Rozdział 28
Zapanowała cisza. Po stukocie ciężkich kroków, brzęku stali i okrzykach bólu wydawała się wręcz przytłaczająca. Nawet myśli Sadiry teraz przycichły. Wciąż mogłam wyczuć ją w pokoju, ale w jej umyśle panował zamęt. Czy wiedziała, co uczyniłam? Nienawidziłam naturi każdym włóknem swojego ciała, ale gdybym wiedziała, że jestem zdolna do takiego niszczycielskiego dzieła, za nic nie dopuściłabym się podobnych potworności. Odbieranie życia to jedno. Ciało znika, lecz coś z danego stworzenia wciąż gdzieś istnieje. A ja to unicestwiłam; uczyniłam coś, co wydawało mi się dotąd niemożliwe.
Jak do tego doszło? Nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobiłam. Nawet u szczytu swoich możliwości byłabym w stanie jedynie spalić osobników znajdujących się w tym samym pokoju. Czułam się wyczerpana.
Coś się stało, kiedy dotknęłam Danausa. Nie tylko zdołałam wyczuć obecność naturi, co nie zdarza się nocnym wędrowcom, lecz także potrafiłam zniszczyć ich dusze.
Powoli otworzyłam oczy i odwróciłam głowę, by spojrzeć na Danausa. Łowca siedział zgarbiony na podłodze obok mnie. Głowę miał pochyloną, a twarz skrytą za zasłoną długich czarnych loków. Oddychał nierówno, z trudem. Kiedy wreszcie na mnie spojrzał, ujrzałam swoje przerażenie odbite w jego błękitnych oczach.
Wyciągnął dłoń, by dotknąć mojej ręki, ale się wyrwałam, odsuwając od niego.
- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęłam. Skuliłam się, gdy nowa fala bólu przeszła przez moje ciało. Ból ten był nieznośny, ale mój strach przed tym, co się stało, wydawał się jeszcze mocniejszy. Wiedziałam, że zachowuję się nierozsądnie. Stykałam się z tym człowiekiem nieraz i jakoś nic się nie stało, ale pamięć i ból wciąż były zbyt świeże.
- Miro? - powiedziała Sadira dziwnie zmienionym głosem.
- Oni odeszli. - Moje słowa zabrzmiały jak żałosny jęk. Dokuczliwy ból zaczął w końcu słabnąć i myślałam coraz bardziej logicznie. Uniosłam głowę i niechętnie rozejrzałam się po pokoju. Wyglądało to wszystko strasznie, jak scena z jakiegoś koszmaru: różne części ciała porozrzucane chaotycznie na małej przestrzeni. Dla mnie jednak najbardziej przejmujący był widok zwłok tych, których zgładziłam. Po spaleniu ich dusz z ciał pozostał szary popiół. Większość z nich rozsypała się już w spopielone kupki, ale kilku wciąż stało, jak rachityczne, brudne bałwany. Z mojego powodu wyspa ta była teraz cała usiana takimi bałwanami, pustymi skorupami, rozpadającymi się pod wpływem wiatru.
- A zatem załatwione - rzekła Sadira. Miała już silny głos, pewny siebie. - Triada została odtworzona.
- Teraz mi wierzysz? - odparłam, próbując zmusić się do uśmiechu. Tak naprawdę, to chciało mi się wymiotować. Skręcało mnie w żołądku, który rozpaczliwie chciał oczyścić się z przemocy, za którą byłam odpowiedzialna. Poza tym straciłam zbyt dużo krwi w ciągu ostatnich kilku nocy.
- Nie! - ryknął Jabari, a jego gniewny głos zabrzmiał echem w cichym pokoju. - To nie może być on.
- On? - Podniosłam raptownie głowę, przenosząc wzrok z Jabariego na Sadirę, lecz oboje mnie zignorowali.
- On nawet nie należy do naszej rasy - stwierdził Jabari.
- Najwyraźniej nie ma to znaczenia - odparła Sadira. - Czułeś moc w tym pokoju tak samo jak ja.
- Nie!
- Wybierzecie do triady Danausa zamiast mnie? - spytałam. Chociaż nigdy nie dyskryminowałam nikogo z powodu jego rasy, nawet mi do głowy nie przyszło, że można prosić Danausa - kimkolwiek był - o wejście w skład triady rządzącej wampirami. Zwłaszcza, że przez tak długi okres zajmował się zabijaniem nocnych wędrowców.
