofle bez żadnych
wzorów czy wydzielonych czubków. Zakładali też obrzydliwe
pantofle w układające się faliście wzory zwane norwegami
(nic dziwnego, ponieważ nigdy nie zdobyły żadnego
wyróżnienia w europejski konkursie obuwia).
Smoothsi ubierali się o wiele bardziej przypadkowo niż ich
suedeheadcy odpowiednicy, optując za koszulami z okrągłym
kołnierzem, sztruksami, spodniami a la Miś Rupert (*bohater
komiksu dla dzieci), bluzkami i swetero-bluzkami bez
rękawów zwanymi tank tops, które zwykle spotykało się w
kolorach zestawionych w okropne kombinacje. Jednak na
noce w szerokim użyciu wciąż były garnitury i crombies.
Po raz pierwszy dziewczyny miały dla siebie odrębne
określenie. Smoothie-girls zwane były sorts. Ruch skinhead
początkowo był zorientowany głównie na płeć męską, ale z
biegiem czasu skin-panny rozwinęły własny, unikalny styl
ubierania się. To było kontynuowane przez suedehead-girls, a
od 1971 dziewczyny wypracowały zupełnie własny styl,
wspomniany sort. Włosy były znowu nieco dłuższe, a
najwyższym priorytetem jak zwykle elegancja - standardowy
strój składał się z dwuguzikowego garnituru Trevira, koszuli
Brutusa, wzorzystych trykotowych spodenek albo spódniczek
i tych niezgrabnych butów a la pielęgniarka.
Dla wielu ludzi smoothsi wyglądali całkiem normalnie, bez
jakiegoś oczywistego uniformu czy identyfikatora. W
porównaniu do poprzednich subkultur przechodzili prawie
niezauważeni przez kogoś patrzącego z poziomu ulicy.
Faktycznie, wszystkie więzi z ich przodkami skinami
wydawały się zaniknąć, mimo że większość smoothsów była
parę lat wcześniej skinheadami. Ta subkultura nigdy nie
zdobyła też masowej popularności jaka była wcześniej
udziałem skinów, nawet mimo faktu, że poziom przemocy w
futbolu osiagnął w sezonach 1970/71 i 1971/72 niespotykany
dotąd poziom. Koło zatoczyło pełny obrót, nadeszła druga fala
boot boysów.

To śmieszne, im dalej wchodziłeś na terytoria czarnych
gangów tym widziałeś starszy styl. Niektórzy z nich wciąż
nosili glany podczas gdy my zakładaliśmy już brogues.
Gliny zatrzymywały nas jeśli chodziliśmy w glanach.
Brogues wyglądają raczej niewinnie, ale też można nimi
nieźle dokopać / Bob, 18 letni "porucznik" z załogi boot
boysów - Birmingham's Quinton

Podczas gdy smoothsi zdawali się przejąć takie aspekty
kultury skinhead i suedehead jak styl, to boot boysi
ograniczyli się do zwyczajów stadionowych. Suedzi i
smoothsi byli początkowo subkulturami wyłącznie z południa,
choć ich typ ubierania się (a szczególnie płaszcze crombie)
rozpościerał się o wiele dalej. Z drugiej strony boot boysów
można było znaleźć po całej Brytanii i byli oni z pewnością
naturalnym rozwinięciem się ruchu skinhead.
Muzyka i moda grały w życiu boot boysów drugorzędną
rolę, wszystko sprowadzało się do zadym i bitw o terytoria -
mogła to być wieś, miasto, stadion czy pub. Soul i reggae
wciąż były popularne, ale wielu słuchało po prostu tego co
było na listach przebojów, albo tego co słuchano tam gdzie
mieszkali. Subkultura miała więcej wspólnego z życiem gangu
niż z czymkolwiek innym.
Gangi boot boysów były zwykle zwane mobs (banda,
grupa). Młodsi formowali mniejsze grupy zwane stars
(gwiazdy) skupione wokół rdzenia złożonego ze starszyzny.
Tak więc mogła istnieć Holmesdale mob w skład której
wchodziło Holmesdale star. Trochę tak jak są zorganizowani
chuligani piłkarscy w teraźniejszości. Co więcej zdarzały się
nawet boot girls, które formowały własne mobs, często nawet
z nazwą.
Większość boot boysów było wcześniej skinheadami, choć
raczej nie przechodziło przez fazy suedehead i smooth.
Najczęściej byli w wieku około 20 lat i postrzegali się jako
coś lepszego od skinów - starsi i mądrzejsi. Po prawdzie to ci
skinheadzi, którzy przetrwali do lat 70-tych byli zwykle
odrzucani przez boot boysów jako zacofany relikt przeszłości.
Chodziło o to, że skini kiedy chcieli dostać się do pobliskiego
miasta, zbierali się i zastanawiali jakim autobusem tam
pojechać, tymczasem boot boysi potrafili zorganizować całą
flotyllę samochodów i busów.
Najważniejszą rzeczą w egzystencji każdego boot boysa był
futbol. W tym okresie białe fartuchy rzeźnickie, często z
wymalowaną na plecach nazwą drużyny, poplamione dla
większego efektu krwią stały się najpopularniejszym ubiorem
na stadionach. Legenda mówi, że to szaleństwo zostało
zapoczątkowane na stadionie Chelsea - Shed, ale wkrótce
stało się to ulubionym strojem wariatów na stadionach całej
Anglii. Do tego były jeszcze mniejsze armie "drużków",
którzy przejęli białe garnitury z filmu Mechaniczna
Pomarańcza ze względu na ultra-przemoc jaka się z tym
filmem wiązała.
Klubem który cieszył się największym poparciem
chuliganów był Manchester United, zostawiając w tyle takie
drużyny jak Tottenham, Stoke City czy West Ham. Media
potęgowały to jeszcze i wiele meczów kończyło się
awanturami, szczególnie z udziałem manchesterskiej Red
Army. Kamery wiadomości telewizyjnych zawsze starały się
przy tym być, a każdy próbował się przed nimi popisać. Wciąż
było wiele rywalizujących ze sobą grup i zwykłemu
miłośnikowi futbolu nic nie groziło, póki zajmował się
własnymi sprawami i nie włączał do awantury. Nawet
chuligani nie demolowali tak często jak w czasach, gdy
zmieniali wygląd kolei brytyjskich, choć jeden z pociągów
został porwany !
Nie licząc glanów i zadym, stadionowi boot boysi nie mieli
wiele wspólnego ze skinheadami, którzy panowali w
poprzednich sezonach, a od 1972 wszelkie ślady stylu
skinhead zostały w zasadzie ograniczone do północy kraju,
gdzie subkultura przetrwała aż do 1974. Oczywiście, ruch
nigdy nie zamarł totalnie, ale jego sztandar nosiły już tylko
jednostki.

Zawsze będę pamiętał jak chodziłem ze swoim starszym
bratem do wesołego miasteczka. Tam zawsze grali muzykę
ska jak Live Injector czy Monkey Spanner. Nie takie
gówno jak dzisiaj. Tak samo było ze stadionowymi
piosenkami, które miały teksty pod muzykę najbardziej
popularnych wówczas przebojów. Co się stało z tymi
wszystkimi wspaniałymi piosenkami ? / Martyn Sears,
skin z Sittingbourne

Sklepy na High Street miały na swoich półkach nową
odzież, by przyciągnąć następną generację, próbująca
odnaleźć swoje miejsce w skomplikowanym, nastoletnim
świecie. Reggae straciło swój urok dla białej młodzieży gdy
zaczęło skupiać swoje talenty w kierunku śpiewania o Jah,
rastafarianiźmie i Afryce. Nowym szaleństwem stała się
muzyka glam, a wielu chuliganów zainteresowało się takim
yobbo ekipami jak Slade czy Mott The Hoople. Nawet soul
został usunięty w cień przez funk i disco, a w biznesie
muzycznym największą rolę zaczęli odgrywać ludzie tacy jak
John Travolta. Skinhead nie poszedł jednak w kompletne
zapomnienie. A gdy Judge Dread realizował w wytwórni
Cactus album Last of The Skinhead (Ostatni Skinhead) i swój
klasyk Bring Back The Skins (Niech powrócą skini) na pewno
nie przypuszczał, że jego za parę lat jego życzenie stanie się
rzeczywistością.

Suplement do Sons Of Skinhead

OTO NADCHODZI JOHNNY REGGAE
Dla niektórych Jonathan King był nikim więcej niż
znanym gadułą, ale przyznajmy mu to co należne. W
końcu zawsze mówił to co chciał powiedzieć, a nie to co
inni chcieli usłyszeć i z tego choćby względu zasługuje
na trochę szacunku.
Pod koniec lat 60-tych i na początku 70-tych King
prowadził podejrzany muzyczny interes. Podczas gdy
wszystkie pretensjonalne, stare pryki pracowały nad
koncepcjami swoich albumów, Pan King wydawał
mnóstwo papkowatych przebojów pop, mając więcej
pseudonimów niż przeciętny człowiek ciepłych obiadów
w życiu.
W 1970 jednym z najbardziej zaskakujących hitów (3
miejsce na listach) był kawałek Johnny Reggae
wykonywany przez The Piglets (wytwórnia Bell).
Opowiadał on o "naprawdę eleganckim, starszym
gościu", który nosił "ubranie w prążki z dwubarwnego
tonics" i patrzył w oczy swojej dziewczynie "kiedy
strzelał". Oczywiście The Piglets nie istniało poza
studiem, a uważniejsze przyjrzenie się eleganckiemu
drukowi na singlu objaśnia nam, że nagranie zostało
"wymyślone, stworzone i wyprodukowane pod
kierownictwem Jonathana Kinga". Kapela była niczym
więcej jak początkującą piosenkarką, podrabiającą
londyńską gwarę i udającą 13 letnią dziewczynę.
Co śmieszniejsze King miał nadzieję, że nagranie
będzie ostatnim gwoździem do trumny reggae, ale o
ironio jest on postrzegane dziś przez wielu skinheadów
jako klasyk reggae. // A oto jedna z reakcji na produkcję
Kinga // Jonathan King pokazał w końcu ile jest wart. Nie
pojmuję jak można chwalić skinheadów za to, że są czyści i
prostolinijni. Codziennie czytamy w gazetach jak gangi tych
"niewiniątek" biją ludzi. Proponuję, że jeśli on tak lubi skinów
to niech pójdzie na stadion Shed i stanie wśród fanów Chelsea
w szaliku drużyny przyjezdnej. Chętnie przyjdę i zobaczę co
się wtedy stanie. Powstańcie hippisi i zobaczcie ilu nas jest ! /
C.Brooks.

RICHARD ALLEN
Prawdopodobnie najsłynniejszym skinheadem
wszechczasów jest Joe Hawkins. Niezły wyczyn jak na
bovver boya (*bovver boy to slangowe określenie
niektórych subkultur jak tedsi, modsi czy skinheadzi,
pochodzi od słowa bother - niepokoić, wymawianego w
cockneyu jako bovver), który istniał tylko na kartkach
wątpliwej jakości, gazetowych broszur zapisanych przez
jego stwórcę, Richarda Allena.
Joe pojawia się po raz pierwszy w 1970 w noweli
Skinhead opublikowanej przez New English Library.
Subkultura była wówczas u szczytu swego powodzenia,
a przygody starego Joe Hawkinsa musiały być czytane
przez każdego szanującego się skinheada. Sprzedano
tysiące egzemplarzy książki, a rozgłos jaki jej
towarzyszył jeszcze zwiększył popyt. Pod koniec roku
Skinhead był w pierwszej dziesiątce najlepiej
sprzedających się książek, a tak czy siak najwięcej na
tym skorzystał Richard Allen (prawdziwe nazwisko
James).
Wkrótce Allen wydał kontynuacje tematu pod tytułem
Suedehead, w której Joe zgodnie z duchem czasu
zmienia się razem z całą subkulturą. Później co parę
miesięcy wychodziła kolejna książka, próbująca
wykorzystać najnowszą fantazję młodzieży. Smoothies,
Boot Boys, Terrace Terror (Stadionowy Terror), aż po
Punk Rock i Mod Rule.
Obecnie panuje trend by uważać nowele Richarda
Allena za bezwartościowe śmiecie. Jeżeli Joe nie jest w
łóżku z jakąś panienką, to właśnie używa swych glanów
na jakimś biednym bastardzie, poza tym uprawia paki-
bashing, albo planuje jakąś kradzież, czy coś w tym
stylu. Niech mnie licho, ale nie wiem jak on mógł jeszcze
znaleźć czas by zabić gliniarza. Cóż, już przed końcem
każdej noweli mogłeś liczyć na starego Joego i wszystko
musiało skończyć się dla niego dobrze.
Mnóstwo postaci podlega też regułom tego
dwuwymiarowego świata, szczególnie dotyczy to płci
żeńskiej. Większość z nich miała maślane nogi i była
dobra jedynie do tego by padać Joemu do nóg.
Oczywiście fikcja to fikcja i mógł trafić się jakiś rozdział
opisujący Joego, jak idzie w środowy wieczór do
frytkarni by zobaczyć, że jest zamknięta. Ale historyjki
stawały się co raz bardziej fantastyczne w miarę jak ich
twórca rozwijał wątek. W Top Gear Skins wyszedł
daleko poza granice rzeczywistości. Nowela ta
opowiada o amerykańskim chłopcu Royu Bairdzie, który
zaczyna opiekować się gangiem skinów i wciąga ich do
wyścigu automobilowego. Ot gadki o zeskrobywaniu
błota z cylindrów. Ale do tego czasu nowele Richarda
Allena stały się częścią pop-kultury, tak że znalazły się
nawet w spisie lektur na szkolny egzamin z literatury
angielskiej.
Teraz łatwo można je odrzucić, ale na początku lat 70-
tych, to były najlepsze książki na jakie stać było skinów.
Czytanie jak w każdym rozdziale Joe uprawia seks, lejąc
kogoś w międzyczasie, było materiałem, który najlepiej
wyrażał skinowskie marzenia. Między 10 a 21 rokiem
życia nie trzeba ci więcej.

Joe był dumny ze swych glanów... grubo
podzelowanych, podkutych, tak że ciężko było je
nosić, ale jeszcze ciężej dostać nimi w żebra /
Richard Allen, Skinhead

Przyznajmy Allenowi co mu należne. Przedarł się
przez subkulturowy labirynt i udokumentował
zmieniające się fazy ruchu skinhead, nawet jeśli jego
książki nie wgłębiały się w szczegóły i muzykę. Ale czy
to ważne co leciało w radio, przynajmniej dopóki
dostawałeś dawkę soft porno gdy Joe wsiadał na swoją
kolejną zdobycz.
Nowele Richarda Allena to : Skinhead, Suedehead,
Skinhead Escape, Skinhead Girls, Boot Boys,
Smoothies, Trouble For Skinhead, Sorts, Top Gear Skin,
Demo, Skinhead Farewell, Glam, Terrace Terror,
Dragon Skins, Knuckle Girls, Punk Rock i Mod Rule.

FOOTBALL GUIDE
Fragmenty przewodnika dla piłkarskich chuliganów
sporządzonego przez londyńskiego ex-skinheada Chrisa
Lightbrowna, który później rozpoczął pracę w dziale
sportowym The Sunday Times.

LIVERPOOL - Wszystko co słyszałeś o kibicach
Liverpoolu i ich The Kop to prawda. Są przyjacielscy,
gościnni i dowcipni. Jest tu 30 000 gości, którzy mogą
zabrać cię na drinka i wytłumaczyć ci, dlaczego twoja
drużyna dostanie baty tego popołudnia. Ale sorry, ludzie,
jest tu coś takiego jak The Young Kop, którzy
specjalizują się w nagłym wpadaniu na dworzec
kolejowy Lime Street przed i po meczach w celu
poturbowania przyjezdnych. Ale nie przejmuj się, nie są
aż takim niebezpieczeństwem jak na takie miasto jak
Liverpool, a mogą być jeszcze mniej skłonni do ryzyka,
gdy powstrzymuje ich megafon na Lime Street
zapowiadający - "kibice z Londynu wysiadają właśnie na
peronie 8".
EVERTON - Zupełne przeciwieństwo ich sąsiadów, od
których dzieli ich 500 metrów parku Stanleya.
Przyjeżdżasz na Goddison i spędzasz popołudnie w
towarzystwie najbardziej żałosnych dziadów w pierwszej
lidze. Ich gangi chuliganów są tak podzielone między
sobą, że nie mogą skupić się na przyjezdnych
cokneyach czy innych gościach. Prawdopodobnie
mógłbyś nawet wleźć na zajmowaną przez nich trybunę
- Gladwys St. Sobotnie popołudnia na Goddison są jak
herbatka u Królowej.
NEWCASTLE - To znajduje się gdzieś po środku krainy
zwanej nigdzie. Ktoś wreszcie mógłby im powiedzieć, że
ruch skinhead już się skończył. Przyjezdny z południa
może pomyśleć, że cofnął się trzy lata wstecz,
oczywiście jeśli przeżyje okropną podróż i ceny biletów.
Do tego panuje tu takie dziwactwo, że możesz znaleźć
się w dużym niebezpieczeństwie jeśli jesteś po
niewłaściwej stronie wieku 30 lat. Tu jest tradycja, że
walki zaczynają się gdy chłopcy (którzy wszędzie są w
tym czasie chuliganami) stają się mężczyznami.
MANCHESTER UNITED - Najbardziej niebezpieczne
miejsce w Anglii dla przyjezdnych. Kiedy wysiadasz na
dworcu Piccadilly szybko się z niego wydostań. Kiedy
idziesz na stadion - NIE IDŹ przez Stratford End, to
miejsce gdzie kanibalizm na Wyspach Brytyjskich jest
najbliższy spełnienia. Uważaj na puby i nie wchodź do
żadnego baru. Nie noś żadnego szalika, a jeśli mówisz
londyńską gwarą zapomnij ją na te popołudnie. Weź
raczej słownik angielsko-manchesterski...

SLADE
Jeśli przychodzi określić jak nazywała się pierwsza
skinheadzka kapela, to zazwyczaj ludzie wskazują na
Slade z Wolverhampton. Reggae i soul należały do
skinów ale tylko od strony muzycznej. Większość
artystów była czarnymi Amerykanami i Jamajczykami,
którzy poza miłością do dobrej muzyki mieli niewiele
wspólnego ze swoimi wielbicielami - skinheadami.
W tym czasie większość białych muzyków była
zainteresowana tworzeniem muzyki odpowiedniej
jedynie dla hippisów, a jedyny kontakt jaki mieli ze
skinheadami to gdy tamci chcieli przerwać ich występy.
Slade z drugiej strony byli młodymi, białymi chłopakami
z klasy robotniczej i stali się pierwszą grupą ubierającą
się według mody skinhead. Spójrzcie tylko na ich zdjęcia
z pierwszego albumu Play It Loud (Polydor), a
zobaczysz, że są łysi jak należy i noszą glany i szelki.

Skini są po prostu zwykłymi dzieciakami,
zarabiającymi w końcu na własne utrzymanie.
Nosimy glany i szelki bo lubimy je nosić. / Noddy
Holder, Slade

Sorry za rozwiewanie złudzeń, ale Slade to nie byli
skini, którzy sformowali kapelę i stali się dzięki temu
znani. Prawda jest taka, że gdy skini po raz pierwszy
zaabsorbowali opinię publiczną w 1969, Slade w ogóle
nie przebywali w kraju. Jako grupa wynajętych muzyków
grali reggae i soul przez 4 miesiące w rezydencji na
Bahamach, co więcej, do końca nienawidzili obu
wymienionych stylów muzyki !
Kiedy Ex-Animals Chris Chandler zobaczył ich po raz
pierwszy w londyńskim Rasputin Club, byli ni mniej ni
więcej kapelą grającą same covery. Jest nawet trochę
zdjęć a tego okresu i na wszystkich mają długie włosy.
Nie dzięki temu ktoś zwrócił na nich jednak uwagę,
ponieważ w ciągu kilku miesięcy odkąd Chandler został
ich menadżerem, chłopaki przeistoczyli się w skinów.
Na początku kapela nie chciała się na to zgodzić, ale
Chandler wyperswadował im, że skinheadzi płaczą za
grupą z którą mogliby się identyfikować, a to miał być ich
paszport do wielkich sukcesów.
Slade istniał już od 1966 i nie zaszedł od tego czasu
zbyt daleko. Nie mieli więc nic do stracenia i nawrócili
się w ciągu jednej nocy do sprawy skinhead. Tak
naprawdę niewiele im to pomogło, ponieważ swój
pierwszy przebój, cover Little Richarda, Get Down And
Get With It wylansowali dopiero w 1971. A do tego
czasu zdążyli już zdystansować się od skinów i byli na
swojej drodze do stania się długowłosymi ciurami glam
rocka, których tak dobrze znamy i kochamy.
Reszta to historia, w której Slade starał się jak tylko
potrafił zmordować zasady gramatyki angielskiej tytułami
takimi jak Skweeze Me Pleeze Me czy Mama Weer All
Crazee Now.
Następnym razem nazwę Slade skojarzono ze
skinheadami dopiero w 1978 kiedy grali podczas Graet
British Music Festival, gdzie bitwy między skinami a
modsami podczas występu The Jam, skończyły się
wypadkiem śmiertelnego zranienia nożem.

CLOCKWORK ORANGE
Niewiele filmów wzbudziło tyle kontrowersji co
Mechaniczna Pomarańcza Stanleya Kubricka. Oparta na
książce pod tym samym tytułem opowiadała o ultra-
przemocy, ale jej głównym przesłaniem była wolność
wyboru. Niestety, nie potrafili tego dostrzec cenzorzy i
jak dotąd, choć film jest niewątpliwie wybitny, nożyczki
cenzorskie są nadal w akcji.
Realizację Mechanicznej Pomarańczy ukończono
ostatecznie w 1971, tuż po Straw Dogs (Nędzne Psy),
kolejnym filmie który spowodował podskakiwanie
strażników narodowej moralności. Część władz
lokalnych zaczęła zakazywać projekcji i podniósł się taki
rwetes, że Kubrick wycofał Mechaniczną z szerokiego
rozpowszechniania po 61 tygodniach od premiery. Były
nawet pogłoski, że zrobił to ponieważ grożono mu
śmiercią, ale bardziej prawdopodobne wydaję się, że
miał dość stałego cenzurowania filmu.
Film był utrzymany w specyficznym klimacie,
fascynującym ówczesnych skinów i wielu, którzy
obejrzeli film, zrobiło to nie jeden ale kila razy. W tym
czasie media grzmiały, że film prowokuje kłopoty, a
każdy akty przemocy nazywano od razu "mechaniczną
zbrodnią".
Kubrick nakręcił Mechaniczną w osławionych
londyńskich dzielnicach położonych w pobliżu Tamizy.
Filmowa wersja wiernie oddawała to co było zawarte w
książce, a jedyną zasadniczą zmianą było to, że starsza
dziewczyna zastąpiła dycholatkę w scenie gwałtu. (no
cóż, nie zgodziłbym się z autorem Skinhead Bible, że
była to jedyna poważna zmiana). Dycholatka to było
jedno ze słów używanych przez młodych chuliganów,
którzy porozumiewali się w języku zwanym nadsat,
częściowo pochodzącym od londyńskiej gwary -
cockney, a częściowo z rosyjskiego. Na początku może
się to wydać trochę pogmatwane, ale później szybko się
w tym połapiesz.
Głównym bohaterem filmu jest Alex Delarge, lider
gangu świrusów. Trafia on w końcu do więzienia
oskarżony o liczne zbrodnie, ale zostaje wypuszczony
pod warunkiem, że zgodzi się poddać nowej kuracji dla
kryminalistów. Oparta na praniu mózgu i podawaniu
narkotyków kuracja zaszczepia w nim wstręt do
przemocy, który objawia się bólem gdy chce jej użyć.
Grupa liberałów twierdzi, że został pozbawiony
możliwości swobodnego wyboru i historia toczy się dalej
z naszym Alexem w roli pionka w politycznej rozgrywce.
Alex i jego kompani ubierali się zgodnie ze stylem,
który Kubrick określił jako koktajl elegancji miejskiego
dżentelmena i stroju ówczesnego boot boysa. Z drugiej
strony, Mechaniczna też wpłynęła na kształtowanie się
ulicznego stylu i spowodowała, że niewielki odłam
subkultury skinhead zaczął się ubierać jak bohaterowie
filmu. Pokazywali się na meczach ubrani w białe
garnitury, glany i meloniki, a po meczach ruszali do akcji
w prawdziwym stylu horrorshow.
Wycofanie filmu z rozpowszechniania w 1972
zwiększyło jeszcze jego złą sławę, a pamięć o
Mechanicznej Pomarańczy przetrwała dzięki nadejściu
ery video. Film pojawił się ponownie, tyle że na pirackich
kopiach i tak zaczęło się kopiowanie z kopii, aż do dziś
gdy tylko nieliczni skini nie mają filmu w swojej kolekcji.
Niewielu ma wersję kryształowej jakości, ale jest całkiem
sporo kopii, które są nienajlepszej jakości tylko w
pewnych fragmentach i wciąż się cieszą dużą
popularnością. Przynajmniej tak słyszałem.
Jak na dzisiejsze warunki, to sex i przemoc z
Mechanicznej nie szokują już tak bardzo i wiele kin
pokazywało film pod zmienionym tytułem, choć nie
zawsze z najlepszym skutkiem. W 1986, 30 ubranych w
meloniki skinheadów rozrabiało podczas pokazu
Mechanical Fruit, tak że kino zrezygnowało z dalszych
projekcji przewidzianych na cały tydzień ograniczając się
tylko do tego jednego razu.
Nadal jednak Clockwork Orange musi być jednym z
najbardziej popularnych filmów na scenie
undergroundowej, szczególnie wśród kapel skinowskich.
The Violators, Blitz i Clockwork Soldiers
wykorzystywali motywy filmu z dobrym skutkiem. Singiel
The Angelic Upstarts Teenage Warning wyszedł z
pomarańczą i kluczem na okładce. Last Resort nagrali
jako The Warriors kawałek Horrorshow, a Major
Accident z Darlington bardzo udanie wykorzystali
clockworkowe wątki.
Jednak najbardziej znaną clockworkową kapelą jest
The Adicts. Ubierają się jak bohaterowie filmu i grają
punkową wersję 5 symfonii Ludviga von słuchanego
przez Alexa. Zatytułowali nawet jeden ze swych
albumów Smart Alex.



























































Angels with dirty Faces

Kiedy punk zaczynał swoją krucjatę by przewrócić porządek
świata to musiała być sobota albo niedziela. To jest
jednoznaczne, ponieważ punk nigdy nie był spontaniczną
uliczną rebelią, wbrew narosłym wokół tego mitom. Był
bardziej jakimś niedzielnym szokowaniem, zachowaniem
wyrosłym z jakże ogólnej mody i akademii sztuk. A wszystko
to miliony kilometrów od zasmarkanych dzieciaków, zbyt
zajętych kopaniem piłki by przyłączyć się do punkowej
brygady.
Punk był po prostu największym rock'n'rollowym
szwindlem. Trzeba jednak przyznać, że grupy takie jak Sex
Pistols czy The Clash przynajmniej dały będącemu w zastoju
przemysłowi muzycznemu tak potrzebnego kopa w jaja,
tworząc ożywczą alternatywę wobec papkowatego popu i
dinozaurów rocka. A kto zdobędzie majtki Mary Whitehouse
(*znana strażniczka moralności), na tego od razu głosuję, ale
to nie jest wielka zdobycz, nieprawdaż ? Kilka przekleństw
podczas spokojnego pod każdym innym względem
telewizyjnego wywiadu Billy Grounda z Sex Pistols nie
stanowiło doprawdy jakiegoś strasznego pogwałcenia prawa i
porządku. Idź na boisko pierwszej lepszej podstawówki, a
usłyszysz gorsze słowa, ale to wystarczyło by Pistolsi znaleźli
się na pierwszej stronie każdej gazety, a ich Anarchy In The
UK podbiło listy przebojów. Nieźle jak na kapelę zebrana w
krótkim czasie przez ich menadżera Malcolma McLarena, po
to by wedrzeć się na koncerty do szkół artystycznych i
wypromować jego sklep Sex z drogimi ciuchami przy King's
Road.
Nic dziwnego, że ten punk stał się bardzo szybko częścią
ustalonego porządku, którym wydawał się tak bardzo
pogardzać. Kiedy zrobiła się z niego moda z High Street z
cenami z High Street, stał się rezerwatem bardziej dla tych
których było na to stać, niż dla tych którzy to naprawdę czuli.
Kupowanie gotowych, poszarpanych spodni za 30 funtów na
King's Road trudno było nazwać przeciwstawianiem się
systemowi, tak samo jak płacenie 5 funtów za porwaną,
siatkowaną koszulkę. Chodzi mi o to, że raz prawie byłem już
punkiem, ale odrzuciłem naszywkę z anarchią raz na zawsze.
Przed 1978 wszystko wydawało się już jasne. PUNK IS
DEAD. Kolejne skurwione pióro w kapeluszu przemysłu
muzycznego. To stało się bardziej pluciem na kapele niż
buntowaniem się przeciw społeczeństwu. Nawet nie
nazywano tego już punkiem. Nowa fala była najnowszym
krzykiem mody. Inspirujący punkowy zin Sniffin' Glue wydał
swój ostatni numer, The Roxy zamknęła swoje drzwi. W The
Roundhouse zbierali się miłościwi hippisi, a Johnny Rotten
podsumował to wszystko na pożegnalnym koncercie Pistols w
San Francisco pytając się publiczności -"Czy nie mieliście
uczucia, że właśnie zostaliście oszukani ?". Nawet grupy jak
The Stranglers, które dały nam punkowe hymny jak No More
Heroes porzuciły małe kluby, by grać w Ally Pally i innych
chujowo-rockowych miejscach, w których można było
upakować 6 000 lemingów.
To mogło być końcem tego wszystkiego, gdyby nie to, że
tysiące dzieciaków pozostało na lodzie. Karta uprawniająca do
pobierania co 2 tygodnie zasiłku nigdy nie była przepustką do
świata projektantów. Ale to nie miało znaczenia, ponieważ
garstka kapel wciąż była postrzegana, jako grająca punk tak
jakby on nadal żył. I żadna z nich nie wykrzykiwała o
anarchii. Żadna nie grała na tyle ciężarówki (*znane kapele
punkowe jak Clash często grały na ciężarówkach jadących na
czele jakiś pochodów czy manifestacji) dopóty miała
zapewniony kolorowy telewizor w hotelu i wannę pełną
ciepłej wody. To był właśnie punk, najbardziej uczciwy i
orzeźwiający, wypływający prosto z serc grup takich jak
Sham 69, Cock Sparrer, Menace i Skrewdriver.
Takie grupy były zwykle schowane na samym dole plakatu
reklamującego koncert i podążały typową drogą większości
kapel supportowych. Do nikąd. Ale nie można było tak łatwo
zignorować tą wesołą bandę. Oni przyszli do ciebie z całą
subtelnością kija bejsbolowego. A pod koniec '77 nadszedł
czas Jimmy Purseya i jego kompani, gdy zaczęli zapełniać
kluby według swoich własnych praw, grając takiego punka,
jakim powinien on być od samego początku. Uliczna muzyka
dla dzieciaków z ulicy.
Nadejście street punka oznaczało również renesans
skinheadów. Jakkolwiek odrodzony ruch nie był kopią przez
kalkę i poza nazwą miał niewiele wspólnego ze swoimi
przodkami z '69. De facto większość nowych skinheadów
zaczynało jako nic więcej niż łyse punki, którzy postanowili
szokować trochę inaczej by zdystansować się od tego całego
zamieszania klasy średniej jakim zaczął stawać się punk.
Powrót skinowskiego wyglądu po prostu nie miał miejsca.
Dużo wody upłynęło w rzekach i owa generacja
odzwierciedlała czasy w których żyła. Zamiast krótkich
włosów (po nasadce nr 2 lub 3) normą stał się meszek na
głowie albo nawet kompletnie łysa glaca. Nadal noszono
glany tak jak wcześniej, ale były one eksponowane w całości,
spodnie podwijano aż do końca cholewy buta. Co więcej,
popularne stały się glany od 14 do 22 dziurkowych, a w
niektórych przypadkach sięgały prawie kolan, zanim je
zawiązałeś nie było już po co wychodzić.
A zamiast standardowych tatuaży umieszczanych na
ramieniu, subkulturę nawiedziły tatuaże robione na twarzach.
Teraz oczywiście, tatuaż jest sprawą indywidualnego wyboru,
ale wystarczy powiedzieć, że większość dzieciaków łażących
z tatuażem MADE IN BRITAIN na swoim czole później
mocno żałowała swojej decyzji. Co gorsze, większość
profesjonalnych studiów nie chciała robić dziarg na twarzach,
tak więc liche egzemplarze były wykonywane przez niezbyt
uzdolnionych typków z bocznych uliczek. W jakiś zły dzień
sprawy mogły potoczyć się jeszcze gorzej, szczególnie gdy
pozwoliłeś swojemu pijanemu kumplowi by wziął się do
roboty z igłą i butelką tuszu. Ała ! A przy tatuażach nie
dostawałeś drugiej szansy jeśli został zrobiony jakiś błąd
ortograficzny, albo źle wybrano odstępy i kończyło się tym, że
miałeś wydziargane na końcu mocno ściśnięte słowo.

"Ten jeden jest dla ciebie !" - Jimmy Pursey wskazał
palcem na studenta, który był wśród publiczności,
zaopatrzonego w ciuchy z King's Road, wydającego zina,
śmierdzącego klimatem klasy średniej. Kawałek nazywał
się "Hey Little Rich Boy" / Tony Parson, NME, 1977

Słowo BRITTISCH biegnące przez środek czoła w żaden
sposób nie przynosiło ruchowi skinhead chwały, a tylko
przyczyniało się do przydawania wiarygodności wątpliwym
szokująco-przerażającym, gazetowym historyjkom. Po
prawdzie to niektóre typki uważające się za skinheadów
powinny lepiej dać sobie wytatuować domowe adresy na tych
swoich szpetnych gębach, na wypadek gdy zapomną gdzie
mieszkają. Łyse punki, boneheadzi, nazywaj ich jak chcesz.
Nie mieli nic wspólnego z duchem '69, który polegał zawsze
na ubieraniu się ostro, ale elegancko.
Co więcej ci nieliczni skinheadzi, którzy przetrwali jałowe
lata glamu, disco i rocka nie mieli z tym nic wspólnego.
Subkultura nigdy zupełnie nie zniknęła, ale nawet w dużych
miastach jak Londyn, spotkanie skina którego się nie znało,
było tak prawdopodobne jak wygrana w totolotka. Jeżeli więc
się to zdarzyło przerywałeś to co miałeś do roboty i ucinaliście
sobie pogawędkę przy kuflu czy trzech. Coś takiego nigdy się
nie przyjęło wśród skinów będących pod wpływem punka.
Jeśli jakiś zawędrował przypadkiem do pubu tradycyjnych
skinów pokazywano mu szybko gdzie są drzwi. A głowa
wylatywała pierwsza. Prawdziwi skinheadzi mieli o wiele
więcej poczucia dumy z tego kim są, by patrzeć na
pryszczatego chłopaka, który wykorzystywał swoje skinostwo
do straszenia starych bab i sępienia dziesięciopensówek od
zdumionych przechodniów.
Jimmy Pursey powiedział raz, że gdyby punk pojawił się
gdzieś koło 1969, skini mogliby go pokochać, ale jest dużo
bardziej prawdopodobne, że odrzuciliby go jak muzykę
greasersów i hippisów. Z pewnością każdy osobnik w
skórzanej kurtce i mokasynach zostałby potraktowany glanem,
jako część skinowskiej rozrywki z okazji świąt.
Podobnie, nic nie denerwowało dobrze ułożonego tedsa
bardziej niż parszywy urwis punk, łażący wokół w podartej i
pogniecionej kurtce z mnóstwem suwaków. Nic w tym
zaskakującego, obaj byli produktami Malcolma McLarena,
który miał mnóstwo tedsowskiej odzieży, która pozostała od
czasów kiedy Sex został przemianowany na Let It Rock i
obsługiwał nastoletnich brytyjskich buntowników.

Oto jest pasja i złość zbuntowanego młodzieńca / Adrian
Thrills o Jimmym Purseyu, NME, 1978

Latem 1977 kiedy bitwy pomiędzy punkami a tedsami na
King's Road stały się regularna atrakcją turystyczną na
weekendy, tradycyjni skini często wspomagali tedsów
podczas gdy nowa generacja stanęła po stronie punków. Duma
i tradycja przeciw szyderczemu lekceważeniu wszystkiego i
wszystkich. Zwykle kończyło się na wzajemnym obrzucaniu
się mnóstwem obelg i na pojedynczych bójkach, gliny
doskonale to rozumiały, ale pismaki a nawet część prasy
muzycznej zrobiły z tego prawie III wojnę światową.
Szkoda, że jedna kapela nie została w domu tego lata -
punkowa załoga z Blackpool - Skrewdriver. To była ich
pierwsza trasa po wyspach i gdy załadowywali sprzęt do
samochodu po koncercie w The Roxy zostali zaatakowani
przez grupę tedsów. Najgorzej na tym wyszedł perkusista
grupy Grinton, który stracił kilka zębów i musiano mu założyć
23 szwy po tym jak dostał mikrofonem w usta. Następnego
dnia skradziono samochód grupy wraz z całym sprzętem, a Ian
i chłopaki zostali z 82 pensami bez środku transportu i
możliwości powrotu do domu. Nic dziwnego, że swój drugi
singiel Anti-social zadedykowali tedsom.

