Na dzień przed osławionym "czarnym czwartkiem" 24 października 1929 r., kiedy to w wyniku załamania się giełd amerykańskich rozpoczął się największy kryzys gospodarczy XX stulecia, istniała już techniczna struktura globalizacji: ogólnoświatowe łącza telefoniczne, prototypy faksów i daleki przodek komputeryzacji, czyli mechanografia w postaci IBM-owskich maszyn na karty dziurkowane. Zanim jednak kryzys dotarł do Europy, upłynęły cztery miesiące. Siedemdziesiąt lat później, gdy na łeb, na szyję spadały kursy akcji w Tokio,
Seulu, Hongkongu i na Tajwanie, wystarczyło kilkanaście minut, by kryzys lokalny stał się globalnym. Przez kilka kolejnych dni po rozgrzanych do białości łączach internetowych i telefonicznych płynęły miliony faksów oraz e-maili, które błyskawicznie pogłębiły panikę i w konsekwencji wzmocniły procesy recesji. Jednocześnie przez te same łącza popłynęły deklaracje Banku Światowego i globalnych funduszy inwestycyjnych, w których to zapewniono o gotowości wpakowania astronomicznych pieniędzy w podtrzymanie zagrożonych giełd. Udało się, kryzys został zażegnany, choć z trudem, nie do końca i nie wiadomo na jak długo.