Rozdział 1: O księżycowej nocy i karaluchowych wąsach
(Dramatyczna muzyka na początek)
Hermiona Granger stała na balkonie pod aksamitną zasłoną nabijaną diamentami. Poniżej jezioro lśniło szafirowo-hebanowymi falami. Miała na sobie lejącą się, jedwabną suknię wyhaftowaną perłami. Jej włosy, niby rzeka złotego ognia, migotały w bladym świetle jesiennego księżyca.
Harry Potter wkroczył dumnie na balkon i stanął za Hermioną. Przez pięć, może dziesięć minut stali, wpatrując się w chłodny, wrześniowy wieczór.
- Hermiono
wyszeptał miękko i wyciągnął rękę, by dotknąć jej pleców. Na chwilę zamknęła oczy, delektując się jego dotykiem, zanim odwróciła się i uderzyła go w twarz.
- Przestań!
krzyknęła ze wściekłością zdechłego flaminga.
Nie mogę już z tobą być, Harry!
Harry upadł na kolano z ręką na swoim złamanym sercu. Drugą wyciągnął ku niej.
- Ależ Hermiono Kocham cię! Czemu nie możesz?
Spojrzała na niego, jej oczy płonęły.
- Nie zrozumiałbyś.
Wyszła z balkonu. Łzy spływały jej po twarzy.
- Dobrze!
wrzasnął Harry do oddalających się pleców.
I tak nigdy cię nie kochałem! Ja Ja
Był rozbity emocjonalnie.
***
- Mamy tylko jeden strzał, Glizdogonie
wyszeptał złowrogo Lucjusz Malfoy.
Jeden strzał, by zabić Harryłego Pottera.
Wielka armata wycelowana była dokładnie w niego.
Lucjusz ubrany był w nieskazitelną czerń, a na pelerynie miał gigantyczny Mroczny Znak.
- Mistrzu, przypomnij mi, czemu zabijamy Harryłego Pottera?
zapytał Glizdogon. Obdarował Lucjusza pełnym uwielbienia spojrzeniem, którego ten nie zobaczył.
- Ile razy mam ci to mówić, Glizdogonie? Wuj Jamesa Pottera prowadził okazałą ekspedycję do Kazachstanu i wykopał starożytną aborygeńską kopalnię, która zabrała go do Tajnego Społeczeństwa Boliwijskich Pacyfistów, którzy powiedzieli mu o Świętej Komnacie Amona Ra w Nigerii, ale kiedy próbował tam dolecieć, wylądował awaryjnie na wyspie przy Madagaskarze i znalazł przypadkiem stos galeonów leżących na drodze. Ale to nie był nawet początek
(Trzy godziny później)
- i tak oto tureccy barbarzyńcy znaleźli go na środku Jeziora Wiktorii.
- A gdzie o tym usłyszałeś?
zapytał sceptycznie Glizdogon.
- To nieważne, Glizdogonie. Chodzi o to, że musimy zabić Pottera, by zdobyć pięćset milionów galeonów, które on powinien odziedziczyć.
- Ale mistrzu Jeśli zabijemy Harryłego Pottera, jak nam to pomoże w odziedziczeniu pieniędzy?
- To nieważne, Glizdogonie. Pomyślimy o tym, kiedy przyjdzie czas. Teraz armata.
Odwrócił się w stronę, gdzie wcześniej Harry stał na balkonie. Jak można się było spodziewać, nie było go tam.
- GLIZDOGONIE! Znowu pozwoliłeś mu uciec! Ile razy mam ci powtarzać? Nie każ mi już nigdy więcej opowiadać tej historii! Na karaluchowe wąsy!
Uderzył pięścią w armatę, która eksplodowała. Ładunek poleciał zupełnie nie tam, gdzie powinien, w stronę rudowłosego chłopca. Stał on przy jeziorze, karmiąc olbrzymią kałamarnicę.
- Ups
powiedział Lucjusz.
Mało brakowało, a uderzyłbym olbrzymią kałamarnicę.
I odszedł do zagajnika.
***
Doprawdy, przejmował się tylko swoimi sprawami. Cóż, swoimi sprawami i rozważaniami o stosunkach z Harrym Potterem. Nie, nie w tym sensie. W sensie ogólnym. Harry Potter miał wszystko to, co on chciał mieć. Popularność, sławę, majątek. A wszystkim, co on, Ron Weasley, niezachwiany przyjaciel i pomagier, miał, był kasztanowy sweter z literką "R". I gdzie w tym sprawiedliwość? Musiał być całkiem rozgniewany, bo usłyszał głos w swojej głowie, który rzekł: "na karaluchowe wąsy". Przez chwilę rozmyślał nad faktem, że były to "wąsy" a nie "bloki". Harry zawsze lubił karaluchowe bloki, pomyślał ze złością Ron. Harry zawsze miał ich tak wiele jak chciał!
Spojrzał w stronę jeziora. Hm, dziwne.
Cholera.
Obudził się niewiadomą ilość minut później. Usiłował sobie cokolwiek przypomnieć, ale wtedy samotna fraza powróciła. "Na karaluchowe wąsy".
Został uderzony. Przez kulę armatnią. Został uderzony przez kulę armatnią.
Zagapił się na chwilę. Na olbrzymią kałamarnicę, która bez wątpienia z niego kpiła. Kpiła z niego KPIŁA Z NIEGO!
Tego już za wiele, pomyślał Ron. Harry Potter nigdy nie martwił się o brak partnerki na Bal Bożonarodzeniowy, o pieniądze, o przyjaciół. Harry Potter nigdy nie dostawał kasztanowych swetrów na Wigilię. W Harryłego Pottera nigdy nie uderzyła kula armatnia o trzeciej nad ranem.
Ron Weasley był zawziętym, bardzo zawziętym chłopakiem. Miał już dosyć bycia cieniem Harryłego. Ale najbardziej ze wszystkiego miał dosyć niesprawiedliwości w swoim życiu. W nikogo innego nie uderzyła kula armatnia o trzeciej nad ranem. Tylko w niego.
Najwyższy czas coś z tym zrobić i Ron wiedział dokładnie, co.
***
- A wy, imbecyle, nawaliliście jak?
wysyczał Voldemort, chodząc w tę i z powrotem w swojej Norze Zła.
Glizdogon stał przed nim, wyraźnie się pocąc.
- Armata, panie Nagle odpaliła.
Voldemort podniósł brew.
- Czy zgadzasz się, Lucjuszu?
Obaj spojrzeli na Lucjusza, który kulił się w kącie z szaleńczym wyrazem twarzy. Jego spojrzenie powędrowało w obie strony. Kręcąc młynka kciukami wymamrotał coś, co brzmiało jak "boliwijscy pacyfiści".
Glizdogon przybrał zupełnie odmienny wyraz twarzy.
- Mój panie
powiedział ze skruchą.
Obawiam się, że Lucjusz nie do końca jest z nami. Zajął się znalezieniem starożytnego skarbu - tu zniżył głos - który podejrzewam, że nie istnieje.
Odwrócili się, by spojrzeć na Lucjusza. Nie zauważył on nawet, że rozmawiają mniej więcej o nim.
- Nieważne, Glizdogonie
powiedział Voldemort i machnął dłonią.
Więc jaki jest nasz najnowszy plan? Skrytobójcze zabójstwo? Agresywne negocjacje? Dyplomatyczne rozwiązanie?
- Masz świadomość, że cytujesz Gwiezdne Wojny?
zapytał szybko Glizdogon.
- Zamknij się.
- Nie jesteśmy zabójcami, panie
powiedział powoli Glizdogon.
Wtedy właśnie przez drzwi wpadł Ron Weasley. Voldemort, będąc Voldemortem, wpatrywał się. Lucjusz, będąc obłąkany, nadal kręcił młynka kciukami.
- Lordzie Voldemorcie
powiedział z blaskiem w oczach Ron, oddychając nierówno.
Zdecydowałem ślubować ci swoją wierność i być twoim sługą.
Voldemort obrzucił go taksującym spojrzeniem.
- Skąd ta nagła zmiana, młody Weasleyu?
- Uderzyła we mnie kula armatnia
wypalił Ron, jakby to wszystko wyjaśniało.
Lucjusz natychmiast przestał kręcić młynka kciukami. Jego spojrzenie skierowało się w stronę Rona, zanim jego kciuki znów zaczęły się obracać.
Voldemort rozważał, jaką opcję wybrać. Weasley czy Lucjusz. Nie był pewien, który jest rozsądniejszy, ale, tak czy siak, Weasley wydawał się być bardziej zdeterminowany.
- Chcę zabić Harryłego Pottera
oznajmił cicho Ron.
- Czego za to oczekujesz?
- Chcę Błyskawicę 2. Chcę śniadobiałą sowę o imieniu WigHead*. Chcę okrągłe, czarne okulary z czystymi szkiełkami. Ale najbardziej ze wszystkiego chcę darmowe lekcje origami z Dumbledore'em. I nigdy więcej kul armatnich!
Spojrzał ze złością na Lucjusza, potwierdzając podejrzenia Voldemorta.
Voldemort zamyślił się, patrząc to na Lucjusza, to na Rona.
- Masz robotę
powiedział i zaśmiał się złowieszczo.
*Mogłam przetłumaczyć na np. WigaHed, ale straciłoby to swój urok. Wig
peruka, head
głowa (ang.).
Rozdział 2: Bezwartościowa kupa łajna
Były to piąte urodziny Dracona i jego rodzice dali mu prezenty.
Z szeroko otwartymi oczami Draco otworzył podarunek od mamy. Był nim kasztanowy sweter z wielką literką "D".
- Dziękuję, matko
powiedział przymilnie.
Będę go nosił do szkoły, gdy urosnę.
Ta uśmiechnęła się. W tym czasie jego ojciec celował zatrutymi strzałkami w bezbronnego króliczka, czego Draco nie widział.
Z rozanieloną miną wziął do ręki prezent od ojca. Na wieku miał świecącą, czerwoną kokardkę, a owinięty był w papier z czerwono-białymi paskami.
Niecierpliwie go zdarł.
W środku pudełka był jedynie świstek papieru. Draco otworzył liścik.
Jesteś bezwartościową kupą łajna. Wszystkiego najlepszego. Twój ojciec.
Małe oczy Dracona napełniły się łzami.
***
Była to pierwsza przejażdżka Dracona na miotle. Miał wtedy siedem lat.
Lucjusz rzekł:
- Podejdź, młody Draconie. Pozwól, że ci pomogę.
Ostrożnie posadził syna na czubku miotły. Zabrał mu różdżkę i wymamrotał zaklęcie.
- Miłej przejażdżki
powiedział cicho i zepchnął Dracona ze wzgórza.
Przyglądał się jak jego syn rozpaczliwie próbował zapanować nad miotłą. Draco nie wiedział, że Lucjusz podpalił jej tył.
- AAAAAA!
Rozbił się o zbocze wzgórza.
- Jesteś bezwartościową kupą łajna!
wrzasnął Lucjusz.
***
Była to pierwsza noc Dracona w Hogwarcie. Pierwszoroczniaki właśnie weszły do swoich dormitoriów.
- Patrzcie!
krzyknął Crabbe.
Mój tatuś przysłał mi cukierki!
- Mój tatuś przysłał mi nowe buciki!
powiedziała szczęśliwa Pansy.
Wszedł Blaise
- Mój tatuś przysłał mi karty do gry w Eksplodującego Durnia.
Wszyscy troje równocześnie spojrzeli na Dracona.
- A co ty dostałeś, Draco?
zapytali chórem.
Draco otworzył swój prezent. W środku był mały, tykający zegarek przymocowany do kilku czerwonych patyków. Draco przyjrzał się uważniej i zauważył załączoną wiadomość.
- Jesteś bezwartościową kupą
BUM.
***
Był to pierwszy mecz Dracona. Jego ojciec siedział na trybunach obok komentatora.
Draco i Harry zanurkowali po znicza.
- Są ramię w ramię - zaczął komentator, ale Lucjusz wyrwał mu mikrofon, a jego samego popchnął w tłum.
- DALEJ, TY MAMINSYNKU! ZŁAP TEGO CHOLERNEGO ZNICZA!
Złapał go Harry.
- DRACO. JESTEŚ BEZWARTOŚCIOWĄ KUPĄ ŁAJNA!
Tłum zaczął skandować: bezwartościowa kupa łajna.
***
Draco obudził się. To tylko zły sen, pomyślał powoli.
Sięgnął do nocnego stolika i wziął dwa Ibuprofeny. Potem jeszcze dwa. Jeszcze dwa. Jeszcze dwa. Jeszcze dwa.
Usłyszał, jak ktoś wali w drzwi.
Wziął jeszcze dwa.
Następnie otworzył.
Draco był mrocznym, wiecznie zamyślonym i przygnębionym nastolatkiem. Był skrzywdzonym dzieckiem. Był upadłym aniołem. Był zły. A jego dusza była na trwale napiętnowana. Ludzie tacy jak Potter nie rozumieli jego życia. Nikt go nie rozumiał. Nikt nie wiedział o jego utrapieniach, jego cierpieniu, jego udręce.
Otworzył drzwi.
Za progiem stała Hermiona Granger.
Zatrzasnął je, wziął jeszcze dwa i ponownie otworzył.
- Malfoy
powiedziała dramatycznie.
Jesteś ponurym, wiecznie zamyślonym i przygnębionym nastolatkiem. Rozumiem twoje utrapienia, twoje cierpienie, twoją udrękę. Ale nie chodzi o ciebie. Twoja Nemezis umiera. Harry umiera.
- Czemu ma mnie to obchodzić? Wiesz, że dbam tylko o siebie.
Chociaż wyglądał ponuro i groźnie, ciągle w świetle księżyca był w pewien sposób pociągający. Wlał do swojej kawy środek przeczyszczający i pociągnął porządnego łyka.
Hermiona wzięła głęboki oddech i wyjęła z kieszeni błyszczący przedmiot.
- Co, nie wiesz, co to jest, Draconie?
Wziął do ręki tubkę kleju i zaciągnął się.
- To piracki medalion
powiedział między dwoma pociągnięciami nosem.
Hermiona uśmiechnęła się kpiąco.
- Złoto Azteków. Ale to tylko połowa całego medalionu. Razem dwie części tworzą Amulet Przeznaczenia. Wiesz może, gdzie jest druga połowa?
Draco wstrzyknął sobie dawkę heroiny.
Powoli wyjął ze swojej kieszeni błyszczący przedmiot. Była to druga część medalionu.
- Wiesz, co to znaczy?
Draco wypił kieliszek wódki.
- Nie.
- To znaczy, że ty i Harry jesteście zaginionymi braćmi. Draco, musisz do niego iść albo on umrze!
- Zdaje mi się, że próbujesz stworzyć wyimaginowaną rzeczywistość, w której mnie to obchodzi
westchnął Draco.
Hermiona uderzyła go w policzek.
- Nie jestem pewien, czy sobie na to zasłużyłem
powiedział zmieszany.
- Masz świadomość, że cytujesz Piratów z Karaibów?
zapytała Hermiona z dramatycznym tupnięciem nogi.
- Zamknij się, jestem zmartwionym dzieckiem. Och, ja nieszczęsny Och, ja nieszczęsny
Kiedy Draco bezcelowo jęczał, Hermiona chwyciła go za nadgarstek i zawlokła na spotkanie z Harrym Potterem.
***
Cho Chang szlochała bez opamiętania przed Severusem Snape'em. W normalnych okolicznościach takie zachowanie wywołałoby wymioty oraz dźwięki odrazy u mistrza eliksirów. Jednak teraz musiał się powstrzymywać do czasu skończenia pracy. Tak Severus Snape został Motywującym Psychiatrą. Psychiatra. Dobro za nic.
Zamknij się, rzekł do siebie Snape. Weź się w garść.
Cho spojrzała na niego dziwnie. Czyżby powiedział to głośno?
- Cóż Chang... To znaczy Cho - zaczął, wysilając mózg w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pocieszyć dziewczynę. Jej piesek uciekł do Zakazanego Lasu. I nigdy nie powróci.
Cho znów się w niego wpatrywała. Ponownie wypowiedział na głos myśli? Cholera.