Skrewdriver pojawili się na naszym koncercie w Camned
wkrótce po tym jak przyjechali do Londynu, oni wyglądali
jak hippisi. Następnym razem gdy ich zobaczyliśmy oni
byli już skinheadami ! / Steve Burgess (Cock Sparrer)

Mijały miesiące, punk zaczynał być powszechnie
akceptowany, a nowa generacja skinheadów zaczynała się od
niego dystansować i potrzebowała własnej tożsamości.
Powrócił stary styl, a crombies, szermanki, stapressy i brogues
przemieszały się swobodnie z glanami i plamiakami. Wygląd
z '69 z akcentami z '76. większość zaczęła też czerpać więcej
dumy ze swego wyglądu. preferując elegancję ponad
wymyślone przez punk błazeństwo. Nawet skinhead reggae
zostało ponownie odkryte, a didżeje puszczali je pomiędzy
występującymi kapelami.
Uwagę nowej generacji skinów skupiły kapele street punk.
Od początku 1978 przyłączali się do nich pozbawieni iluzji
punkowcy, którzy zaczęli nosić krótkie włosy i glany, żeby
zdystansować się od plastikowych punków i zamanifestować
swoje poparcie grupom takim jak Sham. Skinheadzi zwykle
byli na koncertach mniejszością, a większość publiki tworzyli
punkowcy i herbertsi (ci drudzy to dzieciaki ulicy, którym
podobała się ta muzyka, ale nie dało się ich sklasyfikować
jako punków czy skinów). Tylko w Londynie i tylko na
niektórych koncertach skinheadzi byli najliczniejszą grupą i
tylko dlatego, że miasto to było miejscem narodzin subkultury
i tam ona najdłużej przetrwała.
Żadna z czołowych kapel street punk nie była sama w sobie
skinowską. Muzycy z Cock Sparrer uważani przez wielu za
ojców street punka, często pojawiali się na scenie w glanach,
koszulach i sta-pressach, ale nie mieli krótko obciętych
włosów. Podobnie Jimmy Pursey, który był skinheadem przed
założeniem Sham 69, ale gdyby nagle kapela zaczęła się
przebierać na koncerty za skinów, każdy by wiedział, że to
tylko poza. W każdym bądź razie Sham nigdy nie był czysto
skinowską grupą. Oni chcieli dotrzeć do zwykłej młodzieży -
ostrzyżonej czy nie. Tylko Skrewdriver zaniechali
punkowego wyglądu i falujących loków na korzyść stroju
skinhead i prawdopodobnie zrobili najwięcej by uaktywnić
szeregowych skinów.
Trzeba powiedzieć, że skinheadzi zaadoptowali kapele street
punkowe jako swoje własne, a żadną bardziej od swoich
ulubieńców Sham 69. Próba ograniczenia grupy takiej jak
Sham 69 do stron tej książki to jak próba zmuszenia
Jimmiego Purseya do tego by się zamknął. Na obydwie rzeczy
nie starczyło by życia, a i robienie tego nie zakończyło by się
wielkim sukcesem. Teksty piosenek jak Borstal Breakout czy
If The Kids Are United może wyglądają na proste i naiwne na
papierze, ale nie zostały napisane do udziału w konkursie
poetyckim i tylko na żywo odgrywają naprawdę swoją rolę, a
ich brzmienie jest ostre jak miecz Stanleya.
Duma i pasja z jaką Jimmy wykrzykiwał swoje
trzyminutowe arcydzieła i sposób w jaki tłum jednomyślnie
powtarzał ich słowa pokazują to najlepiej jak to tylko
możliwe. Pójście na koncert Sham 69 dawało poczucie, że
jest się częścią czegoś szczególnego, częścią Sham, częścią
najlepszej chyba grupy, która opowiadała o tym jak się toczy
uliczne życie. A jeśli nie potrafisz zrozumieć dumy
młodzieńca noszącego z tyłu swojej harringtonki naklejony
napis Sham Army to już twoja strata. Ty po prostu nie żyłeś
nigdy na poziomie ulicy.

Powiedziałem do kolesi, którzy byli w pierwszym składzie
kapeli, "Słuchajcie, czy naprawdę wierzycie w to o czym
śpiewamy ?". Odpowiedzieli mi, że nie. Cóż, nie mogłem
tego zaakceptować. Robię to bo w to wierzę...inaczej bym
tego nie robił / Jimmy Pursey

Nic bardziej nie oddało charakteru Sham niż koncert, który
grali na otwarcie punkowego klubu Vortex w Londynie na
Hanway Street w październiku '77. Jimmy z kumplami wlazł
na dach by wyśpiewać zgodnie z życzeniami tłumu kawałki
takie jak George Davis Is Innocent (pierwotnie piosenkę te
śpiewali jako Cockney Kids, Glasgow Kids czy nawet Sham Is
Innocent) i What Have We Got ? powodując ogólną radość
wśród zebranych na dole na ulicy punków i skinów oraz
pracowników biurowych wystających z pobliskich okien.
Niestety dach, który Sham wybrał do grania nie należał do
Vortexu, a jego właściciel i gliny nie zostali zauroczeni przez
kapelę.
W końcu biedny Jimmy został zatrzymany za niebezpieczne
zachowanie i tak rozpoczęło się ciągłe przerywanie koncertów
Sham w połowie. W każdym bądź razie to nie zaszkodziło w
sprzedaży debiutanckiego singla grupy I Don't Wanna, który
dopiero co został zrealizowany w wytwórni Small Wonder.
Po okresie pierwszych prób Sham pojawił się na scenie w
listopadzie 1976 w kinie Walton's. W następnym roku grali
zwykle jako kapela supportowa przed bardziej znanymi
grupami, jednak szybko zdobyli uznanie i opinię jednego z
najlepszych bandów na żywo na scenie, głownie dzięki
swojemu liderowi Jimmiemu Purseyowi. Wszystko zaczęło
iść naprzód właściwie dopiero od czerwca tego roku kiedy
Jimmy wyrzucił z zespołu większość jego członków za to, że
nie wierzyli w to co robią i przyjął Dave'a Parsansa na gitarę,
Marka Caina na perkusję, a kilka miesięcy później Dave
Tregann zastąpił na basie Albiego Slidera, który z kolei został
menadżerem grupy.
Wszystko to było o tyle proste do przeprowadzenia, że
właściwie Sham 69 to był Jimmy Pursey. Nie chodzi tu o
umniejszanie roli innych muzyków, oni sami przyznali że
nigdy nie pretendowali do żadnych muzycznych wyróżnień.
Prawda jest taka, ze bez małego człowieka z wielkimi ustami
nie byłoby Sham 69.
Usta Jimmiego nie były tylko jego największym atutem,
były też największym problemem. On potrafił je otworzyć i
wyrzucić wszystko co mu leży na sercu. Co gorsza, często
zdarzało mu się pleść coś bez sensu, to był notoryczny gaduła.
Nie było to jego wina. Nie otrzymał nawet przyzwoitego
wykształcenia, a każdy wydawał się myśleć, że on ma
odpowiedzi na pytania od których politycy uchylali się od 30
lat.
Oczywiście Jimmy zawsze odpowiadał na zadane mu
pytanie, ale czy rzeczywiście odpowiedzi były prawidłowe już
wydawało się być czystym przypadkiem. Dochodziło do
zabawnych sytuacji. Ktoś mógł zadać mu pytanie i
wsłuchiwać się w każde słowo przez następne 5 minut,
podczas gdy nasz Jimmy plótł kompletne bzdury. Jakaś
przypadkowa przerwa może by wystarczyła, żeby to
przemyśleć, ale po co zawracać sobie głowę kiedy twoje usta
pracują z szybkością karabinu maszynowego.

Wiem, że nie zmienię świata. Gdybym w to wierzył byłbym
zupełnym szaleńcem. Jedyne co mogę zrobić to wleźć na
scenę, śpiewać o tym i dawać ludziom radość kiedy tego
słuchają. Nie jestem politykiem, nie jestem liderem, jestem
po prostu gościem, który włazi na scenę i śpiewa
rock'n'roll / Jimmy Pursey

Kiedy Jimmy znajdował się na scenie to była zupełnie inna
sprawa. Ten gość był po prostu naturalny, niczym fliper z
błyskającymi wszystkimi światłami, cały czas w akcji i
zawsze pełen energii. Piosenka za piosenką o życiu na samym
dnie, takim jakie naprawdę jest, przy wtórze śpiewów publiki
w stadionowym stylu. Sham Army dawało ujście furii
Jimmiego. Tell Us The Truth, Hurry Up Harry, I Don't
Wanna, The Cockney Kids Are Innocent. Każda była
najlepsza, to był po prostu szczyt góry lodowej zwanej Sham
69. Kiedy on krzyczał "What Have We Got ?" jego małe
aniołki z brudnymi twarzami ryczały prosto z mostu. "Fuck
All !" było ogłuszającą odpowiedzią.
Nasuwał się też wątpliwości czy Jimmy nie wkładał za wiele
serca w niektóre sprawy. Nikt nie może go winić za taką
postawę, za wyjątkiem tego, że przesadnie ufał swoim fanom,
a szczególnie popierającym go skinom. On naprawdę wierzył,
że Sham może coś zmienić. Nie świat, on nigdy nie był na
tyle głupi, ale może wielu z wielbicieli kapeli. To mogło
nawet mieć miejsce, ale tylko przez te półtorej godziny kiedy
Sham dostarczał im rozrywki na scenie, ale nie przez resztę
tygodnia w świecie bez przyszłości.
Nie miało to nic wspólnego z uwielbieniem jakim się darzy
rockowe gwiazdy. Koncerty traktowano raczej jak familijne
zloty podczas których klan Shamów przybywał do miasta.
Każdy śpiewał wraz z kapelą i zwykle większa część publiki
kończyła na scenie obok muzyków. Nawet garderoba była
cały czas dostępna, a piwo i jedzenie dla zespołu szybko
znikało bo każdy mógł za darmo z niego korzystać. A czasami
Jimmy siedział tam jeszcze kilka godzin po koncercie
rozmawiając i sprzeczając się z fanami. Nigdy nie było takiej
grupy jak Sham 69 z takimi oddanymi wielbicielami jak
banda Hersham Boys, a przecież wszystko skończyło się w
fatalny sposób. (...) Inwazję na scenę zaczęły wymykać się
spod kontroli, więc organizatorzy wprowadzali metalowe
barierki. Większości publiki nie sprawiało to żadnej różnicy.
Ludzie płacili pieniądze by zobaczyć Shamów, a oglądali
jakiegoś grubego bastarda wiszącego na drobnym Jimmim i
udającego, że zna słowa piosenki i śpiewa wraz z kapelą.

Władza uwielbia te podziały. Kiedy tedsi walczą z Hell's
Angels, kiedy biją się skinheadzi i tak dalej, i tak dalej...
Ale gdyby oni kiedykolwiek pomyśleli, że młodzież
mogłaby mieć gdzieś różnice w ubraniach i poglądach i
skierowałaby się wyłącznie przeciw jednej rzeczy - im, to
byli by naprawdę przerażeni. W ten sposób przy 27
różnych tożsamościach wiedzą, że nas pokonają. / Jimmy
Pursey

Ale na koncertach coraz częściej zaczęło dochodzić do
problemów, szczególnie w Londynie i okolicach. Koncert w
Kingston, The London School of Economics, Middlesex Poly
i innych miejscach były przerywane z zastraszająca
regularnością. A w sierpniu '78 na festiwalu w Reading Jimmy
opuścił scenę we łzach po tym jak jego fani zamienili imprezę
w jedną ogromną zadymę.
Jimmy robił co mógł by nie dopuścić do awantur, ale
koncert Shamów zaczęły stawać się po prostu polami
bitewnymi, a krew mogła się polać w imię twego miasta,
klubu piłkarskiego czy przekonań politycznych. Część
młodzieży pojawiała się na koncertach wyłącznie z intencją
wszczynania bójek, czy grali U.K.Subs w Londynie, The
Poison Girls w Stratford czy Ian Dury w Oxfordzie. Tak więc
nie tyczyło się to wyłącznie koncertów Sham 69.

Ostrzyżone włosy oznaczają fana Shamów, ale to
dyskredytuje to wszystko za czym zawsze występowałem. /
Jimmy Pursey

Kiedy Cock Sparrer grali swój ostatni koncert przed
zawieszeniem działalności w Fulham Grayhound jacyś idioci
podpalili tapety zanim grupa w ogóle weszła na scenę, a kiedy
muzyce opuścili pub scena została kompletnie zdemolowana,
a w samochodzie kapeli poprzecinano opony. Z podobnymi
problemami na koncertach zetknęły się również Menace i
inne kapele street punkowe, a nawet wiele bandów w ogóle
nie związanych z tą sceną. To były po prostu takie czasy i ich
smutne odzwierciedlenie, a wielu prawdziwych fanów zbytnio
się bało by chodzić na koncerty swoich ulubionych zespołów.
Prawie wszystkie rozróby były wywoływane przez
skinheadów i nietrudno znaleźć tego przyczynę. Kiedy
dochodziło do zadym na punkowym koncercie skini z radością
przyłączali się do awantury potęgując ją jeszcze. Nie wszyscy
a nawet nie większość skinów była zainteresowana
wandalizmem, w końcu płacili swoje pieniądze by słuchać
muzyki, ale wystarczy łyżka dziegciu by zepsuć beczkę
miodu. Było też mnóstwo pseudo-skinheadów gotowych by
przyładować ci w nos jeśli nie pasowała im twoja twarz,
znaczek czy fryzura. Ulubioną rozrywką stało się
napierdalanie punkowców jak i modsów, a wizja Jimmiego by
zjednoczyć młodzież okazała się mrzonką.
Przejrzyj jakiekolwiek stare materiały z koncertów Sham a
zaskoczą cię fryzury jakie zobaczysz, cóż kiedy w
rzeczywistości nie odgrywało to większej roli. Sham stał się
znany jako grupa skinowska i dochodziło do coraz większej
eskalacji przemocy na ich koncertach. Gazety również
dołożyły swoją cegiełkę by kojarzono grupę ze skinami, a
skinów z agresją. Każdy kretyn wraz ze swoim psem kupował
więc bilet kiedy Sham przyjeżdżał do jego miasta. Niektórzy
nawet przychodzili specjalnie w oczekiwaniu na zadymę i
wracali do domu rozczarowani jeśli nie doszło do żadnej.
Jeśli się trochę zastanowić to część z tych kłopotów można
by było uniknąć. Tak jak w L.S.E. gdzie spowodowano straty
na blisko 8 000 funtów. Tam w ogóle nie było ochrony za
wyjątkiem paru nerwowych studentów wolentariuszy, a piwo
zamiast w plastikowych kubeczkach sprzedawano w
szklankach i oczywiście Jimmy nalegał by wpuścić
wszystkich, którzy stali na zewnątrz, mimo że w środku był
już komplet. Obecność kamer BBC nie mogła zapobiec
zadymie, tak samo jak przybycie nie istniejących już
specjalnych oddziałów policji SPG, które, mhm, dostosowały
się do reszty swoimi unikalnymi manierami.
To co zniszczyło Sham nie było jednak przemocą samą w
sobie. Odosobnione wybuchy mogły zostać opanowane, ale
sterowana przemoc w imieniu polityki to zupełnie inna
sprawa. Wielu skinów chodzących na koncerty Sham i innych
street punkowych grup popierało National Front i British
Movement, dwie skrajnie prawicowe organizacje cieszące się
w owym czasie znaczną popularnością. Większość traktowało
te partie w taki sam sposób jak palenie papierosów za budą na
rowery, ponieważ to miało posmak czegoś nielegalnego, ale
władze żądały od Shamów by ich potępili i usunęli ze swoich
koncertów.

To tak łatwo ludziom takim jak Tom Robinson śpiewać, że
nie chcą być nazistami. Ale ja muszę stać naprzeciwko
tysiąca skinheadów, którzy z wyciągniętymi nożami
przypierają mnie do muru w garderobie, oskarżają o to, że
jestem komuchem. / Jimmy Pursey

Na początku Jimmy Pursey miał opory by robić coś ponadto
co robił do tej pory. Każdy wiedział, że Sham 69 nie był
zainteresowany polityką w wydaniu NF i BM, a kapela nie
zrobiła nic by zachęcić ich do przychodzenia na swoje
koncerty i tyle samo co inni by ich zniechęcić. Ale w tym
okresie Jimmy nie chciał odwrócić się od żadnego ze swoich
fanów zakazując im wstępu na koncerty. On wolał
przedstawiać swoje poglądy zarówno na jak i poza sceną w
nadziei, że ich przekona.
Można się sprzeczać czy to miało sens czy nie, ale to i tak
lepsze niż stanowisko lewicowców, którzy nawracali już
nawróconych. Przemawianie do tłumu ludzi noszących
znaczki Rock Against Racism jest piękne i dobre, ale tak
naprawdę nie zyskuje dla sprawy wielu nowych serc i głów.
W każdym bądź razie im to nie wystarczało. Pisma
muzyczne, lewicowe grupy nacisku i inni dobrani
wszystkowiedzący chcieli by Sham 69 wziął udział w
koncertach Rock Against Racism razem z innymi kapelami
street punk. A ci którzy nie chcieli się podporządkować mogli
się pożegnać z wywiadami prasowymi, puszczaniem w radio,
promocyjnymi koncertami, ze wszystkim. To wszystko
powodowało, że sam byłeś ciekawy kto w końcu jest
prawdziwym faszystą, jednak Jimmy poddał się i grupa
zagrała na benefitowym koncercie RAR z zespołem reggae
Misty w Central London Polytechnic w lutym '78. W kwietniu
Jimmy wspomógł na scenie The Clash na karnawale
zorganizowanym przez Anti-Nazi League w Hackney, ale pod
koniec roku kapela musiała wycofać się z udziału w
podobnych imprezach ponieważ ich pojawienie się
przyciągało kłopoty. Sham lepiej funkcjonował poza tym
wszystkim. Wszystko to znaczyło, że zamiast prawicy
wykorzystała ich lewica. A jedynymi przegranymi byli Sham
69.

Naprawdę jestem przerażony tym co robi obecnie National
Front... Zarówno ze względu na młodzież jak i na mnie.
Mogę zrozumieć przyczyny wzrostu jego popularności.
Chodzi mi o to, że łatwo być anty-nazi gdy nigdy nie
dostało się od czarnej młodzieży i nie mieszka nikt
podobny obok ciebie. / Jimmy Pursey

Od kiedy grupę zaczęto kojarzyć ze sztandarem RAR
wzrosła aktywność i liczba aktów przemocy dokonywanych
przez prawicowców na koncertach Sham, szczególnie w
Londynie gdzie poparcie dla NF i BM było najsilniejsze. Co
smutniejsze skinheadzi byli w samym centrum tego
wszystkiego, używani jako pionki w politycznych bitwach,
które powinny rozgrywać się na przedwyborczych
spotkaniach, a nie na koncertach. I tak zaczął się upadek
Sham 69.
Promotorzy uciekali od nich jak od ognia bojąc się
kłopotów, a tam gdzie pozwolono im grać publiczność była
mniej liczna z tych samych powodów. Mimo, że grupie
bezczelnie pozwolono pokazać się w programie Tops Of The
Pops ich dni były już policzone. Nikt nie potrzebował całego
tego obciążenia, a nieustanne wołanie o to by przestano
walczyć między sobą to po prostu tłuczenie przez Jimmiego
głową o ścianę. Grupa nie mogła grać w UK bez obaw przed
kłopotami, a Pursey nie chciał grać zagranicą, podjęto więc
decyzję o zakończeniu działalności.
Zapowiedziano pożegnalny koncert w Apollo w Glasgow, a
dzień przed ich przyjazdem zaczęto mówić o jeszcze dwóch
koncertach - jednym w Londynie i jednym w Finlandii.
Glasgow Sham Army dało kapeli wiele powodów do dumy
kiedy skini, punki, herbertsi pokonali podziały jakie między
nimi istniały i pokazali, że jeśli włoży się trochę wysiłku to
młodzież może być naprawdę zjednoczona. Sham został
wsparty na scenie przez Jonesa i Cooka co spowodowało
pogłoski o narodzinach nowej supergrupy Sham Pistols.
Kiedy Sham wchodził na scenę w London's Raibow Theatre
przy dźwiękach muzyki z filmu Odyseja Kosmiczna 2001,
stało się oczywiste, że występ kapeli będzie o jedną kartkę za
dużo w "Księdze Pożegnalnych Koncertów" Garrego Glittera.
Już dwie grupy supportowe Little Roosters i The Low
Numbers nie miały łatwej roboty na scenie, ale najgorsze
czekało na Sham.
To co powinno być najlepszymi dziewięćdziesięcioma
minutami w historii Sham 69 zaczęło się dość dobrze, grupa
grała tak świetnie jak zawsze. Koncert zaczął się od What
Have We Got ?, ale przy czwartym numerze Angels With
Dirty Faces sprawy zaczęły przyjmować zły obrót. Jakiś
skinhead próbował wejść na scenę i został powstrzymany
przez ochronę. Wybuchła bójka, a Jimmy chcąc wszystko
załagodzić pozwolił skinowi przyłączyć się do kapeli. To było
sygnałem dla innych skinheadów by szturmować barierki,
przełamano kordon ochrony a Sham opuścił scenę.
Przez następne 20 minut opanowywano chaos, a w
międzyczasie 200 skinheadów zorganizowanych
prawdopodobnie przez BM, przepływało do tyłu i do przodu
jak pędzący czołg, podczas gdy inni przyłączali się do
śpiewów sighajlując ze sceny. Ostatecznie gdy zaprowadzono
jako taki porządek Sham powrócił na scenę by dokończyć
swój występ, ale znowu został on szybko przerwany przez
grupę zasrańców, którzy wznowili próby wdarcia się na scenę.
Kiedy im się to udało Jimmy eksplodował, rozwalił bęben od
perkusji i darł się do mikrofonu "Ja was kurwa kochałem ! Ja
kurwa zrobiłem dla was wszystko ! A wszystko czego chcieliści
to była walka !".
Ostatni występ Shamów okazał się naprawdę ostatnim, a
Jimmy dostał nożem w plecy od tak zwanych fanów grupy.
On chciał dać Londynowi jeszcze jedną szansę, a oni rzucili
mu ją w twarz, wykańczając najlepszą rzecz jaką
kiedykolwiek mieli. Następnego dnia stu skinheadów
rozwaliło koncert pod hasłem Praca Dla Młodych
organizowany przez Young Socialists na którym grały The
Ruts i Misty.

W końcu mogę powiedzieć, że ja próbowałem, a wy
kopaliście mnie w twarz / Jimmy Pursey

Potem przeszło do ataków słownych. Mówiono, że Sham 69
się sprzedał, że Jimmy Pursey jest z klasy średniej. Puszczano
plotki, że Jimmy kupił sobie pałac z basenem za 130 000
funtów. Jimmy nie wychował się pośród bloków East Endu. I
cóż z tego ? Nikt nie powinien być odrzucany ze względu na
miejsce swoich urodzin. Poza tym on mieszkał w wozie
campingowym zanim jego rodzice oszczędzili na własny dom.

Skin tłucze modsa, a jaka jest między nimi różnica ? Dwa
centymetry włosów. / Grant Flemming (Kidz Next Door)

I nie ma nic w tym złego. Gdzie jest napisane, że klasa
robotnicza musi być raz na zawsze związana z blokowiskami i
zasiłkami dla bezrobotnych. Jesteśmy zbyt dumni na to i
nadchodzi czas, że niektórzy z nas powstana z kolan i
zrealizują to. A co do pieniędzy, które grupa zarobiła, to ich
szczęście. Na pewno na nie zasłużyli ciężką pracą.
Jimmy również wydał wiele ze swoich pieniędzy na
pomaganie innym grupom by mogły wystartować w
muzycznym biznesie i w końcu dwie z nich zajęły miejsce
opuszczone przez Sham 69. Mowa oczywiście o Angelic
Upstarts i Cockney Rejects. I nie ma wątpliwości, że
uczyniły to dzięki wsparciu Sham 69.

Oszukany ? Taaa... Pewnie, że czuję się zdradzony. To
jakby wszystko wróciło do tego co było w '74 czy '75. Ale
feeling ponownie zaczął się na East Endzie. Feeling znowu
powrócił. / Micky Geggus, 1979

Upstarts pochodzili ze społeczności stoczniowców z
Tyneside a Rejects byli prawdziwymi londyńskimi
Eastendczykami. Obydwie grupy grały chropowaty punk rock,
obydwie znalazły szybko fanów wśród skinheadów i obydwie
zwróciły na siebie uwagę czymś więcej niż tylko swoją
agresywnością.
Angelic Upstarts powstało latem 1977, ale połowa ich
oryginalnego składu odeszła po kłopotach jakie miały miejsce
po pierwszym koncercie w Jarrow. Ich debiutancki singiel
Murder of Liddle Towers, zrealizowany pierwotnie przez
Dead Records, a następnie przez Small Wonder (za
pośrednictwem Rough Trade) przyniósł grupie masę
problemów z najmniej oczekiwanej strony. Towers był
miejscowym trenerem boksu, który zmarł w niewyjaśnionych
okolicznościach w policyjnym areszcie, a kapela chciała
zwrócić uwagę na jego śmierć. Oczywiście nie spodobało się
to zbytnio miejscowej policji, tak samo jak rozbijanie
świńskich głów na koncertach zespołu* (w UK na gliny woła
się nie psy tylko świnie).
Policja zaczęła pojawiać się na każdym koncercie Upstarts
czekając tylko by Mensi i chłopaki przekroczyli granicę
prawa. Mimo, że policja była temu przeciwna, efektem była
niemożność grania przez kapelę w ich rodzinnej północno-
wschodniej Anglii, żaden promotor nie chciał ryzykować
narażenia się siłom prawa i porządku. To dotyczyło też
koncertów dobroczynnych i benefitowych.
Wówczas Upstarts wziął pod swoje skrzydła Pursey,
podpisał z nimi umowę i zainteresował nimi wytwórnię
Polydor. Jednak zanim zrealizowano jakiekolwiek nagrania
Polydor zdążył wywalić Upstarts po tym jak bitwa na śnieżki
skończyła się przypierdoleniem w zęby ochroniarzowi
wytwórni. Pursey był wściekły tym w jaki sposób Polydor
potraktował Angelic i w proteście połamał srebrną płytę, jaką
wytwórnią nagrodziła go za drugi album Sham That's Life.
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło i
maruderzy Mensiego podpisali wkrótce kontrakt z inną dużą
wytwórnią - Warner Brothers.
Angelic Upstarts byli kolejną kapelą której polityka
przyniosła więcej nieszczęść niż cokolwiek innego. Chociaż
byli punkowym bandem początkowo postrzegano ich jako
grupę skinowską co prowadziło do tych samych starych
oskarżeń o zachęcanie do prawicowej działalności na
koncertach. Nawet sami muzycy byli oskarżani o to, że są
faszystami z powodu piosenek takich jak Spandau czy
England, podczas gdy naprawdę byli staromodnymi ulicznymi
socjalistami, którzy byli po prostu dumni ze swego kraju.
Podobnie jak w przypadku Sham nie było sposobu by
trzymać członków NF i BM z dala od ich koncertów, zresztą
na początku Upstarts w ogóle tego nie chcieli robić. Kapela
raczej wolała porozmawiać z nimi i spróbować ich zrozumieć,
wierząc że ignorowanie ich i odepchnięcie jest o wiele
bardziej niebezpieczne, ale to znowu dla niektórych okazało
się niewystarczające. Lewica chciała by wybrali między nią a
prawicą, podczas gdy dla grupy bardziej istotna była różnica
pomiędzy dobrem a złem.
Zagrali na jednym koncercie dla RAR a nawet na jednym
dla CND podczas trasy po Szkocji, ale polityka nigdy nie była
dla Upstarts najważniejsza. Na koncercie dla CND
poproszono Mensiego by powiedział do zebranych tłumów
kilka słów popierających kampanię. "Uprawiajcie miłość, a
nie wojny. Dziewczyny ustawcie się do nas w kolejce po
koncercie" - zaryczał jak słoń swoim przeciągłym akcentem z
Geordie zanim rozpoczął nową piosenkę.

Jesteśmy tym czym ludzie myśleli, że Sham jest. Jesteśmy
po prostu czterema gośćmi z East Endu. Nie znajdziesz
drugiej grupy tak prawdziwej jak my, czy myślącej jak
my. / Micky Geggus

W czerwcu '79 50 aktywistów NF zaatakowało grupę na
koncercie w Wolverhampton, w wyniku czego menadżerowi
kapeli musiano założyć 6 szwów po zranieniu szklanką.
Napastnikami nie byli jednak skinheadzi, tylko jacyś zwykli
goście, ale to był początek długotrwałej kampanii polegającej
na rozbijaniu ich koncertów ponieważ prawica zarzucała im
komunizm. Jeżeli to miała być prawda to nie sądzę by kapela
nawoływałaby do wysyłania broni dla afgańskich rebeliantów
ani nie popierała polskiej "Solidarności", ale o takich rzeczach
nie myślano za często. Jeśli nie jesteś naziolem to jesteś
komuchem, a jeśli nie jesteś komuchem to musisz być
naziolem. Prostacki nonsens który dawał obu obozom
powodów do istnienia.
Pewnego razu jakiś program telewizyjny próbował powiązać
Cockney Rejects z BM, ale zadymiarska historia kapeli miała
mało wspólnego z polityką. Byli z East Endu, tej części
Londynu z której przypuszczano, że pochodzi taka kapela jak
Sham 69. Rejects to było uosobienie kłopotów. Dwaj bracia
Geggus, którzy założyli grupę, byli przyzwoitymi
amatorskimi bokserami, a starszy Micky był nawet w kadrze
Anglii. Wkrótce dołączył do nich wielki Vince Riordan, który
pracował wcześniej dla Shamów zanim zaczął grać na basie w
The Dead Flowers. Wszyscy trzej przyczynili się do
twardego wizerunku grupy jako ruck'n'rollowego bandu (my
bijemy - ruck, a ty się toczysz - roll) co pociągnęło za sobą
bezgraniczne poparcie ze strony starych fanów Sham i
Menace jak również zwolenników modsowskiej kapeli Secret
Affair.

Jimmy Pursey sra na nas, a my sramy na Sham 69. On
posługuje się ludźmi. Kiedy były awantury po koncercie,
on był gdzieś z tyłu, a my zostawaliśmy nie zważając na
niebezpieczeństwa. / Vince Riordan

W maju '79 Mick i jego brat Geoff znany powszechnie jako
Stinky Turner wpadli w pubie na pismaka z Sounds Garrego
Bushella i dali mu taśmę ze swoimi nagraniami. Wywarła ona
na nim wystarczające wrażenie by skontaktować ich z
Jimmym Purseyem, który z kolei zgodził się wydać ich
pierwsze demo. Demo, które po obróbce i wygładzeniu
pojawiło się na winylu w sierpniu tego roku jako epka Flares
And Slippers w, no tak, wiecie to, wytwórni Small Wonder.
Kiedy na koncertach rozpoczynały się jakieś problemy
kapela i jej zwolennicy potrafili ostro zaatakować przeciwnika
i natychmiast je zakończyć. Tak jak gdy grali przed Angelic
Upstarts w Electric Ballroom. To przyniosło im dużo
szacunku, ale Rejects posunęli się o jeden krok za daleko.
Wszyscy członkowie kapeli byli chuliganami West Ham Utd.
i robili wszystko by nikt nie miał wątpliwości jaki zespół
popierają. Na swoich koncertach eksponowali flagę brytyjską
z herbem West Ham w środku, a na większości ich płyt są
kolory bordowy i niebieski. Zrealizowali nawet własną wersję
I'm Forever Blowing Bubbles by uczcić dotarcie Młotów*
(przydomek West Ham wzięty od ich herbu) do finału
Pucharu Anglii. W futbolowym duchu utrzymane były też We
Are The Firm oraz Trouble On The Terraces. Efektem było
przeniesienie futbolowej przemocy na sale koncertowe i
szybko zaczęło się to im wymykać spod kontroli.

Traktowaliśmy punk jako muzykę boot boysów.
Harringtonki, glany, proste włosy. Oto na czym to
polegało. / Stinky Turner

Miesiąc po wydaniu Bubbles, koncert Rejects w Cedar Club
w Birmingham zakończył się zadymą, która o mało co nie
spowodowała rozpadu grupy. Ponad 200 skinheadów przyszło
by uregulować rachunki z kapelą z powodu wydarzeń jakie
miały miejsce na poprzednim koncercie Rejects w tym
mieście, jak również ze względu na poparcie zespołu dla West
Ham. Podczas drugiego numeru na grupę zaczęły lecieć
plastikowe kubki, a zanim Stinky zdążył zaoferować
rzucającym walkę, kapela została po prostu zasypana
szklankami, popielniczkami i meblami. Muzycy i około tuzina
związanych z nią załogantów zaatakowało przeciwników i
skończyło się na totalnej bitwie z birminghamskimi skinami.
W efekcie Micky wylądował w miejscowym szpitalu gdzie
założono mu 9 szwów, ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Samochód kapeli został zniszczony a cenny sprzęt, po części
w ogóle nie ubezpieczony, został skradziony.
Kapelą supportową tej nocy było Kidz Next Door w której
grał brat Jimmiego Purseya - Robbie, a na basie jeden z
założycieli Sham 69, bohater filmu BBC pod tytułem Grant's
Story. Grant był weteranem rozrób takich jak w Hendon czy
Rainbow gdy grał razem z Sham czy w Hatfielfd z Madness,
ale twierdził że to co się stało w Cedar Club przebiło
wszystko.
Następnego dnia wszyscy pojechali do Huddersfield gdzie
miał się odbyć następny koncert, za wyjątkiem Granta i
Mickiego, którzy zostali by zobaczyć czy nie da się odnaleźć
ukradzionego wcześniej sprzętu. Obaj wpadli w jeszcze
większe tarapaty, zostali zaaresztowani i wyglądało na to, że
Micky posiedzi dłużej za używanie metalowego prętu podczas
ulicznej bójki którą wszczęli.
Po 9 miesiącach zmagania się z sądami Micky dostał 6
miesięcy w zawieszeniu i 500 funtów grzywny. Granta
skazano na 150 godzin pracy społecznej i wybulenie 200
funtów. Gdyby Micky poszedł do więzienia kapela
przestałaby istnieć. Dzięki temu, że stało się inaczej pozostali
w muzycznym biznesie, ale trudno już było im się pozbył
agresywnego wizerunku. Ich trasa jesienią 1980 musiała
zostać przerwana ze względu na masę problemów na
pierwszych koncertach, szczególnie tyczyło się to
październikowego występu w Liverpoolu. Od tej pory było dla
nich prawie niemożliwością by grać gdzieś poza Londynem,
bo zawsze ktoś się chciał do nich dobrać. Jednak winić za taki
stan rzeczy mogli wyłącznie siebie.
Wydawało się, że nadszedł już czas do muzycznych zmian
w kapeli i Rejects wciągał coraz bardziej świat heavy metalu.
Mieli swój dzień i teraz nadeszła kolej na nowe street
punkowe grupy by przejąć po nich scenę. Ale to kolejna
historia na kolejny rozdział.

Cock Sparrer - może nigdy nie byli skinheadami, ale dla
wielu to właśnie oni są ojcami street punka. Dawali
koncerty już na rok przed założeniem Sex Pistols, a
kiedy nastąpiła eksplozja punka byli pomijani przez
wytwórnie płytową, ponieważ grali ze sobą "zbyt długo".
Ale Sparrer to artykuł naprawdę pierwszej jakości i dano
im szansę by to udowodnić wraz za nadejściem Oia. Na
pewno grupy takie jak Cockney Rejects zawdzięczają
wiele Cock Sparrer, a większość kapel street punk ma
ich na liście kapel, które wywarły wpływ na ich muzykę.













































Street Feeling

Granie jako kapela suportowa na trasie znanej grupy jest
zwykle odskocznią do osiągnięcia czegoś więcej. Oczywiście
jeśli nie runiesz w dół niczym ołowiany balon, jak to się stało
z grupą z Coventry Special AKA, grająca z The Clash
podczas ich trasy On Parole w 1978. (...)
Wysiłki kapeli by dokonać mariażu pomiędzy punkiem i
reggae spełzły na niczym. Raz prosili publikę by tańczyła,
następnym by pogowała i w końcu tłum przestawał robić
cokolwiek. Jak mieli fartowną noc to dziewczyny szybko
wycofywały się w kierunku baru dla bezpieczeństwa i czekały
na The Clash. Jak nie, to czekało ich powitanie zwykle
zarezerwowane dla kapel suportowych na całym świecie -
leciały na nich obraźliwe słowa i puste szklanki.
Po zakończeniu trasy The Specials wrócili do Coventry z
podkulonymi ogonami. (...) Grupa spędziła ostrą, mroźną
zimę grając na tyłach pubów i próbując uporządkować swoje
sprawy.
Najważniejszym człowiekiem w Special AKA był
klawiszowiec Jerry Dammers. Bez przednich zębów, z
głupawym uśmiecham na twarzy wyglądał zawsze jak gość
bez piątej klepki, ale prawda była dokładnie odwrotna. Nasz
Jerry był nie w ciemię bity i mimo zewnętrznego wyglądu
Głupiego Jasia jego mózg pracował non stop na najwyższych
obrotach.

