Od nowa...
Moje małżeństwo powoli „staczało się na dno”. Brak w nim było miłości, zrozumienia, szacunku.
Z dnia na dzień coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Każde z nas żyło własnym życiem i szło swoją drogą, nie bacząc na drugą osobę.
Drobne przewinienia męża urastały do ogromnych rozmiarów, nie potrafiłam mu przebaczyć. Pielęgnowałam krzywdy i zło, jakie mi wyrządził. Moim mottem stało się; „Oko za oko, ząb za ząb”. Ostatnie dwa lata były już „agonią” naszego małżeństwa. Byłam wypalona od środka, nie żywiłam żadnych uczuć, moje serce przepełnione było goryczą i żalem. Stałam się zgorzkniałą żoną i matką. Małżeństwo stało się dla mnie przysłowiową drogą krzyżową. Nie miałam już siły dźwigać tego ciężaru. Zaczęłam myśleć o rozwodzie.
A Bóg? Bóg cały czas czuwał nad naszym małżeństwem i rodziną. Tylko że ja odrzucałam Jego miłość. Z dnia na dzień staczałam się na dno. Nie potrafiłam się modlić. Moja wiara ograniczała się do niedzielnej Mszy świętej, w której uczestniczyłam z obowiązku, a nie z pragnienia obcowania z Bogiem.
I tak trwałoby pewnie do dziś, gdyby nie nasze dzieci. To one stanęły na straży naszego małżeństwa, wzięły ster w swoje ręce i wyprosiły u Boga łaskę mojego nawrócenia. Dzięki córce znalazłam się w grupie modlitewnej Odnowy w Duchy Świętym. Zaczęłam na nowo szukać dróg prowadzących do Boga. W końcu poczęłam głód modlitwy. Moje serce zaczęło „kruszeć”.
Gdy jednak ja coraz bardziej chciałam być bliżej Boga, mój mąż coraz bardziej się od Niego oddalał. Teraz wiem, że zamierzeniem Boga było, abyśmy razem, trzymając się mocno za ręce, szli do Niego. Dlatego postawił na mojej drodze osobę, która zaproponowała mi wyjazd na rekolekcje małżeńskie. Łzy popłynęły mi potokiem, ale były to łzy radości i nadziei. W tym momencie poczułam obecność Boga, przecież nikt nie wiedział o moich kłopotach, o kryzysie w moim małżeństwie - tylko On. Stało się - dwoje prawie obcych sobie ludzi uczestniczyło w rekolekcjach małżeńskich, szukając drogi wyjścia z kryzysu i nawiązania dialogu.
Czego spodziewałam się po tych rekolekcjach? Miałam nadzieję, że z pomocą Bożą będziemy razem trwać w tym sakramencie i pokonywać trudy życia, że być może od nowa nauczymy się kochać i szanować.
Wierzyłam, że na tych rekolekcjach znaleźliśmy się nieprzypadkowo. Przypadków nie ma, to Bóg nas na nie skierował, byśmy właśnie tam otworzyli się na siebie, byśmy zaczęli patrzeć na siebie jako na dar od Boga. Przecież to Bóg nam siebie przeznaczył. Czy potrafimy to szanować, doceniać?
Przez dwa dni szukam odpowiedzi. Moje serce było przepełnione goryczą i żalem. Musiałam dojść do ładu sama ze sobą, musiałam oczyścić się z tej goryczy i zaciętości. Musiałam znaleźć Boga, aby nauczył mnie przebaczać. Po szczerej spowiedzi z całego życia w sobotni wieczór uczestniczyliśmy we Mszy świętej i nastąpił CUD!!!
Zostałam przepełniona miłością, chłonęłam słowa, które Bóg kierował do nas, moje serce radowało się, gdyż w moim sercu zamieszkał Jezus.
Na zakończenie rekolekcji odnowiliśmy przysięgę małżeńską. Znów jesteśmy prawdziwym małżeństwem, gdyż Bóg jest z nami.
Jestem pełna wdzięczności dla Boga, że wskazał nam wspólną drogę, że pozwolił nam się odnaleźć. Wierzę, że da nam moc do pokonywania codziennych trudów życia. Od tej pory fundamentem naszego życia małżeńskiego jest Bóg.
Teresa
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego... Łk 1,37
„Codziennie w naszych rękach są kamienie.
Albo wybudujemy z nich mur nienawiści,
albo wybudujemy most miłości”