- Słuchaj, Cho, Pusia jest metaforycznie zagubiona w lesie. Potrzebuje tylko odnaleźć siebie, by znaleźć swoją drogę, która wyprowadzi ją z lasu. Rozumiesz?
Cho na moment przestała pociągać nosem i podniosła głowę.
- Na Naprawdę? Tak pan sądzi?
- Ja to wiem
rzekł Snape pocieszającym tonem. Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
- Dziękuję profesorze to znaczy doradco Snapełie.
Snape skrzywił się w duchu. To największa bzdura, jaką kiedykolwiek wymyśliłem, pomyślał brutalnie.
Cho zalała się łzami i wybiegła z pokoju.
Snape zawsze miał ogromny problem z wypowiadaniem myśli na głos. Było to kłopotliwe, zwłaszcza dla psychologa.
Ron Weasley wparował do pokoju z gigantycznym kpiącym uśmiechem. Przykrywał on przynajmniej połowę jego demonicznej twarzy. Snape nagle zaczął się bać.
Zerknął na zegarek.
- Na kolejne pół godziny nie mam zaplanowanej twojej wizyty.
- To pilne
rzekł Ron z wściekłością i uderzył pięścią w biurko. Jego oczy zaświeciły czerwonym blaskiem, a z nozdrzy uleciało trochę dymu.
- Co się dzieje? Jesteś w ciąży? Twojej rodzinie grozi ponownie bankructwo? Czy może chodzi o to, że w końcu stałeś się tak zazdrosny o Harryłego Pottera, że Wielki Czarny Pan wynajął cię na mordercę, byś dostał rekompensatę za swoją skądinąd bezwartościową i przyziemną egzystencję?
Ron uśmiechnął się.
- Potrzebuję broni. Naprawdę dużej broni.
- Myślę, że wiem, do czego zmierzasz
powiedział cicho Snape.
Gdy zaczął rozpinać swoją szatę, Ron przeraził się nie na żarty.
- Chodzi ci o to!
wrzasnął Snape, rozwierając pelerynę.
Ron krzyknął i zakrył oczy, patrząc w bok.
- Nie, idioto!
ryknął Snape.
Patrz!
Ron nieśmiało zerknął przez palce. Po wewnętrznej stronie szat Snapeła widniało tysiące noży, pistoletów, bomb, granatów i innych wszelkiego rodzaju groźnych broni.
- Biorę wszystkie
zasyczał Ron i rzucił na stół olbrzymią torbę galeonów. Snape zdecydował nie pytać, skąd to ma. Po prostu ją przyjął.
- Chcę mieć pewność, że Potter umrze
rzekł cicho Ron.
Daj mi dziesięć nabojów za każdą przyczynę, dla której nienawidzę Pottera.
Snape z uśmieszkiem wręczył Ronowi sto nabojów.
- Daj mi też pelerynę
poprosił Ron. Nie sposób przecież pozostać niezauważonym z pistoletami, nożami i granatami wystającymi z kieszeni.
- Nie
powiedział powoli Snape.
Obudził się jakiś czas później. Bez peleryny. Bez jego ulubionej peleryny. Poczuł przygnębienie.
- Cholera, uciekł
warknął.
***
Ron baraszkował po korytarzach w Hogwarcie z ogromną wyrzutnią rakiet na ramieniu. Siedem noży zwisało z jego paska, a pod peleryną miał różnorodne bronie o dowolnym kształcie i rozmiarze.
- Cześć, Ron
zaśpiewała Parvati, uśmiechając się do Rona, gdy kroczył przez korytarz.
- Gdzie Harry?
zapytał z maniackim uśmiechem na twarzy.
- Tam poszedł
powiedziała Parvati od niechcenia.
Ron obrócił się jak szakal polujący na królika.
- Śmierć
syknął szatańsko.
Pobiegł truchtem przez korytarz, balansując wielką i niedyskretną wyrzutnią rakiet. Załadował ją.
Nagle na drogę weszła mu profesor McGonagall. Spojrzała na masywny pistolet i zmarszczyła brwi.
- Wszystko w porządku, panie Weasley?
zapytała z troską.
Ron obrócił głowę o trzysta sześćdziesiąt stopni i wystrzelił pocisk na prawo od McGonagall. W ścianie pojawiła się dziura.
- W najlepszym porządku
powiedział ohydnie, uśmiechając się. Jego oczy błysnęły czerwonym blaskiem i czmychnął bez słowa.
- Ach, te buzujące hormony
zauważyła nonszalancko McGonagall i wyjęła różdżkę, by wyczyścić proch ze ściany.
Rozdział 3: Lotnicze jedzenie
Ginny zawsze była trudnym dzieckiem.
- Mamo
zawołał z kuchni Percy dziesięć lat temu. Ginny miała wtedy tylko pięć lat i była niewinna i anielsko dobra. Przez połowę czasu.
Ginny znów próbowała zabić kota!
Molly weszła do salonu, ściskając w ręce łyżkę.
- Ile razy mam ci to powtarzać, kochanie? Mordowanie niewinnych i prostodusznych stworzeń jest w tym domu Rzeczą Zakazaną.
Ginny, o wielkich brązowych oczach i rudych warkoczykach, szarpała dolną część swetra i uśmiechała się promiennie do matki.
- Ale mamusiu
wyjaśniła bezradnie.
Ona kazała mi to zrobić.
- Ona?
zapytała Molly lekko zmieszana.
- Tak
powiedziała Ginny. W zapadającym zmierzchu wytrzeszczyła oczy.
Ta druga. Ona zawsze obserwuje. Przychodzi do mnie, kiedy nikogo nie ma.
- Przestań, Ginny. Nie będę tolerowała takiego zachowania od mojej własnej córki.
- Ja jestem twoją córką.
W tle błysnął piorun, a z nieokreślonego miejsca zabrzmiała przerażająca muzyka. Za Molly trzasnęły drzwi. Ginny uśmiechnęła się nieprzytomnie i beztrosko. Strużka krwi wyciekła jej z ust.
- Ginny, kochanie - zaczęła rozdrażniona Molly.
Znów oplułaś się keczupem. Chodź, wyczyszczę cię.
Molly poszła w stronę córki, trzymając w dłoni bawełnianą chusteczkę. Niepewnie wyciągnęła do niej rękę. Niewinna, rudowłosa dziewczynka obnażyła swoje trzycalowe kły, ohydnie warknęła i kłapnęła zębami na dłoń matki. Parę chwil później podarła chusteczkę na strzępy.
Molly wycofała się z pokoju z ogłuszającym krzykiem. Na jej zazwyczaj miłej twarzy malowało się skrajne przerażenie.
Słońce zaświeciło nad horyzontem, a ptaki zaczęły wesoło ćwierkać. Białe, puszyste chmury zastąpiły burzowe. Niewinne zwierzątka podskakiwały wokół domu.
Ginny uśmiechnęła się nieprzytomnie i beztrosko, złapała kotka i pogłaskała go z uwielbieniem.
- Cześć, mały kociaku
powiedziała. Wyjęła wielkiego, wiśniowego lizaka i pospieszyła na zewnątrz, by pobawić się w ogródku.
***
- Wkuszyłeś mnie. Wkurzyłeś minje. Wykurzyłeś mnie! Wkurzyułeś mnie!
Nie pomagało. Wiktor Krum po prostu nie mógł tego poprawnie wypowiedzieć.
- Mam!
wrzasnął, wpatrując się gorliwie w plakat Harryłego Pottera.
WKURZYŁEŚ MNIE!
Tak, tak, ja pamiętam dzień, kiedy się to wszystko zaczęuo zaczęło. My nas to jest, Harry i ja, grali my w grę quidditcha w grę quidditch. To był wyrównany mecz, wyrównana gra, wyrównane Galaktyczne Mistrzostwa. Ja był tak bardzo bliski zwycięstwa, tak bardzo bliski zwycięstwa ja był, że już je ja czuł. A wtedy on, Harry Potter, schwytał znicza. Zwytał snicza! Ale to nie było wszystko, nie, nie było. W szatni Potter powiedział mnie o swym zwycięstwie. Powiedział on: "Dobra gra".
"Dobra gra", on rzekł. Ja wiem, co miał on na myśli, miał na myśli, co powiedział Miał na myśli, że byłem gorszy. Gorszy ja byłem? Byłem ja gorszy? Jestem gorszy.
- GORSZY!
ryknął donośnie Krum.
Mógłby udowodnić swoją klasę. Swoją klasę mógłby udowodnić.
Mógłby wynająć mordercę.
Nie miał dość pieniędzy na mordercę.
Pieniędzy nie miał on.
Mógłby zostać mordercą.
***
- Hasło, kochanie.
Draco zadał solidny cios dokładnie w środek gryfońskiego obrazu, który spadł na podłogę. Wejście do pokoju wspólnego stało otworem.
Hermiona dogoniła go. Spojrzała na niego w konsternacji spowodowanej potraktowaniem obrazu.
- Mogłam ci po prostu powiedzieć, jakie jest hasło
oświadczyła, patrząc z niedowierzaniem.
- Nie potrzebuję twojej pomocy
zaintonował Draco dramatycznie i wszedł do pokoju wspólnego. Z jego kieszeni wyleciała igła. Hermiona szybko podążyła w ślad za nim.
Natychmiast zauważyła, że coś jest nie tak. Dokładnie w centrum pomieszczenia widniał ewidentnie oczywisty okrąg narysowany kredą. W środku rzucał się w oczy zwisający kłąb liny. Ogromny napis głosił wielkimi literami: STAŃ TUTAJ, POTTER.
Lucjusz i Glizdogon stali obok okręgu, trzymając papierowe drzewa. Kiedy Hermiona i Draco weszli, Lucjusz błyskawicznie zakrył twarz "drzewem" i starał się wyglądać dyskretnie.
- Jestem drzewem
rzekł głośno.
Jesteśmy nieożywionymi obiektami. Nie zwracajcie na nas uwagi.
Harry zszedł mężnie ze schodów prowadzących do chłopięcego dormitorium. W oddali zabrzmiała trąbka, ogłaszając Godzinę Porachunków.
Powoli zbliżał się do małego okręgu z kredy.
- Nadszedł Dzień Sądu
wyszeptał Lucjusz i powrócił do swojej egzystencji jako nieożywiony obiekt.
Harry był coraz bliżej i bliżej, a Draco i Hermiona po prostu stali z rozdziawionymi ustami i wytrzeszczonymi oczami.
Nagle usłyszeli z tyłu jakiś syk.
- Potter
nadpłynął sadystyczny głos. Zatupotały czyjeś nogi i czerwony, niewyraźny kształt pospieszył naprzód. Co miał na plecach? Wyrzutnię rakiet? Podbiegł do Harryłego, ale zanim zdołał zbliżyć się jeszcze bardziej, stanął w środku białego okręgu i gwałtownie wyleciał w powietrze. Wszyscy patrzyli na Rona Weasleya dyndającego przy suficie w białej siatce.
- Ron!
krzyknął Harry z obawą.
- Weasley
syknął Lucjusz.
Zepsułeś mój pomysłowy plan! To znaczy Jestem drzewem.
Wyskoczył przez najbliższe otwarte okno.
Za nim podążył niezdecydowanie Glizdogon.
- Oooch, Ron
powiedział Harry, spoglądając na chłopaka, który zmagał się z siatką.
Nie musiałeś tego robić. Co by było, gdyby nie mój najlepszy kumpel i podwładny pomagier, który zawsze chroni mnie przed niebezpieczeństwem? Kocham się, człowieku.
Ron wczepił się w siatkę i zasyczał demonicznie na Harryłego. Ogarniała go wściekłość.
- Cóż - powiedział mile i nonszalancko Harry.
Muszę lecieć. Popularność i sława do czegoś zobowiązują. Może złapię cię później i pogramy w quidditcha? Więc do zobaczenia, mój lichy znajomku!
Wziął garść proszku Fiuu i wrzucił go do ognia.
- Ale Harry, ja - zaczęła melodramatycznie Hermiona. W jej oczach lśniły łzy.
- Już ciebie nie potrzebuję
powiedział pogardliwie Harry. Spojrzał na nią zimno i apatycznie. Potem rzucił się w zielone płomienie, zanim mogło go ogarnąć kolejne emocjonalne rozbicie.
- NIE!
krzyknęła z bólem Hermiona i w zwolnionym tempie rzuciła się za nim. Ogień zniknął, a Hermiona rozbiła się o tył kominka. Żałośnie zaszlochała w popiół.
Draco, który przez ostatnie dwadzieścia minut wdychał kokainę i mamrotał coś o swoim męczeńskim życiu, w końcu uniósł głowę.
- Przegapiłem coś?
zapytał cynicznie, spoglądając na siatkę.
I dlaczego Wieprzlej wisi pod sufitem?
Hermiona zerknęła tam ponuro. Siatka została najwyraźniej spalona, gdyż miała węglowy, czarny kolor. Rona nie było nigdzie w zasięgu jej wzroku.
Draco obserwował, jak pokryta popiołem Hermiona szlocha żałośnie.
Usiadł przed nią w fotelu, ściskając w ręku Burbon.
- Wiesz, co myślę, Granger? Że musisz skończyć z tym Harrym. Poza tym i tak pewnie jest alkoholikiem
rzekł Draco i odstawił swój pusty kieliszek na stół.
Hermiona przestała płakać i spojrzała na niego z niedowierzaniem. Mamrotał do siebie przez kilka sekund i po chwili kontynuował:
- Wiesz, miłość jest jak lotnicze jedzenie.
- Lotnicze jedzenie?
zapytała Hermiona sceptycznie.
- Na danie główne masz przemoczoną octem sałatkę, która zazwyczaj jest zimną, zasuszoną lazanią. Potem dają ci te kwaśne, małe cukierki, które wykrzywiają ci buzię po pierwszym gryzie. I wtedy masz te babeczki
- Babeczki?
zapytała Hermiona.
- Babeczki
powtórzył pogardliwie Draco. Zapalił fajkę z opium i zaciągnął się mocno.
Nie zrozum mnie źle, ale - zbliżył się i objął jej ucho dłońmi - myślę, że Harry jest babeczką.
- Cóż - zaczęła rozsądnie Hermiona
wygląda nieco jak ciastko.
Uniosła jego zdjęcie ze wczesnego dzieciństwa. Draco zmrużył oczy.
Taak Ma dość dużą głowę.
Hermiona łyknęła szampana.
- Podsumowując
kontynuował Draco filozoficznym tonem
jedzenie lotnicze jest ohydne, wstrętne i obrzydliwe, ale raz na naprawdę długi czas trafia się cóż, odpychające, odrażające i nieprzyzwoite. Dlatego właśnie lotnicze jedzenie można przyrównać z miłością.
- Zgadzam się
powiedziała Hermiona.
Ale wcale nie poczułam się przez to lepiej, Malfoy.
Draco zemdlał.
Rozdział 4: Ceny oleju napędowego i aksamitne kajdanki
- Zauważyłeś, że nigdy nie kaszlnąłem, będąc na żywo w telewizji?
swobodnie zapytał Snapeła Doktor Phil. Snape rzucił mu spojrzenie bez wyrazu. Był co najmniej lekko zaskoczony, gdy Doktor Phil umówił się na wizytę, by skorzystać z jego doradczych usług. Jednak, niestety, nie mógł mu odmówić.
- To znaczy, każdy kaszle, kiedy jest na żywo w telewizji
ciągnął wytrwale Doktor Phil.
- Nie zauważyłem
rzekł Snape beznamiętnie. Bo nie oglądam Doktora Phila, pomyślał okrutnie. Nie obejrzałbym tego programu, nawet gdyby była to ostatnia rzecz na świecie.
Doktor Phil zalał się łzami.
- Powiedziałem to na głos, nie?
zapytał ostro Snape.
Phil wydmuchał swój wielki nos w dopiero co ocenione testy Snapeła. W porządku, pomyślał Snape. Tamten akurat należał do Pottera.
- Jestem uzależniony od syropów przeciwkaszlowych!
oznajmił Doktor Phil, kiedy już pozbierał się z kompletnego emocjonalnego rozbicia.