Kiedy pojawił się SHAM 69 obciąłem swoje włosy / Suggsy
(Madness)

To on doprowadził do zebrania grupy w przeciągu
poprzednich 2 lat. Horace Panter uczęszczał z nim do tej
samej szkoły plastycznej i grał na basie w miejscowej kapeli
soulowej o nazwie Breaker. Co też ważne, potrafił prowadzić
półciężarówki. Lynval Golding grał wcześniej na gitarze w
kapeli Pharoah's Kingdom (razem między innymi z dwoma
przyszłymi członkami grupy The Selecter). Terry Hall był
wokalistą i mistrzem plucia w punkowej kapeli Squad, a
Roddy "Radiation" Byers grał i śpiewał wraz z The Wild
Boys. Dwa brakujące miejsca uzupełnili John Bradbury, który
miał wspomóc grupę tylko na sesję nagraniową, ale już jej nie
opuścił oraz Neville Staples, który pojechał na trasę ze
Special AKA jako pomocnik, ale w końcu wylądował na
scenie obok Terrego.
Grupa nie miała zbyt wielu ofert po On Parole Tour, ale
nauczyli się paru rzeczy pracując z Bernim Rhodesem,
ówczesnym menadżerem The Clash. Na początku
potrzebowali wygładzić swoje brzmienie, a to było dla nich w
zasięgu ręki.
Dammers wpadł na pomysł by zaniechać grania reggae na
korzyść wczesnego jamajskiego ska, mając nadzieję, że
wyklaruje się poprzez to muzyczne brzmienie grupy. Na
papierze ta zmiana nie wydaje się być aż tak drastyczna, ale w
praktyce zmieniło to kompletnie stan rzeczy. Efektem było
zaraźliwe ska pomieszane z energią punka, dźwięk który miał
nieoczekiwanie podbić cały kraj w ciągu kilku najbliższych
miesięcy.
Kolejną sprawą było to, że kapela zadbała nie tylko o stronę
muzyczną. Wygląd był tak samo ważny jak brzmienie. 1979
okazał się rokiem młodzieżowych subkultur. Jeśli wchodziłeś
wówczas do jakiejś klasy w szkole średniej to twoje oczy
witały się z takim wesołym asortymentem jak glany, parki,
agrafki, loki i naszywki Mtorhead.
The Specials grali punk zainfekowany ska, nic więc
dziwnego, że zaadoptowali wizerunek jamajskiego rude boysa
z lat 60-tych, uzupełniony kilkoma dodatkami i
wykończeniami z końca lat 70-tych w stylu mod i suedehead.
Kapelusz Pork Pie, ciemne okulary, moherowy garnitur,
zapinane koszule, białe skarpetki i czarne pantofle zwane
loafers, wszystko to stanęło na porządku dnia kiedy puszczono
pogłoskę o powołaniu do życia Walta Jabsco, który wkrótce
stał się słynnym logo wytwórni 2-Tone.
Reszta grupy pewnie była by bardziej niż szczęśliwa gdyby
dostała choć trochę uznania przez lata spędzone na podążaniu
do nikąd na muzycznej scenie środkowej Anglii, ale Dammers
chciał więcej. On chciał by grupa osiągnęła pełny sukces, ale
nie po to by zyskać sławę czy dorobić się majątku. Jedno i
drugie było na samym dole jego listy priorytetów. To czego
on pragnął naprawdę to stworzenie kapeli na modłę The Who,
The Small Faces, Slade i Sex Pistols. Grupy, która
poprowadzi inne i będzie miała w sobie coś szczególnego, coś
co wykracza daleko poza zwykłe sukcesy na listach przebojów
i pojawienie się w programie Tops of The Pops.
Wizja Dammersa przyczyniła się do wykreowania nowego
ruchu, skupionego wokół wytwórni płytowej, tak jak Stax czy
Tamla rozpropagowały soul w latach 60-tych. Debiutancki
singiel grupy Gangsters zrealizowany w marcu '79 oznaczał
narodziny takiej właśnie wytwórni. Jej nazwa brzmiała 2-
Tone, a przez następny rok czy dwa zebrała pod swoimi
skrzydłami najlepsze brytyjskie grupy ska i ich zwolenników.
Jeśli chodzi o czasy to The Specials nie mogli wybrać
lepszej chwili by wciągnąć na maszt obozu 2-Tone flagę w
szachownicę. To modsi w połowie lat 60-tych pierwsi odnieśli
się ciepło do muzyki ska, a pierwsi skinheadzi też znali co
nieco stary blue beat. Fakt, że obydwie subkultury przeżywały
odrodzenie i wzrost liczebności pod koniec lat 70-tych dawał
gwarancje sukcesu dla The Specials i innych kapel które
wkrótce zaczęto kojarzyć z brzmieniem 2-Tone.
Sham i podobne kapele może dały skinheadom nowe
terytoria pod dzierżawę, ale to 2-Tone zaserwowało im
bardziej odpowiednie dźwięki do tańca. Po prawdzie to The
Specials zebrali wielu ze swoich skinowskich zwolenników
grając jako grupa suportowa przed kapelami punkowymi,
pozyskując ówczesnych łysych swoim magicznie brzmiącym
ska.

Byłem pod wpływem tego stylu suedehead. Okropnie dużo
piłem i byłem wandalem. Upijałem się na maxa i
rozbijałem butami wystawy sklepowe. / Jerry Dammers

Jeden z ich pierwszych koncertów w Londynie odbył się w
The Lyceum w kwietniu '79 kiedy grali przed The Damned i
U.K.Subs. U.K.Subs mieli wówczas wielu zwolenników
wśród skinheadów, którzy od razu życzliwie ustosunkowali
się do The Specials. Ci sami skinheadzi bardzo szybko
zaczęli pojawiać się na koncertach kapeli i wkrótce za grupą
podążało tyle par glanów ile wytwórni płytowych chciało
podpisać z nią kontrakt.
Chociaż The Specials nie wiedzieli o tym nie byli jedyną
kapelą w UK grającą ska. W Birmingham grupy takie jak The
Beat i UB 40 podążały podobną drogą, a Londyn też miał
dwie takie kapele, Madness i Bad Manners, tyle że
wszystkie te grupy znane były jedynie w swojej okolicy.
Kiedy The Specials dokonali przełomu było tylko kwestią
czasu kiedy przed resztą uchylą się wrota przytulnego świata
przemysłu muzycznego by przywrócić modę na muzykę do
tańca.
W ciągu paru miesięcy od realizacji Gangsters The Specials
nie musieli już drukować swojej nazwy pod plakatami
reklamującymi koncerty punkowych grup. Byli autorami
największego zamieszania odkąd Johnny Rotten otworzył
swoje usta w imieniu Sex Pistols i teraz oni ustalali reguły.
Pod koniec lipca 2-Tone zorganizowało koncert w Camden
Town's Electic Ballroom na którym obok The Specials grali
Madness i kolejna kapela z Coventry The Selecter. Szeregi
skinów, modsów i punków przed klubem spowodowały
zagrożenie zablokowania autostrady do Camden, a dla
każdego stało się jasne, że jest to początek masowego ruchu.
Koncert odbywał się w Londynie więc Madness byli u
siebie w domu, cieszyli się też największą liczbą skinowskich
zwolenników spośród wszystkich grup ska. Mieli tą przewagę
nad innymi od samego początku ponieważ wielu ich kumpli,
którzy słuchali kapeli, nosiło glany i szelki od paru lat. Jeden
skin Chas "Smash" Smythe nawet znalazł się w kapeli, co
prawda nie pograł zbyt długo na basie bo robił to wyjątkowo
kiepsko, ale w sumie pozostał w kapeli i znalazł swoje miejsce
w roli mistrza ceremonii na koncertach, dzięki fantastycznym
umiejętnością skankerskim swoich nóg.
Po prawdzie to problemy z utrzymaniem stałego składu
rozpoczęły się już od momentu narodzin grupy w 1977 kiedy
nazywali się jeszcze The North London Invaders. Wokalista
Graham "Suggs" McPherson został nawet na pewien czas
wywalony z zespołu za to, że chodził na mecze swojego
ulubionego Arsenalu zamiast pokazywać się na próbach, z
kolei Lee Thompson nie był zbyt godnym zaufania
saksofonistą.
Pozostałymi muzykami byli Mike Barsons na klawiszach,
Chrissy Boy Foreman na gitarze, Mark Bedford na basie i Dan
Woodgate na perkusji. W 1979 The Invaders zmienili nazwę
na Madness i wtedy właściwie wszystko się zaczęło -
prawdziwy Madness.
Szczęśliwym trafem Suggs wpadł raz na koncert The
Specials w Hope & Anchor, gdzie udało mu się porozmawiać
z Jerrym Dammersem. To było na długo przed tym jak obie
kapele pojawiły się na wspólnym plakacie reklamującym
koncert w The Nashville.
Na długo przed tym jak Madness zyskał sławę jako
skinowska kapela, a na imprezy z ich udziałem waliły tłumy
nutty skins by podskakiwać i kołysać się przy heavy, heavy
monster sound, grupa londyńczyków z Norf, Bad Manners,
miała w swych szeregach pewnego gościa, który również
odniósł natychmiastowy sukces wśród wyznawców wiary
skinhead, a osobiście był chyba najgrubszym z nich.
Nazywał się Doug Trendle, choć każdy znał go jako Bustera
Bloodvessela. Jego znakiem szczególnym, nie licząc
szyderstw prasy z 30 big maków zjedzonych za jednym razem
i długiego na 30 centymetrów języka, była kompletnie łysa
glaca. Popularność na i poza sceną niewątpliwie zawdzięczał
błyszczącej czaszce i potężnej sylwetce. Ponad 100
kilogramów skinheada w jednym ciele.
Kiedy skakał dokoła w glanach i dżinsach, wylewając z
siebie wiadra potu i śpiewając o skinheadach, grubasach i
pijaństwie, otaczali go muzycy, którzy wyglądali jak
włóczędzy ubrani w używaną odzież z wyprzedaży. Parszywa
banda bajerantów, trudno by było spotkać podobną. Buster był
ubrany niewiele lepiej. Kiedy Bóg rozdawał brudne
podkoszulki w paski z dużymi dziurami nasz grubas musiał
być jedynym człowiekiem w kolejce.
W przeciwieństwie do Madness, którzy wydali swój
debiutancki singiel The Prince w 2-Tone, Manners
zdecydowali się pójść własną drogą i podpisali kontrakt z
wytwórnią Magnet. To nie przeszkodziło im by dostać się na
listy przebojów z kawałkami takimi jak Lip Up Fatty i Special
Brew czy później pojawić się na trochę rozczarowywującym
filmie z kapelami 2-Tone Dance Craze.
Skinheadzi zareagowali na nowe dźwięki ska jak kaczki na
wodę. To było bardziej jak przywitanie się z dawno nie
widzialnym przyjacielem niż odkrywanie nowych grup,
szczególnie dla tych starszych, którzy pamiętali jeszcze stare,
dobre czasy skinhead reggae.
Jednak granie przed publicznością, która składała się
głównie ze skinheadów, co działo się regularnie w Londynie,
wciąż było przerażającym przeżyciem dla wielu kapel.
Chłopaki z Birmingham, The Beat, którzy zrealizowali w 2-
Tone Tears of A Clown, byli kompletnie wytrąceni z
równowagi kiedy przyszło im stanąć twarzą w twarz z
morzem ogolonych głów na koncercie. Szybko się jednak do
tego przyzwyczaili, co nie było znowu takie trudne, bo
obcięcie na skina było w tym czasie najbardziej popularne
wśród młodzieży i nie dużo brakowało by dorównać stanowi
łysych głów z 1970.
Stało się tak dlatego ponieważ sukces The Specials,
Madness i innych grup był oparty na dezerterach z Sham
Army. Kapele te przyciągnęły też do ruchu zupełnie nową
generację skinów, z których wielu w ogóle nie interesowało
się muzyką punk. Woleli poświęcać całą swoją energie
najnowszym dźwiękom ska oraz staremu skinhead reggae,
które szybko się odradzało powracając do klubów i sal
koncertowych.

Każdy zwala wszystko na skinheadów, ale nie zwraca się
uwagi na ich dobre strony. W Dingwalls, na przykład, to
skini powstrzymali problemy. / Chas Smash

Mnóstwo pozostałej młodzieży nie będącej skinami
nazywało siebie rude boys i rude girls. W tym okresie była to
głównie biała młodzież, której uwielbienie dla tego typu
muzyki wychodziło nieco dalej niż poza zespoły z 2-Tone.
Obowiązkowymi kolorami były biały i czarny, a pod koniec
lata ulice zapełniły się tysiącami sobowtórów Walta Jabsco.
Jak siebie nazywałeś nie było wówczas aż takie ważne.
Często jedyną różnicą między skinheadem, rude boysem i
modsem były znaczki jakie nosili, ale to są właśnie te
subtelności, które charakteryzują trzecie formy życia. Jeśli
zobaczyłeś kolesia idącego ulicą, który miał krótkie włosy,
harringtonkę, dżinsy i mokasyny, łatwo mogłeś go przypisać
do każdej z tych subkultur. A co jeszcze bardziej wszystko
gmatwało to fakt, że wielu skinów, modsów i rudies trzymało
się razem.
Szybkość z jaką ska pokryło Brytanię czarno-białą
szachownica była zdumiewająca. Od czasu rozpoczęcia
długiej, składającej się z 50 koncertów trasy 2-Tone w Top
Rank w Brighton (10 lat wcześniej było to miejsce nocy z
reggae i soulem) co najmniej 3 kapele z 2-Tone były zawsze
na listach przebojów. A zanim trasa się skończyła Specials,
Madness i Selecter pojawiły się w tej samej edycji Tops of
The Pops. To nie było wejście, to było przejęcie.
Mimo tego życie ich nie było usłane różami, a to za
przyczyną skinowskiej przemocy, która znowu stawała się
zagrożeniem zdolnym wszystko popsuć. Jak wspomniano
wcześniej koncerty często kończyły się zadymami niezależnie
od rodzaju wykonywanej muzyki, ale dla grup z 2-Tone nie
była to żadna pociecha. Znowu powtarzała się ta sama stara
historia z walkami wybuchającymi z powodu piłki nożnej,
polityki czy przynależności do danej subkultury. Pewne
rzeczy nigdy się nie zmieniają i wciąż przychodzili ludzie,
którzy czekali jedynie na przerwanie koncertu. Lekkie
potrącenie łokciem przy barku często mogło wywołać totalną
zadymę.

Siedziałem pewnego dnia w pubie, a dwóch starszych gości
grało na harmoniach i wszystko przerwała bójka. Tak
więc to nie przytrafiało się wyłącznie na naszych
koncertach. /Louis Alphonso (Bad Manners)

Podczas 2-Tone Tour zdarzały się odosobnione wybuch
przemocy, ale żaden z nich nie równał się do tego co
wydarzyło się w Hatfield Poly na tydzień przed tourne. W
połowie występu The Selecter 30 osobowa banda wdarła się
do klubu przez wyjście ewakuacyjne i zaatakowała
publiczność przy pomocy brzytew i noży Stanleya.
Tych samych gości nie wpuszczono wcześniej do środka
ponieważ mieli flagi obwieszczające, że są The Hatfield Mafia
i Hatfield Anti-Fascist League i było oczywiste, że przybyli w
poszukiwaniu zwolenników National Front. A za takiego
uważali każdego kto miał krótkie włosy i glany, ponieważ to
skinheadzi stali się głównym celem ataku, a nikt nie miał
czasu pytać się o przekonania. W rezultacie 10 osób
wylądowało w szpitalu, 11 w areszcie, a studencki budynek w
którym odbywał się koncert też poważnie ucierpiał.
Oczywiście wielu skinheadów słuchających kapel 2-Tone
nie popierało ani NF ani British Movement. Większość w
ogóle nie interesowało się polityką, ale mimo oczywistej
wielorasowej natury grup, duża część publiki na koncertach
wykrzykiwała swoje poparcie dla skrajnej prawicy. Nie ma co
udawać, że było inaczej.
Wielu skinheadów nie widziało sprzeczności w tym, ze
tańczą przy The Beat mając zrolowany egzemplarz Bulldoga
(pismo neonazistów) w tylnej kieszeni. Oni po prostu tego nie
przemyśleli, ale takie są niedole i cierpienia związane z
wiekiem dorastania.
Nawet ludzie, którzy powinni wykazać więcej wiedzy nie
potrafili dostrzec nic poza czubka własnego nosa. Większość
gazet kojarzyło 2-Tone ze skinheadami i dorzucało je gdy
wspominało o jakimś faszystowskim ruchu muzycznym.
Londyński Evening News wydrukował nawet zdjęcie The
Selecter z podpisem "Nie tańcz przy sieghajlerach". Biorąc
pod uwagę, że na siedem osób w kapeli tylko Neol Davies był
biały to nawet trzyletnie dziecko mogłoby ci powiedzieć, że
Selectersi nie są najlepszymi kandydatami na członków NF.
Ruch Rock Against Racism także zaatakował kapele ska za to,
że nie robią wystarczająco dużo by zwalczać rasizm, ale to
bardziej świadczy o małostkowości RAR, niż o zespołach
takich jak The Specials.

To nie wystarczy byś antyrasistą w samym sobie. Musisz
być pozytywnym anty-rasistą. Musisz stanąć przeciw
temu, bo w przeciwnym razie nic się nie zmieni./ Jerry
Dammers

Nie mogło być lepszej reklamy harmonii rasowej niż
zobaczenie czarnych i białych twarzy razem na scenie,
szczególnie gdy sceną było telewizyjne studio, a publicznością
miliony telewidzów w domach. Może wielu skinów było w
tym czasie zwolennikami NF, ale gdyby nie 2-Tone to
mógłbyś postawić ostatnie pieniądze, że popierało by go
tysiące skinheadów więcej.
Najwięcej krytyki spadło na Madness ponieważ wszyscy w
zespole byli biali. Gdyby był jakiś czarny wątek, albo Lee
Thompson przebrałby się za murzyna to może zrobiłoby to
jakąś różnicę. Ska i faszyzm nigdy nie dzieliły ze sobą łoża, a
Madness jasno wyrażali się, że nie są NF i nie mają nic
wspólnego z jakąkolwiek polityką. Co więcej powiedzieli
swoim fanom, że jeśli nie zaprzestaną używać przemocy to
kapela da sobie z tym wszystkim spokój i zakończy
działalność.
To nie powstrzymało skinów z NF od przychodzenia na
koncerty. Chas popełnił gafę kiedy w wywiadzie dla NME
powiedział, że grupa wcale nie zamierza odwodzić ich od
tego, ale reszta zespołu szybko zdystansowała się od jego
stanowiska. Może nie było to co prasa chciał słyszeć, ale taki
był właśnie jego punkt widzenia.
Większość młodzieży, która należała do NF robiła to ze
względu na modę, a jeśli nie mieli wytatuowane na swoim
czole "I am NF" to jak można było stwierdzić kto jest na
koncercie a kogo nie ma ?
Nie chodzi o to, że Madness nie przejmował się tym. To był
problem, którego nie można było rozwiązać tak łatwo jak
część prasy sobie to wyobrażała. Jeśli zakazało się wszelkich
insygniów NF, oni po prostu mogli przyjść bez nich. Jeśli
zakazałeś wstępu skinheadom, oni pozwalali by podrosły im
trochę włosy. Poza tym nie powstrzymywało to modsów z NF
czy zwolenników BM od przychodzenia na koncerty.
Może więc lepiej gdy wpuszczało się ich do środka gdzie
mogli usłyszeć ska i reggae i może ocenić, że lepiej jest być
skinheadem niż sighajlować prawą ręką.
Madness nie byli jedynymi, którzy tak uważali. Rankin'
Roger z The Beat wierzył, że lepiej jest porozmawiać z
dzieciakami, którzy uważają siebie za NF i spróbować
przeciągnąć ich do obozu antyfaszystowskiego. Lynval
Golding z The Specials robił to samo, nawet po tym jak trafił
do szpitala jako ofiara rasistowskiego ataku na zewnątrz The
Moonlight Club w 1980.
Może to nie było to o co chodziło RAR, ale zapytaj
kogokolwiek z obozu 2-Tone co im utkwiło w pamięci
najbardziej z tego okresu to najczęściej opowiedzą ci
historyjkę o tym jak jakiś rasistowski skin rozmawiał z
Lynvalem czy innym czarnym muzykiem i odchodził już bez
znaczka NF.
Nikt nie chciał przemocy na koncertach, ale kapele nie
chciały też odwracać się plecami od swoich skinowskich
zwolenników. To skini pomogli grupom wspiąć się na
pierwszy szczebel drabiny kariery. Wiele klubów
ubezpieczało się przed zadymami wywieszając na swych
drzwiach zakaz wstępu skinheadom, a w dowodzie zaufania
skinom, grupy od The Specials po The Bodysnatchers
odmawiały w nich grania. Wszystkie były z tego nielicznego
gatunku zespołów stawiających swoich fanów przed
możliwością zarobku.
W każdym bądź razie przemoc na koncertach 2-Tone nie
była umotywowana polityką, a Hatfield drugi raz się już nie
powtórzył. Wiele zadym było spowodowanych występami
grup suportowych, które nie miały ze ska nic wspólnego i z
pojawianiem się ich fanów, tak jak było z Echo & The
Bunnymen, którym skinheadzi nie pozwolili dokończyć
występu w The Electric Ballroom, czekając na następne grupy
którymi były Madness i Manners. To samo przytrafiło się
kapeli Red Beans And Rise która grała przed Madness kilka
miesięcy później znowu W The Ballroom, a Holly & The
Italians byli zmuszeni zrezygnować ze wspólnej trasy z The
Selecter po tym jak wielu ich fanów stało się celami ataków
na koncertach.
Nie wszystkie koncerty kończyły się rozróbami. Tak jak
wcześniej za czasów Sham i później w okresie Oi! wiele
koncertów mijało bez żadnych kłótni, a policja nie opuszczała
swoich wozów, które przy takich okazjach zawsze były
zaparkowane po drugiej stronie ulicy czekając na koniec
imprezy.
Co więcej na wielu koncertach można było zobaczyć
modsów i skinów bawiących się razem a nie we własnych
gronach, a to przecież w tym wszystkim chodziło. Ska
przełamało bariery pomiędzy subkulturami bardziej niż
jakakolwiek inna muzyka, poza tym wielu modsów i skinów
miało przymierze zawarte na czas zadym z okazji świąt
toczonych przeciw tedsom i rokersom.
Wybrzeża Southend i Kent były regularnie nawiedzane
przez skinów wyjeżdżających na weekendy. Brighton,
Scarborough, Great Yarmouth, Rhyl i faktycznie każde inne
miasto przy którym była plaża i porozstawiane parawany w
stylu Pocałuj-Mnie-Szybko, również mogło trafić do
wieczornych wiadomości z okazji wizyty bovver brigade.
Regularne bitwy modsów przeciw skinom nie miały miejsca
do czasu gdy 2-Tone ustąpiła miejsca Oi!, ale to nie było tak
jak to widziały gazety. Dla nich wszystko i wszyscy byli
potencjalnym celem skinowskiej napaści i bynajmniej nie
zwlekały by dać o tym znać swoim czytelnikom. Armie
złożone ze skinów, modsów i rudies tworzyły ogromną masę,
tak jak w czasach gdy prowadziły wojny przeciw greasersom
w latach 60-tych.
Innego dnia w innym miejscu mogłeś zobaczyć jak modsi
walczą z tedsami, skini walczą z motorowerzystami, modsi
biją się ze skinami, kibice walczą ze skinami czy nawet modsi
biją się między sobą. To wszystko zależało z kim szedłeś i na
kogo wszedłeś.
Wiele razy inwazja armii skinów nie sięgała dalej niż do
nadmorskiej stacji kolejowej. Gliny potrafiły czekać na nich,
wsadzać z powrotem do pociągu i wsadzać w ich rodzinnym
mieście, pomagając sobie przy tym co nieco pałkami.
Pałowanie skinów musiało dawać glinom niemałą
satysfakcję, a glany, sznurowadła i szelki były rutynowo
konfiskowane. Oni musieli być chorzy i zmęczeni tymi
młodymi chuliganami i udaremnianiem ich weekendowych
wyjazdów i na pewno dawali ci to odczuć.
Faktycznie każdy skinhead który zostawał aresztowany
chwalił się tym później przed kumplami, a oczywiście starsi
skini ruszali do ucieczki później niż ci małoletni, ale kiedy do
akcji włączano psy każdy zwiewał jakby był małym
dzieckiem.
Większość aresztowań była za błahe przewinienia jak
rozrabianie po pijaku, niebezpieczne zachowanie i tym
podobne. Biorąc pod uwagę liczbę młodzieńców
przyjeżdżających nad morze dla awantury, było bardzo mało
poważnych uszkodzeń ciała, przy tym najbardziej powszechne
były chyba poparzenia przy opalaniu się. Działo się tak
dlatego ponieważ wszystko zwykle ograniczało się do
obrzucania wyzwiskami rywalizującej załogi, która stała po
drugiej stronie ulicy, a jeśli dopisało wam szczęście to
ganialiście ich wzdłuż promenady. Policja dobrze się w tym
orientowała i jedyną szansa by komuś dokopać, albo samemu
zebrać lanie było rozdzielenie się i polowanie w małych
grupkach.
Wracając do sceny muzycznej Madness zdołali uciec od
przemocy jadąc na trasę po Stanach, a po powrocie kapela
świadomie zaczęła dystansować się od skinowskiej
publiczności. Brzmienie grupy rozwinęło się w kierunku
muzyki pop dalekim od ska, a posunięcie to zapewniło im
pozycję jednego z najlepszych popowych bandów lat 80-tych.
Grali też koncerty o wcześniejszych godzinach co dawało
młodszym fanom możliwość obejrzenia swych bohaterów bez
groźby powrotu do domu z rozkwaszonym nosem. Wszystko
to spowodowało, że stali się ulubieńcami nastolatków na
cotygodniowe potańcówki i dzięki temu uniknęli losu Sham
69.
Nie wszyscy zaakceptowali te bardziej popowe brzmienie, a
niektórzy postrzegali to nawet jako kolejną kapelę, która się
sprzedała. Pozwól skinheadom by wynieśli cię na szczyty, a
następnie pozbądź się ich kiedy wygląda na to, że mogą ci
przeszkodzić w dalszych sukcesach. Ale w tym wypadku to
nie było zasadniczą przyczyną, a skini przychodzili na
Madness aż do czasu gdy The Ghost Train zasygnalizował
rozpad kapeli w październiku 1986. I nigdy nie wracali do
domów bez usłyszenia starych kawałków jak One Step
Beyond, Night Boat To Cairo czy My Girl.
Realizując to wszystko Madness zrobili kolejne udane
posunięcie na drodze kariery. Podpisali kontrakt z wytwórnią
Stiff opuszczając 2-Tone, do którego z kolei latem 1980 trafiło
The Bodysnatchers, zaledwie rok po tym jak Gangsters trafił
do pierwszej 20 list przebojów. Kilka miesięcy wcześniej
2-Tone naprawdę było tam gdzie pisała muzyczna prasa. Ale
tak szybko jak cię wyniosą w górę tak szybko powalą cię z
powrotem na ziemię i nagle wytwórnia zaczęła stawać się
przeżytkiem, a każdy czekał pierwszych zwiastunów upadku.
Bad Manners już wcześniej spotykali się ze zgryźliwymi
uwagami ze strony mediów. Ich gatunek przyjemnej muzyczki
i zbzikowanych melodii w stylu Ne Ne Na Na Na Na Nu Nu
nie odpowiadał wykształconym dziennikarskim gustom, oni
raczej czerpali radość z ekspediowania piosenek Manners do
pudełka z napisem nonsens.
Oczywiście niektórzy ludzie mają problemy by się dobrze
bawić. A kiedy szedłeś zobaczyć Bad Manners na żywo to
dobrej zabawy dostawałeś na pęczki. Może nie stworzyli
piosenek które mogłyby się równać z kompozycjami The
Specials czy The Selecter jeżeli chodzi o ich społeczne
przesłanie, ale co do rozrywki to grubas i jego załoga nie byli
wcale gorsi.
Jeżeli zdarzyło się, że istniała jakaś mała prowincjonalna
kapela ska, która miała nadzieję wybicia się to lepiej żeby o
tym natychmiast zapomniała. Płyty zrealizowane przez grupy
takie jak Mobster czy Ska Dows zostały odrzucone zanim w
ogóle zostały zrecenzowane. Trzeba przyznać, że część z nich
była naprawdę bardzo słaba i był to efekt rzeczywiście
beznadziejnej roboty, ale odrzucanie wszystkiego co nie
wyszło z 2-Tone doprowadziło do przeoczenia kilku
prawdziwych perełek.

Kontrola jakości 2-Tone jest na wakacjach, czy co ? /
Recenzja The Swinging Cats w NME

Kapela z Hull - Akrylykz zrealizowała wspaniały
Spyderman (w Red Rhino), była też wejściem w muzyczny
biznes Rolanda Gifta (później w Fine Young Cannibal).
Arthur Kay & The Originals z Herne Bay też byli nieźli ze
swoim Ska Wars (Red Admiral), a lider kapeli znalazł więcej
uznania dopiero w oiowej kapeli The Last Resort. Jest też
mnóstwo produkcji grup takich jak Boss, Headline, Cairo czy
The Gangsters które zasługiwały na o wiele większy kredyt
zaufania niż ten jaki otrzymały.
Prędzej czy później uderzenie musiało też sięgnąć samej 2-
Tone. Oczywiście o jeden dziennikarz za dużo miał przykre
doświadczenia w metrze pełnym skinheadów, a The
Bodysnatchers wyglądały na łatwy cel by się zemścić.
Ta niedoświadczona, złożona wyłącznie z płci pięknej
kapela znalazła się na listach przebojów szybciej niż
większość zespołów znajduje miejsce na stałe próby i
spowodowało to kilka cierpkich opinii by wracały na swoje
miejsce. Ich Let's Do Rock Steady był przeróbką wspaniałego
standardu Dandy Livingstona i było oczywiste, że te tak
zwane "Two Tone Tessies" nie były upadłymi dziewczętami
jak tego oczekiwała prasa.
Kolejny ich singiel Easy Life był tak samo dobry jak inne
produkty wytwórni z szachownicą w herbie, a prawdziwą
klapę zrobiły dopiero kapele The Swinging Cats, The
Higsons i The Appolinaires. Wszystkie one były
drugorzędnej jakości i nic dziwnego, że zostały odrzucone
przez masy wyznawców 2-Tone.
Co do coverów to prawda była taka, że nie było kapeli ska
która nie korzystałaby ze starych nagrań by zdobyć większą
popularność. Epka The Specials Too Much Too Young
zawierała 4 klasyki skinhead reggae a nawet tytułowy kawałek
był przeróbką Birth Control Lloyda Terrella. The Selecter
miał w swoim repertuarze Murder Owena Graya i Carry Go
Bring Come, który wykonywali kiedyś Justin Hinds & The
Dominoes, a Madness oczywiście musieli mieć szeroki
dostęp do nagrań Prince'a Bustera. The Beat coverowali Tears
of A Clown zespołu The Miracles, a chyba każda grupa
przynajmniej raz grała Madness Bustera. UB 40 skończyli
zarabiając na życie jako kapela grająca głównie covery -
przykładem ich album Labour of Life.
To wszystko miało oczywiście swoje dobre strony.
Przywrócono do życia wiele klasycznych piosenek, które
mogłyby zostać zapomniane i oddano je w dzierżawę nowej
generacji skinheadów. To z kolei zrodziło zapotrzebowanie na
oryginalne wersje, a było to na długo przed tym jak wytwórnie
takie jak Trojan czy Island zaczęły szperać po swoich
piwnicach by móc wydać reedycje tych nagrań. Skinhead
Moonstomp trafiło ponownie na listy przebojów choć na
bardziej odległe pozycje, a Prince Buster, Desmond Dekker,
Judge Dread i inni ponownie znaleźli się w studiach
nagraniowych. Laurel Aitken wprowadził nawet po raz
pierwszy swoją piosenkę na listy przebojów, a była to Rudi
Got Married (w I Spy), największą jednak radością była
szansa zobaczenia ludzi takich jak Laurel z powrotem na
scenie do której należeli.
Przez cały 1980 Jimmy Cliff, Desmond Dekker, The
Hertones, Toots & The Maytals, Judge Dread i inni dumnie
obnosili swoje produkcje po całej Brytanii przed uwielbiającą
ich publicznością. A wszyscy mogli dziękować za to 2-Tone,
która przywróciła do życia jamajskie dźwięki.
2-Tone w samym sobie stało się monstrum nad którym nikt
już nie miał kontroli. Z pewnością przerodziło się w coś o
wiele większego niż Dammers i spółka kiedykolwiek śnili, ale
cała sprawa zaczęła bardziej przypominać nocy koszmar niż
bajeczny sukces. Pierwotne plany i zamierzenia wytwórni
zostały pogrzebane pod stosem kiepsko przyszytych naszywek
i tanich, czarnych krawatów, a dla The Selecter było już za
wiele tego wszystkiego.
Początkowo próbowali zamknąć 2-Tone, a gdy The Specials
nie chcieli o tym słyszeć, opuścili wytwórnię i podpisali
kontrakt z Chrysalis. Zrealizowali tam parę singli i swój drugi
LP - Celebrate The Bullet, ale kapela uważana za jedną z
najlepszych w latach osiemdziesiątych nie dokonała już nic po
1981.
The Specials również odczuwali zmęczenie i chcieli zerwać
więzy z przeszłością by spróbować sprawdzić się na nowych
muzycznych terytoriach. Album More Specials podkreślał
zmianę kierunku. Wciąż pozostały w tym elementy ska, ale
dodano też sporą dawkę soul, rockabilly i czegoś co Jerry
określał jako muzak. Płyta była o wiele łagodniejsza niż ich
debiutanckie produkcje, a kapele odstawiła do szaf garnitury i
loafersy na rzecz bardziej przypadkowego wyglądu, który
lepiej harmonizował z ich bardziej katolicką muzyką.
Wizja studentów kradnących naszą muzykę na pewno
zaniepokoiła wielu skinów, ale kiedy płyta ujrzała światło
dzienne okazało się, że jest naprawdę przyzwoita zawiera
kilka przebojów, a kapela nie zaprzestała wyśpiewywania na
koncertach ulubionych kawałków publiczności w stylu Rat
Race, A Message To You Rudi czy Concret Jungle.

2-Tone stało się monstrum, jak Frankenstein.. Jest tak
duże zagrożenie, że może się skomercjalizować. Ludzie
nam nie wierzą ale my robimy to dalej, tak czy siak. /
Jerry Dammers

Każdy muzyk ma prawo rozwijać wypracowane przez siebie
brzmienie. To musi być trochę nudnawe wygrywanie tych
samych, starych melodii noc po nocy, a jeżeli jesteś
usatysfakcjonowany graniem tego samego materiału do końca
swego życia to lepiej zgłoś się od razu do kapeli w stylu Yes.
Z drugiej strony fani mają prawo powiedzieć "Dziękuję", albo
"Nie, dzięki !". A widok setek muzak-skinów napełniających i
przepełniających parkiety na koncertach 2-Tone był tak mało
prawdopodobny jak Dollar śpiewająca przeróbkę Wet Dream.
Mimo tego The Specials potrafili zapełnić każdą salę
koncertową w kraju i choć ich brzmienie było teraz bardziej
zróżnicowane, publiczność zaczęła coraz bardziej składać się
z samych subkultur. Do końca 1980 jej przeważającą
większość stanowili skinheadzi, modsi, rudies i trochę
punków. Tak zwani normalni często nie przychodzili na
koncerty ze strachu przed byciem wybranym do
wypróbowanie czyichś glanów.
Kolejnym problemem były inwazje na scenę. To stało się
czymś w rodzaju tradycji na imprezach ska, ale tak samo jak
to było z Sham 69 zaczęło się to coraz bardziej wymykać z
od kontroli. Kiedy tylko Specials pojawiali się na scenie,
natychmiast młode dziewczyny próbowały się do nich
przyłączyć, doszło nawet do tego, że przerywano piosenki
ponieważ muzycy mieli zbyt mało miejsca na scenie by móc
grać.

Kim ja jestem by mówić im żeby nie wchodzili na scenę ?
Oni płacą swoje 3 funty i jeśli o mnie chodzi to mogą robić
co im się podoba. / Terry Hall

Zamiast zainstalować barierki grupa uciekała od problemu
budując dla siebie na scenie coraz większe podwyższenia,
przynajmniej więc mogli kontynuować granie. Kończyło się
tym, że w lecie 1980 w Skegnes pod ciężarem połowy
publiczności zawaliła się scena.
W takim wypadku ktoś mógł łatwo stracić życie, podjęto
więc bardzo niechętnie decyzję, że scena podczas każdego
występu ma być pusta. Posunięcie to spowodowało zadymę w
Dublinie kiedy grupa grała w The Emerald Isle. Fani przybyli
do The Starlight Ballroom stoczyli bitwę z ochroną by dostać
się na scenę, a kilka dni później klub został spalony.
W przeciwieństwie do Madness, Specialsom zmiana
brzmienia nie pomogła w zakończeniu rozrób na koncertach.
W czasie trasy More Specials były kłopoty w Cardiff,
Edynburgu i Newcastle. To samo zdarzyło się w Cambridge,
gdzie około 30-40 młodych fanów dla których zabrakło
biletów wdarło się siłą do ogromnego namiotu w Midsummer
Common, gdzie było stłoczonych 3.500 widzów oczekujących
na swoich bohaterów z 2-Tone. Zadymy wybuchały
początkowo z odmiennych sympatii futbolowych, ale później
zawsze-pełni-taktu porządkowi przyłączyli się do awantur i
sprawy zaczęły przybierać coraz gorszy obrót.
The Specials zrobili co w ich mocy by uspokoić napiętą
atmosferę i opuszczali scenę przy wielu okazjach, ale nawet
oni nie byli przygotowani by stać i patrzeć jak jakiś dzieciak
dostaje lanie od bramkarzy-neandertalczyków. W końcu
przyjechała policja i oczyściła namiot z ludzi, a Dammers i
wokalista Terry Hall zostali oskarżeni o podburzanie do
zamieszek i obaj musieli zapłacić po 1000 Funtów grzywny -
oto jak działa najbardziej legalny system na świecie.
Tego było już za wiele nawet dla The Specials. W obozie 2-
Tone wszystko zaczęło ucichać, a każdy członek kapeli
pracował nad własnymi projektami. Rozpad grupy był tuż tuż,
ale wcześniej zespół przeżył jeszcze swoje najwspanialsze
chwile w czasie długiego, gorącego lata 1981.
Bezrobocie było cały czas wysokie, a brytyjskie miasta
stawały w płomieniach zadym, ale cóż to za różnica. Kiedy
każdy cieszył się na myśl ślubu pary królewskiej wyszła na
jaw inna atrakcja, gdy z helikoptera lecącego za królewską
procesją zobaczono, kiedy przelatywał nad wielopiętrowym
parkingiem samochodowym, wymalowany na dachu
ogromnymi literami napis - WSZYSTKIEGO
NAJLEPSZEGO DLA CHAS I DI - SKINÓW Z WEST
HAM. A obok relacji z całej tej pompy stacje radiowe
puszczały nowy kawałek The Specials - Ghost Town.
Żadna piosenka nie mogła ująć stanu państwa tak celnie jak
ta trzyminutówka z 2-Tone. Los generacji No Future z 1976
nie był nawet w połowie tak ciężki jak młodzieży żyjącej na
farmie Maggie 5 lat później, ale to co proponowało 2-Tone nie
polegało nigdy na leżeniu i akceptowaniu swojego losu.

