Minibajka, czyli a propos zoo
Pierzasta makolągwa z szaroburym niedźwiedziem dość skonsternowani rozważali niedowarzony i półfantastyczny pomysł pewnego cocker-spaniela. W mig zrozumieli, że scedzany na czczo na mierzei boraks poniekąd by mógł wyrządzić szkody nie do naprawienia, a de facto wywołać exodus ponaddwutysięcznej watahy bobrów i tchórzofretek z na przemian leżących tu żeremi i nor do gruzłowatych budowli nieopodal (albo: nie opodal) Chociebuża. Jednakże arcymiś w sam czas przejrzał na wskroś tę quasi-rewelację. „Pozwólże no - rzekł do czupurnej pierzastej, którą wciąż hołubił jak cud-ptaszynę - że nie zawierzę już ekstrawagancjom żadnego z hultai w kolorze ochry. Miałbym się z pyszna, gdybym nie zareagował wonczas, gdyśmy byli u notariuszostwa na cowieczornym party. Wtedy to ten siaki taki ryży ni stąd, ni zowąd, po prostu tak z cicha pęk (albo: ścicha-pęk), zamiast scherza zagrał na minifisharmonii boogie-woogie. Toż z takich hocków-klocków wynikłaby niechybnie ex aequo ruja z porubstwem! Przecież widziałem dossier tego przechery. Jego doradztwo w filmie »Standard « polegało na tym li tylko, że wykorzystując hasło »Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek « od niechcenia przysłużył się burmistrzowskiej gastronomii". Urzeczona jego ekstrawywodem makolągwa pogrążyła się w hipermarzeniach, dzierżąc w łapkach niedokończone (albo: nie dokończone) wciąż getry na po nartach, które naprędce dziergała swojemu absztyfikantowi.