Snape skrzywił się.
- Słuchaj, Doktorze To znaczy Phil Jesteś tylko metaforycznie uzależniony od syropów przeciwkaszlowych. Rozumiesz, o czym mówię?
Phil przestał na chwilę płakać.
- Ja cóż myślę, że tak
rzekł między dwoma pociągnięciami nosem.
Czy chodzi ci
- Czas minął!
powiedział nagle Snape, zerknąwszy na zegarek.
Porozmawiamy o tym dłużej w poniedziałek, kiedy zaplanowana jest twoja kolejna wizyta. Pasuje?
- Ale ja nie planowałem
- Proszę wyjść
rzekł srogo Snape i otworzył drzwi różdżką. Uśmiechnął się kpiąco, gdy Doktor Phil opuścił w pośpiechu pomieszczenie.
- Kolejny na liście jest Weasley? Znowu Weasley?
zapytał jadowicie.
Do środka weszła Ginny Weasley.
- Ta druga
powiedziała słabo.
Snape nigdy nie lubił Weasleyów.
- Po co więc przyszłaś, Weasley?
zapytał ją, bawiąc się piórem. Woalka włosów nad jej głową działała mu na nerwy.
- Pewnie wie pan, o czym mówię. Po kolei pochłonęło nas wszystkich
syknęła wrogo Ginny.
- Sprawy hollywoodzkie? Przemysł fast foodowy? Choroba umysłowa? To ostatnie zdaje się być przypadłością twojej rodziny.
To prawda, powiedział do siebie Snape. Po kolei zaczął wyliczać w głowie imiona. Oczywiście Ron, pomyślał. Ron siedział za oknem, ostrząc nóż, śmiejąc się do siebie cicho i mamrocząc o "zemście" i "Potterze". Dalej są Fred i George Zawsze powtarzam, by nie ufać identycznym bliźniakom. Mogą być babeczkami. Bill wygląda na całkiem niewinnego, ale w końcu został międzynarodowym złodziejem klejnotów dla Gringotta. Dlatego wykopał te grobowce w Egipcie. Nekrofil. Charlie uciekł, by zostać spalonym na śmierć przez smoki! Piroman. A dalej jest Percy
- Naprawdę nie wiemy, co jest z nim nie tak, a to dość straszne
skończyła za niego Ginny. Snape wyglądał na zaniepokojonego.
- Słyszałaś mnie?
- Mówił pan na głos, profesorze.
- Zapomnij więc o moich wynurzeniach, Weasley Powiedz mi jeszcze raz, czemu tu jesteś.
- Widzi pan, profesorze, jest ktoś jeszcze.
- Ktoś jeszcze?
- Przychodzi do mnie w nocy i rozmawia ze mną. Nigdy nie śpi
wyszeptała przerażona Ginny.
- Powiedz mi więcej o tym kimś
powiedział znużony Snape.
- Czasem jestem szczęśliwa, profesorze Snapełie, a czasem jestem wściekła. To jest tak, jakby w mojej głowie były dwie osoby. Jedna to słodka i niewinna Ginny, a druga JEST TERAZ NAPRAWDĘ WKURZONA. I cóż okrutna i zła Ginny przejmuje kontrolę w najbardziej niedogodnych momentach. To dość uporczywe. Naprawdę przepraszam, że zajęłam panu czas. TERAZ DAJ MI LEKARSTWO, TY PALANCIE.
- Ależ oczywiście, oczywiście - wymamrotał do siebie Snape.
Cierpisz na silny przypadek podwójnej osobowości Mam coś dla ciebie, Weasley.
Wyciągnął parę aksamitnych kajdanek.
- Ups. To nie to
rzekł cicho, wpychając kajdanki z powrotem do szaty. Pogrzebał w niej jeszcze trochę i spod jego peleryny wyleciała niepodpisana kaseta wideo. Chwila. Była podpisana. Miała tytuł "Nagie wędkowanie". To domowe nagranie. Snape szybko przykrył je stopą.
- Mam!
wykrzyknął w końcu, wyciągając eliksir.
Jeśli to weźmiesz, wszystkie twoje problemy zostaną rozwiązane, młoda Weasley. Cóż, czas minął. Do zobaczenia później. I nie wspominaj nigdy o tej, uch kasecie wideo.
- Jasne
powiedziała Ginny i wyszła pośpiesznie.
***
Draco obudził się.
- Jestem zabójczo zakochany w Hermionie
uświadomił sobie nagle.
Po chwili zauważył połowę Gryfonów skupionych wokół niego.
Cholera, była to jego jedyna myśl.
- Majaczyłem. Miałem gorączkę
powiedział stanowczo. Sprawdził kieszenie ze złowróżbnym przeczuciem.
- Gdzie są moje tabletki ecstasy?
zapytał z nutą paniki w głosie.
Neville, wyglądając na zmieszanego, podał mu buteleczkę. Była w połowie pusta.
Draco przeżył kryzys. Za mało ecstasy. Połknął wszystkie pozostałe tabletki jednym haustem.
- Gdzie Hermiona?
zapytał ostro.
- Tam poszła
rzekła Lavender od niechcenia, wskazując boisko do quidditcha.
- Wiedziałem o tym!
ryknął wściekły Draco.
Nie potrzebuję porady od szlamy! Nie prosiłem o pomoc Gryfona! Nikt nie rozumie mojego cierpienia!
krzyknął dramatycznie i pobiegł w kierunku, jaki wskazała mu Lavender.
***
Hermiona wpatrywała się w skrzące się nocne niebo (nikt nie wiedział, kiedy nastała noc), a pojedyncza łza spłynęła po jej prawie nieskazitelnej twarzy.
Czemu musiało mnie to spotkać, pomyślała Hermiona z rozpaczą. Harry mnie nie kocha, nikt mnie nie kocha Mogłabym równie dobrze odebrać sobie życie.
Z otchłani spiskowej dziury wyleciał błyszczący sztylet, jego upiorna piękność była całkiem podobna do tej Dracona. Świecił czarnym blaskiem, a gwiazdy sprawiły, że wokół siebie wytwarzał groźną aurę.
Hermiona przyłożyła sztylet do swego złamanego serca, przygotowując się do zatopienia go w piersi.
- Nie potrafisz tego zrobić, co?
usłyszała za sobą głos.
- Nie.
- Ja też bym nie potrafił
odpowiedział Draco miękko.
Nie miałbym odwagi.
- To nie tak, Draco - rzekła Hermiona.
Nóż nie jest wystarczająco ostry.
Odrzuciła nóż do dziury, która szybko go pochłonęła.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem, Draco?
zapytała, zmieniając temat.
- Serce mi podpowiedziało.
Draco wepchnął do buzi kilka tabletek Prozac, kiedy Hermiona nie patrzyła.
Hermiona nie potrafiła przyznać się przed samą sobą, że to kompletna bzdura.
- Czy jest coś, co chcesz mi powiedzieć, Draco?
- Niech cię szlag trafi, Granger. Nienawidzę cię, gardzę tobą, kompletnie ciebie nie cierpię! Ale to nie wszystko! Przez ciebie mam wszystkiego dość, jesteś zmorą mojego życia. Cena oleju napędowego stale rośnie! Nigdy nie powinniśmy być ze sobą Jestem solą, a ty pieprzem. Jestem czarny, a ty biała. Jestem dobry, a ty zła. Jestem ciemny, a ty jasna. Jestem gumą, a ty klejem. Jestem rankiem, a ty nocą. Jestem wodą, a ty olejem. Ja mam rację, a ty nie! Nigdy nie powinniśmy być razem. Stolicą Korei Północnej jest Pjongjang i nikt nie potrafi tego wymówić! Bogowie ocenili nasz związek za nieprawdopodobny ale nie niemożliwy. Nienawidzę cię, ale, CHOLERA, KOCHAM CIĘ!
Cała populacja Hogwartu weszła na trybuny i teraz biła burzliwe brawa.
- Masz rację, Draco
powiedziała miękko Hermiona, jakby doznała objawienia.
- Naprawdę?
- Ceny oleju naprawdę stale rosną.
- Spadaj, Granger.
Draco łyknął trochę niezidentyfikowanego płynu i odszedł markotny. Hermiona zastanawiała się, co takiego zrobiła.
***
- Mamy tylko jedną szansę, Glizdogonie
szepnął ukradkiem Lucjusz
by zamknąć Harryłego Pottera w tej oto klatce.
- Ale Lucjuszu, czemu próbujemy zamknąć go w tej klatce?
Lucjusz spojrzał na niego lodowato. Potem wymamrotał protekcjonalnie:
- To nieważne, Glizdogonie. To w ogóle nie jest ważne.
Klatka ustawiona była w miejscu bardzo rzucającym się w oczy
przed hogwarckim jeziorem. Jeśli Lucjusz dobrze by się przyjrzał, zobaczyłby lśniący łeb olbrzymiej kałamarnicy sunącej przez wodę.
- Najpierw sprawa najważniejsza
rzekł śmiało Lucjusz.
Nasz kamuflaż.
Wyciągnął mały słoik z czarną, wojenną farbą. Odkręcił nakrywkę z maniackim błyskiem w oku i wsadził palec do środka. Ostrożnie namalował na policzkach dwie linie. Nałożył też trochę mazi na Glizdogona.
- Teraz klatka!
wykrzyknął Lucjusz i Glizdogon musiał przyznać, że jego ekscytacja Planem rosła.
Lucjusz podszedł pompatycznie do klatki i kiwnął głową na Glizdogona, by do niego dołączył. Nie zauważył niestety, jak niedyskretna w rzeczywistości była klatka. Miała co najmniej dwanaście stóp wysokości i ogromne otwarte metalowe drzwi.
- Najpierw - szepnął podniecony Lucjusz
wrzucimy ten ogromny i nieapetyczny kawał mięsa do klatki!
Wziął ociekający tłuszczem i wzbudzający mdłości kawał wołowiny. Cisnął nim w daleki kąt klatki.
- Świetnie
powiedział. - Dobrze, Glizdogonie. Wyobraź sobie, że jestem Harrym Potterem. Widzę mięso. Chcę mięso. Idę do klatki
Lucjusz wszedł do klatki, wyglądając na wybitnie zadowolonego ze swojego planu. Glizdogon zmarszczył brwi.
- Wtedy
zawołał pełen zapału i wyciągnął klucz
ZATRZAŚNIEMY drzwi!
Dramatycznie zatrzasnął drzwi, więżąc siebie między metalowymi kratkami.
- Lucjuszu - zaczął Glizdogon pełen obawy.
- Potem ZAMYKAMY DRZWI NA KLUCZ!
krzyknął, kompletnie tracąc nad sobą panowanie. - I w końcu wrzucamy klucz DO JEZIORA!
powiedział i cisnął srebrny klucz w sam środek jeziora. Uderzył taflę wody z grzmotnięciem i zatonął.
Lucjusz zaczął się histerycznie śmiać pełen podziwu nad swoim totalnie genialnym planem.
Dziesięć minut później, gdy w końcu przestał chichotać, spróbował otworzyć drzwi do klatki. Okazały się być zamknięte.
Zatrząsł kratą.
Zatrząsł mocniej.
To był Istotnie Zły Pomysł.
- Glizdogonie, ty idioto! Patrz, co zrobiłeś!
ryknął ogarnięty wściekłością Lucjusz.
Jesteś niewyobrażalnym imbecylem i niepojętym bezmózgiem! Ty bezwartościowa kupo łajna, ty szczurza czaszko, nie zasługujesz na chodzenie po tej przeklętej ziemi, która ciebie wydała, ty niewybaczalna pomyłko instytucji oświatowych
Lucjusz zamarł. Jego oczy rozwarły się szeroko, kiedy wpatrywał się w jezioro.
- To Potter, Glizdogonie! Tam, w jeziorze! Zbudź go ze snu, otwórz staremu oczy, zatruj mu pociechę, narób hałasu w mieście, podszczuj krewnych NIECHAJ GO MUCHY TNĄ ZA TWOJĄ SPRAWĄ!*
Glizdogon spojrzał na Lucjusza. Cytował Szekspira Kompletnie stracił kontakt ze światem.
- Co?
zapytał Glizdogon ze znużeniem.
- To znaczy, że masz iść i znaleźć klucz, kretynie!
powiedział Lucjusz doprowadzony do skrajnej rozpaczy. Ściskał kurczowo kraty, wpatrując się w Harryłego, który zwyczajnie pływał sobie w jeziorze.
Glizdogon podjął mężną decyzję i wszedł do lodowatego i głębokiego jeziora. Ledwo ominął pięćdziesiąt skał, które wyłoniły się ze spiskowej dziury dla wzbudzenia napięcia. Prychał, drżąc żałośnie w jeziorze i wpatrując się w taflę wody. Z desperacją szukał jakiegokolwiek śladu klucza.
W końcu (a zdawało się, że minęła wieczność), zauważył srebrny błysk między kamieniami.
- Mam cię
wyszeptał z uśmiechem i zanurzył się pod wodę.
***
Doprawdy zajmował się tylko swoimi sprawami. Cóż, swoimi sprawami i próbami brutalnego zabicia Harryłego Pottera.
Ron mógłby znokautować Harryłego olbrzymią kałamarnicą. To był perfekcyjny plan. Harry pływał nonszalancko, nieświadomy wiszącego nad nim widma śmierci.
- Zabić, zmiażdżyć, pokonać, zdziesiątkować, zamordować, zniszczyć, spalić, wyeliminować, zbezcześcić, zniweczyć, wytępić, unicestwić!
Miał lekką obsesję na punkcie zabicia Harryłego Pottera.
Kopnął olbrzymią kałamarnicę.
- Szybciej, szybciej mówię! Znokautuj go!
ryknął Ron, śmiejąc się opętańczo.
Zbliżał się do celu Dziesięć stóp Pięć stóp
- Mam!
usłyszał potulny i piskliwy głos. Ze wnętrza czarnych głębi wszystko pochłaniającego jeziora wyłonił się nagle kształt. Był szkaradny, był potworny, był Pettigrewem?
Glizdogon wytrzeszczył oczy, gdy olbrzymia kałamarnica staranowała go i zboczyła z kursu, kompletnie gubiąc Harryłego.
- To niemożliwe
wymamrotał Ron. Obserwował srebrny obiekt wylatujący z dłoni Glizdogona.
***
Lucjusz przyglądał się, jak olbrzymia kałamarnica staranowała Glizdogona i kompletnie zgubiła Harryłego. W zwolnionym tempie widział, jak klucz szybuje z dłoni Glizdogona w stronę klatki, w stronę klatki
Uderzył w kratę i odbił się od niej, lądując bezużytecznie pięć stóp dalej.
Lucjusz gapił się na klucz.
- NA WĄSY KARALUCHÓW!
ryknął niewdzięczny ironii losu. Uderzył pięścią w drzwi w napadzie białej gorączki.
Drzwi klatki otworzyły się.
Zaczął być wdzięczny ironii losu.
Lucjusz miał Jeszcze Jeden Plan. Podniósł kawał odrażającej wołowiny i cisnął go w stronę jeziora.
Olbrzymia kałamarnica ruszyła za nim w pogoń. Plan Lucjusza działał.
***
- NIEE!
krzyknął Ron z niedowierzaniem, kiedy kałamarnica odwróciła się od Harryłego. Mknęła teraz w stronę kawału ohydnej wołowiny. Skąd ona się tam wzięła?
- Nie, ty idioto! Ruszaj za Potterem! Potterem, mówię!
W tym momencie Harry dotarł do brzegu i teraz ucinał sobie pogawędkę z jednym z lokalnych trytonów.
- Ron jest okropnym błaznem
powiedział Harry z czułym chichotem.
Przejażdżki na olbrzymiej kałamarnicy, udając, że chce mnie nią staranować Psucie każdej możliwej próby zabójstwa Lucjusza i Glizdogona No, ale, co zrobiłbym bez tego pogryzionego przez pchły prostaka?
Ron słyszał to wszystko głośno i wyraźnie.
***
Glizdogon dosięgnął brzegu.
- Lucjuszu - wysapał, rozpaczliwie łapiąc powietrze
nasz plan legł w gruzach!