Weźcie The Specials. Nie stworzyliśmy grupy w ciągu
miesiąca by nagle odnieść sukces. The Bodysnatchers i The
Swinging Cats nie musieli przez to wszystko przechodzić.
Moim zdaniem The Swinging Cats byli po prostu leniwi. /
Lynval Golding

Po Ghost Town i decyzji kapeli by zakończyć działalność
skończyła się też historia 2-Tone, mimo że wytwórnia działała
jeszcze do 1985 roku. Ale przez dwa wspaniałe lata wypełniła
ona zwykłe żywota niezliczonej młodzieży czymś naprawdę
wartościowym i choćby z tego powodu zasługuje na zaszczyt
bycia najbardziej lubianą wytwórnią w skinowskim świecie.
Przez większość 1981 w centrum uwagi skinów znalazł się
Oi! szczególnie, że 2-Tone zamilkło na pierwszą połowę roku.
A razem z oiem subkultura skinhead dorobiła się swojego
własnego Ghost Town (miasta duchów), które zwało się
Southall.























































Welcome To The Real World

Jedne prawo dla nich, a inne prawo dla nas. Oto jak The 4-
Skins podsumowali następstwa Southall. I nie bez powodu.
Noc podczas której poszła z dymem The Hambrough Tavern
przyniosła zestaw grubych nici do uszycia steku kłamstw.
Muzyka Oi!, kapele które grały na koncercie i ich skinowscy
zwolennicy spełnili rolę kozłów ofiarnych, nie trzeba więc
nawet było wskazywać palcem by pokazać dokładny kierunek.
Łatwo jest obwiniać, a skini niewątpliwie uchodzili za kogoś
kto jest winny wszystkich nieszczęść w promieniu
najbliższych 15 kilometrów. Na liście narodowej grozy
plasowali się gdzieś pomiędzy wielokrotnymi mordercami a
diabelskimi psami. Jeśli ogolisz swoją głowę i zasznurujesz
parę martensów to stajesz się częścią jakiejś niebezpiecznej,
obcej formy życia.
Zadymy zawsze były częścią skinowskiego życia i nikt nie
rości pretensji, że było inaczej. Większość skinów
akceptowała to jako część terytorializmu i nie chciała by było
inaczej. Który skin nie ma nad łóżkiem stosu wycinków z
gazet mówiących o zamieszkach z okazji świąt czy meczów.
Oczywiście duża część z tego to były bzdury wymyślone
przez goniących za sensacjami pismaków, ale to było i tak
dość dla podstarzałych moralistów i daleko temu też do tego
co zostało napisane o Southall.
Tym razem oni posunęli się dalej niż zwykle, nie
ograniczając się tylko do kilku tytułów wziętych ze świata
fikcji. Na tyle daleko, że prawie ukradli ruchowi Oi! serce i
duszę i byli bliscy całkowitego go zniszczenia. Gdyby się to
im udało to byłby straszliwy wstyd, ponieważ to co media
mówiły o Oi! było w najlepszym razie oparte na półprawdach,
w najgorszym na jawnych kłamstwach.
Oi! to było prawdziwe brzmienie ulicy. Prawdopodobnie
pierwszy raz ludzie na scenie byli tacy sami jak ci na
parkiecie. Przed koncertem kapela mogła siedzieć przy barze i
stukać się z innymi kuflami. To był świat w którym żyli ludzie
z prawdziwymi charakterami, powoli zdobywający zaufanie
ulicy. Większość z nich mogła zbić fortunę przechodząc na
komercję i nic dziwnego, że niektórzy wkrótce tak właśnie
postąpili.
Przed Southall Oi! był na najlepszej drodze by odnieść
wielki sukces. Jego nazwę zaczerpnięto z piosenki Cockney
Rejects Oi! Oi! Oi! i nalegań Stinkiego by "oi! oi! oi!"
zastąpiło zwyczajowe "raz, dwa, trzy" przed każdą piosenką.
Oi! to było hasło bojowe dla nowych street punkowych kapel,
które pojawiły się na miejscu opuszczonym przez Sham i
przyjaciół.
Grupy jak Sex Pistols może kiedyś odegrały ważną rolę, ale
jeśli w punku początkowo chodziło o to, że jego drzwi są
otwarte dla każdego nastolatka z gitarą i właściwą postawą
wobec życia, to Oi! mówił o problemach, które ich nurtowały.
Człowiekiem który wylansował nazwę Oi! był ex-menadżer
Rejects i dziennikarz pisma muzycznego Sounds Garry
Bushell. Przejrzał mnóstwo punkowych fanzinów w tym
słynny Napalm i okazał się jednym z niewielu pismaków,
których zainteresowała muzyka ulicy. Kiedy skryby z
pomniejszych gazet dopiero zaczęły zwracać uwagę na rozwój
street punka Bushell już dawno był orędownikiem tej sprawy.

Kapele i materiał już były wcześniej, The Cockney Rejects
i ich zwolennicy, którzy sami założyli własne grupy.
Wszystko co zrobiłem, to tylko opisałem całą rzecz, co być
może dało temu bodziec do rozwinięcia się w coś większego
/ Garry Bushell.

W dodatku był cholernie dobrym pisarzem nawet jeśli trochę
za bardzo zauroczyła go mityczna londyńska gwara cockney i
świat honorowych nikczemników, puby Królowej Wikci,
niezamknięte drzwi frontowe i to, że na każdego wołano tam
John. John. Co gorsza on kibicował Charlton Athletic.
Obecnie Charlton nie jest terytorium w centrum Londynu, ale
jeśli coś miało cię skłonić do pomyślenia, że Londyn nie jest
tak wspaniały jak on w to wierzył, to właśnie wybór jego
ulubionej drużyny.
Często się mówi, że to Bushell wynalazł Oi!, ale
przypisywanie mu tego to dla niego za wielki zaszczyt, poza
tym umniejsza to role kapel. Jeśli to zostało by wymyślone na
stronach Sounds to Oi! nigdy by nie powstał z kolan bez
kręgosłupa jakim byli jego zwolennicy wywodzący się z
cockney. Były czasy gdy wszystko stało się zbyt zorientowane
na Londyn, a większość oiowych albumów było całkowicie
poświęconych muzyce ze stolicy, ale dzięki grupom jak
Upstarts z Geordielandu, Criminal Class z Coventry czy
Blitz z Manchesteru, stało się jasne, że dzieję się coś w skali
krajowej. I zaczęto mówić, że East End jest wszędzie.
Przyznajmy jednak Bushellowi co mu należne. Zebrał on
przezornie nowe punkowe grupy pod parasolem oia, dając im
poprzez to możliwość rozwoju jako jeden ruch. Nie ma
wątpliwości, że niektóre kapele osiągnęłyby sukces jeśli by
kontynuowały to co robiły stare punkowe grupy, ale nowa
nazwa potrafi dokonywać cudów w świecie gdzie każdy szuka
jakiejś wspaniałej nowości. Zapytajcie tylko Cock Sparrer.
Oni nawet nie słyszeli o Oi! zanim nie powiedziano im, że
ich kawałek Sunday Stripper znalazł się na Oi! The Album,
street punkowej kompilacji, do zrealizowania i sfinansowania
której Bushell namówił Sounds i EMI w listopadzie 1980.
Grupa istniała od 1975, choć od 1977 w ogóle nic nie
nagrywała i raczej w nic się nie angażowała.(...)

Kiedy byliśmy punkami w 1977, byli też skini którzy się z
nami trzymali i nazywało się ich skunks / Chubby Chris,
Combat 84.

Większość pozostałych kapel które umieściły swoje
nagrania na płycie też trudno by określić jako początkujące.
Znalazł się tam stary dobry Slaughter z Where Have All The
Bootboys Gone ?, także Angelic Upstarts dali
niedoświadczonemu oiowi swoje błogosławieństwo parą
piosenek. Nawet Cockney Rejects zdołali trafić na
kompilację z 3 nagraniami - dwoma pod nazwą The Postmen
i jedną jako The Terrible Twins. I tak jak na każdym
oiowym albumie oprócz mocnych były też bardzo słabe
punkty. Splodgenessabounds zaatakowali okropnym
Isubeleene. Nie dało się tego porównać z ich najlepszym
kawałkiem tego lata, gaszącym pragnienie - Two Pints of
Lager And A Packet of Crips (Dream).
Barney & The Rubbles ze swoim kawałkiem Bootboys
wpisali do albumu trochę wartości chuligańskich, ale była
jedna kapela, której produkcję przebiły wszystkie inne,
zarówno te stare jak i te nowe, mowa o The 4-Skins, którzy
trafili na płytę z dwoma piosenkami Wonderful World i
Chaos. Oto pojawiła się świeża, niedoświadczona siła i talent
czekający na odkrycie.
Kapela została założona w 1979 prze czterech
zaprzyjaźnionych skinów. Byli to Hoxton Tom McCourt
(gitara), Garry Hodges (wokal), Steve "H" Harmer (bass) i
Gary Hitchcock (menadżer). Ich zainteresowanie punkiem
brało się z podziwu dla kapel takich jak Sham, Menace,
Skrewdriver czy Rejects, byli też fanami ulubionej kapeli
modsów Secret Affair. Grupa był dla jej członków wyłącznie
zabawą i mimo, że mieli okazję zaczepić się w muzycznym
biznesie grając przed The Damned i Cockney Rejects w The
Bridge House (na perkusji zagrał z nimi Micky Geggus), to 4-
Skins nie traktowali przez długi czas życia na serio, delikatnie
mówiąc. Oni nie mieli nawet sprzętu by przeprowadzić chodź
w połowie przyzwoite próby.
Oi! The Album dał im kopa w dupę jakiego potrzebowali i
od następnego roku byli gotowi by poprowadzić Oi! i
przedstawić ewangelię glanów i pijaństwa przed wyczekująca
publicznością. Doszło przed tym do kilu zmian personalnych
w zespole. "H" opuścił kapele i zaczął pracować dla Rejects
jako roadie (*roadie to po prostu członek ekipy technicznej
podczas tras koncertowych), jego miejsce zajął Hoxton Tom,
gitarę przejął Rockabilly Steve Pear, a na perkusję przyjęto
Johna Jacobsa.
Szybko narodził się pomysł by seria punkowych koncertów
zaprezentowała najlepsze skinowskie i punkowe grupy. Na ich
miejsce wyznaczono Southgate, The Bridge House w Canning
Tow i Acklam Hall. Ale co to za narodziny bez bólu i
cierpienia, dwa z tych koncertów zakończyły się rozróbami.
Na pierwszy ogień poszedł Southgate w północnym
Londynie. Koncert odbywał się na początku stycznia w Alan
Pullenger Center - szykowna nazwa dla miejsca które było
czymś więcej niż tylko młodzieżowym klubem. 300 osób
przybyło by obejrzeć wywodzących się z najbliższej okolicy
Infa Riot, Criminal Class z Coventry i Angelic Upstarts,
których udało się ściągnąć w ostatniej chwili kiedy okazało
się, że nie wystąpią 4-Skins. "H" właśnie opuścił grupę by
przygotować się do częstych wizyt na komisariacie
spowodowanych atakiem na policjanta, a kapela jeszcze nie
znalazła następcy by móc grać dalej.
Wokalistą Criminal Class był Craig St. Leon, który już od
dawna był skinheadem, ale gdy zakładano kapelę w 1979 ich
muzyczne zainteresowania skupiały się wokół kapel takich jak
Sham, Skrewdriver i Slade, a nie wokół starego reggae i
soula. Na ich brzmienie miał też silny wpływ wczesny
Upstarts a przed nadejściem Oi! to co grali było określane w
środkowej Anglii jako bandycki rock. To była pierwsza
wizyta grupy w Londynie i wypadli dość dobrze przed
zgromadzonymi w klubie punkami, skinami i herbertami.

Jedyną różnicą między skinami a punkami jest to, że skini
wciąż szokują / Mackie, Blitz.

Następnie na scenie pojawili się maruderzy Mensiego by
zagrać wybrane kawałki ze swego repertuaru, po czy nadszedł
czas na miejscowych chłopaków czyli Infa Riot by dumnie
zaprezentowali swój materiał. Dwóch członków grupy, Lee i
Floyd Wilsonowie, było braćmi pochodzącymi z zachodu
kraju, którzy przeprowadzili się do północnego Londynu w
dobrym okresie na założenie kapeli, co stało się w lutym 1980
z udziałem dwóch miejscowych młodzieńców - Barrego
Damery'ego i Garego McInery'ego. Zanim pojawili się w
Southgate zdobyli reputację jednej z najbardziej obiecujących
grup street punk grając przed takimi zespołami jak Upstarts
czy przed grupą Johnego Lydona 4 Be 25, bez obaw bo w
swoich rejonach. Nieźle jak na zespół dwóch 17-latków i
dwóch uczniaków.
Niestety, prawie nie dostali szansy by móc wywrzeć na
kimkolwiek wrażenie w Alan Pullenger Center. Zdołali zagrać
tylko Brick Wall i Riot Riot (Zamieszki, zamieszki) zanim
klub nie eksplodował tym o czym był ten ostatni kawałek. Ale
tym razem to nie skinheadzi rozpoczęli zadymę. Starsi goście
rwali się do walki przez całą noc, w końcu dopięli swego i
mało co nie zamienili narodzin oia w aborcję.
Zupełnym przeciwieństwem był koncert w The Bridge
House, zresztą było mało prawdopodobne, że impreza tam się
odbywająca zostanie przerwana. To było terytorium Cockney
Rejects i nieraz udowadniano, ze jest najlepszym miejscem do
spędzenia nocy bez żadnych problemów. 4-Skins w swoim
nowym składzie byli atrakcją wieczoru, grając zgodnie z
życzeniami tłumu wszystkie swoje najlepsze kawałki w tym
nowy Clockwork Skinhead, na przeciw 450 dobranych
urwisów z ulicy. Suportowymi kapelami były punkowy band z
Bristol Vice Squad, prowadzony przez nikogo innego jak
królową oia Bekki Bondage oraz południowolondyński Anti-
Establishment, który zagrał chyba z pół tuzina piosenek o
przemocy. Wspaniały towar. A na dodatek w tym doskonałym
cieście był jeszcze jeden rodzynek, na koncercie wystąpił
gościnnie Judge Dread by dać wyraz swojej aprobaty dla
nowej generacji skinheadów.
A teraz pora na Acklam Hall w zachodnim Londynie.
Koncert otworzyli ponownie Anti-Establishment, ale zrobili
bardzo mało by udoskonalić swój Oi! kawałkami takimi jak
zagrali w The Bridge House. O wiele lepiej wypadli The Last
Resort, którzy swoją nazwę wzięli od słynnego sklepu dla
skinheadów, który znajdował się w Aldgate tuż przy London's
Petticoat Lane.
Grupą kierował Micky French, który prowadził sklep The
Last Resort wraz ze swoją żoną Margaret, ale większość
decyzji dotyczących kapeli było podejmowanych na stadionie
Millwall - The Den. Swoją drogą w połowie lat 80-tych sklep
stał się mekką dla skinheadów z całej Europy, dla wielu z nich
był to nawet drugi dom. Sklep miał szeroki wybór odzieży dla
punków i skinów, ale to nie z tego względu musiałeś tam coś
kupić. Szybko stał się regularnym miejscem spotkań gdzie
można było sobie pogawędzić czy wypalić fajka, a wszystko
za aprobatą zarówno Mickiego jak i Margaret, którzy cieszyli
się dużym szacunkiem w kręgach skinheadów.
Sklep zaczął podupadać rok czy dwa po Southall,
szczególnie jeśli chodziło o sprzedaż wysyłkową, a dzieciaki
dostawały słodką Fanny Adams w zamian za pieniądze, które
wysłali. Wreszcie sklep zamknął swoje drzwi na dobre po tym
jak Micky musiał wyjechać z Londynu i tak skończył się
jeszcze jeden rozdział skinowskiej historii.
Grupa Last Resort powstała w słonecznym Herne Bay na
wybrzeżu Kent, chociaż wszyscy pochodzili z Londynu i
okolic. Wokalista Roy Pearce pracował wcześniej jako roadie
dla najlepszej kapeli supportowej Shamów czyli Menace,
podczas gdy basista Arthur "Bilko" Kitchener, Piotruś Pan oia,
32 letni staruch był weteranem muzycznego biznesu już od
czasu swingujących lat 60-tych. Pozostali dwaj gitarzysta
Charlie Duggan i perkusista Andy Benfield mogli być łatwo
wzięci za jego dzieci.

Dzieciaki które grają w kapelach są takie jak te które
przychodzą ich słuchać / Garry Bushell.

Tak jak The 4-Skins, The Last Resort byli czysto
skinowską kapelą. De facto tylko Arthur nie był skinem, kto
jednak mógł się tego domyśleć skoro zwykle występował w
kapeluszu, a zgodnie ze skinowską tradycją większość ich
piosenek traktowała o zadymach i ulicznym życiu.
Wróćmy jednak do Acklam Hall, Last Resort zakończyli
swój występ i ustąpili miejsca dla Infa Riot, ale znowu jakieś
nędzne bastardy nie pozwoliły im zagrać. Zanim pojawili się
na scenie miejscowy gang skinheadów i soul boys zwany
Ladbroke Grove nie pozwolił i by przeszli przez hall
rozpoczynając straszliwą awanturę. Kapela i jej zwolennicy
zareagowali na to zabarykadowywując się aż do przyjazdu
glin, którzy przywrócili porządek i pomogli przewieźć siedem
poszkodowanych osób do szpitala.
Załoga Ladbroke Grove mylnie stwierdziła, że na koncercie
pojawiła się załoga z West Ham, ale to było niemożliwe bo
Młoty grały tego wieczoru mecz w pucharach na Upton Park.
Przynajmniej kłopoty wzięły się ze spraw nie związanych z
koncertem, co podkreślało fakt, że przemoc nie ogranicza się
wyłącznie do ruchu Oi! jak chcieli niektórzy, ale obejmowała
społeczeństwo jako całość. A co do tego całego gadania, że
muzyka drugiej fali punka jest tylko po to by tłuc ludzi to
przynajmniej Oi! robił co w jego mocy by utrzymać porządek
w swoich szeregach.
Co więcej te wysiłki zakończyły się sukcesem. Problemy na
koncertach punkowych były normą od czasu występu
Skrewdriver w Vortex w 1977, ale to właśnie oiowe kapele
zrobiły wszystko co w ich mocy by to opanować. Większość z
nich miała zwolenników skupionych wokół klubów
piłkarskich, co oznaczało, że nie da się uniknąć pojawiania się
na koncertach rywalizujących z nimi grup, ale każdy widział
co przytrafiło się Rejects, kiedy zbytnio grali kartą
futbolowych chuliganów i nikt nie chciał powtórzyć ich
błędów. Od czasu do czasu oiowe koncerty zostawały
przerywane ze względu na różnice zdań w temacie piłki
nożnej (między innymi koncert The Business i The Oppressed
w Cardiff), ale najczęściej unikano kłopotów prosząc o rozejm
na jedną noc, albo zatrudniano ochronę do rozdzielenia
rywalizujących chuligańskich grup.
Oiowe kapele były ciągle oskarżane o prowokowanie
przemocy tekstami niektórych swoich piosenek. Faktycznie
przemoc była chyba najbardziej ulubionym tematem, kawałki
takie jak Someone's Gonna Die (Blitz), Violence (Combat 84),
Violence In Our Minds (Last Resort), Smash The Discos
(Business) czy In For A Riot (Infa Riot) były tylko szczytem
góry lodowej. Jednak grupy zawsze twierdziły, że nie
przemawiają za przemocą, a jedynie śpiewają o realiach życia
na ulicy. Co więcej wiele z tych piosenek faktycznie
wypowiadało się przeciw przemocy, ale zawsze znajdzie się
jakiś neandertalczyk dla którego będą one sygnałem do użycia
swoich ramion.
A jeśli chciałeś naprawdę zobaczyć dawkę bezmyślnej
przemocy to wszystko co musiałeś zrobić to podążyć za
stadem baranów kierujących się do modnych nocnych klubów
w każdy piątkowy i sobotni wieczór. Było o wiele bardziej
prawdopodobne, że zobaczysz jak nóż idzie w ruch tam a nie
na koncercie muzyki Oi!, ale z jakiś dziwnych powodów takie
ataki nie były chętnie odnotowywane przez gazety.
Skinheadów wciąż można było znaleźć w samym środku
większości zadym. No, w każdym bądź razie byli to krótko
ostrzyżeni młodzieńcy w glanach. Trudno, żeby stał jakiś
kontroler przed drzwiami prowadzącymi do subkultury
skinhead i decydował kto może wejść, a kto nie. Każdy mógł
uważać, że jest skinheadem tak długo jak wyglądał
odpowiednio. Któż mógł stwierdzić, że nie jest ? I obok
wszystkich swoich dobrych stron Oi! miał też dar
przyciągania do subkultury najgorszych szumowin.
Styl skinhead pogrążył się w poniżeniu w niektórych
kręgach związanych z Oi!, gdzie torba z klejem zastępowała
wszelkie przejawy posiadania mózgu. Kiedy wąchało się klej
to już było wystarczająco źle, ale niektórzy skinheadzi
wąchali wszystko co wpadło w ich brudne łapska od
inhalatorów przeciw astmie po puszki z sodą.
Nie było w tym nic dziwnego, że brak jakichkolwiek norm
nie spotykał się z akceptacja wszystkich skinów. Wielu
pozostało wiernych tradycji ubierania się ostro ale elegancko,
tak jak to było na początku ruchu. Podczas gdy inni wstąpili
na drogę niedbale ubranych gości, którzy szybko ze
skinheadów stawali się członkami stadionowych armii. The
Leeds Service Crew, Millwall Bushwackers czy West Ham
I.C.F. miały wszystkie w swoich szeregach ex-skinów.
Chodzenie ubranym w przypadkowy sposób oszczędzało ci
mieszania się z prostakami, chroniło cię także od
wzrastającego zainteresowania jakie policja wykazywała w
stosunku do dzieciaków bez włosów i w ciężkich glanach.
Rozpierdalanie subkultury od zewnątrz wciąż miało miejsce
na koncertach w Londynie, choć na północy skini i punkowcy
dążyli by żyć ze sobą dobrze. Mentalność Wattiego wyrażona
w Fuck A Mod doprowadziła nawet do tego, że niektórzy skini
odcięli się zupełnie od swoich korzeni prowadząc wojny z
modsami z okazji świąt. Nawet John Jacobs z 4-Skins nie
oparł się pokusie i musiał zapłacić 175 funtów grzywny za
swoje wyczyny w Hastings podczas Świąt Wielkanocnych.

Oi! to rockłnłroll, piwo, sex, chodzenie na koncerty, dobra
zabawa, zadymy, to nasze życie, nasze przedstawienie,
nasz świat, to jest droga życia / Garry Johnson.

I oczywiście te straszne słowo - polityka - znowu podniosło
swoją wstrętną głowę. Zawsze się znajdą tacy, którzy w
spotkaniu dwóch skinheadów widzą zjazd młodych
hitlerowców i trudno coś na to poradzić. Oi! też został
wpuszczony w te maliny, a co smutniejsze to Oi! rzeczywiście
był umotywowany politycznie. Spójrzcie tylko uważnie na tył
epki Bollock To Christmas, a zobaczycie niezbity na to
dowód.
Znajdziecie tam manifest, który każda partia polityczna
mogłaby dumnie obnosić po całym kraju. No, w każdym bądź
razie mogła to robić Monster Raving Loony Green Giant Party
(Potworna Oszalała Zbzikowana Zielona Gigantyczna Partia).
Znacjonalizować browary, obniżyć ceny piwa do 10 pensów
za kufel i zlikwidować bezrobocie poprzez stworzenie nowych
miejsc pracy przy produkcji oiowych albumów, to trzy z ich,
eee, większej ilości propozycji...
Oi! polegał na dobrej zabawie i wygłaszaniu tego co się
myśli, polityka rodem z ulicy, a nie z urny wyborczej. The
Gonads podsumowali to kawałkami takimi jak Pubs Not Jails
i Hitler Was An Omo, ponieważ każdy wiedział, że
niezależnie jakiej orientacji będzie rząd to i tak miałeś
zagwarantowane, że klasa robotnicza zawsze będzie na
samym dole struktury społecznej. Większość kapel i ich fani
nie byli zainteresowani żadnymi partyjnymi, politycznymi
bzdurami i robili wszystko by zdystansować się od
ekstremistów zarówno z prawicy jak i lewicy.
Kiedy grali The Last Resort przychodzącym na koncert
mówiono, żeby zdjęli swoje polityczne znaczki jeśli chcą być
wpuszczeni do środka. Infa Riot poszli nawet tak daleko, że
usunęli ze swojego repertuaru kawałek Britain's Not Dead z
powodu którego przypuszczano, że wiążą ich jakieś koneksje
z National Front, a były to czasy kiedy nawet piskliwy
Spandau Ballet był opisywany na łamach Bulldoga (pismo
młodych NF) z powodu swojej nazwy. A Bushell co tydzień
piętnował w Sounds zarówno polityków-oszustów jak i
przemoc.
A jeśli jakaś część publiczności zaczynała sighajlować,
najczęściej spotykało się to z szyderczą reakcją ze sceny. Max
Splodge zwykle mówił -"Nie widzę żadnych mew !", a kiedy
Tom "Panther" Cummins przejął rolę frontmana w The 4-
Skins rzucał zwykle krótkie -"Nie ma potrzeby machać
rękami".
W porównaniu do czasów Sham 69, Oi! naprawdę nie
odwracał wzroku kiedy nadchodziła przemoc czy skrajna
prawica. 25 urodziny Bushella w Bridge House w kwietniu
1981 podkreśliły, że Oi! szybko staje się sprawa rodzinną. 600
herbertów, w tym członkowie tuzina czy nawet więcej grup
było ściśniętych w pubie by obejrzeć The Business, The Last
Resort, zreformowany tylko na jeden dzień Cock Sparrer i
The 4-Skins. A przez całą noc nie uderzyła w złości żadna
pięść. Nawet wysiłki gazet by skłonić uczestników koncertu
do sighajlowania przed aparatami fotograficznymi spełzły na
niczym. Malkontenci mogą mówić co im się podoba, ale tak
jak pewnego razu stwierdził Micky Fitz z The Business, Oi!
był niczym więcej jak punkiem bez pozerów.
Wydawało się, że wszystko idzie naprawdę dobrze kiedy
drugi Oi! album Strenght Thru' Oi! (Dream) podbijał ulice w
połowie maja. Tym razem by wesprzeć wasze pijaństwo,
podniecenie i wyzwolenie Garry Bushell zaserwował pełny
talerz dzięki pomocy 4-Skins, Last Resort, Infa Riot, Cock
Sparrer, Splodge, Strike i innych.
Koncerty Oi! odbywały się po całym kraju i od razu rzucał
się w oczy brak na nich jakichkolwiek problemów, a wraz ze
zbliżaniem się lata Oi! zaczął robić wielki postępy. Zostały
zaplanowane dwa wielkie festiwale na lipiec - w
Manchesterze i Bradford i złożono obietnice, że w następnej
kolejności podobne wydarzenia będą też miały miejsce w
Szkocji i Londynie. W międzyczasie organizowano serię mini-
festiwali, których promotor Dave Long miał nadzieję, że
"udowodnimy w ten sposób, że w Oi! nie chodzi o bezmyślną
przemoc".
Los jednak chciał, że jeden z takich mini-festiwali miał
miejsce na początku lipca w Hambrough Tavern w Southall.
Na plakacie były 4-Skins, Business i Last Resort które grały
razem już wiele koncertów ze zmieniającą się kolejnością
występowania. Grupy skorzystały z szansy pokazania się w
zachodnim Londynie z powodu skarg, że grają jedynie na East
Endzie, a jeśli nie było się stamtąd, to można było mieć
problemy z transportem i powrotem do domu po koncercie.
Tak więc koncert w Southall dawał fanom z innych części
miasta szansę na zobaczenie grup tym razem u siebie.
Southall sam w sobie był (i wciąż jest) całkiem spokojnym
przedmieściem zachodniego Londynu i kapel sądziły, że
będzie to taki sam koncert jak wszystkie inne. To prawda, żyła
tam liczna społeczność Azjatów, ale to nie znaczyło, że to był
teren na który nie było wstępu. Oiowe kapele dawały koncert
w miejscach które potencjalnie były o wiele bardziej
niebezpieczne jak Deptford, Hackney, Moss Side czy
Bradford, a nie było tam nawet śladu zadym.
Tej nocy kapele przyjechały parę godzin przed koncertem by
wypróbować brzmienie klubowego sprzętu i przygotować się
do występu. Ostatni przybyli The Business, których bus stał
się celem w żaden sposób nie uzasadnionego ataku ze strony
gangu młodych Azjatów, gdy wjeżdżał do centrum miasta.
Kierowca zjechał na drugą stronę ulicy i szybko odjechał
(jadąc pod prąd) dzięki czemu bus dotarł na miejsce w jednym
kawałku. Kiedy podjechali pod The Tavern, po drugiej stronie
drogi stał już tłum około 300 Azjatów i mające na nich oko
dwa tuziny policjantów.
Mniej więcej od siódmej - wpół do ósmej, na koncert zaczęli
się zjeżdżać ludzie wraz z nowinami o tym co się stało po
drodze. Kilku zostało zaatakowanych gdy jechało na koncert,
jakiś innych obrzucono wyzwiskami. Jednego skina
wywleczono nawet z autobusu i pobito, a reszta ostrzegała się
nawzajem, że może to ich czekać później w nocy. Najgorsze
co się stało to kilku skinów wybijających tanią wystawę
sklepową, ale nawet to nie byłą ścieżka po której miało coś
nadejść.
Z jakiś powodów okoliczni Azjaci oczekiwali problemów i
byli na nie dobrze przygotowani. Nikt nie robi zapasu butelek
z benzyna ot tak sobie. Może stawiali znak równości
pomiędzy oiem a skinheadami i pomiędzy skinheadami a
National Front i postrzegali koncert jako próbę
zamanifestowania supremacji białej rasy w środku ich
społeczności. W 1979 demonstracja Anti-Nazi League przed
mityngiem NF odbywającym się w ratuszu w Southall
zakończyła się zadymami i śmiercią jednego
antyfaszystowskiego aktywisty Blaira Peacha. Nie było to tak
dawno, więc oni mogli wciąż o tym pamiętać. Tak samo jak
częste ataki na Azjatów dokonywane przez skinów,
szczególnie na East Endzie.
Ale jeśli to były powody, nie usprawiedliwia to scen jakie
miały potem miejsce, ani całej tej histerii jaka z tego wynikła.
Poza tym mówiło się, że gdyby ten koncert nie został rozbity,
to doszłoby do tego samego podczas występu The Meteors
zapowiedzianego na przyszły tydzień. A przecież kapela
psychobilly taka jak Meteors nie miała wśród swoich
zwolenników ani skinheadów, ani rasistów.
Na koncert przyjechały dwa autokary ze sklepu The Last
Resort, ale według prasy, kiedy Southall trafił na pierwsze
strony gazet, autokarów było sześć i zostały zorganizowane
przez National Front. Prawda była taka, że to Micky French je
zamówił i była to normalna praktyka stosowana gdy Last
Resort grali gdzieś dalej i wiedziano, że fani będą chcieli
pojechać wraz z kapelą.
Mówiło się także, że na autokarach były insygnia National
Front. Tak chyba musiały zostać odebrane flagi brytyjskie
należące do The Last Resort, które powieszono na tylnych
szybach autokarów. To prawdopodobnie prowokowało
miejscowych, ale chyba tylko w naszym kraju noszenie
narodowej flagi może być postrzegane jako wyzywające. Ta
sama flaga powstrzymała Hitlera i jego kumpli podczas II
w.św.
Poza tym każdy zapomina, że NF nie wykupił praw na
wyłączność do używania Union Jack, zresztą nie ma
powodów dla których miano by mu ją oddać. Właściwie
wszyscy skini są patriotami, ale to nie znaczy, że wszyscy są
rasistami, do tego jest jeszcze daleko.

Wszystkie te problemy wynikły poza koncertem i nie miały
nic wspólnego z The 4 Skins / Gary Hodges, 4 Skins.

Nie ma co mówić, że na koncercie nie było zwolenników
NF czy BM, bo byli. Ale tak samo przyszli lewicowi skini,
irlandzcy skini, a nawet (o zgrozo) paru czarnych skinów,
fanów The Last Resort. Media próbowały stworzyć iluzję, że
było to nic więcej jak rasistowskie zebranie, ale ci goście
wyraźnie do tego nie pasowali. A nawet gdyby to była prawda
inne grupy byłyby w planie na koncert (niektóre kapele Oi!
jak The Elite czy The Ovaltinies dawały dupy skrajnej
prawicy w tym okresie) i na pewno ściągnęłyby na koncert o
wiele więcej potencjalnych nacjonalistów.
Zresztą tylko połowa 500 osobowej publiczności to byli
skinheadzi. Było też trochę punków, fanów rockabilly i wielu
normalnych typów, którzy przyszli głównie po to by się napić
piwa i pobawić. Było też kilkoro dzieciaków które przyjechały
z kapelami i około 100 kobiet na koncercie. A kiedy mówię
kobieta to właśnie o to dokładnie mi chodzi. Nie jakieś
skinpanny bokserki, które by mogły walczyć z powodzeniem
na ringu z pitbullami, ale żony i dziewczyny muzyków i tak
dalej. Ogółem, nie była to więc armia sighajlerów jak duża
część mediów chciała to przedstawić.
Kiedy tłum na zewnątrz pubu liczył tylko kilkaset osób,
policja powinna interweniować i zażegnać wybuchową
sytuację jaka się wytwarzała. Zamiast tego woleli stać z tyłu i
pozwalać na przybywanie posiłków, aż zebrało się ponad 2
000 Azjatów, przez co znacznie wzrosło
prawdopodobieństwo, że rozpoczną się problemy. Błąd
taktyczny, który okazał się bardzo kosztowny, ale o tym
media prawie nie wspominały.

Jeśli byli zaniepokojeni mogli powiedzieć o tym władzom,
zamiast tego wzięli prawo we własne ręce. To oni spalili
pub i to oni rzucali butelki z benzyną na policję / Micky
French, The Last Resort.

