10 (160)



















Kate Wilhelm     
  Gdzie dawniej śpiewał ptak

   
. 10 .    










   Lipcowy opar unosił się nad doliną
zacierając kształty, pola stały w rozmigotanym od upału powietrzu. Świat nie
miał ostrych konturów. Doliną szedł łagodny i ciepły wiatr. Wybujała kukurydza
była wyższa od człowieka. Złocistobrązowe źdźbła pszenicy odpowiadały na każde
tchnienie wiatru: natychmiast całe pole zaczynało falować, jakby to jedna istota
napinało i rozluźniała mięśnie, rozładowując w ten sposób nagromadzone napięcie.
Tuż za łanami zbóż grunt załamywał się i spadał na łeb, na szyję ku gładkiej,
nieruchomej rzece. Rzeka była krystalicznie czysta, ale filtrowane przez opary
światło sprawiło, że z drugiego piętra woda wydawała się rdzawa i zastygła jak
metal, który zniszczał na złomowisku.
   Molly wpatrywała się w rzekę, próbując w wyobraźni
odtworzyć jej wędrówkę przez wzgórza. Bezwiednie przeniosła wzrok w drugą
stronę, ku przystani i łodzi, ale drzewa nie pozwalały ich dostrzec z drugiego
piętra szpitala. Twarz i szyję Molly pokrywała warstewka potu. Molly uniosła
włosy znad karku.
    - Denerwujesz się? - Miriam objęła ją w pasie.
   Molly na sekundę oparła głowę o policzek Miriam i zaraz się
wyprostowała.
    - Chyba tak.
    - Ja na pewno - powiedziała Miriam.
    - Ja też - dodała Marta, która również podeszła do okno i
ujęła Molly pod ramię. - żałuję, że to właśnie nas wybrali.
   Molly skinęła głową.
    - To nie potrwa zbyt długo:
   Było jej gorąco od bliskości ciała Marty i odwróciła się od
okna. Pokój powstał dzięki usunięciu ścian działowych w trzech sąsiadujących z
sobą salach szpitalnych; był długi, wąski i miał sześć okien, z których żadne
nie było tego popołudnia nawet uchylone. Pod ścianą stało rzędem sześć wąskich,
białych, bezwzględnie funkcjonalnych łóżek,
    - Teraz was uczeszę! - zawołała Melissa z drugiego końca
pokoju. Przez ostatnie pół godziny zajmowała się czesaniem i zaplataniem
własnych włosów, a teraz odwróciła się do pozostałych dziewcząt jak na pokazie.
W krótkiej białej tunice z czerwoną szarfą i w plecionych słomianych sandałach
wyglądała chłodno i ślicznie. Włosy miała upięte do góry, a wpleciona w nie
czerwona wstążka dobrze harmonizowała z ciemnymi zwojami warkoczy. Siostry
Miriam cechowała fantazja i zmysł artystyczny. Były dyktatorkami mody. Najnowsza
kreacja Melissy jeszcze w tym samym tygodniu ulegnie skopiowaniu przez inne
siostry.
   Marta roześmiała się zachwycona i usiadła patrząc, jak
wprawne palce Melissy zaczynają układać jej włosy. W godzinę później, kiedy
parami opuściły pokój, posuwały się jak jedna istota i były do siebie tak
podobne, jak kłosy zboża.
   W auli zaczynały się już gromadzić i inne grupki. Siostry
Luiza śmiały się i machały; minęli je biegiem bracia Ralf, którzy na swe długie
włosy przywdziali indiańskim zwyczajem plecione opaski; siostry Nora usunęły się
z drogi, przepuszczając grupę Miriam. Były bardzo przejęte i pełne szacunku.
Molly uśmiechnęła się do nich i spostrzegła, że jej siostry także się
uśmiechają: były jednakowo dumne.
   Gdy weszły na szerszą ścieżkę, prowadzącą ku schodom auli,
dostrzegły kilka reproduktorek, które zerkały na nie spoza różanego żywopłotu.
Głowy natychmiast się pochowały, a siostry jak na komendę odwróciły wzrok, nie
zważając na nie i z miejsca puszczając rzecz w niepamięć. Idą bracia Barry -
pomyślała Molly usiłując odszukać wśród nich Bena. Sześć małych Klar podbiegło i
zatrzymało się gwałtownie, śledząc wzrokiem siostry Miriam, póki te nie weszły
na schody i nie zniknęły w drzwiach.
   Przyjęcie odbywało się w nowej auli, gdzie na miejsce
krzeseł wstawiono stoły uginające się pod delikatesami, jakie podawano tylko w
dni dorocznych świąt: Dzień Pierw. szych Narodzin. Rocznicę Założenia, Dzień
Powodzi... Spojrzawszy w otwarte drzwi po przeciwnej stronie auli, Molly
oniemiała: całą ścieżkę prowadzącą do rzeki zdobiły łojowe pochodnie i łuki z
sosnowych gałęzi. Po uczcie miała się odbyć druga uroczystość, tym razem na
przystani. Tymczasem aulę wypełniała muzyka, bracia i siostry tańczyli w końcu
sali, a dzieci uwijały się między nimi, zajęte własnymi zabawomi, opartymi no im
tylko znanych regułach. Molly uśmiechnęło się na widok swoich młodszych
siostrzyczek szykujących się do gry w berka. Dziesięć lat temu mogło to być ona
sama, Miri, Melissa, Meg, Marta. A Miriam, której one jak zwykle umknęły spod
kontroli, Jest na pewno gdzieś indziej - załamuje w rozpaczy ręce albo tupie ze
złości, że jej siostry znowu nie zachowują się jak należy. Miriam była o dwa
lata starsza od reszty, swą odpowiedzialność nosiła jak ciężkie brzemię.
   Kobiety ubrane były w białe tuniki z odświętnymi szortami i
tylko siostry Susan wirując w tańcu zamiatały podłogę spódnicami: to brały się
za ręce, to znów rozdzielały. Jak kwiat, który otwiera i zamyka swój kielich.
Mężczyźni nosili tuniki dłuższe i prostsze, przepasane sznurami, z kt6rych
zwisały skórzane sakiewki ozdobione emblematami poszczególnych rodzin. Tu
widniała głowa jelenia, ówdzie zwinięta żmija, ptak w locie, wysoka sosna...