- Niiee
powiedział powoli Lucjusz ze złośliwym uśmieszkiem.
Wołowina jest tak naprawdę BOMBĄ ZEGAROWĄ!
Równocześnie wyciągnęli detonatory i uśmiechnęli się szaleńczo. Kałamarnica prawie dopłynęła do kawału wołowiny.
- Na mój znak, Glizdogonie! Trzy dwa jeden ODPALAMY!
Rozległ się ogromny wybuch.
Olbrzymia kałamarnica i Ron wystrzelili w powietrze. Rona nie było nigdzie widać, gdy kałamarnica wylądowała bez żadnego szwanku.
- Weasley wyeliminowany - ryknął szczęśliwy Lucjusz.
A Harry wrócił nietknięty do zamku.
*tłum. Józef Paszkowski
Rozdział 5: Dziesięć przyczyn, dla których nienawidzą Pottera
- Siedem dni
syknęła Ginny.
Czytała datę ważności na eliksirze, który dał jej Snape.
Eliksir nie miał nazwy. Na etykiecie widniał jedynie pojedynczy znak zapytania. Ginny miała wrażenie, że nie został wydany za zgodą Ministerstwa.
Otworzyła eliksir, wpatrując się markotnie w trzaskające płomienie.
Co mam do stracenia? Pomyślała Ginny. Piorun zabłysnął w tle i ponownie zagrała przerażająca muzyka.
Przeczytała tył etykietki eliksiru, mrużąc oczy. Miał on nadzwyczajnie małą czcionkę.
- Składniki: tekstodekstoryna, benzyna, surowa wątroba, pieczona soda, jad kobry, oczy bazyliszka, zepsute owoce morza, krew jednorożca, paznokcie skorpiona, płynny tlenek węgla, rtęć, masło Nie mogę wziąć tego eliksiru!
wykrztusiła Ginny.
Nasycone tłuszcze są szkodliwe dla zdrowia! Poza tym, przytyję od tego!
Rozważała wszystkie za i przeciw. Snape powiedział, że to "rozwiązanie wszystkich jej problemów". Czy obejmuje to też utratę wagi? Bez zastanowienia wzięła do buzi trochę gęstego, podobnego do cementu, eliksiru.
Przełknęła.
Nic się nie stało.
Albo tak się tylko wydawało.
Elektromagnetyczne ładunki w atmosferze zderzyły się, co spowodowało mnóstwo negatywnych następstw. Piorun błysnął, grzmot trzasnął, deszcz zacinał w parapet, a okno roztrzaskało się. Niepowstrzymane siły powietrza, wody, ognia i ziemi połączyły się w burzliwy i budzący respekt wybuch światła i dźwięku.
Błyskawica podzieliła Ginny na dwie części jak złośliwy sztylet.
W ulewnym kataklizmie Ginny rozdarła się przez siły natury na dwa osobne istnienia. Dobro i zło, jasność i ciemność, mężczyzna i kobieta, yin i yang, demokrata i republikanin, Izrael i Palestyna, kot i pies, komunista i kapitalista, AOL i Niezawodne Usługi Internetowe.
Były dwie Ginny. Pomijając to, że nie były. Pomijając to, że były.
- Kim jesteś?
powiedziała Ginny #1.
- Jestem tobą
rzekła Ginny #2.
- Jesteś mną?
odparła Ginny #1.
- Nie Jestem tobą, ale ty nie jesteś mną.
- Więc jesteś mną, ale ja nie jestem tobą?
- Nie! Jesteś tobą, ale ja nie jestem mną.
- Więc kim jesteś?
- Sobą, oczywiście!
- Ale dopiero co powiedziałaś, że nie jesteś tobą!
- Nie! Powiedziałam, że nie jestem mną!
- Ale jeżeli nie jesteś mną, ale ja jestem tobą, to prawdopodobieństwo mnie bycia tobą jest większe niż ciebie bycia mną, bo z technicznego punktu widzenia, jeśli jestem tobą, ty niekoniecznie jesteś
- Zamknij się
syknęła Ginny #2.
Zamierzam zabić Pottera i to wszystko, co potrzebujesz wiedzieć.
- Kim jesteś?
zapytała Ginny #1.
- Boisz się?
- Tak.
- Nie wystarczająco
krzyknęła Ginny #2 i wybiegła za drzwi.
- Nie! Gdzie ty?
W końcu się to stało.
Rozejście Dróg.
Ginny podzieliła się na dwie identyczne bliźniaczki Dobrą Ginny i Złą Ginny.
Dobra Ginny musiała znaleźć sposób, by się zabić. Dosłownie.
***
Ron obudził się niejasną ilość minut później.
Usiłował sobie przypomnieć, co się z nim stało. Wtedy samotna fraza powróciła.
"Pogryziony przez pchły prostak"
Był pokonany. Przez gorszący kawał wołowiny.
Ron spojrzał niepewnie na okolicę. Stał na otwartej, jałowej pustyni, a wiatr dmuchał samotnie w piaskowe wydmy. Wyglądało na to, że wybuch przeniósł go aż na pustynię Saharę.
Przed nim stał samotny kaktus, który bez wątpienia z niego kpił. Kpił z niego. KPIŁ Z NIEGO!
Spalił kaktusa w przypływie złości, zanim doszedł do wniosku, że prawdopodobnie mógł być on dobrym źródłem wody.
Ron zauważył na horyzoncie talerz obiadowy. To był całkiem wielki talerz i trochę czasu zabrało Ronowi rozmyślanie, że nie ma na nim jedzenia. Wygląda trochę jak talerz mamy, na którym kroi bożonarodzeniowego indyka. Pomijając, że ten się kręci wokół jak karuzela i teraz świeci się na różowo
Talerz obiadowy porwał go. Dość dziwna sprawa, ten talerz obiadowy. Ta myśl była ostatnią rzeczą, jaką Ron pamiętał, zanim stracił przytomność.
***
Snape czytał gazetę.
Nie bawiła go.
Czy ktoś próbuje zabić Pottera?
Porzucony sierota walczący o sprawiedliwość. Mistrz tych, którzy nie potrafią się bronić. Zbawca Świata. Harry Potter zdaje się być całkiem lubianym gościem, co? Ale co naprawdę ludzie myślą o Harrym Potterze?
"Pytanie nie powinno brzmieć: kto próbuje zabić Pottera?" mówi prywatny detektyw Percy Weasley. "Ale raczej: kto nie próbuje zabić Pottera?"
Utworzyliśmy listę wszystkiego, czego nie lubimy w tym mężnym bohaterze.
Dziesięć przyczyn, dla których nienawidzimy Pottera:
10. "Pokonał on mnie w grze quidditch o puchar świata! Pokonał mnie on!"
Wiktor Krum.
9. "Zerwał ze mną w naszą rocznicę!"
Hermiona Granger.
8. "Jestem męczeńskim nastolatkiem, moje cierpienie jest za wielkie, by Potter je zrozumiał. NIKT mnie nie rozumie, a najmniej Potter! Przez niego mój ból jest większy i"
Draco Malfoy.
7. "Znęcano się nade mną, gdy byłem dzieckiem."
Severus Snape.
6. "Jest przemądrzałym, aroganckim dupkiem, który myśli, że jest Królem Wszechświata! I nazwał mnie grubaską!" - Cho Chang
5. "Jestem Złą Bliźniaczką. Muszę zdobyć reputację przez zabicie Pottera."
Zła Ginny.
4. "Próbujemy zamordować Pottera, by odziedziczyć pięćset milionów galeonów, które jego wuj Eulfrin po sobie zostawił. Nasz następny plan jest do tej pory najlepszy."
Lucjusz Malfoy.
3. "To, co on powiedział."
Peter Pettigrew (Nie powinien być martwy?)
2. "Harry dostaje wszystko, co chce, tylko dlatego, że jest sławny i jest Potterem! A co dostaje jego niewdzięczny kumpel? Nic! Przeszedłem na ciemną stronę. Następnym razem, gdy cię spotkam, Potter, będziesz mój!"
Ron Weasley
P.S. "Nie w tym sensie."
1. "Jestem zły."
Voldemort, Pan Ciemności.
Zdaje się nam, że ten Harry Potter jest całkiem nienawidzonym gościem.
Snape zamknął gazetę z trzaskiem.
Nigdy nie znęcano się nad nim, gdy był dzieckiem.
Nagle do środka pompatycznie wkroczył Potter.
- Dzień dobry, profesorze!
powiedział Harry beztrosko.
Mam nadzieję, że mogę dziś mieć wizytę.
Snape rzucił mu lodowato czarne spojrzenie.
Nie pamiętał, żeby Potter się zapisywał.
- Zakładam, że przeczytał pan dziś gazetę. Całkiem komiczna, co?
zapytał głośno Potter. Snape zaklął pod nosem.
Uważam za komiczne to, jak wielką uwagę zwracają na mnie media! Co za zabawny artykuł! Ha! Ludzie próbujący mnie zabić? To jest najśmieszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem
- Czy masz szczególny powód, by być dziś tutaj, Potter?
zapytał Snape.
- Och, jest pan taki komiczny!
zaśmiał się Harry i uniósł jedną z butelek wina Snapeła.
Ile lat ma to wino? Piętnaście?
Otworzył je.
Wiem, że nie miałby pan nic przeciwko, jeśli wziąłbym mały łyczek.
Snape dotknął nóż w swojej szacie.
- Więc co do mojej wizyty - rzekł Harry swobodnie.
Powinien pan widzieć to któregoś dnia, profesorze. W pokoju wspólnym Gryffindoru stały dwa drzewa, a duży, czerwony X
Snape przestał słuchać. Jego oczy spoczęły na butelce wina.
- drzewa wyskoczyły przez okno demon na suficie Lucjusz w klatce jazda na olbrzymiej kałamarnicy dwa detonatory ohydny kawał wołowiny eksplozja i trytony!
- Zdaje mi się, że nie wziąłeś leków, które ci przepisałem
rzekł sucho Snape, obracając w dłoniach nóż.
Pozwól mi to ponowić.
Wyciągnął buteleczkę z jadem grzechotnika. Harry bez patrzenia ją chwycił.
- Och, dzięki, profesorze!
- Wytłumaczę ci twój problem
zaczął Snape złudnie miękkim głosem.
Tylko metaforycznie siedzisz w moim gabinecie. Rozumiesz, o czym mówię?
- Nie
rzekł Harry obojętnie.
- Wynocha
syknął Snape.
- Cóż, naprawdę nie sądzę, żebym
Lewitował Harryłego przez okno.
To było to.
***
Zawsze zastanawiał się, jak wygląda wnętrze obiadowego talerza. Ron zauważył, że ściany mają dość tandetny odcień różu.
Mały, zielony stwór podszedł do niego.
- Jesteśmy pokojowo nastawieni
rzekł mechanicznie. Ron rozważał przez chwilę swoje położenie. Być może został skurczony do rozmiarów bakterii i teraz jedna z nich z nim rozmawiała. To wyjaśniało, czemu talerz obiadowy był tak duży. Chwilę zabrało mu rozmyślanie o filozoficznych tego reperkusjach.
Bakteria dała mu trochę wody.
Doszedł do zmysłów parę minut później. Już nie majaczył. Bakteria wpatrywała się w niego z entuzjastyczną fascynacją.
To nie była bakteria. Został uprowadzony przez kosmitów gejowskich kosmitów, przynajmniej na to wyglądało. A może po prostu mieli obsesję na punkcie różu.
- Co chcecie ze mną zrobić?
zapytał Ron.
- Przeprowadzamy badania męskiej anatomii ludzkiego ciała
obcy/bakteria powiedziała z zagorzałym uśmiechem. Więc to był gejowski statek.
- Będziemy przeprowadzać nasze badania później. Na razie szukamy Komnaty Amona Ra w Nigerii. Niedługo wrócimy.
Obcy opuścili statek, a Ron szybko poluźnił węzły.
Uśmiechnął się demonicznie. To tylko kwestia czasu zanim Pottera spotka nieunikniony zgon. Mógłby porwać statek i polecieć nim do Hogwartu, gdzie wyeliminowałby Pottera jednym przyciskiem.
W końcu znalazł wystarczająco dużą broń.
Rozdział 6: Bracia Wringley spotykają Kleopatrę, która spotyka Steveła Erwina
Hermiona siedziała w pociągu, ściskając bilet w jedną stronę do Dallas. Nie miała zamiaru stamtąd wracać. Nic nie trzymało ją w Hogwarcie.
Jaki mam na tym świecie cel? Myślała Hermiona z rozpaczą. Czemu nikt mnie nie kocha? Czym sobie na to zasłużyłam? Czemu mam pogodzić się z losem? Czy w ogóle istnieje coś takiego jak los? Czy człowiek jest z natury dobry czy zły? Czemu niebo jest niebieskie? Czy po śmierci jest życie? Skąd wszyscy pochodzimy? Co jest poza wszechświatem?
Hermiona spanikowała.
- Nie potrafię na to odpowiedzieć!
krzyknęła w stronę gwiazd.
Powinnam być Panną Wiem-To-Wszystko, a do tej pory nie potrafię odpowiedzieć na te proste pytania! Jestem do niczego! Jestem bezużyteczną kupą łajna!
- Nie
powiedział głos dobiegający zza okna.
Nie, nie jesteś.
Hermiona wyjrzała na zewnątrz.
- Dr Draco?
zapytała zszokowana.
Co robisz na stacji kolejowej o trzeciej nad ranem?
- Przyszedłem, by ci coś powiedzieć. Nie chcę, żebyś odjeżdżała.
- Czemu obchodzi cię taki ktoś jak ja, Draco?
- Bo jestem szaleńczo w tobie zakochany.
- Powiedziałeś mi, że miłość jest jak lotnicze jedzenie! A teraz widzę, że nawet tego nie rozumiesz!
krzyknęła Hermiona i uderzyła go w policzek.
Pociąg ruszył powoli, a Draco szedł obok niego, w między czasie wstrzykując sobie morfinę.
- Nie obchodzi mnie, czy mnie kochasz, czy nie, ale ja kocham ciebie, Hermiono Granger!
- Czemu ciągle rozmawiamy kursywą?
krzyknęła zamyślona Hermiona. Pociąg przyspieszał, a Draco musiał biec, by utrzymać poziom z jej oknem.
- Nie wiem, ale wiem to, że cię kocham! Chcę, żebyś chwyciła mnie za rękę! Zaufaj mi! Chociaż ten jeden raz!
Wyciągnął rękę przez okno, biegnąc tak szybko, jak mógł, by nadążyć za pociągiem. Hermiona spojrzała ukradkiem na jego rękę i w końcu wsadziła swoją dłoń w jego.
- Nie waż się teraz odejść.
W tym momencie pociąg zrobił stusiedemdziesięciodziewięciostopniowy skręt i Hermiona wyleciała z przedziału. Draco ciągle trzymał ją za rękę, ale poszybowała dwadzieścia stóp w powietrze. Z grzmotnięciem oboje wylądowali na szczycie wzgórza i potoczyli się w dół, plącząc się o siebie. Hermiona poczuła, jak rozbili się o jakiś dach.
- Musicie pozbyć się tych wszystkich uczuć
doradził Snape grupie płaczących zakonnic.
Według tradycji religijnych zakonnice nie mogą mieć kontaktów z
Dokładnie nad nimi rozległ się huk. Dwoje splątanych nastolatków wylądowało na sobie po środku ołtarza.
- Kocham cię, Draconie Malfoy!
krzyknęła dziewczyna do chłopaka, który na niej leżał.
Zaczęli się namiętne obściskiwać na klasztornej podłodze.
Nigdy nie lubił Malfoyów.
- Ja cię kręcę
powiedziała jedna z zakonnic z szeroko otwartymi oczami. Inna zemdlała.
Draco spojrzał w górę i zobaczył Snapeła.
- To pan, profesorze Snape?
- Wcale nie głoszę motywujących mów do zakonnic w wolnym czasie
rzekł Snape sardonicznie i nerwowo uciekł za drzwi.
- Czekaj, Draco
powiedziała nagle Hermiona.
Możemy być ze sobą w związku pod jednym warunkiem Albo twoje narkotyki, albo ja.