Mimo zagrożenia zdecydowano, że koncert się odbędzie.
Gdyby go odwołano, duża część przybyłych na imprezę
czekałaby na zewnątrz na autokary by wrócić nimi do domów.
A gdyby to się stało, dwa wrogo nastawione do siebie tłumy
dałyby policji i dziennikarzom naprawdę dużo zajęcia. Tak
przynajmniej policja wiedziała dobrze gdzie kapele i ich fani
się znajdują.
Bar został zamknięty, drzwi zaryglowano i opuszczono
zasłony i przez większą część nocy koncert nie różnił się wiele
od innych. Na początku grał The Business z południowego
Londynu. Kapela została założona w październiku '79 z
Mickym Fitzem na wokalu, Nickiem Cunninghamem
walącym w bębny, Stevem Kentem na gitarze i Martinem
Smithem na basie, ale nawet jeszcze za czasów Southall nie
akceptowano ich do końca w kręgach Oi! z powodu ich
skłonności do popu. De facto dało im to przewagę nad innymi
punkowymi grupami, ponieważ uzyskali dzięki temu czystsze
brzmienie i wkrótce okazali się jedną z najlepszych grup Oi!
jakie kiedykolwiek istniały.
W Hamborugh zagrali tak dobrze jak zwykle, podają
piosenki, które wkrótce stały się oiowymi klasykami jak
Harry May i Suburban Rebels. Do tego ostatniego kawałka
tekst ułożył poeta Oi! Garry Johnson. Gatunek pijackiego
rocka w wykonaniu The Business powinno się puszczać w
każdym pubie w kraju.
Następnie na scenie pojawili się The Last Resort, którzy
już zdążyli stać się faworytami fanów muzyki Oi!
Zaserwowali publiczności jej ulubione kawałki jak King of
The Jungle i Working Class Kids po czym ustąpili miejsca
wielkim The 4-Skins, którzy zapodali numery jak A.C.A.B. i
Wonderful World. Według relacji, gdyby nie problemy na
zewnątrz klubu, byłby to wspaniały koncert.
Przez całą noc kapele robiły co w ich mocy by wszystko
szło gładko a fani trzymali się z dala od okien. Jednak w
pewnym momencie na policję zaczęło lecieć z tłumu
zgromadzonych Azjatów coraz więcej przedmiotów, a gdy 4-
Skins grali Chaos, zaczęto tłuc okna należące do pubu. Na
policję i knajpę poleciały cegły i butelki, a w środku wybuchło
istne piekło, gdy zarówno muzycy jak i fani zaczęli łapać
wszystko co nadawało się do obrony.
Ponownie członkowie kapeli i ich zwolennicy próbowali
utrzymać w pubie jakiś porządek, ale ludzi raniły odłamki
tłuczonego szkła, a The Tavern została właśnie zaatakowana
od zaplecza. Kiedy wyglądało na to, ze zarówno miejsce może
stać się obiektem szturmu, a za kamieniami przez okna polecą
koktajle Mołotowa, tuż przed jedenastą otworzono drzwi i
podjęto decyzję o ewakuacji.
Policja robiła co w jej mocy by trzymać azjatów i
publiczność koncertu z dala od siebie. Prawda, że parę cegieł i
butelek zostało odrzuconych w tłum azjatów, ale oskarżenia
mediów, ze skinheadzi zaatakowali policję były po prostu
sfabrykowane. Niektórzy starsi goście podnosili nawet
porzucone tarcze policyjne i stawali obok policji, żeby chronić
pub i umożliwić kapelom wyniesienie sprzętu.
Tłum okazał się zbyt liczny. The 4-Skins ledwo zdążyli
wynieść swoje rzeczy kiedy skinheadzi i policja zostali
wyparci z pubu. Podpalono policyjną furgonetkę i
staranowano nią wejście do tawerny. W tym czasie większość
publiki była już w drodze powrotnej do stacji Hayes &
Harlington. Policja zablokowała całą okolicę i po tym jak
zawróciła autokary, pociąg był jedynym środkiem transportu
do domu. Na miejsce przybyły też oddziały S.P.G., które
jeszcze pogorszyły złą sytuację, nastąpiły aresztowania po obu
stronach, głównie pod zarzutem naruszenia porządku
publicznego. Arthur z Last Resort był jednym z tych
nieszczęśliwców których pochwycono tej nocy.
Zamiast ścigać przyjezdnych idących na stację, azjaci
wydawali się być całkowicie ukontentowani
wyładowywaniem swojej furii na glinach i pubie. The
Hambrough Tavern była knajpą do której chodzili tylko biali i
on okazał się głównym celem ataku, a koncert oiowy dał
azjatom tylko wymówkę. Co więcej, walki pomiędzy
miejscowymi, a policją trwały jeszcze długo po tym jak kapele
i ich zwolennicy byli w domach, opatuleni w swoich łóżkach.
Kiedy po raz pierwszy zaatakowano pub wielu ludzi
myślało, że przyszedł na nich czas. Ktoś mógł łatwo ponieść
śmierć tej nocy, ale patrząc z perspektywy czasu było też kilka
zabawnych momentów. Akustyk spiął swój sprzęt łańcuchami
bojąc się, że skinheadzi mogą mu go ukraść. Zabezpieczanie
okazało się zdradliwe i całe wyposażenie spłonęło razem z
pubem, bo nie mógł na czas odczepić łańcuchów.
Ktoś z publiczności przyprowadził małe dziecko, które
miało zabawkowy pistolet maszynowy. Jakiś skinhead zabrał
mu go, wybił szybę i zaczął "strzelać" do tłumu na zewnątrz.
Paru azjatów i gliniarzy zaczęło uciekać w przeciwnym
kierunku krzycząc "oni mają karabin !". A kiedy pub stał już
w płomieniach, jeden z muzyków 4-Skins, nie wymieniajmy
lepiej jego imienia, pytał się właściciela pubu o pieniądze za
koncert!
Dodajmy jeszcze do tego historie jaka się przytrafiła
Rockabilly Stevowi, który wyskoczył przez okno by uciec
przed ogniem, był goniony przez bandę azjatów przez ogrody,
dostał od jakiegoś gościa patelnią po łbie, kiedy wleciał do
niego do mieszkania, a na koniec wylądował w policyjnej
furgonetce i został wywieziony na krańce miasta. A mówi się,
że nieszczęścia zawsze chodzą parami.
Następnego dnia sprawy nie wyglądały jednak wesoło, z
której by strony nie patrzeć. Mniejsza o to co ich do tego
skłoniło, ale ludźmi odpowiedzialnymi za zamieszki w
Southall byli miejscowi, młodzi azjaci, którzy zaatakowali
pub a następnie toczyli walki z policją przez całą noc. Można
by pomyśleć, że to wszystko nie podlegało dyskusji.
Naturalnie, gdyby cała sprawa przebiegała odwrotnie, to
znaczy gdyby grupa skinów zaatakowała koncert azjatów, a
następnie brała udział w rozruchach aż do wczesnych godzin
rannych, media i politycy nie wahaliby się, żeby wskazać
oskarżycielsko palcem winnego.
Ale gdy następnego dnia otwierałeś gazetę to czytałeś
zupełnie inną historię. Zaczynałeś się nawet zastanawiać czy
prasa nie składa doniesień z zupełnie innych zamieszek.
Mówiły one o rasistowskich skinheadach szalejących po
obejrzeniu koncertu nazistowskich zespołów na zjeździe
Frontu Narodowego. Ale nie, chodziło o tą samą Hambrough
Tavern, ten sam Southall i te same zamieszki.
Kapele i ich zwolennicy nie zostali oskarżeni przez media o
spowodowanie zamieszek, oni zostali za to powieszeni,
wypatroszeni i poćwiartowani. (...) Tylko The Times i The
Guardian zamieściły rzetelne relacje z wydarzeń takimi jakie
one naprawdę były. Gazety oczywiście cieszyły się z każdej
minuty zamieszek, stało się to dla nich wydarzeniem dnia.
Najgorzej na tym wyszli, będący wizytówką ruchu Oi! The
4-Skins. W marcu pojawili się obok Infa-Riot w Sunday
Times w artykule o młodzieży i faszyzmie. Ponieważ nie
można było powiedzieć wprost, że grupy są rasistowskie,
dano to do zrozumienia, co mogło je kosztować niemożnością
koncertowania. Kapele wydały oświadczenia, że ani nie są
faszystami, ani nie pragną mieć rasistów wśród swoich
zwolenników i wyglądało na to, że cały epizod był niczym
więcej jak burzą w szklance wody. Przecież Infa-Riot brali
nawet udział w koncertach organizowanych przez Rock
Against Racism.
Ale gazety natychmiast skwapliwie przypomniały te zarzuty,
jakby były one jakimś dowodem na to, że 4-Skins są
faszystami. I oczywiście oskarżenia te zostały poprzekręcane,
tak jak wtedy gdy pojawiły się po raz pierwszy. Większość
gazet oskarżała kapele, że podburzały skinheadów i
sighajlowały ze sceny. Wszystko było stekiem kłamstw.
Doszło nawet do tego, że chcąc dodać wiarygodności tym
bredniom, mówiono, że na plakatach reklamujących koncert
byli też Infa-Riot. Garry Bushell także został poddany
krytyce mimo, że nie był w ogólne na tym koncercie. Kiedy
prasa donosiła o Southall, on przebywał w Newcastle razem z
Angelic Upstarts. Ku swojemu ogromnemu zdumieniu,
nawet Cock Sparrer trafili na łamy lokalnych gazet jako
grupa, która prawdopodobnie wywołała zamieszki.
Kolejną starą publikacją, którą wyciągnięto by pognębić 4-
Skins, był artykuł o skinheadach w Sounds w którym
menadżer kapeli, Gary Hitchcock, przyznaje, że należał kiedyś
do British Movement. Pominięto jednak oczywiście fakt, że
powiedział też, że skinheadzi, którzy zostali wciągnięci przez
politykę to frajerzy, czy to, że artykuł pochodził z czasów
zanim kapela w ogóle zaczęła funkcjonować.
Kolejny klasyczny przykład to fotografia, która została
zamieszczona w kilku gazetach, a przedstawiającą parę
nowych ulotek National Frontu leżących na tlącej się kupie
ruin The Tavern. Albo NF wynalazł ognioodporny papier,
albo ktoś położył te ulotki już po zamieszkach. Wysuwano
oskarżenia, że podczas koncertu rozdano setki ulotek NF, ale
to też nie odpowiadało prawdzie. Dwóch skinów próbowało
rozdawać ulotki White Natonalist Crusaders, ale powstrzymał
ich roadie The Business, Steve Cooper. Większość ludzi
nawet ich nie widziała.
Album Strenght Thruł Oi! okazał się kolejną nieprzyjemną
sprawą. Nie tylko dlatego, że tytuł płyty przypominał
nazistowski slogan Strenght Thruł Joy (to samo nie
wyrządziło żadnej szkody kapelom takim jak Joy Division),
ale okazało się również, że skinheadem z jego okładki jest
Nicky Crane, jeden z czołowych aktywistów British
Movement. Prawda była taka, że pierwotnie na okładce miał
się znaleźć gość zwany Carlton Leech, typ dobrze
zbudowanego soul boysa, ale zdjęcie nie przyszło na czas.
Zdecydowano się więc użyć fotografii jakiegoś skinheada i
zanim się zorientowano było już za późno. W każdym bądź
razie taką wersję przedstawił Bushell.

Oi! to nie jest skinowska muzyka. To dobre dla punków
bez włosów i z małymi móżdżkami / Darren, skin ze Stoke,
1981.

Media nie potrafiłyby wykopać więcej brudów, nawet jakby
miały nadzieję, że się przekopią do Australii. A to czego nie
potrafili znaleźć to wymyślali sami. W ciągu jednej nocy Oi!
przeniósł się z poziomu ulicznej subkultury na pierwsze
strony gazet. Został natychmiast skreślony jako bezmyślna
muzyka dla tak samo bezmyślnej publiczności, a każdy kto w
jakiś sposób był związany z ruchem został natychmiast
napiętnowany jako rasista.
Tymczasem politycy nie mogliby szybciej starać się
przypodobać społeczności azjatów z Southall. Ken
Livingstone (The G.L.C.) i premier Margaret Thatcher szybko
uwierzyli w to co musieli im powiedzieć azjaci, ale nikt nie
był zainteresowany w spotkaniu się z przedstawicielami kapel
by usłyszeć ich wersję wydarzeń. Nawet Labour Party, która
przypuszczano, że jest partią klasy robotniczej. Takie
jednostronne spojrzenie na całą sprawę mogło spowodować,
że pomyślałeś, że to skinheadzi zaatakowali pub w którym
kilku azjatów bawiło się przy kuflu piwa.
Nawet wersje azjatów dotyczące zajść w Southall zostały
zasypane stekiem bzdur wyrzyganym przez media, tak więc
prawdziwe przyczyny zamieszek prawdopodobnie nigdy nie
zostaną poznane. Branie na cel może wygląda jak pomyłka,
ale kapele które grały w Southall robiły to wyłącznie dla
muzyki i obwinianie ich za zamieszki jest po prostu
parodiowaniem sprawiedliwości.
Oi! wyszedł z całej sprawy umazany jedną, wielką swastyką,
a przemysł muzyczny nie mógłby odwrócić się od niego
szybciej. Wytwórnia Deram natychmiast wycofała się ze
sprzedaży albumu Strenght Thruł Oi!, a właśnie wchodził od
do pierwszej 50 list przebojów, nie pytając się nawet kapel
jaka jest ich wersja wydarzeń. Oi! Festiwal który miał mieć
miejsce w Mayfield w Manchesterze został najpierw
przełożony na sierpień z powodu "zwiększonego
zainteresowania", a później w ogóle odwołany. To samo
przytrafiło się temu planowanemu w Bradford Tiffanyłs. O
ironio, gość organizujący festiwal w Bradford był azjatą,
wołano na niego Oi! The Turban.
Promotorzy odwoływali masowo inne koncerty, Oi! mógł
się pożegnać z jakąkolwiek szansą by puszczano go w radiu, a
zarówno 4-Skins jak i The Business utraciły możliwość
podpisania kontraktu z najważniejszymi wytwórniami
płytowymi. Sklepy również odmawiały przyjmowania
oiowych realizacji, puszczono nawet pogłoskę, że poproszono
sklepy by nie podawały na listy przebojów liczby albumów
oiowych jakie sprzedały. Wszystko to miało określony cel,
rzucić ruch na kolana.
Kapele widziały to jednak inaczej. Kilka dni po tym sądzie
ostatecznym i ciemnościach, każdy zabrał się ostro do
robienia porządków. Najwięcej gówna zostało wylanego na 4-
Skins, więc prawdopodobnie przed nimi stało najtrudniejsze
zadanie. Zaoferowali, że zagrają koncert benefisowy na rzecz
policjantów zranionych przez azjatów z Southall, powiedzieli
również, że mogą zagrać niezależny koncert antyrasistowski,
żeby pokazać, że nie żywią urazy.
Z powodu kawałka A.C.A.B. (*Wszyscy gliniarze to
bastardy) w repertuarze grupy, wielu ludzi uważało, że kapela
jest anty-policyjna, ale prawda nie była do końca taka. Z
pewnością do każdego dociera fakt, ze społeczeństwo
potrzebuje jakiejś policji jeśli chce przetrwać. To przeciwko
czemu występowały grupy takie jak 4-Skins czy Upstarts to
było złe używanie przez policję swojej władzy. Gliniarze
podczas wydarzeń w Southall znaleźli się dokładnie w samym
środku całego zamieszania i w końcu najbardziej ze
wszystkich ucierpieli. Benefit był więc wysiłkiem ze strony
kapeli by załagodzić stosunki z lokalną społecznością i siłami
prawa, ale i tak odmówiono im jednego i drugiego. Można
powiedzieć, ze przynajmniej próbowali.
Zorganizowano również utrzymany w tajemnicy koncert w
południowo londyńskim pubie Prince of Wales, na który
zaproszono telewizję BBC, która na własne oczy mogła się
przekonać, że Oi! wcale nie musi oznaczać kłopotów. 4-
Skins byli zapowiedziani na ten wieczór jako kapela country z
zachodu kraju, zwąca się The Skans, a suportową grupą tej
nocy byli The Bollyguns, lepiej znani jako The Business.
Wieczór minął bez żadnych awantur, wszystko jednak popsuło
nagłośnienie, podczas występu 4-Skins cały czas rwał się
dźwięk. Wszystko skończyło się więc małym fiaskiem, kiedy
połowa publiczności wlazła na scenę i próbowała
skompensować to, że nie było słychać wokalisty.
Nie mając większych szans na podpisanie jakiegokolwiek
kontraktu, The 4-Skins postanowili zrealizować swój
debiutancki singiel One Law For Them we własnej wytwórni
Clockwork Fun. Był ona atakiem na system klasowy, który
przenikał również do brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości -
doskonała odpowiedź na to wydarzyło się po Southall. Jeśli
nasz brytyjski wymiar sprawiedliwości jest najlepszy na
świecie, to niech Bóg ma was w opiece wy zagraniczne
bastardy. Mimo problemów z dystrybucją i odmową
niektórych sklepów by prowadzić jego sprzedaż był to jeden z
najlepiej sprzedających się punkowych singli tego roku.
Oiowe towarzystwo ze swej strony próbowało pomóc
kapelom, rozwiązać stojące przed nimi problemy, ale
skończyło się na gadaniu. Jedyne co się udało osiągnąć to
zgoda wytwórni Secret by produkować i sprzedawać przyszłe
oiowe realizacje, w tym kolejny oiowy album zatytułowany
trafnie Carry On Oi!, który wyszedł na światło dzienne w
październiku.
W październiku też, Oi! poczynił znaczące kroki by
odzyskać straconą reputację. Infa-Riot i The Business
pojechały na trasę promująca ich debiutanckie single,
odpowiednio Kids of The Eighties oraz Harry May (oba w
Secret) i zagrały na dwóch koncertach antyrasistowskich,
jednym w Sheffield i jednym w Manchesterze. Ten pierwszy
odbywał się pod hasłem "Oi! Against Racism, Political
Extremism but Still Against The System" (Oi! przeciw
rasizmowi, politycznemu ekstremizmowi, ale wciąż przeciw
systemowi) i miał miejsce tydzień po koncercie który odbył
się pod egidą Rock Against Racism. Krócej, ale nie tak słodko
Wszystko jeszcze pogmatwał fakt, że Infa-Riot grali na obu
tych koncertach, ale kapele jak 4-Skins czy The Business nie
chciały mieć nic wspólnego z RAR, ponieważ było to wejście
z deszczu pod rynnę. Sham zrobił to co im powiedziano i w
końcu stał się narzędziem w ich rękach. Nikt nie był na tyle
głupi, żeby znowu wyciągać za nich kasztany z ognia.
Naprawdę nie trzeba było powiewać flagą SWP (*partia
trockistowska) żeby udowodnić, że się nie jest rasistą.

Kiedy pojawił się punk, władze starały się uciszać
wszystko co postrzegały jako główne zagrożenie,
zamieniano go w New Wave i wchłaniano w muzyczny
biznes. Objawiło się to propagowaniem Elvisa Costello,
The Police czy im podobnych. Oi! był rebelią przeciwko tej
zdradzie / Steve Burgess, Cock Sparrer.

Kolejną kapelą związaną z oiem był Blitz i choć zawsze
mówiło się, że są z Manchesteru tak naprawdę pochodzili z
New Mills i Buxton w hrabstwie Derby, oba miasta są zresztą
blisko Manchesteru. Czteroosobowa grupa - dwóch punków i
dwóch skinów, powstała w marcu 1980 i była już dobrze
znana przed Southall, ponieważ stale zachwycał się nimi
Bushell, a także dlatego, że byli jedną z kilku kapel, które
miały zakaz grania w The Mayflower Club w Manchesterze.
Widocznie kilku bramkarzy musiało dostać wpierdol, kiedy
próbowało powstrzymać inwazję na scenę podczas kawałka
Fuck You.
W sierpniu 1981 w nowopowstałej wytwórni No Future
został zrealizowany ich debiutancki singiel. Ku ogromnemu
zaskoczeniu, a chyba najbardziej samej grupy i wytwórni, All
Out Attack został sprzedany w ponad 25 tysiącach
egzemplarzy, co dało pieniądze dla No Future na rozszerzenie
działalności.
W październiku Blitz zagrał w Bradford na koncercie pod
hasłem "prawo do pracy", jak również na firmowanym przez
No Future "Skunk Day" razem z The Partisans i The
Samples. Skunk było nazwą dla muzyki przeznaczonej
zarówno dla punków i skinów, wymyśloną na pierwszym
oiowym zlocie w londyńskim Conway Hall, jeszcze przed
Southall, po to by zakończyć walki na koncertach między
obiema subkulturami.
Nawet The 4-Skins, o których myślano, że po Southall już
nigdy nie zagrają na żywo, pokazali się na scenie pod koniec
roku. Gary Hodges musiał opuścić grupę wkrótce po
koncercie w Mottingham, a przed ich come backiem w
Brannigan w Leeds na odejście zdecydował się też Steve Pear.
Pozostali zdecydowali się by grupa nadal działała, a nazwa
żeby pozostała ta sama. Ówczesny roadie grupy, Panther
Cummings, przejął obowiązki wokalisty, John Jacobs wziął
się za gitarę, a za bębnami usiadł były perkusista Conflictu
Peter Abbots.
Jedyną kapelą która się zbytnio nie wysilała był Last
Resort. Ten zespół z pewnością osiągnąłby bardzo dużo
gdyby nie wydarzył się Southall, każdy kto ich widział czy
miał z nimi coś wspólnego mógł ci to powiedzieć. Ale zamiast
jeździć po kraju i zdobywać sławę, wciąż grali po
południowym Londynie, wciąż przed tymi samymi pijakami,
raz za razem.
W końcu zdecydowali się zakończyć działalność na
początku ł82, po tym jak podczas ich koncertu w Kingłs Lynn
bijatyki pomiędzy skinheadami, a miejscowymi soul boysami
doprowadziły do zdemolowania pubu w którym grali. Po
wszystkim, gdy każdy już poszedł do domu, został
aresztowany menadżer grupy, ale zwolniono go nie
wysuwając przeciw niemu żadnych oskarżeń.
W kwietniu, w wytwórni Last Resort prowadzonej przez
Mickiego Frencha, został jeszcze pośpiesznie nagrany i
wydany album grupy A Way of Life - Skinhead Anthems. W
jednoznaczny sposób został on zorientowany na skinowski
rynek tak by szybko przynieść pieniądze, a nie by pokazać
światu, że już nie ma kapeli. Stąd tytuł płyty, kiepska jakość
nagrań i włączenie kawałków takich jak Red, White & Blue
czy Last Resort Bootboys kosztem Soul Boys czy Johnny
Barden.
Kolejnym rozczarowaniem była książka Oi! A View From
The Dead-End of The Street (Babylon Books). Miała to być
prawdziwa historia ruchu Oi!, ale zamierzenie wyraźnie
chybiło celu. Po prawdzie to książka była napisana w
kiepskim stylu, pretensjonalnie i bezładnie, tak jakby Garry
Johnson zabrał się do niej po pijaku. Może lepiej byłoby
pozostawić te zadanie wyobraźni Garrego The Bushella.

Ci wszyscy lewicowcy z punkowej debaty uważają, że
media nie są nic warte, ale wierzą im kiedy te mówią o
Southall, ponieważ to pokrywa się z ich stereotypami /
Hoxton Tom, 4 Skins.

1982 był doprawdy rokiem upadków i wzlotów. W lutym
Infa-Riot zainaugurowali otwarcie klubu Skunx w Islington w
Londynie, który wkrótce stał się tym miejscem w stolicy gdzie
regularnie grały punkowe i skinowskie kapele. Do tego czasu
Infa-Riot znacznie odeszli od oia w kierunku sceny
punkowej. Zabrali się z The Exploited na ich trasę
Apocalypse Now jako kapela suportowa, przyłączyli się też do
nich w Apollo Theatre podczas koncertu pod hasłem
"Gathering of The Clan" (zebranie klanu) wraz z innymi
nadziejami punka. Teatr z miejscami wyłącznie do siedzenia
nie był jednak najlepszym miejscem na tego typu imprezy, w
dodatku barmy army modsów z Glasgow zadeklarowała
wojnę z punkami, więc lepiej chyba byłoby urządzić zebranie
w rodzinnym mieście Exploited Edynburgu. No cóż, uczysz
się przez całe życie.
4 Skins zrealizowali singiel Yesterdayłs Heroes, a następnie
debiutancki album The Good, The Bad & The 4 Skins. Także
oni podpisali kontrakt z wytwórnią Secret, która nie była
zbytnio znana z szastanie pieniędzmi. Końcowy produkt był
po prostu marnej jakości, a ich muzyka wydawała się stracić
całą moc. Po za tym kilka rzeczy mogło się wydać dość
zaskakującymi (Plastic Gangsters równie dobrze mógłby
wyjść z pod rąk Madness).
4 Skins ruszyli na trasę promującą album, ciągnąc za sobą
Combat 84, ale przed listopadem z kapeli odeszło kolejnych
dwóch panów - Abbots i Jacobs. Na ich miejsce przyszli Paul
Swain i Ian Davies, którzy poprzednio grali w oiowym
bandzie z Hatfield - Criminal Damage. Znowu doszło do
kilku incydentów na koncertach, m.in. w słynnym The 100
Club, a grupa wciąż musiała żyć z piętnem Southall.
Miejskie władze zakazały im występu w Keighley Funhouse
ze sztuką Trevora Griffithsa - Oi! For England. Sztuka, która
w końcu została pokazana, miała oczywistą anty-faszystowską
wymowę, ale takie były kaprysy lokalnych władz. Miejscowy
związek studencki zdecydował się wystawić sztukę, ale oni
odmówili by wystąpili w niej 4 Skins, ponieważ też ich
uważali za faszystów. A później chcieli wiedzieć dlaczego
skinheadzi tak ich nienawidzą.

Dziesięć typowych odpowiedzi dlaczego nie możesz wejść
do pubu albo klubu...
1.Spierdalaj !
2.Też byłem skinem, ale...
3.Niech się wam nawet nie śni, chłopaki.
4.Gdyby to zależało ode mnie...
5.Mamy komplet, przykro mi.
6.Dziś wieczorem tylko dla członków.
7.Pary tylko.
8.Nie podobałoby się wam tutaj.
9.Tylko w koszulach i pod krawatem.
10. Nie ! (nie gangom, nie dżinsom, nie podkoszulkom, nie
ma wejścia !)

Wraz z realizacją Oi! Oi ! Thatłs Yer Lot, ostatniego albumu
oiowego który wyszedł w Secret i artykułem Bushella w
Sounds, co prawda o ironicznym wydźwięku, a
zatytułowanym Punk Is Dead, wyglądało na to, że Oi! się
skończył. Całej sprawie nie pomagały też wytwórnie takie jak
Riot City wydające jakieś gówno z czterema mohikanami na
okładce.
Przed końcem roku rozpadł się Blitz, wkrótce po tym jak ich
album Voice of A Generation doszedł bez żadnej promocji do
27 miejsca krajowej listy przebojów, a koniec Blitza oznaczał
też koniec No Future. To samo zrobili The Business z
powodu różnic zdań na tematy muzyczne.
Wciąż jednak Oi! nie chciał się poddać. Micky Fitz powrócił
na scenę i na początku ł83 przywrócił do życia Business,
który teraz wyglądał jednak zupełnie inaczej. Na bas trafił
Mark Brennan, na gitarę Steve Whale z kapeli Blackout z
Lewisham i w końcu na perkusję Kevin Boyle z tej samej
grupy, po nieudanych początkach z Jonhnem Fisherem z
Combat 84. A kiedy grupa nagrywała swój album Suburban
Rebels w Secret, nowym hasłem bojowym stał się "prawdziwy
punk". Płyta dotarła do 37 miejsca krajowej listy przebojów,
mimo że dostała nieprzychylne recenzje w Sounds od twórcy
oia.
Tak jak inne kapele Oi! The Business nie poszli na żadne
kompromisy i nie ustąpili nawet na centymetr na swojej
drodze. Grali mnóstwo benefisowych koncertów (o wiele
więcej niż te wszystkie, modne, lewicowe grupy) i zawsze
odmawiali występowania jeśli część ich zwolenników miała
zakaz wstępu. (tak jak w The Marquee, gdzie nie wpuszczano
skinów) albo gdy ceny biletów i piwa były zbyt wysokie (tak
jak w The Lyceum). Tak jak wiele innych grup The Business
doskonale rozumieli ducha oia - dobra zabawa przy kawałkach
takich jak Drinkinł & Drivinł oraz przekaz w zabójczych
numerach jak Guttersnipes, klasyczny song przeciw gazetom
w stylu nieśmiertelnego kawałka Sparrerów - The Sun Says.
The Last Resort zdołali wkraść się na album Oi! Oi! Thatłs
Yer Lot z kawałkiem Horrorshow jako The Warriors.
Jednooki bohater, Joy Pearce, znowu pojawił się w zagrodzie
oia, zastępując Panthera na wokalu w The 4-Skins. Pearce
trzymał się z Hoxtonem Tomem i chłopakami aż do czasu
kiedy 4-Skins definitywnie zakończyli działalność w 1984.
Oni mieli już po dziurki w nosie tego, że nie mogą grać tyle
razy ile chcą, z grupy wyrzucono też Paula Swaina i Iana
Daviesa. Zespół pożegnał się ze wszystkimi albumem
koncertowym From Chaos To 1984 (Syndicate). Wszystkie
klasyki, z wyjątkiem Sorry, stały się odpowiednim
wynagrodzeniem pracy tej kapeli Oi! numer jeden.
I co to byłby za rok bez żadnego oiowego albumu. Chociaż
poprzednie wydawnictwo Secret miało być już ostatnim z tej
serii, okazało się, że wytwórnia ma jeszcze coś w zanadrzu. W
listopadzie 1983, dzięki wytwórni Syndicate wyszła płyta Son
of Oi!, na której znalazło się część materiału przejętego od
Secret. Nie był to z pewnością najlepszy oiowy album w
historii, a wiele kapel nie istniało dłużej niż na czas sesji
nagraniowej, ale przynajmniej ktoś podtrzymywał sztandar.
Niewielu dawało oiowi szansę na przetrwanie po Southall,
ale wbrew wszelkim przeciwnością Oi! przeżył a nawet się
rozwinął. Londyński Evening News nazwał go nawet najdłużej
dzielącym się wspólnym mianownikiem, ale tak jak inni, oni
też nie mieli pojęcia o co w tym wszystkim chodziło. A
chodziło o dobrą zabawę i przekaz Ale było też w tym coś o
wiele ważniejszego. Oi! był głosem młodzieży ulicy, tym
głosem który nigdy nie zostanie stłumiony, nawet przez
knebel Southall.

























































Neither Washington Nor Moscow

Nie ma nic lepszego niż trochę przemocy by uatrakcyjnić
jakiś film, nic więc dziwnego, że kamery pracowicie
rejestrowały wszystko na szpuli kiedy stoły i krzesła zaczęły
latać po całym Bennły Bar w Harlow. Utrwalenie na
celuloidowej taśmie tego jak rywalizujące załogi skinheadów
walczą między sobą musi być wielkim marzeniem niejednego
producenta filmowego. Szczególnie jeśli jego produkcja ma za
zadanie szokować.
Kamery znalazły się w Bennyłs by zarejestrować występ
na żywo londyńskiej kapeli Combat 84 dla odcinka
dokumentalnej serii BBC 40 Minutes pod tytułem Skinheads.
Zanim doszło do porozumienia z Combat 84 twórcy
programu namawiali do tego wiele innych kapel, ale albo nie
były one zainteresowane graniem dla telewizji albo były zbyt
mało kontrowersyjne. Idealni do tego zadania wydawali się
The Business, którzy mogliby przedstawić prawdziwe oblicze
ruchu skinhead i siebie samych, ale 40 Minutes mieli inne
pomysły.
Po wypadkach w Southall oni chcieli czegoś jeszcze
bardziej kontrowersyjnego, jeszcze bardziej pikantnego. W
końcu czym byłby program o skinheadach bez odrobiny
rasizmu i obietnic wpierdolenia jakimś biednym bastardom ?
A kto miał ku temu lepsze zdolności niż Chubby Chris
Henderson, wokalista Combat 84, dobrze znany w całym
mieście rasistowski bandzior ?
Chubby Chris nigdy nie zaprzeczał swoim politycznym
poglądom i może to był jego największy błąd. Inni którzy
flirtowali ze skrajną prawicą siedzieli z tym cicho i do czegoś
doszli. A oczywiście jeśli ktoś otarł się o skrajną lewicę to
nikt na to nie mrugnął nawet okiem.
Co do awantur, to za każdym razem gdy w Londynie
przerywano jakiś koncert a powodem byli skinheadzi, to
mogłeś postawić ostatnie pieniądze, że ktoś wskaże na
Chubbyłego Chrisa jako głównego winowajcę. Przyznajmy,
że gość ten brał udział w sporej ilości zadym i z pewnością nie
był niesłusznie oskarżanym niewiniątkiem, ale zdarzało się, że
był obwiniany za chuliganienie na koncertach, na których w
ogóle go nie było.
O ironio, Combat 84 skończyli już swój występ i oglądali
kumpli z The Elite kiedy w Bennyłs wybuchły walki. Co
więcej, razem z pochodzącym z Harlow Garym Hitchcockiem,
Chris robił wszystko co w jego mocy by powstrzymać
zadymę, apelując do skinów ze sceny i rozdzielając
rywalizujące załogi na parkiecie.
Z Chubbym Chrisem jako liderem Combat 84 byli często
skreślani w pewnych kręgach jako prawicowa kapela
oznaczająca kłopoty. Wszystko to musiało być sporym
zaskoczeniem dla reszty zespołu, ponieważ nikt z nich nie
podzielał politycznych przekonań Chrisa.
Prawda jest taka, że kapela robiła wszystko by trzymać
politykę i futbol z dala od swojej muzyki i tyczyło się to tak
samo Chrisa jak i pozostałych. Zachęcanie do jednego i
drugiego na koncertach było jak wyśpiewywanie dla siebie
wyroku śmierci, szczególnie po Southall.

Jeśli na scenie jest czterech punków noszących swastyki to
są po prostu punkową kapelą. Ale jeśli jest to czterech
skinów noszących zwykłe ubrania to są oni automatycznie
prawicowcami. / Chubby Chris, Combat ę84

Jak nic innego film Skinheads pokazał jasno, że kapela tak
samo jak subkultura skinhead jest złożona z indywidualności,
a każdy ma swoje własne przekonania i opinie. Basista
Deptford John powiedział, że nigdy nie interesował się żadną
polityką i nie jest żadnym rasistą, w przeciwności do
perkusisty Andy The Geeka. Groch z kapustą. Co do Chrisa to
więcej czasu poświęcał mówieniu o edukacji, adopcjach i
zupach w proszku niż udzielał się politycznie

To spotyka mnie ze wszystkich stron. Niektórzy skinheadzi
nie mogą uwierzyć jak mogę być jednym z nich z powodu
koloru mojej skóry. Z kolei czarni podchodzą do mnie i
mówią "jesteś hańbą dla naszej rasy". / Darryl,
czarnoskóry skinhead z Bourneouth

Wciąż jednak byli tacy którzy widzieli tylko to co chcieli
zobaczyć, a Combat 84 nie przedstawiał dla nich żadnej
wartości. Na skutek pogłosek łączących przez cały okres
kariery kapelę z polityką i zadymami utracili możliwości
koncertowania, zrobienia trasy a nawet wydania materiału w
Secret.
Jedyną rzeczą której nigdy nie stracili było masowe
poparcie fanów, którzy zawsze szczelnie wypełniali punkowe
kluby w Londynie i okolicach kiedy tylko grał tam Combat i
dzięki którym debiutancka epka zespołu Orders of The Day
dotarła do 11 miejsca niezależnej listy przebojów, po tym jak
została sprzedana w około 5000 egzemplarzach. Nieźle jak na
wydaną we własnej wytwórni Victory, finansowaną z własnej
kieszeni produkcję, kiepsko rozprowadzaną i prawie
całkowicie zignorowaną przez prasę.
W październiku 1983, dobry rok po tym jak w TV
puszczono Skinheads, Combat 84 rozpadł się podczas
nagrywania swego debiutanckiego albumu Send In The
Marines. Deptford John i gitarzysta Jim mieli po dziurki w
nosie prawicowego wizerunku jaki przylgnął do kapeli i
odeszli by pracować jako roadie dla U.K.Subs. Combat stał
się kolejna ofiarą polityki w ruchu skinhead.
W doskonałym świecie każdy może mieć takie
przekonania polityczne jakie chce i zachować je do czasu, gdy
będzie je mógł wrzucić do urny wyborczej albo wyjawić gdy
się ktoś o nie zapyta. To właśnie próbował robić Combat 84,
ale równie dobrze mogliby sikać pod wiatr i tak samo by na
tym wyszli. Rzeczywistość jest taka, że każdy ma prawo do
własnych opinii, ale niektórzy mają tego prawa więcej niż
inni.
Każdy ma jakiś krzyż do niesienia, a od końca lat 70-tych
subkultura skinhead męczy się z politycznymi skłonnościami,
szczególnie z tymi najgorszej jakości. Zarówno lewica jak i
prawica z różnym powodzeniem próbowały wykorzystywać
skinheadów i dzieje się tak do dziś, a polityczny ekstremizm
stał się częścią subkultury tak samo jak buty Doktora
Martensa.
Pierwsi skinheadzi nie wykazywali zainteresowania
zorganizowaną polityką i nigdy nie kojarzono ich ze skrajną
prawicą. Kiedy jesteś młody i możesz kogoś pogonić,
pokopać piłkę czy masz róg ulicy którego musisz bronić to nie
interesuje cię co wyprawiają politycy. W końcu nie ważne na
kogo głosujesz, bo jakiego rządu nie wybiorą to nie będzie on
oferował fryzjerów za darmo i tanich glanów, nieprawdaż ?
Fakt, wśród skinów 69 zdarzali się też zwolennicy idei
Enocha Powella, ale byli też tacy którzy popierali Partię
Pracy, Partię Konserwatywną, a nawet liberałów. Kilka
zabłąkanych owieczek myślało nawet, że to hippisi mają rację.
Ale koniec końców polityka była zawsze na samym dole listy
skinowskich priorytetów i nigdy nie była przyczyną
podziałów.
To National Front pierwszy wprowadził politykę w szeregi
skinów. Przed 1976 bardzo mało ludzi traktowało NF
poważnie, więc wałęsał się po obrzeżach angielskiej polityki.
Wszystko to miał się zmienić po napływie uciekinierów z
Malajów tego lata. Ich liczba była zresztą mikroskopijna, ale
gazety zrobiły z kilku tuzinów prawdziwy potop i rozpętały
prawie histerię opowiastkami jakoby azylanci mieszkają w
pięciogwiazdkowych hotelach i idą na ich utrzymanie
olbrzymie sumy z budżetu państwa.
National Front zobaczył, że karta narodowa staje się kartą
atutową i z niczego stał się nagle partią do której zgłaszały się
setki nowych kandydatów, a w wyborach lokalnych w 1977
dostali 250.000 głosów. Sukcesy skrajnej prawicy przyjęto
obojętnie, a ludzie zaczęli nawet mówić o tym, że Front
zajmie miejsce liberałów i stanie się trzecią siłą w Brytanii.
Tak jak i inne partie National Front angażował się we
wszystkie aspekty polityki, ale różnił się od wszystkich swoim
politycznym programem najlepiej streszczonym w sloganie -
IF THEY ARE BLACK SEND THEM BACK (Jeśli są czarni
to odeślijmy ich z powrotem). W owym czasie emigracja stała
się kluczową kwestią brytyjskiej polityki, co zaowocowało w
końcu tym, że Margaret Thatcher została pierwszą brytyjską
kobietą na stanowisku premiera. Ona dosłownie wyciągnęła
dywan spod nóg NF poprzez skorzystanie z kwestii rasowych
dla swoich własnych korzyści.
Ale to było parę lat później. Na razie Front zyskiwał na
poparciu, szczególnie wśród młodzieży i to nie tylko
skinheadzi odpowiadali na zawołania NF by zasilać jego
szeregi. Punki, tedsi, modsi, długowłosi i normalni również
zaczęli zgłaszać chęć służenia Frontowi, chociaż niewielu
potrafiło powiedzieć coś więcej o tej partii za wyjątkiem
powtórzenia paru sloganów, a jeszcze mniej miało prawa
wyborcze.
Krótkotrwały flirt punka z nazistami doprowadził do
powstania Anti-Nazi League i jej muzycznego odgałęzienia -
Rock Against Rasism. Wobec imponującego pochodu NF obie
organizacje wzmogły swoje wysiłki by zapobiec jego
sukcesom, szczególnie wśród młodzieży. Po tym jak pod
koniec 1977 założono Young National Front szkoły, stadiony,
koncerty i kluby młodzieżowe stały się polami bitew, a
młodzież została wykorzystana w charakterze pionków przez
obie strony.
Wśród białej młodzieży z klasy robotniczej YNF miał
wyraźną przewagę Często mówienie, że się jest NF było
jakimś rodzajem udawania twardziela, kiedy biegło się razem
z napakowanymi gościami po boisku śpiewając "National
Front". To była po prostu część dorastania, tak jak szybko
palone papierosy w kiblu czy zrywanie się ze szkoły by nie iść
na dwie godziny francuskiego. To, że Anti-Nazi League
prosiła nauczycieli i w ogóle wszystkich ludzi by wypowiadali
się przeciw Frontowi naprawdę niewiele pomagało. Co mogło
być lepszą zachęta do wydania swoich 10 pensów na
egzemplarz Bulldoga ?
Skinheadzi stali się obiektem potencjalnej rekrutacji do NF
szczególnie w czasach Sham 69. Podczas gdy wszyscy
potępiali futbolowy chuliganizm i inne skinowskie rozrywki,
Young National Front odnosił się do nich przychylnie
nazywając ich stadionowymi wojownikami, a Bulldog
regularnie publikował poświęconą im kolumnę pod tytułem
League of Louts. To była partia, która nie mówiła do ciebie
tylko rozmawiała z tobą i nie patrzyła na ciebie z góry tylko
traktowała jako najlepszą część brytyjskiej młodzieży.
Tak jak punkowcy paradowali z anarchiami tak
skinheadów zaczęto powszechnie identyfikować z National
Front. Dla większości była to możliwość wymachiwania
brytyjską flagą i pokazywanie reszcie społeczeństwa
wyciągniętych palców w jednoznacznym geście "Fuck you !",
czasami tylko było to czymś więcej. I oczywiście możliwości
zadym z antyfaszystami podczas zjazdów i marszów też były
dla skinów dobrymi powodami by się przyłączać do NF.
Anti-Nazi League też cieszyła się uznaniem wśród
młodzieży. Nic zresztą w tym dziwnego skoro po jej stronie
było wiele znanych kapel, które pokazywały się na
organizowanych przez ligę zjazdach. W kwietniu ł78
osiemdziesiąt tysięcy ludzi przyszło na ich Carnival Against
The Nazis po to by posłuchać kapel takich jak The Clash,
Tom Robinson Band czy Steel Pulse. Pomysł utworzenia
Rock Against Nazis był tak udany, że YNF postanowił szybko
powołać do życia konkurencyjny Rock Against Communism.