   Bracia Jeremy opracowali skomplikowany taniec. nic tak
efektowny Jak taniec kwiatów, za to wymagający skupienia i żelaznej kondycji.
Byli już mokrzy od potu, gdy Molly zbliżyła się do kręgu obserwatorów. Braci
Jeremy było sześciu. a sam Jeremy był zaledwie o dwa lata starszy od pozostałych
- nie różnili się między sobą ani na jotę. W pomieszaniu wijących się ciał Molly
nie potrafiła odnaleźć Jeda. który miał być jednym z jej towarzyszy podróży
przez metaliczną rzekę.
   Melodia zmieniła się i Molly wraz z siostrami wyszło na
parkiet. Zmierzch przeszedł w noc, rozbłysły światła elektryczne - żarówki,
osłonięte na czas uroczystości błękitnymi, żółtymi, czerwonymi i zielonymi
lampionami. Muzyka przybrała na sile, coraz więcej osób wirowało w tańcu,
podczas gdy inne grupki braci i sióstr zajęły miejsca przy biesiadnych stołach.
Mali bracia Kirby rozpłakali się jak na komendę i ktoś zabrał ich z sali, aby
położyć lóżek. Małe siostrzyczki Miriam siedziały teraz pod ścianą cichutkie jak
myszki, zajadając ciastka palcami: wszystkie wzięły sobie różowe ciasto z
różowym kremem, który kleił im się do palców, do policzków, do bródek. Byty
mokre od potu, a w miejscach, gdzie ocierały buzie dłońmi, widniały smugi brudu.
Jedna z dziewczynek była boso.
    - Jak one wyglądają! - oburzyła się Miri.
    - Wyrosną z tego - odparła Miriam, a Molly poczuła przez
sekundę ukłucie czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Po chwili siostry Miriam
rzuciły się wszystkie naraz do stołu, kłócąc się o wybór potraw. W końcu
wszystkie miały na talerzach te same przysmaki: kebaby jagnięce, paszteciki z
parówkami, koreczki z patatów polewane miodem, zieloną fasolę w strąkach,
lśniącą od winnego sosu, maleńkie ciasteczka na gorąco.
   Molly raz jeszcze spojrzała pod ścianę, na słaniające się
ze zmęczenia małe siostrzyczki. Już po różowych ciastkach z kremem - pomyślała
smutno. Jedna z siostrzyczek posłała jej wstydliwy uśmiech, a Molly odwzajemniła
go, po czym wraz z siostrami poszła szukać miejsca do siedzenia, aby bankietować
dalej i czekać finałowej uroczystości.
   Roger, najstarszy ze wszystkich, pełnił rolę mistrza
ceremonii.
    - Wznoszę toast - oświadczył - za pomyślność naszych braci
i naszej siostry, którzy o świcie wyruszą na poszukiwanie, a szukać będą nie
nowych ziem do podbicia, nie przygód dla wykazania się odwagą, nie złota i
srebra, lecz najcenniejszego ze skarbów: informacji, na którą wszyscy czekamy,
która pozwoli nam rozkwitnąć tysiącem, milionem kwiatów! Jutro opuszczą nas jako
bracia i siostra za miesiąc zaś powrócą, aby nas nauczać! Jed! Ben! Harvey!
Tomasz! Lewis! Molly! Wystąpcie i pozwólcie, że wzniesiemy toast za was i za ten
najcenniejszy dar, jaki przyniesiecie nam, swojej rodzinie!
   Przeciskając się przez tłum, który teraz wiwatował na
stojąco, Molly czuła, że rumieniec radości pali jej policzki. Weszła na podium