Draco wyciągnął swoją fajkę z opium i spojrzał na nią tęsknie. Albo Hermiona, albo narkotyki. Musiał wybrać. Po długiej i poruszającej, wewnętrznej debacie w swoim umyśle, wzniósł fajkę z opium nad głowę.
- Nie potrzebuję cię
powiedział fajce i przebił ją nożem. Podzieliła się na dwie części i spadła na podłogę.
Zaczął wyjmować z kieszeni narkotyki, wyliczając je.
- Nie potrzebuję marihuany, nie potrzebuję opium, nie potrzebuję tabaki, nie potrzebuję morfiny, nie potrzebuję Prozacu, nie potrzebuję cracku, nie potrzebuję metaamfetaminy hydrochlorowej, nie potrzebuję Valium, nie potrzebuję sterydów, nie potrzebuję Anielskiego Pyłu, nie potrzebuję LSD, nie potrzebuję płynnego tlenku węgla, nie potrzebuję alkoholu, nie potrzebuję amfetaminy, nie potrzebuję Speeda, nie potrzebuję heroiny, nie potrzebuję Vicadenu, nie potrzebuję kryształu, nie potrzebuję ecstasy, nie potrzebuję grzybków halucynogennych, nie potrzebuję środku czyszczącego, nie potrzebuję wódki, nie potrzebuję kokainy, nie potrzebuję Iboprofenu, nie potrzebuję kleju, nie potrzebuję rozcieńczonego kwasu siarkowego, nie potrzebuję tych - przerwał, patrząc na małe opakowanie tabletek, które wyjął.
Co to jest? Nawet nie wiem. Nawet mnie to nie obchodzi!
Ogromny stos tabletek, opakowań, fajek, puszek i igieł zgromadził się u stóp Dracona. Kopnął go. Stos spadł z ołtarza i rozleciał się wkoło kościoła.
- Wszystkim, czego potrzebuję, jesteś ty!
krzyknął Draco do Hermiony, gdy ckliwa muzyka osiągnęła crescendo. Wziął ją w ramiona i wybiegł z klasztoru, tak szybko jak mógł.
Zakonnice obserwowały to wszystko w szoku.
Wkrótce wszedł ksiądz.
Przyjął do wiadomości dziurę w suficie, narkotyki rozsiane wokoło kościoła i plamy szminki na ołtarzu. Potem zamknął oczy i rozmasował czoło. Zwrócił się do zakonnic:
- Zostawiłem was na dziesięć minut i zobaczcie coście narobiły!
***
- Chciałbym to nazwać "Bracia Wringley spotykają Kleopatrę, która spotyka Steveła Erwina". Do tej pory to mój najlepszy plan, Glizdogonie
powiedział Lucjusz z charakterystycznym, maniackim błyskiem w oku.
- Wytłumacz mi to, Lucjuszu. Powoli i bez żadnego gestykulowania
powiedział znużony Glizdogon.
- Najpierw
rzekł Lucjusz
zwiniesz mnie wraz z Bronią w ten orientalny dywan. Potem załadujesz nas do tej armaty i WYSTRZELISZ NAS PRZEZ OKNO POTTERA!
Glizdogon zaczął tracić jakąkolwiek nadzieję w plany Lucjusza.
- Czym jest ta Broń?
zapytał zmęczony.
- Krokodylem, oczywiście. Czyż to nie jest wspaniałe?
zapytał z dumą Lucjusz.
Glizdogonowi opadły ręce.
- Co cię zainspirowało, by wybrać akurat ten rodzaj stworzenia?
Lucjusz uniósł podręcznik zatytułowany Jak Cholernie Wystraszyć Ludzi Po Manekiny; Dosłownie!
Glizdogon stracił jakąkolwiek nadzieję w plany Lucjusza. Dosłownie.
Gdy Glizdogon skończył skrupulatnie zawijać Lucjusza wraz z ośmiostopowym krokodylem w perski dywan, lewitował ich do armaty.
- Czekaj, mój mało ambitny pomocniku. Potrzebuję mopa. I lokówkę.
Glizdogon nawet nie zadał sobie trudu, by zapytać. Znalazł jedynie najbliższy mop i lokówkę i przyniósł je posłusznie do Lucjusza.
W przeciągu pięciu minut Lucjusz stworzył dokładną replikę peruki Kleopatry, którą umieścił ceremonialnie na czubku swojej głowy.
- Nigdy nie zapominaj o swoich przodkach, Glizdogonie
wyszeptał Lucjusz ojcowskim tonem.
- Czy oni byli Egipcjanami?
- To nieważne, Glizdogonie. Teraz wystrzel mnie przez okno dormitorium Pottera. Nadchodzę, Potter Zjedz mojego krokodyla!
Glizdogon nawet nie próbował wyobrazić sobie scenariusza.
- Wystrzał na trzy dwa jeden
***
Harry siedział w dziewczęcym dormitorium, popijając margaritę w wysadzanym klejnotami tronie. Otoczony był przez całą żeńską populację w Hogwarcie i skupiał na sobie uwagę mediów.
Niezidentyfikowana grupa Mariachi* przygrywała w tle, a Harry siedział leniwie, popijając swoją margaritę.
- W przeciwieństwie do przeczulonych na swoim punkcie - przerwał, by spojrzeć w lustro i poprawić sobie grzywkę - gwiazd, ja zawsze powtarzam
Wkrótce na zewnątrz rozległa się olbrzymia eksplozja i parę sekund później rozbiło się okno. Orientalny dywan rozwinął się u stóp Harryłego i pojawił się jakiś egipski tancerz. Grupa Mariachi zaczęła grać egipską muzykę, a dziwny tancerz poruszył przed twarzą rękoma niczym wąż. Nagle ośmiostopowy krokodyl napadł od tyłu na tancerza, który wrzasnął:
- Walcz, krokodylu!
- Bez przesady
rzekł swobodnie Harry z aroganckim machnięciem reki.
Zamówiłyście też rozrywkę? To wygląda jak pomieszanie Steveła Erwina, Kleopatry i braci Wringley!
Gdy Egipcjanin walczył z krokodylem, peruka spadła i nagle wszyscy odkryli Jego Prawdziwą Tożsamość.
Tłum złapał oddech.
- Lucjusz
powiedzieli chórem.
Rita Skeeter utorowała sobie drogę przez tłum ludzi i wychyliła się bliżej do Lucjusza i krokodyla.
- Lucjuszu Malfoy - zakomunikowała głosem prezenterki wiadomości.
To twoja trzecia próba morderstwa w przeciągu trzech dni! Jakie to uczucie być kompletnym i całkowitym nieudacznikiem?
Lucjusz zmarszczył brwi.
Krokodyl rozpoczął zjadanie jej głowy.
Całkowicie nieporuszony kamerzysta podszedł bliżej.
- To będzie świetny materiał!
krzyknął, obserwując jak dziennikarka zostaje rozdarta na strzępy.
***
Snape wyłączył wiadomości.
Nigdy nie lubił mediów.
*Mariachi
folkowa muzyka z Meksyku. Piszę o tym, gdyż będzie to się jeszcze przewijać w kolejnych rozdziałach (przyp. tłum.)
Rozdział 7: Jesteś zwolniony, a ja rezygnuję
Ginny zawsze była trudnym dzieckiem.
Nowa, Zła Ginny, nadała słowu trudny nowe znaczenie.
- Potter
syknęła szatańsko Zła Ginny, gdy kroczyła przez korytarz, nieświadomie naśladując brata.
Dobra Ginny podążała za nią z desperacją, próbując wcisnąć słówko w strumień sadystycznego syku Złej Ginny.
Dobra Ginny rozpoczęła wykład:
- Czy rozważałaś kiedykolwiek przemyślenie własnych zasad, etyki, moralności lub wartości? Czy chociaż raz zadałaś sobie pytanie, jak motywujesz swoją chęć zabicia Harryłego Pottera? To znaczy, bycie złym ze względu na bycie złym jest po prostu rzeczą obłudną, zgodziłabyś się ze mną? Większość złych umysłów w końcu ma motyw, by być sadystycznym i apatycznym. Ale ty ty nawet nie masz powodu! Chcę ci po prostu powiedzieć, że nie rozpatrzyłaś filozoficznych i moralnych następstw, jakie będą nieść za sobą twoje czyny. Prawda, że tego nie zrobiłaś? Ufam, że jesteś jedynie niezrozumiana, wszyscy źli ludzie są po prostu niezrozumiani, naprawdę nie masz powodu, by zabijać tych ludzi! W rzeczywistości po prostu potrzebujesz uścisku!
Zła Ginny, która w kącie cicho praktykowała nekromancję, syknęła:
- Już ciebie nie potrzebuję! Sumienie zawsze było do niczego!
Dobra Ginny potrząsnęła głową. Ten problem wykraczał poza jej własne umiejętności. Potrzebowała profesjonalnej opinii.
* * *
Severus Snape i Simon Cowell* wpatrywali się w siebie nawzajem.
Snape syknął ponuro:
- Czas pańskiej wizyty się skończył, panie Cowell.
Simon Cowell wstał i skierował się do drzwi.
- Ta wizyta była koszmarna
rzekł kąśliwie Cowell z fałszywym brytyjskim akcentem.
Prawdopodobnie jest pan najgorszym psychiatrą na świecie.
Simon wyszedł pompatycznie i trzasnął za sobą drzwiami.
Nigdy nie lubił reality show.
- Następny na tej okropnej liście jest nie może być Donald Trump**?
Drzwi otworzyły się. Donald Trump i jego pomocnicy weszli do środka i stanęli sztywno, próbując wyglądać zastraszająco. Trump przemówił:
- Severusie Snapełie, to dziewięćdziesiąty pierwszy klient, którego wypędziłeś. Przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale
Trump wskazał na niego oskarżająco palcem i rzucił mu piorunujące spojrzenie.
- JESTEŚ ZWOLNIONY.
Snapeła zalała fala złości.
- Ta peruczka nikogo nie nabierze
warknął z uśmieszkiem.
- Cóż - rzekł Trump, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć.
Jesteś zwolniony.
Wydawało się, że to zakres jego słownictwa.
Uśmiechając się kpiąco, Snape zatrzasnął drzwi za Trumpem.
Ktoś zapukał.
Drgnął.
Kto to może być tym razem?
Spojrzał na swój rozkład wizyt. Nie kolejny z Weasleyów, pomyślał ze znużeniem.
W rzeczywistości to była ta sama Weasley, która ostatnio go odwiedziła. A raczej jej połowa.
- Profesorze Snape?
Snape odetchnął z ulgą. Przynajmniej to ta dobra.
- Oczywiście, jestem tą dobrą
powiedziała Ginny uprzejmie.
Ale mam problem!
- Wiedziałem, że wrócisz, Weasley
powiedział Snape gorzko.
Zgadnijmy Jakimś sposobem wpakowałaś się w niezmiernie żałosne i kłopotliwe położenie, posiadając Złą Bliźniaczkę, która systematycznie planuje zgon Harryłego Pottera, używając kilka w pewnym stopniu nielegalnych i niezaprzeczalnie nieludzkich zaklęć, które obejmują Klątwy Niewybaczalne, samozapłony, nekromancję i Rozprowadzanie Numerów Telefonów Do Agencji Ubezpieczeniowych.
- Dokładnie, profesorze! Wiedziałam, że pan zrozumie! Nic nie powstrzyma Złej Ginny przed zabiciem Harryłego!
krzyknęła, wyglądając na nieco zmartwioną.
Poruszony Snape bawił się swoim piórem.
- Do rzeczy.
Dobra Ginny wzięła głęboki wdech.
- Jak może pan tolerować zabójstwo innego człowieka?!
- Potter to nie człowiek
syknął Snape nienawistnie.
Tak samo jak jego ojciec, tak samo jak jego dziadek, tak samo jak jego wuj Eulfrid.
- To ten, który zostawił skarb?
zapytała z zaciekawieniem, usłyszawszy wcześniej o demonicznym planie Lucjusza.
- W rzeczy samej
powiedział Snape.
- Co powinnam zrobić?
zapytała przerażona.
Zła Ginny ma zamiar zniszczyć świat!
Snape uśmiechnął się kpiąco.
Wiedział, że to się stanie. Miał zamiar pozbyć się Pottera, Weasleya i Złej Ginny raz na zawsze. I nie mógł zaangażować w to siebie. I mógłby wyjechać na Hawaje bez opłat lotniczych
- Jak pan to zrobi? Wie pan, że nie można uniknąć opłat lotniczych.
- Zamknij się, Weasley. Przestań czytać moje myśli.
- Nie czytam pańskich myśli. Czytam z pana ust.
- Co ty na to, żeby poczytać z mojej pięści?
powiedział podle Snape. Gdy tylko się uspokoił, rzekł:
- Mam rozwiązanie. Weź ten Zmieniacz Czasu, cofnij się w Czasie i napraw, co zrobiłaś. Jeśli chcesz ocalić siebie, przywróć ich więcej do przyszłości.
- O czym pan mówi?
- Zostaw mnie, dziecko. Chcę napić się tego burbonu w mojej własnej, na pół zmyślonej, nędzy.
Ginny przewróciła Zmieniacz Czasu i zaczęła wirować.
***
- Rozchmurz się, Lucjuszu. To wcale nie jest najgorszy plan, jaki miałeś. Tamten miał miejsce pewnego razu w latach osiemdziesiątych, kiedy zdecydowałeś się
- Nawet nie przypominaj mi lat osiemdziesiątych, Glizdogonie
syknął Lucjusz, zerkając dookoła paranoicznie.
- Hm Lucjuszu?
zapytał cicho Glizgogon.
- Co?
dobiegł go jego syk.
- Czy rozważałeś na przykład cóż Może po prostu rzucić Avadę Kedavrę na tego bachora Pottera?
- Zamknij się, Glizdogonie!
ryknął Lucjusz protekcjonalnie.
To najśmieszniejszy pomysł, o jakim kiedykolwiek słyszałem. Czy masz pojęcie, jak wiele jest w nim słabych punktów?
- Wymień choć jeden
odpowiedział Gluzgogon, zakładając ramiona na piersi.
Lucjusz miał retrospekcję.
Był to 1981 rok.
- Mamy tylko jedną szansę, Glizdogonie - szepnął Lucjusz do swojego towarzysza.
Jedną szansę, by wyeliminować Harryłego Pottera.
Bachor miał tylko roczek. Nie wiedzieli, że Voldemort już był w środku.
Skądś rozległ się płacz dziecka.
Udało się im jakoś wspiąć na drugie piętro i kucnęli przy dziecięcym łóżeczku.
Po drugiej stronie pokoju stał wysoki mężczyzna w czarnej szacie zwrócony twarzą do dziecka.
- To pewnie James
szepnął Lucjusz.
To nie był James.
- Na mój znak, Glizdogonie, atakujemy dziecko
rzekł cicho Lucjusz.
Mężczyzna w czarnej szacie uniósł różdżkę.
- Pozbędę się dzieciaka, jak również jego rodziców
powiedział.
Postać w czarnej szacie, która w rzeczywistości była Voldemortem, rzuciła zielone zaklęcie, które przeleciało przez pokój. Minęło łóżeczko. Prawie natychmiast po tym zdarzeniu, Glizdogon i Lucjusz rzucili Śmiercionośne Zaklęcie. Również minęło łóżeczko
i uderzyło dokładnie w pierś Voldemorta.
Zabrzmiał pisk, bulgoczący płacz i stworzenie, które, jak sobie uświadomił Lucjusz, Wcale Nie Było Jamesem, roztopiło się jakby na podłodze.
Harry Potter wiercił się w łóżeczku kompletnie nietknięty.
Syriusz Black wpadł do pokoju, a Lucjusz schował się przed nim.
- To cud
szepnął Syriusz pełen czci, podnosząc dziecko z łóżeczka.
- Lucjuszu? Lucjuszu!
krzyknął przestraszony Glizdogon.
- Mam plan
rzekł cicho Lucjusz.
- Naprawdę?
powiedział Glizdogon sceptycznie.
- To dobry plan.
- W końcu jakaś poprawa.