Myślę, że NF i Partia Pracy są takie same. Kiedy
przychodzi co do czego, nikt nam nie pomaga. / Tommy,
skinhead z Manchesteru, 1979

Największym błędem ANL była próba zapędzenia NF w
kozi róg. To spowodowało, że stał się on jeszcze bardziej
atrakcyjny dla buntujących się dzieciaków i spowodowało
utrwalenie się postawy typu "nikt nas nie lubi ale to nas nie
obchodzi" bardzo rozpowszechnionej wśród YNF
skinheadów. Trzeba jednak powiedzieć, że nawet w dniach
największej popularności liczba członków NF nigdy nie
przekraczała 15.000 i po części jest to zasługa ANL i innych,
podobnych antyfaszystowskich organizacji.

W Brytanii po raz pierwszy pojawił się termin paki-
bashing w zeszłą sobotę. Grupa skinheadów chełpiła się
przed kamerami telewizyjnymi, że bije kolorowych
emigrantów we wschodnim Londynie dla rozrywki. /
Sunday Mirror, 1969

Co śmieszniejsze, koneksje ze skinami spowodowały, że
National Front stracił więcej głosów niż uzyskał nowych.
Rezultaty wyborów w 1979 nie były nawet zbliżone do tych
tak udanych dla Frontu sprzed dwóch lat, a partia szybko
przestała się liczyć, w znacznej mierze dzięki prowadzonej
przeciwko nim kampanii. Zaszkodziła im też seria artykułów
prasowych przedstawiających kilku czołowych aktywistów
NF jako klozetowych nazistów, homoseksualistów czy
skazanych za seks z dziećmi zboczeńców.
Wielu skinów zdezerterowało w tym czasie z Frontu.
Część z przyczyn przedstawionych powyżej, a cześć ponieważ
na horyzoncie pojawiły się jeszcze bardziej skrajnie
prawicowe organizacje. By się tam znaleźć zmieniano kartę
przynależności do YNF na insygnia British Movement czy
Anti-Paki League. Inni zaczęli przyłączać się do
paramilitarnych organizacji w stylu Section 88 czy National
Socialist Action Party.
British Movement wzrost liczby swoich członków do
8.000 zawdzięczał głównie napływowi skinheadów. To była
już jawnie nazistowska organizacja i ku radości jej członków
była o wiele bardziej zainteresowana bezpośrednimi akcjami
ulicznymi niż czekaniem na to by przewodniczący komisji
wyborczej oznajmił im, że zebrali w wyborach 326 głosów, o
15 mniej niż Partia Przynieś Flaszkę.
Do czasu Southall wszystko to jednak przeszło do historii.
Poparcie skinów dla National Front i British Movement
wyraźnie osłabło. Obydwie partie zajęły się sporami o
przewodzenie skrajnej prawicy, a było to tak interesujące jak
oglądanie bezbramkowego meczu piłkarskiego toczonego w
ulewnym deszczu pomiędzy czwartoligowymi drużynami.
Nie ma wątpliwości, że wielu skinheadów popierało NF i
BM ponieważ taka była wówczas moda. Jak powiedział Max
Splodge, większość z nich zanim doszła do wieku w którym
mogła głosować zdążyła z tego wyrosnąć. W końcu jednak
zawsze znajdą się tacy, skinheadzi czy nie, którzy naprawdę
wierzą w skrajną prawicę, tak samo jak są ludzie podążający
zupełnie innymi torami polityki. A dla tych którzy nadal
zamierzali walczyć za naród i rasę odrodzenie kapeli
Skrewdriver było tratwą ratunkową której szukali.
Grupa zakończyła działalność i powróciła latem ł78 do
Lancashire kompletnie rozczarowana muzycznym biznesem.
W przeciwieństwie do Shamów Skrewdriver odmówili
zdystansowania się od rasistowskich elementów wśród swoich
zwolenników i zapłacili za to słoną cenę. Żadnych wywiadów,
żadnych koncertów i żadnych kontraktów z wytwórniami
płytowymi.
Gdzieś pod koniec 1979 wokalista Ian Stuart i basista Ian
McKay przeprowadzili się do Manchesteru i wskrzesili kapelę
razem z dwoma miejscowymi muzykami - Glenem Jonesem
na gitarze i Martinem Smithem na perkusji. Koncertowali w
mieście i okolicach, zrealizowali nawet epkę Knock Down,
Built Up w lokalnej wytwórni niezależnej TJM, jednak
jakiekolwiek nadziej na osiągnięcie większych sukcesów były
tylko mrzonkami, ponieważ nadal uważano, że kapele łączą
związki z National Front. Pod koniec 1980 Skrewdriver
rozpadł się po raz drugi.
Kiedy kapela ponownie wypłynęła na powierzchnię pod
koniec 1981 ze starego składu pozostał tylko wokalista Ian
Stuart. W sierpniu tego roku przeprowadził się do Londynu i z
pomocą sklepu Last Resort zreformował Skrewdriver.
Przyłączyli się do niego Mark French i Geoff Williams
grający do tej pory w The Elite oraz Mark Nelson. Na
początku ł82 zrealizowali w Last Resort Sounds singiel Back
With A Bang który trafił nawet na niezależną listę przebojów i
zaczęli koncertować w Londynie i okolicach regularnie
zapełniając takie kluby jak Skunx czy 100 Club.
Wciąż pojawiały się wątpliwości co do politycznych
koneksji kapeli, ale wkrótce wszystko stało się jasne.
Skrewdriver oskarżano o to, że był grupą popierającą
National Front już w ł77, ale w owym czasie nikt z zespołu
nie należał do tej partii. Wszystko co robili to po prostu
odmowa potępienia wzrastającej liczby naziskinów
przychodzących na ich koncerty. Ian Stuart przyłączył się
dopiero do Frontu po rozpadzie grupy i powrocie do
Blackpool.
The Elite sami w sobie nie byli nikim obcym dla skrajnej
prawicy, a w nowym składzie polityczna postawa
Skrewdrivera zaczęła się coraz bardziej klarować. Do
repertuaru włączyli piosenki takie jak White Power czy Smash
The IRA, a Stuart zaczął ze sceny wygłaszać przemowy na
rzecz Frontu. Prasa muzyczna dalej atakowała grupę i
próbowała wywrzeć nacisk na kluby by nie organizowały im
koncertów.

Czytacie w gazetach, że wszyscy skinheadzi to bezmózgie,
faszystowskie bandziory. Ja nie jestem bezmózgim,
faszystowskim bandziorem. Czy są tutaj jakieś bezmózgie,
faszystowskie bandziory ? / Mick z The Burial podczas
koncertu w Stockton w 1985. Nie było twierdzących
odpowiedzi.

Początkowo kluby nie chciały się na to zgodzić, głównie
dlatego, że nazwa Skrewdriver oznaczała brzęczące pieniążki
wpływające do kasy, ale cała sprawa sięgnęła zenitu kiedy
wybuchła bójka pomiędzy członkami i obsługą Skrewdriver i
Infa Riot. Promotorzy zostali poddani ostrej krytyce za
angażowanie kapel takich jak Skrewdriver czy Combat 84 i
miarka się przebrała. Z drugiej strony Skunx nadal robił
koncerty Skrewdrivera aż do czasu kiedy naciski policji
doprowadziły pod koniec roku do zamknięcia jego drzwi raz
na zawsze.
Nie mając żadnego miejsca na granie i szans na zaistnienie
w mediach Skrewdriver zwrócił się do jedynych przyjaciół
jacy mu pozostali, do National Front. Razem z organizatorem
YNF, Joem Pearcem, Ian Stuart reaktywował RAC i zaczął
organizować koncerty po całym Londynie. Obok
Skrewdrivera pod sztandarem RAC zaczęły grać inne
skinowskie kapela jak The Ovaltinies, Peter & The Wolves,
The Die-Hards czy Brutal Attack. Po to by poprowadzić
własny muzyczny biznes, NF założył wytwórnię White Noise
i wydał singiel Skrewdrivera White Power.

Skinheadzi są proamerykańscy. Naziści nie popierają
Ameryki. / Dan Jones, 20 letni skinhead w służbie US
Marines

Przez 1983 i 84 zarówno White Noise jak i RAC rosły w
siłę, a przeciętna frekwencja na ich koncertach wynosiła 500
osób mimo braku reklamy, jeśli nie liczyć ustnych przekazów.
Wzrost popularności podkreśliła epka This Is White Noise na
której znalazły się Skrewdriver, ABH, Die-Hards i Brutal
Attack z Return of St. George.
ABH zdołali też trafić na drugą i ostatnią składankę Oi!
Wydaną przez Syndicate - The Oi! Of Sex z kawałkiem Donłt
Mess with The SAS, wyraźnie jednak do niej nie pasowali.
Aby zdystansować się od NF, obie płyty sygnowane przez
Syndicate miały mocno lewicowe zabarwienie, szczególnie
tyczyło się to oiowej poezji. Znalazł się tam nawet męski chór
pod nazwą League of Labour Skins który wyśpiewał
patriotyczną wersję Jerusalem.
The League istniała tak długo jak niektóre z tych
pięciominutowych, tajemniczych kapel, które pojawiały się na
oiowych albumach i nikt już więcej o nich nie słyszał. To
samo tyczyło się organizacji Skins Against Nazis, która
została założona w lipcu ł78 i która stała się znana tylko
dzięki artykułowi na pół strony w Sounds. W rzeczywistości
to nie było nic więcej jak znaczek do noszenia, taki sam jak
Skateboards Against Nazis, a organizacja nigdy nie osiągnęła
szerszego poparcia.
Biorąc jednak pod uwagę poparcie jakie miał w tym czasie
NF, trzeba zdjąć kapelusze z głów przed młodymi skinami ze
wschodniego Londynu, którzy mieli na tyle ikry by założyć
Skins Against Nazis.
Do 1984 ruch skinhead rozpadł się faktycznie na pół,
przedzielony zarówno polityką jak również coraz bardziej
muzyką i strojem. Cała sytuacja została podsumowana przez
dwa listy jakie ukazały się w Sounds po zadymach na
koncercie Broken Bones w Hereford. Pierwszy był napisany
przez punkówę, która skarżyła się, że skinheadzi atakowali
każdego kto odważył się tańczyć. Przyniosło to szybką
odpowiedź ze skinowskiego fanzinu Hard As Nails, która
mówiła, że prawdziwi skini nie przyszli na koncert Broken
Bones i obarczała odpowiedzialnością za problemy łysych
punków.
Hard As Nails skupiał wokół siebie skinów przeciwnych
nazizmowi tak jak White Noise zrobił to z naziskinami.
Kampania zina na rzecz prawdziwych skinheadów i wytwórni
płytowej Sussed zaznaczyła linię frontu tak wyraźnie jak
nigdy dotąd. Przesłanie towarzyszące Hard As Nails
proklamowało, że oryginalni skinheadzi są za stylem i
muzyką, a przeciwko polityce, a ci którzy popierają
Skrewdriver i towarzystwo to nic więcej jak naćpane klejem
sighajlujące strachy na wróble, które tylko twierdzą, że są
skinheadami.
Ale nawet strony Hard As Nails nie były wolne od
sprzeczności. Mimo, że winiono w nim punków za upadek
skinowskich wartości to strona muzyczna była zdominowana
przez Oi!. Co więcej, trafiały się tam grupy w stylu Indecent
Exsposure, ponieważ zakładano, że kapela nie jest
rasistowska tylko patriotyczna, pomimo paradowania z
flagami brytyjskimi i grania na jednych koncertach ze
Skrewdriverem czy Brutal Attack.
Nie ma nic złego w patriotyzmie, szczególnie w kręgach
skinów, a fanzin częściej podejmował próby jednoczenia
subkultury niż jej dzielenia. Ale poprzez ataki na
Skrewdriver i odnoszenie się z aprobatą w stosunku do
ulicznych antyfaszystów jak Red Action czy bycie
orędownikiem kapel takich jak The Redskins powodowały,
że Hard As Nails też wlokło się po mrocznym świecie
polityki, czy tego chciało czy nie. I szybko upadły nadzieje, że
subkultura znowu zostanie zjednoczona pod wspólnym
sztandarem.
The Redskins, początkowo nazywający się No Swastikas,
od samego początku mieli otwarcie polityczną postawę. Co
więcej, to nie było zwykłe antyfaszystowskie stanowisko.
Dwóch członków kapeli, wokalista Chris Dean i basista
Martin Hewes, było członkami regularnie opłacającymi
składki w komunistycznej Socialist Workers Party i jawnie
używali kapeli by propagować partyjną linię.
Po prawdzie to dogmatyczne poparcie jakie Redskins
udzielali SWP było przyjmowane bardzo niechętnie przez
wielu skinheadów będących zwolennikami kapeli. Większość
przychodziła na ich koncerty by posłuchać muzyki i napić się
piwa, a nie słuchać rewolucyjnych wystąpień pomiędzy
występującymi kapelami.
Z drugiej strony nie każdy kto przychodził na koncert
Skrewdrivera był rasistą. Nawet dziś wielu skinów, którzy
nie chcą tracić czasu na coś takiego jak Blood & Honour,
uważa wczesny Skrewdriver za jedną z lepszych kapel
punkowych.
Skinhead o imieniu Fat Jim powiedział pewnego razu
zdumionym ludziom w zapełnionej furgonetce, że lubi
Skrewdrivera ze względu na muzykę a nie politykę. Mimo,
że kłamał trafił w sedno sprawy. Inni skinheadzi w furgonetce
uwielbiali The Redskins, ale wcale to nie znaczyło, że
zamierzają życzliwie ustosunkowywać się do SWP.
The Redskins nigdy nie byli typowo skinowską kapelą, w
tym znaczeniu, że wśród ich zwolenników było wielu nie-
skinów, mimo ich nazwy i tego jak się ubierali. W Londynie
na ich koncertach pojawiało się wielu fanów rockabilly, no i
oczywiście studentów z SWP zawsze było ponad przyjętą
miarę. Tak samo było gdy pojawiali się w innych częściach
kraju.
Dla wielu skinheadów wyglądało na to, że Redskins
zaadoptowali ten styl by łatwiej sprzedać swoje produkty, a
sama kapel też przyznawała, że podjęła wysiłki by wyglądać
jak najbardziej skinowsko. Perkusista Paul Hookham miał
jedynie krótkie włosy kiedy opuszczał niezależną grupę
popową The Woodentops by zasilić Redsów. Ciężko byłoby
powiedzieć, że urodził się by zostać skinem.
Do Chrisa Deana też można byłoby mieć wiele zastrzeżeń,
a jego upodobanie by na każdy koncert podczas trasy zakładać
harringtonkę innego koloru stało się powodem wielu żartów.
Fani kapeli zakładali się nawet w jakim kolorze pojawi się
danego wieczoru. Ale tak jak Martin Hewes, on ubierał się jak
skinhead od dawna, tak więc nie chodziło tu tylko o modę.
Po zrealizowaniu dwóch singli w wytwórni CNT z Leeds,
kapela podpisała kontrakt z Decca i kilka razy dotarła do
niższych miejsc krajowej listy przebojów z płytami takimi jak
Keep On Keeping On, The Powers Is Yours czy It Can Be
Done. Morał z tego był taki, że jeśli byłeś lewicowcem to
mogłeś mieszać muzykę z polityką, ale jeśli byłeś
prawicowcem to musiałeś o tym zapomnieć.
Bardziej istotnym od tego był fakt, że Redskins
zaoferowali zupełnie nowe, odświeżające brzmienie, w
momencie kiedy skinowskiej muzyce groziło zdegenerowanie
się w przebrzmiały, drugorzędny punk zabarwiony heavy
metalem. Na kapele duży wpływ wywarły soulowe wytwórnie
płytowe jak Tamla i Stax, a pomysły zapożyczali też z
rockabilly czy grup w stylu The Fall.
Czy było się skinem czy nie, ciężko było powiedzieć o
jakiejś miłości pomiędzy obozami White Noise Club a The
Redskins i to na długo przed tym jak wzajemna nienawiść
eksplodowała przemocą. W czerwcu 1984 Greater London
Council zorganizował ogromny festiwal pod hasłem "Jobs For
A Change" (sprawy które trzeba zmienić) w Jubilee Gardens.
Na plakacie obok Billego Bragga, Aswada i The Smiths
pojawili się też The Redskins, ale nie dane im było ukończyć
swojego występu.
W połowie kawałka Lean On Me na kapelę poleciała jakaś
butelka i stało się to sygnałem do ataku na scenę dla około 50
skinheadów z NF i chuliganów z Chelsea Headhunters. W
wynikłym chaosie gitara basowa przeleciała przez bęben,
pękały głowy, tłuczono butelki, a wszystko przy
akompaniamencie sprzężeń sprzętu i odgłosów sighajlowania.
Anty-nazi skini i inni zwolennicy Redskinsów przeciwstawili
się naziolom, ale większość tłumu w tych swoich jakże
modnych koszulkach "Uwolnić Nelsona Mandelę", odwróciła
się w przeciwnym kierunku i uciekała tak szybko jak tylko ich
wątłe nóżki mogły na to pozwolić. To tyle co do solidarności.

Podczas meczów futbolowych, tłum bezrobotnych młodych
mężczyzn, z których wielu ma ogolone głowy i nosi
nazistowskie symbole, spędza sobotnie popołudnia
zamieniając najpopularniejszy w Europie sport w
kompletną dewastację. / Newsweek, 1988

Tocząca się bitwa przeniosła się na ulice wokół Jubilee
Gardens, a widok skinheadów napierdalających skinheadów
dawał wielu ludziom powodów do zastanawiania się kto jest
po której stronie. Walki prowadzono jeszcze wzdłuż Waterloo
Station a nawet w pobliskim szpitalu Św. Tomasza, dokąd
zabierano poszkodowanych.
Sala dla poszkodowanych w wypadkach z pewnością
wypełniła się zgodnie co do swojej funkcji, a jeszcze tej samej
nocy osławiony prawicowy pub w Islington został
zaatakowany przez szukających zemsty lewicowców.
Po wydarzeniach w Jubilee Gardens na koncertach
Redskinsów zawsze była trochę paranoiczna atmosfera,
szczególnie w Londynie, gdzie anty-nazi skini stali przed
wejściem by rozpoznawać nazioli próbujących dostać się do
środka. Przeważnie jednak kapela dla bezpieczeństwa
decydowała się na granie na koncertach studenckich, co
przypomniało wielu ludziom, że są na złej drodze.
Trudno przechodzi przez gardło mówienie o skinowskiej
kapeli grającej głównie dla studentów z klasy średniej,
których zainteresowanie lewicową polityką trwa dopóki
dostają czeki zasiłkowe. Z drugiej strony, kapela mogła sobie
dzięki temu zapewnić, żeby ceny biletów i piwa były
naprawdę niskie (dla tych którym pozwolono wejść), dawało
to też możliwość uzyskania większych sum pieniędzy podczas
koncertów benefisowych, ponieważ związki studenckie
chętnie dawały wyższe stawki za noc niż normalni
promotorzy.
Nikt nie grał więcej koncertów benefisowych od The
Redskins, szczególnie w okresie strajków górników, co
więcej, kiedy Decca odmówiła zrealizowania epki Kick Over
The Statues jako płyty z której dochód miał być przeznaczony
na organizacje anty-apartheidowe, kapela stanęła twardo przy
swoim i płytka została wydana w wytwórni Abstract, w której
swoje produkcje realizowali też The Three Jones z
Yorkshire.
Wracając do White Noise Club to zaplanowano w nim
własny festiwal RAC, który miał się odbyć na prywatnej
posiadłości, na odludziu w Suffolk. Była to pierwsza impreza
z wielu organizowanych przez Front na wolnym powietrzu, a
skinheadzi przyjechali z całej Brytanii by zobaczyć
Skrewdriver i 5 innych kapel.
Do tego czasu Skrewdriver zdążył przejść kolejne zmiany
składu, do Iana Stuarta dołączyło dwóch Australijczyków i
jeden Włoch, a producent grupy Geoff Williams zasiadł za
perkusją. Nowy międzynarodowy skład podkreślał fakt, że
reputacja i popularność kapeli nie ograniczała się wyłącznie
do Wielkiej Brytanii.
Na początku lat 80-tych subkultura skinhead dotarła do
wielu miejsc na świecie, rekrutując nowych zwolenników w
Europie, Ameryce Pn, Australii a nawet w tak zaskakujących
miejscach jak Japonia czy Ameryka Pd. Przez swoje pierwsze
lata subkultura skinhead była sprawą wyłącznie brytyjską, a
jedyny wyjątek od reguły stanowiła właśnie Australia.
Do lat 80-tych Australia także dorobiła się rasistowskich
skinów, którzy z ochotą przyjęli Skrewdriver i kumpli do
swoich serc. Większość skinheadów spoza wysp brytyjskich
nie wiedziała nic o początkach subkultury i było już dobrze
jeśli mieli jakieś pojęcie o Sham 69. Większość myślała, że
ruch powstał w czasach Oi!, obecnie jego orędownikami są
kapele z White Noise Club, a faszyzm to część bycia skinem.
Realizacja singla Invasion i drugiego albumu grupy Hail
The New Dawn w niemieckiej wytwórni Rock-O-Rama
pokazała, że Skrewdriver jest bardziej niż szczęśliwy widząc
jak ich walka na rzecz White Power przybiera
ogólnoświatowe rozmiary. Rock-O-Rama mogła zaoferować o
wiele lepsze warunki niż White Noise Club kiedykolwiek był
w stanie i pozwoliła kapeli wywrzeć bardzo zły wpływ na
gwałtownie rozrastającą się niemiecką scenę.
Brytyjskie załogi przenosiły styl skinhead do zachodnich
Niemiec już w okresie Sham 69 i 2 Tone i zanim nadszedł
czas Oia, skinowska scena dobrze się tam rozrosła, a drużyny
takie jak Hamburger SV mogły liczyć na 200 łysych na
każdym meczu granym na własnym stadionie. Subkultura
wciąż jednak miała bardzo brytyjski charakter, wielu skinów
nosiło naszywki z brytyjką czy emblematy West Hamu, a
często niemieccy załoganci popijali w weekendy z brytyjskimi
żołnierzami.
Z biegiem czasu niemieccy skini wypracowali sobie
własne poczucie dumy i zaczęli rozwijać własną scenę z
własnymi kapelami. Jedna grupa w szczególności, Bohse
Onkelz, skupiła na sobie uwagę niemieckich skinów, ale tak
samo jak ich brytyjscy odpowiednicy zespół wciąż miał wiele
problemów.
Kiedy jakiś niemiecki punk został pobity przez
skinheadów podczas podróży do Londynu, obie subkultury
przystąpiły do wojny przeciw sobie, a walki wybuchały
najczęściej na koncertach Bohne Onkelz. The Onkelz nie
byli naprawdę zainteresowani zorganizowaną polityką, ale ich
patriotyzm był często postrzegany przez media jako
nacjonalizm, co przeszkodziło grupie w zdobyciu szerszej
popularności. Chociaż kapela została założona w 1979 to ich
pierwsza płyta Der Nette Man wyszła w Rock-O-Ramie
dopiero w 1984.
Do tego czasu subkulturę skinhead przekręcono w
polityczną formację, a wielu młodzieńców postrzegało
skinowski styl jako jednoznaczny z powrotem młodych
nazistów. To odnosiło się szczególnie do NRD gdzie opozycja
wobec komunizmu i nawoływania do zjednoczenia Niemiec
stały się bardziej wymowne. W tym samym czasie było też
wielu skinów, którzy przeciwstawiali się odradzaniu nazizmu,
były też skinowskie załogi które czerpały radość ze
zwalczania zarówno lewicy jak i prawicy.
Powiązania z Rock-O-Ramą przynosiły korzyści także dla
White Noise Club co zaowocowało współpracą przy
wydawaniu składankowego albumu No Surrender. Znalazły
się na nim znane nacjonalistyczne kapele jak również kilka
nowych formacji, w tym okropna grupa electro-pop z
Southampton The Final Sound. W żaden sposób nie można
sobie wyobrazić co to miało wspólnego ze skinheadami.
Nawet biorąc pod uwagę, że wiele skinowskich kapel, nie
tylko nacjonalistycznych, odeszło daleko od muzyki Oi!, a
coraz bardziej narzucał się trash i heavy metal, zabierając
muzykę skinheadów z krainy punka w królestwo hippisów i
greasersów.
Chociaż wciąż zdarzały się przypadki określania przez
niektórych organizatorów Skrewdrivera jako kapeli Oi!, to
oni sami widzieli się bardziej jako zespół rockowy, co wkrótce
stało się normą dla innych kapel z WNC. Coverowanie
piosenek Lynyrd Skynrd Sweet Home Alabama przez
Skrewdriver, granie przez Skulhead swojej wersji Silver
Machine Hawkind czy piosenki Mtorhead We Are The
Road Crew przez Sudden Impact w kręgach skinheadów z
ł69 pierdolnęło by o ziemie tak szybko jak ołowiany balon.
Stary Joe Hawkins musiał przewracać się w grobie.
Koneksje WNC z Rock-O-Ramą nie skończyły się
najlepiej, szczególnie dla mających w tym udział kapel. W
1986 nastąpił kolejny rozłam w National Front i wówczas
okazało się, że kapele zaangażowane w WNC zostały
okradzione. Należne im honoraria nigdy nie zostały
zapłacone, a dług za sprzedawane przez Club płyty wobec
Rock-O-Ramy wyniósł 3000 Funtów.

Skinheadzi przeciwko rasowym uprzedzeniom to
sprzeczność jak na dzisiejsze warunki. Ruch skinhead
może i powstał jako wielorasowa subkultura słuchająca
muzyki czarnuchów, ale teraz to droga życia dla
prawdziwych białych ludzi. / Flubs, Sudden Impact

W rezultacie Rock-O-Rama odmówiła dostarczania więcej
płyt czy realizowania nowego materiału przez kapele z WNC
zanim nie dostanie swoich pieniędzy. Jak zwykle ostatnimi,
którzy się o tym dowiedzieli byli ludzie którzy wysłali kasę na
płyty i nie dostali nic w zamian, nic dziwnego, że wiele grup
opuszczało White Noise Club mocno zdegustowana.
Pierwszy wyłamał się Skrewdriver razem z dwoma
londyńskimi kapelami No Remorse i Sudden Impact.
Wkrótce dołączył do nich Brutal Attack, który nie grał przez
ostatni rok i w rezultacie czołowe zespoły RAC z południa
poszły własną drogą, podczas gdy większość grup z północy
pozostała wiernych WNC.
Oczywiści obie strony obrzucały się najgorszymi
epitetami. WNC oskarżył Skrewdrivera o rozbicie ruchu dla
osobistych korzyści oraz oświadczył, że członkowie kapeli są
jedynie zainteresowani robieniem pieniędzy. Co więcej kapele
które opuściły WNC były jawnie nazistowskie i National
Front nie chciał być z nimi już dłużej kojarzony.
Po części przyczyną rozłamu były właśnie różnice zdań w
kwestiach politycznych, chociaż NF był bardziej niż
szczęśliwy z tego, że kapele które znajdowały się w jego
WNC przyciągały do partii nowych członków, nie dbając o to
czy są nazistami czy nie.
Cała sprawa wywołała niemałe zamieszanie ponieważ obie
formacje które wyłoniły się z NF nadal używały nazwy
National Front, a odłam który kontrolował WNC zaczął iść w
kierunku który nazywali narodową rewolucją. Zdumiewające,
ale doszło nawet do tego, że ich gazetka National Front News
zaczęła się ukazywać z czarną zaciśniętą pięścią na okładce i
słowami ZWALCZAJ RASIZM. Nawet libijski pułkownik
Kadaffi stał się dla nich nieoczekiwanym bohaterem.
Nie było więc w tym nic dziwnego, że Skrewdriver i
podobne kapele zaczęły grać na rzecz tak zwanej trzeciej
drogi - prądu politycznego, który zawładnął drugim odłamem
Frontu. Zaczęli też wysuwać oskarżenia, że przeciwna odnoga
NF została opanowana przez homoseksualistów i zboczeńców
i nazywali ich Nutty Fairy Party (pomylona, zaczarowana
partia). W rywalizacji z WNC kapele rozłamowe założyły
Blood & Honour, białą muzyczną organizację skupioną wokół
magazynu o tej samej nazwie.
Blood & Honour nie pozostawiał żadnych złudzeń co do
swojej wiary w narodowy socjalizm, wręcz przeciwnie. W 2
numerze opisano go jako "jedyny niezepsuty ideał".
Szczególnie No Remorse nie godzili się na żadne
kompromisy w swej nazistowskiej postawie, odkąd kapela
powstała w 1987 roku, co szybko spowodowało wzrost ich
popularności w kręgach RAC i niesławę poza nimi.
B&H postrzegał siebie jako niezależny głos RAC i chętnie
przyjmował nowe kapele do organizacji, niezależnie czy byli
nazistami, nacjonalistami, patriotami, antykomunistami czy
white power. Co więcej, odmawiał łączenia się wyłącznie z
jedną partią, preferując ofiarowywanie swojego poparcia
różnym organizacjom takim jak odrodzony British Movement,
British National Party, Ku Klux Klan, czy odłamowi NF pod
nazwą Flag.
WNC uchylał się kilka miesięcy od podziękowania
lojalnym kapelom i fanzinom, które nie uwierzyły, że jest to
skorumpowana i umierająca organizacja. Najbardziej znaną
grupą powiązaną z nimi był wciąż Skullhead z Consett
założony w 1984. Ich wokalista, Kev Turner, był w więzieniu
w czasie rozłamu i tak jak pozostała część WNC grupa
odmówiła brania udziału w rozgrywkach pomiędzy NF a
B&H.
Po jego zwolnieniu kapela nadal grała na koncertach
organizowanych przez WNC. De facto kiedy Turner dostawał
przepustkę z więzienia na weekendy, często występował z
kapelą, co budziło zgrozę antyfaszystowskich organizacji i
lokalnych władz. W końcu jednak nawet cierpliwość
Skullhead została wyczerpana, kiedy NF przeciągnął strunę
decydując się na zamknięcie WNC i powołanie na jego
miejsce organizacji pod nazwą Counter Culture.

Określiłbym siebie jako brytyjskiego narodowego
socjalistę, nie niemieckiego, więc myślę, że pozostaję w
zgodzie z brytyjskimi patriotami. / Ian Stuart,
Skrewdriver

CC miała za zadanie dotrzeć do szerszej rzeszy wielbicieli
muzyki o zróżnicowanych upodobaniach, co oznaczało, że
Skullhead czy inne kapele z WNC jak Violent Storm z
Cardiff znalazły się w jednym worku z operą i innymi
nieprawdopodobnymi współtowarzyszami. Doszło w końcu
do tego, że skinowskim kapelom powiedziano by zaniechały
ubierania się w glany i paramilitarne stroje nas rzecz bardziej
eleganckiego ubrania.
Nic dziwnego, że Counter Culture okazało się
niewypałem, a Skullhead opuścili ją by założyć własne Unity
Productions, które nie wiązało się z żadną konkretną
organizacją polityczną, ale propagowało nordycką, pogańską
religię odonizm. Unity nigdy nie miała takich wpływów jak
B&H ale pomogła zjednoczyć nacjonalistyczną scenę wieloma
dobrze zorganizowanymi koncertami.
Wkrótce Unity zaczęło organizować wspólne koncerty z
B&H, tak jak w dniu Św. Jerzego w 1990 w Newcastle, kiedy
Skrewdriver, Brutal Attack, Skullhead, Squadron,
Battlezone, English Rose i Close Shave przyszło obejrzeć
400 ludzi.
Kapele musiały przed tym wykonać objazd w
poszukiwaniu miejsca na koncert. Antyfaszystowskie
organizacje takie jak Cable Street Beat, Anti Fascist Action
czy magazyn Searchlight zawsze robiły co w ich mocy by
uniemożliwić nacjonalistycznym zespołom granie na żywo i
Newcastle też nie stało się wyjątkiem od tej reguły.
B&H może nie byli supermądrzy, ale nie byli też takimi
głupolami jak to sobie wyobrażała lewicowa prasa i koncerty
dość często dochodziły jednak do skutku. Oni zamawiali
prowizorycznie wiele sal, często pod fałszywymi nazwami, a
właściwe miejsce było trzymane w tajemnicy aż do ostatniej
minuty (*choć w oryginale akapit ten jest opisany w czasie
teraźniejszym zdecydowałem się użyć czasu przeszłego,
ponieważ aktywność B&H znacznie osłabła po śmierci Iana
Stuarta, w dodatku grupy antyfaszystowskie obrały
skuteczniejszą taktykę niedopuszczania do koncertów kapel
nazistowskich, atakując nazi-skinów już w punktach
zbornych).
Atmosfera na koncertach B&H wytwarzana przez grupy
jak Skrewdriver czy Brutal Attack przypominała mini
zjazdy z Norymbergii sprzed kilkudziesięciu lat. Setki
skinheadów wrzeszczących "Sieg Hail! Sieg Hail!" podczas
gdy Stuart czy Kev McLellan śpiewali swoje kawałki za
Adolfa i kraj. Wbrew obiegowej opinii większość imprez
organizowanych przez Blood & Honour kończyła się bez
najmniejszych śladów zadymy.
Ale od każdej reguły są wyjątki. Na koncercie w Breście
we Francji w maju 1988 doszło do ogromnych awantur.
Oprócz No Remorse miał tam grać francuskie kapele Brutal
Combat, Bunker ł84, Legion 88 i Skinkorps. Jednak policja
zakazała przeprowadzenia koncertu na godzinę przed
otwarciem drzwi, co spowodowało, że kilkuset skinów, z
których wielu przyjechało z Niemiec czy UK, znalazło się na
lodzie. Złość eksplodowała przemocą, a bandy oszalałych
skinheadów biegały po ulicach bretońskiego miasta. Efekt -
liczne poranienia i aresztowania.
Granie poza granicami Brytanii dawało nacjonalistycznym
kapelom możliwość zetknięcia się z większą i bardziej żarliwą
publicznością, a koncerty RAC odbywały się regularnie w
Niemczech, Włochach, Szwecji, Holandii i innych
europejskich krajach. Wszyscy też chcieli zagrać w USA ale
udało się to tylko No Remorse którzy wpadli do Wuja Sama
na Aryan Festival w Oklahomie w 1990. Skrewdriverowi i
innym grupom odmawiano wjazdu do Stanów pod różnymi
pretekstami.

Jeśli jesteś skinheadem, to jesteś pierwszy do piwa i ostatni
do opuszczenia imprezy. / Dwayne, czarnoskóry skin z
Chicago

Pomyślcie tylko, Jankesi postępowali u siebie bardzo
subtelnie w sprawach nazi-skinheadów. W latach 80-tych
rasistowskie ataki dokonywane przez skinów były czasami
ważnymi tematami dla wiadomości, ale od 1988 media
diametralnie zmieniły front i dawały szerokiej reklamy
każdemu kto nosił krótkie włosy i opaskę ze swastyką.
Wszystkie ważniejsze gazety zamieszczały o nich materiały,
dołączył do nich też magazyn Rolling Stones z artykułem
Skinhead Nation, a programy typu talk-show prowadzone
przez popularne osobistości jak Oprah Winfrey czy Geraldo
Rivera stały się dla nazistów czymś w rodzaju drugiego domu.
Nie licząc wspólnego języka, Stany są krajem bardzo
różnym od Wielkiej Brytanii. Wielu amerykańskich skinów to
biała młodzież z klasy średniej, którą stać by się buntować
(Martensy tam są trzy razy droższe niż w Anglii) i którą
pociągają rasistowskie organizacje takie jak Aryan Nations,
White Aryan Resistance czy Ku Klux Klan ze względu na
możliwość rozrabiania pod ich szyldem.
Kolejna różnica to poziom przemocy jaką stosują skini. W
UK zranienie nożem może i jest powszechnym zjawiskiem,
ale wypadek śmiertelny w ulicznej bójce jest wciąż czymś co
bardzo porusza ludzi. Po drugiej stronie Atlantyku pięści i
noże są regularnie zastępowane przez broń palną czy granaty i
faktycznie musisz być dwugłowym wielokrotnym mordercom
by komuś drgnęła powieka. Zaczynasz zupełnie inaczej
pojmować słowo skrajność gdy słyszysz, że w Sacramento
gość został przybity gwoździami do drewnianych desek za to,
że próbował wystąpić z rasistowskiego gangu. A kiedy jakaś
skin-panna chciało zrobić to samo w Chicago, została we
własnym domu pobita tak bestialsko, że jej krew została użyta
do namazania swastyki na ścianie.
Raz jeszcze uwaga mediów, z ich regularnymi
wycieczkami w świat półprawdy i przesadnych twierdzeń,
zdołała przyciągnąć masę świrów do skinowskich szeregów.
Czasami przez rozmyślną pogoń za sensacją, czasami po
prostu przez ignorancję. Tak jak San Francisco Chronicle
która napisała, że rasistowscy skini "wzorują się na Teddy
Boys, którzy pojawili się w Anglii pod koniec lat 60-tych" i
dalej twierdziła, że "jedyną różnicą między skinami z UK a
USA jest to, że amerykańscy noszą koszulki Freda Perrego,
ponieważ są one modne w Kalifornii".
Szacuje się, że w Stanach jest pomiędzy 3 a 5 tysiącami
rasistowskich skinów, a największym poparciem z ich strony
jest obdarzony Youth Aryan Movement - młodzieżowe
skrzydło White Aryan Resistance. Ugrupowanie to nie było
szerzej znane w kręgach skinów dopóki Skrewdriver nie
zareklamował ich na tylnej stronie okładki jednego ze swoich
albumów, ale od tego czasu WAR zrobił najwięcej ze
wszystkich podobnych grup by zabiegać o rozrastający się
ruch skinhead.
Jego lider, Tom Metzger, widział skinów jako swoich
"wojowników z pierwszej linii frontu" w bitwie o supremacje
białej rasy, ale niektórzy wzięli jego przesłanie o oczyszczaniu
ulic bardziej dosłownie niż tylko formując "odśmiecające
patrole". Po rasistowskich morderstwach dokonanych przez
skinów z WAR w San Jose i Remo, 3 skinheadów z Rastside
Pride pobiło na śmierć etiopskiego studenta w Portland.
Orzeczono długoletnie wyroki, ale sąd zdecydował się pójść o
wiele dalej niż tylko oskarżać tych którzy trzymali kije
bejsbolowe.
Była pełna zgodność co do tego, że WAR był uwikłany w
morderstwo w Portland, ponieważ zachęcał i popierał
promowanie rasistowskiej przemocy w tych okolicach.
Rodzinie zamordowanego zostało przyznane ponad 12
milionów $ odszkodowania, co w efekcie doprowadziło
Metzgera do bankructwa i wyłączyło WAR z gry.
Oprócz gangów rasistowskich skinów w USA jest około
10 000 skinheadów, których bardziej niż cokolwiek innego
interesuje hard core i 2 000 skinów antyrasistów, z których
wielu pochodzi z etnicznych mniejszości.
Podczas gdy nazi-skini zaadaptowali i przerobili uniform
subkultury na podobny do paramilitarnego ubiór, hard core
skini byli podobni do swoich brytyjskich odpowiedników tyko
tym, że nosili glany i krótko ostrzyżone włosy. Niewielu
skinów poza kręgami hard core nosi skórzane kurtki czy
uważa deskorolki za coś ważnego.
Kapele takie jak Agnostic Front czy Warzone zaczęły
przyciągać hard core skinów na koncert już pod koniec lat 70-
tych, a Harley Flanagan, swego czasu skinhead i wokalista
Cro-Mags, zaczął nawet szerzyć w kręgach nowojorskich
skinów wiarę w Hare Krishnę.
Bardziej styl i tradycje brytyjskich skinheadów zdają się
naśladować skini anty-rasiści. Elegancie ubranie jest na
porządku dziennym, a reggae, ska i soul dogadzają ich
muzycznym zamiłowaniom, do tego dorzucają też trochę
punka i Oi!. Wielu hardcoreowców i łysych punków działa
aktywnie jako antyfaszyści, ale prawdopodobnie
porównywalna liczba udziela się jako white power.
Efektem cyrku jaki media urządziły wokół sceny white
power było to, że w powszechnej opinii każdy skinhead zaczął
być postrzegany jako rasista. Prawda była taka, że wcale nie
było aż tak dużo skinów którzy przekonali się do nazizmu, ale
za to naziści przekonali się do skinheadów powodując, że oba
słowa stały się dla wielu ludzi synonimami. Pociągnęło to za
sobą anytyskinowską kampanię i dotknęło całą subkulturę, nie
tylko brygady white power, co zmusiło skinów przeciwnych
rasizmowi do zabrania głosu w całych Stanach
Największą siłą Skinhead Against Racial Prejudice
(SHARP) było to, że ruch był apolityczny. Jedynym celem
było pokazanie światu, że nie wszyscy skinheadzi są rasistami.
De facto to wielu sharpowców okazywało dumę z tego, że są
Amerykanami, wielu służyło w wojsku i miało kłopoty z
licznymi lewicowymi, antyrasistowskimi organizacjami, które
postrzegały anty-rasizm jako jedyną z wielu spraw za które
warto walczyć.