Zwracanie na siebie uwagi mogło jednak okazać się złym pomysłem, jeśli uwzględnić to, że ledwie trzymałam się na nogach. Miałam ochotę się położyć, ale kałuże stygnącej krwi naturi i szczątki ich ciał sprawiły, że natychmiast z tego zrezygnowałam.
- Wciąż jesteś ślepa na prawdę? - spytał Jabari z niedowierzaniem. Podszedł do mnie z twarzą wykrzywioną ze złości. - Nigdy nie wejdziesz w skład triady, bez względu na to, ile będziesz miała lat i jak silna się staniesz. - Przyklękając, aby spojrzeć mi w oczy, uśmiechnął się szyderczo. - Jesteś tylko czymś w rodzaju broni, narzędziem, niczym więcej niż miecz czy strzelba. Twoja prawdziwa moc tkwi w tym, że ktoś inny może cię wykorzystać.
- Nie - zachrypiałam, lecz już zaczęłam się nad tym zastanawiać. Głos w mojej głowie był rozkazem, którego usłuchałam. Nie miałam wyboru, nie mogłam powstrzymać tego, co się stało, choćbym nawet próbowała.
- Triada skupia swoją moc w tobie. Wykorzystaliśmy cię, jak gdybyś była kluczem zamykającym wrota dzielące ten świat od krainy naturi - wyjaśnił Jabari.
- Jeśli byłam kimś tak ważnym w tej sprawie, dlaczego nie pamiętam tamtej nocy? - spytałam przez zaciśnięte zęby. Od myśli, że ktoś mną kieruje, zapomniałam o bólu, który wciąż pulsował w moim ciele. Wyglądało na to, że zawsze walczyłam o niezależność, możliwość kierowania własnym losem.
- Dla własnego bezpieczeństwa.
Żachnęłam się z niedowierzaniem, skupiając wzrok na swoim dawnym przyjacielu i opiekunie.
- Zaczyna mi się wydawać, że nic, co kiedykolwiek dla mnie zrobiłeś, nie miało na celu mojego dobra.
Jabari uśmiechnął się do mnie. Był to uśmiech, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam na jego twarzy. Wydawało się, jakby nagle zrzucił maskę, w którą wpatrywałam się przez minione pięćset lat, nie mając pojęcia, że nie jest to jego prawdziwe oblicze. Widywałam go, jak uśmiechał się z zadowolenia lub złośliwie, ale teraz sprawiał wrażenie kogoś wykutego z lodu, zimnego i twardego. Jednym palcem uniósł mi głowę. Próbowałam się odsunąć, ale okazało się, że nie mogę. Moc, jaka sączyła się z niego, wystarczyła, aby moje obolałe mięśnie się napięły. Podświadomie czekałam na jego rozkaz. Ale on chciał jedynie wykazać, że potrafi mnie kontrolować.
- Nie możesz tego pamiętać, ponieważ my nie chcemy, żebyś pamiętała - powiedział Jabari.
- My?
- Sabat. Możesz stać się całkiem skuteczną bronią.
Zacisnęłam zęby, ponownie spróbowałam odsunąć głowę od jego dłoni, ale znowu mi się nie udało, na co Jabari uśmiechnął się szerzej.
- Może tobą kierować Sadira - mówił dalej. - Mógł Tabor, no i ja także. O dziwo, niektóre dzieci Tabora też to potrafiły, więc uznaliśmy, że jest to dobra metoda odnalezienia właściwej linii.
- Byli też inni? - Przerażenie zatopiło swoje pazury w moim ciele. Nie mogłam przywołać wspomnień, ale z łatwością potrafiłam wyobrazić sobie tę scenę: oto igrano mną jak pacynką, ku rozbawieniu Sabatu oraz sługusów tej organizacji.
- Kilku. Przeprowadziliśmy parę eksperymentów. Niestety większość tych, którzy, jak się przekonaliśmy, potrafili cię kontrolować, musiała zostać zgładzona. Nie mogliśmy pozwolić na to, by nasz sekrecik wydostał się na zewnątrz. Musieliśmy też dopilnować, abyś ty się nie dowiedziała. Zawsze istniało ryzyko, że ktoś odczyta twoje myśli i odkryje twoje wyjątkowe umiejętności.