- Najpierw
rzekł Lucjusz, odzyskując swą lekko maniacką powierzchowność
polecimy do Ameryki i weźmiemy udział w Amerykańskim Idolu. Potem gdy tylko wygramy pieniądze, polecimy do Meksyku i sformujemy armię Mariachi. Następnie polecimy do Kambodży i nauczymy ich partyzancko wojennych sztuk walki. Potem polecimy do Hogwartu i porozstawiamy oddziały Mariachi wokół budynku. Potem zaczniemy grać słabą meksykańską muzykę i zburzymy ściany kornetami o wysokiej częstotliwości, tak samo jak w Opowieści o Jerychu (nigdy nie zapominaj o swoich przodkach, Glizdogonie)! Potem, nie rzucając się w oczy, zakradniemy się do chłopięcego dormitorium i gdy wszyscy inni będą rozproszeni przez dzierżącą granaty grupę Mariachi, my przywdziejemy meksykańskie sombrera i zaatakujemy Pottera we śnie. Potter ma słabość do grup Mariachi, Glizdogonie. Nie ma pojęcia, co go uderzy.
- Wiesz co, Lucjuszu?
zapytał Glizdogon poważnym tonem.
- Co?
- To naprawdę wspaniały plan. Baw się dobrze we wcielaniu go w życie.
- Hm?
- Ja rezygnuję
rzekł Glizdogon twardo i odszedł.
- To nieważne, Glizdogonie
rzekł Lucjusz pompatycznie.
To w ogóle nie jest ważne. Czekaj co? Glizdogonie!
Odpowiedziała mu cisza.
- Dobrze!
wrzasnął Lucjusz do swego wycofującego się wspólnika.
Nigdy cię nie potrzebowałem! Tylko mi przeszkadzałeś! Ja Ja Ja zrobię to sam! Zapamiętaj moje słowa, Glizdogonie! Przed piątkiem będzie tu armia w pełni wytrenowanych Mariachi!
Lucjusz odszedł, by kupić lotniczy bilet do Ameryki.
*Simon Cowell
Brytyjczyk znany przede wszystkim, jako najbardziej złośliwy juror "Amerykańskiego Idola" (przyp. tłum.)
**Donald Trump
amerykański miliarder, przedsiębiorca (przyp. tłum.)
Rozdział 8 : Gdy atakuje grupa Mariachi
- Oto, co mówię, Granger
powiedział Draco, uderzając swoją szklanką o barowy stół.
Mówię, że musimy pozbyć się tego Pottera.
- Czemu musimy to zrobić?
wybełkotała Hermiona i rzuciła za plecy swój pusty kieliszek od szampana. Roztrzaskał się głośno.
- Bo ma drugą część Amuletu Przeznaczenia
odpowiedział Draco, kiwając się na krześle w przód i w tył.
- Co dokładnie robi ten przedmiot?
- Cóż to myślę, że że to tylko głupi Amulet. Boże, kto napisał to gówno?
wymamrotał, spoglądając na sufit.
Osoba o imieniu LampsAreCool. Cóż, lampy wcale nie są cool.
Kula bilardowa natychmiast uderzyła go w głowę.
Draco obrócił się powoli. Za nim stał siedmiostopowy osiłek o wyglądzie neandertalczyka.
- Ty to rzuciłeś?
zapytał Draco. Podniósł kulę i uniósł ją do twarzy osiłka.
- W gruncie rzeczy tak.
- Chcesz się bić?
zapytał podstępnie Draco.
- W gruncie rzeczy tak.
- Możemy wyjść z tym na zewnątrz?
- W gruncie rzeczy tak.
Wyszli na zewnątrz, gdzie wokół nich natychmiast sformował się krąg.
- Łap moją pelerynę, Granger
rzekł Draco, rzucając w jej stronę pelerynę.
Nauczę cię paru rzeczy na temat boksu. Chodzi o dokładność. Chcesz kawałek mnie, gościu?
- Nie. Chcę cię całego. Zadarłeś z autorem, zadarłeś z systemem!
Neandertalczyk wymierzył solidnego sierpowego w podbródek Dracona. Draco zatoczył się do tyłu.
- Pozwoliłem mu na to
wysapał.
Właśnie się rozgrzewałem.
Ślizgon pozbierał się w sobie i uderzył pięścią w osiłka, który nawet nie mrugnął.
- To marnotrawstwo mojego czasu
rzekł osiłek, tracąc zainteresowanie sytuacją. Powalił Dracona jednym ciosem.
***
Był piątek. Harry rozłożył się arystokratycznie na swoim podwójnym, olbrzymim łożu.
Ginny weszła do pokoju. Miała na sobie letnią sukienkę w kwiaty.
- Witaj, Harry
powiedziała przyjacielskim głosikiem. Wybiegła szybko.
Pięć sekund później wbiegła Ginny. Tym razem ubrana była w czarną pelerynę i buty na trzycalowym obcasie.
- Potter
syknęła demonicznie.
Harry zmarszczył brwi.
- Czy ty aby nie?
- Widziałeś gdzieś tu Ginny?
syknęła ponownie.
- Ee Taak
rzekł powoli Harry.
W letniej sukience?
- Takkkkk! Lepiej śpij z otwartymi oczami, Potter! Następnym razem, gdy cię spotkam, będziesz móóóój!
wychrypiała.
Harry wzruszył ramionami. Wszyscy to mówili. Potrzebował trochę świeżego powietrza, więc podszedł do okna. Zdawało mu się, że zobaczył coś z daleka. Zmrużył oczy i dostrzegł armię Ale nie. To niemożliwe.
- Potrzebuję leków
wymamrotał, wyciągając jad grzechotnika. Ciągle nie przeczytał etykietki. Wypił płyn jednym haustem.
- Ach, czuję się taki
Padł na łóżko.
***
Hermiona zaprowadziła Dracona do Skrzydła Szpitalnego w Hogwarcie.
Jego oczy powoli się otworzyły. Spojrzał na nią.
- Czemu jest was dwie?
rzekł oszołomiony.
- Ile widzisz palców?
zapytała Hermiona, wyciągając trzy palce.
- Dwanaście
odpowiedział pewnie Draco.
Czuję się absolutnie dobrze.
To była Istotnie Zła Odpowiedź.
Szpitalne drzwi otworzyły się z hukiem, a Harry Potter prowadzony był przez rozszalały tłum. Za nim podążali Kron 4 News, BBC, reprezentanci wybrani z gazety "Czarownica" i minister magii.
- Trzeba zaalarmować premiera
wycedził sarkastycznie Draco.
Potter zaciął się kartką papieru.
- Mylisz się
krzyknął entuzjastyczny fan, który okazał się być również Tonym Blairem.
O Wielki Harry zaciął się widelcem, ty głupku!
- O mój Boże!
powiedział zszokowany Draco, zakrywając usta. - Widelec? Czy on z tego wyjdzie? Zaalarmujcie lepiej królową Anglii Och, czekajcie, nieważne
zadrwił złośliwie.
Ona już tu jest!
Wszyscy w pokoju spojrzeli na niego kamiennym wzrokiem.
- Cóż, ja myślę, że to było śmieszne
powiedziała Hermiona i wzruszyła ramionami.
- A co ty tu robisz, Malfoy?
zapytał Harry jasnowłosego chłopaka, krzyżując ważniacko ramiona.
Sprawdź swoje majtale, bo masz w nich robale!
Wszyscy w pokoju, pomijając Dracona i Hermionę, wybuchnęli ogłuszającym śmiechem. Z tyłu jakiś facet z bębnem uderzył w niego i trzasnął w cymbały. Kamerzysta zrobił zbliżenie na twarz zadowolonego z siebie Harryłego.
- Czy może twój kot mały ma twój język cały?
krzyknął bezsensownie Harry, wywołując tę samą obrzydliwą reakcję u swojego fan klubu.
W tym momencie Draco doszedł do wyraźnie uzasadnionego wniosku, że Potter musi umrzeć nieuchronną i straszliwą śmiercią.
Dalsze głośne żarty przerwane zostały przez przybycie lekarza. Czekajcie Kiedy ostatnio w Hogwarcie był lekarz?
- Potter
syknął sadystycznie lekarz.
To znaczy dzień dobry, mój szanowny pacjencie. Nazywam się doktor Mort. Przeprowadzę malutkie badanie.
Lekarz przepędził różdżką cały groteskowo duży fan klub Harryłego. Draco zauważył, że ma on niesamowicie długie palce. Przypadek? Zadumał się Draco. Nie sądzę.
Lekarz zakręcił w palcach nóż i uśmiechnął się demonicznie do Harryłego.
- Czy jest ktoś w tym pomieszczeniu, kto dostaje mdłości na widok lejącej się krwi, wnętrzności lub okaleczonych części ciała?
- Zależy czyja jest ta krew
zadrwił złośliwie Draco, uśmiechając się kpiąco w stronę Harryłego.
Lekarz uniósł błyszczący nóż ponad głowę.
Jakiś obiekt śmignął w powietrzu i wytrącił nóż z rąk lekarza. Człowiek ubrany na biało obrócił się wściekle, by spojrzeć na intruza.
- Nigdy nie tolerowałem ukrywania tożsamości - dobiegł wszystkich jedwabisty głos.
- Severus Snape
rzekł doktor Mort, mrużąc oczy.
- Naprawdę myślałeś, że pozwolę ci na samodzielne zabicie tego bachora Pottera?
mruknął Snape z uśmieszkiem.
Co Voldemorcie?
O-o.
Doktor Mort zdjął maskę lekarza i wyjawił Swoją Prawdziwą Tożsamość.
Zszokowany Harry wciągnął powietrze. Wszyscy inni wyglądali na całkowicie niezaskoczonych tym objawieniem.
- Czas na kolejny zwrot akcji
rzekła Hermiona z kpiącym uśmieszkiem.
- Wcale nie jestem ranny!
syknął Draco, wyskakując z łóżka. Wycelował różdżką w Harryłego. Hermiona również celowała w niego załadowanym pistoletem.
- Czas na zemstę, Potter!
wycedziła złośliwie Hermiona.
Nigdy nie wybaczę ci tego, że zerwałeś ze mną w naszą rocznicę. Jesteś martwy.
- Poza tym
wtrącił Draco z różdżką skierowaną dokładnie w serce Harryłego
masz drugą część Amuletu Przeznaczenia!
- Ach, ta stara błyskotka?
rzekł spokojnie Harry, wyciągając drugą część spod koszuli.
Mało co, a oddałbym to jednej z moich byłych dziewczyn. Dokładnie pamiętam, że całkiem się jej podobała.
- To byłam ja
powiedziała Hermiona z pogardą.
- Naprawdę?
zapytał nieprzytomnie Harry.
Nigdy nie pamiętam o takich rzeczach
- Wysłałam ci to z powrotem
powiedziała nienawistnie Hermiona
by pozbyć się wspomnień.
- Cóż, możesz to teraz mieć
rzekł swobodnie Harry, rzucając drugą część Draconowi.
W końcu jesteś moim bratem.
Nikt nie zauważył marności powyższego stwierdzenia.
Z kpiącym uśmiechem Draco uniósł obie części medalionu i złączył je.
***
- Mamy tylko jedną szansę, Skarpetogonie
szepnął Lucjusz - by włamać się do Hogwartu z armią dzierżących granaty Mariachi i pozbyć się Pottera raz na zawsze.
Skarpetkowa marionetka na dłoni Lucjusza przytaknęła.
Lucjusz spojrzał markotnie na skarpetkową marionetkę. Było teraz zupełnie inaczej.
- Diego, ty bierzesz lewe przejście
wyszeptał nagle.
Juan, ty idź na prawo. Jose, wchodzisz do Skrzydła Szpitalnego ze mną! Tak jest, Potter! Toniesz! Zjedz moje marakasy!
Lucjusz popędził do Skrzydła Szpitalnego i wpadł na Glizdogona.
- Glizdogonie! To znaczy co ty tutaj robisz?
zapytał podejrzliwie Lucjusz.
- Mam parę pytań
rzekł miękko Glizdogon.
Główne to jak udało ci się wygrać Amerykańskiego Idola?
- To nieważne, Glizdogonie
powiedział obojętnie Lucjusz.
A teraz zejdź mi z drogi. Zatrzymujesz moich ludzi.
- Nie
rzekł cicho Glizdogon.
Nie tym razem, Lucjuszu. Tym razem walczymy.
Wyciągnął sombrero i umieścił je na głowie.
Lucjusz natychmiast wyrzucił Skarpetogona przez okno.
- Witaj z powrotem, Glizdogonie.
***
Draco złączył obie części medalionu.
Nic się nie wydarzyło.
Nagle do Skrzydła Szpitalnego wpadli Lucjusz i Glizdogon. Zaczęli grać na trąbkach Słabą Meksykańską Muzykę.
Snape nigdy nie lubił meksykańskiej muzyki.
Ktoś, kto podzielał z innymi ogólne odczucie, wyrwał trąbki z rąk Lucjusza i Glizdogona.
- To była najokropniejsza rzecz, jaką słyszałem w życiu
wymamrotał zdegustowany Snape.
- Cóż, to jest okropne fanfiction!
krzyknął ktoś z tyłu.
Z zewnątrz dochodziły jakieś trzaski i odgłosy bitwy. Co się tam działo?
Zza drzwi dało się słyszeć sadystyczny syk i do środka wparowała Ginny.
- Gdzie druga?
zapytał Snape ze znużeniem. Wszyscy inny wyglądali na naprawdę zmieszanych.
- Druga Ginny?
wyszeptała demonicznie dziewczyna.
Mój gorszy odpowiednik Nienawidzę jej Najwidoczniej cofnęła się w czasie, by wszystko naprawić i przez przypadek przyprowadziła z sobą więcej Ginny. A tamte Ginny przyprowadziły jeszcze więcej Ginny. Ale teraz takkk, teraz sformowałam swoją własną armię Złych Ginny! Jesteś martwy, Potter! MUAHAHAHAHAHA!
Oczy Harryłego poruszały się tam i z powrotem, jakby oglądał średnio interesujący mecz tenisa. Łyknął szampana.
- Kolejna armia?
zapytał znużony Voldemort.
A ja myślałem, że jestem jedynym, który chce zdobyć władzę nad światem. Bellatriks, przyprowadź tutaj śmierciożerców Będę potrzebował wsparcia. W porządku Czy są tu jeszcze jakieś armie, które czują potrzebę, by stać się popularnymi?
Drzwi do skrzydła szpitalnego wyleciały z zawiasów od ciągłego gwałtownego ich otwierania.
Legion fanek Harryłego (dowodzony oczywiście przez Colina Creevyłego) zalał cały pokój na wezwanie Voldemorta. Czarny Pan przewrócił oczami.
- Wynocha stąd
rzekł ze znużeniem.
Potter jest w tym momencie trochę za bardzo zaabsorbowany utrzymywaniem się przy życiu, by rozdawać autografy.
Hermiona, Draco, Ginny, Ginny, Jose, Lucjusz, Glizdogon, Ginny, Voldemort, Colin, Snape i fanki spojrzeli na Harryłego.
Rozmawiał on swobodnie z panią Pomfrey.
- Taak, to będą dwie daiquiri, w porządku?
- Och, taak - zadrwił Draco.
Mężnie stawia opór tamtej walce za oknem, to oczywiste.
- Nieważne
rzekł lekceważąco Voldemort.
Teraz, gdy już wszyscy poradziliśmy sobie z dodatkowymi wystąpieniami może dokończymy to, po co właściwie wszyscy tu jesteśmy. Umieraj, Potter!
Voldemort uniósł groźnie różdżkę.
Bum.
Cisza.
BUM.
Cisza.
Szklanka wody na stole zatrzęsła się złowieszczo.
BUM.
Cisza.
BUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUM!
Dach wyleciał w powietrze.
Rozdział 9: Babeczki masowej zagłady
Dach wyleciał w powietrze.
Obcy statek wyłonił się groźnie znad skrzydła szpitalnego, wypełniając pokój cieniem.
- Muszę sobie taki sprawić
zachwycił się Voldemort.
Snapełowi nigdy nie podobały się niskobudżetowe filmy science fiction.