Żaden prawdziwy skinhead nie jest rasistą. Bez jamajskiej
kultury ruch skinhead by nie istniał. To ich kultura razem
z kulturą brytyjskiej klasy robotniczej uformowała ruch
skinhead w to czym on się stał. / Roddy Moreno, The
Oppressed

Przez używanie sloganu duma bez przesądów oraz gwiazd
i pasów w swoim logo, sharp skini byli regularnie oskarżani o
to, że wymachują rasistowską flagą i przez to popierają
ludobójstwo rdzennych Indian ! Tymczasem jednym z
najważniejszych sharpowców w Santa Cruz był rodowity
Apacz, ale niektórzy ludzie nigdy nie mają dość.
Inni byli rozczarowani gdy odkrywali, że antyrasistowscy
skini nie wyrzekli się przemocy. De facto to wielu chwaliło
się bitwami stoczonymi przeciw nazi-skinom i innym
gangom, a niejeden brał udział w atakach na gejów i hippisów,
które postrzegano jako część tradycyjnych skinowskich
wartości. Oni nie chcieli przejść do historii jako dobre
chłopaki ale po prostu jako skinheadzi bez rasistowskich
symboli na swoich ramionach.
Idea SHARP została przywieziona do Europy i
rozpropagowana przez Roddego Moreno, wokalistę walijskiej
kapeli Oi! The Oppressed. Podczas wizyty w Stanach gdzie
przyjechał zobaczyć amerykańskie kapele, które mógłby
wydać w swojej wytwórni Oi! Records, Moreno trafił na
ulotkę SHARP i postanowił zabrać ten pomysł ze sobą do
domu. Chociaż prawica zawsze oskarżała go o bycie
komunistą, prawda była taka, że Roddy nie interesował się
żadną polityką (hasłem jego wytwórni było "ani czerwony ani
rasistowski") i po prostu chciał zwalczać zainteresowanie
mediów Blood & Honour, które prowadziło do tego, że
każdego skinheada postrzegano jako rasistowskiego zbira.
W całej Brytanii powstało dużo oddziałów SHARP i wielu
pojedynczych skinów popierało ich dążenia, ale nigdy nie
osiągnięto takiego sukcesu jak w Ameryce. Jednym z
problemów było to, że ruch postrzegano jako polityczny,
przez co odrzuciła go spora część skinów, którzy widzieli jak
subkultura była rozbijana przez chciwych polityków od
czasów Sham 69.
Kolejną sprawą było to, że pomimo nazwy, każdy kto
zgadzał się z ideą SHARP mógł się przyłączyć do ruchu.
Doszło więc do tego, że za sharpowców uważali się hippisi,
punkowcy, normalni czy jeszcze inni, co wydawało się być
totalnym minięciem z celem. Jeśli chcieli występować przeciw
rasizmowi, to było mnóstwo innych organizacji do których
mogli się przyłączyć zamiast zmieniać SHARP w
pośmiewisko. Jeden oddział SHARP miał pół tuzina
członków, ale tylko dwóch z nich było skinheadami.
Nawet mimo tego wszystkiego, idea SHARP, szczególnie
w amerykańskim wydaniu, miała o wiele więcej wspólnego z
tradycją pierwszych skinheadów niż Blood & Honour. Trudno
przemawiać za white power kiedy twoją wielką miłością jest
skinhead reggae wykonywane głównie przez czarnych
artystów. Co więcej, bardzo niewielu skinów w ł69 przyjęłoby
ciepło motocyklistów i Hellłs Angels, którzy regularnie
pojawiali się na stronach Blood & Honour, to samo tyczyło się
sighajlowania na koncertach, kiedy było się wciąż dumnym z
tego jak Brytania potraktowała Hitlera w czasie II Wojny
Światowej.
Przez Blood & Honour subkultura skinhead odeszła w
oczywisty sposób bardzo daleko od swoich korzeni. Na tyle
daleko, że powszechnie zaczęto używać słowa bonehead
(*tępak) na określenie typowego zwolennika Skrewdrivera,
odzianego w czarnego flajersa, wysokie glany i z kompletnie
łysa glacą. Prawie jakby to była zupełnie inna subkultura.
Trudno żeby przepaść pomiędzy oryginalnymi
skinheadami a tymi popierającymi B&H była większa jeśli
chodzi o styl ubierania się, muzykę i politykę, ale jeśli życie
byłoby naprawdę takie łatwe to może od zaraz wielu obecnych
skinów przylepiłoby sobie na plecach etykietki mówiące kim
są.
To prawda, że są skinheadzi w zapinanych koszulach, sta-
pressach i brogues, przychodzący na odrodzone noce przy
reggae, ale są także łyse bastardy w czternastodziurkowych
glanach i czarnych flajersach, którzy naprawdę nienawidzą
Blood & Honour ! Z kolei nawet Ian Stuart przyznał się do
posiadania trochę rzeczy z wytwórni Trojan ukrytych w
swojej kolekcji płytowej, a nie jest rzeczą niezwykła zobaczyć
artykuł o Skrewdriverze obok artykułu o Desmondzie
Dekkerze, szczególnie w skinzinach spoza Brytanii i nie
musisz przejść miliona mil by znaleźć sharp skinheada, który
może nie żywi żadnych urazów, ale nie miałby też nic
przeciwko położeniu kresu napływowi imigrantów do jego
kraju.
Z około pięcioma tysiącami skinowskich zwolenników w
ponad 20 krajach Blood & Honour bez wątpienia jest
najgrubszą kromką w skinowskim chlebie. Ale idea, że
wszyscy skini są nazistami to po prostu odwracanie kota
ogonem, nawet w kręgach B&H.
Jest o wiele łatwiej obwiniać jakąś charakterystyczną
grupę jak skinheadzi za rasizm, ponieważ łatwo z nich zrobić
kozły ofiarne. Mimo wszystko subkultura skinhead musi być
najbardziej przerażającym i znienawidzonym ruchem jaki
kiedykolwiek istniał w tym społeczeństwie, a ci
wszystkowiedzący mogą wreszcie skakać do góry,
wymachiwać pięściami i zapominać, że to społeczeństwo ma
takie problemy, a nie gangi dzieciaków w glanach i dżinsach.
Polityka nigdy nie przyniosła subkulturze skinhead
żadnych korzyści i nie ma co do tego najmniejszych
wątpliwości. I tyczy się to zarówno prawicy jak i lewicy. W
jakiś sposób zdołała się ona wcisnąć w serca wielu
skinheadów tak skurwiając ten ruch. A ciągłe przedstawianie
skinów przez media jako ekstremistyczne, polityczne
zwierzęta jeszcze utrwaliło złudzenie, że aby być skinheadem
musisz albo wyznawać faszyzm, albo faszystów nienawidzić

To wydaje się znowu modne być politycznym. Noszenie
swastyki i sighajlowanie nie ma nic wspólnego z moim
pojęciem bycia Anglikiem. Jedyne co mnie drażni to, że
gdy się wypowiadam w taki sposób, ci wszyscy zwolennicy
NF twierdzą, że muszę być czerwonym lewicowcem czy
gównem podobnego rodzaju. / Colin Hoskin, Croptop
skinzine, 1986

W demokracji każdy ma prawo do własnego punktu
widzenia, bez poczucia potrzeby wbijania go do głowy
każdemu biednemu bastardowi. Może nadejdzie znów taki
dzień kiedy skinheadzi odrzucą politykę, kiedy pójdą na
koncert albo zabawę i może mało znaczący politycy, którzy
wygłaszają nadęte mowy, a później odwracają się do ciebie
tyłem znajdą jakiś innych frajerów, którzy będą toczyć za nich
bitwy. Jak to śpiewał nasz Jimmy o tym, że dzieciaki są
zjednoczone ?

NF - No Future
Nie ma w tym nic dziwnego, że zwolennicy skrajnie
prawicowych kapel przyciągali wzmożoną uwagę
antyfaszystowskich grup i pism. Walka o serca i umysły
młodzieży wydawała się być najważniejszą kwestią
porządku dnia dla obu stron, mogłeś więc postawić
ostatniego pensa, że znajdziesz coś o skinheadach w
każdym takim piśmie.
Antyfaszystowski magazyn Searchlight poświęcił wiele
ze swych stron na dokładne śledzenie poczynań kapel
white power i skinheadów z całego świata, był także
aktywny w próbach udaremniania koncertów i imprez.
Chociaż ich przeciwnicy pewnie by się z tym nie zgodzili,
większość z tego co zamieszczano w magazynie
oznaczało się znajomością sprawy, zdołali oni też z
łatwością przełamać ochronę prawicowych grup przy
wielu okazjach.
Jednak tak jak mnóstwo innych gazet Searchlight
poddawał się powszechnym stereotypom gdy pisał
artykuły o skinheadach. Wyglądało na to, że każdy kto
ma krótko ostrzyżone włosy jest nazistą jeśli nie
udowodni, że jest inaczej. Sprawiedliwość nie najlepszej
jakości, ale życie toczyło się dalej.
Lepiej zachowywały się antyrasistowskie grupy jak
Red Action, Anti Fascist Action czy Cable Street Beat,
zresztą wszystkie miały skinheadów w szeregach
swoich zwolenników. Zamiast powtarzać błędy Rock
Against Racism i szydzić z białej klasy robotniczej pod
ochroną studenckich związków, oni raczej byli
przygotowani na chodzenie do robotniczych dzielnic i
przekonywanie do swojej sprawy.
Może czarnym nie było łatwo, ale tak samo wielu
białym, a antyfaszystowskie grupy zaczęły sobie
uświadamiać, że jeśli bitwa ma być wygrana to muszą
zdobyć poparcie i nawiązać współpracę z białą
młodzieżą z klasy robotniczej, która w przeciwnym razie
może wylądować w obozie rasistów.

Blood & Honour
Punktem ogniskującym poczynania dzisiejszych kapel
nacjonalistycznych jest magazyn Blood & Honour, który
swoją nazwę wziął od inskrypcji umieszczanych na
sztyletach hitlerowskiego SS.
Jako "niezależny głos Rock Against Communism" cała
jego treść jest faktycznie poświęcona nacjonalistycznej
scenie muzycznej. Jest trochę wywiadów, ale większość
z tuzina stron zajmują fotki, listy ulubionych nagrań
czytelników i reklamy. Rzeczywiście, trudno jest tym się
ubawić po pachy przez pół godziny, a co gorsza to
wszystko pojawia się ponownie w następnym numerze.
Wielu czytelników to skinheadzi, ale dokonuje się prób
pozyskania szerszego grona odbiorców. Od czasu gdy
Ian Stuart pracował z The Klansmen szczególnie fani
rockabilly postrzegani są jako potencjalni rekruci i
poświęca się im trochę artykułów. Generalnie filozofią
pisma wydaje się być taka, że każdy kto wyraża dumę z
przynależności do białej rasy zasługuje na uwagę. Może
to zaskakujące, ale dotyczy to też japońskich
skinheadów - tak długo jak są antykomunistami i siedzą
w swoim kraju nie wydaje się by było to problemem.
Pierwsi skinheadzi nie wiedzieliby prawdopodobnie co
z tym wszystkim zrobić. W wielu numerach obok zdjęć
skinów pojawiały się fotografie motocyklistów, wszystko
w imię białej solidarności. Niezbyt popularne przesłanie
w czasach bitew w nadmorskich kurortach w 1970. A
przedstawianie heavy metalu jako muzyki skinheadów
też doprowadziło by niektórych do wytrzeszczania ze
zdumieniem oczu.
Magazyn jest w zasadzie dostępny tylko za
zamówieniami pocztowymi i na koncertach, szczególnie
od czasu gdy antyfaszyści pikietowali handlarzy wzdłuż
Carnaby Street. Warto zauważyć, że celem nie był
żaden stary sklep tylko te regularnie odwiedzane przez
skinheadów.
Oczywiście Blood & Honour nie jest nielegalny, ale
lewicowcy zdają się popierać wolność słowa tylko wtedy,
kiedy zgadzają się z tym co mówisz. Zresztą mniejsza o
to, że prawica narzeka z tego powodu. Stary Adolf nie
był wielkim adwokatem swobody wypowiedzi w czasach
nazistowskich Niemiec. Niech spierają się o to między
sobą. Ale gdy pikiety krzyczały na zdumionych
skinheadów robiących zakupy w sobotnie popołudnie, w
odległości mniejszej niż 100 metrów jakiś Azjata
sprzedawał takie ilości nazistowskich pamiątek, że
wystarczyłyby one do ponownego puszczenia w ruch
Trzeciej Rzeszy. I nie było widać wokół niego
lewicowych plakatów.























































Skinhead Resurection
Nie licząc tych, którzy trzęśli się za naród i rasę w swoim
White Noise Club, niewiele się działo w środowisku
skinheadów w połowie lat 80-tych. Najlepsze grupy Oi!
pożegnały się już z ruchem, a 2-Tone było zaledwie
blednącym wspomnieniem i gdyby nie zjazdy skuterowców
sprawy wyglądałyby naprawdę ponuro.
Prawdziwy duch mods nigdy nie umarł na północy Anglii,
głównie dzięki nocom soulowym i klubom skuterowym.
Nieśmiertelny Wigan Casino trzymał swoje drzwi otwarte dla
entuzjastów muzyki soul aż do 1981 i pod koniec swego
istnienia mógł się pochwalić 80 tysiącami członków.
Każdy kto chodził wówczas do Casino może ci powiedzieć,
że nie przedstawiał on miłego widoku. Źle położona, świeża
warstwa farby i zawsze szczyn po kostki w toaletach, ale
jedyne co się wówczas naprawdę liczyło to dotarcie na
parkiet. W tym czasie w USA nie mogli się pozbyć starych
płyt soulowych, a anegdota mówi, że używano ich jako
balastu w statkach pływających przez Atlantyk i sprzedawano
w Brytanii za guziki. To nie zmienia faktu, że rzadkie,
poszukiwane single zmieniały swoich właścicieli za sumy
sięgające tysiąca funtów.
W centrum północnej sceny soulowej znajdowały się kluby
skuterowe. Faktycznie to każde miasto w hrabstwach
Lancashire i Yorkshire mogło się pochwalić takim klubem,
często liczącym ponad 200 członków. W latach 70-tych kluby
organizowały regularne wyjazdy nad morze w weekendy, a
pod koniec dekady, dzięki odrodzeniu się ruchu mods,
przekształciły się one w masowe zloty.
Wielu wkrótce odpadło, po tym jak plastikowi modsi
znaleźli sobie jakieś nowe szaleństwo za którym mogliby
podążać, ale braterstwo skuterowców stało się jeszcze
silniejsze niż w poprzednich latach. Wielu skuterowców
porzuciło modsowski styl ubierania się, ale wcale nie chciało
przehandlować swojego Lemmy na drugorzędną Skodę, a
zjazdy stały się domem bardziej dla prawdziwych entuzjastów
niż dla zwolenników nowej mody.
Wkrótce liczba skuterowców znowu zaczęła rosnąć, a w
całej Brytanii powstawały nowe kluby. To co w jednym roku
było dziecinną jazda z kumplami szybko rozrosło się w zjazdy
fatalistów i hałaśliwą zabawę tysięcy dzieciaków, które
uwielbiały taką rozrywkę. Co więcej zjazdy szybko się stały
mozaikami młodzieżowych subkultur, a nie tylko modsów,
przez co obozowiska stawały się chwilowymi domami dla
skinheadów, sajkowców, modsów, drobnych rozrabiaków i
zwyczajnych, starych skuterowców. Było nawet wiele
pogłosek, że przyłączało się wielu przypadkowych posiadaczy
dwóch kółek, co z pewnością przypominało pogoń za włoskim
wzorcami.
Skini skuterowcy byli częścią północnej sceny już od lat 70-
tych, choć nie stanowili zbyt wielkiej liczby. Do 1984
wszystkie duże kluby jak Mansfield Monsters, The Soldiers of
Fortune, The Mercenaries czy Stafford Boro Upsetter miały
wśród swoich członków krótko ostrzyżonych osobników. Do
tego dochodziły też czysto skinowskie kluby w postaci Cardiff
Cougars, The Birmingham Bulldogs czy The Union Jack Club
z Cumbrii.

Doprowadziłam moją mamę do płaczu, kiedy obcięłam
swoje włosy / Cathy Price, skinpanna z Worcester.

Choć prawie zupełnie ignorowana przez najważniejsze
media, scena skuterowa znalazła się w centrum uwagi ludzi
ulicy. Największy świąteczny zjazd przyciągnął 15 tysięcy
ludzi. Miałeś tam oczywiście zagwarantowaną dobrą zabawę,
kiedy tańczyłeś i piłeś w drodze do miejsca docelowego, a
lokalne władze zapewniały ci oficjalne pole biwakowe.
Im zjazdy były większe tym lepiej je organizowano,
urządzano potańcówki i koncerty na żywo. To z kolej
przyciągało coraz więcej ludzi, łącznie z wieloma
przypadkowymi typami, którzy nie byli naprawdę
zainteresowani skuteringiem, poza podjeżdżaniem na i ze
zlotu na tylnych siedzeniach skuterów swoich kumpli.
Niektórzy ludzie nie przejmowali się nawet charakterem
zjazdów i przyjeżdżali samochodami, furgonetkami czy
pociągami. Wielu postrzegało to jako modne wycieczki z
okazji świąt, a w miarę jak wszystko zaczęło tracić swój
pierwotny charakter zaczęły się pierwsze kłopoty.
Na przełomie 1984/85 dużym problemem stało się
złodziejstwo. Wykonywane specjalnie na zamówienie i
chromowane części były kradzione na prawo i lewo, tak samo
jak drogie rury wydechowe, boczne panele czy koła zapasowe.
Sam to możesz ocenić. Jeśli coś dało się odkręcić kluczem, to
każdy mógł to ukraść, a jeśli czegoś nie dało się zrobić przy
pomocy kompletu narzędzi, to wszystkim czego
potrzebowałeś była czyjaś pomoc by przenieść cały skuter,
załadować do furgonetki i odjechać.
Jakby tego była mało, zawsze niewiele brakowało do
zadymy. A cóż to by była za zadyma bez udziału skinheadów
? Początek zrobiono w Keswick już w ł84, po tym jak rzucono
kilka koktajli Mołotowa w kierunku przedstawicieli
miejscowej policji, ale na prawdziwe fajerwerki trzeba było
zaczekać do 1986.
Pierwszym zlotem tego roku był zjazd wielkanocny w
jednym z ulubionych miejsc skuterowców - Graet Yarmouth.
Zjechało się 6500 osób i wszystko szło pięknie, aż do
niedzielnej nocy. Miejscowy Night Club Tiffany gościł
wówczas Desmonda Dekkera i nic dziwnego, ze był
kompletnie zapchany. Każdy świetnie się bawił, aż do chwili
gdy Desmond zaczął śpiewać ulubiony kawałek publiczności
Israelities. To musiał być w oczywisty sposób zaplanowany
atak, kiedy 30 skinheadów z NF, zaskoczonych nikłą ochroną,
wdarło się na scenę. Cóż za dzielni chłopcy, zaczęli okładać
gwiazdę reggae, zanim nie musieli szybko ewakuować się z
klubu, bici przez skuterowców.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nikt nie wiedział co
się właściwie stało i tylko nieliczni rzucili się Desmondowi na
pomoc, tak więc ta noc miała bardzo przykre zakończenie. W
dodatku wielu ochroniarzy samemu było skinami z NF i dla
większości obecnych wyglądało na to, że pomagali oni raczej
w inwazji na scenę niż starali się jej zapobiec. Trzeba jednak
powiedzieć, że reszta ochroniarzy robiła co w ich mocy by
zachować porządek i nie dostali za to nawet słowa
podziękowania.
Wielu ludzi obwiniało za atak przybyszów z zewnątrz,
skinheadów, którzy przybyli tylko po to by sprawiać kłopoty i
nie byli zainteresowani skuteringiem W taki sposób
przedstawiał to też magazyn Scootering, ale prawda nie do
końca wyglądała w ten sposób. Wielu skinów było całkowicie
oddanych scenie skuterowej, czy to się komuś podobało czy
nie i tyczyło się to również skinów z NF.

Zabiorę do grobu skinowskie wspomnienie, kiedy w moim
mieście będzie jednej nocy więcej niż dwóch skinów ! /
Arfur, skin z Wokingham.

To smutne, ale Great Yramouth był piknikiem pluszowego
misia w porównaniu do tego co zdarzyło się na wyspie Wight
w sierpniu tego roku. Tamtejszy zjazd był zawsze jednym z
najbardziej popularnych, a co za tym idzie masowo
odwiedzanym i 1986 nie był pod tym względem wyjątkowy.
Nawet zakaz wjazdu dla furgonetek, "wspaniała" brytyjska
pogoda i brak pewności co do tego czy będzie oficjalne pole
biwakowe, nie powstrzymały hord od przyjazdu. W końcu
kamping został jednak udostępniony, ale 7 funtów za osobę to
było dużo ponad normę, a w namiocie-piwiarni pobierano
śmiesznie wysokie ceny za puszki z mocniejszymi
alkoholami.
Sobotnia noc minęła całkiem udanie, a ulubieniec
skuterowców, Edwin Starr, zabawiał wszystkich i każdego z
osobna klasykami z Motown i o jedną wersją za dużo swojego
własnego przeboju War. Ale niedziela to była zupełnie inna
para kaloszy. Atrakcją wieczoru miał być występ The
Business wraz z Vicious Rumours i Condemned 84.
Wszystkie te grupy były dobrze znane na scenie Oi!, ale żadna
nie zaliczała się do faworytów skuterowców i także na tę noc
nie stała się ich wyborem. Koncert jednak minął bez żadnych
awantur, tym więc razem nie można było obwiniać oia za
nieszczęścia które wkrótce nadeszły.
Wczesnym poniedziałkowym rankiem, kilku wesołych
młodzieńców stwierdziło, że oczywiście dobrze będzie wypić
sobie po kufelku czy dwóch i postanowiło przetrząsnąć
namiot-piwiarnię. Jego właściciel wydoił już ze wszystkich
pieniądze i wielu skuterowców pomagało samym sobie w
stylu Robin Hooda, okradając bogatych by nakarmić biednych
(czyli siebie). Mało kogo to wszystko obchodziło dopóki ktoś
nie zdecydował się podpalić namiotu. W mgnieniu oka cała
konstrukcja stała w płomieniach, eksplodowały cylindry z
gazem, a miejscowi strażacy pędzili do pożaru.
Gdyby wszystko skończyło się w ten sposób, jedynym
człowiekiem roniącym łzy byłby właściciel namiotu, ale w
końcu zdążył sobie nieźle nabić kabzę. Jednak gdy namiot-
piwiarnia spłonął, niektórzy skuterowcy zwrócili swoją uwagę
na budy z jedzeniem i stragany handlowe, z których wiele
było prowadzonych przez skuterowców i nie były to towary
przynoszące im duże zyski. Ci którzy próbowali chronić swoje
dobra byli atakowani i przepędzani, nawet straż ogniowa
została przywitana niczym nie usprawiedliwionymi atakami.
Jakby tego było mało, oddziały straży obywatelskiej zbierały
się by bić każdego kto wyglądał na podejrzanego osobnika A
po całym dniu chlania każdy wyglądał bardziej niż trochę
podejrzanie.
Wszystkie kłopoty ograniczyły się do kampingu i pomimo
przesadnych, prasowych historyjek w stylu "bitwy modsów
przeciw Hellłs Angels" nie miały poważnego wpływu na
opinię publiczną. Głównie dlatego zjazdy skuterowe były
kontynuowane, ale problemy pojawiły się również w
Porthcawl i Margate, tak samo jak wcześniej w Great
Yarmouth, na początku sezonu i finałowy zlot w Stoke musiał
zostać odwołany. W następnym roku odjęto decyzję, że wstęp
do obozowisk będą mieli wyłącznie członkowie National Run
Commitee, zabroniono koncertów na żywo, a wszystko by
przywrócić dawny charakter zlotów. Wielu tradycyjnych
skinheadów zaczęło od tego czasu jeździć na zjazdy modsów,
aby zdystansować się od kundli psujących ich dobre imię.
Liczba skuterowców znowu zaczęła się zmniejszać, ale
pomogło to zlikwidować złodziejstwo i kłopoty. Część
skuterowców uważała, że zmiany poszły w dobrą stronę, inni
potrzebowali więcej rozrywek. W końcu trzeba było
niemałego poświęcenia by myśleć, że siedzenie na jakimś
polu przez cały weekend jest najfajniej spędzonym czasem w
ciągu miesiąca, z drugiej strony jest bardzo męczące ciągnąć
swój skuter do domu, kiedy jakiś bastard przeciął ci tylne
koło.
To nie powstrzymało skinów od przyjeżdżania na zloty,
nieważne czy byli apolityczni czy nie, grupami czy samotnie.
Skutery stały się częścią naszej subkultury już pod koniec lat
60-tych i wygląda, że jeszcze pozostaną nią przez długi czas.
Jednak atak na Desmonda Dekkera w Yarmouth pokazał, jak
daleko pewna część skinheadów odeszła od swoich korzeni.
Gdyby to zależało od pierwszych skinów to urodziny
Desmonda byłyby narodowym świętem. Jego, albo
kogokolwiek innego, o kim oni myśleli, wiadomo o co chodzi.
Co więcej, wielu skinheadów wciąż myślało tak samo i robiło
co w ich mocy by zachować subkulturę w jej tradycyjnej
formie.
Flagą skinheadzkich tradycji powiewał dumnie Hard As
Nails i garstka innych fanzinów, które podążały jego śladem.
Nie ma wątpliwości, że to były chude lata dla każdego
skinheada, który nie interesował się prawicowymi kapelami, a
nigdzie nie było to bardziej oczywiste niż w Londynie.
Większość skinów ze stolicy to byli chłopcy z White Noise, a
jedyną prawdziwą alternatywę wobec nich stanowiła załogą
związana z Hard As Nails oraz London Legion of Trojan
Skins. Ta sama historia powtarzała się na całych wyspach,
gdzie miasta jak Dublin, Glasgow, Cardiff, Plymouth czy
Newcastle były jedynymi prawdziwymi twierdzami
tradycyjnych skinowskich wartości.
Stopniowo wielu skinheadów znowu zaczęło podążać za
starymi wartościami, a skinziny stały się idealnymi źródłami
wiadomości o koncertach czy imprezach, dawały też
możliwość nawiązania kontaktu z ludźmi z innych regionów,
tak samo jak to robiły zloty skuterowców, dzięki czemu
wkrótce stworzono nieoficjalną sieć kontaktową po całym
kraju, która zaczęła rozciągać się też i na inne państwa.
Potańcówki organizowano bardzo nieregularnie, ale ściągały
one skinheadów z całego kraju. Pomiędzy 1985 a 1987
legendarny One Up Bar we wschodnim Glasgow udzielał
gościny miejscowej załodze Glasgowłs Spy Kids oraz skinom
z całej Brytanii czy nawet z zagranicy, którzy przyjeżdżali
spędzać noce przy moonstompingowych dźwiękach, a w
Cardiff, do pubów takich jak Casa Gill czy Lexington
przychodziło w weekendy po 400 skinów, a w dni powszednie
co najmniej setka.
Ci którzy byli zwolennikami tak zwanego Ducha ł69 mieli
mało wspólnego ze skinami z WNC i generalnie skreślali ich z
góry jako boneheadów i palantów, z kolei white power skins
postrzegali swoich tradycyjnych odpowiedników jako
komuchowskie śmieci. Subkultura rozleciała się na dwie
części, a przepaść była zbyt szeroka żeby można było
postawić most. Oba odłamy ubierały się odmiennie, słuchały
innych kapel i wyznawały totalnie odmienne wartości.
Kiedy starsi skinheadzi walczyli z młodymi klejarzami na
Barry Island w 1984, została ustalona norma, która przyjęła
się też w innych regionach, gdzie rywalizujące gangi
skinheadów rozstrzygały swoje różnice zdań na temat polityki
nad kilkoma rozbitymi kuflami.
Ponowny rozkwit subkultury skinhead wolnej od
prawicowej polityki był możliwy dzięki renesansowi muzyki
Oi! oraz pojawieniu się zupełnie nowej generacji kapel ska,
którym przewodzili Potato 5.

Droga życia Trojan skina była podobna do Sussed skina -
duma z subkultury, ze swojego wyglądu i pogląd, że dobra
polityka to brak polityki / Steve Goodman, skinzin
Chargesheet.

W 1985 The Business dokonali jakże oczekiwanego
powrotu, wykorzystując sukces swojego podwójnego albumu
Back To Back (Wonderful World). Pomyślcie, grupa została
zreformowana, ale nie zmienił się jej charakter i wkrótce
pokazali całą swoją klasę singlem Drinkinł & Drivinł ("zespół
powinien być ścigany sądownie za podjudzanie do zabijania
ludzi" wrzeszczał głupkowaty, stary profesor) i budzącą grozę
realizacją poświęconą pamięci Jeffreya Archera - "pomyłki
sądu", zatytułowaną Caned And Able.
Jeszcze śmieszniejsza była histeryczna reakcja mediów,
kiedy jakaś grupa próbowała używać tej samej nazwy i
skończyło się na tym, że autentyczna kapela szybko się z nimi
rozprawiła. Bez żadnych wątpliwości okazało się, że The
Business są wciąż "Business" (Najlepsi).
Co więcej oni nie byli sami. Nadchodziły inne kapele
gotowe i chętne do podniesienia oiowej batuty. Nowej fali
przewodziła grupa z Ipswich, Condemned 84 wraz z Section
5 ze Stoke, Vicious Rumours z Londynu i The Betrayed ze
słonecznego Folkestone.
Po objechaniu wielu brytyjskich pubów i klubów,
Condemned zebrali na tyle dużo zwolenników, żeby ich
pierwsza płyt Battle Scared dotarła do 21 miejsca na
niezależnej liście, a następna Oi! Ainłt Dead do 24.
Battle Scared została zrealizowana w Oi! Records, wytwórni
założonej w 1985 przez skinheada słynnego z występów w
The Oppressed, Roddego Moreno. Od pewnego czasu nosił
się on z myślą powołania do życia street punkowej wytwórni i
trafiła się ku temu sposobność, kiedy nieoczekiwanie otrzymał
pieniądze z ubezpieczenia po wypadku samochodowym.
Dostał także darowiznę od władz, ale cofnięto ją, kiedy Roddy
skrytykował ten schemat w jakimś wywiadzie. Kiedy dają ci
coś jedną ręką, to drugą mają już gotową by ci to zabrać.
Przez parę lat była to właściwie jedyna wytwórnia dająca
szansę młodym kapelom oiowym. Szybko stała się też znana
dzięki promowani muzyki dla punków i skinów na albumach
splitach z serii SkinsłnłPunks i z kompletnie pozbawionych
wyobraźni wzorów na ich okładkach. Ten co je rysował
musiał być niezłym ryzykantem, ale to właśnie było Oi!
Records. Żadnych kontraktów, żadnej prasy i oczywiście
żadnego rwetesu. A kiedy jego ulubiony program zaczynał
lecieć w telewizji, w czasie gdy załatwiał interesy, Roddy
potrafił położyć słuchawkę telefoniczna tak szybko jak ty
podnosisz znaleziony dziesięciofuntowy banknot.
W 1987 pojawiła się kolejna uliczna wytwórnia, która tak
samo jak Oi! Records była bardziej zainteresowana
propagowaniem muzyki niż zarabianiem pieniędzy. Basista
The Business, Mark Brennan i ich stary menadżer Lol Pryor
założyli Link Records, która wydała pierwszą oiową
składankę (nie licząc produkcji Roddego) od czasu The Oi! of
The Sex (Syndicate). Oi! The Resurrection (zmartwychwstanie
oia), oto co ona proklamowała. To była zapowiedź nadejścia
prawdziwej wytwórni ulicy, która realizowała płyty punkowe,
psychobilly i oczywiście Oi! jeszcze na długo po tym jak
przestała działać Oi! Records w 1990.
Link miał tą przewagę nad Oi! Records, że jego założyciele
mieli szerokie kontakty na całym świecie oia, a przez to
dostęp do odsuniętej w niepamięć przeszłości. Nikt nie mógł
odmówić, ażeby sięgnąć do swojej pamięci i Link szybko
zaczął zdobywać pieniądze z reedycji starych materiałów.
Trzeba powiedzieć, że większość zysków była z powrotem
inwestowana w wytwórnię (większość, ponieważ resztę
przepijał Mark), a część została przekazana na pomoc
młodym, wschodzącym street grupom i to nie tylko tym
brytyjskim.
O ironio, zarówno subkultura skinhead jak i muzyka Oi!
cieszyły się większym powodzeniem za granicą niż w miejscu
swoich narodzin, a większość płyt była eksportowana. Kraje
takie jak Włochy mogły się pochwalić tuzinem, czy nawet
więcej, oiowych kapel, w okresie kiedy brytyjskie zespoły z
łatwością można było policzyć na palcach jednej ręki. To
samo było w Stanach, Niemczech, Francji, a na mniejsza skalę
nawet w tak nieprawdopodobnych krajach jak Argentyna,
Chile czy Polska. Nawet w Grecji było wystarczająco dużo
skinheadów, żeby mogli się zbierać każdego lata na tydzień na
wyspie Ios.
Nic więc dziwnego, ze wielu kapelom było łatwiej
koncertować za granicą niż u siebie w kraju. Condemned 84
grali około 100 koncertów, w tym wiele za Atlantykiem, w
Stanach, a także we Francji, Belgii i Holandii, a kapele takie
jak Red London podróżowały chyba częściej niż większość
stewardes z brytyjskich linii lotniczych.

Kilku strasznie eleganckich modsów na ich zlocie
skuterowym powiedziało mi, że skinpanny wyglądają o
wiele bardziej elegancko niż modsówy / Mandy Jarman,
skinpanna z Walsall.