- A więc pozwolono mi żyć tak długo, żeby Sabat w każdej chwili mógł mnie wykorzystać - stwierdziłam. Coś rozbłysło w oczach Jabariego na ułamek sekundy. - Co ukrywacie? Czy dotyczy to Sabatu? - Zobaczyłam, że jego rysy stwardniały. Uśmiechnęłam się. - Nie wszyscy z Sabatu mogą mną kierować. - Uśmiechnęłam się szerzej, a Jabari zrobił obojętną minę. Szybko pomyślałam o innych członkach Sabatu. Macaire i Elizabeth. Tabor już odszedł. Czyżbym to właśnie ja była przyczyną jego śmierci?
- Masz wielkie szczęście, że przeżyłaś tak długo - powiedział Jabari. - Zdecydowałaś się spełniać życzenia Sabatu, co dawało złudzenie, że postępujesz wedle własnych życzeń.
- Sabat prosił mnie tylko o zachowanie pokoju i strzeżenie naszej tajemnicy - odparłam, lekko wzruszając ramionami, i natychmiast poczułam ból w zranionym barku.
- A teraz mamy ten problem - mruknął Jabari, przenosząc wzrok na Danausa, który bacznie przysłuchiwał się naszej wymianie zdań. Łowca z trudem podniósł się na nogi. Ja nadal nie byłam pewna, czy zdołam się podnieść.
- Naturalnie założyliśmy, że może kierować tobą tylko ktoś z naszej rasy - podjął Jabari. - To niedobrze, mój kwiecie pustyni, że zaczynamy wątpić w twoją lojalność.
- Niewielu jest takich, którzy coś uczynili, żeby sobie na nią zasłużyć - odparłam, na co on ściągnął brwi. W tym momencie wolałam już to, niż ten jego uśmiech. - Ale to nie ma znaczenia. Pozwolisz mi żyć tylko tak długo, dopóki nie odkryjesz sposobu na stworzenie kogoś innego, podobnego do mnie.
- Jeśli przedtem inni cię nie zabiją - powiedział Jabari, cofając rękę spod mojego podbródka. Stanął przede mną, spoglądając w dół, jakby coś rozważał. - Naturi wiedzą, że jesteś kluczem do tego, żeby ich powstrzymać. Wystarczająco dużo z nich przeżyło Machu Picchu, by wiedzieć, że jesteś tą, która zapieczętowała wrota. Miałaś rację. To ciebie próbowali zabić w Asuanie, a nie mnie. Wydaje mi się, że usiłowali też zgładzić cię w Londynie, ale zamiast ciebie uśmiercili dziecko Tabora. Zawsze chodziło im o ciebie.
- Skoro jestem tak ważna, to czemu posłałeś mnie do pilnowania Sadiry? Dlaczego nie wysłałeś kogoś innego?
- Potrzebowaliśmy przynęty.
- Przynęty?
- Aby wywabić Rowe'a. Wiedzieliśmy, że napadnie cię znowu. Okazja, żeby cię zabić, jest dla niego zbyt kusząca.
Przymknęłam oczy, próbując zignorować szloch, jaki uwiązł mi w krtani. Wyglądało na to, że wszyscy się na mnie uwzięli.
- A zabicie Rowe'a położyłoby kres temu wszystkiemu? Powstrzymałoby naturi? - Mój głos drżał, kiedy starałam się opanować emocje.
- Rowe to ostatni znany przywódca naturi - wyjaśnił Danaus.
Odwróciłam szybko głowę, by spojrzeć na niego, i dostrzegłam, że wpatruje się we mnie swoimi błękitnymi oczami.
- Ty też mnie wykorzystałeś - szepnęłam.
Nie odwrócił wzroku, wytrzymał moje spojrzenie.
- Tak. Kiedy on próbował dopaść cię w Asuanie, uświadomiłem sobie, że musisz odgrywać jeszcze jakąś rolę, o której mi nie mówisz. Pomyślałem, że spróbuje cię schwytać ponownie.
- No cóż, obaj zaprzepaściliście okazję do zakończenia tej sprawy. Rowe w Londynie groził, że mnie porwie - odparłam rozgoryczona. - Mogę się domyślać, że obaj wciąż macie jakieś plany wobec mnie.
- Miro... - zaczęła Sadira łagodnym głosem.
- Usłyszałam już dostatecznie dużo! - krzyknęłam.
- I ja też! - usłyszałam z tyłu straszliwy drwiący głos. Nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, kto to powiedział. Poznałam to również po kompletnym zaskoczeniu na twarzach innych. Śmiertelnie przerażona usiłowałam się cofnąć, ale on złapał mnie za włosy, owijając je wokół dłoni. Szarpnął mnie do tyłu i w mgnieniu oka zaciągnął w ciemność, poza Warownię. Rowe wreszcie mnie dopadł.