Ron Weasley stał w kabinie pilota, uśmiechając się maniacko. Laserowy pistolet o długości szesnastu stóp, nieproporcjonalnie długi w porównaniu do statku kosmicznego, spuścił się z dna statku. Był wycelowany dokładnie w Harryłego Pottera.
Lucjusz skoczył do przodu.
- Nie ma mowy, żebyś zabił go bez nas.
- Skąd ci przyszło do głowy, że będziesz mną rządził?
zripostował Ron.
- Skąd ci przyszło do głowy, że nie?
odpowiedział Lucjusz.
- Skąd ci przyszło do głowy, że ci na to pozwolę?
- Skąd ci przyszło do głowy, że możesz mnie powstrzymać?
- Skąd ci przyszło do głowy, że jesteś wystarczająco silny, by powstrzymać mnie od powstrzymania ciebie?
- Skąd ci przyszło do głowy, że możesz mnie zmylić tymi głupimi słownymi gierkami!
ryknął Lucjusz, całkowicie tracąc dobry humor. - Nie jestem idiotą!
- Zamknij się!
krzyknął Ron. Pociągnął czerwoną dźwignię z szaleńczym rechotem.
Umieraj, Potter UMIERAJ!
Wypalił olbrzymią dziurę w ścianie po prawej stronie głowy Harry'ego.
Harry rozłożył szeroko ręce, uśmiechając się protekcjonalnie.
- Wysiłek godny uznania, Ron. Całe szczęście, że nie chcesz mnie naprawdę zabić. A jeśli tak, to muszę przyznać, że masz najgorszego cela, jakiego widziałem w życiu.
Wściekły Ron dyszał ciężko, mamrocząc:
- Umieraj, Potter. Umieraj, Potter. Umieraj, Potter...
Harry oparł głowę na dłoni i upił łyczek swojej daiquiri.
- Wiesz, Ron, trochę się o ciebie niepokoję. Czasem mam wrażenie, że naprawdę jesteś na mnie nieco zły albo coś w tym rodzaju. Łapiesz o czym mówię? Poproszę kolejne piwo kremowe, pani Pomfrey
Ron toczył pianę z ust, całkowicie pogrążony w nienawiści. Demoniczny chłopak wyskoczył z kabiny, a szyba nierealistycznie się wokół niego roztrzaskała. Miał w dłoniach dwa karabiny maszynowe. Wystrzelił dookoła siebie dwieście razy, by upewnić się, że Harry już mu nie ucieknie.
Gdy opadł pył, Ron rozejrzał się dookoła głodnym wzrokiem w poszukiwaniu ciała Harryłego. Zniszczył wszystko i wszystkich w zasięgu wzroku, pomijając Hermionę, Dracona, Voldemorta, Snapeła, Lucjusza, Glizdogona, Dobrą i Złą Ginny i jak to możliwe?
Pottera.
Zielonooki chłopak uśmiechał się bezczelnie z łóżka, w jakiś sposób uniknąwszy wszystkich dwustu strzałów.
- Mam plan
wymamrotał Lucjusz.
Okno roztrzaskało się.
Szalony Bułgar na miotle wpadł przez okno, oddychając ciężko.
- Umszesz ty, Potter!
krzyknął Krum, wyjmując różdżkę.
Potter, ty umszesz!
Wszyscy w pokoju spojrzeli na niego, a następnie odwrócili wzrok.
- Mam plan
powiedział Lucjusz z większą determinacją w głosie.
- Czy to jest jakaś telenowela?
zapytał Harry ze śmiechem.
To znaczy, jeżeli wy wszyscy naprawdę próbujecie mnie zabić, to powinienem być teraz martwy, racja? Jesteście jak nisko budżetowi aktorzy czy ktoś w tym stylu. Jesteście po prostu błaznami.
- A może jesteśmy po prostu babeczkami
rozważył filozoficznie Draco. Wyjrzał zamyślony na zimny, wrześniowy wieczór, rozmyślając nad znaczeniem swojej wypowiedzi.
Kilkoro ludzi poruszyło się niewygodnie, gdy z tyłu zaczęła grać mroczna muzyka. Wszyscy w pomieszczeniu wymienili między sobą podejrzliwe spojrzenia, zaniepokojeni myślą, że wśród nich może być jakaś babeczka.
Nastąpiła paranoja.
- W porządku
ryknął Ron, wymachując bez końca swoimi pistoletami.
Kto tutaj jest babeczką?!
Wszyscy wpatrywali się ze strachem w lufy jego karabinów maszynowych.
- Niech ktoś mi powie, kto jest babeczką!
- Może nią być każdy z nas
wyszeptała przerażona Hermiona, zerkając dookoła.
Nawet ty, Ronie Weasley!
- Nigdy!
zawołał Ron z obrzydzeniem, zdenerwowany samą możliwością bycia babeczką.
- Tam!
krzyknęła Zła Ginny, kierując lufę pistoletu na tyły pomieszczenia.
Wszyscy obrócili się i ujrzeli jagodową babeczkę o wielkości pięciu stóp, wcześniej niezauważoną, wygodnie wciśniętą w kąt.
Nastąpiło zamieszanie.
- Łapać ją!
ryknął Voldemort i Ron wyskoczył naprzód, celując swoimi pistoletami w nieruchomą, jagodową babeczkę.
Wszyscy jednocześnie nacisnęli spusty i kiedy w końcu skończyli obstrzeliwanie, z babeczki pozostał tylko kawał poczerniałego ciasta.
- To było dobre - wymamrotał Lucjusz, ocierając czoło.
Dobre myślenie, mój chłopcze.
Do skrzydła szpitalnego wparował zarozumiale batalion umundurowanych mężczyzn z podniesionymi pistoletami.
- ONZ
mruknął Snape.
Nigdy nie lubił Specjalnej Komisji Narodów Zjednoczonych*.
- Wiktor Krum!
ryknął przywódca grupy.
Mamy powody, by posądzić ciebie o składowanie babeczek masowej zagłady!
Dwóch mężczyzn chwyciło Kruma i powaliło go na podłogę. Wszyscy inni oglądali tę scenę we wściekłej fascynacji.
W kącie stał mężczyzna wyglądający podejrzanie podobnie do Georgeła W. Busha. Mamrotał pod nosem coś w rodzaju: "Nu-kle-ar-ne nu-kle-ar-ne babeczki Musimy je wszystkie wypalić!"
- Nie macie wy żadnego dowodu! Żadnego dowodu nie macie wy!
krzyknął wściekły Krum.
- Nie wypieraj się!
wrzasnął jeden z inspektorów ONZ.
Mamy dowód! Właśnie tutaj! Słyszałeś o czymś takim jak radar dopplerowski?
- Nie
wycedził niegrzecznie Snape.
Cisza.
Inspektor wyciągnął skomplikowany wykres, który nie miał absolutnie nic wspólnego z radarem czy babeczkami, i wskazał na niego, jakby było to w stanie wszystkich przekonać.
- Widzieliśmy, jak wchodzisz do sklepu z babeczkami, widzieliśmy, jak wychodzisz ze sklepu z babeczkami, widzieliśmy, jak wchodzisz do magazynu, widzieliśmy jak wychodzisz z magazynu
- Nie ma żadnego magazynu
zwrócił uwagę Snape.
Wydawało się, że inspektor przez chwilę nie wie, co powiedzieć.
- Cóż - rzekł w końcu.
Twoja stara pojechała do Kanady, gdzie sprzedawała kolczyki ze sztucznej miedzi, by zaoszczędzić pieniądze, żeby pójść do żydowskiego collegełu, gdyż studiowała bioinżynierię, ale przez kolczyki zachorowała na boreliozę, więc umieszczono ją w szpitalu bez funduszy we wschodnim Meksyku.
Snape nigdy nie lubił żartów typu "twoja stara".
- Tak czy owak
kontynuował ważniacko przedstawiciel ONZ
jesteś aresztowany, Wiktorze Krumie. Pójdziesz z nami na przesłuchanie, a potem zostaniesz wygnany do Angoli.
Wyprowadzili Kruma z pokoju.
- Nu-kle-ar-ne - mamrotał Bush, gdy wyszli.
- Mam plan
kontynuował Lucjusz.
(dziesięć minut później)
- Więc uprośćmy to
rzekł Glizdogon do Lucjusza.
Chodzi ci o to, żebyśmy wszyscy położyli palce na spuście i wycelowali pistolet w Pottera?
- Dokładnie, Glizdogonie
mruknął Lucjusz.
Dokładnie.
- W tej sposób
warknął Voldemort
wszyscy zemścimy się tak jak chcieliśmy.
- Zróbmy to terazzzzzzzzz!
syknął demonicznie Ron.
Wszyscy wyciągnęli ręce i położyli palce na spuście dziesięciostopowej bazuki Rona.
- Na trzy
rzekł podekscytowany Voldemort.
- TRZY!
krzyknęła Zła Ginny.
Harry siedział znudzony na łóżku, skąd nie ruszył się od początku tej nadmiernie przedłużającej się scenki.
- Nie, nie, Ginny, z pewnością nauczyłaś się, jak liczyć do trzech. Jeśli chcesz, aby ta scena była odpowiednio dramatyczna, będziesz musiała użyć liczb między jeden a trzy. Mam ci w tym pomóc?
zachichotał, nalewając Cheteau do kieliszka.
Raz dwa!
Zabrzmiał głęboki huk i wszystko zaczęło się dziać w zwolnionym tempie. Kula o barwie nocnego nieba przecięła nieskazitelne powietrze i spowodowała wspaniały, wszechobecny wytrysk krwi. Głowa była tak zupełnie zniszczona, że obserwator mógłby prawdopodobnie nie rozpoznać, do jakiego stworzenia przedtem należała. Było to zdumiewająco artystyczne. Niebiańskie światło emanowało z miejsca, gdzie głowa Harryłego Pottera rozdarła się na strzępy, części ucha strasznie zwisały
- Przestań!
krzyknęła Dobra Ginny.
Snape zamknął oczy, jakby wsłuchiwał się w cudowną elegię.
Ciało padło na łóżko.
Harry Potter był istotnie martwy.
Nastąpił aplauz.
* Specjalna Komisja Narodów Zjednoczonych
agenda ONZ zajmująca się rozbrojeniem Iraku z broni masowej zagłady. (przyp. tłum)
Rozdział 10: Galileo Figuro
- Tequila! - wykrzyknął Lucjusz, a armia Mariachi zaczęła grać radosną muzykę. Serpentyny zleciały z sufitu, a więcej niż jedna dobra żona wywiesiła do wyschnięcia swoje pranie.
Harry Potter był martwy. Świat mógł świętować.
Lucjusz przywiązał ciało Harryłego do jakiegoś rydwanu i z surową miną włóczył je dookoła skrzydła szpitalnego.
- Nigdy nie zapominaj o swoich przodkach, Glizdogonie
wymamrotał z satysfakcją, nawiązując tym samym do Achillesa, który ciągnął ciało Hektora.
W pierścieniu z ognia Ron i Ginny wykonali rytuał nekromancji. Ron toczył pianę z ust szczęśliwszy niż kiedykolwiek w swoim niejako dysfunkcjonalnym życiu.
- Wykonało się
rzekł Draco z dramatycznym westchnięciem i opuścił swój cudownie zakrwawiony miecz.
- Cieszę się, że jestem z tobą, Draco
wyszeptała czule Hermiona.
Tu, na końcu wszystkich rzeczy.
- Zimno mi - powiedział ponuro Voldemort.
- Tobie jest zawsze zimno
zwrócił uwagę Snape.
Hałaśliwe świętowanie trwało jakieś dwie minuty. Przez te cudowne dwie minuty wszechświat był w perfekcyjnej równowadze.
Nagle zza drzwi dobiegł głos. Był to niemożliwie znajomy głos. Wdarł się do ich głów jak fałszywie zagrana nuta.
- Czy ktoś powiedział "tequila"?
Stał tam Harry. Opierał się o framugę, a jego zielone oczy po kolei spoczęły na każdym z nich.
- To nieprawdopodobne
powiedział powoli Draco.
- Dwóch Potterów - rozważał Lucjusz.
- Jak to możliwe?
insynuował cicho Voldemort.
Powieka Snapeła drgnęła nerwowo.
Nigdy nie popierał bezprawnych wskrzeszeń.
Cisza.
- RAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
rozległ się przenikliwy ryk Rona.
- POTTERTYDUPKUNIECHTOSZLAGCODOCHOLERYZABIŁEMCIĘAPOTEMZJADŁEMNAWETKAWAŁEKTWOJEGOCIAŁA!UMIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEERAJBLEBLABALKJHGOWIHMNVSLUMIERAAAJ!
- To również jest niemożliwe
wtrącił Draco
ale z pewnością brzmi boleśnie.
Harry uśmiechnął się bezczelnie i odepchnął się od framugi.
Jedyna do tej pory nienaruszona ściana runęła i w ogień walki wskoczył Ashton Kutcher. Jego kapelusz, diamentowy naszyjnik i czarne okulary świeciły w odgórnym świetle.
- Mamy cię!*
powiedział Ashton z szerokim uśmiechem.
Ktoś go zastrzelił.
- Więc kim jest ten gość?
zapytała Hermiona z niedowierzaniem i wskazała na zniekształcone ciało leżące na łóżku.
- Dubler
rzekł Harry i machnął dłonią, jakby to rozwiązywało sprawę.
W tym momencie każdy całkowicie ignorował Rona, który kontynuował swoją tyradę.
-TOJESSSSSTANATOMICZNIENIEMOŻLIWEKUPOŁAJNATYSZUMOWINOWYNOCHASPRZEDMOICHOCZUITEGOŚWIATA$#&($(#!
- Ron, Ron, Ron
zaintonował Harry protekcjonalnie, mniej więcej w takim stylu jak jego poprzednik Lockhart.
Wszyscy dobrze wiemy, że kochasz być w świetle jupiterów, ale wykrzykiwanie takich obelg na biednego Ashtona Kutchera nie da ci sławy, na którą masz taką ochotę. Dobrze mieć swojego idola, Ron, a ja wiem, że wpatrujesz się we mnie (jak wszyscy), lecz nie powinieneś nigdy próbować mnie przewyższyć. Czy to, co pijesz, to szampan? Niewiele ludzi to wie, ale lubię sobie popić co jakiś czas drogie trunki. Ma ktoś może korkociąg?
Obejrzał się dookoła wyczekująco.
Z każdej strony były w niego wycelowane różnorakie rodzaje broni, ale w zasięgu wzroku nie było żadnego korkociągu.
- Och, w takim razie chyba będę musiał użyć swojego
oznajmił pogodnie Harry i wyciągnął z kieszeni butelkę szampana i korkociąg.
Pop.
- GRRRRRRRRAAAAAAAAAAAAAA!
zdążył krzyknąć Ron, zanim strawiły go jego własne demoniczne płomienie. Chwilę później w miejscu, gdzie wcześniej stał, pozostał tylko mały stosik popiołu.
Snape nigdy nie wierzył w samozapłony.
Nagle Dobra Ginny skoczyła przed Harryłego z determinacją na swojej mężnej twarzy.
- Nie zabijajcie go
powiedziała desperacko.
Nigdy niczego nie zrobił.
- Żył
odparował Snape.
- Ale co z naszą moralnością, naszymi wartościami, naszymi
Ktoś zastrzelił Ginny.
- Celujcie w Pottera!
wrzasnął Voldemort, a jego głos osiągnął koszmarną częstotliwość.
Mamy kryzys! Brakuje nam tu amunicji, ludzie! Kto strzelił? Wystąpić!
Nikt się nie ruszył.
- No dobrze!
ryknął Voldemort.
Tchórze! Robale! Insekty! Nie potrzebuję was! Lepiej mi będzie bez was! Taa, lepiej sobie idźcie
Jego armia zdezertowała.
- Nie
nadbiegł z kąta sadystyczny syk. Zła Ginny zapiszczała na widok swojej zmarłej bliźniaczki leżącej na ziemi.
Nie może być. Jeżeli ona umarła, ja również
- Może jakieś ostatnie słowo?
zapytał ukradkiem Draco.
- Wszyscy jesteśmy straceni
rzekła Zła Ginny i wydała ostatnie tchnienie.