Niewielu brytyjskich promotorów miało ochotę wspierać
Oi!, tak więc koncerty, które odbywały się w UK były zwykle
organizowane przez same kapele lub jakichś skinheadów, ale
to z innych względów należały się im duże podziękowania.
Można było stracić tygodnie pracy na planowanie i
organizowanie odpowiedniego koncertu, po to tylko by
pojawił się jakiś najebany gość z pojemnikiem z gazem
łzawiącym i zniszczył wszystko w ciągu pięciu minut. Albo
to, albo toalety były rozbijane z jakiś głębokich,
psychologicznych powodów czy czegoś tam. To wszystko
wina tego gościa Freuda.
Main Event - najważniejsze wydarzenie 1988 roku było
dobrym przykładem jak próbowano zorganizować rozrywkę
tylko po to by wszystko zostało rozwalone. Policja zezwoliła
żeby koncert odbył się w Astorii pod warunkiem, że bilety
będą sprzedawane wyłącznie na zamówienia pocztowe i
według zasady, że na jedno zamówienie można dostać tylko
jeden bilet. Co więcej nie zezwolono by The Business
wystąpili jako najważniejsza kapela wieczoru, tak więc rola ta
przypadła Angelic Upstarts.
1 500 osób wypełniło tej nocy salę by zobaczyć i usłyszeć
Vicious Rumours, Section 5, Condemned 84, holenderską
nadzieję The Magnificent, tajemniczą grupę o nazwie The
Oi! Allstars, The Business oraz The Upstarts. Dla ponad
200 fanów zabrakło biletów i zostali odprawieni z kwitkiem, a
na koncercie pojawił się nawet Judge Dread by uświetnić noc
kilkoma hymnami rude boysów.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem zanim na scenę nie
weszli The Upstarts. Od czasu ataku w Wolverhampton
grupa miała wiele przejść ze zwolennikami NF i przez ten
czas stała się jedną z najbardziej otwarcie anty-faszystowsko
nastawionych kapel. Razem z takimi zespołami jak The
Blaggers, regularnie grywali na anty-nazistowskich
koncertach w poparciu dla organizacji typu Cable Street Beat
czy Anti Fascist Action, wspierali też inne formy anty-
faszystowskiej działalności.
Obecni w Astorii prawicowcy sprzeciwili się paru
kawałkom The Upstarts i postanowili rozbić koncert. Stało
się to na co liczyli malkontenci i występ grupy został
gwałtownie przerwany, a długie ręce prawa mocno uchwyciły
16 kołnierzy
Oi! bez wątpienia jeszcze przez lata będzie związany z
zadymami, ale czy zdoła osiągnąć takie sukcesy jak w ł81 to
się dopiero zobaczy. Oczywiści, żadna z nowszych kapel nie
stworzyła kawałków, które mogłyby rywalizować z
dokonaniami Sham 69, The 4 Skins czy innych street
punkowych zespołów, a jeśli im się to w końcu nie uda, nigdy
nie zdobędą popularności wykraczającej poza granice
subkultury.
Problem leży w tym, że Oi! rozgałęził się na wiele
kierunków. The Burial, pochodzący z krainy niezliczonych
skałek i oślich gówien, znanej jako Scarborough, dali dwa
kawałki na Oi! of The Sex, jeden oiowy i jeden ska.
Rezultatem końcowym ich muzycznych eksperymentów był
przelotny punk i soulowy koktajl przypominający trochę
mieszankę The Redskins i Madness. Rodzaj muzyki jakiego
mogłeś spodziewać się bardziej po wytwórniach Go!Disc,
Zarjazz, a nawet Paul Wellerłs Respono, gdyby tylko któraś z
nich miałaby dość ikry lub rozsądku by podpisać z nimi
kontrakt.
Kolejna kapela z Yorkshire, Skin Deep, zaniechała robienia
hałasu jaki zamieścili na Oi! The Ressurection i skończyła z
brzmieniem podobnym do The Burial. Może w tym czasie na
północy coś im dosypywali do wody. Jedynym problemem
było to, że stanęli pośrodku drogi pomiędzy swoimi starymi
oiowymi zwolennikami, a ostrzejszym ska i w rezultacie
grupa rozpadła się, kiedy okazało się, że raczej nie odniosą
sukcesów. Może to i lepiej, bo z popiołów Skin Deep
powstała jedna z najbardziej autentycznych obecnie kapel ska
100 Men.
1987 był świadkiem nadejścia trzeciej fali ska. Odrodzenie
nie jest najlepszym słowem, ponieważ zawsze znajdą się tacy,
którzy uważają, że ska nigdy nie umarło, można raczej mówić
o odrodzeniu się powodzenia tej muzyki.

Jako skinhead najlepiej bawiłem się na pewnej, świetnej
imprezie, tyle tylko, że byłem zbyt pijany, by zapamiętać z
niej wiele / Olivier Bauer, skinhead z Norymbergii.

Oi! Records postanowiło założyć filię o nazwie Ska
Records, która zaczęła zatrudniać głównie amerykańskie
kapele jak The Toasters, Bim Skala Bim czy N.Y. Citizens.
Również Link postąpił podobnie i powołał do życia
wytwórnie Skank, która z kolei przyciągnęła część
najlepszych brytyjskich zespołów ska jak The Loafers, The
Hotknives czy The Riffs. Nawet modsowski Unicorn prawie
całkowicie nastawił się na ska promując przede wszystkim
kapele z Europy jak niemiecki The Busters czy włoski Spy
Eyes, zanim nie porozumiał się ze sławami takimi jak Laurel
Aitken czy Derrick Morgan.
Tak, raz jeszcze staruchy pojawiły się by pokazać młodym
szczeniakom jak to się robi. Nieoczekiwanie nawet Prince
Buster pojawił się na pierwszym (i najlepszym) International
Ska Festival w Londynie, który odbył się w jednym z
najlepszych miejsc koncertowych, w Finsbury Park. A nawet
po fiasku koncertu oiowego w Astorii, powrócił na scenę
entuzjastycznie witany Judge Dread.
Tej nocy gdy ska wypełniło Finsbury Park i następnej w
Brixtonłs Fridge, każdy miał wrażenie, że pojawiło się coś
szczególnego, coś masowego. Na obu koncertach pełno było
elegancko ubranych skinów i rudies, a ska zdawało się znowu
ruszać naprzód.
I tak właśnie się stało, choć nikt nie wiedział w jakim
kierunku to zacznie zmierzać. Na początku 1989 to było
jednak dostępne dla każdego, problem polegał jednak na tym,
że bez promocji radiowej i sukcesów na listach, ciastko te nie
byłoby na tyle duże żeby jeść je bez końca.
Większe wytwórnie nie były zainteresowane taką muzyką, a
mniejsze, zaangażowane w pracę dla sceny, też niewiele
pomagały sprawie, realizując wszystkich i wszystko co
mogłoby, w szerokim tego słowa znaczeniu, być określone
jako ska. Tak samo jak mnóstwo kapel white power
zrealizowało więcej albumów niż grało koncertów, tak wiele
produkcji ska było drugorzędnymi demówkami
przeniesionymi na winyl. I oczywiście tym kto tracił na tym
najwięcej był frajer, który wyrzucił siedem funciaków w błoto
kupując jedną z tych płyt.
Kapele które osiągnęły jakąś namiastkę komercyjnego
sukcesu zrobiły to w Niemczech alb Stanach, a prawda jest
taka, że koncert w Londynie odbywałyby się prawie bez
publiczności, gdyby nie przyjezdni z zagranicy. Czasami na
imprezie było więcej Australijczyków niż londyńczyków.

Ja nie lubię jak skini przychodzą na moje koncert. Ja to
uwielbiam / Laurel Aitken.

O ironio, grupy które zasługiwały na największe uznanie
zostały przeoczone w gorączce złota jaka ogarnęła głupców.
Kapela nie musi być na liście przebojów, by spędzić na jej
koncercie wspaniałą noc (de facto, najczęściej jest wprost
przeciwnie), nie ma jednak wątpliwości, że jakaś namiastka
sukcesu pozwala uporać się z widmem problemów.
Prawdopodobnie najlepsze imprezy, na których można było
się świetnie bawić, odbyły się zanim ktokolwiek mógł śnić o
pojawieniu się w programie Tops of The Pops. Występy
Potato 5 (ziemniak 5) w 1986 i 87 były tak samo dobre jak te
późniejsze. Te kartofle to była prawdopodobnie najlepsza
kapela jaką brytania miała przywilej wydać na świat,
wliczając w to również "paczkę" z 2-Tone. Ich debiutancki
album i pasmo singli pokazały, że są jedną z najbardziej
klasycznych grup grających w tym czasie, a ich wczesne
koncert były wypełnione przez doskonale ubranych skinów i
skinpanny. Garnitury z tonics, shermanki, wiśniowe pantofle,
chusteczki w kieszonkach, the works. Co więcej na ich
koncertach atmosfera była zawsze wspaniała, a dosłownie z
każdym byłeś tam w dobrych stosunkach, ba, traktowałeś ich
jak najlepszych przyjaciół. A jednak Potato 5 pożegnało się
ze sceną, po tym jak nie doczekali się szerszego
zainteresowania, za wyjątkiem wielbicieli wywodzących się z
subkultury. To po prostu kryminalna sprawa.
Inne londyńskie grupy jak Maroon Town, całkowicie
żeńskie The Deltones czy The Trojans zasługiwały na o
wiele większy kredyt zaufania niż kiedykolwiek otrzymały.
Może gdyby Gaz Mayall z The Trojans, syn słynnego
bluesmana Johna Mayalla i główny inicjator tysięcy
wspaniałych nocy w Gazłs Rockinł Blues, przehandlowałby
słynne image grupy w stylu "wszyscy w kapeluszach" na coś
bardziej chwytliwego to zdobyliby większą popularność.
Wciąż jednak nowa generacja skinheadów potrafiła docenić
wartość jamajskiej muzyki i dzięki temu podłożyć fundamenty
pod nadejście nowej przerażającej "paczki". Co więcej,
subkultura teraz na trwałe była obwarowana w miastach i
miasteczkach na całym świecie i przybrało to takie rozmiary,
że większość z nich mogła się pochwalić większymi załogami,
od tych które spotykałeś na ulicach Brytanii.
Na wyspach, stary dobry skinhead stał się czymś w rodzaju
syna marnotrawnego, źli młodzieńcy stali się dobrymi.
Subkultury pojawiają się i znikają, ale żadna z nich nie
kroczyła po świecie tak długo jak skinhead. I pomimo ich
reputacji zadymiarzy, nagle skini stali się niespodziewanie
aktorami w świecie reklam. Może nigdy nie byli tacy źli, po
prostu trudna młodzież, chłopaki z sąsiedztwa (...).
Ciężko w to uwierzyć, ale i tak jest to o wiele lepsze niż
pogodzenie się z myślą o punkowcach - studentach,
zakładających sobie konta w bankach. Skinheadzi, którzy
mówią ci, że czytują The Guardian (*gazeta konserwatywna) i
kupują Persil Automatic są oddaleni o miliony mil od życia
ulicy, ale w tym kierunku to właśnie zmierza. Była mała
nadzieja, że podobnie dzieje się na kontynencie, gdzie ludzie
dowiadywali się rzeczy o ruchu z pierwszej ręki.
Koło zatoczyło pełny obrót, skini znowu zaczęli sprawiać
problemy na stadionach, tłukąc się z innymi gangami po całej
Europie. Kluby takie jak St. Etienne, Barcelona, Inter
Mediolan czy Lokomotiv Lipsk miały swoje drogie stadiony
obsadzone przez setki skinów ! Aż trudno uwierzyć, że
typowo brytyjska i robotnicza subkultura zaczęła rządzić na
bocznych uliczkach na całym świecie. Jeśli mowa o
najlepszym towarze eksportowym, to skinhead powinien być
umiejscowiony na samym szczycie brytyjskich wyrobów.

Skinhead to krew która płynie w twoich żyłach, to
powietrze którym oddychasz, to po prostu droga życia /
Simone Carline, skinpanna z Worcester.

Oczywiście, subkultura przeszła długą drogę od czasów
swoich narodzin w robotniczych dzielnicach Brytanii pod
koniec lat 60-tych. Czasy się zmieniały, a razem z nimi
ewoluował ruch, czasami na lepsze, o wiele częściej na
gorsze. Z pewnością wielu pierwszym skinheadom nie
chciałoby się nawet przejść na drugą stronę ulicy by nasikać
na niektórych z dzisiejszych okazów, gdyby ktoś ich podpalił.
Ale kto ich za to potępia ? Z drugiej strony, inni nie mogliby
uwierzyć, że minęło ponad 20 lat, a młodzież wciąż znajduje
przyjemność w szwędaniu się po ulicach w glanach i baranich
kożuchach. I nie tylko w Birmingham czy Londynie, ale także
w Berlinie czy Los Angeles.
Biorąc pod uwagę jego obecną liczebność, nie ma
najmniejszych wątpliwości, że ruch skinhead będzie istniał i
miał się dobrze jeszcze w XXI wieku. Nie wszystkim to się
podoba, ale to nie zależy od polityków, społeczników czy
wykładowców uniwersyteckich, którzy mówią nam co dobre,
a co złe. Pod tym względem każdy musi postępować według
własnych przekonań, ale jest jedna rzecz, która nigdy nie
powinna zostać zapomniana - braterstwo krótko ostrzyżonych
głów.
Skinhead zawsze był dumny z tego kim jest, dumny ze
swego miasta, dumny ze swego pochodzenia i dumny ze
swego kraju. Może nie zostałeś potraktowany najlepiej w tej
grze, którą Bóg nazwał dowcipnie życiem, ale nikt, nigdy nie
może ci tego zabrać, jeśli sam nie zdecydujesz by to z siebie
wyrzucić.
Jeśli chcesz możesz wziąć wszystkich modsów, punków,
długowłosych, tedsów czy normalnych, ale nigdy nie było
młodzieżowej subkultury, która mogłaby nami poruszyć. I
nigdy nie będzie, tak długo jak skinheadzi pamiętają swoje
tradycje i przekazują je dalej.
TRWAJ W WIERZE,
NIECH ŻYJE DUCH ł69 !

Hard As Nails
Kiedy w sierpniu 1983 wyszedł pierwszy numer Hard
As Nails na pewno nie wstrząsnął on światem. Co
prawda sprzedano tylko 75 kopii, ale to wystarczyło by
położyć fundament pod powrót tradycyjnych skinowskich
wartości i nadejście dla nich lepszych czasów.
Głównym celem zina było skupienie uwagi tak
zwanych sussed skinheadów, skinheadów którzy
ubierali się elegancko i byli tym co najlepsze w tej
subkulturze. Po artykule w Sounds, który zwrócił na nich
uwagę, zin zaczął się rozchodzić w setkach
egzemplarzy, a co ważniejsze, sześć numerów Hard As
Nails, które ukazały się pomiędzy 1983 a 85, stały się
inspiracją dla wielu naśladowników takiego sposobu
myślenia Backs Against The Wall, Bovver Boot, Tell Us
The Truth, Crophead, ich lista jest długa...

Większość tak zwanych skinheadów to po prostu
łyse punki. Skini nie mają nic wspólnego z łysymi
glacami, wąchaniem kleju i z panienkami w 18-
dziurkowych martensach / Ian, Hard As Nails

Wydawanie Hard As Nails zostało zapoczątkowane
przez małą załogę skinów z Canvey Island w Essex,
którzy mieli dość pomysłów sklepu Last Resort i gazety
The Sun, na to czym jest ruch skinhead. Chcieli
przywrócić czasy eleganckiej skinowskiej odzieży,
schludnego trybu życia i dobrej muzyki. Oczywiście,
czasy się zmieniły, szczególnie w tym znaczeniu, co
teraz skinheadzi uważali za dobrą muzykę, więc kapele
w stylu The Oppressed, The Burial czy Red London
były zamieszczane na łamach zina równie chętnie jak
Desmond Dekker i inni starzy ulubieńcy.
Była nawet mowa o wydaniu składanki oiowej pod
tytułem Oi! Tighten Up, na której mieli znaleźć się
Condemned 84, Allegiance To No One, Winston &
The Churchills, The Burial i kilka innych grup, ale
ostatecznie nic z tego nie wyszło, a zin wkrótce
zakończył swój żywot.


































































A-Z Of Skinwear

Ruch skinhead nigdy nie polegał na przyczepianiu
etykietek, a ten przewodnik nie jest próbą ustanowienia reguł
na to co powinieneś nosić, a czego nie. To po prostu
przewodnik po ciuchach, które się nosi powszechnie w
dzisiejszych czasach i które nosiło się w przeszłości. Nie ma
miejsca na snobizm w subkulturze, gdzie tak ważne jest
poczucie dumy z przynależności do klasy robotniczej i to, że
masz pełną szafę garniturów z tonics i koszul brutusa nie robi
cię nawet trochę lepszym od dzieciaka z jedną shermanką czy
parą glanów. W końcu każdy palant z pieniędzmi w kieszeni
może przebrać się za skinheada, ale tak naprawdę liczy się to
co jest w twoim sercu.

Airtex - typ koszuli
Astronauts - swego czasu popularne 11-dziurkowe glany,
nazywane tak ponieważ wbudowane w nie poduszki
powietrzne powodowały, że chodziło się w nich jak po
Księżycu. W każdym bądź razie tutaj się je tak nazywa.
Blazers -tak, standardowe blazery, kurtki ze srebrnymi
guzikami były ulubiona odzieżą suedeheadów. Często w
kolorach klubów piłkarskich i z naszywką klubu na
kieszonce na piersi.
Blooding (deptanie butów) - każdy kto miał nowe buty
ryzykował, że go spotka to ze strony kumpli, którzy robili
wszystko co w ich mocy by je podeptać, tak by zostały
zabrudzone. Zwano to też christening (chrzczenie).
Bomber jacket - flajers
Boots - początkowo podkute, wojskowe glany z metalowymi
czubkami, także NCB boots i tzw. Monkey boots, aż w
końcu największą popularność zdobyły martensy, w dużym
stopniu dlatego, że blachy w butach zostały przez policję
zakwalifikowane jako broń ofensywna. Powodzeniem
cieszyły się szczególnie wiśniowe i czarne, choć dla wielu te
drugie straciły swój urok kiedy powszechnie zaczęła je
kupować reszta społeczeństwa. Spotyka się też glany w
kolorach brązowym i orzechowym.
Bowler hat (melonik) - nakrycie głowy suedeheadów i
clockworkowców.
Braces (szelki) - niby są po to by podtrzymywać twoje
spodnie, ale noszono je zwykle by podkreślić skinowski styl.
Dla komfortu raczej się ich nie zakłada, bo spodnie cisną ci
wtedy jaja. Czasami noszone na cienkim pulowerze albo
tank topie. Początkowo miały szerokość na około ćwierć
cala (2/3 cm), dzisiaj w użyciu 1 a nawet 2 calowe. Zanim
pojawił się punk szelki zazwyczaj nosiło się na ramionach, a
nie wiszące na dupie.
Brogues - sznurowane pantofle z dziurkami poprzebijanymi
przez język i dookoła buta w ten sposób by układały się we
wzory. Czarne, brązowe albo burgundowe. W niektórych
wersjach dodatkowo blachy w czubkach. W Stanach nazywa
się je powszechnie cordivans i są tam noszone przez FBI.
Uważane za bardzo eleganckie obuwie.
Brutus - typ koszuli, swego czasu robione z najlepszego
materiału w kratę. Wspaniałym przykładem zapinanej na
guziki koszuli był brutus gold. Firma robiła też dżinsy, ale
nigdy nie stały się one popularne w kręgach skinheadów.
Cardigan - rozpinany, wełniany sweter. Robił je Fred Perry
więc musiały być OK. Te w serek, z kieszeniami wyglądały
najlepiej, ale trzeba było pamiętać żeby dolny guzik
pozostawał zawsze rozpięty.
Combats - wojskowe kamuflaże, kurtki i spodnie początkowo
noszone przez skinów, ale obecnie popularne głównie w
kręgach zboczeńców i boneheadów. Wstyd.
Combs (grzebienie) - nie były specjalnie w użytku kiedy się
miało ostrzyżona głowę. Ale w ł69 skinheadzi często mieli
włosy na tyle długie by móc je czesać. Powodzeniem
cieszyły się przede wszystkim grzebienie metalowe, które po
zaostrzeniu mogły być użyte jako broń. Trzymało się je w
tylnej kieszeni spodni, tak by wszyscy kumple widzieli, że
posiadasz własny egzemplarz.
Corduroy (sztruksy) - (...) sztruksowe kurtki i spodnie
robione przez Levisa, Lee i Wranglera były całkiem
popularne na początku lat 70-tych.
Cravats (krawaty) - zwykle w paisleyowskie wzory i
zatknięte za kołnierz koszuli czy bluzy. Noszone tylko na
śluby, pogrzeby czy do szkoły. (*autor chyba zapomniał
wspomnieć o krawatach rude boysów z czasów 2-Tone)
Crombie - typ płaszcza. Mimo tego wszystkiego co o nich
słyszałeś czy czytałeś, crombie to nie jest odzież post-1970-
suedeheadowska. Przez lata była domeną różnych ciemnych
typków i gangsterów, a subkultura skinhead zaadoptowała je
na początku ł68. Obejrzyj sobie film z ł69 Bronco Bullfrog
jeśli nie wierzysz. Nazwa to skrót od abercrombie,
oryginalne robione były na miarę, ale ich cena była chyba
tylko dla kogoś kto obrobił bank. Większość to były jednak
imitacje z podszewką z taniej czerwonej satyny. Nawet
wśród takiej garderoby trafia się dobra i gówniana jakość,
więc jeśli chcesz zakupić crombie to wskazana jest rozwaga.
Na wysokości lewej piersi powinna być kieszeń do której
można włożyć chusteczkę. Fajnym dodatkiem są też
welwetowe kołnierze
Donkey jacket - typ kurtki. Dobre dla dokerów, górników i
robotników - to i dobre dla ich synów i córek. Najlepsze
mają wodoodporny, pomarańczowy albo czarny plastik na
ramionach i górnej części pleców, fajny dodatek to NCB
albo inne oznakowanie w tym stylu.
Earrings (kolczyki) - chłopaki zaczęły nosić po jednym
kolczyku w uchu na początku lat 70-tych, później nawet po
dwa. Dziewczyny wszystko co dało się włożyć w przebite
przez uszy dziurki, do ośmiu sztuk, w obu uszach. Na długo
przed punkiem skini z Sunderlandu nosili małe kolczyki w
nosach. Było to jednak dziwactwo lokalnej mody, tak jak
choćby w Maidstone gdzie skini paradowali w lato z
olbrzymimi plastikowymi uszami, które można kupić w
sklepach ze śmiesznymi rzeczami. Itp itd.
Falmers - rodzaj luźnych dżinsów popularnych wśród
smoothsów.
Feathercut (dosł. "strzyżenie na ptaka") - dziewczęca fryzura.
Początkowo włosy były dużo dłuższe, a fryzura bardziej
subtelna, niż to co możesz zobaczyć dziś u niektórych
skinpanien. W oryginale góra była ostrzyżona, ale nie
ogolona. Często dłuższe włosy (z tyłu, grzywka i pejsy) są
farbowane na odmienny kolor od tych na czubku głowy. (...)
Harry Fenton - w połowie lat 60-tych dobrze znany krawiec,
który robił przyzwoite koszule na guziki. Miał też wysokiej
klasy materiał w kratę.
Fishnet stockings (kabaretki) - cóż więcej trzeba u skinpanny
by spełnić marzenia każdego skinheada. Noszone są też inne
rajstopy i pończochy, w tym także te we wzorki, ale
oczywiście nie są tak popularne i sexy. Do tego skarpetki do
kostek, zwykle białe, noszone na kabaretki.
Flat cap (kaszkiet, oprychówka) - rzecz niezbędna dla
każdego skina.
Flight / Flying jacket (flajers) - obecnie chyba najbardziej
popularna kurtka w szerokiej sprzedaży. Oliwkowa zieleń
wygrała zawody z innymi kolorami, chociaż często spotyka
się też czarne fleki, co śmieszniejsze popularne głównie
wśród zwolenników "białej siły", poza tym wszystkie inne
kolory jak choćby niebieski. Za oryginalne uważa się typ
MA1 noszony przez amerykańskich lotników, ale to nie jest
do końca prawda, bo mają one epolety na ramionach. W
końcu każdy uważa za oryginalny taki flajers, który ma
metalowy suwak, zapinaną na suwak kieszeń na lewym
przedramieniu, wewnętrzne kieszenie i przyzwoite ściągacze
przy mankietach i kołnierzu - o wiele lepszy egzemplarz od
tego śmiecia sprzedawanego na syfiastych straganach i tym
podobnych sklepach. Zawsze dostajesz to za co płacisz. Te
bardziej eleganckie są gładsze, ale często z jakimiś
skuterowymi naszywkami, czy udekorowane innymi
znakami czy haftami. Teoretycznie można nosić je na drugą
stronę, po której jest jaskrawy pomarańczowy materiał
(dzięki któremu łatwiej jest odnaleźć zaginionych w akcji
pilotów).
Gloves (rękawiczki) - aby wyglądać bardzo modnie noszono
często rękawiczki bez palców, poza tym najbliższe
subkulturze skinhead są te rękawice, których używa się na
ringu bokserskim.
Greens (bojówki) - wojskowe spodnie robione z mocnego,
zielonego materiału. Tanie i wytrzymałe.
Handerchiefs (chusteczki do nosa) - miły akcent do
uzupełnienia eleganckiego wyglądu marynarki od garnituru
albo kieszeni crombie. Najlepszy jedwab. Składane na wiele
sposobów i przymocowywane spinką, często z herbem klubu
piłkarskiego
Harrington - lekkie kurtki nazywane tak od bohatera
telewizyjnego serialu Peyton Place, Rodneya Harringtona,
który zawsze w nich chodził. Zapinane na suwak, a kołnierz
na guziki. Zawsze dostępne w wielu kolorach, czarne,
czerwone i płowe są najbardziej popularne. Z podszewką w
kratę, ale tak jak wiele innych rzeczy sprzedawane obecnie
egzemplarze nie mają tej jakości co towar z ł69. Uwielbiali
je suedzi, ale w połowie lat 70-tych stało się to modą rodem
z High Street (*ulica z Londynie pełna drogich butików).
Identity bracelets (bransoletki z imieniem) - popularna
pozycja ze sklepu jubilerskiego w czasach pierwszych
skinheadów, ale noszona wtedy chyba przez wszystkich.
Jaytex - typ koszuli, warty wzmianki ze względu na
wspaniałe, bardzo wytrzymałe guziki.
Laces (sznurówki) - kolor sznurówek w glanach spowodował
więcej sprzeczek niż ślepi sędziowie piłkarscy. Problem leży
w tym, że różne kolory oznaczają różne rzeczy. Białe mogły
być znakiem NF w jednym mieście, a w innym
symbolizowały anarchię. W Montrealu żółte oznaczały
postawę zabójcy gliniarzy. Co gorsza zawsze znajdzie się
jakiś wszystkowiedzący który twierdzi, że wie najlepiej. To
naprawdę nie jest sprawa która wstrząsnęła światem.
Lambswool jumpers - wełniane bluzy. Bardzo eleganckie i
bardzo wygodne. Aaaach... czy raczej powinno być beee...
Lee - typ dżinsów, szczególnie popularny na północy zanim w
szerokiej sprzedaży pojawiły się levisy, zresztą tak samo
dobre.
Leviłs - 501 z czerwoną etykietką i kurtka to obowiązkowa
rzecz dla każdego skinheada. Najczęściej na guziki choć
niektórzy, w tym ja, preferują zamki błyskawiczne. 505
mają zamki i są tego samego kroju co 501. Dżinsy z
pomarańczowymi etykietkami w niektórych kręgach są
przyjmowane z dezaprobatą, ale bóg raczy wiedzieć
dlaczego. Dżinsy początkowo były dużo szersze, a te
przylegające do skóry pojawiły się dopiero w czasach
punka.
Loafers - Gładkie, wsuwane pantofle, zwykle z frędzlami
wokół języka. (...) W typowych dla butów kolorach, ale
dzięki 2-Tone najbardziej popularne są czarne. Jeśli
interesuje cię dobra firma to sprawdź Frank Wrightłs. Były
też tzw. penny loafers, ponieważ dziewczęta często
przyczepiały do swoich pantofli jednopensówki.
Lonsdale - to wytwórnia produkująca wyposażenie dla
bokserów. Ich podkoszulki, bluzy i swetry stały się
popularne wśród modsów i skinheadów bez wątpienia dzięki
sklepowi Lonsdale przy Carnaby Street. (...)
Mac - elegancki płaszcz przeciwdeszczowy zarzucany w
czasach modsów. Bardziej była to odzież suedów i nigdy tak
naprawdę nie cieszyła się popularnością. Obecnie służą do
perwersyjnych wyczynów starym świntuchom.
Doctor Martens - nazywane też Doc albo DMs,
najsławniejszy typ butów i glanów dzięki poduszce
powietrznej wynalezionej przez dobrego, austriackiego
doktora. Bardzo wygodne, stąd ich popularność. Dostępne 8,
10, 12, 14 a nawet 20 dziurkowe i w większości rozmiarów,
w tym dla małych dzieci. Najbardziej lubiane 8-12
dziurkowe, chociaż boneheadzi wolą te co sięgają im do
kolan. Standardem są czarne i wiśniowe, dostępne też wersje
z blachami.
Mini-skirts (minispódniczki) - teraz dopiero jest o czym
mówić! Różne typy jak denim (często przerabiane ze starych
501), dogstooth, Prince of Wales, plain, tonic. Bardzo
eleganckie z dopasowana marynarką, koszulą i
pończochami.
Moccasins (mokasyny, cichobiegi) - swego czasu popularne
obuwie, jeszcze nawet w ł79, ale obecnie rzadko spotykane.
Prawdopodobnie dlatego, że wasze mamy mają podobne,
tyle że puszyste, noce pantofle.
Mohair (moher) - drogi materiał wyrabiany z wełny (z
angory). Idealny na garnitur jeśli stać cię by zapłacić
rachunek.
Monkey boots - glany do kostek z napisem monkey na
zelówce. Popularne wśród młodszych chłopców i dziewcząt,
ponieważ łatwo było dostać mniejsze rozmiary.
Norwegians - pantofle z plecionką popularne wśród
smoothsów, szczególnie typ selatio.
Oxfords - zwykłe, gładkie buty ze skóry z kwadratowym
językiem.
Arnold Palmer - typ koszuli, krzykliwa kratka w niezwykłe
kombinacje, ale nie zawsze na guziki.
Permanent sex - typ koszuli, wspaniałe były te dla dziewcząt,
z guzikami. Także spodnie, które nigdy nie wymagały
spotkania z żelazkiem.
Fred Perry - wybór odzieży dla tenisistów, zawdzięczający
swoją nazwę najlepszemu brytyjskiemu tenisiście w historii.
Koszulki z krótkimi rękawkami były popularne wśród
modsów w latach 60-tych, a obecnie są standardem
skinowskiego stroju. Początkowo produkowane z 4
guzikami, później z 3, obecnie pojawiają się zwykle tylko 2,
a obecnie robione są z lżejszego materiału. Początkowo w
dość łagodne kolory, elegancji przy tym dodawały paseczki
na kołnierzu i rękawkach. Obecnie dostępne w 52 barwach -
smutna próba rywalizowania z Benettonem. Minęły już
czasy kiedy reklamy zachęcały "koszulka Freda, tyle
powiem". Inna odzież ze słynnym logo w postaci wieńca
laurowego to swetry, golfy i kurtki w stylu harringtonki.
Polish (polerowanie butów) - użytkownicy Propera i kupcy
pasty do butów - to właśnie skinheadzi. Kiedyś uważałem,
że nikt nie lubi pastować swoich butów, ale znam kilku
typów którym zawsze jest tego mało. Faktycznie, jeśli
odczuwasz dumę ze swego wyglądu to nie możesz wyjść na
dwór jeśli twoje buty czy glany nie błyszczą, nawet jeśli
wcześniej zostały wdeptane w ziemie na koncercie.
Pork pie - kapelusz z wąskim rondem. Czasami zwany tez
blue beat albo stingy brim. Wszystkie kolory dopuszczalne,
ale czarny najbardziej popularny. Przyzwoity egzemplarz
przetrwa o wiele dłużej niż tania odmiana z bazaru.
Royals (pantofle) - przedsiębiorstwo Faith Royals było tym
które wprowadziło styl brogues, przez co takie buty często
nazywane są od firmy royals.
Scarf (szalik) - konieczny na zimę jeśli nie mieszkasz na
Hawajach (i zanim nawet się zapytasz to są skini którzy tam
żyją). Te piłkarskie są najbardziej popularne, a najbardziej
cenionym z nich jest szalik Gillingham FC (*to oczywiście
żart Marshalla, który kibicuje temu klubowi), także w
paisleyowskie wzory.
Shaver - elektryczne maszynki do obcinania włosów są w
szerokiej sprzedaży, a ich koszt zwraca się po kilkunastu
strzyżeniach. Czołową firmą jest Wahl, sprzedająca
maszynki z kompletnym wyposażeniem w które wchodzą
plastikowe nakładki, tak więc możesz wybrać sobie długość
na jaką chcesz się obciąć. Przechowuj maszynkę dobrze
naoliwioną jeśli chcesz z niej długo korzystać.
Sheepskin (kożuch barani) - okrycie noszone przez szerokich
w barach chłopaków i menadżerów piłkarskich na całym
świecie, że nie wspomnę o tysiącach skinheadów. Drogie,
ale warte każdego wydanego pensa. Poza tym zawsze można
na nie trafić w sklepach z używaną odzieżą, Najbardziej
lubiane te co zakrywają ci dupę. Kolory do wyboru, od
płowych po ciemnobrązowe.
Shirts (koszule) - zapinane na guziki koszule w
amerykańskim stylu, do kupienia bez problemów i
najbardziej popularne. Zawsze noszone z rozpiętym
guzikiem przy szyi i podwiniętymi rękawami. Perówki
noszone zwykle z zapiętymi wszystkimi guzikami.
Ben Sherman - najbardziej popularna koszula wśród
skinheadów, nic w tym zresztą dziwnego, bo najłatwiej ją
dostać. Ben Sherman był Kanadyjczykiem, który zaczął
sprzedawać na początku lat 60-tych swój własny typ koszuli
w amerykańskim stylu. Wkrótce jego wyroby stały się
popularne wśród modsów, ale to skinheadzi zrobili temu
gościowi miejsce na mapie. Zapinany kołnierz miał także
guzik z tyłu, do tego dochodziła pętelka do wieszania
koszuli. Typ z kieszenią na lewej piersi jest symbolem stylu
skinhead. Wcześniejsze, z krótkimi rękawkami, miały 2
guziki i wycięcia w rękawkach w kształcie litery V, później
2 guziki, a obecnie tyko jeden. Często zwane też bennies i
dostępne w wersjach gładkich, w paski i w kratę.
Skull caps - wełniane czapki dzięki którym twojej głowie
było naprawdę ciepło. Często nazywane Benny hat za
dobrotliwym grubaskiem z opery mydlanej Crossroads,
która swego czasu było obowiązkowo oglądana przez
skinów w Brytanii. Miss Diano, gdzie jesteś !?
Socks (skarpetki) - gładkie, białe, sportowe skarpetki cieszą
się uniwersalna popularnością. O wiele większą niż
czerwone.
Sta-Prest - spodnie które nigdy nie potrzebują prasowania, są
do tego bardzo eleganckie. Robione przez wiele firm, ale
żadne nie równają się do levisów, szczególnie białe biją
wszystkie inne na głowę. Dobre były też Ever-Presty.
Popularne kolory to biały, czarny, burgundowy,
bladoniebieski i płowy.
Steelies (blachy) - glany z metalowymi czubkami były bardzo
popularne ze względu na ich możliwość zastosowania w
awanturach. Jeden kop w jaja i niewielu się znajdzie takich
którzy poproszą o jeszcze. Ale od kiedy zostały
zakwalifikowane jako broń ofensywna inne glany zajęły ich
miejsce.
Style (styl) - to czym czuć dobrze ubranego skinheada.
Suits (garnitury) - 3 lub 4 guzikowe, z wąską klapą, do tego
wycięcie z tyłu przez środek, a czasami dwa symetryczne
wycięcia (na długość 18 cali) - tak wygląda standardowy
skinowski garnitur. Kieszenie to kolejny fajny dodatek.
Zawody na najlepszy garnitur powodowały, że miałeś 2
kieszenie z jednej strony, a z drugiej jedną, albo 3 z jednej, a
2 z drugiej strony i tak dalej. Kolejnym znakiem dobrego
stylu były guziki na rękawach, przy czym trzy to było
minimum, a czasami współzawodnictwo na guziki kończyło
się na łokciu. Dolny guzik zwykle zostawał nie zapięty, a
spodnie były na tyle krótkie by widać było buty, a nawet
skarpetki. Robione z prawdziwego moheru albo taniego
trewiru, a minispódniczki w stylu Prince of Wales albo z
tonic. Letnie kolory skłaniały się ku ciemnoniebieskiemu,
zielonemu albo granatowemu, natomiast w zimę noszono
czarne i brązowe (...). Skinpanny początkowo nosiły
marynarki do garniturów długości trzy czwarte
T-shirt (podkoszulka) - noszone przez dzieciaki od lat 50-
tych, skinheadzi nie stanowili tu wyjątku Poza tym nie
każdy mógł sobie pozwolić na bóg wie ile shermanek. Logo
kapeli, kluby piłkarskie, flaga brytyjska i tym podobne były
najbardziej popularne.
Tank top - sweterki bez rękawów popularne we wczesnych
latach 70-tych. Zwykle we wzory, czasami naprawdę
okropne. Noszono na nie też szelki.
Tattoos - mnóstwo skinheadów ma tatuaże. Kluby piłkarskie,
kapel, miłości, kraje, załogi, tu wszystko może się pojawić.
Wielu londyńskich skinów miało swego czasu gwiazdę na
środku lewej dłoni. Inną popularną dziarą były cztery kropki
tworzące kwadrat pomiędzy kciukiem a pozostałymi
palcami, robione sobie przez gości, którzy siedzieli. ACAB.
Tatuaże mogą wyglądać naprawdę elegancko, albo
naprawdę ohydnie, zależy kto je robił. Musisz jednak
pamiętać, że tatuaż będziesz miał do końca życia, tak więc
decyzja by sobie jakiś zrobić musi należeć do ciebie.
Tonic - materiał w dwóch odcieniach, który zmienia kolor w
zależności od padającego światła. Bardzo elegancki na
garnitur.
Trevira - materiał na ubrania podobny do moheru, ale tańszy.
Popularne są robione z niego garnitury.
Trim fit - koszula firmy Brutus, szczególnie lubiana przez
dziewczęta. Nie da się jej założyć na brzuch piwosza.
Umbrella (parasolka) - z akcesoriów suedeheada, często z
zaostrzonym szpicem do awantury.
Union shirt - koszula bez kołnierza często zwana grandad
shirt. Pochodzi z czasów kiedy kołnierze były odczepialne i
zdejmowano je do ciężkiej pracy. W sprzedaży gładkie i w
paski, z kieszenią na lewej piersi.
Windcheater - lekka koszula damska. Kiedyś bardzo
popularna, ale dziś już rzadko spotykana. Miała być
nieprzemakalna i ciepła, ale deszcz i wiatr z łatwością przez
nią przenikały.
Wrangler - kolejna popularna firma robiąca dżinsy i kurtki,
szczególnie lubiana przez skinów z północy.





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alphaville Spirit Of The Age
d20 Modern Modern Advanced Class Spirit of Vengeance
spirit of st louis e?
Zeitgeist Duch epoki Spirit of the Age
Spirit of St Louis
Laszlo, Ervin The Convergence of Science and Spirituality (2005)
Trithemius The Arte Of Drawing Spirits Into Crystals
Buddism (Ebook Pdf) Animal Magnetism Attraction Of Spiritual Leaders
[Strang & Strang] Spiritual thoughts, coping and sense of coherence in brain
Giffin Siedem lat pozniej
Trithemius The Arte Of Drawing Spirits Into Crystals
Siedem lat w UE
[Strizenec] DIMENSIONS OF SPIRITUALITY [paper]
Amazing Plastic Still Clever Method of Making Spirit
William Gibson Fragments Of A Hologram Rose

więcej podobnych podstron