dołączając do pozostałej piątki i wraz z mi czekała, aż umilkną okrzyki i brawa.
Zobaczyła, że jej małe siostrzyczki stoją na krzesłach i klaszczą bez
opamiętania; buzie miały czerwone i umorusane. Będą płakać - pomyślała Molly.
Było to dla nich zbyt wielkie przeżycie.
   A teraz - Roger podjął mowę - dla każdego z was mały
upominek. /Molly dostała nieprzemakalną torbę na szkicowniki, pióra i ołówki. Po
raz pierwszy w życiu miała coś, czego nie dzieliła z siostrami, coś zupełnie
własnego. Poczuła wzbierające łzy i nie słyszała już dalszego ciągu
przemówienia, nie widziała innych prezentów - opamiętała się dopiero, gdy
prowadzono ich na przystań, gdzie czekała ostatnia niespodzianka: proporzec
łopocący na maszcie niewielkiej łódki, która miała ich zabrać do Waszyngtonu.
Proporzec był koloru lipcowego nieba, tak intensywnie i czysto błękitny, że za
dnia doskonale zlewał się z firmamentem, pośrodku zaś iskrzyła się srebrem
ukośna strzała błyskawicy. Nad dziobem łodzi rozpięty był baldachim, także
błękitno - srebrny.
   Wzniesiono jeszcze jeden toast winem, od którego Molly
szumiało i kręciło się w głowie, potem jeszcze jeden, aż na koniec Roger
oznajmił ze śmiechem:
    - Przyjęcie jeszcze nie skończone, ale nasi dzielni
odkrywcy udadzą się teraz na spoczynek. - Jed próbował się sprzeciwiać, ale
Roger zaśmiał się ponownie. - Nie masz wyboru, mój bracie. Dosypaliśmy wam coś
do ostatnich kieliszków; za godzinę będziecie spać jak susły, żeby na starcie
wyprawy każde było świeżutkie i wypoczęte: Proponuję, aby siostry i bracia
zabrali teraz swoich bohaterów do domu i dopilnowali, żeby grzecznie poszli
spać.
   Przy gromkim akompaniamencie śmiechu bracia i siostry
złowili wreszcie swoich podróżników. Motly bez przekonania opierała się
siostrom, które pół prowadziły, pół niosły ją do pokoju.
    - Przepakuję twoje rzeczy - zaofiarowała się Miriam ,
obracając w rękach nową torbę siostry. - Jaka śliczna. Patrz - cała
wytłaczana...
   Rozebrały Molly i wyszczotkowały jej włosy. Miri głaskała
ją po plecach i masowała ramiona, a Melissa, wyjmując wstążkę z jej włosów,
pieściła kark siostry ledwie wyczuwalnymi pocałunkami.
   Molly poczuła, że ogarnia ją miły bezwład. Wobec
szykujących ją do łóżka sióstr zdobyła się jedynie na uśmiech i westchnienie. Po
chwili dwie z nich rozwinęły na podłodze matę i stanęły obok patrząc, jak
pozostałe siostry prowadzą ku niej Molly. Wszystkie śmiały się z jej chwiejnego
chodu, z tego, że niemal pada na kolana i za wszelką cenę próbuje trzymać oczy
otwarte. Na macie nie szczędziły jej pieszczot, póki całkiem nie zapadła w sen.
Wówczas przeniosły ją na łóżko i okryty cienkim letnim kocem, a Miri pochyliła
się i delikatnie ucałowała jej powieki.


następny   








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
160 10 (4)
160 10
WSM 10 52 pl(1)
VA US Top 40 Singles Chart 2015 10 10 Debuts Top 100
10 35

więcej podobnych podstron