- Czy to nie jest trochę oczywiste?
zapytała nieśmiało Hermiona.
Widzieliśmy obce statki, olbrzymie kałamarnice, dzierżące granaty grupy mariachi, babeczkę mierzącą cztery stopy, Ashtona Kutchera, ONZ, armię klonów i w końcu dziesięć przerażających śmierci. Teraz jest wpół do trzeciej, a my ciągle dostajemy darmowe napoje alkoholowe.
- Masz rację
rzekł cicho Draco.
- Robicie się trochę wstawieni
skomentował Harry i łyknął kolejny potężny łyk szampana.
Najlepiej wszyscy idźcie sobie spać.
Ktoś spróbował go zastrzelić. Nie miał amunicji.
- Nikt nie ma amunicji!
krzyknął desperacko Voldemort.
- Glizdogonie - syknął Lucjusz swoim zdaniem niepozornie.
- Co?
Lucjusz pochylił się nad nim i wyszeptał mu do ucha:
- Mam tylko jeden strzał, Glizdogonie. Jeden strzał, by zabić Harryłego Pottera.
- Wykorzystaj go
syknął natychmiast Glizdogon, zaskoczony, że mają takie szczęście. Niczego nie podejrzewający Harry wałęsał się blisko drzwi. To była perfekcyjna szansa.
- Nie
powiedział powoli Lucjusz.
Glizdogon popatrzył na niego ślepo, bojąc się spytać, dlaczego.
- Bo mam plan, Glizdogonie. Dobry plan.
- Taki jak ten z krokodylem?
- Lepszy
rzekł Lucjusz z kompletnie szaleńczym błyskiem w oku.
- Nie!
zawył desperacko Glizdogon.
Już po wszystkim
- Przestań! Zdradzasz nasz sekret!
- Nie macie żadnego sekretu
zauważył Snape z drugiego końca pomieszczenia.
- To nieważne
powiedział rozzłoszczony Lucjusz.
To w ogóle nie jest ważne. A oto nasz plan. Poczekamy aż nadejdzie świt.
- Co?
- Świt, Glizdogonie. Poczekamy, aż nadejdzie. Wtedy moja heroiczna postawa przejdzie do historii, zostanie wyryta w skale na wieki.
- No comprendo
powiedział członek grupy mariachi.
Glizdogon całkowicie podzielał z nim to zdanie.
- Świt wkrótce nadejdzie
wyszeptał Lucjusz.
Zobaczysz.
- Jest druga
zauważył Snape złośliwie. Lucjusz wycelował pistolet w Harryłego i zamarł w bezruchu.
- I co teraz?
- Czekamy.
***
(Dwie godziny później)
- Nie mam zamiaru czekać dłużej!
ryknął Voldemort.
Co za gówniany pomysł! Czemu on nie jest martwy? Czemu nie umiera?!
- Spokojnie, mój panie
rzekł cicho jego przyboczny.
Po prostu zabij tego bachora Pottera.
- POTTER!
krzyknął szaleńczo Voldemort.
- Jest już dość późno
rzekł Harry z uśmiechem
i jeśli nie pójdę zaraz spać, będę miał kaca. Och, czekajcie Ja nigdy nie mam kaca. Jaki ja głupi.
- I gdzie tu sprawiedliwość?
rzucił Draco.
- POTTER!
powtórzył Voldemort.
POTTER!... POTTER!... POTTER!
- W porządku
rzekł Harry i wyjął różdżkę.
Myślę, że możemy to zrobić szybciutko i bezboleśnie. Chyba pamiętam parę dobrych zaklęć zobaczmy Avada Kedavra?
Z różdżki Harryłego wystrzeliło zielone światło.
- NieeEeEeEeEeE!
nadbiegł bezcielesny głos. Kamera zamarła i obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni, gdy Dumbledore zasłonił mężnie Voldemorta.
Wszystko trwało ułamek sekundy. Dumbledore padł na podłogę.
- DLAAACZEGOOOO!
zaszlochał żałośnie Voldemort, patrząc na ciało Dumbledoreła.
Och, Dumbledore, Dumbledore, czemuś ty Dumbledore.
- Czyż to nie oczywiste?
zażartował Snape.
- Nie kuś mnie, ty desperacie
ryknął Voldemort w stronę Snapeła. Chwycił za nóż.
Kochałem go, niech cię szlag! To była potajemna miłość!
Snape uniósł brew.
- O, SZCZĘŚLIWY SZTYLECIE!
zawył Voldemort i zanurzył ostrze w swoje zrozpaczone serce.
- Niebo jaśnieje, Glizdogonie
rzekł Lucjusz ze swojej nie rzucającej się w oczy pozycji.
- Olej to!
krzyknął Glizdogon.
Po prostu go zastrzel!
- Świt, Glizdogonie. Cierpliwości, mówię. Cierpliwości.
- Czemu nam to robisz?
zapytał zrozpaczony Glizdogon.
Lucjusz odwrócił swój wzrok znad horyzontu.
- Ile razy mam ci to mówić, Glizdogonie
- Nie!
- Wuj Harryłego Pottera o imieniu Eulfrid prowadził okazałą ekspedycję do Kirgistanu, gdzie odkrył starożytny salwadorski piekarnik, w którym znalazł Amulet Przeznaczenia. Ale okazało się, że Wehikuł Czasu Bajaka rozczepił Amulet, więc wrócił do miejskiego autobusu, jednak to wszystko było na darmo Ale to nie był nawet początek. To był koniec. Bo przeniósł się w czasie
***
(Godzinę później)
- I tak, Glizdogonie, brygady ze Sri Lanki znalazły go skulonego i krojącego cebulę w apartamencie jego byłej dziewczyny.
Wszyscy obecni siedzieli wokół prowizorycznego ogniska, opiekając cukierki ślazowe i słuchając gorliwie historii Lucjusza.
- Ale czekaj
powiedziała Hermiona.
Co się stało z człowiekiem, który tańczył fandango z Scaramouchełem?
- Galileo.
Wszyscy się wychylili.
- Galileo?
- Gelileo figuro.
- Mamma mia
powiedział Glizdogon.
Bardzo, bardzo przerażające.
Nagle Lucjusz podskoczył.
- Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna! Ono jest wschodem, a Potter jest słońcem!**
- Masz rację, Lucjuszu
odrzekł Harry, pocierając podbródek.
Poezja moich ust i nosa przywołują skojarzenia z bogiem Słońca, Heliosem.
- Jestem oślepiony
powiadomił wszystkich Snape.
Lucjusz zwrócił się w stronę Harryłego i uniósł pistolet, bezskutecznie próbując zasłonić oczy przed słońcem.
- Lucjuszu, czy nie powinieneś celować w innym kierunku?
zapytał Glizdogon pełen obawy.
- Nadszedł czas!
ogłosił Lucjusz.
Nagle Harry schylił się.
- Co to jest? Złote pudełko może skrzynia. Toż to skarb wuja Eulfrida, tak ośmielę się stwierdzić. Ale czym w błędzie? Zali to możliwe?
Lucjusz drgnął.
- Skarb? Eulfrid? Słuchajcie! Jestem zbawiony!
- Świt! Twój plan! Spust! Naciśnij go teraz!
krzyknął Glizdogon.
- Zobaczę, jak ginie, składam przyrzeczenie
rzekła Hermiona.
- Bo Potter jest diabelskim nasieniem!
dodał Draco.
Snape mrugnął.
- Idioci, mam już dosyć tej waszej cholernej poezji.
Lucjusz posłuchał.
- Skarb, Potter! Daj mi go, mówię!
- Cóż, z technicznego punktu widzenia
rzekł przeciągle Harry
to mój skarb.
- Nie na długo
ogłosił dramatycznie Lucjusz. Nacisnął spust.
W zwolnionym tempie kula przemierzyła nasłoneczniony pejzaż i poszybowała w kierunku Harryłego Pottera.
Niemożliwie, mimo to jakoś wiarygodnie, kula zmieniła kierunek swojego lotu i przeleciała między nogami Harryłego. Odbiła się rykoszetem o krawędź złotej skrzyni i zawróciła do swojego źródła.
Zostawiła znak na klatce piersiowej Lucjusza.
- Glizdogonie!
krzyknął Lucjusz z oczami postawionymi w słup.
Osiągnąłem nieśmiertelność!
Snape przewrócił oczami.
- W tych czasach nikt już nie czyta porad dla czarnych charakterów.
Lucjusz natychmiast upadł.
- Byłem idiotą. Myślałem, że musimy zabić Pottera, Glizdogonie. Byłem babeczką.
- Obaj byliśmy babeczkami!
zaszlochał Glizdogon, upadając na kolana obok Lucjusza.
- Skarb jest nasz, Glizdogonie. Podaj mi skrzynię, Glizdogonie. Chcę ją poczuć na mojej skórze. Chcę jej spróbować. CHCĘ SIĘ WYKĄPAĆ W JEJ BLASKU.
Glizdogon spróbował wyciągnąć z ziemi skrzynię, ale uświadomił sobie, że potrzebuje łopaty. A nie miał łopaty. Więc zamiast tego podał Lucjuszowi najbliższą marakasę.
Lucjusz głaskał ją niewidzącymi oczami.
- Takkk - wzdychał.
Takkkkk.
- Lucjuszu
powiedział desperacko Glizdogon.
Musisz iść do szpitala! Potrzebujesz pomocy medycznej!
- To nieważne Glizdogonie.
Lucjusz uśmiechnął się nieobecnie. Zamknął oczy.
To w ogóle nie jest
- Ważne.
Snape uśmiechnął się i niegrzecznie dokończył zdanie, gdy Lucjusz umarł.
Cisza.
- Pochowajmy go wraz ze skarbem. - Draco pociągnął nosem. Wychylił trochę wódki, by złagodzić swoją emocjonalną rozpacz.
- Tak
dodała Hermiona.
Tego właśnie pragnąłby Lucjusz.
- Diego
poprosił Glizdogon
pochowaj nas obu razem.
- Si.
Diego uderzył Glizdogona mocno w głowę i zaciągnął oba ciała do rowu ze ściekami. Potem chwycił skarb i wybiegł.
- Może ktoś mógłby powiedzieć parę ostatnich słów ku pamięci drogiego Lucjusza
powiedziała niepocieszona Hermiona.
- Był zboczeńcem
ogłosił bezlitośnie Snape.
Opuścił bukiet kwiatów do zlewiska ścieków.
- Był zawsze taki - Hermiona opuściła fioletową różę do kanału i odeszła.
Draco zbliżył się do ciała swojego ojca.
- Nigdy mnie nie rozumiałeś! Nigdy mnie nie kochałeś! To twoja wina, że jestem dziś bezużyteczną kupą łajna! Nienawidziłem cię! Mój wrogu! Moja nemezis! Mój ojcze!
kontynuował Draco przedłużając tę bezużyteczną scenkę. Kopnął brud do ścieków i odszedł.
- Nie.
Z mgły wyłonił się Severus Snape odziany w długą, złowieszczą, czarną pelerynę.
- Ja jestem waszym ojcem!
wyjawił Snape, wskazując oskarżająco palcem najpierw na Dracona, potem na Harryłego.
Draco i Harry wymienili przerażone spojrzenia. To wszystko było tak oczywiste. Kajdanki. Kaseta wideo. Kanapka! Snape miał romans z Lily. Snape miał romans z Narcyzą. Snape miał romans z Trumpem!
- Wszystko się komplikuje
rzekł Draco.
- Tak
zgodził się Snape.
I to bardzo.
W tym momencie Harry zdecydował się porzucić wszelkie moralne i socjalne wartości, które niegdyś zakorzenili w nim jego zastępczy dziadek i w pewien sposób nadpobudliwy ojciec chrzestny, którego spotkała powolna i, trzeba przyznać, komiczna śmierć. Zabity przez zasłonę. Taki wstyd.
- No dobra, koniec gry
ogłosił Harry z pobłażliwym uśmiechem.
Wiem, czemu tu wszyscy jesteście.
- W końcu uświadomiłeś sobie, że w rzeczywistości nikt cię nie lubi?
zapytał Draco, a na jego twarzy zagościł wyraz dzikiej nadziei.
W końcu uświadomiłeś sobie, że przyszliśmy tutaj, by się zem
Harry rozłożył szeroko ramiona.
- Autografy.
Błysnął oślepiającym uśmiechem.
Wpatrywali się w niego przez całe piętnaście i trzy czwarte sekundy.
- Poddaję się
zakończył Snape. Wszedł stanowczo na krawędź wieży. Po chwili wszyscy usłyszeli wyraźny plask.
Wyraz twarzy Harryłego w ogóle się nie zmienił. Zwrócił jedynie swoje spojrzenie na Dracona i Hermionę.
- Następny?
zapytał swobodnie.
A ty, Malfoy? Mogę być twoim największym wrogiem, ale mój autograf prawdopodobnie jest więcej wart niż cały twój majątek. Myślę, że zrobię ci tę przysługę. W końcu jestem fajnym gościem.
Draco zwrócił się do Hermiony, jedynej, która poza nim ocalała.
- Przypomnij mi, czemu on jeszcze oddycha.
- Czy to ważne?
odpowiedziała Hermiona.
Po prostu go pocałujmy.
Draco obrócił się i zmrużył oczy. Wyciągnął szablę.
- Co powiedziałaś?
- Powiedziałam, żebyśmy go po prostu zabili.
Draco wskazał szablą na Harryłego.
- Odwróciłaś się ode mnie! Nie zmuszaj mnie, żebym cię zabił!
- Draco
tłumaczyła Hermiona
to był błąd drukarski z winy autora! Chodziło mi o zabicie, nie o pocałowanie!
- Autor?
zapytał łagodnie Draco.
Co to jest za czarna magia?
Udusił ją Ciemną Stroną Mocy.
Harry obserwował te wydarzenia ze średnim zainteresowaniem, jakby był w miernej operze. Potem spojrzał na Dracona.
- Ciągle czekasz na autograf?
- Byłeś dla mnie niczym brat!
wykrzyknął Draco.
Byłeś Wybrańcem! Miałeś zniszczyć Sithów, a nie się do nich przyłączyć! Miałeś przywrócić równowagę Mocy, a nie pozostawiać ją w ciemności!
- Cóż, to źle
orzekł Harry
bo mam nad tobą przewagę, mój młody Padawanie!
- NIE DOCENIASZ MOJEJ MOCY.
Draco skoczył w stronę Harryłego i przeliczył się, gdy uświadomił sobie, że tak naprawdę nie jest Jedi. Harry zrobił unik, a Draco przeleciał nad krawędzią wieży i wpadł do przepaści z lawą.
Umarł.
- Tak ogólnie to był słaby film
rozważył Harry.
Cóż Czy ktoś jeszcze chce autograf?
Obejrzał się. Wszyscy byli martwi.
- Myślę, że tym samym zaoszczędzę czas
wymamrotał.
Gdy odszedł z miejsca zbrodni, jego zamek błyskawiczny zaczepił się o wystającą gałąź i okazało się, że nie jest on Harrym Potterem Czarodziejem, a Harrym Potterem Babeczką.
KONIEC
*W oryginale "You got punkłd!". Jest to zapewne coś podobnego do naszego "Mamy cię!". A okrzyk ten pochodzi z programu na MTV prowadzonego przez Ashtona Kutchera. (przyp. tłum.)
**tłum. Józef Paszkowski
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
05 10 najważniejszych powodów dla których zorganizowany przemysł medyczny popiera CODEX47 powodów dla których NIEEEEEEE jest warto mieć chłopaka47 powodów dla których nie warto mieć chłopaka20 powodów, dla których warto się upićPajewski, Kreacjonizm 10 Przyczyna Potopu (PG 2006)10 porad dla rodzicow internet ulotka10 porad dla rodziców bezpieczny Internet50 powodow dla ktorych warto byc mezczyzna42 powody dla ktorych piwo jest lepsze od kobiety20 powodów dla których warto obchodzić Dzień Kobiet5 powodów dla których warto zostać wegetarianinemPowody, dla ktorych warto uprawiac seks18 powodow dla ktorych warto cenic telenoweleid814więcej podobnych podstron